|
Autor |
Wiadomość |
wampiromaniaczka
Wilkołak
Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim
|
Wysłany:
Śro 16:41, 27 Kwi 2011 |
|
Ależ niewiarygodnie dojrzał ten ich związek! Faktycznie stali się dwiema połówkami tego samego jabłka w duchowym sensie. Fantastycznie się wspierają. Bella jest jego dobrym duchem,jej podszepty są właściwe. Jakoś nigdy nie mam dość ich związku, nie nudzi mnie. Cieszy mnie , że ich seks nie jest już na pierwszym m-cu, przeszedł w inną fazę, jest lepszy o czułość, tkliwość i wzajemne zrozumienie . To już nie jest absolutny szał ciał, ale poważny , satysfakcjonujący związek. Erotyka weszła w nim na wyższy poziom.
Fajnie, że Bella uparła się i namówiła Eda do odwiedzin babci. My też kiedyś będziemy nimi, choć trudno dziś sobie to wyobrazić. Dla młodych trzydziestolatek to już niemal zgred! Uwielbiam tego FF-a.
Fantastycznie pokombinowane dialogi w oparciu o piosenki "Bitlów". To już klasyka muzyki. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Natalia1
Wilkołak
Dołączył: 08 Lis 2010
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 17:19, 27 Kwi 2011 |
|
Jestem pod dużym wrażeniem. Rzeczywiście związek Edwarda i Belli stał się bardziej dojrzały ! ) Ja też się cieszę, że sex zszedł trochę na dalszy plan, bo oprócz niego ważne są też inne rzeczy, jak np. codzienne życie i problemy. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kaan
Wilkołak
Dołączył: 13 Lis 2010
Posty: 142 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 18:20, 27 Kwi 2011 |
|
Bolesny rozdział. Ile może nauczyć cierpienie kogoś bliskiego? Jest czas zabawy, i czas smutku, i choroba uzmysławia nam, jak kruche jest nasze życie. Jak niewiele warte, gdy nie ma w nim miłości, szczęścia, i drugiego człowieka. Ciężko żyć ze świadomością, że nie miało się normalnego dzieciństwa, że matka, osoba najbliższa, zmarnowała najpiękniejsze chwile, nie dając tyle, ile należało dać. Brak ojca, opoki rodziny, żal, za straconymi chwilami, kształtuje nasz charakter. Edward, wychowany w poczuciu samotności, teraz chce znaleźć ojca, by popatrzeć mu w oczy, i spytać dlaczego.
Smutny los opuszczonego człowieka, który zmaga się z demonami przeszłości, ale swoją przyszłość wiąże z ukochaną osobą, a nieodłączny strach przed odrzuceniem, powoli zmienia się w zaufanie.
Bella, choć kocha Edwarda, jest świadoma, że kiedyś muszą się rozstać, ale nie umie pogodzić się z pustką, jaką zostawia brak słów pożegnania.
Piękny rozdział, gdzie seks nie przesłonił istoty następującego czasu, uświadomił, że szczera, przepełniona miłością, rozmowa, jest najlepszym rozwiązaniem wielu problemów.
Dziękuję, sprawiłyście mi ogromną niespodziankę i radość, wstawiając dziś rozdział.
Zawsze z niecierpliwością czekam, i zaglądam, chcąc poznać dalsze losy bohaterów.
Pozdrawiam cieplutko, wiosennie!!!!!!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Śro 18:42, 27 Kwi 2011 |
|
to chyba najlepszy rozdział ze wszystkich
podoba mi się, że Edzio się zmienił, zobaczył się z babcią a ostatnie stwierdzenie wogóle było pokazaniem zmiany jego osobowości i o to chodzi:)
do następnego
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Śro 22:53, 27 Kwi 2011 |
|
Teraz nie można powiedzieć o ich zażyłości, że jest tymczasowa i tylko na tle seksualnym. Teraz to jest piękna historia o miłości, wzajemnej potrzebie bycia. Pomagają sobie, zmieniają się. To było piękne, jak on ją uspakajał po koszmarze. A autorka jest świetna. A tłumaczka jeszcze lepsza! Serio, świetnie tłumaczysz ten tekst. Bardzo mi się podobają wplecenia tekstów książek, piosenek. A napisanie i przetłumaczenie kawałka z tytułami piosenek to majstersztyk.
Pozdrawiam cieplutko!
Nie mogę się doczekać! :D
KW |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lion_
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Kwi 2011
Posty: 8 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z nad morza
|
Wysłany:
Pią 17:04, 29 Kwi 2011 |
|
no no nie spodziwałam się że Edward będzie chciał znaleźć ojca.. jestem ciekawa dalszego rozdziału no a ten jest rewelacyjny ich teksty w tym z Beatlesów są świetne xDD piękne było jak Ed uspokajał Bells po koszmarze. Boi się że się rozstaną chociaż Edward teraz dojrzał.. Widać to po jego czynach, kiedy poszedł do babci.. cieszę się też że sex spadł na drugi poziom teraz ważniejsza jest historia, ich problemy. Podoba mi się to i czekam na następny rozdz. tłumaczenia (a tłumaczysz super, podziwiam ) Pozdrawiam! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Olencjaa
Gość
|
Wysłany:
Pią 19:02, 29 Kwi 2011 |
|
Gdy zobaczyłam kolejny rozdział "Nagiego Kolesia z Góry" to serduszko zaczęło mi szybciej bić.Przeczytałam go już wcześniej,ale wiedziałam,że nie dam rady napisać konstruktywnego komentarza odrazu po świeżym przeczytaniu tekstu.Zresztą nawet nie wiem,czy ten taki będzie,ale bardzo postaram się,aby taki był.Przyznam szczerze,że obawiałam się tego spotkania z babcią Edwarda,myślałam,że podczas tej wizyty winiknie jakaś przykra sytuacja,ale naszczęście moje przypuszczenia okazały się mylne.To dzięki Belli,Cullen zebrał się na odwagę,aby zobaczyć się ze swoją ciężko chorą babcią i wytrwał do końca wizyty,a to wszystko dzięki brązowookiej.Cieszę się,że pomimo tej ciężkiej,pełnej napięcia i niepewności sytuacji w tym rozdziale pojawiło się odrobinę humoru,chociaż przyznam,że koszmar Swan mnie troszkę zaniepokoił,jakby przeczuwała,że wiszą nad nimi "czarne chmury" i pewnego dnia ich szczęście zostanie zburzone.Pozdrawiam cieplutko i życzę weny przy pisaniu kolejnych rozdziałów.
Olencjaa. |
Ostatnio zmieniony przez Olencjaa dnia Pon 17:19, 02 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Avi
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Mar 2010
Posty: 21 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z OkOliC lUbLiNa :))
|
Wysłany:
Nie 15:13, 01 Maj 2011 |
|
Cóż niedawno odkryłam NKZG i jestem pod sporym wrażeniem . Ich relacje emocje sytuacje. perfekcja. sex bajeczny. FF czytałam ze sporym zainteresowaniem . gdy szukałam odpowiedniego ff do czytanie ten przykuł moją uwagę. cieszę się że zdecydowałam się go czytać. Zakochałam się w nim. Teraz z niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały. Tak wgl NKZG trochę przypomina mi Asystentkę obydwie B.były dziewicami niedoświadczone i wstydliwe natomiast E. to badboy'e , mężczyźni którym kobiety nie odmawiały sexu. ale i tak kocham to opowiadanie. czekam niecierpliwie nie następny rozdział .
Pozdrawiam Avi. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
mrocznazuzia
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: opole
|
Wysłany:
Śro 21:52, 11 Maj 2011 |
|
Kiedy kolejny rodzial?
Jesteś tu od kilkunastu dni, więc dziwię się, że nie zapoznałaś się jeszcze z regulaminem. Nie piszemy tego typu postów pod ff-kami, takie pytania można zadać autorowi/tłumaczowi na pw.
Jeśli chcesz komentować opowiadania na teesie zapoznaj się, proszę, z regulaminem, zobacz w jaki sposób robią to inni użytkownicy. Nic nie wnoszące, jednolinijkowe posty są usuwane, a ich nadużywanie grozi ostrzeżeniem. BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Elika
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Maj 2011
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubelskie :)
|
Wysłany:
Czw 21:07, 12 Maj 2011 |
|
Przeczytałam jednym tchem :) Genialne tłumaczenie. I doszło do tego, że bardziej czekam na kolejny rozdział Nagiego niż ekranizację Breaking Dawn Wszystko tutaj jest tak spójne, tak logiczne, ich relacje są fantastyczne Sądzę, że gdyby zmienić imiona bohaterów, żeby nie zostać posądzonym o plagiat, autorka mogłaby spokojnie próbować to wydać Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dreamteam
Wilkołak
Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 13:08, 16 Maj 2011 |
|
Rozdziały można także znaleźć w formacie .pdf na [link widoczny dla zalogowanych]
Rozdział 24
Bella
- Więc, dziki pindol został oswojony i chce wiedzieć z którego pindola się wziął? – zapytała mnie Rose, śmiejąc się w swoje karmelowe macchiato.
- Dziki pindol… - powtórzyła Alice, wpatrując się w przestrzeń i mieszała swoje chai(1). – O czym my w ogóle rozmawiamy? – prychnęła.
- Nie umiecie się skupić. To wprost niewiarygodne. – wkurzyłam się, kręcąc głową.
Chciałam być bardziej zirytowana, ale nie mogłam. Prawdą jest, że Alice i Rose, w swój niedorzeczny sposób, zapewniły mi więcej dobrego stanu psychicznego po przez ich sprośne żarty i bezsensowne opinie, niż jakakolwiek tabletka czy psychiatra.
- Nie, poważnie - zaczęła Rose, – to dobrze. Chce odnaleźć swojego ojca. A ty, bo nigdy nie umiesz odmówić temu kolesiowi, chcesz pomóc – podsumowała, jakby uczestniczyła w niewiarygodnie skomplikowanej obserwacji.
- Rose, oczywiście, że nie mogłam odmówić w tej sprawie. Nie mogę powiedzieć „nie”, gdy chce opowiedzieć mi o swojej rodzinie, albo gdy potrzebuje pomocy – powiedziałam cicho. Opuściłam ramiona i pochyliłam głowę, opierając podbródek o klatkę piersiową.
Robie dla niego to, co mogę – nie wiedziałam, jak mogłoby być inaczej. Edward ufał mi, a to uczucie, którym nie darzył nikogo w swoim życiu. Czasami sama myśl o tym obezwładniała mnie, z kilku powodów. Wiedząc, że darzy mnie czymś, czym nikogo innego nie darzył sprawia, że jestem szczęśliwa i chorobliwie szczęśliwa. Ale to także napędzało mi stracha. Miałam wrażenie, jakbym próbowała opiekować się czymś bardzo maleńkim i delikatnym, ale także ważnym dla mnie. Nie mogłam go zawieść i spowodować, że będzie żałować, iż mi zaufał. Musiał uporać się ze sprawami, o których latami starał się nie myśleć. Przez to dźwiga ze sobą nieźle poplątany bagaż emocjonalny. Nie chcę robić czegoś, co spowoduje osunięcie się, już i tak niestabilnej, ziemi spod jego nóg. Nie wspominając już o tym, że… to zabawne w miłości. Gdy osoba, którą kochasz cierpi, nawet jeśli ty tego nie spowodowałeś, zgadnij co? Także czujesz ten ból. Może nie odczuwasz tego tak dotkliwie, ale, do cholery jasnej, jakiś ułamek tego czujesz.
Alice musiała zauważyć, jaką pozę przyjęłam przy stoliku w Starbucks i poklepała mnie w dłoń, zanim wyjawiła swoją opinie.
- Bello – powiedziała, – wiem, jak bardzo chcesz pomóc swojemu doktorkowi Gorące-Ciacho. To zajebiście, że tak się o niego troszczysz – pocieszyła mnie.
- Dzięki. Naprawdę się troszczę. Chcę pomóc mu naprawić to wszystko – powiedziałam, bawiąc się drewnianym mieszadełkiem.
- Jak poszło spotkanie z jego starą Babcią? – zapytała Rose, zerkając na mnie znad kubka z kawą, który trzymała przy ustach.
- Nie było tak źle. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać; nie byłam pewna, czy będzie miła, czy będzie zachowywać się jak kompletna suka. Ale okazało się, że jest niegroźną, starszą panią, która ledwo może rozmawiać bez potrzeby drzemki – wyjaśniłam. – Żal mi jej. I jego. Wszystkie te lata, gdy odczuwał złość i winę były niepotrzebne – dodałam, lekko marszcząc brwi.
- Jak na nią zareagował? – zapiszczała Alice.
- Na początku było widać, że jest wychodzi z siebie. Nawet zanim wyszliśmy od niego i podczas jazdy do szpitala. Więc próbowałam go uspokoić najlepiej jak mogłam. Weszłam do niej jako pierwsza, aby zobaczyć, jaka jest. Ale później myślała, że jestem jego mamą. Nie wiedziałam, czy Edward poradzi sobie z tym, więc go ostrzegłam – wyjaśniłam, wprowadzając je w szczegóły ukryłam we wcześniejszych smsach do Alice.
- Cholera, ale to powalone. – Powiedziała Rose, ponownie stwierdzając oczywistość.
- Część mnie jest naprawdę zdenerwowana, no wiecie, bo po prostu nie wiem, co się stanie, jeśli odnajdziemy jego ojca. Będzie chciał mieć coś wspólnego z Edwardem? Będzie wkurwiony, że Edwardowi zajęło prawie trzydzieści lat by się z nim skontaktować? – zastanawiałam się głośno, czując wzrastający we mnie niepokój. – Ale z drugiej strony – kontynuowałam, – umieram z ciekawości, co się stanie. Co zrobili rodzice jego mamy? Musiało to być coś złego, bo odeszła z dzieckiem i już nigdy więcej się do nich nie odezwała – powiedziałam, gdy Alice kiwała głową w zgodzie. Potarłam czoło w próbie rozluźnienia się.
- Jak zamierzasz go odnaleźć? – zapytała.
- Chyba na początek powinnam poszukać sama. Sądzę, że powinnam skontaktować się z nim jako pierwsza – rozmyślałam. – W ten sposób, jeśli on nie będzie chciał mieć nic wspólnego z Edwardem… - zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. To było zbyt bolesne, aby nawet o tym myśleć.
- Będzie łatwiej Edwardowi, gdy ty mu to przekażesz - dokończyła moją myśl Alice, chociaż powiedziała to z większym przekonaniem niż ja bym mogła.
Oparłam głowę na dłoniach i rozmyślałam o tym, co się stanie, gdy ta druga możliwość stanie się rzeczywistością. Co bym powiedziała? Jakbym to zrobiła? A jego reakcja… Nie mogłam sobie nawet wyobrazić wyrazu jego twarzy. Rozerwałoby mnie to od środka. Jedynie mogę mieć nadzieję, że Carlisle Cullen, kimkolwiek jest, gdziekolwiek jest, będzie otwarty na informację, że ma syna.
Poczułam znajomego ukłucie łez w oczach i zaczęłam wachlować twarz dłonią. Edward nie wie o tym, że płakałam czasami przez ostatnie kilka dni, ale to z potrzeby pozbycia mojego zmartwienia. Wszystkie uczucia we mnie: niepokój, smutek, strach, a nawet gniew, musiały znaleźć ujście z mojego organizmu. Nie pozwalałam sobie na „rozpakowanie”, ani pokazanie mu tego, co dokładnie czuję. Wieczór wcześniej płakałam cicho w mojej pachnącej czekoladą kąpieli wiedząc, że Edward sprzątał kuchnię po naszej kolacji. To nie tak, że chciałam ukryć, co czuję, po prostu wiedziałam, że muszę być tą dzielną, być tą, która go zachęca i podtrzymuje na duchu. Nie mogłabym tego zrobić, gdybym była smutna lub zdenerwowana. Wiem, że by załapał, o co chodzi. I gdyby tak się stało, zamknął by się ponownie, nie przez własny strach albo nieszczęście, ale by oszczędzić mi mojego.
- Oo, Bello – zgruchała Alice, obejmując mnie. – Nie płacz, dziewczynko. Cokolwiek się stanie, wszystko się ułoży. Zobaczysz – zapewniała mnie, jak zawsze będąc optymistką.
- Posłuchaj, co może się stać w najgorszym wypadku? – zapytała Rose, przechylając głowę w jedną stronę. – Jego ojciec okaże się dupkiem i oleje cię. Edward nie będzie zadowolony, ale nie będzie w gorszej sytuacji, niż był wcześniej. Przynajmniej będzie wiedział, prawda? – zapytała retorycznie, sięgając przez stół, by poklepać mnie po ramieniu.
Przypomniałam swoje słowa do Edwarda sprzed tygodnia: - Będzie dobrze. Jeśli nie na początku, to później tak. - I wierzę w to. Wiem jak to jest, gdy sprawy mają się strasznie źle, jak doświadczenie bólu z powodu straty mojego ojca. To bolało bardziej niż cokolwiek innego, co kiedykolwiek mi się przydarzyło. Ale poprawiło się. Z czasem było lepiej. Mogłam pomóc Edwardowi przejść przez to. Jeśli jego ojciec nie będzie chciał mieć nic wspólnego z nim, pomogę mu w rozpaczy.
- Tak, macie rację. Nie chcę, by jego ojciec okazał się dupkiem, ale jeśli tak się stanie, chyba jestem na to gotowa. Chcę pomóc Edwardowi, jeśli do tego dojdzie – oświadczyłam, zbierając się do kupy.
- Ona jest najsłodszą dziewczyną czy jak, Ro? – zapytała Alice, celując we mnie kciukiem. – Taką dziewczynę warto zatrzymać! – wykrzyknęła.
- Prunello, już nie jesteś szczęściarą, której zdarzyło się mieszkać pod gorącym, nagim ginekologiem – wywnioskowała Rose. – To on jest cholernym szczęściarzem. Gorącym, seksownym szczęściarze – dodała.
Najwidoczniej ten pokręcony, smutny moment potrzebował piosenki, ponieważ nagle Alice zaczęła śpiewać na całe gardło.
- Byłeś moimi oczami, gdy nie widziałam… byłeś moją pusią, gdy nie mogłam sikać…(2) - kwiliła, udając najlepiej, jak umiała Celine Dion.
