|
Poll :: Czy czytasz Inside? |
Tak |
|
66% |
[ 8 ] |
Tak |
|
33% |
[ 4 ] |
|
Wszystkich Głosów : 12 |
|
Autor |
Wiadomość |
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Sob 17:25, 03 Paź 2009 |
|
Witam. Chciałam podzielić się z Wami moim nowym ff, który nosi tytuł Inside. Po ostatnim niepowodzeniu w dokończeniu fanficka wzięłam się za coś bardziej życiowego i głębszego. Jest to opowiadanie [OOC][AU/AH], w planie nie mam scen erotycznych, a jak już to bardzo lekkie, nie wyżej niż +16.
Akcja toczy się w miasteczku Forks, gdzie po długich studiach i praktykach wraca główna bohaterka Linda. Jej ojciec, Carlisle jest ordynatorem miejscowego szpitala i załatwia córce posadę rehabilitantki.
Życie stawia na jej drodze wiele osób, okazuje się, że będzie miała okazję pracować ze starymi znajomymi. Wśród nich jest także pewien mężczyzna posiadający bardzo wiele tajemnic, zagubiony w sobie i niepewny niczego, nawet własnych myśli.
Rozdział 1 jest w trakcie pisania, ale wrzucam prolog za namową mojej kochanej bety : whisper. , wg. której buduje on napięcie i atmosferę wokół opowiadania. Mam nadzieję, że nie zjecie mnie za sam prolog, a rozdział 1 postaram się wstawić jak najszybciej (poniedziałek/wtorek)
W opowiadaniu pojawi się wiele piosenek z musicalu RENT, ponieważ darzę ten film OGROMNĄ sympatią i jest dla mnie bardzo ważny. Nie będę jednak wzorowała się na tej historii.
Pragnę też dodać, że na początku rozdziału dodawała będę cytaty, czyli przetłumaczone fragmenty piosenek do rozdziału.
Piosenka do rozdziału(na prawdę polecam :p) : http://www.youtube.com/watch?v=x8iTeDl_Wug
Prolog Beta: whisper.
Prolog:
Pięćset dwadzieścia pięć tysięcy
sześćset minut
Pięćset dwadzieścia pięć tysięcy
Tak ważnych chwil
Pięćset dwadzieścia pięć tysięcy
sześćset minut
Jak zmierzysz – czym zmierzysz rok?
W prawdach, których się nauczyła
Albo chwilach, które przepłakał?
W mostach, które spalił,
Czy sposobem, w jaki umierała?
A co z miłością?
Co z miłością?
To nią mierz swoje życie.
Rok. Dwanaście miesięcy. Pięćdziesiąt dwa tygodnie. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Pięćset dwadzieścia pięć tysięcy godzin.
Czy kiedykolwiek docenimy ilość czasu i możliwości, jakie daje nam ten okres?
Czy policzymy każdą z drogich chwil?
Czy może przepuścimy kolejne minuty między palcami, nie zastanawiając się nawet, jaka jest ich wartość?
A może te minuty nie mają wartości?
Może trzeba znaleźć coś więcej, wyjść poza ściśle określone pojęcie czasu.
Może należy odnaleźć własne, abstrakcyjne pojęcie upływającego życia.
Bo przecież czas umiera, odchodzi bezpowrotnie. Każda sekunda może przynieść nowy zwrot akcji, odmienić całe nasze przyszłe życie. To jedyne jej zadanie. Już nie wróci. Była, owszem, ale już jej nie ma. Pozostaną po niej tylko wspomnienia.
Bolesne.
Radosne.
Straszne.
Zadziwiające, rozczulające, przerażające, wzruszające, sentymentalne, wesołe, zajmujące, nudne, żmudne, denerwujące. Takie, które nie wnoszą nic ciekawego i takie, które niszczą.
Myślałeś kiedyś o tym?
Ja przeżyłam ten rok, jakby był pierwszym w moim życiu. Tak naprawdę, to nawet można by go było tak określić. Skończyłam studia, wróciłam do rodzinnego miasta, bogata w nową wiedzę i powołanie, które napawało mnie radością, nawet, gdy wymagało ogromnego nakładu pracy i poświęcenia. Na samą myśl, ilu ludziom pomogłam, czuję się z siebie dumna. Nie jest to zapatrzenie w siebie, ale kolejna wielka porcja wiary we własne siły i słuszność mojego zajęcia. To mnie unosi, sprawia, że chce mi się wstawać kolejnego dnia i, co sił w nogach, pędzić do szpitala. Każdy niespodziewany ruch ręką, nogą, kopnięcie, krok i kiwnięcie palcem są bezcenne. To świadectwo na to, że jednak coś robię i jedyna prawdziwa wartość mojej pracy.
Nie pieniądze, jakie za to otrzymałam.
Nie słowa podziękowania, kwiaty, bombonierki.
Nie opinie krążące po całym mieście.
A także nie uznanie w oczach byłych pacjentów.
Ale każdy drobny ruch, którego się nie spodziewamy.
Każde wstanie na nogi i ponowna wiara w swoje siły.
Każda, nawet malutka, poprawa.
I każdy uśmiech pełen nadziei.
Wydaje się, że to byłaby odpowiednia miara dla roku, który przeżyłam, ale to nie było to. Odnalazłam coś piękniejszego, czego podświadomie od dawna szukałam. Coś jeszcze bardziej uskrzydlającego. Połączenie możliwości naprawienia ludzkiego życia i miłości do tej osoby. On był jak nadłamane drzewko, a ja pomogłam mu się zrosnąć. Teraz oboje się podpieramy, licząc każdą chwilę, jaką przeszliśmy razem.
Przez jego ból.
Przez moje wahanie.
Przez kłótnie, wątpliwości, cienie w życiu.
Przez uciążliwą rehabilitację i stan, który wydawał się nie do uleczenia.
Przetrwaliśmy nawet moją stanowczą, upartą matkę.
PS. Prosiłabym bardzo o KK, bo nie wiem, czy warto to kontynuować. |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Nie 19:54, 21 Mar 2010, w całości zmieniany 14 razy
|
|
|
|
|
|
eyes
Zły wampir
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 304 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 18:00, 03 Paź 2009 |
|
Zapowiada się ciekawie. Prolog jest fajnie napisany, czytało mi się go przyjemnie.
Masz moje słowo, że będę czekać na 1 roździał. Mam nadzieję, że za niedługo się pojawi i nie będziesz dłużej trzymać w niepewności i bez odpowiedzi na pytania, m. in. "co się stało?".
Weny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Masquerade
Dobry wampir
Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 128 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń
|
Wysłany:
Sob 19:06, 03 Paź 2009 |
|
Warto. Naprawdę. Prolog jest bardzo ciekawy. Niby odnosi się do tych rehabilitacji, ale jest też poniekąd opisem życia. Poza tym mamy nową postać, ciekawa jestem jak wygląda. Cieszę się, że jest AH i OOC, ale mam zastrzeżenia, co do pierwszoosobowej narracji. Tzn nie, że są błędne zapisy, tylko po prostu za dużo tego już jest. Ogólnie zapowiada się ciekawie. Whisper spisała się jako beta :)
Powodzenia,
M. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Sob 23:53, 03 Paź 2009 |
|
ZF siada przed komputerem i wchodzi na forum, patrzy... aaaa!!! Opowiadanie. Dodała. Nowe. Prawie wybija dziurę w suficie. Zaciera rączki i, z wielkim bananem na twarzy, czyta.
Wzruszyłam się. Serio, bo to jest piękne... Ależ kontynuuj, kontynuuj.
Czas na coś bez słodyczy, koloru różowego i stokrotek, czas na życie. Mam nadzieję, Veno, że nam życie pokażesz. Intrygująca, ujmująca i konkretna treść, coś co lubię. Do tego ta piosenka... Ech. Prolog jest historią człowieka w pigułce. Nic więcej nie mogę napisać, bo to krótkie Ja chcę przeczytać pierwszy rozdział.
Mądre, inteligentne, wzruszające, pouczające, treściwe i takie jakie być powinno Kupiłaś mnie, gratuluję. Myślę, że przedstawisz nam coś nowego.
Pozdrawiam,
ZF |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Sob 23:56, 03 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Wto 22:09, 06 Paź 2009 |
|
Najpierw może odpowiem na komentarze:
eyes niestety, zanim dojdziemy do sedna sprawy, trochę czasu minie, aczkolwiek jestem szczęśliwa, że podoba Ci się mój FF.
Masquerade. Dziękuję za pochlebną opinię, a co do narracji, dosyć ważne jest, abyśmy zauważyli wrażliwość emocjonalną Lindy w tym okresie. Uwierz mi, że będzie to potem istotne.
Zmierzchowa fanka Jestem w pełni usatysfakcjonowana Twoim komentarzem. Dodajesz mi weny i entuzjazmu w pisaniu i cieszę się, że nie miałaś co skrytykować (na razie ;pp)
Rozdział 1 właśnie wrócił od bety, więc jeszcze jest ciepły.
Na wstępie chciałam wyjaśnić sprawę zachowania Carlisle'a, które może wydać się bardzo dziwne albowiem Linda była w stałym kontakcie z Carlislem, a więc on dokładnie wiedział, co jego córka chciała zrobić po powrocie. Na dodatek ma taki charakter, że wiele rzeczy robi impulsywnie, w świętym przekonaniu, że to dobra decyzja.
Piosenka do rozdziału: http://www.youtube.com/watch?v=JdCfcjmxouo
Rozdział 1 Beta: whisper.
Ktoś znajduje ocalenie we wszystkich,
Inny tylko sławę.
Ktoś próbuje ukryć się wewnątrz
Tak głęboko, jak tylko się da.
Ktoś przyrzeka prawdziwą miłość
Aż do końca świata,
A inny ucieka.
Odseparowany lub zjednoczony.
Zdrowy lub szalony.
Nawet jeśli przegrasz,
Być sobą, to jedyne, co możesz zrobić.
Za oknem powoli zaczął pojawiać się znajomy obraz. Wywołało to u mnie dziwne uczucie ulgi, jakbym podświadomie obawiała się, że podczas mojej nieobecności miasto zostało zrównane z ziemią lub zniszczone w jakikolwiek inny sposób. Cóż, zawsze miałam tendencje do pesymistycznych i ironicznych myśli, zwłaszcza, gdy byłam zmęczona, lub popsuł mi się humor.
Jednak dzisiaj, w tym momencie, chłonęłam każdy rozpoznawalny szczegół z czystą przyjemnością. Miło było w końcu tu wrócić ze świadomością, że nie będzie trzeba więcej wyjeżdżać. Zawsze miałam sentyment do Forks. Jako że było to malutkie miasteczko, znałam wszystkich jego mieszkańców. Bez problemu odnajdywałam się w najmniej uczęszczanych rejonach, miałam własne ścieżki i wyjątkowe miejsca. A najważniejszym z nich był dom. Mały, jednorodzinny budynek stojący przy jednej z niewielu wewnętrznych ulic. Kochałam w nim wszystko. Wściekle pomarańczowy kolor, który przypominał mi o lecie, za którym często tęskniłam, drewniany płot skrupulatnie dewastowany przez całe rzesze dzieciaków, z którymi bawiłam się będąc młodszą i sporych rozmiarów podwórko, na którym rosły dwie wiekowe wiśnie, które, pielęgnowane skrupulatnie przez moją matkę, co roku zakwitały tak pięknie, że czułam się jak w bajce. Od razu przypomniała mi się drobna, blondwłosa dziewczynka, która lubiła przesiadywać na trawie pod drzewami, wyobrażając sobie, że jest w Japonii. Zaśmiałam się cicho na to wspomnienie z dzieciństwa. Doprawdy, dzieci mają dziwne pomysły.
Ledwo zarejestrowałam, że w miarę, jak rozpływałam się nad większą ilością szczegółów związanych z Forks, moja noga coraz bardziej naciskała na gaz, pobudzając silnik do życia. Czyżbym aż tak chciała wrócić? Wydawało się, że każda komórka mojego ciała tęskni za rodzinnymi stronami i nie pozwala mi opóźnić przybycia na miejsce nawet o minutę.
W końcu zaczęłam zauważać dachy budynków. Rozpoznałam w nich wiele znajomych, ale z pewnością powstały też nowe. Nie sposób było tego nie spostrzec. Nastał sobotni wieczór, czyli pora, gdy najwięcej mieszkańców Forks znajdowało się poza domem. Była to niepisana tradycja. Miałam okazję zatrzymać się tylko raz, na jedynych światłach, jakie posiadało to miasteczko. Rozejrzałam się dookoła, próbując zauważyć jakieś zmiany. Newtonowie odnowili witrynę swojego sportowego sklepu, nawierzchnia chodnika przy ulicy głównej została zerwana i zmieniona na kostkę, ale poza tym nie zauważyłam większych różnic. Trafiłam akurat na moment zamknięcia jednego z niewielu sklepów spożywczych. Dziwnie się złożyło, ale jego właścicielki nie widziałam od około pięciu lat. Teraz jej twarz zdecydowanie się zestarzała, a chód przestał być żwawy i energiczny. Przypomniało mi się, że zawsze pomagała mi zdobyć trochę słodyczy pomimo zakazu mojej matki. Uśmiechnęłam się lekko, widząc, jak bez problemu dociera do domu i pojechałam dalej.
Zaparkowałam samochód przed furtką i gdy tylko wyszłam, zauważyłam Edmunda, starego przyjaciela rodziny, który szedł w moją stronę tak szybko, na ile pozwalała mu proteza nogi.
- Panienka Linda! Nie ma co, sprawiłaś mi niezłą niespodziankę. Nie sądziłem, że jeszcze tu wrócisz. Aleś ty urosła! – Przerwał na chwilę wypowiedź i przyjrzał mi się krytycznie.
- Przecież mówiłam, że wrócę.
- Tak, tak, przypominam sobie. Kiedy to my ostatnio... Aaa, tak! Jakieś dwa lata cię nie widziałem!
- W rzeczy samej – uśmiechnęłam się do niego.
- Wyobrażasz sobie, że Anette nie wierzyła, że cię jeszcze zobaczymy? – spytał, z oburzeniem patrząc w stronę swojego domu.
- Niedługo sama będzie miała okazję się przekonać. Co tam u niej?
