FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Dziecko Luny [NZ][+16] roz.10 / 19.05 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Poll :: Czy mam wstawiać kolejne rozdziały opowiadania?

tak
90%
 90%  [ 18 ]
nie
10%
 10%  [ 2 ]
Wszystkich Głosów : 20


Autor Wiadomość
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:16, 01 Paź 2010 Powrót do góry

Trochę się stresuję jak przyjmiecie moje pierwsze autorskie opowiadanie, więc wybaczcie jakiekolwiek uchybienia z mojej strony :) Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie :P

Może na początek przedstawię oznaczenia:
- od czasu do czasu występują wulgaryzmy, z tej przyczyny +16
- akcja dzieje się jakieś 100 lat po "Przed Świtem"
- opowiadanie jest kanoniczne (pierwsze kilka rozdziałów może was zmylić)
- Tak, będą występowali Cullenowie, ale nie teraz. Nie palanuję zmieniać charakterów tejże rodzinki i innych wampirów.
- Do jakiego gatunku zaliczyłabym tekst? Trudno mi to określić, jest wszystkiego po trochu.

Głównymi bohaterami są Kate i Rafael. Początkowa akcja rozgrywa się we Francji. Reszta wyjaśni się w trakcie. Nie wiem ile będzie rozdziałów.

Prolog i pierwszy rozdział są z perspektywy narratora, reszta prawdopodobnie będzie z pkt Kate.

Gorąco chciałam podziękować Lonely za stworzenie grafiki do opowiadania i kochanej Courtney za betowanie tekstu i tworzenie play listy do opowiadania.

W takim razie nie pozostaje nic jak gorąco zachęcić was do czytania i komentwania :)

Image

Prolog

Beta - Courtney
Muzyka - Courtney
http://www.youtube.com/watch?v=_tfadSU7bx8

Nie wiadomo, kiedy to było. Z pewnością przed naszą erą. Wiadomo tylko tyle, że wampiry nie powstały w wyniku ewolucji, jak same uważają. Oni o tym wiedzą. Aro, Marek i Kajusz. Najpotężniejsze i najstarsze wampiry na ziemi, wraz ze swoją świtą stworzyły dwór, którego bał się każdy wampir.

Zaczęło się tak…

Na Ziemię zawitali przybysze z innej planety. Było ich czterech. Misja badawcza, która miała na celu ustalić możliwości kolonizacyjne planety Ziemia, sprawiła, że tuż po wejściu w atmosferę, statek kosmiczny uległ poważnej awarii, uniemożliwiającej powrót na rodzimą planetę.

Aro, Marek, Kajusz i Heban. Czterech badaczy utknęło na planecie, której w ogóle nie znali. Jednakże los im sprzyjał. Istoty zamieszkujące ten glob nie były niebezpieczne dla ich egzystencji. Ludzie – rozwinięta forma homo sapiens – była całkowicie niegroźna i nie interesowała braci, ponieważ ich pożywieniem była krew zwierzęca.

Całą czwórkę wampirów łączyły pewne elementy wyglądu, wzbudzające strach w tutejszych mieszkańcach. Szafirowe oczy, blada i zimna w dotyku skóra. I co dziwne, ich serce biło jak serce normalnego człowieka. Toczyło zimną krew, ale biło.

Przez kilka lat wiedli spokojne życie. Żaden człowiek nie wiedział, że żywią się krwią zwierząt. Z całej czwórki tylko Heban sprawiał wrażenie prawego człowieka. W ostatnich czasach zakochał się w kobiecie o imieniu Aurora. Odwzajemniała jego uczucie, lecz nie rozumiała jego natury bytu na tyle, aby z nim być. Po upojnej nocy zaszła w ciążę. Kiedy się o niej dowiedziała, opuściła dom znajdujący się na terenach dzisiejszych Włoszech. Heban był załamany. W chwili otępienia umysłu, miejscowa córka kapłanki, Giovanna uwiodła go i powiła mu dziecko. Matka dziewczyny wyrzuciła ją z domu za splamienie honoru rodziny. Kobieta znikła i nigdy nie wróciła do rodzinnego miasta. Heban był jeszcze bardziej zrozpaczony, nie zauważył nawet buntu braci…

Pozostali mieli całkowicie odmienne poglądy na temat jego chęci przyjaźnienia się z ludźmi. Awersja do nich sprawiała, że Aro ich nienawidził. Podjudzanie Marka i Kajusza było już prostym zadaniem. Jednak natura badacza nie zanikła w jego osobie. Mimo iż pogardzał homo sapiens, w pewien sposób interesowała go jedna rzecz. Co by się stało, gdyby skosztował ludzkiej krwi? Swoje przemyślenia przedstawił Markowi i Kajuszowi z pozytywnym rezultatem. Tej nocy udali się zapolować nie na zwierzęta, lecz na ludzi.

Na skraju lasu znajdowała się chata trzyosobowej rodziny, jak ustalił Kajusz. Udali się w stronę drzwi domu wiedząc, że każdy znał dziwnych przybyszy w mieście. Aro wprosił się na kolację pod pretekstem pewnej sprawy do gospodarza. Ten z podejrzliwym spojrzeniem wpuścił wampiry. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Aro wgryzł się w krtań mężczyzny. Pozostali bracia uczynili tak samo z resztą rodziny. Gdy już było po wszystkim, bracia w napięciu spojrzeli po sobie, czekając na jakieś zmiany. Z początku byli zawiedzeni, że nic się nie dzieje. A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Każdy z nich popadł w konwulsje trwające kilka minut. Rzucali się na wszystkie strony, przeklinając się za spróbowanie tej krwi. Cały dom rozbrzmiewał krzykami wampirów. W końcu nastała głucha cisza. Przeżyli, tylko to się teraz dla nich liczyło. Jednak coś się zmieniło, ich słuch, węch, wzrok… wszystko to polepszyło się o stokroć. Skóra stała się zimniejsza niż dotychczas, a serce przestało bić. Wszyscy spojrzeli sobie w oczy, które przybrały odcień szkarłatu.

Po chwilowej ciszy i zwątpieniu, Aro zaczął się śmiać wniebogłosy, Marek i Kajusz stali w osłupieniu. Śmiejący się mężczyzna poczuł nagle niewytłumaczalny przypływ energii, jakiego dotąd nie czuł. Wziął w ręce stół i cisnął nim tak mocno, że ściana oderwała się od części chaty i poszybowała kilkaset metrów dalej. Po chwili podszedł do Marka i poklepał go przyjacielsko po ramieniu. Wraz z dotknięciem jego skóry, usłyszał myśl brata :

Niewiarygodne, niesamowite…

- W rzeczy samej, niewiarygodne i niesamowite bracie.
- Skąd… skąd ty wiesz…
- Nie wiem bracie, ale to dar, który otrzymałem wraz z siłą ludzkiej krwi – odpowiedział Aro.
- Co takiego się stało, bracie? – zapytał Kajusz.
- Po dotknięciu jego ramienia usłyszałem, co myśli – wyjaśnił Aro. Po chwili milczenia dodał:
- Jesteśmy silni, nasze zmysły są wyostrzone, jesteśmy niepokonani! Zobacz bracie tylko, z jaką gracją i prędkością się poruszam. Wracajmy do Hebana. Niech także poczuje siłę ludzkiej krwi.
- A jeśli się oprze? Bracie, znasz przecież jego szlachetność – stwierdził Marek.
- Wówczas nie jest godzien, by odrzucić taką możliwość i żyć jednocześnie – stwierdził Aro.

I tak trójka braci postanowiła wrócić do domu. Krew mijanej zwierzyny ich odrzucała. Z początku tego nie rozumieli, ale kiedy na ich drodze stanął człowiek, a jad napłynął do ust, wszystko się rozjaśniło. Tak oto tej nocy zamordowali kilkunastu niewinnych ludzi, by zaspokoić pragnienie.

Po ich powrocie Heban z początku niczego szczególnego nie zauważył. Dopiero, gdy przez przypadek spojrzał w oczy Aro, ten z wyzywającym wyrazem twarzy, uśmiechnął się.
- Co to ma znaczyć? Czy wy… wy zaatakowaliście człowieka? Choć nie był zaskoczony, jednak zmartwił się. Aro uśmiechnął się i odpowiedział:
- Owszem, bracie. Zobacz, nasze zmysły, siła, szybkość są znacznie lepsze. Jesteśmy niepokonani! Ofiary lgną do nas i jednocześnie się boją. Cóż za wyśmienici łowcy z nas! Czy to nie cudowne, bracie? – zapytał z ironią Aro.
- Cudowne?! To jest odrażające, Aro! Jesteście maszynami do zabijania. Wasze serca już nie biją. Jesteście po prostu wampirami skażonej krwi – rzekł Heban.
- Czyli od początku wiedziałeś, co się z nami stanie po wypiciu ludzkiej krwi? – zapytał Marek.
- Owszem, jestem przecież kapłanem bogini Luny. Złamaliście jej prawo i dobrze o tym wiecie! Nakazuje spożywać tylko zwierzęcą krew, aby nasze dusze dostąpiły jej chwały.
- Nie unoś się tak, Hebanie, wiemy, jakie są prawa bogini Luny, ale tutaj, gdzie utknęliśmy na zawsze, już nas nie dotyczą.
- Dotyczą nadal, Aro, a wy je złamaliście i dosięgnie was gniew bogini Luny – powiedział pewnie Heban.
- Rozumiem, że nie masz zamiaru przyłączyć się do nas, bracie? – zaakcentował ostatnie słowo Aro.
- Nigdy!
- W takim razie musisz zginąć – uśmiechnął się Marek.
W tej samej chwili Marek i Kajusz rzucili się na Hebana. Zadali szponami kilkanaście bolesnych ciosów, a przed ostatecznym Aro zapytał: - Jak będą brzmiały twoje ostatnie słowa przed śmiercią, bracie?
- „Kiedy obrosną w siłę, przyjdą, zniszczą twoją świtę, dwór i ciebie. Zaginiesz wraz z niechybnymi słowami, a oni królować będą po wszystkie czasy, wampirze skażonej krwi” – uśmiechnął się Heban, a Aro w złości krzyknął: – Zabić!

I tak oto siła wampirów rozrosła się na cały glob po tym, jak Aro przemienił pierwszego człowieka. Mianował się władcą wszystkich wampirów. Tworzył legendy na temat swój i pobratymców, werbował niebezpiecznych sprzymierzeńców, nigdy jednak nie zapomniał dziwnych słów brata. Czasami wydawało mu się, że to bogini Luna zabrała głos, ale teraz się już tym nie przejmował.

Aro nie wiedział jednak o pewnej rzeczy, jaką jego brat zabrał ze sobą na ziemię. Prawdopodobnie domyślał się rozwoju wypadków. Były to dwa miecze wykonane z białego, twardego jak tytan złota. Oba ukrył w miejscu, do którego nikt poza nim nie miał dostępu.


Mam nadzieję, że podobało wam się...

Rozdział 1.

beta - Courtney
Muzyka - Courtney

http://www.youtube.com/watch?v=amwVyRH2B8A

Rok ok. 2107, Francja.

Kate zawsze była rannym ptaszkiem. Rozmarzona po wczorajszym, którymś z kolei wieczorze z Adamem, poszła wziąć chłodny prysznic. Mimo iż Adam był jej najlepszym przyjacielem odkąd sięga pamięcią, nie ukrywała się z tym, jak bardzo jej się podobał.
Jeszcze ciągle pamiętała, kiedy weszła do przedpokoju, a on tam na nią czekał. W czarnej koszuli z dwoma rozpiętymi guzikami, bardzo męskich, czarnych jeansach i z tym powalającym uśmiechem na ustach. Sam chłopak nie ukrywał, że jest przystojny. W końcu nie na darmo chodził na siłownię i był aktywny sportowo. Kate zarumieniła się pod wpływem jego lustrującego wzroku. Była piękna, trzeba było to przyznać. Blond włosy zaplecione w dwa warkocze okalały jej opaloną twarz. Brązowe oczy wesoło spoglądały na świat. Zwiewna sukienka do połowy ud, podkreślająca smukłą sylwetkę, pobudzała tylko wyobraźnię przyjaciela. Dziewczyna miała świadomość, jak działa na innych chłopaków, ale w ostatnim czasie odkryła, z jaką siłą podobała się Adamowi.

