|
Poll :: Czy mam wstawiać kolejne rozdziały opowiadania? |
tak |
|
90% |
[ 18 ] |
nie |
|
10% |
[ 2 ] |
|
Wszystkich Głosów : 20 |
|
Autor |
Wiadomość |
Beatha
Zły wampir
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 12:46, 24 Lis 2010 |
|
no wlazlam tu dzisiaj z pewna dozą niesmiałości i szok jest kolejny rozdział jupiiii:)
hmmmm/ zastanawiałam sie w poprzednim rodziale dlaczego nikt jej nie szukał no i już wiem, wredny typ skłamał:) ale podobało mi sie jak go Kate znokautowała:) I szkoda, ze go jednak nie wydała ale rozumiem że masz w tym jakiś zamierzony cel.Rafael no cóz czekam, czekam co z tego wyniknie. I czekam na Cullenów no maja się kiedyś pojawić. Podobało mi się ale czekam na jakąs bardziej wartką akcję, przybliżenie do rozwiązania zagadki.....weny życze i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział:)
no i chyba przestanę komentować, bo to zawsze oznacza, ze nie będzie kontynuacji no fatum jakies mnie przesladuje
Zoya ja czekam... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Beatha dnia Sob 21:57, 15 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
kajakraft
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 11:15, 16 Sty 2011 |
|
To karygodne, że nie skomentowałam wcześniej, ale nawał pracy mi nie pozwalał. Oczywiście Kate po mistrzowsku załatwiła tego głupka i Florence też miała niezły odjazd :P
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, ale widzę, że coś długo nie dodajesz go a przecież mówiłaś, że jesteś do przodu z rozdziałam??? W każdym razie, czekam z niecierpliwością na rozdział :) Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zoya
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 8:50, 17 Sty 2011 |
|
Strasznie was przepraszam za ten brak dodawania rozdziałów,
ale Coco chanel ma urwanie głowy i nie może sprawdzać a ja nie
mogę znaleźć bety zastępczej. Jak tylko uda mi się to powiadomię was.
Jeszcze raz przepraszam.
Beatha: oczywiście komentuj jak najwięcej, będę ci niezmiernie wdzięczna,
tym bardziej, że chyba nie za bardzo podoba się innym to opowiadanie,
ale dopóki ty i kajakraft chętnie je czytacie, będę wstawiała :)
--------------------------------------------------------------------------------
Hej, jednak Coco dała o sobie znać za co jej bardzo dziękuję :love:
W takim razie zapraszam do kolejnego rozdziału :wink:
--------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 6
beta: ` Coco chanel .
Rozłożyłam się wygodnie na łóżku i chwyciłam mapkę od Rafaela. Spoglądając na kartkę poczułam nagle, że całe ciało mi drętwieje. Nie mogłam poruszyć ani jednym palcem. Jedynym ruchomym elementem były moje oczy. Spanikowałam do tego stopnia, że zaczęło brakować mi powietrza. Co się, do cholery, dzieje? Pokój przed moimi oczami zaczął się rozpływać, a jego miejsce zajęła ogromna polana otoczona lasem.
Stałam na środku z jakimś mężczyzną, a po obu stronach znajdowały się dwa, potężne skupiska ludzi o chorobliwie bladych twarzach. Za jedną z grup dostrzegłam około dwudziestki, może trzydziestki, ogromnych zwierząt. Przypominały wyglądem wilki, ale, do kuźwy nędzy, takie stworzenia już dawno wyginęły!
Widok nagle się zmienił. Stałam na wysokim urwisku skalnym, poniżej którego płynęła rwąca rzeka. Jakiś barczysty mężczyzna głośno śmiał się w towarzystwie pięknej blondynki. Z lasu wyłoniła się niska brunetka z nastroszonymi włosami i podeszła do nich.
Znowu znalazłam się gdzieindziej. Jakieś schludnie wyglądające pomieszczenie usłane mini tablicami z notowaniami giełdowymi. Co ja w ogóle robiłam wokół indeksów notowań?! Wysoki i szczupły mężczyzna podał mi jakiś papier. Spojrzałam na niego. O ku***, musiałam przekląć. Pięćdziesiąt milionów dolarów, a obok nazwa właściciela niebanalnej kwoty – Kate Poussin. Poczułam się nagle jak zwycięzca i złodziej jednocześnie.
Wizje nagle zniknęły i poczułam, jak moje spięte do granic możliwości ciało, rozluźnia się. Łapiąc łapczywie powietrze, spadłam z łóżka. Czułam się jak astmatyk podczas ataku.
Wyśmiewałam się z Claude’a, ale to mi przydałby się psychiatra. Byłam przerażona, cholernie przerażona wizją ubranej w kaftan bezpieczeństwa, siedzącej w białym, sterylnym do granic możliwości, pokoju bez klamek. Podkuliłam nogi pod brodę, opierając się o łóżko i zaczęłam szlochać. Co się ze mną dzieje? Wpierw te sny, które spędzają mi sen z powiek, a teraz migające obrazy na jawie. Byłam chora, albo… Nie, to musiało być wywołane niedotlenieniem mózgu. Brakowało mi powietrza. Dusiłam się, więc to na pewno było chwilowe niedotlenienie.
Taki stan wmawiałam sobie przez kolejne kilka dni. Nikt z mojej rodziny nie dowiedział się o tym zdarzeniu. W tym czasie, Florence rozpoczęła naukę w liceum. Na początku była bardzo sceptycznie nastawiona, ale już po kilku dniach znalazła nowe przyjaciółki podzielające jej pasję. Juliette przyjechała dzień po owym zdarzeniu. Spędzałyśmy razem miło czas, ale gdy tylko znajdowałam się sama w pokoju, obrazy powracały, w związku z czym, częściej przebywałam w towarzystwie innych, próbując zapomnieć o całym zdarzeniu, lecz nadaremno.
W przeciągu paru dni moja znajomość z Rafaelem pogłębiała się. Staliśmy się dla siebie prawdziwymi przyjaciółmi, a sama zaczęłam czuć coś głębszego do niego. Czasami zdawało mi się, że on też traktuje mnie bardziej wyjątkowo niż traktuje się przyjaciółkę. Jego subtelne gesty, spojrzenia w oczy, dotyk dłoni, czułe słówka od czasu do czasu, sprawiały, że rozkwitałam. Były między nami jednak niedopowiedzenia, które każde z nas wyczuwało, ale żadne nie chciało naciskać na drugie. Przy pytaniach związanych z jego byłą dziewczyną robił się tajemniczy. Widziałam tą tęsknotę w jego oczach, gdy wspominał o niej ten jeden jedyny raz. Wówczas dowiedziałam się, że zaginęła jakieś trzy lata temu, a jej ciała nigdy nie odnaleziono. Ja z kolei unikałam tematu swoich snów, które dla mnie stawały się coraz dziwniejsze mimo tego, że nie zmieniła się ich treść. Wyraźnie wyczuwał moją niechęć z tym związaną.
***
Był osiemnasty września. Od tego dnia wszystko zaczęło się pieprzyć. Już nic nie było takie same.
Dnia osiemnastego września, Rafael zaprosił mnie na kolację. Byłam bardzo szczęśliwa. Stroiłam się cały wieczór, a Florence mi pomagała. Podniecenie sięgnęło zenitu, kiedy przyszedł po mnie. Był taki przystojny i szarmancki. Wpadłam po uszy. Pierwszy raz w życiu zakochałam się tak bardzo, że poświęciłabym życie dla innego człowieka niezwiązanego z moją rodziną.
Rafael zabrał mnie do swojego domu. Od progu poczułam delikatny zapach potraw. Najwidoczniej miał już wszystko przygotowane. Uprzejmie zaprosił mnie do pokoju, gdzie stał nakryty stolik i odsunął krzesło, abym mogła usiąść. Zapalił dwie świece i nalał mi lampkę czerwonego wina, a następnie sobie. Po chwili wrócił z kuchni, niosąc kolację.
- Jesteś piękna, Kate – powiedział, stawiając przede mną talerz ze spaghetti.
- Dziękuję, Rafael. – Uśmiechnęłam się promiennie.
Przez całą kolację rozmawialiśmy, śmialiśmy się, dyskutowaliśmy na temat naszych przyszłości, co chcielibyśmy zwiedzić, jakie są nasze najbliższe plany na ten rok. W pewnym momencie chłopak zapytał czy zostanę jego dziewczyną. Byłam w siódmym niebie, kiedy owe słowa padły z jego ust. Nie wyznał mi jeszcze, co prawda miłości, ale przyjdzie na to czas.
- Wznieśmy toast. Za nas, abyśmy byli najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi i nic nie mogło temu przeszkodzić.
- Za nasze szczęście, Rafaelu. – Wzniosłam kieliszek, żeby stuknąć nim o jego.
Stało się. Momentalnie zesztywniałam. Szkło wypadło mi z ręki z głuchym łomotem na zastawę. Spanikowałam, jak wtedy zaczęło brakować tlenu. Twarz Rafaela rozmazywała się, a moje ciało runęło na podłogę. Widziałam jeszcze podbiegającego chłopaka i pokój zniknął.
Restauracja. Stałam przed Rafaelem. Ze smutkiem patrzył mi w oczy. Jego dłoń chciała dotknąć mojej twarzy, ale ja odwróciłam się i wyszłam.
Statek. Siedziałam w ładowni wypełnionej wielkimi, drewnianymi skrzyniami do transportu żywności. Czułam fale kołyszące pokładem. Z torby podróżnej, którą miałam przy sobie, wyjęłam zdjęcie chłopaka. Nie był nawet uśmiechnięty, spoglądał dojrzałym wzrokiem. Moje serce rozrywało się na kawałki.
Dom. Wykręcałam jakieś cyfry na telefonie. – Słucham? – Usłyszałam głos ojca w słuchawce.
- Hej, tato, to ja, Kate. Niestety muszę już teraz wracać na studia.
- Nie spodziewałem się, szczerze mówiąc. – Słyszałam szelest przewracanych dokumentów.
Paryż. Stałam obok ławeczki w centrum handlowym. Obok mnie przeszły dwie kobiety. Poczułam dziwną elektryczność. Obróciłam się, by zerknąć. Była to ta blondynka, co wcześniej i mała brunetka ze sterczącymi włosami. Beztrosko śmiały się.
Grota. Trzymałam w ręku miecz.
Obrazy zniknęły, a ja powróciłam do rzeczywistości. Byłam spokojniejsza niż poprzednim razem. Już nie hiperwentylowałam się, lecz czułam ogarniające otępienie i markotność.
- Kate! Boże, jak ja się martwiłem. Już myślałem, że coś ci się stało. Chciałem dzwonić po karetkę.
- Nie! Nie trzeba – powiedziałam rozgorączkowanym głosem. Rafael przytulił mnie mocno do piersi, a ja chętnie wtuliłam się.
- Nawet nie wiesz, jakie miałbym wyrzuty sumienia, gdybyś się nie obudziła. Miałaś otwarte oczy. Byłem przerażony. – Przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Wierzę ci, kochany, wierzę. – Przed oczami miałam nadal wizję, w której go opuszczam. Chciało mi się płakać. Czy to była okrutna i bolesna przyszłość? Czy miałam na zawsze zostawić moich najbliższych?
- Muszę zabrać cię do szpitala, Kate. Mogłaś doznać jakiegoś urazu – wyrwał mnie z zamyślenia.
- Proszę, Rafael, dobrze się czuję. Nic mi nie jest. Obiecuję, że jutro pojadę do szpitala na prześwietlenie. Odprowadź mnie teraz do domu, proszę.
- Ufam ci. – Pocałował mnie w czoło, a następnie namiętnie w usta. Z całą żarliwością oddałam mu pieszczotę. Oboje coraz bardziej pogłębialiśmy pocałunek, do czasu aż zabrakło nam tchu. Wówczas Rafael objął moją twarz rękoma i spojrzał w oczy. Wyrażały miłość i niepewność. Patrzył na mnie takim samym wzrokiem, jak wtedy, w restauracji. Smutnym. Czułam, że mnie kocha na swój sposób, chociaż stara się być lojalny wobec swojej byłej dziewczyny, poprzez pamięć o niej.
