|
Autor |
Wiadomość |
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 15:19, 06 Mar 2011 |
|
A ja od strony estetyczno - wątkowej podoba mi się to opowiadanie. Masz fajny styl pisania, lekki, płynny. Ale to chyba już ci pisałam przy Misji, którą swoją droga mam nadzieję nie porzucisz.
Widzę, że interesuje cię lotnictwo. W obu tekstach wplotłaś ten wątek, choć tutaj jest bardzo rozbudowany i ciekawy. Mam spory lęk wysokości i nigdy mnie nie pociagało ale piszesz o tej grupie zapaleńcow tak ciekawie, że zaczęło mnie to interesować.
Czekam na kolejną część, bo twoje teksty czyta się naprawdę z przyjemnością. A jeśli wytykają ci błędy, może zmień betę? By wilk był syty i owca cała |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Nie 18:14, 06 Mar 2011 |
|
Wpadłam do tego tematu, bo po dłuższej nieobecności już się nie orientuje, więc sama chciałam poczytać parę opowiadań ;] Co do tekstu, jak dla mnie mało ambitny, więc przygotuj się na troch krytyki, bo wyłapałam parę błędów i nie mówię tu o błędach w zapisie, te były już wypisane, ale chodzi mi o błędy w całym opowiadaniu.
Jest ono nieco banalne, żeby nie powiedzieć płytkie. Spotkanie Belli i Edwarda, te zderzenie, później rozmowa i nagle okazuje się, że wszyscy się znają, Rose i Emmett zakochali się od pierwszego spojrzenia tak samo jak Alice i Jasper, no więc i na Bellę z Edkiem kolej. Nic wciągającego...
Ich rodzicie i rozmowa pierwsza, tak nagle wszyscy kojarzą wszystkich. Edward od razu wspomina o jej wujku i ojcu nawet nie kojarząc nazwiska. Chyba serio inne ciśnienie w powietrzu źle mu robi na myślenie.
Jak już jesteśmy przy myśleniu Edwarda to moje pytanie brzmi, czy on jest transwestytą? Bo czytając PWE można tak wywnioskować. Ja wiem, że ciężko jest dziewczynie pisać z męskiego punktu widzenia i zawsze wkradnie się do tekstu trochę myślenia kobiety, ale proszę... Nie rób z Edwarda kobiety! On myśli jak BABA!
Cytat: |
Moment!!! Emmett nie marzy o kobietach! To kobiety marzą o nim! Hm, kolejna niespodzianka… |
Tu mi zabrakło jeszcze: Będzie musiał mi się dzisiaj ładnie wyspowiadać, a potem zrobimy sobie manikiur i pogadamy o ciuchach.
Serio, to jest tylko przykład, może przesadziłam z tym dopiskiem, ale ja tak to odbieram. Potrzebujesz jakiegoś wzorca, a SMeyer na pewno nim nie jest. Jej PW Jacob może nie był najgorszy, ale i tak nie brałabym z niego przykładu.
Przeczytaj jakąś książkę o facecie, najlepiej by autor był facetem i spróbuj się wcielić w tą postać. Czy będąc facetem myślałabyś w ten sposób? Na pewno NIE.
Dalej zaskoczyło mnie zachowanie Esme, proszę nie rób z niej drugiej Alice, bo to dwa różne charaktery! Ja wiem, ze to twoje opowiadanie, ale nie zauważyłam znaczka [OOC] co oznacza, ze Esme zachowuje się i posiada charakter Esme z książki.
Kolejna rzecz to ff wydaje mi się na maksa przesłodzone. Chyba bardziej słodkiego się już nie da napisać. I nawet ta choroba Belli wydaje mi się tylko niechcianym pryszczem w pierwszy dzień szkoły.
A jak już o chorobie mowa, to czy Carlisle'a nie obowiązuje przysięga lekarska? Jakim prawem on zdradził szczegóły choroby Belli Edwardowi bez jej zgody? Czy nie chronimy prywatności naszych pacjentów? To mnie bardzo zniesmaczyło, bo nie wiem czy byłaby zadowolona tym faktem, że mój lekarz opowiada sobie historie mojej choroby przy rodzinnym stole podczas obiadu jako dobry kawał na takie okazje.
A wracając do głównych bohaterów, to czy oni sobie trochę nie słodzą? Ja wiem, że w sadze Bellka była tak zapatrzona w młodego boga Adonisa, który stopił na ziemię by powalać swoją oczywistą uroda wszystkich nędznych ludzi, którzy nawet w jednej milionowej nie dosięgają jego podeszwy od butów i nigdy nie poczują się tak zaszczyceni by ten bóg choć kichnął na nich. Nie mówiąc o tym, że wampiry nie kichają. Ale odczuwam wrażenie jakby wszystkie te postacie były na punkcje uczuciowym niedorozwinięte. Okej, niech już się zakochują, ale proszę te ich marzenia, wzdychania itp. aż mnie mdli ;]
Do tego dochodzi Jasper... to jak opisywał Alice to myślałam, że nie wyrobie ze śmiechu. Serio albo zacznij pisać według kanonu i ich charaktery będą przynajmniej w 60% przypominać pierwowzór, albo zaznacz OOC.
Kolejną sprawa to czysto techniczna rzecz, wkuuurzają mnie te twoje wykrzykniki i znaki zapytania. Uwierz mi na słowo, ale jeden starczy nie trzeba pięćdziesięciu kolejnych, bo to tylko razi w oczy i denerwuje niepotrzebnie. Mówi się, że jeśli ktoś używa więcej niż 3 wykrzykników musi mieć jakieś problemy z wyrażaniem własnego ja. Więc wychodziłoby na to, że Twoje postacie są strasznie zakompleksione.
Jak już wypisałam wszystko co mi nie leży, to żeby nie wyjść na totalną jędze powiem, że opowiadanie ma to coś. Mimo tego wszystkiego spodobała mi się wizja Belli pilotki i sieroty, co ma wspaniałe rodzeństwo. Ale mieć wizję ff niekoniecznie idzie w parze z jej wykonaniem. To ma być fajny, miły i lekki dla oka ff, który się czyta w wolnej chwili tylko po to by oderwać się od szarej rzeczywistości. Nie wymagam od tego niczego głębokiego, ale musisz popracować nad warsztatem i to sporo. Jest pełno niedociągnięć i to widać.
Więc na koniec, życzę weny i dużo czasu. Od razu mówię, że lepiej jest napisać jeden porządny rozdział w długim czasie, niż kilka kiepskich ;]
Pozdrawiam,
nz. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez nieznana dnia Nie 18:25, 06 Mar 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
wampiromaniaczka
Wilkołak
Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim
|
Wysłany:
Nie 21:55, 06 Mar 2011 |
|
Nadal uparcie twierdzę, że FF jest fajny, czy wszystkie muszą mieć wielkie ambicje literackie? W temacie E&B prawie wszystko już zostało napisane i tak wszyscy mają z górki , bo PRAWDZIWY świat przedstawiony należy do S. Meyer. Forumowiczki mogą dodać to, czego nie wymyśliła Stephenie. Powiem tak; siadając wieczorem do komputera czekam na coś lekkiego, utrzymanego w klimacie mej ulubionej sagi, nie wymagam szalonych zwrotów akcji i skomplikowanych układów między bohaterami, więc TO opowiadanie mi pasuje. Nie wszystkim musi się podobać. Moze faktycznie beta nowa potrzebna, albo ta, która jest, może była na tyle zajęta, że wytykane błędy interpunkcyjne uszły jej uwagi. Jakoś słodycz tego opowiadania mnie nie razi, natomiast pasjonuje mnie środowisko bohaterów. I tego sie trzymam. Nie odsądzałabym tego FF od czci i wiary. Litości, dziewczyny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 20:24, 14 Mar 2011 |
|
Rozdział 3
WITAJ NA MOIM POKŁDZIE.
PWB
Guz. Tylko to jedno słowo wciąż chodziło mi po głowie. Guz. Moje bóle głowy, zasłabnięcia i to omdlenie podczas treningu… To wszystko przez guz. Doktor Cullen tłumaczył wszystko, co było związane z moją chorobą, ja jednak czułam się, jakby to jedno słowo było kluczem, który ktoś przekręcił, zamykając mnie w środku, bym nie mogła wrócić do zewnętrznego świata. Dzięki Bogu, że Jasper był ze mną. To on zadawał pytania, to on, jak zwykle, zachował zimną krew i to on gładził mnie uspokajająco po ramieniu, gdy ja odpłynęłam myślami. To on kolejny raz się mną zajął.
Od śmierci rodziców Jasper się zmienił. Pomimo, iż byliśmy pod opieką Alexa i niczego nam nie brakowało, to mój kuzyn wydoroślał. Przejął się rolą starszego brata. Chciał nas chronić od wszystkiego i przed wszystkim. Rose nie zawsze mu na to pozwalała. Uważała, że sama sobie może świetnie radzić i chłopak nie musi jej we wszystkim wyręczać, więc jego braterska troska spłynęła na mnie z podwójną siłą. Czasem mnie to irytowało, choć dużo częściej bardzo mi się przydawało. Teraz, jak nigdy wcześniej, w duchu dziękowałam mu za to, że jest przy mnie. Właśnie teraz tego najbardziej potrzebowałam. Czułam się jakbym była sterowana autopilotem. Wstałam, pożegnałam się z doktorem podając mu dłoń. Wyszłam, założyłam kurtkę i nadal nie myślałam o tym, co robię. Nogi same mnie niosły w kierunku mojego pojazdu.
- Bello? – Jasper złapał moje ramię. – Bello?
- Jasper, możemy usiąść na chwilę? – spytałam z nadzieją. blondyn skinął głową i zaprowadził mnie na pobliską ławkę, wręczając butelkę wody. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam spragniona, dopóki nie spostrzegłam, że praktycznie jednym haustem opróżniłam zawartość butelki.
- Czy dobrze się czujesz? To znaczy, czy w tym momencie czujesz się dobrze? Może nie jedź motocyklem, ja odwiozę cię do mieszkania, albo jak wolisz, to możemy zamienić się kluczykami.
- Nie, nie trzeba. Jest dobrze… Tak myślę, przynajmniej w tej chwili, gdyby nie badania, nie wpadłabym na to, że jestem chora – wymamrotałam, opierając głowę na dłoniach spoczywających na moich kolanach, kiedy kuzyn zataczał uspokajające kółka na moich plecach.
- Bello, nie jest najgorzej. To nie rak. Sama słyszałaś, operacja nie jest zbyt ryzykowna. Wszystko będzie okej. Alex na pewno…
- Alex nie może się dowiedzieć! – przerwałam Jasperowi w pół zdania, trochę gwałtowniej niż zamierzałam.
- Bello…
- Proszę, Jasper. Przynajmniej nie teraz. Nie chcę denerwować ani jego, ani Carmen, bo w tej chwili to i tak nic nie da. Obiecuję, porozmawiam z nimi, ale nie teraz. Nie dziś. Czy możesz zachować tę informację dla siebie?
- Bells, przecież nie ukryjesz operacji przed nimi. Na co chcesz poczekać?
- Na oklaski! – wywróciłam oczami. – Na nic nie chcę czekać, ale jak to sobie wyobrażasz? Że co? Że spotkamy się u nich na kolacji, a ja od progu zacznę wołać: „Ciociu, wujku!!! Mam guza w mózgu, ale nie martwcie się, jest niewielki, będę miała operację, wytną go i po krzyku!!! Aha, proszę o dwa tygodnie urlopu!!! No to co? Kiedy przyjadą goście?” – Jasper zaśmiał się pod nosem, chyba oczyma wyobraźni już widział tę scenę.
- Może masz rację. Obiecuję, że ode mnie nie dowiedzą się niczego… No, przynajmniej nie dziś.
- Braciszku – szepnęłam opierając głowę na jego ramieniu. – Ja chyba będę cię potrzebować. Czy mógłbyś być przy mnie, kiedy będę im o tym mówić?
- Nie ma sprawy. Jeżeli chcesz, będę tam. To co, zbieramy się? – Wstał ciągnąc mnie za sobą. – Odwieźć cię?
- Nie trzeba. Jest okej. Muszę i tak wpaść jeszcze na lotnisko.
- To do zobaczenia wieczorem. – Nachylił się, by złożyć braterskiego całusa na moim czole i odjechał. Wsiadłam na swój motocykl i pojechałam na lotnisko. Załatwiam, co miałam do załatwienia i gdy wracałam do domu zauważyłam, jak jakiś idiota wymusza pierwszeństwo na srebrnym volvo, mój umysł jednak dość późno zarejestrował fakt, że volvo, chcąc uniknąć zderzenia, wjeżdża na mnie. Docisnęłam pedał gazu, jednak zbyt późno i w efekcie samochód zaczepił o mój tył. Już w myślach witałam się z asfaltem, zastanawiałam się czy mój kask przeżyje spotkanie z ziemią i czy umrę szybko. Czy będę coś w ogóle czuła. Jednak, jakimś cudem wymanewrowałam i obyło się bez upadku. Serce mi waliło jak oszalałe. Zatrzymałam się i już w myślach widziałam, jak zdejmuję kask i rozbijam nim głowy tych półgłówków. Co oni sobie myślą, że jak ktoś ma cztery koła, to jest królem ulicy?! Już podchodziłam, by zacząć swoją tyradę, gdy zauważyłam jak z samochodu pośpiesznie wyskakuje wysoki brunet, a z drugiej strony…Edward!
No, ile można… Nie wiem dlaczego, ale gdy okazało się, że to on, mój oddech stanął, nagle cała złość zniknęła, adrenalina w ciągu sekundy wyparowała z moich żył i nie miałam odwagi stanąć z nim twarzą w twarz. Obróciłam się najszybciej jak tylko mogłam, rezygnując ze swoich wcześniejszych planów i odjechałam z piskiem opon. Zajechałam do swojego apartamentu i, kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, zsunęłam się po nich wypuszczając głośno powietrze. Jakimś cudem zdjęłam kurtkę i doczołgałam się do swojej sypialni. Zauważyłam swój notatnik na łóżku i już miałam zamiar przelać swoje myśli na papier, kiedy zobaczyłam, która jest godzina. Kolejny raz dziś nie zrealizowałam swoich wcześniejszych planów, zdecydowałam się za to na prysznic. Kiedy wychodziłam z łazienki, przypomniałam sobie, że moja ciężarówka nie jest na chodzie. Więc najlepszym rozwiązaniem było pojechać do domu i tam przebrać się w jakieś ciuchy, które zostały w mojej dawnej szafie. Kiedy wjechałam na podjazd zauważyłam, że obcy samochód już tam stał. Zaparkowałam i kiedy zdjęłam kask, zorientowałam się, że w moją stronę patrzy nie kto inny jak… Edward. Powiedziałabym ile można… Ale kiedy ostatnio mój umysł wyszeptał te słowa, chłopak pojawił się znowu. Przysięgam, że czułam się jak sopel lodu, jak głaz, którego nikt nie jest w stanie ruszyć, ja sama nie mogłam się ruszyć. Na szczęście zaraz za mną pojawił się Jasper i chwała mu za wyczucie czasu. Przerwałam z zielonookim kontakt wzrokowy, by spojrzeć w kierunku kuzyna i jego dziewczyny, kiedy pomagał jej wysiąść z wozu. Gdy blondyn podniósł swój wzrok na mnie, ze świstem wciągnął powietrze… Tak, już zauważył tył mojej biednej Yamachy.
Nagle, każdy po kolei zaczął wymawiać moje imię, a ja dalej czułam się jak bym była pod wodą, dopóki Alex skutecznie nie wyrwał mnie z transu, zwracając się do mnie pełnym imieniem. Wróciłam do rzeczywistości, przywitałam się z Alice i zaczęłam mówić jak nakręcona, że wszystko wyjaśnię, że potrzebuję paru minut i znów wsiadłam na motocykl, objeżdżając dom, by zaparkować w garażu. Weszłam tylnym wejściem i w rekordowym tempie pognałam do swojej dawnej sypialni, by się przebrać. Zaraz po mnie do pokoju wkroczyła tanecznym krokiem Nelly i przechodząc pod moją pachą, zaczęła przeglądać moje ubrania szczebiocząc, mówiła, że jak mnie przygotuje, to nikt mnie nie pozna… Cóż, jak mnie umaże różnymi malowidłami tak, że będę miała na twarzy indiańską maskę, to z pewnością nikt mnie nie pozna… Postanowiłam jednak nie mówić tego mojej małej siostrzyczce, za to delikatnie jej odmówiłam, na co biedaczka się naburmuszyła. O nie! Nie nabierze mnie na tę minkę… Może Jaspera, ale nie mnie! A tak poza tym, to chyba za dużo przebywa z Rosalie… Skąd u sześcioletniego dziecka taki pociąg do makijażu i ciuchów? No, nieważne, nie będę się tym martwić teraz. Obiecałam jej za to, że jutro będziemy malować ściany na strychu, zanim Alex je odnowi. Skoro ekipa remontowa będzie w przyszłym tygodniu, to będzie im wszystko jedno czy będą burzyć szare mury, czy pomalowane w kwiatki… Wychodząc z pokoju zgarnęłam Davida, który czekał już zniecierpliwiony przy schodach i gdy mnie tylko zobaczył, pociągnął mnie za rękę w dół. Po chóralnym „dobry wieczór” i „konspiracyjnych” komentarzach dzieciaków na temat urody Cullneów, zasiedliśmy do kolacji. Jakoś dziś straciłam apetyt, więc tylko grzebałam w swoim talerzu. Napotkałam pytający wzrok Jaspera i tylko pokręciłam głową. Nie rozmawiajmy o tym dziś... Niestety chłopak wybrał sobie nienajlepszy temat do rozmowy. Kiedy spytał o motocykl, byłam pewna, że moje oczy wyglądały jak spodki, Cullen za to zakrztusił się wodą patrząc na mnie z zagubioną miną. Bał się mnie czy co? Ciekawa byłam o czym w tym momencie myślał. Opowiedziałam całą historię zgodnie z prawdą, pomijając jednak fakt, że to Edward przyczynił się do zniszczeń mojego biednego Valentino. W normalnych okolicznościach, zdeptałabym z ziemią tego, kto tknął mój motocykl, dziwne, że teraz nie zrobiłam nic. Jakaś niewidzialna siła blokowała mnie i nie pozwoliła zrobić nic przeciwko niemu. Zupełnie nie pojmowałam swojego zachowania. Może to wina tego guza… A nawet jeżeli nie, to błagam, niech nikt mnie nie wyprowadza z tego błędu, wolę żyć w błogiej nieświadomości. Przecież obiecałam sobie : żadnych facetów, żadnych związków, no chyba że znajdę się na bezludnej wyspie z kimś, kto pozna Bellę, a nie jej nazwisko i członków rodziny.
- Bello, czy mogę cię o coś zapytać? - spytała Alice popijając wino.
- Jasne, wal śmiało, najwyżej nie odpowiem. – Wysiliłam się na zachęcający uśmiech.
- Hm.. Nie masz takiego akcentu jak Jasper, nawet czasem u jego siostry objawia się lekki, a u ciebie go brak… - Wyglądała na zadumaną. Bezpieczny temat. Dzięki Alice…
- Och, cóż… Moja mama była Kanadyjką pochodzącą z Quebecu. Niektóre wakacje spędzałam u babci na przedmieściach Montrealu. To chyba przez ten francuski… Ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym – odpowiedziałam tak, jak wydawało mi się zgodne z prawdą.
- Przeszkadza ci mój akcent? – Jasper wymruczał w jej kierunku. Hm… Technika uwodzenia numer trzy… Zobaczmy czy zadziała
- Nie. Uważam, że jest całkiem uroczy – stwierdziła Alice, całując go w policzek. Zadziałało.
Po kolacji siedzieliśmy w salonie, dalej rozprawiając na nieistotne tematy, dopóki Alice nie zeszła na temat kończonych przez nas uczelni. Kiedy przyszła moja kolej, opowiedziałam o Princeton. Jasper oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie przytoczył anegdoty o moich wcześniejszych studiach, które zaczynaliśmy razem.
- Kiedy ty spałaś dziewczyno? – Edward wysapał zdumiony. Nie mam pojęcia dlaczego, ale moje rumieńce znów wkradły się bezlitośnie na moje policzki. Jak słowo daję, nie rozumiem czasem swojego ciała…
- Jak ona to stwierdziła? – Jasper podparł palcem brodę w teatralnym geście – A, już wiem. Nie miała czasu na spanie.
- Czasem miałam - wymamrotałam, ale kogo to obchodziło…
Potem Alex spytał Edwarda o jego plany związane z przeprowadzką i kiedy ten otworzył usta myślałam, że się uduszę. Boże… Żeby zakrztusić się zwykłym sokiem… Picie czegokolwiek w jego obecności jest niebezpieczne. Huston to ogromne miasto, ale najwidoczniej jedyne wolne mieszkanie odpowiadające jego standardom jest koło mnie… Nie żebym narzekała… Swan, wróć!!!! Co ci chodzi po głowie… Obiecałaś sobie!!!
Wspólny wieczór kończył się powoli wciąż przy „bezpiecznych” dla mnie tematach, dopóki Irina nie weszła do salonu z grobową miną.
- Co się stało Irino? – spytała Carmen przerywając swoją wypowiedź
- Telefon do panny Belli – odpowiedziała. - Po francusku – wyszeptała podając mi słuchawkę. Spoważniałam od razu. Czułam, że może chodzić tylko o jedno. Przestawiam swój umysł na, jak to określiła Rosalie, tryb francuskojęzyczny i odebrałam.
- Halo?
- Bello? To ty Bello? – Usłyszałam roztrzęsioną Jane w słuchawce.
- Tak to ja – odpowiedziałam
- Bello, babcia, babcia… - nie mogła wydusić słowa.
- Co się stało?
- Babcia, miała kolejny wylew… odeszła dziś rano. – I kolejny szloch wydarł się z jej piersi. Mnie także ścisnęło w gardle, wprawdzie nie widywałam się z nią zbyt często, ale to moja babcia… mama mojej mamy…
- Uspokój się. – prosiłam. - Uspokój się Jane, proszę. Wszystko będzie dobrze. Daj mi Aleca – poprosiłam, byłam pewna, że mój kuzyn krzątał się gdzieś po domu, próbując ogarnąć zaistniały chaos.
- Halo?
- Alec?
- Wiesz o babci? Jane zdołała ci powiedzieć?
- Tak wiem. Powiedz mi jeszcze raz.
- Miała kolejny wylew, znaleźliśmy ją nieprzytomną na podłodze w pokoju. Już nie dało się jej uratować. Właśnie Skończyliśmy załatwiać pogrzeb.
- Kiedy? – spytałam próbując zachować spokój.
- Pojutrze o 13.00
- Rozumiem. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, Bello. – Alec rozłączył się. Wypuściłam ze świstem powietrze. Miałam wrażenie, że w ciągu tego jednego dnia, świat zwalił mi się na głowę
- Bello? – spytał Alex, Jasperowi także stężała mina, chyba domyślał się, czego dowiedziałam się z rozmowy.
- Przepraszam na chwilę – powiedziałam wychodząc z pomieszczenia. Wdrapałam się biegiem na piętro, by dorwać się do laptopa wuja, przy okazji wykręcając numer do linii lotniczych. Po około dwudziestu minutach wiszenia na linii udało mi się załatwić lot na jutro w południe. Zeszłam do salonu ciężka, jakbym była obłożona kilkutonowym balastem i opadłam bez gracji między miedzianowłosego i dziewczynę Jaspera.
- Eh, potrzebuję trzy, może cztery dni urlopu – wymamrotałam i, jak na zawołanie, znów zaczęła boleć mnie głowa. Czułam się źle, żeby nie powiedzieć kurewsko gównianie…
- Babcia? – spytał wuj. W tym czasie Carmen obdarzyła mnie współczującym spojrzeniem. Szczęście w nieszczęściu, że przynajmniej teraz nie będą mnie maglować w związku z chorobą i wypadkiem…
- Tak. – Pokiwałam głową. - Pojutrze jest pogrzeb – westchnęłam.
- Och Bello, tak mi przykro. – Alice przysunęła się do mnie obejmując ramieniem. Hm… Gdybym miała zamknięte oczy, przysięgłabym, że tulę się do Rose…
- Jest okej – powiedziałam, próbując tym samym wykrzesać z siebie choć niewielki uśmiech. - Babcia była ciężko chora, spodziewaliśmy się tego. Już wszystko załatwiłam, lecę jutro o trzynastej – wyjaśniłam.
- Wybacz, ja nie dam rady, ale Rose na pewno będzie chciała polecieć z tobą – stwierdził Jasper przepraszającym tonem. – W sumie, to nie masz po co jechać do mieszkania. Jutro przyjadę i zawiozę was obie. – No tak, Rosalie uwielbiała moją babcię i wakacje w Kanadzie, kiedy miała fazę na „Francuski język” dosłownie i w przenośni. A do momentu wydania drugiej płyty, znana była tylko w Stanach, w Montrealu mogła odpocząć od rozgłosu. Po drugim krążku mogła uciekać tylko na bezludną wyspę…
Przyjęłam propozycję kuzyna. Nie miałam siły myśleć nad inną alternatywą.
- Dzięki Jasper.
- Przecież, wiesz, że nie ma za co. – Uśmiechnął się pocieszająco. Dzisiejszy dzień obfitował w zbyt dużo wrażeń i to niekoniecznie tych pozytywnych. Nie miałam już sił. Przeprosiłam gości. Pożegnałam się z Esme, doktorem Cullenem, Alice i Edwardem… Może trochę dłużej niż powinnam? Nie.. zdawało mi się.
Powlokłam się do swojego pokoju i, bezwładna jak marionetka, opadłam na łóżko. Czułam się jak kukiełka, nie byłam w stanie się ruszyć, jeżeli ktoś nie pociągnie za odpowiedni sznurek. Parem minut później Carmen cicho wślizgnęła się do mojego pokoju.
- Bello, śpisz? - szepnęła.
- Nie mam siły na spanie – mruknęłam. Nie miałam już sił na nic. Za dużo, za dużo tego wszystkiego kłębiło się w mojej głowie.
- Przynieść ci coś? – spytała głaszcząc mnie po głowie.
- Proszę cię, pomóż mi wstać, muszę wziąć ciepły prysznic i byłabym ci bardzo wdzięczna za wodę. – Spróbowałam się uśmiechnąć. Ciocia pociągnęła mnie za ręce, tak że zdołałam usiąść i zsunąć się z łóżka, po czym wyszła.
Kiedy weszłam z powrotem do pokoju na stoliku nocnym czekała już szklanka wody i ziołowe proszki na uspokojenie. Wiedziałam, że faszerowanie się lekami w moim przypadku nie ma sensu, więc wypijam wodę i wczołgałam się pod kołdrę. Próbowałam zasnąć, kiedy drzwi cichutko skrzypnęły i nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, że Rose skrada się do mnie ze swoją poduszką.
- Bells, już wszystko załatwiłam, lecę z tobą – wyszeptała.
- Jasper to przewidział – mruknęłam w poduszkę.
- Przykro mi, Bells. Mogę coś zrobić?
- Rose, po prostu mnie przytul… - wyszeptałam, przekręcając się i odchylając kołdrę, by blondynka mogła się pod nią wślizgnąć. Rosalie objęła mnie ramieniem i zasnęłyśmy przytulone. Rano obudziłam się z uczuciem ogromnego kaca, chociaż nic nie piłam, to miałam wrażenie, że w głowie swój koncert ma chór gregoriański. Ogarnęłam się tak szybko, jak w tej chwili mogłam i poszłam poszukać torby, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Przypomniałam sobie, że muszę pojechać do mieszkania po dokumenty i paszport, ale kiedy tylko otworzyłam drzwi, Jasper już w nich stal, trzymając w dłoni upragnioną przeze mnie książeczkę.
- Czy ty zawsze myślisz o wszystkim? – spytałam odbierając dokument.
- Ktoś musi. – Wzruszył ramionami jakby nigdy nic. Weszliśmy do kuchni, gdzie Rosalie piła wodę rozmawiając z Alexem. Po jedzeniu pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy w drogę. Lot do Kanady minął bezproblemowo, chociaż dziwnie czułam się będąc pasażerem, a nie pilotem, moja kuzynka za to wyglądała na zrelaksowaną, chyba zdążyła już się przyzwyczaić. Cztery dni w Montrealu minęły w mgnieniu oka. Przyjechałyśmy, zjadłyśmy położyłyśmy się spać, potem pogrzeb i obiad z moją tamtejszą rodziną, kolejny dzień przeznaczyłyśmy na relaks, kiedy spacerowałyśmy po znanych ulicach i rozmawiałyśmy nadrabiając zaległości. W pewnym momencie usłyszałyśmy jak kilka dziewczyn wzięło głęboki oddech i zaczęły szeptać między sobą
- Patrz, tam jest Rosalie Hale!!
- No coś ty, głupia idiotko, to na pewno nie Rosalie Hale, taka gwiazda nie chodzi sobie po naszych ulicach i to jeszcze bez obstawy! – huknęła jakaś dziewczyna
- Może i masz rację… Ale przyznaj, że podobna! Pewnie zrobiła sobie operację, żeby się do niej upodobnić…. – dumała trzecia.
Spojrzałam na blondynkę i zauważyłam jak jej usta drgają, a za chwilę zerknęła na mnie, pociągnęła za rękę i wyprułyśmy za najbliższy róg. Kiedy już się tam znalazłyśmy Rose parsknęła niepohamowanym śmiechem, nie miałam innego wyjścia, musiałam dołączyć do niej.
- To było bezbłędne – wydyszała. – Ciekawe co jeszcze sobie myślą…
- No nie wiem, ale przyznaj Rose – szturchnęłam ją łokciem, – ile operacji przeszłaś, by upodobnić się do Rosalie Hale? – spytałam przedrzeźniającym tonem
- No wiesz, po dwusetnej przestałam liczyć – odparła przez łzy.
Przed odlotem pożegnałam się z wujkiem Markiem, Aleckem i Jane i udałyśmy się na lotnisko.
Kiedy samolot wystartował stewardessa podeszła do nas podając nam koc i spytała czy potrzebujemy czegoś jeszcze, a potem odeszła, po jakimś czasie wróciła jednak z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.
- O nie! - jęknęła Rosalie. - Pewnie zorientowała się, że ja, to ja… Albo zacznie mnie prosić o autograf, albo poprosi za sobą do kabiny pilotów…
- Może nie będzie tak źle, w końcu… - Ale nie mogłam dokończyć myśli, bo blondynka podeszła do nas i ku mojemu zdziwieniu zapytała się.
- Panna Izabella Swan?
- Tak to ja – odpowiedziałam skonsternowana, Rose posłała mi pytające spojrzenie.
- Proszę za mną – odpowiedziała dziwnym tonem, po czym poszła przodem.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam za nią. Jak się okazało, zostałam prowadzona do kabiny pilotów. Kiedy stewardessa otworzyła drzwi moim oczom ukazał się on….
Boże, jeżeli przez ten guz mam takie halucynacje, proszę nie usuwajcie mi go…
PWE
Zobaczyłem ją jakby w zwolnionym tempie. Piękna, młoda, kusząca brunetka o malinowych, pełnych ustach, bezkresnym spojrzeniu, jak targane przez sztorm morze czekolady i .... Stop! Cullen! Odbija ci! To tylko Bella... tylko Bella.. Ta, jasne, łatwo powiedzieć. Dziewczyna wodziła wzrokiem po zebranych. Wyraz jej twarzy przypominał mieszankę zaskoczenia, skruszenia i… zawstydzenia. Chciała coś powiedzieć, jednak zrezygnowała, odwracając swoją głowę w kierunku, z którego dochodziły coraz głośniejsze odgłosy silnika. Po chwili, na podjeździe zaraz za nią, zaparkowało czerwone Alfa Romeo , z którego wysiadł wysoki blondyn, ten sam, którego widziałem z nią dziś rano. Ubrany w ciemne jeansy i elegancką koszulę, obszedł auto, by otworzyć drzwi pasażera przez które wyszła… Alice? O, widzę, że będzie ciekawie… W tym momencie blondyn podniósł swój wzrok, zapewne chciał wygłosić pozdrowienia, kiedy jednak spojrzał w kierunku mojej brązowookiej… Mojej? Wciągnął powietrze z sykiem i zmienił koncepcję na swoje pierwsze zdanie.
- Bello, co stało się z tyłem twojego Valentino*? – wydusili lekko zszokowany
- Bella?! – zapiszczała Alice radośnie, idąc w stronę dziewczyny.
- Bella? – zapytała moja mama z uśmiechem.
- Bella?- jęknęła Carmen zmartwiona.
- Izabello! – Alexsander podniósł głos, wyrywając dziewczynę z transu.
- Co? Tak to ja! – wypaliła odruchowo. A po chwili przysiągłbym, że na jej twarzy rozkwitł delikatny rumieniec. – Dobry wieczór – powiedziała pochylając głowę w naszym kierunku i zaczęła mówić jednym tchem. - Przepraszam. Ja wszystko wyjaśnię, dajcie mi tylko pięć minut. Pięć minut i wracam z powrotem. Tylko się przebiorę. Nie trzymajcie gości na schodach!!! – Ostatnie zdanie odkrzyknęła, wsiadając na motocykl i objeżdżając nim dom.
- Jezu, racja, wejdźcie. Przepraszam i zapraszam. – Carmen uśmiechnęła się przepraszająco i przepuściła nas w drzwiach.
Muszę przyznać, że dom wyglądał imponująco. Czuć w nim było tętniące życie, a ściany, gdyby umiały mówić, podzieliłyby się ze mną tysiącem różnych historii. Jezu… Cóż, za poetyckie myśli… Czy ja mięknę?! Ja nie chcę mięknąć!!!
Przeszliśmy przez jasny salon. Zauważałem, że jest tam pełno zdjęć, lecz nie przypatrzyłem się dokładnie żadnej z fotografii, przecież nie będę się ostentacyjnie gapił.
- Kolacja już jest gotowa. Czy mogę podawać? – spytała starsza pani z lekkim akcentem o przyjaznej twarzy i upiętych blond włosach.
- Tak. Dziękuję, Irino – odpowiedział pan domu.
- Carmen, poznaj mojego syna Edwarda – odezwała się moja matka. – Bo Alice pewnie już znasz – dodała uśmiechając się i wysyłając wymowne spojrzenie w kierunku pani domu.
- Miło mi wreszcie cię poznać, Edwardzie. Wiele o tobie słyszałam.
- Mam nadzieję, że same pozytywne rzeczy – odpowiedziałem żartobliwie.
- Same pozytywne – powtórzyła śmiejąc się serdecznie. Po chwili Alice dołączyła do rozmowy, przedstawiając mi Jaspera jako swojego chłopaka.
Blondyn podał mi dłoń, ściskając ją mocno i zdecydowanie. Wyglądał na jednego z tych ludzi, którzy wiecznie potrafią zachować zimną krew. Zerknąłem szybko na Alice, po czym wróciłem spojrzeniem do niego. Widziałem z jaką czułością patrzył na moją siostrę i zrozumiałem (przekonałem się), że naprawdę przeciwieństwa się przyciągają. W tym momencie moją uwagę przykuły odgłosy dochodzące ze schodów. Moja głowa mimowolnie obróciła się w tym kierunku, by ujrzeć moją prywatną boginię. Boginię?! Ja jednak mięknę! Ratunku!!! W towarzystwie dwójki dzieci. Chłopiec wyglądał na mniej więcej dziesięć lat. Szedł pierwszy, z tryumfalnym uśmiechem na ustach, ciągnąc Bellę za sobą. Drugą rękę zaś dziewczyna zawinęła wokół drobnych paluszków małej dziewczynki, która mimo lekko naburmuszonej buzi, wyglądała słodko. Przygryzłem od środka policzek, by nie roześmiać się na ten widok.
- Dobry wieczór. – Usłyszałem chóralne przywitanie całej trójki. Nie wyglądało to na zaplanowane, gdyż chłopiec spojrzał na swoje towarzyszki i po chwili zaczął się śmiać.
- Pozwólcie, że przedstawię wam nasze małe pociechy – stwierdziła Carmen podchodząc do dzieci i stając za nimi.
- To jest David. – Chłopiec podszedł bliżej, by uścisnąć dłonie moim rodzicom.
- A to Nelly. – Dziewczynka uśmiechnęła się robiąc to samo, po czym znów jej twarz pokryła się naburmuszoną minką.
- Co się stało, Maleńka? – zpytał Jasper podnosząc dziewczynkę do góry.
- Bella nie pozwoliła mi siebie umalować – powiedziała mała, wydymając usta. Na co brunetka przewróciła oczami, gdy pozostali zaczęli się śmiać. Przysiągłbym, iż dziewczyna w tym momencie wymamrotała coś, co brzmiało jak „ Za dużo przebywa z Rose”
- Nell, słoneczko. Już ci tłumaczyłam, że nie potrzebuję na buzi barw wojennych, żeby zjeść kolację. Poza tym, obiecałam ci, że jak jutro będziemy malować, to możesz mnie umazać jak tylko chcesz.
- Na pewno? – Dziewczynka odchyliła się w jej stronę.
- Na pewno. – Bella przytaknęła, dając za wygraną. Dziewczynka uśmiechnęła się, po czym odwróciła się i napotkała mój rozbawiony wzrok. Wyszczerzyła w moją stronę swoje ząbki w rozbrajającym uśmiechu, jednocześnie zeskakując z ramion blondyna i złapała Bellę za rękę, dają znak, by nachyliła się ku niej.
W tym czasie David podszedł do Jaspera szepcząc konspiracyjnie
- Kto to? – Chłopak odwrócił się mrugając do Alice, po czym przybrał poważny wyraz twarzy i przemówił.
- To moja dziewczyna, Alice.
- Ładna jest – szepnął, choć każdy go usłyszał. Ten jednak kontynuował, zasłaniając buzię jedną ręką, by nikt nie usłyszał. – Ale jak ja byłbym starszy, to nie miałbyś szans.
Oczywiście, wszyscy zgromadzeni parsknęli śmiechem. Chłopiec jednak nie wyglądał na speszonego.
Teraz to Nelly zaczęła szeptać konspiracyjnie.
- Kto to? – Wskazała na mnie palcem. Brunetka dotknęła jej dłoni dając znak by ją opuściła i odpowiedziała po cichu.
- To Edward Cullen. Gość twoich rodziców.
- Przyszedł z tobą?
- Nie.
- A szkoda. Ładny jest.
Bella pokiwała głową, próbując ukryć rozbawienie, a ja poszedłem w jej ślady.
Usiedliśmy do stołu. Prowadziliśmy niezobowiązującą konwersację. Mówiliśmy o wszystkim i o niczym. Kątem oka zauważyłem, jak dziewczyna grzebie w swoim talerzu, myśląc o czymś intensywnie i co jakiś czas pocierając skronie. Wtedy mnie olśniło. Słowa ojca wróciły ze zdwojoną siłą. Studiował wyniki badań mówiąc o guzie swojej pacjentki, po czym okazało się, że wyniki badań należały właśnie do niej. Uchwyciłem zdystansowany wzrok Jaspera, który wpatrywał się w nią, na co ona lekko pokręciła głową, kończąc tę niemą konwersację.
- Bello, nie pijesz? – spytał Alexsander, zauważając, że dziewczyna tylko moczyła usta w winie, zaś z jej kieliszka nie ubyła ani jedna kropla.
- Nie. Mam zamiar jakoś dotrzeć do domu.
- Och, daj spokój. Możesz nocować w swoim pokoju. Jasper podleje rano twoje kwiatki – zaśmiał się próbując jakoś rozładować zaistniałe wokół niej napięcie.
- A propos jazdy – zaczął blondyn. – Co się stało z tyłem twojego motocykla?
Dziewczyna spojrzała na mnie przełykając głośno. Jej czekoladowe oczy przypominały spodki, kiedy spojrzała przerażona na mnie w momencie, gdy zakrztusiłem się wodą.
- Wszystko w porządku? – spytała Carmen
- Tak, nie ta dziurka. Przepraszam – wymamrotałem dochodząc do siebie. Dziewczyna zaczerpnęła oddech i zaczęła mówić.
- Miałam mały wypadek – wymamrotała wbijając wzrok w stół, kolejny raz pocierając czoło. Twarz jej wuja zmarszczyła się, a w spojrzeniu dostrzec można było zmartwienie i złość. Ciotka zaś sapnęła zmartwiona, odkładając sztućce trochę głośniej niż powinna.
- Wypadek – powtórzył Aleksander, powoli cedząc to słowo niemiłosiernie długo. – Jak to się stało, czy wszystko w porządku? Byłaś u lekarza? Mówiłem, że wolałbym cię widzieć jeżdżącą bezpiecznie czymś, co posiada cztery koła… – zaczął gorączkowo bombardować brunetkę pytaniami nie przejmując się specjalnie tym, że koło niego siedzą jeszcze inni ludzie. W tym momencie w jego polu widzenia była tylko Bella. Dziewczyna słuchała, przetrawiając każde pytanie, po czym poniosła wzrok, powoli odpowiadając na zadane jej pytania. Ogarnęła mnie panika. Przecież to ja byłem sprawcą wypadku. Właściwe nie ja, tylko ten palant, który wyjechał nam na drogę, co jednak nie zmienia faktu, że to ja uderzyłem w jej tył. Zastanawiałem się, co powie, czy mnie oskarży, albo dlaczego nic mi nie powiedziała na ten temat wcześniej. Przecież równie dobrze mogła mnie wbić w ziemię, zanim jeszcze przestąpiłem próg tego domu. Czy nie zrobiła tego ze względu na moich rodziców? Setki pytań i tysiące nasuwających się potencjalnych odpowiedzi, ale żaden scenariusz nie pasował do reszty. Pięć sekund, które mijały zanim brunetka wypowiedziała pierwsze słowa, dla mnie zdawały się być wiecznością.
- Zacznę od porządku – powiedziała wzdychając. – Miałam wypadek, kiedy wracałam z lotniska, zapomniałam podrzucić paru dokumentów, a jechałam motocyklem, ponieważ wczoraj moja furgonetka odmówiła współpracy. Obawiam się, że jej ostatnia droga odbędzie się na lawecie w kierunku złomowiska – stwierdziła lekko zniesmaczona, na co Jasper i pan Swan parsknęli śmiechem. Dziewczyna zmroziła ich wzrokiem i kontynuowała. – Tak więc, gdy wracałam, jakiś idiota wymusił pierwszeństwo na innym pojeździe, - tu rzuciła mi wymowne spojrzenie – kierowca tamtego auta, chcąc uniknąć stłuczki, skręcił gwałtownie w bok, a konkretnie mówiąc, w stronę, z której ja nadjeżdżałam. Dodałam gazu, by jakoś go wyminąć, jednak zdążył mnie obetrzeć. Z trudem, ale wymanewrowałam. Zatrzymałam się, by powiedzieć co nieco tym… Ale zauważyłam, iż panowie z srebrnego volvo już ucinają sobie pogawędkę z właściwym winowajcą, więc nie dolewałam oliwy do ognia, a poza tym spieszyłam się do was. – Aleks chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna podniosła dłoń, przekazując tym gestem, iż to nie koniec. - Nie martw się. Nie wywróciłam się. Miałam kask i kurtkę od kombinezonu, a co do lekarza… Byłam na badaniach zanim wydarzył się ten incydent. – Bella zakończyła siląc się na żartobliwy ton, jednak uśmiech nie sięgnął jej oczu.
- Badania? – Tym razem odezwała się Carmen. Bella tylko przytaknęła kiwnięciem głowy.
- Ale komisję masz dopiero za trzy miesiące – stwierdził podejrzliwe Alex, a na jego twarzy tym razem wymalowała się konsternacja. Dziewczyna rzuciła okiem w kierunku mojego ojca, szukając jakiejś niemej podpowiedzi. Carlisle nie zrobił nic, jego twarz była nadal opanowana, chociaż ten wzrok rozpoznałem doskonale. Mój ojciec nie wtrąci się, bo obowiązuje go tajemnica lekarska. Jeżeli dziewczyna tego nie zechce, nic nie powie, ani nie wyprowadzi zebranych z błędu, ale nie będzie pochwalał próby kłamstwa, które zapewne za chwile padną z jej ust.
- To rutynowe badania, nic takiego. – Machnęła lekceważąco ręką, chociaż widziałem jak jej dłoń zadrżała, natomiast mina jej kuzyna stężała w jednej chwili. Brunetka spuściła ponownie głowę, a jej włosy zsunęły się z jej pleców, tworząc kurtynę po obu stronach jej twarzy, aby w ten sposób móc ją zasłonić przed światem i ukryć kłamstwo przynajmniej przez tę chwilę.
- Bellę ostatnio bolała głowa i zanim wyleciała do Chicago narzekała na gardło, więc namówiłem ją by zrobiła sobie badania – stwierdził Jasper rzeczowym tonem, pomagając jej ukryć prawdziwy powód.
- Znasz ją przecież. – Machnął ręką na oczywistość swoich słów. – Bella z własnej woli nie zjawi się w szpitalu, a mimo wszystko i tak jest tam stałym bywalcem. – Dziewczyna przewróciła oczami. – Namówiłem ją, by się zbadała i ewentualnie przyjęła jakieś leki, póki to niewielka infekcja, to jest ok., a nie tak jak ostatnio… Wiozłem ją do szpitala, bo się odwodniła, chociaż trzy godziny wcześniej upierała się, że nic jej nie jest. – Chłopak zakończył swoją tyradę.
- Wiecie co? – westchnęła. - Czy wy naprawdę nie macie innych tematów do rozmowy przy stole, niż roztrząsanie moich chorób? Na miłość Boską, jesteśmy w trakcie kolacji – mruknęła zirytowana.
- Racja - odezwała się Carmen. - Nie czas na takie tematy, w końcu świętujemy rozpoczęcie projektu. – Podniosła kieliszek i stuknęła się nim z Esme.
- Tak się zastanawiam… - zaczął Jsaper. – Skoro Bella nie ma ostatnio szczęścia ani do furgonetki, ani do motocykla, to jakim cudem doleciała bezpiecznie awionetką aż z Chicago. – Wyszczerzył się do niej.
- O to się nie martw. Samolot sprawuje się idealnie i mam na to świadków - odparła z przekonaniem w głosie, znów krzyżując ze mną spojrzenie. – A tak poza tym, zadzwonię rano do serwisu i za parę dni moje maleństwo będzie jak nowe – skończyła wydymając wargę. Och, jakże bym teraz chciał skosztować tę wargę… Cullen stop! Panuj nad hormonami!
- A tak w ogóle to co? Najwyżej bym się roztrzaskała, a wy spotkalibyście się w innych okolicznościach… - dumała bardziej do siebie niż do nas. – W końcu stypa to też impreza. – Wzruszyła ramionami kolejny raz wbijając swój wzrok w stół.
- Tak, a dla towarzystwa cygan dał się powiesić! - skwitował blondyn wywracając oczami. – Masz dziś wisielczy humor.
- A dziwisz mi się? – spytała, krzyżując z nim wzrok i prowadząc niemą konwersację. Alex i Carmen przypatrywali im się po cichu i byłem pewny, że jak tylko ten wieczór się skończy, postawią brunetkę w krzyżowym ogniu pytań. Kolejny raz zapragnąłem przerzucić ją sobie przez ramię i wynieść stąd, by podarować jej trochę spokoju i uchronić przed czekającą ją słowną burzą. Od kiedy stałem się taki opiekuńczy?
- Hm, nie bardzo wiem o co chodzi, ale zdaje się, że to nie jest temat który będziemy roztrząsać przy kolacji – odezwała się Carmen.
- Zdecydowanie - Bella zgodziła się z nią. – Alice, jak tam praca? Ostatnio długo byłaś w rozjazdach – dziewczyna zwróciła się do mojej siostry.
- Wiesz jak jest. – Wzruszyła ramionami. – Ale teraz zapowiadają mi się długie wakacje. – Uśmiechnęła się.
- Bello, czy mogę cię o coś zapytać? - spytała Alice… Hm, Alice nigdy nie pyta czy może… ona po prostu pyta…
- Jasne, wal śmiało, najwyżej nie odpowiem – brązowooka odpowiedziała puszczając jej oczko.
- Hm… Nie masz takiego akcentu jak Jasper, nawet czasem u jego siostry objawia się lekki, a u ciebie go brak… - dumała.
- Och, cóż… Moja mama była Kanadyjką pochodzącą z Quebecu . Niektóre wakacje spędzałam u babci na przedmieściach Montrealu. To chyba przez ten francuski… Ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym – odpowiedziała.
- Przeszkadza ci mój akcent? – Jasper wymruczał w kierunku mojej siostry. Dziwne… to pierwszy facet, który się do niej zaleca, a ja nie mam ochoty, by mu przyłożyć.
- Nie. Uważam, że jest całkiem uroczy – stwierdziła Alice, całując go w policzek, na co chłopak rozpromieniał. Jakby go w tym momencie podłączyć go do gniazdka, to wystarczyłby do oświetlenia tego całego budynku…
Po kolacji usiedliśmy w salonie, kontynuując rozmowy na niezobowiązujące tematy. Moją uwagę zwróciła fotografia znajdująca się na kominku, przedstawiająca Alexa z Carmen jeszcze jako narzeczoną, rodziców Belli i Jaspera, oczywiście Charlie i Robert byli w mundurach i obejmowali czule swoje żony. Bella zaś siedziała na podłodze z Jasperem i jakąś blondynką. Dziewczyna wyglądała dziwnie znajomo, ale to podobno bliźniaczka Jaspera, może dlatego jej twarz kojarzyła mi się. Nie przeglądałem się jej zbytnio, gdyż całą moją uwagę zwróciła mała Bella i jej wielkie, sarnie oczy. Zapewne była uroczym dzieckiem. Podczas rozmowy dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy na temat Alexa, Jaspera i Belli, chociaż wciąż miałem dziwne wrażenie, że ta dziewczyna nie jednym mnie jeszcze zaskoczy. Cóż nie myliłem się.
- Więc, w tamtym roku skończyłaś literaturę w Princeton – stwierdziła Al, potwierdzając słowa Belli.
- Żeby tylko - prychnął Jazz. – Wcześniej studiowaliśmy razem inżynierię lotniczą. To znaczy, zaczynaliśmy razem, bo Bells narzuciła sobie takie tempo, że praktycznie rzecz biorąc, połykała kolejne semestry. W między czasie zaczęła studia korespondencyjne, a jak w końcu skończyła tu, to wyjechała do Princeton.
- Kiedy ty spałaś dziewczyno? – spytałem z niedowierzaniem. Moi rodzice patrzyli na dziewczynę z uznaniem, a ona siedziała z rumieńcami na twarzy… koleiny raz… Boże, uwielbiam te rumieńce, ale ich nie rozumiem… przecież nie ma się czego wstydzić. Myślałem.
- Jak ona to stwierdziła? – Blondyn podparł palcem brodę w teatralnym geście – A, już wiem. Nie miała czasu na spanie.
- Czasem miałam… - wymamrotała ledwo słyszalnie.
Potem tematy zeszły na moją rodzinę. Esme opowiedziała o tym, jak mieszkała w Huston jako dziecko, zanim przeprowadziła się z rodzicami do Chicago, oraz o tym, jak mój ojciec dostał propozycję pracy w tutejszej klinice i postanowili się przeprowadzić w rodzinne strony mojej mamy. O tym, jak Alice zaczęła współpracować z Rosalie Hale, oraz o tym jak to Emmett wygrał dla niej sprawę sądową. W tym momencie Belli i Jasperowi dziwnie rozbłysły oczy i na ich ustach pojawił się tajemniczy uśmiech… Co jest? Czyżby oni też znali osobiście tę gwiazdę? Miałem nieodparte wrażenie, że wszyscy w jakimś stopniu znają ją osobiście, tylko ja nie miałem tego zaszczytu… Cóż, bywa i tak. Potem opowiedziałem o tym, iż zamierzam się tu przeprowadzić, i że mam na oku już jedno miejsce, a jutro dostanę klucze do nowego mieszkania.
- Więc jaką lokalizację sobie wybrałeś? – zagadnął Alex.
- Zdecydowałem się na apartament w zachodnim budynku w Silver Garden . – Tym razem to Bella zachłysnęła się sokiem, a łzy wielkości grochu zaczęły lecieć jej pięknych oczu. Jasper za to zakrył dłonią usta, próbując stłamsić chichot.
- Czy wszystko w porządku? – spytałem odruchowo przysuwając się do dziewczyny, a moja dłoń bezwiednie zaczęła masować jej plecy.
- Tak. Nie ta dziurka, przepraszam. – Bella zacytowała moje słowa sprzed dwóch godzin.
- Masz na myśli ten najbardziej wysunięty budynek i mieszkanie na siódmym piętrze z widokiem na morze? – spytał jej kuzyn próbując się uspokoić.
- Owszem. Znasz to miejsce?
- Czy znam? – Chłopak zaczął się już otwarcie śmiać. – Cóż mogę powiedzieć, chyba nic innego, jak tylko: Witaj sąsiedzie.
Nie wiem dlaczego, ale w końcu i ja zacząłem się śmiać. Tak samo, jaki wszyscy zgromadzeni, gdyż okazało się, że kupiłem mieszkanie znajdujące się drzwi w drzwi z Japerem, a przez ścianę moją sąsiadką była… Moja brązowooka Bella. Czego chcieć więcej? Jeżeli mówi się, że przypadki chodzą po ludziach, to do mnie zdecydowanie przychodzą tylko te dobre.
W tym czasie do salonu weszła gosposia trzymając telefon w dłoni.
- Co się stało, Irino? – spytała pani domu.
- Telefon, do panny Belli – odpowiedziała. - Po francusku – wyszeptała podając dziewczynie słuchawkę. Bella od razu spoważniała.
- Halo?... Oui c'est moi… Qu'est-ce qui s'est passé?… Calmez-vous, Calmez-vous Jane s'il te plait… Tout sera bien… Donne-moi Alec…. Alec? Oui, je sais… Dis-moi encore une fois… Quand?... Je compris… j arrive demain soir… à bientôt.
Bella odłożyła słuchawkę, zaczerpując głośno oddech. Z każdą chwilą rozmowy, stawała się coraz bardziej posępna i poważna, teraz jeszcze pobladła. Nie wiedziałem, co się stało, ale miałem ochotę zatłuc tego, kto doprowadził ją do tego stanu.
- Bello? – spytał Alex, Jasperowi także stężała mina, chyba domyślał się tego, co chciał się dowiedzieć ich wuj.
- Przepraszam na chwilę – powiedziała wychodząc z salonu z telefonem w ręku, zanim jednak zniknęła, zdążyłem usłyszeć jak łączy się z liniami lotniczymi. Bella wróciła po około dwudziestu minutach i, jak ociężała, opadła na sofę między mną a Alice.
- Eh, potrzebuję trzech, może czterech dni urlopu – wymamrotała.
- Babcia? – spytał Alex
- Tak. Pojutrze jest pogrzeb – odpowiedziała.
- Och Bello, tak mi przykro. – Alice przysunęła się do niej obejmując ramieniem.
- Jest okej – powiedziała. Siląc się, aby chociaż na chwilę zagościł na jej twarzy blady uśmiech. - Babcia była ciężko chora, spodziewaliśmy się tego. Już wszystko załatwiłam, lecę jutro o trzynastej.
- Wybacz, ja nie dam rady, ale Rose na pewno będzie chciała polecieć z tobą – stwierdził Jasper przepraszającym tonem. – W sumie, to nie masz po co jechać do mieszkania. Jutro przyjadę i zawiozę was obie.
- Dzięki Jasper.
- Przecież, wiesz, że nie ma za co.
Bella wstała, by przeprosić i pożegnać Alice oraz moich rodziców. Było jasne, że po dzisiejszym dniu dziewczyna na pewno nie miała ochoty na towarzyskie pogaduszki. Najpierw guz… potem wypadek, a na końcu to. Serce mi się ściskało na myśl, ile przeszła w ciągu tego jednego dnia. Mój instynkt kolejny raz podpowiedział mi, by zabrać ją i wywieźć gdzieś na bezludną wyspę, z dala od cywilizacji, przeszkód, zmartwień… Dziwne było dla mnie to, iż tak martwiłem się o właściwie obcą mi dziewczynę, coś we mnie jednak mówiło, iż jest mi bliższa niż ktokolwiek inny, choć jeszcze o tym nie wiem. Zastanowiłem się nad tym. Tany’a… Spotykałem się z nią. Czy ją kocham? Nie wiem. Wydaje mi się, że coś nas łączy, a mimo wszystko nie żywiłem takich silnych uczuć w stosunku do niej. Serce nie waliło mi mocniej na jej widok, nie odczuwałem instynktu opiekuńczego aż tyle razy. Robiłem to, co uznawałem za stosowne, nie dlatego, że wydawało mi się, iż muszę to robić. W zasadzie nie myślałem o niej, od kiedy przyjechałem do rodzinnego domu. Moje myśli wciąż dryfowały wokół tej przecudnej brunetki. Tak, jeżeli chodzi o Tany’ę to zdecydowanie nie jest miłość, ale co to za uczucie, które towarzyszy mi, gdy myślę o Belli? Parę minut później i my pożegnaliśmy się z gospodarzami. Jasper zaproponował, iż on odwiezie Alice, więc nie czekaliśmy na nią. Kiedy Carlisle i Esme wsiedli do auta, ruszyłem w stronę domu.
- Biedna Bella – westchnęła moja mama.
- Sporo dziś przeszła – stwierdził ojciec, wychwytując moje spojrzenie w wstecznym lusterku.
- Zdecydowanie za dużo – powiedziałem patrząc porozumiewawczo w jego kierunku. - Zdecydowanie za dużo…
Jak tylko zaparkowałem w garażu, od razu poszedłem do swojego pokoju. Długo nie mogłem zasnąć, a jak już mi się w końcu udało, moje myśli podryfowały w kierunku Belli… Bella, moja biedna Bella. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, niejeden człowiek nie mógłby udźwignąć takiego nawału informacji, a ona, jakimś cudem, wydawała się tak spokojna, zamknięta w sobie, ale spokojna. Zastanawiałem się, czy ma kogoś, kto w tym momencie otula ją ramionami, kto szepcze jej czułe słówka i co ja bym zrobił, gdybym był na jego miejscu… Cholera, ja chciałem być na jego miejscu i dziwne warknięcie wydarło się z mojej piersi na myśl o innym mężczyźnie, który mógłby ją pocieszać, a który nie jest jej kuzynem Jasperem.
