|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Beata87
Nowonarodzony
Dołączył: 18 Sty 2009
Posty: 4 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubliniec
|
Wysłany:
Śro 17:20, 10 Lut 2010 |
|
Moje pierwsze autorskie opowiadanie. A właściwie cała książka.
Historia toczy sie w naszym, współczesnym świecie i jest połączeniem różnych gatunków. Smam nie potrafię konkretnie określić jakich. Trochę romansu, trochę kryminału i fantastyki. Opowiada o dzieczynie zakochanej bez pamięci, mającej marzenia i plany, a której los nieco pomieszał w życiu.
Mam nadzieję, że wam sie spodoba.
Prolog
Dorastająca dziewczyna, kobieta w sile wieku, starsza pani.
Córka, matka, babcia.
Siedziały obok siebie w ogrodzie i przyglądały budzącej się do życia przyrodzie.
- Babciu? – odezwała się najmłodsza z kobieta.
- Tak, kochanie? – najstarsza spojrzała na wnuczkę z miłością.
Dziewczyna spuściła wzrok i nagle zamilkła jakby wahając się, czy aby dobrze zrobiła.
Pozostałe kobiety milczały czekając cierpliwie na ciąg dalszy. Obie wiedziały, a przynajmniej domyślały się o co dziewczyna chce zapytać.
- Mogłabyś opowiedzieć mi jak to było z tobą i dziadkiem – wydukałam w końcu.
Starsza pani z powagą skinęła głową i spojrzała na córkę. Nikt nie wie co zobaczyła w jej spojrzeniu. Cokolwiek to było sprawiło, że kobieta zdecydowała się wreszcie wyjawić największą tajemnicę w swoim życiu.
- Tak, mogę – powiedziała odkładając druty z połową swetra. – Ale to bardzo długa historia.
Siedzące obok kobiety tylko uśmiechnęły się w odpowiedzi.
- A więc tak....
Rozdział 1
- No nareszcie – usłyszałam charakterystyczny, zachrypnięty glos Krzyśka – Czekam i czekam...
Natychmiast przyśpieszyłam kroku zostawiając Paulinę w tyle.
I już chwilę później byłam w jego ramionach. Tam gdzie moje miejsce.
- Zatrzymali nas po zajęciach – wydyszałam mu w usta, kiedy wreszcie przestałam go całować. – A ty? Tak szybko wypuścili cię z kancelarii?
Wypuścił mnie z objęć, ale tylko po to żeby chwycić za rękę. Poprowadził mnie na drugą stronę ulicy do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera.
- Skończyłem sprawę Bednarka i jestem wolny – oświadczył z nieskrywaną dumą.
Wiedziałam, że nad sprawą Bednarka pracowali ponad dwa miesiące i bardzo bali się jej zakończenia. Dziś mieli ogłoszenie wyroku.
Po zadowolonej minie Krzyśka poznałam, że wygrali.
- Moje gratulację – krzyknęłam i rzuciłam mu się na szyję.
Przyciągnął mnie do siebie i długo nie wypuszczał z objęć.
- Musimy to uczcić – oświadczył. – Zabieram cię na pyszną kolację.
Roześmiałam się wsiadając do samochodu. Zwrot „pyszna kolacja” oznaczał posiłek przygotowany przez Krzyśka i noc w jego mieszkaniu.
Nawet nie próbowałam protestować.
Krzysiek obszedł auto, usiadł za kierownicą i odpalił silnik.
Mieszkaliśmy w Krakowie i przejechanie całego miasta w godzinach szczytu był nie lada wyczynem. Uwielbiłam jeździć z Krzyśkiem. Prowadził pewnie, szybko, ale i ostrożnie.
Nie wiem po co o tym opowiadam. Może dlatego, że z tamtych dni zapamiętałam wszystko co do sekundy. A może dlatego, że wszystko co było związane z Krzyśkiem było da mnie ważne. Nawet taka błahostka.
Tak czy inaczej do jego mieszkania dojechaliśmy dwie godziny później. Po drodze zrobiliśmy zakupy.
- Usiądź, odpocznij, poucz się... – Krzysiek posadził mnie na kanapie w salonie, a sam zniknął w kuchni. – Ja zajmę się kolacją.
Nawet nie próbowałam protestować. Zawsze tak było. Krzysiek był bowiem świetnym kucharzem. Zawsze powtarzał że gdyby nie prawo otworzyłby własną restaurację.
Ja natomiast nienawidziłam stać przy garach. I musiałam się przyznać bez bicia, że nie umiem gotować. Dlatego to Krzysiek nas karmił.
Usiadłam więc z podkulonymi nogami, chwyciłam książkę z chirurgii i usiłowałam się skupić.
Słabo mi to wychodziło. Co chwila zerkałam do kuchni i patrzyłam na mojego mężczyznę.
Był całkowicie skupiony na gotowaniu.
Kochałam o jak wariatka.
Miałam dwadzieścia lat. Z Krzyśkiem byłam dwa lata i już wiedziałam, że to jest to.
Ten jedyny.
Druga połówka tego samego jabłka.
Moje życie i moje przeznaczenie.
Może to brzmi wzniośle i patetycznie, ale tak właśnie czułam. Byłam kochana i czułam się potrzebna. A o to przecież w życiu chodzi, prawda?
Krzysiek był siedem lat ode mnie starszy. Był odpowiedzialny i dawał mi poczucie bezpieczeństwa. W każdej chwili mogłam na niego liczyć i wiedziałam, że mnie nie zawiedzie. No i lubili go moi rodzice.
Początkowo nie podobała im się różnica wieku, ale jak tylko go poznali wpadli w sidła jego uroku i zmienili zdanie. Mama zawsze powtarzała, że jest mega przystojny, a tata, że zajdzie wysoko.
Krzysiek dwa lata temu skończył prawo i zrobił aplikację adwokacką. Od tego czasu pracował w kancelarii wuja.
Teraz, patrząc na niego po raz kolejny przyznałam matce rację. Był przystojnym mężczyzną. Wysoki o wysportowanym ciele. Był szatynem o zawsze lekko przydługich i rozczochranych włosach, brązowych oczach, krzywym nosie i kwadratowej, męskiej szczęce. Kiedy się uśmiechał w policzkach robiły mu się seksowne dołeczki od których byłam wręcz uzależniona. Wiedziałam, że zazdroszczą mi go wszystkie dziewczyny na roku.
To poczucie posiadania takiego faceta było wspaniałe, ale codziennie zastanawiałam się dlaczego Krzysiek jest właśnie ze mną. Kiedyś go o to zapytałam. Najpierw głośno się roześmiał, potem mnie pocałował tak, że zapomniałam jak się nazywam, a potem oświadczył, że mnie kocha.
To wystarczyło mi za odpowiedź i nie zamierzałam się dłużej nad tym głowić. Liczyło się to, że byłam dzięki niemu najszczęśliwszą kobietą na świecie. A przynajmniej w Krakowie.
Włożył do piekarnika jakąś pieczeń, po czym odwrócił się do mnie i szeroko się uśmiechnął. Odpowiedziałam mu tym samym. Odłożyłam książkę i wyciągnęłam do niego ręce.
Chwycił butelkę wina, dwa kieliszki i w dwóch susach znalazł się przy mnie.