- To, kim dziś jestem, to dzięki temu, że… przeleciałeś mnie… - zaśpiewały razem, kołysząc się.
- Moją pusią, gdy nie mogłam sikać? Naprawdę? – powiedziałam, kręcąc głową i patrząc na nie zmrużonymi oczami.
Ludzie patrzyli się na nas, ale to nic nowego dla moich przyjaciółek robiących widowisko. To już nawet mnie nie zawstydzało.
- No co? Celine tak nie śpiewała? – zapytała niewinnie Alice. – O, moja wina – dodała nonszalancko, zanim zaczęła pokładać się ze śmiechu.
Rose zrobiła to samo, tylko że uderzyła kilka razy w stół.
Ukryłam twarz w dłoniach sprawiając iż sądziły, że jestem zawstydzona, ale tak naprawdę śmiałam się wraz z nimi. Dzięki temu, że oryginalna piosenka Celine Dion jest zupełnie ckliwa i idiotyczna, wszystko wydawało się trochę ironiczne. Edward i ja naprawdę darzyliśmy się czymś znaczącym – poprzez zawartość spodni. I nawet ja przyznam, że jest w tym coś zabawnego.
Nadeszło wtorkowe popołudnie i wskoczyłam do biura Shelly Cope, by się pożegnać. Moim zwyczajem stało się wstąpienie do niej by chwilkę pogadać zanim wyjdę.
- Myślałaś już o swoich planach, Bello? – zapytała, odnosząc się do naszej rozmowy sprzed kilku tygodni. Shelly zapytała, czy myślałam o pracy w opiece społecznej.
- Tak. Rozmawiałam o tym z mamą i ona sądzi, że to świetny pomysł. Ciężko mi to przyznać, ale oceniając ulgę na twarzy mojego promotora, on też tak sądzi – wyznałam ze śmiechem.
Chyba wiedział już od jakiegoś czasu, że nie jestem już w to zaangażowana całym sercem.
- Ale co ty o tym myślisz? – zapytała. – To się naprawdę liczy – dodała z uśmiechem.
I chociaż pytanie Shelly było raczej podstawowe i oczywiste, do niedawna tak naprawdę nigdy nie rozważałam, czego chce od życia. Wybrałam jako kierunek Angielski i Twórczość Literacką, bo były to sprawy, w których byłam dobra. Oczywiście uważałem je za interesujące, ale czy bycie wykładowcą na uniwersytecie było moim powołaniem? Nigdy nawet nie zatrzymałam się, by zadać sobie to pytanie. Więc, jak odpowiedź mogłaby brzmieć „tak”?
- Na pewno mi to odpowiada. Kiedy jestem tutaj… czuję, że robię coś, co się liczy. I za każdym razem wracam do domu, mam ochotę zrobić coś pozytywnego. Dzięki temu jestem szczęśliwa – powiedziałam jej, odwzajemniając uśmiech.
- Miałam nadzieję, że to powiesz – uśmiechnęła się promiennie. – W sumie to miałam nadzieję, że załatwię całą papierkową robotę, byś była wolontariuszką na pełen etat, gdy ukończysz studia – dodała.
- Dziękuję ci bardzo, Shelly – odpowiedziałam, naprawdę wdzięczna za to jaką dawała mi okazję. – Nie zawiodę cię – obiecałam.
- Nie ma za co. I wiem, że będziesz cudownym uzupełnieniem naszego personelu – powiedziała, przytulając mnie.
- Och - powiedziałam, gdy wpadło mi do głowy pytanie. – Mam, yyy, pewna osobistą kwestię. Mogę prosić cię o radę? – zastanawiałam się, czując się trochę dziwnie.
- Oczywiście – odpowiedziała cichym, spokojnym głosem.
Wzięłam głęboki wdech zanim przemówiłam.
- Okej. Jestem w sytuacji, w której będę musiała przekazać komuś… złe wieści. Jak powinnam to zrobić? Jak powinna mu to powiedzieć? – zapytałam, dopiero teraz zauważając, że wykręcałam dłonie.
- Złe wieści? „Złe” to dość subiektywne słowo. Oznacza wiele różnych rzeczy zależących od osoby… zależących od sytuacji. To najgorsza rzecz, jaką ta osoba mogła by usłyszeć?
- Nie sądzę, że najgorsza, ale wymagałoby utraty… to znaczy, utarty okazji by być szczęśliwym. Delikatnie mówiąc, to by go rozczarowało.
- A gorzej? Jakby się poczuł?
- Chyba odepchnięty. Jakby się nie liczył – powiedziałam, czując jakby moje serce było ciężkie.
- A ta osoba ma dla ciebie duże znaczenie, tak?
- Tak. Jest ważniejszy niż ktokolwiek inny – odparłam prawie szeptem.
- Więc, nie ma różnicy, jak to powiesz, tak długo, jak on wie, że dla kogoś się liczy. Dla ciebie – odpowiedziała podając mi chusteczkę i poklepała moją dłoń.
Pokiwałam głową i wytarłam oczy. Czułam się silniej dzięki rozsądnej radzie Shelly. Tak długo jak jestem przy Edwardzie, może przez to przejść. Teraz, chyba jestem gotowa, by pomóc mu odnaleźć ojca i wyciągnąć do niego rękę, i móc zaakceptować wynik, nawet jeśli byłyby to złe wieści.
- Jeszcze raz dziękuję. Za wysłuchanie i pomoc. Naprawdę to doceniam – powiedziałam jej po minucie zbierania się w sobie.
- Ej, to dlatego nazywają mnie „Doradca”. Tego uczę – odpowiedziała, puszczając oczko.
Zaproponowała mi uścisk, który chętnie przyjęłam zanim wyszłam, by spotkać się z Edwardem, by wrócić do domu. Gdy tylko go zobaczyłam wiedziałam, że musiał mieć męczącą, wypełnioną pracą zmianę. Wyglądał na wyczerpanego, pod oczami miał worki, a gdy szedł, ledwo przebierał nogami. Ale pomimo niskiego stanu energii, posłał mi szeroki uśmiech i pocałował mnie, gdy przywitałam się z nim przy głównych drzwiach szpitala.
- Miałeś dużo pracy, co? – zapytałam, głaszcząc go po policzku, gdy siedzieliśmy w samochodzie i byliśmy w drodze do naszego budynku.
- Było całkiem brutalnie. Kobiety w ciąży potrafią być naprawdę niemiłe – wkurzał się i zmarszczył brwi. – Jedna z nich prawie urwała mi rękę, kiedy powiedziałem jej, że już za późno na znieczulenie zewnątrzoponowe. Jakby to była moja wina, że poród idzie tak szybko – narzekał, masując swój biceps.
Nie dałam rady i zaśmiałam się z jego użalania się, ale poklepałam go po prawie urwanej ręce, by ukazać trochę wymuszonego współczucia.
- Ale możesz winić ją za bycie nierozsądną? Wątpię, że jasno myślała, no wiesz, z tym całym bólem i w ogóle – drażniłam się. – Zapewne też chciałabym ci urwać rękę – powiedziałam zanim uświadomiłam sobie tego ton. – No, jeśli odczuwałabym taki ból, a nie rodziła dziecko – szybko się poprawiłam, machając rękoma jak oszalała i miałam nadzieję, że uchyliłam się pułapki, która zastawiłam na siebie swoimi słowami.
- Ja… yyy. – tylko tyle zdołał powiedzieć Edward.
Wyglądał na całkowicie pozbawionego słów, gdy nagle jego zmęczone oczy otworzyły się szeroko i wpatrywał się prosto, na drogę. Modliłam się o to, żeby podwozie samochodu nagle zniknęło, bym mogła uciec szybko w środek ruchu ulicznego. Moje prośby nie zostały wysłuchane, więc po prostu wpatrywałam się w okno, aż dojechaliśmy do domu. Gdy Edward nie wysiadł z samochodu, by otworzyć mi drzwi tak, jak zazwyczaj to robił, spojrzałam na niego, wciąż żałowałam tego, co stało się kilka minut wcześniej. Dzięki Bogu, jego twarz nie wyrażała już oszołomienia, jedynie zażenowanie i słodkość. Pochylił się i pocałował, zanim przyjrzał mi się. Na twarzy miał minę delikatnego wahania, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien, czy powinien. Uśmiechnęłam się do niego, ponieważ to zazwyczaj działało, gdy był zdenerwowany. Też tak się czułam do czasu, aż posłał mi uśmieszek i wiedziałam, że napięcie w powietrzu zaczęło się rozpraszać. Nagle zaczęliśmy wylewać z siebie słowa w tym samym momencie.
- Myśl o dzieciach nigdy nie przyszła mi do głowy, aż spotkałem ciebie - powiedział szybko, jakby próbował wyrzucić z siebie słowa dopóki ma odwagę.
- Pewnego dnia chciałabym założyć rodzinę. Nie teraz, ale pewnego dnia – wyznałam tak samo szybko, ale to, co właśnie powiedział, dotarło do mnie. – Serio? – zapytałam, trochę oszołomiona jego wyznaniem, ale jednocześnie byłam tym dotknięta.
- Serio – odpowiedział, wkładając kosmyk włosów za moje ucho i posłał mi szeroki uśmiech.
Spojrzałam na nasze złączone dłonie spoczywające przy drążku zmiany biegów. Jego duża dłoń była pełna gracji, wraz z pięknymi, długimi palcami. Moja była mała, z palcami praktycznie tej samej długości, oprócz kciuka. Ale pasowały do siebie idealnie.
- To przypomina mi o tym, jak siedzieliśmy w samochodzie wracając z jesiennego festiwalu – powiedziałam, przypominając sobie wesołe wspomnienia i uśmiechnęłam się. – Poprosiłam, abyś powiedział mi coś słodkiego, dzięki czemu poczułabym się dobrze – powiedziałam, a moje oczy nagle uważały zegar na desce rozdzielczej za bardzo interesujący.
- Pamiętam to – odpowiedział, przyciągając nasze złączone dłonie do swoich ust i pocałował moją. – Coś o wysokości poczucia wartości – dumał z uśmieszkiem.
Kiwnęłam głową i posłałam mu nieśmiały uśmiech.
- Tak - zgodziłam się, – ale to, co właśnie powiedziałeś jest… może milion razy lesze niż tamto – stwierdziłam wzdychając, zanim go pocałowałam. – A to wysoko – dodałam śmiejąc się.
- Z wieloma małymi bębniącymi stópkami? – powiedział cicho pochylając się, by mnie pocałować.
- Ta, może – odpowiedziałam czując, jak moja twarz oblewa się rumieńcem na myśl o Edwardzie i dzieciach. – Chodźmy na górę zanim powiem coś, co będzie żenujące jak cholera. – nakłaniałam. – Oboje jesteśmy zmęczeni i głodni.
Byliśmy w moim ciepłym mieszkaniu i jedliśmy szybki posiłek składających się z odgrzewanych resztek obiadu, który zrobiłam dzień wcześniej, gdy Edward pracował.
- Zawsze gotuję za dużo, gdy cię nie ma. Może potrzebuję tyle jedzenia, by dotrzymało mi towarzystwa, więc robię duże posiłki – zażartowałam, nadziewając na widelec ostatni kawałek warzywa.
- Hmmm - zaczął, patrząc na mnie z uniesioną brwią. – Myślisz o „dużych” rzeczach, gdy mnie nie ma, co? – szczycił się. – Jak freudowsko, frauline.(3)
- Achtung(4), kochanie – ostrzegłam, piorunując go wzrokiem żartobliwie, machając palcem wskazującym.
- Wiele rzeczy we mnie jest dużych… duży mózg, duże dłonie, duże stopy, duże…
- Usta? A może ego? – wtrąciłam się. – Jak ty w ogóle masz energię, żeby wciąż mówić? – zażartowałam.
- Brązowooka, czy kiedykolwiek brakowało mi energii, by cię podniecić, w ten czy inny sposób? – zapytał, podśmiewając się zanim chwycił moją dłoń i pocałował ją delikatnie.
- Pewnego dnia… - zagroziłam żartem, kręcąc głową i uniosłam pięść jak Ralph Kramden z The Honeymooners(5).
- Bah, prosto w facjatę? – zapytał, udając, że boi się i uniósł ręce.
- Bah, prosto w facjatę? – zapytał, udając, że boi się i uniósł ręce.
- Bah - powtórzyłam, całując go. – Prosto w twoją facjatę. – Powtórzyłam pocałunek, no wiecie, by być pewną, że dałam mu nauczkę.
- Prosto na księżyc - wyszeptał mi do ucha, podnosząc mnie zza stołu, bym wstała wraz z nim.
Szybko posprzątaliśmy ze stołu i wzięłam laptopa oraz telefon, zanim poszliśmy na górę do większego łóżka Edwarda.
Rozebrałam się do stanika oraz majtek i weszłam do łóżka, gdy Edward zdejmował z siebie ubrania i został jedynie w bokserkach. Wciąż nie mogłam oprzeć się okazji, by przyglądać się jego mięśniom, które napinały się i wybrzuszały, gdy poruszał się. Nigdy nie miałam dosyć patrzenia się na jego silne plecy, szerokie ramiona, tors jak u zawodowego pływaka i jego giętkie nogi. Był po prostu piękny.
- Ej, słonko - powiedział, kładąc się koło mnie i okrył nas, – chyba znam ten wyraz na twojej twarzy – dokuczył mi, bo dobrze wiedział, co jego nagie ciało robi z moim umysłem (i resztą mnie).
- Chyba zastałam złapana na gorącym uczynku przez moją czerwoną twarz, co? – odpowiedziałam, bo wiedziałam, że już za późno na zaprzeczenia. Mogłam też pośmiać się z siebie.
- Nie to żebym się skarżył – powiedział, unosząc jeden kącik ust.
- No oczywiście, że nie – dopowiedziałam, kładąc głowę na jego bicepsie. Przekręciłam głowę i cmoknęłam go. – Och, to twoje zranione ramię, tak? – zapytałam, w połowie szczerze i z troską, a w połowie dlatego, że nie mogłam oprzeć się dokuczaniu mu z tego powodu.
- Nie, ale dzięki za przypomnienie, że kobieta, nawet podczas najbardziej bolesnego porodu, może mnie walnąć, jeśli jest wystarczająco umotywowana – zażartował ziewając.
- Nawet jej nie znam, ale chcę się z nią zaprzyjaźnić – zażartowałam. – Poprosiłabym o szczegóły. Czy to był pełny cios pięścią, albo coś jak uderzenie karate, a może tylko dźgnięcie łokciem? – dumałam jego kosztem.
- Och, chcesz wiedzieć, by użyć tego na mnie, tak? No wiesz, w razie „pewnego dnia” – drażnił się ze mną, łatwo odbijając piłeczkę rozmowy tak, że teraz ja byłam obiektem żartów.
- Powiedziałam ci, że nie o to mi chodziło – zaprotestowałam z grymasem.
- Ale miałem nadzieję, że jednak o to – odpowiedział, całując i łaskocząc mnie ciepłym oddechem w szyję. – Wiesz, tak sobie myślałem…
- O nie – przerwałam mu z małym prychnięciem.
Edward zakrył mi usta dłonią zanim powiedział „cha. cha, cha” z bardzo przesadnym tonem.
- Mówiąc o rodzicielstwie i rodzinie: tak sobie myślałem, że jeśli mógłbym odnaleźć ojca, to tę część mojego życia mogę też zacząć od poznania go, albo będę mógł ją wreszcie zakończyć, jeśli taki będzie jego wybór. W jednym i drugim przypadku będę wiedział, na czym stoję i będę mógł ruszyć dalej – wyjawił.
- Wiem, Edwardzie. Znajdę go dla ciebie, jeśli mogę – zaoferowałam, wyciągając szyję, by pocałować go w czoło. – Jeśli znajdę jego numer telefonu albo nawet emaila, skontaktuje się z nim.
- Dziękuję, Brązowooka – wyszeptał, głaszcząc mój policzek.
- I… no wiesz, choćbym nie wiem co zrobił lub nie zrobił twój ojciec, zawsze będę przy tobie, tak długo jak będziesz tego chciał – wyznałam z niewielkim niepokojem, po czym pocałowałam go w klatkę piersiową po lewej stronie, tuż nad jego sercem.
Palcem uniósł moją głowę za podbródek i pocałował mnie długo i wolno, by pokazać swoją wdzięczność.
- Tak długo jak będę tego chciał, co? – zapytał. – Chyba nie podoba mi się wydźwięk tego. Czy na Ziemi jest jakaś inna kobieta oprócz ciebie, którą kochałbym męczyć, drażnić, prowokować i żartować z niej? Bo jeśli ją znajdziesz, to wtedy tak, straciłaś robotę, kochaniutka – zażartował.
- Dzięki. Zamieszczę listę pracy na potwór.com. Już nie potrzebuję tego. Chociaż widywanie cię codziennie w szpitalu po tym, jak ukończę studia może być trochę dziwne – powiedziałam, wyjawiając ukradkiem wieści.
- Shelly zaoferowała ci pełen etat? – spytał, unosząc się. – Przyjmiesz go, prawda? – zapytał z głosem wypełnionym oczekiwaniem.
- Oczywiście, że tak. Zaczynam, gdy tylko skończy się wiosenny semestr. Będę rok na stażu i przystąpię do programu MSW(6); przy odrobinie szczęścia, dostanę się na jeden z tutejszych lub Bostońskich – wyjaśniłam z uśmiechem.
- Jestem taki dumny z ciebie, Brązowooka – westchnął, składając pocałunki na całej mojej twarzy. – I szczerze, to nie podoba mi się myśl o twojej wyprowadzce. Skłamałbym mówiąc, że myśl o szukaniu pracy w miejscu, gdzie skończysz nie przeszła mi przez głowę – powiedział cicho.
- Śledziłbyś mnie – zażartowałam, chociaż oczy szczypały mnie na myśl, że posunąłby się do czegoś takiego, by być ze mną. – I kocham cię za to – dodałam.
- Myślisz, że pozwoliłbym, abyś jakiemuś przypadkowemu dupkowi urwała rękę, będąc na porodówce? Raczej nie, Brązowooka. To na pewno się nie zdarzy – narzekał.
- Tylko ty rozważałbyś posiadanie ze mną dzieci, bym nie mogła ich mieć z kimś innym. Ale jakoś to… całkiem słodkie – powiedziała mu, szczerząc się, ale czułam jak moja rumieni się. – Boże, teraz jesteś usatysfakcjonowany? Nie mam już żadnej determinacji – psioczyłam całując jego dłoń.
