|
Poll :: Czy mam umieszczać kolejne rozdziały MISJI na forum? |
TAK |
|
100% |
[ 12 ] |
NIE |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 12 |
|
Autor |
Wiadomość |
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 16:36, 04 Sty 2011 |
|
Autorka : valentin/ Doctor461
Rodzaj: Po części Dramat, po części przygodowy.
Beta : Lirczur Rozdziały 1 - 2
Nefer13 - Dalsze rozdziały.
Stu procentowy wampiryzm. Postacie rodziny Cullenów raczej kanoniczne w przeciwieństwie do Belli, która w raz ze swoimi biologicznymi braćmi jest wampirem.
Opowiadanie nie jest zakończone. Rozdziały Powinny pojawiać się systematycznie.
A teraz mini wstęp: Akcja dzieje się głównie w 2010r.( 1 rozdział w 1810)
Isabella jest 218 letnim wampirem, została przemieniona wraz ze swoimi biologicznymi braćmi. Jak do tego doszło? dlaczego są tajną bronią Volturi? Dlaczego Aro idzie im na takie ustępstwa, i co wspólnego mają z tym ich dary... Na czym będzie polegała misja przez którą trafią do USA. I do czego będzie im potrzebna znajomość z rodziną Cullenów...[/img]
Dziękuję także za głosy oddane na ten ff w pozostałych kategoriach. :)
Prolog
Nazywam się Isabella Marie Swan i mam 18 lat. W zasadzie to 218. Jak to możliwe? Cóż, tak samo jak moi bracia, jestem wampirem. Urodziłam się w Londynie w 1782 r. jako najmłodsza z trojga rodzeństwa. Mój ojciec, Charlie, był angielskim lordem. Matka Renee, z pochodzenia Włoszka, także miała szlachecki rodowód. Jak stałam się tym, czym się stałam? Dobre pytanie.
Z mojego ludzkiego życia pamiętam tylko tyle, iż po śmierci mojej matki zostałam odesłana do Włoch wraz z braćmi, którzy mieli mnie eskortować. Zanim wyruszyliśmy w podróż, miałam dziwne wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Mój bliźniak, Gabriel, twierdził, iż to tylko moja wyobraźnia, jednak to uczucie narastało z każdym dniem dzielącym nas od wyjazdu z Anglii. William, nasz starszy brat, odkąd usłyszał o wyjeździe, był ciągle pogrążony we własnych myślach. Kilka dni później, kiedy już przekroczyliśmy granicę Szwajcarii, moje dziwne przeczucia wezbrały na sile.
W pewnym momencie coś uderzyło w powóz, potem widziałam, jak moi bracia wyskakują do zakapturzonych, ciemnych postaci.
Poczułam szarpnięcie do tyłu, palący ból… potem była już tylko ciemność.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje ludzkie wspomnienia.
Rozdział 1.
Przebudzenie, zdumiewająca prawda i nowa siła.
PWB
Ocknęłam się po kilku dniach w komnacie pałacu Volturi. Wpatrywała się we mnie kobieta nieskazitelnej urody, z oczami o odcieniu rubinu. Heidi, bo tak jej było na imię, była przy mnie w czasie mojej przemiany. Chciałam się zapytać, jak tu trafiłam? Co się stało z moim rodzeństwem? Co z ludźmi, którzy jechali razem z nami? Dlaczego czuję piekący ból w gardle?
Miałam tyle pytań, jednakże ona wyprzedziła mój ruch, mówiąc tylko:
- Dobrze, że się obudziłaś, Isabello. Aro czeka na ciebie w głównej komnacie. Na pewno masz wiele pytań. On rozwieje twoje wątpliwości. Idź za mną.
Uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym wyszła, a ja razem z nią.
Szłyśmy w milczeniu długim, ciemnym korytarzem, choć brak światła, ku mojemu zaskoczeniu, nie był dla mnie problemem. Stanęłyśmy przed masywnymi drzwiami. W jednej chwili otworzyły się i moim oczom ukazała się ogromna owalna sala, otoczona marmurowymi kolumnami, z płaskorzeźbami na ścianach. W centralnym punkcie stał podest z trzema siedzeniami przypominającymi trony. Miejsce to wypełnione było ludźmi w czarnych strojach o bladej cerze bez skazy i zarówno pięknymi, jak i przerażającymi, szkarłatnymi oczami. Wtedy to do mnie dotarło, chociaż nie chciałam jeszcze uwierzyć.
Spojrzałam z niemym pytaniem w oczach na wysokiego mężczyznę z ciemnymi włosami, który siedział na środkowym tronie. W tej chwili dołączyły jeszcze cztery postaci prowadzące moich braci. Miałam mętlik w głowie. Byłam szczęśliwa, że żyją i przerażona jednocześnie tym, kim się stali. Chciałam im się rzucić na szyję i widziałam w ich oczach tę samą mieszankę uczuć: przerażenie, ulgę, ból, świadomość tego, kim teraz jesteśmy, lecz coś w podświadomości zabraniało nam wykonać jakikolwiek ruch. Po chwili, która trwała dla nas wieczność, ciemnowłosy mężczyzna wstał i podszedł do nas, czym przyciągnął uwagę wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu.
- Isabello, Williamie, Gabrielu, jestem Aro. Witam was w Volterrze. - Podał powoli dłoń moim braciom, po czym chwycił moją i przypatrywał mi się przez chwilę.
- Zaiste… ciekawe… - wyszeptał bardziej do siebie niż do nas, jednak każdy doskonale go usłyszał.
- Aro? - odezwał się jasnowłosy mężczyzna siedzący na tronie po prawej stronie.
- Cóż, Eleazar miał rację. Cała ta trójka jest niezwykła, nie mogę odczytać żadnej myśli naszych gości, tylko to, co mają w umyśle w tej chwili. Natomiast nasza droga Izabella jest dla mnie zupełną niewiadomą. U niej nie widzę nic. Fascynujące - odpowiedział.
- Co masz na myśli? - spytał zaintrygowany blondyn.
- Eleazarze? - Aro zwrócił się do jasnego szatyna stojącego blisko filaru.
- Rodzeństwo Swan posiada niezwykłe dary. Ich aura była zauważalna już kiedy byli ludzkimi dziećmi. Mają moc, z jaką się nigdy nie spotkałem. – Lustrował nas wzrokiem i mówił dalej. - Ich dary są od siebie zupełnie różne, jednakże Isabella jest czymś w rodzaju tarczy. Trudno jest mi powiedzieć, jak rozległa jest jej umiejętność, gdyż wciąż mnie blokuje, ale to poprzez jej mentalną więź z rodzeństwem oraz więzy krwi nie możesz odczytać ich myśli. Oni nawet nieświadomie chronią się wzajemnie. Dla siebie nie stanowią żadnego zagrożenia, lecz są bardzo groźni dla innych naszych pobratymców, nie wspominając o ludziach. Nawet armii doświadczonych wampirów ciężko będzie ich pokonać. Ponieważ dziewczyna jest tarczą, jej bracia także posiadają coś w rodzaju filtru, przez który ciężko się przebić. Jednak nie jest to niemożliwe, tak jak w przypadku ich siostry. Na Izabelę natomiast nie działa ani dar Williama, ani Gabriela, chyba że sama na to pozwoli.
Ja i Gabriel staliśmy osłupiali, niezdolni do jakiegokolwiek manewru, spoglądając to na siebie, to na przemawiających mężczyzn, choć niewiele byliśmy w stanie zrozumieć z tej wymiany zdań. William z nieodgadnionym wyrazem twarzy stał i tylko słuchał, po czym zrobił krok w przód i spytał:
- Kim WY w ogóle jesteście? Kim MY teraz jesteśmy i czego od nas chcecie?!
- Och, wybaczcie naszą nieuwagę. Jesteśmy Volturi, stoimy na straży wampirzego prawa. Można powiedzieć, że jesteśmy rodziną królewską, a wy… cóż, wy teraz jesteście jej członkami. Jesteście bowiem jednymi z nas.
PWW
Słuchałem tego, co Eleazar mówił na nasz temat, próbując przetrawić wszystkie informacje. Wiedziałem już, kim jestem, lecz wciąż nie chciałem wierzyć. Musiałem to usłyszeć. Widziałem strach w oczach Belli, dezorientację wymalowaną na twarzy Gabriela. Nie mogłem tak bezczynnie stać, musiałem się odezwać. Będę bronić mojego rodzeństwa, ale najpierw muszę wiedzieć przed czym.
- Kim WY w ogóle jesteście? Kim MY teraz jesteśmy i czego od nas chcecie?!
Żądałem odpowiedzi. W mojej głowie rodziło się tyle pytań, choć niektórych odpowiedzi mogłem się domyślić.
- Och, wybaczcie naszą nieuwagę. Jesteśmy Volturi, stoimy na straży wampirzego prawa. Można powiedzieć, że jesteśmy rodziną królewską, a wy… cóż, wy teraz jesteście jej członkami. Jesteście bowiem jednymi z nas.
- Jednymi z was? - Nadal nie rozumiałem, dlaczego po prostu nas nie zabili, tak jak zrobili to z naszą eskortą.
- Tak - odpowiedział Marek, brunet siedzący na tronie znajdującym się po lewej stronie. – Taka moc… To byłoby wielkie marnotrawstwo pozwolić wam zwyczajnie umrzeć lub gorzej: pozwolić, byście zostali przemienieni przez przypadkowego nomada.
- Nic nie rozumiem. Więc nie każdy posiada dodatkowe zdolności? - Teraz to Gabriel wyprzedził moje pytanie.
- Nie. Nie każdy. Wiem, że jeszcze wiele nauki przed wami. Ale uwierzcie, mamy na to czas.
Mówiąc to, Aro skinął dłonią na dwójkę wampirów stojących po obu stronach podestu.
- Alec, Jane, sprawdźmy, czy nasze drogie rodzeństwo jest także odporne na wasze zdolności. Najpierw Izabella - rozkazał brunet. W tym momencie dziewczyna spojrzała przenikliwym wzrokiem na moją siostrę, a jej mina stawała się coraz groźniejsza. Mogłem przysiąc, iż widziałem żądzę mordu w jej oczach. Chciałem zasłonić Izabellę, ale powstrzymało mnie dwóch mężczyzn. Bella zamknęła oczy i ani drgnęła.
- Dość! – Aro klasnął w dłonie i przyjrzał się Belli nieprzeniknionym wzrokiem. W tym czasie Jane zwróciła się w stronę mężczyzny z twarzą, na której wymalowana była złość, porażka i frustracja.
Wszyscy przypatrywali się tej scenie w milczeniu, jedynie brunet wymienił porozumiewawcze spojrzenia z jasnowłosym i obaj z ekscytacją w oczach wpatrywali się w moją siostrę. Po chwili, która wydawała mi się wiecznością, Aro podszedł do blondyna.
- Fascynujące, nieprawdaż Kajuszu? - stwierdził.
- Zaiste fascynujące - zgodził się Kajusz.
- Teraz bliźniak - rozkazał Aro.
Kiedy blondynka zwróciła swój wzrok na Gabriela, wszystko potoczyło się jednocześnie. Usłyszałem krzyk brata padającego na podłogę, Bellę wołającą: nie! I uświadomiłem sobie, że krzyczałem razem z nią. W tym samym momencie wszyscy stanęli niczym kamienne posągi. Gabriel podniósł się w mgnieniu oka, wydał z siebie głośny charkot i wszystkie postaci, oprócz nas, zaczęły majaczyć. Ich oczy, wcześniej przytomne, teraz wyglądały na zamglone.
W jednej sekundzie znalazłem się koło mojego rodzeństwa. Załapaliśmy się za ręce, a kiedy poprzez majaki zgromadzonych coraz częściej przebijało się błagalne „dość”, powoli każde z nas zdążyło się uspokoić.
PWG
Poczułem ogromnie palący ból, gorszy niż podczas przemiany. Upadłem na podłogę, w myślach błagając o śmierć. Myślałem, że moje ciało jest rozszarpywane komórka po komórce i każda czująca cześć mnie jest wrzucana na rozżarzony węgiel. Jak przez mgłę usłyszałem, że moje rodzeństwo krzyczy „nie!” i w tej chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po bólu nie było ani śladu. Zerwałem się na równe nogi. Mój wzrok zaszedł czerwoną mgłą, a ja wyobraziłem sobie płomienie podobne do tych, które czułem przed chwilą.
Will i Bella zjawili się przy mnie. Trzymaliśmy się mocno. Mgła zaczęła schodzić z moich oczu, uspokoiłem się.
Wszyscy zebrani w tym momencie osunęli się na ziemię. Staliśmy zdezorientowani, gdy uświadomiłem sobie, że oni upadli przeze mnie. To ja swoją wyobraźnią sprawiłem im ból! Odetchnąłem z ulgą, widząc, że Bella i Will tego nie doświadczyli. Ciszę przerwał Aro, który na powrót przybrał pionową pozycję.
- Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. To było zarazem interesujące, zdumiewające i przerażające. Moi mili, wybaczcie moją nieopatrzną prowokację. Jestem dumny, iż staliście się członkami naszej rodziny. Żadne z tu obecnych osób nie zaatakuje was i nie wymusi na was użycia swoich darów. Tu jesteście bezpieczni. A teraz czas na ucztę. Jeszcze musicie się wiele dowiedzieć i dużo nauczyć, a przecież nie możemy pozwolić, aby dłużej doskwierało wam pragnienie. Heidi, Corin przyprowadźcie tu ludzi, czas się posilić.
- Posilić?! – Bella krzyknęła z niedowierzaniem. – Żadne z nas nie zabije człowieka! – wycedziła przez zęby z determinacją w oczach. - Jeżeli to jest nakaz, to możecie od razu nas zgładzić!
Will i ja poparliśmy siostrę. Pomimo tego kim się staliśmy, żadne z nas nie chciało dopuścić się mordu. Gdzieś tam w naszych duszach tliła się pozostała cząstka człowieczeństwa. Pytanie tylko, czy my wciąż mamy duszę? A jeśli nie, to gdzie w takim razie schowały się uczucia, skoro nasze serca już nie biją? Przecież wciąż myślimy, kochamy się, mamy swoją wolę. One nadal w nas są, więc i dusza musiała pozostać.
- Spokojnie, moi drodzy – odezwał się Marek. – Jeżeli nie chcecie uczestniczyć w naszym posiłku, Chelsea i Feliks zaprowadzą was do waszych komnat. Po zmroku poślemy po was i ruszycie razem ze strażami, aby zaspokoić swój głód. Po powrocie powiecie nam, czy zmieniliście zdanie co do waszej „diety”. A teraz możecie odejść, musicie zapoznać się bliżej z waszym domem.
Po tych słowach odetchnęliśmy z ulgą, a choć pragnienie stawało się coraz mocniejsze, nie chcieliśmy uczestniczyć w tym, co miało za chwilę nastąpić.
PWB
Wychodząc z komnaty, poczułam się tak, jakby kamień spadł mi z serca… o ile mogę tak jeszcze o sobie powiedzieć, bo przecież już nie mam serca. Ale czy mam jeszcze duszę?
Szliśmy w milczeniu. Wiedziałam jednak, że Will i Gabriel myślą o tym samym co ja. Cieszyło mnie to, iż nie kazano nam zostać i zabijać lub, co gorsza, patrzyć jak robią to inni. Marek powiedział coś naszej diecie. W grę nie wchodzi ludzka krew, więc czym zaspokoić głód? Mamy inne wyjście? Tylko jakie? Czyżby… Oby to była prawda, to byłoby najlepsze wyjście. W tym momencie jak mantra po moim umyśle krążyły dwa słowa. Polowanie. Zwierzyna.
