|
Poll :: Czy mam umieszczać kolejne rozdziały MISJI na forum? |
TAK |
|
100% |
[ 12 ] |
NIE |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 12 |
|
Autor |
Wiadomość |
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 0:28, 06 Lut 2011 |
|
esterwafel napisał: |
Miała też nadzieję, że znajdzie sobie jakąś bratnią duszę wśród innych postaci niż Edward.i |
No cóż, jak wiadomo... wszystko prowadzi, do tego by była na końcu z Edwardem, ale gdybyś wyłapała w poprzednich rozdziałach, takie subtelne wtrącenia, zauważyłabyś, że Edward nie był jej pierwszą miłością... Albo, przynajmniej Bella sądziła, że kochała już wcześniej. Z mojej strony mogę obiecać, że nawet po tym jak Edward poznał już swoją przeszłość, to i tak, tak prędko Bella Nie wpadnie mu w ramiona :)
Niestety 7 rozdział także będę musiała podzielić, bo zajmuje on 33 strony |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Nie 0:29, 06 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 14:56, 06 Lut 2011 |
|
No zauważyłam, że już kiedyś "kochała". Nadal będę czytała, chociaż nigdy nie darzyłam Edwarda sympatią. Ciekawi mnie natomiast, czy pojawi się Jacob.
Podoba mi się to opowiadanie :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 15:05, 06 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 13:57, 12 Lut 2011 |
|
Jak już mówiłam wcześniej, siódmy rozdział ma ponad 30 stron i nie mogę wstawić go w całości, tak więc zapraszam na I cześć siódmego rozdziału i proszę o szczery komentarz.
ROZDZIAŁ7.
SZKOLNA RUTYNA?
PWE
- Edwardzie, co to za pierścionek, dlaczego go masz? – wtrącił zaciekawiony Emmett.
Spojrzałem na przedmiot, który trzymałem w dłoni i uśmiechnąłem się lekko.
- Mam go… Ponieważ się jej oświadczyłem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, po czym zostawiłem zszokowanych domowników i wbiegłem na schody prowadzące do mojego pokoju.
Usłyszałem jeszcze, jak Emm mruknął: „Za każdym razem, gdy ja się oświadczam Rose, to ja jej daję pierścionek, nie ona mi…”, ale nie miałem zamiaru się tym przejmować, zapewne ktoś z mojego rodzeństwa uświadomi Emmetta, że jeżeli o to chodzi, to nic się nie zmieniło. Wszedłem do mojego prywatnego azylu i opadem na kanapę. Czułem się przytłoczony jak nigdy wcześniej. Najwyraźniej Jazz i Alice nakreślili im w niewielkim stopniu sytuację, w której aktualnie jestem, ponieważ nikt z domowników nie przeszkadzał mi swoimi myślami. Tylko Carlisle przekazał mi mentalnie: „Synu, jeżeli mogę ci jakoś pomóc, albo będziesz chciał porozmawiać, przyjdź do gabinetu” potem, zaś jego umysł odpłynął w kierunku opasłego tomu jednej z medycznych książek.
Patrzyłem jak otępiały na pierścionek i notatnik, który położyłem przed sobą.
Otworzyłem go i wodziłem wzrokiem po kartkach zapisanych moim pismem, aż napotkałem nuty napisane schludnym, innym charakterem pisma. Bella…
Nie mogłem uwierzyć, że jako człowiek oddałem swoje serce wampirowi. Tym bardziej, że już jako jeden z nich, nigdy nie darzyłem takim uczuciem nikogo. Natłok myśli w mojej głowie był tak wielki, że nie umiałem już sobie poradzić. Być może normalny człowiek upiłby się do nieprzytomności, być może rzuciłby się z balkonu, żeby zagłuszyć chaos w swojej głowie… Ja miałem jednak ograniczone pole manewru, więc nie zostało mi nic innego jak…
- Jasper, zlituj się! Wbrew temu, co sądzi o mnie moja rodzina, ja nie jestem masochistą! – jęknąłem. Krzyk nie miał sensu, bo i mój szept byłby doskonale słyszalny na parterze, jednak chciałem chociaż w jednej tysięcznej procenta dać upust frustracji. Po chwili zaczynałem się czuć lżejszy, spokojniejszy. Jakby ciężar moich myśli przestał uciskać skołowany umysł.
- Nareszcie Edwardzie! Ciężko jest przebywać w domu, kiedy jesteś w takim stanie. Wiesz, że nie lubię się wtrącać, ale jeszcze chwila i bym interweniował nawet bez twojej akceptacji. Przykro mi, że się tak męczysz i mam nadzieję, że znajdziesz sposób by jakoś ci ulżyło bez mojej pomocy. – Jasper zakończył przesyłać mi swoją mentalną tyradę.
- Dzięki Jazz – szepnąłem. Zatrzasnąłem notatnik, który razem z pierścionkiem odłożyłem na i tak niepotrzebne mi łóżko i wstałem postanawiając skorzystać z propozycji Carlisle’a.
W mgnieniu oka znalazłem się przed gabinetem. Blondyn już na mnie czekał.
- Wejdź synu. Cieszę się, że zdecydowałeś się ze mną porozmawiać.
- Carlisle’u, ja nie mam pojęcia co zrobić. Dla mnie to było jak grom z jasnego nieba!
- Spokojnie, zacznij od początku.
- Dlaczego zdecydowałeś się mnie przemienić?
- Całe swoje wampirze życie przebywałem sam. Owszem, był czas kiedy przebywałem na dworze. Poznałem także innych naszych pobratymców, ale nie miałem nigdy towarzysza – spojrzał na mnie, a ja dałem mu znak by kontynuował.
- Znałem ciebie i twoją rodzinę. Nie osobiście rzecz jasna, ale nie byłeś mi do końca obcy. Młodzieniec twardo stąpający po ziemi, ale i z artystyczną duszą. – Jego wzrok stał się zamglony, jakby myślami był daleko stąd. Ja już wiedziałem gdzie, a Carlisle kontynuował.
- Potem wybuchła epidemia Hiszpanki. Miałem dyżur i byłem przy twojej matce, kiedy wydawała z siebie ostatnie tchnienie. Ostatnie słowa, które wypowiedziała, były błaganiem bym cię ratował. Było z tobą naprawdę źle. Myślę, że nie zostało ci więcej niż doba życia. Przypomniałem sobie twarz twojej matki i uznałem to za znak. Długo myślałem o tym, by mieć towarzysza, jednak nikogo nie chciałem skazywać na taki los. Dlatego zdecydowałem się, aby cię przemienić. Gdybyś miał szansę dożyć sędziwego wieku, nie zrobiłbym tego. - Carlisle spojrzał na mnie wracając mentalnie do teraźniejszości. Jego twarz wyrażała spokój i powagę, gdy kontynuował. - Edwardzie, gdyby ktoś z naszej rodziny miał inną szansę na przeżycie, skorzystałbym z niej, aby mu pomóc.
- Rozumiem. – Oczywiście, że go rozumiałem. Znałem stosunek mojego ojca do życia. Podziwiałem jego opanowanie i silną wolę.
- Dlaczego o to pytasz, Edwardzie? – odezwał się po chwili ciszy.
Podniosłem na niego wzrok i zacząłem opowiadać. Zrelacjonowałem mu wszystko po kolei, co pokazała mi Bella. Carlisle słuchał nie przerywając mi, niekiedy tylko kiwając głową na znak zrozumienia. Nawet nie wiem kiedy na dworze zrobiło się jasno. Zegar na ścianie wskazywał siódmą rano.
- I co ja mam teraz zrobić? – spytałem, patrząc wyczekująco na blondyna.
- Musisz dać jej czas. Dla niej to także jest zaskoczenie. Wampirze uczucia nie zmieniają się tak jak ludzkie. Wygląda na to, że wciąż żywi jakieś uczucia do ciebie. Pytanie tylko, co ty czujesz do niej. – Spojrzał na mnie wymownie.
- Tak czy inaczej musisz dać jej czas. Daj jej przestrzeń Edwardzie, jakiekolwiek będziesz miał wobec niej zamiary, to pamiętaj: krok po kroku. – Położył mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się pocieszająco. Po chwil spojrzał na zegar za mną i wstał.
- Muszę iść na dyżur. Masz zamiar zostać dziś w domu?
- Nie, w końcu jest poniedziałek. Dzieci doktora Cullena, jak zwykle stawią się w szkole – uśmiechnąłem się lekko.
- Tak. Tylko nie przynieście mi wstydu, mam nadzieję, że jesteście przygotowani do zajęć – zaśmiał się wychodząc z pomieszczenia.
Udałem się do swojego pokoju, by się odświeżyć przed wyjściem. Co ma być to będzie i trzeba temu stawić czoła. Przecież nie będę się bał. Niech już zacznie się ten monotonny tydzień.
Poniedziałek
PWE
Siedziałem w volvo, czekając na Jaspera i Alice. Emmett i Rose właśnie wyjechali z naszego podjazdu. Pogoda dziś była tradycyjna, jak na Forks. Chmury i deszcz… Idealnie, możnaby rzec… Kiedy moje rodzeństwo łaskawie wsiadło do auta, ruszyłem z piskiem opon w kierunku szkoły.
- Jesteś tak spragniony edukacji, że musisz być w szkole szybciej niż inni – powiedział Jasper próbując rozładować moje napięcie, jednak gdy spojrzałem na niego przez wsteczne lusterko mrożąc go wzrokiem, zrozumiał, że bez jego daru się raczej nie obejdzie. Kiedy dojechaliśmy zauważyłem, że miejsce w którym Gabriel albo Bella powinni zaparkować było puste. Chciałem z nią porozmawiać, w nocy nie dała mi dojść do sowa. Czyżby teraz zamierzała mnie unikać?
Ale w końcu wyraźnie powiedziała „Gabrielu zobaczymy się w szkole”. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał piętnaście minut do rozpoczęcia zajęć. Może jeszcze przyjdzie…
Deszcz siąpił od samego rana, a że do dzwonka było jeszcze parę minut, postanowiłem nie dołączać do swojego rodzeństwa, za to zostałem w wozie i włączyłem radio, by choć trochę zagłuszyć ich myśli…
„Odkąd przybyłem
Nigdy nie przestało padać
Nie mogłem Cię też zobaczyć
Bo nikt nie odpowiada
Odkąd przybyłem
Z moim przeznaczeniem w ogniu
Nie powstrzymałem Cię od myślenia
Nawet w pełnię
Zrobiłem wszystko, co było do zrobienia
I zostałem z zimnym ciałem i niczym do jedzenia.”
Tak... To się nazywa wyczucie. Żeby włączyć pierwszą lepszą audycję radiową i trafić na piosenkę z tekstem w pełni odzwierciedlającym ten moment.
Po chwili przy BMW Rose zaparkował Aston Martin i wysiadł z niego… William? Co on tu robi? Przecież miał zostać na Alasce.
Wampir udał się w stronę mojego rodzeństwa. Targany jakimś impulsem i ja szybko wysiadłem by znaleźć się koło nich.
- Część Williamie, Co sprowadza cię pod mury tej jakże zacnej placówki, liceum zwanej. Czy nie powinieneś być jeszcze z Tanyą? – Pierwsza zabrała głos Rose. Zaskoczonym, ale i lekko żartobliwym tonem. Chłopak roześmiał się spoglądając na twarze zebranych.
- Część wszystkim! Domyślam się, że Belli nie ma w pobliżu. Inaczej pewnie byście zobaczyli moje prawdziwe oblicze. Wszyscy zebrani widzą Williama, niestety to tylko ja, Gabriel.
- Och - odezwała się zaskoczona Alice. – Jak to możliwe?
- To jedno z zastosowań mojego daru. – Gabriel wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic i kontynuował. – Williama będzie widział jego klient i wszyscy na sali sądowej, a że rozprawa zacznie się niedługo, będę się musiał zbierać, dlatego już teraz macie przed oczami mojego brata. Oczywiście, mógłbym też być niewidzialny dla innych, ale skoro Bella przyjedzie swoim autem, to nie łatwo będzie wytłumaczyć skąd wziął się ten wóz na parkingu i dlaczego moja siostra będzie rozmawiać z powietrzem. – Wampir przeciągnął wzrokiem po wszystkich zebranych dzieciakach koło nas, po czym znów spojrzał na nas. – To mała miejscowość i niewiele się tu dzieje. Zobaczcie, jaką już wzbudzamy sensację… Ale inaczej się nie da. – Wtem usłyszałem cichy odgłos silnika, spojrzałem ponad ramieniem Gabriela i zobaczyłem Bellę wjeżdżającą na parking. Nie mogłem nic poradzić na uśmiech, który mimowolnie wkradł się na moją twarz. Wysiadła z auta, piękna jak zwykle, ubrana w ciemne spodnie i czarny golf z niebieskim szalem służącym za wierzchnie odzienie.
Jazz oczywiście wyczuł zmianę mojego nastroju, gdyż subtelnie puknął mnie w ramię i posłał mi w myślach apel: „Gapisz się, jak cielę na malowane wrota! Nie bądź taki ostentacyjny!!”
I to mnie otrzeźwiło.
- Jak śmiesz tak ją przyrównywać! – wysyczałem, że tylko my dwaj to usłyszeliśmy.
- Edwardzie. – mruknęła Alice posyłając mi wymowne spojrzenie.
No tak, krok po kroku.
- Część wszystkim – przywitała się, po czym przyjrzała się Gabrielowi.
- William? – W tym momencie przechyliła lekko głowę na bok mierząc chłopaka wzrokiem i naszym oczom ukazał się Gabriel w całej krasie. – Tak lepiej. – Uśmiechnęła się zadziornie.
- No i po zabawie - mruknął jej brat.
- Ej, to fajne było. A możesz tak zrobić, bym to ja przybrał inną postać? – spytał podekscytowany Emm.
- Owszem, ale tylko współpracując z Bellą. To trochę skomplikowane, by rozmawiać o tym przed szkołą – wyjaśnił drapiąc się lekko z tyłu głowy.
- Okej. Co dla mnie masz? – Bella skupiła się na swoim bracie. Wampir podał jej kartkę.
- Rozumiem. Więc Will, zabierasz Gabriela na badania? Mam nadzieję, że to nic poważnego – stwierdziła unosząc brew, po czym spytała już szeptem. – O której kończy się rozprawa?
- Zależy, jak wszystko się ułoży, sądzę, że będę w domu koło siedemnastej.
Dzwonek obwieścił początek zajęć.
- Chyba pora na nas – stwierdziła Alice, patrząc niechętnie w stronę wejścia do budynku. Bella zgodziła się z nią.
- Racja. Na razie, Williamie – krzyknęła na tyle głośno, bym miał już w głowie, pełno nastoletnich fantazji z Willem w roli głównej. Jej brat spojrzał jeszcze na nią i odezwał się szeptem słyszalnym tylko przez nas.
- Lecisz po Willa jutro po południu i…
- W domu, Gabrielu - przerwała mu nie patrząc nawet w jego stronę.
Cały dzień, próbowałem zbliżyć się do niej na tyle, by móc spokojnie porozmawiać. Niestety nie ułatwiała mi tego. Jak się okazało, szczęśliwie dla mnie i na nieszczęście dla reszty męskiej populacji, przez co, nawiasem mówiąc, zastanawiałem się nad chwilową zmianą diety, Bella była moją partnerką na historii i biologii. Pomyślałem, iż to będzie dobry moment. Niestety, przeliczyłem się… Kolejny raz.
Dziewczyna, mimo iż siedziała koło mnie, wypełniała swoje notatki w odpowiednich momentach, była nieobecna duchem. Patrzyła tylko niewidzącym wzrokiem w okno.
- A więc, panno Swan. Proszę podać dwie cechy budowy, które umożliwiły hominidom tworzenie coraz lepszych narzędzi? Uzasadnij przydatność każdej z tych cech – spytał w pewnym momencie nauczyciel biologii, układając już w myślach zwycięski monolog po przyłapaniu Belli na nieuważaniu. Jednak i on się przeliczył, gdyż odpowiedziała od razu, wciąż nie odrywając oczu od szyby.
- Przeciwstawny kciuk, umożliwiający sprawniejsze posługiwanie się narzędziami i rozwinięty mózg, który umożliwia lepsze rozumienie i analizowanie rzeczywistości.
- A czy mogłabyś patrzeć na mnie, gdy odpowiadasz? – Profesor nie ustępował i w duchu gotował się ze złości. Ciekaw byłem jak rozegra to moja lekcyjna partnerka. Bella nagle oderwała wzrok od szyby i spojrzała na niego pustym wzrokiem, po czym przemówiła głosem wypranym z emocji.
- Dlaczego, panie Baner? – spytała. – Nie sądzę by moja odpowiedź nabrała innego znaczenia, jeżeli spojrzę w inny kąt sali.
Dzwonek obwieszczający przerwę uratował nauczyciela od próby wypowiedzenia i tak nieudanej riposty. Uczniowie patrzyli oniemiali na rozgrywającą się scenę. Ja miałem ochotę się śmiać, gdyby nie to, że zauważyłem jej wzrok i zastanawiałem się nad głębszym dnem jej zamyślenia. Dziewczyna oczywiście natychmiast opuściła salę i kolejna szansa na złapanie jej przepadła. Lunch także niespecjalnie poszedł po mojej myśli. Widziałem jak Bella stoi w kolejce po jedzenie i jak Tyler i Mike próbują ją osaczyć. Chciałem się zerwać i wynieść tych dwóch jak najdalej od niej, jednak spojrzałem na Rose, która tylko przecząco pokręciła głową. Dziewczyna usiadła na wprost mnie między Emmettem i Alice, jednak nie złapała kontaktu wzrokowego z żadnym z nas.
- Wow, Bello, nie wiedziałem, że jesteś taka głodna – wyszeptał Emm.
- Słucham? Ach, masz na myśli, że trochę przesadziłam. Możliwe. Od pięciu lat nie tykałam ludzkiego jedzenia.
- Czy ty w ogóle je jadłaś, już po przemianie? – Misiek roześmiał się po cichu. Bella spojrzała na mnie i przytrzymała na mnie wzrok, gdy odpowiadała.
- Owszem, swego czasu jadłam nawet częściej niż bym chciała… - Uśmiechnęła się lekko i już wiedziałem, co ma na myśli. Obiady u moich rodziców.
- Cóż za poświęcenie – dodała Alice.
- Tak… Poświęcenie, to dobre słowo, by to określić.
Reszta rozmowy, przebiegała dość neutralnie, Bella uśmiechała się co jakiś czas, lub wtrącała trafne uwagi, jednak nic nie mówiła sama z siebie. I tak do końca przerwy, a potem znów musiałem się trzymać z dala od niej, gdyż mieliśmy w tym czasie inne lekcje. Kolejna szansa nadarzyła się na WF-ie. Bella i Alice biegały wokół hali, gdy ja miałem teoretycznie skakać wzwyż. Przekonałem trenera, by pozwolił mi pobiegać pod pretekstem rozgrzewki. Po chwili byłem już koło dziewczyn.
- Bello, musimy porozmawiać.
- Nie teraz. Przebiegłam już kilka kółek, to nie będzie wyglądać naturalnie, gdy będę biegła tym tempem i prowadziła w tym czacie swobodną konwersację – odpowiedziała patrząc przed siebie i pokazowo kontrolując oddech.
- Bello, nie unikaj mnie. Musimy porozmawiać. – Nie zamierzałem się poddać.
- Edwardzie, a o czym tu mówić? Ty masz swoje życie. Nowe, poukładane życie – podkreśliła. - Masz swoją rodzinę, kogoś, kogo darzysz pewnie głębszym uczuciem. Tu nie ma miejsca dla mnie i ja to rozumiem. Obiecałam, że nie będę się mieszać, więc ułatw mi to zadanie i pozwól spełnić obietnicę.
- A co, jeżeli ja nie chcę byś się nie mieszała? A co, jeżeli nie ma nikogo innego, oprócz pewnej kobiety, jeszcze z czasów tamtego życia? - Wampirzyca spojrzała na mnie i w jej oczach przez chwilę błysnęło coś na kształt iskierki nadziei. Niestety, za chwilę znów przybrała wypraną z emocji maskę.
- Nie wiesz o czym mówisz, Edwardzie. Nie możesz patrzyć na mnie przez pryzmat swojego ludzkiego zauroczenia. Gdybym nie pokazała ci tego, teraz byś nie miał wobec mnie mieszanych uczuć. Byłabym ci obojętna – stwierdziła. Chciałem zaprotestować, jednak znów mi przerwała.
- Twoja rozgrzewka dobiegła już końca. Masz inne zajęcia – rzuciła przez ramię i przyśpieszyła swoje tempo. Alice truchtała za nami w milczeniu, po czym zrównała się ze mną.
- Edwardzie, będzie jeszcze czas. Teraz odpuść. Szkoła to nie najlepsze miejsce.
- Może masz rację. – Przybrałem maskę obojętności, chociaż w środku byłem sfrustrowany jak nigdy dotąd. Jak mam się zachować? Jak zmusić tą dziewczynę, by mnie wysłuchała? Jak przekonać ją, że nie patrzę na nią prze pryzmat tamtych czasów? Jak powiedzieć, że zawładnęła moim umysłem, zanim zobaczyłem swoją przeszłość? Tysiące pytań, żadnych odpowiedzi…
Po zajęciach wsiadłem do auta, komunikując rodzeństwu, że jadę się przejechać. Chciałem zebrać swoje własne myśli, jednocześnie odpoczywając od ich umysłów.
Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy zapadł zmierzch, gdyż deszcz padał cały dzień, a ja błądziłem bez celu po ulicach Port Angeles. Zmieniłam stację radiową i znów ta piosenka…
„Tego ranka
Zostawiłem z boku nadzieję
I wyszedłem na spacer po brudnych ulicach
Tego ranka
Zdałem sobie sprawę, że nie ma nic
Co mógłbym zrobić
Żeby choć raz przestało padać…”
Świetnie! Czy ten tekst będzie mnie prześladował? Z drugiej strony pasuje idealnie, by uczynić z niej motyw przewodni dzisiejszego dnia.
Cóż, może jutro będzie lepiej…
Wtorek
PWB
Wtorek. Drugi dzień utrzymywania szkolnych pozorów. Poniedziałek minął w miarę bezboleśnie. No, nie licząc momentów, w których miałam ochotę uciec, by nie narazić się na towarzystwo Edwarda. Jeżeli będzie to tak wyglądać, nie dam rady utrzymać się od niego z daleka. Na szczęście fakt, że Gabriel będzie dziś ze mną pomoże mi się opanować i utrzymać swoje zachowanie w ryzach. Niestety później nie będzie już tak łatwo. Wieczorem czeka mnie długa przeprawa z braćmi. Muszę zebrać siły mentalnie, bo to nie będzie łatwa rozmowa…
- Bello? Bella?! Halo! – Gabriel zaczął machać mi dłonią przed oczyma.
- Słucham? – wymamrotałam dając znak, że się ocknęłam.
- Nie, Bello, nie słuchasz. Z resztą, nie ważne. – Spojrzał na mnie zmartwiony. – Nie odpływaj tak daleko. Znów dajesz się ponosić myślom, jak wtedy, gdy wróciłaś ze Stanów. To przez niego, tak?
- Nie! Tak! Och, sama nie wiem… - jęknęłam zrezygnowana. – Gabrielu, proszę, nie drąż. Po szkole polecę po Williama i obiecuję, że wszystko wam powiem. Potem możesz na mnie się złościć, wrzeszczeć, rozszarpać… Co chcesz, nie będę się bronić. Tylko Proszę poczekaj do wieczora. Nie każ mi przechodzić przez to kolejny raz.
- Zgoda. Do wieczora. Tymczasem chodź już, chyba że chcesz iść do szkoły na piechotę.
- Ta… Zgaduję, że w takim wypadku byłabym na miejscu przed tobą.
- Oj, daj spokój. - Klepnął mnie w ramię. – Powiedz, które auto bierzemy.
- BMW. Wczoraj zbyt dużo osób się kręciło koło mojego auta. Poza tym, po tym przedstawieniu, które zrobiłeś podszywając się pod Willa, słyszałam za dużo pomruków i insynuacji na mój i jego temat.
- Biedna Bella… Zawsze ma pod górkę – zaśmiał się.
- Dobra, chodź już – mruknęłam i wsiadłam do samochodu.
Niewiele czasu zajęło nam dotarcie do szkoły. Cullenowie oczywiście już tam byli, z Edwardem na czele. Chłopak wpatrywał się we mnie. Nie był przystojny, o nie. On był po prostu piękny. Piękny, jak zwykle. Ubrany w klasyczne spodnie i jasną koszulę. Cieszyłam się, że Gabriel jest ze mną i dzięki temu muszę się bardziej pilnować. Obiecałam nie mieszać, więc nie mogę z nim zostać sam na sam. Łatwo powiedzieć… Gorzej, że dzielę z nim dwie lekcje z rzędu. Bello, jesteś silna, dasz radę. Już wystarczająca namieszałaś w jego życiu. – Motywowałam się w duchu. Jednak kiedy byłam już w jego towarzystwie, moje postanowienie zaczynało topnieć.
Na szczęście zajęcia skończyły się dość szybko. Pożegnałam się z Cullenami i jak najszybciej wsiadłam do auta. Gabriel cały dzień obserwował mnie, a podczas lunchu ciągle zerkał to na mnie, to na Edwarda. Tak… I jak znam życie, pewno ma już jakieś wnioski, teraz to tylko kwesta kilku godzin, po powrocie Willa dowie się wszystkiego i będzie mógł wybuchnąć.
Lot minął mi bez problemu. Kiedy dotarłam na miejsce, Will właśnie żegnał się z Tanyą. Przywitałam się z Kate i Garretem, w czasie, kiedy mój brat ledwo odklejał się od swojej dziewczyny. Potem pożegnałam się ze wszystkimi i ruszyliśmy w drogę powrotną. Spodziewałam się, że kiedy będziemy już w powietrzu, Will zacznie ze mną rozmawiać, spotkałam się jednak z ciszą. Wygląda na to, że to ja muszę zacząć.
- Williamie, kiedy dotrzemy do domu, musimy porozmawiać.
- Domyślam się, Bello.
- Tylko tyle? Tylko: „ Domyślam się, Bello”?
- Widzę, że jesteś zdenerwowana i nie powiesz mi o co chodzi, dopóki nie dotrzemy do domu. Zgaduję, że to nie będzie łatwy dla ciebie temat, więc nie chcę drążyć ani wyciągać pochopnych wniosków – powiedział spokojnie.