Wyrwana z rozmyślań przez pukanie do drzwi, wyszła spod prysznica i owinąwszy się szlafrokiem, otworzyła drzwi.
- O Florence, to ty. Chcesz coś?
- Miłe powitanie, siostrzyczko.– Dziewczyna wcisnęła się w lukę między Kate, a drzwiami i usiadła na łóżku. Zachęcająco poklepała miejsce obok siebie. Dziewczyna spojrzała na piętnastolatkę. Nie była wysoka. Jakieś metr sześćdziesiąt osiem wzrostu harmonizowało z jej nastoletnim temperamentem. Miała długie, falowane i złociste włosy do ramion, o które dbała każdego dnia. Kate dobrze wiedziała, że kiedy siostra „pieści” włosy, nie można jej przerywać, bo wpada w złośliwy nastrój. Taka już była Florence. Zbzikowana na punkcie wyglądu i ciuchów.
- O co chodzi? – zapytała Kate.
- No właśnie… Wczoraj byłaś na randce z Adamem, prawda?
- Byłam, ale nie licz na gorące szczegóły – uśmiechnęła się dwudziestolatka.
- Trudno, już myślałam, że poszliście na całego. Ale ja nie w tej sprawie. Twoja sukienka.
Tak. To było hasło, które dawało Kate do zrozumienia, iż ubrała się w coś niemodnego. Jej siostra aż za nadto interesowała się modą. Twierdziła, że Paryż to stolica mody i jako jej mieszkanki, powinny godnie reprezentować swoich rodaków na arenie międzynarodowej.
- Co było nie tak z moją sukienką?
- Kolor, kochana. W tym roku modny jest fioletowy z elementami żółtego. Mogłam ci wcześniej o tym wspomnieć. Kiedy zobaczyłam cię w tej niebieskiej i wyblakłej kreacji…
- Ej! Wcale nie była wyblakła, to był błękitny kolor, kobieto – powiedziała Kate, ale dziewczyna kontynuowała, nie zauważając komentarza siostry - … to myślałam, że zemdleję. Było jednak za późno, bo Adam już przyszedł.
- A ja miałam wrażenie, że to Adam prawie zemdlał, ale z zachwytu.
- Faceci nie znają się na modzie! Faceci i ty, Kate – spuentowała żarliwie.
- Daj spokój, Florence, przeżywasz jak stonka wykopki.
- Ty i te twoje polskie korzenie. Powinnaś wyzbyć się niektórych nawyków, jak na przykład bycie sztywną i używanie głupawych powiedzonek.
- To, że urodziłaś się już we Francji, nie oznacza, iż masz innych rodziców. Twoja matka nadal jest Polką, jak moja.
- Dobrze, już dobrze. Przepraszam, Kate. Przyszłam, bo wybieram się jutro na zakupy. Skoro i tak widzę, że koniecznie musisz uzupełnić garderobę, to może wybrałabyś się ze mną?
- W porządku. I tak miałam jakoś w tygodniu pojechać sama. Muszę bosko wyglądać dla Adama. – Zarumieniła się na wspomnienia randek.
- Racja. To może powiesz swojej kochanej siostrze, gdzie cię zabrał?
- Do jednej z knajpek niedaleko wieży Eiffla. Mieliśmy ładny widok i okolica była romantyczna… - rozmarzyła się dziewczyna na samo wspomnienie.
- Ty to masz szczęście. Taki facet… gorące ciacho. Mniam. Chętnie potarmosiłabym te jego seksowne, czarne włosy… Ała! Za co to było?! – wykrzyknęła zdziwiona dziewczyna
- Za to, że w mojej obecności, na głos, myślisz tak o moim najlepszym przyjacielu.
- Zazdrośnica.
Kate złapała poduszkę i rzuciła we Flor, ale trafiła w drzwi, za które wymknęła się siostra. Była zazdrosna. To była prawda. Po chwili Florence wychyliła się zza drzwi
- A tak poza tym, Kate, wyglądasz jak anemiczka. Dobrze się czujesz?
- Nic mi nie jest.
- Powinnaś dłużej sypiać, kochana. Twoja opalenizna w połączeniu z bladością daje kolor ściany. Umów się na wizytę u lekarza.
Dziewczyna nie odpowiedziała, a siostra zniechęcona jej milczeniem, wyszła.

Po śniadaniu Kate udała się swoim autem do winnicy prowadzonej przez jej rodziców. Lubiła tam przebywać w porze zbiorów. Zawsze udawało się coś skubnąć z winorośli. Ogólnie rodzicom Kate – Annie i Luis’owi – powodziło się całkiem dobrze. Winnica eksportowała ogromne ilości wina. Wyprodukowali jedną z lepszych marek we Francji.

Sam dom rodziny Poussin (czyt. pusę) mieścił się na przedmieściach Paryża w bogatej okolicy. Była to dwupiętrowa willa z basenem i pięknie urządzonym ogrodem, pełnym róż i szlachetnych odmian kwiatów. Sama plantacja mieściła się ok. stu km od miasta. Z tej przyczyny rodzice często zostawali w Arros na kilka dni, ponieważ tam mieściło się ich główne biuro. W willi mieszkała wówczas guwernantka, sprawująca pieczę nad całym domem i córkami biznesmenów. Oprócz Florence, Kate miała jeszcze o pięć lat starszego brata – Fabrice. Obecnie pracował z rodzicami, gdyż miał w przyszłości przejąć interesy. Student prawa i interesy - prychnęła Kate. Jednak mimo wszystko, kochała swoją rodzinę.

Za jakiś miesiąc dziewczyna wracała na drugi rok studiów pedagogicznych. Rodzice nie byli niezadowoleni, jednak uważali, że ich córka powinna być ambitniejsza. Ostatecznie dawali jej wolną rękę. Kate była trochę zawiedziona, iż nie spełniała oczekiwań rodziców, ale doceniała to, jak bardzo starali się ją wspierać. Florence, wiadomo – studia wiążące ją z modą na całe życie, sprawią, że będzie w pełni usatysfakcjonowana.

Po dotarciu na plantację zaparkowała i od razu udała się do biura rodziców. W oddali zobaczyła swojego brata w towarzystwie Claude, jego kolegi, którego nie cierpiała, bo przystawiał się do niej.
- Hej, Fabrice! – Ucieszyła się na jego widok. - Ekhm, witaj Claude.
- Dawno cię nie widziałem, siostrzyczko. Chyba urosłaś od tamtej pory. – Brat pocałował siostrę w policzek. Ucieszony Claude już pochylał twarz, aby uczynić to samo, co kompan, jednak Kate uchyliła się w porę przed niechcianym pocałunkiem i zażenowanym głosem powiedziała:
- Wybacz, Claude, ale pocałunki w policzek są zarezerwowane dla przyjaciół i rodziny.
- Co racja, to racja, słyszałem że Adam dostał wyjątkowo gorący pocałunek w policzek – zauważył Fabrice.
Zabiję Florence - pomyślała Kate, cała zarumieniona.
- To ten twój odwieczny przyjaciel? – zapytał Claude.
- Taa… w sumie to nic wam do tego, panowie – a konkretniej do ciebie, Claude - pomyślała.
- Niby tak, ale…
- Oj, daj spokój, Claude, niech dziewczyna używa życia. – Z jednej strony dziękowała bratu, że nie pozwolił dokończyć swojemu koledze zdania, a z drugiej chciała go zabić.
- Ty, Fabrice, wiesz o tym najlepiej. W końcu kto, jak nie ty złamał tyle niewieścich serc, ile ser szwajcarski ma dziur? – zripostowała zadowolona z siebie. – Wiesz, gdzie są rodzice?
- W gabinecie, mają spotkanie. A poza tym, porozmawiamy sobie jeszcze, mała flirciaro. – Kate pokazała mu język i poszła na plantację.

Wśród zieleni czuła się jak w domu i do tego mogła najeść się do woli. Po drodze spotkała sędziwego mężczyznę, który nadzorował zbiory owoców.
- Witaj, dziadku. Tak dawno cię nie widziałam. – Uścisnęła mężczyznę na powitanie.
- Dziecko, ależ ty wyrosłaś. – Uśmiechnął się starzec.
- Dziadku, przecież widzieliśmy się zaledwie miesiąc temu.
- Dla mnie to całe wieki, kochana. Widzę, że rodzice mało o ciebie dbają. Jesteś jakaś taka blada na twarzyczce, złotko, i strasznie chuda. Chodź, przycupniemy sobie na tamtej ławeczce, wiesz, lata lecą, a ja nie młodnieję. – Uśmiechnął się. – Więc opowiadaj, dziecko, co u ciebie słychać?
- Nowości to nie ma. Przyjechałam was odwiedzić i myślę, że zostanę na noc. Lubię tutaj przebywać. – Uśmiechnęła się na tą myśl.
- Tak, świeże i rześkie powietrze z pewnością dobrze ci zrobi, złotko. Doszły mnie słuchy, że spotykasz się z jakimś kawalerem.
- Tutaj nic się nie ukryje, prawda? Florence ma język dłuższy od ropuchy. Zastanawiam się czy już całe miasteczko wie o tym.
- Twoja siostra po prostu ucieszyła się, chyba nie winisz jej za to? Więc opowiadaj.
- Wydaje mi się, że cię nie zaskoczę. To Adam, nasz sąsiad.
- Ten młody i kulturalny młody człowiek? No proszę, nigdy bym się tego nie spodziewał. Od zawsze byliście dla siebie tylko przyjaciółmi. Osobiście, złotko, to nie wyczuwałem między wami żadnej chemii.
- Dopiero zaczęliśmy się spotykać. Bardzo mi się podobał i nie będę się z tym ukrywała. Jest przystojny, dowcipny i inteligentny. Czego chcieć więcej, dziadku?
- Wiesz, dziecko, wartości fizyczne i umysłowe to nie wszystko. Musi być jeszcze ta iskra, która wznieci w was płomień miłości, złotko.
- Niby masz rację… ale okaże się to w najbliższym czasie. – Uśmiechnęła się pod nosem.
- Życzę ci jak najlepiej, dziecko. Twój uśmiech mówi sam za siebie. Nie chcę też, abyś zakochała się bez wzajemności, Kate. Nie ma nic gorszego, niż nieodwzajemniona miłość.
- Będę na siebie uważała, dziadku. – Pocałowała mężczyznę w policzek i udała się do domu. Lubiła rozmawiać z nim. Zawsze był dla niej podporą i umiał najlepiej podtrzymać na duchu. Dzięki niemu wiara i nadzieja Kate były wciąż mocne. Rodzice nigdy nie zagłębiali się zbytnio we frazesy życia uczuciowego nastolatków, toteż dziewczyna lubiła, kiedy dziadek cierpliwie wysłuchiwał jej rozterek.

Spotkanie rodziców właśnie się skończyło, więc Kate udała się przywitać z nimi. Oboje bardzo ucieszyli się na widok pierworodnej. Ojciec, wysoki i przystojny mężczyzna o piwnych oczach, ucałował córkę na powitanie. Nic dziwnego, że matka zakochała się w nim, kiedy spotkała go w Polsce, podczas robienia interesów - pomyślała dziewczyna. Rodzicielka również ją ucałowała. Była to wysoka i szczupła kobieta o falistych, kasztanowych, włosach. Spotkanie całej trójki upłynęło na miłych pogawędkach podczas deseru.

Był już wieczór, więc dziewczyna postanowiła przynieść z samochodu torbę z ubraniami, jakie zabrała na wieś. Zanim jednak wzięła prysznic, napisała do Florence sms’a:

Będzie cię to drogo kosztowało,
kochana siostrzyczko…


Po chwili otrzymała sms’a zwrotnego:

Szpilki Prady?

Cwaniara - pomyślała Kate. Mamy taki sam numer nogi, więc wykorzystuje okazję. Po prysznicu dziewczyna pogrzebała trochę w Internecie i położyła się spać.

Nagle zrobiło się cicho. Kate krążyła po plantacji między rzędami. Czuła, że zabłądziła. Gdzie jestem? W którą stronę mam iść? - zadawała sobie pytania, bowiem sama nie znała odpowiedzi. Ta cisza przyprawiała ją o ciarki. Biegła ile sił. Szybciej, jeszcze szybciej. Rozpędzona, wśród tych egipskich ciemności, wpadła w dziurę. Z głuchym łomotem spadła na twardą posadzkę. Rozejrzała się dookoła. Znalazła się w oświetlonej pochodniami grocie. Było przerażająco zimno, mimo ognia. Jej wzrok przykuł rozstawiony na środku ołtarz. Niewytłumaczalnie była przerażona, nie chciała podejść, ale nieznana siła pchała ją ku marmurowemu stołowi. Bliżej i bliżej, aż w zasięgu jej wzroku ukazały się dwa, leżące poziomo i stykające się czubkami, prawie że białe miecze. Na ich ostrzach widniało jedno starannie wykaligrafowane słowo. Na jednym z mieczy zdołała przeczytać Kasjopeja. Drugiego nie mogła rozszyfrować. Wiedział tylko, ze napisy różniły się.
Spojrzała na rękojeści mieczy. W każdym widniał wielki, oszlifowany diament, mieniący się od wewnątrz tęczowymi kolorami. Czuła, że jest przerażona i jednocześnie zafascynowana. Kilka centymetrów niżej, pod kamieniem, widniał herb. Przedstawiał zieloną latorośl, oplatającą księżyc w kształcie rogalika na niebieskim tle. Cała rękojeść była srebrna z wizerunkami oplatających ją winorośli. Kate zachwycona doskonałością broni, wyciągnęła rękę w jej kierunku. Wtem, z diamentu miecza, który rozpoznała jako Kasjopeja, wystrzeliła tęczowa stróżka światła. Ciszę przerwał głos nieznajomego mężczyzny:
- Tak, Kate, ten należy do ciebie. Już czas, abyś mogła spożytkować jego moc.
Sparaliżowana dziewczyna, powoli odwróciła się w kierunku, z którego dochodził ów głos. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzała u znajomego, był jego wzrok. Zimny i przeszywający duszę, o szafirowych tęczówkach.