Usiadł obok i bez słowa rozlał wino i podał mi kieliszek.
- Za wasz sukces – powiedziałam stukając w jego kieliszek.
- Za nas – dodał nie spuszczając mnie z oczu.
- Co dziś szykujesz? – zapytałam odstawiając kieliszek na stół.
- Nic specjalnego – powiedział. – Pieczeń z indyka z warzywami. – Pół godzinki i będzie gotowa.
Zaśmiałam się.
Nic specjalnego. Ja nie wiedziałam nawet jak się zabrać do takiej pieczeni.
- Co zamierzasz robić przez te pół godziny? – zapytałam niewinnym głosem.
Zobaczyłam jak jego oczy ciemnieją. Powoli, nie przestając na mnie patrzeć odstawił kieliszek. Nawet nie wiem kiedy pociągnął mnie na kolana i mocno objął w tali.
- Coś wymyślę... – przywarł ustami do moich warg i całował tak, że zapomniałam o bożym świecie, a już na pewno o pieczeni z indyka.
I tak przyszło nam zjeść nieco przypaloną kolację.
- Ale i tak mi smakowała – zapewniłam gorliwie wycierając talerz.
Krzysiek zmierzył mnie wzrokiem i ochlapał pianą.
- Kłamiesz, ale to nic – mruknął.
Roześmiałam się.
- Miałeś ciekawsze zajęcie – usprawiedliwiałam go.
Powoli odwrócił głowę w moją stronę. W jego oczach zobaczyłam znajomy ogień. Uśmiechnęłam się zachęcając przygryzając dolną wargę.
Krzysiek przesunął się tak, że teraz stał tuż przede mną. Chwycił mnie za biodra i posadził na szafce. Objęłam go nogami w pasie, podczas gdy on zdjął moją bluzkę i obsypywał pocałunkami moją szyję.
Chwilę później byliśmy już w jego sypialni połączeni ciałami i duszami.
To były najszczęśliwsze chwile w moim życiu.
Rozdział 2
Krzysiek odwiózł mnie pod uczelnię. Na szczęście nocowałam u niego tak często, że miałam tam kilka rzeczy na zmianę. Inaczej musiałabym iść na zajęcia w tym samym ubraniu, bo na wizytą w domu nie miałam czasu.
- Widzimy się wieczorem – przypomniałam wysiadając z auta.
- Już tęsknię, Słońce – zawołał za mną.
Odwróciłam się z uśmiechem, pomachałam mu i ruszyłam w kierunku budynku mojej uczelni.
Studiowałam Ratownictwo Medyczne. Krzysiek, tak jak i większość znajomych nie mogli się nadziwić mojemu wyborowi. Wszyscy oni uważali, że to trudny i wymagający zawód, a ja się do niego nie nadaję.
I mieli rację. Zawód był wymagający, ale był też wspaniały i dający satysfakcję. I ani razu nie pomyślałam, że mogłabym sobie nie dać rady.
- Promieniujesz – obok mnie, jak z pod ziemi wyrosła Paulina. – Niech zgadnę, Krzysztof Sosadowski?
Uśmiechnęłam się szeroko, co wystarczyło Pauli za odpowiedź.
Paula była moją najlepszą przyjaciółką. Znałyśmy się od zawsze i nie wyobrażałam sobie, że Pauliny mogłoby nie być. Studiowała farmakologię i należała do tych osób, które nie pochwalały mojego wyboru zawodu. Ale i tak ją uwielbiałam.
- A jak tam twojej sprawy z Mateuszem? – zapytałam.
Machnęła lekceważąco ręką.
- A, daj spokój – warknęła. – Facet dosłownie do niczego się nie nadaje.
Westchnęłam ciężko. Paula miała z tym swoim niby chłopakiem same kłopoty.
- Co tym razem zrobił?
Paula stanęła na środku korytarza, a złość dosłownie w niej buzowała.
- Upił się na imprezie i całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością – prawie krzyczała. – Wyobrażasz sobie?
Nie zwracała uwagi na otoczenie. Za to ja tak. Ludzie przechodzący obok dziwnie na nas patrzyli . Postanowiłam to jednak ignorować.
- Romek zamówił nam taksówkę, pomógł odwieść i wtaszczyć go do mieszkania – Paula wymachiwała rękami na wszystkie strony. – Boże, co za wstyd. Nigdy w życiu tak się nie czułam. Możesz to sobie wyobrazić?
Tylko pokręciłam głową.
- No, tak – była już nieco spokojniejsza. – Twój Krzysiek to przecież ideał...
Ruszyłyśmy dalej, rozstając się na trzecim piętrze. Tam miałam zajęcia.
Paula uważała, że Krzysiek to ideał. I może tak było. Teraz. Ale kiedy go poznała miał długie włosy, grał w studenckiej kapeli rockowej i był uzależniony od narkotyków.
Poznałam go właśnie na odwyku. Byłam tam wolontariuszką, a Krzysiek kończył „kurację”.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego czasu.
Kiedy go poznałam klął na czym świat stoi, miał do wszystkich pretensję, a zwłaszcza do mnie, bo wybrałam go sobie za obiekt badawczy. Od początku mi się podobał i koniecznie chciałam go bliżej poznać. Dlatego łaziłam za nim i zadawałam mu masę pytań i koniecznie chciałam mu pomóc. Początkowo nie zwracał na mnie uwagi. Potem miał mnie dość. Kiedy widział że się zbliżałam wzdychał ciężko, obrażał mnie, albo odwracał się i odchodził. Sama nie wiem po co w to brnęłam, ale byłam uparta i mój upór dał rezultaty.
Zbliżyliśmy się do siebie. Krzysiek zaczął ze mną normalnie rozmawiać i zmieniał się na moich oczach.
Mój wolontariat skończyłam przed jego wyjściem i myślałam, że więcej go nie zobaczę. I był to dla mnie straszne, bo już wtedy byłam w nim zakochana.
Ale Krzysztof skończył swój odwyk, wrócił na studia, poukładał swoje życie i znalazł mnie.
Tak więc Krzysiek nie był mężczyzną idealnym. Jak sam o sobie mawiał był facetem z przeszłością, która nigdy go nie opuści. I choć uparcie twierdził, że z nałogu nigdy się nie wychodzi, ja wierzyłam, że Krzysiek był wyjątkiem.
Pozbył się narkotyków, ale nie potrafił rzucić palenia. Wiele razy prosiłam go żeby przestał i choć kilka razy próbował, nigdy nie udało mu się wytrwać dłużej niż dwa tygodnie. Tak więc, zaakceptowałam to. Przynajmniej po części. Dopóki nie palił przy mnie, nie przeszkadzało mi to. Albo raczej nie dawałam tego po sobie poznać.
Teraz siedziałam na nudnych zajęciach z prawa pracy myślami będąc już na randce z Krzyśkiem. Minęło parę godzin od naszego rozstania, a ja już za nim tęskniłam. Ale to się chyba nazywa miłość.
Dla zabicia czasu wymieniałam smsy z Paulą. Usiłowałam ją przekonać, że powinna się rozstać z Mateuszem.
- Ale w ten sposób zostaną starą panną – żaliła się, kiedy wychodziłyśmy z uczelni.
Z wielkim trudem powstrzymałam śmiech.