- Obawiam się, że kiedy, już skończę swoją opowieść, już nie będziesz taki spokojny.
- Bello, jestem twoim bratem, co by się nie zdarzyło, choćbym nie wiem jak był zły, czy rozgoryczony, ja nigdy nie odwrócę się od ciebie. Zawsze zastanawiało mnie tylko, dlaczego nie wspominałaś nigdy o tym, co się działo z tobą przez ten ostatni rok w Chicago…
- Dziś wszystko wam opowiem.
- Wiem. – Wystarczyło jedno słowo, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Will Kontynuował. – Edward był u ciebie w niedzielę w nocy. Pokazałaś mu wszystko, a potem uciekłaś pod pretekstem polowania… Rozmawiałem z Gabrielem, martwił się o ciebie. Brzmiał, jakby był trochę rozgoryczony, że ten chłopak dowiedział się wcześniej niż my…
- Bo jego dotyczyło to bezpośrednio – wyszeptałam.
Po tym znów zapadła cisza. Kilka minut później podchodziłam do lądowania. Na płycie lotniska czekał już na nas Gabriel.
- Czy mam zacząć spowiadać się już teraz, czy może jednak dojedziemy do domu? – spytałam zrezygnowana.
- Spokojnie, jeszcze będziesz miała na to czas. Na razie chciałem w końcu przejechać się swoim autem, więc postanowiłem po was przyjechać. Miałem nadzieję na: „ Część braciszku! Miło że po nas wpadłeś”, ale widać się nie doczekam.
- Hej, Gabrielu! – Will witał się z moim bliźniakiem. Ja tylko wywróciłam oczami i minęłam ich. Nie chciałam tracić sił na żarty. Droga do domu minęła nam w milczeniu…To znaczy ja milczałam, bo moi bracia rozprawiali zawzięcie o różnych sprawach, jakby się nie widzieli co najmniej dekadę.
Kiedy znaleźliśmy się na podjeździe, wpadłam do domu jak strzała. Miałam wrażenie, że pozostając jeszcze przez chwilę w ich towarzystwie, nie będę w stanie oddychać.
Znalazłam się w salonie. Usiadłam przy oknie opierając głowę o szybę i nie zawracałam sobie głowy, żeby spojrzeć na swoich towarzyszy wchodzących właśnie do pomieszczenia, tylko zaczęłam swoją opowieść. Kiedy ja mówiłam, oni stali jak kamienne posągi, nie poruszyli się ani o milimetr, nawet nie oddychali. Jedynie intensywność ich zapachów świadczyła o tym, iż stoją jeszcze w salonie. Bałam się odwrócić głowę, by na nich spojrzeć. Chciałam opowiedzieć moim braciom wszystko od początku do końca i sądziłam, że jeśli wykonam jakikolwiek ruch w ich kierunku, zabraknie mi odwagi, by kontynuować. Bałam się także, że gdy tylko się ruszę nie dane mi będzie skończyć, tylko z pokorą będę przyjmować wszystkie zadanie mi ciosy, oraz znosić wszelkie przejawy ich gniewu, bo niewątpliwie mieli do tego prawo. Gdy skończyłam, zamknęłam oczy i także wstrzymałam oddech zaciskając pięści w oczekiwaniu na pierwszy wybuch. Odliczałam sekundy, spodziewając się, że to Gabriel zada pierwszy cios. Jakże się myliłam… Po trwającej wieczność chwili, znalazłam się w ramionach mojego bliźniaka.
- Bello… - szepnął Gabriel tuląc mnie do siebie. Odważyłam się spojrzeć na niego i widziałam jego twarz wykrzywioną bólem. W jego oczach tliło się tyle emocji… Ból, żal, litość… Ale nie było w niej złości. Zerknęłam niepewnie przez jego ramię, by dojrzeć Williama, który wciąż stał w tym samym miejscu ze zbolałą miną. Dłużej już nie wytrzymałam, z mojej piersi wydarł się głośny szloch. Nie mogłam płakać, ale w ten sposób mogłam dać upust narastającym we mnie emocjom. Wczepiłam się mocniej w obcięcia mojego bliźniaka, a on kołysał mną jak małym dzieckiem. Will po chwili znalazł się przy nas i zaczął gładzić delikatnie moje ramię. Kiedy już doszłam do siebie, odsunęłam się od Gabriela, by samodzielnie usiąść pomiędzy braćmi. Zauważyłam, że nie są skorzy do żadnej wypowiedzi, więc czekałam niepewnie podążając wzrokiem od jednego do drugiego.
- A kiedy nastąpi wybuch?
- Bello, siostrzyczko. Nie będzie żadnego wybuchu – wyszeptał William.
- Ale…
- Ty sama skazałaś się na największą karę. Cierpiałaś, nie tylko po… No wiesz… - Spojrzał na mnie przepraszająco. – Najgorsze męki przeszłaś w czasie tego ostatniego roku… A potem, gdy sądziłaś, że Edward nie żyje.
- To fakt. – Wtrącił się bliźniak. – Kiedy wróciłaś ze Stanów, wydawałaś się spokojna, uśmiechałaś się… I gdybyśmy cię tak dobrze nie znali, stwierdzilibyśmy, że odzyskałaś spokój, ale ty wciąż byłaś nieswoja. Nic nie mówiłaś, więc się nie wtrącaliśmy. Widzieliśmy jednak, że coś nie jest tak. Nie wiedzieliśmy tylko co.
- No i trochę poczekaliśmy – dodał Will, uśmiechając się pocieszająco. – Zamknęłaś się w sobie i cierpiałaś w ukryciu. Nie oczekuj od nas złości, wymówek, czy kary, bo ty ukarałaś się najdotkliwiej i tkwiłaś w tym sama.
- Więc zapach tamtego wampira to był…
- Zapach Carlisla – skończyłam z Gabriela. – Sądziłam… Nie, wmawiałam sobie, że gdy będę w pobliżu, to będę w stanie chronić Edwarda i jego bliskich. Jak się okazało, nie zdołałam go ocalić, a ze strony Cullena nic im nie groziło.
- Kochasz go… - Spojrzałam na Willa pytająco.
- On cię nie pyta, Bells. Will stwierdza fakt – powiedział Gabriel widząc moją minę.
- Co teraz zrobisz? – spytał starszy z moich braci.
- Nic.
- Jak to nic?!
- On ma swoje życie. Poukładane. Nie pamięta mnie i nawet jeżeli, to i tak nie ma znaczenia, bo ja nie mogę mieszać. Wystarczająco dużo mąciłam w jego człowieczym życiu.
- Bello… - Pokręciłam przecząco głową, dając znak, że jeszcze nie skończyłam.
- Gdybym nie była tak zaskoczona, wtedy na Alasce, pewnie bym się nie wydała, Edward nie chciałby poznać prawdy i nadal byłabym mu obojętna, no może moglibyśmy się kolegować, ale nic więcej. Nic, bo on nic by do mnie nie czuł.
- Nie możesz tego wiedzieć – zaprotestował Will.
- Oczywiście, że mogę!
- Bello, jaka ty potrafisz być czasami ślepa i uparta jednocześnie! – Westchnął Gabriel z irytacją. - Komu, jak komu, ale nam w tej kwestii musisz uwierzyć. Chłopak nic o tobie nie wiedział, a jestem pewny, że gdyby jego serce biło, to wyskoczyłoby z piersi na twój widok. Wodził za tobą wzrokiem od momentu, aż przekroczyliśmy próg domu Carmen. Nawet po wyjaśnieniu naszej sytuacji nie wyglądał na zniechęconego. Mało tego! Z każdą chwilą wydawał się być zainteresowany tobą coraz bardziej i to na pewno z innych powodów niż Lafayette. – Warknęłam na samo jego wspomnienie. – Przepraszam. – Mój bliźniak się zreflektował. – W każdym razie, nie udawaj, że nie widziałaś tego głupkowatego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, gdy w poniedziałek wjechałaś na szkolny parking. Jeżeli nie, to zapewniam, cię, że nie miał takiej miny przed twoim pojawieniem się. Po za tym, – ciągnął swój wywód – taki uśmiech rezerwuje sobie chłopak tylko wtedy, gdy jest zadurzony. – Popatrzył na mnie wszechwiedzącym wzrokiem.
- A od kiedy ty jesteś taki mądry i spostrzegawczy, co? – burknęłam zirytowana, a on tylko nonszalancko wzruszył ramionami.
- Od momentu, w którym ty stałaś się zaślepiona i twoja inteligencja wzięła sobie wolne – odparł dumny z siebie. William patrzył na nas i roześmiał się.
- Widzę, że wszystko wróciło do normy.
- Na to wygląda – stwierdziłam już na spokojnie. Po raz koleiny ogromy ciężar opuścił moje barki. Chyba najcięższy, z jakim kiedykolwiek musiałam się uporać. Czy mogłam to nazwać czymś w rodzaju katharsis? Nie wiem. Ale na pewno czułam się lżejsza, oczyszczona i odczułam wielką ulgę.
- Niedzielne obiady? Nie mogę uwierzyć - Gabriel zachichotał kręcąc głową.
- To były najdłuższe niedziele mojego życia. – Uśmiechnęłam się na wspomnienie przedstawień z jedzeniem.
- Dzielnie to zniosłaś – dołączył do Willa, który próbował stłamsić chichot.
- Wiedziałam, że to docenisz – zaśmiałam się razem z nimi.
- Kocham was – szepnęłam, kiedy przytulałam swoich braci.
- Wiemy. My ciebie też – powiedzieli jednocześnie, kiedy trwaliśmy tak w bratersko- siostrzanym uścisku.
ŚRODA
PWJ
Jak słowo daje, Edward niech sobie narzeka na natłok myśli, ale jak by wyczuwał taki ogrom przeróżnych emocji, to dopiero by zwariował. A co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że chodź sam mogę być z czegoś zadowolony, to i tak nie mogę trwać w swoim stanie, bo w tym momencie zewsząd atakuje mnie żal i smutek. Czasem zastanawiam się, które odczucia są moje. To nie jest zbyt sprawiedliwe, gdy ja jestem w złym humorze, nikomu się to nie udziela, jeżeli tego nie chcę… No, może mojej Alice. Ale jeżeli ja jestem w dobrym, a reszta domowników w złym, to i tak mnie to przytłacza. Zazwyczaj staram się nie interweniować, stać z boku i nie przeszkadzać, no chyba, że mnie o to ktoś poprosi. Wychodziłem z założenia, że sterowanie emocjami nie jest rozwiązaniem problemów, ale jeżeli taki stan trwa dość długo, to mam tylko dwa wyjścia. Porwać w ramiona moją małą chochlicę i uciec na jakieś pustkowie, albo interweniować.
- Jasper – Alice wtuliła się mocniej w moje ramię i mówiła marudnym głosem. – Mnie to się wcale nie podoba. Edward za bardzo się męczy. Trzeba coś zrobić, żeby jakoś połączyć tych dwoje.
- Chciałabyś wszystkich sparować i wsadzić do idealnego świata, co? – Uśmiechnąłem się do niej pocierając jej ramię.
- Pewnie, że tak! A to źle? Gdyby to ode mnie zależało, to kupiłabym jakieś nieduże miasto, zbudowała szereg uroczych domków i osiedliła tu wszystkich naszych najbliższych i przyjaciół. I co tydzień zaopatrzyła ich w nowe kolekcje. Tak… I żeby słońce, bądź jego brak nie były żadną przeszkodą.
- Niepoprawna optymistką – zachichotałem całując jej czoło.
- I za to mnie kochasz – stwierdziła uśmiechając się dumnie.
- Nad życie.
- Dobra gołąbeczki! Pogruchacie sobie później. Teraz idziemy się edukować! – No tak… Emmett i jego wyczucie czasu.
- Emmett spragniony edukacji… - usłyszałem mruknięcie Edwarda, który nagle wyłonił się zza jego pleców. – Świat się kończy - podsumował wznosząc oczy ku niebu i zasiadając na miejscu kierowcy. Rosalie tylko wywróciła oczami, a Alice zachichotała na tę scenę i poprowadziła mnie do auta, nie puszczając ani na chwilę mojej dłoni.
Na parkingu czekali już nasi znajomi. Zanim do nich dołączyliśmy zauważyłem, iż zażarcie nad czymś debatowali. Po chwili jednak Gabriel spojrzał ponad ramieniem siostry, chwytając mój wzrok. Kiwnął głową na powitanie przybierając przyjazny wyraz twarzy, po czym zerknął ukradkiem na Edwarda i nie musiałem mieć zdolności mojego brata, by wiedzieć o czym ten wampir myślał. Czułem przytłumione reakcje Belli, nie wiedziałem na ile są silne, ale przynajmniej mogłem rozróżnić jakiego rodzaju emocje odczuwała, czułem także uczucia targające Edwardem i choć zachował kamienną twarz, to jego emocje na pewno nie były tłumione. Z pewnością mógłbym odczuwać je na drugim końcu miasta. Bella odwróciła się w naszym kierunku i przywitała się z nami uśmiechając się serdecznie, w stosunku do Edwarda zachowała pewien dystans, jednak oczy ją zdradzały. Wychwyciłem spojrzenie jej brata, który odpowiedział lekkim kiwnięciem na moje nieme pytanie.
Dzwonek obwieścił początek zajęć. Minęły dość szybko, bezproblemowo, bezbarwnie… Od lunchu dzieliła mnie już jedynie lekcja historii, która dzięki Gabrielowi, nie dłużyła mi się już tak bardzo.
Taak... Historia to mój konik, jednak biorąc pod uwagę ten płytki, nic niewnoszący i często przekłamany program w tutejszym liceum, musiałem przyznać, że i ta lekcja nie mogła u mnie wykrzesać ani odrobiny entuzjazmu. Na dodatek dzisiejszy temat opierał się głównie na militariach rozwijających się w przeciągu trzech ostatnich epok.
- Żenada. Słuchać takie brednie o technikach walk, kiedy samemu było się ich świadkiem. Połowa z tego to kompletne bzdury! – prychnął mój kompan odchylając się do tyłu i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Doprawdy? – prychnąłem przybierając podobną pozycję. – Trzeba było się sprowadzić wcześniej, wtedy załapał byś się na cykl tematów o wojnie secesyjnej…
Dopiero byś usłyszał kompletne bzdury! Nawet ten nauczyciel marszczył nos, kiedy wodził oczami po podręczniku, by prowadzić te lekcje. Sam nie wierzył w to co mówił.
- No, nie wątpię. „Na początku było słowo… - szepnął
- … A na końcu frazes” – dokończyłem. Wampir przyjrzał mi się nieprzeniknionym wzrokiem, jakby coś szacował, zanim pochylił się bliżej mnie i w końcu wyszeptał.
- Wojna secesyjna… To twoje czasy. Wtedy cię przemieniono, prawda? – spytał przyglądając mi się uważnie. To nie był czas ani miejsce, by teraz się nad tym rozwodzić, więc tylko przytaknąłem ruchem głowy.
- Zdążyłeś wziąć udział w wojnie? To znaczy, czy jako człowiek byłeś żołnierzem? Po twoim wyglądzie wnioskuję, że mogłeś być zbyt młody, jednak twoje zachowanie świadczy o tym, że byłeś żołnierzem – wyjaśnił.
- Tak, byłem wtedy żołnierzem, to trochę dłuższa historia, by się nad tym teraz rozwodzić, ale masz rację. Jak do tego doszedłeś? – Gabriel zaśmiał się cicho, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
- Nie zapominaj, że jakby nie było, to jestem od ciebie starszy i niejedno już widziałem, a poza tym… W pewien sposób sam się zdradziłeś. Twoje opanowanie… Zachowanie właściwe dla tych czasów, no i to jak wypowiadałeś się na ten temat. Czuć było, że jest on ci bliski, tylko nie byłem pewny w jaki sposób – wyjaśnił.
- Analizowałeś mnie? Czyżby koleiny dar? – prychnąłem, choć nie byłem z tego powodu ani zły, ani zadowolony, było mi to raczej obojętne.
- Nie, nie – pokręcił głową rozbawiony. – To nie jest mój dar. To raczej psychoanaliza – spojrzałem na niego, dając mu niemy znak, by mówił dalej.
- Byłem psychologiem już trzy razy. – Wzruszył ramionami. – Za każdym razem z dyplomem po innej szkole. W pewnym sensie ta nauka nie poszła w las. Oddzieliłem ziarno od plew i wykorzystałem w praktyce wiedzę, której się nauczyłem. Chociaż… Gdyby była ci kiedyś potrzebna wnikliwa analiza, to wpadnij do Belli, ona zrobiła z tego pięć dyplomów, a po skończeniu tej farsy z liceum, ma zamiar starać się o kolejny.
- To wiele wyjaśnia – wymamrotałem zadziornie. Gabriel przyjął podobny wyraz twarzy. Wiedziałem, że to nie był koniec tej rozmowy, ale na tą chwilę zamknęliśmy ten temat. To nie był czas by drążyć. W tym momencie nauczyciel wywołał nasze nazwiska. Najwyraźniej poczuliśmy się zbyt swobodnie w swoim towarzystwie, zapominając, że jesteśmy wśród uczniów, na nudnej lekcji. Zazwyczaj siedziałem cicho i nie zwracałem na siebie uwagi, toteż nigdy nie byłem wzywany w ten sposób, ale zdawałem sobie sprawę, że czasem zdarzało się to mojej Alice i Rose, albo Edwardowi, gdy był z Emmettem, lub samemu znudzonemu miśkowi. Moje rodzeństwo, zawsze obracało to na swoją korzyść, wprawiając w zachwyt, bądź onieśmielenie pedagogów. Teraz byłem ciekaw, jak rozegra to mój towarzysz.
- Panie Halle i panie Swan. Czy macie nam coś do powiedzenia w tym temacie? A może poruszaliście inny, bardzo ważny temat i może chcielibyście się z nami podzielić swoimi spostrzeżeniami? – Nauczyciel przyjął w swoim mniemaniu groźną postawę, krzyżując dłonie na piersiach i wyginając wyczekująco brew. Spojrzeliśmy z Gabrielem po sobie, prowadząc przez sekundę mentalną naradę, kto zabierze głos. Po chwili mój towarzysz spojrzał na nauczyciela, wyprostował się i przemówił bardzo spokojnym głosem.
- Właściwie panie profesorze, rozmawialiśmy z Jasperem na temat zajęć.
- I? – naciskał nauczyciel.
- I doszliśmy do wniosku, że.. Ludzie byli dawniej bliżsi sobie. – Mina profesora zmieniła się z poirytowanej na skonsternowaną, Gabriel spojrzał na mnie, po czym dokończył, wyjaśniając tym samym co miał na myśli. - Musieli. Broń nie niosła daleko. To tak a propos militariów, co jest zgodne z tematem lekcji.
- Panie Swan…
- Panie profesorze – przerwał mu. – Pan sam nie wierzy w to, co jest napisane w pańskim przewodniku, przecież połowa to stek kłamstw. Szabla to nie jest znamienna nazwa dla szpady. To są dwa osobne rodzaje broni i wiele się różnią, poza tym, że i jedna i druga to jest broń biała. Były wykorzystywane w innym czasie i w innych częściach Europy. I w ogóle, to szkoda czasu by wymieniać wszystkie błędy rzeczowe – mówił spokojnie, gdy mina nauczyciela znów zmieniła. Tym razem z konsternacji na uznanie. Podszedł do biurka i grzebał w jakiś papierach. Po czym przemówił.
- Tak… Gabriel Aleksander Swan… Finalista i laureat wielu konkursów i olimpiad historycznych… - Poczułem jak w Gabrielu błysnął cień irytacji jednak uspokoił się szybko i słuchał dalej wywodu nauczyciela. – Jak mniemam, masz wiele do powiedzenia w tej kwestii. Skoro tak jesteś obeznany z historią, to może przygotujesz najbliższy temat i poprowadzisz zajęcia? - zaproponował nauczyciel trochę zachęcającym i wyzywającym tonem.
- Pan wybaczy, ale nie lubię publicznych wystąpień, natomiast jeżeli pan sobie życzy mogę własnoręcznie przygotować panu esej na ten temat. Na przykład na jutro. Co pan na to?
- Na jutro? – spytał zaskoczony, jednak po chwili przybrał zwycięski wyraz twarzy. – Zgoda. Dwadzieścia stron. Dasz radę?
- Oczywiście – odrzekł mój kompan z dużą dozą pewności siebie. W klasie nastała cisza… No tak, dla nas coś takiego to nie problem, ale dla innych… Cóż, ich sprawa. W tym momencie rozległ się dzwonek oznajmiający przerwę na lunch. Profesor gestem dłoni pokazał, iż można wyjść. Wszyscy popędzili jak najszybciej ku wyjściu, a my spokojnie spakowaliśmy swoje rzeczy.
- Olimpiady i konkursy… - prychnął rozdrażniony wampir. – Przesadziła… - Zaśmiałem się jego mamrotanie…
- To jeszcze nic. Daj spokój. - Machnąłem lekceważąco ręką, kiedy wychodziliśmy z sali.
- Olimpiady… Już ja jej dam olimpiady… - Gabriel mamrotał poirytowany patrząc w pewnym momencie na tablicę ogłoszeń. W pewien sposób to było nawet zabawne. W tej chwili poczułem jak jego irytacja zmienia się w… ekscytację? Czyżby jakiś plan zemsty zaświtał w jego głowie?
- Idę po Alice – oznajmiłem.
- Okej. Widzimy się w stołówce – odpowiedział, po czym poszliśmy, każdy w innym kierunku. Poszedłem po moją ukochaną i razem doszliśmy na stołówkę. Wszyscy już na nas czekali. Tym razem była kolej Emmetta, by pójść zasilić komitet kolejkowy w stołówce. Kiedy wrócił z tacą pełną jedzenia (na co, nawiasem mówiąc poczułem, że przydałoby mi się polowanie), do stołówki wkroczyły nasze zaprzyjaźnione bliźnięta… Bella maszerowała z miną mówiącą: „bez kija nie podchodź i nic nie mów, bo ugryzę”, Gabriel zaś, podążał za nią tryumfalnym krokiem z miną samozadowolenia na twarzy. Dziewczyna nawet nie zawracała sobie głowy by spojrzeć na jedzenie, tylko patrzyła przed siebie krzyżując dłonie na piersi i zatrzymała swój martwy wzrok na arcy ciekawej rysie na oknie ponad głową Rosalie.
- Ciężko dzień, co? – Rosalie nie bawiła się w kurtuazję, za to i tak, jak na nią, zaczęła nawet delikatnie.
- Nawet nie pytaj – Bella wymamrotała usilnie próbując utrzymać swój wzrok na rysie.
- Hej, Bello, co cię tak wkurzyło? Na francuskim jeszcze było porządku, a po tym nie widziałam, żeby ci ktoś dokuczył... – odezwała się Alice. – Chyba że…
- W piątek moja grupa ma warsztaty pt. „Wpływ historii na muzykę”
- To nie jest jeszcze tak źle, ja też mam je w planie, będziemy się wspierać nawzajem. – Moja mała machnęła lekceważąco ręką. - Ale to nie jest wszystko, tak? To nie perspektywa trzech nudnych godzin cię wkurzyła i to ma związek z twoim bratem, bo inaczej zobaczyłabym…
- Ten zdrajca wkręcił mnie, abym wzięła czynny udział w tych warsztatach - jęknęła zrezygnowana i spuściła głowę, aby oprzeć się czołem o blat. Jej włosy zsunęły się na twarz tworząc kurtynę, która miała ją osłonić od realnego świata. Edward ledwo powstrzymywał się, aby nie podnieść ręki i nie odgarnąć ich do tyłu.
- Jak to? – spytał misiek. – Będziesz śpiewać, czy co?
- Coś w tym stylu… - wymamrotała, po czym włożyła w swój ton tyle sarkazmu, że wypełniłby swoją materią całą stołówkę i kontynuowała. – Mój uroczy i jakże pomocny brat, chcąc pomóc mi się wkupić w łaski profesorów, oznajmił im, że gram na skrzypcach i chętnie wzięłabym udział w tych zajęciach, gdyż rwałam się ochoczo do wzięcia udziału w tego typu akcjach w poprzednich szkołach. Och, jakże mu jestem wdzięczna, że odważył się mi pomóc, znacie przecież jego niechęć do długich monologów i wystąpień w miejscach publicznych. Teraz na pewno przezwyciężę moją skromność i wystąpię… Dla niego, by okazać mu wdzięczność. Och, jestem taka wzruszona… – prychnęła na końcu, jakby każde słowo miało być obelgą. Emmett chichotał już w trakcje jej wywodu, Edward, Alice, i Rose starali się zachować poważne miny i wytrzymali do końca zanim parsknęli śmiechem. Gabriel tylko wywrócił oczami.
- Jak Kuba Bogu… Co ty sobie myślałaś, że co?! Laureat konkursów i olimpiad historycznych, udzielający się w różnych warsztatach? Na litość boską… - Wampirzyca od razu się podniosła.
- I co? Źle ci z tym?! To ja ci pomagam, a ty mi wbijasz nóż w plecy! Ty byś nie wytrzymał, jakbyś nie rzucił jakieś uwagi, albo nie wytknął błędu rzeczowego na głos! Jakbyś to wyjaśnił, co? Skąd „zwykły” siedemnastolatek ma tyle wiedzy?! To cię przynajmniej kamufluje i daje nauczycielom podstawy, by nie patrzeć na ciebie, jak na szaleńca, gdy znów wyskoczysz z jakąś poprawką i zaczniesz wytykać błędy programowe.
- O, jasne, tak ci zależy na moim bezpieczeństwie, jakbyś ty nie zwracała na to uwagi, na przykład gdy… - Gabriel nie zdążył skończyć swojej wypowiedzi, gdyż w tym czasie Bella gwałtownie zgarnęła jabłko z tacy miśka i bezceremonialnie zatkała nim usta bratu.
- Skończ.
Chłopak patrzył na nią morderczym wzrokiem i, gdyby to było możliwe, para by uszła z jego uszu. W normalnych okolicznościach odrzuciłby owoc i rozegrał to inaczej, teraz jednak było zbyt dużo świadków. Bella patrzyła z wyczekującym i wyzywającym wyrazem twarzy, czekając na dalsze poczynania brata. Wampir odgryzł kawałek jabłka i przeżuwał je zniesmaczony.
- Rozliczymy się, w domu – syknął
- No, nie wątpię… I wiesz co? Mam to gdzieś, wracasz do domu na piechotę!