- Och, coraz lepiej. Choroba Alzheimera nie wyniszcza jej tak szybko, jak to przewidywano. Można nawet powiedzieć, że chwilowo przestała postępować – mówił to lekkim tonem, wcale nie pokazując ogromu bólu, jaki musiała mu sprawiać ta sytuacja. – Ale ostrzegam cię, moja droga, że skoro już wróciłaś, to musisz nas odwiedzić jak najszybciej, bo inaczej Anette ci nie wybaczy. – Pogroził mi palcem.
- Masz moje słowo, że stawię się grzecznie na obiad w najbliższą niedzielę.
- Wspaniale! – Z radości aż klasnął w dłonie. – Teraz idź już, dziecko, bo
podejrzewam, że twoi rodzice byli lepiej poinformowani o przyjeździe i teraz się niecierpliwią. – Puścił mi oczko i oddalił się w kierunku swojego domu.
Podchodząc do drzwi, zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo zmieniło się wnętrze. W prawdzie ojciec opowiadał mi co nieco o remoncie, ale miał tendencję do pomijania szczegółów i opisywał wszystko mało dokładnie. W Forks bywałam w każde wakacje, ale nie tak długo, jak bym sobie na życzyła, a na dodatek w czasie, gdy mieszkańcy wyjeżdżali, więc wielu nie widziałam od dłuższego czasu. Na myśl o tym, że ostatnio spacerowałam tą ścieżką ponad rok temu, poczułam się dziwnie.
Zapukałam, jak zwykle denerwując się pierwszym starciem z rodzicami.
- Już idę! – Usłyszałam z głębi domu głos mojej matki, a następnie chrzęst zamka i drzwi się otworzyły.
- Cześć, mamo... – Zdołałam tylko wydusić, zanim wzięła mnie w objęcia. Na szczęście, była tylko trochę niższa ode mnie i nie musiałam się schylać.
- Witaj w domu, Lindo! Jak tam podróż? – spytała, ale zanim zdążyłam
odpowiedzieć, zmierzyła mnie wzrokiem, a oczy jej pociemniały. – Za cienko się ubrałaś. Robi się coraz chłodniej, nadchodzi wieczór, a ty nosisz same letnie koszulki.
- Mamo... Nie jestem dzieckiem, pamiętasz? – westchnęłam ze zrezygnowaniem. Takiego powitania można się było spodziewać tylko po Marthcie.
- Rozchorujesz się, zobaczysz. Z resztą, po co ja to powtarzam... I tak nigdy mnie nie słuchasz.
Wywróciłam tylko oczami i nie odezwałam się już ani słowem. Kłótni z matką zaprzestałam w wieku dwunastu lat i od tamtej pory robiłam wszystko po swojemu, w ciszy przyjmując na siebie złość rodzicielki.
Zamiast wchodzić w gierki słowne, przyjrzałam się jej dokładnie. Tak jak obiecała, nie ścięła włosów, więc teraz sięgały jej do ramion, układając się w czarne, delikatne fale. Po roku rozłąki łatwiej mi było dostrzec działanie czasu na jej twarzy. Była teraz bardziej poznaczona zmarszczkami i zmęczona, jakby ostatni okres czasu był dla niej bardzo ciężki. Nie wiedziałam, czy to prawdziwy powód, ale uświadomiłam sobie właśnie, jak mało wiem o życiu w Forks.
Weszłam za matką do holu, który nagle wydał mi się zbyt porządny i pusty. Zdecydowanie brakowało tu mojego ekscentrycznego obuwia i okryć w rażących kolorach, jakie posiadałam jeszcze w liceum. Dalej zaczynał się salon, przemalowany na jasny błękit, w którym stał nowy zestaw ciemnych mebli, świetnie kontrastujących ze ścianami. Na kanapie przy stoliku siedział mój ojciec, jak zwykle zawalony stertą papierów. Idąc w jego stronę, niespodziewanie poczułam pod nogami miękkie podłoże, które okazało się puszystym, czarnym dywanem.
Carlisle szybko przeniósł swój wzrok w moją stronę, po czym poderwał się z miejsca, aby mnie przytulić. Nie musiał używać słów, bo jego pokrzepiający uścisk mówił wszystko. Był moim przyjacielem i tatą, a między nami trwała bardzo dziwna więź, sprawiająca, że nie potrafiliśmy się pokłócić, nawet w najgorszym okresie mojego buntu.
- Witaj w domu – szepnął mi do ucha, po czym wypuścił mnie z ramion i zmierzył od góry do dołu.
- Cześć, tato – uśmiechnęłam się szeroko.
- Coś cienko się dzisiaj ubrałaś – powiedział surowo. Zapewne słyszał, jakie powitanie zgotowała mi Martha i postanowił się ze mną podroczyć.
- No nie! – zdenerwowałam się. – Ty też?
- Jestem twoim ojcem i muszę o ciebie dbać – stwierdził protekcjonalnym tonem, ale zrezygnował z niego, gdy zobaczył moją zaciętą minę. – No co? Nie dasz się czasem pomartwić staruszkowi?
Roześmiałam się nagle, pokazując, że też udawałam, a Carlisle dołączył do mnie, rozładowując napięcie powstałe przez rok, gdy się nie widzieliśmy.
- Jak minęła podróż?
- Bez problemu. Samolot wylądował w Seattle lekko po południu, a potem nie było już żadnych trudności.
- Samochód był w odpowiednim stanie? – spytał, wyglądając przez okno.
- Oczywiście. Człowiek, którego mi poleciłeś, świetnie go przechował. Przegapiłam coś ważnego podczas mojej nieobecności?
- Nie sądzę. Wszystko tu idzie po staremu, – Mimo, że miał pogodny głos, przez jego twarz przemknął lekki cień. – Spodziewamy się dzisiaj Amandy z Zarą. Jak je dobrze przyciśniesz, wszystko ci opowiedzą.
Ucieszyłam się bardzo na tą wieść. Zara była naprawdę wspaniałą dziewczyną, pełną energii i wigoru. Urodziła się, gdy miałam dziesięć lat, więc teraz musiała być około szesnastki. Wciąż pamiętam, jak będąc w tym wieku, pracowałam jako jej niańka, gdy Amanda wychodziła wieczorem do pracy. Mimo, że potrafiła być naprawdę nieznośna i uparta, bardzo się polubiłyśmy i nie mogłam się doczekać naszego spotkania.
- A jak w pracy? Zdarzyły się jakieś ciężkie przypadki? – spytałam, jak zwykle niezdrowo zainteresowana tym, co dzieje się w szpitalu.
- Nic poważniejszego, ale mieliśmy kilka złamań i jeden wyrostek. Na dodatek, Barry Cook postanowił odejść na emeryturę. Naprawdę, spadłaś mi z nieba ze swoją specjalizacją.
- Ale... Barry, ja... Czyli? – zażądałam wyjaśnień, próbując sobie to wszystko poukładać. Czyżby ojciec oczekiwał, że przejmę obowiązki rehabilitanta z tak ogromnym stażem?
- Miałem nadzieję, że zdecydujesz się na tą pracę – powiedział, lekceważąc moje wahanie.
- Nie uważasz, że to trochę za szybko? Myślałam, że na razie powierzycie mi posadę asystentki, żebym trochę się przyjrzała jego pracy.
- Nie żartuj! Skończyłaś medycynę na Uniwersytecie Yale, zaliczyłaś jedne najlepszych praktyk w tej dziedzinie, poświęciłaś siedem lat na naukę i uważasz, że to za mało na pełnoetatową pracę? Dlaczego miałabyś nie dać sobie rady? Poza tym, Barry obiecał, że zostanie jeszcze miesiąc, aby pomóc ci się zaaklimatyzować.
- No dobrze... – zaczęłam ostrożnie. – Zastanowię się nad tym. Przepraszam, ale pójdę się teraz rozpakować.
Weszłam po schodach taszcząc dwie ciężkie walizki, w których trzymałam większą część swojego dobytku i dociągnęłam je do swojego pokoju. Gdy tylko przekroczyłam próg, rozejrzałam się dookoła, śmiejąc się z fioletowych ścian obklejonych gęsto kolorowymi plakatami. Kiedyś byłam jedną z tych nastolatek, które dostają palpitacji na sam dźwięk imienia swojego idola. Im dłużej przyglądałam się pomieszczeniu, tym bardziej budowało się we mnie uczucie, że coś jest nie w porządku. W końcu, po paru minutach, uświadomiłam sobie, co się nie zgadzało. Połowa półek, zwykle zapełnionych książkami, figurkami i innymi rupieciami, teraz była pusta. Poraziło mnie to. Szybko zbiegłam na dół, aby zapytać o to matkę.
- Ile razy mam powtarzać, że schody to nie bieżnia? – Zaczęła, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Co się stało z moimi rzeczami? – spytałam ostro, nie zważając na jej pytanie.
- Spytaj się taty. Jak sądzę, to on jest za to odpowiedzialny – odpowiedziała urażona moim tonem.
Carlisle’a znalazłam w salonie, był pochłonięty pracą, tak jak przed moim przybyciem.
- Tato... Gdzie są moje rzeczy?
- Och, zapomniałem ci powiedzieć! – Wydawał się być nienaturalnie
podekscytowany. – Tak długo wspominałaś, że chciałabyś się całkowicie usamodzielnić po powrocie do Forks, że postanowiłem zrobić ci niespodziankę i załatwić osobne mieszkanie.
To, co powiedział, po prostu mnie zatkało. Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć.
- Dwupokojowe, z przestronnym salonem, kuchnią i łazienką. W świetnym stanie, niedawno remontowane. Będziesz miała bardzo porządnych sąsiadów. Znajduje się w jednej z kamienic przy szpitalu, tak więc nie będziesz musiała długo dojeżdżać do pracy... – wyliczał w szale samozadowolenia.
- Zaraz, zaraz, zwolnij trochę! – niecierpliwie przerwałam jego wywód. – Chcesz mi powiedzieć, że kupiłeś mieszkanie?!
- Tak, oczywiście. Co jest, córciu? Nie chcesz się wyprowadzać? – Moja reakcja najwidoczniej zbiła go z tropu.
- Nie, to nie tak. – Spuściłam z tonu i usiadłam obok niego, kładąc rękę na jego kolanie. – Tylko dlaczego tak nagle? Mogłeś mi chociaż dać szansę na spakowanie się. – Jęknęłam na myśl o wszystkich pamiątkach szkolnych, w postaci różnorodnych karteczek, które mógł uznać za śmieci. A tak zależało mi na przejrzeniu ich wszystkich...
- Chciałem cię po prostu zaskoczyć. Wiesz, teraz będziesz miała pracę,
zobowiązania... Nie dałabyś rady zrobić tego tak sprawnie. Poza tym obiecuję, że nie wyrzuciłem żadnego papierka, a miałaś ich dosyć sporo. – Uśmiechnął się przepraszająco. Znając charakter mojego ojca, nie mogłam się teraz na niego obrazić.
- Dzięki – odetchnęłam z ulgą i wyściskałam go. – Ale daj mi co najmniej tydzień, dobrze?
- Ile tylko zechcesz. Pamiętaj, że nie będę cię do niczego nakłaniał. A właśnie, co być powiedziała na współlokatorkę?
- Kogo dokładniej? – spytałam podejrzliwie.
- Twoja przyjaciółka, Alice Cullen wróciła właśnie do Forks, żeby uczyć tu
matematyki w podstawówce.
- Alice? – Lepszej współlokatorki nie mogłam sobie wyobrazić. Znałyśmy się od dziecka i czułam się bardzo swobodnie w jej obecności. W rzeczy samej, planowałam szukać mieszkania po przyjeździe tu, ale tato wyręczył mnie w zaskakujący, szokujący i... bardzo miły sposób. – Oczywiście, że chciałabym z nią mieszkać. O ile nie ma innych planów.
Nagle obydwoje podskoczyliśmy na niespodziewany dźwięk dzwonka do drzwi.
- O! To musi być Amanda z Zarą – powiedział i poszedł im otworzyć.
W momencie, gdy ujrzałam dziewczynę, całe moje szczęście prysło, jak jedna wielka bańka mydlana, serce ścisnęło się w bólu, a po policzku spłynęła jedna samotna łza... |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Wto 22:11, 06 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Rosssalie
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 12 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: ForKs
|
Wysłany:
Śro 13:58, 07 Paź 2009 |
|
Przeczytałam! :D
Piszesz bardzo ciekawie i podoba mi się twój ff. Przyznaje się bez bicia, że nie lubię czytać tekstów pisanych z perspektywy nowej osoby (takiej jak Linda, która nie występuje w powieści S. Meyer), ale tym razem nie pożałowałam tych kilku minut poświęconych na przeczytanie twojego dzieła.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i weny życzę! :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Śro 15:15, 07 Paź 2009 |
|
Przepraszam, będzie krótko Mam jutro sprawdzian z chemii i muszę zakuwać... Przeczytałam i nie mogłam nie skomentować. Uwaga, zaczynam! Nie będzie miło i przyjemnie...
Niby co miałabym skrytykować? Piszesz pięknie, dojrzale, wywołujesz miliony emocji. Twój styl zwala z nóg. Niebanalne opisy, 'prawdziwe' dialogi, z łatwością przenoszą w świat tej opowieści. Zaczarowałaś mnie wspomnieniami z Forks. Płynnie przechodzisz z opisu do opisu, z wypowiedzi na wypowiedź, z akcji do akcji... Całość ma osobisty urok, wdzięk i magię. Przyciąga, wręcz nie chce się oderwać, trzeba czytać dalej. Bohaterka jakoś nie przypomina mi Belli, ale ma charyzmę i już ją lubię. Tajemnicza końcówka sprawiła, że mam ochotę zabić Cię za kończenie w takim momencie. Poważnie, zginiesz To jedno z tych opowiadań, które trzeba zrozumieć, ból, skruchę, żal, współczucie, cierpienie, rozpacz. Po prostu trzeba się wysilić. Będzie trudno, ale absolutnie i bez wahania mogę stwierdzić, że warto. To będzie i jest znaczące.
Piosenka jest boska, zakochałam się w niej... Wprowadza w akcję. Cały czas jej słucham, za to też zginiesz, za bardzo mi się wkręciła.