Każde z nas zostało odprowadzone do naszych komnat. To miało być miejsce, w którym przyjdzie nam spędzić resztę życia. Jakie to zabawne myśleć o życiu, będąc umarłym. Jak nasze istnienie nazwać? Wiem. Egzystencja. Tak, to dobre słowo. I tu przyjdzie nam spędzić resztę naszej egzystencji. Tylko ile czasu będzie trwała ta reszta? Cóż, teraz to i tak nieistotne. W obecnej chwili najważniejszą sprawą jest poczekać do zmroku, aby przekonać się, czy moje przypuszczenia są słuszne. Potem dowiem się, jak dalej potoczy się nasz los.
Było ciemno, chociaż dla nas nie miało to już żadnego znaczenia. Im bliżej byliśmy wyjścia z zamku, tym pragnienie było silniejsze. Modliłam się, aby nie spotkać żadnego człowieka, wtedy mogłabym przestać panować nad sobą. Tego bym sobie nie wybaczyła, a tym bardziej nie mogłabym spojrzeć moim braciom w oczy. I stało się, byliśmy na zewnątrz. Po raz pierwszy od kiedy nie jestem człowiekiem widziałam niebo, gwiazdy i… ludzi. Byliśmy w ciemnej, wąskiej uliczce, idealnej by móc zaatakować i jednocześnie nie skupić na sobie uwagi. Poczułam ich zapach: dwóch mężczyzn, zataczających się od ogromu wina krążącego razem z krwią, wyraźnie szukających „szczęścia” w zakazanych zaułkach. Łatwy cel, można by rzec, że szczęście nam sprzyjało. Jednak takie „szczęście” nie było nam potrzebne.
Instynktownie wstrzymałam oddech i dotarło do mnie, że nawet ta umiejętność nie jest mi teraz potrzebna. Złapałam braci za ręce w obawie, iż moja silna wola na nic się nie zda. Spojrzeliśmy na siebie przelotnie i czym prędzej wycofaliśmy się, gnając w stronę lasu. Oczywiście Felix, Demetri i dwóch innych pilnujących nas wampirów pobiegło za nami. Znaleźliśmy się w lesie i nawet nie minęła chwila, a już wbijaliśmy swoje zęby w jelenia.
Po wszystkim nie potrzebowaliśmy słów, by zgodzić się, że zwierzyna to jest to, co pomoże zaspokoić nam nasze pragnienie. Skoro jako ludzie zabijaliśmy dla mięsa, teraz będziemy zabijać dla krwi. Tak czy inaczej, będziemy się żywić zwierzętami, więc wszystko zostanie po staremu.
- No, no, no… Widzę, że z wami będę miał ciągle pod górkę, ale nie szkodzi – stwierdził Felix z rozbawieniem w oczach. – Ja nie mam nic przeciwko, chętnie wrócę i zajmę tymi ludźmi.
- Ale chyba podzielisz się kolacją, co? – Teraz to Demetri nie krył uśmiechu. – Skoro nasze rodzeństwo gardzi takim jedzeniem, to ja ci z chęcią potowarzyszę. Myślę, że oni nie sprawią teraz żadnego problemu. Leo i Simon wystarczą, by dotrzymać wam towarzystwa w czasie dalszego „po-lo-wa-nia”. – W ostatnim słowie znacząco przeciągał sylaby z zadziornym uśmiechem na ustach. - Spotkamy się za parę minut przed bramą Volterry, wtedy doprowadzimy was przed oblicze Aro i dowiecie się, co dalej.
Byliśmy już całkiem syci, jeżeli można to tak nazwać. Weszliśmy do auli, gdzie czekali już na nas. Tym razem oprócz wielkiej trójcy, Eleazara i kilku wampirów ze straży przybocznej nie było nikogo. Zanim ktokolwiek się odezwał, zauważyłam kątem oka, że Eleazar nie miał szkarłatnych oczu tak jak pozostali. Jego tęczówki były jakby brudne, błotniste. Zastanawiałam się dlaczego? Jednakże nie czas był teraz na tego typu pytania.
- Witajcie z powrotem moi mili – zaczął Aro. – Widzę Eleazarze, że twoi podopieczni wraz z jadem przejęli także twoje upodobania co do krwi. Czyżby filozofia życiowa Carlisle’a była bardziej powszechna, niż nam się wydawało?
Eleazar spojrzał na nas ze skruchą w oczach, po czym przemówił.
- Obiecałem, iż odnajdę i sprowadzę trójkę wampirów o niespotykanym darze i oto są. W dodatku to rodzeństwo, a ich moc jest całkiem odmienna. Aby wszystko potoczyło się jak należy, złamałem swoje zasady i osobiście ich przemieniłem. Wiesz, że nie chciałem mieć już do czynienia z ludzką krwią. Wywiązałem się z naszej umowy, dlatego proszę, chciałbym już odejść.
Zadziwiające, on także żywił się krwią zwierząt. Hmm... Czy to dlatego ma takie oczy? Im dłużej tu stałam, tym więcej myśli zaprzątało mój umysł. Byłam pewna, że moi bracia myślą teraz o tym samym. Ciekawe kim jest ten Carlisle? Wygląda na to, iż nie ma go w Volterrze. Czyżby przez to, że nie pije ludzkiej krwi? Nieważne. Tego dowiemy się potem.
- Cóż, szkoda, że chcesz nas opuścić. Sądziłem, że jednak zmienisz zdanie, lecz jeśli nie… to zgoda. Dotrzymałeś danego słowa. Wiesz, że jesteś członkiem rodziny, nie jej więźniem – mówił Aro z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzał przelotnie na Kajusza i Marka, po czym przemówi dalej. – Pamiętaj, że ciebie także obowiązują nasze zasady. Jeżeli je złamiesz, nie możemy mieć dla ciebie litości. Mam nadzieję, iż za jakiś czas jednak wrócisz do nas. Szkoda marnować taki talent. Żegnaj przyjacielu. Pozdrów Carlisle’a, jeśli go spotkasz.
Eleazar nie powiedział już nic. Skłonił się tylko, odwracając się do drzwi. Spojrzał nam w oczy, wypowiadając nieme „wybaczcie” i już go nie było.
William postanowił przerwać milczenie. Popatrzył na nas niepewnie i zaczął:
- Jak już wiecie, nie chcemy żywić się ludzką krwią, więc proszę, nie zmuszajcie nas do tego. My nie chcemy stawiać warunków, to jest jedynie prośba. Oczywiście, jeżeli mamy tu zostać.
Aro pokręcił głową z dezaprobatą, Marek natomiast odparł krótko:
- Zgoda, jeśli taka jest wasza wola.
Potem wstał i wyszedł z komnaty.
- Od jutra zaczynacie trening. Jeszcze nie panujecie całkiem nad waszymi umiejętnościami, a my pragniemy wiedzieć, jak bardzo są rozległe, poza tym nie chcemy, byście nieopatrznie je wykorzystywali – stwierdził Kajusz.
- Feliks, Alec i Demetri się wami zajmą. Teraz możecie odejść. - Aro skinął głową i wrota auli otworzyły się przed nami.
- Dziękujemy – odparł krótko Gabriel i wyszliśmy, tym razem bez pilnującej nas straży.
Nie poczuwaliśmy się, jakbyśmy byli członkami tego klanu, jednakże przysługiwały nam ich pełne prawa i za takich nas uważano.
Od tego momentu minęło dwieście lat. W międzyczasie nauczyliśmy się wiele. Okazało się, iż jesteśmy silniejsi, niż przypuszczaliśmy. Wprawdzie żadne z nas nie chciało wykorzystywać swoich darów w celu przemocy, jednak bywało tak, że nie mieliśmy wyboru. Nie mieszkaliśmy na stałe w Volterrze, podróżowaliśmy wiele. Czasem, ponieważ wymagała tego misja, częściej, by móc wieść z pozoru normalne życie. Kilka razy odwiedziliśmy Eleazara i jego wybrankę Carmen. Nawet mieszkaliśmy z nimi przez jakiś czas. Nie żywiliśmy do niego urazy. Wiedzieliśmy, iż nie miał innej możliwości. Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to jego czyn miał także pewne zalety. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Wto 19:16, 26 Lip 2011, w całości zmieniany 31 razy
|
|
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Wto 18:38, 04 Sty 2011 |
|
Przeczytałam, jak tylko wstawiłaś, bo od dawna chodziło za mną zapoznanie się z jakimś nowym ff-kiem, który w jakimś stopniu by mnie zainteresował.
Zapowiada się całkiem ciekawa historia. Miałaś fajny pomysł, by wykorzystać dar Belli jako kanwę tego opowiadania. Spodobało mi się osadzenie pierwszego rozdziału w dość odległej przeszłości, choć troszkę mi zabrakło tutaj jakiegoś, choćby maleńkiego, rysu historycznego, ale to już takie moje prywatne spaczenie.
Moją uwagę przykuła także postać Eleazara. Bardzo dobrze wykorzystałaś jego kanoniczne umiejętności i świetnie logicznie wytłumaczyłaś jego postępowanie. Volturi tak łatwo nie pozwalają odejść swoim podwładnym, dlatego uważam, że Twój pomysł na Eleazara, który dokonując przemiany wyjątkowo uzdolnionego rodzeństwa, kupuje tym samym wolność dla siebie, jest bardzo trafiony.
Jeśli chodzi o pozostałe postacie, to tak na razie za wiele powiedzieć się nie da, oprócz tego, że Bella wraz z braćmi zapowiadają się całkiem nieźle. Szczególnie ten dar Gabriela robi ciekawe wrażenie. Ara, Kajusza i Marka przedstawiłaś w stosunkowo kanoniczny sposób, ale to akurat uważam w tym przypadku za plus.
Co do samych wydarzeń w pierwszym rozdziale, troszkę mnie zdziwiło skąd rodzeństwo Swanów tak od razu wiedziało, że zostali przemienieni w wampiry? Ponadto scena z Jane, prawdopodobnie to jednak było przez Ciebie zamierzone, opisana w bardzo podobny sposób, jak w NM. Dlatego też raczej się nie czepiam, domyślając się że po prostu wykorzystałaś celowo tę sytuację.
Tekst jest napisany bardzo poprawnie, błędów nie zauważyłam, zresztą renoma lilczur, jako bety jest dość znana, więc absolutnie pod tym względem opowiadanie jest bardzo dobrze dopracowane.
Jeśli chodzi o styl czytało mi się Twój tekst płynnie, choć – tu znów, takie moje małe spaczenie – jak dla mnie ciut mało opisów, ale o gustach się nie dyskutuje, prawda? W każdym razie na chwilę obecną jestem zdecydowanie na tak. Zaintrygowałaś mnie swoim pomysłem i z dużą ciekawością przeczytam dalsze losy Twoich bohaterów.
Pozdrawiam, życząc weny oraz dużej ilości konstruktywnych komentarzy, które na pewno przydają się każdemu autorowi.
Bajka. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 19:30, 04 Sty 2011 |
|
Zaciekawił mnie niezmiernie ten tekst. Jest inny. Podoba mi się fakt, że Bella wraz ze swoimi braćmi jest znacznie silniejsza. Jeszcze nie do końca rozumiem na czym polegają dary Willa i Gabriela, ale myślę, że z czasem stanie się to bardziej klarowane.
Język tekstu jest prosty i zrozumiały. Czytałam go z przyjemnością.
Pomysł sprawił, że jestem ciekawa, co wydarzy się dalej. Czekam na następny rozdział. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxxvampirexxx
Wilkołak
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)
|
Wysłany:
Wto 20:56, 04 Sty 2011 |
|
Zamiast czytać nowe opowiadania, powinnam nadrobić starsze, no, ale... Zaintrygował mnie tytuł. Niby taki normalny, żadne wymyślne zdanie, czy coś tego typu.
Ale przejdźmy do tekstu. Pomysł nie jest oryginalny. Jest tak dużo opowiadań, gdzie Bella została przemieniona i dołączyła do Voltery. Jednak mamy małą niespodziankę, nie sama. I dla większego szoku... z braćmi, gdzie jeden jest jej bliźniakiem. Na wstępnie zaciekawiło mnie, że ona nie będzie kanoniczna. Zbytnio nie przepadam za tą z sagi. Była dla mnie zbyt... myszkowata. Pierwszy rozdział, nie można dużo powiedzieć, ale nie widzę zbytniej różnicy. Ale mam nadzieję, że z następnymi częściami rozwinie się jej charakter.
Gabriel i Will. Nie powiem o nich zbyt dużo. Wydawali mi się tacy nijacy. Było opisane z ich strony, ale nie wnieśli nic, żadnych znaczących przemyśleń, po prostu byli i opisywali. Zobaczymy później.
I pojawia się Carlisle wraz z tą swoją dietą. I oczywiście praktykuje ją Eleazar. Myślałam, że jako Bella niekanoniczna będzie piła ludzką krew, ale wszystkiego mieć nie można :)
Nie wiem, jak inni, ale dla mnie trochę mało opisów ich przemyśleń. Może źle się wyraziłam. Po prostu było (według mnie) to dla nich takie hop siup i już. Żadnego obrzydzenia do siebie, w końcu piją krew! Coś a'la to.
Czytało się naprawdę dobrze, szybko to przeleciało.
Wrócę i postaram się pisać komentarz pod każdym rozdziałem.
Pozdrawiam.
xxx. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Imm93
Człowiek
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 80 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Moon xD
|
Wysłany:
Wto 21:22, 04 Sty 2011 |
|
Witam!!
Cóż zauważyłam coś nowego w kąciku wiec postanowiłam, że przeczytam i powiem szczerze, ze najbardziej zachęciły do czytania mnie dziewczyny wyżej komentujące, dopiero potem przeczytałam opis
Jestem zadowolona, że trafiłam na to ff
Podoba mi się pomysł, ale czuje niedosyt :P
Ciekawią mnie umiejętności rodzeństwa, ten rozdział jest jak marchewka na kiju, przeczytasz trochę i mimio tego, ze nie wszystko musi się podobać ciągle się za nią leci i czeka na nowe chapy :P
Wyłapałam małe błędy, ale to tylko tak sie czepiam :P
Jak na początek jest dobrze tekst wciągający, ale czegoś mu brakuje (czegoś bardzo istotnego), ale nie wiem czego, myślę jednak, że z kolejnymi rozdziałami ten ff nabierze "charakteru", póki co czekam na dalszy przebieg wydarzeń i kolejne rozdziały
Na pewno jeszcze tu zajrzę i myślę, że będzie coś ciekawego do przeczytania, bo wierze, że rozkręcicie się i nie bede miała żadnych zastrzeżeń, bo nie da sie ukryć, ze mogłyście to zrobić lepiej (to są moje odczucia)
Bo cóż, mimo tego, ze macie nowy pomysł, to czytałam już lepsze ff, które od 1 rozdziału wciągają tak, że sie chce więcej i więcej, można powiedzieć, ze bardziej ciekawe, lecz to i tak nie dokładne określenie, bo i ten ff też jest ciekawy, ale chciałoby sie czegoś więcej.. nie umiem tego określić niestety....
