|
Autor |
Wiadomość |
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 0:41, 26 Sty 2013 |
|
Dzwoneczku!
Wybaczysz mi? Powiedz, że mi wybaczysz! Zapomniałam skomentować! Zbetowałam i coś mi się pomerdało i myślałam, że od razu jak wstawiłaś, napisałam coś tutaj, a przed chwilą mnie olśniło, że tego nie zrobiłam.
Błagam, wybacz!
Dobrze, przechodząc do samego rozdziału. Muszę przyznać, że z każdą kolejną częścią, coraz bardziej zakochuję się w tym opowiadaniu. Na początku wydawało się, że będzie to historia jak wiele innych - dwie osoby, które na pierwszy rzut oka do siebie nie pasują, idą do łóżka, mamy pełno scen ich zbliżeń, oni się w sobie zakochują i tyle. A tutaj wszystko jest po prostu świetne - począwszy od bohaterów, którzy są bardzo dobrze zbudowani, całkowicie od siebie odmienni, tacy z krwi i kości, mający wiele do przekazania odbiorcy, w każdym rozdziale dowiadujemy się o nich czegoś nowego, wywołują emocje, potrafią zaskakiwać. Bardzo dobrze poprowadzona historia, autorka od razu nie odsłoniła wszystkich kart, tylko dawkuje nam wiadomości, wydarzenia powoli, nigdzie się nie spieszy, ale robi to w sposób, który nas nie nudzi. Dojrzewamy razem z historią i bohaterami, przeżywamy wszystko razem z nimi. To jest naprawdę niesamowite. Dlatego uwielbiam to opowiadanie. Za bohaterów, emocje, za to, że wciąż potrafi mnie zaskoczyć i zmusić do długich rozmyślań nad tym, co się wydarzyło. Dziękuję, że nadal tłumaczysz to dla nas, choć wiemy wszyscy, że ten fandom nie cieszy się już powodzeniem. Sprawiasz mi dużą radość, kiedy wstawiasz kolejny rozdział.
Bardzo lubię retrospekcje w tym opowiadaniu, zawsze rozwiewają jakieś wątpliwości, rzucają nowe światło na daną sprawę. Tak było i tutaj. Zarówno na początku, kiedy była scena z ciotką Ruth, jak i z Leą i Samem, jak i z Sethem, Leą i Jacobem. Drugi i trzeci wątek bardzo mnie poruszyły. Cała historia Lei i Sama jest dość skomplikowana, trudna, bolesna. Po przeczytaniu tego rozdziału, byłam w lekkim szoku. Wiedziałam, że ich relacja była dziwna, że nie znamy całej prawdy, ale tego się nie spodziewałam. Tego, że Sam kochał się w matce Lei, to co potem stało się z Leą. To straszne i niesamowicie smutne. Nie dziwię się, że ona jest taka jaka jest - trudna. Przeszła naprawdę wiele, stara się być silna, ale te wszystkie uczucia i wspomnienia siedzą w niej i chyba nie do końca pozwalają normalnie żyć. Przynajmniej ja to tak widzę. A już na pewno nie pozwalają spokojnie wracać do rodzinnego domu. Nie dziwię się jej.
Edward w tym opowiadaniu bardzo mi się podoba. Również w tym rozdziale był cudowny. To jak obserwował Leę, martwił się o nią, ale nie naciskał, starał się wspierać, zrozumieć, ale nie robił niczego na siłę. Uwielbiam parę jaką tworzą. Mam nadzieję, że w przyszłości się nie rozstaną, że coś ich nie rozdzieli, bo naprawdę będzie mi wtedy bardzo przykro. Pomimo przeciwieństw, pasują do siebie, bo oboje dużo przeszli, doceniają to, co ich łączy.
Impreza na plaży - ciekawa. Niezwykła atmosfera, ta tradycja z łodzią, ci wszyscy ludzie - bardzo mi się to podobało. Tak się wczytałam, że naprawdę wydawało mi się, że siedzę przy ognisku na plaży i przyglądam się temu wszystkiemu.
Końcówka z Edwardem i Leą, kiedy wracali do domu, ale on pokazał jej po drodze swojego dziadka, mówił o swojej przeszłości, o adopcji - to było bardzo poruszające.
Bardzo podobał mi się ten rozdział i niecierpliwie czekam na kolejny. Jestem ciekawa, co się dalej wydarzy.
A, jeszcze jedno. Gdyby Edwardowi jednak nie wyszło z Leą, to jest jeszcze Seth
Dziękuję jeszcze raz za tłumaczenie i przepraszam za to, że dopiero dziś skomentowałam.
Buziaki!
|
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
|
Masquerade
Dobry wampir
Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 128 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń
|
Wysłany:
Wto 0:34, 05 Lut 2013 |
|
Jużem prawie zapomniała, jak cudownie czyta się takie długie rozdziały u nas na forum. Słowem - nie wiem, czy odzyskam jeszcze wzrok, piszę do Was Braille'em xD
Świetny jest ten rozdział. Nareszcie cokolwiek zaczyna się wyjaśniać i powoli ten fick zaskakuje mnie swoją głębią. Retrospekcje łamią serce i nie powiem, zapłakałam.
Lubię, kurde, te postacie. Każda ma jakąś przeszłość i problemy (jakieś głębsze, a nie gówno typu: omg brak koordynacji omg). Nie ma chyba takiej, która by mnie drażniła, wszystkie są świetne, NAWET Edward nie jest plastikową diwą, tylko normalnym chłopem. Szkoda mi tej Lei. Przytuliłabym ją. Setha też mi szkoda. Ten cytat... normalnie...
Cytat: |
Nie potrafię wyrazić, jak bardzo tego potrzebuję – tego jedynego dnia w roku, kiedy mogę odpuścić. Seth – klaun, dusza towarzystwa i radosny promyczek znika. Jestem po prostu sobą. Cały ból i rozstrój wewnętrzny wypływają na powierzchnię i zalewają mnie falami wspomnień. |
"Znam ten ból" chciałoby się rzec.
Następny cytat (coby tradycyj stało się zadość )
Cytat: |
– Jejuuu, to przecież tylko na noc. Nie wyrusza na wojnę czy coś w tym stylu – droczy się Seth. Gdy odrywamy się od siebie, Leah pokazuje mu palec. |
Ja tam nie wiem, u mnie to się "fakju" pokazuje, ale tutaj pełna kulturka
Tłumaczenie - boskie, jak zwykle zresztą. Cieszę się, że się zmobilizowałaś i w końcu rzuciłaś nam ten rozdział na pożarcie Byłam bardzo ciekawa, bo wiedziałam, że COŚ się wydarzy, no i moja intuicja kobieca mnie nie zawiodła, bo po przeczytaniu pokiwała głową i rzekła: "tak żem czuł". Także ten... Ja czekam na kolejny rozdział, jakby co |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
rebeca
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 5 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 16:25, 01 Cze 2013 |
|
Dzwoneczku nie chcialabym byc nieuprzejma....ale czy planujesz porzucic swoj ff tak jak to sie stalo z Asystentka?
:'( :'( :'(
mam nadziej ze jednak nie i ze cos nam jakos jeszcze podrzucisz :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Wto 21:33, 04 Cze 2013 |
|
No jeśli ktoś to jeszcze czyta, to nie porzucę...
Ale tak poważnie, to jakoś mi nie idzie ten rozdział, utknęłam już jakiś czas temu. Dobrze, że się odzywasz, bo mnie to zmotywuje. Biorę się do roboty! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 19:54, 12 Sie 2013 |
|
Tak, wiem, jestem be, wieki temu miało być, pewnie już straciliście nadzieję... ale cóż, mogę tylko powiedzieć, że rozdział ten szedł mi jak przysłowiowa krew z nosa, ciężki jest i długi... W każdym razie w końcu jest i mam nadzieję, że z następnymi nie będzie tak opornie szło
Rozdział niebetowany, ale po autobecie, nie chciałam już dłużej przeciągać Mam nadzieję, że nie ma błędów, a jeśli moja czujna beta, Suzi wypatrzy jakiś, to niezwłocznie poprawię.
21.Upadek z piedestału
Edward
Jedyne informacje, jakie miałem o mojej prawdziwej matce, pochodziły od Carlisle’a. Poznał ją podczas stażu w Volt. Była ochotniczką biorącą udział w jego badaniach. Jak wiele bezdomnych nastolatków, zrobiła to dla pieniędzy. Carlisle twierdził, że była urocza i ładna, miała zielone oczy i kasztanowe włosy, tak jak ja. Nie spotkał jej ponownie aż do momentu, gdy z przedwczesnymi bólami porodowymi trafiła na ostry dyżur.
Kiedy Elisabeth Masen przywieziono do szpitala, miała na sobie za dużą, męską kurtkę. Kiedy umarła, spisano zawartość jej kieszeni: trzydzieści pięć centów, obszarpany egzemplarz „Perswazji” Jane Austen oraz kamień w kształcie serca z białą linią przebiegającą przez środek. To było wszystko, co posiadała, a teraz te rzeczy spoczywają w pudełku pod moim łóżkiem. Raz do roku czytam Perswazje, stało się to moim zwyczajem. Zrobiłem też zdjęcie kamienia w mojej dłoni. Cokolwiek bym zrobił, nic nie jest w stanie wypełnić tej dziwnej pustki, którą czuję w piersi zawsze, gdy pomyślę o mojej matce.
– Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego Aro tak bardzo się tobą zainteresował? – powiedział Carlisle cicho, tak żeby nikt na zewnątrz pokoiku lekarskiego nie mógł podsłuchać.
– Sądziłem, że to z powodu moich zdolności – odparłem niepewnie, wpatrując się w wytarte linoleum pod stopami.
– Edward. – Chwycił mnie za ramiona, a jego głos nabrał mocy. Podniosłem na niego wzrok. – Jesteś utalentowany. O wiele bardziej niż twój ojciec.
Carlisle urwał, zabrał ręce i odwrócił się ode mnie. Widząc wyraźne oznaki jego cierpienia, poczułem znajome, przygniatające poczucie winy.
– Kim on jest? – Nie mogłem się powstrzymać i zadałem pytanie, które prześladowało mnie od momentu, gdy skończyłem dziesięć lat.
Od chwili gdy Esme i Carlisle powiedzieli mi, że zostałem adoptowany, wiedziałem już, jak potworne życie wiodła moja matka. Zawsze ciekawiła mnie kwestia ojca. Żyje czy umarł? Dlaczego zostawił matkę? Czy wiedział o mnie? Jeśli tak, a mimo to odszedł, to co to za człowiek, że porzucił dziewczynę w ciąży z jego dzieckiem.
– Kajusz Gallo – wykrztusił Carlisle i przesunął palcami po włosach. – Młodszy brat Ara.
Gapiłem się na niego, starając się przyswoić to, co właśnie powiedział. Aro jest moim wujkiem?
– Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? – Mój głos zabrzmiał dziwnie, niemal ze złością.
– Żeby cię chronić. W niczym go nie przypominasz, Edwardzie. Jesteś dobrym człowiekiem – rzekł, obracając się, by stanąć twarzą do mnie. Miał obronną postawę, a jego oczy wyrażały błaganie. – Kajusz był zepsutym, narcystycznym playboyem, którego interesowało tylko to, żeby się naćpać. Nie obchodziłeś go ani ty, ani twoja matka.
– Jasne – wymamrotałem.
Słowa Carlisle’a były ciosem, choć nie powinienem być zaskoczony. Czego oczekiwałem? Zawsze wiedziałem, że jestem efektem nieplanowanej i niechcianej ciąży, w którą zaszła biedna dziewczyna bez żadnych możliwości. Logiczne wydawało się przypuszczenie, że mój ojciec również mnie nie chciał. Jego nieobecność jasno to wyrażała. A jednak coś wewnątrz mnie ścisnęło się na wieść, że potwierdziły się obawy, które miałem od dawna. Nigdy mnie nie chciał.
– Przykro mi, ale musisz to wiedzieć, żebyś zrozumiał, dlaczego chroniłem cię przed tą rodziną przez wszystkie te lata – powiedział Carlisle, potrząsając mną za ramiona, żeby przyciągnąć moją uwagę. – Zależy im tylko na dwóch rzeczach: zachowaniu ciągłości rodu i pomnażaniu rodzinnej fortuny za wszelką cenę.
– Nie rozumiem – co to ma wspólnego ze mną? – zapytałem, niezupełnie słuchając tego, co do mnie mówił. Myślałem jedynie o tym, że wszystko, co Aro mi kiedykolwiek powiedział, i wszystko, w co wierzyłem na swój temat, okazało się kłamstwem.
– Aro jest ostatnim z rodu w linii męskiej i nie ma dzieci. Dlatego chce ciebie – wyrzekł Carlisle pokonanym tonem, ściskając moje ramiona.
– A co z moim… jego bratem? – Potrząsnąłem głową, czując się słaby przez to, że chciałem wiedzieć. Czułem potrzebę ujrzenia go, pragnąłem, by moje spojrzenie spoczęło na moim prawdziwym ojcu. Może to zaleczyłoby tę ziejącą pustkę wewnątrz mnie.
– Kajusz zmarł wskutek przedawkowania narkotyków kilka miesięcy po twoich narodzinach – westchnął Carlisle i ścisnął mnie mocniej. – Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił.
– Co tylko chcesz – odpowiedziałem bez wahania.
– Chcę, żebyś tym razem całkowicie odciął się od Ara i Volt – powiedział tak szybko, że w pierwszej chwili nie dotarło to do mnie, – Esme i ja już to przedyskutowaliśmy i przejmiemy koszty związane z powrotem Aleca do zdrowia. Esme zaczęła już załatwiać formalności umożliwiające sprawowanie opieki nad bliźniakami. Chcę tylko, żebyś mi obiecał, że na zawsze skończyłeś z rodziną Gallo.
To była prosta prośba, nawet rozsądna, jeśli wziąć pod uwagę oszustwo Ara, motywy tej rodziny i słabość do narkotyków, którą najwidoczniej odziedziczyłem po ojcu. Powinienem natychmiast się zgodzić, ale nie zrobiłem tego. Wpatrywałem się w Carlisle’a, uciszając swój wewnętrzny zgiełk.
– Muszę… się zastanowić – udało mi się wykrztusić. Okręciłem się na pięcie i skierowałem do drzwi.
Musiałem wyjść, bo nie byłem gotów powiedzieć mu prawdy. Za bardzo się obawiałem tego, jak bardzo by go to zraniło, i nie mogłem znieść myśli, że znowu go rozczaruję. Kochałem go bardziej, niż mogłem to wyrazić słowami, ale nie potrafiłem się zdobyć na to, żeby zrobić dla niego to, o co prosił.
Aro Gallo to ostatnie powiązanie z moim ojcem. Może udzielić odpowiedzi na pytania, na które Carlisle nie byłby w stanie bądź nie chciałby odpowiedzieć. Chciałem dowiedzieć się więcej o Kajuszu, Może i był egoistycznym, zepsutym ćpunem, który porzucił mnie i moją matkę, nie dbając o to, czy umrzemy, ale mimo to był częścią mnie. Nie byłem gotów go pogrzebać, nawet jeśli to oznaczało zranienie Carlisle’a i reszty mojej rodziny.
Wypadłem przez drzwi saloniku, zderzając się z mężczyzną niosącym tacę z filiżankami z kawą. Gorący płyn oblał mi klatkę piersiową, ale nawet tego nie poczułem. Poczucie winy i chaos w myślach były gorsze niż jakikolwiek ból fizyczny. Wymamrotałem przeprosiny i nie zatrzymałem się, idąc prosto do wyjścia ze szpitala. Mogłem myśleć tylko o tym, że Carlisle się pomylił.
Jestem dokładnie taki jak mój ojciec.
– To Esme – głos Lei wyrywa mnie z zamyślenia. Obracam się i spoglądam na mój telefon, wibrujący w jej dłoni. Chwytam go i przyciskam do ucha.
– Mamo? – Dziwnie jest to mówić teraz, gdy Leah zna prawdę.
– Edward, jedziesz tutaj? – Napięty ton głosu Esme całkowicie oczyszcza mój umysł z innych myśli.
– Czy coś się stało? – pytam, sprawdzając oznaczenia na drodze. Jesteśmy kilka kilometrów od szpitala. Miałem zamiar najpierw pojechać do domu i wziąć swój samochód, żeby Leah mogła wrócić do siebie.
– Tak – wzdycha. To mnie nie uspokaja. – Po prostu się pośpiesz, kochanie. Wyjaśnię wszystko, gdy tu dotrzesz.
– Zaraz będę – odpowiadam, połączenie się urywa. Wciskam w podłogę pedał gazu, zerkając na Leę. Kiwa tylko głową, zabierając telefon z mojej ręki, i kieruje wzrok z powrotem na drogę.
***
Podjeżdżam do wejścia do izby przyjęć i parkuję furgonetkę. Miałem umysł tak bardzo skupiony na dowiezieniu nas tutaj jak najprędzej, że nawet nie przedyskutowałem tego z Leą.
– Muszę lecieć – mówię, obracając się, by spojrzeć na nią.
Uśmiecha się po prostu, pochylając, by chwycić za klamkę od moich drzwi, i całuje mnie. Pozwalam sobie na kilka chwil wytchnienia, czując ją i delektując się tym uczuciem, gdy ciszę przerywa trzeszczący odgłos otwieranych drzwi furgonetki. Leah odsuwa się, naciskając ręką na moje ramię.
– Idź – mówi, wypychając mnie z samochodu.
Kiedy moje stopy dotykają ziemi, potykam się i zaczynam iść w stronę podwójnych drzwi. Słyszę warkot silnika furgonetki, więc zerkam przez ramię. Leah opuszcza podjazd, włączając się do ruchu, nie ogląda się za siebie. Odwracam się z powrotem w stronę szpitala, walcząc z uczuciem rozczarowania wywołanym jej zniknięciem, po czym wbiegam przez otwarte drzwi.
– Szukam pacjenta – rzucam do recepcjonistki za szybą.
– Nazwisko? – pyta nosowym głosem, stukając palcami w klawiaturę, i strzela gumą do żucia.
– Winters, Alec – odpowiadam, opierając czoło o szybę i starając się wyrównać oddech.
– EDWARD! – Spoglądam na biegnącą ku mnie Alice, zbierając siły, a ona wpada w moje ramiona.
– Alice – udaje mi się wykrztusić, gdy zataczam się kilka kroków w tył. Siostra przytula mnie i odciąga od recepcji.
– Musisz z nią porozmawiać! – Natychmiast zaczyna mówić, gdy idziemy do windy, po czym wciska guzik.
– Z kim? – Wpatruję się w nią. Drzwi się otwierają i strumień ludzi wypływa do poczekalni.
– Z tą harpią z Volt!
Leah
Stoję w poczekalni od dwóch minut. Nie powinno mnie tu być. To przekroczenie granicy. Edward musi się tym zająć ze swoją rodziną, a ja naprawdę powinnam już iść. No dobra, właściwie to nie muszę nigdzie teraz być. Jest sobota. Jedyne plany, jakie miałam, dotyczą dwóch toreb z praniem, które trzeba zabrać z mojego mieszkania. I powinnam też zrobić zakupy.
– Przepraszam. – Starsza kobieta przepycha się koło mnie w drodze do windy i to sprawia, że się przełamuję. Zawracam się w stronę podwójnych drzwi i niemal wpadam na kogoś, kto pachnie jak luksusowy burdel.
– Przepraszam… o, cześć! – Facet z krótkimi, nastroszonymi blond włosami, w drogim garniturze obdarza mnie olśniewającym uśmiechem, zsuwając okulary na czubek nosa. – Leah, prawda?
Wpatruję się w niego przez dłuższą chwilę, usiłując się połapać, skąd on wie, jak mam na imię. Coś w jego wyglądzie sprawia, że mam ochotę zdzielić go pięścią. Wtedy następuje olśnienie – to kumpel Edwarda z klubu nocnego.
– Och, cześć – mówię, gapiąc się na niego i starając się przypomnieć sobie jego imię. – Dominic?
– Demetri – wzdycha i podchodzi nieco bliżej.
– Racja – mamroczę, cofając się. Jest w nim coś, co sprawia, że przechodzą mnie ciarki.
– Wychodzisz? – Odsuwa się na bok, wskazując na drzwi, i uśmiecha się.
Już mam iść, wdzięczna za okazję do ucieczki, ale się nie ruszam. Jego szeroki, arogancki uśmiech jakoś działa mi na nerwy.
– Właściwie to przyszłam się zobaczyć z Edwardem – rzucam i splatam ręce, by przysłonić mu widok na moje cycki.
Mruga i nagle patrzy na mnie zmrużonymi oczami, marszcząc cienkie, odrobinę lśniące usta.
– Cóż za zbieg okoliczności, ja też – odpowiada, puszczając do mnie oko, po czym oferuje mi swoje ramię. – Czy mogę ci towarzyszyć?
– Nie, dzięki – mamroczę i ruszam w kierunku wind. Teraz chyba już nie ma odwrotu. Cholera!
W jakiś sposób udaje mu się dotrzeć tam przede mną. Wymanikiurowanym palcem wciska guzik.
Odwraca się i opiera plecami o ścianę, posyłając mi zachęcający uśmieszek. Jednocześnie dokładnie taksuje mnie spojrzeniem lodowo niebieskich oczu. Każdy jego ruch jest wystudiowany, nawet sposób, w jaki bierze oddech i układa ręce na tle garnituru, kiedy ma zamiar coś powiedzieć. Jestem pewna, że uważa się za niezłego spryciarza. Tym gorzej dla niego, bo mnie nie przekonał.
– Od kiedy ty i Edward… – zaczyna swobodnym tonem, ale przerywam mu.
– Nie twój pieprzony interes. – Mierzę go zimnym spojrzeniem. Rozlega się dzwonek, po którym otwierają się drzwi windy.
– Leah? – Dźwięk głosu Jaspera jest jednocześnie błogosławieństwem i zmorą. Jasper wydaje się zaskoczony, ale też sprawia wrażenie, jakby mu ulżyło. Stoi w windzie z Jane wtuloną w jego bok. Gdy tylko pada na mnie spojrzenie jej zaczerwienionych oczu, czuję ścisk w sercu, który przypomina mi, dlaczego ciągle tu jestem.
– Pan Whitlock! Co za miła niespodzianka! – Demetri pozdrawia Jaspera z całym jadem wkurzonej kobry i wślizguje się do kabiny.
Oczy mojego przyjaciela to jedyna część ciała, która porusza się w odpowiedzi na słowa Demetriego. Jasper nic nie mówi ani nie reaguje w żaden inny sposób, z wyjątkiem może delikatnego przechylenia tułowia, które ma na celu odsunięcie do tyłu Jane.
