alice1995
Wilkołak
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 12:46, 04 Cze 2011 |
|
Witam!
Mrok Przeznaczenia, to moje pierwsze opowiadanie, które nie jest ff-em.
Opowiada o Nicole Fate, która jest pozornie zwykłą, ludzką siedemnastolatką. Pozornie, bo jest ostatnią przedstawicielką szlacheckiego rodu Sovereign. Jej przodkami były natomiast wampiry i dampiry. To ona powinna zasiadać na tronie i pojednać te dwie rasy. Zamiast tego jej miejsce zajęły dwie dyktatorki, które chcą jej śmierci…
Opowiadanie zawiera elementy fantastyki, romansu, komedii, znajdzie się też w nim odrobina przygody i horroru. Nie da się sprecyzować dokładnie.
Rozdział 1
Można powiedzieć, że nie ma nic lepszego niż sen… Jednak czy sny zawsze są tak przyjemne?
Ciemna noc nadchodziła wielkimi krokami, było późno, a ja… A ja jak zwykle odwlekałam porę snu. Na szczęście moi znajomi mogli być dzisiaj ze mną. Wzdrygnęłam się słysząc cichy dzwonek. Jego dźwięk sprawił, że mały dreszczyk przeszedł po moich plecach.
- Spokojnie, to tylko Vicki i spółka – szepnęłam podchodząc do drzwi mojego domu. Rodzice byli na tyle mili, że pozwolili nam się zabawić. Mieliśmy dom na weekend dla siebie… Tylko jakoś wątpiłam by pojęcie ‘zabawa’ było tutaj trafne. Chcieliśmy po prostu pogadać, nic nadzwyczajnego, żadnego alkoholu i tańców, kameralne grono – ja i troje moich najlepszych przyjaciół.
Ruszyłam w stronę drzwi nie chcąc zmuszać ich do stania na dworze. Sama nie lubiłam ciemności, bo ta kojarzyła mi się z moimi głupimi snami. Jednak oni nie mieli nic przeciwko niej. Jednak z drugiej strony nie chciałam kazać im czekać przed drzwiami, przecież byli moimi gośćmi. Szybko znalazłam się w holu i jednym ruchem otworzyłam drzwi. Pierwsza do pokoju weszła wysoka, czarnowłosa Victoria. Zawsze zazdrościłam jej figury, no i wzrostu. Od zawsze uważałam, że mogłaby z powodzeniem stać się dobrze zarabiającą modelką. Cóż… Wzrost był od zawsze moim kompleksem. Można powiedzieć, że zaliczałam się do tych najmniejszych z najmniejszych. Victoria przywitała mnie ciepłym uśmiechem wieszając swój płaszczyk na wieszaku.
- Co to za mina? – usłyszałam roześmiany głos Alexandra, równie wysokiego, co Vicki chłopaka. Ostatnia do pomieszczenia weszła złotowłosa Caroline. Uściskałyśmy się niemalże piszcząc. Nie widziałyśmy się od jakiegoś tygodnia. Niby to nie tak dużo, a jednak…
- Po prostu nie lubię nocy – odparłam zamykając pospiesznie drzwi i przekręcając klucz w zamku. Usłyszałam za plecami cichy śmiech. Dla moich przyjaciół moje zachowanie było… śmieszne. Zastanawiali się być może, czy zwariowałam. Kiedyś nawet wypytywali czy ktoś napadł mnie w nocy, oczywiście jednak ich przypuszczenia były nietrafne. Nic z tych rzeczy… Czasem sama myślałam, że jestem szalona, bo moje obawy miały raczej podłoże psychiczne.
Wprowadziłam moją paczkę do swojego pokoju, gdzie czekały na nas drobne przekąski. Wiedziałam, że do rana nic z nich nie zostanie i po cichu liczyłam na to, że nie będę musiała iść spać. Vicki usiadła koło Alexa na miękkim dywanie i po chwili ja wraz z Carol do nich dołączyłyśmy. Atmosfera była dość dziwna. Moi znajomi, którzy zwykle trajkotali jak małe katarynki teraz siedzieli cicho, jakby czekali na coś, albo może aż ja coś powiem. Wiedziałam w pewnym sensie, o co im chodzi. Niepokoili się moim zachowaniem, uciekałam od tego tematu, jednak teraz, – gdy byliśmy zdani na siebie, bo nie było nikogo innego w domu – postanowili wziąć mnie na przetrzymanie. Chcieli dowiedzieć się coś o mojej małej fobii i w ten, a nie inny sposób to oświadczali.
