|
Autor |
Wiadomość |
madzia_lenka
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Cze 2009
Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Pon 16:20, 22 Mar 2010 |
|
Wow;) kurcze fajnie że ich znajomość się rozkręca;) i czyżby Rosalie była tutaj wredną suką, albo coś w tym stylu? W sumie byłoby fajnie, bo w większości ff Alice Bella i Rose tworzą , jakże zgrany zespół, no więc byłoby to miłą odmianą... Cóż a Newton to po raz kolejny mega dupek i do tego bezczelny, aż się dziwię, że Bella po prostu nie walnęła go w twarz, albo przynajmniej zjadła gdzieś indziej...
Mam nadzieję, ze nie porzucisz "Cytryn" bo to jest naprawdę dobre i to jak najbardziej ma to COŚ, co sprawia przyjemność czytania... w każdym calu, a postacie są "prawdziwie" wykreowane, tak jakby faktycznie żyły własnym życiem, gdyż nie mają w ciągu dnia 15 osobowości, były pyszne i puste jak kalorie po zjedzeniu 3 czekolad., czy jeszcze nie wiadomo co... w każdym bądź razie podoba mi się pomysł z alter ego...
A i postaram się komentowac, każdy nowy rozdział, bo czytam Twoj ff regularnie, tyllko przeważnie nie mam weny na napisanie czegoś konstruktywnego. Wybacz.
NO I LUDZISKA APEL DO WAS:
JEŚLI CZYTACIE TO ZASTAWCIE COŚ PO SOBIE
MOŻE TO UTWIERDZI MOCNIEJ KWARECZKE W
PRZEKONANIU, ŻE TO NAPRAWDĘ JEST FAJNE;)
Weny, chęci i czasu na spożytkowanie ich
Pzdr;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
belongs_to_cullens
Wilkołak
Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 21:53, 25 Mar 2010 |
|
Gratuluję świetnego pomysłu. Bella i jej przemiana, a właściwie przemiana tylko pozorna, bo w środku ciągle mamy zakompleksioną, otyłą Bellę.. Myślę, że to historia wielu dziewczyn, opisujesz to tak, że bez problemu wierzę w to, co się dzieje.
Jestem bardzo ciekawa, co kieruje Edwardem? Dlaczego jej nie polubił? Przypuszczam, że postrzega Bellę, jako pustą lalę, ale czy to wzbudzałoby w nim aż taką agresję? I ciekawi mnie, jak zmieni się jego podejście do niej, po tym jak ją uratował?
Życzę weny! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 22:03, 26 Mar 2010 |
|
Nie wiem dlaczego nie napisałam komentarza, bo pamiętam, że go czytałam- ten poprzedni.
Ogólnie podoba mi się cały ff. Przemiana Belli a teraz niepokorny i skryty Edward. jestem ciekawa jak wyglądała w rudych włosach - jakoś nie umiem tego sobie wyobrazić. A co do Mike'a to nawet bym się po min tego spodziewała. Ale na szczęście w pobliżu był Edward, ale jak on się tam właściwie znalazł. Mam nadzieję, że dowiem się tego w następnym rozdziale. Edward nie powiedział wszystkiego Alice :
Cytat: |
- Nie ma problemu, serio! - Uśmiech Alice wydawał się szczery. - Każdemu się zdarza źle poczuć, przecież to normalne. |
Jestem ciekawa dlaczego ? Chyba jestem zbyt ciekawa! A ostatnią rzeczą jaka mnie interesuje to to spotkanie Edwarda z Bellą
Cytat: |
o siedemnastej pod Wall Martem |
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie.
B |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
alice1995
Wilkołak
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 16:49, 27 Mar 2010 |
|
A jacie! To było coś, naprawdę tego było trzeba. Taka konfrontacja, ta sympatia Alicei i niechęć Rosalindy. Bardo fajnie to wplotłaś w tekst. Najciekawsze było to, że Edzio nic nie wygalał, ten to jest na serio nie obliczalny. Gratulacje. Ciekawa jestem co będzie dalej i co się stanie o 17.00. Eh... pisz dalej.
Weny życzę
Alice |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Invisse
Zły wampir
Dołączył: 19 Lip 2009
Posty: 355 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 43 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 19:17, 27 Mar 2010 |
|
Wyrodna przybywa, jak zwykle - ostatnia
Nie rozumiem zupełnie, dlaczego Bella postanowiła zataić sprawę Mike'a. Bells, whyyy? Co za miłosierna samarytanka! A dalej... głupia, samą siebie obwinia! Dobrze, że ma w głowie taką mądrą duszyczkę, Jasmine, bo w przeciwnym razie zmusiłabym Cię do wplecenia do tej historii mojej postaci, bym mogła jej nawrzucać
Edward... zaczynałam wierzyć, że jest wampirem Traumatyczna przeszłość, hę? *miewa wizję* W sumie to już sobie wyobrażam, co to takiego mogło być - patologiczna rodzina? A dziś o siedemnastej pod Wall Martem... hej, dziś już była siedemnasta, chcę wiedzieć, co się zdarzyło xP A tak na serio, myślę, że wyzna jej, że... przez jego traumatyczną przeszłość zwykł ćpać w godzinach nocnych. Niee, nie zrobiłabyś mu tego
Cytat: |
Takich jak on powinni wieszać na uschniętych drzewach! I to bynajmniej nie za szyję! |
*wyszczesz* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kwareczek
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Wrz 2009
Posty: 15 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Las w środku Zabrza
|
Wysłany:
Czw 22:14, 22 Kwi 2010 |
|
Wraca córka marnotrawna. Możecie mnie ćwiartować, łamać kołem i rozwlekać końmi, pokornie przyjmę wszystko. Zawiniłam i korzę się, przyjmując winę na siebie. Tylko błagam, nie porzucajcie "Cytryn"! Mogłabym się tłumaczyć, że brak czasu, kolokwia, święta, ale powiem tylko, że pałałam gwałtowną nienawiścią do rodzaju męskiego i nie chciałam zepsuć ważnego rozdziału jadem. Teraz jest już lepiej, więc stworzyłam sześciostronicowe brednie. Miało być inaczej, ale oczywiście wyszło jak zwykle :P
W ramach przeprosin daję trochę dłuższy rozdział, ponieważ pisało mi się dziś wyjątkowo dobrze. Mam nadzieję, że będzie Wam się podobał, starałam się :)
W tekst wplecione są dwa cytaty, jeden dosłownie tłumaczony z piosenki angielskiej, drugi pochodzi z polskiego, bardzo znanego przeboju. Mam nadzieję, że je znajdziecie :)
Kończę już gadanie, enjoy the reading!
***
Siedziałam jak na szpilkach w moim Chevrolecie i niecierpliwie wyglądałam przez okno na parking przed Wall Martem. Była 16.54 i miałam jeszcze sześć minut do spotkania z Edwardem Cullenem. Nie miałam pojęcia, o czym chce ze mną rozmawiać, ale miałam nadzieję, że chociaż wyjaśni, dlaczego jest tak niechętny mojej osobie. Ale z tym chłopakiem nigdy nic nie wiadomo, są chwile, gdy zachowuje się jak kobieta w ósmym miesiącu ciąży...
16.56. Kurczę, jak ja się denerwuję. A jeśli nie przyjdzie? Albo przyjdzie i mnie wyśmieje? Albo przyjdzie i powie, że żałuje, że uratował mnie przed Mikiem? Albo powie, że jestem kolejną nic nie wartą pustą idiotką, która leci na footballistę a potem udaje skrzywdzoną ofiarę i szuka cholernego księcia z bajki, który ją uratuje? Albo...
Albo przyjdzie i wyjaśni ci, dlaczego zachowuje się jak rozkapryszone dziecko i traktuje cię jak powietrze! Boże, dziewczyno, czego się tak stresujesz, to tylko kolejny chłopak ze szkoły!
Wcale nie! On jest jakiś dziwny, jest w nim coś, co mnie przyciąga, ciebie nie?
Jasne, że jest. Facet jest absolutnie boski, za jego uśmiech można dać się pokroić, ale to nie zmienia faktu, że jest strasznie dziecinny! Obraża się za byle co, zmienia zdanie jak dziewczyna ubrania, nie umie wziąć odpowiedzialności za swoje czyny, co więcej, traktuje cię jak śmiecia. Jest cholernym egoistą, zadufanym w sobie bubkiem, który myśli, że z powodu tego, że jest bogaty i przystojny może rozstawiać innych po kątach. Pewnie w ogóle nie przyjdzie!
Jasmine, zamknij się! Nie pozwolę, żebyś tak o nim mówiła, nie i kropka. Jeżeli masz zamiar gadać takie głupoty, wynoś się z mojej głowy i nigdy nie wracaj!
Bello, czy ty się przypadkiem nie zakochałaś?
Nie.
Ale skoro tak go bronisz, to tak musi być!
Nie!
Moja droga, nigdy nie zachowywałaś się tak irracjonalnie, przyznaj się, że zakochałaś się w Edwardzie Cullenie!
- NIE! - krzyknęłam z furią, uderzając rękami o kierownicę. Pani Cheney, mama Bena, odwróciła się i spojrzała na mnie zdziwiona. No tak, dziwaczka Swan znowu mówi do siebie.
17.00. Zaraz powinien tu być. A jeżeli Jas ma rację? Jeżeli naprawdę zakochałam się w tym zmiennym, tajemniczym nieznajomym, który okazał się moim bohaterem, nawet jeżeli teraz nie chciał o tym słyszeć? Nie po to uwolniłam się od jednej toksycznej miłości, żeby teraz wpaść w sidła drugiej!
Boże, jesteś taka patetyczna... Toksyczna miłość, sidła miłości... Czytasz za dużo romansideł! Zejdź na ziemię, wysiądź z auta i czekaj na swojego pseudo księcia z bajki.
Dobra, ona ma rację. Jest 17.03, zaraz się pojawi. Wygramoliłam się z szoferki i stanęłam na zalanym słońcem parkingu. Jakimś cudem dzisiaj nie padało, co przyjęłam za dobry znak. Może ja dzisiaj też nie będę płakać, tak jak niebo...
Nie mogę być zakochana w Cullenie. Mój plan na nowe życie nie obejmował głupich zauroczeń i całej tej uczuciowej szarpaniny, miałam skupić się na nauce, żeby bez problemu dostać się na anglistykę i pracować później jako nauczycielka. Marzyłam o tym od dziecka, ale wiedziałam, że aby być dobrym pedagogiem należy ciężko pracować nad rozwijaniem własnych kompetencji. Żaden chłopak nie może mi w tym przeszkodzić!
17.10. No oczywiście, nie przyszedł. A ja, głupia, łudziłam się, że może wreszcie dowiem się czegoś o tym kapryśnym człowieku. Ale niestety, Swan, będziesz musiała poskromić swoją zabójczą ciekawość i obejść się smakiem. Musisz przełknąć gorycz rozczarowania.
Najlepiej w ogóle z nim nie rozmawiaj, nie zwracaj na niego uwagi. Zapomnij, że Edward Cullen w ogóle istnieje!
To chyba jedyne rozwiązanie. Nie mogę dać sobą manipulować chłopakowi, który sam nie wie, czego chce. Nie jestem bezwolną kukiełką, którą można się bawić, a potem wyrzucić w kąt. To zdecydowanie nie jest to, czego chcę. Pora wyrzucić Cullena z myśli!
Niestety, o wiele łatwiej było to postanowić niż zrealizować. Na samą myśl o całkowitym przerwaniu naszych, i tak już nikłych, kontaktów poczułam tak wielki smutek, że oczy wypełniły mi się łzami. Dlaczego płaczę przez kogoś, kto nawet nie raczy mi powiedzieć „dzień dobry”, kiedy mnie widzi?!
Kiedy zdecydowałam się ratować resztki mojego zszarganego honoru i wrócić do domu, była 17.23. Żaden facet jeszcze nie spóźnił się tyle na spotkanie ze mną, nawet Newton zawsze pojawiał się w miarę punktualnie. To może oznaczać tylko jedno – Edward Cullen mnie nie szanuje. Co więcej, w ogóle nie jestem warta szacunku, niczyjego, ponieważ jestem tylko głupim kujonem, który wyobraża sobie nie wiadomo co. Łzy przesłoniły mi świat, kiedy szarpałam się z klamką, która, jak zwykle, zacięła się i nie dało się otworzyć drzwi do auta. Z makijażem na policzkach coraz rozpaczliwiej walczyłam z cholernymi drzwiczkami. I wtedy poczułam na plecach delikatny dotyk czyjejś ręki.
- Jasna cholera! - wrzasnęłam histerycznie i odwróciłam się tak szybko, że niemal sie przewróciłam. Oczywiście, złapał mnie, dżentelmen od siedmiu boleści, spóźniający się na umówione spotkania, ratujący damy z opresji młody bóg. Bo, jakże by inaczej, przed upadkiem uchronił mnie Edward Cullen.
- Wybierasz się gdzieś, Isabello? - spytał, a ja z satysfakcją wychwyciłam w jego głosie nutkę zaniepokojenia. Niestety, zaraz starł z mojej twarzy uśmieszek zadowolenia, kiedy dorzucił z sarkazmem – Słuchaj, chyba musisz zmienić tusz, ten całkowicie ci się rozmazał.
Hahaha, bardzo śmieszne, palancie. Rzeczywiście, twoje poczucie humoru powala...
- Jas!
- Słucham? - Usłyszałam głos Cullena.
- Yeee... Nie, nic ważnego, potknęłam się tylko... - Nie wierzę, że straciłam przy nim nad sobą panowanie. Zabiję Jas jak wrócę do domu.
- Isabello, myślę, że należą ci się wyjaśnienia, jeżeli chodzi o sobotnią noc...
Kurczę, wreszcie coś mądrego. No, proszę, mów!
Jasmine, ostrzegam cię, jeżeli zaraz się nie zamkniesz, pójdę wreszcie do psychologa i zlikwiduję to cholerne drugie ja, obiecuję ci to! Masz siedzieć cicho dopóki nie wrócę do domu!
Jezu, jaka drażliwa się ostatnio zrobiłaś, dziewczyno... Ale dobra, dobra, już będę cicho.
No. I tak ma być!
- Więc dlatego siedziałem wtedy w samochodzie. - Do mojej podświadomości dotarła końcówka wypowiedzi Edwarda. Cholera, przez Jas przegapiłam jego tłumaczenia! - Rozumiesz mnie, prawda?
- Hmm, właściwie, to... Mógłbyś powtórzyć? - głos mi drżał, kiedy go to mówiłam, ponieważ nie miałam pojęcia, jak zareaguje. Przecież mógł się na mnie zdenerwować, odwrócić się na pięcie i nigdy więcej się do mnie nie odezwać. Ten człowiek był zdolny do wszystkiego.
- Nie słuchałaś mnie? Tak myślałem, to było widać po twoich oczach. - Przeżyłam szok, kiedy zobaczyłam, że się uśmiecha. - Szczerze, to to chyba nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy. Chodź, pokażę ci miejsce, które odkryłem kilka dni temu. Będziesz pierwszą osobą, która je zobaczy.
Kompletnie oszołomiona dałam sobie odebrać kluczyki usiadłam na miejscu pasażera. Dopiero, kiedy ruszyliśmy, otrząsnęłam się z szoku i poczułam, że znowu mogę mówić.
- Hm, Edwardzie – zaczęłam nieśmiało – dlaczego jedziemy moim autem? I dlaczego to ty prowadzisz?
- Przyczyna jest bardzo prosta. W moim Volvo brakło benzyny, byłem dzisiaj tak zaaferowany, że zapomniałem zatankować. To dlatego się spóźniłem. A ja prowadzę, bo po co mam tracić czas, żeby mówić ci, jak dojechać, skoro mogę zrobić to sam?
Jasne, bo ja, biedna, głupiutka kobieta, nie jestem w stanie zastosować się do kilku wskazówek i dojechać do jakiegoś zapyziałego pubu, do którego na pewno chce mnie zabrać. Co za zadufany w sobie, egoistyczny... Zaraz. Zaaferowany? O co chodzi? Też denerwował się tym spotkaniem?
- Zaaferowany?
- Tak, przywieźli mój fortepian z naprawy. Wreszcie będę mógł znowu grać. - Uśmiechnął się pod nosem, wyraźnie zadowolony z powodu możliwości gry na instrumencie.
Fortepian, no tak. A ja, naiwna, myślałam, że może to z mojego powodu... Oj, głupia ty, głupia ty...
- Nie wiedziałam, że grasz na fortepianie – mruknęłam, żeby całkiem nie stracić przed nim twarzy.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Isabello Swan. - Uśmiechnął się ironicznie.
- Ponieważ nie dajesz się poznać!
- Uwierz mi, wcale nie chciałabyś mnie poznać.
- Pewnie, jeszcze dowiedziałabym się jakiś nadętych i głupich sekretów, które trzymasz w tajemnicy! Boże, jesteś taki irytujący i taki zadufany w sobie!
Oj. Proszę, nie powiedziałam tego na głos, prawda?
Niestety, stokrotko, powiedziałaś. A to podobno ja mam niewyparzoną gębę...
Przerażona wpatrywałam się w przednią szybę, licząc, że może Edward jakoś zareaguje na moje słowa. Niestety, nie odzywał się, więc zerknęłam na niego spod oka. Wydawał się całkowicie spokojny, tylko zaciśnięta szczęka i ręce kurczowo trzymające kierownicę zdradzały, jak wściekły jest w tej chwili. Chyba trochę przesadziłam...
Do końca podróży nie odezwaliśmy się do siebie słowem. W końcu dotarliśmy do rzeki i zaparkowaliśmy na małym parkingu koło lasu. Edward wysiadł z auta i z furią zatrzasnął drzwi mojej ciężarówki po czym ruszył szybko przed siebie. Nie pozostało mi nic innego, jak pobiec za nim. Szedł tak szybko, że ledwo za nim nadążałam, ale on nie zwracał na mnie uwagi, jakby musiał na czas pojawić się na jakimś ważnym spotkaniu i był już spóźniony. Po piętnastu minutach dotarliśmy do małego wzniesienia. Kiedy wreszcie wgramoliłam się na szczyt, cała spocona i sponiewierana, dostrzegłam miejsce tak piękne, że zaparłoby mi dech w piersiach, gdyby nie to, że nadal nie umiałam go złapać po szaleńczej wspinaczce. Łąka, na której się znajdowaliśmy, była mała, niewidoczna z drogi, więc całkowicie ustronna. Jeżeli patrzyło się na wschód, można było dostrzec drogę i ledwo widoczną zabudowę miasta, ale jeżeli spojrzało się odrobinę w lewo, uwagę przyciągała błękitna wstęga rzeki iskrząca się w majowych promieniach słońca i las rozciągający się aż do horyzontu. Było tu absolutnie i niezaprzeczalnie pięknie, tak pięknie, że nie mogłam powstrzymać westchnienia zachwytu.
- Całkiem tutaj ładnie, prawda – cichy głos Edwarda sączył się wprost do mojego ucha i przyprawiał mnie o dreszcze. - Ale uwierz mi, latem będzie tu jeszcze piękniej.
- Piękniej? To chyba niemożliwe, teraz jest idealnie! - szepnęłam, by nie zniszczyć idealnej harmonii przyrody zbyt głośną manifestacją swojej obecności tutaj.
- W zasadzie masz rację. Przecież jesteś tutaj ze mną... - ostatnie zdanie wypowiedział tak cicho, że nie byłam pewna, czy nie były tylko rojeniami mojego umysłu. Tu, na tej nieziemskiej łące, musiałam stanąć twarzą w twarz z własnymi uczuciami i ta konfrontacja wcale nie wypadła zadowalająco.
Byłam zakochana w Edwardzie Cullenie, chociaż absolutnie nie zasługiwał na moje zainteresowanie.
Chłopak położył się na trawie i poklepał miejsce koło siebie. Usiadłam posłusznie, czekając, co mi powie. Milczał, poddałam się więc magii łąki i całkowicie rozluźniłam. Chyba na to czekał, ponieważ zaczął mówić dopiero wtedy, kiedy byłam zupełnie zrelaksowana.
- Wiesz, że ja i moje rodzeństwo jesteśmy adoptowanymi dziećmi Carlisle'a i Esme, prawda? Zresztą, Stanley na pewno to wszystkim rozgadała. Nieważne zresztą. Można powiedzieć, że każdy członek naszej rodziny jest człowiekiem z problemami – słowo „problemami” podkreślił, jakby były jakimś żartem. - Każde z nas miało ciężkie życie i w jakiś sposób musiało sobie radzić, zanim trafiło na Carlisle'a. Nawet Esme nie była szczęśliwa przed ślubem. Nie będę ci mówił o tym, co jej się przydarzyło, bo nie mamy całego dnia, żeby o tym opowiedzieć, poza tym, pewnie by sobie tego nie życzyła. Przejdę od razu do siebie. Trafiłem na Carlisle'a dwa lata temu, w szpitalu w Chicago. Był moim lekarzem prowadzącym i tylko dzięki niemu udało mi się przeżyć. Ponieważ byłem bez środków do życia, postanowił mi pomóc i przygarnął mnie do siebie. Tylko dzięki niemu uporałem sobie z przeszłością i mogłem zacząć żyć na nowo. Zresztą, on dzięki mnie także odżył. Dwa miesiące po adoptowaniu mnie poznał Esme i od razu ją pokochał. Wzięli ślub pół roku później. Jasper i Rose to rodzeństwo, zamieszkali z nami rok temu, Alice miesiąc po nich, a Emmett pół roku temu. Carlisle postanowił pomóc jak największej liczbie skrzywdzonych przez los ludzi. Na szczęście, stać go na to z powodu ogromnego spadku po ojcu i umiejętnościom inwestowania Alice. Dziewczyna powinna iść na ekonomię i zostać maklerem, ma do tego talent. Tak jak do zakupów i dekorowania wnętrz... - uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie zwariowanej i żywiołowej siostry.
Siedziałam jak sparaliżowana. Byłam wręcz przygnieciona ilością pytań, które chciałam zadać. Dlaczego leżał w szpitalu? W jaki sposób pomógł mu Carlisle? Co stało się w jego przeszłości, że mówi o niej tak niechętnie? Te i wiele innych pytań odbijały się echem w mojej głowie, jednak nie mogłam ich wypowiedzieć. Bałam się, że jeżeli będę zbyt natrętna, spłoszę go i już nigdy nie dowiem się, jakie sekrety kryje w sobie zmaltretowana dusza Edwarda Cullena.
Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego dłoni. Spojrzał na mnie uważnie, ale nie ruszył się. Westchnął tylko i znowu zaczął mówić.
- Jako dziecko mieszkałem w Chicago. Ja, moi rodzice i młodszy o rok brat Nick. Nie byliśmy zbyt bogaci, ale za to szczęśliwi. Rodzice bardzo się kochali, kochali też nas i starali się wychować nas na dobrych ludzi. By związać koniec z końcem dużo pracowali, więc całe dnie spędzaliśmy z Nickiem sami, najczęściej włócząc się po ulicach. Rodziców nie stać było na żadne opiekunki, a obie babcie nie żyły od dawna. Radziliśmy sobie jak tylko mogliśmy. W zasadzie, mogę powiedzieć, że wychował nas telewizor i mamy kolegów, u których często przesiadywaliśmy. Kiedy miałem piętnaście lat, spotkałem dziewczynę. Miała na imię Hope i była dla mnie nadzieją, że w końcu uda mi się wyrwać z ubogiej dzielnicy i wieść lepsze życie. Z nią. Nie mogłem uwierzyć, że ona też mnie pokochała, była tak piękna i tak dobra, że wydawała się nierealna, jakby była aniołem zesłanym na ziemię, by mi pomógł. Wiem, możesz mi powiedzieć, że piętnastolatek nie może pokochać kogoś tak mocno, ale mylisz się. Dla niej byłem gotów na wszelkie poświęcenia. Zacząłem więcej się uczyć, stałem się najlepszy w klasie, postanowiłem iść na medycynę i stać się światowej sławy chirurgiem. Chciałem pomagać ludziom i sprawiać, by ich świat był lepszy. Byliśmy tacy szczęśliwi. Niczym małe dzieci w świąteczny poranek tuż przed rozpakowaniem prezentów. Spędziliśmy ze sobą rok i każdy dzień był jak święto. Każdego dnia spoglądałem na nią z niedowierzaniem, jak dziewczyna taka jak ona mogła pokochać mnie, człowieka, dla którego szczytem aspiracji była praca woźnego w szkole. Ona mnie zmieniła. Dzięki niej stałem się lepszy i nie zmarnowałem sobie życia.
Przerwał i przełknął ślinę. Przeczuwałam, że teraz opowie mi, co stało się z Hope i jego rodziną. Co mogło jej się stać?
Podniosłam wzrok z kolan i spojrzałam na niego. Ze zbolałą miną wpatrywał się w rzekę. Wyglądał, jakby zawalił mu się świat. I chyba rzeczywiście tak było. Nie wiedziałam, jak się zachować, chwyciłam więc go za rękę i splotłam jego palce z moimi. Uśmiechnął się do mnie i zaczął mówić krótkimi, przerywanymi zdaniami, głosem, który wyrażał absolutną rozpacz.
- W maju dwa lata temu oglądaliśmy razem filmy w moim domu. Było późno, koło północy, kiedy Hope zdecydowała się iść do domu. Mieszkała blisko, dwie ulice dalej, a ja źle się czułem i wolałem nie wychodzić z domu. Pierwszy raz jej nie odprowadziłem. Wyszła ode mnie. Obiecała, że kiedy tylko wejdzie do domu, zadzwoni. Czekałem. Zwykle trasa do jej domu zajmowała piętnaście minut. Po dwudziestu zacząłem się martwić. Po półgodzinie postanowiłem jej poszukać, ale nie mogłem wyjść z domu, bo Nick nie miał kluczy, by do niego wejść. Nie było go w domu. Tak, jak rodziców. Wrócił godzinę po wyjściu Hope. Byłem już wtedy wręcz oszalały z niepokoju. Krążyłem od drzwi do telefonu, od telefonu do drzwi. Kiedy Nick pojawił się w drzwiach, wybiegłem jak oszalały i popędziłem trasą, którą miała iść ona. Znalazłem ją jakieś dziesięć metrów od jej domu. Ona... - urwał na dłuższą chwilę, jakby zbierał siły, by wypowiedzieć najgorsze. - Ona nie żyła. Leżała w krzakach tuż obok swojego domu, cała zakrwawiona i posiniaczona. Jej twarz była tak zmasakrowana, że nie można było jej poznać. Poznałem ją tylko dzięki wisiorkowi, który miała na szyi. To była połowa serduszka, dostała ją ode mnie i nigdy się z nią nie rozstawała.
Znowu przerwał. Nie wiedziałam, co robić. Powiedzieć „przykro mi”? To mu nie pomoże, pewnie słyszał to już milion razy. Przytulić? Chyba tego nie chciał. Ścisnęłam jedynie lekko jego palce, by dać znać, że słucham.
- Ona... Ona nie żyła, bo jakiś trzech naćpanych idiotów nie miało pieniędzy na kolejne prochy. Próbowali ją okraść, ale Hope z zasady nie nosiła przy sobie nic cennego. Chcieli się na niej za to zemścić, zaczęli więc ją kopać i bić. Później wyciągnęli noże. Prochy przejęły nad nimi kontrolę i zamieniły w brutalne zwierzęta, które muszą dać upust swojej agresji. Kiedy już nasycili się swoim okrucieństwem, odeszli, zostawiając ją na pewną śmierć. Wykrwawiła się. Gdybym znalazł ją wcześniej, chociaż pół godziny, odratowaliby ją. Gdyby Nick był w domu, mógłbym wyjść wcześniej. Gdybym nie był taki cholernie leniwy, odprowadziłbym ją i nic by się nie stało. To wszystko moja wina.
Zacisnął bezwiednie pięści, nieświadomy, że moja dłoń nadal znajduje się w jego. Syknęłam z bólu i próbowałam wyrwać rękę, jednak przytrzymał ją. Spojrzał na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz.
