|
Autor |
Wiadomość |
Luiza Marie
Wilkołak
Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 20:54, 28 Lis 2009 |
|
Wróciłam, po dosyć długim czasie nieobecności na tym forum. To już moje trzecie fan fiction, tym razem zaczęłam je pisać pod wpływem impulsu, dałam do przeczytania trzem osobom i pomyślałam "A co tam! Najwyżej okaże się kompletną klapą". Obiecałam sobie wcześniej, że nie wstawię nic, czego najpierw nie skończę, ale jestem człowiekiem interesownym i potrzebuję kilku dobrych słów, żeby kontynuować :). Przez ostatnie pół roku praktycznie codziennie siedziałam na fanfiction.net i twilighted.net, szukałam idealnego fan fika, ale go nie znalazłam. Tak więc spróbowałam spisać moją wizję tej historii i proszę - oto efekt:
Prolog
Czy widziałeś kiedyś motyla? Takiego niebieskiego, z szerokimi skrzydłami. Czy widziałeś kiedyś, jak fruwał? Zataczał błękitne kręgi na przeźroczystym powietrzu, by nigdy nie wrócić do poprzedniej sekundy, poprzedniego oddechu. Byłeś kiedyś zafascynowany jego gracją, lekkością, pośpiechem w bezruchu?
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy kiedykolwiek usłyszę odpowiedzi na moje pytania. Ja... nie słyszę nic, prócz ciszy. Ona jest zbyt głośna. Ta cisza. Wypełnia każdy dźwięk, zamienia go w próżnię, zamyka uszy, odcina powietrze od błędnika, zatrzymuje impulsy receptorów... ogłusza.
Proszę, znajdź mnie. Ukołysz mnie do snu, pozwól się przytulić, otumań zrozpaczone serce. Pokochaj. Dlaczego to takie trudne? Dlaczego z każdym oddechem tracę nadzieję? Gdzie jestem? Czy to jakaś przestrzeń, czy może stan mojego umysłu, zbyt zmęczonego, by odczuwać bodźce?
Proszę, znajdź mnie. Uratuj przede mną, pośpiesz się, uratuj mnie przed końcem.
Gęste powietrze otula mnie, zaciąga w swoją nieskończoność, nakłania do powrotu w nicość. Czy kiedyś będę na tyle silna, by mu się oprzeć? Czy będę na tyle lekka, by nie opaść wraz z mgłą? Grawitacja działa na mnie silniej niż na innych. Woła do mnie, kusi, pokazuje łatwiejsze wyjście. W jakim celu mam walczyć? Czy ten cel ma jakiś sens? Czy może jest on po prostu wymysłem mojej podświadomości, by utrzymać się choć przez chwilę dłużej w tym letargu?
Ja... poddaję się. Nigdy nie byłam wystarczająco silna, by to przetrwać.
- ... przeżyje...
- ...puls...
- ...palec...
Dźwięki. Zaczęły dochodzić i można by pomyśleć, że są mile widziane. Były dla mnie jak intruzy, niechciani goście. Dlaczego wszystko jest takie trudne i skomplikowane? Dlaczego pomiędzy białym i czarnym są odcienie szarości? Dlaczego motyl musi najpierw być gąsienicą, później poczwarką i dopiero wtedy rozwija swe skrzydła? Czy nie można wybrać jednej, prostej, wygładzonej asfaltem drogi, który ani nie parzy, ani nie jest śliski od lodu? Dlaczego od czasu do czasu muszą się znaleźć na niej jakieś dziury, niedoskonałości? Czy zawsze ktoś przejedzie walcem, by go wyrównać?
Absurd. Przechyliłam swą wirtualną głowę i wpatrywałam się w to słowo. Jak małe dziecko chciałam wychwycić wszystkie jego aspekty, przeglądnąć je do najgłębszego miejsca w ogonku litery. Słowo to na przekór próbowało ze mną walczyć i jedyne, co widziałam, to ja. Zobaczyłam całą swoją osobę, ale nie tak, jak widzimy się w lustrze. To tylko obraz, który wszechświat nam podstawia, by było nam się łatwiej z kimś utożsamić. Zobaczyłam siebie. Wszystkie moje wady i zalety. Zobaczyłam momenty z mojego życia i już wiedziałam, kim jestem. Dlaczego tu jestem. Choć nie do końca zdawałam sobie sprawę, gdzie to "tu" się znajduje. Chciałabym, tak bardzo chciałabym móc o tym komuś powiedzieć! Dlaczego akurat teraz - w chwili, gdy znalazłam odpowiedzi, nie mogę poruszyć ustami? Dlaczego po raz kolejny jestem sama - tak, jak chciałam - by dowiedzieć się, że pragnę towarzystwa innych osób? Gdzie jestem?
Poczułam niezwykle silną chęć, by otworzyć oczy. Moje powieki, dziwnym trafem, nie chciały być opuszczone. Jakiś cichy i ciepły, milutki a zarazem irytujący głosik z tyłu głowy nakazał mi się bać. Co zobaczę? Czy będę widzieć? Jeśli nie, to dlaczego? Co się dzieje?
Za późno. Moje powieki były silniejsze od głosiku i otworzyły się. Zobaczyłam. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Pią 1:10, 26 Lut 2010, w całości zmieniany 12 razy
|
|
|
|
|
|
zazana
Człowiek
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: stąd
|
Wysłany:
Sob 21:14, 28 Lis 2009 |
|
Zatkało mnie, a rzadko mi się to zdarza. Jestem w totalnym szoku. Fragment
krótki, ale tajemniczy. Powtórzę kultowe już zdanie: Zaintrygowałaś mnie . Luizo jestem zachwycona Twoim tekstem, jest taki, taki... ach. wiem, że moja wypowiedź jest bardzo nieskładna, ale jestem zauroczona.
Niewątpliwie będę tu zaglądać.
Życzę BigVena i pozdrawiam, z |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Nie 12:59, 29 Lis 2009 |
|
No, mnie też zatkało.
Kurczę, ale jak fajnie napisane.
I ty dziewczyno piszesz że to może okazać się kompletną klapą ??
Tak, jest beznadziejne.
Nie tego ode mnie nie usłyszysz.
Jej.
Trochę wiary w siebie.
To jest:
REWELACYJNE.
Zaintrygowałaś mnie, podoba mi sie.
No to nie pozostaje mi nic innego jak napisać iż czekam na kolejny rozdzial, będe zaglądać.
Pozdrawiam Ave vena |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
villemo
Wilkołak
Dołączył: 29 Sie 2009
Posty: 114 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wzgórze czarownic
|
Wysłany:
Nie 16:53, 29 Lis 2009 |
|
Hmmm... nie wiem co napisać. Ładnie napisany prolog, wzbudził moją ciekawość, jestem zauroczona tym początkiem, mam nadzieję, że zostanie tak do końca. Cóż pozostaje mi tylko napisać: czekam na pierwszy rozdział:D
Życzę Ci dużo weny, czasu i chęci. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 22:23, 29 Lis 2009 |
|
mnie nie zatkało... odporna jestem, a może toporna...
mimo wszystko bardzo mi się podobało - pierwsze odczucie...
bardzo krótki fragment, ale pewnie rozwiniesz skrzydła motylku :) interesujący tekst... bajkowy... plastycznie opisany ... pełen metafor... które uwielbiam, więc kolejny plus...
nie piszesz nic wprost - mam takie dziwne przeświadczenie, może mylne, ale to nasunęło mi się po przeczytaniu tego ff'a...
jeśli mam rację co do zdania powyżej to będzie bardzo wymagający ff... trzeba będzie dużo myslec i bardzo dokładnie czytać - jak dla mnie bomba...
nie bardzo mam do czego się odnieść, ponieważ w sumie nie mamy żadnych informacji, ale ich brak jest chyba największą wskazówką...
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Luiza Marie
Wilkołak
Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 20:16, 30 Lis 2009 |
|
Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze. Cieszę się, że się podoba. A co do tego braku wiary, chodziło mi o to, że nie wiedziałam, czy spisane myśli mojej chorej wyobraźni komuś przypadną do gustu :). I od razu mówię - tak, to będzie tekst trudny, metaforyczny. Uwielbiam psychologię, zamierzam ją studiować, dlatego bawię się w przeplatanki prozy i poezji, zamieszczając w nich podróż do naszego wnętrza. Mam nadzieję, że pierwszy rozdział Was nie zawiedzie.
Rozdział I, część I: Melodia
Wpatrywałam się w ścianę wody oddzieloną prostokątną warstwą szkła. Chciałam nią być. Spływać, kropelka po kropelce, znajdować się wszędzie i nigdzie zarazem. Chciałam być niewidzialna i kojąca. A jedyne, co dostałam, to mokra, słona od łez twarz i piekące miejsca pod oczami. Ja naprawdę rozumiem, że to moja wina. Powtarzam te słowa non stop, można by pomyśleć, że wyryłam je w swoim mózgu na tyle dobrze, by były widoczne dla każdego, kto na mnie spojrzy.
Moja wina.
Moja wina.
Moja wina.
Usłyszałam oddalony krzyk agonii, jakby przykryty falami oceanu. Kto tonie? Moje rozleniwione ciało nie dbało o odpowiedź, pozostawało nieruchome i odrętwiałe. Czekałam. Przed oczyma widziałam setki obrazów wydostających się z najgłębszych zakamarków mojego umysłu, torturujących, słodkich, gorzkich. Pragnęłam ich, a zarówno nienawidziłam. Chciałam coś czuć, a widząc je, czułam ból, rozpacz i coś jeszcze. To wszechogarniające poczucie winy, wyżłobione, zakrwawione i zmoczone łzami, które wylewałam bez potrzeby. To i tak nic nie zmieni.
- Bello...
Czy ktoś mnie wołał? A może wyobraziłam sobie, że wciąż tu była, wykrzywiała twarz w tym swoim dziecięcym uśmiechu? Nie, to niemożliwe. Gdyby tu była...
- Bello! Na litość boską, powiedz coś!
Och. Więc to Charlie. Dziwne, ale o nim zapomniałam. To on wszystko załatwił. Pożegnał zapomniane rachunki, by sprawić bankierom radość, że w końcu są zapłacone przez panią Dwyer w czasie. I znów ten krzyk agonii. Sprzedał też dom, zapewniając mi tym samym oszczędności, które wystarczą na pokrycie studiów. Ona by tego chciała...