- Jeśli mój powód jest niewystarczający, to jaki jest twój? – wyzwał mnie.
- Bo po prostu kocham dzieci… i nienawidzę być jedynaczką. Och, i, yyy, bobasy ładnie pachną – wymieniałam.
- A co to ma ze mną wspólnego? – zapytał, nieznacznie urażony, że żadna z tych rzeczy nie dotyczyła jego.
- Bo – zaczęłam wywracając oczami, – myślisz, że chcę urwać ramię jakiemuś przypadkowemu dupkowi? – dowcipkowałam.
- Tylko tego dupka, hę? – wkurzył się i przekręcił, zarzucając na mnie jedną nogę.
- Tak – potwierdziłam, kładąc jego dłoń na lewej stronie cyckusia, tuż nad moim sercem.
Po kilku naszych westchnieniach, odprężyliśmy się i zasnęliśmy, gdy Edward mamrotał coś o tym, że przynajmniej nie jest dupkiem, a ja chichotałam.
Obudziłam się kilka godzin później w podobny sposób jak zazwyczaj: Edward owinięty wokół mnie, jakby był przerażającymi korzeniami starego drzewa, które wystają nad powierzchnię gleby – szarpiąc i ciągnąc w każdą stronę i bez zamiaru puszczenia. Kiedyś zwykłam uważać to za trochę denerwujące, teraz uwielbiam, jak ten mężczyzna uparcie trwa przy mnie, nawet we śnie. Ciężar wokół mojej szyi nie była utrapieniem, lecz życiem splecionym z moim. Po prostu nie mogłabym i nie mogłam chcieć tego w inny sposób. Więc, zamiast uwolnić się z pomrukami irytacji i dźgania go łokciem w żebra, poluźniłam uchwyt Edwarda moją czułością – pocałunki zamiast narzekań, pieszczoty, a nie szturchnięcia. Gdy zaczął przesuwać się oraz jęczeć i poczułam jak jego ciało rozluźniło się, wiedziałam, że to najlepszy sposób na obudzenie go. I to jednocześnie go podniecało, co było dodatkowym bonusem. Udało mi się wydostać spod jego wielkiego, męskiego ciała i położyłam się na nim.
- To najlepsza pobudka, jaką kiedykolwiek miałem – westchnął, gdy całowałam go po szyi, zanim pocałowałam go w moje ulubione pełne, smaczne wargi, po czym uwolniłam nas od ubrań.
Chciałam by każde dotknięcie i każdy pocałunek pokazał, co Edward dla mnie znaczy. Jak to, co udało nam się razem zbudować w ten dziwaczny sposób – przez bycie fizycznie intymnymi na początku i emocjonalnie złączonymi później – był dla nas w zupełności odpowiedni. I ewoluowało to w coś prawdziwego i realnego. Jego ciało i dusza są rzeczami dla mnie najcenniejszymi, a to zrodziło się z przyjaźni i zaufania, którego musieliśmy się nauczyć, by czuć to do siebie. To całe doświadczenie było innie w odróżnieniu do tego, co myślałam, że mi się przydarzy, ale tak się stało i to w takim momencie mojego życia, gdy naprawdę potrzebowałam czuć się szczęśliwa i kochana.
- Edwardzie… wiesz, że często się drażnię – wyszeptałam. – Żartuję, że tylko cię toleruję, znoszę cię… Ale to nasza gra, wiesz? – powiedziałam, szukając potwierdzenia, chociaż powinno być to zupełnie oczywiste dla nas obojga, że nasze żartobliwe zniewagi są po prostu… żartobliwe.
- No pewnie, Brązowooka – powiedział z uśmiechem, gdy usiadłam okrakiem na jego biodrach, a on leżał płasko pode mną. – Kocham tę część ciebie. Część, która wyzywa mnie, nigdy się nie poddaje – dodał, kładąc dłonie na moich biodrach, by poruszać mną w przód i w tył.
- Nigdy się nie poddam, ani nie odpuszczę sobie… ciebie – wymamrotałam, pochylając się do przodu i oparłam dłonie na jego ramionach tak, że moja klatka piersiowa była przy jego, a nasze serca biły tak blisko siebie, jak tylko mogły.
Ponownie odchyliłam się i używałam rąk, by delikatnie kierować go tak, że powoli umieściłam go we mnie. Zamykając oczy, czując, że każdy nerw w moim ciele skrzył się. Mój mężczyzna był pode mną i pozwalał mi zaspokoić nas oboje i prowadzić. Ta lekcja była tylko o kochaniu się, nieważne, co nowego byśmy próbowali. I tym razem nie byłam nauczycielem tylko tą, która prowadziła i dawała radość.
- Brązowooka - powiedział, niskim prawie złowieszczym głosem. – Sprawiasz, że chcę dać ci wszystko, że chcę być mężczyzną, na którego zasługujesz. Kocham cię – wyjęczał, przyglądając się moim ruchom, które stawały się coraz szybsze.
- Dajesz mi wszystko, czego chce. Nie zapominaj, kochanie – westchnęłam, umieszczając jego dłoń na mojej lewej piersi, gdy jego druga dłoń wbijała się w moje biodro, zachęcając mnie.
- Pozwól mi, Edwardzie – powiedziałam, zatrzymując ruch jego bioder i odciągając jego palce z miejsca między moimi nogami. – Chcę ci pokazać, jak kocham sprawiać ci przyjemność, w ten sam sposób, jak zrobiłeś to mnie tak wiele razy – dodałam.
Uśmiechając się słodko, Edward zrelaksował się i mi się przyglądał.
Przechylałam głowę ze strony na stronę pozwalając, by moje włosy opadały luźno wokół moich ramion. Wiłam się prawie jak tancerka, mruczałam za każdym razem, gdy w pełni na nim siadałam. Edward nie ruszał się, ale wyraz jego twarzy, jego pięknej twarzy, z umiarkowanego zaskoczenia zmienił się w czuły i kochający, a następnie w żądzę i potrzebę. Jego oczy wędrowały między moimi piersiami, a twarzą. Uśmiechając się uwodzicielsko, wygięłam plecy i wsunęłam dłonie w swoje włosy, unosząc je do góry, po czym pozwoliłam mi spływać z moich palców. Zaczęłam szybciej poruszać biodrami, bardziej niecierpliwie, zbyt zanurzona w uczuciu kontrolowania moich jęków i niepohamowanych ruchów. Potrzebowałam dojść do tego punktu, w którym wszystko we mnie wybuchało – to jedyne miejsce, gdzie ten mężczyzna może mnie zabrać. Tam wszystko zatrzymuje się i staje się jednym, wielkim i gwałtownym wybuchem podniecenia, ciepła i ekstazy.
- Edward Belli, Edward Belli – sapałam, ciągnąc go za nadgarstki i położyłam jego dłonie na moich policzkach.
- Piękna, przepiękna Bella – jęczał Edward. – Ja… - sapnął. – Jestem twój – jęknął, gdy jego ciało zesztywniało i poczułam, jak drży we mnie.
- Też jestem twoja – wyszeptałam.
Wzdychając głęboko ze szczęśliwego wyczerpania, narzuciłam na nas nakrycie i górną połowę ciała ułożyłam na nim, opierając głowę między jego szczęką, a obojczykiem. Wciąż miałam nogi po obu stronach jego bioder, praktycznie obezwładniając go pode mną. Tak, dzisiaj to ja byłam przytulasem. I przez to zaczęłam myśleć o tupocie i mostku przełamanym idealnie na środku, i forcie zrobionym z prześcieradeł z cukierkowo preclowym ogniskiem.
Następnego ranka obudziłam się, gdy Edward wciąż spał głęboko z małym uśmieszkiem na ustach. Miałam pokusę, by go pocałować, ale nie chciałam go obudzić. Jakoś dałam radę spać na nim przez całą noc więc, kiedy powoli kierowałam się do krawędzi łóżka, on po prostu przekręcił się na bok. Włożyłam koszulkę i spodnie od piżamy, które zostawiłam w jego mieszkaniu. Udałam się na kanapę w salonie, gdzie uruchomiłam laptopa. Dzisiaj Edward pracuje na drugiej zmianie, więc wiedziałam, że będzie spać dłużej. Spoglądając na zegarek na monitorze zobaczyłam, że jest dopiero ósma rano. Otwierając przeglądarkę internetową, wpatrywałam się w stronę startową, gdzie kolorowe litery tworzące słowo Google spoglądały na mnie. Poczułam to znajome uczucie tysiąca koni biegających w mojej klatce piersiowej, gdy wpisywałam trzy słowa w okienko wyszukiwarki.
Carlisle Cullen doktor
Wyniki wyskoczy natychmiast, a dokładnie w 0,37 sekundy. Pierwszy odnośnik, na szczycie listy, nie złagodził walenia w piersi.
Spis Wydziałów Szkoły Medycznej Dartmouth.
Doktor Carlisle Cullen. Tytuł(y): Profesor Ratownictwa Medycznego. Wydział(y): Medycyna. Edukacja: College Medycyny Dartmouth, lekarz…
Zamykając oczy nie byłam pewna, czy błagać by był to ten Carlisle, którego szukałam, czy błagać by to nie był on. I tak kliknęłam na jego nazwisko i było to jak mentalny odpowiednik szybkiego zerwania plastra. Gdy wreszcie otworzyłam oczy, praktycznie opadła mi szczęka. Zdjęcie na ekranie ogłuszyło mnie na chwilę – nie dlatego, że znałam tego mężczyznę; byłam całkowicie pewna, że był mi obcy. Ale poznałam go. Ten mężczyzna był ojcem Edwarda. Oczywiście nie miał włosów ani zielonych oczy typowych dla Masenów, ale rzeczy, które zniewoliły mnie w Edwardzie, choć czasami irytowały, rzeczy, które teraz znałam tak dobrze, że wyryły się w moim sercu, zostały odziedziczone po Carlisle’u: pół uśmieszek, przechylenie głowy, eleganckie dłonie z długimi palcami złożonymi na biurku, za którym siedział.
- To on – wyszeptałam do siebie.
I to zajęło tylko 0.37 sekundy. Czas, w którym zdążysz mrugnąć oczami, mógł naprawić pojebane lata krzywdy. Szybko przejrzałam krótką notkę biograficzną i zauważyłam, że nawet przebieg medycznej edukacji pasował do tego, kiedy Edward mógł zostać poczęty i urodzony. Zauważyłam także informację i godziny urzędowania, przypuszczalnie potrzebne jego studentom.
Godziny otwarcia biura: Poniedziałek, Środa, Piątek, 8:00 - 10:00.
Proszę zadzwonić, by umówić się na spotkanie, albo, jeśli nie jesteś w stanie, spotkać się ze mną osobiście.
Zanim dałam sposobność swoim nerwom, aby wzięły nade mną górę, złapałam długopis oraz kartkę i szybko napisałam coś w rodzaju „scenariusza”. To moje ubezpieczenie na wypadek utraty panowania i rozłączenia się. Wzięłam ogromny wdech i wybrałam numer zapisany na ekranie.
- Carlisle Cullen – powiedział głos.
Ponownie byłam oszołomiona, prawie zamarłam. Można było pomyśleć, że Edward wywinął mi figla, bo ich głosy była identyczne.
- Halo? – powtórzył głos.
- Yy, witam – wydukałam, spoglądając na moje notatki. – Nazywam się Bella Swa. Dzwonię, ponieważ kogoś szukam. Znał może pan Libby Masen? – zapytałam szybko.
- Kto mówi? – zapytał, chociaż już się przedstawiłam.
Po tym, jak wypowiedział te dwa słowa, wiedziałam, że jest zdenerwowany.
- Mam na imię Bella. Szukam kogoś, kto znał Libby Masen. Ja, yyy, bardzo przepraszam, że dzwonie tak znienacka – zaoferowałam.
- Nie szukasz Libby? Wiesz, gdzie ona jest? – zapytał głosem pełnym niepokoju i zniecierpliwienia.
- Tak – odpowiedziałam, przełykając ślinę. – Przykro mi, ale ona nie żyje. Naprawdę mi przykro – powiedziałam, wiedząc, że przez niepokój będzie dla niego to trudne.
Nastała cisza na linii i zaczęłam zastanawiać się, czy rozłączył się, ale po chwili przemówił.
- Och, Libby – powiedział praktycznie szeptem. Czekałam chwilę, dając mu szansę na przetworzenie tego, co nim głęboko wstrząsnęło. – Nie jesteś… - próbował powiedzieć. – Libby jest twoją matką?
- Nie, yyy, jej syn… - zaczęłam, walcząc z zaciskającym się gardłem. – Jej syn jest moim chłopakiem – wyjaśniłam.
- Jej syn? Libby miała dzieci?
- Tylko jedno, ale ona… ona nigdy nie wyszła za mąż – odpowiedziałam, choć było to trudne.
- O boże. Ile on ma lat? – zapytał, gdy uświadomił sobie, do czego zmierzam.
- Dwadzieścia osiem – odpowiedziałam pomimo tego, że drżały mi dłonie.
- Ma na imię Edward, prawda? – zapytał, znając odpowiedź.
- Tak, ale…
- Ojciec Libby. Ten mężczyzna – wypluł z siebie, a złość w jego głosie wzrastała. – Czemu go posłuchałem? Libby powiedziała, że nazwie dziecko Edward jeśli będzie to chłopiec. Nie mogę uwierzyć… On żyje? Ojciec Libby powiedział, że ona straciła to dziecko.
- Nie, doktorze Cullen. Edward ma się dobrze. W sumie, to on też jest lekarzem – powiedziałam mając nadzieję, że dodałam coś miłego do rozmowy.
- Czemu ona mi nie powiedziała? – zapytał. – Czemu on wcześniej się ze mną nie skontaktował?
Wzięłam głęboki wdech zanim odpowiedziałam.
- Doktorze Cullen, jest wiele do porozmawiania na ten temat, ale sądzę, że to Edward powinien to wyjaśnić. Zadzwoniłam tylko z jednego powodu – powiedziałam mu.
- Jakiego? – zapytał, brzmiąc na zainteresowanego.
- By zapytać, czy będzie pan otwarty na rozmowę z nim, a może nawet na spotkanie – odpowiedziałam.
- Powiedziałaś, że on jest lekarzem? – zapytał.
Byłam przez to zakłopotana. Brzmiało to prawie jak nielogiczna uwaga.
- Tak. Jest ginekologiem położnikiem tu, w Bostonie, gdzie mieszkamy – odpowiedziałam, szczęśliwa podając mu kilka szczegółów, którymi był zainteresowany.
- A nie prawnikiem w kancelarii Masen? – naciskał.
Praktycznie słyszałam, jak się uśmiecha.
- Nie i sądzę, że nie przepada za prawnikami – wyjaśniłam czując, jak moje usta układają się w uśmieszek, a wyjaśnienie powodu tego było niepotrzebne.
- Ha, to tak jak ja – ponownie był cichy przez chwilę zanim kontynuował. – Doktor Edward Masen. Podoba mi się – dodał.
- Och, raczej Cullen. Edward Cullen – poprawiłam.
- Libby… dała mu moje nazwisko? Troszczyła się bardziej niż mógłbym przypuszczać – powiedział tajemniczo.
- Edward chciałby wiedzieć więcej o tym, co się stało i mam nadzieję, że będzie pan w stanie mu pomóc – powiedziałam, czując przypływ optymizmu.
- Mój syn… nie mogę w to uwierzyć – powtórzył. – Bella, tak? Jego dziewczyna?
- Tak. Edward poprosił mnie o pomoc w odszukaniu pana – powiedziałam, czując ciepło w całym ciele na myśl o Edwardzie, kiedy było coraz jaśniejsze dla mnie, że Carlisle chce wiedzieć więcej o swoim synu.
- Bello, mam list, który napisałem kilka lat temu. Pewnej nocy myślałem o Libby i o tym, co się wydarzyło. Napisałem go mając nadzieję, że pewnego dnia będę mógł wysłać go do kogoś, ale napisałem go do dziecka, które myślałem, że nie żyje. Chcę to naprawić i wysłać ci go emailem. Przekażesz go Edwardowi? - zapytał.
- Oczywiście – odpowiedziałam. – Chcę pomóc w każdy możliwy sposób – zaoferowałam, po czym podałam mu mój adres email.
- Dziękuję. Edward ma szczęście, że jesteś z nim.
Powiedziano mi już po raz drugi w ciągu niespełna kilku dni.
- Miło było z panem porozmawiać – powiedziałam.
Doktor powiedział, by niedługo oczekiwała od niego wiadomości i pożegnaliśmy się.
Wstałam z krzesła i nie mogłam oprzeć się tańczeniu przez chwilkę lub dwie. I to dlatego, że najgorszy scenariusz, jaki przewidywałam, nie wydarzył się. To dlatego, że mogłam już powiedzieć, że Carlisle Cullen wydaje się być przyzwoitym facetem.
Szybko umyłam się w łazience, po czym udałam się do kuchni, by zacząć przyrządzać śniadanie. Jak zwykle, zapach gotowania zdziałał cuda i doktor Śpioch pojawił się, całując mnie w policzek i jęczał, że jest głodny. Patrząc na Edwarda czułam niezmąconą ulgę, zmieszaną z radością, ale debatowałam nad tym, czy powiedzieć mu o mojej rozmowie telefonicznej z Carlislem. Zamiast wyskakiwać z tymi wiadomościami jak tylko otworzył oczy, postanowiłam dać mu zjeść śniadanie i wypić poranną kawę zanim zacznę jakąkolwiek intensywną rozmowę.
- Śniadanie gotowe, kawa zaparzona, więc nie narzekaj – ostrzegłam, machając na niego łopatką.
Na jego twarzy zagościła klasyczna mina „dziecka przyłapanego z ręką w słoiku z ciasteczkami:, a ja tylko pokręciłam głową i powiedziałam, by przygotował stół. Zjedliśmy lekki posiłek składający się z usmażonych białek i tostu pszennego, i gdy tylko skończyłam sprzątać ze stołu, usłyszałam dźwięk wydobywający się z laptopa stojącego na ławie, powiadamiając mnie, że dostałam wiadomość. Edward przyglądał się podejrzliwie, gdy podskoczyłam na ten dźwięk.
- Co jest? – zapytał, wyczuwając, że zareagowałam zbyt żywo.