Spojrzałam swoimi brązowymi oczami po ich twarzach. Widziałam na nich zacięcie, spokój i coś jeszcze… Kryło się na nich nieznane mi uczucie, albo takie, które nie chciało pozwolić mi się rozszyfrować. Wzięłam mały łyk soku i spoglądając w podłogę spróbowałam wydusić z siebie kilka słów. Nie spodziewałam się, że to będzie takie… Proste.
- Ciemność jest dla mnie… Czymś złym, obcym, od pewnego czasu doprowadza mnie do szału. Do tego jeszcze te sny, ciągle mnie ktoś w nich atakuje, muszę uciekać, prawie nigdy nie wychodzę z opresji cało i muszę patrzeć na moją śmierć. Nie mogę się z nich uwolnić, całkiem jakby ktoś z góry założył ile mają trwać. To wszystko jest tak realistyczne… - mówiłam niemalże szepcząc. Zastanawiałam się, kiedy mnie wyśmieją. Miałam siedemnaście lat – jak i oni, – ale moje zachowanie w tym momencie przypominało spanikowaną ośmiolatkę, która płacze mamie w rękaw, bo boi się potwora czyhającego pod łóżkiem. Śmieszna… Kiedyś nie miałam podobnych problemów. To wszystko zaczęło się w dzień moich siedemnastych urodzin. Miałam nadzieję, że kiedyś to wszystko się skończy, ale sny stawały się coraz straszniejsze, wypełnione przemocą, o jakiej nawet nie słyszałam. Wszystko w nich było prawdopodobne, a jednak istoty w nich występujące były rodem z mitów i legend.
Spotkałam się z długą ciszą, która mnie zabijała. No ile można było milczeć! Powiedziałam im, co chcieli… Może myśleli, że wymyśliłam tą historyjkę na poczekaniu? Spojrzałam w oczy Caroline i widziałam jak się nad czymś intensywnie zastanawia. Mogłam odnieść wrażenie, ze uwierzyła mi – z resztą jak pozostali. Oparłam głowę o stojący za mną fotel i uniosłam oczy ku oknu. Ciemność rozgościła się na zewnątrz i nie miała zamiaru wynieść się stąd w najbliższym czasie.
- Na pewno nie ma jakichś innych przyczyn twojego dziwnego zachowania? Może David coś zrobił? – z zamyślenia wyrwał mnie zatroskany głos Alexa. Martwił się o mnie?
- Davida nie widziałam już od pół roku – powiedziałam sfrustrowana. W tym momencie zastanawiałam się nad moim wcześniejszym przypuszczeniem, że jednak mi wierzą. – Nie mieszajcie go do tego – dodałam niemalże rozlewając sok na podłogę, w ostatniej chwili szklankę złapała Vicki. Należało przyznać, że miała dość dobry refleks.
- Cóż, wydaje mi się, że dzisiejszą nocą nie musisz się przejmować – posłała mi ciepły uśmiech, który od razu poprawił mój nastrój. Jednak miałam wrażenie, że był on wymuszony, ukrywał coś innego. – Na pewno nie będziemy dziś spali – mrugnęła do mnie wyciągając talię kart, co spotkało się z radosną reakcją pozostałych. Odstawiłam swoje sprawy na bok… Nie chciałam nikomu psuć humoru. Czułam, że coś było nie tak, tylko nie wiedziałam, co.
Gra była taka sobie, w powietrzu coś wisiało. Nawet wygrywałam, co było niespotykaną rzadkością. Karta nigdy mi nie szła.
- Dajecie mi fory czy jak? – spytałam podejrzliwie podnosząc się z niewygodnej pozycji.
- Jakim cudem mamy niby to robić? Wiesz, że w tej grze decyduje los – roześmiała się Caroline przykuwając do mnie swoją uwagę.
- Idę wziąć prysznic – mruknęłam nadal nieprzekonana o ich niewinności. Moja reakcja spotkała się tylko ze zbiorowym wzruszeniem ramionami.
Zanim się obejrzałam stałam pod ciepłym strumieniem wody. Zapewne gdybym nie miała gości toaleta zajęłaby mi dużo więcej czasu, jednak nie chciałam blokować łazienki. Zważywszy na to, że nie mieliśmy spać z powrotem wskoczyłam w czarne rurki i biały top. Stanęłam przed lusterkiem susząc swoje długie do połowy pleców brązowe kosmyki. Na szczęście poszło mi to szybko. Związałam włosy i… I zamarłam.