W drodze powrotnej nie rozmawialiśmy. Cisza była całkiem naturalna, taka, co daje swobodę duszy. Cisza niosąca obopólne zrozumienie, niewymagająca słów. Nasze spojrzenia były rozmową, przepełnione uczuciem. Nie chciałam tego stracić, ale czułam nieubłagany koniec tak pięknego początku. Życie bez niego wydawało mi się pozbawione sensu, zwłaszcza teraz, kiedy znalazłam swoją bratnia duszę.
Rafael odprowadził mnie do samych drzwi. Spoglądając na mnie zmartwionym wzrokiem, pogłaskał mój policzek kciukiem. Uśmiechnęłam się nieznacznie, co odwzajemnił równie słabym uniesieniem kącików ust.
- Kocham cię, Rafaelu – szepnęłam, patrząc w jego roziskrzone tęczówki. Wziął mnie w objęcia i wyszeptał do ucha:
- Wiesz, że stałaś się dla mnie najważniejsza, prawda, Kate? – Zetknął swoje czoło z moim.
- Wiem, Rafaelu.
Mimo, że nie wyznał mi miłości, poczułam się lepiej. Wiedziałam, na czym stoję. Wiedziałam, że zmierza to w dobrym kierunku.
- Cokolwiek stało się u mnie w domu, ufam ci, Kate. – Poczułam siłę jego wyznania. – Ufam, że cokolwiek zrobisz, będzie słuszne. – Nie zrozumiałam jego słów, ale były dla mnie ważne. Staliśmy tam kolejne pół godziny w obopólnym milczeniu. Było nam tak wygodnie wtulonym w siebie. Rafael delikatnie muskał moją szyję, wywołując przy tym u mnie dreszcze, aż w końcu stwierdził, że jest mi zimno i postanowił wracać już do miasteczka. Mimo, że chciałam, aby wszedł na chwilę do środka, uparł się, że lepiej będzie, jak pójdzie. Stwierdził, iż mogłoby to niestosownie wyglądać. Dałam za wygraną, ponieważ nie chciałam się kłócić.
Pocałowaliśmy się na pożegnanie i poszłam do swojego pokoju. Nie miałam siły przebrać się w piżamę ani umyć, więc rzuciłam się na łóżko. Wyczerpana zasnęłam.
Znowu byłam na plantacji. Panowała głucha cisza, jak w jednym z morderczych horrorów tuż przed atakiem, tyle tylko, że mnie nic nie atakowało. W końcu wpadłam w tą dziurę. Scenariusz był zawsze taki sam – biegnę, wpadam do dziury, zachwycam się mieczami i spotykam szafirowe oczy faceta ukrytego w cieniu.
- Tak, Kate. Ten należy do ciebie. Już czas, byś mogła spożytkować jego moc. – Znana formułka została wypowiedziana, jednak coś było nie tak. Sen trwał nadal, a ja zastygłam, spoglądając mu w oczy.
- Powinnaś się teraz obudzić, prawda? – zapytał. Byłam zdezorientowana i przestraszona, jak małe płoche zwierzątko, które zostało zaatakowane podczas posiłku przez drapieżnika. Czekałam na najgorsze. Nadal wpatrywałam się w szafir jego oczu.
- Kim jesteś? – wyrwało mi się. Wiele dni czekałam, aby móc zadać to pytanie.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię. We śnie każdy jest bezpieczny – pamiętaj o tym córko.
- Mam już ojca – powiedziałam twardo.
- Masz, ale geny posiadasz moje. Dojrzałaś już na tyle, żeby wyjaśnić ci pewne kwestie. Zostałem, bo chcę porozmawiać i, jakby to nazwać, przygotować do przyszłej roli. Ten miecz – wskazał na niego wzrokiem – jest bardzo cennym darem, który musisz zabrać stąd zanim opuścisz Europę. Wkrótce dowiesz się, jaka jest jego rola.
- Niczego od ciebie nie chcę, ani nie zamierzam stąd wyjeżdżać w najbliższej przyszłości. Pozwól mi odejść – prosiłam. Stałam bezradna i czekałam na jego słowa.
- Nie mogę. Musisz dowiedzieć się paru, niezbyt przyjemnych rzeczy o tym świecie. Niestety twoje beztroskie życie skończyło się, Kate. Nie chcę zostawić cię na pastwę losu z tym, nad czym nie masz kontroli. Nie chcę też, żebyś miała do mnie o to żal. Ja sam nie miałem władzy nad swoim życiem. Tam skąd pochodzę, z góry miałem narzuconą rolę. W twoich oczach widzę pytania, dużo pytań. – Czułam jak się uśmiecha.
- Wiesz, kim jestem, więc i ja chciałabym wiedzieć, z kim rozmawiam, prawda?
- Nic dziwnego – zaśmiał się i wyszedł z cienia. Oniemiałam. Był człowiekiem. Miałam wrażenie, że jakaś fantastyczna postać wyłoni się z ciemności, a w zasadzie byłam rozczarowana. Co za ironia.
- Jesteś rozczarowana?
- Nie ukrywam, inaczej wyobrażałam sobie właściciela tych tęczówek. – Wskazałam na jego oczy. Czułam, jak ogrania mnie spokój. Przyjrzałam się mu dokładniej. Był blady jak ściana, jednak odbijała się na nim lekka poświata niebieskiego koloru, która była emitowana przez jego żyły. Miał na sobie czarny garnitur, bez krawatu. Ręce założone do tyłu, mocno zarysowana, kwadratowa szczęka dawała mu jakieś trzydzieści – trzydzieści pięć lat. Nie uszło mojej uwadze, że był przystojny.
- Pewnie jako dzikie zwierzę rodem z filmów fantasty czy science fiction? Nie jestem nawet zdziwiony – nagle przybrał poważny wyraz twarzy – nie jestem zwierzęciem, ale też nie człowiekiem.
- Więc kim? – zapytałam, autentycznie zaciekawiona.
- Wampirem, ale czystej krwi. – Nagle zwątpiłam… Ja i wampir w jednym pomieszczeniu? Śmiechu warte. Według legend nie tak wyglądają wampiry. Nie są ani przystojne, ani kulturalne i nawet nie uśmiechają się w ten sposób!
- Czy to „Mamy cię”? To jakiś żart, prawda? – Uśmiechnęłam się, żeby dodać otuchy samej sobie. Jednak mężczyzna był niewzruszony.
- Nie, Kate. Żartem też nie jest fakt, że po ziemi chodzą prawdziwe wampiry – przerwał, abym mogła przetrawić tą informację. Moja reakcja była dziecinna.
- To tylko sen, to tylko sen, to JEST tylko sen – zaczęłam szeptem uspokajać się.
- W pewnym sensie jest to sen. Jednak rzeczy, które działy się z tobą na jawie, już nim nie były. – Zamarłam. Skąd on o tym wiedział?
-Tak to się przejawia na początku – wyjaśnił. Dezorientacja, którą czułam, była cholernym niedopowiedzeniem roku.
- Kate, jestem wampirem czystej krwi. Odżywiam się krwią zwierzęcą, jak każdy z mojego gatunku. Jednak nie jest ona głównym składnikiem pożywienia. Jadam też spaghetti i inne rzeczy, aby uzupełnić witaminy i mikroelementy, jak ty. Jestem słaby i podatny na zranienia, jak ty. Nie żyję wiecznie, choć znacznie dłużej od homo – sapiens. To już kwestia zawartości tlenu w atmosferze mojej rodzimej planety. Z pewnością jest mi o wiele bliżej do rasy ludzkiej niż pobratymcom znajdującym się na Ziemi. – Jego mina sposępniała.
– Usiądźmy. – Wskazał na drewnianą ławeczkę stojącą nieopodal.
- Skąd ona się tu wzięła? – wydusiłam.
- Siła wyobraźni. – Wskazał na głowę. Mimo oporów, usiadłam obok niego. Powoli zaczęłam oswajać się z myślą, że nie skrzywdzi mnie. Instynkt samozachowawczy jednak działał na pełnych obrotach.
- Czym różnią się te… wampiry żyjące wśród ludzi od ciebie? – zapytałam.
- Naszym jedynym wspólnym mianownikiem jest bladość skóry, jej chłód, charakterystyczny kolor oczu i picie krwi, ale oni tylko nią się żywią. We wszystkim innym się różnimy, Kate. Zrozum, są to bardzo istotne różnice, które muszę ci przekazać. Dzisiaj mam obowiązek wprowadzić cię w ten świat, ale spotkamy się jeszcze nie raz.
- Więc słucham – rzekłam. Nie śmiałam mu przerwać, bo byłam zbyt przerażona, aby cokolwiek wykrztusić. Zaczął od tego, jak wszystko się zaczęło. Potem było już tylko gorzej z moim samopoczuciem. Kreatury żyjące na ziemi żywiły się ludzką krwią, były nieśmiertelne, szybkie, zręczne, posiadały doskonałe zmysły, a ich kolor oczu był szkarłatny. Żywe trupy, którym przestało bić serce, maszyny do zabijania – tym właśnie były. Byłam zajebiście przerażona. Tyle niewyjaśnionych morderstw, zniknięć… ile spośród nich było sprawką czerwonookich?
- Oprócz tego, niektóre z nich posiadają dary, ujawniające się dopiero po przemianie. Mogą wzburzyć wodę, sprawić trzęsienie ziemi, usłyszeć twoje myśli, tworzyć przyszłość lub ją widzieć, wtapiać się w otoczenie. Każdy dar jest jedyny w swoim rodzaju, nie ma takiego drugiego.
- Są potężni. Żaden człowiek ich nie pokona. Żaden.
- To prawda. – Uśmiechnął się.
- Nie rozumiem tylko, jak to ma się do mnie.
- Och, to proste, Kate. Moje geny, przez te wszystkie tysiące pokoleń, udoskonalały się wraz z ich nosicielami i pomocą Luny. Naszej najwyższej bogini. Nie bez przyczyny moja droga. – Spojrzał na mnie wymownie. Nie rozumiałam, o co mu chodzi.
- Córko, te geny ujawnią się w tym pokoleniu, w tobie. Twoje, nazwijmy to możliwości, są bardziej i lepiej rozwinięte od ziemskich wampirów. Przekonasz się o tym sama już wkrótce. Otrzymasz niepowtarzalny dar, będący twoim atrybutem i zmorą wampirów. Jest to bardzo osobliwa umiejętność. Mógłbym rzec, że raczej musisz delikatnie się z nią obchodzić. Możesz dzięki niej zdziałać wiele dobrego, ale jeszcze więcej złego. – Uśmiechnął się, a moja mina totalnie zrzedła.
- Skąd będę wiedziała, jaki to dar? - Zapytałam.
- W pewnym sensie poczujesz go i będziesz mogła przywołać. Tak, przywołać. Czerwonoocy żyją, na co dzień ze swoimi atrybutami, nie mogą ich "wyłączyć". Ty będziesz mogła, ponieważ natłok tego wszystkiego mógłby cię zabić. Wiele ci to ułatwi moja droga – powiedział, dodając mi otuchy. Nie bardzo mogłam w to wszystko uwierzyć.
- Czemu teraz mi nie powiesz co to takiego? Już teraz nie radzę sobie z przetrawieniem tego wszystkiego, a ty możesz trochę mnie odciążyć, czyż nie? Będzie mi o wiele łatwiej się przystosować - prosiłam jak mogłam.
- Nie mogę, Kate. Musisz sama dojrzeć do tego wszystkiego, moja droga - odpowiedział łagodnie. Zrezygnowana zmieniłam tor rozmowy.
- Mój wygląd się nie zmieni, prawda? – Czepiałam się ostatniej nadziei na normalność.
- Niestety, będziesz wyglądała jak ja, to znaczy posiądziesz cechy mojego gatunku. Hmm… twoja dieta również się wzbogaci o zwierzęcą krew.
- Nie mam zamiaru zabijać zwierząt! Mogę żyć bez tego okropieństwa.
- Nie będziesz miała nad tym kontroli. Twoje pragnienie będzie silniejsze od ciebie. Zrozumiesz niedługo, co mam na myśli. To jest wpisane w naszą naturę, Kate.