- O nie moja droga, teraz jest moja kolej i to ja jestem szczęśliwym posiadaczem kluczyków. – Uśmiechnął się tryumfalnie wyjmując rzeczony przedmiot i machając nim przed jej twarzą.
- Świetnie! W takim razie ja wracam i tak będę zapewne wcześniej niż ty – Edward wzbudził się z transu i chwycił nadarzają okazję.
- Ja cię odwiozę, jeżeli się zgodzisz - zaproponował. Dziewczyna zamrugała odruchowo, jakby analizując tę propozycję, po czym uśmiechnęła się nieznacznie, zgadzając się. I niemożliwe było nie wyczuć ogromu radości, która w tym momencie ogarnęła mojego brata. Alice dyskretnie ścisnęła moją dłoń, przekazując mi niemo, iż myśli o tym samym, co ja.
- A twoje rodzeństwo? – spytała nagle dziewczyna.
- O nich się nie martw, najwyżej pojadą z twoim bratem. Im to nie zrobi różnicy, w końcu mieszkamy po sąsiedzku.
- Skoro tak, to w porządku.
- Jutro i w piątek będzie dość słonecznie – oznajmiła Alice, kiedy już wyszła z transu.
- To jakie mamy plany na długi weekend? – spytał misiek konspiracyjnie.
- A co robi rodzina Cullenów, kiedy jest taka piękna pogoda? – Bella spytała pochylając się z zainteresowaniem bliżej stołu.
- Wyjeżdżamy na biwak. Rzadko zdarzają się takie okazje. – Emm uśmiechnął się, mrugając oczkiem. – A co robi rodzeństwo Swanów?
- Hm… Zajmuje się tym, co zwykle… O ile to możliwe… - Ostatnie słowa wyszeptała.
- A teraz to możliwe? – spytała ostrożnie Rose. Bella zerknęła porozumiewawczo na Gabriela.
- Tak. Kamera przy wejściu do szkoły jest ustawiona w ten sposób, że kiedy rejestruje osoby wchodzące do budynku, te już są w cieniu. Nie wiem jak u Williama, ale my spokojnie możemy się udać na zajęcia – wyjaśnił wampir.
- Boże… Zabrzmi to tak idiotycznie, ale jeżeli macie ochotę, możecie się udać jutro z nami do szkoły – zaproponowała Bella. Oczywiście, po chwili wszyscy wybuchnęli śmiechem…
- No tak, normalni ludzie namawiają innych na wagary w ładny dzień, nie na pójście na zajęcia – wyksztusiła Rosalie.
- Więc jak głupio to brzmi?
- Dość głupio, ale nieważne. Jak to zrobicie? – drążyła blondynka.
- Zobaczycie inne zastosowanie mojego daru. Tym razem jednak będę musiał współpracować z siostrą, aby i na was podziałało – wyjaśniał wampir.
- Jakoś to przeboleję, dla dobra narodu… - wampirzyca mruknęła zadziornie. Dzwonek obwieścił koniec przerwy, a co za tym idzie, kilkadziesiąt kolejnych, bezbarwnych minut do końca zajęć. Wszedłem na parking z Alice pod rękę i nie dało się nie zauważyć zainteresowanych spojrzeń dzieciaków patrzących na Bellę, która stała już przy aucie mojego brata. Reszta mojej rodziny także tam stała, pochłonięta rozmową. Alice ścisnęła moją dłoń zerkając co chwila na mnie i na parę przy volvo. Jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. I jeżeli zdążyłem przez te wszystkie lata przyzwyczaić się do tego, jak wielką Misiek potrafił odczuwać chuć, to ogrom uczuć Edwarda, który, swoją drogą, nieźle je ukrywał pod swoją maską obojętności, uczucia Rose względem Emmetta i radość Alice uderzyły z tak wielkim impetem, że nie pozostało mi nic innego jak…
- Łoł, Jazz! Opanuj się. Nawet ja potrafię być grzeczny w miejscach publicznych! – krzyknął Emmett, szczerząc się jak głupi do sera. Rose i bliźniaki, uśmiechali się lekko, za to Ed potrząsał głową, jakby w ten sposób miał się wyzbyć obrazu, który zobaczył przed chwilą. Alice za to stała jak wmurowana, najwyraźniej nie przewidziała mnie wpijającego się z taką pasją w jej usta na środku szkolnego parkingu. Sądząc po jej promiennym uśmiechu wnioskuję jednak, że jej to nie przeszkadzało.
- Panujcie trochę nad sobą, to nie będę się rzucał na swoją żonę w takich miejscach! - syknąłem, ciągnąc Chochlika za sobą i bezceremonialnie wyciągając kluczyki z dłoni Emmetta, by z piskiem opon ruszyć w kierunku domu.
- Wiesz, mi wcale nie przeszkadzało to, że straciłeś nad sobą kontrolę – zachichotała moja mała, kiedy wjeżdżaliśmy na podjazd.
- Uwierz mi kochanie, nie potrzebuję czuć emocji innych, by kochać cię najmocniej, jak potrafię w każdy możliwy sposób – oznajmiłem wyciągając ją z samochodu i udając się do naszego pokoju.
Od kiedy rodzeństwo Swanów pojawiło się w okolicy prowadząc podobny nam styl życia, sporo się zaczęło dziać. Pewne jest, że nie należą do osób wpuszczających bezsensowne informacje jednym uchem, by wypuścić drugim, a lekcja historii była tego kolejnym dowodem.
Jeżeli tak mają wyglądać kolejne dni… To trudno będzie je można nazwać rutyną. Myślę, że nie będzie nam to specjalnie przeszkadzać. A teraz czas oczyścić umysł i zając się należycie moim najcenniejszym skarbem w postaci niewysokiej brunetki, którą trzymam w ramionach.
* Cytaty z piosenki COTI - Esta mañana
http://www.youtube.com/watch?v=crc6tTXcEBs
Tłumaczenie całości można znaleźć na [link widoczny dla zalogowanych] |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Sob 14:17, 12 Lut 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Sob 14:15, 12 Lut 2011 |
|
Jeju, i znowu przeczytałam ten rozdział. Ach... Uwielbiam ten ff. ^^ Cóż mogę rzec? Tylko tyle, że czekam na rozdział 8, i czekam na interakcję B&E.
Weny Wioluś, weny! I czasu i chęci. Jak zawsze.
Pozdrawiam,
KW |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 15:47, 12 Lut 2011 |
|
"dojść do sowa" - dojść do słowa.
"nią prze pryzmat tamtych czasów" - przez, uciekło "z".
"Ciężko dzień, co?" - ciężki.
Ok, to tyle jesli chodzi o literówki, które wychwyciłam. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciw moim "wytykom" ale przyzwyczaiłam się do pewnego poziomu, jaki prezentują tu dobre autorki. A ciebie Valentin zaczynam cenić coraz bardziej.
Dawno nie pojawiło się na forum opowiadanie, które było by tak wciągające, świeże i przede wszystkim regularnie kontynuowane. Niestety forum pada śmiercią naturalną, więc miło, że nowa autorka stara się utrzymać pewien poziom i nie olewa swoich czytelników.
PWJ był ciekawą odskocznia i spojrzeniem na wszystko z innej perspektywy. Ale brakuje mi spojrzenia Belli i Edwarda. Ciekawi mnie jak dalej potoczą się te ich nieco pokręcone losy.
Spraw nam miłą niespodziankę i wstaw dzis kolejną część tego rozdziału. Tak jak ostatnio
powodzenia i weny
a ja tu jeszcze wrócę |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 12:43, 19 Lut 2011 |
|
Zapraszam na II cześć 7 rozdziału MISJI.
Wasze zainteresowanie okazane szczerym komentarzem, było by bardziej, niż mile widziane
Czwartek
PWG
- Hej Will. Jakieś konkretne plany na dziś? – spytałem brata, który właśnie wchodził do salonu.
- Konkretne obijanie się. Nie jadę do kancelarii.
- Ale sprawdzaliśmy teren, możesz spokojnie pracować w słoneczne dni – stwierdziłem lekko skonsternowany. William uwielbia pracę adwokata. Stara się nim być jak najczęściej.
- Owszem, ale dziś jest jeden z nielicznych ładnych dni na tej szerokości geograficznej. Normalni ludzie z tego korzystają jak tylko mogą, więc dziś i ja teoretycznie będę się obijać.
- A praktycznie? – spytała Bella zeskakując ze schodów.
- A praktycznie, rozejrzę się po okolicy, posprawdzam parę rzeczy i przejdę się pograć w szachy z Carlislem. A wy? Jakieś konkretne plany?
- Tak. Konkretne siedem nudnych godzin w liceum. Chcesz się zamienić?
- Nie. Dzięki Bello, ale mój dzisiejszy rozkład dnia mi odpowiada.
- Jak chcesz – stwierdziła idąc w stronę drzwi, aby przywitać naszych gości.
- Hej Bello! - krzyknął Emmett w progu.
- Cześć niedźwiadek! Cześć wszystkim.
- Okej. No to jak, będziemy czarować? – spytał, pocierając ręce.
- Gabrielu, czyń swoją powinność - zakomunikowała moja siostra teatralnym tonem.
- Pomijając fakt, że w tej chwil toczę z Bellą coś na kształt wojny… - Tak, moja siostra skomentowała to warknięciem, co nie uszło uwadze moich gości. – Będziemy współpracować, aby i was objęły moje zdolności. Otóż mój dar polega na iluzji… To, co widzą, bądź nie widzą inni… Nie ujdzie uwadze na przykład kamery. Więc nie zawsze mój dar można wykorzystać. Poprzez iluzję mogę sprawić, że zamiast mnie możecie zobaczyć kogoś innego, tak jak w poniedziałek na parkingu widzieliście Williama, mogę też stać się niewidzialny, bądź sprawić, że będzie mnie więcej. W tym przypadku zakamufluje skutki działania słońca na naszej skórze. Rozglądaliśmy się już za kamerami, fotoradarami i tym podobnymi, wszystkie urządzenia tego typu w tym mieście są usytuowane w ten sposób, że kiedy ktoś znajduje się w ich zasięgu jest w cieniu, toteż nie zarejestrują naszego iskrzenia się.
- Gabrielu, skończ ten wykład i przejdź do konkretów.
- Coś ty taka niecierpliwa, Bello?
- Założę się, że gdyby Emmett mógł, to w tym momencie wtuliłby się w Rose i spał…
- Dobra, to wy sprzeczajcie się dalej, a ja to wyjaśnię. – Świetnie, teraz to William wkroczył do akcji.
- Gabriel potrafi wpłynąć na człowieka tak, że widzi to, co on chce by widział, podobnie jak pewna Amazonka Zafrina. Jednakże jego dar jest bardziej rozwinięty, gdyż potrafi poprzez iluzję zmieniać swoją postać, albo zapobiec iskrzeniu się skóry. Natomiast może to tylko rozbić sam ze sobą, aby podziałało na was Bella musi rozciągnąć swoją tarczę i odsłonić się dla Gabriela na tyle, by i na nią to podziałało. Co do iskrzenia się skóry… poprzez nasze więzy krwi, nasze dary się w pewien sposób filtrują i przenikają. Gabriel nie musi używać swojego daru, abym ja czy Bella przespacerowali się spokojnie na rozświetlonej łące, ale żadne z nas nie może wykorzystać swoich uzdolnień przeciw drugiemu. Trochę to skomplikowane, gdyby nie Eleazar, nie moglibyśmy się w tym wszystkim połapać – wyjaśnił Will.
- Faktycznie skomplikowane – potwierdził Edward.
- Wiecie co? Najlepiej zobaczyć jak to działa w praktyce. Panie pojadą ze mną, a panowie… cóż, niestety zostaje wam tylko ten szofer…
- Bello, nie przeginaj! – ostrzegłem.
- Bo co? Znów utopisz moje Porshe? – warknęła.
- Wiecie co? Jedźcie już, a jak wrócicie, to będzie już na was czekał wybieg i szpady – zaproponował mój brat, rzucając w moją stronę kluczyki od auta.
- Słuchajcie, nie chcę przeszkadzać, ale może załatwicie swoje sprawy, kiedy ja już będę daleko. Bez obrazy, ale pomimo iż wasze odczucia są tłumione, to przez was mam ochotę się rzucić na pierwszego lepszego niedźwiedzia.
- Przepraszam Jasper – wyszeptała skruszona Bella, narzucając na niego tarczę. - Tak lepiej? – spytała.
- Zdecydowanie. A mogłabyś przytłumić odczucia reszty? – Nadzieja biła z jego oczu, na co moja siostra zachichotała.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Wielkie dzięki.
- Widzę, że ci ulżyło – stwierdziłem.
- O, nawet nie wiesz jak. – Oczywiście, reszta Cullenów odbierała zaistniałą scenę jako wstęp do komedii, tylko przez twarz Edwarda przewinęła się troska i niepokój na wspomnienie o naszym późniejszym pojedynku… Tak, zależy mu na Belli, to widać nawet z satelity. Postanowiłem jednak nie robić teraz kąśliwych uwag. Ten fakt mogę przytoczyć przy okazji bardziej zaciekłej batalii. Po paru słowach wyjaśnień skierowaliśmy się w stronę garażu, a stamtąd wyruszyliśmy w drogę do szkoły. W końcu nadarzyła się okazja, by przejechać się moją Teslą . Widziałem pełny uznania wzrok chłopców, co do doboru auta i skłamałbym, gdybym nie przyznał, że podłechtało to moje ego, ale postanowiłem się z tym nie obnosić.
- Jazz, czujesz coś?
- Edwardzie, nie czuję nic i dlatego czuję się z tym świetnie! – stwierdził zadowolony.
- Ale ja nadal mogę czytać ci w myślach, więc proszę, pohamuj się, nie chcę wiedzieć, ani widzieć, tego co wyczyniasz z Alice – jęknął Edward.
- W sumie możesz poprosić moją siostrę, aby nałożyła tarczę także na ciebie – zaproponowałem. – Już teraz jesteście chronieni, ale Bella nie ingerowała w wasze zdolności, no, może poza tymi Jaspera, ale to na jego wyraźną prośbę.
- Fakt Edwardzie, przydałoby się to tobie i nam wszystkim – dodał Emmett.
- Uwierz mi, nie bawi mnie podsłuchiwanie waszych, a w szczególności twoich myśli – zdparł spokojnie wampir.
- Gabrielu, co to za pojedynek? – spytał Emmett po chwili ciszy.
- Cóż, ja i Bella mamy dość wybuchowe charaktery i, jak zdążyliście zauważyć, nie zawsze się zgadzamy. Po pewnym zajściu, zaraz po naszej przemianie, doszliśmy do wniosku, żeby nasze ewentualne spory rozstrzygać w trochę inny sposób i wtedy wpadliśmy z Williamem na pomysł z pojedynkiem na szpady. Częściej jednak walczymy dla zabawy, zazwyczaj nasze kłótnie nie kończą się rękoczynami – wyjaśniałem. Edward w pewnym momencie zacisnął, ręce… Tak widać, że mu zależy…
- Spokojnie, Edwardzie. Nic złego się wtedy nie dzieje, co najwyżej zdarza nam się zdemolować dom, lecz częściej po prostu trzeba zaopatrzyć się w nową broń. Belli jeszcze przez to włos z głowy nie spadł, z resztą… od paru lat pojedynkujemy się mając specjalne stroje. Bella uparła się twierdząc, że chce by było tak jak na Olimpiadzie, ale według mojej teorii po prostu spodobał się jej teledysk Madonny – stwierdziłem spokojnie.
- Jakoś nie czuję się przez to spokojniejszy – wymamrotał.
- Nie sadziłem, że przyjdzie mi w takich warunkach przeprowadzić taką rozmowę, ale cieszę się, że to ja, a nie Will, mogę to zrobić. A więc, odpowiedz mi na parę pytań. Jako brat muszę dbać o swoją siostrę. Czujesz coś do niej?
- Tak.
- Zależy ci na niej?
- Oczywiście!
- Nie masz nikogo, z kim byś był związany już jako wampir?
- Nie. Nie interesowały mnie związki, jeżeli o to pytasz. A dlaczego?
- Bella stara się ograniczyć przebywanie z tobą, gdyż twierdzi, że nie chce mieszać ci w życiu, bo wierzy, że nie jesteś sam i do tej pory byłeś, bądź jesteś z kimś mniej lub bardziej związany. Ona nie chce rujnować twego rzekomego szczęścia, ani nie chce, byś był z nią tylko przez wzgląd na swoje ludzkie decyzje. Albo, pomijając tą całą analizę, ona chce trzymać cię na dystans, bo jeżeli się zbytnio zbliży, to już nie zdoła się powstrzymać i nawet po końcu świata się od ciebie nie odklei. Nie wierzę, że to mówię, ale skoro ci na niej zależy i nie skrzywdzisz jej, – tu posłałem mu, moim zdaniem, dość wymowne mordercze spojrzenie – to zmień taktykę. Nie wiem, uwiedź ją, zdobądź.
- Dzięki za radę, ale dlaczego mi to mówisz, dlaczego pomagasz? Wybacz, ale nie wierzę w czysty altruizm. – Patrzył na mnie badawczo, czekając na odpowiedź. Nie ma co, jest spostrzegawczy, przyznałem w duchu.
- Wiesz to moja siostra, uważam, że zasłużyła na szczęście. A co do moich pobudek… Wierzę, że kiedy będzie naprawdę szczęśliwa – podkreśliłem, – przestanie sfrustrowana chodzić i się mnie czepiać, i wszystkim na świecie będzie żyło się lepiej. – Zakończyłem żartobliwym tonem, lecz Edward doskonale odczytał z moich oczu, że moje stwierdzenie ma głębsze dno i mimo wszystko jestem poważny.
Chłopak skinął głową w zrozumieniu. Cisza jednak nie zapadła, gdyż w tym momencie gromki śmiech Emmetta rozległ się we wnętrzu auta i dam głowę, że i w najbliższej okolicy.
- Widzisz Ed, jak ja ci dawałem rady, to nie chciałeś mnie słuchać. Dopiero obcy... - spojrzał na mnie, - bez obrazy stary, – kontynuował – powiedział ci tą samą mądrość, którą ja staram ci się wpoić od dłuższego czasu, a ty kiwasz głową ze zrozumieniem. Gdzie tu jest sprawiedliwość się pytam? – skończył, wznosząc ostentacyjnie wzrok ku niebu.
- Emmett stara się przekazać komuś swoją wiedzę… Świat naprawdę się kończy – mruknął Jasper i nie było siły bym się nie roześmiał.
- Nie nazywaj mnie Ed – wampir wycedził tylko, ignorując treść reszty jego tyrady.
- Okej, chłopcy, wjeżdżamy na parking. Zaraz zobaczycie jak to będzie wyglądać – oznajmiłem parkując samochód. Dziewczyny zatrzymały się zaraz za nami. Wyszliśmy powili i czekaliśmy, a podejdą do nas i razem wejdziemy do szkoły.
- Gabrielu? Czy to na pewno działa? Według mnie Edward nadal się iskrzy – wyszeptał Emmett.
- Bella nie wpływała na was. Was nie obejmuje ta iluzja. To ludzie widzą, a raczej nie widzą zmian. Ale jeżeli nie jesteś pewny… Bello – zwróciłem się do siostry przesyłając jej niemą wiadomość. Przytaknęła w zrozumieniu i w tej chwili iluzja podziała także i na nich.
- Teraz lepiej? – spytałem.
- W sumie tak – odparł Em. – Chociaż nie robi mi to już w sumie różnicy.
Zajęcia się zaczęły i każdy z nas poszedł we właściwym sobie kierunku. Na angielskim zachowaliśmy z Bellą milczenie, jednak kiedy któreś z nas przyłapało kogoś na gapieniu się na nas to kąciki naszych ust odruchowo drgnęły do góry… Tak, wciąż nasze przybycie jest swego rodzaju wydarzeniem i raczej szybko nie pozbędziemy się tych ciekawskich spojrzeń. Reszta lekcji upłynęła bez większych różnic, aż do kolejnej lekcji historii, gdzie oddałem profesorowi swój odręcznie napisany esej.
- Ile to ma stron? – wysapał zdumiony.
- Nie wiem, przy trzydziestej przestałem liczyć. Proszę mi wybaczyć, ale nie zmieściłem się w dwudziestu stronach, sądzę jednak, że nie ma tam więcej niż pięćdziesiąt stron. Starałem się streszczać - powiedziałem. Streszczać? Słyszałem prychnięcia i niedowierzanie uczniów, oraz, jak się okazało, nauczyciela, który patrzył na moją pracę z powątpiewaniem, zanim jednak miał szansę wygłosić jakąś mowę wyjaśniłem mu to i owo.
- Panie profesorze, jak pan widzi nic nie kopiowałem. To jest moje odręczne pismo i jeżeli mi pan nie wierzy, mogę napisać tę pracę jeszcze raz przy panu. Mam jednak nadzieję, że doceni pan to co zrobiłem, gdyż zajęło mi to sporo wczorajszego czasu. A eseju nie miałem wczoraj w planach.
- Całe pięć minut – usłyszałem szept Jaspera i uśmiechnąłem się mimowolnie. Chłopak trafił w dziesiątkę.
- Jutro jest panel historyczny dotyczący XX wieku. Wprawdzie jest on przeznaczony dla starszego rocznika, jednak, skoro uczęszczasz na zaawansowane lekcje, tak jak pan Cullen, proponuję, abyś wziął w nich jutro udział. Sesja zaczyna się o dziesiątej, Jeżeli jesteś zainteresowany, to daj mi znać, a zwolnię cię na ten czas z twoich lekcji – oznajmił nauczyciel. Spojrzałem kątem oka na Jaspera, skoro on by był na tych zajęciach sądzę, że mógłbym przeboleć te parę godzin.
- Zgoda panie profesorze.
Reszta lekcji i lunch przebiegły dość szybko i bezproblemowo, teraz pozostały tylko zajęcia WF- u i spokojnie mogłem się udać do domu. Cóż, jeżeli sądziłem, że i one miną mi nudno… Myliłem się. W towarzystwie mojej siostry, Edwarda i Alice mogłem się nawet nie łudzić, iż będzie nudno, szczególnie, gdy zobaczyłem trenera podchodzącego do nas z koszem, w którym było kilka sztuk czegoś, co rzekomo przypominało floret i miało służyć do treningów.
Nie było oczywiście opcji, by Bella tego nie zauważyła. Błysk w jej oku powiedział mi wszystko. Kątem oka zauważyłem, jak pochyla się ku Alice i szepcze tak cicho, że nawet ja nie byłem w stanie tego usłyszeć.
- Edwardzie, co one kombinują? Bella nie przepuści takiej okazji – wyszeptałem do mojego towarzysza.
- Nie jestem w stanie ci pomóc, w tej chwili nie mogę odczytać myśli Alice, nie mówiąc już o twojej siostrze.
- No tak, można się było domyśleć. Założyła na Alice tarczę. Myśli, że jest chytra… - szepnąłem. Spojrzeliśmy z Edwardem w kierunku dziewczyn i złośliwy uśmieszek Belli był niczym innym jak tylko potwierdzeniem moich słów.
Nie minęła chwila, a dziewczyny już zmierzały w naszym kierunku. Przystanęły niedaleko, jak gdyby nigdy nic obserwując nasze zajęcia.
- Nie ma jak widownia…
- Tak, Edwardzie wiedz, że na tym się nie skończy – wyszeptałem. W tym czasie trener opowiadał o dyscyplinach sportowych, w których używa się broni takiej jak szabla czy floret. Ponad to wspominał o tegorocznych mistrzostwach i o dawnej sekcji prowadzonej w tym liceum. Na koniec swojej tyrady wskazał na Mike’a i Ericka aby założyli ochraniacze i poinstruował ich, jak mają się ustawić w wyjściowej pozycji.
- Wyjściową pozycją to ja bym tego nie nazwał… - skomentował Edward
- Cóż, wydaje mi się, że dziewczyny podzielają twoje zdanie. – Wskazałem subtelnie w ich stronę, kiedy Bella nachyliła się ku Alice coś jej tłumacząc, na co ta uśmiechnęła się przebiegle. Ta… jak znam życie na patrzeniu się nie skończy.
- Trenerze, czy mi się wydaje, czy chłopcy nie mają pojęcia o tym, jak się ustawić? – spytała słodko Alice.
- Pan pozwoli…- Bella podeszła do Mike, odpinając jego ochraniacz i zakładając go na siebie. Spojrzałem na nią i już wiedziałem, że nie pozostaje mi nic innego, jak założyć drugi i stanąć naprzeciwko niej. Jednak, jak się okazało byłem w dużym błędzie. Edward położył mi rękę na ramieniu, subtelnie mnie unieruchamiając i wskazał na swoją siostrę. Byłem tak skupiony na Belli, że nie zwróciłem uwagi na to, iż Alice robi to samo, zakładając ochraniacz, który wzięła z Ericka. Najwyraźniej nie tylko ja byłem zdziwiony, pozostali uczniowie także wpatrywali się w nie zszokowani, z trenerem na czele. Bella posłała nam zadziorny uśmiech, potem zwróciła się w stronę drugiej wampirzycy.
- Alice. – Dziewczyna podeszła parę kroków kłaniając się teatralnie i stając naprzeciwko niej. Wszyscy dalej stali jak zmrożeni, co zaczynało powoli drażnić moją siostrę. Odchrząknęła zwracając na siebie uwagę nauczyciela.
- Trenerze? – Mężczyzna zamrugał gwałtownie, chcąc powiedzieć, że to nie jest odpowiedni moment i że mają oddać treningową broń oraz ochraniacze, nie zdążył jednak wypowiedzieć słowa, gdyż to Alice zabrał głos.
- Do trzech trafień w korpus? – spytała moją siostrę. Ta w odpowiedzi skinęła twierdząco głową, po czym zwróciła się do nauczyciela.
- Czekamy na komendy, trenerze. – Ten jednak dalej sprawiał wrażenie, jakby był rybą bez wody. Dziewczyny spoglądały na niego cierpliwie, jednak w mniemaniu mojej siostry trwało to za długo, gdyż w jej oczach doskonale mogłem wyczytać odbijające się rozdrażnienie i nudę.
Spojrzałem pytająco na Edwarda, ten zrozumiał moją niemą prośbę i zwolnił uścisk na moim ramieniu. Spojrzałem jeszcze w stronę zawodniczek wywracając oczami na ich zniecierpliwienie. Założyłem ręce na piersi i stanąłem z Edwardem miej więcej na środku, aby podąć im komendy.
- En garde.* – Dziewczyny przyjęły postawę szermierczą.
- Pretes. – Widziałem ten błysk rozbawienia. Bella dawno nie miał okazji, by walczyć.
-Allez! – krzyknąłem i obserwowałem jak Bella rusza w kierunku Alice. Muszę przyznać, że dziewczyna szybko się uczyła. Odpowiadała na ataki i broniła się nieźle, chociaż, gdyby Bella wykazała się swoimi umiejętnościami w stu procentach, Alice nie miałaby szans. Nie oszukujmy się, nawet JA miałbym pod górkę, nie łatwo jest ją pokonać. Wymiana ciosów trwała, aż Alice się odsłoniła i padł pierwszy cios.
- Touchée! – krzyknął tym razem Edward, patrząc na dziewczyny wzrokiem pełnym podziwu. Wprawdzie to tylko zabawa i nie dawały z siebie wszystkiego, jednak ich pierwsze starcie wywarło wielkie wrażenie.
Edward powtórzył ponownie komendy i tym razem po wymianie ciosów to Alice zdobyła punkt. W ogólnym rozrachunku Bella wygrała trzy do dwóch. Ich starcie dla postronnego widza wydawało się bardzo wyrównane, my wiedzieliśmy jednak, iż to tylko zabawa. Na poważnie nikt nie byłby w stanie zauważyć ciosów zadawanych przez dziewczyny, a Bella i tak skończyłaby w mgnieniu oka. Nagle rozległy się oklaski. Uczniowie wyszli z szoku, Bella znów przygryzła wargę. Drugi raz w ciągu dwóch tygodni! William mi nie uwierzy!
Dziewczyny podeszły do siebie śmiejąc się serdecznie i ściskając, po czym oddały chłopakom ochraniacze, które wcześniej im zabrały i zaczęły się cofać. Bella spojrzała na oniemiałego trenera i napotykając pytające spojrzenie odpowiedziała tylko :
- Sekcja szermiercza w poprzedniej szkole – Wzruszyła od niechcenia ramionami. W tym momencie zadzwonił dzwonek i odwróciła się, jakby nigdy nic łapiąc śmiejącą się Alice pod rękę, by skierować się w stroną wyjścia.
- Czy dalej zamierzasz się z nią pojedynkować? – wyszeptał Edward zrównując się ze mną.
- Owszem. Teraz jeszcze bardziej nabrałem na to ochoty. Wiesz co? Przyjdź do nas później, jeżeli chcesz zobaczyć Bellę w prawdziwej akcji. – Kiedy to proponowałem nie sądziłem, że u nas w domu zbierze się taka widownia.
Byłem z Bellą już po paru starciach. Ogólny wynik to dwanaście do dziesięciu trafień dla niej, plus: dwa rozbite wazony, połamana rama obrazu i zarysowana poręcz na moim kącie, oraz poćwiartowana Datura , zbite lustro i złamana szpada po stronie Belli, kiedy przez próg naszego domu wkroczył Emmett śmiejąc się tubalnym głosem.
- Hej, przyszliśmy pokibicować… - Nagle zatrzymał się omiatając wzrokiem salon.
- Och, Nawet ja nie zrobiłem takiego bałaganu, jak ostatnio siłowałem się z Jasperem o kluczyki – stwierdził z lekkim szokiem, ale i rozbawieniem. Zaraz za nim w salonie pojawił się Jasper, a na końcu Edward, wyglądając na lekko zakłopotanego. Przywitałem się kiwając głową i kontynuowałem starcie, jednak Bella wyszła z transu.
- Halte - krzyknęła, więc przerwałem natarcie. Omiotła wzrokiem salon, szacując straty i spojrzała lekko zakłopotana na naszych gości.
- Część. Nie sądziłam, że będziemy mieli widownię, gdybym wiedziała, byśmy się przenieśli na dwór, żeby ograniczyć straty. Hm… Mam nadzieję, że te wazony, to nie był jakiś specjalny prezent od Esme. – Wskazała na kupki rozbitej porcelany.
Edward w końcu podniósł wzrok, żeby odpowiedzieć, ale jak spojrzał na moją siostrę w tym stroju , bez kasku, z włosami spiętymi w niskiego kucyka, który spływał na jej lewym ramieniu, to odebrało mu mowę. To znaczy, zdaje sobie sprawę z tego, że Bella może być pociągająca dla innych mężczyzn, w końcu mamy te same geny, ale to moja siostra, do cholery! Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś tak bezceremonialnie pożerał ją wzrokiem w moim towarzystwie! Poza tym, co jest seksownego w takim stroju? No może, gdyby Blanca… Gabrielu, Stop! – nakazałem sobie.
- Nie sądzę, żeby te wazony miały dla Esme jakieś sentymentalne znaczenie. Poza tym, ona przyzwyczaiła się do tego, by co jakiś czas zmieniać wystrój wnętrz. Już Emmett się oto postarał – stwierdził Jasper, wybawiając swoich braci z opresji.
- Hm, jaki wynik? – Edward w końcu zdobył się na zabranie głosu.
- Dwanaście do dziesięciu trafień dla mnie – oznajmiła Bella dumna z siebie, co ja mogłem skomentować prychnięciem, na co ta z kolei wywróciła oczami.
- W sumie dobrze, że jesteście. William postanowił przeczekać nasze stracie u Carlisle’a, Więc potrzeba nam sędziego. Bo, ktoś tu kiepsko znosi porażki… - zagruchała słodko w moim kierunku.
- Doprawdy, Bello? Sądziłem, że znosisz je z godnością. – Nie pozostałem jej dłużny.
- Dobra, chodźmy już na dwór. – Zniecierpliwiona jak zwykle - pomyślałem kierując się w stronę wyjścia.
- Hm, Bello, jak bardzo lubiłaś Dature stojącą w holu?
- Bardzo. A dlacze… Och…- Tylko tyle była w stanie wydobyć z siebie, patrząc na pobojowisko, które było także w holu.
- Chciałem zaproponować, żebyśmy wyszli przez taras, ale nie zdążyłem. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że to ty ją posiekałaś. Ja się do niej nie dotknąłem.
- Nie wiem jeszcze, o co w sumie tym razem walczycie, ale ja bym do stawki dorzucił, że przegrany sprząta – zaproponował Emm.
- Dzięki. Wiesz, dobry pomysł. Chodźmy, im prędzej wygram, tym szybciej Gabriel będzie sprzątać – roześmiała się.
- Nie tym razem, maleńka - uśmiechnąłem się, wyprzedzając towarzystwo, by wyjść na podwórze. Ustawiliśmy się w pozycji wyjściowej, Edward wydał komendy i się zaczęło. Zacząłem atak, Bella sprytnie mnie unikała, wychodziła z kontrą, słychać było tylko dźwięk odbijającej się stali, nawet nie zauważałem nic co działo się dokoła. Chybiłem dosłownie o milimetry, teraz to ona ruszyła z natarciem, próbowałem wyjść z kontrą, ale odsłoniłem się zbytnio, cóż ona nie chybiła…
Potem znów seria uników, tym razem przewidziałem jej ruch i trafiłem na wysokości jej obojczyka, powtórzyłem tę akcję, ale było zbyt pięknie. Za trzecim razem Bella, zrobiła salto, przeskakując nade mną i dostałem w plecy. Byłem wściekły i za szybko chciałem skończyć, po wymianie ciosów koleiny raz odsłoniłem się zbytnio i…
- Touché! – krzyknął Edward. Tak, dokładnie… Zostałem trafiony.
- Niech cię jasny… - Już miałem jej zaserwować mój repertuar, kiedy Bella zadowolona, wylądowała koło Jaspera.
- Tak? – zapytała słodko. - Jest piętnaście do dwunastu , co oznacza tylko jedno. Ja miałam rację, ty nie masz prawa się w tej kwestii sprzeciwiać, a i przy okazji sprzątasz. – Rzuciła swoją szpadę w moją stronę.
- Chłopcy, chyba pójdziemy do was, co wy na to? – spytała zarzucając ramiona na barki Emmetta i Edwarda. – Damy Gabrielowi trochę spokoju, jak ochłonie to może dołączy.
- Ja jestem za. – Uśmiechnął się Ed.
- Dlaczego mnie to nie dziwi… - wymamrotałem, na co otrzymałem mrożące spojrzenie mojej siostry.
- Okej, okej.. – Podniosłem dłonie w geście poddania. – Umiem się przyznać do porażki, a teraz idźcie zanim zażądam rewanżu – powiedziałem, odrzucając kawałek złamanej gałęzi, przy okazji puszczając oczko Edwardowi. Jeżeli chłopak, jest mądry, to będzie wiedział, co z tym fantem zrobić, no a poza tym, w razie potrzeby, Will będzie na miejscu.
Kiwnął lekko w odpowiedzi. Dając znak, że rozumie, zanim się odwrócił i razem z Bellą, oraz swoimi braćmi, podążył do domu Cullenów. Patrzyłem na nich i miałem nadzieję, że coś z tego wyjdzie. W końcu i ja będę miał z tego profity… Rozproszoną Bellę łatwiej pokonać. Uśmiechnąłem się w duchu i zanim zniknęli z pola widzenia, rzuciłem jeszcze w ich kierunku.
- Acha, Bello! Od dzisiaj nie pojedynkuję się z tobą w czwartki!!
PIĄTEK
PWA
Piątek, weekendu początek… Jakby w ogóle miało to dla nas jakieś znaczenie.
No fakt, biorąc pod uwagę to, w jaki sposób żyjemy i musimy swoje odsiedzieć w szkole, a nie wszystkie centra handlowe są otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę, to jednak ma…
- Co się chowa, w tej mojej kochanej główce?
- Jasper! Tak sobie myślę… Wiesz, że minęło już półtora tygodnia, a ja nie byłam na zakupach!? Zaraz! - krzyknęłam uświadamiając sobie bardzo oczywistą rzecz. – Minęło półtora tygodnia, a ja nie przejrzałam garderoby Belli, wyobrażasz sobie?! Nie ma czasu do stracenia, ja musze tam iść i jej pomóc, pewnie jeszcze nie jest naszykowana na dzisiejsze wyjście do szkoły.
- Alice, kochanie, to tylko liceum, Bella nie musi się stroić… A ty, tobie jest we wszystkim pięknie, ty jesteś najlepszą i najpiękniejszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała.
- Wiem - pogłaskałam go po policzku. – Ja też cię kocham najmocniej jak potrafię, co nie zmienia faktu, że muszę iść teraz do Belli.
- I zdania nie zmienisz? Jakbym w ogóle musiał pytać… - Pokręcił głową uśmiechając się pod nosem. – Leć, tylko wróć szybko.
Pocałowałam go w policzek i już mnie nie było. Do sąsiedniego domu dotarłam w mgnieniu oka.
Gabriel siedział przed domem szykując sztalugi. Podniósł wzrok na chwilę i uśmiechnął się do mnie.
- Hej, Belle znajdziesz na górze, nie kieruj się zapachem, bo ona już nawet nie zwraca uwagi na swoją tarczę – powiedział z powrotem zniżając wzrok.
- A jaką masz pewność, że nie przyszłam do ciebie? – spytałam unosząc żartobliwie brew, choć Swan wcale nie musiał o tym wiedzieć.
- Właściwie.. – spojrzał na mnie z lekkim szokiem. – Właściwie… Nie wiem. Z góry założyłem, że nie przyszłaś do mnie. A przyszłaś? – Ciekawość malowała się na jego twarzy.
- Właściwie to przyszłam do was wszystkich. – Zmierzyłam chłopaka wzrokiem, po czym westchnęłam. – Masz zamiar tak iść na zajęcia?
- Tak, a co? Coś nie tak?
- Koniecznie musisz się przebrać, jak tylko skończę z Bellą, zajmę się tobą.
- Co masz zamiar skończyć z Bellą? - zapytał zdezorientowany, na co tylko wywróciłam oczami.
- Jak to co?! Wyobrażasz sobie, że minęło tyle czasu, a ja nie widziałam jej garderoby!!! Muszę pomóc jej się ubrać – odpowiedziałam, przecież to takie oczywiste… nagle na ustach wampira zagościł szatański uśmieszek, spojrzał kątem oka na dom, po czym podszedł do mnie, zarzucając mi rękę na ramię.
- Wiesz Alice, chciałbym z tobą porozmawiać, ale musimy odejść kawałek - wyszeptał konspiracyjnie.
- Słucham.
- Dobrze by było, gdybyś zajęła się moją siostrą. No wiesz, ciuchy i tak dalej… Wiesz, że ona, jeżeli jest do tego zmuszona, to kupuje ubrania przez Internet? W Europie pomagała jej czasem moja Blanca, a teraz…
- Czy dobrze rozumiem? Dajesz mi przyzwolenie na ubieranie twojej siostry?
- Tak – wyszczerzył się jak małe dziecko do ukochanego zwierzaka.
- Chwila… A dlaczego? To znaczy i tak bym to zrobiła, ale dlaczego mówisz o tym tak konspiracyjnie – podniosłam na niego brew, kolejny raz z resztą.
- Dobra. Chcesz wiedzieć, to słuchaj. Bella nienawidzi tego typu rzeczy i unika ich jak tylko może. Nie proszę cię o nic, czego i tak byś nie zrobiła, ale gdybyś była bardziej przekonująca wobec niej, to ja też bym miał z tego satysfakcję. Powiedzmy, że dzięki większemu zaangażowaniu z twojej strony, mogę jej się odpłacić za parę rzeczy. Alice, to dla mnie ważne, ty i tak nie masz nic do stracenia, bo i tak miałaś podobne plany, ja chciałbym tylko abyś częściej wpadała na tego typu pomysły. Proszę!!!!!! – Skończył swój monolog przybierając błagalną minę. Wpatrywał się we mnie jak w obrazek, wyglądał słodko, ale i na swój sposób komicznie. A co mi szkodzi, w sumie nie poprosił o nic, czego nie miałam w planach. Ociągałam się chwilę, aby chłopak nie czuł się za pewnie i w końcu się zgodziłam wzruszając nonszalancko ramionami.
- Ok, więc Bella może ze niezrozumiałych dla mnie powodów wpaść w gniew i to jest korzyść dla ciebie, a co ja z tego mam? No, nie licząc złości twojej siostry? – spytałam. Negocjacje czas zacząć… A co!
- Hmm… Jakby co, to ja i William staniemy w twojej obronie, ale to nie będzie koniecznie, bo Bells nie skieruje swojej złości na ciebie, no i dostaniesz lalkę Barbie w skali 1:1
- Zgoda, ale ty także musisz się dostać w moje ręce. Ta koszula zdecydowanie nie pasuje do spodni. A teraz lecę, mam masę rzeczy do roboty. – Uśmiechnęłam się i w mgnieniu oka zniknęłam w głębi jego domu. Weszłam powoli na górę, zapukałam delikatnie i po chwili byłam już w jej pokoju. Bella chowała swoje skrzypce, uśmiechnęła się na mój widok i podeszła trzymając w dłoni futerał.
- Hej, co słychać? Jesteś dość wcześnie. A gdzie reszta? – spytała wyglądając delikatnie przez moje ramię.
- Cześć, przyszłam, bo chciałam pomóc ci się ubrać. Poza tym, muszę koniecznie zapoznać się z zawartością twojej garderoby.
- Okej, znasz rozkład domu – powiedziała siadając na łóżku.
- Prawdę mówiąc myślałam, że zajmiesz inny pokój… - stwierdziłam rozglądając się.
- Ten w brązie i niebieskim? Will go sobie przywłaszczył, mnie nie jest potrzebna aż tak duża garderoba.
- Nonsens! - krzyknęłam podpierając się pod boki!
- Dobra, nie krzycz, rób co chcesz, tylko nie krzycz. – Podniosła dłonie do góry w geście obronnym.
- Dobrze, w takim razie zaczniemy od ubrań, potem dodatki, włosy… - zaczęłam wyliczać.
- A nie mogę zostać w tym, co mam? Możesz zająć się włosami i dodatkami.
Zmierzyłam Bellę wzrokiem od góry do dołu. Dziewczyna co prawda była bosa, ale miała na sobie ciemne dopasowane jeansy, czarne szelki, które zwisały swobodnie po obu stronach jej ud, jasną koszulę przetykana delikatnie złotą nicią, na szyi zwisał jej dopiero co odzyskany wisiorek, a w uszach małe diamentowe kulki. Spojrzałam na jej twarz i widziałam, że starała się zachować spokój i siliła się na przyjazny ton, ale w jej oczach odbijała się furia, która rozprzestrzeniona drgała w całym jej wnętrzu.
Okej, pomyślałam, Mogę na to przystać, zajmę się dodatkami i fryzurą i to wystarczy na razie… NA RAZIE! Od czegoś trzeba zacząć…
Zanurkowałam do jej garderoby po raz drugi, by znaleźć odpowiednie buty i torebkę, po czym posadziłam dziewczynę przed jej toaletką. Widziałam, że ledwo może usiedzieć, ale jak na razie nie było tak źle… Według Gabriela miała być niezadowolona, miała krzyczeć i tak dalej, cóż, na razie nie krzyczy… Zaczęłam układać jej włosy i w tym momencie dziewczyna się odezwała, tym razem jednak nie do mnie.
- Wejdź Will, nie musisz pukać.
- Bella?! Och… - Konsternacja przepłynęła przez twarz Williama, po czym na powrót przybrał nieodgadniony wyraz twarzy. – Hej Alice, miło cię widzieć - przywitał się i zwrócił się do siostry.
- Wychodzę do pracy, potem ruszam prosto na patrol, jakby co, wiesz co robić…
- Jasne, nie martw się. Will, możesz powiedzieć Gabrielowi, że jesteśmy zajęte, niech nie czeka na nas z pozostałymi, a jak spotkasz Rosalie to powiedz, żeby przyszła do nas.
- Nie ma sprawy… Bello, co…? – Chciał spytać, ale przerwał potrząsając głową, jakby sytuacja, w której teraz się znalazł, nie była realna. Nie rozumiem go.
- Will, potem ci wyjaśnię – jęknęła i posłała mu wymowne spojrzenie. Przez jakiś czas prowadzili niemą konwersację.
- Rozumiem. – Pokiwał głową. – To na razie mała. Alice, – uśmiechnął się do mnie – miło cię było znów spotkać, miłego dnia.
Za chwilę Rosalie przestąpiła próg pokoju witając się z nami, a ryk silnika oznajmił nam, że zostałyśmy same. Chłopcy pojechali do szkoły i wtedy się stało….
- Niech cię jasny!... Uch, Alice! – wrzasnęła zrywając się momentalnie z krzesła i znajdując w najodleglejszym rogu pokoju. – Po jaką cholerę spiskujesz z moim bratem!!! Gdzie się podziała kobieca solidarność!? – Byłam zszokowana, Rose patrzyła z niedowierzaniem na jej gwałtowny wybuch, po czym szybko wodziła między nami oczami, by na końcu wybuchnąć śmiechem…
- A więc o to chodziło - wyszeptałam bardziej do siebie niż do nich. – Bello, dlaczego tak długo się powstrzymywałaś? To znaczy, prędzej czy później, chociaż nie.. Właściwie prędzej i tak dostałbyś się w moje ręce, ale kiedy szłam do ciebie, Gabriel rozmawiał ze mną na ten temat i wspominał, że strojenie ciebie może doprowadzać cię do szału… i.. – Ale nie dokończyłam, bo dziewczyna przerwała mi gorzkim śmiechem
- Tak powiedział? Domyśliłam się. Widziałam przez okno jak pochylał się ku tobie coś tłumacząc, domyśliłam się, że o to mu chodzi. – Pokazała na siebie ręką. – Więc zacisnęłam zęby i milczałam. O, nie, nie dam mu tej satysfakcji! Jeżeli chce mnie wyprowadzić z równowagi, to musi się bardziej postarać, to nie było zbyt subtelne.
- Widzę, że u ciebie w rodzinie nigdy nie wieje nudą – rzuciła Rosalie uspokajając śmiech.
- Tak jakoś wyszło – odpowiedziała wampirzyca. Po ukończeniu mojego dzieła, udaliśmy się w mury szkoły. Chłopcy już na nas czekali, oczywiście nasz widok wpędził męską populację w oszałamiające bicie serca, za to dziewczyny posyłały złowrogie spojrzenia. Cóż, nie po raz pierwszy i nie ostatni. Można przywyknąć. Gabriel, Emmett, Jasper i Edward stali, tworząc jakby żywą ścianę naprzeciw nas. Słońce świeciło dość mocno, jak na to miejsce, w końcu mogliśmy z powodzeniem użyć należycie dodatku, jakim były okulary przeciwsłoneczne. Podeszłyśmy do chłopców witając się po kolei, najpierw ja, potem Rose i Bella. Widziałam, jak Edward sili się na spokój i w jej obecności chowa swoje emocje pod maską, ale wystarczyło tylko spojrzeć na oczy Jaspera i wszystko było jasne. Mój ukochany ledwo trzymał się na nogach bombardowany przez emocje w większości należące do mojego brata.
- To było słabe, Gabrielu – odezwała się Bella mijając swojego brata. – Jeżeli wciąż chcesz grać, musisz wymyślić coś lepszego. Twoje zagrywki, jak na Swana, są zbyt toporne… - mówiła z dziwnym błyskiem w oku. – Bądźże godny nosić nasze nazwisko… - wyszepta nie zaszczycając go swoim spojrzeniem, lecz utkwiła je w swojej bransoletce. Można było wyczuć głębsze, tylko dla nich zrozumiałe, znaczenie tych słów. Popatrzyli sobie w oczy, znów prowadząc niemą konwersację, po czym chłopak westchnął, a ona tylko pokręciła głową.
- Okej, to jak skończycie ze sobą konwersować to znajdziecie nas w środku – mruknęła Rose, ciągnąc za sobą rozbawionego Emmetta.
- Zaraz zaczną się nasze warsztaty – powiedziałam, przerywając ciszę. – Edward i Emmett dołączą do was podczas panelu historycznego, a Rosalie właśnie przekonuje nauczyciela i za.. i właśnie teraz dołączyła do naszych warsztatów, Bello – oznajmiłam pozostałym swoją wizję. – Widzisz, nie będzie tak źle, jakoś to przebolejemy, we trzy będzie raźniej.
- Ale tylko ja będę musiała się prezentować w tym czasie. – Dziewczyna skrzywiła się.
- Będziemy z tobą, jakoś to pójdzie – odpowiedziałam biorąc ją pod rękę. Rozstałyśmy się z chłopcami i podążyłyśmy w stronę budynku, gdzie czekała już na nas Rosalie.
Warsztaty się zaczęły. Starożytność, pokaz jakiegoś filmu, oraz przemowa o tym, jak wykorzystywano muzykę…, potem średniowiecze, renesans i tak dalej, aż do dwudziestego wieku i tu była kolej Belli. Nauczyciel wywołał ją na scenę, a ta tylko wzniosła oczy ku niebu i wyszła zabierając za sobą skrzypce.
- Panno Swan, rozumiem, że będziesz grać na skrzypcach. Oto twój instrument – powiedział nauczyciel podając jej skrzypce. Bella zmierzyła je wzrokiem, po czym uśmiechnęła się do prowadzącego zajęcia.
- Dziękuję panu, ale nie sądzę by one nadawały się do gry. Z daleka widać, że są nienastrojone, a ten gryf… Hm, pozwoli pan, że zagram na swoim instrumencie – powiedziała otwierając futerał. Nauczycielom prowadzącym zajęcia, jak i zaproszonym gościom zaparło dech. Jedna z prowadzących przyglądała się czynnościom Belli i wyszeptała do drugiego nauczyciela.
- Wygląda jak Stradivarius z 1715. To musi być niezła kopia.- Na ustach Belli zaczął błądzić uśmiech. Wyprostowała się, chwytając instrument i spojrzała w stronę kobiety.
- To jest Stradivarius. Dokładnie to jest Gibson ex Huberman z 1713 roku, pani profesor. – Kobieta, rzecz jasna, oniemiała, a Rose była coraz bardziej rozbawiona.
- Cicha z niej woda – szepnęła. – Ale potrafi czasem pokazać pazurki. Lubię ją. - Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Tak, Bella w szkole była cicha, poukładana, jak zwykle przygotowana, ale nie puszczała bredni koło uszu. Ona, jak i Gabriel zawsze wytykali błędy rzeczowe, chociaż jej brat nie robił tego tak subtelnie. Bella zaczęła grać . Nie można było się dopatrzeć ani jednej fałszywej nuty. W pewnym momencie nawiedziła mnie kolejna wizja. Gabriel wykłócający się z profesorami, Jasper i Edward próbujący go uspokoić i nauczyciel każący Emmettowi zaprowadzić go do dyrektora. Powiedziałam o tym Rosalie, Bella usłyszała nasz szept. Otworzyła oczy i spojrzała na nas, po czym znów je zamknęła i grała dalej. Wytężyłyśmy wszystkie trzy słuch i rzeczywiście usłyszałyśmy jak nauczyciel wytrącony z równowagi karze Emmettowi zaprowadzić Gabriela na przysłowiowy „dywanik”.
Bella przestała grać i oczywiście nastała cisza, jak makiem zasiał. W końcu jeden z prowadzących odchrząknął i przeszedł do dalszej części występu Belli.
- A więc, panno Swan, możesz coś powiedzieć o swojej prezentacji?
- Oczywiście, panie profesorze. To był motyw muzyczny z filmu „Lista Schindlera”, powstałego na podstawie książki Thomasa Keneally'ego „Arka Schindlera”. Film dotyczył wydarzeń z II wojny światowej, a konkretnie Holokaustu. Utrzymany w czarno białej konwencji, mimo iż kręcono go w 1993 roku. Dostał siedem Oskarów. Moim jednak zdaniem, nie oddaje do końca tego, co działo się w czasie wojny. Szczególnie końcówka była typowo Hollywoodzka, co nie przemawia na jego korzyść.
- Jak to?! To jeden z najlepszych filmów dotyczących tej tematyki – oburzył się wykładowca.