Dziewczyna obudziła się przerażona. Ciężko oddychała, a pot lał się strumieniami po jej ciele. Kim był ten mężczyzna? Skąd miała wrażenie, że go zna? Czemu czuła z nim jakąś więź? Pierwsze łzy delikatnie spłynęły jej po policzkach. Była pewna, że ta znajomość nie jest właściwa, że przysporzy jej bólu. Przez dłuższą chwilę miała mętlik w głowie. Wśród tylu pytań i bólu głowy, Kate zasnęła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Czw 7:26, 19 Maj 2011, w całości zmieniany 18 razy
Zobacz profil autora
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 10:00, 02 Paź 2010 Powrót do góry

Jestem pierwsza ?

Muszę przyznać, że mnie zainteresowałaś. To co wymyśliłaś zapowiada się ciekawa historią.
No i przyznam, że cieszę się że nie Edward i Bella są głównymi bohaterami, bo co za dużo to nie zdrowo, prawda ?;p

Życzę weny i chęci w pisaniu. :)

capricorn


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mirona
Wilkołak



Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Żory

PostWysłany: Sob 13:31, 02 Paź 2010 Powrót do góry

Przyznaję, bardzo ciekawy tekst. Myślę, że ma to coś w sobie. Jest taką odskocznią od pozostałych tekstów na forum. Piszesz go tak lekko. Fajnie się czyta i wgl. Jestem ciekawa jak sprawa z Kate potoczy się dalej i kiedy dojdzie do jej konfrontacji z wampirami.
Czasu i wena życzę :)
M.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Sob 22:58, 02 Paź 2010 Powrót do góry

Jestem zdziwiona, iż są tylko dwie odpowiedzi.
Jak książki kocham, nie lubię tekstów o bohaterach całkiem nowych osadzonych w realiach voluri, cullenów, tłajlatu etc. A tu niespodzianka. Zainteresowałaś mnie. Zaciekawiła mnie postać Hebana i koncepcja gości z innej planety, żywiących się krwią zwierząt, bogini Luna (btw b.podoba mi się to imię... albo to i nie imię, przydomek czy coś w każdym razie filmowa Luna Lovegood była intrygująco wykreowaną postacią, może stąd to moje lubowanie się wtym imieniu... masło maślane;) ).
Tymczasem czekam jak się rozwinie owa historia, narazie jest nawet fajnie, zobaczymy jak to rozegrasz.
Pozdrawiam, Maja.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 6:54, 19 Paź 2010 Powrót do góry

Przybywam z kolejnym rozdziałem :) A i dziękuję ` Coco chanel . za betowanie, ponieważ Courtney zrezygnowała. Miłego czytania i zachęcam do komentowania :) Dziękuję mrównież za dotychczasowe komentarze, mam nadzieje, że was nie zawiodę co do oczekiwań :P

Teraz rozdziały będą z punktu widzenia Kate.


Rozdział 2

beta - ` Coco chanel .

Oczami Kate

Leżałam już dłuższą chwilę na łóżku, nie otwierając powiek. Dzisiaj pierwszy raz zdarzyło mi się tak długo spać. Lenistwo sprawiło, że nie miałam ochoty wstawać. Do tego ten sen… Chyba to miejsce tak na mnie działa. Spojrzałam na budzik - była ósma rano. W końcu powlokłam swój tyłek pod prysznic. Tylko letnia woda lejąca się z natrysku dawała mi wrażenie uzupełnienia energii w moim organizmie. Wyszłam spod lejącej się wody i leniwie zaczęłam wycierać resztki wody, które spływały po mojej skórze. Spojrzałam w lustro i przeraziłam się. Miałam lekkie, fioletowe sińce pod oczami - nie było mowy, że makijaż w moim wykonaniu to ukryje. Będąc szczera, zlękłam się swoich wątpliwych umiejętności kosmetycznych. Kiedy tylko była możliwość, Florence mnie malowała. Trudno, spróbuję ukryć przepłakaną noc. Jakie to dziwne. Sen nie był aż taki straszny, ale nadal odczuwam ten lęk nieznanego, a jednak bliskiego. Splotłam włosy w dwa warkoczyki, nałożyłam trochę pudru na sińce, błyszczyku na usta i udałam się na śniadanie.

Przy posiłku spotkałam Fabrice`a i Claude’a. Widok tego drugiego sprawił, że odeszła mi ochota na jedzenie. Włożyłam mentalny palec do ust i zasymulowałam wymiotowanie. Ten jego obleśny wzrok… Jak rodzice mogą tego nie zauważać?
- Hej wam. Smacznego.
- Cześć, Kate. Coś późno dzisiaj wstałaś, siostrzyczko – zauważył Fabrice.
- Pewnie gruchałaś z Adamem przez telefon do porannych godzin – dociął mi Claude. Sprośny palant. Oparłam łokcie na stole i splotłam ręce. Z przesłodzonym uśmiechem odpowiedziałam:
- Wiesz, Claude, ja mam z kim pogruchać. Ty musisz gruchać w pojedynkę. - Yeah! Jeden – zero, kochasiu.
- Twój cięty język sprawi, że kiedyś pożałujesz tych słów, cukiereczku. – Uśmiechnął się szyderczo.
- Nie jestem twoim cukiereczkiem… - Nie zdążyłam dokończyć, bo do stołu zbliżyli się rodzice. Miałam wielką ochotę powiedzieć mu, co o nim myślę. Jeszcze będzie okazja.
- No proszę, rodzina prawie w komplecie. Brakuje tylko Florence i mojego ojca. – Czy właśnie mój rodziciel zasugerował Claude’a jako członka rodziny? Po moim trupie.
- Jak zwykle masz rację, tato – odpowiedział Fabrice. Lizus. Totalny lizus.
- Jak wam idą zbiory? – zapytałam, aby zmienić temat.
- Świetnie, kochanie. W rankingu winnic nadal zajmujemy ósme miejsce. Ludzie uwielbiają nasze wino – a to nowość. Rok temu była też ósma pozycja, a mama jak zwykle jest optymistycznie nastawiona. Czasami może to drażnić, ale mi wcale nie przeszkadza. Ojciec realista, matka optymistka. Kiedy spoglądam na nich, mam wrażenie, że to idealne połączenie pozwala im wspólnie koegzystować. Nie, żeby mieli jakieś kłopoty małżeńskie, ale czasami widzę, jak ojciec przewraca oczami na te optymistyczne nowinki matki.
- Za jakieś trzy tygodnie skończą się zbiory i wydaje mi się, że będziemy mogli wrócić do willi na jakiś czas. – No tak. Teraz ich dom znajduje się w Arros. Do Paryża jeżdżą na wczasy, nie mając o tym pojęcia. Co za ironia…
- Tak prawdę mówiąc, planujemy rozbudować tutejszą willę i sprowadzić ciebie i Florence. – Myślałam, że spadnę z krzesła. Matka chyba nie mówiła poważnie?! Wyprowadzka z Paryża?
- Pomyśleliście o Florence? Ona tego nie zdzierży, a ja jestem, no cóż, sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. W Paryżu mam przecież studia.
- Wiemy, co pomyśli o tym twoja siostra. Właśnie zacznie naukę w liceum. Razem z matką zapisaliśmy ją do tutejszego, pięć kilometrów stąd. Również jest renomowane jak to w Paryżu, do którego chciała iść. Za chwilę rozpocznie się wrzesień, więc Florence zdąży rozpocząć rok szkolny z innymi uczniami. Ostatnimi czasy zwiększyły nam się obroty i eksport za granicę. Klientów przybywa. Nie możemy już przebywać tak często w Paryżu, jak kiedyś. Samych też was tam nie zamierzamy zostawić, Kate. Ten dom jest również duży i przestronny, miejsca wystarczy dla każdego. Nie ma sensu sprzedawać willi. Ceny w tamtej okolicy są kolosalne, nawet, jeśli w rachubę wchodzi wynajęcie czegokolwiek. Zdaje się, że na czas studiów będziesz tam przebywać. Oczywiście część służby zostanie zwolniona. – No tak oni już wszystko sobie obmyślili, ale…
- …kiedy w takim razie zamierzaliście nam o tym powiedzieć?! – dokończyłam na głos swoją myśl.
- Nie unoś się tak, Kate. Dzisiaj po śniadaniu jadę porozmawiać z Florence – odpowiedział ojciec.
- Życzę powodzenia. – Zła wstałam od stołu i poszłam na przechadzkę po plantacji. Spacer z pewnością ostudzi mój gniew. Skoro mam tu zamieszkać, warto zaznajomić się z okolicą. Ostatnio, kiedy tędy przejeżdżałam, niedaleko drogi było małe jeziorko. To będzie odpowiednie, aby móc odpocząć w ciszy i wszystko na spokojnie przemyśleć. Arros to nie Paryż, ale, defakto, nie jest źle. Więcej drzew, krzaków… Boże, jak Florence to zniesie? Będzie ciekawie, nie ma co. Ciszę przerwał dźwięk mojego telefonu. Dzwonił Adam. Uśmiech automatycznie wkradł się na moje usta. Ten chłopak jest gorący.
- Cześć, Dulain*.
- Hej, Poussin. Od naszej randki słuch po tobie zaginął. Czyżby ci się aż tak nie podobało? – zażartował.
- Nie, było wspaniale, jak zwykle zresztą. Jestem po prostu w winnicy u rodziców. Po za tym, wiesz… Muszę ochłonąć po tym, jak rozbierałeś mnie wzrokiem – droczyłam się z nim.
- Nie drażnij lwa, mała kokietko.
- Ej, nie jestem kokietką!
- Już wiem, jak tak pobudzająco na ciebie działam – zaśmiał się.
- Chciałbyś, Romeo. Co cię do mnie sprowadza?
- Tak sobie pomyślałem, skoro jesteś w winnicy to na bank się nudzisz. Może masz ochotę wyrwać się dziś do kina? Oczywiście nie musi to być randka, jeśli nie chcesz… - Adam nie zdążył dokończyć zdania, kiedy poczułam jak ktoś wjechał w moje plecy rowerem, a telefon wypadł mi z ręki. Mimowolnie przewróciłam się pod naporem sprzętu. Zaraz potem przejechało obok kilku chłopaków i gwałtownie się zatrzymało.
- Ała! Jak jeździsz, idioto! – wydarłam się, ile miałam siły w płucach. Chłopak automatycznie, ogłuszony moim krzykiem, odsunął się. A masz!
- Ciszej, kobieto! Chcesz, żebym ogłuchł?! Gdybyś nie szła środkiem drogi, pewnie nie wjechałbym na ciebie. Dla pieszych jest pobocze. – Bezczelnie wskazał mi palcem skraj drogi. Co za mądrala.
- Skoro nie umiesz wyminąć człowieka na środku nieutwardzonej drogi, to jestem pewna, że nigdy nie wyjedziesz z placu manewrowego podczas prawa jazdy! A teraz weź ten złom ze mnie.
Za moimi plecami rozległo się chóralne:

Uuuuuuuu… to ci teraz pojechała, Rafael.

Spojrzałam zadowolona na jego twarz. Miał zaciśniętą szczękę. Zaraz połamie sobie wszystkie zęby. Było jasne, że go ośmieszyłam i się wściekł. W milczeniu wziął rower. Wstałam i otrzepałam ubranie z piasku, miałam kilka zadrapań.
- Jestem pewien, że kiedyś zjesz zęby na tych swoich mądrościach. Z nadzieją liczę na, to że cię tu więcej nie ujrzę, nowobogacka panno.
Normalnie nie jestem aż taka wstrętna, no ale teraz przeważył szalę.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć, wieśniaku. I, niestety, rozczaruję cię. Zamieszkam tutaj, czy ci się to podoba, czy nie. – Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, zaczęłam szukać telefonu. Leżał kilka metrów dalej. Bez kineskopu. Pięknie. Nie dość, że wjechał we mnie i poobijał, przerwał rozmowę z moją przyszłą randką, to jeszcze rozwalił mi telefon.
- No, to witamy w Arros, nowobogacka wieśniaro. – Skierowałam wzrok pełen sztyletów w jego stronę i dobitnie zaakcentowałam jedno słowo
- Dupek.
W oddali usłyszałam głos jednego z jego kumpli:
- Rafael, musimy jechać. Nie warto dyskutować z tą mieszczanką.
- Taa, nie warto. – Wymownie spojrzał na mnie i odjechał na trzeszczącym rowerze. Dobrze mu tak. W oddali usłyszałam ich stłumione odgłosy kłótni.

No to pierwsze znajomości już zawarłam. Jednego jestem pewna. Miejscowi faceci nie mają za grosz kultury. Nawet nie mam pojęcia, która jest godzina. Telefon nadaje się do wyrzucenia.

