FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Nagi Koleś Z Góry (TNGUS) [T][NZ][+18] rozdział 29 (23.07) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Olencjaa
Gość






PostWysłany: Pon 20:01, 16 Maj 2011 Powrót do góry

O tak ja też polubiłam poniedziałki potym,jak pojawił się kolejny,świetny rozdział"Nagiego kolesia z góry" Laughing .Podziwiam Cię Zuziu za to,że chciało Ci się tłumaczyć taki ogrom tekstu,a zarazem dziękuję za niego,jak zwykle czytało mi się go z wielką przyjemnością.Podziwiam Bellę i mam do niej ogromny szacunek za to,że chcę pomóc Edwardowi w tak ciężkiej dla niego sprawie,jak odnalezienie po latach ojca.Wraz z pojawieniem się rozdziału pojawiło się parę nowych faktów,o których nasi bohaterowie nie mieli pojęcia.Z rozmowy Belli z Carlisle wywnioskowałam,że mężczyzna nie miał pojęcia,że ma syna i to z kobietą,z którą był przez tyle lat związany.Nie dziwie się,że był zaszokowany,a zarazem szczęśliwy,że został ojcem i niedługo zobaczy owoc ich miłości.Dziwi mnie bardzo zachowanie już nie żyjącej matki Cullena - dlaczego niewyjawniła obojgu Panom prawdy? może ukrywała swój ból,żal w alkocholu? ciekawe,ciekawe.To dobrze,że przez tę trudną drogę pomaga mu przejść brozowooka,bo bez jej wsparcia i determinacji chłopina by sobie nie poradził,poddałby się już na samym starcie.I kolejny raz mamy kontakt fizyczny pomiędzy naszą dwójką,ale teraz jest ono spowodowane potrzebą bycia razem i miłości,która ich połączyła.
Ojj,ale się rozpisałam Embarassed mam nadzieję,że ten komentarz wyszedł mi choć trochę konstruktywnie tak,jak zamierzałam od początku.
Życzę dużo weny i z niecierpliwością czekam na kolejny chap,pozdrawiam,
Olencjaa. Wink


Ostatnio zmieniony przez Olencjaa dnia Pon 20:02, 16 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
emily522
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Paź 2010
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 13:00, 17 Maj 2011 Powrót do góry

Dream Team,
"Nagi koleś z góry" to jeden z moich ulubionych fanficków. Podoba mi się w nim wszystko zaczynając od bohaterów i kończąc na akcji i wydarzeniach.
Ale wracając do teraźniejszego rozdziału. Cieszę się, że Edzio znalazł swojego ojca i, że Bella mu pomogła, a tak poza tym po prostu kocham jak w tym opowiadaniu pojawiają się Alice z Rosalie. One zawsze wprowadzają taki wesoły nastrój:)
Fajnie by było gdyby w tym opowiadaniu było trochę więcej innych postaci np. właśnie Alice czy Rosalie. I może trochę więcej humoru. Dreamuś czy w następnych częściach oni będą?
Pozdr,
Emy
AVE VENA!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaan
Wilkołak



Dołączył: 13 Lis 2010
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:35, 17 Maj 2011 Powrót do góry

Im dłużej czytam, tym bardziej czekam. Już mniej erotyki, choć szkoda, a więcej ciepła i miłości. Poszukiwanie ojca, strach przed odrzuceniem, a później radość, że jednak jest szansa, na odzyskanie choć części rodziny. Życie w samotności, nawet wśród bliskich, nie jest dobrym życiem. Pogłębiające się uczucie osamotnienia, prowadzi w przyszłości do złych zachowań. I tak w życiu Edwarda działo się, póki nie spotkał kobiety, która kocha go miłością czystą, bezinteresowną. Tylko taka miłość jest cierpliwa, i potrafi stawić czoła wszystkim problemom.
I rozważania rodzinne. Tupot małych stópek, wesoły śmiech, radość rodziców. Mam przekonanie, że tych dwoje stworzy taki związek, by być razem, i mieć potomstwo.
Dziękuję, że jesteście. Czekam niecierpliwie na każdy rozdział, i z każdym następnym zakochuję się w "Nagim".
Pozdrawiam cieplutko!!!!!!
Kasia!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ashleyka
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Maj 2011
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z przepięknego miejsca w krainie snów

PostWysłany: Śro 11:44, 18 Maj 2011 Powrót do góry

Czytam ten ff od początku. Jest on jednym z moich ulubionych i nie wyobrażam sobie życia bez niego Szczerze muszę powiedzieć że na początku myślałam że będzie tutaj cały czas mowa tylko o seksie i niczym więcej. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem przekonuję się że jest inaczej. Przepięknie są tutaj opisane relacje i uczucia jakie są między nimi. Naprawdę cudownie się to czyta i nie można doczekać się kolejnego rozdziału. Niesamowite jest również to jak ich relacje się zmieniają, jak od początku widać tą chemię między Edwardem a Bellą. Ten rozdział był cudowny. Szkoda że Carlisle nie wiedział że ma syna iże Edward przez całe życie myślał że nikt go nie chce. Mam nadzieję że teraz się to zmieni po tym pozytywnym przyjęciu wiadomości o swoim synu przez Carlisla. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. Razz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ashleyka dnia Śro 11:46, 18 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dreamteam
Wilkołak



Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 15:12, 31 Maj 2011 Powrót do góry

Rozdziały można także znaleźć w formacie .pdf na [link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 25
Edward

