|
Autor |
Wiadomość |
Athaya
Zły wampir
Dołączył: 26 Lis 2008
Posty: 398 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z przed ekranu komputera oczywiście
|
Wysłany:
Śro 14:16, 07 Kwi 2010 |
|
Zaopiekuj się moim sercem
[OCC]
[AU]
+18
Spoiler: Przed świtem – dwadzieścia lat później itp.
Beta: kama4a
Streszczenie: Młoda kobieta, Rachel Reynolds, wreszcie spełnia swe największe marzenie, by przyjechać do Ameryki i odnaleźć swoją prawdziwą rodzinę.
Lecz los przygotuje jej jeszcze jedną niespodziankę...
Czy w końcu w jej życiu zapanuje radość, a pustka się wypełni?
NA: Przede wszystkim uczciwie uprzedzam, że w moim opowiadaniu Rachel i Blackowie są sobie zupełnie obcymi ludźmi.
Cóż jest to moje kolejne podejście z tym opowiadaniem na tym forum. Do czterech razy sztuka!
Miłej lektury!
Księga Pierwsza
~*~
Rachel
Prolog
Londyn, 2006 rok
Był środek nocy, kiedy nagle się obudziłam. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, z całych sił próbując zrozumieć, co się dzieje. Przez mój zaspany umysł przebiły się odgłosy, które dochodziły zza drzwi mojego pokoju. Wstałam cichutko i ruszyłam w ich stronę, kurczowo przyciskając moją lalkę Ellę do piersi.
Szepty.
Podążyłam za tym dźwiękiem aż do barierki schodów, uważając, aby żadna deska pod moimi stopami nie zatrzeszczała zdradziecko. Kiedy wychyliłam się za poręcz ku łunie światła na dole rozmowa przybrała na sile.
Byłam w stanie rozróżnić głosy mamy i taty. Rozgniewani debatowali nad czymś bardzo gwałtownie. Cienie majaczące na podłodze poruszały się szybko, nieustannie zamieniając się miejscami.
Rozmowa przeszła w awanturę. Zasłoniłam uszy, by nie słuchać tych wrzasków, ale to nic nie dało. Wciąż słyszałam jak kłócili się o mnie. Po raz kolejny nie mogłam tego znieść.
W ciągu kilku minut wypluwali z siebie żale z szybkością karabinu maszynowego tak, że nie zawsze rozumiałam, co mówią. Nigdy wcześniej nie zachowywali się w taki sposób i bardzo mi się to nie spodobało.
Miałam właśnie zejść i zażądać, żeby przestali, kiedy usłyszałam TO słowo.
- Adoptowana...!
Zmroziło mnie w miejscu, na którym stałam. Upuściłam swoją lalkę na podłogę. Uderzenie plastiku o drewno brzmiało niczym wystrzał, spłoszona spojrzałam w stronę cieni, ale nic nie zauważyli. Nadal się kłócili.
Schyliłam się po swoją zabawkę niczym maszyna, zaprogramowana, by wykonywać tylko jedną czynność. Lalce stłukło się czoło, ale nie przejęłam się zbytnio tym faktem, w myślach analizując słowo, które padło tak niespodziewanie. Doskonale rozumiałam jego znaczenie, gdyż w szkole mieliśmy kilkoro adoptowanych dzieci. Moi rodzice bawili się w dom na niby.
Ostrożnie usiadłam na brzeżku drewnianych schodów prowadzących na strych. Byłam zła na siebie za zbyt gwałtowną reakcję, która omal mnie nie zdradziła.
Złamałam zakaz matki i weszłam tam, gdzie nigdy nie pozwalała mi zaglądać. To był zakazany teren, zawsze zamknięty na klucz. Klucz, który w ciągu kilku sekund wykradłam z szuflady w sypialni rodziców, gdzie też nie mogłam wchodzić.
Tymczasem ja – nieposłuszna córka – zignorowałam to, ośmielona wydarzeniami wykradłam go, i już po chwili przekręciłam zamek. Drzwi zaskrzypiały cichutko zaraz po tym jak zamaszyście je otwarłam.
Nie miałam zbyt wiele czasu, gdyż rodzice mogli pojawić się na górze w każdej chwili. Niepewnie ruszyłam w głąb pomieszczenia starając się nie spoglądać w jego przerażająco ciemne kąty. Tam zawsze kryły się potwory.
Nigdy niczego się nie bałam. Ciemność w zasadzie mnie nie ograniczała, od zawsze łaskawie pozwalała mi spojrzeć na siebie jej oczami. Lecz na strychu było inaczej niż w domu i właśnie to mnie przerażało.
Postąpiłam krok naprzód łajając się w myślach za marnowanie czasu na jakieś błahostki. W tej chwili musiałam znaleźć coś, co nie pasowało do tego miejsca, tylko jeszcze nie wiedziałam, z czym będę miała do czynienia.
Mój wzrok padł na stare biurko z wieloma szafeczkami, bardzo dobrze ukryte tuż za kominem. Przemknęłam cichutko w jego stronę, nie wiedząc jak się za to zabrać.
Przesunęłam wzrokiem po wszystkich szufladach i sięgnęłam ku pierwszej z brzegu. Bezszelestnie wyjęłam ją i usiadłam w miejscu, gdzie promienie księżyca były najjaśniejsze.
Z trudem wyrzuciłam wszystko na podłogę, po czym niepewnie przesunęłam dłonią po papierach. Moje serce dziko galopowało, kiedy sięgnęłam ku pierwszej z kartek.
Nawet nie zauważyłam, kiedy padł pierwszy cios. Następne dobitnie uświadomiły mi, że popełniłam błąd. Zapłaciłam za niego bardzo wysoką cenę, którą postanowiłam zapamiętać sobie do końca życia.
Ból szybko rozlał się po moim ciele przesyłając impuls do mózgu. Przynajmniej zanim zdążyłam się z nim oswoić już nic nie czułam. Ze mną zawsze było coś nie tak, dawno zorientowałam się, że jestem odporniejsza niż inni. Niepewnie uniosłam głowę zdając sobie sprawę, że poleciałam aż pod samo okno na skutek uderzenia.
Byłam bardzo drobnym dzieckiem jak na swój wiek, więc łatwo było mną rzucić niczym marionetką. Zdarzyło się to po raz pierwszy w życiu, nigdy wcześniej rodzice nie podnieśli na mnie ręki. Ta świadomość bolała bardziej niż uderzenie.
Ojciec szybko do mnie podszedł i ignorując moje szamoczące się ciało i matkę rozpaczającą na progu brutalnie zniósł mnie na dół i wsadził do samochodu. Odjechaliśmy zanim kobieta zdążyła do niego dopaść.
W tylnej szybie widziałam jej oddalający się obraz, opadającej na trawnik przed naszym domem w rozpaczy. Nie wiedziałam, co się dzieje i dlaczego wyjeżdżamy. Właściwie nie miałam odwagi nawet się odezwać, niepewna czy za chwilę sama nie wylądowałabym na ulicy.
Mijały minuty, godziny, dni, a my wciąż byliśmy w drodze. Po raz kolejny zmieniliśmy auto, kiedy skończyła się benzyna. Uciekaliśmy.
Byłam brudna, zmęczona i skołowana sytuacją, której nie rozumiałam, a ojciec nie palił się do wyjaśnień. Dosłownie milczał jak zaklęty, kiedy pytałam, dlaczego mnie zabrał.
Miałam bardzo złe przeczucia, kiedy znaleźliśmy się na lotnisku, ale nikt nie chciał mnie słuchać, kiedy wrzeszczałam o pomoc. Ani jedna z tych wielkich postaci nie obejrzała się za mną, gdy próbowałam wydostać się z uścisku. Nigdy nie zrozumiałam, dlaczego.
~***~
Na krótką chwilę oderwałam spojrzenie od okna zaalarmowana dziwnym poruszeniem na pokładzie airbusa. Spokojny jak dotąd personel niespodziewanie upominał wszystkich pasażerów, by pozostali na swoich miejscach. Zaświeciły się światełka przypominające o zapięciu pasów. Wesołe rozmowy umilkły ustępując oczekiwaniu na komunikat pilota. Czekały nas turbulencje na skutek burzy, w którą wlecieliśmy.
Bardzo starałam się zrozumieć, o co właściwie chodzi, ale dopiero dziwny wstrząs wyjaśnił wszystko. Zaraz potem niczym ptak, któremu bez litości podcięto skrzydła, samolot, którym leciałam, gwałtownie obniżył pułap, aż świszczało za oknem i w moich uszach.
Przodkowie mścili się za tak głupi sposób ucieczki, ale przecież nie ja byłam temu winna, więc dlaczego? To niesprawiedliwe!
To on ukradł mnie matce i mściwie chciał wyrwać ze wszystkiego, co znałam!
Od pierwszej chwili nienawidziłam go za to, co mi zrobił, na każdym kroku pokazując, jak bardzo mi się to nie podoba. Raz czy dwa udało mi się nawet uciec, by spróbować wrócić do domu, ale zawsze mnie odnajdywał.
Nie byłam wstanie przeciwstawić się jego potężnym ramionom trzymającym pewnie w żelaznym uścisku nieczułego potwora moje kruche ciałko dziecka.
Głuchy na moje protesty siłą zaciągnął mnie na pokład i teraz miał z tego nauczkę, która o dziwo troszeczkę mnie satysfakcjonowała.
Zbliżaliśmy się do ziemi z zawrotną prędkością zaraz po tym jak uderzył w nas piorun.
Powoli odwróciłam się w stronę pokładu i przyjrzałam się pasażerom wrzeszczącym w panice, samej nie mogąc wydobyć głosu, ten utknął gdzieś w połowie zaschniętego gardła. Niektórzy trzymali głowy między kolanami, tak jak przyuczała nas stewardesa, z zamkniętymi oczyma gorączkowo modlili się, prosząc Boga o ratunek, inni całkowicie bierni nie poruszyli się ani o milimetr jak ja. Byłam w kompletnym szoku, niezdolna by zrobić coś mądrego.
Do diaska, za chwilę miałam skończyć z tym padołem, a ja myślałam jak tu przeżyć.
Ta tycia puszka, którą ktoś śmiał nazwać samolotem, nie miała szansy, by wyjść cało w zderzeniu z ziemią, czy raczej ja nie miałam szansy w tym starciu.
Zaciskając dłonie na oparciu siedzenia przymknęłam oczy modląc się, żeby śmierć nastąpiła jak najszybciej.
Maszyną zatrzęsło potężnie, kiedy jeden z silników zapalił się, na kilka sekund rozświetlając wnętrze pomarańczową łuną. Wiedziałam już, że pilot całkowicie stracił panowanie nad maszyną. Od teraz ona decydowała sama za siebie. Decydowała o życiu dwudziestu osób na swoim pokładzie.
Na krótką chwilę jakaś siła wbiła mnie w siedzenie, kiedy samolot gwałtownie zaczął pikować w dół. Tym razem nie miałam odwagi spojrzeć w bok, nawet, kiedy mój ojciec położył swoją dłoń na mojej, najwyraźniej chcąc dodać mi otuchy.
Nie pomogło mi to ani trochę, nie byłam z nim związana na tyle, by odczuwać spokój, kiedy pozwalał sobie na takie gesty.
Często wyjeżdżał, więc dzieciństwo kojarzyło mi się z postacią malutkiej dziewczynki przylepionej do szyby w ciszy ducha żegnającej tego wielkiego pana.
Wciąż nie mogłam się poruszyć by zagłuszyć chaos, wokół, który docierał teraz ze zdwojoną siłą do mojego umysłu.
Nadal z zamkniętymi oczyma odliczałam czas, jaki mi pozostał do końca.
- Rachel! – głos ojca z trudem przebił się przez potworny hałas.
Nie spojrzałam na niego ani razu od chwili, kiedy zabrał mnie od matki, więc i tym razem nie miałam zamiaru złamać swojego przyrzeczenia.
Kolejne ostre szarpnięcie pociągnęło mnie do przodu, zgięłam się w pół trzymana przez pasy.
Zabolało.
Zaraz potem gwałtowny wstrząs zatrzymał szaleńczy pęd ku śmierci.
Słyszałam potężny huk i odgłos rwącej się stali dookoła mnie, ale najdziwniejsze było to, że nic nie dotyczyło miejsca, na którym siedziałam. Samolot zakołysał się jeszcze ze dwa razy i wreszcie wszystko ustało. Otaczała mnie przerażająca cisza.
Wzięłam kilka oddechów chcąc przygotować się na... Właściwie nie byłam w stanie określić tego, co zobaczyłam później. Jakim cudem nie poczułam żadnego uderzenia ze strony maszyny? Straciłam całkowicie czucie na całym ciele i zupełnie nie rozumiałam, dlaczego przeżyłam!
Niespodziewanie byłam zbyt słaba, by unieść powieki, były jak z ołowiu, kiedy z nimi walczyłam. W głowie okrutnie mi coś pulsowało wybijając nierówny rytm...
Nie miałam sił myśleć.
Samolot ponownie się poruszył trzeszcząc niebezpiecznie, a ja zdołałam uchylić powieki na tyle, by zorientować się, że wisieliśmy w powietrzu, a pode mną była pustka.
Do ziemi było bardzo blisko, tak, blisko, że teraz dziękowałam niebiosom! Zatrzymaliśmy się pomiędzy kilkoma drzewami. Przymknęłam oczy chcąc odpocząć chwilkę.
Po jakimś czasie skołowana i zmęczona zmusiłam powieki, by się uniosły chcąc zorientować się w sytuacji. Ostrożnie rozejrzałam się dookoła, czując każdy mięsień szyi, który mnie bolał, ale wszystkie siedzenia okazały się być puste, kiedy spojrzałam w tamtą stronę. Nie słyszałam niczego, nawet jednego oddechu.
Nie chcąc poddać się panice, która ochoczo wyciągała ku mnie swe macki, zmusiłam się, by unieść ciało nieco wyżej. Od razu tego pożałowałam!
Teraz zorientowałam się, że szyby rozbiły się w drobny mak a przód samolotu gdzieś zniknął. Zdumiona przez kilka chwil wpatrywałam się w najbardziej zieloną trawę, jaką zdarzyło mi się widzieć w życiu.
Pas, którym byłam przypięta do siedzenia, dokuczliwie mnie uwierał w brzuch, skutecznie utrudniając każdy możliwy ruch. Podpierając się o poszarpaną resztkę ściany ostrożnie odpięłam zaczep. Krzyk zamarł mi w gardle, kiedy nagle poleciałam w dół.
Odbiłam się od gałęzi, którą bardzo chciałam schwycić, ale ta zwinnie umknęła moim palcom. Podobnie było z następnymi, dlatego myślę, że to uchroniło mnie przed poważniejszymi uszkodzeniami, lecz na pewno będę miała później dużo siniaków i bardzo mi się ta myśl nie spodobała.
Niczym szmaciana lalka upadłam na jadowicie zielone poszycie lasu.
Tylko moja ręka i noga niefortunnie układały się pod dziwnymi kątami zupełnie nie tak jak powinny. Chciałam poruszyć, chociaż jednym mięśniem, ale ostry ból w całym ciele złośliwie nie pozwolił mi nawet drgnąć.
Wyczerpana zamknęłam oczy.
Ocknęłam się ponownie, kiedy pośród poszycia coś trzasnęło.
- Je... – jęknęłam czując ból gardła i klatki piersiowej. – Jest... Tam ktoś – szepnęłam z wysiłkiem
Las cichutko szeleścił w odpowiedzi tylko przez kilka sekund.
Potem zamarłam ze zdumienia patrząc na ogromne zwierze wpatrujące się we mnie z takim samym zdumieniem.
