|
Poll :: Czy mam umieszczać kolejne rozdziały MISJI na forum? |
TAK |
|
100% |
[ 12 ] |
NIE |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 12 |
|
Autor |
Wiadomość |
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 23:46, 15 Sty 2011 |
|
Czytam to opowiadanie odkąd się pojawiło i wreszcie zdecydowałam sie coś naskrobać.
Rozwijacie się z każdym rozdziałem, bo wiem ze autorki są dwie. Na początku brakowało mi nieco opisów. Tzn miałam wrażenie, ze czasy "młodości", ludzkiego życia Bells i jej braci były takie okrojone. Opis ich życia był ok, natomiast w Volterze polegało to bardziej na weszli, powiedzieli, wyszli.
Kolejne rozdzialy miały już ten fajny, płynny tok. Dużo opisow, spójne dialogi. Jest dobrze i coraz lepiej.
Bohaterowie... Jak fajnie, że Belka nie potyka się o własne nogi. Lubię ff gdzie jest taka zwyczajnie fajna ( mimo, ze tu jest wampirem). Jej bracia są bardzo opiekuńczy w stosunku do niej, ale widac tu łączącą ich bardzo silną więź i to jest cudowne. Rozwijają się z każdym rozdziałem w bardzo fajnym kierunku. Tylko wciąż mam wrażenie, ze wiem o nich za mało.
Dawno nie czytałam FF z tak zwanym 100% wampiryzmem i stęskniłam się za takim dobrze napisanym tekstem. Mam nadzieję, że będziecie regularnie wstawiac kolejne części, bo opowiadanie ma potencjał i bardzo mi się podoba. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 10:39, 16 Sty 2011 |
|
Aurora Rosa napisał: |
Czytam to opowiadanie odkąd się pojawiło i wreszcie zdecydowałam sie coś naskrobać.
Rozwijacie się z każdym rozdziałem, bo wiem ze autorki są dwie. Na . |
MAŁE SPROSTOWANIE!
JA JESTEM JEDYNĄ AUTORKĄ. PODAŁAM JEDYNIE SWOJE DWA PSEUDONIMY. CHOMIKOWE - BO NA NIM NAJPIERW ZACZĘŁAM WSTAWIAĆ ROZDZIAŁY. I FORUMOWE - BO NA KILKU FORACH MAM TEN SAM PSEUDONIM I WYSTAWIAM TEŻ TAM INNE FF.
CO DO BET... TO BETY MIAŁAM DWIE. PIERWSZE DWA ROZDZIAŁY LIRCZUR, A CIĄG DALSZY NEFER13.
No to by było na tyle. Pozdrawiam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxxvampirexxx
Wilkołak
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)
|
Wysłany:
Nie 16:15, 16 Sty 2011 |
|
Cofam to, co napisałam w poprzednim komentarzu. Teraz zapędziłaś z akcją, jak nie wiem. Można było się pogubić w tym rozdziale. Za dużo... wszystkiego.
Może od początku. Zauważyłam, że Bella chociaż zbytnio nie różniąca się od kanonicznej, to ma trochę pazurku. I zbytnio nie rozumiem tego strachu braci przed tym, jak się zdenerwuje. Ni jak straszna. Przyznam, że przeczytałam pierwszy rozdział, bo napisałaś, że nie będzie kanoniczna. Teraz czytam, bo mam nadzieję, że jeszcze pokaże coś innego. A tak, to...
Gabriel z swoją porywistą naturą okazał się artystą. Maluje. Takie dwie sprzeczności. Wrażliwość i pewność siebie. Willa ignoruje, nie podchodzi mi. Zwłaszcza po przeczytaniu o 'miłości' do Tanyi. Nie wszystkim można dogodzić. I nie każdemu będzie się całość podobała.
Jasper wydaje się inny. Tak jakoś nie pasujący. Za mało, by coś więcej napisać albo bardziej określić, o co mi chodzi.
Zdenerwowała mnie 'nagłe zainteresowanie' Bellą. Edzio niech chociaż raz wrzuci na luz. Istnieje zadurzenie przez zapach i głos?
Przepraszam, marudzę. Rozdział podobał mi się, chociaż parę rzeczy mnie gryzło. I wielkie dzięki za tak długi rozdział. Aż nie chciało się od niego odchodzić.
Życzę weny i (znowu) szybkiego dodania następnego rozdziału.
Pozdrawiam.
xxx. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 16:47, 16 Sty 2011 |
|
Rozdział 4.
Potrójna tożsamość i wyjaśnienia.
PWB
Stałam na balkonie patrząc w przestrzeń. Nie wiem co chciałam dojrzeć przeszukując wzrokiem ścianę lasu i płynący nie opodal strumień. Po prostu stałam i patrzyłam w dal słuchając szumu wody. Zastanawiałam się nad tym jak potoczy się dzisiejszy dzień. Czy naprawdę dobrze robimy ujawniając naszą tajemnicę. Nie wiem, co na to moi bracia, ale ja miałam nadzieję. Nadzieję na to, że dobrze robię, że w końcu poznamy kogoś, przed kim będziemy mogli być sobą, naprawdę sobą.
Wiedziałam że William od dawna nosił się z zamiarem wyznania prawdy Tanyi. Ale nie dziwie mu się, to było jasne, że mają się ku sobie, więc dlaczego nie… Teraz miał przynajmniej pretekst, by to zrobić.
- Bella, chodź samolot już czeka. – Will zajrzał do mojego pokoju lekko uchylając drzwi.
- A Gabriel?
- Czeka na nas w aucie.
Odwróciłam wzrok od uspokajającego mnie widoku i wyszłam z domu zaraz za Williamem.
- No nareszcie! Bella, ja na prawdę zrozumiałbym, gdybyś się pakowała w dwanaście walizek, bo lecimy na cały rok na Grenlandię, no w końcu jesteś kobietą, ale przecież to tylko weekend u Carmen, więc co ci zajęło tyle czasu? Bo jak widzę Will nie robi za tragarza, a twoja torba jest już w samochodzie.
Założyłam ręce na piersi ignorując docinki Gabriela i spojrzałam na Williama.
- Wiesz Will, bardzo się cieszę, że jednak kupiłeś ten samolot. Nie będę się już musiała powstrzymywać ani martwic o innych pasażerów, jeżeli Gabriel znów znajdzie natchnienie, by wyciągać swoje arcyciekawe wnioski, kiedy będziemy w powietrzu… jedźmy już. Chce zobaczyć to cacko.! – Zakończyłam swoją tyradę, dość entuzjastycznie, jednocześnie zasiadając na miejsce kierowcy.
Will gapił się na mnie z przerażeniem w oczach, po czym w jednej chwili znalazł się przed osłupiałym bratem. Położył mu dłonie na ramiona i mierzył go wzrokiem poczym przemówił błagalnym tonem:
- Gabriel, ja błagam cię!!!! Nie odzywaj się….!!!! Proszę, daj mi się nacieszyć tym samolotem, mam go dopiero drugą dobę słyszysz!! Tylko raz nim leciałem!!! Ja proszę cię, bądź dobrym bratem, nie doprowadzaj Belli do szału. Zastanów się, jeżeli nie dla nas to dla siebie. To już nie będzie początkowy trening. W powietrzu trudniej będzie złapać twoją rękę. Zlituj się!! Nie wkurzaj jej. Nie odzywaj się, nie docinaj jej. No bądź że człowiekiem!!!
Po tym ostatnim zdaniu Will, ocknął się ze swojego amoku, skończył swój monolog i patrzył na mojego bliźniaka, który także przestał stać jak słup soli i na to ostatnie zdanie zareagował histerycznym śmiechem. Oczywiście ja już się skręcałam za kierownicą, i próbowałam się powstrzymać, ale także śmiałam się do rozpuchu. Will nie został nam dłużny, także zaczął się śmiać. Po chwili jednak, zmroził naszego brata wzrokiem i powiedział tylko :
- Gabriel, ja mówię poważnie, nie odzywaj się. Ja chce dolecieć na Alaskę i wrócić tu tym samym środkiem transportu.
- Ok. Ok. Zrozumiałem! – powiedział poirytowany wyrzucając ręce w górę, dając upust narastającej frustracji. – Nie musisz mówić do mnie jak do dziecka! I przestańcie mi do cholery wypominać tą rękę!!! Jedźmy już – powiedział trzaskając drzwiami.
W ciszy dojechaliśmy na lotnisko. Po zaparkowaniu auta, weszliśmy do hangaru gdzie stała Cessna 402b
- No, no… Nie powiem, dobry wybór. Klepnęłam Willa w plecy podchodząc do samolotu.
- No wiem! Odpowiedział dumnie. Moja dziecinka…
- Rozumiem, że w takim razie ty pilotujesz…
- Bella…
- Spokojnie. To twoje cacko, wiesz że wole szybowce… Chociaż, twoim maleństwem też nie pogardzę.
- No dobra, może po pilotujesz z powrotem. – Odrzekł z uśmiechem na twarzy.
- Ok., Moi drodzy, jeżeli już zakończyliście te pertraktacje to możemy w końcu już lecieć? – Nasz Artysta – Iluzjonista podszedł do nas kładąc nam dłonie na ramionach.
- A co ty taki w gorącej wodzie kąpany? – uniosłam pytająco brew.
- Chce mieć już tę farsę za sobą – rzucił, nonszalancko wchodząc na pokład.
Lot minął szybko, w przyjemnej ciszy. Co jakiś czas tylko wymienialiśmy jakieś spostrzeżenia, na temat pracy maszyny, Gabriel natomiast odpłynął do innego świata ze swoim szkicownikiem. Przed lądowaniem jednak, wypadł ze swojego transu i spojrzał na nas.
- Czy my naprawdę dobrze robimy?
- Co masz na myśli? – odwróciłam się do niego
- To że ujawniamy, naszą tożsamość. Znamy tylko trójkę z nich. O Carlisle’u tylko słyszeliśmy, żebyśmy chociaż znali ich osobiście… Will przynajmniej zna Tanyę, rozumiem jego motywy, by powiedzieć jej prawdę. Ale Culllenowie… Nie jestem przekonany.
- Hm…, może i masz rację – wymamrotał Will.
- Dajcie, spokój. Mam przeczucie, że będzie dobrze. Musi być dobrze! Ja mam już dość… Chce przestać się ukrywać, ile jeszcze będzie tych historyjek? Ile tożsamości? Dla ludzi jesteśmy kimś innym, w naszym świecie, także nie jesteśmy sobą… Ja chce zrzucić już tą maskę…. Dotąd tylko Carmen i Eleazar znali całą prawdę…
- A Volturi? – wtrącił Will.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi! Odparowałam. Oni wiedzą o tym, że mamy dar, ale nie znają prawdy, nie znają naszych możliwości! Nie wszystko!
- A Benjamin i Tia? – Nie dawał za wygraną...
- Tak, ale wiesz dlaczego. Przysługa za przysługę… To nie było bezinteresowne, nie liczy się, my ich nie wydaliśmy, a oni nas. Bardzo ich lubię, ale nie o to mi chodzi.
- TAK!!! A Lafayette też wiedział!!! Z dobroci twojego serca, wyznałaś mu sama z siebie, i jak się to skończyło!!!??? – Teraz to Gabriel nie wytrzymał. - Chyba nie muszę ci tego przypominać!!! – krzyczał na mnie. Will spojrzał na nas i przez jego twarz przeleciało w tym momencie tak wiele emocji, litość, smutek i żal - stosunku do mnie, irytacje, złość, zrezygnowanie – w stosunku do mojego bliźniaka. Nawet nie zwróciłam uwagi że już wylądowaliśmy.
- Gabriel. Dość. – Powiedział ostrzegawczo.
Nie obchodziło mnie to jednak, patrzyłam pusto, mojemu bratu w oczy, skamieniałam zewnętrznie, chociaż w środku chciałam się wydrzeć na cały głos, rzucać, najcięższymi głazami, dać upust emocją, wyżyć się, w końcu pozwolić popłynąć łzą i po prostu ze zmęczenia odpłynąć, usnąć i nie myśleć.
Zamiast tego, czym prędzej wyskoczyłam z samolotu i pędziłam ile sił przed siebie, kontem oka dostrzegłam wysiadających braci. Gabriel, stanął oszołomiony, chciał coś zrobić, ale William go powstrzymał, położył mu dłoń na ramieniu.
- No, teraz to przesadziłeś. Odpuść, zostaw ją. Teraz już nic nie zrobisz…
- Bella!!! – Krzyknął.
- Zostaw…
Ten mu coś odpowiedział, ale nie obchodziło mnie to. Nie patrzyłam już w ich kierunku, Biegłam na klif, na moje miejsce, gdzie on nie ma prawa wstępu. Nie teraz, nie po tym co wywlókł na światło dzienne. I doskonale o tym wiedział i nie zbliży się, jeśli mu życie miłe.
Byłam już na miejscu. Usiadam pod jedynym drzewem, które rosło półtora metra, od urwiska. Hmm jeszcze trochę, a wyląduje w morzu. Szkoda…
Dlaczego on mi to robi… myślałam. Jest moim bratem, powinien stać za mną, a nie rozgrzebywać rany. Jest moim bliźniakiem, to on powinien rozumieć mnie najlepiej, to on powinien stać za mną murem! Więc dlaczego do cholery jest ciągle przeciwko mnie?!
Myślałam o tym wszystkim, patrząc na fale rozbijające się o skały. Miałam ogromny mentlik w głowie. Nagle wizja spadającej mnie bezwładnie do wody wydawała się taka kusząca…
Jednak w moim wypadku, efektem było by tylko przemoczone ubranie i chodząc w nim wzbudzałabym tylko większe zainteresowanie.
Taak… W moim wypadku, nic nie będzie skuteczne, na co mi taka nieśmiertelność, skoro mam związane ręce…
Nie zrobię nic, bo na mnie to i tak nie zadziała…
Nie mogę, płakać, nie mogę się zmęczyć, usnąć, dąć upust emocją… Mogę tylko stać się żywym posągiem.
Podciągnęłam kolana pod brodę, obielam rękoma i zaczęłam nucić pod nosem:
“ (...) Je suis un songe, un ectoplasme
Juste un mensonge, un pléonasme
Je reste de glace face à vos spasmes
Je ne trouve pas ma place dans vos fantasmes
Sous mon masque de fer
Des larmes qui lacèrent
Mes anciennes blessures…”*
Powoli zapadał zmrok. Will przyszedł do mnie, usiadł obok i nie mówił nic. Po prostu był. Oparłam głowie o jego ramię.
- Wiesz, Gabriel chciał tu przyjść. – Zaczął.
Zamknęłam oczy słysząc jego imię. William mówił dalej.
- Chciał cię przeprosić. Wie, że nie powinien, tego wspominać… Przysłał mnie bym pomachał przed tobą białą flagą, w jego imieniu. Miałem ci to przekazać, zanim tu się zjawi, byś nie rzuciła się na niego, zanim zdąży cokolwiek powiedzieć…
- On nie powinien w ogóle się odzywać, bo zawsze jak to robi, musi mi wybić nóż w plecy. Will, powiedz mi dlaczego?? Ja nie rozumiem!! Przecież On powinien mnie znać lepiej, niż każdy inny… Czy właśnie dlatego, że zna mnie najlepiej, to najmocniej mnie rani??
- Bell, siostrzyczko to nie tak… - Podniósł moją brodę by spojrzeć mi w oczy i kontynuował. – Ja nie pochwalam tego co zrobił, uwierz mi ja nie staje w jego obronie, ale jesteście moim rodzeństwem. Kocham was i znam najlepiej. Nie wiem jaki miał w tym cel, ale on nie robi tego specjalnie. Gabriel nie chciał cię zranić, a już na pewno nie, świadomie. Daj mu szanse, niech się wytłumaczy. Zaraz po tym jak wybiegłaś, zrozumiał… Chciał cię dogonić, przeprosić, wytłumaczyć…
Cudem go powstrzymałem.
Stoi tam, chce podejść. Wysłuchasz go?
Kiwnęłam głową na zgodę.
- Mam odejść? - Spytał.
- Nie William, ja nie mam przed tobą tajemnic.
Po chwili, Gabriel znalazł się przy nas.
- Bella, ja… - zaczął, ale przerwałam mu nadal patrząc przed siebie.
- Powiedz mi tylko dlaczego? Chce w końcu zrozumieć. Jesteśmy rodzeństwem, dlaczego mnie nie wspierasz, dlaczego tylko wytykasz błędy… Nie kopie się lezącego…
- Bella, wybacz. Ja nie chciałem… Poniosło mnie. Nigdy nie wspomniałbym o nim świadomie. Naprawdę nie chciałem. Spójrz na mnie siostrzyczko. Ja wiem, że jestem wybuchowy, już ci o tym mówiłem wtedy w samochodzie… Proszę wybacz. Ja się po prostu martwię o ciebie. Ja nie chce cię ranić celowo. Uwierz mi. Powiedz, że mi wierzysz…
- Nie chcesz mnie ranić? – Spytałam. – Od kiedy wyjechaliśmy z Europy, co druga nasza rozmowa, kończy się kłótnią, ja już tak nie mogę… Miarka się przebrała, gotuje się we mnie, a nawet nie mogę się tego pozbyć, a ty mi ciągle tego dokładasz. Nie chcesz mnie ranić, więc milcz.
-Bello…
- Milcz, bo kolejnej kłótni, już nie wytrzymam. Wrócę do Genewy i radźcie sobie sami, nie obchodzi mnie, co na to inni. Będę żyć, tak jak mi się będzie podobać. Sama!
Podniosłam się z ziemi i obeszłam moich braci, rzucając tylko przez ramię…
- Chodźmy, trzeba się przebrać. Na pewno czekają już na nas.
Szybko znaleźliśmy się na terenie posiadłości naszych przyjaciół. Zanim wyszliśmy na spotkanie z nimi, weszliśmy do domku dla gości, który zazwyczaj zajmowaliśmy, by móc się przebrać i odświeżyć.
Zdecydowałam się na prostą, ciemnofioletową suknię, na ramiączka. Nie zakładałam biżuterii, nie licząc bransoletki, bo z nią się nie rozstaje, tak jaki Will i Gabriel z sygnetami. Włosy, zostawiłam rozpuszczone. W końcu to nie jest jakieś święto… Nie ma co się stroić.
Gabriel założył ciemny garnitur i ciemno fioletową koszulę, podobną w odcieniu do mojej sukni, William natomiast miał szalik w takim odcieniu, także był ubrany w ciemny garnitur i ciemnoniebieską koszulę. Obaj nie założyli krawatów.
Spojrzałam na nich, i omal się nie roześmiałam.
- Gdybyśmy się nawet umówili, to na pewno nie ubrali byśmy się tak podobnie jak teraz… - stwierdziłam. Obaj lustrowali się wzrokiem, a potem tak samo patrzyli na mnie, oni oczywiście nie kryli rozbawienia.
- Tak, to fakt, przyznał William, oferując mi swoje ramię.
Weszliśmy do budynku ramię, w ramię. Gabriel po mojej prawej, Will zaś, po mojej lewej stronie.
Kiedy stanęliśmy, wszelkie rozmowy ucichły. Każdy odwrócił się w naszą stronę.
Taak… Jak ja to uwielbiam… Nie ma to jak być w centrum uwagi…
Will, od razu wyczuł, moje nastawienie i ścisnął mnie delikatnie. Przebiegłam wzrokiem po zebranych.
Carmen i Eleazar stali z promiennymi uśmiechami na twarzy, Tanya, nie mogła oderwać wzroku od Williama, on z resztą, wyhaczył wzrokiem tylko ją i tak już został. No tak, już byli zamknięci w swoim małym świecie…
Kate i Garrett uśmiechali się lekko.
Dalej stała Alice z jakimś wysokim Blondynem, przy nich Rosalie i Emmett. Patrzyli na nas przyjaźnie, jednak mieli zdezorientowane miny. Przy Carmen stała nie wysoka kobieta, o pięknych karmelowych włosach, uśmiechała się delikatnie. Koło Eleazara zaś, dostojny blondyn. Od razu, dzięki pewnemu obrazowi w Volterze i opowieściach Eleazara, rozpoznałam w nim Carlisle’a. Obok niego stal wysoki chłopak, szczupły ale i dobrze zbudowany o miedziano-brązowych włosach w lekkim nieładzie… Zatrzymałam spojrzenie dłużej na jego twarzy i… O Boże!!!! Nie… To nie możliwe!
PWE
Cała trójka była do siebie bardzo podobna, ale mężczyzna stojący po jej prawej wyglądał, niemal identycznie, podobny kolor włosów, podobny układ twarzy…
Brunet po jej lewej był nieco wyższy, wyglądał na trochę starszego niż pozostała dwójka, a ona…
Ona była piękna, drobna lecz idealnie proporcjonalna sylwetka, piękne kasztanowe włosy opadające kaskadami do połowy jej pleców, subtelne rysy twarzy i ten wzrok.
Widziałem, że wodziła oczami po twarzach pozostałych zebranych. Kiedy napotkała moją twarz… Przysiągł bym, iż zatrzymała swój wzrok na mnie dłużej niż na innych, mimo, że to były tylko ułamki sekund. Kiedy patrzyła na mnie, miałem wrażenie, iż w jej oczach przez chwilę odbijał się szok i niedowierzanie. Oczywiście szybko to ukryła, nim ktokolwiek inny by to spostrzegł. Co, dziwniejsze nie słyszałem jej myśli, a jej towarzyszy tylko szczątkowe zdania. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Chciałem wiedzieć, co wywołało w niej taką reakcję. Teraz, jestem pewien, że chce się dowiedzieć o niej wszystkiego, że chce ją poznać. Z myśli Alice, Rose i Emmeta wyczytałem, zdezorientowanie co do dwójki z nich, Tania, już była raczej zamknięta w swoim świecie, razem z tamtym brunetem, z myśli szatyna, wyczytałem, ni mniej nie więcej tylko : Cholera! Spokojnie, bo Bella ci nie daruje… Ta łatwo myśleć, gorzej zrobić.. Hmm, więc moja Bogini, nazywana jest Bellą. No tak jej imię jest dokładnym odzwierciedleniem jej całej. Edward, opanuj się, to tylko wampirzyca, nie pierwsza jaką widziałeś! Łatwo powiedzieć… Tylko… phy, to nie jest zwykłe dziewicze… tak, nie ma co teraz moja podświadomość wyśmiewa się ze mnie. Minęła tylko chwila, chociaż dla mnie zdawała się wiecznością. W oka mgnieniu znalazła się przy nich Carmen, w jej ślady podążył Eleazar.
- Moi Kochani! Tak tęskniłam! – mówiła uradowana ich widokiem. Przytulała, każde z nich po kolei, tak jak matka witająca swoje dzieci.
-William – dotknęła policzka bruneta – jak dobrze znowu cię widzieć. Mógłbyś częściej, do nas wpadać – zganiła go lekko.
- Gabriel!- Dziękuję za obraz, jest przepiękny… - Przytuliła chłopaka mocniej. – Powiedz mi, jest jeszcze jakieś miejsce, w Genewie, którego nie uwieczniłeś.- Zachichotała lekko.
Na koniec, wzięła w objęcia, mojego anioła… mojego? Edward, nie szalej, widzisz tą kobietę, przez niecałą minutę!!!
- Bello, kochanie! Mam dla ciebie niespodziankę! – Zauważyłem, iż dziewczyna skrzywiła się lekko, widocznie nie lubi być zaskakiwana.
- Carmen… - Chciała coś powiedzieć, mimo, iż to tylko jedno słowo, jej głos uniósł się w powietrzu jak melodia, najpiękniejszych dzwoneczków. Od kiedy stałem się taki romantyczny…? No tak od ubiegłej minuty, kiedy ją spotkałem…
- Bello, nie przyjmuje odmowy! Zobaczysz, spodoba ci się jestem tego pewna! – Powiedziała z tryumfującym uśmiechem na ustach. Dziewczyna poddała się widząc postawę przyjaciółki.
- Przejdźmy do rzeczy. - Odezwał się Eleazar. – Moi drodzy, zapewne, Alice, Rosalie i Emmeta już znacie. – Poprowadzi trójkę wampirów w naszą stronę. Mieli nadzwyczaj spokojne miny, nie wyrażające żadnych emocji.
-To jest…
- Carlisle Cullen. – Bella dokończyła za niego, podając doń Carlisle’owi. Spojrzał na nią z pytaniem w oczach chwytając jej dłoń. Wyjaśniła natychmiast.