Jednak zachęcam do pracy
Pozdrawiam Imm :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Imm93 dnia Wto 21:39, 04 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 15:35, 05 Sty 2011 |
|
Dziękuję za komentarze. Cóż, rzeczywiście mogą się znaleźć jakieś niedociągnięcia, ale to jest moja pierwsza próba pisania prozy...
Co o "tego czegoś" Nie mogę odkryć wszystkich kart w 1 rozdziale. Mam nadzieję że z dalszym ciągiem będą znikały powoli wasze wątpliwości |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
emily522
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Paź 2010
Posty: 24 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 19:31, 05 Sty 2011 |
|
Valentin,
powiem tak: I like it. Lubię opowiadania w których Bella jest wampirem ale, że te nie pojawiają się zbyt często, to twoje opowiadanie mi odpowiada. To taka miła odmiana
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
Pozdr.
Emy
AVE VENA !
Zero konstruktywności w tym komentarzu. Pisz bardziej treściwie, autorce się to należy.
~~Dilena |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Bloody Night
Człowiek
Dołączył: 23 Paź 2010
Posty: 66 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 15:14, 06 Sty 2011 |
|
Przeczytałam, jak tylko wstawiłaś ten ff i aż mi wstyd, że dopiero komentuję.Mam nadzieję, że mi wybaczysz.Zapewne nie zaglądnełabym tutaj gdyby nie nazwa twojego FF-strasznie mnie ona zdziwiła.Jednak szukając w internecie tego opowiadania( nie wiem co mnie podkusiło, może zwykła ciekawość) i czytając kolejne rozdziały wreszcie zrozumiałam o co w tej nazwie chodzi.
Co do twojego opowiadania.Bardzo mi się ono podoba.Uwielbiam FF w, których Bella jest wampirem to dla mnie taka małe odskoczenie o niezdarnej albo po uszy zakochanej w Edwardzie Belli.Podoba mi się ten jej dar, to jak go użyłaś w tym opowiadaniu. Ciekawi mnie to, że Bella ma rodzeństwo, i to jakie maja dary- przyznam się, że nie za bardzo je zrozumiałam.Bardzo podoba mi się całą fabuła tego FF. Byłam święcie przekonana, że Bella będzie piła ludzką krew i kolejne zaskoczenie.Ona jej nie przyjmuje.Nie za bardzo mi pasowało to ich zachowanie jak dowiedzieli się, że są wampirami.Zareagowali na to jakby ktoś im powiedział, że zjadł pomarańcz- nic wielkiego.Nie czuli do siebie żadnego obrzydzenia, niechęci ani nic.
Ogólnie bardzo dobrze mi się czytało ten rozdział przejechałam po nim jak po lodzie.
Na am koniec życzę ci dużo, naprawdę dużo weny i chęci do pisania kolejnych rozdziałów.
Pozdrawiam
BN
****************************************
Scarlet dowiaduje się, że jej babcia jest wampirzyca.Jakie będą tego skutki?
Co się wydarzy i jaki wpływ będzie to mieć na życie Scarlett?
Wszystkiego dowiecie się czytając "Po świcie"
http://www.twilightseries.fora.pl/b-kacik-pisarza-b,47/po-swicie-z-roz-i-27-xii-2010r,7945.html |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 18:11, 08 Sty 2011 |
|
Dziękuję za Komentarze :)
Rozdział 2 oddaje w Wasze ręce :)
Rozdział 2.
Misja.
PWB
- Wiedziałem, że tak będzie. Czułem to! W Genewie było zbyt pięknie, za długo mieliśmy święty spokój. To musiało się tak skończyć. A tak mi się tam podobało. Dom, jezioro. Tak, nasz dom… prawdziwy od dłuższego czasu. Nie ma co, następnym razem czekamy krócej, by tam wrócić. – Gabriel wyładowywał swoją frustrację, kiedy siedzieliśmy w samolocie lecącym do Włoch. Ani ja, ani William się nie odzywaliśmy, ale byliśmy tak samo rozgoryczeni jak on. Po jakimś czasie Will przerwał naszą wspólną zadumę.
- Bella, jak myślisz, co tym razem spowodowało, że zostaliśmy wezwani?
Nie zdążyłam odpowiedzieć na pytanie Willa, bo mój bliźniak przewrócił oczami i burknął tylko: – Co by to nie było, musiało być to coś ważnego. W celach towarzyskich Aro najchętniej zaprosiłby tylko Bellę.
- Gabriel! - wymówiłam jego imię tak cicho, że tylko nasza trójka mogła to usłyszeć, jednak doskonale zrozumiał dosadność mojego tonu. Byłam wściekła na niego za ten komentarz, jednak świadomość, że lecimy na wysokości ok. 10 kilometrów z ponad setką ludzi na pokładzie, skutecznie hamowała mój gniew. Zamiast tego wycedziłam tylko:
– Jeżeli według ciebie to miał być śmieszny żart, to twoje poczucie humoru pogarsza się i degraduje z wiekiem!
- Ja tylko stwierdzam fakt – prychnął i odwrócił głowę, udając, że śpi.
Mimo to nadal piorunowałam go wzrokiem. Will odgadł moje myśli, spoglądając to na mnie, to na Gabriela, gdyż powiedział tylko:
– Wiesz, że prawdopodobnie tylko ci ludzie, którzy lecą razem z nami samolotem, ratują cię, Gabrielu, przed gniewem Bell. – Choć starał się mówić poważnie, wiedziałam, że nieudolnie próbuje ukryć rozbawienie spowodowane naszą wymianą zdań.
Może ludzie by się na to nabrali, może obce wampiry… Ale ja znałam go zbyt dobrze i nawet przez myśl mi przeszło, czy przypadkiem specjalnie tak słabo się maskował. Po chwili jednak przerwał moje rozważania, ponawiając pytanie:
- Co o tym sądzisz, Bell?
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Bardzo rzadko potrzebna im była nasza interwencja.
Ostatni raz jakieś siedemdziesiąt lat temu. Zazwyczaj Alec i Jane wystarczą, by siać przerażenie i egzekwować od niepokornych prawo w imieniu Volturi. Niewielu z naszych zdaje sobie sprawę z tego, kim tak naprawę jesteśmy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Zastanawiało mnie jednak, dlaczego tym razem przysłano po nas. Odkąd Aro dał nam wolną rękę, nie mieszkaliśmy w Volterrze. Staraliśmy się prowadzić z pozoru normalne życie. Mieszkaliśmy w różnych częściach Europy, a czasem w USA lub w Kandzie. Nigdy nie wracaliśmy do Włoch bez konkretnego powodu i to mnie nurtowało. Każde wezwanie niosło za sobą poważne konsekwencje i nie oznaczało niczego dobrego.
- Myślę, że tu nie chodzi o zwykłe unicestwienie rebeliantów – stwierdził Will. - Nie sądzę też, że szykuje się wojna, by obalić władzę Volturi. Na pewno powód naszego powrotu nie jest z tym związany. To zbyt poważna sprawa. Gdyby coś się działo, zauważylibyśmy.
Zaciekawiona jego wywodem odwróciłam wzrok od Gabriela i spojrzałam na Willa, dając znak, by kontynuował.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, Bell. Nie znamy wszystkich wampirów stąpających po ziemi, ale żyjemy... – Zawahał się, mówiąc to słowo. - Tak… – dokończył, patrząc mi w oczy – na tyle długo, by już wiedzieć co nieco o naszych pobratymcach. Nie każdy ma nadprzyrodzone zdolności. Poza tym, nie zawsze są one przydatne… jeśli wiesz, o co mi chodzi. - Spojrzał na mnie znacząco. - Nikt by się nie porwał na to, by z premedytacją łamać nasze prawo. Bądźmy szczerzy, Bello. Tylko my mamy taką moc, by móc zbliżyć się i zagrozić w jakiś sposób Volturi, nie będąc wcześniej zauważonymi. Jak myślisz, dlaczego Marek, Aro i Kajusz nie próbowali nas do czegoś zmusić? Dali nam wolną rękę? Jesteśmy dla nich zbyt cenni.
- I zbyt groźni - dokończył za niego Gabriel, nie zmieniając swojej pozycji.
- Jeżeli ktoś faktycznie planowałby przejąć władzę, musiałby zyskać wielu zwolenników, dysponować czymś więcej, niż tylko cechami odróżniającymi nas od ludzi. Rozumiesz? – spytał Will, choć nie oczekiwał odpowiedzi, bo doskonale ją znał. Razem zostaliśmy przemienieni, razem szkoleni, razem odkrywaliśmy nasze możliwości, razem wykonywaliśmy powierzone nam zadania, razem podejmowaliśmy decyzje. Wszystko od początku robiliśmy razem. Pokiwałam zatem twierdząco głową - nie potrzebowaliśmy słów.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co mówili moi bracia. Nasz świat nie jest taki, jak się wydaje. Nie ma nas aż tylu, ilu zwykłych ludzi. Tu wieści rozchodzą się inaczej. Takie ewidentne działania nie mogłyby nie przejść bez echa. Jeżeli coś by się święciło, Volturi nie daliby urosnąć temu do tego typu rozmiarów, by pozwolić na bitwę o szerokim zasięgu. Ich działanie zawsze opierało się na „zduszeniu w zarodku”. Nie przypatrywaliby się takiemu procederowi z założonymi rękami. A z drugiej strony, nie było mowy, by nagle zacząć działać na wielką skalę i szczelnie, do ostatniej chwili, ukrywać swoje zamiary. Chyba że mieliby kogoś, kto by posiadał taki dar… Zakpiłam w myślach na ten pomysł i mimowolnie na sekundę podniosłam kącik ust w krzywym uśmiechu. Ale to niedorzeczne i niemożliwe. Ledwo dostrzegalnie potrzasnęłam głową, aby oczyścić umysł i przybrać z powrotem kamienny wyraz twarzy. Jednakże Will znał mnie tak dobrze, jak ja jego i od razu zauważał każdą minimalną zmianę odbijającą się w wyrazie mojej twarzy.
- O czym myślisz? Co tak cię rozbawiło i zdenerwowało zarazem? – zapytał, po czym dodał: – Jeżeli nie chcesz, nie mów. - Zawsze był wobec mnie taktowny i nie chciał w żaden sposób naruszać mojej prywatności. Dobrze jednak wiedziałam, że z troski o mnie chciał wiedzieć o wszystkim, co mnie dotyczy. Dostrzegłam w jego spojrzeniu, że ciekawość go zżera, chociaż starał się to ukryć. Mimo wszystko zawsze będę jego młodszą siostrą, a on moim starszym, nadopiekuńczym bratem.
- Pomyślałam o tym, że ktoś musiałby mieć talent „maskowania zamiaru przejęcia władzy” i rozbawiła mnie ta niedorzeczna myśl. A tak na poważnie, o co może im chodzić? Przecież nie lecimy tam dlatego, że się za nami stęsknili. To cały czas mnie zastanawia.
- Nie pomyśleliście o tym, że tym razem to o nas chodzi? – Gabriel otworzył oczy i odwrócił twarz od okna w naszą stronę. – Nie przyszło wam na myśl, że właśnie dobrowolnie udajemy się do jaskini lwa? Tylko że tym razem to my mamy być zwierzyną, która będzie potulnie układać się na złotej tacy, zanim „lwy” rozszarpią ją na drobne kawałki.
- To miałoby sens - wymamrotałam pod nosem, jednak i tak mnie usłyszeli. Zaskoczeni spojrzeli na mnie wyczekująco, więc postanowiłam kontynuować.
- Will, sam stwierdziłeś, że tylko my możemy im w jakiś sposób zagrozić. Chcemy spokojnie żyć z dala od tego wszystkiego i nie chcemy problemów. My to oczywiście wiemy, ale czy ONI to wiedzą? Jeżeli Volturi rzeczywiście postrzegają nas jako potencjalne zagrożenie, to Gabriel ma rację: idziemy na pożarcie prosto do jaskini lwa – powiedziałam głosem pełnym irytacji, ale nie przez wzgląd na zszokowane wyrazy twarzy moich braci, próbujących przetrawić w myślach naszą rozmowę i wyciągnięte wnioski, lecz dlatego, że tak do końca żadne z nas nie wiedziało, co będzie nas czekać po wylądowaniu. A jedynym sposobem, by się tego dowiedzieć, było zjawienie się w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło.
Reszta podróży minęła bardzo szybko. Właśnie dojeżdżaliśmy do bram Volterry, kiedy naszym oczom ukazał się „komitet powitalny”. Felix i Demetri czekali już na nas z uśmiechem na ustach.
- Spójrz, Bella. Widzisz, jak nie mogą się nas doczekać. A zwłaszcza ciebie. Ten wyraz twarzy rozpoznałbym nawet z centrum Mediolanu - odezwał się Gabriel sarkastycznym tonem. Zignorowałam jego uwagę i przemówiłam spokojnie:
- Jak na kogoś, kto myśli o nas jak o zagrożeniu, to dość mały komitet będzie nas witał.
- Do końca chcą zachować pozory - wymamrotał Will, gniewnie zaciskając dłonie na kierownicy. Kiedy wysiadaliśmy z auta, szybko podeszli do nas, unosząc ręce w iście przyjacielskim geście.
- Williamie, Gabrielu i nasza słodka Izabello. Jak miło was znowu widzieć – odezwał się jako pierwszy Felix głosem przepełnionym radością.
Jak na razie swoją rolę grają nieźle, pomyślałam, a on mówił dalej:
- Naprawdę szkoda, że przyjeżdżacie tu tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba.
- Gdybyś zmienił swoje nawyki, mógłbyś nas częściej odwiedzać. Nie tęskniłbyś za Bellą tak bardzo. - Nie wiem, czy Gabriel chciał grać, tak samo jak oni, czy miał dzisiaj dzień drażnienia swojej biednej bliźniaczki, jednak jego głos zabrzmiał spokojnie i dość wesoło. Nie uszło to uwadze ani Felixa, ani zanoszącego się od śmiechu Demetriego, ani Williama, którego uśmiech jednak nie sięgał oczu, za to wyraźnie piorunował Gabriela wzrokiem.
Czy tylko ja czułam się niezręcznie w tej chwili? Za chwilę być może skończy się mój żywot, a oni sobie żartują. No tak, Felix i Demetri mieli prawo się śmiać, to oni za chwilę mogą wystąpić w roli katów, ale Gabriel? Co jest z nim nie tak!? I to w takiej chwili?
Will spojrzał na mnie, odczytując z mojej twarzy, jak z otwartej księgi, mój wewnętrzny monolog. Dotknął barku naszego brata, patrząc na niego wymownie, po czym znalazł się przy mnie, pocierając uspokajająco moje ramię. Postanowiłam jak najszybciej przerwać tę niezręczną, przynajmniej dla mnie, sytuację.
- Gabrielu, widzę, że od rana jesteś w iście szampańskim humorze. Czyżby przez wzgląd na dzisiejsze spotkanie?! - starałam się zabrzmieć dość beztrosko, ale nie sądzę, by mi się to udało. – Ale mój brat ma rację. Gdybyście zmienili swój tryb życia, pewnie widywalibyśmy się częściej - zwróciłam się tym razem do stojących przed nami wampirów.
- To samo moglibyśmy rzec o was – stwierdził Demetri z błyskiem w oku i krzywym uśmiechem na twarzy.
Chciałam zabrać głos, choć nie bardzo wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Na szczęście Will postanowił grać w otwarte karty i spytał wprost:
- Czemu tym razem zostaliśmy wezwani? Domyślam się, że nie dlatego, iż nie dajecie sobie rady bez nas. Ale przyjacielskie spotkanie także nie wchodzi w grę, więc?
