|
Autor |
Wiadomość |
AvATar7SeVen
Człowiek
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own
|
Wysłany:
Wto 19:14, 27 Kwi 2010 |
|
Witam serdecznie.
Cytat: |
Na wstępie proszę o cierpliwość i zrozumienie za zaśmiecenie tematu swoimi niebyt wzniosłymi przemyśleniami - niezbędne mi katharsis, ot co.
Mija równo miesiąc. Wcale nie jestem z tego powodu zadowolony.
Niemniej zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli nie zrobię tego dzisiaj, nie zrobię również i za miesiąc czy dwa.
Jestem tak zdenerwowany, że na każdym kroku robię literówki. Więc mi wybaczcie.
Jest to mój chrzest. Nigdy nie zajmowałem się pisaniem dłuższych tekstów i nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej stworzyłem coś dłuższego, niż siedem stron. Rzuciłem się na głęboką wodę i zacząłem tworzyć własne fanfiction, ale efekty ocenicie sami. |
Tak było jeszcze pod koniec maja.
Dzisiaj, dziesiątego czerwca, człowiek o znacznie mniej skołatanych nerwach i nieco większej pewności siebie w zakresie literatury prezentuje Wam nie fanfiction, a powieść. Dla Was wiele się nie zmieniło, natomiast dla mnie jest to coś zupełnie nowego - nie tylko więcej pracy, ale i więcej przyjemności z tworzenia.
Co do tego doprowadziło?
Kilka dni temu pozwoliłem swojej wyobraźni wypłynąć na głębię w poszukiwaniu nowych wątków wzbogacających fabułę. Co z tego wynikło? W pół godziny trafiłem na tyle świetnych, moim zdaniem, pomysłów, że w rezultacie okazało się, że jedynym, co trzyma moją powieść przy Sadze, byli bohaterowie. W takiej sytuacji kurczowe trzymanie się Twilight przypominało chwytanie się brzytwy przez tonącego. W mojej sytuacji jednak mogłem przypuszczać, że jednak umiem pływać.
Więc zaryzykowałem i rzuciłem się na głębsze wody.
A ponieważ mam tutaj przyjaciół, którzy pomogą mi przezwyciężyć początkowe trudności - mam pewność, że się uda.
Tymże przyjaciołom dedykuję więc ten twór literacki - choć jeszcze nieskończony, stanowi już cząstkę mnie.
Nie jest przypadkiem, że owymi przyjaciółmi są członkowie naszej gejowskiej rodzinki: złotousta Owieczka, utalentowana Kirke, inteligentna Dzwoneczek i przezabawna Raniaczek. Jest jeszcze wspaniała Asia, która do tej pory nie ujawniła się tutaj, jednakże przyjemne konwersacje z Nią są dla mnie źródłem natchnienia - i tak już pozostanie.
Historia zawsze miała mieć charakter nie tyle pouczenia co raczej wyznania, z którym każdy może zrobić, co chce. Być może nie jest to coś wyjątkowo oryginalnego ani skomplikowanego - nigdy nie miało być. Dlaczego? Z prostego powodu. Bałem się, że sobie nie poradzę. Dopiero wtedy, gdy uwierzę we własne siły na tyle, że będę mógł napisać coś odważnego, owo "coś" się pojawi. Natomiast dziś przedstawiam wam:
Wyznanie Nieśmiertelnego opowiada o dwóch mężczyznach, którzy dzięki wzajemnej miłości znajdują akceptację dla siebie samych i wydarzeń sprzed lat. Jednakże przeszłość głównego bohatera, Chrisa Williamsa, okazuje się być zupełnie inna, niż sądził do tej pory. Wkrótce okaże się, że podjęcie walki to jedyne słuszne rozwiązanie. Poszukiwania doprowadzą go do źródeł istnienia, co okaże się znaczące w ostatecznym rozrachunku.
Występują postaci fantastyczne, przedział wiekowy raczej +18, ale może to ulec zmianie - choć to mało prawdopodobne, to jednak informuję o takiej możliwości. Zależy, jak mi to wyjdzie.
Historia powstawała i powstaje przy akompaniamencie moich cudownych przyjaciółek: Fallen i The Open Door. Dziękuję im serdecznie za wszystko :)
Naturalnie ogromne brawa dla mayah, mojej bety, dzięki której to, co Wam dzisiaj oddaję, Drodzy Czytelnicy, jest lepsze niż było wcześniej.
[link widoczny dla zalogowanych]
Tutaj również będę umieszczał kolejne rozdziały.
Czy o coś proszę? Może o szczerość. Jestem świadom, że nigdy nie będę w stanie przebić All I Ever Knew, i aktualnie nie to mi w głowie. Jestem tutaj, by się uczyć i przy okazji sprawiać przyjemność - ja swoją zdobędę dzięki Wam, jeśli uczynicie mi ten zaszczyt i wytrwacie ze mną do końca.
Tymczasem:
PROLOG
Nazywam się Christopher Williams i pochodzę z bajki.
Z bajki o życiu.
Nie widziałem jej w telewizji.
Nie czytałem o niej w książce.
Zobaczyłem za oknem.
Stałem się jej częścią.
Po dzień dzisiejszy. I na wieczność.
Nie ma nic wspólnego z tym, co uważa się za normalne.
A jednak to prawda.
Jestem.
CHRIS
ROZDZIAŁ 1: BLISKIE SPOTKANIA TRZECIEGO STOPNIA
- Nic z tego, Lindsay! – krzyknąłem na przyjaciółkę w porywie złości i przerażenia.
- Wyluzuj, Chris – odparła miękko, po czym zwróciła się do swojego chłopaka:
- Elliott, miej go na oku. Przyjadę do was, jak tylko będę mogła.
- Spoko, Lindsay – odezwał się Elliott. – Nic sobie nie zrobi, obiecuję – zapewnił.
- Czy kogokolwiek obchodzi to, co mam do powiedzenia!? – wykrzyczałem, dając się porwać fali frustracji narastającej we mnie od dłuższego czasu.
- Już ci mówiłam, że masz wyluzować albo biorę cię na zakupy ze sobą. – Wypowiadając te słowa, Lindsay zmrużyła groźnie oczy i dała mi do zrozumienia, że jakiekolwiek dyskusje na tak drażliwy temat są zbędne.
Cios poniżej pasa. Moja współlokatorka wiedziała, że użycie tej perfidnej broni to szczyt wszelakiej nieuczciwości. Ale to nie był wystarczający powód do jej powstrzymania.
- Odpłacę ci się za to – warknąłem przez zaciśnięte zęby. – Obiecuję, spotka cię za to kara.
- Wiedziałam, że wygram – Lindsay zachichotała. – Poza tym, Elliott mnie ochroni.
To powiedziawszy, złapała go za rękę, a on przycisnął jej dłoń do swoich warg. Wywróciłem oczami, widząc, jak doskonałymi partnerami są w despotycznych poczynaniach.
Jechaliśmy właśnie szerokimi ulicami Miami w jej czerwonym Pontiacu Solstice, spiesząc w kierunku najbliższego centrum handlowego, gdzie miała załatwić nam zapasy na najbliższe kilka dni, przy okazji zaopatrując nam szafę, a ja nie znosiłem, gdy to robiła. Ale w tej sprawie moje zdanie nigdy się nie liczyło i, w zasadzie, nie broniłem specjalnie swojego stanowiska – chyba że była mowa o osobistej wizycie w odzieżowym.
Po tych zakupach starczy jej nowych ciuchów, na moje oko, na jakiś rok. Cóż, widocznie dla niej dwanaście miesięcy mija w trzydzieści dni.
Tutaj, w Miami, gdzie przy stale bezchmurnym niebie nawet w cieniu temperatura sięgała prawie trzydziestu stopni, można było udusić się albo ugotować wewnątrz pojazdu. Dlatego też musieliśmy otworzyć wszystkie okna, dając sobie dostęp do tlenu. Wadą takiego rozwiązania z całą pewnością był fakt, że teraz wystawiony byłem na setki spojrzeń – trudno jest ukryć się na głównej ulicy w kilkusettysięcznym mieście. Nie wspominając już o przylegających hrabstwach.
Wciąż nie przywykłem do tego, że ludzie patrzą na mnie jak na słodkiego szczeniaka, choć towarzyszyło mi to, uprzykrzając życie, odkąd pamiętam. Podobno byłem przystojny – tak przynajmniej twierdziła moja mama i znajomi. I chyba trzy czwarte mieszkańców Miami, gdy gapili się na mnie, a ich spojrzenia mówiły: „Niezły towar”. Nie wiedziałem, co jest we mnie takiego szczególnego: czy to ten dziwny odcień zielonego w tęczówkach oczu przypominający świecący kolumbijski szmaragd, czy może niesforne blond włosy ukrywające uszy i czoło pod falistymi, miodowymi kosmykami? Przypominałem Alexa Pettyfera w wieku siedemnastu lat, choć moja twarz była jednak odrobinę doroślejsza.
Tak czy inaczej, ja do swojego czy też cudzego wyglądu większej wagi nie przywiązywałem. Dlatego też nigdy nie twierdziłem niczego podobnego, poza tym na serio nie miałem powodów do ekscytacji. W moim przypadku było to nadzwyczaj uciążliwe: wieczne bycie w centrum uwagi w połączeniu z dziwną odmianą braku pewności siebie tworzyły mieszankę wybuchową. Co prawda nie zawsze reagowałem w ten sposób, ale pewne wydarzenie z czasów liceum skutecznie powstrzymało wzrost mojej popularności – przynajmniej w takim kierunku, w jakim zwykle się chce.
Gdy miałem dwanaście lat (mieszkałem wtedy jeszcze w Plymouth), zagrałem w szkolnym przedstawieniu przed uczniami obydwu szkół Devonport High School. Sztukę wystawiała placówka dla chłopców, toteż wszelkie role obsadzone były facetami – dane mi było zagrać Śpiącą Królewnę. Upokorzenie, jakiego doznałem ja i drugi blondyn grający księcia, było niesłychane. Wiele razy ćwiczyliśmy całe przedstawienie, mieliśmy za sobą dziesiątki godzin udanych prób – nie rozumiem więc, jakim cudem podczas sceny z pocałunkiem udało mi się zwymiotować na Elliotta Lancastera. Pamiętam tylko, że wśród widowni przeszedł niezbyt dyskretny szept, a miny nauczycieli wyrażały emocje od zaskoczenia do oburzenia. Jedna tylko osoba zaczęła się śmiać i bić brawo, ale bardzo szybko ucichła pod miażdżącym spojrzeniem dyrektorki. Tą osobą była oczywiście Lindsay Peale.
Po skończonym „przedstawieniu” zakradła się do garderoby i tam złożyła mi najszczersze gratulacje. Ponieważ nie miałem zbyt dużego doświadczenia w kontaktach z dziewczynami, uznałem, że próbowała mnie wyśmiać (co było naturalne dla chłopców tym wieku) i kopnąłem ją w kostkę. W nagrodę zostałem dźgnięty trzycentymetrową szpilką (buty na obcasie były zabronione – nie żeby moja rudowłosa znajoma się tym przejmowała), a chwilę później do naszej waśni dołączył Elliott, który w bohaterski sposób starał się ratować swoją najlepszą przyjaciółkę. Kilka kopniaków i wyzwisk później śmialiśmy się razem, zmierzając do najbliższej kawiarni na lody z cynamonową posypką.
Od tamtego czasu staliśmy się wręcz nierozłączni, ale to, że chłopak wybaczył mi obrzucenie go zawartością żołądka, nie oznaczało wcale, że czułem się z tym dobrze. Nigdy więcej nie brałem udziału w żadnym przedstawieniu.
Przez pewien czas uważałem nawet, że mam ochlofobię. Takie wyjaśnienie łatwo zaakceptować, a fobie są bardziej powszechne, niż chorobliwy lęk przed zrobieniem czegoś głupiego, zwłaszcza gdy patrzy na to trzysta osób. Można sobie wyobrazić moje rozczarowanie, gdy okazało się, że po prostu jestem flegmatykiem. Swoją drogą, zawsze uważałem się za melancholika, ale doszedłem do wniosku, że to moja maska. Co prawda nie byłem zbyt zrównoważoną osobą, ale dotyczyło to tylko i wyłącznie sytuacji, gdy z obserwatora zamieniałem się w obserwowanego. Natomiast pewne niekonwencjonalne zachowania na imprezach można wyjaśnić nadużyciem napojów wysokoprocentowych. Nie żebym należał do wielkich fanów alkoholu, ale przecież każdy miewa gorsze dni, czyż nie?
Miami z całą pewnością nie przypadłoby do gustu moim zmarłym rodzicom. Zarówno Claire, jak i Malcolm nie lubili za bardzo słońca, dlatego właśnie wybrali na miejsce zamieszkania Plymouth.
Mimo iż był początek czerwca, koniec wiosny, w naszej rodzinnej miejscowości termometr wskazywał (przynajmniej wtedy, gdy jeszcze tam mieszkałem) mniej niż dziesięć stopni (w porywach do piętnastu, gdy niespodziewanie przestawało padać). Plymouth w hrabstwie Devon to, jak mi się wówczas wydawało, najzimniejsze, najbardziej pochmurne i deszczowe miejsce w Wielkiej Brytanii. Nienawidziłem tego miejsca odkąd odeszli, a ja zostałem sam ze swoimi wspomnieniami.
Moi najbliżsi przyjaciele, Lindsay i Elliott, zawsze mnie wspierali i zaoferowali miejsce u nich, w Miami, gdzie mieszkałem już od sześciu lat. Moja przyjaciółka była wysoką kobietą o długich włosach w odcieniu czerwonej miedzi. Duże brązowe oczy nadawały jej twarzy przyjazny wyraz i rzeczywiście, mimo ponadprzeciętnej urody nie sposób określić ją zołzowatą jędzą. I choć początkowo mogła wydawać się chłodna, to wystarczyło kilka godzin spędzonych w jej obecności, by poznać prawdziwe oblicze szalonej kobiety o duszy osiemnastolatki, niepoprawnej optymistki w ciemnych dżinsach i białych trampkach z różowymi sznurówkami.
Jej chłopak był postawnym blondynem, zaś odcień jego włosów łudząco przypominał mój własny. Idąc ramię w ramię często brano nas za braci i trzeba przyznać, że podobieństwo między nami było nieprawdopodobne. Miał jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i choć nie należał do osób szczególnie uzdolnionych naukowo, to okulary w grubych czarnych oprawkach czyniły z niego intelektualistę. Jedno spojrzenie tych stalowoszarych oczu powodowało, że potrafił wmówić sprzedawczyni, że kupowane mleko jest przeterminowane i należy je przecenić, co oczywiście po chwili następowało. Dlatego też to Elliott chodził do sklepu, a Lindsay sprzątała sypialnię i prała brudne skarpetki.
Pasowali do siebie od zawsze. Wyróżniali się niezwykłą urodą i gracją godną rodziny królewskiej. Niepokoiłem się jedynie o kolor skóry przypominający kość słoniową, co podobno było po prostu kwestią genów. Mimo że kolor był dosyć nienaturalny, podkreślał jedynie szlachetne piękno ich twarzy. W słońcu wydawali się nawet bardziej bladzi niż zazwyczaj, natomiast cień uwydatniał ciemne refleksy.
Doskonale mi się z nimi mieszkało, lecz zacząłem utwierdzać się w przekonaniu, że jednak im przeszkadzam. Oczywiście nigdy nie powiedzieliby mi tego wprost, jednak należała im się jakaś prywatność. Miałem wyrzuty sumienia z powodu, że siedzę im na głowie i nie daję zająć się własnymi sprawami, że obciążam ich problemami, których nie da się już rozwiązać. Niestety, są takie rzeczy na świecie, których uszkodzenie tkwi gdzieś w podstawie istnienia. Coś, co sprawia, że traci się wiarę w możliwość powrotu do stuprocentowej sprawności. Nie dlatego, że to modne i wygodne; raczej z powodu wrażenia, iż popełniło się zbrodnię, choć nie miało się na to wpływu. Jak ja.
Powiedziałem o swoich planach tydzień wcześniej i na początku nie zdawali się być usatysfakcjonowani tym, że postanowiłem znaleźć sobie domek w Miami.
Wyprowadzę się za dwa tygodnie. Zacznę pakować swoje rzeczy, potem podziękuję za wszystko - za wsparcie, za starania, które nigdy nie mogłyby spowodować zmiany. I będę im do końca życia wdzięczny.
Gdy powiadomiłem ich o moim pomyśle, w ramach prezentu na parapetówkę (której nie zamierzałem organizować) kupili mi laptopa, żebym mógł z nimi utrzymywać stały kontakt, nie narażając nikogo na wysoki rachunek telefoniczny, aczkolwiek w ramach abonamentu mieliśmy darmowe rozmowy. Nabyli również taki dla siebie, choć Lindsay nie miała pojęcia, jak go używać. Skutecznie odstraszała wszelkie nowinki techniczne. Musiałem ją przekonywać godzinami, że stacja dysków nie jest podstawką pod drinka, a komputery nie biorą prysznica. Zupełnie jak wtedy, gdy kupiła sobie telefon komórkowy i nie wiedziała, gdzie są klawisze. No tak, przecież trzeba otworzyć klapkę. Zupełnie wyleciało jej to z głowy.
Poniekąd przypominała mi mamę. Claire nie była osobą, która zawsze na czas przygotowywała obiad i pomagała dzieciom w pracy domowej. Była wyjątkowym typem artysty: żywiołowa i bezpośrednia, ale i w pewnym stopniu introwertyczka o szczególnym spojrzeniu na świat. Ileż to razy odnajdywałem ją zamkniętą w pracowni, na klęczkach przed nieukończonym obrazem, całą umazaną w kolorowej farbie. Jeden z kosmyków ciemnobrązowych włosów wysuwał jej się zawsze z kucyka, okalając twarz, na której pojawiały się pierwsze zmarszczki, będące wynikiem nie tylko starzenia, ale i częstego marszczenia czoła w zamyśleniu i frustracji nad dziełem. Nigdy nie zostawiała żadnego nieskończonego – opór i wola walki były czymś, co straciłem zaraz po jej śmierci.
Ojciec nigdy nie próbował powstrzymywać matki w jej działaniach. Z radością zgadzał się na wszelkiego rodzaju zabiegi, gdyż uszczęśliwianie jej sprawiało mu przyjemność. Malcolm darzył ją silnym uczuciem i choć nie był człowiekiem wylewnym, to dbał o najbliższych, jak tylko potrafił. Niektórzy nazywali go nadopiekuńczym, ale jako syn wiedziałem, że starał się dać mi wszystko to, czego jemu samemu brakowało w dzieciństwie.
W pewien sposób był podobny do Elliotta, którego niewprawne oko mogło uznać za pantoflarza. Ci jednak, którzy go znali, wiedzieli o niepisanej umowie między nim a Lindsay. Była ona na tyle skomplikowana, że nigdy nie zagłębiałem się w szczegóły – wiedziałem jednak, że ich relacje można było nazwać nie tylko miłością, ale i symbiozą. Ponadto stanowili dosyć elastyczną parę: dostosowywali się do siebie bez przerwy i pomimo niezgodności charakterów byli jak woda w dzbanku, która miesza się ze sobą i nie pozostawia pustych przestrzeni. Poniekąd stanowili jeden organizm w dwóch ciałach – doprawdy, nie widzieliście ludzi, którzy tak szybko osiągali konsensus.
Elliott jako człowiek wyrozumiały pozwalał Lindsay na wiele, ale miał pewną dozę prywatności i prawdę mówiąc, to do niego należało ostatnie słowo w wielu sprawach – był tym typem denerwujących ludzi, którzy co by nie powiedzieli, to zawsze mają rację. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie powtarzał na każdym kroku tradycyjnego: „A nie mówiłem?”, szczerząc się przy tym szyderczo jak podły szczur. Choć szczury się nie szczerzą.
Echo przeszłości rozbrzmiewało w mojej głowie, a ja przechowywałem je głęboko w pamięci.
Bo choć oni zniknęli, wspomnienia zostały. Nie pogodziłem się, a raczej przyzwyczaiłem. Ten ból, który odczuwałem po ich stracie, wcale mi nie ciążył. Nie chciałem się go pozbywać. Pragnąłem, by mi towarzyszył, by przypominał, że to nie był mój wymysł. Że to się stało naprawdę.
Gdy podjechaliśmy pod dom, Lindsay złapała Elliotta za rękę, gdy chciał wysiąść i pocałowała go namiętnie w usta. Nie chcąc patrzeć na coś takiego, w gruncie rzeczy z powodu czystej zazdrości, wyszedłem, trzaskając drzwiami i ruszyłem w kierunku drzwi wejściowych oznaczonych numerem 6855.
Budynek mieścił się w bogatej dzielnicy Coral Gabbles, przy Sunrise Drive. Moi przyjaciele odziedziczyli go po zmarłej ciotce Lindsay, wraz z resztą jej pokaźnego majątku. Był prawie w całości przeszklony. Efekt uzupełniały, w bardzo ciekawy sposób, ściany z ciemnoszarego kamienia. Przez szyby widziałem nowoczesną aranżację wnętrz, a całość wyglądała przecudnie, jak wszystkie mieszkania w tej okolicy. Podobało mi się to gniazdko i zastanawiałem się, jak będzie wyglądać moje.
Zapewne nie będzie tak stylowe i awangardowe, ale będzie przytulne. Moje. Moje i przytulne. I gdy zaproszę tam swoją dziewczynę, gdy już ją będę miał, spodoba jej się. A ja oddam jej pół swojej szafy we władanie albo nawet i więcej. I co tam jeszcze będzie chciała.
Doszedłem właśnie, nadal bardzo zdenerwowany, do drzwi i pociągnąłem za klamkę. Brak reakcji uświadomił mi, że nie miałem kluczy, co wywołało kolejną falę frustracji. Jęknąłem głośno. Usłyszałem za sobą chichot Elliotta.
- Nie denerwuj mnie, Elliott – wysyczałem przez zęby.
- O co ci chodzi? – spytał zdziwiony.
- O to, że traktujecie mnie, jakbym miał się zaraz pociąć czy coś w tym stylu – odparłem.
- A nie zrobisz tego? – drażnił się ze mną.
- Mogę pociąć CIEBIE, jeśli mnie zaraz nie wpuścisz. I informuję cię, że wychodzę jutro… gdzieś. I nie idziesz ze mną. Ani ty, ani twoje słoneczko – zadrwiłem.
- Okej, okej, spokojnie. Jak sobie chcesz – wydawał się być naburmuszony jak jakiś pięciolatek. Na jego reakcję wywróciłem tylko oczami.
Elliott przekręcił klucz w zamku i wpuścił mnie do środka. Od razu podszedłem do lodówki i otworzywszy ją, wyjąłem puszkę piwa, którą opróżniłem w kilkanaście sekund. Pragnienie złagodniało.
- Chcesz? – spytałem, wyciągając rękę do środka lodówki.
- Jasne – odparł z salonu.
Złapałem dwie puszki i odwróciwszy się, celnym kopniakiem zamknąłem z hukiem drzwiczki. Podreptałem w kierunku Elliotta, wycierając przy okazji strużkę potu z czoła.
- Trzymaj. – Wręczyłem mu piwo.
- Dzięki – powiedział z wdzięcznością w głosie. – Temperatura w Miami działa na wszystko, także na moje ciało.
Przypomniałem sobie, że jestem cały mokry od potu, a włosy przyklejają mi się do czoła. Wypiłem w minutę kolejne piwo, po czym poszedłem na piętro, do łazienki.
Szybko się rozebrałem i wczłapałem pod prysznic. Odkręciłem gałkę, pozwalając wodzie spaść na mnie.
- ku***! – krzyknąłem, gdy poczułem ból wywołany gorącą cieczą lejącą się na moje ciało.
- Pomóc ci? – spytał głośno Elliott z odległego krańca domu, z wyraźnie wyczuwalną drwiną w głosie.
Nie odpowiedziałem, tylko pospiesznie przestawiłem wodę na zimną, pozwalając ciału ochłodzić się na przekór warunkom pogodowym panującym na dworze. Po pięciu minutach zakręciłem kurki, osuszyłem się dokładnie i wyszedłem z łazienki. Ogarnąłem wzrokiem mój pokój w poszukiwaniu ubrań na wieczór.
Nie rozumiem, czemu wszyscy mówią, że mam tu burdel. To po prostu artystyczny nieład. Mnie się podoba. Przynajmniej zawsze wiem, gdzie coś jest. A jak tego nie ma, to jest za biurkiem. A jeśli tam również nie ma, to była tutaj Lindsay.
Na ogół nie wchodziła do mojego pokoju bez zaproszenia. Robiła to tylko wtedy, gdy zabierałem jej coś, co uważała za potrzebne. Wpadała wtedy wściekła, krzycząc na mnie, zaś ja śmiałem się z niej. Jednak zawsze, po jakiejś minucie, dopadało mnie współczucie i oddawałem jej własność.
W całej tej sytuacji największym plusem było to, że szybko zapominała o gniewie – gdy się uzewnętrzniała, robiła to gwałtownie jak burza, ale po krótkim czasie uspokajała się i rozmawiała z tobą, jak gdyby nigdy nic. Elliott natomiast ponad maską stoickiego spokoju skrywał szatańskie upodobanie do zadawania długich cierpień – najczęściej przez kilkanaście dni przypominał ci i wypominał małe grzeszki, aż wkrótce popadałeś w skrajną frustrację i byłeś gotów zrobić wszystko, by tylko przestał gadać. Widziałem go kiedyś z asystentem klęczącym przed nim i przepraszającym go za niedociągnięcia w pracy – Elliott nie wyglądał wtedy ani na zaszokowanego, ani na szczególnie wzruszonego – przyglądał się jedynie korzącemu człowieczkowi z dobrze maskowanym rozbawieniem.
Nikt inny nie jest obdarzony, w tym stopniu co ja, najgorszą ze wszystkich cech: empatią. To moje przekleństwo. Ciągłe wyrzuty sumienia dawały mi się we znaki, gdy mieszkałem jeszcze w Plymouth. Wielokrotnie namawiany byłem przez przyjaciół do głupich występków, a nie umiejąc im odmówić (do czego przyczyniały się wyrzuty sumienia), wpadałem w kłopoty. W takich chwilach przydawały się rozległe znajomości ojca, choć nie zawsze było to aż tak skuteczne, jak mogłoby się wydawać, w związku z czym zdarzyło mi się kilkukrotnie nocować w areszcie. Z Elliottem i Lindsay, rzecz jasna.
Gdy wypatrzyłem moją świeżo upraną białą koszulkę, sweterek w tym samym kolorze oraz ciemne, wąskie jeansy, podszedłem do nich, złapałem, po czym rzuciłem na łóżko.
Co jakiś czas musiałem zrobić zakupy, czego szczerze nienawidziłem. Zawsze w takich chwilach prosiłem o ratunek moją przyjaciółkę, która miała w tym tysiąc razy większe rozeznanie i sto razy większą frajdę. W centrach handlowych panowały dwie zasady: po pierwsze, gdy Lindsay mówiła, że coś jest ładne, to na sto procent miała rację. Po drugie, jeśli coś pasowało Elliottowi (nie żeby darzył sympatią tę całą ceremonię dotyczącą zakupów, ale po prostu miał dobry gust), podobało się i mnie. Nie inaczej miała się sprawa w kwestii wyboru butów czy innego rodzaju wyposażenia.
Wziąłem ze stojącej w rogu pokoju komody bieliznę, po czym ubrałem się i usiadłem na łóżku. Oparłem głowę o zagłówek, wetknąłem w uszy słuchawki iPoda i dotknąłem palcem ekranu, włączając odtwarzanie.
Podziałało automatycznie. Byłem wielkim fanem muzyki, ale tej dobrej, nie masowej. Przepadałem głównie za skrzypcami i fortepianem, ale sympatią darzyłem także utwory mało znanych kapel, gdzie przeważała gra na gitarze. W parze z uwielbieniem szedł u mnie talent. Umiejętności śpiewania nie odziedziczyłem po nikim, a fakt ten tworzył pewną aurę tajemniczości i magii. Niezwykły dar starannie pielęgnowałem i rozwijałem. Głos miałem niezły, a w dzieciństwie brałem lekcje w Plymouth. Było to coś innego niż zamiłowanie do matematyki oraz nauk przyrodniczych; coś jak hobby, z którym chciałoby się podzielić ze światem. Nie wiedziałem jeszcze, jak to wszystko ma wyglądać; na razie liczyły się tylko chęci.
Pogrążyłem się w rozmyślaniach o Plymouth: o mojej przeszłości i wydarzeniach, które zmieniły moje życie… Zwizualizowałem sobie jedno z nich:
Ostry skręt samochodu powoduje bolesny odrzut mojej głowy w stronę szyby, a potem następuje równie nagłe hamowanie. Jestem na miejscu. To tu znajduje się moje rodzinne gniazdko, niezmienione od dawien dawna. Stoi, kryjąc w sobie wszystkie wspomnienia o wydarzeniach z mojego wczesnego dzieciństwa. Niewielka, piętrowa, obita panelami koloru białego posiadłość charakteryzuje się dużymi oknami i dosyć stromym dachem. Szyba okienna mojego pokoju wychodzi na wschód, więc widzę ją po lewej stronie. Ogólnie rzecz ujmując, domostwo jest staromodne, podobnie jak reszta budynków w okolicy. Wyjątek od reguły stanowi jeden dom stojący naprzeciwko naszego, który wygląda na znacznie bardziej nowoczesny i z całą pewnością należy do kogoś bogatego.
Wzdycham głośno, biorę największą walizkę i ruszam w stronę drzwi. Malcolm słyszy to i chyba chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili powstrzymuje się. Łapie drugą torbę i idzie za mną.
Istotnie, nic się tu nie zmieniło. Klucz jest jak zwykle ukryty ponad drzwiami. Przekręcając go w zamku, czuję znany opór, a po chwili znajome skrzypnięcie wiekowych, przeszklonych drzwi. Na środku przedpokoju dostrzegam niebieski dywanik z wywiniętymi od starości rogami. Tuż za nim, przy przeciwległej ścianie stoi komoda, którą wystarczy uderzyć z boku, by wyskoczyła pierwsza, zamknięta zawsze na klucz szuflada, czego nie muszę nawet sprawdzać, by być o tym przekonanym. Nad nią wisi spore lustro w mosiężnej ramie, które nigdy mi się nie podobało, ale rodzice kupili je zaraz po ślubie, więc nie miałem serca im tego powiedzieć. Ciągle decydowali się na jakiś nowy zakup. Masa zdjęć powieszonych trochę dalej opatrzona jest różnymi datami z ich osiemnastu lat spędzonych razem. To świadczy jednoznacznie o fakcie, że Malcolm kocha naprawdę moją matkę. Bo uważa to za słuszne. Bo to jest słuszne.
Tuż za przedpokojem schody prowadzą na pierwsze piętro, zaś po prawej stronie mieszczą się kuchnia i salon. Nie mam chęci dłużej oglądać eksponatów muzealnych, toteż idę prosto do swojego pokoju. Tato człapie za mną. Będąc już pod drzwiami, zatrzymuje się, czekając, aż dopełnię honorów. Naciskam klamkę, która bez oporu wędruje w dół. Bez zastanowienia ruszam przed siebie, kładąc plecak na łóżku, zaś walizkę obok. Malcolm idzie w moje ślady i po chwili spogląda na mnie, oczekując reakcji. Ja zaś rozglądam się po sypialni. Nawet tutaj nie dopatruję się z początku żadnej ingerencji ojca. Ta sama, duża szafa w kolorze miodu naprzeciw łóżka w lewym kącie. W prawym, masywne biurko i nieco obdrapane krzesło, zaś przed nimi, obok drzwi, mała biblioteczka. Naprzeciwko jest duże okno z pożółkłymi już ze starości firankami. Oględziny kończę na łóżku, jedynym meblu, który uległ zmianie od czasu mojej ostatniej wizyty przed wakacjami.
- Sam wybierałem – mówi nagle Malcolm, widząc, gdzie spoczął mój wzrok. – Nie jest za małe, prawda?
- Jasne, że nie – odpieram szybko z udawanym entuzjazmem. Oczywiście mogłoby być większe, ale nie chciałem popsuć chwili.
- Hm… - Zastanawia się chwilę, rozgląda, po czym zostawia mnie samego.
Najlepsze w Malcolmie jest to, że nigdy nie próbuje grać bardzo zaangażowanego, zasypując gradem pytań, kiedy na serio tego nie chcę, jak to ma w zwyczaju robić mama. Zawsze wie, kiedy potrzebuję chwili wytchnienia, a kiedy jestem skłonny do podzielenia się emocjami. Muszę wszystko sobie poukładać, przemyśleć. Postanawiam więcej nie użalać się nad sobą. Zrzucam wszystko z łóżka na podłogę i siadam na nim. A potem…
***
Brzęczenie budzika w telefonie wyrwało mnie brutalnie z rozmyślań. Westchnąwszy, wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wyłączyłem alarm, a następnie wyjąłem słuchawki z uszu i położyłem iPoda na łóżku. Nawet nie zauważyłem, kiedy usnąłem. Nie pamiętałem też, żeby wróciła Lindsay. Wstałem, chwyciłem beżową torbę, przerzuciłem ją przez ramię, po czym wyszedłem z domu i złapałem taksówkę. Z domu na uczelnię, przy 1600 NW 10th Avenue, miałem około kwadransa jazdy.
Uniwersytet Miami był szczytem moich marzeń. Nauka w Miller School of Medicine stanowiła moją pasję. Po wydarzeniach sprzed siedmiu lat poczułem się wręcz zobowiązany do kształcenia w tym kierunku. Po prostu musiałem ratować życie. Uważałem to za hobby, przeznaczenie i… sposób na odkupienie win.
Uczyłem się nieźle. Uczestnictwo w zajęciach nie sprawiało mi większych problemów, jako że nauki przyrodnicze zawsze były moją mocną stroną. Spędziłem tutaj już sześć lat i teraz mogłem zastanowić się nad swoją przyszłością.
Będę mógł śpiewać, ratując komuś życie. To wyjątkowo słodkie i z pewnością zadziała na zasadzie placebo.
W sumie nie wiedziałem jeszcze, co mógłbym potem robić. Byłem dosyć zagubiony i nie orientowałem się w tym wszystkim.
Zostanę pediatrą? Chirurgiem? A może lekarzem medycyny sądowej w laboratorium śledczym? To mogłoby być fajne. Trochę jak w „CSI”. Może nie śpiewałbym żywym, tylko zmarłym i niektórzy wzięliby mnie za chorego psychicznie. Inni pomyśleliby, że zabawiam się z trupami jak jakiś nekrofil. To byłoby zabawne. I nie mam w tej chwili na myśli zboczonych gierek, serio.
Po pewnym czasie znalazłem się pod gmachem uczelni. Wszedłem przez szklane drzwi i udałem się do sali wykładowej. Profesor jeszcze nie przyszedł na zajęcia. Niestety, większość ludzi już to zrobiła i przeciskała się, by zająć najlepsze miejsca po środku. Zostało jeszcze kilka wolnych ławek, toteż również zająłem się przepychaniem w celu osiągnięcia dogodnej pozycji. Gdy tak szedłem, poczułem, że ktoś mocno napiera na mnie z tyłu. Uderzenie było na tyle silne, że upadłem, uderzając przedramieniem o kant stojącego stolika.
- Patrz, ku***, pod nogi i nie wpychaj się na mnie – zawarczał ktoś z tyłu.
Zrozumiałem, że słowa te były skierowanie do nikogo innego, jak do mnie. Odwróciłem głowę i zobaczyłem mężczyznę: wysokiego, szczupłego, dobrze zbudowanego, o kruczoczarnych włosach wpadających mu do ciemnoniebieskich oczu. Był podobny do Lindsay i Elliotta: cechowały go ponadnaturalna uroda i prawie identyczny odcień skóry. Zapewne zapytałbym go, czy zna moich przyjaciół, gdyby nie fakt, że…
Ten dupek wlazł właśnie na mnie, popychając i przewracając, i zamiast powiedzieć jakiekolwiek cholerne „przepraszam”, jeszcze drze na mnie swoją parszywą mordę!
Poczułem zalewającą mnie falę złości.
- Pierdolec – wysyczałem przez zęby, wstając z podłogi.
W tej chwili zdałem sobie sprawę z faktu, że nikt nie przejął się moim losem, a wszystkie dobre miejsca były już zajęte. Oprócz tych z przodu, zarezerwowanych dla kujonów. I oprócz jednego miejsca, obok…
Nie! Nie mogę tam usiąść! Przed chwilą ten frajer staranował mnie, a teraz mam się poniżyć i usiąść obok niego? Muszę to zrobić. Nie ulokuję się na miejscu dla prymusów z przodu. To byłoby jeszcze gorsze.
Wykładowca wszedł akurat do sali, więc nie miałem wyboru. Westchnąłem tylko i ruszyłem jak na stracenie, do jedynego wolnego miejsca w tej pieprzonej klasie.
- Mogę się przysiąść? – spytałem, próbując okiełznać targające mną emocje.
- Nie – odpowiedział popapraniec.
Westchnąłem po raz kolejny i powiedziałem. - Pieprz się. – Po czym zdjąłem torbę z ramienia i usiadłem. Gdy zsuwałem torbę, poczułem intensywny ból w stłuczonej ręce. Spojrzałem na nią i okazało się, że miałem rozciętą skórę na jakieś cztery centymetry.
- ku*** – szepnąłem. Chciałem, by chłopak usłyszał moje słowa. Wyjąłem z torby bandaż, który zawsze przy sobie nosiłem i owinąłem nim rękę.
- Biedactwo – zakpił.
- To takie zabawne? Jak ktoś zachowuje się jak ostatni skurwiel? Zapewne ostatniemu pedałowi, któremu robiłeś laskę, złamałeś rękę, co? – Kipiałem ze złości.
Zobaczyłem, że facet zdjął na chwilę maskę rozgoryczenia, a na twarzy pojawił się szczery ból. W oku kręciła się łza. Poczułem okropne wyrzuty sumienia. Zapomniałem o wszystkim, co powiedział, co zrobił.
- Hej, wszystko w porządku? – spytałem szeptem. – Przepraszam za tamto.
- Zamknij gębę – warknął na mnie.
Nie dość, że go przeprosiłem, choć teraz to on powinien to zrobić, to jeszcze nadal zachowuje się jak dupek! ku***, co z nim? No dobra, jest mi przykro. Przyznaję, jest mi okropnie przykro z powodu tego wszystkiego, co tutaj się stało. Czym sobie na to zasłużyłem?
Odwróciłem wzrok. Rozejrzałem się po klasie. Chyba wszystkie dziewczyny się na mnie gapiły. Usłyszałem dialog dwóch z nich:
- Patrz, jak się ubiera! Wygląda jak model!
- A te oczy? Boże, zaraz zwariuję.
- A jego twarz... Co za ciacho!
- Jezu, siedzą tam jak dwaj bogowie. Już nie mogę.
Zawstydzony, spuściłem wzrok. Widocznie przeznaczenie nie miało zamiaru opuścić mnie nigdy. Po tym szoku, jakiego doznałem, nie mogłem w ogóle się skupić. Przez cały czas zajęty byłem rozmyślaniami na temat dupka, który siedział obok mnie.
Zajęcia właśnie się skończyły. Chłopak wstał ze swojego miejsca i zaczął poruszać się w kierunku wyjścia. Gdy był już przy drzwiach, poczułem, że muszę to wszystko wyjaśnić. W końcu, coś musiało nim powodować. Zerwałem się z miejsca i popędziłem, aby go dogonić, lecz akurat już wyszedł.
Gdy znalazłem się na zewnątrz, rozejrzałem się w poszukiwaniu uciekiniera. Nigdzie nie mogłem zobaczyć tego faceta, jakby rozpłynął się w powietrzu. Wtedy zauważyłem jego nogę znikającą za ścianą. Poszedłem za nim. Zobaczył, że się zbliżam, więc przyspieszył kroku.
- Stój! – krzyknąłem. Nie zatrzymał się. Podbiegłem do niego.
- Poczekaj – powiedziałem, łapiąc go za rękę, czego zaraz pożałowałem. Chwycił moje ramię tak mocno, że aż zabolało.
Spojrzałem mu w oczy. Znów zobaczyłem ten gniew i błysk rozgoryczenia. Warknął niczym dzikie zwierzę. Próbowałem wyrwać się z jego uścisku – bezskutecznie.
Warknął ponownie, rzucając mną w stronę ściany. Upadłem, rozcinając sobie skórę na dłoni o kamień.
Chłopak spojrzał na skaleczoną przez siebie rękę. W jego oczach zobaczyłem teraz niepohamowaną żądzę mordu. Łapiąc spazmatycznie oddech, zacząłem przesuwać się do tyłu. Mężczyzna niespiesznie ruszył w moją stronę.
Poczułem, że za plecami mam już tylko beton. Nie mając drogi ucieczki, przytknąłem policzek do zimnej ściany. Mój oddech przeszedł w cichy świst, pełen panicznego lęku i żałosnego błagania o życie, na które nie zasługiwałem. Chłopak przysunął się do mojej twarzy.
Wiedziałem jedno: to był mój koniec. Teraz, po siedmiu latach, śmierć nareszcie mnie dopadła. Udało mi się raz wyrwać z jej szponów, druga szansa nie nastąpi. Gdzieś tam, na górze, ktoś postanowił skomplikować wbrew mej woli moje przeznaczenie, wydarzył się przełom i w tej chwili byłem jego świadkiem. W końcu. Bo czekałem długo, by oddać to, co nie należy do mnie.