- Nie mieliśmy okazji poznać Cię osobiście, jednak wiele dobrego o tobie słyszeliśmy. - Ponadto widzieliśmy portret w Volterze. – Brunet dodał wyciągając dłoń w jego kierunku. W Volterze? Nie mieli do wyboru ciekawszych miejsc na oglądanie dzieł sztuki?! Spokojnie Edward, nie wyglądają na kogoś z ich straży, po za tym to przyjaciele naszych przyjaciół…
- Miło was poznać. Odezwał się Carlisle, to jest Esme. – Wskazał na naszą matkę, -Jasper i Edward. – skinął dłonią kolejno na nas.
Teraz Eleazar przejął rolę głowy rodziny nowych przybyszy.
- Pozwólcie, że przedstawię, to jest William, Gabriel i Isabella Swan.
- W tym czasie Esme przytuliła, nowopoznanych, Jasper podał dłoń każdemu.
- Po prostu Bella – Powiedziała patrząc mi prosto w oczy, kiedy złożyłem delikatny pocałunek na jej dłoni. Gdy ją dotknąłem, poczułem jak po moim ciele przechodzi dreszcz, jak uczucie prądu rozprzestrzenia się po każdej mojej kończynie, ale to było bardzo przyjemne uczucie, choć trwało zaledwie chwilę… Zbyt krótką zresztą… Patrzyła na mnie nie przeniknionym wzrokiem, poczym wyszeptała :
- Edward Masen… - W tej chwil zamarłem. Skąd znała moje ludzkie nazwisko?! Wszyscy jak na zawołanie spojrzeli w naszą stronę. Teraz to nie tylko, moja rodzina, ale i Carmen z Eleazarem, oraz jej towarzysze wyglądali na zdezorientowanych. I zaciekawionych. Bella mówiła dalej.
- Ty jesteś Edward Masen, mieszkałeś w Chicago na początku XX wieku. – Zastygłem bez ruchu, zszokowany na jej słowa, a ona patrzyła na mnie szukając potwierdzenia w moich oczach…
- Teraz jestem Edward Cullen. – Odpowiedziałem mechanicznie, wciąż sparaliżowany.
- A więc to prawda – powiedziała. – Sadziłam, że nie żyjesz… - Wyszeptała to tak cicho, jakby nikt nigdy nie miał tego usłyszeć. Jednak słyszałem i wyczułem w jej tonie, jakby martwiło ją to, iż mógłbym nie żyć.
- Skąd znasz moje ludzkie nazwisko? – Wypaliłem, bo już dłużej nie mogłem wytrzymać. Ciekawość doszczętnie mnie zżerała, reszta zgromadzonych znalazła się bliżej nas.
Uśmiechała się delikatnie, jednak jej oczy stały się smutne.
- Hm, no tak nie pamiętasz mnie… Znałam twoich rodziców I ciebie także. – CO?! Jak to znała mnie?! Myślałem. Gabriel przelatywał wzrokiem od niej do mnie po czym powiedział :
- Chcesz powiedzieć, że to przez niego, ryzykowałaś i zostałaś w Stanach rok dłużej po tym jak…
- Gabriel milcz! – Przerwała mu. Podnosząc do góry dłoń, jednocześnie nie przerywając ze mną kontaktu wzrokowego.
- Gabriel, już dziś dość wypowiedziałeś się w tamtym temacie. – William powiedział ostrzegawczo opierając dłoń na ramieniu chłopaka. Z jego myśli wyczytałem tylko nie wielkie urywki : przestań… Nie wypominaj… Będzie miała żal.. ledwo to przeżyła… wróci do Genewy….
- Chłopak spojrzał, na niego z pod byka, jednak za chwilę zmienił swoją postawę, jak by uświadomił sobie, jakąś wielką gafę, spojrzał na Bellę błagalnie, mówiąc proste „przepraszam” przepełnione wielką skruchą.
Bella mówiła dalej, patrzyła na mnie jak zahipnotyzowana…
- Miałeś takie piękne zielone oczy… Szmaragdowe. Inteligentne i tajemnicze spojrzenie… - Wyszeptała.. delikatnie spuszczając wzrok, jednak po chwili go podniosła i kontynuowała
- Edward Senior i Elizabeth byli bardzo zacnymi obywatelami znanymi w całym mieście. Twój ojciec był właścicielem dobrze prosperującej fabryki. Zatrudniał wiele osób. Twoja matka, także odziedziczyła ogromny majątek. Udzielali się dobroczynnie. Kiedy dopadła ich Hiszpanka** całe Chicago pogrążyło się w żałobie, tylko z powodu tych dwojga ludzi…
Sądziłam, że także podzieliłeś ich los… - zakończyła.
- Carlisle mnie uratował. – Tylko tyle byłem wstanie z siebie wydusić. Nadal zszokowany jej wyznaniem… Ona mnie znała… Było jej szkoda moich rodziców… Było jej MNIE szkoda!
- Przepraszam. Nie powinnam była o tym mówić. Nie chciałam Cię wprowadzić w zakłopotanie. To także zaskoczenie dla mnie. – Usprawiedliwiała się.
- Sądzę, że to zaskoczenie dla nas wszystkich…- Przemówi Carlisle.
- Owszem. Nigdy nie mówiłaś zbyt wiele o tym co się z tobą działo w tamtym czasie, gdy wyjechałaś po.. no wiesz… - Stwierdził Gabriel.
- Ym, tak… Zmieńmy temat. Jeszcze raz przepraszam. – Spuściła wzrok. Cofnęła się do swoich towarzyszy mówiąc : - Zdaje się, że to my jesteśmy sprawcami całego zamieszania. Jesteśmy wam winni wyjaśnienia.
- Tak, tak, ja wiem, jesteście winni wyjaśnienia i takie tam – Teraz Carmen wkroczyła do akcji, machając ręką lekceważąco. – Ale tak dawno was nie widziałam, tęskniłam za wami. Jesteście dla nas jak dzieci. Dlaczego nie powiecie najpierw co u was? Jak podoba wam się wasz dom? Co zamierzacie teraz robić? - Obsypywała ich pytaniami.
- A i co najważniejsze, Bello, chciała bym, abyś otworzyła swój prezent. – Podała dziewczynie spore ozdobne granatowe pudło ze srebrną kokardą.- Carmen wiesz, że…
- Nie marudź, tylko otwórz! Rozkazała żartobliwym tonem. Bella westchnęła ze zrezygnowaniem, odwiązując kokardę. Po chwili w jej oczach zaczęły tańczyć iskierki szczęścia. Widać to, co było w środku, bardzo jej się spodobało. Z czcią widoczną z jej każdym gestem, wyjęła z pudła futerał ze skrzypcami
- Stradivarius z 1713r. Przepiękne!!! – Powiedziała, rzucając się Carmen na szyję. – Dziękuję. – wyszeptała całując w ją policzek. Zaśmiała się radośnie.
- Wiedziałam, że ci się spodoba. Pomyślałam o tobie jak tylko je zobaczyłam. – Odparła z dumą.
- Niesamowite – mówiła oglądając instrument z każdej strony, jej wzrok stał się nagle taki odległy… Wyglądała przepięknie, a jej twarz promieniała, jakby trzymała w dłoniach świętego Grala.
- O tak, wiedziałem, że tylko Carmen może ci dawać prezenty, bez większych obiekcji z twojej strony. – Zachichotał Eleazar podchodząc do swojej partnerki i obejmując ją w talii. – Zagraj – powiedział. – Wypróbuj je – zachęcił.
- Ja…
- Daj spokój siostrzyczko, Nie grasz od roku, a i nie raz występowałaś przed większą widownią - Will przewrócił oczami. Zaraz, Siostrzyczko?! Traktuje ją jak siostrę, więc nie są parą, został jeszcze tylko ten szatyn…
- Nie daj się prosić. – Nalegał Eleazar, musicie jakoś nam wynagrodzić te ostatnie dziesięć lat bez odwiedzin.
- To nie fair! – zripostowała. Wy także mogliście przylecieć do Genewy, tym bardziej wtedy, gdy byliście w Londynie. – oparła dłoń o biodro, wykrzywiając brew.
- Ale zgoda, zagram.
Ułożyła instrument na ramieniu przyłożyła smyczek i zaczęła grac. Powoli, z pod jej smyczka zaczęła wydobywać się krystaliczna melodia*** Grała z zamkniętymi oczami, przeżywając całą sobą każdy dźwięk. W pewnym momencie melodia nabrała tempa, zerknęła na Gabriela mrożąc go wzrokiem, za chwile jednak znów je zamknęła i zaczęła lawirować ze skrzypcami po całym salonie. Każdy było nią oczarowany, ja chyba najbardziej…
Jej towarzysze, za to uśmiechali się lekko, jak by nie robiło to na nich specjalnego wrażenia. No tak, ci szczęściarze pewnie często mogą liczyć na prywatny koncert…
Skończyła grać, spuściła wzrok wychodząc transu.
- Wow, powiedz mi kochanie, co, lub kto tak ci zaszedł za skórę? Spytała Carmen podchodząc do niej. Bella odchrząknęła mamrocząc pod nosem ledwie słyszalne „Bez komentarza”
- Nawet nie pytaj… Stwierdził Will, zezując w stronę Gabriela. Carmen wypowiedziała tylko bezgłośne „ aha” na co tamten prychną, przewracając oczami.
- Cóż mieli dziś bardzo poważną przeprawę… - Stwierdził Will.
- Wiesz, że to nie było celowe! – Bronił się Gabriel, poczym odszedł do Carmen i debatowali nad jakimś obrazem.
- Wygląda na to, że Edward ma konkurencje, zachichotała Rose, klepiąc mnie po ramieniu.
- Rose co…? – Nie dane mi było dokończyć, bo Emmett dołączył do niej.
- Daj spokój Ed, w końcu trafiliśmy na kogoś, kto jest lepszym muzykiem od ciebie. Pogódź się z tym. - Dodał rozbawiony.
- Ja… nie jestem dobrym muzykiem… po prostu robie to co lubię – powiedziała skromnie wzruszając ramionami. – Z resztą nie można tego obiektywnie ocenić, słysząc tylko moją grę…
Dyplomatka… podoba mi się…
- Tak to fakt, - stwierdził Eleazar, - Edward, chce ci pokazać moje nowe cudo, myślę że w tym względzie podzielisz mój entuzjazm. W końcu jesteś ekspertem, - zachichotał pokazując dłonią na czarny fortepian Steinway & Sons
- Teraz możesz się bronić. – Zażartował
- Właśnie Edward!!! – nie wiadomo kiedy, a już Alice, odkleiła się od boku Jaspera i była przy mnie. – Zagraj, zagraj. No chyba, że teraz, nadajesz się tylko, aby akompaniować… - Podnoska brew wyzywająco, Edward Antony Cullen, nie będzie niczyim akompaniatorem! Moje rodzeństwo nie będzie się naśmiewać z mojej pasji!
No chociaż, gdyby Bella zagrała jeszcze raz, mógłbym zrobić wyjątek….
- W zasadzie czemu nie, mógłbym Belli zaakompaniować, korona mi z głowy nie spadnie… - Stwierdziłam nonszalancko, jak gdyby nigdy nic, choć, w duchu chciałem, by się zgodziła.
- No chyba teraz nie masz wyjścia, Siostrzyczko… - Gabriel pchnął ją lekko w moją stronę, ona tylko zmroziła go wzorkiem, jednoczenie uśmiechając się pod nosem, jak by nawiedziło ją miłe odległe wspomnienie.
- Tak, więc trzeba było od razu powiedzieć, że zapraszacie nas na koncert, a nie być tacy tajemniczy, zażartowała Tania, uśmiechając się w stronę naszych przyjaciół, poczym zrobiła kilka kroków w stronę Williama, szepcząc
- Choć, znam wysokie umiejętności Edwarda, nie obraziłabym się gdybyś zajął jego miejsce. No, a tak w ogóle dawno się nie widzieliśmy nieprawdasz… Czy ona z nim flirtuje?! Dzięki ci Panie, że postawiłeś tego mężczyznę na jej drodze!
William tylko wyszczerzył się w odpowiedzi – to prawda, chyba trzeba to nadrobić. – posłał jej uwodzicielski uśmiech.
- A więc Bello nie masz chyba wyjścia. Musisz zagrać, skoro zgodziłem się aby ci towarzyszyć. – Posłałem jej mój firmowy uśmiech.
- Wiedziałam, że twoja pasja do muzyki nie zniknie… Pochłonie cię jak za dawnych czasów… - Wymamrotała do siebie pod nosem lekko się uśmiechając. Odwróciłem głowę, w jej stronę unosząc pytająco brew. Znów, każdy spojrzał w naszą stronę. Bella zdała sobie sprawę, że wypowiedziała te słowa na głos i spojrzała na mnie ze skruchą.
- Przepraszam.
- Nie masz za co przepraszać – zapewniłem ją. Po prostu jest to dla mnie coś nowego, że mnie znałaś wcześniej… Że mnie pamiętałaś, pod moją ludzką postacią. Tylko Carlisle widział mnie, jeszcze jako człowieka i nie znał mnie zbyt dobrze, decydując się na przemienienie mnie.
- W takim razie, co zagramy? – spytała mnie zachodząc z niezręcznego, w jej mniemaniu tematu.
- Ty wybierz, ja się dostosuję.
Bella, przyjrzała mi się, pozornie szukając czegoś, co w jej mniemaniu miało być odzwierciedlone w moim spojrzeniu. Zamknęła oczy i uśmiechając się tajemniczo zaczęła grac…
Nie była to klasyka, jednak patrząc na nią wiedziałem, że nie pójdzie na łatwiznę, jeżeli chodzi o dobór repertuaru. Melodia**** powoli rozbrzmiewała, a ja starałem się dopasować. Widziałem jak Bella, poddaje się cała muzyce, kątem oka dostrzegłem też, jak Gabriel doszedł do Williama wymieniając z nim porozumiewawcze spojrzenia… utwór się skończył, i Bella znów ocknęła się jakby wyszła z transu… Doskonale ją rozumiałem. Byłem ciekaw, czym się kierowała by zagrać, akurat to, a nie coś innego, bardziej znanego. Postanowiłem o to zapytać.
- Dlaczego akurat ten utwór?
Otworzyła oczy patrząc na mnie ze smutnym uśmiechem – Jeżeli, po tym wszystkim, jeszcze będziesz chciał wiedzieć, to kiedyś ci powiem. – Odparła spokojnie kierując się w stronę swoich braci. Wiedziałem, że za tym jest coś więcej. Skoro swój przyjazd utrzymywali w tajemnicy, nie powiedzieli także mojemu rodzeństwu, że mamy wspólnych przyjaciół. Wygląda na to, że także ich tożsamość jest w pewnym sensie tajemnicą, przypominając sobie fragment rozmowy Belli i Williama. Teraz, jeszcze bardzie byłem zniecierpliwiony chciałem wiedzieć, co się za tym kryje. Jak na zawołanie, Gabriel zabrał głos i z myśli Jaspera, wyczytałem, iż jest już lekko zdenerwowany i bardzo niecierpliwy.
- Naprawdę cieszę się, że jesteśmy tu w takim, a nie innym gronie. Carmen, dziękuję ci, że pomogłaś nam to zorganizować, ale przejdźmy już do rzeczy im prędzej ta farsa się skończy tym lepiej. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, możemy potem wrócić, do stricte towarzyskiego przebiegu tego spotkania.
Bella spojrzała po zebranych, na końcu wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z braćmi i przytaknęła ruchem głowy.
- Gabriel ma rację. Nie ściągnęliśmy was tu bez powodu i naprawdę jesteśmy wam wdzięczni i winni wyjaśnienia. Liczymy na wyrozumiałość i cierpliwość z waszej strony. – Oznajmiła wszystkim zebranym.
- Zgoda. Może usiądźmy, i możecie zacząć. – zaproponował Eleazar.
- Zanim zaczniemy naszą opowieść, chciałam was z góry przeprosić, za to iż nie powiedzieliśmy wam wcześniej o celu naszego przybycia. – Tu spojrzała przepraszająco w kierunku Rose, Emmetta i Alice. Poczym kontynuowała –
Liczę, że po tym, co wam powiemy, będziecie wstanie to zrozumieć. Prosimy was także, o dyskrecję. W zasadzie tylko Carmen i Eleazar znają całą prawdę, a i tylko Carlisle miał o wszystkim się dowiedzieć, jednak tworzycie rodzinę i to by było wobec was nie porządku. Postanowiliśmy więc, aby wam w całości zaufać i powierzyć nasz sekret. Mam nadzieję że to docenicie i to, co usłyszycie zostanie między nami. Zdajemy sobie sprawę, jak może to zabrzmieć, jednakże bardzo nam na tym zależy.
To jest ich tajemnica, po co taki wstęp… To zaczyna być, coraz bardziej irytujące, czego się tak boją, by podejmować takie środki… Bella postanowiła w końcu przejść do wyjaśnień.
- Jak sami wiecie, aby funkcjonować w świecie ludzi, zdarza się, że zmieniamy nazwiska, koligacje rodzinne, wymyślamy kolejne historie dotyczące naszego pochodzenia i często zmieniamy miejsca zamieszkania, aby osiedlić się w starym, dopiero po kilkudziesięciu latach, kiedy nie będzie już nikogo, kto by nas wcześniej znał… Cóż, w naszym świecie, także nie jesteśmy tym za kogo się podajemy…
Kiedy zobaczyła konsternacje wymalowaną na twarzach zebranych, od razu zaczęła wyjaśniać… Tylko Carmen i Carlisle zachowali stoicki spokój patrząc na nich wzrokiem dodającym otuchy, Eleazar zaś uśmiech się, chociaż jego oczy wyrażały skruchę i smutek…
- Oj to chyba źle to zabrzmiało, naprawdę podaliśmy wam nasze prawdziwe imiona i nazwisko. Alice jak już zdążyłaś się zorientować, ja i Gabriel jesteśmy bliźniętami, William jest najstarszy z rodzeństwa.
Chodziło mi raczej o to, iż w zasadzie tylko Eleazar wie o nas wszystko… Nawet naszym pobratymcom, nie mówimy prawdy na temat naszego pochodzenia.
Bella przerwała i zauważyłem w jej oczach taki smutek… Gdyby była człowiekiem, przysiągł bym iż z jej oczu wydostawały by się teraz pojedyncze łzy. Ona spojrzała na braci i mówiła dalej.
- Kiedyś zaufałam jednemu z nas i wyjawiłam prawdę… Cóż, gorzko tego pożałowałam. Krotko mówiąc, chodzi mi o to, iż nie jesteśmy, zwykłymi wampirami.
Dlatego nie czujecie naszego zapachu.
Ty Alice miałaś nie wyraźne wizje na nasz temat, Jasper nasz nastrój jaki odczuwasz jest stłumiony, póki nie zdejmę tarczy nie odczujesz dokładnie tego w jakim stanie jesteśmy.
Natomiast, ty Edwardzie, nie możesz czytać mi w myślach ani moim bracią kiedy nałożę na nich tarczę, a nawet jeżeli tego nie zrobię, możesz wychwycić tylko urywki. Mogę też nałożyć ją na każdego ze zgromadzonych i nie usłyszysz nic, lub hipotetycznie, gdyby był tu ktoś jeszcze z twoimi zdolnościami, mogłabym nałożyć ją na ciebie, wtedy ty nie słyszał byś nic, ta druga osoba natomiast mogą by doskonale wiedzieć co w tej chwili myli każde z nas, jeżeli bym tego zechciała.
Moi bracia, także są obdarzeni niezwykłymi zdolnościami, ale ze względu na więzy krwi, nasze dary nie działają na siebie nawzajem, no chyba że na to pozwolimy. One raczej się przenikają by chronić nas nawzajem. Przybyliśmy do Ameryki nie do końca z własnej woli. Zostaliśmy tu wysłani przez Volturi.
No teraz to zdębiałem, gotowało się we mnie tyle emocji, szok, żal, strach, gniew, niedowierzanie… Jasper miał nie mały kłopot, aby utrzymać emocje wszystkich na wodzy, na dodatek sam był zdenerwowany, gdy o tym usłyszał. Tylko nasi przyjaciele, ciągle trwali w stoickim spokoju. Tanya w jednej chwili stała na równych nogach. I zaczęła krzyczeć:
- Volturi?! Nie rozumiem!!! Myślałam że was znam!? William myślałam że, ciebie znam!!! Dobrze znam!! – krzyczała. Chłopak patrzył na nią ze zbolała miną.
Nie ma to jak gniew rochistryzowanej kobiety… W innej sytuacji mógłbym uznać tą scenę, za komiczną, teraz sam jestem w szoku… Mój anioł jest sługą Aro… Nie wierze.
- Tanya, kochanie to nie tak… Ja chciałem ci wszystko powiedzieć i zrobiłbym to, gdyby chodziło tu tylko o mnie, ale nie mogę jednak narażać mojego rodzeństwa. Czekałem na okazję by powiedzieć ci wszystko, naprawdę. – Tłumaczył się.
- Will, myślę, że lepiej będzie, jeżeli zabierzesz stąd Tanyę i wyjaśnisz jej wszystko na osobności. – William spojrzał na Bellę z pytaniem w oczach, ta kiwnęła tyko głową.
- Tanyu wybacz. Naprawdę przez ten czas miałaś w nas przyjaciół, i nie byłaś przez nas okłamywana, jeżeli chodzi o nasze uczucia względem ciebie i twojej rodziny. Will, po prostu nie mógł popełnić mojego błędu. – spojrzała na nią ze skruchą, praktycznie szepcząc ostatnie zdanie.
- Bello?
- Idź William, ja i Gabriel poradzimy sobie.
Chłopak przytakną, zabierając dziewczynę ze sobą.
- Co to znaczy, że zostaliście przysłani tu przez Volturi?! Jesteście jednymi z nich?! – Kate spytała oskarżycielskim tonem.
- Nie jesteśmy sługusami Aro i reszty, jego klanu!!! – Wysyczał Gabriel.
- Braciszku spokojnie.- uspokajała go Bella, spojrzała na nas i mówiła dalej.
- To prawda, że Aro traktuje nas, jak swoje „dzieci” i dla wielkiej trójcy jesteśmy… Wyjątkowi. Przysługują nam także ich przywileje, jednak my wcale nie poczuwamy, się do tego ,aby z nich korzystać. Nie czujemy się członkami ich klanu.
Jesteśmy rodzeństwem i wystarczy nam nasze prawdziwe nazwisko.- Mówiła spokojnym, lecz dosadnym i dumnym tonem, równocześnie kładąc drugą dłoń na swojej bransoletce. Kątem oka, zauważyłem, iż jej brat zrobił to samo ze swoim sygnetem.
- Więc jak...? Chciałem spytać co mają z nimi wspólnego, teraz to Eleazar odchrząkną, skupiając swój wzrok na rodzeństwu, jednocześnie sprawiając, iż pozostali skupili swoją uwagę na nim.
- Carlisle, pamiętasz, czasy kiedy obaj także przebywaliśmy we Włoszech.
Twoja filozofia życiowa, dała mi wiele do myślenia… Zmieniłem swoje nastawienie do ludzkiego życia. Potem Poznałem Carmen – spojrzał na swoją wybrankę z takim uczuciem, całując delikatnie jej dłoń i kontynuował.
- Postanowiłem odejść z dworu, tak jak ty to uczyniłeś, jednak Aro miał względem mnie inne plany. Wiesz, iż mój dar polega na wyczuwaniu i rozpoznawaniu innych darów. Aro po namowie z Markiem i Kajuszem doszedł do wniosku, iż da mi wolną rękę, jeżeli sprowadzę do pałacu, trójkę wampirów z niezwykłymi darami. Skoro miałem zamiar ich opuścić, Musilem sprowadzić kogoś, kto by im zastąpi, jak to powiedział Marek „wielką stratę”. Więc szukałem, aż natrafiłem na rodzeństwo Swan’ów. Biła od nich tak silna aura, już jako od ludzi. Wiedziałem wtedy iż to jest to czego szukałem.
Razem z moimi ludźmi, śledziłem ich przez pewien czas. Dowiedziałem się, iż ich matka ma włoskie pochodzenie i kiedy po jej śmierci wysłano ich do Włoch, wiedziałem, iż to jest ten moment, by wziąć sprawy w swoje ręce. Sam ich przemieniłem, skazując moich przyjaciół na ten los… Mówił ze skruchą w oczach. – Do dziś mam wyrzuty sumienia, przez to co wam uczyniłem.
- Eleazar, jest dobrze. Wiesz, że nie mamy do ciebie żalu, to było twoje zadanie. Rozumiemy. – Odparł Gabriel. – W prawdzie nie uśmiechało nam się bycie tym, kim jesteśmy, ale ma to też swoje pewne zalety…- Dodał pocieszająco.
- Hm.. Je suis tout ce que je fuis.. – Bella mruknęła pod nosem, po czym powiedziała głośniej – Jesteście naszymi przyjaciółmi, pomogliście nam w wielu kwestiach, nie możemy mieć ci niczego za złe. – Uśmiechnęła się lekko do niego.
- Sami widzicie, jaką reakcję wywołała u was wiedza na temat naszego pochodzenia. Teraz możecie, zrozumieć, iż nie wiele osób wie o tym i nawet, wam mówimy o tym niechętnie. – Stwierdzil Gabriel, Eleazar postanowił mówić dalej.
- Bella, William i Gabriel mają bardzo silną wolę, nie zachowywali się otępiale, jak każdy nowonarodzony. Od razu pojęli, to kim są. Mają niezwykłą moc. Volturi, nie chcieli ich do siebie zniechęcić, więc przystali na ich prośby. Zaraz po tym jak została im wyjaśniona ich sytuacja, postanowili opuścić mury Voltery i próbować żyć na własną rękę. Wtedy, zamieszkaliśmy razem. Przynajmniej w ten sposób, mogłem im się chociaż w małej części odpłacić, za to co im zrobiłem.
- Skoro nie należycie do ich klanu, co oni mają wspólnego z waszą przeprowadzką tu? - Spytałem.
- Otóż, bądź co bądź Volturi stoją na straży naszego prawa, są jak oni to określili „Rodziną królewską”
Zdarzały się rebelie, aby obalić ich rządy, nie można było dopuścić do anarchii…
- Wtedy Aro prosi nas o pomoc, ze względu na nasze dary… tu nie chodziło, o pojedynczych buntowników i niepokornych. To były, prawdziwe wojny. – Wyjaśniał Gabriel.
- Ponieważ nasi pobratymcy rozsiani są po całym świecie, zwrócono się do nas z propozycją, abyśmy przylecieli na nowy kontynent i osiedlili się tu na zasadzie „ambasadorów”, aby sprawować władzę w imieniu Volturi – Mówiła Bella.
- A tak naprawdę chodziło im o to, abyśmy byli tu incognito i sprawdzali, czy żyjące tu wampiry, nie planują czegoś w rodzaju „zamachu stanu”. – Stwierdziła.
- Jeżeli, nic niepokojącego nie biedzie się działo, możemy żyć, jak chcemy i gdzie chcemy, natomiast, jeżeli, doszło by do takiej sytuacji, będziemy musieli działać.
Wielkiej trójcy zależało, abyśmy nie wyjawiali nikomu, powodu naszego przybycia. Gdyby zależało im na otwartym działaniu, wysilali by Aleca i Jane. Im chodziło raczej o to, aby sprawdzić, jak przestrzegane jest prawo, kiedy nie ma otwartego nadzoru. – Wzrusza ramionami
- Ponieważ, nie jest dla nas powodem do chwały, to dlaczego staliśmy się wampirami, mało kto wie o naszym powiązaniu z Volturi. W tym wypadku było im to na rękę, więc oto jesteśmy. – powiedziała wprost.
- Ufamy, iż ta rozmowa, zostanie między nami. Gdybyśmy postępowali, zgodnie z tymi pożal się Boże rozkazami, musielibyśmy was zniszczyć. Nie chcemy tego, nie jesteśmy mordercami. Powiedzieliśmy wam o tym, ponieważ chcieliśmy się przed kimś otworzyć i zrobić to bezinteresownie. Nawet Wielka trójca nie wie dokładnie, jak rozlegle są nasze umiejętności.
Nie wiedzą też, ile razy, dzięki nim robiliśmy ich w balona, - Gabriel uśmiechnął się zadziornie.
- O tak… Aro, jak na tak długo, żyjącego wampira, bywa bardzo naiwny… - Bella rzekła z błyskiem w oku i rozbawioną miną…
Zapanowała niezręczna cisza…
- Powiedzcie coś – poprosiła.
- Więc, jak i ile razy wyprowadzaliście Volturi w pole?! – Emmett spytał z wyraźnym podekscytowaniem. Oczywiście Bliźnięta wybuchli, śmiechem, a zaraz za nimi pozostali.
- Emmett, wiedziałam, że na ciebie można liczyć – Wyksztusiła Bella.
- Tak, to jest właśnie Emm i jego inteligentne pytania – stwierdził Jasper, na co tamten zmroził go wzrokiem.
- Cóż, robiliśmy to wiele razy, a jak… Hm zdziwił byś się… - Odpowiedział Gabriel.
- Tak, a najlepsze jest to, iż oni myślą, że tak bardzo entuzjastycznie podchodzimy do powierzonych nam zadań… - Dodała.
Czy jest jeszcze coś, czym ta kobieta może mnie zaskoczyć?!
Czas pokaże…
*„Jestem snem, ektoplazmą
Tylko kłamstwem, pleonazmem
Pozostaję niewzruszona na wasze drgawki
Nie znajduję miejsca w waszych fantazjach
Pod moją żelazną maską
Łzy szarpią
Moje dawne rany…”
(Mozart l'Opera Rock - Bim Bam Boum)
http://www.youtube.com/watch?v=_JvJ6OiL5MA
**Pandemia Grypy w latach 1918-1919*** http://www.youtube.com/watch?v=iCb2KILASZ4&feature=related
Edvin Marton - Magic Stradivarius.
**** http://www.youtube.com/watch?v=2MerPVhISiw
Edvin Marton - Romeo and Juliet
*****„Jestem wszystkim tym, od czego uciekam…” |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Sob 11:29, 22 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Nie 17:54, 23 Sty 2011 |
|
Cześć, Valentin
Przeczytałam dzisiaj na spokojnie ostatni rozdział i niestety pierwsze, co się rzuca w oczy to cała masa błędów. Zmieniłaś betę i ta aktualna ewidentnie sobie nie radzi z tekstem. Sprawdziłam - nie jest to osoba, która zdała u nas na forum test na betę, co jednak nie zwalnia jej z obowiązku dokładnego sprawdzenia tekstu. Jeśli się tego podejmuje, bierze na siebie również odpowiedzialność za poprawność zamieszczanego tekstu.
Szkoda, bo z powodu naprawdę dużej ilości literówek, złej interpunkcji, złego szyku niektórych zdań i niestety błędów ortograficznych czyta się ciężko i to pierwsze pozostaje w pamięci czytelnika. Także zastanów się nad zmianą bety na poważnie. Szkoda aby tekst leżał nie skomentowany kilka dni przez niedbalstwo bety.
Co do treści – pomysł nadal mi się podoba. Interesujące zaczynają być postacie Williama i Gabriela – braci Belli. Sama panna Swan mnie troszkę denerwuje swoją demonstrowaną wszem i wobec postawą niezwyciężonej gwiazdy wśród wampirów, ale potrafi wzbudzić niejednoznaczne emocje, a to już ogromny plus. Eleazar podoba mi się coraz bardziej. Świetnie oddajesz tę kanoniczną postać. Generalnie rzecz biorąc pomysł i postacie są najmocniejszą stroną Twojego opowiadania.
Nieco słabiej wychodzi Ci budowanie dialogów: są przeładowane i czasami chaotyczne, ale nad tym można popracować. I tu znów kłania się naprawdę dobra beta, która będzie w stanie Ci pomóc.
Zaintrygowała mnie w tym rozdziale reakcja Belli na słowa Gabriela nt. tego wampira, któremu kiedyś zaufała i wyjawiła ich tajemnicę. Ciekawa jestem jak dalej poprowadzisz ten wątek, bo liczę na to, że jakoś nam go przybliżysz. No i zaskakujące było spotkanie Belki i Eda, a raczej to, że znała jego rodziców i samego Madsena, kiedy był jeszcze człowiekiem. Też jestem ciekawa co się wówczas stało między nimi w tym 1918 roku.
Życzę zatem dużo weny i szybkiego znalezienia nowej bety.
Pozdrawiam, Baja. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 19:12, 23 Sty 2011 |
|
Cóż popieram przedmówczynię. Literówek była masa, chwialmi nadawały wręcz absurdalne znaczenie zdania. Mam nadzieję, ze jakaś dobra beta zajmie się twoim opowiadaniem, bo szkoda by było je zaprzepaścić.
Bardzo intrygujący pomysł - spotkanie Belli i "ludzkiego" Edwarda. Nigdy się z czymś takim nie spotkalam i bardzo mi sie to spodobało. Mam wrażanie, że Edward był dla niej kims bardzo ważnym.
Bella... podoba mi się, że jest silna, zdecydowana. Ale jest z niej chwilami primadonna nie do wytrzymania. To jej obrazanie się na braci, ucinanie tematu rozmowy (czytelnik jest tu ciekaw o co im własciwie chodzi?). Zachowuje się jak rozwydrzona smarkula a nie kilkusetletni, dojrzały wampir nie tylko z ogromną wiedzą ale takze specyficznymi darami.
Pozostali bohaterowie przestają już być dla mnie szara masą, wyłaniają się z twoich opisow coraz ciekawsze postacie. Mają juz swoje historie lub ich zarysy, jakieś wyróżniające ich cechy.
Ogólnie jestem na tak jeśli chodzi o to opowiadanie. Popracuj nad dialogami i znajdź dobrą betę. Mam też osobistą prośbę o "zrównoważenie" Belli
Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Wto 18:45, 25 Sty 2011 |
|
Również zauważyłam błędy, dzięki którym, niestety były zgrzyty i nie czytało się tekstu tak płynnie, jak w poprzednich rozdziałach.
Ogólnie pomysł nietypowy, ciekawe postaci, oryginalna fabuła.
No i oczywiście zaskakujący pomysł na znajomość człowieczego Edwarda przez Bellę. Mam nadzieję, że będzie romansik.
Wszystko bardzo intrygujące, wciągające.
Jestem tak niecierpliwa, że zajrzę na chomiczka. Jednak tutaj będę się wypowiadać. Czekam na nowe rozdziały, wszystko mi się podoba.
Znajdź tylko dobrą betę.
Dużo weny!!
Niecierpliwa
KochającaWampira |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 20:19, 25 Sty 2011 |
|
Okej... Dzięki za komentarze Bardzo się przydały. Obawiam się że chyba chciałam za wiele przekazać w jednym rozdziale i stąd toporne dialogi... Cóż postaram się poprawić na każdej wskazanej przez was płaszczyźnie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Wto 20:38, 25 Sty 2011 |
|
Moja droga Wiolu!
Właśnie czytam dalszą część na chomiku, bo jestem bardzo niecierpliwą, niestety, osobą, i nie mogłam się doczekać, więc czytam. Jestem pod wielkim wrażeniem! Nie będę tutaj ujawniać wszystkiego, żeby komuś nie zepsuć domysłów, czy czegokolwiek innego. Powiem tylko tyle, że bardzo podobają mi się postaci, to jak przedstawiłaś sytuację z człowieczym Edwardem i... wszystko. Po prostu to opowiadanie, jest jednym z lepszych. Dziękuję ci, i proszę o więcej nowych rozdziałów!
Od tej chwili wielka fanka
.KW |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 12:43, 29 Sty 2011 |
|
Rozdział 5.
Opowieści.
PWB
Od momentu, w którym wyjawiliśmy prawdę Cullenom, poczułam jakby ogromny ciężar przygniatający moje barki zniknął. Choć miałam nadzieję, że będzie dobrze, bałam się jak rodzina Carlisle’a przyjmie do wiadomości to, co im wyjawiliśmy, a trzeba przyznać, że zrobili to nadzwyczaj dobrze.
Po naszych wyjaśnieniach reszta zgromadzonych wróciła do przerwanych czynności. Kate i Garrett udali się na polowanie, Esme i Carmen rozmawiały w ogrodzie, Carlisle z Eleazarem zażarcie debatowali w gabinecie na temat pewnego opasłego tomu, a my z Gabrielem, opowiadaliśmy różne anegdoty związane z naiwnością Aro.
Emmett wydawał się najbardziej zaciekawiony naszymi opowieściami. Wyglądał jak dziecko, które z podekscytowaniem czeka na dalszą cześć ulubionej bajki. Kątem oka widziałam, jak Edward przygląda mi się z tajemniczym uśmieszkiem… A może nie, może po prostu patrzy w naszym kierunku, bo słucha tego, co mówimy, tylko moja wyobraźnia płata mi figla. Ach, pięknie… Zawsze odpływam myślami wtedy, kiedy nie powinnam… potrząsnęłam głową, by wrócić do rzeczywistości.
- … I wtedy Bella założyła tarczę na Wielką Trójcę, osłona dla mnie, Willa i Aro, zamiast do Belli robił maślane oczka do Williama. Biedna Jane, myślała, że za chwilę straci przywileje i przestanie być jego pupilką. Gdyby tylko mogła, rozszarpałaby naszego brata na strzępy. W duchu modliłem się, by to spotkanie nie trwało zbyt długo, bo ciężko mi było zachować kamienną twarz. W środku skręcałem się ze śmiechu. – Opowiadał Gabriel.
- Bello, nie mam pojęcia, jak ty wtedy wytrzymałaś? – Zwrócił się do mnie.
- Ja? Z wielkim trudem. – Odpowiedziałam. – Chociaż… Kiedy udoskonaliliśmy nasze praktyki, szło mi znacznie lepiej.
- Nie mogę uwierzyć, jak Aro dawał się tak nabierać… - Wyksztusił Emmett kręcąc głową. – Szkoda, że tego nie widziałem.
- Cóż, nasz nadworny artysta – iluzjonista potrafi być przekonujący – zachichotałam.
- Bello! – Jęknął.
- No co?! – Spytałam przybierając minę niewiniątka. – To Will ci nadal to przezwisko. Do niego miej pretensje.
- A propos Willa, coś długo nie wraca… - spostrzegł Gabriel, odwracając się w stronę okna.
- No wiesz, pewnie godzi się z Tanyą… To zajmie im pewnie jeszcze trochę czasu.
- Tak szczególnie, jeżeli, wzięli samolot i…
- Gabrielu, stop!!! – Teatralnie przyłożyłam dłonie do uszu, czym wzbudziłam chichot Cullenów. - Ja nie chcę wiedzieć, co oni robią w powietrzu. Wolę żyć w błogiej nieświadomości. - Mówiłam z wciąż zakrytymi uszami i zamkniętymi oczami.
- Jak chcesz, ale chciałem cię ostrzec.
- Dzięki. – odparłam sarkastycznie.- A waśnie, czuję go. Williamie! – Krzyknęłam.- Twój brat się za tobą stęsknił, chodź go przytulić!
- Bardzo śmieszne. - Złożył ręce na piersi. – Cha, cha, cha.
- Czujesz go? Jak to jest, że my nie czujemy waszego zapachu? – Spytał Jasper.
- Cóż, to przeze mnie. To jedno z zastosowań mojej tarczy. Podświadomie rozciągam ją na moich braci. Już nawet nie zwracam uwagi, kiedy ją na nich nakładam.
- Co nie znaczy, że nie czujemy siebie nawzajem. – Wtrącił Gabriel.
- Rozumiem. – Blondyn pokiwał głową. – Czyli, gdybyś nałożyła na mnie swoją tarczę, ja mógłbym was wyczuć, ale moje rodzeństwo mnie już nie? Tak to działa?
- Niezupełnie. To trochę bardziej skomplikowane. Mogłabym nałożyć na ciebie ochronę i Edward na przykład, nie mógłby cię wyczuć, ani usłyszeć twoich myśli, ale jeżeli bym zechciała, ty nadal byś nie wyczuł ani mnie, ani moich braci. Mogłabym też nałożyć ją na Alice i byście nie czuli się nawzajem. Albo mogłabym zrobić tak, że tarczą przyblokowałabym tylko ciebie, a wtedy ty byś nie wyczul ani emocji, ani zapachu każdego ze zgromadzonych, za to ktoś inny bez trudu mógłby ingerować. Alice by cię widziała, Edward słyszał myśli, Demetri by cię wytropił. – Wzruszyłam ramionami.
- Rzeczywiście, to skomplikowane.- Stwierdził Edward. – A mogłabyś zdjąć ją całkowicie? – Spytał.
- Teoretycznie tak. A praktycznie… A właściwie po co? – Spytałam unosząc do góry jedną brew.
- Ale mogłabyś? – Nie ustępował.
Cholera… W tej chwili poczułam, jak na moim ramieniu siadają dwa duszki, jeden reprezentujący umysł, a drugi – serce?! W każdym razie, zamiast mi podpowiedzieć, chyba w tej chwili urządzają sobie prywatną pogawędkę…
Widziałam jego hipnotyzujący wzrok i nagle byłam skłonna zrobić wszystko, o co mnie poprosi… Co się z tobą dzieje, do cholery!? Opanuj się! Beształam się w myślach.
Na szczęście w tej chwili do salonu wszedł Will z Tanyą pod rękę.
- Bello, mogę cię prosić na chwilę? – Spytał, nie odrywając od niej spojrzenia, mówiącego ni mniej, nie więcej tylko: „Ubóstwiam cię, kotku”
W innej sytuacji stwierdziłabym, iż w tej chwili nie jestem mu do niczego potrzebna, teraz jednak poczułam ulgę, ponieważ zostałam uwolniona od bicia się z myślami i podjęcia decyzji, co do prośby Edwarda.
- Bello, idziesz? – ponaglił mnie, niechętnie odrywając wzrok od ukochanej.
- Tak, już jestem.
- A gdzie byłaś wcześniej? Na lodowcu? – Spytał, w jego mniemaniu żartobliwie.
- Byś się zdziwił. – Odpowiedziałam wychodząc pierwsza z pomieszczenia, nie zwracając uwagi, czy ruszył za mną.
PWE
Słuchałem o możliwościach Belli kompletnie skupiony, choć sam nie wiem, czy ze względu na to co mówiła, czy dlatego, iż po prostu to z jej ust płynęły informacje. Miałem wrażenie, że gdyby czytała instrukcję obsługi suszarki, także chłonąłbym każde słowo tylko dlatego, że to ona je wypowiedziała.
Boże, co ta kobieta ze mną robi?! Przez sto lat mojej egzystencji tak się nie czułem, a teraz mam wrażenie, jakbym przy niej stał się bezwładną marionetką. Spokój Cullen!!!
Ogarnij się! Twoja inteligencja nie brała dziś wolnego!! Beształem się w myślach. I wtedy mnie oświeciło! Pewna myśl spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Czy mógłbym czytać jej w myślach? Czy ona może pozbyć się tarczy?
- A mogłabyś zdjąć ją całkowicie? – Spytałem, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
- Teoretycznie tak. A praktycznie… A właściwie po co? – Spojrzała na mnie unosząc brew. Wierciła dziury swoim spojrzeniem. W tej chwili czułem, że ma nade mną władzę, gdyby kazała mi się tarzać błocie, zrobiłbym to. Gdyby kazała zjeść robactwo, uczyniłbym to…. Co jest w niej takiego, że przyciąga mnie jak magnes, nie robiąc pozornie nic, co miałoby skupić na niej moją uwagę. A może ona wcale nie musi robić nic, może to mnie na mózg padło… Jakby nie było, mam już swoje lata…
- Ale mogłabyś? – Nie chciałem ustąpić. Nie mogłem ustąpić, to byłoby za dużo. Gdybym się poddał, równie dobrze od razu mógłbym podąć się jej na złotej tacy i napisać sobie na czole „ Twój oddany niewolnik”
Patrzyła mi w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale przecież dwoje może grać w tę grę…
Utkwiłem, swój wzrok w jej oczach, i mógłbym przysiąc, iż widziałem, jak rozdarta bije się z myślami. Co takiego sprawiło, że jest tak ostrożna. Otworzyła się przed nami. Zaufała, poznała nasze reakcje, a mimo wszystko wciąż nie jest przekonana. Zachowuje dystans. Chyba nie wszystko nam opowiedziała. Jest jeszcze COŚ… i ja się tego dowiem! Czułem, że szala przechyla się na moją korzyść. Jeszcze chwila i się przede mną otworzy.
3… Odsunie, swoją tarczę,
2… Pokaże mi siebie…
1… O, rzesz K***A NO!
- Bello, mogę cię prosić na chwilę? – W tym momencie do salonu wkroczył jej brat z Tanyą uwieszoną na szyi. Ten to ma k***a wyczucie, nie ma co!
Bella nie oderwała ode mnie wzroku, chociaż mogłem dostrzec w jej oczach ulgę, że William jej przerwał.
- Bello, idziesz? – ponaglił ją, a dziewczyna przerwała ze mną kontakt wzrokowy, po czym w jednej chwili, stała już w progu drzwi.
- Tak już jestem. - Odpowiedziała bezbarwnym tonem.
- A gdzie byłaś wcześniej? Na lodowcu? – spytał uśmiechając się lekko, przy czym wymienił porozumiewawcze spojrzenie z jej bliźniakiem.
- Byś się zdziwił. – Odgryzła się wychodząc z pomieszczenia, nie patrząc nawet, czy ktoś podąża za nią.
Gabriel odwrócił wzrok z miejsca, gdzie wcześniej stało jego rodzeństwo i przejechał wzrokiem po zebranych, na końcu spojrzał na mnie. Taksował mnie wzrokiem z nieodgadnionym wyrazem twarzy, potem lekko przechylił głowę szepcząc bardziej do siebie niż do nas: - Increible
- Co jest niewiarygodne? – Spytała Alice.
- Hm, Bella, nigdy tak długo się nie zastanawia. Zazwyczaj jest bardzo zdecydowana – Po czym spojrzał z powrotem na mnie i kontynuował. - Zastanawiam się, co jest w tobie takiego, że moja siostra była rozdarta. Jakie ty miałeś, bądź masz nadal dla niej znaczenie. Ona zawsze odpowiada „nie”, nawet naszym bliskim znajomym. Jedynym wyjątkiem był Eleazar, kiedy pomagał nam okiełznać nasze umiejętności. Ty zaś spytałeś ot tak, po prostu, - pstryknął palcami mówiąc to i ciągnął - a ona zaczęła się wahać. – Zaczął przyglądać mi się podejrzliwie, po czym spytał :
- Jak wiele pamiętasz ze swojego ludzkiego życia? Naprawdę jej nie kojarzysz?
Ja sprawiłem, że zaczęła się wąchać? Ja tak oddziałuję na nią? Teraz naprawdę muszę się dowiedzieć więcej! Nie ma opcji, żebym to tak zostawił! W głowie układałem już plan, aby dowiedzieć się o niej więcej, aby ją lepiej poznać. Szybko jednak wróciłem na ziemię, czując na sobie wzrok jej brata, co zaczynało się robić, delikatnie mówiąc, irytujące. Co to jest, przesłuchanie?!
- A jakie to ma znaczenie? Nie pamiętam zbyt wiele. Nie rozwodziłem się zanadto nad swoją przyszłością. – Odpowiedziałem spokojnie, jednak moje rodzeństwo mogło wyczuć frustrację w moim tonie. - A dlaczego pytasz? To twoja siostra. Sądziłem, że ty będziesz więcej o mnie wiedział, niż ja sam. - Odparowałem.
- O to właśnie chodzi, że nie! Ani ja, ani William nie wiemy… – wymamrotał. Rozczarowanie wypełniało jego głos. – W jej wamiprzym życiu stało się coś, co bardzo mocno przeżyła. Po części to także odbiło się nas. To temat tabu. Nie mówi się o tym. Nie wspominamy z Williamem przy niej tego… hm, incydentu…W każdym razie, po tym co się stało Bella długo dochodziła do siebie. W końcu odłączyła się od nas, podróżowała po Stanach i Kanadzie około 17 lat. Wysłała do nas telegram, że już jest z nią dobrze i ma zamiar do nas wrócić. Stwierdziła, iż za dużo czasu spędziła w jednym miejscu. Po czym wysłała do nas kolejną wiadomość, że jednak jeszcze nie wraca, jest coś, co ją zatrzymało, ale mamy się nie martwic, to nic złego i sama sobie da radę. Potem wróciła po roku, już spokojna i opanowana, nawet się uśmiechała, choć jej uśmiech jeszcze długo nie sięgał oczu. Często odpływała myślami daleko stąd. Opowiedziała o wszystkim, co się z nią działo przez ten czas, jednak pominęła w opowieściach ten ostatni rok. Niechętnie o tym opowiadała. A jeżeli już, to niewielkie urywki, a i przy nich mogliśmy wyczuć zmieszanie. Wygląda na to, że miała ku temu ważny, przynajmniej dla niej, powód i mam nieodparte wrażenie, iż jest z tobą związany. Wygląda na to, że to ty jesteś powodem, dla którego ryzykowała dłuższe pozostanie w tym samym miejscu. Jednak ciągle nie mogę zrozumieć dlaczego… - Wskazał na mnie, kończąc swoją wypowiedź. Ostatnie słowa wyszeptał jakby tylko do siebie, jednak każdy z nas doskonale go usłyszał.
- Przykro mi, jednak nie mogę ci pomóc, sam chciałbym wiedzieć, jak wiele Bella wiedziała o mnie i jak to się stało, że ona mnie znała, a ja tego nie pamiętam.
Nie mogę ci nic powiedzieć, jeżeli sam z nią o tym nie porozmawiam. – Zwróciłem się do niego. Skinął głową na zgodę.
- Edwardzie?
- Tak?
- Nie chciałbym, abyś zaczął rozmowę od bombardowania jej tymi „rewelacjami”. Zdaje się, że to jest bardzo delikatny temat. Powiedziałem o tym, ponieważ sądzę, że mogę wam zaufać. Jednak ostrzegam, jeżeli coś będzie nie tak, możliwe, że w najlepszym wypadku ta rozmowa zostanie wymazana z waszej pamięci, a ja będę musiał długo ją błagać o wybaczenie. Możliwe też, że jeżeli zdobędziesz jej pełne zaufanie, opowie ci całą swoją historię. Dowiesz się, co skłoniło ją do wyjazdu z Europy. Musicie wiedzieć, że od tamtego zdarzenia Bella praktycznie nie ufa nikomu. Jeżeli omamisz ją, a potem wykorzystasz to, co ci powie przeciwko niej, znajdę cię, choćby w czeluściach piekielnych i rozprawię się z tobą nie przebierając w środkach! Nie pozwolę jej ponownie skrzywdzić! – Gabriel napiął się, jakby za chwilę miał walczyć z hordą wilkołaków. Cokolwiek wywołało u niego taką reakcję, nie mogło być czymś błahym, jeżeli reagował w ten sposób nawet na samo wspomnienie. Spojrzałem wymownie na Jaspera, który próbował załagodzić sytuację.
- Spokojnie, Gabrielu. My mamy pokojowe zamiary. Nie zamierzamy nikogo skrzywdzić. Możecie nam zaufać. – Przekonywał go.
- Przepraszam – powiedział zrezygnowany, gdy się uspokoił. Podążył przepraszającym wzrokiem do każdego z nas.
- Chodzi o to, że to jest moja siostra. Moja bliźniaczka. Między nami bywa różnie, ale nikt z was nie był światkiem tego, przez co ona przechodziła. Jestem pewny, że nikt z was nie doświadczył takiego cierpienia, a najgorsze było to, że ja i Will byliśmy całkiem bezradni. Nie mogliśmy jej w żaden sposób pomóc. Dlatego nie wyobrażam sobie, aby spotkało ją choćby w jednej setnej coś podobnego. Kiedy wyjechała, zgodnie stwierdziliśmy z Williamem, że nigdy nie dopuścimy do tego, by ją jeszcze kiedykolwiek coś takiego spotkało. Być może brzmię teraz jak ciepła klucha, ale jestem pewny, że każdy z was by zachowywał się tak samo na moim miejscu. – Zakończył, chowając twarz w dłoniach.
- Rozumiemy i dziękujemy. Zaufaliście nam i to wystarczy. Nie mamy zamiaru drążyć. Sami nam o tym opowiecie, jeżeli uznacie to za stosowne. – Alice znalazła się przy nim, przytulając go i posyłając uśmiech dodający otuchy. Gabriel odpowiedział jej tym samym. No tak, chochlikowi nie można się oprzeć. Chciał coś odpowiedzieć, ale wtedy do pokoju weszła Bella. Obiegła wzrokiem salon. Wyglądała na zdezorientowaną, gdy zobaczyła nasze miny.
- Gabrielu, co tu się dzieje? - Spytała ostrożnie, krzyżując ręce na piersi.
- Nic. – Odpowiedzieliśmy chórem, co wywołało nasz chichot i jej pogłębiającą się konsternację.
- Okej – odpowiedziała podejrzliwie, przeciągając głoski, po czym usiadła między Jasperem i Rosalie. – Widzę, że integracja trwa w najlepsze, – spojrzała sugestywnie na swojego brata i Alice - a ja musze się użerać z Williamem. - W tym momencie, w salonie zjawili się pozostali, żegnając się z Tanyą i bratem Belli.
- O wilku mowa… - mruknęła i udała się w stronę Williama i jego partnerki.
- To do zobaczenia potem. Jeżeli chcesz zadzwoń, to przylecę. – Wymieniła z nim porozumiewawcze spojrzenie, na co Gabriel wypuścił ze świstem powietrze.
- Więc, ty bierzesz samolot…- stwierdził.
- A co? Miałeś zamiar wracać na piechotę? Jeżeli chcesz, to ja nie nalegam na podróż ze mną. – Przekomarzała się. – William zostaje z Tanyą. Ty, cwaniaku – wskazała na niego palcem – W poniedziałek nie ma cię w szkole, bo będziesz robił za Willa w Seattle. Rozprawa zaczyna się w południe. - Rzuciła kluczykiem w jego stronę - Akta są w gabinecie. – Stwierdziła, a Gabriel przytaknął. Ciągnęła dalej. - Więc, mnie też się coś należy. Ja zabieram cessne do Forks. Będę ją potem testować. Przynajmniej tak umilę sobie dzień, kiedy skończy się szkolna rutyna… - Byłem coraz bardziej zszokowany tą dziewczyną. Więc, ona lata…
- Ty umiesz latać? – spytałem zdumiony.
- Cóż, przez te parę lat nauczyłam się tego i owego, żeby jakoś umilić sobie czas... – puściła do mnie oczko i uśmiechnęła się delikatnie. – Podejrzewam, że ty też nie próżnowałeś. Po co się oszukiwać? - Powiedziała wskazując ręką na zebranych w salonie. - Żadne z nas, żyjąc w ten sposób, nie ograniczyło się do bycia wiecznym licealistą. Carlisle’u, podziwiam cię, naprawdę. – Spojrzała na niego. – Bycie lekarzem… To nie jest tak, że nie potrafię panować nad sobą, też chciałam spróbować… W efekcie, skupiłam się na psychologii. To… bezpieczniejsza dziedzina. – stwierdziła.
- Lata praktyki – odpowiedział jej uśmiechając się lekko…
- Rosalie, ile ty już masz dyplomów? W ilu dziedzinach się kształciłaś – spytała retorycznie. – Założę się, że nawet niedźwiadek… - Nagle zawiesia głos, uzmysławiając sobie, co powiedziała. Wszyscy jak na zawołanie wybuchliśmy niekontrolowanym śmiechem.
- Emmett, przepraszam! – Bella zaraz znalazła się koło niego. - To nie miało być obraźliwe! – Chciała coś dodać, ale przerwała jej Alce.
- Daj spokój, Bello!! Wiesz, tylko w naszym gronie Emmett równa się misiek, ale ty i twój niedźwiadek… To takie… takie.. Cholera, brak mi słow. Wiesz, że jesteś jedyną osobą, oprócz nas, która odważyła się nadać Emmettowi przezwisko?
- Ta… Ciekawe dlaczego? – Mruknęła. – W każdym razie, tak jak tu stoimy, każde z nas ma jakieś zainteresowania, moim jest, między innymi, lotnictwo. W każdym nowym miejscu raz jesteśmy uczniami, raz studentami, kiedy indziej pracujemy naukowo… - Wzruszyła ramionami.
- A propos zamiany miejsc, Esme? – Odwróciła się do niej i kontynuowała. - Jeszcze ci osobiście nie podziękowałam. Dom jest przepiękny. Pomyślałaś o wszystkim. - Uśmiechała się w jej kierunku.
- Nie ma za co. To była dla mnie przyjemność. Wiesz, wcześniej stał tam duży, drewniany dom. Był w opłakanym stanie, całkiem pusty. Choć ktoś, kto w nim mieszkał, nie był przeciętnym mieszkańcem miasteczka, bo znalazłam w nim pewien drobiazg. Mały, ale kunsztownej roboty, to był…
- Wisiorek z białego złota ze znakiem bliźniąt? – Bella znalazła się przy Esme, patrząc na nią z nadzieją i szukając potwierdzenia w jej oczach.
- Tak, skąd wiedziałaś? – Spytała zaskoczona.
- Masz go, prawda? – Spytała żarliwie.
Zauważyłem kątem oka, jak Gabriel się uśmiecha.
- Tak, leży bezpiecznie u mnie w domu – przytaknęła.
- Esme, dziękuję!!!! – dziewczyna rzuciła się jej na szyję. - Gabrielu, czułam to, wiedziałam, że się znajdzie. – Odwróciła się w stronę brata.
- Cieszę się, że się cieszysz – opowiedział.
Bella, zauważyła nasze skonsternowane miny i od razu pośpieszyła z wyjaśnieniami
- Cóż, mieszkaliśmy już w Forks w latach trzydziestych XX wieku. Wisiorek był prezentem od Gabriela.
- Ale „obowiązki” wzywały i musieliśmy opuścić USA. – Dodał jaj brat z nutką jadu w głosie. Od razu wiadome było, iż chodziło o wezwanie do Voltery.
- Zostawiłam tam wisiorek w nadziei, że po wszystkim wrócimy, cóż… jednak los miał wobec nas inne plany. – Dokończyła.
- A właśnie, czy Quileci nadal zamieszkują tereny La Push? – Spytał Gabriel
- Skąd…
- Emmett, nawet nie musisz kończyć pytania – wtrąciła się Rosalie. - Skoro mieszkali tu przed nami, to jasne, że wiedzą o Quiletach.
- Więc jak bardzo się minęliśmy? – Teraz to Bella zabrała głos.
- Sądzę, że pierwszy raz znaleźliśmy się na tych terenach jakieś dziesięć lat po was. – Stwierdził Carlisle.
- Ale czy pakt nadal obowiązuje? Czy sprowadziliście się tu, ponieważ plemię wymarło? – Gabriel drążył dalej.
- Z tego co wiem, Quileci mają się dobrze… Nie wchodzimy na ich teren, a oni sądzą, że jesteśmy tylko legendą i każdej stronie to pasuje. – Stwierdziłem zgodnie z prawdą.
- Rozumiem – Bella i Gabriel odpowiedzieli w tym samym momencie. Kiwając podobnie głowami.
- Bliźnięta, nie ma co – skwitował Emmett.
Weekend nieuchronnie zbliżał się ku końcowi. Za kilkanaście godzin każde z nas miało wrócić do odgrywania rutynowej, licealnej szopki. Kiedy postanowiliśmy opuścić naszych przyjaciół z Alaski, Bella zaproponowała nam wspólną podroż do Forks i dziękowałem w duchu Carlisle’owi, iż przystał na jej propozycję. Nie chciałem wychodzić przed szereg i zgodzić się, pokazując dziecinny entuzjazm, ale i cieszyłem się na kolejne chwile spędzone w towarzystwie tej kobiety. Dlaczego tak mnie to cieszy? Co ze mną jest nie tak? A teraz widziałem ją ubraną w zwykłe ciemne jeansy i białą tunikę z włosami związanymi w wysokiego kucyka, który odsłaniał jej łabędzią szyję. Trzymała w ręku czarny sweter i wyglądała bajecznie, po prostu bajecznie.
Łabędzią szyję… Tak.. Nie dość, że imię jest odzwierciedleniem jej piękna, to jeszcze nazwisko pasuje jak ulał… Edwardzie, spokój!! Znasz dziewczynę zaledwie dwa dni, więc nie szalej! Jasne, łatwo mówić..
Byliśmy gotowi do drogi. Kątem oka widziałem, jak Bella żegna się z Eleazarem i Carmen. Gabriel już czekał w drzwiach.
- Do zobaczenia. Dziękuję wam za wszystko.
- Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć, kochanie. – Carmen odpowiedziała, jeszcze raz ściskając Bellę.
- Skoro jesteście już w Stanach, to przyjeżdżajcie częściej. – Dodał Eleazar.
- O nie, teraz wasza kolej – uśmiechnął się Gabriel.
Byliśmy już na płycie lotniska, przed nami stała biała awionetka.
- Niezła maszyna. – Skomplementował Jasper
- Prawda. Też tak stwierdziłam. Cieszę się, że Will ją kupił. Miał też na oku Piper PA-34 Seneca*, ale odradziłam mu ją.
- Widzę, że znasz się na tym – pochwalił Emmett.
- Trochę. Wypada wiedzieć, czym się steruje. – Odpowiedziała i wskazała zapraszającym gestem w stronę samolotu. - Zapraszam na pokład.
Najpierw wszedł Carlisle z Esme, Rose, Alice, Emm, Jazz, w tym czasie Gabriel uśmiechnął się do mnie z błyskiem w oku, po czym ruszył za nimi i usiadł z tyłu, co oznaczało, iż ostatnie wolne miejsce znajdowało się obok pilota, czyli Belli. Nie żebym narzekał. Cholera, jeśli mam być szczery ucieszyło mnie to.
- Wieża, tu Perle noire trzysta jeden. Zgłaszam gotowość do lotu, odbiór.
- Perle noire, tu wieża, masz pozwolenie na start. Bez odbioru.
- No to zaczynamy – Bella uśmiechnęła się zadziornie, uruchamiając maszynę i przyciągając wolant do siebie.
Moja rodzina prowadziła ze sobą niezobowiązujące rozmowy. Bliźniak Belli siedział ze szkicownikiem w dłoni, a ja przyglądałem się dziewczynie obok mnie, starając się, by nie wyglądało to na perfidne gapienie się.
- Bello? Czy dużo razy pilotowałaś samoloty? – Ni stąd, ni zowąd spytał Emmett
- Kilka razy, ale wolę szybowce.
- A ten samolot?
- Właśnie go wypróbowuję, a dlaczego pytasz? – Obróciła głowę w jego stronę z zainteresowaniem wypisanym na twarzy. Wyczytałem z myśli Alice co za chwilę się stanie i jak Emm spektakularnie dostanie w głowę od Rose, ale jak na dobrego brata przystało… postanowiłem go nie ostrzegać i zostawić tę wiadomość dla siebie, zamiast tego, z rozbawieniem przysłuchiwałem się rozmowie.
- Ja? Y… Tak tylko.
- Emmett? – Wampirzyca ponownie odwróciła się w jego stronę.
- Ale nie miałaś nigdy wypadku? – drążył dalej. Zauważyłam, jak Gabriel zaczął powstrzymywać śmiech, nie podnosząc wzroku znad swojego szkicownika.
- Nie, Emmett. Nie chcę się chwalić, ale jestem dobrym pilotem. Przez kilkanaście lat nabrałam sporej praktyki… A nawet jeżeli, to co by się stało? Żadnemu z nas nic się nie stanie, najwyżej będę musiała odkupić bratu maszynę. – Powiedziała nonszalanckim tonem. Emm nic nie odpowiedział, za to jego myśli brzmiały: „Cholera, nie myślałem, że będę wolał widzieć Jaspera za sterami” – Nie mogłem nic poradzić na chichot wydobywający się z moich ust. Gabriel jak na zawołanie postanowił, być może nieświadomie, dolać oliwy do ognia.
- W zasadzie, moja siostra jest naprawdę dobrym pilotem. Lepszym od Williama. Ma na koncie także sporo powietrznych ewolucji. Ja tam jednak wole sporty wodne.
- Taak… Chcesz zobaczyć? – Spytała miśka, przechylając lekko ster tak aby samolot się zachwiał.
- Ja… hm… Właściwie, to innym razem… Wiesz nie chciałbym… Żeby Rose popsuła sobie fryzurę… - wyrzucił z siebie, udając obojętność.
- Emmett! – Warknęła Rosalie, uderzając go z hukiem w tył głowy. „No i kolejna wizja się sprawdziła” pomyślała Alice z triumfalnym uśmiechem. Carlisle i Esme próbowali ukryć rozbawienie, natomiast Gabriel już nie krył się z chichotem i nie patrzył usilnie w swój szkic. Ja i Jasper kolejny raz wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, do wtóru z Alice.
- Emmecie Cullen!!! Ty chyba nie boisz się latać?! - Bella krzyknęła, by po chwili zanosić się spazmatycznym śmiechem. – Ty, wampir, który już samą swoją postawą może skutecznie wystraszyć naszych pobratymców. Ty, który jesteś nieśmiertelny i z pojedynku ty kontra rozpędzony czołg wychodzisz zwycięsko. Ty boisz się latać!!!! – Teraz już wszyscy, poza za miśkiem, śmiali się do rozpuku. Bella jednak szybko się opanowała i przemówiła teatralnym tonem, udając urazę.
- Wiesz co, Emmett?! Naprawdę, myślałam, że mi ufasz, że wierzysz w moje umiejętności. Widzę, że jednak nisko mnie oceniasz… Zobacz, jesteśmy już nad Forks, za chwilę lądujemy. – Misiek nic nie odpowiedział, bo w tej samej chwili Bella zaczęła mówić przez radio
- Wieża, tu Perle noire trzysta jeden. Proszę o pozwolenie na lądowanie. Odbiór.
- Perle noire trzysta jeden, tu wieża, kieruj się na trzeci pas. Masz pozwolenie na lądowanie. Odbiór.
- Jestem nad pasem, podchodzę do lądowania. Bez odbioru.
- Witamy w Forks, na dworze jest pochmurno, lecz bez opadów. Szesnaście stopni Celsjusza. Dziękujemy za skorzystanie z naszych linii i życzymy udanego pobytu – powiedział Gabriel jak najbardziej opanowanym, wymodelowanym głosem, otwierając wyjście z samolotu.
- Ćwiczyłeś tę kwestię? – wydusiła Alice.
– Marnuje się chłopak, jak na dobrą siostrę przystało, zawsze mu radziłam, żeby robił karierę w liniach lotniczych. – Dodała Bella.
- Ale kiepski z niego stuart, nie zaproponował nic do picia, ani nie wskazał wyjść awaryjnych. – Stwierdziła Rose z udawaną powagą.
- Widzisz, przez ciebie są skargi na nasze linie – wampirzyca żartobliwie szturchnęła brata.
- Wybacz szefie, poprawię się, tylko daj mi szansę. – Stwierdził z przekąsem.
- Okej. Samochody już czekają – Rzuciła w stronę Gabriela kluczyki do BMW, po czym skierowała się w moją stronę i rzuciła kluczyki do Mercedesa. – Przykro mi, ale w tej chwili nie dysponujemy zbyt wielkim wyborem. – Zażartowała.
- A ty? – Spytał jej brat.
- Biorę auto Willa i wracam do domu. Nie kazałam ściągać wszystkich samochodów na lotnisko. Twoja Telsa stoi bezpiecznie w garażu. Do zobaczenia wszystkim – pomachała w naszym kierunku, wsiadła do bordowego Astona Martina i odjechała z piskiem opon.
- Tak… Edwardzie, myślę, że czas w drogę. – Stwierdził Gabriel – I tak ją jeszcze spotkasz, w końcu dała ci kluczyki do swojego auta – powiedział, podkreślając ostatnie słowa. - Myślę, że jeżeli chcesz z nią szczerze pogadać, docenisz ten fakt i wykorzystasz auto jako odpowiedni pretekst. Być może tego nie powiedziała głośno, ale ona chyba chce porozmawiać. Znam ją. W innym przypadku, rzuciłaby ci kluczyki od BMW, bo to, jak ona stwierdziła, neutralne auto.
- Może masz rację. – Zwróciłem się do niego.
- Uwierz mi, na pewno mam. – Odpowiedział klepiąc mnie przyjaźnie po plecach.
- Okej, jak już skończyliście opracowywać plan działania, to może jedźmy już? Chciałabym zapolować zanim pójdziemy na zajęcia. – Jęknęła Alice.
Postanowiłem nie komentować słów chochlika, za to skierowałem się do samochodu Belli, wpuszczając Jazza i Alice. Reszta mojej rodziny pojechała z Gabrielem.
Droga, do domu minęła nadzwyczaj szybko, pomimo nieustającego nawijania Alice. Muszę przyznać, że Bella ma dobry gust, jeżeli chodzi o dobór auta.
W każdym razie, szybko znalazłem się na podjeździe.
Gabriel, pożegnał się z nami i wrócił do domu. Nie czekając na resztę, szybko znalazłem się w swoim pokoju, włączyłem muzykę i cały czas przetwarzałem sobie w głowie to, co powiedział mi jej brat : „ Widzę, że coś do niej masz. Rozegraj to dobrze, a przy odrobinie szczęścia odpowie na twoje pytania, a my dowiemy się, co działo się z nią w ciągu ostatniego roku w Chicago. Tylko nie spieprz tego. Ona chce ci zaufać, jeżeli to zrobi, spotka cię ogromny zaszczyt, bo ona nie jest już ufna w stosunku do nikogo, nawet naszych bliskich przyjaciół. Zanim postanowiliśmy powiedzieć wam prawdę, Bella całą noc wisiała na telefonie, by dowiedzieć się o was jak najwięcej, ilu was jest, jakie macie dary. Jak długo Eleazar zna Carlisle’a, itd. Przetwarzała to w głowie milion razy i to ona podjęła tę decyzję. Najwidoczniej jeszcze nie wiedziała, że ty jesteś tamtym Edwardem, ale mimo wszystko spróbowała. Myślę, że to działa na twoją korzyść, więc nie schrzań tego. Ostrzegam cię jednak, jeżeli coś jej zrobisz, śmierć na stosie będzie dla ciebie jak wybawienie. Ja ci nie grożę, ja tylko ostrzegam.”
- Edwardzie, można? – Moje przemyślenia przerwała Esme, która delikatnie zapukała w drzwi mojego pokoju.
- Jasne, nie musisz pytać. – Odpowiedziałem, powracając do pozycji siedzącej i opierając się głową o ścianę. – Co się dzieje?
- Nic. Po prostu chciałam zobaczyć jak się czujesz. Od kiedy spotkałeś tę dziewczynę, odpływasz myślami setki mil stąd. – Stwierdziła, podchodząc do mnie i głaszcząc delikatnie po policzku. – Myślisz o niej… To widać.
- Myślę, myślę o niej, o tym wszystkim, czego nie powiedziała. Wiem, że coś jest na rzeczy, a ja chciałbym wiedzieć co. Czy to jest normalne? Myślę o tym, że znała mnie jako człowieka, ale ja tego nie pamiętam. Przeszukuję urywki wspomnień i pamiętam twarz mojej matki, mojego ojca, dzień swojej przemiany, ale nie pamiętam jej i nie rozumiem dlaczego! Za dużo tego wszystkiego i chcę to sobie poukładać. To tak, jakbym układał układankę… Co złożę jakiś fragment, to znajduje kolejne puzzle, by móc je dopasować… Och, to takie denerwujące.
- Hm… Czujesz coś do niej. I nie zaprzeczaj, bo wiem, że mam rację. Odkąd ją zobaczyłeś, twoje oczy inaczej błyszczą, to wszystko nie daje ci spokoju, bo w jakiś sposób zależy ci na niej, po prostu musisz do tego dojść. Gdyby była ci obojętna, nie drążyłbyś tak tego. – Mówiła do mnie, głaszcząc delikatnie po ramieniu. Tak… Esme jest dla mnie jak matka, prawdziwa matka.
- Więc, skoro dajesz mi takie rady, to powiedz mi, co powinienem teraz zrobić?
- Jedź do niej i oddaj jej auto, a przy okazji weź jeszcze to – podała mi małe granatowe pudełeczko.
- Co to?
- Jej wisiorek. Myślę, że chce go odzyskać.
- Dzięki Esme, chyba tego było mi trzeba… - pocałowałem matkę w policzek i czym prędzej skierowałem się do drzwi. W progu odwróciłem się jeszcze i spojrzałem na nią, nadal siedziała przy oknie
- A tak w ogóle, to wy wszyscy chyba za dużo myślicie… Ciągle używacie tego słowa w rozmowie ze mną
- Idź już! Albo sama jej to oddam – Esme zachichotała za mną.
Wyszedłem na dwór, a przy aucie Belli nagle pojawia się Alice.
- Ed, uważaj i zachowaj spokój, to co Bella ci powie… - Pokręciła głową.
- Alice mów… I nie tłumacz Dantego z powrotem na włoski, bo i tak się dowiem.
- Edwardzie! – Alice przewróciła oczami. - Chodzi o to, że lepiej jak ona sama ci powie, ja nie będę uprzedzać faktów. Chcę ci tylko powiedzieć, żebyś uzbroił się w cierpliwość i odkopał pokłady spokoju, bo to, co ci pokarze będzie dla ciebie jak bomba. Atomowa bomba. To w gruncie rzeczy, nie wydarzy się nic złego, ale nie mogę tego stwierdzić, bo nie wiem, jaką decyzję podejmiesz.
- Dzięki, Alice. Cokolwiek to miało znaczyć. – Rzuciłem wsiadając do auta.
Nie minęło pięć minut, a ja już wjeżdżałem na podjazd naszych nowych sąsiadów. Od razu spostrzegłem Gabriela siedzącego na schodach. Przed nim stała sztaluga, a on mieszał farby na palecie.
- Cześć. Bella jest na balkonie. – Powiedział nie odrywając wzroku od pędzla.
- Dzięki. – Rzuciłem wbiegając na górę.
Muszę przyznać, że Esme i Alice, znają się na rzeczy. Nie oglądałam całego domu, ale pomieszczenia, przez które przechodziłem, wyglądały bardzo gustownie.
Stanąłem przed drzwiami jej sypialni. Zapukałem lekko, choć i tak pewnie wiedziała, że to ja. Ostrożnie otworzyłem drzwi i moim oczom ukazała się jej sypialnia. Pokój był duży, ściany pokryte były kolorem intensywnej maliny, wpadającej w czerwień, a podłoga wykonana z ciemnego drewna. Na środku stało duże drewniane łóżko z jasną narzutą, a na nim leżały jej skrzypce. Za nim stała mała komódka, bliżej po prawej duże białe okna. Po lewej od komódki było wyjście na taras Na prawo od wejścia, przy ścianie stała podręczna szafa, a obok znajdowały się drzwi, zapewne do jej łazienki i garderoby. Zaś po lewej stał regał z płytami i książkami. Pełno książek.
Skierowałem się do wyjścia na taras i zobaczyłem ją bosą, leżącą na jasnych marmurowych płytkach, z rękoma splecionymi pod głową. Patrzyła w niebo, które, jak na Fors, było wyjątkowo gwiaździste tej nocy. Moich uszu dobiegła cicha muzyka** wydobywająca się z jej iPoda. Wiedziała, że stoję koło niej, ale nie ruszyła się, za to uśmiechnęła się lekko. W końcu przerwałem gapienie się na nią i usiadłem obok, opierając się o ścianę.
- Dzięki za przyprowadzenie auta, ale nie musiałeś się tak spieszyć, poradziłabym sobie.
- Wiem, ale mam coś jeszcze. Pomyślałem, że chciałabyś to odzyskać.
Bella odwróciła się w moją stronę, siadając po turecku naprzeciwko mnie, kiedy wyjąłem z pudełka łańcuszek i zawiesiłem go na palcu przed jej twarzą.
W tej chwili jej oczy zrobiły się ogromne jak spodki, odbijało się w nich tyle uczuć: szczęście, ulga, tęsknota…
- Mogę – przybliżyłem się do niej, zapinając jej łańcuszek na szyi. - Wzięła go w dłonie i zaczęła obracać.
- Dziękuję! –Przytuliła się do mnie. Choć uścisk był krótki, poczułem, że moje ramiona są miejscem, w którym powinna zostać na zawsze. Przez te parę sekund czułem się jak w niebie. Bella odsunęła ode mnie i kontynuowała oglądając wisiorek.
- Bałam się, że go nie odnajdę. Ten łańcuszek wiele dla mnie znaczy. Specjalnie go zostawiłam, by móc jak najszybciej wrócić do miejsca, gdzie się zadomowiłam. Później, bardzo żałowałam, że jednak go nie zabrałam, a potem nie było okazji, by się tu po niego zjawić.- Potem się wyprostowała i spojrzała na mnie.
- Domyślam się jednak, że to tylko pretekst. Chcesz porozmawiać, więc słucham. Zadawaj mi nurtujące cię pytania.
- Owszem, chcę porozmawiać. Chcę dowiedzieć się, co o mnie wiesz i dlaczego tego nie pamiętam, ale, może zanim zechcesz wrócić myślami do przeszłości, zacznę od prostych pytań. Na Alasce, kiedy zapytałem cię o dobór melodii. Dlaczego Akurat ten utwór?
- Słyszałam, jak grałeś go na pianinie wiele razy. Zresztą, kiedyś nawet specjalnie dla mnie. – Wzruszyła ramionami.
-Potem, kiedy opowiedzieliśmy wam wszystko, rozmawiałam z Eleazarem jeszcze raz na temat zastosowań mojej tarczy, a on potwierdził moją hipotezę. Nie pamiętasz mnie, bo to także rodzaj obrony. Kiedy zniknęłam z twojego życia, pamięć o mnie stała się bardziej ulotna, niż o każdej innej istocie. W efekcie może minąć krótszy okres czasu, bym mogła wrócić w stare miejsca, bo ludzie już nas… Mnie po prostu nie pamiętają. Nie będę wzbudzać podejrzeń, ani się nikomu kojarzyć. Nie myślałam jednak, że to także odnosi się do muzyki, czy choćby przedmiotów.
Co do twojego życia, chyba będzie lepiej, jeżeli ci to po prostu pokażę… - Zanim to zrobiła, zeszła na chwilę do Gabriela, po czym wróciła i usiadła naprzeciwko mnie. Kiedy złapała moje dłonie, zobaczyłem siebie jej oczami, ale to co mi pokazała…
W życiu nie podejrzewałem czegoś takiego. Spadł na mnie grom z jasnego nieba. Dosłownie!
*http://pl.wikipedia.org/wiki/Piper_PA-34_Seneca
Z francuskiego: czarna perła.
Komendy w opowiadaniu nie są prawidłowym odzwierciedleniem komend wydawanych przed lotem.
Zostały napisane na potrzeby opowiadania.
Wolant, inaczej ster
[link widoczny dla zalogowanych]
**http://www.youtube.com/watch?v=NfEPU9Fo7Pk
Lind, Nilsen, Fuentes, Holm - Stars |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 14:27, 29 Sty 2011 |
|
"Ja sprawiłem, że zaczęła się wąchać?" rozbawiła mnie twoja drobna pomylka:lol: tutaj mialo być "wachać".
"Dodał jaj brat z nutką jadu w głosie" - jej brat.
Coraz lepiej. Moze to kwestia "rozpisania się", może drobnych sugesti czytelnikow ale ten rozdzial jest dobry. Powiedziałabym, że chyba najlepiej napisany ze wszystkich dotychczas.
Emmet jest boski, zawsze go uwielbiałam ale jego lęk przed lataniem rozbawił mnie niemal do łez.
Jestem bardzo ciekawa tego, co Bella pokazała Edwardowi. To coś w rodzaju daru oryginalnej Nessie, prawda? Umiejętność pokazywania wspomnień przez myśli, czy jak to właściwie opisać?
Czekam z niecierpliwościa na kolejny rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 16:58, 05 Lut 2011 |
|
Z każdym Kolejnym Rozdziałem, komentarzy jest coraz mniej... Chciałabym, abyście potraktowali mnie poważnie i wyrazili wprost swoje zdanie co do mojego ff. Chciałabym wiedzieć, czy jest sens abym wstawiała kolejne rozdziały, czy mam usunąć temat i nie zajmować więcej miejsca. Bardzo proszę o WASZĄ opinię. Tym czasem zapraszam na I część rozdziału 6.
Rozdział 6.
Ostatni rok w Chicago
PWB
Czy los mnie nie lubi? Co to ma być, kara czy nagroda?
Edward żyje, a na dodatek jest wampirem. Co za ironia… Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić tym, że mnie nie pamięta. Z drugiej zaś strony będzie pytał i zasługuje na to, by wiedzieć, tylko jak zareaguje?
A może nie mówić mu nic. Powiedzieć, że byłam jego sąsiadką i widziałam go parę razy…
Że też musiałam go wtedy spotkać, kiedy już wszystko sobie poukładałam i to jeszcze jako człowieka… No, ale on przynajmniej był bezinteresowny. Och… Ale to będzie takie niezręczne… Przecież nie powiem mu po prostu: Hej Edwardzie, to ja Bella. Znaliśmy się. Wiesz? Ty byłeś człowiekiem a ja wampirem, ale nie szkodzi, bo i tak się lubiliśmy, a przed swoją rzekomą śmiercią…
STOP!!! Nawet myślenie o tym jest dla mnie kłopotliwe.
Panie, kimkolwiek jesteś daj mi jakiś znak…
Powiedzieć, czy nie powiedzieć…
Powiedzieć, czy nie powiedzieć…
Powiedzieć, czy…
Cholera! Przyprowadził auto. No tak, jakby nie chciał rozmawiać, zrobiłby to później….Och, mogłam dać mu kluczyki od BMW. Głupia, głupia…Nie głupia, po prostu Bella!!!
Świetnie, nawet moje własne myśli ze mnie drwią! Jak tak dalej pójdzie, to zapoczątkuje zjawisko zwane: „wampirza choroba psychiczna”. Kiedy prosiłam o znak, spodziewałam się spadającej gwiazdy, albo jakiegoś motylka… Ale nie! Jest za to Edward, który właśnie wszedł do mojej sypialni! Jak dalej będę leżała i patrzyła w niebo, to może pomyśli, że mnie nie ma, albo że śpię… Tak, wmawiaj sobie!!! Czyli, jednak powiedzieć…
Edward usiadł koło mnie, oddał mój wisiorek i spytał. Więc teraz nie ma odwrotu.
- Sądzę, że powinieneś wiedzieć, ale zanim to nastąpi, chcę ci coś pokazać. Potem możesz zadać mi nurtujące cię pytania. Daj mi tylko chwilę. – Wróciłam do swojego pokoju, podniosłam wieko szkatułki i wyjęłam pierścionek. Podeszłam do Edwarda i usiadłam naprzeciwko niego.
- Czy to ci coś przypomina? – Wyciągnęłam dłoń z pierścionkiem w jego stronę. Edward przyglądał mu się uważnie, na jego twarzy malowała się wyraźna konsternacja.
- Wygląda dziwnie znajomo, ale nadal go nie kojarzę. Wnioskuję, że jednak powinienem. – Spojrzał na mnie unosząc brew.
- Owszem. – Przytaknęłam. – Rozmawiałam z Eleazarem o właściwościach mojej tarczy. Potwierdził moją hipotezę. Nie pamiętasz mnie, bo to także rodzaj obrony. Kiedy zniknęłam z twojego życia, pamięć o mnie stała się bardziej ulotna, niż o każdej innej istocie. W efekcie może minąć krótszy okres czasu, bym mogła wrócić, w stare miejsca, bo ludzie już nas, mnie po prostu nie pamiętają. Nie będę wzbudzać podejrzeń, ani się nikomu kojarzyć. Nie myślałam jednak, że to także odnosi się do muzyki, czy choćby przedmiotów. Co do twojego życia, chyba będzie lepiej, jeżeli ci to po prostu pokarzę. Nie ruszaj się. - Powiedziałam i zeszłam na dół do Gabriela.
- Powiesz mu. – Raczej stwierdził, niż zapytał.
- Tak. Myślę, że mimo wszystko Edward ma prawo wiedzieć. Chcę mu to pokazać swoimi oczami. Gabrielu, nakładam na ciebie tarczę. Uważaj, bo przez jakiś czas ściągane ją z siebie. A potem… Zobaczymy, co potem.
- Bello, jesteś pewna? – Spytał, kiedy wchodziłam na schody. Odwróciłam się do niego.
- Nie. Nie jestem, ale teraz to i tak nie ma znaczenia.
Gabriel skinął głową. Wszelki komentarz był zbędny i tak wiedziałam, co miał na myśli.
Z powrotem znalazłam się obok Edwarda. Dotknęłam jego dłoni, kiedy chciałam zacząć swój pokaz, z mojego iPoda zaczęła cichutko rozbrzmiewać, pewna piosenka… O Ironio!!! Jak ten tekst pasował do tego, co miałam mu pokazać…
11 czerwca 1917
Nadałam telegram do braci, iż niedługo wrócę do Europy. Tak się za nimi stęskniłam. Minęło siedemnaście lat od kiedy ostatni raz postawiłam stopę na starym kontynencie. Stanęłam przed witryną sklepową i zobaczyłam swoje odbicie. Tak… Siedemnaście lat, a ja wciąż jestem taka sama. Czym się różnię? Natłokiem kolejnych myśli w głowie i ubiorem. Mierzyłam się wzrokiem. Widziałam bladą modą kobietę, w jasnym kapeluszu, spod którego wystawał nisko spleciony kok, ubraną w jasny żakiet i długą suknię przetykaną złotą nicią, trzymającą w dłoni torbę podróżną i futerał na skrzypce.
Ludzie szepczą „turystka”, mówią „nie powinna chodzić sama po ulicach Chicago”. Och, gdyby wiedzieli, że więcej niebezpieczeństwa grozi im z mojej strony, niż mnie, nawet gdybym zapędziła się w najciemniejsze zaułki tego miasta. Hmm… Rzeczywiście, chyba jednak powinnam zejść z widoku. Z braku lepszego pomysłu udałam się w stronę Michigan.
Woda zawsze mnie uspokajała. Usiadłam na jednej z ławek umieszczonych na promenadzie i patrzyłam na spokojne jezioro. Byłam tak pogrążona we własnych myślach, że nawet nie zwróciłam uwagi, że zaczyna zmierzchać. Oczywiście czułam zapach ludzi przechodzących w pobliżu, ale nie zwróciłam uwagi, że pewna woń jest coraz silniejsza i ktoś zbliżył się do mnie, póki nie poczułam ciepłego dotyku dłoni na swoim ramieniu.
- Czy wszystko w porządku? – Usłyszałam delikatny baryton, tuż przy moim uchu. Odwróciłam się gwałtownie i spotkałam właściciela pary szmaragdowych oczu, patrzących na mnie z uwagą. Zamrugałam kilkakrotnie, po to, by zobaczyć, że koło mnie usiadł urodziwy młodzieniec o bladej, nieskazitelnej urodzie, hipnotyzującym spojrzeniu i burzy kasztanowych włosów w lekkim, urokliwym nieładzie.
- Słucham? – Tylko tyle mogłam z siebie wydusić. Jeszcze w życiu nie poczułam się tak dziwnie przy zwykłym człowieku. Jego zapach, jego spojrzenie i ten głos… Czułam się, jakbym była odurzona. Co ze mną nie tak? Przecież to tylko człowiek, jeden z wielu…
- Spytałem, czy wszystko porządku, jest pani bardzo blada i wyglądała pani, jakby zobaczyła ducha. – Patrzył na mnie z przejęciem i troską odzwierciedloną w jego głosie.
- Tak. Dziękuję – odpowiedziałam w nadziei, że skinie głową na zgodę, da mi święty spokój i odejdzie. Tylko czy tego chciałam? Nagle wyraz jego twarzy zmienił się z zatroskanego na oburzony, jakby dostał ode mnie z twarz. Jakbym była jego protegowaną, która nie posłuchała jego rady… Zacisnął mocno szczękę, wyprężył się i przemówił spokojnym, lecz dosadnym tonem :
- Młode damy nie powinny chodzić same po mieście, - Zerknął na zegarek - tym bardziej o tej porze! To nie odpowiedzialne! - No nie! Za kogo on się ma, żeby mi prawić morały!
- Jak pan widzi, ja nie chodzę, tylko siedzę. Zresztą, skąd pan wie, czy jestem tu sama? – Zaripostowałam, ale chłopak nie zwrócił na to uwagi i kontynuował.
- Obserwowałem panią jakiś czas. Pani jest tu sama i proszę nie zaprzeczać. To nie jest bezpieczne, nie powinna pani tak robić!
- Nie powinnam też rozmawiać z nieznajomymi, więc proszę mnie do tego nie zmuszać! – Chłopak wygiął figlarnie brew i stanął przede mną. – W takim razie trzeba to zmienić. Nazywam się Edward Anthony Masen. – Powiedział kłaniając się lekko, by ująć moją dłoń i złożyć na niej delikatny pocałunek. Zauważyłam, że zwrócił uwagę na zimno bijące z mojej skóry, jednak nie dał tego po sobie poznać. Potem wyprostował się i posłał mi zapierający dech w piersiach uśmiech…. O ironio, przecież ja i tak nie muszę oddychać.
- Isabella Swan. – odpowiedziałam wstając z miejsca.
-Więc Isabello…
- Bello. - Poprawiłam
- Słucham?
- Wystarczy Bella. – Wyjaśniłam.
- Więc, Bello – Edward znowu zaczął. – Nie powinnaś chodzić sama po mieście o tej porze. Pozwól mi odprowadzić się do domu. Twoi bliscy na pewno się o ciebie martwią.
- Nie mam bliskich. – Edward spojrzał na mnie z konsternacją wymalowaną na twarzy. – W Chicago nie mam bliskich. – Dopowiedziałam. W końcu, jakby nie było to prawda, Will i Gabriel są pewnie teraz w Londynie.
- W takim razie, co tutaj robisz?
- Jestem tu… Przejazdem. – A to, że trwa on w tym mieście około dwóch lat, to tylko drobny szczegół. Dodałam w myślach.
- Rozumiem. – Pokiwał głową zwracając uwagę na torbę leżącą przy mojej nodze. – Tak czy inaczej, nie powinnaś tu być sama o tej porze. Masz chyba jakieś schronienie, prawda? Pozwól mi cię odprowadzić. – Nie ustępował. Ile on może mieć lat, siedemnaście, osiemnaście? Także nie powinno go tu być.
- Jak sam właśnie stwierdziłeś, jest późno. Ciebie także nie powinno tu być, twoja rodzina na pewno na ciebie czeka. – Spojrzał na mnie wyginając brew.
- Ja to co innego. Ja jestem mężczyzną. – Co, za… Jak słowo daję, gdybym nie była na polowaniu, to chyba bym go… - Po za tym, - ciągnął – skoro jesteś tu przejazdem, być może nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie niebezpieczeństwa mogą na ciebie czyhać. Pozwól więc sobie towarzyszyć. – Zakończył protekcjonalnym tonem. Z dumnym wyrazem twarzy. No nie! Co on sobie wyobraża, że kim jest!?
- Myślisz, że kim ty jesteś, by tak do mnie mówić?! Nie znasz mnie, nic o mnie nie wiesz. Ja nie jestem twoją protegowaną, byś zwracał się do mnie takim tonem.! – Uniosłam się, być może za bardzo, ale zasłużył sobie. Edward patrzył na mnie oniemiały. - Dziękuję ci bardzo za troskę, ale jak dotąd radziłam sobie sama i w tym wypadku także sobie poradzę. – Powiedziałam już spokojniej, by nie zwracać na siebie jeszcze większej uwagi przechodniów. Zauważyłam, jak coś pękło w jego spojrzeniu, a rysy twarzy zrobiły się łagodniejsze. W tej chwil właśnie jego wzrok stał się… smutny? Ale dlaczego? Miałam wrażenie, iż właśnie on uważał, że to jego zadanie, by chronić mnie. W tym momencie, zrobiło mi się go żal. Co się dzieje? Żal mi człowieka? Zwykłego człowieka… A może nie zwykłego…? Było w nim coś takiego….
- Hm, przepraszam. Nie powinnam była się tak unosić. Zazwyczaj nie zachowuję się tak niegrzecznie. - Chłopak spojrzał na mnie w szoku, mrugnął parokrotnie po czym uśmiechnął się tak, że miałam ochotę zbudować wokół szklaną bańkę i zatrzymać ten moment na wieczność.
- Nie. To ja przepraszam. Masz rację. Nie powinienem zwracać się do ciebie takim tonem i choć nie zmieniłem zdania, i nadal twierdzę, że nie powinnaś tu być sama o tej porze, to zachowałem się niegrzecznie. Nie tak mnie wychowano. Jeszcze raz przepraszam. Więc, w ramach przeprosin, daj się odprowadzić.
- Och, jaki ty jesteś nieustępliwy. Zdążyłeś mnie przeprosić, a teraz znów wracasz do tego samego. – Skrzyżowałam dłonie na klatce piersiowej.
- Przeprosiłem za niegrzeczny ton, którego użyłem, nie za poglądy. – Uśmiechnął się łobuzersko. Dlaczego on tak nalega? To znaczy, dobrze jest spotkać młodego, dobrze wychowanego człowieka, ale przecież ja spokojnie poradzę sobie sama. Ale on o tym nie wie, głupia idiotko! Dla niego jesteś bezbronną młodą kobietą, a nie zaprawioną w boju wampirzycą! O, więc mój rozsądek wrócił z urlopu. Jak miło… Pomyślałam sarkastycznie.
Edward patrzył na mnie z nadzieją czekając, aż podejmę decyzję, a ja biłam się z kolejnym natłokiem myśli zastanawiając się, co lepsze: odmówić, mieć święty spokój i zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę, kusząc przygodnych rzezimieszków, czy przyjąć ofertę tego chłopaka, zachowując pozory i skazując się na jego zapach, przez który dla jego dobra nie mogę oddychać. Po analizowaniu wszystkich za i przeciw, co trwało dla mnie jak wieczność, a dla niego parę sekund, zdecydowałam się na tę drugą opcję. W końcu trzeba zachować pozory… nie po to usilnie staram się wtapiać w tłum i zachować resztki człowieczeństwa, żeby wykraczać poza normy swoim zachowaniem. Usilnie starałam sama siebie przekonać o powodach, dla których podjęłam tę decyzję, ale zdecydowanie opornie mi to szło. Tak.. wmawiaj sobie dalej. Huczał głos w mojej głowie. Przyznaj się, że intryguje cię ten chłopiec, przynajmniej sama sobie nie wciskaj kitu! Zignorowałam głos rozsądku, który wrócił z wakacji i postanowił być przeciwko mnie, za to postanowiłam, iż nie byłabym sobą, gdybym się z nim nie podroczyła.
- A dlaczego tak usilnie narzucasz mi swoje towarzystwo? Jaką mam pewność, że z twojej strony nic mi nie grozi? – spytałam unosząc brew. Edward wytrzeszczył oczy, jakby został spoliczkowany… Ups, chyba przesadziłam…
- Nie chciałem narzucać swojego towarzystwa. Chciałem zrobić to, co uznałem za słuszne – tłumaczył się, a jego wzrok znów stał się mętny i smutny. Cholera, a dlaczego to tak mi przeszkadza? Bo on cię interesuje. On cię do siebie przyciąga. Dlatego! Głos w mojej głowie postanowił mnie oświecić. Ale przecież to tylko człowiek, tylko pył na wietrze. Ale ty też nim kiedyś byłaś, nie urodziłaś się wampirem. Ocknij się wreszcie! Patrzyłam mu w oczy i wiedziałam, że nie mogę postąpić inaczej.
- Oj, przepraszam, nie chciałam. Widocznie mój żart nie jest tak kąśliwy w moich stronach. - I jak się ma Gabriela za towarzysza, dodałam w myślach, jednocześnie posyłając mu przepraszający uśmiech.
- Nie wątpię… - Wszeptał do siebie, po czym już na głos przyjął moje przeprosiny, jednocześnie oferując mi swoje ramię. Chciałam chwycić torbę i skrzypce, jednak wyprzedził mnie, biorąc je w swoje dłonie. Zauważył moją minę, więc dodał nonszalancko.
- To niedorzeczne, by kobieta nosiła ciężary, jeżeli jest w moim towarzystwie. Wykazałbym się brakiem manier, gdybym na to pozwolił. – Powiedział, po czym zmierzył mnie wzrokiem, a na jego twarzy rozkwitł łobuzerski uśmiech, a brew powędrowała do góry – A co? w twoich stronach, nie ma gentelmanów, którzy są zaznajomieni z dobrymi manierami?
- Touché – Roześmiałam się. – Owszem, w moich stronach są gentelmani, cóż, ale dawno tam nie byłam.
- Idziemy?
- Idziemy. - Zgodziłam się dotykając jego ramienia tak, by nie wyczuł temperatury mojego ciała.
- Nie jesteś stąd.- Stwierdził. - Na pewno nie z tej części Stanów. Zdradza cię akcent. Można wiedzieć, dlaczego znalazłaś się w Chicago?
- Już mówiłam, jestem tu przejazdem.
- A dokąd zmierzasz?