W końcu dotarłam do domu. Od razu udałam się do swojego pokoju, aby zmienić ubranie i odświeżyć. Sumując dzisiejsze popołudnie: kilka zadraśnięć na przedramionach i łokciach, starte kolano, zepsuty telefon, pierwsza miejscowa antypatia, no i Adam… Nie odpowiedziałam mu. Niech by to szlag trafił. Pewnie zastanawia się, czy dźwięk przerwanego połączenia oznaczał negatywną odpowiedź. W sumie to powinien już wiedzieć. Spotkaliśmy się, co prawda kilka razy, ale też zna mnie całe życie i wie, że nie rozłączam się w połowie zdania. Nie pamiętam numeru jego telefonu, aby móc wyjaśnić sytuację. Pozostaje tylko wrócić do Paryża i spotkać się z nim, żeby wyjaśnić mu to nieporozumienie. Po za tym muszę kupić nowy telefon.

Właśnie wychodziłam z pokoju, kiedy usłyszałam wbiegającą Florence i krzyczącą na całe gardło, jak to nienawidzi rodziców, że zmarnowali jej karierę, pozbawili przyjaciół i sprowadzili na to zadupie. Nie ma co, dziewczyna siłę w płucach ma w genach. Po mnie. Cała zapłakana, z rozmazanym tuszem na twarzy, wbiegła do pokoju naprzeciwko mojego. Chwilę później ujrzałam idących rodziców. Ojciec szeptał do matki, że nic jej nie będzie. Trochę pohisteryzuje i przestanie, jak to nastolatka. Powoli zbliżyli się w moim kierunku.
- Kate, czemu masz wyłączony telefon? Próbowałem dodzwonić się do ciebie. W ogóle jak ty wyglądasz, dziecko? Skąd masz te rany?
- Nic mi nie jest tato. Biegłam drogą i potknęłam się. Telefon wyleciał mi z ręki i kineskop się oderwał. – Co jak co, ale „manipulatorką faktów” byłam świetną, jeśli nie kłamcą. Nie ma sensu wdawać ojca w szczegóły. Nawet nie próbował podważyć mojej teorii.
- Następnym razem uważaj, bo zrobisz sobie krzywdę.
- Widzę, że Florence nienajlepiej to przyjęła.
- Można było się tego spodziewać. To przecież twoja siostra. Narwana nastolatka. Ty w jej wieku też taka byłaś. – Jeśli nie gorsza, pomyślałam. – Na szczęście okres buntu mija - spuentował.
- Taa… Będę musiała dzisiaj jechać do miasta kupić sobie nowy telefon.
- Dobrze, córciu. – Oboje pocałowali mnie w czoło i poszli do swojej sypialni.

Delikatnie zapukałam do drzwi siostry i weszłam. Od razu zerwała się z łóżka i rzuciła na moją szyję.
- Kate, zrób coś! Oni nie mogą mnie wysłać do jakiegoś podrzędnego, wiejskiego liceum! Nie może odseparować mnie od przyjaciół! – łkała coraz głośniej.
- Uspokój się, Florence. Wiesz, że słowo ojca jest święte. Po za tym z przyjaciółmi możesz nadal się spotykać, tyle tylko, że nie tak często jakbyś chciała. W okresie studiów będę mieszkała w willi, więc masz możliwość przyjeżdżania na weekendy. Nie będzie tak źle. – Uśmiechnęłam się, dodając jej otuchy. Niby trochę się uspokoiła. Usiadła na łóżku.
- Ale jak on mógł… Tutaj jest tak cicho i pełno zieleni. Wszędzie jest zielono. Jakaś wiocha zabita dechami. Moim żywiołem jest miejski gwar. Ja tu nie przeżyję, Kate! – Ukryła twarz w dłoniach.
- A co do liceum, to jest to dobra szkoła. Ojciec nie wysłałby cię do byle, jakiej szkoły.
- Fakt, tego mu nie odmówię. Dopóki ty tu będziesz, jakoś dam radę, ale gdy wyjedziesz… Ja się przecież załamię psychicznie. Brak znajomych twarzy, sklepów, w których lubiłam przebywać. Zanudzę się tutaj na śmierć.
- Skoro Fabrice dał radę, to i ty dasz, siostrzyczko. – Puściłam do niej oczko.
- Fabrice i ten jego śliniący się kumpel. Dwie włazidupy ojca. – Cieszyło mnie, że Flor podziela moje zdanie. W pewnych sprawach byłyśmy do siebie podobne i za to kochałam ją jeszcze bardziej. Przytuliłam siostrę do siebie i cmoknęłam w czoło.
- Fuj! Ośliniłaś mnie. – Zaśmiała się.
- Skoro twierdzisz, że przeżyję tutaj, to ci ufam. Może, chociaż miejscowi chłopcy są przystojni… Rozmarzyła się jak zwykle, jeśli chodziło o chłopaków. Ach te buzujące hormony. Po chwili wytrąciła mnie z zamyślenia.
- Co ci się stało w ręce?
- Jeden z twoich miejscowych, ładnych chłopaków staranował mnie rowerem.
Nachmurzyłam się na samo wspomnienie owej sytuacji.
- No to pewnie poczuł siłę słowa Kate Poussin. – Zadowolona szturchnęła mnie.
- Poczuł, poczuł, bo przerwał mi rozmowę z Adamem, który chciał właśnie zaprosić mnie na randkę.
- I co mu powiedziałaś?
- Że jest idiotą i dupkiem, który nigdy nie dostanie prawa jazdy.
- A...a...Adamowi tak odpowiedziałaś?! – Coś jej się nie zgadzało… Eee, że co? Adamowi?
- Nie! Tamtemu palantowi. Adamowi nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wówczas ten głupek mnie potrącił – sprostowałam.
- No to kicha. I co teraz?
- Jadę do miasta wyjaśnić mu całą sprawę i kupić nowy telefon, bo tamten nie „przeżył” upadku. Może wybierzesz się ze mną?
- Chętnie pojechałabym, gdyby ojciec nie dał mi dwutygodniowego szlabanu na wszystko, co związane z tym miastem. Trochę za bardzo mu odpyskowałam. No i nasze zakupy przepadną, a to już samo w sobie jest najgorszą karą, jaką mogłam dostać.
- Łączę się z tobą w bólu, siostrzyczko. – Niewinnie uśmiechnęłam się. Ta niewdzięczna istota zdzieliła mnie poduszką przez głowę. Roześmiałam się i uciekłam jej z pokoju, zanim rozpoczęłaby się wojna na poduszki. Ostatnim razem zdemolowałyśmy w ten sposób moją sypialnie. Oczywiście obie dostałyśmy karę za niszczenie przedmiotów. Sprzątaczki były w podłym nastroju, kiedy musiały uporać się z całym pierzem, latającym po pokoju.

Poszłam coś przekąsić do kuchni, a następnie skierowałam swoje kroki do auta. W przeciągu czterdziestu minut pokonałam trasę z Arros do Paryża. Chwilę potem dzwoniłam do drzwi domu Adama. Jak się dowiedziałam od jego matki, wyszedł pół godziny temu, ale nie wie gdzie. Trudno. Kupię nowy telefon i potem zatelefonuję do niego. Idąc do najbliższego sklepu ze sprzętem elektronicznym, mijałam właśnie znajomą kafejkę, w której często jadałam ze znajomymi. Na tarasie, ku swojemu zdumieniu, dostrzegłam Adama z jakąś brunetką. A więc gramy na dwa fronty? Nie ukrywam, że mnie to zabolało. Mój najlepszy kumpel bawi się moim kosztem. Cóż, ale muszę przerwać tą idyllę.
- Hej, Adam.
Gwałtownie się odwrócił i zaczął się jąkać.
- H…h...hej, Kate. Co ty tu robisz?
- Przyjechałam, aby ci powiedzieć, że jakiś palant potrącił mnie rowerem, gdy rozmawialiśmy i rozwalił telefon.
- N…n...naprawdę? A ja byłem pewien, że specjalnie się rozłączyłaś.
- Najwidoczniej opaczność tak chciała. – Uśmiechnęłam się znacząco, spoglądając na jego towarzyszkę.
- Może przedstawisz mnie przyjaciółce? – Uśmiechnęłam się słodko.
- Jasne. To Sophie. Sophie, to Kate. – Uścisnęłam jej dłoń mocniej, niż to wypadało.
- Miło mi – przywitała się, przeszywając wzrokiem.
- Mnie również.
- Adam, możemy porozmawiać na osobności? – zapytałam.
- Oczywiście – dało się usłyszeć w jego głosie napięcie. Odeszliśmy kilka metrów od stolika, przy którym siedziała dziewczyna.
- Słuchaj, Kate, ja naprawdę myślałem, że nie chcesz się spotkać, a Sophie akurat zaprosiła mnie na kawę. Nie robimy przecież nic złego. To tylko moja koleżanka. – Tłumaczył się. Nawet nie jesteśmy razem, a on już się tłumaczył. To musiało być coś poważniejszego. Zrobiło mi się słabo, kiedy to do mnie dotarło.
- Adam, znamy się nie od dzisiaj. Naprawdę nie znasz mnie aż tak, aby wiedzieć, że nigdy nie rozłączam się w połowie zdania?
- Kate, naprawdę jest mi przykro, że tak wyszło…- zaczął. W pewnej chwili dotarły do mnie słowa dziadka. Miał rację. Jeśli nie ma miłości, nie ma przyszłości na wspólne życie. Zaczęliśmy się dopiero spotykać. To był błąd. Nie warto niszczyć przyjaźni ze względu na hormony.
- To był błąd – powtórzyłam na głos.
- Co? – zapytał zaskoczony.
- Błędem było to, że zaczęliśmy się spotykać. Jesteśmy przyjaciółmi i teraz to do mnie dotarło. Niepisane jest nam bycie razem. – Widziałam, jak go zamurowało.
- Nie spodziewałem się, że do takich wniosków doszłaś.
- Nic do ciebie nie czuję oprócz sympatii. Nie zaprzepaszczajmy tego, co już mamy.
- Masz rację, to rozwinęło się w złym kierunku. Nie powinienem do tego dopuścić. Oczywiście bardzo cię lubię, ale to zdecydowanie nie jest głębsze uczucie.
- Więc przyjaciele?
- Nadal przyjaciele. – Uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Słuchaj, wyprowadzam się z Paryża. Interesy zatrzymały nas na stałe w Arros. W czasie studiów będę mieszkała w willi, ale ogólnie, to teraz mój dom jest na plantacji.
- Szkoda. Mam nadzieję, że nie utracimy kontaktu. – Uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Pewnie, że nie. – Dałam mu kuksańca w ramię. Muszę lecieć, Romeo. Chcę jeszcze kupić nowy telefon.
- Do zobaczenia, Kate.

Los tak chciał, że straciłam potencjalny materiał na idealnego chłopaka. Z nowym telefonem na siedzeniu, mknęłam szosą do Arros. Dzisiaj zamknęłam pewien etap w swoim życiu. Pozbyłam się złudzeń, co do miłości Adama i rozpoczynam życie na wsi. Będzie to naprawdę ciekawe przeżycie. Bez neonów nocnych klubów, witryn sklepowych kuszących towarem, turystów tłoczących się ulicami, zapachu jedzenia serwowanych w knajpkach, gdzie zakochani tłumnie przebywali. Bez znajomego widoku wieży Eiffla.

*czyt. dulein


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Wto 7:15, 19 Paź 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
` Coco chanel .
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33

PostWysłany: Śro 20:27, 20 Paź 2010 Powrót do góry

Witam. Wink Postanowiłam skomentować, bo to aż wstyd, że pod tak dobrym rozdziałem nie ma jeszcze żadnego komentarza. Jak betowałam tekst, to później nie napisałam Ci nic na temat tego, co o nim sądzę. Teraz nadażyła się świetna okazja, bo mam chwilkę czasu. Wink

Zacznę od tego, że bardzo zainteresował mnie pomysł. Jest ciekawy, ładnie kreujesz bohaterów. Akcja powoli się rozkręca, nie będę spojlerować, ale powiem Ci, że omało nie jęknęłam z zawodu, że rozdział 3 skończył się w akurat takim momencie. Wiesz, jak bardzo chcę wiedzieć, co będzie dalej? No ale nic... Muszę uzbroić się w cierpliwość. Wracając do tego chapiku, nie wiem czemu, ale odniosłam wrażenie, że Kate jest trochę rozpieszczona. Odebrałam ją jako panienkę, która od zawsze miała wszystko, nie wiem czemu. Podoba mi się jej cięty język - za to masz u mnie wielki plus. No i chcę ją poznać bliżej, bo wydaje się być interesującą postacią. Co do Florence to wydaje się być sympatyczna. Póki co nie wiem o niej za dużo, dlatego też nie będę się rozpisywać na jej temat.

Na koniec dodam, że bardzo miło mi się betowało Twój tekst. Wink Nie robisz dużej ilości błędów, piszesz składnie i potrafisz wciągnąć i urywać w najgorszych momentach, czyli takich, w których napięcie sięga zenitu. Wink

Pozdrawiam,
` C. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 15:48, 23 Paź 2010 Powrót do góry

Siemka. Dla zachęty do komentowania wstawiam kolejny rozdział. Nawet jak wam się nie podoba to komentujcie i pamiętajcie, że komentarze to paliwo dla autora. Chciałabym poznać chociaż jaki macie stosunek do tego co już zdążyłam stworzyć :)



Rozdział 3

beta - ` Coco chanel .

Ojciec na dniach zmienił zdanie i ostatecznie nasze rzeczy z Paryża, znalazły się w ciągu dwóch dni na wsi. W domu panował mały chaos, a do tego Florence wciąż była obrażona. Nie sprzyjało to miłej atmosferze. Przy posiłku milczała jak zaklęta, co sprzeciwiało się z jej naturą. Rodzice też nie byli w najlepszych humorach. Mieli problemy z jednym z inwestorów. Wycofał część kapitału i złożył w konkurencyjnej winiarni. Fabrice wyjechał na miesiąc do Stanów. Claude ze swoim prawniczym „zawzięciem”, jeśli tak mogę nazwać jego łażenie za ojcem, próbował znaleźć jakieś luki w umowie z owym kontrahentem.
- Florence, może w końcu coś zjesz? Strojenie fochów akurat teraz, jest niekorzystne w twojej sytuacji. Sama widzisz, że ojciec jest w podłym humorze, a matka w nie lepszym – szepnęłam do siedzącej obok siostry. Spojrzała na mnie z wyrzutem, jakbym zmuszała ją do zjedzenia byczych jąder, ale zaczęła jeść.

Rodzice nawet przy jedzeniu rozmawiają o interesach. Jeśli tak ma wyglądać każdy poranek, to zacznę jadać na tarasie. Nie trzeba przenosić spraw biznesowych do jadalni.

Jeden ze służących poszedł do ojca i coś szepnął mu na ucho. Tamten wstał od stół, przeprosił i wyszedł z pomieszczenia.

Skoro rodzice mają teraz zamęt w winnicy, lepiej będzie, jak razem z Florence, ulotnimy się tego popołudnia.
- Mamo, może lepiej będzie, jak ja i Flor zejdziemy dzisiaj ojcu z drogi?
- Nie ukrywam. Wasz ojciec jest trochę rozdrażniony. – Taaaa…rozdrażniony, żeby tylko. – Taaaa, lepiej nie dolewać oliwy do ognia. W takim razie, co proponujesz, Kate? – zapytała.
- Przejażdżkę do Paryża z Flor. – Widziałam kątem oka, jak dziewczyna ożywiła się na ten pomysł. Jednak matka miała inne plany.
- Chciałabym. Jednak ze względu, że twojej siostrze nie skończył się jeszcze szlaban, ma pozostać na terenia Arros. – Czasami matka bywa równie stanowcza jak ojciec. Potwierdzał to ton jej głosu. Florence oklapła. Była zrezygnowana i zła.
- Ale możecie zwiedzić okolicę. Jestem pewna, że przypadnie wam do gustu – dokończyła rodzicielka.
- Lepsze to niż nic – mruknęła Flor.
- Ciesz się, że mam dobre serce, córeczko, inaczej twoje wychodne ograniczałoby się do terenu plantacji.
Chwilę później matka skończyła śniadanie i odeszła od stołu.
- Słyszałaś?! Bez ciebie nie mogę ruszyć się sama na tą wiochę. Ewidentnie matka zaakcentowała to w swojej wypowiedzi.
- Też poczułam presję niańczenia ciebie. Niestety nie uśmiecha mi się to. – Pacnęła mnie w ramię.
- Nie narzekaj. Będę pilnowała, by tym razem, to samochód w ciebie nie wjechał. Nie brałaś tego pod uwagę, ale tamten chłopak może mieć już prawko i co wtedy? Nieszczęśliwy wypadek? – rzekła zadowolona.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne.
- Zobacz, kto idzie – szepnęła Flor. Lekko odchyliłam głowę. Claude. Siadając do stołu, wypiął dumnie klatę.
- Co się tak puszysz, jak paw podczas godów, Claude? – Moja krew. Kochana siostrzyczka. Tamten najwyraźniej był w dobrym humorze, bo nie zauważył jej ciętego komentarza. Kątem oka przyjrzałam mu się bardziej niż kiedykolwiek. Włosy ulizane na żel. Coś a’la DiCaprio. Sępi wzrok i szpakowaty nos… Ble. Ma dopiero dwadzieścia dziewięć lat, a wygląda na trzydzieści dziewięć. Myślenie o nim podczas posiłku mogło spowodować nabawienie się wrzodów.
- Spotkałem waszą matkę przed chwilą. Poprosiła mnie, żebym oprowadził was po wsi – rzekł zadowolony. Z przerażeniem spojrzałyśmy sobie z Flor w oczy. Kęs tosta, który właśnie przełykałam, zatrzymał się. Spanikowana, poczułam, że się duszę. Florence szybko zaczęła klepać mnie po plecach, a raczej walić, abym mogła odkrztusić. Było już lepiej. Podając mi wodę, zwróciła się do niego:
- To jakaś kpina, prawda? Prawie zabiłeś mi siostrę.
- Nie, to nie kpina. To, o której będziecie gotowe na spacer? Jakieś cztery kilometry stąd jest zabudowa miasteczka. Oprowadzę was, a potem zjemy coś na miejscu. – Milczałam. Byłam zdumiona jak cholera, z jaką łatwością i gracją wymawiał każde słowo. Widocznie sprawiało mu to przyjemność. Czy on nie zauważył naszej reakcji? Normalny facet już dawno dałby sobie spokój, ale nie Claude. Żadna z nas się nie odezwała, więc sam zaproponował porę.
- Za godzinę będę na was czekał. Będzie lepiej dla was, jak powiem waszej matce, że się ucieszyłyście – spojrzał wymownie na nas. Było jasne, co ma na myśli. Przebrał miarkę.
- Ty skończony palancie. Spróbuj tak powiedzieć, a przyrzekam, że znajdę jakiś sposób, aby ośmieszyć cię w oczach mojego ojca – syknęłam mu w twarz. Jego wyraz twarzy zmienił się na przerażony i wściekły jednocześnie. Może w końcu do niego dotrze, jak bardzo go lubię.
- Za godzinę czekam przy wyjściu – powiedział i wyszedł.
- Wiesz, Kate, znoszę ten głupi szlaban, ale nie wiem, jak zniosę towarzystwo Claude. Teraz, jak mu wypaliłaś z grubej rury będę się bała, aby „przypadkowo” nie zgubił nas w mieście.
- Nic na to nie poradzę, że działa na mnie alergicznie.

Poszłyśmy do swoich pokoi, żeby się przygotować na przechadzkę. Czemu matka musiała wywinąć nam taki numer? Poprawiając lekki i nieudolny makijaż, rozległ się dźwięk mojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz. Juliette*.
- Cześć, kochana – przywitałam się radośnie. – Tak długo siedziałaś w USA, aż zaczęłam myśleć, że zapomniałaś o swojej najlepszej przyjaciółce.
- Hej, Kate. Wcale nie zapomniałam. Właśnie wróciłam do Paryża. Chciałam osobiście cię odwiedzić, ale zastałam kompletnie pusty dom.
- Jestem na plantacji. Ojciec niedawno postanowił, że zamieszkamy tu na stałe. Jak stwierdził, nie może pogodzić interesów winiarni z mieszkaniem w Paryżu.
- Kurczę, mam ci tyle do opowiedzenia, a przez telefon nie ma na to czasu.
- Może wpadniesz do mnie na jakiś tydzień – dwa? Odpoczniesz od miejskiego zgiełku w cichym miasteczku.
- Chętnie skorzystam. Jestem dosłownie wypompowana przez tą podróż. Nawet nie zdążyłam się jeszcze rozpakować.
- To świetnie, odpocznij i może pojutrze przyjedziesz? Co ty na to?
- Nie ma sprawy.
- Wybacz, ale matka narzuciła mi i Florence, Claude podczas dzisiejszej wycieczki po Arros. Zaraz wychodzimy.
- No to ci współczuję. – Roześmiała się.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego – odpowiedziałam.
- Sam fakt kochana jest zabawny. Trzymaj się. Buziaki – zakończyła rozmowę.

Poprawiałam sobie makijaż na twarzy, kiedy weszła Flor.
- Widzę, że masz problem.
- Chętnie przyjmę twoją pomoc, siostrzyczko.
Usiadła i zaczęła dopracowywać mój make - up. Po dziesięciu minutach byłam już prawie gotowa. Pożyczyła mi jedną ze swoich letnich kreacji. Miałyśmy jednakowo szczupłą figurę. Sukienka miała szmaragdowy kolor, była na ramiączkach i sięgała mi trochę ponad kolana. Krój był prosty, a sam materiał lekki i zwiewny.
Po kilku minutach dobrałyśmy dodatki. Claude, jak obiecywał, już na nas czekał. Uprzejmie otworzył nam drzwi i wyszliśmy. Głucha cisza trwała całą drogę do miasteczka. Żadne z nas nie miało ochoty się odzywać.Po dwudziestu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Ruch był nieznaczny. Od czasu do czasu przejeżdżało jakieś auto. Wioska skupiona było na planie koła. Gęsto występujące wąskie uliczki, koralowego koloru ściany domów, pranie wywieszone nad głowami, wszechobecna cisza… To wszystko składało się na Arros. Claude oprowadzał nas, gdzieniegdzie wtrącając jakieś zdanie na temat danego budynku. Dodał, że łatwo się zgubić w gęstwinie uliczek. Tylko osoby ze zmysłem orientacyjnym będą potrafiły się stąd wydostać.

Jeśli uznać, niewielkiej powierzchni placyk w środku miasteczka, za rynek, to właśnie tam się znajdowaliśmy. Zbliżała się pierwsza, więc Claude zaproponował obiad w małej restauracji. Weszliśmy do pobliskiego lokalu i zajęliśmy stolik. Po chwili podszedł kelner. Ku mojemu zaskoczeniu był to ten chłopak, który prawie przejechał po mnie. Wydawał się zaskoczony, że mnie tu zobaczył. Zmówiliśmy coś do picia, a kiedy odszedł, Florence szturchnęła mnie w nogę. Spojrzałam w jej stronę. Delikatnie oblizała usta i uśmiechnęła się. Przewróciłam oczami. To był znak, że chłopak jest gorący. Chwilę później wrócił z napojami i kartami. Po dziesięciu minutach podszedł, aby przyjąć zamówienie.
- Zdecydowali Państwo, co zamawiają? – zapytał. Czułam, jak zerkał w moją stronę. Claude zabrał głos.
- Florence?
- Jasne, poproszę zupę jarzynową z pistou. To będzie wszystko.
- Kate? – zwrócił się do mnie.
- Jeszcze nie zdecydowałam. – Udałam, że się zastanawiam.
- W takim razie dla mnie stek z masłem ziołowym.
- Zdecydowała już panienka? – Co za kultura…
- Jakie jest danie dnia? – zapytałam.
- Grzanki Croutons. – Spojrzałam w kartę, aby zerknąć na cenę.
- Za opiekany chleb z papryką i jajkiem, każecie płacić dziesięć euro? – Udawałam zszokowaną. To jasne, że nigdy nie zwracałam uwagi na ceny potraw, ale dzisiejszy obiad stanowił wyjątek.
- Proszę rozmawiać z szefem kuchni. Jest tutaj właścicielem i to on ustalał ceny – odpowiedział trochę ostrzej.
Zauważyłam, jak Claude nieznacznie drgnął w stronę kelnera. Ewidentnie mordował go wzrokiem. Zaalarmowana jego samczym odruchem chronienia mnie, postanowiłam szybko coś zamówić i nie robić problemów chłopakowi w pracy.
- Nie, nie trzeba. Już zdecydowałam. Wezmę omlet ze szparagami – powiedziałam trochę nazbyt rozgorączkowanym tonem. Kolejne szturchnięcie. Florence pytającym wzrokiem spojrzała na mnie. W wolnym tłumaczeniu oznaczało: „Co jest?” Wzrokiem mówiącym „Nie teraz” , zanurzyłam usta w szklance z colą. Po piętnastu minutach zaserwowano nam dania. Jak mu tam było… Rafael? Poszedł za bar czyścić szklanki. Czułam na sobie jego wzrok. Z czasem, gdy pochłaniałam przepyszny omlet, zapomniałam o nim. Kiedy skończyłam, Flor wyciągnęła mnie do łazienki.
- Co to, do cholery miało, znaczyć? – naskoczyła na mnie.
- Niby co? – zapytałam.
- Ten kelner pochłaniał cię wzrokiem. Czy ty widziałaś, jaki jest przystojny? I od kiedy zwracasz uwagę na ceny potraw? Claude płaci, więc czym ty się przejmowałaś? – zasypała mnie pytaniami.
- Powiesz, o co chodzi, Kate? – nalegała. Odwróciłam się od lustra i spojrzałam na nią.
- To ten chłopak, który potrącił mnie rowerem.
- Żartujesz? Taki przystojniak wjechał na ciebie, a ty go jeszcze przegoniłaś gdzie pieprz rośnie? Leci na ciebie. Widziałam to w jego oczach. Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak taksował cię wzrokiem? Już prawie jęczał z zachwytu. – Spojrzałam na nią morderczym wzrokiem. Niezrażona kontynuowała dalej: – Dobrze zrobiłam, pożyczając ci akurat tę sukienkę. Uwydatnia to i owo.
- Przestań się tak podniecać, Florence. Jest przystojny, ale to gbur.
- Tylko tyle? On jest boski. Schowaj urazę do kieszeni. Pasujecie do siebie idealnie, uwierz mi. Ej! Dokąd idziesz, Kate?! Jeszcze nie skończyłam. – Nie mogłam już słuchać jej pojękiwań. Byłam przy stoliku, kiedy Claude zapytał, gdzie zapodziałam siostrę.
- Rozmawia z odbiciem w lustrze – odpowiedziałam. Przybiegła zaraz za mną. Mężczyzna zapłacił za obiad i wracaliśmy już do domu. Byliśmy przy wylocie z miasteczka, kiedy znienacka stanęłam jak wryta. Moja torebka. Zostawiłam ją w knajpie.
- Co jest? – zapytał chłopak.
- Zostawiłam torebkę w restauracji. Idźcie powoli do domu, a ja wrócę po nią.
- Żartujesz chyba. Nie znasz drogi – odpowiedział.
- Prosto, drugi skręt w lewo, pierwszy w prawo i jestem na rynku, prawda?
- No tak, ale daj spokój. Pójdę sam – zaoferował się.
- Nie, nie trzeba. Idźcie. Jak mi się uda, to dogonię was, zanim dojdziecie do domu. – Nie czekałam na odpowiedź, tylko pobiegłam z powrotem. Szybko zdecydowałam, że lepiej będzie iść niż biec. W myślach powtarzałam jak mantrę:

„ Pierwszy w lewo, drugi w prawo.
Pierwszy w lewo, drugi w prawo.”