Postanowiłem poddać się sprawiedliwości. Wziąłem głęboki wdech, po czym przymknąłem powieki, czekając na śmierć.
ROZDZIAŁ 2: ZA NOWY POCZĄTEK |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AvATar7SeVen dnia Wto 20:26, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 14 razy
|
|
|
|
|
|
rani
Dobry wampir
Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 244 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy
|
Wysłany:
Wto 20:17, 27 Kwi 2010 |
|
*Wdech, wydech, wdech, wydech* Okej. Nie, ja muszę. AAAAAAAAAAAAAA!!!!!!
Dobra, teraz poważnie.
Jako Godmother nie mogłam tego nie przeczytać. Gdy wspominałeś jakiś czas temu o tym, że piszesz opowiadanie, nie nastawiałam się szczerze mówiąc na coś fajnego A teraz? Po prostu mnie powaliłeś! To jest rewelacyjne!
Naprawdę nigdy nie pisałaś nic dłuższego wcześniej? To podziwiam cię. To jest takie dopracowane, takie dobre stylowo, świetne opisy, w których, jak widzę się lubujesz. Każdy najdrobniejszy szczegół opisujesz drobiazgowo, jakbym czytała opis przyrody w Panu Tadeuszu Nie przepadam za takim czymś zbytnio, ale tu mi się podobało. Naprawdę.
Nie unikniesz na pewno porównań do AIEK, ale ja postaram się być obiektywna.
Stworzyłeś całkiem nowego bohatera. Chris jest męską wersją Belli. Niezbyt mi się to podoba. Jest trochę zbyt jakby to nazwać? Groteskowy. Potyka się o wszystko, przewraca, psuje. Nie rób z faceta życiowej ofermy, bo czytelnicy go nie polubią. Nie jestem ekspertem w żadnym razie, ale niezbyt mi się to podoba. Oczywiście musi być ekstra hiper - truper przystojny Okej, jeśli tak jest twój plan, no cóż. Lubię przystojnych facetów
Chris żyje z poczuciem winy. Dlaczego? Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a on przeżył, tak? Pogubiłam się trochę I teraz, żeby odkupić swoje winy chce zostać lekarzem. Nie, lepiej! Śpiewającym lekarzem To ciekawe, serio. Mamy też coś z Edwarda. Wydaję mi się, że twój Chris jest taką mieszanką Belli i Edwarda. Wrażliwa niezdara, znająca się na muzyce, z wielkim talentem. I do tego oszałamiająco przystojny. Niezły pomysł.
To teraz Alice i Jasper. Musiałeś? Musiałeś nazywać Alice chochlikiem? Mnie od tego zęby bolą Ale nieważne. Mieszka z nimi przez 7 lat i nie dowiedział się, że są wampirami? Jakoś trudno mi w to uwierzyć Musieliby naprawdę bardzo, ale to bardzo dobrze się ukrywać. I niby on uwierzył, że razem mają jakąś chorobę, przez co ich skóra jest zimna? Nie kupuje tego.
Pojawia się tajemniczy nieznajomy. Widzę tu ewidentne nawiązanie do AIEK. Nie przeszkadza mi to jednak, bo inaczej to poprowadziłeś. Nie ma miłości od pierwszego wejrzenia. Trochę dziwne to ich pierwsze spotkanie. To jest Edward, prawda? Nie wyobrażam sobie nikogo innego. No chyba, że Emmett Ale on mi nie pasuje na geja. Czemu jest taki agresywny względem Chrisa? A może coś poczuł i tak to kryje? I te łzy jego, gdy ten zaczął mówić coś o pedałach były od czapy, że tak powiem. Dziwne to jakieś było. Ciekawa jestem, jak to poprowadzisz. I koniec?! Co to w ogóle ma być? Znaczy podoba mi się Ale czemu się na niego tak rzucił? Pożądanie wzięło górę? Tak raniaczek już ma swoje teorie, których lepiej, żebyście nie poznali xD
Coś mi się nie spodobało:
Cytat: |
Muszę to zrobić. Nie usiądę z tymi ciotami z przodu. To byłoby jeszcze gorsze”. |
Te "cioty" w tym zdaniu psują wszystko. Można użyć slangu, ale w tym całym fragmencie jest tego za dużo. Tak mi to zgrzyta po prostu.
Cytat: |
Poczułem, że za plecami mam już tylko beton. Nie mając drogi ucieczki, przytknąłem policzek do zimnej ściany. Mój oddech przeszedł w cichy świst, pełen panicznego lęku i żałosnego błagania o życie, na które nie zasługiwałem. Chłopak przysunął się do mojej twarzy.
Wiedziałem jedno: to był mój koniec. Teraz, po siedmiu latach, śmierć nareszcie mnie dopadła. Udało mi się raz wyrwać z jej szponów, druga szansa nie nastąpi. Gdzieś tam, na górze, ktoś postanowił skomplikować wbrew mej woli moje przeznaczenie, wydarzył się przełom i w tej chwili byłem jego świadkiem. W końcu. Bo długo czekałem, by oddać to, co nie należy do mnie.
Postanowiłem poddać się sprawiedliwości. Wziąłem głęboki wdech, po czym przymknąłem powieki, czekając na śmierć. |
Bardzo mi się podoba ten fragment, Świetnie budujesz napięcie, stopniowo. Czytałam z otwartą buzią I w dobrym momencie zakończyłeś. Tak będą teraz wszyscy gryźć paznokcie, co będzie dalej.
Ogólnie mówiąc, jest całkiem nieźle. Sporo błędów niestety, którym nie chce mi się wytykać, bo wiem, że zaraz zrobi to ktoś inny :D Mi one nie przeszkadzały. Piszesz ładnie, dobrze składniowo. Dialogi nie są sztuczne i plus za dużo opisów. Trochę mi zgrzyta Chris - fajtłapa, ale nie jakoś szczególnie. Masz wysoką poprzeczkę do przeskoczenia Ja tu oczekuję pięknej opowieści, która mnie zaczaruje. I bardzo mi się podoba to oznaczenie +18 Znaczy się, że będą lemony. Mam nadzieję, że subtelne i ładnie napisane. Dobra, za bardzo wybiegam naprzód.
Podobało mi się, serio. Czekam z niecierpliwością na następne rozdziały
Z pozdrowieniami Jej Wysokość Godmother |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AvATar7SeVen
Człowiek
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own
|
Wysłany:
Wto 20:33, 27 Kwi 2010 |
|
Okej. Jako, że jestem już cały mokry i straciłem paznokcie, mogę napisać jeden, jedyny komentarz. Inaczej umrę. Ale nieważne.
Godmother, sypiesz teoriami jak z rękawa :D Są ciekawe, serio. Na niektóre nawet bym nie wpadł. Podobuje mi się to.
Odnośnie tych ciot - to było poprawione. Nie wiem, jak to się tam znalazło - musiałem wkleić złą wersję, bo mayah zwróciła mi na to uwagę. Ja mam z dziesięć wersji tego rozdziału na komputerze i się pogubiłem. Przepraszam. Ja zmienię to słowo, bo nie miało tak być i wynika to z mojej niedbałości, więc może mi wybaczycie; jeśli nie, szkoda
Ja nie powinienem tego mówić, ale Chris nie jest taki miękki od urodzenia. Ale pff nie mogę się tłumaczyć. Już będę cicho. Obiecuję nie wchodzę z butami w widownię. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AvATar7SeVen dnia Wto 20:38, 27 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Wto 20:56, 27 Kwi 2010 |
|
Dobra, chłopie, wiem co znaczy debiut, też tu debiutowałam, będzie z półtora roku temu, ale tę nerwówkę jeszcze pamiętam.
początek zapowiadał się obiecująco, masz literacki potencjał, a ponieważ to twój pierwszy tekst oczywistym jest, że styl i umiejętność prowadzenia narracji będą się stopniowo oprawiać.
Pierwsze co mi zgrzytnęło - opisy i kreacja postaci. Odrobinę sztampowo, w zbyt oczywisty sposób. Jedna cecha dominuje nad całą postacią. Dobrze by było to zróżnicować.
Drugie - dialogi, nieco zbyt 'suche', daje to bardzo dynamiczny efekt, który nie wszędzie jest potrzebny.
A teraz coś co mnie zabiło - czy twój bohater MIAŁ być taką Bellą? Jeśli taki zamysł wszystko ok, ale mnie to irytuje. Ale ja nigdy nie lubiłam Belli, może to dlatego.
Nawiązanie do Aiek też się rzuca w oczy.
A teraz przestaję marudzić.
zainteresowałeś mnie końcówką. Jeśli umiejętnie poprowadzisz akcję i zbudujesz większe napięcie, to powinno wyjść z tego coś całkiem ciekawego. Oczywiście, nie jest to tajemnicą, przyciąga mnie obietnica slasha :) Myślę, że się powoli wyrobisz, trening czyni mistrza.
a jeśli ciut za mocno cię objechałam, to wybacz proszę - oderwałam się od przygotowań do matury, a to nie nastraja pozytywnie...
pozdrawiam i życzę powodzenia i weny :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Wto 21:41, 27 Kwi 2010 |
|
Na początku jak zwykle walnę moją mowę pogrzebową. Powiem szczerze kilka rzeczy, po pierwsze tytuł. Ja osobiście uważam, że brzmi lepiej w oryginale aniżeli tłumaczony. Czy tytuł to Twój własny pomysł? Czytam regularnie AIEK więc nie umknął mi Twój komentarz na temat własnego opowiadania. Pomyślałam sobie, że to coś dziwnego. Może faceci czytają tutaj opowiadania ale nie publikują własnych. To co zrobiłeś jest cholernie odważne i należy Ci się pochwała za samą próbę publikacji. Rani mówi, że nie nastawiała się na nic konkretnego czy fajnego a ja.. właściwie nie nastawiałam się na nic i pomyślałam że rzucasz słowa na wiatr. Bardzo mało mamy opowiadań o tematyce homoseksualnej i nie mam pojęcia co powoduje taką niską liczbę tychże ff. Czy wbrew pozorom nadal tutaj pozostajemy nietolerancyjni , boimy się tego? Czy dziewczyny nie mają dość czytania o wiecznie niepewnej Belli i Edwardzie `la bóg maczany w miodzie i mleku? Ja osobiście mam tego dość.
Mamy nową postać i tutaj masz niezwykle ogromne pole do popisu, bo mimo że bohaterom sagi ludzie w opowiadaniach mogą nadać zupełnie inne, nowe cechy w większości trzymają się utartego schematu a jako że postać jest totalne Twoja to zrobię się napewno barwniej bo samo opowiadanie już mi się spodobało. Początkowo Chris skojarzył mi się z Bellą bo był tak samo niezdarny jak ona. Ale to co chciałam napisać tutaj bardzo dokładnie i idealnie ujęła Rani. Nie wiem czy aktualnie ona czyta mi w myślach ale pomyślałam że Chris to mieszanka cech Bell i Edwarda. Chociaż z drugiej strony patrząc jest dosyć naiwny. Nie zaznaczyłeś [AH] ani nie dałeś jasno do zrozumienia ,że wystąpią wampiry. Jakoś nie chciałam brać tego pod uwagę, zainteresował mnie wyłącznie wymiar homoseksualny i nie przejmowałam się całą resztą do czasu gdy przeczytałam to :
Cytat: |
"Mieli piękne oczy, które barwą przypominały miód. Niepokoiłem się jedynie o trupio blady kolor ich skóry, niewielkie sińce pod oczami oraz strasznie zimną skórę, która podobno była związana z jakąś chorobą, czy też wypadkiem, o czym nigdy nie chcieli rozmawiać." |
Jak już przyswoiłam sobie kto jest kim, zastanowiła mnie jego naiwność. Nie wiem czy patrzę na to przez pryzmat seriali i książek o wampirach ale mnie takie cechy by zaintrygowały. Chris jest inny. Do czasu kiedy ktoś jest dla niego miły (chociaż to nie jest konieczny warunek) jest w stanie akceptować wszelakie dziwactwa i to mi się strasznie podoba. W jakiś sposób nadaje to postaci autentyczności i nie wyrusza on na poszukiwania tajemnicy swych przyjaciół. Ale byli jedynymi osoba z "tą chorobą" których znał więc.. napotkanie osobnika z tym czymś spowoduje chęć zaspokojenia wiedzy i lawinę pytań .. i chciałam się już cieszyć , że pojawił się miedzianowłosy. Przecież jest złotooki i nie może być zły. Nie może! A jednak okazało się inaczej. Czy poczuł na Chrisie zapach innego wampira? Można w jakiś realny sposób wyjaśnić jego zachowanie? Przyszedł mi do głowy wyłącznie pomysł z zapachem wampira skoro Chris przebywa codziennie z Alice i Jasperem. Czy od jednego prysznicu można pozbyć się tej specyficznej słodkawej woni? Jestem cholernie ciekawa jak rozwiążesz tą sprawę. Pojawił się rudawy odcień, nie pojawiło się imię ale to raczej Edward. Nawet jak nie, ja nazwę go sobie teraz właśnie Edwardem. Uczelnia, pusta ławka i kojarzy mi się z czymś, ale uważam że to tylko chwilowe i skierujesz nasz tak, że prawdopodobnie szczęka nam opadnie. Liczę na to.
Edward mnie cholernie intryguje. Cholernie, cholernie. Płacze (na wspomnienie o gejach. Ciekawe!) , grymasi , warczy i rzuca ludźmi o ściany. Dobrze budujesz napięcie i akcja ma jakieś konkretne tempo, ale nie ukrywam że lemony są najlepsze. Pewnie będą skoro mamy +18 ,a dowód odebrałam tydzień temu ;p
Mam nadzieje, że mój komentarz zachęcił Cię do dalszego tworzenia. Nakarmił Twoją wenę wystarczająco by nakarmić nas : czytelników ;>
Pozdrawiam i życzę szczęścia na starcie.
Uskrzydlona |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez bluelulu dnia Wto 21:56, 27 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 22:30, 27 Kwi 2010 |
|
cóż... nie jestem sędzią sprawiedliwym i nie jestem specem, ale będzie ostra jazda mój drogi - mam nadzieję, że przyjmiesz dobrze na klatę i nie hiperwentylujesz tutaj nam :)
najpierw zacznę technicznie...
nie bardzo mi pasuje ten wstęp - wiem co chciałeś zrobić, ale to nie całkiem wyszło... zresztą nie jestem zwolenniczką takich wybiegów, wiec nie całkiem musisz się przejmować moim czepianiem w tej kwestii :)
Cytat: |
- Już ci mówiłam, że masz wyluzować, albo biorę cię na zakupy ze sobą. |
przecinek przed albo jest niepotrzebny
Cytat: |
Alice zmrużyła na mnie oczy. |
na mnie? nie - zmrużyła groźnie oczy, ale nie na mnie... wykreslić :P
Cytat: |
Kumpela wiedziała, że użycie tej perfidnej broni, to szczyt wszelakiej nieuczciwości. |
unikaj wszelkich kumpel, bo to trochę dziwnie brzmi... biorąc pod uwagę całość... kolokwializm - tak się to zwie? nie bardzo w literaturze...
Cytat: |
Wywróciłem na nich oczami. |
na to... albo na ten widok, ale nie wydaje mi się, że na nich
Cytat: |
można było udusić się, albo nawet ugotować |
zbędny przecinek przed albo
Cytat: |
Zdecydowanie należałem do niezdar, i to takich kompletnych, bo życiowych. Wiedziałem o tym, i wszyscy inni też. |
zbędne przecinki przed i
Cytat: |
nie lubili zbyt bardzo słońca, |
za bardzo
Cytat: |
Miałem wyrzuty sumienia z powodu tego, że siedzę im na głowie i nie daję zająć się własnymi sprawami, że obciążam ich własnymi problemami, których nie da się już rozwiązać. Niestety, są takie zepsute rzeczy na świecie, których nie da się naprawić. Jak ja. |
przymknęłam oko na niezdarność a'la Bella, ale nie przymknę na ten fragment... sugerujesz zbyt wiele... dajesz do zrozumienia, ze postać to czyste EMO - a emo jest mało trendy - polecę slangiem :P
Cytat: |
Skutecznie odstraszała wszelkie nowinki techniczne. Musiałem ją przekonywać godzinami, że stacja dysków nie jest podstawką pod drinka, a komputery nie biorą prysznica. |
przez chwilę zastanawiałąm się czy się nie znamy - a ty ze mnie kpisz... hehe - człowiek miał za młodu pomysły (ogólnie bardzo zabawny fragment :) )
Cytat: |
Malcolm usłyszał to, i już chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili |
po co przecinek przed i?
no dobra... generalnie było ciekawie - muszę to uczciwie przyznać... trochę przesadzałeś kilkukrotnie i dziwnie znajoma mi się wydaje mama Chrisa... no i sam Chris... zresztą coś mi tu śmierdzi alternatywną wersją Zmierzchu, więc tym bardziej jestem za, bo odkąd przeczytałam AIEk właśnie nad czymś takim się zastanawiałam...
zobaczymy jak to poprowadzisz... i wyjaśnisz, no wampiry przy słonecznym świetle mają różne takie... a złote tęczówki trącą Meyer...
czekam na dalsze
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sarabi
Człowiek
Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 10:16, 28 Kwi 2010 |
|
Przyjmuję, jak to pięknie ujęłaś, na klatę, wszystkie zarzuty. W drugim rozdziale bardziej przyłożę się do przecinków, rzeczywiście tutaj jest ich za dużo. Postaram się też wyrzucić wszelkie "kumpele" i inne tego typu zwroty. Dziękuję za wyłapanie wszelkich niedoróbek, nikt nie jest doskonały |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AvATar7SeVen
Człowiek
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own
|
Wysłany:
Śro 14:11, 28 Kwi 2010 |
|
Udzielę swojej klaty, bo wiem, że przecież słowa spod mojego pióra wypłynęły
Rozmawiałem ze swoją koleżanką, która zajmuje się malarstwem i wiem, że moja reakcja jest naturalna Powiedziała, że z czasem nabiorę dystansu i krytyka straci ten bolący posmak, więc proszę, nie przejmujcie się tym, gdyż jest to wyłącznie mój problem :) Najważniejsze to wyciągnąć wnioski.
A skoro już o tym mowa, to się nie cieszę, ponieważ mam wrażenie, że zawiodę. Oczywiście moja ocena jest nieobiektywna, bo sam długo siedzę w Miami i to nieco fałszuje opinię. Niemniej skłania mnie to do powrotu do wcześniejszych rozdziałów i ich poprawy.
A podobieństwo do Belli? Chyba nie. Właściwie nie jestem przekonany. Ich pokrewieństwo wynikło głównie z potrzeby sytuacji i historii bohatera. Natomiast taka cecha, jak niezdarność, miała być raczej nicią, która wiązała postać ze światem "Twilight" - nic wielkiego się za tym nie kryje i ten fakt nie zostanie później rozwinięty.
Dlaczego zdecydowałem się na taki krok? Ponieważ podszedłem inaczej do kwestii wampiryzmu. Sami się przekonacie.
Po prostu chodziło mi o to, że
Cytat: |
1. Utwory muszą być osadzone w świecie Twilight. |
Chyba źle zinterpretowałem pierwszy punkt regulaminu :P
Nieważne.
Wiem, że nie powinienem się tłumaczyć, bo to nieeleganckie. Wybaczcie.
PS. Tak, tytuł to mój pomysł, i nie chciałem go tłumaczyć na polski, bo mi również nie odpowiadał, ale takie są wymogi. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AvATar7SeVen dnia Śro 19:22, 28 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Aliss.
Wilkołak
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 237 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 20:48, 28 Kwi 2010 |
|
zacznę inaczej niż wszyscy.
serdecznie witam na forum;] w końcu miesiąc to niezbyt długo, a to debiut.
nie powiem, jako chłopakowi na pewno będzie Ci ciężko wśród samych bab, ale myślę, że dasz radę;d
nie zwykłam pisać dość konstruktywnych komentarzy, więc mam nadzieję, że Tobie to nie przeszkadza.
dobra, przejdę do sedna sprawy;] (w końcu)
Zaczynając od tekstu, treści itp. Podobało mi się. Jest inne od wszystkich i oczywiście ciekawe;) zainteresowało mnie, mimo wielu opisów (czego nie lubię, oj nie;D w wszystko przez "W pustyni i w puszczy" - opisy przyrody<brr>).
Co do samego bohatera, Chrisa.
tutaj nie zgodzę się z rani (wybacz),
Cytat: |
Chris jest męską wersją Belli. Niezbyt mi się to podoba. Jest trochę zbyt jakby to nazwać? Groteskowy. Potyka się o wszystko, przewraca, psuje. Nie rób z faceta życiowej ofermy, bo czytelnicy go nie polubią. |
bo właśnie to mi się spodobało. Ciotowaty chłopak, w końcu *alleluja!*.
dobra, trochę groteskowy, ale to jest właśnie to;D.
jeszcze to.
Cytat: |
- To takie zabawne? Jak ktoś zachowuje się, jak cipa? Zapewne ostatniemu pedałowi, któremu robiłeś laskę złamałeś rękę, co? – kipiałem ze złości. |
e, w ogóle mnie to z rytmu wybiło. o co cho?:P skąd taki tekst nagle?
ach no i perełka rozdziału:
Cytat: |
choć Alice nie miała pojęcia, jak go używać. Skutecznie odstraszała wszelkie nowinki techniczne. Musiałem ją przekonywać godzinami, że stacja dysków nie jest podstawką pod drinka, a komputery nie biorą prysznica. Zupełnie jak wtedy, gdy kupiła sobie telefon komórkowy i nie wiedziała, gdzie są klawisze. |
rozwaliło mnie to. szczególnie z klawiszami;p
I teraz odniosę się jeszcze do Twojego komentarza
AvATar7SeVen napisał: |
Po prostu chodziło mi o to, że
Cytat: |
1. Utwory muszą być osadzone w świecie Twilight. |
Chyba źle zinterpretowałem pierwszy punkt regulaminu :P
Nieważne.
Wiem, że nie powinienem się tłumaczyć, bo to nieeleganckie. Wybaczcie.
PS. Tak, tytuł to mój pomysł, i nie chciałem go tłumaczyć na polski, bo mi również nie odpowiadał, ale takie są wymogi. |
ej, dobra. z tym "światem Twilight" to się nie musisz przejmować, bo większość i tak w nim nie jest;P
Co do tytułu. Mi się tam podoba po angielsku i chyba dobrze brzmi. Ech, ale regulamin ogranicza niestety.
namieszałam, nadużyłam buźek i nawiasów, narobiłam off-topów, więc idę już;] (kurde, znowu buźka..) (i nawias.. ;d)
pozdrawiam, macham, życzę weny i chyba tyle;] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pią 20:37, 30 Kwi 2010 |
|
Witaj.
Oj... może trochę zaboleć, ostrzegam. Ale to dla twojego dobra i dla dobra tego opowiadania. Więc niech cię moja krytyka nie zniechęci, a zachęci.
Wspomniałeś że "siedzisz już długo w Miami". No właśnie... Zastanawiam się, czy to dlatego zdania są czasami dość niezgrabne, trochę "po polskiemu". I nie zgodzę się tu z godmother, że składniowo jest dobrze. Często nie jest. Szwankuje szyk, konstrukcje, sporo jest powtórzeń i błędów multum - mimo bety. Ale nie przerażaj się tym Po prostu mam wrażenie, że musisz trochę "rozruszać pióro". Takie rzeczy typu: „Wywróciłem na nich oczami” czy „Alice zmrużyła na mnie oczy” bardzo trącą angielskim, oni tak właśnie się wyrażają. W języku polskim to brzmi dziwnie. Widzę, że sporo ff-ów czytasz, radziłabym ci jednak poczytać bardziej polskie opowiadania niż tłumaczenia, zainspiruje cię to językowo. Czytaj te, które są napisane poprawną polszczyzną, ładnym stylem, czyli np. "Uwikłanych" Angels" czy "Mężczyznę od kuchni" thin, a także "Symbiozę" offcy w TW (choć to akurat nie fanfick). Ale mam wrażenie, że musisz się trochę "opatrzyć" z poprawną polszczyzną.
Teraz inna sprawa - naiwność, która bije z głównej postaci. To mi się nie podoba.
Twierdzisz, że nie chciałeś zrobić z Chrisa Belli. Dziwne. Pomijając podkreśloną wyraźnie niezdarność, zauważyłam jeszcze inne analogie:
Cytat: |
Tak jakbym to ja był rodzicem, miał trzydzieści siedem lat, a ona siedemnaście. |
To jest wyraźne nawiązanie do Belli, która troszczyła się o swoją matkę, jakby to ona była rodzicem
albo:
Cytat: |
- Wybrałem pościel – powiedział nagle Malcolm, widząc, gdzie spoczął mój wzrok. – Lubisz niebieski, prawda? |
No jakbym patrzyła na scenę w filmie "Zmierzch" - Charlie plus Bella: -"You like purple, right?" I też o pościeli.
Cytat: |
Najlepsze w Malcolmie było to, że nigdy nade mną nie wisiał, |
To samo - Bella i Charlie.
Mam szczerą nadzieję, że twoje opowiadanie nie będzie alternatywną wersją Zmierzchu w wersji homo ani krzyżówką Zmierzchu z AIEK. Bo oczywiście, motyw okoliczności poznania panów, śmierć rodziców w wypadku, jak i muzyczne zainteresowania nawiązują do AIEK. Niekoniecznie to wielka wada, ale naprawdę mam nadzieję, że będziesz jednak oryginalny i poprowadzisz to opowiadanie ciekawie.
Podoba mi się postać Alice, udało ci się ją zgrabnie wykreować.
Końcowa scena... Tu moje poprzedniczki snują teorie. Ja też wysnuję - mam szczerą nadzieję, że Chris nie jest :"ulubionym gatunkiem heroiny" Edwarda. Błagam...
No i niestety, kupa błędów. Proszę, popraw te, które wytknęła ci kirke. Ale jest ich więcej. Trochę przytoczę zaraz. I tak ogólnie - jeśli wyodrębniasz myśli kursywą, cudzysłów jest już zbędny - za dużo tego dobrego. Sporo powtórzeń. Kochasz słowo "być" zbyt wielką miłością. Polecam ci zaglądanie po napisaniu rozdziału do słownika synonimów w celu eliminacji powtórzeń. Ale powtórzeń nie będę tu za bardzo wytykać, bo lista zrobiłaby się niemożliwie długa. I tak będzie spora. Jedziemy:
Cytat: |
To powiedziawszy złapała go za rękę, |
Przecinek między „powiedziawszy” a „złapała”.
Cytat: |
chyba, że była mowa o osobistej wizycie w odzieżowym. |
Spójnik zespolony. Między „chyba” a „że” nie powinno być przecinka.
Cytat: |
Kumpela wiedziała, że użycie tej perfidnej broni, to szczyt wszelakiej nieuczciwości. |
Niepotrzebny przecinek przed „to”. „Użycie tej perfidnej broni to szczyt wszelakiej nieuczciwości” jest zdaniem pojedynczym.
Cytat: |
gdy ludzie wybuchali śmiechem widząc, jak potykam się o własne nogi na równej powierzchni |
Powinien być jeszcze jeden przecinek – przed "widząc".
Cytat: |
Mimo, iż był początek czerwca |
Ponownie spójnik zespolony – nie powinno być przecinka między „mimo” a „iż”. No chyba że napiszesz: "mimo tego, iż był początek czerwca". Wtedy tak.
Cytat: |
Forks w stanie Waszyngton, na półwyspie Olympic, to chyba najzimniejsze, najbardziej pochmurne i deszczowe miejsce w Stanach. |
Ponownie – niepotrzebny przecinek przed „to”.
Cytat: |
Oczywiście nigdy nie powiedzieliby mi tego, jednak należała im się jakaś prywatność. Miałem wyrzuty sumienia z powodu tego, że siedzę im na głowie |
Wyrzuciłabym drugie „tego”. Brzydkie powtórzenie.
Cytat: |
a na jej twarzy, otoczonej krótkimi blond włosami pojawiały się pierwsze zmarszczki. |
Dałabym tu przecinek przed „pojawiały się”, bo „otoczonej krótkimi blond włosami” jest wtrąceniem, jeżeli już dajemy przed tym przecinek.
Cytat: |
wyszedłem trzaskając drzwiami i ruszyłem w kierunku drzwi wejściowych oznaczonych numerem 6855. |
Przecinek między „wyszedłem” a „trzaskając”.
Cytat: |
Budynek mieścił się w bogatej dzielnicy miasta przy Sunrise Drive w dzielnicy Coral Gabbles. |
Mamy dwa razy "w dzielnicy". Powinno być: "Budynek mieścił się w bogatej dzielnicy Coral Gabbles, przy Sunrise Drive".
Cytat: |
A ja dam jej pół swojej szafy we władanie |
No zgrabniej byłoby "oddam".
Cytat: |
tylko pospiesznie przestawiłem wodę na chłodną, pozwalając mojemu ciału ochłodzić się, |
chłodną- ochłodzić. Miałam nie cytować powtórzeń, ale to jest wyjątkowo brzydkie.
Cytat: |
Nikt inny nie jest obdarzony w tym stopniu, co ja, tą najgorszą ze wszystkich cech: empatią. |
Błędne to wydzielenie „co ja” przecinkami.
Cytat: |
ale byli to głównie ci, których zdaniem byłem uroczy, i które koniecznie chciały pójść ze mną do kina, |
Nie powinno być przecinka przed „i które”.
Cytat: |
nie, żeby darzył sympatią tą całą ceremonię dotyczącą zakupów, |
Biernik od zaimka ta jest: "tę" - "tę całą ceremonię" powinno być. I znowu spójnik zespolony rozdzielony przecinkiem. "Nie żeby" bez przecinka!!! Polecam zajrzeć tutaj: [link widoczny dla zalogowanych]
Cytat: |
Wziąłem ze stojącej w rogi pokoju komody bieliznę, |
W rogu.
Cytat: |
Oparłem głowę o zagłówek, wetknąłem w uszy słuchawki iPoda i dotknąłem palcem ekranu włączając odtwarzanie. |
Przecinek przed „włączając”.
Cytat: |
Śpiewanie, to był mój jedyny dar, |
Ponownie niepotrzebny przecinek przed „to”.
Cytat: |
Było to coś innego, niż zamiłowanie do matematyki oraz nauk przyrodniczych, |
Nie powinno być przecinka przed "niż". To proste porównanie.
Cytat: |
Na środku przedpokoju ujrzałem niebieski dywanik, ten sam, co dawniej. |
Nie powinno być tego przecinka.
Cytat: |
Gdy byliśmy już pod drzwiami, zatrzymał się czekając, aż dopełnię honorów. |
Brakuje przecinka przed „czekając”
Cytat: |
Nawet tutaj nie dopatrzyłem z początku żadnej ingerencji ojca. |
Dopatrzyłem się.
Cytat: |
Zawsze zostawiał mi tą upragnioną przez wszystkich nastolatków, i nie tylko, prywatność i czas, tak ważny w tym przypadku. |
tę!!!
Cytat: |
Uniwersytet Miami był szczytem moich marzeń. |
Raczej "w Miami".
Cytat: |
To było hobby, przeznaczenie, i… sposób na odkupienie win. |
Wywalić przecinek przed „i”
Cytat: |
Spędziłem tutaj już sześć lat i teraz, po wszystkich egzaminach, mogłem już myśleć o tym, co będzie później. |
Zbyteczny ten przecinek po „egzaminach”. Kompletnie niepotrzebne wtrącenie, to są po prostu dwa okoliczniki czasu.
Cytat: |
Inni pomyśleliby, że zabawiam się z trupami, jak jakiś nekrofil. |
Przed takimi porównaniami nie stawiamy przecinka.
Cytat: |
- Patrz, ku***, pod nogi, i nie wpychaj się na mnie – zawarczał ktoś z tyłu. |
Wywalić przecinek przed „i”
Cytat: |
do tego prawie, że identyczne niewielkie sińce pod oczami i bardzo bladą cerę. |
Nie powinno być przecinka między „prawie” a „że” – spójnik zespolony, natomiast powinien się znaleźć między przydawkami „identyczne” a „niewielkie".
Cytat: |
Ten dupek wlazł właśnie na mnie, popychając i przewracając, i zamiast powiedzieć jakiekolwiek cholerne przepraszam, jeszcze drze na mnie swoją parszywą mordę! |
Wywalić przecinek przed „i”, przepraszam powinno być w cudzysłowie.
Cytat: |
Jak ktoś zachowuje się, jak cipa? |
Wywalić ten przecinek.
Cytat: |
Zapewne ostatniemu pedałowi, któremu robiłeś laskę złamałeś rękę, co? – kipiałem ze złości. |
Brak przecinka przed „złamałeś”.
Cytat: |
Nie dość, że go przeprosiłem, choć teraz to on powinien to robić, to jeszcze nadal zachowuje się jak dupek! |
Zrobić. Bo jeden raz, prawda?
........
Przepraszam, wiem, że może to wyglądać na złośliwość, ale nie jest. To po to, żebyś się czegoś nauczył.
Życzę ci powodzenia w dalszym pisaniu, będę to czytać i... będę krytykować.
Mimo błędów, gratuluję ci odwagi, determinacji i wizji. Nie załamuj się i działaj dalej. Czekam na dalszy ciąg.
Pozdrawiam, Dzwoneczek. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AvATar7SeVen
Człowiek
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own
|
Wysłany:
Sob 12:09, 01 Maj 2010 |
|
Witaj Dzwoneczku, z niecierpliwością czekałem na Twój komentarz. I doczekałem się :)
Po pierwsze, jeśli chodzi o błędy - oczywiście masz rację i z pokorą przyjmuję Twoje uwagi. Jeszcze dzisiaj postaram się poprawić pierwszy rozdział.
Nie będę się bronił ani nic z tych rzeczy, bo nie o to przecież chodzi. Trafnie oceniłaś moją sytuację; istotnie, do tej pory gustowałem w tłumaczeniach i popełniłem poważny błąd, ale skoro jestem już tego świadom, to od teraz może być już tylko lepiej, czyż nie?
Po drugie, Bella. Być może źle się wyraziłem, ale to nie tak, że nie chciałem, by byli różnymi postaciami. Z drugiej strony nie mieli być swoimi odbiciami. Chodziło o nawiązanie do Twilight, by nie wyszło na to, że sylwetka Chrisa wzięła się z Księżyca. Rozumiem teraz, że to zbędne, nie byłem tego jednak świadom w momencie kreacji. Podobieństwo rodziców, miejsca zamieszkania, wrodzonej opiekuńczości, niezdarności - zdawałem sobie z tego wszystkiego sprawę.
Nawiązania do filmu były niezamierzone i nawet nie zauważyłem ich, gdy pisałem. Dziękuję za zwrócenie uwagi
Chris nie jest"ulubionym gatunkiem heroiny" Edwarda - wymyśliłem coś własnego. Ale cicho sza, ta informacja jest objęta tajemnicą handlową.
Nie, tutaj Miami jest w dopełniaczu.
Edycja:
Rozdział został poprawiony. Gdzieniegdzie poddałem zmianie całe akapity, ponieważ, poprawiając stylistykę i usuwając powtórzenia, doszedłem do wniosku, że źle brzmiały. Ze względu na brak powszechnej akceptacji dokonałem modyfikacji na poziomie fabuły. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AvATar7SeVen dnia Śro 8:59, 05 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Ezri
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 12:20, 05 Maj 2010 |
|
Hmm, mam kilka uwag.
Po pierwsze NIGDY nie uzyskasz powszechnej akceptacji co do fabuły. Musisz się z tym pogodzić. Nie wszystkim podoba sie twórczość choćby Sienkiewicza, a Nobla dostał. Poza tym wyznaję zasadę, że jak coś jest do wszystkiego , to jest do niczego. Nie uginaj się pod krytyką za bardzo, bo to może na dłuższą metę przynieść więcej szkód niż czegokolwiek innego. W końcu to Ty piszesz, prawda? Trochę inaczej sprawa wygląda z błędami interpunkcyjnymi itp. Tu jak najbardziej posłuchanie rady kogoś, kto się na tym zna pomoże. Coś o tym wiem, bo zawsze jestem na bakier z przecinkami.
Po drugie: czy ja dobrze zrozumiałam, czy zamierzasz nam zaserwować coś w stylu All I Ever Knew? No cóż, nie powiem, żeby była mi bliska ta tematyka, ale jeżeli już coś zaczynam czytać, to zazwyczaj kończę.
Dobra, co do samego tekstu, mam dziwne wrażenie, że czytam o Belli w ciele mężczyzny. I chyba nie jest to tylko moje wrażenie, biorąc pod uwagę wcześniejsze komentarze. Nieuprzejmy, krwiożerczy przystojniak, którego poznał Chris, to oczywiście Edward i pod wpływem tytułu zastanawiam się czy opowiadanie będzie podobne do Wywiadu z wampirem.
Trudno jest mi na razie więcej napisać, jako, że to dopiero prolog. Ale powrócę tu
Pozdrawiam - Ezri
A i jeszcze... Nastepne rozdziały będą tylko na chomiku? Szkoda. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AvATar7SeVen
Człowiek
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own
|
Wysłany:
Sob 18:17, 08 Maj 2010 |
|
ROZDZIAŁ 2: ZA NOWY POCZĄTEK
beta: mayah
konsultacja: kirke
Siedziałem na trawie pod szkołą z zamkniętymi oczami przez kilka minut, nie będąc w stanie wykonać najmniejszego ruchu.
- Dwayne! – Usłyszałem nagle dźwięczny damski głos. Był bardzo ładny; może nawet zbyt ładny jak na przeciętnego człowieka. Nie podniosłem jednak powiek.
Po chwili doszedł do mnie dźwięk szurania. Nie mogłem zidentyfikować jego kierunku, ale zakładałem, że ktoś się zbliżył. Nadal czekałem na nadejście śmierci, więc nie otwierałem oczu.
- Nie musisz tego robić – dodała owa kobieta.
Nagle wszystkie dźwięki ucichły. Pomyślałem, że znalazłem się już w niebie. Marszcząc delikatnie czoło, powoli otworzyłem powieki.
Chyba jednak niebo jest znacznie bardziej podobne do naszej planety, niż mogłoby się wydawać. Krajobraz nie różni się niczym, a ludzie śmieją się i rozmawiają – zupełnie jak na Ziemi.
Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nadal żyję.
Nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle. Spojrzałem na rękę. Delikatnie piekła, ale skaleczenie nie było zbyt głębokie ani rozlegle. Krew przestała już sączyć się z rany. Wstałem, otrzepując ubranie i rozejrzałem się ciekawie dokoła. Znalazłem się sam w tym zaułku, a ciche śmiechy dochodziły sprzed szkoły.
Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co przed chwilą zaszło.
Otarłem się o śmierć. Co więcej, byłem blisko już drugi raz, tym razem w Miami; mogła przyjść z ręki Dwayne’a (to pewnie jest jego imię) aka Dupka, który znienawidził mnie dosłownie za nic. Widocznie Bóg postanowił w końcu odebrać swoją własność.
Tylko dlaczego zmienił zdanie w ostatniej chwili? Gdzie w tym sprawiedliwość? Czy to ma sens?
Nie ma. Jestem wdzięczny, to fakt, ale to bez sensu.
Poszedłem do gmachu, aby przemyć zabrudzone skaleczenie. Jako świetny student i, miałem nadzieję, przyszły lekarz, potrafiłem dokładnie rozpoznać stan chorobowy tkanek, który na szczęście nie wystąpił – czułem jedynie delikatne szczypanie. Wyciągnąłem z torby kolejny bandaż, tym razem mniejszy, po czym zawinąłem go ostrożnie wokół dłoni i wróciłem na zajęcia.
Przez kolejnych kilka godzin na niczym nie mogłem się skupić. Kręciłem się tylko od budynku do budynku, w przerwie między wykładami udając się pod drzewo. Siadałem tam i myślałem… Właściwie starałem się rozmyślać. Szok wywołany przygodą dnia dzisiejszego był wystarczająco silny, aby nie pozwolić mi się skupić. Moja głowa zdawała się być pusta, a serce wyprane z emocji. Przez cały ten czas nie udało mi się dojść do żadnych sensownych wniosków i nie zdziwiłem się zanadto tym faktem.
Postanowiłem wrócić do mieszkania i tam dalej poddawać się pustej konwersacji z samym sobą, kontemplując sens tego dnia, tak wyjątkowego wśród wszystkich wydarzeń z ostatnich sześciu lat, w negatywnym znaczeniu tego słowa. Szedłem chodnikiem w kierunku domu ze spuszczoną głową i rękoma w kieszeniach dżinsów.
Właściwie powinienem się cieszyć z jakiejś przygody w moim życiu.
Nie. To nie miało nic wspólnego z przygodą. To nie jest właściwe podejście.
Może to tylko tak wyglądało…
Nie, muszę przestać tak myśleć. Jeśli nie to, to co innego? Kto normalny reaguje w ten sposób na obcego człowieka, jeśli nie psychopatyczny zabójca? Nie mogę sobie pozwolić na wątpliwości.
- Hej – powiedział ktoś stojący za mną.
Zamarłem. Wszystkie mięśnie napięły się gwałtownie, wykazując gotowość do ucieczki lub walki. Czułem adrenalinę rozlewającą się naczyniami krwionośnymi po moim ciele. Wstrzymałem oddech, by po kilku sekundach przejść w stan permanentnych posapywań.
Powoli odwróciłem się, mając szeroko otwarte oczy i rozdziawione usta. Zobaczyłem jego twarz. Uśmiechał się do mnie nieśmiało; wyraz twarzy zdradzał, że jest ucieszony moją obecnością, a z porannego gniewu nic nie zostało. Zdecydowanie ta bezczelna radość wkurzała mnie najbardziej.
Wkurzała. Tak, w tamtej chwili cały lęk został zastąpiony czystą złością ukierunkowaną na jedną osobę. Nie potrafiłem zebrać myśli ani zmusić się do mówienia. Zauważył to, bo po chwili powiedział ze skruchą w głosie:
- Przepraszam za to, co się stało. Wydaje mi się, że… – przerwał raptownie, a powieki podniosły się tak wysoko, że myślałem, iż wyskoczą mu gałki oczne. – Co się dzieje? – Podszedł do mnie na odległość dwóch metrów.
- Nie zbliżaj się – rozkazałem zimno, robiąc kilka kroków do tyłu i wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście.
- Dobrze się czujesz? Co do cholery? – Zrobił kolejne dwa kroki.
- Czy JA się dobrze czuję? – kontynuowałem sztucznie opanowanym głosem. – Jeśli ty się dobrze czujesz, lepiej stąd odejdź, zanim zadzwonię na policję.
- Jezu, co ci się stało?
- Ktoś próbował mnie zamordować dzisiejszego poranka. Może obiło ci się coś o uszy? – Czułem, że niewiele dzieli mnie od wybuchu.
- Boże, musisz jechać do szpitala! – Podbiegł i złapał mnie za ramiona, ciągnąc za sobą w stronę taksówki stojącej po drugiej stronie ulicy. Po chwili spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem. – Dlaczego zakładasz, że to morderstwo?
- NIE DOTYKAJ MNIE! – wydarłem się na całe gardło, odpychając go od siebie z całej siły, lecz moje wysiłki poszły na marne. – Puść mnie, psycholu! – Zacząłem okładać go po brzuchu, ale czułem, jakbym uderzał głaz.
Oderwał się ode mnie jak oparzony, patrząc z przerażeniem na moją klatkę piersiową. W tej chwili poczułem silne ukłucie w okolicach serca. Oparłem prawą dłoń o tors, marszcząc przy tym czoło.
- Co do… – nie umiałem skończyć. Spojrzałem na Dwayne’a, przypominając sobie o jego obecności. Zmrużyłem gniewnie oczy. – Wynoś się stąd.
- Musisz…
- Wynoś się! – powtórzyłem podniesionym głosem.
- Musisz jechać do szpitala.
Czy on zupełnie postradał zmysły? Chyba tak, biorąc pod uwagę, że gada od rzeczy.
- TY musisz, ale do wariatkowa. Z resztą, co cię to, ku***, obchodzi!? Odpierdol się ode mnie!
- Już idę; chciałem cię tylko przeprosić.
- A ja mam ci wybaczyć i zapomnieć o sprawie, tak? Szkoda, bo jakoś straciłem zrozumienie dla ciebie.
- Słuchaj… Wiem, że w takiej sytuacji to marna wymówka, ale ja nigdy nie chciałem zrobić ci krzywdy... dla rozrywki, choć oczywiście nie usprawiedliwia to mojego wybuchu. Ja… nie mogę ci tego wyjaśnić. To straszne, co zrobiłem i czuję się jak potwór. Ale nie pogodziłbym się z tym, że… że mnie nienawidzisz. – Wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, nie dając nawet szansy na przerwanie.
Byłem w szoku. Skąd w ogóle takie wyznanie? Co miał oznaczać fakt, że tak bardzo zależy mu na moim przebaczeniu?
Ale w tej chwili nic z tych rzeczy się nie liczyło. Nie wiedziałem, jak to możliwe, ale coś się zmieniło. Od fundamentu moich zasad odpadł fragment. Jakimś cudem okazało się, że wcale nie mam w tej chwili poczucia winy.
Jedynym akceptowalnym wyjaśnieniem był psychol stojący przede mną.
Tak, to wszystko jego wina. To pierwsza osoba, która nie wywołała u mnie szczerej empatii, a jedynie wstręt i odrazę. Bałem się go tylko przez kilka pierwszych chwil; teraz czułem zaledwie gniew. Coś tak prymitywnego, a stanowiło horrendalną zmianę. Jego wyznanie jedynie uwolniło we mnie kolejne pokłady złej energii, która kompletnie przejęła nade mną kontrolę.
- Ty ćwoku! Tobie jest przykro, tak!? A było ci przykro kilka godzin temu!? Próbowałeś odebrać mi życie! Gdzie było twoje chore sumienie!? Poszło się jebać, prawda, sukinsynu?
Od kiedy to reaguję w ten sposób na wydarzenia? Zaledwie od kilku minut. Przez niego.
- Radzę ci po dobroci, nie zbliżaj się do mnie. – Próbowałem okiełznać przerażającą złość. – Nigdy.
Głównie dla twojego dobra.
Zacząłem się wycofywać, cały czas sprawdzając, czy nie wykonał jakiegoś ruchu. Po kilku krokach odwróciłem się na pięcie i najszybciej jak się dało dobiegłem do taksówki. Drżącymi rękoma otworzyłem drzwiczki i wpadłem do środka.
- Sunrise Drive – powiedziałem łamiącym głosem, wręczając niepewnie kierowcy banknot pięćdziesięciodolarowy. – Szybko!
Kierowca zabrał pieniądze i z piskiem opon ruszył przed siebie. Podczas jazdy próbowałem unormować oddech, by ukryć swoje dziwne zachowanie. W tej chwili bałem się samego siebie, a nie chciałem, by Elliott i Lindsay widzieli mnie w tym stanie.
- Numer? – Kierowca przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Słucham? – zapytałem.
- Poproszę numer mieszkania.
- Dziękuję, wysiądę tutaj. – Otworzyłem drzwiczki i opuściłem samochód.
Na skrzyżowaniu skręciłem w prawo i stanąłem przed domem. Wziąłem kilka głębokich wdechów, po czym podszedłem do drzwi i nacisnąłem klamkę.
- Hej! – krzyknąłem, zdejmując buty przy wejściu.
- Cześć – odpowiedzieli w tej samej chwili.
- Wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony Elliott, patrząc na mnie.
Jasny gwint! Jak zwykle musiał zauważyć.
- To nic takiego. Wkurzyłem się na takiego jednego gościa.
- To musiał być na serio niezły. – Elliott prychnął. – Nigdy nie widziałem cię w takim stanie.
- Właśnie. I to jest najgorsze. – Usiadłem w fotelu naprzeciwko. – To do mnie kompletnie niepodobne.
- Chcesz o tym pogadać? – spytała Lindsay.
- To… – zawahałem się. – To było nienormalne. Zawsze panuję nad emocjami. Zawsze.
- Wiesz, nie jestem psychologiem – powiedziała – ale niektórzy działają nam na nerwy od pierwszego spotkania z nimi. Sama znam takich ludzi. To takie jakby przeciwieństwo miłości od pierwszego wejrzenia. – Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
- Tak, to bardzo głęboka myśl. – Uśmiechnąłem się głupio. Dobry humor zaczął mi powracać.
- Hej, nie będziesz się ze mnie nabijał. – Rzuciła we mnie popcornem, chichocząc.
- Jezu, Chris, co ci się stało w rękę?! – wykrzyknął Elliott.
Spojrzałem na zranioną kończynę. Miałem teraz doskonałą okazję, żeby opowiedzieć im o wszystkim. Mogłem wydać tego skurwiela, który niewiarygodnie mocno działał mi na nerwy. Mogłem się postarać, by wszyscy, których znam, znienawidzili go w równym stopniu, co ja.
Więc dlaczego nie umiem im o nim powiedzieć?
Nie wiedziałem, skąd wzięło się przeświadczenie, że zdradzenie Dupka to zły pomysł. Zdecydowanie zasłużył sobie na to i na wiele więcej.
Pamiętając o złotej zasadzie, że najlepsze kłamstwo to pół prawdy i pół fikcji, odpowiedziałem:
- Wpadł na mnie jakiś mięśniak, gdy wracałem ze szkoły. – Wzruszyłem ramionami, by dodać realizmu. Złapałem ciasteczko z talerzyka i wpakowałem je do buzi.
- To ten sam? – Elliott uniósł brew.
- Nie, tamten mnie nie zauważył, ale przeprosił, więc jest spoko. – Pomachałem skaleczoną ręką. – Nawet nie boli. Widzicie, mówiłem, że noszenie przy sobie bandaża to dobre rozwiązanie.
- Sorry, ale tylko ty masz obsesję na punkcie pierwszej pomocy – Lindsay podrzuciła popcorn, łapiąc go w usta. – Gdybyś nie chodził na te głupie kursy, nie byłoby problemu.
- Gdyby nie to, że jakiś koleś miał akurat gazę i plaster, tamta dziewczyna trafiłaby do szpitala w znacznie gorszym stanie – zaoponowałem, przeżuwając ciastko i wspominając niedawny wypadek.
- Dobra, dobra. – Lindsay machnęła lekceważąco ręką. – Jak tam sobie chcesz. Ja i tak uważam, że to niepotrzebne. – Przełknąłem wypiek.
- Dobra, idę na górę przeczytać książkę. – Podniosłem się z miejsca.
- Ty nie czytasz książek – przypomniał przyjaciel, skacząc po kanałach telewizyjnych.
- Muszę. To coś o rozpoznawaniu najczęstszych urazów. Jutro mam zajęcia praktyczne w szpitalu, więc muszę sobie przypomnieć co nieco.
- Okej, to do jutra – pożegnała się Lindsay.
- Branoc – odpowiedziałem.
Poszedłem na górę i zamknąłem się w swoim pokoju. Powtórzyłem tradycyjny ciąg czynności i po pół godzinie byłem gotowy do pochłonięcia dwustu stron „Skaleczeń, stłuczeń i innych urazów”. Ślęczenie nad książkami nie należało do moich ulubionych zajęć. Moją ostatnią lekturą był „Makbet” w liceum i został on wybrany ze względu na długość – oczywiście okazał się nieciekawy i ostatecznie zrezygnowałem z czytania.
Wpadłem na pomysł, by zadzwonić do znajomego. Pracował w policji i miał dostęp do bazy danych. Zapewne mógłby dla mnie sprawdzić kartotekę jednej osoby? Wstukałem szybko numer i… i nic.
Dlaczego nie mogę nacisnąć zielonej słuchawki?
Dlaczego nie chcę?
To nie miało sensu. Sprawdzenie kogoś jest dosyć neutralne.
Czemu się go nie bałem dzisiaj, gdy spotkałem go na ulicy? Skąd wiedziałem, że nie zrobi mi krzywdy? Nie, nie wiedziałem. Wiem.
Miałem wiele pytań, a na żadne odpowiedzi. Pewnym było, że moje reakcje na jego osobę zupełnie odbiegały od normy. Na jego widok powinienem uciekać, a nie wyzywać go od skurwieli. A nawet jeśli, to zdecydowanie nie zasługiwał na to, by go kryć. A dokładnie to przecież robiłem.
Wiedziałem, że ślęczenie nad problemem nic nie da. O cokolwiek by nie chodziło, coś się zmieniło. Na lepsze. Na gorsze. Nie wiedziałem. Wziąłem głęboki wdech i postanowiłem wrócić do pracy.
Dla ułatwienia sobie zadania nastawiłem w iPodzie spokojny kawałek i puściłem go cicho przez głośnik. Nie był to jednak zbyt dobry wybór, ponieważ muzyka okazała się znacznie ciekawsza niż słowa na papierze i po krótkim czasie straciłem kontakt z rzeczywistością.
Budzę się nagle z pokręconego snu. Mam dziwne przeczucia, które wprawiają mnie w stan podenerwowania. Rozglądam się wokół. Rodzice siedzą przy stoliku i rozmawiają ze znajomymi. Wzdycham – znajduję się nad brzegiem morza. Widocznie usnąłem kilka godzin temu. Przesuwam wzrokiem po obecnych – w dni takie jak ten, gdy pogoda sprzyja wyjątkowo, jak na nasze rodzinne miasteczko, wszyscy młodzi zbierają się i robią wspólny wypad. Widzę w oddali swoich przyjaciół, bawiących się w najlepsze w wodzie. Nie ma mnie tam z nimi – nie umiem pływać. Wzdycham ponownie i podnoszę się z miejsca. Idę przez molo – lubię przebywać nad otwartą wodą. Staję nad brzegiem, zamykam oczy i poddaję się przyjemnemu odczuciu świeżego powiewu bryzy na policzkach. Nagle coś wynurza się z morza. Przerażony, otwieram oczy, krzyczę. Chwieję się i wpadam do wody. Lecz ona znika, a jej miejsce zajmuje nicość. Ogarniają mnie ciemności.
***
Obudziłem się zlany potem. Podniosłem się raptownie do pozycji siedzącej, od czego zakręciło mi się w głowie i próbowałem unormować oddech. Czułem lekki ból gardła, zapewne od krzyku. No tak – złe sny.
Towarzyszyły mi od śmierci rodziców i potrafiły na serio uprzykrzyć życie. Nieustannie była to ta sama scena i zawsze pojawiała się w połowie snu. Koszmar nie pozwalał mi się obudzić, więc po prostu cierpiałem katusze przez kilka godzin, zużywając energię, którą udało mi się zregenerować w „pierwszym etapie” – tak właśnie nazywałem spokojny czas. Okrutna mara tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że jest w tym wszystkim pewna niesprawiedliwość, że ta trójka ludzi powinna żyć zamiast mnie. Czułem się, jakby moja egzystencja w rzeczywistości należała do kogoś innego i choć panowałem nad swoim życiem, była to tylko pożyczka, którą miałem zwrócić nie wiadomo kiedy.. Dlatego właśnie nigdy nie bałem się poświęcić – nie prosiłem się o traumatyczne wydarzenia, ale widocznie taka jest kolej rzeczy, więc cóż mi pozostawało, jeśli nie postępowanie zgodnie z własnym przeznaczeniem?
Niechętnie zwlokłem się z łóżka, wziąłem prysznic, umyłem zęby, ubrałem się i już po kilkunastu minutach byłem gotów do wyjścia na uczelnię. Lindsay i Elliott zawsze jeszcze o tej porze spali, ponieważ zaczynali pracę dopiero o dziesiątej. Zastanawiałem się, czy istnieje prawdopodobieństwo, że ich doba jest przesunięta o kilka godzin do przodu. Wydawało się to całkiem sensowne, skoro chodzili spać i budzili się później niż normalny człowiek. Widocznie uważali, że seks po północy jest lepszy.
Wyszedłem z domu, złapałem taksówkę i niedługo potem stałem już z grupką ludzi w pomieszczeniu dla personelu szpitala, oczekując na profesora, który miał poprowadzić praktyki. Nie wiedziałem o nim nic oprócz tego, że nazywał się Preston i miał bardzo rozległe wykształcenie.
Rozejrzałem się po tłumie. Było około dwudziestu osób – właściwie niewiele. Grupa została podzielona, ponieważ istniało prawdopodobieństwo, że się nie zmieścimy – dlatego druga połowa miała zajęcia w innej części szpitala. Następnego dnia mieliśmy zamienić się i w ten sposób nic nikogo nie ominie. Wśród rozsianych po pomieszczeniu ludzi odnalazłem wzrokiem Dwayne’a, który bezczelnie gapił się na mnie – nie, on przeszywał mnie wzrokiem. Miałem wrażenie, że wstrzymuje się przed podejściem tu i pożarciem mnie. Gdy zauważył, że na niego patrzę, uśmiechnął się delikatnie, w zamian za co posłałem mu mordercze spojrzenie i odwróciłem się w drugą stronę.
Kontrola, kontrola…
Po chwili drzwi do sali otworzyły się, a z zewnątrz dobiegł mnie typowy dla szpitali hałas. Obróciłem się na pięcie, by stanąć przodem do wejścia.
- Dzień dobry – odezwał się młody mężczyzna. Miał ciemne włosy i zielone oczy, a blada cera przywodziła mi na myśl moich przyjaciół. – Nazywam się Garvin Van Allen i będę dzisiaj waszym opiekunem. Doktora Prestona nie będzie, przyszedłem w jego zastępstwo. Chodźcie, proszę, za mną, po fartuchy.
Ucieszyłem się na przekazaną przez tego człowieka wiadomość. W rodzinie Van Allenów od wieków rodzili się światowej sławy chirurdzy. Wiedziałem, że jeden z nich pracuje w Miami, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji go spotkać; natomiast teraz dane mi było odebrać jeden wykład. Takie okazje nie zdarzają się często.
Lekarz wyszedł z pomieszczenia, a studenci poszli jego śladem. Ja również skierowałem się ku korytarzowi. Stojąc w kolejce, usłyszałem za sobą chrząkniecie.
- Cześć – przywitał się Dupek.
- Spierdalaj – odpowiedziałem.
- Mnie też miło cię widzieć.
- Odpieprz się ode mnie – wyszeptałem. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Jeśli będziesz kiedyś podejrzany o morderstwo, nie życzę sobie, aby mnie z tobą łączono.
- Nie będzie takiej sytuacji, ale dobrze, będę o tobie pamiętał.
Kontrola, kontrola…
Westchnąłem i wbiłem wzrok w osobą przede mną. Szybkość naszego poruszania się wynosiła jeden kroczek na pięć sekund, co nie stanowiło rekordu prędkości.
- Dlaczego wciąż taki jesteś? – zapytał po dłuższej chwili. – Przecież cię przeprosiłem. – Nie odpowiedziałem, a on westchnął. – Słuchaj, przecież cię nie pogryzę. Możemy się skumplować.
- I mówi to pan „odpierdol się, cały świecie” – prychnąłem, ale jednocześnie doszedłem do wniosku, że miło było usłyszeć te słowa. Szybko zdusiłem w sobie to uczucie.
- To przeszłość.
- Akurat. Ludzie się nie zmieniają.
- Gówno prawda. Ja się zmieniłem. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Co za różnica? Dlaczego uważasz, że może mnie to interesować?
- To powiedz mi chociaż, jak masz na imię.
- Nie.
Udało mi się wydostać z pomieszczenia. Automatycznie przyspieszyłem kroku, byleby znaleźć się jak najdalej od Dwayne’a Skurwiela. Sama jego obecność powodowała u mnie szczękościsk i wcale nie byłem dumny ze swojej reakcji. Przeciwnie, uważałem te odruchy za prymitywne, ponieważ typowa dla mnie równowaga emocjonalna chwiała się, gdy mój wzrok spotykał jego. Nie żebym miał zamiar się z nim zaprzyjaźnić. Znajomość z niedoszłym mordercą z reguły nie wychodzi człowiekowi na dobre. Ale nie o to w gruncie rzeczy chodziło. Wątpliwości dnia poprzedniego uświadomiły mi, że powinienem traktować go jak każdego innego człowieka. Ignorancja wydawała się słusznym rozwiązaniem. Choć, muszę przyznać, zaczynałem powątpiewać w słuszność swojego uparcie utrzymywanego stanowiska. Przez niego. Znowu.
Po kilku minutach znaleźliśmy się w szatni. Fartuchy już na nas czekały. Złapałem pierwszy z brzegu i narzuciłem na siebie pospiesznie, po czym wziąłem z torby swój notatnik oraz długopis i wyszedłem.
Zajęcia mijały spokojnie. Przechadzaliśmy się po salach, oglądając chorych i stawiając diagnozy. Na ogół były słuszne – nie dawano nam ciężkich przypadków. Doktor Van Allen okazał się być wyjątkowo miłym człowiekiem i w przypadku błędnych odpowiedzi cierpliwie tłumaczył naukowe zawikłania. Wiele osób wyłączyło się z udziału i robiło wyłącznie notatki; ja zaś miałem coś do powiedzenia przy każdym z poszkodowanych i bez wyjątku moje oceny okazały się całkowicie poprawne. Nie chciałem się chwalić, ale sprawiała mi satysfakcję myśl, że jestem jednym z najlepszych w grupie – co potwierdzały wyniki testów. Dzięki temu te kilka godzin upływało nadzwyczaj przyjemnie i pożytecznie.
- Ciężkie zakażenie tkanek miękkich – rzuciłem z przekonaniem na widok poszkodowanego leżącego na łóżku. – Konieczna jest amputacja kończyny.
- Nie sądzę – wtrącił się nagle Dupek. – Wystarczy intensywna antybiotykoterapia.
Być może popadłem w paranoję, ale mogłem przysiąc, że wdał się ze mną w dyskusję wyłącznie dlatego, aby mnie zdenerwować.
Kontrola, kontrola…
- Pacjent jest stale pod działaniem antybiotyków i środków przeciwbólowych. – Wziąłem do ręki kartę.
- Może to być choroba wywołana infekcją paciorkowcową flesh-eating bacteria.
- Może pan nie zauważył, ale martwica tkanek postępuje mimo bardzo agresywnej terapii. – Doprawdy, mógł sobie darować tego typu bzdurne odpowiedzi.
- Niewykluczone, że choroba postępuje z powodu złej diagnozy i użycia nieodpowiednich leków. – Czy mi się wydawało, czy on właśnie podważył wiedzę moją i lekarzy w tym szpitalu?
- Po pierwsze, jeśli nawet jest to ta bakteria, to martwica jest już tak głęboka, że amputacja to jedyne rozsądne wyjście. – Zacisnąłem pięści i przymknąłem oczy, próbując opanować swój głos. – Po drugie zaś, personel tego szpitala ma z całą pewnością znacznie wyższe wykształcenie niż pan. Może zna pan kogoś, kto mógłby postawić lepszą diagnozę? – Spojrzałem na niego z uniesionymi brwiami.
- Cóż, z pewnością nie powinien być to ktoś, kto nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami. – Uśmiechnął się szyderczo. – Myślę, że tacy ludzie nie mogą pracować w szpitalu.
Tak i całą moją kontrolę szlag trafił.
- A ja myślę, że nie ma tu miejsca dla takich aroganckich dupków. – Podniosłem głos.
Prowadzący mnie zajebie.
Dobrze, że już po egzaminach.
- Może przeniosą panowie swoje spory poza teren szpitala? – powiedział gniewnie doktor. – W innym razie radzę pohamować swój temperament.
- Przepraszam – wyjąkałem, cały czerwony.
Na szczęście lekarz nie wrócił do tego tematu. Mimo iż przyznał mi rację i potwierdził, że za dwa dni pacjent przejdzie amputację kończyny, wiedziałem, że postąpiłem źle. Nawet, jeśli nie była to moja wina, nie powinienem dać się sprowokować – teraz czułem to doskonale w postaci dziwnych spojrzeń i kpiących uśmieszków posyłanych w moją stronę. Tak, w tej chwili chciałem wejść pod łóżko szpitalne i tam umrzeć ze wstydu. Nie ma to jak zrobić dobre wrażenie.
Gdy przechodziłem obok doktora Van Allena, powiedział do mnie cicho:
- Chciałbym się z tobą spotkać po zajęciach. Przyjdziesz do mojego gabinetu?
Oblał mnie zimny pot. Czego mógł ode mnie chcieć? Czy chciał mnie ukarać za moje zachowanie? A może poinformować, że porozmawia z dziekanem? Cokolwiek to było, nie mogło być przyjemne.
- Umm… dobrze? – zabrzmiało to bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie.
- Doskonale. Mój gabinet znajduje się na tym piętrze, na końcu korytarza po prawej stronie w lewym skrzydle. Na pewno trafisz.
- Oczywiście.
Reszta zajęć przebiegła bez żadnych zakłóceń. Będąc głęboko zażenowanym swoją postawą i zaistniałą sytuacją, darowałem sobie aktywne uczestnictwo do końca dnia i zaprzestałem odpowiadania na pytania doktora. Za moją decyzją kryły się również przeczucia. Sądziłem – nie, raczej: byłem pewien – że prowadzący podzielał zdanie Dwayne’a Skurwysyna w kwestii mojego temperamentu (nawet, jeśli ten dupek wszystko sobie uknuł – co było wielce prawdopodobne) i wskutek tego dostanę reprymendę, a moja ewentualna posada w miejskim szpitalu stała się równie realna, co skreślenie szóstki w Lotto. Zgodnie z obietnicą udałem się do pokoju Van Allena. Łatwo go zlokalizować, ponieważ w skrzydle ciągnął się zaledwie jeden korytarz. Zignorowałem narastającą panikę, wziąłem głęboki wdech i zapukałem trzykrotnie.
- Proszę – odezwał się męski głos stłumiony częściowo przez drzwi.
Zimną i drżącą od napięcia ręką nacisnąłem klamkę i wszedłem do pomieszczenia. Było duże i przestronne – zupełnie nie przypominało małych klitek z moich wyobrażeń. Na środku znajdowało się duże białe biurko pełne stert papierzysk i tekturowych teczek. W rogach rozstawiono komody i regały wypełnione literaturą naukową. Musiałem przyznać, że doktor zgromadził pokaźną kolekcję bardzo dobrych książek lekarskich – nie znałem ich, lecz kojarzyłem autorów. Za przeszkloną szafą dostrzegłem sprzęt do wykonywania różnorodnych badań: stetoskop, strzykawki, testy na alergię i inne. Mój respekt do tego człowieka rósł z każdą sekundą – niecodziennie przecież spotyka się wszechstronnie uzdolnionego medyka.
- Usiądź, proszę – powiedział mężczyzna, ruchem głowy wskazując na krzesło naprzeciw siebie.
Posłusznie zająłem wybrane miejsce.
- W jakiej sprawie chciał się pan ze mną spotkać? – spytałem.
- Potrzebuję zrobić ci kilka badań, jeśli nie masz nic przeciwko.
Badania? Po jaką cholerę chce zrobić mi badania?
- W jakim celu?
- W celu sprawdzenia stanu zdrowia ogólnego. Nie odczuwałeś ostatnio bólu w okolicy klatki piersiowej?
Jak on się o tym dowiedział, skoro nie powiedziałem nikomu?
- Skąd pan o tym wie? – spytałem kompletnie zaskoczony.
- Mój syn mi powiedział – rzekł po prostu.
- Kto? – Zupełnie nie rozumiałem sytuacji.
- Dwayne.
- Och – wyrwało mi się.
Doskonale! Człowiek, którego nazwałem dupkiem, jest synem jednego z lepszych lekarzy w tym szpitalu.
I co, teraz mam mu powiedzieć, żeby nie ufał swojemu synowi, bo to podstępny sukinsyn?
Skąd on w ogóle miał pojęcie o tej przypadłości?
Właściwie… to tłumaczy jego dziwne zachowanie na ulicy. Ale on nie mógł tego wiedzieć.
- Dobrze – odpowiedziałem niepewnie.
- Spokojnie, chodzi mi tylko o osłuchanie płuc i sprawdzenie tętna. Nie ma się czego obawiać.
***
- To już wszystko – powiedział doktor po wykonaniu odpowiednich czynności. Zauważyłem, że przez cały ten czas nic nie zanotował. – Jesteś zdrów jak ryba. – Położył ręce na biurku i splótł palce.
- Jeśli można: skąd pański syn o tym wiedział? – spytałem po chwili wahania, wskazując na swoją pierś.
- Myślę, że to z nim powinieneś o tym rozmawiać. Podejmie właściwą decyzję. – Spojrzał niewidzącym wzrokiem gdzieś za okno.
Słuszną decyzję? Dotyczącą czego?
- Rozumiem. – Było to kłamstwo. Doktor westchnął.
- Słuchaj, ja wiem, że Dwayne to dosyć trudny człowiek. – Powstrzymałem prychnięcie. – Pewnie nawet nie powinienem o nim z tobą rozmawiać. – Pokręcił głową, marszcząc czoło. – Jesteś jednym z najlepszych studentów na tym roku, a wyniki testów potwierdzają, że należysz do ludzi inteligentnych.
- Do czego pan zmierza? – Stałem się podejrzliwy.
- On jest… samotny i trochę… wyalienowany. To był jego wybór i szanuję go, ale uważam, że jego zdanie na ten temat jest niewłaściwe.
- Nie wiem, jak sprawę przedstawił Dwayne, ale nie jesteśmy przyjaciółmi.
Ba, jesteśmy wrogami.
- Tak, wspominał. Mimo to znam go i widzę, że masz na niego dobry wpływ.
- Znamy się zaledwie jeden dzień i…
- Jako ojciec potrafię dostrzec różnicę. Może… może kiedyś mógłbyś dać mu szansę…
Czy on jest naprawdę aż tak żałosny, by prosić swojego ojca o rozmowę ze mną?
- Czy ta konwersacja jest z jego inicjatywy? Jeśli tak, to uważam, że sam powinien rozwiązywać takie problemy.
- Nie. On o niczym nie wie. Poza tym nie chodziło mi o wpłynięcie na twój pogląd. Chciałem jedynie przedstawić sytuację z jego perspektywy. Życie nie układało mu się po myśli – ale to się zmienia. Na lepsze. Chciałem byś o tym wiedział. – zawahał się, po czym dodał: – To wszystko.
- Rozumiem. Zastanowię się nad pańskimi słowami. – Podniosłem się z krzesła i skierowałem w stronę drzwi. – Do widzenia, doktorze Van Allen.
- Do widzenia.
Opuściłem pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem. Wyszedłem z budynku i złapałem taksówkę. W drodze do domu zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Witam. Mówi Kevin Taylor z Manny’s Auto Service. Pragnę poinformować pana, że naprawa samochodu została zakończona i może pan go odebrać, nawet dziś.
- Dzień dobry. Dzisiaj pewnie nie będę miał czasu, ale wpadnę jutro po południu.
- Oczywiście. Nie ma problemu.
- Dziękuję za informację. Do widzenia.
- Do widzenia.
Wsunąłem telefon do kieszeni. Czekałem minutę na minięcie ostatnich dwóch przecznic, po czym wręczyłem kierowcy banknot dwudziestodolarowy i wyszedłem z pojazdu. Skierowałem się do sklepu, gdzie, wędrując między półkami wypełnionymi przeróżnymi produktami spożywczymi o iście doborowych nazwach, wypełniałem koszyk sprawunkami przeznaczonymi na dzisiejszy obiad. Tego dnia przypadała moja kolej na przygotowanie posiłku. Po kupieniu odpowiednich składników poszedłem do domu.
- Hej – krzyknąłem.
- Cześć – odpowiedział Elliott.
- Gdzie Lindsay? – spytałem, będąc w salonie.
- Rozmawia z szynszylą. – Zmarszczył czoło, zębami rozłupując łupinę od pestki słonecznika. – Mówiłem jej – wypluł odpadek na talerzyk i wziął kolejną pestkę – żeby oddała ją jakiemuś radosnemu dziecku, ale stwierdziła, że będzie dla niej lepszą matką. – Machał nasionkiem, gestykulując, po czym wpakował je do ust.
- Nie rozumiem twojej antypatii do niej. – Usiadłem obok Elliotta i złapałem pilot, skacząc po kanałach.
- Nienawidzę tego potwora – powiedział zimnym tonem. – Pamiętasz mój ostatni projekt reklamy Adidasa? – Spojrzał na mnie.
- To on ci go zniszczył? – Przytaknął. – Och.
- Ta podła kreatura zeżarła jeden z moich najlepszych projektów – oświadczył uroczyście.
- Zżarła – poprawiłem.
- Nieważne. O, właśnie tu idzie. – Zmrużył oczy.
- Zobacz, Esmeraldo, wujek Chris przyszedł! – krzyknęła słodko z entuzjazmem Lindsay. Podeszła do nas i pogłaskała zwierzątko.
- Trzymaj to skurwysyństwo jak najdalej ode mnie, bo rozgniotę mu czaszkę – zagroził Elliott, odchylając się coraz bardziej.
- Spokojnie, nie bój się tego głupka. – Podrapała szynszylę po główce. – Idź, pobiegaj sobie. – Uwolniła małą szarą kulkę z rąk, a ta w okamgnieniu znalazła się na stoliku i złapała pestkę dyni.
- Znów ją wypuszczasz? Nie dość, że muszę ją tolerować w swojej sypialni, to jeszcze pozwalasz, by zeżarła wszystkie moje projekty?!
- Zżarła – powiedziałem ponownie.
- Co za różnica?! – krzyknął sfrustrowany Elliott.
- Gdybyś pilnował tych swoich kartek, nic podobnego by się nie stało – zaoponowała Lindsay.
- Moje kartki są warte po kilka milionów – zauważył Elliott. – Mogą leżeć tam, gdzie im się podoba – dodał.
- A Esmeralda należy do mnie i ma prawo przebywać tam, gdzie chce.
- Może potrzebujecie mediatora? – wtrąciłem. – Nie? Doskonale. To ja już pójdę. – Pospiesznie podniosłem się z miejsca i udałem do kuchni.
Zerkając na przyjaciół znad lodówki, zauważyłem, że wymieniali jeszcze groźne spojrzenia. Ten nieistotny z pozoru fakt oznaczał rychłą wygraną Lindsay. Mogłem sobie wyobrazić, jak twarz przyjaciela łagodnieje, jak wzdycha i mówi: „Niech ci będzie”. Lindsay rzuca mu się wtedy na szyję i dziękuje, ale w głębi ducha nie jest zaskoczona – niewiele było tematów, w których Elliott nie szedł na żadne ustępstwa w kłótniach ze swoją dziewczyną. I była ona jedyną taką osobą – blondyn należał do najlepszych negocjatorów, jakich spotkałem w całym swoim życiu. Potrafił trwać przy swoim zdaniu do końca, mając pewność, że postępuje słusznie.
- Niech ci będzie – usłyszałem w końcu. Uśmiechnąłem się do siebie - moi współlokatorzy byli tacy przewidywalni.
- Co na obiad? – spytała Lindsay, wchodząc do kuchni.
- Filetto di manzo – odparłem dumnie.
- Czyli?
- Polędwica wołowa. Coś wspaniałego.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba. Jeśli możesz, to tylko przynieś moją torbę. Mam tam kilka potrzebnych rzeczy.
Po około godzinie danie było gotowe. Zgodnie z rutyną przyjaciele zachwycali się nim niepomiernie, nie szczędząc przy tym wyszukanych pochwał. Swego czasu zrobiliśmy cotygodniowy konkurs na najlepiej przyrządzony obiad. I choć wielokrotnie przegrywałem – głownie dlatego, że zbyt często próbowałem nowych potraw – to jednak robiona przeze mnie kawa wynagradzała niepowodzenia w odkrywaniu smaków.
Po skończonym posiłku współlokatorzy udali się do swojego pokoju, by zająć się pracą nad nową reklamą dla Hugo Bossa, zaś ja poszedłem do baru na piwo. Planowałem początkowo przeczytać ledwie zaczętą książkę, ale zrezygnowałem z tego pomysłu – skoro nie była mi do tej pory potrzebna, to uznałem, że później również nie będzie. Złapałem taksówkę i pojechałem do swojego ulubionego baru - Fat Tuesday.
Spędziwszy kilkadziesiąt minut na trwonieniu rodzinnego majątku w pubie, udałem się na Ocean Drive do South Beach, by tam ulec procesowi mentalnego odmóżdżenia, przechadzając się wzdłuż pasm budynków wybudowanych w stylu art déco, udekorowanych rzędami kolorowych neonów. Skręciłem następnie do South Beach Park, gdzie przechadzałem się wśród samotnych palm i podziwiałem pełnię księżyca. Zastanawiałem się nad słowami doktora Van Allena. Co miał oznaczać fakt, że Dwayne jest samotny? Co to za decyzja, którą miał podjąć? Na co miałbym dać mu szansę? Jak miałem rozumieć stwierdzenie „dobry wpływ”? Co miałem z tym wszystkim wspólnego? I najważniejsze: dlaczego mnie to interesowało?
Pytania te pozostawały bez odpowiedzi. Nasze relacje delikatnie można określić jako chłodne. Czy chciałem to zmienić? On na pewno. W innym wypadku już przy pierwszym razie by się zniechęcił; tymczasem kilkukrotnie szukał okazji do porozmawiania ze mną. A ja? Dlaczego tak naprawdę odwracałem się od niego? Od samego początku wzbudzał we mnie nie te emocje, co trzeba. Gdy powinienem się go bać, czułem gniew. Może więc moja złość już dawno przestała istnieć?
Odpowiedź brzmi: prawdopodobnie.
Nieważne, jak długo starałem się oszukać samego siebie. Nieważne, jak długo ukrywałem swoją sympatię pod grubą warstwą goryczy. Nieważne, bo ona zawsze tam była. Nie miało znaczenia, jak irracjonalne były moje odczucia – to już się stało i nie miałem na to wpływu.
Kilka godzin później znajdowałem się w swoim pokoju, gdzie, konsumując podwójną porcję szarlotki na przygrubym cieście, przeszukiwałem niezgłębione otchłanie internetu celem odnalezienia interesujących ofert mieszkań. Zestawiając wartość posiadanych przeze mnie pieniędzy, szacowane zarobki w pracy, którą miałem zacząć dwa tygodnie później oraz średnie ceny lokali, doszedłem do wniosku, że większość z nich jest stanowczo za droga. Moja frustracja z tego powodu rosła z każdą minutą i wkrótce byłem zmuszony zrezygnować z polowania, dla bezpieczeństwa mojego i laptopa. Niemniej obiecałem sobie, że następnym razem nie zdezerteruję i wygram zaciekłą batalię z milionami witryn. Podniósłszy się w ten sposób na duchu i odzyskawszy część godności, poddałem się zmęczeniu i udałem na kilkugodzinny spoczynek.
***
Obudziłem się z potwornym bólem w okolicach czoła. W naturalnym odruchu podniosłem dłoń, by sprawdzić, czy moja głowa nie pękła przypadkiem w czasie snu. Okazała się być nienaruszona, co stanowiło dobrą informację. Skierowałem się do łazienki, a moje stopy w kontakcie z posadzką kleiły się nieprzyjemnie. Wyjątkowy niesmak wzbudził we mnie widok mokrych bokserek. Zaszokowała mnie świadomość, że oto dwudziestosześciolatek padł ofiarą polucji właściwej nastolatkom. Czyżby moje życie seksualne uległo aż tak diametralnej zmianie w ciągu ostatnich ośmiu lat? Prawdę powiedziawszy, ono w ogóle przestało istnieć. Postanowiłem po odbiorze samochodu udać się na zakupy. Wszak dziwne to zjawisko, by młody mężczyzna nie posiadał pornoli ukrytych w najniższej szufladzie pod kupą zbędnej makulatury, czyż nie? Dla uczczenia świętej tradycji, po skończonym prysznicu przygotowałem im honorowe miejsce, a następnie ubrałem się i pojechałem na uniwersytet.
Zajęcia przebiegły sprawnie i bez zakłóceń. Doktor Van Allen, który w dalszym ciągu przewodniczył naszej grupie, zdawał się nie pamiętać o wczorajszym zajściu. Ja również udawałem, że nic się nie stało i wróciłem do poprzednio zajmowanej pozycji „króla diagnoz”, którym to pozwoliłem sobie określić siebie samego. Pochłonięty pracą nie zwróciłem uwagi na fakt, że Dwayne nie zjawił na zajęciach, co uświadomiłem sobie dopiero na sam koniec, rozglądając się w poszukiwaniu wykładowcy.
Niedługo potem wysiadałem z taksówki przy 701 Southwest 57th Avenue, gdzie znajdował się biało-niebieski budynek oraz wysoki billboard z napisem: „Manny’s Auto Service”. Wszedłem do pomieszczenia i udałem się w stronę biurka sekretarki.
- Dzień dobry – przywitałem się. – Przyszedłem po swój samochód.
- Witam. Proszę chwilę poczekać. – Złapała słuchawkę i wymieniła kilka zdań. Odłożyła telefon. – Szef już idzie.
- Dzień dobry, pan Christopher William, jak mniemam?
- Tak, to ja. Dzień dobry.
- Proszę za mną. – Nie czekając na mnie, zwrócił się w stronę parkingu na tyłach warsztatu. – Oprócz uszkodzonego oprogramowania komputera pokładowego nie było innych usterek, więc problem został szybko i skutecznie rozwiązany. Nie będzie już żadnych kłopotów z pojazdem.
- Cieszę się – odparłem.
Po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz. Od razu odnalazłem swoje małe cudeńko – ciemnoszarego Mercedesa GLK 320. Dzień jego kupna należał do najlepszych w moim życiu. Sam wybierałem skórzaną beżową tapicerkę, panoramiczny dach, nawigację satelitarną, dodatkowy system nagłośnienia, ekrany LCD dla siedzących z tyłu i drewniane wykończenia – nieskromnie musiałem przyznać, że był to najpiękniejszy samochód, jaki widziałem. I choć był drogi jak cholera, nie przejmowałem się tym – jakoś musiałem spożytkować pieniądze z wygranej w Lotto. Zapewne nie do końca to przemyślałem, bo gdybym odłożył część zysku, miałbym teraz ładne mieszkanko, ale nie zastanawiałem się nad tym w tamtej chwili.
- Ile płacę? – spytałem.
- Dwieście dolarów – odpowiedział mężczyzna.
Wyciągnąłem z portfela dwa banknoty studolarowe i wręczyłem mu je, po czym pożegnałem się, wsiadłem do samochodu i ruszyłem w miasto na poszukiwania sklepu z kolorowymi pisemkami.
Przejechawszy około mili, na skrzyżowaniu usłyszałem głośne trąbienie dochodzące z prawej strony. Zatrzymałem się gwałtownie i zamknąłem oczy. W następnej chwili doszedł do moich uszu dźwięk zderzenia.
- Tylko. Nie. Mój. Samochód – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
Jeśli ten gość przypieprzył w mój samochód, to nie ręczę za siebie.
Dopiero co wrócił z naprawy.
Poczułem wzbierający gniew. Ciśnienie krwi wzrosło momentalnie. Wyszedłem na zewnątrz, trzaskając drzwiami. Okazało się, że mój wóz był cały, ale kierowca drugiego pojazdu delikatnie drasnął znak drogowy. Na szczęście wgniecenie w masce było niewielkie. Wyglądało na to, że w ostatniej chwili wyminął moje auto – zaledwie o centymetr. Co było w tym najciekawsze? Może nie co, a kto. Oczywiście wspomnianym kierowcą mogła być tylko jedna osoba.