- Do domu. – Dwa słowa, a znaczyły dla mnie tak wiele. Jak na zawołanie, moją głowę wypełnił obraz moich braci i z całego serca pragnęłam do nich dołączyć.
- Rozumiem. – Chłopak pokiwał głową. Spojrzałam na niego i postanowiłam zmienić temat, by nie drążył więcej.
- Co to za nuty? Uczysz się grać? – Spytałam zwracając uwagę na czarny notes, który miał pod pachą.
- To? To nic takiego. Uczę dzieci znajomych moich rodziców gry na pianinie.
- Mogę zobaczyć? – Uśmiechnęłam się, przybierając zachęcający wyraz twarzy. Edward bił się z myślami, w końcu podał mi zeszyt. Były tam nuty od prostych przygrywek, przez muzykę klasyczną, mój wzrok przyciągnęła jednak kartka z jego starannym pismem i nutami do nieznanej mi kompozycji. Całość tworzyła bardzo ładną melodię. Musiałam przyznać, że chłopak ma talent. – Ładna kompozycja – przyznałam na głos. – Twoja? – Edward wytrzeszczył na mnie oczy w szoku i wtedy zrozumiałam, że trochę się zapędziłam. Kto normalny tylko zerknął na kartkę i miał już w głowie ułożoną melodię? Albo jest się geniuszem, albo kretynem, który kłamie… Postanowiłam ratować sytuację.
- Nie patrz tak na mnie, gram na skrzypcach nie od dziś, potrafię odczytać nuty. – Uśmiechnęłam się lekko. Edward oprzytomniał, zabrał swój zeszyt z moich rąk i zamknął z trzaskiem.
- To… To nic, to takie tam… Nie skończone… nie..
- Edwardzie, – przerwałam mu – nie musisz się tłumaczyć. Poza tym, własna twórczość nie jest powodem do wstydu, szczególnie, jeżeli ma się pojęcie o tym, co się robi. – Chłopak uśmiechem przyjął moje słowa.
- Mogę cię o coś zapytać? – odezwał się po chwili milczenia.
- Pytaj, najwyżej nie odpowiem - zażartowałam.
- Skąd przyjechałaś?
- Z Montrealu – odpowiedziałam mechanicznie. W końcu to było ostatnie miejsce, w którym mieszkałam, zanim znalazłam się w Stanach.
- Nie brzmisz jak Kanadyjka.- Spojrzał na mnie.
- Nie jestem nią.
- Powiedziałaś przecież, że przyjechałaś z Montrealu.
- Owszem, ponieważ zapytałeś skąd przyjechałam. Zadawaj konkretne pytania, Edwardzie. Zapytałeś skąd przyjechałam, a nie skąd pochodzę, więc odpowiedziałam ci zgodnie z prawdą: przyjechałam do Chicago z Montrealu. – Odpowiedziałam lekko poirytowana.
- Jesteś niezwykłą damą. Nie zwracasz uwagi na potencjalnie niebezpieczeństwa, jesteś inteligentna, zagadkowa, podróżujesz sama… Nie zachowujesz się jak zwykła kobieta.
- To źle? – Nagle jego słowa uprzytomniły mi, że rzeczywiście zwracam na siebie zbyt dużą uwagę. Nie powinnam tak robić.
- Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – W pewnym sensie to jest… imponujące. Nie spotkałem jeszcze kogoś tak interesującego jak ty.
- Cóż, nie pomyśl, że jestem zuchwała, ale nie sądzę, że spotkasz jeszcze kogoś takiego jak ja.. No bo ile wampirów może spacerować sobie po Chicago. Pomyślałam. - W każdym razie nie życzę ci tego. – Spojrzałam na niego uważnie i miałam nadzieję, że zrozumie moje słowa. – Jesteśmy na miejscu, tu się zatrzymałam. Dziękuję za pomoc i towarzystwo Edwardzie Masenie. – Powiedziałam wyciągając ręce po swoje rzeczy, jednak Edward ani drgnął.
- Poczekaj, co miałaś na myśli mówiąc, że nie życzysz mi spotkania kogoś takiego jak ty?
- Nie wszystko jest takie jakie się wydaje. Wydajesz się być dobrym człowiekiem, dlatego mam nadzieję, że spotkają cię same dobre rzeczy. Moje towarzystwo niestety nie może się do nich zaliczać. I po co ja dodałam to „niestety”? No domyśl się, moja droga! Mój umysł odparł sarkastycznie.
- Długo tu zostaniesz? Czy jest szansa, że spotkam cię jeszcze? – Chłopak spojrzał na mnie z taką wiarą i nadzieją w oczach, zupełnie ignorując moją wypowiedź. Jego wzrok był tak hipnotyzujący, że znów miałam ochotę zatrzymać świat w miejscu, wysiąść i nieustannie patrzeć na niego z boku.
I z przerażeniem, musiałam przyznać, że choć ledwo się przy nim kontrolowałam, to nie mogłam mu odmówić.
- Być może. Nigdy nic nie wiadomo. – Odpowiedziałam tylko. Bałam się wypowiedzieć na głos to, co działo się w mojej wyobraźni. – Powinnam już iść. Jeszcze raz dziękuję. – Ponownie wyciągnęłam ręce po swoje rzeczy.
- W takim razie mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – Edward uśmiechnął się promiennie, po czym schylił się, by złożyć pocałunek na mojej dłoni – Dobranoc, Isabello Swan. – Powiedział, uśmiechając się lekko, kiedy zwrócił mi moją własność. – I nie żałuję spotkania z tobą. – Mrugnął do mnie, po czym odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
- Dobranoc, Edwardzie.
Jak najszybciej skierowałam się do recepcji, by odbierać klucz, bałam się, że jeszcze chwila, a mogę pójść za nim. Co na pewno nie skończyło by się dobrze dla mnie, a tym bardziej dla niego. Usłyszałam pomruki ludzi z niewybrednymi komentarzami na mój temat, ale kiedy macha się plikiem banknotów, od razu puszczają swoje zastrzeżenia w niepamięć.
Jakie to trywialne...
Uwięziona w czterech ścianach swojego apartamentu, znów poddałam się natłokowi myśli, które tym razem krążyły wokół niego. Edward Masen… Inteligentny, urodziwy błyskotliwy młodzieniec, ale przede wszystkim ludzki chłopiec. Nie chłopiec, mężczyzna. Ale przecież to i tak nie ma znaczenia. Dlaczego myśl o nim tak brutalnie wkradła się do mojego umysłu…
- Bo ci się podoba!- podpowiada mój umysł.
- Nonsens! We mnie nie ma już takich uczuć. – warknęłam sama do siebie.
- Jesteś tego pewna? Nie będziesz, póki się przekonasz… A zrobisz to, bo już się wahasz. Ty chcesz jeszcze tu zostać. Ty chcesz go poznać. Chcesz się trzymać od niego z daleka, chcesz by poznał kogoś równego sobie, chcesz by był szczęśliwy, CHCESZ tego wszystkiego właśnie dlatego, że zależy ci na nim! I jesteś zła, nie na słowa swojego wewnętrznego głosu, tylko na siebie, bo nie możesz temu zaprzeczyć!!! Mogłaś, rozwiązać tę sprawę od razu na promenadzie. On ranił cię swoim zapachem, dlaczego nie skończyłaś z nim? Przecież to nie był dla ciebie żaden problem. Nie musiałaś od razu pić jego krwi, wystarczyłoby żebyś sprawiła, by jego serce przestało bić, ale ty się katowałaś by tego nie zrobić. To było dla ciebie niemal bolesne, a jednak wytrzymałaś. I już wiesz, co teraz zrobisz. Zostaniesz w tym mieście. Nie zaprzeczaj własnym myślom. Nie oszukuj sama siebie!
Po dłużących się godzinach i bezsensownym krążeniu po pokoju, patrzeniu w niebo za oknem i próbach zaprzeczania temu, co podpowiadał mi umysł, postanowiłam jednak zostać w mieście.
- Tylko na parę dni – wmawiałam sobie. – By znaleźć jego słaby punkt, by wyleczyć się z tej niedorzecznej obsesji. Tyle czasu nie było mnie w domu, parę dni mnie nie zbawi.
Był już ranek, Chicago budziło się do życia. Stwierdziłam, że muszę się odświeżyć, przebrać i zawiadomić Gabriela i Williama, że jednak muszę zostać, ale że nie muszą się o mnie martwić i mam nadzieję że poradzą sobie jeszcze beze mnie. Potem jeszcze skontaktowałam się z Carmen i trzy dni później wprowadzałam się do swojego nowego lokum.
- Dziękuję ci Carmen, za organizację tego wszystkiego. – Powiedziałam do przyjaciółki, stojąc przed elegancką kamienicą, w której mieściło się moje nowe mieszkanie.
- Nie ma za co, kochanie. Wiesz, że możesz na nas liczyć. Czy chłopcy do ciebie dołączą?
- Nie. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Nadal są w Londynie.
- Myślałam, że już dość tej samotnej tułaczki, że wracasz do nich.
- Carmen, tęsknię za nimi, ale wiem, że jeszcze przez jakiś czas poradzą sobie beze mnie – westchnęłam opierając się o jej ramie. Wampirzyca zamknęła mnie w matczynym uścisku.
- Więc jak to oficjalnie wygląda? – Spytałam, by sprowadzić naszą rozmowę na inne tory.
- Twoje imię i nazwisko pozostaje bez zmian. Jesteś bliską krewną Charliego Swana – to dość ekscentryczny milioner, fabrykant. Ma udziały w wielu spółkach. Rzadko udziela się towarzysko i nie mieszka tu na stałe. Nie muszę chyba dodawać, że to jeden z naszych. Jest dobrym znajomym Eleazara. Był mu winien przysługę, więc ma teraz okazję, by się odwdzięczyć. – Ostatnie zdanie wyszeptała konspiracyjnie. Posłałam jej wymowne spojrzenie, dając znak, że wszystko zrozumiałam.
- Tu są twoje dokumenty, metryka urodzenia, rożnego typu akty własności i tak dalej. – Powiedziała podając mi teczkę. – A teraz spójrz tam, widzisz tę kobietę idącą w naszą stronę? To Elizabeth Masen. Właścicielka kamienicy, w której zamieszkasz. Żona Edwarda Masena, właściciela kilku dobrze prosperujących przedsiębiorstw. Oboje udzielają się dobroczynnie. Bardzo mili ludzie. Mają syna, teoretycznie w twoim wieku. – Tu rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie i kontynuowała. – Sądzę, że z ich strony nie będziesz miała żadnych problemów. Nie są jak jacyś nowobogaccy, rządni wrażeń, plotek i sensacji. Nie obnoszą się ze swoim majątkiem, z natury bardzo taktowni i myślę, że nie będą ci także narzucać swojego towarzystwa. Och, gdyby Carmen wiedziała, że to już był problem i że właśnie z tego powodu postanowiłam pozostać…
W czasie, gdy przyjaciółka skończyła subtelnie zaznajamiać mnie z sytuacją, kobieta podeszła do nas z lekkim uśmiechem i przyjaznym wyrazem twarzy.
- Witam, nazywam się Elizabeth Masen. Zdaje się, że będziemy sąsiadami. – Uśmiechnęła się do mnie podając dłoń.
- Izabella Swan, miło mi. – Uśmiechnęłam się, odwzajemniając gest. Kobieta zauważyła chłód mojej skóry, jednak, tak jak jej syn, nie dała tego po sobie poznać. Za to zmierzyła mnie dokładnie wzrokiem, przybierając nieodgadnioną minę. Po chwili jednak znów na jej twarz powrócił szczery uśmiech.
- Bello, na nas już pora. Mam nadzieję, że poradzisz sobie dalej sama, kochanie. – Odezwała się Carmen. – Gdybyś miała jakieś problemy, potrzebowała czegoś, niezwłocznie się z nami skontaktuj, wiesz, że możesz na nas liczyć. – Wampirzyca ponownie mnie przytuliła, składając na moim policzku pożegnalny pocałunek, za chwilę Eleazar przejął mnie od swojej partnerki i także zamknął mnie w serdecznym uścisku
- Uważaj na siebie, Bello – spojrzał na mnie porozumiewawczo. – Gdybyś czegoś potrzebowała, zgłoś się do nas i pozdrów swoich braci, jeżeli do ciebie dołączą. – Powiedział uwalniając mnie ze swojego ucisku.
- Dziękuję wam za wszystko. Jesteście nieocenieni. – Powiedziałam szczerze. – Do zobaczenia.
- Do widzenia kochanie, uważaj na siebie. – Pożegnali się i ruszyli w drogę powrotną do Kanady.
- Bello, mogę się do ciebie tak zwracać, prawda? – Elizabeth dotknęła mojego ramienia, zawracając na siebie moją uwagę.
- Tak, oczywiście – odpowiedziałam.
- Mam nadzieję, że ci się tu spodoba, gdybyś czegoś potrzebowała, ja i mój mąż chętnie będziemy ci służyć pomocą.
- Dziękuję bardzo, mam nadzieję jednak, że nie będę musiała nadwyrężać państwa dobroci i korzystać z tej propozycji. – Uśmiechnęłam się do niej.
- Na pewno jesteś zmęczona tą przeprowadzką. Nie chcę być nieuprzejma, ale wyglądasz trochę blado. Powinnaś coś zjeść. Zapraszam cię na powitalny obiad. Pójdę wydać odpowiednie dyspozycje służbie, ty tymczasem powinnaś odpocząć.
- Nie chcę państwu sprawiać kłopotu…
- Bzdura! – Przerwała mi – To żaden kłopot, drogie dziecko. Bądź gotowa o szesnastej. I nie przyjmuję żadnej odmowy. - Powiedziała udając srogi ton, lecz w kącikach jej oczu widać było iskierki, które zdradzały jej dobrotliwą postawę i subtelne poczucie humoru. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Sob 17:23, 05 Lut 2011, w całości zmieniany 5 razy
|
|
|
|
Aquarius
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 18:10, 05 Lut 2011 |
|
Pomysł naprawdę dobry, gorzej z wykonaniem. Nie jest źle, ale też nie porywająco.
Problem jest w becie lub teraz w jej braku.
Czytać będę, jeśli będziesz wstawiać :). |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 22:19, 05 Lut 2011 |
|
Jeden komentarz... 2 głosy... czyżby jakiś progres??? No cóż jak na razie mało przekonujący :( Mimo wszystko dziękuję. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
magdalina
Dobry wampir
Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 786 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź
|
Wysłany:
Sob 22:24, 05 Lut 2011 |
|
valentin napisał: |
Jeden komentarz... 2 głosy... czyżby jakiś progres??? No cóż jak na razie mało przekonujący :( Mimo wszystko dziękuję. |
to ja zagłosowałam,
Mnie się bardzo podoba niestety moje siły witalne ostatnio poszły spać i coś nie mogę wykrzesać z siebie żadnego sensownego kk
Przepraszam więc bardzo i obiecuję poprawę
Postaram się jutro zrobić edit posta żebyś wiedziała co sądzę o Twym opowiadanku... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 22:47, 05 Lut 2011 |
|
Zapraszam na 2 cześć szóstego rozdziału I liczę na wasze szczere komentarze!!!!!!
Cieszyłam się w duchu, że w nocy byłam na polowaniu, może uda mi się jakoś miarę bezboleśnie przetrwać ten obiad. Chciałaś być człowiekiem, to zachowuj się jak człowiek. Pouczał mnie mój umysł. Czas nie był dla mnie specjalnym problemem, lecz nagle teraz wskazówki zegara zaczęły przesuwać się nieubłagalnie, wciąż do przodu, coraz szybciej. Za godzinę miałam odbyć próbę zwaną inaczej „obiadem”. Odświeżyłam się, przebrałam w jasnofioletową sukienkę, darując sobie kapelusz, w końcu nie wychodzę na miasto. Włosy zebrałam do tyłu, cześć spięłam, resztę zostawiłam rozpuszczoną. Spojrzałam w lustro, upewniając się, że moje oczy mają odpowiednią barwę i czekałam… Czekałam nasłuchując jak Edward i jego ojciec wracają do domu. Usłyszałam, jak pani domu informuje swojego męża i syna o mojej wizycie. Usłyszałam także jęk frustracji i westchnienie, będące oznaką zdziwienia. Postanowiłam nie przeciągać tego dłużej i stawić czoła temu, co ma nastąpić. Punkt szesnasta wyszłam z mieszkania, powtarzając sobie w myślach, że to tylko, aby się przekonać. Aby znaleźć wady i wyleczyć się z tego niedorzecznego stanu, w którym się znalazłam, a teraz pukałam do drzwi i nie było odwrotu. Odruchowo zgarnęłam swoje włosy na lewe ramię, poprawiając bukiet kwiatów, który dostałam dziś rano, aby teraz oddać je pani domu. Pokojówka otworzyła drzwi wskazując gestem, abym weszła do środka, gdzie czekała już na mnie Elizabeth z promiennym uśmiechem na twarzy. Kątem oka zauważyłam także wchodzących do salonu Edwarda seniora i jego syna, który szeptał mu subtelnie, że ma dość obiadów będących próbą wyswatania go.
- Isabella! Cóż za punktualność. Cieszę się, że jesteś, mam nadzieję iż wypoczęłaś choć trochę. – Kobieta przywitała mnie radośnie, odbierając kwiaty i ściskając lekko.
- Pozwól, że ci przedstawię, to jest mój mąż – postawny mężczyzna o bladej cerze i brązowych włosach, z wąsami stanął przede mną wyciągając dłoń.
– Edward Masen, miło mi. – Uśmiechnął się serdecznie i cofnął się w kierunku swej żony.
Edward patrzył na mnie oniemiały, niezdolny do wykonania żadnego ruchu, po chwili jednak na jego twarzy pojawił się jakże urzekający uśmiech, a szmaragdowe oczy świeciły, jakby miały w sobie drobinki złota. Jego niczego nieświadoma matka tym razem wskazała na swojego syna kontynuując przedstawianie
-… A to mój syn, Edward…
- Miałam już przyjemność poznać pani syna – przerwałam jej delikatnie. Edward jak na zawołanie zerwał się ze swojego miejsca, podchodząc do mnie i ujmując moją dłoń.
– Miło cię znowu widzieć, Bello – powiedział delikatnie, poczym odwrócił się do rodziców. – Miałem okazję spotkać już pannę Swan parę dni temu. Nie sądziłem jednak wtedy, że następne nasze spotkanie odbędzie się przy rodzinnym obiedzie. A propos obiadu… W tej chwili weszła kolejna pokojówka oznajmiając, że posiłek jest gotowy, co dla mnie oznaczało ni mniej ni więcej, tylko, kolejną męczarnię i granie w teatrzyku pod tytułem „Pyszne, ludzkie jedzenie”. Myślałam o tym, przybierając maskę ukazującą serdeczny uśmiech i podekscytowanie obiadem. Cóż, w rzeczywistości moje myśli kierowały się raczej w odwrotnym kierunku.
Poprowadzono mnie do stołu. Edward odsunął dla mnie krzesło, tak samo jak uczynił to jego ojciec w stosunku do jego matki. Spojrzałam na to, co leżało przede mną na talerzu i kolejny raz dziękowałam w duchu, że całą noc spędziłam na polowaniu, inaczej chyba nie przetrwałabym tej maskarady. No dalej Bello, to tylko jedzenie, przecież już jako wampir jadłaś ludzkie jedzenie. Przypomnij sobie jak byłaś człowiekiem, ludziom to smakuje. Opanuj się i spróbuj. Wiesz, że dasz radę. Dopingowałam siebie w duchu. Rozmowa przy stole była dość niezobowiązująca, w pewnym momencie poczułam jednak, że jestem obserwowana przez trzy pary oczu. Szybko przeanalizowałam, czy nie zgubiłam gdzieś po drodze jakiejś maniery związanej z etykietą. Nie, wszystko wykonywałam jak człowiek, więc to mogło oznaczać tylko jedno. Przesłuchanie. No to zaczynamy.
- Bello, moje dziecko. Czy wszystko porządku? – Usłyszałam zmartwiony głos matki Edwarda. Podniosłam wzrok, by być bardziej przekonującą.
- Tak, dziękuję za troskę – posłałam jej delikatny uśmiech.
- Jesteś blada, nie zjadłaś zbyt dużo. Nie smakuje ci? – Spytała. Oczywiście, że nie!!! Wcale nie gustuję w ludzkim jedzeniu. Najchętniej jednak skusiłabym się na krew twojego syna. Polecasz? Nie takiej jednak odpowiedzi ode mnie oczekiwała, więc musiałam sprostać jej wymaganiom.
- Owszem, smakuje. A moją bladością proszę sobie nie zawracać głowy. To u mnie rodzinne, poza tym, całe życie spędziłam raczej na północy, czy to w Ameryce, czy w Europie. To normalne, gdy mieszka się w miejscach, gdzie rzadko wychodzi słońce. – Powiedziałam spokojnie, rozwiewając kolejne wątpliwości gospodarzy. Edward przyglądał mi się badawczo, jakby analizował każde moje słowo, czekałam na jakiś komentarz z jego strony, jednak to jego ojciec zabrał głos.
- Wybacz mi niedyskretne pytanie, ale ile ty masz lat, drogie dziecko? - No tego to się nie spodziewałam! Elizabeth obrzuciła męża ganiącym wzrokiem, jego syn spojrzał na niego jak osłupiały. Przez chwilę miałam ochotę zaśmiać się na cały głos z powodu komizmu tej sytuacji, przypomniałam sobie jednak, iż takie pytania nie należą do dobrego tonu.
- Edwardzie.. – Usłyszałam jak żona szepcze do niego, aby zwrócić mu subtelnie uwagę, on jednak patrzył na mnie tak samo nieprzeniknionym wzrokiem, jak kilka dni wcześniej jego syn, gdy byliśmy na jeziorem. Postanowiłam zignorować to, że pytanie nie było w dobrym tonie i odpowiedzieć.
- Skończyłam siedemnaście lat, proszę pana. Czy to jakiś problem? – Siedemnaście lat i podróżuję po Stanach… Cóż mogłam się postarzyć, ale stało się, wypowiedziałam tę liczbę i nie będę się już wycofywać.
- Siedemnaście lat no niezbyt dużo. Jak to możliwe, że zamieszkałaś tu sama, możesz coś opowiedzieć o swojej rodzinie? – Spytał.
- Wiek nie zawsze świadczy o inteligencji i nie zawsze jest też oznaką dojrzałości. – Odpowiedziałam spokojnie, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego, w końcu jednak wyprostowałam się na krześle, uchwyciłam spojrzenia Edwarda i jego matki, i zaczęłam swoją opowieść.
- Pochodzę z Anglii, jednak większość życia - czytaj ostatnie siedemnaście lat, co dodałam już w myślach, - spędziłam podróżując po Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, ale proszę się nie martwic, odebrałam gruntowne wykształcenie. Resztę nauki mam zamiar pobierać tutaj.
- A rodzina? – wtrącił. – Podobno jesteś spokrewniona z Charliem Swanem
- Owszem, to mój wuj. - Na potrzeby tego przedstawienia, jednak tego nie zamierzałam już dodawać. - Mam także dwóch braci. Moi rodzice nie żyją.
- Nie przyjechałaś tu z nimi – zauważył Edward.
- Nie, William i Gabriel przebywają w Europie. Zapewne są teraz w Londynie.
- Rozumiem. Pewnie biorą udział w wojnie. Tak, Europa do jednak nie jest teraz dobre miejsce dla ciebie. – Stwierdził Edward senior. Och, gdyby wiedział, że brałam już udział w niejednej bitwie i to nie takiej, jak myśli.
- Być może ma pan rację. – Powiedziałam, nie było sensu wyprowadzać go z błędu. – Mam nadzieję, że odpowiedziałam wyczerpująco na państwa pytania. – Spojrzałam po ich twarzach i dostrzegłam błysk w oku i lekki uśmiech u Edwarda, oraz lekkie zakłopotanie u jego rodziców. Cóż, zasłużyli na to, znają mnie parę godzin i już robią przesłuchanie. No, z drugiej strony wiem, że jeżeli chodzi o nich, to wynikało z troski, a nie jak u innych ludzi, z ogromnej ciekawości. Jednak to ich nie usprawiedliwia.
- Proszę nam wybaczyć. Nie mieliśmy najmniejszego zamiaru wprawiać cię w zakłopotanie. Rzeczywiście, to nie było nazbyt taktowe, aby cię wypytywać. Mam nadzieję, że nie masz nam tego za złe. Nie jesteśmy ciekawskimi ludźmi. Po prostu nie codziennie spotyka się kogoś takiego jak ty. – Elizabeth uśmiechnęła się przepraszająco.
- Tak, moja żona ma rację. Bello, jesteś niespotykaną i interesującą osobą. – Dodał jej mąż.
- Cóż, uznam te słowa za komplement. – Uśmiechnęłam się do nich, pokazując, że nie mają powodu do zmartwień… przynajmniej nie takich jak myślą.
Po tym rozmawialiśmy jeszcze trochę na temat przedsiębiorstw będących własnością Edwarda Seniora, na temat sztuki, gdzie z kolei Edward wypowiadał się, jak by był w swoim żywiole i na parę innych pokrewnych tematów. Po jakimś czasie postanowiłam opuścić to towarzystwo. Co za dużo, to nie zdrowo, zarówno dla nich jak i dla mnie.
- Dziękuję bardzo za zaproszenie. Mam nadzieję, że nie sprawiłam państwu zbyt wielkiego kłopotu– zwróciłam się w stronę gospodarzy.
- Oczywiście, że nie, drogie dziecko. Gdybyś czegoś potrzebowała, możesz się do nas zwrócić w każdej sprawie. – Elizabeth ponowiła swoją propozycję. Pożegnałam się z nią i jej mężem. Gdy przyszedł czas, aby wyciągnąć dłoń do ich syna, zaczęły targać mną dziwne uczucia. Stwierdziłam, że daje mi to dużo do myślenia, na kolejną bezsenną noc.
- Do zobaczenia, Bello. – Powiedział swoim aksamitnym głosem
- Do widzenia. – Odpowiedziałam i czym prędzej, na ile pozwalało mi ludzkie tempo, opuściłam tamto mieszkanie. Idąc w stronę własnego usłyszałam jeszcze śmiech Edwarda
- Mistrzyni ciętej riposty. Gdybyś zapytał o którąkolwiek z tych rzeczy potencjalne narzeczone dla mnie, żadna by nie odpowiedziała w tak elokwentny sposób, mało tego, wszystkie by były oburzone. Mówiłem, że spotkałem nieprzeciętną kobietę, teraz masz na to dowód. A, mamo, mam nadzieję, że zaprzestaniesz już prób swatania mnie…
Nie miałam zamiaru wsłuchiwać się w tę konwersację. Weszłam do swojego mieszkania, opadłam na niepotrzebne mi łóżko i myślałam. Czy tego się spodziewałam po tym spotkaniu, czy rozwiałam wszystkie swoje wątpliwości, czy znalazłam w Edwardzie wady, by móc wyleczyć się z tej niedorzecznej obsesji. W głowie miałam tysiąc pytań. Niestety, na żadne nie miałam odpowiedzi. Dochodziła pierwsza w nocy, zabrałam swoje skrzypce i udałam się na dach. Muzyka zawsze pozwalała mi się skoncentrować. Zapewne całe miasto było pogrążone już we śnie, więc na pewno nikomu nie przeszkadzałam. Jakże się myliłam…
Zaczęłam grać jedną ze swoich ulubionych melodii. Byłam jak w transie, kiedy w połowie utworu poczułam, że nie jestem już sama. W oddali był on. Nie chciałam przerywać swojej gry, poza tym zwykły człowiek, być może nie zauważyłby go. Edward był bardzo cichy, gdybym nie miała tak wyostrzonych zmysłów, nie wiedziałabym, że tu jest. Przestałam grać, bańka z moim światem prysła i wróciłam do rzeczywistości.
- Co tu robisz? – Spytałam. Edward jednak zignorował moje pytanie.
- Od kiedy zobaczyłem cię nad jeziorem i zwróciłem uwagę na skrzypce, chciałem usłyszeć jak grasz. To była ładna melodia. Twoja? To nie był żaden z utworów klasycznych. Więc, albo ktoś skomponował to niedawno, albo to twoje dzieło. – Stwierdził z błyskiem w oku. Ja natomiast ponowiłam swoje pytanie.
- Co tu robisz? Nie grałam na tyle głośno, by kogoś obudzić. – Edward zaśmiał się na moje stwierdzenie.
- Mógłbym cię zapytać o to samo. Co robisz ze skrzypcami na dachu o pierwszej w nocy? Jednakże ty spytałaś pierwsza, więc ci odpowiem. To jest jedno z moich miejsc, przychodzę tu, kiedy nie mogę spać, w dzień zaś udaje się nad jezioro. – Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- A ty co tu robisz?
- Nie mogłam spać. - Jakby nie było, to prawda… A to, że nie mogę tego uczynić od ponad stu lat, to już tylko drobny szczegół.
- Rozumiem. A jak dostałaś się na dach?
- Hm, Mam swoje sposoby. Praktycznie całe życie mieszkałam z braćmi. Jeżeli widzisz we mnie tylko kruchą dziewczynkę, to grubo się mylisz. – Uśmiechnęłam się zadziornie.
- W to nie wątpię. Nie jesteś zwykłą panną, Bello.
- W takim razie, przykro mi, jeżeli cię rozczarowałam. - Przykro? Wcale by mi nie było przykro, nie patrzyłby na mnie tak, jak teraz i uwolnił mnie od siebie!
- Nie rozczarowałaś mnie, przeciwnie, jak już mówiłem, nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Na pierwszy rzut oka, poddawałaś się pytaniom moich rodziców, jednak twoje elokwentne wypowiedzi dawały wiele do myślenia. Można było także wyczuć ripostę w każdym twoim zdaniu, pomimo delikatnego tonu. – Powiedział, patrząc mi w oczy. Spostrzegawczy. Pomyślałam
- Ty za to nie byłeś zbyt rozmowny. – Stwierdziłam.
- Wolałem obserwować. Czasem patrzenie z boku daje więcej odpowiedzi na niewypowiedziane pytania, niż gdybym zadał ci je na głos.
- Ciekawe spostrzeżenie – Przyznałam. – Więc, do jakich wniosków doszedłeś? – Edward pochylił się w moim kierunku, uśmiechnął się zawadiacko i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Doszedłem do wniosku, że fascynujesz mnie Bello. Nigdy nie myślałem o tym, żeby związać się z kobietą, myślałem raczej o wstąpieniu do wojska, potem o przejęciu interesów po ojcu. Ty jednak, swoim pierwszym spojrzeniem, sprawiłaś, że zacząłem się poważnie zastanawiać nad swoimi priorytetami. Gdybym miał kiedykolwiek związać z kimś swoją przyszłość, to z kobietą taką jak ty. Nie, co ja mówię, nie ma drugiej takiej. Więc jeżeli miałbym związać się z kimś w przyszłości to tylko z tobą.
W tej chwili stałam się żywym posągiem. Ten chłopak nie wie, co mówi. Byłam w takim szoku, że czułam się, jakbym była wyrzeźbiona z kamienia. Widziałam jednak tyle przekonania i wiary w jego intensywnie zielonych oczach. Z jednej strony, po tym wyzwaniu ogarnęło mnie dziwne uczucie szczęścia, z drugiej strony, mój plan legł w gruzach!!! Zamiast się zrazić do niego, zamiast uwolnić się od Edwarda, czułam się jakbym była do niego przywiązana stalowymi prętami, jakbym nie mogła odstąpić go na krok. Nie, nie może tak być, dla jego dobra nie powinno mnie tu być. On nie wie, co mówi! A ja nie wiem, co robić…
- Edwardzie, nie wiesz, co mówisz – wyszeptałam.
- Doskonale wiem, co mówię. Nie rzucam słów na wiatr. Nie powiedziałbym tego, gdybym nie był pewny. – Edward był coraz bliżej mnie, jego zapach był coraz mocniejszy. Musiałam wstrzymać oddech. On zinterpretował to inaczej
- Bello, – wyszeptał, nasze twarze dzieliły już tylko marne centymetry – pozwól mi…
I w tym momencie nasze usta się spotkały, Edward pocałował mnie, delikatnie dotykając dłonią moich włosów i… podobało mi się… NIE!! Stop, co ja wyprawiam!!! Przecież to człowiek!!! Oderwałam się od niego oddalając się na bezpieczną odległość. Chłopak spojrzał na mnie zszokowany.
- Boże, Bello przepraszam!!! Wybacz mi moją poufałość. Ja nie chciałem… To znaczy chciałem, ale nie oto chodzi. Ja nie powinienem był się tak zachować. – Tłumaczył się, wyrzucając z siebie słowa z prędkością błyskawicy.
- Myślę, że powinnam już pójść. Tak będzie lepiej.
- Bello, nie miej mi tego za złe – jęknął. – Proszę cię, wybacz mi.
- W porządku. Nie musisz już nic mówić. To nie o ciebie chodzi, tylko o mnie. – Uśmiechnęłam się do niego pocieszająco i po tych słowach zeszłam jak najszybciej z dachu. Wpadłam do swojego mieszkania, położyłam skrzypce na stole i po raz kolejny opadłam na łóżko. Nie wiedziałam, co się ze mną stało, nie wiedziałam, co mam teraz zrobić, jak mam postąpić. Wiedziałam tylko jedno: byłam niezaprzeczalnie i nieodwołalnie zauroczona Edwardem Masenem.
Zerknęłam, czy nigdzie w pobliżu nie ma żywej duszy i wyskoczyłam przez okno. Teraz na pewno przyda mi się porządne polowanie.
Gdy byłam już w miarę nasycona, postanowiłam jeszcze raz przemyśleć wszystko i doszłam do wniosku, że od tej pory będę go unikać, nie dlatego, że nie jest nic wart. Nie. Dlatego, że chyba za bardzo mi na nim zależy i trzymałam się tego postanowienia aż do dwudziestego czerwca. Był ciepły, aczkolwiek pochmurny dzień. Założyłam delikatną długą niebieską suknię i żakiet, włosy zgarnęłam na bok i nałożyłam jasny kapelusz. Zerknęłam na siebie w lustrze. Nie wyglądałam jak podążająca za modą Amerykanka, lecz nie muszę się przecież wpasowywać się w tłum pod każdym względem. Udałam się na promenadę, chciałam trochę pograć. Gdy zbliżałam się do swojego celu, poczułam znajomy zapach. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam Edwarda. Patrzył nieprzytomnym wzrokiem w stronę jeziora. Jakiś impuls sprawił, że musiałam znaleźć się bliżej niego. Podeszłam do niego po cichu i wyszeptałam mu do ucha:
- Przed kim tak się chowasz? – Edward wzdrygnął się, jakby przeszedł po nim zimy dreszcz i odwrócił się gwałtownie w moją stronę.
- Bella?! - Uśmiechnął się, lecz po chwili uśmiech zmienił się w smutny grymas. – Unikasz mnie. – Stwierdził z żalem w głosie.
- Widzisz, żebym cię unikała? Przecież siedzę przy tobie, ty za to ewidentnie się chowasz. Dlaczego? – Edward westchnął.
- Dziś kończę siedemnaście lat. Moi rodzice urządzają ogromne przyjęcie, będą nasi znajomi, wspólnicy i zaufani pracownicy ojca, i potencjalne kandydatki na moje narzeczone. Ja nie potrzebuje tego, nie chcę być niewdzięczny, ale już wiem, że nie potrzebuję tego. Oddałem już swoje serce pewnej czarującej osobie i nie chcę go od niej z powrotem. – Spojrzał na mnie z takim przekonaniem. Kolejny raz byłam jak zahipnotyzowana. Musiałam się jednak wyrwać z tego transu.
- Skoro to twoje urodziny, to może zagram coś dla ciebie, tak w ramach prezentu. Co ty na to? - Edward od razu się rozpromienił. Wyglądał tak ujmująco.
Wyjęłam z futerału skrzypce i zaczęłam grać tę samą melodię, co wtedy na dachu.
Kiedy skończyłam, ukłoniłam się żartobliwie w jego kierunku. Widocznie grałam na tyle głośno, że nie tylko Edward był moją widownią, jednak na nikogo innego nie zwracałam uwagi, do momentu, aż niektórzy ludzie zaczęli bić mi brawo. Och, gdybym mogła się rumienić, na pewno przybrałabym już kolor purpury.
- Towarzysz mi. – Powiedział.
- Słucham?
- Czy będziesz mi towarzyszyć podczas tego przyjęcia? Proszę, Bello, zgódź się. Jeżeli ciebie tam nie będzie, to, z całym szacunkiem dla moich rodziców, nie ma sensu bym także tam był.
- Edwardzie, to twoje urodziny. Twoje święto. – Zaoponowałam.
- Nie pierwsze i nie ostatnie. Zgódź się. – Patrzył na mnie tak, że nie byłam wstanie mu niczego odmówić. Zgodziłam się i towarzyszyłam mu podczas przyjęcia. Założyłam długą granatową suknię na ramiączkach, a na to etolę z białego futra, włosy spiłam lekko z tyłu, wpinając w nie srebrną spinkę. Jeszcze tylko białe rękawiczki i byłam gotowa. Tak… zdecydowanie nie wyglądałam jak każda Amerykanka, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Przełożyłam jeszcze swoją bransoletkę, tak by znajdowała się na rękawiczce i teraz na pewno byłam gotowa. Edward, zapukał delikatnie. Był punktualny jak mało kto. Otworzyłam drzwi i oniemiałam. Jak zwykły człowiek mógł wyglądać tak olśniewająco. Ubrany był w czarny elegancki garnitur, spod którego widać było kamizelkę przetykaną srebrno-złotą nicią i dopasowany krawat. Włosy jak zwykle w urokliwym nieładzie. Nie, nie mogłam powiedzieć, że to zwykły człowiek, Edward był niezwykły…
Myślałam, że wpatruję się w niego godzinami, oprzytomniałam jednak i zauważyłam, że lustruje mnie wzrokiem od stóp do głów. Odchrząknęłam delikatnie, wyrywając go z transu. Edward zamrugał gwałtownie, aż miałam ochotę zaśmiać się patrząc na jego minę. Zamiast tego uśmiechnęłam się delikatnie.
- Idziemy? – Edward otrząsnął się, przywołał na twarz swój niepowtarzalny zadziorny uśmiech i zaoferował mi swoje ramię.
- Idziemy. – Przytaknął.
Przyjęcie odbyło się bez problemów, mimo, iż wywołałam niemałe poruszenie zjawieniem się tam. Wiele osób przewijało się koło mnie, przedstawiając się i próbując wciągnąć mnie w konwersację. Poczułam się nieswojo, w końcu to Edwarda święto, on jednak wyglądał na zadowolonego i… dumnego? Cały czas nie odstępował mnie na krok. Jego rodzice natomiast zerkali to na mnie, to na niego, posyłając sobie wymowne spojrzenia. Słyszałam też pomruki innych panien, które były strasznie zawiedzione tym, że Edward ciągle dotrzymuje mi towarzystwa. Przemawiała przez nie czysta zazdrość. Nie szczędziły sobie także niewybrednych komentarzy na mój temat. Ale kiedy odwróciłam się w stronę którejś z nich, posyłały mi rzekomo przyjazne uśmiechy.
Po tej nocy byłam już pewna jednego. Ne mogłam trzymać się od niego z daleka. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące… Na wspólnych rozmowach, wypadach do filharmonii lub teatru i, co mi się już mniej podobało… na obiadach u jego rodziców. Przez ten czas wmuszałam w siebie więcej ludzkiego jedzenia, niż przez poprzednie sto lat. Szkoda, że nikt nie może uznać mojego poświęcenia. Gabriel skomentowałby to odpowiednio.
Gabriel… Ech, tęsknię z nim i za Williamem, ale gdyby się tu przeprowadzili, to zrobiłoby się to co najmniej podejrzane. Wcześniej by nie było to tak szkodliwe, teraz, przy Edwardzie, nie chciałam ryzykować. Coraz częściej nosiłam się z zamiarem opuszczenia go. Moje uczucie stawało się obsesyjne. Dla jego dobra nie mogłam dłużej mieszać w jego życiu.
Coraz częściej chodziłam na polowania tylko w nocy. Nie odżywiałam się dostatecznie.
Teraz siedziałam z matką Edwarda w jej salonie, prowadząc lekką rozmowę, gdy jej syn wpadł zdyszany do domu. Od razu dobiegł mnie jego zapach. Edward był ranny…
- Edwardzie synu, co się stało? Gdzie jest twój ojciec?! – Zawołała Elizabeth, zszokowana widokiem swojego syna.
- To nic takiego, to tylko draśniecie. Zepsuła się jedna z maszyn w fabryce. Byłem z ojcem sprawdzić, jak idą pracę, gdy się zepsuła, a poszczególne śruby zaczęły odskakiwać od urządzenia. Ojciec jest u lekarza, żeby opatrzył mu ramię, a ja… - Ale jego matka nie słuchała już wyjaśnień, tylko wybiegła z domu jak z procy. Spojrzałam na Edwarda i stanęłam jak wryta. Przestałam oddychać, zakryłam dłonią nos i usta, bałam się, że jeśli się poruszę, to rzucę się na niego. W innych okolicznościach może bym wytrzymała, ale jego krew była nadzwyczaj kusząca, a ja nie byłam na polowaniu od ponad dwóch tygodni… Chłopak poruszył się, idąc w moją stronę, a ja czułam jak jad wzbiera w moich ustach, musiałam wyjść stamtąd jak najszybciej.
- Bello, czy…
- Edwardzie, musisz opatrzyć tę ranę! – Krzyknęłam na niego i wybiegłam z pokoju jak poparzona, zostawiając za sobą zdezorientowanego chłopaka.
Czym prędzej udałam się w stronę lasu. Teraz nie było odwrotu. Jak nic, potrzebowałam tego polowania. Kiedy zaspokoiłam swoje pragnienie i wyszłam z amoku, nastał wieczór. Udałam się do domu, nawet jak na człowieka powolnym krokiem. Pod swoimi drzwiami wyczułam jego zapach, był tu niedawno. Weszłam powoli do domu, zamykając za sobą drzwi i usiadłam na parapecie patrząc tępo w okno. Wiedziałam, że popełniłam ogromny błąd opóźniając polowanie. Widziałam też, że nie mogę więcej na coś takiego pozwolić. To było tylko skaleczenie, normalne dla ludzi, a ja czułam się jak na polu bitwy, gdzie w wokół mnie były porozdzierane ciała. Moja głupota była karygodna, muszę stąd zniknąć, jeżeli nie chcę stanowić dla niego zagrożenia. Z tych rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Doskonale wiedziałam, kto stoi po drugiej stronie. Cóż, chyba przyszedł czas na konfrontację.
- Otwarte! – krzyknęłam.
- Bello, czy wszystko w porządku? – Pytał zmartwionym głosem.
- Tak, dlaczego pytasz?
- Nie było cię…
- Musiałam coś załatwić.
- I dlatego wybiegłaś tak szybko z mojego domu? – dociekał dalej.
- Edwardzie, – westchnęłam – nic nie rozumiesz…. Edwardzie ja… - Nie wiem, co chciałam mu powiedzieć, ale nawet gdybym wiedziała, to i tak mi przerwał.
- Ja doskonale rozumiem. – Odwróciłam się gwałtownie od okna i spojrzałam na niego, ale z wyrazu jego twarzy nie mogłam nic odczytać. Co on ma na myśli? Czy on coś podejrzewa? Nie. Gdyby tak było, nie stałby tu ot tak, twarzą w twarz ze mną. Nie mogłam znieść tej niewiedzy.
- Rozumiesz? – Spytałam. – Co dokładnie rozumiesz? – Jego twarz promieniała od widocznego rozbawienia. Cóż, nie takiej reakcji bym oczekiwała, jeżeli faktycznie by się zorientował.
- Bello – powiedział łagodnie. – Ty boisz się krwi.
Zamrugałam odruchowo, przetrawiając jego stwierdzenie. Widział, że nie mam zamiaru nic mówić, więc kontynuował swój wywód. - Po prostu boisz się krwi. Widziałem jak na mnie patrzyłaś, kiedy wszedłem do salonu. To była tylko niewielka powierzchowna rana, nic poważnego, wystarczyło przeczyścić i zabandażować. Zobacz. – Wyciągnął do góry dłoń owiniętą starannie bandażem i mówił dalej. - A ty spojrzałaś na mnie i przysiągłbym, że zrobiłaś się bardziej blada, niż jesteś zazwyczaj. Twoje spojrzenie stało się mętne. Stałaś jak byś była wmurowana w podłogę. Kiedy zrobiłem krok, cofnęłaś się. Zakryłaś dłonią usta i wyglądałaś jak byś miała zemdleć, a kiedy zrobiłem drugi krok, wybiegłaś ja oparzona, krzycząc po drodze bym opatrzył ranę. – Wzruszył ramionami, kończąc swój monolog. Jakże jego wnioski były dalekie od prawdy, ale skoro dla niego to było prawdopodobne wytłumaczenie, to nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu.
- Boję się krwi… - Wyszeptałam to bardziej jako stwierdzenie, niż pytanie, co Edward odebrał jako potwierdzenie swoich domysłów. Zobaczyłam jak zaśmiał się lekko pod nosem.
- Co cię tak bawi?
- Mnie? Nic. To znaczy, nie zrozum mnie źle. Po prostu trochę mnie to cieszy…
- Cieszy? – Łapałam go za słówka w nadziei, że wyjaśni mi swoje rozumowanie. Edward podszedł do mnie i przysiadł na parapecie naprzeciwko mnie.
- Tak. Wiesz, od kiedy cię zobaczyłem, byłem ciebie bardzo ciekaw. Intrygowałaś mnie, zresztą, nadal to robisz. Mijał czas, poznawałem cię, za każdym razem odkrywając twoje kolejne mocne strony. Jesteś młoda, piękna, inteligentna, nigdy nie widziałem cię wystraszonej, ani wyprowadzonej z równowagi z jakiegokolwiek powodu. Mistrzyni subtelnej i zarazem ciętej riposty. Utalentowana w wielu dziedzinach… Aż w końcu odkryłem, że boisz się widoku krwi. W końcu poznałem twój słaby punkt. Zobaczyłem, że jednak masz jakąś słabość. Gdybyś jej nie miała, zacząłbym się zastanawiać, czy naprawdę jesteś człowiekiem. – Chociaż, ostatnie zadnie w jego mniemaniu miało być żartobliwe, po tym, co powiedział, znów przez chwilę, czułam się jakbym się stała żywym posągiem. Edward widocznie musiał zauważyć moją minę, bo jego własna przestała ukazywać lekkie rozbawienie.
- Bello, to był tylko żart, nie chciałem cię w żaden sposób obrazić. – Zaczął się tłumaczyć, ale ja zignorowałam to, za to jakiś impuls kazał mi pójść dalej tym tropem..
- Skoro nie byłabym człowiekiem, to kim? Teraz albo nigdy, w ten sposób przynajmniej zobaczę, czy coś podejrzewa.
- Nie wiem. Kimś niezwykłym. Aniołem? Tak, chyba moim aniołem… - Zobaczyłam jego rozmarzony wyraz twarzy. Teraz nie było szansy, bym się nie roześmiała.
Zdecydowanie, jego tok myślenia podążał w odwrotnym kierunku niż droga do poznania prawdy. Ja aniołem?! Ja, która została stworzona jako wykonanie, praktycznie rzec biorąc zlecenia. Ja, która miała być częścią mechanizmu do unicestwiania ludzi i niepokornych pobratymców… Ja aniołem?! Co za niedorzeczność! Mój śmiech musiał skutecznie sprowadzić chłopaka na ziemię, bo patrzył na mnie wyraźnie skonsternowany.
- Czy teraz ty możesz mi powiedzieć, co cię tak bawi? – Spytał splatając ręce na klatce piersiowej, kiedy jego brew uniosła się do góry.
- Przepraszam, po prostu, to twoje stwierdzenie… Ja zdecydowanie nie mogłabym być aniołem. – Pokręciłam głową, by przestać się śmiać i zebrać odpowiednie myli. – O tak, zdecydowanie, wszystkim, ale nie aniołem. Moi bracia pękliby ze śmiechu na to stwierdzenie. Z łatwością mogliby przytoczyć wiele argumentów obalających twoją tezę.
- Ale nie ma tu ich! A ja zdążyłem cię już trochę poznać i także mam wiele argumentów przemawiających na moją korzyść. Nie sprzeczaj się ze mną, bo i tak prędzej czy później dojdziesz do wniosku, że to ja mam rację. – Spojrzał na mnie z wyrazem zwycięstwa w oczach, po czym westchnął, kierując wzrok w stronę okna. – Już późno. Powinienem już iść. Musisz wypocząć, poza tym nie działam na twoją korzyść siedząc z tobą sam na sam w twoim mieszkaniu o tej porze. Dobranoc Bello, do zobaczenia jutro. – Dotknął mojej dłoni i widziałam w jego oczach, że chciał coś dodać, lecz zrezygnował z tego pomysłu. Wstał i podszedł do drzwi. Kiedy stanął w progu, jeszcze raz posłał mi tęskne spojrzenie. – Wypoczywaj, Bello. Dobranoc. – I po tych słowach zamknął za sobą drzwi.
- Dobranoc, Edwardzie.
I jak ja mam się od niego uwolnić, skoro każdy mój plan prędzej czy później legnie w gruzach… i tak, za niecały miesiąc minie rok, od kiedy zaczęła się moja obsesja. Rok, gdzie według pierwotnego planu mogłam sobie spokojnie egzystować wraz ze swoimi braćmi…. Co w tym wszystkim jest najdziwniejsze? Chyba to, że choć tak bardzo tęsknię za swoją rodziną, nie żałuję swojej decyzji. I pomimo tego, w jakich okolicznościach się tu znalazłam i jak długo podróżowałam zanim Edward stanął na mojej drodze, to nie zmieniłabym nic, co wydarzyło się w tym czasie… No, może polowałabym częściej.
Teraz moje myśli powędrowały bliżej rzeczywistości… Wyczułam zapach wampira, ale jego trop się urywa…. Typowych ofiar także nie ma. Czy to możliwe, że to także wegetarianin? Czy to ktoś, kogo znam? Nie zapach nie był znajomy. No i na dodatek, coraz częściej słyszy się o nowych przypadkach śmiertelnej grypy. Oby nie przybrała rozmiarów pandemii. Tak czy inaczej zaczyna się robić niebezpiecznie, jeżeli coś się będzie dziać, będę musiała ściągnąć tu Willa i Gabriela. Ach, naprawdę nie chciałabym się z nimi spotkać po tylu latach w takich okolicznościach, ale muszę być czujna. Jeżeli nie będzie wyjścia, to nie będę się unosić dumą. Siła wyższa. Jak trzeba, to trzeba… Z rozmyślań wyrwały mnie odgłosy krzątaniny po pokoju.
- Bello, jesteś nieoceniona, naprawdę nie musiałaś, wysłałabym kogoś ze służby – Elizabeth spojrzała na mnie z wdzięcznością, i zmęczeniem odbijających się w jej oczach.
- Naprawdę to nic takiego, przynajmniej się na coś przydałam, spacer także mi dobrze zrobił, a odnośnie służby, przecież wystarczyłoby komuś zlecić twoje obowiązki.
- Moje dziecko, kiedy będziesz już miała rodzinę, to zrozumiesz, że nikt lepiej nie spakuje swojego męża i syna, od jego żony i matki. Moja droga, po co mam zlecić komuś coś, co najlepiej zrobię sama. – Uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
- Pewnie masz rację. – Odparłam.
- Oczywiście, że mam, drogie dziecko - roześmiała się.
- Jest późno, powinnam, już iść, nie chcę zawracać głowy, tym bardziej, że jutro pani mąż i Edward wyjeżdżają do Nowego Yorku. Przyda im się odpoczynek. – Kiedy już kierowałam się do wyjścia, do salonu wszedł Edward, jego twarz rozpromieniała na mój widok. Gdzieś tam w środku moje egoistyczne myśli cieszyły się, że ja to sprawiam, ale skutecznie zagłuszyły je, te rozsądniejsze… Że to przeze mnie on nie zwraca uwagi na inne kobiety i że niepotrzebnie mieszam w jego życiu.
- Bello, wychodzisz?
- Na to wygląda.- Uśmiechnęłam się do niego. – Życzę ci udanej podróży.
- Bello, poczekaj. Zanim wyjadę, chciałbym, abyś przyszła. Chcę ci coś pokazać.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł. Jutro wyjeżdżasz, musisz wypocząć.
- Tak. Jutro wyjeżdżam, dlatego bardzo mi zależy, by przed podróżą się z tobą zobaczyć. Proszę, to dla mnie ważne.
- A więc zgoda. W takim razie do zobaczenia jutro. – O ile to jeszcze możliwe, twarz chłopaka pojaśniała jeszcze bardziej
- Do zobaczenia. – Powiedział delikatnie, przepuszczając mnie w drzwiach.
Kolejna noc, podczas której moje myśli galopują w szalonym tempie. Za kilka godzin spotkam się z tym chłopcem, za kilka godzin się z nim pożegnam i za kilka godzin spakuję się, i wrócę do Europy…
Tak, inaczej nie mogę. Kiedy on jest w pobliżu czuję, że nie mogę się ruszyć, nie mogę nie być w jego pobliżu. Chcę dla niego jak najlepiej. Tylko w ten sposób on może być szczęśliwy. Edward wyjedzie i ja wyjadę… Jak wróci, mnie już nie będzie, być może będzie mu żal, być może mnie znienawidzi… Ale w końcu jego życie trafi na właściwe tory, pozna kogoś bliskiego, zakocha się, założy rodzinę i zapomni… Niestety, ja nie będę w stanie zapomnieć, ale tak będzie najlepiej. Ach, gdyby to było takie łatwe, po prostu się nie żegnać, po prostu się nie przywiązywać. Po prostu żyć sobie spokojnie w swoim świecie… Tylko że ja już nie mam swojego świata. Cóż, nikt nie musi o tym wiedzieć… Nawet nie zauważyłam, jak nastał późny ranek. Tak jak obiecałam, udałam się do Edwarda. Najwidoczniej oczekiwał mojego przybycia, bo to on otworzył mi drzwi.
Od razu jego twarz pojaśniała od zapierającego dech uśmiechu.
- Cieszę się, że przyszłaś.
- Obiecałam, więc jestem. – Powiedziałam, kiedy przepuścił mnie w drzwiach.
- Chciałbym, żebyś tego posłuchała - poprowadził mnie do fortepianu i gestem dłoni dał do zrozumienia bym usiada na ławeczce obok niego. Jego pale delikatnie poruszały się po klawiaturze, by uwolnić znajomą melodię… Skończył grać i patrzył na mnie wyczekująco.
- To jest melodia z nut, które widziałam rok temu nad jeziorem. Grałeś ją inaczej…
- Owszem, ale doszedłem do wniosku, że powinna brzmieć właśnie tak. Bello, jesteś pierwszą osobą, która to słyszy.
- Więc, dostąpiłam tego zaszczytu – zażartowałam. W tej chwili mina Edwarda spoważniała, wziął w obie ręce moją dłoń i patrzył chwilę na nią, po czym podniósł wzrok na mnie.
- Bello, zdaję sobie sprawę, że nie tak to powinno wyglądać, ale nie umiem już chyba dłużej czekać. Zagościłaś w moim umyśle od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem, a moje serce i tak należy do ciebie. Isabello, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Szok! Po prostu szok, nic innego nie było w stanie opisać tego, chciałam coś powiedzieć, ale odebrało mi mowę. On chyba nie myśli poważnie…. On nie może myśleć poważnie!!! Przecież to niemożliwe! Ja nie mogę go kochać, nie jestem przecież człowiekiem!!! Jednak inna część mnie była szczęśliwa, iż moja obsesja nie jest jednostronna. Czy to była miłość?
- Edwardzie, ja..
- Nic nie mów. Posłuchaj. Ja wiem, że jesteśmy młodzi, ale wiem także, że moje serce już wybrało. Nie musimy się pobierać teraz, czy za miesiąc. Mogę czekać, rok, dwa, nawet całą wieczność, jeżeli tylko bym miał pewność, że się zgodzisz. Jeżeli tylko powiesz „tak”, przysięgam, że sprowadzę twoich braci, twojego wuja i resztę twojej rodziny, choćbym miał udać się na stary kontynent na piechotę i każdego z nich poproszę oficjalnie o twoją rękę. Kocham cię i musiałem ci to w końcu powiedzieć. – Byłam w takim szoku, że nawet nie zawracałam sobie głowy, by zobaczyć jak chłopak wsuwa piękny, złoty pierścionek ze szmaragdem otoczonym małymi diamentami na mój palec.
- Bello, nie musisz odpowiadać teraz. Możesz to zrobić, gdy wrócę, wiem, że cię zaskoczyłem i musisz to przemyśleć, ale ja nie umiem już inaczej.
W oddali usłyszałam pomruki osób i służbę znoszącą bagaże jego i jego ojca do wozu.
Edward niechętnie oderwał ode mnie wzrok i spojrzał w stronę drzwi wzdychając.
- Kocham cię, najdroższa… I muszę już iść. Do zobaczenia, przemyśl to - posłał jeszcze tęskne spojrzenie w moją stronę i zniknął za drzwiami.
To się nie dzieje naprawdę! Błagam, to się nie dzieje naprawdę. Co ja mam teraz zrobić? Chciałam się od niego uwolnić, a z każdą chwilą przywiązuję się coraz bardziej. Spojrzałam na pierścionek i już wiedziałam. Byłam pewna swoich uczuć. To jest trudniejsze, niż myślałam. Nie pragnęłam niczego innego jak jego szczęścia, ale przecież nie mogłam pozwolić, by Edward związał się z potworem!!! Chciałam się z nim pożegnać i zniknąć. Teraz wiedziałam, że już nie mogłam….
- Odważył się…- matka Edwarda wyrwała mnie zamyślenia i kontynuowała. – Długo nosił się z tym zamiarem, a gdy poprosił mnie o ten pierścionek, byłam pewna, że trafi w twoje ręce. Wydajesz się być dobrą dziewczyną, Isabello. Myślę, że mój syn jest w stanie odnaleźć przy tobie szczęście. Pytanie, czy na to pozwolisz? - Spojrzała na mnie z matczyną czułością, po czym dotknęła mojego ramienia i zostawiła mnie samą.
Zauważyłam, iż Elizabeth była blada, coraz częściej słyszałam jak kaszlała. Obawiałam się, że jednak grypa jest poważniejsza niż sądziłam. Wiele osób zapadało na tę chorobę, szpitale były pełne i chociaż podróż Edwarda miała trwać około trzech tygodni, wrócił szybciej ze względu na zły stan zdrowia jego ojca. Dni mijały, a w mieście było coraz więcej paniki. Grypa osiągnęła rozmiary pandemii.
Rodzice Edwarda także zachorowali i, ku mojej rozpaczy, on także. Nie wiedziałam, co robić, Po raz pierwszy od dawna czułam się bezradna. Nie chciałam, żeby umierał, ale nie mogłam go przemienić, nie chciałam, by stracił duszę. Nigdy nie zabiłam człowieka, to znaczy, nigdy nie zrobiłam tego dla krwi… Nie wiedziałam, czy udałoby mi się powstrzymać, ale jeżeli nie podejmę żadnych kroków, stracę go. Nie, nie przeżyję kolejnego ciosu! Udałam się na polowanie.
W tym czasie pewien plan formował się już w mojej głowie. Wieczorem zakradłam się pod mury szpitala. Przysięgłabym, że znów poczułam delikatny zapach tamtego wampira, ale stwierdziłam, że to musi być tylko moja wyobraźnia. Niemożliwe, by ktoś z mojej rasy znajdował się w szpitalu.
Szybko prześlizgnęłam się przez korytarze, by dotrzeć jak najszybciej do mojego celu. Weszłam do sali i zobaczyłam Edwarda. Leżał bezwładnie na szpitalnym łóżku, cały blady, jego ciało połyskiwało od potu. Majaczył przez sen. Gdy podeszłam bliżej, niespodziewanie otworzył oczy.
- Bello? To ty? Ja śnię… - lekki uśmiech zagości na jego twarzy, chciałam podejść bliżej, by dotknąć go, jednak mój ruch wyrwał go z transu. Zmarszczył brwi i podniósł głos ostatkiem sił. - Co ty tu robisz?! Nie powinno cię tu być!! Musisz stąd wyjść, to niebezpieczne! Co ty sobie wyobrażasz? Ja umieram, ale nie mogę pozwolić byś podzieliła mój los. Bello, błagam cię, wyjdź stąd. Wyjdź i zostaw mnie samego. Ratuj się!!! – Zaraz po tym znów stracił przytomność. W tym czasie do sali wszedł lekarz.
- Co pani tu robi? Proszę natychmiast stąd wyjść! – Krzyczał wyprowadzając mnie z sali. Nie miałam psychicznych sił, by się opierać. Fizycznie chciałam roznieść ten budynek i zamienić go w drobny pył.
Udałam się z powrotem do domu. W głowie miałam już koleiny plan, musiałam tylko poczekać do rana. Chodziłam nerwowo po mieszkaniu. Nie zwróciłam nawet uwagi, że minęła już noc i nastał dzień. Do rzeczywistości sprowadziło mnie pukanie do drzwi. Od razu wyczulam, kto za nimi stoi, jednak nie rozumiałam powodu, dla którego służba Masenów i ich prawnik miała mnie odwiedzić. Czym prędzej otworzyłam drzwi, chociaż już domyślałam się co się stało.
- Panicz Edward nie żyje!!! – Wyszlochała ich gospodyni.
- Odszedł dziś w nocy. Dzień po swoich rodzicach. Przykro mi. – Usłyszałam przygnębiony, lecz opanowany głos adwokata rodziny. – Po załatwieniu wszystkich formalności, będę prosił panią oraz pozostałych, żyjących członków jego rodziny, o udanie się do mojego biura. - Adwokat mówił coś jeszcze, ale nie obchodziło mnie to. Wybiegłam czym prędzej z mieszkania, nie przejmując się, czy zachowałam stosowne dla ludzi tempo. Wbiegłam do szpitala, starałam się nie zwracać uwagi na krew. Szukałam jego zapachu, nie obchodzili mnie ludzie, tarasujący mi przejście, jeżeli trzebaby było, nie przejmowałabym się, gdybym musiała kimś cisnąc o ścianę. Jego trop sprowadził mnie do kostnicy, tam jego zapach ginął, za to wyczułam inną słodką woń. Przecież wampiry nie rzucają się na zmarłych ludzi… Wmawiałam sobie.
- Spóźniłam się… - Wyszeptałam sama do siebie. Chciałam wyciągnąć rękę, ale zauważyłam jej drżenie Opanował mnie strach, nie byłam w stanie zajrzeć do środka, by zobaczyć jego ciało. Bałam się tego widoku… jeżeli miałam go zachować w pamięci na wieczność i cierpieć w ukryciu, chciałam pamiętać jego uśmiechniętą, męską twarz. Chciałam zapamiętać go żywego, pełnego życia, nadziei i rozległych planów, ze swoim urokliwym zawadiackim uśmiechem i iskrami tańczącymi w jego szmaragdowych oczach…
Jak najszybciej wycofałam się z tego miejsca, poruszyłam wszystkie znajomości, aby zorganizować jemu i jego rodzicom pogrzeb godny rodziny królewskiej. Pomimo pandemii panującej w mieście, całe Chicago pogrążyło się w żałobie, tylko z powodu tej rodziny. Wielu ludzi zawdzięczało tym ludziom swoje szczęście, pracę życie…
A teraz stałam na cmentarzu, z daleka obserwując, jak uroczystości pogrzebowe dobiegają końca. Carmen przytulia mnie mocno, a Eleazar stał z boku.
- Spóźniłam się… - Wyszeptałam.
- Kochanie, to nie twoja wina. Nie chciałaś go zmieniać, nie wyjawiłaś, kim jesteś… Podświadomie miałaś swoje powody. Być może tak miało być. A co jeżeli byś się nie powstrzymała? On by i tak prędzej czy później umarł, być może nawet z twojej ręki, jeżeli nie dałabyś rady. Nie zabiłaś nigdy człowieka dla krwi, nie wiesz, czy mogłabyś się powstrzymać. W tamtym wypadku, nigdy byś sobie tego nie wybaczyła. Znam cię. Wiem, co się z tobą działo przed laty…
- Mogłam chociaż spróbować… Nie wiem. Zrobić cokolwiek, ściągnąć tu Eleazara.
- Bello, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, ale nie wiem, czy w tym wypadku byłbym ci w stanie pomóc, mimo najszczerszych chęci. – Powiedział wampir łagodnie, dotykając mojego ramienia.
- Czy mogę was prosić, aby to, co się działo przez ten czas, zostało między nami? Nie zebrałam jeszcze dość siły na konfrontację z Willem i Gabrielem. Muszę to sobie od nowa poukładać, zanim opowiem im wszystko.
- Moja droga, wiesz że możesz na nas liczyć. Razem z Carmen zachowamy milczenie. Nie powiemy twoim braciom nic, czego byś nie chciała. To twoje życie i ty musisz stawić temu czoła – przyjaciel posłał mi pokrzepiające spojrzenie.
Patrzyłam dalej w stronę żałobników i zaśmiałam się na ironię mojego losu…
- Wiesz jaka jest dziś dokładna data? – Spytałam Carmen, która spojrzałam na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Jedenasty czerwca tysiąc dziewięćset osiemnastego roku. Dlaczego pytasz?
- Ponieważ dokładnie rok temu Edward Masen wywrócił moje życie do góry nogami. Rok temu postanowiłam jeszcze nie wracać do braci i to rok temu zaczęłam pałać uczuciem do człowieka. A teraz spójrz, tak właśnie skończył się mój ostatni rok w Chicago…
Czas teraźniejszy
PWE
Bella otworzyła oczy i zabrała swoje dłonie z moich rąk. To, co zobaczyłem… Czułem się jakbym dostał w głowę ogromnym kamieniem. Nie wiedziałam co powiedzieć. Po raz pierwszy zobaczyłem siebie jej oczami i to jeszcze jako człowieka… Carlisle nie znał mnie dobrze przed moją przemianą. Nawet w najskrytszych snach, o ile mogę tak powiedzieć… nie wyobraziłbym sobie tego, co zobaczyłem. Tyle uczuć przepływało prze moje ciało. Zawładnęło mną tak wiele emocji, a moim umysłem myśli… Chyba po raz pierwszy nie wiedziałem, co powiedzieć, a moje zdolności wcale mi nie pomagały. Bella spojrzała na mnie niepewnie.
- Bello, ja… - Ale ona mi przerwała.
- Edwardzie, proszę nie mów nic. Zazwyczaj to ty mi przerywałeś, teraz proszę, posłuchaj mnie. – Zerwała się nagle, wbiegła do swojego pokoju by po chwili wrócić ze starym, czarnym notatnikiem w dłoni.
- To i pierścionek należy do ciebie. Przechowywałam te rzeczy dbając, by nic im się nie stało, ale skoro żyjesz, powinny wrócić do ich prawowitego właściciela. - Podała mi rzeczy. Mój wzrok powędrował z powrotem do pierścionka, którym oświadczyłem się jej w poprzednim życiu.
- Ale…
- Edwardzie, ja rozumiem. To nic nie znaczy. Byłeś człowiekiem, młodym, pełnym planów. Nie mogłeś się związać z kimś takim, jak ja. Nawet jeżeli nie załeś mojej prawdziwej twarzy, nie mogłam pozwolić, byś zmarnował swoje, jak się potem okazało, krótkie życie, przez potwora. – Uciekała ode mnie wzrokiem gdzieś w dal. – Teraz masz swoje poukładane życie. Uwierz mi, ja nie chcę wyciągać i trzymać się starych obietnic. Nie jesteś mi nic winien. Pokazałam ci to, bo uznałam, że powinieneś wiedzieć. Nie miej mi nic za złe, proszę. Obiecuję, że to nie wpłynie na nasze relacje. Nie będę mieszać w twoim życiu. Oddałam ci twoją własność i chyba pokazałam ci wszystko, co mogłam. Myślę, że teraz możesz juz iść. – Spojrzała na mnie i zeskoczyła z balkonu. – Gabrielu, wychodzę na polowanie – krzyknęła. – Weź swoje auto, spotkamy się w szkole. – Potem zniknęła za ścianą lasu. Jej brat znalazł się koło mnie.
- Co zobaczyłeś?
- Czy ty, albo William wiedzieliście co miała zamiar mi pokazać? - Spytałem. Jej brat zaprzeczył kręcąc głową.
- W takim razie chyba sama powinna wam powiedzieć. Chyba powinienem już iść. – Gabriel kiwnął na pożegnanie głową, kiedy zeskakiwałem z balkonu i podążałem w stronę domu. Alice oczywiście czekała na mnie na schodach.
- Edward?!
- Czy ty to wszystko widziałaś w swojej wizji? – spytałem bez ogródek.
- Nie, tylko tyle, że odsunie dla ciebie swoją tarczę i pokaże ci twoją przeszłość. Nie widziałam wszystkich szczegółów. - Wszedłem do domu mijając ją na schodach. Reszta rodziny czekała na mnie w salonie.
- Edward, co jest? Twoje emocje są tak silne, że czułem je nawet kiedy byłeś u Swanów. – Zapytał Jasper. Pokręciłem tylko głową, zanim się odezwałem.
- To co Bella mi pokazała… Ja nie mam pojęcia, co zrobić.
- Edward, co to za pierścionek, dlaczego go masz? – Wtrącił zaciekawiony Emmett.
Spojrzałem na przedmiot, który trzymałem w dłoni i uśmiechnąłem się lekko.
- Mam go… Ponieważ oświadczyłem się jej. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, po czym zostawiłem zszokowanych domowników i wbiegłem na schody prowadzące do mojego pokoju.
* Piosenka z I poda Belli
Goo Goo Dolls - Iris
http://www.youtube.com/watch?v=NdYWuo9OFAw
** Utwór Edwarda |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Sob 23:00, 05 Lut 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
Perunia
Człowiek
Dołączył: 01 Maj 2010
Posty: 50 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 22:53, 05 Lut 2011 |
|
Opowiadanie bardzo mi się podoba i jak najbardziej jestem za wstawianiem go tutaj.
Bella jest taka inna niż zazwyczaj że aż miło się czyta o niej w takim wydaniu. A Edward ciekawe co zrobi ze swoją wiedzą teraz. Fajnie, że mógł zobaczyć choc troszkę ze swojego normalnego życia.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i weny życzę oraz nie załamuj się małą ilością komentarzy bo to chyba stało się domeną tego forum, ludzie czytają ale nie komentują. mam nadzieję że to Cię nie zniechęci.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Perunia dnia Sob 23:36, 05 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Sob 23:52, 05 Lut 2011 |
|
Ale się wyszczerzyłam do "monitra". Ha!! Mam nadzieję, że teraz uwierzysz w to opowiadanie. Kasia ma zawsze "gód ajdias"
Oczywiście, jeszcze raz przeczytałam rozdział, bo doszłam na chomiczku do 7, i jestem zachwycona. I coraz bardziej chcę, żeby był już 8 rozdział. Ah.. Rozmarzyłam się
No, to głosuję na "TAK", i będę dalej śledzić MISJĘ
Buziaczki, weny i czasu!
KW
P.S
Czekam na "Pod Wiatr". Będzie dobrze, musi być. ;*** |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 0:10, 06 Lut 2011 |
|
Muszę przyznać, że zaciwkaiło mnie opowiadanie, bo Bella jako wampir jest ciekawsza niż zwykle. No i jej bracia. Miała też nadzieję, że znajdzie sobie jakąś bratnią duszę wśród innych postaci niż Edward. Ale pojawił się on no i cała historia toczy się tak jak zawsze. Będę czytała dalej, bo podoba mi się fabuła i język tego tekstu. Może się mylę i mnie zaskoczysz czymś niezwykłym w swoim opowiadaniu. Czekam na dalsze części |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 0:25, 06 Lut 2011 |
|
Przeczytałam dziś obie części na raz i jestem zachywcona naprawdę świetna robota. Spodziewałam się takiego rozwoju akcji a raczej w spomnień z przeszłości po wcześniejszych rozdziałach ale i tak jestem pod wielkim wrażeniem.
Poprostu bardzo mi się podobało.
Przeydałaby ci się skuteczniejsza beta. Szczególnie w pierwszej częsci było dużo literówek i widziałam spore problemy z przecinkami a raczej ich brakiem.
Jeśli chodzi o ilość komentarzy... nie sugeruj się nimi. Patrz raczej na to, że masz prawie dwa tysiące wejść do tematu. Forum powoli pada, coraz mniej osób się wypowiada ale moze docen tych, którzy się tu pojawiaja i kontunuuj.
Jeśli jednak zdecydujesz sie usunąć temat chciałabym cię prosic o namiary na chomika gdzie wstawiasz to opowiadanie. Chciałabym je doczytać do końca. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|