Tego właśnie nam potrzeba, pieprzonej walki kogutów. Faceci…
– Cześć, Jasper. Witaj, Jane – mówię lekkim tonem, machając do chudej, wyglądającej krucho dziewczynki, i wchodzę do windy. Mam wrażenie, że minęło milion lat od czasu, gdy poznałam ją i jej brata przy Pyramid Brewery.
– Cześć – bąka, opierając się o ścianę i udając znudzoną.
Żenująca przejażdżka windą. Impreza we czworo.
Edward
– Przykro mi, ale to wszystko, co wiem. – Cynthia wygląda na zmęczoną i wyczerpaną, gdy rozmawia z Esme.
– Co się stało? – Przerywam im, dotykając ramienia mamy.
– W zasadzie nie wiemy – mówi Esme. Ona również wygląda na zmęczoną, a także zmartwioną. – Wydawało się, że wszystko poszło dobrze. Nawet mieliśmy go zobaczyć wcześniej, niż to było zaplanowane, i wtedy pielęgniarki powiedziały, że nie przewieziono go z sali wybudzeń. Próbujemy się dowiedzieć, dlaczego, ale nikt nie chce nam udzielić informacji.
– Łącznie z nią – prycha Alice i wskazuje na Cynthię.
– Już wam mówiłam. Nie mogę podać więcej szczegółów, bo… zaczyna mówić Cynthia, ale Alice zrywa się na równe nogi.
– Jesteś kompletną suką i nie można cię zawracać ci głowy, żebyś wykonywała swoją pracę – mówi, wywracając oczami. Wzdycham na ten zupełny brak taktu ze strony Alice.
– Nie ja tworzę regulamin szpitala – odparowuje Cynthia. Wtrącam się, by zapobiec kłótni, którą Alice najwyraźniej zamierza wzniecić.
– Rozumiem, ale czy nie da się jakoś tego obejść – pytam, przepraszając Cyntię uśmiechem.
– Przykro mi, panie Cullen, pielęgniarka powiedziała mi, że ktoś niebawem przyjdzie nas poinformować o stanie pacjenta – wzdycha, a w jej dłoni zaczyna dzwonić telefon. – Przepraszam, ale muszę odebrać. – Odwraca się do mnie plecami, a ja zaciskam szczękę, żeby na nią nie wrzasnąć.
– Widzisz? Właśnie o tym mówię – zaczyna narzekać Alice, wymachując rękami i patrząc wilkiem na Cynthię.
– Alice, proszę – beszta ją Esme i kładzie rękę na ramieniu mojej siostry, żeby ją uspokoić. – Gdzie są Jasper i Jane?
– Poszli się dokarmiać w kafeterii – odpowiada Alice, wywracając oczami. – Nie wiem, jak mogą teraz jeść.
Esme obraca się do mnie. Instynktownie uśmiecham się do niej, mając nadzieję, że mogę dodać jej trochę otuchy.
– Wyglądasz na zmęczonego – mówi, dotykając mojego czoła.
– Nic mi nie jest, mamo – wzdycham, delikatnie odsuwając jej dłoń.
– Gdzie jest tato? – pyta Alice, przesuwając się i wpychając obok mnie.
– Poszedł porozmawiać ze znajomym – odpowiada Esme, puszczając do niej oko.
Carlisle nie czekałby spokojnie, jeśli coś poszłoby nie tak – nie, kiedy zna połowę lekarzy w tym budynku.
Leah
– Jak się trzymasz? – zagaduję Jane, głównie dlatego, że jestem zmęczona gapieniem się na mnie Demetriego.
– Odwal się! – Piorunuje mnie wzrokiem i splata ramiona na klatce piersiowej.
– Spokojnie – mówię, unosząc ręce i cofając się.
– Wyluzuj, niebezpieczna istoto – chichocze Jasper, kładąc dłoń na ramieniu Jane, a ona wyraźnie się uspokaja.
– Nie znoszę czekania – skarży się, strząsając rękę Jaspera. Udaje, że interesuje ją wyświetlacz nad drzwiami windy, odliczający powoli piętra.
– Jestem pewien, że wszystko jest w porządku – odzywa się z rogu kabiny Demetri.
Jasper i ja równocześnie spoglądamy na niego.
– Staram się myśleć pozytywnie – tłumaczy się, robiąc krok do tyłu, i próbuje przyjąć skruszoną minę.
– Postaraj się to robić z zamkniętą gębą – mówi Jasper niskim, groźnym tonem.
Patrzę, jak odwraca się plecami do Demetriego, najeżony jak mokry kot. Jasper rzadko tak otwarcie okazuje komuś wrogość. To trochę zabawne.
– Hej, kowboju – mówię, unosząc brwi, by pokazać mu, że ciekawi mnie, co go tak cholernie zirytowało.
– Hej, cukiereczku – uśmiecha się, potrząsając głową, i wywraca oczami.
Najwyraźniej nie chce o tym mówić. Mimo to odkładam drążenie tego tematu na stosowniejszą chwilę.
– Pozwalasz mu tak siebie nazywać? – Głos Jane przyciąga moją uwagę. Odwracam się i widzę, że przypatruje mi się ze wstrętem.
– Taaa – odpowiadam, odchylając głowę i w ten sposób starając się odwzorować jej nastawienie.
– Myślałam, że jesteś z Edwardem – prowokuje mnie, podchodząc bliżej i wbijając we mnie wzrok.
Chce mi się tak bardzo śmiać, że czuję, iż zaraz wybuchnę, niemniej tłumię to ze wszystkich sił.
– Jesteśmy tylko przyjaciółmi – odpowiadam, kładąc ręce na biodrach. Niech sama się połapie, którego mam na myśli.
Wpatruje się we mnie przez dłuższą chwilę, następnie bierze głęboki wdech i się odwraca, by wrócić do obserwacji wyświetlacza nad drzwiami.
– Wydaje mi się, że lepiej pasuje określenie „kumple od seksu” – mówi Demetri z sarkastycznym chichotem.
Nim zdołałam się poruszyć, Jasper obraca się i uderza ręką w klatkę piersiową Demetriego, popychając go na ścianę.
– Uważaj na słowa – syczy, pochylając się nad mężczyzną i piorunując go wzrokiem.
Parokrotnie zdarzyło mi się widzieć Jaspera w akcji, ale wciąż nie przestaje mnie zdumiewać. Jedną ręką trzyma przygwożdżonego Demetriego do ściany, a ten biedny dupek wygląda, jakby miał doznać lada moment zawału.
– To był żart! – tłumaczy, próbując się wyrwać, ale ręka Jaspera się nie porusza.
– Zatrzymaj go dla siebie – odpowiada Jasper tym samym lodowatym tonem.
– W porządku – mięknie Demetri. Rozlega się dzwonek windy i drzwi się otwierają.
Jasper powoli cofa rękę, a Demetri wybiega, jakby mu się paliły gacie. Zaraz za nim podąża Jane.
– Chyba będzie musiał zmienić spodnie – śmieję się, przeciągając wyjście z windy. Nagle przypominam sobie, iż Edward nie wie, że zostałam, i martwię się, że może się narzucam. Widzę stąd jego plecy – prostokąt barków oraz wąskie biodra. Rozmawia z Alice i Esme. W ich obecności wygląda inaczej. Coś w moim brzuchu skręca się w tchórzliwy embrion i krzyczy, żebym natychmiast wyszła. Gdy tylko robię krok do tyłu, gotowa, by wcisnąć guzik parteru, ciepła dłoń wsuwa się w moją.
– Chodź, potrzebuje nas – szepcze Jasper, splatając nasze palce, i wyprowadza mnie z bezpiecznej kabiny windy.
Edward
– Dziękuję. – Cynthia zamyka telefon i odwraca się do nas. Wygląda na jeszcze bardziej zestresowaną.
– Proszę, czy jest ktokolwiek, z kim możemy porozmawiać? – Wysuwam się naprzód, a moje serce bije tak mocno, że czuję się, jakbym miał zemdleć. Kobieta wzdycha i zaczyna kręcić głową, ale nagle raptownie przestaje.
– Jaki jest stan? – Demetri pojawia się obok mnie, zdyszany, z surową miną. Odwracam się do niego i uśmiecham, i wtedy, kilka metrów dalej, spostrzegam Leę rozmawiającą z Jasperem. Zerka na mnie, więc uśmiecham się do niej pomimo niepokoju. Na jej czuję rozchodzące się ciepło w klatce piersiowej.
Została.
– Panie Crawford, próbuję wytłumaczyć tym ludziom, że – zaczyna mówić Cynthia, ale Demetrii jej przerywa.
– Pani Lawson, obawiam się, że źle Pani zrozumiała swoją rolę w ogólnej sytuacji. – Demetri ma uśmiech na twarzy – przybrał swój przyjazny, biznesowy uśmiech. Kiedy go używa w mojej obecności, przechodzą mnie ciarki. – Widzi pani, ci ludzie, to Cullenowie. Nie tylko jedna z najbogatszych rodzin po tej stronie Gór Skalistych, ale również bliscy przyjaciele pana Gallo. Jestem przekonany, że nasz prezes byłby zasmucony, gdyby usłyszał, że zrobiła mu pani wstyd i obraziła jego przyjaciół, nie wywiązując się ze swoich obowiązków. Prawdę mówiąc, prawdopodobnie odebrałby pani luksusowy apartament w Bellevue i nowego mercedesa. Więc jeśli nie chce pani, żebym ją odwiózł z powrotem do New Jersey i tej gównianej pracy w opiece społecznej, skąd panią zabrałem, to lepiej niech pani ruszy dupę i dowie się, co się dzieje.
Twarz Cynthii przybiera purpurowy odcień i kobieta znika nam z oczu. Demetri wypuszcza wolno powietrze, a potem odwraca się, by przywitać nas swoim normalnym, uprzejmym uśmiechem.
– Dziękuję ci, mój drogi. – Esme uśmiecha się do niego serdecznie, ale sposób, w jaki bawi się swoimi różowymi paciorkami mówi mi, że jest zażenowana jego pokazem chamstwa. Chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, iż ściska je kurczowo tak mocno, że na jej knykciach pojawiły się małe czerwone odciski.
– Cieszę się, że mogę być przydatny, pani Cullen. – Demetri posyła Esme jeden z najszczerszych uśmiechów, jakie kiedykolwiek dane mi było zobaczyć na jego twarzy, i ujmuje jej dłoń. – Jak się pani miewa?
– Teraz już dobrze, gdy są tu chłopcy i mogą pomóc – odpowiada, uśmiechając się do nas obu, a potem wolną ręką poklepuje policzek Demetriego. – Co u twojej mamy?
– Nieustannie lamentuje nad moim stanem kawalerskim – śmieje się, puszczając jej dłoń teatralnym gestem, i przerywając tę chwilę poufałości, odwraca się, by przywitać Alice. – Witaj, Piękna – puszcza do niej oko, czym zyskuje zwyczajową reakcję.
– Jezu, nie – jęczy Alice, odwracając się do niego plecami, po czym zarzuca mi ręce na szyję. – Gdzie się podziewałeś?
Już mam odpowiedzieć, gdy drzwi z napisem „wstęp wzbroniony” otwierają się i wychodzi z nich Carlisle. Rozmawia z mężczyzną w niebieskim fartuchu, który najprawdopodobniej jest chirurgiem. Obydwaj mają grobowe miny. Carlisle z powagą kiwa głową, w odpowiedzi na to, co lekarz mówi. Obserwuję w drętwej ciszy, jak chirurg odchodzi. Stara się nie patrzeć w naszą stronę. Za to Carlisle kieruje spojrzenie na nas.
Kiedy spoglądam w jego oczy wypełnione bólem, przypominam sobie coś, co powiedział mi, gdy usiłowałem podjąć decyzję, jaką gałąź medycyny wybrać. Moi nauczyciele powtarzali mi, że z moimi dłońmi i dbałością o szczegóły byłbym wspaniałym chirurgiem. Kiedy poprosiłem Carlisle’a o radę, westchnął.
Chirurdzy są dobrzy, jeśli chodzi o funkcjonowanie ciała. Są jak artyści, używają go jak palety, ale wielu z nich nigdy naprawdę nie rozumie istoty medycyny – tego, że ciało posiada duszę i bliskich, którzy się o nie troszczą. Za pacjentem zawsze stoi osoba, ktoś, kogo oni nie dostrzegają. Kiedy umiera pacjent, wielu z nich nie potrafi spojrzeć w oczy rodzinie, bo to sprawia, że nagle zdają sobie sprawę, że stracili osobę. To właśnie dlatego nie zawsze wykazują się odpowiednim podejściem do pacjenta. Niektórzy posuną się do wysłania pielęgniarki, by porozmawiała z rodziną. Jednakże lekarz spojrzy ci prosto w oczy i powie prawdę, bez względu na to, jaka by zła była. Stanie naprzeciw ciebie zarówno z najlepszymi, jak i złymi wiadomościami. Powinien wspierać swoich pacjentów i ich rodziny. Masz umiejętności, talent, by zostać chirurgiem, Edwardzie, nie ma co do tego wątpliwości, ale masz też serce lekarza.
Wysuwam się do przodu, zdejmując z szyi ręce Alice, i idę w stronę Carlisle’a. Czuję, jak w mojej piersi zaczyna się budzić dławiący ból. Wyraz twarzy ojca zdradza odpowiedź, ale muszę ją usłyszeć z jego ust – nawet jeśli mnie załamie.
– Mów! – W mgnieniu oka pokonuję dystans między nami. Carlisle chwyta mnie swoimi silnymi rękami za ramiona i powoli kręci głową. Jego oczy zasnute są bólem i współczuciem, ale to nie pomaga, wręcz wzmacnia kłucie w piersi.
– Nie żyje. – Głos ojca dzwoni w moich uszach, gardło mi się zaciska i brakuje mi tchu.
– Nie! – krzyczy Alice.
Wyrywam się z uścisku Carlisle’a i robię krok do tyłu, starając się odzyskać oddech.
– Co się stało??? – pyta Demetri. Pokój zaczyna wirować.
– Jego nowe serce nie dało rady – po prostu za długo było poza ciałem, i krążenie ustało. Serce uległo zwapnieniu, stwardniało i nie można go było ponownie wprawić w ruch. Kiedy chirurdzy się zorientowali, było już za późno – nowe serce już przeszczepiono i nie dało się tego cofnąć. – Głos Carlisle’a jest cichy i napięty, ale nie mogę się na nim skupić, przeszkadza mi dźwięk głosu Esme odmawiającej „Ojcze nasz”.
Ludzie przesuwają się wokół mnie, rozmawiając, płacząc, a ja nie mogę ustać prosto. Nie mogę oddychać, mam mdłości i jest mi słabo. Zaczyna ogarniać mnie ciemność, zawężając pole widzenia do białego skrawka ściany za głową Carlisle’a.
Zawiodłem.
Nogi uginają się pode mną i boleśnie zderzam się z zimną, twardą podłogą. Uderzenie wstrząsa całym ciałem, wywołując mimowolne stękniecie, łzy tryskają mi z oczu, z ust wydobywa się ochrypły jęk bólu. Kulę się na podłodze jak bezużyteczny śmieć.
– Edward! – Kilka głosów woła moje imię, ale ja słyszę naprawdę tylko jeden.
Ciepłe dłonie Lei dotykają mojego policzka. Wzdrygam się – nie chcę pociechy, nie zasługuję na nią. Chcę krzyczeć i walić głową o podłogę. Ból w piersi odbiera mi wszystkie siły. Nie walczę z nią, gdy obejmuje dłońmi moją twarz i unosi mi głowę.
– Oddychaj – jej głos przebija się przez hałas wokół mnie. Nie jestem w stanie się opierać. Wciągam powietrze jak tonący. Mrok rozsuwa się za granice wizji i spoglądam na Leę.
– Wdech i wydech – mówi, kiwając głową. Widzę tylko jej piękną twarz, ciemne, ściągnięte brwi i opuszczone kąciki ust. Chcę powiedzieć, że mi przykro, ale nie mam siły mówić, jeszcze nie.
Oddycham dalej, a ona mnie trzyma, jej dotyk daje mi siłę. Zaczynam się koncentrować na głosach wokół mnie.
– Dopiero co tu była – ktoś mówi, brzmi jak Esme, ale nie jestem pewien.
– Wydaje mi się, że pobiegła do schodów – odzywa się za mną Jasper. Odwracam się, by spojrzeć na niego.
Wygląda, jakby brakowało mu tchu, jakby biegł. Zastanawiam się, jak długo leżałem na podłodze. Jak długo pogrążałem się we własnym żalu, nie zastanowiwszy się nawet, co przeżywa Jane? Zaciskam ręce na nadgarstkach Lei, momentalnie czując się silniejszy.
– Musimy ją znaleźć! – domagam się. Oboje potakują.
Jane
– Jane, co się stało? – szepcze Felix, starając się dotknąć mojej twarzy. Nie mam pojęcia, dlaczego musi to utrudniać i być taki, ku***, słodki.
– Przestań gadać! – syczę, odtrącając uderzeniem jego dłoń, i toruję sobie drogę pod jego koc.
– No dobra – wzdycha, odchylając się. Stara się wyglądać na wyluzowanego, ale wyczuwam napięcie w jego mięśniach.
W przyćmionym świetle z okien naga klatka piersiowa Felixa wydaje się lśnić. Czasami się zastanawiam, czy on tak sypia, bo ma nadzieję, że przyjdę. Za pierwszym razem miał na sobie t-shirt, jak również spodnie od dresu. Zajęło mi wieki, żeby to z niego ściągnąć, i tak właśnie zostaliśmy przyłapani. Ja byłam na tyle sprytna, że miałam na sobie tylko długą koszulkę, którą mogłam zdjąć błyskawicznie, i byłam naga w sekundę.
Właściwie to nie chciałam się z nim pieprzyć tamtej nocy. Tylko się wygłupiałam, chciałam sprawdzić, jak daleko mogę się posunąć i jak bardzo on mnie pragnie. Felix zawsze patrzy na mnie w dziwny sposób, jakby był zaabsorbowany jakąś tajemnicą, czy coś w tym rodzaju. To znaczy… ludzie patrzą na mnie przez cały czas, ale tak naprawdę mnie nie widzą. Felix jest inny, kiedy na mnie patrzy, czuję, że jestem prawdziwa, co jest popieprzone.
Znowu to robi, właśnie teraz. Palcami kreśli małe kółka na moim udzie. Widzę po cieniach na jego twarzy, że się uśmiecha, jakby wygrał jakąś nagrodę, i tym razem ma rację. Wślizguję się pod cienki, wełniany koc i wsuwam rękę za pasek jego spodni. Jest twardy i gładki jak zawsze, lecz zarazem to odczucie jest jakby inne. Może to dlatego, że się nie zgrywam. Tym razem jestem poważna.
– Pamiętaj, jaki jest układ – mówi, chwytając mnie za nadgarstek i wstrzymując moją rękę.
Podnoszę wzrok, spoglądając na jego twarz. Jest tak ciemno, że trudno rozróżnić coś więcej niż jego brwi i pełne usta, ale znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że prawdopodobnie przybrał to swoje surowe spojrzenie. Felix nigdy się nie zawahał, jeśli chodzi o ten jeden pieprzony warunek.
– Wiem – odpowiadam, wzdychając ciężko, ale on trzyma mocno mój nadgarstek. Nie puści go, dopóki tego nie powiem. W takim razie, czemu nie mówię? ku***!
– Nie musimy posuwać się do samego końca – brzmi śmiesznie, jakby coś utkwiło mu w gardle. Kładzie mięsistą dłoń na moim policzku i głaska mnie kciukiem po brodzie. To nie fair. Nie powinien być taki miły. Jasne, dlatego go wybrałam, bo wiem, że jest czysty i nie zrobi mi krzywdy, ale nie poradzę sobie z tym… dotykaniem.
– Musisz się o siebie zatroszczyć, zwłaszcza jeśli stanie się coś złego –głos Aleca był wysilonym szeptem.
Nie dość, że jasne szpitalne światła sprawiały, że wyglądał, jakby był jedną nogą na tamtym świecie, to jeszcze musiał mówić, jakby planował swój pieprzony pogrzeb.
– Nawet nie zaczynaj – warknęłam, pochylając się, by objąć jego wątłe barki.
– Kocham cię – wyszeptał w moje ucho, gdy już się odsuwałam.
Popatrzyłam na niego i mogłam myśleć tylko o tym, że to nie fair. Jestem kłamczuchą, ćpunką, śmieciem. Alec zawsze był lepszy ode mnie. Nie zasługuje na takie cierpienie, ale tak właśnie to wszystko działa. Za każdy mój błąd płaci Alec, za każdym razem.
Tym razem miało być inaczej. Edward obiecał, że tak będzie, ale on jest tak samo zakłamany jak cała reszta. Wcisnął nam to gówno warte marzenie, a my się go uczepiliśmy, bo tylko to nam pozostało. Powinnam była wiedzieć lepiej i odejść, mogłam oszczędzić nam kłopotów. Może kupiłabym Alecowi jeszcze kilka lat.
Teraz to już nieważne. Nic już nie jest ważne.
– Kocham cię –to wypływa z moich ust tak łatwo, że prawie w to wierzę.
Ręka Felixa zaciska się na moim karku, czuję, jak jego fiut drży w mojej dłoni.
– Kocham cię, Jane – szepcze przy moich ustach.
Wewnątrz jestem martwa.
Całuje mnie i naprawdę się staram odwzajemniać, ale nadal czuję się z tym źle. Felix nie przestaje mnie dotykać, jego muskularne ręce zsuwają się po moich plecach, obejmują tyłek i przyciągają do niego.
– Przestań! – Odpycham go, a on mnie puszcza.
– Co się stało? – Siada, podsuwając się, gdy ja pełzam do tyłu na łóżku.
Trzęsę się i pieką mnie oczy. Nie jest dobrze. Powinno być inaczej. On powinien rozproszyć moją uwagę, a nie sprawiać, że czuję się gorzej.
– Nie mogę tego robić – wyrywa mi się w postaci zduszonego łkania, rozdzierając gardło i klatkę piersiową.
– Jane – woła Felix ściszonym głosem, sięgając ku mnie, ale omijam jego rękę i biegnę do okna.
Przechodzę przez nie i zsuwam się po rynnie tak szybko, jak potrafię. Przyjście tutaj było błędem. On nie może pomóc mi zapomnieć. Tylko jedna rzecz może.
Edward
Jeździliśmy po mieście przez wiele godzin, próbując wytropić Jane. Nie było jej w żadnym z jej zwyczajowych miejsc w parku ani w tunelach autobusowych. Sprawdziłem nawet posterunek policji, żeby się przekonać, czy nie została zatrzymana, ale nie było jej tam. Kończyły nam się opcje i wtedy zadzwoniła do mnie Heidi. Była wściekła. Podobno Jane wkradła się do schroniska, a potem je opuściła. Felix próbował wyjść, żeby pójść za nią. Heidi przekonała go, by został, i zadzwoniła do mnie, niemniej ciągle się obawiała, że chłopak się wymknie, aby znaleźć Jane.