Miałam wrażenie, że coś lub ktoś przeszedł tuż koło małego okna łazienki. Czyżby moi znajomi robili sobie głupie żarty? Nie… To nie było w ich stylu. Po tym, co im dziś powiedziałam na pewno nie chcieliby mnie nastraszyć jeszcze mocniej. Więc kto to był?
- Na pewno kot – pocieszałam się podchodząc do okna i odchylając całkowicie zasłony. Ponownie zamarłam. TO NIE BYŁ KOT!
Przed moim oknem stało troje facetów pilnie obserwujących każdy mój ruch. Na domiar złego żadnego z nich nie znałam! Czując ich wzrok na sobie zastanawiałam się, co zrobić. Pod wpływem impulsu zasłoniłam zasłony i wybiegłam z łazienki wprost do salonu, a w nim zastałam pięć osób, a nie troje – tak jak powinno być.
Moje źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Kolejnych dwóch facetów kłóciło się z moimi przyjaciółmi, którzy wyglądali jakby zaraz mieli rzucić się na nich i co najmniej ich pobić. Nie wiedziałam, co się dzieje.
- Ona powinna już wiedzieć! – krzyknął jeden z nich w stronę Victorii.
- To zaszło już za daleko, wszystko dzieje się za szybko – warknął drugi idąc w stronę Alexa. Na twarzy mojego przyjaciela gościł spokój jednak postawa wskazywała na chęć walki!
Nie miałam pojęcia jak ci ludzie weszli do zamkniętego przeze mnie domu i co u licha tutaj robili! O co w tym wszystkim chodziło? Zaczęłam się cofać licząc, że tamci są na tyle zaabsorbowani sobą, że nie zauważą jak wychodzę. Chciałam najzwyczajniej w świecie zadzwonić po policję, jednak ktoś stanął na mojej drodze. Poczułam jak wchodzę w kogoś… Tym kimś był jeden tych mężczyzn, co stali na dworze. Chwycił mnie za ramiona. Bałam się, jednak z drugiej strony miałam ochotę przywalić mu w tą śliczną twarzyczkę – nawet w tym momencie zauważyłam jak był przystojny, z resztą jak oni wszyscy. Powstrzymałam się jednak przed oddaniem ciosu, miałabym nie lada problem, bo nie dość, że mnie unieruchomił, to na dodatek był wysoki… Znów mój wzrost był przeszkodą.
- Puść mnie! – krzyknęłam pewnym siebie głosem spoglądając na niego hardo. Mimo chorego strachu nie miałam zamiaru go okazać. Moje słowa wywołały uśmiech na jego ustach. Kłótnia w pokoju ucichła i poczułam, że wszyscy mi się przyglądają. No świetnie! Nie dość, że wparowali mi do domu, to jeszcze zrobili sobie ze mnie widowisko. Musiałam przyznać, że zapewne ciekawie wyglądała niska, drobna brunetka warcząca na wysokiego mężczyznę.
- Spokojnie panno Nicole Fate. Nie chcemy nikomu zrobić nic złego – odezwał się, a jego głos rozbrzmiał w mich uszach. – Twoi przyjaciele mogą to potwierdzić – dodał i puścił mnie. W mgnieniu oka odwróciłam się w ich stronę. Spoglądali na mnie z drugiego kąta pokoju. Dookoła mnie stała piątka mężczyzn, którzy zapewniali, że nie mają złych zamiarów. A guzik prawda! Od kiedy robi się nalot na czyjś dom, krzyczy się na niego i ewentualnie nie pozwala na jakikolwiek niepożądany ruch!
- On ma rację – westchnął Alexander siadając na kanapie. Miałam wrażenie, że emocje w pokoju trochę opadły, tylko, po czym miały opadać? Nadal nie wiedziałam, o co chodzi… Najwyraźniej weszłam za późno, by cokolwiek wywnioskować z tej rozmowy.
- Wydaje mi się, że powinniśmy ci powiedzieć kilka istotnych rzeczy. – szepnęła Victoria siadając po jego lewej stronie. Jej śladem poszła Caroline.
- Co to wszystko ma znaczyć? – spytałam rozdrażniona. – Ja rozumiem, że możecie mieć jakieś tajemnice, ale żeby spraszać do mnie jakichś… Obcych facetów do domu, którzy wyglądają jakby za moment mieli kogoś pobić lub coś i uważać, że wszystko jest ok., to trochę przesada! – krzyknęłam ruszając przed siebie i przepychając się między barykadą, a raczej dwoma z nachodzących mój dom ludzi. Zgromiłam ich spojrzeniem i usiadłam na fotelu naprzeciwko moich przyjaciół zastanawiając się co też mają mi do powiedzenia.
- Lepiej żeby to co zaraz powiedzie miało jakiś sens, bo inaczej was uduszę i ci tutaj – wskazałam głową na ‘gości’, którzy byli poważni i skupieni na mnie – wam nie pomogą. – ostrzegłam. Moja groźba, oczywiście nie była realna, bo po pierwsze nie miałabym jak ich podusić nawet jakbym chciała, bo byłam pewna, że z osób tutaj zebranych to ja jestem najsłabsza.
Oparłam się o oparcie fotela i skrzyżowałam ręce na piersiach mierząc wszystkich wzrokiem. Zastanawiałam się, czy może oni nie są jakąś mafią, a moi przyjaciele nie przegrali z nimi w karty i nie zechcieli oddać mnie im w zastaw.
- Nicole, to jest Derek Gloom – wskazał na faceta, który raczył przeszkodzić mi, gdy szłam po telefon – Ten złotowłosy facet to Nathan Defy – Alex wskazał na następnego z mężczyzn. Zastanawiałam się po co mi znać ich imiona. – To Paul Mystery, Nicolai View i John Hurt – dodał przedstawiając mi wszystkich tym samym potęgując moje rozdrażnienie. Chciał żebym wiedziała jak nazywają się ludzie, którym mnie sprzedali czy jak?
Mężczyźni usiedli gdzie się dało i bacznie obserwowali co się dzieje, ja natomiast spojrzałam pytająco w stronę Alexandra, który swoim milczeniem mnie denerwował.
- Refuge, jeśli zaraz nie powiesz mi co się dzieje to zwariuję – mruknęłam wyrażając swoje znudzenie i irytację.
- Posłuchaj mnie uważnie i nie przerywaj, jak skończę będziesz miała czas na zadawanie jakichkolwiek pytań. Od razu zastrzegam, że to co ci powiem może wydać się nieprawdopodobne, jednak w stu procentach jest prawdą – powiedział, a ja kiwnęłam głową i udałam, że zamykam usta na kłódkę, a kluczyk wywalam. Alex westchnął i przeszedł do rzeczy.
- Zacznijmy od początku… Jesteś człowiekiem i wbito ci do głowy, że na świecie tylko ludzie są istotami rozumnymi, jednak to nie jest prawda, istnieją jeszcze inne, bardziej mroczne stworzenia, o których istnieniu nie masz pojęcia – spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę, ale siedziałam cicho starając się ukryć moje rozbawienie jego słowami – Ja jestem przedstawicielem nieznanej ci rasy, Nico ja jestem dampirem, tak jak Vicki, Carol, Derek, Paul i Nicolai, a Nath i John to czystej krwi wampiry. My jesteśmy niegroźni dla ludzi, jednak są jeszcze strzygi, wampiry, które żywią się ich krwią jednocześnie zabijając ich – powiedział niemalże na jednym wdechu. – W naszym świecie istnieją pewnego rodzaju… Rangi. Są żołnierze, są zwykli cywile i dynastie władców. Wampiry i dampiry mają osobnych władców. Władzę powinni sprawować potomkowie dynastii Sovereign. Wszystko było dobrze do pewnego czasu… – mruknął, a ja miałam wrażenie, że zastanawia się czy mówić dalej. Mimo, że to wszystko było dziwne i uważałam to za bajkę przykuwał moją uwagę. – Ostatnia królowa wampirów i król dampirów zostali zabici, ród Sovereign został niemalże zgładzony, a na tronach zasiadły dwie dyktatorki Katherine Penalty i Alice Break… Nie spotkało się to z uznaniem naszych ras, jednak miały swych zwolenników. Obalić je może tylko ostatni potomek dynastii, jednocześnie połączy on dwa klany – dampirów i wampirów. – spojrzał w moją stronę jakby sprawdzał, czy nadal go słucham. – Według legendy jest to osoba przepełniona Światłem, nie zdaje sobie sprawy ze swego przeznaczenia, jednak ma na świecie wielu wrogów, którzy jej szukają. My – wskazał na zebranych w pokoju i siebie – Należymy do Uciekinierów, grupy wampirów i dampirów, które uciekły od dyktatury Katherine i Alice. Przez lata poszukiwaliśmy ukrytego potomka i znaleźliśmy… - przerwał swoje wywody na dłuższą chwilę. – Upewniliśmy się, że nie jesteśmy w błędzie i roztoczyliśmy nad ostatnią z Sovereign opiekę. – spojrzał na mnie znacząco i zamilknął.