- Czy ten sen jest naprawdę prawdziwy? Nie mogę uwierzyć w to, o czym usłyszałam. – Byłam wyraźnie przybita. Ja i wampir w jednym? To jakiś obłęd.
- Najprawdziwszy z twoich wszystkich. Muszę już wracać, ale mam jeszcze jedną wiadomość. Musisz wyjechać do Stanów Zjednoczonych i znaleźć rodzinę wampirów o złotych oczach, liczącą dziewięć osobników. Oprócz nich istnieje jeszcze jedna, znacznie mniej liczebna. Jest to niezwykły ewenement, jeśli chodzi o tą rasę, ponieważ odżywiają się krwią zwierzęca, jak my, stąd tek kolor oczu, a do tego żyją stadnie. Czerwonoocy, tak zwani nomadzi, nieustannie wędrują, aby nikt nie wiedział o nich. Zapewne spotkasz ich nie raz. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o nasze dzisiejsze spotkanie. – Wstał i odwrócił się, żeby odejść w ciemność, z której wyszedł, ale przystanął i spojrzał na mnie jeszcze raz.
- Zapomniałbym się przedstawić. Jestem Heban, Kate. – Uśmiechnął się i pożegnał. To on zginął z ręki trójki braci, od których wszystko się zaczęło, ale jego dusza wróciła na planetę, z której przybył, jak mi powiedział… To wszystko jest takie dziwne.
Zostałam sama na ławce z całym problemem. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. W końcu się obudziłam i, jak zahipnotyzowana, wpatrywałam się w sufit. Nie miałam siły wstać z łóżka, ani ochoty wyjść z pokoju. Otępiała z natłoku myśli, wtuliłam się w poduszkę. Powiedział, że wkrótce nastąpi przemiana, że wampiry żyją wśród ludzi, że są niezniszczalne, że będę lepsza od nich, ale, po co mam być lepsza? Muszę opuścić rodzinę, ojca, matkę, Florence… Rafaela… Przed moimi oczami ukazała się wizja mnie opuszczającej go. A więc tak to będzie wyglądało? To było wszystko prawdą, a ja zostałam z tym sama, nie mogę mu nawet tego wyjaśnić. To będzie najtrudniejszy okres w moim życiu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Beatha
Zły wampir
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Pon 17:13, 17 Sty 2011 |
|
oooooooooooooooo dżizas wróciłam i zalądam a tu taki suprisse...jak dziecia spacyfikuję to zasiadam do czytania buziak Zoya:)
no więc( wiem, ze nie zaczyna się od więc ) przeczytałam i jestem pod ogromnym wrażeniem...akcja rozwija się zaskakująco wręcz niespodziewanie, bardzo jestem ciekawa co bedzie dalej więc licze na szybkie pojawiene się kolejnego rozdziału.
Wiedziałam, ze Kate jest potomkinia Habena, ze napewno w przyszłości zmieni się w wampira ale nie sądziłam, ze tak i tak szybko. zaskakujące Domyślam się ze Cullenowie pojawią się wkrótce skoro już Kate widziała ich w swojej wizji, podejrzewam, ze stawią z Kate czoło Volturi bo to zapewne oni sa potomkami złych braci pojawiły się tez wilki i zstanawiam sie jaką rolę odegrają.....
Co do Rafaela...myslę, ze mimo wszystko bedą ze soba z Kate..bo on tez jest niezwykle tajemniczy i ma napewno do odegrania jakąś role.
Tak więc czekam na kolejny rozdzał z niecierpliwością |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Beatha dnia Wto 21:35, 18 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kajakraft
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 11:39, 18 Sty 2011 |
|
Hmm...całkiem zaskakujący rozdział. Kurcze, jestem trochę w szoku. Co prawda domyślałam się, że Kate będzie właścicielką miecza, ale nie przypuszczałam, że zamieni się w wampira poprzez geny. naprawdę ciekawa koncepcja, nie ma co. Najzwyczajniej w świecie nurtuje mnie kwestia jej talentu. Czyżby to było jakieś jasnowidzenie w stylu Alice? W każdym razie niecierpliwie czekam, na rozwiązanie tego pytania.
Jestem ciekawa kiedy zobaczymy Cullenów i co oni maja z tym wspólnego, no bo przecież coś musi ich łączyć z Kate?
Z drugiej strony trochę szkoda mi tego Rafaela, dopiero co zaczęło im się układać a tu spotka go takie rozczarowanie.
Sumując to rozdział był naprawdę zaskakujący. Czekam na kolejne z niecierpliwością. Zyczę ci i twojej becie weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anykone
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 27 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia
|
Wysłany:
Czw 19:46, 24 Lut 2011 |
|
Dziwię się, że tak mało ludzi komentuje to opowiadanie. Jest świetne. Wciągające, rozwinięte i tajemnicze. Naprawdę warte przeczytania. ; )
zoya napisał: |
- Jesteś piękna, Kate – powiedział, stawiając przede mną talerz ze spaghetti.
- Dziękuję, Rafael. – Uśmiechnęłam się promiennie.
|
Ten moment wydał mi się trochę dziwny. Dziwny jest moment komplementu. Rafael stawia talerz przed Kate i jak nigdy nic mówi, że jest piękna. Trudno wyobrazić sobie taką sytuację. ; ) Lepiej gdyby powiedział to zaraz po jej zobaczeniu tego wieczoru.
Co do historii. Mam rozumieć, że Kate będzie kimś w stylu Łowcy wampirów? Jest to naprawdę ciekawy motyw, sama zaczęłam pisać coś z tym wątkiem.
Tak więc mam nadzieję, że niedługo pojawi się coś nowego.
Dużo Weny! ; ) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zoya
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 11:17, 01 Mar 2011 |
|
Dziękuję ślicznie za wasze komentarze. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy :-)
Chciałam podziękować bardzo gorąco Dzwoneczkowi, za to że poświęciła swój czas na moje wypociny. Jej sokole oko dopatrzyło się tylu błędów, że aż mi wstyd, ale jestem ogromnie wdzięczna, za to, jak i za kontakt.
Zapraszam was na kolejny odcinek przygód naszej bohaterki.
Rozdział 7
beta: niezastąpiona Dzwoneczek
Była już dziesiąta rano, a ja nadal tkwiłam w łóżku, w sukni, w której wróciłam od Rafaela. Muszę odpocząć od tego wszystkiego. Muszę to przemyśleć z dala od Arros. Wyjazd na kilka dni do Paryża dobrze mi zrobi. Zregeneruję swoje siły i uporządkuję myśli. Tego właśnie potrzebuję – odosobnienia. Wyjadę jeszcze dzisiaj.
Zwlokłam się z łóżka i poszłam pod prysznic. Jak zawsze koił moje nerwy. Pozwoliłam swojemu ciału na potrzebny relaks i odprężenie. Nie miałam apetytu na śniadanie ani cokolwiek innego. Swoje kroki skierowałam prosto do gabinetu ojca. Delikatnie zapukałam, czekając na zaproszenie.
- Proszę – usłyszałam.
- Dzień dobry tato – uśmiechnęłam się słabo.
- Witaj, córeczko. Jak minął ci wczorajszy wieczór?
- Bardzo dobrze. Rafael to porządny chłopak. – Musiałam przekonywać go do skutku, ponieważ był sceptycznie nastawiony do niego.
- Chyba nienajlepiej spałaś. – Wstał od biurka i podszedł bliżej. – Jesteś strasznie blada, kochanie. Coś się stało?
- Tato, dobrze się czuję. Muszę tylko odpocząć trochę od miasteczka. Brakuje mi miejskiego zgiełku. Chcę na dwa, trzy dni wyjechać do Paryża, do willi.
- Skoro jest ci to potrzebne, to jedź. Zadzwonię po służbę, aby się stawiła i przygotowała dom na twój przyjazd. – Już łapał za słuchawkę.
- Nie, nie trzeba. Chcę po prostu spędzić ten czas sama. Nie ma potrzeby szykowania czegokolwiek, bo zamierzam wyjechać dzisiaj.
- Tego się nie spodziewałem. Czemu tak szybko? Czy wczoraj na pewno nic się nie stało? – Sugerował, że odpowiedzialność za moje złe samopoczucie ponosi chłopak.
- Tato, to nie wina Rafaela. Wszystko było takie, jak sobie wymarzyłam. Po prostu to jest we mnie. To ja muszę przemyśleć niektóre sprawy i odpocząć.
- Skoro jesteś tego pewna, córeczko. – Nie był do końca przekonany.
- Tato, chcę wyjechać od razu. Powiadom sam o tym resztę, dobrze? – Chciałam uniknąć zbędnych pytań ze strony matki i Florence. Nie pozwoliłyby mi wyjechać bez wyjaśnienia czegokolwiek.
- Twoja matka i siostra będą zmartwione, że wyjechałaś bez słowa, Kate – zasmucił się.
- Po prostu chcę uniknąć z ich strony wywiadu.
- Rozumiem… – Podszedł i pocałował mnie w czoło. – Jedź bezpiecznie.
- Dobrze, tato. – Uśmiechnęłam się i wyszłam.
Szybko pobiegłam do pokoju, wrzuciłam kilka pierwszych lepszych ubrań do torby i ruszyłam w stronę mustanga. Ojciec zawsze dziwił się, czemu samochodem, którym powinien jeździć jego syn, jeżdżę ja. Nie czułam się jak chłopczyca, ale samochody marki Mustang były klasyką i ich nazwa od zawsze oznaczała dla mnie wolność serca. Takie są przecież prawdziwe mustangi*.
Rzuciłam torbę na miejsce pasażera, usiadłam i odpaliłam auto. Czułam się jak uciekinierka. Już wkrótce nią będę…
Podróż do Paryża była w miarę przyjemna. Po drodze weszłam do jednego z przydrożnych marketów, aby kupić sobie parę rzeczy do jedzenia na te kilka dni. Nim się obejrzałam, wjeżdżałam na znajomy podjazd. Wbiłam kod na domofonie przy bramie. Po chwili rozsunęła się i wjechałam na wyżwirowaną drogę. Nie chciałam zdradzić się obecnością i dlatego od razu pojechałam zaparkować auto do garażu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak brakowało mi tego miejsca. Zarzuciłam torbę na ramię i poszłam do domu.
Gdy weszłam, powitał mnie smutny widok mebli ponakrywanych białymi płótnami. Zaczęłam je zdejmować. Rozejrzałam się dookoła. Nic poza tym się nie zmieniło. Wielka, beżowa kanapa nadal stała w centrum salonu, obok szklanego stolika, na którym widniał pusty, kryształowy wazon. Anna, nasza pokojówka, zawsze uzupełniała go kwiatami z ogrodu mamy. Uwielbiałam ten zapach, rozkoszując się nim za każdym razem, kiedy wchodziłam do domu. Na ścianach wisiały portrety domowników w formacie A3. Podeszłam bliżej i zaczęłam przyglądać się każdemu z osobna. Florence miała najbardziej aktualne zdjęcie, bo zrobione rok temu. Fabrice prezentował się całkiem nieźle jako dwudziestolatek. Rodzice wciąż byli młodzi, z trudem mogłam doszukać się głębszych zmarszczek na ich twarzach.
Poniżej rzędu wspomnianych fotografii wisiała jedna, skupiająca całą rodzinę podczas zabawy w Disneylandzie. W tle było widać ogromną kolejkę górską. Pamiętam swoje opory przed wejściem do niej. Florence praktycznie zaciągnęła mnie siłą. Już wtedy była zbytnio energiczna jak na dziesięciolatkę. Fabrice, ten zdrajca, oczywiście jej pomógł. Mieli niezłą zabawę, słysząc moje wycie wniebogłosy. Przyrzekłam sobie, że już nigdy nie wsiądę do tych diabelskich wagonów. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie owej eskapady.
Usiadłam na kanapie, rzucając obok rzeczy. Przez chwilę wpatrywałam się martwym wzrokiem w tarasowe okna. Coś we mnie pękło i zaczęłam rzewnie płakać. Od dawna tak bardzo mi tego brakowało. Podkuliłam nogi pod brodę i coraz głośniej zanosiłam się szlochem. Wraz z każdą kolejną łzą ciężar, który nosiłam w sercu, stopniowo malał. Nie było to całkowite ukojenie, ale pozwalało mi uwolnić się od smutku ukrywanego przez dłuższy czas. Minęła jakaś godzina, a moje ciało zdążyło zdrętwieć z powodu niewygodnej pozycji.
Czując ulgę na duszy, wstałam i poszłam na taras. Chciałam zachwycać się jedynie widokami pięknego, jednakże zaniedbanego ogrodu. Usiadłam na wieloosobowej, zadaszonej huśtawce. Stąd miałam doskonały widok na całość. Rozejrzałam się dookoła. Wokół całego ogrodzenia rosły dęby. Pamiętam, jak matka uparła się, że nie chce mieć kasztanów, wyłącznie dęby. Miałam wtedy jakieś cztery lata i mimo wszystko pamiętałam to doskonale. Ojciec na znak protestu posadził jeden jedyny kasztan na samym środku działki. Mama była bardzo zła z takiego obrotu sprawy, jednak nie usunęła drzewka. Z czasem, gdy podrosło, ułożyła wokół niego piękny skalniak, z którego wyrastały niezapominajki. Wokół dębów stworzyła klomby z każdego gatunku kwiatów – narcyzów, bratków, storczyków, żonkili, nasturcji, lilii, krokusów, przebiśniegów, tulipanów i róż. Przy wyjściu na taras rósł sobie znacznie mniejszy kwietnik, składający się z kaktusów najróżniejszych gatunków. Znalazło się nawet miejsce na basen, w rogu ogrodu, tuż przy domu. Nie był kolosalnych rozmiarów ani nie przyćmiewał urody otoczenia.
Posiedziałam jeszcze tak z kilka minut na huśtawce, przypominając sobie przeróżne zabawne opowieści z nim związane, aż w końcu zgłodniałam i poszłam odgrzać pizzę, którą kupiłam w przydrożnym markecie. Wkrótce do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach. Jak można sprzedawać zepsute jedzenie? Ten kapitalizm wykończy człowieka. Wyrzuciłam pizzę do kosza i poszłam się odświeżyć. Nagle przeszła mi ochota na jakiekolwiek pożywienie. Wskoczyłam szybko pod natrysk. Woda wydawała się wyjątkowo gorąca, a przecież nie odkręcałam mocniej kurka. Nie chciałam się ugotować, więc szybciej niż zwykle skończyłam prysznic. Starannie wysuszyłam włosy ręcznikiem, pobiegłam jeszcze wziąć krem do twarzy i wróciłam do łazienki. Zapomniałam szczoteczki, świetnie, znowu to samo. Spojrzałam w lustro, aby nałożyć specyfik, a ten wyleciał mi z rąk i trzasnął w zlew. Opuszkami palców zaczęłam dotykać niezwykle bladej cery, bledszej niż mleko. Nie mogłam uwierzyć we własne lustrzane odbicie. Po mojej opaleniźnie nie zostało ani śladu, a jedyne, co było znajome, to pieprzyk na lewym policzku. Wiedziałam już, że czeka mnie przemiana w postać fantastyczną, ale nie miałam pojęcia, że nastąpi ona tak szybko. Nie zdążyłam się nawet porządnie oswoić z tą myślą. Spojrzałam na resztę ciała. Ręce blade, nogi blade, ciało blade… Przysiadłam na wannie i objęłam rękoma twarz. I co ja teraz zrobię? Jak ja pokażę się w Arros? Chciałam jakoś przygotować ich na mój wyjazd, zwłaszcza Florence, z którą byłyśmy niesamowicie zżyte. To będzie dla nich wszystkich cios. Dla Rafaela największy. Dopiero co poczułam prawdziwy smak miłości, a przecież tyle jeszcze było przed nami. Wizja z restauracji ponownie ukazała się moim oczom. Jego spojrzenie mówiło wszystko…
Przebrałam się w spodenki i koszulkę. Przechodząc przez hol w stronę kuchni, minęłam lustro. Zatrzymałam się i zerknęłam na postać odbijającą się w szkle. Cała się zagotowałam i chwyciłam mosiężna figurkę stojącą na kredensie. Całą siłą cisnęłam nią w zwierciadło. Tafla szkła runęła na marmurowa podłogę i rozbiła się na miliony połyskujących drobinek, otaczając moje stopy. Wpadłam w dziki szał i rozbijałam wszystko, co znalazło się w zasięgu moich rąk. Wazony, porcelana, figurki, szafki – to wszystko posypało się w drobny mak. Kiedy ochłonęłam, oszacowałam rozmiary mojej furii. Jeszcze nigdy nie czułam przypływu takiej siły, złości i ulgi po jej ustąpieniu. Nagle upadłam na ziemię, jakbym była rażona prądem i moim ciałem wstrząsnęły bolesne drgawki. Przez sekundę próbowałam nie wydać żadnego odgłosu, ale ból był zbyt potężny. Krzyczałam jak opętana. Moje serce i żyły pulsowały tak szybko, jakby miały lada moment pęknąć. Czułam piekący żar przelewający się z każdym mililitrem osocza. Mój krzyk stawał się głośniejszy, gdy ból otoczył moją głowę, oczy, usta, nos, kości, serce. Chwyciłam się najbliższej ściany, aby zacisnąć dłonie z bólu. Został mi w ręce jej oderwany kawałek. Zaczęłam się dusić, moje płuca kurczyły się i rozkurczały jak harmonijka.
Trwało to około kilkunastu minut. Chwilę później wszystko gwałtownie ustało. Opadłam bez sił na podłogę, dysząc spazmatycznie. Ból, który czułam, nagle zniknął. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i oparłam o ścianę. Nie chciałam dopuścić tej myśli do siebie, ale w głębi serca wiedziałam, że właśnie stałam się wampirem. Już sądziłam, że moje serce przestało bić, gdy poczułam ledwie wyczuwalne uderzenie. Odczekałam dwanaście sekund, następne uderzenie. Kolejne dwanaście sekund, uderzenie i tak nasłuchiwałam przez kilka minut. Moje serce zwolniło tempo i to znacznie. Nagle zrobiło mi się niewygodnie w ustach. Oblizałam uzębienie językiem i zamarłam. Miałam kły jak prawdziwy wampir! Dwa długie, wystające bardziej niż reszta zębów kły. Byłam w szoku. Taki atrybut z pewnością nie miał mi się przydać.
Uniosłam powoli powieki. Rozejrzałam się dookoła. Wszystko było takie wyraziste. Widziałam każdy szczegół, jak na przykład latający w powietrzu pył albo delikatna rysa na ścianie. Rysa, której normalne ludzkie oko nigdy by nie dostrzegło bez czterystukrotnego powiększenia. Wstałam. To było… szybkie? Nie, to było najszybsze podniesienie się z podłogi, jakie kiedykolwiek wykonałam. Mój słuch też był lepszy, węch – czułam zapach każdego kwiatu znajdującego się w ogrodzie. Chciałam sprawdzić, z jaką prędkością potrafię się poruszać. Pobiegłam do łazienki. W ciągu jednej trzeciej sekundy pokonałam trzydzieści metrów. Przebiegając, widziałam najdrobniejsze szczegóły. To był normalny bieg, tyle tylko, że nie biegłam trzech minut, jak robiłam to zwykle, ale część sekundy. Spojrzałam w lustro, aby przyjrzeć się nowej mnie. Byłam zaskoczona, gdy dostrzegłam kolor moich tęczówek. Były szafirowe. Włosy zmieniły barwę na czarną i znacznie się wydłużyły, sięgając mi za ramiona. Nie były już takie cienkie i anemiczne, ale gładkie, puszyste i lekko pofalowane. O takich zawsze marzyłam. Energicznie związałam je w koński ogon. Nie spodziewałam się, że wszystko będzie tak ze sobą współgrało. Czyli to była zupełna przemiana. Już nie jestem człowiekiem. Jestem wampirem czystej krwi, jak to określił Heban. Oglądając swoją twarz w lustrze, poczułam nagle wibracje w żołądku. Och, jestem głodna. Zjadłabym konia z kopytami, pomyślałam. Zeszłam na dół do kuchni. Rozejrzałam się dookoła za czymś pożywnym. Nic nie znalazłam, więc wyciągnęłam produkty z torby podróżnej. Ku mojemu zdumieniu nie miałam na nie ochoty, choć byłam głodna.
Włączyłam mały telewizorek kuchenny. Może tam wpadnie mi coś w oko smacznego, pomyślałam. Zaczęłam przeskakiwać z kanału na kanał w poszukiwaniu jakiegoś programu kulinarnego. Miałam wrażenie, że stacje przełączają się zbyt wolno. Już chciałam wrzucić następny kanał, kiedy moja ręka gwałtownie zastygła w bezruchu, a do ust zaczęła napływać ślina. Siedziałam jak zahipnotyzowana i wpatrywałam się w młodą, niewinną antylopę, którą pokazywano w Discovery, przystosowującą się do życia bez matki. Łaknęłam jej krwi. Mimo szklanego ekranu wiedziałam jej pulsującą tętnicę szyjną. Napływ śliny nasilił się jeszcze bardziej. Szybko wyłączyłam telewizor. Boże, o czym ja myślę. Wyszłam czym prędzej z kuchni. Ułożyłam się wygodnie na kanapie i próbowałam zapomnieć o panującym w moim żołądku rozgardiaszu. Nie wytrzymałam. Zerwałam się szybko i poszłam do ogrodu. Zmierzchało już. Moje oczy widziały równie dobrze w ciemności, jak i w biały dzień, co mnie mile zaskoczyło. Zaczęłam krążyć między drzewami. Usłyszałam jakieś szuranie w ziemi. Skupiłam się na nasłuchiwaniu. Spojrzałam w stronę, z której dochodził dźwięk. Jakiś mały kret wyszedł na powierzchnię. Znowu poczułam rewelacje w żołądku na sam jego widok. Nie panowałam już nad własnym ciałem. Sekundę później trzymałam w rękach truchło małego, niewinnego zwierzątka. Poczułam lekką ulgę, spożywszy jego krew. Było to jednak za mało na zaspokojenie mojego pragnienia.
Czułam się obrzydliwie, ale nie mogłam zaprzeczyć, że krew kreta bardzo mi smakowała. Przez chwilę zastanowiłam się, co chcę zrobić. Chciałam się posilić tak bardzo, że już nawet nie miałam siły nad tym zapanować. Nim pomyślałam, ukucnęłam lekko i wybiłam się w górę, łapiąc najbliższą gałąź, następnie niczym Tarzan skoczyłam za wysokie ogrodzenie. Żadna z czynności nie sprawiła mi najmniejszego trudu. Zaczęłam biec w stronę najbliższego lasu. Szybkość sprawiała, że stawałam się niewidoczna dla ludzkiego oka. Czułam się fenomenalnie. Rozpierała mnie energia. Mogłam zrobić wszystko. Zatrzymałam się w połowie drogi i złapałam najbliższy słup. Bez żadnego wysiłku wyrwałam go z podłoża i rzuciłam najmocniej, jak potrafiłam. Wylądował jakieś pięćset metrów dalej. Łał. To było bezbłędne zdemolowanie własności publicznej. Nigdy dotąd czegoś takiego nie zrobiłam.
Po kilku minutach, będąc jakieś kilkadziesiąt kilometrów od domu, dotarłam do lasu. Instynkt łowcy nakazał mi się zatrzymać i wywęszyć ofiarę. Silny podmuch wiatru z północnego kierunku niósł ze sobą woń jakiegoś smacznego zwierzęcia. Ruszyłam w tę stronę. W oddali zobaczyłam jelenia jedzącego trawę. W jego pobliżu wyczułam dwa kolejne i jakieś sześć saren z młodymi. Stado pożywiało się. Nie czekając na zbędne ceregiele, podskoczyłam i bezszelestnie stanęłam na gałęzi. Z góry miałam lepszy widok na stworzenia. Wypatrzyłam ofiarę i zaatakowałam. Nie musiałam się specjalnie trudzić, bo jeleń zbyt późno mnie dostrzegł i nie miał żadnych szans. Zatopiłam kły w jego skórze na szyi i rozerwałam ją, następnie wessałam się w tętnicę i zaczęłam pić. Było to takie przyjemne. Moje wnętrze napełniło się ciepłą cieczą. Zaspokoiwszy pragnienie, odrzuciłam trupa i dopadłam jeszcze trzy kolejne ofiary.
Z początku czułam ogromne wyrzuty sumienia, ale z każdym następnym atakiem rozumiałam, że taka jest moja natura. W głębi serca cieszyłam się, że nie są to ludzie. Po zakończonym posiłku wróciłam z powrotem do willi. Czułam się syta. Po drodze do sypialni weszłam do kuchni. Jedzenie leżące na blacie wydawało się bardziej kuszące niż zazwyczaj. A więc tak to działa, zauważyłam zaskoczona. Dopóki czuję niezaspokojone pragnienie, nie tknę normalnego jedzenia. Kiedy uzupełnię zapasy, mogę spożywać inne rzeczy. Sprytne, pomyślałam w duchu. Nawet pizza leżąca w koszu wydawała się nęcić o wiele bardziej, ale nie byłam aż taka znowu zdesperowana, aby ją stamtąd wyciągać. Zjadłam parę owoców i zapiekankę. Udałam się do swojego pokoju i pościeliłam sobie łóżko, żeby trochę odpocząć od dzisiejszych wydarzeń.
W zasadzie to się cieszę, że tutaj przyjechałam, bo po pierwsze, mogłam powspominać dawne czasy. Po drugie, było to chyba najbezpieczniejsze miejsce, aby dokonała się przemiana. A po trzecie, jest to moja tymczasowa kryjówka. Jutro pomyślę, jak to wszystko rozegrać…
*mustangi – dzikie konie
Dziękuję za uwagę :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Wto 16:49, 01 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Anykone
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 27 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia
|
Wysłany:
Wto 15:55, 01 Mar 2011 |
|
Cóż... to jest świetne. Podziwiam Cię za tą historię.
Kate jest już wampirem! Podoba mi się jej aktualny wygląd. Połączenie niebieskie oczy i czarne włosy jest boskie! Podoba mi się też jak opisałaś jej przemianę. Przyznam się, że na początku nie wiedziałam, że to już ten moment. Zepsute jedzenie i gorąca woda wydawały mi się niezbyt znaczące i dopiero potem nabrało sensu. Po tym wszystkim zapewne będzie trudno wrócić do domu, a miałam taką nadzieję, że będzie często pojawiał się Rafael. ; (
Więc czekam na nowe rozdziały z niecierpliwością. Przez to, że nikt nie komentował tego opowiadania przemogłam się i coś napisałam. Nie przepadam za komentowaniem, wolę tylko czytać, ale nie chciałam byś przestała dodawać rozdziały. ; )
Dużo Weny! ^^ |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kajakraft
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 10:12, 02 Mar 2011 |
|
Cieszę się, że dodałaś nowy rozdział. Jak dla mnie to świetnie opisałaś emocje targające Kate oraz jej przemianę. W sumie tak jak Anykone, myślałam, że ona nastąpi później, niemniej jestem zadowolona, że zagadka się rozwiązała. Nie będę ukrywała, bo chciałabym już zobaczyć Cullenów i jaka jest ich rola w tym wszystkim.
Poza tym życzę weny i abyś nadal wstawiała rozdziały :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zoya
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 12:38, 16 Mar 2011 |
|
Dziękuję za pokrzepiające komentarze :)
Podziękowania należą się również mTwil, która mnie nie oszczędzała (chyba jestem masochistką, że lubię jak się nade mną tak znęcają, ale czego się nie robi aby być lepszym w sztuce pisania ;)).
Rozdział 8
beta: mTwil
Po jakiś czterech godzinach obudziłam się. Nadal było ciemno, a budzik wskazywał godzinę piątą. Otworzyłam oczy i wpatrując się w sufit, zaczęłam rozmyślać, jakby tu wszystko poskładać do kupy. Nic nie było takie proste jak na początku, to oczywiste. Po półgodzinie miałam już gotowy plan działania. Niektóre jego punkty były szczególnie bolesne, ale nie mogłam inaczej postąpić.
Zeszłam na dół do kuchni. Przechodząc obok wczorajszego bałaganu, stwierdziłam, że będę musiała go sprzątnąć. Przekąsiłam tosty z dżemem i zabrałam się do roboty. Ku mojemu zadowoleniu, bycie wampirzycą ma swoje zalety. Nie zmęczyłam się ani trochę, nie pachniałam nieprzyjemnie, wręcz przeciwnie. Trudno było mi określić ten zapach, ale chyba podchodził pod odrobinę sosny, jakiegoś drzewa liściastego i miodu? Sama nie umiałam tego sklasyfikować. Wszystko uprzątnęłam po paru minutach, krzątając się z szybkością błyskawicy.
Po skończonej pracy przysiadłam na kanapie i włączyłam jakiś durny program, na który tak naprawdę nie zwracałam uwagi, bo ta skierowana była w stronę rodziny. Niestety plan, który stworzyłam, miał na celu ich ochronę, a to mogło jedynie oznaczać, że nie zobaczę już żadnego z nich. Kiedy pomyślałam, że nie ujrzę Florence ciskającej gromami w ojca za kolejny szlaban i jej gwiazdorskiej pyskówki, ściskało mnie tak jakoś za serce.
Od dzisiaj miałam być nową Kate, która nie może pozwolić sobie na takie słabości, tym bardziej, że wróg mógłby to wykorzystać przeciwko mnie. Chciałam zacząć leczyć już teraz rany, które powstaną. Przetarłam pojedynczą, spływającą po moim policzku łzę i zerknęłam na zegar. Siódma. Ojciec był już na nogach. Dziwne, żeby wampirowi trzęsła się ręką podczas wykręcania numeru.
- Słucham? – usłyszałam głos w słuchawce.
- Hej, tato, to ja, Kate. Niestety muszę już teraz wracać na studia. Chcę się przygotować, bo ten rok będzie szczególnie trudny.
- Nie spodziewałem się, że tak szybko. – Słyszałam szelest przewracanych dokumentów. Nagle ruch kartek ustał.
- Co się dzieje, córeczko, bądź proszę ze mną szczera – zmartwił się.
- Po prostu byłam wczoraj na uczelni załatwić kilka spraw i dowiedziałam się, że rok zaczyna się wcześniej.
- To, w takim razie, kiedy wrócisz po resztę rzeczy? Zadzwonię też do służby.
- Nie wrócę, ponieważ zabrałam ze sobą wszystko, co najpotrzebniejsze. Juliette coś napomknęła, że ten rok może szybciej wystartować, więc tak jakby ubezpieczyłam się… Resztę kupię na miejscu - zaczęłam kłamać. Doszło mnie westchnięcie ojca. Normalnie nie usłyszałabym tak cichego dźwięku. - Nie dzwoń też po służbę, świetnie daję sobie radę.
- Czemu koniecznie chcesz zostać sama? – zapytał.
- Żeby mieć trochę ciszy, tylko tyle. Zrozum, tato, nic mi się nie stanie, a za parę dni odwiedzę was, obiecuję – przyrzekłam obłudnie. Ta część planu będzie najtrudniejsza…
- Dobrze. Ten chłopak, Rafael, pytał o ciebie. Wydawał się być przygnębiony, gdy usłyszał o twoim nagłym wyjeździe. Nie rozmawiałaś z nim do tej pory? – zdziwił się. Domyślałam się, że będzie mnie szukał.
- Nie dzwoniłam jeszcze, dzisiaj to zrobię. – Kolejne kłamstwo. Osobista wizyta byłaby o wiele lepiej widziana, pomyślałam sarkastycznie.
- A co tam u mamy i Florence?
- Obie były bardzo zawiedzione. Chciały natychmiast przyjechać do ciebie, ledwie je powstrzymałem. Nie wiem, czy i tym razem dam radę. – Lekko spanikowałam, musiałam odwlec to w czasie.
- Tato, nie mów im, że dzwoniłam. Za kilka dni sama zrobię wam niespodziankę. – Ta ironia będzie mnie drogo kosztowała…
- Muszę kończyć. Kocham cię, tato, i mamę, Florence i Fabrice też, przekaż im to ode mnie. – Słabo się uśmiechnęłam.
- Ja ciebie też kocham, córeczko. Oczywiście przekażę reszcie. Trzymaj się, Kate.
- Pa, tato. – Rozłączyłam połączenie, a po moich policzkach spływały łzy. To będzie najtrudniejszy okres w moim życiu. Sama będę musiała pozbawić się rodziny dla ich własnego bezpieczeństwa i dobra.
Koniec ze słabościami. Zerwałam się na równe nogi. Czas na krok numer dwa – wypłata z banku. Szybko się przebrałam. Poszukałam okularów przeciwsłonecznych i udałam się do samochodu. Jazda niemiłosiernie się dłużyła. Najwidoczniej poczucie mojego czasu znacznie się zmieniło. Po kilku minutach znalazłam się na parkingu przy banku.
Weszłam do holu i od razu udałam się do okienka z wypłatami.
- Dzień dobry. Nazywam się Kate Poussin i chciałabym podjąć wszystkie środki z mojego konta.
- Ależ oczywiście. Proszę za mną. – Kobieta zaprowadziła mnie do osobnego pokoju, gdzie załatwiła ze mną wszystkie wymagane procedury. Po godzinie miałam w ręku sto tysięcy euro. Pożegnałam się uprzejmie i wróciłam do auta. Teraz musiałam pojechać do centrum handlowego i kupić parę potrzebnych rzeczy przed wyjazdem. Zaszalejemy, pomyślałam i podjechałam do najdroższego centrum w mieście.
Chociaż raz Flor byłaby ze mnie dumna, wiedząc, że nie musi nakłaniać mojej osoby do tak drogich zakupów. Od razu udałam się do części obuwniczej. Do moich nozdrzy dotarł zapach skóry i najróżniejszych materiałów.
Przez pół godziny próbowałam znaleźć jakieś wygodne buty. Z racji, że już nie odczuwałam chłodu w zimniejsze dni, kupiłam śliczne czarne baleriny ze skórzaną wstążką po boku. Zerknęłam jeszcze tylko na cenę – 630 €. Tanie jak cholera. Zaraz potem udałam się do butiku odzieżowego. Spośród tylu stylowych i modnych bluzek, swetrów najbardziej spodobał mi się czarny golf z krótkimi rękawkami. Bierzemy. Nie ma sensu szukać dalej, bo skoro już coś mi wpadło w oko, to tak szybko z niego nie zrezygnuję. Wyszłam ze sklepu i przystanęłam przy jednej z ławeczek, aby uporządkować torby w rękach. Musiałam stwarzać pozory normalności wśród ludzi. Zbyt gwałtowne ruchy mogły mnie zdradzić. Nagle obok przeszły dwie kobiety. Poczułam dziwną elektryzację, delikatnie przeszywającą moje ciało. Obróciłam się, by zerknąć. Była to ta blondynka, co wcześniej i mała brunetka ze sterczącymi włosami. Beztrosko śmiały się. Kobiety z moich wizji. Przez kilka sekund odprowadzałam je wzrokiem. Były nadzwyczajnie piękne, czego wcześniej moje oczy nie mogły dostrzec. A z jaką gracją się poruszały. Wampirzyce, przyszło mi automatycznie na myśl. Ten słodki zapach, dźwięczny głos, idealna sylwetka; tak, to musiały być wampirzyce. Stałam tam jeszcze chwilę w osłupieniu, zanim dotarło do mnie, że muszę dokończyć zakupy.
Weszłam do sklepu ze spodniami damskimi. Skoro praktycznie dwie trzecie ubioru było koloru czarnego, ta część odzieży nie miała się odróżniać. Spodobał mi się fason rurek z dżinsu. Udałam się do kasy i zapłaciłam.
Spojrzałam na pieniądze. Momentalnie zastygłam w bezruchu i moim oczom ukazała się sala giełdowa. Maklerzy przekrzykiwali się, sprzedając akcje. Spojrzałam na tablicę i zobaczyłam, że jedna z firm gwałtownie przybrała na wartości. Wszyscy dookoła spanikowali, ponieważ nie była faworytem, a wręcz przynosiła straty. Każdy dokonał już transakcji. Popatrzyłam na nazwę firmy, która uzyskała hossę w dniu jutrzejszym – magazyn La mode. Wizja urwała się, a ekspedientka była spanikowana, bo nie wiedziała, co się ze mną dzieje. Uspokoiłam ją i wyszłam ze sklepu. Na chwilę przystanęłam.