Zauważyłam, jak Bella na ułamek sekundy zmrużyła oczy, a w jej spojrzeniu błysnęła furia i irytacja, jednak w oka mgnieniu się uspokoiła i odpowiedziała:
- Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale żaden Amerykanin nie będzie w stanie dobrze nakręcić takiego filmu. Choćby chciał, to nie odda tego klimatu. Amerykanie mają inną mentalność. – I w tym momencie zaczęła się ostra wymiana zdań. Bella z łatwością, wytaczała kontrargumenty i wyłapywała błędy rzeczowe. Usłyszałyśmy szept z tyłu sali: „ Mówi tak, jak by sama żyła w tamtych czasach.” Oczywiście nie uszło to uwadze wampirzycy, która kątem oka odszukała autora tych słów, dalej spierając się z nauczycielami. Miała wielką ochotę wykrzyczeć, że żyła w tych czasach, jednak to nie było na miejscu. Popatrzyłyśmy z Rose na siebie, a potem na scenę rozgrywającą się przed nami. Jasper na pewno czuje to wszystko i już opowiedział o tym chłopcom. Dziewczyna o mały włos nie wykrzyczała wszystkim prawdy, zamiast tego wysyczała jedynie.
- Ignoranci! – I wyszła trzaskając drzwiami. Kiedy już wszyscy zgromadzeni wyszli z szoku, profesor zwrócił się do mnie.
- Panno Cullen, proszę odnaleźć pannę Swan i zaprowadzić ją do dyrektora – oznajmił podając mi wypełniony przez siebie świstek papieru. Wyszłam za drzwi i skierowałam się na zewnątrz. Bella siedziała oparta o ścianę, wyczuła moją obecność i podniosła na mnie wzrok.
- A ja czepiałam się Gabriela… - jęknęła. – Teraz to on ma prawo mi wypominać. Nie chodzę to tego liceum nawet miesiąca, a już ściągam na siebie kłopoty.
- W zasadzie, to właśnie miałam, cię zaprowadzić do dyrektora – powiedziałam przepraszającym tonem.
- No to chodźmy. – Dziewczyna podniosła się i skierowałyśmy się w stronę odpowiedniego budynku. Kiedy byłyśmy już przy drzwiach, spotkałyśmy Emmetta, który odprowadzał Gabriela. Ten natomiast zniknął już za drzwiami.
- Ty też? – Misiek spytał zaskoczony i rozbawiony tą sytuacją.
- Nawet nie pytaj – jęknęła i zniknęła za drzwiami.
- Nawet ja nie sprawiam takich problemów – Emmett zaśmiał się kładąc mi swoją dłoń na plecach.
- Cóż, wygląda na to, że dopóki Swanowie będą w pobliżu nie będziemy narzekać na nudę – stwierdziłam. I udaliśmy się w stronę stołówki.
Siedzieliśmy tam od dobrych kilkunastu minut rozmawiając i nasłuchując przy okazji relacji ludzi uczestniczących w panelu chłopców, jak i w naszych warsztatach, informacje prawdziwe jak i zwykłe plotki rozprzestrzeniały się z prędkością światła.
W tym momencie wszyscy zamarli, gdyż nasze rodzeństwo stanęło ramię w ramię w drzwiach, aby po chwili opaść na siedzenia przy naszym stoliku.
- I jak tam? – spytał zaciekawiony Emmett.
- Nawet nie pytaj – jęknęli w tym samym czasie, grymasy i gesty mieli identyczne. Bliźnięta. Dosłownie, bliźnięta.
- Zrobiliśmy cyrk – wymamrotała Bella.
- Na dodatek podpadliśmy także dyrekcji – dodał Gabriel
- I mamy przechlapane – zakończyli wspólnie podnosząc tym samy swoje dłonie do czoła.
- Czy wy zawsze jesteście tacy zsynchronizowani? – zapytała Rosalie.
- Zazwyczaj – jęknęli wspólnie, a potem popatrzyli na siebie, koleiny raz dziś prowadząc niemą konwersację. W końcu oderwali od siebie wzrok, by popatrzeć na nas. – Zazwyczaj tak jest. Ale nie robimy tego specjalnie – Gabriel usprawiedliwił siebie i siostrę.
- Rozumiem. Dużo czasu spędzacie ze sobą - spostrzegł Edward
- Jak by nie było, jesteśmy rodziną. Musimy trzymać się razem, mamy tylko siebie – wyszeptała Bella.
- Czujesz?- Gabriel ni stąd, ni zowąd podniósł głowę tak, aby spojrzeć w dal ponad głową Jaspera.
- O, nie – jęknęła Bella.
- Co jest? – spytał zmartwiony Edward.
- William się zbliża – wyjaśnił Swan.
- No i? – drążył Emmett.
- Nie daruje nam – jęknęła Bella ponownie.
- Czy będzie na was zły? Chyba może was zrozumieć – Jasper wtrącił się do rozmowy.
- Zły nie, przynajmniej nie naprawdę. Nieźle się na nas odegra tu w szkole, a potem się będzie z nas wyśmiewał przez parę dekad – wyjaśniła wampirzyca.
- Trzy… - mruknął Gabriel, opierając głowę o rękę spoczywającą na stole.
- Dwa… - mruknęła dziewczyna, potrząsając głową i wtulając się w brata.
- Jeden - wyszeptali jednocześnie i w tym momencie drzwi kolejny raz otworzyły się na oścież. I stanął w nich William z furią, ale i tylko przez nas dostrzegalnym rozbawieniem w oczach. Rodzeństwo zamknęło oczy wstrzymując oddech w oczekiwaniu na to, co teraz nastąpi.
- Isabello Marie i Gabrielu Aleksandrze Swan! Czy możecie mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego zostałem ściągnięty z kancelarii by, cytuję: „ Okiełznać swoje nadpobudliwe i aroganckie rodzeństwo”?!
- Nie jesteśmy aroganccy – syknęła Bella. – A ty drzyj się głośniej, bo jesteś nazbyt subtelny – zakończyła ironicznie.
- Po prostu wyjdźmy stąd i porozmawiajmy na zewnątrz – powiedział Gabriel, po czym odwrócił się do nas i wyszeptał. - Zapewne nie wrócimy już dzisiaj. Jeżeli chcecie, to przyjdźcie do nas potem, a wyjaśnimy wam naszą reakcję. – Po tym chwycił Bellę za rękę i cała trójka wyszła z budynku, zostawiając za sobą oniemiałych uczniów i rozbawionego Emmetta.
- Tak, czy ja już mówiłem, że przy nich nie będziemy się nudzić? – odezwał się Em.
- Tak już kilka razy - odpowiedział Jasper.
- Więc, jak to było Edwardzie? – zaczęła Rosalie. – „Pora zacząć ten monotonny tydzień”?
- Monotonny, to on nie był zapewne – powiedziałam, opierając się o Jaspera i kontynuowałam. - Jeżeli tak dalej to będzie wyglądać, to nie możemy tego nazwać „szkolną rutyną”.
Szermierka inaczej zwana fechtunkiem, jest jedyną zdaje się dyscypliną Olimpijską, w której komendy wydawane przez sędziego są po francusku.
Znaczenie komend :
*en garde - postawa szermiercza
*prets / pretes - gotowi / gotowe
*allez – naprzód
*halte – stój
*touché / touchée - trafiony / trafiona |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Sob 13:17, 19 Lut 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
Perunia
Człowiek
Dołączył: 01 Maj 2010
Posty: 50 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 17:30, 19 Lut 2011 |
|
rewelacyjne opowiadanie, ciekawa jestem kiedy pojawią się Volturi
Edward taki inny, jakby nieśmiały i taka zdolna Bella
a jej pojedynki z Gabryelem bezcenne, od razu przypomina mi moje kłótnie z braciszkiem.
Bardzo dobre czytające się opowiadanie, zaskakująca fabuła, tak trzymać.
Weny życzę i pozdrawiam serdecznie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 15:47, 20 Lut 2011 |
|
"- Bello, nie przeginaj! – ostrzegłem.
- Bo co? Znów utopisz moje Porshe? – warknęła."
Rozbawił mnie ten tekst
Bella zachowuje się jakby miała wieczny PMS. Ok, nie czuje się pewnie w towarzystwie Edwarda ale mam wrażanie jakby była inna osobą, niz tą z przeszlosci.
Bywa starszną złośnicą, czasami nie do wytrzymania.
Uwielbiam Gabriela, jest naprawdę świetną postacią. Z przyjemnością poczytałabym cos więcej na temat Wiliama, bo mam wrażanie, że jest postacią taką w tle. Moze jakiś rozdział z jego perspektywy? Intryguje mnie.
Misja jest jednym z nielicznych ff, które czytam regularnie. Mam nadzieję, ze nie zniechęcisz się małą ilością komentarzy i będziesz dalej pisać tu, na forum. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 16:19, 20 Lut 2011 |
|
BARDZO DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZE
Owszem, Bella może wydawać się złośnicą. Nie chciałam z niej zrobić cichej myszki zgadzającej się na wszystko i wiecznie zagryzającej wargę. ;P
Tak czy inaczej, mimo takich zgrzytów, próbuje wykreować rodzeństwo z silnymi więzami, a jak wiadomo przecież nikt nie jest idealny. Co do następnego rozdziału, tu pojawi się trochę więcej Williama |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 18:52, 08 Maj 2011 |
|
Rozdział 8
Co nie co historii
Co nieco o Darach.
PWE
„Wiem, nie umiesz być niczyja,
Wiem, tęsknota cię zabija,
Wiem, a jednak nie rozumiem.
Chcę rozpalić tu ognisko,
Chcę być z tobą bardzo blisko,
Chcę, a jednak wciąż nie umiem...”
Zmierzałem do domu Belli. Nie wiedziałem, czego miałem się spodziewać. Po dzisiejszych wydarzeniach nie mogłem wysiedzieć spokojnie, nawet gra nie koiła dostatecznie moich nerwów. Wciąż rozmyślałem nad słowami bliźniaków. Nad ich dzisiejszym wybuchem. Tu z pewnością nie chodziło o naciągnięcie faktów historycznych…
Jeżeli chcecie, to przyjdźcie do nas potem, a wyjaśnimy wam naszą reakcję. Wciąż zastanawiałem się, co Gabriel miał na myśli. Co zdarzyło się w tamtym okresie, że reagują na niego tak żywiołowo. Carlisle zrównał się ze mną kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Edwardzie, uważam, że w weekend przydałoby ci się polowanie. Twoje oczy są ciemniejsze niż zwykle po kilku dniach od polowania. – Kiwnąłem tylko głową na znak zgody, bo już znajdowaliśmy się na miejscu. Gabriel koleiny raz siedział przed domem, tym razem za szkicownikiem w ręku.
- Czy z całego domu najbardziej podobają ci się te schody? – spytała Alice podchodząc do wampira. Gabriel uśmiechnął się spoglądając znad notatnika.
- Witaj Alice. Dzień dobry wszystkim, Carlisle, Esme… - Witał się po kolei. - Alice, uwierz mi, że bardzo podoba mi się także moja sypialnia, salon i pracownia, ale chwilowo najbardziej komfortowo czuję się na tych schodach. Z resztą, sami słyszycie. – Wskazał brodą w stronę domu, gdzie Bella zapewne wyładowywała swoją frustrację grając fragment z Toscy*.
- Pokłóciła się z Williamem o tę aferę w szkole. Wie, że już jesteście, ale na razie jest w transie i nie przestanie grać – dodał wzruszając ramionami, gdy zobaczył konsternację wypisaną na twarzach zebranych.
- Teraz to już nic – machnął ręką. - Wcześniej grała V Symfonię Beethovena** - wzdrygnął się, gdy to mówił.
- A jeszcze wcześniej „Nothing Else Matters”*** Metallici – dodał William, wyłaniając się zza drzwi z dużym workiem i szczotką w dłoniach.
- A jeszcze wcześniej motyw z „Ojca Chrzestnego”****. I co w związku z tym? – Nagle muzyka się skończyła i Bella zmaterializowała się przy mnie z instrumentem w ręku. – Dlaczego trzymacie gości na schodach? – spytała unosząc brew do góry. – Przepraszam za nich - wysyczała, – i zapraszam - dodała już łagodnym tonem, wymijając braci i podchodząc do drzwi, by otworzyć je szerzej. Bracia Swan rzucili sobie wymowne spojrzenie, a nam nie pozostało nic innego, jak podążyć za nią.
- Może jednak się wycofamy? Czuję, że przybyliśmy w złym momencie – odezwał się Jasper, trąc ręką kark w geście zakłopotania.
- O, przepraszam. Czy tak lepiej? – spytała, zapewne narzucając na niego swoją tarczę. W momencie, gdy przez jej twarz przebiegł cień zakłopotania, twarz Jaspera zrobiła się bardziej zrelaksowana.
- Dziękuję – odpowiedział, posyłając jej lekki uśmiech.
- Wygląda na to, że emocje jeszcze nie do końca nam opadły, przez co i Jasper niechcący został poszkodowany – wyjaśniła, posyłając mu przepraszające spojrzenie. – Usiądźmy.
- Zapewne w czasie wojny nikt z was nie przebywał w Europie? – zaczęła.
- Oczywiście, że nie – wtrącił się Will, przewracając oczami.
- Nie denerwuj mnie! – Bella syknęła, jednocześnie zgarniając wazon, który miała w zasięgu ręki i rzuciła nim w brata.
- Bells, daj już spokój! – Gabriel rzucił się jak długi, łapiąc w powietrzu przedmiot i jednocześnie ratując go przed roztrzaskaniem o ciało najstarszego Swana. – Już dość się dziś potłukło. Jak tak dalej pójdzie, ten dom będzie świecił pustkami – powiedział, odstawiając wazon poza zasięgiem dłoni brunetki. Bella wydała z siebie jęk frustracji osuwając się na podłogę i opierając plecami o kanapę.
William spojrzał wymownie na Gabriela, na co ten zbliżył się do siostry i siadając za nią po turecku, położył dłonie na jej zgarbione ramiona.
- Jasper, czy mógłbyś ją wyciszyć? – zwrócił się do mojego brata.
- Bello…- zaczął Jasper. Dziewczyna spojrzała na niego, dając mu niemą zgodę. W następnej sekundzie blondyn wzdrygnął się, jakby go piorun poraził i zacisnął kurczowo pięści. Po chwili rozluźnił się, a razem z nim reszta domowników.
- Jeszcze raz przepraszam – wymamrotała wampirzyca ze skruchą w oczach. Jej brat posłał mu za to dziękczynne spojrzenie.
- Zacznijmy od początku – zaczął Gabriel. - Wszystko zaczęło się pod koniec lat trzydziestych XX wieku, kiedy osiedliliśmy się w Forks. Nie zabawiliśmy tam jednak długo, gdyż zostaliśmy wezwani… - warknął na samą myśl o tym, co za chwilę miał powiedzieć.
- To było coś, czego się nie spodziewaliśmy. – Dalszą opowieść podjął William, podchodząc parę kroków i opierając się o ścianę. – W czasie, kiedy ludzie rozpętali drugą wojnę światową, my mieliśmy własną, a naszym wrogiem stały się dzieci Księżyca…
- Wilkołaki? – Carlisle spytał z niedowierzaniem. Na twarzy wszystkich członków mojej rodziny widać było zdziwienie.
- Uwierz, my także się tego nie spodziewaliśmy – dodał Gabriel.
- Wtedy po raz pierwszy zetknęliśmy się też z ludzką krwią… - wyszeptała Bella.
- Czyli, wtedy po raz pierwszy zabiłaś człowieka? - odezwał się Emmett.
- Nie – ucięła krótko Bella wstając z miejsca. Wampir patrzył na nią z konsternacją.
- Zadaj mi konkretne pytania, Emmett. – Bella zbliżyła się do niego powolnym krokiem, z tajemniczym uśmieszkiem na twarzy. Jej bracia oglądali tą scenę, z lekkim zdziwieniem. Moja rodzina także nie bardzo rozumiała jej zachowanie. Wyglądała olśniewająco i przerażająco zarazem. Jak prawdziwy wampir, jakby w tym momencie kusiła swoją ofiarę. - Zadawaj konkretne pytania, Emmett,– powtórzyła Bella. – Nie zabiłam człowieka dla krwi i nie próbowałam ludzkiej krwi zabijając człowieka – wyszeptała uwodzicielsko podchodząc blisko do niego. Po chwili stanęła w miejscu jak posąg i pokręciła głową, jakby chciała się pozbyć jakiejś wizji ze swojego umysłu. W mgnieniu oka odskoczyła od mojego brata jak oparzona.
- Dobra, dość! – odezwała się w końcu. – Starczy Jasper, teraz przesadziłeś w drugą stronę - odezwała się, próbując się uspokoić.
- Przepraszam Rosalie – zwróciła się do blondynki. – To nie było celowe. Ja rączki mam tutaj. – Podniosła je w geście poddania i znów nałożyła na siebie swoją tarczę. Blondyn już na nią nie wpływał.
- Przepraszam Bello. Po prostu nie wiem jeszcze, jak bardzo mogę na ciebie wpłynąć. Trudno cię wyczuć. Jesteś… skomplikowana – przyznał. Wyczytałem w jego myślach, że nie bardzo umiał znaleźć słowa, by wyjaśnić, w czym był problem, teraz też zrozumiałem zachowanie Belli sprzed kilku sekund.
- Skomplikowana? – Jej bracia praktycznie zwijali się ze śmiechu, gdyby mieli taką możliwość zapewne łzy ciekłyby z ich oczu. – Nam mówisz, że Bella jest skomplikowana? Pomieszkaj z nią trochę - wykrztusił William pomiędzy salwami śmiechu.
- Moja propozycja powrotu do Genewy jest nadal aktualna, Will – wysyczała brunetka, mrożąc wzrokiem brata.
- Co masz na myśli mówiąc, że nie zabiłaś dla krwi i piłaś krew nie zabijając? – Emmett podjął przerwany wątek.
- Cóż, w całym naszym dotychczasowym życiu zabiliśmy tylko trzech ludzi i było to na początku naszego istnienia. Wracaliśmy z lasu, po polowaniu i natknęliśmy się na trzech myśliwych. Pech chciał, że staliśmy w miejscu, gdzie była niewielka polana, a zza chmur wyszło słońce - zaczęła Bella.
- Nie miałem jeszcze pojęcia, że mój dar działa także na ludzi, oraz że mogę zamaskować iskrzenie się naszej skóry. To było dla nich szybkie i bezbolesne, w ciągu sekundy skręciliśmy im karki – dodał Gabriel.
- W zasadzie to ich śmierć wywarła większą szkodę nam niż im. Po tym wszystkim musieliśmy jak najszybciej odszukać Eleazara. Wiedzieliśmy, że bez niego nie okiełznamy swoich darów, a trzeba było zacząć od Belli i od tego, by chociaż na chwilę przestała nas bronić – zakończył Will
- Rozumiem, a co z krwią? – Emmett drążył dalej.
- Transfuzje – bliźnięta wypowiedziały jednocześnie, jakby to hasło było oczywistym wyjaśnieniem. William tylko wywrócił oczami, Alice i Rosalie walczyły, by się nie roześmiać, a Bella znów toczyła niemą rozmowę ze swoim bratem, by po chwili skinąć nieznacznie głową w jego kierunku. Oddała mu głos.
- Wracając do tematu wilkołaków. Otóż, kiedy mieliśmy odczynienia z wampirami, wiedzieliśmy już, czego możemy się spodziewać, wiedzieliśmy, jak wykorzystać technikę walki wręcz i jak manipulować nimi poprzez dary. Z dziećmi Księżyca było gorzej. Po raz pierwszy zetknęliśmy się z czymś takim. - Machnął ręką w nieokreślonym kierunku. - Nie wiedzieliśmy, jak może potoczyć się starcie, jaką będą dysponować siłą. Dlatego, musieliśmy podjąć dodatkowe środki, więc Bella podjęła się pracy w Cook County Hospital , by potem ograbić bank krwi. Wątpię, aby któremuś z nas poszło to tak łatwo – Gabriel wyjaśnił, wskazując mimowolnie na siebie i swojego brata.
- Nie jestem z tego dumna - wymamrotała wampirzyca, skupiając się na rąbku swojej koszuli, usilnie starając się nikomu nie spojrzeć w oczy. - Poza tym, nie macie pojęcia, jak cholernie trudno było przebywać w jej pobliżu, a co dopiero przetransportować do Europy. Cóż, aby zwiększyć nasze szanse do maksimum, praktycznie przed samą bitwą zaczęliśmy pić te „koktajle”.
- Tak czy inaczej, to nie było łatwe starcie, ale jak widać wyszliśmy z niego zwycięsko. – Uśmiechnął się Will.
- My jak my, ale Kajusz świętował dobrych parę lat. On miał obsesję na tym punkcie….- Wampirzyca wzdrygnęła się na to wspomnienie. – Pomijam fakt, że ja musiałam z nim wałczyć ramię w ramię, I to był, do cholery, ostatni raz, kiedy wpakowaliście mnie w coś takiego! – Ostatnie zdanie Bella wykrzyczała swoim braciom tak, że nawet Jasper się mimowolnie skulił.
- Jasne! Bo uważasz, że mi się trafia lepsza fucha! Być żywą tarczą dla Aro… Marzenie! – odparł Gabriel z przekąsem. – Tylko Williamowi się udało. Kto by pomyślał, że wiecznie znudzony Marek ma w sobie taką ikrę?! - Chłopak zaśmiał się pod nosem.
- Tak, cóż, Marek ma to do siebie – odezwał się Carlisle, uśmiechając się lekko, w tym momencie przez jego umysł przeleciały urywki wspomnień z czasów przebywania na dworze…
- Szkoda, że nie mogłem tego zobaczyć - Emmett westchnął.
- Wyglądasz jak rozczarowane dziecko – stwierdziła Rosalie.
- No, w zasadzie... – zaczął Will.
- Och! – westchnęła Alice odpływając. Momentalnie wszyscy skupiliśmy się na niej, a ja usłyszałem strzępki dziwnych obrazów.
- Skoro Alice już to widziała… - Gabriel uśmiechnął się tajemniczo.
- Och, proszę was – jęknęła Bella. – Pokazać, jak kogoś zabijamy? Nawet jeżeli chodzi o wilkołaki, to nie jest powód do chwały.
- Tak, tak, wiemy i nie jesteś z tego dumna – William i Gabriel wypowiedzieli jednocześnie. Alice zagryzała wargę, a Jasper schował twarz w dłoniach, by się nie roześmiać. Mnie także było coraz trudniej zachować neutralny wyraz twarzy.
- Cóż za zsynchronizowany duet – zachichotała Esme. William spuścił nieznacznie głowę. Czyżby zakłopotany?
- Wracając do tematu. Czy to możliwe, żebyśmy mogli to zobaczyć? – spytałem
- Teoretycznie tak. A praktycznie, zaraz się przekonamy – odpowiedział starszy z braci Swan.
- Jak zamierzacie tego dokonać? – zaciekawił się Carlisle.
- Spróbuję pokazać wam inne zastosowanie mojej iluzji. Tym razem wrócę myślami do tamtych chwil i na nowo je sobie wyobrażę, a Bella rozciągnie na was tarczę, tak jak wtedy w szkole. W ten sposób, będziecie mieli przed oczami to, co ja widziałem wtedy – wyjaśnił.
- Chcesz powiedzieć, że możemy odczuć coś takiego jak Aro, kiedy użyje swojego daru? – dociekałem.
- Niezupełnie. – Bella oderwała się od ściany podchodząc z powrotem do nas i przysiadła na oparciu kanapy, na której siedziałem. – Aro ma wgląd w każde najdrobniejsze wspomnienie osoby, którą dotknie, nie licząc mnie i moich braci, lub kogoś, na kogo założyłabym tarczę. My możemy zobaczyć tylko to, co zapamiętał i z powrotem może sobie wyobrazić Gabriel, bo to jego dar będzie współdziałał z moim. W zasadzie, moglibyśmy pokazać wszystko, co się działo jego oczami. Każde jego wspomnienie, jeżeliby zechciał, ale nie moglibyśmy zobrazować tego z nikim innym. Nie umiem tego dobrze wyjaśnić…
- Nie szkodzi. I tak to rozumiemy. - Uśmiechnęła się Alice.
- Okej, rozciągnęłam na was tarczę – zakomunikowała wampirzyca. - Gabrielu, zacznij pokaz.
W tym momencie tysiące obrazów przewinęło mi się przed oczami. Klatka po klatce, jak film, w którym sam nieświadomie uczestniczyłem.
Widziałem straże Volturi ustawione w szyku bojowym gdzieś w samym środku syberyjskiej tajgi. Widziałem swoją ukochaną stojącą w pierwszym rzędzie i osłaniającą Kajusza swoim ciałem. Jej wzrok, gdy zadawała nieme pytania swoim braciom. Determinację widoczną w jej sylwetce. Widziałem niesamowite stworzenia, których na pewno nie można było przyrównać do plemienia Quieltów. I bój, zacięty bój pomiędzy legendarnymi stworzeniami, jakimi jesteśmy my i jakim byli oni. Znalazłem się w samym środku ogromnego pola krwawej bitwy i z niedowierzaniem przyglądałem się scenom, które właśnie rozgrywały się przede mną. Sam miałem nieodparte wrażenie, że i ja powinienem stanąć do walki, jednak nie mogłem nic zrobić, nie byłem w stanie zrobić choćby najmniejszego ruchu. To wszystko działo się w zastraszającym tempie, w jednej chwili widziałem, jak Kajusz występuje zza pleców brunetki, a w drugiej, jak ona łapie go za ramię odwracając tak, by ukrył się za nią, gdy przyjmowała na siebie potworny cios. Potem widziałem, jak razem ze swoim bliźniakiem pokonuje kolejne stwory, ale też jak inni nasi pobratymcy polegają w tym boju. Do moich uszu dobiegały dźwięki łamanych kości, rozdzieranych tkanek i nieartykułowane dźwięki wydawane zarówno przez dzieci Księżyca, jak i naszych pobratymców. Nagle widok rozmazał się, by po ułamku sekundy zniknąć na dobre, a ja na powrót znalazłem się w salonie domu Swanów, wśród swojej rodziny i nowych przyjaciół. Zapanowała gęsta cisza, praktycznie namacalna. Moja rodzina chyba nie wyszła jeszcze z transu. William patrzył przez okno niewidzącym wzrokiem, Gabriel przerwał kontakt wzrokowy z bratem, by zwrócić swój wzrok ku siostrze, a Bella… Bella znów spuściła swoją głowę, usilnie się starając, by jej nie podnieść. W końcu to ona przerwała tę ciszę.
- Koniec przedstawiania – wyszeptała po prostu. – To nie był najszczęśliwszy fragment.
- Mogłem wymyślić i przedstawić ocenzurowaną bajeczkę, albo pokazać to, co najmocniej utkwiło mi w pamięci. Wybacz, że wybrałem drugą opcję – odrzekł Gabriel z lekko wyczuwalnym przekąsem. – Wybacz, że martwiłem się o ciebie – wyszeptał.
- Nie lubisz okazywać słabości – Carlisle powiedział spokojnie do Belli. Czasem naprawdę zazdrościłem mu tego wiecznego opanowania.
- Masz rację. Nie lubię – wyszeptała dziewczyna, wciąż nie podnosząc głowy. W tym momencie nikt nie usłyszał zaprawionej w boju wampirzycy. To była odpowiedź małej dziewczynki, która wszystkiemu chciałaby podołać sama.
- Bello, czy oni…? czy ty…? - Esme próbowała ułożyć sensowne pytanie, jednak jej matczyny instynkt dał o sobie znać i emocje, które przejęły nad nią kontrolę, nie pozwoliły zadać pytania spokojnie, jak to sobie wcześniej zaplanowała.
- Nie, Esme. - Dziewczyna pokręciła lekko głową w zaprzeczającym geście. – Jak widzisz, wciąż tu jestem, w przeciwieństwie do naszych przeciwników. – Uśmiechnęła się pocieszająco, choć nie chciała nawiązać z nią kontaktu wzrokowego. Alice nawiedziła kolejna wizja, jednak ona tylko pokręciła głową. - Bello, spokojnie. – Uprzedziła ją, by w ułamku sekundy zamknąć wampirzycę w uścisku. Bella, lekko zachwiała się na swoim miejscu, widać zaskoczyła ją żywiołowa reakcja Alice, ale też nie odskoczyła od niej, tak jak przewidziała to moja siostra w swej pierwotnej wizji.
- Pomijając ich pochodzenie i aparycję, to walka z wilkołakami technicznie przypominała walkę z nowonarodzonymi – stwierdził Jazz, pocierając brodę.
- Dokładnie tak – przytaknął Will. – Doświadczony, co? Wybacz, po prostu rozmawiałam z Gabrielem. – Zreflektował się starszy Swan. Jasper odpowiedział mu ugodowym skinieniem głowy.
- Rzeczywiście, to mogło przypominać starcie z nowonarodzonymi. Oczywisty atak, powtarzające się ruchy, wykorzystanie jedynie swojej siły - wyliczała Bella - Z tym, że my nie mieliśmy wcześniej do czynienia z czymś takim, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać po innej rasie. Nie wszystkie dary sługusów Aro na nich działały i, jak widzieliście na załączonym obrazku - tu spojrzała wymownie na swojego bliźniaka, - naszych nie mogliśmy w pełni wykorzystać – dokończyła podjęty wątek.
– Jednak różnica polegała na tym, że mimo wszystko byli silniejsi niż nowonarodzeni, a ich ugryzienie, w przeciwieństwie do naszych pobratymców, od razu mogło pozbawić nas życia - dodał William.
- Skoro już jesteśmy przy temacie. Na czym właściwie polega twój dar? Jaką część jego mogłeś w tym starciu wykorzystać? – dociekał Carlisle.
- Mogę sterować ludźmi, bądź ich unieruchomić, zamrozić. To tak, jakbym sterował kukiełkami. Mój dar jednak działa tylko na ich ciała. Nie mące w umysłach jak ta dwójka. – Uśmiechnął się lekko wskazując na bliźniaki. Gabriel i Bella, jak na zawołanie, wywrócili oczami. William kontynuował. – Nie odbieram ich własnej woli, jedynie zmuszam ich ciała do określonych przeze mnie ruchów. O ile Gabriel nie użyje swojej iluzji, moi przeciwnicy są świadomi tego, że to nie oni panują nad swoim ciałem.
- Ile czasu? – wyszeptał Gabriel do Belli. Pytanie wydawało się być wyrwane z kontekstu, mimo to, ta dwója dobrze wiedziała, o co chodzi. Z zafascynowaniem obserwowałem, jak silne łączą ich więzi.
- Pięć dni – odpowiedziała dziewczyna. Każdy z mojej rodziny, ba, nawet Emmett, taktownie udawali, że nie słyszą ich wymiany zdań. Za to wciąż wymieniali uwagi z Williamem, który odszukał bliźnięta kątem oka, jednak nie zwrócił dalszej uwagi na rodzeństwo.
- To dość szybko – zauważył, kręcąc nieznacznie głową. – Ile? – Tym razem byłem pewien, że nie pyta o czas. Urywki jego myśli jednak nie pomagały rozszyfrować dalszego toku ich rozmowy. Musiałem zdać się na swoją logikę, by odkryć, o czym mówią. Mentalnie jednak kopałem się w tyłek. Starałem się na nich nie patrzeć dając złudzenie, że i ja staram się nie śledzić ich rozmowy, jednak dotarło do mnie, że nie jestem w stanie zrobić tego naprawdę. Nie umiałem zignorować ani jednej rzeczy, ani jednej wypowiedzi, która by jej dotyczyła. Nawet przed samym sobą nie chciałem się przyznać, że moje działania są równoznaczne ze szpiegowaniem jej.
- Jedna, plus młody niedźwiedź – odpowiedziała, zgarniając dłonią włosy z twarzy. Czyli chodziło o polowanie.
- To nadal, za szybko. - Twarz bliźniaka Belli wyglądała na zadumaną, pomimo jego oczu, które przyglądały się jej badawczo.
- Wiem - westchnęła. W jej tonie doszukałem się zrezygnowania.
- Co wy na to, aby wybrać się na polowanie? Być może w terenie Will by pokazał w praktyce zastosowanie swojego daru – zaproponował Gabriel, po mentalnej naradzie ze swoją siostrą.
- W zasadzie, czemu nie? - zgodził się Carlisle po tym, jak jego wzrok wykonał wędrówkę po obliczach członków naszej rodziny.
Wszyscy zwróciliśmy się w kierunku wyjścia. Bella, Rose i Emmet ruszyli pędem jako pierwsi, potem Carlisle, Esme i William. Alice spojrzała na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym pociągnęła Jaspera za sobą, a ja zrównałem się z Gabrielem.
- Tak myślałem, że będziesz chciał rozmawiać ze mną. – Ni stąd, ni zowąd, zaczął szatyn patrząc przed siebie. Mógłbym przysiąc, że przez jego twarz przepłynął cień uśmiechu. Dalej biegliśmy ramię w ramię, omijając zręcznie kolejne drzewa.
- Nie sądziłem, że także posiadasz dar mojej siostry – odpowiedziałem, chociaż nie wiem, dlaczego od razu nie przeszedłem do sedna sprawy.
- Żyję już trochę na tym świecie. Poza tym sądzę, iż myślisz, że ja lepiej odpowiem na twoje pytania, niż William. Nie mylisz się. – Zerknął na mnie, wciąż manewrując po między drzewami. – Mam rację? – spytał retorycznie. – Wiem, że mam - wymamrotał, nie czkając na moje potwierdzenie. - Wydaje się tylko, że ja i Bella wciąż toczymy ze sobą niekończącą się walkę, ale to przez naszą zawziętość i charaktery, żadne z nas nie odpuści. Gdyby znów miało spotkać ja coś złego, zabiłbym bez mrugnięcia okiem, nawet gdyby to był William.
- Co się takiego stało, że… - warknąłem ze złości na samą myśl o tym, ale nie mogłem dokończyć pytania, gdyż Gabriel z równą złością uciął moją wypowiedź.
- Temat tabu! Jeżeli Bella ci nie powie, to ja tego nie zrobię. Ale gdybym mógł, pozbierałbym tego i rozdzierał raz po raz, aż do końca świata! – warknął, przeskakując nad kolejnym głazem. – Nie o to chciałeś zapytać – stwierdził, zmieniając temat.
- Masz rację, nie o to – zgodziłem się. – O co konkretnie Bella pokłóciła się z Williamem?
- Och… Cóż, pokłócili się o to, że William tak zbagatelizował nasze wzburzenie i tym samym dzisiejsze zachowanie w szkole. Uch… Po prostu przez to, co działo się z Wilkołakami, musieliśmy po wszystkim jakiś czas trzymać się z dala od ludzi. Polowaliśmy na zwierzęta w bardzo krótkich odstępach czasu, by na nowo odzyskać względne panowanie nad sobą. Zajęło to nam jakiś czas i, kiedy wróciliśmy do „normalnego” trybu życia, rozpętała się wojna. Jako zwykli ludzie nie mogliśmy tak podróżować, jak byśmy chcieli. Owszem, mogliśmy uciec nocą i w mgnieniu oka znaleźć się w Szwajcarii, albo w ogóle opuścić stary kontynent. Żałuję, cholernie żałuję, że wtedy tego nie zrobiliśmy - wymamrotał ostatnie zdanie do siebie. Wskoczył na jedną ze skał i zatrzymał się, odwracając w moją stronę. Ja również zaprzestałem biegu i stanąłem na ziemi oczekując dalszej części wypowiedzi. Gabriel westchnął.
– Słuchaj. Kiedy mogliśmy z powrotem pojawić się wśród ludzi, wybuchła wojna. Wiesz jak to jest, gdy ktoś taki jak my, zachowuje więcej ludzkich cech, niż osobnicy tej właśnie rasy? Gdy odzyskaliśmy panowanie nad sobą, chcieliśmy wykorzystać jak najwięcej człowieczeństwa, które w nas zostało. Dlatego nie uciekliśmy, zachowywaliśmy się jak ludzie. Stwarzaliśmy miliony pozorów. Narzuciliśmy sobie tysiące ograniczeń i byliśmy świadkami wielu makabrycznych wydarzeń. Wiesz, co jest w tym najgorsze? – spytał, po czym zaśmiał się gorzko w odpowiedzi. - Tego się nie da zastrzec w pamięci. Choćbyśmy nie wiem jak chcieli, nie możemy zapomnieć. W naszych umysłach zakorzeniła się każda sekunda tych wydarzeń, każdy najmniejszy obraz ludzkiej tragedii. Zamykamy oczy i wciąż możemy to możemy zobaczyć: ludzki strach, śmierć, krew, pot i łzy. Ktoś kiedyś powiedział : „Bądźmy ludźmi choćby tak długo, póki nauka nie odkryje, że jesteśmy czym innym.” Zabawne, że właśnie my wzięliśmy sobie to do serca. Próbowaliśmy z Bellą takiego eksperymentu odnośnie jej tarczy. Ja i Will mieliśmy myśleć o tamtych wydarzeniach, a ona miała na nas narzucić tarczę i potem, wraz z nią, zabrać chociaż cześć z tych strasznych obrazów. Ale, jak to się mówi, szewc bez butów chodzi… Zadziałałoby to z każdym innym. - Zaśmiał się z goryczą. – Z każdym innym, tylko nie z nami. My możemy współpracować, bronić się nawzajem przy pomocy naszych darów. Nie możemy sobie za to wyrządzić nimi krzywdy, nie możemy ingerować, chociaż w tamtym wypadku to byłoby dla nas jak zbawienie. – Gabriel usiadł na skale i popatrzył w niebo, kontynuując swój wywód. A ja słuchałem. Nie wiadomo, kiedy nadarzyłaby się druga taka okazja.
- Jak tylko możemy, żyjemy tak, jak każde z nas chce. Ja maluję, albo fotografuję, Bella pisze, gra, lub pracuje zawodowo, najczęściej jako psycholog. A William? Will, nie widzi niczego poza kancelarią prawniczą. No, od czasu do czasu lata, ale, nie ukrywajmy, to Bella jest lepszym pilotem. Jednak czasem musimy egzystować tak jak teraz i wtedy najczęściej to ja i Bella lądujemy w liceum. William rzadko powtarza ogólniak lub studia uniwersyteckie. On najrzadziej się z tym styka. Pokłócili się, bo Bella nie może znieść tego, że najczęściej to ona jest ta najmłodsza. Była wściekła, że Will zbagatelizował nasze wzburzenie. Wytknęła mu , że to on zawsze jest ten najmądrzejszy, najstarszy… Powiedziała mu parę gorzkich słów, a on nie był jej dłużny. Zrozum nas, gdybyś ty był świadkiem takich drastycznych scen, także byś był wzburzony, co najmniej. Słyszysz takie spłycone bzdury o czymś, czego byłeś naocznym światkiem. To naprawdę jest denerwujące. Zresztą, wnioskując po twoim wieku, jestem pewien, że i ty już co nieco wiesz o życiu i o śmierci być może… - wyszeptał. - Zazwyczaj to ja się sprzeczam z siostrą. – Zaśmiał się, kręcąc głową. - Dziś jednak William to, który rozstrzyga nasze spory, wybuchł, ale to zachowanie Belli mnie zdziwiło. Ona nie daje się prowokować nikomu innemu, niż mnie. Nie licząc tego jednego, jedynego razu w Volterze… - Zadumał się, ale potem kontynuował. – Nawet, gdy miała odmienne zdanie z Williamem, nigdy się nie kłócili. Zawsze to on, kapitulował pod naciskiem argumentów Belli. Nie dało się ukryć, że zawsze były trafne. No i w końcu był jej obrońcą przede mną. A teraz? Eksplodował, chociaż nie miał racji. I dotarło to do niego. Szkoda tylko, że o parę słów, parę minut i parę dzieł sztuki za późno… Widziałeś jej oczy? - Gabriel zapytał znienacka, wstając i podchodząc do mnie. – Widziałeś? – Ponowił pytanie. – Były mętne, jasnobrązowe… Nie było w jej oczach płynnego złota, mimo że pożywiała się zaraz po tym, jak rozmawiała z tobą. Minęło pięć dni… Tylko pięć dni, a ona dochodzi do takiego stanu zazwyczaj po około trzech tygodniach. A ja nie wiem dlaczego. – Rozłożył bezradnie ręce. – Mogło się na to złożyć wiele czynników, zaczynając od porzucenia Genewy, poprzez wymuszoną wizytę w Volterze, być może to przeze mnie i mój niewyparzony język, kiedy lecieliśmy na Alaskę, no i oczywiście ty też masz w tym jakiś udział. Od kiedy Bella dowiedziała się, że żyjesz… Boże, moja siostra to chodząca, tykająca bomba. Myślałeś, że zgodziłem się na pojedynek w czwartek ze złośliwości?? Nie! Ja ją prowokowałem, by skierowała swoją złość gdzie indziej, by wyładowała się w końcu. Ale to nic nie dało! Oczywiście walczyła w pełni na poważnie, wygrała zresztą nie dlatego, że dawałem jej fory. Ja także dawałem z siebie wszystko, ale to i tak nie rozładowało jej napicia. Ja widzę, że coś ją trapi, coś ją spala i niszczy od środka, a ja po raz pierwszy nie mogę do niej dotrzeć!!! Pomóż mi, Edwardzie – szepnął kładąc mi dłoń na ramieniu i patrząc prosto w oczy. W jego własnych widziałem ogromny ból… A może nie? Może to moje uczucia odbijały się w jego oczach? – Jeżeli, nadal twierdzisz, że zależy ci na niej, to pomóż mi. Ja już nie mam siły na to patrzeć. William z resztą też nie, ale on tego nie zrozumie. On tego nie czuje. Chce wiedzieć o niej wszystko, chce pomóc, ale nie wie jak to jest. Gdy mi się coś stanie, Bella to czuje. Gdy ona cierpi, ja cierpię razem z nią. Cieszę się razem z nią i rozpadam się na kawałki razem z nią. Czasem tego nie chcę, ale to nie zależy ode mnie. Kiedy odłączyła się od nas… Ja wciąż czułem to samo, co ona, nawet, gdy byliśmy podzieleni oceanem i setkami mil. Ja nie umiem się od niej odciąć, a ona nie odetnie się ode mnie. Więc pomóż mi, bo ja nie daję rady.
- Dlaczego mi to mówisz, dlaczego mi ufasz? – wyksztusiłem wreszcie. W mojej głowie panował chaos. Z jednej strony chciałem tego, chciałem akceptacji ze strony jej braci i jeszcze bardziej chciałem jej akceptacji, ale oni mnie nie znali. A może się myliłem? Możne Gabriel poznał mnie lepiej, niż ja siebie?
- Ufam? Nie wiem jeszcze, czy ci ufam. Ale za to ufam swojej siostrze i wiem, że jesteś dla niej kimś ważnym. Kimś, kto może ją wyleczyć, otworzyć na nowo. Do trzech razy sztuka. Raz sparzyła się bardzo dotkliwie, a potem byłeś ty. Myślała, że sparzyła się drugi raz, ale żyjesz. Jesteś taki, jak my, więc może nie wszystko stracone… A teraz chodźmy na to polowanie. Jesteśmy umówieni z resztą na polanie i do tego czasu chciałbym choć trochę się pożywić.
- Więc, teraz gramy w jednej lidze?
- Tak. A, Edwardzie? – zawołał, gdy już mieliśmy się rozdzielać. – Nie rozmawiałem z tobą na ten temat. – Spojrzał na mnie sugestywnie – Bella nie może… Nie, nikt nie może się dowiedzieć o tym, jaki mam stosunek do niej. Rywalizujemy ze sobą, dogryzamy sobie i robimy sobie nawzajem żarty. Ona wie, że w razie czego może na mnie liczyć. Ale nic po za tym i tak ma pozostać.
- Zatem zgoda. Ode mnie się nie dowie. - Przystałem, zbliżając się znowu i wyciągając w jego stronę dłoń. Gabriel uścisnął ją solidnie, a ulga i wdzięczność były widoczne na jego twarzy. Potem rozdzieliliśmy się i każdy z nas poddał się swoim pierwotnym instynktom. Biegłem, ale nie umiałem odciąć się od swojego umysłu. Polowałem. Napełniałem organizm ciepłym, zwierzęcym płynem, by móc dalej egzystować, wciąż jednak nie skupiałem się na swoich czynach. Moje ciało wykonywało kolejne ruchy samoistnie, bo ja myślami byłem setki mil stąd. Zastanawiałem się, co mam uczynić, co mogę zrobić? Jak przełamać tą barierę, aż w końcu postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Nie schowasz się już przede mną Isabello Marie Swan.
„Wybuduję most
Nad najszerszą z rwących rzek
Abyś mogła przejść
Na mój brzeg
Wybuduję most
Z rozświetlonych słońcem chmur
Złączę morza szum
Z ciszą gór”
Tosca – Opera Pucciniego.
Tu wykorzystany fragment => Edvin Marton - Tosca Fantasy
http://www.youtube.com/watch?v=b2hHosCyAoM
Nothing Else Matters (violin) - David Garrett
http://www.youtube.com/watch?v=jExZz0wTgi0
Edvin Marton - beethoven 5
http://www.youtube.com/watch?v=FjES6XMn8wY
Edvin Marton - The Godfather
http://www.youtube.com/watch?v=W8qtflNzSRk
Bardzo proszę o szczere komentarze |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Nie 19:04, 08 Maj 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Pon 20:42, 09 Maj 2011 |
|
Oooooch!
Po pierwsze - ile można do jasnej ciasnej czekać? :P Ale nie gniewam się, bo dodałaś taki piękny rozdział. Bardzo pasują i bardzo mi się podobają te cytaty przed i po tekście. Poruszają. Ogólnie, bardzo ciekawy rozdzialik, trochę się dowiadujemy. Piszesz bardzo ładnie, schludnie, dokładnie, bez błędów. Przeszkadza mi tylko to, że przy rozmowie Gabriela i Edwarda, gdzie były bardzo długie wypowiedzi, nie było enterów. Bardzo męczą się oczy, bo muszę szukać linijek. To tak ode mnie. Po za tym, to wszystko jest na tip top.
Uwielbiam tą Bellę - jest tak nieprzewidywalna i barwna, że po prostu jestem zdziwiona. Nie mogę się doczekać, aż Edward ruszy na podbój bram serca Belli. Wiadomo, już jest jego, ale trzeba je otworzyć. Chcę trochę miłości. xD
Btw, będą kawałki +18?
Wioluś, dzięki za oderwanie mnie od biologi. :D Dałaś mi tysiąc razy ciekawsze zajęcie.
Pozdrawiam, i czekam z niecierpliwością
KW |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Pon 20:44, 09 Maj 2011 |
|
mistrzostwo doskonały styl, świetne opisy i dialogi, akcja raz sie rozkręca, raz zwalnia. Valentin doskonalisz swoje umiejętności i to widać w każdym kolejnym rozdziale.
Uwielbiam "Pod wiatr". Ale Misja powoli wkrada się do mojej trójki ulubionych opowiadań na formu
Weny i czekam na więcej |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Pon 20:46, 09 Maj 2011 |
|
uwielbiam to opowiadanie:)
kiedyś do 7 rozdziału przeczytałam je z chomika a teraz pierwszy raz czytam je na formu i mogę wkońcu je skomentować,
musiałam je oczywiście przeczytac od początku i muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona że takie opowiadanie powstało, gdyż jest tak inne od tego co jest na forum, że z chęcia chce się je czytać.
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 13:40, 10 Maj 2011 |
|
Bardzo dziękuję za komentarze :) Ale to jeszcze nie jest cały rozdział...
Trochę się tu jeszcze zadzieje, a co do scen 18 + to wszystko jeszcze przed nami. Ale nie nastawiajmy się na 1500 lemonów :P |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wampiromaniaczka
Wilkołak
Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim
|
Wysłany:
Wto 20:56, 10 Maj 2011 |
|
Właściwie jest ten FF odwróceniem sytuacji znanych z kanonu TWILIGHT. Ona stała się wampirem zanim ON nim został , ona czuje jego kuszący zapach,nie on, ale dlaczego Ed niczego nie pamięta z człowieczego życia, choć miał mniej czasu od swej przemiany? Skoro ona wtedy tak poruszyła jego serce, powinien był ja zapamiętać nawet teraz, gdy jest wampirem, zwłaszcza , że ogromu kobiet wokół niego nie było...A podobno wampiry maja doskonały umysł matematyczny. Czy dobra pamieć nie wiąże się z matematyką?
Stopień skomplikowania akcji jest znaczny, co nie jest dla mnie nadzwyczajne, bo w podobny sposób pogmatwane są "Pamiętniki Wampirów"( i książki i film-serial) no, ale skoro to wampiryczne maxi-opowiadanko- musi się dziać dużo, szybko i na kilku płaszczyznach.Pewnie czegoś nie doczytałam, ale nie rozumiem, dlaczego tak utalentowane wampiry jak Bella, William i kolejny braciszek obydwojga otrzymali od Volturii wolną drogę, a zwłaszcza w kwestii diety.
Czekam na akcję Bella Edward, bo nigdy nie mam dość ich miłości i tego wzajemnego przyciągania, wręcz uzależnienia.
Rzeczywiście ortograficznie jest dużo, dużo lepiej, widać obecna beta, zna swoje obowiązki i wywiązuje się z nich świetnie.
Stylistycznie jest bardzo dobrze. Podoba mi się ten ff. Pisz dalej, warto. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wampiromaniaczka dnia Wto 21:00, 10 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 21:40, 10 Maj 2011 |
|
Wampiromaniaczko.
Byc może przez to jak dużo chciałam umieścić w tych rozdziałach niektóre fragmenty przyćmiewają inne. Co do pamięci Edwarda, starałam się to wyjaśnić w 6 rozdziale.
Jednym z zastosowań tarczy belli jest wymazanie wspomnień, a że Edward gdy widział ją po raz ostatni był jeszcze człowiekiem, to też in na niego podziałał dar. Z wampirzego życia i owszem pamięta wszystko... z człowieczego już nie tak bardzo.
Co do Pamiętników Wampirów..., zbieżność akcji może byc co najwyżej przypadkowa, ja nie czytałam książki ani nie oglądałam serialu. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Wto 21:42, 10 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
merry-go-round
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Gru 2009
Posty: 8 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
|
Wysłany:
Wto 23:33, 10 Maj 2011 |
|
To jedno z niewielu opowiadań które ostatnio mnie zaciekawiły. zupełnym przypadkiem trafiłam na twojego chomika i z niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy, bo historia jest tak oryginalna, świeża i inna od wszystkiego co czytałam że jestem zachwycona. poza tym Twoja Bella jest super, ma charakterek i potrafi pokazać pazurki, a już zwłaszcza w potyczkach z Gabrysiem :D
pozdrawiam
Lena |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wampiromaniaczka
Wilkołak
Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim
|
Wysłany:
Śro 7:41, 11 Maj 2011 |
|
Droga Valentin! Wcale nie twierdzę, że twój FF podobny jest do" Pam. Wamp.", ale ma podobny stopień skomplikowania akcji. Tam się gubiłam nieco w fabule. W Twoim opowiadaniu tyle się dzieje, że momentami nie nadążam, ale to pewnie dlatego, że przeczesuję wzrokiem, wręcz skanuję tekst, by szybko dopaść ulubione fragmenty dot. relacji; B&E. Nic dziwnego, że wtedy coś umyka mojej uwadze. Dzięki za info. Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wampiromaniaczka dnia Śro 7:42, 11 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 19:26, 11 Maj 2011 |
|
PWB
„Ja wiem, pozostać nie chcesz niczyj.
Wiem, tęsknota twoja krzyczy.
Wiem, a jednak ci uciekam.
Ja chcę niepokój swój pokonać,
Chcę naprawdę się przekonać,
Chcę, za długo jednak czekam…”
To już jest przesada! Ja, Isabella Marie Swan, niechętnie się do tego przyznaję, ale nie daję rady. Wiedziałam, czułam, że ostatnie dni w Genewie, to była cisza przed burzą, ale przybywając do Stanów nie spodziewałam się takiej nawałnicy! Nigdy nie chciałam i nie lubiłam się użalać nad sobą, ale już tego wszystkiego zwyczajnie nie oganiam. Pomijam już strach, który został wywołany przez niespodziewane wezwanie do Volterry, pomijam zachowanie Gabriela, który zazwyczaj potrafi zrobić, bądź powiedzieć coś, by mnie wyprowadzić z równowagi, ale zazwyczaj to były tylko sprzeczki, tylko żarty. A teraz?! Kłócę się nagminnie nie tylko z nim, ale i z Williamem, jestem rozchwiana emocjonalnie i demoluję wszystko, co stanie mi na drodze. Gdzie mój słynny stoicki spokój, ja się pytam?! Nie przypominam sobie, bym zostawiała go w Europie. Przecież nigdy nie byłam tak rozdrażniona, a panowanie nad sobą straciłam tylko ten jeden, jedyny raz w Volterze, kiedy po wszystkim postanowiłam dać sobie czas, ochłonąć. Nie rozumiem swojego zachowania. Nie wiem, co się ze mną dzieje. A może i wiem, tylko nie chcę dopuścić tej wiedzy do swojej świadomości? Edward…
Zdolny, zachwycający idealista Edward… Żyje i stał się kimś takim jak ja. To nie do wiary! W swoich najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Wciąż zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam wracając swoimi myślami do przeszłości i odsunęłam dla niego tarczę. On teraz chce się do mnie zbliżyć, ale on nie wie, co robi. Jest zaślepiony przez pryzmat swojego dawnego życia, mimo to wciąż osłabia mury mojego umysłu, a ja nie mam już siły ich stawiać na nowo. Nie wiem, co robić, nie mogę go unikać, ale poddać się także nie mogę. Nieważne, co twierdzą moi bracia. Oni nie mają racji! To nie jest miłość, to jest zaślepienie. Edward przejrzy na oczy. Tylko że wtedy ja zdążę się poddać i znów będę słaba.