To tyle? Skończył? Na mojej twarzy gościł nikły uśmiech, a jego słowa pobrzmiewały w mojej głowie jak dzwon. Doprowadziło to nieznaczny ból w mojej głowie, który zaczął przeradzać się w coś na rodzaj migreny. To wszystko było strasznie, ale to strasznie dziwne. Od kiedy to istoty z legend chodziły sobie po ziemi?! To była bajka wymyślona przez mafię… Spojrzałam na Dereka, który przyglądał mi się z uwagą. Jakby na coś czekał, albo oczekiwał czegoś ode mnie. Przeniosłam wzrok na Nathana, który uśmiechnął się, a ja doznałam lekkiego szoku… Widziałam dwa kły, które po chwili ukrył przybierając poważny wyraz twarzy. Przecież mógł sobie sprawić implanty, prawda? Starałam się sobie wszystko uporządkować. To nie mogłabyś prawda! Nie… Ja nie wierzyłam w takie głupoty. Roztoczyliśmy nad ostatnią z Sovereign opiekę. Zabrzmiało w mojej głowie. Moi przyjaciele się kimś opiekowali? Chyba jedynie swoim młodszym rodzeństwem, albo mną…
Doznałam olśnienia! Przecież oni zawsze zajmowali się mną, starali pomóc, odganiali ode mnie napastliwych chłopaków, pomagali na każdym kroku, martwili się o mnie czasem mocniej niż rodzice… Taka była rola przyjaciół… Chyba. Pokręciłam głową.
- Okeeeej, świetna bajka, a teraz powiedzcie mi o co graliście, że ta mafia zrobiła nalot na mój dom – powiedziałam zdenerwowana odrzucając ich stwierdzenia z myśli. To był ABSURD. – Chyba nie sądziliście, że uwierzę w coś tak… Głupiego. – prychnęłam wstając.
- Nicole to… - przerwałam słowa Nathana.
- To totalny absurd! – krzyknęłam przesyłając mu piorunujące spojrzenie. Jego brwi uniosły się ku górze przykuwając moją uwagę. Mężczyzna przeczesał włosy palcami, widziałam, że był zdenerwowany. Cóż, nikt nie lubił jak mu się wchodziło w słowo. – Jeśli nie macie nic przeciwko chciałabym, żebyście pożegnali się ze swoimi znajomymi – spojrzałam na swoich przyjaciół – Albo nie, lepiej ja się stąd wyniosę. – dodałam ruszając w stronę drugiego pokoju. Ku mojemu zdziwieniu nie spotkałam się z oporem i wyszłam na korytarz.
- Idę spać – powiedziałam krzywiąc się nieznacznie na myśl o koszmarach jakie zapewne mają mnie nawiedzić. Zważywszy jednak na to, że obcy byli w moim domu spać pewnie nie miałam. – Wam radzę się stąd wynieść – dodałam zamykając za sobą drzwi.
Gdy tylko znalazłam się w pokoju zapaliłam światło i pozasłaniałam wszystkie okna, zamknęłam także drzwi na klucz zastanawiając się czy nie należy zadzwonić po policję.
- Szlag! – krzyknęłam kopiąc drzwi. Jedyny telefon był na korytarzu, gdzie właśnie toczyła się jakaś rozmowa. Moja komórka natomiast została w łazience.
Usiadłam pod drzwiami nie zważając na pukanie, a wręcz walenie i głosy jakie zza nich się wydobywały. Wszyscy chcieli mnie stamtąd wywołać, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru wychodzić z pokoju. Podeszłam do okna. Miałam zamiar wyleźć przez nie, mimo że było ciemno. Instynkt samozachowawczy był silniejszy niżeli jakikolwiek strach, czy fobia. Odsłoniłam zasłony i spojrzałam przez okno.