Szybko pobiegłam (jak na człowieka) w kierunku samochodu i skierowałam się do domu maklerskiego. Pieniądze miałam przy sobie, więc wszystko miało się odbyć bez problemów. Po kilku minutach znalazłam się w siedzibie maklerów. Zaczęłam załatwiać potrzebne sprawy. Wynajęłam jednego z maklerów, aby pokierował funduszami, jakie chciałam zainwestować. Zdziwił się bardzo, kiedy usłyszał, jakiej firmy akcje chcę wykupić. Momentalnie zaczął mi odradzać i pokazywać najnowsze tabele z indeksami. Spokojnie wysłuchałam jego prezentacji i nieugięta na wszelkie sugestie, poprosiłam o wykupienie akcji La Mode. Zrezygnowany dokonał transakcji. Zadowolona podziękowałam mu. Jego smutek i pesymizm aż nadto odbijały się w młodej, aczkolwiek spracowanej twarzy. Ten zawód ewidentnie mu nie służył.
Teraz pozostało czekać do jutra. Wróciłam do domu z zakupami, które od razu rozpakowałam. Musiałam się przekonać, czy wizja, którą miałam, sprawdzi się. Rzecz biorąc, nie mogłam mieć pewności, ale gdyby tak widzieć przyszłość… to byłoby niesamowite. Heban coś wspominał, że mój dar jest niezwykły. Ciekawe, co to takiego, niemniej mieć wgląd w przyszłość, to coś, pomyślałam.
Wypiłam szklankę mleka i zastanowiłam się, co powinnam zrobić. Kolejnym punktem na mojej liście było wypożyczenie auta i wycieczka do Arros tak, aby nikt mnie nie spostrzegł. Przebrałam się w ubranie, które dopiero kupiłam i udałam się do najbliższej wypożyczalni. Samochody nie były, co prawda, luksusowe, ale chodziło mi o to, aby nie rzucać się w oczy moim własnym autem. Stałam i czekałam, aż agent załatwi wszystko w papierach. Robił to bardzo długo, ale kątem oka spostrzegłam, że ukradkowo zerka na mnie. W końcu wydusił z siebie, co leżało mu na duszy.
- Takie piękne kobiety zazwyczaj nie wypożyczają tego rodzaju aut. – Najdziwniejsze w tym wszystkim nie było pytanie, ale feromony wydzielające się z jego skóry, gdy je zadał. Facet miał koło trzydziestki i był nawet przystojny. Czy ja mu się podobam? - pomyślałam.
- Myślę, że to nie pański interes – odpowiedziałam nazbyt wyniośle. Im mniej pytań tym, lepiej dla niego. Zaczął dalej wypisywać dowód transakcji. Zarumienił się. Słyszałam jego zwiększające się tętno i nierównomierny oddech. O co chodzi, do cholery?
- Długo to jeszcze potrwa? – zapytałam zniecierpliwiona.
- Jest deszczowa pogoda, czemu więc nosi pani okulary przeciwsłoneczne? – wypalił z innej beczki. Jego serce zwiększyło obroty.
- Mam światłowstręt. Skończył pan?
- Z czym? Bo jeśli chodzi o zadawanie pytań, to mam ich jeszcze wiele. – Uśmiechnął się zaczepnie. Próbowałam utrzymać nerwy na wodzy.
- Skończył pan wypisywać te papiery? A co do pytań, proszę kierować je do mojego „menadżera ulicznego”. Zwykle stoję pod wieżą Eifflą i obsługuję klientów. Uprzedzam, że nie jestem tania. – Uśmiechnęłam się niewinnie. Był nad wyraz zakłopotany. Zrobił się cały czerwony jak cegła. W końcu skończył wypisywać papiery i dostałam upragnione kluczyki. Wskazał mi auto i już miał odchodzić, gdy go zatrzymałam.
- Był dla mnie pan tak miły, że mogę dać panu dwudziestoprocentową zniżkę. Zapraszam. – Uśmiechnęłam się figlarnie, wsiadając do pojazdu. Stał tam cały oniemiały, kiedy odjeżdżałam.
Kierunek - Arros. Mam tam jeszcze dwie sprawy do załatwienia.
Rozdział nie był długi, ale kolejny będzie 2x dłuższy. Pozdrawiam czytających :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Śro 12:39, 16 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Beatha
Zły wampir
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 21:02, 16 Mar 2011 |
|
no to jestem pierwsza:)
Poprzedniego rozdziału nie skomentowałam, z absolutnego braku czas, ale już spokojniej u mnie.
Zaczne więc od tego, ze poprzedni rozdział, bardzo mi się spodobał, byłam zaskoczona taka szybką przemiana Kate, że tak krótko to trwało, że tak łatwo ją zniosła. I tak szybko zaakceptowała. Podobało mi się polowanie na kreta:) Jestem bardzo ciekaw jak to się wszystko rozegra.
Kolejny rozdział krótki, ale ważne, ze jest. Rozumiem, zę Kate minęla się z Rosalie i Alice:) Tylko dziwne, zę Alice na nia nie zareagowała, a może Alice u Ciebie nie posiada swojego daru?
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anykone
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 27 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia
|
Wysłany:
Śro 21:45, 16 Mar 2011 |
|
O! Wreszcie nowy rozdział! Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać na następny. ; >
Rozdział faktycznie dosyć krótki, więc dosyć trudno napisać o nim dużo, ale podoba mi się. Akcja powoli się rozkręca. Pewnie niedługo będzie konfrontacja z Cullenami. Ciekawi mnie czy w Twoim opowiadaniu będzie Bella. Mam nadzieję, że nie masz zamiaru swatać Edwarda z Kate. ; >
Co do spotkania z Rosalie i Alice, Beatha chciałam zauważyć, że Alice może zobaczyć przyszłość istot, którymi była. W sensie człowiek i wampir. Kate jest dosyć niezwykłym wampirem . xd
Czekam na więcej. ; ) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zoya
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 23:46, 16 Mar 2011 |
|
Beath: Alice nie straciła swojej umiejętności. Po części Anykone ma rację, a po drugie, ta scena była mi potrzebna do czegoś innego i jest ona poniekąd ważna.
Anykone: Wiem, że nie widać tego w opowiadaniu, co muszę naprawić, ale jest rok 2107- na początku wszystko napisałam. Nie będzie żadnego romansu Kate z Edwardem. Załóżmy, że to jest b.odległa kontynuacja BD, czyli nawet Renesmee pojawi się. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Pią 8:55, 18 Mar 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Beatha
Zły wampir
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Czw 20:04, 17 Mar 2011 |
|
Może faktycznie niezbyt uważnie przeczytałam za pierwszym razem, ale jak zobaczyłam kolejny rozdział, to moja ekscytacja sięgnęla zenitu:) zapomniałam, ze Kate jest potomkinia pierwszego wampira, protoplasty rodu, który (chyba?, musze poczytac od początku:)) nigdy nie spróbował ludzkiej krwi, a Culleny to juz mutanty:):):) i może faktycznie Alice mogła nie zauważyć Kate bo ona jest wyjątkowa.....ale myśle że może powinna ja wyczuć:) strasznie jestem ciekawa co dalej, Zoyka nie każ mi długo czekac:) ciekawa jestem jak się potoczą losy Kate, Rafaela i co się wydarzy...
i wiem, ze akcja rozgrywa się w 2017 roku:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zoya
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 21:55, 17 Mar 2011 |
|
Beath: Nie myl lat, proszę ;) 2107 rok. To bardzo odległa rzeczywistość. XXII wiek :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Czw 21:55, 17 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Beatha
Zły wampir
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Czw 22:05, 17 Mar 2011 |
|
oj się autorka czepia literówek w ekscytacji w konstruktywnym komentarzu:) no ....się czepiła:)
wstawiaj kolejny rozdział, bo przebieram nózkami:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kajakraft
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 9:03, 18 Mar 2011 |
|
Autorka, to taka czepialska, co nie ?
Wracając do tematu, rzeczywiście, ten rozdział jest bardzo krótki, niemniej jakieś info można z niego wyciągnąć
Beath: może Alice po prostu nie zwróciła uwagi na zapach Kate, bo ta była poperfumowana? Nie wiem, w końcu Zoya nam to jakoś wyjaśnisz |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kju
Dobry wampir
Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 836 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 23:10, 20 Mar 2011 |
|
no w koncu przeczytalam, szczerze jakos sam tytul mnie nie zachecil, nie wiem nawet dlaczego
swietnie piszesz, wciagnelas mnie momentalnie i nie umialam sie oderwac, jestem zaintrygowana historia, ktora stworzylas, na razie mechanizmy mi nie zatrybily i caly czas sie glowie, co mozesz zaserwowac w kolejnym rozdziale, moja wyobraznia pracuje na wysokich obrotach to dobrze, potrzebuje takich bodzcow dzieki za gimnastyke mojego umyslu
troszeczke zdziwilam sie szybkim zaakceptowaniem Kate, ze z Adamem beda tylko przyjaciolmi, predko sie pogodzila z tym faktem, jesli wziac pod uwage jej uczucia
zadziwila mnie takze oferta Rafaela z noclegiem, nie bardzo zakumalam wyjasnienie, ze jest pozno na powrot, moze taki maly szczegolik, ale tak juz mam
oczywiscie czekam z niecierpliwoscia na kolejny rozdzial :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zoya
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 13:19, 15 Kwi 2011 |
|
Dziękuję za komentarze i zapraszam na kolejny odcinek :)
Rozdział 9
beta: mTwil
W wypożyczonym fordzie mknęłam szosą do miasteczka. Nie miałam najmniejszej ochoty spotkać rodziców, powinno mi wystarczyć, że Rafael zobaczy mój odmienny stan. Jemu jednemu musiałam się chociaż pokazać przed całkowitym zniknięciem. Pragnęłam, aby wiedział, że jest dla mnie ważny. Przycisnęłam mocniej pedał gazu. Chciałam dotrzeć tam jak najszybciej, a ślimacze tempo auta nie ułatwiało mi sprawy. Po półgodzinie szalonej jazdy dotarłam do Arros. Pozostawiłam samochód przed wjazdem do miasteczka. Nawet mapka nie była mi potrzebna ze względu na świetny zmysł orientacyjny w terenie.
Nadal musiałam poruszać się człowieczym tempem. Spokojnie doszłam do rynku, gdzie znajdowała się restauracja. Wzięłam dwa głębokie oddechy, poprawiłam okulary przeciwsłoneczne (tzw. muchy) i schowałam włosy pod czapeczkę z daszkiem, którą założyłam, wysiadając ze samochodu. Niewskazane było, aby Rafael dostał szoku, widząc zmiany, jakie we mnie zaszły. Nie zamierzałam mu tego tłumaczyć, ale i tak zbyt dużo miał zauważyć. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Rozejrzałam się dookoła. Nie było go na sali, ale słyszałam jego głos w kuchni. Czekał na danie zamówione przez jakąś samotną kobietę siedzącą w rogu pomieszczenia. Podeszłam do baru i zajęłam jedno z krzesełek.
Po kilku minutach, wydających się dla mnie wiecznością, wyszedł, niosąc tacę z obiadem kobiety. Oczy miał podkrążone, jego twarzy była blada. Zmizerniał przez te kilka dni, co mnie bardzo zmartwiło. Odstawił jej talerz i podszedł do baru.
- Co mogę podać? – zapytał markotnym głosem. Nie spodziewałam się, że mnie pozna. Mój wygląd znacznie się zmienił, kształt twarzy stał się bardziej kobiecy, co sprawiło, że nawet bliscy mogliby mieć trudności z rozpoznaniem mnie. Nie wiem, czy to był plus czy raczej krzywdzący minus mojej nowej natury.
- Cześć, Rafael – odpowiedziałam skruszonym głosem, który dźwięczał zupełnie inaczej niż ten sprzed przemiany. Nawet takie rzeczy umiałam rozróżnić. Mogłabym poszukiwać śpiewające talenty, pomyślałam gorzko.