William uniósł brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
- To prawda, przyjacielu, nie zostaliście tu wezwani bez powodu.
- A wy znacie ten powód?! - nie mogłam się powstrzymać, by nie zadać tego pytania, mimo że z góry znałam na nie odpowiedź.
- Owszem – odpowiedział Demetri. – Ale to nie nam przypada zaszczyt odpowiedzieć na to pytanie. Aro wszystko wam wyjaśni. Czekają już na was.
- Zatem nie pozwólmy im czekać dłużej – powiedziałam zniecierpliwiona. Czas stawić czoła przeznaczeniu, jakiekolwiek ono będzie.
Przekroczyliśmy bramy pałacu, idąc w całkowitej ciszy. Czułam się tak samo jak wówczas, gdy pierwszy raz kroczyłam tymi długimi, ciemnymi korytarzami. Gdyby moje serce biło, z pewnością waliłoby jak szalone. Byliśmy tu już wiele razy. Na początku naszego istnienia był to przecież nasz dom. Nie, domem mogłam nazwać willę na obrzeżach Genewy, chatkę w Norwegii albo chociażby miejsce, gdzie mieszkaliśmy z Carmen i Eleazarem. Volterra była tylko tymczasowym schronieniem.
Znajdowaliśmy się coraz bliżej wrót komnaty, w której zaczęło się nasze dotychczasowe życie, a ja wciąż miałam w sobie ten niepokój, towarzyszący mi za pierwszym razem. I tak samo jak dwieście lat temu, teraz także nie wiedziałam, co szykuje nam los.
W tej chwili wrota komnaty zostały otwarte. Nasza eskorta pozwoliła nam wejść przodem. Instynktownie złapałam braci za ręce w oczekiwaniu na nieznane.
Aula, jak zwykle lekko oświetlona. Te same płaskorzeźby na ścianach. Może przybyło więcej dzieł sztuki, ale podziwianie rzeźb i obrazów nie było celem naszego przybycia, więc nie rozglądałam się zanadto. Skupiłam się za to na trzech Volturi siedzących na swoich tronach. Uwagę moich braci przyciągnął natomiast otaczający nas tłum postaci. Zapadła cisza. Aro, Kajusz i Marek przypatrywali się nam z błyskiem w oku, ignorując zupełnie resztę osób znajdujących się w sali.
- Aro – odezwał się Will, kiwając głową w kierunku bruneta.
- Rodzeństwo Swan, tyle czasu minęło. Izabello, Williamie, Gabrielu. – Brunet podążył wzrokiem do każdego z nas i z lekkim uśmiechem kontynuował swoje, jak zwykle kurtuazyjne, powitanie.
- Moi mili, cieszę się, że znowu was widzę. Naprawdę nie rozumiem, czemu nie chcecie tu zostać, a i odwiedzacie nas niezbyt często.
Gabriel nie wytrzymał tej sztucznej przemowy i przerwał mu w połowie zdania.
- Rozumiem, że wezwano nas tutaj w konkretnym celu, czy możemy zatem przejść do sedna sprawy?
- Jak zwykle niecierpliwy i konkretny. – Marek pokręcił głową. - Tak, masz rację Gabrielu. Poprosiliśmy, abyście się tu stawili, bo mamy dla was konkretną propozycję i nie sądzę, by się wam nie spodobała.
- A zatem słuchamy – rzekł Will.
- Jak wiecie, jesteśmy tu po to, aby strzec naszego prawa. Zdajecie sobie także sprawę, iż nasi pobratymcy rozsiani są po całym świecie. Dlatego chcielibyśmy, abyście przeprowadzili się do Ameryki. Nie interesuje nas, czy zamieszkacie w Kanadzie, USA lub gdzie indziej. Tryb życia i lokalizację wybierzecie taką, jaka wam będzie odpowiadać. Póki będziecie przestrzegać zasad, dajemy wam wolną rękę. Wysyłamy was tam jako delegację. Będziecie czymś w rodzaju ambasadorów. Waszym zadaniem będzie pilnowanie porządku na tamtych terenach. Nie możecie dopuścić do żadnych wykroczeń. Jeżeli coś takiego będzie miało miejsce, wiecie, co robić. Zgładzić.
Słuchałam tego i nie mogłam uwierzyć. Zostajemy przy życiu. Powierzają nam zadanie, czyli ufają nam. Po raz kolejny czułam, jak ktoś zdejmuje mi ogromny ciężar z serca. Will i Gabriel także odczuli ulgę. Mogłabym zaryzykować nawet stwierdzenie, że na ich twarzach zagościł lekki uśmiech, a oczy przestały być puste. Słuchaliśmy uważnie, a Aro mówił dalej.
- Zastanawiacie się pewnie, dlaczego wam powierzamy to zadanie. Owszem, z powodzeniem Alec i Jane mogliby się tym zająć. Ale to by było zbyt oczywiste, a nam chodzi o to, abyście wtopili się w tłum. Chcemy wiedzieć, czy nie dzieje się nic niepokojącego, kiedy nie ma nadzoru.
- Dajesz nam do zrozumienia, że mamy zostać szpiegami? – To pytanie cisnęło mi się na usta od momentu, w którym zdałam sobie sprawę, na czym ma polegać nasze zadanie.
- Nie nazwalibyśmy tak tego, droga Izabello, ale masz rację. Nie chcemy, abyście ujawniali się ze swoją prawdziwą misją. Wiemy jednak, iż wampiry żywiące się krwią zwierząt przebywają częściej w ludzkim otoczeniu, co oznacza, że są bardziej „cywilizowani”, jak oni to określają. W związku z tym zakładamy, że Eleazar będzie znał prawdziwy powód waszej przeprowadzki. Ufam także, że pomoże wam znaleźć odpowiednią lokalizację. Być może Carlisle i jego rodzina też się do tego przyczynią, ale pamiętajcie, nikt więcej poza nimi nie może poznać prawdziwej przyczyny waszego przybycia na tamten kontynent. Jeżeli nie natraficie na nic niepokojącego, możecie wieść w tym czasie takie życie, jakie tylko zapragniecie. Sądzę, że wszystko jest już dla was jasne - stwierdził brunet. Marek i Kajusz natomiast przypatrywali się nam, lustrując każdą najmniejszą zmianę pojawiającą się na naszych obliczach.
- Od kiedy zaczynamy? - spytał Will z ekscytacją w głosie. Być może Aro myślał, że ten entuzjazm wywołało u naszego brata powierzone nam zadanie. Gabriel i ja wiedzieliśmy natomiast, iż było to spowodowane chęcią jak najszybszego opuszczenia tego miejsca. Cóż, muszę przyznać, że jak na tak długo żyjącego wampira, Aro bywał względem nas dość naiwny. Próbowałam powstrzymać chichot i widziałam kątem oka, że mój bliźniak robił to samo. Aro i tym razem błędnie odczytał nasze zachowanie, przez co nasza trójka wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Posłaliśmy sobie wymowne spojrzenia i postanowiliśmy nie wyprowadzać go z błędu. Will jako pierwszy się uspokoił i przemówił ponownie.
- Skoro wszystko jasne, to po co czekać. Prawda? – I tu ich miał. Volturi byli jak najbardziej ukontentowani, widząc naszą radość z powierzonego zadania. My zaś cieszyliśmy się na spotkanie z Eleazarem i Carmen oraz dlatego, że wynosiliśmy się jak najdalej stąd. Oczywiście nikt ze zgromadzonych nie miał o tym pojęcia. Gdy kierowaliśmy się do wyjścia, widziałam w oczach Jane coś na kształt ulgi, a potem triumfującego uśmiechu. Felix natomiast wyglądał na… zawiedzionego? Nieważne, nie zamierzałam się tym przejmować. Byłam zbyt zadowolona z obrotu sprawy. W ten sposób wydostaliśmy się z Volterry.
Zmierzając w stronę lotniska, przykuwaliśmy na sobie wzrok mieszkańców miasta, którzy uśmiechali się promiennie na nasz widok. Oni widzieli w nas trójkę pięknych, młodych i szczęśliwych nastolatków zwiedzających zabytki. Gdyby tylko wiedzieli, że jesteśmy starsi, niż oni wszyscy razem wzięci… Odwzajemnialiśmy ich drobne gesty, powodując jeszcze większy optymizm.
- A zatem lecimy do Stanów? Dzwonię do Carmen, podzielić się dobrą nowiną.
- O nie, mój drogi, nie odezwiesz się już, dopóki nie wylądujemy na Alasce. Nadal jestem wściekła na ciebie! Co to miało być?! „Spójrz, Bella. Widzisz, jak nie mogą się nas doczekać. A zwłaszcza ciebie”. Myślałam o tym, w którym momencie mam zacząć nas bronić, a ty od rana sobie żarty stroisz! Tylko dlatego, że jestem twoją siostrą i jesteśmy w publicznym miejscu, nie rozszarpię cię na strzępy! Aha. I przysięgam ci: Will tym razem nie złapie twojej ręki! – Nie mogłam pohamować frustracji. Oczywiście nikt z przechodniów nie zrozumiał nic z tej wymiany zdań. Nasz brat za to trząsł się ze śmiechu.
– A teraz bądź tak miły i podaj mi komórkę. Trzeba zadzwonić do naszych znajomych i podzielić się dobrymi wieściami. Prawda Will? – powiedziałam tonem tak ociekającym słodyczą, że nawet największemu łasuchowi zrobiłoby się mdło.
- Jasne, siostrzyczko – odparł, próbując się uspokoić. – Kto dzwoni? Ty czy ja?
- Daj na głośnomówiący, razem z nimi pogadamy.
Gabriel niechętnie podał nam telefon i wyprzedził nas w drodze. Wybrałam numer i już po pierwszym sygnale usłyszeliśmy głos naszej przyjaciółki.
- Halo? Gabriel?
- Witaj, Carmen. Tu Will i Bella. Czy Eleazar jest w pobliżu? Mamy dla was pewne nowiny…
PWE
Grałem na fortepianie, próbując zagłuszyć natłok rozważań nie tylko swoich, ale i reszty domowników. Ileż bym dał za komfort posiadania tylko własnych myśli. Kto by pomyślał, że moja umiejętność może być darem i przekleństwem jednoczenie. Każdy był zajęty czymś innym. Carlisle studiował ciężki przypadek z dzisiejszego dyżuru, Esme rozmyślała nad zmianą aranżacji wnętrza, Rosalie i Emmett grzebali pod maską jego jeepa, Jasper próbował pohamować entuzjazm Alice, co do nowych zakupów, a Alice…
Alice właśnie rzuciła się na mnie, wbiegając do salonu.
- Edward! Za pięć minut będziemy mieli telefon z Alaski.
- Alice, jeżeli to Tanya to… - Nie dane mi było dokończyć, bo Alice piszczała mi do ucha.
- To nie Tanya, Edward! Tym razem to Eleazar!
- Eleazar?!
- Tak. I ma dla nas pewne zadanie.
Znałem ten błysk w oku. Nie mogłem jednak zrozumieć, co może jeszcze bardziej ekscytować moją siostrę, skoro i tak już namówiła Jaspera na zakupy. Przypatrzyłem się jej i coś mi się nie spodobało. Zazwyczaj nie ukrywała swoich wizji przede mną.
- Alice, dlaczego tłumaczysz „Glory, Glory, Hallelujah” na japoński?
- Dowiesz się w swoim czasie, braciszku. Muszę znaleźć Esme. Jasper, nie gniewaj się, będę bardzo zajęta. Chyba musimy przełożyć nasze zakupy. A tak w ogóle, to przydałoby ci się polowanie – stwierdziła. Pocałowała chłopaka przelotnie i już jej nie było.
Jasper spojrzał na mnie zdezorientowany, ale ja pokręciłem tylko głową.
- Przykro mi stary, nie wiem, o co chodzi.
- Co by to nie było, przynajmniej uratowało mnie od chodzenia po zatłoczonych centrach handlowych. – Uśmiechnął się do mnie znacząco.
- Słyszałam to Jazz!!! I wiesz dobrze: „Co się odwlecze, to nie uciecze”.
- Alice…!? – jęknął Jasper, a ja tylko pokręciłem głową, by nie denerwować chłopaka swoim śmiechem.
- Wiesz co, rzeczywiście chodźmy na to polowanie. Może Carlisle pójdzie z nami?
- O wilku mowa… - stwierdził Jazz.
- Carlisle, czyżbyśmy mieli gości? Czemu dziewczyny po tym telefonie tak szybko wyparowały z domu?
- W zasadzie to my musimy polecieć na Alaskę. Carmen i Eleazar mają nam coś ważnego do zakomunikowania. I jeszcze jedno, Edwardzie: Tanya z rodziną też tam będzie. – Spojrzał na mnie przepraszająco. Natomiast ja próbowałem powstrzymać jęk rodzącej się frustracji.
- Nie chcieli mówić przez telefon, o co chodzi. Prosili jedynie o pomoc w sprawie dostosowania domu dla ich przyjaciół. Kojarzycie chatkę po drugiej stronie strumienia, na zachód od naszego domu?
- Nie sądzisz, że kolejni nasi pobratymcy w tym miasteczku to już tłok? Ilu ich jest? – spytał Jasper. Zdystansowany jak zwykle, pomyślałem.
- Troje. Nie ma się czego obawiać, to także wegetarianie. I nie są tu bez powodu. Wiem tylko tyle. Resztę dowiemy się w piątek.
- Wybierzesz się z nami na polowanie?
- Mam wieczorem dyżur, a tu przydałaby się dłuższa wyprawa. Poczekam, aż dziewczyny skończą i zapolujemy razem w drodze na spotkanie.
- Mamy zatem rozumieć, że Alice i Esme w tym momencie przygotowują im dom? Ale dlaczego moja siostra ukrywa to w tajemnicy?
- Nie wiem, Edwardzie, to nie ja czytam w myślach. – Poklepał mnie po ramieniu i wrócił do gabinetu.
- Wygląda na to, że idziemy tylko my dwaj. Em i Rose byli wczoraj.
- To nawet lepiej. Nie lubię tłoku – opowiedziałem. Tym razem to Jasper próbował stłamsić chichot. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Sob 18:28, 08 Sty 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 19:17, 08 Sty 2011 |
|
ciekawy rozdział, chociaż trochę się zawiodłam. Miałam nadzieję, że edward się jednak nie pojawi, przynajmniej w najbliższym czasie, a Bella będzie miała romans z którymś z Volturi.
Nadal trudno mi rozszyfrować ich charaktery. Will wydaje się być poważny, Gabriel zabawny, a Bella z dystansem, jakby była ich przywódcą, ale jeszcze nie do końca wyklarowały się ich cechy.
Cel misji już jest, tylko co będzie dalej. Jestem ciekawa, tylko romans z Edem jest trochę zbyt standardowy. Mam nadzieję, że jakoś mnie zaskoczysz. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 19:29, 08 Sty 2011 |
|
Co do romansu... Myślę że zaskoczę... Bo tak szybko się nie pojawi... no przy najmniej nie w "dzisiejszych czasach... " |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
magdalina
Dobry wampir
Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 786 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź
|
Wysłany:
Sob 19:37, 08 Sty 2011 |
|
Misję czytałam już na chomiku ale jak to ja oczywiście gdzieś plik zapodziałam nie pamiętałam autora... I nagle - proszę na TS-ie jest!!!