- Nie jest tak ciemno, świeci księżyc – szepnęłam chcąc dodać sobie otuchy. Widziałam już ciemniejsze noce, ale ciemność mnie paraliżowała. Usłyszałam zgrzytanie w zamku od pokoju. Zapewne dobierali się do niego, co było dziwne, bo przecież pozwolili mi wyjść z pokoju i wiedzieli z czym to się może wiązać. Coś się zmieniło czy jak?
Nie miałam zamiaru tego sprawdzać. Szybkim ruchem otworzyłam okno i weszłam na parapet. Usłyszałam trzask za sobą. Nie oglądnęłam się, ale wiedziałam, że drzwi zostały wywarzone! Pod wpływem emocji wyskoczyłam przez okno lądując miękko. Nie trzeba ukrywać, że okno z parteru nie jest wysoko nad ziemią.
Nie oglądając się na nic uciekałam w ciemność, która w tym momencie wydała mi się mniejszym złem. Usłyszałam kroki za sobą, jednak po chwili ustały, co zwróciło moją uwagę.
- Nie idź tam! – usłyszałam krzyk, który sprawił, że po moich plecach przeszły ciarki. Zatrzymałam się i zobaczyłam Victorię, która stała oko w oko z jakąś kobietą. Wyglądały jakby walczyły?!
- Co tutaj się dzieje – powiedziałam bardziej do siebie niż do pozostałych. Poczułam czyjeś dłonie na swojej szyi i kolejne kroki. Ktoś powalił mnie na ziemię, poczułam siarczysty ból od uderzenia w brzuch. Obróciłam się na plecy łapiąc oddech. Zobaczyłam koło mnie kolejną, nieznaną mi kobietę, która była bledsza niż ściana, a w jej oczach było coś przerażającego. Jednak to nie na mnie patrzyła. Warczała niemal na Dereka i Johna. Kilka kroków ode mnie czterech nieznanych mi mężczyzn mierzyło się pozostałymi osobami. Przedtem się bałam, ale teraz o mało co nie popadałam w paranoję… Wstałam mimo bólu. Dookoła mnie trwała walka, nie miałam gdzie odejść. Słyszałam krzyki, głuche uderzenia. Nie rozumiałam tego. Słyszałam na przemian okrzyki złości z okrzykami radości. Zobaczyłam jak kobiety leżą martwe zabite… Kołkami?! Widziałam jak jedną z nich uśmiercił Paul. Byłam w centrum bitwy i nigdy wcześniej nie czułam się taka bezużyteczna i bezbronna.
W pewnym momencie poczułam siarczysty ból na mojej szyi. Jeden z mężczyzn ugryzł mnie! Jednak szybko został ode mnie odciągnięty. Nie wiedziałam przez kogo. Czułam tylko jak upadam, czekałam na zderzenie z ziemią jednak ono nie nastąpiło. Zamiast tego przeżywałam kolejny koszmar. Nie spałam, ale straciłam przytomność. To moim ‘kochanym snom’ wystarczyłoby zaatakować. Uciekałam przed czymś, potem pojawili się ci bladzi ludzie, których dziś widziałam. Jeden z nich ugryzł mnie, miałam pewność, że to wampir, przecież legendy mówiły, że tak robią… Wcześniej też śniłam podobnie. Zawsze ginęłam przez ugryzienie, albo zakołkowanie, co było absurdalne, zważywszy, że byłam człowiekiem. Takich praktyk się przecież nie stosowało.
Bałam się, jednak nie tak jak zwykle. Miałam pewną świadomość, że te sny są już nie groźne. Coś się w moim życiu zmieniło. Mój koszmar także zaczął się przemieniać. Tym razem nie zginęłam, co było sporym osiągnięciem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otaczające mnie potwory – czy czym oni byli – zniknęły, a ich miejsce zajęli moi przyjaciele i ta piątka mężczyzn.
- Obudź się – usłyszałam czyjś głos. Miałam wrażenie, że Victoria mówi do mnie w śnie, jednak poczułam szarpanie za ramię i otworzyłam szybko oczy prostując się. Siedziałam na kanapie w salonie. Przyglądało mi się pięć par oczu. Mimowolnie moja ręka uniosła się ku szyi i poczułam ból gdy tylko moje palce dotknęły miejsca, w którym przedtem ten facet… zatopił swoje kły.
