|
Autor |
Wiadomość |
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Pią 22:32, 30 Paź 2009 |
|
Przedstawiam wam moje nowe opowiadanie. 'Wypalonych nie porzucam (broń Boże!), muszę po prostu odpocząć od tamtejszych bohaterów.
Głównymi bohaterami są Alice i Jasper.
Krótki opis:
Alice jest psychiatrą i dostaje pracę jako terapeutka w klinice odwykowej, jak łatwo się domyślić Jasper się tam leczy Jadnak chłopak ma tajemnicę i większość treści będzie się z nią wiązała. Całość będzie opleciona w rzeczy brutalne, mroczne i nieznane. Po pewnym czasie Alice zauważy w Jasperze kogoś więcej niż tylko narkomana, zacznie się nim interesować, może to sprowadzić na nią wielkie nieszczęście i tragedię. Będę opisywała sporo szczegółów z 'poprzedniego' życia chłopaka, o co chodzi dowiecie się czytając...
Opowiadanie: [OOC] [AU]
Gatunek: fantasty/romans
Beta: Bella95 (oczywiście )
Piosenki:
Prolog: [link widoczny dla zalogowanych]
Pierwszy rozdział: [link widoczny dla zalogowanych]
Kolorowy świat strzykawek: Alice i Jasper
„Jestem tym, czym jestem,
robię to, co chcę,
ale nie mogę tego ukryć,
nie dojdę nigdzie,
nie usnę,
nie mogę oddychać,
dopóki nie usiądziesz tutaj ze mną
nie odejdę nigdzie,
nie ukryję się,
nie mogę istnieć,
dopóki nie usiądziesz tutaj ze mną”
PROLOG
Zrób prostą rzecz – wyobraź sobie, że wszystko, co cię otacza - to bujda. Zwykła ściema. Stworzony przez ciebie światek nie istnieje, zmienił się w coś nienamacalnego, niestworzonego i zmyślonego.
Nie ma rzeczy, której mógłbyś się uczepić. Historii, którą mógłbyś opowiedzieć. Człowieka, z którym mógłbyś porozmawiać.
Ty sam toniesz w przestworzach, a autorytety, których chciałbyś się trzymać, zginęły. Wiesz, co to za stan? Śmierć. Tylko ona jest prawdziwa i ty na ten realizm zasłużyłeś. Ja też, więc zgińmy razem.
Mogę odpalić ci działkę.
*
Miała wielkie plany na przyszłość. Chciała zostać sławnym psychiatrą. Sumienność i pracowitość kreowała na swoje znaki rozpoznawcze. Po jej małym mieszkanku walało się mnóstwo karteczek z datami. Ważne spotkania pisała na czerwonych. Takie, które wymagały mniejszej uwagi - na zielonych, całkowicie bezwartościowe na białych.
Była uporządkowana. Wiedzieli o tym jej znajomi i rodzina. Mały, kremowy notatnik spoczywał zawsze na dnie torebki, a wraz z długopisem tworzył parę przyjaciół.
Kiedy tamtego dnia zadzwonił telefon, siedziała przy swoim biurku, układając papiery i wyjadając masło orzechowe ze słoika. Szybko zerwała się z miejsca i ruszyła do przedpokoju, żeby podnieść słuchawkę.
- Słucham? - zapytała trochę zirytowana.
Od trzech dni czekała na ważną wiadomość i nie chciała, żeby ktokolwiek zajmował linię, chyba że...
- Alice Brandon? – usłyszała gruby, ostry głos, który poznała od razu.
- Tak – szepnęła, powstrzymując drżenie rąk.
„Nareszcie” – myślała, jednak była pełna obaw.
- Gratuluję.
Cieszyła się. Bardzo. Nie wiedziała jednak, że nowa posada ściągnie na nią szczęście i nieszczęście.
Rok później:
- Zróbcie coś, do cholery! - krzyczała zrozpaczona. Poczuła pod kolanami zimne kafelki.
*
Nienawidził tego cuchnącego chemią i sterylnością pokoju. Z sufitu, na cienkim drucie, zwisała pojedyncza żarówka, która rzucała niemrawe światło na jego skuloną sylwetkę.
Sprężyny z twardego materaca wyłaziły i boleśnie wbijały mu się w skórę. Na byle jakim zielonym, maleńkim stoliku z krzywą nogą leżały ostatnie otrzymane listy. Później nie pisali. „Żadnego pieprzonego słówka” – myślał, mrucząc pamiętną piosenkę. Z rękoma na twarzy zatapiał się w swojej nędzy, był nikim. Gównem. Dupkiem. Narkomanem.
Pot oblepiał jego ciało, które domagało się prochów. Mózg krzyczał o nowy zastrzyk adrenaliny. Jednak on nic nie mógł zrobić, był zamknięty. Uwięziony i zniewolony. Przeżywał swoje życie na krawędzi, codziennie się zabijając. Ciosy przychodziły z każdej strony.
Odbywał podróże astralne na granicy rozsądku i dumy, zranionych marzeń i planów. Śnił o kolejnych zabójczych dniach swojej niepotrzebnej doczesności. Trwał, nie wiedząc po co. Był śmieciem bez przyszłości.
Drzwi zaskrzypiały i otworzyły się, do środka wszedł łysiejący mężczyzna w lekarskim fartuchu.
Podniósł głowę.
- Jasper Whitlock? - zapytał przybyły.
Chłopak kiwnął.
- Chodź – usłyszał.
Zawahał się, zagryzając wargę.
- Już? - wychrypiał.
- Tak.
Rok później:
I wtedy wiedział, że to koniec. Spierdoliłeś, draniu – pomyślał. Przed oczami ostatni raz stanął mu obraz jego Maleństwa. Ciemność zasłoniła mu wszystko, chociaż tak bardzo kochał.
ROZDZIAŁ PIERWSZY:
Rok 1992
- Jeżeli ktokolwiek – Roger przerwał i uniósł do góry wskazujący palec - ktokolwiek się o tym dowie... - Rozłożył ręce. - Będziesz stracony na tym świecie.
Spojrzał na wnuka wzrokiem mówiącym, że nie były to żarty.
- Ale jeśli... - Mały przerwał na chwilę, zastanowił się. - Jeżeli ja nie chcę... - Zagryzł wargę. - Tego mieć?
Roger zaśmiał się serdecznie, Jasper nie wiedział, co tak bardzo ucieszyło jego dziadka.
- Jazz, to nie jest tak, że ty nie chcesz albo chcesz. - Spoważniał. - Twoja babka też tego nie chciała. - Wzruszył ramionami. - Staraj się to zagłuszać.
Mały przełknął głośno ślinę i otworzył szeroko oczy. Był przerażony. W jedynym, prawdziwym znaczeniu tego słowa.
- To nie takie łatwe – wyszeptał dziewięciolatek.
