|
Autor |
Wiadomość |
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 18:05, 25 Lis 2009 |
|
rozdział trzeci ... przedstawienie Mike'a w prawie pozytywny sposób - prawie, bo jakoś do mnie nie przemawia... ławka i tornister przecięte na dwoje... ciekawe zjawisko... dziwne, że nie plotkuje o tym cała szkoła - moja plotkowałaby aż po granice nieprzyzwoitości...
przyznam się, że trudno mi pisać kolejny dziś komentarz do twojego tekstu... nie bardzo wiem jaki temat poruszyć... tym bardziej, że podczas tej częsci wprowadziłaś nową postać... mam domysły... pewne konkretne... nie bardzo wiem, czy się z nimi ujawniać... ale spróbuję...
chłopak (odniosłam wrażenie, że to mężćzyzna) będzie jej szukał... bo ma podobnie jak ona... stąd też wiedział czego w wiadomościach wypatrywać, gdy już nadeszło... ta pulsująca ręka zdradza, że chyba się na odległość 'wyczuwają' - może poniosła mnie fantazja, ale jak dla mnie to coś w ten klimat...
tajemnicza robi się tajemnicza ... bo robisz robotę dobrą
jestem oczarowana...
do następnej - może być tuż pod moim komentarzem jak ta część powyżej
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Anex Swan
Wilkołak
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^
|
Wysłany:
Śro 19:25, 25 Lis 2009 |
|
Jupi. Robisz postępy, wpadłam tu, bo miałam chrapkę na nowy rozdział, i co widzę, no właśnie czego nie widzę, nie zauważyłam dużej ilości błędów, tylko trzy. Nie wiem, to Ty tak się postarałaś czy twoja beta tak dobrze się sprawdziła. No dobra przejdźmy do tematu, o to błędy:
Cytat: |
I tak szansa, że ktoś by to zauważył była mała, ale...
Co się właściwie tutaj stało? Byłam spokojna. Ale nic przecięłam.Westchnęłam zrezygnowana. To zdarzyło się dziś już dwa razy, a ja nie zdążyłam nawet dojść do szkoły.
Gdy doszłam do szkoły, boisko było całkowicie pusto. |
Musiałam wziąć ten tak długi fragment, ponieważ trochę się tu pogubiłam. Powtórzenie "była" oraz twoje zdania "Byłam spokojna. Ale nic przecięłam." Myślę, że powinno to być tak: "Byłam spokojna, ale..." No właśnie, nie wiem o co w tym chodzi. Drugie powtórzenie: doszłam do szkoły.
Cytat: |
Czułam wstyd, zażenowanie, złość i... zażenowanie. Podwójnie. |
wiem, że było to celowe, ale nie pasuje mi to tu.
No dobrze teraz wypowiem się o akcji. Cieszy mnie to, ze nie pokazałaś Mike'a jako ostatniego dupka, bo tak często jest przedstawiany, a ja mam tego dość. Bella, właśnie ona ma jakąś magiczną moc, którą musi opanować? Czy coś w tym stylu? I ktoś jej poszukuje, szykuje się ciekawa akcja ^^ Twój styl pisania teraz ładnie łączy się z akcją, więc co ja mogę powiedzieć: oby tak dalej! Pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział i dalsze wyjaśnienia. Zaczyna buc coraz więcej pytań bez odpowiedzi, tym mnie urzekłaś, bo żeby się czegoś więcej dowiedzieć będę musiała czytać dalsze rozdziały. Więc życzę Ci Alicee dużo weny, czasy i dobrego humoru na tłumaczenie dalszych rozdziałów i bym mogła powiedzieć same dobre rzeczy na temat twojej twórczości tak jak teraz.
Powodzenia!
Pozdrawiam Anex |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anex Swan dnia Śro 19:29, 25 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Donna
Dobry wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 77 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under
|
Wysłany:
Pią 19:56, 04 Gru 2009 |
|
Wracam z czwartym rozdziałem.
Rozpocznę tutaj główny wątek ff'a, a raczej jego wprowadzenie, daltego takie krótkie. Następny rozdział narysuje nam linie rysunku, więc rozeznamy się w sytuacji i o co w ogóle chodzi. Tak więc cierpliwości.
Beta - TempestaRosa, dziękuję.
ZACHĘCAM na czytanie przez pdf na chomiku(które się zaraz pojawi) gdyż tak jest lepiej i wygodniej.
Rozdział 4.
Rose
Jęknęłam w duchu. Wstałam o wiele za wcześnie. Cały tydzień - prawdę mówiąc - spałam więcej niż powinnam, ale wcale nie czułam się rozrzucana przez energię.
Minęły już trzy tygodnie odkąd przyjechałam do Forks. Mój ojciec nareszcie zrozumiał, że lubię ciszę i nie wyglądał jakby miał coś przeciwko. Starał się mnie już więcej nie straszyć. Nawet był na zakupach. Niestety, to co kupił było lekko wybrakowane, więc zdecydowałam, że niedługo sama będę musiała się wybrać do marketu.
W szkole też nie było źle. Po pierwsze, naprawdę zaczynam lubić Mike'a. Co prawda ciągle dużo mówił. Czasem po prostu przestawałam słuchać, ale on chyba o tym wiedział. Szedł mi na rękę i kontynuował gadanie, dając mi poukładać myśli. Gdy wytrącił mnie z transu jakimś pytaniem, nie wyglądał na urażonego gdy nie znałam odpowiedzi. To nie tak, że trzymałam się z nim cały czas. Tylko w szkole – to po pierwsze. Nie chodziłam za nim, siadałam w losowych, trzyosobowych stolikach na stołówce (bo takowe miały najmniejszą ilość krzeseł) i starałam się nikomu nie przeszkadzać swoją obecnością. Raz na jakiś czas przysiadał się do mnie Mike, lub łapał mnie na korytarzach podczas przerw. Przedstawił mi też swoich przyjaciół. Jedna z nich, Angela, była trochę podobna do mnie z charakteru. Niewiele mówiła i choć cały czas uśmiechała się jak dama i odpowiadała literackim wręcz językiem, była stoicko spokojna i jakby rozmarzona. Miałam co do niej ciepłe uczucia. Była przeciwieństwem dziewczyny o imieniu Jessica, która mówiła bardzo dużo, często podniesionym tonem. Rozmawiała na każde tematy, te normalne jak i niestosowne. Potrafiła wybić mnie z koncentracji i rozproszyć w każdym dowolnym momencie. Często chodziła z niejakim Tylerem. On był raczej normalnym nastolatkiem – niezbyt wygadany i zarazem niedużo milczący.
Jedyne co mnie załamało to fakt, że w tak małej szkole nie można mieć zajęć dodatkowych z wszystkich dowolnych przedmiotów, jedynie z tych najważniejszych i rzekomo najtrudniejszych – matematyki, angielskiego, fizyki, biologi, chemii i historii. Niezbyt mnie to ucieszyło, gdyż bardzo lubiłam chodzić na zajęcia informatyczne oraz plastyczne. Może nie miałam jakiegoś niezwykłego talentu, ale gdy bardzo się skupiałam, rysunki wychodziły niewątpliwie coraz lepsze. W dodatku łączyłam te zajęcia z techniką, przez co musiałam starać się zrobić wszystko równo. W tej szkole też, kółko z biologii i chemii jest tylko dla osób, które muszą się podszkolić. Nie możemy wyjść poza program i dowiadywać się ciekawostek czy też eksperymentować. Nauczyciele zdążyli zauważyć, że jestem dobrą uczennicą, przez co jedyne kółka na jakie mogłam iść to zajęcia z angielskiego, które swoją drogą trudne być nie mogły.
Moja poczta elektroniczna była regularnie zapełniana przez listy od mamy. Dużo pisała, a ja odpowiadałam na tyle, na ile pozwoliła mi długość jednej wiadomości. Renee chciała znać każdy szczegół każdego dnia. Co jadłam na śniadanie, w co się ubrałam, do której spałam, o której wyszłam, kiedy doszłam, co robiłam po drodze, jak wygląda szkoła, jacy są nauczyciele i uczniowie – dosłownie wszystko. Zazwyczaj pisała pierwszy list, rozmyślała się i pisała drugi, potem trzeci w formie drugiej wersji drugiego, następnie dodawała wiadomości z pytaniami, opowiadała swój dzień w kolejnej, wysyłała kilka kawałów, potem plotkowała o sąsiadach, żegnała się i dopiero wtedy wysyłała ostatni list, w postaci niezliczonej ilości buziaków. Używała masakrycznych wręcz skrótów – potrafiła napisać tak dziwne słowa, że dopiero na następny dzień dowiedziałam się, o co chodziło. Nie jak nastolatek – gorzej. Jak komputerowy maniak, który od najmłodszych lat siedzi przy internecie. A wiedziałam, że moja mama jedną z tych osób nie jest, więc nie miałam pojęcia, skąd też podchwyciła taki komputerowy slang.
Ruszyłam powoli w stronę łazienki. Z powodu bardzo dużej ilości snu, mój umysł i ciało protestowało rękami i nogami – dokładniej nogami i powiekami – aby tylko jeszcze nie wstawać, trwać dalej w błogostanie.
Otworzyłam łazienkę i zamknęłam się w niej. Myślałam sobie, od czego zacząć. Nie mogłam się zdecydować, co było dość dziwne biorąc pod uwagę, że nie była to dość trudna decyzja do podjęcia. Ale czułam się tak jakby... pusto. Jakby ktoś wyjął wszystkie moje organy, wyrzucił je za okno, ale one uparcie wciąż pracowały, odcinając stan fizyczny od mojej głowy.
A, jak widać, mózg nie lubi być samotny. Ma wtedy dziwne myśli, robi z czegoś nic i na odwrót, pokazując też jaką to ma bujną wyobraźnię.
Bello, uspokój się, bo niedługo twój mózg będzie miał oczy, nos, usta, kończyny i włosy.
Na dobry początek skorzystałam z toalety, następnie wskoczyłam pod prysznic.
Ten dzień w szkole był nawet dobrym dniem. Mike zmarkotniał – oczywiście, nie ucieszyło mnie to gdzieś tam w głębi, ale ani razu się do mnie nie odezwał, a nie wyglądał też jakby miał dostać depresji. Stwierdziłam, że to zapewne kłótnia w domu lub jakieś średnio ważne sprawy. Jessica również nie nadawała się do niczego, a Angela była święcie przekonana, że to sprawy między nimi. Na lekcjach było cicho, gdyż dyrektor szkoły był bardzo ciekaw nowej uczennicy i postanowił dziś obserwować moją pracę podczas zajęć. Szkoła była mała, więc niewątpliwie miał dużo mniej do roboty niż dyrektor z Phoenix, co automatycznie pozwalało mu na „węszenie” po klasach kiedy chciał. Nie miałam nic przeciwko, bo jak zwykle skupiłam się na nauce jak tylko mogłam i nawet zapomniałam, że jestem obserwowana.
W drodze do domu zdecydowałam, że muszę dziś pójść do sklepu. Po prostu nie miałam wyjścia. Lodówka była pusta nawet po zakupach, które zrobił Charlie. Nie mogłam zrozumieć, jak taki nienaganny policjant, sprawny i dobrze się sprawujący może tak niezdrowo się odżywiać. To było po prostu... nielogiczne.
Weszłam do domu i odrobiłam wszystkie lekcje – każdą rzecz z osobna rozciągnęłam jak tylko mogłam. Jeśli zadanie było zamknięte, odpowiadałam pełnym zdanie, jeśli otwarte – językiem wręcz literackim i najdłużej, jak udało mi się rozwinąć dany temat. Zadania matematyczne rozwiązywałam uważnie, przeliczając wszystko dwa razy. Gdy skończyłam, spakowałam wszystko z powrotem do plecaka. Minęło zaledwie półtora godziny, więc było jeszcze wcześnie. Na szczęście, Charlie najwyraźniej nie musiał dziś długo pracować.
- Cześć – przywitałam się. Ojciec odwrócił się i uśmiechnął na powitanie. - Co robisz?
- Jajecznicę – powiedział. Skrzywiłam się lekko. - Oj, nie przesadzaj Bella, jajka są zdrowe.
Wzruszyłam tylko ramionami.
- Cóż, mam zamiar karmić cię lepiej. Chciałam się wybrać do sklepu. Wiesz, zrobić takie porządne zakupy. Podwiózłbyś mnie? - zapytałam.
- Hm... no pewnie. Tylko daj mi wyjąć portfel – poprosił. Zmarszczyłam brwi – głupio było prosić kogoś o pieniądze.
Ojciec odłożył wszystko, co mogłoby się spalić i podszedł do drzwi, zakładając szybko buty i kurtkę.
- Ale wrócę sama. Chcę zapoznać się z okolica. - Miałam nadzieję, że nie znajdzie powodów do protestowania.
Nie znalazł. Przez całą drogę pokazywał mi każdy skrawek ulicy, charakterystyczną ławkę czy wybicie w chodniku aby udowodnić, że niemożliwym jest zgubić się w Forks. Po raz enty zapewniłam go, że na pewno trafię z powrotem. Wciąż upierał się na swoim i pokazał mi zgięty w połowie znak drogowy tłumacząc, że niedaleko leży też drzewo, gdyż był tu jakiś wypadek.
- Do zobaczenia w domu. Na sto procent – zapewniłam go.
Kupiłam wszystko co było potrzebne. Sprawiło mi jednak lekki problem uniesie tego co kupiłam, ale jakoś sobie radziłam. Jeśli regularnie przystanę i odpocznę, rozciągnę ręce, będzie okej.
Gdy wyszłam z marketu – centrum małego miasteczka – przede mną stanęła ekskluzywna, czarna limuzyna. Zmarszczyłam brwi, bo była na tyle ekstrawagancka, że w Phoenix rzadko się takie widywało. Ale Forks? Przyciemniana szyba otworzyła się, ukazując ciemne i duże wnętrze auta. Po chwili w drzwiach pojawiła się twarz. W pierwszej chwili nie mogłam powiedzieć zbyt dużo – jedyne, co zarejestrowałam, to gęste, silnie falowane blond włosy. Mogłam też dostrzec subtelną, różowawą szminkę na ładnego kształtu ustach. Oczy kobiety jednak zasłaniały czarne, niewątpliwie drogie okulary, a włosy przykrywało prawie całą twarz. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc czego się spodziewać. Ale nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. Kobieta ściągnęła okulary i odgarnęła do tyłu włosy. Wróć, dziewczyna. Oprócz faktu, że była niewątpliwie bardzo atrakcyjna, bogata, to jej twarz wciąż miała lekko młodzieńcze rysy.
- Cześć – przywitała się grzecznie. Zrobiłam zdziwioną minę, chwytając toboły silnej i odwracając się za siebie, nie będąc pewna, czy to do mnie.
- Cześć? - rzuciłam pół pytaniem. Kobie... dziewczyna zaśmiała się.
- Widzę, że nie radzisz sobie z zakupami. - Zanim zdążyłam coś powiedzieć, schowała głowę z powrotem do samochodu. Usłyszałam pstryknięcie palcami, a po chwili ktoś wyszedł z pojazdu. Mężczyzna ubrany w czarny smoking podszedł do mnie.
- Mogę? - zapytał, skłaniając się lekko ku moim zakupom. Zrobiłam zdziwioną i skonfundowaną minę, odsuwając się lekko.
- To mój służący – wytłumaczyła blondynka. - Chciałam cię podwieźć do domu. My w Forks wszyscy się tutaj znamy, a ponieważ jesteś nowa, chcę pokazać, że jestem pomocna. To moje logo. - Zrobiłam jeszcze bardziej zdziwioną minę. Oczekiwała, że wsiądę do wielkiej limuzyny w otoczeniu nieznajomych osób?
- Panienka ma tutaj bardzo dobrą reputację – powiedział mężczyzna, patrząc w stronę blondynki. - Policja bardzo sobie nas tutaj ceni, więc może być panienka pewna, że komendant nie miałby nic przeciwko. Możemy nawet zadzwonić – chodzi jedynie o pomoc.
Zmarszczyłam brwi. Nie rzucaliby słowem na wiatr, prawda?
Perspektywa Rose.
No dalej, błagam, wsiądź. Szybko, biegiem, proszę!
Shhh – uciszyłam się w myślach. W końcu może mnie usłyszeć. Moje myśli mogą być dla niej głośniejsze, niżbym mogła sobie pomyśleć. Pewnie zaraz pokaże mi swoją sztuczkę i każe wiać gdzie pieprz rośnie. Nie ze mną te numery.
Moja skóra zalśniła niczym brylant, ni stąd ni zowąd. Zmarszczyłam brwi. Przesadzałam. To wszystko mnie przytłoczyło. Byłam podniecona i nie mogłam nic na to poradzić – za chwile miałam się złączyć z kimś, kto jest do mnie podobny. Byłam pewna, że to ona. Czułam to, takie dziwne poczucie zaufania i zarazem grozy.
- Cóż... Sądzę, że skoro macie tutaj państwo taką dobrą opinię, mogę wsiąść. - Ach, mały szkopuł. Musiałam ją okłamywać, co zwiększyło poczucie grozy, a zmniejszyło zaufanie. Dziewczyna chyba też to zauważyła, gdyż zmarszczyła brwi. Na szczęście Prestonowi udało się odebrać jej zakupy i włożyć do bagażnika. Nie oponowała.
- Gdzie moje maniery! - westchnęłam głośno. Otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu. Dziewczyna zapatrzyła się na mnie, mierząc od stóp do głów. - Jestem Rose. Rose van de Vield. - Podałam jej dłoń.
- Isabella Swan – przedstawiła się. Była wciąż lekko zdziwiona całą sytuacją. Dziwne, że wciąż tu jest i nigdzie nie uciekła. Musiałam działać szybko... jeśli nie chciałam, żeby z moją limuzyną nie stało się to samo co z lasem niedaleko.
Wsiadłam do samochodu, gestem pokazując jej, aby weszła za mną. Dołączyła do mnie zażenowana i nieufna. Zamknęła drzwi i uśmiechnęła się krzywo.
- Przepraszam – szepnęłam. Wyjęłam spod podkolanówki strzykawkę i szybkim ruchem wprowadziłam igłę w jej skórę. Chwilę potem opadła na fotel nieprzytomna i oszołomiona.
W trakcie jednak stało się coś dziwnego. Nieznana mi rzecz uderzyła mnie w rękę. Ta – jak zwykle – zalśniła jak brylant. W momencie zetknięcia białego czegoś z moją skórą, doszedł mnie dźwięk, jakby dwa miecze uderzyły o siebie. Moja dłoń cofnęła się lekko, a ja zdążyłam zauważyć białawe iskry.
Dopiero wtedy poczułam, że się uaktywniłam. Moja skóra, oprócz lśnienia, przybrała też prawdziwy kolor brylantów, dając odbicia jak lustro, w którym majaczyły miliony kolorów. Wyglądałam jak najpiękniejszy i najdroższy na świecie posąg. A potem, jak to zawsze było, poczułam dziwne uczucie na piersiach. Zdjęłam bluzkę i stanik, przyglądając się temu. Jedyne, co było widoczne to kształt mojego biustu – nic więcej. Były pokryte czymś... jakby niebieską, szorstką skórą. Szorstką i trochę wypukłą, w niektórych miejscach wystawały lekkie kolce. Całe moje ciało mieniło się teraz na niebiesko, gdyż „brylanty” odbierały barwę tego miejsca.
Po chwili jednak wszystko zaczęło tracić swój blask, a niebieskawa i szpiczasta skóra zaczęła się cofać, znikać, odsłaniać mój biust.
To już drugi raz, kiedy osiągnęłam podobny poziom. To dlatego, że ją dotknęłam? O Boże, nie mogę się doczekać rozmowy z nią. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pią 21:10, 04 Gru 2009 |
|
Alicee wprawiasz mnie w niemałe zdumienie postacią Rose, którą wprowadziłaś dość dziwnie... wzbudzając pełno dziwnych podejrzeń, ale jednocześnie dość zabawnie (no mnie rozśmieszyło, bo sobie zaczęła wyobrażać, co by było, gdyby mnie tak ktoś próbował do samochodu zaprosić...) ...
coraz bardziej zastanawia mnie ta sprawa zmiany kolory i właściwości skóry u obu dziewcząt... czyżby Bella była jakimś aktywatorem ?
na pewno masz głowę pełną pomysłów, i za to ci chwała... na pewno też myślisz dość abstrakcyjnie nawet jak na moje standardy... no i wykonanie też bardzo dobre, za co ci kolejna chwała :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
TempestaRosa
Wilkołak
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cardiff
|
Wysłany:
Nie 14:45, 06 Gru 2009 |
|
Trzeba ci oddać, masz dziwne pomysły.
Nie wiem i nie domyślam się, co się stało z Rosalie a co z Bellą - czy to jest coś takiego samego czy jak. No i przede wszystkim - trochę inaczej opisywałaś to, co działo się z ręką Belli a z ciałej Rosalie... to nie to samo, prawda?
Przedstawienie Rose było dziwne. Bella żyjąc z tym, z czym żyje, chodzi taka zamknięta w sobie, a tu Rosalie wesoła, sprytna, ciekawa... hm... Interesujący kontrast.
Trochę brakuje mi w tym opowiadaniu - jak na razie - facetów. Edward, Emmett, Jasper, Jacob? Ale Mike?:P
Rozdział bardzo fajny, zapuszczasz korzenie do rozwinięcia fabuły, głównego wątku. Co tak mało komentarzy? Jeden?
Pozdrawiam,
TRosa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Larissa
Wilkołak
Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 25 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]
|
Wysłany:
Nie 19:33, 06 Gru 2009 |
|
Uwielbiam twoje opowiadanie, Alicee. :)
Rose jest jakaś dziwna... Ale w sumie wszystko
w tym opowiadaniu jest dziwne. Oczywiście w
pozytywnym sensie. :)
Ciekawa jestem, jak wszystko potoczy się dalej.
Pozdrawiam i życzę weny.
Larissa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Donna
Dobry wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 77 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under
|
Wysłany:
Nie 9:36, 20 Gru 2009 |
|
Rozdział 5
Wytłumaczenia
Autor - Alicee
Beta – TempestaRosa
Perspektywa – Isabella
Znikąd zaczęła do mnie docierać jakaś muzyka. Była bardzo... niespokojna, chaotyczna wręcz. Spróbowałam zmarszczyć brwi, ale mi się nie udało. Nie mogłam ich zlokalizować. Zanim zdążyłam się zaniepokoić, postarałam się bardziej. W końcu jednak znalazłam jakieś połączenie, które pomogło mi ruszyć... palcem. Tak, to chyba był palec.
I znów straciłam świadomość.
Jak i odzyskałam. Czułam, że nie minęło wiele czasu. I czułam, że minęło go wiele odkąd śpię. Moje plecy bolały, miałam desperacką potrzebę rozprostować je. Mięśnie w całym ciele zwiotczały, błagając o wyciągnięcie. Kończyny ścierpły.
Otrząśnięcie się z tego całego zamroczenia trochę mi zajęło. I w końcu udało mi się otworzyć oczy. Zobaczyłam ostre światło, na co jęknęłam z bólu. Gdy jednak obraz się ustabilizował...
Och, już wsstałaś - powiedziała z uśmiechem jakaś blondynka, wchodząc do pomieszcenia i zajadając winogrona ze srebrnej tacki.
Wchodząc do pomieszczenia... Gdzie ja jestem?!
Leżałam na wygodnym krześle, idealnie dopasowanym do kształtu ludzkiego ciała....Wokoło było mnóstwo miejsca. Ziemia obłożona była ciemnooliwkowymi płytkami z prostym, czarnym wzorkiem. Lśniły i błyszczały, odbijając światło we wszystkie strony. Niedaleko przede mną – trzy, cztery metry – był basen. Miał około dziesięciu lub piętnastu metrów długości i tyle samo szerokości. Woda w nim była krystalicznie czysta, a przez ścianki i grunt obity niebieskimi kafelkami wydawało się, że jest wręcz błękitna. Mieniła się w słońcu.
Całe pomieszczenie było naprawdę szerokie i miało mnóstwo miejsca. Sufit był dobre dziesięć metrów nade mną, a z pięć w górę było jakieś inne piętro, bo nie dało się nie spostrzec drewnianej podłogi i poręczy, zostawiających między sobą duży kwadrat, który prowadził jeszcze wyżej. Jeśli koś wszedłby na tamto piętro, łatwo mógłby spaść tutaj.
Każda ściana – a pokój nie był zamknięty w kwadracie czy prostokącie – wyglądała jak wielka szyba, a ściana wokoło niej bardziej niczym rama obrazu. Tuż za basenem powinna biec kolejna ściana, ale takowej nie było. Jakby jednej zabrakło.
Wszystkie tutaj rzeczy odbijały słońce. Miałam ochotę stąd uciec, schować się w cieniu jak pająk.
Rozproszyłam się na tyle, że zapomniałam o osobie, która zdążyła już usiąść obok mnie. Wstałam szybko z siedzenia i odbiegłam pod jedną z szyb.
Kobieta ubrana była w dżinsową spódniczkę ze świecącymi elementami, niebieską bluzkę z lekkiego materiału i miała na nosie okulary przeciwsłoneczne.
- Ech – skwitowała moje zachowanie. - Spróbuj przypomnieć sobie, jak się tu znalazłaś?
Wytężyłam pamięć. Ostatnie co udało i się przypomnieć to fakt, iż prosiłam tą... - dziewczynę! - o pomoc. Gdy wsiadłam do samochodu, poczułam jedynie ukłucie i wtedy... bum, byłam tutaj.
- Porwałaś mnie – szepnęłam do siebie ze zszokowaną miną. Błagam samą siebie o uspokojenie. Nie mogłam działać zbyt impulsywnie. Nie chciałam kogoś zabić po raz kolejny.
- Technicznie. Praktycznie pożyczyłam. - Poklepała miejsce obok siebie.
- Więc nie chcesz mnie zabić? - zapytałam naiwnie, ruszając powoli w stronę siedzenia. Usiadłam sztywna jak lód. Kobieta zaśmiała się.
- Daj spokój... - Nagle podniosła się gwałtownie z siedzenia, stając nad moim. Zgięła się i uchyliła w moją stronę, twarzą w twarz. - Proszę, nie graj niewiniątka. Jaka jest twoja umiejętność? Umieram z ciekawości! Na razie spotkałam tylko jedną osobę taką, jak my. - Spostrzegła mój przerażony wyraz twarzy.
Po niewczasie.
Przeraziłam się na tyle, zlękniona jej gwałtownością, że znikąd zerwał się silny wiatr. Czułam, że krążył wokół całego pomieszczenia. Włosy moje i dziewczyny zaczęły żyć własnym życiem.
Aż na ziemi pojawiła się pierwsza kreska. Patrzyłam zdziwiona i lekko zadowolona na jej nikłą wielkość.
Aż to samo miejsce zostało tak silnie przecięte, że kafelki się złamały i odleciały w różne strony. Tym razem „rysa” była gruba i długa.
- Whoa! - krzyknęła blondynka, prostując się. - To jest świetne! Trochę ekstremalne, no ale... Zresztą, wycięłaś jedną czwartą lasu, nie wiedziałam zbytnio, czego się spodziewać.
Patrzyłam na nią jeszcze bardziej przerażona. Miałam nadzieję, że zacznie krzyczeć i uciekać, abym mogła się uspokoić. Zamiast tego...
Wtedy doszedł mnie głośny, echotwórczy dźwięk. Jak z filmów, gdy miecz uderza o inny. I zanim spostrzegłam, dziewczyna odleciała gwałtownie w lewo, zginając się przy tym. Serce zabiło mi głośno, ale musiałam zrobić wszystko, aby utrzymać to na wodzy. Spokój.
Zaczęłam nucić jedną z piosenek Jamesa Morrisona. Spokojna melodia i echo równie spokojnych słów w mojej głowie.
Opanowanie się zajęło mi trochę więcej czasu niż bym chciała, ale i tak nie było źle. Wstałam szybko, i uważając na to co mogłam zobaczyć, spojrzałam w lewo w poszukiwaniu dziewczyny.
I stała tam. Jej koszulka była przekrojona, wyglądając teraz bardziej jak kamizelka. Ale coś mi nie pasowało w jej ciele. I przez „coś mi nie pasowało” miałam na myśli „coś było całkowicie nie tak”. Skóra w okolicy mostka nie wyglądała wcale jak część ciała człowieka. Choć bez dotyku, mogłam stwierdzić, że była chropowata i szorstka. Oddawała kształt jej piersi, ciała, ale... nic więcej ludzkiego w tym nie było. W okolicy ramion widoczne były jakby dwa niebieskie rogi. W życiu czegoś takiego nie widziałam. Było szpiczaste, ale zbudowane z tego samego, co jej skóra. Nie mogłam zrozumieć dlaczego, skoro jest skórą, nie pęka. W końcu to, na czym musi być powieszona – ten fragment, róg – jest najwyraźniej ostre. Jakby wystająca kość zakryta skórą. Ale... ale nie kość.
Wiem, to wygląda trochę dziwnie – stwierdziła z krzywą miną. - A ty co masz? - zapytała jakby nigdy nic. Dlaczego się nie bała?
- Czym ty jesteś? - pisnęłam inteligentnie.
- Tym co ty. - Wywróciła oczami. - No dalej, co tak skrywasz? To jest ciekawe.
- Ja wcale nie jestem takim... - Dziwadłem, tak chciałam ją nazwać. Ale wtedy zrozumiałam, że nazywam samą siebie w ten sposób odkąd pamiętam. A jeszcze bardziej, odkąd odkryłam swoją biało-czerwoną rękę.
- Widzisz? - Zaczęła do mnie podchodzić ze zdziwioną miną. - Wiesz... fakt, że ćwiczyłaś w tym lesie był bardzo nierozważny. Nie powinnaś tak robić. Nie myślałaś nigdy o pustyni? Z twoją umiejętnością to byłoby sensowne. Opowiem ci o sobie.
I opowiedziała. Mówiła, że jej darem jest twardnienie. Że cała jej skóra pokrywa się diamentem, a klatka piersiowa czymś nienazwanym, nieokreślonym.
Pierwszy raz odkryła swoje umiejętności gdy jej rodzice zostali postrzeleni. Cała trójka została porwana dla okupu. Okazało się jednak, że nikt nie ma zamiaru takowego wpłacać. Niedawno co się tak gwałtownie wzbogacili, za czym szło odizolowanie od starych, ubogich przyjaciół.
Policja wbiegła. Zaczęła się strzelanina. Matka dziewczyny myślała, że to okazja. Postanowiła spróbować uciec, ale wpadła pod kule. Jej mąż w furii rzucił się na porywaczy. Zostawili na świecie dziewczynkę samą.
Wkrótce jednak policja przegrała pojedynek, a bandyci postanowili uciekać zanim przybędą posiłki. Nie mogli zostawić świadka, który widział ich twarz bez maski – nawet jeśli było to dziecko. Wycelował w dziewczynkę i strzelił. Po chwili jednak upadł na ziemię. Całe ciało dziecka błyszczało się jak diamenty. Twarda skóra odbiła kulę, która rykoszetem wróciła do przestępcy. Drugi, w akcie desperacji, wziął ją na ręce i zaczął biec. Zrobił może krok, dwa. Nim zauważył, ciężar dziecka zrobił więcej niż tylko go wywrócił. Złamał jego obydwie nogi otwarcie, zgniótł dłonie.
Dorastając, regularnie wybierała się na przechadzki do lasów czy innych miejsc, gdzie nikt nie mógł jej zobaczyć. Starała się „twardnieć” na życzenie, ale nigdy jej się nie udawało. Odkryła jednak, że ból i rozpacz to dwie jedyne rzeczy, które pomagają to uaktywnić. Więc pewnego dnia wzięła ze sobą scyzoryk i wbiła – starała się wbić – go w rękę. Po chwili uderzone miejsce błyszczało.
Po wielu latach ćwiczeń potrafiła zmienić dowolną kończynę na życzenie. Prawie że obsesyjnie wypatrywała kogoś takiego jak ona. Aż znalazła doniesienia w telewizji.
Mówiły o ogromnym ptaku na niebie. Podobno miał kontury człowieka ze skrzydłami. Tak więc rzuciła wszystko i zawzięła się, aby go odnaleźć.
Okazało się, że miał na imię Jasper. Był starszy od niej, miał dwadzieścia cztery lata. Okazało się, że żyje z miejsca na miejsce. Jego silnie rozwinięty dar to te skrzydła. Rose – bo tak dziewczyna miała na imię – stwierdziła, że nie potrafi ich opisać. Nie były to jakieś skrzydła jak u ptaka, z piórami i tak dalej. Wyglądały bardziej jak coś... ta nieistniejąca rzecz. Były zielonobiałe. Wyglądały na ciężkie, choć takie nie były. Ich budowa była chropowata i szorstka, ale nie tak jak u Rose, wyglądały inaczej. Nie jak skóra, ani jak nic takiego. To było coś całkowicie uniwersalnego, mówiła.
Wtedy była utwierdzona w fakcie, że jest „nas” więcej. I wtedy zobaczyła kolejny artykuł, który został wyśmiany. Kto by czytał o latającym człowieku, skoro to jest niewytłumaczalne zjawisko? Tak samo, kto by interesował się wyciętym lasem, skoro nie można znaleźć racjonalnego wytłumaczenia?
I odnalazła mnie.
Jak się też okazało, Jasper nie chciał jej towarzyszyć w poszukiwaniu innych. Wolał wciąż latać, podróżować po świecie i robić bóg wie co. Nie miała mu tego za złe, ja także nie. W końcu... był wolny jak ptak.
- Ach, co do Jaspera, robił coś podobnego do ciebie. Z tym wiatrem. Jak machnął skrzydłami, to robiła się zawierucha. Straszny syf, mówię ci. Ale nic nie ciął. I chyba zmieniały mu się tylko plecy. Przejdźmy do ciebie, co ci się zmienia?
- Ręka – odpowiedziałam bez zastanowienia. Gdzieś głęboko w sobie dusiłam radość, że nikt nie nie wyśmieje. - Tak jakby. To znaczy, robi się strasznie biała, i tak jakby... wyskakują z niej żyły. Są ostro czerwone i wypukłe. Ale nic więcej. Ale ja nad tym nie panuję. Gdy się cieszę, smucę, boję czy wzruszam... wszystko się tnie. Zawsze traktowałam to jak piętno, przekleństwo... Nawet psycholog stwierdził, że jestem zamknięta w sobie. – Zaśmiałam się nerwowo. Rose patrzyła na mnie lekko smutna.
- Masz trochę gorzej ode mnie i Jaspera – stwierdziła półgłosem. - Ja muszę tylko uważać na ból, a w razie czego zakryję jakąś część ciała. A i tak mogę to po kilku sekundach cofnąć. Jasper zaś uważa na zachcianki. Jak tylko ma śmiertelną ochotę na na przykład coś słodkiego, to pach... Wyrastają mu skrzydła. Ale on też ćwiczył i również może się ich szybko wyzbyć. No i nikogo po drodze nie zabije. Zabiłaś kiedyś kogoś? - rzuciła prosto z mostu. Zwinęłam się w kulkę.
- Tak. - Jej twarz nawet nie drgnęła.
- Spokojnie... w końcu ja sama zabiłam dwóch – pocieszyła mnie. - Plus minus – dodała tajemniczo.
- Ty w samoobronie. Tamten mężczyzna był niewinny.
- Jaki mężczyzna? - zdziwiła się. Po chwili trafiło ją o czym mówię. - Ach.
- No... to było dość późnej nocy. Mama błagała mnie, żebym wyszła do całodobowego po kilka przypraw, bo chce przygotować obiad na jutro.
- Bella, proszę, idź po te przyprawy – jęknęła kobieta po raz kolejny. Jej noga była w gipsie – ostatnio złamała ją na skałkach. - Proszę. Powiem gwiazdorowi, że byłaś bardzo grzeczna – zachęciła. Brwi dziewczynki uniosły się wysoko.
Tak, jej córka wciąż była dzieckiem. Takie przysięgi nadal na nią działały. Renee nie bała się o nią – wiedziała, że jej córka ma mocne gardło. Monopolowy znajdywał się tuż za rogiem, a Bella wydawała się bardzo rozważnym i inteligentnym dzieckiem. No i w końcu mając rodzinę Charliego za genodajnię, Bella miała mocny głos. Podczas krzyku. A jeśli dodać do tego piskliwość głosu Renee, gdyby Isabella krzyknęła, usłyszałoby ją pół osiedla.
- A dostanę od niego ten nowy super domek dla lalek?! - zapytała rozentuzjazmowana. Matka wywróciła oczami i kiwnęła głową. Niech to, drogi dom dla lalek za kilka przypraw – pomyślała rozgoryczona. Łatwa droga do bankructwa.
- Tak, ale teraz już leć, bo nie będzie co jutro jeść. Masz. – Wyciągnęła z portfela pieniądze i wręczyła swojej córce.
Dziewczynka ubrała gruby sweter i włożyła ocieplane buty. Wyszła z domu pod okiem czujnej mamy. Zbiegła szybko po schodach i wyszła z budynku. Skręciła w lewo i podążałam chodnikiem wzdłuż budynku.
Było ciemno. Jedyne światło dawały latarnie. Wieczór był chłodny i cichy, wiatr powiewał okazjonalnie, poruszając liśćmi na ziemi.
Mała Bella skręciła w róg i namierzyła monopolowy – szła prosto w jego stronę.
W ciemnej alejce stał mężczyzna, niezauważalny przez nikogo – schowany w cieniu, czy też bardziej schowany przez cień. Nie miał zamiaru się kryć. Niedawno przydarzyła mu się jakaś tragedia, która wstrząsnęła jego życiem. Czuł się naprawdę paskudnie, czasami nie poznawał siebie w lustrze. Kiedyś był szanowanym człowiekiem na ulicy, teraz zaś na niej żył. Mógł nieumyślnie być niemiły. W podświadomości ciągle gnębił go wstyd tego, jak wygląda – ubrany w zniszczone, cienkie łachmany. Jego zapach nie był najprzyjemniejszy, był też trochę brudny. I głodny. Uzbierał pieniądze, aby kupić sobie chleb, ale wstydził się wejść do sklepu. Czekał tylko na kogoś, kto by go nie znał. Wtedy jego uwagę przykuła przechodząca dziewczynka. Podbiegł do niej gwałtownie, nie myśląc, że może ją przestraszyć.
- Hej! - krzyknął tuż przy jej uchu. Nie lubiła obcych, a ten był bardzo głośny. Przestraszyła się. Znikąd zerwał się krótki, gwałtowny wicher. Okrążył ich i zniknął.
Isabella spojrzała na mężczyznę przestraszona. Trzymał się kurczowo za brzuch, z którego leciała krew. Zauważył, że to stało się w momencie, gdy dziewczynka podskoczyła. Odsunął się i opadł na ziemię. Bella natychmiast podbiegła do niego. Odepchnął ją ręką, na co upadła twardo na beton. Zaczęła odruchowo płakać – w całej uliczce zawiał silny wiatr. Dziewczynka pociągnęła nosem i zwinęła się w kulkę. Musiała się uspokoić bo wiedziała, że powinna pomóc panu, który krwawił. Po prostu ją bardzo przestraszył – zaczęła płakać jak każde dziecko w jej wieku by zaczęło. Otworzyła oczy.
Mężczyzna leżał na ziemi, otoczony kałużą ciepłej, czerwonej krwi. Zdawało się, że płynęła z każdej części jego ciała – pociętych nóg, zranionego brzucha, przeciętego gardła, odciętej dłoni.
Isabella nie musiała czekać na nic – nie miała nawet czasu na płacz. Najszybciej jak potrafiła, biegła do domu. Nigdy nie biegła tak szybko, a teraz nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Po prostu pędziła przed siebie, nie myśląc o niczym innym. Nadal sądziła, że dom obroni ją przed wszystkim. Była dzieckiem. Taki widok, jaki widziała, zostanie dla niej piętnem, będzie miał wielki wpływ na to, jaka będzie gdy urośnie.
|
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Nie 9:38, 20 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
TempestaRosa
Wilkołak
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cardiff
|
Wysłany:
Nie 9:46, 20 Gru 2009 |
|
Ale mnie wcześnie obudziłaś... prędko ci tego nie przebaczę... betowałam najlepiej jak mogłam i sądzę, że źle mi nie poszło...
Do rzeczy. Rozdział jest trochę krótki, ale fajny. właszcza, że miałaś lekką przerwę (usprawiedliwiam autorkę - jej pies się oszczenił wczoraj, sama jest w piątym z hakiem miesiącu ciąży, pisze nowe opo, na które ma niezwykłe pokłady weny, itp., itd.)
Bella kogoś zabiła? Wow. Nie dziwota, że jest taka zamknięta w sobie i w ogóle. Jakby takie coś się nie zdarzyło, to pewnie AŻ tak by nie uważała z tą swoją mocą...
odcięła mu dłoń, podcięła gardło, poharatała nogi i rozwaliła brzuch? Cholera, niezła jest.
Postać Rose... widać, że jest ekstrawagancka, bogata i przede wszystkim trochę szalona, przypomina mi sagową ALICE. Nie mogę uwierzyć, że zamieniłaś ich entuzjazmy i pokłady energii... hahaha, jesteś najlepsza. Czekam tylko na Alice xDD Będziee suczem? Jak tak... padnę ze śmiechu chyba.
Jasper? Nieźle. Fajnie wyobraziłam sobie jego skrzydla, tak mi się spodobały, że od minuty szkicuje je na kartce w kratce, która leży tutaj sobie obok...
Hmhmmmm.... spaać.... no więc, tego. Ręka Belli wydaje się mało "niezwykła" w porównaniu do klaty Rose (i skóry) oraz skrzydeł Jaspera, nie?
Zakończyłaś w trochę dziwnym momencie, więc... zobaczymy, co bedzie dalej. Rozdział fajny, ale nie robi jakiejś niezwykłej akcji, choć trochę oczyszcza/ogarnia sytuację. Pozdrawiam, idę chyba spać...
TRosa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Larissa
Wilkołak
Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 25 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]
|
Wysłany:
Pon 9:02, 21 Gru 2009 |
|
Rozdział krótki, ale i tak świetny... Zauważyłam kilka literówek na początku,
ale poza tym nic więcej. :)
Bella kogoś zabiła? No nieźle...
A latający Jasper i Rose, która twardnieje... Hmhmhm. :D
Wciąż jestem fanką tego opowiadania i będę je wciąż czytać. :)
Pozdrawiam i życzę weny
Larissa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 14:34, 21 Gru 2009 |
|
hm, bardzo ciekawy rozdział (cholera, jak wszystkie twoje )
Rosalie i Jasper mają swoje 'dary' ... zobaczymy teraz czy pokusisz się o wytłumaczenie tego fenomenu, tym bardziej, że zauwazyłam, że żadne nie jest ze sobą spokrewnione...
bardzo mi się podoba, że Rose jest postacią silną, ale nie złą... na pewno zdecydowaną, taką, która uważa, że dla większego dobra można się potknąć (na przykład porwanie Belli)... Jasper jako lekkoduch też w jakiś sposób mnie ujął... pewnie ze względu na to, że w większości ff'wó pokazuje sie go całkiem inaczej...
zobaczymy co jeszcze wymyślisz, bo zasada jest taka, że wszystko musi mieć swą przyczynę i skutek...
czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|