- Tak duża dziewczyna, a opowiada takie głupstwa – powiedziałam poważnie. – Paula, na świecie są miliony mężczyzn.
- Tak, ale ja kocham Mateusza...
Na to nie miałam odpowiedzi, zwłaszcza, że słowa Pauliny brzmiały szczerze
- A ty? – zwróciła się do mnie Paula.
- Co ja?
- Krzysztof to ten jeden jedyny – nie było to pytanie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zadzwoniła moja komórka.
Spojrzałam na wyświetlacz i omal nie podskoczyłam z ekscytacji.
- Mój jeden jedyny – mruknęłam do Paluli i odebrałam. – Cześć.
- Cześć, Słońce – usłyszałam zachrypnięty głos Krzyśka. – Jak tam ci minął dzień?
- Strasznie mi się dłużył.
- Mnie też.
- Więc kończ pracę i przyjeżdżaj.
Najpierw usłyszałam głośne westchnienie.
- Nie mogę, Słońce – powiedział z rezygnacją. – W zasadzie dzwonię żeby ci powiedzieć, że się spóźnię.
Teraz to ja głośno westchnęłam.
- Spotkanie z klientem się przeciągnęło, a potem muszę przecież iść do banku. Na śmierć o tym zapomniałem.
Nie znosiłam takich sytuacji. Dobrze przynajmniej, że zadzwonił, pomyślałam.
- Trudno – mruknęłam. – Jakoś to przeżyję.
Roześmiał się z mojego skacowanego głosu.
- Odbijemy to sobie – zapewnił gorąco.
- Pyszna kolacja?
Roześmiał się głośno.
- Super – zawołał. – Ale tym razem nie wyjdę z kuchni dopóki nie skończę.
- Będę grzeczna.
Nic na to nie odpowiedział.
- Muszę kończyć – mruknął. – Widzimy się wieczorem. Przyjadę po ciebie.
- Dobrze.
- Kocham cię Słońce.
- Ja ciebie też kocham. Jak wariatka.
Siedziałam w swoim pokoju i udawałam, że wcale się nie denerwuję.
Było po 20, a Krzysiek nie dał znaku życia. Bałam się bardziej, niż byłam zła. Krzysztof nigdy się tak nie zachowywał, a w dodatek miałam złe przeczucia. Czułam, że stało się coś złego.
Mimo to zachowywałam spokój. Czytałam książkę, jednak co chwila zerkałam na wyświetlacz komórki.
Nic.
W końcu włączyłam radio. Trafiłam na wiadomości.
„ Policja weszła właśnie do banku, który kilka godzin temu napadło troje zamaskowanych mężczyzn. Już teraz wiemy, że zginął jeden z zakładników i jeden przestępca. Będziemy państwa informować na bieżąco.”
Wyłączyłam radio, odpychając od siebie myśl, że Krzysiek był w tym banku.
Teraz jednak nie mogłam się już powstrzymać i wybrałam numer Krzyśka.
Nic. Komórka była wyłączona.
W tym momencie otworzyły się drzwi pokoju. Podskoczyłam, gotowa rzucić się w ramiona Krzyśka. Oklapłam kiedy zobaczyłam, że to nie on.
Wpadłam w lekką histerię, kiedy zobaczyłam, że Marcin, brat Krzyśka przyszedł do mnie. Już wtedy wiedziałam bowiem, że stało się coś bardzo złego.
- Cześć, Lena... – powiedział cichym, wypranym z emocji głosem.
Był bardzo podobny do Krzyśka. Może nieco niższy. I miał zielone oczy, które teraz były lekko zaczerwienione.
Wstałam z łóżka, bo tak nakazywała uprzejmość, ale wiedziałam, że nie utrzymam się długo na nogach.
- Marcin co...
- Lena, usiądź – podszedł, położył mi ręce na ramionach i niema siłą posadził. Ukląkł przede mną i chwycił mnie za rękę. Nie powiedział jeszcze ani słowa, a w moich oczach już pojawiły się łzy, które potem spływały strumieniem po policzkach. – Lena, słuchałaś jakichś wiadomości?
Pokiwałam tyko głową, modląc się żeby wydusił z siebie najgorsze.
- Był napad na bank... – mówił cicho, patrząc mi w oczy i nie powstrzymując już łez. – Krzysiek...on... on znalazł się w złym czasie i miejscu...
- Nie, nie – szeptałam, energicznie kręcąc głową. – Nie...to...to niemożliwe....
Marcin przymknął powieki i długo milczał oddychając głęboko. Starał się w ten sposób uspokoić.
- Lena, on... Krzysiek... – otworzył oczy i spojrzał na mnie z takim bólem i rozpaczą o jakich nie wiedziałam, że istnieją. – On nie żyje.
I w tym momencie moje życie się zawaliło Nastąpił mój prywatny koniec świata, po którym nic nie miało już być takie samo.
- Nie, nie... – powtarzałam szeptem, zalewając się łzami. – On nie mógł mi tego zrobić...
Wyrwałam rękę z uścisku Marcina, wstałam i zaczęłam się obijać od ściany do ściany. Krążyłam wyrywając sobie włosy z głowy, a szloch przerodził się w głośny płacz.
- Nie, nie, nie... –powtarzałam jak mantrę.
- Lena, uspokój się – znikąd wzięła się moja matka i usiłowała mnie uspokoić i przytulić. – Lena, do cholery, uspokój się!
Ale jej krzyki również na mnie nie działały. Wyrwałam się i wybiegłam z pokoju. Szłam korytarzem ledwo widząc na oczy.
Musiałam go natychmiast zobaczyć. Udowodnić im wszystkim, że Krzysiek żyje. Że mnie nie zostawił. Nie odszedł.
Nadal płacząc zeszłam na dół i chwyciłam kluczyki od samochodu ojca.
- Lena! – słyszałam za sobą krzyki matki i Marcina, ale nie słuchałam ich.
Wybiegłam z domu i potykając się pobiegłam do samochodu. Trzęsącą się ręką otworzyłam drzwi i pewnie wsiadłabym i odjechała gdyby nie chwyciły mnie mocne ramiona Marcina.
Złapał mnie pasie i uniósł odciągając od auta.
- Ja muszę – krzyczałam usiłując mu się wyrwać. – Krzysiek żyje, pracuje...
- Nie – powiedział Marcin. – Nie możesz nigdzie jechać w tym stanie.
- Ale ja muszę się z nim zobaczyć... – mówiłam coraz ciszej i coraz słabiej walczyłam z uściskiem Marcina. Docierała do mnie prawdziwość i straszliwość jego słów.
- Lena, córciu, jego już nie ma – mówiła matka cicho, wyciągając do mnie ręce.
Teraz całkowicie przestałam walczyć i wyrywać się. Marcin wypuścił mnie z objęć. Odwróciłam się do niego. Patrzył na mnie twardo, a z oczu kapały mu łzy.
- Proszę... – wyszeptałam.
- Przykro mi...
Już nie próbowałam utrzymywać się na nogach.
Osunęłam się na ziemię, a z mojego gardła wydał się krzyk rozpaczy i bólu, który jeszcze długo dźwięczał mi w uszach. Przeszedł w niepohamowany płacz.
Przez łzy widziałam jak matka mocno mnie do siebie przyciąga, Marcin odchodzi, wsiada do samochodu i odjrzeżdża.