Bardzo ale to bardzo się cieszę, że je wstawiasz. Ostatnio tak mało jest ff gdzie wszyscy są Wampirami albo chociażby Cullenowie.
Skoro czytałam kilka rozdziałów do przodu ciężko mi się odnieść jedynie do tych dwóch. Napiszę w takim razie tylko tyle, że pomysł jest wspaniały, świeżutki - Bella silna znająca swoje możliwości, Volturi zdają się razem z Cullenami w iście Meyerowskim stylu co bardzo ale to bardzo mi odpowiada.
Tylko proszę nie porzucaj tego opowiadania
Biję brawa i czekam na resztę!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Sob 22:50, 08 Sty 2011 |
|
Valentin,
przeczytałam i nadal Twoje opowiadanie mnie mocno intryguje. I choć uważam, że drugi rozdział jest praktycznie w każdym opowiadaniu jednym z najtrudniejszych do napisania, bo powinien rozwijać akcję, opowiadać co nie co więcej o głównych bohaterach, wprowadzać zalążek intrygi itd. to Ty poradziłaś sobie z nim całkiem nieźle.
Podoba mi się przedstawienie Volturich. Kanoniczne, w pewien sposób przewidywalne, choć w ich przypadku mówić o przewidywalności jest grzechem. Rozumiem doskonale ich pociąg do Belli, wszak jest dla nich zagrożeniem i jedną wielką niewiadomą. A to, co poza zasięgiem, jest zawsze bardziej interesujące.
Cieszę się, że wprowadziłaś do swojego opowiadania postacie rzadko wspominane w ff-kach: Eleazara, Carmen czy Tanyę. I jak na razie robisz to w sposób subtelny, pełen niuansów, niedomówień… i dobrze. Nie wszystko wszak musi zostać podane na tacy od razu.
Pojawili się Cullenowie, co raczej było nieuniknione. Na razie nie mam o nich zdania, bo opisałaś ich tylko w maleńkim fragmencie, ale czekam na rozwój wydarzeń i jakoś myślę, że mnie nie zawiedziesz i nie stworzysz ich maksymalnie pospolitych. Przynajmniej na chwilę obecną odnoszę takie wrażenie.
Co do Edwarda to poczekam spokojnie na rozwój wypadków. Na razie nie będę go oceniać, bo zbyt mało o Twoim Edwardzie wiem.
Powiem Ci, że tym drugim rozdziałem zainteresowałaś mnie już mocno, także na pewno wrócę aby przeczytać kolejny rozdział.
Jeśli idzie o styl – to nie mam jakiś większych zastrzeżeń. Pojawiły się opisy (jupi!!!), dialogi są ciekawe, a błędów nie wyłapuję. Może były jakieś powtórzenia, ale to nic. Czytało mi się lekko i przyjemnie ten rozdział, tak więc ave vena! I z chęcią zerknę jak rozwinęłaś dalej swoją historię.
Baja. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 23:02, 08 Sty 2011 |
|
Bardzo dziękuję za komentarz naprawdę miło się czyta, jak ktoś wyraża szczerze swoje zdanie po za zdawkowym " jest fajnie, czekam na więcej" co Do Cullenów i Edwarda... mogę zdradzić tylko tyle, że trochę namieszałam w jego przeszłości ;P A pierwsze spotkanie... to nie koniecznie pierwsze spotkanie.. Ale sza! Co z kim, kiedy i dlaczego już nie długo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Imm93
Człowiek
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 80 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Moon xD
|
Wysłany:
Sob 23:21, 08 Sty 2011 |
|
Witam!!! :)
Przybywam z kolejnym komentarzem, już chyba mniej bede sie czepiała :P
Podzielam zdanie esterwafel, ale skoro mówisz, że z romansem nas zaskoczysz to ja bede cierpliwie czekała na dalszy rozwój wypadków :P
cóż do jednego jednak muszę sie przyczepić, bo to mi nie daje spokoju i mam na tym punkcie hopla :P
Dlaczego tak mało opisów??? hm...??
Co do tego czegoś co mi brakowało, to widać, że ff nabiera "charakteru", ale na ten pełen efekt trzeba bedzie jeszcze poczekać...
Mi sie tu widzi klimat wielkiej tajemnicy, rodzeństwo, mógłby być bardziej nieprzystępne, w kolejnym rozdziale oczkuje czegoś co mnie mega zaskoczy i urozmaici jeszcze bardziej ff :P
Ja wiem, że jestem wredna zołza, bo ciągle czegoś sie czepiam i marudze, wybredzam, ale taka już jestem :P
Zrobiłam sie wymagająca :P
Dobra to może ja powiem co mi sie podobało, żeby nie było, że umiem tylko marudzić :P
Podoba mi sie więź rodzeństwa, widac, że są ze sobą blisko i cieżko bedzie ich rozdzielic
Podobają mi sie ich charaktery i to jak ich wykreowałaś
Cóż postawa Feliksa mnie zaskoczyła, czyżby zakochał sie w Belli? No ciekawi mnie to nie powiem
No to ja bede już kończyła te swoje... :P
życzę weny, czasu i cierpliwości do moich komentarzy
Pozdrawiam Imm :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Imm93 dnia Sob 23:24, 08 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 23:31, 08 Sty 2011 |
|
Dzięki Cieszę się, jak ktoś pisze takie komentarze, nie zawsze te przesłodzone są najbardziej pomocne...
W ten sposób motywujecie mnie i podsuwacie pomysły krytyka KONSTRUKTYWNA rzecz jasna też się przydaje |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxxvampirexxx
Wilkołak
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)
|
Wysłany:
Nie 12:43, 09 Sty 2011 |
|
Więc... Zacznijmy od Belli. Z tego, co wyczytałam, kreuje nam się przywódczyni. Jest rozważna. Myśli nad wszystkim - czy jest to zagrożeniem itd. Silne więzi z braćmi. Może nie wydawać się, że Gabriel jest tak samo 'kochany' jak Will, ale ja zauważyłam tą dziwną więź łącząca bliźniaków. I to miłe... Nadal nie widzę zbytniej różnicy od tej kanonicznej. Jest to dopiero drugi rozdział, więc się nie czepiam, ale mam nadzieję, że zaskoczysz nas z nią.
Gabriel przypomina mi troszkę miśka. Mało poważny, chociaż jak chce, to potrafi. Lubi żartować i doprowadza rodzinę do szału. Już go lubię.
Will. Dla mnie nadal jest w tym ff, bo jest. Wciąż pisałaś o tym, jak rozumie się z Bellą bez słów. Jest spostrzegawczy. Hm... Dobra... Nie lubię go. Przypomina mi trochę charakter Doktorka. Łagodzi konflikty i spaja swoje rodzeństwo. Widać przecież, że Bella i Gabriel mogą się pozabijać.
Cullenowie. Zdziwiło mnie, że wprowadziłaś ich już w drugim rozdziale. Zazwyczaj to on głębiej wprowadza i nadaje akcje. Chociaż zauważyłam, że w tym ff wszystko się wolno potoczy. Nie pędzisz. I pojawiły się opisy! ! ! Zaczęłaś się bardziej rozpisywać, to dla mnie i tak mało. A błędność Volturi w ocenie rodzeństwa Swan jest aż... głupia.
Życzę weny i na tak szybkie dodanie następnego rozdziału, jak teraz.
Pozdrawiam.
xxx. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Panna Awangardowa_02
Wilkołak
Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Stamtąd... skąd pochodzą anioły...
|
Wysłany:
Pią 23:11, 14 Sty 2011 |
|
Valentin Twój Twór mocno, ale to bardzo mocno mnie zaintrygował... bardzo podoba mi się kanoniczność tego opowidania... mogę zaryzykować stwierdzeniem, że rozdziły nabierają charakteru... tak to już chyba ten moment... podoba mi się równiż ten klimat zawirowań, intryg, tajemnicy i nieprzystępności... fajny pomysł to również silna, kobieca, niezależna,pociągająca, a co najwazniejsze WAMPIRZA Bella...
Czekam... czekam na Cullenów... oh z jakim utęsknieniemna nich czekam... cudowność tego opwiadania polega na tym iście Zmierzchowym stylu... dopinguje ksztautowanie cech bohaterów, ponieważ nie są one nam do końca znane...
Czyta się lekko, tekst ciekwy, pomysł świerzy... tylko gratulować... chociaż nie ma co spoczywać na laurach po 2 rozdziłach...
Niekanoniczne pierwsze spotkanie i romans nie w ,,dzisiejszych czasach,,- zachęciłaś mnie... na pewno wrócę...
Awangardowa... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 12:25, 15 Sty 2011 |
|
Rozdział 3.
Kolejny, nowy start i kolekcja pozorów.
PWB
Jechaliśmy do Forks, naszego starego, „nowego” domu. Mieszkaliśmy tu już kiedyś. Jakieś siedemdziesiąt lat temu. Myślałam o tym, co stało się z tamtym domem po naszym odejściu. Zostawiłam tam coś mając nadzieję, że jeszcze tam wrócimy. Nie sądziłam, że zrobimy to po tylu latach i w takich okolicznościach. Kiedy opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom o powrocie do Stanów, Carmen od razu zrobiła się radosna, nie czekając na dalsze wyjaśnienia, zarządziła, że mamy udać się do Forks i że nasz dom będzie na nasz czekał. Mówiła, że to będzie dla nas niespodzianka. Skrzywiłam się od razu na tą myśl… Wszyscy wiedzą jak bardzo nie lubię być zaskakiwana. Wyglądałam przez okno, szukając zmian w krajobrazie, chłopcy natomiast planowali „oficjalne” życie w tym mieście.
- Bello?
- Słucham? – Odwróciłam głowę i spojrzałam na Gabriela wyrywającego mnie z zamyślenia.
- Raczej nie słuchasz… A jeżeli już, to bardzo kiepsko. Myślisz o starym domu?
- Zastanawiam się czy jeszcze stoi, w jakim jest stanie i czy jest tam…
- Twój wisiorek. Tak? – Gabriel skończył za mnie.
- Jak dojedziemy do naszego nowego lokum, możemy się tam przejść. Zobaczymy jak bardzo zmieniła się okolica od tego czasu. – Will spojrzał na mnie przez lusterko i uśmiechnął się lekko.
- Ciekawa jestem, co Carmen wykombinowała tym razem i kogo w to zaangażowała. Widziałeś jak się jej zaświeciły oczy, kiedy byliśmy u nich ostatnim razem i opowiadaliśmy jej, że mieszkaliśmy tu.
- Myślę, że dlatego wybrała to miejsce, aby nam pomóc. Chciała nam zrobić przyjemność. – Stwierdził Will, skręcając w boczną leśną uliczkę. Tę samą, którą przemierzaliśmy będąc tutaj ostatnim razem.
Minęliśmy mostek i byliśmy już na miejscu. To, co zobaczyliśmy przeszło wszelkie nasze oczekiwania.
Na miejscu naszego dawnego domu stał nowy, przestronny budynek o kremowo-pomarańczowych ścianach z dużymi ciemnymi oknami i fikuśnym dachu z ceglanej dachówki. Duży, jasny taras otoczony był cudnym ogrodem i starymi drzewami. Szeroki i utwardzony podjazd prowadził za dom, gdzie znajdowały się potężne, drewniane drzwi frontowe, nad którymi znajdował się duży pół okrągły balkon. Obok był wolnostojący duży garaż, pasujący wyglądem do domu. Wzdłuż drogi rozmieszczone były solarowe lampki, dla nas zbyteczne, jednak doskonale wpasowywały się w wygląd naszego podwórka. Wysiadłam z samochodu, by obejść to miejsce dookoła. Byłam pod ogromnym wrażeniem. To miejsce miało swój urok. Wprawdzie było zupełnie inne niż nasza posiadłość w Genewie , jednak od razu mi się spodobało. Sądząc po minach moich braci, im także przypadł do gustu. Wróciłam do chłopców i mimowolnie się uśmiechnęłam. Jeszcze nie weszliśmy do środka, a czułam się tak, jakbym mieszkała tu od zawsze.
- Ciekawa jestem, komu mamy za to podziękować. – Gabriel zgodził się ze mną potrząsając tylko głową, był tak samo zszokowany i jednocześnie zadowolony, tak jak ja.
- Ja też. Wyczuwam tu obecność innych wampirów. Ale to nie Carmen, ani nikt z Denali.
- Od razu trzeba było powiedzieć, że to nie Tanya… Rozczarowany? – spytał mój bliźniak. Will spojrzał na niego spode łba i nic nie odpowiedział. Gabriel położył mu dłoń na ramieniu i zaczął mówić przewracając oczami.
– Oj William, myślisz, że nie wiemy. Podoba ci się. Gdyby to ona, od razu miał byś pretekst, by lecieć na Alaskę i się z nią zobaczyć, tak przy okazji dziękując za dom. Teraz musisz poczekać do piątku…
Will zmarszczył brwi, dalej nic nie mówiąc, bo nie mógł zaprzeczyć. Moi bracia mierzyli się wzrokiem, prowadząc niemą konwersację. Postanowiłam przerwać jednak to milczenie.
- Idziecie zobaczyć jak wygląda w środku, czy zamierzacie, tak stać jak kamienne posągi?
- Will, daj kluczyki, wprowadzę auto do garażu i idę się rozpakować. Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar zobaczyć, jak wygląda wnętrze i być szczęśliwa, cholernie szczęśliwa. Aha, za jakieś dwie godziny będzie tu transport z naszymi autami i resztą bagaży. Zamówiony fortepian dostarczą wieczorem albo jutro.
- Twój motocykl też dostarczą? – spytał odwracając wzrok od mojego bliźniaka.
- Nie, zabrałam tylko mercedesa. Motor zostawiłam w Szwajcarii. Mam zamiar tam pojechać, kiedy trafią się jakieś wolniejsze dni. Nie chciałam, aby tamten dom opustoszał całkiem. W końcu twój fortepian też, tam został.
- Dobra, masz rację, chodźmy obejrzeć dokładnie nasze nowe gniazdko. – Stwierdził Gabriel i już go nie było. Razem z Willem spojrzeliśmy na siebie i ruszyliśmy za nim.
Weszliśmy do jasnego, przestronnego holu. Jasne ściany i podłogi kontrastowały ze znajdującymi się po prawej stronie pięknymi drewnianymi schodami prowadzącymi na piętro. Po lewej było szerokie przejście do miejsca, gdzie zapewne Gabriel urządzi pracownię, albo Will gabinet. Na wprost nas było wejście do salonu. W nim także dominowała biel, podłoga wykonana była z jasnego drewna, było też pełno czerwonych i jasnobrązowych dodatków. Z boku było przejście do jadalni. Jakby w ogóle nam była potrzebna… Jednak ogromy stół i krzesła pięknie komponowały się z wnętrzem. Nie ma jak pozory… pomyślałam. Na wprost kanap znajdowała się przeszklona ściana z widokiem na taras. Z boku stał kominek, a po przeciwległej stronie plazma i reszta sprzętu grającego.
- Już wiem gdzie postawię fortepian. – Will spojrzał z Gabrielem w tę samą stronę, co ja i jeszcze większy uśmiech zagości na ich twarzach.
- No tak. Moje skrzypce nie potrzebują aż tyle miejsca – uśmiechnęłam się słodko do brata, przybijając Gabrielem piątkę.
- A propos miejsca. Przydałoby się tu parę obrazów. – Stwierdził Gabriel z błyskiem w oku. Oho, ktoś tu nabrał weny.
- Ktokolwiek maczał w tym palce, ma świetny gust, podoba mi się. – Komplementował Will – Idę zobaczyć sypialnię,
- Gabriel?
-Tak?
- Potem ustalimy, gdzie będzie gabinet, a gdzie pracownia.
- Nie ma sprawy braciszku, dogadamy się. – Odpowiedział puszczając mu oczko. Mieliśmy już rozejść się do swoich pokojów, gdy dostrzegłam na małym stoliczku ozdobną papeterię. Wzięłam do ręki kartę, zobaczyłam staranne kobiece pismo.
Witamy w Forks. Dostałyśmy od Carmen małe wskazówki, co do wystroju. Nie miałyśmy zbyt wiele czasu… Mamy jednak nadzieję, iż dom się Wam podoba.
Do zobaczenia wkrótce.
Esme i Alice Cullen.
Gabriel spojrzał mi przez ramię czytając na głos notatkę.
- No to już wiemy komu podziękować. Musiały tu być niedawno. Może mieszkają nie daleko…
- Cullen… Czy to nie to samo nazwisko? – Spytał Will.
- Myślisz, że mają coś wspólnego z Carlislem ? – Gabriel spojrzał na mnie czekając na odpowiedź.
- Być może… Dowiemy się tego niedługo. Może w końcu poznamy go osobiście. – Stwierdziłam wycofując się z salonu. – Nie wiem jak wy, ale ja idę do sypialni. Jutro ważny dzień, w końcu rodzeństwo Swan idzie do nowej szkoły… kolejny raz. – skrzywiłam się na ostatnie słowa.
- Bello, ty to masz wyczucie… A swoją drogą, to ja już wolę uniwersytet niż liceum. – Gabriel posłał mordercze spojrzenie naszemu bratu.
- To nie moja wina, że jakiś lepszy uniwersytet znajduje się dopiero w Seattle – bronił się Will. Zeskoczyłam ze schodów i z powrotem znalazłam się w salonie.
- Dobra, panie mecenasie. Nie kopie się leżącego!!! To, że ty nie będziesz przez to przechodzić, nie oznacza, że masz się cieszyć naszym nieszczęściem! Zetrzyj sobie ten uśmieszek z twarzy, bo w tej sytuacji wcale ci nie pomaga! – Stanęłam po stronie bliźniaka.
- Will, przecież wiesz… Zdenerwowana Bella, to zła, bardzo zła Bella. – Gabriel uśmiechnął się zadziornie.
- Ok, ok. Już nie będę. – Zaśmiał się podnosząc ręce w obronnym geście i poszedł do siebie.
Po obejrzeniu sypialni, zeszliśmy na dół odebrać rzeczy z transportu i zdecydowaliśmy się na małe polowanie.
PWA
Skończyłyśmy urządzać z Esme dom dla przyjaciół Eleazara i Carmen. Po drodze dołączył do nas Carlisle i ruszyliśmy na polowanie. Ciekawe kim oni są, wiemy tylko tyle, iż jest ich trójka. Dwóch mężczyzn i kobieta. Mają tu przyjechać z Europy, a w piątek na Alasce Eleazar ma nam coś wyjaśnić. Moje wizje co do nich są dziwnie, nieostre, nie mogę nawet zobaczyć ich twarzy… To frustrujące. Pierwszy raz mój dar mnie zawodzi.
- Carlisle, może powinniśmy iść i ich poznać? Zobaczyć jak podoba się im nasze dzieło.
- Alice… Mamy ich poznać w piątek, więc zrobimy to w piątek. Zresztą nie czuję ich w pobliżu, być może jeszcze ich tu nie ma. Widzisz coś na ten temat?
- Nie. I to jest takie… hm… delikatnie mówiąc irytujące. – Skrzywiłam się, na myśl, że coś mi nie wychodzi.
Esme położyła mi dłoń na ramieniu uśmiechając się delikatnie
- Nie martw się na zapas, twoje wizje na pewno się wyostrzą, możesz sprawdzić, co teraz robią chłopcy? – spytała.
- Są po drugiej stronie gór, Jasper decyduje się waśnie na sporego niedźwiedzia, Edward natomiast czeka przyczajony, spoglądając na swój następny łup.
- Widzisz, będzie dobrze. – Ścisnęła mnie lekko i podążyła w stronę Carlisle’a
Po powrocie do domu, postanowiłam skompletować dla siebie i Rose ubrania do szkoły oraz zacząć pakowanie na piątkowy wyjazd. Wprawdzie jest dopiero wtorek, ale kto wie, może potrzebne będą zakupy… Tak, na pewno będą potrzebne. Ta myśl poprawiła mi trochę humor, odciągając umysł od zamartwiania się brakiem wizji.
- Alice! Chodźże wreszcie! Jedziemy moim autem. Emmett stwierdził, że chce sam wypróbować swojego jeepa. – Rosalie wpadła do mojego pokoju, wyciągając mnie z garderoby.
- Już idę, idę. Przecież wiesz, że się nie spóźnimy.
- Wiem, ale im szybciej zaczniemy tę szkolną rutynę, tym szybciej skończymy.
- Czekaj! – powiedziałam, odpływając na chwilę… I od razu się uśmiechnęłam na nową wizję.
- Co zobaczyłaś? – spytała zaintrygowana.
- A propos szkolnej rutyny… Dzisiaj dołącza dwójka nowych!
- I co w związku z tym?! - Powiedziała unosząc brew w irytacji. – Przecież i tak to tylko ludzie, nie będziemy się z nimi przyjaźnić.
- Sęk w tym, że będziemy, Rose! - Spojrzała na mnie jak na kosmitkę, więc kontynuowałam przewracając oczami.
- Widziałam to! Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, bo wizja była niewyraźna, ale widziałam, że rozmawiamy z kimś przy naszym stoliku, będzie dziś piątka osób, a przecież Edward i Jazz, wrócą w czwartek.
- Och, ty mała wróżbitko. Chodźmy już. Jeżeli to zwykli ludzie, to już ja sprawie, że twoja wizja się zmieni! Zobaczysz!
- Zobaczę… Hm w to nie wątpię. – Uśmiechałam się do swojej siostry.
Dojechałyśmy na parking i czekałyśmy na Emmetta, kiedy naszą uwagę przyciągnęło czerwone BMW parkujące zaraz za nami.
Emmett znalazł się przy nas tak szybko, jak tylko ludzkie tempo mu na to pozwoliło i razem wpatrywaliśmy się w dwójkę osób wysiadających z auta.
- A więc kolejna wizja się spełnia… - mruknęłam sama do siebie.
W tej chwili dwójka przybyszów wyszła z auta, kierując się prosto przed siebie. Dostrzegłam wysokiego chłopaka w ciemnych jeansach i czarnej koszuli wystającej spod kremowego swetra i dziewczynę średniego wzrostu, w jasnych spodniach i ciemnoniebieskiej tunice Oboje byli do siebie bardzo podobni, ten sam odcień włosów, tak samo blade twarze i oczy…
Kiedy przyjrzałam się ich twarzą zamarłam… Czyżby? Nie, to nie możliwie, nie czuję ich zapachu, spojrzałam porozumiewawczo na Rose i Emmetta i widziałam, że myślą tak samo jak ja, więc może jednak…
PWB
Dziś zaczynaliśmy wieść nasze „normalne” życie w Forks. Właśnie jechaliśmy do szkoły, kiedy poczuliśmy obcy zapach.
- Spokojnie, to jeszcze nic nie znaczy. - Spojrzałam na Gabriela zaciskającego nerwowo palce na kierownicy.
- Nie znaczy?! Z każdym metrem zapach jest coraz bardziej intensywny… Jak to wyjaśnić, Bello? Przypadkowi nomadzi postanowili pożywić się koło liceum? Tak, świetne miejsce na piknik, tylko jakoś nie chce mi się w to wierzyć…
- Braciszku, spokojnie. Nie denerwujmy się na zapas. Chyba się nie boisz, co? Nie żyjemy tu od wczoraj…
To miasto jest pochmurne praktycznie cały rok, to stwarza dobre warunki, by móc się tu osiedlić na stałe, a w zasadzie na jakiś czas… Liczyliśmy się z tym, że możemy się tu na kogoś natknąć. Być może, to ci sławni Cullenowie… Chociaż nie sądziłam, że spotkamy ich przed piątkiem.
- Co proponujesz?
- Trzeba zawiadomić Williama.
- Na razie nie ma sensu kontaktować się z Willem, właśnie organizuje swoją kancelarię, o ile nie jest jeszcze na polowaniu. Poradzimy sobie sami.
- Czekaj!
- Co? Dlaczego?
- Nawet, jeżeli to oni, to nie mamy pewności, póki ich nie spotkamy. Twoje zdolności są zbyt ofensywne. Nie możemy odkryć wszystkich kart na „dzień dobry”.
- Rozumiem, że nie działamy poprzez iluzję? – Uniósł brwi w oczekiwaniu na i tak znaną odpowiedź.
- Jeszcze nie…
- Więc?
- Cały czas jesteśmy chronieni tarczą, nie wyczują nas. Potem narzucę ją na nich i przekonamy się kim są, a w razie czego zabiorę ją z powrotem, razem z naszą obecnością w ich umysłach.
- Jeżeli wymażesz całą pamięć z dzisiejszego dnia, zorientują się, że coś jest nie tak…
- Nie całą pamięć, tylko wspomnienia dotyczące nas. Potem, w razie czego, będziesz używał swojego daru. Nikt się nie domyśli, nieraz tak działaliśmy. Gabrielu, – uśmiechnęłam się do niego - będzie ok. To miejsce jest idealne, żeby się tu osiedlić, to nie będzie nic dziwnego, że się tu pojawiliśmy. W końcu oni, kimkolwiek są, też z tego względu wybrali to miasto.
- Och wiem, tylko nie chcę, aby wydarzyło się coś, przez co straciłbym nad sobą kontrolę. Nie będę spokojnie patrzył, jak ktoś się tobie bezceremonialnie naprzykrza…
Nie mogłam powstrzymać prychnięcia na te słowa. Teraz się przejmuje? A co było we Włoszech?! Sarkastyczny śmiech wydobył się z moich ust…
- Co?! – Warknął na mnie.
- Teraz się przejmujesz?! Przy Feliksie się tym nie martwiłeś…
- To inna sprawa! On zna moje zdolności… przynajmniej częściowo… Tu mamy być zwykłymi osobnikami!
- Więc teraz jesteś opiekuńczym bratem bliźniakiem? – Uniosłam brew, starając się by jednak irytacja mną nie zawładnęła.
- Bello! To nie tak. - Westchnął potrząsając głową. - Nie tylko William się o ciebie martwi… Wiem, że jesteś silniejsza niż niejeden z nas, ale to nie znaczy, że nie będę odczuwał troski. Wiem też, że się sprzeczamy i potrafię cię doprowadzić do furii, ale tacy już jesteśmy. Bliźnięta, dosłownie i w przenośni, nawet nasz znak zodiaku nam o tym przypomina. – Zaśmiał się. – Stanowimy razem mieszankę wybuchową, jednak przyznaj, że masz podobny charakter, inaczej by tak nie iskrzyło. Potrafimy się na siebie złościć, ale jedno zawsze będzie broniło drugiego. Wiesz o tym, choćby nie wiem co się wydarzyło, masz zawsze we mnie oparcie. Mimo wszystko ciągle jestem twoim bratem, moje serce nie bije, ale wciąż mam uczucia, choć nie zawsze je okazuję. – Spojrzał na mnie ze skruchą. W jego oczach odbijał się ogrom emocji. Teraz, przez tą rozmowę, kilkuminutowa podróż wydawała mi się wiecznością. Rzadko Gabriel bywa aż tak wylewny, jeżeli chodzi o okazywanie uczuć. Po chwili jednak uśmiech zagościł z powrotem na jego twarzy, oczy zdawały się na moment zaiskrzyć, po czym pozwiedzał jeszcze:
- Mais, je ne regrette rien, ma chère soeur ! – Szczerząc się do mnie, jak dziecko, które dostało cyrk na własność. Wrócił znany mi Gabriel…
- Moi non plus, mon frère! – Nie mogłam powstrzymać chichotu wydobywającego się mimowolnie z moich ust. Sytuacja została oczyszczona. Momentalnie poprawiły nam się humory.
Dojechaliśmy już na parking i od razu zauważyliśmy trójkę wampirów, przyglądających się nam kontem oka. Posłaliśmy sobie z Gabrielem porozumiewawcze spojrzenie. Ledwo przeszliśmy parę kroków, kiedy drogę zastąpiła nam niewysoka wampirzyca o kruczoczarnych, krótkich włosach ułożonych w artystycznym nieładzie i chochlikowatej urodzie, którą zdobił szczery uśmiech. Z pewnością mogłaby uchodzić za dobrą wróżkę, gdyby nie była wampirem… Cóż jednak kiedyś nie wiedziałam nawet o ich istnieniu, a potem stałam się jednym z nich. Miałam także doczynienia z wilkołakami i zmiennokształtnymi, więc nie zdziwiłabym się gdyby nią była. Po tylu latach już istnienie żadnej istoty z legend mnie nie zdziwi… Pięknie, znów zatonęłam we własnych myślach, dobrze, że nikt nie jest w stanie ich odczytać. Za nią stanął wysoki, dobrze zbudowany brunet, z pewnością mógł siać grozę, gdyby nie jego ciepłe spojrzenie… jednak niczego nieświadomi ludzie mieli przed nim duży respekt. Niejeden wampir pewnie też. Ramię w ramię z nim stała blondynka o posągowej figurze i nieodgadnionym wyrazie twarzy. Jej uroda była onieśmielająca, nawet jak na wampira. Trzymała bruneta za rękę. Moglibyśmy tak stać przyglądając się sobie i wyłapując najdrobniejsze szczegóły, jakby mijała cała wieczność, jednak w rzeczywistości to były tylko sekundy.
- Jestem Alice, a to Rosalie i Emmett – uśmiechnięta brunetka wskazała odpowiednio na swoich towarzyszy.
- Gabriel. A to moja siostra Isabella. – mój brat odezwał się pierwszy przedstawiając nas.
- Po prostu Bella – powiedziałam, ostrożnie wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny, jednak jej reakcja mnie zaskoczyła. Zamiast potrzasnąć moja dłonią uścisnęła mnie serdecznie, składając przyjacielski pocałunek na moim policzku. To samo zrobiła z moim bliźniakiem. Nie wiem dlaczego, ale od dawna nie czułam takiej sympatii do nowopoznanej osoby. Tym bardziej, że teraz nie jestem tu tak do końca prywatnie. Gdzieś z tyłu głowy jakiś natrętny głosik przypominał mi powód, dla którego tu się przeprowadziłam. Nieważne, nie mogę ciągle myśleć w ten sposób. Pozostali także przywitali się z nami, zachowując jednak trochę większy dystans. Widać wciąż nie byli nas pewni. Kolejny efekt maskowania…
- Jesteście tu nowi, myślę, że powinniście się nas trzymać. – Odezwała się na pozór spokojne blondynka, jednak dość sugestywnie dała nam do zrozumienia, iż jej wypowiedź nie odnosiła się tylko do zwykłej uprzejmości dla nowoprzybyłych uczniów. Spojrzałam na Gabriela i od razu zrozumieliśmy aluzję. Dostrzegliśmy też kątem oka, jak inni nam się przyglądają, z nieukrywaną ciekawością i czymś jeszcze, wyglądało to na szok i niedowierzanie.