- Isabello, jesteś do niej tak podobna. Masz taki sam uśmiech i spojrzenie. Jej oczy też miały taki kolor i zapalały się w taki sam sposób, kiedy się z czegoś cieszyła. Tak jak ty, rumieniła się i była tak samo niezdarna. Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz, myślałem, że to ona, że jakimś cudem do mnie wróciła. A potem zobaczyłem cię z bliska i dostrzegłem, że jesteście zupełnie różne, że ty jesteś od niej piękniejsza, w jakiś dziwny, naturalny sposób. Ale mimo wszystko wyczuwam w tobie Hope, jakby chciała się ze mną skontaktować. Jakby kazała mi zapomnieć o przeszłości i żyć dalej. Z tobą. To głupie prawda?
Nie, to zdecydowanie nie było głupie. Kręciło mi się w głowie z powodu nadmiaru informacji. Edward uważał, że jestem piękna? Poczułam irracjonalne, niczym nieuzasadnione poczucie szczęścia, zupełnie sprzeczne z nastrojem, jaki panował na łące. Odczuwałam przyjemne ciepło promieniujące z dłoni, którą trzymałam w jego ręce i miałam wrażenie, że moim brzuchu zamieszkało stado motyli i te motyle urządzają sobie jakąś dziką imprezę. Starając się powstrzymać uśmiech błogości, zadałam pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy:
- Edwardzie, co się stało z tymi ludźmi, który skrzywdzili Hope?
- Policja znalazła ich następnego dnia. Jeden z nich zgubił przy niej prawo jazdy. Na komisariacie był tak przerażony, że przyznał się do winy i wsypał swoich kolegów. Teraz odsiadują wyrok w trzech różnych więzieniach. Szkoda. Nie mogę do nich dotrzeć, żeby się zemścić.
Zadrżałam. Kiedy to mówił, wyglądał przerażająco, jakby chciał zrobić tym ludziom to samo, co oni zrobili tej dziewczynie, Hope. Pozostała mi jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia.
- A co stało się z twoją rodziną? Dlaczego nie mieszkasz z nimi? I czemu Carlisle znalazł cię w szpitalu?
- Moja rodzina? Zabiłem ich – odpowiedział, a jego twarz wyrażała doskonałą obojętność.
- S...słucham? - wydukałam, całą siłą woli powstrzymując się, by od niego nie odskoczyć.
- Zabiłem ich. Nieświadomie, ale jednak. Po wypadku Hope nie umiałem dać sobie rady sam ze sobą. Ciągle się obwiniałem. Postanowiłem więc ze sobą skończyć. Na sposobność nie trzeba było długo czekać. Którejś soboty zostałem sam w domu. Napisałem list pożegnalny i zszedłem do kuchni. Piekarnik gazowy to najłatwiejsze narzędzie jeśli chcesz się zabić, wystarczy tylko odkręcić gaz i usiąść blisko drzwiczek. Niestety, zapomniałem o tym, że okna się nie domykają i gaz się ulatniał, nie mógł więc mnie zabić. Próbowałem je zamknąć, stałem na szafce szarpiąc się z framugą, kiedy wrócili rodzice i Nick. Tata palił papierosa. Wszystko wybuchło. Siła eksplozji wyrzuciła mnie przez okno, więc udało mi się przeżyć, mimo licznych poparzeń. Moja rodzina nie miała tyle szczęścia. Cała trójka zginęła, przeze mnie. Tak jak Hope.
Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Jak jeden człowiek mógł znieść tyle bólu? Stracić ukochaną i rodzinę? Jak on mógł z tym żyć? Nie potrafiłam tego pojąć. Zaczęłam myśleć o tych chwilach, kiedy wydawało mi się, że moje życie to piekło, kiedy chciałam ze sobą skończyć przez kilka głupich kilogramów nadwagi i wredne docinki rówieśników. Kiedy myślałam, że jestem najnieszczęśliwszą osobą na świecie, bo rodzice się rozwiedli. Boże, dopiero historia Edwarda uświadomiła mi, jak szczęśliwa byłam.
Wyciągnęłam rękę, chcąc dotknąć jego policzka, by choć trochę go pocieszyć, ale przytrzymał ją i uśmiechnął się smutno.
- Bello, nie mogę pozwolić, byś się do mnie zbliżyła. Niszczę wszystkich ludzi, których kocham. Nie pozwolę, by coś stało się tobie.
- Edwardzie, co ty mówisz?! - mój głos przepełniony był paniką. - To nie ty ich niszczysz! To był przypadek, rozumiesz? Przypadek! Nie zrobiłeś im krzywdy umyślnie! Ty... Ja... Nie odtrącaj mnie! Ja... ja chyba... - głos mi się załamał i wybuchnęłam płaczem.