Dziadek pochylił się w jego stronę, stary fotel, na którym siedział, zaskrzypiał donośnie. Dźwięk rozszedł się po małym pokoju, w którym się znajdowali.
- Ale nie niewykonalne. - Mrugnął, na jego ustach czaił się uśmieszek. - To świadectwo Whitlocków. - Włożył do ust starą, poniszczoną fajkę i wyprostował się.
Wnuk pochylił głowę. Był dziwadłem. Nie wiedział, czy sobie z tym poradzi. Miał dar, który go przerażał.
*
Czasy dzisiejsze
Młody mężczyzna siedział w pokoju bez klamek na twardym, cienkim, szarym materacu. Przebywał w szpitalu psychiatrycznym w Seattle.
Obejmował kolana rękoma i patrzył tępo w ścianę naprzeciwko. Nie mamrotał pod nosem, nie miewał omamów, nie uważał, że jest Spidermanem. Wyłącznie siedział.
Przebywał w odizolowanej przestrzeni. W ciasne klitce dla wariata, którym nie był. Wiedzieli o tym lekarze i jego najbliżsi. Jednak uważali, że to najlepsze rozwiązanie. Zamknąć go. Próbowali leczyć i zapobiegać, przegapili etap 'to już się stało'. Tak, wydarzenie niszczące życie już się odbyło. Kiedy wziął pierwsze narkotyki, gdy wkłuł sobie w żyłę płyn do rozszerzenia źrenic i dobrej zabawy. Później wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli, szkoła straciła sens. Bo po co? Dziewczyna, którą możliwe, że kochał, odeszła. I dobrze. Nie wiedział, czy była to miłość, ale coś na pewno, możliwe, że przyzwyczajenie.
Pole manewru zostało zmniejszone. Błahostki świata przemocy, gwałtu, rabunku i tortur zaciemnione, prawie niewidoczne. Okrążał życie cudem w strzykawce. Wiedział już, jak tworzy się kraina dla ćpunów i zwykłych śmieci ulicznych. Takich, którzy zostali wyrzuceni z domów, pijaków i więziennych uciekinierów. Przebywał wśród dziwek i ulicznego hałasu, był w centrum hałastry. Tonął w tym brudzie, zapadał się coraz głębiej i głębiej, aż w końcu zniknął. Zamgliły się priorytety i szanse na normalne życie.
Jednak miewał sny. Sny, które nie mogły spełnić się na jawie. Takie, których sens odnajdywał tylko kiedy tracił kontrolę nad własnym ciałem, gdy dusza dryfowała samodzielnie, żyła wspaniałym życiem. Kiedy zapadał się w tę błogą nicość, hałas cichł. Ciemność przesłaniała mu oczy, chciałby zapomnieć. Strzepnąć z buta gówno, w które wdepnął. Żyć normalnie. Tak się jednak nie da. Nigdy nie przestanie, nie odpędzi od siebie pragnienia zażycia narkotyków.
Do pokoju wszedł mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, dumnej postury.
- Chodź – powiedział.
Jasper powoli podniósł głowę, ale nie ruszył się z miejsca.
- Po co? - zapytał.
Mężczyzna westchnął i podszedł do blondyna. Zaczął uciskać sobie przegrodę nosową. Zacisnął oczy i ponownie je otworzył, ramiona opuścił wzdłuż tułowia.
- Jasper, nie musisz tu siedzieć. - Poklepał go po ramieniu.
- Wiem – szepnął.
Przybyły prychnął.
- To dlaczego tutaj jesteś?
Blondyn wstał, był niższy od rozmówcy, ale na twarzy miał groźny grymas.
- Bo nie mam wyjścia – syknął.
- A właśnie, że masz! - Osiłek z trudem powstrzymywał się od krzyku.
Jasper złapał się za włosy, warknął.
- Nic nie wiesz, Jack. - Jego oczy przybrały mglisty wyraz.
Gość poruszył się niespokojnie, zacisnął ręce w pięści.
- To mi powiedz – fuknął ze złością.
- Nie mogę – rozległa się odpowiedź.
*
- Do widzenia! - krzyknęła do miłego sprzedawcy.
Otworzyła ciężkie, masywne, oporne drzwi i wyszła na zewnątrz. Była późna jesień i zbierało się na deszcz, który był częstym zjawiskiem w tej części stanu.
Weszła do samochodu, siadając za kierownicą otworzyła wodę mineralną i upiła łyk. Zakręconą butelkę rzuciła na siedzenie pasażera obok swojej nowej torebki. Odpaliła silnik i odjechała ze stacji benzynowej. Miała jeden cel.
Drogę znała na pamięć, zawsze mijała te same stare budynki. Zdewastowany plac, który niegdyś służył jako miejsce jej zabaw z koleżankami, teraz wywoływał na twarzy grymas zniesmaczenia. „Wstrętne gówniarze”, myślała, „jak można zniszczyć coś tak przydatnego i dającego tyle radości?”. Zatrzymywała się tylko raz na światłach na skrzyżowaniu, zaraz obok sklepu Newtona. Później zawsze przyspieszała, ulica była prosta i pewna.
Jej usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, kiedy zobaczyła, że domy zaczynają się przerzedzać, w końcu całkowicie ustąpiły miejsca zieleni. Trasa zrobiła się bardziej kamienista i wyboista, lekko zdjęła stopę z gazu.
Przejechała przez pusty parking i zatrzymała się na pożółkłej trawie wzdłuż muru – tam, gdzie zawsze. Wzięła swoją torbę i wyszła z samochodu, trzasnęła drzwiczkami i przekroczyła skrzypiące wrota.
Niewielki cmentarz w Seattle liczył tysiąc pięćset grobów i należał do zupełnej mniejszości, jeżeli chodzi o dochody. Bo ile można zarobić na trupach? Chociaż cmentarz, który mieścił się zaraz za kościołem św. Trójcy, w centrum, dorabiał się sporych pieniędzy. Była to chyba kwestia umiejscowienia. Ten wydawał się prawie całkiem opuszczony.
Szła stanowczym krokiem, mijając nagrobki, niektóre popękane lub całkiem zniszczone, inne naprawdę zaniedbane, nikt nie odwiedzał ich od lat.
Ostatnie pięć kroków pokonała truchtem, dobiegając do czarnego marmuru, na którym widniał napis:
Jack Brandon
1944 – 1994
Kochający mąż i ojciec dwójki dzieci
- Cześć, tatku – szepnęła, zgarniając suche liście, które spadły na płytę.
Wyciągnęła z zakupionej wcześniej torby znicz i zapałki. Zapaliła lampion i postawiła go na nagrobku. Usiadła na ławce.