Jedyna osoba, która mnie irytuje, to matka Belli. Sama nie wiem dlaczego, jest wkurzającym stworzeniem, uch! Jej nastawienie do córki jest jakieś oschłe. Jednak wiem, że skoro Ty to pisałaś, to tak ma być i już. Ojć, chciałabym się przyczepić, ale tutaj po prostu nie ma do czego! Jesteś bezbłędna.
Zapewne jak już się domyśliłaś to, że nie będzie miło, było tylko okrutnym, demonicznym żartem...
Pozdrawiam,
ZF |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
krwawa_mary
Nowonarodzony
Dołączył: 05 Paź 2009
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 16:27, 07 Paź 2009 |
|
Powiem szczerze, że bardzo spodobał mi się prolog i tylko dlatego przeczytałam dalej :D cały prolog to prawie jak opis życia, budujesz ładne zdania, a pierwszy rozdział - świetny. Nie pędzisz z akcją, wszystko jest spokojnie, po kolei, a ostatnie zdania 1 rozdziału są fenomenalne...
Tylko mam zastrzeżenie głównie do dialogów. np.
Cytat: |
- Ile razy mam powtarzać, że schody to nie bieżnia? – Zaczęła, gdy tylko mnie zobaczyła. |
"zaczęła" chyba powinno być z małej litery :) ale to taki drobiazg :D
mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział, pozdrawiam i weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Pią 16:30, 16 Paź 2009 |
|
Huraaa! Udało mi się skończyć 2 rozdział, a 3 jest już prawie napisany.
Rosssalie Bardzo się cieszę, że spodobała Ci się Linda. Wiem, że nowe postaci nie są tak dobrze przyjmowane, ale nie trawiłam Belli w tej sytuacji, ponieważ w ogóle nie pasuje ona do mojej koncepcji. Mam nadzieję, że szybko ją zaakceptujecie, ponieważ sądzę, że jest tego warta.
Zmierzchowa fanka Ojj, ZF, Ty i te Twoje diabelskie żarty xD Oczywiście komentarz dał mi zdrowego kopa, dzięki Tobie mam coraz więcej zapału do pracy. I widzę, że mam już sporo powodów, aby zginąć xd Dziękuję za pozytywny komentarz, a co do matki Lindy (chyba pomyliłaś imiona, bo napisałaś Belli ^^) to ona właśnie taka ma być. Konserwatywna i chłodna. I nie jestem wcale bezbłędna. Po prostu mam taką wspaniałą betę ;]
krwawa_mary Mimo, że nie napisałaś dużo, Twój komentarz był pełen treści. Cieszę się, że prolog zachęca do czytania, bo co tu kryć, to on jest napędem pierwszych rozdziałów. Miło, że dogłębnie czytasz tekst, bo potrafisz wyłapać resztki błędów.
Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się rozdziałem 2. Wiem, że nie jest długi, ale po prostu nie miałam aż tyle treści, aby ją w nim upchnąć. Za to 3 będzie na prawdę porządny (a przynajmniej mam taką nadzieję)
Piosenka do rozdziału:
http://www.youtube.com/watch?v=5mnYK_9LMD0&NR=1&feature=fvwp
Rozdział 2
Beta: niezawodna whisper.
„Stoję samotnie w burzy,
Nagle słodko mówię ‘nie’.
Czy nie mogli zostać dla ciebie,
Skoro nie masz wiele czasu?
Otwórz oczy na miłość, która cię otacza.
Możesz czuć się samotna,
Ale ja nadal jestem koło ciebie.
Możesz zrobić to, o czym marzysz,
Po prostu pamiętaj, by słuchać deszczu.
Słuchaj...
Słuchaj...”
Chciałam przeklinać świat za jego bezwzględną, okrutną niesprawiedliwość. Wymyślałam najgorsze przezwiska dla kogoś, lub czegoś, co sprawiło, że Zara była w takim stanie. I nie ważne, czy stało się to z ręki Boga, czy człowieka. Doprawdy, to niehumanitarne, straszne i obezwładniające. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć i uparcie gapiłam się w ten sam punkt, chcąc wmówić swoim oczom, że się mylą, że to, co teraz rejestrują, to tylko halucynacja wywołana długim stresem związanym z nauką, zespołem napięcia przedmiesiączkowego czy czegokolwiek innym, do cholery! Furia i smutek, które przeplatały się w moim umyśle zamroczyły mnie na chwilę.
Zara... miała amputowane nogi. Tam, gdzie powinny się znajdować, teraz widniały dwie martwe protezy. Może to i dobrze, że stały na swoim miejscu, przynajmniej zmniejszyło to trochę mój szok. Wprawdzie plastik wyzierał tylko przez drobną lukę między nogawką, a skarpetką, ale był boleśnie wyrazisty. Pieprzona, chora niesprawiedliwość. Na dodatek dziewczyna siedziała na wózku, czyli wszystko musiało się stać stosunkowo niedawno i nie nauczyła się jeszcze w pełni sprawnie poruszać.
Nie mogłam w to uwierzyć. Taka pełna życia, młoda dziewczyna, prawie kobieta. Zawsze ruchliwa, energiczna, wszędzie jej było pełno. Teraz siedziała przykuta swoją własną bezsilnością, uziemiona w najgorszy sposób, uwięziona w nie do końca sprawnym ciele. Tak wiele ją ominie... Nigdy więcej już nie pobiegnie, nie poczuje pędu we włosach, mijając finisz na zawodach, wśród oklasków widowni. Nie założy sukienki, ani miniówki nie czując się przy tym zawstydzona i wyobcowana. nie wyjdzie na basen i plażę, mając świadomość własnej niedoskonałości... Nie stanie więcej na deskę i nie ześlizgnie się z białego stoku...
- Hej, Lindo! Co słychać? – Z moich rozpaczliwych wynurzeń wyrwał mnie głos Amandy.
- Cześć! Miło jest w końcu wrócić do domu. – Starałam się nie pokazywać swojego zszokowania.
- Tak, szkoda tylko, że zamiast szkoły będzie praca, prawda? – uśmiechnęła się ciepło.
- Och, nie można mieć wszystkiego. A jak u was?
- Wszystko po staremu. Zara właśnie rozpoczęła pierwszą klasę szkoły średniej. Jestem taka dumna, że moja córeczka wyśmienicie skończyła gimnazjum! – Pogłaskała ją pieszczotliwie po głowie.
- Mamo! – westchnęła Zara ze złością, wywracając oczami.
- Nie marudź – odparła Amanda z udawaną srogością, po czym się uśmiechnęła.
Dziewczyna zrobiła dziwny ruch, jakby chciała przyciągnąć Amandę i powiedzieć jej coś na ucho, ale zamiast tego oparła się na jej ramieniu i wstała z lekkim trudem. W tej pozycji nie dało się zauważyć tych złowieszczych protez. Jeansy opadły na błękitne adidasy i teraz tylko chód zdradzał jej niedyspozycję. Nie wypracowała jeszcze płynnego poruszania się.
- Mamo, mogę was zostawić i udać się z Lindą na górę?
- Oczywiście... Jeśli chcesz – rzekła z niepewnością, jakby siliła się, by nie powiedzieć „jeśli dasz radę”.
- Idziemy? – spytała mnie.
- Jesteś tego pewna? – Niestety, mi nie udało się ukryć swojej troski i wątpliwości.
- Gdybym nie była pewna, to bym tego nie proponowała – odparła sucho. Zabolało.
- Przepraszam, masz rację. Głupio powiedziałam – Przeklęłam się w duchu za nietaktowność.
- Yhym – potaknęła niemrawo.
Mimo wszystko, ze strachem patrzyłam, jak stawia powolne kroki i z uporem wspina się po schodach. Podążałam za nią w skupieniu, gotowa ją złapać, gdyby straciła równowagę.
- Naprawdę, radzę sobie już całkiem nieźle. Nie musisz mnie tak pilnować – upomniała mnie, tym razem spokojniej.
- Wiesz, trudno mi się do tego przyzwyczaić. Tym bardziej patrząc przez pryzmat mojego wykształcenia. – Naprawdę, coraz bardziej rozpatrywałam jej przypadek pod kątem medycznym. Nie mogłam się doczekać chwili, gdy dane mi będzie zerknąć w jej kartę pacjenta.
- Rozumiem – westchnęła ze zrezygnowaniem.
Weszłyśmy w milczeniu do mojego pokoju, a atmosfera była tak gęsta, że niemal namacalna.
- Nic się tu nie zmieniło – powiedziała w zamyśleniu.
- Praktycznie rzecz biorąc, nie miałam jeszcze okazji, aby coś przemeblować.
- Wyprowadzasz się – stwierdziła oskarżycielsko, patrząc na puste półki.
- Co? – Przez chwilę zastanawiałam się, o czym do mnie mówi. – A, tak... Carlisle załatwił mi osobne mieszkanie.
- Czyli zostajesz w Forks? – spytała podejrzliwie. Trudno mi było nadążyć za jej huśtawką nastrojów.
- Oczywiście. Przecież po to wróciłam.
- Aha... – odpowiedziała tylko, po czym zaczęła się przechadzać po pokoju, oglądając z wielkim skupieniem wszystko, co znajdowało się na wierzchu. Nie wiedziałam, jaki był tego cel.
Postanowiłam przerwać niezręczne milczenie i odchrząknęłam cicho. Musiałam zebrać w sobie siły do zadania bardzo trudnego i osobistego pytania.
- Co się stało?
Słowa zawisły na chwilę w powietrzu, a ja wpatrywałam się w twarz Zary, szukając na niej emocji. W tym momencie zauważyłam tylko zamyślenie.
- Na początku zeszłorocznych ferii zimowych wybrałam się do pani Newton pomóc w odśnieżeniu podjazdu. Niedaleko jej domu pośliznęłam się na przejściu i akurat wtedy jechał samochód. To był jeden z przejezdnych, więc nie starał się nawet zachowywać odpowiedniej prędkości. Na drodze była gołoledź, nie miał szans się zatrzymać...
Zobaczyłam w jej oczach malutkie łzy i pomyślałam, że muszę wyglądać tak samo.
- Wysłali mnie do Seattle, potrzebowano lepszego sprzętu. Wszystko działo się tak szybko... Cały czas był ze mną doktor Howell, nawet w helikopterze medycznym. Próbował wzbudzić we mnie nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale ja już wiedziałam, co się stanie. Nie musiałam patrzeć na swoje nogi, by stwierdzić, jak bardzo są zmasakrowane. To był nieludzki ból. Zarówno psychiczny, jak i fizyczny. Gdy tylko pomyślałam sobie o tym, jak zmieni się teraz moje życie, ogarniała mnie wielka panika. Dusiła od środka, mieszała w głowie... I nie pozwalała racjonalnie myśleć, jedynym instynktownym działaniem był krzyk, ale powstrzymywałam go ze wszystkich sił. Nie chciałam być słaba.
Oczyma wyobraźni widziałam, jak wije się z bólu, cała zakrwawiona, ze łzami przesłaniającymi jej bystre, niebieskie oczy. Z trudem uświadomiłam sobie, jak bardzo przerażona i zagubiona musiała się wtedy czuć. Nie potrafiłam postawić się w jej sytuacji. Nie mogłam nawet wyobrazić sobie, w jakim stanie był mój ojciec, będąc z nią cały ten czas, z koniecznością dawania jej kłamliwej nadziei.
- Miałam trochę czasu na przygotowanie się na to, co się zdarzy, ale mimo wszystko, był to szok. Ta dziwna pustka w miejscu, gdzie powinny znajdować się nogi i świadomość, że nie mogę już nic na to poradzić. – Teraz, gdy zaczęła, wydawało się, że chce wyrzucić wszystkie swoje uczucia i nic jej nie powstrzyma. – Potrzebowałam wsparcia, to pewne. Nie radziłam sobie z tym, co mi się przydarzyło. Wystarczyły dwa tygodnie, aby sięgnąć dna. Dwa pieprzone tygodnie skrajnej rozpaczy i bezsilności. Czternaście dni bólu, upokorzenia i wstrętu do siebie. Wszystkie razy, gdy zmuszona byłam odtrącać przyjaciół, którzy chcieli mnie pocieszyć. Nie mogłam ich przyjąć, bo myślałam, że już nigdy nie będę tą samą osobą. Zarą, którą lubili. Mama uparcie poszukiwała terapeutów, ale żaden z nich sobie ze mną nie poradził. Po prostu nie potrafiłam im na to pozwolić. Nie z tym scenariuszem, który powtarzał się co chwilę. Na początku beznamiętny wstęp, coś typu „Jak się czujesz?”, „Jak minął dzień?”. Wystarczyło kilka moich niechętnych słów, aby zapełnić kilka kartek w notatniku, a potem każdy z nich robił najgorsze, co było do zrobienia. Pytał mnie o wypadek. I tak w kółko. Ciągle to samo, zawsze te pytania, a potem ból wywołany wspomnieniami. Chciało mi się płakać za każdym razem, gdy słyszałam o nowym psychologu, a potem robiło mi się niedobrze, gdy widziałam własną słabość. Czułam się na tyle upokorzona i zmęczona, że stanowczo oznajmiłam Amandzie, że nie pójdę już do żadnego terapeuty, że poradzę sobie sama. W końcu musiała się zgodzić, widziała, jaki wpływ ma na mnie każda wizyta. Minęły dwa miesiące, kiedy zauważyłam poprawę. Nie byłam już taka pusta w środku, zaczęłam obserwować i zauważać. Słyszeć i słuchać... To było jak nowe narodziny, coś niezaprzeczalnie pięknego. I zbyt silnego, aby moja bezradność to zabiła. Do tego doszło powolne przyzwyczajanie do stanu rzeczy i świadomość, że należy żyć dalej. Koniec końców nadrobiłam zaległości i nie mogłam już bardziej opóźniać powrotu do szkoły. To było jeszcze trudniejsze niż godzenie się z moim kalectwem. Teraz każda z osób przypominała mi swoim wzrokiem pełnym współczucia o tym, co się stało. Nienawidziłam wszystkich chwil, w których ktoś wyrażał swój żal. Kilkakrotnie miałam wielką ochotę coś im zrobić... Zamknąć ich usta, aby przestali do mnie przemawiać, aż w końcu wszystko ustało. Znalazłam sobie inne towarzystwo, rozpoczęłam nowe życie, ale moi dawni znajomi nie pozwolili mi o sobie zapomnieć. Walczyli dzielnie i nieustannie, abym tylko z nimi została. Wybór był taki trudny... Przecież niełatwo jest żyć z ludźmi, którzy znają cię jako całkiem innego człowieka. A ja byłam wyniszczona. Psychicznie i fizycznie. Powoli wycofywałam się z linii otchłani, ale nadal mało brakowało, bym do niej spadła. – Zauważyłam, jak po jej policzkach zaczęły płynąć niepohamowane łzy, a głos drżał niebezpiecznie. Nie byłam jednak w stanie jej przerwać. – Nie mogłam już być sobą, wypadek zabrał mi tę możliwość. Prawdziwa Zara była zawsze wygadana, ruchliwa, impertynencka i odważna. Nowa była cicha, sponiewierana i nieśmiała. Jedyne, co nas łączyło to przeszłość i wygląd. I nawet to podobieństwo nie było kompletne. Mimo wszystko, ludzie, na których zawsze polegałam, akceptowali mnie i pokazywali mi to tak często, jak się dało. Starałam się ich za wszelką cenę odtrącić, ale łączyło nas za wiele. Poddałam się. Pozwoliłam im zostać. I wiesz, co? Nie żałuję – zakończyła swoją wypowiedź.
Jej twarz była cała mokra od łez, oczy zapuchnięte i czerwone, ale na ustach błąkał się lekki uśmiech, który wyrażał całą jej nadzieję. Fakt, że przyjaciele tak mocno o nią walczyli dodał jej sił, pozwolił się wyrwać z tego piekła.
Zapadła niezręczna cisza, ponieważ nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Cholera - zaklęłam w myślach. Jak miałam zareagować na opowieść dziewczyny, która zawsze wydawała mi się taka beztroska, a teraz siedzi koło mnie, opowiadając o swoich najcięższych dniach?
- Nie musisz nic mówić. Wystarczy, że rozumiem, co czujesz – powiedziała, jakby czytała w moich myślach.
- Ja... Chcę coś powiedzieć – wypaliłam uparcie. – Byłaś bardzo dzielna, odważniejsza niż ktokolwiek, kogo znam. Wygrałaś z tym, nie upadłaś. Nie wyobrażam sobie, co musiałaś przeżyć. – Głos zadrżał mi jeszcze bardziej i już wiedziałam, że nie dam rady powstrzymać wybuchu uczuć.
Przysunęłam się do dziewczyny i objęłam ją. Próbowałam przekonać sama siebie, że chcę ją pocieszyć, ale tak naprawdę to ja potrzebowałam wsparcia. Ona sobie z tym poradziła, ja nie.
Siedziałyśmy tak i płakałyśmy nad krzywdzącą niesprawiedliwością zimnego świata. Ona – silna, odporna i pełna nadziei nastolatka z przeżyciami i ja – dorosła kobieta pełna planów na przyszłość, ambicji i dumy. Czy coś nas łączyło? I czy zasługiwałam na taki optymistyczny los? Przecież sprawiedliwiej by było, aby to, co stało się Zarze, spotkało mnie. Ona była tylko niewinnym dzieckiem.
A może los chciał, abym w końcu i ja spadła?
Bardzo bym prosiła, aby pojawiły się tutaj jakieś KK, bo na razie mam wrażenie, jakby prawie nikt tego nie czytał. Pamiętajcie, że Wasze słowa zachęcają mnie do działania.
Pozdrawiam,
Vena. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
eyes
Zły wampir
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 304 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 17:25, 16 Paź 2009 |
|
Popłakałam się. Naprawdę. Opowieść Zary bardzo mnie wzruszyła.
Świetny roździał.
Twój FF czyta się lekko i przyjemnie i daje dużo do myślenia. W pewnym momencie pomyślałam, że w ciągu kilku chwil życie może się wywrócić do góry nogami. W przypadku Zary był to niefortunny upadek.
Świetne. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Pią 19:32, 16 Paź 2009 |
|
Miło mi słyszeć, że ten rozdział wpływa na Twoje emocje. Nie sądziłam, że będzie aż tak wyrazisty, ale cieszę się z tego. Co prawda, nie pisałam go, aby stał się wyciskaczem łez, ale po to, aby pokazać prawdziwe oblicze świata. A on niestety jest brutalny. I jestem bardzo miło zaskoczona faktem, że ta opowieść wywołuje takie emocje, ponieważ to pokazuje mi, że jednak dociera to do kogokolwiek. Jednak jestem trochę zawiedziona małym odzewem... No cóż, jakby nie było, na obecną chwilę nadal piszę, może w końcu więcej osób odwiedzi ten FF ;]
Pozdrawiam,
Vena. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Pią 22:49, 16 Paź 2009 |
|
PRZECIEŻ JA CZYTAM!!!
Uświadomiłaś mi, że jedno wydarzenie, jeden upadek może zmienić całe życie. Zmarnować je...
Ujawniasz nam niesprawiedliwość świata i, w pewnym sensie, Boga. Potrafisz wywrzeć emocje na czytelniku. Nie rozwodzisz się jakoś specjalnie nad uczuciami i opisami, a mimo wszystko całość zachowuje odpowiedni sens i tworzy spójną całość. Powiemnapiszę Ci, że pierwszy rozdział podobał mi się bardziej. Może dlatego, że nie był taki smutny i dobijający. Ale dobrze, że tworzysz takie coś, przynajmniej wiem czego można się w życiu spodziewać, jakby nie patrzeć, kalectwo może przydarzyć się każdemu z nas (nie tylko kalectwo, ale i inne cholerstwa również).
Nie sypiesz banałami, których nie cierpię. Donoś 'Inside' z dumą, do końca.
Wiem, że lekkiej historyjki w tym temacie nie przeczytam, uświadomiłaś mi to. Niestety, a może stety, nawet gdybym chciała się oderwać, nie potrafię, za bardzo wciąga. Jestem ciekawa następnej części i następnej i kolejnej i jeszcze jednej... i wszystkich dalszych
[size=12] Nakarm moją niewyżytą, niezaspokojoną ciekawość, bo inaczej tutaj jajko zniosę!
Wyszło z tego komentarza wielkie NIC, ale musiałam coś skrobnąć, nie można zostawić tego w takim stanie.
Przepraszam za 'Bellę', miała być 'Linda'.
Nakarm swoją wenę, bo na to zasłużyła. Spełniła swoje zadanie, mam nadzieję, że nie zawiedzie. Kiedyś wyślę jej wielką bombonierę, o ile nie zacznie się obijać. Pilnuj jej, żeby nie zwiała
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Pią 22:53, 16 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Sob 10:42, 17 Paź 2009 |
|
ZF, przecież nie śmiem wątpić w to, że czytasz :) A pisać będę nadal, choćby dla 2-3 osób. I jak możesz twierdzić, że nie zaspokoiłaś swojej ciekawości? Przecież po naszej ostatniej rozmowie to ja mam raczej niedosyt, bo sporo Ci zdradziłam, a Ty mi nic złośniku^^ Chyba, że nadal nie znalazłaś rozwiązania pewnych spraw, co dobrze znaczy. No i oczywiście cieszę się, że rozdział drugi był tak ciężki, jak powinien być.
Natomiast 3 będzie bardziej życiowy i beztroski. Jest już napisany i wczoraj wysłałam go do bety, więc może dzisiaj uda mi się go wrzucić. Co do następnego rozdziału (czyt. czwartego) to nie będzie już taki beztroski. Mogę zdradzić, że będzie nawet chwilowo oderwany od fabuły, ale po jakimś czasie zauważycie związek. Jeśli ładnie poprosicie, to podam Wam tytuł piosenki do tego rozdziału, która trochę wyjaśnia. Ale to już zależy od Was ;p
Pozdrawiam
Vena(wraz z chętną do pracy weną ^^) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
NajNa"
Wilkołak
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 13:33, 17 Paź 2009 |
|
Popłakałam się, gdy czytałam fragment o Zarze. To dobrze, że potrafisz tak dobrze wzbudzać emocje. Styl masz lekki i przyjemnie się czyta. Jestem zaciekawiona jak rozwniesz akcję. Twój ff bardzo mi się spodobał. Prolog daje wiele do myślenia. Jest taki hmm... nastrojowy Pierwszy rozdział niby taki zwyczajny, ale dość interesujący. Wprowadza czytelników do życia Lindy. Spodobało mi się jak nas zapoznałaś z bohaterką. Wszystko wyszło w trakcie czytania. Zastanawiam sie dlaczego wybrałas takie imiona? Dość rzadko spotykane. Moim zdaniem rodzice Lindy zaczęli jej dyktować co ma robić. Nie wiem czy coś z tym zrobi, czy nie, ale mnie by to zdenerwowało. Może tego niezauważyła :P
Następny świetnie zapowiadjący sie Twój ff. Szkoda, ż tamtego nie skończyłaś. Traktowałam go sentymentalnie. Był pierwszym ff jakiego przeczytałam :D No, ale cóz... Teraz jest ten i już jestem fanką :) Czekam niecierpliwie.
Ściskam, Weny,
NN" |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NajNa" dnia Sob 18:21, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Sob 17:15, 17 Paź 2009 |
|
hmm... wzruszyłam się czytając, a to już dużo... piszesz bardzo dobrze, płynnie. Na razie nie wiadomo za bardzo w jakim kierunku potoczy się akcja, ale jak do tej pory styl obyczajowy bardzo mi się podoba:) świetnie potrafisz wczuć się w psychikę postaci i zabrać do ich wnętrza czytelnika.
Jestem zauroczona i z niecierpliwością będę czekała na kolejny rozdział.
Życzę dalszej weny:)
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 18:16, 17 Paź 2009 |
|
Nadal czuję sie dziwnie, gdy ktoś upomina się o komentarze ale przecież po to jest to formu. By przedstawiac swoje prace i poddać je ocenie innych.
Historia wzrusza. Nie jestem typem mazgaja a jednak opowieść Zary mnie wzruszyła. Świetnie, emocjonalnie. Dobrze sobie radzisz opiując uczucia, oddając różne stany psychiki.
Myślę, że to dobry pomysł by wprowadzic nowe osoby do tego ff, nadadzą świeżości całej historii. Główna bohaterka nie pojawia sie w sadze, podobnie Zara i Amanda a jednak łatwo wczułaś się w klimat Forks i bardzo płynnie je tutaj wplotłaś. A właściwie wplotłas Forks w zupełnie nowe okoliczności.
Jeśli chodzi o błędy nie zwrócilam na nie uwagi. Jeśli nie "dają po oczach" zupełnie je ignoruję. Masz fajny styl, taki łatwy i przyjemny nawet jeśli nie piszesz o przyjemnych sprawach.
Może nie będę tu często zostawiać swoich opini ale na pewno będę tu wracać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Pon 19:31, 09 Lis 2009 |
|
Przepraszam za tak długą przerwę, ale prawda jest taka, że rozdział został napisany dawno, lecz miałam problemy z betą. Niestety nie udało mi się znaleźć nikogo, kto by sprawdził rozdział 3, a mam już dosyć czekania, bo w tym czasie moja wena poważnie ostygła.
Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś chętny na miejsce bety. Jeśli tak, to proszę o kontakt na PW.
Dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze!
TO JEST POPRAWIONA WERSJA ROZDZIAŁU 3, BETOWAŁA MŁODA1337!
Rozdział 3 Piosenka: http://www.youtube.com/watch?v=_TDywH004-k
„Każde wspomnienie spoglądania
Na drzwi wyjściowe...
Mam album ze zdjęciami
Roztrzaskany na podłodze sypialni.
Trudno to powiedzieć, ale już czas.
Żegnajcie, żegnajcie.
Tęsknię za tym miejscem
Tęsknię za tymi twarzami.
Nie możesz tego wymazać,
Nie możesz tego zmienić
Tęsknię za tym teraz,
Nie mogę w to uwierzyć.
Spójrz na tą fotografię.
Zawsze, gdy na nią patrzę,
Sprawia, że się śmieję.”
Amanda z Zarą zostały do kolacji. Tak bardzo chciałam porozmawiać z matką dziewczyny na osobności, ale niestety, nie dano mi okazji. Pragnęłam pomóc swojej młodszej przyjaciółce. Postanowiłam bezczelnie wmieszać się w jej życie, wraz z zadaniem pytania o wypadek. Teraz musiałam to kontynuować, ale nie miałam pojęcia, w jaki sposób. Podczas posiłku ledwo mogłam usiedzieć na miejscu, co chwila, nerwowo oglądając się wkoło, jakby stamtąd miała przyjść nieoczekiwana pomoc.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytałam ostro Carlisle’a, gdy zostaliśmy sami.
- Nie uwierzyłabyś mi…
- Skąd wiesz? A poza tym, to nie jest powód – przerwałam mu raptownie, wciągając głęboko powietrze.
- Masz rację, nie jedyny. Nie chciałem, żebyś martwiła się tym na uczelni, a gdy przyjechałaś nie miałem serca ci o tym mówić – tłumaczył się, w pełni pewien swojej racji.
W tym momencie straciłam nad sobą panowanie.
- Zawsze wydaje ci się, że podejmujesz właściwe decyzje, nawet jeśli nie dotyczą ciebie! To moje życie, jestem dorosła i nie masz prawa ukrywać przede mną takich rzeczy. Sama mogę decyduję, co chcę wiedzieć. Chcesz wszystkich wyręczać, ale to nic nie daje! – wykrzyczałam mu w twarz. Patrzyłam, jak zmarszczki pod jego oczyma się powiększają, a jego humor momentalnie się pogarsza. Teraz był tylko starym, niemalże wypalonym człowiekiem, który zawsze musi być w błędzie.
Zmęczenie, szok, złość, smutek... To wszystko wypływało ze mnie razem z krzykiem, aż wreszcie poczułam się od tego wolna. Jednak zbytnio przypominałam wtedy dziecko. Zupełnie, jak kilka lat temu. Zobaczyłam zdziwioną i pełną bólu twarz ojca i wiedziałam, że skoro to zaczęłam, muszę odpowiednio zakończyć. Znów wracałam do pokoju jako gówniara, która nie ma szacunku do rodzica. Mimo upływu czasu, nadal nie potrafiłam zachować się, jak osoba w moim wieku, z moim doświadczeniem. Jak nisko upadnę, zanim nauczę się hamować emocje i przyjmować wszelkie kłótnie na spokojnie? – pomyślałam zniesmaczona swoim zachowaniem.