Stąpało bezszelestnie i jakby trochę niepewnie, szybko zmniejszając odległość między nami. Chyba jednak śmierć będzie okrutna skoro chciała rozprawić się ze mną w taki sposób. Zamknęłam oczy nie mogąc złapać tchu, zbyt dużo ruchu naraz.
Powinnam bardziej się oszczędzać wcześniej, ale teraz? Czy to ważne skoro za chwilę wszystko miało się skończyć? Podskoczyłam, kiedy ciepły oddech odbił się od mojej twarzy.
A więc teraz.
Gwałtownie otwarłam oczy z mocnym postanowieniem, że będę mu patrzyć w ślepia. Potwór przekrzywił niespodziewanie łeb, a ja walczyłam z opadającymi powiekami, które wcale nie chciały poddać się mojej woli.
Niemal się uśmiechnęłam, gdyż tym razem udało mi się wytrzymać trochę dłużej. Ostatkiem sił zauważyłam, że to coś oddala się nieco, zamrugałam, więc z wysiłkiem, by znów nie opuścić powiek.
Usiłowałam zrozumieć, dlaczego zostawił mnie w spokoju.
Tyle słyszałam o atakach zwierząt na ludzi w tym kraju, a ja mimo to miałam umrzeć w bólu i samotności.
Westchnęłam poirytowana, bo miałam coraz mniej energii na walkę z własnym ciałem, która była już męcząca, i niemal siłą spróbowałam się podnieść, akurat w chwili, kiedy stwór zniknął pod osłoną lasu, ale prawa ręka wydawała się być jak z waty, więc wylądowałam z powrotem na plecach. Niespodziewanie przez las przetoczył się huk, aż podskoczyłam.
Nie zauważyłam, kiedy niebo pokryły ciemne chmury rozświetlane przez błyskawice.
Tymczasem mnie przypatrywały się b e z c z e l n i e najpiękniejsze oczy świata.
Potem wszystko się rozmazało. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Athaya dnia Wto 22:51, 18 Maj 2010, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 16:01, 07 Kwi 2010 |
|
Jak jestem pierwsza to najpierw napiszę błędy jakie popełniłaś a raczej jeden błąd:
Cytat: |
Wstałam cichutko i ruszyłam w ich stronę, kurczowo przyciskając moją lakę Ellę do piersi. |
chyba lalkę
Cytat: |
Moi rodzice bawili się w dom na niby. |
to bym wstawiła znak zapytania, ale to moje skromne zdanie.
Opowiadanie tajemnicze, przypuszczam że ta pierwsza część to retrospekcja.
Na razie nie wiadomo prawie nic więc czekam na następny rozdział. Mam dużo pytań ale zostawię je dla siebie.
Życzę weny i pozdrawiam B. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aquarius
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 16:14, 07 Kwi 2010 |
|
Hm, rozglądałam się po googlach i wydaje mi się, że airbus to raczej potężna maszyna, nie tylko na 20 osób.
I zastanawiam się, nie wiem, czy to się wyjaśni w przyszłych rozdziałach, ta druga część dzieje się zaraz po części pisanej kursywą, tak? Ile Rachel ma lat? Z jednej strony trzyma lalkę -> dziewczynka, a z drugiej sposób w jaki myśli zupełnie nie pasuje do dziecka. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 16:17, 07 Kwi 2010 |
|
Już czytałam wcześniejsze Twoje podejście i bardzo się zdziwiłam, kiedy zniknęło. Jest niezwykle tajemnicze i jednocześnie wciągające. Czuję niedosyt, dlatego będę czekała z niecierpliwością. Dlaczego ojciec ją zabrał? Jaki to miało związek z adopcją? I kim jest tajemniczy potwór i najpiękniejsze oczy na świecie? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Athaya
Zły wampir
Dołączył: 26 Lis 2008
Posty: 398 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z przed ekranu komputera oczywiście
|
Wysłany:
Wto 22:30, 18 Maj 2010 |
|
beta: kama4a
Rozdział - 1
Stan Waszyngton 2029 rok
Trzęsienie.
Sporo czasu zajęło mi zastanowienie, co się właściwie działo i gdzie się znajdowałam. Natychmiast ocknęłam się zaalarmowana, kiedy mnie olśniło.
Tym razem na szczęście to były tylko wyboje na drodze, kiedy nawiedziły mnie mary, których miałam nadzieję kiedyś pozbyć się z głowy. Szybko oddychając, w panice przypomniałam sobie tamten dzień i tylko gwałtownie usiadłam alarmując mojego przewodnika Johna.
Nie miałam pojęcia, dlaczego akurat to wspomnienie wróciło i to po tylu latach! Natychmiast wyrzuciłam z pamięci okrutne obrazy, co nie było łatwe. Nigdy jednak nie zapomniałam mojego wybawcy, którego nie widziałam potem już nigdy więcej.
- Wszystko ok? – pytał mój kierowca, raz po raz odwracając się do tyłu i rujnując wszystkie moje myśli zdążające w zadziwiającym kierunku.
Zapewniłam go, że nic złego się nie dzieje, życząc sobie szybkiego rozstania z jego osobą. Nie ufałam mu od pierwszej chwili, kiedy spotkaliśmy się na lotnisku. Bynajmniej nie miałam wyboru, gdyż był jedynym łącznikiem z nowym światem. Nie podobał mi się ani trochę.
Kompletnie nie zadbał o szczegóły pragnąc jak najszybciej wydostać się z terminalu. Przeżyłam szok widząc na parkingu jakieś stare odrapane auto, w którym teraz przeżywałam trudy podróży.
Zupełnie nie w taki sposób jawiła mi się Ameryka, wyglądało to inaczej niż w telewizji. Tym stwierdzeniem zeszłam na ziemię równie szybko orientując się, że nigdzie nie jest tak różowo, jak to kreują w filmach. To był prawdziwy świat.
Z westchnieniem oparłam się o brudną szybę skupiając wzrok na mijanym krajobrazie za oknem. Wciąż i wciąż od kilku godzin mijałam budynki.
Ich niezliczona ilość przytłaczała mnie, były takie ogromne.
Wszędzie dookoła tłoczyli się ludzie, a dźwięk klaksonów okropnie mnie irytował, bo nawet głośna muzyka nie była w stanie ich zagłuszyć. Byłam wdzięczna mężczyźnie, że tak gładko radził sobie z ulicznym ruchem.
Zastanawiałam się, kiedy dojedziemy na miejsce, nie mając ochoty na żadne rozmowy, byłam za to wściekle głodna i już zaczęłam częściej rozglądać się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek restauracji, która mogłaby uratować mi życie.
Niestety pod ręką miałam tylko obrzydliwie ciepłą wodę mineralną. Niechętnie wypiłam kolejny łyk, chociaż niewiele mi to pomogło. Kiedy przebrzmiały kolejne odgłosy burczenia w moim brzuchu odwróciłam się do kierowcy z nadzieją
- Przepraszam, czy możemy się zatrzymać na jakiś posiłek? – spytałam nieśmiało.
- No tak – mężczyzna podrapał się po głowie i nagle, zanim się zorientowałam, skręcił w jakąś boczną uliczkę.
Zatrzymaliśmy się pod jakimś obskurnym, typowo amerykańskim barem, którego zapach, mimo pierwszego wrażenia, sam z siebie przyciągał jak magnez.
Niepewnie ruszyłam ku wejściu uśmiechając się, kiedy nad głową rozbrzmiały dzwoneczki oznajmiając moje przybycie. Panował tutaj ruch jak w ulu, niepewnie przeciskałam się pomiędzy ludźmi chcąc dotrzeć do baru.
Z uśmiechem zasiadłam na jednym z obrotowych krzesełek i jak to w filmach poprosiłam o standardowe jajka na bekonie.
Muszę przyznać, że było to całkiem zabawne przeżycie, miałam ochotę wyciągnąć aparat i zrobić sobie zdjęcie na pamiątkę. Wprawdzie to naturalne spożywać posiłek, ale ktoś taki jak ja był po raz pierwszy w tym kraju i to właśnie było takie ekscytujące!
Z entuzjazmem zabrałam się za swoje zaskakująco dobre jajka, jednocześnie usiłując kompletnie nie zwracać uwagi na spojrzenia innych ludzi bezczelnie zaglądających w mój talerz. To było irytujące i najwyraźniej nikt tutaj nie miał poszanowania dla odrobiny prywatności. Chwilami miałam ochotę pokazać im wszystkim język i warknąć, żeby się wreszcie odczepili.
To właśnie przez takie sytuacje moje chęci do dalszej podróży malały w zastraszającym tempie, nawet w tej chwili walczyłam z myślą, by rzucić to wszystko i wrócić do domu. W obcym miejscu zawsze czułam się niepewnie.
Mój przewodnik już dawno zjadł swoją porcję i niecierpliwie, wybijając szybki rytm palcami na blacie, czekał, aż wreszcie i ja skończę. Trochę mnie to zbiło z tropu, ale potulnie przyspieszyłam przeżuwanie, obawiając się, czy w końcu nie straci swojej cierpliwości. Piętnaście minut później znów byliśmy na tej samej drodze i właśnie opuszczaliśmy granice Portland.
Poczułam ogarniające mnie zmęczenie, więc przymknęłam powieki obiecując sobie tylko troszeczkę przerwy w stróżowaniu.
Po zaledwie kilku sekundach ostry dźwięk telefonu komórkowego wybił mnie ze snu. Ktokolwiek to był, miałam ochotę go zabić! Musiałam odpoczywać więcej niż chwilę, bo słońce było niżej niż ostatnim razem, kiedy nie spałam.
Zaspana przeszukałam kieszenie kurtki i wreszcie odnalazłam telefon. Dzwoniła moja nowa przyjaciółka.
- Hej, Claire – ziewnęłam niekontrolowanie, długi lot dawał mi się właśnie we znaki.
- Hej! Miło cię usłyszeć! – Krzyczała mi w słuchawkę jak opętana. – Gdzie teraz jesteś, bo my za jakąś godzinę będziemy w Port Angeles. Och, nie masz pojęcia jak się cieszę, że zdecydowałaś się mnie odwiedzić! – szczebiotała uszczęśliwiona.
- Ja również – uśmiechnęłam się. – Właśnie opuściłam Portland – mruknęłam nieco sennie. – Przepraszam, nie spałam prawie trzydzieści sześć godzin, ten samolot...
- W porządku, postaraj się jeszcze przez jakiś czas nie zasnąć – doradziła i się pożegnałyśmy.
- Czy mogę prosić, żeby obudził mnie pan, kiedy będziemy na miejscu? – zwróciłam się teraz do kierowcy ignorując wcześniejszą radę Claire. Powieki miałam jak z ołowiu i dłużej już nie byłam w stanie wytrzymać.
- Ok. Z tyłu jest koc – mruknął, nawet się nie odwracając, i to by było na tyle.
Odwróciłam się w stronę bagażnika i wzięłam koc, którym zaraz się nakryłam. Nieustannie zmieniając pozycję, nie mogąc znaleźć tej najwygodniejszej, położyłam się wreszcie tak jak się wydawało najlepiej w tych warunkach. Tylnie siedzenie było wystarczająco szerokie bym mogła się zdrzemnąć.
Z westchnieniem ulgi zamknęłam oczy i odpłynęłam.
To znaczy zrobiłabym to, gdyby nie grające radio i szum kuł pod moim siedzeniem, bynajmniej odpoczynek przyniósł pożądaną ulgę zmęczonemu ciału.
Zastanawiałam się, dlaczego nie mogłam jeszcze zasypiać, tego Claire nie wyjaśniła, a mężczyzna, z którym jechałam, w ogóle nie nadawał się do jakiejkolwiek rozmowy. Wsłuchując się we wrzaski dochodzące z radia długo walczyłam z wszechogarniającym zmęczeniem, co było potwornie trudne.
Miarowe stukanie dochodzące z przodu doprowadziło mnie niemal do furii, ale nie miałam ochoty na żadne sprzeczki, bo facet był jeszcze gotowy wysadzić mnie gdzieś na pustkowiu i zostawić własnemu losowi.
Potrząsnęłam głową odrzucając głupią myśl, ale przezornie spojrzałam na przednie siedzenie, oceniając swoje możliwości w razie niebezpieczeństwa.
Nie wyglądało to za dobrze, on był sporo większy i silniejszy ode mnie, poradziłby sobie bez wysiłku z takim chucherkiem jak ja. Nie miałam wyboru.
Niechętnie przekręciłam się na brzuch i wyciągnęłam książkę z torby usiłując zabić nudę, ale akcja wcale nie była ciekawa. Już po chwili ją odrzuciłam całkiem zniesmaczona. Nigdy więcej nie kupię książki na lotnisku, przereklamowane badziewie!
Ach, dałabym wiele za jakąś rozrywkę, ale przez najbliższy czas nic takiego mnie nie czekało. Co gorsza, powoli znów odczuwałam skutki podróży, tym razem to mięśnie buntowały się przeciwko zbyt długiemu uwięzieniu w jednej pozycji. Potrzebowałam spaceru, ale pustkowie za oknem wcale nie nastrajało do przechadzek.
Zdaje się, że tym razem nadawaliśmy z Johnem na tych samych falach, bo sam niespodziewanie zaproponował chwilę odpoczynku.
Zjechaliśmy na pobocze, co jak dla mnie było całkowitym idiotyzmem, a John odchylił siedzenie w tył i niemal natychmiast zaczął pochrapywać.
Kilka sekund wpatrywałam się w niego ze zmrużonymi oczyma, zastanawiając się, jak zabić go tu i teraz.
Ten dźwięk był najbardziej znienawidzonym w moim życiu. Dawno temu, gdy byłam młodsza, spałam z babcią w jednym pokoju, która też to robiła.
Ani myślałam go dotknąć, więc wzdychając, prychając, i kombinując na wszelkie sposoby, usiłowałam go obudzić, ale te zabiegi nic nie dały.
Zrezygnowana wysiadłam na zewnątrz, z premedytacją zatrzaskując drzwi, i zaczęłam przechadzać się w tę i z powrotem. Pozwoliłam sobie na zrobienie co najmniej dwustu okrążeń wokół samochodu, ale na tym dość!
- To ponad moje siły! – jęknęłam, łapiąc się za głowę.
Zamaszyście otwarłam drzwi i potrząsnęłam facetem, który się przeraził równie mocno, co ja sama swoją gwałtowną reakcją.
Oczywiście od razu przeprosiłam za swoje zachowanie, wyjaśniając, że mamy coraz mniej czasu na takie odpoczynki.
Popędzałam go niczym zawodowy dżokej, kiedy zmarnował za dużo czasu na rozbudzenie się. Kompletnie mnie nie obchodziło, co też tam sobie mruczał wściekle pod nosem, po prostu chciałam już być z Claire i to wszystko! Wreszcie ruszyliśmy w dalszą, równie okrutną, nudną drogę.
Nowym niespodziewanym aspektem były budynki, coraz częściej pojawiające się dookoła. Jakąś godzinę jazdy dalej od naszego postoju uznałam, że jesteśmy już coraz bliżej celu.
Z sarkazmem wypomniałam sobie wcześniejszy postój, który mógłby być znacznie milszy, gdybym poczekała jeszcze troszeczkę, i wszystko przemknęło mi pod nosem. Ugh, ten brak pomysłowości bardzo często był przyczyną moich wyimaginowanych cierpień.
Otrząsnęłam się, nie chcąc zbyt wiele o tym myśleć, bo jeszcze byłam gotowa popaść w rozpacz nad tak błahym problemem.
Podekscytowana rozglądałam się dookoła siebie, niemal podskakując na siedzeniu, wciąż pytając o nowe nieznane mi rzeczy, które mijaliśmy po drodze.
W wyniku tych jakże krótkich rozmówek chyba przestałam tworzyć barierę przed moim przewodnikiem i dałam się wciągnąć w wesołą rozmowę o bzdetach.
Myślę, że właśnie to pozwoliło mi przetrwać ostatnie kilometry, które dzieliły nas od Port Angeles.
Za oknem, ku mojemu zaskoczeniu, słońce chyliło się horyzontowi i wcale mi się to nie podobało. Zostało tak mało czasu na powitania, a ja tak bardzo potrzebowałam odpoczynku!
Ach! Jest wreszcie!
Właśnie minęliśmy tablicę powitalną Port Angeles.
Zaskakujące, ale poczułam się, jakbym była w domu. To niezwykłe uczucie było bardzo przyjemne, chociaż nie bardzo mi się spodobało, że zwolniliśmy nagle, lecz dopiero sekundę później zorientowałam się, że moja podróż właśnie dobiegła końca.
W odpowiedzi na tę myśl uśmiechnęłam się szczęśliwie.
Byłam w nowym domu.
Obserwowałam dwie osoby czekające na mnie na parkingu, kiedy John manewrował samochodem, chcąc podjechać jak najbliżej. Wreszcie zatrzymał się, a ja niepewnie wysiadłam na spotkanie tej łagodnie uśmiechającej się do mnie kobiety.
Towarzyszył jej ogromny mężczyzna, ale to nie było ładne tak gapić się na kogoś, więc skupiłam się na Claire. Powolutku, na zesztywniałych od długiej jazdy nogach, ruszyłam w jej stronę i również się uśmiechnęłam.
Niemal upadłam, bo nagle Claire skoczyła ku mnie, radośnie piszcząc zachwycona, że wreszcie dotarłam. Niewiele niższa ode mnie, o kruczoczarnych włosach i oliwkowej skórze, z ogromnym uśmiechem na twarzy, oderwała się wreszcie ode mnie, przyglądając się uważnie czemuś na mojej twarzy. Zupełnie nie miałam pojęcia, o co jej chodziło.
Poważnie zastanawiałam się, czy przypadkiem się nie ubrudziłam, ale w jej oczach na kilka sekund zapanowała troska.
Postanowiłam nie zastanawiać się nad tym dłużej. Wyplątawszy się z jej objęć zawróciłam po bagaże, które ważyły teraz chyba z tonę.
Zaraz potem z zaskoczeniem wpatrywałam się wielkiego jak ciężarówka mężczyznę, który teraz dopiero do nas podszedł łagodnie przejmując moje torby jak gdyby nic nie ważyły! Podążyłam za nim wzrokiem, znów nie mogąc opanować zdziwienia. Wtedy Claire roześmiała się radośnie po raz kolejny.
- To właśnie mój Quil – mrugnęła do mnie.
- Ten Quil! – Jeszcze raz spojrzałam w stronę samochodu, usiłując pogodzić swoje wspomnienia ze zdjęć z rzeczywistością. – Wow – wykrztusiłam.
- Nie martw się, wszyscy tak reagują, kiedy widzą go po raz pierwszy – westchnęła, dziwnie zamyślona.
Ruszyłyśmy w stronę ich samochodu. Szczęśliwie zapadała już noc, a ja nie marzyłam o niczym innym, tylko żeby wreszcie się położyć. Bynajmniej Claire nieustępliwie gadała i gadała, a ja w miarę możliwości, między jednym a drugim ziewnięciem, starałam się jej słuchać tak uważnie, jak tylko potrafiłam.
Wielki Quil prowadził spokojnie, równo i zupełnie inaczej niż nieco szalony John, którego do tej pory wspominam ze strachem.
Milczał cały czas, odzywając się tylko wtedy, gdy Claire o coś go pytała, pozwalając się nam w ten sposób nacieszyć sobą, aczkolwiek widziałam, jak czasami jego spojrzenie w lusterku szukało Claire, jakby się bał, że za chwilę zniknie. To było dość zabawne widzieć dorosłego mężczyznę zachowującego się niczym dzieciak.
Natychmiast też zarumieniłam się okropnie, kiedy nasze spojrzenia spotkały się na kilka sekund.
Teraz i on się roześmiał, więc szybko odwróciłam się do Claire zawstydzona niczym pensjonarka. Więcej już nie spojrzałam w tamtą stronę, pilnując się na tyle, na ile pozwoliło mi zmęczenie.
- To zdradzisz mi w końcu gdzie jedziemy i co dla mnie zaplanowałaś? – spytałam, starając się odgonić sen.
- Dużo, dużo atrakcji, ale też postaram się cię wprowadzić jak najszybciej w materiały, które udało się odnaleźć na temat twojej rodziny – uśmiechnęła się do mnie.
- Hm... – Rodzina. Dawno temu. Została w domu – przemknęło przez mój zaspany umysł. – Jestem... jestem pewna, że będzie to zajmujące, ale teraz marzę tylko o łóżku! – jęknęłam.
- Dobrze, dobrze słońce, jesteśmy już niedaleko Forks – uśmiechnęła się. – Pojedziemy nieco okrężną drogą do La Push.
- A tak, przypominam sobie – mruknęłam sennie, zamykając oczy. – Rezerwat Indian, w którym mam mieszkać.
- Spokojnie, jestem pewna, że wszystko pójdzie tak, jak powinno, jeśli tylko będziesz dobrej myśli.
Słuchałam jej spokojnego głosu piąte przez dziesiąte, usiłując nie odpłynąć, ale było mi coraz trudniej, zwłaszcza, że kanapa tego samochodu była nadzwyczaj wygodna. Nie wiedziałam gdzie mam zamieszkać i co się teraz wydarzy, byłam zbyt zmęczona i skołowana tym wszystkim.
Moje marzenia urzeczywistniły się i niedługo miałam zobaczyć je na własne oczy. Dziwnie mi było z tą myślą, która zawsze wydawała się być bardziej odległa niż bliższa.
W tym roku jednak wszystko zmierzało ku lepszemu i już nie mogłam się tego doczekać. Łagodna muzyka płynąca z radia musiała mnie uśpić, bo ocknęłam się już pod jakimś domem.
Na progu na wózku inwalidzkim siedział człowiek najwyraźniej czekając właśnie na nas. Tuż za nim w gęstniejącym mroku rysował się niewielki, przyjemnie wyglądający domek, kusząc ciepłem bijącym z wnętrza.
Oderwałam od niego wzrok i skupiłam się na siwiejącym mężczyźnie tuż przede mną. Już dawno temu nauczyłam się ignorować ułomność ludzi w moim otoczeniu, dlatego też wcale mnie nie interesowało, że siedział na wózku, a może byłam zbyt zmęczona, by porządnie się nad tym zastanowić. Powłócząc nogami podeszłam bliżej.
Tymczasem wielkolud zniknął we wnętrzu, zostawiając naszą trójkę samą. Zastanawiałam się jak mam teraz postąpić, czując się trochę niezręcznie, ale to było zupełnie niepotrzebne.
- Witaj, Rachel, jestem Billy Black, ale proszę mów mi Billy – podał mi dłoń.
- Dobry wieczór – oddałam uścisk, ziewając zupełnie niekontrolowanie.
Widząc, jak bardzo byłam zmęczona, wszyscy nagle skotłowali się wokół mnie, popychając jak najszybciej w stronę niewielkiego domu. Odesłali mnie łazienki, którą wielbiłam pod niebiosa za cudownie ciepłą wodę.
Wreszcie mogłam zmyć z siebie ten kurz, ale senność nie znikła.
Całe szczęście zjawiłam się akurat, kiedy dzień chylił się ku końcowi i mogłam zakopać się pod pościelą.
Przepraszając wszystkich zaraz udałam się do wskazanego pokoju i nareszcie byłam tam, gdzie chciałam. Sądzę, że usnęłam zanim jeszcze dotknęłam poduszki.
Życie może sobie spokojnie poczekać dopóki się porządnie nie wyśpię!
Rozdział - 2
Cisza.