- Dostałam tę pracę – powiedziała. - Chciałeś, żebym ukończyła studia, zdałam, ale miałam podjąć się czegoś bardziej wartościowego... - Zaśmiała się gorzko. - To była jedyna oferta, która wydawała mi się najbardziej atrakcyjna.
Pociągnęła nosem. Jej ojciec zmarł piętnaście lat temu, chorował na hemofilię, miał krwotok wewnętrzny. Zawsze powtarzał jej, żeby była mądrą dziewczynką. Według niego termin mądrość opisywały trzy rzeczy: rozsądek, honor oraz dobra posada. Odkąd dostała pracę jako terapeutka w klinice odwykowej, wiedziała, że zawiodła.
Rozłożyła się na całej linii, ale praca to praca. Nigdy nie wierzyła, że ludzi uzależnionych można wyleczyć, bardziej odzwyczaić od powolnej śmierci. To trudne zadanie, ale wykonalne.
Zawsze marzyła o leczeniu człowieka z mniejszą perspektywą na przyszłość, z zawężonym polem racjonalnego myślenia. Takiego, który choruje na depresję, ciężką, okrutną chorobę, którą trzeba zrozumieć. Pragnęła leczyć w najlepszych klinikach w kraju. Jednak marzenia marzeniami, nikt nie chciał przyjąć młodej kobiety zaraz po studiach na tak odpowiedzialne stanowisko.
Wpatrywała się w płomień, który jarzył się w środku znicza. Wokół szumiały drzewa, najwyraźniej miało zaraz lunąć. Kiedy pierwsze krople spadły jej na włosy, wstała powoli.
- Do widzenia – powiedziała i ruszyła w drogę powrotną.
Deszcz przybrał na sile, odcinek do samochodu pokonała biegiem. Weszła do ciepłego wnętrza i oparła głowę o kierownicę. Przymknęła oczy. Dźwięk dzwonka w jej telefonie sprawił, że podskoczyła, serce natychmiast przyspieszyło swój rytm. Nie lubiła tego, kojarzyło jej się z porannym wstawaniem i ostrym sygnałem budzika.
- Cholera – przeklęła, ściągając torebkę z ramienia.
Zaczęła w niej grzebać w poszukiwaniu telefonu, wreszcie zacisnęła dłoń na komórce. Spojrzała na wyświetlacz i westchnęła.
- Słucham? - zapytała.
- Alice? - odezwała się Rose.
- Taa...
- Hej, hej! Co jest?
- Nic – odpowiedziała, może zbyt oschle.
- Masz dziwny głos, wiem, że coś jest nie tak.
Alice zawahała się.
- Byłam u ojca – wydusiła.
Nastała cisza.
- I? - dociekała Rosalie.
- I nic. - Wzruszyła ramionami, co było bez sensu, przyjaciółka przecież i tak jej nie widziała.
Rose prychnęła.
- Ale coś jest nie w porządku.
- Może – odparła.
Cisza.
- To mi powiedz! - zirytowała się Rosalie.
- Chodzi o tę pracę...
- Czekaj! – przerwał jej głos po drugiej stronie. - Dostałaś robotę?
- No tak.
- I dlaczego mi nie powiedziałaś? - zdenerwowała się, była naprawdę porywcza.
- Miałam zamiar...
*
Zaparkowała przy rogu głównej ulicy, zaraz obok sklepu z narzędziami. Złapała swoją torbę i wyszła, jej ciało natychmiast owiał chłód. Zadrżała z zimna, oplatając się rękoma. Spojrzała na niebo, księżyc właśnie wyłaniał się zza chmury. Weszła na chodnik, zgrabnie omijając kałuże. Po krótkim marszu jej oczom ukazała się jarzeniówka, która migała nad mosiężnymi drzwiami, zza których sączyła się ostra muzyka i rozmowy ludzi. Hałas nasilił się kiedy otworzyła drzwi i weszła do środka.
W klubie 'Incendie' było duszno i tłoczno, jak zawsze. Dość kontrowersyjne wnętrze nie zmieniło się od ponad dziesięciu lat. Na parkiecie tańczyli ludzie, a przy barze zebrał się spory tłumek. Zaczęła rozglądać się za znajomymi twarzami. Kiedy na jej ramieniu zacisnęła się czyjaś ręka, podskoczyła jak oparzona.
_________
Dziękuję za uwagę i bardzo ładnie proszę o wenodajne komentarze |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Pon 16:41, 14 Gru 2009, w całości zmieniany 7 razy
|
|
|
|
|
|
BaaaSsia
Wilkołak
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pią 22:56, 30 Paź 2009 |
|
Dziękuje za rozdział.A raczej za nowe FF.Zapowiada się bardzo interesująco.Masz ciekawy styl pisania.Przyznam szczeże,że NIGDY nie czytałam innych FF[zwiazanych z TWILGHT] w którym gł.postaciami nie byli Edwardz oraz Bella...ale jakoś tak wyszło,ze weszłam TU i jeste bardzo zadowolona.Świetny TYTUŁ.
Mam pytanie czy będą może rozdziały PW[np.PWA-punkt widzenia Alice]...Jeżeli by były bardzo bym się ucieszyła...Chciałabym przeczytać myśli a'la chochlik :)
Rozdział troszke krótki,ale liczy się jakość a nie ilość...A i najwarzniejsze GATUNEK...wręcz kocham fantazy-romans---a takich jest najmniej!
Już nic nie napisze do tego rozdziału ,czekam na kolejny.Mam nadzieje że FF zdobędzie dużo fanów.Weny i czasu.Pozdrawiam :)
Buziaczki;**
***
Jeste pierwsza?!
Świetnie |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BaaaSsia dnia Pią 22:58, 30 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Danger
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 9:05, 31 Paź 2009 |
|
To opowiadanie jest inne bo na pierwszym miejscu nie ma wielkej miłości Belli i Edwarda.ff o Jasperze i Alice jest bardzo mało a twój czusz będe z niecierpliwością czekać na następne rozdziały.A może by jakiś z perspektywy Jaspera co? Zawsze to Alice jest tą "inną" a Jazz był "normalny" no ale to jest inne ciekawsze. Tak mój komentzrz jest bardzo inteligentny |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Danger dnia Pon 17:01, 02 Lis 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Rosssalie
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 12 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: ForKs
|
Wysłany:
Nie 16:32, 01 Lis 2009 |
|
Weszłam. Przeczytałam. I nie zawiodłam się.
Lubię czytać ff w których Bella i Edward nie są na pierwszym planie, a zwłaszcza kocham Alice i Jaspera. Mało jest takich opowiadań, dlatego będę śledziła twoją twórczość. Czytało się lekko, płynnie i bez żadnych zgrzytów. ff zapowiada się bardzo ciekawie.