- Dostałam emaila. Jestem pewna, że to od Carlisle’a Cullena – wyrzuciłam z siebie.
Edward patrzył na mnie z mieszanką niedowierzania i szoku.
- Znalazłaś go? – zapytał z szeroko otwartymi oczami.
- To było praktycznie zbyt łatwe – odpowiedziałam cicho kiwając głową. – Zadzwoniłam do niego jakąś godzinę temu. To na pewno on. Wydrukuję to, byś mógł przeczytać.
Kilka minut później podałam Edwardowi dwie kartki papieru.
- Prosił, bym ci to przekazała – tylko tyle mu powiedziałam.
Edward usiadł na kanapie, trzymając w dłoni lisy, ale patrzył wciąż na mnie.
- Brązowooka… mogłabyś? – zapytał podając mi kartki.
- Oczywiście – odpowiedziałam biorąc je.
Stałam nad nim, patrząc na jego twarz, na której widać było mieszankę przeróżnych uczuć. Bez słowa nastąpiła między nami wymiana, gdzie jedno zapraszało, a drugie przyjęło je. I tak usiadłam na jego kolanach. Edward oparł głowę na mojej klatce piersiowej i zamknął oczy.
- Drogi Edwardzie. – Zaczęłam. – Gdy twoja dziewczyna, Bella zadzwoniła do mnie niedawno i przekazała mi niespodziewane wieści, nie wiedziałem, jak zareagować. Byłem, i wciąż jestem, zszokowany i zasmucony śmiercią twojej matki. W mojej pamięci pozostanie na zawsze żywą, piękną i inteligentną dziewczyną, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Poznaliśmy się na przyjęciu homecoming(7) w Yale. Wyglądała na znudzoną i szczerze, jakby nie należała do tego miejsca. Byłem tam w odwiedzinach u przyjaciół, kiedy zobaczyłem ją stojącą samą w kąciku i oczywiście rozmarzoną. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Ostatecznie, złapała mnie na wpatrywaniu się w nią, ale odwróciła wzrok. Wreszcie odważyłem się, by z nią porozmawiać. Początkowo była nieśmiała i wyglądała, jakby zastanawiała się, czemu w ogóle chciałem z nią rozmawiać. Skończyło się to naszą całonocną rozmową – do czasu aż wzeszło słońce. Cóż, „rozmowa” to raczej łagodniejszy opis. Debatowaliśmy o polityce, książkach, filmach, nawet o tym, które płatki śniadaniowe są lepsze. Był w niej ogień, który mnie od razu przyciągał. Spędziliśmy ze sobą cały weekend, a nawet opuściłem kilka dni zajęć, by przedłużyć mój pobyt. Po prostu nie chciałem żegnać się z tą pełną życia, niezwykłą kobietą.
Przez następny miesiąc jeździłem do New Haven co weekend. Podczas jednej z tych wizyt, twoja matka powiedziała mi, że jest w ciąży. Po tym, jak ustąpił początkowy szok, byłem zachwycony. Wiedziałem, że Libby jest miłością mego życia. Ale ona była zmartwiona. Pochodziła ze starej, bogatej, chicagowskiej rodziny o ustalonej pozycji. Od małego została nauczona, by zachować rodzinną tradycję i wstąpić do kancelarii adwokackiej Masen. Pobranie się i posiadanie dziecka przed ukończeniem college’u mogło oznaczać, że będzie musiała z tym poczekać. Powiedziała, że to nie ma znaczenia i jej wierzyłem.
I tak, chciałem poślubić twoją matkę. Chciałem się jej oświadczyć, ale jej brak pewności mnie negował. Wywodziłem się ze skromnej rodziny z New Hampshire – byłem synem wielebnego Episkopalnego. Żyłem dzięki stypendium i pożyczkom. Miałem przed sobą jeszcze dwa lata szkoły medycznej, zanim mógłbym zarabiać na życie. Ale po ojcu odziedziczyłem mocną wiarę i wierzyłem, że wszystko, co się wydarzyło było z jakiegoś ważnego powodu i było to częścią większego planu.
Nie mogłem doczekać się twoich narodzin i by móc trzymać cię po raz pierwszy. Chciałem, byś został ochrzczony przez twojego dziadka w niewielkim, wiejskim kościele, gdzie spędziłem większą część mojego dzieciństwa. Nieważne czy miałeś być „Edward” czy „Lily” (oba pomysły twojej matki) i tak bym cię kochał i robił wszystko, by być pewnym, że wyrośniesz na szczęśliwego człowieka.
Sprawy między mną a Libby stały się napięte. Wydawała się wyjątkowo zdystansowana i zaczęła wymyślać coraz nowe powody, bym nie odwiedzał jej w weekendy. Spytałem, czy za mnie wyjdzie, ale nalegała, że było to niepraktyczne. Żadne z nas nie mieszkało w swoim domu, a raczej w akademikach. Chciała poczekać do końca wiosennego semestru, by mogła przynajmniej ukończyć drugi rok studiów, zanim weźmie urlop dziekański, by cię urodzić.
Ostatni raz, gdy widziałem twoją matkę, wyjeżdżała do Chicago na święta Bożego Narodzenia na koniec jesiennego semestru. Nasze pożegnanie było bardzo emocjonalne. Wyczuwałem, że coś jest naprawdę nie tak. Byłem młody i byłem typem osoby, która nie ukrywa swoich uczuć i pomyślałem, że to może zbyt wiele dla niej, że nasz romans był zbyt szybki i dusiła się.
Zadzwoniłem do niej kilka dni po jej wyjeździe, ale powiedziano mi, że nie mam jej w domu. Po tygodniu codziennego dzwonienia do niej, nie wiedziałem już, co myśleć. Wsiadłem do samochodu i pojechałem 1500 kilometrów do Chicago z diamentowym pierścionkiem zaręczynowym w kieszeni, którym był w rodzinie Cullenów od pokoleń. Gdy dotarłem do drzwi ich posiadłości, jej ojciec odmówił mi wejścia. Powiedział, że rujnuję życie Libby i że rozmyślnie unikała moich telefonów, ponieważ chciała, bym zostawił ją w spokoju. Powiedział także, że stres całej tej sytuacji spowodował poronienie. Potrzebowała czasu tylko dla siebie i że to wszystko zbyt bardzo wymęczyło ją emocjonalnie.
Moje prośby, by przynajmniej pozwolił mi ją zobaczyć, waliły jak groch o ścianę. A gdy zapytał „co biedny syn duchownego mógł zaoferować debiutancie Masen?”, pozbawił mnie mojej determinacji poprzez wykorzystanie mojej jedynej słabości: mojego przekonania, że nie byłem dla niej wystarczająco dobry, i że zasługiwała na coś lepszego, niż ja.
Opuściłem Chicago w pierścionkiem wciąż w kieszeni i zupełnie złamanym sercem. Straciłem kobietę, którą kochałem i nasze dziecko, za jednym zamachem. Wciąż próbowałem skontaktować się z twoją matką – poprzez telefon, listy i widomości wysyłane przez przyjaciół. Nigdy nie dostałem odpowiedzi. Dowiedziałem się, że zrezygnowała z wiosennego semestru, pod naciskiem rodziców, z powodu „ekstremalnego stresu”, i że po tym przenosi się na Uniwersytet Chicagowski.
Po ukończeniu szkoły medycznej skończyłem staż i rezydenturę w Chicago myśląc, że przy odrobinie szczęścia wpadnę na nią. Ale nigdy się tak nie stało. Próbowałem przez pięć lat, ale kiedy moja rodzina przekonała mnie, by wrócić do New Hampshire, tak zrobiłem, aczkolwiek niechętnie. Szczęśliwe, udało mi się dostać posadę w Centrum Medycznym Dartmouth i ostatecznie zacząłem także nauczać medycyny.
Pracując w szpitalu poznałem wspaniałą kobietę o imieniu Esme. Pracowała jako pielęgniarka na pediatrii, która zauważyła, że codziennie jadam taką samą kanapkę, zawsze przy tym samym stole. Pewnego dnia, podeszła do mojego stolika i zaoferowała kawałek czekoladowego ciasta mówiąc, że przyda mi się coś innego. Miała rację. Jesteśmy małżeństwem od piętnastu lat. Zawsze chcieliśmy założyć rodzinę, ale nie udało się. Teraz rozumiem prawdziwy sens tego, że coś zawsze dzieje się z jakiejś przyczyny i że wszystko jest częścią większego planu.
Mam nadzieję, że ten list wyjaśni niektóre sprawy, nad którymi się zastanawiałeś. Jest wiele pytań, które bardzo chciałbym ci zadać, jeśli jesteś skłonny mi na nie odpowiedzieć. Jest mi naprawdę przykro z powodu śmierci twojej matki, ale nie sądzę, bym mógł znaleźć słowa przeprosin za to, że nie było mnie w twoim życiu. Przez to zawsze będzie mi przykro. I chociaż nie ma nic, co mógłbym zrobić, by odpłacić za te wszystkie stracone lata, chętnie bym skorzystał z okazji, by poznać osobę jaką jesteś teraz. Bella powiedziała, że także jesteś lekarzem i dzięki temu już jestem dumny.
Masz mój adres email i numer do biura, ale listę kontaktów do mnie zostawię na końcu wiadomości. Skorzystam z każdej możliwości rozmowy, jaką mi podarujesz, nieważne, czy to przez emaile, przez telefon, czy osobiście.
Z serdecznością,
Carlisle
Gdy kończyłam czytać, mój głos był zachrypnięty. Chciało mi się płakać już po pierwszym akapicie. Czułam emocje praktycznie wyskakujące ze strony z opisem Carlisle’a o tym, jak bardzo troszczył się o matkę Edwarda i nie było mowy, bym mogła się opanować. Płakałam, czytając całą treść listu. Co za smutny zwrot akcji dla jego rodziców. Co za pech i kiepskie szczęście, nad którymi Edward nie miał kontroli, ale po przeczytaniu tego, jego rodzice także nie mieli. Delikatnie odłożyłam wiadomość od Carlisle’a na ławę stojącą przede mną i spojrzałam na twarz mężczyznę, który, bez możliwości wyboru, był w centrum takich wydarzeń: nierozwiązanej krzywdy, miłości bez wzajemności, straconej nadziei.
Edward był zraniony przez matkę ukrywającą fakty z przeszłości. Musiała trzymać to w tajemnicy by go ochronić, ale to się nie udało. Edward cierpiał przez nieodwzajemnioną miłość matki, z powodu tego, jak smutna się stała, jak przez co zaczęła pić i ostatecznie umarła straszną śmiercią. Sam posiadał swoją nieodwzajemnioną miłość, może nie taką romantyczną, ale nigdy nie doświadczył miłości ojca. Sądzę, że Edward stracił nadzieję na pokochanie innej osoby wraz z odejściem matki.
Głaszcząc jego policzek i całując w czoło, przytuliłam Edwarda tak mocno jak tylko mogłam. Początkowo nie ruszał się i nie odwzajemnił uścisku, ale wciąż go trzymałam, pocierając jego plecy i mówiąc, jak bardzo go kocham.
- Edwardzie - wyszeptałam, pociągając nosem i wytarłam twarz wierzchem dłoni. – Proszę, powiedź coś – poprosiłam.
Edward spojrzał na mnie tymi smutnymi, zaczerwienionymi oczami.
- Byłem… chciany – tylko tyle powiedział.
Byłam zbyt oszołomiona, by odpowiedzieć, więc tylko kiwnęłam głową i posłałam mu największy uśmiech jaki mogłam.
- Zawsze byłeś chciany i jestem pewna, że twój ociec chętnie by cię poznał – odpowiedziałam, przeczesując dłonią jego włosy i poklepując po policzku.
- Co mam mówić? Jak ma się zachowywać? Cały ten czas… został zmarnowany, na nic – lamentował ze zmarszczonym czołem.
- Może w przeszłości nie było go w twoim życiu, ale teraz na pewno chce to zmienić. To się liczy. Chce dostać szansę, więc mu ją daj – nalegałam, cicho przechylając głowę i uśmiechnęłam się.
Kiwnął głową, ale wyraz na jego twarzy był smętny i ponury.
- A co jeśli, no wiesz - wymamrotał nie patrząc mi w oczy. – Co jeśli mnie nie polubi? – zapytał wzruszając ramionami, a jego głos załamał się w bólu z powodu zastanawiania się nad tym.
- Och, kochanie – wymamrotałam, trzymając jego twarz w dłoniach. – Patrzysz na osobę, która od narodzin przysięgała sobie, że nigdy się w tobie nie zakocha i patrz co się stało – zażartowałam delikatnie, po czym pocałowałam go.
- Ale my nie próbowaliśmy się w sobie zakochać. To po prostu się stało – sprzeczał się z zamyśloną miną, ale jednocześnie trochę zdezorientowaną.
- No właśnie. Nie musisz starać się, by twój tata cię polubił. Tak się stanie, zaufaj mi – uspokajałam go, ponownie go przytulając.
Tym razem odwzajemnił ten gest i nie sądzę, że kiedykolwiek byłam tak szczęśliwa.
- Chyba mu odpiszę – powiedział, wyglądając na bardziej optymistycznego, niż kilka minut temu.
Widziałam, jak szczęście wróciło w jego oczy i było to bardzo mile widziane.
- Świetny pomysł – odpowiedziałam, chętna by zachęcić go do odwzajemnienia gestu Carlisle’a.
- Co ja bym począł bez ciebie, Brązowooka? – zapytał, trzymając moją brodę dwoma palcami.
- Eh, umawiał byś się z twoimi kurewkami i jadł o wiele mniej jajek – zażartowałam z grymasem na twarzy.
- Ale jesteś od nich o wiele lepsza i tak samo twoje omlety – powiedział marszcząc czoło.
- Wiesz, to nie nazbyt wiele, ale wezmę to, co mogę dostać – odpowiedziałam śmiejąc się. – Ej, mam pomysł – powiedziałam, gdy wpadło mi coś do głowy.
- Wal, Brązowooka – odpowiedział, przesuwając palcami po moich ustach.
- Zróbmy sobie dzisiaj wagary. Musisz mieć wiele dni, które możesz odebrać sobie jako wolne, a ja mam tylko jedne zajęcia, z których łatwo mogę uzyskać od kogoś notatki – zasugerowałam. – Co o tym sądzisz? – zapytałam, mając nadzieję, że się zgodzi, byśmy mogli spędzić cały dzień na rozmowie o czymś, jeśli będzie chciał albo na czymś innym.
Szczęśliwe ciepło, które zaczęłam czuć w klatce piersiowej, szybko rozpłynęło się aż do moich palców u rąk i stóp, kiedy posłałam mi szeroki uśmiech.
- Już to mówiłem, ale powtórzę. Podoba mi się to, jak myślisz – powiedział mi z uniesioną brwią.
- Wyścig do prysznica? – wyzwałam go.
- Ha - prychnął. – Jakbyś mogła mnie wyprzedzić – żachnął się, zanim podniósł mnie i zaniósł do łazienki ,jak worek ziemniaków.
- Ależ wyścig - narzekałam z oburzeniem, gdy zwisałam bezwładnie z koszulką przy pachach.
I chociaż nie wygrałam wyścigu, ani nawet nie musiałam biec, czułam się, jakbym wygrała coś znacznie lepszego. Pomogłam Edwardowi w czymś, czego nawet nie spróbowałby sam, a najlepsze jest w tym to, że dzięki temu będzie szczęśliwszy.
Nie ma lepszego zwycięstwa niż to.
(1) Chai – herbata parzona z mieszanką ziół i przypraw indyjskich.
(2) Oryginalnie jest to piosenka Celine Dion – Because You Loved Me, ale w tekście autorka użyła jej wariacji.
(3) Z niemieckiego panna, panienka
(4) Z niemieckiego szacunek, poszanowanie, respekt.
(5) The Honeymooners – serial komediowy z lat pięćdziesiątych.
(6) MSW (Master of Social Work) – studia, które dają stopień magistra pracy społecznej.
(7) Homecoming – coroczna tradycja w USA. Coś jakby zjazd absolwentów.
Rozdział 25 |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Dreamteam dnia Wto 15:20, 31 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
puma16
Nowonarodzony
Dołączył: 30 Kwi 2011
Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 13:54, 16 Maj 2011 |
|
To jest super! Uwielbiam NKZG! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Pon 15:12, 16 Maj 2011 |
|
to było genialne,
czytajać list o mało co, a sama bym płakała, ale trzeba trzymać poziom:D
kolejny piękny rozdział i jaki długi, chyba za bardzo nas rozpieszczasz przez to...
mam nadzięję, że każdy kolejny będzie tak samo cudowny
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wampiromaniaczka
Wilkołak
Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim
|
Wysłany:
Pon 15:27, 16 Maj 2011 |
|
Ale długaśny rozdział, czuję się nim absolutnie dopieszczona psychicznie, bo lubię to opowiadanko bardzo.Tym bardziej, im mniej kiedyś, na początku go lubiłam.Czy dobrze zrozumiałam, że B&E przymierzają się do posiadania potomstwa? Oni już żyją jak stare, dobre małżeństwo. Coś czuję, że akcja się skomplikuje, ale nadal będę czekać na ciąg dalszy. Od dziś lubię poniedziałki! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Yvette89
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P
|
Wysłany:
Pon 19:08, 16 Maj 2011 |
|
Wow! Wow!
Tylko tyle mogę z siebie wykrzesać. Mimo tego, iż czytałam org to nadal ten ff wzbudza we mnie sporo emocji, jakbym czytała go po raz pierwszy.
Sporo się wyjaśniło. Autorka pokazała nam tą "drugą twarz" Belli; tę mniej pewną siebie, wahającą się i pełną empatii. Wyjawiła nam swoje słabości; strach przez zawiedzeniem zaufania ukochanego. Mimo, że ten ff zaczął się niekonwencjonalnie, to z każdym rozdziałem mogliśmy przyglądać się, jak otwierają się na siebie i zakochują w sobie. Trudno jest zaufać komuś w 100%, a nasza para, z nutką pikanterii i przekomarzania się, pokazała, jak to działa. No i oczywiście ten brak wiary w siebie i poczucie odrzucenia młodego Cullena okazało się bezpodstawne, można było tego uniknąć, jednak "los" miał inne plany, a teraz Edward odzyskał ojca. Autorka bardzo fajnie przemyślała i stworzyła te postacie oraz ich świat. Wszystko to nieuchronnymi krokami prowadzi nas do finału TNGUSa/NKZG. Opowiadanie świetne, podobnie jak wykonanie.
Dziękuję, Dziewczyny za trud, wysiłek i serce jakie wkładacie w swoje przekłady i (nie)cierpliwie czekam na kolejny chap
Czasu i weny :)
Pozdrawiam Yve:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Olencjaa
Gość
|
Wysłany:
Pon 20:01, 16 Maj 2011 |
|
O tak ja też polubiłam poniedziałki potym,jak pojawił się kolejny,świetny rozdział"Nagiego kolesia z góry" .Podziwiam Cię Zuziu za to,że chciało Ci się tłumaczyć taki ogrom tekstu,a zarazem dziękuję za niego,jak zwykle czytało mi się go z wielką przyjemnością.Podziwiam Bellę i mam do niej ogromny szacunek za to,że chcę pomóc Edwardowi w tak ciężkiej dla niego sprawie,jak odnalezienie po latach ojca.Wraz z pojawieniem się rozdziału pojawiło się parę nowych faktów,o których nasi bohaterowie nie mieli pojęcia.Z rozmowy Belli z Carlisle wywnioskowałam,że mężczyzna nie miał pojęcia,że ma syna i to z kobietą,z którą był przez tyle lat związany.Nie dziwie się,że był zaszokowany,a zarazem szczęśliwy,że został ojcem i niedługo zobaczy owoc ich miłości.Dziwi mnie bardzo zachowanie już nie żyjącej matki Cullena - dlaczego niewyjawniła obojgu Panom prawdy? może ukrywała swój ból,żal w alkocholu? ciekawe,ciekawe.To dobrze,że przez tę trudną drogę pomaga mu przejść brozowooka,bo bez jej wsparcia i determinacji chłopina by sobie nie poradził,poddałby się już na samym starcie.I kolejny raz mamy kontakt fizyczny pomiędzy naszą dwójką,ale teraz jest ono spowodowane potrzebą bycia razem i miłości,która ich połączyła.
Ojj,ale się rozpisałam mam nadzieję,że ten komentarz wyszedł mi choć trochę konstruktywnie tak,jak zamierzałam od początku.
Życzę dużo weny i z niecierpliwością czekam na kolejny chap,pozdrawiam,
Olencjaa. |
Ostatnio zmieniony przez Olencjaa dnia Pon 20:02, 16 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
emily522
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Paź 2010
Posty: 24 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 13:00, 17 Maj 2011 |
|
Dream Team,
"Nagi koleś z góry" to jeden z moich ulubionych fanficków. Podoba mi się w nim wszystko zaczynając od bohaterów i kończąc na akcji i wydarzeniach.
Ale wracając do teraźniejszego rozdziału. Cieszę się, że Edzio znalazł swojego ojca i, że Bella mu pomogła, a tak poza tym po prostu kocham jak w tym opowiadaniu pojawiają się Alice z Rosalie. One zawsze wprowadzają taki wesoły nastrój:)
Fajnie by było gdyby w tym opowiadaniu było trochę więcej innych postaci np. właśnie Alice czy Rosalie. I może trochę więcej humoru. Dreamuś czy w następnych częściach oni będą?
Pozdr,
Emy
AVE VENA!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kaan
Wilkołak
Dołączył: 13 Lis 2010
Posty: 142 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 20:35, 17 Maj 2011 |
|
Im dłużej czytam, tym bardziej czekam. Już mniej erotyki, choć szkoda, a więcej ciepła i miłości. Poszukiwanie ojca, strach przed odrzuceniem, a później radość, że jednak jest szansa, na odzyskanie choć części rodziny. Życie w samotności, nawet wśród bliskich, nie jest dobrym życiem. Pogłębiające się uczucie osamotnienia, prowadzi w przyszłości do złych zachowań. I tak w życiu Edwarda działo się, póki nie spotkał kobiety, która kocha go miłością czystą, bezinteresowną. Tylko taka miłość jest cierpliwa, i potrafi stawić czoła wszystkim problemom.
I rozważania rodzinne. Tupot małych stópek, wesoły śmiech, radość rodziców. Mam przekonanie, że tych dwoje stworzy taki związek, by być razem, i mieć potomstwo.
Dziękuję, że jesteście. Czekam niecierpliwie na każdy rozdział, i z każdym następnym zakochuję się w "Nagim".
Pozdrawiam cieplutko!!!!!!
Kasia! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ashleyka
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Maj 2011
Posty: 7 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z przepięknego miejsca w krainie snów
|
Wysłany:
Śro 11:44, 18 Maj 2011 |
|
Czytam ten ff od początku. Jest on jednym z moich ulubionych i nie wyobrażam sobie życia bez niego Szczerze muszę powiedzieć że na początku myślałam że będzie tutaj cały czas mowa tylko o seksie i niczym więcej. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem przekonuję się że jest inaczej. Przepięknie są tutaj opisane relacje i uczucia jakie są między nimi. Naprawdę cudownie się to czyta i nie można doczekać się kolejnego rozdziału. Niesamowite jest również to jak ich relacje się zmieniają, jak od początku widać tą chemię między Edwardem a Bellą. Ten rozdział był cudowny. Szkoda że Carlisle nie wiedział że ma syna iże Edward przez całe życie myślał że nikt go nie chce. Mam nadzieję że teraz się to zmieni po tym pozytywnym przyjęciu wiadomości o swoim synu przez Carlisla. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ashleyka dnia Śro 11:46, 18 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Dreamteam
Wilkołak
Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 15:12, 31 Maj 2011 |
|
Rozdziały można także znaleźć w formacie .pdf na [link widoczny dla zalogowanych]
Rozdział 25
Edward
Przetarłem dłońmi oczy po tym, jak kliknąłem przycisk „wyślij”, gdy napisałem e-maila do Carlisle’a. Wyjaśniłem w nim wszystko, co działo się w moim życiu do tej pory. Śmierć mojej mamy z powodu alkoholizmu, chociaż ukrywała ten fakt bardzo dobrze – nawet przede mną – aż byłem wystarczającą dorosły, by zrozumieć. To, że nigdy nie wyjaśniła mi, czemu opuściła Chicago tak szybko po moich narodzinach, albo czemu nie kontaktowała się ze swoimi rodzicami. Jak zamieszkałem z nimi po jej śmierci, ale od razu zostałem odtransportowany do szkoły z internatem. To, jak dziadek zmarł nieoczekiwanie na zawał serca po kilku latach i nigdy nie udzielono mi informacji o tym, co się zdarzyło. To, że moja babcia była teraz na ostatnim etapie Alzheimera, ale to ona dała mi jakiś trop, którego potrzebowałem, aby odnaleźć Carlisle’a: jego imię.
Dzisiejszy dzień był emocjonalny, ale także dla mnie bardzo zadowalający. Byłem trochę przerażony tym, jak zareaguje Carlisle, gdy Bella się z nim skontaktuje. Byłem przekonany, że nie miał pojęcia o moim istnieniu i spodziewałem się, że w najlepszym wypadku będzie zszokowany i może złoży pustą obietnicę, że będzie wysyłał mi kartkę z życzeniami na święta Bożego Narodzenia. Naprawdę wątpiłem w to, że będzie chciał mieć ze mną coś wspólnego.
Po tym jak dowiedziałem się, że wiedział o ciąży mojej matki i jak się z tym czuł, wprawiło mnie w osłupienie. Latami czułem się pusty, jak duch, z powodu mojej zawiłej i błędnej teorii o tym, jak przyszedłem na świat. Zrozumiałem, w jakim byłem błędzie. Chociaż nic nie zwróci tego czasu, kiedy zastanawiałem się bez celu, jak byłem z innymi spokrewniony, mogę spróbować ruszyć dalej i żyć z jakimś celem, jakimś znaczeniem.
Nagle przypomniałem sobie coś, co powiedziała mi Brązowooka po jednej z naszych kłótni: nie możesz się zagubić, jeśli podążasz swoją ścieżką. Poza tym, wszyscy mamy mapę. Coś jak wewnętrzny GPS. Twoje serce, Edwardzie. Ono mówi ci, gdzie iść. Myślałem, że rozumiałem, co miała na myśli, ale dopiero teraz doświadczałem tego, o czym mówiła. Teraz mogę być prowadzony przez uczucia, które zwalczałem z powodu tego, jak bolesne były. Podjąłem łatwą ścieżkę, jak tchórz i udawałem, że to na mnie nie wpłynęło. Ale ostatecznie wszystko, co udało mi się tym stworzyć, to puste i nic nieznaczące życie.
Chociaż to moja babcia dała mi wskazówkę, dzięki której mogłem znaleźć ojca, to jednak Bella dała mi odwagę, by to zrobić. Bez jej łagodnej namowy wciąż byłbym „tym kolesiem”, za którym nie za bardzo przepadałem. I teraz, na szczęście, nie musiałem nim być, myśleć albo zachowywać się jak on.
Mój umysł wypełnił się myślami o Belli i tym, co ona dla mnie znaczy, gdy wstałem z krzesła w gabinecie i rozciągnąłem się. Jest najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła. Na moją twarz wkradł się uśmiech Kidy przypomniałem sobie, jak się ze mną kochała poprzedniej nocy. To była jedna z wielu fantazji, które miałem o niej. Ale ta jedna ziściła się: jej ciało usadzone okrakiem na mnie, poruszające się w górę i w dół, jej piersi podskakujące w rytmie bioder. Ta fantazja… Nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Boże, rzeczywistość była o wiele lepsza. Widziałem, jak zmienia się w kobietę, którą teraz jest: pewną siebie w swoim pięknie, seksualności, ale także kochającą, niezależną… Czasami też nieznośną i nieustępliwie upartą. Ale kochałem tę kobietę. Zdumiewające.
Idąc do kuchni, oparłem się ramieniem o framugę i patrzyłem, jak zmywa naczynia. Zauważyłem coś dziwnego, coś, co mnie zaskoczyło – jej ramiona były opuszczone i drżały. Przez wodę lecącą z kranu nie mogłem jej usłyszeć, ale wiedziałem, że płacze.
- Brązowooka - powiedziałem cicho kładąc jedną rękę na jej ramieniu, a drugą zakręciłem kran. – Co jest? Czemu płaczesz?
Chyba ją wystraszyłem, ponieważ podskoczyła trochę, gdy poczuła, jak ją dotykam.
- Nic się nie stało – odpowiedziała szorstko, szybko mrugając powiekami. - Chyba, yyy, mydło dostało mi się do oka… albo coś takiego – powiedziała nieprzekonująco, spuszczając wzrok na podłogę.
Uniosłem brew i wpatrywałem się w nią sceptycznie. Wiem wiele rzeczy o tej kobiecie, a jedną z nich jest to, że za cholerę nie umie wciskać komuś kitu. Nie umiała także wypowiedzieć niewinnego kłamstwa, żeby jej twarz i ciało jej nie zdradziły.
- Płakałaś – powiedziałem wprost. – Powiedz czemu, proszę – poprosiłem ponownie, unosząc jej podbródek, by spojrzała na mnie.
- Pomyślisz, że to twoja wina – zaprotestowała potulnie.
- Że co jest moją winą? – naciskałem, podając jej papierowy ręcznik, by wytarła dłonie.
- To, dlaczego płaczę.
- Będę się o ciebie martwił, jeśli nie będę wiedział.
- I dlatego nie chcę ci powiedzieć… przez co – odpowiedziała bez sensu.
- Teraz naprawdę będę myślał, że to przez coś, co zrobiłem. Proszę? – ponownie porosiłem ze zmarszczonym czołem.
Stała tak przez chwilkę, po cichu wykręcając w dłoniach papierowy ręcznik. Zabrałem jej go i zastąpiłem moją dłonią, którą zaczęła bawić się nerwowo taka jak miała to w zwyczaju.
- Płakałam dlatego, że był to długi dzień – wyznała. – Nie jestem smutna – szybko zapiszczała. – Tylko wiele emocji wiruje w mojej głowie i płakałam, by dać mi ujście – dodała, przesuwając palcem po jednym z głębszych zagnieceń na mojej dłoni.
- Robiłaś tak wtedy w szpitalu, kiedy napisałaś do mnie, byśmy się spotkali – przypomniałem.
Bella kiwnęła głową.
Osądzając po jej pełnym poczucia winy wyrazie twarzy, mogłem sobie tylko wyobrazić, ile razy dawała ujście emocjom, kiedy pomagała mi w sprawie babki i poszukiwaniach ojca. To, że nigdy nie zaświtało mi to, iż trudno będzie jej być uodpornioną na stres i smutek, było pieprzonym absurdem. Chciałem tylko jej pomocy i nigdy nie rozważałem tego, jak to się na niej odbije.
- Przepraszam, że cię to tam martwi i zasmuca. Tak nie powinno być – powiedziałem pełny żalu, że byłem tak samolubny.
- To mnie nie martwi, ani nie zasmuca. Powiedziałam ci, po prostu daje upust – nalegała, wyglądając na trochę rozdrażnioną i puściła moją dłonią.
- Nie, upust – zacząłem, – jest wtedy, gdy uderzysz mnie albo wsadzisz łokieć między żebra. To, co teraz robiłaś, to płakanie. Nie mogę… Brązowooka, to jest nie do przyjęcia. Twój płacz jest nie do przyjęcia – dodałem srogo, kręcąc głową i machając ręką.
- Nie do przyjęcia? – zaśmiała się. – Jesteś śmieszny, wiesz o tym? Co, wydajesz jakiś dekret o zakazie płaczu? – zapytała, a jej rozdrażnienie rosło. – Jesteś teraz tyranem łez? Mussolini płaczu? A, yyy… Wussolini?! – warknęła sfrustrowana, patrząc na mnie z pełnym niedowierzania grymasem na twarzy.
- Co jest złego w tym, że nie chcę widzieć cię smutnej? – odpowiedziałem, broniąc się. – I tak, jeśli mógłbym powstrzymać cię przed płakaniem, zrobiłbym to – dodałem, mówiąc jej całkowitą prawdę.
Zaprowadziłem ją do salonu, gdzie oboje usiedliśmy na kanapie. Bella wypuściła powietrze z płuc i zamknęła oczy, próbując stłumić swoje rozdrażnienie i oczyścić głowę.
- Nie możesz powstrzymać mnie przed odczuwaniem emocji, Edwardzie. To tak nie działa. Nawet ja nie mogę uchronić się przed odczuwaniem takich emocji jak smutek i złość. I nie chcę tego – wyjaśniła, wyglądając na trochę spokojniejszą. – To, co się z tobą dzieje, te emocjonalne sprawy, ja też to czuję. Ale mogę to znieść tylko dzięki „upuszczaniu emocji” – dodała, patrząc na mnie.
- Ale ja nie chcę, byś czuła się źle przeze mnie – nalegałem.
- Pozwól, że coś wyjaśnię. Gdy jesteś smutny, to ja także. Nie ma co się nad tym rozwodzić. Chcesz czy nie, jeśli cierpisz, ja także. Nie obwiniaj się i nie mów mi, co powinnam lub nie powinnam czuć. Wiesz, że tego nienawidzę – powiedziała.
- Stajesz się wredna – poinformowałem ją niepewnie marszcząc brwi, ale kiedy zaśmiała się lekko wiedziałem, że nie już tak poirytowana, jak chwilę wcześniej.
- Po prostu bądź porządny i kochaj mnie za to, ok? – zapytała z pół uśmiechem. – Bo to część porozumienia – dodała z taką ostatecznością w głosie, jaką ja miałem chwilę wcześniej.
- Jak dla mnie spoko, ale nie ukrywaj przede mną tego „upuszczania”. Przez to martwię się jeszcze bardziej – powiedziałem. – I obiecaj mi, że będziesz bardziej otwarta na rozmowę ze mną i miała we mnie więcej wiary – przypomniałem jej.
- Wiem, wiem – przyznała, unosząc ręce do góry, gdy mówiła. – Ale wiedziałam, że tak zareagujesz, że będziesz się obwiniał. I tylko dlatego nie chciałam płakać przy tobie – wyjaśniła. – To zabawne… Cóż, raczej ironiczne, ponieważ tak sobie myślałam, że to był ostatni raz, kiedy płakałam i naprawdę, tylko dlatego, że bardzo mi ulżyło – wyznała. Gdy ją przytuliłem, Bella oparła głowę na moim ramieniu, po czym kontynuowała. – Carlisle chce cię poznać. Wszystko jest tak, jak powinno. Byłam dobrej myśli, ale przygotowałam się na najgorsze, ale to się nie wydarzyło – powiedziała cicho.
- Nie – odpowiedziałem, głaszcząc ją po włosach. Najgorsze się nie wydarzyło. I nie dokonałbym tego bez twojej pomocy. Mam u ciebie dług, Brązowooka – powiedziałem szczerze, zanim pocałowałem ją w czoło.
- To będzie 12,47 dolarów wraz z podatkiem. Bo ty obciążasz mnie podatkiem – zażartowała, zamykając jedno oko i pomachała palcem wskazującym.
- Nie żartuj sobie. Mówię poważnie – odpowiedziałem, chwytając ją za palec i pocałowałem jego opuszek.
- Ej - zaczęła, chwytając moją twarz w dłonie. – Nie mogę nic na to poradzić, jak mówisz takie rzeczy. Nie „wisisz” mi niczego – poinformowała mnie, patrząc na mnie z taką miłością, że aż pomyślałem, iż nie mogę już bez niej żyć.
- Ale zrobiłaś dla mnie o wiele więcej niż ja dla ciebie – odpowiedziałem zupełnie szczerze.
- To nieprawda, Edwardzie. Już ci mówiłam, czemu cię kocham… Jak wiele zrobiłeś dla mnie – powiedziała łagodnie, sięgając po moją dłoń i zaczęła masować przestrzeń między kciukiem a palcem wskazującym. – Dzięki tobie jestem szczęśliwa, mam interesującą pracę w szpitalu i żyję tak, jak powinnam – przypomniała mi, badając mój kciuk.
- Kocham cię, Brązowooka – odparłem nie wiedząc za bardzo, co innego powiedzieć.
Nie umiałem w słowach opisać tego, jak czuję się, kiedy ona mówi mi, ile dla niej zrobiłem i jak ją uszczęśliwiam.
- Ja ciebie też – odpowiedziała całując mnie słodko. – I nie mam zamiaru prowadzić księgowości, bo jestem kiepska w liczbach. A po drugie, sfabrykowałeś księgi, ponieważ jesteś przebiegłym krętaczem – dokuczyła mi, pocierając mój policzek kciukiem.
- A nie możesz sfabrykować swoich ksiąg? Ale uwielbiam nabywać twoje twarde aktywa – flirtowałem, obejmując oburącz jej jędrne pośladki.
- Boże, tylko ty umiesz zmienić wydźwięk aktywów na sprośny – zrugała mnie żartobliwie, wywracając oczami i kręcąc głową, po czym roześmiała się.
- No weź, wiesz jak uwielbiam mój system ratalny – powiedziałem z uniesioną brwią i uśmieszkiem.
Bella warknęła słodko i usiadła na mnie okrakiem. Zaśmiałem się, gdy spróbowała dźgnąć mnie w klatkę piersiową, ponieważ mogłem odepchnąć jej małą pięść, albo po prostu dać się jej uderzyć, bo to w ogóle nie bolało.
- Ałć – jęknąłem, udając ból. – Przestań mnie bić, kobieto!
- Nie biję cię tylko upuszczam emocje, pamiętasz mądralo? – odpowiedziała śmiejąc się.
- A ja to robię tak – wyszeptałem przy jej szyi, a dłońmi wędrowałem po jej bokach, aż dosięgnąłem bioder. Pozostawiałem szlak pocałunków na jej ręce aż do nadgarstka. Bella otworzyła pięść jak kwiat, kiedy poczuła moje usta, po czym chwyciłem jej dłoń i łagodnie ją pocałowałem.
- Nigdy nie umiałam i nadal nie umiem z tobą kłócić – wymamrotała z zamkniętymi oczami.
- Cieszę się, że w czymś się zgadzamy – zażartowałem, całując ją w górę ramienia.
- Ej, właśnie mieliśmy naszą pierwsza, prawdziwą kłótnie w związku – powiedziała cicho, przygryzając wargę i patrzyła na mnie niecierpliwie.
- I udało nam się rozwiązać problem – odpowiedziałem z kpiarskim uśmiechem, zanim skubnąłem ją w ucho.
- I wiesz co to znaczy? – zapytała odsuwając się ode mnie delikatnie.
Spojrzała na mnie tymi brązowymi, sarnimi oczami i posłała mi kokieteryjny uśmieszek.
- Seks na zgodę? – odpowiedziałem pytaniem i puściłem do niej oczko.
Och, te możliwości.
- Taki powinien być najlepszy – wyszeptała, przywierając ustami do moich.
- W takim razie ustalone – powiedziałem. – Teraz możesz ze się mną kłócić i od teraz robimy to codziennie – dodałem, po czym oblizałem usta.
Wiedziałem, że jak oblizuję usta, to ona zaczyna szaleć i, szczerze, nie cofnąłbym się przed użyciem każdej dostępnej taktyki, którą miałem w arsenale kokieteryjnego zachowania. Gdy podświadomie także oblizała wargi, pozwoliłem „temu kolesiowi”, by poklepał się po plecach w pochwale. Nie było sensu odpuszczać sobie wszystkich złych nawyków. Po prostu mogłem ich użyć w bardziej interesującym celu.
- Wiesz, co mi robisz, gdy oblizujesz usta, Edwardzie? – zrugała mnie żartobliwie.
Cholera.
- Jesteś niegrzecznym chłopcem – zagruchała, wstając z kanapy i stanęła nade mną. – Podnieciłeś mnie naszą kłótnią kochanków, a teraz robisz to znowu – dodała, odsuwając włosy za ramię i wypychając do przodu piersi tak, że mogłem zobaczyć jej sterczące sutki. – Widzisz jak oszukujesz i nie grasz fair? – zaprotestowała, wysuwając dolną wargę.
Och, widzę i to bardzo dobrze. Widzę dokładny zarys twoich doskonałych, różowych sutków.
Jeśli się nie mylę, chyba ktoś tu próbował wykorzystać moje gierki przeciwko mnie. Jednak w tej potyczce chętnie dam sobie skopać tyłek, ale nie bez dania z siebie wszystkiego. Gdy pociągnęła mnie za ręce tak, że musiałem wstać, nie stawiałem oporu. Byłem nieźle podniecony przez jej nagłe i bardzo seksowne pokazanie mocy.
- Och, chyba w takim razie będziesz musiała rozwiązać ten problem? – powiedziałem, unosząc brew. Najwyraźniej czas na ciężką artylerię.
Gdy warknęła, a jej twarz odzwierciedlała walkę między tym, czy mnie pocałować, czy walnąć wiedziałem, że trafiłem w dziesiątkę. Zrobiłem duży krok w jej stronę, a nasze nosy praktycznie się dotykały.
- Jesteś ma mnie strasznie zła? – zapytałem zachrypłym i złowieszczym głosem, pomimo faktu, że wydymałem wargi.
Bella odsunęła się o krok, a ja zrobiłem kolejny do przodu.
- Nie – odpowiedziała głosem zabawionym lekkim rozdrażnieniem i podnieceniem. Spojrzała na mnie od góry do dołu, po czym kontynuowała. – Nie jestem zła, Edwardzie. Jestem… wściekła – dodała ściągając z siebie bluzkę.
Przełknąłem ślinę, gdy rzuciła swój fragment odzieży na podłogę i patrzyłem na jej usta i piersi. Mój mózg nie mógł zdecydować, co wygląda na smaczniejsze. Mój fiut zdecydował, że był remis.
Najwyraźniej jej cel był tak samo dobry jak mój.
- Uwielbiam, kiedy jesteś zła – powiedziałem. – To zawsze mnie podnieca. Od dnia, kiedy cię poznałem, rozmyślałem nad tym wyrazem twojej twarzy, takim namiętnym – syknąłem w jej ucho, gdy rękoma przyparłem ją do ściany.
- Lubisz pogrywać ze mną… za bardzo – złajała mnie przez zaciśnięte zęby.
Pomimo jej głosu i twarzy wypełnionej złością, zdjęła ze mnie koszulkę, po czym złapała mnie za szyję i przyciągnęła do swych ust. Nasz pocałunek był niecierpliwy i zachłanny. Wsuwając dłonie za pasek jej spodni dostałem się do jej matek i delikatnie wepchnąłem środkowy palec między jej nogi.
- Osądzając po tym, jak wilgotna tam jesteś, Brązowooka, sądzę, że też ci się to podoba, hmm? – dokuczyłem jej.
- Ty, mój przyjacielu, nie powinieneś osądzać – odpowiedziała, gdy przyłożyła dłoń do twardego wybrzuszenia w moich dżinsach.
Często byłem skonsternowany tym, jak mól książkowy czynił mnie nieporadnym na mój rozum, kwestionując moją finezję z żeńskim gatunkiem i, w sumie, powodując u mnie wątpliwości, że miałem w ogóle jakieś zdolności w tej gierce, którą sądziłem, że opanowałem do perfekcji. Chyba teraz uświadomiłem sobie, że głupie jest dorównać jej. Poddałem się i pomachałem białą flagą. Pokonany we własnej grze. Uwiedziony przez nieśmiałą dziewczynę, która musiała tylko przygryźć wargę i zarumienić się, by zatrzymać moje wszystkie procesy myślowe. Mój mózg, serce i fiut – wszyscy byliśmy pod pantoflem.
- Chyba stworzyłem potwora – wyznałem, gdy próbowała rozpiąć guzik w moich spodniach i ściągnęła z siebie swoje.
- Oczywiście, że tak i to tylko twoja wina, doktorze Seksinstein – zażartowała z przyśpieszonym oddechem, śpiesząc się, by zdjąć z siebie majtki i odrzuciła je za pomocą dużego palca u stopy.
Gdy dłonią sięgnęła w moje bokserki, mocno zamknąłem oczy, by dostosować się, ale to nie działało. Zamiast tego złapałem ją za uda, a ona owinęła swoje nogi wokół mojego pasa.
Biała flaga stała się flagą w czarno białą szachownicę.
- Edwardzie – westchnęła, gdy jedną ręką trzymałem na jej udzie, a drugą opierałem się o ścianę przy jej głowie. Napierała na mnie z dłonią owiniętą wokół mnie, kusząc mnie. – Dotknij mnie w taki sam sposób, kiedy powiedziałem mi, że nie pozwolisz jakiemukolwiek mężczyźnie mnie tak dotykać – rozkazała, mrugając wolno oczami, a jej głos był zmysłowy i słaby.
Prowokowała mnie i to działało. W moim umyśle pojawiły się obrazy jej nagiego ciała przewieszonego przez oparcie kanapy i jej rozłożonych nóg. Zobaczyłem, jak moje dłonie wędrowały po niej, gdy wpatrywałem się w nią. Widziałem, jak pieszczę ją kciukiem między nogami i słyszałem własne słowa, że to, co dotykam, jest moje.
Flaga w czarno białą szachownicę stała się czerwoną flagą.
Ten byk był prowadzony przez najbardziej niepozornego matadora, jakiego świat nigdy nie pozna, a to tylko dlatego, że ona jest moja i nie mam zamiaru nigdy jej wypuścić. Ani jej ciała, ani umysłu, ani serce, ani nawet duszy.
- Jestem tylko jakimkolwiek kolesiem dla ciebie? – zapytałem, rozmyślnie przekręcając jej słowa, kiedy moja zaborczość przesłoniła logikę.
Łakomie naparłem na nią, a Bella wessała ostro powietrze w płuca i otworzyła szeroko oczy, zanim wywróciła gałki oczne do góry.
- Nie, nigdy tylko jakikolwiek mężczyzna – wyjęczała, kiedy moje usta znajdowały się na jej piersiach, gdy gryzłem i lizałem. – Jedynym mężczyzną – jęknęła, łapiąc mnie za włosy i zaczęła coraz szybciej poruszać biodrami.
- Moja – warknąłem do jej ucha. – Każdy. Centymetr. Ciebie.
Wszystkie emocje, które gotowały się we mnie przez cały dzień, teraz zaczęły wrzeć i zmagałem się z pragnieniem pozwolenia temu zmienić się w falę agresywnej, chciwej żądzy. Zwolniłem i po prostu patrzyłem wprost w te brązowe oczy. Jak zawsze, było kwestią sekund, zanim Bella wiedziała, o czym myślę.
- Chcę tego – powiedziała mi, a jej oddech był szybki i ciężki. – Chcę ciebie w ten sposób. Edward Belli... Bella Edwarda, już nie ma żadnej różnicy. Tylko… miłość. Pokaż mi na różne sposoby, jak to czujesz, proszę – wymamrotała, trzymając moją twarz w dłoniach.
- Brązowooka, tak bardzo cię potrzebuję, ale musisz wiedzieć, że jesteś moja. Zawsze – wyznałem poruszając się szybciej.
- Tak, zawsze twoja – zgodziła się, zanim pocałowała mnie z zapałem, a jej miękki język zachęcał mnie.
Przez wszystkie te lata, gdy skakałem z jednego łóżka do drugiego, gdy bawiłem się ciałami kobiet, by zobaczyć jak szybką i jak mocną mogę uzyskać od nich reakcję – nic z tego mnie nie zadowalało. Dzięki temu, moje libido miało co robić i karmiło to moje ego, ale nic poza tym. Z wyjątkiem tego, że potem czułem się emocjonalnie wyrzuty. Od tamtej pory znalazłem tę kobietę, która zaspokaja intensywne łaknienie, które teraz czuję jako bycie spełnionym mężczyzną. Do tego zawsze będę potrzebował, chciał jej i kochał.
Teraz zaczęła poruszać się przy mnie z większą mocą, a jej jęki, które towarzyszyły każdemu mojemu pchnięciu, tylko wzmagały szalejący we mnie ogień. Ten ogień był podtrzymywany przez wygłodniałe testosteron-paliwo, chciwego neandertalczyka, który prędzej chciałby oderwać łeb innemu facetowi, niż pozwolić mu wpatrywać się pożądliwie na to, co moje.
- Jezu, nie mogę… - próbowałem powiedzieć, gdy pompowałem w nią z wściekłością.
Brakowało mi wystarczających zdolności, by wyrazić się w słowach. Nie mogłem się kontrolować, nie mogłem przejmować się tym, by być łagodniejszy, nie mogłem rozwikłać swoich uczuć, by odgrywać rolę, którą wcześniej przychodziła mi bez wysiłku. Wszystko we mnie było zbyt uporządkowane, trzewne i wylewne.
Nie mogłem być nikim, poza sobą, czując się tak, jak w tym momencie. Chciałem, by kochała mnie za to, a może nawet pomimo tego.
- Więcej – jęknęła, potwierdzając moją wiarę, że ujrzy, kim jestem, ale będzie wystarczająco śmiała, by wymagać, abym pokazał jej wszystko, co ukrywałem.
- Chcę dać ci wszystko. Każdy cholerny fragment siebie – burknąłem zbyt poruszony, by spojrzeć na jej twarz.
- Edwardzie - wydyszała, kładąc dłoń na moim policzku, zmuszając mnie, bym spojrzał jej w oczy. – Kocham każdy fragment. Kocham cię, jakby każdy oddech mógł być ostatnim – wyznała zachrypniętym głosem. – Nie zapominaj o tym… nigdy.
- Tak bardzo cię kocham – wymamrotałem, patrząc jak jęczy i wije się, zanim jej ciało wybuchło orgazmem, gdy głośno jęczała moje imię.
Odczuwanie jej orgazmu, gdy wciąż poruszałem biodrami sprawiło, że stanąłem na najbardziej stromym brzegu mojego życia i mogłem pchnąć już tylko po raz ostatni, po czym doszedłem z głośnym warknięciem.
- Mój piękny mężczyzna, mój piękny Edward – zagruchała, głaszcząc mnie po włosach, gdy próbowałem złapać oddech.
Zamiast dać jej stanąć na własnych nogach, zaniosłem ją do sypialni, gdy ona oplotła mnie ramionami i nogami, a głowę oparła na moim ramieniu. Zasnęła zanim zdążyłem położyć ją delikatnie na łóżku. Zdjąłem dżinsy i przykryłem nas grubym, ciepłym kocem, zanim przytuliłem ją mocno i położyłem ostrożnie dłoń na cyckusiu.
- Dobranoc, Brązowooka. Kocham cię. I tym razem naprawdę tak myślę – wyszeptałem cichutko.
Gdy westchnęła i uśmiechnęła się we śnie, ja odwzajemniłem ten gest.
W ciągu tego tygodnia, ja i Carlisle wymieniliśmy kilka emaili. Z każdą wiadomością wprowadzaliśmy się w szczegóły o naszych życiach. Z każdą wiadomością pojawiało się prawie zbyt łatwe pokrewieństwo i niedługo czułem się dobrze rozmawiając o rzeczach, które były dla mnie ważne. Powiedziałem mu, jak poznałem się z Bellą i jak szczęśliwi jesteśmy razem, pomimo tak dziwnego dopasowania. Także dużo rozmawialiśmy o pracy, wyjaśniając nasze zainteresowania w wybranych przez nas specjalizacjach. Zdziwiłem się, że nie imię mojego ojca nie zostało wspomniane w przeszłości, ponieważ okazało się, iż jest jednym z najbardziej znanych i szanowanych lekarzy ratownictwa medycznego w Nowej Anglii. Gdy zaprosił mnie i Bellę na niedzielny obiad w New Hampshire, zgodziłem się, chociaż byłem trochę zdenerwowany tym, co pomyśli, gdy spotkamy się twarzą w twarz.
W piątkowy wieczór zostałem zaszczycony możliwością dzielenia wanny wypełnionej czekoladową pianą z moją Brązowooka siedzącą między moimi nogami, gdy delikatnie masowałem jej namydlone ramiona.
- Carlisle napisał do mnie dzisiaj rano i zaprosił nas do siebie w niedzielę – powiedziałem jej, głaszcząc ją po policzku opuszkami palców.
- Super – odpowiedziała z podekscytowaniem, przekręcając głowę, by uśmiechnąć się do mnie. – Bardzo się cieszę, że wreszcie się poznacie – dodała, chwytając moją dłoń i przyłożyła ją sobie do twarzy.
- Ja też. – Zgodziłem się z niepełnym uśmiechem.
- Co jest? – zapytała słysząc brak entuzjazmu w moim głosie.
- Jestem po prostu… trochę zdenerwowany. To wszystko. – Odpowiedziałem, ale było coś więcej i dobrze o tym wiedziała.
Zanurzyło moje ręce po wodę i owinęła je wokół swojej talii poczym oparła głowę na moim obojczyku westchnęła.
- Kochanie, powiedz mi, o co naprawdę chodzi – poprosiła cicho, wyciągając rękę, by dotknąć mojej twarzy.
Zamknąłem oczy i zrelaksowałem się na jej łagodzący dotyk.
- Carlisle wie tyle, co ja, czemu moja mama nigdy nie próbowała się z nim skontaktować i powiedzieć mu o mnie – powiedziałem i poczułem znajome wykręcanie się żołądka.
- Ale to nie twoja wina, że nie wiesz za wiele. Wątpię, żeby miał ci to za złe. To byłoby nierozsądne z jego strony, a on nie wydaje się być nierozsądnym człowiekiem – zapewniła mnie.
Zgodziłem się ze wszystkim, co powiedziała. Carlisle uważał mnie za kogoś, kto nawet nie kwestionowałby swojej roli w tym, albo czemu się nie ujawniałem. Prawdę mówiąc, to mi nie przeszkadzało. Zanim pomyślałem, aby zmienić temat, próbowałem go kontynuować i dotrzeć do sedna sprawy, ale nie mogłem
- Wiem, bo jest wyrozumiały. Ale nie o to chodzi – wymamrotałem.
- Ej, pamiętasz, co powiedziałeś wczoraj o niewiedzy? Jak przez to jesteś tylko zmartwiony? – zapytała, unosząc brew z zaciekawieniem.
- Tak – odpowiedziałem, zniesmaczony przez moją hipokryzję.
- To działa w obydwie strony, brachu. A teraz powiedz – domagała się, chociaż głaskała mnie po policzku.
Wziąłem wdech, po czym wypuściłem powietrze z płuc z nadętymi policzkami, ale nie zacząłem mówić.
