|
Autor |
Wiadomość |
keh
Wilkołak
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 17:05, 17 Paź 2009 |
|
Dawno nic nie pisałam więc moje początki są jakie są, mam nadzieję że z czasem mój styl się rozwinie jeszcze i jeszcze i jeszcze.
Dziękuje mojej becie - Alicei.
Za wszelkie błędy wybaczcie nam obu, mi za to że popełniam je w takich ilościach a Alicei za to że ich nie dostrzegła. Jak sama wspomniała tekst był długi i ciężki w sprawdzeniu, dlatego jeszcze raz, dziękuję. Jest to pierwszy odcinek, chciałam go podzielić na dwa odcinki ale akcja tak się toczy że się nie da.
Najważniejsze - wszystkie moje opowiadania są silnie związane z muzyką. Kocham muzykę! I znajdzie się ona w każdym odcinku. Wszystkie w jakiś sposób pasują pod klimat sytuacji. Będę je zaznaczała * pod którą znajdzie się url.
Poza tym za radą LaFleur dodaję krótki opis opowiadania. A raczej o tym co zamierzam pisać, zobaczymy z jakim skutkiem.
Edward ucieka z rodzinnego miasta Provence we Francji. Początki w Nowym Jorku są trudne. Zbuntowany, pełen pulsującego gniewu nastolatek zaczyna studia. Zostaje Bankierem w wysoko postawionej firmie. Pewnego dnia jego przyjaciel Jasper oznajmia Edwardowi, że jego ojciec jest bliski śmierci. Edward musi wrócić do Provence. Wracają wspomnienia i przeżycia. Historia o winie, seksie i nauce życia.
Miłego czytania. :D!
Et viola.
Powrót do czerwonego wina.
- Początek.
Otworzył drzwi i wziął głęboki wdech powietrza, spoglądając na wysokie drapacze chmur stojące naprzeciwko niego. Były niemal tak imponujące, jak jego umiejętności negocjatorskie oraz spryt w branży. Rosalie wyszła tuż za nim, przytrzymując drzwi, aby przepuścić sztab asystentów, wychodzących gęsiego z wieżowca. Wszyscy dzierżyli w ręce komórkę, beznamiętnie wypluwając stek słów do słuchawki przy a okazji lustrując wzrokiem papiery w twardych okładkach.
- Uśmiechasz się zbyt perliście. Co jest powodem tak szerokiego uśmiechu? - blondynka dogoniła Edwarda, łapiąc go kurczowo za ramię i zbliżając swoją głowę niebezpiecznie blisko jego.
Młody bankier uśmiechnął się szeroko, przystając przed luksusowym autem.
- Nie chciałabyś wiedzieć.
- Bardzo się mylisz.
- Interesy - skomentował krótko, wyswobadzając się z uścisku - Pójdą lepiej niż myślałem.
Szofer otworzył drzwi od czarnego mercedesa, wpuszczając Edwarda i Rosalie do auta. Oboje usadowili się w środku, zostawiając asystentów przed budynkiem. Szyba od miejsca pasażera rozchyliła się na wysokość oczu Edwarda a młoda, pełna wdzięku asystentka pochyliła się nad nią, przerywając rozmowę prowadzoną przez elegancki model BlackBerry, niedbale przyciskając go do obojczyka.
- Nie zapomnij o spotkaniu z prezesem. Piąta rano.
- Niech nie liczy na moje spóźnienie, będę co do minuty - odparł - Aha - przypomniał sobie w pośpiechu, przywołując gestem ręki brunetkę, jakby właśnie miał jej zakomunikować co najmniej tajemnicę rządową - Nie niepokojcie mnie dzisiaj. Zrozumiano?
- Oczywiście - uśmiechnęła się z wyrozumiałością.
- I niech te lanserskie dupki z firmy, która przegrała, nie dzwonili do nas. Zablokujcie linie, cokolwiek. Nie mam czasu na zawracanie sobie głowy rozgoryczonymi idiotami..
Asystentka kiwnęła potwierdzająco głową, na znak, że zrozumiała. Szyba zaczęła podnosić się do góry. Edward stracił dziewczynę z widoku, obserwując przez przyciemnione szkło, jak z pośpiechem cofa się do budynku. Była zdolna i atrakcyjna. Ale myśl ta w mgnieniu oka przestała zaprzątać mu umysł, gdy zgrabna dłoń przesunęła po jego udzie.
- Co dzisiaj proponujesz? - szepnęła ponętnie Rosalie, dobierając się palcami do rozporka Edwarda.
- Nie wiem, na co masz ochotę? Zarobiliśmy dzisiaj dużo pieniędzy - odepchnął ją lekko, by się podroczyć.
Rosalie odchyliła włosy na prawe ramię, znów kierując ręce w pożądanym kierunku.
- Ty zarobiłeś - poprawiła go, pochylając się.
- Racja, jestem zbyt skromny. Ty nie miałaś w tym żadnego udziału.
- Oraz zbyt bezczelny - zauważyła z uśmiechem.
Udało rozpiąć się jej błyskawiczny zamek w drogich, markowych spodniach od garnituru Edwarda. Brunet z zaciekawieniem w milczeniu zaczął obserwować poczynania młodej kochanki.
- Twoja równie bezczelna uwaga zostanie uch.. - przymknął oczy z rozkoszy - Yhm..., o czym to ja...? Ach, zostanie pominięta.
Rosalie umilkła, gdyż jej usta sunęły po twardniejącym członku. Edward zamknął na moment oczy i już odpływał za sprawą miękkich ust blondynki, gdyby nie natarczywa myśl że o czymś zapomniał. Powoli poddawał się rozkoszy gdy sobie przypomniał. Otworzył gwałtownie oczy.
- Cholera - zaklną gwałtownie odpychając od siebie Rosalie.
Blondynka uderzyła głową o szybę po lewej stronie mercedesa i w zdziwieniu wybałuszyła oczy.
- Aua.. to bolało.
Edward w pośpiechu zaczął zapinać zamek.
- Wynagrodzę ci to - nieprzejęty, lecz zdenerwowany swoją nieuwagą, od niechcenia pogłaskał głowę Rosalie, pukając nerwowo o przyciemnioną szybę dzielącą pasażerów od szofera.
- Słyszę to już któryś raz z rzędu - podirytowała się blondynka poprawiając włosy - Znów wypadło ci spotkanie? Z kim znów?
- Z prawnikiem. Powiedział, że ma do mnie ważną sprawę..
- I to sprawia, że jesteś taki nerwowy? - spytała z niedowierzaniem. Zlustrowała Edwarda z niesmakiem.
Szyba w końcu się rozchyliła. Edward zdążył się podirytować.
- Zdążyłbym rozebrać się trzy razy i wziąć prysznic w czasie, w którym ta gówniana szyba się otworzyła - skomentował niegrzecznie, co było jego znakiem rozpoznawczym - Szybko pod Piątą Aleję. Czeka tam na mnie mój prawnik. A ty - popatrzył na Rosalie - wysiadaj.
- Słucham?
- Już, już - grzecznie wypchał ją w stronę drzwi.
Auto się zatrzymało. Szofer wyłączył silnik.
- Nie, nie. Proszę nie wyłączać silnika.
Rosalie rozchyliła usta.
- Wyrzucasz mnie? - nie mogła uwierzyć w to, co się działo. Jednak powinna przywyknąć, Edward nigdy nie traktował jej z należytym szacunkiem.
- Nie - zaprotestował choć sytuacja wyglądała nieco inaczej - Daj znać, zadzwoń, cokolwiek. Spotkamy się wieczorem - otworzył drzwi Rosalie, która z niechęcią wysiadła.
Blondynka, obrzucając agresywnym wzrokiem mercedesa, zamknęła drzwi z trzaskiem i westchnęła, podnosząc głowę w stronę niebios.
- Dupek.
* Mercedes odjechał a ona ruszyła w stronę najbliższej taksówki. Rosalie nienawidziła dawać się tak sponiewierać. Nie uważała się za byle kogo, była wręcz zdania, że zasługuje na szczery szacunek za swoje poświęcenie. Cztery miesiące temu, na spontanicznej imprezie w firmie, z okazji udanej akcji na giełdzie pokierowanej przez firmę poznała Edwarda. To za jego sprawą firma zyskała 70 milionów dolarów. Siedziała w towarzystwie koleżanek z pracy, nieświadoma, że ten miły, szalenie przystojny mężczyzna, który przejechał z lubością dłonią po jej kolanie, w drodze do windy, wykorzystując nieuwagę koleżanek, to TEN Edward. Edward, dla którego, jak się okazało straciła szybko głowę. Przyjęcie odbyło się bez zarzutów, pracownicy świętowali, znieważając nieobecność głównego winnego całego zajścia. Rosalie dopiła ostatni łyk szampana. Pamiętała, że tamtego dnia wyjątkowo szybko się upiła i w milczeniu opuściła biuro, nie chcąc zwracać na siebie szczególnej uwagi. Była tak wstawiona, że stojąc w windzie nie podniosła głowy, gdy ktoś nieszczególnie skromnie wsiadł do jej środka, aby nie zdradzić swojego stanu. Ciekawość jednak wygrała i gdy podniosła głowę, zobaczyła koło siebie tego samego mężczyznę, który bezczelnie, a zarazem czarująco pozwolił sobie dotknąć jej kolana. Miał na sobie garnitur od Prady, skórzane mokasyny i lekki zarost na twarzy. Twarzy, która była zwrócona w jej stronę.
- Przyjęcie się udało? - spytał, choć nie wykazywał zbytniego zainteresowania.
- Mój stan chyba najlepiej o tym świadczy.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Świętowała pani podwyżkę?
- Można uznać to za dobry pretekst do świętowania - odparła zaczepnie, czując się niezręcznie za swój obecny stan. W głowie zaczęło jej szumieć ale w ostateczności dalej była świadoma tego, co robi i czego zrobić nie powinna. Winda zjechała na pusty parter. Wyszli z niej w tym samym czasie, ocierając się ramionami.
- Powinna mi pani podziękować - Edward skręcił za Rosalie, która zwróciła swoje kroki w kierunku wyjścia.
- Doprawdy? - odwróciła się do tyłu - Kiedy?
- Innym razem - odparł wymijająco i, nie tracąc uśmiechu, znikł za wejściem do podziemnego garażu wieżowca. Kiedy Rosalie wyszła na zewnątrz, by zaczerpnąć z trudem powietrza i powstrzymać śmiech, z budynku wyjechała szara Corvetta. Byłaby bezczelna, gdyby pomyślała, że coś będzie ją z tym mężczyzną łączyło, więc oczywistym było, że żadna myśl tego typu nie przebiegła jej przez umysł. Słusznie wyłączyła się na bodźce z zewnątrz i z trudem poszła po taksówkę. Teraz, zaledwie cztery miesiące później znów łapała taksówkę. Nie była już jednak upita. Ani alkoholem, ani wdziękiem Edwarda Cullena.
Skręcili w pośpiechu w boczną ulice. Żółte taksówki opanowały zewsząd mercedesa tak, że Edward ze znudzeniem wpatrzył się w szybę, znużony żółcią wokół siebie. Na dodatek zaczęło padać. Szofer spojrzał w lusterko, na twarz Edwarda z której dało się wszystko wyczytać. Całe to znużenie i opanowanie, które kłębiło się w nim w środku. Krótko cieszył się udanym przetargiem, pomyślał szofer. Patrząc z niepokojem na drogę i tworzący się przed nimi korek, postanowił się odezwać.
- Postoimy trochę w korku - powiedział kierowca.
- Ile? - rzucił zniecierpliwiony brunet.
- Na moje oko, około 20 minut.
- Na pańskie oko? - Edward uniósł lewą brew - Potrzebuję prawdziwych słów, a nie założeń - dodał, zerkając na zegarek.
Szofer wzruszył ramionami w geście kapitulacji.
- Nie jest to zależne ode mnie.
- Rozumiem, ale sytuacje ,nad którymi nie mam kontroli, przerażają mnie.
Szofer umilkł. Normalny objaw ludzi dążących do władzy, pomyślał.
Edward podparł głowę o rękę, a czoło przyparł do zimnej szyby, po której spływały krople deszczu. Znów spojrzał na zegarek. Niewielkie natręctwo, które wszystkich irytowało.
- Umilić panu czas muzyką?
Edward spojrzał na szofera ze zdziwieniem, unosząc lekko brwi w bardzo neutralnym geście.
- Skoro umili mi to tracenie czasu w tym gównianym wozie, niech pan coś włączy.
Szofer uśmiechnął się i puścił muzykę*. Była to przedziwna melodia, zaczerpnięta zapewne z jakiegoś soundtracku, jednak wyciszyła Edwarda i przestał na chwilę myśleć o spóźnieniu. Przyglądnął się bliżej kroplom wody, aż niechcący spojrzał na taksówkę obok mercedesa, w której siedziała młoda kobieta. Jej twarz była rozmazana przez krople deszczu, ale dało się zauważyć że gawędzi przez telefon. Kiedy zauważyła że ktoś bezczelnie się jej przygląda spojrzała w bok i wysłała Edwardowi fucka.
Młody brunet z niesmakiem poprawił garnitur.
- Cóż, nienawiść to też jakiś objaw gorącego uczucia - mruknął pod nosem.
Chwilę później szofer oznajmił, że korek ruszył. Z jedenastominutowym spóźnieniem, Edward dotarł na Piątą Aleję. Wysiadł z Mercedesa i teczką zasłonił głowę, aby chronić ją przed deszczem. W rogu, pod bramą do budynku stał najlepszy przyjaciel Edwarda, Jasper, który ze zniecierpliwieniem tupał nogą o mokry chodnik. Był wysokim kawalerem ubranym w modnie skrojony garnitur, z przedziwnymi włosami o nieokreślonym kolorze i oczami, czasem przerażającymi, ale zatracającymi w swej głębi. Poznali się na studiach, w tym trudnym czasie, żyjąc w studenckiej biedzie, wynajęli wspólnie kawalerkę. Od tamtego czasu się nie rozstawali. W świecie, w którym żyli, w zawodzie, w którym pracowali, doceniało się prawdziwe przyjaźnie - każda nowa mogła być przykrywką do wykopania z wysokiego stanowiska.
- Przemókł ci tyłek? - zażartował na powitanie Edward.
Jasper bez wyrazu uścisnął jego dłon.
- Nie wygłupiaj się, mam poważną sprawę - odparł kiedy wyswobodził się z ich przyjacielskiego uścisku.
- Mów, co takiego. Pożyczyć ci pieniądze? O co chodzi? O dziewczyny? - Jasper milczał - No, mów.. - Edward klepnął go w ramię.
Jasper wpatrzył się w chodnik.
- Wolałbym, abyśmy się gdzieś przeszli - odparł Jasper, sukcesywnie unikając wzroku Edwarda.
- W tym deszczu? - zdziwił się brunet.
Rozejrzał się wokół siebie i dostrzegł uciekających przed burzą Nowojorczyków. Tylko nieliczni z nich, w posiadaniu parasola, kroczyli ze spokojem, lecz nadal pośpiesznie przed siebie.
- Ludzie raczej stronią od deszczu - zauważył - Jeśli jednak chcesz... - zawahał się, czując, jak powaga sytuacji rośnie.
Jasper ruszył, łapiąc Edwarda za ramię i ciągnąc go za sobą. Edward tylko najlepszemu przyjacielowi mógł pozwolić na taką głupotę, jak kroczenie w deszczu przez ulice Nowego Jorku. Nie protestował więc, a w między czasie rozejrzał się po ulicy, po drzewach i ludziach. Dawno tego nie robił. nie było okazji.
- Będąc twoim adwokatem wszystkie sprawy są kierowane uprzednio do mnie a nie do ciebie.
- Ach, przypuszczałem że to spotkanie nie będzie czysto przyjacielskie.
- Będzie, bo to co ci właśnie powiem, nie przekażę jako prawnik, a jako twój najlepszy przyjaciel, Edwardzie.
- Nie bardzo rozumiem. Straciłem coś? Pieniądze? Cały mój dorobek? - zażartował, ale ku jego zdziwieniu, Jaspera wcale ten żart nie rozśmieszył.
- No bo co może być ważniejszego od pieniędzy?
- Rodzina.
Edward odsunął się od Jaspera. Stanęli pod drzewem, gdzie nie lało na nich tak soczyście.
- Edward, twój ojciec umiera. Dostałem wczoraj telefon z Francji, z Provence.
Edward zamilkł. Przyglądał się w milczeniu mokrym liściom kasztanowca nad ich głowami, z których spadały krople wody, mocząc ich włosy. Ojciec? Brzmiało to nieprawdopodobnie. Carlisle? Przecież...
- Mój ojciec? Przestań, to kawał sukinkota, jego nawet trutka na szczury nie udupi - wymówił swoje myśli na głos.
- Do cholery, Edward! - Jasper złapał przyjaciela za ramiona - Twojemu ojcu został niecały tydzień życia. Pielęgniarka o wszystkim mnie poinformowała.
- P.. .pielęgniarka? - brunet nabrał powietrza w płuca.
- Musisz w tym tygodniu do niego jechać, jeśli chcesz zobaczyć go żywego.
- Oszalałeś? W tym tygodniu mam ważny przetarg..
- Od kiedy pieniądze są dla ciebie takie ważne? Pieniądze to nie wszystko.
- Przestań prawić mi morały - Edward strącił, urażony, ręce Jaspera - Zadzwonię do mojej asystentki, zarezerwuję lot. Pojadę tam - dodał tylko, aby Jasper nie patrzył na niego w tak przykry, oskarżycielski sposób.
- Na ile?
Edward zmierzył Jaspera.
- Jeden dzień, może więcej... Co to ma do rzeczy?
- Myślę, że bardzo się zmieniłeś - Jasper ruszył do przodu, Edward za nim - Gdyby mój ojciec...
- Twój ojciec cię nie zostawił - przerwał Jasperowi - Ty każdą wigilię spędzałeś z rodziną, a nie w kawalerce, z przypadkowymi ludźmi - zauważył Edward z przekąsem - Nie wspominam najlepiej ojca, więc po co ta dramaturgia? - Wyrównali krok.
- Myślałem, że się tym przejmiesz - przyznał Jasper.
Deszcz powoli ustępował, choć na niebie dalej przemieszczały się ciemne chmury. Edward pomyślał o Rosalie.
- Muszę poinformować Rosalie, że z dzisiejszych planów nici.
- Dalej z nią jesteś?
Edwarda rozbawiła reakcja Jaspera, który popatrzył na niego, głęboko zaskoczony.
- Ma coś w sobie.
Jasper uśmiechnął się.
- Może to ta jedyna?
- Może - Edward również się uśmiechnął.
Przeszli kawałek, aż do końca ulicy. Później, dalej rozmawiając, weszli do kawiarni z najlepszymi i najdroższymi ciastkami w mieście. Edward postawił Jasperowi kawę. Wciąż się rozumieli, to dobry znak. Zapach kawy odświeżył w pamięci Edwarda bardzo dawno niewidziany zakątek umysłu, do którego schował wszystkie wspomnienia z ojcem w Provence. Mieszkali w wielohektarowej posiadłości z winnicą, kortem tenisowym i basenem. Matka Edwarda była jedną z tych przedziwnych kobiet, które spełniały się tylko podróżując po świecie, a dzięki Carlisle'owi mogła to czynić bez skrupułów, szastając rodzinnym majątkiem. Edward był dzieckiem z przypadku, nigdy nie planowała zajść w ciążę, choć gdy brunet pojawił się na świecie, od razu pokochała go matczyną miłością. Pokochała na tyle, ile sama mogła. Edward pół życia mieszkał z ojcem w słonecznej Prowansji. Carlisle przekazywał mu, od najmłodszych lat, życiowe mądrości: uczył pić wino i mieć do niego należyty szacunek, nauczył rzeczy, dzięki którym Edward był kim był - mężczyzną, który osiągnął zawodowy sukces. Nauczył go też wyrachowania. W ich rodzinnym domu mieszkała za dawnych lat młoda gosposia, Elize i ogrodnik Christope, który opiekował się winogronami. Edward był przekonany, że nadal tam są i trwają przy ojcu w ostatnich momentach jego życia. Nie słuchając Jaspera, niechcący pogrążył się we wspomnieniach. Nie mógł uwierzyć, że ojciec jest bliski śmierci. Dla Edwarda był nieśmiertelny. On i jego cygaro, które miał w zwyczaju palić w ogrodzie, wśród cieni drzew o kopulastych koronach, dlatego też wizja powrotu do Provence wydała mu się tak samo nierzeczywista, jak widok umierającego ojca.
*Jak każdego poranka, pierwsze, co Edward uczynił, nie było, jak u większości ludzi, skorzystanie z toalety, a z expressu do kawy. Ktoś bardzo mądry powiedział mu, że kawa wypłukuje witaminy, a w szczególności jedną, za sprawą której jesteśmy skoncentrowani, wypoczęci i spokojni. Edward przyjął tę informację jak każdą inną - z lekkim pobłażaniem. Spoglądając jednak ukradkiem na trzęsące się ręce, podkrążone oczy i rozdrażniony nastrój, zorientował się, że skutki wypłukania owej witaminy są przykre w skutkach i podejście lekkoducha do wszystkich mniej optymistycznych informacji jest zgubne. Przeszedł się po schludnym, pedantycznie czystym salonie z racji tego, że mało w nim przebywał, z kubkiem w ręku i wszedł do sypialni. Wybrał pierwszy z rzędu garnitur i, wraz z krawatem, rzucił go na fotel. Biorąc kolejny łyk kawy wrócił do salonu i stanął naprzeciw szklanej ściany, wpatrując się w rozległy widok uśpionego Nowego Jorku. Było jeszcze ciemno, w związku z czym miasto mieniło się tysiącami jaskrawych kolorów. W szybie dostrzegł swoje odbicie. Ujrzał wysokiego, rozkojarzonego mężczyznę, z kubkiem ulubionej kawy w ręce, z włosami, którego koloru nie mógł dostrzec w szybie. Bezapelacyjnie włosy te żyły własnym życiem, układając się w każdą stronę świata. Rosalie wspominała, że takiego uwielbia go najbardziej - naturalnego. Ale czy ułożone włosy świadczyły już o braku naturalności? Nie mógł zrozumieć kobiet i, z racji tego, że mało go prócz finansów obchodziło, nie fatygował się, aby się tym głowić. Był w samych bokserkach. Spojrzał na zarys umięśnionego brzucha. Nie był jednak zadowolony z efektu, zdając sobie sprawę, że trochę zaniedbał siłownię. Był jednak zbyt zajęty, tak przynajmniej wytłumaczył sobie chwilową słabość do obijania. Napiął się, ale uznał to zachowanie za żałosne i śmiejąc się pod nosem odszedł z kawą w głąb pokoju, skąd dochodziła łuna przyćmionego światła z lampy. Rozsiadł się w fotelu i, patrząc na zegarek, uznał, że chwilę odpocznie. Tej nocy nie mógł zasnąć i wstał grubo przed czasem. Był wdzięczny Zooey za to, że nikt z firmy nie nachodził go tej nocy. Należy się jej premia, pomyślał, zamaczając usta w ostatnim łyku kawy. Oblizał usta. Mówiąc "nie nachodził", pominął Rosalie, która od dwudziestej łączyła się kilkakrotnie z jego BlackBerry oraz skrzynką e-mailową. Edward nie dał znaku życia. Nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Tej nocy chciał zostać sam, choć wiadomość o ojcu nie wstrząsnęła nim na tyle, aby zrezygnował z wizyty blondynki. To, co powiedział mu zeszłego dnia Jasper wciąż było lekko nierzeczywiste. Znów spojrzał na zegarek. Nic nie robienie go irytowało. Nie mógł tego znieść, więc poszedł pod prysznic. Włączył ciepłą wodę, ściągnął bokserki i wślizgnął się spokojnie pod strumień wody. Namydlił ręce i rozprowadził mydło po ciele. Tuż koło pępka natrafił na rozległą bliznę.
- Co ci się stało? - Claude spojrzała na młodego Edwarda ze strachem. Brunet stanął u progu drzwi wejściowych, zakrywając pokrwawiony odcinek brzucha ręką.
- Nic, Claude, nie mów ojcu - poprosił stanowczo, siadając na schodach.
W między czasie rzucił o ziemię szpachlą oraz maską ze złością. Ściągnął pokrwawioną rękę z przesiąkniętego krwią stroju do szermierki i zaczął go powoli ściągać. Claude kucnęła przed nim.
- Jasna przenajświętsza, Edward - warknęła - Coś ty narobił? - spojrzała z daleka na zakrwawioną rękę nastolatka.
Edward popatrzył na Claude z nienawiścią.
- Nienawidzę szermierki.
- To dlaczego nie powiesz tego ojcu?
- Bo jemu na tym zależy. Chce, żebym walczył, rozumiesz? - spojrzał w oczy Claudy - Nie, nie rozumiesz - stwierdził po namyśle, krzywiąc się na twarzy.
Claude bez słowa pomogła mu ściągnąć górną część stroju. Młody syknął z bólu. Odwróciła się w stronę jego brzucha i oboje dostrzegli rozcięcie koło pępka. Dziewczyna poddała je natychmiastowej, krytycznej ocenie.
- Oszalałeś? - wydarła się. Nic nie rozumiała. - W szermierce walczy się bronią tępą.
- Tym razem był to inny pojedynek. Użyliśmy broni siecznej - zaczął się nerwowo tłumaczyć - A w szabli liczą się pchnięcia jak i cięcia. Musiałem się zgodzić.
- Wstań, trzeba to przemyć.
Wstali i pokierowali się przez posiadłość w stronę kuchni. Edward usiadł na kuchennej wyspie, a gosposia schyliła się do dolnej szafki po opatrunek i coś do przeczyszczenia. Grzebiąc w lekach, nie zaprzestała jednak wywodu, jakie to niesłuszne - walczyć w ten sposób.
- Przegrałem - rzekł z niechęcią Edward, przerywając Claude monotonne mądrości życiowe - Na domiar złego, ta blizna będzie mi o tym przypominała. O mojej porażce.
Claude podniosła się z ziemi z wodą utlenioną i gazem w ręce.
- Mylisz się - pokręciła przecząco głową ostrożnie stając przed Edwardem. Podniosła wskazującym palcem jego głowę, tak, by spojrzał na nią z uwagą - Mężczyzna musi przyjmować swoje porażki z taką wdzięcznością, jak zwycięstwa.
- Co to za głupoty?
- Zobaczysz - uśmiechnęła się Claude - że mężczyzna niczego się nie uczy zwyciężając. To porażki wydobywają wiele mądrości. Przynajmniej nie ruszysz już broni siecznej.
- Bardzo zabawne - skrzywił się - Aua - podskoczył, gdy miękka gaza obmyła jego ranę, za sprawą leczniczych dłoni Claude.
- Zwycięstwo docenia się znacznie bardziej po porażce.
Tak wiele lat minęło od tego zdarzenia i ani razu sobie o tym nie przypomniał. Dopiero teraz. Jak na złość, przyszło w momencie, kiedy najmniej chciał wspominać zdarzenia z Provence. Schował się pod strumieniem wody, tak, jakby ta miała leczniczo oczyścić jego umysł z myśli. Z oddali usłyszał stłumiony dźwięk budzika i bez wahania zakręcił wodę. Złapał za wiszący ręcznik i wytarł w niego wodę. Dochodziła szósta. Nad Nowym Jorkiem przez tę chwilę zdążyło zrobić się już jasno. Rozdzwonił się BlackBerry. Spojrzał na wyświetlacz i gdy upewnił się, że to Zooey, odebrał.
- Tak?
- Cześć, Edward. Przypominam ci, że za dwie godziny masz samolot. Bilety będą czekały na ciebie na miejscu.
- Świetnie - odparł, biorąc kubek po kawie i idąc z nim do kuchni - Słuchaj, załatwiłaś auto na miejscu?
- Jeszcze nie, spokojnie. W trakcie lotu załatwię ci transport. Jakieś szczególne wymagania co do wozu?
- Nieszczególne. Pobyt we Francji ograniczę zaledwie do jednej przejażdżki - umył kubek pod bieżącą wodą - Coś jeszcze?
- Myślę że nic. W razie czego dzwoń.
- Zooey, skarbie - przewrócił oczami - To zaledwie jeden dzień.
- Wiem, ale jako twoja asystentka, wiem również, że szybko zmieniasz zdanie.
Edward skrzywił się.
- Sama idea pomysłu zostania dłużej jest zwyczajnie nierealna. Nie negocjowałem urlopu dłuższego niż dwa dni.
- W takim razie - do usłyszenia - rozłączyła się.
Edward odłożył BlackBerry na blat. Zooey była dobrą asystentką. Znów był z niej dumny. Była błyskotliwa i zaradna. A to się ceni. Wrócił do sypialni po garnitur i w trakcie ubierania, znów usłyszał dzwonek od komórki. Pomyślał, że to Zooey, zapewne o czymś zapomniała i w samej koszuli przebrnął w pośpiechu przez salon, nie patrząc nawet na wyświetlacz.
- Zapomniałaś coś dodać? - spytał jak gdyby nigdy nic, trzymając telefon między policzkiem a obojczykiem ,na dodatek w tym samym czasie zakładając spodnie.
- Słucham? - usłyszał głos Rosalie.
Na dźwięk kochanki zaklnął w myślach. Wsunął spodnie i zapiął guzik.
- Próbuję się dodzwonić od wczoraj i nic z tego. Dlaczego nie odbierasz?
- Chciałem zostać sam. Dlaczego dzwonisz?
- Czasem twoja arogancja mnie dobija. Umówiłeś się ze mną na wieczór. Odłożyłam specjalnie papiery, ale najwyraźniej grubo się myliłam, myśląc, że wczorajszy wieczór spędzimy razem. Zamiast tego spędziłam go z twoją automatyczną sekretarką! - syknęła wściekle - Uwielbiam, kiedy mnie olewasz - dodała z sarkazmem.
- Rosalie - Edward przetarł oczy ze zmęczeniem - Za dwie godziny będę w drodze do Francji, muszę zobaczyć ojca.
Przez moment zapanowała cisza w słuchawce. Rosalie nie odważyła się od razu zabrać głosu.
- Ojca? - nie kryła zdziwienia.
- Jest chory.
- Myślę, że tym bardziej powinieneś do mnie zadzwonić - jej głos złagodniał.
Edward uznał to za dobry znak i wycofał się z kuchni, by założyć marynarkę i buty.
- Tyle, że jestem typem dupka, wolę takie rzeczy przetrawić w samotności - wyjaśnił, przechodząc przez salon.
To jednak nie było prawdą. Nie potrafił rozszyfrować sam siebie i tego, dlaczego tak bardzo nie chciał spotkać się z Rosalie. Podejrzewał, że w tak dziwnym szoku, w którym wbrew pozorom trwał, w dalszym ciągu może odkryć swoje słabości o których pojęcia nie miał nawet sam Jasper, dlaczego więc Rosalie miałaby być ich świadkiem?
- Jestem w szoku! Co z nim?
- Nie wiem. Jasper mówił, że został mu tydzień życia - wsunął na siebie bezszelestnie marynarkę, skupiając się na dwóch rzeczach na raz - Muszę kończyć kochanie, naprawdę - Nie, dla faceta myślenie o dwóch rzeczach na raz to tortura.
- Rozumiem. Musiszbyć skołowany.
- Rosalie.. - przeciągnął jej imię niecierpliwie - Prawdę mówiąc, to nie wiem. Wciąż bije się z myślami. Zobaczymy, jak przyjadę na miejsce. Aha, proszę cię, nie dzwoń, to zaledwie jeden dzień, wolałbym ograniczyć kontakt z BlackBerry - uprzedził, nim blondynka zdążyła cokolwiek o tym napomknąć.
- Dzisiaj jadę na konferencję. Mathieu Kossovitz awansował mnie na swoją bliską asystentkę. Żałosny awans, od dzisiaj będę odwalać za niego całą brudną robotę. Tak więc nic się nie stanie, nawet gdybym bardzo tego chciała.
- Słucham? Kossovitz? Powtórz...
- Mathieu..
- Nie, stop. - zaprotestował - Czy wiesz, że z każdą ze swoich asystentek sypiał, a ich posada trwała tak długo dopóki ich związki z nim się nie rozleciały? - spytał z ciekawości. Wsunął czarne mokasyny i łapiąc za kluczyki od wozu przejrzał się w lustrze. Włosy miał w dalszym ciągu mokre, ale był czerwiec więc nawet przez myśl mu nie przeszło, że może się przeziębić. Ostatni raz spojrzał na mieszkanie i otworzył drzwi, wychodząc na klatkę schodową.
- Co to ma do rzeczy? A czy wiesz, że Edward Cullen zaliczył pół działu maklerskiego?
- To gruba przesada. Zaledwie jedną trzecią - pomyślał że to odpowiedni moment na żarty, chociaż był w tak kiepskim nastroju, że nie wymyślił nic kreatywniejszego.
Rosalie się rozchmurzyła. Zamknął drzwi i wsiadł do windy.
- Muszę kończyć.
- Ja też. Będę tęsknić.
- Wprawdzie nie masz za czym, ale doceniam to - rozłączył się.
Teraz został sam. Zupełnie. Winda zjechała na dół. W milczeniu, ignorując powitanie portiera skierował się do podziemnego garażu budynku. Odnalazł swoją szarą corvettę i wsiadł do jej środka. Nim włączył silnik coś sobie przypomniał.
-Umilić panu czas muzyką?
Edward spojrzał na szofera ze zdziwieniem, unosząc lekko brwi w bardzo neutralnym geście.
- Skoro umili mi to tracenie czasu w tym gównianym wozie, niech pan coś włączy.
Szofer uśmiechnął się i puścił muzykę. Była to przedziwna melodia, zaczerpnięta zapewne z jakiegoś soundtracku, jednak wyciszyła Edwarda i przestał na chwilę myśleć o spóźnieniu.
Nigdy nie włączał muzyki, ponieważ był zdania, że go rozprasza. Ale wczorajszego Edwarda, od dzisiejszego, różniła bardzo zasadnicza rzecz: umysłu wczorajszego Edwarda nie trapiła żadna myśl, prócz biznesu, a dzisiaj miało się to trochę inaczej. Mógł mieć tylko nadzieję, że po powrocie wszystko wróci do normy. Przegrzebał schowek w poszukiwaniu starych płyt. Gdy był studentem jeździł po okolicy wyświechtanym trabantem, zabierając na stopa przeróżnych ludzi. Zapraszał na przejażdżki punków, autostopowiczów, obcokrajowców i kelnerki z drogich restauracji, które leciały na jego bujne nieokrzesane włosy i rozciągnięty sweter. Chciał udowodnić ojcu, jak bardzo można się stoczyć na dno i zostać fleją. Z czystego chamstwa. Wtedy muzyka była najważniejsza. Puszczali w trabancie wszystko, co się dało, montując nowy odtwarzacz CD. Jasper wychylał głowę z okna i darł się na ulicę. Po studiach Edward zdobył pracę, wykopał swojego podwładnego i zajął wysoko postawione miejsce w biznesie. Z trabanta przerzucił się na sportową corvettę, a ze starego wozu jedyne, co zostawił, to płyty CD, które zakurzyły się od nieużytku. Ale od czasu, z którego pochodziły te zawstydzające i niewarte wspominania chwile, minęło już trochę lat. Przegrzebał schowek. Jedyną płytą, która nie uległa rozpadowy, była składanka z 2005 roku, lekko zakurzona, ale działająca. Wyjechał z garażu na ulicę, śmiejąc się z chwilowej słabości.
- Oj, Edward, miękniesz...
c.d.n |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez keh dnia Pon 1:03, 30 Lis 2009, w całości zmieniany 7 razy
|
|
|
|
|
|
LaFleur
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Mar 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Oahu
|
Wysłany:
Sob 18:02, 17 Paź 2009 |
|
Biłam się z myślami, czy wejść i przeczytać coś, czego tytuł wydał mi się dziwny. "Powrót do czerwonego wina"? Serio? Zwłaszcza słowo "wino" mnie przyciągnęło. Kiedy kliknęłam na link w głowie ułożyła mi się już cała historia... Francja, winnica, brąz, czerwień, bordo, drewno, ciemne owoce zwisające z drzewek. Taka moja romantyczna natura. Więc kiedy strona się całkowicie załadowała, przebiegłam wzrokiem pomiędzy avatarem, datą rejestracji i postami, a krótkim wstępem i twoimi słowami. Coraz częściej widzimy tu te dziwne opowiadania bez bet, na które nie da się patrzeć, a których autorowie łamią wszelkie rodzaje regulaminu. Na całe szczęście nic takiego w tym przypadku nie miało miejsca. Nie dołożyłaś jednak żadnego opisu, przez co zastanawiałam się jeszcze chwilę. To była tylko chwila ;D
Już po pierwszym akapicie wiedziałam, że mam przed sobą coś fajnego. Żałowałam tylko, że nie mogłam sobie puścić żadnego muzycznego tła. Trochę zdziwiło mnie to, że tak szybko ktoś dorwał się komuś do rozporka. Mimo tego małego odrętwienia (zupełnie nie wiem, dlaczego się ono pojawiło, nigdy nie mam nic przeciwko scenom erotycznym, tu go się jakby nie spodziewałam), czytałam dalej.
Jakoś tak nie przepadam za Rose, pewnie dlatego, że w większości opo jest sukowata, lub wprost przeciwnie, przesłodzona. To taka "najlepsza przyjaciółka", z którą Bella wybiera się jedynie na zakupy. Nikt nigdy nie zrobił z niej fajnej, rozbudowanej postaci. Mam nadzieję, że to zmienisz.
Podoba mi się, że tworzysz całą rzeczywistość. Każda postać jest ciekawie wprowadzona, łączy się z nią dobra, wiarygodna historia. Przykładowo Jasper, którego absolutnie uwielbiam.
Kiedy, czytając, dowiedziałam się, że Carlisle umiera, domyśliłam się dalszego ciągu. Nie uważam, że to coś złego, jakby co xD
I uwaga: absolutny hit, to piosenka Slow Train'a. "Matkoboska", to cisnęło mi się ciągle do głowy. Nie znałam tego, ale już przy pierwszych taktach przestałam całkowicie skupiać się na tekście. Jakaś totalne maskara, że tak powiem.
Cały dodany przez ciebie fragment całkowicie zachęca do przeczytania dalszej części, co z pewnością uczynię.
Prośby:
1. Mogłabyś, jeśli masz oczywiście, podać link do chomika? Otrzymałaś ode mnie wielki kredyt zaufania tym tekstem i mam zamiar dodać cię do mojej "Dwudziestki piątki wspaniałych - polecanych chomików". Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będą na tym, lub wyższym poziomie.
2. Dodaj, proszę cię, opis do opowiadania. Masz świetny materiał do zareklamowania, a wiele czytelników najpierw chce wiedzieć, co przeczyta. [EDIT: No i świetny opis. Zachęca, jak cholera xD]
To tyle. Dziękuję za uwagę, mam nadzieję, że kiedyś odwdzięczysz się jakimśtam maleńkim komentarzem przy mojej pracy. Życzę dużo wolnego czasu, bo wiem, że piekło, zwane szkołą wyniszcza każdą chwilę.
Namaste. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez LaFleur dnia Sob 18:52, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Sob 18:32, 17 Paź 2009 |
|
Zacznę może od fabuły:
Podoba mi się. Zdecydowanie. Nie jest to kanon, za co Cię cenię. Ostatnio wolę właśnie takie opowiadania. Ładnie nakreśliłaś sylwetkę Edwarda i związałaś go na dodatek z Rosalie, odważny ruch. Całość nie jest przewidywalna, nie lubię FF w których po 1 rozdziale wiadome jest kto z kim i dlaczego. Z pewnością zachęciłaś mnie do dalszego czytania. Jakby nie patrzeć, pomimo dalszej części mojego posta, kupiłaś mnie całkowicie. Może to dlatego, że po zamianie imion dałoby się zrobić z tego coś całkowicie innego? A może dlatego, że po prostu masz zarypiście wciągający styl.
Jednak, mimo pracy Twojej bety, wyłapałam spoooro błędów, które chciałabym tu wyliczyć. Nie wiem, jak ten teks był sprawdzany, ale moim zdaniem w tej kwestii jest słabiutko. Oczywiście nie traktuj tego jako jakąś ofensywę, to raczej pomoc w doszukaniu niedoskonałości ^^
Cytat: |
Szyba od miejsca pasażera rozchyliła się na wysokość oczu Edwarda a młoda, pełna wdzięku asystentka pochyliła się nad nią, przerywając rozmowę prowadzoną przez elegancki model BlackBerry |
Te słowa o modelu telefonu całkowicie mieszają sens tego zdania. Musiałam przeczytać to kilka razy, żeby stwierdzić, że to Edward prowadzi rozmowę, a nie BlackBerry.
Mogłoby być tak:
Szyba od miejsca pasażera rozchyliła się na wysokość oczu Edwarda, a młoda, pełna wdzięku asystentka pochyliła się nad nią, przerywając rozmowę, którą mężczyzna prowadził przez elegancki model BlackBerry.
Cytat: |
- I niech te lanserskie dupki z firmy, która przegrała, nie dzwonili do nas. Zablokujcie linie, cokolwiek. Nie mam czasu na zawracanie sobie głowy rozgoryczonymi idiotami.. |
Zamieniła bym czymś słowo lanserskie. No nie wiem, może pyszałkowate, albo narcystyczne? Poza tym, "nie dzwonią do nas"
Cytat: |
Edward stracił dziewczynę z widoku, obserwując przez przyciemnione szkło, jak z pośpiechem cofa się do budynku. |
To w końcu stracił ją z widoku, czy ją widział? To zdanie zaprzecza samo sobie.
Cytat: |
- Co dzisiaj proponujesz? - szepnęła ponętnie Rosalie, dobierając się palcami do rozporka Edwarda.
- Nie wiem, na co masz ochotę? Zarobiliśmy dzisiaj dużo pieniędzy - odepchnął ją lekko, by się podroczyć. |
Powtórzenia.
Cytat: |
- Słyszę to już któryś raz z rzędu - podirytowała się blondynka poprawiając włosy - Znów wypadło ci spotkanie? Z kim znów?
- Z prawnikiem. Powiedział, że ma do mnie ważną sprawę..
- I to sprawia, że jesteś taki nerwowy? - spytała z niedowierzaniem. Zlustrowała Edwarda z niesmakiem.
Szyba w końcu się rozchyliła. Edward zdążył się podirytować. |
Po pierwsze, aż 3 powtórzenia w takim krótkim kawałku, a po drugie nie podoba mi się tu składnia.
Cytat: |
Miał na sobie garnitur od Prady, skórzane mokasyny i lekki zarost na twarzy. Twarzy, która była zwrócona w jej stronę. |
Może i było to celowe powtórzenie, ale ja zrobiłabym z tego jedno zdanie i wyeliminowała drugie "twarzy". Będzie ładniej.
Cytat: |
Żółte taksówki opanowały zewsząd mercedesa tak, że Edward ze znudzeniem wpatrzył się w szybę, znużony żółcią wokół siebie. Na dodatek zaczęło padać. Szofer spojrzał w lusterko, na twarz Edwarda z której dało się wszystko wyczytać. Całe to znużenie i opanowanie, które kłębiło się w nim w środku. Krótko cieszył się udanym przetargiem, pomyślał szofer. Patrząc z niepokojem na drogę i tworzący się przed nimi korek, postanowił się odezwać. |
OMG! Znów tyle powtórzeń...
Cytat: |
- Umilić panu czas muzyką?
Edward spojrzał na szofera ze zdziwieniem, unosząc lekko brwi w bardzo neutralnym geście.
- Skoro umili mi to tracenie czasu w tym gównianym wozie, niech pan coś włączy. |
Powtórzenie...
Cytat: |
W rogu, pod bramą do budynku stał najlepszy przyjaciel Edwarda, Jasper, który ze zniecierpliwieniem tupał nogą o mokry chodnik. |
Za dużo tutaj tych przecinków. Zmień to np. na
"Pod bramą budynku stał najlepszy przyjaciel Edwarda, Jasper, ze zniecierpliwieniem tupiąc nogą o chodnik."
Cytat: |
Poznali się na studiach, w tym trudnym czasie, żyjąc w studenckiej biedzie, wynajęli wspólnie kawalerkę. |
Tutaj to samo.
"Poznali się w trudnym czasie, na studiach. Oboje żyli w studenckiej biedzie, więc wynajęli kawalerkę." Lepiej?
Cytat: |
W świecie, w którym żyli, w zawodzie, w którym pracowali, doceniało się prawdziwe przyjaźnie |
I znów... Masz jakąś manię przecinków?
"W tym świecie i tym zawodzie doceniało się prawdziwe przyjaźnie."
Cytat: |
Tylko nieliczni z nich, w posiadaniu parasola, kroczyli ze spokojem, lecz nadal pośpiesznie przed siebie. |
Jak wyżej. Na dodatek spokojnie wyklucza pospiesznie
"Tylko nieliczni z nich, którzy posiadali parasol, mogli kroczyć spokojnie przed siebie"
Cytat: |
Jasper ruszył, łapiąc Edwarda za ramię i ciągnąc go za sobą. Edward tylko najlepszemu przyjacielowi mógł pozwolić na taką głupotę, jak kroczenie w deszczu przez ulice Nowego Jorku. Nie protestował więc, a w między czasie rozejrzał się po ulicy, po drzewach i ludziach. Dawno tego nie robił. Nie było okazji. |
Powtórzenia, powtórzenia. I brak wielkiej litery.
Cytat: |
Później, dalej rozmawiając, weszli do kawiarni z najlepszymi i najdroższymi ciastkami w mieście. Edward postawił Jasperowi kawę. Wciąż się rozumieli, to dobry znak. Zapach kawy odświeżył w pamięci Edwarda bardzo dawno niewidziany zakątek umysłu, do którego schował wszystkie wspomnienia z ojcem w Provence. |
Powtórzenia.
Cytat: |
Jak każdego poranka, pierwsze, co Edward uczynił, nie było, jak u większości ludzi, skorzystanie z toalety, a z expressu do kawy. |
Tym razem składnia. Może tak?
"Jak każdego poranka, pierwszym, co uczynił Edward było skorzystanie z ekspresu do kawy, a nie z toalety, jak reszta ludzi."
Cytat: |
...zorientował się, że skutki wypłukania owej witaminy są przykre w skutkach i podejście lekkoducha do wszystkich mniej optymistycznych informacji jest zgubne. |
Skutki przykre w skutkach? o.O? A pogrubione zmieniłabym na lekkoduszne/beztroskie podejście.
Cytat: |
Przeszedł się po schludnym, pedantycznie czystym salonie z racji tego, że mało w nim przebywał, z kubkiem w ręku i wszedł do sypialni. |
To zdanie rozumiem tak, że Edward przeszedł przez pokój, bo mało w nim bywał. Także do zmiany.
"Przeszedł się po salonie, który był pedantycznie czysty jedynie z powodu niewielkiej ilości czasu, jaki w nim spędzał i trzymając w ręku kubek wszedł do sypialni."
Cytat: |
Ujrzał wysokiego, rozkojarzonego mężczyznę, z kubkiem ulubionej kawy w ręce, z włosami, którego koloru nie mógł dostrzec w szybie. Bezapelacyjnie włosy te żyły własnym życiem, układając się w każdą stronę świata. Rosalie wspominała, że takiego uwielbia go najbardziej - naturalnego. Ale czy ułożone włosy świadczyły już o braku naturalności? Nie mógł zrozumieć kobiet i, z racji tego, że mało go prócz finansów obchodziło, nie fatygował się, aby się tym głowić. |
Po 1 powtórzenia, po 2 !których! koloru nie mógł dostrzec w szybie, a po 3 "nie zamierzał się tym głowić"
Cytat: |
- W takim razie - do usłyszenia - rozłączyła się.
- Rozumiem. Musiszbyć skołowany.
|
- W takim razie, do usłyszenia - rozłączyła się.
i 2:
- Rozumiem, musisz być skołowany.
Nie dam głowy, że to wszystkie, ale musisz przyznać, że jak na betowany tekst było tego sporo. Proponuję becie zajrzeć do poradnika dla bet, przydaje się.
Pozdrawiam,
Vena. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Sob 18:50, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
whisper.
Gość
|
Wysłany:
Sob 18:48, 17 Paź 2009 |
|
Czy wyjdę na idiotkę, mówiąc, że Powrót do czerwonego wina dodałam już do ulubionych?
Mam taką małą nadzieję, że jednak nie.
Ja cię nie mogę, gdy tylko zobaczyłam tytuł, ten skojarzył mi się z Włochami. Teoretycznie rzecz biorąc, nie myliłam się.
Kurczę, keh, jesteś świetna. Naprawdę. Nie spotkałam się dotychczas z twoją twórczością i muszę przyznać, że żałuję. Bo albo to ty marnowałaś szansę na pokazanie swojego talentu, albo to ja jestem ślepa. A ślepa jestem i tak. ^^
Rozdział jest naprawdę intrygujący, chociaż opis też niczego sobie . Podobał mi się wątek związku Edwarda i Rosalie, swoją szosą bardzo dobrze, że ze sobą są, bo gdzie nie popatrzysz, tam Rosalie jest opisywana jako głupia blondynka, którą stworzono do robienia z siebie kretynki. A tu jest babą z jajami, która nie dość, że ma do siebie szacunek, to jeszcze nie da sobą pomiatać jak podrzędna panienka lekkich obyczajów.
I wyszło na to, że ją lubię. :D
Co mi się jeszcze podobało? Dziewczyna, która pokazuje Edwardowi środkowy palec - a niech ma, rozpuszczony, przystojny gnojek.
Jako puentę chciałam wypisać ci błędy, które wyłapałam, ale - do jasnej - Vena mnie wyprzedziła.
Tak więc, nie pozostaje mi nic więcej, jak życzyć ci weny, chęci i czekolady bo ponoć dobrze działa na mózg, i oczywiście zagwarantować, że z chęcią wpadnę przeczytać kolejny rozdział.
amen-no. |
Ostatnio zmieniony przez whisper. dnia Sob 18:52, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Antalya
Gość
|
Wysłany:
Sob 19:04, 17 Paź 2009 |
|
Od jakiegoś czasu rzadko czytam nowe opowiadania na tym forum. Może jest to wina coraz to gorszych tematów, czy też podobych problemów bohaterów. Kiedy weszłam do tego działy przykuł moją uwagą nowy temat. Przyznam, że zaciekawił mnie tytuł. "Powrót do czerwonego wina" od razu skojarzył mi się z Fancuską winnicą. Nie było opisu opowiadania co mnie trochę zdziwiło, ale postanowiłam przeczytać myśląc "może nie będzie złe". Już od pierwszego wersu mnie zaciekawiła ta historia, więc czytałam dalej. Wstawka z dzieciństwa Edwarda mnie zainteresowała. Jak na razie nie ma Belli, ale sądze, że to nie długo się zmieni. Może jej nie będzie? Proszę! Cóż - marzenie sciętej głowy. Błędów było trochę, ale myślę, że Vena większość wypisała. Dobrze - moim zdaniem - napisane masz opisy. Ogólnie fabuła bardzo mnie zaciekawiła i zaintrygowała. Zobaczymy co będzie dalej. Z pewnością jeszcze tu zajrzę.
Pozdrawiam, Antalya.
PS Zauważyłam, że dodałaś już opis Twojego opowiadania, który - o ile można jeszcze bardziej - zaintrygował mnie. :P |
|
|
|
|
transfuzja.
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 276 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia.
|
Wysłany:
Sob 19:09, 17 Paź 2009 |
|
Przyznam, że mnie tak jak LaFleur przyciągnęło wino w tytule. Brak opisu trochę mnie zniechęcił. Wolę wiedzieć, o czym będzie opowiadanie. Już miałam kliknąć na ten czerwony krzyżyk, ale postanowiłam przeczytać komentarze. I się przekonałam. :)
Twój ff wydaje mi się interesujący. Postacie są rozbudowane, każda z nich ma swoją historię. Dzięki temu można się, że tak powiem, zatracić w czytanym tekście. A przynajmniej ja mogę.
Podoba mi się relacja Edwarda i Rose. Tzn., nie chciałabym się w niej znaleźć, ale masz plusa za to, że nie jest supersłodko. Takie rzeczy się zdarzają, więc mogę to sobie wyobrazić.
Doszło do tego, że zaczęłam żałować Rosalie. Wow. Mam nadzieję, że jeszcze coś z niej "wyciśniesz", że namiesza, ale z głową...
Krótko mówiąc: zainteresowałaś mnie. Mam prośbę: mogłabyś mnie powiadamiać o kolejnych odcinkach? Byłbabym wdzięczna.
Niestety, pojawiło się kilka błędów. Niektóre wypisałam.
Cytat: |
- Zapomniałaś coś dodać? - spytał jak gdyby nigdy nic, trzymając telefon między policzkiem a obojczykiem ,na dodatek w tym samym czasie zakładając spodnie. |
Spacja po, nie przed przecinkiem.
Cytat: |
Rosalie - Edward przetarł oczy ze zmęczeniem - Za dwie godziny będę w drodze do Francji, muszę zobaczyć ojca. |
Po "zmęczeniem" kropka.
Cytat: |
- Rozumiem. Musiszbyć skołowany. |
"Musisz być" - osobno.
Cytat: |
Jedyną płytą, która nie uległa rozpadowy, była składanka z 2005 roku, lekko zakurzona, ale działająca. |
"Rozpadowi".
trans |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Sob 19:32, 17 Paź 2009 |
|
keh... jest bajecznie... tak spokojnie i fajnie wyważyłaś ten tekst... wprowadzasz czytelnika zdanie po zdaniu... powoli a dokładnie... czuję jak Edward... mam wspomnienia Edwarda... znam jego relacje z ludźmi... znam jego przyzwyczajenia i tedencje...
bardzo mi się podoba :)
do następnej części...
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 19:59, 17 Paź 2009 |
|
W ostatnim czasie nie wchodze na nowe tematy, wolę gdy historia nieco się rozwinie. Ale przez moje przeziębienie mam mnóstwo czasu więc postanowiłam tu wejść. I jestem bardzo miło zaskoczona. Opowiadanie zaczyna się bardzo dobrze. Świetnie opisujesz bohaterów, ich relacje. Jeden rozdział a już sporo wiadomo o Edwardzie i jego przeszłosci co nie przeszkadza w tym, by w kolejnych rozdziałach zaskakiwac czytelników. Piszesz bardzo obrazowo. Mam nadzieję, że skorzystasz z możliwości jakie daje obsadzenie tego opowiadania w Prowansji. Słońce, winnice, zwyczaje - to wspaniałe tło dla wielu opowieści i skorzystaj z niego.
O błędach nie będę się rozpisywać, moje poprzedniczki sporo ci juz wytknęły. Pewne wyrażenia jak dla mnie tu poprostu nie pasują lub są źle użyte:
Np. "śmiechasz się zbyt perliście. Co jest powodem tak szerokiego uśmiechu?" - wydaje mi się, że perliście można się śmiać a uśmiechać szeroko.
"Nie była już jednak upita" - nie była jedna pijana lub nie upiła się jednak - wydaje mi sie, że tak lepiej by to brzmiało.
"Stanęli pod drzewem, gdzie nie lało na nich tak soczyście." nie lało obficie, intensywnie, nie lało tak bardzo a soczyste moga być owoce.
Sporo by się tu tego nazbierało. Gdzieś mignęła mi mała litera po kropce.
Proponuję żebyś przeczytała jeszcze raz tekst przed zamieszczeniem go tutaj. Na świeżo nawet po zbetowaniu mozna coś jeszcze wychwycić.
Zreszta masz czas by szlifować to opowiadanie. Mam nadzieję, że będziesz dalej pisać bo twoje opowiadanie ma ogromny potencjał a ja jeszcze tu wrócę :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ewelina
Dobry wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 58 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P
|
Wysłany:
Sob 20:13, 17 Paź 2009 |
|
Zaciekawił mnie tytuł, więc zdecydowałam się zajrzeć co w trawie piszczy, a raczej co w temacie pisze. I powiem, że pisze sensownie, ciekawie i intrygująco. Ostatnio zauważyłam, że lubujemy się w zbuntowanych Edwardach, ponieważ niesie on ze sobą dreszczyk emocji. A gdy do tego dochodzi arogancja zmieszana z pogardą, to jesteśmy, że tak brzydko powiem udupione. Kochamy takich facetów:) Co do treści.. Podoba mi się, nie wiem czy drażni mnie oschłość Edwarda i pogoń za pieniędzmi, jednak to ewidentnie duży plus fabuły. Czekam na drugi rozdział.
Pzdr |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
keh
Wilkołak
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 23:48, 17 Paź 2009 |
|
Dziewczyny z góry dziękuje za WSZYSTKIE komentarze.
Nawet nie będziecie w stanie wyobrazić sobie jak wiele przynoszą mi one radości. Strasznie strasznie! :D
Chciałam odpisać na każdy komentarz z osobna ale kiepsko mi to wychodzi czyt. jestem w tym cienka więc streszczę krótko:
1.Chomika nie mam albo mam tyle że go jeszcze nie rozgryzłam.
Muszę się z nim oswoić ale jak coś wrzucę to dam znać.
2.Postać Rosalie mam nadzieję że namiesza. Zobaczymy. Chociaż nie na tym mi zależy, wolałabym się skupić na seksie, winie i nauce życia. Od nowa. Pewne zdarzenia zmieniają ludzi, możliwe, że zmienią i Edwarda ale nawet JA nie jestem tego pewna.
3.W kanonie nigdy bym się nie odnalazła bo wszystko za bardzo wydaje się ograniczone, a człowiek lubi mieć poczucie, że ma możliwość wyboru.
4.Bella niestety (dla jednych - Antalya ) wystąpi ale jeszcze nie wiem w jakim rodzaju. Myślę że tu toczy się mentalny pojedynek w mojej głowie pomiędzy Rosalie a Bellą, ponieważ Rosalie jest tu grubo niedoceniana.
5.Jeśli chcecie, tak oczywiście mogę was powiadamiać o nowych częściach. Dla mnie to żaden problem. :D
6.Co do moich zdań o których mowa była w komentarzu Aurora Rosa, typu, że lało soczyście - bardzo dawno nie pisałam więc opisanie jakiś tam sytuacji, nawet najprostszych czasem wychodzi mi po prostu dziwnie. Może kiedy uda mi się rozkręcić takie pomyłki mi przejdą.
Dziękuje raz jeszcze! Aha, no i skrobnijcie o mnie słówko innym czytelniczkom, może też wpadną i przeczytają. Chętnie poczytam nowe komentarze. Do usłyszenia. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
chochlica1
Gość
|
Wysłany:
Nie 10:00, 25 Paź 2009 |
|
Zastanawiałam się, czy skomentować, ale w końcu uległam, ponieważ na to zasługujesz :)
Od początku. Tytuł wybrałaś idealnie. Wyróżnia się, rzuca w oczy i chociaż nawet nie wiemy jeszcze o czym jest całe opowiadanie, ma się ochotę do niego zajrzeć i sprawdzić o co chodzi z czerwonym winem. Poza tym ten trunek dobrze mi się kojarzy. Z jakimś szykiem, tajemniczością...
Myślę, że dobrałaś to idealnie do tematyki.
Potem opis. Och, zdecydowanie wiesz, jak zachęcić czytelnika do czytania! Opis jest krótki i treściwy, ale najbardziej dotarły do mnie te słowa: Historia o winie, seksie i nauce życia. Już wiem, że to nie będzie pusta, zapychająca historia, lecz coś z przesłaniem, coś życiowego, coś co niesie za sobą jakieś wnioski i realne sytuacje. Zero idealizacji. Po prostu życie. Lubię czytać takie ff. Mają w sobie coś przyciągającego.
Duży plus za narrację trzecioosobową. Nie jestem pewna, czy sprawdziłaby się tutaj pierwszoosobowa. Wybranie postronnego narratora to dobre rozwiązanie. Nie zdradza wszystkiego, rzeczowo opisuje sytuacje i wprowadza stopniowo w świat bohaterów. Oby tak dalej, a się mnie nie pozbędziesz
I w końcu bohaterowie. Edward - młody człowiek, zniszczony przez widmo XXI w., ciągłej walki o pieniądz i wysoką pozycję społeczną. Zagubiony we własnym życiu, które trudno życiem nazwać, skoro zawierają się na nie jedynie dwie rzeczy - praca i pieniądze. To smutne, jak można się zatracić w czymś, co nigdy nie da szczęścia. Owszem, zbudował sobie względną kopułę dostatku, myśląc, że to właśnie jest to. Ale myli się i ten wyjazd, wieść o stracie, wieść o śmierci jego autorytetu, z pewnością wiele w nim zmieni i pozwoli zacząć żyć na nowo. Pozwoli odzyskać to, co stracił i nie być zgorzknialcem.
Rosalie. Ukazałaś ją jako zupełnie inną osobę. To kobieta, która mimo konsekwencji położyła wiarę w tym związku i się w niego zaangażowała. Mogę jej jedynie współczuć, bo marnuje się i nigdy szczęścia nie zyska. Mam nadzieję, że oprzytomnieje i nie da sobą pomiatać.
Ja zdecydowanie jestem za pojawieniem się Belli :D Rose powinna odżyć na nowo z kimś innym. A Bella byłaby dobrym rozwiązaniem. Poza tym kocham tą parę! xD
Myślę, że nieco się rozpisałam. Czekam na następny rozdział bardzo niecierpliwie, z nadzieją, że już go piszesz :D
Pozdrawiam :*
Chochlica. |
|
|
|
|
keh
Wilkołak
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Nie 22:24, 01 Lis 2009 |
|
Hej dziewczyny. :D
Rozdział jest już napisany, muszę tylko popracować nad początkiem który mnie nie zadowala. Później będzie to zależało już tylko od bety.
Mam nadzieję że jeszcze o mnie nie zapomniałyście! heheh. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Nie 23:07, 01 Lis 2009 |
|
No to czekamy na kolejny rozdział i nie daj nam znowu tak długo czekać... myślę, że zasługujemy już na ciąg dalszy?:)
życzę dalszej weny i tak trzymaj droga autorko:)
Pozdrawiam
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
keh
Wilkołak
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Wto 21:58, 03 Lis 2009 |
|
Jasne że zasługujecie ale beta chwilowo milczy. Zaangażowałam już drugą ale ta też nie daje znaku życia. W sumie odcinek jest gotowy, czeka tylko na poprawienie błędów. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez keh dnia Wto 21:59, 03 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Wto 22:50, 03 Lis 2009 |
|
hmm... szanowne bety proszone o odpowiedzi naszej drogiej autorce:)
niestety beta nie jestem, ale mam nadzieję, że jakaś szybko się znajdzie i nie da nam tak długo cierpieć bez żadnej winy....
Pozdrawiam
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
chochlica1
Gość
|
Wysłany:
Wto 22:53, 03 Lis 2009 |
|
a ja tu czekam niecierpliwie! keh, mogę zaoferować swoją pomoc, bo sporo betuję, więc jeśli nie uzyskasz odpowiedzi, napisz na PW, czy w jakiś tam sposób się ze mną skontaktuj :)
twój ff mnie uzależnił i nie wytrzymuję, dziewczyno weny, weny i jeszcze raz weny! :* |
|
|
|
|
keh
Wilkołak
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 14:26, 07 Lis 2009 |
|
Nim zacznę swój nudny wywód z góry dziękuje mojej nowej becie Lys. Dedykuje Tobie ten odcinek bo tylko tak mogę się odwdzięczyć. :cebulovelove:
Jak zwykle zaczniemy od muzyczki - to jeden z nieodłącznych elementów mojego opowiadania. Aha i jak to ktoś już zdążył na forum napisać Wena karmią komentarze (czy coś w tym stylu ^^') Czekam na nie bo to one napędzają mnie do pisania. Nie będę tu nic ukrywała, nie będzie komentarzy nie będzie nowego odcinka. Musicie mnie upewnić w pewnych kwestiach, sprawić, że sama zacznę zastanawiać się nad błędami, które popełniłam w tym ff czy też jego zaletami. A na sam koniec przepraszam za tak długi czas bez odcinka - moja pierwotna beta mnie olała i niestety stąd te parę dni poślizgu. *_*
ps. pod gwiazdkami znajdują się linki do muzyki.
Rozdział drugi.
*Pierwsze co zrobił, gdy wysiadł z samolotu to głęboki wdech powietrza. Zapach Provence rozniósł się po jego nozdrzach. Każde miasto, w którym był pachniało inaczej. Nowy Jork pachniał obezwładniającym syfem - czymś od czego starał się uciec - parującą wodą z kanalizacji na przedmieściach, budką z hot dogami, które omijał, szumem ludzkich głosów ściśniętych pomiędzy setkami innych, na które był kompletnie głuchy. Sztokholm pachniał mrozem, który obezwładniał twarz i resztę ciała, a Berlin niósł za sobą woń dzikich romansów. Razem z Jasperem odwiedził Berlin półtora roku temu. Patrząc na widok uśpionego Provence, w którym nawet na lotnisku było spokojnie i cicho, a w powietrzu czuło się przyjemną świeżość, której brakowało wszędzie indziej, wspomnienia z Berlina wydawały się brudne, plugawe i poza prawem. Miesiąc w stolicy Niemiec był najbardziej seksualnym miesiącem w jego życiu. Poznał tam kobietę, w której się zakochał. Odgrywała cholernie ważną rolę w życiu Cullena, choć przekonanie to umocniło się dopiero po ich rozłące. Tamtej zimy oddała mu się bezgranicznie i pewną część siebie powierzyła na zawsze. Nie mogła cofnąć ani czasu, ani uczuć, ani nawet tego kiedy potargała w pociągu jego adres zamieszkania. Poznali się w nocnym klubie w centrum Berlina, który słynął z dobrej, wpadającej w ucho muzyki. Jasper kochał takie kluby; lubił dobrą muzykę, uwielbiał palić papierosy wśród ładnych i inteligentnych dziewczyn. Szydził z głupoty. Dosiadał się do towarzystwa kobiet niezależnych, bystrych, wygadanych oraz bezczelnych, bo tylko w takie dyskusje z lubieżnością mógł się wdawać. Zaciągnął Edwarda do środka, rozglądając się dyskretnie po klubie. Ogólny design przypominał klimatyczny londyński bar z grubo wytłuszczonym napisem „happy hour” na zielonej tablicy. Plakat ten sprawił, że Edward niechcący spojrzał w stronę wysokiej brunetki, której twarz zakrył kłęb dymu. Siedziała oparta o blat w towarzystwie koleżanek i zdawała się w pełni cieszyć życiem; piła i paliła na przemian. Rozmawiała i gawędziła, śmiała się i żartowała. Jasper od razu się nią zainteresował. Po krótkiej wymianie zdań przysiedli się do dziewczyn i zaczęli rozmowę. Brunetka zamilkła. Wpatrzyła się w Edwarda i przez resztę wieczoru tylko paliła, potakując głową. Opuścili klub jako ostatni. Była piąta nad ranem, ale ze względu na porę roku na zewnątrz wciąż było ciemno. Pożegnali się, a kiedy dziewczyny zniknęły za rogiem, a właściwie jedna z nich, Edward poczuł ekstremalny smutek. Tydzień później, kiedy prawie o niej zapomniał, znów spotkali się w jednym z klubów. Tym razem udało im się porozmawiać. Dziewczyna opowiedziała mu o sobie: z jakiego powodu tu przyjechała i dlaczego studiuje kulturoznawstwo. Co parę minut zapalała nowego papierosa; często bawiła się włosami, kusiła ustami. Była fantastyczną osobowością. Tamtej nocy Edward zaprosił ją do hotelu położonego w centrum Berlina, a kiedy znaleźli się w pokoju, rzucił ją na łóżko i rozebrał. Dopiero po stosunku dowiedział się jak ma na imię.
- Bella - mruknęła leniwie i przejechała dłonią po twarzy Edwarda, zsuwając palec po jego ustach, szyi i piersi.
Jej twarz schowała się pomiędzy spoconymi włosami. Odgarnął je i wsunął język w jej usta.
Tamtej nocy wszystko uległo zmianom. Edward odsunął się od Jaspera, który znajomość z Bellą uważał za nieporozumienie.
- Nie możesz zakochać się po jednym bzykaniu!
- Nie zakochałem się.
- Chodzisz półprzytomny! - wściekł się. - Nasza wyprawa zamienia się w koszmar! To miał być przyjacielski wypad, a od tygodnia sam snuję się po Berlinie i wpadam na dziewczyny, z którymi przespałem się zeszłej nocy! Gorzej być nie może!
Początkowo nieporozumienie przerodziło się w poważny konflikt. Jasper wyjechał z Berlina o tydzień wcześniej. Wrócił do Nowego Jorku i nie odbierał telefonów Edwarda, który każdą sekundę czasu poza hotelem spędzał z Bellą. Cullen nie miał czasu na jakiekolwiek zamartwianie się przyjacielem. Razem z dziewczyną chodzili na zakupy, jeździli autobusem, mieszkali w hotelu, spali, jedli i kochali się w łóżku, w którym ciągle drapały ich okruszki po chlebie. Edward kąpał się z Bellą, a Bella suszyła Edwardowi włosy. Całowali się i uprawiali seks w najprzeróżniejszych miejscach. Wdawali się w dyskusje na temat świata, polityki i biznesu; kultury, o której Edward nie miał zbytnio pojęcia i o giełdach, o których Bella mogła się w końcu czegoś dowiedzieć. Była to piękna, pełna pasji miłość, która obojgu przysłoniła oczy. Chłopak prawie stracił najlepszego przyjaciela, a Bella przyjaciółki, które bez jej udziału dalej balowały na terenie Niemczech. Przez ten miesiąc nic, prócz odkrywania samego siebie i ciała drugiej osoby, nie liczyło się. Oboje przeżywali najpiękniejszy seks w życiu i zdawać się mogło, że nigdy nie będzie lepiej, jak dotychczas. I tak było. Edward już nigdy nie poczuł tak silnej, przemożnej chęci zaspokojenia drugiej osoby bowiem Rosalie, ani inna przed nią dziewczyna, nie działała na niego tak elektryzująco, jak Bella. A jeśli już odważył się na tak głębokie uczucie, to od razu przypominał sobie o jej istnieniu i znów zamykał się w sobie. Przypominały mu się wszystkie zdarzenia z udziałem dawnej kochanki: drobne nieporozumienia, radości i smutki, a przede wszystkim dawny Edward - pełen bezmyślności i niedojrzałości. Karcił siebie i ze wstydem wspominał swoje zachowanie. Chciał żałować za to wszystko, ale nie potrafił. Bella była jak letni wiatr, którego trudno uraczyć w upalny poranek. Była kimś, kogo nie trudno wychaczyć wzrokiem wśród tłumu, aczkolwiek trudno zatrzymać na dłużej. Osobą, którą pożąda nie jedna, a wiele osób. I ta myśl doprowadzała Edwarda do furii. Każdego dnia w Berlinie dostrzegał narastające zainteresowanie Bellą, a ona, jak na złość, nim. Czuła się osaczona i niespokojna, choć płomienny romans, o którym słyszała tylko w filmach, wydobył z niej tak piękne uczucia, o których nigdy by się nie posądziła. Rozkwitła niczym kwiat i dojrzała, a Edward uczynił z niej prawdziwą kobietą. Którejś nocy obudziła się przygnieciona jego ręką na talii. Przyjrzała się mu jak śpi i dostrzegła ogromny potencjał. Taki, który ją przerastał. Była pewna że mu nie sprosta. Przylgnęła uchem do jego nagiej klatki i wsłuchiwała się w rytmiczne bicie serca. Przez ten miesiąc uwierzyła w miłość, która przed Berlinem była jedynie abstrakcyjną myślą. Chciała wiedzieć o Edwardzie najdrobniejsze szczegóły; wciąż była niezaspokojona. Wiedziała o nim, że nie lubi spać na plecach, że jest bardzo zadziorny i ambitny, kiedyś był związany z winem, ale niechętnie o tym wspomina, że słucha dobrej muzyki, skończył studia i aby uwieńczyć ich koniec, przyjechał tutaj z Jasperem. Że jest starszy od niej i gdy patrzy na nią dostrzega w jego oczach pełno opiekuńczości, że kocha seks, jak każdy facet, i wiele innych drobnostek. Kiedy się rozstawali Bella czuła mimo to ulgę. Chciała wrócić do dawnego świata. Edward był rozdarty i zaniepokojony. Pożegnali się na stacji metro długim pocałunkiem. Wymienili się adresami, ale nic poza tym, bo nawet wcześniejsze rozmowy o przyszłości były urywane przez Bellę. Myśl o tym, że gdy utrzyma kontakt z Edwardem, jej misterne i bardzo wygodne życie zmieni się w sposób, w który by nie chciała, sprawiła że kiedy tkwili w uścisku, wyciągnęła bez słowa Edwardowi z kieszeni kartkę z własnym miejscem zamieszkania, a kiedy wsiadała do pociągu potargała tą z jego, aby nie kusiły jej żadne myśli i wątpliwości. Tamtego dnia wierzyła, że robi dobrze, bo nic, co wydawało się tak piękne jak ich miłość w tym brutalnym świecie, nie miało podstaw, aby przetrwać. Życie, które wiodła po powrocie już nie było tym samym życiem, a przyjaciele nie byli tymi samymi przyjaciółmi. Edward w pełni skradł jej wnętrze, a Bella w pełni skradła dawnego Edwarda. Spaliła jednak każdy most, za pomocą którego mogliby się odnaleźć.
*
*Wsiadł do wypożyczonego auta, który stał przed lotniskiem. Zooey dopilnowała wszystkich formalności. Odpalił kluczyk w stacyjce i wyjechał z lotniska, przejeżdżając przez miasto pełne ludzi. Z każdym kilometrem wracał wspomnieniami do przeszłości, w głowie odświeżały się obrazy, a poszczególne sceny odtwarzały się w pośpiesznym tempie. W jego głowie powstała pustka. Wjechał na drogę prowadzącą przez malownicze pola. Długie drzewa z gęstą koroną przepuszczały jedynie rozproszone światło, któremu udało się wpełznąć na ulicę poprzez liście. Od razu rozpoznał te drzewa. Jechał dwie godziny, a w między czasie rozmyślał o Rosalie i pracy. O szesnastej dojechał do starej bramy pokrytej mchem, która była oddalona od pobliskiego miasta o jakieś dziesięć kilometrów. Brama ta w rozproszonym świetle czerwcowego słońca wyglądała jak przejście do magicznego świata, w którym niegdyś mieszkał. Po drugiej stronie stał trzypiętrowy dom. Wjechał na podjazd. Sprytnie posługiwał się autem i ze zręcznością podjechał pod same schody posiadłości. Wysiadł z samochodu z ulgą i przeciągnął się, a jego kości strzeliły. Nim wszedł do środka rozejrzał się po okolicy. Słychać było śpiew ptaków, między drzewami latały motyle. Wokół domu zasadzono mnóstwo drzew, które dawały schronienie i cień zwierzętom, a także potencjalnym ludziom, którzy przemieszczali się przed budynkiem. Na ziemię, na której położono krętą dróżkę z kamienia, padały promienie słoneczne, tworząc mozaikę pomiędzy cieniem, a słońcem. Na lewo pomiędzy krzewami rozciągał się widok na pole z winogronem, olbrzymi ogród, rozbudowany kort tenisowy z fontanną i rzeźbami, oraz pozbawione pretensjonalnego wyglądu patio, w którym przesiadywał nocami, wczytując się w powieści o Robin Hoodzie. Kiedy stanął przed drzwiami jego ciało zostało sparaliżowane na parę sekund. W brzuchu poczuł niekomfortowy uścisk. Uchylając stare dębowe drzwi, z których płatami schodziła biała farba, zamknął oczy jak małe dziecko, które boi się tego, co je czeka. Wszedł bez pytania do środka i rozejrzał się po salonie. Zewnątrz panował spokój i cisza. W powietrzu fruwał delikatny kurz, którego najwyraźniej dostrzec mogło się w padającym z szerokich okiennic słońcu. Jeden z tych pełnych uspakajającego wdzięku promieni padał na stary okrągły stół, na którym stał bukiet świeżej lawendy. Koło drzwi wisiało antyczne lustro w złotej, zdobionej ramie. A naprzeciw kredens z książkami i paroma filiżankami do herbaty. Edward nabrał wdechu. W środku pachniało czystością, świeżym praniem i… dzieciństwem. A jedne z tych książek były jego książkami. Tymi, które czytał w ogrodzie schowany w krzaku u boku przyjaciół z sąsiedztwa.
- Edward! - usłyszał za sobą krzyk.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na gosposie. Patrzył na nią po raz pierwszy po pięcioletniej przerwie i nie mógł uwierzyć, że prawie nic się nie zmieniła. Jej twarz wciąż była atrakcyjna, miała zadbane czarne włosy upięte w kok, z których zwisały dwa kosmyki, kokieteryjnie opadające na oko.
- Claude! - wtulił się w ciało gosposi.
- Wydoroślałeś - skwitowała odsuwając Edwarda od siebie i przyglądając mu się z uwagą. - Jesteś bardzo przystojny - zmrużyła oczy.
- Wydoroślałem - powtórzył słowa Claude w odpowiedzi na jej stwierdzenie.
Uśmiechnęła się i raz jeszcze zlustrowała Edwarda. Brunet poczuł się lekko zawstydzony.
- Nie wstydź się!- jakby czytała w jego myślach. - Jestem pełna podziwu nad tym jak się wyrobiłeś. Pozytywnie. Cieszę się, że jesteś. – Ogarnęła ją tak straszna euforia, że Edward poczuł się jeszcze gorzej.
- Ile to lat?
- Chciałbym wiedzieć.. - odparł wymijająco, przybierając sztuczny uśmiech.
Całe pięć. I co gorsza postanowił zostawić to dla siebie, gdyż prawda nie napawała go szczególną dumą.
- Chodź do kuchni - przerwała jego rozmyślenia. - Christophe właśnie nawozi krzewy, poczekamy na niego - pociągnęła Edwarda za rękaw garnituru w stronę kuchni. Dał się kontrolować przybierając pobłażliwy uśmiech na widok wysepki, na której stały świeże jabłka. W kuchni nic się nie zmieniło, od lat takie same, ale świeże kwiaty w wazonie, antyczne meble, w których mieściło się tysiąc najróżniejszych drobiazgów, pudełek z herbatami i kuchennych narzędzi, zastawy, kubki, filiżanki, słoje z kawą i cappucino. Cygaro ojca. Ojciec...
- Cholera, Claude, ten bukiet dalej wisi na ścianie? - Chłopak wyminął wysepkę, wpatrzony w zasuszony bukiet goździków. Przejechał po nich palcem. Podarował je mamie za namową Christophe’a, kiedy przyjechała po kolejnej podróży z Azji.
- Tak… - Kobieta z sentymentem stanęła za Edwardem - Twoja mama zapomniała je od ciebie zabrać.
- Możliwe, że nie chciała ich zabrać. Nigdy nie pomyślałaś w ten sposób?
- Nie. - wróciła do wysepki, krojąc pomidory. Edward odwrócił się do niej i stanął w zamyśleniu - Wiem, że cię kochała… na pewno nie zostawiła ich celowo.
”Nawet jeśli matka mni kochała, to nigdy nie okazała tego w należyty sposób” - pomyślał z przekąsem, ale chwilę później się rozchmurzył patrząc na barki kobiety, które drgały w rytm krojonych pomidorów. Claude. To ona dała mu miłość, której nie dostał od matki. I nagle poczuł suchość w ustach. Chciał ukarać ojca swoją nieobecnością, a ukarał również ją, nie dając znaku życia przez tyle lat. Owszem, czasem dzwonił, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę jak zranił najbliższych.
- Wiesz po co przyjechałem.. - przerwał cisze.
Claude przestała kroić.
- Jest w ogrodzie - odparła tylko. Edward ruszył w stronę drzwi prowadzących na patio. –Edwardzie! - zawołała z pieszczotliwym akcentem. - Wykorzystaj to, że go widzisz. Jest bardzo słaby, poza tym dawno cię nie widział; przemyśl to - dodała i tracąc zainteresowanie pomidorami wyszła z kuchni.
Edward stracił Claude z oczu. Stał chwilę w milczeniu ze skupieniem na twarzy, aż otworzył szklane drzwi i wyszedł na zewnątrz. Blask słońca skupionego na kamienną posadzkę oślepił go na moment. Zakrył więc ręką oczy i ruszył przed siebie. Zszedł po schodach i stanął na świeżej, soczyście zielonej trawie. „Nic tu się nie zmieniło” - pomyślał i z sentymentem rozejrzał się wokół siebie. Lubił ten ogród, w szczególności, gdy był nastolatkiem. Dopiero wtedy docenił magiczność tego miejsca. Przycięty żywopłot tworzył długi wielometrowy korytarz aż do żelaznej bramy, która w deszczowe dni, lub o bardzo wczesnej porze zawsze spowita była mgłą. Rośliny podczas tego zjawiska wyglądały całkiem inaczej niż o świcie. Zdawały się kryć mnóstwo tajemnic, kusiły swoim wyglądem, szepcząc: „podejdź bliżej, zdobądź nas”. Edward zawsze ulegał ich pokusom. Jednego w swym życiu odmówić nie mógł sobie nigdy - towarzystwa roślin. Pokierował się do przodu, jak za dawnych lat, krocząc w tunelu z wysokiego żywopłotu. Znikając w kojącym cieniu opuścił rękę, gdyż tylko w nielicznych miejscach słońce zdołało przebić się między drzewami, które tworzyły solidny mur z liści. Szedł tak długo, aż wyszedł na drugą część ogrodu, wśród którego znajdował się kort tenisowy. Jednoroczne rośliny zasadzone wokół boiska wystawiały swe kolorowe kwiaty ku słońcu. Koło nich znalazł ojca, siedzącego na krześle z cygarem w ręku i słomianym kapeluszem na głowie. Minął hamak, który umocowany był do dębu, nie mogąc się powstrzymać przed dotknięciem faktury płótna, na którym niegdyś leżał z książką w ręku. Starał się to zrobić jak najciszej, nie wzbudzając podejrzeń Carlisla. Hamak pożółkł, ale wciąż był do użytku. Z odległości kilkudziesięciu kroków od ojca, znów na niego spojrzał. I jako zło ostateczne i nieodwołalne dopiero po chwili zdecydował się do niego podejść. Kiedy był tuż za nim dotknął jego pleców i przysiadł się do stolika.
- Cześć tato - przywitał się niepewnie.
Carlisle zmrużył oczy, odłożył cygaro i w milczeniu patrzył na młodego Cullena.
- Edward? – wychrypiał. - Synu! - pochylił się z trudnością nad szklanym stolikiem.
- Nie, tato - zaprotestował brunet. - Nie wstawaj - poprosił łapiąc ojca za ramiona i sadzając go z powrotem na krzesło. Nie mógł uwierzyć w to, jak Carlisle zmizerniał. Piętno czasu odcisnęło na nim swe korzenie. Skóra zarówno na jego twarzy, jak i dłoniach była pomarszczona i blada. Ale po mimo to, w tak ciężkim przygnębiającym stanie, nie mógł zrezygnować z cygara.
- Dostałeś więc telefon - zagadnął ojciec, wpatrzony w jakiś punkt w oddali - Nie jest nowością, że starość to ostatni okres życia, przypadający pod jego schyłek - zaśmiał się, - Cieszę się, że cię widzę.
- Nikt nie żyje wiecznie, tato - odezwał się ponuro Edward wpatrzony w jakiś punkt w oddali. Ostatnie słowo marnie wypadło na tle reszty: bardzo nieludzko, fałszywie i czerstwo. Przestał wierzyć w sens słowa ,ojciec'.
- Dalej jesteś na mnie zły? - Carlisle zaciągnął się cygarem, krztusząc przy okazji. Edward zmarszczył czoło.
- Tato nie pal, nie wygląda to dobrze. Niedługo twoje zdjęcia pojawią się w encyklopedii zdrowia w dziale paraliż i drgawki.
- Edwardzie - Carlisle uśmiechnął się z cygarem w ustach, szczerze rozbawiony reakcją syna - Na starość nie ma nic gorszego jak odmawianie sobie przyjemności, czyż nie? Ale nie po to przyjechałeś prawda?
- Nie rozumiem?
- Gdyby nie mój stan nie przyjechałbyś - stwierdził suche fakty. - Wciąż jesteś na mnie zły.
- Nigdy nie byłem.
- Wręcz przeciwnie - zaprotestował Carlisle. - Nie powinno się pielęgnować w sobie urazy, bo to tylko cofa człowieka w rozwoju, trzeba umieć przebaczać. Edwardzie. Czy nie to powiedziała ci Claude wiele lat temu?
Faktycznie coś mówiła. Ale ludzie mówią wiele rzeczy, nie mając podstaw by prawić morały. Może i jej słowa były mądre, ale czy słusznym było w przypadku Edwarda brać je do serca?
- Nie mam do ciebie żadnej urazy. Przebaczyłem ci wiele lat temu - łgał jak mało kiedy.
- Jesteś małym łotrem, Edwardzie - Carlisle przyjrzał się Edwardowi zmrużonymi oczyma. - Nawet kłamać przy mnie nie potrafisz...
Edward przeczesał spokojnie rękoma włosy.
- Tak mało o mnie wiesz, tato, że… - urwał.
Carlisle bacznie go obserwował.
- Nieważne. Nie przyjechałem po pięciu latach, aby się z tobą kłócić - spojrzał na ojca stanowczo, przyglądając się jego twarzy. - Co ci dolega?
- Prócz starości dolegają mi problemy z synem - Carlisle wyciągnął cygaro z buzi i kładąc peta na stoliku dodał - Masz kogoś? Dziewczynę?
Edward westchnął z podirytowaniem.
- Okej, już wiem. że o zdrowie pytać nie warto. bo nie odpowiesz. - Po czym nagle wrócił do aktualnego tematu, - Kogoś? - skrzywił się. - Nie wolisz spytać o pracę?
- Chciałbym, aby pewnego dnia na tej ziemi biegały twoje dzieci; miła wizja. To piękna, pełna ma.. - kaszlnął - magii posiadłość. Chciałbym ci ją oddać i liczę na to, że przyjmiesz ten gest z wdzięcznością. Ty i twoja kobieta.
- Obawiam się, że i bez wdzięczności mi ją przepiszesz – prychnął, po czym dodał z pełnym spokojem. - Jestem twoim jedynym synem. - Objął wzrokiem kolorowy od kwiatów ogród, w którym świeciło słońce a w powietrzu czuło się przyjemny, chłodny wiatr.
- Doprawdy? - ojciec również przybrał kpiący ton głosu, - Mógłbym przepisać ją na chociażby Christophe’a, który nie opuścił mnie w ciężkich czasach i nie przestał dbać o plony.
Edward zaśmiał się w duchu. Zamilkli. Carlisle wziął łyk wina w usta, a młody Cullen nabrał powietrza i upajał się jego świeżością.
- Mam kogoś, ale nie wiem czy chciałbym mieć z nią dzieci - odparł po chwili ciszy, - Jestem za młody na dzieci.
- Jak nazywa się ta kobieta?
- Rosalie.
- Opowiedz mi coś o niej. Chciałbym posłuchać.
Carlisle przymknął oczy i usadowił się wygodniej w krześle. Edward spojrzał na niego z konsternacją.
- Chciałbym wiedzieć jaki rodzaj kobiet cię pociąga.
Zwariował? Edward nie wiedział od czego tak naprawdę zacząć. Wokół można było usłyszeć kojący śpiew ptaków, dostrzec zieleń drzew, docenić bliskość drugiej osoby, a ojciec prosi go, aby opisał Rosalie. W jaki sposób?
- No więc - zaczął i się zawahał. - Jest blondynką, bardzo piękną zresztą.
- Skoro to prawda to od zawsze miałem nosa, że będziesz wyrywał te najpiękniejsze - wtrącił Carlisle.
Edward uśmiechnął się pod nosem.
- Pracuje w mojej firmie, dzięki niej właściwie się poznaliśmy. Ma piękne ciało. Uwielbiam je dotykać, bo pod moim dotykiem zawsze się ugina.
- Mów dalej... – poprosił, gdyż Edward znów zamilkł w słodkiej zadumie.
- Ma dwadzieścia siedem lat. Trudno mówić tu o kochaniu. W życiu kochałem tylko jedną kobietę i nie była nią Rosalie. Rose zawsze o mnie dba, a ja odpycham ją od siebie i ranię, bo któregoś dnia postanowię z nią zerwać i chcę, aby nie czuła żalu za kimś, kto wielokrotnie sprawił jej ból. Być może przypomni sobie te dni, w których umyślnie sprawiłem jej przykrość i dojdzie do wniosku, że zasługuje na kogoś lepszego.
- Ranisz ją, bo chcesz z nią zerwać? - Carlisle był zdziwiony.
Edward przytaknął.
- Ona jest kimś, przy kim czuje się bardzo w porządku i kimś, kogo obecność w moim mieszkaniu mi nie przeszkadza. Jest pewnym przełomem.. To trudne; wiele się zmieniło przez ostatnie lata. Ciężko mi o tym mówić. - Edward znów spojrzał przed siebie. - Jest mi z nią zbyt dobrze, aby samemu z nią zerwać, a jednocześnie wiem że jest tak wspaniałą i rezolutną kobietą, że zasługuje na kogoś, kto pokocha ją całym sercem. A ja wiem, że potrafię, ale nie tak mocno - wyjaśnił oschle.
- Widzisz, Edwardzie.. - odezwał się Carlisle głosem przepełnionym mądrością. - Kiedy mówisz o kobietach pokazuje się twoje prawdziwe oblicze.
Do stolika niespodziewanie dołączyła Claude i tym samym przerwała dotychczasową rozmowę.
- Jesteście! - ucieszyła się widząc Edwarda i Carlisle razem. Klasnęła w ręce przepełniona dumą. - Obiad gotowy. Wino podane.
Oboje wstali przenikając się wzrokiem. Kobieta wsunęła rękę pod jeden bok osłabionego Carlisla, a Edward pod drugi, ruszając w stronę magicznego ogrodu pełnego motyli, igrających na wysokości z powietrzem. Choć nawet ten fakt nie podziałał na Carlisla uzdrawiająco. Spacer tak strasznie go wycieńczył, że w połowie musieli się zatrzymać, aby Carlisle nabrał głębokiego wdechu. Edward trzymał jego rękę, pełny sprzecznych myśli i uczuć. Bolała go słabość ojca, a rozmowa, którą odbyli uświadomiła go, że musi mu przebaczyć. Claude spojrzała ukradkiem na Edwarda. Miał dziwną, bliżej nieokreśloną minę. Mogła tylko podejrzewać, że dzieje się coś dziwnego w jego głowie. Christophe czekał przed patio, wypatrując całą trójkę wzrokiem. Kiedy weszli po schodach mężczyzna na widok Edwarda uścisnął go mocno. Był czas, że traktował go jak swojego syna. Ale trwało to bardzo krótko. Edward był z reguły niedostępny i nikomu nie ufał. Trwał w swojej samotności z lubieżnością, więc Christophe stracił z nim nić porozumienia. Od tamtego czasu byli tylko przyjaciółmi. Zapach świeżego ciasta, mięsa i sałatek rozprzestrzenił się aż po całym dolnym piętrze. Weszli do jadalni. Jej pokój również prowadził na murowany taras, skąd przyszli. Drzwi od niego Claude otworzyła na oścież, zasłaniając je lekkimi białymi zasłonami, które unosiły się za każdym, nawet najlżejszym powiewem powietrza.
- Siadajcie! - poleciła i bez pomocy Edwarda pomogła Carlislowi usiąść na krześle przy okrągłym, nakrytym stole.
Edward poczuł ulgę. Wyprawa ta z napierającym na niego ciałem ojca, które nie należało do najlżejszych było lekko wycieńczające.
- Edwardzie - odezwał się Christophe, gotowy zasiąść do stołu, - Nie stój tak, same pyszności. Zapewne dawno ich nie jadłeś.
- Byłbym głupi gdybym nie spróbował – odparł uznając, że faktycznie nie gustownym byłoby nie zjeść tak pachnącego jedzenia.
Claude rozentuzjazmowana otworzyła wino. Oczy Edwarda zwróciło się tylko na nie.
- Z naszej domowej winnicy – wyjaśnił jego przyjaciel, dostrzegając zainteresowanie w oczach bruneta.
Edward uśmiechnął się przez ułamek sekundy.
- Z tego roku? - spytał, nakładając sobie mięsa ze szparagami.
- Tak, z tegorocznej uprawy - odparła Claude i rozlała wszystkim po winie. Nawet Carlislowi który nie wiedzieć czemu uśmiechnął się w milczeniu, jakby skrywał w sobie dziwną tajemnicę, lub też świadomość czegoś.
Edward zabrał się za jedzenie. Szparagi były lekko twarde i trudne w przeżuciu, ale smaczne. Dawno nie jadł domowego obiadu. Całe... pięć lat. Kiedy ten czas przeleciał? Wziął łyk wina i, gdy poczuł jego smak, skrzywił się. Nerwowo rozejrzał się po jedzących, w tym na zainteresowanego jego reakcją Carlisla. Nie mógł tego przełknąć. Smakowało jak paliwo napędowe do statków kosmicznych. Co Christophe uczynił z biednymi winoroślami? Czym je nawoził?
- Smakuje ci, Edwardzie? - usłyszał szalenie rozbawiony głos ojca. Spojrzał na niego znad talerza,
- Tak strasznie cieszę się, że jesteś z nami - wtrącił się Christophe patrząc na syna Cullena z niedowierzaniem.
Edward kiwnął głową. W ustach dalej miał wino. Połknął je z trudnością, a przez resztę popołudnia trapił się smakiem wina, oraz wyrazem twarzy ojca, który najwyraźniej świadom był jego smaku.
Nadszedł wieczór. BlackBerry zostawiony w aucie ani razu nie zadzwonił. Rosalie dotrzymała słowa. Nad ogrodem zrobiło się ciemno. Oświetlały go liczne ogrodowe lampy wbite w ziemię i lampki choinkowe, które przy patio zawisły nad cytrusowymi drzewami. Claude posprzątała po obiedzie i pojechała do miasta spotkać się z bliskimi przyjaciółkami, pewna, że powierza Carlisle’a w dobre ręce. Christophe pojechał do sąsiadującego gospodarstwa w odwiedziny do ojca. Vincent miał niecałe osiemdziesiąt lat, ale trzymał się na tym świecie tak hardo, że młodszy o dziesięć lat Carlisle mógł mu tylko pozazdrościć. Edward podejrzewał, że natychmiastowe zniknięcie Claude i Christophe ma związek z tym, że chcą go zostawić sam na sam z tatą. Rozmawiali w salonie; Edward opowiedział mu o swojej pracy, choć ten na jej wzmianki nie wyglądał na zainteresowanego. Edward poczuł się niedoceniony. Nim Carlisle poszedł spać, poprosił Edwarda, aby rozłożył dwa fotele na murowanym patio i usiadł z nim z butelką wina. Edward nie mógł się oprzeć świadomości, że to pewnie ostatnia rzecz, o którą został poproszony, bo jeśli wyjedzie z rana z Provence zapewne już nigdy się nie spotkają. Zgodził się, nie wiedząc, że wzbudzi w ojcu tyle radości. Wszedł w głąb zakurzonej białej piwnicy i rozejrzał się w poszukiwaniu stojaków z winem. Pomieszczenie było doskonale oświetlone. Znalazł stojak, ale z winem z obiadu. Widząc je pomyślał o tym, że powinno oznaczyć je trupią czachą, a najlepiej użyć go jako zmywacz do paznokci. Swój żołądek wypalił prawie jednym łykiem. Przesunął się o parę kroków do przodu i znalazł to, czego szukał. De Perfo. Tego nigdy nie pił. Obejrzał butelkę z każdej strony i wrócił do Carlisla. Ojciec nieśpiesznie czekał na jego przyjście.
- Znalazłeś.. - ucieszył się. - Weź fotele.
Edward bez słowa wyniósł je na murowane patio, a chwilę potem wrócił się po korkociąg. Wieczór był przyjemnie chłodny, rozżarzona popołudniowym słońcem ziemia odpoczywała w spokoju. W końcu oboje usiedli. Cisza, w której się pogrążyli była zaskakująco kojąca. Wbrew pozorom mówiła wszystko. Ale nie dla ciszy Carlisle zwabił tu Edwarda.
- Wino jest najpotężniejsze spośród napojów, najsmaczniejsze spośród lekarstw i najprzyjemniejsze spośród potraw. - Carlisle przypatrzył się jak Edward otwiera w ciszy zakurzoną butelkę.
- Tak, ja też je lubię - uporał się z korkiem i rozlał wino do lampek.
Starszy Cullen podnosząc ją na wysokość oczu potrząsnął nią, aby w świetle nocy dostrzec prawdziwy kolor trunku, - Weź łyka, poczuj ten cierpki, przeszywający usta smak.
Edward podniósł swoje wino do góry, bawiąc się w ten sam sposób co ojciec.
- Wiem dlaczego nie przyniosłeś wina z obiadu - zaśmiał się, kaszląc - Jest bardzo siarczyste. Smakuje potwornie.
- Zdążyłem zauważyć - mruknął niedbale, przysuwając nos do kieliszka by powąchać wino. Zapach wina rozpylił się po jego nozdrzach. - Wspaniały zapach. Kuszący aromat miodu. A do tego ta ceglasta czerwień wynikająca z zawartości polifenoli.
- Dobrze się rozumiesz z winem. Wiesz czemu je tak bardzo lubię?
- Wino jest najpotężniejsze spośród napojów, najsma..
- Nie – uciął. - W winie jest prawda.
Edward zaniósł się cynicznym śmiechem.
- Dlatego mnie upijesz? Powiedziałem ci, że nie będziemy mówić o tym co było kiedyś. Dlaczego do tego powracasz? Ciesz się moją ulotną obecnością.
- Nie upiję, to ty pijesz z lampki, sam to uczynisz. - Pociągnął łyk i przymknął oczy. - Wino Christophe’a nie nadaje się do niczego. Chcę, abyś to zmienił..
- Nie mam czasu na wino. - odparł lekceważąco - Mieszkam w Nowym Jorku. Wiesz co to znaczy, tato?
Carlisle milczał delektując się trunkiem, więc Edward sam pozwolił sobie na odpowiedź.
- To znaczy, że żyję tylko pracą - rozbawiony przekręcił głowę, - To wino na prawdę daje niezłego kopa. Dziwnym cudem po drugim łyku czuje stężenie w głowie.
Ojciec zaśmiał się, bawiąc lampką i patrząc na nią z rozbawieniem.
- To nie wino, to twoja słaba głowa - sprostował.
- He? - na twarzy Edwarda pojawił się niesmak. - Nie wiesz z kim zadzierasz..
- Wierzę, że zmienisz zdanie - wtrącił pełen nadziei.
- Słucham? Zdanie w czym? - odłożył kieliszek w spokoju. - Nie będę pił więcej, to coś ma cholernie dużo procentów.
- Chodzi mi o wino. Zacznij mnie słuchać - podirytował się Carlisle, tym rozkojarzeniem syna, który zaczął przecząco kiwać głową.
- O nie, nie. Wiesz co zrobiłem kiedy mój szef po piętnastu latach pojechał na tygodniowy urlop? Zająłem jego miejsce.
- Wszystko, co udaje ci się zdobyć, to tylko kolejna rzecz, którą stracisz.
- Nie, nie, nie - znów zaprzeczył rzewnie, bawiąc się guzikami od garnituru. Rozsiadł się wygodniej w fotelu i przymknął oczy, czując jak niesympatycznie kręci mu się w głowie.
- Nie dopuszczę do tego, zbyt wiele to dla mnie znaczy.
- Czyli - Carlisle z niepokojem odwrócił się do Edwarda, opierając się na boku fotela - Zamierzasz zostawić tą posiadłość? Wszystkie twoje wspomnienia? Winiarnie? Ogród - przejechał w powietrzu laską wzdłuż widoku przed nimi.
- Nie wiem.
- Nie unikaj odpowiedzi.
- Wolałbym jej uniknąć, bo na pewno nie jest po twojej myśli.
- W najgorszym wypadku pozostaje ci zostawić tą willę na weekendy i wakacje.
- Tato... - zaśmiał się na głos. - Jestem Edwardem Cullenem. Nigdy nie rezygnuję z pracy. I NIGDY nie mam wolnego. - każde z słów dobitnie zaakcentował - Jutro rano wyjeżdżam - oznajmił chłodno.
Carlisle zamilkł, pogrążając się w ogromnej zadumie. Odłożył wino. a jego twarz stężała.
- Jestem zaskoczony i zawiedziony w jednym.
Edward popatrzył na niego bez uczuć.
- Posłuchaj - poprosił widząc. że Carlisle stracił czymkolwiek zainteresowanie, otrzymując odpowiedź na jaką nie był przygotowany - Przyjechałem tu aby zobaczyć ciebie. Zobaczyłem i teraz mogę być spokojny, wiem. że beze mnie dasz sobie radę; przez ostatnie pięć lat nie miałeś wyboru.
- Teraz również mi go nie dajesz - mimo prośby Edwarda, Carlisle nie spojrzał na niego.
- Bijesz się pewnie z myślami, chciałbyś cofnąć wiele rzeczy, ale oto czego nigdy nie cofniesz, tato, oto kim jestem…
Carlisle milczał dysząc głośno. Edward niechcący zamachnął się ręką i uderzył nią butelkę z winem. Ta zaś spadła, tłukąc się na drobne kawałki. Oboje gwałtownie popatrzyli w jej stronę; jak w zwolnionym tempie czerwona konsystencja rozlała się przed ich nogami, przybierając wśród odłamków szkła najdziwniejsze kształty. Edward popatrzył ze strachem na twarz ojca. Miał na niej wyrysowany ból.
- Dość już - oznajmił słabo. - Idę spać. - Podniósł się z fotela, znów ignorując wzrokiem syna.
Edward poczuł palącą złość. Nienawidził być ignorowany.
- Starość we wszystko wierzy. Wiek średni we wszystko wątpi. Młodość wszystko wie. Wierzysz, że pomimo to się zmienię i tu wrócę. I pójdę w twoje ślady. Zacznę hodować marne krzewy, bo kochasz to i wiesz, że Christophe się do tego nie nadaję. Zniszczył krzewy i jedyna twoja nadzieja tkwi we mnie. - jego głos przybierał na sile, gdyż Carlisle zaczął oddalać się w stronę domu, - Ale ja wiem, że tego nie zrobię! - fuknął złośliwie.
Carlisle niespodziewanie stanął, z trudem odwracając się za siebie.
- Kłótnie nie trwałyby długo, gdyby wina leżała tylko po jednej stronie. Chciałeś, abym cię znienawidził, bo chciałeś mnie ukarać.
- Czytasz w moich myślach, Carlisle! - wrzasnął pijany Edward, łapiąc za leżący odłogiem kieliszek - W winie prawda! - zacytował słowa ojca z nieszczerym uśmiechem.
- Ahh, Edwardzie - Carlisle zaśmiał się w głos z pełnym niedowierzania tonem głosu. - Nigdy ci się to nie udało, bo dzieciom które nie zasługują na miłość swoimi czynami, najbardziej się ona należy - postanowił spojrzeć w oczy syna.
Zmierzyli się wzrokiem. aż Edward spuścił go pierwszy. Carlisle ze spokojem otworzył drzwi od patio, kuśtykając w międzyczasie.
- Zawsze cię kochałem - wyznał nim otworzył drzwi. – Dobranoc, synu. - zostawił Edwarda samego.
Brunet spojrzał z żalem na rozlane wino i na pusty fotel naprzeciwko siebie. Wino w zaskakującym tempie go upiło, ale pomimo to wiedział co mówi. Przez pierwsze parę minut czuł się w porządku, aż po jakimś czasie, siedząc w ponurej samotności, zaczęły dręczyć go wyrzuty sumienia. Jak mógł być taki bezczelny? Wstał z fotela i chwiejnym krokiem skierował się do drzwi od patio. Kiedy uporał się z klamką i wszedł do środka, zsunął się na kanapę i nawet nie ściągając marynarki, ubrudzonej wizytą w piwnicy, zasnął, chcąc uwolnić się od przykrych wspomnień z wieczoru.
*O świcie do ogrodu wpełzła mleczna mgła, która leniwie rozprzestrzeniła się po każdym zakamarku ogrodu, powolnie przybierającego kolor bieli. Niczym nieokreślona siła w postrzępionym, nieregularnym kształcie dotarła również do patio, na którym stały dwa fotele i osamotnione kawałki rozbitej butelki wina, którego plama wciąż widniała na posadzce. Nad Provence zebrały się deszczowe chmury. Za oknem Carlisla rozciągała się niekończąca biel. W pokoju panował cień. Spojrzał na sufit walcząc z oddechem. Przypomniał sobie jak w wieku siedmiu lat po raz pierwszy postawił tu nogę. Dziadek Edwarda otworzył drzwi wejściowe, które wówczas zdawały się tak duże, że Carlisle odważył się przejść przez nie tylko w obecności matki. Mama. Klepnęła go w plecy opiekuńczo i zaniosła się śmiechem. Do pustego domu na nowo zamieszkało życie. Słońce agresywnie przebijało się przez okiennice, a wśród ścian rozniosło się echo dziecięcych butów, które udały się w długi bieg po całej długości domu. Ale teraz ten bieg miał ustać. Carlisle na dobre miał stanąć w miejscu; echo jego dziecięcych skórzanych butów, przetartych na czubkach miało umilknąć. Odkrył każdy zakamarek tego domu, pokochał całym sercem każdą ścianę i tajemnice, które dane było zobaczyć tylko im i nielicznym świadkom. Pod palcami czuł piętno czasu, odciśnięte dni ciężkiej pracy, w ustach jej uwieńczenie w postaci wina. Istota wspomnień polega na tym, że nic nie przemija. W tym domu wspomnienia budował Carlisle oraz jego ojciec, a jedną z najistotniejszych części było dzieciństwo Edwarda. Przez szczeliny starych okien do pokoju wpłynęło zimne powietrze. Carlisle poczuł je na twarzy. Edward nieprzytomny spał w salonie, Christophe leżał niespokojnie w łóżku z odciśniętym na policzku kawałkiem poduszki, Claude śniła, przykryta pod samą szyję beżową pościelą. W domu panowała niepokojąca cisza, którą przerywało miarowe tykanie starego zegara. Carlisle zamknął oczy. Niektórzy powiedzieli wszystko, zanim jeszcze otworzyli usta. Tak było z Edwardem. Nim wydał z siebie pierwszy krzyk Carlisle wiedział, że Edward odmieni jego życie. Robił to przez całe dzieciństwo. Odmieniał Carlisla na lepsze. Wbrew pozorom to on był jego nauczycielem. Carlisle z uwagą notował zachowania syna. Od początku wierzył w to, nie, on był niemal pewien, że nikt tak jak Edward nie zaopiekuje się winnicą, winem, winogronami, ponieważ miłość do niego wciąż w nim tkwiła. Wszystko to, do którego tchórzliwie nie mógł powrócić dalej tkwiło w którejś z części jego serca. I nie mógł się tego wyrzec, zdesperowany uciekając w cyfry i strategie, nowojorskiego bankiera. I Carlisle mógł mieć tylko nadzieję, choć ta przepełniała go już w całości, że Edward zrozumie to wszystko, co on wiedział już od dawna.
Odgłos skórzanych bucików powoli milknął. Carlisle odkrył ostatni pokój, zziajany wspiął się na palcach i nieśmiało uchylił drzwi, łapiąc nieporadnie za klamkę.
- Mamo! - krzyknął i rzucił się w ramiona rudowłosej kobiety. Wtopił twarz w jej loki i usiadł stęskniony na kolanach.
- Zamknij oczy - szepnęła mu wprost do ucha, - Śpij. Ta podróż bardzo cię wymęczyła, prawda? - z czułością przejechała synkowi ręką po czole.
Carlisle tylko mocniej wtulił się w jej ciało.
- Nie pozwolę ci odejść. Już nigdy. Nie zostawisz mnie. - rękami wczepił się w ubranie mamy.
- Zasypiaj. Tata na nas czeka. Bardzo się stęsknił. Śpij… - szeptała. Drzwi od pokoju powoli same się zamykały. Morfeusz leniwie utulił Carlisla snem.
- Dobranoc - odezwał się dojrzały głos w ciele dziecka.
Drzwi się zamknęły z trzaskiem. A to, co wydarzyło się w środku, było już tajemnicą. Śmierć nadeszła szybko i bezboleśnie. Nad Provence rozgrzmiała pierwsza, od wielu słonecznych tygodni, burza. Wiatr z zastygniętej twarzy Carlisla zawirował na schodach, a chwilę potem, na parterze, owiał skrawek odsłoniętej szyi Edwarda. Wiatr wydostał się przez szczelinę w oknie na zewnątrz, tam gdzie jego miejsce i ulotnił się z mgłą, gdzieś nad moknącymi fotelami. Plama z wina zaczęła niknąć w obliczu deszczu, pod wpływem którego zaczęła się wypłukiwać. Edward zastygł w miejscu, otwierając gwałtownie oczy. Zbudziła go błyskawica, która uderzyła z potężną siłą w dach domu. Zsunął się z kanapy i podszedł do okna, odsłaniając na bok białą zasłonę. Wpatrzony w deszcz, dotknął szyby, a jego mętny sparaliżowany wzrok utknął w nieokreślonym punkcie. Musiał zadzwonić do Rosalie. Przeczucie, że ojciec umarł obudziło go w nocy.
c.d.n |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez keh dnia Nie 0:37, 08 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
chochlica1
Gość
|
Wysłany:
Sob 15:20, 07 Lis 2009 |
|
Droga Keh :)
Ponownie mnie zaczarowałaś. Owszem, trochę się naczekałam, ale warto było! Masz niesamowity dar do pisania, w twoim ff jest coś, co mnie przyciąga i nie mogę się od niego oderwać. Wewnętrzna oryginalność? Nie mam pojęcia, ale szczerze cię uwielbiam :)
Nie mam czego krytykować, bo już tak mam, że jak coś mi się bardzo podoba, to nie doszukuję się w tym wad. Powiem zatem o zaletach. Po pierwsze, te rozmowy byly cholernie mądre i chwała ci za to! Niosły za sobą spore przesłanie. Podszyte przeszłością, tajemnicą i dawnymi błędami, których nigdy nikt nie zmaże, a które na dobrą sprawę wpłynęły na całe życie postaci. Czasem zrobimy albo powiedzmy coś, czego się nie zapomina i towarzyszy nam to całe życie, ucząc nowych i tych samych rzeczy, dzięki którym jesteśmy tym, kim jesteśmy :) Tak się właśnie stało z Edwardem. Ale faktycznie, wybaczył już ojcu. Dawne urazy bledną każdego dnia, nawet te pielęgnowane. A sentyment może mieć wielką siłę rażenia.
Ten jeden dzień odmieni Edwarda, ba, już to zrobił. Kochał ojca i jego strata coś na nim odciśnie. Swoją drogą, bardzo ciekawie opisałaś moment śmierci Carlisle'a.
Dodatkowo wprowadzenie postaci Belli... Ledwie się pojawiła, a już zdążyłam zatęsknić. Edward powinien zerwać z Rose. Dawne uczucie, mimo że zapomniane, nie da mu spokoju, dopóki prawdziwie nie będzie tego chciał. Czy chce? A może Bella jeszcze się pojawi? Bardzo bym się z tego cieszyła, bo na punkcie tego wątku całkowicie oszalałam!
Co do winnicy... Cóż, to trudne wyrzec się wszystkiego. Może to będzie część przemiany Cullena? Jestem tego niesamowicie ciekawa.
Przepraszam, naględziłam, wiem, ale nie mogłam nie skomentować ;D Poruszyłaś tyle życiowych wątków, które lubię, że nie mogłam się powstrzymać :)
Życzę chęci, czasu i natchnienia oraz czekam na nowy rozdział ;* |
|
|
|
|
eyes
Zły wampir
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 304 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 15:36, 07 Lis 2009 |
|
Twój ff jest inny niż wszystkie i to w najbardziej pozytywnym sensie tego słowa. Czytając go mam wrażenie, że oglądam bardzo dobrze nakręcony film, a oprócz tego czuję zapachy. Wystarczy, że zagłębię się w treści, a pokój, w którym siedzę zamienia się w otoczenie, w którym przebywają bohaterowie. Ma w sobie tą dziwną magię, która przyciąga. Wielki plus za muzykę, idealnie pasuje do każdego roździału. To jest pierwszy ff, w którym Bella była tylko raz wspomniana i to w krótkim fragmencie. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką wersją Edwarda. Nie jest idalny, ale też nie ma przegięcia w drugą stronę. Jest jak normalny bogaty człowiek XXIw.
Wszystko tutaj łączy się w harmonijną całość. Każdy, nawet najmniejszy szczegół.
Należą się wielkie brawa za kawał dobrej roboty. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
keh
Wilkołak
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 19:23, 07 Lis 2009 |
|
chochlica1 - straasznie lubię Ciebie czytać i dobrze, że mi tu 'naględziłaś' bo uff, twoje komentarze trzymają mnie na duchu. Ich treść i długość. To cholernie miła chwila kiedy ktoś docenia coś co piszesz i odwdzięcza się w postaci tak słodkiego komentarza.
W sumie Edward nie przebaczył jeszcze Carlisle, tam jest tylko wzmianka o tym, że poczuł że musi to zrobić. Też mi się wydaje (świadomie pisze, 'wydaje' nie dlatego, że nie chce wam zdradzić szczegółów a dlatego że następnego odcinka jeszcze nie napisałam i nie wiem nic) że ten dzień odciśnie na nim szczególnie piętno ale nie aż takie aby go całkowicie zmienić - przypominam, że Edward miał zimny stosunek do ojca. Było to widać w ich rozmowach, Carlisle był szczególnie pozytywnie nastawiony a Edward szczególnie chłodno.
eyes - dziękuje za komentarz i mam nadzieje że zostaniesz nową czytelniczką. Wow, twoja wyobraźnia jest niesamowita ;D ja nigdy nie umiem wyobrazić sobie coś tak bardzo że znikam a jeśli nie ma muzyki to hoho, już w ogóle, dlatego u mnie, jeśli dotrwam do pisania, będzie zawsze. Co do mojego ff; Bella chyba się tu przewinie, zaznaczam chyba, ale nie wiem czy będzie to jakieś specjalne miejsce. Zasłużyła sobie? Zobaczymy co maa wyobraźnia mi podpowie. Edward jest nieco zdystansowany ale zobaczycie jeszcze jaki może być uczuciowy kiedy się nie pilnuje! :D A za brawa dziękuje, dadzą mi kopa do napisania następnego odcinka.
No właśnie, a tak a propo co z wami hę? Wejścia mi cały czas rosną a komentarze zaledwie dwa, nie ładnie. Nie sprawiajcie mi przykrości, weźcie w łapy klawiaturę i napiszcie chociaż ,PRZECZYTAŁEM, JEST OK/BE' Nie chcemy tu pustek, jasne? Bo się wkurzam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|