Zapomniałabym o jeszcze jednym: Kocham Twoje opisy
Pozdrawiam i życzę Weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ukos
Zły wampir
Dołączył: 07 Wrz 2008
Posty: 487 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 17:48, 01 Lis 2009 |
|
wkłuł - wkuwać to można wzory na fizykę, w żyłę się kłuje - wkłuwa
Cytat: |
odjechała z stacji |
ZE stacji
w krajach anglosaskich nie ma tradycji zapalania zniczy - to nasz zwyczaj
Cytat: |
jedyna oferta, która wydawała mi się najbardziej atrakcyjna |
- jezeli cos jest NAJ to jest jedyne
"jedyna, która wydawała się bardziej atrakcyjna" będzie logiczniej
świetny tytuł, ładnie napisane, widać w tym pomysł, choć trzeba sie mocno namyśleć nad przeskokami czasowymi
czekam na resztę :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ukos dnia Nie 20:13, 01 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Pon 21:10, 02 Lis 2009 |
|
Dziękuję za komentarze, cieszę się, że jak na razie się podoba.
BaaaSsia - przykro mi, narrator będzie tylko wszechwiedzący, choć planuję wprowadzić 'kartki z pamiętnika'.
Danger, zapewniam, że Jasper będzie prawdziwym dziwolągiem
Rosssalie - taa, sądzę, że opisy zawsze wychodzą mi najlepiej, muszę popracować nad resztą, mi też znudziły się ff o E. i B., stąd ten pomysł
ukos - błędy poprawione, dziękuję za wytyczenie, wiem, że nie ma, ale nie mogłam wyzbyć się sentymentu, płaskie nagrobki i kwiaty (?), wprowadziłam coś polskiego, mam nadzieję, że wybaczysz.
Pomysły czerpałam z 'True Blood' i 'Miasteczka Salem', więc myślę, że będzie ciekawie.
Mam nadzieję, że ff się spodoba i zdobędzie czytelników.
Pozdrawiam,
ZF |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 21:21, 02 Lis 2009 |
|
hm, ciekawe.... interesujące... pomimo jakiejś takiej niemrawej zapowiedzi..
mam nadzieję, że sie to rozwinie w jakimś interesującym kierunku
na razie zmierza w jak najlepszym kierunku
piszesz w bardzo fajny sposób, czyta się przyjemnie i lekko
do następnego rozdziału :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Wto 21:34, 03 Lis 2009 |
|
Tak, tak wiem. Miałam was zainteresować, kirke, ale szczerze nie wiedziałam co napisać. KŚS będzie zupełnie inny, tak mi się wydaje. Myślę, że Tobie się spodoba, bo będzie magicznie. Naprawdę. Mogę zdradzić, że Jasper nie będzie człowiekiem ani wampirem ani wilkołakiem Będzie 'czymś' bądź 'kimś', sama nie wiem jak to nazwać. Niezwykły i tajemniczy, przedstawiam swój ideał mężczyzny.
Cieszę się, że wam się podoba i mam nadzieję, że komuś jeszcze przypadnie do gustu.
Pozdrawiam,
ZF |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Śro 14:36, 04 Lis 2009 |
|
Twój kolejny znakomity twór.
Jak pewnie większość, kocham Twoje opisy. Wiem, mówiło Ci to już wiele osób, ale jeszcze ten raz nie zaszkodzi.
Podoba mi się, że będziesz pisała o Alice i Jasperze. Ten temat, w odróżnieniu do B&E, nie jest jeszcze wyczerpany. Twoja koncepcja Jazza mnie zaciekawiła, tytuł również zachęcił.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na następny rozdział
Veny, B. |
|
|
|
|
Danger
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 16:15, 09 Lis 2009 |
|
Mam pytanie czy ojciec Alice i ten gość który przyszedł do Jaspera to ten sam facet bo ma to samo imię Jack ?No ale ojcec Alice jusz zmarł więc to pewnie nie on co? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Pon 17:21, 09 Lis 2009 |
|
ZF, na wstępie chciałam bardzo przeprosić za moją długą nieobecność. Wiem, że tłumaczą się tylko winni, ale ja poniekąd winna jestem, więc na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że ostatnio straciłam jakoś apetyt na opowiadania, a także do pisania i wolałam poczekać, aż wróci, niż napisać coś od tak, na odczepnego. Teraz piszę szczerze, odzyskując ten zapał, jaki utraciłam z bliżej nieokreślonych powodów.
Na szczęście mam okazję przeczytać Twój nowy FF i jestem Ci za to bardzo wdzięczna, ponieważ Twoich dzieł nigdy nie będzie mi za wiele! Nie mogę sobie wybaczyć tej zwłoki, ale mam nadzieję, że nie będziesz za to chowała urazy, ponieważ po przeczytaniu ŚKS mało nie rozwaliłam czegoś z zachwytu i ciekawości! Jeśli będziesz się na mnie gniewać, to padnę na kolana, albo będę Cię nosić na rękach. Masz wybór ^^
Nie oczekiwałam po Tobie łatwego romansidła i się nie zawiodłam. Chociaż ten FF jest tak różny od Wypalonych, to nadal zachowujesz swój oryginalny i intrygujący styl. Podoba mi się mieszanie czasów, ponieważ dzięki temu dodajesz napięcia i spowalniasz akcję, kiedy tego trzeba. Całość zapowiada się bardzo ciekawie, na dodatek uraczyłaś nas historią Alice i Jazza, których nie dość, że jest mało, to jeszcze nie spotkałam się z jakimiś cięższymi tematami odnośnie ich związku.
Alice jest bardzo ambitna, oraz pewna siebie. Ta scena z jej ojcem i cmentarzem rozczuliła mnie bardzo, ale nie do końca podoba mi się myślenie Jacka Brandona na temat tego, co wyznacza wartość człowieka. Mogłabym powiedzieć, że mało wiemy o Alice, ale prawda jest taka, że nt. Jazza powiedziałaś nam jeszcze mniej. Efekt jest taki, że umieram z chęci przeczytania kolejnego chapu!
Mam nadzieję, że znów nas zachwycisz (w co nie śmiem wątpić)
Dziękuję za kolejny wspaniały FF ;*** |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Pon 17:22, 09 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Czw 17:18, 10 Gru 2009 |
|
EJJJ !
Przypadek !
Trafiłam tu przez przypadek !
No wiecie ! Skandal !
A więc.
Weszłam, pierwsze co zobaczylam, to oczywiście tytuł, ale...
Autor- Zmierzchowa Fanka.
aaa, tego to nie moge sobie odpuścić.
A więc przeczytałam, przemyślałam i ehh, no nie bardzo. Ogólnie Jasper narkoman, jakoś mi nie pasuje i Alice, no blagam, dobra, żyjesz tam jeszcze mam nadzieję ? :)
no więc teraz popatrz wyżej na ...przemyślałam i omiń dalszą część i czytaj ... oczywiście rewelka :)
Właśnie ostatnio mam ochotę poczytać sobie o Alice.