- Hej, głuptasie... - powiedział to z taką czułością, że zaczęłam płakać jeszcze rzewniej – Mała, nie płacz. Tak się przejęłaś moją historią?
- Ja... Chodzi o to, że chyba już za późno na odsuwanie mnie, wiesz? Chyba się w tobie zakochałam. - Kiedy wreszcie wyartykułowałam swoje uczucia, poczułam tak wszechogarniającą ulgę, że łzy popłynęły jeszcze obficiej.
Zza poklejonych rzęs zerknęłam na Edwarda i dostrzegłam, że na jego twarzy maluje się mieszanka osłupienia, szczęścia i złości. Z tym, że złość chyba brała górę. Przestraszona patrzyłam, jak zbliża swoją twarz do mojej i podnosi rękę. Byłam pewna, że uderzy mnie, rozwścieczony moim wyznaniem, ale on przyłożył palce do mojego policzka i starł wszystkie moje łzy. Nasze twarze były tak blisko siebie, że stykaliśmy się nosami, gdy wyszeptał:
- I dreamt about you last night and I fell out of my bed twice.*
Poczułam, że wypełnia mnie szczęście tak wielkie, że musiało znaleźć jakieś ujście. Szczęście to ciało lotne, które lubi się skraplać, więc łzy znowu popłynęły po moich policzkach. Edward spojrzał na nie ze zmarszczonymi brwiami i delikatnie dotknął ustami moich policzków. Był przy tym tak czuły, że miałam wrażenie, że na mojej skórze raz po raz przysiada motyl i muska mnie swoimi skrzydełkami. Kiedy chłopak scałował moje łzy, spojrzał na mnie niepewnie. Nie musiał pytać, wiedziałam, co chce zrobić. Kiwnęłam głową i zobaczyłam, że jego oczy rozświetla szczęście. Potem nie widziałam już nic, skupiona na dotyku jego warg na moich i zajęta łapaniem za ogon szczęścia, które tym razem było na wyciągnięcie ręki.
---------
*"Śniłem o tobie zeszłej nocy i dwa razy wypadłem z łóżka."
Cytat zasłyszany na zajęciach z literaturoznawstwa jako przykład udziwnienia. Chyba pochodzi z jakiejś piosenki, ale nie umiem znaleźć, z jakiej. Po angielsku brzmi dużo lepiej niż po polsku, może to zboczenie studyjne, bo kiedy wybrało się anglistykę, trzeba jednak kochać język. Jakbyście kojarzyli cytat, dajcie znać, skąd pochodzi :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kwareczek dnia Pią 9:04, 23 Kwi 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
capricorn
Człowiek
Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pią 7:11, 23 Kwi 2010 |
|
poruszający rozdział, daje mi trochę do myślenia (na prawdę).
hmm co mogę jeszcze powiedzieć (mam 3 min do wyjścia do szkoły) mogę powiedzieć, że piszesz niesamowicie, jak czytam to czasem mi się wydaje, że mam podobne problemy do Belli, też mogłabym biegać żeby spalić niepotrzebne rzeczy..
weny życzę i pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Pią 12:40, 23 Kwi 2010 |
|
bardzo wzruszający rozdział, aż łezka zakręciła mi się w oku...
pięknie opisane życie Eda, nie wiedziałam, że aż tyle przeszedł, ale może teraz mu sie poszczęści w życiu
ale nadal chciałabym wiedzieć co Rose ma do Belli i albo to jest uroda, albo to, że uważa że Bella gra z Edem, ale może sie kiedyś wyjaśni:)
ale Jasmine chyba jest tu najlepsza: "Niestety, stokrotko, powiedziałaś. A to podobno ja mam niewyparzoną gębę... " ten i wiele innych cytatów mnie rozbrajały
mam nadzieje, że rozdzialiki będą częsciej, bo lubie te opowiadanko i dziekuje za dłuższy:)
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kju
Dobry wampir
Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 836 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 17:21, 23 Kwi 2010 |
|
The Smiths – Reel Around the Fountain - tekst z piosenki - okropna swoja droga he he
ff mam mieszane uczucia, zbywasz opisujac, a wlasciwie streszczajac pewne wydarzenia, ktore mysle byly istotne na zmiane wizerunku i psyche Belli, szkoda, ze nie ma troche wiekszego opisu jej zmagan z cialem, z soba - tu czuje niedosyt, za to mam troche przesyt jej utarczek z Jas - wolalabym te mysli jako jej wlasne przemyslenia,
ale musze przyznac, ze ostatni rozdzial mnie zaintrygowal, i uwazam, ze jest najlepszy i nie ze wzgledu na spotkanie B&E i rozmowie, ale literacko,
jestem ciekawa w jakim kierunku to teraz pojdzie, czy slodkiego zwiazku czy moze komlikacji i wlasnie jakich ?
zycze Weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|