|
Autor |
Wiadomość |
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Czw 15:31, 27 Sie 2009 |
|
Dziękuje za komentarze. Przed wami kolejna część opowiadania. Mam nadzieję, że wam się spodoba
ROZDZIAŁ II ŚLUB PART II
Beta: Dilena - dzięki za rady, poprawię się.Obiecuję
Narrator: Renée
Początek wesela nie wyróżniał się niczym szczególnym. Tradycyjny pierwszy taniec. Potem posiłek przygotowany przez kobiety z plemienia. Po kolacji na parkiet zaprosił mnie mój tato, a Charlie zatańczył ze swoja mamą. Następny taniec należał do drugiej pary rodziców, a trzeci do świadków.
- Billy, kiedy wreszcie przejdziemy do punktu kulminacyjnego ? – zapytałam wyraźnie zniecierpliwiona. – Już niedługo północ. Robię się coraz bardziej zmęczona. Zaraz zasnę na stojąco.
- Spokojnie siostrzyczko, to ostatnia piosenka. Potem pożegnacie się z rodzinką. My w tym czasie wszystko przygotujemy. – Billy wydawał się być jeszcze bardziej podekscytowany niż ja. W indiańskim stroju wyglądał bardziej dostojnie, niż na co dzień. Mimo że wiele zwyczajów w plemieniu zmieniło się z czasem, to właśnie on był teraz kimś w rodzaju dowódcy. Charlie opowiadał, że to ze względu na bezpośrednie pokrewieństwo z poprzednim wodzem, czyli Ephraimem Blackiem.
- Charlie mówił mi kiedyś, że właśnie na jednym z takich spotkań jak dzisiaj dowiedzieliście się, że jesteście dalekimi kuzynami. Opowiadał mi też, że wasz przodek był wielkim przywódcą. Czy to prawda? – Billy był bardzo zmieszany tym pytaniem. Miałam wrażeniem, że nie wie, co powiedzieć. Albo ile powiedzieć.
- Dzisiaj wszystkiego się dowiesz. Do tej opowieści potrzebny jest klimat i oprawa. Wytrzymaj jeszcze trochę. – Mówiąc to nie spojrzał mi w oczy. Pomyślałam, że coś przede mną ukrywa. Jednak nie drążyłam dalej tematu. Miał rację, zaraz wszystkiego się dowiem. Czekałam z utęsknieniem, aż skoczy się ostatnia piosenka. Chociaż Billy był dobrym tancerzem, marzyłam już o tym żeby ściągnąć niewygodne szpilki, które miałam na sobie. Nagle muzyka ucichła. Spojrzałam w kierunku zestawu grającego, który służył nam za orkiestrę. Od strony domu szły ku nam nasze mamy niosące ogromny tort ze świeczkami. No tak, zapomniałam o jeszcze jednym zwyczaju. O dziwo, nie miałam na niego ochoty. A podobno kobiety w ciąży uwielbiają ciastka? Może to jeszcze za wcześnie? Albo to dlatego, że jestem za bardzo zdenerwowana? Nie wiem. Bez większych problemów pokroiliśmy wspólnie z Charliem porcje toru dla każdego z gości. Dla formalności spróbowałam kawałek, a raczej to mój mąż, mnie nim nakarmił. Nie był zły. Czekoladowo- migdałowy. Mimo to nie udało mi się zjeść całego kawałka. Miałam za bardzo ściśnięty żołądek. Po torcie przyszedł czas na pożegnania. Było trochę wzruszeń, a nawet parę łez. Sama też uroniłam kilka, żegnając się z rodzicami.
- Córeczko, jestem taka szczęśliwa. – Mama z trudem powstrzymywała się, żeby nie rozpłakać się na dobre. Podobnie jak tato. Miał czerwone oczy, co oznaczało, że gdzieś tam po kryjomu popłakiwał.
– Jeszcze niedawno byłaś mała dziewczynką. A teraz? Żoną i już niedługo matką. – Nie wytrzymała. Rozszlochała się. Przytuliłam ja mocno do siebie. Do oczu napłynęły mi łzy. Z całych sił starałam się ich nie uronić. Pocałowałam ją w policzek. I pomogłam wsiąść do samochodu. Potem pożegnałam się z tatą. On też płakał. Razem z kilkoma osobami pojechali do pobliskiego hotelu. Zostawili mi swój samochód, żebym mogła podjechać do nich jutro jak się wyśpię. Podjedziemy po niech z Charliem i razem wyruszymy do Seattle na samolot. Rodzice polecą do domu, do Phoenix, a my na małą podróż poślubną ufundowaną przez kolegów Charliego, gdzieś na słoneczne, zachodnie wybrzeże. Nic więcej nie wiem, to ma być niespodzianka. Kiedy samochody zniknęły za zakrętem, podeszła do nas Sylvia.
- Czy mogę porwać panią Swan na momencik? – Zarumieniłam się na dźwięk mojego nowego nazwiska.
- Skoro musisz, ale daj nam chwilkę. – Charlie przytulił mnie mocno do siebie – Kochanie, pójdziesz teraz z Sylwią. Pomoże ci się przebrać w coś luźniejszego. My w tym czasie wszystko przygotujemy. – Po tych słowach pocałował mnie namiętnie. Oddałam się temu. Była to zapowiedź naszej podróży. Obiecałam sobie, że nie odkleję się od niego przez całe dwa tygodnie. Ostatnio, pewnie przez gorączkowe przygotowania do ślubu nie mieliśmy zbyt wielu okazji do cieszenia się sobą nawzajem. Dlatego nasz pocałunek trwał i trwał...
- Będziecie mieli na to masę czasu. A teraz chodzicie już. – Syl stawała się coraz bardziej natarczywa.
- Daj spokój. Chyba mogę całować moją żonę kiedy chcę, jak chcę i ile chcę.
- Oczywiście, że możesz – zignorowałam Syl i znowu przywarłam ustami do Charliego.
- Dobrze, jak sobie chcecie. Albo zostaniesz w sukni ślubnej, albo będziesz się sama przebierać, bo ja już…
- No idę już, idę. – Podarowałam jeszcze małego całuska mojemu mężowi i pobiegłam za nią – No. To teraz zacznie się prawdziwa impreza.
- Dlaczego tak sądzisz? – Wyraz jej twarzy zmienił się podobnie jak Billy’ego, kiedy z nim tańczyłam i również wspomniałam o czekającej mnie inicjacji. Tylko tym razem nie miałam oporów dowiedzieć się o co chodzi
– Dlaczego jak tylko spytam o coś co ma związek z tym ogniskiem, zmieniacie temat albo robicie się spięci? Co się dzieje? Powiedz mi proszę… – Milczała. Czułam, że ręce, które poprawiały mi właśnie włosy zadrżały. Na chwilę zamknęła też oczy i głęboko oddychała.
– Coś musi być nie tak. Wszyscy chodzicie podenerwowani. Myślałam, że to po prostu z powodu ślubu, ale teraz jak już jest po wszystkim, widzę, że jednak chodzi o tą nocną uroczystość. Jesteś moja przyjaciółką i teraz jesteśmy również rodziną. Proszę powiedź mi – Nadal nic. Obróciła się na pięcie i podeszła do szafy, gdzie powieszona była moja sukienka na przebranie. Wstałam z krzesła i podeszłam do niej. Wydawała się być wręcz przerażona
– Sylvia, proszę.
- Muszę… muszę iść się przebrać. Zaraz przyjdę po ciebie. Postaraj się wyluzować. – Nie patrząc na mnie wyszła z pokoju. Co tu się dzieje? Dlaczego nie chcą mi nic zdradzić? A zresztą mają rację. Za chwilę wszystkiego się dowiem. Spojrzałam w lustro. Nigdy nie będę wyglądać jak prawdziwa Indianka, ale podobałam się sobie. Biała tunika odsłaniała moje kościste kolana tak, żeby było widać piękne rzemykowe, wiązane sandałki, a we włosach miałam wplecione małe kolorowe piórka. Wyglądałam trochę jak na balu przebierańców, ale nie przeszkadzało mi to. Chodziłam po pokoju jak lew po klatce. Kiedy się zacznie? Czego mam się spodziewać? Zawsze obiecywałam sobie, że zajrzę w Internet. Tam na pewno były by jakieś informacje o plemieniu. Jednak nigdy się na to nie zdecydowałam. Wiedziałam jakie to ważne dla Charliego, abym sama się o tym dowiedziała, będąc na właśnie takim ognisku jak dzisiaj. Kiedyś wspomniał mi o jakimś prawie, które na razie zabrania mu zdradzenia tajemnic plemienia. Szczerze, to nawet za bardzo mi na tym nie zależało. Nigdy nie przykładałam wagi do jakichkolwiek tradycji czy religii. Oczywiście dostosuję się do ich zwyczajów. Z tym problemu mieć nie będę. A nawet jeśli to mogę zawsze pojechać do rodziców i oderwać się na chwilę. Nie mieliśmy zamiaru mieszkać w La Push. Na kilka dni przed ślubem kupiliśmy mały domek w Forks. Stąd Charlie będzie miał bliżej do pracy na posterunku, a i mnie będzie łatwiej, bliżej cywilizacji. Został mi miesiąc kursu. Ale nie zamierzam na razie pracować. Skupię się na dziecku. A kiedy maleństwo podrośnie wtedy poszukam sobie zajęcia. Kiedy pomyślałam o bobasku, moje ręce znowu odruchowo pomasowały brzuch. Stałam przed lustrem już setki razu w ciągu tej krótkiej jeszcze ciąży, sprawdzając jak brzuszek się powiększa. Próbowałam wygiąć kręgosłup tak, jakbym była już w ósmym miesiącu, kiedy do pokoju weszła mama Charliego. Jak można było się spodziewać, ubraną miała podobną do mojej tunikę, w kolorze ciemnej zieleni, a włosy zaplotła w dwa grube warkocze. Jej twarz zdobiły zielone malunki.
- Chodź córeczko, wszystko gotowe. – Miałam wrażenie, że jej głos drżał. Czyżby ona też czegoś się bała? Czy to po prostu wzruszenie?
- A gdzie Charlie? Nie pójdzie z nami?
- Nie kochanie. To pierwsza z zasad naszego plemienia. Kobiety przychodzą najpierw, mężczyźni troszeczkę później. Zresztą zaraz wszystko zrozumiesz. Pamiętaj jednak o jednym. Wszystko co dzisiaj zobaczysz i usłyszysz jest zgodne z prawem i tradycjami naszego plemienia. Takie obrzędy odbywają się od tysięcy lat. Twoim obowiązkiem, jako członka naszego rodu jest być wierną tradycji i niezależnie od tego co się wydarzy, od momentu kiedy staniesz w naszym kręgu musisz przestrzegać prawa. Nie wolno zdradzić ci największej tajemnicy.
- Jakiej tajemnicy? – A jednak, jest w tej umowie jakiś haczyk małym drukiem.
- Za chwilkę się dowiesz. A teraz daj mi swoją dłoń i chodźmy.
Posłusznie podałam jej dłoń. Jej ręce drżały w podobny sposób do Syl. Na dworze panowały egipskie ciemności. Wszystkie światła były zgaszone. Kiedy moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności, w oddali, na łące, na której kilka godzin temu odbył się mój ślub paliło się wielki ognisko. Wszędzie panowała złowroga cisza. Kiedy byłam już blisko zauważyłam, że w koło niego stały kobiety z plemienia, w tym i Sylvia. Wszystkie były ubrane w indiańskie tuniki i miały pozaplatane warkocze, niezależnie od długości włosów. Stały w milczeniu trzymając się za dłonie. Moja teściowa podeszła do kręgu, w miejscu, w którym stała najstarsza z obecnych kobiet. Stanęła za nią i powiedziała coś w języku Quileute, którego oczywiście jeszcze nie znałam. Starsza kobieta odwróciła się w naszą stronę. Wtedy to zauważyłam, że na jej twarzy również namalowane były różne kreski, tyle że czerwoną farbą. Przypominały one barwy wojenne malowane na twarzach dzieci podczas zabawy w Indian. Najstarsza z Quileutek, która okazała się mamą dobrego kumpla Charliego, Harry’ego Clearwatera, przerwała krąg i podała mi swoją prawą dłoń. Bez zastanowienia chwyciłam ją. Razem z moją teściową, która trzymała mnie teraz za lewą rękę, wprowadziły mnie na środek, tuż obok ogniska.
- Słowa, które przed chwilą wypowiedziałam oznaczały prośbę, pozwolenie o wprowadzenie ciebie do kręgu niewiast chroniących nasze plemię. Pani Clearwater jest obecnie najstarszą żyjącą kobietą. Ze względu na swój wiek i pozycję pełni symboliczną rolę kapłanki plemiennej. Tylko ona może wprowadzić kolejną kobietę w nasze szeregi – powiedziała z dumą mama. Spojrzałam na panią Clearwater, która zaczynała właśnie wyciągać piórka z moich włosów. – Za chwilę zaplecie ci warkocz. Będzie to oznaczało, że stałaś się pełnoprawną członkinią plemienia. Odtąd na każde ważne wydarzenie będziesz musiała je nosić. – Palce kapłanki w zadziwiająco szybki sposób zaplatały moje krótkie włosy w dwa warkocze, zwane potocznie francuzami. Gdzie niegdzie dodawała piórka, które wcześniej wyciągnęła. Kiedy skończyła pleść, cofnęła się powrotem do kręgu, na swoje miejsce, zostawiając mnie i moja teściową w środku. Podała dłonie swoim sąsiadką i powiedziała tym razem zrozumiałym mi językiem:
- Green Swan. – Mama stanęła dumnie na wprost najstarszej Indianki. Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak się do niej zwracał, zawsze znałam ją jako Annę. – Wprowadziłaś dzisiaj w nasze kręgi tę oto kobietę, kim ona jest dla nas i dla naszego plemienia. Przedstaw jej pokrewieństwo.
Domyśliłam się, że Green to plemienne imię mojej teściowej i to dlatego jej tunika ma kolor zielony.
- Renée Swan jest żoną mojego jedynego syna Charliego. Dzisiejszego wieczoru odbyła się ceremonia zaślubin tych dwojga. Jest również matką nienarodzonego jeszcze dziecka, którego ojcem jest mój syn. Przed ceremonią zaślubin podarowałam jej Talizman Życia, będący w mojej rodzinie od pokoleń. Przyjęła go bez wahania. Oznacza to że stała się od tamtego momentu moja córką. – Mówiła dostojnie z dumą w sercu. Po raz pierwszy od wyjazdu moich rodziców miałam łzy w oczach. Ona naprawdę mnie zaakceptowała. Miałam ochotę rzucić się jej w ramiona, ale wiedziałam, że to nienajlepszy moment. Z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Clearwater:
- Powstań Renée Swan. – Oczywiście zrobiłam co mi powiedziała. – Czy to co usłyszałyśmy przed chwilą jest prawdą?
Bez zastanowienia odpowiedziałam:
- Tak.
- Czy przyjmiesz na siebie obowiązki jakie spadną na ciebie, jako członkinię plemienia?
- Tak.
- Czy będziesz przestrzegać prawa?
- Tak, będę.
- Czy będziesz pielęgnować tradycję?
- Tak.
- W takim razie – zwróciła się teraz do mojej teściowej – jako jej matka i mentorka, wprowadź Renee w nasz szereg.
Anna podeszła do mnie z małą miseczką wypełnioną czymś białym.
- Uklęknij córko. – Co też uczyniłam. – W ten symboliczny sposób wprowadzam cię w krąg życia. – Ową biała substancją, która okazała się być farbą namalowała mi podobne znaki jak swoje, mówiąc:
– Nadaję ci imię Snow. Wstań i wstąp do naszego kręgu. – Podała mi dłonie i poprowadziła do Syl ubraną na pomarańczowo. W tym samym kolorze była również przyozdobiona jej twarz. Zapewne, nosi ona imię Orange. Podała mi swoją dłoń i stanęłam obok niej, razem z moją mamą. Kiedy krąg się zamknął, kapłanka podeszła do ogniska i zaczęła nucić jakąś melodię. Wtedy poczułam że bezwiednie ruszyłam nogami razem z pozostałymi kobietami. Trzymając się za ręce, kręciłyśmy się zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Z początku wolno, z czasem przyśpieszając tempo. W końcu praktycznie biegłam. Nie wiedziałam skąd w starszych kobietach, taka kondycja, ale zdawały się jeszcze bardziej przyspieszać wczuwając się w dźwięk nuconej melodii. Kiedy myślałam, że już dłużej nie dam rady, najstarsza Indianka wsypała coś do środka płomieni, które zmieniły na chwilę kolor na biały. Wtedy wszystkie kobiety zatrzymały się, nie wpadając nawet na siebie. A za naszych plecy usłyszałam, przeraźliwe i głośne wycie wilka. Obejrzałam się przez ramię, ale za nami była tylko ciemna ściana nocy. Spojrzałam znowu w kierunku ognia. Płomienie odzyskały już swój pierwotny kolor, a krąg znowu był w komplecie. Kobiety usiadły na trawie w miejscu w którym siedziały. Spojrzałam na Sylwię.
- To było niesamowite. Nie wiem, dlaczego nie mogłaś mi o tym powiedzieć
- Jutro przyniosę ci zapis naszego prawa, to zrozumiesz. Będziesz miała ciekawą lekturę na podróż. – Objęła mnie ramieniem i ucałowała w policzek. – Witaj w klubie siostrzyczko.
- Co teraz będzie? I gdzie są mężczyźni? – spytałam zaciekawiona.
- Spokojnie, to dopiero przedbiegi. Najlepsze będzie za chwilę. Patrz. – Spojrzałam w kierunku, który mi wskazała. W oddali widać było mały punkcik światła, prawdopodobnie pochodni. Punkcik zbliżał się powoli w naszym kierunku. Anna wstała i stanęła koło ogniska. Chwyciła mały bębenek, stojący obok kamienia, na którym kilka chwil wcześniej siedziałam. Zaczęła wystukiwać melodię. Z każdym mocniejszym rytmem punkcików, światła było coraz więcej. Zbliżały się. Były już całkiem niedaleko, tworząc pierścień za naszymi plecami, kiedy mama zaczęła śpiewać. Nie wiedziałam, że ma tak piękny glos. Nigdy wcześniej nie słyszałam jak śpiewa. Piosenka była oczywiście w języku Quileute, więc nic nie rozumiałam, mimo to czułam, że atmosfera jest podniosła. W pewnym momencie niespodziewanie przerwała, uderzając mocno w bębenek, a nad naszymi głowami skoczyli mężczyźni. Z początku ich nie poznałam. Byli ubrani w skóry, a na głowach mieli kaptury z wilczych głów. Najpierw bardzo się przestraszyłam, ale potem nie mogłam oderwać od nich oczu. Próbowałam rozpoznać, który z nich to mój Charlie, ale było zbyt ciemno. Oni również mieli bębenki i wystukiwali rytm. Zaczęli tańczyć, co jakiś takt naśladując odgłosy wycia. Było to jedno z najwspanialszych przedstawień, jakie kiedykolwiek widziałam. Myślałam, że jestem w jakiejś bajce. Taniec się skończył, a mężczyźni usiedli w kręgu, obok swoich partnerek. Nie mogłam oderwać oczu od Charliego. W tej skórze wyglądał zabójczo. Gdybym nie była już zakochana w nim po uszy, to na pewno zrobiłabym to teraz. Jego wilcza skóra miała piękny, czekoladowy kolor, zlewający się niemal z barwą jego oczu. Chciałam już spytać go co czuję widząc mnie tutaj, kiedy Billy siedzący obok Syl wstał i ruszył ku środkowi. Znowu rozległo się wycie wilków w wykonaniu reszty mężczyzn, a Billy zdjął z głowy kaptur. Pozostali uczynili to samo. Znowu zrobiło się cicho. Wszyscy czekali w skupieniu co powie, a ja najbardziej. Spojrzałam na Charliego, a on chwycił moją dłoń. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 16:00, 27 Sie 2009 |
|
No nie powaliłaś mnie totalnie!
Jestem pod mega wrażeniem tego rozdziału. Bardzo pięknie opisałas ich rytuały związane z zaślubinami, bardzi mi się to podobało. Zrobiłąś to bardzo obrazowo, tak że potrafiłam to sobie wyobrazić! Tak wogóle to według mnie ten rozdział jest dużo lepszy niż poprzedni, widać że się rozwijasz! I oby tak dalej! Trochę mnie zasmuciłaś że zakończyłaś w takim momencie ale dzięki temu siędzę zaintrygowana w oczekiwaniu na kolejny twój rozdział!
Życzę weny i przyjemności w tworzeniu jego!
pozdrawiam
ajaczek |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ajaczek dnia Czw 16:06, 27 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
iglak17
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Podkarpacie
|
Wysłany:
Czw 16:23, 27 Sie 2009 |
|
Jest lepiej, ale do ideału jeszcze sporo brakuje. Jeśli chodzi o błędy, są to głównie literówki, kilka zjedzonych przecinków i ze dwa powtórzenia. Oprócz tego znalazłam to:
Cytat: |
Obróciła się na pięcie i podeszła do szafy, gdzie powieszona była moja sukienka na przebranie. Wstałam z krzesła i podeszłam do niej. Wydawała się być wręcz przerażona |
Z tego zdania wynika, że Renee podeszła do sukienki, która była przerażona.
Generalnie coraz bardziej mi się podoba. Obrzędy związane z przyjęciem do plemienia nowej osoby opisane całkiem zgrabnie. Chociaż na początku zdania były takie przykrótkie. Widzę, że zależy Ci na opowiadaniu (a to bardzo ważne) i że zdecydowanie idzie ku lepszemu. Ciekawi mnie reakcja Renee na te najważniejsze wiadomości. Cóż, ciekawość zostanie pewnie zaspokojona później.
Życzę weny, cierpliwości i wytrwałości. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 13:24, 28 Sie 2009 |
|
Cytat: |
Miałam wrażeniem, że nie wie, co powiedzieć. |
Mała literówka powinno być wrażenie
Cytat: |
Czekałam z utęsknieniem, aż skoczy się ostatnia piosenka. |
Jeszcze jedna skończy powinno być
Cytat: |
– Jeszcze niedawno byłaś mała dziewczynką. |
"małą", a nie "mała"
Cytat: |
Przytuliłam ja mocno do siebie. |
"ją", a nie "ja"
Cytat: |
Podała dłonie swoim sąsiadką i powiedziała tym razem zrozumiałym mi językiem: |
sąsiadkom, a nie sąsiadką - liczba mnoga, "om" na końcu
Cytat: |
Nie wiedziałam, że ma tak piękny glos. |
głos, nie glos.
Ta część bardzo mi się podobało. Wkroczenie Renee do plemienia. Ładnie to opisałaś. Wprowadziłaś baśniowy i tajemniczy klimat. Czytało się naprawdę bardzo dobrze :) jestem ciekawa co się będzie działo dalej. Jak zakończy się ceremonia. Trochę obawiam się o reakcję Renee na dalsze "rewelacje" no i jestem niezwykle ciekawa jak potoczą się losy Belli. Jak bardzo się będą one różnić od tych w "Twilight". Lubię Twoje opowiadanie i zaglądam do niego z naprawdę wielką przyjemnością :)
Mam nadzieję, że nie będziemy musiały długo czekać na nowy rozdział :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Wto 16:59, 06 Paź 2009 |
|
Przepraszam, że tak długo nic nie zamieszczałam, ale cały wrzesień miałam praktyki. Na nic czasu nie miałam. Ale teraz zabieram się do pracy.
Dziękuję za komentarze i sugestię. Zapraszam do czytania.
Rozdział III - Ucieczka
BETA: Dilena
Narrator: Charlie
Billy był idealną osobą na opowiadanie historii o naszym pochodzeniu. Znałem te legendy na pamięć. Od dziecka mama opowiadała mi do snu o wojownikach-duchach. Moją ulubioną była jednak ta, którą właśnie opowiadał mój przyjaciel. Historia Taha Aki – ostatniego w historii wodza-ducha, a zarazem pierwszego, który stał się wilkiem. Ta historia doskonale pasowała na ten wieczór. Ale zamiast skupiać się na nich patrzyłem na Renée. Była pochłonięta opowiadaniem. Chłonęła je każdym zmysłem. Nie wiem czy to dobrze, czy źle? Ale najważniejsze, że w końcu pozna prawdę. Teraz nie ma już odwrotu. Spojrzałem na moją indiańska rodzinę. Wszyscy po kryjomu zachęcali mnie do wyjawienia prawdy. A ja nadal się wahałem. Wiedziałem, że Billy zaraz skończy swoja i czeka mnie trudna rozmowa z żoną. Poczekam najpierw na jej reakcje potem… niech się dzieje, co chce.
- Och, kochanie, dlaczego nigdy mi tego nie opowiadałeś? Nie znałeś tej legendy? Nie… Na pewno ją znałeś… Więc czemu?
- Słońce moje, to nie takie proste. Chodź, przejdziemy się i wtedy ci wszystko wytłumaczę.
- Ale czy to tak wypada, no wiesz, to nasze wesele. Nie powinniśmy znikać. Co sobie ludzie pomyślą.
- Nawet nie zauważą naszej nieobecności. Chodź skarbie. Pójdziemy na tamto stare drzewo.
- Hmmm… na tamto drzewo?
- Tak. Na to, na którym po raz pierwszy cię pocałowałem. Myślę, że to idealne miejsce, na to, co chcę ci powiedzieć.
- Kochanie, czy coś się stało, jesteś taki jakiś poważny.
- Spokojnie, nie masz się, czym martwić… chyba.
- Przerażasz mnie. Co się stało?
- Pytałaś, dlaczego ci nie opowiedziałem tej historii wcześniej… tak się składa, że mogą o tym wiedzieć tylko członkowie plemienia.
- Ale dlaczego? Przecież to tylko legenda? - Tak jak myślałem. Ona po prostu wzięła to za bajeczkę. I jak tu ją wyprowadzić z błędu?
- Och, Charlie, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że w to wierzysz? Przecież nie ma czegoś takiego jak ludzie zmieniający się w wilki.
- W tym właśnie problem, że…
- O nie Charlie. Chyba za dużo wypiłeś.
- Ta historia to… prawda. Członkowie naszego plemienia są potomkami Taha Aki i mogą się zmieniać.
- Co? Nie wierzę! Charlie… Może tak kiedyś było, ale…
- Masz racje, ostatnio to się nie zdarza.
- Jeżeli twierdzisz, że to prawda to… udowodnij mi to, zmień się w wilka, teraz… - powiedziała Renée, a po jej policzku popłynęły łzy.
- Kochanie, to… to niebezpieczne, mogę zrobić ci krzywdę. Udało mi się to tylko raz i to bardzo dawno temu.
- Kłamiesz. Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
- Bałem się twojej reakcji…
- Bałeś się mojej reakcji?! Boże… co jeszcze przede mną ukrywasz? – spojrzała mi prosto w oczy, widziałem że się boi, płakała. Chwyciłem jej twarz w dłonie i chciałem pocałować, ale wyrwała mi się.
- Zostaw, nie dotykaj mnie.
- Kochanie, co się stało?
- Zostaw mnie. – Po tych słowach odepchnęła mnie z całych sił. Zatoczyłem się i upadłem. Kiedy podniosłem wzrok, moja żona uciekała właśnie w stronę wioski.
- Skarbie stój, proszę. Nie możesz się przemęczać. Poczekaj, błagam, porozmawiajmy.
- Zostaw mnie – rzuciła przez ramię. I wtedy poczułem coś, czego nie czułem bardzo dawno, to było w środku, we mnie. Wiedziałem co to oznacza. Próbowałem to w sobie stłumić, ale było już za późno. Nagle ubrania zrobiły się za ciasne. Mięśnie się napięły.
- Nie! Proszę, tylko nie to… - Serce biło mi jak oszalałe, zalałem się cały potem. Wiedziałem, że już nie ma odwrotu. Zamknąłem oczy, a jak je otworzyłem …
***********
Narrator: Renée
- Nie, to niemożliwe – powtarzałam sobie w myślach. – To tylko zły sen, zaraz się obudzę. Na pewno zasnęłam na ognisku i śpię teraz w ramionach Charliego.
- Kochanie stój, proszę. Nie możesz się przemęczać. Poczekaj proszę, porozmawiajmy.
- Zostaw mnie – rzuciłam przez ramię i przyspieszyłam bieg. Dlaczego ta tunika jest taka wąska, tylko mnie spowalnia. Już chciałam stanąć i rozerwać ja trochę, kiedy za moimi plecami usłyszałam głośne i przerażające wycie wilka. Stanęłam. Bałam się spojrzeć za siebie.
Co ty wyrabiasz, nie stój, biegnij dalej! Skarciłam się w myślach. I rzuciłam się biegiem w stronę ogniska, które już prześwitywało miedzy drzewami.
- Jeszcze tylko kawałek, biegnij – mówiąc do siebie te słowa, poczułam że TEN wilk jest już blisko, za moimi plecami.
-Aaaaa….- krzyknęłam – zostaw mnie.
I wtedy wpadłam na polanę. Obejrzałam się w biegu w stronę ścieżki, którą biegłam i wtedy wpadłam na kogoś. Z przerażeniem spojrzałam w górę. To był Billy.
- Co się stało? Gdzie Charlie?
- Zostaw mnie – próbowałam się wyrwać z jego ramion
- Uspokój się i powiedz, co się stało. – I wtedy na skraju lasu pojawił się ogromny wilk. Jego sierść lśniła w płomieniach ogniska. Miała piękny kasztanowy kolor, identyczny jak skóra, którą miał na sobie Charlie podczas ogniska. Wyglądał jak zwykły wilk, z jednym wyjątkiem, był wielki, większy ode mnie. Wykorzystałam chwilę zaskoczenia Billy’ego i odepchnęłam go, co pozwoliło mi uciec. Nie myśląc za dużo, pobiegłam w kierunku samochodów. Całe szczęście, że nie były zamknięte. Wsiadłam do samochodu rodziców, który zostawili mi z nadzieją, że i tym razem tato zostawił kluczyki w stacyjce. Przy samochodzie niespodziewanie pojawiła się Sylwia, która usiadła na miejscu pasażera i nie zamierzała wysiąść. Odpaliłam silnik, ruszyłam.
- Co się stało? Co robisz? Dokąd jedziesz?
- Zostaw mnie Syl. Wiedziałaś i nic mi nie powiedziałaś?!
- To Charlie powinien ci powiedzieć. Ja też się w ten sposób dowiedziałam, co ty. Mi nie wolno było tobie powiedzieć, takie jest prawo.
- Jesteś moją przyjaciółką. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Oczywiście, że jestem, ale…
- To dlaczego mi nic nie powiedziałaś?!
- Kochanie, zatrzymaj się proszę, zrobisz nam krzywdę, jedziesz za szybko i jesteś zdenerwowana. Uspokój się trochę. Pomyśl o swoim dziecku.
- Właśnie to robie. Nie pozwolę, żeby moje maleństwo przebywało w pobliżu dwu metrowych wilków.
- Jakich wilków? Przecież to nie zdarzyło się od czasów…
- Tak? A jak myślisz, przed kim uciekałam z lasu? Charlie mnie gonił, a kiedy wbiegłam na polane pojawił się w postaci wilka! Spytaj Billy’ego jak wrócisz… a właśnie. – Nacisnęłam z piskiem hamulec i zatrzymałam się na poboczu. – Wysiadaj.
- Renee, nie rób tego…
- Powiedziałam wysiadaj!!!
- Nie, nie zostawię cię samej w takim stanie. – Próbowała mnie przytulić.
- Nie dotykaj mnie, jesteś tak jak oni… Wynoś się!!!!
- Ren, tam jest twoja rodzina, wróć ze mną…
- Nie wrócę tam. Moi rodzice pojechali do domu kilka godzin temu, nie mam tam po co wracać. Wyjdź!
- Dobrze, ale obiecaj mi jedno. Nie zrób nic głupiego i zadzwoń gdzie jesteś. Obiecaj, bo inaczej nic z tego. – Uchyliła lekko drzwi.
- Ani mi się śni. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym miejscem. Nigdy tam nie wrócę.
- A co z Charliem? Jest twoim mężem…
- Wyszłam za Charliego - przyszłego policjanta – człowieka, a nie za potwornego wilka, który jednym ruchem ręki mógłby mnie zabić… Wynocha! – Pchnęłam ją z całej siły. Wypadła przez uchylone drzwi na trawę. – Przepraszam Syl, muszę.
Wcisnęłam gaz do dechy. Nie wiedziałam dokąd jadę. Byle daleko stąd. Wiedziałam, że do rodziców nie mogę wrócić. To będzie pierwsze miejsce, gdzie będą mnie szukać. Nie mogę pozwolić, żeby mnie znaleźli. Zatrzymam się przy najbliższej budce i zadzwonię do nich…
***********
Kilka miesięcy później, wakacje
- Mamo, u mnie wszystko w porządku. Czuję się dobrze, maleństwo też. Mam brzuch jak…
- Córeczko, ale gdzie jesteś? Dlaczego nie chcesz nam powiedzieć? Jesteśmy twoimi rodzicami. Wiem, że ukrywasz się przed Charliem, ale dlaczego przed nami?
- Mamo, tłumaczyłam ci, że…
- Dobrze już dobrze, wiem, ale strasznie za tobą tęsknimy. I martwię się o ciebie. Kochanie, jesteś w ciąży. To już siódmy miesiąc. Musisz teraz na siebie uważać, a jak cię znam to wcale się tym nie przejmujesz…
- Mamo, wiem co robię, nie martw się! Muszę kończyć. Praca wzywa. Kocham cię i ucałuj tatę.
- Zadzwoń jutro proszę.
- Zobaczę, co da się zrobić. Kocham cię. Pa…
***********
Narrator: Charlie
- Masz, jakieś wiadomości o Renée?
- Niestety nie, Charlie. Sylvia próbowała się z nią skontaktować. Byliśmy znowu u jej rodziców, ale oni też nie wiedzą gdzie jest. Mówili tylko, że dzwoni do nich, co dwa, trzy dni, że czuje się dobrze, dziecko też. Charlie, masz wtyki w policji, niedługo sam nim będziesz, może uda ci się załatwić podsłuch w telefonie jej rodziców i jakoś ja namierzysz?!
- Mam szpiegować własnych teściów?
- Dlaczego nie? Zaginęła ci żona. Nie wiem dlaczego tego w ogóle nie zgłosiłeś na policję.
- I co im powiem? Że moja żona zobaczyła mnie jak zmieniłem się w wilka i uciekła, bo się przestraszyła? Został mi tylko miesiąc, wyjdę stąd i sam jej poszukam.
- Skoro tak uważasz, niech tak będzie. Oczywiście pomogę ci.
- Dzięki przyjacielu. Pozdrów Syl i dzwoń jak tylko będziesz coś wiedział.
- Oczywiście. Nie martw się. Jakby coś to od razu zadzwonię. Trzymaj się stary. Jeszcze tylko miesiąc.
- Wiem, na razie…
**********************
PART II - PORÓD
Rok 1987, 10 września
Narrator: Renée
- Boże, jaka ja jestem gruba. Na pewno jesteś tam sama, córeczko? – Stałam przed lustrem, szykując się do pracy. – Ostatni dzień. A potem wakacje. Tylko ty, moje maleństwo, i ja.
Termin porodu zbliżał się dużymi krokami. Czuję to. Położna też tak mówi. Brzuszek już ładnie opadł w dół. Masowałam go, kiedy poczułam jak dziecko robi to samo, tyle że z drugiej strony. Czyżby czuła mój dotyk? Oczywiście, że tak. Uwielbiała też słuchać ze mną muzyki… Charlie też lubił słuchać ze mną muzyki. Charlie… Miałam o nim nie myśleć, ale jak zapomnieć o mężczyźnie, którego kocham? Kochałam? Ojca mojego dziecka… Tak, od dawna jest on jedynie ojcem mojego dziecka. Muszę się z tym pogodzić.
- Auuuu… córeczko, co tam robisz? – zapytałam mojego brzuszka. – Czyżbyś karała mnie za to co mówię o twoim tatusiu? – Jakby w odpowiedzi znowu poczułam ból w dolnej części brzucha. I wtedy… Bach! Zrobiło się mokro.
- Cholera, odeszły mi wody! Gdzie ci tak śpieszno dziecko? Nie mogłaś poczekać jeszcze z dzień albo dwa? Gdzie ten numer do położnej? A może najpierw do rodziców? Nie, położna. Jest.
- Halo?
- Dzień dobry, tu Renée Swan. – Nadal używałam nazwiska Charliego. Nie miałam czasu na formalności. – Pani doktor, właśnie odeszły mi wody. I chyba mam skurcze. Na razie rzadko, ale to chyba już ten czas.
- Spokojnie. Tak jak ci to mówiłam kilkanaście razy. Licz czas między skurczami. Jak będą częściej niż dziesięć minut to idź do szpitala.
- Dobrze. Będę dzwonić. Do zobaczenia. – To teraz rodzice. Przy dobrych wiatrach przyjadą tu za chwile. Nie wiedzą przecież, że jestem we Phoenix. Chyba mnie zabiją jak im powiem. Ale mam nadzieję, że wybaczą jak zobaczą swoja pierwszą wnuczkę.
- Halo?
- Cześć, mamo.
- Ren, kochanie! Coś się stało? Przecież miałaś dzwonić dopiero wieczorem.
- Mamo, zaczęło się. Mogłabyś przyjechać do mnie? Jestem sama i strasznie się boję. Przed chwilą odeszły mi wody i mam coraz częstsze skurcze.
- Oczywiście, że tak. Tylko gdzie jesteś?
- W Phoenix. Przy Mitchell Park w Tempe. Nie daleko Uniwersytetu Stanowego.
- Co? Byłaś tu cały czas?
- Nie teraz mamo… aaa… Mam kolejny skurcz. Są już co dwanaście minut. Mamo, proszę.
- Masz swoją położna?
- Tak, mam. W naszym szpitalu.
- Dobrze, to jedź tam. My zaraz będziemy. Tylko spokojnie.
- Do zobaczenia. Pospieszcie się. – Rozłączyłam się i wybrałam numer taksówki. Potem poszłam się umyć i przebrać. Wzięłam torbę uszykowaną już dwa miesiące temu i wyszłam na dwór. Podjechała taksówka. Skurcze się nasiliły. Poród zdecydowanie się zaczął. Dojechałam do szpitala po piętnastu minutach. Tam czekali już na mnie rodzice ze siostrą i wózkiem. Zabrali mnie prosto na porodówkę. Dostałam tlen i znieczulenie. Nigdy nie byłam chojrakiem. Po godzinie było po wszystkim. W moich ramionach leżała spokojnie moja córeczka. Isabella.
***********
Narrator: Charlie
Coś jest nie tak. Coś się stanie. Od rana mam dziwne przeczucie. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Chciałem zająć się pracą, mam pełno raportów do napisania, typowa praca dla żółtodzioba. Ale coś nie dawało mi się skupić. Miałem właśnie wyjść na lunch, kiedy zadzwonił telefon.
- Halo? – odebrałem
- Dzień dobry, Charlie. Tu Marie, mama Renée. Wiem, że będzie na mnie za to zła, ale co mi tam. Powinieneś wiedzieć. Właśnie do mnie dzwoniła. Jest w Phoenix. Zaczęła rodzić. Jedziemy do niej… Jeżeli miałbyś ochotę to…
- Och! Dziękuję, mamo. Jak ona się czuję?
- Jeszcze nie wiem, dzwoniła przed chwilą. Okazało się, że cały czas była tu, na miejscu. Zbieramy się do szpitala. Postanowiłam do ciebie zadzwonić, chociaż tata mi to odradzał. Dam ci znak jak tylko będziemy coś wiedzieć.
- Dziękuję. Zaraz znajdę jakiś transport i przyjadę jak szybko się da. Jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia.
Odłożyłem słuchawkę i wybiegłem z komisariatu. Wybrałem na komórce numer do Billy’ego
- Potrzebuję twojej pomocy!
- Uspokój się stary, co się stało?
- Zadzwoniła matka Ren. Zaczęła rodzić. Muszę jak najszybciej dostać się do Phoenix. Możesz zawieźć mnie do Seattle? Złapię jakiś lot.
- Pewnie, nawet z tobą polecę jak chcesz. Ty i tak będziesz zdenerwowany, więc przyda ci się ktoś trzeźwo myślący. Zaraz u po ciebie będę.
Super. To mam towarzystwo na podróż. Może faktycznie to dobry pomysł. Pakowałem właśnie parę potrzebnych rzeczy do torby, kiedy podjechał pod dom. Nie wysiadł z samochodu, wiedział, że zaraz wyjdę. Zamknąłem drzwi i wskoczyłem do środka. Billy nie oszczędzał swojego pick-up’a, jechał ile fabryka dała. Zresztą nawet jeśli jakiś patrol by nas zatrzymał to zawsze mogę pokazać im moja odznakę. Nawet nie wiem kiedy dojechaliśmy na lotnisko. Myślami byłem już w szpitalu. Ciekawe jak zareagują na mój widok. I jak tam poród? Marie nie dzwoni… Dlaczego? Podbiegłem do kasy. Jak zwykle miałem szczęście. Samolot do Phoenix miał odlecieć za półtorej godziny i były jeszcze miejsca. Kiedy siedziałem w środku zacząłem denerwować się na całego. Wtedy to czas zaczął mi się dłużyć, minuty trwały, tyle co godziny.
- Masz, dobrze ci to zrobi. Tylko duszkiem – powiedział Billy podając mi szklankę. Nie patrząc co to, wypiłem. O mało się nie zakrztusiłem, bo mój najlepszy kumpel podał mi szklaneczkę czystej wódki.
- Chcesz mnie zabić? – wykrztusiłem, kiedy już przestałem kaszleć.
- To na rozprężenie, bo zaraz sam trafisz do szpitala.
- A mam ci przypomnieć co ty wyprawiałeś jak rodziły się twoje dzieci?
- No dobrze już, dobrze.
Wziąłem od niego drugą szklaneczkę. Tym razem już wiedząc co piję, przechyliłem ją zdecydowanie. Odprężenie spłynęło na mnie niemal natychmiastowo. Na tyle skutecznie, że ani się nie obejrzałem, a już byłem na miejscu. Nadzwyczaj szybko udało nam się złapać taksówkę i wiedziałem, że zaraz znajdę się przy mojej żonie i dziecku. Kiedy zatrzymaliśmy się przed szpitalem, wbiegłem na izbę przyjęć. Pielęgniarka pokierowała mnie na porodówkę. Nie czekałem na windę, tylko popędziłem na drugie piętro po schodach prosto do dyżurki.
- Gdzie znajdę moją żonę? Renée Swan?
- Charlie. – Usłyszałem za plecami, od razu poznałem głos mojej teściowej.
- Och, Marie, co z Ren i z dzieckiem?
- Uspokój się synku. Wszystko w porządku. Obie czują się wspaniale. Śpią.
- Obie? To znaczy, że mam córeczkę? Gdzie one są? Musze je zobaczyć.
- Tak, masz córeczkę. Isabellę. Jest piękna i zdrowa. Chodź pokażę ci ją. Dzień dobry Billy, a właściwie dobry wieczór. Ty również możesz pójść, oczywiście.
- Dobry wieczór, Marie. Gratuluje wnuczki – odpowiedział Billy, kiedy szliśmy pustym korytarzem. Gdy stanieliśmy przed szybą, za która w kołyskach leżały niemowlaki, od razu poznałem swoje dziecko. Była połączeniem skrajności mojej i jej mamy rodziny. Miała cudownie jasna cerę. Białą jak mleko, a do tego jej piękną, małą główkę zdobiły gęste, ciemne włosy. Miała cudowne brązowe oczy, ciemne rzęsy i brwi. Co chwile zamykała i otwierała oczka. Jakby czuła, że na nią patrzę.
- Ooo… Czyżby to szczęśliwy tata? – usłyszałem głos za moimi plecami. Nie odwracając wzroku odpowiedziałem, że tak.
– Nazywam się Powell i jestem położną pani Swan. Żona i córka czują się znakomicie. Córeczka jak sam pan widzi jest duża i ma po pięć paluszków – oznajmiła z ogromnym uśmiechem na twarzy. – Maleńka ma troszkę podwyższoną temperaturę, ale to nic strasznego, przebadaliśmy ją, wszystko jest w porządku. Widocznie taka już jej uroda.
A więc jednak. Czyli ma ten gen w sobie. To przecież jeden z objawów. Sam zawsze tłumaczyłem się przed Ren, że to taka moja natura, że po prostu tak już mam. Ale jak ona teraz zna prawdę to może skojarzyć fakty. Zabije mnie jak się dowie. Spojrzałem znacząco na Billy’ego. On już wiedział.
- Och to u nich rodzinne – powiedział do pani doktor. – Proszę dotknąć Charliego. On także ma ciepła skórę, jakby ciągle miał gorączkę.
- Tak, to u nas rodzinne – odpowiedziałem – Czy mogę…?
- Jeszcze nie. Dopiero za trzy, cztery godziny przyniesiemy ją do pokoju matki na karmienie i wtedy będzie pan mógł wziąć ją na ręce. A teraz proszę mi wybaczyć. Obowiązki wzywają. Jeszcze raz gratuluje.
- Dziękuję – podałem jej rękę na pożegnanie
- Uuuuu… faktycznie gorący z pana facet – powiedziała puszczając zalotnie do mnie oko.
- Tak to prawda – odrzekła moja teściowa. – Znam ojca Charliego i on też zawsze ma ciepłe dłonie. Dziękujemy. Do zobaczenia – powiedziała Marie na pożegnanie i kiedy położna zniknęła za drzwiami, oznajmiła nam:
– Chłopcy, zarezerwowałam pokój naprzeciwko szpitala. Idźcie i odświeżcie się po podroży. Ren i tak teraz śpi. Wrócicie za trzy godzinki jak będzie karmić małą.
- Dziękuję, Marie. – Billy wziął od niej klucz do pokoju i pociągnął mnie za rękę. Nie ruszyłem się nawet na krok, tylko stałem wpatrzony w moją mała córeczkę, która właśnie przeciągała się w kołysce.
– Charlie, chodź. Ona nie ucieknie. Nie bój się. Weźmiemy prysznic, zjemy coś i za chwilę tu będziemy. Chodź. – Tym razem pociągnął mocniej. Nie miałem wyjścia. Posłałem mojej córeczce całusa i ruszyłem korytarzem za moim przyjacielem.
***********
Narrator: Renée
Kiedy otworzyłam oczy po zaledwie trzech godzinach snu, czułam się nadal zmęczona. Rozejrzałam się po pokoju. Był pusty i ciemny. Kołyska stojąca obok łóżka stała pusta. Maleńka jest jeszcze pewnie na oddziale noworodków. Rodzice poszli coś zjeść. Spojrzałam na zegarek, była prawie północ. To dobrze, za jakąś godzinkę przyniosą mi moją Isabellę. Widziałam ją tylko chwilkę, ale i tak wiem, że jest piękna. Chwyciłam komórkę i wybrałam numer Charliego. Zaraz. Co ja robię? Odłożyłam ją na miejsce. Nie mogę do niego zadzwonić, nie teraz. Jak wyjdę ze szpitala. Ma prawo wiedzieć, ale dopiero jak zaszyję się gdzieś w bezpiecznym miejscu. Oczywiście pozwolę mu zobaczyć się z córką. Taka wiedźmą nie będę. Jednak odbędzie się to na moich warunkach. Jak tylko stanę na nogi, wybiorę się do adwokata. Już nigdy nie zaufam mu na tyle, żeby do niego wrócić. Rozwód i podział obowiązków to najlepsze rozwiązanie. Zamierzałam właśnie wstać i poszukać rodziców, kiedy otworzyły się drzwi, a w nich stała pielęgniarka z moją córeczką na rękach, a za nią Charlie.
- Co ty tu robisz?! – wrzasnęłam.
- Cicho. Obudzisz…
- Co ty tu robisz? – powtórzyłam tym razem ciszej. Próbowałam podejść do, żeby go wyrzucić. Ale na planach się skończyło. Jak tylko postawiłam nogi na podłodze i próbowałam się podnieść, opadłam z powrotem na łóżko. Byłam jeszcze zbyt słaba. Pielęgniarka odłożyła małą do kołyski i wyszła, a Charlie podszedł do mnie, żeby pomoc mi wstać.
- Nie dotykaj mnie. – Wyrwałam się z jego objęć i po raz kolejny wylądowałam na łóżku.
- Nie zrobię ci krzywdy. Nie musisz się bać. Daj rękę. Pomogę ci usiąść na fotelu i podam ci Isabellę. Trzeba ją nakarmić. – Miał rację. Mała jest teraz najważniejsza.
- Jak ona się czuje? – spytałam, podając mu dłonie. Charlie objął mnie ramionami i pomógł doczłapać się do fotela. Przeszedł mnie gorący dreszcz. Znowu byłam w objęciach miłości mojego życia. Jego bliskość, jego zapach, dotyk jego skóry sprawił, że zapomniałam o ostatnich kilku miesiącach i zapragnęłam go pocałować. Co ja się będę oszukiwać? Nadal go kocham. Spojrzałam prosto w jego pięknę, czekoladowe oczy i już nasze usta miały się dotknąć, kiedy z kołyski wydobył się cichy szloch naszego dziecka. Oprzytomniałam. Ostrożnie wzięłam dziecko na ręce i nadal podtrzymywana przez męża, doszłam do fotela. Rozsunęłam szlafrok i dałam małej pierś do ssania. Moje piersi były pełne mleka, przez co troszeczkę nabrzmiałe. Pierwsze kilka łyków mojej córeczki sprawiły mi mały ból. Ale potem czułam się cudownie. Charlie siedział na oparciu fotela i obejmował mnie ramieniem.
- Ma apetyt po tacie – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
- Jest piękna. – Pochylił się i pocałował mnie w czubek głowy. – Spisałaś się na medal.
Zgiął się, chcąc pocałować mnie prosto w usta. Nie opierałam się. Jednak nie dane nam były pocałunki. Tym razem w drzwiach stanęli moi rodzice, a za nimi Billy, obładowany kwiatami, balonami i misiami. Zapewne jako dżentelmen, wziął wszystkie pakunki od mamy.
- Jaki piękny widok, a już myślałam, że pozabijaliście się, bo tak było tu cicho – zażartowała, odbierając paczki od Billy’ego i ustawiając gdzie popadnie. Tato podszedł do nas. Podał dłoń Charliemu na przywitanie, a mnie ucałował po ojcowsku w czoło.
- Jak się miewa nasza mamusia i śliczna wnuczka? – Zauważyłam, że w oczach ma łzy szczęścia. – Jesz sobie kolacyjkę? – zapytał tonem, jaki zazwyczaj zwraca się do dziecka – Smakuje ci? – Pogłaskał ją po policzku.
- Na pewno, bo ciągnie jak nie wiem. Cześć, Billy. – Kiwnęłam mu na przywitanie. – Widzę, że mój mąż nie poradzi sobie bez niańki i zabrał cię ze sobą.
- Jak widać. Gratulację, jest naprawdę piękna. Bella. Lepszego imienia nie mogłaś wymyślić. Pasuje do niej idealnie.
- Masz rację – wtrąciła moja mama. – Jest idealna. Mogę ja wreszcie potrzymać?
- Oczywiście, ale to chyba jej tata powinien mieć pierwszeństwo?- zapytałam, ale tylko retorycznie. Charlie wyciągnął niepewnie ręce. Podałam mu małą. To był najpiękniejszy widok na świecie. Wiedziałam, że nie mogę ich rozdzielić. Jak mogłam sądzić, że zrobi jej krzywdę? On ją kocha tak samo, jak ja. Widziałam to w jego oczach. Spoglądał to na nią to na mnie. Uśmiechnęłam się do niego znacząco, dając mu tym samym znak, że wszystko jest ok. Maleńka była tak spokojna w jego ramionach. Zamknęła piękne brązowe oczka i zasnęła. Charlie usiadł z powrotem na oparciu fotela. Jedną ręką trzymał Bellę a drugą obciął mnie. Przytuliłam głowę do jego piersi. Spojrzałam ukradkiem na moich rodziców. Stali na przeciwko
z oczami mokrymi od łez.
- Zostawimy was teraz na chwilę. – Nawet Billy ukradkiem ocierał policzki. – Chyba macie coś do obgadania.
To prawda. Muszę odbyć rozmowę z Charliem. Ale wiem jedno. Na pewno go zaskoczę. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Trusiaczek dnia Śro 14:49, 11 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Dilena
Administrator
Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 158 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 17:11, 06 Paź 2009 |
|
Pora, żebym i ja skomentowała Wilczą krew. Wieki temu, zanim zaczęłam betować Twoje opowiadanie poleciła mi je Susan. A że moja droga siostra gust ma znakomity postanowiłam się skusić. Potem zamieściłaś ogłoszenie o betę. I tak oto jestem :D
Szczerze powiem, że bardzo zaciekawiłaś mnie pomysłem, mówiłam Ci już, że jest niebanalny. Wogóle Charlie osadzony w sforze, no super
Ładnie opisujesz emocje, aczkolwiek czasem brakuje mi w nich trochę... słów. Srsly, to jest taki mały minus Twojego opowiadania. Za to plus za, jeśli wogóle można tak powiedzieć, prawdziwość. Relacje miedzy rodzicami Belli ni są sztuczne, podobają mi się. Muszę przyznac, że kolejne rozdziały są coraz ciekawsze.
Życzę weny i czasu na pisanie i sorry, że tak krótko. Czasu brak, chyba wiesz coś o tym. Dil |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 18:05, 06 Paź 2009 |
|
Właśnie moja kochana Siostra - Dilena poinformowała mnie o nowym rozdziale jednego z moich ulubionych opowiadań. Tak więc szybciutko się zabrałam do przeczytania tego co napisałaś :)
No i w końcu Charlie powiedział Renee prawdę. Powinna mnie wkurzyć jej reakcja, ale tak się nie stało. Wiedziałam, że ona tak zareaguje. Przecież to Renee. Czego można się było po niej spodziewać? Żal mi bardzo Charliego. Musiał się okropnie poczuć. Ta jego przemiana w wilka. Jego małżonka musiała go naprawdę roztroić. To jak potraktowała też Syl i Billy'ego też było okrutne. Wiem, wiem. Mogli jej wszystko wcześniej wyznać, ale nie mogli. A ona wpadła w jakąś panikę, nie dało się jej nic powiedzieć tylko uciekła. Nie ma to jak uciec w trudnej sytuacji. No i Renee się jeszcze gdzieś ukryła. Zarówno przed Charliem jak i przed swoimi rodzicami. Dziwne to. Rozumiem, że nie chciała by ktoś ją znalazł, ale jest w ciąży. Sama.
No i zaczęły się skurcze, odeszły wody. Okazało się, że Renee jest w Phoenix. Urodziła Bella. Nareszcie:D
Dobrze, że mama Renee zadzwoniła do Charliego. To miło z jej strony. Kamień spadł mi z serca, bo już się bałam, że nikt go nie powiadomi o porodzie. Dobrze, że Billy z nim pojechał. Okazało się, że Bella ma wilkołaczy gen - podwyższona temperatura. No to będzie ciekawie :P
No i gdy Renee się obudziła i zobaczyła Charliego się wkurzyła. Czy ona nie może sobie dać spokoju? Przecież to też jego dziecko. Na szczęście szybko się uspokoiła i zrobiło się nawet miło.
Ciekawe ostatnie zdanie rozdziału. Nie mogę się doczekać by się dowiedzieć o co chodzi.
Miły rozdział. Dobrze, że nareszcie go dodałaś. Czekam niecierpliwie na kolejny.
Dilena napisał: |
Wieki temu, zanim zaczęłam betować Twoje opowiadanie poleciła mi je Susan. A że moja droga siostra gust ma znakomity postanowiłam się skusić. Potem zamieściłaś ogłoszenie o betę. I tak oto jestem Very Happy |
Wiesz co... Ty to lubisz mi chyba słodzić :D Dzięki :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
LewMasochista
Wilkołak
Dołączył: 31 Lip 2009
Posty: 113 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 7:40, 07 Paź 2009 |
|
Och....urocze ;(
Charlie jako rozszalaly ojciec na porodówce xD
Mam nadzieję, że jakos się sytuacja rozwiąże. Moim skromnym zdaniem opowiadanie jest fajne:) Bardzo mi sie podoba. Ale mogłoby być więcej opisów. Jest dużo dialogów i szybko się czyta. Ale jest napisane lekko i przyjemnie.
Czekam na dalsze rozdziały:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Śro 21:13, 28 Paź 2009 |
|
Przed wami czwarty rozdział mojego opowiadania. Zapewne wiele osób pomyśli, że akcja w tym rozdziale dzieje się zbyt szybko. Dlaczego? Otóż jest to tzw. rozdział - łącznik. Pożegnanie z Renee i Charliem w roli narratorów.
Jak już kiedyś pisałam, główną bohaterką ma być Bella, dlatego musiałam sprawić, żeby szybko dorosła. Stąd ten pośpiech. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Czekam na komentarze. Miłego czytania.
Opowiadanie w pliku pdf na moim chomiczku
[link widoczny dla zalogowanych] - tu również galeria i inne ciekawostki
lub na
[link widoczny dla zalogowanych] - tylko Wilcza krew
Rozdział IV - Zmiany
BETA: Dilena
Kilka lat później
Narrator: Renée
- Mamo, a Jacob ciągnie mnie za warkocze! Dlaczego mi je pleciesz, przecież wiesz, że ich nie lubię. – Siedmioletnia Bella wpadła do naszej kuchni czerwona jak burak ze złości.
- Jacob to jeszcze dziecko, chce zwrócić tylko twoją uwagę. Skończę myć naczynia i zrobię ci kucyka, dobrze?
Właśnie po tym jak szybko rośnie Bella jestem w stanie zorientować się jak szybko płynie czas. Dla mnie ostatnie osiem lat minęło jak miesiąc. Dopiero, co byłam w ciąży, brałam ślub i uciekałam od Charliego, przestraszona historią pochodzenia mojego męża. Po długich rozmowach, czasem nawet kłótniach postanowiłam wrócić do Forks.
Przez pierwszy miesiąc wykorzystaliśmy to, że Bella jest kochanym dzieckiem i śpi bezproblemowo i zabraliśmy się za odnowienie domu. Na pierwszy ogień poszedł pokój maleństwa. Zielone ściany idealnie pasowały do brązowych oczu Belli. Rodzice kupili piękną kołyskę w kolorze hebanowego drewna z moskitierą. Do czasu urządzenia naszej sypialni, spaliśmy na materacu obok łóżeczka. Co chwilkę ktoś wpadał do nas, przynosząc ze sobą prezenty. Pokój szybko wypełnił się zabawkami, a szafy ubrankami, zarówno od znajomych z rezerwatu, jak i z miasta. Po pokoju dziecięcym przyszła pora na łazienkę, później kuchnia i salon. Na końcu nasza sypialnia. Ani się nie spostrzegliśmy a minął rok i nasza córeczka mogła już sama spać w oddzielnym pokoju. Pracowałam w domu, blisko Belli, zrezygnowałam z kariery menadżera i zrobiłam szybki kurs na kosmetyczkę. Dużą zasługę w podjęciu takiej decyzji miała Sylvia, która sama była fryzjerką. Kiedyś, podczas rodzinnego obiadu padła propozycja otworzenia własnego salonu. Był to rewelacyjny pomysł, ponieważ najbliższy tego typu znajdował się w Port Angeles. Z początku planowałyśmy otwarcie dopiero, kiedy Bella będzie na tyle duża, żeby chodzić do przedszkola, ale kiedy moja teściowa dowiedziała się o tym pomyśle, zaproponowała, że zajmie się Bellą oraz Rachel i Rebeccą, córkami Blacków, a dziewczyny mogą pracować. I znowu zaczął się szał remontów. Udało się kupić tanio lokal w samym centrum Forks. Sylvia zaproponowała, żeby salon nazywał się „ Bella”, na co oczywiście wszyscy się zgodzili. Przeczucie nie zawiodło i tym razem. Jesteśmy oblegane i mamy dużo pracy. W ciągu roku zwróciły się wszystkie wydatki i udało się zaoszczędzić. Wszystko układało się jak w bajce. Każdej niedzieli spotykaliśmy się, Blackowie i my, w La Push, na rodzinnych obiadach. Była właśnie jedna z takich niedziel, początek 1990 roku. Kończyliśmy właśnie jeść obiad, kiedy Billy wstał i powiedział:
- Myślę, że już dosyć trzymaliśmy was w niepewności – powiedział z zadziornym uśmiechem – Sylvia jest w ciąży, będziemy mieli kolejne dziecko. – To wszystko tłumaczyło. Roztargnienie Billy’ego, spóźnianie się do pracy Sylvi, to, że teraz zamiast pysznego domowego wina taty popija równie pyszny sok mamy.
I tak nasza rodzina się powiększyła. Kilka miesięcy później na świat przyszedł piękny chłopiec, Jacob. Billy wreszcie doczekał się upragnionego potomka, a plemię kolejnego męskiego członka. I to pewnie, że on przejmie obowiązki po tacie. Jacob był połączeniem Billy’ego i Syl. Miał typową indiańską urodę. Kruczoczarne włoski opadały na jego śniadą twarz, przesłaniając brązowe oczy. Były one ciemniejsze od oczu Bells, ale równie piękne. Ukradkiem spojrzałam przez ramie na dzieciaki, a na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Goniły się właśnie wokół stołu w jadalni. To znaczy Bella uciekała przed Jacobem, który oczywiście nie miał szans jej dogonić, co bardzo ją cieszyło. Odkładałam właśnie ścierkę i chciałam uczesać potarganą Belle, kiedy mój wzrok powędrował na zegar nad kominkiem. Zamarłam. Już ta godzina? Gdzie podział się Charlie? O tej porze był już zawsze w domu. Na komisariacie w Forks, rzadko zdarzała się praca wieczorami. Zazwyczaj, gdy działo się coś naprawdę złego. Ale wtedy zawsze dzwonił i uprzedzał. Dzisiaj tego nie zrobił. Minęłam rozbawione dzieciaki i podeszłam do biurka, na którym stał telefon. Automatycznie wybrałam numer komisariatu. Nikt nie odbierał. Przestraszyłam się. Czyli jednak coś się stało. Szybko wykręciłam numer komórki do Charliego. Ten z kolei był zajęty. Uff. Czyli z nim wszystko w porządku, skoro rozmawia przez telefon. Może dzwoni do mnie? Odczekałam chwile. Nic. Wykręciłam znowu. Nadal zajęte. La Push. Zadzwonię do rodziców może jest u nich.
-Halo? – Odebrała mama
- Mamo, tu Ren. Jest tam może Charlie? Powinien już dawno być w domu. A jeszcze go nie ma.
- Och. Nie, nie ma go tu – odpowiedziała zaniepokojona.
- Gdzie on może być? Dzwoniłam na posterunek. Nikt nie odbierał, potem na komórkę. Cały czas jest zajęta. Nie wiem, co robić. Billy i Syl pojechali do Port Angeles na kolacje i do kina. Dzieciaki są u mnie. Martwię się.
- Spokojnie, kochanie. Pewnie skoczył z chłopakami na piwo do baru. Pewnie zaraz przyjedzie.
-Mam nadzieję. Ale dlaczego nie zadzwonił?
- Wiesz, jaki jest roztrzepany. Pewnie się zakręcił i zapomniał.
- Oby. Dobrze mamo. Muszę kończyć, bo może dzwonić, a tu numer zajęty.
- Tak, masz racje. Tylko od razu jak się pojawi, to dajcie znać. Całuski dla dzieciaków. Dla ciebie też.
- Oczywiście, mamo. Zadzwonię. Pozdrów tatę. – Odłożyłam słuchawkę. Z nadzieją wpatrywałam się w telefon. Ale nie dzwonił. Wykręciłam po raz kolejny numer na komórkę. Nic. Na komisariacie. Nic.
- Co się stało, ciociu?- Rachel, córka Blacków, która odrabiała przy stole lekcje spojrzała na mnie z zaniepokojeniem.
- Wujka jeszcze nie ma. Próbuje się do niego dodzwonić. Nie martw się. Jak tam lekcje?
- Dobrze. Zaraz skończę i zajmę się dzieciakami.
- Dziękuję, słoneczko – miałam właśnie zamiar poszukać numeru do baru, który był gdzieś tam zapisany, kiedy usłyszałam podjeżdżające przed dom samochody.
- Widzisz, ciociu, to pewnie wujek z rodzicami. Może popsuł im się samochód i wujek pojechał im pomoc?
- Pewnie tak.
- Tata! – Bella i Jacob niemal równocześnie krzyknęli, kiedy usłyszeli kroki na werandzie. Oboje rzucili się do drzwi. Wtedy zamarłam. Dzwonek do drzwi. To nie Charlie ani Blackowie. Oni nie dzwonią.
- Dziewczynki, weźcie Jacoba i Bellę na górę i włączcie im jakąś bajkę – powiedziałam, widząc zasmuconą minę Toma, kolegi Charliego z komisariatu – Same też zostańcie na górze – dodałam, przeczuwając najgorsze.
- Ale ciociu…
- Natychmiast – rzuciłam ostrzej. Dziewczynki zabrały dzieci i kiedy usłyszałam zamykanie drzwi od pokoju Belli, zwróciłam się do Toma – Charlie?
- Nie. Z nim wszystko w porządku. Ale… to Blackowie – spojrzał zdenerwowany w kierunku schodów, gdzie chwile wcześniej zniknęły Rachel i reszta.
- O Boże… Co się stało? – spytałam, nie mogąc opanować płynących po policzkach łez.
- Mieli wypadek. Wracali z Port Angeles. Wjechał w nich pijany kierowca.
- Co z nimi?
- Ciężko. Zwłaszcza z Syl. Zaklinowała się we wraku. Billy wypadł przez przednią szybę. Jest w lepszym stanie, ale…
- Ale co? Mów... – błagałam.
- Jeżeli diagnoza się potwierdzi, to… nie będzie chodził
- O Boże… - rozkleiłam się na dobrze. Tom wziął mnie w ramiona – Dlaczego oni? Byli tacy szczęśliwi. Kto w nich wjechał? Ktoś stąd?
- Nie. To jakiś turysta. Jechał do sklepu dokupić zaopatrzenie na biwak. Młody chłopak. Dwadzieścia dwa lata. Zginął na miejscu.
- Co za tragedia. Charlie tam jest?
- Tak. On mnie przysłał. Miał zamiar jechać z nimi do szpitala. Chciał, żebyś wiedziała. Będzie cię informował. Wiem, że czeka ich operacja. Od tego zależy ich życie.
- Mam prośbę, Tom. Podjechałbyś po moich teściów do La Push? Zaraz do nich zadzwonię. Pojadę do szpitala, ale ktoś musi zostać z dziećmi – prosiłam, ocierając łzy.
- Oczywiście. Trzymaj się Ren. Będzie dobrze.
- Dziękuję – pożegnałam go skinieniem głowy i chwyciłam słuchawkę. Ręce mi drżały.
- Halo? Charlie? – Tato odebrał zaraz po pierwszym sygnale, wyraźnie zaniepokojony.
- To ja – mój głos drżał równie jak ręce – Nie będę owijać w bawełnę. Billy i Syl mieli wypadek. Są w ciężkim stanie. Będą operowani. Charlie jest z nimi. Jedzie do was Tom, przywiezie was do mnie. Zaopiekujcie się, proszę, dziećmi. Muszę tam być – wyrzuciłam to z siebie niczym karabin maszynowy. Co działo się potem ciężko opisać. Jak tylko rodzice przyjechali, wsiadłam do samochodu i pojechałam do szpitala. Charlie siedział ze spuszczoną głową przed salą operacyjną. Podbiegłam do niego. Oczy miał czerwone od płaczu. Cierpiał. Objęłam go mocno. Rozpłakał się jak dziecko, szepcząc pod nosem: „Dlaczego? Dlaczego?”. Nie wiem, ile tam siedzieliśmy. Co chwilę odbierałam telefony i mówiłam tylko, że „jeszcze nic nie wiemy”. Kiedy lekarz wyszedł ze sali operacyjnej ciężko było wyczytać coś z jego twarzy.
- Doktorze… - Charlie zerwał się na równe nogi.
- Komendancie Swan, mówiłem, że ma pan jechać do domu. Odpocząć.
- Tak, ale… muszę tu być.
- Już dobrze. Obie operacje się udały. Teraz musimy czekać. Najbliższe dwadzieścia cztery godziny zdecydują o wszystkim. A teraz zmykać stąd. Ale już. Wróćcie rano. I tak będą spać – mówiąc to prawie wypychał Charliego z oddziału. Zabrałam go do domu. Zasnął od razu. Rodzice zostali u nas, dlatego spaliśmy w salonie. Nad ranem obudził się z krzykiem, a w nocy strasznie się rzucał. Pocił się i był bardzo rozpalony. Bałam się, żeby… przypadkiem… dlatego rano zanim pojechaliśmy do szpitala, zawiozłam rodziców i dzieciaki do La Push. Bella ucieszyła się na wakacje u dziadków. Najtrudniej było powiedzieć dzieciom Blacków. Wyręczyła mnie w tym mama. Ja bym tak nie potrafiła. W rezerwacie odbywały się jakieś dziwne obrzędy, których do końca nie rozumiałam. Miały ponoć pomóc wrócić im do zdrowia. Skoro tak, to dlaczego nie? Dobrą wiadomością było to, że zagrożenie życia minęło. Nie wiem czy to zasługa szybkiej interwencji lekarskiej czy owych obrzędów, ale cieszyło mnie to. Zła wiadomością było to, ze Billy stracił czucie w nogach i do końca życia będzie musiał poruszać się na wózku. Sylvia szybko dochodziła do siebie. Ale nie będzie mogła się przemęczać, co będzie nieuniknione przy Billym. Szybko zapadła decyzja. Dom Blacków został przebudowany tak, aby łatwo można było manewrować wózkiem. Zrezygnowałam z pracy i zamieszkałam z nimi, pomagając i wyręczając Sylvie. Zatrudniliśmy kolejną osobę do salonu, a wszystkie zyski przekazywaliśmy Blackom. Charlie zarabiał wystarczająco, aby utrzymać dom i nas. Nie było tak dobrze jak przed wypadkiem, ale nikt nie narzekał. Zresztą nie tylko ja byłam częstym gościem w ich domu. Co chwile wpadał ktoś pomóc. Zaskoczyła mnie ta ogromna więź plemienna. Nadal do wielu rzeczy ciężko mi przywyknąć. Dlatego też Bella chodziła do szkoły w Forks. Nie oznaczało to, że odcinam ją od plemienia. Dużo czasu spędzała w La Push. Interesowało ją wszystko, co indiańskie. Często złościła się, zazdrościła swoim plemiennym koleżankom, Emilly i Lei oraz Rebece i Racheli oryginalnej urody. Bella wyróżniała się wśród nich nie tylko kolorem włosów, ale i skóry. Zawsze była blada jak śnieg. Tłumaczyłam jej, że to właśnie czyni ją wyjątkową. Złościła się też na to, że musi chodzić do szkoły w Forks, mimo swoich siedmiu lat była bardzo uparta i stanowcza. Dlatego pozwoliłam jej w końcu pójść do tej w rezerwacie, dla świętego spokoju. Zwłaszcza teraz, miałam ją przy sobie, mieszkając u Blacków. Ale jeżeli chodzi o liceum nie będę już taka uległa. Tamto w mieście dawało jej większą możliwość dostania się na lepsze studia, dlatego wtedy będę bardziej stanowcza. Zwłaszcza, że mam pełne poparcie Charliego.
Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, kiedy na progu domu Blacków stanęli moi rodzice. Oni również chcieli pomóc. Po kilku rozmowach pozwoliłam im zostać. Zamieszkali u nas, co było nam na rękę, bo dom zaczął podupadać. Czasem zabierali dzieciaki do kina, na lody czy nad morze. Bardzo nam to pomogło. Z czasem byliśmy już tak zorganizowani, jakby nic się nie stało. Jedyne, co przypominało nam o wypadku, był widok Billy’ego na wózku. Sam Black nie załamał się tym faktem. Był pełen życia. Nadal udzielał się w plemieniu, jeździł z kolegami na ryby. Stał się bardzo samodzielny. Po prawie dwóch latach wszystko wróciło do normy. Sylvia czuła się na tyle dobrze, żeby wrócić do pracy w salonie, dlatego zdecydowaliśmy się na jego powiększenie. Zyski i liczba chętnych na zabiegi, które przez lata powiększyły ofertę, pozwoliły na to. Dzieciaki rosły. Wszystko wracało do pierwotnego stanu. W naszej rodzinie znowu zapanował spokój i harmonia. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Trusiaczek dnia Pią 22:58, 20 Lis 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 17:31, 29 Paź 2009 |
|
Nowa Wilcza krew! Nowa Wilcza krew! Sialalalala Ojj, przepraszam. Chyba się zagalopowałam... Po prostu tak się cieszę, że wstawiłaś nowy rozdział, że aż mi się śpiewać zachciało
Na początku taki spokojny opis życia Swanów i Blacków a tu nagle trach. Wypadek rodziców Jacoba. Aż mnie za gardło chwyciło coś Późniejsze ich życie... Dobrze, że Swanowie postanowili im tak bardzo pomagać. Jak widać wszystko się potem zaczęło jakoś układać.
Rozdział w miarę spokojny, poza wypadkiem Blacków nic takiego się nie działo. Było dużo opisów co bardzo mi się podoba. Lubię takie rozdziały, naprawdę. Są potrzebne w opowiadaniach.
A wiesz co mnie cieszy najbardziej? Pojawienie się Jacoba. Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach poświęcisz mu dużo uwagi :D To moja ulubiona postać w sadze, więc nie dziw się, że tak mi na tym zależy :P
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 19:40, 29 Paź 2009 |
|
Ja też uwielbiam Jacoba:D
Ciekawa ta historia. W sumie nic nie wiadomo o życiu tych bohaterów przed rozpoczęciem Sagi. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Śro 15:03, 11 Lis 2009 |
|
Przed wami kolejny rozdział Wilczej krwi. Mam nadzieję, że wam się spodoba. To debiut Belli w roli narratora. Mam nadzieję, że "moja" Bella wam się spodoba.
Jest to Part I tego rozdziału, drugi powinien pojawić się na dniach, ale to już zależy od kochanej Dileny, która mimo problemów nadal znosi moje narzekanie i nie traci cierpliwości sprawdzając moje opowiadanie, za co WIELKA BUŹKA :* dla niej. DZIĘKUJĘ
Rozdział V - Moja samotnia
BETA: Dilena
Rok 2002, początek wakacji
PART I
Narrator: Bella
- Mamo, nie pójdę do liceum do Forks. Chcę w La Push.
- Nie ma gadania. Wracasz do Forks. Tu masz większe możliwości. Nie dyskutuj.
-Ale mamo – błagałam – ja mam tu przyjaciół. Tato…
- Ja się nie wtrącam – powiedział, nie wychylając się znad gazety – Jednak uważam, że powinnaś posłuchać mamy. – Cały on. Niby się nie wtrąca, ale i tak trzyma jej stronę.
- Ale dlaczego? Przecież dobrze się uczę. I tu i tu będę mieć dobrą średnią. Mamo… Tato…
- Nie ma mowy, decyzja już zapadła. Po wakacjach idziesz do liceum w Forks. – No to przepadłam. Mama była bardzo stanowcza, jak nigdy. Na tatę też nie mam co liczyć. Moje zdenerwowanie dawno przekroczyło poziom maksymalny. Nie chcąc wybuchnąć przy rodzicach, rzuciłam im gniewne spojrzenie i wybiegłam z domu. Kiedy trzasnęłam drzwiami słyszałam jeszcze tylko głos mamy:
– Bella, gdzie idziesz? Wracaj, przecież leje! Charlie, zrób coś… - Dopiero, kiedy wybiegłam z werandy, a właściwie zeskoczyłam ze schodów, zorientowałam się, że naprawdę siąpi nieprzyjemny deszcz. Rozważałam przez chwilę powrót po kurtkę przeciwdeszczową, ale wtedy znowu wpadłabym w ręce mamy i to oznaczałoby, że miała rację, a to tak jakbym jej uległa. Więc naciągnęłam tylko kaptur od ciepłej bluzy, którą narzuciłam na siebie chwilę przed śniadaniem. Teraz myślę, że zrobiłam to świadomie. Spojrzałam przez ramię w kierunku domu. Widziałam, że tata wstaje od stołu, pewnie zaraz wyjdzie do pracy. Dlatego muszę ulotnić się szybko z jego zasięgu wzroku. Rozejrzałam się w koło i wypatrzyłam ścieżkę prowadzącą w las obok naszego domu. Kiedy usłyszałam skrzypienie drzwi frontowych, niewiele myśląc, puściłam się nią biegiem. Zawsze lubiłam biegać. Ale przeważnie robiłam to w La Push. Ubiegłam już spory kawałek, kiedy uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem, dokąd ona prowadzi. Cóż, najwyższy czas się przekonać. Zwolniłam tempo, biegłam teraz lekkim truchtem. Nie znałam drogi, która gdzie niegdzie poprzecinana była powalonymi drzewami i wystającymi korzeniami. Chwilami przypominała wojskową ścieżkę zdrowia. Ale mi to nie przeszkadzało. W tej chwili potrzebny był mi wycisk, musiałam się rozładować. Nie wiedziałam jak daleko odbiegłam, ale nie zwracałam na to uwagi. Nie chciałam wracać do domu, jeszcze nie teraz. Przeskoczyłam kolejne drzewo, droga skręciła w prawo i wbiegłam na rozległą polanę. Była porośnięta dawno nieskoszoną trawą, w oddali słychać było dźwięk płynącej wody. Naprawdę cudowne miejsce, dlaczego nigdy wcześniej tu nie trafiłam? Pewnym krokiem ruszyłam na środek polany. Rozejrzałam się w koło i wtedy… zobaczyłam go. W cieniu wielkiego drzewa stał wielki, dawno niezamieszkały, ale nadal w dobrym stanie, drewniany dom. Wcześniej go nie widziałam, ponieważ akurat tam padał złowrogi cień gęstego lasu. Deszcz jeszcze pogarszał widoczność. Nogi same ciągnęły mnie w jego kierunku. Kiedy podeszłam bliżej, dom wydawał się większy niż z daleka. Wyglądał jakby miał ponad sto lat. Zapomniany. Obrósł mchem, ale drzwi i okna były w nietkniętym stanie. Podeszłam do schodów. Postawiłam ostrożnie nogę na pierwszym stopniu, mokre drewno zaskrzypiało, jednak wydawało się stabilne. Powinno wytrzymać moja wagę. Nie byłam może gruba, ale ciężaru dodawały mi mięśnie wyćwiczone podczas biegów. Miałam figurę typowej sportsmenki, a nie cheerleaderki. Było ślisko i każda deska skrzypiała, ale udało mi się dojść do okna tuż obok drzwi wejściowych. Przetarłam rękawem brudną szybę i zajrzałam. To niebywałe, ale w środku wszystko było tak jakby ktoś tu jeszcze prze chwilą mieszkał. Zawahałam się. Może naprawdę ktoś tu mieszka. Podeszłam do drzwi i mocno i stanowczo zapukałam. Nic. Nikt się nie odezwał. Zapukałam drugi raz. Nadal nic. Nacisnęłam na piękną, zdobioną, pozłacaną klamkę. Zamek zaskrzypiał, ale drzwi nie otworzyły się. Były zamknięte. Szkoda. Bardzo chciałabym wejść do tego domu, ale nie chciałam też go demolować. Być może jego właściciele wyjechali tylko i kiedyś wrócą. Postanowiłam obejść go w koło. Może znajdę inne wejście. Nie była to jednak prosta przeprawa. W koło domu rosły gęste krzewy. Byłam już z tyłu, kiedy serce zabiło mocniej, znalazłam miejsce gdzie udałoby mi się wejść do środka. Było to wielkie okno, którego część była wybita, zapewne przez jedna z gałęzi pobliskiego drzewa. Podeszłam z nadzieją do szyby. Nadal znajdowało się tam kilka odłamków. Ostrożnie wyjęłam je i położyłam obok. Kiedy droga wydawała się już czysta, wspięłam się na rękach i usiadłam na oknie. Przerzuciłam nogę do środka. Natrętnie głowę. Poczekałam chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Spojrzałam w dół. Jakiś metr od mojej nogi znajdowało się krzesło. To znaczy miałam taką nadzieję, bo było przykryte białym płótnem. Przełożyłam drugą nogę i delikatnie zsunęłam się w dół. Kiedy skórą dotknęłam płótna, od razu tego pożałowałam. Na samym jego środku zostały dwa odciski moich brudnych butów, niewątpliwy dowód na to, że ktoś tu był. Wiedziałam, że na pewno tu wrócę, dlatego miałam w planie zabrać je ze sobą i sprać. Na przyszłość muszę coś wykombinować. To, co zobaczyłam potem, przeszło wszelkie moje oczekiwania. Był to ogromny salon. Mimo że stało tam kilka zakrytych mebli, wydawał się pusty. Wytarłam buty w zabrudzone płótno, żeby nie zostawić dalszych śladów. Chodziłam rozglądając się wkoło, byłam oszołomiona. Podeszłam na środek salonu. Było zbyt ciemno, żeby zobaczyć coś szczegółowo, obiecałam sobie, że następnym razem zabiorę latarkę. Wiedziałam, że będę tu wracać. Nie widziałam jeszcze całego tego miejsca, ale już czułam, że stało się ono częścią mnie. Podeszłam do czegoś, co pewnie było kanapą. Zdjęłam płótno. Wyglądała pięknie i bardzo staro, a mimo to lepiej niż nasza. Dotknęłam czerwonego aksamitu. Był zimny i wilgotny, ale to postanowiłam usiąść. Drewniane obicie zaskrzypiało. Przeraziło mnie to, ponieważ dźwięk rozniósł się echem po pustym domu. Wstałam na równe nogi. To był znak, powinnam rozejrzeć się, a nie siedzieć bezczynnie. Mój wzrok, przyzwyczajony już do ciemności, wypatrzył coś, co wyglądało jak wielki kominek, który oddzielał dwa korytarze. Oba wiodły w głąb domu. Podeszłam bliżej. Miałam rację. Poszłam najpierw z prawej strony, krótki korytarzyk z dwoma schodkami, prowadził do ogromnego pomieszczenia, które zapewne służyło za kuchnię. Tu również znajdowały się ogromne okna. Nie było tam mebli, ale z jednej ze ścian wystawał złoty kran. Podeszłam do niego i przekręciłam kurek. W rurach zahuczało, ale woda nie poleciała. Pewnie właściciele zamknęli dopływ wody przed wyjazdem. Znalazłam też zawór z gazem. To miejsce zachwycało mnie coraz bardziej. Miałam zamiar przychodzić tu przy każdej okazji. Następnym razem sprawdzę czy da się włączyć wodę i czy jest prąd. Przyniosę też trochę naczyń. To będzie mój drugi dom. Wyszłam drzwiami, dokładnie na wprost salonu. Podłoga skrzypiała mi pod nogami, ale nie przeszkadzało mi to już aż tak bardzo, jak na początku. Po kilku krokach idąc dalej szerokim korytarzem, na końcu, którego wypatrzyłam frontowe drzwi, napotkałam inne, tyle że zamknięte. Otworzyłam je. To zdecydowanie była łazienka. Ucieszyło mnie, że umeblowana. Wystarczyło tylko ją umyć. Dlatego poszłam dalej. Kiedy znalazłam się przy głównych drzwiach, okazało się, że wystarczy odbezpieczyć zamek. To dobrze, nie będę musiała wspinać się przez okno. Ale z drugiej strony, nie chciałam zostawiać mojej samotni otwartej. Mojej Samotni. Tak to zdecydowanie będzie moje miejsce. I na razie nie mam zamiaru nikomu nic o nim mówić. Wróciłam do zwiedzania domu. Weszłam w drugi korytarz wiodący z powrotem do salonu. W jego połowie, mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie w poprzednim była łazienka, znajdowały się schody na górę, a naprzeciwko nich, kolejne drzwi. Za nimi panowała egipska ciemność i chłód. Zapewne tam znajdowały się schody do piwnicy. Spojrzałam w bok i zobaczyłam włącznik światła. Byłam pewna, że na pewno właściciele wyłączyli też prąd, ale zaryzykowałam. Nic. Nadal ciemno. Miałam rację. Wejdę tam jak będę mieć latarkę. Pewnie tam znajdują się korki i zawory wody. Zamknęłam drzwi i drugimi schodami weszłam na pierwsze piętro. Nagle uświadomiłam sobie, że nie wiem nawet jak duży jest ten dom. Na polanie było zdecydowanie za ciemno, żeby to oszacować, ale zaraz to sprawdzę. Na pierwszym poziomie znajdował się długi korytarz, zakończony oknem, ale tylko dwoje drzwi, na prawo i lewo. Weszłam najpierw na lewo. To, co zobaczyłam, niemal zwaliło mnie z nóg. Był to ogromny gabinet. W koło, wzdłuż ścian stały regały. Bez zastanowienia podeszłam do najbliższego. Zdjęłam płótno i zobaczyłam imponującą bibliotekę. Tysiące książek. Starych i nowych. W różnych językach. Klasyka i nieznane mi utwory. Różne dziedziny. Jeden z regałów zajmowały wyłącznie książki medyczne. Znajdowały się one najbliżej ogromnego biurka stojącego pod oknem. Pewnie właściciel domu był lekarzem. Wiedziałam coraz więcej. Może dyskretnie dowiem się czegoś więcej o nim w mieście. Ciekawiło mnie zwłaszcza to, dlaczego zostawili ten piękny dom, praktycznie umeblowany i wyjechali. Idąc wzdłuż półek zauważyłam dwoje drzwi. Obok siebie. I znowu dylemat. Prawo czy lewo. Lewo. W środku panowała ciemność, praktycznie nic nie było widać. To dlatego, że ten pokój nie miał okna. Stanęłam bokiem, aby strumień jasnego światła z korytarza choć trochę rozjaśnił to miejsce, ale nadal nic nie było widać. Cóż, wrócę tu z latarką. No to prawo. Była to kolejna łazienka. Więc nie chcąc tracić czasu zasłoniłam regały i biurko i wyszłam z gabinetu. Z nadzieją otworzyłam drzwi naprzeciwko. Bez wątpienia sypialnia. Na środku stało ogromne łoże z baldachimem. Obok śliczna toaletka z trzema przeciwnie skierowanymi lustrami. Czyli mieszkała tu jakaś kobieta. Na łóżku znajdował się stary materac, ale mimo to nadawał się na mała drzemkę, muszę dodać do mojego inwentarza śpiwór. Podobnie jak w gabinecie tu również znajdowały się drzwi. Tym razem pierwsze otworzyłam lewe i jak się okazało na znajdowała się tam łazienka. Nie czekając dłużej otworzyłam prawe i znowu ciemno. Czas mijał a ja byłam dopiero na pierwszym piętrze, dlatego niewiele zastanawiając się wyszłam z pokoju i wbiegłam schodami wyżej. Układ jak na pozostałych, długi korytarz, dwoje drzwi. Otworzyłam. Kolejne dwie sypialnie. Nie chcąc tracić czasu wbiegłam wyżej. Tym razem coś się zmieniło. Był to strych. Tylko jedne drzwi. Otworzyłam i ugięły się pode mną nogi. Pokój marzeń. Zajmował całą powierzchnie strychu. W dachu okna połaciowe, na środku ogromny dwustronny kominek. Obeszłam pokój w koło. Tu podobnie jak w pozostałych znajdowały się dwa mniejsze pomieszczenia. Domyśliłam się, że jedno to zapewne łazienka, a drugie pełni funkcję garderoby. Tu również stało ogromne łóżko i spora biblioteczka. Zmęczona bieganiem po domu, położyłam się na łóżku. Na chwilę zamknęłam oczy. A kiedy je otworzyłam spojrzałam w górę. Nie wierzyłam własnym oczom. Nad łóżkiem znajdowało się wielkie okno. Widok był nieziemski. Oczywiście pod warunkiem, że niebo jest czyste, a nie zachmurzone, jak dzisiaj. Wiedziałam, że to będzie właśnie moje miejsce. Idealne. Tu będę mogła odreagować i wyciszyć się. Tu będzie moja samotnia. Już oczami wyobraźni widzę siebie, z jedna z tych książek z regału, rozłożoną na wygodnym łóżku, zawiniętą w śpiwór. Tak. Tu będę mogła odrabiać lekcje, których na pewno będzie sporo w liceum. Liceum. Nagle przypomniałam sobie, dlaczego tu jestem. Wiedziałam już, że nie wygram z mamą. Jestem skazana na Forks. Ale przynajmniej znalazłam to miejsce. Spojrzałam na zegarek. Nie zdawałam sobie spawy z tego, jak jest późno. Wstałam z łóżka i ruszyłam do drzwi. Zanim je zamknęłam uśmiechnęłam się jeszcze przez ramię do wnętrza, tak jakbym chciała powiedzieć: „Spokojnie. Na pewno prędko tu wrócę”. Zbiegłam ze schodów i wpadłam do salonu. Zabrałam materiał z krzesła i wyszłam przez okno. A potem już prosto do ścieżki, którą tu dotarłam. Na sam koniec zerknęłam jeszcze na polane i schowany w cieniu dom. Chciałam się upewnić, że to nie był sen. Muszę jakoś dyskretnie wypytać kogoś o ten dom. Zwinęłam materiał w kulkę i wcisnęłam pod bluzę, zerknęłam na zegarek i pobiegłam do domu. Po pół godzinie szybkiego truchtu byłam już na naszym podwórku. Widziałam, że w domu nie palą się żadne światła, to oznaczało, że rodziców nie ma. Mama pewnie siedzi w salonie, a tata na komisariacie. To nawet dobrze. Wyjęłam klucz od, który właśnie na takie wypadki schowany był nad okapem i weszłam do środka. Szybko pobiegłam do łazienki obok mojego pokoju i wrzuciłam płótno do pralki. Zanim rodzice wrócą będzie już bezpieczne i czyste leżeć na dnie mojej szafy. Zrzuciłam z siebie mokre ciuchy, a sama wzięłam gorący prysznic. Przebrałam się i zeszłam do kuchni znaleźć coś do jedzenia. W lodówce znalazłam wczorajszą zapiekankę. Wrzuciłam ją do mikrofalówki. Kończyłam jeść, kiedy się wyłączyła. W samą porę. Posprzątałam i poszłam do salonu. Usiałam na kanapie, chciałam obejrzeć coś w telewizji, ale jak zwykle nie mogłam znaleźć pilota. Szukając go spojrzałam na biurko taty, stojące pod oknem. I wtedy mnie olśniło. Biurko taty. Jego komputer. Policyjna baza danych. Podbiegłam do niego i włączyłam. Stary grat jak zwykle zamulał. Z przerażeniem patrzyłam na zegarek. Oczywiście mogłam korzystać z komputera i Internetu, ale tym razem zależało mi na czasie. Musiałam, nielegalnie oczywiście, przejrzeć tą bazę. Po minucie komputer naroście zakończył proces otwierania. Bez zastanowienia klikam na ikonę ze znakiem policji Forks. Login: Swan. Hasło: Bella. Nie raz widziałam jak tata to robił. Udało się. Ale od czego zacząć? Nie wiedziałam, kto był właścicielem ani nawet, nie znałam adresu. Przejrzałam nagłówki. Nic nie przychodziła mi do głowy. Wtedy zobaczyłam to, co mogło mi pomóc. Mapa Forks i okolicy. Weszłam. Bez problemu namierzyłam nasz dom. Kiedy najechałam na niego myszką podświetliły się opcje. Z ciekawości weszłam. To było to, czego potrzebowałam. Cała historia naszego domu. Rok wybudowania i kolejni właściciele. Miałam tylko nadzieję, że ten dom znajduje się w rejestrze. Próbowali mniej więcej ocenić odległość i kierunek od nas. Jadąc kursorem po mapie oddalałam się coraz bardziej w las. Las. Nic tam nie było. Tylko las. Dojechałam już prawie do La Push. Ale nadal nic. Załamana ukryłam twarz w dłonie. Oparłam łokcie na biurku, przesuwając po omacku nimi myszkę, żeby zrobić sobie miejsce. Nie wiem ile tak siedziałam, ale w końcu przetarłam oczy i spojrzałam jeszcze raz na mapę miedzy palcami. Kursor tańczył na ekranie. I wtedy oniemiałam. Na ekranie pojawił się napis: „Działka nr. 123”. To może być to. Chwyciłam myszkę, nie chcąc stracić tego miejsca. Była tam. Naprawdę tam była. Nacisnęłam zoom. To musi być ta polana. Szybko weszłam w jej bazę. Dom wybudowany na początku 1900 roku. Pierwszy właściciel- nieznany. Ostatni - dr. C. Cullen wraz z rodziną. Niezamieszkały od mniej więcej 1940-45 roku. To by się zgadzało z tym, co widziałam. Czyli nikt nie mieszkał tam od ponad pięćdziesięciu lat. Super. Miałam pewność, że nikt nie przyjedzie tam nagle. Spojrzałam jeszcze raz na mapę i wyszłam z niej. Weszłam jeszcze do bazy personalnej i wpisałam nazwisko „Cullen”. Na ekranie pojawiły się dane.
„Dr. C. Cullen M.D. – ur. w 1915 r. w Chicago. Żonaty. Czworo dzieci w wieku 16-19 lat. Prowadził prywatną klinikę w swoim domu w Forks, zlokalizowanym przy drodze w kierunku La Push, w latach 1939 – 1941. Wyjechał do Chicago po otrzymaniu korzystniejszej oferty pracy. Później – brak danych. Rodzina – brak danych”.
W sumie nie dziwi mnie to. W tamtych czasach nie było Internetu. A papierowe akta szybko niszczały. Jedno jest pewne. Mogłam ze spokojem spędzać tam czas. Bo jeśli nawet ktoś z rodziny Cullenów żyje, to na pewno nie wróci do zabitego dechami Forks. Wyłączyłam komputer i wróciłam na kanapę oglądać telewizję.
***********
Latarka. Wyprane płótno. MP3. Zapas baterii do obu urządzeń. Na dole dopakuję jeszcze coś do jedzenia i picia – powtarzałam to w myślach jak mantrę. Chociaż obudziłam się już jakiś czas temu, nadal leżałam w łóżku. Nie chciałam spotkać się z rodzicami. Słyszałam ich na, mama szykowała śniadanie, a tata szeleścił czytaną gazetą. Poczekam aż wyjdą i wtedy zacznę się pakować i wracam do mojej samotni. Mam dzisiaj dużo pracy. Muszę sprawdzić, co z prądem i wodą. Jak uda mi się je uruchomić to zacznę od posprzątania strychu, bo tam bez wątpienia toczyć się będzie moje wakacyjne życie. Później pomyśle o łazience, bo bez niej też się nie obejdzie. Chciałam uruchomić też kuchnie, ale podejrzewam, że i tak nie będzie mi się chciało biegać po schodach na dół. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk skrzypiących schodów. Pewnie mama idzie sprawdzić czy śpię. Zamknęłam oczy i naciągnęłam kołdrę na pół twarzy. Delikatnie uchyliła drzwi, a po chwili zamknęła je i zeszła na dół. Uff. Udało się. Usłyszałam tylko jak na przy drzwiach mówiła do taty wychodząc:
- Śpi jak zabita. W końcu ma wakacje…. – Tata zawoził dzisiaj mamę do pracy. Odczekałam jeszcze chwilę, aż samochód zjechał z podjazdu i wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Szybko pobiegłam do łazienki. Wyjątkowo cały proces mycia i ubierania poszedł mi dzisiaj bardzo szybko. W pokoju chwyciłam mój szkolny plecak, załadowany jeszcze książkami i wysypałam je na łóżko. Zakryłam ten cały bajzel kołdrą i kapą. Przy okazji, mam pięknie zaścielone łóżko, co u mnie było rzadkością. Zazwyczaj zostawało tak jak z niego wstałam. Wyjęłam z szafy uprane płótno i uszykowaną wczoraj latarkę. Wychodząc chwyciłam mp3 leżące na nocnym stoliku i wybiegłam z pokoju. Z szafki przy schodach zabrałam baterie i ruszyłam do kuchni. Kochana mama – pomyślałam. Weszłam do kuchni, a tam czekało na mnie śniadanie. To znaczy kanapki przykryte drugim talerzem. A w ekspresie była ciepła herbata. Nie chcąc dłużej czekać, spakowałam je i przelałam herbatę do małego termosu po czym wpakowałam wszystko do torby. Wzięłam jeszcze z lodówki butelkę wody mineralnej i parę jabłek. Naskrobałam szybko wiadomość do rodziców jakby wrócili przypadkiem wcześniej, że poszłam na długi spacer do lasu, chwyciłam kurtkę i wyszłam z domu. Dzisiaj pogoda była o wiele ładniejsza. Nie padało, a przez chmury nieśmiało wyglądało słoneczko. Zupełnie jakby cały świat cieszył się ze mną na ten dzień. Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam ścieżką w kierunku mojej samotni. Tym razem droga wydała mi się jeszcze krótsza. Kiedy weszłam na polankę, za chmur wyszło słońce i zapraszająco oświetliło dom. Mogłam teraz przyjrzeć się jemu w całej okazałości. Był piękny. Z hebanowego drewna z pięknymi zdobieniami, cudownie komponował się z zielenią otaczających go drzew. Kiedy podeszłam do okna zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o jednej sprawie – znowu pobrudzę wszystko w koło butami. Nie miałam wyjścia, wytarłam je w czyste płótno, a na przyszłość muszę pamiętać o czymś na zmianę. W słonecznym świetle wnętrze domu wyglądało jeszcze ładniej. Położyłam plecak na krześle, na którym jeszcze przed chwilą stałam i wyjęłam latarkę. Przejechałam strumieniem światła w koło salonu. Jest jeszcze dużo szczegółów, które na pewno muszę tutaj poznać, ale teraz najważniejsze to odnaleźć korki od prądu. Mając nadzieję, że są one w piwnicy, bez zastanowienia ruszyłam w jej kierunku. Z latarką nie było tak źle jak myślałam. Na dole wyglądało tak czysto jak na piętrach. Na półkach stało tylko kilka pudeł, ale ogólnie piwnica była pusta. Najważniejsze, że znalazłam zawór z wodą, który od razu otworzyłam i po chwili usłyszałam jak rury domu zaczynają pracować. Idąc dalej wzdłuż ściany znalazłam również to, po co tu przyszłam. Na półce stało aż pięć bezpieczników, powkręcałam je i po chwili piwnicę rozświetliło jasne światło. Tak. To dobry znak. Zgasiłam latarkę i wbiegłam po schodach na górę. Z nadzieją nacisnęłam kontakt w salonie. Jaskrawe światło okryło całą powierzchnię salonu. Hura!!! Krzyknęłam nie mogąc powstrzymać radości. Chwyciłam wszystkie płótna z mebli i oglądałam wszystko szczegółowo. Właściciele tego domu byli zdecydowanie ludźmi bogatymi. Wiele z pozostałych rzeczy było niewątpliwie antykami. Poskładałam płótna na kupkę. Zgasiłam światło i poszłam dalej. Chodziłam od pokoju do pokoju oglądając wszystko jak dziecko wpatrzone w bożonarodzeniowe prezenty. Ciemne pomieszczenie obok gabinetu okazało się właśnie małym domowym gabinetem lekarskim. Nie było tam specjalistycznego sprzętu, ale wszystko pozostałe wskazywało właśnie na to. Przy każdej sypialni mieściła się prawie tej samej wielkości garderoba i najmniejsza z nich łazienka. Na samym końcu trafiłam wreszcie na strych. Pokój ten należał niewątpliwie do chłopaka. Wskazywała na to kolorystyka i dobór mebli. Pozostałe pomieszczenia miały w sobie coś, co wskazywało na dziewczęcą rękę, a ten zdecydowanie nie. Pod jedną ze ścian stało piękne, rzeźbione biurko. Podeszłam do niego i otworzyłam szafki, były puste. Tu mogę zająć się odrabianiem lekcji. Stojąc tak przy meblu rzuciłam okiem na ogromny pokój. Niewątpliwie zanim zacznę naprawdę tu odpoczywać czeka mnie troszkę sprzątania. Ale teraz jak mam już wodę to nie będzie trudne. Jutro wracając z La Push, gdzie byłam umówiona z przyjaciółmi wstąpię do marketu i kupię środki czystości i inne potrzebne rzeczy. Poproszę Leę, moja najlepszą przyjaciółkę, żeby podrzuciłam mnie do domu samochodem. Nie mogę doczekać się, kiedy i ja będę mieć prawo jazdy i nie będę już zależna od innych. Ale nie mam jeszcze szesnastu lat i nie mogę jeździć, a tato przestrzega tego jak typowy policjant. Pod tym względem mam po prostu przesrane. Spojrzałam na zegarek. Jak to możliwe, że zrobiło się aż tak późno? Rodzice już pewnie są w domu. Zgasiłam światło i zbiegłam do piwnicy wykręcić korki. Szybkim biegiem po kilku minutach byłam już w domu. Na szczęście mamy ani taty jeszcze nie było. Schowałam kartkę do kieszeni i zabrałam się na przygotowanie obiadu. Dopiero teraz przypomniałam sobie o głodzie. Co prawda zjadłam jedną z kanapek podczas zwiedzania domu, ale teraz moje kiszki dawały niezły koncert w brzuchu. Kończyłam właśnie smażyć kurczaka, kiedy na podjeździe pojawił się radiowóz .
- Cześć mamo, tato. Myjcie ręce, zaraz podaję obiad – krzyknęłam im na powitanie.
- Moja mała córeczka gotuje? – spytał zdziwiony ojciec – gdzie to napisać? – Podszedł do mnie i cmoknął w czubek głowy.
- Siedziałam w domu i się nudziłam, musiałam się czymś zająć. – To alibi mam zapewnione, pocieszyłam się w duchu.
- A co na obiad kochanie? – zapytała mama zaglądając do garnków.
- To, co znalazłam w lodówce. Wstydziłabyś się, świeciło tam pustkami. Dlatego jest tylko kurczak z frytkami i gotowana marchewka. Wracając z La Push zatrzymam się z Leą w markecie i zrobię większe zakupy. Zostawcie mi proszę jakiegoś grosza. – To kolejne alibi gotowe.
- A kiedy jedziesz do La Push? – dopytywał się tato, kiedy ja podawałam mu obiad.
- Chciałam zadzwonić do Lei, żeby podjechała po mnie jutro rano, bo dzisiaj nie da rady. Pożyczyła samochód Emilly.
- W sumie to chciałem podjechać dzisiaj do dziadka i Billy’ego, umówić się na ryby na weekend, więc może w takim razie pojedziemy wszyscy razem, co Ren? I Bella będzie mogła zostać już dzisiaj w La Push. W końcu ma wakacje. Po co ma nudzić się tu, w mieście. Tam ma znajomych.
- Tak, zgódź się, mamo. Proszę. – Objęłam ją błagalnie.
- Masz racje, Charlie – powiedziała z uśmiechem – Bell’s należy się nagroda za ten obiad. A sama też chętnie wpadnę do rezerwatu. - Kochani rodzice. Co prawda, troszkę żałowałam, bo będąc u dziadków nie pójdę do mojej samotni, ale przecież ona nie ucieknie? Będzie tam na mnie czekać. A teraz mam ochotę poszaleć trochę z przyjaciółmi. W końcu mam wakacje. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Trusiaczek dnia Pią 14:20, 26 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 15:29, 11 Lis 2009 |
|
Jaka miła niespodzianka - nowy rozdział Super, że go wstawiłaś.
Wielki plus tej części to długie, wyczerpujące opisy. Było ich naprawdę dużo i niezwykle mi się podobały. Brawo
Polana, na którą dotarła Bella od razu skojarzyła mi się tą z sagi, gdzie Edward przyprowadzał Bellę. I ten tajemniczy dom, który jak się potem okazało, należał kiedyś do Cullenów i tam mieli jakby prywatną przychodnię. Ciekawe... Na dodatek wynieśli się już dobry czas temu.
Bella uważa, że na pewno już nikt nie wróci to tego domu, ale coś czuję, że się myli. Ojj i to bardzo.
Dziwię się jej trochę, że nie boi się sama przebywać w takim wielkim, opuszczonym domu, który stoi w lesie. Ja bym się bardzo bała.
Czytając Twoje opisy wydawało mi się, że zaraz coś lub ktoś wyskoczy na Bellę. Wiem, ja mam chore urojenia
Zdziwiło mnie, że Renee upiera się, że Bella musi chodzić do liceum w Forks, a nie w La Push. Nie wiem o co jej właściwie chodzi, ale cóż... Rodzice są różni
Rozdział naprawdę bardzo fajny. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że to chyba jak na razie najlepszy rozdział Twojego opowiadania. Możliwe, że to przez te opisy. Uważam, że dodały całości naprawdę bardzo dużo. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach też się pojawią w tak dużej ilości.
Bardzo mi się podobało i niecierpliwie czekam na więcej!
Pozdrawiam serdecznie :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Olena
Nowonarodzony
Dołączył: 09 Lis 2009
Posty: 23 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Milicz
|
Wysłany:
Czw 19:36, 12 Lis 2009 |
|
Choinka... teraz będę spędzała wieczory na sprawdzaniu czy aby coś nowego się nie pojawiło :D
Super-bardzo dobrze się czyta, fabuła rozwija się w idealnym tempie, nie za szybko, nie za wolno, ot tak jak powinno być. Duży plus dla Ciebie za zajmujące opisy-nie opuściłam ani linijki co zdarza mi się przy opisach nagminnie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Czw 17:17, 19 Lis 2009 |
|
Przed wami Part II. Miłego czytania.
Opowiadanie w pliku pdf na moim chomiczku
[link widoczny dla zalogowanych] - tu również galeria i inne ciekawostki
lub na
[link widoczny dla zalogowanych] - tylko Wilcza krew
Rozdział V - Moja samotnia
BETA: Dilena
Rok 2002, początek wakacji
PART II
Narrator: Bella
Uwielbiam wakacje. Mogę spać ile chcę, mogę chodzić gdzie i kiedy chcę, oczywiście w wyznaczonych godzinach i muszę też orientacyjnie określić miejsce mojego przebywania. W La Push spędziłam pierwsze trzy tygodnie wakacji. Dziadkowie nie pilnowali mnie tak jak rodzice i na więcej mi pozwalali. Może, dlatego że na terenie rezerwatu nic nikomu nie grozi i każdy każdym się opiekuje. Babcia rozpieszczała mnie pysznym jedzeniem, bałam się, że jak tak dalej pójdzie to na koniec wolnego moja figura będzie przypominać beczkę. Praktycznie całe dnie spędzałam z Leą na plotkowaniu i spacerach, ale kiedy tylko pogoda robiła się ładniejsza cała paczką wybieraliśmy się nad morze. Był właśnie jeden z tych nielicznych dni, kiedy pogoda pozwoliła nam na siedzenie na plaży. Pakowałam właśnie pyszne ciastka babci do torby, kiedy wpadła Leah. Minę miała kwaśną.
- Co się stało? – spytałam zaniepokojona. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, kiedy zza pleców wyskoczył jej młodszy brat. – Oooo, cześć Seth. Co ty tutaj robisz? – Uśmiechnęłam się bardziej z grzeczności, bo przecież doskonale wiedziałam. Mina Lei mi to powiedziała.
- Jadę z wami nad morzę – odparł wyraźnie zadowolony chłopak, czego nie można było powiedzieć o jego siostrze.
- To fajnie – powiedziałam głaszcząc go po czarnej głowie – idź teraz do babci Swan do kuchni, na pewno dostaniesz jakiś smakołyk. Zawołamy cię jak pójdziemy – Uśmiechnął się rozkosznie i pobiegł w stronę domu.
- Mama się uparła. Powiedziała, że jak go nie wezmę to też zostanę – wytłumaczyła.
- Spokojnie, na plaży na pewno pojawią się chłopaki. Mówili coś o grze w piłkę i pływaniu, więc sprzedamy młodego im – pocieszyłam przyjaciółkę.
- Myślisz, że Paul, Sam i Embry będą dzisiaj na plaży? – od pewnego czasu była wyraźnie zainteresowana Embrym Callem, przystojnym Indianinem, który przyjaźni się z Paulem, naszym kumplem z podstawówki. Chociaż uparcie zaprzeczała, ostrzyła sobie na niego ząbki. O dziwo, on ulegał jej i poddawał się jej czarowi. Myślę, że to tylko kwestia czasu kiedy staną się parą.
- Myślę, że tak. Rozmawiałam dzisiaj z Jacobem przez telefon i mówił, że umówili się z Quilem i chłopakami. Dlatego do ciebie zadzwoniłam, głuptasie. Podobno Rebecca i Rachel też mają wpaść. Emilly jeszcze się zastanawia. Ale pewnie też ulegnie jak dowie się, że będzie Sam. Nie wiem, co ona w nim widzi? Jest przecież starszy i to dużo od niej.
- Wiesz jak to u nas jest. Praktycznie tylko Paul jest w naszym wieku, a pozostali albo za młodzi, patrz Jacob i Quil, albo za starzy, patrz Embry, Jared i Sam. Więc jaki mamy wybór? Nie mówię już o reszcie. Nie ma szans, żeby tu kogoś poznać. No chyba, że chcesz jakiegoś chłopaka z miasta? – Leah ewidentnie nie przepadała za Forks. Sama nie wiem, dlaczego, ale zawsze marudziła jak miała przyjechać do mnie i gdzieś chciałam wyskoczyć. Wolała siedzieć w rezerwacie.
- W sumie masz rację. Ostatnio wpadłam w markecie na Mike’a Newtona, chodził za mną po całym sklepie. Myślał, że go nie widziałam, ale cały czas gdzieś mi tam migał miedzy półkami. Masakra. – Ciarki mnie przeszły na samą myśl o tym. Chwilę potem do salonu wbiegł Seth z ciastkiem w buzi i po jednym w każdej ręce.
– Dobra idziemy, zanim pogoda się rozmyśli
Chwyciłam plecak i koc.
– Babciu idziemy – rzuciłam jeszcze w kierunku kuchni i chwile potem siedzieliśmy już w samochodzie i jechaliśmy w kierunku plaży. Parking oczywiście był pełny, jak zawsze w ładną pogodę, zwłaszcza, że również ludzie z miasta korzystają z tej plaży. Znalazłyśmy miejsce i po chwili już leżałyśmy na kocu rozkoszując się promieniami słońca.
- Leah, Bella, pobawcie się ze mną – nalegał uparcie Seth. Wyjęłam z plecaka przenośnego Game Boya, którego wrzuciłam w ostatniej chwili. Mając Młodego z głowy, rozłożyłam się wygodnie. Mimo że słońce nieśmiało świeciło, po kilku chwilach leżenia poczułam, że to tylko takie złudzenie. Na pewno wieczorem zakryte części mojego ciała będą odbiegać kolorem od tych odkrytych, co mnie bardzo cieszyło. Nie będę wyglądać przy Lei jak śmierć. Spojrzałam na nią, ona akurat też patrzyła w moją stronę, co spowodowało nasz nagły wybuch śmiechu. Znałyśmy się na wylot, lepszej przyjaciółki nie mogłam mieć. Myśl o tym, że po wakacjach nie będę jej tak często widywać sprawiła, że chciało mi się płakać. Odwróciłam twarz w stronę słońca i próbowałam się uspokoić. Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że jestem w mojej samotni. Brakowało mi tego miejsca. Musze tam się wybrać niedługo. Myślałam co tam zrobić, ile sprzątania mnie czeka, jak już będę mogła zawinąć się w śpiwór i poczytać te piękne książki i… odpłynęłam. Ciepło słońca, szum oceanu i myśl o mojej samotni… Zrobiło mi się błogo. Wyobrażałam sobie właśnie jak buszuję w bibliotece dr.C. , kiedy poczułam uderzenie w brzuch.
- Ała, co do… - zerwałam się na równe nogi. Obok mnie leżała piłka. Rozejrzałam się w koło, szukając jej właściciela. Wtedy zauważyłam grupkę chłopaków z miasta, a w śród nich Mike’a i Bena jakiegoś tam, nie pamiętam jak się nazywa ale wiedziałam, że to najlepsi kumple. Wzięłam piłkę i poszłam wkurzona w ich kierunku.
- Tylko spokojnie, Bells – Leah ruszyła za mną.
- Ja im pokażę. Co to miało być? - Myślą, że mogą popisywać się przede mną, ale się mylą - Newton, czy to twoja piłka?
- O, cześć Bella. Nie wiedziałem, że to ty. Miło cię widzieć. – Mówiąc to zmierzył mnie od czubka głowy po same stopy. Tego było już za wiele. Wzięłam piłkę i z pięciu metrów, rzuciłam ją niby do niego, ale tak naprawdę celowałam w głowę. Byłam tak wkurzona, że trochę przesadziłam z siłą, a chłopak zachwiał się na nogach i upadł.
- Och przepraszam. Myślałam, że złapiesz, – powiedziałam, udając zmartwienie – a podobno jesteś najlepszym sportowcem w Forks. Widać, nawet najlepsi mają swój gorszy dzień – dodałam, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Chłopak zaczął podnosić się na nogi z pomocą kolegów, którzy również mieli niezłą radochę.
- Nie wiedziałem, że jesteś tak waleczna, Bella – odparł rozbawiony Ben.
- Jeszcze dużo o mnie nie wiecie i nie łudźcie się, nigdy się nie dowiecie. Najlepiej nie wchodzicie mi w drogę. Dla swojego dobra.
- Uuu… Już się boję – powiedział pocierając głowę, ciągle na miękkich nogach Newton.
- A co? Masz ochotę jeszcze porzucać ze mną piłką?
- Cześć, Bella – usłyszałam za plecami, obróciłam się i zobaczyłam grupkę moich indiańskich przyjaciół. – Jakiś problem, Newton? – Paul zawsze chętny, żeby dokopać chłopakom z miasta.
- Nie, już sobie poradziłam. Chodźmy popływać – chwyciłam go za rękę i ruszyłam w kierunku koca.
- Ale ci dokopała…
- Niezłe z niej ziółko…
- Mike, ty mięczaku – słyszałam jeszcze za plecami, jak chłopacy pastwią się nad nim.
- O co poszło? – dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nadal trzymam Paula. Puściłam go.
- O nic takiego. Popisywali się i dostałam z piłki, więc im ją oddałam. Newton dostał po głowie – opowiedziałam w skrócie. – Co tak długo?
- Jacob się grzebał. Ile już jesteście?
- Jakąś godzinkę. Dobrze, że zabraliście Jake’a i Quila. Seth będzie miał trochę rozrywki.
- Raczej Leah. Może wreszcie zajmie się Embrym, hehe – mówiąc to, puścił mi oczko.
- To ty wiesz? – spytałam, zdziwiona.
- Ciężko było nie zauważyć. On też ciągle nie może przestać o niej gadać. Ale sam się boi zrobić cokolwiek. Czeka na jej ruch. – No pięknie! Embry zakochany po uszy w Lei. To wszystko zmienia. Teraz tylko trzeba tych dwoje pchnąć ku sobie. To nie będzie trudne.
- Paul, co sądzisz o tym, żeby zorganizować dzisiaj ognisko? – To był mój plan, wspólny wieczór na pewno rozpali ich zapał. – Wiesz, tak na rozpoczęcie wakacji. Pogoda nie powinna się zmienić.
- Dlaczego nie? To dobry pomysł. Hej, ludziska, Bella proponuje ognisko dzisiaj wieczorem, co wy na to? – krzyknął do reszty. Oczywiście wszystkim spodobał się mój pomysł. Zaczęło się planowanie. Podzieliliśmy obowiązki i wróciliśmy do relaksu na plaży. Embry opowiadał właśnie jakąś śmieszną historyjkę, Leah zapatrzona w niego jak w ósmy cud świata chłonęła każde słowo, śmiejąc się od ucha do ucha. Spojrzałam znacząco na Paula, który pomyślał o tym samym co ja. Trzeba ich zostawić na chwilę samych. Reszta chłopaków biegała za piłką. Jared zawsze chętnie się z nimi bawił. Mimo że był od nich starszy, zachowywał się wtedy jak dzieciak. Jacob. Mały Jacob. Zawsze był dla mnie Małym Jacobem. Nie jestem dużo od niego starsza, ale przyzwyczaiłam się traktować go, jak młodszego brata. Teraz powoli ta różnica wieku się zacierała. Coraz bardziej przypominał Jareda, niż Setha czy Quila. Od paru lat zapuszcza włosy. Teraz sięgały mu już trochę pod ramiona. Jednak nigdy nie przeszkadzały mu w zabawie. Bardzo o nie dbał. Często wpadał do salonu mamy i prosił o umycie i podcieńcie, żeby zawsze wyglądały świetnie. Wszyscy zazdrościli mu tych włosów, nawet ja. Moje brązowe miały tendencję do skręcania się pod wpływem wilgoci, więc często wiązałam je w kucyk albo warkocz. Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy z Jacobem u mnie w pokoju po jednym z niedzielnych obiadów i bawiłam się jego czupryną, wplatałam w nią różne rzeczy. Mam to chyba po mamie. Dużo wówczas rozmawialiśmy. Teraz to się trochę zmieniło. On spędza czas z chłopakami, a ja z Leą i dziewczynami. Czasem brakuję mi tych chwil.
- Bella, chodź popływać – Paul szepnął mi do ucha, wyrywając mnie z zamyślenia – Bella? – dał mi sójkę w bok i znak głową na Leę i Embriego. Wiedziałam, do czego zmierza. Jednak jego bliskość sprawiła, że zapomniałam jak się wstaje i chodzi. Kolejna sójka. Spojrzałam w jego kierunku. Siedział przy mnie. Bardzo blisko. Jego twarz była zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Jego wielkie brązowe oczy, jego oddech na mojej twarzy… Boże, co się ze mną dzieje. Bella, ocknij się. Przecież to Paul. Twój najlepszy kumpel. Zerwałam się na równe nogi. Wszyscy zerknęli na mnie zaskoczeni.
- Idę popływać – rzuciłam do nich i ruszyłam prawie biegiem do wody. Musiałam jak najszybciej ostudzić to uczucie, które przed chwilą rozgrzało moje ciało i umysł.
- Co jej się stało? – Usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
- Nie wiem, ale idę z nią – Paul wstał i ruszył za mną. Czułam to, bo przez moją skórę przechodził dziwny elektryzujący dreszcz. Co się ze mną dzieję? Nie mogę przecież… o Boże… czyżbym się zakochała? Nie. To niemożliwe. To mój przyjaciel. Tylko przyjaciel. Może po prostu udzielił mi się nastrój Lei? Nie wiem. Szybko wskoczyłam do wody. Zanurkowałam. Była zimna, ale to właśnie przyniosło mi ukojenie. Czułam się w niej jak ryba. Płynęłam sobie spokojnie, kiedy coś pociągnęło mnie za nogę. Wynurzyłam się na powietrze. Paul.
- Fajnie, że zrozumiałaś, ale nie musiałaś tak się zrywać. Trzeba było ulotnić się cichaczem, teraz myślą, że coś ci się stało… – mówił do mnie, ale ja i tak go nie słuchałam. Wszystko wróciło, woda nie pomogła. Widok jego twarzy. Czarne oczy, czarne włosy, cynamonowa skóra, pełne, ponętne usta, które poruszały się teraz mówiąc moje imię… – Bella? Co ci jest? – Oczy, usta, zapach… Boże co się dzieję? – Bella? – poczułam jego dłoń na moim policzku. To mnie ocuciło.
- Nic. Nic mi nie jest. Obróciłam się i zanurkowałam kolejny raz. Nie wiem ile odpłynęłam. Chciałam znaleźć się poza jego zasięgiem. Kontynuowałam jeszcze przez chwilę, ale nie było wyjścia. Musiałam wyjść z wody, bo robiło się coraz chłodniej.
- Zimno mi już – rzuciłam do Paula, który pływał kawałek ode mnie. Modliłam się w duchu, żeby nie poszedł w moje ślady, żeby dał mi chwilę na ochłonięcie.
- Ja jeszcze zostanę. Zaraz przyjdę – Tak. O to mi chodziło. Podeszłam do koca. Chłopacy zmęczeni meczem przeszkodzili mojej przyjaciółce i teraz omawiali dalej ognisko.
- Leah, możesz pójść ze mną do toalety? – Dziewczyna wstała i podała mi ręcznik. Kiedy oddaliłyśmy się od koca, zapytała:
- Coś nie tak? Dziwnie się zachowujesz.
- Właśnie nie wiem. Tak naprawdę to nie chce mi się do ubikacji. Musiałam na chwilę się stamtąd wyrwać.
- Boże, Bella, przerażasz mnie. Co się stało? – Była coraz bardziej zirytowana.
- Paul – tylko tyle mogłam w tej chwili powiedzieć, bo na samą myśl o tym co się ze mną działo, znowu zaczęłam odlatywać.
- Co on ci zrobił? – Przyjaciółka chwyciła mnie za ramiona i potrząsnęła mną. – Bella, – Spojrzała mi prosto w oczy z zadziornym uśmiechem – jednak cię dopadło, zabujałaś się w nim! - Zachichotała, przytulając mnie.
- Bardzo śmieszne – tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. Nie mogłam ani zaprzeczyć, ani potwierdzić – To było dziwne. Siedziałam z wami na kocu i knułam jakby tu się ulotnić i zostawić was samych. Kiedy nagle nachylił się do mnie i szepnął mi coś do ucha…. Odwróciłam głowę i wtedy, bach. Jego oczy, jego zapach, jego usta… Boże… Zobacz – Pokazałam jej moją rękę, na której pojawił się dreszcz.
- Masz za swoje. Knujesz jakby tu zeswatać mnie z Embrym i sama wpadłaś. Dobrze ci tak – dowaliła mi, prawie tarzają się ze śmiechu. – Co teraz zrobisz?
- Nie mam pojęcia. Będę go unikać.
- Nie możesz. Domyśli się, że cos jest nie tak. Zacznie cię dręczyć. To nie jest dobry pomysł.
- To co mam zrobić? Przy nim jest jeszcze gorzej. W końcu rzucę się na niego.
- To mogłoby być ciekawe – Leah praktycznie płakała już ze śmiechu. Dałam jej sójkę. Opanowała się na chwilę. – Zobaczysz, będzie dobrze. Jestem z tobą – mówiła – czyli to ognisko było po to, żebym spędziła trochę czasu z Callem, tak? A teraz to ty będziesz mieć randkę z Paulem.
- Dzięki za pomoc. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku restauracji pani Ateara , mamy Quila, która służyła nam na plaży jako toaleta. Przetarłam twarz wodą. To pomogło mi się uspokoić. Wzięłam kilka głębszych wdechów. Czy byłam gotowa na konfrontację z Paulem? Nie wiem. Ale co mam zrobić? W tej chwili chciałam znaleźć się w mojej samotni.
- Bella? Wszystko w porządku? – Leah stała za drzwiami.
- Tak już wychodzę, chwilka – spuściłam wodę dla niepoznaki. Kilka kolejnych wdechów na odwagę i wychodzę. Plaża to dopiero początek. Gorzej będzie wieczorem na ognisku. Muszę się na to porządnie nastawić.
- Chodź, twój chłopak na pewno się niepokoi – powiedziała moja przyjaciółka, chwytając mnie pod ramię.
- To nie jest mój chłopak – odrzekłam zła na siebie, że jej powiedziałam.
- Na razie… - rzuciła i wróciłyśmy na plażę. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Trusiaczek dnia Pią 14:21, 26 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Juliette22
Człowiek
Dołączył: 15 Paź 2009
Posty: 62 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gliwice
|
Wysłany:
Czw 20:56, 19 Lis 2009 |
|
Pierwsza? Hmm no cóż, wszyscy są chyba za bardzo przejęci premierą...
No może nie będzie to zbyt konstruktywne, ale uznałam, że muszę się w końcu odezwać...
No ja nie mogę... Że Bella i Paul???
OMG!!!
No tego się nie spodziewałam, co za
Już czekam na następną część :) To będzie interesujące...
Jeden z najlepszych FF jakie czytałam... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Juliette22 dnia Czw 20:57, 19 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 18:54, 20 Lis 2009 |
|
Już wczoraj widziałam, że dodałaś rozdział, ale nie miałam siły i nastroju by przeczytać i skomentować, wybacz.
Dziś zabrałam się do czytania, miałam już napisany dość długi komentarz, ale kumpel zaproponował grę w bilarda online i komentarz przepadł, gdy internet się zawiesił
Coś czuję, że nie stworzę drugiego takiego komentarza
Wakacje Belli... Kurcze, też bym chciała przebywać podczas czasu wolnego w La Push Serio! Załatwisz mi to? <Zuzolek patrzy błagalnym wzrokiem, zupełnie jak kotek ze Shreka>
Miło czytać o tym, że Bella i Leah się przyjaźnią. Nie spotkałam się z tym chyba jeszcze nigdy w żadnym Twilightowym ff
Nie wiem dlaczego zrobiło mi się troszkę przykro, gdy tak zachowywały się dziwnie w stosunku do Setha. Przecież to uroczy dzieciak. A Bella jak go gameboyem zbyła Aż tak by im przeszkadzał?
A jak się Bella wściekła, gdy oberwała piłką od swojego prześladowcy - Mike'a i mu oddała. Dobre sobie...
I wtedy, gdy pojawił się Paul w mojej głowie zapaliła się mała żaróweczka Od początku byłam pewna, że połączysz Bellę z Jacobem. A teraz Bella robi maślane oczy do Paula. Zdziwiłam się szczerze mówiąc. Bella miała miłe wspomnienia związane z Jacobem, ale to do Paula ją w jakiś taki elektryzujący sposób ciągnęło.
Kurcze, połączenie Bella - Paul mogłoby być ciekawe. Lubię chłopaków ze sfory i nic na to nie poradzę. Od początku myślałam, że padnie na Jake'a, ale nie wiem co kombinujesz. Czuję, że mnie czymś zaskoczysz. Choć i tak mam przeczucie, że wszystko i tak skończy się na połączeniu Bella - Jacob
Rozdział fajny. Jestem ciekawa co się będzie działo na ognisku
Pozdrawiam! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Pią 22:53, 20 Lis 2009 |
|
Wiedziałam, że zaskoczę was tym, że Bella kręci z Paulem, ale to wszystko będzie miało znaczenie później. Co do Jacoba to... jak na razie jest trochę za smarkaty dla Belli. Sorki, że to napisałam, ale taka jest prawda. Jest to rok 2001, czyli Bella ma dopiero 14 lat, a co za tym idzie Jake ma 11 Nie sądzę, żeby Bella była jakimś pedofilem Jak już mówiłam, to wszystko będzie miało swoje konsekwencje w przyszłości. Ale tego dowiecie się czytając kolejne rozdziały opowiadania. Myślę, że nie jednym was jeszcze zaskoczę.
P.S. Smuci mnie jeden fakt. Moje opowiadanie było wyświetlone już tyle razy (2079 - w chwili kiedy pisałam ten kom.) a tak mało osób je komentuję :( Szkoda. Piszcie, nawet jakby to miało być coś złego, bo wtedy wiem co zmienić itd. A tak w kółko piszą te same osoby ( którym oczywiście dziękuję) Więc... zapraszam do komentowania. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
gaabu
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Sty 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 23:51, 22 Lis 2009 |
|
Nareszcie ochłonęłam po premierze i udało mi się coś przeczytać. Z radością odkryłam, że jest nowy rozdział i tu miła niespodzianka w postaci Paula, jakoś ostatnio cieszy się moją sympatią Jego relacje z Bella opisałaś bardzo fajnie... Bella+Paul=jestem na tak... To coś nowego u będzie ciekawie przeczytać co dalej planujesz.
Cieszę się też, że Bella nie jest tu taką łamagą, co wnioskuje z fragmentu z piłką.
Czekam na kolejny rozdział i weny życzę |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Wto 13:55, 08 Gru 2009 |
|
Rozdział VI - Ognisko
BETA: Dilena
Rok 2002, początek wakacji
PART I
Narrator: Bella
- Bella, jeżeli chcesz zdobyć Paula to musisz wyglądać zachęcająco na ognisku, a nie jak chłopczyca – Leah czesała właśnie moje włosy, które po wypadzie nad ocean wyglądały jak mokry mop.
- Znam go od zawsze, wie jak się ubieram i jeżeli teraz coś zmienię to… - próbowałam jej wytłumaczyć, ale i tak nie dawała za wygraną.
- Pamiętasz te bluzki, co kupiłyśmy wtedy na wyprzedaży? Powinnaś ją założyć.
- Chyba oszalałaś. Ona ma dekolt do pępka. Miały być na imprezę na Halloween, a nie na ognisko z przyjaciółmi.
- Musisz pokazać, co masz do zaoferowania. Grunt to dobra reklama.
- Nigdy w życiu. Jak chcesz to weź ją sama. Dla Embriego, ja na pewno jej nie założę. Wystarczy, że dałam ci się wymalować i uczesać. Nie mam w sumie co narzekać, makijaż jest delikatny i dyskretny, a włosy lśniące i pachnące, lepiej bym tego nie zrobiła, ale to już moje zmartwienie.
Dobra, lecę do siebie. Spakuję co trzeba i czekam na ciebie. O której będziesz?
- Tak koło siódmej, szybko się wykąpie, przyszykuję i przyjadę. – To nawet lepiej, że to zajmie jej tyle czasu. Będę mogła przemyśleć wszystko w spokoju, bez uszczypliwych komentarzy. Spacer do domu babci dobrze mi zrobi. Dlaczego to właśnie nasze domy, Swanów i Clearwaterów, muszą leżeć na dwóch odległych końcach La Push? Lubiłam chodzić po mieście. Tu jakby czas się zatrzymywał. Drewniane domy sprzed nawet stu lat dodawały jeszcze klimatu. Kilka sklepów, bar i restauracja. Dobrze się tu czułam, lepiej niż w Forks. Coś zawsze ciągnęło mnie do La Push, czułam więź i przywiązanie. Dziadek opowiadał mi kiedyś legendy i historie naszego plemienia. Bardzo je lubiłam. Czułam w głębi serca, że jestem bardziej Indianką Quileute, niż dziewczyną z miasta, mimo iż mój wygląd mówił coś zupełnie innego. Mijałam właśnie dom Callów. Ciekawe co robi Embry? Czy szykuje coś wyjątkowego dla Lei? Zaśmiałam się cicho pod nosem. Mam nadzieję, że do końca wakacji, któreś z nich w końcu pęknie i coś z tego wyniknie, bo jak nie to sama pójdę do Embriego i nim potrząsnę, nie zniosę kolejnych wieczorów knucia z moja przyjaciółką jakby tu go oczarować.
- Bella! – usłyszałam wołanie. Obróciłam się w kierunku skąd, z którego dochodziło. Mijałam właśnie dom wujka Billy’ego. Na werandzie siedział Jacob i coś czytał.
- Hej, Jake. Co tam masz? – Usiadłam obok niego na huśtawce.
- Dostałem ją od taty. To zbiór opowiadań o naszym plemieniu. Są niesamowite. – Doskonale znałam tą książkę. Dostałam identyczną od mojego taty na któreś tam urodziny. Zaraz. Byłam wtedy dokładnie w jego wieku.
- Wiem. Mnie najbardziej podoba się to o wilkach. – Moje ulubione opowiadanie. Pierwsze, które opowiedział mi dziadek, kiedyś do snu. Jak tylko dostałam książkę, przeczytałam je po raz kolejny. Często do niego wracałam. Pamiętam nawet, że kiedyś na jakiś bal w podstawówce przebraliśmy się za ludzi-wilków.
– Idziesz na ognisko?
- Chyba nie. Tata pozwala mi siedzieć na dworze tylko do dziesiątej. Uważa, że jestem jeszcze trochę na to za młody. – Był bardzo smutny z tego powodu. Wiem, że bardzo by chciał tam być z nami.
- Czy wujek jest w domu?
- Tak, ogląda mecz z Harrym i Charliem. - No tak. Zapomniałam, że tata Lei wyszedł, kiedy byłam u niej i dopiero teraz zauważyłam, że na podjeździe obok drzewa stoi radiowóz taty. – Twoja mama też tu jest. – Nie zastanawiając się dłużej weszłam do domu.
- Dzień dobry – krzyknęłam przy drzwiach – Mamo, ale się za tobą stęskniłam. – Byłam w La Push od tygodnia i naprawdę mi jej brakowało. Podbiegłam do niej, przytuliłam i dałam całusa w policzek.
- Cześć, słoneczko. Ja też tęskniłam. Ale się opaliłaś przez ten tydzień. Pewnie spędzacie całe dnie na plaży, co? – Rzeczywiście moja skóra zmieniła odcień z białego na lekko brązowy, ale nadal nie miałam, czym się równać z Jakem czy Leą.
- Dzisiaj siedzieliśmy długo. Praktycznie jeszcze półtorej godziny temu tam byłyśmy.
- Syl mówiła, że robicie dzisiaj ognisko?
- A właśnie, cześć ciociu. Dlatego tu jestem. Czy Jake może iść ze mną? – spytałam robiąc słodką minkę – chociaż na trochę. Obiecuję, że sama go odprowadzę o tej porze, o której będzie musiał wrócić.
- Sama nie wiem. Jest chyba jeszcze trochę za mały.
- Wcale nie! – Jacob wpadł do kuchni – Będę grzeczny obiecuję, będę słuchał się Belli. Proszę…
- Jake, nie możesz siedzieć Belli na głowie. Ona ma wakacje i ma się bawić, a nie niańczyć młodszych…
- To nie problem ciociu, naprawdę. Zresztą będzie tam też Jared i reszta chłopaków. Oni na pewno pomogą. Gdyby ciocia widziała ich dzisiaj na plaży jak się fajnie bawili – na samo wspomnienie tych wygłupów robiło mi się lekko na sercu.
- Musicie porozmawiać z tatą, jak on się zgodzi to możesz iść. – uściskałam ją i skierowałam się w kierunku salonu, gdzie panowie oglądali mecz. Wujek Billy komentował właśnie ostatnią akcję. Tata siedział na fotelu i kiwaniem głowy przyznawał mu rację. Zaszłam go od tyłu, objęłam za szyję i dałam całuska w policzek.
- Bella? Co tutaj robisz? – spytał zaskoczony.
- Cześć tato, wujku Billy, wujku Harry – przywitałam ich skinieniem głowy, a oni mi pomachali. – Wracam od Lei do babci i Jake mnie zawołał. W sumie to mam prośbę do wuja Billa – podeszłam teraz do niego i usiadłam na podłodze obok jego wózka. – Pozwól mi zabrać Jacoba na ognisko. Będę się nim opiekować i odprowadzę do domu. Powiedz tylko, o której. Proszę.
- To chyba nie jest dobry pomysł, Jacob jest jeszcze za młody.
- No może trochę, ale będę miała na niego oko, poza tym będą jeszcze starsi jak np. Emilly z Samem. Przecież nie będziemy siedzieć długo. Mogę odprowadzić go o dziesiątej, przecież i tak do tej godziny może być na dworze. Zresztą stąd jest blisko na klify. Proszę – Nic nie powiedział. Wyjął tylko telefon komórkowy z kieszeni swojej koszuli i wybrał jakiś numer.
– Cześć Sam. Słyszałem, że robicie dzisiaj z dzieciakami ognisko na klifach – chwila ciszy – jest u nas Bella i chce zabrać ze sobą mojego Jacoba – znowu chwila ciszy – OK. Dzięki Sam. Pozdrów Emilly – Schował telefon do kieszeni, spojrzał na mnie – Dobrze, niech wam będzie – usłyszałam jak w kuchni Jake krzyknął z radości. – Ale ma być w domu o dziesiątej i ani minuty później. Sam będzie na was uważał. Synu – zawołał w kierunku kuchni. Chłopak wbiegł do pokoju podskakując ze szczęścia i wdrapał się na kolana taty. Sama zrobiłam to samo. Uwielbiałam wtulać się w jego wielkie ramiona – Masz słuchać Belli i Sama. Ale nie myśl, że robię to za darmo. Myślę, że Charlie przyznasz mi rację - spojrzał na tatę - za to jutro musicie umyć nasz samochód, a że wujek też przyjedzie, jego również.
Razem z Jacobem przytaknęliśmy. I tak musiałabym pomóc w myciu, wiec nie robi mi to większej różnicy. A przynajmniej spędzę trochę czasu u Blacków.
- No to szykuj się młody. Ja lecę szybko do domu się przebrać i zaraz tu się po ciebie zjawię. – Wstałam tacie z kolan, kradnąc mu cmokasa w policzek.
- Bello – zatrzymał mnie w połowie drogi do kuchni – ty też nie siedź tam za długo.
- Spokojnie, Charlie – wtrącił się wujek Harry – z tego co wiem to dziewczyny śpią dzisiaj u nas, więc wrócą razem.
- Wujek ma rację. Załatwiłam to z dziadkami. A poza tym Paul z Embrym mają nas odprowadzić – po raz pierwszy od dłuższego czasu pomyślałam o Paulu i znowu przeszły mnie gorące ciarki.
- Ach. To dobrze. Możesz lecieć. Baw się dobrze córeczko i żebym nie musiał tam jechać na interwencje. – Wszyscy trzej wybuchnęli gromkim śmiechem. Akurat skończyła się przerwa w meczu i wrócili do oglądania i komentowania.
Weszłam do kuchni, gdzie Jacob dostał słowotoku na temat „jak to fajnie jest na ogniskach, że nie może się już doczekać i jak to bardzo mnie uwielbia”. Mówiąc to mocno mnie przytulił. Sama też go objęłam. Trafnie zauważyłam na plaży. Chłopak zdecydowanie urósł. Nie tylko wzdłuż, ale i w szerz. Może ćwiczy razem z innymi? Niewątpliwie dorasta.
- Dobra dosyć tych ochów i achów. Lecę do domu się przebrać. Powinnam tu być za jakieś pół godziny. Masz być gotowy.
- Bella, mam tu w lodówce coś do jedzenia. Uszykuję wam – powiedziała ciocia Syl.
- Dziękuję, ciociu. Jedzenia nigdy za wiele. Zwłaszcza jak ma tam być stado dorastających chłopaków. – Mówiąc to dałam całusa mamie i wyszła z domu Blacków. Przyspieszyłam kroku. Myślałam co jeszcze muszę zrobić zanim znajdę się na ognisku. Wbiegłam do domu. Krzycząc „cześć” dziadkowi czytającemu gazetę w salonie. Babcia krzątała się jak zwykle po kuchni. Wbiegłam po schodach do starego pokoju taty, który teraz służył jako mój. Otworzyłam szafę i wygarnęłam z niej kupkę ciuchów. Szukałam czegoś, co mogłabym założyć. I wtedy wpadła mi w ręce jeansowa sukienka. Tak. To odpowiedni strój na ognisko. Szybko z torby wyjęłam pasujące do nich legginsy i trampki. Na wierzch wezmę sweter, który zeszłej zimy zrobiła mi na drutach babcia Marie. Po chwili stałam już gotowa przed lustrem. Czułam się dobrze w moim stroju, a zarazem na pewno nie jak chłopczyca. Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Lei
- Hej, piękna… - nie zdążyłam nic więcej powiedzieć bo wskoczyła mi w słowo.
- Tylko nie mów, że nie idziesz, bo cię zastrzelę.
- Spokojnie, pewnie, że idę. Tylko podjedź po mnie do Blacków. Są tam moi rodzice – nie chciałam jej mówić, że biorę ze sobą Jake’a, bo na pewno by mi odradzała. Dowie się w swoim czasie. – Chcę się z nimi zobaczyć. Jakoś się doczłapie do nich z tą stertą jedzenia.
- To masz szczęście. Już myślałam, że stchórzysz. Wiesz, masz rację, najwyższy czas dać Embriemu do zrozumienia, że… - urwała.
- No, wyduś to z siebie – zachęciłam przyjaciółkę.
- Że mi się podoba – jednak wymiękła.
- Myślę, że o tym to on wie. Musisz mu pokazać, że jesteś zakochana po uszy – zrewanżowałam się jej za całe popołudnie.
- I kto to mówi. A ty masz zamiar powiedzieć to Paulowi? – Wiedziałam.
- Dziewczyno, wyluzuj. Dopiero dzisiaj to do mnie doszło – co ja gadam? – To znaczy istnieje taka możliwość, że Paul stał się dla mnie kimś więcej niż tylko przyjaciel. Ale to zupełnie inna historia. Wszyscy wiedzą, że ty i Embry macie się ku sobie. A my zawsze byliśmy tylko dobrymi kumplami. Myślę, że on traktuje mnie po prostu jak siostrę.
- Nie gadaj bzdur, Bella. Z resztą sama się dowiesz. Musisz tylko spróbować. Dobra. Zaraz się zobaczymy. Lecę do kuchni szykować jedzenie. Czyli podjechać do Blacków, tak?
- Tak. Lecę też na dół. Babcia uszykowała na pewno coś dobrego, a z tego co wiem ciocia Syl też chce pozbyć się rzeczy z lodówki.
- To Jake jeszcze jej całej nie pożarł? Przecież on rośnie jak na drożdżach.
- Dzisiaj na plaży sama na to wpadłam. Chłopak dorasta.
- I robi się z niego niezłe ciacho, hehe.
- Nie żartuj sobie Leah. Ty pedofilko.
- Nie żartuję. Gdyby nie to, że to jeszcze dzieciak to… - nie dałam jej dokończyć. Jacob to Jake. Znam go od dziecka. Nigdy nie patrzyłam na niego w ten sposób, co na przykład na Paula. Ale mimo to drażniła mnie jej uwaga. Co bym zrobiła jakby Leah spotykała się z moim Jakem? Nie. Nie chcę nawet o tym myśleć. To jeszcze dzieciak. A poza tym ona ma Embriego.
- Bella, jesteś tam? – głos dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak. Dobra. Do zobaczenia – Nie słuchałam co do mnie mówiła. Wyłączyłam telefon i wybiegłam z pokoju. Muszę się czymś zająć. Wbiegłam do kuchni.
- Bella? Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuje, babuniu. Jezus Maria! Aż tyle tego jedzenia. Babciu, jak ja doczłapie się z tym do Blacków? – Stałam przerażona przy stole. Nie mogę znowu dzwonić do Lei. – Cóż jakoś musimy to zapakować tak, żebym dała radę. Albo nie. Mam pomysł – Chwyciłam komórkę i wykręciłam numer do Jacoba. Odebrał po jednym sygnale.
- Tylko nie mów, że się rozmyśliłaś – następny panikował.
- Nie. Ale potrzebna mi twoja pomoc. Musisz tu szybko przyjść. Babcia przygotowała tyle jedzenia, że nie zabiorę się na raz. Tylko szybko. Bo nie zdarzymy wrócić zanim podjedzie Leah.
- To nie możesz powiedzieć jej, żeby przyjechała do ciebie?
- Jacob…
- Dobrze, już dobrze. Zaraz u ciebie będę – rozłączył się, a ja wróciłam do pakowania.
- To Jake idzie z wami? – zapytała zaskoczona babcia.
- Tak. Udało mi się przekonać ciocię i wujka.
- Czy zabrałaś go, dlatego, że cale popołudnie niańczył za ciebie i Leę małego Setha? – W sumie nie pomyślałam o tym. Ale tak, to mogłaby być nagroda. Inaczej to my miałybyśmy go na głowie.
- Babciu, no przestań. Robie to bezinteresownie. Chłopakowi też należy się trochę rozrywki – mówiąc to puściłam jej oczko. Pakowałam właśnie ostatnia miskę z pyszną sałatką, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
- Dobry! – Jacob krzyknął na cały dom.
- Cześć, Jacob. Są w kuchni – Kochany dziadzio. Zawsze na posterunku.
- Jestem. O kurcze, miałaś rację z tym jedzeniem, ale spoko. Mam jeszcze jednego pomocnika. – Dopiero teraz odwróciłam głowę od pakunków. Za plecami chłopaka stał nie ktoś inny jak Paul.
- Cześć. Przechodziłem właśnie obok, kiedy ten wybiegł jak oparzony z domu. Powiedział, ze potrzebujesz pomocy, więc też się zabrałem. – Dlaczego to musiał być właśnie on? Znowu ugięły się pode mną kolana.
- Och… - wydukałam – nawet dobrze się składa, bo jest tego naprawdę sporo – Tym razem nawet na niego nie spojrzałam.
- Bella, co ci się stało? Ty założyłaś sukienkę? Gdzie to napisać?!
- Bardzo śmieszne, Jake. Jestem dziewczyną, jakbyś nie zauważył. A dziewczyny chodzą w sukienkach.
- Ale nie ty. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałaś na sobie sukienkę.
- Całkiem niedawno. Na uroczystości zakończenia roku szkolnego. Zieloną. I wyglądałaś w niej równie pięknie jak teraz – Paul pamiętał. Fakt, chciałam to samo powiedzieć, ale… Zatkało mnie. I chyba nie tylko mnie. Jacob dziwnie przyglądał się to mnie, to Paulowi, który wydawał się teraz lekko zakłopotany. Nie wiem jak długo trwała ta chwila. Staliśmy tak wpatrzeni w siebie, nic nie mówiąc. To było dziwne.
- Fakt – przerwał nagle milczenie mój młodszy kolega – Bella wygląda dzisiaj bardzo korzystnie – oprzytomniałam. Czułam jak moje policzki płoną.
- Muszę jeszcze do ubikacji, a wy podzielcie się paczkami – Musiałam szybko stamtąd uciec. Zamknęłam drzwi od łazienki i… nogi się pode mną ugięły. Zjechałam po drzwiach na podłogę. Schowałam głowę między kolana i próbowałam uspokoić oddech. Co to do cholery było?
- Bella? – Jacob zapukał do drzwi – Jesteśmy gotowi. Poczekamy na zewnątrz.
- Dobrze – mój głos drżał, próbowałam go opanować – Już wychodzę – teraz lepiej.
- Wszystko w porządku? – Jake nie odpuścił. Chyba wyczuł to w moim głosie.
- Tak. – Opanowałam się. – Już kończę. – Wzięłam dwa wdechy i wstałam. Podeszłam do umywalki. Chciałam obmyć twarz wodą, ale przypomniałam sobie, że mam zrobiony makijaż. Napiłam się tylko wody i spojrzałam w lustro. Moje policzki nadal były lekko czerwone, ale nie miałam wyjścia, musiałam już iść. Spuściłam wodę dla niepoznaki. Kolejne wdechy. W kuchnie czekała na mnie tylko jedna mała paczka.
- Zabrali wszystko? – Spytałam babci zaskoczona. Kiwnęła tylko głową.
- Naprawdę wyglądasz ślicznie – Dziadek stał w drzwiach od kuchni.
- Dziękuję.
- Baw się dobrze, wnusiu.
- Dziękuję. A właśnie. Rodzice są u Blacków, więc pewnie wpadną tu jak będą wracać do domu.
- Z tego, co wiem – wtrącił dziadek – mają tu dzisiaj spać.
- Acha. Dobrze. To ja idę. Bo zaraz mnie chłopacy pogonią. Albo Leah jak będzie szybciej od nas u wujka. – Chwyciłam paczkę z jedzeniem, dałam całuska dziadkowi i ruszyłam w kierunku drzwi, gdzie czekali na mnie moi dwaj najlepsi kumple. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Trusiaczek dnia Pią 14:22, 26 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|