Przetarłem dłońmi oczy po tym, jak kliknąłem przycisk „wyślij”, gdy napisałem e-maila do Carlisle’a. Wyjaśniłem w nim wszystko, co działo się w moim życiu do tej pory. Śmierć mojej mamy z powodu alkoholizmu, chociaż ukrywała ten fakt bardzo dobrze – nawet przede mną – aż byłem wystarczającą dorosły, by zrozumieć. To, że nigdy nie wyjaśniła mi, czemu opuściła Chicago tak szybko po moich narodzinach, albo czemu nie kontaktowała się ze swoimi rodzicami. Jak zamieszkałem z nimi po jej śmierci, ale od razu zostałem odtransportowany do szkoły z internatem. To, jak dziadek zmarł nieoczekiwanie na zawał serca po kilku latach i nigdy nie udzielono mi informacji o tym, co się zdarzyło. To, że moja babcia była teraz na ostatnim etapie Alzheimera, ale to ona dała mi jakiś trop, którego potrzebowałem, aby odnaleźć Carlisle’a: jego imię.
Dzisiejszy dzień był emocjonalny, ale także dla mnie bardzo zadowalający. Byłem trochę przerażony tym, jak zareaguje Carlisle, gdy Bella się z nim skontaktuje. Byłem przekonany, że nie miał pojęcia o moim istnieniu i spodziewałem się, że w najlepszym wypadku będzie zszokowany i może złoży pustą obietnicę, że będzie wysyłał mi kartkę z życzeniami na święta Bożego Narodzenia. Naprawdę wątpiłem w to, że będzie chciał mieć ze mną coś wspólnego.
Po tym jak dowiedziałem się, że wiedział o ciąży mojej matki i jak się z tym czuł, wprawiło mnie w osłupienie. Latami czułem się pusty, jak duch, z powodu mojej zawiłej i błędnej teorii o tym, jak przyszedłem na świat. Zrozumiałem, w jakim byłem błędzie. Chociaż nic nie zwróci tego czasu, kiedy zastanawiałem się bez celu, jak byłem z innymi spokrewniony, mogę spróbować ruszyć dalej i żyć z jakimś celem, jakimś znaczeniem.
Nagle przypomniałem sobie coś, co powiedziała mi Brązowooka po jednej z naszych kłótni: nie możesz się zagubić, jeśli podążasz swoją ścieżką. Poza tym, wszyscy mamy mapę. Coś jak wewnętrzny GPS. Twoje serce, Edwardzie. Ono mówi ci, gdzie iść. Myślałem, że rozumiałem, co miała na myśli, ale dopiero teraz doświadczałem tego, o czym mówiła. Teraz mogę być prowadzony przez uczucia, które zwalczałem z powodu tego, jak bolesne były. Podjąłem łatwą ścieżkę, jak tchórz i udawałem, że to na mnie nie wpłynęło. Ale ostatecznie wszystko, co udało mi się tym stworzyć, to puste i nic nieznaczące życie.
Chociaż to moja babcia dała mi wskazówkę, dzięki której mogłem znaleźć ojca, to jednak Bella dała mi odwagę, by to zrobić. Bez jej łagodnej namowy wciąż byłbym „tym kolesiem”, za którym nie za bardzo przepadałem. I teraz, na szczęście, nie musiałem nim być, myśleć albo zachowywać się jak on.
Mój umysł wypełnił się myślami o Belli i tym, co ona dla mnie znaczy, gdy wstałem z krzesła w gabinecie i rozciągnąłem się. Jest najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła. Na moją twarz wkradł się uśmiech Kidy przypomniałem sobie, jak się ze mną kochała poprzedniej nocy. To była jedna z wielu fantazji, które miałem o niej. Ale ta jedna ziściła się: jej ciało usadzone okrakiem na mnie, poruszające się w górę i w dół, jej piersi podskakujące w rytmie bioder. Ta fantazja… Nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Boże, rzeczywistość była o wiele lepsza. Widziałem, jak zmienia się w kobietę, którą teraz jest: pewną siebie w swoim pięknie, seksualności, ale także kochającą, niezależną… Czasami też nieznośną i nieustępliwie upartą. Ale kochałem tę kobietę. Zdumiewające.
Idąc do kuchni, oparłem się ramieniem o framugę i patrzyłem, jak zmywa naczynia. Zauważyłem coś dziwnego, coś, co mnie zaskoczyło – jej ramiona były opuszczone i drżały. Przez wodę lecącą z kranu nie mogłem jej usłyszeć, ale wiedziałem, że płacze.
- Brązowooka - powiedziałem cicho kładąc jedną rękę na jej ramieniu, a drugą zakręciłem kran. – Co jest? Czemu płaczesz?
Chyba ją wystraszyłem, ponieważ podskoczyła trochę, gdy poczuła, jak ją dotykam.
- Nic się nie stało – odpowiedziała szorstko, szybko mrugając powiekami. - Chyba, yyy, mydło dostało mi się do oka… albo coś takiego – powiedziała nieprzekonująco, spuszczając wzrok na podłogę.
Uniosłem brew i wpatrywałem się w nią sceptycznie. Wiem wiele rzeczy o tej kobiecie, a jedną z nich jest to, że za cholerę nie umie wciskać komuś kitu. Nie umiała także wypowiedzieć niewinnego kłamstwa, żeby jej twarz i ciało jej nie zdradziły.
- Płakałaś – powiedziałem wprost. – Powiedz czemu, proszę – poprosiłem ponownie, unosząc jej podbródek, by spojrzała na mnie.
- Pomyślisz, że to twoja wina – zaprotestowała potulnie.
- Że co jest moją winą? – naciskałem, podając jej papierowy ręcznik, by wytarła dłonie.
- To, dlaczego płaczę.
- Będę się o ciebie martwił, jeśli nie będę wiedział.
- I dlatego nie chcę ci powiedzieć… przez co – odpowiedziała bez sensu.
- Teraz naprawdę będę myślał, że to przez coś, co zrobiłem. Proszę? – ponownie porosiłem ze zmarszczonym czołem.
Stała tak przez chwilkę, po cichu wykręcając w dłoniach papierowy ręcznik. Zabrałem jej go i zastąpiłem moją dłonią, którą zaczęła bawić się nerwowo taka jak miała to w zwyczaju.
- Płakałam dlatego, że był to długi dzień – wyznała. – Nie jestem smutna – szybko zapiszczała. – Tylko wiele emocji wiruje w mojej głowie i płakałam, by dać mi ujście – dodała, przesuwając palcem po jednym z głębszych zagnieceń na mojej dłoni.
- Robiłaś tak wtedy w szpitalu, kiedy napisałaś do mnie, byśmy się spotkali – przypomniałem.
Bella kiwnęła głową.
Osądzając po jej pełnym poczucia winy wyrazie twarzy, mogłem sobie tylko wyobrazić, ile razy dawała ujście emocjom, kiedy pomagała mi w sprawie babki i poszukiwaniach ojca. To, że nigdy nie zaświtało mi to, iż trudno będzie jej być uodpornioną na stres i smutek, było pieprzonym absurdem. Chciałem tylko jej pomocy i nigdy nie rozważałem tego, jak to się na niej odbije.
- Przepraszam, że cię to tam martwi i zasmuca. Tak nie powinno być – powiedziałem pełny żalu, że byłem tak samolubny.
- To mnie nie martwi, ani nie zasmuca. Powiedziałam ci, po prostu daje upust – nalegała, wyglądając na trochę rozdrażnioną i puściła moją dłonią.
- Nie, upust – zacząłem, – jest wtedy, gdy uderzysz mnie albo wsadzisz łokieć między żebra. To, co teraz robiłaś, to płakanie. Nie mogę… Brązowooka, to jest nie do przyjęcia. Twój płacz jest nie do przyjęcia – dodałem srogo, kręcąc głową i machając ręką.
- Nie do przyjęcia? – zaśmiała się. – Jesteś śmieszny, wiesz o tym? Co, wydajesz jakiś dekret o zakazie płaczu? – zapytała, a jej rozdrażnienie rosło. – Jesteś teraz tyranem łez? Mussolini płaczu? A, yyy… Wussolini?! – warknęła sfrustrowana, patrząc na mnie z pełnym niedowierzania grymasem na twarzy.
- Co jest złego w tym, że nie chcę widzieć cię smutnej? – odpowiedziałem, broniąc się. – I tak, jeśli mógłbym powstrzymać cię przed płakaniem, zrobiłbym to – dodałem, mówiąc jej całkowitą prawdę.
Zaprowadziłem ją do salonu, gdzie oboje usiedliśmy na kanapie. Bella wypuściła powietrze z płuc i zamknęła oczy, próbując stłumić swoje rozdrażnienie i oczyścić głowę.
- Nie możesz powstrzymać mnie przed odczuwaniem emocji, Edwardzie. To tak nie działa. Nawet ja nie mogę uchronić się przed odczuwaniem takich emocji jak smutek i złość. I nie chcę tego – wyjaśniła, wyglądając na trochę spokojniejszą. – To, co się z tobą dzieje, te emocjonalne sprawy, ja też to czuję. Ale mogę to znieść tylko dzięki „upuszczaniu emocji” – dodała, patrząc na mnie.
- Ale ja nie chcę, byś czuła się źle przeze mnie – nalegałem.
- Pozwól, że coś wyjaśnię. Gdy jesteś smutny, to ja także. Nie ma co się nad tym rozwodzić. Chcesz czy nie, jeśli cierpisz, ja także. Nie obwiniaj się i nie mów mi, co powinnam lub nie powinnam czuć. Wiesz, że tego nienawidzę – powiedziała.
- Stajesz się wredna – poinformowałem ją niepewnie marszcząc brwi, ale kiedy zaśmiała się lekko wiedziałem, że nie już tak poirytowana, jak chwilę wcześniej.
- Po prostu bądź porządny i kochaj mnie za to, ok? – zapytała z pół uśmiechem. – Bo to część porozumienia – dodała z taką ostatecznością w głosie, jaką ja miałem chwilę wcześniej.
- Jak dla mnie spoko, ale nie ukrywaj przede mną tego „upuszczania”. Przez to martwię się jeszcze bardziej – powiedziałem. – I obiecaj mi, że będziesz bardziej otwarta na rozmowę ze mną i miała we mnie więcej wiary – przypomniałem jej.
- Wiem, wiem – przyznała, unosząc ręce do góry, gdy mówiła. – Ale wiedziałam, że tak zareagujesz, że będziesz się obwiniał. I tylko dlatego nie chciałam płakać przy tobie – wyjaśniła. – To zabawne… Cóż, raczej ironiczne, ponieważ tak sobie myślałam, że to był ostatni raz, kiedy płakałam i naprawdę, tylko dlatego, że bardzo mi ulżyło – wyznała. Gdy ją przytuliłem, Bella oparła głowę na moim ramieniu, po czym kontynuowała. – Carlisle chce cię poznać. Wszystko jest tak, jak powinno. Byłam dobrej myśli, ale przygotowałam się na najgorsze, ale to się nie wydarzyło – powiedziała cicho.
- Nie – odpowiedziałem, głaszcząc ją po włosach. Najgorsze się nie wydarzyło. I nie dokonałbym tego bez twojej pomocy. Mam u ciebie dług, Brązowooka – powiedziałem szczerze, zanim pocałowałem ją w czoło.
- To będzie 12,47 dolarów wraz z podatkiem. Bo ty obciążasz mnie podatkiem – zażartowała, zamykając jedno oko i pomachała palcem wskazującym.
- Nie żartuj sobie. Mówię poważnie – odpowiedziałem, chwytając ją za palec i pocałowałem jego opuszek.
- Ej - zaczęła, chwytając moją twarz w dłonie. – Nie mogę nic na to poradzić, jak mówisz takie rzeczy. Nie „wisisz” mi niczego – poinformowała mnie, patrząc na mnie z taką miłością, że aż pomyślałem, iż nie mogę już bez niej żyć.
- Ale zrobiłaś dla mnie o wiele więcej niż ja dla ciebie – odpowiedziałem zupełnie szczerze.
- To nieprawda, Edwardzie. Już ci mówiłam, czemu cię kocham… Jak wiele zrobiłeś dla mnie – powiedziała łagodnie, sięgając po moją dłoń i zaczęła masować przestrzeń między kciukiem a palcem wskazującym. – Dzięki tobie jestem szczęśliwa, mam interesującą pracę w szpitalu i żyję tak, jak powinnam – przypomniała mi, badając mój kciuk.
- Kocham cię, Brązowooka – odparłem nie wiedząc za bardzo, co innego powiedzieć.
Nie umiałem w słowach opisać tego, jak czuję się, kiedy ona mówi mi, ile dla niej zrobiłem i jak ją uszczęśliwiam.
- Ja ciebie też – odpowiedziała całując mnie słodko. – I nie mam zamiaru prowadzić księgowości, bo jestem kiepska w liczbach. A po drugie, sfabrykowałeś księgi, ponieważ jesteś przebiegłym krętaczem – dokuczyła mi, pocierając mój policzek kciukiem.
- A nie możesz sfabrykować swoich ksiąg? Ale uwielbiam nabywać twoje twarde aktywa – flirtowałem, obejmując oburącz jej jędrne pośladki.
- Boże, tylko ty umiesz zmienić wydźwięk aktywów na sprośny – zrugała mnie żartobliwie, wywracając oczami i kręcąc głową, po czym roześmiała się.
- No weź, wiesz jak uwielbiam mój system ratalny – powiedziałem z uniesioną brwią i uśmieszkiem.
Bella warknęła słodko i usiadła na mnie okrakiem. Zaśmiałem się, gdy spróbowała dźgnąć mnie w klatkę piersiową, ponieważ mogłem odepchnąć jej małą pięść, albo po prostu dać się jej uderzyć, bo to w ogóle nie bolało.
- Ałć – jęknąłem, udając ból. – Przestań mnie bić, kobieto!
- Nie biję cię tylko upuszczam emocje, pamiętasz mądralo? – odpowiedziała śmiejąc się.
- A ja to robię tak – wyszeptałem przy jej szyi, a dłońmi wędrowałem po jej bokach, aż dosięgnąłem bioder. Pozostawiałem szlak pocałunków na jej ręce aż do nadgarstka. Bella otworzyła pięść jak kwiat, kiedy poczuła moje usta, po czym chwyciłem jej dłoń i łagodnie ją pocałowałem.
- Nigdy nie umiałam i nadal nie umiem z tobą kłócić – wymamrotała z zamkniętymi oczami.
- Cieszę się, że w czymś się zgadzamy – zażartowałem, całując ją w górę ramienia.
- Ej, właśnie mieliśmy naszą pierwsza, prawdziwą kłótnie w związku – powiedziała cicho, przygryzając wargę i patrzyła na mnie niecierpliwie.
- I udało nam się rozwiązać problem – odpowiedziałem z kpiarskim uśmiechem, zanim skubnąłem ją w ucho.
- I wiesz co to znaczy? – zapytała odsuwając się ode mnie delikatnie.
Spojrzała na mnie tymi brązowymi, sarnimi oczami i posłała mi kokieteryjny uśmieszek.
- Seks na zgodę? – odpowiedziałem pytaniem i puściłem do niej oczko.
Och, te możliwości.
- Taki powinien być najlepszy – wyszeptała, przywierając ustami do moich.
- W takim razie ustalone – powiedziałem. – Teraz możesz ze się mną kłócić i od teraz robimy to codziennie – dodałem, po czym oblizałem usta.
Wiedziałem, że jak oblizuję usta, to ona zaczyna szaleć i, szczerze, nie cofnąłbym się przed użyciem każdej dostępnej taktyki, którą miałem w arsenale kokieteryjnego zachowania. Gdy podświadomie także oblizała wargi, pozwoliłem „temu kolesiowi”, by poklepał się po plecach w pochwale. Nie było sensu odpuszczać sobie wszystkich złych nawyków. Po prostu mogłem ich użyć w bardziej interesującym celu.
- Wiesz, co mi robisz, gdy oblizujesz usta, Edwardzie? – zrugała mnie żartobliwie.
Cholera.
- Jesteś niegrzecznym chłopcem – zagruchała, wstając z kanapy i stanęła nade mną. – Podnieciłeś mnie naszą kłótnią kochanków, a teraz robisz to znowu – dodała, odsuwając włosy za ramię i wypychając do przodu piersi tak, że mogłem zobaczyć jej sterczące sutki. – Widzisz jak oszukujesz i nie grasz fair? – zaprotestowała, wysuwając dolną wargę.
Och, widzę i to bardzo dobrze. Widzę dokładny zarys twoich doskonałych, różowych sutków.
Jeśli się nie mylę, chyba ktoś tu próbował wykorzystać moje gierki przeciwko mnie. Jednak w tej potyczce chętnie dam sobie skopać tyłek, ale nie bez dania z siebie wszystkiego. Gdy pociągnęła mnie za ręce tak, że musiałem wstać, nie stawiałem oporu. Byłem nieźle podniecony przez jej nagłe i bardzo seksowne pokazanie mocy.
- Och, chyba w takim razie będziesz musiała rozwiązać ten problem? – powiedziałem, unosząc brew. Najwyraźniej czas na ciężką artylerię.
Gdy warknęła, a jej twarz odzwierciedlała walkę między tym, czy mnie pocałować, czy walnąć wiedziałem, że trafiłem w dziesiątkę. Zrobiłem duży krok w jej stronę, a nasze nosy praktycznie się dotykały.
- Jesteś ma mnie strasznie zła? – zapytałem zachrypłym i złowieszczym głosem, pomimo faktu, że wydymałem wargi.
Bella odsunęła się o krok, a ja zrobiłem kolejny do przodu.
- Nie – odpowiedziała głosem zabawionym lekkim rozdrażnieniem i podnieceniem. Spojrzała na mnie od góry do dołu, po czym kontynuowała. – Nie jestem zła, Edwardzie. Jestem… wściekła – dodała ściągając z siebie bluzkę.
Przełknąłem ślinę, gdy rzuciła swój fragment odzieży na podłogę i patrzyłem na jej usta i piersi. Mój mózg nie mógł zdecydować, co wygląda na smaczniejsze. Mój fiut zdecydował, że był remis.
Najwyraźniej jej cel był tak samo dobry jak mój.
- Uwielbiam, kiedy jesteś zła – powiedziałem. – To zawsze mnie podnieca. Od dnia, kiedy cię poznałem, rozmyślałem nad tym wyrazem twojej twarzy, takim namiętnym – syknąłem w jej ucho, gdy rękoma przyparłem ją do ściany.
- Lubisz pogrywać ze mną… za bardzo – złajała mnie przez zaciśnięte zęby.
Pomimo jej głosu i twarzy wypełnionej złością, zdjęła ze mnie koszulkę, po czym złapała mnie za szyję i przyciągnęła do swych ust. Nasz pocałunek był niecierpliwy i zachłanny. Wsuwając dłonie za pasek jej spodni dostałem się do jej matek i delikatnie wepchnąłem środkowy palec między jej nogi.
- Osądzając po tym, jak wilgotna tam jesteś, Brązowooka, sądzę, że też ci się to podoba, hmm? – dokuczyłem jej.
- Ty, mój przyjacielu, nie powinieneś osądzać – odpowiedziała, gdy przyłożyła dłoń do twardego wybrzuszenia w moich dżinsach.
Często byłem skonsternowany tym, jak mól książkowy czynił mnie nieporadnym na mój rozum, kwestionując moją finezję z żeńskim gatunkiem i, w sumie, powodując u mnie wątpliwości, że miałem w ogóle jakieś zdolności w tej gierce, którą sądziłem, że opanowałem do perfekcji. Chyba teraz uświadomiłem sobie, że głupie jest dorównać jej. Poddałem się i pomachałem białą flagą. Pokonany we własnej grze. Uwiedziony przez nieśmiałą dziewczynę, która musiała tylko przygryźć wargę i zarumienić się, by zatrzymać moje wszystkie procesy myślowe. Mój mózg, serce i fiut – wszyscy byliśmy pod pantoflem.
- Chyba stworzyłem potwora – wyznałem, gdy próbowała rozpiąć guzik w moich spodniach i ściągnęła z siebie swoje.
- Oczywiście, że tak i to tylko twoja wina, doktorze Seksinstein – zażartowała z przyśpieszonym oddechem, śpiesząc się, by zdjąć z siebie majtki i odrzuciła je za pomocą dużego palca u stopy.
Gdy dłonią sięgnęła w moje bokserki, mocno zamknąłem oczy, by dostosować się, ale to nie działało. Zamiast tego złapałem ją za uda, a ona owinęła swoje nogi wokół mojego pasa.
Biała flaga stała się flagą w czarno białą szachownicę.
- Edwardzie – westchnęła, gdy jedną ręką trzymałem na jej udzie, a drugą opierałem się o ścianę przy jej głowie. Napierała na mnie z dłonią owiniętą wokół mnie, kusząc mnie. – Dotknij mnie w taki sam sposób, kiedy powiedziałem mi, że nie pozwolisz jakiemukolwiek mężczyźnie mnie tak dotykać – rozkazała, mrugając wolno oczami, a jej głos był zmysłowy i słaby.
Prowokowała mnie i to działało. W moim umyśle pojawiły się obrazy jej nagiego ciała przewieszonego przez oparcie kanapy i jej rozłożonych nóg. Zobaczyłem, jak moje dłonie wędrowały po niej, gdy wpatrywałem się w nią. Widziałem, jak pieszczę ją kciukiem między nogami i słyszałem własne słowa, że to, co dotykam, jest moje.
Flaga w czarno białą szachownicę stała się czerwoną flagą.
Ten byk był prowadzony przez najbardziej niepozornego matadora, jakiego świat nigdy nie pozna, a to tylko dlatego, że ona jest moja i nie mam zamiaru nigdy jej wypuścić. Ani jej ciała, ani umysłu, ani serce, ani nawet duszy.
- Jestem tylko jakimkolwiek kolesiem dla ciebie? – zapytałem, rozmyślnie przekręcając jej słowa, kiedy moja zaborczość przesłoniła logikę.
Łakomie naparłem na nią, a Bella wessała ostro powietrze w płuca i otworzyła szeroko oczy, zanim wywróciła gałki oczne do góry.
- Nie, nigdy tylko jakikolwiek mężczyzna – wyjęczała, kiedy moje usta znajdowały się na jej piersiach, gdy gryzłem i lizałem. – Jedynym mężczyzną – jęknęła, łapiąc mnie za włosy i zaczęła coraz szybciej poruszać biodrami.
- Moja – warknąłem do jej ucha. – Każdy. Centymetr. Ciebie.
Wszystkie emocje, które gotowały się we mnie przez cały dzień, teraz zaczęły wrzeć i zmagałem się z pragnieniem pozwolenia temu zmienić się w falę agresywnej, chciwej żądzy. Zwolniłem i po prostu patrzyłem wprost w te brązowe oczy. Jak zawsze, było kwestią sekund, zanim Bella wiedziała, o czym myślę.
- Chcę tego – powiedziała mi, a jej oddech był szybki i ciężki. – Chcę ciebie w ten sposób. Edward Belli... Bella Edwarda, już nie ma żadnej różnicy. Tylko… miłość. Pokaż mi na różne sposoby, jak to czujesz, proszę – wymamrotała, trzymając moją twarz w dłoniach.
- Brązowooka, tak bardzo cię potrzebuję, ale musisz wiedzieć, że jesteś moja. Zawsze – wyznałem poruszając się szybciej.
- Tak, zawsze twoja – zgodziła się, zanim pocałowała mnie z zapałem, a jej miękki język zachęcał mnie.
Przez wszystkie te lata, gdy skakałem z jednego łóżka do drugiego, gdy bawiłem się ciałami kobiet, by zobaczyć jak szybką i jak mocną mogę uzyskać od nich reakcję – nic z tego mnie nie zadowalało. Dzięki temu, moje libido miało co robić i karmiło to moje ego, ale nic poza tym. Z wyjątkiem tego, że potem czułem się emocjonalnie wyrzuty. Od tamtej pory znalazłem tę kobietę, która zaspokaja intensywne łaknienie, które teraz czuję jako bycie spełnionym mężczyzną. Do tego zawsze będę potrzebował, chciał jej i kochał.
Teraz zaczęła poruszać się przy mnie z większą mocą, a jej jęki, które towarzyszyły każdemu mojemu pchnięciu, tylko wzmagały szalejący we mnie ogień. Ten ogień był podtrzymywany przez wygłodniałe testosteron-paliwo, chciwego neandertalczyka, który prędzej chciałby oderwać łeb innemu facetowi, niż pozwolić mu wpatrywać się pożądliwie na to, co moje.
- Jezu, nie mogę… - próbowałem powiedzieć, gdy pompowałem w nią z wściekłością.
Brakowało mi wystarczających zdolności, by wyrazić się w słowach. Nie mogłem się kontrolować, nie mogłem przejmować się tym, by być łagodniejszy, nie mogłem rozwikłać swoich uczuć, by odgrywać rolę, którą wcześniej przychodziła mi bez wysiłku. Wszystko we mnie było zbyt uporządkowane, trzewne i wylewne.
Nie mogłem być nikim, poza sobą, czując się tak, jak w tym momencie. Chciałem, by kochała mnie za to, a może nawet pomimo tego.
- Więcej – jęknęła, potwierdzając moją wiarę, że ujrzy, kim jestem, ale będzie wystarczająco śmiała, by wymagać, abym pokazał jej wszystko, co ukrywałem.
- Chcę dać ci wszystko. Każdy cholerny fragment siebie – burknąłem zbyt poruszony, by spojrzeć na jej twarz.
- Edwardzie - wydyszała, kładąc dłoń na moim policzku, zmuszając mnie, bym spojrzał jej w oczy. – Kocham każdy fragment. Kocham cię, jakby każdy oddech mógł być ostatnim – wyznała zachrypniętym głosem. – Nie zapominaj o tym… nigdy.
- Tak bardzo cię kocham – wymamrotałem, patrząc jak jęczy i wije się, zanim jej ciało wybuchło orgazmem, gdy głośno jęczała moje imię.
Odczuwanie jej orgazmu, gdy wciąż poruszałem biodrami sprawiło, że stanąłem na najbardziej stromym brzegu mojego życia i mogłem pchnąć już tylko po raz ostatni, po czym doszedłem z głośnym warknięciem.
- Mój piękny mężczyzna, mój piękny Edward – zagruchała, głaszcząc mnie po włosach, gdy próbowałem złapać oddech.
Zamiast dać jej stanąć na własnych nogach, zaniosłem ją do sypialni, gdy ona oplotła mnie ramionami i nogami, a głowę oparła na moim ramieniu. Zasnęła zanim zdążyłem położyć ją delikatnie na łóżku. Zdjąłem dżinsy i przykryłem nas grubym, ciepłym kocem, zanim przytuliłem ją mocno i położyłem ostrożnie dłoń na cyckusiu.
- Dobranoc, Brązowooka. Kocham cię. I tym razem naprawdę tak myślę – wyszeptałem cichutko.
Gdy westchnęła i uśmiechnęła się we śnie, ja odwzajemniłem ten gest.
W ciągu tego tygodnia, ja i Carlisle wymieniliśmy kilka emaili. Z każdą wiadomością wprowadzaliśmy się w szczegóły o naszych życiach. Z każdą wiadomością pojawiało się prawie zbyt łatwe pokrewieństwo i niedługo czułem się dobrze rozmawiając o rzeczach, które były dla mnie ważne. Powiedziałem mu, jak poznałem się z Bellą i jak szczęśliwi jesteśmy razem, pomimo tak dziwnego dopasowania. Także dużo rozmawialiśmy o pracy, wyjaśniając nasze zainteresowania w wybranych przez nas specjalizacjach. Zdziwiłem się, że nie imię mojego ojca nie zostało wspomniane w przeszłości, ponieważ okazało się, iż jest jednym z najbardziej znanych i szanowanych lekarzy ratownictwa medycznego w Nowej Anglii. Gdy zaprosił mnie i Bellę na niedzielny obiad w New Hampshire, zgodziłem się, chociaż byłem trochę zdenerwowany tym, co pomyśli, gdy spotkamy się twarzą w twarz.
W piątkowy wieczór zostałem zaszczycony możliwością dzielenia wanny wypełnionej czekoladową pianą z moją Brązowooka siedzącą między moimi nogami, gdy delikatnie masowałem jej namydlone ramiona.
- Carlisle napisał do mnie dzisiaj rano i zaprosił nas do siebie w niedzielę – powiedziałem jej, głaszcząc ją po policzku opuszkami palców.
- Super – odpowiedziała z podekscytowaniem, przekręcając głowę, by uśmiechnąć się do mnie. – Bardzo się cieszę, że wreszcie się poznacie – dodała, chwytając moją dłoń i przyłożyła ją sobie do twarzy.
- Ja też. – Zgodziłem się z niepełnym uśmiechem.
- Co jest? – zapytała słysząc brak entuzjazmu w moim głosie.
- Jestem po prostu… trochę zdenerwowany. To wszystko. – Odpowiedziałem, ale było coś więcej i dobrze o tym wiedziała.
Zanurzyło moje ręce po wodę i owinęła je wokół swojej talii poczym oparła głowę na moim obojczyku westchnęła.
- Kochanie, powiedz mi, o co naprawdę chodzi – poprosiła cicho, wyciągając rękę, by dotknąć mojej twarzy.
Zamknąłem oczy i zrelaksowałem się na jej łagodzący dotyk.
- Carlisle wie tyle, co ja, czemu moja mama nigdy nie próbowała się z nim skontaktować i powiedzieć mu o mnie – powiedziałem i poczułem znajome wykręcanie się żołądka.
- Ale to nie twoja wina, że nie wiesz za wiele. Wątpię, żeby miał ci to za złe. To byłoby nierozsądne z jego strony, a on nie wydaje się być nierozsądnym człowiekiem – zapewniła mnie.
Zgodziłem się ze wszystkim, co powiedziała. Carlisle uważał mnie za kogoś, kto nawet nie kwestionowałby swojej roli w tym, albo czemu się nie ujawniałem. Prawdę mówiąc, to mi nie przeszkadzało. Zanim pomyślałem, aby zmienić temat, próbowałem go kontynuować i dotrzeć do sedna sprawy, ale nie mogłem
- Wiem, bo jest wyrozumiały. Ale nie o to chodzi – wymamrotałem.
- Ej, pamiętasz, co powiedziałeś wczoraj o niewiedzy? Jak przez to jesteś tylko zmartwiony? – zapytała, unosząc brew z zaciekawieniem.
- Tak – odpowiedziałem, zniesmaczony przez moją hipokryzję.
- To działa w obydwie strony, brachu. A teraz powiedz – domagała się, chociaż głaskała mnie po policzku.
Wziąłem wdech, po czym wypuściłem powietrze z płuc z nadętymi policzkami, ale nie zacząłem mówić.
- Edwardzie, ja się tu marszczę od wody – narzekała śmiejąc się. – Co, James jest w kawałkach pochowany gdzieś pod Harvard Yard(1)? Pod Trzema Kłamstwami(2)? – nawiązała do przezwiska pomnika Johna Harvarda, która stoi przed budynkiem Uniwersytetu.
- Nie, James, niestety, żyje i jest zdrowy, o ile wiem – odpowiedziałem, ale nie umaiłem się zaśmiać w odpowiedzi.
- Panie Cullenov - zaczęła z kiepską próbą udawania rosyjskiego akcentu, – ma swoja sposoba, byś mówil. Powie mi kapitalistyczna tajemnica, a zaczymasz swoje jądra, khorosho? – zażartowała, odwracając się przodem do mnie. – Mam broda jak Lenin, bys smial się, da? – zapytała, wysuwając w moją stronę swoją brodę z piany.
- Tak, Natasho Fatale(3), przyprawiasz mnie o ból brzucha ze śmiechu – zgodziłem się, śmiejąc się serdecznie. – Tylko pozwól, by łoś Superktoś zatrzymał swoje klejnoty, okej?
- Hmm – dumała. – Tym razem ok – krzyknęła z uśmiechem. – Ale tylko dlatego, że nos wygladać na samotna – dodała, zanim pocałowała mnie w to samo miejsce, gdy coś mnie martwi.
Łagodnie usunąłem jej kozią bródkę palcem i pocałowałem ją.
- Nyet, Nyet, Soviet.(4) Całowanie mnie nie rozproszy – ostrzegła mnie z uśmiechem.
- Okej – przyznałem. – Jest pewne miejsce, gdzie muszę się udać. I sądzę, że powinna pójść ze mną – powiedziałem.
- Ale gdzie, Edwardzie? – zapytała.
Spojrzała na mnie troskliwie, marszcząc czoło i nadymając usta.
- Tam, gdzie za pewne będę mógł dowiedzieć się czegoś więcej o mojej matce… o jej życiu - odpowiedziałem, nie mogąc powiedzieć więcej.
- Gdziekolwiek to jest, po prostu mnie tam zabierz – stwierdziła, zanim pogłaskała mnie po policzku i pocałowała ciepło.
Popołudniu następnego dnia udaliśmy się w półgodzinną podróż na południe Bostonu do przechowalni, gdzie Jenks umieścił wszystkie rzeczy po mojej matce i dziadkach. Po raz pierwszy w ogóle udałem się w to miejsce i nie byłem zbyt szczęśliwi, by je zobaczyć, ale wiedziałem, że muszę. Zasługiwałem, by wiedzieć, co się stało, nawet jeśli będzie to bolesne. Carlisle, chociaż nadal był dla mnie tylko znajomym, ponieważ jeszcze go nie poznałem, także zasługuje na to, by wiedzieć. Mój dziadek ze strony matki wmieszał się w sprawy związku mojej matki oraz ojca, co spowodowało to u Carlisle’a dużo nieuzasadnionego i zupełnie niepotrzebnego żalu. Podejrzewałem, że potrzebował jakiegoś rodzaju rozwiązania i zakończenia, tak samo jak ja.
Brązowooka trzymała mnie mocno za rękę, gdy wysiedliśmy z samochodu i szliśmy w kierunku drzwi wejściowych budynku z magazynami do przechowywania. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na mnie, a jej oczy próbowały odczytać moje emocje. Całując wierzch mojej dłoni, pogłaskała ją delikatnie i uśmiechnęła się do mnie.
- Będzie dobrze – zapewniła mnie. – Zaufaj mi.
I z tymi ostatnimi słowami, moje serce przestało tak szybko bić, a dziwne uczucie w żołądku zniknęło.
Recepcjonistka przy biurku powitała nas z uśmiechem, dziękując za wcześniejszy telefon, by dać jej znać, że przybędziemy. Podniosła słuchawkę i wezwała ochroniarza. Przybył natychmiast i, po sprawdzeniu mojego paszportu i prawa jazdy, zaprowadził nas do masywnych drzwi ze stali nierdzewnej. Strażnik przesunął kartę przez czytnik przy drzwiach, a następnie poprosił mnie o wprowadzenie kodu pod czytnikiem. Po krótkim sygnale dźwiękowym, drzwi zostały otwarte i ochroniarz skinął, byśmy weszli. Miło zasugerował, żebyśmy nie śpieszyli się, i że będzie czekał na zewnątrz, aż skończymy.
- Edwardzie, to pomieszczenie… jest wielkie – oświadczyła Bella z szeroko otwartymi oczami, gdy spoglądała na wielką przestrzeń wokół niej.
To miejsce wyglądało jak miniaturowa biblioteka z wielkimi, metalowymi półkami ustawionych w równych rzędach, a każdy z nich była oznakowany karteczką z napisem, co znajduje się w danym rzędzie. Był tam obszar z dziełami sztuki, takimi jak rzeźby, obrazy i małe antyki: lampy i różne ozdoby. Inne miejsce zostało przeznaczone na meble. Po krótkiej przechadzce, jeden z rzędów przykuł moją uwagę. Napis na kartce głosił „Libby Masen, New Haven, CT”.
- To jest to miejsce, gdzie musisz się udać – powiedziała cicho Bella, pocierając moje ramię, gdy trzymała je kurczowo.
- Tak – odpowiedziałem prosto.
Przejrzeliśmy pudła opatrzone etykietkami. Dostrzegłem jedno z napisem „Zdjęcia” i wciągnąłem je z półki. Wraz z Bellą usiedliśmy na podłodze, przeszukując stare zdjęcia – większość moich z czasów szkoły: coroczne zdjęcie klasowe, ujęcia z odbierania nagród na zakończenie roku za osiągnięcia z wiedzy ogólnej i matematyki.
- Mama uwielbiała robić mi zdjęcia – powiedziałem ze wstydliwym uśmiechem.
- I jak można ją winić? Boże, byłeś zachwycający. Spójrz na fryzurę wciętą jak od miski! – powiedziała śmiejąc się, gdy przyglądała się zdjęciu klasowemu z drugiej klasy.
- To zabawne tylko dla osoby, która nie miała mamy, która używała prawdziwej miski, by obciąć ci włosy, Brązowooka – odparsknąłem zgryźliwe, chociaż śmiałem się wraz z nią.
- Ooo, to słodkie. I naprawdę zrobiła ci dużo zdjęć, gdy trzymałeś odznaczenia i świadectwa. Była taka dumna z ciebie – powiedziała z ciepłym uśmiechem, przytulając mnie.
Czułem dziwny spokój podczas oglądania tych wesołych wspomnień. To, co powiedziała Bella było prawdą. Moja matka była ze mnie dumna. Sama mi to powtarzała wiele razy. To dziwne, jak pewne wspomnienie przejawia tendencję do filtrowania pozytywnych doświadczeń, ale pozwala negatywnym zostać i wchłaniać się w to, o czym myślałeś ze szczęściem, aż przestałeś w ogóle o tym rozmyślać. Natknąłem się na fotografię, na którą ciężko było patrzeć. Była z ukończenia gimnazjum. Miałem na niej czternaście lat i byłem ubrany w togę uczniowską, a moja matka otoczyła mnie ramieniem. Mój uśmiech był całkowicie wymuszony, że wyglądał aż, jakby się kulił. Pamiętam, że byłem przerażony przez żenujące widowisko uczuć mojej matki. Bycie rozpieszczanym przez mamę w miejscu publicznym było koszmarem każdego nastoletniego chłopca, a do tego to zostało uwiecznione na zdjęciu.
Wspominając to, chciałbym móc wcześniej bardziej pielęgnować tą chwilę, zamiast pozwalać sobie, nastolatkowi, błagać Boga, by zakończył to wreszcie. Także uświadomiłem sobie, że to ostatnie moje zdjęcie z matką – to może być także ostatnie zdjęcie jej osoby. Zmarła cztery miesiące po zrobieniu tej fotografii.
- Mam zdjęcie z tatą, które jest podobne do tego – wyskoczyła Bella, przerywając moje rozmyślania. – Moje jest z ukończenia liceum. Wciąż powtarzał ludziom, że idę na Harvard. To doprowadzało mnie do szaleństwa. Mówił to do każdego na zakończeniu roku, kto tylko słuchał. Byłam tak wkurzona, gdy mam robiła nam zdjęcie, że wyszło to tak, jakbym miała go uderzyć – wspominała, kręcąc głową i śmiała się cicho.
- Myślałem, że dobrze dogadywaliście się z ojcem – powiedziałem zakłopotany.
- Bo tak było – zgodziła się,. – Ale to wciąż był mój tata, wciąż robił takie rzeczy, że chciałam móc udawać, iż nie jesteśmy spokrewnieni – zażartowała. – Tylko teraz wiem, że był ze mnie bardzo dumny – dodała, patrząc na mnie, a jej usta ułożyły się w godny ubolewania uśmiech.
Jak zawsze, dobrze zidentyfikowała to, co czuję.
Przejrzeliśmy jeszcze kilka kolejnych pudeł i znalazłem mały pamiętnik oprawiony w skórę, który był trochę podniszczony i musiał mieć ładnych parę lat. W środku była dedykacja.

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Libby.
Wypełnij ten pamiętnik swoimi wspaniałymi myślami.
Z miłością, Carlisle
Listopad 1980


Pamiętnik był dość gruby i każda strona była pokryta pismem mojej matki. Zanim mogłem cokolwiek przeczytać, Bella, która wraz ze mną spoglądała na notatnik, zakryła strony dłońmi.
- Pozwól mi, Edwardzie – nalegała
- Powinienem to zrobić, Brązowooka. Powinienem móc – zaprotestowałem, patrząc na jej dłonie.
- Nie. Możesz, ale nie powinieneś – nie zgodziła się, zabierając pamiętnik z mojego luźnego uchwytu.
- Czemu nie? – zapytałem, myśląc, że to czas, bym sam stawił czoła tym sprawom.
Brązowooka wzięła głęboki wdech, zanim zaczęła mówić.
- Ponieważ są tam rzeczy, których nie powinieneś dowiedzieć się z pierwszej ręki – łagodnie się sprzeczała. – Gdy mój tata miał jeszcze trochę czasu, wraz z mamą byłyśmy z nim, a on bardzo cierpiał. Nie umiem powiedzieć, jak bardzo chciałabym nigdy nie widzieć go w takim stanie – wyjaśniła szeptem, a wspomnienia tego były dla niej wciąż bolesne.
- Wiem, Brązowooka, wiem – odpowiedziałem, całując ją w czoło.
- Widziałeś już moją mamę jak cierpi – powiedziała głosem pełnym współczucia. – Nie musisz przeżywać tego ponownie. Pozwól, że to przeczytam. Powiem ci najważniejsze części. Jeśli chcesz, możesz zabrać go do domu… i przeczytać, kiedy naprawdę będziesz tego chciał. A nie tylko dlatego, że powinieneś – poradziła, ściskając moją dłoń.
- Dziękuję – odpowiedziałem, przytulając ją mocno.
- Patrz, są tu jakieś stare rzeczy baseballowe – powiedziała, wskazując na pudełko stojące kawałek od nas, z którego wystawał mój stary kij baseballowy. – Przejrzysz je? Może znajdziesz coś, co chciałbyś zabrać do domu – zasugerowała, dając mi możliwość zajęcia się czymś innym.
Niedługo prawie śniłem na jawie, a wspomnienia z dziecięcej Ligii i treningów owładnęły mój umysł. Powrót do szczęśliwych czasów mojego dzieciństwa był pocieszający, dawał możliwość zastanowienia się na sprawami, które nie były otoczone latami smutku i poczucia winy. Chociaż wciąż dzierżyłem ten tępy ból, był to raczej uszczypliwy ból, a nie ostry. Minęło jakieś dwadzieścia minut, zanim zauważyłem, że Brązowooka płacze cicho nad stronami pamiętnika w jej dłoniach.
- Ej – powiedziałem cicho, patrząc na nią z mieszanką poczucia winy i niepokoju.
Uniosła rękę i pokręciła głową energicznie, zanim dostałem szansę na ponowne odezwanie się.
- Upuszczam emocje, Edwardzie. Tylko – odpowiedziała, po czym wytarła oczy wymiętą chusteczką, którą ściskała w pięści.
Wróciłem do przeglądania moich dziecięcych pamiątek, ale nie mogłem wrócić tak łatwo jak poprzednio, w to nostalgiczne miejsce w mojej głowie. Mogłem jedynie wiercić się i spoglądać na Bellę, którą kontynuowała pociąganie nosem, gdy przewracała strony.
- Brązowooka. Chyba już dłużej nie mogę się rozpraszać – powiedziałem, czując, że już za dużo przejęła moich zmartwień. Chociaż nalegała, że tylko „upuszcza emocje”, to wciąż męczyło mnie, że jestem częściowo za to odpowiedzialny.
- Ty pierwszy – odpowiedziała, powodując, że spojrzałem na nią ze zdziwieniem. – Powiedz mi, czemu uśmiechałeś się tak często przez ostatnie pół godziny – rozwinęła, a na jej twarz powrócił szczęśliwy blask.
- Och - odpowiedziałem, rozumiejąc, o co jej chodziło. – To moja stara rękawica i szczęśliwa piłka – powiedziałem, unosząc przedmioty.
- Szczęśliwa piłka, hę? Co w niej takiego szczęśliwego? – zapytała z uśmiechem, chociaż miała czerwone, pełne łez oczy.
- Złapałem nią wysoką piłkę – wyjaśniłem. – A to nie była jakaś tam sobie wysoka piłka – dodałem, stając się bardziej ożywiony, gdy dzieliłem się z nią tradycjami małej ligi. – Grałem na polu zewnętrznym, ponieważ nawet jako dziecko miałem dobre oko i mogłem biec, jakby palił mi się tyłek – powiedziałem, śmiejąc się.
- Wciąż szybko biegasz, przynajmniej dla mnie. Chociaż nie wiem, czy to dużo mówi – zgodziła się, a jej uśmiech powiększył się, a oczy wyglądały na jaśniejsze.
- I wciąż mam dobre oko – zażartowałem. – Wiem, że kobieta jest piękna, jak ją tylko zobaczę. – Flirtowałem, ciągnąc ją za rękę tak, że skuliła się koło mnie.
- Dobra, Bezwstydny Joe Jacksonie.(5) Więcej baseballu, mniej próby zaliczenia bazy – zrugała mnie żartobliwie.
- Myślałem, że lubisz moją Wielką Jednostkę(6) – odpowiedziałem, podpuszczając ją.
- Wystarczy, Randy Johnsonie – prychnęła, uderzając mnie w ramię. – Powiedź mi historyjkę o Cullenie jako uderzającym.
- Nie byłem uderzającym, grałem na boisku – powiedziałem puszczając oczko, ponownie naprężając moje szczęście.
- Dobry Boże – westchnęła, wywracając oczami. – To naprawdę niedługo będzie twoja jedyna szczęśliwa piłka(7) – dodała, bardzo bliska jowialnej irytacji.
- Dobra, panienko, nie krzywdź mnie – błagałem żartem, po czym kontynuowałem. – Grałem na polu zewnętrznym, tak jak mówiłem już. Gra dobiegała końca. Wszystkie bazy były zajęte, a mój zespół wygrywał o jeden punkt. Ta piłka wyglądała, jakby miała wylecieć poza park – opisywałem, a wspomnienia tego były tak żywe, jak dzień, w którym to się stało. Bella otworzyła szeroko oczy w oczekiwaniu, gdy opowiadałem dalej. – Patrzyłem, jak leciała w powietrzu – powiedziałem, wskazując na sufit. – I mogłem tylko błagać prawo ciążenia, by nagięło teraz swoje zasady – dodałem, zamykając oczy. – I w ten sposób, moja szczęśliwa piłka, - opisałem, trzymając piłkę w palcach, – nagle zmieniła kierunek. Wylądowała na środku mojej rękawicy, tak jak miało to się stać. Wygraliśmy rozgrywkę i miejsce w meczach play-offu – wyjaśniłem z wielkim uśmiechem, delikatnie podrzucając piłkę w dłoni.
- Świetna historia – westchnęła Bella, opierając głowę na moim ramieniu. – Założę się, że tego dnia było wiele radości w Mudville(8) – dodała marzycielskim głosem.
- To był najszczęśliwszy dzień w moim dziesięcioletnim życiu. Moja mama też tam była. Przychodziła na każdy mecz – powiedziałem z nieśmiałym uśmiechem. – Zabrała mnie wtedy do mojej ulubionej restauracyjki na gigantycznego cheeseburgera i piwo brzozowe(9).
- Może zabierzesz mnie tam pewnego dnia? – zapytała Bella z niepewnym wyrazem twarzy, pełna nadziei.
- Z przyjemnością – odpowiedziałem z uśmieszkiem. – W sumie, to robię się trochę głodny. Masz ochotę stąd wyjść i udać się na małą przejażdżkę?
- Do New Haven?
- A czemu nie? Czym jest parę godzin jazdy, w porównaniu z najlepszym cheeseburgerem, jakiego kiedykolwiek jadłaś?
- Ty to załatwiasz, a ja płacę – zaoferowała.
- Zabierasz mnie na randkę? – zażartowałem.
- Nie tak szybko. To tylko cheeseburger i piwo brzozowe. – Także zażartowała śmiejąc się.
Zabrałem prowizoryczną kolekcję przedmiotów, które chciałem zabrać do domu, złożoną w większości ze zdjęć, mojej szczęśliwej piłki, modeli szkieletów, które zrobiłem jako dziecko (Bella lubiła mi dokuczać z ich powodu), a nawet stare zabawki i gry. Bella dodała pamiętnik mojej matki do stosu pamiątek, które włożyłem do teksturowego pudła.
Podziękowaliśmy ochroniarzowi i recepcjonistce, po czym skierowaliśmy się do samochodu. Otworzyłem bagażnik i wstawiłem do niego pudło. Bella przyglądała się jego zawartości.
- Ej, kostka Rubika – wyszpiegowała, wskazując na plastikową, kolorową zabawkę. Podniosłem ją i szybko się jej przyjrzałem. – Nigdy się tym nie bawiłeś? – zapytała, zauważając, że ścianki są ułożone kolorystycznie.
- Bawiłem się - powiedziałem, zaciskając usta i marszcząc brwi, gdy próbowałem sobie przypomnieć. – Yy, dostałem ją na dziewiąte urodziny i ułożyłem ją w jakieś… pół godziny, może? Potem często już jej nie używałem – wzruszyłem ramionami.
- Popisujesz się – narzekała, wsiadając do samochodu.
Jazda do New Haven zleciała stosunkowo szybko. Nie było dużego ruchu, a czas spędziliśmy na wymienianiu się historiami z dzieciństwa i nastoletnich lat. Dowcipne anegdoty Belli prawie zawsze wiązały się z cielesnymi urazami albo kompromitacją. Opowiedziała mi o swoim wielkim aparacie na zęby, który spowodował, że czuła się jakby wszyscy gapili się na nią, gdy mówiła albo uśmiechała się.
- Założę się, ze nawet wtedy byłaś piękna – powiedziałem z autentycznym przekonaniem.
- Nie, nie byłam – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Nienawidziłam bycia nastolatką – powiedziała westchnieniem zrezygnowania.
Wyobrażanie sobie nastoletniej Belli, bardzo nieśmiałej, ale wciąż ładnej w swój naturalny sposób, zmieniły się w marzenia o możliwości bycia ojcem nastoletniej córki. Zanim się zorientowałem, nakazałem jej godzinę policyjną o osiemnastej, przebywanie zawsze w towarzystwie przyzwoitki i zabroniłem zbliżania się do niej czegoś z penisem w promieniu stu pięćdziesięciu metrów od mojego domu.
- Edwardzie? – powiedziała Bella, patrząc na mnie z zaskoczoną miną. – Wszystko dobrze? – zapytała, kładąc dłoń na moim udzie.
- Tak, a czemu pytasz? – odpowiedziałem, spoglądając na nią przez chwilę.
- Cóż – zaczęła, – po pierwsze, zmarszczyłeś brwi tak, jakbyś chciał kogoś udusić. I chyba ćwiczysz to teraz na kierownicy – dodała, wskazując na moje pobielałe knykcie.
Miała rację, wyglądałem, jakbym próbował zamordować swój samochód i byłem teraz świadomy, że mięśnie mojej twarzy są zaciśnięte.
- Przepraszam – zaoferowałem. – Rozmarzyłem się i chyba zagubiłem się na sekundkę - wyjaśniłem, mrugając kilka razy, by oczywiści umysł.
- Zagubiony? A nie smutny albo zły? – zapytała, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- Nie, tylko, eh… - próbowałem powiedzieć.
- Twoja twarz robi się czerwona jak burak. Co się z tobą, do cholery, dzieje? – zaśmiała się.
- Myślałem, eee, o tym, jakby to było, no wiesz, ta nasza rozmowa, którą mieliśmy w tamtym tygodniu – wyjąkałem.
- O… ooo – zachichotała. – Ty i nastoletnia córka? – parsknęła. – To byłby… jakie to słowo? – udawała, że zastanawia się. – Nie wiem, co jest bardziej ironiczne niż słowo „ironia”? Edwardzie? - zapytała z udawaną słodkością, uśmiechając się do mnie.
- Szydercze, sardonicznie ironiczne? – zaoferowałem.
- Sardoniczne. Na pewno – odpowiedziała, rechocząc i pocałowała mnie w policzek.
Niedługo podjechaliśmy pod mały, nieoznakowany, ceglany budynek z jaskrawoczerwonymi drzwiami i okiennicami. Wyglądał jak każdy inny budynek w New Haven, poza tym, że był zupełnie wypełniony w środku, a na zewnątrz stała długa kolejka ludzi, chociaż była trzecia po południu – pora na lunch już dawno minęła, a na obiad było za wcześnie. To miejsce było inne. Było legendarne.
- Spodziewałem się, że będzie tłoczno, ale nie aż tak – wyjaśniłem, patrząc za okno. – Jednak warto czekać. Nie masz nic przeciwko? – zapytałem.
- No pewnie, że nie – odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem.
Czterdzieści pięć minut burczących brzuchów później, zamówiłem „dwa serowe dzieła, sałatkę i brzózkę:, ponieważ, jeśli nie wypowiesz tego żargonem Louis(10), powiedzą ci byś kupił hamburgera w McDonaldzie. I naprawdę o to im chodziło.
- Och, to jest… - próbowała powiedzieć Bella, zamykając oczy i mrucząc do siebie jak przeżuwała cheeseburgera, który był dla niej prawie za duży, by mogła go utrzymać nawet dwiema dłońmi.
- To jest nie do opisania – odpowiedziałem, biorąc olbrzymi gryz mojej kanapki.
- Spędziłeś tu dobre czasy, hę? – zapytała, wycierając usta papierową serwetką.
- Tak, ale raczej jako dziecko. Unikałem tego miejsca, gdy byłem studentem – wyjaśniłem, nawiązując do moich lat na Yale.
- Lubiłeś wracać do New Haven? – spytała, przechylając głowę i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Czasami. Może wtedy, gdy chciałem poczuć się blisko mamy, chociaż nie było jej tu fizycznie. W sumie to nie myślałem nigdy nad tym. Andover ma sposób na przekierowanie ludzi tutaj – wyjaśniłem.
- Chyba tak. Ale także przenoszą ludzi na Harvard i Princeton, prawda? Nie musiałem tutaj wracać – namawiała.
- Tak przypuszczam – zaoferowałem. – Tak – dodałem z łagodnym wyznaniem.
Brązowooka chwyciła mnie za rękę, wokół której owinęła palce.
Prawdę mówiąc, robiłem co mogłem, by nie myśleć za dużo o mojej matce. Kiedyś zwykłem obchodzić jej urodziny przez schlewanie się, gdy byłem młodszy. Gdy lata mijały, po prostu pracowałem dwadzieścia cztery godziny, jeśli było to możliwe, albo wolałem być sam.
Odkąd po raz pierwszy spałem z Brązowooką, zacząłem coraz więcej myśleć o mamie. Początkowo, nie rozumiałem dlaczego – czułem jedynie poczucie winy, złość i smutek. Ostatecznie jednak rzeczy zaczęły ustępować miejsca ciekawości co do mojej przeszłości, a zwłaszcza po tym, jak spotkałem się z babką w szpitalu. Ale dzisiejszy dzień był inny. Dzisiaj po raz pierwszy od bardzo długiego czasu mogłem spojrzeć w przeszłość i uśmiechnąć się. Mogłem wrócić myślami z prostym zadowoleniem.
Skończyliśmy jeść i wróciłem do lady, by zamówić ciasto, gdy Brązowooka złożyła papierowe talerze w kupkę, którą odsunęła w najdalszy kąt stołu.
- Brązowooka - zacząłem, biorąc głęboki wdech, gdy usiadłem w kiwającym się, drewnianym boksie, z dwoma kawałkami domowego ciasta z jabłkami w dłoniach. – Co było w pamiętniku mojej mamy? – zapytałem, w końcu przyznając się do tego, że to była sprawa, o której musieliśmy porozmawiać, a unikałem tego przez ostatnie kilka godzin.
- Czekałam, aż zapytasz – stwierdziła, poklepując mnie po policzku.
- Teraz jestem gotów, by to usłyszeć – odpowiedziałem, kiwając głową, a usta zacisnąłem w cienką linię.
- Mniej więcej tego oczekiwała – odpowiedziała. – Jej tata wmieszał się w to bardzo. Jak Carlisle napomknął, twój dziadek wyraźnie nie pochwalał, że twoja mama związała się z facetem, który nie był z tego samego społeczeństwa, co rodzina Masenów – wyjaśniła.
- Wiedziała, że Carlisle pojechał do Chicago by ją odnaleźć? – zapytałem.
- Tak, ale powiedziano jej zupełnie coś innego, niż to, co naprawdę się stało – powiedziała.
- Mój dziadek? – zgadywałem, po czym Bella pokiwała głową potwierdzając.
- Cóż, ze sposobu w jaki wspomniała o tym twoja mama wydaje mi się, że jej ojciec zasadził jej w głowie, że Carlisle był oportunistą, albo przynajmniej taka była jego teoria. Ojciec powtarzał jej to w kółko, odkąd dowiedział się, że była w ciąży – powiedziała, a jej głos ociekał smutkiem.
- Chyba mój dziadek patrzył na świat w inny sposób – próbowałem usprawiedliwić.
Pamiętałem swoje myśli w samochodzie o tym, jakim byłbym ojcem dla mojej młodej córki. Gdyby była mądra, ładna… chciałbym zabić takiego kolesia.
- Jednak nie sądzę, że zrobił twojej mamie jakąkolwiek przysługę. Ostatecznie tylko złamał jej serce. I to dwa razy – odpowiedziała Bella marszcząc brwi.
- A co to niby znaczy?
- Powiedział twojej mamie, że Carlisle przyjechał, ale był tylko zainteresowany ożenieniem się z nią dla pieniędzy. Nie chciała mu uwierzyć. Sprzeczali się i ojciec powiedział jej, że zaoferował Carlisle’owi dużo pieniędzy jako test – wyjawiła, potrząsając wolno głową. Bez wątpienia nie mogła pojąć tego, do czego zdolny był mój dziadek, by manipulować ludźmi i dostać to, czego chciał.
- I powiedział mojej mamie, że Carlisle je przyjął? – wydedukowałem. Bella jedynie ponownie pokiwała głową. – Czemu ona miała niby w to uwierzyć? – zastanawiałem się głośno.
- Chyba to był powolny proces; te wątpliwości, które zasadził w jej głowie. Nigdy nie dowiedziała się o telefonach Carlisle’a, albo wysłanych wiadomościach i listach. Nic o tym nie wspomniała. W sumie, to jestem całkiem pewna, że twoi dziadkowie przechwycili wszystko. Twoja mam pisała o tym, że za nim tęskni, że zastanawia się, czemu nigdy nie zadzwonił, ani nie napisał. Chyba była zbyt dumna, by wciągnąć do niego rękę, zwłaszcza z jej ojcem, który wciąż mówił coś, przez co Carlisle wypadał źle – wnioskowała.
Potarłem czoło palcami i próbowałem przyswoić te wszystkie informacje. Chciałbym mieć możliwość dowiedzenie się tego wcześniej. W sumie to chciałem wielu rzeczy. A zwłaszcza, łaknąłem okazji przeniesienia się w czasie, by jakoś poprowadzić moich rodziców tam, gdzie powinni być od samego początku – razem i szczęśliwi. Moja mama może wtedy żyłaby teraz i miałbym ojca, który byłby całym moim życiem.
- Powiedziałaś, że dziadek złamał jej dwa razy serce? – zapytałem, wiedząc, że musi być coś więcej, a mianowicie to, co zakończyło związek mojej matki z jej rodzicami.
Bella wyglądała nieswojo, gdy jej twarz stała się zwierciadłem tego, co musiało być w jej głowie okropne.
- Po prostu mi powiedź – nalegałem, chwytając jej obie dłonie.
- Gdy urodziłeś się, twój dziadek przyjechał do szpitala i próbował namówić twoją matkę na oddanie cię. Dał jej do podpisania jakieś papierki, ale była wystarczająco mądra, by najpierw je przeczytać, ale kiedy to zrobiła, zacząłeś płakać. Poprosiła go, by wyszedł, by mogła mieć trochę prywatności, by nakarmić cię i odpocząć. Gdy opuścił jej pokój, spakowała wszystkie swoje rzeczy i wyszła bez żadnego wypisu, czy czegoś takiego. Po prostu… odeszła. Wyjęła z konta tak dużo pieniędzy, jak tylko mogła i wróciła tutaj. Pamiętnik kończy się w momencie, gdy wciąż jeszcze byłeś dzieckiem, ale mieszkała już ze znajomą ze szkoły, która pomagała przy tobie, gdy Libby szukała pracy – wyjawiła głaszcząc obie moje dłonie kciukami.
- O to chodziło mojej matce – powiedziałem, gdy coś powiedziane lata temu nabrało jasności i znaczenia.
- Przez co? – zapytała Bella ze zmarszczonym czołem.
- Gdy zapytałem jej czemu płacze… no wiesz, kiedy piła - wyjaśniłem nieswojo. – Powiedziała: „płakałbym więcej gdybym cię nie miała” – dodałem.
- Tak - zgodziła się, bawiąc się moim małym palcem. – To dlatego „zostawiła Chicago w Chicago” – dodała, powtarzając kolejne tajemnicze zdanie mojej matki.
- Dziękuję, Brązowooka, za przeczytanie tego – powiedziałem, głaszcząc ją po policzku.
- Wiesz, nie wszystko było smutne – powiedziała, patrząc na mnie z ciepłem i współczuciem w oczach. – Twoja mama cię kochała… w sposób intensywny i przejrzysty. Byłeś jedyną osobą, która miała dla niej znaczenie.
- Ale to nie wystarczyło, by była szczęśliwa, Brązowooka – powiedziałem.
To była prawda.
- Nie możesz patrzeć na to w ten sposób. Po prostu nie możesz – błagała, a jej okrągłe oczy posmutniały. – Dla niej byłeś wszystkim, czym oni nie byli – powiedziała ze szczerym wyrazem twarzy.
- Oni? – zapytałem, pomimo odczuwania przygnębienia.
- Twój dziadek. Carlisle. Zostałeś nazwany po nich: po jednym masz imię po drugim nazwisko.
- Wiem i nie ma to dla mnie w ogóle sensu, czemu tak jest, biorąc pod uwagę okoliczności - odpowiedziałem.
- Edwardzie - powiedziała delikatnie Bella, zanim pocałowała moje obie dłonie i na chwilę przycisnęła je do swojej twarzy. – Twoja mama napisała, że chciała nazwać się po dwóch mężczyznach, których kochała i podziwiała jak nikogo innego. Ale byli oni także tymi, którzy najbardziej ją skrzywdzili, więc chciała wychować ich imiennika na takiego człowieka, którymi oni powinni być dla niej. I byłeś taki. Kochała cię, a ty kochałeś ją. Nigdy jej nie zasmuciłeś, ale za to była dumna z ciebie i szczęśliwa – powiedziała mi, a jej oczy ponownie wyrażały wszystkie uczucia i serce, którym tak łatwo dzieliła się ze mną.
Zwalczyłem intensywną falę głuchego i pustego uczucia, które wcześniej było dla mnie pocieszające. Mój umysł miał swoją strategię radzenia sobie poprzez pustkę; przez zepchnięcie wszystkiego w najciemniejszy i najdalszy kąt, skąd nie mogło mnie dosięgnąć. Walka o pozwolenie sobie na odczuwanie była tak trudna, że praktycznie siedziałem tam nieruchomo, wpatrując się w stare rowki w drewnianym stole przede mną. Brązowooka patrzyła na mnie i szybko sprzątnęła nasze talarze, po czym chwyciła mnie za rękę, podciągając do góry. Wróciliśmy do samochodu i kiedy sięgnęła po kluczki z mojej ręki, pozwoliłem jej na to. Zaprowadziła mnie na tylne siedzenie i usiadła koło mnie zamykając drzwi.
- Nie ma nic dziwnego w tym, że jesteś smutny, Edwardzie – powtarzała cicho, głaszcząc mnie po włosach, gdy położyłem głowę na jej kolanach i zacząłem płakać mocniej, niż w całym moim dorosłym życiu.



(1) Harvard Yard – duży trawnik wokół budynków kampusu (przyp. autorki)
(2) Trzy Kłamstwa – inna nazwa pomnika Johna Harvarda, ponieważ na tabliczce pod nią napisane jest ‘John Harvard. Założyciel. 1638’, a wszystkie te trzy informacje nie są prawdziwe. A jeśli jesteś mądralą z Harvardu, czujesz, że musisz je wyjaśnić. Po pierwsze, pomnik nie jest oparty na podobieństwie do niego, ponieważ rzeźbiarz nie miał żadnych obrazów ani rysunków, z którymi mógł pracować, a John już dawno wąchał kwiatki od spodu. Więc, jakiś przypadkowy student służył za model. Po drugie, Harvard nie ufundował szkoły. Tak naprawdę był jednym z pierwszych, którzy ukończyli tę uczelnie i zapisał w spadku powiernictwu pokaźną ilość pieniędzy i książek, więc zdecydowano się na zmianę nazwy szkoły. Po trzecie, szkoła została ufundowana w 1636 roku, czyli dwa lata wcześniej, niż podaje informacja na tabliczce. Och, i ludzie pocierają jego lewą stopę, by mieć szczęście podczas egzaminów. Jakby potrzebowało się szczęścia, kiedy trudno jest się tam dostać. (przyp. autorki)
(3) Natasha Fatale – fikcyjna postać z lat sześćdziesiątych z kreskówki „Rocky, łoś Superktoś i przyjaciele” i „Łoś Superktoś Show”. W niektórych wersjach posiadała czarną kozią bródkę.
(4) Nyet, Nyet, Soviet – singiel BB Gabor z wczesnych lat osiemdziesiątych. (przyp. autorki)
(5) Shameless Joe Jackson – wariacja przezwiska (nie)sławnego ‘Shoeless’ Joe Jacksona (w wolnym tłumaczeniu Joe Jackson ‘Bez Butów’), którego kariera zakończyła się, kiedy został wmieszany w łapówkarstwo w rzucie o World Series (trofeum baseballowe). Jego reputacja nigdy nie odzyskała pełni sił. Nawet prawie 60 lat po jego śmierci, jest wciąż na czarnej liście Pierwszej Ligii Baseballu, sprawiając, że niespełna wymogów do indukcji na Ścianie Sław Baseballu. (przyp. autorki)
(6) W oryg. Big Unit – przezwisko Randy’ego Jahnsona, byłego już zawodnika San Francisco Giants. Ma 185 cm wzrostu i rzucał bardzo szybkie piłki. Ale poważnie, czy ktoś, kto nazywa się Randy Johnson potrzebuje w ogóle przezwiska? (przyp. autorki)
(7) W oryg. ball, co także może oznaczać jądro.
(8) Mudville i Cullen jako uderzający – odniesienia do wszechobecnego wiersza o tematyce baseballu Casey at the Bat autorstwa Ernesta Thayera. (przyp. autorki)
(9) Piwo brzozowe jest podobne do piwa korzennego i jest bardzo lubiane w Nowej Anglii (przyp. autorki)
(10) Louis’ Lunch – prawdziwa placówka w New Haven, twierdząca, że wymyślili hamburgera. Wyrzucą cię stamtąd, gdy poprosisz o keczup (przyp. autorki)


Rozdział 26


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dreamteam dnia Wto 12:15, 14 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
qqrydza
Nowonarodzony



Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:25, 31 Maj 2011 Powrót do góry

Zaczęłam czytać ten ff niedawno i... całkowicie mnie pochłonął. Jest rewelacyjny, już nie mogę się doczekać spotkania Edwarda z Carlislem.
Kiedy cd?
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
puma16
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Kwi 2011
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:34, 31 Maj 2011 Powrót do góry

Super rozdział. Już nie mogę się doczekać następnego (to czekanie jest okropne) Polecam także blog, na którym są różne opowieści o Edwardzie i Belli: zmierzchtwilightbellaandedward.bloog.pl


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Yvette89
Zły wampir



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P

PostWysłany: Wto 20:13, 31 Maj 2011 Powrót do góry

Piękny rozdział. Świetne tłumaczenie.
Niby to ff, ale ścisnęło mnie serducho, czytając o przeżywanych przez Edwarda emocjach. To właśnie jak dla mnie jest kolejną rzeczą potwierdzającą, że przekład, tak samo jak i oryginał jest świetnym tekstem, oddaje emocje, uczucia, ale i wzbudza śmiech i pobłażliwe spojrzenia. Bells wykazała się ogromnym zrozumieniem, cierpliwością i wszystkim tym, czego potrzebował jej ukochany. Dała mu wsparcie i bezgraniczną, bezwarunkową miłość. On oddał jej to samo. Łezka mi się w oku kręci na ten chap, a może to wina pogody (zbiera się na deszcz, burzę :P), jednak to nie zmienia faktu, że w każdym rozdziale utwierdzam się, iż odwalacie kawał świetnej roboty.

Dziękuję za kolejny part Nagiego :D
Pozdrawiam i życzę czasu i weny Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Astoria Hooper
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łowicz

PostWysłany: Śro 10:57, 01 Cze 2011 Powrót do góry

Czegoś tak pięknego jeszcze nigdy w całym moim życiu, nie czytałam. Czułam, jakby wszystkie emocje opisane w tym rozdziale, przelewały się przeze mnie, jakbym ja to przeżyła. Pięknie to tłumaczysz i nie wyobrażam sobie, że mógłby robić to ktoś inny. Naprawdę, jestem pełna podziwu i uznania wobec Ciebie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Śro 22:19, 01 Cze 2011 Powrót do góry

Matko Jedyna! Dlaczego taki Edward znajduje się tylko w wyobraźni autorki??? Taki czuły, delikatny, pełen wewnętrznego ciepła? Kocham w tym FF nie seks, od którego aż iskrzy, ale cudowny klimat emocji i uczuć m. bohaterami. Wierzę, że oni stworzą dojrzałą emocjonalnie rodzinę i zadadzą kłam powszechnemu odczuciu, że dzieci z niepełnych rodzin nie potrafią budować dobrych relacji z partnerami i rodzinnych więzi! Miłość za coś nie ma sensu, musi być bezinteresowna; kocha się dlatego, że taką ma się potrzebę,że żyć nie można bez wybranej osoby i chce się dla niej zrobić wszystko.Taka jest tu Bella i taki staje się Edward..


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Czw 11:04, 02 Cze 2011 Powrót do góry

bardzo długi rozdział i jak zwykle teraz będe się powtarzać, bo jest genialny:D
bardzo fajnie w całym opowiadaniu pokazana jest przemiana Edwarda z człowieka bez serca w romantyczną osobę o wielu emocjach, podoba mi się to
nie mogę się doczekać następnego rozdzialu i pokazania spotkania rodzinnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Olencjaa
Gość






PostWysłany: Czw 12:59, 02 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział "Nagiego" przeczytałam w ten sam dzień po jego ukazaniu,ale zrobiłam to na tyle późno,że nie dałam rady wtedy cokolwiek z siebie wykrzesać.Jednak dzisiaj odrazu po powrocie ze szkoły postanowiłam przeanalizować go jeszcze raz i muszę powiedzieć,że ten chap jest chyba jednym z najlepszych w całym opowiadaniu.Mam tu na myśli ich rozmowę przepełnioną lekkim napięciem i zdenerwowaniem.Apsolutnie nie dziwie się Belli,że się popłakała skoro dowiaduje się takich rzeczy o przeszłości swojego chłopaka to musiała w sposób łez pozbyć się negatywnych emocji,aby znów móc go wspierać w trudnych chwilach,które pewnie jeszcze nie raz staną na ich drodze.Pech chciał,że temu wszystkiemu przyglądał się Cullen,który pewnie w tym momencie czuł się okropnie wiedząc,że brązowooka płacze.Cieszę się,że Edward postanowił wreście powrócić do wspomnień,które w późniejszym okresie życia nie były tak kolorowe.I wraz z pojawieniem się rozdziału mamy wyjaśnione dlaczego matka chłopaka zachowywała się tak,a nie inaczej.Gdy moje oczy przesuwały się po kolejnych linijkach tekstu moje zdziwienie i niechęć do dziadka Cullena stawała się coraz większa Mad . Nie rozumiem tego,jak wlasnemu dziecku można przysporzyć tyle bólu z powodu kłamstwa,które spowodowało alkocholizm jego matki.Dobrze,że chociaż sprzeciwiła się ojcu i nie podpisała dokumentu,w którym była zgoda na aborcje.Gdyby to zrobiła cierpiała by jeszcze bardziej,a tak to chociaż nadal żyła,ale to również w pełni nie zmniejszyło cierpienia po stracie ukochanego.Pewnie kobieta przeczuwała,że gdy jej syn dorośnie będzie chciał dowiedzieć się prawdy i z tego też powodu tworzyła zapiski,w których opisywała swoje uczucia i wspomnienia,które nie zawsze były złe.Nie wiem dlaczego,ale mam złe przeczucia w związku ze spotkaniem Edwarda z ojcem zobaczymy,jak to wszystko dalej się potoczy.