Szłam i szłam… W końcu po pół godzinie, zorientowałam się, że zabłądziłam. Świetnie! Claude miał rację. Jednak nie poddawałam się tak łatwo. Krążyłam po tym labiryncie, szukając drogi do rynku. Pech chciał, że ulice widniały pustkami. Telefon zostawiłam w torebce. Nie zdążyłam się zorientować, a już zaczęło zmierzchać. Wyglądało na to, że spędzę noc na ulicy, w mieście, gdzie nikogo nie znałam. Zrezygnowana usiadłam na ganku jednego z domów. Florence zabije mnie za ubrudzenie sukienki. Nogi tak bolały od tego chodzenia, że postanowiłam zdjąć szpilki. Oparłam się o nagrzaną ścianę budynku. Wystawiłam twarz, aby załapać ostatnie, ciepłe promienie słońca. W oddali usłyszałam męskie pogwizdywanie. Nareszcie ktoś wyszedł na ulicę. Ucieszyłam się jak diabli. Mój zapał ostygł, gdy zza zakrętu wyłonił się chłopak z restauracji.

*czyt. żuliet

Mam nadzieję, że spodobało wam się :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Sob 15:52, 23 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kajakraft
Nowonarodzony



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:35, 15 Lis 2010 Powrót do góry

Od dawna czytam to forum, ale dopiero teraz się zarejestrowałam, bo szkoda trochę, że takie dobre opowiadanie nie jest wcale komentowane. Ciągle czytałam ff o Belli i Edwardzie gdzie motyw był ten sam a realia się trochę zmieniały, a tu proszę, mamy coś świeżego i zapomnianego. Bardzo podobają mi się pierwsze rozdziały i czekam z niecierpliwością na kolejne.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:37, 15 Lis 2010 Powrót do góry

Zapraszam na kolejny rozdział.

Rozdział 4

beta: Coco chanel

Najwyraźniej wryło go, gdy zobaczył mnie siedzącą przy jakimś domu. Zwolnił kroku i przestał gwizdać, gdy się zbliżył. Nie było mi ani do śmiechu, ani do strojenia złośliwości w jego kierunku. Chciałam tylko wydostać się z tego miasteczka.
- Mogłabyś się odsunąć? Chcę wejść do własnego domu – powiedział oschle. Zamurowało mnie, ale odsunęłam się. To on tutaj mieszka? Było już ciemno, a ja nadal tkwiłam w tej przeklętej wiosce. Musiałam zrobić cokolwiek, aby się stąd wydostać. Szybko założyłam szpilki na nogi.
- Poczekaj! Słuchaj… zgubiłam się. Oparł o ścianę i zaplótł ręce na piersi. Oho, splecione ręce to teoretycznie pozycja zamknięta na inne osoby.
- Miałaś przecież towarzystwo, więc jakim cudem mogłaś się zgubić? Tego faceta widziałem tutaj już wcześniej. Zna miasteczko.
- Jasne, tylko, że zostawiłam torebkę w restauracji. Uparłam się, żeby sama po nią wrócić i masz. Błądziłam do tej pory.
- Siedem godzin?! Ty chyba żartujesz? Nie mogłaś zapytać kogoś po drodze? – Działa mi już na nerwy. Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Próbowałam rozgrzać się.
- Pomożesz mi, czy nie? Nie mam czasu, żeby odpowiadać na twoje głupie pytania. Robi się ciemno i zimno.
- Uważaj, złość piękności szkodzi. – Już nawet nie próbowałam tego skomentować. Przez chwilę staliśmy w milczeniu.
- Nie pomogę wydostać ci się z miasteczka. Nie o tej godzinie. Jest zbyt późno. – Czułam, że zmarnowałam tylko czas.
- Trudno, nie ma sprawy – wtrąciłam. Już chciałam odejść, gdy zatrzymał mnie, łapiąc za rękę.
- Daj mi dokończyć, ok? Teraz nie ma sensu włóczyć się po ulicach. Jest prawie dwudziesta druga. Możesz przenocować u mnie. Nie ma tu, co prawda, wygód jak u ciebie, ale nic więcej nie mogę zaoferować. – Szczerze mówiąc, zamurowało mnie. Przez chwilę rozważałam jego propozycję. Nie uśmiechało mi się nocować pod dachem obcego faceta. A jeśli to seryjny gwałciciel? Wyobraźnia mnie ponosi. W sumie nie miałam innego wyjścia.
- Zgoda. Możesz już mnie puścić. Nigdzie nie ucieknę.
- Jestem Rafael. – Wyciągnął ponownie dłoń w moim kierunku.
- Kate. – Uścisnęłam mu ją.

Wpuścił mnie do mieszkania. Na pierwszy rzut oka było schludne i czyste jak na faceta. Zaprowadził mnie do kuchni. Od razu na samą myśl zaburczało mi w brzuchu. Z rozbawieniem spojrzał się.
- Nie patrz tak na mnie. Przez pół dnia tułałam się po ulicach. Nic dziwnego, że mój organizm domaga się uzupełnienia zapasów kalorii.
- Doskonale o tym wiem. Masz ochotę na coś konkretnego? – zapytał, spoglądając na zawartość lodówki.
- Nie. Zjem cokolwiek. W moim stanie wszystko będzie smaczne.
Zabrał się za przyrządzanie kolacji. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany miały żółty kolor. Szafki były trochę obdrapane. Przy oknie z widokiem na ulicę, stał stół. Na parapecie widniał osamotniony kaktus, jakiś magazyn sportowy, na którego okładce, nieznajomy moim oczom, piłkarz wybijał główką piłkę w powietrze. Obok leżało kilka długopisów. Po zlustrowaniu wszystkiego, zaczęłam przyglądać się Rafaelowi. Pomimo białej koszuli, jaką na sobie miał, widziałam, jak mięśnie jego ramion poruszały się w rytmie przyrządzanej potrawy. Miał lekko długie, schludnie zaczesane do tyłu włosy, muśnięte żelem. Kilka pasm zbuntowało się i wypadało na twarz. Co chwilę poprawiał je.
- Mieszkasz sam? – zapytałam. Odwrócił się i oparł o blat, gdzie przyrządzał jedzenie.
- Tak. Od czasu do czasu moja przyrodnia siostra przyjeżdża pomóc mi w porządkach. Gdyby nie ona, nie wiem, co zastałabyś dzisiaj.
- Co masz na myśli?
- Zdążyła wyjechać wczoraj. Jak zawsze, zawiesiła na mnie wszystkie okoliczne psy za panujący...hmm…nieład. Jest w połowie Włoszką, ale jestem pewien, że temperament ma wyłącznie włoski.
- Jak to Włoszki – spuentowałam.
- Dokładnie. – Powrócił do gotowania. Kilka minut później postawił przede mną talerz z grzankami Croutons. Spojrzałam na niego spod byka.
- No co? – Uśmiechnął się zawadiacko. – Skoro były za drogie w restauracji, to tutaj masz je za darmo.
- Miło z twojej strony – odpowiedziałam ironicznie. Zaśmiał się. Kurczę, miał urzekający śmiech.
- Jedz, bo ci wystygnie – wyrwał mnie z zamyślenia. Zabrał się za swoją porcję. Przez chwilę jedliśmy w ciszy. Moment później przerwał posiłek i zerknął na mnie.
- Wiesz, chciałem przeprosić cię za ten głupi wypadek na drodze.
- Spoko, było – minęło.
- Nie będę się usprawiedliwiał, ale gdyby nie moje gapiostwo i złośliwość kolegi, pewnie poznalibyśmy się w przyjemniejszych warunkach.
- Jeśli chodzi o rachunek sumienia, to i ja niepotrzebnie naskoczyłam tak gwałtownie na ciebie. Jestem trochę narwana i zbyt popędliwa.
- Zasłużyłem sobie, chociaż przyznaję, że byłem wkurzony. Nie zdążyłem czegokolwiek wyjaśnić, a już dostałem ochrzan.
- Taa… Skąd wiesz gdzie mieszkam?
- Tutaj nie ukryjesz takich rzeczy. W Arros wszystko roznosi się lotem błyskawicy. Apropo, twoja torebka jest bezpiecznie schowana w restauracji. – Uśmiechnął się.
- Dzięki. – Odwzajemniłam uśmiech.
- Twój chłopak jest naprawdę odpowiedzialny, skoro pozwolił ci samej wrócić do knajpy.
- Po pierwsze, to nie jest mój facet. Na szczęście. Po drugie, sama uparłam się, żeby wrócić. Po trzecie, Claude to głupek. – Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Matka narzuciła go mi i siostrze podczas zwiedzania okolicy – wyjaśniłam.
- Więc tamta dziewczyna to twoja siostra? Trzeba przyznać, że uroda bywa dziedziczna. – Zarumieniłam się na ten komplement. Zabrał talerze ze stołu, włożył do zlewu i napełnił wodą.
- Pomóc ci w czymś? – Wcześniej nie pomagałam w domu ze względu na służbę, ale to nie oznaczało, że nie umiem nic robić.
- Jeśli chcesz, to wytrzyj naczynia. – Stanęłam obok niego. Podał mi ścierkę i zaczęłam wycierać.
- A gdzie twoja dziewczyna? – Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, pomyślałam.
- Nie mam – odparł lakonicznie. Czułam, że kryje się za tym jakaś historia, o której nie chciał mówić. Na tym jednym pytaniu poprzestałam dalszego wywiadu. Gdy skończyliśmy, wskazał łazienkę, a sam poszedł mi posłać łóżko.

Była malutka w porównaniu z moją. Podeszłam do lustra. Zmęczenie odbijało się na mojej twarzy. Na półeczce, poniżej lustra, stały jego kosmetyki. Powąchałam wodę kolońską. Boże…miała zapach świeżego jabłka z lekką nutą mięty. Krem do golenia, grzebień, w kubeczku obok stała pasta i szczoteczka do zębów. No tak, będę musiała palcem wyszorować swoje. Tymczasem weszłam pod prysznic i odkręciłam kurek. Cieplutka woda odprężyła mnie. Rozpłynęłam się całkowicie pod wpływem tego doznania. Nalałam sobie kroplę jego szamponu na dłoń. Miał miętowy zapach. Ogarnęło mnie cudowne, orzeźwiające uczucie, gdy wcierałam go we włosy. Po kilkunastu minutach skończyłam. Owinęłam się ręcznikiem i wtedy dotarło do mnie, że nie mam nawet piżamy. Świetnie. Uchyliłam trochę drzwi i nieśmiało odezwałam się do chłopaka.
- Rafael, nie mam, w czym spać. – Słyszałam dźwięk otwieranych szafek. Chwilę później podszedł do drzwi, próbując nie patrzeć w moją stronę.
- Moja siostra na wszelki wypadek zostawia parę swoich rzeczy u mnie. Masz jej koszulę nocną. Powinna być dobra. – Wyciągnął dłoń i podał mi.
- Dzięki. - Nieznacznie uśmiechnęłam się.