Czuję, że świat zwala mi się na głowę. Edward, moi bracia, misja… Właśnie, misja. Dlaczego mam dziwne przeczucie, że nie będzie nas czekała tu spokojna egzystencja? Oczywiście, nie mam na myśli Cullenów. Czuję, że coś wisi w powietrzu, że wielka batalia jest dopiero przed nami. Najgorsze jest jednak to, że czuję, że się nie pomylę. Minął niecały tydzień do polowania, a ja czułam zbyt duże pragnienie. Za dużo rzeczy wydarzyło się przez ten czas. Szybko, zdecydowanie za szybko opadłam z sil. Gabriel oczywiście to wyczuł. Tak, mój bliźniak wie wszystko, nie musi ze mną rozmawiać, by wiedzieć. On jest po prostu drugą częścią naszej bliźniaczej całości. Dzięki Bogu, nie mylił się i tym razem. Bez polowania mogłabym stać się naprawdę niebezpieczna. Moja kontrola zbyt szybko zaczęła się topić. Wgryzając się w kolejne tętnice swoich ofiar, czułam jak wraz z ich krwią rozprzestrzeniającą się po moim ciele, wracała moja kontrola, równowaga i przez to wracał spokój. Jakiś czas później stwierdziłam, że na razie tyle wystarczy.
Bello, potrafisz nad sobą panować - wmawiałam sama sobie. – Dojdź do siebie, dziewczyno. Potrafiłaś się pozbierać przed laty, potrafisz i teraz. Jesteś silna, dasz sobie radę – dopingowałam się w duchu. – Zaryzykuj. Co masz teraz do stracenia? Byłaś człowiekiem, jesteś wampirem. Jak widzisz, żyje się tylko dwa razy…
Żyje się tylko dwa razy. Jak to wszystko wydaje się łatwe, kiedy w swojej głowie masz tylko wyimaginowany obraz. Chociaż, w zasadzie… Czemu nie? Już życiu nie może się nic stać. Gabriel by nie zaprzepaścił żadnej szansy, a ja przecież jestem taka sama. Właśnie, Bello. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy.
Powoli w moim umyśle na nowo zaczęła się zadomawiać Bella – bliźniacza siostra Gabriela. Nie myślicie chyba, że przez dwieście lat swojej egzystencji nie robiłam nic, tylko pastwiłam się nad swoim losem? Jeżeli tak, to poznajcie moje drugie oblicze.
Z tym postanowieniem skierowałam się w stronę polany. Raz kozie śmierć…
- Co tak długo? – Usłyszałam śmiech Emmetta. On, jak nikt inny, potrafi wprowadzić mnie w mgnieniu oka w dobry humor samym swym jestestwem. Moje usta mimowolnie uformowały się w uśmiech.
- Przepraszam, głodna byłam. – Zaśmiałam się, żartobliwie głaskając się po brzuchu. – Z tym że, w przeciwieństwie do niektórych, ja nie bawię się jedzeniem. – Puściłam do niego oczko, szczerząc się jak jakaś nastolatka. Moment! Przecież ja, w pewnym sensie, wciąż jestem nastolatką. Co z tego, że od dwustu lat?
- Nic na to nie poradzę, że mam taki „sentyment” do niedźwiedzi. – Wzruszył ramionami. – Chociaż, jakby urozmaicić trochę dietę… taki jaguar, albo boa dusiciel na przykład… - westchnął rozmarzonym tonem.
- Boa są przereklamowane. – Gabriel pojawił się znikąd w sam raz, by wygłosić swój osąd.
- Co do jaguarów, to niech się Bells wypowie. – William wskoczył na pobliski głaz, dodając swoje trzy grosze. Emmett spojrzał na mnie wyczekująco.
- Nawet niezłe - skwitowałam. – Chociaż, nie są jakoś specjalnie lepsze niż pumy. – Wzruszyłam ramionami od niechcenia.
- Miłośniczka kotów? – Edward pojawił się jako kolejny, dołączając do rozmowy.
- Raczej ona sama bywa jak rozdrażniona kotka. – Zaśmiał się Will
- Miaaaał…. – Gabriel wydał z siebie przeciągły koci pomruk, przysiadając się do mnie i szczerząc się głupkowato.
- Prrr – fuknęłam na niego, podejmując grę i, jak owa rozdrażniona kotka, udałam, że mam zamiar go podrapać, na co on się oczywiście zaśmiał i inni poszli w jego ślady.
Gdy już się uspokoiliśmy, dołączyli do nas pozostali. Nagle ciszę przerwał histeryczny śmiech Alice. Mój wzrok bezwiednie odszukał podążył w kierunku, gdzie stała. Kątem oka spojrzałam także na Edwarda, który wsłuchiwał się w jej myśli. Widziałam, że z trudnością było mu stłumić śmiech i byłam ogromnie ciekawa, co zobaczyła jego siostra. Jasperowi, z wiadomych względów, także udzielił się jej humor.
- Przepraszam! – wyksztusiła w końcu. – Przepraszam, po prostu to jest silniejsze ode mnie. Ja… Ja… Z resztą, co ja będę tłumaczyć? Chłopcy podjedli już decyzję. – Uśmiechnęła się do moich braci. W tym momencie wyjaśnienie spadło na mnie, jak objawianie. Wiedziałam, co Alice ma na myśli. Skoro to widziała, to po co odciągać to w czasie.
- Williamie, może zademonstrowałbyś swoje umiejętności w praktyce? – zaproponowałam, na co on od razu się zgodził.
- Jakiś ochotnik? – spytał, pocierając ręce. Emmett, oczywiście, zgłosił się jako pierwszy.
- Jasper, wiem, że to mnie kochasz. Dlatego, mimo wszystko, ci wybaczam – szepnęła konspiracyjnie Alice. Podchodząc do swojego partnera, po czym pocałowała przelotnie zdezorientowanego blondyna i, w mgnieniu oka, znalazła się koło mnie. Rose i Esme także dołączyły do nas, przysiadając na jednej ze skał.
- Okej! No to zaczynamy. – Will klasnął w dłonie, w głowie już formując swój mały pokaz. Stanął na środku, wskazując dłonią, by Carlisle, Jasper i Edward dołączyli do kobiet ze swojej rodziny. Gestem drugiej ręki wskazał, bym zjawiła się koło niego. Gabriel i Emmett nie musieli zmieniać swoich pozycji. Mina niedźwiadka była zabójcza. Podniecenie i dezorientacja. Trudno mi było przyznać, które uczucie w nim dominowało. William zaczął swój wywód.
- Panie i panowie! Teatr objazdowy braci Swan… - Trzepnęłam go w ramię, na co mój brat wywrócił oczami i zaczął należycie jeszcze raz. – Przepraszam, teatr objazdowy rodzeństwa Swan ma zaszczyt przedstawić swoją nową gwiazdę… Emmett ,ukłoń się – zarządził William patrząc w stronę wampira, a ten, nie zdając sobie z tego sprawy, zgiął się w pół i wykonał jego polecenie. Jego mina była bezcenna. Will kontynuował. - Scenariusz i choreografia - ja. Narracja i scenografia - Gabriel, rekwizyty statyści i takie tam - Bella – Już ja ci dam takie tam - pomyślałam. - W roli głównej – Emmett Cullen – Will zakończył swój wywód, schodząc razem z Gabrielem ze „sceny”, na której pozostałam tylko ja i nasz ochotnik. Naciągnęłam tarczę na Cullenów tak, żeby widzieli to, co wymyśli Gabiel. William skupił wzrok na Emmecie i przedstawieniw się zaczęło.
- Jestem Emmett przedszkolaczek, hopsasa, hopsasa…- Gabriel zaczął recytować, William sterować i Emmett zaczął wykonywać ruchy, jakby podskakiwał jak dzieci z kreskówek. – …I zielony mam kubraczek, hopsa, hopsasa… Robił bardzo śmieszne minki, hopsasa, hopsasa… Za włosy ciągnął dziewczynki, hopsasa, hopsasa… - Emmett, jak na marionetkę przystało, wykonywał polecenia wymyślone na poczekaniu przez Gabriela i, gdy doszedł do momentu, gdzie miał ciągnąć mnie za włosy, wszyscy oczywiście zwijali się ze śmiechu, czego o biednym niedźwiadku powiedzieć nie było można. Gabriel w dalszym ciągu recytował śmieszne wierszyki, ja służyłam jako żywy rekwizyt, a Will tak się rozkręcił, że nawet oparł się nonszalancko o Edwarda, machając dłonią, jak zarozumiały dyrygent.
- Dobra! Koniec z tym. Walcz ze mną – zaproponowałam, patrząc na Emmetta wymownie. Zapadła cisza. Moi bracia patrzyli z zainteresowaniem, Cullenowie zaś z konsternacją. Jedynie Alice wiedziała, co się wydarzy i patrzyła się na nas, próbując stłamsić chichot.
- No, spróbuj – zachęcałam go i prowokowałam zarazem. Wiedziałam, że Will będzie sterować jego ruchami, chociaż nawet i bez tego wyszłabym z pojedynku zwycięsko. Nie ma, jak lata praktyki. Emmett nie wyglądał na chętnego. Nie podobał mu się pomysł walczenia ze słabą, w jego mniemaniu, kobietką.
- Nie chcesz ze mną walczyć? – spytałam słodko. – A co powiesz na… - W tym momencie moje porozumiewawcze spojrzenie spotkało się z Gabrielem, a ja w oczach pozostałych stałam się…. niedźwiedziem. Taak. To zmieniało sytuację. Założyłam na Emmetta tarczę i, razem z jej ściągnięciem, zatarłam jego pamięć z ostatnich pięciu minut. Gabriel utworzył odpowiednią scenerię, więc wampir był przekonany, że nie widzi mnie w ciele niedźwiedzia, a prawdziwego drapieżnika. William celowo na chwilę zaprzestał wykorzystywania swojego daru. Dał chłopakowi przestrzeń, pozwolił, by to on zadecydował o kolejnym ruchu.
Emmett instynktownie naprężył mięśnie do ataku, lecz ruch, który wykonał przypominał raczej gest wykonany przez tancerza flamenco.
Zamiast przygotować się do skoku na mnie, zaczął wymachiwać rękami, by w końcu zacząć klaskać, wtórując tupotem swoich stóp.
- Flamenco, to nie to… - William udał zdegustowanego i niezadowolonego ze swojego dzieła. – Tango, to będzie to! – Pstryknął palcami, jakby wpadł na genialny pomysł, a wampir, chcąc nie chcąc, utworzył ze mną – niedźwiedziem ramę.
Cullenowie świadomi sytuacji, śmiali się w niebogłosy. Gdyby mieli taką możliwość, łzy, spowodowane śmiechem, utworzyłyby niezłą kałużę.
- Tak i jeszcze z różą w zębach – dodał nie mniej rozbawiony mój bliźniak, na co ja posłałam mu mordercze spojrzenie z następującą treścią; „Skąd ja ci, do cholery, wezmę różę?” Ten jedynie kiwnął brodą, wbijając swój wzrok na coś nade mną. Przelawirowałam z Emmettem pół polany i kiedy pierwsze gałęzie drzew były już w zasięgu mojej ręki, uwolniłam się na chwilę od swojego partnera, by wolną dłonią zerwać niedużą gałązkę i wsadzić ją sobie między zęby.
- Jest i róża! - pochwalił Jasper. Widownia widziała już mnie w autentycznej odsłonie, jedynie nasz ochotnik wciąż trwał w niewiedzy, owładnięty darami moich braci.
- To teraz mała zamiana - stwierdziłam, na co Will przez chwilę skupił swój wzrok na Jasperze, po czym znów zerknął w stronę polany. – Nie wiem, czy wspominałem, że to przedstawienie z udziałem publiczności? – zaśmiał się William. Wampir nieświadomie został wprawiony w ruch i, mimo swoich protestów, trafił w ramiona Emmetta.
Tym razem jednak Emmett widział w swoim bracie ponętnie ubraną Rosalie. Oczywiście zrobiłam mu z Gabrielem takie pranie mózgu, iż sadził, że rzeczywiście teraz jest w swoim świecie z Rose. Mało tego, był święcie przekonany, że to on decyduje o każdym swoim posunięciu. No cóż, jednak to William układał chłopcom choreografię i wciąż nimi sterował. Kasper, w przeciwieństwie do swojego brata, był w stu procentach świadomy. Ruchy obu braci tworzyły piękny popis rumby. Na końcu Emmett uchylił się, by pocałować swoją „ukochaną”. Jasper wstrzymał oddech, próbując się wyszarpać, na nic jednak zdały się jego próby, gdyż William skutecznie go unieruchomił. Kiedy brunet był już milimetry od ust swojej wyimaginowanej żony, czar prysł.
Will skończył nim sterować, a iluzja stała się rzeczywistością, gdy zdjęłam swoją tarczę, Emmett wrócił do rzeczywistości, a jego oczy rozszerzyły się w szoku na widok Jaspera o milimetry od siebie. Odskoczył od brata jak oparzony, w skutek czego blondyn upadł na ziemię.
Dwójka wampirów oddychała spazmatycznie, próbując dojść do siebie. Ich rodzina jeszcze długo nie mogła się opanować. A wciąż oszołomiony Jasper nie był w stanie im pomóc. Po jakimś czasie, wszyscy doszli do względnego ładu. Gdy każde z nas, w miarę możliwości, się opanowało, William znów rozśmieszył nasze towarzystwo, proponując usługi naszego „ obwoźnego teatru” na każde okazjonalne spotkanie, od urodzin, aż po stypę.
- Wspominaliście, że Volturi nie wiedzą wszystkiego o waszych darach? – zaczął Carlisle po chwili.
- Owszem, nie zdają sobie sprawy z ich rozległości, co jest nam bardzo na rękę.
- Na rękę? – dopytywała Esme. Mój starszy brat zbliżył się do niej, wyjaśniając naszą sytuacje.
- Volturi nie wiedzą o rozległości naszych darów, a to jest mam na rękę, gdyż nasza trójka, jako jedyna, może stanowić dla nich realne zagrożenie. Gdyby wiedzieli o naszych darach, mogliby postawić całe wampirze środowisko przeciwko nam. Wielka Trójca, a zwłaszcza Aro i Kajusz, boją się stracić władzę. Zrobiliby wszystko, żeby powstrzymać potencjalne zagrożenie. Wcale nie chodziłoby tu o utrzymanie porządku w naszym świecie. Nam oczywiście dobrze jest tak, jak jest. Jesteśmy z dala od straży i możemy robić to, co chcemy. Oczywiście, zachowując konieczną ostrożność. Gdyby wiedziano o nas wszystko… - Will westchnął zawieszając swój monolog. Gabriel zakończył wywód za niego.
- Gdy znaleźliśmy się w Volterze i wyjaśniono nam naszą sytuację, byliśmy w niemałym szoku. Trochę czasu zajęło nam opanowanie sztuki samokontroli. Byliśmy już na tyle świadomi sytuacji, by poznać niewypowiedziane ultimatum. Albo Volturi poznają prawdę, zrobią pranie mózgu i przyjmą nas do siebie z otwartymi ramionami, albo dołożą wszelkich starań, byśmy nie mogli im w żaden sposób zagrozić. W końcu postanowiliśmy, że poznają niezbędne minimum, nie uznają za zagrożenie i wtedy - droga wolna. Po pierwszych trzech latach spędzonych we Włoszech, pierwsza rzecz, jaką zrobiliśmy, to wyprowadzka jak najdalej od nich. No, i oczywiście zaczęliśmy poszukiwanie Eleazara. Tylko on mógł nam pomóc oswoić się z tym wszystkim i dzięki niemu poznaliśmy nasze wszystkie umiejętności.
- Miał z nami jednak niemały kłopot… - uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. – Trochę to trwało, zanim nas okiełznał. Oczywiście, bez wahania przyjął nas pod swoje skrzydła. Jest dla nas jak ojciec, a nas traktował, jak swoje dzieci i tak funkcjonowaliśmy. Jak rodzina.
- Nawet po tym, jak wyrwałaś Gabrielowi rękę.
- Przestań! William, przysięgam ci, że jeżeli ty i Bella nie przestaniecie tego wspominać, to ja sam was rozczłonkuję! – mój bliźniak, rzecz jasna, wybuchł. Nie ma co… Will wie, kiedy wcisnąć swoje trzy grosze i poruszyć drażliwy dla Gabriela temat.
- Wyrwałaś swojemu bratu rękę?
- Niech to szlag – zaklął mój starszy brat pod nosem, słysząc pytanie naszego przyjaciela.
- Emmett. Nie zwiodłeś mnie! – wykrztusiłam przez śmiech. - Wiedziałam, że tylko ty mógłbyś jako pierwszy zareagować na taką nowinę! Will, kluczyki od ferrari należą do mnie – uśmiechnęłam się słodko do brata, który w tym momencie ze złości rozłupał w dłoni spory kamień. Nie zaszczycił nas jednak żadnym komentarzem.
- Nie musisz go teraz sprowadzać. Niedługo, chcę pojechać na parę dni do Genewy, wtedy przestawcie go do swojego garażu.
- No nie wierzę!!! I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – jęknął Gabriel.
- Przepraszam, to William całą środę namawiał mnie na ten zakład. Myślałam jednak, że po dzisiejszym dniu nie obowiązuje - broniłam się. - Założyliśmy się o to, kto pierwszy zareaguje na wzmiankę o mnie i Gabrielu. Will postawił na Alice, ja na Emmetta – pośpieszyłam z wyjaśnieniami.
- Jaka była stawka? – Edward i Gabriel spytali jednocześnie. Miedzianowłosy spojrzał najpierw na niego, a potem na mnie, łobuzersko się uśmiechając.
- William, jeżeli wygra, dostaje mojego Astona Martina. Ja… cóż, ja stałam się przed chwilą szczęśliwą posiadaczką czarnego ferrari. – Uśmiechnęłam się tryumfująco. - Hej! nie patrz tak na mnie! To on chodził za mną cały dzień, by namówić mnie na zakład, a ja go przyjęłam dla świętego spokoju. Nie wybierałam ani potencjalnej nagrody, ani tego, o co się zakładamy. – Wskazałam oskarżycielsko na przegranego bruneta, gdy napotkałam ten przeszywający wzrok swojego bliźniaka. Po dalszych wyjaśnieniach nadszedł czas, by opowiedzieć w końcu historię feralnej ręki.
Retrospekcja.
Szkocja. Gdzieś w Górach Kaledońskich.
1803 rok.
Kolejny pochmurny, wietrzny dzień chylił się ku końcowi. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi wymieszany z morską bryzą. Trawiaste wzniesienia kontrastowały z szarością nagich skał. Puste, przestrzenne i jednocześnie owiane tajemniczą aurą miejsce służyło nam za teren do ćwiczeń. Szkocja. Miejsce tak bliskie naszego dawnego domu, a jednocześnie tak dalekie od poprzedniego życia. Jelenie i lisy służyły nam jako względne pożywienie. Nie było sensu uganiać się za małymi futrzakami czy owcami, tak nielicznymi na tym terenie. Gdyby nie okoliczności, w jakich się znajdowaliśmy, z pełnością usiadłabym teraz na jednej ze skał i patrzyła w morską toń, kontrastującą z ogromnym zielonym klifem. Szum fal rozbijający się o skały wydawał się tak niepokojący i uspakajający zarazem. Niestety, nie dane mi było podziwiać natury. Jeszcze nie teraz.
- Jeszcze raz! – Eleazar krzyknął wchodząc pomiędzy mnie i Williama. - Spokój i koncentracja. Polowaliście wczoraj, potem możemy ruszyć jeszcze raz, ale najpierw musicie oczyścić umysły. Bello, spróbuj się rozluźnić, póki będziesz mnie blokować, póty nie będę w stanie wam pomóc. Mimo najszczerszych chęci.
- Ona nie da rady się opanować – skwitował Gabriel z powątpiewaniem. – Zwyczajnie nie da rady. Przez trzy lata w Volterze nie dała, więc i teraz nie da. Elearze, skup się na Williamie i na mnie. Nie wiem, może pomińmy te cholerne „dary”, skoro i tak nie jesteśmy stanie ich w pełni używać. Po prostu spróbujmy walczyć wręcz.
- Gabrielu posłuchaj… – zaczął Eleazar, a we mnie zaczynała narastać coraz większa złość.
- Co masz na myśli mówiąc, że nie dam rady? – warknęłam na niego.
- To co usłyszałaś! że nie dasz! A teraz, zejdź na bok – odparował mój bliźniak. – Daj przestrzeń mężczyznom. Jesteś z nami. Niepotrzebna ci ta wiedza.
- Nie lekceważ mnie! – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
William milczał, a nasz opiekun przybrał tajemniczo diabelski uśmieszek.
– Gabrielu, spróbuj walczyć ze swoją siostrą.
- To kobieta! – oburzył się.
- Z miłą chęcią! – krzyknęłam w tym samym czasie, rzucając się na niego. Lawirowałyśmy pomiędzy pagórkami, przygotowując się do ataku. Eleazar pociągnął Williama na bok i dawał wskazówki na przemian mnie i Gabrielowi. W jednej chwili wskoczyłam swojemu bratu na plecy, w drugiej to on mnie pociągnął za sobą na ziemię. Mimo iż żadne z nas nie chciało drugiemu zrobić krzywdy, to ambicje pokonania przeciwnika były silniejsze. Moja świadomość wciąż rejestrowała słowa, które służyły za istruktaż, jednak jedyne, na czym się skupiałam, to Gabriel. Zdałam się na instynkt. Zamknęłam swój umysł dla zewnętrznego świata i pozwoliłam przejąć ciału kontrolę. Rzuciłam się na Gabriela, skacząc na niego i, chowając się za plecami, wyprowadziłam go z równowagi, kątem oka zarejestrowałam jego zdezorientowanie, by po raz ostatni się na niego rzucić. W momencie, gdy przygwoździłam go do ziemi, mój brat upadł tak ni fortunnie, że, zacieśniając swój uchwyt mocniej, niż to było potrzebne, wyrwałam mu rękę, odrzucając ją daleko do siebie. Dopiero sekundę po dokonanym czynie dotarło do mnie, co zrobiłam i gdy mój wzrok powędrował za trajektorią lotu owej kończyny dostrzegłam Williama, który wyskoczył wysoko, wyciągając się jak długi, by ocalić rękę Gabriela przed utonięciem.
- Doskonale! – krzyknął nasz opiekun z przekonaniem. W mgnieniu oka odebrał kończynę z rąk mojego starszego brata, by oddać ją prawowitemu właścicielowi. Jakiś czas później, gdy mój bliźniak już dochodził do siebie, Eleazar wytłumaczył nam swój punkt widzenia. Kilka minut później Carmen wróciła z polowania i dołączyła do nas.
- Pamiętajcie, to, że Bella jest kobietą, nie ma znaczenia. Członkowie naszej rasy dzielą się jedynie pod względem diety oraz posiadaniem bądź brakiem dodatkowych zdolności. Wyczuwam w was siłę. Dużą siłę i czuję, że możecie wiele zdziałać, a to właśnie od ciebie, droga Bello, bije największa aura – tłumaczył po kolei.
Teoria przeplatała się z praktyką, aż w końcu, po kolejnej podjętej próbie, udało mi się uspokoić, zapanowałam nad swoją tarczą i od tej chwili każde z nas mogło pracować nad doskonaleniem i przenikaniem się naszych darów. Mogliśmy wykorzystywać je, kiedy zdecydowaliśmy sami, że jest ku temu okazja.
Czas Teraźniejszy
- …. Była tak rozjuszona, że gdy skoczyła na niego, po prosu wyrwała mu rękę odrzucając gdzieś daleko za siebie – William kończył opowieść, a wraz z nią i ja powróciłam do teraźniejszości.
- Nie jestem z tego dumna… - wymamrotałam, na co moi bracia posłali mi, delikatnie mówiąc, kpiarskie spojrzenia. – Okej! Wtedy trochę byłam, wygrałam z tobą, co wcale nie oznaczało, że moim zamierzeniem było rozczłonkowanie brata! Nie jesteś Jane, do jasnej cholery! – wrzasnęłam urywając, kiedy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam zbyt dużo. – Przepraszam – szepnęłam, dochodząc ze sobą do ładu.
- W porządku, Bello. Nie musisz ciągle przepraszać. Nami się nie przejmuj. – Carlisle nachylił się w moim kierunku dotykając mojego ramienia w uspokajającym geście. Posłałam mu dziękczynny uśmiech, a w moich oczach widać było skruchę.
- Jane? – odezwał się Edward, wyginając brew.
- O tak, Jane. – Gabriel pocierał ręce, uśmiechając się przebiegle. Jęknęłam wiedząc, że mi nie daruje i kolejna, niezbyt chwalebna historia, ujrzy światło dzienne.
- Majorze Jasperze Whitlocku - zaczął William, podnosząc kij z ziemi i wymachując nim jak szpadą. - Wojna secesyjna to twoje czasy – stwierdził, wskazując końcówką patyka blondyna. Dezorientacja była wszechobecna na twarzach Cullenów. W końcu, co miał wspólnego ukochany Alice z moją historią? Nie ma co, moi bracia lubią wywoływać emocje. William kontynuował. – To są też czasy tworzenia armii nowonarodzonych, prawda? – spytał, unosząc brew.
- Owszem, ale jaki to ma związek?- spytał Jasper. Will nadal wymachiwał swoją wyimaginowaną bronią, walcząc z niewidzialnym przeciwnikiem, a Gabriel przejął pałeczkę, podejmując dalszą część wypowiedzi. Bezwiednie podrzucał znaleziony kamień, skupiając na nim wzrok, jakby owy przedmiot wywoływał w nim stan hipnozy. Często tak robił, by w końcu, po zakończeniu wypowiedzi, spojrzeć swojemu rozmówcy prosto w oczy.
- A nie zastanawiało cię nigdy, dlaczego Volturi zareagowało tak późno? – Złapał kamyk w dłoń i rzucił go w kierunku blondyna. Nie czekał na odpowiedź. Mówił dalej. – Odpowiedź jest prosta. Musieli poskładać Jane do kupy i upewnić się, że Bella nie obróci Volterry w proch.
- Jak…? – zaczęła Alice. W tym czasie obaj moi bracia spojrzeli na mnie pytająco, szukając w moich oczach przyzwolenia na kontynuowanie tej historii.
- Skoro zabrnęliście już tak daleko… – wymamrotałam, ukrywając twarz w dłoniach. William kontynuował.
- W czasie, gdy na nowym kontynencie trwały bitwy o terytorium, w Europie także nie wiało nudą. W tym czasie w naszym, do tamtej pory spokojnym życiu, nastąpiły pewne… komplikacje – William krążył wokół tematu i dziękowałam mu w duchu, że zdecydował się nie ujawniać od razu wszystkich szczegółów, sama myśl o Lafayette’cie wywoływała u mnie dreszcze, nie wspominając o rozdzierającym wewnętrznym bólu. – W zasadzie, to była sprawa, w którą powinno zaangażować się Volturi, jednak my mieliśmy nadzieję załatwić to na własną rękę. Byliśmy jednak głupcami, bo przecież bitwy na taką skalę nie dało się utrzymać w tajemnicy. To było coś, w co była zamieszana cała nasza trójka, a wszystko przez to, że Gabriel i ja byliśmy na tyle głupi, by sprowadzić pod nasz dach kogoś, w kim widzieliśmy materiał na prawdziwego przyjaciela i sprzymierzeńca. Jakże byliśmy dalecy od prawdy… - westchnąłm karcąc w niedowierzaniu głową. Gabriel wydał z siebie ryk rozgoryczenia, uderzając pięścią w drzewo i skutecznie płosząc wszystkie ptaki i inne zwierzęta w promieniu kilku mil.
- Byliśmy bardzo głupi. Nie wierzę, jak mogliśmy do tego dopuścić… Jak mogliśmy dopuścić tego… Tego… - Spojrzałam na niego błagalnie. Nie wypowiadaj na głos jego imienia… - do Belli – szepnął przystając na moją mentalną prośbę. – W każdym razie, Aro i tak dowiedział się o całej aferze i musieliśmy stawić się w pałacu, by wyjaśnić cała sprawę. Byliśmy rozchwiani emocjonalnie. Żadne z nas nie ochłonęło po tym, z czym musieliśmy się zmierzyć, a najgorsze piętno odcisnęło się na Belli. Jane to sadystka. Nigdy nie pałaliśmy do siebie sympatią, ale wtedy przeszła samą siebie. – Bliźniak żywiołowo gestykulował i czułam, że ani on, ani Will nie przejdą tak szybko do sedna.
- Ten czarci pomiot wciąż robił nam głupie przytyki. Każdą wypowiedzią rozdrapywała, i tak ogromne, rany, aż w końcu udało jej się wyprowadzić mnie z równowagi. Nie wytrzymałam i straciłam nad sobą panowanie. Rzuciłam się na nią rozdzierając na strzępy, by w końcu raz na zawsze uciszyć jej niewyparzoną gębę. Wielka Trójca otacza się wieloma wampirami z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Jedna Jane w tą, czy w tamtą, nie zrobiła by Aro różnicy – powiedziałam. – Kiedy Eleazar przyprowadził nas przed oblicze władz Volturi, piekielne bliźnięta zostały zdegradowane z pozycji ulubieńców Wielkiej Trójcy. My dostąpiliśmy tego wątpliwego zaszczytu i, o ile Alec radził sobie z tym całkiem dobrze, bo nigdy nie przywiązywał do tego wielkiej wagi, o tyle jego siostra nie mogła się z tym pogodzić, ponad to, jej dar nie działa na nas, co wpędzało ją w jeszcze większą frustrację. Nie marnowała żadnej okazji, by się na nas odegrać. W końcu trawiła jej się idealna okazja i chciała wykorzystać ją w pełni. Nie przewidziała jednak tego, że będę w takiej stanie, że nikt nie będzie w stanie mnie powstrzymać przed wyrwaniem jej każdego pojedynczego włosa z głowy.
Wszyscy zebrani byli w szoku, że dopuściłam się czegoś takiego. Nikt nie był wstanie od razu zareagować. W tym czasie zdążyłam już porządnie zdemolować salę tronową. Dopiero Felix i moi bracia odciągnęli mnie od jej wybrakowanego już ciała. Nie obchodziło mnie wtedy, co się ze mną stanie. Jedyne, o czym myślałam to, by pójść do piekła ciągnąc za sobą jej głowę. Moje ciało było ogarnięte przez taki obłęd, że długo nie mogłam się uspokoić. W końcu opamiętałam się i czekałam, aż Aro naśle na mnie straże, by skończyć mój żywot. Chyba jednak wciąż miał do nas słabość, a Marek nieoczekiwanie wstawił się za mną. Najwyraźniej on także nie przepadał za blondynką. William i Gabriel odciągnęli mnie jak najdalej stamtąd, a pozostali, gdy wyszli z szoku, zaczęli zbierać tego blondwłosego szatana do kupy. Długo, bardzo długo dochodziła do siebie. Nie, żeby było mi jej żal. Teraz omijamy się szerokim łukiem. Wciąż ma rządzę mordu w oczach na mój widok, jednak nie odważyła się od tej pory do mnie odezwać.
Swoim zachowaniem wpędziłam nie tylko siebie, ale i mich braci w kłopoty. Nie jestem z siebie dumna – ostatnią cześć wyszeptałam, bojaźliwie podnosząc głowę. Obawiałam się spojrzeć na twarze Cullenów. Cisza, która trwała pięć sekund była tak gesta, tak głośna i tak długa, jak nigdy dotąd. Idealny moment do opisania jako sprzeczność w sprzeczności. To Gabriel oczywiście zakończył tę chwilę.
- A ja byłem bardzo! – stwierdził zadowolonym głosem, krzyżując ręce na piersi. Gabriel dumny ze mnie??? I powiedział to na głos??? SZOK!
- Słucham? – spytałam chyba ze dwie oktawy wyżej, niż zamierzałam.
- Kiedy pokazałaś Jane, gdzie jej miejsce, byłem z ciebie cholernie dumny! Oczywiście, zanim zorientowałem się, że przy okazji demolujesz pół Volterry i prawdopodobnie wpędzasz nas w tarapaty… Chociaż nie! Nawet jak cię odciągałem od jej fragmentów, wciąż byłem dumny! – Gabriel mówił wolno, wyraźnie i dosadnie. I to był jeden z naprawdę nielicznych momentów, gdy pokazywał swoje prawdziwe odczucia. Myślę, że w tym momencie moja szczęka mogła dotykać ziemi, jednak ja, jak to ja, nie przejęłam się jego wywodem, zamiast tego, wybuchłam kolejny raz.
- Jesteś ze mnie dumny… - wyszeptałam testując jego sowa. – Jesteś ze mnie dumny i mówisz mi to dopiero po przeszło stu czterdziestu latach?! – warknęłam.
- Bella…
- Niech cię cholera, Gabriel! – krzyknęłam rzucając się na niego. Tarzaliśmy się po ziemi w zabójczym tempie przez jakieś pięć minut. Byłam tak zaabsorbowana wyładowaniem swojej frustracji, że ledwie dostrzegam jak William zajmuje miejsce pomiędzy Jasperem i Carlislem, wzdychając ciężko i mrucząc pod nosem.
– Jak dzieci! U nich to standard. Póki nie demolują mojego biura, można się przyzwyczaić. – Kątem oka zarejestrowałam także, jak panowie z rodziny Edwarda, z nim na czele, pokiwali głowami ze zrozumieniem i pewnie dalej nie zwracałabym uwagi na to, że robię z siebie pośmiewisko, gdybym nie usłyszała śmiechu. Odwróciłam się, by zobaczyć, że to Jasper śmieje się w niebogłosy, chcąc nie chcąc zeskoczyłam z mojego bliźniaka, by opaść na ziemię i zacząć śmiać się razem z nim. Gabriel także ledwo mógł złapać oddech od śmiechu. A po chwili, jak każdy zgromadzony na tej polance, śmiał się w niebogłosy. I chyba tego było mi trzeba. Śmiechu, który był oczyszczeniem. Wraz z echem wydawanych odgłosów, ulatywała nagromadzona złość, bezsilność, frustracja, irytacja, zaskoczenie. Dosłownie każde pojedyncze uczucie, które ciążyło w moim ciele od bardzo dawna.
- No to fakt. Ja też byłem dumny. – William jako pierwszy odzyskał mowę. Jeżeli wcześniej sądziłam, że moja szczęka opada na dół, to pewnie teraz przekopałam nią się na drugą stronę ziemi.
- No, nie patrz tak! Nie tylko ty pałasz do niej taką „wielką sympatią” – stwierdził, pokazując znak cudzysłowu w powietrzu, po czym kontynuował. – Jakby ten cholerny ból i furia nie przesłoniły ci wzroku, to na pewno zauważyłabyś, że nikt ze służby Ara nie kwapił się, by cię powstrzymać, po tym, jak już każdy wyszedł z szoku. Po za tym, zanim z Gabrielem doszliśmy do wniosku, że trzeba cię od niej odciągnąć zauważyłem, że mina Marka nie wyglądała na znudzoną. Cholera! On ci kibicował, Bells!!! A po tym wszystkim, jak jeszcze powiedział: „Aro, Bella ochłonie i będzie dobrze, wiesz, że nie złamała prawa. Nic się takiego nie stało, a te ściany były trochę nudne”. Rozumiesz?! Nic się takiego nie stało! Zdemolowałaś pół pałacu, rozrzucając jej szczątki po całym mieście, a on stwierdził, że nic się nie stało! – William gestykulował z ożywieniem. Ja oczywiście byłam w szoku, bo po raz pierwszy moi bracia dzielili się ze mną swoim punktem widzenia. Jasper i Emmett wyglądali na zafascynowanych, a Edward uśmiechał się zadziornie. Ty razem Gabriel mówił dalej. - Aro jakoś specjalnie nie chciał cię karać. No, oczywiście, chciał wykorzystać sytuację, by zatrzymać cię w Volterze, ale to już inna sprawa.
No i Felix…. Był wniebowzięty, że nam pomagał, miał pretekst, by cię dotknąć. Aha! no, i zanim Demetri z Aleckiem pozbierali wszystkie jej fragmenty, nie żeby Demetri był jakoś zadowolony z przydzielonego mu zadania, to słyszałem, jak niektórzy z członków straży byli zawiedzeni, że nie dokończyłaś swojego dzieła. Oczywiście, nikt nie odważył się wypowiedzieć tego głośno, gdy blondynka już była w całości. Jak się uspokoiłaś i musieliśmy stanąć ponowienie przed obliczem Wielkiej Trójcy, zaczęłaś się umartwiać i już nic do ciebie nie docierało. Najpierw, rzadko odzywałaś się przez parę lat, aż w końcu postanowiłaś na jakiś czas wyjechać.
- Osiemnaście lat… Ładny mi jakiś czas – William burknął.
- Nigdy mi o tym nie powiedzieliście. - Usiadłam po turecku, parząc im w oczy. Nieważne, że obok wciąż znajdowali się Cullenowie.
- Nie było okazji – Gabriel stwierdził, jak gdyby nigdy nic.
- Przez sto czterdzieści lat nie było okazji? – Rose prychnęła, znajdując się koło mnie.
Bracia spojrzeli na siebie, wzruszając ramionami i spuszczając wzrok.
– Przepraszamy - mruknęli chóralnie i nie były to przeprosiny ponad dwustuletnich wampirów. To były głosy dzieci przyłapanych na podjadaniu słodyczy przed obiadem. Doprawdy nie sądziłam, że mogą tak wyglądać. Gapiłam się na nich nie poruszając się ani o milimetr. Zapominałam o oddychaniu. Dopiero Alice, która pomachała mi dłonią przed twarzą, pomogła mi wrócić do świata.
- Tak, więc… Chyba rzeczywiście, trochę to spieprzyliśmy. Uniknęlibyśmy kilku dramatów. Jeszcze raz przepraszamy – William powiedział już poważniejszym tonem, a Gabriel przytknął mu skinieniem głowy. Potem zaczęły się pytania, odpowiedzi, opowieści. W końcu wymienialiśmy się z Cullenami coraz to ciekawszymi anegdotami. Dziwnym trafem, najczęściej w rolach głównych występowałam albo ja, albo Edward. Ale co to, to nie! Ja także nie byłam swoim braciom dłużna, więc William i Gabriel także dostali swoje solówki. Przyjemnie było, tak po prostu rozmawiać, śmiać się i robić to swobodnie. Nie ograniczać się, nie uważać na każde słowo. Po prosu być szczerym. Błogie rozmowy znów zeszły na temat jedzenia, traf chciał, że do moich nozdrzy doleciał zapach moich ulubionych zwierząt na tej szerokości geograficznej.
- Czuję pumę - wyszeptałam i już mnie nie było.
„Wybuduję most
Nad najszerszą z rwących rzek,
Abyś mogła przejść
Na mój brzeg.
Wybuduję most
Z rozświetlonych słońcem chmur,
Złączę morza szum
Z ciszą gór.”
PWE
W życiu nie spodziewałbym się usłyszeć o Belli takich rewelacji. Mój umysł nie ogarniał wszystkich informacji. Historia Jane… Miałem wątpliwą przyjemność być na dworze Volturi i ją poznać. Nie powiem, także byłem dumny z Belli, jednak widziałem w jej oczach, że ona nie była zadowolona z takiego, a nie innego obrotu sprawy. Zrozumiałem, że ona nie lubi być prowokowana, ani znajdywać się w centrum uwagi. Zawsze stara się być ponad to, jednak wtedy jej się nie udało. Zrozumiałem także, że nie lubi używać przemocy. Owszem, ta potyczka z Gabrielem chwilę później… Ale w końcu, ona nie chciała mu zrobić krzywdy, to była walka o dominację, ale nie traktowana poważnie. Równie dobrze Jasper i Emmett mogliby stoczyć kolejną bitwę, jak nieraz to robili, ot tak, dla zabawy. Gabriel przybiera maskę, ale nigdy by nie zrobił Belli krzywdy, a przynajmniej nie celowo. Jego rozmowa ze mną uświadomiła mi, jak silne więzy łączą tę dwójkę. Zastanawiało mnie, czy William nie czuje się czasem o to zazdrosny. Na pozór to właśnie on wydawał się głową rodziny, szybko można było wyczuć jednak, że nie był przywódcą. Być może przed niewtajemniczonymi odgrywał taką właśnie rolę. Zdążyłem jednak zauważyć, że ta trójka jest sobie równa, o ile Bella nie wychodzi lekko na prowadzenie. Ona jednak woli się z tym nie ujawniać i każdemu to pasuje. Najwyraźniej przeszkadza jej tylko „oficjalna” rola najmłodszej w rodzinie. Być może ja jestem subiektywny, ale Carlisle podziela moje zdanie. Nasze rozmowy ponownie zeszły na temat diety i, ani się obejrzałem, jak do moich nozdrzy doszedł zapach pumy.
- Czuję pumę. - Ledwo zarejestrowałem słowa Belli, gdyż sam w tym momencie zerwałem się i pobiegłem do swojego celu. Chwilę później wbijałem już kły w tętnicę zwierzęcia. Gdy ciepły płyn spływał wzdłuż mojego gardła dotarło do mnie, że nie ja jeden zostałem jej oprawcą Podniosłem wzrok na Bellę, która kopiowała moje ruchy będąc po drugiej stronie zwierzęcia. W zwolnionym tempie, wciąż patrząc sobie w oczy, odsunęliśmy się od zwierzęcia, wracając do wyprostowanej sylwetki. Prawdopodobnie wciąż byśmy tak tkwili bez słowa, gdyby nie odchrząknięcie i trzy postacie stojące za mną.
- O! I tak waśnie w naszym świecie wygląda romantyczna kolacja we dwoje. Rosalie, Emmett na pewno cię na taką zabierze – stwierdzi Gabriel, jak gdyby tłumaczył jakieś proste zagadnienie.
- Bez wątpienia – zgodził się Emmett.
- Więc, skoro jest romantyczna i we dwoje, nas tu nie potrzeba. - Rosalie złapała chłopców za koszulki i odciągnęła w jednej chwili w głąb lasu, mrugając w naszym kierunku.
- Co to było? – Bella mrugała powiekami skonsternowana.
- Jeżeli kiedykolwiek powiesz, że masz irytujących braci, to ja zawsze cię przebiję mówiąc, że ja mam jeszcze irytujące siostry w zestawie. W dodatku, cała czwórka wciąż siedzi w mojej głowie – warknąłem wiedząc, że pozostali są na tyle blisko, bym mógł usłyszeć ich myśli.
- Nie chcesz ich w swojej głowie? – spytała, przekrzywiając lekko swoją.
- Nie chcę, bardzo często nie chcę.
- Mówisz, masz – wyszeptała patrząc na mnie intensywnie i w tym momencie w moim umyśle zagościła błoga cisza. Jak komfortowo było słyszeć tylko i wyłącznie samego siebie. Mógłbym się do tego przyzwyczaić. W tym czasie wiatr zawiał mocniej i Bella wyszeptała równocześnie ze mną.
- Stado na północnym zachodzie. – Ruszyliśmy w tym kierunku, przeskakując nad większymi górskimi głazami i zręcznie omijając coraz gęściej rosnące drzewa.
- Mogę zadać ci parę pytań? – spytałem, gdy byliśmy bliżej gór.
- Mało ci anegdot moich braci jak na jeden dzień?
- Chciałbym zadać pytania, na które odpowiedzi chcę uzyskać od ciebie.
- A mogę na niektóre nie odpowiadać?
- Jeżeli uznasz, że są niewygodne.
- Okej – przystała na ten układ. – Zaczynaj.
- Co zrobiłaś po mojej rzekomej śmierci? – Odwróciła się do mnie nagle stając. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, w przeciwieństwie do oczu.
- Wyprawiłam ci pogrzeb, a potem wróciłam do moich braci i ówczesnego domu. Wtedy przebywali w Londynie.
- Nie powiedziałaś im o mnie?
- Nie. – Czekałem na dalszą cześć jej wypowiedzi, ale ona wciąż taksowała mnie wzrokiem nie mówiąc nic. Wtedy do mnie dotarły jej słowa z wcześniejszej rozmowy z Emmettem: „ Zadaj mi konkretne pytania”.
- Dlaczego nie powiedziałaś im o mnie?
- Nie lubię przyznawać się do swoich słabości. Bałam się, że w jakiś sposób ich zawiodłam.
- Byłem twoją słabością?
- Największą – szepnęła, ale już nie patrzyła mi w oczy. Weszła na skarpę, z której przeskoczyła, by usiąść na rozłożystej gałęzi. Plecami oparła się o pień drzewa i utkwiła wzrok gdzieś nade mną. Po tej odpowiedzi, w swojej mentalności, skakałem tak wysoko, że palcami mogłem dotknąć tarczy księżyca, albo słońca. Wszystko jedno. Moje egoistyczne ja chciało drążyć ten temat, z drugiej strony jednak czułem, że nie jest dla niej zbyt komfortowy. Zależało mi na Belli, a co za tym idzie, na jej komforcie także.
- Znasz wielu naszych pobratymców?
- Owszem.
- Utrzymujesz z nimi kontakt? Przyjacielskie stosunki?
- Nie.
- Coś więcej? – drążyłem.
- Znam wiele wampirów, ale tylko garstkę osób moja rodzina może zaliczyć do grona przyjaciół. Między innymi twoją rodzinę i klan Denali. Elezazar i Carmen, są dla nas tym samym, czym dla was jest Carlisle i Esme. Tanya czuje miętę do Williama, a w Europie została bliska przyjaciółka Gabriela. To tyle, jeżeli chodzi o kogoś, kto zna nas naprawdę. Nie licząc znajomych z Egiptu, tam nasza znajomość jest oparta na pewnym układzie.
- Układzie? – Mimowolnie skrzyżowałem dłonie na piersi, a moja brew powędrowała w górę.
- Będziesz łapał mnie za każde słówko? – Wampirzyca odwzajemniła swoją postawę wobec mnie, gdy zwróciła twarz w moją stronę.
- Ile znasz języków obcych?
- Sześć, plus łacina i język migowy.
- Jakie są twoje pasje? Czym zajmujesz się gdy nie udajesz ludzkiego trybu życia.
- Zależy gdzie jestem. Czy jestem gdzieś tymczasowo, czy wracam do swojego domu.
- Gdzie wracasz najczęściej?
- Do Genewy.
- Więc, jakie są twoje pasje tutaj.
- Tutaj czytam, albo gram na skrzypcach. Czasem latam.
- A w Genewie?
- Przesłuchujesz mnie? - spytała.
- Nie. Poznaję – odpowiedziałem wprost. – Nie musisz odpowiadać na pytania, które mogą być dla ciebie niewygodne. Odpowiesz na moje pytanie?
- W Genewie, robię to samo, plus jeżdżę na moim motocyklu, albo pływam sobie z Gabrielem jego jachtem, albo on mnie prowokuje i walczymy na florety.
- Co robisz najczęściej, gdy nie jesteś uczennicą liceum? – Zaśmiała się na moje pytanie, przypominając sobie coś.
- Najczęściej jestem psychologiem. Kiedyś też próbowałam uczyć dzieci grać. William miał dość sprzątania polnych kwiatów spod drzwi naszego domu. – Posłałem jej pytające spojrzenie.
- To dłuższa historia – skwitowała.
- Mam czas.
- Nie wątpię – stwierdziła. - Chcesz zapytać mnie o coś jeszcze zanim nasza kolacja przesunie się dalej na północ?
- Podsumujmy - zacząłem zeskakując z drzewa.
- Wolisz pracować niż się uczyć.
- Tak.
- Jedyną osobą, która może cię sprowokować, jest Gabriel.
- Praktycznie rzec biorąc, tak. – Bella zeskoczyła ze swojego miejsca i zaczęła krążyć wokół mnie.
- Znasz biegle kilka języków obcych, masz parę naukowych specjalizacji.
- Jak byś ty ich nie miał - prychnęła lekceważąco wzruszając ramionami. Ja kontynuowałem swoje wyliczanie.
- Jesteś wirtuozem gry na skrzypcach, masz rozległy dar… Jest coś, czego nie umiesz? Czego nie potrafisz? – spytałem, a Bella w tym czasie przeskakiwała wokół mnie z jednej skały na drugą. Gdy zadałem ostatnie pytanie, stanęła na najwyższej. Zwróciła swą twarz ku niebu, zamknęła oczy, a na jej ustach błądził leniwy uśmieszek. W tym czasie pierwsze promyki słońca wyłoniły się nieśmiało zza chmur, rozświetlając diamentami jej twarz. Ten widok zaparł mi dech w piersiach. Ale co tam, ja przecież nie muszę oddychać.
- Nie latam – szepnęła rozpościerając ręce jak ptak skrzydła, po czym zeskoczyła robiąc salto i stanęła ze mną twarzą w twarz. - Nie latam – powtórzyła patrząc mi w oczy. – A bardzo bym chciała. – W tym momencie moja samokontrola uleciała w powietrze postanawiając, że okrąży orbitę słoneczną. Nie namyślając się nad tym, co robię, znienacka przyparłem ją do głazu, zachłannie wpijając się w jej malinowe usta. Wiedziałem, że prawdopodobnie jej pierwszym odruchem będzie odepchnięcie i zaatakowanie mnie. Najpierw skamieniała zdezorientowana, ale potem, miałem rację, zaatakowała… ale moje usta, chwytając mnie za włosy i napierając na mój tors, kiedy nasze języki walczyły o dominację. Po dłuższej chwili jednak przestała walczyć. Ja także pogrzebałem swoją zachłanność. Pocałunek stał się powolny, delikatny. Bella błądziła swoimi palcami od mojej szyi do czubka głowy, a ja wciąż miałem jej delikatne ciało w obcięciach.
W końcu niechętnie oderwaliśmy się od siebie, chociaż wciąż nie zwiększyliśmy dystansu. Stykaliśmy się czołami łapiąc oddech.
- Jeszcze jedno pytanie – wyszeptałem praktycznie w jej usta. – Czemu się przede mną bronisz?
- Edwardzie, nie mylisz logicznie, ja…
- Nie myślę logicznie, bo całe swoje życie spędziłem na takim myśleniu.
Nie broń się przede mną. Nie chcę ci zrobić krzywdy. To ty ją sobie wyrządzasz, dystansując się ode mnie.
- Nie rozumiesz…
- Ale chcę zrozumieć. Cokolwiek mi powiesz, nie zmieni mojego stosunku do ciebie. – Chciałem mówić dalej, ale Bella nagle zwęziła oczy i gwałtownie obróciła twarz w lewo nasłuchując czegoś, by po chwili, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, zerwać się do biegu.
- Bella? Bella! – Ruszyłem za nią zdezorientowany. Biegła w szaleńczym tempie. Wpadłem za nią do jej domu. Je bracia znaleźli się w salonie w mgnieniu oka. Wyglądali na bardzo skonsternowanych. Wampirzyca miała na de mną przewagę. Po chwili już jej nie było.
Ja za to utwierdziłem się w swoim postanowieniu.
„Wybudujmy most,
Niech już nic dzieli nas.
Złączmy z nowym dniem
Przeszły czas.
Wybudujmy most,
Co połączy światy dwa.
Jednym jesteś ty,
a drugim ja.
Wybudujmy most,
Zapatrzeni w tęczę tęcz.
Wybudujmy most
Dwojga Serc.
Wybudujmy most,
Co połączy z nocą dzień,
Z lodem ognia żar,
Z blaskiem cień.” |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Śro 19:28, 11 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
wampiromaniaczka
Wilkołak
Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim
|
Wysłany:
Śro 20:34, 11 Maj 2011 |
|
Bella ma w tym FFie tyle darów, że mózg w poprzek staje. Cuda może wyczyniać,komplikacja goni jednak komplikację i coś czuję, że na love story nie zanosi się póki co.Faktycznie, wampirze opowieści mają w sobie ten nerw, tu nic nie można przewidzieć, czytając tekst.
Bella siłująca się z Emmem z różą w zębach? Ciekawe, zwłaszcza, jeśli się przy sobie Willa i Gabriela. Bezcenne. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|