Zbierając to wszystko do kupy:dziękuję drogim tłumaczką za przekład zresztą świetnie przetłumaczonego tekstu i z niecierpliwością wyczekuje kolejnego,który mam nadzieję dość szybko się ukaże.I oczywiście życzę Wam drogie Panie weny,weny i jeszcze raz weny Wink .
Dreamteam
Wilkołak



Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 12:08, 14 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdziały można także znaleźć w formacie .pdf na [link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 26
Edward

Gęsta mgła w moim umyśle powoli znikała, gdy obudziłem się w głębokiego, ale naprawdę niewygodnego snu. Przyznaję, że jako dawny student medycyny, a teraz jako stażysta, byłem całkiem przyzwyczajony do spania gdzie i kiedykolwiek mogłem. Ale w tym momencie czułem, jakby całe moje ciało przeszło przez domowy zgniatacz do śmieci. Każdy mięsień bolał, jakby został owinięty wokół siebie kilka razy. Zacząłem już myśleć trochę logicznie i mogłem rozejrzeć się po otoczeniu, więc wolno otworzyłem oczy i wysiliłem się, by unieść głowę. Jednak moja szyja była tak sztywna, że odmówiła poruszania się. Za to moje gardło odebrało to na swój sposób i jęknąłem.
- Hej, śpiochu. Jesteśmy w domu – usłyszałem Brązowooką.
- Hmmph? – było moją jedyną odpowiedzią.
- Zasnąłeś – powiedziała mi.
Jakoś byłem tego świadom, ale tylko trochę.
- Umf? – zapytałem, jakby to było po angielsku lub w innym zrozumiałym języku.
- Dom, Edwardzie. Jesteśmy w domu – wyjaśniła ponownie.
Dłońmi starłem sen z oczu zmuszając się, by być zupełnie przytomnym. Szybko odkryłem powód niewygodnej pozycji mojego ciała – spałem na tylnym siedzeniu volvo.
- Prowadziłaś mój samochód? – zapytałem, po chwili zdając sobie sprawę, że pytanie wypowiedziałem mamrocząc i nie wymagało ono odpowiedzi z powodu jego absurdalności. Przecież mój samochód nie jeździł sam.
- Tak, nie sądziłam, że będziesz miał coś przeciwko, albo że w ogóle to zauważysz. Szybko odpłynąłeś i nie miałam serca cię budzić – odpowiedziała, zerkając na mnie z nad ramienia, gdy siedziała na fotelu kierowcy.
- Nie wiedziałem, że umiesz prowadzić samochód z ręczną skrzynią biegów – powiedziałem, po czym ziewnąłem i z małym sukcesem próbowałem się rozciągnąć.
- No tak, ty przecież nigdy nie musiałeś jeździć na ręcznym – podśmiewała się.
- Dlaczego twoje sprośne dowcipy są zabawne, a moje nie? – psioczyłem zauważając, że jej poczucie humoru jest zdrowe, gdy chodzi o jej wypowiedzi.
- Ej, wiesz jak to się mówi – zachichotała. – Śpisz z napalonym psem…
- I budzisz się na tylnym siedzeniu swojego samochodu, a na podłodze nie ma żadnego zużytego kondoma?
- Cullen – prychnęła, wspinając się między przednimi fotelami i położyła się na mnie.
Nie było tam za wiele miejsca, więc niechętnie byłem wciśnięty między nią, a obicie i jedynie jęknąłem cicho w proteście.
- Jesteś jak szkoła latem - kontynuowała zabawnym głosem, – żadnych zajęć(1).
Gdy spojrzałem na nią, jakby wyrosła jej druga głowa, szybko wyjaśniła (wraz z wywracaniem oczami), że kiedy ja byłem zajęty kostką Rubika i budowaniem modeli szkieletów, niektóre dzieciaki traciły szare komórki oglądając kreskówki.
- Mam wiele zajęć. Przynajmniej dla ciebie. Jestem profesorem, pamiętasz? – dokuczyłem jej.
- Profesorze - powiedziała, używając innego zabawnego głosu. – Jakie jest inne słowo na skarb piracki?
- Łup?(2) – zgadywałem, lekko uderzając ją w pośladki.
- Łup, to właśnie to(3) – zachichotała do mojego ucha.
- Szpila w szyi – narzekałem.
- Ej! Wiozłam cię do domu przez trzy godziny. Nie ma za co, kasztanie – poskarżyła się pogodnie, zanim uderzyła mnie w biceps.
- Nie ty – wyjaśniłem. - Dosłownie. Strasznie boli mnie szyja – powiedziałem, bezskutecznie pocierając kark palcami.
- Ooo, bo ty zawsze jesteś jak szpila w mojej szyi, więc myślałam, że o to ci chodzi – zaoferowała, trzepocząc rzęsami.
- Jeśli to były twoje przeprosiny, to, moim zdaniem, są kiepskie – odpowiedziałem, próbując ją pocałować, ale nie mogłem ruszyć głową. Skrzywiłem się zanim zbliżyłem się nawet do jej ust.
- Ech, nie prosiłam o to. Ale przykro mi, że boli cię szyja – pocieszyła mnie, całując mnie delikatnie w szyję.
- Możemy wejść do środka zanim będę miał stałe uszkodzenie tkanek? – błagałem, a moje stawy trzeszczały w niektórych miejscach, a nigdy wcześniej to mi się nie zdarzało.
- Ej, przez cały czas próbowałam cię obudzić – zachichotała, gdy usiedliśmy oboje.
- Gdzie nauczyłaś się jeździć z manualną skrzynią biegów? – zapytałem.
- W Phoenix miałam ciężarówkę starszą niż… nawet nie wiem, jak stara była – dumała. – Ale była manualna i bardzo uparta.
- Potrzebowała odpowiedniego, delikatnego dotyku, by zaczęła mruczeć? – powiedziałem, unosząc brew.
- Nie, raczej musiałam silnie ją kopnąć i to wiele razy – odpowiedziała marszcząc nos.
Wiedziałem, że jej komentarz jest żartem, ale nie mogłem zareagować dobry humorem, bo mój nastrój się zepsuł. Wspomnienie tego, jak zasnąłem zaczęło do mnie wracać. Bolało mnie serce. Bolała mnie szyja. Ale duma jeszcze bardziej. Tak samo jak moje ego i męskość.
- Jezu, jeśli wcześniej nie czułem się jak palant… - wkurzyłem się, nie mogąc do końca ubrać w słowa swoich myśli.
To dlatego, że czułem się jak palant. Ostatnie, co pamiętam, to płakanie jak dziecko na kolanach mojej dziewczyny. Jezusie. Byłem coraz bardziej rozdrażniony przez te uczucia. Chciałem, by one odeszły. Byłem zmęczony. Moje pieprzone ciało bolało przez to wszystko.
- Palant? Dlaczego? – zapytała mnie Brązowooka, a uśmiech z naszej żartobliwej kłótni szybko zniknął z jej twarzy.
- No wiesz - wyjąkałem. – Płakałem jak, no wiesz…
- Jak dziewczyna? – zapytała znacząco, unosząc brew.
- Miałem zamiar powiedzieć „ci**a”, ale ‘”dziewczyna” też pasuje – żachnąłem się z oburzeniem pocierając nogę, a materiał moich dżinsów ostro tarł w moje knykcie.
Patrzyłem w dół na moje kolana, więc tylko usłyszałem, jak Bella sapnęła ze wstrętem na moje słowa. Mogłem wyobrazić sobie wyraz jej twarzy; nie musiałem na nią w ogóle patrzeć. Jestem pewny, że myślała, iż zachowuję się jak dupek. I tak się właśnie czułem, przez moje zachowanie z przed paru godzin i obecne. Wiedziałem, że byłem nierozsądny i gburowaty. Miałem to po prostu gdzieś.
- Edwardzie - warknęła. – Pierdolisz głupoty – zaczęła, zanim jej przerwałem.
- Gorąco przepraszam za obrażenie twojego rodzaju – zaoferowałem z ciężkim sarkazmem.
- Przestaniesz być głupkiem?– wypaliła w odpowiedzi.
- Idę do środka – powiedziałem, ciągnąc za klamkę i pchnąłem drzwi. Poszedłem chodnikiem do kamienicy.
- Ej, ty! – zawołała Bella.
Odwróciłem się na pięcie, by w porę zakryć twarz dłońmi, dzięki czemu ledwie uniknąłem zderzenia mojego nosa z kluczykami rzuconymi we mnie z potężną siłą. Po prostu odwróciłem się ponownie i szedłem dalej. Gdy usłyszałem jej niezdarne kroki doganiające mnie, przyśpieszyłem tempo. Gdy byłem pewny, że między nami jest bezpieczna odległość, poczułem kopiącą mnie stopę idealnie w tył mojego kolana. To spowodowało mimowolne zgięcie się mojej nogi. Moje mięśnie były zbyt zmęczone, by zareagować na czas, więc upadłem do przodu, lądując na czworakach.
- Szczęśliwa teraz? – warknąłem, oddychając ze świtem przez nos.
- Bardzo – wydusiła, przechodząc koło mnie, a ja patrzyłem, jak jej stopy tupały o chodnik.
Uniosłem głowę na czas, by zobaczyć, że pochyliła głowę, a jej ramiona opadły tak, jak już widziałem to wcześniej. Tylko, że tym razem to nie było upuszczanie emocji. To był prawdziwy płacz.
Udało mi się ją złapać, częściowo dlatego, że przepływała przeze mnie adrenalina, bo resztę drogi pokonałem sprintem, a częściowo dlatego, że Bella szukała kluczy w swoje torbie z wieloma niepotrzebnymi szpargałami, zanim miała szansę wejść do swojego mieszkania i zatrząsnąć mi drzwi przed nosem.
Podchodząc do niej od tyłu, złapałem ją w pasie i niosłem jak piłkę do nogi. Dzięki temu drugą rękę miałem wolną, by otworzyć drzwi.
- Postaw mnie, Edwardzie – rozkazała, coraz bardziej zła. – Mówię poważnie, postaw mnie! - Próbowała wyrwać się z mojego uścisku, ale trzymałem ją całkiem mocno, podjąwszy rozważną decyzję, by użyć silniejszej, prawej ręki, a nie lewej.
Nie odpowiedziałem, po prostu wchodziłem po schodach i ignorowałem jej krzyki oraz uderzenia w piszczel torebką.
- Szczęśliwy teraz? – przedrzeźniała mnie po tym, jak postawiłem ją w moim salonie.
Wkurzona, dmuchnęła na kosmyk włosów, który opadł jej na twarz.
- Bardzo – przedrzeźniałem w odpowiedzi.
Mój oddech był tak samo nierówny jak jej. Normalnie, niesienie Brązowookiej przez taki krótki dystans nie spowodowałoby u mnie zadyszki, ale przez bolące ciało, niski poziom energii i szybki spadek cierpliwości, moje płuca paliły z wysiłku, gdy brałem oddech.
- Przestań być taki. Co w ciebie wstąpiło? – zapytała gniewnie, patrząc na mnie z mieszanką zdenerwowania i cierpienia. Szybko pokręciła głową, jakby cofała pytanie, które zadała. Już nie chciała znać odpowiedzi. – Przyniosłeś mnie tutaj tylko po to, by być męskim palantem? – szydziła, próbując przejść koło mnie, by dostać się do drzwi.
Jeśli wyszłaby wiedziałem, że zacznie płakać, jak tylko zatrzaśnie za sobą drzwi. Nie zasługiwała na to. Nie byłem zły na nią, tylko na siebie. Byłem niepoprawnym dupkiem i zmuszałem ją do znoszenia mojego kiepskiego humoru. Nie mogłem odepchnąć od siebie jedynej osoby, która naprawdę mnie zna, kocha i przejmuje się mną.
- Nie idź – powiedziałem prosto. – Proszę – zaoferowałem, cicho zmuszając się, żeby, cholera, uspokoić się.
Jej dłoń spoczęła na klamce, ale niedługo opadła bezwładnie przy jej boku. Poprosiłem, by usiadła, a ja poszedłem po drinki, a ona kiwnęła głową.
Kilka minut później wróciłem do pokoju z dwoma, dobrze napełnionymi kieliszkami wina. Delikatnie siadając koło niej, postawiłem nasze drinki na ławie. Przez chwilę milczeliśmy, jedynie popijając wino i pozwoliliśmy sobie wzajemnie stłumić emocje byśmy mogli pomyśleć, a nie tylko reagować.
- Nie za specjalnie lubię przy tobie okazywać swoją słabość – wyznałem, przesuwając palcami po nóżce kieliszka.
- Nie okazywałeś słabości - odpowiedziała szybko, marszcząc mocno brwi.
- Brązowooka - wtrąciłem się.
- Posłuchaj mnie przez chwilę, okej? – nalegała. – Proszę – dodała, używając tego samego tonu co ja, kiedy wypowiedziałem to samo słowo kilka minut wcześniej. Kiwnąłem głową. – Miałam trochę czasu na przemyślenia w samochodzie, kiedy spałeś. Rozmyślałam o tym, kim byłeś, gdy cię poznałam, a kim jesteś teraz. Gdy byłeś „tym kolesiem”… pytałeś mnie, jak dobrze znałam siebie. Z perspektywy czasu jest to trochę ironiczne, ponieważ nie sądzę, że „ten koleś”, ni ch***, się nie znał, jeśli mogę być tak śmiała – powiedziała, a jej irytacja wzrastała.
- Myślałem, że się znam – sprzeczałem się z trudem.
- Sądzisz, że „ten koleś” był odważny? Macho? Ponieważ nigdy nie płakał przy kimś? – zapytała patrząc na mnie sceptycznie. – „Ten koleś” był tchórzem, Edwardzie. Zamiast poznać siebie udawał, że jest kimś zupełnie innym – wyjaśniła, kręcąc głową.
- Nie o to mi chodziło, gdy pytałem się o to. To nie było głęboko filozoficzne pytanie. Po prostu… docierałem do ciebie – powiedziałem, lekceważąc jej nadinterpretację moich wypowiedzi.
- Może – odpowiedziała, uśmiechając się przez chwilę. – Ale miałeś rację. Nie znałam siebie, nie w ten sposób. Ale to samo było w twoim przypadku, nie w ten sposób, który mam na myśli. Ale teraz znasz siebie. I było to dzielne, Edwardzie – oświadczyła ze szczerością.
- Zrobiłem tylko to, w czym mi pomogłaś – powiedziałem wzruszając ramionami.
- Odpuścisz już? – zapytała, wyglądając na rozdrażnioną.
- Ale co? – zapytałem skonfundowany.
- Przestań być zdeterminowany, by dopatrywać się uchybień lub obwiniać się. Przestań mieć niskie mniemanie o sobie. Tak nie może być. To „obraża nas oboje”, pamiętasz? – Nie ustawała. Westchnęła ciężko, kiedy, zamiast odpowiedzieć, ponownie wzruszyłem ramionami. – Jak już mówiłam, po śmierci taty, dokonałam wyboru, by żyć chwilą, by być szczęśliwą… Ponieważ za dużo czasu spędziłam na użalaniu się nad sobą i użalaniu się. I chcę, byś ty także był szczęśliwy – wyznała, ściągając brwi i wykrzywiając usta.
- Brązowooka - zacząłem, czując się jeszcze większą skruchę przez to, jak ona się przeze mnie czuje. – Muszę wziąć się w garść. Za bardzo się opieram na tobie. Jestem dorosłym mężczyzną…
- Nie robię tego tylko dla ciebie – powiedziała, unosząc dłoń, by mi przerwać. – Nie masz pojęcia co czuję, gdy widzę, że dostałeś szansę, które ja nigdy nie będę miała. Odzyskałeś tatę – ciągnęła, a jej oczy zrobiły się czerwone. Przytuliłem ją, by uspokoić. – I nie jestem przez to smutna – nalegała. – To jest jak widzenie, że ktoś, kogo kochasz, wygrywa najwspanialszą nagrodę, coś o wiele lepszego niż pieniądze albo przedmioty – powiedziała łagodnie. Jej wyraz twarzy złagodniał, stał się czuły i szczery. – To najbliższe temu, że mogłabym znowu mieć tatę. Wiesz… jakie to zaje***te?
Wprawiło mnie w osłupienie, że jest przy moim boku podczas tego wszystkiego, nie jako przysługa, nie w poświęceniu, ale dlatego, że czerpie z tego własną radość. Powracając myślami do tego, jak wszystko potoczyło się między nami, jaką więź mieliśmy, która ewoluowała w coś nie tylko znaczącego, ale transcendentalnego, obszernego. Czułem się jak monumentalny dupek przez to, że zachowywałem się tak jak dzisiaj. Nie było sprawiedliwe sprawiać, by skupiała się na moim gównianym nastroju. Nie mogłem wymyśleć, co powiedzieć, albo zrobić, aby szczerze przeprosić.
- Przepraszam, że straciłem opanowanie, Brązowooka – zaoferowałem, trzymając ją mocno.
Ulżyło mi, kiedy przesunęła się i wskoczyła na moje kolana, tam, gdzie było jej miejsce.
- Przepraszam, że się zezłościłam – odpowiedziała.
- Nie byłem zły na ciebie, tylko ogólnie sfrustrowany – wyjaśniłem.
- Wiem, bo ja też. Pewnie pomyślałeś, że byłam wkurzona za to, iż nazwałeś się „dziewczyną” albo „cipką”. Ale nie byłam. Byłam wściekła, bo… no wiesz, nie sądziłeś, że masz prawo być zdenerwowany, czy smutny – wyjaśniła, podświadomie wystukując palcem wskazującym coś podobnego do alfabetu Morsa na mojej dłoni.
- Jestem po prostu zmęczony. Wycieńczony. Wszystko to było wyczerpujące. Chyba walę głową w mur – zaoferowałem nie widząc, jak wyjaśnić to w inny sposób.
- Będzie lepiej, zaufaj mi – uspokajała, głaszcząc mnie po policzku. – Nie zawsze będzie tak boleć – dodała, uśmiechając się słabo. – A poza tym, płakanie jest jak… spuszczenie wody w toalecie dla duszy, ujmując to poetycko – zażartowała, po czym zachichotała.
- To chyba najgłębsze stwierdzenie, jakie kiedykolwiek słyszałem – stwierdziłem śmiertelnie poważnie, kładąc dłoń na wysokości mojego serca. – Kombinacja dwóch najważniejszych rzeczy w życiu mężczyzny: rozwój osobisty i funkcje życiowe. Jesteś najlepszą dziewczyną, Brązowooka – wyznałem żartobliwie.
- Widzisz, nie pozwoliłeś zatkać się twojej toalecie – poinformowała mnie, kręcąc głową i uśmiechnęła się szeroko.
To musiała być najbardziej niedojrzała analogia, jaką słyszałem w swoim całym życiu, ale, mimo wszystko, mi to pasowało.
- Powiedziałaś najbardziej ujmującą i słodką rzecz, Brązowooka. I zastanawiasz się, czemu jestem zaborczy? – zażartowałem pstrykając językiem.
Niedługo po tym zaczęliśmy strasznie chichotać i nie potrwało długo, zanim zmieniło się w to śmiech pełną parą, podczas czego Brązowooka trzęsła się na moich kolanach.
- Przestań się śmiać – zadyszała. – Przez to ja śmieje się jeszcze bardziej. Ucisz się! – prychnęła. Zakryła mi usta dłonią, ale śmiałem się przez to jeszcze mocniej. Chyba trochę miało na nas wpływ wino. - Widzisz, teraz oboje płaczemy – powiedziała pocierając kciukiem mój policzek by wytrzeć moje łzy śmiechu, a ja zrobiłem to samo jej.
- To bardziej mi się podoba – zauważyłem z promiennym uśmiechem, przyciągając ją blisko do siebie i pocierałem podbródkiem o jej głowę.
- Możesz płakać tak, jak chcesz, Edwardzie. I tak przez to nigdy nie zmienię zdania o tobie. Powinieneś już to wiedzieć – zrugała mnie łagodnym tonem.
Zamruczałem w zgodzie i pocałowałem jej brązowe włosy. Ogarnęła nas przyjemna cisza i rozmyślałem nad wydarzeniami dzisiejszego dnia. Spoglądając wstecz, próbowałem rozpoznać czemu dokładnie płakałem wcześniej. Czy to był smutek? Niezupełnie. Ulga? Nie, powód picia mojej mamy nie dostarczył mi jakiejkolwiek ulgi. Ubolewanie? Trochę. Była zbyt młoda, zbyt dobra, by zostać skrzywdzona i ubolewałem, że nie próbowałem jej pomóc. Ale byłem dzieckiem. Nie było dla mnie sposobu, bym w pełni docenił to, co jej się przydarzyło i by móc coś z tym zrobić. I właśnie tak, uderzyło mnie to. Żal. Czułem żal. Śmierć mojej matki była ostatnim wydarzeniem, przez które płakałem tak naprawdę. Będąc zupełnie szczerym ze sobą, prawdopodobnie nie płakałem wtedy wystarczająco. A przynajmniej nie wystarczyło mi to, by prawdziwie przetrwać jej śmierć.
- Edwardzie? Wszystko dobrze? – zapytała Bella, patrząc na moją twarz i na pewno zauważyła moje odległe spojrzenie.
- Tak, tylko myślę – odpowiedziałem chwytając jej dłoń. – To coś, do czego powinienem dojść już dawno temu, ale chyba teraz to łapię – dodałem.
- Lepiej późno niż wcale – odpowiedziała, przechylając głowę i uśmiechając się.
- Tak, lepiej późno niż wcale – odpowiedziałem wolno kiwając głową.
Skrzywiłem się, gdy próbowałem rozluźnić mięśnie szyi, kręcąc głową ze strony na stronę i to skłoniło Brązowooką, by zaproponować bym wziął gorący prysznic, z którym mi pomoże. Prowadząc mnie za rękę korytarzem do łazienki, pomogła mi szybko rozebrać się, gdy pomieszczenie wypełniało się parą. Pokręciłem głową, gdy próbowała wyjść z łazienki. Chwytając jej nadgarstek, przyciągnąłem ją w moim kierunku i uklęknąłem przed nią. Powoli zdjąłem z niej ubranie, zaczynając od skarpetek na jej stopach, świadomie pieszcząc jej kostki i całując łydki. Następnie rozpiąłem jej dżinsy, a moje palce przesuwały się w dół jej nóg, gdy ściągałem materiał z jej ciała. Palce wskazujące zaczepiłem o jej matki, a knykciami dotykałem jej bioder. Spojrzałem w górę, gdy całowałem ostrożnie lśniący materiał zakrywający jej kość łonową. Jej lekki uśmiech i rumieniec podjudził pragnienie, by zedrzeć z niej każdy fragment koronki, ale pohamowałem się. Dobre rzeczy przydarzają się tym, którzy czekają. Zwłaszcza dobremu mężczyźnie. Więc delikatnie ścignąłem jej matki i przechyliłem głowę, by obetrzeć policzek o jej dłoń, a ona złapała się mych ramion, by zachować równowagę. Zanim przytuliłem ją, ściągnęła z siebie bluzkę. Wciąż klęcząc, zamknąłem oczy i pocałowałem ją. Poczułem jej dłonie we włosach, a jej palce delikatnie masowały skórę mojej głowy.
- Edwardzie – powiedziała, po czym przechyliła moją głowę tak, bym na nią spojrzał. – Nie klęcz przede mną, a stań obok mnie – nalegała. – Nigdy nie klękaj, jedynie nachylaj nade mną… kiedy musisz – powiedziała mi, a jej wielkie, piękne oczy odzwierciedlały uczucie kryjące się w jej słowach.
Chwytając jej wyciągnięte ręce, wstałem. Miała rację, nie musiałem klękać. Nie musiałem czuć się, jakbym został powalony na ziemię, pokonany czy niepocieszony. Nie musiałem z tym żyć, gdy trzymam jej ręce. One wyciągały mnie z nieznaczącego, pustego miejsca, w którym nauczyłem się przebywać.
Nie śpieszyliśmy się, gdy myliśmy się, dotykaliśmy, całowaliśmy i śmialiśmy. Wytarliśmy się i Bella czesała włosy, gdy ja rozpalałem kominek w mojej sypialni. To powinna być nasza sypialnia. To jest nasz sypialnia. Tylko nie nazywamy jej tak. A przynajmniej jeszcze nie.
Niedługo weszliśmy do łóżka, nie mogąc powstrzymać zmęczenia nagromadzonego w tym bardzo długim, bardzo emocjonalnym dniu.
- Śpij, słodka – wyszeptałem, a ona zamruczała radośnie zanim ukryła twarz przy moim obojczyku.
Następnego ranka obudziłem się o świcie. Kilka promieni wschodu słońca przedostawało się przekrzywione listwy rolet. Otworzyłem oczy i znalazłem nas w pozycjach na boku, z jej plecami przodem do mnie. Miałem wyciągnięte ramię, a nadgarstek miałem wygięty pod dziwnym kątem przed sobą i to dlatego, że jedną dłoń miałem położoną na cyckusiu, ale osoba, do której on należał była dość daleko. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zwichnąłbym ramię w obawie utraty uścisku mojego ulubionego nocnego ekwipunku, gdybym szukał go po omacku. Powoli odsunąłem swoją rękę od Belli i położyłem ją między nami. Przeglądałem się śpiącej pozie Belli i słuchałem jej delikatnego oddechu. Po chwili nie zaspokojony jedynie patrzeniem, bardzo łagodnie dotknąłem jej boku opuszkami palców, zaczynając od ramienia aż do uda. Okrywający koc otaczał delikatnie kształty jej nieskazitelnej, kobiecej formy – tak zmysłowe i realistyczne.
- Edwardzie - wymamrotała we śnie.
Moje imię uszło z jej ust wraz z delikatnym podmuchem powietrza. Śpi czy nie, uznam o za zaproszenie. Może i nie jestem ”tym kolesiem”, ale jestem mężczyzną.
Przyciskając się do niej, otoczyłem ją ramieniem w pasie i zanurzyłem nos w jej szyi, pozwalając sobie wdychać czekoladowy balsam, kwiatowy szampon i ten niewątpliwie jej, zapach – cokolwiek to jest – feromonów, naturalny olejek jej skóry, nie jestem pewny. Ale „wspomnienie” tego jest dobrze wyryte w moim umyśle; rozpoznaje go na moich ubraniach, na kołdrze i poszewkach poduszek.
Jej szczęśliwe westchnienie i cichy jęk przyjąłem jako kolejne zaproszenie zwłaszcza, że mój ciepły oddech spowodował, iż na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Jej uda zaczęły poruszać się powoli, gdy całowałem ją po ramieniu, następnie po szyi i linii szczęki. Delikatne „ooch” wydobyło się z niej, gdy językiem pieściłem jej ucho i uśmiechnąłem się do siebie, kiedy jej sutki stwardniały przy mojej dłoni. Całkowicie przywierając ciałem do niej, poruszałem się wolno, a moja dłoń wędrowała od jej piersi, po przez brzuch, aż do miejsca między jej nogami. Przekręcając głowę na bok, by spojrzeć na mnie, Bella wyszeptała „tak” i delikatnie naparła na mnie tyłeczkiem. W tym momencie, jest dla mnie idealna – kobietą w całym tego słowa znaczeniu, tak prawdziwie piękna, kształtna z piersiami, biodrami i udami. Chciałem jedynie być w niej, wchodzić i wychodzić z niej, słyszeć jej jęki, aż będzie dyszeć, jak cicho i długo będzie jęczała moje imię. Te rzeczy są idealne i niewiarygodnie odpowiednie.
Wolno wszedłem w nią z dłonią na jej biodrze, poruszając nią w moją stronę. Ciepło i wilgoć otoczyły mnie i wiedziałem, że Bella jest jedyną kobietą, którą kiedykolwiek będę tak dotykać. Tylko moja piękna Brązowooka znalazła to miejsce, gdzie moje ciało i dusza łączą się.
- Mój Edward… moje wszystko – sapnęła, gdy razem poruszaliśmy biodrami.
Mój palec bawił się tym małym, wilgotnym pąkiem między jej nogami do czasu, aż reszta jej kwiatu otworzyła się i wylała, wzbudzając to znajome uczucie: znakomite pulsowanie i drżenie jej ciała wokół mnie.
- Brązowooka – wymamrotałem, – mój najsłodszy kwiecie, kocham cię – wyszeptałem trzymając ją mocno w pasie, a palce owinąłem wokół ramienia.
Musiałem trzymać ją, napierać jej ciałem na moje tak mocno, jak mogłem. Nie mogło być między nami żadnej przestrzeni – ani między naszymi ciałami, umysłami, czy sercami. Gdy byłem usatysfakcjonowany naszą bliskością, potarłem ustami o jej skroń, gdy moje całe ciało zesztywniało i doszedłem w niej.
Czując się wykończony w najlepszy możliwy sposób, oparłem policzek o bok jej głowy. Drżącym głosem wyszeptałem do niej obietnicę, że zrobię wszystko, by ją uszczęśliwić i miałem, ku***, zamiar dotrzymać słowa.
- Śpij, słodki - powiedziała sięgając ponad głową, by poklepać mnie w policzek pokryty zarostem.
Gdy dłonią odnalazłem jej pierś, zamknąłem oczy wpadając w otchłań błogiej nieprzytomności.
Moim ulubionym weekendowym rytuałem musiało być śniadanie z Brązowooką. Najlepszą częścią mojej niedzieli, bez wyjątku, było budzenie się na zapach jajek, tostów, kiełbasy z indyka i świeżo zaparzonej kawy. Okej, najlepsza część mojego dnia wydarzyła się wcześniej – jakoś w porze świtu – ale druga, pyszna pokusa, na którą się budziłem, nie była taka zła.
- Kogo to omlet przywlókł – zażartowała z promiennym uśmiechem Brązowooka, gdy pocałowałem ją w policzek na dzień dobry.
Napełniła mój kubek kawą i właśnie miała nakrywać do stołu.
- Och, teraz to narzekasz, słodziutka. Tylko poczekaj, aż będziesz miała problemy z niedzielną krzyżówką. Przekonasz się, czy pomogę ci wtedy – zaszydziłem.
- Hmmf! – odpowiedziała z głęboką, aczkolwiek żartobliwą, pogardą. – Lekarze i ich kompleks Boga – wymamrotała, praktycznie rzucając jedzenie na mój talerz.
- Bóg, w rzeczy samej, Brązowooka – odpowiedziałem z udawaną szczerością, gdy usiadłem naprzeciwko swojego śniadania. – To Boga chcę chwalić za to, że zesłał kobietę, która podaje mi jedzenie i obraża, a do tego wygląda przy tym niesamowicie seksownie – powiedziałem, lubieżnie mrugając okiem, gdy rozkładałem serwetkę, po czym ułożyłem ją na swoich kolanach. – Chociaż przez to, no wiesz, boję się o swoje śmiertelne życie – dodałem z udawanym strachem.
- Dupek z ciebie – odpowiedziała prosto.
Pokręciła głową, ale długo nie okazywała urazy. Niedługo, widziała jak moje usta układają się w uśmieszek i zaśmiała się.
To nie pierwszy raz, kiedy zrobiła porównanie między mną i, ujmując to medycznie, zewnętrznym zwieraczem odbytu. Chyba sobie na to zasłużyłem. Poza byciem rezydentem szpitalnym i wyuczonym lekarzem, robienie z siebie utrapienie dla niej było prawie moim powołaniem i było tak, odkąd ją poznałem. Jestem mężczyzną z niewieloma zainteresowaniami i uważam to za cieszące na poziomie, którego nie umiałem wyjaśnić.
- Jak to jest, że to ty jesteś tą pokrzywdzoną? Jak dobrze pamiętam, wczoraj ktoś napadł na mnie w drodze do kamienicy – dokuczyłem jej, postnie przechylając głowę i żartobliwie pocierałem tył kolana. – Miałem porozmawiać z tobą o twoim ukradkowym ruchu ninja. Masz niezły cios boczny(4).
- Ech, ma się dobrze. Chociaż potrafi być dupkiem – zażartowała w odpowiedzi, uśmiechając się słodko, gdy smarowała tosta masłem.
- Nie jestem pomocnikiem, ty jesteś – poinformowałem ją wyższością.
- Pff, zapomnij – żachnęła się, po czym upiła swoją kawę.
- Chcesz być superbohaterką? Dobre, to bądź – zaoferowałem, próbując być waleczny.
- Co jeśli nie jestem supebohaterem? Co jeśli jestem czarnym charakterem? – zażartowała, pokazując mi język.
- Jesteś niezwykle nikczemna, przyznam ci to. I podstępna, oraz zła także – opowiedziałem z ciężkim sarkazmem, śmiejąc się na myśl o Brązowookiej jako nieodpowiedzialnej zbrodniarce. – Chociaż moment. Ubierzesz się jak Kobieta-Kot? To chyba mogłoby mi się spodobać – dodałem, przeżuwając jedzenie i mrucząc do siebie, gdy wyobrażałem sobie Bellę ubraną w ciasny, błyszczący, czarny strój winylowy.
- Mmmhmm – zgodziła się nonszalancko, gdy pochylała się nad krzyżówką. – Ej, jakie jest pięcioliterowe słowo oznaczające „rozgwiazdę pokrytą czekoladą”?
- Dupek? – odpowiedziałem bez walki, wiedząc, że sam się o to prosiłem,
- Właśnie to! – wykrzyknęła, uśmiechając się od ucha do ucha i wskazując na mnie ołówkiem.
Później tego popołudnia przygotowaliśmy się na podróż do New Hampshire, by poznać Carlisle’a. Przeglądałem mapy i wskazówki w Internecie, chociaż w samochodzie mam zainstalowany niezawodny system nawigacji.
- To już trzecia trasa z punktu do punktu, którą znalazłeś, Edwardzie – powiedziała do mnie Bella, którą przyglądała się znad mojego ramienia, jak drukarka charczała i zgrzytała. – Zdenerwowany? - zapytała, raczej nie zastanawiając się, ale szukając potwierdzenia.
- Tak – wzruszyłem ramionami, próbując się śmiać.
- Nie musisz – odpowiedziała cicho. – Dzisiaj - zaczęła, patrząc za okno na bezchmurne, późno zimowe niebo, zanim odwróciła się do mnie i uśmiechnęła się, – jest idealny dzień na skończenie w miejscu, gdzie zawsze powinieneś być.
- Jeśli jesteś ze mną, to nigdy się nie zgubię – powiedziałem jej.