Ze zrezygnowaniem rzuciłam się na łóżko, przez chwilę słuchając jak moje serce powoli się uspokaja. Czułam, jak adrenalina pulsuje w moich żyłach, a mięśnie pozostają napięte, w gotowości do ataku. W końcu człowiek to tylko zwierze, które miało lepsze możliwości ewolucji. Poczułam się zupełnie, jak po cofnięciu w czasie. Głupia gówniara – pomyślałam o sobie. Wiedziałam, co teraz ma nastąpić i jak zakończy się cała historia. Mimo to, z całego serca pragnęłam, aby już się nie powtarzała. Tyle razy obiecywałam sobie, że nie zranię więcej ojca. Ba, byłam więcej niż pewna, że nie zrobię tego po przyjeździe. Niestety –nie mam tyle siły, aby przetrwać mój wybuchowy charakter.
- Lindo? – głos Carlisle’a był zachrypnięty od emocji. Znów wezbrały we mnie wyrzuty sumienia.
- Tak? – zaprosiłam go do środka, starając się mówić jak najbardziej skruszonym głosem.
- Przepraszam... Wiem, że nie powinienem decydować o takich rzeczach. Popełniam wciąż tak wiele błędów. Chyba nie dane mi jest się zmienić – uśmiechnął się smutno. Jego oczy były pełne żalu. Zawsze obarcza winą tylko siebie.
- Ja też nie potrafię. Wciąż zachowuję się jak nieodpowiedzialna nastolatka. To ja powinnam przeprosić.
W następnej chwili przytulił mnie mocno, pokazując, że wszystko jest już w porządku. Mimo lat, jego uścisk nie stracił na sile i nadal dawał poczucie bezwzględnego bezpieczeństwa i akceptacji. Nie mogłam się już na niego gniewać i ten fakt zawsze wyprowadzał mnie z równowagi. Nie ważne, jak byłam na niego zła, zawsze potrafił ostudzić mój temperament.
- Nie lubię cię za to. – Trochę lekkomyślnie dokończyłam na głos.
- Za co? – spytał urażony i zdziwiony.
- Za fakt, że nie potrafię być na ciebie zła.
- A chcesz tego?
- Czasem tak – przyznałam pokornie.
- Nic nie szkodzi. To normalne uczucia.
***
Następnego dnia niemal przegrałam ze sobą walkę o wstanie z łóżka. Było takie wygodne, ciepłe i zachęcające. A szpital? Pusty, biały, bezbarwny, przepełniony smutkiem i chorobą. Jednak zachęcał możliwością spotkania moich starych przyjaciół. O ile jeszcze nimi byli. Na chwilę straciłam wątek i powoli wracałam do przerwanego snu. Kręciłam się wśród pościeli, wtulając się w jej ciepło, myśląc o konieczności opuszczenia tego przyjemnego miejsca. Nie uśmiechało mi się to. Niestety, mój przeklęty budzik miał funkcję drzemki i po dziesięciu minutach znów zawył. Zaczynałam powoli nienawidzić piosenki, która tak brutalnie wyrywała mnie ze snu.
Ledwo zdążyłam zabrać się z ojcem, zupełnie, jak kiedyś, gdy codziennie podwoził mnie do szkoły. Nie mogłam pojąć, dlaczego wszystko tak bardzo przypomina mi przeszłość. Może to następstwo długiej nieobecności?
- Lindo! Musicie już jechać! – Usłyszałam zdenerwowany głos mamy. Podziwiałam ją za to, że o tej porze jest już na nogach.
- Idę, idę! – zbiegłam ze schodów, czując się dziwnie bez znajomego ciężaru na plecach. I znów sentymentalizm – zbeształam się.
To był jednak pierwszy i ostatni raz, gdy jechałam z ojcem. Wystarczy, że mnie ze wszystkim zapozna i będę mogła docierać tam własnym samochodem. Ogólnie rzecz biorąc, nie musiałam się na to godzić nawet dziś, bo byłam częstym gościem w szpitalu, nie tylko jako pacjentka. Chciałam jednak pójść na małe ustępstwo, skoro mogłam tym uszczęśliwić ojca.
Denerwowałam się lekko, gdy razem przekraczaliśmy próg szpitala. Nie czułam się tu tak obco, ale swobodnie także nie. Zastanawiało mnie, jaką opinię dostałam na start. Może uważano, że dostałam pracę dzięki swoich powiązań rodzinnych? Jeśli tak, mam się czego obawiać. Zawsze biorę do serca opinię innych, mimo że nikt o tym nie wie. Jestem mistrzynią w ukrywaniu myśli i uczuć.
Jeśli chodzi o wygląd, to odremontowano hol i poczekalnię oraz wymieniono ławki. Typowe zmiany dla rozwijającego się zakładu. Wszystko wyglądało o niebo schludniej i bardziej zachęcająco, jednakże w mojej opinii, nic nie ożywiłoby tego miejsca tak, jak zrobiłyby żywsze kolory na ścianach. Miło było wiedzieć, że postęp dotarł także tutaj. Udałam się z Carlislem do jego gabinetu, gdyż chwilowo nie posiadam własnego. Z powodu niewielu pokoi muszę czekać, aż doktor Cook zwolni swoje pomieszczenie. Siedziałam w ciszy, sącząc drugą już dzisiaj kawę, a ojciec przeglądał jakieś papiery.
- Doktorze Howell? – usłyszeliśmy ciche pukanie, po czym do gabinetu wszedł młody mężczyzna.
Gdy go zobaczyłam, pisnęłam ze szczęścia jak mała dziewczynka.
- Linda! – uśmiechnął się szeroko na mój widok.
- Edward! Jej... Jak ty się zmieniłeś! – Nie mogłam otrząsnąć się z szoku.
Co prawda poznałam go z twarzy, ale kiedyś wyglądał całkowicie inaczej. Kilka lat temu miał drobne, patykowate ciało, a na nosie widniały mu, niczym przyklejone, eleganckie okulary. Teraz wymienił je na szkła kontaktowe, nabrał trochę masy i mięśni oraz wyrzeźbił sylwetkę. Twarz się wyostrzyła, zyskała wiele nowych, męskich cech. Rudawe włosy obciął na krótko i wydawało mi się, że skóra mu jeszcze bardziej zbladła. Nie rozumiałam tej dziwnej przemiany, która sprawiła, że mój niegdyś nieatrakcyjny najlepszy przyjaciel nagle wyglądał jak model z francuskiego żurnala. Na dodatek na jego twarzy widniał szczery i ciepły uśmiech, odsłaniający jego równiutkie zęby, skorygowane w przeszłości aparatem ortodontycznym.
Niewiele myśląc rzuciłam mu się na szyję. Trochę skonsternował mnie fakt, że był sporo wyższy ode mnie.
- No no, twój ojciec wspomniał, że niedługo się zobaczymy. Zastanawiam się tylko, co zrobiłaś z moją przyjaciółką? – spytał z udawaną złością, mierząc mnie przy tym wzrokiem. Jeśli chciał, potrafił drażnić mnie swoją postawą.
- Zjadłam! – wystawiłam mu język, na co zaśmiał się cicho.
Przez chwilę przyglądał mi się badawczo, jakby chciał sprawdzić, czy aby na pewno byłam tą samą osobą. Jeśli miała to być jedyna atrakcja tego dnia, to warto było chociażby dla niej tu się zjawić. Przebywanie z Edwardem zawsze było dla mnie przyjemne. Kiedyś, ja, on i Alice stanowiliśmy nierozłączną paczkę. Brakuje mi tamtych czasów, ale skoro moja przyjaciółka zamierza wrócić, to istnieje też możliwość, że uda mi się zachować coś z przeszłości.
- Doktorze, mógłbym porwać Lindę i pokazać jej szpital? – Chłopak przerwał po jakimś czasie tę ciszę, wyrywając ojca z roboty. Zdążyła go pochłonąć podczas naszego powitania. Miał na tyle przyzwoitości, że dał nam trochę czasu, bez cudzych spojrzeń.
- Właśnie miałem zamiar to zrobić, ale co mi tam. Widzę, że chcielibyście sobie porozmawiać – rzekł Carlisle uśmiechając się przyjaźnie.
Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się do wind. Trudno było mi dostosować się do jego tempa, mimo dość dobrej kondycji. Po chwili Edward zauważył, o co chodzi i zrównał się z moim tempem, uśmiechając się pobłażająco.
- Nie jestem przyzwyczajona do tego tempa. Czyżbyś często musiał się tak śpieszyć? – zainteresowałam się tym faktem.
- Czasem – przyznał. – Na dodatek, są tu przecież ciekawsze zajęcia, niż spędzanie połowy dnia na przechadzaniu się korytarzami. Jakoś wolę się trochę zmęczyć, niż marnować czas.
- W twojej wersji brzmi to nawet sensownie. Opowiedz trochę o tym, co się z tobą działo po zakończeniu szkoły – nalegałam.
- Ukończyłem Uniwersytet Waszyngtoński. Nie chciałem wyjeżdżać za daleko, więc miałem stamtąd blisko do domu, a jednocześnie mogłem uczyć się na uczelni o wysokim poziomie. Zdziwiłabyś się, jak ciężko musiałem pracować. Chociaż, nie. To tobie pewnie było ciężej – mrugnął do mnie z rozbawieniem. - Wracając do wątku, byłem na roku z Laureen, a Jessica znalazła na wydziale zarządzania. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego czekały rok z pójściem na studia. Teraz próbuję swoich sił jako chirurg w starym, dobrym Forks i jeszcze udało mi się nikogo nie zabić.
- Edward!
- Żartowałem – zaśmiał się złośliwie, nie reagując nawet na to, że kopnęłam go w piszczel.
- Nadal mieszkasz z rodzicami? – odgryzłam się.
- Nie. Niedawno kupiliśmy z Laureen mieszkanie i można powiedzieć, że już się zadomowiliśmy – powiedział lekkim tonem, po czym zmienił wyraz twarzy, jakby bardzo żałował wypowiedzianych słów.
Na początku nie mogłam połączyć ze sobą jego poprzedniej wypowiedzi i późniejszej reakcji. Co w tym dziwnego, że kupił sobie mieszkanie? Kupił? A nie powiedział przypadkiem „kupiliśmy”? Dlaczego akurat w liczbie mnogiej? Trochę czasu zajęło mi połączenie wszystkiego ze sobą, możliwe, że z powodu mojej wyobraźni, która uparcie wykluczała prawdziwy sens jego słów.
- Co?! Jesteś z Laureen? – wybuchłam o wiele agresywniej, niż się tego spodziewałam.
- Tak, od drugiego roku studiów… – zaczął wyjaśniać, po czym zauważył mój wyraz twarzy i lekko się zdenerwował - Nie patrz tak na mnie, ona się zmieniła. Uwierzysz mi, kiedy się zobaczycie.
- Nie sądzę... – westchnęłam, ciągle będąc w szoku.
Edward był ode mnie o rok młodszy, więc to ja miałam tę nieprzyjemność chodzić do klasy z Mallroy i Stalney. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy. Trudno mi było wyobrazić sobie Laureen darzącą mojego przyjaciela jakimkolwiek uczuciem. Nigdy nie widziałam nawet, żeby zamienili ze sobą słowo. Sytuacja była tak samo dziwna, jak nieprawdopodobna. Nie podobała mi się myśl, że wyniosła brunetka miałaby przytulać się do mojego przyjaciela i dusić swoimi gęstymi, długimi włosami.
– A co z Jessicą? – zagadnęłam, udając obojętność. Tak naprawdę ciekawiło mnie, jak ułożyła sobie życie. Z jej skłonnością do plotkowania i obgadywania reszty świata, znalezienie odpowiedniego partnera graniczyło z cudem.
- Zeszła się z Mikiem. Mieli, co prawda, ze sobą trochę kłopotów, raz się kochali, a raz nienawidzili, aż w końcu oboje zdecydowali, że czas się ustatkować i wzięli ślub. Był z tym niezły ubaw. Laureen nalegała, abyśmy często ich odwiedzali, więc byłem świadkiem sporej liczby ich kłótni. Nie raz, ledwo uniknąłem oberwania talerzem – zaśmiał się cicho, mimo mojej zdegustowanej miny. -Teraz mieszkają w Seattle, bo Newton stwierdził, że tu nie ma dla nich przyszłości.
- Normalne – wypaliłam zjadliwie. – Newton miałby zadowolić się malutkim Forks? Przecież to miasto nie pomieści nawet jego ambicji, a co dopiero planów i dumy…
- To już nie to, co kiedyś, Lin! Wszyscy się pozmieniali. Dlaczego od razu zabierasz im szansę przedstawienia się z lepszej strony? – zniecierpliwił się.
Miałam dziwne wrażenie, że Edward przeszedł na „ciemną stronę mocy”. Nie chciałam w to wierzyć, ale na pewno bardziej pasowała mi ta zmiana, niż gdyby to Laureen, Jess i Mike mieli stać się lepsi. Nie jestem jednak pewna, czy warto się o to kłócić. Wolałam załagodzić sprawę, niż stracić przyjaciela.
- Dobrze, skoro nalegasz, to postaram się zapomnieć o naszych dawniejszych relacjach – westchnęłam, pokonana.
W ciągu godziny udało nam się obejść cały gmach. Wchodziliśmy po kolei do różnych gabinetów, więc miałam okazję zobaczyć się z większością kadry. Miłą odmianą był fakt, że przybyło kilka młodych osób, niektórzy byli nawet z mojego rocznika. Z kilkoma nie miałam kontaktu od zakończenia szkoły, więc zobaczenie ich było niemałym szokiem. Jeśli chodzi o same pomieszczenia, stwierdziłam, że poza wyglądem, niewiele się tu zmieniło. Pasowało mi to, ponieważ nie miałam najmniejszych problemów z orientacją, więc jedyne, co mogło być moim zmartwieniem, to praca.
W końcu zmuszona byłam udać się do Barry’ego po instrukcje. Oczywiście, wolałabym spędzić ten dzień w gronie znajomych, ale musiałam zejść na ziemię i zabrać się do pracy, bo właśnie po to tu przyszłam. Z resztą, Edward miał teraz kilku pacjentów i był chwilowo zajęty.
Z miną męczennika zapukałam do drzwi.
- Proszę! – usłyszałam w odpowiedzi zmęczony, męski głos.
- Dzień dobry, doktorze Cook – przywitałam starszego, łysiejącego już mężczyznę, który siedział za biurkiem, porządkując dokumenty. Przeraziła mnie ich ilość.
- Witam, pani Howell. Jak samopoczucie?
- Świetnie, dziękuję. – Nie podobał mi się oficjalny ton, w jakim prowadziliśmy rozmowę.
- Jak przygotowania do pracy? – spytał, a po chwili dodał - Przy okazji sądzę, że przyjemniej by było, gdybyśmy byli na ‘ty’. Co na to powiesz?
- Świetny pomysł. A co do poprzedniego pytania, to czuję się w pełni przygotowana do podjęcia obowiązków. – Przynajmniej jedna rzecz poszła dziś po mojej myśli. Jeśli mam współpracować z Barrym, musimy być w dobrych kontaktach. Zwracanie się do siebie per „pan, pani” zawsze ochładzało kontakty między ludźmi. Doktor jest, widać, świetnie zorientowany w takich sprawach.
- W takim razie chciałem kilka spraw, jakie po mnie przejmiesz.
Wstał zza biurka i podszedł do jednego z regałów. Wyciągnął z niego zieloną, bardzo opasłą teczkę i podał mi ją. Sprawiała wrażenie, jakby miała rozerwać się nagle z nadmiaru znajdujących się w niej kartek. Gdy zerknęłam na pierwszą stronę, zaczął wymieniać nazwiska, otwierając wolumin na odpowiednich stronach.
- Matthew Roan, 11 lat, pourazowe zajęcia rehabilitacyjne po złamaniu otwartym z komplikacjami zrostowymi lewego przedramienia. Robyn Fords, 29 lat, ćwiczenia na przywrócenie sprawności po zerwaniu rzepki kolanowej prawego stawu. Lynn Greer, 43 lata, problemy z odcinkiem lędźwiowym kręgosłupa…
Powoli odpływałam, gdy tak wymieniał kolejnych pacjentów. Spowodowało to monotonność głosu i moje zmęczeniem. Nie miałam tak silnej woli, aby teraz to przyswajać. Wiedziałam, że to nie wypada, ale przecież otrzymałam od niego pełną dokumentację i nie potrzebował tego wszystkiego wyliczać. Być może zapomniał, albo robił to tylko z uprzejmości? Jakby nie było, trwałam w lekkim letargu, dopóki nie usłyszałam znajomego nazwiska.
- Zara Hale, 16 lat, ćwiczenia usprawniające poruszanie się na protezach obu kończyn dolnych. Czy coś się stało? – przerwał na chwilę, widząc, jak niespokojnie poruszyłam się na krześle.
- Nic takiego. Nie sądziłam, że będę miała pod opieką pannę Hale.
- Czy to będzie jakiś problem?
- Nie, w żadnym wypadku. Po prostu dobrze się znamy.
- No cóż, podejrzewam, że nie będzie to najłatwiejsze zadanie, ale pacjentka robi spore postępy, więc powinna pani sobie poradzić.
Powinnam sobie poradzić, zdecydowanie. Mimo wszystko, zdziwił mnie fakt, że będę pracować ze swoją młodszą przyjaciółką. Ciekawe, jak będą wyglądały nasze spotkania… Zadumałam się na chwilę, póki nie usłyszałam chrząknięcia, które miało zapewne wyrwać mnie z zamyślenia.
Przeszliśmy do sali ćwiczeń i zaczęłam oceniać dostępność sprzętu. Rotory, poręcze do nauki chodzenia, stół do masażu, trakcja, kilka drabinek, dwie lampy naświetleniowe, leżanka, aplikatory... I wiele więcej, czyli wszystko, czego powinnam potrzebować do pomocy ludziom po, naprawdę różnych, wypadkach. Od razu polubiłam to pomieszczenie. Było pomalowane na ciepły, pomarańczowy kolor, a cały pokój sprawiał wrażenie bardzo sterylnego i przytulnego jednocześnie.
- Mam nadzieję, że doktor Howell powiadomił cię o tym, że zostanę tu jeszcze około miesiąca, by pomóc ci się zadomowić? – spytał Barry, w przerwie między objaśnieniami, oczywiście całkowicie zbędnymi, działania sprzętów.
- Tak, wspominał. Dziękuję za to, że się na to zgodziłeś.
- Nie ma za co. Każdy lekarz chce mieć pewność, że zostawia swoich pacjentów pod najlepszą opieką. Oczywiście, jeśli uznam, że już wystarczająco wiesz, to odejdę wcześniej.
- Czy razem z dokumentami dostałam harmonogram wizyt? – zmieniłam temat na bardziej mnie interesujący.
- Tak. Są zapisane w notatniku. Mówiłem pacjentom o sytuacji, która nadeszła i niewielu zrezygnowało z terminów. Mają do ciebie zaufanie, ponieważ jesteś pod moją protekcją. Będę obecny na kilku pierwszych spotkaniach, aby zobaczyć, jak sobie radzisz.
- Dziękuję bardzo – uśmiechnęłam się do starszego mężczyzny i wyszłam z gabinetu.
Wróciłam do biura ojca, ale go tam nie zastałam. Rozglądałam się chwilę po pomieszczeniu, próbując odgadnąć, gdzie się udał. Nie zauważyłam żadnej kartki, a na dodatek jego dokumenty leżały nieuporządkowane na biurku, więc stwierdziłam, że musiał zostać nagle wezwany.
Nie mając nic lepszego do roboty, usiadłam przy biurku i zaczęłam przeglądać teczkę, którą dostałam od doktora Cooka. Obiektem moich poszukiwań był harmonogram wizyt, jednak co chwilę zatrzymywałam się na poszczególnych stronach, jeśli coś przyciągało moją uwagę. W końcu znalazłam wsadzony do jednej z koszulek gruby zeszyt. Był już do połowy zapełniony przeszłymi wizytami. Szybko przerzuciłam kartki, aby odnaleźć odpowiednią datę. Zerknęłam na wpisy:
10:00 – Robyn Fords
12:00 – Lucy McKinnon
14:00 – Matthew Roan
15:35 – Shawn Barren
Nie jest tak źle – pomyślałam. Czworo pacjentów to było coś, co mogłam bez problemu znieść pierwszego dnia pracy. Spojrzałam na zegarek i z radością stwierdziłam, że mam prawie godzinę do przyjścia pierwszego pacjenta. Problem w tym, że nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić.
Siedziałam chwilę bezczynnie, ale z zamyślenia wyrwało mnie ciche pukanie.
- Proszę wejść!
- Zastałam doktora Howella? – spytała wysoka brunetka, wchodząc do pomieszczenia. Miała duże, niebieskie oczy i miły uśmiech na twarzy.
- Niestety, podejrzewam, że musiał wyjść – odpowiedziałam, zastanawiając się, kim może być ta kobieta. Coś w jej rysach twarzy wydawało się być znajome.
- Linda? – zdziwiła się, dokładnie mierząc mnie wzrokiem. Sposób, w jaki wymówiła moje imię nie pozostawił żadnych wątpliwości, co do jej tożsamości.
- Tak, Laureen – odpowiedziałam niechętnie.
Nie potrafiłam za pierwszym razem zastosować się do wskazówek Edwarda. Może miałam nauczyć się tego z czasem?
- Łał... Nie wiedziałam, że jeszcze tu wrócisz. Dosyć długo mieszkałaś w innej części Stanów, prawda? – spytała, a w jej głosie słychać było tylko niewielką nutkę chłodu. Zdziwiło mnie to niezmiernie.
- Tak. Miałam bardzo długie praktyki.
- Aaa, rozumiem. Gdybyś miała możliwość, przekaż proszę doktorowi, że go szukałam.
- Nie ma sprawy – zakończyłam naszą wymianę zdań.
Ta rozmowa była strasznie sztuczna i sztywna. Laureen też to zauważyła, dlatego nie próbowała kontynuować tematu, tylko wycofała się z gabinetu. Zdziwił mnie jej brak niechęci w stosunku do mnie. Czyżby Edward miał rację? Jeśli tak, to prawdopodobnie zachowałam się bardzo nietaktownie i niesprawiedliwie. A jeśli nie... Cóż, Laureen zawsze szukała sposobu by mi dogryźć, więc, jeśli nasz konflikt trwa dalej, to nie zrobiłam nic ponad to, co działo się zwykle w szkole. Jakby nie było, przyrzekłam sobie, że zastosuję się do słów Edwarda i dam jej kolejną szansę. Kto wie, może warto?
Zapragnęłam odszukać przyjaciela, bo moja poprzednia rozmowa z nim zostawiła we lekki niedosyt. Wciąż było tyle rzeczy, o które chciałam zapytać, tyle tematów pragnących poruszenia.
Spotkałam go w stołówce dla pracowników, siedział przy jednym ze stolików z Laureen, jedząc z zapałem kanapkę. Skierowałam się w ich stronę.
- Hej! – rzuciłam, trochę zawiedziona obecnością jego partnerki.
- Cześć! Widziałaś się już z Laureen? – spytał wpatrując się w moje oczy. Odniosłam dziwne wrażenie, że jego partnerka nie paliła się do opowiadania mu o tym niezręcznym spotkaniu, mimo że mogła obrócić je przeciwko mnie.
- Tak, wpadłyśmy na siebie w gabinecie ojca – przyznałam, nie wdając się w szczegóły. Edward tylko kiwnął głową.
- Wydaje mi się, że masz teraz trochę wolnego. Przysiądziesz się? – zaproponowała kobieta nieśmiało.
- Oczywiście. Więc… na jakim stanowisku pracujesz? – Usiadłam obok Edwarda, starając się podtrzymać rozmowę.
- Ja? Jestem stomatologiem. Nie sądziłam, że będę kiedyś grzebała ludziom w buziach – zaśmiała się cicho. Na pierwszy rzut oka widać było, że czuje się dosyć niezręcznie w tej rozmowie.
- Ja nadal nie wyobrażam sobie tej pracy – wtrącił Edward z głupim uśmieszkiem. – Doprawdy, nie rozumiem, kochanie, jak możesz wkładać ludziom ręce do ust.
- Edward! – zezłościła się, gdy uszczypnął ją w ramię. – Zachowuj się jak dorosły!
- Ale przecież jeszcze godzinę temu twierdziłaś, że jestem dużym dzieckiem – brutalnie się z nią drażnił, wydymając usta. Ze swoją miną przypominał rozwydrzonego dziesięciolatka, któremu mama odmówiła kupna wymarzonego zastawu klocków LEGO.
- Nie łap mnie za słowa, bo pożałujesz! – warknęła, a jej oczy ciskały błyskawice.
- Czyżbyś chciała pokazać swój charakterek Lindzie? – wysyczał zjadliwie.
- No nie, to już przesada! Lepiej będzie, jeśli stąd pójdę, bo jeszcze puszczą mi nerwy – wypaliła i wyszła, zostawiając za sobą roześmianego Edwarda. Nie wiem, co zabawnego dostrzegł w tej rozmowie, bo mnie zdecydowanie przerażał jej gniew. Nawet jeśli udawała, wszystko było bardzo przekonywujące.
- Wy tak zawsze? – wywróciłam teatralnie oczami.
- Nie zawsze, ale często – odparł. – Chciałem jej uświadomić, że wolałbym z tobą porozmawiać.
- Dziwne masz sposoby...
- Trzeba sobie jakoś radzić. Długo cię męczył staruszek Barry?
- Nie było tak źle. Trochę rozwlekał się nad nazwiskami pacjentów, ale przeżyłam.
- Miał szczęście. Kiepsko by skończył, gdyby zanudził cię na śmierć – powiedział dramatycznym tonem, w odpowiednim miejscu zawieszając głos, aby dać mi do zrozumienia, jaki los czekałby jego ofiarę.
- Dzięki za troskę. Będzie miał dzisiaj jeszcze czterokrotną okazję.
- Nie pozwala ci pracować samej?! – wzburzył się Edward. Jego zmarszczone czoło wyglądało uroczo w połączeniu z kpiarsko uniesionymi kącikami ust.
- Chce być po prostu pewny, że nic nie zepsuję.
- On zawsze ma wątpliwości, nie martw się.
- Nie mam zamiaru. A tak w ogóle, to jak ci się układa z Laureen? – spytałam, będąc ciekawa jego odpowiedzi.
- Bywa różnie. Mamy całkiem różne charaktery, więc spieramy się o wiele rzeczy i momentami tworzymy istną mieszankę wybuchową. A ty? Znalazłaś sobie kogoś? – uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
- Nie. Poznałam kilka osób, ale pod koniec studiów większość znajomości się rozpadła.
Edward zasępił się na chwilę. Po jego minie poznałam, że coś wnikliwie analizuje. Przez moment, jedynym dźwiękiem, było stukanie naszych palców o blat stołu. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że w koło wcale nie było cicho. W pomieszczeniu znajdowała się jeszcze piątka osób i wszystkie rozmawiały z przejęciem.
- Ciekawe, co u Jess...– zastanowiłam się głośno.
- Chyba nic specjalnego. Wpadają czasem do nas, mogę ci powiedzieć, jeśli znów zapowiedzą swoją wizytę.
- Taak, tylko ciekawe, jak Mike zareagowałby na mój widok.
- Chyba mu przeszło to podkochiwanie się w tobie. – rzucił.
Kiedyś, gdy zaczynaliśmy gimnazjum, Newton wielce się we mnie zakochał i to uczucie nie opuszczało go aż do zakończenia liceum, mimo mojej jawnej niechęci i odtrącenia. Męczyło mnie to niepomiernie i czasem miałam wielką ochotę zrobić mu krzywdę. Na moje nieszczęście trzymał się z „jasną stroną” i musiałam dosyć często znosić jego towarzystwo. Nie było łatwo przemówić mu do rozsądku. Gdy usłyszałam, że ma kogoś na stałe, niezmiernie się ucieszyłam. To oznaczało, że nie będzie mnie już więcej prześladował.
- Lin... Jeżeli już jesteśmy przy sympatiach, to chciałbym cię wstępnie zaprosić na mój ślub – powiedział niepewnie, a w jego głosie usłyszałam nutę strachu.
Nie odezwałam się słowem, tylko czekałam, aż wybuchnie śmiechem, zadowolony ze swojego żartu. Jednak z sekundy na sekundę jego twarz stawała się coraz bardziej skonsternowana. Czyżby nie żartował? Czy naprawdę chciał być z LAUREEN?
- Żartujesz, prawda? – chciałam, aby potwierdził. Mimo, że moje żądanie było wyjątkowo absurdalne, pragnęłam, aby zostało spełnione. Mogłam zaakceptować fakt, że Edward spędza dużo czasu w towarzystwie Mallroy, ale nie mogłam wyobrazić sobie ich małżeństwa. Nie tak szybko…
- Nie! Lindo, ja mam dwadzieścia pięć lat! Od czterech jesteśmy parą, mieszkamy razem, czuję się cholernie zakochany i szczęśliwy. Ile powodów ci jeszcze potrzeba? – prychnął gniewnie. Był zawiedziony i zasmucony moją reakcją. Wolałam nawet nie myśleć, jak bardzo bolały go moje bzdurne uprzedzenia do jego… narzeczonej.
- Przepraszam... Zaskoczyłeś mnie, dlatego tak zareagowałam – zaczęłam się szybko tłumaczyć, ale Edward nie zamierzał przerywać.
- Musisz zdać sobie sprawę, że czas się nie zatrzymał, gdy mieszkałaś poza Forks! Wszystko się zmienia, życie toczy się dalej. Nie możesz oceniać zdarzeń tak, jakbyśmy dopiero co skończyli szkołę! Od tego czasu minęło trochę lat i to nie moja wina, że byłaś poza wszystkim, co się tutaj działo – niemal krzyczał, ze złością patrząc mi w oczy.
W końcu dostrzegłam prawdę tych słów i swoje zachowanie. Nie wiem, jak mogłam tak postępować. Czyżbym naprawdę nie rozróżniała upływu czasu? A może Edward chce się mnie pozbyć? Nie, to zdecydowanie nie to... Po prostu się martwi.
Chyba zauważył ból na mojej twarzy, bo przysunął się do mnie i uściskał przyjaźnie. Wciąż był spięty, ale przynajmniej wyrzucił z siebie wszystko, co leżało mu na sercu.
- Przepraszam za ten wybuch. Nie odwołam swoich słów, ale powinienem powiedzieć to spokojniej.
- Nic się nie stało. Czasem taki przekaz daje więcej do myślenia – przyznałam, zarówno przed nim, jak i przed samą sobą.
- Hmm, wybacz, ale muszę cię zmartwić – odezwał się po kilku minutach milczenia.
- Czym?
- Nasz czas się kończy. Jak mi się wydaje, masz piętnaście minut do wizyty.
- Cholera jasna! Zupełnie o tym zapomniałam. Muszę spadać – wykrzyknęłam patrząc pospiesznie na zegarek.
- Nie ma sprawy, miłej pracy! – usłyszałam jego wołanie, gdy wybiegałam ze stołówki.
Szybko udałam się do gabinetu rehabilitacyjnego i niemal zderzyłam się z Barrym.
- Przepraszam. Mam nadzieję, że się nie spóźniłam...
- Nie, jesteś w samą porę. Jednak zanim zaczniemy, pewna osoba nalegała, abym przekazał ci wiadomość.
Wręczył mi małą kopertę, którą natychmiast otworzyłam. Nie miałam wątpliwości, kto był nadawcą, zbyt dobrze znałam to pismo. W miarę, jak czytałam list, zaczynałam czuć się jak w pułapce, którą zamykały nade mną kolejne słowa. W ciszy zgniotłam kartkę i zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić...
Proszę bardzo, uzupełniłam o opisy ;] |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Pią 17:16, 11 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Wto 18:10, 10 Lis 2009 |
|
Czuję się jak podła zdradziecka żmija, ale muszę to napisać, bo mnie szlag trafi. Co się stało? Pytam poważnie, co się stało, do jasnej ciasnej? Bo wiesz, że umieściłam Cię w rankingu, że 'Inside' jest jednym z nielicznych ff, które mi się podobają. Bo podoba mi się, bardzo. To coś zupełnie odmiennego i mało związanego ze schematem Meyer. Tylko wydarzyło się coś złego i okrutnego. Muszę Ci wypluć te słowa.
Zgubiłaś się. Gdzieś wśród natłoku tych Twoich genialnych pomysłów. Innego wytłumaczenia nie ma. Wiesz, że jestem zwolenniczką opisów, detali, uczuć i innych istotnych - nieważnych głupot? Wiesz o tym, prawda? Gdzie to jest? Poprzednie rozdziały były takie... właściwe, a ten nie jest. Oczywiście nie ma tragedii, ale mnie trudno zadowolić. Wiem, że każdy ma tak, że wena kaprysi i się wyrywa, ja osobiście miałam tak dużo razy. Twoja musiała wpaść w porządny szał Spójrz tylko na tekst, składa się z samych myślników. Opisy to tylko pojedyncze zdania, które wyglądają ja pięć czarnych piórek na futerku żółciutkiego pisklaka. Dialogi są tak jakby... mało uczuciowe (?). No nie wiem, to tak jakby ten rozdział pisał ktoś zupełnie inny, nie Ty tylko osoba o podobnym stylu.
Kurczę, wiem, ze stać Cię na porządne dzieło, bo masz smykałkę, jestem skłonna powiedzieć: TALENT. Tak, masz talent, wiesz jak zaczarować czytelnika i zachęcić do dalszego śledzenia losów Twoich bohaterów. Jednak nie jestem przekonana co do tego co znajduje się powyżej, bo wiem, że mogłaś zdziałać więcej.
Wiem, że mogłam napisać o rzeczach, które mnie urzekły i naprawdę mi się podobały, mogłam pominąć te złe i nie jojczeć, ale musiałam. Później nie spałabym po nocach, miewała koszmary i jeszcze większe wyrzuty sumienia. Daję Ci pozwolenie na zbesztanie mnie pod moim kolejnym rozdziałem, ale musiałam, musiałam, musiałam. Nie mogę pozwolić na to, żebyś się pogarszała, więc pisz, nie poddawaj się i rozwiń opisy uczuć, bo uduszę
Pozdrawiam i pozostaję pełna nadziei i wiary w Twoje prace, bo zasługują one na uwagę, nawet jeżeli są nieco gorsze od poprzednich.
Pozostaje mi tylko napisać AVE WENA, chęć i czas! (oraz pomysł)
ZF. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Wto 18:13, 10 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Sob 20:49, 14 Lis 2009 |
|
Oto kolejny rozdział. Muszę dodać, że jest dla mnie bardzo ważny i mam nadzieję, że wystarczająco ciężki. Starałam się napisać go jak najlepiej i mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Ten chap dedykuję Zmierzchowej Fance. Po pierwsze za szczere słowa w poprzednim komentarzu, a przede wszystkim dlatego, że to dzięki niej wrzuciłam dzisiaj ten rozdział.
Rozdział 4
Hej!
Jestem twoim życiem
Tylko ja cię tu trzymam.
Hej!
Jestem twoim życiem.
Tylko ja się troszczę.
Oni, oni oszukują
Jestem teraz twoim jedynym prawdziwym przyjacielem.
Oni, oni będą oszukiwać!
Będę tu zawsze.
Jestem twoim snem, stającym się rzeczywistością.
Jestem twoimi oczami, kiedy musisz się skradać.
Jestem twoim bólem, kiedy nie umiesz czuć.
Smutne, ale prawdziwe.
Jestem twoją prawdą, mówiącą kłamstwa
Jestem twoimi uzasadnionymi wymówkami
Otwieram twoje oczy od środka.
Jestem tobą!
Zachwiałem się lekko, gdy nadeszła kolejna fala ogłuszającej agresji. Znów chciał ze mną wygrać. Napierał na moją świadomość starając się pozbawić mnie ostatniej osłony, jaka mi pozostała. Wwiercał się w moje myśli, ogłuszał, niczym tępym narzędziem, obijał się gdzieś wewnątrz mnie, głęboko, a jednocześnie zdecydowanie za blisko. Atakował tak rozpaczliwie, że niemal zrobiło mi się go żal.
Nie!
Nie mogłem zrozumieć, dlaczego dopuszczam do siebie choćby myśl o chwili słabości! To właśnie o to chodziło. Kilka sekund mogło zmienić resztę tej nocy w prawdziwe piekło. Póki stabilnie trzymałem się świadomości, byłem względnie bezpieczny. To zakotwiczenie w czasie teraźniejszym było dla mnie tym, czym jest koło ratunkowe dla tonącego. Ostatnim ratunkiem na drodze do zagłady. Nie pamiętałem, co się ze mną działo po opuszczeniu domu, więc rozejrzałem się niepewnie. Dzisiaj zaprowadził mnie pod najnowszą konstrukcję mojego pomysłu, Centrum Rozrywki w Seattle. Nie miałem pojęcia, w jakim celu. Pewnie chciał pokiereszować w jakiś pokręcony sposób moją psychikę. Nic, z czym się jeszcze nie spotkałem. No, ale on był tylko sadystycznym dupkiem, więc byłem przygotowany na wiele. Dotychczasowe doświadczenia z moją chorobą nauczyły mnie w godności znosić upokorzenie, ból, poniżenie i klęskę. Tylko mój instynkt samozachowawczy pozwalał mi przetrwać tą walkę, gdy bezwiednie reagowałem na przemoc.
- Zamknij się wreszcie! – warknął, wyraźnie poirytowany. To dziwne, że tak szybko zacząłem utożsamiać go z osobną istotą, a nawet rozróżniać ton jego „głosu”. Pewnie musiało mieć to jakiś związek z faktem, że pogodziłem się już częściowo z zaistniałą sytuacją. Jak to mówią – trzeba żyć dalej.
- Ani myślę. Nie ty tu rządzisz.
- Tak uważasz? – zadrwił, po czym moje oczy zasnuła charakterystyczna czerwona mgła. Po kawałeczku odbierała mi widzenie, a zarazem czucie. Traciłem władzę nad własnym ciałem, ale nie opadło ono na ziemię, jak zwykle przy utracie przytomności, ale stało w miejscu, oderwane ode mnie, oddalone tak bardzo, że nie byłem w stanie przebyć tej odległości.
- Nie! Nie możesz! Panuję nad tym! – wyłem przerażony, walcząc z obcą mocą, która mnie ogarniała.
- Mogę, mój drogi. I właśnie to robię. Nad niczym nie panujesz! – jego głos odbijał się echem w mojej świadomości, gdy osunąłem się do swojego więzienia w ciemności umysłu.
****
Gdy odzyskałem widzenie, byłem już pięćdziesiąt metrów dalej, nie pamiętając, jak się przemieściłem, ani ile czasu minęło. Podstępny skurwiel! Podjąłem kolejną próbę przeciwstawienia się nieuniknionemu. Skupiłem wszystkie swoje myśli na jakimś neutralnym temacie... Zrobiłbym wszystko, aby go osłabić.
- Nie uda ci się to – usłyszałem jego kpinę, jak zwykle, gdy wcinał się do mojego toku myślowego. – Jesteś za słaby. Nie zapominaj, że ja jestem tobą, a ty mną. A raczej wynaturzoną cząstką naszego umysłu.
- Chyba mówisz o sobie! – wściekłem się z powodu jego brutalności i pokręconych wypowiedzi.
- O nie, nie, nie. To ty jesteś jednostką podrzędną – zaśmiał się przyjaźnie.
- To dlaczego mam władzę?
- Bo ci na to pozwalam.
- Jesteś tylko moim wymysłem, urojeniem! –krzyczałem w agonii, kiedy poczułem jego furię.
- Chyba potrzebny ci kolejny powód na to, że się mylisz.
Moim ciałem szarpnęły gwałtowne drgawki, a mięśnie skręcały się rozpaczliwie, nie wiedząc którym rozkazom mają się poddać. Czułem, jak jego wola rozsadza mnie od środka, wwierca się w mózg, przesłania wszystko, co było dookoła. Tylko my – wewnątrz. Nić łącząca mnie z otoczeniem została zerwana, teraz więziony byłem we własnej głowie, niczym zamknięty w celi i odseparowany od wszelkich bodźców. Byłem jak oślepiony. Znalazłem się w pustce bez koloru, bez kształtu, granic, konsystencji, bez istnienia. To było nic i wszystko zarazem. Próbowałem w jakikolwiek sposób dotknąć konsystencji tego tworu, ale nie potrafiłem. Nie dało się zidentyfikować tego czegoś, co mnie otaczało. On zadał mi kolejny cios, który musiałem przyjąć z godnością.
Nie wiedziałem, czy minęły dni, tygodnie, czy może lata, gdy wypuścił mnie z tego okropnego więzienia i znów mogłem poczuć połączenie ze wszystkimi częściami ciała. Zupełnie, jakbym umarł i powrócił do życia. To było dziwne doświadczenie, zarówno straszne, jak i przynoszące ulgę. Czułem wielki wstyd i upokorzenie z powodu swojej słabości.
- Nie walcz. Pamiętasz, że tylko ja ci zostałem? Oni zawsze będą przeciw tobie. Nie zdobędziesz ich lojalności – szeptał z przejęciem, dodając do tych słów jak najwięcej jadu.
Przed oczami widziałem twarze moich przyjaciół. Wszyscy o mnie zapomnieli, albo nigdy nie pamiętali. Nie istniałem dla nich poza czasem, gdy byliśmy w pracy. To był mój największy, najbardziej bolesny lęk, który za każdym razem wywoływał panikę przeszywającą całe moje ciało. To dawało mu siłę, umacniało go. Uwielbiał patrzeć, jak wewnętrznie skręcam się z rozpaczy.
- Nie! To ja wybrałem… – Opadając z sił próbowałem przekonać swój własny umysł, że jest inaczej.
- Mnie nie da się oszukać. To oni wybrali, doskonale o tym wiesz. Wybrali odrzucenie ciebie.
- Widuję się z nimi przecież… Rozumieją mnie, rozmawiają ze mną! – Coraz rozpaczliwiej szukałem szansy na zwalczenie nadchodzącego ataku rozpaczy.
- Tak? Czy może częściej zapominają o tobie?
- Mówiłem ci już! To mój wybór i moja sprawa – okłamywałem sam siebie, pragnąc zobaczyć choć iskierkę nadziei na to, że te słowa będą kiedykolwiek prawdziwe.
- Nasza sprawa – poprawił mnie delikatnie, całkowicie zmieniając linię ofensywy. – Zaufaj mi. Jesteśmy jednym, chcę tylko twojego dobra. Podtrzymuję cię, gdy oni popychają cię na krawędź. Tylko ja ci zostałem...
Znów miał mnie w pułapce. Wykorzystał miłe podejście, aby osłabić moją obronę i przez to poczułem, jak nadciąga nieuchronne. Dreszcz, łkanie, smutek… Kolejny atak mojej nieuleczalnej choroby, z resztą nie jedynej. Byłem słaby, wykończony, na samym skraju wytrzymałości, gdy w końcu, zaspokoiwszy uprzednio swoją rządzę agresji, dał mi jedyną rzecz, której pragnąłem. Ostatnim uczuciem, jakie zapamiętałem był jego tryumf. Potem odciął mnie od wszystkiego. Odpłynąłem…
****
Obudziłem się w południe. Ten skurwiel potrafił tak sponiewierać moje ciało, aby potrzebny był jak najdłuższy wypoczynek. Niestety, wiedział, co robi. Dzięki temu zabierał mi czas za dnia. A po zmroku... Nadal nie rozumiałem, dlaczego zawsze wtedy mnie torturował, ale możliwe, że była to kolejna gierka. Sadystyczna zabawa, dzięki której mógł mi odbierać radość życia za każdym razem, gdy pomyślałem o nocy. Wtedy się „budził” i obdarzał swoją brutalnością i przemocą. Raz po raz, dzień za dniem, nie szczędząc przy tym upokorzeń. I mimo tego wszystkiego, nadal zapewniał, że jest moim jedynym przyjacielem. Następnego ranka znów budziłem się brudny i niegodny.
Noc... To było najgorsze słowo, jakie kiedykolwiek istniało, przynajmniej dla mnie. Kiedyś, miliony lat temu, byłem szczęśliwy, gdy mogłem położyć się do łóżka i oddać błogiemu odpoczynkowi. Teraz był to tylko wielki strach. Nie mogłem znieść zamknięcia we własnej głowie i oczekiwania na to, co będzie się działo. Jedyne, co było ucieczką od bólu, to tylko dzień. Nie wiedziałem wprawdzie, ile mi ich jeszcze zostało, zanim całkiem mnie opanuje, ale mogłem tylko podejrzewać, że nie była to wielka liczba.
Chciałem jeszcze poleżeć w łóżku, w końcu bezpieczny i odprężony, ale przypomniałem sobie o niedokończonych projektach. Budowa Centrum Rozrywki była sporym wyzwaniem i cały zespół musiał przestrzegać dokładnie wyznaczonych terminów. Wolałem nie myśleć o ogromnych rozmiarów efekcie domino, gdyby ktokolwiek zawalił.
Podniosłem się lekko na łokciach, ale natychmiast tego pożałowałem. Głowa pękała mi na pół i pulsowała tępym bólem. Czułem się, jakby ktoś włożył mi głowę do wielkiego dzwonu i wprawił go w ruch, gdy tylko usłyszałem choćby najcichszy dźwięk. Widocznie przedawkowałem wczoraj z alkoholem... Albo on przedawkował. Albo... Do cholery, nie ważne kto to zrobił! – zganiłem się w myślach. – Ważne, że ten skurczybyk potrafił doprowadzić mnie do ruiny, aby „umilić” mi życie podczas jego nieobecności.
- Zabawne – zaśmiałem się gorzko. – Popadałem w na tyle silną paranoję, że zacząłem oskarżać swoje drugie „ja” o złośliwe wywoływanie kaca...
Wiedziałem, że to, co się ze mną dzieje, nie jest normalne. To była choroba, w którą popadałem coraz bardziej, ale nie potrafiłem się do tego przyznać na tyle, aby samowolnie zgłosić się do szpitala psychiatrycznego. Pewnie kiedyś tam trafię, ale skoro jeszcze nikt nie nabrał podejrzeń, to dlaczego miałbym rezygnować z końcówki życia poza zakładem dla obłąkanych? Nie byłem aż tak zdesperowany, aby sobie to odebrać.
Nienawidziłem swojego widoku po imprezie,. Blada skóra, przekrwione oczy, potargane włosy... Nawet nie przebrałem się przed snem, więc śmierdziałem jak ostatni wyrzutek. Od razu pomaszerowałem pod prysznic, ale woda kapała zdecydowanie za głośno... Niestety, nawet ona nie pozwalała zapomnieć o pustce, która znajdowała się w mojej głowie zamiast wspomnień z poprzedniej nocy. To nie był urwany film, ponieważ straciłem świadomość tuż po ataku, a to było przed zażyciem alkoholu. Czasem zastanawiałem się, dlaczego życie mnie tak nienawidzi, że do wszystkich problemów musiało dodać jeszcze Schizofrenię.
Z westchnieniem zabrałem się do pracy. Co prawda ból i rozkojarzenie nadal się utrzymywały, ale potrafiłem je opanować. Uwielbiałem swoją robotę. Kreślenie precyzyjnych, cienkich linii na czystej kartce było czynnością niemal magiczną. Odprężyłem się nieco, gdy poczułem pod palcami chłód plastiku, oraz chropowatość papieru. Musiałem na tyle skupić się na detalach, że nie rozpatrywałem wcześniejszych wydarzeń. To była moja osobista oaza spokoju, ucieczka od wątpliwości i strachu, doza normalności. Pod koniec odpowiednie osoby przenosiły go w trój wymiar. Mogłem wtedy stanąć pod budynkiem i poczuć jego potęgę, oraz wielkość, która powstała z niewinnego ołówka, cyrkla i linijki. Czułem się wtedy kimś specjalnym, wyznaczonym.
Siedziałem nad tym do osiemnastej, aż zaczęło ciemnieć. Jednak minuty upływały, a moje napięcie powoli znikało. Czyżby dzisiaj dał mi spokój? Byłem tak pocieszony tą myślą, że niechcący zaczepiłem nogą o próg kuchni i twardo wylądowałem na podłodze.
- Głupi idiota! – warknął sprowokowany bólem. – Chciałem być na tyle dobry, aby podarować ci następną noc, ale widać jesteś zbyt nieudolnym bałwanem, abym mógł na to pozwolić.
- Skurwiel... – podsumowałem ze złością.
Nie miałem ochoty się z nim użerać, więc przyjąłem nową taktykę. Polegała na całkowitym ignorowaniu jego działań, póki będzie to możliwe. Jeśli nie zyskał mojej uwagi, pokonanie mnie zajmowało mu więcej czasu. Nie, żeby mi to cokolwiek dało, ale uwielbiałem jak się denerwował. To była jedyna forma odwetu.
- Jesteś kretynem – zaczął po raz setny. – Walczysz, zamiast ułatwić sobie życie.
- Chyba prędzej oddać je tobie. – W końcu nie wytrzymałem. – Nie myśl, że nie zdaję sobie sprawy z tego, czym jesteś. Już niedługo cię nie będzie.
- Żartujesz? – prychnął, najwyraźniej mocno rozbawiony. – Jesteś tak wielkim tchórzem, że nie odważysz się pójść do wariatkowa, aby pozbyć się „kolegi ze swojej głowy”.
- Jeśli nie dasz mi żyć, to właśnie tak zrobię.
- Czyżbyś zaczynał mi grozić? Pozbędziesz się jedynego prawdziwego i szczerego przyjaciela? Nie sądzę oczywiście, że kiedykolwiek będziesz w stanie to zrobić, ale twoje słowa mnie ranią.
- Ciebie? Ty nie masz przecież uczuć...
W ciszy konsumowałem kolację, z całej siły skupiając się na zmyśle smaku. Gdy skończyłem, byłem gotowy na ponowną walkę, ale nie nastąpiła. Byłem sam, w ciszy.
Poczułem coś dziwnego... Ulgę? A może tryumf? Lub dumę? Nieważne. Wygrałem tą walkę, ale wojna nadal trwała.
****
Znów czerwona mgła... Czy to sen? Przecież kładłem się do łóżka, to pewne. Coś było nie tak. Obraz migał mi przed oczami jak ekran w zepsutym telewizorze. Mięśnie miałem dziwnie słabe i jakby połowiczne odcięte od świadomości. Próbowałem ustalić, czy wykonuję nimi jakieś ruchy, ale dopiero po chwili zorientowałem się, że gdzieś szedłem. Czułem się dziwnie zawieszony między nieświadomością a myśleniem. W mózgu miałem coś na kształt mentalnej melasy, a wszelkie myśli zdawały się przychodzić z oporem, nadzwyczaj powoli. Czułem się przy tym dziwnie lekki, jakbym sunął w powietrzu. Pewnie dlatego nie mogłem na początku określić, co dzieje się z moimi mięśniami.
Sekunda... Dwie... Trzy... Zaczęło się coś dziać. Dochodziły do mnie bodźce słuchowe. Wokół mnie brzęczało niemiłosiernie i wiedziałem, że muszę się przed tym obronić. Na obecną chwilę nic jednak nie widziałem... Skupiłem całą swoją wolę, aby cokolwiek zobaczyć.
Znów stałem przed budynkiem Centrum Rozrywki, ale jego ze mną nie było. Dziwne. Była noc, na szczęście nikt mnie jeszcze nie zauważył. Uspokajająca była też cisza w mojej głowie. Po chwili uświadomiłem sobie, że stoję w miejscu.
Zrobiłem najpierw jeden świadomy krok, potem następny, ale przy kolejnym upadłem ciężko na ziemię. Poczułem nieprzyjemne mrowienie w lewej ręce. Piekło, kuło, przeszywało cały układ nerwowy. Nie chciałem się poddać. Unikając poruszania zranioną ręką podniosłem się do góry i znów poczułem odprężającą lekkość swojego ciała.
Pomyślałem, że mógłbym spróbować polecieć... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Nie 1:14, 15 Lis 2009 |
|
NADCHODZĘ!
Cytat: |
Póki stabilnie trzymałem się świadomości, byłem względnie bezpieczny. |
To nie powinna być spójna całość?
Cytat: |
Pewnie chciał pokiereszować w jakiś pokręcony sposób moją psychikę. |
A to nie jest zdanie wtrącone?
Cytat: |
Nic, z czym się jeszcze nie spotkałem. |
To nie powinno być Coś.
Cytat: |
- Mogę, mój drogi. I właśnie to robię. Nad niczym nie panujesz! – jego głos odbijał się echem w mojej świadomości, gdy osunąłem się do swojego więzienia w ciemności umysłu. |
J powinno być z dużej.
Cytat: |
Gdy odzyskałem widzenie, byłem już pięćdziesiąt metrów dalej, nie pamiętając, jak się przemieściłem, ani ile czasu minęło. |
Czy ten przecinek nie jest zbędny?
Cytat: |
- Chyba mówisz o sobie! – wściekłem się z powodu jego brutalności i pokręconych wypowiedzi. |
To też powinno być z dużej.
Cytat: |
Czułem, jak jego wola rozsadza mnie od środka, wwierca się w mózg, przesłania wszystko, co było dookoła.
|
To też jest spójna całość.
Cytat: |
Zupełnie, jakbym umarł i powrócił do życia. |
Ten przecinek jest potrzebny?
Cytat: |
- Mówiłem ci już! To mój wybór i moja sprawa – okłamywałem sam siebie, pragnąc zobaczyć choć iskierkę nadziei na to, że te słowa będą kiedykolwiek prawdziwe. |
Samego siebie.
Cytat: |
- Głupi idiota! – warknął, sprowokowany bólem. |
Tu przecinek zjadłaś.
Dobra wystarczy, jest późno, a ja jestem pewna może dwóch rzeczy, które napisałam, więcej nie wypiszę, bo waham się jeszcze bardzie niż przy tym co już jest.
Przepraszam, że zaczęłam tak niemiło, ale musiałam zanimbym zapomniała.
Na słowach wstępu chcę Ci podziękować za dedykację, chociaż to ja miałam zadedykować ostatni rozdział Tobie (i tak to zrobię). Jak już Ci mówiłam pomysł masz boski, ale ostatni rozdział mnie zawiódł. Jednak ten wyżej jest moim zdecydowanym faworytem wśród tego co już pokazałaś. Ostatnie zdanie mnie wzruszyło, sama nie wiem dlaczego, ale miało w sobie coś takiego co naprawdę mnie zachwyciło i zachęciło do dalszego ciągu, którego nie ma. Za to Cię zabiję, a Twoją głowę powieszę jako trofeum na moim suficie. Mówiłam coś? No pytam się! Miałaś tak nie kończyć, nigdy, ale to Twój ff i rób co chcesz, niech będzie Mam nadzieję, że będzie więcej rozdziałów z Jego perpektywy, bo ten wyszedł Ci fenomenalnie i sądzę, że jest cholernie ciekawą i barwną postacią. Godną uwagi. Czytało mi się szybko i przyjemnie. Chciałabym, żeby było więcej przemyśleń tego typu, bo świetnie to robisz. Tylko jednej rzeczy nie rozumiem, czy On rozmawia na głos? Czy bardziej w myślach?
Matko, jak mi się oczy kleją. Nic więcej nie wymyślę, gdybym nie była taka zmęczona na pewno wyszłoby tego więcej, ale spójrz na godzinę(!) Równie dobrze mogłam napisać jedno słowo 'WSPANIELE', więc i tak jest dobrze. Dziękuję Bogu za te ostatki sił, bo mogłam wypisać podejrzane błędy. Trzeba je tępić, a jak nie są pewne sprawdzać i tępić.
Pozostaje mi tylko życzyć utrzymania takiej formy, chęci, czasu oraz pomysłu na dalsze tworzenie. Musisz rozłożyć brzdąkanie na gitarze i lekcje, tak żebyś mogła napisać szybko kolejny rozdział. Padam na twarz, zaraz zasnę, ale warto było.
Pozdrawiam,
ZF. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Nie 1:16, 15 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|