Nie wiem ile czasu trwałam tak w bezruchu płacząc i krzycząc na zmianę. Bardziej czułam niż rejestrowałam zmysłami jak zaczynam się hiperwentylować i matka podkłada mi pod usta papierowy worek, każe wolno i głęboko oddychać
Wiem tylko, że czułam niepohamowany ból i pustkę. Zupełnie jakby ktoś wyrwał mi połowę serca i pozostawił po nim wielką dziurę.
I tak miałam się czuć przez resztę mojego życia.
Nigdy nie lubiłam czerni. Wyglądałam w niej źle. Teraz jednak prezentowałam się tragicznie.
Miałam na sobie luźne spodnie i za duży żakiet, co sprawiło, że wyglądałam jak anorektyczka. Zawsze byłam wysoka i szczupła, ale teraz miałam wrażenie, że jeszcze bardziej schudłam. Byłam też nienaturalnie blada, czego nie dało się zamaskować nawet najlepszym makijażem. Bladość podkreślały czarne, długie włosy i sińce pod zielonymi oczami.
Wyglądam jak śmierć – pomyślałam. Ale może to i dobrze. Skoro tak właśnie się czułam?!
- Lenka, powinnaś sobie zrobić profesjonalny makijaż – do pokoju weszła Paulina.
Zaśmiałam się bez humoru.
- Już zrobiłam.
Chwyciłam torebkę i wyminęłam Paulę chcąc wyjść, ale chwyciła mnie za łokieć.
- Lena, nie możesz tak...
- Jak? – warknęłam. – Miłość mojego życia odeszła na zawsze, a ja mam się śmiać i radować?! Wybacz, ale to nie w moim stylu.
Wyrwałam się jej i zeszłam na dół.
- Jedźmy już – rzuciłam do ojca i wyszłam.
O ile przed uroczystością próbowałam się hamować i zachowywałam spokój, teraz nie próbowałam nawet nad sobą panować.
Siedziałam patrząc w kąt i myślałam.
Wspominałam, a za każdym wspomnieniem płynęła łza.
Marzyłam, a za każdym marzeniem płynęła łza.
Ale to nic.
Najgorsze było uświadomienie sobie rzeczywistości.
Byłam na pogrzebie.
Na pogrzebie Krzyśka.
Miałam go więcej nie zobaczyć.
Nie usłyszeć jego zachrypniętego głosu.
Nie zjeść jego kolacji.
Śmiać z jego dowcipów.
Nie miała go więcej dotknąć.
Pocałować.
Poczuć go, jego smaku i zapachu.
Zostałam sama.
Pozostała mi tylko pustka i wspomnienia, które bolały jak sztylet wbijany prosto w serce.
Nie było go.
Odszedł.
I nigdy nie wróci.
Musiałam to sobie w końcu uświadomić. I zaakceptować. Ale to nie było takie proste. Nie dało się zaakceptować straty ukochanej osoby.
To było po prostu nie sprawiedliwe. Nie fair. Niedopuszczalne. Dlaczego akurat mnie musiało coś takiego spotkać? Coś co zabijało mnie od środka po kawałku, a jednocześnie nie doprowadzało do śmierci?
I tak pogrążona we własnych myślach i bólu dotarłam na cmentarz.
Byłam obecna tylko ciałem. Duchem byłam z Krzyśkiem. Gdzieś tam, w innym, lepszym świecie. Świecie bez śmierci i bólu.
Dlatego początkowo nie usłyszałam, że coś do mnie powiedziano.
- Lena, ksiądz pyta, czy chciałabyś coś powiedzieć – usłyszałam łagodny głos Wandy Sosadowskiej, mamy Krzyśka.
Powoli podniosłam na nią wzrok. Wyglądała jeszcze gorzej niż ja. Blada, zapłakana i wstrząsana dreszczami.
Potem, po raz pierwszy odważyłam się pojrzeć na dół w którym za chwilę miał spocząć Krzysiek.
I wtedy, choć nie miałam pojęcia co mogłabym powiedzieć zrobiłam krok do przodu. A potem następny.
Podeszłam do księdza, a ten bez słowa podał mi mikrofon. Nawet na niego nie spojrzałam.
To co miałam do powiedzenia było przeznaczone dla Krzyśka, a on nie potrzebował nagłośnienia.
Spojrzałam na jego trumnę, po czym zamknęłam oczy i zaczęłam mówić.
- Krzysiu, na pewno jesteś teraz w lepszym świecie, ale tak się nie robi, rozumiesz?! Nie miałeś prawa zostawić mnie tutaj samej. Jak mogłeś odejść wiedząc co będę przechodzić, jak cierpieć wiedząc, że więcej cię nie zobaczę, nie usłyszę, nie pocałuję... – mówiłam szeptem, nadal mając zamknięte oczy. – Ale dam sobie radę, wiesz?! Przyrzekam ci to. Zawsze mówiłeś, że jestem silna jak skała i, że to ja z nas dwojga mam jaja. Dlatego teraz cię opłaczę, ale kiedyś się z tego podniosę. Nie wiem jeszcze kiedy, ale uda mi się to. Musisz też wiedzieć, że cię kocham. Od momentu kiedy cię poznałam po wieczność. Rozumiesz? Gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz.... cokolwiek zrobię ja, kocham cię i nigdy nie przestanę. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
xxpaolaxx
Wilkołak
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Rzeszów
|
Wysłany:
Pią 18:08, 12 Lut 2010 |
|
Cytat: |
Kochałam o jak wariatka. |
go
Cytat: |
Lena, usiądź – podszedł, położył mi ręce na ramionach i niema siłą posadził. |
niemal
Cytat: |
I w tym momencie moje życie się zawaliło |
brak kropki na końcu zdania
Cytat: |
Nie miała go więcej dotknąć. |
miałam
To drobne literówki a teraz o treści.
Rozdział 2 powalił mnie na kolana. Nigdy nie straciłam tak bliskiej osoby i nie wiem jak to jest, ale popłakałam się, łzy same płynęły. Gratuluję tak pięknego tekstu i czekam na następny rozdział.
A imiona Paulina i Mateusz eh to tak jak ja i mój były heh :)
Pozdrawiam! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Beata87
Nowonarodzony
Dołączył: 18 Sty 2009
Posty: 4 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubliniec
|
Wysłany:
Śro 19:09, 21 Kwi 2010 |
|
Witam i przepraszam, że tak późno. Zapraszam jednak do lektury kolejnych dwóch rozdziałów.
Rozdział 3
Siedem lat później....
Maciej Wróblewski.
Nie wspomniałam o nim wcześniej, bo nigdy nie znaczył dla mnie zbyt wiele. W zasadzie to nic nie znaczył. Był kumplem Krzysztofa. To wszystko. Widziałam go może ze trzy razy w ciągu mojego związku z Krzyśkiem.
I to zabawne wziąwszy pod uwagę, że teraz jest moim mężem.
Pobraliśmy się dwa lata temu. Mieszkamy w willi na przedmieściach Krakowa. Broniłam się przed tym rękami i nogami, twierdząc, że niepotrzebny nam dom z dziesięcioma pokojami, trzema łazienkami i wielkim basenem. Ale Maciek się uparł. Był w zarządzie banku i twierdził, że skoro go stać, nie zamierza oszczędzać.