Poczułam, że ktoś mnie trzęsie. Nie było to ani złe uczucie, ani dobre, choć przyznam, iż czułam się z tym odrobinę niewygodnie. Czego ten ktoś ode mnie chce? A może coś... Moje obrazy poruszały się wraz ze mną, czułam się jak jakaś skarbonka, z której chce się wytrzepać ostatnie grosze pozostałe na dnie. Z tą różnicą, że we mnie już nic nie ma.
Nie ma.
Nie ma.
Nie ma.
Poczułeś kiedyś, jak wypełnia cię pustka? Nie odpowiadaj, zanim nie wytłumaczę, o jaką pustkę mi chodzi. Ma być to taka specjalna dziura, nie pełna, a też nie próżna. Pamiętasz, że w tym miejscu kiedyś coś było, ale za żadne skarby nie umiesz powiedzieć, co. Czujesz woń tego nadzienia, na końcu języka masz jego smak. I kiedy już – już masz się dowiedzieć, o co chodzi, to nadzienie się rozpływa. Znika jak fatamorgana. Oaza.
Kim właściwie był Charlie? I kto to Bella? Nie widziałam nic, oprócz czerni i przebłyskujących gdzieniegdzie czerwonych punktów. Mój umysł się wyłączył, pozwolił ciału odpocząć, odrętwieć raz jeszcze. Odpływałam...
I znów ten sen...
Widzę go, spanikowany podchodzi do mnie i pyta o wyjaśnienia... Pakuję się, nie dostrzegając rzeczy, które trzymam w rękach... Moje ciało pod wpływem startu samolotu poddaje się sile bezwładności, przygniatając mnie do oparcia... Dojeżdżamy w ponurej ciszy do domu... Nie, to nie dom. To tylko miejsce, w którym miałam od teraz mieszkać.
Pik.
Pik.
Pik.
Co jest, do cholery? Od kiedy mam zdolność słuchania własnego pulsu, jakby był podłączony do głośników?
Coś zimnego, bardzo zimnego, mnie dotknęło. Czułam to najpierw na czole, później na policzkach, a w końcu na dłoni. Chłód był mi potrzebny, orzeźwiający, wybudzający. Czułam szept, lecz nie mogłam go usłyszeć. Głowa zaczęła mnie boleć, jakby ktoś wrzeszczał, choć nadal otoczona byłam ciszą. Jęknęłam. Chciałam poruszyć ręką, podnieść ją do skroni, sprawdzić, czy ból jest prawdziwy. I tak samo nagle jak się zaczął, szept ustał, przywracając upragniony chłód. Odetchnęłam z ulgą, jednak moje płuca uznały zapewne, że powietrze było mi niepotrzebne i zaczęłam się dusić, choć nie do końca. To tak, jakbyś nagle dostał zbyt dużo tlenu i twoje ciało chciało usunąć jego nadmiar. Dobrze, zapamiętam na przyszłość.
Wtedy... wtedy do moich uszu dotarła melodia. Była jednak zbyt daleko, bym mogła rozpoznać nuty, rytm i nastrój. Wypełniało ją ciepło, miód i śpiew słowika. Gdzieś pośrodku wyczuwałam gorzki smak lekarstwa, które mimo iż odrzucało, pomagało mi się wygoić. Po chwili i ona ustała. Chciałam krzyczeć „nie, proszę, wróć”, ale jedyne, co mogłam zrobić, to jęknąć. Dlaczego wszystko jest tylko na chwilę? Ten przyjemny chłód, nadzienie i melodia? Och, melodia...
Pik – pik.
Pik – pik.
Pik – pik.
Wzmógł się szum, jak przy silnym wietrze. Czułam go całą sobą, jakbym wypełniona była jego tętnem, równomiernie rozprowadzonym po moim organizmie. To był mój niemy krzyk, błaganie o powrót melodii. Wróciła.
Tym razem była inna. Pełna pytań i niepewności, a także zatroskania. Bała się o mnie? A może bała się mnie? Reagowałam zbyt gwałtownie, przygniatałam ją moim wewnętrznym huraganem. Spróbowałam się znowu uspokoić.
Na szczęście chłód powrócił, więc przyszło mi to z łatwością. Chciałam poznać jego źródło. Czy pada śnieg? Być może jestem zanurzona w wodzie? Jeśli tak, to czy mogę otworzyć oczy? Cisza.
Och, weź się w garść i podnieś te swoje powieki! To nie może być takie trudne... prawda? Na pewno jest to o wiele łatwiejsze niż bieg, mięśnie są mikroskopijnej wielkości, poruszają się cały czas kilka razy na minutę i nie jesteś zmęczony. Ja jednak czułam się tak, jakby zbyt długo były zamknięte i teraz, przyzwyczajone do odpoczynku, nie chciały pracować. Nie obchodziło mnie to jednak. Musiałam się dowiedzieć, skąd pochodził chłód, zanim zniknie. A zniknie... niedługo.
Zamrugałam. Światło było jaskrawsze niż zazwyczaj i zbyt bardzo raziło. Nie poddałam się jednak po jednej próbie, gdyż chłód nadal nie ustępował. Powtórzyłam proces kilka razy. Jasność – ciemność, jasność – ciemność. Nareszcie, coś pośrodku. Zobaczyłam.
Niestety, widok ten sprawił, że znów pociągnęłam zbyt dużo powietrza i zaczęłam się półdusić. Szum ponownie się wzmógł, ja jednak cierpliwie czekałam na jego koniec. I się doczekałam.
Tak samo jak do jasności, przystosowałam swoje oczy do jego niezwykle bladej twarzy, złotych oczu, wąskich ciemnoczerwonych ust i blond włosów. Wieki temu znałam określenie pasujące jak ulał do tej istoty. Zaczynało się na „a”...
- Izabello? Słyszysz mnie?
Och, to nie była melodia! Dlaczego nigdzie jej nie ma? Ze strachem spojrzałam w jego oczy i pytałam w myślach: „Co z nią zrobiłeś? Powiedz, żeby wróciła!”
Nazwał mnie Izabellą. To imię było mi nieznane, niepasujące, złe. Chciałam go poprawić, już otworzyłam usta, by to zrobić, ale jedyne, co z nich wyszło, to powietrze, bez żadnych fal dźwiękowych. Jak mogłam go poprawić, skoro nie wiedziałam, jak brzmiało prawidłowe słowo?
Przełknęłam, zamknęłam oczy i odetchnęłam, tym razem wolniej i spokojniej. Półduszenie się nie było zbyt przyjemnym uczuciem. Pikanie zmniejszyło swoją szybkość, stało się bardziej miarowe. Otworzyłam oczy.
- Nie jestem Izabellą.
Ugh! Mój głos był taki szorstki, nieprzyzwyczajony do tego, że jest używany. Chciałam oczyścić gardło, ale zapomniałam, jak to się robi.
Na twarzy anioła zapanowało coś w stylu niedowierzania, pytania i zmartwienia. Dlaczego był zmartwiony? Nie chciał, żebym go poprawiała?
- Więc kim jesteś?
Kolejne pytanie. Mój umysł podpowiadał mi, że znałam odpowiedź, ale nie mogłam jej sobie przypomnieć. Szukałam jej i szukałam, ale jedyne, co znalazłam, to pustka. Cudownie.
- Jej ojciec nazywa ją Bellą.
Melodia! Wróciła! Dochodziła jakby z kąta, płynęła leniwymi falami, otulała mnie całą, pochłaniała. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że melodia ma ręce. Te ręce ogarniały mnie, przytulały, gładziły. Były jednocześnie chłodne i gorące. Idealne.
- To prawda? Twoje imię to Bella?
I znów ten drugi głos. Głos anioła. Znikąd usłyszałam podpowiedź „tak, to prawda”, którą też wypowiedziałam, wciąż nie otwierając oczu. Nie chciałam, by ręce znikły.
- Bello, jak się czujesz?
Głos był cierpliwy. Hm, z tego, co wiem, anioły słynęły z cierpliwości. Uśmiechnęłam się. To dobrze, że wysłali do mnie kogoś, kto będzie czekał, nie narzekając. Ja sama już nie miałam siły, by wytrzymać do końca, spokojnie wyszukiwać odpowiedzi.
Więc jak się czułam? Ostatnim razem, gdy sprawdzałam, nie czułam nic. Teraz, dla odmiany otaczało mnie ciepło wytworzone przez ręce. I choć było one niezwykle rozkoszne, coś pozostawało nie takie, jak powinno. W moich płucach znajdował się ciężar, o którym ani na sekundę nie potrafiłam zapomnieć.
Oblizałam usta, przygotowując przed odpowiedzią. Czułam się...
- Zmieszana.
Otworzyłam na chwilę oczy, by zobaczyć reakcję anioła. Był zaskoczony i odrobinę rozbawiony, ale tylko troszeczkę.
- Zmieszana? W sensie, zawstydzona?
No tak, nie zrozumiał mnie. Uch. Dlaczego wszystko muszę mu tłumaczyć? Czy nie pojmuje, że wyszukiwanie odpowiednich głosek, sylab, słów było dla mnie znacznie trudniejsze niż dla niego?
- Nie, ja... Czuję się dobrze. A także źle. Czuję się źle, dlatego że jest mi dobrze, a jednocześnie dobrze, dlatego że czuję się źle.
- Wybacz, ale cię nie rozumiem.
- Czuję się dobrze, bo otaczają mnie ramiona. I melodia. Czuję się źle, bo nie powinnam tego czuć, a tym samym cieszę się, że odczuwam cokolwiek.
Jego jedyną odpowiedzią było krótkie „och”, pełne zrozumienia i zastanowienia, jakby było tylko początkiem, do którego koniec się zgubił i tak pozostało.
- Czy pamiętasz, jaki dziś mamy dzień?
- A więc jest dzień? Jeżeli istnieje dzień, to także czas, więc pikanie musi być prawdziwe i przemijać. Nie, nie pamiętam. Czy pamięć to coś, co nas wypełnia? Próbowałam ją odnaleźć, ale moje kubki smakowe były zbyt oddalone, by ją rozpoznać.
Twarz anioła przedstawiała troskę, jakby martwił się o moje zdrowie psychiczne. A czymże jest zdrowie? Czy to także cząstka, która opuszcza nas i wraca, jak bumerang? Czy kiedykolwiek je posiadałam? Czy miałam swoje „kiedykolwiek” i „przedkolwiek”? Czy dzisiaj to nie wczoraj i jutro? Żyłam wcześniej?
- Czy znasz swoje nazwisko?
Znów zamknęłam oczy. Zobaczyłam pod powiekami jezioro, nad którym kiedyś z kimś byłam. Ten ktoś powiedział mi, że ptaki, które pływają na jego powierzchni, nazywają się tak samo jak ja. Były białe, miały długie, zakrzywione szyje i jakąś cichą grację, jakby zaklęte w czasie wspominały okres, kiedy na świecie nie było nic, prócz nich i kwiatów, wróżek. Wyobrażałam sobie, że do mnie mówią, śpiewają. Wyciągnęłam w ich stronę rękę, próbując nawiązać kontakt. Jeden z nich odwrócił w moją stronę głowę, a jego spojrzenie było ciężkie, zatrzymujące.
- Swan. Bella Swan.
Anioł odetchnął z ulgą. Poczułam dumę. Sprawiłam, że tej nieziemskiej istocie jest lżej! Kąciki moich ust podniosły się w delikatnym uśmiechu, a łabędź podpłynął do mnie, pozwalając się pogłaskać po głowie.
- Czy wiesz, gdzie jesteś?
Miejsce. Czy to takie ważne, gdzie się znajduję? Jestem w ciepło – chłodnych ramionach, nad jeziorem, w pustce. Jestem w moim organizmie, chwilowo zamienionym w wicher. Takiej odpowiedzi oczekiwał?
- Tak, wiem.
Nie rozglądałam się, bo i po co? Znałam to miejsce, choć przypuszczam, że nigdy wcześniej tu nie byłam.
- Powiesz mi więc?
- Czy ta informacja jest niezbędna?
- Obawiam się, że tak.
Znów pociągnęłam powoli powietrze, rozkoszując się jego bliskością. Wyobraziłam sobie, że ramiona ciaśniej mnie do siebie przytulają. Było mi dobrze.
- Jestem w ramionach. I nad jeziorem. Jestem w sobie, ale też poza mną.
- Och.
I znowu to słowo. Tak samo pełne, jak i puste, niedokończone, choć z ostatnią literą.
- Przestaniesz to powtarzać? Jakbyś mnie rozumiał, pozwalał na takie odpowiedzi. Przytakujesz, choć nie widzisz żadnych ramion ani łabędzi. Nie czujesz wichru i pikania.
- Czujesz wicher?
- Nie. I tak. To nie jest dokładnie wicher, to coś na kształt... szumu. Jest nieokreślony, ale istnieje.
- Hm...
- Gdzie jest melodia?
Musiałam o to zapytać. Jego głos był kojący, jednak nie wytwarzał ramion, w których czułam się bezpiecznie.
- Melodia?
- Tak... ona jest jak miód i dom. Jak ciepło i chłód. Pośrodku trochę gorzka, ale to najlepszy smak na świecie.
- Bello, czy mogłabyś mówić odrobinkę jaśniej? Ja... przykro mi, ale cię nie rozumiem.
Westchnęłam, zmęczona. Oczywiście, że mogę mówić jaśniej.
- Melodia składa się z dźwięków – zaczęłam mu tłumaczyć, jak małemu dziecku. – Podobnie jak twój głos. Jednak twój głos... on nie jest melodią. Wybacz, ale to prawda. Nie, żeby nie był ładny, to nie o to chodzi. Ja... – otworzyłam oczy. – Nazwałam tak dźwięki, które tutaj były, ale to nie szum i nie twoje słowa. To też nie pikanie. Wiesz już, o co mi chodzi?
W jego oczach pojawił się błysk, który mówił, że tak, wie. Uśmiechnął się do mnie i zwrócił w stronę kąta pokoju.
- To o tobie mówi.
- O... mnie?
Chciałam krzyczeć z radości! Moja melodia, kołysanka wróciła! Była pełna niedowierzania i czegoś jeszcze, ale nie zagłębiałam się w poszukiwaniu nazwy tego uczucia. Sam fakt, że istniała, był dla mnie ważniejszy.
- Tak mi się wydaje.
- Jestem w szpitalu, prawda?
Rozpoznałam w końcu to pikanie. Moje serce było podłączone do monitora.
- Tak.
- Co się stało?
- Miałaś coś w rodzaju ataku traumy. Można się było tego spodziewać po tym, co przeszłaś.
Po tym, co przeszłam... Nie chciałam sobie tego przypominać, to mi nie pomoże. Kiedyś... kiedyś to wróci, wszystkie wspomnienia. Teraz chciałam pamiętać tylko melodię, bałam się, że zapomnę jej brzmienie.
- Czy długo byłam nieprzytomna?
- Niecałe dwadzieścia cztery godziny. Twój ojciec powiedział, że przestałaś reagować na bodźce chwilę po tym, jak weszłaś do swojego pokoju.
Mój pokój... on był większy niż to pomieszczenie. I znajdował się daleko stąd. Już go nie było.
- To nie jest mój pokój.
- Charlie...
- To nieważne. Po prostu chciałam, żebyś wiedział, że to nie jest mój pokój. Kim właściwie jesteś?
- Twoim lekarzem. Nazywam się Carlisle Cullen.
- Nie o to mi chodzi. Ty... nie jesteś, człowiekiem, prawda?
Zobaczyłam to. Przez moment był przerażony, po chwili jednak na jego twarzy zagościł serdeczny uśmiech, pełen zrozumienia. Znowu.
- Ależ oczywiście, że jestem człowiekiem. Czy wyglądam, jakbym był czymś innym?
Przyznaję, mogłam się źle czuć. Być może byłam chora psychicznie. Niezbyt przytomna. Jednak, o ile się nie mylę, z moim wzrokiem było wszystko w porządku. Może on też powinien pójść do lekarza? Czy istniał lekarz aniołów? Muszę go o to zapytać, ale kiedy indziej.
- Traktujesz mnie jak dziecko, które niczego nie rozumie, a sam udajesz, że bawisz się w grę. Dlaczego mam być poważna, skoro ty nie jesteś? Zadajesz głupie pytania, na które odpowiedzi są nieważne i bez znaczenia, a sam unikasz tych istotnych.
- Więc czym według ciebie jestem?
- Nie wiem. Ja nie zadaję pytań retorycznych. W jakim celu miałabym to robić? Szkoda mojego głosu, póki pamiętam jeszcze, jak go używać.
- Boisz się, że zapomnisz?
- Tak... boję się, że zapomnę o wszystkim. O głosie, melodii, jeziorze...
- Czy nadal je widzisz?
- Oczywiście, że nie. Teraz widzę ciebie. Za to kiedy zamykam oczy... ono cały czas tam jest. Na razie.
- Czy ty zawsze tak odpowiadasz? Zawsze myślisz w ten sposób?
- Nie... czasem zdarza mi się myśleć normalnie. Zauważać normalne rzeczy. To znaczy, ja myślę normalnie i mówię normalnie, ale nie wypowiadam wszystkich słów, które są w mojej głowie. Zdania... one są tylko skrótami. Tylko ona je rozumiała...
Ból. Zaczął się w moich ustach, przeszedł w język, do tchawicy, w końcu do płuc i serca. Dlaczego musiałam o tym pomyśleć? To było takie rozdzierające, prawie zmyślone, nieprawdziwe. Znów byłam mokra. Miejsca pod oczami zaczynały piec. Po raz kolejny powtarzałam słowa „moja wina”.
- Bello, czy coś cię boli?
Martwił się, niepotrzebnie. Ja... to nie o mnie w tym wszystkim chodzi, a o nią. Dlaczego nie może tego zrozumieć?
- Nic... mi... nie jest – wysyczałam z trudem.
Wtedy usłyszałam melodię. Była czystsza, głośniejsza, bardziej pewna siebie.
- Hej, to nie twoja wina. Nic nie mogłaś zrobić. Uwierz w to, proszę.
Melodia mnie błagała. O co? Co takiego ode mnie chciała? Kłamstwa?
- To jest moja wina. Mogłam zauważyć... Dlaczego nie zauważyłam? Dlaczego widzę, że on nie jest człowiekiem, chociaż sam nie chce tego przyznać? Dlaczego potrafię dostrzec rzeczy, których normalnie nie widać, a nie zauważyłam tych wszystkich znaków, które mi dawała?
Odpowiedziała mi tylko cisza. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Wto 19:46, 22 Gru 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
zazana
Człowiek
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: stąd
|
Wysłany:
Pon 20:41, 30 Lis 2009 |
|
Z góry przeproszę za to, że mój komentarz będzie trochę bez ładu i składu.
Moja głowa jest pełna pytań po tym rozdziale. Kim jest "ona"? Co się stało Belli? Czy tą melodią był głos Edwarda? Skąd ona wie, ze nie są ludźmi? I tak dalej, nie będę więcej wymieniać, bo by się zeszło.
Jestem zaintrygowana. Twój styl pisania jest niesamowity. Wciągasz. Kolejny raz braknie mi słów^^
Pisz dalej, życzę weny. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam, zazana
EDIT: Nie kłamałaś mówiąc o mieszaniu prozy i poezji. Wypowiedzi Belli są jak z wiersza. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zazana dnia Pon 20:44, 30 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Wto 20:45, 01 Gru 2009 |
|
O jej.
To jest, to poprostu, ja nie mam słów.
To jakieś takie inne, nowe, bardzo ciekawe i interesujące.
Mialo byc inteligentnie ale chyba nic z tego.
Bardzo mi sie podoba.
Umieram wręcz z ciekawości. Piszesz bardzo tajemniczo.
Pozdrawiam Serdecznie Ave vena. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Śro 14:42, 02 Gru 2009 |
|
Cieszę się, że wróciłaś )
Musze powiedzieć, że część I jest przeobłędna. Lekko tajemnicza, zagmatwana, pełna niedopowiedzień, ale napisana bardzo ładnie.
Podoba mi się to, bo potrafię się w to wczuć. Może nie do końca mogę zrozumieć Bellę, ale staram się, a to najważniejsze.
Podoba mi się cała konstrukcja - na żadne pytanie nie ma dobrej odpowiedzi, i to jest prawda. Szkoda tylko, że ona aż tak bardzo się w tym zatraciła. Mam nadzieję, że owa melodia - jak mniemam Edward xD - będzie potrafił ją z tego wyswobodzić. Pomóc jej dojść do siebie.
Ciekawa jestem tylko jakim cudem stwierdziła, że Carlisle to nie człowiek xDDD |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Taka_Ja
Człowiek
Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 20:41, 02 Gru 2009 |
|
Przeczytałam. Przemyślałam. Jestem bardzo mile zaskoczona.
Tekst jest świetnie skonstruowany, przy tym bardzo złożony. Niekonwencjonalny, trudny, jego budowa głęboko pozwala wnikać w świat przedstawiony - nieuporządkowany, piękny, intrygujący, odrobinę przerażający. Przepięknie ujęte przenikające się przestrzenie uczuć, ulotnych emocji, myśli, sygnałów z rzeczywistości. Taki sposób kreowania nie jest łatwy w odbiorze dla czytelnika, dość wymagający, ale tak bardzo prowokuje do przemyśleń, że podsyca chęć przebywania w świecie wewnętrznym bohaterki.
Ja chcę ten świat poznawać, odkrywać jego tajemnice, na te kilka minut stawać się jego częścią.
Autorko, robisz niesamowite rzeczy z narracją, sposobem kreacji, łamiesz konwencje, kolorujesz prozę poezją. Jestem zafascynowana i całkowicie urzeczona. Chylę czoło
Z niecierpliwością czekam na kolejne części |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Luiza Marie
Wilkołak
Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 19:18, 04 Gru 2009 |
|
Jeszcze raz dziękuję za bardzo miłe komentarze. Naprawdę bardzo się cieszę, że moje opowiadanie się Wam podoba i że chce się Wam przy nim myśleć, choć nie jest tak proste i oczywiste jak większość. Jeśli chodzi o tajemniczą osobę, o której cały czas mówi Bella, to w tej części (chyba) będzie wystarczająco dużo faktów, żeby się domyślić, kim ona jest. Też cieszę się, że wróciłam, bo jednak ff.net i twilighted to nie to samo, co to forum :). A co do statku, który się pojawi... naprawdę można wydedukować, jaka to sytuacja w prawdziwym świecie, a nie w tym w wyobraźni Belli. Zapraszam do części drugiej pierwszego rozdziału i życzę miłego czytania :).
Melodia mnie błagała. O co? Co takiego ode mnie chciała? Kłamstwa?
- To jest moja wina. Mogłam zauważyć... Dlaczego nie zauważyłam? Dlaczego widzę, że on nie jest człowiekiem, chociaż sam nie chce tego przyznać? Dlaczego potrafię dostrzec rzeczy, których normalnie nie widać, a nie zauważyłam tych wszystkich znaków, które mi dawała?
Odpowiedziała mi tylko cisza.
Rozdział I, część II: Statek
Tak sądziłam. Zaszydziłam z siebie w myślach. Czego tak właściwie się spodziewałam? Że wszystkiemu zaprzeczy, rozgrzeszy mnie?
Rozgrzeszy? Tak właściwie, to jakie grzechy popełniłam? Kiedy ostatni raz się spowiadałam? Czy spowiadałam się kiedykolwiek? Czy istnieje uczucie całkowitego pozbycia się ciężaru własnych przeżyć? Dlaczego wszystko wydaje się takie nieodwracalne, na zawsze?
Czas... nie zauważałam jego przemijania. Zagłębiałam się w siebie samą, zapominając o wszystkim, co mnie otaczało. Melodia... ona mi nie pomoże. Nie zna mnie, nie wie o rzeczach, które się wydarzyły. A czy ja o nich wiem? Czy poznałam tamtą sytuację na tyle dobrze, by osądzać? Wydaje mi się, że zbyt często wydajemy na siebie wyrok bez poznania wystarczającej ilości faktów. Mimo wszystko... ktoś musi być winny. Jeśli nie on, nie ona... Przestań tak myśleć! To ona była ofiarą, a twoja chora psychika chce tylko pozbyć się wyrzutów sumienia!
Wciąż pamiętam jej niebieskie oczy, tak głębokie, czyste i smutno – wesołe. Smutne, ponieważ wiedziała, że prędzej czy później przestanie być szczęśliwa. One były jak jeziora, można było w nich zatonąć, szukając odpowiedzi, choć nikomu ich nie udzielała. Nikomu, oprócz mnie.
Mówiła, że odziedziczyłam to po niej. Tę głębokość spojrzenia, tajemniczość, rozważanie nad rzeczami, o których normalnie nie myślisz. Zawsze patrzyła na mnie z taką dumą, jakbym była skarbem, którego szukała przez całe życie i kiedy go znalazła, okazało się, że był stokroć lepszy, niż się spodziewała.
Zataczałam więzy wokół własnej szyi, myśląc o niej. Nawet świadomość tego, że drogo za to zapłacę, nie przekonała mnie dostatecznie, abym zrezygnowała. Ja musiałam pamiętać, musiałam wiedzieć, dlaczego to tak bardzo boli. Może to idiotyczne, ale nie chcę cierpieć bez sensu.
Ktoś chrząknął, przypominając o swojej obecności. Nie odwróciłam głowy w jego stronę, czekałam tylko na to, co powie.
- Bello, dlaczego sądzisz, że powinnaś coś zauważyć?
Prychnęłam i pominęłam jego pytanie. Ja zauważałam... znaki, ale tylko tyle. Wtedy... nie wiedziałam, co chciała mi przekazać. A kiedy się dowiedziałam, było już za późno.
Znów zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie o innej melodii, którą kiedyś słyszałam. Była tak smutna, że łzy płynęły na samo wspomnienie o niej. Każda nuta oznaczała nową kropelkę, zupełnie zapomnianą podczas słuchania. A słuchałam całym sercem, pochłaniając muzykę niczym spragniony wodę. Była mi potrzebna, nie mogłam bez niej żyć w tamtym momencie. To ona ją grała. Przekształcała całą swoją miłość w poszczególne dźwięki, jakby była to najprostsza rzecz na świecie.
Tak bardzo za nią tęsknię.
To wydaje się być takie proste, zamknąć oczy i udawać, że nadal tutaj jest.
Dopiero co się obudziłam, pozwoli mi jeszcze poleżeć kilka minut, zanim zawoła mnie na śniadanie. Zapyta mnie o sen, wspólnie zastanowimy się nad jego znaczeniem przy naleśnikach z polewą specjalnie dobieraną na każdy dzień. Przyjęłam, że dziś jest czwartek, dlatego w kuchni roznosi się zapach truskawek. Gdy skończę jeść, przypomni mi o antologii, którą obiecałam jej przynieść. Na pożegnanie przytuli mnie i życzy mi miłego dnia, choć dobrze wie, że taki nie będzie. Nikt, oprócz niej...
Szum... krzyk... płacz.. melodia...
Kolejny raz przywitałam się z ciemnością.
To mnie pochłaniało, zasłaniało mi pole widzenia. Chciałam to odeprzeć, nic jednak nie mogłam zrobić. Cały czas wydawało mi się, że czegoś brakuje, choć nie było nic. To nic potrzebowało czegoś bardziej niż kiedykolwiek. Jakiejś odpowiedzi, której nie znałam.
Chciałam być silna. Przezwyciężyć ciemność. Coś mi mówiło, że być może tym razem powinnam być słaba. Powinnam złożyć ofiarę. Z czego? Dlaczego?
Mogłam oddać swoje ciało, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Ba! Mogłam nawet umrzeć, byleby pozbyć się ciemności. Jednak to nie o to chodziło... To było za mało. Kto o zdrowych zmysłach chciałby mojego życia? Mnie...
Zaczęłam się kołysać, jakbym płynęła statkiem. Fale przechylały go w prawą i lewą stronę, nakazując, w jakim stopniu ma ich dotykać, opływać w nich. Chciałam być tym statkiem. Kochać się z morzem, poddawać się jego rozkazom, bezboleśnie, z rozkoszą. Rozdzierać je na ściany wodne, szczelnie mnie otaczające, niewypuszczające z ucisku. Chciałam przestać myśleć, by trwać w stanie ekstazy, z którego nigdy nie dane mi było wyjść.
Statek tonie.
Usłyszałam krzyki pasażerów, płacz kobiet, desperackie nawoływania marynarzy. To wszystko i tak pozbawione było sensu. Morze chce mieć statek, nie chce się z nim rozstawać. Nigdy.
Wraz z upływem czasu, statek przestał poruszać się, przemierzając fale. Zapadła cisza, przerywana przez oddech morza, pełny miłości i radości, że na zawsze zostaną razem. Zapanował spokój, śmierć poskromiła śpiew kapitana i załogi, zaklinane pod nosem złorzeczenia majtka pokładowego. Wszyscy zasnęli wiecznym snem.
Nagle wzmógł się ruch morza, zaczęło ono krążyć, jak podwodne tornado. Wir porwał w swe obroty statek, zaczął nim potrząsać, nakłaniać do kroku w jego szybkim tańcu. Pochylił go do tyłu, jak partner pochyla partnerkę, to znów podniósł go do góry, by obdarzyć go pocałunkiem pełnym pożądania. Chciał go zniszczyć, wykorzystać, zwalczyć, ale jednocześnie pragnął samego statku. Nie mógł się zdecydować, co dla niego jest ważniejsze, więc walczył sam ze sobą, prowadząc swoje tango. I nagle sam statek zaczął walczyć, bo pomyślał, że choć teraz ma szansę pokazać, iż nie jest bezsilny wobec morza. Odchylił policzek przed kolejnym pocałunkiem, nie wygiął się tak, jak nakazał mu wir. Obydwaj ze sobą walczyli, a ponieważ woda nie mogła się zdecydować, czego chciała, statek wygrał. Powrócił na powierzchnię, pod którą sprowadziło go morze, za właśnie jego pomocą. Wir, pokłócony ze swoją naturą, wypchnął go w górę, by mógł muskać czule słone fale, dziękując za drugą szansę.
- Bello! Bello, słyszysz mnie? Proszę, powiedz, że mnie słyszysz! Nie możesz się poddać, rozumiesz?
I zrozumiałam. Jeżeli statek mógł wygrać z morzem, to dlaczego mnie miałoby się nie udać? Tylko... z kim ja tak właściwie walczę? Przypomniał mi się wir. Nie można pokonać innych, jeżeli w międzyczasie kłócimy się sami ze sobą. Muszę wiedzieć, czego chcę.
Chciałam tak wielu rzeczy. Ironicznie, większość z nich była nieosiągalna. Ja... spróbuję żyć. Nie uda mi się żyć jak dawniej, ale mogę ustalić nową rutynę, podążać za nową tradycją. Muszę tylko znaleźć w sobie siłę. I w melodii. Ach, melodia...
- Bello, proszę, obudź się!
Znów mnie błagała. Jeśli nie miałam wystarczająco dużo siły i odwagi, by żyć dla siebie, zrobię to dla niej. Przynajmniej dopóki mnie chce. Dopóki mnie nie zna.
Odetchnęłam głęboko, tym razem nie martwiąc się, że się uduszę. Powietrze było mi potrzebne, zbyt długo byłam pod wodą. Nie otwierałam oczu, jednak melodia wiedziała, że jestem. Że się nie poddałam. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Pią 21:06, 04 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Taka_Ja
Człowiek
Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 20:40, 04 Gru 2009 |
|
Po stokroć chylę czoła autorce. Znowu wspaniale. Nawet byłabym gotowa przyznać, że jeszcze cudowniej niż poprzednim razem. Teraz całkowicie dałam się pochłonąć treści, zatopiłam się w tym świecie na moment. Bella i jej wewnętrzne dryfowanie, jak dla mnie, to strzał w dziesiątkę. Brakowało mi ostatnio tekstu takiego typu, z niesamowicie i nowatorsko zbudowaną narracją, pozwalającą wchodzić najgłębiej w psychikę bohatera. I te kolory poezji w prozie. Odcienie emocji malowane jak pędzlem, przepięknie współgrają, tworząc całą tą fascynującą tajemnicę.
Statek, melodia... Nie mogę się doczekać następnej części
Dodatkowo opowiadanie jest bardzo dobrze skonstruowane, poprawność pozwala odbierać bez problemów i chłonąć całą gamę kolorów doznań w tekście. Czysta przyjemność.
Za nią właśnie - Luizo Marie, bardzo dziękuję Melduję się jako stała czytelniczka i z niecierpliwością wyczekuję kolejnego rozdziału |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Nie 0:24, 06 Gru 2009 |
|
*skacze.z.radości.*
*kłania.się.nizutko.*
*zielenieje.z.zazdrości.bo.też.by.chciała.tak.wspaniale.pisać.:)*
Dziewczyno... boże...ty jestes genialna !
Coś poprostu no, ja cięęę, jak ty to opisujesz, ten ból, cierpienie, pfff, no.
Piękne.
A co do tego statku to kurcze Titanic xD Normalnie xD
Pozdrawiam Serdecznie i czekam z utęsknieniem na dalsze części :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Alexiaa5
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 16:43, 12 Gru 2009 |
|
Opowiadanie trzyma w napięciu, można się zatracić czytając go :) zazdroszcze talentu i życzę Ci żeby wena nie opuszczała Cie ani na krok. ;d miałam okazje przeczytac to, siedząc obok samej autorki ;p myślę, że ona nie raz nas mile zaskoczy. Czekam na dalsze części. ;** |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Luiza Marie
Wilkołak
Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 22:19, 17 Gru 2009 |
|
Jeszcze raz dziękuję za bardzo miłe komentarze. To naprawdę dziwne, że nikt nie wypomina mi żadnych błędów :). Jako że musiałam się odstresować po dzisiejszej olimpiadzie, postanowiłam dokończyć już dawno rozpoczęty drugi rozdział i go dodać. Mam nadzieję, że Was nie zawiedzie :D.
Rozdział II : Las
Czułam jej uśmiech na sobie. Czułam go w całej mojej duszy, ocieplał mnie tak, jakby chciał powiedzieć, że dobrze robię, wstając tego dnia.
Dzień. Cóż za cudowny dzień to był dla przeciętnego człowieka w Forks! Słońce świeciło w podobny sposób jak jej uśmiech. Ogrzewało, emanowało dobrymi emocjami.
Ja jednak odrzuciłam od siebie wszelki pozytywizm. Dzisiaj był mój pierwszy dzień w szkole i chcąc, nie chcąc, musiałam tam iść. W końcu. Jak wiele osób przestanie się do mnie odzywać, gdy tylko bliżej mnie pozna? Czy ktoś w ogóle będzie chciał...
- Bella! Zejdź na śniadanie, bo spóźnisz się do szkoły!
Och, tak. Charlie. Wydaje mi się, że był odrobinę zniecierpliwiony po moim kilkutygodniowym ociąganiu się. Nie, żebym go winiła. Pewnie już miał dosyć tych wszystkich plotek, które krążyły. A krążyły na pewno.
Pobudziłam swoje ciało do działania i zwlekłam się z łóżka. Rozciągnęłam się i dostarczyłam mojemu organizmowi powietrze, tak potrzebne i orzeźwiające. Podeszłam do toaletki, którą ona kupiła. Była prześliczna, wykonana tak samo jak te, które można zobaczyć w filmach historycznych. Ogromne lustro odbijało cały mój pokój, co sprawiało, że przestawał on się wydawać taki mały. Na półeczce leżała ogromna szkatuła z biżuterią, której i tak zazwyczaj nie zakładam. Obok niej znajdowała się szczotka i pudełko z ozdobami do włosów. Znów czułam się jak mała dziewczynka...
Wyobraziłam sobie, że jestem księżniczką. Moje niebieskie łóżko z baldachimem właśnie było ścielone przez służki, a niania kazała mi się rozebrać, aby mnie umyto i ubrano. Gdy już miałam na sobie swoją suknię, usiadłam na stołeczku przed toaletką, a ona delikatnie zaczęła rozczesywać moje włosy, gładzić je i wiązać w kok. Chciałam zapamiętać każdy jej ruch, dopytywałam się, jak sprawia, że fryzura nie rozpada się przez cały dzień. Tylko uśmiechała się i mówiła, że to jej słodka tajemnica. A ja byłam taka zazdrosna! Czy kiedyś będę potrafiła ułożyć doskonały kok swojej córce? Czy będziemy tak swobodnie rozmawiać przy toaletce, podczas gdy służki będą przygotowywać nam śniadanie?
Roześmiałam się serdecznie na moje myśli. Jakże naiwne jest marzenie każdej małej dziewczynki o byciu księżniczką! Jakże błędne jest spostrzeganie, kim one były i czym się zajmowały. Zaplanowane przez rodziców małżeństwa, kazirodztwo... Królewskie życie nie było na pewno jak z Disneya. A mimo to panował stereotyp i „moda” na takie marzenia. Królewicz przyjedzie na białym koniu, pocałuje mnie i poprosi mnie o rękę... Te marzenia były piękne.
Co prawda nie miałam na sobie satynowej sukni, jednak moja zwiewna spódniczka do kolan i bluzka skutecznie ją zastępowały. Włosy związałam w kok, a po bokach twarzy zostawiłam po jednym kosmyczku, który był delikatnie pofalowany. Moja skóra zdawała się być wykonana z porcelany w zestawieniu z niebieskim kolorem. Moim ulubionym. I jej też.
Znów zabolało. Jednak nie tak, jakbym miała umierać. I nie tak, jakby nigdy nie miało się skończyć. Ból byłby nie do wytrzymania, gdyby utrzymywał się przez dłuższy czas, jednakże krótkie jego fale były mi w pewnym sensie potrzebne. Nie mogłam zapomnieć.
Zbiegłam na dół, kilkakrotnie się potykając; nic nowego. Charlie już czekał, siorbiąc swoje espresso, które kupował w pobliskiej kawiarni, odkąd tylko pamiętam. Zapach kawy był tak inny, tak różny, od tego, który dotąd codziennie mnie witał... Nowa rutyna! Nowa rutyna! Zamknij się w końcu i zacznij przystosowywać!
Taa. Łatwo powiedzieć. I łatwo zrobić. Nie miałam innego wyboru, już nigdy nie będzie starej rutyny, bo jej nie ma. Wystarczy tylko płynąć z prądem, bez wysiłku. To moja walka z rzeczywistością sprawiała więcej problemów. Tak trudno pokonać coś, co jest niezniszczalne.
- Witaj, Bello.
Był ostrożny. Nie chciał, żebym znów spanikowała. Wiem, jestem okropna. Mój własny ojciec boi się do mnie cokolwiek powiedzieć, bo obawia się, że dostanę ataku. Bajecznie.
Uśmiechnęłam się do niego, mam nadzieję, przekonująco. Chciałam go zapewnić, że nic mi, jak na razie, nie jest i że nie musi się martwić.
- Dzień dobry, tato.
Chrząknął, po czym skinął głową na niewielkie opakowanie Pop Tartów, które pewnie kupił po drodze. Usiadłam więc przy stole i zaczęłam jeść. To... nie było koniecznie złe. Naleśniki były pyszne, ale to też było o smaku truskawkowym. Mogłam się przyzwyczaić. Chyba.
Jedząc, odpłynęłam w swój własny świat, słysząc od czasu do czasu, jak Charlie połyka kawę. Jaki będzie dzisiejszy dzień? Czy ktoś do mnie podejdzie? Czy będą pytać? Czy mogę w razie potrzeby uciec? Nie, oczywiście, że nie. Przynajmniej na to jedno pytanie odpowiedź była mi znana.
- Wiesz, nie musisz się tak zamartwiać - usłyszałam, jak mówi. - Wszystko będzie dobrze, uwierz mi.
Nie chciałam zrobić mu przykrości i go wyśmiać. Przecież wszystko zawsze jest źle. Taka jest kolej rzeczy. Każdy element z osobna popycha w dół kolejny, jak w jakimś domino, z tą różnicą, że to było moje życie, a nie jakaś gra manualna. Chociaż, gdyby się tak zastanowić... W końcu w tym wszystkim chodziło o to, żeby dobrze rozegrać swoją partię, trafić w odpowiednie miejsce tak, aby reszta poszła razem z planem. Jednak nieprzewidziany ruch domina sprawia, że czasem nasze plany nie są wystarczające. Trzeba wiedzieć o możliwości zaistnienia takich sytuacji i nie załamywać rąk, gdy nadejdą. Ja już o tym wiedziałam.
Nadal sądziłam, że to moja wina. Moje zdanie na ten temat się nie zmieniło. Wyrzuty sumienia dotykały mnie na każdym kroku, gdy o niej myślałam. To jednak nie mogło ulec zmianie, nie potrafiłam cofnąć się w czasie. Moje żałosne użalanie się nad sobą nie sprawiłoby, żeby ona wróciła. Właśnie! Dlatego ty nigdy nie powinnaś być szczęśliwa! Jej oczy błyszczały tak pięknie, gdy opowiadała o swoich ukochanych wierszach... Ale ty, oczywiście, byłaś zbyt zajęta swoimi nic nieznaczącymi sprawami, by cokolwiek zauważyć. Ty egoistyczna idiotko, zapatrzona w koniec własnego nosa! Nie jesteś nic warta, rozumiesz? Nic! Po co w ogóle się trudzisz i wstajesz z łóżka? Zrobiłabyś pożytek dla ludzkości, odchodząc stąd.
- Bello, kochanie, nic ci nie jest?
- Ja... trochę źle się czuję. Ale to nic, naprawdę.
Patrzył na mnie z niepokojem, a ja wciąż słyszałam te słowa. Po co w ogóle się trudzisz i wstajesz z łóżka?
Czym prędzej skończyłam śniadanie i wyszłam z domu. Musiałam skończyć o tym myśleć, bo inaczej zwariowałabym.
Uderzyła mnie masa zimnego powietrza. Niespodziewanie pogoda zmieniła się i słońce przestało świecić. Był ponury, jesienny dzień. Albo ponury Forksowy dzień. Na jedno wychodzi.
Nie wiem, jak trafiłam na parking szkolny. Uciekałam przed swoją podświadomością jak przed najgorszym wrogiem. Ona mnie nie ścigała... Czekała tylko na moment, kiedy przystanę, zmęczona. Wtedy spokojnie do mnie podejdzie i z tym swoim przyjaznym uśmiechem mnie zaatakuje. A ja nawet nie będę narzekać. Przywitam ją z otwartymi rękoma.
Jak to możliwe, że byłam wśród setek osób, a nadal czułam się tak beznadziejnie samotna? Chciałam być stokrotką na polanie, która ma wsparcie innych kwiatków. Która jest niezauważalna. Nie nowa. Całkiem zwyczajna i nieciekawa, a jednocześnie nieskazitelnie piękna. Dlaczego nie mogę być stokrotką?
Przemierzałam przez chmarę uczniów, jak mrówka przez mrowisko. Ja jednak nie czułam się mrówką, tylko jakimś większym owadem, na którym trzeba skupić swoją uwagę. Skąd pochodzi? Co je? Jak się porusza? Ile ma skrzydeł?
Czułam się tak, jakbym miała na czole namalowany napis "winna". Dlaczego każdy na mnie tak patrzy? Dlaczego wszyscy zdają się rozmawiać tylko o mnie? Dlaczego wszędzie słyszę swoje imię?
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że jestem w teatrze. Będę udawać, że wszystko jest w porządku. Że ja jestem w porządku. Choć czułam się tak, jakby każdy mój krok był uważnie obserwowany, szłam dalej, bo przecież jestem na scenie. To normalne, że publiczność patrzy na występ aktora.
Znów uciekałam. Przypomniałam sobie, dlaczego muszę udawać. Dlaczego musiałam się tutaj przeprowadzić. I znów pamiętałam o tym, że to moja wina. Nie powinnam się nad sobą użalać. To jest moja kara, choć być może za łagodna. Powinna być cięższa, trudniejsza do zniesienia.
Słyszałam szum wokół siebie. Byłam w lesie, dookoła rosły i ruszały się pod wpływem wiatru drzewa, szepczące, śpiewające, krzyczące. Niektóre stały nieruchomo, nie poddając się fali powietrza. Inne znowuż pochylały swoje korony ku sobie, opowiadając o zdarzeniach minionego dnia. A ja szłam, zbierając liście z zapisanymi urywkami rozmów, powodując wzmożenie się ruchu cząsteczek wszechogarniającego gazu, co tym samym sprawiało, że gałęzie drzew podążały za mną, szukając odpowiedzi, których nie udzielę.
Las się skończył, gdy doszłam do drzwi klasy. Weszłam do sali i, po przywitaniu się z nauczycielem biologii, usiadłam w ławce w samym kącie, ciesząc się niezmiernie, że akurat ta jest wolna. Wyciągnęłam swój brudnopis i zaczęłam rysować. Nigdy nie wiedziałam, co powstanie z szarych kresek stawianych przez mój ołówek. Nigdy też nie sądziłam, że to moje dzieło. Kreski żyły, dociskały się, układały się w dwuwymiarowe przedmioty, a ja byłam tylko pośredniczką.
Gdy rysunek zaczął się kształtować w las, poczułam przepływ powietrza po mojej lewej stronie. Ktoś usiadł obok mnie. Nie odwróciłam się w stronę tej osoby. Skupiłam się tylko na tym, że moje drzewa były nieruchome, nieprawdziwe, sztuczne, udające, że są drzewami. Choćbym nie wiem, jak się starała, one zawsze takie pozostaną, bo to tylko rysunek. Tak samo jak ja zawsze pozostanę winna...
Moja dłoń zadrżała. Znów brakowało mi siły. Nie chciałam już dłużej malować fałszywych drzew. To była zniewaga dla tych, które rosły na zewnątrz. Nie mogłam już dłużej żyć wśród ludzi, którzy są niewinni.
- Cześć.
Przez całe moje ciało przeszedł szok. To była... melodia. Siedziała obok mnie. Mówiła do mnie. Znowu. I tak nagle, jak ona się pojawiła, zaczęła rosnąć we mnie nadzieja.
Nie odwróciłam się do niej. Ja... nie chciałam wiedzieć, jak ona wygląda. Nie chciałam być rozczarowana. Nie chciałam, żeby zobaczyła w moich oczach to, co ja widzę, patrząc w lustro.
- Cześć.
- Nie zamierzasz na mnie spojrzeć?
Nie wiem, jakie uczucie usłyszałam w jego głosie, ale sprawiło ono, że odwróciłam twarz. I go zobaczyłam.
Zobaczyłam dom, miłość, niebezpieczeństwo i nadzieję. Zobaczyłam nieskończone piękno, ale i brzydotę. Jego twarz była dobra i zła. Jednak perfekcja dominowała nad jego gorszą częścią. Była ona przykryta. Niewidoczna, choć nadal byłam jej świadoma. Jedno było pewne - on nie był aniołem.
- Patrzę - odpowiedziałam krótko. Zbyt krótko.
Sfrustrowany przejechał palcami po swoich miedziano-brązowych włosach.
- Nazywam się Edward Cullen.
Roześmiałam się. Ta sytuacja była taka... dziwna. Moja melodia miała ciało i nazwisko. W dodatku była sfrustrowana.
- Co jest takie śmieszne?
Widziałam, że próbował się powstrzymać przed uśmiechaniem, ale mimo to kąciki jego ust delikatnie się podniosły.
- Nic, naprawdę. Ja jestem Bella Swan, ale o tym pewnie już wiesz. - również się uśmiechnęłam.
- Obiło mi się o uszy.
Zapadła cisza. Nie potrzebowałam odpowiedzi, które tłoczyły się w mojej głowie. Czasem lepiej nie wiedzieć. Patrzyłam za to w przestrzeń, rozpływając się w tym wspaniałym uczuciu, cieple wytwarzanym przez ramiona. Jak dobrze znów mieć poczucie bezpieczeństwa!
- Czy już wszystko w porządku?
Troska. Nie chciałam troski. Chciałam zapomnieć o tym, że jest źle. Dlaczego nie mogę odsunąć od siebie przeszłości? Nie zasługujesz na to Zaczerpnęłam powietrze, mój oddech był nierówny. Widziałam jej ufne oczy...
Przestań!
To ty zacznij zauważać. Zacznij myśleć. Boisz się swojej podświadomości? A może samej siebie? A co, jeśli to ona boi się ciebie? Nie pomyślałaś o tym? Co, jeśli to ona jest tą lepszą częścią, a ty chcesz ją unicestwić? Jak byś się czuła na jej miejscu, hę?
Dlaczego nie możemy tak po prostu współdziałać? Przyznałam jej rację, jestem winna. Żałuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Dlaczego nie możemy się pogodzić?
Tu nie godzi o zgodę. Musisz odbyć swoją karę.
- Tak, jasne - zełgałam.
Cóż, wszystko było w porządku. Takie, jak można się było spodziewać. Nie oczekiwałam niczego więcej.
- Wiesz, naprawdę nie umiesz kłamać. - zdanie miało brzmieć żartobliwie, ale nadal słychać było, że się martwi.
- Chyba nie liczyłeś na coś więcej? W końcu ile może się zmienić w kilka tygodni?
Westchnął, zrezygnowany.
Czego tak naprawdę chciał? Że zapewnię go, iż wszystko jest wspaniałe i różowe, i słodkie, aż zbiera się na wymioty?
Mogłabyś przynajmniej być miła. On się o ciebie troszczy.
Jeszcze.
No cóż, nikt nie będzie zabiegał o twoje dobro na siłę. Sama jesteś sobie winna.
Winna.
Winna.
Winna.
- Och, zamknij się w końcu!
Byłam zmęczona. Wciąż ze sobą walczyłam. Jakby tego nie było dosyć, musiałam zużywać siłę, żeby zapewnić Edwarda o tym, że świetnie się czuję.
- Bella? Czy coś się stało?
Był zaniepokojony. Czy powiedziałam to na głos? I co? Co właściwie się ze mną dzieje?
- Ja...
Potrząsnęłam głową. Co miałabym mu niby powiedzieć? Że rozmawiam sama ze sobą? Przecież to był absurd.
Absurd.
Absurd?
Absurd!
Jedno słowo... można je było wypowiedzieć na tyle różnych sposobów! Mój kochany absurdzik! Znienawidzone absurdzisko! Absurdzie, gdzie się podziałeś? Absurd, do nogi! Czymże jest absurd?
- Absurd.
Zakosztowałam tego wyrazu. Poczułam, jak przewija mi się przez język, jego twarde głoski, dźwięczne i te matowe, niewyróżniające się. Czy w jednym słowie może być zawarta nieskończoność? Czyż właśnie tak nie jest? Nie -skoń - czo - ność. Ni - e - s - k - o - ń - cz - o - n - o - ś - ć.
Jak można coś takiego nazwać? Jak można nazwać miłość? Ale skoro jest nazwana, to jest właśnie nią, choć dokładnie nie wiemy, czym jest. Może najlepiej, gdyby ktoś wymyślił swoją własną nazwę. Dla każdego miłość jest inna, więc nie jest już miłością, a czymś innym, czymś, co można jedynie do niej porównać.
- Czy zastanawiałeś się kiedyś, co nazywamy błękitem?
Widać było, że jest troszeczkę zaskoczony moim pytaniem. Cóż, lepsze to niż całkiem usprawiedliwione myślenie, iż jestem wariatką.
- Nie, nie wydaje mi się. A ty?
- Właściwie to tak. To znaczy... zastanawiałam się, jak można coś nazwać. Cokolwiek. Przecież wszystko dla każdego jest czymś innym. Pomyśl na przykład o dotyku. Może być przyjemny, upragniony, kojący, ale równie dobrze zdradziecki, narzucony czy torturujący. Mimo to nadal jest dotykiem.
Nie popatrzyłam na niego ani gdy to mówiłam, ani gdy czekałam na odpowiedź. Nie chciałam znać jego reakcji. Jeszcze nie.
Jak bardzo lubimy złudzenia.
- Masz rację, Bello. Jednak wydaje mi się, że to chyba pewne ułatwienie w komunikacji. Sama pomyśl, co by było, gdyby każdy nazwał otaczające nas rzeczy po swojemu. Żylibyśmy zamknięci w swoim świecie, nie mielibyśmy jak ze sobą współżyć.
- I to zadziwiające. Ludzie potrafią się zrozumieć. Każdy umysł pracuje inaczej, a jednak nie przeszkadza to w porozumiewaniu się ze sobą. No, w większości. – dodałam ze śmiechem.
On również się zaśmiał. Melodia, och melodia!
To była moja nieskończoność. Trwała i trwała, choć tak naprawdę jej nie było.
- Na pewno da się ciebie zrozumieć. Wystarczy tylko odrobina wysiłku - powiedział to, jakby chciał zapewnić sam siebie.
W tym samym momencie usłyszałam dzwonek. Zaczęła się lekcja.
Przy okazji, w razie, gdybym nic nie dodała przed świętami, życzę Wam wszystkim ciepłego, spokojnego, wesołego Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że będą to święta, które zapadną Wam w pamięci, ale tylko ze względu na dobre wydarzenia. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Luiza Marie dnia Pią 19:40, 18 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Nie 1:48, 20 Gru 2009 |
|
Co tu dużo mówić, rozdział świetny, oby tak dalej :)
Czekam na więcej :)
"Zobaczyłam dom, miłość, niebezpieczeństwo i nadzieję. Zobaczyłam nieskończone piękno, ale i brzydotę. Jego twarz była dobra i zła. Jednak perfekcja dominowała nad jego gorszą częścią. Była ona przykryta. Niewidoczna, choć nadal byłam jej świadoma. Jedno było pewne - on nie był aniołem. "
Bardzo podobała mi sie ta myśl Belli, ale kurczę to "brzydotę" jakoś tak mi nie pasuje, poprostu jakos tak Edward i brzydota, oczywiście nie ta cielesna ale zawsze jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Ale i tak mi sie podoba :)
Pozdrawiam Serdecznie
Ave vena
Maya |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 19:17, 21 Gru 2009 |
|
hm, jak zwykle bardzo poetycki rozdział...
czytam je z największą przyjemnością, choć przyznam, że przez chwilę miałam wizję Belli- psychopatki...
bardzo duży zamęt w jej glowie, kto odszedł... czym jest dla niej błekit... wiele pytań, mało odpowiedzi... a może są tylko dobrze ukryte, a ich sens egzystuje w tej przestrzeni, która jest pomiedzy autorem a czytelnikiem... ktoś w koncu będzie musiał pokusić się o sięgnięcie w tę zaczarowaną krainę, aby odkryć prawdę...
nie wiem czy to ma sens, ale coś takiego mniej więcej czuję czytając twoje opowiadanie...
dziękuję za rozdział... i za melodię
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Luiza Marie
Wilkołak
Dołączył: 12 Lut 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 19:43, 22 Gru 2009 |
|
Jak zwykle miłe komentarze :). Uważajcie, bo mogę się przyzwyczaić! Dziękuję.
Postanowiłam, że zamieszczę choć namiastkę humoru, bo - co tu dużo mówić - zazwyczaj przeważają ponure myśli Belli. Mayo, co do brzydoty Edwarda, wyjaśnię, że chodziło o to, że Bella dostrzega więcej niż normalni ludzie (nie, nie ma jakichś zdolności parapsychicznych czy czegoś w tym stylu) i, przede wszystkim, więcej wie. Na wszystkie Wasze pytania znajdą się odpowiedzi w kolejnych rozdziałach :).
Rozdział III: Czerwień
Godzina przepłynęła niczym ślad samolotu po niebie. Wydawało się, że nigdy jej nie było, że jeszcze się nie rozpoczęła, a już rozbrzmiał dzwonek na przerwę. Ociągałam się z pakowaniem, nigdzie mi się nie śpieszyło. Nie chciałam wracać do lasu, gdzie pełno było szeptów, nierzadko złowrogich. Kiedy któraś z gałęzi mnie zaczepi?
Chyba ktoś w górze miał coś przeciwko mnie, bo już po chwili usłyszałam, jak męski głos mówi:
- Izabella? Tak masz na imię, prawda? Jak ci się tutaj podoba? Dlaczego wcześniej nie chodziłaś do szkoły? Może odprowadzić cię na następną lekcję? Aha, jestem Mike.
Podał mi rękę, podczas gdy ja zastanawiałam się, jak ktoś może wypowiedzieć tak wiele słów w przeciągu zaledwie kilku sekund.
- Cześć... Mike. Obawiam się, że muszę już iść. Miło było cię poznać.
Zostawiłam go samego z rozdziawioną buzią i oczami jak spodki.
Powiedziałam coś nie tak? Ciągle o tym myślałam, gdy potknęłam się o próg u drzwi klasy. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na upadek, modląc się, żeby nie bolało zbyt bardzo, ale zamiast twardości podłogi, poczułam chłód. Obejmował mnie w pasie, a mnie było dziwnie ciepło, co przecież nie mogło być prawidłową reakcją. Od kiedy lód jest gorący?
- Uważaj.
Edward. Melodia. Jak zwykle mnie uratował. Czy oczekiwał czegoś w zamian? Czy ja też miałam mu pomóc? I w czym? Czy jest coś, czego on nie ma? Czy jest coś, czego pragnie?
Wciąż z zamkniętymi oczami próbowałam sobie przypomnieć coś, co mogłabym mu dać. Jednak niczego takiego nie potrafiłam znaleźć, mój umysł był pusty. Próżnia.
- Bello, wszystko w porządku?
Już drugi raz się mnie o to pytał. Jednak tym razem odpowiedź przyszła natychmiast:
- Tak – wyszeptałam.
Czułam się dobrze. Jakbym wreszcie była tam, dokąd należę. To był tylko krótki powiew, ulotne zjawisko szczęścia, a mimo to zdawało się być tak prawdziwe. Dlaczego nie wypuszcza mnie ze swoich ramion? Czy myśli, że nie dam rady stanąć na własnych nogach?
Oczywiście. On się tylko o mnie martwił. Ból znowu powrócił i cała szarość sytuacji.
Odchrząknęłam i powiedziałam już normalnym głosem:
- Dziękuję. Muszę iść na lekcję. Do zobaczenia.
Nie czekałam na odpowiedź. Gdy wyswobodził mnie ze swojego uścisku, pobiegłam wcześniej zapamiętaną drogą do klasy języka angielskiego.
Nie powinnam była się tak czuć. Dlaczego za każdym razem, gdy do mnie mówił, miałam wrażenie, że nic nie może mi się stać? To przecież nie miało sensu.
Znów usiadłam z tyłu sali, odgradzając się tym samym od reszty. Nie miałam zamiaru nikogo poznawać. Bałam się, że kogoś skrzywdzę albo ja zostanę skrzywdzona. Nie chciałam tego odczuwać. To było... natarczywe. Jakby wracało za każdym razem, gdy miałam styczność z innymi ludźmi.
Chyba odrobinę za późno na ostrożność, nie sądzisz?
Nieprawda. Nigdy nie jest za późno.
Och, więc Renee wstanie z grobu i pomacha ci z uśmiechem?
Ból rozszedł się po całej klatce piersiowej, zatruwając każdą jej komórkę. Na to było za późno.
Jęknęłam, ledwie wydając jakikolwiek dźwięk. Ku mojemu zdziwieniu poczułam na ramieniu czyjś chłodny dotyk.
- Wszystko w porządku?
Jej głos był jak symfonia dzwoneczków, niczym zapach pomarańczy i mięty, odświeżający, przyjemny, słodki.
To śmieszne, że ludzie wciąż się mnie o to pytają. Czy nie widzą, że nie, nie jest w porządku? I dlaczego ich to tak obchodzi?
Podniosłam twarz i napotkałam przenikliwe spojrzenie dziewczyny, która, choć widziałam ją po raz pierwszy, wydawała mi się znajoma.
- Tak, dziękuję.
- Myślałam, że coś się stało. Mam na imię Alice, będziemy razem siedzieć na angielskim.
- Bella.
Uśmiechnęła się, a jej twarz zdawała się promienieć. W jej złotych oczach dostrzegłam błysk, który mówił: „Wiem o czymś, o czym ty nie masz pojęcia.”. Nie miałam zamiaru pytać się jej, o co chodzi. Być może zostanie ze mną odrobinkę dłużej, być może nie wystraszy się pierwszego dnia.
Całkowicie podświadomie pragnęłam, żeby została. Żeby nie obdarzyła mnie pogardliwym spojrzeniem i nie poszła w swoją stronę, jak każdy dotychczas.
Moje myśli zostały rozproszone przez nauczycielkę, która uciszyła rozmowy prowadzone przez uczniów. Była to dosyć młoda kobieta, z której tryskał entuzjazm. Poruszała się z gracją, a jej głos mówił o tym, iż jest pewna siebie. Jednak za każdym razem, gdy jej spojrzenie wędrowało w stronę podopiecznych, cały wyraz jej twarzy łagodniał, a gdzieś w kąciku tęczówek budziło się do życia ziarenko determinacji, które rosło za każdym razem, gdy ktoś podnosił rękę. Zapowiadał się interesujący rok.
Gdy pani Weber się przywitała (Alice podszepnęła mi do ucha nazwisko), od razu przeszła do tematu lekcji.
- Domyślam się, że pewnie nie każdy z was czytał powieści Jane Austen. Chciałabym jednak przybliżyć wam jej sylwetkę, zanim to zrobicie. Czy ktoś może wie coś na jej temat?
Rozejrzała się po klasie, a gdy zobaczyła, że nikt się nie zgłasza, kontynuowała.
- Jane urodziła się pod koniec osiemnastego wieku w Wielkiej Brytanii. Pochodziła z niezbyt bogatej rodziny i nigdy nie wyszła za mąż. Na temat jej życia miłosnego istnieje wiele teorii, a sama jego tajemniczość jest inspiracją dla wielu twórców książek i filmów. Na pewno słyszeliście...
Wsłuchiwałam się dokładnie w każde jej słowo – miała jakąś dziwną aurę, która wręcz przyciągała. Choć angielski od zawsze był moją ulubioną lekcją, nigdy jeszcze nie byłam żadnym tematem aż tak bardzo zafascynowana. Domyślam się jednak, że gdyby tłumaczyła nam zasady gramatyki, również słuchałabym jej jak zaklęta.
Gdy pakowałam się i już miałam wychodzić na korytarz, ze zdziwieniem zauważyłam, iż pani Weber idzie w moim kierunku. Na jej twarzy gościł jak zwykle serdeczny uśmiech.
- Izabello, czy miałabyś ochotę uczęszczać na zajęcia dodatkowe z angielskiego? Robimy na nich różne rzeczy, czytamy poezję – własną i cudzą, rozmawiamy o literaturze, od czasu do czasu przedstawiamy spektakle. Pytam się, ponieważ wiem, że pewnie o tym nie słyszałaś, a każdy został już poinformowany na początku roku szkolnego.
- Tak, z chęcią. – Również się uśmiechnęłam.
Nie musiałam zastanawiać się nad odpowiedzią – te zajęcia zawierały w sobie wszystko to, co kochałam robić najbardziej.
A może nie powinnaś być szczęśliwa? Jak możesz się cieszyć, kiedy jej...
Przestań!
- To cudownie. W takim razie zapraszam w każdy poniedziałek o trzeciej popołudniu.
- Na pewno przyjdę. Do widzenia.
- Do zobaczenia, Izabello.
Nagle znowu byłam w lesie. Drzewa poruszały się w moją stronę, patrzyły na mnie z wyższością, wydawały złowrogie odgłosy. Ogarnęła mnie panika. Chciałam stamtąd uciec. Nie mogłam tam dłużej zostać. Konary podchodziły coraz bliżej, jeszcze sekunda, a któraś z gałęzi mnie zaczepi...
- Hej, Bella! Pomyślałam, że może zechcesz zjeść ze mną lunch.
Alice. Nawet nie wiedziała, jak bardzo byłam jej w tamtym momencie wdzięczna. Odetchnęłam z ulgą.
- Jasne. A czy ty nie siedzisz ze swoimi znajomymi?
Zaczęłam się denerwować. A co, jeśli zaproponowała to z uprzejmości? Albo chcieli się pośmiać? Jej przyjaciele nie muszą być tacy mili jak ona.
- Siedzę z moim rodzeństwem, ale nie przejmuj się – na pewno cię polubią. No, chodź! Już się zgodziłaś.
Nie dała mi okazji do odpowiedzi, tylko pociągnęła mnie za rękę i zaprowadziła do stołówki.
To dziwne, ale przy niej nie miałam wrażenia, że wszyscy patrzą na mnie. Nie, tym razem czułam, że to ona jest główną atrakcją, a raczej – my razem. Nie miałam pojęcia, skąd się to bierze. Co jest takiego fascynującego w dwóch dziewczynach idących razem? A może ona jest...
- Nawet mnie o to nie pytaj. – Wybuchła śmiechem.
- Ale o co?
Byłam naprawdę zdziwiona. Może ona jest do tego przyzwyczajona? Może naprawdę jest lesbijką? Zastanowiłam się, czy mi to przeszkadza. Doszłam do wniosku, że nie, dopóki będzie trzymać ręce przy sobie.
- Alice, czy ty jesteś homoseksualna?
To zabrzmiało zwyczajnie. Zbyt zwyczajnie.
Jej śmiech przybrał na sile, a niedługo po tym zawtórowały jej cztery osoby siedzące przy stoliku, do którego zmierzałyśmy.
Ech.
- Nie, Bello, nie jestem. Poznaj mojego chłopaka Jaspera. – Wskazała na blondyna siedzącego obok pustego miejsca.
Poczułam, jak cała się rumienię. I miałam na myśli – CAŁA.
Czy ja zawsze muszę powiedzieć coś takiego? Dlaczego nie mogę trzymać języka za zębami?
- Ja... przepraszam, naprawdę. Chodzi o to, że drzewa się tak dziwnie gapiły i... to pierwsze, co mi przyszło do głowy. Jeszcze raz przepraszam.
Wszyscy patrzyli się na mnie z szeroko otwartymi oczyma. Wszyscy, oprócz Edwarda.
Edward! Dopiero teraz zauważyłam, że też tutaj siedzi.
- Drzewa się gapiły? W dodatku dziwnie? Czy drzewa gapią się normalnie? – zapytał Jasper.
Ciekawe, czy ładnie mi w czerwieni. Mogę przecież z tym kolorem pozostać do końca życia.
- To znaczy ludzie. Ludzie się gapili – sprostowałam szybko.
- Na co dzień mówisz o ludziach jak o drzewach, czy to tylko pomysł na dzisiaj? – Blondynka, która siedziała obok umięśnionego chłopaka o czarnych włosach, brzmiała tak, jakby była psychoterapeutką.
Spuściłam głowę. Przypomniał mi się las.
- Tylko dzisiaj – szepnęłam ledwo słyszalnie, ale mimo to dotarło to do jej uszu.
- Dlaczego akurat drzewa?
Chrząknęłam.
- Też miło cię poznać...
- Rosalie. – Wyglądała na zakłopotaną. – Ciebie też, Bello.
- Ja jestem Emmett – ciemnowłosy chłopak przedstawił się z szerokim uśmiechem.
- To ty siadaj, a ja przyniosę ci coś do jedzenia. – Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Alice już nie było.
Usiadłam więc na jedynym wolnym miejscu (poza tym koło Jaspera – domyśliłam się, że tam będzie siedzieć jego dziewczyna), czyli obok Edwarda.
- To o co chodzi z tymi drzewami? – Rosalie wydawała się być zaaferowana.
- Nie darujesz mi tego pytania, prawda? – Westchnęłam. – Cóż... chodzi o to, że... Oglądałaś kiedyś bajki albo filmy fantastyczne? Kiedy bohater wchodzi do ciemnego lasu, wydaje mu się, że każde drzewo złowrogo szepce, że porusza swoimi gałęziami i chce zrobić mu krzywdę. To moja analogia do korytarza szkolnego.
Patrzyłam na blat stołu, zastanawiając się, czy jego powierzchnia jest równie idealnie gładka, jak się wydaje. Jego kolor był mieszaniną niebieskiego i zielonego, coś na kształt barwy ubioru niektórych pielęgniarek. Ciekawe, w jakiej proporcji są one dodawane...
- Dlaczego uważasz, że ludzie chcą zrobić ci krzywdę?
Jej głos był cichy, jakby obawiała się odpowiedzi, a równocześnie chciała mi pomóc.
- Jak mogę się nie bać? Zwierzę może mnie zabić, pokaleczyć. Przedmioty martwe też, teoretycznie, mogą mnie skrzywdzić. Jednak to tak naprawdę ludzie mają największą władzę nad innymi, nie sądzisz? Śmierć nie jest najgorsza, a to najwięcej, co może nam się stać z powodu innych istot. To ludzie zmieniają twoją psychikę i ciebie. I to z nimi tak naprawdę się zadajesz. To chyba logiczne, że się ich obawiam.
Po długiej chwili ciszy, przerwanej tylko przez Alice, która położyła przede mną tacę z kawałkiem pizzy i sokiem pomarańczowym, po czym usiadła na swoim miejscu, Emmett zapytał się:
- W takim razie, dlaczego z nami siedzisz? Nie powinnaś się nas także bać?
- Nie. Wy nie jesteście ludźmi. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Taka_Ja
Człowiek
Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 20:30, 22 Gru 2009 |
|
Chyba trzeba będzie zacząć się przyzwyczajać do wielu miłych komentarzy pod kolejnymi wspaniałymi rozdziałami :-)
Znowu bardzo, bardzo ciekawie :-) Każdą częścią tego opowiadania wprowadzasz w niezwykły, magicznie głęboki świat. Potrafisz zaczarować czytelnika, pozwalasz oderwać się od rzeczywistości i całkowicie wejść w tę niezwykłość. Tekst generuje bardzo specyficzną atmosferę, konstrukcja fabuły i narracja są niekonwencjonalne, przesycone głębią doznawiania i interpretacji.
To wszystko bardzo mi się podoba i sprawia, że za każdym razem, kiedy szykuję się na pochłanianie kolejnego rozdziału, mam słodką pewność, że przez moment będę zupełnie gdzie indziej. Z zaintrygowaniem i z ogromną przyjemnością goszczę w tym tajemniczym świecie.
Dwie ostatnie części wniosły powiew rzeczywistości i zaznaczyły jej obecność w życiu głównej bohaterki. Coraz częściej pojawia się też nasza melodia :-)...
Z niecierpliwością wyczekuję dalszego biegu wydarzeń :-D
Podziękowania i całusy dla autorki :* :-)
Pozdrawiam i życzę wszystkiego najsłodszego :-) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Śro 0:01, 23 Gru 2009 |
|
Co tu dużo gadać. Ja, chociaż chodzę do pierwszej gimnazjum, bardzo interesuję sie psychologią, filizofią czy innymi takimi tajnikami życia i przez to ten FF jest dla mnie bardzo taki hmm fascunujący?
Przemyślenia Belli bardzo przypadły mi do gustu.
"Patrzyłam na blat stołu, zastanawiając się, czy jego powierzchnia jest równie idealnie gładka, jak się wydaje. Jego kolor był mieszaniną niebieskiego i zielonego, coś na kształt barwy ubioru niektórych pielęgniarek. Ciekawe, w jakiej proporcji są one dodawane... "
"-Jak mogę się nie bać? Zwierzę może mnie zabić, pokaleczyć. Przedmioty martwe też, teoretycznie, mogą mnie skrzywdzić. Jednak to tak naprawdę ludzie mają największą władzę nad innymi, nie sądzisz? Śmierć nie jest najgorsza, a to najwięcej, co może nam się stać z powodu innych istot. To ludzie zmieniają twoją psychikę i ciebie. I to z nimi tak naprawdę się zadajesz. To chyba logiczne, że się ich obawiam."
Intrygujące. Lubię właśnie cóś takiego.
Bella- Wykreowałaś bardzo interesującą postać. Taką, hmm skłania mnie to różnych przemyśleń czy teorii. Jestem nią zafascynowana.
Bardzo zaciekawiłaś mnie końcówką. Nie mogę doczekać sie jaka będzie reakcja Cullenów. I co do tej brzydoty Edwarda to zrozumiałam że chodzi o tą jego mroczną naturę mordercy, no i ten ogólnie no to ten teges, no mniejsza zrozumiałam xD Tylko poprostu jakoś TO słowo nie pasuje mi do Edwarda w jakim kolwiek znaczeniu.
Rozdział Cudo. Piszesz wspaniale.
Pozdrawiam Serdecznie Ave vena :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Maya dnia Śro 0:03, 23 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|