Przytuliła mnie mocno i oparła głowę na mojej klatce piersiowej.
- Nigdy nie pozwolę, aby to się stało – potwierdziła, kładąc dłoń na moim policzku. – I bez ciebie jestem nikim – dodała wzdychając.
Dwie godziny później wjechałem samochodem na olbrzymi podjazd, który prowadził do miłego domu w stylu kolonialnym na peryferiach Hanover.
- No to jesteśmy – powiedziałem, przekręcając kluczyk w stacyjce, by zgasić silnik.
Poczułem jak Bella całuje mnie w policzek.
- Czekałeś na to i on także – wyszeptała. – Idź i poznaj swojego ojca – nalegała.
Moje nerwy były załagodzone dzięki jej słowom zachęty, ale zanim wysiadłem z samochodu, wyciągnąłem coś z kieszeni marynarki. Było to stare zdjęcie z polaroidu, które było włożone w dziennik mojej mamy. Wciąż go nie przeczytałem, ale kiedy Brązowooka pokazała mi zdjęcie, z którym moja matka nie mogła się rozstać, wiedziałem, że muszę przekazać je Carlisle’owi.
Wpatrywałem się w twarz mojej mamy o wiele młodszej, niż pamiętam. Jej wyraz twarzy ukazywał szczęście i radość. Koło niej znajdował się Carlisle, a jego uśmiech był tak wylewny, gdy wyraźnie zakochana para przytulała się mocno. Młodzieńcza fryzura i ubrania mojej mamy może i wyglądały dla mnie znajomo – ale w jej oczach rozpoznałem to zadowolenie. Widziałem to wiele razy zanim umarła. Zawsze miała tą samą minę na moich recitalach fortepianowych, uroczystościach, gdy odbierałem nagrody i meczach baseballowych.
- Była taka piękna – usłyszałem Brązowooką.
- Tak – zgodziłem się.
Patrzyłem na dwójkę zakochanych przez chwilę, zanim wyszeptałem cicho „kocham cię, mamo” i włożyłem fotografię z powrotem do kieszeni.
Otoczyłem Bellę ramieniem, westchnąłem głęboko i trochę niepewnie zapukałem w drzwi, które otworzyły się prawie natychmiast.
- Ty musisz być Edward – powitała mnie kobieta, a jej uśmiech był ciepły i przyjazny.
Po wyglądzie uznałem, że jest w średnim wieku. Miała falujące, mahoniowo brązowe włosy i jasne, piwne oczy.
Mogłem jedynie kiwnąć głową w potwierdzeniu. W mgnieniu oka sapnęła i pociągnęła mnie za rękaw marynarki, wciągając mnie do domu i dalej przez hol. Czułem trochę rękę Belli na moim drugim ramieniu, ściskającą je we wsparciu.
Na środku przestronnego, ale wygodnie wyposażonego, salonu stał Carlisle Cullen.
Mój ojciec.
To musiał być on. Miał na twarzy taką samą minę, jaką ja musiałem mieć– zdenerwowaną i niepewną. Nie tylko umieliśmy robić takie same miny, ale emocje je wywołujące były także te same. Widziałem jego zdjęcie w Internecie i na fotografii z moją mamą, ale widzenie go na żywo i we własnej osobie, było czymś zupełnie innym. Był prawdziwą osobą – z rękoma, kośćmi policzkowymi i oczami w takimi samym kształtem, jak u mnie. Ale wkład genetyczny był drugim związkiem, jaki poczułem, kiedy jego dłoń delikatnie walnęła w jego klatkę piersiową, gdy patrzył na mnie. Zrobiłem taki sam ruch. Nie mogliśmy wykrzesać z siebie słów.
Carlisle opuścił wolno ramię i wyciągnął do mnie rękę, gdy zbliżałem się do niego. Nie wiedziałem, czy był to gest przywitania, czy chciał mnie dotknąć, aby przekonać się, że jestem prawdziwy. Ponownie, niewiele myśląc, moje czyny była automatycznie takie same i uścisnęliśmy sobie mocno dłonie. Trwało to tylko kilka sekund. Była to dość pobieżna i powściągliwa rzecz między ojcem i synem, którzy wcześniej się nie znali, ale spędzili lata na rozważaniu możliwości dokładnie takiego momentu.
Uściskaliśmy się i poklepaliśmy wzajemnie po plecach, co podniosło nas na duchu i wzmocniło. Raczej zatrzymaliśmy się w spełnieniu odnalezienia siebie niż żalu i rozczarowania z powodu, że tak długo tego nie zrobiliśmy.
- Edwardzie, mój synu – wypowiedział ochrypłym i napiętym głosem Carlisle.
- To ja, Edward. – Mogłem odpowiedzieć tylko tyle, a mój głos był tak samo zachrypnięty jak jego. – Przepraszam, że tak długo zwlekałem – dodałem, przepraszając tak samo siebie, jak i jego.
Ulga, którą czułem przez uświadomienie sobie, że ten moment był dla niego ważny wystarczyła, by wypełnić mnie przytłaczającym szczęściem, a nawet lekkim szokiem.
- To nie jest ważne. Odnalazłeś mnie i to się liczy – odpowiedział, a pociecha i zapewnienie biły wyraźnie z tonu jego głosu.
Bella i kobieta, która powitała nas w drzwiach, która musiała być żoną Carlisle’a, Esme, przytulały się jednocześnie śmiejąc się i płacząc. Niedługo przyłączyły się do uścisku syna i ojca i cała nasza czwórka ukształtowała coś na grupowy uścisk.
- A tak w ogóle, to jest moja Bella – powiedziałem śmiejąc się.
Nigdy nie przedstawiałem kogoś, gdy całe pomieszczenie było już w takiej znajomej postawie.
- Cześć – powiedziała cicho Bella. – Edwardzie – dodała, – nie mogę oddychać. – Moja dziewczyna jakoś wcisnęła się między mnie, a mojego ojca, z moim ramieniem wokół jej żeber, a jego wokół ramion.
Najwyraźniej, mocne uściski były kolejną genetyczną spuścizną, którą odziedziczyłem po Carlisle’u.
- Przepraszam, kochaniutka – powiedziała Esme. – Uścisku Carlisle’a… - walczyła, by powiedzieć, gdy jej oddech był płytki – są… trochę… asertywne – wyjaśniła.
- Jest przytulasem… to znaczy, mocno przytula? – zapytała Brązowooka.
- Jak boa dusiciel – odpowiedziała Esme.
- A propos, to miło cię poznać, Bello – dopowiedział Carlisle.
- Mnie także – powiedziała przy kołnierzyku mojej marynarki. Jej twarz była przyciśnięta do mojego ramienia i czułem jej podbródek na wysokości mojej pachy.
- Jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy poznać was oboje – powiedziała Esme, chętna do podtrzymywania rozmowy, pomimo czystej absurdalności prowadzenia rozmowy w momencie, gdy wciąż nasz czwórka była splątana ze sobą i nikt nie wykazywał chęci puszczenia.
- Jesteśmy szczęśliwi mogąc być tutaj – odpowiedziałem.
- Zrobiłam pieczeń – poinformowała nas Esme. – Mam nadzieję, że jesteście głodni.
- Mogę w czymś pomóc? – zaoferowała się Bella.
- Nie, ale dziękuję. Właśnie odstawiłam wino, by trochę pooddychało. Macie ochotę się napić? - zaoferowała serdecznie Esme. – Jest o tam – próbowała wskazać głową kredens pod ścianą.
Ośmionożna masa ludzi poruszała się przez pokój, ale hałas skrzypiących desek podłogi niedaleko drzwi przeszkodził naszemu niedorzecznemu poruszaniu się w stylu gąsienicy.
- Widzę, że nie mogliście zaczekać na staruszka. – Usłyszałem dudniący głos, ale nie widziałem osoby, do której on należał, ponieważ byłem plecami do niego.
- Tato, chodź i poznaj Edwarda… twojego wnuka – powiedział Carlisle, klepiąc mnie po plecach i ściskając moje ramię.
- Nie musicie się rozłączać z mojego powodu – odpowiedział śmiejąc się.
Pomimo tego, co powiedział wyplątałem się z naszego uścisku, by móc odpowiednio się przedstawić. Obróciłem się i stanąłem naprzeciw właściciela niskiego głosu. Był starszym panem, chyba koło siedemdziesiątki, ale miał takie same, jasnoniebieskie oczy jak Carlisle. Uśmiechnął się do mnie promiennie i wyciągnął ramiona.
- Edwardzie, to jest Patrick Cullen, twój dziadek – powiedział Carlisle, stając koło mnie i wskazał na mężczyznę przede mną.
- Miło, yyy, cię poznać – powiedziałem, mając nadzieję, że zaakceptuje mnie.
- Niech no ja spojrzę na ciebie – powiedział, klepiąc dłońmi moje ramiona.
Był tak samo wysoki, miał wyprostowane plecy i długie nogi tak jak ja. Jego mina zmieniła się i spojrzał prosto w moje oczy – wydawał się całkiem poważny, jakby mnie badał, ale szybko kiwnął głową zamruczał do siebie.
- Cullen, w każdym calu – zdecydował, uśmiechając się do mnie, gdy spojrzałem w dół na swoje stopy i zaśmiałem się.
- Dziękuję – odpowiedziałem, drapiąc się w tył głowy i odwzajemniłem półuśmieszek.
Patrick zaśmiał się serdecznie i poklepał mnie dłonią w policzek.
- Nie ma za co, mój chłopcze. Naprawdę nie ma za co – zapewniał mnie, ściskając mnie.
Wiem, że było to coś więcej, niż odwzajemnienie mojej wdzięczności.
- Tato - powiedział Carlsile, odwracać się do mojego dziadka i oni także uściskali się.
- Wiele razy powtarzałem wers Marka – dziadek przemówił do mojego ojca, – „Wszystko możliwe jest dla tego, który wierzy”(5). Wierzyliśmy… wytrwaliśmy i oto jest i on – powiedział mój dziadek, kładąc jedną rękę na moim ramieniu, a drugą na Carlisle’a.
Moje serce napęczniało na te miłe słowa. Słyszenie, że moje istnienie było czymś, na co mieli nadzieję i chcieli wystarczyło, by wypełnić pustkę w mojej duszy, która nie tylko była zaniedbana, ale i opuszczona. Moja nadzieja i wytrwałość ustąpiły i zmalały, ponieważ byłem pewny, że nikt nie odczuwa tego w stosunku do mnie.
Para ramion owinęła się w moim pasie, odwróciłem się i zobaczyłem Brązowooka uśmiechającą się do mnie. Położyłem dłonie na jej policzkach i podarowałem jej najszczęśliwszy pocałunek, jaki kiedykolwiek dałem kobiecie.
- Kocham cię, Brązowooka – wyszeptałem jej do ucha,
- Ja ciebie też – odpowiedziała cicho, przyciskając chusteczkę do swojego policzka.
- Cieszę się, że tutaj jestem… z tobą. Dzięki temu jesteś także szczęśliwa, prawda? – zapytałem, mając nadzieję, że potwierdzi to, co powiedziała dzień wcześniej.
- No pewnie – odpowiedziała, opierając głowę na moim ramieniu i uśmiechnęła się.
Jakiś czas później siedzieliśmy wszyscy przy dużym stole, gdzie Esme przygotowała dla nas królewską ucztę. Mój dziadek, wciąż praktykujący pastor episkopalny, zmusił nas do uściśnięcia dłoni w kręgu i odmówieniu modlitwy, zanim zaczniemy jeść.
- Pobłogosław, Ojcze Niebiański, twoje prezenty do naszego wykorzystania i nas do twojej kochającej usługi; i zatrzymaj nas świadomych na potrzeby innych. I dziękuję ci, Panie, za odprowadzenie mojego wnuka do domu, do jego rodziny. Prosimy, aby jego droga matka była przy twoim boku i by strzegła nas dzisiaj i każdego dnia; przez Chrystusa, Pana naszego. Amen(6) – powiedział, po czym wszyscy wymruczeliśmy „amen”.
Obiad minął z ciągłymi rozmowami, wszyscy byliśmy chętni, by się poznać. Poznałem małe, codzienne fakty o moim ojcu i jak potoczyło się jego życie. Jego matka, a moja babcia Veronica, umarła kilka lat przed moimi narodzinami. Carlisle i reszta starszych pokoleń Cullenów pochodzą z małej miejscowości Landaff, zaraz koło Hanover. Mój dziadek, teraz częściowo emerytowany, wciąż wygłasza kazania w każdym niedzielny poranek w tym samym kościele, do którego należał od prawie pięćdziesięciu lat. Mieszkał w małym domku za odnowionym domu w stylu kolonialnym, kupionym przez Carlisle’a, kiedy poślubił Esme.
Gdy obiad dobiegał końca i Patrick postanowił wrócić do domu, zaoferowałem, że odprowadzę go do jego drzwi. Rześkie, wieczorne powietrze i szybkość kroku mojego dziadka pomogło mi oczyścić umysł z mgły. Niedługo, doszliśmy do jego małego, jednopiętrowego domku, przy drzwiach którego świeciła się mała lampka.
- Edwardzie - zaczął, odwracając się twarzą do mnie, – kiedy twojemu ojcu powiedziano, że cię nie będzie, a Libby odmówiła mu, według mnie część jego się zagubiła – wyjaśnił, trochę ponurym tonem. – Dzieliłem z nim jego smutek, jak zapewne i ty, nie wiedząc o tym. Trzy pokolenia były obciążone tym samym ciężarem – powiedział, zaciskając usta w cienką linię i pokiwał głową.
Najwyraźniej wszystko, co zrobił Edward Masen, by rozdzielić moich rodziców, miało wpływ na nas wszystkich. I teraz, wreszcie, mogliśmy puścić to w niepamięć. Uświadomiłem sobie, że to Patrick był tym człowiekiem, który powinien być moim dziadkiem przez te wszystkie lata. Słuchałem z przejęciem, gdy opowiadał własnymi słowami o tym, co przydarzyło się Carlisle’owi i mnie. Robił to w taki sposób, że było to bardziej elokwentne i głębokie niż ja mógłbym to określić.
- Przypomina mi się przypowieść o synu marnotrawnym, zagubionym chłopcu, który wrócił do swojego ojca – kontynuował. – Ale w przeciwieństwie do syna marnotrawnego, nie zrobiłeś nic, by starać się to zadośćuczynić. Nie, nie. Ty, Edwardzie jesteś zagubioną owieczką, którą twój ojciec nosił na ramionach przez dwadzieścia osiem lat(7) – powiedział mi, kładąc ręką na moim ramieniu. – Wygłaszałem kazanie o demonach i o tym, jak potwory i stwory, które spotykamy w książkach i filmach są tylko fantazją. Ale są także i prawdziwe demony, które nawiedzają nas od wewnątrz. Mam nadzieje, że wszystkie demony, które mogły cię zadręczać, teraz zniknęły – powiedział, poklepując mnie po plecach. Uściskałem go w podziękowaniu za wszystko. – Kochasz tę dziewczynę – przemówił ponownie, nawiązując do Brązowookiej. Było to stwierdzenie, nie pytanie i jedynie pokiwałem głową w zgodzie. – „Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość”(8) – powiedział, także kiwając głową.
Zaśmiał się do siebie po zobaczeniu mojego, trochę zażenowanego, wyrazu twarzy, ale jedynie życzył mi miłej nocy.
W drodze powrotnej do głównego domu wszedłem do kuchni, gdzie Bella i Esme rozmawiały z ożywieniem podczas zmywania naczyń. Tematem rozmowy było gotowanie, a dokładniej, przepis na zapiekankę quiche.(9)
- I dlatego musisz użyć startej, wędzonej goudy. Inaczej on będzie narzekać. Zaufaj mi – powiedziała Esme, śmiejąc się. – Mogę wydrukować ten przepis zanim wyjedziecie.
- Kto będzie narzekał? – zapytałem wścibsko, przytulając Bella od tyłu i oparłem głowę na jej ramieniu.
- Ty, Burmistrzu McCheese(10) - poinformowała mnie Brązowooka, chichocząc wraz z Esme.
- Edwardzie - powiedziała Esme wyglądając, jakby miała powiedzieć coś poważnego. - Odziedziczyłeś bardzo ważne i poważne obowiązki jako Cullen.
- Och tak? A jakie? – odpowiedziałem pytaniem.
- Kochasz jajka – odpowiedziała, wzdychając głęboko. – I jako starsza kobieta z rodziny Cullen pozwól, że pomogę jak tylko umiem Belli z twoją nową odpowiedzialnością; zaoferuję wskazówki, co do wymagającego, żmudnego zadania umożliwienia ci tej miłości. Przynajmniej tyle mogę zrobić - wyjaśniła, machając łopatką zanim obie wybuchły śmiechem.
- Och, rozumiem – narzekałem żartobliwie. – Dwie na jednego. Wychodzę – wydąłem wargi, wychodząc z pomieszczenia w poszukiwaniu Carlisle’a słysząc, jak obie chichotały i lamentowały: „ooo, biedne dzieciątko”, gdy wychodziłem.
Nie za specjalnie byłem zawstydzony ich docinkami. Tak naprawdę cieszyłem się, że Bella znalazła sojusznika w Esme. Sądzę, że będą miały o czym rozmawiać. Albo narzekać na coś. Trudno powiedzieć. Na szczęcie, natknąłem się na Carlisle’a, gdy grzebał w dużej szafie w holu. Próbował wydobyć coś spod dużej sterty rzeczy.
- Mogę ci w czymś pomóc? – zaoferowałem, stając za nim.
- Och, nie. Dam sobie radę. Tak sądzę – odpowiedział śmiejąc się i próbował zatrzymać lawinę płaszczy i parasoli, która groziła wylaniem się na korytarz. – Znalazłem – powiedział wyciągając dużą, prostokątną torbę z czarnego płótna. Kładąc ją na ziemi, szybko rozpiął suwak i ukazała mi się torba golfowa.
- To - wskazał gestem na torbę i przesunął ją w moją stronę, – dla ciebie.
- Kije do golfa? – zapytałem zakłopotany.
Nawet nie gram w golfa. Tak naprawdę to nie miałem zamiaru nigdy się nauczyć. Według mnie to zupełnie snobistyczna rozrywka. Golf, przynajmniej w moim mniemaniu, jest dla bogatych, starych grubych ryb, jak mój dziadek od strony matki. Byłem trochę zaskoczony, że Carlisle interesował się czymś takim.
- Edwardzie – zaczął. – Każdy lekarz musi grać w golfa – stwierdził rzeczowo.
Jedynie uniosłem brew, słysząc śmiech w odpowiedzi.
- Uwierz mi, to nie tak, jak myślisz. Gram w coś, co lubię nazywać „niedbały golf”. Nie gram, by wygrać, ani by być lepszy. Gram, ponieważ to jedyny sport czy poważne hobby, które możesz uprawiać, gdy się uspołeczniasz – wyjaśnił, napierając na mnie torbą pełną kijów.
- Ale, yyy, nigdy wcześniej nie grałem – powiedziałem niezręcznie oglądając zawalistą, skórzaną torbę. Gdy Carlisle powiedział „niedbały golf”, nie żartował. Kije były zakryte starymi skarpetami tenisowymi, które były ponumerowane markerem Sharpie.
- Nigdy nie grałeś? I tak pewnie jesteś lepszy ode mnie. Ja jestem kiepski – wyznał ze śmiechem. – Ale dowiesz się wiele o człowieku, kiedy zagrasz z nim kilka rund golfa. Dowiesz się o nim sporo podczas rozmów między dołkami albo po tym jak gra – wyjawił.
- Cóż, dzięki. Nie wiem czy będę miał szansę ich użyć… - próbowałem powiedzieć, nie mogąc wymyśleć najbliżej okazji do gry.
- Pewnie, że będziesz miał. Sezon ma się niedługo zacząć. To najlepszy czas na naukę. W środę wpadnij na strzelnicę golfową. Zawsze miej wolne środy, jak każdy dobry lekarz – powiedział z kpiarskim uśmieszkiem.
- Naprawdę? – zapytałem.
Chociaż pracowałem w tym zawodzie to i tak uważałem, że tradycyjna partyjka golfa w środy jest banałem.
- Edwardzie - odpowiedziała, kładąc ramię wokół moich. – Środa na strzelnicy golfowej oznacza, że zawstydzisz cholernie każdego prawnika na kursie w czasie sobotniej herbatki. Oni przez cały tydzień siedzą w sądzie – wyjaśnił z uśmieszkiem.
Chyba mam zajebiście wyluzowanego ojca.
- No to w środę – odpowiedziałem kiwając głową i zaśmiałem się. – Ale chyba powiedziałeś, że jesteś kiepski w golfa? – zapytałem, skonfundowany jego sprzecznością.
- Och, jestem kiepski z porównaniem do innych lekarzy, ale nigdy nie pozwoliłbym sobie grać tak źle, jak prawnicy. Nie ma na to usprawiedliwienia – odpowiedział z tubalnym śmiechem.
Stawiając kije pod ścianą czekałem, aż Carlisle poukłada rzeczy, które musiał przesunąć, aby znaleźć to, czego szukał. Gdy zobaczyłem moją marynarkę wiszącą koło jego, przypomniało mi się, że miałem podzielić się czymś z Carlislem.
- Yy, mam coś dla ciebie – powiedziałem z małym niepokojem. Wyjąłem fotografię mojej mamy i Carlisle’a z kieszeni. – To twoje zdjęcie z moją mamą. Było schowane z jej starymi rzeczami. Pomyślałem, że chciałbyś je mieć – wyjąkałem mając nadzieję, że nie przywołałem żadnych trudnych wspomnień.
Przyjrzał się zdjęciu, gdy wysunąłem je w jego stronę. Na początku wyglądał na zaskoczonego, ale jego mina zmieniła się w coś, co odzwierciedlało, jak słodko-gorzki musiał wydawać mu się teraz uchwycony na zdjęciu moment.
- Libby – powiedział wzdychając. – Boże, kochałem twoją matkę. Była najbardziej niesamowitą osobą – dodał, drapiąc się w głowę, gdy wziął ode mnie zdjęcie.
- Mój dziadek, Edward Masen, powiedział jej wiele rzeczy, które nie były prawdą i to dlatego moja matka nigdy cię nie szukała – wyjaśniłem mając nadzieję, iż rozumie, że to, co się stało, nie było winą mojej matki.
- Tak wiele podejrzewałem, zwłaszcza po tym, jak Bella skontaktowała się ze mną. Gdybyś wiedział tyle co ja, a najwyraźniej Libby ukrywała to przed tobą, mianowicie, ona nie myślała o mnie za dobrze – odpowiedział, wyglądając na zamyślonego.
- Nie jesteś… zły na nią? – zapytałem chcąc, by zrozumiał, że okoliczności były tak samo poza jej i jego kontrolą.
- Nie, Edwardzie, nie jestem – uspokoił mnie. – Prawdopodobnie zaczęła mieć złe wrażenie o mnie po tym, jak opuściła Yale; wrażenie, którego nigdy nie dawałem. Edward Masen na pewno nie uważał mnie za odpowiednią partię dla swojej córki. Nie mogę winić jej za to, że łatwo ulegała jego wpływowi. Uwielbiała swojego ojca, zawsze chciała mieć jego aprobatę.
- Przykro mi, że to się tak potoczyło – zaoferowałem, czując prawdziwe wyrzuty sumienia przez to, że niepotrzebnie cierpiał.
- A mi nie – powiedział wzruszając ramionami. – Nie jestem mi przykro, że zakochałem się w twojej matce i że wydała cię na świat. Nie jest mi nawet przykro z powodu przymusowej rozłąki. Ponieważ, gdyby to się nie wydarzyło, nie miałbym teraz Esme. Słyszy się wiele o młodzieńczej miłości i zakochaniu się w kimś tak szybko i całkowicie. To niezwykłe doświadczenie – rozważał, patrząc na polaroid po raz ostatni, po czym włożył zdjęcie do kieszeni w koszuli. – Ale mam z Esme coś… czego nie mogę opisać. Zauważyła, jaki byłem nieszczęśliwy, jak przechodziłem przez życie i pomogła mi się z tego wydostać - powiedział, uśmiechając się smutno.
- Tak, chyba wiem jak to jest – odpowiedziałem śmiejąc się.
Brązowooka zrobiła dokładnie to samo dla mnie.
- Edwardzie, miałem prawie trzydzieści lat mojego dorosłego życia, by przez to przejść. Ty próbujesz tylko to zrozumieć. Ale pozwól, że pomogę ci z pierwszym krokiem: nie marnuj ani chwili na rozmyślanie o przeszłości. Rób co możesz, by być szczęśliwym. Nic więcej się nie liczy – poradził mi, podnosząc torbę golfową i podał mi ją.
Miał rację. Nic więcej się nie liczy.
Po długim pożegnaniu przy moim samochodzie, Carlisle i Esme machali nam, gdy wycofywałem volvo z ich podjazdu i pojechałem wzdłuż wiejskiej drogi. Bella chichotała do siebie kilka razy, gdy przeglądała stos przepisów, które dała jej Esme przed naszym wyjściem.
- Kocham twoją macochę – oświadczyła ze śmiechem. – I twojego tatę oraz dziadka – ćwierkała radośnie. – Zaplanowałam już wrócić tu na obiad w niedzielę. Pojadę nawet, jeśli ty nie będziesz chciał – zażartowała, pocierając moje udo.
Gdy opuszczaliśmy ich dom, Carlisle nalegał na kolejną wizytę i entuzjastycznie zgodziłem się na to.
- Ej, dopiero co poznałem tych ludzi, nie kradnij ich – narzekałem żartobliwie.
- Ooo, nie zrobię tego. Są zbyt zajebiści, by się nimi nie dzielić – odpowiedziała.
- Są zajebiści, nieprawdaż? – powiedziałem z wielkim uśmiechem.
Musiałem przyznać, że nic z tego nie byłoby tak satysfakcjonujące, gdybym nie mógł dzielić tego z Bellą. Wracałbym sam do pustego mieszkania i nie miałbym z kim dzielić tych chwil.
- Jesteś szczęściarzem, Edwardzie – powiedziała z zadowolonym westchnieniem.
- I tu się zgodzę z tobą.
Wraz z Bella wróciliśmy do Cambridge, do naszego budynku usytuowanego niedaleko Harvard Square. Popędziliśmy werandą i po dwóch kondygnacjach schodów do mojego mieszkania, gdzie nalegałem, by została na noc. Miała już tu piżamę, ubrania na zmianę i szczoteczkę do zębów. Pod umywalką w łazience było nawet pudełeczko tamponów.
Tampony. W moim mieszkaniu. James miałby z czego sobie używać, ale miałem to gdzieś. Ta kobieta otworzyła się przede mną, zaakceptowała i pokochała mnie. I zrobiłem to samo, otworzyłem cały świat, którego nigdy bym nie odkrył bez niej.
- Jezu, twoje stopy są lodowate! – wykrzyknąłem ze zdławionym chichotem, gdy Bella ułożyła się koło mnie na łóżku, przykładając stopy do moich łydek.
- Sorry, kochanie – odpowiedziała, wpatrując się we mnie szczęśliwymi oczami. – Może wymyślisz coś, co może mnie rozgrzać? – zapytała niepewnie, przygryzając swoją smakowitą, dolną wargę.
- Czy wymyślę coś? – zaśmiałem się. – Raczej czego mogę nie wymyślić, gdy jesteś koło mnie w łóżku i flirtujesz ze mną z tym nieśmiałym spojrzeniem? – zapytałem, łapiąc ją za tyłek i usadowiłem ją na sobie. – Nic nie podniesie temperatury twojego ciała jak zdrowe ćwiczenia aerobiku, Brązowooka – poinformowałem ją z uśmieszkiem.
- Och, ćwiczenia aerobiku, hę? O tak? – zapytała, siadając na mnie okrakiem i poruszając biodrami.
- Właśnie tak, słodziutka – powiedziałem zachrypniętym szeptem, po czym złapałem jej twarz w dłonie i pocałowałem głęboko.
- Właśnie tak, słodziutka – powiedziałem zachrypniętym szeptem, po czym złapałem jej twarz w dłonie i pocałowałem głęboko.
Resztę wieczoru spędziłem na upewnianiu się, że oboje wykonaliśmy ćwiczenia z aerobiku. Przecież nie mogłem pozwolić jej zasnąć z zimnymi kończynami.
Następne kilka dni minęło szybko, gdy przepracowałem swoją normalną, trzydziesto sześciogodzinną zmianę w poniedziałek i wtorek. Rano w środę spotkałem się z Carlislem na strzelnicy golfowej, która znajdowała się w połowie drogi z Bostonu do Hanoveru. Wyjaśnił mi podstawowe zasady i poinstruował mnie, jak i kiedy używać poszczególnych kijów, zanim zaczęliśmy ćwiczyć.
- Jesteś całkiem niezły – powiedział mi entuzjastycznie, gdy mi się przyglądał.
- Dzięki. Wiesz, ta gra nie jest wcale taka zła – przyznałem, podrzucając między dłońmi mój kij.
- W takim tempie naprawdę zostawisz za sobą ścieżkę całkowicie upokorzonych prawników - powiedział z wielkim uśmiechem, po czym wykonał idealne uderzenie, które wybiło piłkę w powietrze.
Pokręcił głową i zaśmiał się, kiedy zobaczył, że jego piłka nie poleciała tak daleko jak moja.
Po kilku godzinach treningu postanowiliśmy przerwać grę i zjeść lunch, zanim rozejdziemy się do czasu niedzielnego obiadu.
- Edwardzie - zaczął Carlisle, zbierając swoje rzeczy, – chcę ci coś dać. Mam nadzieję, że to nie jest bezczelne z mojej strony – dodał, wyjmując małe, aksamitne pudełeczko z zewnętrznej przegródki jego torby. – To miało być dla twojej matki, ale teraz należy do ciebie.
Wziąłem od niego pudełeczko i otworzyłem je powoli, a moja dłoń zwiotczała nieznacznie. Wewnątrz znajdował się delikatny, antyczny, diamentowy pierścionek zaręczynowy. To ten, który chciał podarować mojej mamie, kiedy pojechał do Chicago, by się z nią zobaczyć, ale został odesłany spod drzwi przez jej ojca.
- Carlisle, ja, yyy, nie wiem, co powiedzieć – wyjąkałem, poruszony do głębi przez fakt, że zaufał mi z czymś tak znaczącym dla niego i jego rodziny.
- Nie musisz nic mówić, po porostu go zatrzymaj – nalegał.
- Ale to jest… naprawdę cenne dla Cullenów… - powiedziałem urywanym głosem
- I właśnie dlatego należy do ciebie. Jesteś Cullenem, moim jedynym synem. Ten pierścionek znaczył coś dla wszystkich ludzi, którzy przekazywali go z pokolenia na pokolenie. Nie powinien już dłużej leżeć w skrytce depozytowej – powiedział mi.
- Dziękuję, Carlisle. Czuję się zaszczycony – powiedziałem.
Może za wcześnie pomyślałem, że to „jego” rodzina. Raczej jest to „nasza” rodzina. Jego bezwarunkowa akceptacja mnie jako Cullena sprawiła, że poczułem, jakby moje życie zatoczyło pełne koło. Miałem ojca, rodzinę, tożsamość i miejsce w świecie.
- Nie musisz mi dziękować. Zaoferujesz go odpowiedniej dziewczynie w odpowiednim momencie – poradził, uśmiechając się do mnie. – Ale ja na twoim miejscu, nie kazałbym jej długo czekać. Wydaje się mieć taki charakter jak Esme – dodał, puszczając oczko.
- Nie dałeś jej go? – zapytałem, delikatnie wyjmując pierścionek z małej, aksamitnej poduszeczki, by móc bliżej mu się przyjrzeć.
- Nie – odpowiedział, kręcą głową. – Chciałem zacząć od nowa. Moje życie z Esme było nowym początkiem, świeżym startem. Zatrzymałem go, ale kupiłem nowy pierścionek wykonany na specjalne zamówienie. Chciałem dać jej coś jedynego w swoim rodzaju, ponieważ taka ona jest dla mnie – dodał.
- Jeśli, no wiesz, dam go Belli, myślisz, że się zgodzi? – zapytałem, nerwowo rozważając zaręczyny.
Prawdą było, że sądziłem, iż jestem gotów, by ją poślubić, ale pomysł tego napędzał mi stracha.
- Chyba znasz odpowiedź – wykpił śmiejąc się. – Nie zadzwoniłaby do mnie, albo przyjechała z tobą do mnie, gdyby nie była gotowa zgodzić się, gdy ją zapytasz.
- Tak, chyba masz rację – zgodziłem się uśmiechając.
Brązowooka i ja przeszliśmy razem trochę, zbliżyliśmy się do siebie. Wzajemnie uszczęśliwiamy się, a życie bez niej nie jest żadnym życiem.
- I widziałem, jacy jesteście koło siebie i to, jak ona na ciebie patrzy. Nawet stary mężczyzna taki jak ja zna ten wzrok. Dzięki Bogu, że moja żona wciąż go ma – zażartował, klepiąc mnie w plecy i ściskając moje ramię.
Przez chwilę patrzyłem na niego i zauważyłem, że oboje mamy taki sam uśmiech na twarzach.
- Mógłbym poprosić cię, byś zrobił coś dla mnie? – zapytałem, gdy szliśmy w kierunku budynku klubu na lunch.
- Oczywiście – odpowiedział bez wahania.
- Jeśli Bella przyjmie oświadczyny, będziesz moim drużbą? – zapytałem, czując się trochę niespokojnie.
Może nie znaliśmy się za długo, ale już mogłem zobaczyć w nim bliskiego przyjaciela, którego zawsze potrzebowałem. Tylko jego wyobrażałem sobie przy moim boku,
- Teraz, to ja powinienem czuć się zaszczycony – powiedział dumnie. – A nie miałbyś nic przeciwko, by też coś dla mnie zrobić?
Gdy poprosił o przysługę, zgodziłem się bez sekundy zawahania. Uścisnęliśmy dłonie, by potwierdzić naszą umowę. Po lunchu, podróż powrotną do Bostonu spędziłem na rozważaniu nowego życia, które mam i nie mogłem doczekać się, by podzielić się tym z moją kobietą. Przez całą drogę do domu miałem zajebiście wielki uśmiech na twarzy.