- Kate? – Był wyraźnie zaskoczony. Patrzył na mnie i najwidoczniej nie mógł znaleźć niczego znajomego.
- Tak, to ja. – Nic nie odpowiedział.
- Chciałam cię przeprosić, że tak nagle zniknęłam. To nie jest twoja wina, ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Ja przynajmniej nie miałam. – Umilkłam. Wstałam i chciałam opuścić lokal, ale zatrzymał mnie swoimi słowami:
- Co się z tobą stało, Kate? Nie przypominasz już tej radosnej dziewczyny. Wyszedł zza baru i stanął kilka metrów dalej. Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam w smutne oczy chłopaka. - Nawet nie wiesz, jak się zamartwiałem. Już raz straciłem ukochaną osobę. To powoli rozkwitało. Ty, ja, my, dlaczego to wszystko zrobiło się takie mętne? Czemu dopiero co był świt, a już nastaje zmierzch naszych uczuć…? – Czułam, że wilgotnieją mi oczy. Nie mogłam nic zrobić, nie chciałam, aby wyczuł moją słabość, więc milczałam.
- Musimy się rozstać, Rafael. – Starałam się brzmieć jak najbardziej obojętnie, być niewzruszona na jego słowa, jednak czułam wrzynający się w serce nóż. To było podłe i jednocześnie niesprawiedliwe wobec niego. Widziałam jego szklące się oczy. Musiałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Posłuchaj, wiem, że wyszło tak jak wyszło, ale nie chcę, abyś chował wobec mnie urazę. Ja po prostu muszę pobyć sama, przemyśleć pewne sprawy, poskładać swoje emocje do kupy. Chcę też, abyś wiedział, że wyjeżdżam z Europy i nie wrócę. Ufam ci i wiem, że zachowasz tę informację dla siebie. Rodzice o niczym nie wiedzą i się nie dowiedzą. Dla nich będzie pewnym szokiem sposób, w jaki to zrobię… Niedługo sam się przekonasz. Muszę już iść. Będę za tobą tęskniła – wyszeptałam ostatnie zdanie. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Chłopak ze smutkiem patrzył na mnie. Chciał dotknąć mojej twarzy, ale odwróciłam się i wyszłam. Oparłam się o ścianę i kilka razy wzięłam głęboki oddech. Uspokój się, Kate. Wszystko będzie dobrze. Mimowolnie moje policzki stały się całe mokre. Próbowałam zdusić natłok myśli, ale bezskutecznie. W pamięć wrył się widok smutnej twarzy ukochanego mężczyzny. Musiałam pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczę, nawet gdy pokusa będzie zbyt silna. Otarłam łzy ręką i wzięłam się w garść. Rozpuściłam włosy spod czapki. Czarne fale okalały moją twarz. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do nowej fryzury.
Weszłam w najbliższą uliczkę i podążałam ku jedynemu skrzyżowaniu w miasteczku. Trochę to potrwało, ale było warto. Znalazłam się dokładnie w miejscu, w którym byłam we śnie. Skręciłam w lewo i szukałam wejścia, nad którym widniały wyrzeźbione dwa skrzyżowane miecze. W końcu dotarłam do celu i delikatnie zapukałam. Otworzyła mi ta sama kobieta, co we śnie.
- Słucham panią? – zapytała niezbyt przyjemnym tonem.
- Czy mogę wejść do środka, to pilna sprawa – odpowiedziałam, uchylając okulary, tak aby zobaczyła moje oczy.
Momentalnie stała się uprzejma i zaczęła przepraszać za swoje nieprzyjazne zachowanie.
- Moja rodzina od pokoleń strzeże tego przejścia. Jest pani pierwszą osobą, która może tam wejść. Pozostaje jeszcze jedna, według legendy, ale to już jest nieistotne. Moim zadaniem jest przepuścić wybrańców do groty.
- Kim jest ta druga osoba? – Faktycznie, były tam dwa miecze, a ja nie zastanawiałam się nad właścicielem drugiej broni.
- Nie wolno mi o tym mówić. Tak została poinstruowana moja rodzina i muszę dochować przysięgi.
- Trudno. Proszę wskazać przejście, nie mam zbyt wiele czasu.
- Oczywiście, proszę za mną. – Zaprowadziła mnie do piwnicy i odsunęła regał. Podziękowałam jej i dalej poszłam sama.
Nabrałam zabójczego tempa i w ciągu minuty znalazłam się przed drzwiami. Powoli uchyliłam je, po czym weszłam do środka. Wszystko było jeszcze bardziej realne niż we śnie. Kolory jaśniejsze, szczegóły wyraźniejsze, chłód zimniejszy. Podeszłam do ołtarza. Leżały tam owe pamiętne miecze, które mi się przyśniły. Dla mojej ręki przeznaczony był ten o nazwie Kasjopeja. Obok niego leżała pochwa, do której należało go schować. Spojrzałam na drugie ostrze. Do kogo mogło ono należeć? Bardzo mnie to ciekawiło. Niestety jego nazwa pozostawała dla mnie nadal nieznanym, wykaligrafowanym słowem. Z pewnością niedługo miałam się przekonać, kim będzie mój towarzysz. Wzięłam do ręki miecz. Z diamentu prysła wiązka tęczowego świata. Schowałam go do pochwy i przełożyłam przez ramię. Czas na mnie, pomyślałam. Wróciłam do domu kobiety, pożegnałam się i wyszłam na ulicę.
Przez chwilę wahałam, się czy od razu pójść do samochodu. Przybrałam kierunek, który prowadził do Rafaela. Po chwili znalazłam się przed jego domem, rozejrzałam się konspiracyjnie i włamałam do mieszkania chłopaka. Nie było to takie trudne, jakby mogło się wydawać. Wystarczyła jedna wsuwka z włosów i sprawne dłonie. Do moich nozdrzy doszedł znajomy zapach jego perfum. Unosił się w całym mieszkaniu. Wiedziałam, że będzie mi tego bardzo brakowało. Poszłam od razu do pokoju Rafaela. Kiedy byłam tu za pierwszym razem, spodobało mi się jego czarno-białe zdjęcie stojące na półce. Wyjęłam je z ramki, a włożyłam tam własne, które miałam ze sobą. Na odwrocie fotografii napisałam tylko swoje imię. Nie chciałam nic już dopisywać, bo nie zasługiwałam na nic więcej niż to, co pozostawiłam po sobie - zgliszcza pączkującej miłości.
Przysiadłam na łóżku i rozglądałam się, zapamiętując każdy najmniejszy element w pomieszczeniu. Porozrzucane koszule na łóżku, plakaty zawieszone na szafkach, laptop leżący na biurku a obok niego dokumenty. Wszystko to było częścią niego, jego świata, przyzwyczajeń. Od niedawna także i mojego. Spojrzałam ostatni raz na całe wnętrze, podniosłam się, schowałam zdjęcie, jakie mu ukradłam i wyszłam. Zmykałam za sobą każde drzwi, aby wiedział, że tu byłam. Chciałam, żeby zdawał sobie z tego sprawę. Zamykając ostatnie, czułam, jakbym zamykała pewien rozdział mojego życia na dobre. Nie miałam tam więcej wrócić i to najbardziej bolało.
Wyszłam z mieszkania tak, aby żaden jego sąsiad mnie nie zauważył. Powoli skierowałam się do samochodu zostawionego na obrzeżach. Mijając mury miasteczka, czułam, że utraciłam nie tylko miłość, ale też coś ważniejszego. Coś, co na pozór mogłoby wydawać się niewidoczne. Straciłam niezależność wyboru. Moja rola została mi bestialsko narzucona. Nikt nie zapytał mnie o zdanie, czy chcę, czy będę na siłach ją zagrać. Mam wrażenie, że jestem narzędziem służącym komuś do osiągnięcia jego własnego celu. Jakikolwiek nie byłyby te zamiary, na zawsze pozostaną moją zmorą.
Wiejący delikatny wietrzyk rozwiewał moje czarne fale, tworząc lekki nieład na głowie. Na przeciwsłonecznych okularach odbijał się blask zachodzącego słońca. Zbliżał się zmierzch. Słońce chyliło się ku widnokręgowi, rozpościerając piękne, jesienne barwy czerwieni, żółci i fioletu. Zawsze takie widoki zachwycały mnie swoim pięknem, lecz dzisiaj były wyjątkowo smutne. To tak jakby w obcym mieście, z dwudziestego piętra wieżowca, o nocnej godzinie spoglądać na rozświetlone lampami ulicznymi miasto i tęsknić za domem. Całe serce ogrania tęsknota za czymś odległym i za ludźmi, którzy cię kochają. Takie właśnie było słońce zachodzące tego dnia.
Dotarłam do samochodu. Siadając, starannie odłożyłam miecz na siedzenie. Moje przekleństwo, pomyślałam. Pojechałam zobaczyć ostatni raz dom rodzinny. Będąc przed posiadłością, zatrzymałam się. Nikogo nie zauważyłam w ogrodzie. Wszyscy byli w domu i jedli kolację. Słyszałam ich rozmowę, dotyczącą mojej osoby. Zamartwiali się moim stanem, a najbardziej przygnębiona wydawała się Florence. Matka również nie pozostawała w najlepszym nastroju, ale to właśnie markotność Flor zabolała mnie najbardziej. Była dla mnie najlepszą przyjaciółką i ukochaną siostrzyczką, jaką mogłabym sobie wymarzyć. Niestety była… To, co planowałam, miało okazać się naprawdę podłe w stosunku do nich. Odjechałam autem i wróciłam do Paryża.
W moim sercu zagościła nostalgia i melancholia. Cokolwiek mogłoby mnie spotkać, z pewnością zahartuje moje serce na takie czułostki. Po prostu nie będzie w nim miejsca na wartości takie jak rodzina, przyjaciele… miłość… Rafael stanie się pierwszym i ostatnim, któremu oddałam serce.
***
Zanim pojechałam do domu, weszłam do sklepu zrobić małe zakupy, aby mieć co jeść na kolację. W sumie nie byłam głodna, ale wiedziałam, że się to nie zmarnuje. Przez chwilę spoglądałam na półki wypełnione warzywami. Sałata, rzodkiewka, pomidor… Nie, na warzywa nie miałam ochoty. Podeszłam do chłodziarek z nabiałem. Przewertowałam wzrokiem wszystkie pozycje i -nic. Mój koszyk nadal widniał pustkami, a ja krążyłam bez celu. Podeszłam do stoiska z mięsem. I w tym momencie zaszła diametralna zmiana. Zaczęłam nakładać sobie pełen koszyk najróżniejszych wędlin i szynek, aż w końcu dotarło do mnie, że moja podświadomość daje mi wyraźny sygnał do tego, abym udała się na polowanie.
Spokojnie dokończyłam zakupy, ale gdy tylko znalazłam się przy aucie, poczułam, jak mój zwierzęcy instynkt bierze nade mną górę. Jeszcze dużo brakowało mi do kontrolowania samej siebie. W obecnej sytuacji było to do wytrzymania, ale co zrobię, kiedy przez dłuższy okres nie będę miała dostępu do pożywienia? Zapakowałam jedzenie do samochodu i odjechałam w kierunku przeciwnym do domu. Znalazłam się pod jakimś małym laskiem. Nie zamierzałam tam polować, ale musiałam gdzieś zakamuflować samochód, więc wjechałam w poboczne krzaki. Sprawdziłam dokładnie, czy wszystko pozamykałam i ruszyłam.
Musiałam stwierdzić, że takie biegi mogłabym polubić. Czułam, jak energia rozpiera całe moje ciało. Miałam ochotę skakać z drzewa na drzewo, ale lasek się skończy. Biegłam coraz szybciej, aż dotarłam do jakiejś większej puszczy. Tutaj czułam, że mogłam zaszaleć. Wspięłam się na drzewo i wypróbowałam swoje możliwości ruchowo-koordynacyjne. Skoczyłam na najbliższą gałąź, lądując na niej z wielką gracją. Taka zabawa sprawiała mi niesamowitą frajdę. Zaczęłam przeskakiwać z jednego konara na drugi, raz stając na nim stopami, a innym razem chwytając gałąź i obracając się wokół jej osi jak akrobatka. Ręce miałam całe upaprane i mokre, we włosach znajdowały się najróżniejsze pamiątki leśne, ubranie gdzieniegdzie starło się i ubrudziło, ale nie przejmowałam się tym. Dzisiaj miałam wynagrodzić sobie wszystkie smutki beztroską zabawą.
Wśród drzew, krzewów, zwierząt czułam się jak w domu. Poczucia przynależności do świata fauny i flory przejawiało się silniej, odkąd przestałam być człowiekiem. Związek z przyrodą wydawał się całkowicie naturalny i swobodny. Moje usposobienie stało się drapieżne. Zostałam łowcą, który wywęszy, wytropi i pożywi się. Taki porządek panował w tym świecie. Ludzie, którzy bez mrugnięcia okiem zdobywali wszystko to, co chcieli, nie dostrzegali, że inni muszą walczyć nawet o pożywienie.
Skoczyłam na następne drzewo i już miałam upolować jedną z pobliskich saren, kiedy dobiegł mnie szelest dochodzący z jakichś stu metrów. Wytężyłam wszystkie zmysły, aby namierzyć niebezpieczeństwo, którym był niewątpliwie zbliżający się osobnik. Przesączony słodyczą zapach, zwinne i szybkie ruchy utwierdziły mnie w przekonaniu, że w końcu spotkam wampira. Usadowiłam się w pozycji kucającej na jednej z odnóg drzewa i czekałam. Szmer stawał się coraz bliższy, aż ucichł. Słyszałam, jak oddycha, starając się wyczuć jakikolwiek zapach w powietrzu.
- Nie czuję cię, ale wiem, że tu jesteś. Widzę twoją sylwetkę – odpowiedział szeptem, który dosłyszałam bez najmniejszych problemów. - Jestem tylko ciekaw, kto tak głośno i beztrosko skakał po niczemu winnych drzewach. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić, porozmawiajmy tylko – powiedział z wielką swobodą i nonszalancją, okazując swoją wyższość, którą wyczuwałam w każdym jego słowie. Moja irytacja wzrastała. To był wampir, czyli potencjalne niebezpieczeństwo, a ja nie znałam jeszcze wszystkich swoich możliwości. Niewskazane było rozpoczynanie gadki-szmatki. Siedziałam nadal cicho i zamierzałam czekać, aż sobie pójdzie. Żadnych gwałtownych ruchów, aby go nie podjudzać do walki, żadnych, myślałam gorączkowo. Jest to moje pierwsze spotkanie z potępionymi i to chyba ja powinnam być tutaj górą niżeli on. Niestety nie dzisiaj. Gdy tak rozważałam swoje możliwości, zbliżył się do drzewa, na którym przykucnęłam. Stał teraz tak, że widział moją twarz w całej okazałości.
- Nie jesteś zbyt rozmowna, a jednak moja ciekawość jest większa niż instynkt samozachowawczy. Jestem Nicolas. Może i ty się przełamiesz? – Zaśmiał się, co mnie tylko rozłościło.
- Nie chcę żadnych kłopotów, odejdź – warknęłam. Pierwszy raz usłyszałam swój głos w chwili niebezpieczeństwa. Zawarczałam na niego jak rozjuszona lwica. Wyraźnie widziałam, jak mięśnie wampira się napinają. Był zdezorientowany, a jego pewność nagle zmalała, jednak nie dawał za wygraną.
- Nie jesteś wampirem. – Zaświecił mi swoimi czerwonymi tęczówkami.
- Nie twój interes – znowu warknęłam.
- Może przestaniesz tak warczeć na mnie? Nie jesteśmy w tej chwili dla siebie jakimś specjalnym zagrożeniem, więc daj się udobruchać.
- Naprawdę tak myślisz? – Ironicznie się uśmiechnęłam.
- Pewnie, każdą kobietę można w jakiś sposób ułaskawić. – Uśmiechnął się bezczelnie.
- Naprawdę myślisz, że nie jestem dla ciebie zagrożeniem? Na twoim miejscu zastanowiłabym się, zanim powiedziałabym coś równie głupiego – dokończyłam swoją poprzednią myśl, zanim mi przerwał.
- A jesteś?
- Jestem – odpowiedziałam pewnie, zeskakując z drzewa i krocząc powoli ku niemu. Moje samopoczucie i ocena bezapelacyjnie wzrosły. Przybrał pozycję obronną, co mnie bardzo rozbawiło. Wpierw bezczelny i pewny, by po chwili stać się wampirzym tchórzem.
- Teraz się boisz? – zapytałam z uniesionymi brwiami.
- Kim jesteś? Na pewno nie wampirem, bo twoje tęczówki mają inną barwę od wapirzych, chociaż Cullenowie już są wyjątkiem od tej normy, ale oni to co innego.
- Kim są Cullenowie?
- Jakby to powiedzieć, można się ich bać zaraz po Volturi. Chociaż ja bym obstawiał przy tym, że są znacznie groźniejsi, ale myślę, że nie chciałabyś się o tym przekonać. – Zastanowiłam się przez chwilę. Kimkolwiek była ta rodzina, musiała mieć niepodważalny status w świecie wampirów.
- Gdzie ich znajdę? – Spojrzałam krzywo na niego.
- Na pewno nie na tej półkuli – powiedział, uśmiechając się kpiąco. Mój gniew wzrastał, co chyba zauważył, bo zaraz dodał: - Mieszkają w Stanach Zjednoczonych.
- Wiesz gdzie?
- Nie wiem, ale Volturi wiedzą. Zawsze możesz zapytać ich sama. – Stałam tam zamyślona, po czym odwróciłam się i już miałam odchodzić, kiedy zawołał:
- Żartowałem, ja na twoim miejscu nie wszedłbym nawet na teren Volterry, a co dopiero na kieliszek krwi do nich. – Przystanęłam. Do czego to doszło, żeby wampiry bały się takich hipokrytów i łgarzy. Nonsens.
- Mieszkają we Włoszech?
- Tak, ale chyba nie masz zamiaru się tam wybrać? Nie żeby mnie to specjalnie interesowało, ale mogłoby się wydawać, że ich znasz. – Jak w ogóle mają czelność mieszkać na ziemi zbrukanej krwią mojego przodka?
- Powiedzmy, że wiele nas łączy. A propos, jeśli komukolwiek powiesz o naszej rozmowie, wspomnisz cokolwiek o mnie, to przysięgam, że cię znajdę i zabiję – zakończyłam niezbyt przyjemnymi słowami nasze spotkanie. Wzdrygnął się, ale kiwnął potakująco głową. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, jednak nie chciałam, aby ktokolwiek wiedział, że istnieję. Lepiej postraszyć, niż mieć potem kłopoty. Odwróciłam się i odeszłam.
Słyszałam, jak oddalał się w przeciwnym kierunku do mojego. Od początku obawiałam się pierwszego kontaktu z moimi „braćmi”. Okazało się jednak, że wrodzona pozycja mojej osoby działa na ich podświadomość, z czego nie zdają sobie nawet sprawy. Nie wiedzą, kim jestem, nie wiedzą, skąd sami pochodzą, chociaż uważają, że posiadają tę wiedzę. Ewolucja, co za bzdury. Ciekawe, z jakiego zwierzęcia ewoluowali? Z Pijawki? Tylko ta opcja ma jakikolwiek sens. Zaśmiałam się dźwięcznie i pobiegłam zapolować.
Po godzinie hasania w buszu moje pragnienie zostało ugaszone. Zauważyłam, że zwierzęta się mnie boją. Trochę mnie to zdziwiło, ale po chwili zrozumiałam. Jestem przecież wampirem, ich zabójcą. Są moim pokarmem. Czyli posiadanie psa albo kota odpada.
Przedarłam się przez chaszcze i zaczęłam biec w kierunku małego lasku, gdzie zostawiłam wypożyczone auto. Na szczęście było w nienaruszonym stanie. Zajęłam miejsce kierowcy i ruszyłam w drogę powrotną do domu.
Jechałam z zawrotną prędkością, nie przejmując się, że spowoduję jakiś wypadek. Było to nierealne z moimi predyspozycjami, jednak uważnie wpatrywałam się w jezdnię.
Nagle na środku pojawił się znikąd wampir z lasu. Jechałam wprost na niego, jednak on nie miał najwyraźniej zamiaru zejść mi z drogi. W końcu z dokładną co do milimetra precyzją wyhamowałam przed jego stopami. Na ustach chłopaka widniał kpiarski uśmieszek.
- Zejdź mi z drogi! – krzyknęłam wściekła. Wysiadłam z samochodu, omal nie wyrywając drzwi.
- Nie mam pojęcia, co z ciebie za stworzenie, ale nie podobasz mi się. Niebieskooka polująca na zwierzęta? – odpowiedział ze stoickim spokojem. Mimo że świetnie się kamuflował, wyczuwałam, że jego pewność siebie jest tylko pozorna.
Nagle przed moimi oczami rozpostarł się zupełnie inny widok, postać wampira rozmazała się, a ciało wpadło w trans. Znalazłam się na wielkiej zielonej polanie. Niebo było gęsto zachmurzone i sprawiało wrażenie, jakby miał zacząć padać ulewny deszcz. Granatowy odcień chmur towarzyszył napiętej atmosferze wokół zebranych. Z jednej z grup wyszedł ów wampir, którego spotkałam przed chwilą.
- Nie lekceważcie jej i tego drugiego! – wykrzyknął, a potem padł, wijąc się w konwulsjach.
Wróciłam do rzeczywistości, a on stał tam i patrzył się ze strachem w oczach na moją osobę.
- Kim ty jesteś, do cholery?! – wydarł się. Podeszłam do niego i zacisnęłam dłoń na szyi mężczyzny. Moje palce wbijały się w niego jak w masło. Miał być przecież twardy jak skała, a był kruchszy niż jakiekolwiek inne zwierzę, które miałam w rękach. Jak on śmie mówić tak do mnie? Moje oczy zaszły mgłą gniewu i zniewagi dla własnej osoby. Złość zaczęła stopniowo maleć, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co robię. Jednak wampir nie wytrzymał i zamachnął się na mnie. Z mojego ramienia popłynęła strużka błękitnej krwi, a rana w mgnieniu oka zagoiła się, pozostawiając po sobie ślad zaschłego osocza. Pchnęłam Nicolas’a na jezdnię tak, że się zatoczył i upadł.
- Przysięgam ci, że jeszcze się spotkamy, a wtedy zobaczysz, kim jestem. To spotkanie będzie dla ciebie wyjątkowo niemiłe – powiedziałam do niego zagadkowym tonem. Niech myśli, że zrobię mu małe kuku, to będzie siedział cicho do momentu sceny na polanie, którą widziałam. Wstał ze złością i ze strachem w oczach oddalił się w szybkim tempie.
Wróciłam do auta. Usiadłam w fotelu, biorąc kilka głębszych wdechów dla uspokojenia się. Dotknęłam miejsca, gdzie miałam niedawno ranę. Błękitna krew. Królewska krew. Złapałam nos u nasady i zaczęłam delikatnie masować. Przyniosło mi to niesamowitą ulgę, kojąc nerwy. Co ma być to będzie, pomyślałam, godząc się z faktem, że i nawet moja krew jest wyjątkowa. Odpaliłam auto i ruszyłam do willi.
Dzięki, już poprawiłam :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Nie 22:08, 17 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kju
Dobry wampir
Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 836 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 15:14, 15 Kwi 2011 |
|
przeczytalam :) dzieki wielkie za dodanie rozdzialu!
podobal mi sie, co prawda nastepuje spowolnienie akcji, ale wymaga tego fabula, sama Kate wydaje sie byc opanowana i posiadajaca wiedze w temacie wampirow dosc obszerna, ale tez wykazuje duza sile, duza pewnosc siebie i.. agresje Kate jest taka bardzo .. wywazona, tu pozegnanie z z Rafaelem (scena z zabraniem zdjecia ujmujaca), zajrzenie w okna rodziny,
piszesz w sposob ciekawy, potrafisz zainteresowac swoja historia
zostaly jeszcze dwa komentarze bety, ale moze juz usunelas
nie moge sie doczekac dalszych losow i na pewno bede zagladac :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|