Dwayne Ja Pierdolę Van Allen.
- ku***! – krzyknął. Opuścił szoferkę i wtedy jego wzrok spotkał mnie. – To twoja wina, do kurwy nędzy!
- Moja? – spytałem rozdrażniony. – Miałem zielone. Ślepy jesteś?
- Gdybyś mi nie wyskoczył przed samochód w ostatniej chwili, nic by się nie stało, ty debilu!
- Czy ciebie kompletnie pojebało? Miałem. Zielone. Dociera?! Gdybyś choć raz patrzył trochę dalej niż na czubek własnego nosa, to byś zauważył… debilu. – Rozważał przez chwilę moje słowa.
- Dobra, zamknij się. – Machnął ręką i począł zmierzać w kierunku auta.
- Ja mam się zamknąć? Ciekawe, kto od kilku dni nie może przymknąć mordy i bez przerwy wyskakuje z jakimś pojebanym komentarzem, gdy tylko go widzę? Kojarzysz takiego gościa? O, co za niespodzianka! Stoi przede mną! – Udałem zaskoczenie. Odwrócił się w moją stronę.
- Masz rację, to była strata czasu. Gdybym wiedział, że jesteś pojebanym skurwysynem, nie zaprzątałbym sobie głowy.
- Świetnie, teraz już możesz przestać.
- Uwierz mi, tak zrobię. – Wsiadł do samochodu, narzekając na odpryski na lakierze, i odjechał.
Poszedłem w jego ślady. Zrezygnowałem z kupna porno tego dnia i udałem się prosto do domu.
- Hej – rzuciłem rutynowo.
- Cześć – usłyszałem przytłumione głosy.
Wszedłem do salonu i zauważyłem, że Lindsay z Elliottem krzątają się w kuchni.
- Współpracujecie, by ze mną wygrać? – spytałem.
- To nie jest zabronione – odparła dziewczyna, wyjmując blachę do pieczenia. – Co cię tak długo nie było?
- Musiałem odebrać samochód. – Złapałem jabłko i wziąłem duży kęs.
- Już go naprawili? – wtrącił Elliott.
- No, wczoraj do mnie dzwonili.
- Nic nie wspominałeś – stwierdził, grzebiąc w lodówce.
- Zapomniałem. Sorry.
- Ile zapłaciłeś?
- Dwieście dolarów. – Zmarszczyłem czoło. – Ździerstwo.
- Mówiłem ci, żebyś nie kupował takiego wypasionego auta – przypomniał Elliott.
- Mówiłeś – zgodziłem się. – Ale gdy go zobaczyłem, wiedziałem, że to ten.
- Poczułeś miłość od pierwszego wejrzenia do swojego samochodu? – zapytała Lindsay, umieszczając kurczaka na blasze.
- Akurat ty nie powinnaś się dziwić – odparłem. – Przypomnieć ci, jak piszczałaś, gdy zobaczyłaś pierwszy raz swojego pontiaca?
- Czy ja coś mówię? – spytała z wyrzutem. – Tylko się upewniam.
- Dobra, spoko. I tak, mój mercedes to moja pierwsza wielka miłość. Dzisiaj prawie go nie rozbiłem.
- Znowu zepsułeś samochód? – zapytał przyjaciel.
- Prawie. Kojarzycie tego gościa, na którego ostatnio się wkurzyłem? – Przytaknęli. – Wczoraj na zajęciach ośmieszył mnie przed studentami i prowadzącym. A dzisiaj… dzisiaj praktycznie wjechał na mnie - o włos ominął mój wóz - i jeszcze potem zaczął drzeć na mnie mordę. Co za pojebany człowiek. – Pokręciłem głową.
- Może ma jakieś problemy egzystencjalno-moralne, cokolwiek to znaczy. – Lindsay wzruszyła ramionami i włożyła kurczaka do piekarnika.
- Jego ojciec pracuje w szpitalu i jest porządnym człowiekiem, więc kompletnie nie rozumiem, jak ktoś taki jak on mógł spłodzić takiego ch***. Choć on wcale nie wygląda na jego tatuśka. Jest jakiś taki… młody? Wygląda na góra trzydzieści osiem lat, a przecież jego syn jest już dawno po dwudziestce.
Lindsay drgnęła delikatnie, słysząc te słowa, ale szybko się opanowała.
- Jak się nazywa ten koleś? – zapytał Elliott.
- Dwayne. Dwayne Van Allen. Jego ojciec to bodajże Gary.
- Garvin – poprawiła Lindsay.
- Możliwe. Znacie go?
- Tak. I, no cóż, nie jest to wymarzone towarzystwo – zapewnił Elliott, wzruszając ramionami.
- Czemu? – Uniosłem brwi. – Właśnie z nim miałem zajęcia przez te dwa dni i na serio wydawał się zupełnie w porządku.
- Oni wszyscy zawsze wydają się być w porządku. – Uśmiechnął się.
- Czyli że co, powinienem się go bać?
- Nie, po prostu go unikaj. Czy on… zadawał ci jakieś pytania?
- Co masz na myśli?
- No wiesz… Jakieś dziwne pytania.
- Hmm… Gadałem z nim raz po zajęciach w jego gabinecie. Badał mi ciśnienie krwi i robił osłuch. Dwayne powiedział mu, choć nie wiem, w jaki sposób ten dupek się tego dowiedział, że tego dnia, gdy go spotkałem, miałem ból w okolicach serca. – Oczy współlokatorów zrobiły się wielkie jak kamienie.
- Miałeś coś takiego? Czemu nam nie powiedziałeś? – zapytał Elliott.
- Czy to ważne? Nic nie stwierdził, więc to pewnie przypadek. Czemu w ogóle was to tak interesuje?
- Skoro uważasz, że jego syn próbował cię zabić, to chyba powinniśmy się martwić, co? – zapytał spokojnie Elliott.
- Okej, ale co to ma wspólnego z tym, że powinienem go unikać? – Uniosłem brwi.
- Cóż, on kiedyś bywał w towarzystwie… narkotyki i te sprawy. Istnieje prawdopodobieństwo, że znowu do tego dojdzie. Oni zawsze wracają – stwierdził.
- No dobra. A Dwayne?
- Jego też unikaj – poprosiła Lindsay.
- On też się kręci w tym towarzystwie?
- Nie, ale skoro chciał odebrać ci życie, to chyba rozsądnie byłoby się z nim nie przyjaźnić, prawda? – Uśmiechnęła się znacząco.
- Może i masz rację – przyznałem po chwili wahania.
I może to tylko moja wyobraźnia, ale miałem wrażenie, że za tymi słowami kryje się coś więcej; coś, o czym przyjaciele nie chcieli mi powiedzieć, a było istotne. Znając ich, nie miałem szans na wyciągnięcie tych informacji, zwłaszcza że była to jedynie hipoteza. Zrezygnowałem więc z dociekania prawdy i postanowiłem wrócić do tematu później, gdy będę miał większe szanse na wygraną.
- Obiad będzie gotowy za dziesięć minut. – Lindsay ostentacyjnie zatarła ręce z głośnym klaskiem, pokazując, że robota została wykonana.
Po skończonym posiłku przyjaciele wrócili do pracy nad projektem, zaś ja przebrałem się w strój treningowy i pojechałem na Anastasia Avenue, by tam, grając w squasha, uwolnić gromadzone od kilku dni złość i frustrację. Być może nie należałem do mistrzów tej dziedziny, jednak gra sprawiała mi dużą przyjemność i pozwalała na uwolnienie od codzienności.
Kilka godzin później, gdy moje ubranie lepiło się nieprzyjemnie do skóry, a staw skokowy prawej nogi wydawał się poluzowany od ciągłego biegania, czułem się już znacznie lepiej. Byłem spokojny i wolny, jakby dotychczasowe problemy i nowe informacje uzyskane od przyjaciół zostały zaksięgowane i schowane do teczki. Wziąłem prysznic i wróciłem do domu. Byłem cholernie zmęczony i wiedziałem, że następnego dnia czekają mnie zakwasy. Nie zwracając uwagi na burczenie w brzuchu, wpadłem do pokoju i rzuciłem się na łóżko, od razu zasypiając.
***
Następny dzień zaczął się od:
- Auć.
Tak jak przewidywałem, dokuczał mi ból mięśni, i to tak silny, że najmniejszy ruch wywoływał nieprzyjemne uczucie. Uważałem, że zakwasy w moim wydaniu są silniejsze, niż u innych ludzi. Prosty przykład: gdy grałem w tenisa z przyjaciółmi, im nigdy nie zdarzało się nic podobnego, choć do fanatyków sportu nie należeli – chyba, że przed telewizorem.
Ograniczając maksymalnie ruchy tułowiem spróbowałem zwlec się z łóżka, ale, jak to zwykle bywa, nie udało mi się, wskutek czego wylądowałem na podłodze, co przyniosło kolejną potworną falę bólu. Zrezygnowałem z przebiegłych metod walki z zakwasami i po prostu podniosłem się na nogi, po czym skierowałem do łazienki, by rozgrzać zastygłe mięśnie. Ubrałem się i pojechałem na zajęcia.
I wtedy uświadomiłem sobie coś poważnego.
Pomimo tych słów, tych obietnic złożonych poprzedniego dnia współlokatorom, tych ostrzeżeń z ich strony – pomimo tego wszystkiego świadomość spotkania Dwayne’a wywołała przebłyski radości. Moje odkrycie zaszokowało mnie bezwzględnie i pociągało za sobą wiele pytań, na czele których stało jedno.
Dlaczego?
Nie było między nami choćby jednego, najmniejszego pozytywnego aspektu znajomości. Sam gniew i złość potęgująca się z każdą chwilą. A teraz? W tym momencie czułem jedynie radość, ale nie taką zwykłą, jak przy spotkaniu znajomego sprzed lat. Skąd się wzięła? Nie wiedziałem. Byłem natomiast pewien, że to wyjątkowo irracjonalna reakcja.
Ale czy była zła?
W radości nie ma nic złego.
Postanowiłem porozmawiać z Dwayne’em i przeprosić go za swoje zachowanie – istotnie odczuwałem skruchę, gdyż niepohamowane wybuchy nigdy nie należały do skutecznych sposobów na rozwiązywanie konfliktów. Zachowywanie spokoju było bezpieczne i nie pociągało za sobą przykrych konsekwencji. Poza tym w jakiś sposób zależało mi, by on mnie polubił. Nie polemizowałem ze swoimi odczuciami – przyzwyczaiłem się już do przyjmowania rzeczywistości w stanie takim, w jakim ją zastałem.
Jeśli dane nam jest zostać kolegami – tak będzie.
Gdy dojechałem pod uczelnię, miałem jeszcze piętnaście minut do rozpoczęcia zajęć. Usiadłem na pobliskiej ławce i otworzyłem pierwszą lepszą książkę, poświęcając całą uwagę czytanym słowom, co oczywiście mi się nie udawało. Ponieważ głowa zaprzątnięta była kimś zupełnie innym, kto wszedł w moje życie i już w ciągu trzech dni zmienił coś istotnego, udało mi się jedynie obejrzeć literki na jednej ze stron. Byłem już mniej więcej w połowie, kiedy usłyszałem dźwięk hamowania samochodu na parkingu.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem Dwayne’a wysiadającego z czarnego kabrioletu lamborghini. Był zły, ale i smutny. Poczułem ogarniające mnie współczucie – jakkolwiek się zachowywał, nie zasługiwał na złe traktowanie. Gdy zatrzaskiwał drzwiczki, zza jego pleców powiał wiatr, co spowodowało, że włosy chłopaka zafalowały na wietrze. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że wszystkie dziewczyny w zasięgu wzroku zaczęły wzdychać na jego widok niczym piętnastolatki, co wyglądało zabawnie zważywszy na fakt, że kręcili się wokół nich inni chłopcy. On zaś wydawał się nie zdawać sobie sprawy z obecności adoratorek i po prostu ruszył przed siebie, tylko raz odwracając wzrok w stronę jednej z nich. Wywołało to u mnie małe, niezidentyfikowane ukłucie w sercu, które jednak szybko zniknęło. Szczerze mówiąc trochę się bałem, gdyż mogło to być związane z moim poprzednim bólem w okolicach klatki piersiowej.
Rozejrzał się dookoła i wydawało mi się, że mnie zobaczył. Niestety okazało się, że chyba nadal nie był świadomy mojej obecności. Pragnąłem z nim porozmawiać i ostatecznie postanowiłem złapać go po zajęciach. Zerknąłem przelotnie na zegarek, szybko zebrałem swoje rzeczy i udałem się w stronę budynku, gdzie miałem pierwszy tego dnia wykład.
Gdy Dwayne zbliżał się do drzwi, wpadł na niego jakiś chłopak, który choć został bardzo mocno odepchnięty, już po sekundzie zaczął przepraszać. Zapewne Van Allen, który nie był już Dupkiem, musiał powiedzieć pod jego adresem coś niesympatycznego, bo ofiara stała przez kilka minut w zupełnym szoku i dopiero potem udało jej się wydukać coś w stylu „wow”. Ten z pozoru nic nieznaczący incydent rozbudził moją ciekawość. Skąd brało się jego rozgoryczenie? Co zmieniło jego podejście do mnie? I ta dziwna rozmowa z jego ojcem... Miałem wrażenie, że te sprawy mają wspólne podłoże i być może, jeśli chłopak mi zaufa, poznam jego tajemnice.
Na początku zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu celem odnalezienia Dwayne’a, lecz przypomniałem sobie, że to nie nasze wspólne zajęcia. Poczułem delikatny smutek, co szybko w sobie zdusiłem, ponieważ było to zupełnie irracjonalne. Westchnąłem i usiadłem na pierwszym lepszym miejscu. Wyjąłem zeszyt i otworzyłem, czekając na wykład. Zorientowałem się, że to nie ten przedmiot, więc westchnąłem ponownie i zmieniłem na odpowiedni. Nauczyciel mówił, a ja pisałem i pisałem…
W połowie lekcji ocknąłem się i ku mojemu przerażeniu okazało się, że miałem dwie strony zapisane pewnym imieniem na literę „d”. Byłem w zupełnym szoku i odrzuciłem głowę z głośnym sapnięciem. Rozejrzałem się po klasie. Widocznie nie było osoby, która zdawała sobie sprawę z mojego stanu. Poza kilkoma dziewczynami, które wiecznie mi się przyglądały, nikt nie zwracał na mnie większej uwagi. Wyrwałem kartki z zeszytu, zgniotłem je i wrzuciłem do torby. Serce łomotało mi jakby próbowało rozerwać pierś i do końca zajęć nie potrafiłem się na niczym skupić.
Dzwonek wyrwał mnie z rozmyślań i przypomniałem sobie, że teraz czeka mnie lekcja z Dwayne’em. Bałem się i stwierdziłem, że bezpieczniej będzie usiąść kilka metrów od niego. Właściwie, to jak najdalej od niego. Moje zachowanie odbiegało od normy i lepiej byłoby dla wszystkich, gdybym odciął się od małej obsesji. Przede wszystkim jednak nie wiedziałem jeszcze, czy mi wybaczy, więc i czy zechce, bym zajął miejsce przy jego ławce. Czy powinienem na niego naciskać? A może raczej dać czas? Tak, czas wydawał się najlepszym rozwiązaniem problemu.
Wstałem, wsunąłem książki do torby i przerzuciłem ją przez ramię, po czym udałem się powoli w stronę wyjścia z rękami w kieszeniach, szurając nogami. Szedłem tak wolno, że gdy byłem już przy drzwiach prowadzących do auli, zadzwonił dzwonek. Wszedłem do środka i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Siedział tam, gdzie ostatnio, a jego oczy ciskały błyskawice w przypadkowych przechodniów i tych, którzy chcieli usiąść obok. Westchnąłem i udałem się w doskonały punkt obserwacyjny na końcu klasy w przeciwległym rogu. Po kilku minutach wszedł wykładowca i zaczął mówić, a ja gapiłem się bezczelnie na głowę Dwayne’a, nie próbując nawet się z tym kryć. Rozejrzał się po klasie i po chwili jego wzrok spoczął na mnie. Patrzył na mnie z wyrzutem. Czułem się z tym podle, ale nie było możliwości, by karmić obłęd. Dopóki nie poznałem przyczyny, musiałem traktować to jako coś niebezpiecznego.
Z westchnieniem odwróciłem od niego wzrok i zająłem się rysowaniem kółek. Po kilku minutach doszedłem do wniosku, że przypominają mi oczy chłopaka, więc przerzuciłem się na szkic łąki. Ta wyglądała zaś jak jego włosy i już miałem krzyknąć we frustracji, gdy zadzwonił dzwonek. Zwykle irytujący dźwięk wybawił mnie z opresji.
Następne kilka godzin przebiegło w równie ponurej atmosferze. Na podkreślenie wagi sytuacji zaczął padać deszcz – pierwszy raz od miesiąca. Było szaro i mokro, a otoczenie sprzyjało rozwojowi melancholijnego nastroju. Pogrążony w nostalgii nie zauważyłem, jak upłynął dzień i nagle znalazłem się przy swoim samochodzie. Kilka miejsc dalej zaparkował Dwayne. Nie zwracał na mnie żadnej uwagi. Westchnąłem, zamknąłem drzwiczki i podszedłem do niego.
- Cześć – przywitałem się.
- O, przyszliśmy się przywitać? – zadrwił, nadal na mnie nie patrząc.
- Słuchaj, chciałem cię przeprosić, więc może schowaj na kilka minut swoją dumę i porozmawiaj ze mną.
- A może ja wcale nie chcę z tobą rozmawiać? – Westchnął.
- Nie musisz. Przepraszam. Na razie. – Odwróciłem się i udałem w stronę mercedesa.
- Czekaj. – Podbiegł do mnie po chwili i złapał za przedramię. Odwrócił mnie w swoją stronę. Strugi deszczu spływały mu wzdłuż owalu twarzy. – Ja też muszę cię przeprosić. To, co robiłem… to nie było właściwe.
- Chyba obaj daliśmy ponieść się… emocjom.
- Słuchaj, może można to naprawić? W końcu jesteśmy dorosłymi ludźmi. Zacznijmy od początku. – Zaskoczył mnie jego błagalny ton głosu i to, że patrzył na mnie z bezbronną nadzieją.
- Okej, więc… Jestem Christopher Williams. Dla przyjaciół Chris.
- Ja nazywam się Dwayne Van Allen. Dla przyjaciół Dwayne Van Allen. – Uśmiechnął się i podał mi dłoń.
- Mam przez to rozumieć, że omijamy rozdział przeznaczony na znajomość i zaczynamy od przyjaźni? – Ścisnąłem jego rękę.
- Taki był plan.
Czy tego właśnie chcę? Chcę mieć przyjaciela? Chcę, by on był moim przyjacielem?
Chcę. Nie wiem, dlaczego, ale chcę.
- Możemy spróbować. – Odwzajemniłem uśmiech.
Poczułem, jak Dwayne muska kciukiem wierzch mojej dłoni. Wzdrygnąłem się odruchowo i w okamgnieniu cofnąłem rękę. Pomimo mojej reakcji musiałem przyznać, że uczucie towarzyszące temu incydentowi było bardzo przyjemne, ale nie znałem źródła tego doznania – czy przypadkowy dotyk powinien mnie pobudzić? Nie. Poczułem się zażenowany i zarumieniłem się odrobinę. Odwróciłem wzrok.
- Umm… To co, jutro tutaj? – spytałem.
- Hmm… Eee… Tak, oczywiście, że tak – odpowiedział głupio. Zachichotałem.
- Okej, to na razie. Do jutra.
- Cześć – odpowiedział.
Wsiadłem do samochodu i wróciłem do domu.
Zdziwiło mnie, że zastałem mieszkanie puste. Lindsay i Elliott rzadko kiedy zostawali dłużej w pracy. Zdarzało się to tylko wtedy, gdy mieli ważny kontrakt – być może ten projekt, nad którym pracowali przez ostatnich kilka dni rzeczywiście należał do najcenniejszych? Zazdrościłem im nieco tego, że tak łatwo odnaleźli swoją wymarzoną pracę. Nie żebym się bał o swoją przyszłość – wiedziałem po prostu, że nie zawsze jest tak, jak sobie wymarzymy. Obecna posada w Lyric Theatre, gdzie miałem zacząć pracę już wkrótce, stanowiła raczej hobby, a ze śpiewaniem nie wiązałem większych planów. Niemniej ludzie tam byli bardzo mili i wiedziałem, że będzie to ciekawy etap w moim życiu. Poza tym dochód stamtąd planowałem przeznaczyć na pokrycie czynszu za nowe mieszkanie – nie miałem zamiaru czerpać pełnymi garściami ze spadku po rodzicach. Dziwiło mnie z resztą zawsze, że spisali testament tak wcześnie – z reguły nikt przed czterdziestką tego nie robi, więc coś musiało nimi powodować. Albo byli przezorni. Mimo ciekawości nie zagłębiałem się w ten temat – tego typu działania traktowałem jak naruszenie ich czci. Śmierć to wielki mur odgradzający pewne sprawy, do których nie powinno się wracać – tak uważałem i tak też postępowałem.
Ponieważ aura nie sprzyjała tego dnia aktywnym działaniom, postanowiłem zająć się poszukiwaniem nowego gniazdka. Przejrzawszy tysiące ofert, znalazłem kilka interesujących. Szybko spisałem adresy tych, które znajdowały się dość blisko – nie miałem zamiaru poświęcać zbyt dużej ilości paliwa na sam dojazd do uczelni.
Burczenie w brzuchu skłoniło mnie do spojrzenia na zegarek. Z niemałym zdziwieniem przyjąłem do wiadomości, że straciłem na tę nudną czynność ponad cztery godziny. Dobrze przynajmniej, że domu z reguły szuka się tylko raz na wiele lat. Z westchnieniem skierowałem się do kuchni, gdzie przyrządziłem sobie tost i zająłem miejsce obok przyjaciół na kanapie w salonie.
- Byliście w pracy? – zgadywałem. Przytaknęli. – W sprawie tego projektu – stwierdziłem. Zgodzili się ponownie. – I jak? Zgaduję po waszych minach, że nie wyszło?
- Właściwie nie – powiedziała Lindsay. – Dwa miliony. Co to są dwa miliony za tak doskonały pomysł? – Zmarszczyła czoło.
- Dwa miliony?! I wy siedzicie tutaj i gadacie ze mną?! – Nie potrafiłem ukryć zdziwienia, widząc, że traktują tak potężne wynagrodzenie jak coś zwykłego.
- Przestań. Liczyliśmy na jakieś trzy, cztery miliony, a tu marne dwa. – Machnęła ręką.
- Właśnie. Nie wiem, co oni sobie myślą, ale chyba zrezygnuję z pracy tam – wtrącił Elliott.
- Żartujecie sobie?
- Nie. Właściwie doszliśmy do wniosku, że to najwyższy czas, by otworzyć własną firmę – przyznał Elliott.
- Ciekawe, jak te ćwoki sobie bez nas poradzą – dodała Lindsay.
- Nie poradzą – stwierdził przyjaciel. – I dobrze, będą mieli nauczkę.
- Wy tak poważnie z tą firmą? – zapytałem.
- A wyglądamy na niepoważnych? – chciał wiedzieć.
- Nie o to chodzi. Tylko… Jezu, pracujecie tam tyle lat i zastanawiałem się, kiedy to powiecie. – Uśmiechnąłem się.
- Skąd wiedziałeś, że pójdziemy na swoje? – Lindsay uniosła brwi.
- Ludzie z talentem zawsze tak robią. I gratuluję doskonałego pomysłu.
- Doskonały, to mało powiedziane. Klient był zachwycony, ale prezes to skąpa świnia. – Zmrużyła oczy.
- Jutro będziecie się tym przejmować. Dzisiaj musimy to oblać.
Kilka minut później wzniosłem toast „za nowy początek”. Wypowiadając te słowa doszedłem do wniosku, że w pewien sposób odnoszą się również do mnie. Dla mnie to też był nowy początek. Początek czegoś wielkiego. Czegoś znaczącego. W wymiarze większym, niż chciałem przed sobą przyznać. Ale nie miałem powodów do smutku – przez moją świadomość przebijało się jedynie poczucie radości.
Zabawa trwała w najlepsze, aż do późnych godzin nocnych.
ROZDZIAŁ 3: NIESPODZIANKA
Komentarz:
Cytat: |
Okej. Prace zakończone. Wydaje mi się, że teraz jest znacznie lepiej. Myślę, że przedtem historia kręciła się wokół Edwarda, więc to poprawiłem, by wyglądało, że bohater ma jakieś życie. Poza tym sądzę, że są bardziej autentyczni dzięki pogłębieniu rysu psychologicznego. Chris raczej odbellowaciał, mam nadzieję że wystarczająco. Starałem się, by dialogi i zachowania nie były sztuczne, ale Wy to lepiej ocenicie. Zastosowałem się do wskazówek jak tylko umiałem i dzięki temu, jak już wspomniałem, rozdział musiał zostać rozczłonkowany Nie ma tu jeszcze Chloe Jones ani w ogóle miłości, fabuła się zmieniła i teraz mam takie dziwne wrażenie, że Belli za dużo było już w pierwszym rozdziale - wydaje mi się, że powinienem zmienić jego miejsce zamieszkania, cechy rodziców i niezdarność - przedtem było to żywcem przeniesione od Is ze względu na to, by bohater nie wziął się znikąd, ale teraz dochodzę do wniosku, że będzie to przeszkadzać - wy nie wiecie czemu, ale ja wiem i się tego boję. Więc będą jeszcze modyfikacje w pierwszym rozdziale :)
Ci, którzy przeczytali drugi i im się podobało - wybaczcie mi - uczenie się na błędach jest dla mnie bardzo istotne i wolę jednak pozbywać się głupot, niż je hodować - nawet, jeśli niektórym nie przeszkadzają.
Tak, wiem, że to mój tekst, ale nie mam doświadczenia i w gruncie rzeczy to nie tekst, a praca na zaliczenie, więc jest wspólna - moja i tych, którzy pomagają mi osiągnąć jakiś wyższy status, za co im szczerze dziękuję :D
Mam nadzieję, że rozumiecie coś z mojego pokręconego bełkotu - już nie sprawdzam spójności logicznej, bo ciekawość mnie zżera :) |
Tak to wtedy wyglądało.
Na koniec ave wszystkim od 3 do 7, a także tym, którzy swej numeracji nie znają, więc wszystkim "?" też ave!
Pozdrawiam
2x7 |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AvATar7SeVen dnia Wto 17:20, 13 Lip 2010, w całości zmieniany 11 razy
|
|
|
|
` Coco chanel .
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33
|
Wysłany:
Sob 20:05, 08 Maj 2010 |
|
Przeczytałam, więc uznałam, że wypadałoby coś naskrobać. Jesteś nowy i zapewne zależy Ci na komentarzach - wiem jak to jest. Między innymi dlatego postanowiłam przyzwyciężyć lenia i skomentować. Na wstępie powiem Ci, że uwielbiam męskie związki homoseksualne. Jak tylko przyczytałam, że masz zamiar napisać coś takiego, przyczłapałam i przeczytałam. Nie skomentowałam pierwszego rozdziału, ale natychmiast zamierzam się poprawić.
Zacznijmy od tego, że niektórym nie podoba się podobieństwo Chrisa do Belli, powiem szczerze, że mi to nie przeszkadza. Jest to Twój bohater i masz prawo wykreować go jak tylko Ci się podoba, jednakże mam nadzieję, że nie "dasz" mu więcej bellowskich cech, gdyż wtedy ewidentnie będzie do niej zbyt podobny.
Przyznam, że lubię takiego Edwarda, chociaż jego zachowanie (czyt. bliskie zamordowanie Chrisa xD), troszkę mnie zdziwiło. No ale w końcu facet jest wampirem, rozumiem go.
Wewnętrzne rozmowy Chrisa całkowicie mnie rozwaliły;D Np.
Cytat: |
Miałeś poszukać LASKI, a nie faceta. Widzisz różnicę? LASKA – FACET.
Uważasz się za zabawnego? |
To było po prostu piękne. Hah, albo jak później toczył ze sobą wewnętrzną walkę... Nie no, po prostu, jak dla mnie, bomba.
Cóż, zastanawia mnie reakcja Alice i Jaspera na wieść o Edwardzie... Moja chora wyobraźnia snuje własne, jedne jeszcze bardziej zwariowany od drugich, teorie.
I kim jest Chloe Jones? Czy będzie miała jakąś ważną rolę w następnych rozdziałach? Zaciekawiłeś mnie. I od razu powiem Ci, że nie mam najmniejszego zamiaru porównywać Twojego FF z AIEKiem. To jest Twój własny tekst.
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci weny i z niecierpliwością czekać na następny rozdział. Zyskałeś we mnie wierną czytelniczkę i obiecuję, że będę zamęczać Cię moimi komentarzami pod każdym nowym rozdziałem.
Pozdrawiam, Marta |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 22:39, 10 Maj 2010 |
|
Dotarłam. Przeczytałam. Przemyślałam
I niestety, nie pochwalę.
7 - przy całej sympatii dla ciebie, twój bohater działa mi na nerwy. Jest dość dziwny - straszna pierdoła z niego, nosi przy sobie bandaże , ma jakieś skłonności samobójcze i jest strasznie naiwny.
Np. to:
Cytat: |
Jak cudownie jest w raju… Tak wesoło, przyjaźnie i… znajomo. Znajomo? Czy w niebie śmieją się z wykładowcy w dwóch różnych butach? I gdzie aniołki? |
Strasznie to naiwne…
Skąd w ogóle pomysł, że groziła mu śmierć?
Cytat: |
– Wybaczenie… próby zabójstwa? |
A na czym niby ta próba zabójstwa polegała? Bo tak naprawdę E. nic mu nie zrobił. Poza tym zagrożenie życia to nie jest chyba coś, o co się można po prostu pogniewać. Powinien wiać, gdzie pieprz rośnie, a on jest… urażony.
Cytat: |
Tak, pokazuj mu, jakie z ciebie biedne, rozhisteryzowane, skrzywdzone dziecko. |
Dokładnie tak właśnie jest.
A potem z kolei on go przeprasza… litości!
Cytat: |
Szedł obok mnie mężczyzna, o którego biły się wszystkie dziewczyny w szkole i pewnie niektórzy chłopcy również; |
A skąd on niby to wiedział? To też naiwne.
Cytat: |
- Hej – powiedział, zatrzymując się i łapiąc mnie za ramię, zmuszając do spojrzenia w jego oczy. – Nie możesz się obwiniać.
- Nic nie wiesz. To naprawdę była moja wina – załkałem. |
Od razu opowiada ledwo co poznanemu chłopakowi takie historie? Myślał, że tamten chce go zabić, a teraz, po kilku godzinach bratnia dusza? Nie kupuję tego.
I teraz coś, co najbardziej mi się nie podoba.
Cytat: |
Mówię i robię przy nim zdecydowanie za dużo, a myślę za mało.
To pewnie ma coś wspólnego z tym, że nie umiesz trzymać w sobie urazy.
Wiesz, jak na głosik w moim sercu jesteś wyjątkowo irytujący. Może rzeczywiście padło mi na mózg, skoro rozmawiam sam ze sobą?
Nie miałbyś tego problemu, gdybyś poszukał sobie jakiejś laski do, hmm, konwersacji… szeroko pojętej. |
Cytat: |
Uciekaj! On próbował cię zabić!
Zamknij się. |
Cytat: |
Miałeś poszukać LASKI, a nie faceta. Widzisz różnicę? LASKA – FACET.
Uważasz się za zabawnego?
|
No tak… Te rozmowy ze sobą… Proszę cię, nie rób z Chrisa AIEKowego Jaspera. To zły pomysł. AIEK już było. Sorry, ale to jest zżynka.
A poza tym to jego rozmawianie ze sobą zakrawa już na schizofrenię. Jest go za dużo. Przesadziłeś.
Co do błędów - tu jest lepiej, jest ich zdecydowanie mniej, choć dobór niektórych słów mnie irytuje.
Cytat: |
Siedziałem tak na trawie pod szkołą z zamkniętymi oczami przez kilka minut |
Wyrzuciłabym „tak”, zbyteczne.
Cytat: |
Krew przestała już sączyć się przez otwór w skórze. |
Dziwny ten „otwór w skórze”. A nie lepiej rozcięcie?
Cytat: |
Nagle wszystkie hałasy ucichły. |
Trochę dziwne jest używanie hałasu w liczbie mnogiej, tak uważam. Bo hałas to zbiór dźwięków. Lepiej by było „nagle hałas ucichł” albo „wszystkie dźwięki ucichły” albo „wszystkie źródła hałasu ucichły”, chociaż w ogóle hałas to głośne, uciążliwe dźwięki, a tu takich nie było.
Cytat: |
Poczułem, jak serce zaczyna bić szybciej, a oddech przyspiesza mi niczym u ofiary hiperwentylacji. |
To „mi” jest raczej potrzebne w pierwszym zdaniu składowym. Czyli: Poczułem, jak serce zaczyna mi bić szybciej, a oddech przyspiesza niczym u ofiary hiperwentylacji. „Ofiara hiperwentylacji” niezbyt mi się podoba.
Cytat: |
Tęczówki były bardziej złociste niż jeszcze tego ranka. |
Nieładna konstrukcja zdania, „wcześniej tego ranka” byłoby lepiej.
Cytat: |
wyraz twarzy zdradzał, że jest niebezpiecznie ucieszony moją obecnością, |
Czy można być „niebezpiecznie ucieszonym”?
Interpunkcja i inne drobiazgi do poprawienia:
Cytat: |
Był bardzo ładny; może nawet zbyt ładny, jak na przeciętnego człowieka. |
Nie powinno być tego przecinka przed jak, proste porównanie.
Cytat: |
I może to moja wyobraźnia, albo chory dialog z samym sobą, ale odniosłem wrażenie, że coś kryje się w tym geście. |
Nie powinno być przecinka przed „albo”.
Cytat: |
Alice, Jasperze…, słowem |
A co to za twór trzykropek i przecinek?
Cytat: |
że prawdopodobnie staliśmy się sobie bliżsi, niż ja i ci, którzy opiekowali się mną przez ostatnie sześć lat. |
Wywalić przecinek przed „niż”
Cytat: |
jakby stanowił część mnie, której uczestnictwo w moim życiu stanowi oczywistość i rutynę. |
Stanowił-stanowi, powtórzenie
Cytat: |
Alice i Jasper siedzieli w salonie na kanapie, gapiąc się na telewizor i gadając o czymś. |
Potrzebny przecinek po „salonie”
Cytat: |
I… I… I nigdy nic nie czułem do żadnego faceta! |
A po co trzy razy dużą literą?
Cytat: |
Cóż, ktoś, kto mieszka na Key Biscayne chcąc nie chcąc musi spać na pieniądzach. |
Trzeba oddzielić przecinkiem orzeczenia mieszka i musi, więc przecinek przed „chcąc nie chcąc”.
7 - mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz, ale... no nie będę ci ściemniać i chwalić z sympatii. Pierwszy rozdział był lepszy. Jedyna rzecz, która mi się podobała, to tajemnica otaczająca Edwarda. A nie, dwie - jeszcze historyjka z wibratorem. Koszmary nocne Chrisa i poczucie winy trącą mi Wide Awake, dialog prowadzony ze sobą, to ewidentny patent manyafandom. Ratuj tego swojego bohatera i narrację, bo nie jest dobrze...
Pozdrawiam, Dz |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Pon 22:42, 10 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Wto 11:03, 11 Maj 2010 |
|
cóż. są teksty do których aż chce się nawiązywać. Są teksty do których nawiązuje się mimowolnie. Są teksty które inspirują. Ale jest pewna granica między inspiracją czy nawiązaniem a plagiatem. Jesteś pewien, że jej nie przekraczasz?
fabuła i dialogi niestety dość infantylne i choć historia ma spory potencjał, to realizacja wciąż nie zachwyca.
A twój Chris-Bella trąci gruuubą przesadą.
Jednak zdecydowanie tym co drażni mnie najbardziej jest łudzące podobieństwo do AIEK.
Nie chcę cie zniechęcać, ale nie byłabym sobą gdybym ci tego nie powiedziała. Tak. Nie. Można.
i nawet jeśli (załóżmy) wpadlibyście na te rozwiązania jednocześnie, niezależnie od siebie, to pierwszeństwo ma ten tekst który pierwszy się opublikował. Takie są zasady gry. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AvATar7SeVen
Człowiek
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own
|
Wysłany:
Wto 14:15, 11 Maj 2010 |
|
Witam
offca: na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że rozdziały te powstały jeszcze zanim przeczytałem AIEK. Nie miałem pojęcia o jego istnieniu. Na dialogi wewnętrzne wpadłem dawno, dawno, dawno temu i nie mogłem tak po prostu z nich zrezygnować.
Cóż, jeśli uważasz, że podobieństwo jest tak duże, to pewnie to prawda. Choć, powiem szczerze, nie zauważyłem - ale poprawię to, na ile się da.
Dzwoneczek: nie mam powodów do nienawiści. Tupanie nóżką za szczerą krytykę jest dziecinne. Cóż, rozdział drugi wraca do produkcji. Nie dawałem z siebie tyle, ile to wymagało, nie postarałem się. Rozumiem.
Ale będzie lepiej. Może nie mogę tego obiecać. Za to daję słowo, że zrobię wszystko, co w mojej mocy.
Prawie jak w szpitalu na ostrym dyżurze, phi.
Pozdrawiam was
7 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 16:46, 20 Maj 2010 |
|
cóż... ja traktuję całość jako homozmierzch :P z tym, co bardzo chciałam, zeby było w AIEK... a mianowicie jeśli już Jazz ma mieć takie fajne myśli to super by było, gdyby Edward mógł w nich czytać^^ normalnie moje marzenie ;P
co do twojego ffu to powiem szczerze, że bellowatość CHrisa jest przytłaczająca i niemal bolesna... cieszę się, że Dzwoneczek zabrał się za błędy :P
będzie krótko, bo tak - wprowadziłeś jeszcze jedną bohaterkę... Chloe... nie wiem dlaczego i po co, bo to ryzykowne, gdy nie ustabilizujesz sytuacji pomiędzy postaciami głównymi i boję się, ze zrobisz zbyt wielkie zamieszanie... a juz jest niemałe...
rozumiem, ze twoje wampiry nie świecą :P
no i jeszcze jedna sprawa - skąd Chris wpadł na myśl, ze Cullen zamierza go zabić, bo nie rozumiem tego do teraz pomimo wielokrotnego zapoznania z treścią :P
pozdrawia
5 |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
AvATar7SeVen
Człowiek
Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own
|
Wysłany:
Czw 17:07, 20 Maj 2010 |
|
Homozmierzch? Ha. Przyznaję, będzie akcja, ale żeby od razu zmierzch? Nie, nie będę powtarzał wydarzeń z tej książki
E. nie będzie mógł początkowo czytać w myślach Chrisa, ale z zupełnie innego powodu niż u Is - to się wyjaśni w późniejszej fazie książki, jak akcja rozwinie się do tego stopnia, że na wierzch wyjdzie trzon fabuły :)
Bellowatość poprawiam, nad drugim rozdziałem pracuję, właściwie jestem już za połową, może niedługo skończę. Ale moja beta coś się nie odzywa, bo wysłałem jej to, co już napisałem, by stwierdziła, co należy jeszcze poprawić, żeby nie było sztucznie. Szukam też kogoś, kto również mógłby stwierdzić obiektywnie - może Ty, kirke, mogłabyś mi powiedzieć?
Chloe... Cóż, ona jest zagadką - na razie nie będzie się pojawiać zbyt często, dopiero potem przy okazji pewnego wydarzenia, które już sobie obmyśliłem. I wtedy dowiecie się o niej całej prawdy, hyhy :D Nie wiem jeszcze dokładnie co ona po swoim ujawnieniu może tam namieszać, ale nad tym będę się zastanawiał, gdy już dojdę do tego fragmentu. Czyli niewcześnie.
Wampiry nie świecą na słońcu, fakt. Ale trzeci rozdział będzie z punktu widzenia Edzia, więc tam dużo rzeczy wyjaśnię :) Jak mówiłem, wampiryzm potraktowałem inaczej niż Stefcia, toteż trzeba poczekać, albo jedynie snuć domysły
A to, skąd wpadł na ten pomysł, ja to sobie wyjaśniłem tak:
po pierwsze, E rzucił nim o ścianę;
po drugie, widział w jego oczach żądzę mordu;
po trzecie, spojrzał na skaleczoną ranę, i Chris sobie pomyślał, że E chce mu upuścić więcej krwi;
po czwarte, Chris był święcie przekonany, że zasłużył sobie na śmierć, więc praktycznie przy każdej lepszej okazji dochodził do takiego zdania - ciąży na nim poczucie winy i trauma po wypadku sprzed siedmiu lat. Z tym, że tutaj nie chodzi głównie o śmierć rodziców, ale o tym też się dowiecie później.
Pozdrawia 5? :D Uwielbiam tą modę :D
Pozdrawiam
2x7
Edycja: nastąpiła zmiana planów i trzeci rozdział będzie jeszcze z punktu widzenia C - czwarty będzie Edka. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AvATar7SeVen dnia Pią 17:17, 21 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Sarabi
Człowiek
Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Czw 20:33, 20 Maj 2010 |
|
Skruszona beta kaja się - kłopoty z komputerem w pracy, który domówił współpracy w wysyłaniu załącznika z prywatnego konta i obiecuje poprawę |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|