- Nie, nie, nie, nie – zaczęłam kręcić głową podkulając pod siebie kolana. Niepokojące fakty zaczęły układać mi się w spójną całość. Słowa Alexandra nabrały teraz głębszego sensu, a to co się stało, to wszystko było częścią układanki, która teraz była już kompletna.
- To nie może być prawdą. Powiedzcie, że to kolejny mój głupi sen – powiedziałam niemalże błagalnym głosem podchwytując wzrok pierwszej napotkanej osoby. Padło, że był nią Nathan.
- Prawda bywa bolesna – powiedział siadając koło mnie. Moim normalnym odruchem byłoby odsunięcie się od niego, jednak teraz nie miałam dogodnego pola manewru, bo za mną usiadł Paul. Poza tym – może to głupio zabrzmi – czułam się dość bezpiecznie przy nich.
- Moment, gdzie Caroline, gdzie reszta? – spytałam przypominając sobie szczegóły walki. Caroline wraz z Johnem i Nicolaiem walczyli z grupką tych dziwnych ludzi. Widziałam jak moja przyjaciółka upada, jednak potem straciłam przytomność.
W pokoju zrobiło się niebezpiecznie cicho. Pierwsze promienie słoneczne przedzierały się przez zasłonięte okna. Odnalazłam wzrokiem Victorię. Wyglądała jakby przed chwilą płakała. Coś było nie tak!
- Gdzie jest Caroline! – krzyknęłam przerywając ciszę. Nie chciałam więcej tajemnic, chciałam wiedzieć! – Czy ktoś mi może odpowiedzieć? – warknęłam wstając z łóżka, co zaowocowało zawrotem głowy. Upadłabym gdyby nie szybka reakcja Nathana. Posadził mnie na łóżku i posłał mi blady uśmiech.
- Straciłaś zbyt dużo krwi – powiedział zastanawiając się nad czymś. Spoglądałam na niego jakby tylko on mógł udzielić mi ważnych dla mnie informacji.
- Proszę, powiedz mi co się dzieje – powiedziałam łagodnie patrząc w jego oczy. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że nadal trzyma mnie w ramionach. Uwolniłam się z jego objęć, co spowodowało jego zmieszanie. Posłał mi przepraszające spojrzenie.
- Caroline, Nicolai i John nie żyją – usłyszałam głos Dereka, który stał w kącie pokoju intensywnie mnie obserwując. Normalnie zbeształabym go, bo miałam wrażenie, że mierzy mnie wzrokiem, jakby oceniał mój wygląd jednak nie teraz… Teraz mój mały świat zawalił się.
Caroline, Nicolai i John nie żyją. Te słowa uderzyły we mnie mocniej niż którekolwiek z wypowiedzianych do mnie kiedykolwiek. Oczywiście nie przejęłam się aż tak śmiercią Nico i Johna, choć z tego powodu także było mi smutno. Nikt nie zasługiwał na śmierć… Caroline nie żyje… Myślałam, że za moment się rozpłaczę. Nie chciałam okazać słabości. To dlatego oczy Victorii były tak opuchnięte, to dlatego w kącikach oczu Alexandra czaiły się łzy, a wszyscy byli w tak ponurych nastrojach.
Nieświadomie oparłam głowę na ramieniu Nathana, usłyszałam cichy syk z końca pokoju, który zapewne pochodził z ust Dereka, ale nie miałam zamiaru tego interpretować. Potrzebowałam bliskości, ale żadne z moich przyjaciół najwyraźniej nie miało zamiaru się mną w tym momencie zająć. Nie winiłam ich za to. Poczułam jak Nathan przysuwa mnie do siebie. Uroniłam kilka łez. Przez jakiś czas w pokoju panowała idealna cisza. Zdawałam się być nieobecna. Wróciłam myślami do słów Alexa. Kolejne olśnienie tego dnia.
- Czy to ja jestem ostatnią z Sovereign? – spytałam przerywając ciszę i odsuwając się od Nathana, który spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Miałam wrażenie, że wykorzystał chwilę mojej słabości i zinterpretował ją inaczej niż bym tego chciała. Albo po prostu ja to źle interpretowałam.
Usłyszałam kroki i Derek stanął tuż przede mną. Otarłam ostatnie łzy, których i tak nie było dużo. Nie znaczyło to, że nie boli mnie strata Caroline. Bolała, bardzo, ale nie należałam do osób łatwo okazujących uczucia, nie mówiąc już o tym, że płacz był u mnie rzadkością.