(1) Jesteś jak szkoła latem, żadnych zajęć – tekst z filmu/bajki animowanej „Gruby Albert”. Russell, mały, dowcipny dzieciak w niebieskiej czapce mówi to do Rudy’ego, który ma łatwą gadkę. (przyp. autorki)
(2) W oryg. Booty, co także może oznaczać pośladki, pupa
(3) Professor Booty – piosenka zespołu Beastie Boys z albumu Check Your Head. Piosenka zawiera tekst ‘what's another word for pirate treasure?’ a ktoś odpowiada ‘Well, I think it’s booty, booty, booty, that’s what it is.’ Miałam to ustawione na automatycznej sekretarce, gdy byłam na studiach. Pamiętacie automatyczne sekretarki? Boże, ale jestem stara. Ale przynajmniej wciąż ‘got more bogunce to the fuckin’ bump’ (także tekst z tej piosenki). Chyba. Okej, może nie. Jestem raczej jak „słownikowa definicja słowa <spastyczny>”. (przyp. autorki)
(4) W oryg. side-kick co oznacza cios w sztuce walki, a także towarzysza lub osobę służącą pomocą. W tekście dokładnie chodzi o pomocnika-towarzysza superbohatera.
(5) Ewangelia wg św. Marka 9, 23 (przyp. autorki)
(6) Słowa, których użyłam w tej modlitwie, były częściowo pożyczone z klasycznej modlitwy episkopalnej odmawianej przed jedzeniem, a jej tekst znalazłam w Modlitewniku Powszechnym. (przyp. autorki)
(7) Przypowieść o Synu Marnotrawnym i o Zabłąkanej Owieczce są z Ewangelii św. Łukasza, rozdział 15 (przyp. autorki)
(8) 1 List do Koryntian 13, 13. Są rozbieżności w tym Liście. Zależy od wersji biblii, którą czytasz. W wersji Króla Jakuba słowo ‘dobroczynność’ jest używane zamiast słowa ‘miłość,’ ale w innych wersjach jest tak jak zacytowałam. Zgodnie z Konstytucją i Kanonami Episkopalnymi z 2006 roku, biblia Króla Jakuba jest ich standardem, ale sankcjonują oni także New American Standard Biblie. Decyzja należy do biskupa diecezjalnego (przyp. autorki)
(9) Quiche – rodzaj wypieku w formie placka składającego się z kruchego ciasta i nadzienia warzywnego zalanego jajeczno-śmietanową masą. Nadzienie może zawierać różne gatunki mięsa, sera i warzyw, a także zioła i przyprawy (przyp. tłum)
(10) Burmistrz McCheese – jest jednym z kumpli Ronalda McDonalda. Jego głowa to olbrzymi cheeseburger. (przyp. autorki)