- Edwardzie, ja się tu marszczę od wody – narzekała śmiejąc się. – Co, James jest w kawałkach pochowany gdzieś pod Harvard Yard(1)? Pod Trzema Kłamstwami(2)? – nawiązała do przezwiska pomnika Johna Harvarda, która stoi przed budynkiem Uniwersytetu.
- Nie, James, niestety, żyje i jest zdrowy, o ile wiem – odpowiedziałem, ale nie umaiłem się zaśmiać w odpowiedzi.
- Panie Cullenov - zaczęła z kiepską próbą udawania rosyjskiego akcentu, – ma swoja sposoba, byś mówil. Powie mi kapitalistyczna tajemnica, a zaczymasz swoje jądra, khorosho? – zażartowała, odwracając się przodem do mnie. – Mam broda jak Lenin, bys smial się, da? – zapytała, wysuwając w moją stronę swoją brodę z piany.
- Tak, Natasho Fatale(3), przyprawiasz mnie o ból brzucha ze śmiechu – zgodziłem się, śmiejąc się serdecznie. – Tylko pozwól, by łoś Superktoś zatrzymał swoje klejnoty, okej?
- Hmm – dumała. – Tym razem ok – krzyknęła z uśmiechem. – Ale tylko dlatego, że nos wygladać na samotna – dodała, zanim pocałowała mnie w to samo miejsce, gdy coś mnie martwi.
Łagodnie usunąłem jej kozią bródkę palcem i pocałowałem ją.
- Nyet, Nyet, Soviet.(4) Całowanie mnie nie rozproszy – ostrzegła mnie z uśmiechem.
- Okej – przyznałem. – Jest pewne miejsce, gdzie muszę się udać. I sądzę, że powinna pójść ze mną – powiedziałem.
- Ale gdzie, Edwardzie? – zapytała.
Spojrzała na mnie troskliwie, marszcząc czoło i nadymając usta.
- Tam, gdzie za pewne będę mógł dowiedzieć się czegoś więcej o mojej matce… o jej życiu - odpowiedziałem, nie mogąc powiedzieć więcej.
- Gdziekolwiek to jest, po prostu mnie tam zabierz – stwierdziła, zanim pogłaskała mnie po policzku i pocałowała ciepło.
Popołudniu następnego dnia udaliśmy się w półgodzinną podróż na południe Bostonu do przechowalni, gdzie Jenks umieścił wszystkie rzeczy po mojej matce i dziadkach. Po raz pierwszy w ogóle udałem się w to miejsce i nie byłem zbyt szczęśliwi, by je zobaczyć, ale wiedziałem, że muszę. Zasługiwałem, by wiedzieć, co się stało, nawet jeśli będzie to bolesne. Carlisle, chociaż nadal był dla mnie tylko znajomym, ponieważ jeszcze go nie poznałem, także zasługuje na to, by wiedzieć. Mój dziadek ze strony matki wmieszał się w sprawy związku mojej matki oraz ojca, co spowodowało to u Carlisle’a dużo nieuzasadnionego i zupełnie niepotrzebnego żalu. Podejrzewałem, że potrzebował jakiegoś rodzaju rozwiązania i zakończenia, tak samo jak ja.
Brązowooka trzymała mnie mocno za rękę, gdy wysiedliśmy z samochodu i szliśmy w kierunku drzwi wejściowych budynku z magazynami do przechowywania. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na mnie, a jej oczy próbowały odczytać moje emocje. Całując wierzch mojej dłoni, pogłaskała ją delikatnie i uśmiechnęła się do mnie.
- Będzie dobrze – zapewniła mnie. – Zaufaj mi.
I z tymi ostatnimi słowami, moje serce przestało tak szybko bić, a dziwne uczucie w żołądku zniknęło.
Recepcjonistka przy biurku powitała nas z uśmiechem, dziękując za wcześniejszy telefon, by dać jej znać, że przybędziemy. Podniosła słuchawkę i wezwała ochroniarza. Przybył natychmiast i, po sprawdzeniu mojego paszportu i prawa jazdy, zaprowadził nas do masywnych drzwi ze stali nierdzewnej. Strażnik przesunął kartę przez czytnik przy drzwiach, a następnie poprosił mnie o wprowadzenie kodu pod czytnikiem. Po krótkim sygnale dźwiękowym, drzwi zostały otwarte i ochroniarz skinął, byśmy weszli. Miło zasugerował, żebyśmy nie śpieszyli się, i że będzie czekał na zewnątrz, aż skończymy.
- Edwardzie, to pomieszczenie… jest wielkie – oświadczyła Bella z szeroko otwartymi oczami, gdy spoglądała na wielką przestrzeń wokół niej.
To miejsce wyglądało jak miniaturowa biblioteka z wielkimi, metalowymi półkami ustawionych w równych rzędach, a każdy z nich była oznakowany karteczką z napisem, co znajduje się w danym rzędzie. Był tam obszar z dziełami sztuki, takimi jak rzeźby, obrazy i małe antyki: lampy i różne ozdoby. Inne miejsce zostało przeznaczone na meble. Po krótkiej przechadzce, jeden z rzędów przykuł moją uwagę. Napis na kartce głosił „Libby Masen, New Haven, CT”.
- To jest to miejsce, gdzie musisz się udać – powiedziała cicho Bella, pocierając moje ramię, gdy trzymała je kurczowo.
- Tak – odpowiedziałem prosto.
Przejrzeliśmy pudła opatrzone etykietkami. Dostrzegłem jedno z napisem „Zdjęcia” i wciągnąłem je z półki. Wraz z Bellą usiedliśmy na podłodze, przeszukując stare zdjęcia – większość moich z czasów szkoły: coroczne zdjęcie klasowe, ujęcia z odbierania nagród na zakończenie roku za osiągnięcia z wiedzy ogólnej i matematyki.
- Mama uwielbiała robić mi zdjęcia – powiedziałem ze wstydliwym uśmiechem.
- I jak można ją winić? Boże, byłeś zachwycający. Spójrz na fryzurę wciętą jak od miski! – powiedziała śmiejąc się, gdy przyglądała się zdjęciu klasowemu z drugiej klasy.
- To zabawne tylko dla osoby, która nie miała mamy, która używała prawdziwej miski, by obciąć ci włosy, Brązowooka – odparsknąłem zgryźliwe, chociaż śmiałem się wraz z nią.
- Ooo, to słodkie. I naprawdę zrobiła ci dużo zdjęć, gdy trzymałeś odznaczenia i świadectwa. Była taka dumna z ciebie – powiedziała z ciepłym uśmiechem, przytulając mnie.
Czułem dziwny spokój podczas oglądania tych wesołych wspomnień. To, co powiedziała Bella było prawdą. Moja matka była ze mnie dumna. Sama mi to powtarzała wiele razy. To dziwne, jak pewne wspomnienie przejawia tendencję do filtrowania pozytywnych doświadczeń, ale pozwala negatywnym zostać i wchłaniać się w to, o czym myślałeś ze szczęściem, aż przestałeś w ogóle o tym rozmyślać. Natknąłem się na fotografię, na którą ciężko było patrzeć. Była z ukończenia gimnazjum. Miałem na niej czternaście lat i byłem ubrany w togę uczniowską, a moja matka otoczyła mnie ramieniem. Mój uśmiech był całkowicie wymuszony, że wyglądał aż, jakby się kulił. Pamiętam, że byłem przerażony przez żenujące widowisko uczuć mojej matki. Bycie rozpieszczanym przez mamę w miejscu publicznym było koszmarem każdego nastoletniego chłopca, a do tego to zostało uwiecznione na zdjęciu.
Wspominając to, chciałbym móc wcześniej bardziej pielęgnować tą chwilę, zamiast pozwalać sobie, nastolatkowi, błagać Boga, by zakończył to wreszcie. Także uświadomiłem sobie, że to ostatnie moje zdjęcie z matką – to może być także ostatnie zdjęcie jej osoby. Zmarła cztery miesiące po zrobieniu tej fotografii.
- Mam zdjęcie z tatą, które jest podobne do tego – wyskoczyła Bella, przerywając moje rozmyślania. – Moje jest z ukończenia liceum. Wciąż powtarzał ludziom, że idę na Harvard. To doprowadzało mnie do szaleństwa. Mówił to do każdego na zakończeniu roku, kto tylko słuchał. Byłam tak wkurzona, gdy mam robiła nam zdjęcie, że wyszło to tak, jakbym miała go uderzyć – wspominała, kręcąc głową i śmiała się cicho.
- Myślałem, że dobrze dogadywaliście się z ojcem – powiedziałem zakłopotany.
- Bo tak było – zgodziła się,. – Ale to wciąż był mój tata, wciąż robił takie rzeczy, że chciałam móc udawać, iż nie jesteśmy spokrewnieni – zażartowała. – Tylko teraz wiem, że był ze mnie bardzo dumny – dodała, patrząc na mnie, a jej usta ułożyły się w godny ubolewania uśmiech.
Jak zawsze, dobrze zidentyfikowała to, co czuję.
Przejrzeliśmy jeszcze kilka kolejnych pudeł i znalazłem mały pamiętnik oprawiony w skórę, który był trochę podniszczony i musiał mieć ładnych parę lat. W środku była dedykacja.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Libby.
Wypełnij ten pamiętnik swoimi wspaniałymi myślami.
Z miłością, Carlisle
Listopad 1980
Pamiętnik był dość gruby i każda strona była pokryta pismem mojej matki. Zanim mogłem cokolwiek przeczytać, Bella, która wraz ze mną spoglądała na notatnik, zakryła strony dłońmi.
- Pozwól mi, Edwardzie – nalegała
- Powinienem to zrobić, Brązowooka. Powinienem móc – zaprotestowałem, patrząc na jej dłonie.
- Nie. Możesz, ale nie powinieneś – nie zgodziła się, zabierając pamiętnik z mojego luźnego uchwytu.
- Czemu nie? – zapytałem, myśląc, że to czas, bym sam stawił czoła tym sprawom.
Brązowooka wzięła głęboki wdech, zanim zaczęła mówić.
- Ponieważ są tam rzeczy, których nie powinieneś dowiedzieć się z pierwszej ręki – łagodnie się sprzeczała. – Gdy mój tata miał jeszcze trochę czasu, wraz z mamą byłyśmy z nim, a on bardzo cierpiał. Nie umiem powiedzieć, jak bardzo chciałabym nigdy nie widzieć go w takim stanie – wyjaśniła szeptem, a wspomnienia tego były dla niej wciąż bolesne.
- Wiem, Brązowooka, wiem – odpowiedziałem, całując ją w czoło.
- Widziałeś już moją mamę jak cierpi – powiedziała głosem pełnym współczucia. – Nie musisz przeżywać tego ponownie. Pozwól, że to przeczytam. Powiem ci najważniejsze części. Jeśli chcesz, możesz zabrać go do domu… i przeczytać, kiedy naprawdę będziesz tego chciał. A nie tylko dlatego, że powinieneś – poradziła, ściskając moją dłoń.
- Dziękuję – odpowiedziałem, przytulając ją mocno.
- Patrz, są tu jakieś stare rzeczy baseballowe – powiedziała, wskazując na pudełko stojące kawałek od nas, z którego wystawał mój stary kij baseballowy. – Przejrzysz je? Może znajdziesz coś, co chciałbyś zabrać do domu – zasugerowała, dając mi możliwość zajęcia się czymś innym.
Niedługo prawie śniłem na jawie, a wspomnienia z dziecięcej Ligii i treningów owładnęły mój umysł. Powrót do szczęśliwych czasów mojego dzieciństwa był pocieszający, dawał możliwość zastanowienia się na sprawami, które nie były otoczone latami smutku i poczucia winy. Chociaż wciąż dzierżyłem ten tępy ból, był to raczej uszczypliwy ból, a nie ostry. Minęło jakieś dwadzieścia minut, zanim zauważyłem, że Brązowooka płacze cicho nad stronami pamiętnika w jej dłoniach.
- Ej – powiedziałem cicho, patrząc na nią z mieszanką poczucia winy i niepokoju.
Uniosła rękę i pokręciła głową energicznie, zanim dostałem szansę na ponowne odezwanie się.
- Upuszczam emocje, Edwardzie. Tylko – odpowiedziała, po czym wytarła oczy wymiętą chusteczką, którą ściskała w pięści.
Wróciłem do przeglądania moich dziecięcych pamiątek, ale nie mogłem wrócić tak łatwo jak poprzednio, w to nostalgiczne miejsce w mojej głowie. Mogłem jedynie wiercić się i spoglądać na Bellę, którą kontynuowała pociąganie nosem, gdy przewracała strony.
- Brązowooka. Chyba już dłużej nie mogę się rozpraszać – powiedziałem, czując, że już za dużo przejęła moich zmartwień. Chociaż nalegała, że tylko „upuszcza emocje”, to wciąż męczyło mnie, że jestem częściowo za to odpowiedzialny.
- Ty pierwszy – odpowiedziała, powodując, że spojrzałem na nią ze zdziwieniem. – Powiedz mi, czemu uśmiechałeś się tak często przez ostatnie pół godziny – rozwinęła, a na jej twarz powrócił szczęśliwy blask.
- Och - odpowiedziałem, rozumiejąc, o co jej chodziło. – To moja stara rękawica i szczęśliwa piłka – powiedziałem, unosząc przedmioty.
- Szczęśliwa piłka, hę? Co w niej takiego szczęśliwego? – zapytała z uśmiechem, chociaż miała czerwone, pełne łez oczy.
- Złapałem nią wysoką piłkę – wyjaśniłem. – A to nie była jakaś tam sobie wysoka piłka – dodałem, stając się bardziej ożywiony, gdy dzieliłem się z nią tradycjami małej ligi. – Grałem na polu zewnętrznym, ponieważ nawet jako dziecko miałem dobre oko i mogłem biec, jakby palił mi się tyłek – powiedziałem, śmiejąc się.
- Wciąż szybko biegasz, przynajmniej dla mnie. Chociaż nie wiem, czy to dużo mówi – zgodziła się, a jej uśmiech powiększył się, a oczy wyglądały na jaśniejsze.
- I wciąż mam dobre oko – zażartowałem. – Wiem, że kobieta jest piękna, jak ją tylko zobaczę. – Flirtowałem, ciągnąc ją za rękę tak, że skuliła się koło mnie.
- Dobra, Bezwstydny Joe Jacksonie.(5) Więcej baseballu, mniej próby zaliczenia bazy – zrugała mnie żartobliwie.
- Myślałem, że lubisz moją Wielką Jednostkę(6) – odpowiedziałem, podpuszczając ją.
- Wystarczy, Randy Johnsonie – prychnęła, uderzając mnie w ramię. – Powiedź mi historyjkę o Cullenie jako uderzającym.
- Nie byłem uderzającym, grałem na boisku – powiedziałem puszczając oczko, ponownie naprężając moje szczęście.
- Dobry Boże – westchnęła, wywracając oczami. – To naprawdę niedługo będzie twoja jedyna szczęśliwa piłka(7) – dodała, bardzo bliska jowialnej irytacji.
- Dobra, panienko, nie krzywdź mnie – błagałem żartem, po czym kontynuowałem. – Grałem na polu zewnętrznym, tak jak mówiłem już. Gra dobiegała końca. Wszystkie bazy były zajęte, a mój zespół wygrywał o jeden punkt. Ta piłka wyglądała, jakby miała wylecieć poza park – opisywałem, a wspomnienia tego były tak żywe, jak dzień, w którym to się stało. Bella otworzyła szeroko oczy w oczekiwaniu, gdy opowiadałem dalej. – Patrzyłem, jak leciała w powietrzu – powiedziałem, wskazując na sufit. – I mogłem tylko błagać prawo ciążenia, by nagięło teraz swoje zasady – dodałem, zamykając oczy. – I w ten sposób, moja szczęśliwa piłka, - opisałem, trzymając piłkę w palcach, – nagle zmieniła kierunek. Wylądowała na środku mojej rękawicy, tak jak miało to się stać. Wygraliśmy rozgrywkę i miejsce w meczach play-offu – wyjaśniłem z wielkim uśmiechem, delikatnie podrzucając piłkę w dłoni.
- Świetna historia – westchnęła Bella, opierając głowę na moim ramieniu. – Założę się, że tego dnia było wiele radości w Mudville(8) – dodała marzycielskim głosem.
- To był najszczęśliwszy dzień w moim dziesięcioletnim życiu. Moja mama też tam była. Przychodziła na każdy mecz – powiedziałem z nieśmiałym uśmiechem. – Zabrała mnie wtedy do mojej ulubionej restauracyjki na gigantycznego cheeseburgera i piwo brzozowe(9).
- Może zabierzesz mnie tam pewnego dnia? – zapytała Bella z niepewnym wyrazem twarzy, pełna nadziei.
- Z przyjemnością – odpowiedziałem z uśmieszkiem. – W sumie, to robię się trochę głodny. Masz ochotę stąd wyjść i udać się na małą przejażdżkę?
- Do New Haven?
- A czemu nie? Czym jest parę godzin jazdy, w porównaniu z najlepszym cheeseburgerem, jakiego kiedykolwiek jadłaś?
- Ty to załatwiasz, a ja płacę – zaoferowała.
- Zabierasz mnie na randkę? – zażartowałem.
- Nie tak szybko. To tylko cheeseburger i piwo brzozowe. – Także zażartowała śmiejąc się.
Zabrałem prowizoryczną kolekcję przedmiotów, które chciałem zabrać do domu, złożoną w większości ze zdjęć, mojej szczęśliwej piłki, modeli szkieletów, które zrobiłem jako dziecko (Bella lubiła mi dokuczać z ich powodu), a nawet stare zabawki i gry. Bella dodała pamiętnik mojej matki do stosu pamiątek, które włożyłem do teksturowego pudła.
Podziękowaliśmy ochroniarzowi i recepcjonistce, po czym skierowaliśmy się do samochodu. Otworzyłem bagażnik i wstawiłem do niego pudło. Bella przyglądała się jego zawartości.
- Ej, kostka Rubika – wyszpiegowała, wskazując na plastikową, kolorową zabawkę. Podniosłem ją i szybko się jej przyjrzałem. – Nigdy się tym nie bawiłeś? – zapytała, zauważając, że ścianki są ułożone kolorystycznie.
- Bawiłem się - powiedziałem, zaciskając usta i marszcząc brwi, gdy próbowałem sobie przypomnieć. – Yy, dostałem ją na dziewiąte urodziny i ułożyłem ją w jakieś… pół godziny, może? Potem często już jej nie używałem – wzruszyłem ramionami.
- Popisujesz się – narzekała, wsiadając do samochodu.
Jazda do New Haven zleciała stosunkowo szybko. Nie było dużego ruchu, a czas spędziliśmy na wymienianiu się historiami z dzieciństwa i nastoletnich lat. Dowcipne anegdoty Belli prawie zawsze wiązały się z cielesnymi urazami albo kompromitacją. Opowiedziała mi o swoim wielkim aparacie na zęby, który spowodował, że czuła się jakby wszyscy gapili się na nią, gdy mówiła albo uśmiechała się.
- Założę się, ze nawet wtedy byłaś piękna – powiedziałem z autentycznym przekonaniem.
- Nie, nie byłam – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Nienawidziłam bycia nastolatką – powiedziała westchnieniem zrezygnowania.
Wyobrażanie sobie nastoletniej Belli, bardzo nieśmiałej, ale wciąż ładnej w swój naturalny sposób, zmieniły się w marzenia o możliwości bycia ojcem nastoletniej córki. Zanim się zorientowałem, nakazałem jej godzinę policyjną o osiemnastej, przebywanie zawsze w towarzystwie przyzwoitki i zabroniłem zbliżania się do niej czegoś z penisem w promieniu stu pięćdziesięciu metrów od mojego domu.
- Edwardzie? – powiedziała Bella, patrząc na mnie z zaskoczoną miną. – Wszystko dobrze? – zapytała, kładąc dłoń na moim udzie.
- Tak, a czemu pytasz? – odpowiedziałem, spoglądając na nią przez chwilę.
- Cóż – zaczęła, – po pierwsze, zmarszczyłeś brwi tak, jakbyś chciał kogoś udusić. I chyba ćwiczysz to teraz na kierownicy – dodała, wskazując na moje pobielałe knykcie.
Miała rację, wyglądałem, jakbym próbował zamordować swój samochód i byłem teraz świadomy, że mięśnie mojej twarzy są zaciśnięte.
- Przepraszam – zaoferowałem. – Rozmarzyłem się i chyba zagubiłem się na sekundkę - wyjaśniłem, mrugając kilka razy, by oczywiści umysł.
- Zagubiony? A nie smutny albo zły? – zapytała, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- Nie, tylko, eh… - próbowałem powiedzieć.
- Twoja twarz robi się czerwona jak burak. Co się z tobą, do cholery, dzieje? – zaśmiała się.
- Myślałem, eee, o tym, jakby to było, no wiesz, ta nasza rozmowa, którą mieliśmy w tamtym tygodniu – wyjąkałem.
- O… ooo – zachichotała. – Ty i nastoletnia córka? – parsknęła. – To byłby… jakie to słowo? – udawała, że zastanawia się. – Nie wiem, co jest bardziej ironiczne niż słowo „ironia”? Edwardzie? - zapytała z udawaną słodkością, uśmiechając się do mnie.
- Szydercze, sardonicznie ironiczne? – zaoferowałem.
- Sardoniczne. Na pewno – odpowiedziała, rechocząc i pocałowała mnie w policzek.
Niedługo podjechaliśmy pod mały, nieoznakowany, ceglany budynek z jaskrawoczerwonymi drzwiami i okiennicami. Wyglądał jak każdy inny budynek w New Haven, poza tym, że był zupełnie wypełniony w środku, a na zewnątrz stała długa kolejka ludzi, chociaż była trzecia po południu – pora na lunch już dawno minęła, a na obiad było za wcześnie. To miejsce było inne. Było legendarne.
- Spodziewałem się, że będzie tłoczno, ale nie aż tak – wyjaśniłem, patrząc za okno. – Jednak warto czekać. Nie masz nic przeciwko? – zapytałem.
- No pewnie, że nie – odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem.
Czterdzieści pięć minut burczących brzuchów później, zamówiłem „dwa serowe dzieła, sałatkę i brzózkę:, ponieważ, jeśli nie wypowiesz tego żargonem Louis(10), powiedzą ci byś kupił hamburgera w McDonaldzie. I naprawdę o to im chodziło.
- Och, to jest… - próbowała powiedzieć Bella, zamykając oczy i mrucząc do siebie jak przeżuwała cheeseburgera, który był dla niej prawie za duży, by mogła go utrzymać nawet dwiema dłońmi.
- To jest nie do opisania – odpowiedziałem, biorąc olbrzymi gryz mojej kanapki.
- Spędziłeś tu dobre czasy, hę? – zapytała, wycierając usta papierową serwetką.
- Tak, ale raczej jako dziecko. Unikałem tego miejsca, gdy byłem studentem – wyjaśniłem, nawiązując do moich lat na Yale.
- Lubiłeś wracać do New Haven? – spytała, przechylając głowę i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Czasami. Może wtedy, gdy chciałem poczuć się blisko mamy, chociaż nie było jej tu fizycznie. W sumie to nie myślałem nigdy nad tym. Andover ma sposób na przekierowanie ludzi tutaj – wyjaśniłem.
- Chyba tak. Ale także przenoszą ludzi na Harvard i Princeton, prawda? Nie musiałem tutaj wracać – namawiała.
- Tak przypuszczam – zaoferowałem. – Tak – dodałem z łagodnym wyznaniem.
Brązowooka chwyciła mnie za rękę, wokół której owinęła palce.
Prawdę mówiąc, robiłem co mogłem, by nie myśleć za dużo o mojej matce. Kiedyś zwykłem obchodzić jej urodziny przez schlewanie się, gdy byłem młodszy. Gdy lata mijały, po prostu pracowałem dwadzieścia cztery godziny, jeśli było to możliwe, albo wolałem być sam.
Odkąd po raz pierwszy spałem z Brązowooką, zacząłem coraz więcej myśleć o mamie. Początkowo, nie rozumiałem dlaczego – czułem jedynie poczucie winy, złość i smutek. Ostatecznie jednak rzeczy zaczęły ustępować miejsca ciekawości co do mojej przeszłości, a zwłaszcza po tym, jak spotkałem się z babką w szpitalu. Ale dzisiejszy dzień był inny. Dzisiaj po raz pierwszy od bardzo długiego czasu mogłem spojrzeć w przeszłość i uśmiechnąć się. Mogłem wrócić myślami z prostym zadowoleniem.
Skończyliśmy jeść i wróciłem do lady, by zamówić ciasto, gdy Brązowooka złożyła papierowe talerze w kupkę, którą odsunęła w najdalszy kąt stołu.
- Brązowooka - zacząłem, biorąc głęboki wdech, gdy usiadłem w kiwającym się, drewnianym boksie, z dwoma kawałkami domowego ciasta z jabłkami w dłoniach. – Co było w pamiętniku mojej mamy? – zapytałem, w końcu przyznając się do tego, że to była sprawa, o której musieliśmy porozmawiać, a unikałem tego przez ostatnie kilka godzin.
- Czekałam, aż zapytasz – stwierdziła, poklepując mnie po policzku.
- Teraz jestem gotów, by to usłyszeć – odpowiedziałem, kiwając głową, a usta zacisnąłem w cienką linię.
- Mniej więcej tego oczekiwała – odpowiedziała. – Jej tata wmieszał się w to bardzo. Jak Carlisle napomknął, twój dziadek wyraźnie nie pochwalał, że twoja mama związała się z facetem, który nie był z tego samego społeczeństwa, co rodzina Masenów – wyjaśniła.
- Wiedziała, że Carlisle pojechał do Chicago by ją odnaleźć? – zapytałem.
- Tak, ale powiedziano jej zupełnie coś innego, niż to, co naprawdę się stało – powiedziała.
- Mój dziadek? – zgadywałem, po czym Bella pokiwała głową potwierdzając.
- Cóż, ze sposobu w jaki wspomniała o tym twoja mama wydaje mi się, że jej ojciec zasadził jej w głowie, że Carlisle był oportunistą, albo przynajmniej taka była jego teoria. Ojciec powtarzał jej to w kółko, odkąd dowiedział się, że była w ciąży – powiedziała, a jej głos ociekał smutkiem.
- Chyba mój dziadek patrzył na świat w inny sposób – próbowałem usprawiedliwić.
Pamiętałem swoje myśli w samochodzie o tym, jakim byłbym ojcem dla mojej młodej córki. Gdyby była mądra, ładna… chciałbym zabić takiego kolesia.
- Jednak nie sądzę, że zrobił twojej mamie jakąkolwiek przysługę. Ostatecznie tylko złamał jej serce. I to dwa razy – odpowiedziała Bella marszcząc brwi.
- A co to niby znaczy?
- Powiedział twojej mamie, że Carlisle przyjechał, ale był tylko zainteresowany ożenieniem się z nią dla pieniędzy. Nie chciała mu uwierzyć. Sprzeczali się i ojciec powiedział jej, że zaoferował Carlisle’owi dużo pieniędzy jako test – wyjawiła, potrząsając wolno głową. Bez wątpienia nie mogła pojąć tego, do czego zdolny był mój dziadek, by manipulować ludźmi i dostać to, czego chciał.
- I powiedział mojej mamie, że Carlisle je przyjął? – wydedukowałem. Bella jedynie ponownie pokiwała głową. – Czemu ona miała niby w to uwierzyć? – zastanawiałem się głośno.
- Chyba to był powolny proces; te wątpliwości, które zasadził w jej głowie. Nigdy nie dowiedziała się o telefonach Carlisle’a, albo wysłanych wiadomościach i listach. Nic o tym nie wspomniała. W sumie, to jestem całkiem pewna, że twoi dziadkowie przechwycili wszystko. Twoja mam pisała o tym, że za nim tęskni, że zastanawia się, czemu nigdy nie zadzwonił, ani nie napisał. Chyba była zbyt dumna, by wciągnąć do niego rękę, zwłaszcza z jej ojcem, który wciąż mówił coś, przez co Carlisle wypadał źle – wnioskowała.
Potarłem czoło palcami i próbowałem przyswoić te wszystkie informacje. Chciałbym mieć możliwość dowiedzenie się tego wcześniej. W sumie to chciałem wielu rzeczy. A zwłaszcza, łaknąłem okazji przeniesienia się w czasie, by jakoś poprowadzić moich rodziców tam, gdzie powinni być od samego początku – razem i szczęśliwi. Moja mama może wtedy żyłaby teraz i miałbym ojca, który byłby całym moim życiem.
- Powiedziałaś, że dziadek złamał jej dwa razy serce? – zapytałem, wiedząc, że musi być coś więcej, a mianowicie to, co zakończyło związek mojej matki z jej rodzicami.
Bella wyglądała nieswojo, gdy jej twarz stała się zwierciadłem tego, co musiało być w jej głowie okropne.
- Po prostu mi powiedź – nalegałem, chwytając jej obie dłonie.
- Gdy urodziłeś się, twój dziadek przyjechał do szpitala i próbował namówić twoją matkę na oddanie cię. Dał jej do podpisania jakieś papierki, ale była wystarczająco mądra, by najpierw je przeczytać, ale kiedy to zrobiła, zacząłeś płakać. Poprosiła go, by wyszedł, by mogła mieć trochę prywatności, by nakarmić cię i odpocząć. Gdy opuścił jej pokój, spakowała wszystkie swoje rzeczy i wyszła bez żadnego wypisu, czy czegoś takiego. Po prostu… odeszła. Wyjęła z konta tak dużo pieniędzy, jak tylko mogła i wróciła tutaj. Pamiętnik kończy się w momencie, gdy wciąż jeszcze byłeś dzieckiem, ale mieszkała już ze znajomą ze szkoły, która pomagała przy tobie, gdy Libby szukała pracy – wyjawiła głaszcząc obie moje dłonie kciukami.
- O to chodziło mojej matce – powiedziałem, gdy coś powiedziane lata temu nabrało jasności i znaczenia.
- Przez co? – zapytała Bella ze zmarszczonym czołem.
- Gdy zapytałem jej czemu płacze… no wiesz, kiedy piła - wyjaśniłem nieswojo. – Powiedziała: „płakałbym więcej gdybym cię nie miała” – dodałem.
- Tak - zgodziła się, bawiąc się moim małym palcem. – To dlatego „zostawiła Chicago w Chicago” – dodała, powtarzając kolejne tajemnicze zdanie mojej matki.
- Dziękuję, Brązowooka, za przeczytanie tego – powiedziałem, głaszcząc ją po policzku.
- Wiesz, nie wszystko było smutne – powiedziała, patrząc na mnie z ciepłem i współczuciem w oczach. – Twoja mama cię kochała… w sposób intensywny i przejrzysty. Byłeś jedyną osobą, która miała dla niej znaczenie.
- Ale to nie wystarczyło, by była szczęśliwa, Brązowooka – powiedziałem.
To była prawda.
- Nie możesz patrzeć na to w ten sposób. Po prostu nie możesz – błagała, a jej okrągłe oczy posmutniały. – Dla niej byłeś wszystkim, czym oni nie byli – powiedziała ze szczerym wyrazem twarzy.
- Oni? – zapytałem, pomimo odczuwania przygnębienia.
- Twój dziadek. Carlisle. Zostałeś nazwany po nich: po jednym masz imię po drugim nazwisko.
- Wiem i nie ma to dla mnie w ogóle sensu, czemu tak jest, biorąc pod uwagę okoliczności - odpowiedziałem.
- Edwardzie - powiedziała delikatnie Bella, zanim pocałowała moje obie dłonie i na chwilę przycisnęła je do swojej twarzy. – Twoja mama napisała, że chciała nazwać się po dwóch mężczyznach, których kochała i podziwiała jak nikogo innego. Ale byli oni także tymi, którzy najbardziej ją skrzywdzili, więc chciała wychować ich imiennika na takiego człowieka, którymi oni powinni być dla niej. I byłeś taki. Kochała cię, a ty kochałeś ją. Nigdy jej nie zasmuciłeś, ale za to była dumna z ciebie i szczęśliwa – powiedziała mi, a jej oczy ponownie wyrażały wszystkie uczucia i serce, którym tak łatwo dzieliła się ze mną.
Zwalczyłem intensywną falę głuchego i pustego uczucia, które wcześniej było dla mnie pocieszające. Mój umysł miał swoją strategię radzenia sobie poprzez pustkę; przez zepchnięcie wszystkiego w najciemniejszy i najdalszy kąt, skąd nie mogło mnie dosięgnąć. Walka o pozwolenie sobie na odczuwanie była tak trudna, że praktycznie siedziałem tam nieruchomo, wpatrując się w stare rowki w drewnianym stole przede mną. Brązowooka patrzyła na mnie i szybko sprzątnęła nasze talarze, po czym chwyciła mnie za rękę, podciągając do góry. Wróciliśmy do samochodu i kiedy sięgnęła po kluczki z mojej ręki, pozwoliłem jej na to. Zaprowadziła mnie na tylne siedzenie i usiadła koło mnie zamykając drzwi.
- Nie ma nic dziwnego w tym, że jesteś smutny, Edwardzie – powtarzała cicho, głaszcząc mnie po włosach, gdy położyłem głowę na jej kolanach i zacząłem płakać mocniej, niż w całym moim dorosłym życiu.
(1) Harvard Yard – duży trawnik wokół budynków kampusu (przyp. autorki)
(2) Trzy Kłamstwa – inna nazwa pomnika Johna Harvarda, ponieważ na tabliczce pod nią napisane jest ‘John Harvard. Założyciel. 1638’, a wszystkie te trzy informacje nie są prawdziwe. A jeśli jesteś mądralą z Harvardu, czujesz, że musisz je wyjaśnić. Po pierwsze, pomnik nie jest oparty na podobieństwie do niego, ponieważ rzeźbiarz nie miał żadnych obrazów ani rysunków, z którymi mógł pracować, a John już dawno wąchał kwiatki od spodu. Więc, jakiś przypadkowy student służył za model. Po drugie, Harvard nie ufundował szkoły. Tak naprawdę był jednym z pierwszych, którzy ukończyli tę uczelnie i zapisał w spadku powiernictwu pokaźną ilość pieniędzy i książek, więc zdecydowano się na zmianę nazwy szkoły. Po trzecie, szkoła została ufundowana w 1636 roku, czyli dwa lata wcześniej, niż podaje informacja na tabliczce. Och, i ludzie pocierają jego lewą stopę, by mieć szczęście podczas egzaminów. Jakby potrzebowało się szczęścia, kiedy trudno jest się tam dostać. (przyp. autorki)
(3) Natasha Fatale – fikcyjna postać z lat sześćdziesiątych z kreskówki „Rocky, łoś Superktoś i przyjaciele” i „Łoś Superktoś Show”. W niektórych wersjach posiadała czarną kozią bródkę.
(4) Nyet, Nyet, Soviet – singiel BB Gabor z wczesnych lat osiemdziesiątych. (przyp. autorki)
(5) Shameless Joe Jackson – wariacja przezwiska (nie)sławnego ‘Shoeless’ Joe Jacksona (w wolnym tłumaczeniu Joe Jackson ‘Bez Butów’), którego kariera zakończyła się, kiedy został wmieszany w łapówkarstwo w rzucie o World Series (trofeum baseballowe). Jego reputacja nigdy nie odzyskała pełni sił. Nawet prawie 60 lat po jego śmierci, jest wciąż na czarnej liście Pierwszej Ligii Baseballu, sprawiając, że niespełna wymogów do indukcji na Ścianie Sław Baseballu. (przyp. autorki)
(6) W oryg. Big Unit – przezwisko Randy’ego Jahnsona, byłego już zawodnika San Francisco Giants. Ma 185 cm wzrostu i rzucał bardzo szybkie piłki. Ale poważnie, czy ktoś, kto nazywa się Randy Johnson potrzebuje w ogóle przezwiska? (przyp. autorki)
(7) W oryg. ball, co także może oznaczać jądro.
(8) Mudville i Cullen jako uderzający – odniesienia do wszechobecnego wiersza o tematyce baseballu Casey at the Bat autorstwa Ernesta Thayera. (przyp. autorki)
(9) Piwo brzozowe jest podobne do piwa korzennego i jest bardzo lubiane w Nowej Anglii (przyp. autorki)
(10) Louis’ Lunch – prawdziwa placówka w New Haven, twierdząca, że wymyślili hamburgera. Wyrzucą cię stamtąd, gdy poprosisz o keczup (przyp. autorki)
Rozdział 26 |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dreamteam dnia Wto 12:15, 14 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|