I jest :) Z nieba mi spadłaś :)
Jazz, ohhh Jazz, ten jego tok myślenia, podoba mi sie :)
Zero perspektyw. Niby można by pomyśleć, że przyjdzie Alice, sielnka bla bla bla, ale ja wiem, że nie u ciebie :) U ciebie będzie fajnie :)
A kto powiedział że tragiczne, czy jakieś katastroficzne elementy nie sa fajne ?
Ja mówię, ze są fajne :)
Moja tajemnicza Zmierzchowa Fanko, podoba mi sie :) Oczywiście Wypaleni na zawsze już pozostaną w moim serduszku, bo jednak Bella, to Bella, jednak to jest to czego sie nie zapomina, i jednak cztery tomy książki pisane prawie w całości z jej perspektywy, to no, nie da sie zapomnieć :)
Ale, więc czekam na dalsze części i pewna jestem, że KŚS wzejdzie wysoko :)
Pozdrawiam Serdecznie
Ave vena
Maya |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Maya dnia Czw 17:20, 10 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Pon 16:18, 14 Gru 2009 |
|
Po długim czasie nowy rozdział. Mam nadzieję, że nie zawiodę, a jeśli tak... BIJCIE!
Beta: Bella95
Muzyka
ROZDZIAŁ DRUGI:
Zdumiewająca dziękczynna modlitwa, och, jaki słodki dźwięk
Który uratował rozbitka takiego właśnie jak ja
Byłem kiedyś zagubiony, a jednak odnalazłem się
Byłem ślepy, a odzyskałem wzrok
Zdumiewająca dziękczynna modlitwa, och, jaki słodki dźwięk
Który uratował rozbitka takiego właśnie jak ja
Byłem kiedyś zagubiony, a jednak odnalazłem się
Byłem ślepy, a odzyskałem wzrok
Przeszedłem wiele niebezpieczeństw i pułapek
I modlitwa jak dotąd przynosiła mi ratunek
I modlitwa doprowadziła mnie do domu
Zdumiewająca dziękczynna modlitwa, och, jaki słodki dźwięk
Który uratował rozbitka takiego właśnie jak ja
Byłem kiedyś zagubiony, a jednak odnalazłem się
Byłem ślepy ,a odzyskałem wzrok
Rok 1939, 25 kwietnia
- Złap mnie! – krzyczała uciekając.
Śmiała się głośno. Zdumiewająco, wspaniale, niezaprzeczalnie gładko, a dźwięk ten roznosił się echem między drzewami. Jej sukienka powiewała, sprawiając wrażenie jasnoniebieskich skrzydeł, które są częścią Anioła. Eleonor Grace była piękna. Niezaprzeczalnie i subtelnie. Nie była typową damą, na jaką przystało. Czarne jak smoła włosy sięgały jej prawie do pasa i tworzyły lekkie jedwabiste, fale, które marzyły o dotyku męskich dłoni. Miała niemal białą skórę. Dziewczyna była niska i maleńka, zupełnie jakby stworzona do tego, aby ją chronić.
Eleonor miała szesnaście lat i zaplanowane całe życie, począwszy od ślubu po dom i dzieci. Szczęśliwym wybrankiem został Aleksander Kely. Młodzieniec z niewielkim dobrobytem i bliznami na przedramieniu. Szczęśliwy z tym, co posiadał, nie wiedział, co jeszcze mógł dostać. Był prawy i zwyczajnie dobry, kochał Eleonor.
Tamtego dnia, kiedy biegli, a on nie mógł się doczekać chwili, gdy w końcu weźmie w ramiona ukochaną, rozległ się krzyk. Aleksander stracił dziewczynę z oczu kilka chwil wcześniej, teraz biegł w stronę jej przerażonego, przedzierającego się przez błogi spokój głosu. Złapali ją.
*
Małe miasteczka mają to do siebie, że są zasadnicze. Przesiąknięte tradycją, kulturą i wzorcami postępowania. Każdy każdego zna. Rodziny przechodzą z pokolenia na pokolenie, przekazując sobie nawzajem ziemie oraz domy. Dzieci bawią się wspólnie, biegając po podwórku, grając w chowanego lub berka. Wszyscy tworzą całość. Spójną jedność.
Małe miasteczka są nudne.
Fiend hill leżało 200 mil od Seattle. Było drewnianym, staroświeckim, na pozór spokojnym i przepełnionym monotonnym ciągiem wydarzeń, miejscem. Dla postronnego obserwatora mogło wydawać się zwyczajne, niepodejrzane, zero tragizmu, dramatu, niebezpieczeństw, prostota.
Mieścina liczyła ledwie tysiąc mieszkańców. Nie było tutaj burmistrza, żadnego zarządcy, tylko grupa ludzi zwanych Radnymi. To oni decydowali o wszystkim, rozmyślali nad tym, co dobre i złe. Grupa rządzących liczyła dokładnie piętnaście osób. Zbierali się zawsze w drewnianej kaplicy na środku placu, który był najważniejszym miejscem w mieście. W tym czasie nikt nie miał tam wstępu.
Dorośli chodzili na potańcówki do wielkiego klubu, znajdował się on zaraz przy dziedzińcu i stanowił miejsce zgromadzeń zwykłych ludzi. Dookoła miasteczka rósł las, stanowił on idealny, naturalny mur odgradzający Fiend hill od dróg i innych miast, dzięki temu mało kto wiedział o jego istnieniu.
W Fiend hill działy się dziwne rzeczy.
Był ciepły kwietniowy wieczór. Wysoki, młody blondyn ubrany miał na sobie przewiewny garnitur. Szedł ciemnym, wąskim chodnikiem, niezrażony wilgocią w butach, deptał kałuże. W prawej ręce ściskał laskę, choć nie była mu potrzebna, wyglądał z nią bardziej dostojnie, przynajmniej on tak uważał. Wreszcie za rogiem pojawiła się kaplica, z niewielkich otworów sączyło się ostre światło, uśmiechnął się lekko. Wkroczył na brukowany plac.
Szedł wyprostowany, pewnym krokiem. Wreszcie zza sporych, mosiężnych drzwi usłyszał szmer rozmów, niektóre głosy były bardzo niskie i piskliwe, inne grube, całość sprawiała wrażenie dziwnej, niezupełnie składnej piosenki. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Zebrani spojrzeli w jego stronę i natychmiast umilkli. Szedł przed siebie, w stronę wielkiego ołtarza, obserwował, jak ludzie opuszczali głowy albo uciekali wzrokiem. Oczywistym było to, że się go bali.
Wnętrze kaplicy wyglądało zwyczajnie. Prymitywne, drewniane ławki, wielki krzyż przy ołtarzu. Wszystko tak jak trzeba, z wyjątkiem wierzących. Czy powinni mieć przerażony, uciekający wzrok? Czy strach miał widnieć na ich twarzach?
Mężczyzna podszedł do ołtarza i wszedł na podest, odwrócił się do zebranych. Z diabolicznym uśmieszkiem rozłożył ręce, jakby chciał ich wszystkich objąć.
- Więc? – zapytał, jego uśmiech powiększył się.
Kilka osób poruszyło się niespokojnie. Dwie przerażone kobiety z pierwszego rzędu wymieniły znaczące spojrzenia i szybko opuściły głowy. Starszy, drobny mężczyzna powoli i nieśmiało wstał. Uniósł do góry drżącą dłoń. Młodzieniec na podeście opuścił ręce wzdłuż tułowia, skinął głową na starca.
- Proszę – rzucił w jego stronę, wydając przy okazji ciche westchnienie niezadowolenia.
Lubił, gdy człowiek czuł do niego respekt, ale nie do przesady, na Boga! ‘Przecież nie muszą się bać ‘ – myślał zirytowany. Miał dzisiaj dobry humor.
- Nie jesteśmy do końca pewni... - Staruszek szybko popatrzył w prawo, na kompana przy swoim boku, tamten skinął głową.
Blondyn uniósł brew, dając oznaki swojego zniecierpliwienia.
- To chyba... - wyjąkał pomarszczony mężczyzna. - Wydaje nam się, że to czarnoksięstwo.
- Doprawdy?
Przez tłumek przeszedł pomruk potwierdzający słowa starca, który odetchnął z ulgą i opadł na swoje miejsce.
- Ja się nie zgadzam! – krzyknął ktoś.
Kilka osób wydało z siebie głośne prychnięcie, niektórzy obrócili się w stronę źródła dźwięku, kobieta w średnim wieku mruknęła 'na Litość Boską', wywróciła oczyma.
Z samego centrum zgromadzenia wyłonił się mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna. Był bardzo wysoki, ale też wątły, miał elegancko przystrzyżony wąsik i zacięty wyraz twarzy.
Odchrząknął głośno, ignorując pomruki sarkazmu oraz niezadowolenia zebranych.
- Jasper, wysłuchaj mnie... - zwrócił się do człowieka na podeście.
Jego rozmówca zachichotał. Nie był to jednak śmiech rozbawienia, bardziej zgorzkniałość oraz złośliwość, to tak jakby chciał powiedzieć 'dobrze, wysłucham Cię, ale i tak będzie po mojemu’.
- Ona jest niewinna. - Nie czekał na przyzwolenie mężczyzny z podestu.
- Jerry, usiądź - zaczęła błagać przysadzista kobieta.
- Nie! Ona nic nie zrobiła, czy was to bawi? - Ostatnie słowo Jerry wyszeptał i spojrzał prosto w oczy Jasperowi.
Ten tylko się uśmiechnął . Powiedział głośno i dobitnie:
- Po to tu jesteśmy! - Zrobił krok w stronę tłumku. - Wyganiamy z ludzi zło, demony, sz...
- Ty nie rozumiesz! - krzyknął buntownik.
- Jeżeli nie chcesz przy tym być, wyjdź. - Werdykt zapadł, nie było odwrotu. - Wprowadźcie ją – zwrócił się do dwóch rosłych mężczyzn przy ołtarzu.
Skinęli do niego i ruszyli w stronę niewielkich drzwi po swojej prawej stronie. Jasper w tym czasie wyciągnął z szuflad narzędzia – krucyfiks, wodę święconą, różaniec i... nóż.
Zza drzwi dobiegł odgłos szamotania, stękanie i dźwięki przerażenia, wydobywające się z gardła dziewczyny. Wreszcie krótkie, piskliwe ' nie' i Eleonor została zakneblowana.
Wyprowadzili ją na ołtarz, a na twarzy Jaspera wystąpił uśmiech skierowany w jej stronę, zupełnie jakby właśnie spełniał jej przysługę. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze strachu i zaczęła szarpać się z jeszcze większą pasją. Kiedy jej wzrok padł na nóż, który leżał, jakby niewinny, na małym stoliku, z krtani wyrwały się nieartykułowane dźwięki. Błaganie o litość, tłumione przez sznur w jej ustach. Gruby i owinięty kilka razy wokół jej głowy.
Niektóre osoby w ławkach miały zadowolone miny, inne lekko przestraszone, jednak byli gotowi. Jerry schował twarz w dłonie i siedział skulony. Gdyby wyszedł, miałby jeszcze większe kłopoty.
Przytwierdzono Eleonor do ogromnego, drewnianego krzyża na ołtarzu. Jej nadgarstki i kostki skrępowano linami, ręce miała nad głową. Szarpała się jeszcze, ale była już stracona. Po jej gładkich, białych policzkach ciekły obficie łzy. Uleciało z niej kilka samotnych szlochów. Później zamknęła oczy i czekała, nie widział sensu w dalszych oporach.
W stołówce zawsze śmierdziało najgorzej, a ponieważ byli tylko bydłem, stawało się tutaj jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Owszem, narkomani, alkoholicy i chorzy na depresję byli bydłem. Tak przynajmniej traktował ich personel, odpowiadający za czystość pomieszczeń i schludność pokoi. Chociaż tak naprawdę nie było żadnego ładu ani porządku. Brud sprzątano tylko przed kontrolą sanepidu. Przyjemne, nieprawdaż?
Ze wszystkiego najgorsza była jednak właśnie stołówka. Niesmaczne, lekko cuchnące jedzenie potrafiło zalegać na niebieskich stolikach przez bardzo długi okres. Dlatego wszyscy starali się z całych sił, aby zbytnio nie naświnić.
Wysoki blondyn spoczął właśnie przy najdalej wysuniętym stoliku, zaraz przy jedynym oknie. Stała przed nim taca wypełniona gumowatym, odpychającym obiadem. Nie był jednak zaabsorbowany tym, co znajdowało się najbliżej. Wzrok miał wlepiony w to, co działo się na zewnątrz.
Tak naprawdę uwielbiał wolność. Zielona korona pobliskiego drzewa poruszała się właśnie za sprawą wiatru. To dziwne, że drzewa mają tak silny i wytrzymał pień, a jednak góra jest całkiem delikatna i bezbronna. Przecież ten wicher szamocze nią na wszystkie strony, robi z nią, co chce!
Usłyszał, jak krzesło obok niego odsuwa się. Spojrzał w tamtym kierunku. Pulchna, różowa, zapuszczona twarz przybrała szeroki uśmiech.
W duchu wywrócił oczyma, wolał samotność.
- Dzisiaj przychodzi do was nowa - Jeremy przekazał mu, według siebie, najnowszą informację.
- Taa, wiem – wydukał Jasper i dotknął palcem kleistej, żółtawej papki, która miała być ziemniakami.
'Nowa' miała mieć z nimi, narkomanami, pierwszą sesję. Westchnął, ponieważ nie widział sensu w tych wszystkich leczeniach. Miały one zawsze jeden jedyny schemat. Lekarz wchodzi, wita się, uśmiecha i mina ta pozostaje już na jego zakłamanej twarzy. Bombarduje pytaniami, oczekuje odpowiedzi, nic nie robi, słucha. Przytakuje, zaprzecza, pociesza, karci. Zawsze z uśmiechem. Wstaje, wychodzi. Nie pomaga. Zawsze to samo. Zabójcze.
- Będzie fajnie – jego entuzjazm wzbudzał w Jasperze obrzydzenie, najwyraźniej znowu nafaszerowali go prochami.
Jeremy zmaga się z depresją. Ma za sobą dwie nieudane próby samobójcze. Dają mu leki, żeby pomóc. Zabierają mu myślenie. To zupełnie chore. ‘Jakby nie mogli dać temu biednemu człowiekowi umrzeć w spokoju’ – myślał Jasper. ‘Robią z niego kretyna’.
Stała przed malutkim, pękniętym lustrem w łazience. Wpatrywała się w swoją twarz. Palcem wskazującym prawej ręki zaczęła sunąć od ust do kości policzkowej, nie wiedząc dokładnie, po co to robi. Wczoraj wieczorem w klubie 'Incendie' Bella wystraszyła ją śmiertelnie, ale kiedy tylko Alice się uspokoiła, przyjaciółka zaprowadziła ją do stolika, przy którym siedziały razem z Rose. Blondynka miała jej do przekazania wiadomość. Taką, która potrafi zwalić z nóg.
Kiedy miały po dziewiętnaście lat, do ich szkoły przeniósł się nowy uczeń, Edward Cullen. Rosalie oszalała na jego punkcie i kiedy zaprosił ją na pierwszą randkę, uśmiechała się w sposób nieokreślonej, nieokiełznanej radości. Była wniebowzięta, a piękno, które emanowało z jej twarzy w tamtym momencie, było czymś, czego Alice nigdy nie rozumiała. Najlepsze jest to, że nadal są razem. Kochają się, zwykła miłość, bez zaglądania w przyszłość, jak para nastolatków. Para nastolatków, która ma zamiar się pobrać. Cudowny, złoty pierścionek widniał na chudym palcu jej przyjaciółki i lśnił, oplatając jej szczęście. ‘Czy nie powinnam się cieszyć?’ - myślała Alice. Owszem, jednak nie potrafiła, nie umiała wyrazić zadowolenia, które powinno od niej bić w tamtym momencie.
Wiadomość o zaręczynach wtargnęła się do jej świadomości, a jedynym uczuciem, które nią zawładnęło, była zazdrość. Czysta, wredna, paląca zazdrość, która w ogóle nie powinna się pojawiać. A jednak... Dziewczyna przywdziała więc na swoją twarz pusty, nieszczery, sztuczny uśmiech fałszywego zadowolenia. Zdawała sobie sprawę z ogromu sytuacji i nie chciała sprawić przyjaciółce niepotrzebnej przykrości.
Gdy temat powoli zszedł z kwiatów, sukni, róży i kościoła, a gęste uradowanie ulatywało i zatrzymywało się w mózgu rozpromienionej blondynki, obie dziewczyny zaczęły wiercić jej mózg pytaniami o nową pracę. Nie mogąc uwierzyć, że podjęła się tak odpowiedzialnego i niewymarzonego zadania cisnęły w nią pytaniami 'dlaczego?' Szczerze nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jednak kiedy Rose przypomniała, że to nie jest szczyt jej marzeń, obruszyła się, bo nikt nie powinien tego oceniać. Z jej ust wypłynęły syczące słowa, mające w sobie pewnego rodzaju złość, 'ludzie nie dostają tego, czego chcą'. I owszem, nigdy, przenigdy, nie dostała czegoś, czego chciała, tak naprawdę, a nie tylko ze względu na intelektualne potrzeby.
Rosalie odchrząknęła i zmieniła temat, chociaż była lekko zdezorientowana zażyłością, jaka umiejscowiła się w tym zdaniu. Alice od czasu do czasu czuła na sobie wzrok Belli albo Rose, ale nic nie mówiła. Bo po co? Do końca wieczoru siedziała potulnie, ale myślami błądziła daleko, wiedziała, że człowiek naprawdę nigdy nie dostanie tego, czego pragnie, ale żałowała, że to prawda. Odbijające się od jej czaszki 'bo chcę' było jak ciężar, którego wolałaby nie czuć. Sama nie wiedziała, o co jej chodziło.
Alice wzięła do ręki szczoteczkę do zębów i nałożyła na nią sporą ilość miętowej pasty. Zaczęła beznamiętnie szorować swoje szkliwo. W końcu w ustach zrobiła się jej biała piana, dziewczyna spojrzała w lustro i zmrużyła oczy. Bez wątpienia wyglądała jakby miała wściekliznę, rozchyliła nieco wargi, ukazując siekacze. Zaśmiała się cicho, wiedząc, że gdyby była przy tym Bella, na pewno wywróciłaby oczami, mówiąc, że to wcale nie jest zabawne. Alice pokręciła głową i schyliła się, żeby wypłukać jamę ustną.
Postawiła na łagodny makijaż. Jej skóra była tak delikatna i jedwabista, że używała niewielkiej ilości podkładu i odrobinę różu. Długie rzęsy maznęła tuszem, na usta nałożyła lekko połyskujący błyszczyk. Była piękna. Nawet bez makijażu, przepiękna.
Kiedy skończyła poranną toaletę, przeszła do pokoju i ubrała się. Obcisła, czarna spódnica z wysokim stanem długością sięgała za kolano. Do tego biała koszula z czarnymi guzikami i buty na obcasie. Włosy miała krótkie, nastroszyła je lekko żelem, nigdy nie było przy nich dużo roboty. ‘Profesjonalnie i ze smakiem’ – pomyślała, kiedy przed wyjściem spojrzała w lustro.
Budynek stał samotnie na rogu ulicy. Był dość spory, biały z małymi oknami. Nad wejściem widniała tabliczka:
Szpital Psychiatryczny
im. Świętego Łukasza,
Seattle
Westchnęła i przekroczyła próg. ‘To bez wątpienia szpital’, myślała, idąc przez chłodny, surowo wyglądający korytarz w stronę drzwi, które znajdowały się po drugiej stronie. Obcasy jej szpilek stukały po posadzce z jasnego marmuru, ten dźwięk był jedynym, który roznosił się po holu. To wzbudzało w niej ciarki.
Białe ściany i firanki, białe drzwi. Do tego wszystko okrutnie kanciaste, okna, małe stoliki, na których stały wazony z kwiatami. Nawet te wydawały się jaśniejsze i wcale nie zachwycały, wręcz przeciwnie, były brzydkie. Tak, to bez wątpienia był szpital.
Wreszcie pokonała odcinek i zapukała, nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Młody mężczyzna siedział za biurkiem i spoglądał na nią spod okularów. Zmierzył Alice od góry do dołu i wstał z szerokim uśmiechem, wyciągając w jej stronę dłoń. Uścisnęła ją.
- James – powiedział.
- Alice.
Mężczyzna chyba uznał, że lepiej od razu przejść do konkretów. Podszedł do biurka, zajął za nim miejsce, zdjął okulary i nakazał nowo przybyłej usiąść naprzeciw niego.
- Dobrze, wiemy, po co pani tutaj przyszła.
Kiwnęła głową. Doktor zachichotał, po czym wygrzebał ze sterty papierzysk jakieś dokumenty i wręczył jej kobiecie. Przejęła to pewnie i zaczęła przeglądać.
- Dziewięćset? - upewniła się, ile będzie wynosić jej miesięczna pensja.
- Oczywiście – zapewnił ją James. - Grupa już tam jest - rozłożył ręce – czekają tylko na panią.
Wstała i poprawiła spódnicę, która przy siadaniu nieco podwinęła się do góry, ukazując zbyt dużo ciała. Zauważyła, że spojrzenie lekarza prześlizgnęło się po jej odsłoniętym przez chwilę udzie. Nie chciała takich sytuacji. Ten mężczyzna z pewnością był dziwny i zaczęła się go obawiać.
- Świetnie – mruknęła i pośpiesznie ruszyła ku drzwiom, pragnąc jak najszybciej znaleźć się z dala od pokoju.
- Sala numer piętnaście, pierwsze piętro – powiedział ze spokojem, nie spuszczając z niej wzroku.
- Dziękuję. - W tej wypowiedzi nie było ani krzty wdzięczności.
Wyszła z ulgą. Jeżeli miała pracować z tym człowiekiem, musiała popracować nad swoim odruchem wymiotnym. Musiała opanować udawanie do perfekcji. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
plamka14
Nowonarodzony
Dołączył: 24 Sie 2009
Posty: 41 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 19:28, 14 Gru 2009 |
|
Pieerwsza . !
No więc : jestem pod wrażeniem. Błędów nie widziałam ,
czyta się przyjemnie - to wciąąąga
Ten ff jest przesycony tajemniczością , niepokojem. I przyznaję , chociaż lubię wesołe opowiadania to , to jest baardzo ciekawe . Pokazałaś Alice z zupełnie innej strony niż zawsze. Poważna , opanowana kobieta. To coś nowego , bo Ali zawsze i wszędzie jest ,,zwariowanym chochlikiem". Jeny , co oni mają z tym chochlikiem! Wariactwo! No , bo wszędzie ,,mój słodki chochlik" itd. To ja powrócę do tematu.
Poza tym bardzo rzadko fanficki są o kimś innym niż Bell i Edku [przynajmniej ja ich nie widuje] , ty piszesz o Ali i Jazzie w rolach głównych. To fajniste ... moim skromnym zdaniem
To tyle. Chyba się za bardzo nie rozpisałam , coo . ?
Weny <3 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Pon 21:20, 14 Gru 2009 |
|
Uwaga ! BIJĘ
dobra, starczy... zatem:
Ha ! Druga^^
No więc,wchodzę sobie, a tu taka niespodzianka, nowy rozdział :)
Urzekłaś mnie wątkiem o Eleonor i tą piosenka, cudownie się skomponowało.
Rosalie i Edward. Edward i Rosalie. Czy ja dobrze zrozumiałam ??? Wow. A Bells to z kim ???
Okey. Jakieś to takie... hmmm dziwne, ale okey.
James. Nie, no czy on zawsze musi byż tym złym ? Tym co nikomu nie pasuje ? xD
Czekam na więcej, dawać mi tu Eleonor.
I osz tyyy, ja tu się cieszę na pierwsze spotkanie Alice z pacjentami i tu kuniec !
Pozdrawiam Serdecznie.Weny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Pon 22:02, 14 Gru 2009 |
|
No, to ja trzecia, choć mogłam być pierwsza ;] Ech...
Wreszcie następny rozdział. Takiego mi smaczku pierwszym narobiłaś, że miałam zamiar do Ciebie napisać, jak tam z losami Alice i Jaspera...
Czy ja już komentowałam tytuł? <sprawdza> Acha, mówiłam tylko, że zaciekawił, a to zdecydowanie za mało. Świat strzykawek... To od razu naprowadziło mnie na pole narkotyków, ale... I tu się pojawia zdziwienie. "Kolorowy". I tu mamy pewną sprzeczność. I dlatego tytuł przykuwa uwagę czytelnika ;]
"Pochyły druk" mi się niezmiernie podobał. Na kilometr czuć fantastykę, jakieś egzorcyzmy, Jasper w roli guru (?), respekt jaki wszyscy do niego mają.
Druk "normalny". Rosalie i Edward. No, nie powiem, masz wyobraźnię, bo ja muszę swoją wytężyć, żeby wyobrazić sobie takie parowanie. Jazz mający problemy z narkotykami? Alice, która będzie go leczyć? Podoba mi się... Ciekawi mnie związek narkotyków z nadprzyrodzonymi mocami. Ciekawi mnie, jak to połączysz. No i czekam na pierwszą sesję Alice z grupą Jaspera. Żeby nie użyć słowa "ciekawi", to powiem "intryguje". A więc intryguje mnie, jak opiszesz pierwsze wrażenie dwójki Alice&Jasper.
To ja teraz daję porządnego kopa Twojej WENIE. I żebyśmy się niedługo z nowym rozdziałem wszyscy spotkali. Amen. |
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 17:38, 15 Gru 2009 |
|
Zmierzchowa fanko... nie należysz do miłych uroczych kobietek z przedmieść... - pokuszę się o małą psychoanalizę...
jesteś twardą kobietą, która na świat patrzy dość ciekawymi oczami... dostrzegasz wiele odcieni szarości i rzadko kiedy jakiś jaśniejszy prześwit...
nie wiem czy to dobrze dla ciebie czy nie... za to jestem egoistycznie przekonana, że to bardzo dobre dla nas czytelników - więcej ciekawego materiału do zapoznania się...
bardzo dobry rozdział... ciekawa 'wstawka' z przeszłości.. oczywiscie całość wyjaśni się w przyszłości... ciekawy styl, z tego co słyszę tu i ówdzie podobno niepowtarzalny... (sprawdzę kiedyś... Wypalonych, ale na razie czekamy do świąt)
ciekawie 'zaprojektowałaś' obie postaci... ale zobaczymy co czas pokaże... przecież jeszcze się nie spotkali...
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|