Jedynie las szumiał za oknem, ale poza tym żaden inny dźwięk nie dochodził do moich uszu. Takie właśnie były pierwsze wrażenia, zaraz po przebudzeniu się z głębokiego snu, kolejnego dnia w nowym miejscu.
Bynajmniej nie miałam ani trochę ochoty, by podnieść się z nadzwyczaj wygodnego łóżka. Niechętnie przetoczyłam się na drugi bok nie otwierając oczu, i jęknęłam zaskoczona nagłym bólem mięśni na całym ciele. Skutki zbyt długiej podróży zostawiły po sobie pamiątkę.
Westchnęłam.
Spokój, jaki mnie otaczał przynosił niewysłowioną ulgę dziwnie skołatanym nerwom. Znajdowałam się w niewielkim, ale schludnym pokoju, w iście spartańskich warunkach. Postawiłam sobie za cel nadać mu trochę życia, jeśli tylko będę mogła.
Te białe ściany potwornie przypominały szpital. Miałam awersję do szpitali od dzieciństwa.
Odetchnąwszy kilkakrotnie przewróciłam się w pościeli, usiłując ułożyć się jak najlepiej i próbując nie zwracać uwagi na otoczenie, lecz kolejne próby tylko jeszcze bardziej mnie rozbudziły.
Nie całkiem zadowolona ze swojego, wciąż jeszcze zaspanego umysłu, wstałam i powlokłam się powoli na poszukiwanie łazienki. Znów wzięłam prysznic, z pełną premedytacją odkręcając lodowatą wodę. Pomogło.
Otrzeźwiałam dopiero pół godziny później, decydując się wreszcie wynurzyć. Przebrałam się tylko w spodnie i zwykłą bluzkę. Nie miałam sił na suszenie, więc szybko związałam włosy w niedbały węzeł. Zakończywszy toaletę wyruszyłam na poszukiwanie domowników i kuchni.
- Pan... Billy! – W ostatniej chwili przypomniałam sobie jego wczorajszą prośbę, by zwracać się do niego po imieniu.
Domek był tak mały, że bardzo szybko odnalazłam maleńką kuchnie, która od razu mi się spodobała. Wyglądała niezwykle swojsko i aż zapraszała do użycia tych wszystkich sprzętów, które mogły kryć się w szafkach.
Najpierw jednak podeszłam do stołu, gdyż leżała na nim kartka zaadresowana do mnie. Nieco zdziwiona sięgnęłam po nią i otworzyłam. Wiadomość była od Billy’ego.
Rachel.
Przepraszam, że mnie nie było, kiedy się obudziłaś, ale już dawno obiecałem mojemu przyjacielowi Charliemu wypad na ryby. Claire dzwoniła, by przekazać, że zjawi się za jakąś godzinę. Czuj się tutaj jak u siebie w domu. Do zobaczenia.
Billy
Zamarłam w miejscu wpatrując się w kartkę kompletnie zdumiona. Rozejrzałam się dookoła siebie i znów jeszcze raz przeczytałam wiadomość.
Długą chwilę zajęło mi zrozumienie, że za przyzwoleniem staruszka mogę wejść do kuchni i przejrzeć wszystkie szafki nie krępując się niczym...!
Przyzwoitość nadal trzymała mnie w miejscu, na równi walcząc z pokusą i głodem, który głośno dał o sobie znać. Ruszyłam do lodówki nadal nie wierząc, że zaraz dobiorę się bez pardonu do czyjegoś jedzenia.
Cóż, kiedy mój wzrok odnalazł kilka smakowicie wyglądających produktów natychmiast zapomniałam o niedawnych dylematach, i kiedy już wszystko przetrawiłam, postanowiłam się odwdzięczyć. Zrobiłam sobie zwykłe kanapki.
W trakcie posiłku przeszukiwałam zakamarki pamięci, zastanawiając się nad porządnym przepisem, który wynagrodziłby im to, co dla mnie zrobili. Odrzuciłam ten pomysł równie szybko, jak się pojawił, Nie miałam jak ruszyć się z domu i tym bardziej nie wiedziałam nawet, w którą trzeba iść stronę do najbliższego sklepu.
Postanowiłam poczekać na Claire, która z pewnością pokaże mi wszystko od początku. Pozostało mi wypytać, co takiego jedzą tutejsi mieszkańcy i samej spróbować swych sił wraz z nowymi przepisami.
Tymczasem przed domem zatrzymał się ten sam samochód, którym wczoraj przyjechałam, lecz dziś wysiadła z niego tylko Claire.
Znalazła się w środku szybciej niż zdołałam pomyśleć i od razu usiadłyśmy przy kuchennym stole rozmawiając o wszystkim, co mnie ominęło w trakcie podróży samolotem.
- W najbliższym czasie organizujemy małe ognisko ze znajomymi, będzie genialna zabawa i dzięki temu poznasz wszystkich za jednym zamachem – rzuciła od niechcenia.
- Wszystkich? – nie byłam pewna, ale to chyba zabrzmiało jakbym wpadła panikę na samą myśl o spotkaniach. - O... ok – zgodziłam się, nie do końca przekonana.
- Genialnie! – aż podskoczyła na stołku. – A teraz, hm... Przyniosłam ze sobą materiały – dodała ostrożnie, przyglądając mi się uważnie.
Na kilka sekund skamieniałam nie spodziewając się, że to nastąpi tak szybko, już na drugi dzień od przyjazdu!.
Dobrą chwile zajęło mi oswojenie się z tą jakże trudną myślą.
Wzrok samoistnie wędrował ku sporej białej kopercie, którą Claire trzymała w dłoniach. Głęboko oddychając, żeby się uspokoić, wreszcie skinęłam na zgodę.
Rozwiązanie sznureczków zajęło mi całą wieczność, ale to wszystko przez trzęsące się dłonie. Szumiało mi w głowie z emocji, bo oto miałam namacalne dowody swojej przeszłości i już za chwilę miałam w końcu je poznać!
Papier zaszeleścił głośno, kiedy otwierałam kopertę...
W tym momencie stało się coś dziwnego i... I nie mogłam! Odrzuciłam dokumenty daleko od siebie i nakryłam twarz dłońmi. Ciężko przełknęłam gulę w gardle, która utrudniała oddychanie.
Odwróciłam głowę, żeby Claire nie widziała moich łez.
- Spokojnie – szepnęła. – Wrócimy do tego, jak tylko poczujesz się na siłach...
- Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będę w stanie – weszłam jej w słowo.
- Cii – po prostu mnie przytuliła.
- Potrzebuję stąd wyjść. Jeśli za chwilę czegoś nie zrobię to oszaleję! – jęknęłam. – Trzymaj to dla mnie, dopóki... Dasz mi to dopiero, kiedy ci pozwolę.
- W porządku – Claire kiwnęła głową na zgodę. – Przejdziemy się?
Propozycja była niebywale kusząca, ale przedtem musiałam się nieco ogarnąć, nie wypadało pokazać się ludziom w takim stanie.
Szybka ucieczka dała mi czas na opanowanie się na tyle, by jako tako funkcjonować. Nigdy więcej nie pozwolę sobie na taki wybuch!
Te papiery powinny zniknąć stąd jak najszybciej. Jeszcze nie byłam gotowa na poznanie swojej przeszłości. Zbyt wiele naraz...
Zajęłam głowę dla pewności czymś innym, szybko osuszyłam włosy i włożyłam czapkę, pragnąc stać się niewidzialną osobą podczas naszego wyjścia.
Nie miałam najmniejszej ochoty narażać się na kolejnych ciekawskich, przyglądających mi się, jakby po raz pierwszy w życiu widzieli człowieka.
Byłam gotowa na spotkanie nowych, i za razem niezwykłych rzeczy na swojej drodze, ale bez dodatkowych podniet.
Ostatecznie rzecz biorąc niewiele zobaczyłam w rezerwacie, zatrzymując się po drodze w starym domu przyjaciółki. Po pierwszym szoku na widok okrutnie oszpeconej twarzy Emily Uley, zgodziłam się przysiąść i zjeść, bo według niej coś blado wyglądałam. Nie obchodziło mnie to, ale nie pisnęłam ani słówka dzielnie zjadając drugą z kolei muffinkę. Cokolwiek to było smakowało przepysznie.
Gdy już przełknęłam kolejne kęsy przeprosiłam na chwilę obie panie, znikając na zewnątrz. Z nieznanych mi powodów potrzebowałam odetchnąć czystym powietrzem. Atmosfera w tym domu była na pierwszy rzut oka co najmniej dziwna.
Odezwała się we mnie ciekawość, której nie powstrzymałabym, jeśli zadałabym pierwsze pytanie. Najwyraźniej nie dotyczyło to mojej osoby, więc postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy tym problemem.
Dom otaczał zielony, jak wszystko tutaj, las, któremu przyglądałam się bez celu, starając opanować nagromadzone emocje.
Po kilku głębokich oddechach, gotowa na następną rundę, zawróciłam do środka, niechętnie wmontowując uśmiech na twarz. Obie kobiety zamilkły na kilka sekund, kiedy tylko wróciłam, a Emily spojrzała na mnie ze współczuciem.
Odwróciłam głowę nie mogąc patrzeć jej w oczy, nigdy przecież nie oczekiwałam z niczyjej strony pomocy, ani tym bardziej jakichkolwiek uczuć. Ta część mnie umarła dawno temu.
Nauczyłam serce radzić sobie z tym faktem, kiedy jeszcze wędrowałam między rodzinami adopcyjnymi jako dziecko. Podawali mnie sobie z rąk do rąk niczym szmacianą lalkę, jak zabawkę, której nigdy tak naprawdę nie chcieli, oddając równie szybko, kiedy się znudziła.
Skrzywiłam się na te wspomnienia, były zbyt wyraźne, zbyt mocno jeszcze bolały, a nie tego tutaj szukałam. Nie lubiłam tam wracać. Nasunęłam daszek czapki na oczy odmawiając dalszej konwersacji. Z premedytacją opuściłam kąciki ust w dół, żeby wreszcie dały mi spokój.
Poczułam, że ktoś mnie przytulił, więc łaskawie pozwoliłam sobie na jedno uderzenie serca w zamian za ten gest. Obiecałam sobie, że będzie to jeden jedyny wyjątek.
- Więc – uniosłam wreszcie głowę spoglądając na Claire, – chcesz jeszcze trochę pozwiedzać czy odprowadzić cię już do domu? Wyglądasz na zmęczoną – dodała.
- Idziemy – od razu się podniosłam z ochotą. – Emily, dziękuję za muffinki, były przepyszne i jestem pewna, że jeszcze się zobaczymy – wykrzywiłam usta, chcąc się uśmiechnąć.
- W porządku, kochana – zaśmiała się. – Możesz wpadać, kiedy tylko będziesz miała na to ochotę.
- Dziękuję – wycofałam się do drzwi, ciągnąc za sobą wciąż jeszcze oglądającą się za siebie brunetkę.
Nakazałam sobie stanowczo spokój, obawiając się ataku paniki, który ogarniał mnie w takich chwilach jak ta. Ujęłam dłoń przyjaciółki i ruszyłyśmy w dalszą podróż.
Powolutku, bez pośpiechu, podążyłyśmy ku atrakcji, którą Claire uważała za nadzwyczaj ciekawą. Wybrała szeroką ulicę pnącą się ku górze, szczęśliwie bez natłoku trąbiących samochodów.
Moim skromny zdaniem to niewielu było tutaj ludzi i niewiele się działo.
Musiałam przyznać sama przed sobą, że spacer był nawet przyjemny.
Czasami obracałam się wokół, własnej osi by móc podziwiać wszystko z każdej możliwej perspektywy. Żałowałam, że nie miałam przy sobie aparatu, gdyż wędrówka stała się szalenie zajmująca.
Wszystko było Ameryką w pełnej krasie, zwłaszcza mieszkańcy tego urokliwego miejsca. Trafiłyśmy na targ, gdzie trafiłam na orzechy o dziwnym, słodkim smaku, z domieszką soli. To dziwne, ale smakowały całkiem nieźle. Kupiłyśmy ich sporo, co wprawiło Claire w wesoły nastrój.
Ja bym raczej jej dobry humor nazwała naśmiewaniem z mojej nieporadności nad nowym odkryciem. Dostanie się do smacznej zawartości twardej skorupki wcale nie było takie łatwe, ale na szczęście szybko załapałam właściwą technikę.
Brunetka chciała mi pokazać muzeum.
- Nie, muzea to najnudniejsze miejsca na ziemi! Co z tego, że przedmioty mają ciekawą historię, jeśli są zgromadzone w jednym wielkim miejscu, które trzeba zwiedzić w ślimaczym tempie? – zaprotestowałam.
- Jesteś przezabawna – zachichotała. – Więc zawrócimy i odwiedzimy stadninę koni. Może jak posłuchasz naszych legend to zmienisz zdanie.
- Legend? – spojrzałam na nią zaciekawiona. – Jakich? Powiedz. Uwielbiam różne dziwne opowieści – usta jakoś tak same ułożyły mi się w uśmiechu.
- Oj, to legendy indiańskie – przewróciła oczami. – Starszyzna pała pragnieniem, żeby kolejne pokolenia przekazywały rodzinne wierzenia i tradycje, i tak dalej, i tak dalej...
- Mimo to jestem pewna, że są ciekawe! To kiedy najbliższa audycja?
Nasz śmiech zwrócił uwagę siwowłosego staruszka i jego psa, który przekrzywił łeb jak gdyby zastanawiał się, co te idiotki wyprawiają, rujnując błogi spokój dzisiejszego dnia. Umilkłyśmy natychmiast uciekając jak najszybciej od jego karcącego wzroku.
Gdy już byłyśmy dostatecznie daleko Claire wyjaśniła mi, że to był Stary Quil Ateara, jeden ze starszyzny, i to właśnie on najczęściej wprowadza młode pokolenia w mistyczny świat przodków. Obejrzałam się za siebie zastanawiając się, jak stary jest ten człowiek.
Od razu spodobała mi się świadomość, jak bardzo mieszkańcy muszą szanować tradycje ludowe. Tutaj wszystko było zupełnie inne od tego, co znałam dotychczas.
Zazwyczaj nigdy nie nudziłam się zbyt szybko, ale ta stadnina byłą nęcącą przygodą i nie mogłam odmówić sobie spotkania z tymi pięknymi zwierzętami.
Roześmiane i zdyszane szaleńczą gonitwą dopadłyśmy wreszcie samochodu.
Jeszcze długo nie mogłyśmy się uspokoić, kiedy to zmierzałyśmy ku owej stadninie. Ulica, która do niej prowadziła, okazała się być po prostu ubitą ziemią rudawego koloru, biegnąca tuż pod lasem po lewej stronie i ogromnym padokiem po prawej, z masą wybojów, na których podskakiwałyśmy jak szalone.
Dojazd nie zabrał nam wiele czasu, ale chyba tylko dlatego, że miałam okazję oglądać, jak towarzyszy nam grupa mustangów ścigających się z samochodem. Przodował im piękny czarny koń i mogłabym przysiąc, że przypatrywał się właśnie mnie!
Nie pisnęłam nawet jednym słówkiem, bo chyba uznano by mnie za kompletną wariatkę.
Nieustannie zerkając w stronę zwierzęcia czekałam, aż dotrzemy na miejsce. Stadnina i za razem ogromne ranczo mieściło się na samym końcu drogi dojazdowej. Jego właściciel już na nas czekał z uśmiechem, natomiast konie za płotem pobiegły dalej.
Okazał się nim być biały chłopak o naprawdę wesołym usposobieniu, które się udzieliło także mnie. Zaśmiewaliśmy się we trójkę z wesołych żartów w trakcie zwiedzania stadniny.
Była niemal pusta, gdyż zwierzęta były właśnie na wybiegu, żeby się rozruszać. Czułam się zadziwiająco swobodnie w tym niezwykłym miejscu i wcale nie miałam ochoty gdziekolwiek wracać. Humor nareszcie postanowił wrócić na miejsce, za co byłam wdzięczna.
- Przepraszam, ale tak zajęły mnie te konie i twoje żarty, że nie miałam okazji spytać o twoje imię – o zgrozo, chyba się zarumieniałam. – Jestem Rachel.
- Rob – krótko uścisnął mi dłoń. – Będziesz na ognisku? – zapytał wesoło.
- Myślę, że tak – uśmiechnęłam się.
Tę niezwykle dziwną rozmowę przerwało donośne dudnienie, a potem powietrze przeszyło rżenie koni. Jak się później dowiedziałam, to w ten sposób domagały się uwagi i nie odpuściłyby do upadłego.
Zwierzęta były na tyle blisko, że miałam okazję przekonać się, jak są ogromne. Początkowa chęć, by podejść, uleciała jak dotknięciem różdżki.
Te konie były piękne, ale też przeogromne! Czarny mustang prychał i bił kopytem ziemię, potrząsając łbem, jakby przytakiwał moim myślom.
Zamrugałam raz czy dwa nie wierząc własnym oczom, a zaraz potem zostałam niemal zaciągnięta pod sam płot. Koń się uspokoił i podszedł do mnie obwąch*jąc uważnie. Bałam się choćby poruszyć, ale kiedy podstawił pysk pod moją dłoń przepadłam. Powolutku, z przyjemnością przejechałam dłonią po delikatnej sierści.
- Jestem Rachel, miło mi cię powitać – szemrałam cichutko, kiedy nagle w jego oczach zobaczyłam czystą panikę. - Co...? Hej! Spokojnie, nie ma niebezpieczeństwa. Cii! – wyciągnęłam do niego dłonie chcąc uspokoić, ale nie potrafiłam.
W tym samym momencie stworzenie uskoczyło w bok rozdymając nozdrza i rżąc, jakby było przerażone. Co gorsza, cały czas stawało dęba, odsuwając się na kilka kroków i łypiąc na mnie przerażonymi ślepiami.
Odwróciłam się do Roba, żeby zapytać o przyczynę, ale ten porwał Claire w głąb stajni, która rozpływała się nad źrebięciem. Żadne z nich nie zareagowało na panikę pośród koni. Już miałam do nich dołączyć, ale ku mojemu zdumieniu zza rogu wyłonił się mężczyzna zmierzając w moją stronę.
Zahipnotyzowana wpatrywałam się w grę mięśni jego ramion pod koszulką, kiedy dźwigał siodło dla koni. Nie widziałam jego twarzy, gdyż nasunął rondo kapelusza nisko na czoło. Długą chwilę zmagałam się z własnym ciałem zanim wykonałam jakikolwiek ruch. Obecność nieznajomego skutecznie mnie rozproszyła. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Poruszałam ustami, ale żaden dźwięk z nich nie wypłynął.
- Przepraszam – głos mi zadrżał, kiedy w końcu zdołam coś powiedzieć. – Ten koń nagle spanikował, może trzeba kogoś zawołać? – spytałam, wskazując na zwierzę i nie widząc kompletnie żadnej reakcji z jego strony.
- Bo się mnie boi – warknął, i nawet na mnie nie patrząc poszedł dalej.
Musiałam się oprzeć o płot na skutek jego słów i gwałtownych dreszczy przebiegających po moim ciele. Nie możliwe, abym tak reagowała na sam dźwięk jego głosu! – odezwał się panicznie głosik w mojej głowie, a diabeł już tańczył na widok smakowitych tyłów jegomościa. Doprawdy, zachowywałam się jak idiotka! Potrząsnęłam głową starając się od niego oderwać wzrok, ale nie potrafiłam tego zrobić.
Nie mogłam przestać na niego patrzeć, dopóki nie zniknął we wnętrzu budynku. Długą chwilę nie byłam w stanie poruszyć nawet jednym mięśniem po chwilowym szoku.
Dopiero kiedy Claire zamachała mi dłonią przed oczyma, ocknęłam się i zarumieniałam. Wściekła na reakcje własnego ciała próbowałam to pokryć dobrym żartem. Nieustannie powracałam wzrokiem do małego pomieszczenia, mając nadzieję na powtórkę, ale ten ktoś więcej się nie pojawił.
Byłam zawiedziona.
- Kto to? – udało mi się w końcu wydusić.
- Kto? – spytał Rob, kiedy dołączył do nas chwilę później.
- Ach, nie ważne! – machnęłam na to wszystko.
W głowie ciągle miałam jego niesamowity obraz i... I co?
Mogłam tylko pomarzyć, że taki smakowity gbur zainteresuje się mną. Westchnęłam zrezygnowana i troszeczkę zmęczona. Zmiana czasu to okropny stan, w którym człowiek czuje się, jakby był pijany, mimo iż spał calutką noc. Zastanawiałam się, kiedy ten stan minie, bo trudno było mi się dłużej skupić na czymkolwiek.
Mimo tych niedogodności i zadziwiających wydarzeń miałam wrażenie, że dzień był zdecydowanie udany. Miałam nawet okazję przeżyć niezwykłe przygody. Tego... o tym facecie koniecznie musiałam jak najszybciej zapomnieć! Znów zachowałam się niczym idiotka, musiałam przywołać się do porządku.
Zachowanie równowagi w takim stanie było nie lada wyczynem, a ja potrzebowałam odpoczynku. Pożegnałam Roba krótkim uściskiem i wsiadłam do samochodu, a Claire jeszcze przez chwilę z nim o czymś rozmawiała.
Oboje na chwilkę zmarkotnieli i wyglądali, jakby mieli się za chwilę pokłócić, albo ja miałam przywidzenia, bo sekundę później wybuchnęli wesołym śmiechem. Chłopak przytaknął słowom dziewczyny i wesoło do mnie pomachał na pożegnanie.
Nie będę pytać, nie będę pytać, to nie moja sprawa powtarzałam sobie tą mantrę do chwili, gdy Claire wsiadła. Odetchnęłam z ulgą i nie odezwałam się ani słówkiem.
Do domu wróciłyśmy w milczeniu, choć nie wiedziałam, jaki jest tego powód. Nie znałam jeszcze dobrze swojej przyjaciółki i ta myśl wcale nie poprawiła mi humoru.
Powrót okazał się znacznie dłuższy niż myślałam. Przez większą część drogi milczałyśmy, tylko moja przyjaciółka od czasu do czasu odbierała telefony, przez co wlokłyśmy się straszliwie, a ja wciąż wyglądałam na każdym rogu glin, które mogłyby nam wlepić mandat za te dzikie manewry.
Niesamowite było to, że jeszcze nie widziałam ani jednego policjanta. Hm. Po krótkiej chwili uprzytomniłam sobie, że jestem teraz w rezerwacie i tutaj wszystko działa na innych zasadach. Trudno było mi się do tego przyzwyczaić.
By nie myśleć za dużo i nie sfiksować zaczęłam się przysłuchiwać krótkim rozmowom brunetki.
Ku mojemu zdumieniu chyba wszyscy już widzieli, że będzie spotkanie na plaży i zgłaszali gotowość uczestnictwa. Wieści roznosiły się błyskawicznie.
Domyśliłam się, że jednym z powodów jestem ja sama, a wszyscy pałają chęcią obejrzenia nowej. Skrzywiłam się na tę myśl, życząc sobie jak najszybciej zakończyć ten rozdział. Duże zbiorowiska ludzi przerażały mnie, wtedy nie byłam sobą. Ale nie miałam wyboru. Zdecydowano za mnie dawno temu, a ja nie potrafiłam się temu sprzeciwić.
Pozostało mi czekać, aż ten dzień nadejdzie i przekonać się, co z tego wyniknie.
CDN. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Athaya dnia Wto 22:41, 18 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|