Rozdział 27


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dreamteam dnia Wto 12:42, 28 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Wto 12:56, 14 Cze 2011 Powrót do góry

wzruszyłam się czytając
oby więcej takich rozdziałów,
tak jak myślałam spotkanie po latach było cudowne
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
KW
Zły wampir



Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~

PostWysłany: Wto 13:25, 14 Cze 2011 Powrót do góry

Och, jak miło. I że jest nowy rozdział. No i dobrze się dzieje u Edwarda. Ale węszę coś strasznego, jakiś zwrot akcji. No i Pan Kurewka został usidlony. Very Happy No i to mi się podoba. Coraz ciekawiej się robi, jednak ciągle jest ta świadomość, że zbliżamy się do końca. Niestety. Bardzo emocjonujący rozdział. Ach... No i tampony. Haha. Kiedy się wreszcie do niego wprowadzi, hę? No i co z zaręczynami; czy będzie tak jak przewidziałam ? Czekam na radość!
Weny! KW


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
sophie1811
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Kwi 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce

PostWysłany: Wto 15:12, 14 Cze 2011 Powrót do góry

rozdział niesamowity, zresztą jak cała opowieśc.... podoba mi się przemiana Edwarda... z dupka stal się takim kochającym chłopakiem;) i Carlisle jej fajnym ojcem, takim wyluzowanym. Fajnie że dobrze się dogadują z Edwardem.... nie mogę się doczekac kolejnego rozdziału:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kokainkaaa
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:52, 14 Cze 2011 Powrót do góry

super rozdział, dzieki a to że tak wspaniale opisałaś ich spotkanie po latach, choc ten welki MIŚ mnie rozbawił.czekam na nastepny rozdział
pozdro;pp


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kokainkaaa dnia Wto 15:53, 14 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Wto 21:47, 14 Cze 2011 Powrót do góry

Ależ miałam nosa, by logować się po paru dniach nieobecności właśnie dziś!
Faktycznie, coraz mniej Edek przypomina KOLESIA , ale coraz większym i rasowym MĘŻCZYZNĄ staje się. Ta jego przemiana z amatora kobiet, na wielbiciela i dojrzałego partnera jednej Belli- jest taka ciepła i naturalna. Cóż, tu jak w życiu; swój musi trafić na swego. Jeszcze ślubu nie wzięli, a już żyją, jak stare, dobre małżeństwo. Barrrrdzo lubię ten FF!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
emily522
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Paź 2010
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:48, 15 Cze 2011 Powrót do góry

Dream Team,
to tłumaczenie jest cudowne! Wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że się powtarzam, no ale cóż zrobić jeśli po przeczytaniu kolejnego rozdziału siedzę z otwartą paszczą i wyglądam mniej więcej tak: Shocked he he. Wracając do tematu, od początku mojej znajomości z NKZG czytało mi się łatwo, szybko, i przyjemnie. W Twoim tłumaczeniu nigdy nie dopatrzyłam się jakiś poważnych, rażących błędów :)
Po ostatnim rozdziale jestem na Ciebie Dream zła!!! Dlaczego? Otóż jak mogłaś przerwać w takim momencie? Może dla niektórych nie ma to znaczenia ale szczerze miałam nadzieję, że Edzio oświadczy się Belli w tym rozdziale! Po prostu nie mogę doczekać się następnego! Oby szybko :)
Pozdr,
Emy
AVE VENA!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Olencjaa
Gość






PostWysłany: Wto 19:44, 21 Cze 2011 Powrót do góry

I w końcu przyszła kolej na mnie,aby skomentować kolejny rozdział "Nagiego".Zrobiłabym to znacznie wcześniej,ale wtedy nie wiedziałam jakich użyć słów,aby mój komentarz był konstruktywnie napisany zresztą nie wiem czy ten taki będzie,ale bardzo się o to postaram Smile .
I moje obawy co do spotkania z ojcem znów okazały się mylne z czego oczywiście się cieszę,bo to oznacza ulepszenie więzi,która się tworzy pomiędzy synem,a ojcem.Nigdy nie przypuszczałam,że nadejdzie taka chwila w życiu szatyna,że będzie chciał się ustatkować patrząc z perspektywy czasu na poprzednie rozdziały byłam pewna,że taka chwila nigdy nie nadejdzie - przyznam to miłe zaskoczenie i dowód na to,że prawdziwa miłość może zdziałać cuda Wink .
Zgadzam się z Kasią,że przydałaby się jakaś akcja,ale ogólnie nie mam apsolutnie żadnych zastrzeżeń jeśli chodzi o fabułę opowiadania. Wink .


Ostatnio zmieniony przez Olencjaa dnia Wto 19:50, 21 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin