|
Poll :: Czy powinnam dalej to 'coś' pisać? |
Tak, zaciekawiłaś mnie. Chętnie dowiem się co dalej. |
|
69% |
[ 38 ] |
NIE! Tylko zaśmiecasz forum... |
|
9% |
[ 5 ] |
Obojętne mi to. I tak nie będę tego czytać |
|
21% |
[ 12 ] |
|
Wszystkich Głosów : 55 |
|
Autor |
Wiadomość |
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Wto 14:36, 04 Sie 2009 |
|
.wymyślona. - dziękuję za Twój komentarz. Zdaję sobie sprawę, że teksy mojego autorstwa nie są najwyższych lotów (czy jak to się mówi xdd). Dodaję je tutaj, bo potrzebuję krytyki, rady. Chcę pisać jak najlepiej. Swoją drogą rozdział 3 miałam dodać już jakiś czas temu, ale przez ostatnie 2 tygodnie totalnie od świata byłam odcięta. Mimo wszystko mam nadzieję, że uda mi się Ciebie jakoś pozytywnie zaskoczyć :)
Oczywiście, że nie wezmę Cię za wredną małpę! Po prostu napisałaś co sądzisz ;D O to chodzi, nie?
mikusia - Cullenowie, podobnie jak Bells, już wkrótce (a konkretnie [Cullenowie] w następnym rozdziale) się pojawią. A błędy, cóż moja wina. Taka ze mnie sierota, że wszystko pomylić potrafię. Mam nadzieję, że w tym rozdziale nie będzie błędów. :)
Dobra bez zbędnych ceregieli zapraszam na rozdział 3 :)
Mam nadzieję, że jest lepszy niż poprzedni.
Tradycyjnie życzę miłego czytu-czytu i o KK - dzięeki nim mogę być lepsza.
[link widoczny dla zalogowanych]
beta: Silphia ;*
Rozdział 3 – Jasnowłosa
Zdecydowanym krokiem ruszyłyśmy ku „sali przeznaczenia”, czyli mówiąc prościej – sali numer siedem. Ponoć siedem to magiczna liczba... Cóż zaraz się przekonamy. Ale jeśli ta lekcja ma pójść „jak z płatka”, to jestem skłonna uwierzyć. Weszłyśmy razem do sali pełnej rozgadanych dziewczyn i chłopaków. Gdy stanęłyśmy na środku, w poszukiwaniu miejsca wszyscy umilkli. Dwie dziewczyny pośpiesznie wstały i podeszły do nas z niezwykle sztucznymi uśmiechami.
Widziałam już różne osoby, które się NAPRAWDĘ sztucznie uśmiechały, ale one dwie biły je wszystkie na głowę. Jedyne co nam pozostało, to również się uśmiechnąć. Pomachały nam przyjaźnie, jakbyśmy się doskonale znały, ale nie widziały od przynajmniej kilku lat. Czułam się strasznie niezręcznie, przecież ja ich nie znam. Nawet nie wiem czy chcę poznać... - Heeeeej! – powiedziała niższa z nich przeciągając niemiłosiernie samogłoskę. – Jestem Jessica Stanley, a to jest Lauren Mallory – wskazała na niebieskooką blondynkę.
- Cześć... – zaczęła dziewczyna mało entuzjastycznie, ale nie dokończyła, bo przerwała jej nauczycielka hiszpańskiego – pani Chatterbox.
Podniosłam wzrok od moich balerin, którym się uparcie przyglądałam od kiedy podeszły do nas te dwie i rozejrzałam się po klasie w poszukiwaniu dwóch wolnych miejsc obok siebie. Moje rozczarowanie było ogromne kiedy spostrzegłam, że Jessica przesiada się od swojej towarzyszki i idzie w stronę upatrzonej przeze mnie parę sekund wcześniej, ławki.
Naszej ławki! – jak zdążyłam ją ochrzcić w myślach. To już przegięcie! Popatrzyłam na dziewczynę, z którą wcześniej siedziała. Posłała mi nieprzychylne spojrzenie. A może tylko mi się wydawało?
Usiadłam z Jess – sama prosiła mnie, by się tak do niej zwracać. Anie przypadła Lauren... Mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie, żebym chciała dla mojej siostry źle, ale byłam ciekawa, co po tej godzinie mi powie. Czy coś w stylu: „Kim! Ona jest świetna! Z pewnością zostaniemy przyjaciółkami!”, albo: „Jaka wredota! Nie warto się z nią zadawać, mówię ci.”.
Wpadłam już w coś w rodzaju transu. Rozmyślałam o wszystkim i o niczym, zarazem.
- Kimberly Silence! – ktoś wyczytał znudzonym głosem.
- Ej, to chyba o ciebie chodzi! – szepnęła mi do ucha Jess. Dziwne, że zapamiętała... Jeszcze przed chwila mówiła do mnie tylko: „Diana”.
- Co?
- Wyczytali ciebie – powtórzyła to tak jakby mówiła do osoby niedorozwiniętej. Pewnie za taką mnie wzięła. Świetnie.
- Jestem! – niemalże krzyknęłam.
Pani Chatterbox coś się nie zgadzało. Poparzyła pytająco na mnie i na Anę.
- Jesteśmy tutaj nowe – pośpieszyła z wyjaśnieniami moja siostra. Czy mówiłam już, jak bardzo ją kocham i co bym bez niej zrobiła?
- W takim razie chodźcie na środek i coś o sobie opowiedzcie.
CO?! A już myślałam, że obędzie się bez takich wystąpień... Widocznie myliłam się. Uśmiechnęłam się ponownie, oczywiście sztucznie, bo cóż innego mogłam zrobić? Nieopatrznie spojrzałam na Lauren. Jej spojrzenie pomogło podjąć mi decyzję – czas najwyższy przestać żyć wspomnieniami, własnym światem. Koniec z tym! Nie pozwolę, o nie, żeby jakaś Lauren jeździła po mnie jak Mary. Tutaj nikt nie zna naszej historii. I nie powinien poznać. Zaczniemy od początku. W przeciągu sekundy mój jakże sztuczny i niepewny uśmiech, stał się pewny i zdecydowany. Popatrzyłam na Anę. Skinęła z aprobatą, chyba myślała, że te jej wcześniejsze perswazje na coś się zdały. Przystanęła tak, abym mogła iść koło niej. Czyżby chciała zrobić „wielkie wejście”? Cóż... Zdecydowanie się jej to udało... Wszyscy uczniowie gapili się na nas w oszołomieniu. Stanęłyśmy na środku, rozejrzałyśmy się po raz kolejny po całej klasie i moja siostra zaczęła:
- Hej, to ja jestem Ana, Ana Silence. A to jest moja siostra, Kim. Jak widać jesteśmy do siebie dość podobne. – Zaśmiała się. Wszyscy, włącznie z panią Chatterbox zawtórowali jej, ja również. Taki niewinny żart, a humor od razu lepszy. Poczułam, że nie uda mi się być nawet w połowie tak dowcipną jak Ana. Pomachaj do nich, mówił głosik w mojej głowie. Tak też zrobiłam – pomachałam przyjaźnie i już nie sztucznie, wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Daj sobie spokój! Po prostu się przedstaw! Przecież doskonale wiesz, że nigdy nie będziesz taka jak Ona. Nawet nie próbuj! Robisz z siebie jeszcze większe pośmiewisko..., tutaj skończyło się moje zsynchronizowane „ja”. W przypływie nagłej chęci, postanowiłam zrobić na przekór sobie samej. Odważnie, jak na mnie, wystąpiłam pół kroku, przed Anę. Cała klasa przestała się śmiać i popatrzyła na mnie dziwnie. Oblałam się rumieńcem i wymamrotałam: „Hej.”, poczym szybko cofnęłam się.
- Ona zawsze była nieśmiała – pośpieszyła z wyjaśnieniami moja siostra, po raz kolejny dzisiaj chcąc załagodzić sytuację. – Chodź – powiedziała cicho do mnie i pociągnęła w stronę ławki.
Usiadłam na krześle koło Jessiki, która mi się dziwnie przypatrywała. Pięknie! Moje postanowienie szlak trafił! Ciekawe, co jeszcze się dzisiaj wydarzy... Spojrzałam na zegarek. O Jezu! Jeszcze całe pół godziny tej katorgi... Jess kilkakrotnie usiłowała zwrócić na siebie moją uwagę, bezskutecznie, totalnie ją zignorowałam. A co mi tam. I tak ma mnie za dziwadło.
Siedem, z pewnością nie jest moją szczęśliwą liczbą. Ze złością przeniosłam wzrok na sufit. Lekcja była nudna. Bez wątpienia uwielbiałam uczyć się hiszpańskiego – był to mój ulubiony przedmiot. Dzisiaj jednak wcale mnie nie cieszył. Nie mogłam się na niczym skupić, częściowo przez ciągłe, ukradkowe spojrzenia Jessiki i kilku innych osób; po części też przez natłok ponurych myśli. Skoro czuje się koszmarnie już na pierwszej lekcji, to jak będzie później? A czułam się tak pewnie, przed samochodem... Rozmyślałabym tak, jeszcze długo, gdyby nie dzwonek, upragniony dzwonek. Błyskawicznie pozbierałam swoje rzeczy do torby i podeszłam do ławki Any. Widząc mnie zaczęła się zbierać.
- I jak tam? – zapytała. – Koszmarnie? Nudno? – Jakie to zabawne! Mówiła dokładnie tak, jakby czytała mi w myślach.
- Dokładnie tak – westchnęłam. – A tobie?
- Nudno, smutno i do dupy. Ta Lauren, to jakaś niemrawa jest. Poważnie. Nic, w ogóle się do mnie nie odzywała – wyznała.
- Smutno? – podchwyciłam. – Tobie? Tobie smutno? Co się stało?
- No wiesz... Może nie smutno, tak mi się zrymowało, ale do dupy na pewno. Całą lekcję mnie ignorowała!
- Hm... – zaczęłam. – Lauren jest zdecydowanie przeciwieństwem Jessiki, zapewniam cię. Całą lekcję mnie męczyła.
- A co ci się... – nie dokończyła, bo przerwał jej jakiś, sądząc po głosie chłopak, biegnący w naszą stronę.
- Hej, dziewczyny! Jestem Mike Newton. Jaką macie następna lekcję? – kiedy do nas mówił wydawał się bardzo podekscytowany.
Obróciłyśmy się w jego stronę. Moim oczom ukazał się średniego wzrostu blondyn.
-Yyy... Nie wiem – powiedziała z roztargnieniem Ana, widocznie tak jak ja była myślami gdzie indziej. – Zaraz sprawdzę.
Sprawdziłyśmy. Na planie lekcji dla „Diany Claudii Silence” drugą lekcją był WOS, dla „Kimberly Amandy Silence” następna była biologia. Mike, słysząc, że moja siostra ma WOS, cały się rozpromienił.
- Świetnie! – powiedział entuzjastycznie. – Jeśli chcesz, możemy pójść razem. A ty masz biologię z Bannerem...? – Zwrócił się do mnie.
- Tak.
- Jak chcesz to możesz pójść z nami. Pokażę ci gdzie jest twój budynek.
- Okej. – Była mu wdzięczna. Może ten dzień nie będzie aż tak zły? Mike wydawał się naprawdę miły.
- No, to chodźmy. Jak będziemy tak gadać to się jeszcze spóźnimy. – Ponaglił nas chłopak.
Ubraliśmy wszyscy kurtki i wyszliśmy na dwór. Słońce przyjemnie świeciło. Znacznie lepiej niż rano, deszcz przestał siąpić.
- Nie wiem, czy wiecie, ale u nas w Forks słońce to rzadkość... – Podjął rozmowę Mike.
- Wiemy – uśmiechnęła się moja siostra. – Byłyśmy już tutaj kilka razy, tylko, że jednie na krótkich wizytach.
- Naprawdę?
- Jasne. Przecież odwiedzałyśmy ciocię Rachel.
- To wasza ciocia? Panna Evels? – zainteresował się blondyn.
- No, raczej. Ale może porozmawiamy o czymś ciekawszym? – ucięłam rozmowę. Po co poruszać drażliwe tematy?
Podczas tej bezsensownej – jak dla mnie – wymiany zdań podeszła do nas dwójka chłopców. Jak się potem dowiedziałam, piegowatym rudzielcem był Eric Yorkie, a brązowookim brunetem Tyler Crowley. Przedstawiali się i zapytali, czy mogą jakoś nam pomóc, brunet przy tym uśmiechał się do nas zachęcająco. Bogu dziękować – żaden nie miał teraz biologii, Tyler miał podobnie jak moi towarzysze WOS, a Eric WF. Zaczynało mnie już powoli irytować zarówno towarzystwo Mike’a, jak i tamtej dwójki. Czy oni wszyscy musieli tak do nas startować?!
Tak się skupiłam na nich, że nie zauważyłam, że znowu się nas gapią, jeszcze bardziej natrętnie, niż na parkingu. Eric stwierdził, że lepiej już pójdzie, bo się jeszcze spóźni. Jak powiedział, tak zrobił. Uff, o jednego mniej.
- Ej, to jak: idziemy, czy nie? – spytałam Mike’a, bo zaczynałam się już niecierpliwić.
- No, tak, już chodźmy – przyznała mi rację Ana. – Jeszcze się spóźnimy.
- Okej. Tędy – wskazał prosto.
Szłam w milczeniu w przeciwieństwie do reszty. Mike ścigał się z Tylerem w rzucaniu dowcipnych uwag. Jak dzieci.
- To tutaj – powiedział Mike, wyrywając mnie z zamyślenia. – Prosto i w prawo, widzisz? – wskazał na budynek z namalowaną duża trójką.
- Tak – powiedziałam krótko. Może być opiekuńczy, okej. Ale bez przesady...
- Świetnie – szczerze się ucieszył.
- To do zobaczenia później! – krzyknęłam do nich, uśmiechając się do Mike’a. Chłopak odwzajemnił ochoczo mój uśmiech. Jak na mnie – trochę za ochoczo.
Podeszłam pod pawilon numer trzy. Stała pod nim grupka dziewczyn. Zawzięcie o czymś dyskutowały.
Kiedy dotarłam do drzwi klasy zadzwonił dzwonek na lekcję. Wzięłam większy wdech i przekroczyłam próg drzwi. Zawiesiłam swój płaszcz na jednym z ostatnich wolnych wieszaków i podeszłam do biurka nauczyciela. Pan Banner łaskawie podpisał mój arkusz i kazał mi usiąść w przedostatniej ławce. Zajęłam swoje miejsce i wyjęłam podręczniki. Nagle na moją twarz padł cień. Spojrzałam w górę, pragnąc poznać przyczynę. Moim oczom ukazała się ciemnowłosa dziewczyna, średniego wzrostu w okularach, z jej oczu biło zdezorientowanie. Czułam, że powinnam coś powiedzieć, ale byłam tak zdziwiona, że nie byłam w stanie. Jedyne co mogłam zrobić, to, to co ona – po prostu się na nią gapić. Prawdopodobnie długo jeszcze byśmy tak się w siebie wpatrywały, gdyby pan Banner nie sprowadził nas na ziemię słowami:
- Panno Weber! Proszę zająć miejsce koło panny Silence! – huknął na oniemiałą dziewczynę. – Od dzisiaj jesteście partnerkami na moich lekcjach, zrozumiano?
- J-j-jasne – wyjąkała zmieszana, rumieniąc się nieco, po czym zajęła miejsce koło mnie. Widząc jej reakcję klasa zachichotała.
Na szczęście głos nauczyciela przywrócił mi zdolność trzeźwego myślenia. Odwróciłam się w stronę mojej partnerki.
- Hej. Jestem Kim – zaczęłam. Ciekawe ile razy będę musiała jeszcze powtórzyć tę formułkę... Sto razy? Nie, pona trzysta, pomyślałam ironicznie.– A ty?
- Ja jestem Angela. Miło mi cię poznać – przedstawiła się. Wydawała się być miła. – I jak ci się podoba w Forks? – Cóż, była pierwszą osobą, poza Aną i ciocią, która chciał poznać moje skromne zdanie w tej kwestii.
- Okej. Jak na mnie może być... Tylko trochę za mokro. I za mało słońca – mówiąc to ostatnie spuściłam wzrok na moje opalone ręce. – Ale z pewnością się przyzwyczaję – dodałam szybko. Nie chciałam, żeby wzięła mnie za jakąś rozkapryszoną księżniczkę.
- Aha – powiedziała tylko. Nieświadomie przysunęła swoją bladą dłoń do mojej.
- Niezły kontrast – mruknęłam.
- Co? Coś mówiłaś?
- Eee... Że niezły kontrast. No, wiesz – wskazałam nasze dłonie leżące na ławce, blisko siebie.
- A, rozumiem. My wszyscy jesteśmy tacy bladzi.
- Taa. Zauważyłam. – Znacząco rozejrzałam się po klasie. Angela zaśmiała się cicho. Wszyscy byli zbyt zajęci przepisywaniem z tablicy, żeby się na nas gapić. – Chyba powinnyśmy przepisywać razem z nimi – zauważyłam. Nie chciałam kończyć tej rozmowy, ale obowiązki szkolne wzywały. A ja zawsze byłam obowiązkowa i niech tak zostanie.
Niewiele myśląc dołączyłam do nich. Wyjęłam długopis i zaczęłam pisać: „Dżdżownice prowadzą ryjący tryb życia, połykają ziemię, a następnie wydalają, trawiąc tylko zawarte w niej resztki roślinne i zwierzęce. W ten sposób spulchniają glebę i użyźniają ją, a także ułatwiają dostęp wody do korzeni roślin. Ich...”, litości! Przecież on przepisuje słowo w słowo podręcznik! Że też mu się chce... Westchnęłam. Angela posłała mi pytające spojrzenie. Przewróciłam oczami.
- Nuda – skwitowałam krótko. Dziewczyna skinęła głową, na znak, że się ze mną zgadza.
Wybawił nas dzwonek. Z takim nauczycielem, to się można pociąć.
I chyba tak zrobię, jeśli następne lekcje będą wyglądały tak samo.
Spakowałam się tak jak poprzednio – szybko, ale teraz przysiadłam na ławce czekając na moją nową znajomą. Wyszłyśmy razem z klasy. Teraz inni uczniowie aż tak się nie gapili.
Po prostu podchodzili i się przedstawiali. Ja powtarzałam moją wyuczoną formułkę
i uśmiechałam się przyjaźnie. Ci ludzie, a przynajmniej większość z nich wydawała się całkiem, całkiem. Tak mniej więcej minęły mi lekcje, aż do lunchu. Tak się fajnie dla mnie złożyło, że ostatnią lekcję przed lunchem – język angielski miałam z Angelą. Tak jak na biologii usiadłyśmy razem. Dziwne, że nikt nie siedzi z kimś tak miłym jak ta dziewczyna...
Pod stołówką spotkałam Anę. Widziałam ją dzisiaj tylko na hiszpańskim i WF-ie. Zdziwił mnie fakt, że nie było mi jakoś tragicznie, mimo, że miałyśmy tylko dwie lekcje razem. Znowu wróciło uczucie z parkingu. Czułam się pewnie, niezależnie. Ciekawe... Czy to moje wrażenie czy osoba Angeli, tak na mnie działała? Podczas tych dwóch godzin, no i oczywiście przerw między tymi lekcjami trzymałyśmy się razem, we dwie. Chociaż nie, zawsze towarzyszył nam tłumek dziewczyn. Każda chciała się czegoś o mnie, Anie lub o nas obu dowiedzieć. Ta popularność zaczynała mi się podobać – w Phoenix nigdy nie byłam kimś ważnym.
Towarzystwo Angeli było miłe, inne od towarzystwa Any czy Jessiki. One gadały, a ona milczała. Ale to było przyjemne milczenie, takiego czegoś nigdy nie znałam. Przy mojej siostrze – było niemożliwe, a przy innych – wymuszone. Oni nie chcieli mnie słuchać, a ja nie chciałam, ani mówić, ani ich słuchać.
Podeszłyśmy do Any i grupki, z którą rozmawiała. Kiedy mnie zobaczyła krzyknęła radośnie, jak małe dziecko:
- Kim, poznaj moich przyjaciół! – Oniemiałam. Przyjaciół?! PRZYJACIÓŁ PO JEDNYM DNIU ZNAJOMOŚCI?!
- Przyjaciół? – powtórzyłam słabo i cicho, ale tak cicho, aby żadna „przyjaciółka” czy „przyjaciel” mojej siostry nie usłyszał.
- To co? Idziemy? – spytał Mike. Mogłam się domyślić. Był niewątpliwie, podobnie jak Tyler typem chłopaka, z którym Ana chciałaby się zaprzyjaźnić.
- Jasne – powiedział Tyler.
Moja siostra sięgnęła po moją dłoń i pociągnęła w kierunku stołówki. Westchnęłam zrezygnowana, ale pozwoliłam się poprowadzić. Pewnie usiądziemy z tutejszą elitą...
Stanęłyśmy razem z Jess, Lauren, Mike’m, Eric’em i kilkoma innymi osobami, z którymi Ana będzie prawdopodobnie trzymać, do kolejki. Tyler wspaniałomyślnie zgodził się zająć dla nas stolik. Wzięłam pizzę, a picia wzięłam colę. Nie miałam ochoty na nic więcej. I tak wątpię czy zjem chociaż połowę. Poszłam razem z moją siostrą i naszymi nowymi znajomymi. Usiadłam między Aną a Tylerem. Po drugiej jej stronie usiadł nikt inny tylko Mike. Jess ostatecznie zdecydowała się usiąść po drugiej stronie mojego sąsiada. Lunch trwał w najlepsze. Jak gdyby nic jadłam pizzę i rozmawiałam z Mike’m, który, jak się okazało, był podobnie jak połowa stolika ciekawy naszej przeszłości. Co oni mają z tymi pytaniami? Czy to komisariat?
Posypały się przeróżne pytania. Najpierw dotyczyły jedynie szkoły, potem zjechał na bardziej osobiste pytania. Odważył się zapytać czy mam chłopaka. Posłałam mu ciężkie spojrzenie i odpowiedziałam krótko:
- Miałam – skłamałam, chociaż nie, bo coś tam było. Krótko, ale było. Ku własnej uciesze zupełnie go tą odpowiedzią zbiłam z tropu. Po minie było widać, że spodziewał się czegoś innego. Chyba zrobiło mu się trochę głupio, bo nie drążył tego tematu.
- Aha – bąknął tylko, czerwieniąc się. - A wasza ciocia, panna Evels? Dlaczego tutaj przyjechałyście? Nie brakuje wam słońca?
- Jak na razie świeci – zauważyłam. Pierwsze pytanie puściłam mimo uszu.
- Jak dzisiaj świeci, to jutro będzie lało. Na bank – powiedział pewnym głosem. – Mi na przykład do tej pory brakuje słońca, a mieszkam tu już jakieś dziesięć lat.
- Cóż, czasem są potrzebne zmiany. – Dlaczego on, do cholery drąży ten temat?! No, dlaczego?
- Zmiany? – zainteresowała się Jessica.
- Tak, zmiany. - Ile razy mam to powtarzać?! Wściekłam się.
- Co nie podobało wam się wasze miasto?
- Było... – zaczęłam szukając jakiegoś wsparcia u Any. Zero. Totalnie zero reakcji - Już nudne jak dla mnie... Znudziło nam się. Tak, znudziło. – Jessica popatrzyła na mnie jak na wariatkę. Przy słowie „nam” Ana podniosła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy. Ale widocznie dostrzegła w nich coś, co kazało jej przemilczeć pewne fakty.
- Czyli co zrobicie jak wam się znudzi deszcz? – spytała złośliwie Jess.
- Coś się wymyśli, kochanieńka – wtrąciła moja siostra słodko. - Nie martw się. To NIE jest twoja sprawa. – Ostatnie zdanie zaakcentowała dobitnie. Widocznie odezwała się w niej w końcu siostrzana solidarność. Nareszcie!
- Tak tylko pytałam – wymamrotała, chociaż dałabym sobie rękę uciąć, że chciała coś innego powiedzieć... Pewnie odszczekać. Ha! Niedoczekanie.
- To na przyszłość zacznij się interesować swoimi sprawami, a nie cudzymi, słońce. – Oho, zaczęło się.
- Ty... Ty... – Zaczęła Jess, ale jej przerwałam. Zachowanie Any dodało mi odwagi. Jak już od nowa to na całego!
- Znasz jakieś inne słowo jakim chciałabyś się z nami podzielić? – spytałam impulsywnie. – Popatrzyła na mnie z nieskrywaną wściekłością.
- O! To jednak słyszysz i potrafisz mówić?
- Tak, potrafi. Nie zauważyłaś na hiszpańskim? A może sama masz problemy ze słuchem? – powiedziała obronnie Ana. Podobnie jak z panią Cope, to zamienianie się ogłupiało Jessikę.
Nasza „kochana” Jess tylko wytrzeszczyła oczy. Chyba chciała coś jeszcze nam powiedzieć, ale nie dałam jej tej możliwości. Skinęłam na moją siostrę. Ruszyłyśmy do innego stolika. Był w kącie, przynajmniej nie będą mogli się tak na nas gapić. Oczywiście nie mogłam sobie odpuścić krótkiego, acz wrednego tekstu:
- Świetnych masz „przyjaciół”, pozazdrościć! – w swój głos władowałam tyle jadu, złośliwości i goryczy, ile tylko mogłam. Musiałam to powiedzieć. Co dziwne nie odpowiedziała mi. Nie broniła się, nic z tych rzeczy. Jedyne co zrobiła, to na mnie popatrzyła. Smutno z lekkim przestrachem i zdziwieniem. Nie spodziewała się takiej reakcji z mojej strony. Zawsze kiedy dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji udawałam, że „nic się nie stało”. Poczułam się jakbym kopała leżącego. Poważnie. Wcale nie przesadzam.
W milczeniu zajęłyśmy miejsca we dwójkę, ale było jakoś tak pusto. Ta część stołówki wydała mi się jakaś taka niegościnna, odpychająca. A przecież powinno być odwrotnie.
Tak jak przewidziałam mój lunch wylądował w koszu na śmieci. Nie mogłam jeść. Teraz już tak naprawdę. Postanowiłam pójść do łazienki. Tam przynajmniej nie będę pod ostrzałem tylu
spojrzeń. Łazienka była, jak to łazienka. Trzy kabiny na krzyż, umywalki i lustro. Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Coś się zmieniło. Nie wiem, co ale jestem pewna. Bardziej to czuję, niż widzę, ale to już jest. We mnie. Oczy. Zielone oczy. Moje oczy. Płomień wspomnienia, którego nie wypalił ogień, którego nie zamazał czas...
Gorąco.
Duszę się – strzępy moich myśli były przerażająco wyraźne... – Wokół mnie szaleją płomienie. Widzę ich dziki taniec. Palą drewniane panele korytarza i pokoju. Stłumiony okrzyk. Czuć zapach śmierci. Nie, tak mi się tylko wydaję. Za chwilę znowu się obudzę. Jak wczoraj.
Zamrugałam powiekami. Poczułam kolejną falę gorąca. To nie jest sen. To się dzieje naprawdę! Co robić?!
„Mamo!” – krzyknęłam. - „Mamo!”. Odpowiedział mi kaszel obok mnie.
Ana!
Zataczając się podeszłam do łóżka mojej siostry. Wzrok miała nieprzytomny, podobnie jak mnie dym drapał jej gardło, szczypał oczy i dusił.
„Ana!” – potrząsnęłam nią. – „Nie zostawiaj mnie! Proszę! Boję się!” – tak wiele chciałam jej przekazać lecz zakrztusiłam się w połowie. Chwile potem padła bez życia, niczym lalka, której odcięto sznurki. Nie żyje?! Dlaczego? Stłumiłam szloch.
Dym.
Dym szczypie mnie w oczy. To boli. Zaszlochałam.
Zaczęłam krzyczeć. Nie wiedziałam, że tak potrafię. Kolejny krzyk. A teraz wrzask. Usłyszałam syreny.
„Tutaj! Pomocy!” – chciałam krzyczeć, lecz jedyne co mogłam zrobić to patrzeć jak języki ognia powoli pełznące w moją stronę.
Strach. Co to jest strach? To słowo było za blade, za słabe by opisać, to co czułam. Chciałam uciec. Musiałam się stąd wydostać. Potknęłam się o coś. Poczułam przeszywający ból głowy. Została tylko ciemność. I spokój. Ogień i ból znikły. Po tym wszystkim nie pozostało nic. Biały tunel. I kobieta w białej sukience. Jakie to wszystko piękne.
Gdzie ja jestem?
Co się stało?
- Dość! – krzyknęłam blokując wspomnienia. Dyszałam ciężko. Spojrzałam nie po raz pierwszy dzisiaj i zapewne nieostatni w lustro. Oczy dziewczyny po drugiej stronie zwierciadła były pełne łez i bólu. Moje oczy.
Nie mogę tutaj zostać. Muszę wracać do domu... – tylko ta jedna myśl krążyła w mojej głowie. Wyszłam z łazienki z komórką przy uchu.
- Halo? - zapytał głos w słuchawce.
- Ana? Ja... Chyba muszę wracać do domu... – zaczęłam słabo.
- Co się stało? – spytała zaniepokojona. – Dlaczego?
- Po prostu muszę. Mogę? Masz z kim wrócić? – Nie mogłam opanować nadziei. Błagam, niech powie, że tak!
- No, nie wiem... – wahała się. Chyba jeszcze nie zapomniała tego co jej powiedziałam. Z resztą, to było... Kilka minut temu! – Gdzie jesteś?
- W łazience. Znaczy się koło łazienki – poprawiłam się.
- Aha – była speszona. – Źle się czujesz?- Nie, nie. Tylko tak... Muszę ochłonąć.
- Aha. Rozumiem. Czyli załatwić ci zwolnienie czy...? – Chyba już zapomniała o urazie. Albo mój głos brzmi aż tak źle.
- Nic, nic nie musisz. Naprawdę. Sama to załatwię. – Mam nadzieję, dodałam w myślach.
- Okej – spokojnie mi odpowiedziała. - Wrócimy razem. – CO?! Wszystko, wszystko tylko nie to!
- Nie – powiedziałam twardo. - Zostań na lekcjach. Sama wrócę. – Po czym się rozłączyłam.
Zdecydowanym krokiem wyszłam na dwór. Po drodze minęłam kilku uczniów. Kątem oka zarejestrowałam, że oglądali się za mną... No tak oni dopiero idą na lunch, a ja już wracam. Niektóry z nich uśmiechali się do mnie i mówili: „cześć”, czy „hej”, ale ignorowałam ich. Mam na głowie teraz ważniejsze sprawy, niż co sobie o mnie pomyślą.
Przy samochodzie czekała na mnie już Ana. Brawo! Z tego wszystkiego zapomniałam, że to ona ma kluczyki. Kiedy mnie dostrzegła, podbiegła do mnie. Popatrzyła na mnie wyczekująco.
- Kluczyki – powiedziałam sucho i wyciągnęłam rękę. Nie chciałam być wredna. Teraz jedynie potrzebowałam naszego Peugeota, no i spokoju. Na tym kończyła się moja lista marzeń na dziś. Teraz już nie patrzyła na mnie wyczekująco. Szok bił z jej twarzy.
- K-kluczyki? – wyjąkała zdziwiona. – Przecież wracamy razem...
- Nie, nie wracamy. Jak tak bardzo ci zależy, to mogę pójść piechotą – mój ton był lodowaty.
- Okej. Rób jak chcesz – syknęła, już nie była zdziwiona. Była wściekła.
Odwróciłam się na pięcie i szłam ku wyjazdowi z parkingu.
- Nie! Poczekaj. – O. Podziałało... O, to mi chodziło.
- Tak?
- Może pójdziemy na kompromis – zaproponowała sprytnie. Zdziwiło mnie to. Nigdy nie szłyśmy na kompromis. Z prostej przyczyny – zazwyczaj ulegałam Anie, albo „dawałam się przekonać” do jej pomysłu. A tu nagle ja walę prosto z mostu: „Nie!”, musiała być nieźle skołowana. Ale ja już podjęłam decyzję i nie mam zamiaru jej zmieniać. Teraz ja też mam swoje zdanie, które mówię głośno.
- Kompromis? – zdziwiłam się.
- No, tak. To może tak: ja cię odwiozę i wrócę na lekcję, a ty...
- A ja nic – przerwałam jej wywody. – Pozwalam ci się odwieść. Wystarczy.
- Okej. – Zachciało mi się śmiać. Zgodziła się bez żadnych protestów, no prawie. Ale zamiana ról! Tyle tylko, że ona „przekonywała” mnie łagodniej.
Wsiadłyśmy do samochodu. Moja siostra znowu na miejscu kierowcy. Odwróciłam w stronę okna. Właściwie cała droga upłynęła nam w milczeniu, nie licząc krótkiego „pa” przy wysiadaniu. Ana zawróciła i wróciła do szkoły. Weszłam do domu cichutko, niczym złodziej. Ciotka była w kuchni i nuciła sobie nieznaną mi piosenkę.
Zadowolona z korzystnego dla mnie obrotu sprawy rzuciłam się na łóżko. W błyskawicznym tempie zasnęłam.
Zawiał wiatr.
Zimno.
Odruchowo otuliłam się mocniej płaszczem.
Wiatr już nie wiał, on zawodził.
Odwróciłam wzrok od lamp latarni tańczących osobliwy taniec.
Skupiłam się na tym co było przede mną – żółtą kamieniczką. Drzwi były otwarte. W drzwiach stały trzy osoby: drobna kobieta z dzieckiem na ręku i mężczyzna. Obejmował ją ramieniem. Oboje uśmiechali się delikatnie.
„Małżeństwo” – moja pierwsza myśl.
„Ale przecież są za młodzi... Kobieta wyglądała na góra dwadzieścia lat, a jej „mąż” na niewiele więcej...” – mówił drugi głosik w mojej głowie – „To niemożliwe!”.
Tymczasem „mąż” pocałował delikatnie swoją „żonę” w policzek, na co jasnowłosa dziewczyna stojąca przed nimi, a przede mną tyłem, zadrżała.
Z zimna? Czy z zazdrości?
Szczęśliwa, jak się zdawało rodzina uśmiechała się do Jasnowłosej. Drobna kobieta z wijącymi się czarnymi włosami o długim cieniu przestała się uśmiechać, z jej postaci emanowała troska. Dziewczyna o złotych włosach uniosła ramiona i chyba próbowała coś jej wytłumaczyć. Kobieta skinęła głową, ale nadal nie wyglądała na uspokojoną. Za to Jasnowłosa rozluźniła się i przejechała mleczno-białą dłonią po swoich włosach. Potem skinęła i odwróciła się do nich tyłem.
Błękitne oczy przejechały po mnie ze znudzeniem, bez cienia zainteresowania, jakby mnie po prostu nie było. Poszła kilka kroków po czym odwróciła się pomachała do mieszkańców żółtego domku i poszła dalej, w noc.
Zaciekawiona ruszyłam za nią. Szła pewnym i równym krokiem. Nagle zesztywniała. Popatrzyłam w tym samym kierunku, nieco w prawo, pod zepsutą lampą.
Stała grupka mężczyzn i wskazywali palcami na Jasnowłosą. Jeden z nich krzykną coś do niej i dziewczyna niechętnie podeszła.
Blondyn, który ją zawołał, kiedy tylko podeszła wystarczająco blisko, brutalnie przyciągnął do siebie. Zaśmiał się razem z resztą. Byli z pewnością pijani.
”Kto zachowuje się w ten sposób na trzeźwo?” – pytał raz po raz głosik w mojej głowie. – „No kto?”
„Nikt” – pomyślałam.
Zamiast stawiać sobie pytania, na które znałam odpowiedź, dalej na nich patrzyłam.
W tym czasie blondyn zerwał żakiet z ramion przerażonej dziewczyny. Guziki spadły na bruk, co spotkało się z kolejnym wybuchem śmiechu. Potem zdjął, czy raczej wyrwał z włosów kapelusz. Jasnowłosa krzyknęła, ale nie usłyszałam jej krzyku. Jakaś niewidzialna szyba oddzielała mnie od nich. Mogłam jedynie patrzeć, głucha na to co się tam działo. Nie mogłam nic zrobić. Wkrótce po tym doszło do krwawego finału. Mężczyźni okładali ją bez litości pięściami. Mieli rozradowane miny, jakby zadawanie cierpienia niebieskookiej piękności sprawiało im jakąś dziką, niezrozumiałą dla mnie radość.
Odeszli śmiejąc się i zataczając. Zostawili dziewczynę na chodniku. W słabym świetle sąsiedniej latarni dostrzegłam, że jej cera jest już nie jasna, lecz po prostu biała. Leżała bezwładnie w kałuży własnej krwi. Na jej policzkach lśniły ślady łez. Miała piękne rysy twarzy. Wyglądała jak Anioł.
„Nie żyje” – pomyślałam ze zgrozą. – „Widziałam morderstwo! I nic nie zrobiłam...” – myślałam ze wstydem.
W końcu szyba znikła. Czułam to. Nareszcie mogłam coś zrobić, podejść do niej. Zrobiłam krok w jej kierunku. Nagle dostrzegłam cień. Odwróciłam głowę w jego kierunku. Wiatr zawył głośniej jakby ostrzegawczo, kiedy...
- Kim! – krzyknęła Ana. – Kim! Obudź się! – krzyczała trzepiąc mną.
- Co się stało? – spytałam zdziwiona. Jeszcze nie do końca kontaktowałam z rzeczywistością.
- Jak to „co”? Zemdlałaś!
- Ja? Skąd!
- To co? Poszłaś spać na podłodze w łazience?!
- W łazience? – z minuty, na minutę moje zdziwienie rosło. Zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Rzeczywiście łazienka...
- Nie...
- Na pewno? – wyglądała na zmartwioną.
Usłyszałam kroki na schodach. Po chwili ciotka stała w drzwiach lustrując mnie wzrokiem.
- Co się stało? – Ha! Nie jestem jedyna! Ciotka też nie wie o co chodzi!
- Aaa... Nic. – No to, to chyba jakaś telepatia bliźniąt.
- To czemu jesteście tak głośno? Kim zemdlała, prawda? – Cholera! Musiała usłyszeć...
- Nie...
- Ach, Kotku, nie ma się czego wstydzić! Każdemu może się zdarzyć! – zapewniała mnie ciocia Rachela. – Zaparzyć ci herbatkę na wzmocnienie?
O. Mój. Boże. „Herbatkę”?!
- Nie, naprawdę... Świetnie się czuję... – wymamrotałam.
- To poczujesz się jeszcze lepiej – powiedziała zupełnie niezrażona.
- Naprawdę! – krzyknęłam. – Ja... Lunatykowałam!
- Przecież ty nie lunatykujesz – zauważyła Ana.
- Och, Kim przestań się rzucać! – Kto tu się rzuca? Ja czy one? – Swoją drogą ziołowa herbata dobrze ci zrobi, czy raczej wam.
Po tych łowach wyszła z łazienki. Dopiero teraz zauważyłam, że wciąż siedzę na zimnych kaflach i że tyłek już mnie od tego boli. Wstałam i udałam się do pokoju. Nie byłam zła na Anę, taki po prostu miała charakter, reagowała pod wpływem impulsu. Może i ciotka ma rację? Moja siostra chyba wyczuła, że nie jestem na nią zła i przytuliła mnie.
- Przepraszam – szepnęła mi do ucha i cmoknęła w policzek.
- Spoko. To ja dzisiaj, coś nawalam – uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Nie martw się. Jutro będzie lepiej... – i wyszła z pokoju.
Usłyszałam dudnienie na schodach – zeszła na dół.
Sięgnęłam po piżamę. Ciepły prysznic dobrze mi zrobi. Po piętnastu minutach byłam gotowa. Na piżamę założyłam szlafrok i zeszłam na dół.
Kiedy zobaczyły mój strój Ana i ciocia, wydawały się zaskoczone, ale nic nie powiedziały. Wypiłam duszkiem zimną już herbatę. Rzuciłam „dobranoc” przez ramię i poszłam do pokoju. Długo leżałam z otwartymi oczyma w ciemności. Zegar wybił pierwszą nad ranem. Jeszcze tyle godzin! Lecz sen uparcie nie nadchodził... Przed oczami raz za razem przelatywał mi dzisiejszy dzień. Czyżbym miała wyrzuty sumienia? Może... Dlaczego wszystko mnie dzisiaj denerwuje? Wykończona rozmyślaniem, w końcu zasnęłam.
Wrócił koszmar Jasnowłosej. Ale coś było inne... Słyszałam urywki zdań, widziałam więcej. „Dlaczego?” – pytałam sama siebie.
Tymczasem usłyszałam rozmowę Jasnowłosej z drobną kobietą, która z tego co podsłuchałam nazywała się – Vera.
- ... nie to nie... tylko chwila... – powiedziała „żona”.
- Nie... radę... to jedynie kilka... Vera... nie... – przekonywała Jasnowłosa.
- ... Niech ci...
W ten sposób Vera uległa. Nie wyglądała jednak na przekonaną... Zaszeleściła błękitna sukienka blondynki. Na pierwszy rzut oka można było ocenić, że jest zamożniejsza od Very. Jej suknia była jasno-zielona. Pożegnali się i podobnie jak wcześniej Jasnowłosa ruszyła.
Ale teraz nie chciałam oglądać tego co miało nastąpić później. Pobiegłam w przeciwną stronę. Odwróciłam głowę by ostatni raz spojrzeć na oddalającą się dziewczynę.
Czułam odrazę do samej siebie. Trudno, to tylko sen...
Chociaż w głębi duszy czułam, że nie mam racji...
Nagle przed moimi oczami zamigotały kolorowe gwiazdeczki...
- Au! – krzyknęłam. Odruchowo sięgnęłam ręką do czoła, gdzie przy grzmociłam w ścianę. Po chwili spotkałam się z podłogą.
- C h o l e r a! – powiedziałam z wściekłością. – Jeszcze to!
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jest środek nocy. O, dziwo nikt się nie obudził. Zapaliłam światło. Popatrzyłam w lustro. Będę miała jutro guza, jak nic. Pomasowałam obolałe miejsce. Ale chwila! Lustro? Łazienka? Co ja robię w łazience?!
Hm, wykrakałam. Chyba jednak jestem lunatykiem.... Zgasiłam światło i poszłam po ciemku do pokoju. Usiadłam na łóżku. Co się dzieje?
Teraz już byłam pewna, dzisiejszej nocy na sto procent nie zasnę. Niewiele myśląc sięgnęłam po kawowego cukierka, który leżał zapomniany na biurku. Oparłam się o ścianę i trwałam tak do rana, póki nie zadzwonił budzik.
Następny rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nelennie. dnia Nie 14:11, 25 Paź 2009, w całości zmieniany 19 razy
|
|
|
|
|
|
Swan
Zły wampir
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 406 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks, Phoenix... ok no... Śląsk :P
|
Wysłany:
Wto 20:59, 04 Sie 2009 |
|
Hm... Można to chyba śmiało nazwać "wielkim powrotem". xD Rozdział świetny. Podoba mi się to "połączenie" między bliźniaczkami. Jestem ciekawa jak rozegrasz akcję z Cullenami i z Bellą. Skoro chcesz ją tu wprowadzić - to z pewnością będzie coś innego i oryginalnego. Zdziwiło mnie to, że Kim widziała "śmierć" Rosalie. Czy ją pozna, gdy ta przyjdzie do szkoły? Skojarzy fakty? Zorientuje się, że tamto było w całkowicie innych czasach? A może pomyśli, że to tylko sen? DLaczego ona włazi zawsze do łazienki ?! xD To co, gdy będzie miała wizję np. o Alice to do spiżarni pójdzie? Dlaczego łazienka? I co ona zrobiła? Wlazła na umywalkę xD?
Eh... Mam jeszcze mnóstwo pytań, ale pozwolę im się kłębić w mojej głowie xD Pozostawię je na kolejny raz :D
Czekam niecierpliwie :)
Weny!
Pozdrawiam,
Swan |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Śro 14:14, 05 Sie 2009 |
|
Swan - powrót jako taki jest, wielki, czy nie, ale jest :D.
Niestety na większość z Twoich pytań nie odpowiem, żeby było ciekawiej.
Sprostuję: ona za drugim razem nie dokońca włazła do łazienki. Dopiero jak się obudziła. Ona, że tak powiem wpadła w ścianę koło włącznika światła. Wydało mi się normalne, że chce 'oszacować' (czyt. zobaczyć) jak bardzo duży jest guz (ja bym tak zrobiła). Zwróc uwagę, że dość mocno się uderzyła. łazienka, cóż jest powód, który spróbuję wyjaśnić dopiero w następnych rozdziałach. Mam nadzieje, że rozumiesz o co mi chodzi z tą nieszczęsną łazienką. Xd :)
Zastanawiam się nad EPOV (wbrew temu co początkowo planowałam) lub małą retospekcją żeby nieco przyśpieszyć akcję.
Oczywiście cieszę się, że według Ciebie ten rozdział jest lepszy. Mam nadzieje, ze teraz bedzie tylko lepiej. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nelennie. dnia Wto 18:32, 11 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Śro 23:29, 05 Sie 2009 |
|
Tak, zaciekawiłaś mnie. Stawiałam, że to będzie coś przewidywalnego i banalnego (miałam już do czynienia z kilkoma ff z bliźniaczkami), ale mnie zaskoczyłaś. Nie wiem, o co chodzi. Kiedy pojawią się Cullenowie? Czy może to przyszła wersja Alice? Czy Kim pozna Rose, jak ją zobaczy? O ile ją zobaczy.. Same pytania, a odpowiedzi póki co brak.
Będę czytać. Zobaczymy, czy sprostasz wyzwaniu, jakie sama sobie zaserwowałaś. Trzymam kciuki i będę czytać dalej.
Pozdrawiam, Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
_Lesceene_
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 17:16, 11 Sie 2009 |
|
Strasznie dziwnie mi się komentuje kiedy nade mną siedzisz. Aż mózg mi się skręca z braku pomysłu na konstuktywny komentarz. Notka świetna. Najbardziej podoba mi się sposób opisania snów Kim. Wszysko jest takie niejasne i tajemnicze. I jestem ciekawa jak Cullenowie zareagują, kiedy Edward przeczyta w myślach Kim, że śniła jej się Rosalie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Pią 14:38, 18 Wrz 2009 |
|
marta_potorsia - witaj wśród moich czytelniczek. Jak narazie, to opowiadanie nie ma wielkiego wzięcia, więc bardzo ucieszył mnie Twój komentarz. Mam nadzieję, że Cie nie zawiodę.
Mam nadzieję, że ten rozdział się spodoba. Napisałam go w niemal tydzień temu, ale nim Silphia zdążyła go poprawić wyjechałam na "zielonkę" i byłam odcięta od Internetu, niestety. Ale nie będę już przynudzać - rozdział wstawiam teraz i liczę na KK. W tym rozdziale dużo się dzieje...
Aaa, i jeszcze jedno. Czasami w rozdziałach będą się pojawiać piosenki, lub inne cośki. Piosenki do fragmentu, czy takie przy których pisałam rozdział itp. Proponuję je sobie włączyć, żeby się wczuć ;)
[link widoczny dla zalogowanych] - jeśli komuś jest tak wygodniej.
Rodzialik dedykuję _Lesceene_, za wiesz co; i Swan, jesteście wielkie - karmicie moją wenę ;*
beta: Silphia
Rozdział 4 - Rodzeństwo Cullen
Już od jakiś pięciu godzin deszcz bębnił niemiłosiernie o okna.
- Dryyyń! Dryyyń! – dzwonił budzik. – Dryyń!
Westchnęłam. Nowy dzień. Wreszcie. Bałam się, że nigdy nie nadejdzie. Jaka byłam nie mądra! Wszystko ma swój koniec. I noc i dzień, i ty, i... ja. Tak, każdego to dotyczy, mnie też.
- Dryyyń! – Budzik brutalnie przerwał moje rozmyślania.
- Mhm? – wymamrotała Ana z drugiego końca pokoju. Jak na razie musiał być wspólny.
Ciotka nie zdążyła jeszcze doprowadzić starego „pokoju Marthy” do stanu używalności. Martha – ukochana, starsza o dziewięć lat i jedyna siostra Racheli Evels. Ciotka chyba jeszcze nie pozbierała się po jej śmierci. Nic dziwnego, dwa tygodnie, to nie jest dużo czasu by zapomnieć o kimś, kogo się kochało przez lata. W jej spojrzeniu, mimo że zawsze, kiedy na mnie patrzyła było przepełnione ciepłem i serdecznością, widziałam cień smutku. Martwiło mnie to, pamiętam jaka była podczas tych wszystkich wizyt w Phoenix. Między nami już wtedy była cienka, lecz mocna i trwała nić porozumienia, sympatii. Teraz, kiedy tu zamieszkałam, ta nić stawała się z każdym dniem mocniejsza, czułam to. Widziałam. I cieszyło mnie to.
Między mną, a Marthą i Robertem było jedynie przywiązanie i wzajemna akceptacja. Nic więcej.
- Dryyyń! – zadzwonił po raz ostatni budzik, bo zlitowałam się nad nim i nad wpół przytomną Aną i wyłączyłam go.
Zrezygnowana wstałam i poszłam na drugi koniec pokoju.
- Dzień doberek, Śpiąca Królewno! – powiedziałam entuzjastycznie, a przynajmniej CHCIAŁAM tak zabrzmieć... -...deszczyk kapie ... Hm... „kapie” to chyba za mało powiedziane... – Ana przerwała mi w połowie zdania.
- Dobra, dobra. Tylko spokojnie. Już wstaję. – Usiadła na łóżku i podniosła ręce w geście poddania. Chyba nie zamierzała tak łatwo mi zapomnieć wczorajszej pobudki. – Jak ci się spało?
Zmieszałam się.
- Tak sobie. – Przyjrzała się krytycznie moim oczom.
- Widać.
- No, co ty? – powiedziałam ironicznie. – A myślałam, że nie widać. Ale teraz pozwól, że skorzystam z łazienki.
Nim zdążyła zaprotestować, byłam już w łazience.
- Ale dzisiaj ja pierwsza! – dobiegło mnie zza drzwi.
- Kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi... – powtórzyłam bardzo znane już sobie ulubione przysłowie wuja Roberta. Po kilku razach zapisałam je sobie w moim zbiorze „Zasad Niepisanych”, które i tak łamałam. „Zasady są po to, żeby je łamać” – powiedział kiedyś do mnie pewien chłopak, kiedy miałam trzynaście lat.
Przekręciłam kluczyk w drzwiach. Odwróciłam się w stronę lustra. Moje czoło nie wyglądało dobrze. Rozebrałam się i wzięłam szybki, zimny i niewątpliwie orzeźwiający prysznic. Umyłam zęby, po czym sięgnęłam po korektor. Mimowolnie się skrzywiłam. Jęknęłam cicho, kiedy go dotknęłam. Nadal bolał, co nie było niczym dziwnym. Przyjrzałam się swojemu odbiciu krytycznie. Rozluźniłam kitkę, w której musiałam najwyraźniej spać. Trzeba będzie to jakoś przysłonić włosami. Wyszłam w szlafroku z łazienki. To już się robił taki rytuał. Miałam nadzieję, że Ana nie zauważy guza, bo pytając przy okazji wywierciłaby mi dziurę w brzuchu. Teraz będzie ciężko. Wcześniej była taka zaspana, że ledwie co zwracała na coś uwagę, a poza tym w pokoju było niespecjalnie jasno. Przecież to jesień. Skupiona na jak najlepszym zakryciu guza dotarłam do pokoju. Wpadłyśmy na siebie w drzwiach. Bąknęłam krótkie: „Przepraszam”, które spotkało się z jeszcze krótszym: „W końcu!”.
Niezdecydowana podeszłam do szafy. Przyznam, że była dość duża. Na pewno większa niż przeciętnej nastolatki, która przecież byłam. Cóż, Martha Silence dbała by jej „córki” miały w czym chodzić. Nie żałowała pieniędzy na ubrania, kosmetyki. Spełniała wszystkie nasze zachcianki, przynajmniej te materialne. Dzięki adopcji stałyśmy się jej dziećmi, miałyśmy mówić do niej i jej męża: „mamo” i „tato”, ale do tego nigdy nie doszło. Ja tęskniłam za mamą, nie chciałam by stała się dla mnie kimś więcej, niż „ciocią Marthą”, ona również. Ojca nie znałam, czasami z tego powodu czułam się źle, gorsza, bo inne dzieci miały oboje rodziców. Matka nic o nim nie mówiła. Pytana na jego temat nie odpowiadała lub odpowiadała wymijająco: „Jak będziesz starsza”. Kiedy byłam „starsza” nie było komu, powiedzieć mi prawdy, skoro nie było „rodziców”. Już na początku się przedstawiła jako ciocia. Wuj nie oponował i uczynił podobnie. I tak zostało do końca.
-Weź się w garść! – powiedziałam do siebie.
Ostatecznie zdecydowałam się na dżinsowe rurki i do tego jasnozieloną koszulkę z dekoltem w łódkę z krótkim, bufiastym rękawem. Wyglądałam ładnie. Instynktownie czułam, że powinnam dzisiaj dobrze wyglądać. Teraz tylko zakryć guza. W duchu dziękowałam Bogu, że moje włosy można łatwo podporządkować mojej woli. Przysiadłam przy toaletce. Ściągnęłam gumkę i pozwoliłam opaść kasztanowej fali. Rozczesałam je szczotką i sięgnęłam po opaskę. Oczywiście zielona. Inaczej być nie mogło. Ułożyłam włosy i założyłam ozdobę. Zadowolona ze swojego wyglądu wstałam. Sięgnęłam po torbę z podręcznikami. Och, wtorek. Świetnie. Ziewnęłam, jak będę tak sypiać, jak sypiam, to długo nie pociągnę.
Zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju i zbiegłam po schodach.
- Dzień dobry! – powiedziała radośnie ciocia. – Jak się spało?
- Dzień dobry. – Niestety ja już nie brzmiałam tak entuzjastycznie. – Obleci. Wiesz, bywało lepiej.
- Rozumiem – powiedziała nadal się uśmiechając. Dawno nie miała tak dobrego humoru. W Phoenix wyglądała jak żywy trup. Ani Ana, ani ja nie byłyśmy w stanie patrzeć jak się męczy. Odesłałyśmy ją do Forks. Pomogło? Chyba tak. Trudno mi to określić, nie znam ciotki zbyt dobrze. – A Ana?
- Myślę, że za niedługo doprowadzi się do stanu używalności.
Przemilczała moją odpowiedź. Odwróciła się i wróciła do swojej wcześniejszej czynności. Ja tymczasem przygotowałam sobie śniadanie i zaczęłam wcinać.
- Nie poczekasz na siostrę? – Odwróciła się do mnie twarzą. Wyglądała na zdziwioną. Przyjechałyśmy, czy raczej przeprowadziłyśmy się do Forks w zeszły piątek. Byłyśmy tak zmęczone podróżą i wszystkim, że dała nam spokój i do tutejszej szkoły poszłyśmy dopiero wczoraj, w poniedziałek. Przez sobotę i niedzielę była zbyt zamyślona by zwracać uwagę na nasze przyzwyczajenia. Dla mnie to było normalne. W domu rzadko kiedy siadaliśmy razem do posiłków, po śmierci wuja, stało to się jeszcze rzadsze. – Pięć minut cię nie zbawi. Nie jecie razem posiłków?
- Nie – powiedziałam krótko.
- Ach, ta Martha... – westchnęła ciężko. – Tylko biznes... – westchnęła jeszcze raz i odwróciła się do mnie plecami. Znowu.
Zrobiło mi się jej żal. Jej siostra niespecjalnie przejmowała się takimi drobiazgami. Pomieszałam jeszcze łyżką w swoim talerzu i odechciało mi się jeść.
- Cześć wszystkim! – krzyknęła Ana. W samą porę!
- Hej.
- Już jesteś. – Ucieszyła się ciocia Rachela. Już nie wyglądała na smutną. I dobrze. – Śniadanie czeka.
- O, to miło, ale nie trzeba było. Jabłko w zupełności mi wystarczy.
- Jabłko?! – Ciotka popatrzyła na swoją siostrzenicę, jakby ta postradała zmysły.
- Mi, to naprawdę wystarcza...
- Ale, to niezdrowe! – oburzyła się.
- Jem tak od dawna i mój żołądek jakoś nie protestuje – zauważyła spokojnie Ana.
- Dajcie sobie spokój... – jęknęłam. – A poza tym spóźnimy się...
- Dokładnie. – Poparła mnie, ta „najbardziej zainteresowana”.
Ciotka westchnęła zrezygnowana.
- Niech ci będzie. Ale potem...
Były tak zajęte sobą, że nie zauważyły, że cicho wstaję i ewakuuję się z kuchni. Stanęłam w przedsionku. Sięgnęłam po adidasy i kurtkę przeciwdeszczową. Wzięłam kluczyki od naszego Peugeota.
- Pa! – krzyknęłam i wyszłam w deszcz.
Dom komendanta Swana widziałam jak przez gęstą mgłę. Lało jak z cebra. O, właśnie, czy nasz sąsiad nie miał wczoraj do nas przyjść? Spytam Anę, ona będzie wiedziała... Usiadłam za kierownicą. Coś czuję, że moja siostra, tak szybko nie przyjdzie. Na szczęście mamy w samochodzie całkiem sporo płyt. Sięgnęłam po pierwszą, lepszą. O, Beyoncé „I am... Sasha Fierce”, może być. Wyciągnęłam pierwszą płytę i puściłam moje ulubione „[link widoczny dla zalogowanych]”.
Remember those walls I built
Well baby they’re tumbling down
And they didn’t even put up a fight
They didn’t even make a sound
I found a way to let you in
But I never really had a doubt
Standing in the light of your halo
I got my angel now
It’s like I been awaking
All the rules I had you breaking
It’s the risk that I’m taking
I ain’t never gonna shut you out
Everywhere I’m looking now
I’m surrounded by your grace
Baby I can see your halo
You know you’re my saving grace
You’re everything I need and more
It’s written all over your face
Baby I can feel your halo
Prey it won’t fade away
I can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Hit me like a ray of sun
Burn into my dark night
You’re the only one that I want
And I’m addicted to your light
I swore I’d never fall again
But this don’t even feel like falling
Gravity
To pull me back to the ground again
Feels like I been awaking
All the rules I had you breaking
It’s the risk that I’m taking
I ain’t never gonna shut you out
Everywhere I’m looking now
I’m surrounded by your grace
Baby I can see your halo
You know you’re my saving grace
You’re everything I need and more
It’s written all over your face
Baby I can feel your halo
Prey it won’t fade away
I can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Halo, halo
Everywhere I’m looking now
I’m surrounded by your grace
Baby I can see your halo
You know you’re my saving grace
You’re everything I need and more
It’s written all over your face
Baby I can feel your halo
Prey it won’t fade away
I can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo
Can feel your halo, halo, halo
Can see your halo, halo, halo…
Piosenka się skończyła. Puściłam ją jeszcze raz, kiedy się znowu skończyła. I tak w kółko, póki nie przyszła Ana. Wyglądała na zadowoloną z siebie. Pewnie dopięła swojego, jak zwykle.
Jezu – jęknęła. – Znowu tego słuchasz? Myślałam, że już ci przeszło.
- Bo przeszło. A wczoraj nie miał przyjść do nas ten cały komendant Swan? – zmieniłam temat.
- Oczywiście, że był. Punkt osiemnasta. – Połknęła haczyk!
- Tak? – spytałam zachęcająco.
- No wiesz, spałaś tak słodko, że umówiłyśmy się z ciotką, że obudzimy cię jak tylko Charlie przyjdzie. Ale niestety nie zgodził się na budzenie ciebie. – Wzruszyła ramionami.
- Niestety? – staram się brzmieć naturalnie, ale nie było to łatwe. Przed oczami stanęła mi scena ze snu.
- Niestety – potwierdziła. Tu się z nią zgadzałam. Niestety. Niestety, niestety!
- I? I co z komendantem?
- Po godzinie poszedł. Świetnie się z nim gada. Musisz go poznać!
- Yhm. Widzę, że chyba bardzo go polubiłaś...
- No, żebyś wiedziała. Wiesz, że on ma... – Nie słuchałam dalszej paplaniny Any. Zamiast tego skupiłam się na drodze, tak, jak przystało na przykładnego kierowcę.
~ * ~ * ~ * ~
- Hej, Kim! Ana! – krzyknęła do nas Angela z drugiego końca parkingu. Oszołomiona rozejrzałam się w poszukiwaniu właścicielki głosu.
- Ziemia do Kim. Powtarzam Ziemia do Kim. – Ana potrząsnęła mną lekko. - Tam – wskazała palcem Angie.
Spłonęłam rumieńcem i odmachałam przyjaciółce. Zaraz, przyjaciółce? Podświadomie uważałam Angelę za przyjaciółkę. Wydawała się cieszyć moim towarzystwem, tak przynajmniej było wczoraj. Czy tak będzie dzisiaj?
- Cześć! – odkrzyknęłam. – Co teraz masz?
- WOS! – odpowiedziała. – A, ty?
- Hiszpański z Chatterbox. Do zobaczenia na biologii!
Jak ja wytrzymam godzinę w towarzystwie Jessiki? Na szczęście mój problem rozwiązał się sam. Moja ławka była wolna. Jess usiadła z Lauren. Ta pierwsza nawet nie zwróciła na mnie uwagi kiedy weszłam do sali. Ta druga rzucała mi mordercze spojrzenia raz po raz.
Lekcja upłynęła nudno. Ana cały czas tradycyjnie nawijała. Nawet nie wiem o czym. Byłam zbyt pochłonięta bazgraniem po zeszycie. Kiedy przerabiałyśmy ten materiał? Rok, dwa temu? Byłyśmy w grupie zaawansowanej. Tak życzył sobie wuj Robert. Uważał to za przydatne. „W dzisiejszych czasach języki, to potęga, dziewczynki” – mawiał.
W tej kwestii się z nim w stu procentach zgadzałam. Ana nie do końca. Po prostu to akceptowała i tak było dobrze.
Zadzwonił dzwonek.
* ~ * ~ *
Szłam do pawilonu, w którym miałam mieć biologię. Ludzie obok mnie nie zwracali na mnie żadnej uwagi. Ściana deszczu skutecznie pozwała się od nich odciąć. Byłam skupiona na nie wejściu w kałużę, co było nie lada wyzwaniem. Nagle moją uwagę przykuły przyciszone głosy. Ale jakie! Takie śpiewne, takie piękne... Jeden wysoki, kobiecy; drugi niższy, wyraźnie męski. Rozejrzałam się w poszukiwaniu ich właścicieli. Szli nieco ponad półtorej kroku przede mną. Poruszali się z niezwykłą gracją. Chłopak był wysoki i bardzo umięśniony. Skojarzył mi się z niedźwiedziem. Dziewczyna miała długie nogi, szczupłą talię i wijące się jasne włosy. Hej! Już gdzie ją widziałam! Na pewno! Przyśpieszyłam pragnąc się z nimi zrównać. Niespodziewanie skręcili.
- Wow – wyrwało mi się. Na szczęście cicho, więc na pewno nie usłyszał... O, nie! Kącik ust chłopaka uniósł się lekko do góry. Usłyszał?! Niemożliwe... Prawda?
Jedyne co dostrzegłam, to jego idealny profil. Ale to wystarczyło bym zareagowała swoim inteligentny „wow”. Miał ciemnobrązowe loczki, słodko okalające bladą twarz. Był bez wątpienia baaaardzo przystojny.
No proszę, tak krótko znam się Jessicą Stanley, a już zaczynam przeciągać samogłoski tak jak ona, ba i to jeszcze w myślach. Oj, niedobrze ze mną, oj niedobrze...
Moje pierwsze skojarzenie do bruneta było... Hm... Niezwykle trafne? Był taki duży, że nie udało mi się przyjrzeć jego towarzyszce, którą na pewno znam. Jestem tego pewna. Tak samo pewna, jak tego, że Ana to moja siostra. Poważnie.
Te włosy... Ile dziewczyn w całej Ameryce ma takie włosy? Tysiące? Miliony? A ja głupia myślę, że ją znam. Boże! Jaka ja naiwna... I jestem taka tego pewna tylko dlatego, że jej włosy mają taki kolor, jaki mają! Ale jestem pewna. Czuję to. Muszę się zapytać Angeli, kto to.
* ~ * ~ *
Weszłam do klasy, jako jedna z pierwszych. Usiadłam na swoim miejscu, wyjęłam to, czego potrzebowałam na zajęcia i czekałam.
Niespełna pięć minut później sala zaczynała się powoli zapełniać. Kojarzyłam już część klasy, więc witałam się z tymi, których znałam, o ile fakt, że ma się razem biologię można liczyć za znajomość. Zaraz za gromadą rozgadanych uczniów do klasy wszedł szczupły, miedzianowłosy chłopak. Wyglądał wspaniale. Poruszał się z taką samą gracją co tamta para na przerwie. Może byli spokrewnieni? Był bardzo przystojny, podobnie jak brunet, ale na inny sposób. Też był umięśniony, lecz nie tak okazale jak tamten. Kiedy przeszedł koło mojej ławki poczułam dreszcz przechodzący po moim ciele. Nie mogłam nic robić, oprócz pochłaniania go wzrokiem.
- Kim?
Nie odpowiedziałam, nie byłam w stanie.
- Kim?!
Dalej milczałam. Zapomniałam języka w gębie. Boże, jaki on przystojny!
- KIM! – Poczułam jak ktoś mocno ściska mnie za ramię i potrząsa mną.
- Co? – spytałam mało przytomnie nie odrywając wzroku od przystojniaka. On już zdążył usiąść i rozpakować się. Przeleciał znudzonym spojrzeniem po klasie. Zatrzymał się na chwilę na mnie. A może mi się zdawało? Nie wiem. Miał ładnie skrojone usta, jakby przeznaczone do skradania pocałunków i prawienia komplementów. Okolone przez długie jasne rzęsy oczy. Tęczówki miały złoty kolor. Złoty?! Tego też nie wiem. Ten moment, kiedy skrzyżowały się nasze spojrzenia był taki długi i krótki zarazem. Popatrzył na mnie jakbym była... Niczym. Powietrzem, tak to chyba dobre słowo. Jakbym była tylko kolejnym nic nie znaczącym człowiekiem. Pan Ważniak – pomyślałam ze wstrętem. Tak znam takie typy. Lepiej niż mógłby ktokolwiek podejrzewać. Szybko odwróciłam się w stronę Natrętnego Ktosia. Czy raczej Ktosi.
- Co Ang? – spytałam niewinnie.
- Ach, nic. Tylko usiłuję ściągnąć cię na Ziemię, nic więcej.
- Aha – powiedziałam tylko i wróciłam do tego, co robiłam przed pojawieniem się miedzianowłosego.
Pan Banner zaczął coś dyktować, więc zajęłam się notatkami. Oczywiście to wszystko było prosto z podręcznika, ale trudno. Ten facet potrafi być bardzo upierdliwy, jak już ostrzegała mnie wczoraj Angela i Kristen. Wolałam wierzyć im na słowo, niż przekonać się sama.
Po raz kolejny dzisiaj zadzwonił dzwonek. Przerwa.
- Angie? – ściszyłam głos.
- Hm?
- Kto to? – niemalże wyszeptałam. Dyskretnie wskazałam palcem na miedzianowłosego.
- On? – upewniła się Ang, patrząc na chłopaka. – To Edward Cullen.
Nie zadawała żadnych pytań. Zdziwiło mnie to. Gdyby to była moja siostrzyczka, już wypytywała się mnie, czy chciałabym się z nim umówić i takie duperele. Ale zapominam się! Przecież to Angela. Angela Weber, a nie Ana. Nie Jessika. Jeśli kiedy kiedykolwiek pozwolę sobie pomyśleć o niej, jak o plotkarze, to Ang będzie mogła mnie spoliczkować.
* ~ * ~ *
Ha! Jak zwykle miałam rację! No, dobra czasami mam rację. Ale tym razem nie myliłam się, jednak ktoś siedzi z Angelą!
Już jak szłyśmy do sali, to Angie była jakaś taka nieswoja. Po chwili zrozumiałam dlaczego. W ławce, w której wczoraj siedziałyśmy siedziała już dziewczyna. Drobna, o szczupłej twarzy, malutkim, uroczo zadartym noskiem. Całości dopełniała krótka, stercząca fryzurka i oczy... Złote i zamglone, takie nieobecne, jakby była setki mil stąd. Była piękna. Olśniewająca. Gdybym była chłopakiem prawdopodobnie zaczęłabym się ślinić.
Moja towarzyszka posłała mi przepraszające spojrzenie. Odebrałam ten przekaz i skinęłam głową, chcą pokazać, że nic nie szkodzi. Cała emanowałam zrozumieniem dla Angeli.
Ang usiadła koło dziewczyny i uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Rozejrzałam się w poszukiwaniu miejsca dla siebie. Było. W tym samym rzędzie co Angela i brunetka, tylko trzy ławki dalej. Ruszyłam w tamtą stronę, kiedy chochlikowata dziewczyna złapała mnie za rękę, gdy przechodziłam koło niej. Wzdrygnęłam się, bo jej dłoń była zimna. Puściła mnie widząc moją reakcję.
- Poczekaj – powiedziała wstając. Jej oczy nie były już zamglone, były mądre, jak oczy kogoś dorosłego, a przecież była w moim wieku. Głos miała czysty i piękny.
Wytrzeszczyłam na nią oczy ze zdziwienia.
- Na co? – zdziwiłam się jeszcze bardziej.
- Widzę, że chciałabyś usiąść koło Angeli – wyjaśniła prosto.
- Nie, naprawdę nie musisz... – zrobiłam pauzę. Nie wiedziałam jak się nazywa.
- Alice – podpowiedziała. - Jestem Alice Cullen i uważam, że powinnaś tu usiąść.
- Nie, Alice, naprawdę nie trzeba. Usiądę sama...
Dziewczyna była już spakowana z torbą na ramieniu. Kiedy ona to zrobiła?
- Nie ty musisz tu usiąść. Zaufaj mi...
- Kim.
- W taki razie: zaufaj mi Kim. Tak będzie dobrze... – uśmiechnęła się delikatnie, tak, że nie byłam w stanie jej odmówić.
- Skoro tak mówisz, Alice... – poddałam się.
Dziewczyna odeszła tanecznym krokiem, ignorując zupełnie ciszę jaka zapadła w klasie. Wszyscy się na nas gapili. Na mnie, Alice i Angelę.
- Przekomarzałaś się z Alice Cullen – szepnęła Angela z podziwem. – Ja odkąd siedzę z nią od początku roku nie wymieniłam z nią nawet dwóch zdań... – Cullen, skąd ja znam to nazwisko? O. Mój. Boże. Jak mogłam być taka ślepa?! Alice CULLEN, Edward CULLEN. Siostra Edwarda?!
- Ona jest w jakiejś elicie, czy co, że zwykli śmiertelnicy, tacy jak my nie rozmawiają z nimi?
- Oni, ona i jej rodzeństwo trzymają się na uboczu. Nigdy z nikim nie rozmawiają.
- Rodzeństwo?
- Patrz. Alice, Emmett, Edward, Rosalie i Jasper, to przybrane dzieci doktora Cullena. Doktor i jego żona adoptowali całą piątkę. Rosalie Hale i Jasper Hale to bliźniaki. Mają po osiemnaście lat. Podobnie Emmett Cullen. Alice i Edward Cullen mają po siedemnaście lat.
- Rozumiem.
- Ile lat ma doktor Cullen?
- Hm... To młody facet, po trzydziestce.
- Aha. – Wolałam się nie wdawać w szczegóły.
* ~ * ~ *
Nadszedł czas lunchu. Angie musiała zostać chwilę po lekcji na prośbę pani Leen, ale prosiła mnie żebym nie czekała na nią. Tak więc siedziałam przy „naszym” stoliku, moim i Any, czekając na moją siostrzyczkę. Nie czekałam długo, chwilę później była. Już miałam zabrać się do konsumowania swojego lunchu, kiedy padł na mnie cień. Zdezorientowana spojrzałam w górę. Nade mną i Aną wisiała piątka najpiękniejszych ludzi jakich kiedykolwiek widziałam. Wszyscy jak leci. Edward, umięśniony brunet, wysoki i szczupły blondyn, który trzymał za rękę Alice. I Ona...
Z mojej piersi wyrwało się ciche:
- O mój Boże...
Następny rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nelennie. dnia Pią 16:09, 01 Sty 2010, w całości zmieniany 5 razy
|
|
|
|
Annie_lullabell
Zły wampir
Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 292 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Pią 18:44, 18 Wrz 2009 |
|
No to ładnie. Bliźniaczki zajęły miejsce Cullenom. Nieładnie.
Fajnie się czyta, ładnie piszesz. Dopiero dziś wzięłam się skomentowanie, ale gdzie indziej juz kiedyś to zrobiłam
Tak więc, pisz dalej, bo jestem ciekawa co z tym widzeniem przyszłości Kim i co powiedzą Cullenowie, na to, że zajęły ich miejsca.
Pozdrawiam, Annie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Swan
Zły wampir
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 406 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks, Phoenix... ok no... Śląsk :P
|
Wysłany:
Pią 19:03, 18 Wrz 2009 |
|
O matko xD No w końcu się pojawili!
One zajęły im stolik, hm?
Posuną się?
A może siądą razem xDD?
Czemu ona musiała tam usiąść na lekcji?
Matko xD Uwielbiam ten ff xD
Czekam niecierpliwie na cd. Wybacz brak jakiejś większej kreatywności... Wyczerpałam ją jak na dziś :( xD
Weny :*
Pozdrawiam,
Swan |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Nie 7:56, 20 Wrz 2009 |
|
Annie_lullabell - wiem, że już to coś komentowałaś. Ale witaj tutaj. Myślę, że na część Twoich pytań odpowie rozdział nastpny, który będzie czymś (prawdobodobnie) w rodzaju bonusu. Taka połówka rozdziału. I jeśli tak się stanie (tj. mój wen pozwoli mi napisać ciekawy EPOV), to się dowiesz. Jeśli nie, to będziesz musiała troszkę poczekać. :)
Ale wszystkie (i te dobre, takie jak Twój) komentarze mnie motywują, jak te "złe" (tj. Mniej pozytywne).
Swan - cieszę straaasznie, że tak bardzo lubisz, i że tak bardzo entuzjastycznie jesteś nastawiona do moich Różnych jak dwie krople wody :)
Na zdecydowaną wikszość Twoich pytań odpowiedzi znajdziesz w następnym rozdziale. hm... zaraz chyba siądę i napiszę tą nieszczęsną część...
Pozdrawiaaaaam;**,
N. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
_Lesceene_
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Cze 2009
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 17:27, 22 Wrz 2009 |
|
Świetna notka, chyba najlepsza jak dotąd :). Ciekawie opisałaś Cullenów, i sytuację z Alice.
Jedyne co mi się nie podoba, to ten tekst piosenki. Jakoś nie pasuje do całości, i wygląda głupio.
PS. Tak, wiem że MUSIAŁAŚ go dać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Wto 20:16, 22 Wrz 2009 |
|
Tak, musiałam. Nie byłabym sobą. Skoro opowiadanie jest w pierwszoosobówce, to dałam bohaterce, niektóre moje zaiteresowania, cechy.
Może piosenka do nastpnego rozdziału bardziej Ci przypadnie do gustu? O ile, takowa będzie xD
Fajnie, że jestem coraz lepsza. Przynajmniej według Ciebie.
A tak wgl, to chciałam powiedzieć, że (chyba) za niedługo będzie kolejny rozdział.
Pozdr,
N. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
goshak
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 16:47, 28 Wrz 2009 |
|
wow....tak, jak zwykle ja i moje konstruktywne komentarze...
świetna koncepcja opowiadania...
z każdym kolejnym rozdziałem jeszcze bardziej wciągam się w tę historię,
czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział
życzę weny i czasu
pozdrowienia, goshak;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Nie 15:30, 11 Paź 2009 |
|
Witajcie. Tutaj ja, przybywam z rozdziałem 5. Jest krótki. Więc nie bijcie, proszę, bo taki MUSI być (i moja Alice by się z tym zgodziła, powaga).
Pozwolę sobie przywitać goshak, moją nową czytelniczkę. Dziękuję za komentarz, nie wiesz ile on dla mnie znaczy. Mam nadzieję, że jeszcze jakiś Twojego autorstwa przeczytam...
Zauważyłam, że coraz mniej i mniej osób czyta to opowiadanie. Gdzie Ci którzy komentowali rozdziały 1-2, hę? PROSZĘ pochwalcie chociaż posta. Dla mnie to ważne i motywujące. Im więcej osób komentuję, tym mam większego kopa do pisania.
Ale teraz cos przyjemniejszego (chyba;p) przedstawiam rozdzialik 5.
UWAGA! To jest PWE. Żeby się nikt nie zdziwił...
Piosenka do rozdziału (na początek, konkretnie^^): [link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych] - w pedeefie, jak kto woli ;D
beta: Silphia - najszybsza beta na świecie!
Rozdział 5 – Kim Silence
Siedziałem na mojej polanie, podziwiając wschód słońca. Dzień się zaczynał. Gdy świecąca kula zniknie za horyzontem, ludzki dzień, czas pracy, obowiązków, smutków i radości dobiegnie końca. Ale nie mój. Mój dzień się nie kończył. Nigdy. I tak już zostanie do końca, mojego albo świata. Zależy, co nastąpi prędzej.
Położyłem się na trawie. Gdybym był człowiekiem trząsłbym się z zimna. Miałbym gęsią skórkę i szczękał zębami. Na pewno. Ale nim nie jestem. Byłem, ale to już przeminęło. Stałem się Kimś. Kimś lepszym. Nie jestem już ofiarą, o nie, nie jestem. Jestem łowcą. Drapieżnikiem. Wampirem, potworem, który by żyć zabija. O to czym byłem.
Zamknąłem oczy. Czy po to tu przyszedłem? Czy przybiegłem tutaj, by rozmyślać nad swoim istnieniem? Nad tym czym się stałem? Nie. Odpowiedź była prosta. Za prosta. Przyszedłem tu, by się dowiedzieć. Przemyśleć: dlaczego? jak? kto? kiedy?. A zamiast tego, dumałem nad niczym. Bo czym było moje życie? Słońce już wzeszło. Już czas.
* ~ * ~ *
- Alice – szepnął Jasper czule. – Kocham cię. – Wiesz jak bardzo – dodał w myślach.
Nie musiał tego mówić. Ona doskonale to widziała. To było widać w jego oczach, w każdym uśmiechu, jakim ją obdarzał. Byli dla siebie stworzeni. Cieszyłem się z powodu ich szczęścia. Choć sam nie znalazłem jeszcze swojej drugiej połówki, o ile takowa istniała, lubiłem patrzeć na szczęście innych. Oczywiście były pewne granice, dlatego towarzystwo i myśli mojego brata Emmetta i mojej siostry a jego ukochanej – Rosalie, były nieraz koszmarem. Ech... Ta ich wzajemna namiętność.
- Edward... – posłał mi ostrzegawczą myśl Jasper.
Przestałam rozmyślać o mojej rodzinie. Uspokoiłem się. Siebie i swoje emocje.
- Szkoła... Dwie dziewczyny... Te nowe... Życie Rosalie... Stołówka... – obrazy przesuwały się błyskawicznie przed oczami Alice. Widziała niedaleką przyszłość. Ścisnęła kurczowo ramię Jazza.
– Zielone... Zielone oczy... Duże. – Nagle wizja się zmieniła. Ukochana Jaspera pisnęła.
- Alice! – wrzasnął Jasper. – Alice! – krzyczał mentalnie.
Nic nie mogę poradzić na to, że jedyne na co miałem teraz ochotę, to zakrycie uszu, by się jakoś odciąć od tego cyrku. Ludzkie uszy dałoby się łatwo zwieść, wampirzych nie.
Po niespełna sekundzie wszystko się uspokoiło.
- Alice... – powtórzył Jazz. Przelał w to całe swoje uczucie. Mdliło mnie od tego. Mój brat posłał mi nieprzychylne spojrzenie. Wiedziałem jednak, że nie jest na mnie zły. Przecież czuł, w pewien porąbany sposób to, co ja.
Spojrzała na niego zdziwiona taką „deklaracją”. O co mu chodzi? pomyślała zdziwiona. Ale na głos powiedziała tylko:
- Stało się coś? – W tej chwili chciało mi się śmiać. Jak to musi komicznie wyglądać, dla takiej... Rosalie chociażby!
Jasper nic nie odpowiedział. Czuł ulgę, bo znał uczucia Alice. Wiedział, że nic takiego się nie stało. Coś czuję, że dzisiejszy dzień będzie ciekawy. Nie musiałem być Alice, to wisiało w powietrzu.
* ~ * ~ *
Byłem w piekle, w tutejszym liceum. Znowu. Miałem ochotę się rzucić na najbliższego ucznia, poczuć smak ludzkiej krwi. Upajać się nim. Ale to byłoby zbyt proste. Byłbym wtedy potworem, a ja nie chciałem nim być. Musiałem zabić go w sobie.
Ogień w moim gardle wzmógł się, gdy zobaczyłem zarys żył na ciele jakiejś brunetki, która siedziała nieświadoma tego kto, czy raczej co za nią siedzi. Chyba Margarett się nazywała. Zacząłem fantazjować, jakby było gdym sobie pofolgował. Dość! Uspokój się Edwardzie! O czym, ty do cholery myślisz?!, zbeształem się.
Czemu Cullen się tak na nią gapi?, pomyślała z zazdrością jakaś inna uczennica, Joanne zdaje się.
Te bliźniaczki są całkiem gorące. Może się z którąś umówię?, dumał Jimmy McDonny.
Ale ta... Kim? I Ana dały popalić Jessice!, myślała z podziwem dziewczyna przede mną – Margarett.
Słyszałem dziesiątki podobnych, nic nie znaczących, ludzkich myśli. Musiałem się jakoś wyłączyć. Skupiłem się na drobinkach kurzu, które są niezauważalne dla ludzi. Udało się. Głosy ucichły. Odetchnąłem z ulgą. W takim małym zapyziałym miasteczku jak Forks wieści rozchodziły się w wręcz... wampirzym tempie.
* ~ * ~ *
Poszedłem na biologię. Z panem Bannerem, który prowadził bardzo nudno lekcje. Nic od siebie nie dodawał. Tylko z podręcznika. Prawda jest taka, że wyglądałem na siedemnastolatka. Ale byłem mądrzejszy od moich wszystkich nauczycieli razem wziętych. Niestety musiałem chodzić do szkoły. Inaczej ludzie by plotkowali, a to nie było nam potrzebne. Wszedłem do sali. Już na wstępie dostrzegłem parę zielonych oczu bacznie mnie obserwujących z podziwem.
O, Boże! Jaki przystojny! dobiegło mnie. Z jaką gracją się porusza! Zupełnie jak tamta dwójka!, przed oczami pojawiło mi się wspomnienie dziewczyny. No tak. Rosalie i Emmett.
Myśli kolejnej pustej nastolatki. Przeleciałem wzrokiem po klasie. Tak „od niechcenia”, jak odczytała to dziewczyna. Była oszołomiona moją urodą. Kiedy jej i moje spojrzenia się skrzyżowały, moje – znudzone, doznała olśnienia. Tak to ujęła. „Pan Ważniak” – tak mnie określiła. Miałem ochotę się zaśmiać, ale się powstrzymałem. Przez jej głowę przelatywały twarze różnych chłopaków, cheerleaderek. Hm... Więc taką karteczkę mi przykleiła. Kilka chwil później zapytała Angeli, kim jestem. Dziewczyna w skrócie jej o nas opowiedziała. Ale ona w odróżnieniu od Jessiki czy Lauren nie mówiła tego jakby to było nie wiadomo co. Jej myśli były przyjemne. Ta dziewczyna była po prostu szczera. I to właśnie było w niej piękne.
* ~ * ~ *
Już za niedługo będę mógł się stąd wyrwać. Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie do góry.
Dwie dziewczyny śmiały się. Wyglądały na uradowane swoim towarzystwem. Tak też było. Nagle Angela potknęła się i pociągnęła tą drugą za sobą. Spowodowało to kolejny atak radości i uśmiechu.
Myśli Carlisle’a znałem najlepiej, najdalej słyszałem. Podobnie Alice. Moja siostra znowu miała wizję. Widziała jak Angela i jedna z bliźniaczek Silence śmieją się razem, przyjaźnią. Podjęła błyskawiczną decyzję i zagadała do dziewczyny. Moje pięści się zacisnęły. Zawsze trzymaliśmy się razem. Tylko Cullenowie, nikt inny. Czy ona nie rozumie, że naraża naszą rodzinę na niebezpieczeństwo?! Na dodatek bardzo słabo słyszałem myśli, tej Silence. Za krótko ją znałem. Nie wiem jak udało mi się wysiedzieć do końca lekcji. Miałem ochotę pójść do Alice i przemówić jej do rozumu.
* ~ * ~ *
„Alice, bój się”, pomyślałem. Teraz lunch, oczywiście nic nie jedliśmy. Czasami musieliśmy, ale tylko po to by zachować pozory. To były koszmarne przeżycia, każdy z tych posiłków. Stołówka była idealnym miejscem. Naszej rozmowy nie mógłby nikt podsłuchać. Nie byłby w stanie. Bo czym jest jeden, mały z przytępionymi zmysłami człowieczek w porównaniu z szóstką wampirów?
* ~ * ~ *
Weszliśmy do stołówki. Przy naszym stoliku ktoś już siedział. A raczej dwie osoby – panny Silence. Momentalnie atmosfera w stołówce zagęściła się. Zrobiło się nienaturalnie cicho.
Cóż za ironia losu. A najgorsze było to, że nie było już odwrotu. To było zdecydowanie najgorsze. Czekała nas przeprawa z tamtą dwójką. Jeszcze nas nie zauważyły. Ta, którą poznałem na biologii, Kim jak przekazała mi telepatycznie Alice, była zamyślona, lecz z powodzeniem udawała, że słucha paplaniny swojej bliźniaczki. Dopiero, kiedy stanęliśmy koło stolika tak, że nasz cień padał na jej twarz spostrzegła nas. Nie musiałem być Jasperem, żeby wiedzieć co czuła. To było wypisane na jej twarzy: szok, niedowierzanie.
Przeleciała po nas wzrokiem. Zaczynając ode mnie. Potem po kolei: Emmett, Jasper, Alice i Rosalie. Mięśnie Kim napięły się, a ona zbladła. Widziałem to dobrze na jej opalonej skórze.
- O mój Boże... – powiedziała słabo. Przed oczami miała scenę, która wydarzyła się ponad pół wieku temu. Kres człowieczeństwa Rosalie. A raczej jego ostatnie, pełne bólu i cierpienia chwile. Zacisnąłem pięść. Reszta mojej rodziny posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
Po chwili kolory wróciły na twarz dziewczyny.
To był tylko sen, idiotko! Zresztą... Rosalie? Chyba tak. To nie mogła być ona. Ona jest piękniejsza o Jasnowłosej. – Nakazała sobie spokój w myślach. Choć nie była pewna tego, co usiłowała sobie wmówić, to jej ciemny, ludzki umysł nie pojąłby prawdy, przenigdy.
Choć to całe zdarzenie trwało zaledwie pół minuty, miałem wrażenie jakby trwało pół godziny. W tym czasie siostra Kimberly, Diana? Zorientowała się już w sytuacji. Wstała i wyciągnęła do mnie rękę, mówiąc:
- Hej, jestem Ana. Ana Silence. A wy? – Popatrzyłem na jej dłoń, ale nie podałem jej swojej. Pewnie poraziłoby ją jej zimno.
- Edward Cullen – siliłem się na spokój. – A to moja rodzina: Rosalie, Alice, Jasper i Emmett.
Ale ciacho... Cullenowie... Ach, to ci dziwacy – pomyślała.
- Ekhem. – Przywróciłem ją do rzeczywistości. Wlepiła we mnie swoje spojrzenie.
Odpowiedziałem tym samym. Była ładna. Miała w sobie coś... egzotycznego, dzikiego. Wyglądała zupełnie inaczej, niż te niepozorne dziewczęta z Forks. One mogły się przy niej schować i to nie z powodu jej powierzchowności. Z powodu charakteru.
Jej siostra wyrwała ją z fantazji na mój temat. I Emmetta. I Jaspera. Trudno uwierzyć, że tak różne od siebie istoty były siostrami. Takie podobne i różne zarazem.
Kim odchrząknęła. Dawała znaki siostrze.
Jezu! Co ona robi?! Błagam cię. Ana opamiętaj się! Przestań się do niego mizdrzyć! Proszę, proszę! – pomyślała błagalnie. W tej chwili marzyła o tym by usiąść z Angelą. Cała sytuacja była dla niej niekomfortowa. Jej siostra udała, że nie widzi jakie znaki wysyła jej Kim.
- Hm... Może usiądziemy razem? – zaproponowała Diana. To imię do niej nie pasowało. Nic dziwnego, że wolała jak się na nią wołało „Ana”.
Tyle sprzecznych uczuć targało Kim. Pragnęła porozmawiać z Alice. Była jej wdzięczna. I zarazem marzyła by być daleko stąd.
- Myślę, że to nie najlepszy pomysł – powiedziała Alice. Oczy Kim nie miały już tyle blasku co przed chwilą. Jakby w odpowiedzi na to moja siostra popatrzyła na nią znudzonym wzrokiem. Silence spuściła wzrok.
- Aha - bąknęła. – Chodźmy Ann, Alice ma rację. O patrz! Angela nas woła! – Była sprytna.
- Gdzie? – zainteresowała się. – To... cześć. Do następnego razu!
- Cześć – powtórzyła Kim, niczym echo.
Nie odpowiedzieliśmy. Będzie o nas głośno... Znowu.
Niech ten dzień się skończy!, pomyślałem z rozpaczą. Czy mam takie duże wymagania?
* ~ * ~ *
Lunch upłynął nam jak zwykle – we względnej ciszy.
Myśli Kim była zajęte naszą rodziną i choć powinienem ją obserwować, nie robiłem tego. Tylko słuchałem. Ona wiedziała. Skupiłem się na myślach jej i jej siostry. Ale mentalne głosy tej drugiej były nieznaczące, przeciętne. Czuła żal do siostry. Chciała się z nami zaprzyjaźnić, ale to nie byłoby nic znaczącego. Ona przyjaźniła się z prawie wszystkimi... i chyba chciała się ze mną umówić. Nie chciałem widzieć jej fantazji.
A Kim.... Ona dumała kim jesteśmy. Zastanawiała się, co ukrywamy. Co z nami jest nie tak. Chciała to wiedzieć, odkryć to. I za razem śmiała się w duchu z siebie, że wszędzie doszukuje się spisków i mrocznych tajemnic. Nawet nie wiedziała, jak dobrze myślała. Jeśliby się wysiliła zgadłaby, na pewno.
A ja... A ja nie wiedziałem co o tym myśleć. Nasza rodzina była w niebezpieczeństwie, tylko to się dla mnie liczyło.
* ~ * ~ *
- CO?! – ryknęła Rose. – Jak to: wie?
Moja siostra była wściekła. Wszyscy byliśmy tym poruszeni, lecz ona najbardziej. Nikt nie znał wbrew pozorom lepiej Rosalie, niż ja. Nie Emmett, nikt, tylko właśnie ja. Ironia losu? Całymi dniami siedziałem w jej głowie. Słyszałem każdą jej myśl, jeśli tylko nie była wystarczająco daleko. Wiedziałem, że nienawidzi tego czym jest, nie kryła się z tym. Kiedy byłą wściekła jej mentalne głosy krzyczały tak, że nie umiałem wyłapać nic znaczącego, jasnego. Bałem się, że zrobi coś głupiego i to bardzo. Lecz ona dopiero miała mnie zadziwić. Jasper zesztywniał. Zimna furia, wzdrygnął się.
- Usuńmy ją – powiedziała już spokojnie. - Śmiertelnicy często umierają, nikt nie zauważy różnicy.
- Rose, kochanie – Emmett przytulił policzek do swojego. Objął ją w pasie. – Nie możemy...
- Rosalie... – zaczął Carlisle. Nie spodziewał się czegoś takiego po pięknej blondynce.
Reszta rodziny milczała. Żadnemu z nich nie przyszło takie „rozwiązanie”.
- Carlisle... Tylko jedno życie. Proszę ojcze. Tylko ten jeden raz – poprosiła, choć zaczynała wątpić w spełnienie tej prośby.
- Nie, nie mogę się na to zdobyć Rosalie. Ty też nie. Nie chcesz być potworem – raptownie przerwał. – Nikt z nas nie chce nim być. Aż jedno życie. Ono należy do tej dziewczyny. Nikt nie ma prawa jej go odebrać, żadne z nas nie jest Bogiem. Tylko On ma do tego prawo. Zrozum to Rosalie. – Carlisle był Kimś. Choć sam nie wierzyłem w Niebo, było bowiem dla mnie zamknięte. Pogodziłem się z tym. A Carlisle wciąż wierzył, że Stwórca w ostatecznym rozrachunku weźmie po uwagę dobre chęci, że nie chciał być potworem.
Zapadła cisza. Wszyscy znali poglądy Carlisle’a.
Rosalie pomyślała z goryczą o tym, co widziała Kim.
- Wtedy zrobiłem wyjątek. Zasługiwali na to. Potraktowali cię, jakbyś nie była człowiekiem, żywym stworzeniem. To było nieludzkie, oni nie byli już ludźmi. Zbrodnia jakiej się dopuścili odebrała im to – dodał. Jakby chciał dokończyć zaczętą myśl. Powiedział to tak jakby znał jej myśli. – Musimy znaleźć inne rozwiązanie. Edwardzie?
Spojrzałem na niego.
Młoda Silence musi żyć. Nie pozwól by coś się jej stało. Rosalie jest teraz rozgoryczona, nie umie racjonalnie myśleć. Wściekłość ją zaślepia. – Cóż, jakbym sam tego nie wiedział. Przecież siedziałem w jej głowię, więc wiedziałem o tym najlepiej, prawda? Nikt nie mógł ze mną w tej kwestii konkurować.
Skinąłem głową. Tym się różniliśmy od innych wampirów, od dzikich bestii. Mieliśmy zasady. Zasady, których się trzymaliśmy.
* ~ * ~ *
Długo dyskutowaliśmy o tym, co począć z niewygodną wiedzą Kim. Natomiast wybryk Alice uszedł jej płazem. Ostatecznie postawiliśmy na prostotę. Będziemy ją obserwować. Ja będę studiował jej myśli, Jasper emocje, Alice będzie strzegła przyszłości. A Emmett zadba, żeby Rosalie nie zrobiła nic głupiego. Choć wiedziałem, że jest pewna, to nie chciałem żeby Carlisle i reszta wiedzieli. Tylko Jazz posyłał mi zagadkowe spojrzenia. Też miał zamiar milczeć. Moja siostra patrzyła na mnie z nieskrywaną wrogością i wściekłością. Należało mi się. Ale i tak nie zamierzałem ustąpić.
* ~ * ~ *
Znów zapadł zmierzch.
Znów kolejny dzień się skończył.
Znów byłem na mojej polanie i podziwiałem gwiazdy.
Tak, znów.
I nic nie zapowiadało, że to się zmieni.
Ładnie proszę o komentarzyki ^.^
Ha! Pochwalę się! Zaczęła tez pisać nowy FF. Inny niż ten - Tajemnica Reddishflame. Okej, pochwalić się, pochwaliłam. Pozdrawiam.
Następny rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nelennie. dnia Pią 16:14, 01 Sty 2010, w całości zmieniany 11 razy
|
|
|
|
olenka1643
Nowonarodzony
Dołączył: 26 Wrz 2009
Posty: 16 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: miechów/zagorzany
|
Wysłany:
Nie 17:46, 11 Paź 2009 |
|
świetne opowiadanie, mam nadzieje, że za niedługo pokażą się następne rozdziały.
Pozdrawiam;) i życzę dużo weny:)
czekam cierpliwie;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Annie_lullabell
Zły wampir
Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 292 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Nie 19:03, 11 Paź 2009 |
|
Mega rozdział :D Tak od strony wampków. :D
troche było literówek np.
ale generalnie bardzo ładnie.
Pozdrawiam, Annie ;* |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Annie_lullabell dnia Nie 19:04, 11 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 19:09, 11 Paź 2009 |
|
hm, śmiem twierdzić, że to było całkiem przyjemne... ładnie napisane... choć mam uwagę do zachowania Kim... zgrzytnęło mi tam coś... jakaś mała niekonsekwencja względem Jess :P
do tego ja bym nie wciskała całego tekstu "Halo", bo to było jak dla mnie niepotrzebne - tylko konkretne strofy, o które chodzi :P mają jakiś wpływ :P
zrelaksowałam się miło czytając to opowiadanko.. i prawidłowo, bo co się człowiek ma stresować w niedzielny wieczór :P
pozdrawia
rozgorączkowana
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
goshak
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 19:32, 11 Paź 2009 |
|
z góry chciałam podziękować za osobiste powitanie mnie w gronie twoich czytelniczek:)
hmm... po dość ciężkim dniu oderwałam się od rzeczywistości czytając nowy rozdział , tak się zaczytałam, że jak doszłam do końca to zrobiło mi się momentalnie przykro...że tak szybko się skończył...więc mam wielką nadzieję, że następny rozdzialik pojawi się niedługo :)
życzę weny i czasu
pozdrowienia, goshak:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Wto 17:40, 13 Paź 2009 |
|
Ojej. Dziękuję za ciepłe słowa.
Choc bardzo mało osób komentuje ten ff ( w porónaniu do ankiety ), to cieszę się chociaż Wam chiało się coś napisać. Dziękować.;*
olenka1643, hej. Witam na pokładzie. Rozdzial niedługo (mam taka nadzijeę xDD) dzisiaj/jutro zabieram się za pisanie.
Annie_lullabell, jeśli mam być szczera, to myślałam, że rozdział zostanie wygwizdany. Taki (moim zdaniem) dziwny wyszedł. Dzięki za ten 'wypisik', jak jakiś błąd się pojawi, to pisz, wypisuj opiepszaj. Żeby mi się od taki cudiownych komentarzy w głowie nie poprzestawiało.
kirke, Ciebie też witam. Nie gorączkuj się. Opo, ma byc lekkie. Bo jest oinne od tej mojej "Tajemnicy..." (dodam, że rozdział już w pisaniu ;d, zastanawiam się nad spojlerkiem ;d) Zapamiętam co do tego tekstu. I będę stosować. Jesli jakieś błędy widzisz, to też masz prawo mnie opipszyć, tak jak Annie. Liczę, że jeszcze ślad po sobie zostawisz...
goshak nie ma za co. Rozdział jak pisała wyżej w pisałam postara się napisac szybko. A jakże by inaczej.
Ale tak ofocjalnie, to chciałam powiedzieć [napisać...] że się za pisanie rozdziału 6 zabieram. Takie mam pytanie do Was jako czytaelniczek: PWE jeszcze jakiś napisać, czy dać sobie spokój? Dac spoilera??
Jak tego posta będę musiała zedytować/skasować, to ja Wam chyba focha strzelę xD
Pozdrawiam,
N;** |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nelennie. dnia Wto 17:41, 13 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
goshak
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 18:43, 13 Paź 2009 |
|
pwe i spoilerek oczywiście mile widziane:)
pozdrowienia, goshak:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Pią 19:09, 23 Paź 2009 |
|
Hm... Wkelejam pół rozdziału 6 - jego 1. część. Jak ładnie poprosicie, to cz. 2 niedługo. :)
[link widoczny dla zalogowanych]
beta: no jasne, że Silphia xD
Rozdział 6 – Życie toczy się dalej
Rosalie pochyliła się nade mną. Sięgnęła do dekoltu mojej sukienki. Zaraz, skąd ja mam sukienkę? Blondyna pociągnęła mnie do góry, chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Dziewczyna trzymała mnie za szyję. Bardzo powoli ściskała. Jakby delektowała się moim cierpieniem. Kopałam ją po nogach, bolało. Jej nic się nie działo, dalej mnie dusiła. Zaśmiała mi się z pogardą w twarz. Skąd miała tyle siły? Kolorowe plamy wirowały mi przed oczami.
„To już koniec” – szepnęła mi do ucha. – „Już koniec!” – ryknęła głośno. Śmiała się jak opętana. Pragnąc ostatecznie to zakończyć, jej palce zacisnęły się mocnej na mojej szyi. Tak, to był koniec...
Podniosłam się z podłogi i zapaliłam światło. Odruchowo sięgnęłam dłońmi do karku. Nic. Na paluszkach poszłam do łazienki. Włączyłam światło i zaczęłam bardzo dokładnie badać powierzchnię szyi. Żadnych śladów. Znowu. Te sny wyprowadzały mnie z równowagi. Były takie... takie złowieszcze. Nigdy nie miałam tylu koszmarów, nie na raz. Jeden za drugim. To było okropne, przerażające – znałam wiele epitetów, którymi mogłam je określić. Ale najgorsza była jedna rzecz. One się sprawdzały. Czasami. A te tutaj, w Forks były takie realistyczne.
Ten sen się nie spełni, nie może, to się stanie – usiłowałam sobie wmówić. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w ciągu kilku dni wiele razy otarłam się o śmierć. Moje życie zmieniało się. Ale czy na lepsze? Tego też nie wiedziałam.
* ~ * ~ *
Czas mijał. Od pierwszego dnia w szkole minął miesiąc. Nadszedł listopad. Świat szykował się do zimy.
Codziennie, gdy wstawałam spoglądałam w okno pragnąc dopatrzyć się chociażby odrobiny słońca. Nigdy mi się to nie udało. Tylko mgła i deszcz, nic więcej. Czasami, gdy opadła mgła widziałam zieleń drzew. Gdyby drzewa nagle w niewyjaśniony sposób zniknęłyby, a wraz z nimi ta cudowna zieleń, aura spokoju, zwariowałabym. Jestem tego pewna.
Zaczynałam się przyzwyczajać do Forks. Do tego, że mam przyjaciół, że moje zdanie też się liczy. I choć minęło niewiele czasu od wyprowadzki z Phoenix, czułam, że znalazłam swoje miejsce. Nareszcie. Tutaj nikt się ze mnie nie śmiał, nie wytykał palcami. Ja i Angela stałyśmy się sobie bliskie. To było piękne uczucie.
Ale każdy medal ma dwie strony. Moje życie też. Często czułam się obserwowana, bezbronna. Zdarzało się, że budziłam się w środku nocy zalana potem, może krzyczałam. Tego nie wiem. W snach odwiedzała mnie córka Carlisle’a Cullena – Rosalie.
Na szczęście Ana i ja miałyśmy już osobne pokoje, cioci udało się doprowadzić pokój jej drogiej siostry do używalności. Z radością się do niego przeniosłam. Miał to coś, swoją aurę.
Moje życie nigdy nie było usłane różami. Alice Cullen nie uśmiechnęła się ani nic nie powiedziała do mnie od pamiętnego lunchu. Podobnie reszta jej rodziny. Tylko Rosalie patrzyła na mnie wściekłym wzrokiem. Kiedy zrobiła to po raz pierwszy, myślałam, że zaraz mnie zabije. W jej oczach była furia i rezygnacja – tak to przynajmniej odczytałam. Kiedy podzieliłam się swoimi lękami z Aną, wyśmiała mnie. To bolało. Nie tylko ja się zmieniłam. Ana żyła własnym życiem, nadal była szalona, ale nie było już jak dawniej. A ja... nie rozumiałam tego. Przecież byłyśmy sobie tak bliskie! Co poszło nie tak...? Lecz trzymałam się dzielnie i tak trzymam dalej. Nie mogę pozwolić by moje marzenia, moje życie przeleciało mi między palcami, nie teraz, kiedy odnalazłam jego sens. Nie i jeszcze raz nie! Muszę zrobić wszystko co w mojej mocy, by uratować moją więź z Aną. Przed Angie nie mogłam się tak otworzyć jak przed moją bliźniaczką. I to mogło być głupie, ale inaczej nie mogłam. Bez niej nie wiedziałabym kim jestem, kim chce być. Nie bałam się zepchnięcia na drugi plan, bo miałam swój świat. A teraz obie byłyśmy solo. Nawet nie pamiętam kiedy to się zaczęło. Wiedziałam tylko, że muszę położyć temu kres.
Nagle poczułam, jak ktoś zaciska dłoń na moim ramieniu.
- Ziemia do Kim. Ziemia do Kim! – Ach, Angela. Lunch.
- Hm...? – Aj, te moje inteligentne odpowiedzi.
Dziewczyna wywróciła oczami.
- Pytałam, czy pójdziesz z nami do kina. – Wskazała na resztę stolika. - Tak, czy nie? – zapytała Ang.
- Um, wiesz mam dzisiaj taniec i...
- ... Rozumiem – przerwała.
- Ale nie gniewasz się, prawda? – Byłam zaniepokojona.
- Oczywiście, że nie głuptasie. – Zmierzwiła mi włosy. – Szkoda tylko, bo grają naprawdę świetny film...
- Przecież mogę pójść na niego później.
- Ale to nie to samo – zauważyła. Wywróciłam oczami. Przez moment skupiłam się na jednym punkcie – miejscu, gdzie zwykle siedziała Ana. – Ach, rozumiem. Miłego treningu.
I zostałam sama. Jak to maniakalnie brzmi – sama w tłumie ludzi.
Znowu to uczucie! Błyskawicznie odwróciłam się w stronę stolika Cullenów. Jednak żadne z nich nie patrzyło w moim kierunku, wydawali się być pochłonięci dyskusją. Sama nie wiem, czy kiedy moje spostrzeżenie do mnie dotarło, poczułam – ulgę czy rozczarowanie. Czy można być bardziej porąbanym niż ja? Nie, bo ja jestem osieroconym, nadwrażliwym, z duszą histeryczki i manią prześladowczą dzieciakiem. Wystarczy mnie posłuchać, nie? I chyba zamiast chodzić na naukę tańca, dobrze by było zainwestować w psychoterapeutę. I to dobrego, który poradzi sobie z moim „błahymi” problemami. Mam nadzieję, że się przy tym nie załamie, bo szkoda by było.
Ale tak w głębi duszy cieszyłam się, że idę na te zajęcia. Jak na razie byłam tylko na trzech lekcjach, ale i tak ta atmosfera i inne... Nie wiem jak to nazwać... urzekły mnie i wolałam tam sobie żyły wypruwać niż iść do kina ze znajomymi. Tak, jestem naprawdę pokręcona, jeśli nie gorzej, wiem to.
- Chodź Kim! Chcę się przygotować! No... – To była moja siostra.
- Już idę – westchnęłam. – Dians. – Skrzywiła się słysząc to. Tylko Charlie, znaczy komendant Swan mógł tak do niej mówić. Wyznał, że to mu przypomina jego córkę – Isabellę, Bells. –Dians – podjęłam na nowo. – Mogłabyś pojechać z kimś do tego kina? Mam dzisiaj zajęcia.
Teraz to ona westchnęła.
- Jasne. Zabiorę się z Angelą. Albo Jessicą...
Jak na razie musiałyśmy się dzielić samochodem. Potem ciocia obiecała, że kupi drugi – mogła sobie na to spokojnie pozwolić. Martha zostawiła spory spadek dla swojej siostry i „córek”.
Uśmiechnęłam się do niej, odwzajemniła gest. Poczułam się dobrze, tak... nie wiem jak nazwać to uczucie. Normalnie...? Może swojsko? Tak jak kiedyś.
* ~* ~ *
- Dzień dobry – przywitałam się. Charlie podskoczył i omal nie uderzył się w skrzynkę na listy.
- Hej... Kim? – Nie był pewny, czy ja, to ja.
- Hej. I co? Dobre wieści? – Przez chwile nie wiedział, co mam na myśli.
- Listy – podpowiedziałam.
- Aaa, listy. Jeszcze nie wiem. A co u was?
- Dobrze. Wszyscy zdrowi, szczęśliwi. Jest OK. Właśnie wybieram się na trening.
- Trening? Powodzenia. – Już wiedziałam, że uznał rozmowę za zakończoną. Był bardzo cichym i skrytym człowiekiem – wymarzonym sąsiadem. Zawsze kiedy ciocia miała jakiś problem, szła do niego. I w ten sposób stali się przyjaciółmi.
- Do widzenia – pożegnałam się i weszłam do domu.
* ~ * ~ *
- Paa ciociu, muszę lecieć. – Cmoknęłam ją w policzek.
- Pa kochanie. – Jej. Mało kto i strasznie rzadko mówił do mnie „kochanie”. To jak to wymawiała powodowało, że znów czułam się małą dziewczynką. Przyjemne ciepło rozlewało się w okolicach mojego serca.
* ~ * ~ *
Drogę z Forks do Port Angeles pokonałam wyjątkowo szybko. Ostatnim czasem polubiłam „jazdę bez trzymanki”. Nie wiem czy to, to miejsce tak na mnie działa, czy coś jeszcze innego. Nigdy nie umiałam ładnie rysować, tylko jakieś koślawe bazgroły wyłaziły spod mojej ręki. Od niedawna rysowanie przychodzi mi z coraz to większą łatwością. Podobnie z uczeniem się, to było dziwne. Pokręciłam głową pragnąc się pozbyć natrętnej myśli. Ale nie mogłam, bo była jak mucha. Wracała i nie chciała zostawić mnie w spokoju. Jestem przecież zwykłą nastolatką. Okej, zwykłą nastolatką z trochę za dużą garderobą na przeciętną nastolatkę i problemami, ale tak oprócz tego to najzwyklejszą, prawda?
- Prawda? – ryknęłam.
- Prawda – odpowiedziałam sobie sama. Mówienie do siebie to które stadium?
Znowu pokręciłam głową. Zaraz chyba zwariuję. Roztargniona wyciągnęłam pierwszą płytę ze schowka pragnąc przerwać nękającą mnie ciszę.
O, co to jest? Jakaś płyta Any... Rytmiczna muzyka wypełniła samochód. Tego mi było trzeba... Nagle jakiś facet zaczął się wydzierać. Oderwałam oczy od jezdni i wlepiłam wzrok w okładkę płyty. Nightwish [link widoczny dla zalogowanych]. Świetnie. Tego było mi trzeba, bez wątpienia. Ale irytacja jest lepsza od szaleństwa, prawda? Musi.
* ~ * ~ *
- Heej! – Ucieszyła się na mój widok wysoka i szczupła blondynka – Evelyn.
- Cześć – powiedziałam nieśmiało. Nie spodziewałam się takiego entuzjazmu na moją osobę. – Jak leci? Mogę się dołączyć? - zapytałam, mimo że znałam odpowiedź.
- Oczywiście, że tak! Dawaj, tylko się przebierz. Luz, stara się ucieszy. – Wyciągnęła rękę, żeby przybić piątkę. Oczywiście, że przybiłam. Evelyn była świetna, szkoda, że nie chodziła do mojego liceum.
CIĄG DALSZY NASTĄPI (CHYBA, NO JESLI MNIE NIE WYGWIZDACIE Xd)
Proszę o komentarze! Cz. 2, już wkrótce. Weźcie się postarajcie, wen mi pada.
Takie mam jeszcze tczcze życzenia, tj. ponawiam prośbę z Tajemnicy... - może mi ktoś pomóc a moimi opisami? Jakiś tekst "przepis na dobry opis" coś w tym stylu. Proszę pisać, tu - w temacie, lub na PW. DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ, ALE...
SPOILER:
* nowa postać, chłopak konkretnie. Dużo zamiesza...
* koniec sielanki? Może...
oraz:
* 'coś' o Belli.
Pozdrawiam czytających, a szczególnie komentujących... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nelennie. dnia Sob 13:53, 20 Mar 2010, w całości zmieniany 7 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|