- Bello, powinniśmy odebrać nasze plany. Nie przyszliśmy tu w końcu, aby zwiedzać parking. – Mój brat odezwał się żartobliwym tonem, co oznaczało : musimy porozmawiać tête-à-tête
- Racja, nie chcemy się spóźnić już pierwszego dnia. – Posłałam mu znaczące spojrzenie, jednocześnie uśmiechnęłam się do nowo poznanych. W końcu możemy się z góry uprzedzać. Coś mi mówi, że z ich strony nie mamy się czego obawiać, ale to nie jest miejsce ani czas, aby od razu się przed nimi obnażać z naszymi zamiarami. Do piątku, Bello, do piątku.
- Może usiądziecie z nami w porze lunchu. Wtedy będziemy mogli dłużej porozmawiać – zaproponowała Alice.
- Czemu nie. – Gabriel przystał na ich propozycję. Widać on także poczuł sympatię do tej małej uśmiechniętej osóbki.
- W takim razie do zobaczenia później. – Uśmiechnął się brunet i cała trójka poszła w drugą stronę.
Skierowaliśmy się w stronę sekretariatu, aby odebrać potrzebne nam papiery. Tym razem zdecydowaliśmy się na odmienne profile. Z Gabrielem dzieliłam tylko język angielski, w-f i matematykę. Zerknęłam na swój plan.
- Zaczynam od angielskiego, więc pierwszą lekcję mamy wspólną. – Poinformowałam go.
- Przynajmniej razem będziemy się przedstawiać.
- Ta… kolejna tożsamość, kolejne historyjki. To jest to, co tygrysy lubią najbardziej… - mruknęłam trochę za bardzo ironicznie, co tylko wywołało u mojego brata w głośny śmiech. Gdy się uspokoił, objął mnie ramieniem i powiedział
- Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Profesjonalizm, Bello. – Spojrzał na mnie swoim firmowym, zdystansowanym wzrokiem.
- Profesjonalizm. – Zgodziłam się i ruszyliśmy do klasy.
Kolejny raz, tradycyjne, możnaby rzec, nauczyciel wziął nasze kartki i kazał nam się przedstawić. Tym razem była moja kolej na opowiedzenie naszej historyjki. Czas zacząć to przemówienie…
- Nazywam się Izabella Swan, a to mój brat bliźniak Gabriel.
-Kolejne anielskie bliźnięta – Usłyszałam mruknięcie z końca sali. Oczywiście tylko my dwoje byliśmy w stanie to usłyszeć. Spojrzeliśmy na siebie kontem oka i ignorując komentarz mówiłam dalej.
- Jesteśmy z Salt Lake City .
- Mieszkaliście w wielkim mieście i przeprowadzaliście się do takiej dziury? – Tym razem jakiś chłopak z drugiego końca sali zapytał wprost. Oczywiście od razu został zganiony przez nauczyciela, niemniej jednak Gabriel postanowił odpowiedzieć na to pytanie. Błysk w jego oku podpowiadał mi, że pod swoją maską obojętności, stara się ukryć rozbawienie spowodowane tymi wszystkimi komentarzami „ Oh jaki przystojny!”, „ Dobrze, że ta obok to tylko siostra…” „ Oby byli bardziej rozmowni niż Cullenowie”, „ Pokaże się z nimi i od razu wywinduje w hierarchii!” i mój ulubiony „Dajcie mi tydzień, a ten cukierek nie wyjdzie z mojego łóżka” Nie wspominając już o paru komentarzach dotyczących mnie, na które Gabriel zacisnął pięści. Spojrzałam na niego dając mu mentalnie do zrozumienia, że to jest najmniejszy powód do zdenerwowania i dając znak by kontynuował tę farsę.
- Nasz brat studiował w Seattle. Przeprowadził się tu, po otwarciu swojej kancelarii, więc postanowiliśmy dołączyć do niego. Nasi rodzice dużo podróżują, a nam znudziło się zmienianie szkół co parę miesięcy. – Wzruszył nonszalancko ramionami. Znów mogliśmy usłyszeć szmery pełne hipotez, co do tego kim byli nasi „rodzice”.
Kiedy zachodziła taka potrzeba Carmen i Eleazar pełnili tę rolę. Poniekąd tak było. Żyli dłużej od nas, wprowadzili w życie, które wiedziemy. Pomagali, gdy zaszła taka potrzeba. Przede wszystkim, to Eleazar nas stworzył, więc w jakiś sposób był dla nas ojcem.
Po tej całej prezentacji w końcu mogliśmy usiąść na wskazane nam miejsca. Lekcja przebiegła dość szybko, biorąc pod uwagę fakt, że przez prawie pół godziny staliśmy na środku mówiąc o sobie.
Kolejną lekcję mieliśmy osobno. Tym razem bez zbędnych ceremonii. Nauczycielka, po tym jak przedstawiłam się swoją płynną francuszczyzną, patrzyła na mnie oniemiała, zanim wskazała mi miejsce obok Alice. Kiedy kierowałam się do ławki usłyszałam jak mamrocze, iż to nie może być prawda, żebym ja i moja partnerka mówiły lepiej od niej. Nie, zwykłe siedemnastolatki. Och, gdyby wiedziała… Alice przez cały czas uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Nie mogłam nic poradzić na to, że z każdą chwilą czułam do niej coraz większą sympatię. Zrobiłyśmy zadane nam ćwiczenia w ciągu trzech minut, po czym zauważyłam, że Alice przygląda się z zainteresowaniem mojej bransoletce. Odruchowo schowałam rękę pod ławkę. Powstrzymała mnie.
- Nie chowaj jej. Jest bardzo ładna. Unikatowa. – Szepnęła.
- To pamiątka rodzinna. Liczy sobie swoje lata. – Odpowiedziałam.
- Rodzinna?
- Tak. – Kiwnęłam głową. Widziałam, że była szczerze zaciekawiona i przyjaźnie nastawiona, więc kontynuowałam dalej. – To był herb rodziny. Mój ojciec i bracia mieli takie sygnety, a matka naszyjnik. Zauważyłam, że jej wzrok stał się zamglony, jakby odpłynęła gdzieś bardzo daleko. Po chwili jednak ocknęła się, potrząsając nieznacznie głową. Grymas przemknął przez jej twarz, zaraz po tym uśmiech powrócił na jej usta, lecz nie był już taki radosny, jak wcześniej.
- A teraz nie masz już rodziny? – spytała ostrożnie. Wiedziałam, do czego zmierza. Chociaż, zdarza się, że wampiry żyją w klanach, jednak praktycznie nigdy nie zdarzyło się, by łączyły ich jakieś więzi. Ja i moi bracia byliśmy bardo rzadkim wyjątkiem.
- Mam dwóch braci - odpowiedziałam szczerze. - Wiedziałam, że to nie jest dostateczne wyjaśnienie na jej pytanie, że nie o to jej chodzi i nie takiej odpowiedzi się spodziewała, ale to nie był dobry czas, by opowiadać naszą historię. Kiwnęła głową ze zrozumieniem. Dostrzegłam , że wiele pytań cisnęło się jej na usta i ledwo się powstrzymywała, ale uśmiechnęła się do mnie lekko i nie powiedziała już ani słowa. Rozstałyśmy się w ciszy, ale nie była ona krępująca, raczej przyjazna. Coś mi jednak mówiło, że jeżeli będę przebywała częściej w jej otoczeniu, to będzie bardzo rzadkie zjawisko. Historia i biologia minęły podobnie, na szczęście nie musiałam się już za każdym razem przedstawiać, bo z większością uczniów miałam wcześniejsze zajęcia. Usiadłam w ławce wskazanej mi przez nauczyciela. Mojego przyszłego partnera nie było dziś na zajęciach. Może to i lepiej…
PWG
Przyszła pora na lunch. Kierowałem się w stron stołówki, by jak najszybciej dołączyć do Belli. Słyszałem pomruki, mijających mnie ludzi. Ich rzekomo subtelne, ciekawskie spojrzenia i rozważania na nasz temat, zdawały się nie mieć końca. Niedorzeczność niektórych insynuacji przyprawiały mnie o gromki śmiech lub mdłości. Nie myślałem, że posiadam jeszcze takie odruchy. Musiałem się jednak pohamować, bo gdybym wybuchł niekontrolowanym śmiechem na środku korytarza, skupiłbym na sobie jeszcze więcej uwagi, a to nie było moim zamiarem. No tak, uroki małych miast. Czego więcej się tu spodziewać. Pomyślałem. Każdy nowy przybysz był w pewnym sensie atrakcją, a co dopiero ktoś taki jak my.
W mgnieniu oka, jak tylko na to ludzkie tempo pozwalało, zrównałem się ze swoją siostrą. Nie zawracała sobie nawet głowy, by zwrócić się w moją stronę. Wiedziała, że to ja. No tak, bo któż by inny.
- Jak zajęcia? – Spytała.
- Nudno. A u ciebie?
- Nudno. - Zgodziła się. – Chociaż…
- Co, chociaż? – chciałem, by kontynuowała.
- Lekcje francuskiego dzieliłam z Alice.
- I jak?
- Widziała bransoletkę. Spytała mnie o rodzinę. – Odpowiedziała ostrożnie.
- Co jej powiedziałaś? – Wiedziałem, że ta dziewczyna należy do rodziny Cullenów, ale to nie było miejsce ani pora na takie opowieści.
- Niewiele. Odpowiedziałam, że to pamiątka rodzinna, i że to był Herb rodzinny, oraz że wy też go macie. Powiedziałam jej, że mam dwóch braci. Nic po za tym. Nie wie o naszych koligacjach. Domyśla się zapewne, że jesteś jednym z nich. Myślę jednak, iż sądzi, że po prostu trzymamy się razem. Jest bardzo bystra i spostrzegawcza, możliwe, że będzie drążyć. – Wzruszyła ramionami.
- Zobaczymy jak się sprawy potoczą. Na razie nic nie wspominamy o misji.
Bella kiwnęła głową na zgodę i wkroczyliśmy do stołówki, gdzie trójka wampirów już na nas czekała. Podążyliśmy do ich stolika, po wcześniejszym zaopatrzeniu się w tace z jedzeniem. Kolejne pozory. Stworzę sobie z nich kolekcję. No tak, nie tylko Bella odpływa myślami. Kolejna wspólna cecha.
- Co sprawia, że się tak uśmiechasz? Chyba nie nowe wielbicielki, panie artysto. – Droczyła się ze mną.
- „Kolekcja pozorów”. – Odpowiedziałem dumnie i podszedłem do stolika. Kolekcja pozorów… – nieźle brzmi.. Bella tylko kiwnęła głową w odpowiedzi. Zapewne i tak już wiedziała, co miałem na myśli.
- Witamy z powrotem. – Uśmiechną się brunet, przyciągając blondynkę do swojego boku.
- Część. – Przywitaliśmy się równocześnie, czym wzbudziliśmy lekki chichot Alice.
- Jak wam minęły pierwsze lekcje? – Spytał Emmett.
-Tradycyjnie nudno, ale komu ja o tym mówię? – Bella wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z pozostałymi. Kątem oka widziałem, jak wszyscy się na nas gapią, chyba rzeczywiście nasze przybycie jest tu wydarzeniem.
- Może opowiecie nam o sobie? – Zaproponowała Rosalie.
- Więc jak to było Bells? A tak. No więc, pochodzimy z Salt Lake City. Nasi rodzice dużo podróżują, więc przeprowadziliśmy się do naszego brata, bo mieliśmy dość ciągłego zmieniania szkół.
- A więc macie rodzeństwo? – spytała.
- Tak, starszego brata. Williama. -Odpowiedziałem.
Blondynka oparła dłonie na blacie stołu, pochylając się ku Belli. Zapytała ściszonym głosem.
- To wersja oficjalna, a tak na serio?
Chciałem odpowiedzieć, ale Bell mnie wyprzedziła.
- A tak na serio, to sprowadziliśmy się tu z bardziej odległego miejsca nisz tamto. Ja i mój bliźniak postanowiliśmy tu uczęszczać do liceum, William natomiast otworzył kancelarię prawniczą.
- A więc rodzeństwo. Stwierdził Emm znacząco ruszając brwiami. My też teoretycznie jesteśmy rodzeństwem.
Bella zaczęła się śmiać, przykrywając usta lewą dłonią, na której miała bransoletkę.
Alice zerkała to na mnie to na Bellę, po czym jeszcze raz spojrzała na nią i powiedziała:
- Mówiłaś, że ta bransoletka to pamiątka rodzinna. Po ojcu i matce, i że twoi bracia…
Za chwilę zerknęła na mnie, dokładnie lustrując mnie wzrokiem i jej oczy się rozszerzyły.
- Mój Boże! Wy jesteście prawdziwym rodzeństwem! – stwierdziła zdumiona.
- Ale jak…
- To długa historia. – przerwała jej Bella. – Ale masz rację. Gabriel, Will i ja jesteśmy prawdziwym, biologicznym rodzeństwem. Jeszcze będzie czas na wyjaśnienia, jeżeli będziecie chcieli więcej wiedzieć. – Uśmiechnęła się do nich.
Widziałem zdezorientowane miny pozostałych. W sumie to się im nie dziwię, sam nie spotkałem, kogoś takiego jak my, inna sprawa, że tylko słyszeliśmy o tym, iż nie jesteśmy jedyni.
- Może teraz wy opowiecie nam o sobie? – Zaproponowałem.
- Cóż – odezwała się Alice. – Jest nas siedmioro, w liceum piątka, obecnych - jak widać.
- Zawsze taka skrupulatna? – Spytałem.
Na co Emmett i Rozalie wybuchnęli śmiechem
- Nawet sobie nie wyobrażasz. – Alice odparła dumnie.
- A gdzie pozostała dwójka?
- Edward i Jasper są na polowaniu. Wrócą w czwartek.
- Rozumiem.
- A dlaczego akurat Salt Lake City? – Emm dopytywał się dalej.
- Właśnie Bello, dlaczego? - Też byłem ciekaw. Nie uzgadnialiśmy wcześniej dokładnie tej kwestii.
- Cóż, pomyślałam o zimowych igrzyskach i tak jakoś wyszło. – Wzruszyła ramionami. Co ja widzę, czy ona znów przegryzła wargę? Nie robiła tego od… no od paru dekad. Moja siostra jest zakłopotana? Nie. Niemożliwe… A jednak.
- Ja wiem, - usprawiedliwiała się dalej – może nie przemyślałam tego do końca, ale nie uzgadnialiśmy akurat tej wersji, a i tak sam stwierdziłeś, że tym razem moja kolei.
- A Will?
- Już wie. Z nim o tym rozmawiałam, zanim odebrałam papiery.
Emmett przysłuchiwał się tej wymianie zdań z największym rozbawieniem.
- Nie znam was zbyt dobrze, ale już was lubię. – Zachichotał. – A za te igrzyska, punkt dla ciebie, Bello – i przybił jej piątkę.
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas na neutralne tematy i wtedy Alice na chwilę odpłynęła. Po chwili jednak znów wróciła do rozmowy, jej uśmiech zmniejszył się delikatnie.
- Jutro czwartek, rano wybieram się na zakupy, a popołudniu lecimy całą rodziną na Alaskę. Edward i Jasper dołączą do nas zapewne w piątek rano. Aha. W piątek wyjrzy słońce, więc możecie sobie zrobić wolne, puściła nam oczko.