- Tak, to ty – powiedział racząc mnie niepewnym uśmiechem – Nasi przyjaciele mieli przyjemność oddać życie w walce ze strzygami za prawowitą władczynię Nicole Morgan Fate Sovereign – dodał, co sprawiło, że moje sumienie wołało o pomstę do nieba. Oni wszyscy zginęli przeze mnie. Ta oczywistość zabolała najmocniej.
- Wydaje mi się, że nie możemy tutaj zostać – usłyszałam głos Paula – Strzygi, gdy tylko zajdzie słońce wyślą większą grupę zwiadowców. Nie wiedzą kim jest Nicole, ale wiedzą Derek kim ty jesteś. Wiesz, że chcą cię zabić. Nie możemy pozwolić by przez to zginęła księżniczka – jego słowa zmroziły mnie. Przeniosłam wzrok na niego.
- Litości! Teraz będziecie się ze mną cackali? Nigdzie nie idę, dzisiaj wracają moi rodzice, będę bezpieczna gdy was tu nie będzie, a co najważniejsze nie będę waszą księżniczką, nawet nie waż się tak do mnie mówić! Jestem zwykłym człowiekiem… zwykłym człowiekiem – mój głos na koniec załamał się nieznacznie. Wiedziałam, że ostatnimi słowami chciałam przekonać siebie, a nie ich. Nie byłam zwykłym człowiekiem. Nie w świetle tego co się stało.
- Nie widziałaś co te strzygi zrobiły? Myślisz, że rodzice cię obronią? – prychnął z kpiną w głosie Derek. Jego urok w tym momencie prysł. Zdenerwował mnie tonem swego głosu.
- Twoi rodzice doskonale wiedzą kim jesteś, zostali oddelegowani w bezpieczne miejsce, dla ich bezpieczeństwa nie będziesz mogła ich spotkać – dodał szokując mnie swymi słowami. Nigdy ich nie spotkam?! Miałam ochotę krzyczeć, wstać i uderzyć go w twarz.
- A skoro nie chcesz być traktowana jak księżniczka, to będziesz traktowana jak zwykły człowiek. W sumie dla wszystkich nim jesteś. Tylko my znamy prawdę… - dodał z dziwnym błyskiem w oku – Skoro nie chcesz być księżniczką, to nic nie stoi na przeszkodzie by zabrać cię stąd, przecież nie możesz nam tego zabronić, bo nie chcesz tytułu – dodał rozdrażniając mnie.
Miał rację, sama mówiłam, że nie chcę tytułu, więc mogli robić co chcieli. Spiorunowałam go wzrokiem wywołując uśmiech na twarzach wszystkich zebranych w pokoju. To było takie śmieszne?
- Więc proszę, mówcie do mnie jak do księżniczki. JA TU ZOSTAJĘ! Zadowoleni? – prychnęłam. Alex pokręcił głową zakazując Derekowi się odzywać. Wiedział, że jesteśmy zbyt do siebie podobni, by móc rozmawiać jak cywilizowani ludzie. Kłócilibyśmy się jak do tej pory. Alexander wiedział jak ze mną rozmawiać.
- Strzygi zabiją cię, bo stwierdzą, że jesteś z nami powiązana. Nie możesz tu zostać. Nie chcę twojej śmierci, nikt nie chce – powiedział spokojnym, niemalże terapeutycznym głosem. W jego ustach te słowa zabrzmiały lepiej niż gdy wypowiadał je Derek.
Westchnęłam zrezygnowana. Wiedziałam, że będą robili co chcieli i zapewne tak czy siak zabiorą mnie gdzie zechcą czy im na to pozwolę czy też nie.
- Ale żądnych tytułów – powiedziałam spoglądając na ich twarze. Pojawiła się na nich ulga.
- Wiesz jak z nią rozmawiać – usłyszałam śmiech Paula, gdy Alexowi udało się kilkoma słowami wpłynąć na mnie i namówić do zmiany zdania.
- Wolę jak się ze mną rozmawia jak z równym, a nie z dzieckiem – spojrzałam na Dereka. Tak się czułam gdy do mnie mówił. Zachowywał się jakbym miała pięć lat…
Moje słowa spotkały się z jeszcze większym uznaniem i nawet na twarzy Glooma pojawił się nikły uśmiech. Zaczęli przygotowywać się do wyjazdu….
Proszę o szczere komentarze :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|