Już myślałam, że będę paradowała w jednej z jego rzeczy. Koszulka sięgała mi do kolan. Materiał był bardziej opinający niż luźny. Czułam się bezpieczna. Powoli uchyliłam drzwi do łazienki i wyszłam na malutki korytarz. Podeszłam do pokoju, z którego dochodziły jakieś stłumione odgłosy. Rafael siedział na kanapie i oglądał film. Gdy weszłam do pokoju, automatycznie odwrócił głowę w moją stronę. Patrzył dłużej, niż to wypadało. Ewidentnie podobało mu się to, co widział, a przecież sukienka, którą miała na sobie tego dnia, odkrywała więcej. Lekko odchrząknęłam.
-Wybacz. Już pokazuję, gdzie będziesz spała. – Wow. Wściekle się zarumienił. Pierwszy raz widziałam, aby chłopak był nieśmiały. Zaprowadził mnie do swojego pokoju.
- Daj znać, jak czegoś będziesz potrzebowała – powiedział lekko zmieszany.
- W porządku. – Wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

Rozejrzałam się po pokoju średniej wielkości. Szafki w kolorze beżu, oklejone były plakatami z drużynami piłkarskimi. Najwidoczniej lubił ten sport. Na jednej z półek porozstawiane były zdjęcia. Jego i jakiejś dziewczyny, która ani trochę nie przypominała nawet w połowie Włoszki. Jasną cerę i zielone oczy, okalała burza drobnych i gęstych, czarnych loczków sięgających za jej ramię. Musiała to być jego dziewczyna. Na ścianie miał zawieszone bluzki piłkarskie z autografami, zapewne sławnych piłkarzy, których nie znałam z prozaicznego powodu - sport mnie nie interesował. Podeszłam do okna i oparłam się o parapet, spoglądając na rozgwieżdżone niebo. Każda noc była dla mnie zjawiskiem. Dzisiejsze zakończenie niezbyt miłego dnia okazało się mile zaskakujące. I pomyśleć, że jeszcze dwie godziny temu nie lubiłam Rafaela, a teraz znajduję się w jego pokoju. Mimo tego, że byłam dla niego naprawdę wredna, postanowił mnie przenocować u siebie. Gdyby spojrzeć na to z boku, to z pewności jako bierny obserwator, zastanowiłabym się, dlaczego chłopak pozwolił takiej rozkapryszonej i złośliwej istocie spać u siebie w domu. Przecież nie miał wobec niej żadnego obowiązku. Tym bardziej zyskuje na tym w moich oczach.

W końcu zakończyłam swoje rozmyślania nad wyjątkowością mężczyzny, u którego nocuję i położyłam się do łóżka. Od razu zasnęłam.

Błądziłam po mieście. Znowu po Arros. Czegoś szukałam. Przystanęłam na skrzyżowaniu uliczek. Podświadomie wiedziałam, że było to jedyne skrzyżowanie w miasteczku. Obok mnie znajdował się sklep z wielką witryną, na której wystawione były manekiny ubrane w bieliznę. Skręciłam w lewo. Zwolniłam tempo do chodu. Nagle drzwi jednego z domów otworzyły się i tęga kobieta, o długich, jasnych włosach, zaprosiła mnie do środka. Zanim weszłam, zerknęłam nad futrynę. Widniały tam dwa, skrzyżowane miecze. Kobieta chwyciła moją rękę i zaprowadziła na dół, do piwnicy. Dziwne. Nie czułam nawet lęku, a powinnam. Nie odezwała się ani słowem. Stanęła przed regałem z konfiturami i odsunęła go. Mebel był na malutkich kółkach. Szłyśmy bardzo długim korytarzem. W oddali zauważyłam słabe światło. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymała mnie ręką i powiedziała:

„Dalej musisz iść sama. Zapamiętaj tę wskazówkę tylko dla siebie. Nikt inny nie może wiedzieć, że tu byłaś.”

Nie czekając na moją odpowiedź, odeszła. Zbliżyłam się do drewnianych drzwi. To przez szpary w deskach uciekało światło, które zauważyłam w oddali. Chwyciłam za klamkę i weszłam. Cała zesztywniałam. Znalazłam się w grocie, do której wcześniej wpadłam. Te same pochodnie przytwierdzone do ścian. Ten sam ołtarz na środku pomieszczenia. Te same ostrza znajdujące się na nim.

Otworzyłam oczy. Było jasno, a budzik obok wskazywał siódmą. Zamrugałam kilka razy, aby mieć pewność, że już nie śnię.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Czw 20:15, 18 Lis 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
kajakraft
Nowonarodzony



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:44, 16 Lis 2010 Powrót do góry

No prosze :) zdażyłam się zarejestrować i jak na zawołanie nowy rozdział. No więc: bardzo interesuje mnie historia tych dziwnych snów Kate, jestem ciekawa co z tego wyniknie dla niej i jakie jest ich przesłanie. Troche się zawiodłam, że Rafael nie pożyczył dziewczynie swojej koszuli ;( Byłoby wtedy bosko i chłopak patrzałby się zdecydowanie dłużej Twisted Evil Weny życzę :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Beatha
Zły wampir



Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 20:14, 16 Lis 2010 Powrót do góry

No to może teraz ja:)
zaczęlam czytac ten ff jak tylko wstawiłas pierwszy rozdział, potem o nim zapomniałam i dziś do niego wrócilam. Bardzo mi sie podoba i napewno chce przeczytac go w całości...jakoś mam pecha, bo zawsze jak zaczynam coś komentować to opowiadanie zostaje zawieszone....oby tym razem było inaczej....

Zastanawiam się jak to się wszystko potoczy, co ze snami Kate, jak i kiedy rowiąże zagadkę mieczy, jaka rolę ma do odegrania Rafael..:) bardzo mi sie podoba ich znajomośc czuję, ze będzie gorąco....ten Claude bardzo mi sie nie podoba, mętny typ....czekam na więcej i weny życze:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 7:05, 17 Lis 2010 Powrót do góry

Przede wszystkim dziękuję za komentarze.

Beatha: jak narazie nie musisz się obawiać o zawieszenie opowiadania, bo jestem z rozdziałami do porzodu i jak tylko są chętne osoby do czytania i komentowania, tak będą wstawiane rozdziały :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
` Coco chanel .
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33

PostWysłany: Śro 15:05, 17 Lis 2010 Powrót do góry

No to może teraz ja skomentuję. Wink Jestem rozdział do przodu, ale postaram się nie spojlerować. Fajnie rozwinęłaś postacie - lubię Kate coraz bardziej. Szkoda, że tak szybko pogodziła się z Rafaelem, bo bardzo lubię, gdy są takie fajne utarczki słowne. No, ale cóż, ty kierujesz opowiadaniem. Wink Fajnie też by było, gdyby pojawił się ktoś inny, jakiś konkurent Rafa, tak żeby było jeszcze ciekawiej. ;p Poza tym te sny... są cholernie tajemnicze i nie wiem jeszcze, co o nich myśleć. Snuję swoje własne teorie, ale zapewne zdradzisz nam o co chodzi. Wink

Życzę weny i chęci pisania, pozdrawiam,
` C .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 19:11, 17 Lis 2010 Powrót do góry

` Coco chanel .: Jeśli mam być szczera to jakieś pierwsze 6-7 rozdziałów traktowałam jak jedne wielki preludium do właściwej akcji. Nie chcę też, aby było tak, że leciałam po łebku, ale takie było wcześniejsze założenie, że akcja na początku rozwija się w dość solidnym tempie a później zwalnia. W sumie jak teraz pomyślę, to mogłam skorzystać z formy gdzie są retrospekcje i wpleść je w teraźniejsze wydarzenia jako wspomnienia Kate, ale nie jestem wprawiona w pisaniu, więc mogłabym temu niepodołać. Konkurent dla Rafaela może się pojawi. Nadal to rozpatruję, jednak aktualnie skupiam się na Kate, bo to od jej osobowości zależą pewne sytuacje (mówię już jak najbardziej ogólnie, bo jestem przy 11 rozdziale a teraz to może się wszystko wydarzyć, chociaż już taki szkielet opowiadania mam ułożony).

I taki mały surpris (z j.ros. niespodzianka) ode mnie to fakt, że rozdziały będą z pewnością dłuższe.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Beatha
Zły wampir



Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 19:25, 17 Lis 2010 Powrót do góry

No wiesz Zoya, 11 rozdziałow a ja czekam z niecierpliwościa:) nieładnie tak trzymać w napięciu, nieładnie....mnie sny Kate też bardzo intrygują, ale podjrzewam co podejrzewam i zobacze czy dobrze podejrzewam:) a to namieszałam....i chyba tez chciałabym by sie pojawił konkurent dla Rafaela:) bo coś mi sie wydaje że na Clauda liczyc nie moge i nawet nie chcę....oblesny typ...mam nadzieję ze za bardzo nie nabrudzi...
i coś mi sie wydaje, ze wiem do kogo będzie należał miecz drugi bo są dwa prawda?....jeden jak już wiemy nalezy do Kate...a ten drugi....
no Zoyka nie trzymaj mnie w niepewności, opowiadanie jest świetne i w moim klimacie bardzo.....


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:04, 17 Lis 2010 Powrót do góry

oj dobra cicho...bo się jeszcze wyda... :P


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Beatha
Zły wampir



Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 335
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 21:54, 17 Lis 2010 Powrót do góry

zoya napisał:
oj dobra cicho...bo się jeszcze wyda... :P


jak nie wstawisz szybko kolejnego rozdziału to będe snuła swoje przypuszczenia nadal....publicznie Razz Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 23:14, 17 Lis 2010 Powrót do góry

Oj nie mogę tak szybko wstawiać rozdziałów bo beta mi się nie wyrobi :) a co do twoich przypuszczeń to jestem pewna, że cię zaskoczę i to chyba niemile ;P


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zoya dnia Czw 20:16, 18 Lis 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
kajakraft
Nowonarodzony



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:56, 21 Lis 2010 Powrót do góry

zoya napisał:
[b]` bo jestem przy 11 rozdziale


Toć to jawne znęcanie się nad ludźmi...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zoya
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 7:23, 24 Lis 2010 Powrót do góry

Przybywam z nowym rzdziałem :)

Rozdział 5

beta: ` Coco chanel .

Słyszałam, jak Rafael krzątał się w kuchni. Ranny z niego ptaszek, pomyślałam. Wstałam i przebrałam się w sukienkę Florence.
- Dzień dobry – przywitałam się wchodząc do kuchni i siadając do stołu.
- Cześć. Dobrze spałaś?
- Jeśli chodzi o fizyczną stronę, to wszystko ok.
- A co było nie tak z psychiczną? – zapytał, podając herbatę i naleśniki z truskawkami. Sam widok sprawił, że ślina napłynęła mi do ust.
- Dzięki. Twoja kobieta będzie dosłownie rozpieszczona, mając takiego kucharza w domu. – W odpowiedzi uśmiechnął się. – Ostatnio przyśniło mi się coś dziwnego. Dzisiaj historia się powtórzyła, ale cała otoczka była zupełnie inna, sens pozostawał ten sam.
- Jaki to sen? – zapytał. Opowiedziałam mu pierwszą wersję. Choć bardzo chciałam przytoczyć treść drugiego, nie mogłam. Chyba bałam się konsekwencji tego czynu. Podświadomość mówiła mi, że to zbyt ważna informacja, aby ktokolwiek o niej wiedział.
- Jeśli chodzi o drugi… kurczę…uznasz mnie za wariatkę… - Zarumieniłam się.
- Kontynuuj śmiało. Na pewno tak nie pomyślę – rzekł z powagą w głosie.
- Chodzi o to, że zostałam ostrzeżona, by nikomu nie wyjawiać jego treści. Głupio się czuję, lecz nie mogę ci powiedzieć… - Ukryłam twarz w dłoniach. Było mi wstyd, że jestem przesądna. Nigdy nie wierzyłam w tego typu rzeczy. Ostrzeżenia w snach, duchy, istoty pozaziemskie czy zdolności paranormalne – to wszystko było dla mnie totalną abstrakcją. Już prędzej uwierzyłabym w krasnoludki albo wampiry. Co za głupoty wygaduję. Po chwili Rafael dotknął moich dłoni, by wyzwolić z nich twarz.
- Nie ukrywaj się. Wierzę ci Kate, naprawdę – zapewnił rzewnie. W spojrzeniu chłopaka wyczuwałam determinację, aby utwierdzić mnie w swoim przekonaniu. Dopiero teraz spostrzegłam magnetyczną moc jego niebieskich tęczówek.
- Rozumiem cię. Sny…one bywają naprawdę dziwne. – Zabrał ręce i spojrzał przez okno.
- Co masz na myśli? – zapytałam zawiedziona, że jego dłonie już nie dotykają mojej skóry.
- Bywają tajemnicze, ale my ich nie rozumiemy, bo nie próbujemy zrozumieć. Ludzie korzystają z senników, ale tak naprawdę nic na tym nie zyskujemy. Ot, przetłumaczą sobie jedną frazę i kłopot z głowy. Tymczasem cała reszta, która wydaje się nam nieważna – otoczenie, kolorystyka, towarzyszące uczucia - jest tak naprawdę najważniejsza. Na przykład: Na drodze spotykamy czarnego psa. Zastanawiamy się, co oznacza zwrot „czarny pies” i tylko jego szukamy w leksykonie. Nie zwracamy uwagi na otoczenie, w którym go spotkaliśmy, jakie uczucia nam towarzyszyły, jaki on był. W naszą pamięć zapada tylko ów pies. Zaś sen to forma wypoczynku duszy i ciała. Czasami przeżywamy miniony dzień, a czasami odwiedzamy świat baśni. Innym razem…jesteśmy odwiedzani. – Zwrócił wzrok w moją stronę. Tajemniczy ton jego głosu sprawił, że przeszły mnie ciarki.
- Najedzona i gotowa do drogi? – zapytał nagle.
- Jasne. - Wstał i zabrał talerze.
- Znasz drogę do plantacji? – Spojrzałam sceptycznie.
- No ba. Jedyna winiarnia w okolicy i jedna droga dojazdowa. Pożyczyłem od kolegi skuter, więc będzie nam obojgu wygodnie – powiedział, zbierając talerze ze stołu.

Po chwili siedzieliśmy już na pojeździe. Byłam trochę skrępowana, gdy kazał objąć się w pasie. Jednocześnie zażenowana i zadowolona, przeplotłam ręce na jego ciele. Czułam ruch mięśni pod jego bluzką. Do tego miał takie cieplutkie ciałko. Rozluźniłam spięte mięśnie i mocniej wtuliłam się w plecy chłopaka. Widziałam odbicie twarzy Rafaela w lusterku. Był najwidoczniej zadowolony. Najpierw pojechaliśmy po moją torebkę do restauracji. Dzisiaj była sobota, więc miał wolne. Następnie skierowaliśmy się na plantację. Wysadził mnie na wjeździe do winiarni. Było bezpieczniej, aby ojciec tego nie widział.
- Miło było cię poznać – wypaliłam bez namysłu.
- Mnie również, ale mam nadzieję, że to nie jest pożegnanie? – Uśmiechnął się figlarnie.
- Pewnie, że nie. – Odwzajemniłam gest. Wyjął coś z kieszeni i podał mi to.
- Co to jest? – Wzięłam kartkę.
- Bardzo szczegółowy plan miasteczka. Nie patrz tak na mnie. Zaznaczyłem gdzie mieszkam i restaurację. Z taka mapką na pewno się nie zgubisz – droczył się. Rozłożyłam ją i zerknęłam.
- Skądże, są tylko cztery wyloty. Przez przypadek odwrócę kartkę i już nie wrócę do domu. – Westchnął. Wyjął z kieszeni długopis i napisał przy właściwym wylocie: „Plantacja”.
- Teraz już się nie zgubisz.
- Teraz nie. Muszę iść, pewnie martwią się o mnie. Jeszcze raz, dzięki Rafael za pomoc i nocleg.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Kate. – Nie jestem pewna, które z nas miało większą przyjemność. Pożegnaliśmy się i skierowałam kroki w stronę domu.

Rafael wydawał się być stonowanym chłopakiem. Często bywał zamyślony, a dzisiaj był tajemniczy. Miły, sympatyczny, przystojny, opiekuńczy – taki właśnie był. Taka była jego osobowość, a przecież nie poznałam go jeszcze dostatecznie dobrze. Chyba się zauroczyłam.

Wchodząc do holu zerknęłam na naścienny zegar. Ósma. W oddali zauważyłam Florence.
- Nareszcie wyszłaś z tego pokoju. Mama martwiła się, że po powrocie ze wsi nie chciałaś zjeść kolacji z nami. Coś się stało, że zabunkrowałaś się w swoich czterech ścianach? – Co takiego? Skąd im przyszło do głowy, że cały czas byłam w domu?
- Kto powiedział, że zamknęłam się w pokoju? – zapytałam zdumiona.
- Claude. Mówił, że byłaś zmęczona. – To wszystko wyjaśnia.
- Nie było mnie na noc w domu. Zabłądziłam wracając po tę torebkę.
- Żartujesz? Nocowałaś na ulicy?! – Prawie wykrzyknęła.
- Ciszej. Chodź do pokoju to ci wszystko wyjaśnię. – Poszłyśmy do mnie i zaczęłam opowiadać. Jej mięśnie mimiczne pracowały bez przerwy. A to było zmartwiona, zadowolona, radosna aż na końcu wściekła.
- Ten dupek powinien zapłacić pięknym za nadobne. Oczywiście nie powiem nic rodzicom. Na brzydalu musimy się zemścić. Jeśli chodzi o sukienkę, to w takiej sytuacji wybaczam ci. Ale to pierwszy i ostatni raz. – Przytuliłam siostrzyczkę w podzięce.
- Claude’a zostaw mnie. Rozmówię się z nim osobiście. Jutro przyjeżdża Juliette'a na jakieś dwa tygodnie – poinformowałam ją.
- Super. Mówiła, co tam u niej?
- Niewiele. Stwierdziła, że za dużo gadania.
- Co tak miętosisz w dłoniach? – zapytała.
- Rafael dał mi plan miasteczka. – Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Pożycz mi go, skseruję sobie, żeby następnym razem uciec tej ofierze losu. Czy ty wiesz, co on chciał mi zrobić w drodze powrotnej do domu?! Złapać za rękę, ledwie mu uciekłam. Ten cham przekracza już wszystkie granice. Robi się coraz śmielszy. Dojdzie do tego, że będzie próbował nas zgwałcić.
- Wymyślę coś, żeby trzymał się z dala od nas.
- Najlepiej wymyśl jak go stąd przegonić. Jest taki łakomy na kasę, a ojciec tego nawet nie zauważa.
- Ojciec jest zapracowany, więc mu się nie dziw.
- Ulala… Co moje piękne oczy tutaj widzą, Kate – mówiła, spoglądając na kartkę z mapką. Pospiesznie wyrwałam jej papier z rąk, aby przekonać się samej, co tam takiego znalazła. Kuźwa… Rafael zapisał mi swój numer na ulicy, przy której mieszka. Nadal tępym wzrokiem wpatrywałam się w magiczne cyfry, kiedy Florence szturchnęła mnie w ramię.
- Ziemia do Kate. – Pokiwała mi rękami przed twarzą.
- Taa, jasne.
- To wyraźny sygnał, abyś teraz do niego zadzwoniła kochana. – Uśmiechnęła się do mnie.
- Zrobię to później i, oczywiście, bez twojej obecności. – Obdarzyłam ją pobłażliwym wzrokiem(dialog). – Teraz to ja porozmawiam z Claudem.
- Widziałam go w bibliotece.
- Świetnie. A teraz wybacz, siostro. Udam się na rozmowę z przyjacielem naszego brata, aby móc wyperswadować mu niektóre rzeczy z głowy i jednocześnie postraszyć – wypowiedziałam kwestię godną lady.
- Ależ oczywiście, najdroższa Kate. Życzę powodzenia – kontynuowała gierkę, jednocześnie puszczając mi oczko.

Chwilę później dotarłam do biblioteki, gdzie zastałam chłopaka. Beztrosko siedział w jednym z foteli i przeglądał papiery. Czas zacząć małą komedię, a raczej dramat. Weszłam do pomieszczenia i zamknęłam drzwi tak, aby mnie usłyszał, czyli trzasnęłam nimi. Podskoczył na fotelu, aż wszystkie papiery wypadły mu z rąk. Przechyliłam głowę na bok z przylepionym do twarzy, słodkim uśmieszkiem. Dla lepszego efektu zamrugałam kilka razy powiekami.
- Witaj, Claude – przywitałam się. Jego jabłko Adama nieznacznie podskoczyło. Nic nie odpowiedział, więc zbliżyłam się do fotela naprzeciwko niego i, z gracją angielskiej damy, usiadłam. Spojrzałam na papiery leżące na podłodze. Postanowiłam je zebrać. Ostentacyjnie zaczęłam przewracać kartki.
- Sprawy firmy? – zapytałam. Nadal milczał, co nie ułatwiało mi sprawy.
- Czy zdajesz sobie sprawę, gdzie spędziłam noc? – Oderwałam wzrok od dokumentów i z uniesioną brwią, spojrzałam na niego.
- W swoim pokoju? – zapytał głupkowato.
- Nie, skarbie. Gdyby nie pomoc jednego z uprzejmych mieszkańców miasteczka, z pewności nocowałbym na ulicy, a wiesz, dlaczego? – kontynuowałam szopkę. Milczał.
- Bo się zgubiłam. Zdarza się, co nie? Dziwiło mnie tylko, że po paru godzinach nikt mnie nie szukał. Ba, wszyscy myśleli, że wyleguję się w swoim łóżeczku. Wyjaśnisz mi to? – Cisza.
- Claude. – Teatralnie położyłam rękę na jego kolanie i spojrzałam mu z troską w oczy. – Jeśli masz jakieś problemy z głową, tylko powiedz. Ojciec załatwi ci najlepszych psychiatrów, ściągnie ich nawet z USA – mówiłam słodkim i pouczającym, jak do dziecka, które coś przeskrobało. – To nie wstyd mieć omamy. TO – wskazałam na czoło – trzeba leczyć. – Uśmiechnęłam się pocieszająco.
- Jesteś stuknięta – odpowiedział i strzepnął moją rękę ze swojej nogi.
- Czyżby? – Czułam, jak moje oczy zwężają się w ciasne szparki. Wstałam i lekko pochyliłam się w jego stronę.
- CZY TY ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ, ŻE MOGŁO MI SIĘ COŚ STAĆ PRZEZ TWOJĄ CHĘĆ ODEGRANIA SIĘ NA MNIE?! – wydarłam się ile miałam siły w płucach. Teraz to dopiero wbiło go w fotel. Adrenalina momentalnie podskoczyła mi do maksimum możliwości. Miałam ochotę rozwalić cokolwiek, byleby znalazło się to na jego głowie. Zaalarmowana odgłosem otwieranych drzwi, odwróciłam głowę. Florence podsłuchiwała.
- Ciszej, bo pobudzisz zmarłych – szepnęła konspiracyjnie. Skierowałam z powrotem wzrok na faceta. Nachyliłam się nad nim i oparłam ręce o poręcze fotela. Dzieliły nas centymetry.
- Przyrzekam ci, że ojciec dowie się o całej sytuacji – syknęłam mu w twarz. Koniec z udawaniem dobrze wychowanej panny. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wyszłam drzwiami przytrzymywanymi przez Flor.
- Świetna robota, siostro. Marnujesz, dosłownie, talent – powiedziała zadowolona.
- Dobra, mała, spadówa, bo oberwiesz z dyńki – zaimprowizowałam wożącego się, nastroszonego dresiarza. Chyba zwątpiła, bo minę miała porażającą. Roześmiałam się na całe gardło. Mocno pacnęła mnie w ramię.
- Wredota. – zaśmiała się.
- Ej! To bolało! – Oddałam jej.
- Bez masowania cztery oddania!* - wykrzyknęła, kiedy zaczęłam uciekać. Zerwała się do pościgu, ale zanim mnie dogoniła, w połowie drogi przez korytarz, ktoś otworzył jedne z drzwi i dziewczyna odleciała do tyłu. Był to ojciec. Schowałam się za rogiem. Flor miała czasami zabawne tłumaczenia, więc sobie posłucham, co tym razem wymyśli.
- Co to miało być, Florence? – spytał ojciec, spoglądając na siedzącą na dywanie dziewczynę.
- Yyy… Akrobatyka? Trochę mi nie wyszło, ale obiecuję, że popracuję nad lepszym układem, tato. – Uśmiechnęła się niewinnie. Praktycznie widziałam, jak ojcu wylatuje para z uszu. Od zawsze miał alergię na teksty Flor. Ta z kolei lubiła go złościć, co najczęściej kończyło się długim szlabanem.
- Zajmij się lepiej czymś bardziej owocnym – powiedział lekko zdenerwowany.
- Na przykład składaniem długopisów? Czytałam w gazecie, że szukają ludzi do pracy. Kolega mojej koleżanki koleżanki kuzyna kolegi kolegi**, który miał kolegę z Tajwanu powiedział, że to zawód przyszłości. - Jak mogła powiedzieć to na jednym wdechu i z taką szybkością?
- Dosyć tego, młoda damo. Do pokoju i masz z niego nie wychodzić do końca dnia – dobiegł mnie głos ojca.
- Czy my żyjemy w średniowieczu, że mnie tak traktujesz? Niedługo wytniesz mi klapkę, jak dla kotów, na dole drzwi, żebym mogła dostawać jedzenie, zakratujesz okna i założysz żelazny pas cnoty! – Stopniowo głos Florence podnosił się. – Ale ja się na to nie zgodzę! – Temperament tej dziewczyny sprowadza na nią same kłopoty, pomyślałam. Czysta Polka. A to mnie się czepiała o korzenie. Ojciec zrobił się czerwony, jak burak, ze złości.
- Masz szlaban na komputer, telefon i telewizor do odwołania, a teraz nie dyskutuj ze mną, jeśli nie chcesz być uziemiona na resztę roku i idź do swojego pokoju – wyrecytował. Florence podniosła się z podłogi.

Przechodząc obok mnie, spojrzała ponuro z wyrzutem. Pokiwałam w dezaprobacie głową i poszłam do swojego pokoju. Dzisiaj lepiej będzie jak przemyśli w samotności swoje zachowanie w stosunku do ojca. W zasadzie miałam okazję porozmawiać z ojcem na temat Claude’a, ale w jego stanie było to wysoce niestosowne. Mogłam jeszcze dostać szlaban ja.

* zwyczaj podpatrzony u braci, opierający się na zasadach „fair play” ( nie przez przypadek w cudzysłowie zostawiłam ten zwrot) w tę grę. Wydaje mi się, że powinniście go znać. Przed sprzedaniem „muki” w ramię, powinno po masować się miejsce, aby nie dostać zwielokrotnienia owego gestu :P.
** celowe powtórzenia.

Mam nadzieję, że podobało się wam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin