|
Autor |
Wiadomość |
solas
Człowiek
Dołączył: 08 Cze 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zielona Góra
|
Wysłany:
Wto 21:22, 18 Maj 2010 |
|
Tak więc nie próżnując zbyt długo wzięłam się za następne opowiadanie. I tym razem Edward nie wraca( nie żebym miała coś przeciwko jego powrotowi, ale jakoś same pomysły wchodzą mi do głowy). Pisane zazwyczaj w 1 os (Belli Swan Pownell). Nie chcę za wiele zdradzać, bo myślę, że dość dużo jest wyjaśnione w rozdziałach.
Betuje moja kochana: Lilyanne.
No to bez zbędnych dalszych wstępów zapraszam na prolog. Aha jeszcze tylko jedno. Jeśli beta się będzie wyrabiać to planuję dodawać notki raz na tydzień, ale jakby to nie ode mnie zależy. Druga i ostatnia sprawa to NIE jest tłumaczenie. Tytuł angielski, bo mi pasował do ogólnej fabuły i akurat słuchałam piosenki o tym tytule gdy wymyślałam akcję. No a teraz już notka. Miłego czytania Solas.
Take me to your heart( Wpuść mnie do swego serca)
Prolog
Mały, biały domek na uboczu. Niecałe piętnaście mil do Las Vegas, a jednak zupełnie inna atmosfera. Czasem słońce, czasem deszcz, czego chcieć więcej? Dobra praca, piękny dom z wymarzonym ogrodem, kochający mąż i troje dorastających dzieci plus jedno usamodzielnione. Idylla życia codziennego. Ale czy na pewno? Czy wszystko jest takie cudowne jak się wydaje? Jeden telefon potrafi tak szybko zmienić sielankę w koszmar, radość w smutek, miłość w nienawiść…
W tym idealnym domu, dokładnie o godzinie siódmej zabrzęczał w kuchni telefon.
- Odbiorę, to na pewno John! - krzyknęła nastoletnia dziewczyna i podbiegła cała w skowronkach do telefonu. Och, jak wszystko potrafi się pogmatwać w jednej sekundzie…
- Cześć Bella, tu Jack. Nie bardzo wiem jak ci to powiedzieć, ale…- Dziewczyna nie dała mu dokończyć. Wywróciła oczami i oddając słuchawkę stojącej w pobliżu matce, jęknęła:
- Kiedy oni wreszcie przestaną nas mylić? - W odpowiedzi matka uśmiechnęła się pobłażliwie do córki i przejęła słuchawkę.
- Bella Pownell przy telefonie.
- Bella? To ty?
- Przed chwilą to powiedziałam. Bella Pownell, słucham. Kto mówi?
- Tu Jack…
- Jaki Jack? - zapytała zdezorientowana kobieta. Siódma rano to zdecydowanie nie pora na niedzielne wstawanie. Szczególnie po tak upojnej nocy… Kobieta zatopiła się we wspomnieniach minionego wieczora. Mąż przeszedł samego siebie. Były świece, wino, kolacja, a na deser łóżko usłane pięknymi płatkami róż. Jak inaczej mogliby uczcić swoją dwudziestą rocznicę ślubu? Tylko kwiatami, dzięki których się poznali. Mąż Belli był ogrodnikiem i prowadził malutką kwiaciarnię. Z zamyślenia wyrwał kobietę coraz bardziej zniecierpliwiony głos w słuchawce.
- Jacob Black. Pamiętasz? Mieszkam w La Push niedaleko Forks…- No tak, jak mogła zapomnieć. Jego ojciec Billy od dawna przyjaźnił się z Charliem.
- Jack… Wybacz, nie poznałam twojego głosu. Zmienił się od kiedy ostatni raz go słyszałam. Cóż, miałeś wtedy jakieś piętnaście lat… Co tam u ciebie słychać?
- Bells, ja… Przykro mi to mówić, ale musisz to usłyszeć, a lepiej żebym to ja zrobił niż rozhisteryzowana Renee.
- Renee? A co ona ma do tego? Przecież od lat nie była w Forks. - Tak samo z resztą jak i ja, dodała w myślach wzdychając ciężko.
- Bello, usiądź proszę… To może być szok.
- Przepraszam, ale czy mógłbyś przejść do sedna sprawy? Troszkę mi się spieszy… Nie wiem, która jest tam u was, ale ja zaraz pędzę na spotkanie…
- Charlie nie żyje - wyszeptał niemalże niedosłyszalnie. Nogi ugięły się pod kobietą i nie chciały słuchać żadnych poleceń - Przykro mi. Przyjedziesz na pogrzeb?
- Słucham? - To pytanie było ciosem poniżej pasa. Na samą myśl o powrocie do Forks robiło jej się słabo, a co dopiero… Ale to przecież pogrzeb jej ojca. Jego ostatnie pożegnanie…
- Oczywiście. Kiedy?
- Pojutrze rano. Zostaniesz trochę dłużej? Taka podróż w dwie strony byłaby chyba bardzo męcząca.
- Tak, myślę, że tak… Jack… jak… co…?
- Został zastrzelony w trakcie jednego z napadów na sklep Newtonów. Raczej nie cierpiał. Naprawdę, przykro mi…
- Dzięki. Do zobaczenia jutro.
Odłożyła słuchawkę, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Mamo, chodź już, bo spóźnimy się na festyn! - Dobiegł ją głos synka. Mały, blond włosy chłopiec o wzroście nie wyższym niż metr dwadzieścia podbiegł do niej i objął ją swoimi rączkami. - Mamo słyszysz?
Ale ona nic nie słyszała. Każde słowo docierało do niej jakby zza mgły… Miała wrócić tam… Ale nie miała pojęcia, jak to zrobić, aby znów się nie załamać psychicznie.
- Mamo, zazwyczaj się z tym gamoniem nie zgadzam, ale tym razem ma rację. Jak się nie pospieszymy to… Mamo? Słuchasz mnie w ogóle? - zapytała długowłosa dziewczyna, bardzo podobna do matki. W tym momencie żwawym krokiem wtargnął młodo wyglądający, jak na swoje czterdzieści pięć lat, mężczyzna.
- Bellisima… Bello, co się stało? - W jednej chwili jego głos przybrał mniej roześmiany ton. Pochylił się nad nią, odpychając lekko syna. Ujął jej ręce w swoje i patrzył wyczekująco na żonę.
- Ja się z nim nawet nie zdążyłam pożegnać - wyszeptała, a tłumione łzy popłynęły strumieniami po jej policzkach.
- Izabella, co się stało?! - powtórzył pytanie nie znajdując bardziej delikatnej możliwości na dowiedzenie się, co się dzieje.
- Mój ojciec nie żyje…
- Bello… kotku tak mi przykro…- przytulił ją mocno do siebie i zamknął w silnym uścisku. Gestem głowy wskazał dzieciom, notabene nadal sterczącym w kuchni, aby zostawiły ich samych, co też uczyniły rozumiejąc, że z festynu nici. - Już dobrze skarbie… Ciii….- Pocałował ją lekko w czoło, nie przestając kołysać jej targanego szlochem ciała.
- Ale wiesz co jest w tym najgorsze? Że nie mogę pójść za jego trumną, odprowadzić go w tej ostatniej podróży…
- Ależ kochanie, wszyscy zrozumieją… Bez problemu dostaniemy wolne, bilety kupi się raz dwa, a o szkołę się nie martwmy… Wszyscy…
- Ty nic nie rozumiesz….- wykrzyczała i wyrywając się z jego objęć wybiegła z płaczem za dom. Rosło tam piękne rozłożyste drzewo, za którym doskonale można było się skryć, co też Bella uczyniła, ale po chwili dosiadł się do niej mąż znów otaczając ją ramionami.
- To mi wytłumacz… Chcę zrozumieć, móc ulżyć ci w tym cierpieniu tylko powiedz... Daj mi jakąś wskazówkę…
- A umiesz cofnąć czas?
- Obawiam się, że nie…- wyszeptał w jej włosy jakby przepraszając, że nie ma takiej możliwości. - Albo wiesz co? Chyba jednak… Tak, mogę cofnąć czas. Poczekaj tu chwilkę, zaraz wracam. - Pocałował ją w czubek głowy i ruszył w kierunku domu. W normalnych warunkach kobieta obróciłaby się za nim i odprowadziła go wzrokiem, lecz obecnie było jej wszystko jedno… Obiecała sobie kiedyś, że jej noga nigdy nie stanie w Forks. Bała się powrotu do przeszłości i bólu… Wszechogarniającej pustki, która ją wtedy dosięgła.
Mężczyzna wrócił z wielkim kolorowym pudłem w rękach. Widać było, że musiał się mocno natrudzić, aby przytaszczyć je z domu. Widoczne były na nim ślady minionego czasu, ale dzielnie wykonywało swoją funkcję.
- I to ma mi niby pomóc? - Popatrzyła sceptycznie na karton i zakryła dłońmi twarz. Wstydziła się… Ale nie samego faktu, że płacze, a tego, że nie umie, nawet po tylu latach życia razem, zaufać własnemu mężowi.
- Tak. Nie wiesz, że to zatrzymuje czas? Ulotne chwile złapane na małym skrawku papieru. Historia zamknięta w obrazku. Uczucia, emocje malujące się na twarzach rożnych ludzi, którzy przewinęli się przez nasze życie w mniejszy lub większy sposób odciskając w nim swój ślad. Wpatrując się w nie, nie widzimy jedynie kilku twarzy czy krajobrazu za nimi. Przypominamy sobie historie z nimi związane. Wspomnienia, które potrafią…
- Och, skończ już. Tak się nie da… Ja nie potrafię…- Znów uciekła, tyle, że tym razem on nie popędził za nią. Wiedział, że potrzebuje czasu, aby przemyśleć sobie parę spraw. Poukładać w głowie myśli, które niemiłosiernie kłębiły się w głowie sprawiając, że coraz większy tłok tworzył mętlik.
Bella nie chciała zranić męża. A on o tym wiedział. Nie czuł do niej żalu. Przecież właśnie za to ją kochał. Za jej upór i dążenie na przekór losowi, który zdawał się nie błogosławić ich szczęściem. Rok wcześniej zmarła matka mężczyzny, pół roku wcześniej ich dobry przyjaciel, z którym pan Pownell spędził niemalże całe swoje życie, a teraz to…Cios za ciosem, tylko patrzeć jak tornado zedrze dach z ich ukochanego domku, a któreś z dzieci zachoruje na rzadką chorobę, na którą nikt jeszcze nie znalazł lekarstwa. Chociaż nie, to przecież już było. Może i zapędził się trochę w tych czarnych wizjach, ale trudno było mu się dziwić.
- Tato, gdzie jest mama? - Ten cichutki głosik wyciągnął go z nostalgii. Podniósł swoją najmłodszą latorośl i przytulił do siebie.
- Tami, mamusia jest bardzo smutna i musi troszkę pobyć sama.
- Tak jak wtedy gdy Tommy zabrał mi misia?
- O wiele bardziej słoneczko. Mamusia właśnie dostała bardzo złą wiadomość. Twój dziadek zmarł wczoraj. – Mała się rozpłakała.
- Dziadzia Dylan nie żyje? - Szloch przeszedł w żałosny płacz rozpaczy.
- Nie kochanie, ten drugi dziadek - powiedział szybko wiedząc, jak bardzo mała była zżyta z jego ojcem.
- Jaki drugi? - Zainteresowało się dziecko.
- Każde dziecko ma dwóch dziadków i dwie babcie. No zazwyczaj…- plątał się. Nie wiedział jak wytłumaczyć córce nawet najprostsze sprawy. Zawsze to Bella udzielała odpowiedzi na pytania, nieważne jak trudne.
- Czyli tatuś mamusi zmarł?
- Mądra dziewczynka. Tak Tami, tatuś mamusi.
- To dlaczego jest smutna? Przecież go nie lubiła.
- Dlaczego tak myślisz? – zdziwił się ojciec.
- No bo nigdy go nie odwiedzała… Ja jak się z Tommym pokłócę to z nim nie rozmawiam.
- Ale mimo to, bardzo go kochasz, prawda? Nie pozwoliłabyś, żeby ktoś mu zrobił krzywdę.
- Prawda.
- Mamusia też bardzo kochała dziadka, ale…- No właśnie i tu pojawiał się problem, który przez te dwadzieścia trzy lata, od kiedy był z Bellą, urósł niczym wielki Chiński Mur. Jak miał wytłumaczyć dziecku coś, czego sam nie rozumiał? Bella zamknęła szufladkę z napisem Forks już bardzo dawno temu i nigdy nie wyjawiła nikomu, co tak naprawdę się stało, że opuściła to deszczowe miasteczko. Prawda była taka, że jedynie ich najstarsza córka utrzymywała kontakt z dziadkami. Jeździła do Forks na wakacje, ferie spędzała z Renee i Philem, bawiła się z dziećmi Newtonów i Blacków, a od czasu, gdy skończyła 16 lat uczęszczała do tamtejszego liceum wychowywana przez dziadka. Dochodziło przez to do nie lada kłótni między rodzinnych, ale zawsze kończyły się one na tym, że Anna jechała na tydzień do domu do rodziców i wracała do Forks. Nie do końca było to akceptowane, ale tylko tak Powellowie mogli nie utracić córki, chociaż ich więzi pozostawiały wiele do życzenia.
- Bo widzisz córciu..- zaczął znowu po dłuższej przerwie - Mama przeżyła w Forks, tam gdzie mieszkał dziadek, coś bardzo strasznego i zabolało ją to tak mocno, że nie chciała już nigdy zobaczyć tego miejsca.
- Tamarko, daj już tacie spokój. - W drzwiach stanęła Bella. Jej oczy były zaczerwienione od płaczu, ale na jej twarzy nie malowały się już żadne emocje. Jak na rozkaz dziewczynka puściła ojca, przebiegła koło matki i poleciała po schodach do swojego pokoju.
- Adam, czy twoja oferta podróży w czasie jest jeszcze aktualna? - zapytała z wahaniem Bella.
- A jesteś na to gotowa? Ja mogę poczekać…
- Nie chcę już czekać. Nie chcę się ukrywać. Chcę być wobec ciebie fair, bo bardzo cię kocham. Więc..? - Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł zaledwie grymas. Adam pocieszał się, że to w końcu i tak jakiś postęp. Podał żonie rękę i pociągnął ją za sobą do ogrodu. Wiedział, że stara niania zajmie się jego pociechą, więc bez obaw opuścił dom.
- To co od czego zaczniemy? - zapytała
- Najlepiej będzie od początku - rzucił i zachęcająco wskazał miejsce obok siebie. Bella wysypała na koc całe pudło albumów. Bogactwo kolorów i kształtów zagościło na szarym, grubym kocu. Nawet gdyby wiatr zwiał któreś z oglądanych, luźno leżących zdjęć nie poleciałoby ono zbyt daleko, bo cały teren był ogrodzony. Kobieta wzięła do ręki pierwszy z brzegu album otwierając go na pierwszej stronie. Zdjęcie, którego tam tak na prawdę nie było, ale podpis pod pustym miejscem mówił dla niej i tak zbyt dużo. „Ja z Edwardem Cullenem”. Bella wciągnęła powietrze i zaczęła snuć swoją opowieść zastrzegając, żeby nie przerywał jej. Wiedziała bowiem, że jeśli ma się zdobyć na 100% szczerości to nic nie może jej wytrącić z, i tak już chwiejnej, równowagi. Adam przyrzekł, że nie odezwie się ani słowem, aż do końca albumu. Domyślił się bowiem, że każdy album to będzie inna historia. Oddzielny skrawek, pogmatwanego przez los, i tajemniczego dla niego, aż do tej pory, życia Belli. Widział, że kobieta bije się z myślami próbując uporządkować sobie jakoś to co chce powiedzieć. Rozumiał, że nie jest jej łatwo, ale znając jej determinację zdawał sobie sprawę, że Bella da sobie radę.
- Tak więc. Był wrzesień… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez solas dnia Pią 17:53, 09 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 14:09, 19 Maj 2010 |
|
Brak oznaczeń.
Za mało opisów.
Ale ogólnie całkiem mi się podoba.
Jack - Jake
Zastanawia mnie czy Cullenowie wrócą i czy ona opowie im
całą historię z Edziem-Pedziem.
Troszkę chaotyczne, ale da się czytać.
I ta nastoletnia dziewczyna... Ona bd z którymś z wampirów czy wilków?! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez natzal dnia Śro 14:10, 19 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
solas
Człowiek
Dołączył: 08 Cze 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zielona Góra
|
Wysłany:
Śro 20:35, 19 Maj 2010 |
|
Wiec tak: Jeśli chodzi o pisownię imion to nie bijcie mnie tylko do mojej bety się zgłaszać, bo ja się przyznaję bez bicia, ze angielskiego nie znam ni troszkę więc pisownia imion jest mi obca. Co do braku oznaczeń to nie bardzo wiem o co chodzi. Jeśli o to czy wszyscy są ludźmi czy wampirami czy mieszanie to wydaje mi się( jak już z resztą pisałam), że wszystko będzie wynikało z rozdziałów, a nie chciałabym wyprzedać pewnych faktów. Mam nadzieję, że rozwiałam twoje wątpliwości i zapraszam wkrótce na następny rozdział. Pozdrawiam Solas |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 21:03, 19 Maj 2010 |
|
Zainteresowałaś mnie swoim opowiadaniem. Jestem na TAK Czekam na kolejny rozdział bo zżera mnie ciekawość co Bella wyjawi mężowi na temat życia w Forks oraz sam moment przyjazdu do misteczka na pogrzeb. Życzę weny i czasu.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
solas
Człowiek
Dołączył: 08 Cze 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zielona Góra
|
Wysłany:
Wto 14:47, 25 Maj 2010 |
|
Zapraszam na kolejny rozdział zbetowany przez moją niezmienną betę :)
Album 1. Opuszczenie, ból i cierpienie.
- Bello, to nie jest proste ani dla mnie, ani dla ciebie.
- Ale Edward o czym ty mówisz? - Stanęłam jak wryta. Chłopak, którego obdarzyłam największym uczuciem na jakie było mnie stać, właśnie mi mówił, że mnie nie chce. Bolało? I to jak. „Będzie tak, jakbyśmy się nigdy nie poznali”. Ale czy to w ogóle możliwe? Czy uczucia można od tak wymazać?
- Żegnaj. Już nigdy się nie spotkamy. Przyrzekam ci to.
- Edward, błagam…. Nie rób mi tego!
- Muszę. Jak już mówiłem, nie chcę tego ciągnąć, bo wyniknie z tego coś, czego nigdy bym nie chciał.
- Poczekaj, może razem, wspólnie coś wymyślimy…
- Uwierz mi, gdyby było cokolwiek… ale nie ma.
- Czyli co, to wszystko, ten rok, to było dla ciebie…. Nic nie znaczyło? Ja nic nie znaczyłam? I myślisz, że ja od tak przejdę po tym do porządku dziennego? Mylisz się! Do cholery kocham cię i nic i nikt tego nie zmieni. Błagam, pozwól mi być z tobą! Pojadę gdzie zechcesz, będę kim zapragniesz, tylko pozwól mi na to…
- Nie mogę, zrozum. Nie chcę tego dłużej ciągnąć…
- Edwardzie, nie…
- Kochałem cię - rzucił tylko i już go nie było. A wraz z nim zniknęła nieodwracalnie cząstka mnie. Coś w środku umarło, zniknęło bezpowrotnie. Rozpadłam się na tysiące części i w tamtej chwili myślałam, że nigdy nie zdołam się pozbierać.
Jak głupia pobiegłam za nim w ciemny las, chociaż znając moją koordynacje musiałam zdawać sobie sprawę, że zgubię się nie widząc dokąd idę. Jak długo błądziłam w ciemności? Nie mam pojęcia. Ostatnie co poczułam, o ile można to tak nazwać, bo wraz z Edwardem odeszły ode mnie wszelkie uczucia, była zimna ziemia. Skuliłam się pod drzewem i chyba zasnęłam, ale pewna być nie mogę, bo żal rozpraszał każdą cząstkę mojej wyniszczonej duszy. Nie mam pojęcia jak znalazłam się w moim łóżku. Gdy się ocknęłam, za oknem świtało i jak zawsze padał deszcz. Próbowałam się poruszyć, ale moje ciało miało inne plany. Nawet nie zauważyłam, kiedy do pokoju wszedł Charlie.
- Bello, śpisz?- zapytał z lękiem w głosie. Gołym okiem było widać, że martwi się o mnie.
- Nie - wyszeptałam, bo na nic więcej nie było mnie stać. Podziwiałam się, że chociaż to wyszło z mojego gardła.
- Martwiłem się. Spałaś ponad dobę.
- No i? – Tak, wiem, byłam chamska, nieprzyjemna i impertynencka, ale ból, który mnie przytłaczał nie zezwalał na nic innego.
- Bells, nie rób mi tego. Mam tylko ciebie. Nie wiem, co bym zrobił gdyby cokolwiek…
- Za późno tato. To już się stało. Nie ma już twojej Belli. To tylko powłoka - wyszeptałam i obróciłam się do niego tyłem. Nie chciałam, aby cierpiał tak jak ja, ale nic nie mogłam na to poradzić. Zamknęłam oczy i znów zasnęłam.
Mijały dni, tygodnie, a ja… Nie poddawałam się, walczyłam z sobą, aby o nim nie zapomnieć. Myślał, że zniszczył wszystko, że tak łatwo pójdzie mi odrzucenie go ze świadomości. Och, jak się mylił. Belli Swan już nie było… nie istniała… Odeszła wraz z nim, bo żyła tylko miłością do tego wampira. Po upływie dwóch miesięcy Charlie był na skraju wytrzymałości i któregoś dnia obudził mnie dźwięk telefonu domowego. Nieświadomie podniosłam słuchawkę i podsłuchiwałam rozmowę.:
- Renee, ja nie wiem. Nie mam pojęcia.
- To się dowiedz. Jutro widzę ją w Jacksonville.
- Ona się nigdy na to nie zgodzi.
- To ją przekonaj. W końcu jesteś jej ojcem. Charlie… nie możemy jej stracić.
- Tak, wiem, ale…
- To jedyne, co nam pozostało. Dać jej trochę czasu, żeby przyzwyczaiła się do nowej sytuacji.
- No nie wiem. Sam się w tym gubię.
- Wiesz, może skoro on jest w L.A., to może lepiej, aby była dalej…
- Tato, zgódź się. Mama ma rację - wyszeptałam wiedząc, że oboje doskonale zdają sobie sprawę, że ich słucham.
- Dobrze, skoro tego na prawdę chcesz.
I tak zostało przesądzone. Nazajutrz ruszyłam na ostatni dzień w szkole w Forks. Chciałam pożegnać stare mury i przyjaciół. Nie chciałam aby to się tak skończyło. Nie umiałam odejść bez pożegnania. Nie potrafiłam się co prawda śmiać z nimi, ale pragnęłam czuć ich obecność, bliskość, której potrzebowałam wtedy najbardziej. Wolnym krokiem ruszyłam od mojej furgonetki w stronę szkoły. Jak zwykle byłam dużo za wcześnie. Gdyby nie to, że tego dnia miałam zniknąć z życia Foks na zawsze, nie zaczekałabym na znajomych przed szkołą tylko weszłabym do środka. Po dziesięciu minutach pojawili się pierwsi uczniowie, ale nie było wśród nich nikogo, kogo darzyłam zaufaniem, nie było moich znajomych. Nie należę do osób cierpliwych, ale tego dni musiałam przezwyciężyć te słabość. Nareszcie przybyła Jessica, a wraz z nią Mike, Eric i Angela. Zdziwili się widząc mnie czekająca na nich.
- O, Bella! A cóż to za okazja, że na nas czekasz? - zapytał Eric. Och, nawet nie wiedział, jak bardzo chciałabym móc powiedzieć, że wszystko ok, że się za nimi stęskniłam… Zamiast tego rzekłam:
- Chciałam namówić was na małe wagary.
- A czemuż to zawdzięczamy? Czyżby to wyjazd Cullenów tak na ciebie podziałał? - rzucił żartem Mike. Nawet nie podejrzewał, że trafił w sedno. Tyle, że tego nie mogłam mu powiedzieć.
- Dziś popołudniu wyjeżdżam do matki na stałe, a chciałabym mieć jakieś pamiątki, aby móc was wspominać. Dostałam aparat, pogoda jest świetna, więc…
- Świetny pomysł.
- Tak, świetny Eric, tyle, że jakby koś nie zauważył mamy dziś dosyć dużo zajęć.
- Czy ty zawsze musisz być tak sceptyczna? Jeden dzień wagarów nam nie zaszkodzi. Taka pogoda, szkoda, aby się zmarnowała! - wypowiedziała swoje zdanie Angela.
- No to ustalone. Tylko teraz gdzie…
- A nie wydaje wam się, że nauczyciele zauważą nieobecność pięciu uczniów?
- Nie panikuj Jess, jak szaleć to na całego.
- Tak, tak jak kochać to księcia, a jak kraść to miliony?
- A ty co, jasnowidz? - zaśmiał się Eric, bo to właśnie miał na myśli.
- To co, może La Push? Na którą masz ten samolot?
- O szesnastej mam się zameldować u Charliego, zawiezie mnie na lotnisko.
- O to mamy całe osiem godzin. Proponuje sesję w lesie, następnie przejdziemy na polanę, mówię wam, jest cudna ostatnio ją odkryłam…
- Nie, tylko nie polana - wymsknęło mi się. Przecież na niej ja i Edward, oj nie, zdecydowanie za dużo wspomnień. Tylko, że o tym przyjaciele nie musieli wiedzieć. Więc kolejne kłamstwo. – Tam jest pełno pająków, owadów…
- No przestań. Już uwierzę, że wielbicielka niebezpiecznych Cullenów boi się pająka.
- Czemu niebezpiecznych? - zapytałam z czystej ciekawości. Zdawałam sobie sprawę, że nikt z nich nie zna tajemnicy mojego byłego chłopaka. Och, jak to brzmiało. „Byłego”. Ale cóż, trzeba było się do tego przyzwyczaić.
- Nie ważne. Ale ok., polana odpada. Ale plaża, skałki… Co wy na to? Tylko zaznaczam, mnie na te zdjęcia nie wciągniecie. Ja robię zdjęcia, a nie pozuję.
- Oj Ang, musisz chociaż jedno. Proszę, zrób to dla mnie…- skomlałam jak piesek, ale maska musiała być włożona na tyle starannie, aby nikt nic nie wiedział. Większość moich słów wypowiedzianych tego dnia nie do końca była prawdą…
- No to co komu w drogę, temu czas.
Wsiedliśmy do samochodów i ruszyliśmy przed siebie. Pierwszym przystankiem był las. Zaparkowaliśmy na uboczu i ruszyliśmy pieszo. Po drodze Angela pstrykała mnóstwo zdjęć. To Erica straszącego Jessikę pająkiem, to Mika próbującego dać mi całusa… Chociaż na chwilę zapomniałam, dlaczego to robię, dlaczego muszę wyjechać.
- Bello zobacz, a może tu? - zapytała Jess. Już od ponad godziny szukaliśmy idealnego miejsca do zrobienia wspólnego zdjęcia. To było wręcz perfekcyjne. Nigdy wcześniej nie widziałam w Forks czegoś takiego. To była polana, ale na pewno nie ta, na której ja i Edward… oj na pewno nie ta. Na samym środku stało ogromne drzewo, naprzeciw niego drugie i trzecie. Mniej więcej w połowie połączone były one jakby tworzyły krąg. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nadaje się wyśmienicie.
- To wy stańcie…
- Nie Angela, ty stajesz z nami, a aparat wieszamy na tej grubej gałęzi. Jak włączysz samowyzwalacz, to będzie nas doskonale widać. No, nie daj się prosić. Ty też jesteś moją przyjaciółką.
-No dobrze, dla ciebie wszystko, ale tylko to jedno - zaznaczyła włączając samowyzwalacz i kładąc aparat we wskazane przeze mnie miejscu. – Uwaga 10, 9, 8…
- Ang! - krzyknęliśmy jednocześnie. Dziewczyna podbiegła do nas i ledwie zdążyła się ustawić, a już błysnął flesz. Pomysłów na zdjęcia nam nie brakowało. Chłopcy wspinali się na drzewa, a ja z Jessiką siedziałyśmy pod nimi. Wyszło wspaniale. Wspomnienie tamtych chwil miało mi osładzać odosobnienie w następnych dniach. Z lasu przeszliśmy na plażę w La Push i tam pstrykaliśmy niesamowite fotki. Nie przypuszczałam nawet, że moi znajomi mają aż taką fantazję. Na plaży fale uderzały równomiernie o brzeg. Chłopaki popędzili za Jessicą goniąc ją z jakimś świństwem w ręce. Ja myśląc, że Ang pobiegła za nimi, przysiadłam na piasku i zapatrzyłam się w morze. Tego dnia miałam przecież zmienić całe swoje życie. Zdziwiłam się bardzo, gdy ktoś przysiadł koło mnie.
- Tęsknisz za nim, prawda? - wyszeptała. Spojrzałam na nią. Nie uśmiechała się, jakby sama przypominała sobie własne doświadczenie z przeszłości.
- Aż tak to widać?
- Dla umiejących patrzeć - tak. Ale świetnie się maskujesz. Nic nie zauważyli. Mogę ci coś poradzić?
- Hmm?
- Nie patrz nigdy za siebie. To do niczego nie prowadzi. Rozpamiętywanie czy gdybanie nie sprawi, że będzie mniej bolało, czy, że on wróci. Nie mówię, że masz zapomnieć. Wymazać ten rok ze swojej pamięci. Ale, żebyś nie próbowała na siłę utrzymywać fikcji, która nie istnieje. Uwierz mi, wiem co mówię. - W jej oczach zalśniły łzy.
- Och, gdyby to było takie proste…
- A kto powiedział, że to łatwe? Ale poradzisz sobie. Ja w ciebie wierzę. Jesteś silna.
- Dzięki Angela - wyszeptałam i przytuliłam się do niej.
- Za co? Nie zrobiłam niczego, czego nie zrobiłaby przyjaciółka dla najbliższej sobie osoby.
- O czym tak gruchacie gołąbki? - dobiegł nas głos Erica. W mig przybrałyśmy nasze standardowe maski i uśmiechając się wstałyśmy z piasku.
- A ty byś tak wszystko chciał wiedzieć. A może cię obgadujemy, przystojniaku? - odgryzła się Ang i położywszy aparat na piasku sypnęła garstką lekko w Mike’a.
- Osz ty! Nie daruje ci tego - zaśmiał się i zaczął ją gonić. Do zabawy dołączyła się druga para przyjaciół, a ja niewiele myśląc podniosłam aparat i zaczęłam pstrykać. Moi przyjaciele. Niezapomniany widok. Bezcenne wspomnienia.
- Wiecie co, powinniśmy chyba powoli wracać, jeśli mam na szesnastą zdążyć do Charliego! - krzyknęłam do nich. Razem ruszyliśmy w drogę powrotną. Sami nie mogliśmy uwierzyć, że zaszliśmy aż tak daleko od samochodów.
Zdążyłam w samą porę. Zostałam wyściskania przez przyjaciół, którzy żegnali mnie i obiecywali, że nigdy o mnie nie zapomną, prosili, abym ich odwiedzała, dzwoniła, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, ze już nigdy nie usłyszę ich głosów, bo zamierzałam zostawić wszystko za sobą., spalić mosty i jak radziła Angela - nie oglądać się za siebie.
Charlie już czekał. Uśmiechnął się widząc, że odprowadzają mnie znajomi. Weszłam do domu, by po raz ostatni przekroczyć próg mojego pokoju w Forks. Wzięłam torbę do ręki i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zamknęłam starannie drzwi za sobą i nie obracając się wsiadłam do samochodu. Droga na lotnisko minęła bardzo szybko. Miałam przygotowany plan i zaczęłam wcielać go w życie.
- Tato, mam coś dla ciebie, ale otwórz to dopiero, jak do ciebie zadzwonię – rzuciłam dając mu kopertę. Był w niej list, w którym wszystko mu wyjaśniałam. Wiedziałam, że posłucha.
- Bello, będzie mi ciebie brakować. Dzwoń, kiedy tylko będziesz chciała, o każdej godzinie dnia i nocy. Kocham cię, córeczko - powiedział, a ja wiedziałam, jak wiele go to kosztowało. Uściskałam go i ucałowałam. Poprosiłam przechodnia, aby zrobił nam zdjęcie, abym nigdy o tej chwili nie zapomniała.
- Też cię kocham, tato. I to się nigdy nie zmieni.
Nie oglądając się za siebie weszłam przez drzwi odprawy i wsiadłam samolot do Jacksonville. Zdawałam sobie jednak doskonale sprawę z tego, że to nie jest cel mojej podróży. Skoro miałam zacząć nowe życie, to musiałam spalić mosty całkowicie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 16:58, 25 Maj 2010 |
|
A więc przeczytałam i teraz naskrobie kilka słów odnośnie tego rozdziału...tak wiem, nie zaczyna się zdania od więc, ale wiesz....nie jesteśmy już w szkole i nikt mi za to głowy nie urwie Powiem Ci, że podoba mi się pomysł wyjazdu Belli na Floryde, przynajmniej nie siedziała w Forks i nie rozpamiętywała chwil spędzonych z Cullenami. Chociaż jak widać nigdy nie zapomniała o Edwardzie, ale zmiana otoczenia wyszła jej na dobre. Szkoda tylko, że nie zdążyła pożegnać się z ojcem. Ale też z drugiej strony zastanawiam się czy dokońca to jest szczęśliwa u boku męża?
Poza tym nadal uważam, że Twoje opowiadanie jest intrygujące i z niecierpliwością czekam na następny rozdział. Teraz podejrzewam będzie moment samego przyjazdu fo Forks.....a tak na marginesie...co na to wszystko mąż Belli??? Jak zareagował na historie miłosną?
Pozdrawiam Bugsbany
P.S Nie przejmuj się tak małą ilością komentarzy...zauważyłam, że ostatnimi czasy nie tylko Twoje opowiadanie jest czytane przez masę ludzi, ale mało komentowane |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rikki
Dobry wampir
Dołączył: 16 Paź 2008
Posty: 547 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 47 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Ezoteryczny Poznań
|
Wysłany:
Wto 17:09, 25 Maj 2010 |
|
Dobrze przeczytałam więc czas na komentarz.
Ogólnie bardzo podoba mi się twój styl pisania jest taki nieskomplikowany, prosty, szybko się czyta etc.
Rzeczywiście mogłoby być trochę więcej opisów, ale już nie będę zrzędzić. Dialogi fajne, przemyślane.
Bella i wyjazd na Florydę super lepsze to niż całymi dniami kisić się w malutkim pokoiku w Forks i rozpamiętywać dawne czasy.
Bardzo jestem ciekwae jak dalej rozwiniesz wątek i jak potoczy się akcja, na dzien dzisiejszy mogę uznać, że opowiadanie wciągnęło mnie
Pozdrawiam i życzę weny, Rikki |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
solas
Człowiek
Dołączył: 08 Cze 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zielona Góra
|
Wysłany:
Pon 18:12, 31 Maj 2010 |
|
No to teraz nastąpi dłuższa przerwa w notkach( nie nie zawieszam tylko uprzedzam, że coś nowego może się w przyszłych tygodniach nie pojawić) gdyż mam egzaminy i wolałabym je zdać :P
A teraz zapraszam do czytania i komentowania Pozdrawiam Solas
Album 2.
Nowy świat, stara Bella.
Tak zaczęła się moja nowa przygoda mająca trwać do końca życia. Wylądowałam w Jacksonville i wykorzystując obecność tłumu ludzi, pobiegłam do kolejki po bagaże tak, aby być jako pierwsza. Wzięłam torbę i ruszyłam, by oddać ją do kolejnej odprawy. Pokazałam bilet, wsiadłam do samolotu. Niemalże natychmiast wyjęłam komórkę i udając się do toalety, wykręciłam numer do ojca. Odebrał tak szybko, że chyba musiał mieć telefon w ręce.
- Bello, gdzie ty jesteś? Oszalałaś?!
- Uspokój się tato, nic mi nie jest. Musiałam, wybacz mi… Domyślam się, że…
- Matka dzwoniła. Martwi się tak samo jak ja. Wysiadłaś z samolotu, ona czekała, ale cię nie było. Czy ty wiesz co zrobiłaś?
- Tato, uspokój się. Wiem co robię - skłamałam. Ale czy miałam inne wyjście? - Otwórz kopertę i przeczytaj list. Powinieneś zrozumieć. Kocham cię, żegnaj. - Rozłączyłam się i natychmiast wyłączyłam telefon. Wyciągnęłam z niego kartę i wyrzuciłam ją do kosza na śmieci. Komórkę zachowałam, bo miałam zamiar dokupić kartę i za jakiś czas, gdy moja sytuacja się unormuje, zadzwonić do rodziców. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo ich zraniłam. Szczerze mówiąc postąpiłam jeszcze gorzej niż Edward. Chociaż nie. Przecież on powiedział, że mnie nie kocha.
Czy wiedziałam co robię? Ależ skąd. Marne oszczędności starczyły ledwo na bilet. Zostało bardzo niewiele. Ale cóż, w takim mieście jak Las Vegas miałam duże szanse na zdobycie pracy nawet z moim marnym oświadczeniem. Mogłam robić przecież cokolwiek. No, może oprócz występowania w klubach. Chociaż podróż trwała dość długo, nie dało się tego wyczuć. Kiedy znalazłam się na lotnisku, nie miałam pojęcia w którą stronę się udać. Wielkie miasto, ogromne budynki, masa ludzi, a do tego typowo noce życie. No cóż, idealne dla wampirów. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tutaj żyłoby się im jak w niebie. Ale skoro miałam zacząć nowe życie, musiałam przede wszystkim ruszyć się z tego cholernego lotniska. Wzięłam torbę i ruszyłam na poszukiwania. Nie mając bladego pojęcia, gdzie szukać tymczasowego lokum, wchodziłam do każdego hotelu zaznaczając je sobie na zakupionej wcześniej mapie miasta. Szukałam cały dzień żałując, że nie przemyślałam do końca mojego planu. Przecież mogłam sprawdzić w Internecie, gdzie będzie najtaniej. Mądry człowiek po szkodzie. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do kolejnego hotelu, który nie prezentował się zbyt dobrze.
- Dzień dobry, ile kosztuje tutaj doba?
- Dwadzieścia dziewięć dolarów pokój jednoosobowy. Chciałaby pani zarezerwować? - zapytała młoda ekspedientka.
- A dziś?
- Moment, już sprawdzę... Tak, od dziś byłoby to możliwe. Jak długo chciałaby pani zostać?
- Chwileczkę. - Wyjęłam portfel i zerknęłam ile pieniędzy mi zostało. Z moich umiejętności matematycznych wyszło, że stać mnie na cały tydzień.
- Siedem dni.
- Oczywiście. Poproszę jakiś dokument z danymi.
- A nie dałoby się anonimowo? Płacę gotówką.
- Hmm, zobaczę co da się zrobić, ale wątpię, aby…
- Bardzo mi na tym zależy - poprosiłam. Wprawdzie wątpiłam, aby ojciec znalazł mnie w tak krótkim czasie, przecież mogłam być gdziekolwiek, ale wolałam nie ryzykować.
- No dobrze. Poproszę dwieście trzy dolary. Oto pani klucz.
Wdzięczna dałam pieniądze i bez zbędnych ceregieli poszłam szukać odpowiedniego pokoju.
Nie było tak źle. Duże okno. Pokój wygodnie urządzony. Schludny. Nawet łóżko posłane. Usiadłam na krześle i gdy chciałam pomyśleć co dalej, usłyszałam szum spuszczanej wody w toalecie. Przestraszona zerwałam się na równe nogi i stanęłam gotowa do obrony. Co prawda z moimi zdolnościami samoobrony nie było zbyt dobrze, ale ta osoba nie musiała o tym wiedzieć. Wpatrywałam się w drzwi dość długo z wyczekiwaniem i napięciem. To było nieco głupie z mojej strony, bo przecież ta recepcjonistka mogła się pomylić i dać mi zajęty pokój. Tak czy owak musiałam czekać, aż dana osoba wyjdzie, aby wszystko wyjaśnić. Im dłużej nie wychodziła, tym bardziej się denerwowałam, a im bardziej się denerwowałam, tym szybciej biło mi serce.
Wreszcie drzwi się otworzyły. Chcąc dać znać, że jestem w pokoju, aby nie daj Boże, nie wyszedł stamtąd ktoś bez odzieży wierzchniej, bądź ręcznika. Odchrząknęłam znacząco, nadal tkwiąc w pozycji obronnej. Ani się obejrzałam, a drzwi się zamknęły i światło w łazience zgasło. Przecież to nie możliwe, żeby mi się przywidziało, że ktoś tam był. Zanim jednak zdążyłam to do końca przemyśleć, usłyszałam znaczące chrząkniecie dobiegające z łóżka. Automatycznie się obróciłam i ujrzałam osobę, po której mogłam się przecież tego spodziewać.
- Oj Bello, Bello. To nie był mądry pomysł.
- Mówił, że znikniecie z mojego życia. Jakbyście nigdy nie istnieli. Dlaczego więc tu jesteś?
- Kochana, nie zostawiłabym cię w potrzebie. Nie pozwolił mi się pożegnać, więc kiedy tylko zobaczyłam, co kombinujesz postanowiłam, że przyda ci się pomocna dłoń.
- Alice, nie potrzebuję pomocy - warknęłam zła, tylko nie wiem czy na nią, czy na siebie. To przecież Alice, a ja zamiast ją uściskać, wkurzam się za dobre chęci.
- Doprawdy? Poradzisz sobie, mówisz? A powiesz mi jak chcesz przeżyć w obcym mieście, bez pracy, miejsca zamieszkania, z pięćdziesięcioma dolarami w kieszeni? - Ten jej pobłażliwy uśmiech doprowadzał mnie do szału, ale wiedziałam, że Alice ma rację. Uznałam jednak, że na wszelki wypadek wypada zaznaczyć, iż nie chcę nic od rodziny Cullenów.
- Znajdę pracę i mieszkanie, dam sobie radę.
- Nie wątpię uparciuchu, ale.. Oj, nie kłóć się ze mną. Wiesz przecież, że musisz mi ulec.
- Wcale, ze nie. - Może i oburzałam się jak małe dziecko, ale miałam swoja dumę. - Moje decyzje należą do mnie i mogą wszystko zmienić. Nie chcę wam nic zawdzięczać.
- Rozumiem. Tylko widzisz, jeśli nie przyjmiesz pomocy ode mnie, to któreś z Cullenów w końcu cię znajdzie i nie da ci tak łatwo się nas wyprzeć. To, że Edward jest chorym na umyśle samookaleczającym się masochistą i kretynem nie znaczy, że nie traktujemy cię jak rodzinę. Wszyscy cię pokochaliśmy, no może Rose troszkę mniej, ale na pewno nie damy ci zginąć. Rozumiem, że chcesz się od nas odciąć. Dam ci spokój, ale przyjmij teraz moją pomoc.
- Skończyłaś swój monolog? Bo przeszłam długą drogę i uwierz mi, padam z nóg. Chciałabym się położyć i zasnąć.
- Ty uparta małpo! Skoro nie chcesz pomocy od wampirów Cullenów, to przyjmij ją od Mary Alice Brandon. Proszę cię.
- I kto tu jest małpą? W porządku, ale potem zniknijcie z mojego życia. WSZYSCY. Zrozumiałaś? Już dostatecznie je zniszczyliście. Mam was dość i wierz mi, nie uśmiecha mi się mieć jakiegokolwiek wampira na karku! - wykrzyczałam jej prosto w twarz. Może byłam zbyt ostra, w końcu to nie jej wina, że ma brata idiotę.
- To boli Bello, wiesz? Edward…
- I nie wspominaj przy mnie imienia swego brata. Chyba, że chcesz mieć tutaj załamaną psychicznie osiemnastolatkę.
- Ty go naprawdę kochasz…
- Dziwi cię to? Zrobiłabym dla niego wszystko.
- On dla ciebie też. Dlatego cię zostawił. Bo cię kocha.
- I tu się mylisz, Alice. Sam mi to powiedział. Proszę, skoro chcesz tak bardzo mi pomóc, pomóż mi znaleźć pracę i tanie mieszkanie, za które nie muszę płacić z góry. A potem wybacz, ale daj mi święty spokój.
- I tak zawsze będziesz dla mnie siostrą - powiedziała i wyszła z pokoju, a ja za nią, szepcząc najciszej jak umiałam, chociaż wiedziałam, że i tak usłyszy:
- Ty dla mnie też, ale nie umiem bez niego żyć, a skoro nie mogę z nim to tak będzie lepiej. Dla wszystkich.
Wyminęłyśmy recepcjonistkę i ruszyłyśmy ramię w ramię na podbój Las Vegas. Alice oczywiście wiedziała gdzie szukać, przecież jej wizje rzadko zawodziły. Weszłyśmy do małej kawiarni. Alice podeszła do sprzedawcy, a ja zaraz za nią.
- Dzień dobry, szukamy pracy. Słyszałyśmy, że potrzebuje pan kogoś jako kelnerki.
- To zadziwiające dopiero co ustaliłem to z żoną, no ale dobrze. Tylko pytanie, czy macie doświadczenie? - zapytał, a ja już zbierałam się do wyjścia. Ale wtedy Alice powiedziała:
- Nie, ale siostra bardzo szybko się uczy. Na pewno będzie pan zadowolony. Ręczę za nią.
- A pani to przepraszam kto, że miałbym pani ufać?
- Och, nie przedstawiłam się. Alice Cullen Hale.
- Małżonka Jaspera! To od razu inna sprawa. Oczywiście, zatrudnimy pani siostrę - powiedział, a ja puknęłam się w czoło. Przecież Cullenowie mieli znajomości na całym świecie. - Od kiedy może zacząć?
- Siostra zacznie od dziś i dostanie przyzwoitą wypłatę z góry - powiedziała, a błysk w jej oku upewnił mnie, że już wcześniej miała to ustalone z właścicielem. Dałabym głowę, że otrzymał on pokaźną sumkę za odegranie tej szopki. Nie chcąc robić Alice kolejnej sceny nie odzywałam się. Wiedziałam zresztą, że bez tej pracy nie pożyję długo.
- Tak jest, pani Hale. To powiedzmy siedem dolarów za godzinę wystarczy? - Oj nie, tego było za wiele. Postanowiłam się wtrącić.
- Myślę, że ze względu na moje małe doświadczenie, początkowo wystarczająco będzie pięć dolarów za godzinę. - Zdezorientowany właściciel zerknął na Alice, a ta tylko kiwnęła nieznacznie głową.
- Dobrze. To widzę panią dzisiaj o dwudziestej drugiej. Praca do piątej rano. Dniówkę dostanie pani pod koniec zmiany. Mogę jeszcze zaoferować małe mieszkanko w pobliżu. Z współlokatorką co prawda, ale myślę, ze nie będzie z nią większych kłopotów. Córka jest bezkonfliktowa.
- To miło z pańskiej strony, siostra z chęcią skorzysta.
- Tak, a co do godzin to tak jak mówiłem od dwudziestej drugiej do piątej i potem od czternastej do siedemnastej. Mam nadzieję, że współpraca będzie owocna. Kiedy się pani dziś zgłosi, podpiszemy umowę panno Cullen. - Jak dziwnie to nazwisko brzmiało wobec mojej osoby, ale dużo bym dała, żeby być panią Cullen. Musiałam to sprostować.
- Moje nazwisko to Swan. Alice jest moją siostrą cioteczną.
- Tak więc do zobaczenia, panno Swan.
Wyszłyśmy, a ja zaraz popatrzyłam na Alice morderczym wzrokiem.
- Alice czy możesz mnie oświecić co to miało być?
- Kobieto, dostałaś właśnie pracę…
- Ile łapówki mu dałaś?
- Mylisz się. Pan Turson był winny Jasperowi przysługę i tyle. A co do Suzanne, jego córki to faktycznie bezkonfliktowa. Powinnaś ją polubić.
- Alice czy oni są…
- To LUDZIE, których znaliśmy.
- Aha. A teraz jeśli pozwolisz, wybiorę się do hotelu aby przespać się przed pracą. Dziękuję i mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy i już nigdy się nie spotkamy.
- Tego obiecać nie mogę, ale przyrzekam, że nie będziemy cię nękać, jeśli to nie będzie absolutnie konieczne. Jesteś dla nas jak rodzina czy się to komuś podoba czy nie i zawsze tak będzie. Kocham cię. Do zobaczenia.
- Nie, Alice, żegnaj. Mam nadzieję… Allie… - Alice przytuliła mnie i zaciągnęła się moim zapachem.
- Wybacz, chciałam ostatni raz poczuć twoją woń, aby nigdy nie zapomnieć jak pachnie moja siostra - powiedziała, a następnie ucałowawszy mnie odeszła.
Poczłapałam do hotelu i rzuciłam się na łóżko wcześniej ustawiwszy zegarek. Usnęłam, ale czy śniłam? Nie pamiętam. Przebudziłam się jeszcze przed budzikiem. Wzięłam z torby świeże ubranie i poszłam pod prysznic. Tak jak myślałam, chłodna woda odprężyła mnie nieco. Wysuszyłam włosy i zerknąwszy na zegarek stwierdziłam, ze mam jeszcze godzinę. Do kawiarni dochodziłam w niecałe dziesięć minut, więc miałam jeszcze sporo czasu. Usiadłam na krześle i wyciągnęłam z torby gruby zeszyt. Otworzyłam go na pierwszej stronie i zapisałam wielkimi literami: „LISTY DO … autorstwa Belli Swan.” Pierwszy list pisany był do Alice.
Kochana Allie!
Wiem, że czasem bywa, źle. Piszę, bo jest mi źle. Jesteś dla mnie jak siostra. Zaledwie miesiąc temu myślałam, że spędzę z wami całe moje życie, a właściwie jeszcze więcej. Miałam nadzieję, że ON się przełamie i mnie przemieni.
Teraz dziękuję opatrzności, że się powstrzymał.
Skoro mnie nie chce to… A guzik prawda i tak go kocham. Jest dla mnie całym światem i nigdy się z tym nie pogodzę. Może i kiedyś znajdę kogoś innego, ale nie pokocham go tak, jak kochałam Edwarda. Miłością ślepą, aż nienaturalną.
Jesteście Byliście dla mnie wszystkim, a teraz was nie ma.
Ale ja nadal kocham was wszystkich. Dlatego nie chcę, abyście mnie szukali, znaleźli, pamiętali. Ale ja nie zapomnę. Silnego uścisku Emmetta (oczywiście docinków, przez które się rumieniłam), życzliwości Esme (która kochała mnie jak matka), uśmiechu i pogody ducha Carlisla, piękna Rosalie, och ile bym dała, aby teraz poczuć na sobie umiejętności Jaspera… Tak, za nim też będę tęsknić. Ale najbardziej za tobą, Alice. Za twoim niesamowitym darem. I nie mówię u o jasnowidzeniu, dzięki któremu najprawdopodobniej teraz to czytasz. Mówię o przyjaźni, o siostrzanej więzi. O sercu, które mi okazałaś. Celowo nie wspominam JEGO imienia, bo to jeszcze stanowczo za wcześnie. Jeszcze rany się nie zagoiły. Ale tak, jego też kocham i kochać nigdy nie przestanę.
Całuję. Twoja Bella.
Zakończyłam list i zamknęłam zeszyt. Następnie schowałam go do torby i zamykając drzwi wyszłam do pracy. Pokój jeszcze pachniał Alice. Wyszłam z hotelu ze świadomością, że musi się wszystko ułożyć, bo jest ktoś kto nade mną czuwa i to dosłownie. Wiedziałam, że zawsze będę mogła na nią liczyć. Naprawdę nie chciałam zrywać kontaktu, ale spotkania z nią mogłyby jeszcze bardziej pogłębić rany zadane przez Edwarda. Dlatego też uznałam, że pisanie listów będzie odpowiednie. Ona je przeczyta i się uspokoi, a ja nie będę musiała przeżywać rozstania od nowa. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
belongs_to_cullens
Wilkołak
Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 8:35, 01 Cze 2010 |
|
Lubię opowiadania bezpośrednio związane z kanonem, to mnie bardzo zaciekawiło.
Gdy Bella dotarła do Las Vegas, zastanawiałam się, czy spotka jeszcze na swej drodze Edwarda, gdzieś przypadkiem. Ale uznałam, że pewnie nie, skoro jej los związał ją z innym mężczyzną. Ale od razu spotkała Alice, więc nie jestem już tego tak pewna.
Ciekawa jestem co da niej wymyśliłaś?
Mam jedną wątpliwość, wydaje mi się, że jakoś tak za szybko umykają emocje Belli. Gdy np mówi Alice, że kocha Edwarda, ale nie chce mieć z nimi kontaktu, bo już zniszczyli jej życie, to wyobrażam sobie, że jest bardzo wzburzona, dwa zdania później wydaje się być już znów spokojna. Brakuje opisów tych emocji, tego, kiedy one wzrastają i opadają.
Życzę powodzenia podczas egzaminów i czekam na ciąg dalszy:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sardynka
Zły wampir
Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 266 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 14:45, 02 Cze 2010 |
|
Powiem tak.
Podoba mi się bo
-nie ma Edwarda
-masz niezły styl (choć w liście do Alice coś mi zgrzytało)
-nie ma tu słodyczy
-wreszcie jest coś oryginalnego
Na minus jest parę błędów, których wymieniać nie będę, bo nie jestem betą. Poza tym, czytając rozmowę Belli z recepcjonistką odczuwałam jakąś nienaturalność. Ogółem jednak podobało mi się i jestem jak najbardziej na tak. Dobrze (moim zdaniem) ujęłaś reakcję Angeli i Erica.
Sard. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 7:52, 03 Cze 2010 |
|
Nie spodziewałam się spotkania z Alice ale w sumie to cieszę się, że miały okazje porozmawiać. Bella tego potrzebowała mimo że upiera się, że ich nie potrzebuje. Nadal cierpi, jest rozżalona...ale czy można się jej dziwić?? Osoba, którą kochała oznajmiła, że jej nie chce, nie kocha i nigdy się nie zobaczą. Każdemu serce by pękło Te listy to bardzo dobry pomysł.
Jednym słowem podoba mi się Czekam na ciąg dalszy.... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
solas
Człowiek
Dołączył: 08 Cze 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zielona Góra
|
Wysłany:
Pią 17:52, 09 Lip 2010 |
|
Wróciłam :) Przepraszam za tak długie oczekiwanie, które nie do końca było moją winą :P Ale ważne, że wróciłam i mam dla was nowy rozdział. Świeżutki odebrany prosto od bety :) Miłego czytania następny rozdział już niedługo Pozdrawiam Solas
Album 3. Słodkie Las Vegas
O ile z Alice poszło z górki, to gdy wróciłam do pracy sama właściciel zmienił się diametralnie. Nic nie pozostało z jego uśmiechu, o uprzejmym tonie nie wspomnę.
- Tutaj ma pani umowę, poproszę przeczytać i radziłbym się nie wgłębiać, bo raczej osoba NIEDOŚWIADCZONA i tak nic nie zrozumie.
- Pan mnie obraża, wie pan o tym, panie Turson?
- I co w związku z tym? Droga pani, z nas dwojga to ja jestem szefem, a pani ma tu pracować. Klucze do mieszkania dorobię w przyszłym tygodniu. Pani Hale wspomniała, że do końca tego tygodnia ma pani lokum zapewnione. Do pani obowiązków należeć będzie zbieranie zamówień, uśmiechanie się, bycie miłym, dostarczanie klientom ich zamówień oraz rachunków, a na koniec pobranie opłaty. To nie powinno być zbytnio trudne nawet dla takiej ignorantki jak pani.
Uwagę puściłam mimo uszu i zabrałam się za czytanie umowy. Zrozumiałam wszystko, wbrew zapewnieniom mojego nowego szefa. Jako że wszystko było w porządku, złożyłam swój podpis i podając kopię mojemu panu Tursonowi, odebrałam od niego fartuszek firmowy. Ne było źle, ruch był na razie mały, jednak po godzinie się to zmieniło. Byłam sama, a gości dwukrotnie więcej niż byłam w stanie obsłużyć. Ale nie dawałam za wygraną. Lawirowałam sprawnie miedzy stolikami i nie reagowałam na słowne zaczepki klientów pod wpływem alkoholu. Swoją drogą, jak na kawiarnię to sprzedawane tam były zaskakująco duże ilości trunków. Po skończonej zmianie oddałam strój firmowy i ruszyłam do hotelu. Wykończona zdołałam tylko zdjąć z siebie grubsze ciuchy i w bieliźnie rzuciłam się na łóżko. Miałam prawo sądzić, że jak na pierwszy dzień poszło mi całkiem nieźle.
Zła i niewyspana zrzuciłam budzik z szafki. Wygrzebałam się z ciepłej pościeli i poczłapałam do okna odsłaniając je. Wstał piękny, słoneczny dzień. Dla mnie oznaczało to tylko kolejny ciężki dzień pracy. Zerknęłam na łóżko współlokatorki, zresztą córki szefa i mojej koleżanki z pracy, które świeciło pustkami. Puszczona woda w łazience świadczyła o tym, że znów za późno wstałam, aby zająć ją przed Suzanne. Nie umyta przeszłam do aneksu kuchennego i wstawiłam wodę na kawę. Z łazienki dobiegł mnie głos współlokatorki:
- Jak robisz kawę to nie zapomnij o mnie!
Mieszkałam z nią już trzy miesiące i nie wyobrażałam sobie, abym mogła ją kimś zastąpić. Dogadywałyśmy się idealnie. Nie zwracała uwagi na moje wady, a ceniła zalety. I co najważniejsze, nie zadawała pytań, bo tych bym nie zniosła. Uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie. Jej ojciec był bardzo zadowolony, że wprowadzam się do jego córki. Miała ona bowiem w planach zamieszkanie ze swoim chłopakiem przed ślubem, co dla niego było nie do pomyślenia. Dziwak. Przecież to Las Vegas tutaj to normalne. Dla mnie był normalny, jak każdy szef dbał o swój interes, ale też o swoich pracowników. Przypominam sobie jedną taką historię. Nie wiem jak by się zakończyła, gdyby nie szef. Było upalne popołudnie. Właśnie przyszłam na drugą zmianę i szykowałam się do zamienienia Suzanne. To było zaledwie kilka dni po mojej przeprowadzce do mieszkania pana Tursona. Do lokalu wszedł mocno napity mężczyzna. Wiedziałam, że nie mogę mu sprzedać alkoholu, więc czekałam na jego ruch. Poprosił o kawę. Przyjęłam zamówienie i jako, że był on jedynym klientem, niemalże natychmiast przyniosłam mu ów napój. Jak się można było spodziewać, zaczął mnie zaczepiać.
- Hej, lala. A co taka piękna, młoda dziewczyna robi w tak obskurnym lokalu? Chodź ze mną. Za jedną noc z tobą dam tyle, co zarobisz tu w miesiąc. - Gdy nie zareagowałam na jego zaczepki słowne, zaczął być bardziej nachalny. Wstał i chwycił mnie mocno za nadgarstek. To nie było nic przyjemnego. Złapał mnie w silnym uścisku w talii, a ja bezsilna wobec jego siły nie mogłam nic zrobić. Przyjął, że skoro nie opieram się zbyt mocno, to może śmiało iść dalej. Podsunął spódniczkę, którą miałam na sobie. Tego było za wiele. Krzyknęłam na całe gardło:
- Ratunku! - Ale on zatkał mi usta. Nie powiem jak, bo to nic przyjemnego. Z zaplecza wyszedł szef i biorąc go za łachy wyprowadził z kawiarni. Następnie podstawił mi krzesło i objął mnie lekko ramieniem, nie chcą mnie przestraszyć:
- Bello, czy wszystko dobrze? - upewniał się. - Nic ci nie zdążył zrobić?
- Nie, w porządku. Zdążył pan w sama porę.
- Obiecuje ci, ze to się nigdy nie powtórzy.
Obietnicy dotrzymał. Od tamtej pory nie zostawałam w kawiarni sama dłużej niż piętnaście minut. Ale też od tamtego wydarzenia baczniej przyglądałam się klientom w stanie upojenia alkoholowego i gdy mi się coś nie podobało, prosiłam szefa o obsłużenie stolika. Nie robił z tego żadnego problemu.
I tak mijał każdy dzień pracy. Od dwudziestej drugiej do piątej, a potem przerwa i od czternastej do siedemnastej. A w te nieliczne dni wolne od pracy, szalałam w Vegas. Zwiedzałam okolicę. Nawet kilka razy odważyłam się wstąpić do kasyna. Co prawda nie obstawiałam zbyt dużych puli, ale trochę udało mi się wygrać. Namawiano mnie, abym zainwestowała, ale ja byłam mądra. Regularnie pisałam swoje listy. Adresowałam je do różnych osób, lecz najczęściej do Alice. Wiedziałam, że ona jedyna może przeczytać moje wylewanie myśli.
Wracając jednak do rzeczywistości. Suzanne wyszła z łazienki i uśmiechnęła się do mnie.
- Jakie plany na dziś?
- A jak myślisz? Praca.
- Nie, no co ty. Ojciec ci nie mówił? Dziś zamknięte. Robi remont, bo matka stwierdziła, że czas na zmianę imagu.
Pani Turson zmieniała image lokalu średnio raz na miesiąc, przez co więcej osób odwiedzało kawiarenkę.
- Żartujesz? Nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć? Wyspałabym się porządnie! - Nie byłam na nią zła, ale moje jęknięcie było jednoznaczne.
- No coś ty! Skoro jednak się zwlokłaś, zabieram cię na rajd. Sklepy, kasyna, a wieczorem dyskoteka.
- Czy ja wiem?
- Bello od kiedy cię poznałam, nigdzie nie bywasz. Zanim cokolwiek powiesz to wiedz, że te dwa dni w miesiącu to naprawdę nie jest ”bywanie” gdzieś.
- Suzanne, ja nie mam czasu na takie…
- To dziś jest idealny czas. Moja znajoma urządza wieczorem imprezę. To jak? Proszę!
- Suzy, nie mam co na siebie włożyć, a poza tym zobacz jak ja wyglądam.
- To tym bardziej musimy coś z tym zrobić! Nie słyszę wymówek. Umawiam nas z Juno, już ona będzie wiedziała co jest najlepsze dla twoich włosów, paznokci i całej reszty.
- No nie wiem. - Tak na prawdę wiedziałam, że jestem na z góry przegranej pozycji.
- Wiesz, wiesz, tylko jeszcze nie wiesz że wiesz.- Och jak ja kochałam tą jej logikę. Już wiedziała, że wygrała. Wykręciła numer do stylistki i umówiła nas na piętnastą.
- Domyślam się, że na tej imprezie będzie Thomas, twój narzeczony…?
- Nie martw się, tobie tez kogoś znajdziemy. W końcu to Sweet Las Vegas, kotku.
- Oj nie, do tego mnie nie zmusisz. Nie chcę żadnych facetów… - Co to, to na pewno nie. Wiedziałam o tym na sto procent, ale Suzy miała inne zdanie na ten temat.
- Nie będziesz się bawić sama. Poproszę Toma, żeby przyprowadził jakiegoś fajnego chłopaka. I żadnych ale. Już dzwonię. – Wykręciła numer do narzeczonego.
- Tommy, kotku… Tak, ja ciebie też. No wiem, też tęsknię…
Wolałam wyjść niż tego słuchać. Weszłam do łazienki i puściłam wodę. Ukoiła ona moje ciało. Gdy wyszłam po pół godzinie, moja koleżanka była już ubrana.
- No to załatwione. Zobaczysz, polubisz Edwarda…
Oj jest źle, jest bardzo, bardzo źle, pomyślałam i usiadłam na łóżku, abym przypadkiem nie upadła. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Bella, co się stało? Wyglądasz jakbyś zaraz miała zemdleć. Coś powiedziałam nie tak?
- Nie Suzy, jest dobrze… Ja tylko… Już dochodzę do siebie. Zbyt duża różnica temperatur…
- Tak, akurat. Boisz się bycia z kimś i dlatego tak robisz. - Oczywiście nikt z mojego otoczenia nie wiedział o mojej przeszłości. – O, poczekaj. Tommy napisał sms-a. Ojej, Eddie nie może, ale za to będzie Marty, jego brat. Co ty na to?
- Dla mnie bomba. - rzuciłam z sarkazmem, ale w duszy dziękowałam opatrzności, że to jednak nie będzie kolejny Edward.
- A teraz ruchy, ruchy za pięć minut wychodzimy.
- Ty sobie chyba żartujesz.
- Wręcz przeciwnie, czekają nas zakupy jeszcze przed Juno, więc musimy się pospieszyć.
Westchnęłam tylko i ubrałam przyszykowane ciuchy w ciągu kilku sekund.
- Gotowa.
- To bierz torbę i ruszamy na podbój Las Vegas.
Wyszłyśmy i skierowałyśmy się do nowego samochody Suze. Piękny złoty kabriolet. Oj tak pasował do Suzie.
- Dokąd mnie zabierasz?
- Najpierw do Danniego wstąpimy, może ma coś w promocji.
Skręciłyśmy na główną ulicę i już mknęłyśmy po drodze. Zatrzymałyśmy się przed niedużym sklepikiem z ciuchami.
- Suzanne, jak miło cię widzieć. Poszukujesz czegoś szczególnego? Jakaś niezwykłą okazja? Czy może w końcu ta biała…- Dziewczyna dała mu znać na migi, ze ma zamilknąć. W zasadzie nie musiał, bo wiedziałam doskonale, że Tommy ma się oświadczyć Su w niedługim czasie. Podejrzewałam nawet, że może to nastąpić tego wieczoru.
- Może coś w niebieskim? Bella tak dobrze w nim wygląda. - Łzy pojawiły się pod moimi powiekami. Dawno temu On powiedział mi dokładnie to samo…
- Wolałabym coś w fiolecie lub beżu. Mam szpilki idealnie pasujące…
- Zaraz Danny czegoś dla Belli poszuka. Ta nie, ta nie.. o, ta będzie idealna. Beż z delikatnymi fioletowymi kwiatkami. To powinien być twój rozmiar.
Wzięłam sukienkę do ręki i poszłam do przymierzalni. Faktycznie wyglądałam nieźle.
- I jak?
- Oj Danny, jej nie warto pytać, jest zbyt samokrytyczna. Pokaz się nam Bello.
Posłusznie wyszłam z przymierzalni i obróciłam się ja modelka.
- I co?
- Wow! Tyle powiem. Jest na ciebie szyta. Bierzemy. - zarządziła Suze, ale ja zapobiegliwie zerknęłam na metkę.
- Czyś ty zwariowała? Nie stać mnie na nią. Musiałabym zbierać przez rok.
- Bello, nie dramatyzuj. To ja cię zabieram na imprezę i to ja płacę.
- Ale Suzy, nie możesz robić mi takich drogich prezentów.
- Ależ mogę i robię. Danny, pokaż do tego jakieś błyskotki.
- Się robi księżniczko. Proponowałbym to… Idealnie podkreśla kolor jej oczu. Nie sądzisz?
W ręku miał drobny złoty łańcuszek z zawieszoną srebrno-fioletową zawieszką w kształcie łezki.
- Perfekcyjne. Bello przymierz.- nakazała, a ja jak zwykle usłuchałam się jej. Faktycznie, leżał świetnie i nawet nie był tak drogi.
- Ale za biżuterię to ja płacę.
- Skoro tak bardzo chcesz... Te moje wiszące kolczyki będą świetnie z tym komponować. Nie sądzisz?
- Może i masz rację.
- Hej, Bello, więcej entuzjazmu. Dziś nikt się nie smuci.
Zapłaciłyśmy i ruszyłyśmy do Juno, bo już był najwyższy czas. Kosmetyczka zrobiła nas na bóstwa. Wróciłyśmy do mieszkania aby się przygotować.
- Chłopcy będą o dwudziestej więc mamy jeszcze czas. No dawaj, teraz ty mi pomożesz coś wybrać. Tylko pamiętaj, że to szczególna okazja.
- Może w końcu ci się oświadczy - powiedziałam.
- Na to liczę. To jak, ta czarna mini czy srebrno-złota?
- Stawiam na srebrną z cekinami.
- A wiesz, że o niej nie pomyślałam? I do tego czarne szpilki…
- Mogę ci pożyczyć moją złotą zapinkę, będzie świetnie się komponować.
- No nareszcie poczułaś ducha zabawy.
- Musiałam, w końcu to ważny dla ciebie dzień.
Uśmiechnęłam się i pomogłam Su zapiąć łańcuszek i ubrać suknię. Wyglądała nieziemsko. Satyna połyskiwała w lichym świetle naszego żyrandola. A ja, cóż, mnie też niewiele brakowało. Dokładnie o dwudziestej zadzwonił domofon. Suzy poleciała odebrać, a ja wzięłam nasze torebki i ruszyłam za nią.
Zeszłyśmy po schodach i wsiadłyśmy do srebrnego volvo (och, jakie ja miałam opory… tyle, że to volvo było całkiem inne - przede wszystkim nie było JEGO).
- Witam piękne panie. Skarbie, wyglądasz czarująco jak zawsze. Bello, to jest mój przyjaciel Marty, poznajcie się bliżej - rzucił i zasunął przegrodę. Marty był niewysokim brunetem o zielonych oczach. Uśmiechał się do mnie zza grzywki. Jego muskulatura mogłaby spokojnie konkurować z muskulaturą Emmetta.
- Hej. Ślicznie wyglądasz - powiedział, a ja odpowiedziałam uśmiechem. Przecież nic nie zaszkodziło spróbować dobrze się bawić. Mogłam się trochę wysilić dla Suzy. A Marty wydawał się być wesołym, pełnym życia chłopakiem, więc problemów nie przewidywałam.
- Dzięki, ty też jesteś całkiem przystojny.
- Miły komplement z ust pięknej damy. Wiesz co, wydaje mi się, że oni nas i tak zostawią, więc bawić się będziemy razem. Cieszę się, bo wydajesz się być niesamowitą dziewczyną.
- O, znów komplement. Niezmiernie mi miło. To czym się interesujesz, Marty?
- Jestem muzykiem symfonicznym, gram na fortepianie. - No tak, idealnie być przecież nie mogło. Wzięłam oddech i starałam się uspokoić. Nie mogłam dopuścić do ataku paniki. – Bello, dobrze się czujesz?
- Tak, jest w porządku.
- To dobrze, cieszę się. A propos mojego grania, to chętnie ci coś zagram u Tracy. Co ty na to?
- Byłoby świetnie - rzuciłam z entuzjazmem, ale wewnątrz coś krzyczało „nie tylko nie to!”.
- Jesteśmy na miejscu gołąbki - rzucił Tommy i wysiadł wraz z Suzy.
- I jak? - zapytała szeptem Su.
- Normalny chłopak. Nie martw się o mnie, to twój dzień. Ja tu się będę dobrze bawić z Martym.
- Ok. W razie czego, to znajdę cię i oddam ci klucze, bo Tommy coś wspominał o nocy w jego mieszkaniu. Nie powiesz nic ojcu?
- Spokojnie, nie jestem kapusiem - powiedziałam uśmiechając się szczerze.
- Kochana jesteś. To my zmykamy, bawcie się dobrze - rzuciła i poszła ze swoim ukochanym, by przywitać się ze znajomymi.
- No i tak jak mówiłem, zostaliśmy sami. To co, może podejdziemy po coś do picia? Na co masz ochotę?
- Margaritę poproszę - rzuciłam. Nie piłam dużo, ale przecież jeden drink nie mógł mi zaszkodzić.
- Ok, zaraz wracam, spotkamy się na parkiecie i potańczymy dobrze?
- Spoko, jestem za. – Uśmiechnęłam się do niego i weszłam do środka. Początkowo odurzyła mnie woń ciał i głośna muzyka płynąca z głośników, ale już po chwili się przyzwyczaiłam. Marty znalazł mnie po pięciu minutach. Tracy miała zamówionego fotografa, który pstrykał fotki tu i tam. Na jednej nawet znaleźliśmy się my, a na innej Tommy oświadczający się mojej kochanej Suzy, która była wniebowzięta. Ja cały wieczór tańczyłam z Martym, ale wcale mi to ni przeszkadzało. Był świetnym tancerzem. Około północy zagrał dla mnie tak, jak obiecał. Jego styl był całkowicie odmienny od tego, którego zwykle słuchałam. Ale nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobał, wręcz przeciwnie. Po trzeciej znalazła mnie Suzy i dała mi klucze do domu. Odwieźć miał nas przyjaciel Tracy. Ccały wieczór skończyłby się świetnie, gdyby nie pewna drobniutka osoba, którą wypatrzyłam w tłumie. Podeszłam do niej i szturchnęłam ją lekko w ramię.
- Bella? O matko! - Przyjaciółka uściskała mnie, a ja stałam nie poruszona.
- Masz mi coś do powiedzenia?
- Bonny jest naszym kolegą i nas zaprosił. Wiesz, nasze nocne życie…
- Alice, myślisz, że dam się nabrać?
- Dziękuje za listy, ale musiałam się upewnić, ze nie kantujesz. Jednak widzę, że masz dobre towarzystwo. Przedstawisz mnie swojemu koledze?
- Tak jakbyś go nie znała. To jest Marty, Marty to moja siostra Alice.
- Miło mi. Alice czy ty…
- Tak i widzę, że ty też… Oj Bello, Bello.
- Alice, olśnisz mnie?
- Marty jest jednym z nas.
- Co?! Nie! To nie możliwe. Czy wy musicie mnie prześladować? - Byłam zła, bardzo zła, ale nie zamierzałam przerywać tej zabawy.
- Ok. Mimo to zamierzam się z nim bawić. Skoro jeden mnie nie zabił, to drugi też tego nie zrobi czyż nie?
- Bello…
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że po policzkach ciekną mi łzy. Wyjechałam z Forks, aby się odciąć od świata w którym żyłam, a tu świat podążał najwidoczniej za mną.
- Marty, czy możemy już iść? Jestem zmęczona - rzuciłam i załapałam go za rękę. Jak ja mogłam nie zauważyć, że jest zimna?
- Bello, jesteś na mnie zła?
- Nie, Alice, nie jestem. Nawet powiem ci, że się cieszę. Przeczytałaś listy?
- Tak jest i dziękuje, pisz dalej, to daje mi pewność, że u ciebie wszystko porządku. Przekazałam pozdrowienie dla Cullenów.
- Dziękuje, a teraz zmykaj.- Uśmiechnęłam się do niej. W ostateczności to tylko, Alice nikt więcej.
- Jesteś kochana. Ale obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
- Tak, tak, już w to uwierzę.
Pożegnawszy się z Alice znaleźliśmy chłopaka, który miał nas odwieźć.
- W ostateczności ja mógłbym to zrobić - rzucił Marty.
- A właśnie, chyba nie będziesz wracał do domu. Jest noc, a Vegas nie jest zbyt bezpieczne.- powiedziałam, a Marty dziwnie się na mnie popatrzył.
- Nie boisz się przebywać ze mną sam na sam?
- Wydaje mi się, ze mam już wprawę, a i ty też. Przecież Tom nie jest… Prawda?
- Prawda. Bello, nie wiem czy to nie będzie przegięcie, ale czy mógłbym…- wykonał jednoznaczny gest.
- Poczekaj, aż będziemy w mieszkaniu.
Wysiedliśmy z samochodu i podziękowaliśmy naszemu kierowcy. Było krótko po czwartej, gdy weszliśmy do mieszkanka.
- Rozgość się - powiedziałam, a on zamiast tego podszedł do mnie i objął mnie w pasie. Spojrzał mi w oczy, ale coś tu nie grało - przecież one były zielone…
- Marty…
- Chodzi ci o oczy? Nie zauważyłaś, ale zmieniałem soczewki co jakieś pół godziny. To u mnie normalne. Bello, przepraszam…
- Ale za co? Przecież nie mogłeś nic powiedzieć, skąd mogłeś wiedzieć, że wiem o waszym istnieniu?
Nagle się zlękłam, bo przecież na dobrą sprawę nie wiedziałam, czy jest wegetarianinem.
- Nie zastanawiaj się nad tym. Pomyśl, czy gdybym nie był wegetarianinem to wytrzymałbym w sali pełnej ludzi, ba, w małym samochodzie?
- Czy ty…
- Czy umiem czytać w myślach? Nie, ale tak, mam dar. Jest nim niezwykłe opanowanie. Dzięki temu mogę swobodnie żyć między ludźmi nie martwiąc się o ich los. Wasza krew mnie nie woła.
- Marty, ja przepraszam, ale już raz to przerabiałam i nie wiem czy chcę… Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć po ostatnim…- Nie dał mi dokończyć. Zatkał mi usta swoim stalowym pocałunkiem. Było tak cudownie, że nie chciałam tego przerywać. Marty wyczuł to. Wziął mnie na ręce i zaniósł na moje łóżko. Nagle przestraszyłam się. Przecież to miał być mój pierwszy raz…
- Marty stój. Nie możemy…
- Potrafię się opanować, uwierz mi. Robiłem to już nie z jedną. W moim długim życiu miałem wiele ludzkich kobiet.
- A czy któraś z nich była dziewicą?
- Spokojnie, już ci powiedziałem, że wasza krew mnie nie woła. Jestem wystarczająco opanowany. - Uśmiechnął się do mnie, a ja głupia posłuchałam go. Oddałam się mu bez zbędnych pytań. Po wszystkim leżeliśmy obok siebie, a ja byłam nieziemsko szczęśliwa, że to zrobiliśmy.
- Wow. To było coś - powiedziałam, a on uśmiechnął się.
- Wiesz co, ale chyba musimy uprzątnąć i lepiej, żeby nikt mnie tu nie zobaczył…
- A kto by mógł cię zobaczyć?
- Przecież Suzy wróci po południu, a tylko my tu mieszkamy.
- Bello, już prawie południe.
- Jak to?
- No tak. To chociaż uprzątnijmy. Ty weź prysznic, a ja posprzątam. Tylko zaraz wracaj.
Uśmiechnął się do mnie, ale wiedziałam, że byłam panienka na jedna noc. Marty był kobieciarzem co zauważyłam, gdy w trakcie wymienił imiona chyba z piętnastu dziewczyn, zanim trafił na Bella. Tylko czy mi to przeszkadzało? Chciałam przeżyć przygodę, to przeżyłam. Wzięłam prysznic i wróciłam do mojego towarzysza. Oplótł mnie ramionami, a ja starałam się ubrać. Udało się w ostatniej chwili. Marty objął mnie, a w drzwiach stanęła Suzy.
- Oj przepraszam. Nie wiedziałam, że…
- Spokojnie Su, Marty właśnie wychodzi - rzuciłam rozpromieniona. Chciałam się oderwać i doskonale mi to wyszło.
- Dziękuję za tę noc - powiedział i pocałował mnie na pożegnanie, niemalże miażdżąc moje wargi swoimi.
- Widzimy się ostatni raz, prawda? - zapytałam z lekkim żalem w głosie.
- Przykro mi, ale jestem wolnym strzelcem.
- Nie, to dobrze. Nie mogłabym znów tego samego przechodzić.
Wyszedł, a ja zamknęłam za nim drzwi. Tak jak się spodziewałam, Suzy od razu rzuciła się na mnie z pytaniami:
- Bello! No ja nie wiem, zostawiam cię na jeden wieczór, a ty… Gratuluję!
- Nie entuzjazmuj się tak. Ty tylko jeden wieczór, nic z tego.
- Ale jak to? Nie wyglądało na to. Spodobał ci się, co?
- No tak, ale to koniec. To nie to - rzuciłam i uśmiechnęłam się do niej.- A ty mi lepiej pokaż ten pierścionek.
- Jest bajeczny, czyż nie? Uczciliśmy to u Thomasa w domu i było cudnie.
- Właśnie widzę. Tak strasznie ci gratuluję.
- Bello..
- Oj nie… Zaczyna się… jak tak do mnie mówisz to zawsze czegoś chcesz od mnie.
- Belluniu, błagam, tata cię lubi….
- Oj nie… Nie wrobisz mnie w to…
- Proszę, proszę, proszę….
- No dobrze, zaraz do niego pójdę do kawiarni. Miejmy nadzieję, że mnie nie wyleje.
- Jesteś kochana. Jak będzie po, puść mi sygnał.
Wyszłam z mieszkania i udałam się do kawiarni. Właściciel siedział na zewnątrz.
- O Bella, bardzo dobrze, że cię widzę. Jak ci się podoba nowy wystrój? - zatkało mnie. Było naprawdę uroczo.
- No tym razem pańska żona przeszła samą siebie.
- Bello, a tak w ogóle to co tu robisz? Przecież masz jeszcze wolne.
- No, bo panie Turson… Byłyśmy z Suzy wczoraj na imprezie i… Thomas się jej oświadczył. – wyrzuciłam jednym tchem i czekałam na słowny cios, który, o dziwo, nie nastąpił.
- No nareszcie! Już zaczynałem się martwić, że nigdy się nie zdobędzie na odwagę. Ale poczekaj, Suzy chyba nie jest… Moja Suzy… Ona chyba nie…
- Nie, szefie, Su nie jest w ciąży.
- Dzięki Bogu, bo bym chłopu jaja urwał. No a teraz zadzwoń już po nią, niech się tak nie czai i przyjdzie uściskać staruszka - rzekł z uśmiechem. Wykręciłam numer i przekazałam Suzy szczęśliwą wiadomość.
Ślub odbył się niecały miesiąc później. Oczywiście byłam druhną, wtedy po raz drugi spotkałam Marty’ego. Bawiliśmy się razem z innymi udając, że się nie znamy. Tak jakby tamta noc nie istniała. Ale w sumie odpowiadało mi to. Rozśmieszyła mnie sytuacja, w której świadek, oczywiście Marty, miał zjeść kawałek tortu. Oj męczył się biedak, ale ja mu ulżyłam za co okazał mi wielką wdzięczność. Ku mojemu przerażeniu złapałam welon. Nie żebym była specjalnie przesądna, ale wychodzić za maż jeszcze nie chciałam. Wspaniałe zabawy integracyjne doskonale spełniły swoją funkcję. Doszło nawet do tego, że szef miał mnie pocałować. Zarumieniłam się, a on speszył. Wzbudziło to wielką salwę śmiechu, również u jego żony. Zaczęli nam wołać „gorzko” i wtedy się odważył. Oczywiście w policzek, żeby nie było. Wesele bardzo udane, a po nim młodzi wyjechali w podróż poślubną.
Najgorsze przyszło kilka dni po ich powrocie. Suzy zawitała w naszym mieszkaniu i zaczęła pakować swoje rzeczy, aby przeprowadzić się do męża.
- Bello, musimy porozmawiać.
- No wiem! Opowiadaj, jak tam podróż?
- Wspaniała, Thomas dał z siebie wszystko. Było romantycznie, momentami strasznie, ale najważniejsze, że był ze mną. Och kochana, życzę ci z całego serca takiej miłości jaką darzymy się z Tomem. Ale nie o tym chciałam mówić… Bo widzisz… Nie wiem od czego zacząć.
- Od początku? – zaproponowałam, ale przeczuwałam co chce mi powiedzieć.
- No więc dyskutowaliśmy o tym dość długo i… Bello powiedz mi, czy dużo masz oszczędności? To znaczy, czy dużo u nas zarobiłaś?
- Wystarczająco, abym się utrzymała w innym mieście. Myślę, że wiem co chcesz powiedzieć. Powiedz tylko kiedy.
- Bello nie chcę, abyś to źle odebrała, ale… No cóż, zapędziliśmy się z Thomasem w kozi róg. Wiesz, ta podróż trwała cały miesiąc, nas poniosło i… Krótko mówiąc, potrzebujemy sporo pieniędzy, a chcemy ojcu pokazać, że jesteśmy na tyle samodzielni, że damy radę. Nie chcemy go prosić o pieniądze. Dlatego muszę cię prosić, abyś opuściła to mieszkanie, bo musimy je sprzedać. Mamy na oku pewno przestronne mieszkano w centrum, ale brakuje nam trochę, a jakby nie mogę pracować…
- Suzy, czy ty nie jesteś przypadkiem w ciąży?
- No tak jakoś wyszło…
- Kochana, jak ja się cieszę! Oczywiście, że was rozumiem. To kiedy mam się wynieść. Dacie mi dzień? Czy już dziś mam opuścić lokum?
- Bello, błagam bez sarkazmu…
- Spokojnie, nie denerwuj się. Dam sobie radę. Naprawdę nie mam żalu. - To była prawda, cieszyłam się jej szczęściem, a poza tym i tak miałam zamiar wyjechać z Vegas. To miasto już mnie męczyło, a przecież nic mnie w nim nie trzymało. Zgodnie z umową miałam dostać odprawę, która miała mi wystarczyć na bilet do nowego miasta. Musiałam się tylko zastanowić gdzie. Zaczęłam pakowanie. Wyszło tak, ze musiałam dokupić wielką torbę, tak dużo się tych nowych drobiazgów nazbierało.
- Na pewno nie jesteś zła? - upewniała się Suzanne.
- Kochanie na sto procent. Mam nadzieję, że wyrośnie wam piękne maleństwo.
Spakowałam się, uściskałam koleżankę i zeszłam na dół. Szef już czekał. Widocznie był wtajemniczony w ten plan. Wręczył mi kopertę i uściskał serdecznie.
- Będzie mi ciebie brakowało. Jak chcesz, to możesz przecież zostać.
- Dziękuję szefie, ale myślę, że pora na dalsze poszukiwania własnego miejsca na ziemi.
- Powodzenia. Jak się gdzieś ulokujesz, to podaj adres. Wyślemy ci zdjęcia maluszka.
- Będę zaszczycona. Do widzenia.
Nabrałam powietrza i ruszyłam w stronę lotniska. Co prawda było mi troszkę ciężko z dwoma torbami, ale dawałam radę. Stwierdziłam, że czas naprawić to, co zniszczyłam i zadzwonić po prawie dwóch latach do ojca. Wybrałam numer czekając na połączenie.
- Charlie Swan, słucham.
- Tato? To ja, Bella.
- Moja Bella? Córeczko co się z tobą działo? Gdzie jesteś? Jak się miewasz? Błagam, nie zostawiaj mnie już tak w niepewności nigdy więcej!
- Wszystko w porządku. Nic mi nie jest, jestem zdrowa i czuje się świetnie, a co u ciebie?
- Nic nowego właściwie. Wiesz, że Mike Newton zamiast pójść na studia, zmienia pieluchy?
- Ten Mike Newton? Ale jak, z kim?
- Jessica.
- Ojej, pogratuluj im ode mnie i pozdrów ich.
- A ty nie masz dla mnie jakiejś niespodzianki czasem?
- Nie tato. Nawet nie ma partnera, więc nie musisz się o to bać. Jeśli zostaniesz dziadkiem to powiadomię cię o tym. Obiecuję.
- Kocham cię córeczko. Wróć do domu.
- Charlie, nie mogę. Wybacz. Kocham cię. Pa.
Rozłączyłam się. Pod nogami znalazłam ulotkę. Widniał na niej wielki napis WITAMY W LOS ANGELES. No cóż, skoro wiem, że na pewno nie spotkam tam żadnego z Cullenów, to czemu nie spróbować? Dotarłam na lotnisko i kupiłam bilet. Po zaledwie dziesięciu minutach zaczęła się odprawa. Na bilet spokojnie mi starczyło i jeszcze sporo zostało. W sam raz na początek kolejnej przygody. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|