– Felix nie powiedział nic poza tym, że była naprawdę załamana, gdy wychodziła – wzdycha Heidi, słychać, że głos nieco jej się trzęsie.
– Powiedz mu, że właśnie teraz po nią jadę – mówię do niej, ufając, iż ona nie tylko wie, ze to kłamstwo, ale również, że lepiej zapewnić mu bezpieczeństwo niż powiedzieć prawdę. On ma przed sobą przyszłość i wystarczająco żyć zostało dziś obróconych w niwecz.
– Powiem, jeśli ty powiesz mi, co się dzieje, do cholery – szepcze Heidi, a ja rozważam możliwości. W końcu będę musiał jej powiedzieć, chciałem to zrobić osobiście, niemniej musi się dowiedzieć.
– Alec… on nie… – zaciska mi się gardło, jakby moje ciało nie potrafiło zaakceptować prawdy.
Przez kilka chwil nie słyszę nic, tylko milczenie. Martwię się, że może będę musiał pojechać do schroniska. Dzieciaki potrzebują kogoś, kto ich teraz wesprze.
– Rozumiem – odpowiada Heidi trzęsącym się głosem, po czym bierze głęboki wdech. – Nie martw się o nas, Edward. Po prostu przywieź ją do domu.
– Zadzwonię, gdy tylko ją znajdę – mówię, podjeżdżając furgonetką Lei na płatny parking. Szybko znajduję miejsce i gaszę silnik.
– Uważaj na siebie – mówi cicho Heidi. Niemal słyszę łzy, które powstrzymuje, i przypominam sobie wszystkie te chwile, kiedy widziałem ją z Alekiem. Zawsze sprawdzała jego zadania domowe, przypominała mu, żeby nosił, i nieustannie zaprowadzała go do gabinetu pielęgniarki, gdy oddychał z trudem. Nigdy naprawdę nie zastanawiałem się nad tym, jak wiele innych ludzi dotknął los Aleca.
– Będę uważał – szepczę i rozłączam się, zanim rozproszyłaby mnie moja własna żałoba.
Leah siedzi po drugiej stronie i w milczeniu wpatruje się w jasne światła centrum.
– Opuściła schronisko około godziny temu – informuję ją, odpinając pas, i staram się rozważyć możliwości.
– Cholera! – Pośpiesznie wypuszcza oddech, kuląc się na siedzeniu. – I co teraz zrobimy?
– Wlepiam wzrok w kierownicę, nie odpowiadam. Zostało tylko jedno do zrobienia i naprawdę nie chcę tego robić. Leah wzdycha ciężko, przysuwa się bliżej i kładzie ciepłą dłoń na moim przedramieniu.
– Edward – wymawia cicho moje imię. Czułość w jej głosie tylko wszystko pogarsza, ale nie mam innego wyboru.
– Masz przy sobie gotówkę? – pytam, wyciągając rękę, by wyjąć portfel z tylnej kieszeni spodni.
– Coś tam mam – jąka się, szperając w dżinsach, i wyławia mały zwitek zgniecionych banknotów.
Szybko sumuję nasze zasoby – dwieście pięćdziesiąt dolarów. Powinno wystarczyć. Ostrożnie zwijam banknoty w porządny, ciasny rulon i wsuwam go do kieszeni. Ściągam kurtkę, następnie umieszczam ją pod siedzeniem.
Otwieram drzwi, gwałtowny wiatr wdziera się do szoferki furgonetki. Czuję dotkliwe zimno przez cienką tkaninę koszulki Setha, przyprawia mnie o dreszcze i rani moje oczy. To właściwie dobrze, potrzebuję tego, by móc się skoncentrować. To pomoże mi również wyglądać stosownie do sytuacji. Laurent powinien uwierzyć, że znowu biorę, albo nie będę miał szans, by przekonać go, żeby pomógł mi znaleźć Jane, zanim będzie za późno.
– Dokąd idziemy? – Leah pojawia się obok mnie, jest zaciekawiona i nieco zatroskana.
– Kilka przecznic stąd jest klub. – Zatrzymuję się, gdy dociera do mnie, że tego nie przemyślałem – Leah dowie się, że brałem narkotyki.
Nie da się w żaden sposób tego uniknąć, nawet jeślibym przekonał ją, żeby została w furgonetce, czego nie jestem w stanie zrobić. Nie wiem, jak wytłumaczyć, dlaczego idę do klubu, który ma najgorszą sławę w mieście. Dojrzałem do tego, by powiedzieć jej o tej części mojej przeszłości, ale i tak nie mam już wyboru. Odnalezienie Jane jest priorytetem.
– No dobra, prowadź – mówi od niechcenia, chwytając moją rękę i czekając, aż zacznę iść.
Biorę głęboki wdech i ściskając jej dłoń, ruszam. Wiatr chłoszcze wszystko dookoła, zarzuca włosy Lei na jej twarz. Zastanawiam się, czy po dzisiejszym wieczorze, gdy pozna całą prawdę o mnie, będzie jeszcze chciała mnie znać.
Leah
Ten klub jest żywcem wyjęty z gównianych clipów raperskich, które Embry uwielbia oglądać. Wszędzie dookoła potrząsające tyłkami laski w strzępkach spandexu, gdy jakiś przepłacany dupek chełpi się swoim jachtem do rytmu z bitem, który przyprawia mnie o ból głowy. W życiu bym się nie spodziewała, że Edward zabierze mnie w takie miejsce.
Mocno ściska mój nadgarstek i prowadzi mnie przez klub, ku rzędowi boksów pod ścianą. Przed nimi stoi kilku osiłkowatych zbirów, sądzę, że będziemy musieli ich obejść, ale Edward zmierza prosto ku największemu sukinsynowi.
– Hej, Dre – mówi ze skinieniem głowy, posyłając swój firmowy uśmieszek.
– Cześć, białasie. – Największy czarnoskóry facet, jakiego kiedykolwiek widziałam, obdarza Edwarda szerokim, przyjaznym uśmiechem i odsuwa się na bok, pozwalając nam przejść.
Nie mam czasu na to, by wyglądać na tak zdębiałą, jak się czuję, bo już podchodzimy do boksu, w którym wychudły czarny koleś rozpiera się jak król, obejmując jeszcze chudszą rudą laskę.
– Jasna cholera! Czy ja widzę ducha? – Czarnoskóry facet krzyczy i klaszcze, a ruda zaczyna chichotać.
– Trochę czasu minęło, Laurent – śmieje się dobrodusznie Edward i posyła im chytry uśmiech.
– Cholera, facet, ja już przestałem na ciebie liczyć. Demetri powiedział, że poszedłeś na odwyk – mówi Laurent, machając ręką, i za nami pojawiają się dwa krzesła.
– Zrobiłem to, żeby zadowolić ojca i zapewnić sobie płynność finansową – odpowiada Edward, siadając, i ciągnie mnie w dół, na drugie krzesło.
Gdy przypatruję się, jak ze sobą gadają, staje się dla mnie jasne, że Edward zna tego gościa, i na chwilę doznaję szoku. Wszystko to, co wiedziałam o Edwardzie, zostało wywrócone do góry nogami. Brał narkotyki i sądząc po wyglądzie tego podejrzanego dealera, była to metamfetamina. Edward ćpał metę? Nie mieści mi się w głowie, ale to chyba nieistotne, bo taka jest prawda.
– Ach, cóż znaczy upływ czasu między przyjaciółmi? – mówi Laurent, wyciągając rękę w stronę Edwarda.
– Dokładnie – chichocze Edward, ściskając jego dłoń. Przez krótką chwilę widzę skrawek zieleni w dłoni Edwarda i nagle zdaję sobie sprawę, co się dzieje.
Wymiana. Edward właśnie wmieszał mnie w jakiś kurewsko kiepski kryminał. Jestem wkurzona. Przez chwilę wymieniają uścisk dłoni, a gdy Laurent cofa rękę, spogląda na nią.
– Zaufaj mi, przyjacielu, w jednej chwili będzie tak jak kiedyś – uśmiecha się ze skinieniem głowy, a ruda pochyla się nad stołem.
Edward szturcha mnie, ruchem głowy wskazując na kościstą sukę o żółtych zębach, która poleruje blat obwisłymi cyckami. Piorunuję go swoim pokazowym spojrzeniem typu „udław się tym gównem” i siedzę nieruchomo. Nie wierzę, że wciągnął mnie w to i nawet nie uprzedził.
– Leah, proszę – mówi Edward, muskając ustami moje ucho i wywierając dłonią nacisk w okolicy krzyża.
Wzdycham, kręcę głową i pochylam się do przodu. Ruda chwyta moją rękę, przyciągając mnie do siebie, i obdarza mnie sztucznym uśmiechem.
– Lepiej zmień podejście, jeśli chcesz utrzymać tego faceta – mówi. Jej oddech okropnie cuchnie, a paznokcie wbijają się w moją dłoń, pozostawiając w niej mały plastikowy woreczek.
– A co, jeśli nie zechcę? – posyłam jej wilczy uśmiech.
– Ktoś młodszy i bardziej seksowny może go złowić – odpowiada, robiąc zadowoloną i przemądrzałą minę.
Nie wiem, czy to przez stres lub fakt, że puszcza oko do Edwarda, a może po prostu przez całą tę popierdoloną sytuację coś we mnie pęka. Zalewa mnie fala zimnego gniewu i zwijam dłoń w pięść.
Edward
Wszystko szło tak dobrze. Laurent był tym samym starym, luzackim biznesmenem, tak jak zapamiętałem. Kłamałbym, gdybym powiedział, że ani trochę mi go nie brakowało. Zawsze między nami jakoś dziwnie iskrzyło. Pozornie wydawałoby się, że nie mamy ze sobą nic wspólnego, zwłaszcza teraz, gdy już nie biorę. Jednak nadal ja i Laurent mamy to samo poczucie etyki. On nazywa to honorowym kodeksem. Dyskrecja, wzajemny szacunek i zapłata w chwili dostawy. To są proste, lecz skuteczne zasady, których Laurent przestrzega. Jeśli kiedykolwiek zostają pogwałcone, relacja biznesowa ulega przerwaniu i wyciągane są stosowne konsekwencje. Po prawdzie świat korporacji i ten niewiele się od siebie różnią, z wyjątkiem tego, że tutaj ludzie są mniej gołosłowni, gdy ci grożą.
Wszelako transakcja przebiegła pozytywnie i czekałem na właściwy moment, żeby poruszyć kwestię Jane. Byłem w trakcie komplementowania tego, jak Laurent przebudował klub, gdy kątem oka zauważyłem ruch. Kiedy obróciłem się, by spojrzeć, poczułem, że wolałbym umrzeć, w chwili, gdy pięść Lei zderzyła się ze skronią dziewczyny Laurenta.
– Leah! – Zrywam się, próbując ją chwycić, ale ona już czołga się po stole, starając się dorwać rudą.
Trzeba to Laurentowi przyznać – radzi sobie z tą sytuacją z typową dla niego królewską gracją. Wyślizguje się z boksu, uważając, by nie zostać uderzonym przez żadną z walczących kobiet, i przywołuje gestem Dre.
– Nie ma jak walka kocic, żeby ożywić atmosferę – chichocze, trącając mnie łokciem w żebra, gdy przypatrujemy się, jak Dre usiłuje odciągnąć Leę od rudej.
– Przepraszam – mówię do niego, robiąc ruch, by się wmieszać, ale on chwyta mnie za ramię, przytrzymując w miejscu.
– Tylko oberwiesz – mówi, kręcąc głową. – Poza tym za to mu płacę.
Dre w końcu cofa się, pochwyciwszy Leę w grube ramiona. Leah ma w obu pięściach rude włosy, a z jej pięknej twarzy nie schodzi gniew.
– To niezły kawał baby – komentuje Laurent, kręcąc głową.
– Nie będę się z tym spierał – odpowiadam, posyłając mu uśmiech pełen skruchy.
– Lepiej zabierz ją do łóżka, niech da w kość twojemu kutasowi – mówi, obdarzając mnie przyjacielskim uśmiechem, po czym poklepuje moje ramię.
Obracam się do niego, i zdaję sobie sprawę, że to ostatnia szansa, by go zapytać.
– Mogę zadać ci szybkie pytanie? – mówię, gdy podchodzimy do Dre.
– Lepiej niech będzie naprawdę szybkie – odpowiada, wskazując na Leę.
– Postaw mnie, ty pierdolony popaprańcu – krzyczy moja dziewczyna, gdy Dre zmaga się z utrzymaniem jej.
– Czy przewijały się tu ostatnio jakieś młodsze dziewczynki? Niska blondynka, dość ładna? – pytam od niechcenia, na tyle, na ile to możliwe, gdy Leah niemal przewraca kopniakami kilka stołów.
– Byłbym skłonny sądzić, że masz pełne ręce roboty z tą tutaj – komentuje Laurent, unosząc brwi.
– Nie! To nie tak. Ona jest tylko dzieciakiem, zdzirą, która wyciągnęła ze mnie kasę jakiś czas temu – mówię ze wzruszeniem ramion, powstrzymując się, by nie złapać Lei, gdy usiłuje się wyrwać z uścisku Dre.
– Nie zaopatruję dzieci – mówi Laurent, wygląda na urażonego.
Wpadam w panikę, uświadamiając sobie, że prawdopodobnie pogorszyłem sprawę.
– Bardzo przepraszam. Nie chciałem cię obrazić. Miałem tylko nadzieję, że wiesz, gdzie mogę ją znaleźć – kajam się, jąkając, i sam się łajam w myślach za tę gafę.
– Wyluzuj – śmieje się, klepiąc mnie w plecy. – Nie mam zamiaru robić z tego sprawy, ale nie zakładaj, że jestem jakimś stręczycielem dzieci tylko dlatego, że sprzedaję prochy i wyrywam laski. Bystrzak taki jak ty powinien mieć swój rozum i nie wplątywać się w takie gówno – beszta mnie ojcowskim tonem. – A teraz zabierz stąd swoją stukniętą dziewczynę, zanim wybije Dre zęby – nie przestaje chichotać, popychając mnie w stronę drzwi.
Otwieram je, a Dre delikatnie stawia Leę na jej własnych nogach. Leah nawet się nie odwraca, by cokolwiek powiedzieć, zamiast tego czym prędzej wypada z klubu.
– Powodzenia – mówi Dre, kręcąc głową.
– Dzięki – odpowiadam z nikłym uśmiechem i wychodzę, a drzwi za mną zamykają się z ciężkim, głuchym uderzeniem.
Nocne powietrze jest chłodne, znów zrywa się wiatr. Widzę, że Leah na mnie czeka na końcu uliczki.
– Poczekaj! – wołam, biegnąc, by ją dogonić.
– Proszę, powiedz, że to wszystko nie było na darmo – cedzi, splatając ręce.
– Chciałbym – odpowiadam, czując się pokonany i winny.
– Mówisz poważnie? ku***! – krzyczy, robiąc obrót, i popycha mnie do tyłu, na kontener ze śmieciami.
– Masz jakiś problem? – wrzeszczę, starając się odzyskać równowagę.
– Taki, że nie lubię dilerów – odpowiada, piorunując mnie wzrokiem.
– Leah, ja… – usiłuję tłumaczyć, ale ona wysuwa zarzuty:
– Ty… co? Nie pomyślałeś, że należało mnie ostrzec, w co się pakujemy? Sądziłeś, że sobie nie poradzę? Ty arogancki, zadufany w sobie draniu! – warczy, potrząsając skierowanym na mnie palcem.
To za wiele. Nie tylko na darmo ujawniłem żenujący fragment mojej przeszłości, ale do tego Leah wyraźnie czuje do mnie obrzydzenie. Nienawidzi mnie. Z pewnością tak jest, skoro użyła takich słów. Mrugam przez chwilę, niezdolny, by się odezwać i czuję, jak coś zimnego i ciężkiego przejmuje nade mną władzę. Na swój sposób jest to kojące.
– Cóż, nie powiedziałbym, że wdanie się w bójkę z dziewczyną dilera świadczy o tym, że umiesz sobie radzić w takich sytuacjach – odpowiadam zimno, unoszę wzrok i widzę, jak krew nabiega jej do twarzy.
– Pieprz się! – wybucha, sprawiając wrażenie nieco zawstydzonej, ale szybko przychodzi do siebie. – Co miałam zrobić? Siedzieć tam i zgrywać głupa?
– Nie, liczyłem na to, że potrafisz się pohamować – podkreślam ze spokojem, obserwując ją uważnie.
– Potrafię! Przecież nadal żyje, prawda? – odparowuje, zaplatając ręce na klatce piersiowej, ale widzę, że jej gniew przeradza się w frustrację. – Pierdolona suka! Szkoda, że nie słyszałeś, co do mnie powiedziała!
– Sądzę, że potrafię sobie wyobrazić, po tym jak pocierała mojego fiuta pod stołem – mówię, zdając sobie nagle sprawę, że jest dziś równie rozstrojona jak ja. Gdy jej oczy robią się większe pod wpływem napływającej ponownie furii, nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
– Ta pieprzona zdzira! – Leah dosłownie warczy, zaciskając pięści, i ogląda się za siebie, zerkając w stronę klubu.
– Chyba nie myślisz poważnie, żeby tam wrócić? – śmieję się i jestem zaskoczony dziwnym dźwiękiem. Śmiech nie powinien mnie szokować, lecz dzisiaj, na tle panującej beznadziejności ten moment się wyróżnia.
– Nie… cóż, może – odpowiada z figlarnym uśmiechem w kąciku ust, nadal spoglądając na pokryte rdzą drzwi do klubu.
– Ty chyba jesteś kompletnie pozbawiona strachu? – Widok jej zazdrości w jednej chwili tłumi we mnie resztki gniewu. Mimowolnie zmniejszam dystans między nami i obejmuję ją za szyję. Ciepło jej skóry, które wyczuwam dłonią, uspokaja mnie i pomaga rozjaśnić umysł.
– Chyba mas na myśli, że jestem kompletnie stuknięta – mówi ściszonym głosem, pochylając się, by wesprzeć swoje czoło o moje.
Potrzebuję tego. Bardziej niż kiedykolwiek. Ona ma w sobie siłę przyciągania, której nie potrafię się oprzeć – nawet, gdybym chciał, ale zrezygnowałem z tej walki już dawno temu. Ma rację. Powinienem był ją ostrzec, zanim poszliśmy do klubu. Biorę głęboki oddech, zbierając się na przeprosiny, i wtedy mój telefon w kieszeni zaczyna dzwonić.
– Lepiej to odbierz – mówi Leah, delikatnie naciskając silnymi dłońmi na moją klatkę piersiową.
Z jękiem sięgam po komórkę. Gdy tylko spostrzegam, że to Jasper, moje serce zaczyna bić dwa razy szybciej. Natychmiast odbieram.
– Jasper – ledwo udaje mi się powiedzieć. Leah przywiera do mojego boku, obejmuję ją w pasie, czekając na odpowiedź.
– Mam ją. – Głos Jaspera otrzeźwia mnie jak kubeł zimnej wody.
– To wspaniała wiadomość! – mówię. Przygniatający mnie ciężar staje się jakby nieco lżejszy.
– Edward – wzdycha z wyraźnym zmęczeniem w głosie – nie jest dobrze.
– Gdzie jesteś? – dopytuję się. W panice zaczynają mi się trząść ręce.
– Czy Leah nadal jest z tobą? – jego głos jest opanowany, zimny. Zbiera mnie na mdłości.
– Tak! A teraz powiedz mi, gdzie jesteś! – mówię niskim, groźnym tonem.
– Jesteśmy na ostrym dyżurze – brzmi jak ktoś pokonany. – Reanimują ją teraz, ale wzięła tak dużo, że… nie jestem pewien.
– Już jadę – rzucam i się rozłączam. Uczucie pustki w klatce piersiowej powraca. To była moja największa obawa. Teraz, gdy Alec nie żyje, Jane nie ma już powodu, by nie brać. Nie ma po co żyć.
Leah wpatruje się we mnie, na jej twarzy maluje się milion pytań. Zaczynam tłumaczyć, ale ona kręci tylko głową.
– Wyjaśnisz mi po drodze – mówi, biorąc mnie za rękę i splatając nasze palce. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 20:07, 26 Sie 2013 |
|
Okej, widzę, że kompletnie nie ma zainteresowania tym rozdziałem, w związku z czym chyba powinnam przerwać to tłumaczenie... a szkoda, bo zrobiłam już pół następnego rozdziału. Ale chyba nie ma sensu tłumaczyć, skoro nikt tego nie czyta |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 20:17, 27 Sie 2013 |
|
Dzwoneczku, przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale jak wspomniałam Ci na fejsie - przez długie dni męczył mnie okropny ból głowy, potem spadły na mnie inne sprawy. Dopiero dzisiaj jakoś zebrałam się w sobie, by coś napisać. Obawiam się, że odrobinę wyszłam z wprawy, od dawna nie komentowałam żadnych tekstów.
Zapomniałam jak bardzo lubię to opowiadanie, ale przypomniałam sobie o tym już po kilku zdaniach. Rozmowa na początku, odnośnie pochodzenia, rodziny i historii Edwarda była naprawdę smutna. Nie dziwię się, że Carlisle chce, by syn zerwał wszystkie kontakty z tamtymi ludźmi. Z drugiej jednak strony nie dziwię się również Edwardowi, że nie jest tego pewien, chciałby wiedzieć więcej o swojej rodzinie.
Fajnie, że Leah została pomimo wątpliwości. Bardzo podobała mi się scena w windzie, choć miałam ochotę rozkwasić Demetriemu nos. Lubię te delikatne nawiązania do sagi - jak chociaż w tej scenie, kiedy Jasper dotknął Jane i ona się uspokoiła.
Przykro mi z powodu Aleca, miałam nadzieję, że wszystko będzie z nim dobrze. Żal mi Edwarda, zależało mu na chłopaku(na Jane też) i czuje teraz, że zawiódł. Ta chwila kiedy upadł na ziemię i Leah do niego podeszła była ładna, choć smutna.
Jest mi również przykro z powodu Jane. Dziewczyna dużo przeszła, a teraz straciła bliską osobę. Mam nadzieję, że przeżyje i że dojdzie do siebie i że ktoś się nią zajmie, pomoże jej.
Podczas całej sceny w klubie, gdy spotkali się z Laurentem, byłam zdenerwowana, ale gdy Leah wdała się w bójkę, zaczęłam się śmiać, naprawdę. Ta dziewczyna jest niesamowita. Bałam się, że pokłócą się z Edwardem po wyjściu, ale tak na poważnie, że się rozstaną i w ogóle. Na szczęście, tak się nie stało i odetchnęłam z ulgą. Naprawdę lubię ich razem. Osobno też, ale razem są najlepsi. Niestety, potem zadzwonił Jasper i znów się zdenerwowałam.
Dzwoneczku, nie możesz mnie tak teraz zostawić! Musisz dać kolejny rozdział, bo jak nie dowiem się, co dalej, to chyba oszaleję. Chcę wiedzieć, co się stanie! Wiem, że mogę czytać po angielsku, ale uwielbiam Twoje tłumaczenie i to właśnie je chcę czytać. Przepraszam, że dopiero dzisiaj się odezwałam. Wstyd mi. Dziękuję, że wstawiłaś ten rozdział, za Twoją pracę i za wszystko inne. Jesteś naprawdę świetna.
Tulę mocno! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 20:14, 28 Sie 2013 |
|
Ach, Zuziu, lejesz miód na me serce... No przetłumaczę ten następny rozdział, choćby miał być tylko dla ciebie, o!
No ja jestem ciekawa zawsze, co inni myślą o danym rozdziale. Nie żeby wychwalać me tłumaczenie, tylko po prostu, jak jest odbierana treść...
Ja przyznam, że mną śmierć Aleca wstrząsnęła, bo rzadko który autor uśmierca swoich bohaterów, zwłaszcza gdy ich lubimy. Wyjątkiem jest Martin
Sama jestem ciekawa, co będzie dalej, bo... nie czytałam. Czytam, tłumacząc... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 0:06, 29 Sie 2013 |
|
Przetłumaczysz? Naprawdę? Dziękuję z całego serca. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Będę (nie)cierpliwie czekać. Warto.
Martin kiedyś odpowie za wszystko, co zrobił Ale tak serio, nie spodziewałam się, że Alec umrze. Myślałam, że wszystko będzie ok.
Nie czytałaś? Żartujesz, prawda? Myślałam, że Ty już wszystko wiesz i w ogóle! Teraz mnie zdziwiłaś. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pią 7:35, 30 Sie 2013 |
|
Nie żartuje. Na początku, zanim zdecydowałam się tłumaczyć, przeczytałam oczywiście całość - ale wtedy istniało kilkanaście rozdziałów. Potem już nie sprawdzałam, bo myślałam, że to tłumaczenie pójdzie mi znacznie szybciej
Nagle odkryłam, że jest zakończone, 30 rozdziałów, ale już nie chciało mi się "wyprzedzać" |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pią 23:04, 30 Sie 2013 |
|
Bardzo dawno nie komentowałam i mniej więcej tak dawno nie czytałam hetów, więc proszę o wybaczenie. Zabrałam się jednak za całość - a mówiąc całość, mam na myśli pełne zdaje się 311 stron! To moja odtrutka po 50 Twarzach Greya!
Pozwolę sobie cytować THE BEST OF:
Cytat: |
Houston, mamy problem.
Najpierw nie jestem pewna, co właściwie widzę. Okej, trzymam w ręku fiuta. W dotyku jest jak fiut.
Czuję, jak pulsuje w mojej dłoni i jak odpowiada drżeniem, gdy go lekko ścisnę. Ale nie przypomina żadnego z tych, które dotąd widziałam. Jedyna myśl, która przychodzi mi do głowy, gdy się na niego gapię to: hm… parówka w golfie. |
Za to wielbimy ten tekst! Za to wielbimy tłumacza! xD
Cytat: |
– Hej, zostawiłaś może kota, gdy ostatnio u mnie byłaś? – Brzmi ochryple i na pół śpiąco.
– Co takiego? Nie – śmieję się. Czasami zachowuje się tak dziwacznie.
– Och, bo mogłabym przysiąc, że kot mi nasrał do ust – jęczy. |
Czasami człowieka aż boli brzuch :P
Cytat: |
Gdy Leah zaczęła się poruszać, pomyślałem, że znowu ma ochotę na seks, ale po tym jak oberwałem kolanem w jajka, byłem pewien, że raczej próbuje mnie zabić. |
Z serii: inteligentnych przemyśleń :P
Jestem mile zaskoczona, że to opowiadanie wciąż po takim czasie mi się podoba! Nawet nie razi mnie specyficzna narracja pierwszoosobowa, która jest chyba charakterystyczna zmierzchowych ficków. Zdaje się, że saga została napisana w pierwszej osobie, więc to może dlatego?
Grunt, że tutaj wszystko wydaje się bardziej żywe i realne. Niemal można wszystkiego dotknąć, co staje się naprawdę trudne do czytania, gdy mamy tak wiele scen. Agresja Lei trochę mnie odpycha i te skrajne emocje, w które popada, ale wiele wyjaśnił wyjazd do La Push. Generalnie ten rozdział był jednym z moich ulubionych, bo Seth jest genialnym młodszym bratem - dokładnie taki powinien być. A do tego zasada ; żadnych gachów pod dachem! Bardzo ojcowsko.
Nie mogę przeboleć tego, że autorka pozbyła się Aleca. Zaczęłam poważnie lubić tę postać. Szczególnie po scenie z Lauren. Trochę zaskoczyło mnie, że autorka pokusiła się też o POV Aleca. Jakby nas chciała dodatkowo torturować, bo prawda jest taka, że gdybyśmy nie posiedzieli w jego głowie, gdybyśmy nie poczytali o jego układach z siostrą to ta śmierć nie zostałaby przez nas potraktowana tak osobiście.
Dziękuję za wspaniałą odtrutkę po 50TG
Całuję tłumaczę i urocze bety :*
Pozdrawiam
kirke |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Wto 21:40, 04 Mar 2014 |
|
Moje kochane czytelniczki! Pragnę was poinformować, że nie zaniechałam dokończenia tłumaczenia Confessions! Nie zdążyłam przed zamknięciem forum, ale... będę zamieszczać kolejne rozdziały na chomiku (link w pierwszym poście) albo nawet tu wkleję, bo jako moderator ciągle mogę... Ominą mnie tylko wasze komentarze tutaj, ale jeśli będziecie chciały/chcieli skomentować na chomiku, będę więcej niż wdzięczna, to mi doda skrzydeł. I jeżeli jesteście zainteresowane/i powiadomieniem o ukazaniu się nast. rozdziału, proszę, napiszcie do mnie tutaj na pw (nadal można pisać do siebie) a nie zapomnę o was.... Dziękuję, że byłyście/byliście ze mną... |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 22:30, 06 Gru 2015 |
|
No dobrze... po paru... latach nowy rozdział.
Tych, którzy kiedyś lubili to czytać i śledzili pokręcone losy Lei i Edwarda, zapraszam! Zresztą zapraszam każdego, kto ma ochotę poczytać :) Miałam nadzieję, że wstawię na początku weekendu, ale rozdział długaśny i się zeszło...
Mam nadzieję, ze jeszcze w grudniu wstawię następny rozdział albo dwa, ale zobaczymy - zależy od zainteresowania, czy w ogóle będzie
I już nie przedłużające tego wstępu...
22. Szaleństwo Ikara
Jasper
– Carlisle, nie ukrywaj niczego przede mną – charczę, starając się nie oddychać zbyt głęboko. Chyba mam pęknięte żebro. Ból, który czuję przy oddychaniu, nie grozi omdleniem ani nie wywołuje wymiotów, niemniej dokucza jak jasna cholera. Tyle już razy miałem złamane żebra, że potrafię rozpoznać objawy.
– Zapewniam cię, wyjdzie z tego. – Carlisle, wzdychając z rozdrażnieniem, prowadzi mnie do pustego wózka. – Proszę, usiądź i pozwól mi cię zbadać.
Pociąga wózek za sobą, po czym zasuwa wokół nas zasłonkę, tworząc pozory prywatności. Zasłonka nie eliminuje hałasów dochodzących z oddziału ratunkowego. Nadal słyszę kręcących się ludzi (choć ich głosy są zredukowane do szumu) starających się pomóc innym osobom z urazami, stale napływającym do szpitala. Poczekalnia była pełna, gdy przyjechałem, trzymając w ramionach nieprzytomną, półnagą Jane, owiniętą w stary wojskowy koc, który miałem w jeepie. Prawie nic nie ważyła – jak zraniony anioł…
W odpowiedzi na stoickie spojrzenia pielęgniarek zacząłem krzyczeć, chcąc, by dotarło do nich, ile heroiny widziałem w tamtej norze i że nie wiem, jak długo Jane jest nieprzytomna. Wrzeszczałem jak opętany, że umiera w moich rękach, a one po prostu stały i gapiły się na mnie.
Miałem szczęście – jedna z pielęgniarek znała Cullenów i pamiętała mnie z jednego z noworocznych przyjęć Esme. Nie miałem pojęcia, kim jest, na identyfikatorze widniało nazwisko: Cope. Przemawiała do mnie cichymi, uspokajającymi słowami, podczas gdy położyli Jane na wózku i czym prędzej powieźli korytarzem. Przeszedłem za nimi przez podwójne drzwi, oznaczone jako przejście wyłącznie dla personelu szpitala. Gdy wtoczyli wózek do sali, wokół zaroiło się od lekarzy i pielęgniarek. Jeden z nich usiłował mnie zbadać, ale się rozmyślił, gdy nakazałem mu spokojnym, acz groźnym tonem, żeby najpierw pomógł Jane.
Siostra Cope ujęła mnie za ramię i powiedziała, że zadzwoni po Carlisle’a. Zignorowałem zarówno ją, jak i ból, odmawiając wyjścia. Stałem jak na warcie i czekałem dotąd, aż usłyszałem na monitorze miarowy rytm serca Jane i poczułem na barku ciężar ręki Carlisle’a. Powiedział coś do strażników, którzy zmierzali w moją stronę, oraz do siostry Cope, pozbywając się ich wszystkich, po czym odwrócił się do mnie, przypatrując mi się z wyrazem troski na twarzy. Gdy tylko uspokoił mnie, że z Jane wszystko będzie dobrze, moje ciało zaczęło odczuwać skutki urazów i trochę się zachwiałem. Carlisle złapał mnie i zmusił, żebym pozwolił mu się obejrzeć. Niechętnie się zgodziłem, lecz natychmiast odmówiłem zaoferowanego fotela na kółkach. Pokuśtykałem za doktorem, nieco oszołomiony, zostawiając za sobą szlaczek z kropli krwi na białej podłodze.
– Nie chcę być utrapieniem – przepraszam go, przenosząc ciężar na niezranioną nogę, ale to tylko zaostrza ból w barku. – Po prostu się martwię. Nie mam pojęcia, ile tego jej dali, przecież ona jest niewielka jak motylek – mówię, krzywiąc się z bólu, a on pomaga mi usiąść.
– Uwierz mi, widziałem gorsze przypadki – zapewnia mnie swoim spokojnym, profesjonalnym tonem, wciągając parę niebieskich rękawiczek. – To o ciebie się martwię, Jasper.
– Czy to boli? – słyszę, jak pyta, a zaraz potem przenika mnie ból, na moment oślepiając. Zagryzam policzek od wewnątrz, by się pozbierać i nie zemdleć.
– Nie bardzo… – odpowiadam, zachowując na twarzy nieruchomą maskę. Carlsile nie przestaje uciskać palcami skrzepów na moim barku.
– Pewnie wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości – mamrocze, cofając się, by otworzyć szufladę wózka.
– Taaa, oberwałem też w nogę, ale również tak bardzo nie boli – kłamię, wzruszając ramionami na tyle swobodnie, na ile tylko pozwala mi palący ból, i mrugam, by powstrzymać łzy, które lada moment wypłyną mi z oczu.
– Mam zamiar przeciąć ci kurtkę i koszulkę – mówi doktor, dzierżąc w dłoni nożyczki, ale pośpiesznie kręcę głową i zsuwam kurtkę sam. Ten niewielki ruch wywołuje przenikliwy ból w górnej części ciała. Gdybym nie widział na własne oczy, przysiągłbym, że w moich żyłach płynie wrząca woda. Zaciskam zęby i jakoś daję radę.
– Alice mi ją podarowała i nie ma opcji, żebym przyniósł ją do domu w strzępach – tłumaczę, kładąc ostrożnie kurtkę obok mnie, na łóżku. Krew się spierze, a dziury można zacerować, ale prezent od Alice to skarb. Nie mógłbym znieść rozstania z nim.
Carlisle przygląda mi się z wyrazem troski i sympatii. Widzę, jakie to dla niego trudne – patrzeć, jak ktoś, kogo kocha, cierpi i zmaga się z bólem. Nie wiem, co takiego zrobiłem, by na to zasłużyć, tak samo, jeśli chodzi o Alice, niemniej czuję się wybrańcem.
– Wiesz, że lekarze są zobowiązani zgłaszać ofiary postrzelenia policji? – napomyka Carlisle, przecierając chłodnym, wilgotnym gazikiem moją ranę. Spodziewałem się, że będzie piekło, ale łagodzi ból.
– Nie nazwałbym siebie ofiarą – odpowiadam z uśmiechem, mając nadzieję, że doktor porzuci ten temat.
Poniosę wszystkie konsekwencje związane z tym, co dziś zrobiłem; bezpieczeństwo Jane było tego warte, a nawet więcej, ale nie chcę w oczach Carlisle'a uchodzić za słabego. Nie bardziej, niż na to wyglądam.
– No to masz szczęście, że to nie rana postrzałowa – mówi, puszczając do mnie oko, i wrzuca przesiąknięty gazik do czerwonego pojemnika na odpady biologiczne.
– Chyba tak – chichoczę mimo bólu.
Leah
Nienawidzę szpitalnego zapachu. I dlatego, między innymi, jestem bliska szaleństwa, będąc tutaj drugi raz w ciągu jednej nocy. Kompletna rozpacz Edwarda zmusza mnie do zachowania spokoju. Muszę się trzymać, bo on wygląda, jakby w każdej chwili mógł się załamać. Nieźle mi wychodziło, dopóki nie skręciliśmy za róg i zobaczyliśmy Jaspera.
– Co jest, do kurwy nędzy? – Słowa same mi się wyrywają, czym prędzej podchodzę do niego.
– Jak zawsze, dama – mówi. Jego twarz wykrzywia grymas bólu, chyba próbował się uśmiechnąć. Trudno to stwierdzić, bo zaciska zęby.
– Nie ruszaj się, proszę – głos doktora Cullena jest opanowany i profesjonalny, gdy przeciąga igłę przez ziejącą w ramieniu Jaspera ranę.
– Nic ci nie jest? – Edward wyjmuje mi te słowa z ust.
– To tylko draśnięcie, nic, czym należałoby się przejmować – odpowiada Jasper Edwardowi, ale wpatruje się we mnie i obejmuje mnie w pasie.
Wygląda, jakby potrąciła go ciężarówka. Siniaki i krew niczym piegi pokrywają jego bladą, już i tak wypełnioną bliznami, skórę klatki piersiowej. Prawe oko jest zaczerwienione, a pod nim widnieje ciemny siniak. Ponadto szrama na szyi i rozcięta warga. Mięśnie brzucha Jaspera napinają się z każdym ruchem igły, ukazując zarys starych ran i długo gojonych poparzeń, które zawsze mnie przerażały. Muszę się powstrzymywać przez walnięciem ojca Edwarda. Nie zdaję sobie sprawy, że się trzęsę, aż do chwili, gdy obejmuje mnie czyjeś ramię.
– Szszszsz… – mówi Jasper ochrypłym szeptem.
Spoglądam na jego twarz, ale on patrzy przed siebie, biorąc krótkie, płytkie oddechy. Nie dziwię się, że ucieka ode mnie wzrokiem. Wie, gdzie błądzi mój umysł. Jakbym mogła nie roztrząsać, skąd ma te wszystkie blizny i czy musiał do tego wrócić, by uratować Jane.
Przenoszę wzrok na poważne twarze doktora Cullena i Edwarda i zastanawiam się, czy zdają sobie sprawę, ile kosztowało Jaspera, żeby pomóc ich rodzinie. Wątpię, że opowiedział im o swojej przeszłości. Ja wiem tylko dzięki temu, że wymsknęło mu się, gdy byliśmy naprani tequilą i chciał, żebym poczuła się lepiej w związku z Samem. To chyba dobrze, że Cullenowie nie wiedzą, i lepiej, żeby nigdy się nie dowiedzieli. Są dobrymi ludźmi, ale trudno orzec, jak mogliby zareagować. Nawet poczciwi ludzie mogą nie chcieć, żeby ktoś taki jak Jasper umawiał się z ich córką. Dla mnie to nie ma znaczenia, ale ja rozumiem, że ktoś może popełnić wiele błędów i nadal być w głębi serca dobrym człowiekiem.
– Co się stało? – pyta Edward łamiącym się głosem, ze wzrokiem wbitym w Jaspera. Widzę poczucie winy w jego oczach, niemal lśniących bólem. Ciężko mi jest na to patrzeć, więc odwracam spojrzenie i staram się skupić na składaniu kurtki Jaspera. Jest na niej zakrzepła krew, cała kurtka się od niej klei. Krew maże mi palce i nagle czuję się brudna. Widzę na gładkiej tkaninie ciemne kółko, to bez wątpienia dziura po kuli. Wiem, jak to wygląda, bo wystarczająco często strzelałam z pistoletu do stracha na wróble, stojącego na polu za domem ciotki Ruth. Nawet polowałam z wujkiem Charliem i widziałam, co kula kalibru 45 może zrobić zwierzęciu. Krwawe wizje i zapach śmierci sprawiają, że zaczynam kasłać. Rzucam kurtkę z powrotem na łóżko i wycieram ręce w spodnie, po czym przenoszę uwagę na Jaspera.
– Była nieprzytomna, kiedy ją znalazłem. Pomyślałem, że najlepiej będzie przywieźć ją tutaj, gdzie ktoś może jej udzielić pomocy. – Głos mojego przyjaciela jest cichy, oczy ma utkwione w podłogę, mięśnie szczęki drżą.
Kłamie. Trudno to stwierdzić, chyba że przyłapało się go już wcześniej. Jasper przenosi wzrok na mnie i na sekundę wyraz jego twarzy się zmienia. Spojrzenie łagodnieje, mój przyjaciel przygryza dolną wargę. To niema prośba do mnie, żebym go nie wydała.
– Dobrze pomyślałeś – wzdycha Edward. Kiedy odwracam się od jego wdzięcznego spojrzenia, spostrzegam, że doktor Cullen nas obserwuje.
– Zrobiłeś wielką rzecz – dodaje doktor spokojnym tonem, wpatrując się we mnie, i przyciska bandaż do uda Jaspera. Pośrodku czystego, białego opatrunku pojawia się czerwona plamka, która coraz bardziej się rozrasta. Nie mogę oderwać od niej wzroku, aż Edward robi krok naprzód i przesłania mi widok.
– Dziękuję, Jasp… – Edward krztusi się pod koniec zdania.
– Nie ma za co, bracie – szepcze Jasper, kładąc pokrytą odciskami dłoń na karku Edwarda, i przyciąga go, by obdarzyć lekkim uściskiem. Ten gest powinien być niezręczny, ale wydaje się czymś tak naturalnym jak oddychanie, jakby byli połączeni. Czuję, jak ściska mnie w gardle, gdy widzę łzę spływającą po policzku Edwarda. Słyszę, że Jasper coś mówi, ale dźwięk jest stłumiony.
– Gotowe – oznajmia doktor z niezręcznym chrząknięciem.
– Świetnie – odpowiadam, czepiając się jego obecności jak tonący.
Jasper i Edward ciągle szepczą do siebie. Robię krok do przodu, próbując pomóc doktorowi Cullenowi posprzątać, bo nie wiem, co innego mogłabym zrobić.
– Leah, nie powinnaś dotykać tego bez rękawiczek – mówi Carlisle, delikatnie odsuwając mnie od małego naczynia w kształcie nerki, w którym leżą dwa pociski. To wyraźnie widoczne ołowiane kule, choć zanurzone w kałuży ciemnoczerwonej krwi. Dwie kule. Unoszę wzrok, chcąc spojrzeć na Jaspera, ale moje spojrzenie trafia na współczujący uśmiech doktora Cullena.
– Nic mu nie będzie – mówi, poklepując mnie po ramieniu.
Patrzę na urzekające rysy twarzy doktora, pragnąc, by jego uśmiech dodał mi otuchy, ale tak się nie dzieje. Carlisle nie kłamie, lecz nie bardzo mu wychodzi ukrycie tego, że sam się martwi. To tak, jakbyśmy oboje zaglądali sobie pod skórę. Mam ochotę krzyczeć. Namacalny strach i gniew unoszące się w tym pokoju przyprawiają mnie o ciarki. Doktor Cullen ściąga z silnych dłoni jaskrawo niebieskie rękawiczki i sięga, by dotknąć mojego policzka. Jego skóra jest zaskakująco zimna, ale przynosi dziwne ukojenie.
– Wiem – wzdycham. Nie mogę się zdobyć na to, by odsunąć się od jego kojącego dotyku. Obdarza mnie pełnym współczucia uśmiechem, który wygląda dokładnie jak uśmiech Edwarda, co jest przecież niemożliwe. Moje walące serce nie dostrzega różnicy.
– Jasne, że tak – odpowiada z kolejnym uśmiechem, który mógłby rozjaśnić nocne niebo, i przyciąga mnie do swojej piersi.
Nim się spostrzegłam, ojciec Edwarda mnie przytulił. Nagle czuję się mała i słaba, choć jestem tylko o kilka centymetrów niższa od niego. Lada moment z oczu trysną mi łzy, powstrzymanie ich jest wręcz bolesne. Carlisle przytula mnie i całuje czubek mojej głowy, jakbym była jednym z jego dzieci. To jest słodkie, ciepłe i cholernie dziwne.
– Doktorze Cullen... – Obok nas wyrasta pielęgniarka, kompletnie mnie zaskakując.
– Shelley. – Ojciec Edwarda obraca się do niej, rozluźniając uścisk. Pielęgniarka informuje go, że Jane jest stabilna i została przewieziona na górę, na oddział intensywnej terapii. Podczas gdy doktor jej dziękuje, wykorzystuję tę okazję, by uwolnić się z jego ramion. Wolałabym, żeby ten uścisk nie sprawił mi aż tyle przyjemności. Przyjmując gesty pocieszenia od Carlisle’a , czuję się zachłanna. Zawsze tak było.
– Idziemy? – Edward ma dziwny wyraz twarzy. Zdaję sobie sprawę, że nie patrzy na mnie, lecz na swojego ojca. Coś w jego spojrzeniu pełnym skruchy zmusza mnie do odwrócenia się. Czuję, jakby moją klatkę piersiową ściskało imadło, z każdą sekundą coraz mocniej.
– Powinieneś iść do domu – mówię do Jaspera, przybierając poważną minę.
– Wolałbym pójść z wami – odpowiada z bolesnym uśmiechem – żeby upewnić się, że Jane nic nie jest.
– W porządku – kiwam głową i gestem proszę Edwarda, by szedł pierwszy.
Jasper
Leah wygląda jak przerażony kot, Edward zaś jak skazaniec z celi śmierci. Nieźle się prezentujemy, jadąc tą najwolniejszą windą na świecie. Chciałbym móc powiedzieć coś, co dodałoby im otuchy, ale tak mnie boli, że nie potrafię wymyślić stosownych słów. W tej chwili nie jestem zbyt kreatywny.
– Jesteśmy – mówi Leah, gdy rozlega się dzwonek windy i drzwi się rozsuwają. Edward w milczeniu wysiada za nią, a następnie szybko przejmuje prowadzenie. Podchodzi do stanowiska pielęgniarek i podejmuje swobodną dyskusję. Zawsze zdumiewa mnie, gdy Edward twierdzi, że nie dogaduje się łatwo z ludźmi. Oni tańczą, jak im zagra. To smutne, że nie dostrzega swego wrodzonego talentu, ale może tak jest dla niego najlepiej. Ludzie, którzy posiadają władzę, nigdy nie powinni być tego świadomi, w przeciwnym razie wszystko idzie źle. Leah wie to równie dobrze jak ja, choć chyba przy Edwardzie o tym zapomina. Jakaś część mnie jej tego zazdrości.
– Czy ona ma zamiar mu tutaj obciągnąć? – zrzędzi Leah z obrzydzeniem, wpatrując się w młodą pielęgniarkę rozmawiającą z Edwardem. Dziewczyna swobodnie flirtuje, nic niezwykłego, gdy chodzi o Edwarda, lecz reakcja Lei przypomina reakcję rekina, który wyczuł krew w wodzie.
– Wyluzuj, skarbie, jeszcze ktoś pomyśli, że ci zależy – odpowiadam. Ledwo daję radę się uśmiechnąć, co boli jak jasna cholera, lecz warto zrobić Lei przytyk.
– Pierdol się – warczy, ale mimo to się uśmiecha. Wie doskonale, że nie ma sensu przede mną udawać. Przyłapałem ją, więc po prostu kiwa głową, akceptując ten fakt.
– Chodźcie – mówi Edward, machając do nas, po czym odwraca się i podąża korytarzem za pielęgniarką.
Gdy ruszamy za nimi, dostrzegam napięcie w sylwetce Lei, kładę więc rękę na jej ramieniu.
– Nieźle cie wzięło – chichoczę, przyciągając ją bliżej.
– Nie będę kopała leżącego – szepcze, strącając moją rękę, i przyśpiesza nieco, żeby dogonić Edwarda.
– Tylko jedna osoba naraz – mówi pielęgniarka, zatrzymując się przed zamkniętymi drzwiami.
– Bardzo dziękujemy za pomoc, Ashley – odpowiada Edward z miłym uśmiechem, wyciągając do niej rękę.
– Nie ma za co. Daj mi znać, jeśli będę mogła jeszcze w czymś pomóc, w czymkolwiek – Ashley podkreśla to wymownie, ale zaraz cofa się, gdy Leah wysuwa się do przodu. Nie widzę jej spojrzenia, jednak z tego, jak Ashley wykonuje odwrót, wnioskuję, że widok był bezcenny.
– Mam nadzieję, że nie zrobi wam różnicy, jeśli wejdę pierwszy – Edward się waha. Zerka przez ramię na drzwi, sprawiając wrażenie kompletnie przerażonego.
– Oczywiście, że nie – wzdycha Leah. Delikatnie odgarnia mu włosy z czoła i przesuwa palcami wzdłuż jego policzka.
Edward poddaje się jej dotykowi, cała jego postawa i wyraz twarzy zmieniają się, gdy patrzy na Leę. Moje myśli wracają do tamtego słonecznego popołudnia na stadionie, kiedy zobaczyłem ich razem, jak szli, trzymając się za ręce. Szczęście malujące się w jego spojrzeniu rozgrzewa mnie wewnętrznie. Szkoda, że nie mogę tego jakoś uchwycić, żeby mu pokazać, jak wygląda.
– Idź – mówi Leah, otwierając drzwi i popychając go za próg. I tak po prostu ta chwila minęła, krótka jak błyskawica, lecz gdy zamykam oczy, ciągle to widzę.
Biorę głęboki wdech. Czuję przenikający mnie dziwny, wszechogarniający spokój, moje kości wydają się lżejsze, głowa jest ciężka od przepełniających ją myśli. Świat zaczyna się kołysać, słyszę, jak Leah wymawia moje imię.
– Przepraszam – mamroczę, gdy prowadzi mnie do najbliższego krzesła – chyba adrenalina przestaje działać.
– Na pewno nic ci nie jest? – Obdarza mnie tym uroczym matczynym spojrzeniem, takim samym jak zawsze, gdy jestem pijany w sztok i gadam bez sensu.
– Nie martw się. Bywało gorzej – zapewniam ją, poklepując po udzie, i wyciągam przed siebie nogi, opierając się o ścianę za małym, plastikowym krzesłem. Nienawidzę się czuć jak olbrzym, a takie rzeczy dobitnie mi o tym przypominają.
– Jasper... mówi Lea zbolałym szeptem.
Zamykam na chwilę oczy, próbując przywołać obraz szczęśliwego Edwarda w miejsce wspomnienia krwawych zdarzeń tego wieczoru. To daremne, w ciemności moje myśli od razu wypełnia zamęt i makabra. Unoszę powieki, żeby piękna twarz Lei odgoniła niechciane wizje. Przez moment widzę inną twarz, to tylko złudzenie, ale sprowadza dawno zapomniany ból. Szybko odwracam się od Lei, a także od przeszłości, i próbuję się pozbierać. Leah przesuwa się obok mnie. Jej ciepła ręka zaciska się na moim nadgarstku, to mi pomaga powstrzymać łzy.
W końcu odwracam się ponownie do niej i spoglądam na zatroskaną twarz. Leah bardziej niż inni zdaje sobie sprawę, jak ciężko mi było zrobić to, co dziś zrobiłem, nawet jeśli nie zna szczegółów. Nie musi, potrafi to wyczuć, zupełnie jakby był to zapach na mojej skórze. I choć nie jest w stanie ukryć, jak bardzo ją ta wiedza przytłacza, nigdy nawet się nie zawahała, okazując mi lojalność. To kolejne błogosławieństwo, za które powinienem być wdzięczny.
– Nikt nie zginął – wzdycham, licząc na to, że usatysfakcjonuje ją ten strzępek informacji.
Nadal się we mnie wpatruje z troską, przez którą kąciki jej ust się marszczą.
– Zaopiekuj się nim i nie martw o mnie, księżniczko. – Obdarzam ją nonszalanckim uśmieszkiem sugerującym pewność siebie i staram się zignorować towarzyszący temu ból. Wyciągam rękę, by objąć dłonią jej policzek. Liczę na to, że moje przekomarzanie się odciągnie jej uwagę i trochę rozluźni atmosferę. Ciemne oczy Lei lśnią w jarzeniowym świetle. Wie, co usiłuję zrobić, i rozumie dlaczego. Wpatruję się w nią, starając się przekazać bez słów, że bardzo nie chcę o tym rozmawiać. Jej zaniepokojone spojrzenie przypomina mi Carlisle'a. I nagle ten niepokój znika, zastąpiony determinacją i dobrze mi znanym zirytowaniem.
– Dobra – rzuca. Pacnąwszy moją rękę, posyła mi uśmiech, mimo że wywraca przy tym oczami. – Przestań nazywać mnie księżniczką, pacanie.
– No i proszę, kto tu kogo kokietuje? – chichoczę, tłumiąc grymas bólu, i sadowię się z powrotem na krzesełku. Żałuję, że nie mam kapelusza, który zakryłby moje oczy.
Edward
Sala wygląda jak pieczara. Postać Jane, mała i blada, lśni w złotym świetle żyrandola. Nocne niebo na zewnątrz wygląda groźnie, złowieszczo. Przystaję przy krańcu łóżka i wsłuchuję się w jej cichy oddech. Przechodzi mnie dreszcz. To najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek usłyszałem.
Siadam na wąskim, plastikowym krześle i sięgam po jej drobną, bezwładną dłoń. Wydaje się taka lekka i wątła. Blada skóra Jane sprawia wrażenie rozciągniętej na sztywnych żyłach i ostrych kościach. Pod zamkniętymi powiekami widnieją fioletowo-szare sińce. Jasne włosy dziewczynki leżą na poduszce w tłustych strąkach. Jane wygląda, jakby zastygła – jak wymizerowana śpiąca królewna.
Pochylam się i przyciskając wargi do chłodnej skóry kostek jej dłoni, szepczę słowa przeprosin. Wyczuwam puls, staram się skoncentrować na tej odrobinie nadziei – daje mi pocieszenie, że może nie zniszczyłem tego życia. Zarozumialec. Leah tyle razy nazywała mnie aroganckim typem, że straciłem rachubę. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że miała w stu procentach rację. Byłem arogancki, sądząc, że mogę rozwiązać wszelkie problemy za pomocą pieniędzy i wpływów. Carlisle ostrzegał mnie tyle razy, że w życiu nie ma pewników, a tym bardziej w medycynie. Myśl pozytywnie, ale bądź przygotowany na najgorsze, Edwardzie. Oferuj pocieszenie, a nie obietnice, których nie jesteś w stanie dotrzymać.
Jestem kompletnym głupkiem, żałosnym idiotą. Przyciskam czoło do dłoni Jane, zamykam oczy i po raz pierwszy w życiu odmawiam modlitwę.
Emmett
– Nie chcę, żebyś stracił wspólne dni z rodziną Rose. – Mama próbuje się ze mną spierać, ale bez przekonania – i to mi wystarczy.
– Mamo, muszę zrobić rezerwację na samolot, a nie chcę tak kończyć tej rozmowy – wzdycham, opierając zesztywniałe plecy o ścianę. Małe, pojedyncze łóżko, które przydzieliła mi matka Rose, przyprawia mnie o ból kręgosłupa. Powrót do domu będzie ulgą.
– Dziękuję, kochanie – śmieje się Esme, choć w tym śmiechu pobrzmiewa raczej zmęczenie niż rozbawienie. – Wyślij mi swój plan podróży i ktoś cię odbierze.
Tam jest już późno. Albo wcześnie – zależy, jak na to patrzeć. Tak czy owak, słychać wyraźnie, że miała ciężką noc, a tato nadal jest w szpitalu.
– Tak zrobię. A teraz prześpij się trochę – mówię, wiedząc, że nie zmruży oka, dopóki ojciec nie wróci.
– Kocham cię – szepcze. Niemal słyszę w jej głosie tę dzielącą nas odległość. Serce mi pęka.
– Też cię kocham, mamo – odpowiadam. Odkładam słuchawkę, zanim się rozpłaczę.
– Co się dzieje? – Rose podchodzi i przytula się do mnie, oplatając długimi ramionami.
– Jedno z podopiecznych Edwarda ze schroniska... umarło – wyjaśniam. To takie dziwne – myśleć o śmierci kogoś, kogo życie tak naprawdę się nie zaczęło. – Przepraszam, kochanie. On mnie potrzebuje.
Obracam się i ujmuję w dłonie jej twarz. Mogę zetknąć palce i w ten sposób rękoma ją obramować. Zapominam, jak jest drobna – moja mała Tasmańska Diablica. A może takie sprawia wrażenie w porównaniu z moimi dłońmi. W tej chwili wygląda jak anioł, z tymi miękkimi lokami zebranymi na czubku głowy. To moja osobista cząstka nieba, cały mój świat, który trzymam w dłoniach.
– Powiem mamie, że musimy jechać – mówi, uwalniając się z mojego uścisku, ale chwytam jej ramię.
– Nie musisz – zaznaczam, mimo że w głębi duszy zaczynam się czuć lepiej na samą myśl, że będzie przy mnie. Nienawidzę pogrzebów. Rose potrząsa głową, uśmiechając się, po czym przyciąga mnie, żebym pocałował jej delikatne usta.
– Ależ tak, muszę – szepcze przy moich wargach.
Chciałbym poprosić ją o rękę właśnie teraz, tutaj, ale nie mam pierścionka, no i ciągle muszę porozmawiać z Edwardem na temat wyprowadzki. Rose delikatnie poklepuje mój policzek, po czym wychodzi z pokoju, żeby, jak sądzę, odszukać matkę. Zostaję z obrazem jej pupy w kształcie serca, wypełniającej ściśle bawełnianą pidżamę.
Jestem cholernym szczęściarzem... Największym na świecie.
Jasper
Zamykam drzwi tak cicho, na ile pozwalają mi obolałe mięśnie. Po co mam budzić Alice, jeśli mogę tego uniknąć? To była ciężka noc dla nas wszystkich, a w szczególności dla Edwarda. Przynajmniej mogę liczyć na to, że Leah o niego zadba. Nie jestem pewien, czy ona zdaje sobie sprawę, jak bardzo rozwinęło się między nimi uczucie i przywiązanie. Wkrótce to zauważy. Sądząc po tym, jak Edward przylgnął do niej, gdy wychodzili ze szpitala – to tylko kwestia czasu. Na samo wspomnienie się uśmiecham. Ta dwójka popaprańców zasługuje na trochę szczęścia. Szkoda, że musiało się ono objawić tuż po takiej stracie.
– Jasper? – Głos Alice odbija się echem od ścian naszego małego mieszkania. Serce wypełnia mi zarówno ulga, jak i poczucie winy. Choć chciałbym, żeby odpoczęła, niczego bardziej nie pragnę jak tego, żeby ujrzeć jej twarz.
– Wróciłem, kochanie – odpowiadam. Brnę naprzód, kuśtykając, i uderzam zranionym udem o krawędź kanapy. Ból przeszywa całą nogę, na moment tracę ostrość widzenia. Chwytam drżącą ręką szorstki materiał i czekam, aż cierpienie ustąpi. Lepiej byłoby, gdybym dał się zawieźć Carlisle'owi do apteki i wykupił receptę, ale przekonywałem go, że do rana nic mi nie będzie. Musiałem pojechać do domu.
Po kilku minutach znów widzę wyraźnie, ruszam więc korytarzem do prowizorycznej pracowni Alice. Światło jest tak jasne i rażące jak w szpitalu, ale ona go potrzebuje, żeby dobrze uchwycić kolory na płótnie. Nawet zakryłem okno starym kocem, bo skarżyła się, że wszelkie bodźce zewnętrzne ją rozpraszają.
Kiedy poznałem Alice, przysiągłbym, że ma drugą parę płuc zasilających jej gadatliwą osobowość. Zauważyłem, że dla Edwarda i Emmetta stanowi to pewne obciążenie, ale mnie wydało się niesamowicie urocze. Może zgodziłbym się z nimi, gdyby nie miała nic interesującego do powiedzenia, jednak tak absolutnie nie było. Moja dziewczyna potrafi rozmawiać z każdym, o wszystkim, i nigdy się w tym nie pogubić. Nigdy też nie stanowiło problemu, żeby o przedmiocie rozmowy miała choć minimalne pojęcie, a jej apetyt na wiedzę zawsze był niezaspokojony. Ona dostrzega tak wiele, że jej usta wręcz się męczą, próbując to wypowiedzieć. To dlatego malarstwo jest dla niej tak ważne. Jednym obrazem Alice potrafi wyrazić wszystko, co czuje.
– Co się stało? – Podchodzi do mnie i delikatnie obejmuje w pasie. We włosach ma grudki farby, a na twarzy rozmazane smugi. Pachnie olejem, kawą i łzami. Jej ubrudzone farbą palce przesuwają się po poplamionej krwią dziurze po kuli w mojej kurtce, ale Alice nie patrzy na mnie. O nic nie pyta. Ufa, że powiem jej tyle, ile będę mógł, kiedy będę gotów. Jej zaufanie jest niewzruszone niczym skała. Trzymam się tego jak przestraszony chłopiec. Potrzebuję jej tak bardzo, że czasami to uczucie mnie obezwładnia, ale jej wydaje się to nie przeszkadzać. Alice daje mi mnóstwo spokoju i miłości, tak po prostu, bez wysiłku. Żałuję, że nie potrafię jej ofiarować choć połowy tego, co przekazuje mi samym pięknym uśmiechem.
– Znalazłem Jane – odpowiadam, przyciskając wargi do jej czoła i obejmując najmocniej, jak mogę. Ból przenika moje zabandażowane ramię, ale chętnie go zniosę, byle by poczuć jej bliskość.
– Czy ona...? – Głos Alice jest cichym, zduszonym szeptem.
– Twój tata mówi, że nic jej nie będzie – zapewniam, przeczesując palcami jej krótką czuprynkę. Uśmiecham się, gdy moja ręka natrafia na przeszkodę z zaschniętej farby.
– Ała! – piszczy Alice, chwytając mnie za rękę, i ostrożnie uwalnia moje palce.
– Przepraszam, nie przemyślałem tego – chichoczę, rejestrując, że ból nie jest już tak dotkliwy, ale to pewnie dzięki wyczerpaniu, które zdominowało wszystko, czego moje ciało doświadczyło dziś wieczorem. Delikatnie się odsuwam i ruszam ku pustemu miejscu obok stojaka na gitarę.
– Gdzie idziesz? – Alice obraca się w moją stronę i wygląda na przestraszoną.
– Nigdzie – wykrztuszam, schylając się, żeby ostrożnie usadowić się na podłodze, po czym biorę Marię ze stojaka przy ścianie. – Pomyślałem, że może dobrze ci się będzie malowało przy muzyce.
– Och... – odpowiada, a grymas na jej twarzy przekształca się w promienny uśmiech, gdy zaczynam brzdąkać na strunach pierwsze akordy nowej piosenki, z którą ostatnio eksperymentowałem. Alice zaczyna podśpiewywać, obraca się do palety i chwyta za pędzel.
Leah
Edward stoi obok kanapy, zgarbiony, ze spuszczoną głową. To bolesne widzieć go w takim stanie i nie móc nic na to poradzić. Ściągam kurtkę, po czym starannie układam ją na oparciu. Za oknem purpurowo-różowy świt rozlewa się po niebie. Podchodzę bliżej. Wyciągam rękę, by odgarnąć Edwardowi włosy. Sterczą sztywno nad uchem w jasnomiedzianym pęku niczym kolce. Jego ściągnięte usta układają się w rozdzierający serce grymas, po twarzy spływa mu strużka łez, kapiąc na szorstkie obicie kanapy.
Kiedy wywlokłam go ze szpitala, po uzyskaniu od doktora Cullena obietnicy, że odwiedzie Jaspera, po prostu w milczeniu szedł za mną. Nie powiedział ani słowa podczas całej drogi do domu. Jakby był pustą skorupą, zdolny tylko do chodzenia i potakiwania, gdy zadawałam pytania.
– Powinieneś się przespać – szepczę, muskając palcem jego dłoń.
– Zasnąć? – Wydaje dźwięk, który jest czymś pośrednim między śmiechem a jękiem.
– Tak – odpowiadam, delikatnie popychając go w stronę korytarza. Patrzy na mnie, jakby miał zamiar zaprotestować, ale nagle na jego twarzy pojawia się wyraz pokonania. Cholera! Liczyłam na gniew. Umiem sobie radzić z gniewem, jestem bezradna wobec poczucia winy i bólu.
Wydaję stłumiony okrzyk, gdy wsuwa ręce w kieszenie moich dżinsów, przyciągając mnie do siebie. Czuję jego palce gmerające w przedniej kieszonce. Nie wiem, czy chcę go pacnąć w twarz, czy pocałować, ale nagle się odsuwa. Między jego palcami zwisa mały woreczek. Ogarnia mnie panika. Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam o tym, a nawet jest jeszcze gorzej – on nie zapomniał.
– Czekaj! – Chwytam go za nadgarstek i szykuję się na sprzeczkę.
Wygląda na zdezorientowanego i nieco zirytowanego. – Chcę to wywalić do kibla – odburkuje, wyrywając mi rękę, po czym rusza korytarzem ciężkim krokiem.
Nasłuchuję odgłosów z łazienki. Czekam na uderzenie klapy o ceramikę, po którym powinien nastąpić dźwięk spłuczki, ale nic nie słyszę. Zapada długa, ogłuszająca cisza. Gapię się na swoją kurtkę i biorę głęboki wdech, wyobrażając sobie, jak ją wkładam, wychodzę i wsiadam do furgonetki. Zamiast tego po prostu siadam i czekam.
Edward
Siedzę na opuszczonej klapie sedesu, gapiąc się na woreczek kryształków w mojej dłoni. Wszedłem tu przed chwilą ze szczerym zamiarem pozbycia się tego, tak jak powiedziałem Lei, ale tak nie zrobiłem. Znów składam obietnice, których nie potrafię dotrzymać. Śmieję się i kręcę głową, choć wcale mi nie do śmiechu. Łatwo jest zaliczyć dwanaście stopni, kiedy po prostu musisz wykonać zadanie. Kiedy ktoś nieustannie jest przy tobie, trzyma cię za rękę i przez cały dzień powtarza ci, że jesteś silniejszy niż twoje uzależnienie. Oczywiście, myślałem, że jestem ponad to. Pomijając moją zgodę na terapię, nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że mam problem. Nawet po przejściu leczenia. Jeszcze kilka sekund temu, zanim wszedłem do tej łazienki, sądziłem, że narkotyki były jedynie przejawem głupoty, błędem przeszłości. Teraz nie miałem już tej pewności.
Trącam palcem brzeg woreczka i obserwuję przemieszczające się wewnątrz kryształki. Małe i łatwe. Taki prosty sposób, żeby uciec od całego tego gówna, w które zamieniłem życie wielu osób. Demetri ostrzegał mnie, gdy pierwszy raz dał mi kokę. Powiedział, żebym zawsze pamiętał, że choćby odlot był najwspanialszy, i tak w końcu minie. Ekscytujące, zaje***te kłamstwo, ale to nadal kłamstwo. Nie zapominaj o tym, a nic ci nie będzie. Wtedy po prostu skinąłem głową, jakbym świetnie o tym wiedział, i zapewniłem go, że dam sobie radę, chociaż tak naprawdę nie zrozumiałem, o co mu chodziło.
Siedzę teraz tutaj i brakuje mi tego uczucia pewności siebie, tego przekonania, że panuję nad wszystkim. To było słodkie, kuszące kłamstwo. Ale jeśli miałbym uczciwie orzec, to nie potrzebowałem narkotyków, żeby się okłamywać. Smutna prawda jest taka, że nie panuję nad własnym życiem, odkąd Tanya odeszła. Tanya była jeszcze większym kłamstwem niż narkotyki. Oszukiwałem się od chwili, w której ją poznałem. Nigdy tak naprawdę nie dbałem o to, kim jest i czego chce. Ignorowałem każdą rozmowę o jej planach, karierze i marzeniach o podróżowaniu po świecie. Tak łatwo było mi uwierzyć, że zmieni zdanie, gdy się pobierzemy, gdy założymy rodzinę. Miałem wyłącznie wizję moichplanów na przyszłość – moją przyszłość. Moja własna rodzina – zawsze tego pragnąłem.
Kiedy Tania odeszła, wszystkie moje plany spaliły na panewce, marzenia rozsypały się jak domek z kart. To był ostateczny dowód na to, czego zawsze się obawiałem – że choćbym nie wiem jak się starał, nigdy nie będę taki jak Carlisle. Błędne założenia prześladowały mnie przez całe życie, zatruwając wszystko, co robiłem. To było nieuchronne, pewne. Moje życie było tragiczną lawiną błędów.
Jestem zmęczony działaniem i udawaniem, że wiem, co robię. Chcę przestać się martwić. Chcę wiedzieć bez żadnych wątpliwości, że coś w moim życiu jest prawdziwe, słuszne i trwałe.
Leah
– Edward – mówię cicho, dotykając jego ramienia. Zrywa się, zaskoczony, i wpatruje we mnie zapuchniętymi oczami.
– Przepraszam – mamrocze, potrząsając głową. Spogląda na woreczek, który upuścił.
Opieram się biodrem o blat, przygryzam wargę i nic nie mówię, gdy go podnosi. Dokładnie ogląda go przez chwilę, po czym zaciska na nim pięść. Wbijam wzrok w podłogę, robi mi się niedobrze. Czuję na sobie spojrzenie Edwarda, ale nie mam siły teraz się z tym zmagać.
– Leah... – zaczyna mówić. Słyszę w jego głosie poczucie winy i mam ochotę walnąć pięścią w lustro.
– Nie obchodzi mnie to – ucinam, podnosząc na niego wzrok. Zmuszam się, żeby poradzić sobie z bólem wypisanym na jego twarzy. – Skończyłeś z tym, prawda?
– Tak – odpowiada, nieco oszołomiony.
– Tylko to się liczy. – Wzruszam ramionami.
Wpatruje się we mnie przez kilka minut, nie potrafię dłużej tego znieść. Moja ręka sama się podnosi, jakby miała własny plan. Muskam kłykciami jego policzek, Edward zamyka oczy. Jest wstrząśnięty i się chwieje. Cofam rękę, obawiając się, że może zemdleć, ale on tylko się uśmiecha i na powrót otwiera oczy. Bez słowa wstaje i podnosi klapę. Opróżnia zawartość woreczka do miski klozetowej, po czym pustą folię również tam wrzuca. Dźwięk spłuczki odbija się głośnym echem od wykafelkowanych ścian ogromnej łazienki Edwarda, a on myje ręce. Odwracam się plecami od całej tej dziwności, która się właśnie zdarzyła, i wychodzę, kierując się do sypialni. Z westchnieniem kopię nogą drzwi. Wchodząc do pokoju, ściągam koszulkę, posyłam w powietrze buty i już mam pozbyć się dżinsów, gdy czuję na plecach dotyk jego skóry.
– Dziękuję – szepcze mi do ucha, obejmując mnie.
Jestem zmęczona, zirytowana i trochę podłamana, ale jego bliskość odsuwa wszystko inne na dalszy plan. Edward mamrocze mi do ucha, a ja skręcam głowę w bok, żeby przycisnąć policzek do jego czoła. Szybko chwyta mnie za szczękę, żeby odwrócić moją twarz do siebie, i nagradza namiętnym pocałunkiem. Mimowolnie jęczę pod wpływem jego tańczącego, elektryzującego języka. Doprowadził mnie od stanu kompletnego znużenia do bezsilności i napalenia jednym tylko pocałunkiem. Niski pomruk wydobywający się z jego gardła podsyca magię, której dokonują jego usta. On nie jest człowiekiem.
Przerywa pocałunek, obraca mnie w ramionach i przesuwa obie ręce na moje skronie. Przełykam z trudem ślinę mimo tego, że gardło mam ściśnięte, a potem podnoszę wzrok i nasze spojrzenia się spotykają. Jego oczy lśnią, jakby odbijały blask słoneczny, wpadający przez okno. Moje własne pieką i ściska mnie w klatce piersiowej. Jestem zmęczona bólem.
– Jesteś za bardzo wystrojony – rzucam. Brzmi to nerwowo i niezręcznie. Edward początkowo nie odpowiada. Uśmiecha się i muska kciukiem moją wargę. To taka niewinna pieszczota, ale przyprawia mnie o drżenie. Mam wrażenie, że moje usta zostały nagle podłączone do łechtaczki. Zanim jestem w stanie jakkolwiek zareagować, jego ręce zsuwają się z mojej twarzy na klatkę piersiową.
– Mógłbym to samo powiedzieć o tobie – chichocze cicho, pocierając wierzchem dłoni moje pokryte koronką piersi, po czym chwyta palcami sutki.
– O ku***! – stękam. Moje oczy fikają koziołka. Edward oplata mnie rękami w pasie. W ciągu kilku sekund tracę grunt pod nogami i ląduję na łóżku. Ręce Edwarda zajmują się moimi dżinsami, błyskawicznie rozpinają suwak, ściągają nogawki. Zdejmuję szybko biustonosz i rzucam na podłogę, a Edward stoi i patrzy na mnie.
– Edward – wymawiam jego imię, bo nie jestem w stanie powiedzieć nic mądrzejszego. Nie mam ochoty myśleć. Chcę tylko się pieprzyć i o wszystkim zapomnieć.
On ciągle mi się przygląda, przekrzywiając głowę, przez co włosy opadają mu na oczy. Widzę, jak napinają się mięśnie jego ramion, jakby walczył, żeby pozostać nieruchomym. Nie rozumiem dlaczego. Na jego twarzy maluje się wyraz koncentracji, zaczynam się zastanawiać, czy nie zasnął na stojąco. Unoszę nogę, żeby trącić go stopą, ale łapie mnie za kostkę. Ten ruch jakby na powrót go ożywił. Nagle napiera na moje nogi, jednocześnie je rozwierając, po czym opuszcza głowę między nie...
Zamykam oczy, zaciskając dłonie na pościeli, i pozwalam mojemu ciału zatracić się w odczuwaniu.
Edward
Trzymam ją mocno, rękami obejmuję jej biodra, przyciskając do materaca. Biorę głęboki wdech. Pachnie pożądaniem, podnieceniem i mną. To subtelna nuta, ale ją rozpoznaję, co sprawia, że ślina napływa mi do ust.
Leah wierci się i jęczy, czyniąc wysiłki, bym zmniejszył dystans i przypomniał sobie jej smak. Uśmiecham się, wzmacniając uścisk. Czuję się jak pijany. Trzymanie jej jest jak chwytanie błyskawicy gołymi rękami. Zaczyna przeklinać ochrypłym szeptem i w końcu przyciskam usta do jej rozgrzanej skóry. Wodzę językiem po drżącym udzie, jej pomruk frustracji sprawia mi przyjemność. Gdy całuję miękką skórę, Leah przekrzywia biodro, a mój język przesuwa się o kilka centymetrów od jej łechtaczki. Leah wygina się w łuk i z trudem łapie powietrze. Widok jej – otwartej i wijącej się pode mną pozbawia mnie resztek kontroli. Rozsuwam jej nogi szerzej i ustawiam się pod odpowiednim kątem. Kiedy kładę usta na jej wilgotnej cipce, mój język z łatwością się w nią wślizguje, nie napotkawszy żadnego oporu.
Leah krzyczy i uderza pięściami o łóżko. Trzymam jej nogi przyciśnięte i poruszam głową w stałym rytmie, pieprząc ja językiem. Przerywam co kilka ruchów, żeby górną wargą musnąć jej łechtaczkę. Nie będę w stanie długo utrzymać tego szalonego tempa, ale słysząc, jak Leah z trudem łapie powietrze, myślę, że nie będę musiał.
– Mocniej – charczy, wyginając się, żeby zanurzyć palce w moich włosach, po czym zaczyna poruszać moją głową. Przechodzi mnie dreszcz, gdy czuję jej paznokcie zatapiające się w mojej skórze, walczę z jej uściskiem, żeby móc ją ssać. Wrzeszcząc, Leah puszcza moje włosy i zaczyna wypychać biodra do przodu. Widok jej kompletnie zatraconej jest tym, co przesądza.
Cofam się, ściągając koszulkę Setha i dosłownie zdzierając z siebie dżinsy. Leah jest zdyszana i na wypieki, gdy wpełzam na nią. Jej długie nogi oplatają moje biodra, pochylam się, by poczuć smak jej warg. Wydaje jęk prosto w moje usta i chwyta mnie za kark. Czuję, jak mój penis pociera o jej wilgotną płeć, zamykam oczy, rozkoszując się tą nieprzepartą przyjemnością. Kiedy znów je otwieram, Leah wygląda na zatroskaną, zdenerwowaną. Odbieram to jako coś bardzo dziwnego – Leah Clearwater nigdy przecież się nie denerwuje. Jest nieustraszona, wzbudzająca lęk i moja. Ta ostatnia myśl wywołuje kolejną falę przyjemności. Muszę być wewnątrz niej, natychmiast.
Przesuwam się, ale ona powstrzymuje mnie, wpijając paznokcie w moje ramię.
– Muszę wziąć kondom – jęczę, próbując się jej wyrwać.
– Biorę pigułki – mówi szybko, jakby to było wyznanie.
Czuję ciężar w klatce piersiowej, kiedy zdaję sobie sprawę, co to znaczy. Dziwne uczucie wypełnia mnie od środka, oczy zaczynają piec, ściska mnie w gardle. Przełykam z trudem, głaszcząc dłonią jej policzek, patrząc jej w oczy. Próbuję coś powiedzieć, ale nie mogę sklecić słów.
Leah uśmiecha się do mnie, przesuwając rękę w dół,na mój brzuch. Chwyta mnie mocno i delikatnie ciągnie w stronę swojego oczekującego ciała. Wzdycha, gdy z powrotem zniżam się i przyciskam do niej. Całuję ją, próbując pokazać, ile to dla mnie znaczy, choć sam jeszcze do końca nie rozumiem. Oddaje pocałunek i obejmuje rękami moją szyję.
Kiedy wchodzę w nią, usta Lei otwierają się w niemym okrzyku. Całuję ją w brodę, nie spuszczając z niej wzroku, gdy docieram coraz głębiej. Nie mogę się nadziwić temu uczuciu. Jest jeszcze gorętsza i wilgotniejsza niż zaledwie kilka minut temu. Może jest inaczej dlatego, że nie ma już żadnej bariery między nami. Podnoszę się na łokciach, kładę dłonie po obu stronach jej twarzy i wciskam się w nią neico mocniej. Czuję każdy jej centymetr, nie chcę się zatrzymać. Chcę zapamiętać to, jak wygląda w tej właśnie chwili, co czuje. Wyczuwam bicie jej serca. Widzę, jak drżą jej wargi, jak zamyka oczy. Przenika ją dreszcz, który przechodzi na mnie. Wypowiadam jej imię, podnosząc się nieco, by przycisnąć wargi do jej skroni.
– Jeszcze – szepcze, poruszając biodrami. Wdzieram się jeszcze głębiej.
– Tak – odpowiadam z cichym syknięciem, i zaczynam poruszać biodrami.
Staram się to robić powoli, ale nawet najmniejszy ruch wyzwala ogromną falę doznań, coraz bardziej intensywnych. Leah szepcze i porusza się pode mną, wołając do mnie każdą częścią swojego ciała. Ten taniec zwala mnie z nóg, porywa wraz z wszystkimi tymi małymi aktami poddania. Jej mamrotane błagania, ręce ułożone otwartymi dłońmi do góry. To, jak przygryza wargę za każdym razem, gdy moje biodra dociskają do jej miednicy, i jak jej ciało przywiera do mojego, jakby było jego częścią.
Ona jest niebem, nie... jest domem. Ta myśl przetacza się przez mój umysł, wytrącając mnie z równowagi, i nagle reszta dzieje się sama.
Leah
Edward opada na łóżko, tuż obok mnie, z głośnym stęknięciem. Mrugam, żeby pozbyć się potu z oczu, i usiłuję złapać oddech. Tego potrzebowałam! Takiego oczyszczenia umysłu, zrzucenia całego tego stresu i smutku.
– Widzę, że nie muszę pytać, czy pomogło? – śmieję się, ścierając przedramieniem pot z twarzy, po czym próbuję się odwrócić na bok. Edward czepia się mnie kurczowo, wbijając mi paznokcie w biodro. Obracam się, żeby spojrzeć na niego, i widzę, że coś jest nie tak. Twarz ma zatopioną w poduszce, ramiona drżą. Czyżby płakał?
– Edward! – Szybko się przysuwam i próbuję go odwrócić. – Co się stało?
Przekręca się na plecy. Twarz ma mokrą i czerwoną. Przyciskam dłonie do jego policzków, żeby zwrócić jego uwagę. Patrzy na mnie z uśmiechem, obejmując długimi palcami moje nadgarstki.
– Nic... wszystko – wybucha śmiechem, który brzmi jak szloch.
Na widok jego bólu i zmieszania ściska mnie w sercu. Pochylam się, by go pocałować, mając nadzieję, że to pomoże, skoro seks nie zdołał. Edward przyciąga mnie i bierze w ramiona.
– Przepraszam – mówię przy jego ustach, walcząc ze łzami. To było głupie i egoistyczne robić to tak wcześnie. Wiem, że Edward przechodzi teraz piekło. Seks może być lekarstwem dla mnie, ale to nie znaczy, że dla niego też jest.
– Nie ma za co – mówi drżącym głosem, który jeszcze bardziej rozdziera moje serce. – Mnie nie jest przykro.
Wygląda, jakby mówił to szczerze, choć łzy płyną z kącików jego oczu. Przyciąga mnie z powrotem i znów całuje. Jego ramiona są jak ciepła, drżąca obręcz wokół mnie. Trzyma mnie blisko, a jego usta z wolna poruszają się po moich. Staram się odprężyć, lecz ciągle wydaje mi się, że zrobiłam coś nie tak.
– Jesteś pewien? – Odsuwam się, usiłując spojrzeć mu w oczy, żeby stwierdzić, czy nie kłamie.
Z promiennym uśmiechem przewraca mnie na plecy i wsuwa się między moje nogi. Wydaję stłumiony okrzyk, czując, jak jego penis ociera się o mnie w strategicznym miejscu. Cholera, szybko dochodzi do siebie. Nie żebym się skarżyła...
– Nigdy nie byłem niczego bardziej pewien – mówi, śmiejąc się, i wolno wchodzi we mnie ponownie. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 15:50, 10 Sty 2016 |
|
Pełen rozdział! Zdążyłam przed ponownym zamknięciem forum. Zapraszam! :D
23. Grzechy ojca
Leah
Kościół jest wielki, pusty i zimny. Przechodzą mnie ciarki po kręgosłupie, gdy idę marmurową podłogą, wzbudzając echo stukotem obcasów. Czuję się mała i bardzo samotna. Odwracam się, by spojrzeć na ogromne drewniane drzwi, i po raz setny rozważam wyjście stąd.
– Leah! – woła Emmett i nagle wyłania się przede mną jak ciężki kloc w czarnym, jedwabnym garniturze.
Nim zdążyłam się odezwać, podrywa mnie z ziemi w miażdżącym kości uścisku i okręca dookoła z zawrotną szybkością. Zamykam oczy, starając się to znieść. To jedyne, co można zrobić, będąc w łapach Emmetta.
– Em, postaw ją, zanim zwymiotuje. – Rose wybawia mnie, szepcząc prośbę. Karuzela się zatrzymuje. Całe szczęście.
– Przepraszam – mówi Em. Przed odzyskaniem gruntu pod nogami zostaję obdarzona jeszcze jednym, ostatnim uściskiem.
Kurczowo trzymam się napakowanego ramienia, po raz pierwszy zauważając, jak bardzo Emmett różni się fizycznie od Edwarda. Jest wyższy ode mnie, mimo tego, że mam buty na obcasach. Jego silne barki są niesamowicie szerokie. Skórę ma muśniętą opalenizną.
– Nie ma sprawy – zapewniam go, po czym daję mu cios w brzuch.
– Umpf! – Robi przedstawienie, zataczając się do tyłu niczym klaun.
Cholera, brakowało mi go. Zapomniałam już, jak wszystko wydaje się łatwiejsze w jego obecności. Potrafi sprawić, że się uśmiecham, rozbawić mnie. Emmett jest prawdziwym darem.
– Co u ciebie? – Rose dotyka mojego nadgarstka, próbując zwrócić uwagę, zanim Emmett wciągnie mnie w zapasy.
Obracam się do niej. Dostrzegam zmarszczki troski w kącikach jej pięknych niebieskich oczu. Wywołują we mnie poczucie winy. Pamiętam, co powiedziała mi na stadionie. Rose nie ma pojęcia, jak bardzo jej słowa mnie ranią. Skąd mogłaby wiedzieć? Nigdy nie rozumiała, jak nieziemsko jest piękna. Tak samo jak Edward.
– Radzę sobie – wzdycham, delikatnie się odsuwając. Ukradkiem przebiegam wzrokiem po ławkach w poszukiwaniu głowy z burzą brązowych włosów.
– Edward jest w pierwszym rzędzie – mówi Rose ze śmiertelną powagą. Zaciskam zęby. To potwierdza moje podejrzenia co do tamtego dnia na stadionie. Ona wie i nie pochwala tego. Patrzę na jej zachmurzoną minę i staram się wyglądać na równie wkurzoną. Rose nie ma prawa mnie osądzać.
– Dobrze wiedzieć – odpowiadam, po czym odchodzę boczną nawą. Wolałabym nie czuć się, jakby ktoś miał mi dać szlaban.
– Chodź, usiądź z nami – mówi Emmett, chwytając mnie z tyłu.
Ciągnie nas w stronę pierwszych rzędów, a ja usiłuję dotrzymać mu kroku. Kiedy popycha mnie, żebym usiadła, moim oczom ukazują się przepiękne, nastroszone włosy Edwarda. Serce zaczyna mi walić, gdy przesuwam się w ławce, by zrobić miejsce dla Emmetta i Rose.
Emmett
Edward jest drobny i blady. Ściska brzeg mównicy z taką siłą, że pobielały mu kłykcie. Jego spojrzenie mnie przeraża. Instynkt ochrony mojego młodszego braciszka przed bólem jest we mnie tak silny, że czuję skurcz pleców. Muszę się powstrzymywać, żeby pozostać na miejscu. Chciałbym się zerwać i stanąć obok niego, ale wiem też, że poczułby się upokorzony, gdybym przypuścił szarżę na podium, przewiesił go przez ramię chwytem strażackim i wybiegł z kościoła. Choć gotów byłbym to zrobić, żeby mu pomóc, dłoń Rose na moim udzie sprawia, że nie ruszam się z miejsca. Rose radzi sobie rewelacyjnie z trzymaniem mnie w ryzach, tak jak ją prosiłem.
Zanim wyszliśmy z domu, ostrzegłem ją, że nie potrafię znieść widoku Edwarda w takim stanie, nie po tym, co zaszło z Tanyą. Rose wywróciła oczami na moją prośbę, następnie obdarzyła mnie najsłodszym, najseksowniejszym, najbardziej oszałamiającym pocałunkiem i obiecała, że będzie mnie trzymać na krótkiej smyczy. Jestem w czepku urodzony.
– Alec Winter był dobrym człowiekiem. – Głos więźnie Edwardowi w gardle, przechodząc w dziwną chrypę. Edward odchrząkuje, następnie bierze głęboki oddech. Zginam i prostuję palce, żałując, że nie mogę nic zrobić, żeby to było dla niego łatwiejsze.
– Zawsze wnosił ze sobą radość – wzdycha, rozgarniając włosy palcami. Wbija wzrok w podłogę.
Boli mnie, gdy patrzę, jak się męczy, więc jak tchórz przenoszę spojrzenie na postawioną na trumnie fotografię. Spogląda z niej na mnie szczupły, uśmiechnięty chłopiec. Jego blada twarz, różowe policzki i jasnozielone oczy przypominają mi Edwarda. Kącik oka zaczyna mi drżeć, odwracam głowę i wtulam twarz we włosy Rose.
– Moje słowa nie oddadzą tego, kim był Alec. Wiem tylko, że dzięki niemu moje życie nabrało wartości. Swoją obecnością sprawił, że stałem się lepszą osobą. – Edward mówi ściszonym głosem, wzrok ma utkwiony w jakimś punkcie z tyłu kościoła.
– Moja mama powiedziała mi kiedyś, że anioły chodzą pomiędzy nami, nieustannie naznaczają nasze życie dobrocią, przynosząc nam oświecenie. Rozmyślam o tym, wspominając, jak Alec naznaczał każdego, kogo spotkał. Wszyscy pod jego wpływem się zmieniali. – Twarz Edwarda się wykrzywia, sylwetka garbi. Prostuję się, ale to Leah pierwsza zrywa się z ławki i rusza w stronę podium. Alice się przyłącza i we dwie stają po obu stronach Edwarda, biorąc go pod ręce. Prowadzą go z powrotem na miejsce obok mamy, a potem wracają na swoje. Kiedy Leah siada obok mnie, otaczam ją ramieniem.
– Dzięki – szepczę, ściskając ją i całując w skroń.
– Nie ma za co – wzrusza ramionami, patrząc przed siebie. Mój mały żołnierz.
Uśmiecham się i poklepuję ją po barku. Jasper ustawia na podwyższeniu jakiś sprzęt. W ręce trzyma mały instrument, który wygląda jak gruba, miniaturowa gitara.
– Co to jest? – pytam cicho Rose.
– Mandolina – odpowiada szeptem. Nie mam pojęcia, czym, do cholery, jest mandolina, ale kiwam głową, jakbym wiedział. Opieram się o ławkę, czekając na to, co Jasper zrobi z tą swoją małą, brzuchatą gitarą.
– Nie znałem Aleca długo, ale zapewniam was, że teraz, gdy odszedł, nigdy nie będę już taki sam – mówi Jasper ochrypłym głosem. Po czym bez słowa zaczyna grać.
Jasper śpiewa jak pijany anioł. Większość facetów wyglądałaby idiotycznie, grając na mandolinie, ale on czyni to z dumą. Śpiewa z przekonaniem, oczy ma zamknięte, a jego twarz ukazuje kalejdoskop emocji. Smutek, oczarowanie, nadzieję. Ta ostatnia sprawia, że czuję ścisk w sercu i obejmuję mocniej obie moje dziewczyny. Rose ściska moje udo i obdarza mnie życzliwym uśmiechem, ale Leah sztywnieje. Domyślam się, że nie chciała tu przyjść. Nienawidzi pogrzebów, ma zresztą ku temu powody, ale jesteśmy rodziną i Edward potrzebuje nas teraz bardziej niż kiedykolwiek,
Leah
Jest zimno i wilgotno, ale przynajmniej nie pada. Musieliśmy dojechać z katedry St. James do parceli Cullenów na cmentarzu Lake View. Czasami zapominam, jak bogata jest rodzina Edwarda. Przypominam sobie to właśnie w takich momentach jak ten, gdy wysiadam z przedłużonej limuzyny, do której Emmett i Rose siłą mnie wepchnęli po nabożeństwie. Cała rodzina mogłaby się w takiej zmieścić, ale ten samochód był tylko do dyspozycji Rose i Emmetta. Podróż na cmentarz upłynęła w niezręcznym milczeniu. Nawet Emmett nie jest w stanie wykrzesać z siebie beztroski po czymś takim, po byciu świadkiem załamania Edwarda i wysłuchaniu mowy podstarzałego katolickiego księdza o tym, jak to zbawienie duszy ma źródło w naszych dobrych uczynkach. Prędzej piekło zamarznie, niż dostrzegę sens w tym bełkocie.
– Dzieci, możecie mi pomóc z kwiatami? – Esme wyrasta obok mnie, jakby się zmaterializowała z nicości. Jedyne, na co mnie stać, to przytaknięcie jak małpa.
– Jasne, mamo – odpowiada Em, po czym chwytając mnie za rękę i obejmując z drugiej strony Rose, ciągnie nas za swoją matką. Dochodzimy do imponującego żywopłotu przedzielonego kutą żelazną bramą imitującą smukłe, wygięte drzewa i zwieńczoną łukiem, na którym widnieje nazwisko Cullenów. Między literami C i E zwisają metalowe listki ostrokrzewu. Kiedy przechodzimy przez bramę, spostrzegam, że żywopłot to właśnie ostrokrzew i że parcela jest ogromna. Rzędy nagrobków, posągów i obelisków pokrywają obszar większy od mojego mieszkania.
– Jest ich tyle, że ludzie nie będą mieli gdzie stanąć – mówi Esme, prowadząc nas do najdalszego rogu, w którym stoi namiot. To wygląda, jakby ktoś wyrzygał na niego połowę kwiatów dostępnych w mieście.
– Może przeniesiemy je pod żywopłot, żeby można było stanąć przed nimi – odpowiada Rose, wysuwając się do przodu, żeby pomóc Esme podnieść ogromny wieniec w kształcie podkowy, który jest niemal tak wielki jak one.
– Lepiej pomóżmy, zanim zrobią sobie krzywdę – chichocze Emmett i podbiega, żeby uchronić matkę przed upadkiem na nagrobek.
Edward
Leah wygląda pięknie w tej czarnej sukience. Jej długie, opalone nogi połyskują w rozproszonym świetle słońca przesączającym się przez chmury. Wiatr rozwiewa jej włosy we wszystkie strony, kiedy razem z Emettem zmagają się z olbrzymią urną z białymi różami i liliami. Nie umalowała się, ale zupełnie tego nie potrzebuje. Jej skóra lśni, a oczy błyszczą, gdy reaguje śmiechem na jakąś uwagę mojego brata. Na widok ich razem czuję kiełkującą zazdrość. To głupia, irracjonalna reakcja, tym bardziej, że wczorajsze popołudnie spędziłem u jubilera, upewniając się, iż pierścionek zaręczynowy, który Emmett wybrał dla Rose, został zmniejszony do odpowiedniego rozmiaru. On nigdy nie umiał takich rzeczy załatwiać, a ja potrzebowałem czegoś, co odciągnie moje myśli od Aleca i stłumi tęsknotę za Leą.
Minęły dwa dni, odkąd opuściła mój dom, a mnie wydaje się, że upłynęła wieczność. Nie spałem prawie w ogóle, przez większość nocy leżąc i gapiąc się w sufit. Od czasu do czasu pisałem do niej esemesy i odpowiadała, zazwyczaj zdawkowym nakazem, żebym poszedł spać, po którym następował komentarz na temat mojego penisa.
– Emmett! – Leah wydziera się na cały cmentarz.
Podrywam się, przeszukuję wzrokiem teren i widzę, jak zwisa z rąk Emmetta, centymetry od ziemi. Em się śmieje, ciągnąc ją w górę, a ona wali go w klatkę piersiową. Jej piękne usta wykrzywiają się w grymas, gdy obrzucając mojego brata przekleństwami, próbuje się uwolnić. Widzę, jak marszczą się kąciki jej oczu, kiedy usiłuje powstrzymać uśmiech, jak strzepuje trawę z łydki. Patrząc na nią, tęsknię za dotykiem jej skóry.
– Przyjechali – szepcze Carlisle, kładąc mi dłoń na ramieniu.
Kiwam głową, dostrzegając zatrzymujący się przy krawężniku karawan. Idę w stronę namiotu, żeby zająć miejsce obok Ojca Robertsa, a Carlisle i Emmett przyłączają się do niosących trumnę. Carlisle nie zgodził się, żebym ja również ją niósł. Obawiał się, że znowu mogę zasłabnąć, więc czekam przy grobie. Staram się nie myśleć o tym, że położą Aleca obok mojej biologicznej matki. Esme była tak samo stanowcza w sprawie pochowania Aleca w grobowcu Cullenów, jak wtedy, gdy tłumaczyła mi, dlaczego ciało mojej matki zostało tam złożone. Elizabeth dała nam najwspanialszy prezent. Jeśli to nie czyni jej rodziną, to nie wiem, co innego mogłoby to uczynić – oświadczyła z takim przekonaniem, jakby mówiła o Bogu i przebaczeniu. Nie potrafiłem znaleźć argumentów przeciw, jednak mimo to nie czułem się z tym dobrze. Nazwisko Winters zostało wygrawerowane eleganckim pismem na bladym marmurze nagrobka. Jest dopasowane do nazwiska Elizabeth, co wydaje się stosowne, bo to jedyne dwa nazwiska, które nie są Cullenami.
– Oddychaj, kochanie – mówi Esme, całując mnie w policzek i pociągając w kierunku czarnych, składanych krzeseł, ustawionych obok grobu. Kiedy siadamy, widzę liczne twarze przyjaciół i rodziny, tych, którzy przyszli okazać swoje wsparcie. Ciotki, wujkowie, kuzyni, współpracownicy. Wszyscy zwołani przez Esme, biorą udział w pogrzebie uciekiniera, którego nigdy nawet nie poznali. Gdy spoglądam na ich blade, ściągnięte twarze, mam wrażenie, jakby w pewien sposób dźwigali ten przytłaczający ciężar żałoby razem ze mną. Jest ich tak wielu, że straciłem rachubę. Zebrali się dookoła namiotu, stojąc blisko, razem, tak jak postępują wszystkie rodziny w podobnych sytuacjach.
Obok Rose dostrzegam Leę. Trzymają się za ręce, obserwując ciągnący powoli kondukt. Twarze Jaspera i Carlisle'a podtrzymujących trumnę z przodu nic nie wyrażają. Demetri i Carl pośrodku stanowią dziwną parę. Emmett i Felix idą ze spuszczonymi głowami, niosąc tył trumny. Ich wzrost i szerokie barki sprawiają, że wystają ponad tłum. Nie zauważyłem nigdy wcześniej, jak bardzo są do siebie podobni.
Esme wsuwa swoją dłoń w moją, kiedy stawiają trumnę tuż przede mną. Sprawia wrażenie mniejszej, niż sądziłem. To przypomina mi, jak bardzo młody i wątły był Alec, gdy umarł. Myśl ta wywołuje ścisk w moim sercu. Muszę nabrać powietrza, żeby się nie rozpłakać.
– Dziękuję wszystkim, którzy postanowili towarzyszyć rodzinie Cullenów w ich dzisiejszym żalu. W takich chwilach dobrze jest oprzeć się na tym, co zakotwicza nasze dusze w niebie. Miłość naszych rodzin i wiara w Boską mądrość są latarniami rozświetlającymi naszą drogę, nawet w najciemniejszej godzinie. – Ojciec Roberts kontynuuje przemowę, a tymczasem opiekun pogrzebu wciska guzik i trumna powoli zostaje opuszczona do ziemi.
Patrzę, jak Alec znika z mojego życia. Mam wrażenie, że tysiąc małych haczyków rozrywa moje serce i pociąga mnie w dół razem z trumną.
Leah
– Dziękuję, że przyszłaś – mówi Edward. Brzmi srogo i poważnie. Spojrzenie jego zaczerwienionych oczu jest matowe.
– Ile spałeś? – Odgarniam mu włosy, wystawiając jego twarz na słońce, które uwidacznia trwałe cienie pod oczami.
– Nie tyle, ile mógłbym, gdybyś była ze mną – odpowiada, chwytając moją dłoń. Przyciska usta do moich palców.
– Przestań odciągać moją uwagę i odpowiedz – besztam go bez przekonania. Zabieram rękę, rozglądając się, czy nikt tego nie widział. Większość krąży bez celu wokół samochodów, czekając, aż Esme zakończy obchód. Po wszystkim poprowadzimy pochód z powrotem, na stypę. Na szczęście wszyscy są zbyt pogrążeni w żalu i zagubieni, by zwrócić na nas uwagę.
– Nie wiem, po co pytasz, skoro znasz odpowiedź. Dostałaś moje nocne esemesy. – Śmiech na chwilę rozświetla twarz Edwarda, po czym gaśnie, a ja wyczuwam, ze ktoś za mną stoi.
– Leah, wybacz, czy mógłbym porozmawiać przez chwilę z Edwardem? – Omal nie wyskoczyłam ze skóry, słysząc głos doktora Cullena. Udaje mi się jednak ukryć zaskoczenie, gdy odwracam się i uśmiecham do niego.
– Nie ma sprawy – odpowiadam i odchodzę, ale Edward chwyta mnie za rękę.
– Muszę z tobą porozmawiać, zanim znikniesz – mówi z takim uśmiechem, jakby jego ojciec nie stał tuż obok. Jak dotąd, nikt niczego nie podejrzewa, ale to nie potrwa długo, jeśli Edward będzie mnie dotykał w taki sposób, nie wspominając o tym cholernym uśmiechu.
– Nigdzie się jeszcze nie wybieram – mówię, uwalniając się z jego chwytu i obdarzając doktora uprzejmym skinieniem głowy. Udaje mi się odejść kilka kroków, po czym oglądam się na Edwarda i widzę, że nadal na mnie patrzy tym maślanym wzrokiem. No ku***!
W tej chwili jest tak niesamowicie piękny i rozczulający, że aż trudno mi odwrócić wzrok. Biorę głęboki oddech. Upłynęły już dwa dni, odkąd byliśmy razem, ale to nie ma znaczenia – ciągle czuję na skórze jego dotyk i jego smak na ustach.
– Nie odchodź – wyszeptał mi do ucha, przyciągając mnie do siebie. Poczułam na plecach dotknięcie jego drżącego, twardego penisa, dłonie chwytające mnie za biodra i zęby zatapiane w skórze mojego barku.
– Edward... – wyjęczałam cicho błagalnym tonem, gdy przewrócił mnie na brzuch. Powinnam wyjść, ruszyć się ale on nie pozwalał mi odejść.
– Powiedz jeszcze raz moje imię, tak samo... – wycharczał mi w szyję, przeciągając językiem wzdłuż mojego barku, a potem w dół pleców.
Chciałam wyśmiać jego władczy, zmysłowy ton, ale nagle mój mózg i ciało przestały współpracować. Zadrżałam i zaczęłam wić się pod ciałem Edwarda, jęcząc jego imię w materac. Rozsunął mi nogi i przycisnął gorące, wilgotne usta do moich pleców u podstawy kręgosłupa. Słyszałam, jak szepcze tuż przy mojej skórze, i kiedy już mi się zdawało, że rozumiem, co mówi, zatopił zęby w moim pośladku, gryząc brutalnie. Ból niczym impuls elektryczny przeszył mnie aż do łechtaczki i eksplodował falami przyjemności. Zaczęłam łapać powietrze jak dusząca się ryba, moje ręce opadły bezużyteczne nad głową.
– Nie odchodź – zadźwięczał surowy głos, wywołując we mnie dreszcz pożądania.
Wzięłam głęboki wdech, żeby oczyścić umysł i się pozbierać, a także przypomnieć sobie, od czego cała sprzeczka się zaczęła. Chciałam pójść do domu, bo musiałam rano iść do pracy, a potem pojechać na lotnisko po Emmetta i Rose. Życie toczyło się swoim torem, niezależnie od tego, co się wydarzyło, ale Edward chciał pozostać w łóżku bez końca, na co nie mogłam pozwolić, nieważne, jak bardzo sama bym tego pragnęła.
Zrobiłam wydech w pościel i przekręciłam się, żeby go widzieć. Klęczał za mną, trzymając ręce na moich biodrach, a wyraz jego twarzy sprawił, że nagle miałam wielką ochotę skłamać.
– Nie możemy się wiecznie ukrywać – wyszeptałam, podnosząc się, żeby również uklęknąć.
– Wiem – ustąpił. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. – Ale zawsze można próbować.
W końcu się roześmiałam, i przytaknęłam.
Coś dotyka mojej ręki, wyrywając mnie z zamyślenia. Wzdrygam się i spoglądam prosto w uśmiechniętą twarz Demetriego.
– Cóż za miłe spotkanie – mówi, otaczając mnie ramieniem.
Jasper
– Nie wiem, po co on tu przyszedł – jęczy Jane, starając sie schować za Alice, co jest raczej komiczne. Obie są podobnego wzrostu i to wygląda tak, jakby Alice wyrosła druga głowa.
– Wydaje się słodki – zauważa Alice, tłumiąc chichot i bezceremonialnie gapiąc się na Emmetta i Felixa, pogrążonych w rozmowie.
Emmett gestykuluje przesadnie, po czym odbiega kilka kroczków do tyłu i naśladuje łapanie piłki. Felix się śmieje, potakując żywiołowo. Kontynuują swoją animowaną konwersację, podczas gdy Rose rzuca nam błagalne spojrzenia. Jej oczy proszą nas o interwencję, ale teraz najwyższym priorytetem jest cierpienie Jane. Wzruszam ramionami i obdarzam Rosalie przepraszającym uśmiechem. Celuje we mnie pojedynczym wymalowanym paznokciem, po czym robi zdecydowany krok do przodu, by walnąć Emmetta w ramię.
– Jasper, proszę, nie każ mi się teraz zajmować tym bagnem...
Cały humor pod wpływem minionej chwili znika, gdy spostrzegam jej oczywiste zażenowanie, ale za tym kryje się coś jeszcze. Spojrzenie jasnoniebieskich oczu Jane przenosi mnie z powrotem do miejsca, gdzie kilka dni temu ją znalazłem. Wspomnienia tamtych okropności ciągle są w niej żywe, co widać po jej zaczerwienionych policzkach i drżeniu dłoni.
– Janey... – mówię cicho, powoli unosząc rękę, by dotknąć ramienia dziewczynki.
– Nie! – Odtrąca uderzeniem moją dłoń i cofa się o parę kroków. Oczy ma szeroko otwarte i zaślepione strachem.
– Hej. – Alice wychodzi przede mnie, chwyta Jane za ramiona i potrząsa nią lekko.
Jane mruga, kręci głową i nagle cienie znikają, zastąpione łzami. Wolałbym, żeby nie musiała tu być, ale nalegała. Chciała tu przyjść dla Aleca. Jednak za wcześnie znalazła się poza schroniskiem, mimo że na jednodniowej przepustce.
– Chodźmy do samochodu – mówię, dotykając pleców Alice, i posyłam Jane pocieszający uśmiech.
Podchodzimy do limuzyny, którą Esme wspaniałomyślnie dla nas zorganizowała. Już wsiadamy, gdy nagle słyszę znajomy głos rzucający przekleństwa. Oglądam się za siebie i widzę Leę rozmawiającą z Demetrim. Facet obejmuje ją i pochyla się ku niej. Szlag mnie trafia na widok jej zaperzonego wyrazu twarzy i jego zadowolonego uśmieszku.
– Hej – mówi Alice, ciągnąc mnie za koniec krawata, by zwrócić moją uwagę – co się dzieje?
– Powinienem coś zrobić – odpowiadam, wskazując na tę scenę.
– Idź, zanim ona go zabije – jęczy Alice, popychając mnie w kierunku Lei i dając mi klapsa w tyłek.
– Tak, proszę pani – chichoczę i odchodzę.
To tylko kilka kroków. Demetri szepcze coś do ucha mojej przyjaciółki. Leah wygląda na znużoną i wkurzoną, jej oczy lśnią powstrzymywanymi łzami.
– Odwal się od niej – burczę, chwytając go za ramię i odpychając.
– Uważaj na mój garnitur – skarży się ten mały, chudy pasożyt, ale go ignoruję. Obejmuję Leę i odciągam od niego. Rzucam mu przez ramię mordercze spojrzenie.
– Nic ci nie jest? – Patrzę jej w oczy, ale odwraca spojrzenie.
– Jasne... tak – odpowiada Leah głosem, w którym pobrzmiewa rozpaczliwa nuta, co rozdziera mi serce. To niemal brzmi, jakby się bała. Czy on jej groził? Myśl, że ten gad mógł przyczynić się do jej strapienia, napełnia mnie gniewem.
– Zapamiętaj, co ci powiedziałem, Leah. – Ta pogróżka jest kroplą przepełniającą czarę.
– Odejdź – dosłownie warczę, obracając się, by stanąć z nim twarzą w twarz. Popycham Leę za siebie. Walczę z pragnieniem zatopienia pięści w jego buźce.
– Może byłbyś łaskaw nieco spuścić z tonu. Zwłaszcza po bajzlu na Beacon Hill, który musiałem posprzątać w ten weekend – mówi, demonstracyjnie strząsając kurz z rękawa marynarki.
– Leah, możesz dać nam chwilę? – Staram się zapanować nad głosem, żeby nie podejrzewała, że coś jest nie tak, lecz to nie działa.
– Nie, Jasper. Sama dam sobie z tym radę – zaczyna się spierać, ale jej przerywam.
– Leah! – Obracam się, by chwycić ją za ramiona i patrzę jej prosto w oczy. – Proszę.
Przygląda mi się przez dłuższą chwilę, po czym w końcu, dzięki Bogu, wzdycha i odchodzi.
– To była przyjemność, jak zawsze – woła za nią Demetri, a potem zwraca się do mnie. – Jeśli nadal będziesz posuwał się za daleko w stosunku do mnie, sprawię, że wylądujesz w celi w San Quinton, zaraz obok twojego tatuśka.
– Nie wiem, za kogo się uważasz, ale zapewniam cię, że jeśli w jakikolwiek sposób ją skrzywdzisz, zabiję cię – mówię cichym głosem, w którym czai się groźba. Podchodzę wolno do niego, aż niemal stykamy się klatką piersiową.
– Dlaczegóż, u licha, miałbym skrzywdzić pannę Clearwater? – Uśmiecha się, grając niewiniątko i udając znudzenie. Jednocześnie ostrożnie się cofa.
– No właśnie, dlaczego? – Gładki, aż za znajomy głos odciąga moją uwagę od Demetriego. Spoglądam w twarz Ara Gallo. – Panna Clearwater jest przyjaciółką Cullenów i zasługuje na szczególne traktowanie.
– Co pan tu robi? – Cofam się, gdy sunie w moją stronę, stawiając ostrożne kroki i podpierając się laską z kości słoniowej.
– A gdzie miałbym być? Chcę okazać szacunek Cullenom i upewnić się, że ich dobra passa nadal trwa – odpowiada z uśmiechem, który przyprawia mnie o dreszcze. Chudym palcem postukuje w dolną wargę. – Och, pragnę też przekazać wiadomość. Twoja matka bardzo tęskni za tobą i chciałaby, żebyś przynajmniej do niej napisał.
– Czy to groźba? – Walcząc ze strachem pełznącym wzdłuż kręgosłupa, spoglądam mężczyźnie prosto w oczy.
– Ależ nie. Jak wspomniałem, zależy mi jedynie na tym, by chronić Cullenów – odpowiada z ujmującym uśmiechem, podchodząc do mnie powolnym krokiem.
– A ja najwyraźniej stoję temu na przeszkodzie? – mówię, wskazując skinieniem głowy na tego uśmiechającego się węża, który stoi za nim.
– Demetri ma prawo mieć własne zdanie, ale nic ci nie grozi, dopóki dzięki tobie Alice jest szczęśliwa – zapewnia mnie Aro, lekko poklepując po barku. – Mógłby ją spotkać o wiele gorszy los niż poślubienie Whitlocka, nawet jeśli jest on draniem i mordercą.
Nie odpowiadam, za to długo spoglądam mu w oczy w milczeniu, po czym odwracam się plecami do niego i jego węża. Przegrałem wystarczająco wiele bitew, żeby nauczyć się, kiedy należy odpuścić. To właśnie chwila, w której powinienem się wycofać. Groźby Ara są tylko groźbami. Nic mu nie da skrzywdzenie mnie, ale nie jestem pewien, jakie są jego intencje wobec Lei.
Carlisle
– Powinienem był cię posłuchać! Gdybym cię posłuchał, może by do tego nie doszło – kaja się Edward. Ma przybite i pełne smutku spojrzenie.
– Edward! – Chwytam go za ramiona i lekko nim potrząsam. – Ani przez sekundę nie wierz, że to twoja wina. Pamiętasz pierwszą rzecz, którą ci powiedziałem na temat bycia lekarzem?
– Porażki są nieuniknione – mówi cicho, podnosząc na mnie oczy wypełnione łzami.
– Nie – wzdycham, starając się, by w moim głosie nie było słychać frustracji. – Czasami, niezależnie od tego, jak dobry jesteś lub jak bardzo się starasz, ludzie umierają. To nieuniknione, nieodłączne, że prędzej czy później wszyscy spotykamy się ze śmiercią.
– Ale... mogłem... powinienem... – znów zaczyna się spierać, więc ucinam to.
– Edward, proszę... – Widząc jego rozpacz, nie mogę zapanować nad głosem. Chciałbym, żeby zrozumiał, że to nie jego brzemię. – Nikt nie był w stanie temu zapobiec, przysięgam.
Mięśnie na twarzy Edwarda drgają, przyciągam go do siebie, gdy wstrząsa nim szloch. Przytulam go, przeklinając własną głupotę. Sądziłem, że rozwiążę wszystko za pomocą twardej ręki, że Edward bez zastrzeżeń odwróci się od Volt. To nigdy nie miało być dla niego łatwe, nieważne, co by zrobił, jednak od dnia w którym się urodził, toczy nierówną walkę.
– Myślę, że powinieneś wziąć sobie wolne. Wakacje – szepczę, przeczesując palcami niesforne włosy, i mam nadzieję, że mnie słucha.
– Ale schronisko... Jest za dużo... – zaczyna protestować. Ponownie mu przerywam:
– Złożyłem podanie o urlop w szpitalu. Zajmę się schroniskiem, gdy cię nie będzie – przekonuję go, ściskając mocniej jego ramiona. – Zastanów się nad tym.
– Przepraszam za najście. – Melodyjny głos Ara zaskakuje mnie. Edward sztywnieje.
– Nic się nie stało – odpowiada, uwalniając się z mojego uścisku, następnie odwraca się, żeby przywitać mężczyznę uprzejmym uśmiechem. – Przepraszam, nie podziękowałem ci wcześniej za to, że poświęciłeś czas, by tu przyjechać.
– Nonsens, synu – wzdycha Aro, poklepując ramię Edwarda. – To ja powinienem przeprosić. Powinienem był uczynić więcej dla biednego Aleca.
Ręka Edwarda zaczyna drżeć, on za chwilę znowu się załamie.
– Edward, chyba chciałeś coś powiedzieć Lei, zanim pójdzie – wcinam się. Z ulgą spostrzegam, że cała jego postawa zmienia się w ciągu kilku sekund.
– Tak – mówi, obdarzając mnie wspaniałym uśmiechem. Odwraca się w stronę Ara. – Wybacz, proszę, muszę iść.
– Ależ oczywiście, nigdy nie należy pozwolić kobiecie czekać. – Aro chichocze dobrodusznie, a Edward pośpiesznie odchodzi.
– Jak śmiesz tu przychodzić? – szepczę, oglądając się za siebie, by upewnić się, że Edward tego nie słyszy.
– Twoja żona mnie zaprosiła. Pomyślałem, że to wspaniałomyślnie z jej strony, biorąc pod uwagę okoliczności naszego ostatniego spotkania – odpowiada Aro. Obraca się, by rozejrzeć się wśród nagrobków. Na jego widok przechodzą mnie ciarki. Jest bardzo chudy i wątły. Niegdyś czarne i długie włosy zamieniły się w dostojną srebrną czuprynę, sięgającą jedynie do kołnierzyka koszuli. Wydaje się, jak by to było wczoraj, gdy razem wyśmiewaliśmy się ze starości. Wierzyliśmy, że zestarzejemy się razem. Tyle się zmieniło od tamtej pory... Mam wrażenie, jakby to było w innym życiu. Pod wieloma względami tak jest – bo odwróciłem się od tamtego życia, choć to Aro pierwszy odwrócił się ode mnie.
– Nie sądzisz, że dość już zrobiłeś? – upieram się, ignorując powolne, niemal bolesne ruchy, które wykonuje.
– Nigdy nie można zrobić dość dla rodziny – uśmiecha się, rzucając mi w twarz moje własne słowa.
Żałuję, że nie wiem, jak on to robi – upokarza ludzi samą modyfikacją zdania i z uśmiechem na ustach, jakby serwował ciasto na niedzielne śniadanie. Kiedyś opowiadał mi, że bycie zimnym draniem rani go, że nocami rozpamiętuje każdą okrutną rzecz, jaką powiedział, wspomina każdą osobę, którą skrzywdził. Zawsze wyobrażałem sobie, że umysł Ara jest jego własnym piekłem, niekończącą się pętlą grzechów, które nigdy nie zostaną mu wybaczone.
– On nie jest twoją rodziną, już nie – mówię, robiąc krok do przodu. Nagle czuję się jak głupiec. Zawsze górowałem nad nim wzrostem, nawet gdy byliśmy młodzi, ale teraz różnica wydaje się niemal komiczna. Jego sylwetka skurczyła się pod wpływem choroby i wieku. Aro przygląda mi się z uniesioną jedną brwią, tym nieznacznym gestem rzucając mi wyzwanie i skutecznie kopiąc mnie w zadek. To spojrzenie trafia mnie między oczy niczym kamyk z procy Dawida.
– On zawsze będzie moją rodziną – wzdycha, przenosząc ciężar ciała i przekrzywiając głowę. – To bez znaczenia, ile czasu minęło albo jakich kłamstw mu naopowiadałeś. Nic tego nie zmieni.
– Uwielbiasz to, prawda? Zatapianie w nim swoich szponów? – Krztuszę się. Przerywam, by się opanować. – Uważaj, Aro. Edward jest o wiele mądrzejszy ode mnie i bardzo szybko przejrzy twoje kłamstwa.
Zamykam oczy. Wtedy widzę jedynie jego poważny, zachęcający uśmiech pierwszego wieczoru, kiedy poznaliśmy się na przyjęciu bożonarodzeniowym u Kendricków. Oczarował mnie w kilka minut, zasypał komplementami, upoił alkoholem, ale przede wszystkim ujął mnie okazywaną uwagą. Po latach bycia ignorowanym przez ojca było to dla mnie objawieniem.
Paplałem jak głupi przez prawie godzinę, a on słuchał z pobłażliwym uśmiechem.
– Nie wiem, czy to zbyt wiele, że chciałbym, aby opieka zdrowotna była dostępna dla wszystkich, bez względu na dochód. – W końcu przestałem siorbać wino i zarumieniłem się, uświadamiając sobie, iż od dłuższego czasu tylko ja mówiłem.
– Spodziewasz się więc, że to bogaci poniosą koszty opieki zdrowotnej, nie wspominając o wzrastających kosztach badań medycznych? – Przemawiał lekkim, zaciekawionym tonem, przyciskając krawędź kieliszka do martini do pulchnej dolnej wargi. Pomyślałem, że nigdy nie widziałem mężczyzny z tak pełnymi, miękko wyglądającymi wargami. Odepchnąłem wówczas tę myśl jako dziwaczną i wywołującą pewien niepokój.
– Cóż, korporacje, a nawet rząd, mogą dofinansowywać badania – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Zdałem sobie sprawę, że być może to mnie przerasta.
– Ach, ale bez napływu dochodów od klientów, pozyskanych z rynku farmaceutycznego oraz specjalistycznych terapii, byłoby niemożliwe pokrycie kosztów badań naukowych przez firmy. – Westchnął, wypił resztę martini i odstawił kieliszek na najbliższy stolik. – Nadal funkcjonujemy w kapitalistycznym społeczeństwie, mój drogi chłopcze, i bez dolarów konsumentów runąłby cały przemysł medyczny. Socjalna opieka zdrowotna jest pięknym marzeniem, ale również ma wielkie wady.
Wpatrywałem się w niego w osłupieniu. Ogłupiały nie wiedziałem, jak zareagować. Policzki mnie piekły, gdy chłonąłem jego współczujący, niemal protekcjonalny uśmiech. Aro Gallo był tylko o pięć lat starszy ode mnie, a czułem się jak dziecko u stóp mistrza. Przełknąłem mimo suchości w gardle i zmusiłem się do wydobycia głosu.
– Przepraszam – wykrztusiłem, odstawiając swój kieliszek, po czym odwróciłem się, by odejść.
To było bardzo nieuprzejme, ale nie miałem innego wyjścia. Od gwałtownej potrzeby ucieczki trzęsły mi się ręce, gdy szedłem skręcającymi korytarzami, szukając jakiegoś miejsca, w którym mógłbym dojść do siebie. Dałem nura w uchylone drzwi i znalazłem się w zacienionej bibliotece. Kiedy usiadłem na małej skórzanej kanapie naprzeciwko pustego kominka, zastanowiłem się, co takiego było w tym mężczyźnie, że tak mną wstrząsnęło. Był niższy ode mnie o dobre piętnaście centymetrów, lecz mimo niewielkiej postury emanował mądrością i siłą. Moja najlepsza przyjaciółka – Esme, która nas sobie przedstawiła, ostrzegała mnie, że przy spotkaniu twarzą w twarz Aro może mi się wydać zbyt przytłaczający. "To trochę tak jak z piciem porto po raz pierwszy. Mnóstwo bodźców, po których jesteś pobudzony i gotowy stworzyć poezję, która zmieni świat".
Esme studiowała pielęgniarstwo i razem ze mną pracowała dobroczynnie w schronisku w weekendy, ale miała serce poety. Doskonale potrafiła też ocenić ludzi, więc zaufałem jej, gdy powiedziała, że będę nim oczarowany. Podczas gdy mój umysł wirował, a dłonie się trzęsły, rozmyślałem, jak bardzo jej słowa były prorocze. Musiałem się uspokoić i znaleźć jakiś sposób, by wyjść, przeprosiwszy wpierw za moje nieuprzejme zachowanie.
– Ach, tu jesteś. – Podskoczyłem, słysząc głos Ara, który właśnie obchodził kanapę.
– Przepraszam – rzuciłem bez zastanowienia, usiłując wstać, ale powstrzymał mnie, kładąc mi rękę na udzie.
– Ależ nie, proszę – westchnął, wspierając się nieco na mojej nodze, gdy siadał obok. Otarł się lekko o mnie, przesuwając, by spojrzeć mi w oczy.
– Powinienem już iść – wymamrotałem, ale się nie poruszyłem.
Aro uśmiechnął się do mnie. Poczułem, że jestem rozpalony, co tylko wzmogło moje zażenowanie.
– Powinieneś się odprężyć – wyszeptał, muskając opuszkiem palca mój policzek. Po czym pochylił się, by mnie pocałować.
– Carlisle – wzdycha Aro, przesuwając palcem po moim policzku. Gdy czuję dotyk jego miękkiej, zimnej skóry, dociera do mnie, że płaczę. – Wiele bym dał, by móc to wszystko cofnąć i uzdrowić naszą relację. Ale tu nie chodzi o nas. Tu chodzi o Edwarda i o to, co jest dla niego najlepsze.
Mówi tym swoim rozsądnym głosem, tym, którego lubi używać na młodych idealistów, którzy wierzą, że mogą zmienić świat miłością i nadzieją.
– Sądzisz, że wiedza o Kajuszu jest tym, co dla Edwarda najlepsze? – Otwieram oczy i absorbuję widok tego uschniętego starca. Tylko tyle zostało z mojego dawnego kochanka.
– Sądzę, że będzie się zastanawiał dotąd, aż pozna prawdę – mówi, cofając dłoń. – Nie potrzebuję twojego pozwolenia, ale wiem, że Edwardowi byłoby łatwiej z twoim błogosławieństwem. Proszę, Carlsile, on jest wszystkim, co mi zostało po Kajuszu.
Wiecznie chodziło o Kajusza. I zawsze miałem o to żal. Nie o to, że dla Ara brat okazał się ważniejszy, ale o to, jak to na mnie wpłynęło. Wierzyłem, że jestem dobrym i kochającym człowiekiem, nawet wspaniałomyślnym. Kiedy Aro mnie zostawił, ujrzałem siebie po raz pierwszy. Gniew i zazdrość skręcały mi wnętrzności, wywołując nienawiść do wszystkiego, co mi o nim przypominało. Bez niego stałem się pusty i słaby.
– Tu się ukryłeś! – Głos Esme przerywa tę chwilę i daje mi sposobność, żeby się pozbierać.
– Esme, jesteś jak zawsze urocza! – mówi Aro, wykorzystując swój firmowy wdzięk.
Obracam się i widzę żonę w uścisku mojego dawnego kochanka. Esme uśmiecha się szczerze, delikatnie obejmując kruche ramiona mężczyzny. Podnosi na mnie wzrok, a ja mam wrażenie, że z serca spada mi wielki ciężar. Zanim poznałem Ara, nigdy nie sądziłem, że mógłbym się zakochać w mężczyźnie. Kiedy mnie zostawił, byłem przekonany, że już nikogo nigdy nie pokocham. Esme udowodniła, że się myliłem. Tak jak robi to każdego dnia.
Moja najlepsza przyjaciółka była przy mnie, kiedy nagle zostałem sam, i pomogła mi stanąć z powrotem na nogi. Pokazała mi, że mam w sobie siłę, której nie byłem świadomy, i kiedy w końcu zaleczyłem złamane serce, nauczyła mnie znów kochać.
– Mam nadzieję, że nie przyszedłeś wywołać kłótnię? – żartuje sobie z Ara, uwalniając się z jego uścisku, by zająć miejsce przy moim boku.
– Ależ skąd, pani Cullen – odpowiada Aro ze szczerym uśmiechem, po czym zwraca swoje zmęczone oczy na mnie. – Proszę, przemyśl to, co powiedziałem. Chciałbym spędzić dni, które mi zostały, z moim bratankiem.
Waham się z udzieleniem odpowiedzi. Czuję, jak Esme ściska mnie w pasie. Ból w piersi odzywa się słabo.
– Edward wie, że Kajusz jest jego ojcem. Co zrobi z tą wiedzą, to jego wybór, nie mój – mówię, ujmując dłoń Esme, i odwracam się od niego, żeby objąć moją żonę.
– Dziękuję ci, Carlisle – szepcze Aro z wyraźnym wysiłkiem w tak gładkim zazwyczaj głosie.
Nie słyszę, jak odchodzi, ale poznaję, że go nie ma, po tym, jak napięcie opuszcza ciało Esme.
– Dobrze zrobiłeś – szepcze przy moim policzku, po czym przyciska wargi do moich ust.
Mam nadzieję, że ma rację.
***
Drogi Carlisle'u,
Żałuję, że nie mogłem zrobić tego osobiście, ale nie było czasu. W chwili, gdy piszę ten list, Kajusz jest przetrzymywany przez policję. Jakaś dziewczyna oskarżyła go o gwałt i na domiar złego miał przy sobie znaczną ilość kokainy, gdy go aresztowano. Proszę, nie osądzaj go, zanim nie poznamy szczegółów. Znam mojego brata i mimo nieroztropności, jaką wykazuje od czasu do czasu, zwłaszcza w przypadku brania narkotyków dla rozrywki, mogę cię zapewnić, że nie jest gwałcicielem.
Skontaktowałem się z Matką i dalej potoczyło się tak, jak należało się spodziewać. Kiedy tylko minął jej napad włoskiej histerii, zgodziła się wysłać fundusze na kaucję dla Kajusza i zaangażować w tę sprawę rodzinną firmę. Jednak pod jednym warunkiem. Jestem pewien, że domyślisz się, jaki warunek postawiła.
Carlisle, jeżeli jest coś, w co nigdy nie powinieneś zwątpić, to jest to moja miłość do ciebie. Nasz wspólny czas był skarbem, którego nie jestem wart. Często rozmawialiśmy o miłości, jaką darzymy nasze rodziny, i o ich znaczeniu w naszym życiu. W świetle tego żywię nadzieję, że zrozumiesz wybór, którego musiałem dokonać. Nie był on łatwy. Nawet po podjęciu decyzji jestem pewien, że zawsze będę żałował, że cię poświęciłem, ale nie mogę odwrócić się od Kajusza. Jestem dla niego... jedynym ojcem, jakiego kiedykolwiek miał, i choć udowodniłem, że słabo się spisuję w tej roli (sądząc po ostatnim incydencie), nie jestem w stanie go porzucić.
Kiedyś zostaniesz ojcem – cudownym, kochającym i troskliwym. Jestem tego pewien. Czuję to w kościach. Twoje serce jest tak ogromne, że musi je wypełnić miłość twojej własnej rodziny. Życzę ci wszystkiego najlepszego w życiu i żałuję jedynie, że nie będę już jego częścią.
Uważaj na siebie, Carlisle. Masz moje serce i całą moją miłość.
Na zawsze Twój
Aroilio Dominic Gallo
Leah
Edward nie jest taki jak my. Ma serce i to dość wrażliwe. Jeśli je złamiesz, zniszczę ciebie i całe to twoje cholerne małe plemię, zrozumiałaś?
Ciągle czuję na skórze oddech Demetriego, to było przyprawiające o gęsią skórkę. Jego groźby są śmieszne, ale coś w tym, w jaki sposób mówił o Edwardzie, sprawiło, że poczułam się niepewnie. Otrząsam się z tego dziwnego wrażenia i spoglądam na zbliżającego się Jaspera. Wygląda, jakby z każdym krokiem wbijał flagę. Wolałabym, żeby potrafił odpuścić, mimo to rozumiem. Wszyscy jesteśmy pogrążeni w żałobie i cholernie przewrażliwieni. Nienawidzę bycia dorosłą.
Jasper staje obok mnie, oferując mi swoją dłoń, ale kręcę głową. Stoimy przez chwilę w milczeniu. Szmer wiatru w liściach nad naszymi głowami odciąga uwagę od odgłosu szlochu. To Edward. Nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć, że to on – czuję to. Jego smutek rezonuje wewnątrz mnie, jakbym miała w sobie kamerton, który reaguje właśnie na niego. To za bardzo boli – jak strup, który nie chce odpaść. Każdy dźwięk bólu dochodzący z tamtego kierunku, każdy widok samooskarżenia na twarzy Edwarda wżyna się we mnie. Zabija mnie powoli. Chcę to powstrzymać.
– Wiesz, że nie jestem Marią – rzucam bez zastanowienia, wyładowując gniew i frustrację na moim przyjacielu.
Błękitne oczy Jaspera patrzą na mnie. Ból w nich widoczny jest niczym nóż wbijany w moją pierś. Natychmiast spuszczam wzrok i wpatruję się w jego buty-kowbojki – jak najgorszy tchórz. To, co powiedziałam, było głupotą, nawet jeśli to prawda.
– Wiem – szepcze Jasper. W jego głosie pobrzmiewa zmęczenie i jakby... wina. – Ale mimo to martwię się, Księżniczko.
Jego koślawy palec muska moją skroń. Wolałabym, żeby mnie nie dotykał. Podnoszę wzrok i widzę ten rozdzierający serce uśmiech, który postarza go o kilkadziesiąt lat.
– Nie musisz mnie chronić – tłumaczę, chwytając go za nadgarstek. – Poradzę sobie, obiecuję.
– Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać – śmieje się cicho, zakładając mi kosmyk włosów za ucho, po czym przesuwa rękę na mój kark.
– Nie próbuj mnie ratować – mamroczę, żałując, że nie jestem w stanie odwrócić się od niego, zanim doprowadzi mnie do płaczu.
– Nie mogę. – Głos Jaspera jest przepełniony bólem, gdy mój przyjaciel przyciąga mnie do siebie.
Pozwalam mu się przytulić i nabieram sił. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo dzisiejszy dzień wyssał ze mnie energię.
– Nie jestem w żadnym niebezpieczeństwie – ripostuję.
– Nie masz bladego pojęcia, w jakim jesteś niebezpieczeństwie – oznajmia, chichocząc.
Ten dźwięk rozbawienia mnie irytuje, więc się odsuwam.
– Nie mówię o nich – ciągnie, kręcąc głową, po czym mnie obraca. – Mówię o nim.
– Leah! – woła Edward, który niemal przewrócił się na nagrobek, i kuśtyka w naszym kierunku.
– Zostawię was samych – mamrocze Jasper z uśmieszkiem, po czym mnie zostawia.
A to łotr!
Edward obdarza go zakłopotanym uśmiechem i zwraca swą uwagę na mnie. Ujmuje moją dłoń i przyciąga mnie do siebie.
– Dobrze się czujesz? – pytam, marszcząc brwi na jego głupkowaty uśmiech.
– Poczuję się doskonale, jeśli zgodzisz się spędzić ze mną weekend. – Jest podekscytowany i pełen oczekiwania.
– Nie możemy w twoim domu... To znaczy, są Emmett i Rose – bełkoczę słabą wymówkę, usiłując ukryć przerażenie.
– Nie tam. Chciałbym cię zabrać na wycieczkę – mówi z figlarnym uśmiechem.
– Wycieczkę? Dokąd? – pytam, denerwując się z każdą minutą jeszcze bardziej.
– To zależy. Masz paszport? – Uśmiecha się przekornie. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 21:14, 10 Sty 2016, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Nie 19:28, 10 Sty 2016 |
|
Chciałam tylko napisać, że zaczęłam czytać 22 rozdział, w sumie bez kontekstu i całkiem nieźle się człowiek wkręca, co świadczy o tym, że opowiadanie jest świetnie napisane i rewelacyjnie przetłumaczone.
Podoba mi się takie przedstawienie Jaspera. Jest mocny, szlachetny, a jednocześnie nieźle pokręcony. Na tyle pokręcony, że można by powiedzieć: nie ma co się z takim typem zadawać, bo same kłopoty, ale tak naprawdę zależy mu. Jest wart zainteresowania.
Leah przyłapana... Haha. Dobre! I tyle mogę na razie napisać... Chyba po zamknięciu forum nie będzie można edytować postów. Jeśli się uda napiszę więcej, ale chciałam dać Ci znać, że Twoja robota nie poszła na marne. Może za rok dołożysz kolejne rozdziały. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 20:04, 10 Sty 2016 |
|
Och, Pernix, zrobiłaś mi wielką przyjemność! Zobacz, jak się uśmiecham:
Dorzucę dziś jeszcze brakującą narrację Lei do 23 rozdziału. I myślę, że będziesz mogła edytować, bo moderatorki mogą mimo zamknięcia tematów
Może otworzymy znowu na Wielkanoc... wtedy wstawię następne, specjalnie dla Ciebie!
EDIT: Jest już pełen rozdział 23! Mimo wszystko jestem z siebie dumna, a co! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 21:15, 10 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Nie 21:23, 10 Sty 2016 |
|
No, super! Dokończyłam ten rozdział. Tak na marginesie, źle mi się czyta na czarnym, odwykłam i trochę mnie oczy bolały.
Odwykłam też od takich soczystych lemonów, bo po zaprzestaniu czytania ff, przerzuciłam się na książki, w których (o ile nie są to typowe pornuski) wszystko jest opisane subtelniej, krócej, z niedopowiedzeniami.
Najbardziej podobały mi się fragmenty Jasperowe, zawsze w tym opowiadaniu intrygował paring Leah/Edward, ale nie mogę przypomnieć sobie, gdzie podziała się Bella. Czy występuje i jaką rolę odgrywa. Niekanoniczność może zgubić, ale zawsze lubiłam niespodzianki. Wrócę chyba do tego opowiadania. Nie obiecuję, ale czuję się zachęcona. Dobra robota, Dzwoneczku. :) I cieszę się, że mogłam sprawić Ci radość komentarzem. To były wspaniałe czasy, jak w KP nie dało się nadążyć za nowymi postami. :) |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 22:39, 10 Sty 2016 |
|
Bella faktycznie gdzieś poległa po drodze i nie zaglądałam, czy autorka wróciła do tej postaci. Jasper jest faktycznie dość złożoną postacią, ale właściwie można to powiedzieć o każdej w tym ff-ie. Ostatni rozdział ujawnia takiego Carlisle'a, który mnie zaskoczył.
To jest niestety wada ff-ów, że są pisane jakby "na bieżąco" zanim ktoś ma wizję całości i wprowadzi konieczne poprawki. Książka, zanim ujrzymy jej ostateczną postać, przechodzi mnóstwo poprawek odautorskich, eliminujących niekonsekwencje, zbędne wątki itp. To przewaga książek.
Pernix, wyślę ci istniejącą całość tłumaczenia na białym! A co! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|