Tak więc mieszkałam w wielkim domu z jeszcze większym ogrodem i spędzałam w nim raczej niewiele czasu.
Udało mi się bowiem skończyć studia i zostać ratownikiem medycznym. Teraz pracowałam w pogotowiu i brałam tyle dyżurów ile się dało. Lubiłam swoją pracę i nie liczył się fakt, że według mamy się przepracowuję, a według Maćka wykańczam psychicznie. Dla mnie ważne było to, że w pracy nie myślałam o niczym innym niż ratowanie życia.
Po tych siedmiu latach brakowało mi tylko dziecka. Bardzo pragnęłam mieć takiego małego szkraba, który byłby częścią mnie. Ale choć bardzo się staraliśmy, nic z tego nie wychodziło.
Nigdy nie zapomnę jak podczas jednej z naszych kłótni Maciek wyciągnął najboleśniejszą rzecz.
- Nie mamy dziecka, bo ty tego nie chcesz!
Przez chwilę stałam jak skamieniała.
- Co? – wydukałam po długiej ciszy.
- Zawsze chciałaś i będziesz chciała dziecka tylko z Krzysztofem, prawda? – warknął patrząc mi prosto w oczy.
Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Ba, nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek.
Maciek odszedł, a ja tak jak stałam padłam na ziemię i zaczęłam płakać.
Najgorsze było to, że Maciek miał rację. Kiedy to przemyślałam musiałam przyznać, że tak właśnie było. Pragnęłam dziecka, ale chciałam żeby było ono częścią mnie i Krzyśka. Mogąc wychowywać jego córkę czy syna miałabym świadomość, że pozostawił mi coś po sobie. Jakąś swoją cząstkę. Nie byłabym taka samotna wśród ludzi.
Ale mimo to Maciek nie miał prawa tego mówić. Był naszym znajomym i widział co nas łączyło. Nie miał prawa wyciągać moich bolesnych wspomnień. I nie robił tego. Oprócz tego jednego razu.
Potem długo przepraszał mnie i błagał o wybaczenie.
Ale nie zgodził się na badania na płodność. Tak, bo uznałam, że coś z nami nie tak. Ja swoje przeszłam bez zarzutów. On natomiast, jako facet z jajami nie poddał się im. Zapewne nie pozwalała mu na to męska duma.
Tak więc byliśmy bezdzietnym młodym małżeństwem, uciekającym przed przeszłością, a jednocześnie bojącym się przyszłości.
Czytając to pewnie myślcie jaka ja byłam szczęśliwa i, że zapomniałam.
Otóż nie.
Jak sama o sobie mówiłam, żyłam z połową serca. Druga została mi zabrana w dniu śmierci Krzyśka i miała więcej nie wrócić. Rana się zabliźniła, ale wielka pustka pozostała.
Po pogrzebie wzięłam urlop dziekański i wyjechałam na Mazury. Tam przeszłam załamanie nerwowe o którym nie wiedział nikt oprócz Paluli, która praktycznie cały czas była ze mną.
Płakałam w ciągu dnia, krzyczałam w nocy i było mi wszystko jedno co się ze mną dzieje. Paulina wpychała we mnie jedzenie i picie, bo ja nie czułam głodu, czy pragnienia. Nie czułam też potrzeby dbania o wygląd czy higienę. Wyglądałam i czułam się jak zombi. Żyłam, chodziłam, mówiłam, ale wszystko to robiłam jakby automatycznie, z przymusu.
Ale jak do licha miałam się zachowywać skoro moje życie straciło sens. Wtedy nawet myśleć nie chciałam, że mogłabym się pozbierać do kupy i żyć dalej, szczęśliwa. Nie chciałam tego. Pragnęłam umrzeć i znów znaleźć się w ramionach Krzyśka.
Może moje apatyczne zachowanie było jakąś formą samobójstwa?
Nie wiem. Nigdy nie chciałam się do tego przyznać.
Jednak Paula nie bała się prawdy. Kiedy prawie utopiłam się w jeziorze wezwała pogotowie, które zabrało mnie do szpitala. I choć usilnie powtarzałam, że zrobiłam to nieświadomie nikt nie chciał mi wierzyć. Umieścili mnie na oddziale psychiatrycznym i usiłowali doprowadzić do stanu używalności.
Trochę im to zajęło, ale udało się. Wróciłam na studia, zaczęłam się uśmiechać i spotykać z ludźmi. Po trzech latach, za namową Pauliny zaczęłam nawet umawiać się na randki. Żadna z nich nie była jednak udana. Skreślałam chłopaka już po pierwszym spotkaniu. Wszystkich ich porównywałam bowiem do Krzyśka. I żaden z nich nie dorastał mu do pięt.
Byłam już gotowa pogodzić się z tym, że zostanę starą panną do końca życia wspominającą utraconą miłość, kiedy pojawił się Maciek.
Spotkaliśmy się przypadkiem i zaczęliśmy rozmawiać. Rozumiał mnie. A przynajmniej się starał. I tak od słowa do słowa, od randki do randki poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się i wyszłam za niego pięć lat po śmierci Krzyśka.
To, że uznałam iż trzy lata kompletnej żałoby wystarczą, nie znaczyło, że zapomniałam. Nie, wręcz przeciwnie. Mimo, że wspomnienia sprawiały mi ogromny ból nie potrafiłam ich wymazać.
Specjalnie kupiłam sobie nowy, większy portfel. Nosiłam w nim zdjęcie Krzyśka tuż obok Maćka.
Ale to jeszcze nic.
Trzymałam wszystkie pamiątki po Krzyśku – nasze zdjęcia, pamiątki z wycieczek do Zakopanego i biżuterię którą od niego dostałam, a której bałam się nosić. Zostawiłam nawet ususzoną różę, którą zostawił mi na poduszce po naszym pierwszym razie.
Wszystko to trzymałam w szkatułce, którą dostałam kiedyś do Pauli na Mikołajki. Była ona zamykana na kluczyk i tylko ja go miałam.
I tak, kiedy zostawałam sama, w tym wielkim domu, brałam pudełko, siadałam z nim w salonie przed kominkiem i otwierałam. Wyciągałam każdą rzecz po kolei i pozwalałam płynąć wspomnieniom i marzeniom.
O moim rytuale nigdy nie powiedziałam Maćkowi, ale on wiedział. Musiał wiedzieć, że trzymam rzeczy Krzyśka. I akceptował to. Byłam mu za to wdzięczna i chyba właśnie za tę wyrozumiałość go kochałam. Na swój sposób.
Tylko raz w roku odwiedzałam grób Krzyśka. W rocznicę jego śmierci – 23 października. Był to dzień przeznaczony tylko dla mnie i dla niego.
Wiedziała o tym moja rodzina, rodzina Krzyska i Maciek. Wszyscy to akceptowali i nikt nie odwiedzał tego dnia cmentarza. Oni mieli 364 dni w roku, a ja ten jeden.
Uzbrajałam się wtedy w znicze, kwiaty i torbę chusteczek i szłam na cmentarz. Zapalałam znicze, siadałam na ławeczce i mówiłam. O tym jak minął wczorajszy dzień, miesiąc, rok. Kolejny rok bez niego. Mówiłam ile osób uratowałam, a ile mi zmarło, o tym jakie meble kupili sobie rodzice i o tym jak Marcin podrywa Paluę.
Może to głupie i naiwne, ale wierzyłam, ż Krzysiek gdzieś tam mnie słyszy. Musiałam wierzyć, bo inaczej chyba bym zwariowała.
Wyobrażałam sobie, że siedzi obok mnie, słucha głupot jakie wygaduję, a potem mówi jak zwykle: „ I tak cię kocham Słońce.”
I tak żyłam przez siedem lat wmawiając sobie, że wszystko jest ze mną w porządku.
Obudziłam się jak zwykle o świcie. Mimo, że miałam wolny dzień, nie potrafiłam spać dłużej niż do szóstej.
Cicho wyszłam z sypialni i zeszłam do kuchni. Zrobiłam kawę dla siebie i Maćka. Wzięłam prysznic i uznałam za stosowne obudzić mojego męża. Jak co rano.
- Maciek, wstawaj – potrząsnęłam nim lekko. – Już siódma.
Mruknął coś niewyraźnie i przekręcił się na drugi bok.
Nie miałam dziś siły się z nim użerać.
- Maciek, jest późno – krzyknęłam nachylając się nad nim. – Ja wychodzę. Jeśli nie wstaniesz nie będzie miał kto cię obudzić drugi raz.
Już odchodziłam, kiedy chwycił mnie mocno w pasie i pchnął na łóżko. Pochylił się nade mną i był bardzo rozbudzony.
- Cześć skarbie – pocałował mnie mocno, niemal siłą wpychając mi język w usta. – Wyspana?
- Nie – warknęłam odpychając go od siebie. Nie ruszył się jednak ani o centymetr. – Maciek, puść mnie.
Nie zareagował ręką błądził po moim udzie, a ustami po szyji.
Cholera, tylko nie dziś.
- Maciek, śpieszę się – tym razem włożyłam w odepchnięcie go więcej siły.
Zaklął pod nosem, ale zszedł ze mnie. Położył się na plecach i wlepił oczy w sufit.
Bez słowa wstałam, chwyciłam torbę i chciałam wyjść, ale zatrzymał mnie jego głos.
- Długo jeszcze mam to znosić?
Znieruchomiałam z ręką na klamce. Wiedziałam, że jest zły i zamierza mi zrobić awanturę. Innego dnia pewnie podjęłabym rękawicę, ale dziś nie miałam na nic siły.
- Niczego nie musisz znosić – powiedziałam cicho.
- Nie? – podniósł głos jednocześnie wstając. – Więc nie idziesz na cmentarz?
Czyli pamięta – pomyślałam.
- Wiesz, więc po co pytasz? – odwróciłam się. Głos miałam bardzo spokojny mimo, że w środku płonęłam. – Nie podoba ci się to, trudno. Ja nie przestaną go odwiedzać.
Maciek przyglądał mi się chwilę nieodgadnionym wzrokiem. Zobaczyłam w nim złość, ale i współczucie.
- Lena, on nie żyje od siedmiu lat – powiedział w końcu. – Zrozum to wreszcie i przestań się katować.
Wcale nie uważałam, że się katuję. Wręcz przeciwnie. Chyba nie przetrwałabym bez tych wizyt na cmentarzu.
- Dziękuję, że przypomniałeś mi o śmierci Krzyśka – powiedziałam, - bo sama pewnie bym zapomniała.
Wyszłam za nim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Siląc się na spokój i nie pozwalają żeby emocje wzięły nade mną górę wsiadłam w samochód i pojechałam do centrum.
Kierowałam się do cmentarza przy Klasztorze Paulinów, jednak nie dane było mi tam dotrzeć.
Samochód zostawiłam jak zawsze na parkingu przy równoległej ulicy. Byłam bowiem pewna, że przy cmentarzu nie znajdę miejsca.
Szłam powoli, zatopiona w myślach i pewnie dlatego nie zauważyłam wyjeżdżającego zza zakrętu samochodu.
Stałam na środku ulicy sparaliżowana strachem. I choć nakazywałam moim nogą ucieczkę, mięśnie uparcie nie reagowały.
Stałam jak skamieniała, a przed oczami przewinęło mi się całe moje życie.
Z całego zdarzenia pamiętam tylko pisk opon, krzyk ludzi i uderzenie o ogromnej sile. Czułam też jak nogi odrywają mi się od ziemi i lecą w tył.
- Krzysiu – wyszeptałam leżąc już na asfalcie. Zaraz potem straciłam przytomność.
Rozdział 4
Starałam się nie zwracać uwagi na ból, który czułam w całym organizmie. Najważniejsze było dla mnie ustalenie co się ze mną stało i skąd owy ból.
Wytężyłam więc pamięć i szybko zrozumiałam, że miałam wypadek. Pamiętałam tylko urywki tego co się właściwie stało. Jechał na mnie rozpędzony samochód, a ja nawet nie próbowałam się odwrócić i uciec. Jedyne o czym myślałam, to to, że będę mogła znów zobaczyć się z Krzyśkiem. Tylko tego wtedy chciałam.
Nie znajdowałam się jednak w niebie. Nie mógł to być Raj, bo w nim nie czułabym bólu. A ten był wprost nie do opanowania. Bolała mnie każde komórka, każdy mięsień i narząd. Ale czego miałam się spodziewać? Przeżyłam przecież wypadek.
Przeżyłam?
Ale czy na pewno?
A jeśli jednak zmarłam, ale nie jestem w niebie, a w piekle?
Zebrałam się w sobie i wytężyła słuch. Nie wychwyciłam jednak żadnego dźwięku. Żadnych rozmów, czy krzyków. Nie słyszałam też żadnych przyrządów medycznych. Czyli nikt mnie nie ratuje.
Więc gdzie ja do cholery jestem?
Nie mogłam dłużej znosić tej niepewności. Powoli, przygotowując się na kolejny ból otworzyłam oczy.
Tak jak wcześniej przypuszczałam leżałam w łóżku i patrzyłam w biały sufit.
Czyżby szpital?
Rozejrzałam się na boki. Nie miałam podłączonej kroplówki czy monitora EKG. Nie byłam też zaintubowana. Czyli oddychałam samodzielnie.
Czyżby mój stan był aż tak dobry?
Nie. To natychmiast wykluczyłam. Po zderzeniu z ciężarówką nie miałam prawa czuć się dobrze.
Powoli zaczynałam odczuwać panikę.
Zebrałam się w sobie po raz kolejny i nie zważając na ból pleców usiadłam. Natychmiast zakręcił mi się w głowie. Pochyliłam się więc i wsadziłam głowę miedzy kolana i zaczęłam powoli i głęboko oddychać.
Nie dawała mi spokoju panująca wokoło cisza. Nie mącił jej najmniejszy dźwięk. Zupełnie jakbym była zamknięta w dźwiękoszczelnej, plastikowej kuli.
Boże, co się ze mną dzieje – myślałam starając się opanować narastającą panikę.
Poczułam, że robi mi się lepiej i kiedy nabrałam pewności, że nie zemdleję podniosłam głowę.
Byłam w kompletnie biały pokoju. Albo raczej korytarzu. Pomieszczenie to, czymkolwiek było zdawało się nie mieć końca.