- O to się nie martw - Bella machnęła lekceważąco ręką. Nachyliła się w kierunku dziewczyny i wyszeptała
- Mamy na to swoje sposoby. – Także odpowiedziała jej mrugnięciem, uśmiechając się przyjaźnie. Dzwonek obwieścił koniec lunchu i tym samym nasza rozmowa dobiegła końca. Po wymianie grzeczności, każdy rozszedł się w swoim kierunku.
Po skończonych zajęciach w ekspresowym tempie wróciliśmy do domu. William jeszcze nie wrócił. Postanowiłem wziąć swoje sztalugi i przejść się nad strumień.
- Bells, idziesz ze mną?
- Poczekam na Willa. Idź sam.
- Na pewno? Wiesz, możesz zabrać skrzypce…
- Dzięki łaskawco, ale nie mam ochoty na razie wychodzić. Wolę pograć w domu.
- Skoro tak. Jakby coś, to wiesz, gdzie mnie szukać.
- Jasne. Nie martw się, jestem już dużą dziewczynką. – mruknęła zadziornie.
- Rodzinko wróciłem! – krzyknął Will. – O niczym innym nie marze jak o chwili relaksu. Dzięki ci Panie, za mój fortepian.
- Witaj, panie mecenasie. – Klepnąłem go w ramię mijając go w drzwiach. Po czym zwróciłem się jeszcze do Belli, kończąc naszą rozmowę.
- W to nie wątpię. – Wyszczerzyłem się do niej i wyszedłem z domu. Czas oddać się wenie.
PWE
Polowanie, czas, kiedy nie musisz zanadto myśleć, uważać na każdy ruch. Poddajesz się instynktom, liczysz się tylko ty i twoja ofiara. Nie obchodzi cię nikt i nic dokoła. Pęd, walka i zwycięstwo. To jest chwila, w której nie musisz zachowywać pozorów, jedna z nielicznych, kiedy możesz być sobą.
- Edward, co jest? Przybrałeś minę, jakbyś miał rozegrać partię szachów, a nie polować.
- Nie przesadzaj, Jasper. Nigdy, tak do końca, nie można się odciąć od swojego umysłu.
- Doprawdy? Emm sprawia wrażenie, jakby opanował tę sztukę do perfekcji.
Po tym komentarzu przysięgam, że chyba z pół godziny tarzałem się po trawie, pękając ze śmiechu, Jazz, nie inaczej, poszedł w moje ślady. Gdybym mógł płakać, łzy lałyby się strumieniami. To nie tak, że Emmett był półgłówkiem, w końcu skończył wiele uniwersytetów. Kształcił się w wielu dziedzinach, ale sprawia wrażenie dużego dziecka. Wiecznie dużego dziecka, który ma mięśnie zamiast mózgu.
- Widzę, że humor poprawia ci się wraz z kolejnym pokonanym niedźwiedziem. – Wyksztusiłem, kiedy powoli się opanowałem.
- Oczywiście, że tak. Jestem syty, nie ma tu nikogo, kto miałby nam przeszkadzać, nie wyczuwam kilkunastu sprzecznych emocji naraz, a na dodatek nie muszę iść z Alice na zakupy. Czego chcieć więcej od życia?
- Jak tak patrzę na ciebie, to myślę, że jakieś pantery.
- W tej chwili starczy mi puma. – Odgryzł się.
- Ja już mam dość, kieruję się w stronę domu. – Stwierdziłem, już całkiem opanowany. Dzięki Jazz.
- Nie ma sprawy, możesz iść, za chwilę cię dogonię.
- Założymy się? - Klepnąłem go w ramię i już mnie nie było. Jasper był bardzo doświadczony w walce i szybki prawie tak samo jak ja. Chyba dlatego najlepiej mi się z nim poluje, on przynajmniej nie mocuje się bez sensu ze swoim jedzeniem, jak niektórzy. Nie zadaje mi wciąż niezręcznych pytań, albo nie okazuje nadmiernej litości.
Nie mogę powiedzieć, że nie kocham swojej rodziny. Carlisle w pewnym sensie uratował mi życie. Zapoznał mnie ze swoją filozofią. Jest głową rodziny. Esme ma wielkie serce, traktuje mnie, każdego z nas, jak prawdziwe dzieci, chciałaby dla mnie jak najlepiej. Alice… Alice nie da się po prostu nie kochać, chociaż jej żywiołowość czasem doprowadza mnie do pasji. Emmett bywa lekkomyślny i jego komentarze są bardzo często nie na miejscu, nie mówiąc już o jego myślach, Ale on pierwszy poszedłby w ogień dla rodziny, w nim zawsze znajdziesz oparcie, a Rosalie. Cóż z nią było najwięcej wzlotów i upadków, wciąż nie jest pogodzona ze swoim losem, ale dla niej także najważniejsze jest dobro rodziny. Wszyscy się o siebie troszczymy, jednakże ich myśli względem mnie bywają niekiedy przytłaczające. Potrzebuję czasem od tego uciec. Po prostu chwili spokoju, a Jasper chyba rozumie to najlepiej. Nie ingeruje w moje życie, a jego myśli nie krzyczą „ Edward, jesteś sam. Po co cierpieć w samotności. gdybyś tylko zechciał znaleźć sobie kogoś, ułożyć swoje życie”. Nie zadaje mi pytań i nie oczekuje zwierzeń. Doskonale wyczuwa mój nastrój. Nie musi używać przy tym swojego daru.
Byłem już blisko domu. Czwartek wieczór, więc reszta jest już pewnie w drodze na Alaskę. Przebiegałem niedaleko strumienia, gdy coś przykuło moją uwagę… To były skrzypce. Piękny dźwięk skrzypiec, odwróciłem głowę w kierunku, z którego dochodziła nieznana mi dotąd melodia. Stałem niedaleko domu, który Esme i Alice odrestaurowywały z takim zapałem. Słuchałem tej gry z zapartym tchem. Byłem oczarowany, nie słyszałem by ktoś grał z takim oddaniem, bo byłem pewien, iż te dźwięki nie są nagrane.
Muzyka dobiegła końca, a ja stałem, niezdolny do żadnego ruchu. Chciałem usłyszeć więcej. Pragnąłem zobaczyć, usłyszeć, wiedzieć więcej. Podszedłem bliżej i pewna myśl przebiegła mi przez głowę. Wiedziałem, że ktoś grał na żywo, ale nie czułem nic. Ani, zapachu człowieka, ani wampirzej woni. Nie jestem tropicielem, ale przecież nie straciłem węchu do jasnej cholery! I wtedy to usłyszałem, łagodne dźwięki fortepianu, a potem ten głos…
„(…) Dors mon ange
Dans l'éternelle candeur
Dors mon ange
Le ciel est ta demeure
Vole mon ange
La vie est plus douce ailleurs”
Jeżeli wcześniej mówiłem, że byłem oczarowany, to to, co czułem, gdy słuchałem jej śpiewu… nie mogłem swoich uczuć opisać słowami. Jasper, na pewno też by miał z tym problem. To była, Ciekawość, oczarowanie, zdumienie i sam nie wiem, co jeszcze. Dziwnie się poczułem, gdy zdałem sobie sprawę, że coś mnie ciągnie do tamtej osoby, a przecież nawet jej nie poznałem. Stałem tak dalej, i usłyszałem fragment jej rozmowy:
- Eh.. Chacun d'entre nous a son rôle à jouer… On est toujours quelqu'un pour quelqu'un… Et nous? Qui sommes-nous vraiment ?
- Bella, ce qui se passe?
- Rien.
- Bell, Pourtant, je vois. Tu joue sur violon cette mélodie#, et quand tu parle français, tu es triste. Tu manques*…
- Oui. Je manque… un peu. Je manque toujours de temps…
- Sera bien…
- Je le sais mon frère, Je le sais… **
Takiej płynnej francuszczyzny dawno nie słyszałem. Z jednej strony chciałem więcej, z drugiej czułem się jak intruz, przysłuchując się tej wymiany zdań. Nagle opanował mnie gniew, kiedy wypowiadał się mężczyzna. Zelżał, kiedy powiedziała o nim „bracie”. Dlaczego czuję takie sprzeczne emocje? Nawet ich nie znam, nic już nie rozumiem. Stałem na swoim miejscu dalej.
- Dobra, koniec tych smutków. Trzeba się przygotować do lotu. Gdzie Gabriel?
- Artysta, iluzjonista przelewa swoją wenę na płótna nad strumykiem.
- Niech się pośpieszy z tym natchnieniem…
Nagle spłynęła po mnie fala spokoju, po chwili Jasper klepnął mnie w ramię
- Stary, co jest? Raz odczuwasz fascynacje, za chwilę gniew, a potem ciekawość… Bije od ciebie emocjami na kilometr… Swoją drogą miło, że czekasz, rozumiem, że dajesz mi fory? – Swoją wypowiedź skończył sugestywnie poruszając brwiami.
Zignorowałem jego wypowiedź, za to wskazałem brodą w stronę tamtego domu.
- Tam była ta chatka, którą odrestaurowały Alice i Esme. Osiedliło się tam troje wampirów, zdaje się dwóch mężczyzn i kobieta. Słyszałem dwójkę, ale nie czuję ich zapachu.
- Hmm – zamyślił się, wygląda na to, że także nie poczuł tropu. – Ja także nic nie czuję, pogadamy potem o tym z Carlislem. A jak już o tym mowa, to chodźmy już, trzeba zbierać się do lotu. Stęskniłem się za Alice.
- Haha, już nie przeraża cię wizja zakupów? A co do forów.. Wyścig się jeszcze nie skończył.- Strząsnąłem jego dłoń z ramienia i czym prędzej pognałem do celu.
Lot na Alaskę przebiegł nadzwyczaj spokojnie. Byliśmy już przed domem Eleazara i Carmen. Alice oczywiście już czekała na nas, a w zasadzie na Jaspera przed domem.
- Jazz! - zapiszczała i rzuciła się chłopakowi w ramiona. – Tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą też. - Przytulił ją mocno do siebie i po dłuższej chwili odstawił na ziemię.
Nigdy nie afiszowali się tak ze swoją miłością, jak Rose i Emmett, ale każdy wiedział, że kochają się ponad wszystko i nic ich nie jest w stanie rozłączyć.
- Edward! Witaj braciszku. – Potem przytuliła się do mnie.
- Hej, Alice. – Chciałem dowiedzieć się z jej myśli, co się dzieje, ale ona to przewidziała i potrzasnęła tylko głową.
- Nie wiem nic. Na dodatek moje wizje na ten temat są bardzo nieostre. Nic z tego nie rozumiem, po raz pierwszy mój dar mnie zawodzi. – Powiedziała z lekkim grymasem. Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Za chwilę wielki uśmiech znów powrócił na jej twarz.
- Chodźcie przywitać się z resztą. Esme nie mogła się doczekać waszego przyjazdu. Zresztą, nie tylko ona.
Przywitaliśmy się ze wszystkimi po kolei. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, myśli Tanyi już nie były takie krępujące względem mnie. Ucieszyłem się na myśl, że chyba znalazła sobie kogoś, kto może odwzajemnić jej uczucia. Bardzo ją cenię i szanuję, ale na mnie nigdy nie mogłaby liczyć w tej kwestii.
Po skończonych powitaniach i lekkiej wymianie zdań, postanowiłem spytać wprost, dlaczego nas tu ściągnięto. Nie miałem nic przeciwko, aby zobaczyć się ze starymi przyjaciółmi, ale przecież nie ściągnięto nas tu w celach stricte towarzyskich.
W myślach zebranych, nie wyczytałem nic, co mogło być odpowiedzią na to pytanie. Eleazar i Carmen, natomiast cieszyli się na pojawienie się starych przyjaciół i bynajmniej nie chodziło tu o nas…
- Eleazarze, skoro są już wszyscy, czy mógłbyś nam wyjaśnić powód, dla którego się tu zebraliśmy? – Spytał Carisle.
- Cóż, to trochę skomplikowana sprawa i nie sądzę bym mógł wszystko dobrze wyjaśnić, ponieważ nie ma tu jeszcze głównych zainteresowanych.
- Głównych zainteresowanych? – Dopytywał.
- Tak, sądzę, że oni to lepiej wyjaśnią. – Mówiąc to spojrzał w stronę wejścia, ponad ramieniem Carlisle’a.
Drzwi się otworzyły i weszło przez nie dwóch młodych, elegancko ubranych mężczyzn, a potem zobaczyłem ją….
* - Ale nie żałuje wszystkiego droga Siostrzyczko
- ja też drogi braciszku.
**Śpij, mój aniele
W wiecznej prostocie
Śpij, mój aniele
Niebo jest twoim domostwem
Leć, mój aniele
Życie jest milsze gdzie indziej…
(Mozart l'Opera Rock - Dors mon ange)
http://www.youtube.com/watch?v=XFR9EV04bxM
*** - Każdy z nas ma jakąś role do zagrania… zawsze jesteśmy kimś dla kogoś.
A My? Kim my jesteśmy naprawdę?
- Bello, co się dzieje?
- Nic
- Bell, przecież widzę. Grasz na skrzypcach tą melodię i kiedy mówisz po francusku, jesteś smutna. Tęsknisz...
- Tak, tęsknię... trochę. I wciąż brakuje mi czasu...
- Będzie dobrze.
- Wiem, mój bracie, wiem…
* manquer w zależności od kontekstu może oznaczać „brkaowac” lub „tęsknić”
#http://www.youtube.com/watch?&v=gAtWuocT9y0 |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Sob 13:05, 15 Sty 2011, w całości zmieniany 7 razy
|
|
|
|
Panna Awangardowa_02
Wilkołak
Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Stamtąd... skąd pochodzą anioły...
|
Wysłany:
Sob 23:27, 15 Sty 2011 |
|
Tym razem jestem pierwsza...
Ten dzisiejszy rozdział jest taki... taki..smutny...melancholijny... intrygujący...
A jednak nie do końca wszystkie rzeczy są pozytywne...
Wszystko dzieje się stosunkowo za szybko... w pewnych momentach na prawdę nie źle się gubiłam i gmatwałam... iiiii... to bardzo ważne...żeby tak nie przyspieszać... bo to ujmuje cudowności twojemu opowiadaniu... to na tyle zastrzeżeń co do rozdziału... teraz te dobre strony...
Rozdział stosunkowo dłuższy... dobrze... muszę pochwalić twoje znakomite opisy... nowego domu rodzeństwa i odczuć Edwarda... cudowne... a niewielu osobom to się udaje... błędy pojawiały się rzadko... niewarto ich wypisywać... jeszcze jeden był malutki zgrzyt... przy tłumaczeniu tej piosenki... jakośtak nie mogłam tego zlepić z tekstem... ale to pewnie moja wina...
Miałam tego nie mówić... ale cóż... powiem... muszę powiedzieć... rozwijasz się... bardzo się z tego cieszę... życzę weny i dalszego powodzenia w pisaniu...
Awangardowa...
PS: przepraszam za niekonstruktywność komentarza...ale straszne chorubsko mnie złożyło na łopatki... i mogę się jedynie usprawiedliwiać... bardzo chciałam przeczytać nowy rozdział... a jak już przeczytałam... to po prostu musiałam skomentować... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Panna Awangardowa_02 dnia Sob 23:27, 15 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|