|
Autor |
Wiadomość |
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Nie 23:57, 31 Sty 2010 |
|
Witam! Tak, to ja, wela!
Premiera - link
Dobra, rozpoczął się czas tłumaczeń. Za namową kilku osób postanowiłam przełknąć zakazany owoc i rozwinąć tę historię. Wątpię, aby opowiadanie składało się z wielu części, nie wierzę w to, że przekroczy cudowną piątkę. Będzie raczej krótko.
Co do oznaczeń - doświadczony Jacob na pewno jest inny, ale to wszystko zostanie wyjaśnione. Najprawdopodobniej nie zachowam postaci Meyer i dołożę od siebie. Wampiry są, wilkołaki też. Realia te same? Poniekąd... Nie da się wszystkiego wyjaśnić - po prostu trzeba przeczytać.
Beta: Suhak, która nie potrafi ukryć swojego beciarskiego, suszastego zboczenia, czytając tekst (tym samym chciałam sprawić, abyś poczuła, że welcik kocha Siuraka i ostatnio obnaża się z tą miłością bez żadnych zahamowań).
Dedykacja dla Suszaka, bez którego nie zmotywowałabym się na tyle, żeby cokolwiek napisać. I dla Ruda, bo gdyby nie ona, nie wstawiłabym tego. Tak, wywołałaś wilka z lasu, dołączając ten tekst do rankingu.
1. Człowiek dla człowieka
Jacob Black nigdy nie myślał o śmierci. Uważał, że zaprzątanie sobie głowy farmazonami jest zbędne i nikomu niepotrzebne. Postanowił nie zawracać sobie głowy przyziemnymi problemami. Wydawać by się mogło, iż jest zgorzkniałym facetem, którego serce przestało bić dawno temu - o ile w ogóle kiedykolwiek dawało znak, że istnieje - jednakże żaden z sąsiadów nie pytał ani nie dociekał, dlaczego mężczyzna jest oziębły, suchy, a czasem wręcz arogancki. Każdy miał własne problemy i niezależnie od tego czy był to popsuty kran, zaległość w spłacie kredytu, brak funduszy na szkolny plecak dla dziecka czy nowy chłopak córki z kryminalną przeszłością, nikogo nie interesowało, co dzieje się u starego Blacka.
Za wyjątek uznawano pewnego chłopca, który zawzięcie starał się, aby starzec go polubił. Malec liczył dziewięć wiosen, wzrostu zaś metr czterdzieści – typowy chudzielec z kasztanową czupryną musiał wiecznie wysłuchiwać kłótni rodziców, którzy w ogóle nie zauważali dziecka. Edward potrzebował akceptacji i miłości, więc nie pogardziłby przyjacielem o dobrotliwej duszy i czystych zamiarach. W podświadomości marzył, aby takim powiernikiem stał się stary dziwak Black. Wyobraźnia podpowiadała, że dziadek ucieszyłby się z jego towarzystwa – miałby komu opowiadać ciekawe historyjki o grze w baseball, wygrywaniu bijatyk z kolegami i rozmawianiu z najśliczniejszymi dziewczynkami mieszkającymi w okolicy. Poza tym dziadzio kupowałby wnukowi od czasu do czasu lody i pozwalał zostawać na noc. Składając samochodziki i samoloty, wspólnie bawiliby się w najlepsze.
Swe najskrytsze marzenia chłopiec starał się subtelnie realizować, nie zważając na zgrzyty, które wywoływał w zgorzkniałym starcu. Codziennie rano pukał do drzwi, aby podać nową gazetę. Naprzykrzał się, prosząc o pomoc w odrabianiu lekcji, a czasem przychodził wyłącznie po tabletkę rozkurczającą z powodu bólu brzucha, który oczywiście symulował. Trzeba było przyznać Edwardowi, że jego upierdliwość i nieprzewidywalne próby zdobycia opoki w staruszku podziałały dosyć szybko.
- Zaczyna się ściemniać, nie powinieneś uciekać? – spytał Jacob, zerkając na zegarek.
- Nie boję się ciemności. – Wzruszył ramionami. – Możemy kontynuować?
- Twoi rodzice będą się martwić, pakuj się – zakończył, lekceważąc pytanie.
- Zawsze taki jesteś?
- Nie będę się powtarzał, już cię tu nie ma.
- Jak chcesz, ale i tak jutro wpadnę.
- Chodź, odprowadzę cię do drzwi.
Mężczyzna stał przed domem dopóty, dopóki Edward nie znikł za rogiem. Rozmyślał, jak wyglądałoby jego życie bez dziewięciolatka. Najprawdopodobniej popijałby piwo i oglądał samotnie mecz. Jednakże dzięki dzieciakowi wszystko się zmieniło. Zaczął kupować słodycze w pobliskim sklepie; wstawał wcześnie rano, aby wypić kawę i poczytać na ganku gazetę, a przy okazji chwilkę porozmawiać z chłopcem wędrującym do szkoły. Mimo wszystko najbardziej zadziwiającym efektem nowej znajomości było to, że zaczął się uśmiechać. Uświadomił sobie, że od lat tego nie robił. Odkąd rodzina i przyjaciele zniknęli – pomyślał. Postanowił przestać się zamartwiać i żyć chwilą – niewiele dni pozostało, a chciał jak najlepiej wykorzystać czas, który hojnie podarował mu los.
Gdy nadeszło popołudnie – godziny, w których pojawiał się chłopiec – Black był już przygotowany. Na stole stał talerz z zupą, a obok kilka kromek chleba. W kieszeni spodni trzymał skromny deser, który Edward otrzymywał po zjedzeniu obiadu. Jacob wiedział, że dzieciak ma ciężko, dlatego starał się uprzyjemnić mu dzieciństwo smakołykami i swym towarzystwem. Radował się w duszy, kiedy dziewięciolatek uśmiechał się od ucha do ucha, pokazując przy tym niepełne uzębienie. Zawsze siadał naprzeciwko chłopca, a tamten zaczynał konwersację.
- Dostałem tróję z matmy – przyznał się, spuszczając głowę.
- Przecież tłumaczyłem ci materiał punkt po punkcie. Co się stało?
- Dziwne to było… Niby proste, ale nie do końca.
- Gdybyś się skupił, napisałbyś sprawdzian bezbłędnie. Jedz zupę, bo wystygnie. – Black postanowił zmienić temat. – W sobotę jest mecz, jeśli chcesz, możesz obejrzeć ze mną.
- Pewnie, że chcę. Gdyby nie ty…
- Cicho bądź. Głodny jesteś, to jedz i głupot nie gadaj.
Gdy wpatrywał się w Edwarda, przyszło mu na myśl, że patrzy na dziewięcioletniego Jacoba. Tak, zdecydowanie dawniej zachowywał się jak siedzący naprzeciw chłopiec. Otwarty na ludzkie serca, naiwnie wierzący, że będzie kimś wielkim. A kim został? Sześćdziesięcioletnim starcem, popijającym herbatę na ganku, z bagażem doświadczeń, który obecnie i tak w niczym nie pomaga. Życie nauczyło go, że najlepiej się nie angażować i nie przyzwyczajać. Wystarczy sekunda, aby wszystko co kochamy, zniknęło. Dlatego pluł sobie w brodę, że z wzajemnością pokochał chłopca. Cóż… Nie ma odwrotu – myślał. – Chociaż raz zachowam się odpowiedzialnie.
Piętnaście lat później...
To był piękny, słoneczny dzień. Bezchmurne niebo opatuliło całe miasteczko. Dziecięcy śmiech rozbrzmiewał w uszach, a gospodynie domowe trudziły się w kuchni, piekąc. Niektórzy sąsiedzi siedzieli na werandach i rozmawiali ze sobą. Wszyscy cieszyli się pogodą, odłożywszy problemy na bok. Ona także postanowiła skorzystać z uroków natury. Zaczytana siedziała na leżaku, czując ciepło przyjemnych promieni. Skupiona na książce, nie zauważyła zbliżającego się męskiego cienia. Zmysł węchu również zawiódł, ponieważ gdy intruz zbliżył się, nie poczuła jego zapachu. Powieść tak wciągnęła blondynkę, iż ocknęła się dopiero, kiedy młodzieniec zgrabnymi palcami zasłonił jej oczy. Przestraszyła się, lecz po chwili z uśmiechem zdjęła dłonie z powiek.
- Mówiłeś, że nie będziesz miał dzisiaj czasu. – Wnikliwym spojrzeniem badała niespodziewanego gościa.
- Wyjdziesz za mnie? – Mężczyzna klęknąwszy na kolano, wyjął z kieszeni spodni pudełeczko. Otworzył je, po czym jego zszokowana wybranka zeskoczyła z siedzenia jak oparzona. Zdecydowanie można było zauważyć, iż nie wie, co ma powiedzieć. Wpatrywała się w pierścionek przez dłuższy moment, po czym z oszklonymi oczami złożyła delikatny pocałunek na ciepłym policzku lubego.
- Jeśli zamierzasz ofiarować mi tę błyskotkę, bardzo chętnie. Oczywiście, że się zgadzam! – Łzy szczęścia popłynęły po policzkach, a euforia udzieliła się kochankom. Szczerząc się od ucha do ucha, przypominali maluchów, którzy chwilę wcześniej dowiedzieli się, że nie tylko mlekiem można zaspokoić głód. Donośna radość uroczej parki sprawiła, że wszelkiego rodzaju zwierzątka – latające i pełzające – zniknęły z pola widzenia.
- Chodź, musimy odwiedzić Blacka. Niepokoi się, czy przypadkiem nie dałaś mi kosza. – Edward nie mógł powstrzymać uśmiechu. Cały drżał z podniecenia. Złapał narzeczoną za rękę i szybkim ruchem otworzył furtkę. Szczęśliwi, ze splecionymi dłońmi wybiegli na ulicę. Nikt nie był w stanie przyćmić ich radości – nawet chmury, które groźnie pomrukiwały, przypominając o burzy. Dusze kochanków jeszcze bardziej ekscytowały się pod wpływem myśli podzielenia się wspaniałą nowiną.
Domek Blacka stał na uboczu osiedlowych posiadłości i wyróżniał się wśród nich wyłącznie skromnością i niezadbanym ogródkiem. Edward szybko przebiegł dystans dzielący bramę ogrodzenia do, co dziwne, na oścież otwartych drzwi wejściowych. W sieni nie zauważył żadnego niepokojącego szczegółu, lecz w sercu odczuwał ucisk, tak jakby ktoś ukłuł prosto w bijący organ, przekazując tym sposobem złe wieści. Niepokoił się co raz bardziej – donośność jego głosu z każdym dalszym wołaniem przyjaciela zwiększała się. Przeszukując kolejne pokoje, czuł się coraz gorzej. Wiszące zegary, fikuśne wazony, interesujące obrazy nieznanych artystów... Ale gdzie w tym wszystkim jest Jacob? Rudzielec wybiegł do ogródka i właśnie wtedy po raz pierwszy przeżył największy szok w swoim życiu. Martwe ciało starca leżało na trawniku. Czuł, jak zostaje zadany mu cios sztyletem prosto w serce, który zamiast się cofnąć, rozrywał kolejne tkanki. Twarz mężczyzny wykrzywiła się z bólu. Z rozpaczy upadł na kolana. Doczołgał się do nieruszającego się ciała, chwycił niewładną już piąstkę i mocno ścisnął, otoczywszy ją swoimi dłońmi. Łzy nie potrafiły okazać żalu, który zasiewał swoje korzenie coraz głębiej. Edward uścisnąwszy pięści do granic wytrzymałości, puścił je, po czym odsunął się od ciała i głośno zawył. Poczuł nagłą ochotę wyżycia się na czymkolwiek – kopnął wiklinowe nieopodal stojące krzesło, lecz nie podziałało. Rzucił nim przez cały ogród, szukając cięższego przedmiotu, jednakże wtedy na ramieniu poczuł ciepłą rączkę Any – dziewczyny, z którą jeszcze przed chwilą planował wspólne życie. Głęboko odetchnął, narzeczona działała na niego kojąco. Wtuliwszy się w jasne kosmyki kręconych włosów, zaczął płakać szlochem złości, żalu i najgorszego uczucia, jakie kiedykolwiek może spotkać człowieka – bezsilności.
Ochłonąwszy, przykucnął. Przejechał palcem po każdej zmarszczce Blacka. Poprosił Anę o oddalenie się, pragnął, aby tę intymną chwilę pamiętał tylko on i, jak miał nadzieję, w pobliżu unosząca się dusza Jacoba. Usiadł na trawniku, spuściwszy głowę. Popatrzył tęskno w bladą twarz, napotykając tępe spojrzenie ciemnych tęczówek.
- Dlaczego odszedłeś, Jacobie? Potrzebuję cię... - przerwał, czując, że głos zaczyna mu się łamać. Postanowił nic nie mówić, bo zdecydowanie łatwiej utrzymać uczucia na wodzy, rozmyślając w ciszy swoich myśli. Zatem spoglądał w dal, obliczając, ile lat przyjaźnił się ze zmarłym... Dziesięć, piętnaście? A czy to ważne? - pomyślał. - Odkąd pamiętam, byłeś moim wzorem. Podziwiałem twoją stanowczość i uwielbiałem każdą, może czasem niemiłą, ripostę. Sprawiłeś, że nauczyłem się kochać innych i świat, który mnie otacza. Nigdy Ci tego nie zapomnę, spoczywaj w pokoju.
Edward złożył delikatny pocałunek na czole Jake'a w geście ostatniego pożegnania i jednocześnie podziękowania za dobro, jakie staruszek wzniósł w jego dzieciństwo i późniejsze dorastanie. Nie miał jednakże pojęcia o tym, iż śmierć Jacoba różniła się nieco od tej, którą nazywamy naturalną. Nie zauważył bowiem leżącej obok karteczki z precyzyjnie wykaligrafowanym zdaniem: Ten był ostatnim. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wela dnia Nie 17:13, 14 Mar 2010, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
|
|
mTwil
Zły wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 80 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka
|
Wysłany:
Pon 3:41, 01 Lut 2010 |
|
Dobrze, welciu. Miałam spać, a nawet jeśli nie to oglądać film, ale właśnie przekroczyłam limit, a w dodatku fakt, że dziwnie dziś funkcjonuję, ułatwi mi komentowanie.
Pojedynek był już bardzo dawno temu, oceniając go, przyznałam mu więcej punktów, także nie mam czego tłumaczyć, jeśli chodzi o moje zdanie. Teraz, żeby najładniej, a przynajmniej tak prawie-najładniej, jak umiem skomentować, musiałam przeczytać go jeszcze raz. Dlatego że kontaktuję dziś z opóźnieniem, zwracam uwagę na szczegóły - jak, na przykład, zaczynając od początku, w pierwszym akapicie spodobało mi się kolejne wymienianie różnych, przyziemnych problemów. Proste i niezbyt wyniosłe, ale przemawiające do czytelnika. Wykorzystam moją dzisiejszą spostrzegawczość i postaram się omówić większość akapitów, jak najdokładniej zanalizować tekst. W lekki, łatwy do odbioru, ale i dość obrazowy sposób w kilku zdaniach udało ci się opisać chłopca – aż ciężko powiedzieć mi na niego Edward, bo ten maluch mnie ujął, a Edzio obecnie wywołuje odruch wymiotny, jeszcze większy niż myśl o weselnej pieczeni. Niesamowicie miło czyta się opisy – nie jako kompletnie suche, ale przepełnione uczuciami, zilustrowane – podobnie jak w pierwszym akapicie – wszystko jest nam bardzo bliskie. Nie będę już rozbijać kolejnych dwóch akapitów, ale już na samym początku trzeciego znowu wręcz zachwyca mnie tabletka rozkurczowa – nie jako sama w sobie, ale jako to, jak umiesz urozmaicić tekst. Piszesz o wszystkim, nawet najbardziej trywialnych rzeczach – przynajmniej mi bardzo ułatwia i upłynnia to czytanie. Muszę już teraz wspomnieć o tej matematyce, dopiero teraz skojarzyło mi się to z pewnym zdarzeniem. Ta ocena. Ten przedmiot. Może nie było to celowe, ale mnie teraz śmieszy. Ha. Ha. Wracając do miłego dziecka (nie-tego-o-imieniu-Edward), a nie do moich wspomnień, od razu czuję do niego sympatię. Przez to z jaką wytrwałością walczył o względy starego człowieka. Nie kolegi czy koleżanki, jak na jego wiek przystało, ale, szczerze mówiąc, starego człowieka. Nie wiadomo dlaczego mu na tym zależało, ciężko jest go nawet zrozumieć, ale mimo to podziwiam go. Taaak, doczytałam dokładnie... Nie miał łatwo we własnym domu, być może dlatego szukał oparcia u innych. Równie dobrze mógłby je znaleźć bez konieczności stosowania takich zabiegów – jednak być może chciał wypracować wszystko – przyjaźń, zrozumienie – od podstaw, sam, zaczynając od zera, dochodząc do celu. Jacob to chyba bardziej pospolity okaz od narzucającego się dziadkom dziecka. Zgorzkniały facet, który dzięki wszechwiedzącemu narratorowi wydaje się całkiem sympatyczny, jednak zagubiony, osamotniony. Coś stało się z jego rodziną – wiemy tylko to, choć w pewien sposób umiemy wytłumaczyć sobie jego zachowanie, jednak Edward nie ma o tym pojęcia – dalej malutkimi kroplami drąży jego skamieniałe serce, które powoli zaczyna pękać. Nie wiedząc po jakich przeżyciach, widzimy, jak wraca do normalnego świata, tak mu już nieznajomego – przyziemnych rzeczy, wokół których dla mnie kręci się początek tej miniatury. Dziecko może wszystko zmienić, tak jest i z nim – nie jest już dużej osamotniony, ale wie, że ma dla kogo żyć. Popada w pewną rutynę w swoich czynnościach, ale robi to dla kogoś, ten ktoś będzie mu za to wdzięczny, on sam poczuje zadowolenie, że mimo lat może się na coś przydać. Zastanawia jedynie ta odpowiedzialność, prawdopodobnie, coś co skłoniło go do takiego zamknięcia się w sobie, było to związane z jego rodziną, ale to zostaje tajemnicą Jacoba Blacka.
Część druga: znowu opis codzienności, jednak tu już mnie tak nie zachwycił. Nie ma w sobie tego czegoś (kompletnie nie mam pojęcia, co mam na myśli), to tak mi się spodobało wcześniej. Wszystko też jest zgrabne, ale chyba sama o tym mówiłaś – jakby inne niż reszta. Dopiero teraz to widzę. Gdyby pierwszy, długi akapit podzielić na dwie części, a potem je ocenić – pierwsza zdecydowanie poległa. Druga jest w porównaniu z nią lepsza, jednak dalej daleko jej do stylu sprzed kilku linijek. Tak jak zakochany byłam w unaocznianiu, porównywaniu, przybliżaniu – tak tu trochę zastanowił mnie ten sedes. Opowiadanie miało w sobie pewną magię, która w tym momencie zniknęła. Gdyby moment zaręczyn, wcześniej – skradania się ukochanego przedstawić w taki sam sposób jak chociażby małego Edwarda, być może padłabym tu z nadmiaru wrażeń i emocji, który utrzymuje się u mnie od wczoraj, od szesnastej. Ale nie. To było znów oschłe, zwyczajnie opisowe. Dalej podobają mi się pewne porównania, kilka szczegółów, ale o tak sytuacja, gdzie umiera człowiek, nie robi na mnie żadnego wrażenia – w przeciwieństwie do tej, gdzie mówi się o jego monotonnym życiu. Jakby ktoś nagle zabrał temu tekstowi wszystkie emocje. Ostatni akapit z racji że krótki wydaje się lepszy. Szczególnie podobają mi się ostatnie trzy zdania – dla mnie tam właśnie wrócił wcześniejszy styl. Pożegnanie też nie jest zbyt przejmujące. Wcześniej zastanawiało mnie ostatnie zdanie – teraz mam swoją teorię. Chodzi o to, że był ostatnią osobą, którą Jacob pokochał? Tak jak pod koniec pierwszej części żałował, że się zaangażował, teraz był to już koniec. Skończę szybko omawianie zakończenia, przejdę do moich rozmyślań – ciężko uwierzyć w taką przyjaźń, Edward już jako mody mężczyzna dalej spotyka się z obcym mu staruszkiem. Widać, jak liczy się z jego zdaniem, jest dla niego ważny. Umiera. Na to nic się nie poradzi, taka jest kolej rzeczy. Jednak dalej widać tu to ciepło, które promieniuje z chłopaka na Blacka, ale chyba też i na czytelników, bo taki dla mnie jest klimat tego opowiadania – niesamowicie ciepły.
Ale teraz to, co mi chodzi po głowie. Jacob umarł, akcja prawdopodobnie dzieje się daleko po BD. Mamy Edwarda. Ale jakiego? Ten był ostatnim. Black musiał znać Edwarda Cullena – Ed z tej miniatury może być jedynie jego imiennikiem - ostatnim Edwardem, tylko w jakim znaczeniu? Mój typ jest taki, że Edward Cullen przyczynił się do załamania mu serca. Kolejny za to zrobił dosyć podobnie, rozgrzał je, kiedy ten usilnie się przed tym bronił. Został pokonany, pokochał kogoś, nie chcąc tego, żałując, bo i on może mu jego mające wiele za sobą serce złamać. Chociaż raz zachował się odpowiedzialnie, nie pozwolił, żeby do tego doszło, zabijając się? Bo skąd w innym wypadku jakakolwiek kartka z tajemniczymi słowami w jego ręku?
Na początku mówiłam o wszechwiedzącym narratorze, potem nagli zniknął. Druga część była pisana jakby z płytszego punktu widzenia. Nie mamy tylu szczegółów, dokładnie – praktycznie zmienia się osoba mówiąca – narrator. Udało mi się zauważyć coś takiego, nie wiem, czym mam rację, jednak dla mnie jest to dość widoczne. Czy to zawiniło? Mogę się tylko domyślać.
I teraz mam problem, bo nie pamiętam, czy chciałam napisać coś jeszcze, ale mój organizm chyba naprawdę dopomina się snu, bo nie mogę myśleć o niczym innym, jak o poduszce. Jestem ciekawa, jak rzeczywiście podpięłaś to wszystko pod kanon. Przepraszam cię za wszystkie niezrozumiałe rzeczy, ale myślę, że mnie zrozumiesz - i to, co napisałam, i to, dlaczego tak nie po ludzku. A teraz już padam, mój mózg się wyłącza, błędy sprawdzę rano.
Wróć, nie podsumowałam jeszcze całości. Na pewno mi się podobało. Pomysł, przedstawienie, a już kompletnie zdobyłaś mnie tą tajemnicą związaną z kanonem. Jestem załamana, bo - i ile w ogóle - dowiem się tego dopiero rano. Początek był wspaniały, do tej pory siedzi mi w głowie, myślę, że tak zachwycam się innymi, jak sama wela pisze takie rzeczy, a ja jej nawet nie doceniam. Przez resztę jakoś się przemknęło. Też oczywiście czytało się płynnie, wszystko było zgrabniutkie, ale inne. Niestety - gorsze. Gdyby przyszło mi ocenić ten tekst jeszcze raz, dzieląc go na dwie części, to pierwsza dostałaby tyle punktów, że całość przez drugą wiele by nie straciła. Szybkie streszczenie całości, w ramach ostatecznego zakończenia.
Łap dużo wena i pisz, pisz, pisz.
mTwil |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 12:52, 01 Lut 2010 |
|
Hmmm....
Przyznam, że spotkał mnie szok, gdy dowiedziałam się, że to pierwszy twóĵ tekst na forum. Bo jest bardzo dobry. Wiem, że trochę go skrytykowałam w trakcie pojedynku, ale niezależnie od tego, miniaturka mi sie podoba. Głównie ze względu na pierwszą część. Znakomicie przedstawiłaś Jacoba jako zgorzkniałego starca, niepozbawionego jednak serca i odnajdującego się w przyjaźni z dzieckiem, odkrywającego, że może jeszcze komuś coś dać, że w każdym wieku jest czas na miłość i przywiązanie, na naukę dawania. Stworzyłaś bardzo mocną postać, a w zasadzie dwie mocne postacie, bo i Edward-dziecko wyszedł ci znakomicie. Trudno go nie pokochać. Łatwo jest zrozumieć czytelnikowi, że stary Jacob uległ czarowi tego dziecka.
Co do części "15 lat później"... Dla mnie ona troszkę "odstaje". Niepotrzebna, moim zdaniem, jest scena oświadczyn, bo nie o tym jest to opowiadanie. Gdyby akcja zaczęła się tutaj po prostu od pary narzeczonych udających się do Blacka, byloby to dla mnie bardziej spòjne.
I nie podoba mi się, że Edward mòwi: "Jacobie", a nie "dziadku", w końcu ta ich relacja była bardzo bliska... Takie to mało czułe.
I jakiś taki strasznie dramatyczno-pompatyczny ten opis.
Trochę też nie rozumiem tego końca... Po co?
Ale i tak mi się podoba... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Pon 19:59, 01 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
losamiiya
Dobry wampir
Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 212 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.
|
Wysłany:
Pon 18:02, 01 Lut 2010 |
|
Tekst pamiętam, można by powiedzieć, że takich tekstów się nie zapomina. Bynajmniej ja zapamiętałam.
W mianiaturce najbardziej urzekło mnie to, iż jest ona przepełniona szacunkiem, przyjaźnią, relacjami tak przyzmiemnymi i tak pięknie ukazanymi, że jest to niemal wzruszające.
Sam pomysł już jest bardzo ciekawy, oryginalny i muszę przyznać dość trudny do odpowiedniego przedstawienia, ale uważam, że Tobie się to udało.
Stary dziadek Jake, opiekuńczy, kochający małego chłopca - ileż tu takiej rodzinnej miłości. Mały Edward, tak uparty i pewny, próbujący za wszelką cenę udownodnić, że zasługuję na uwagę.
Sam koniec wzruszył mnie najbardziej i choć uważam, że to troszkę przesadzony dramatyzm, podoba mi się i chwyta za serce.
Gratuluję tego tekstu i weny życzę ażebyś coś jeszcze tu wstawiła.
Pozdrawiam,
los . |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Wto 19:10, 02 Lut 2010 |
|
Cholerka, powiem tak. Niezła manipulacja uczuciami. Na początku siedzi sobie człek przed laptopem i opiera szczękę na dłoni i mu się tak pysk rozjeżdża na boki , czyta tekst wzruszony. Płacze , mości litości. A później pada "ten był ostatnim" a tu koniec. Finisz. Emocje biorą górę. Szczęka opada na podłogę , ręka nie ma już czego podtrzymywać. Wielki żal , bo człek chce więcej.
Cytat: |
Nie wstawiałam tekstu wcześniej, ponieważ zamierzałam zrobić z tego fan fick. Niestety znam możliwości swojego zaangażowania, które wygasło zanim otworzyłam Worda, i postanowiłam dodać miniaturkę w takiej postaci, jakiej jest. |
No ale jak wygasło? Przecież tu się ciśnie na usta by dokończyć historię. Nie bądź mistrzynią złego zua i dopisz chociaż troszkę, troszeczkę, troszeńku...
Nie mam pojęcia co to za Edward, czy ten mały rudzielec to jakiś odpowiednik Cullena czy jakieś zupełnie inne dziecko (ale raczej tak, ze względu na narzeczoną Annę) . Niezmiernie ciekawi mnie co siedzi w Twojej głowie i na pewno masz jakiś pomysł na to. Alicee (jak dobrze pamiętam ?) dawała jakieś sposoby na "ujarzmienie" wena bo wszystko jest możliwe. Wykręca mi wręcz wnętrzności, no bo kto zabił Blacka i dlaczego, jaka to była zemsta . Jaki bagaż doświadczeń miał na myśli Black? Pytań jest więcej niż odpowiedzi , ale w tym wypadku bardzo by się chciało wiedzieć co dalej. Czytelnicy są zachłanni. Troszkę jak wampiry, wyczują źródło krwi (czy. dobrej zabawy , ciekawej lektury ) przysysają się i nie potrafią skończyć. Niezależnie, czy było lepiej czy gorzej. Dla mnie to pomysł na świetny ff.
;-) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez bluelulu dnia Wto 19:12, 02 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Śro 0:12, 03 Lut 2010 |
|
Wiesz, weluś, że długo chodziłam z zamiarem skomentowania twojego tekstu? Wiesz, ja wiem, że wiesz xD Ale oto jestem i obiecuję, że postaram się skomentować go należycie.
Muszę ci powiedzieć, że przeczytałam twoją mini raz jeszcze i szczerze mówiąc, jest bardzo dobra. Naprawdę dobra.
W pierwszej części bardzo podoba mi się Jacob. Zgorzkniały starzec, który nie potrafi się odnaleźć. Ale gdy w jego życie wkracza mały chłopiec odnajduje sens życia, ma dla kogo wstawać rano, ma dla kogo poświęcać czas. Podoba mi się ten kontrast między człowiekiem, który przeżył swoje życie, ma doświadczenia, zna świat, a tym, który w to życie dopiero wchodzi, niepewny tego, co go czeka za rogiem. Wszystko to sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, po co istnieje. Po to, żeby na starość zostać sam?
Bo Jacob zostałby całkowicie sam, gdyby nie pojawienie się Edwarda. A może właśnie po to, by czekać na ten mały promyk nadziei, jakim jest ktoś nowy?
Sama nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. W każdym razie wyszło ci to naprawdę dobrze.
Podoba mi się też mały Edward. Mały uparty Edward, który nie daje za wygraną i wygrywa. Zdobywa przyjaźń, która i dla niego jest czymś bardzo cennym. Podoba mi się to, że ta przyjaźń rozkwita i trwa przez lata. To jest piękne. To jest to, o co warto walczyć.
Druga część napełniła mnie smutkiem.
Początek oczywiście był fajny, oświadczyny i bla bla bla i tak dalej. Ale samo wejście do domu - kurczę ja czułam, że tak będzie. W końcu wszystko, co piękne nie trwa wiecznie, prawda?
Było mi żal Edwarda - było mi żal tego, że stracił kogoś, na kim mu zależało. Stracił przyjaciela, powiernika, dziadka. Stracił kogoś, kogo znał niemalże całe życie. W jednej chwili wszystko obróciło się w pył, nicość. Takiej utraty nic nie jest w stanie zastąpić, nic nie jest w stanie zagłuszyć bólu, bo on gdzieś w nas tkwi i będzie tkwił.
Było mi przykro. Bo sama to odczułam. Ja zresztą bardzo często się wzruszam, więc spoko xD
W każdym razie naprawdę poruszyłaś któreś tam struny w moim serduszku. I dziękuję ci za to. Bo to naprawdę dobra mini, weluśku. Dobra mini. I chcę cię zobaczyć w czymś jeszcze.
Seksiku i weny :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 23:57, 03 Lut 2010 |
|
Na wstępie chciałam powiedzieć, że jako Śnia Cię nie lubię, a Ty wiesz dlaczego. I słyszałam z dobrych źródeł (Śnia czytała mi na głos), że Susz dała dupy z betowaniem. Ogólnie jest taki plan, że ja będę pisać spółgłoski, a Śnia samogłoski, ale sądzę, że to nie wypali. Śnia jest wyjątkowo niezgłoskowa, ale nie mów jej o tym, bo się obrazi. I jest jeszcze taka akcja, że chcemy być elo i stworzyć dłuższy komentarz niż mTwil, więc całkiem prawdopodobne, że będę pisać takie głupoty przez cały czas.
Kochana welu, w pierwszych słowach naszego listu chciałabym uprzedzić, że zamierzam patrzeć na ten tekst w oderwaniu od warunków pojedynkowych i narzuconego w pojedynku tematu.
Nie wiem, dlaczego uparcie twierdzisz, że jest to tekst kanoniczny… Możesz sobie wmawiać, ale i tak wszyscy mają świadomość, iż JA mam zawsze rację. To, że Jacob jest wilkołakiem (bo wnoszę, że mimo wszystko jest), nie czyni tego tekstu kanonicznym. Dla mnie kanon to nie tylko skopiowanie charakteru postaci (chociaż w takim układzie już pojawia się nieścisłość, bo nie potrafię sobie wyobrazić Jake’a i Edwarda w serdecznych stosunkach, bez względu na sytuację). Ponadto brakuje mi tu takiej prostej rzeczy jak konotacje w sadzawce (to robalowa wina). Dlaczego Edward pochodzi z pseudo patologicznej-niechcącejgomiaziać-smutnej rodziny? Dlaczego nie umiem pisać? Dlaczego jestem głąbem? Dlaczego Jacob jest jego dziadkiem?! Nie zgadzam się. Jacob (zaraz mnie szlag trafi przez tę autokorektę i jak nie przestanie mi poprawiać na „Jacoba”, to nie będę zmieniać) jest Misiakiem i Miziakiem też.
Podobają mi się stosunki na linii Edward – Jacob, mimo że, o czym, zdaje się, wspominałam przy ocenie pojedynku, przedstawiłaś je nieco sztampowo. Mówiąc sztampowo, mam na myśli to, że naszkicowany przez Ciebie Black jest samotnym starszym panem zgorzkniałym zgorzkniałością wałkowaną przez dziesiątki filmów familijnych i książek o sympatycznych okładkach. Nie wchodzi w relacje z innymi ludźmi, a przez trzymanie się na uboczu staje się obiektem ich zainteresowania, zdziwaczałym staruszkiem z małego miasteczka. Wtedy – ku zaskoczeniu gawiedzi – pojawia się osoba zdolna odmienić jego szare, pozbawione ciepła życie. Żeby było jeszcze bardziej zaskakująco, tym kimś jest mały chłopiec z rozbitej rodziny. W ten oto sposób dwie samotne wyspy odnajdują się i tworzą ciepły, rodzinny archipelag. Schematyczność pomysłu kryje się zatem w ramach ich relacji, w kontrastowym zestawieniu samotnej starości z dzieciństwem, które poszukuje miłości i zrozumienia, jednak cechy, którymi ją wypełniłaś, sztampowe już nie są. Twoi bohaterowie nabierają indywidualnych właściwości poprzez sytuacje, w jakich ich stawiasz i poprzez słowa, które wkładasz w ich usta. Edward nie jest tylko zagubionym kilkulatkiem rodem z emitowanych w sobotnie popołudnia filmów familijnych – przed popadnięciem w zupełny schemat powstrzymuje go jego upór i zaciętość w podejmowaniu prób poznania i zrozumienia Blacka. To nie on jest ratowany, lecz ratuje i dzięki jego wytrwałości udaje mu się przebić przez skorupę zgorzknienia i skruszyć mur, jaki dla zachowania dystansu zbudował wokół siebie Jacob. A przecież na tę skorupę, na ten mur składają się nie tylko cechy negatywne, nie tylko niechęć – gdyby w Jacobie nie było ciepłych uczuć, Edward nie zdołałby ich stworzyć od fundamentów. On je tylko odnalazł i przywrócił do życia, sprawił, by Black przypomniał sobie, co znaczy kochać i być kochanym. Udało Ci się to pokazać w lakonicznych wypowiedziach i zdawkowych myślach. Więcej nie potrzeba, by oddać istotę ich relacji.
Ale czego by nie powiedzieć, dla mnie to wciąż jest za mało. Nie wiem, dlaczego zdecydowałaś się na wprowadzenie kolejnej postaci, jaką jest Ana. Tym samym po raz kolejny stajesz naprzeciw kanonu i starasz się go wyśmiać, jednak po trosze zapominasz, że to nie zawsze służy. W miejsce tego krótkiego dialogu między parą (już) narzeczonych można by było ukazać kolejną scenę z Jacobem i tym samym zgłębić tę relację, o której mówiła Śnia. Oczywiście to jest zalążek czegoś pięknego, ale w przeciwieństwie do prawej półkuli mózgu nie będę się w niej na siłę doszukiwać czegoś, czego tam tak naprawdę nie ma. Edward to dla mnie dzieciak jakich było miliony. Gdyby nie ostatnie zdania, Jake’a traktowałabym tak samo. I to naprawdę ma szansę, więc daj ją sobie i zamiast na siłę wprowadzać wątek romantyczny (jeszcze bardziej schematyczny niż to, co prezentujesz wyżej), pobaw się motywami, którym zdążyłaś już zbudować fundamenty.
W drugich słowach tego listu chciałabym pochwalić narrację. Jak rozumiem, to jeden z pierwszych Twoich tekstów, tym bardziej cieszy mnie, że tak dobrze sobie z tym poradziłaś. W obserwacje narratora trzecioosobowego wplecione są rozmyślania i refleksje bohaterów, połączenia te jednak obywają się bez jakichkolwiek zgrzytów. Nie bawisz się w wirtuozerskie sztuczki i karkołomne konstrukcje stylistyczne i wychodzi to tekstowi na dobre – z paletą środków stylistycznych, którymi się posługujesz, prezentuje się naprawdę dobrze. Wiem, że wyrażenie lekka i przyjemna narracja urosło do rangi pantałyku, jednak tak właśnie mogę określić Twoją pracę. I przy czytaniu jej w ramach tekstu pojedynkowego, i teraz, robiłam to z dużą przyjemnością, nie napotykając większych zgrzytów, które przeszkadzałyby mi w lekturze. Muszę jednak powtórzyć swoją myśl o tym, że tekst przywodzi na myśl film oznaczany zielonym kółeczkiem. Rozumiem, że aspekt patologiczny zostaje zepchnięty na dalszy plan i rodzina Edwarda nie jest tutaj najważniejsza, dlatego nie mam Ci za złe, że nie opisywałaś tego, jak ciężką była sytuacja w domu Cullena. Jednak w momencie, gdy Edward odkrył martwe ciało tak bliskiej mu osoby, gdy starałaś się zamknąć w słowach jego rozpacz i żal, czegoś zabrakło. Nie czułam tu prawdziwej goryczy, prawdziwego smutku, tylko ocenzurowaną emocjonalnie wersję. Jakbyś nie miała dość odwagi, by pisać o rzeczach tak brzydkich i tak kłócących się z wizją idyllicznego świata, który przedstawiłaś, jak śmierć i związany z nią emocjonalny rozpad. Nie, Twój opis Edwarda pochylającego się nad martwym ciałem Jacoba nie jest zupełnie wyprany z uczuć, ale nie odczuwam go w pełni, nie wali mnie pięścią między oczy. Brakuje mi jego zintensyfikowania, choć z drugiej strony – swoją łagodnością współgra z resztą tekstu, koresponduje ze spokojnym rytmem i delikatnym wydźwiękiem pierwszej części.
I pewnie zastanawiasz się, dlaczego umieściłam Twój tekst w rankingu, skoro nic mi się w nim nie podoba? Otóż muszę przyznać rację Śni – nie spodziewałam się czegoś tak stylistycznie dobrego. Jak to Marsi ujęła, odkrycie roku. Widzisz, rozmawiałyśmy sobie ostatnio ze Śnią i doszłyśmy do wniosku (tudzież Śnia doszła), że jak człowiek sobie trochę posiedzi na tym forum, to zaczyna mu się wydawać, że też może pisać. I z takim przekonaniem siedzi tu 99% użytkowników. Ty należysz do tej mniejszości, która mimo wszystko się sprzeciwia i woli zostać w komentatorskim tle, przez co stajesz poniekąd ponad tym i udowadniasz, że ten regulaminowy „miesiąc na forum” nie jest tak całkowicie z rzyci wzięty. Po lekturze dobrych tekstów (pozostańmy w sadzawkowym klimacie i bawmy się dalej) Susza, Śni, moich… (to było elo, przyznaj) zaczynasz dojrzewać do myśli, żeby pisać i już na starcie wystrzegasz się wielu błędów, za co bardzo Ci dziękuję. W niektórych momentach jednak miałam wrażenie, że próbujesz utartych (Śnia mizia mi nogę i pyta się, czy jak się kąpię, to liżę swoje włosy… czy tylko ja mam wrażenie, że coś tu jest nie tak?) rozwiązań, które były już na tym forum odgrzewane. Może nie wielokrotnie, jednak czytam i mam wrażenie, że gdzieś już to widziałam. Poza tym nie uważam, żeby owa l e k k o ś ć była dobrym określeniem, jeśli mówimy o Tobie. Trzeba wziąć pod uwagę wpływy, jakim ulegasz (a te są zdecydowanie pozytywnie) i kiedy próbuję patrzeć na Twój styl przez ich pryzmat, dostrzegam, że chcesz uniknąć tych płycizn, które są (według mnie) mylnie przypisywane pod kategorię pozytywu. Także – pracować trza, seksie!
(Może i pytanie o lizanie włosów w trakcie kąpieli jest dziwne, ale Śnia właśnie poszła do łazienki, założywszy moją czapkę z pomponami, więc ja nie wiem, która z nas ma większe problemy emocjonalne). A ja mimo wszystko zamierzam nazywać to lekkością. Lekkością wolną od patosu i napuszenia, ale, niestety, pełną epitetów. W wykreowanym przez Ciebie świecie wszystko musi być jakieś – opatrzone co najmniej kilkoma określeniami, opisane na kilka sposobów. Szczególnie uwydatnia się to w drugiej części. Dzień nie może być po prostu piękny, musi być dodatkowo słoneczny – to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, jednak nie pojmuję już, dlaczego niebo koniecznie musi być bezchmurne i opatulające, śmiech dziecięcy i rozbrzmiewający w uszach, promienie przyjemne, dziewczyna skupiona, cień zbliżający się i męski, powieść wciągająca, palce zgrabne et cetera, et cetera. Chociaż i tak zdaniem, które wygrało w tym akapicie, jest to, gdy zszokowana wybranka zeskakuje z siedzenia jak oparzona. Padłaś ofiarą ewidentnej epitetozy, przykro mi to mówić. Drugą rzeczą, zaraz po epitetach, której nadużywasz, są imiesłowy przysłówkowe. Czytając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że widzę je niemal na każdym kroku. To bynajmniej nie działało na korzyść tekstu – taki paralelizm składniowy sprawiał, że cały czas czułam, jakbyś zawężała swoje stylistyczne horyzonty, bojąc się zrobić coś więcej. Nie mówię o wspomnianych wirtuozerskich sztuczkach, lecz o daniu sobie szansy na rozwój, na powiedzenie czegoś inaczej i ukazanie innej perspektywy. Druga część tekstu – może przez to, że jej akcja zamyka się w jednym dniu, skupia na określonym wycinku czasu – pokazuje pewien zabieg, którego szczęśliwie wystrzegałaś się na początku tekstu – hiperbolizację opisywanych uczuć i zjawisk, szczególnie w pierwszym akapicie. Emocje bohaterów opisujesz z takim rozmachem, jakby, co najmniej, dopiero co udało im się uratować świat przed katastrofą. Rozumiem, że są poruszeni i szczęśliwi, ale ta euforia i znikające z pola widzenia zwierzątka to zdecydowanie za dużo. Nadal jest ładnie, nadal przyjemnie, ale nie wystrzega się hiperbolizacji i nadmiaru epitetów.
Czytając tekst Śni na głos, zapomniałam o wypisywaniu błędów, czego teraz żałuję, bo jest ich nie tak znowuż mało. Literówki, powtórzenia i to, czego naprawdę nie spodziewałabym się po tekście, który przeszedł przez betę Susza – błędy interpunkcyjne. Dużo za dużo. Jesteś pewna, że wstawiłaś poprawioną wersję tekstu?
Skoro już jesteśmy przy becie, stylu i błędach, to tak się składa, że poprosiłam Śnię o wypisanie kilku całkiem fafnych momentów. I tak oto możemy zobaczyć:
Cytat: |
W kieszeni spodni trzymał skromny deser, który Edward otrzymywał po zjedzeniu obiadu. |
Takie dwuznaczności może i są zabawne, ale kiedy przychodzi do czytania na głos, przydają Śniom śmiechu. Naprawdę zastanawiałyśmy się przez chwilę, czy ten deser to oby na pewno w kieszeni się znajduje i czy nie pokontemplować (koniecznie drogą indukcji) nad schematycznością, o której wcześniej mówiłyśmy. Dalej:
Cytat: |
Rudzielec wybiegł do ogródka i właśnie wtedy po raz pierwszy przeżył największy szok w swoim życiu. |
Ile można przeżywać największych szoków w życiu? To trochę nielogiczne.
Ale to tylko tak gwoli tego, iż nie jesteśmy gołosłowne.
W zasadzie to wypadałoby skończyć, ponieważ obiecałyśmy sobie, że napiszemy ten komentarz DZISIAJ i to trochę kiepskie, zważywszy na fakt, iż zostało 15 minut do północy. Dlatego na zakończenie chciałam powiedzieć, iż lewa półkula sądzi, że podołałaś. Ale i tak Cię nie lubi.
Jako prawa półkula i (czere)Śnia pragnę dodać, że ja również uważam, iż podołałaś. Tekst czytało się naprawdę przyjemnie – po przymknięciu oka na to, że Jacob Black i Edward Cullen pozostają w tak serdecznych relacjach, a do tego (bez wszystkiego) pojawia się Bella, która nie ma na imię Bella – i jestem z Ciebie dumna. Miziam takoż. Mam nadzieję przeczytać inną pracę Twojego autorstwa i zobaczyć tam więcej odwagi (i seksiku), mniej – epitetów i lukrowania uczuć. Nie musisz cenzurować emocji bohaterów ani malować wszystkiego w barwach wziętych z Rodziny zastępczej czy innych Miodowych lat. (Ruda się nie zgadza, że Miodowe lata były cenzurowane uczuciowo, ale teraz ja piszę, mwahahaha). Dobrze się spisałaś, weluszku.
Miziamy –
(czere)Śnia&(wi)Śnia |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Czw 0:08, 04 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Nie 19:54, 07 Lut 2010 |
|
Welo, widzę w Tobie niemały potencjał. Powaliłaś mnie nie tylko pomysłem, ale również wykonaniem. Twoje opisy, pomimo tego, że nie są bardzo rozbudowane, są bardzo plastyczne. Dialogi takie... mądre. Przyjemnie mi się czytało i nie zauważyłam żadnych zgrzytów, jest idealnie... Sprawiłaś, że uwierzyłam w Jacoba - starca, ba!, nawet go sobie wyobraziłam. Nic nie poradzę na to, że przed oczami stanął mi 'dobry dziadzio' z filmów familijnych. Ale w gruncie rzeczy to chyba dobrze Młody Edward, który przyjaźni się z książkowym wrogiem? Wchodzę w to! Na miejsce Pattinsona wszedł słodki chłopaczek, taki upierdliwy jak wszystkie dzieci. Zadający masę pytań oczywistych dla świata dorosłych... Kocham te wyobrażenia Podoba mi się Twoja koncepcja, jest dość świeża, choć nie mnie to oceniać, gdyż wielu ffów nie czytałam... Przykro mi, że uśmierciłaś Jacoba, a właściwie 'zamordowałaś go' ;] Zakręciła mi się w oku samotna łezka, ale otarłam ją rękawem. Jestem zbyt wrażliwa.
Pozdrawiam serdecznie, życzę weny i czekam na kolejny rozdział!
PS. Przepraszam za mało konstruktywny komentarz. |
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Śro 0:25, 10 Lut 2010 |
|
welciu, weliku, welciku, welsonie, welciaczku, przymiotniku welny, welko, welo, weluszku-śmierdziuszku. Wiem, żem:
• okropna;
• zła;
• wstrętna;
• śmierdząca;
• skadzona;
• niezrentowana;
• grzesznica;
• leniwa;
• brzydka;
• [wstaw dowolny przymiotnik];
• i na dodatek chcę zaszpanować BBCode i znaczkiem •. Ale pamiętaj też, że Suszak Cię kocha, a Ty kochasz Suszaczka, więc będziemy mieli swój Hepi ending niczym Edward i Bella. Pobierzemy się w Amsterdamie kiedyś, a organista zagra nam The Seksik song. A podczas naszej nocy poślubnej polegającej na wzajemnym drapaniu się po pasze Suszak się wzruszy i umrze, bo się zapłacze na śmierdź.
Innymi słowy - wybacz opóźnienie.
Nie mam chyba weny na komentowanie, ale już mi się serce krajało, bo Twoje łamałam, tak zwlekając, więc nie będę się rozwodzić niczym Robak kilka postów wyżej.
Chciałam tylko powiedzieć coś strasznego - zaskoczyłaś mnie tą miniaturką. Zaskoczyłaś mnie swoim poziomem. Przepraszam, że to mówię, być może to wstrętne z mojej strony, ale jakoś muszę udowodnić prawdziwość przymiotników, które wypunktowałam, prawda? ;P Nie, żartuję. Boże, plotę od rzeczy. Nie ważne. W każdym razie - to była naprawdę, naprawdę przyjemna niespodzianka. Przyznam ze wstydem, że podczas pojedynku nie przeczytałam tego zbyt dokładnie. Nie skupiłam się na tym, co czytam, ale to nawet dobrze - bo bym pewnie spędziła noce, obgryzając paznokcie u nóg z nerwów, bo cholernie bałabym się o wynik pojedynku. Ten tekst był cholernie dobry i aż wstyd, że z nim wygrałam. Welciu, cieszę się, że się zawzięłaś i zdecydowałaś kontynuować. Z tego naprawdę coś ciekawego może wyjść. Widać po nim w każdym razie, że wiele czytasz. Unikasz oklepanych do bólu schematów, o czym świadczy sam pomysł. Edward malec i Jacob starzec? Taaak, to jest to, co suszaki bardzo lubią, a nie mają kiedy zjeść. Matko, znowu pie.dole trzy po trzy razy drzwi. Czy coś takiego. W każdym razie - taki schemat to ostatnia rzecz, jakiej się śmierdzący Suszak spodziewał. Sam wypocił coś tak prostego, spodziewalnego (jest takie słowo?) i nudnego, że się dziwi, że nie zasnął w połowie pisania. A tajemnica bytu pt. "Jakim cudem ok 20 osób przeżyło czytanie tego tekstu?" już w ogóle nie zostanie rozwiązana.
Cóż, ten tekst jest nam, czytelnikom, bliski, bo realistyczny. Nie ma (pozornie) wilkołaków, wampirów i Adonisów, które nadawałyby tekstowi atmosfery takiej sennej zjawy. To po prostu szara rzeczywistość każdego z nas, z matematyką, blokowiskiem i smutną śmiercią w tle. Co prawda po takiej dawce normalności i zwykłości dziwna karteczka wyrywa nas z transu, pozostawiając w nas uczucie niepokoju, ale to zostanie rozwiązane dopiero w nastepnych częściach. Przykro mi, welcionie, że dopiero teraz piszesz. Wykazałaś się wspaniałym, doszlifowanym warsztatem. Aż się zastanawiałam, czy nie lepiej bym zrobiła, gdybym przez te wszystkie lata pisała do szuflady i po prostu czytała, czytała i czytała... Pięknie operujesz piórem, wciągasz czytelnika i przekonujesz go, że to, co piszesz, jest realne. Nie chodzi o to, że realistyczne czy o to, że mogło się wydarzyć - mam bardziej na myśli, że te słowa w Tobie żyją i z Ciebie wypływają. Zawsze zastanawiało mnie, jak Ty to robisz - skąd znajdujesz siłę, chęć i jak obierasz w słowa w tak zgrabny sposób to, co chcesz wyrazić, skoro nie szlifujesz swojego pisactwa w taki sposób, co inni, normalni, nieskadzeni, nielo ludzie (np. ja). Bardzo interesujące jest także, jak taka rozchichotana, seksikowata osóbka jak Ty może napisać coś tak poważnego i chwytającego za serce. Ujmujesz nas dziecinnością Edwarda oraz pozornym chłodem Jacoba. Nie od razu zrozumiałam tę relację, musiałam trochę od niej odpocząć, by zauważyć jej piękno. Jest niewinna, słodka i smutna. Zostawia w pamięci ślad, naprawdę. Ale tak ciężko mi teraz powiedzieć, wysnuć, co może stać się dalej, bo mamy tak mało informacji o tym, kto zostawił karteczkę... Zastanawia mnie, jak dalej to pociągniesz. Mówisz, że bawisz się w kanon, tak? No dobrze, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Trzymam kciuki.
Wiem, że mało konkretów a dużo lukru, ale tylko na tyle mnie stać po tej jednej części. W każdym razie - uważam, że niesłusznie wygrałam ten pojedynek i chcę dodać, że doceniłam ten tekst dopiero po jakimś czasie. Bo pokazuje, że jak welcix chce, to potrafi i to zajebiście dobrze.
Uściski, seksy, kadzonko i wszystko -
Śmierdzący serem suszak.
PS Chciałam się wytłumaczyć z zarzutu, jakobym to zwaliła betę. Informuję wszem i wobec, że nie była to normalna beta, a jedynie wypisywanie błędów podczas czytania w Kawiarence. Ale i tak, i tak będę welciową betą, więc zawisłam w poście, chociaż tak właściwie tekstu nie doszlifowałam. Ciamciak. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 19:28, 11 Lut 2010 |
|
cóż... przyznam, że czytałam to już kilkukrotnie i nie komentowałam - jak zwykle na coś porządnego potrzebowałam czasu...
czytałam pierwotną wersję - miniaturę pojedynkową i wciąż zostaję przy tym, że nie całkiem kupuję tę przyjaźń: Edward - Jacob... choć przyznam, że opisana bardzo dobrze i też podobnie jak większość jestem zaszokowana, że to pierwszy twój tekst...
właściwie powinnaś się wstydzić... nie wykorzystujesz swojego talentu, gdy wokół ludzie bez talentu wykorzystują cudzą cierpliwość :)
krok po kroki wymalowałaś nam bardzo dobry obraz Blacka, twardego i lekko posępnego, bo złamanego przez życie... i Edwarda - młodego, doświadczanego już od dzieciństwa... obaj zaczęli się sobą opiekować... ich przyjaźń trwa przez lata i Black staje się powiernikiem Edwarda... wsparcie - drugim, a może jedynym godnym tego miana - ojcem...
przyznam, że moja awersja jest związana głównie z imionami bohaterów i właśnie wpadłam na myśl, że może będę ich traktować jak John'a Doe... :)
do czego ja tu zmierzam, aha!
gdyby nie to zdanie:
Cytat: |
Nie miał jednakże pojęcia o tym, iż śmierć Jacoba różniła się nieco od tej, którą nazywamy naturalną. Nie zauważył bowiem leżącej obok karteczki z precyzyjnie wykaligrafowanym zdaniem: Ten był ostatnim. |
- no dobra nie jedno, a dwa :)
opowiadanie nie zastanowiłoby mnie tak mocno... nie zaciekawiło... i zdaje się, że dość mocno wciągnęło... ( zbyt łatwo mnie chyba kupić )
właściwie na pewno mnie tu spotkasz, bo nie ma szans, żebym sobie odpuściła teraz :)
nie będę pisać, że masz świetny styl - Ci wszyscy powyżej znają się na tym lepiej i pewnie Cię uświadomili :)
bardzo mi się podoba twój ff :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Nie 16:56, 14 Mar 2010 |
|
Hm... Sama w to nie wierzę, ale dodaję drugą część, rozdział, odcinek, nazwa nieważna. Najważniejsze jest to, że napisałam, a mój pomysł nabiera coraz żywszych kolorów, zaczyna żyć.
Jestem niewdzięcznym autorem i naprawdę nie będę naciskać, byście komentowali(uwierzyliście w to? ;>). Nie jestem w stanie podać daty kolejnej części, ale sądzę, że doskonale rozumiecie brak czasu, czasem weny. Nie chcę się tłumaczyć, ale muszę jeszcze coś napisać.
Dziękuję bardzo osobom, które zagłosowały na te opowiadanie w rankingu - zrobiło mi się cieplutko na serduszku i nawet przez chwilę pomyślałam, że nie jestem wcale taka zła.
Za betę dziękuję dowcipnej i mądrej Susz, która musi walczyć z moimi logicznymi błędami. Jesteś najlepsza i wiesz, że cię kocham, prawda?
Dobra, nie przedłużam.
Wydaje mi się, że ta część odpowie na wiele nieścisłości i pytań.
II
Ludzie nie są spostrzegawczy. Też nigdy nie byłem. Nie zwracałam uwagi na szczegóły i szczególiki, w których znajdowała się prawda. Kiedy dziewczyna kłamała, udawałem, że nie widzę, jak uciekała przed moim spojrzeniem. To samo działo się wtedy, gdy nauczyciel patrzący się wprost na podłogę oznajmiał, że kartkówki zaginęły. Nie doszukiwałem się prawdziwych prawd, kupując i naiwnie wierząc w wersje niezbyt dobrze wykreowane. Tak żyło się łatwiej – gdy mniej wiesz, omijasz więcej przykrych spraw. Nie odgrywam tu żadnej trudnej bądź ważnej roli, właściwie nawet nie egzystuję – po prostu gdzieś w odległej czasoprzestrzeni, wiodę sobie nieistniejące życie. Wszystko po to, abym mógł opowiedzieć wam historię pewnego człowieka, który nawet kiedy dorósł nadal nie zadawał się głupimi wymówkami i doszukiwał się tych prawdziwych, a nie oficjalnych prawd. To znaczy – tak myślał, a czy tak było, ocenicie sami.
Czym właściwie jest prawda? Każdy określa to słowo inaczej, dla każdego ma ono inną wartość. Mało jest ludzi, którzy ją cenią. Jak dla mnie – osoby, która zawsze obejmowała rolę obserwatora – prawda w życiu codziennym staje się kłamstwem. Społeczeństwo karmi się kłamstwem, żyjąc w nim i krzywiąc się, słysząc choćby te najłagodniejsze słowa krytyki. I nawet ten najbardziej prawy człowieczek zamyka się w skorupie, wmawiając sobie, że jego byt jest prawdziwy, a on wcale nie czuje się parszywym oszustem.
Jeżeli nic nie zrozumieliście z tej paplaniny, nie obawiajcie się. Bywam osobą zadufaną w sobie i zdarza mi się uważać, że zawsze mam rację. Czasem mogę obrazić was i zarzucić, że inteligencja, którą w sobie nosicie, jest zbyt nikła, aby zrozumieć tę historię, która notabene – cóż za piękne słowo! - biegnie lekko zarysowaną, prościuteńką linią. Maślana prostota polega na tym, że nikt nie chce jej zrozumieć.
Znacie Jacoba Blacka? Na pewno go znacie! Facet kopnął niedawno w kalendarz, niestety nie udało mi się przybyć na pogrzeb. Podobno odbył się w skromnym gronie, bez jakichś wielkich wieńców, ckliwych przemów i tych wszystkich kłamliwych aspektów, jakie na ostatnich pożegnaniach lubią się pojawiać. Nie przedłużając, to on jest głównym bohaterem. Pewnie zastanawia was ta tajemnicza karteczka. Bardzo chętnie wypowiem się na jej temat, jednakże nie byłoby zabawy, gdybym nie zaczął od początku.
*
Drogi Czytelniku, przenieśmy się do świata wampirów, wilkołaków i dziwnych stworów, które z niewyjaśnionej przyczyny zamieszkują stan Waszyngton, a dokładniej deszczowe miasteczko Forks. Bardzo dobrze znasz ten opis, bardzo często spotykasz się z nim, czytając inne teksty. Mam nadzieję, że zapomnisz w tej chwili o innych tekstach, zostawisz je za sobą. Ten, jak już zauważyłeś, ma genialnego narratora, który w swojej mądrości często zapomina, czym jest skromność. Wracając do historii, Jacob Black cierpiał, kiedy Bella odeszła z marmurowym adonisem, ale na jego szczęście i nieszczęście książki przyszedł na świat owoc tej miłości, który sprawił, że Black w końcu przejrzał na oczy i zrozumiał, że brązowowłosa piękność z Phoenix wcale nie jest tak święcie niebiańska i wspaniała. Wybrał gorsze zło, ale przynajmniej zaczął lepiej sypiać, jadać opływające w węglowodany posiłki i wreszcie zrozumiał fenomen niań. Mała Nessie bardzo szybko dorastała, co zdecydowanie mężczyznę cieszyło. Liczył, że kiedy osiągnie stan psychicznie i fizycznie pełnoletni, w końcu spojrzy na niego z podziwem i zarumienionymi policzkami. Im więcej Nessie słowników czytała, tym Black stawał się bardziej napalony.
W końcu nadszedł czas wyznania miłości, złapania się za ręce i mokrego obcałowania. Uśmiechali się szeroko do siebie, ale nadal niepewnie. Mimo tylu spędzonych razem chwil nagle stali się dla siebie obcy. Zaczęli odkrywać siebie na nowo. Patrzyli na wszystko z innej perspektywy, uważali na słowa i gesty. Jacob – jak na wpojonego mężczyznę przystało – traktował sytuację nazbyt poważnie. Sądził, że młoda panna stanie się partnerką życiową, która w niedalekiej przyszłości urodzi mu śliczne piękności. Nie zastanawiał się, co mogłoby wyjść z takiego połączenia i nie ukrywał zaangażowania w związek. Młodej, niedoświadczonej dziewczynie z początku schlebiało wielkie oddanie chłopaka, ale im dalej w las, tym bardziej odczuwała nacisk, jakim Black napierał. Pragnął zaręczyn, pragnął ślubu, pragnął dzieci!, pragnął usłyszeć z delikatnych, dobrze znanych warg słowa wieczystej przysięgi, że nie opuści go aż do śmierci. Oczekiwał od wybranki tego, co sam oferował. Niestety dziewczyna po kilku miesiącach oglądała się już za innymi chłopcami – chciała świeższego spojrzenia na świat. Potrzebowała zabawy, wyjścia z przyjaciółkami, których nie miała, bo przecież każdą chwilę spędzała z nachalnym Jacobem. Przerażały ją sprecyzowana przyszłość i rozplanowane punkt po punkcie kolejne kroki. Powoli zaczął dziewczynę delikatnie mówiąc, drażnić. Stała się oschła i wredna, nawet nie ukrywała niechęci. Jake wciąż udawał, że tego nie widzi, uciekał przed rozmowami, bo bał się nieuniknionego końca. Tak, chłopak, który od zawsze uchodził za dociekliwego, wciąż doszukującego się prawdy człowieka, uciekał przed rozmową, jakiej okrutnym zadaniem było odwrócić jego życie do góry nogami.
Cóż, jak ja kocham paradoksy!
Wychodzi wtedy na jaw, że nic nie jest białe lub czarne, a szczególiki, w tym przypadku odcienie szarości, utrudniają okropnie życie. Pojawiają się zakręty i dziwne ścieżki. Musimy zadecydować. Paradoks - jak to paradoks - wyśmiewa głupotę ludzką, bawi się z biedakami w kotka i myszkę, a ci biedacy – pozbawieni wiary w swoje możliwości – ulegają wpływowi dziwnych zdarzeń, co można zauważyć, kiedy ich zachowanie jest nieproporcjonalne do ogólnego charakteru określającego, kim właściwie są. Najczęściej dzieje się tak, ponieważ muszą podjąć decyzje, których nijak nie potrafią zaakceptować.
Dziewczyna, chociaż chciała, nie chciała. Nie wiedziała, czego pragnie, a to zdecydowanie robiło z niej potencjalnego biedaka.
Drogi czytelniku, jeżeli nigdy nie znalazłeś się w powyżej opisanej sytuacji, nie jesteś w stanie zrozumieć, jak podle czuła się Nessie, kiedy nachodziły ją wyrzuty sumienia, lecz jednocześnie powinieneś cieszyć się z braku tego typu doświadczeń. Mniejszy bagaż oznacza, że poziom twojej zgorzkniałości nie zagraża miarce ulotnego szczęścia.
Wracając do historii Jacoba, chłopak powoli przestawał tolerować obojętność – w skrajności wrogość - Ness. Myślał, że to przejściowe. Próbował odkładać ostateczną rozmowę, ale w końcu złapała go za rękę, spojrzała prosto w oczy i oznajmiła, że nie widzi sensu, aby dalej utrzymywać związek, który i tak od dłuższego czasu nie istniał. Czy facet się załamał? Nie, to było coś o wiele bardziej złego: nadzieja zgasła. Ostatni tlący się płomyk niegdyś ogromnego ogniska wypalił się. Przyszedł leśniczy i posprzątał po szalonych nastolatkach...
Tak, akurat ten leśniczy to był ktoś. Futbolista, najpopularniejszy w szkole. Renesmee skakała z radości. Zauroczenie jednak dosyć szybko zniknęło, ale po nim nastąpiło kolejne. I kolejne, i kolejne, i kolejne. Przytulała, całowała, rozkochiwała i zostawiała. Wiała, gdzie pieprz rośnie, kiedy któryś mówił, że kochał. Nie tęskniła za Jacobem. Odetchnęła z ulgą, gdy się rozstali. To nie tak, że inni partnerzy go zastępowali. Po prostu Nessie szukała rozrywki i czegoś, co ją zafascynuje i sprawi, że w końcu stwierdzi: Tak, to właśnie ten.
Na domiar złego w wampirzym świecie działo się bardzo, bardzo źle. Najświeższe wizje prognozowały rosnące w siłę zło. Nadchodziła wojna. Wojna krwawa i niesprawiedliwa.
*
Noc potrafi ukryć niedoskonałości dnia. Jest cicha, nic nie przeszkadza, gdy chcemy zebrać myśli i zastanowić się. Tamta noc nie zaprosiła gwiazd. Jedynie księżyc cicho pomrukiwał wraz z sowami i nietoperzami. Wszyscy pozornie chrapali w łóżkach, lecz śpiącym okazał się wyłącznie przerażający arcyspokojnym wyglądem dom, na którego schodkach siedziała skupiona postać. Z wielkim wysiłkiem wpatrywała się w nieistniejący punkt. Zwężone źrenice wskazywały, że nie dzieje się nic dobrego, ale jako obserwator, właściwie nienamacalny, nie mogłem nic zrobić. Minęła krótka chwila i... Podniosła się i wstała. I ustała. Liście szeleściły, sowy pohukiwały, a ona wciąż stała. Znałem ją. Nieosobiście, ponieważ moja wyimaginowana rzeczywistość nie pozwala na spotykanie się z nowymi towarzyszami, ale wiedziałem o niej więcej niż przeciętny śmiertelnik. Nazywała się Alice Cullen i była niezwykle pokręconą wampirzycą. Kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy, postanowiłem dowiedzieć się o niej więcej – z zamieszczonych w sieci legend i podań opowiadających o jej osobie wywnioskowałem, że jest dosyć barwną istotą. Obecnie martwiła się czymś, a otwartość na innych, która funkcjonowała jako znak rozpoznawczy, ulotniła się. Nagle wyłonił się kolejny paranormalny krwiopijca i zaciągnął przerażoną dziewczynę do środka.
*
- I co teraz? - Ów głos siał panikę, tym samym zagęszczając atmosferę.
- Nie wiem... - odpowiadał drugi, wyprany z emocji, jakby nic go już nie obchodziło.
- Jak to nie wiesz?! – Rozmówczyni gwałtownie podwyższyła ton i zapiszczała histerycznie.
- A skąd miałabym wiedzieć?! Nie mamy wyjścia! – Ktoś krzyknął, wprawiając drugi w stan kompletnego oszołomienia.
- Na pewno jest jakieś wyjście... Nie możemy go tak zostawić, nie poradzi sobie... - Histeria znikła, zniknął pisk. Wampirzyce objęły się w pojednawczym geście, a żadna nie odezwała się słowem. Nie miało to sensu. Słowa nie mogły pomóc, nic nie mogło pomóc. Pochodne ścieżki znikły, trzeba było popłynąć tą najtrudniejszą, narażoną na największe pioruny i błyskawice drogą, z której nie można zawrócić. Gdy w nią wkroczysz, nie ma odwrotu.
*
Nie lubię szczęśliwych par. Nigdy nie zaznałem miłości i nie spoiłem się z drugą połówką jabłka w całość, więc prawdopodobnie to te przepełnione zgorzkniałością zazdrość i egoizm odzywają się w ciemnościach moich szarych komórek. W każdym razie zawsze dziwiłem się, że Bella i Edward wciąż przy sobie trwają. Co właściwie łączyło tę dwójkę? Tylko nie odpowiadajcie, że miłość, bo nie znajdujemy się w melodramacie. Sądzę, że to przyzwyczajenie, typowy związek mutualistyczny, jedno nie potrafi żyć bez drugiego. I nie jest to spowodowane miłością i niezwykłymi uniesieniami. Po prostu życie skonstruowano tak, że większość gatunków łączy się w pary – samica musi istnieć z samcem, aby koło nagle nie przestało się kręcić, bo gdyby się zatrzymało, wszystko by znikło.
Wampirzyca się martwiła, twarz wyrażała smutek i wykrzywiała się co rusz, tak jakby miała za chwilę się złamać. Nie dało się nie zauważyć jej męża, który pewnie próbował ją w jakiś sposób pocieszyć, głaszcząc czuprynę gładkich włosów. Okropnie spięty, ale jak zwykle opanowany, przez co mało spostrzegawcza żona niczego nie zauważyła. Zawsze skupiała się na swoich przeogromnych problemach. Mimo to znajdowała opokę w mężczyźnie, któremu najwyraźniej nie przeszkadzał fakt, że od pewnego czasu jest tylko pocieszycielem.
- Boję się... - powiedziała, ściskając dłonie ukochanego.
- Wiem, ale nie możesz tego okazywać, nie przy nim.
- A co, jeśli plan się nie powiedzie? Już nigdy... - urwała, tak jakby obawiała się wypowiedzieć złej przepowiedni na głos.
- Nie myśl o tym, po prostu o tym nie myśl... |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez wela dnia Pon 17:54, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
losamiiya
Dobry wampir
Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 212 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.
|
Wysłany:
Nie 23:20, 14 Mar 2010 |
|
Cóż, więc przybyłam, choć nadal brak mi słów, przyszłam skleić te dwanaście zdań na temat tego, dlaczego właśnie brak mi słów.
Wiesz, że pierwsza część była zachwycająco-powalająco-mądra.
O ile tamta była fanastyczna, ta jest genialna. I co najważniejsze, ta uczy. Bynajmniej ja, wiele stąd wyniosłam. A dosłowność tego tekstu tak na mnie wpłynęła, że cały mój słownik konstruktywnych, ładnych słów zbuntował się. Bo czuje się zbyt nie-mądra, ażeby to dobrze skomentować...
Dobra, po wstępie możesz myśleć nawet, że jestem wariatką, której bełkot próbuje się wybić. Cóż, to Twoja wina.
Jacob Black uczy nas prawdy o życiu. Bohater wydaje się być tak zdystansowany, że niemal chłodny... W moim odczuciu ten jego dystans w wyrażaniu wszelkich prawd, odkrywaniu tajemnic życia, jest momentami bardzo łapiący za serce. Ale w inny sposób niż to zawsze się dzieje. To są takie momenty, kiedy zatrzymuję się w tekście i myślę sobie: kurcze, to takie ludzkie... takie bliskie, a tak niewiele o tym wiem. Może warto się nad tym zastanowić.
Opisy przeżyć bohatera uczą zrozumienia.
Nie wiem dlaczego dopiero teraz powiem o narracji, ale tak wyszło.
Narracja zawsze stanowi tą część, która generalnie decyduje o wszystkim. Narracja tutaj była dla mnie wprost ściągnięta z nieba.
Podzwiam Cię za to, co udało Ci się nią stworzyć. Podziwiam za to, że sobie z nią poradziłaś. Postawiłaś nad swoim tekstem wielką połowiczną kropkę nad i. Połowiczną, ponieważ wciąż intryguje, zastanawia, rodzi nowe pytania. Niezmierne ważne będzie przeczytanie tego tekstu po raz kolejny, na spokojnie, bez zmęczenia. Bo nie chciałabym pominąć ani jednej ważnej kwestii, która została przez Ciebie poruszona. To zbyt ważny tekst. Zbyt osobiście można go odbierać.
I chociaż są to losy Jacoba Blacka, każdy może odbierać to zupełnie innaczej.
Przedstawienie 'związku' pomiędzy Jacobem, a Reneesme, było dla mnie takim kluczowym momentem, w którym całym sercem zaczęłam mu współczuć. Niemalże pociekły mi łzy, gdy 'dobiłaś' już do końca.
Nie potrafię rozgryć momentów końcowych, które wciąż przewijają się w mojej głowie, rodząc pytania. Być może już naprawdę jestem zmęczona, jak i poruszona tym tekstem na tyle, że czegoś nie widzę, ale rozgryźć nie umiem.
Nie wiem już, co rzecz więcej, nie wiem też, czy moje dwanaście wyjaśniających zdań Cię usatysfakcjonuje, ale trudno, zaryzykuję.
Zasługujesz na naprawdę najpiękniejsze słowa pod słońcem, za tą miniaturkę.
Nauczyłaś mnie czegoś, welu, czegoś ważnego. Pozwolisz, że zabiorę to ze sobą, wraz z tym tekstem w pamięci.
Brak mi słów...
będzie edit? będzie.
Czuję wielką presję ze strony weli, która wręcz zmusza mnie, by coś tu dopowiedzieć. wela może być szaloną, niepoczytalną osobą, więc wyduszę z siebie jeszcze te pare słów, by ją zadowolić.
Chcę jeszcze powychwalać tą narrację. I nawet narratora, bo wyadaje się być zbyt pewny siebie, zadufany i egoistyczny? - co również bardzo mi się podoba, bo pokazuje, że jest silną osobowością, a takie lubię.
Jest ironiczny momentami, co podkreśla jego urok tajemniczości.
I wiesz, że dopiero za drugim razem zaczęłam się tak poważnie zastanawiać nad tym, kim on jest? Za pierwszym razem skupiałam się na ogólnej treści, którą całkowicie kupuję i może biorę zbyt bardzo do siebie, przez co trudno mi o tym mówić, ale ja już tak mam. Być może zły nawyk, ale cóż począć.
No więc pan narrator może być każdym. Nie sądzę, aby był to Edward, a jeśli tak by się okazało, zepsuło by to jego efekt... Edward mi tu nie pasuje... choć jest również tą ważną postacią mówię temu stanowcze nie.
Wiesz, tak naprawdę wszystko zależy od tego, jak przedstawisz kolejną część. Bo ja lubię oceniać wszystko 'w całości', nie lubię doszukiwania się na siłę, wolę pochwalić tajemniczość, która coś wnosi i jest fajna, niżli rozdrabniać tekst na małe kawałeczki, żeby coś z niego wyciągnąć.
Każdy interpretuje wszystko według siebie, więc ja nie będę tego robić, bo nie czuje się na tyle dobrą osobą, żeby w ten sposób to oceniać.
Dla mnie za mało Jacoba nie było, odnajdywałam go w niektórych fragmentach więcej, niż czasem widzę go w całych tekstach. Jego postać jest dla mnie widoczna i nawet bardziej dosłowna, jeśli piszesz to w taki sposób. Ale ciekawi mnie niezmiernie, co stworzysz dalej. Jaki narrator będzie miał wpływ na całokształt Black, a także kim okaże się być...
Wybacz welu, kolejną paplaninę z mojej strony. Dziękuję jednak, że doceniasz to, iż próbuje się 'przełamać' komentując Człowieka.
Są teksty, które naprawdę czasem jest trudno oceniać. Ten jest jednym z takich.
Pozdrawiam wele, która, jak mówi, śmieje się jak głupi do sera.
:* |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez losamiiya dnia Pon 12:29, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
mTwil
Zły wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 80 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka
|
Wysłany:
Pon 11:54, 15 Mar 2010 |
|
Weluszku, serduszko mnie boli, jak tak bardzo rozpaczasz i wzbudzasz w całym świecie poczucie winy. Wiesz, co ja przeżywam po stu dziewięćdziesięciu sześciu godzinach przebywania w towarzystwie dziecka niosącego zniszczenie samą swoją egzystencją? Pęka mi głowa, mam siniaka na ręce - nie trafiłam w Tomka i sama oberwałam, obolały tyłek i kolano po tym, jak goniąc go w celu zniszczenia, rozłożyłam się na terakocie, a na pocieszenie nawet własna matka mnie wyśmiała. Achh, muszę się wyżalić, żebyś lepiej znała moją sytuację, która z dnia na dzień się pogarsza. A jeszcze co najmniej sto pięćdziesiąt godzin. Poobijana przywlokłam się do ciebie, bo jakżeby inaczej. Myśleć o komentowaniu było bardzo miło i przyjemnie, gorzej coś napisać, ale skoro już zaczęłam - tak dobrze mi idzie, bo piszę o sobie - skończę. Tylko jeszcze nie wiem kiedy.
Achh, powinnam przejść do rzeczy. Welu przemiła, wiesz dobrze, jak długo czekałam na moment, kiedy będę mogła skomentować ten rozdział. Nieudolnie robiłam to już nawet na boku, bo póki tylko ty zaznajamiałaś się z moimi wymysłami, było o wiele łatwiej. Wczoraj przeczytałam – spodobało mi się – że moje zdanie jest cenione i daje dużo do myślenia. Uważasz, że miałabym teraz wyjechać tu z jakąś głupotą? I tak nie zapowiada się na nic innego, ale ważne, że chociaż się postaram, a do tego trzeba mi czegoś, co się nazywa tym czymś i przychodzi nie wtedy, kiedy potrzeba.
Zacznę od początku, bo póki nie ugryzę tego z którejś strony, mój egocentryzm będzie dalej się pogłębiał i napiszę, że mam trzydzieści siedem i dwa stopnie temperatury i nie chcę do kościoła. Właśnie. Za późno.
I nie, nie, nie! Wielkie nie! Zgadnij, co się stało. Idę spać. Nie, że chcę, ale wolałabym żyć, a więc lepiej się ewakuować. Dokończę rano – z trzeźwym umysłem.
~
Wstałam skoro świt, zrobiłam sobie nawet kawę i jestem zdeterminowana pisać na temat. Zakleję tylko buzię Tomkowi.
Podoba mi się nieegzystujący narrator. Z początku nie byłam przekonana do bezpośrednich zwrotów do czytelnika, ogólnej lekkości narracji, dość luźnego stylu, ale połączenie historii Jacoba i komentarzy Pana Niebędącego, dają coś naprawdę ciekawego. Dalej zastanawiam się, kim on może być. Przez jakiś czas po głowie chodził mi Edward, ale jego już wykluczyłam, ponieważ ten wiedzie sobie swoje monotonne życie z Bellą. A może chodzi o drugiego Edwarda, tego Twojego, który po latach mógłby opowiadać historie zasłychnięte u źródła. Nie mam pojęcia, kto to jest, ale wiesz już, że go lubię. Chciałabym też wiedzieć o nim coś więcej, bo jak na razie to on gra tu głównego bohatera, przez ten jeden rozdział to o nim dowiedzieliśmy się najwięcej i wydaje mi się, że na razie on jest moją ulubioną postacią, mimo że – jak sam zaznacza – nie bierze udziału w tych zdarzeniach. Można też uosabiać go z Autorką, czyli tobą, bo to nikt inny jak sama wela-pisarka buduje te niemiłosiernie zawiłe opisy, które przeplatają się z każdym ważniejszym fragmentem. Ładnie to robisz, naprawdę ładnie. Podoba mi się filozofowanie, a u ciebie jego pod dostatkiem. Wolę godzinę rozwodzić się nad jakimś nie do końca istotnym aspektem, małym szczególikiem, niż przez ten sam czas wybiec z akcją trzy lata do przodu, wybić połowę populacji ludzi i rozpalić płomienne uczucie pomiędzy parą bohaterów. Na wszystko przyjdzie pora, a spokój i dystans jest najważniejszy.
Jeszcze moja mała obawa – tak dobrze bawisz się, wczuwając się w rolę narratora, że boję się tylko, żebyś nie zapomniała o Jacobie, bo to jego opowiadanie. Panie Nieistniejący, naprawdę Pana lubię, ale nieładnie mówić cały czas o sobie. Gdzie jest Jacob? Chcę więcej Jacoba. (Nie wierzę, że to mówię, tfu, piszę). Nakreśliłaś nam jego historię, oczywiście, że i on się tu pojawił, ale było go zdecydowanie za mało. Skoro zaczęłam już o nim, to teraz słówko o wilkołaczku. Los. napisała, że wzruszyła ją historia naszych kochanków. Ja tego tak nie odebrałam, mogę nawet powiedzieć, że była dla mnie zbyt odległa. Jak bajeczka, a na bajeczkach nie płaczę. Bardzo ciekawa historyjka, ale bez głębszych, przekazywanych przy okazji emocji. Dalej mam nadzieję, że to jedynie wprowadzenie do tematu, a w kolejnych rozdziałach Jacob będzie nam bliższy. Narrator nie spadnie na dalszy plan, ale pozwoli też zaistnieć innemu bohaterowi. W żadem sposób nie chcę tu niczego skrytykować, bo zdążyłam już wcześniej wychwalić to, o czym teraz mówię, że jest nie do końca fajne. W środkowej, najdłuższej, części nie posługując się dialogami, opisałaś wiele zdarzeń. Pozytywne jest to, jak udowadniasz, że to nie one są najważniejsze; bez nich też można przedstawić historię, nawet w ciekawszy sposób. Będę się już trochę motać, ale chcę wyjaśnić, co mi w przeszkodziło w wielbieniu tej części. Kilka długich lat zawarłaś w zaledwie tak krótkim fragmencie. Wszystko zależy od tego, czy będziesz robić tak dalej, czy to jedynie streszczenie mniej istotnej części. Naprawdę chcę Jacoba, troszeczkę więcej Jacoba niż do tej pory.
Z dość zwyczajnego i niezaskakującego początku, gdzie porzucony przez kobietę swojego życia chłopak załamuje się, nagle rodzi się jakiś thriller. Najpierw wzmianka o wojnie, i to jakiej wojnie – krwawej i niesprawiedliwej, a potem tajemnicza rozmowa dwóch par wampirów. Mogę się domyślać, że mieli na myśli Jacoba. Coś wspólnego z wampirzą wojną i ostatnim? Achh, nie wiem, ale jestem ciekawa. Umarł spokojnie, zostawił po sobie jedynie tajemniczą kartkę, ale co tak ważnego wydarzyło się wcześniej...? Hę?
Miło, nawet bardzo miło przedstawiłaś Bellę i Edwarda. Rzeczywiście masz rację, tak mogłoby wyglądać ich życie. Tutaj właśnie w kilku zdaniach wyraziłaś to, co najważniejsze. Nie było wielkich opisów, rozbudowanych dialogów, zaledwie urywki rozmowy i komentarz narratora, ale za to tak wnikliwy, że zastępujący wszystko inne. I w tym wypadku oszczędność była jak najbardziej wskazana. Ostatnio ich para wywołuje dość negatywne uczucia. Tu tak nie było. Albo było. Ale w naszej typowej paplaninie ktoś już nas wyręczył. Stąd też może pojawiać się sympatia do narratora. Mówi nam prawdę, nie słodzi, nie lubi lukru. Jest zwyczajny, możemy się z nim zgadzać lub nie, pochwalać lub ganić za sposób bycia, ale właśnie – aż chce się to robić. Osoba tak nieistotna, która najczęściej nigdy nie jest przedstawiana z takiej strony, staje się przedmiotem dyskusji.
Właśnie nie poszłam do kościoła. Będę wyklęta.
Wrócę jeszcze do jednej dość istotnej rzeczy – troszeczkę już o niej mówiłam - welu, twój styl. Zastanawiam się, czy umiałabym Cię zjechać, skrytykować od góry do dołu i czekać na reakcję. Czy jej brak... xD Następnym razem nie dostałabym pewnie nawet tych dwóch stron. ; ) (Nie będzie tu żadnych graficznych emot). Mogłabym napisać, że mi się nie podobało? Bo co ty za farmazony o jakichś paradoksach czy prawdach wymyślasz? Nie wiem, co sobie wyobrażasz. Że przedłużasz treść? Oj, wela, wela. Kawa działa, pobudziła mnie. Wiesz, jakie to przedłużanie jest przyjemne? Jeśli każdy tekst byłby wzbogacony o tak zbudowane opisy, czytałabym tyle, ile dałabym radę. Piszesz, że ludzie nie są spostrzegawczy, ale w rzeczywistości przedstawiasz coś kompletnie odwrotnego. Niesamowitą spostrzegawczość bohaterów, ale przy tym i swoją. Bo gdyby takie myśli nie rodziły się w Twojej głowie, nie przelałabyś ich na papier. Spostrzegawczy ludzie są ciekawsi. Mają ciekawsze życie. Dla mnie – osoby, która nie zauważy przelatującego nad nią stada jeleni, bo zafascynowana będzie kolejnym odcinkiem Chirurgów czy nowym postem w temacie na teesie – to coś bardzo bogatego, co jak wspomniała los., może uczyć. Nie tworzysz zawiłych opisów miejsc, przedmiotów – albo nie taki charakter tego opowiadania, albo nie nadeszła jeszcze na to pora. Chociaż nie – był krótki opis nocy. Śliczne zdanie – Tamta noc nie zaprosiła gwiazd – krótkie, ale wyrażające charakter tego opowiadanie. Tajemnicze, mroczne, ale nie przerażające. Bo nie ma mowy o czyhających w krzakach potworach, a sytuacja jest nakreślona poprzez same szczegóły – tu właśnie objawia się spostrzegawczość. Miałam mówić o czym innym, jak zwykle zmieniłam temat. W przychylny sposób tworzysz definicje pojęć praktycznie niedostrzeganych, bo kto zastanawia się, czym jest prawda? To tak oczywista dla nas rzecz, że aż odległa. A ty właśnie przybliżasz te odległe rzeczywistości, przedstawiając je za pośrednictwem konkretnych zdarzeń. Samo czytanie tekstu staje się dzięki temu przyjemne – dla mnie – kochającej metafory i opisy, nienawidzącej akcji.
Prośba z mojej strony – nie zrób z tego właśnie opowiadania akcji. Zbyt ładnie posługujesz się opisami życia codziennego, mówiłam nawet o tym przy poprzednim komentarzu, żeby teraz wzbogacać treść o rzeczy nadzwyczajne. Taka prostota i lekkość jest naprawdę miłe. Nie zapomnij o nich.
Ruda w poprzedniej swojej Śniowej epopei napisała, że sama starasz się unikać błędów, z jakimi przez rok na forum dobrze zdążyłaś się zapoznać. Dokładnie. Widać, że naprawdę próbujesz zawrzeć tu jedynie te pozytywne rzeczy. Unikasz wszystkiego, co zdarzało się kiedyś krytykować. Ze swoją wiedzą jak powinien wyglądać tekst idealny, podobnie budujesz swój. Dzięki temu mimo że nie masz wielkiego doświadczenia, mało kto mógłby stwierdzić to na pierwszy rzut oka. Także nie tylko praktyka, ale i teoria czynią mistrza. A czy trzymasz się utartych schematów? Ciężko mi powiedzieć. Nie wiem, czy udałoby mi się rozpoznać Twój tekst, powiedzmy podczas pojedynku z równie dobrą osobą. Ale wydaje mi się, że ważne jest to, że się spisujesz. Niezależnie czy tworzysz własny styl, czy obija się on delikatnie o inne - dobre - właśnie to jest najważniejsze. Wiesz, na co patrzeć. I oby tak dalej. A masz z kogo brać przykład.
Zaraz wyślę Ci na gadu zdania, gdzie wychwyciłam błędy. Zobaczysz, o czym wczoraj mówiłam.
Muszę jeszcze na koniec powiedzieć, że Cię nie lubię. Bo tak marząc o komentarzu, chciałaś, żebym napisała coś. Czy wyobrażasz sobie sytuację, gdzie ja pod tekstem tak wspaniałym, ogólnie ja – bo pod innymi ostatnio się nie wypowiadam - mogłabym napisać coś? Zraniłaś mnie, oj, bardzo zraniłaś, bo sądziłaś, że będę tak leniwa, że postanowię spłodzić zaledwie parę linijek, żeby odbębnić komentarz. Zapomnij. Będę pisać epopeje, chociaż bym musiała spędzać nad nimi całe dnie. Nad twoją siedzę już drugi dzień, życie się toczy, msza kończy, Tomek bawi się sam, a ja piszę.
Ale wiesz, weluś, że na to zasługujesz, bo w kilku zdaniach nie wyraziłabym tego, co udało mi się wyrazić teraz. Boisz się tego, co napisałam? Bo ja tak. Czuję się spełniona, bo może dodałam dwadzieścia rzeczy za dużo, to pomiędzy nimi kryją się te najważniejsze.
Muszę jeszcze raz to zacytować, wiesz, że uwielbiam ten fragment.
Cytat: |
Bywam osobą zadufaną w sobie i zdarza mi się uważać, że zawsze mam rację. Czasem mogę obrazić was i zarzucić, że inteligencja, którą w sobie nosicie, jest zbyt nikła, aby zrozumieć tę historię (...) |
I ten:
Cytat: |
Ten, jak już zauważyłeś, ma genialnego narratora, który w swojej mądrości często zapomina, czym jest skromność. |
Nie byłoby w tym nic dziwnego ani śmiesznego, gdyby nie krążąca od kilku miesięcy pogłoska o Tobie. Zbieg okoliczności?
Fajna wela, fajna. xD
Nie chcesz pochwał, nie będę Ci ich dawać. Obiecuję, dostaniesz ją, jeśli się spiszesz. Liczę na ciebie i mam nadzieję, że pociągniesz tę historię w odpowiednim kierunku. Nie zniszczysz tego, co udało Ci się stworzyć do tej pory.
I widzisz, nie umiem nic na angielski, infinitive i gerund to dla mnie dalej czarna magia, ksiądz mnie nie kocha, a mały ogląda Toma i Jerrego, bo ciotka zajęta. Ale napisałam, skończyłam i idę stąd, zanim do głowy wpadnie mi coś jeszcze i postanowię to dopisać.
Chciałabym jeszcze wzbudzić w Tobie zazdrość, że Ty w tej chwili musisz siedzieć w szkole, za to ja lenię się w domku i idę napić się soku pomidorowego.
Ściskam,
mTwil. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez mTwil dnia Pon 12:07, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Pon 13:50, 15 Mar 2010 |
|
Huhu, otom przybyła. Co prawda po — jak to nazwała mTwil — epopei przede mną, mój marny komentarz będzie... marny, ale to nic.
Pomyślałam sobie, że może zawrę tylko te najważniejsze rzeczy. Wiele z tego, co chciałabym Ci powiedzieć, napisałam Ci już na GG, ale mimo to się powtórzę. Po pierwsze, mimo wszystkiego, co kiedykolwiek napisałam, mimo tego, że umieściłam Cię w rankingu na trzecim (!) miejscu, mimo kiślu, który wylałam, mimo nagabywań — nie ufam Ci w stu procentach. Nie do końca ufam temu, co wychodzi spod Twego pióra. Wiem, że to troszkę okropne z mojej strony, ale jako beta muszę Ci dupę przetrzepać porządnie, bo bez tego NAPRAWDĘ nie da rady pisać porządnie. Wiem z własnego doświadczenia — jeżeli raz na jakiś czas nie będzie jakiegoś zgrzytu, to będzie tak jak ze zjeżdżalnią — nabierzesz prędkości, będziesz jechać coraz szybciej i szybciej, i szybciej, i szybciej, aż w końcu rozpłaszczysz się na ziemi i tyle będzie z Twojego pisactwa. Nie chcę także, żebyś sobie pomyślała, że wymyślam powody, mam jednak parę zastrzeżeń, niektóre pokrywają się z argumentami Moniki, niektóre to dokładne ich przeciwieństwo.
Pamiętasz Lemony'ego Snicketa? No peeeewnie, że pamiętasz (i nie myśl, że wspomniałam o nim przypadkowo). Przez prawie pięć lat żyłam w przekonaniu, że autorem Serii Niefortunnych Zdarzeń jest mężczyzna, którego nazwisko widniało na okładce — Lemony Snicket. Intrygowało mnie, ile prawdy jest w historii, którą opowiedział, czy Beatrycze naprawdę istniała (no ależ oczywiście, przecież dedykował jej książki!), czy sieroty Baudelaire to metafora czegoś innego, np. ludzi sprawiedliwych i nieszczęśliwych, dlaczego pożary, może faktycznie walczy z ogniem w wolne popołudnia, może naprawdę ta Beatrycze zginęła, ależ tak, to musi być to, on jest przecież taki nieszczęśliwy, to, co pisze, jest przesycone uczuciami, jakby faktycznie wiele doświadczył, Boże, żal mi tego człowieka, dlaczego los go tak ukarał?, a do tego ta wspaniała narracja, abstrakcyjna, absurdalna, przedziwna, z wyraźnym narratorem, skąd on to wszystko wiedział?, pewnie usłyszał, z opowieści, był taki mądry, takie ciekawe stosował środki, tak mi się podobało... A potem, na moje nieszczęście, okazało się, że sam Lemony Snicket nie istnieje. Nie ma go. Jest tylko autor, który wykreował postać tak porządnie i naprawdę, że uwierzyłam w jego istnienie i niemalże się załamałam, kiedy okazało się, że Lemony Snicket to postać fikcyjna i zarazem pseudonim Davida Handlera. To okropne, najgorsze było to uczucie, że coś, w co tak namiętnie wierzyłam, co wydało mi się praktycznie oczywiste... że tego nie ma i tyle.
Nie chcę, byś zgubiła swojego narratora. Póki co powoli się do niego przywiązuję i zaczynam wierzyć, że istnieje — na razie tylko w świecie opowiadań — ale pozwól mi też uwierzyć, że faktycznie ŻYJE. Nie chciałabym, byś za bardzo wchodziła z butami do jego głowy. Nie chcę widzieć w nim CIEBIE. To nie tak, że Twój tok myślenia jest zły, o nie, przecież wiesz, że go kocham — po prostu nie chcę, byś zakneblowała — jak to ładnie określiła mTwil — Pana Nieistniejącego, zrobiłą mu pranie mózgu i zmuszała, by robił to, co TY mu KAŻESZ, a nie to co ON by CHCIAŁ. Pierwszy raz piszesz coś dłuższego, więc może jeszcze tego nie czujesz (a może nigdy nie będzie Ci dane poczuć — nie życzę Ci tego), ale za parę stron bohaterowie ożyją w Tobie. A wtedy przepadniesz, będziesz za nimi płakać, z nimi się śmiać i ich pocieszać, a oni będą pocieszać Ciebie. Bo widzisz, kiedy się tworzy inną rzeczywistość, coś, co nie istnieje, ożywiasz wydarzenia. Zaczyna się w mózgu: pomysł. Kreujesz fabułę, temat, podstawowych bohaterów, problematykę. Wtedy sceneria i ludzie, którzy będą bohaterami, otwierają leniwie jedno oko i budzą się powolutku. Jeśli porzucisz ich na tym etapie, nic się nie stanie — zamkną oko z powrotem i zapadną w sen ponownie, cierpliwie czekając na kogoś, kto ich przygarnie. Szybko zapomina się o takich Pomysłach. Potem jest drugi etap: natchnienie. Bohaterowie otwierają oczy, rozglądają się wokoło i przeciągają się, uśmiechając szeroko. Wreszcie ktoś ich ma, ktoś ich może pokocha, są ufne, wierzą, że zrobisz z nimi coś dobrego. I nie chodzi tu o happy ending, chodzi o to, by dać im prawdziwe życie, takie, na jakie czekają przez całą swoją egzystencję do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Brzmi romantycznie, prawda? Kiedy dopadnie Cię natchnienie, piszesz jedną-dwie strony, czasami prolog i rozdział. Jesteś dumna. I wtedy masz do wyboru dwie ścieżki — albo porzucasz swoje postaci nadgryzione i każesz im czekać (a one będą cierpliwe do końca świata i o jeden dzień dłużej), albo coraz mocniej je kreujesz, nadajesz kolory, charakter, przeszłość, sylwetkę. Ze świata cieni przeobrażasz ich życie w pełen barw szereg wydarzeń. Jeżeli wybierzesz drugą ścieżkę, po jakimś czasie zrozumiesz, że przepadło. Po kilku-kilkunastu stronach Twoje postacie osadzą się gdzieś w Twoim sercu i nie wyjdą stamtąd do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Wiesz, dlaczego to wszystko mówię? Żebyś zrozumiała, że to nie zabawa. Kiedy już przejdziesz do ostatniego etapu, do którego nieubłagalnie się zbliżasz, będzie za późno. Nie będziesz mogła bezkarnie bawić się swoimi bohaterami, mam na myśli, że nie będziesz mogła kazać im coś robić wbrew ich woli, bo jeżeli je zmusisz, będzie się dało to zwyczajnie wyczuć. Jak już kogoś wykreujesz, musisz pozwolić mu być takim, jaki jest. Podam Ci przykład: choćbym nie wiem jak bardzo chciała, symfoniowy Edward nigdy-przenigdy nie podbiegłby do wózka z dzieckiem i nie zaczął drzeć się na cały Nowy Jork: kuci-kuci, maluszku!, tak samo jak Angela nie potrafiłaby ze złości kopnąć w ten wózek. Przecież da się napisać: "Edward podbiegł do wózka. — Kuci-kuci, maluszku! — zawołał, pochyliwszy się." Ale co z tego? Do kogo to przemówi? Musisz wziąć pełną odpowiedzialność za każde słowo, które wychodzi spod Twojej klawiatury, bo to ono kształtuje Twoich bohaterów, a z opowiadaniami jest jak z dziećmi — trzeba je porządnie wychować, póki jeszcze są małe, bo potem będą z nimi kłopoty; i należy jest bezwarunkowo kochać.
Mówię o tym wszystkim, ponieważ boję się niekonsekwencji. Boję sie, że złapiesz za linę i zwiążesz Pana Nieistniejącego, po czym z pistoletem przyłożonym do skroni rozkażesz mówić to, co Ci się podoba. Boję się, że za bardzo w niego przenikniesz i go zatracisz, rozumiesz? Boję się też, że zrobisz z niego przerysowanego do bólu dziwaka, będziesz tak kombinować, że przesadzisz. To jak z komediami — jeżeli taki film jest przepełniony zabawnymi gagami, kiedy jest ich więcej niż normalnych dialogów, to widzowi pęknie przepona ze śmiechu, to po pierwsze, a po drugie znudzi go wieczny, niepowstrzymany śmiech. Rozumiesz, o czym mówię? Nikt nie lubi mieć pękniętej przepony ani zbolałej szczęki, a ciągły śmiech też nie jest dobry. Tak samo tutaj — musisz czasami odstąpić od dziwności i pozwolić nam samym dodać w myślach jakiś komentarz, pozwolić nam osądzić sytuację bez jego pomocy. Nie chcę zawieść się drugi raz, kiedy okaże się, że obdarto z godności i jestestwa postać, w którą uwierzyłam.
Boże, czy ta paplanina ma sens? Jeżeli nie, po prostu przestań czytać.
Faktem jest, że nie robisz normalnych błędów. Unikasz ich, bo trochę już tu jesteś i sama je wytykasz, więc naturalne, że omijasz je u siebie szerokim łukiem. Mimo to masz przedziwne, spotykane tylko u Ciebie potknięcia. Ogólnie nie chcę mówić nic więcej, bo to przecież tajemnica beciarska, ale chciałam o tym wspomnieć chociaż w paru zdaniach.
Na razie wiemy przerażająco mało. Jest dreszczyk, jest ta myśl, o co chodzi, jest napięcie i atmosfera. I bardzo dobrze. Lubię to. Umiejętnie bawisz się formą, w tym wypadku jakąś swego rodzaju retrospekcją, to się ceni. Tylko proszę — nie trzymaj nas w niepewności zbyt długo ;)
Warto wspomnieć też o Twoim filozofowaniu. Być może dziwna jakaś jestem, ale dla mnie momentami zbyt poplątane, a nawet raz wepchnięte na siłę. Ogólnie nie mam co do tych rozmyślań zastrzeżeń, ale im dalej w las, tym bardziej gubię się w tym, co mówisz. Nauczyłam się, żeby nie udawać mądrzejszej przed samą sobą i wmawiać sobie, że rozumiem, kiedy nie rozumiem. Momentami warto, żebyś postarała się spojrzeń na tekst okiem wypranym z naleciałości świadomości tego, że wiesz, co chciałaś przekazać, spróbuj być dla siebie krytyczna i zadawać samej sobie pytania, czy aby na pewno kto inny zrozumie, co chciałaś powiedzieć.
To tyle na dziś. Na razie ciężko mi powiedzieć coś więcej, ponieważ nie znamy zbyt dobrze naszych bohaterów. Na pewno komentarz wyszedł mi dłuższy, niż przewidywałam, ale nie sądzę, abyś się za to obraziła ;) Pozdrawiam i życzę, żebyś przestała się lenić i w tempie szybszym odkrywała przed nami kolejne części tej zagadki.
Uściski —
Suszak.
(mam nadzieję, że mocno nie przynudzałam) |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 15:06, 15 Mar 2010 |
|
Siemka!
Mówiłam, że przybędę wieczorem, ale doszłam do wniosku, że lepiej przeczytać raz jeszcze dwa rozdziały i skomentować póki mam dobry humor. Potem może mi go coś popsuć i będzie ciężko.
Pozwól, że będę czytać i komentować tak na żywo, żeby o niczym potem nie zapomnieć.
No to zaczynamy...
Chciałam od razu powiedzieć, że pierwszy rozdział już kocham, gdyż zaczarował mnie podczas pojedynku, gdy był jeszcze miniaturką. Byłam nim po prostu tak wzruszona, tak przejęta, że sobie sprawy nie zdajesz. Napisałaś go świetnie.
Ale może po kolei.
Wymyśliłaś świetny tytuł dla swojego opowiadania. Przyciąga, ciekawi, ale jest też sam w sobie piękny. Już on chwycił mnie za serce i mocno wrył się w pamięć. Więc już na starcie masz wielkiego plusa właśnie za niego.
I
Jacob Black jest moją ulubioną postacią z sagi, więc z przyjemnością czytam teksty, w których się pojawia. A z jeszcze większą radością sięgam po te, w których autorka nie zrobiła z niego półgłówka, który gra rolę piątego koła u wozu, co podkreśla na każdym kroku. Dlatego też zaliczyłaś kolejnego plusa. Twój Jake jest inny od dotychczasowych, które dane mi było dotychczas poznać. Poznajemy go jako starszego, z pozoru zgorzkniałego, samotnego mężczyznę, którym praktycznie nikt się nie interesuje. Od razu czytelnik zaczyna się zastanawiać, co wydarzyło się w życiu Blacka, że ten taki się stał. Do głowy przychodziły mi najróżniejsze scenariusze, związane z Bellą, Nessie, rodzicami, tym że nic mu się nie udawało w życiu. Potem przypomniał mi się bohater filmu Odlot. Tam był taki staruszek, który po stracie żony dość mocno się zmienił, przestał się cieszyć z życia itd. Więc jak już wspomniałam - wzbudziłaś moje zaciekawienie, dzięki czemu z przyjemnością zasiadłam do dalszej lektury.
No i okazuje się, że jednak nie wszyscy unikają Jacoba. Jest jeden chłopiec, który wręcz uwielbia jego towarzystwo. Edward. I tutaj kolejne zaskoczenie. Nie spodziewałam się właśnie jego. Doświadczony Jacob w podeszłym wieku? Edziu dzieciak? To coś nowego.
Mały chłopiec bardzo potrzebował towarzystwa, zrozumienia i uczuć. Miał nadzieję, że stary Black okaże się kimś, kto sprosta tym "wymaganiom". Jak się potem dowiedzieliśmy - miał rację.
Urzekł mnie upór Edwarda, to jak starał się ze wszystkich sił, by Jake pozwalał mu ze sobą przebywać, żeby go polubił. Jak widać udało mu się to dość szybko i łatwo.
Bardzo spodobał mi się ten fragment:
Cytat: |
Mimo wszystko najbardziej zadziwiającym efektem nowej znajomości było to, że zaczął się uśmiechać. Uświadomił sobie, że od lat tego nie robił. Odkąd rodzina i przyjaciele zniknęli – pomyślał. |
Jak widać nie tylko młody Edward miał korzyści z tej znajomości. Jacob zaczął się uśmiechać. Dzieciak pojawił się w jego życiu w odpowiednim momencie. Przynajmniej moim zdaniem. Ta znajomość przydała się im obojgu.
Urocze było to, jak Black opiekował się chłopcem, szykował mu jedzenie, pomagał, rozmawiał z nim. Chwyciło mnie to za serce. Pokazałaś, że nawet pomimo takiej różnicy wieku ludzie potrafią znaleźć wspólny język i się zaprzyjaźnić.
Ładnie wyszedł Ci fragment, gdy do Blacka dochodzi to, że patrząc na Edwarda, widzi siebie jako dziecko. I wtedy on rozmyśla nad tym, że gdy jest się starym, nie pomaga bagaż doświadczeń, że przywiązywanie się do ludzi jest straszne, bo mogą odejść w jednej sekundzie. Kurcze, naprawdę spodobało mi się to, jak to ujęłaś.
No i nagle mamy przeskok o piętnaście lat. I tutaj bardzo się wzruszyłam. Zarówno gdy czytałam poprzednio, jak i teraz łezka zakręciła mi się w oku. Początkowo pokazujesz nam wręcz sielankę - piękna pogoda, dwójka zakochanych ludzi, którzy właśnie postanawiają połączyć się więzami małżeńskimi. Dla nich był to wspaniały moment, jeden z najważniejszych momentów w ich życiu. Edward chciał podzielić się swoim szczęściem z przyjacielem - Jacobem.
Jednak wspominasz o burzy, która ma lada chwila zagościć nad miasteczkiem. To już pokazuje, że jednak nie jest tak pięknie, jak się spodziewaliśmy.
Radości pognali do niego, a okazało się, że dom jest pusty. Edward doskonale wiedział, że stało się coś złego. Znalazł Blacka w ogródku. Martwego. Jego reakcja wzbudziła we mnie mnóstwo emocji. Cała ta scena, jak znalazł się koło ciała, jak najróżniejsze emocje przez niego przemawiały, jak żegnał się z przyjacielem. Coś niesamowitego. Pięknie to przedstawiłaś. Spodobało mi się to, że Edward i Jake się przyjaźnili, że ten pierwszy żegnając się z drugim stwierdza:
Cytat: |
Odkąd pamiętam, byłeś moim wzorem. Podziwiałem twoją stanowczość i uwielbiałem każdą, może czasem niemiłą, ripostę. Sprawiłeś, że nauczyłem się kochać innych i świat, który mnie otacza. Nigdy Ci tego nie zapomnę, spoczywaj w pokoju. |
Piękne słowa. Niezwykle czyta się o tym, że Edward uważał Jake'a za wzór i go podziwiał. Po tylu opowiadaniach, w których ze sobą walczyli, po samej sadze, miło natknąć się na coś takiego. Coś zaskakującego, pięknego i poruszającego.
Zdziwiła mnie ta karteczka zapisana przez Jake'a. Nie spodziewałam się takiego czegoś. Naprawdę.
II
Początek drugiej części mnie zaskoczył. Zresztą byłam bardzo ciekawa, co zrobisz z dalszym ciągiem swojego opowiadania. Czy masz zamiar pociągnąć historię o Edwardzie, czy też zajmiesz się Jacobem.
Początek ciekawy, narrator trochę mnie rozbawił, ale też zainteresował. Wydaje się być niezwykłą osobą, choć nie za bardzo wiem, kim ten ktoś jest. Przynajmniej na razie. A może to wcale nie będzie ważne w Twojej historii? Może to po prostu "ktoś"? Jak sam stwierdził - taki obserwator.
No i cieszę się, że postanowiłaś pójść ścieżką, gdzie jest tabliczka z wyrytym napisem: Jacob Black.
Zaśmiałam się w głos przy tym fragmencie:
Cytat: |
Mam nadzieję, że zapomnisz w tej chwili o innych tekstach, zostawisz je za sobą. Ten, jak już zauważyłeś, ma genialnego narratora, który w swojej mądrości często zapomina, czym jest skromność. |
Naprawdę genialny tekst
Spodobało mi się, jak streściłaś historię Jake'a, Belli, marmurowego adonisa i Nessie. Piękne po prostu.
Jednak nagle pojawia się fragment o tym, że Jacob traktował związek z Nessie bardzo serio, przecież się wpoił. Natomiast ona po jakimś czasie się tym znudziła i zaczęła oglądać się za innymi. Tego to się nie spodziewałam. Jednak faktycznie trzeba spojrzeć na sytuację i z perspektywy Jake'a, jak i Nessie. Przecież i jedno i drugie było w dość ciężkiej sytuacji.
Strasznie zasmucił mnie ten fragment:
Cytat: |
Próbował odkładać ostateczną rozmowę, ale w końcu złapała go za rękę, spojrzała prosto w oczy i oznajmiła, że nie widzi sensu, aby dalej utrzymywać związek, który i tak od dłuższego czasu nie istniał. Czy facet się załamał? Nie, to było coś o wiele bardziej złego: nadzieja zgasła. Ostatni tlący się płomyk niegdyś ogromnego ogniska wypalił się. Przyszedł leśniczy i posprzątał po szalonych nastolatkach... |
Coś ścisnęło mnie za gardło. Wyobraziłam sobie Jacoba, któremu odebrano (po raz kolejny) to, na czym najbardziej mu zależało. To straszny widok, naprawdę.
Potem pojawił się fragment o Alice. Ciekawy, ładnie napisany. Zaczęłam się zastanawiać o co chodzi. Przecież wcześniej wspomniałaś, że stanie się coś bardzo złego.
Końcówka sprawiła, że serce waliło mi jak młotem, zdenerwowana nie wiedziałam, co się dzieje, czego oni się tak boją, co planują. Kurcze, wela, wstaw szybko kolejny rozdział, bo chyba oszaleję z ciekawości!
Gdy tak teraz analizuję te dwa rozdziały to chyba pochopnie stwierdziłam, że w pierwszym rozdziale tym małym Edwardem, był Edward - sagowy Cullen. Bo przecież ten Edward jest wcześniej, przecież nie odmłodził się, ani nie cofnął w rozwoju, prawda? To po prostu przypadek z imionami. Wkręciłaś mnie. Tamten chłopiec, to nie ten Edek, nie? A można to tak różnie odczytać. Byłam pewna, że to o niego chodzi, że to w ogóle będzie inna historia, nie będzie wampirów, wilkołaków. A tutaj kolejna niespodzianka.
Kolejną rzeczą, nad którą rozmyślam jest narrator, opowiadający o życiu Jake'a. Czyżby to nie był sam Jacob? Czasami wydaje mi się, że to właśnie on opowiada o sobie, jakby oglądał wszystko z boku. Na dodatek niektóre teksty do niego bardzo pasują. Nie wiem, pewnie się mylę i wszystko pokręciłam, ale cóż. To chyba dobrze, jeśli tekst daje tak mocno do myślenia, prawda? I że można go odczytać na różne sposoby? Według mnie to wielki plus. Przepraszam, jeśli błędnie coś zinterpretowałam. Możliwe, że po kolejnym rozdziale wszystko ułoży mi się w główce
Piszesz bardzo ładnie. Twój styl jest zrozumiały, plastyczny. Wczuwam się w to, o czym piszesz. Podoba mi się Jake, którego opisujesz. Cała historia bardzo mnie zainteresowała, zaskoczyłaś mnie kilka razy i sprawiłaś, że na pewno zostanę stałą czytelniczką tego opowiadania, gdyż ma niesamowity klimat, a Ty masz bardzo dobre pomysły. Wywołałaś u mnie dużo emocji. Łezka zakręciła mi się w oku, denerwowałam się, śmiałam. To dobrze.
Dzięki, że przypomniałaś mi o swoim opowiadaniu. Jest naprawdę bardzo dobre i możesz być pewna, że wrócę do Ciebie jak na skrzydłach
Przepraszam, że się rozpisałam. Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam i że nie żałujesz tego, że tutaj przybyłam.
Pozdrawiam serdecznie! :* |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Pon 15:41, 15 Mar 2010 |
|
Boże, mój kochany, dobry Boże, jak ja cię kocham i te niewiasty, co tu się powpisywały. Wcześniej na wasze komentarze nie odpowiadałam, bo zwyczajnie nie wiedziałam jak. To dla mnie nowość i nie potrafię skupić się na najważniejszych zagadnieniach, o których piszecie.
Losamiiyo, pisałam ci, że bardzo dziękuję za przełamanie lodów - zobacz, już tutaj Suszek i mTwilek zawitały - a także za nadzieje, jakie we mnie pokładasz. Zastanawiam się, co takiego ci uświadomiłam i chętnie posłucham w czym rzecz.
MTwilku... Czytałam na głos twój komentarz, ponieważ siedziałam przy komputerze z koleżanką. Zaczęłam łamać polskość naszą przez rozszerzający się co chwila uśmiech. Jeśli chodzi o twoje słowa, powinnam chyba uzupełnić informacje na temat mojego stylu. Cóż, tak szczerze on się jeszcze nie rozwinął na tyle, aby mówić o nim w namacalnym stopniu. Charakteryzuje się, jak już ktoś (Suszek) zauważył, częstym podawaniem przykładów z życia wziętych. Tutaj powiedziałaś Moniczko o moim filozofowaniu... Można to wziąć pod jakiś stylowy aspekt. Ale konkretów - czyli tego, o co ci chodziło - nie ma.
Jeśli chodzi o narratora - wpadłam na pomysł właśnie dzięki tej kilkunastotomowej powieści Seria niefortunnych zdarzeń. Nie ma właściwie tutaj fan ficków, gdzie pojawia się jakiś dziwny narrator, więc zaryzykowałam. Chciałam opinii i je mam, za co wam dziękuję.
W każdym razie teraz zaczynam się bać, Suszu! Naprawdę zaczęłam się bać. Gadasz mi tutaj o tym, że muszę kochać moje postaci... Hm, chyba to nie wyjdzie, ale zobaczymy. Jacoba, mTwilku, będzie sporo, tak sądzę.
A co do narratora - nie zrobię z niego siebie, naprawdę. Pogłoski, które o mnie chodzą, że jestem zarozumiałym burakiem z pachą na głowie, który nie potrafi słuchać, jest zdemoralizowany do szpiku kości i tak dalej, są śmieszne i czasami zastanawiam się, czy taka zła jestem. Ale wiem, że nie. A ten narrator jest naprawdę kimś innym. Jak na razie nie mam na niego planów, on sobie po prostu jest. Nie przyszło mi do głowy nawet, że on tam mógłby kimś być. On mówił prawdę, nie jest ważny - przynajmniej nie w tej historii.
Suszku - ja wiem, że mi nie ufasz, ja sobie sama nie ufam. Staram się jak najbardziej serio brać ten fan fick, ale... No, powiedzmy szczerze. Sama nie wiem, co mi z tego wyjdzie. I obawiam się, że wszyscy stawiacie za wysoko poprzeczkę. Jak ktoś - mTwil - dobrze zauważył, praktyka nie jest moją mocną stroną, ona w moim przypadku nie istnieje. To mój pierwszy dłuższy twór i chciałabym, żeby wyszedł jak najlepiej, ale wszystko może się zdarzyć.
Cieszę się, że wam się podoba i teraz obiecuję, że zrobię WSZYSTKO co w mojej mocy, aby te opowiadanie nie straciło klimatu, a narrator, którego pokochaliście i uznaliście za postać, nie przesiąknął moją osobowością.
Część III się gotuje, to znaczy wsypałam do garnka kilka linijek cebuli i mam już pomysł na cały przepis, także za miesiąc powinniśmy się spotkać.
Do zobaczenia i czekam na kolejny odzew od kawału pochwy i innych siwych koksów oraz tych, którym się opowiadanie spodobało. Naprawdę pamiętam o wszystkich. :)
editSusan, minęłyśmy się, ale nawiążę do słów twojego autorstwa, jak tylko przeczytam!
Wróciwszy z kółka teatralnego, pełna humoru i radości, zabrałam się za twój komentarz, Sus. Cóż... Lałaś kisiel hektolitrami i bardzo dziękuję ci za obietnicę, że przyjdziesz tutaj i skomentujesz kolejną część, to dla mnie wiele znaczy, chociaż kiedyś mówiłam Suszkowi, że piszę dla siebie, a nie dla innych. Tylko że im bardziej angażuję się w fick, tym więcej od czytelników wymagam i czasami po prostu jestem żebrakiem proszącym o datek. Kontynuując, ogromny uśmiech wpełznął na twarz, kiedy czytałam, jakie emocje targały Tobą podczas czytania mojego tekstu. Nie będę się rozwodzić, jak miło mi było, bo wyjdę na egoistyczną zdzirę, która chce zaznaczyć swoją wspaniałość, ale wiedz, że jestem ci ogromnie wdzięczna (i jednocześnie zaskoczona wpływem tego tekstu).
Susan, karteczka, której nikt nie zauważył, nie była napisana prze Jake'a. Tyle na ten temat.
Jeszcze raz dzięki za wszystko!
w. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wela dnia Pon 17:03, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
mloda1337
Zły wampir
Dołączył: 04 Sty 2009
Posty: 288 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wspaniałe miasteczko pod Poznaniem
|
Wysłany:
Pon 19:21, 15 Mar 2010 |
|
Ah Weluszu Weluszu... kazałaś, więc przychodzę i jestem.
Powtórzenie Ci się jedno wkradło :)
Bardzo dobrze znasz ten opis, bardzo często spotykasz się z nim, czytając inne teksty. Mam nadzieję, że zapomnisz w tej chwili o innych tekstach, zostawisz je za sobą.
Musisz wiedzieć, że żeby przeczytać to jeszcze raz musiałam się przemóc, wiesz przecież jak zareagowałam na niego ostatnim razem. Ze względu na brak czasu liczę na swoją pamięć i od razu zaczęłam od drugiego rozdziału.
Początek taki spokojny, całkiem całkiem fajny. Bardzo ładnie rozróżnisz czasy. Znalazłam tylko jeden przypadek, który napisałabym inaczej:
"Wiała, gdzie pieprz rośnie, kiedy któryś mówił, że kochał."
Osobiście napisałabym: Wiała, gdzie pieprz rośnie, kiedy któryś mówił, że kocha.
Wiele osób ma z tym problem, a ty fajnie tym oddzieliłaś pierwszy akapit od reszty. Rozumiesz, Welo? Nie znam tych wszystkich nazw, więc ciężko mi się tłumaczy. Mam na myśli zdania w stylu:
"Też nigdy nie byłem. Nie zwracałam uwagi na szczegóły i szczególiki, w których znajdowała się prawda."
Widać, że jakiś człowiek (w tym wypadku Edward) to opowiada, że działo się to wcześniej. Kiedy jednak przechodzisz dalej ta akcja nabiera tempa i można wczuć się w całą tę sytuację, bo mimo że działo się to kiedyś ma się wrażenie, że jest to teraz... mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi :)
Czytając dalej natchnęłam się na bardzo udany opis książki jaką jest "Zmierzch". Bardzo zabawny, ale prawdziwy muszę przyznać. Zwróciłaś też uwagę na to, że na podstawie tej powieści powstaje mnóstwo tekstów, które czasem nie są nawet warte uwagi. Jestem z Ciebie dumna, bo w jednym akapicie wyśmiałaś i Zmierzch i autorów opowiadań, którym powinno wziąć się długopis na wieczne czasy, jednocześnie mówiąc, że ty jesteś ponad tym, Bosko! :).
No właśnie... Kolejną rzeczą, na którą zwróciłam uwagę jest autotematyzm. Nie lubię, wręcz nienawidzę, kiedy ktoś pisze, że coś pisze... mam wtedy wrażenie, że dana osoba nie ma pomysłu jak zacząć. Bardzo mnie to odrzuciło, ale kiedy czytałam dalej doznałam szoku. Zrobiłaś to bardzo oryginalnie, tak, że mi się to spodobało. Nie napisałaś, jak zazwyczaj w takich momentach: pozwalam swojej skromnej osobie opowiedzieć tę historię, blablabla, tylko przyznałaś się, że jesteś dobra, co bardzo mi się spodobało. Przełamałaś taki stereotyp, że nie wolno mówić o sobie dobrze, dodatkowo, zrobiłaś to bardzo lekko i to nadało Twojemu tekstowi takiego frywolności literackiej (?? nie wnikaj :D).
"Zaczęli odkrywać siebie na nowo." Muszę o tym napisać... kojarzysz może takiego pisarza - seksuologa Grahama Mastertona? To jest tekst taki w jego stylu :D.
Dalej pokazujesz coś, co wiedziałam od zawsze... po pierwsze to, że jeżeli Jacob zachowywałby się tak przez cały czas w stosunku do Nessie, ten związek nie miałby szans, a po drugie takie, przepraszam za słowo, dziwkarstwo dziewczyn. Z jednej strony chcą być adorowane, kochane, chcą, żeby mówić im jakie są wspaniałe, ale z drugiej, jeżeli to wszystko dostaną zaczynają się nudzić i robią wszystko, żeby zmienić tego faceta. Jak widać, nawet Nessie nie czeka na księcia z bajki tylko na MĘŻCZYZNĘ! Ale muszę przyznać, że rozumiem jej późniejszą wredotę, musi się dziewczyna wyszaleć przecież! :) Nie jestem jednak pewna, czy słowo paradoks jest najlepszym w tym przypadku...
Potem bardzo ładnie prześwietlasz psychikę ludzką, pokazujesz, jakie są typowe dla człowieka zachowanie i chociaż nie podobają mi się takie metafory w tekstach ("Ostatni tlący się płomyk niegdyś ogromnego ogniska wypalił się. Przyszedł leśniczy i posprzątał po szalonych nastolatkach... ") muszę przyznać, że zrobiłaś to porządnie i całkiem fajnie ci to wyszło. Bardzo mocne stwierdzenia, lekkim stylem napisane. Podoba mi się.
Nadchodzi wojna! To mi się bardzo podoba! To tak ze strony fabuły. Uwielbiam wojny, starcia, porażki i wzloty. Cieszę się, że mogę na to liczyć w tym fanficku.
W kolejnej części, tej o Alice, spodobało mi się to, że tak podbudowywałaś atmosferę. Kiedy już myślałam, że zrobiłaś to bezcelowo, a więc bez sensu okazało się, że nie, więc był moment zaskoczenia, który, uważam, powinien pojawić się przynajmniej raz na 2 rozdziały opowiadania. To jest moment, który można dać na przykład tego, jak pięknie grasz na emocjach. Czuć było, że coś się stanie, później krótka chwila na odetchnięcie i mocne uderzenie. Pięknie!
Za to w następnym akapicie ten dramat mi troszkę nie pasuje. Tak jak wyszedł Ci w poprzednim, tak tu jest trochę zrobiony na siłę i za bardzo nie wiem o co w nim chodzi, wydaje się niepotrzebny. Próba powiedzenia o okropności danej sytuacji, bez mówienia co się stało zazwyczaj kończy się na tym, co tutaj, czyli daje to właśnie wrażenie sztuczności, według mnie oczywiście.
Hmmm... sam koniec jest dość specyficzny. Przemyślenia człowieka, któremu się w życiu nie udało, w dodatku dotyczące ludzi, którzy są szczęśliwi, zakochani itd. Widać, że stara się doszukać wręcz na siłę tego, że im wcale nie jest aż tak dobrze razem, że po prostu się przyzwyczaili. To się wydaje takie oczywista, prawda?? Jednak nie zdaje sobie sprawy, że w pewnym sensie ma rację. W końcu mówi, że są od siebie uzależnieni, potrzebują wzajemnego pocieszenia i tyle. Tu widać też jak egoistyczny potrafi być człowiek... W każdym razie zakończenie dające do myślenia.
Jest jedno zdanie, które mnie urzekło. Nie wiem dlaczego, ale aż mi się tak miło zrobiło, kiedy je przeczytałam. Mianowicie:
Noc potrafi ukryć niedoskonałości dnia.
Nie wiem, co w nim takiego jest, ale jest takie urocze!
Starałam się Wela. Naprawdę... :D
Czekam na ciąg dalszy, bo bardzo mi się podobało. Życzę powodzenia w pisaniu następnych rozdziałów.
mloda |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Pią 21:00, 19 Mar 2010 |
|
Cóż, czekałam na komentarz jakiś, ale się nie doczekałam i odpowiadam na jeden.
Młoda, te powtórzenie, które wymieniłaś, było specjalne. Inne teksty wzięłam za "nazwę własną". Nie do końca, no ale tak to mniej więcej wygląda.
A ten drugi błąd... Cóż, chyba masz rację.
Co do twojego komentarza - cieszę się, że napisałaś, że tekst ci się podoba, ale cieszę się, że zauważasz niedoskonałości tego opowiadania. Co ja mogę powiedzieć... Mam nadzieję, że będziesz czytała dalsze części, a wela cię nie zawiedzie.
I wiem, że się starałaś! Prześliczny komentarz, dziękuję ci bardzo! :*
A teraz apel do innych czytelników:
Nie bójcie się pisać komentarzy, gdy widzicie takie piękne, długie, treściwe opinie. Ja naprawdę nie gryzę i chociaż może wyglądać, że Człowiek dla człowieka zasługuje na aż takie opinie, to nie jestem pewna, czy tak jest. W każdym razie nie pogardzę krótszym, ale nadal konstruktywnym komentarzem, bo pamiętajmy - konstruktywny nie oznacza długi. Po prostu niektórzy mają dar do pisania, lubią to robić i nie posiadają zahamowań. A ja chciałabym zobaczyć komentarze wszystkich czytelników, niezależnie od tego, czy są utalentowanymi literacko użytkownikami, czy po prostu lubią czytać opowiadania.
Mam nadzieję, że teraz ktoś uraczy mnie jakimś komentarzem. :D
Pozdrawiam, wela. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wela dnia Pią 21:03, 19 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Sob 10:04, 27 Mar 2010 |
|
Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać na mój komentarz, ale ostatnimi czasy nie miałam sił nic czytać... W każdym razie kajam się za to, że dopiero teraz zajrzałam do tego cudeńka... Szczerze mówiąc, to ja zapomniałam o innych opowiadaniach, czytając Człowieka, a wiem, że taki był cel. Podoba mi się ten bezpretensjonalny ton. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że zwroty bezpośrednio do czytelnika bardzo przypadły mi do gustu. To tak, jakby narrator mówił wprost do mnie, siedząc na stojącym naprzeciwko fotelu. Bardzo realistycznie i niekonwencjonalnie. Opisy wydały mi się takie luźne, gdzie narrator nie bał się wtrącić swojego zdania i komentarza, co wychodzi całkowicie na plus. Podoba mi się to zamotanie emocjonalne pana X, który nam o wszystkim opowiada, ale równocześnie stoicki spokój i przewrażliwienie. W tym rozdziale dałaś nam dawkę wszystkiego i niczego, co osobiście w opowiadaniach miłuję, gdyż czytelnik pragnie więcej i więcej, więc jesteś na mnie skazana. Ciekawie ujęłaś "miłość" Belli i Edwarda. Wydaje mi się, że nie pałasz do nich sympatią Co do Reneesme... Zawsze zastanawiałam się, czy zechce Jacoba. Przecież każdy ma własne uczucia i nie musi kierować się czyimiś. Zawsze dochodziłam do tego samego wniosku. Nessie zostawi Jake'a, on się załamie, dziewczyna poszaleje i wróci do wpojonego wilkołaka. Zobaczymy, jak to będzie tutaj...
Przepraszam, że ten komentarz nie jest nawet podobny do tych powyżej, ale mam nadzieję, że zawarłam w nim choć krztę konstruktywności.
Wiedz, że nie żałuję umieszczenia Człowieka w rankingu i zrobię to ponownie.
Standardowo pozdrawiam i niestandardowo życzę mega weny! |
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 17:54, 27 Mar 2010 |
|
Oj, w końcu się zebrałam, żeby coś napisać. Dostałaś tak wspaniałe komentarze, że bałam się trochę, że nie dam rady dorównać do poziomu tych komentarzy, no ale... Po prostu napiszę szczerze, co myślę, mając nadzieję, że nie będzie to bełkot.
Podoba mi się. Niełatwo się to czyta, bo bardzo zmuszasz do wysilania mózgownicy, i dobrze. Jest to coś innego. Poprzez specyficzną narrację sprawiasz, że to opowiadanie kojarzy mi się czasem z traktatem filozoficznym, bardziej niż z fabularną historią.
Sporo bardzo prawdziwych myśli, nad którymi nie sposób się nie zastanowić.
Cytat: |
Tak żyło się łatwiej – gdy mniej wiesz, omijasz więcej przykrych spraw. |
Och, nie masz pojęcia jak często ta kwestia mnie dręczy. Jak ja nie cierpię "chowania głowy w piasek"! Jak bardzo denerwują mnie ludzie, którzy "wolą nie wiedzieć" i jak irytuje mnie, gdy ktoś, decydując za mnie, chce mi tej wiedzy oszczędzić...
Cytat: |
Nie odgrywam tu żadnej trudnej bądź ważnej roli, właściwie nawet nie egzystuję – po prostu gdzieś w odległej czasoprzestrzeni, wiodę sobie nieistniejące życie. |
Piękne zdanie, pięknie naprawdę napisane.
Cytat: |
Czym właściwie jest prawda? Każdy określa to słowo inaczej, dla każdego ma ono inną wartość. |
No właśnie... A powinna być jedna, jedyna.
Lubię ten wstęp. Kimkolwiek jest nasz narrator, jest to ktoś niewątpliwie mądry.
Koncówka świadczy o tym, że nasz tajemniczy narrator jest również zgorzkniały. Nie wierzy w miłość. Och, gdyby nie to, że to opowiadanie jest niejako o Jacobie również, pomyślałabym, że to Jacob, znaczy jego duch...
Styl twój bardzo mi się podoba, jest dziwną mieszanką poetyckości, filozofowania i rubaszności.
Zastanawiam się jednak i nie wiem - co rozdział pierwszy ma wspólnego z drugim, bo nie widzę związku, poza postacią Jacoba (ale taki związek mogła by mieć większość bardzo różnych fanficków.) No i mniemam, że Edward - wnuczek, to inny Edward niż "marmurowy adonis"...
Dwa błędy znalazłam:
Cytat: |
Nie zwracałam uwagi na szczegóły i szczególiki, w których znajdowała się prawda. |
Hihi, tu też ktoś nie zwrócił uwagi na szczególik - narrator jest facetem, a przynajmniej tak wynika z większości tekstu, więc: nie zwracałem.
Cytat: |
Wszystko po to, abym mógł opowiedzieć wam historię pewnego człowieka, który nawet kiedy dorósł nadal nie zadawał się głupimi wymówkami i doszukiwał się tych prawdziwych, a nie oficjalnych prawd. |
Tu bym dała przed i po "kiedy dorósł" - jest to wtrącenie.
No bardzo jestem ciekawa, jak wybrniesz dalej i scalisz to wszystko...
Pozdrawiam, życząc weny, Dzwoneczek. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|