Naprzeciw łóżka stał drewniany biały stół i dwa krzesła. Pokój był oświetlony jasnym lecz nie rażącym światłem. Nie mogłam jednak doszukać się jego źródła. Światło zdawało się padać z każdej strony.
Zsunęłam się z łóżka i odwróciłam. Tak jak się spodziewałam ciągnął się tam biały pokój.
Z niedowierzaniem i strachem pokręciłam głową.
Gdzie są drzwi?
Albo okno?
Przeszłam kilka kroków, okrążyłam łóżko, potem stół i wróciłam na miejsce.
- Gdzie ja jestem? – zapytałam na głos patrząc w przestrzeń.
Tak jak się spodziewałam odpowiedziała mi cisza.
A potem...
Dosłownie podskoczyła słysząc ciche chrząknięcie.
Odwróciłam się i krzyknęłam.
Na jednym z krzeseł siedziała kobieta. Była piękna. Blada blondynka ze złotymi oczami i długimi białymi włosami. Uśmiechała się do mnie łagodnie, a z jej oczu biła dobroć. Miała na sobie białą ( a jakże by inaczej) luźną sukienkę przewiązaną w biodrach złotym sznurkiem.
Pierwsze skojarzenie jakie mi się nasunęło na jej widok – Anioł.
- Witaj Leno – odezwała się kobiet.
- Kim pani jest? – zapytałam niepewnie. – I skąd pani wie jak mam na imię?
Kobieta wskazała mi miejsce obok siebie. Zignorowałam ją.
- Nazywam się Ifigenia – przedstawiła się nadal nie przestając się uśmiechać. – I wyrzyscy tu wiemy kim jesteś.
Stałam skamieniała i patrzyłam na nią z pytaniem wymalowanym na twarzy.
- Tu, to znaczy gdzie? – starałam się nie krzyczeć, choć byłam już mocno wkurzona. – Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? Co się ze mną dzieje?
Ifigenia tylko uśmiechnęła się z pobłażaniem. Musiała być przyzwyczajona o takich reakcji.
- To Pokój Przejścia – powiedziała. – Tu trafiają ludzie, którzy nie wiedzą co dalej...
Jeszcze długą chwilę patrzyłam na nią osłupiała. Jej słowa nie odpowiedziały na moje pytania, a tylko jeszcze bardziej zagmatwały sprawę.
Czułam się jakbym śniła, a jednocześnie miałam świadomość, że to wszystko dzieję się naprawdę.
Przymknęłam oczy i zmusiłam swój oddech do zwolnienia i unormowania się. Ignorowałam też ból całego ciała jaki cały czas odczuwałam. Musiałam się uspokoić i myśleć racjonalnie.
- Po kolei – powiedziałam bardziej do siebie niż kobiety w bieli. – Miałam wypadek samochodowy, którego powinnam nie przeżyć, a przynajmniej być w ciężkim stanie – spojrzałam na Ifignię. Przyglądała mi się z uśmiechem i nie zamierzała mi przerywać. – Tymczasem budzę się w białym pokoju i rozmawiam kobietą, która wygląda jak Anioł – zaczerpnęłam oddech i zadałam pytanie, które od początku nie dawało mi spokoju. – Czy ja nie żyję?
Ifigenia wreszcie przestała się uśmiechać i spojrzała na mnie z powagą.
- Jeszcze nie – powiedziała.
Opadłam na łóżko i mocno uchwyciłam się jego krawędzi. Nie chciałam się przewrócić.
- Jak to?
- Rzeczywiście miałaś wypadek – Ifigenia podeszła i usiadła obok mnie. – Teraz jesteś w śpiączce, a...
Od razu jej przerwałam.
- Ja w śpiączce? – wskazałam na siebie. – Czy ja wyglądam na śpiącą?
Ifigenia nie zwróciła najmniejszej uwagi na moją nagłą agresję. Wciągnęła przed siebie rękę i machnęła nią w powietrzu. Moim oczom ukazał się obraz rodem z filmów fantastycznych.
Patrzyła na siebie samą leżącą w szpitalnym łóżku. Byłam nieprzytomna i podłączona do aparatury. Teraz wyglądałam jak ofiara poważnego wypadku samochodowego. Obok łóżka siedział Maciek i moi rodzice. Wystarczyło jedno spojrzenie żeby wiedzieć jak bardzo cierpią.
Ifigenia po raz drugi machnęła ręką i oraz zniknął.
- Twoje ciało jest w śpiączce, a dusza tutaj – powiedziała. – Jesteś w Pokoju Przejścia i musisz zdecydować w którą stronę pójść.
Patrzyłam na nią całkowicie otumaniona. Słyszałam ją, ale nie wiedziałam co mówi. Miałam kompletny mentlik w głowie i za cholerę nie wiedziałam jak dojść z samą sobą do ładu.
- Co to znaczy „w którą stronę pójść”? – zapytałam.
- Chcesz umrzeć, czy walczyć i żyć dalej – odpowiedziała spokojnie.
O dziwo zaśmiałam się.
- Coś w stylu „ nie idź do światła”?
Ifigenia również się roześmiała.
- Tak, coś w tym stylu.
- A ty kim jesteś – zapytałam po chwili już całkiem poważnie.
- Aniołem – powiedział z uśmiechem. – Jestem tu żeby wyjaśnić ci po co ty tutaj jesteś.
Zamyśliłam się. Czyli jestem w śpiączce i mam prawo wyboru. To cudownie. Pewnie wielu ludzi chciało by mieć taki wybór. I natychmiast zdecydowało by się na życie.
A ja?
Ja nie wiedziałam jaką podjąć decyzję. Z jednej strony chciałam żyć. Tyle jeszcze przede mną. Tyle rzeczy do zrobienia. Tyle miejsc jeszcze nie widziałam.
Ale z drugiej strony? Tyle razy myślałam o śmierci i dołączenia do Krzyśka. Nigdy nie myślałam o samobójstwie, ale to był przecież wypadek. Gdybym teraz wybrała światło bez problemu mogłabym dołączyć do Krzyśka. A przecież tyko tego tak pragnęłam przed siedem lat.
- Nie chcę cię poganiać, ale im dłużej myślisz, tym dłużej leżysz tam nieprzytomna – odezwała się cicho Ifigenia.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, że znów siedzi przy stole. Nawet nie próbowałam zastanawiać się jak się tam znalazła tak szybko i cicho.
- A ty co mi radzisz?
Roześmiała się ciepło.
- Nie mogę ci niczego doradzać ani sugerować – rozłożyła bezradnie ramiona.
- Wolna wola, tak?
- Właśnie.
Znów się zamyśliłam. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Byłam pewna, że podjęłam dobrą decyzję, kiedy chciałam powiedzieć Śmierć.
Ale wtedy zobaczyłam twarze rodziców wykrzywione bólem. Rozpacz Maćka. Załamanie Pauli. I dotarło do mnie, że przecież nie mogę im tego zrobić. Nie mogę przestać walczyć i pozbawić ich osoby którą kochają.
I choć po głowie ciągle chodził mi Krzysiek tulący mnie do siebie po wieczność, nie skorzystałam z tego.
- Chcę żyć – powiedziałam zdecydowanie podnosząc głowę na Anioła siedzącego naprzeciw mnie.
Ifigenia tylko pokiwała głową.
W tym momencie pojawił się mężczyzna. Oczywiście cały w bieli, długą brodą i zmarszczkami wokół oczu.
- Jesteś pewna? – zapytał poważnie, nie zważając na szok jaki wywołał.
Nic nie odpowiedziałam bo i nie byłam w stanie. Stałam i gapiłam się na niego zachodzą w głowę jak on to zrobił. Dosłownie się zmaterializował i przechodził do tego na porządku dziennym.
Moje milczenie wziął chyba za odpowiedź przeczącą, bo tak jak wcześniej Ifigenia machnął ręką i pojawił się obraz. Znów patrzyłam na siebie. Najpierw moje życie z Krzyśkiem. Potem czas po jego śmierci. Rozpacz i ból. Moje słowa słyszane tu doskonale. Moja depresja i małżeństwo z Maćkiem. Dopiero teraz, patrząc na to z góry widziałam, że nie ma między nami miłości.
Obraz zniknął, a ja przestałam powstrzymywać łzy.
Czyli tak wyglądało moje życie. Było pasmem udręk i cierpień. I tak miało wyglądać moje życie po przebudzeniu? Do końca życia miałam cierpieć i ukrywać to przed całym światem? Udawać, że wszystko jest dobrze, podczas gdy ja będą się skręcać z tęsknoty?
Wcale nie byłam pewna, czy chcę takiego życia.
- Dobrze się zastanów – powiedział starszy mężczyzna i z tymi słowami zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił. Razem z nim zniknęła Ifigenia.
I to miały być Anioły, cholera – pomyślałam ze złością.
Miały ułatwiać, a nie komplikować.
Chwiejnym krokiem przeszłam przez pokój. Byłam w połowie drogi do krzesła, kiedy usłyszałam za sobą głos.
- Cześć Słońce!
Zatrzymałam się gwałtownie, a serce jakby dopiero teraz obudziło się do życia i zaczęło obijać mi się o żebra. Przestałam oddychać, bo była to dla mnie całkiem zbędna czynność.
Ten zachrypnięty głos poznałabym na końcu świata i z amnezją. I tylko jedna osoba mówiła do mnie „ Słońce”.
Powoli odwróciłam się i niemal padłam jak długa na podłogę.
Wysoka sylwetka.
Przydługie włosy.
Dołeczki w policzkach.
Brązowe oczy.
To był on.
Mój Krzysztof.
Stal ubrany od stóp do głów w biel i uśmiechał się do mnie łagodnie.
Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana i nie potrafiłam wydusić słowa. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Liczyło się tylko to, że znów go widzę. Nie zastanawiałam się wtedy czy to próba zorganizowana na uciechę Boga, ani jaki ból przyjdzie mi znieść kiedy on znów zniknie. W tej chwili liczył się tylko on.
- Krzysiu – wydukałam w końcu ze łzami w oczach.
Nie wiem kiedy i jak znalazł się przy mnie.
- Lena...
Chwycił moją twarz w dłonie i pocałował.
Już zapomniałam jakie to było uczucie. Po całym ciele rozszedł się znajomy prąd, który na dobre rozwiał ból, a sprowadził ekscytację i podniecenie. Moje mięśnie wreszcie zaczęły prawidłowo funkcjonować. Objęłam Krzyśka za szyję i włożyłam palce w jego włosy. Przyciągnął mnie do siebie tak, że teraz nie dzieliły nas żadne centymetry. Całował mnie mocno i gwałtownie. Tak jak całuje się osobę którą utraciło się na lata i nagle odzyskało. A tak przecież było w naszym przypadku. To co ogarnęło nas w tej chwili to był czysty ogień. Ogień którego żadne z nas nie próbowało powstrzymać. Nasz ból, tęsknota, samotność i poczucie niesprawiedliwości... wszystko to było zawarte w tym jednym pocałunku. Wszystkie te negatywne emocje uleciały ze mnie tylko dzięki jednemu pocałunkowi. To była najwspanialsza rzecz jakiej ostatnio doznałam.
- Kocham cię Lena – wydyszał mi w usta między jednym a drugim pocałunkiem.
- Tęskniłam...
- Ja też – powiedział ciężko łapiąc oddech. Odsunął minie na centymetry, jednak nie wypuścił z objęć. – Ale dobrze zdecydowałaś.
Dopiero po chwili zrozumiałam o czym mówi.
- Ale jak to? – zapytałam nieco zbita z tropu. – Ja zmieniam zdanie. Chcę ciebie...
Ku mojemu zaskoczeniu Krzysiek głośno się roześmiał.
- I masz mnie – powiedział. – Ale teraz musisz wrócić.
Patrzyłam na niego nic nie rozumiejąc.
- Ale...
Położył mi ręce na ramionach i pochylił żeby spojrzeć mi w oczy.
- Posłuchaj. To próba. Dla mnie i dla ciebie – mówił z mocą. – Musisz wracać do życia.
Złapałam go za nadgarstki dając mu tym do zrozumienia żeby nie zabierał dłoni.
- Mam dość prób – powiedziałam tonem obrażonego dziecka. – Tak jak i życia tam bez ciebie.
Westchnął ciężko i zamknął oczy.
- Wiem, że to trudne do zrozumienia, ale musisz mi zaufać – pocałował mnie w czoło i wypuścił z objęć.
- Ale...
Stanął z boku i niemal w tym samym momencie pojawili się Ifigenia i starszy mężczyzna.
- Czas ci się kończy – Ifigenia pokazała mi jak zespół lekarzy i pielęgniarek prowadzi reanimację zmuszając mnie do życia. W momencie kiedy lekarz przyłożył do mojej piersi łyżki defibrylatora poczuła jak moim ciałem wstrząsa impuls elektryczny. – Co postanowiłaś?
Spojrzałam na nich, a potem na Krzyśka.
Parzył na mnie twardo i lekko skinął głową.
- I bez mrugnięcia okiem zrobicie o co was poproszę? – upewniłam się.
Obaj Aniołowie skinęli głowami.
Nie przyszło mi do głowy, żeby nie ufać Aniołom.
- Kocham cię Krzysiek – powiedziałam patrząc na niego z mocą.
- Ja ciebie też Słońce – spojrzał przelotnie na Anioły, a potem znów na mnie. – Wrócę. Zaufaj mi.
Złapałam się na tym, że bardziej ufam jemu niż Aniołom. Może dlatego, że na Niebie już nie raz się zawiodłam, a na Krzyśku nigdy.
Skinęłam głową, a Krzysiek uśmiechnął się, odwrócił i odszedł. Szedł i szedł, jakby rozpływając się w powietrzu. W końcu zniknął całkowicie.
Dopiero wtedy odwróciłam się do pozostałej dwójki.
Zacisnęłam zęby żeby powstrzymać łzy.
- Chcę żyć – powiedziałam twardo mdląc się żeby była to dobra decyzja.
Obaj uśmiechnęli się promiennie.
I nagle poczułam jakbym spadała z wysokości przez gęstą mgłę w dół nie mający końca.
I wtedy wrócił dźwięk.
- Jeszcze raz adrenalina...
- Poszła...
- Sprawdzam rytm...
- Jeszcze raz 360...
Wstrząsnął mną impuls elektryczny i usłyszałam na monitorze EKG jak moje serce wraca do równej pracy.
- Mamy ją. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|
|
|
|
|