Rano ubrałem się, zjadłem śniadanie i w rekordowym tempie pojechałem odebrać klucz do mieszkania. Umówiłem się z Emmettem na mieście, przy okazji dzwoniąc do mamy, mówiąc jej, że ma zielone świtało i może robić w mieszkaniu co chce.
Chwilę potem Em wpadł do kawiarni i usiadł naprzeciw mnie.
- Stary, co jest? Wyglądasz jak gówno! – palnął mój kochany brat na „dzień dobry”
- Ciebie też milo widzieć, Emmett. Mam się dobrze, miło, że pytasz - odpowiedziałem sarkastycznie, na co on tylko przewrócił oczami.
- Dobra, a serio? Co jest, jakaś dziewczyna? Tany’a?
- Blisko, dziewczyna, ale nie Tany’a.
- Ooo, więc blondyną zajmiemy się później. Co z tamtą?
- „Tamta”, jak ją nazwałeś, nazywa się Bella i od momentu, kiedy ją zobaczyłem, nie mogę się jej pozbyć z mojej głowy. To ona jest dziewczyną – pilotem, o której ci mówiłem. To ona była kierowcą tamtej Yamachy, na którą wpadliśmy. To ona jest bratanicą Alexsanra Swana, u którego byłem z rodzicami na kolacji i to ona jest poważnie chora, i, cholera, to o niej śniłem wczoraj w nocy! – wyrzucałem z siebie zdania jak karabin maszynowy. Em podniósł do góry ręce, by zastopować mój potok słów.
- Moment, bo nie nadążam – powiedział wywiercając we mnie swoje spojrzenie. – Edwardzie, od początku.
Oho, Emmett przerzucił się z trybu braterskiego na prawniczy, teraz będziemy analizowali…
Opowiedziałem mu wszystko, od początku do końca, jak na spowiedzi. On tylko kręcił głową, dając znak zrozumienia w końcu westchnął i opierając się o swoje siedzenie wygłosił jedynie
- Edwardzie, potrzebujemy piwa!
Następnego dnia obudziłem się skacowany, jak dawno nie pamiętam, że byłem. Cholera, zachciało mi się konkurować z bratem, a teraz nie pamiętam nawet jak dotarłem do domu. Rozejrzałem się jednak szybko po pomieszczeniu, upewniając się, że mimo wszystko dotarłem we właściwe miejsce i odetchnąłem z ulgą, widząc siebie we własnym łóżku w koszuli i bokserkach. Podreptałem pod prysznic, a gdy schodziłem do kuchni tylko, jedno chodziło mi po głowie. Kawa. W tej chwili oddałbym wszystko za kawę. Zauważyłem Carlisle’a siedzącego przy stole z gazetą i Alice wertującą jakieś czasopismo.
- Dzień dobry - wymamrotałem. Ojciec tylko podniósł na mnie wzrok i pokręcił głową, udając rozbawienie.
- Główka boli, co Edi? – zaszczebiotała Alice.
- Błagam, tylko nie Edi! – jęknąłem. - Więc jak bardzo narozrabiałem? - spytałem siostrę. Ona tylko zaczęła się śmiać, a ja miałem wrażenie jakby ktoś rozcinał moją głowę piłą do drewna. Aż się skuliłem.
- Powiedzielibyśmy ci, synu, ale nie kopie się leżącego – odezwał się ojciec, zamykając gazetę. - Idę do pracy, trzymajcie się, dzieci.
- Na razie tato – powiedział chochlik całując go w policzek. Po chwili usłyszeliśmy donośnie: ku***.
- Oho, Emmett się obudził - stwierdziła Al, ustawiając na stole drugi kubek z kawą.
Dopiłem swoją i ruszyłem na miasto pozałatwiać sprawy. Kiedy zajrzałem do mieszkania, zobaczyć jak idzie praca, zobaczyłem Jaspera, który wychodził z mieszkania. W tym momencie pewien plan zaczął się układać w mojej głowie. Zaczepiłem go, witając się i zamieniając kilka zdań. Kiedy zapytałem o Bellę chłopak zmierzył mnie skanującym spojrzeniem, potem uśmiechnął się lekko i wyjawił mi interesujące mnie informacje.
Z gotowym planem działania zadzwoniłem do biura, oczarowałem kogo trzeba i dostałem kurs do Montrealu.
Gdy wchodziłem na pokład, zobaczyłem Mika Newtona, który, gdy spojrzał na mnie, wyglądał jakby zobaczył ducha.
- Witaj Edwardzie, co cię tu sprowadza?
- Zamieniłem się z Erickiem – odpowiedziałem jak gdyby nigdy nic. I ruszyliśmy w drogę. Kiedy byliśmy już w Montrealu, odliczałem sekundy do rozpoczęcia mojego kolejnego planu. Pewnie wyglądałem, jakbym był w transie, ale co mnie to obchodziło. Poprawiłem swój krawat i usiadłem za sterem, sprawdzając wszystko, kiedy Mike wpadł do kabiny i ogromnym uśmiechem na twarzy.
- Nie zgadniesz, kto siedzi w pierwszej klasie!?
- Wiem… - odpowiedziałem rozmarzonym wzrokiem, wciąż myśląc o Belli.
- Wiedziałeś, że Rosalie Hale będzie lecieć tym lotem? – wysapał zdumiony.
- Co? - zamrugałem oczami – Nie, nie wiedziałem – burknąłem po tym, jak facet sprowadził mnie na ziemię.
- Edwardzie, jesteś pierwszym kapitanem, może wezwiesz ją do kabiny, co? – zapytał z nadzieją w oczach.
- Mike, daj spokój. Z resztą, skąd wiesz, że to ona. Zawołaj lepiej Jessickę.
Skinął głową wkurzony i zrezygnowany. Po chwili w kabinie zjawiła się stewardessa, trzepocąc, w jej mniemaniu zalotnie, rzęsami…
- Jessicko, kiedy wyrównamy pułap, mam do ciebie prośbę.
- Tak? - spytała zalotnie.
- Znajdziesz pannę Izabellę Swan i poprosisz ją tu, dobrze?
- Ale kapitanie…. - zaczęła, ale posłałem jej mój firmowy uśmiech i nie mogła się nie zgodzić.
- Dziękuję, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – odpowiedziałem.
Wystartowaliśmy, a kiedy osiągnęliśmy odpowiedni pułap, odliczałem sekundy do tego, co się wydarzy. Za chwilę drzwi się otworzyły i stanęła w nich Jessicka, przepuszczając zdezorientowaną Bellę. Kiedy dziewczyna podniosła wzrok, spojrzała na mnie oniemiała, a mnie nie pozostało nic innego, jak ściągnąć swoje okulary, uśmiechnąć się do niej i powiedzieć:
- Witaj na moim pokładzie.
* Chodzi o Valentino Rossi. Mistrza świata w klasie MOTOGP. Wybrany motocykl pochodzi z limitowanej serii sygnowanej jego nazwiskiem. Nawiasem mówiąc mojego Guru. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Pon 20:27, 14 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Wto 19:59, 15 Mar 2011 |
|
"Widziałem z jaką czułością patrzył na moją siostrę i zrozumiałem (przekonałem się), że naprawdę przeciwieństwa się przyciągają." Chyba wkradł ci się komentarz bety lub pozostaly twoje sugestie dla niej
Poza tym super lubię to opowiadanie nawet odrobinę bardziej niz Misję. Ma luz, świeżość ( jeśli tak można nazwać opo o milosci B&E, bo tutaj juz prawie wszystko było napisane), swietny styl i kapitalne postacie. Emma uwielbiam, Jaspera jak zawsze nowe malenstwa na potrzeby opowiadania tez się swietnie spisują jest szansa, żeby np. na chomiku poczytać dalszy ciąg? Szybciej? Przepraszam ale jestem niecierpliwa jak mi się coś podoba i najchętniej czytałabym "od dech do dechy"
Weny i wracaj szybko z kolejną częścią
EDIT
Jestem leniem! Przyznaję, nie chciało mi się szukać i chciałam czekać na gotowe info podane na tacy. Ale jestem też niecierpliwa i ciekawska. A te cechy zmusiły mnie do przeszukania dziś Chomika i znalazłam. Dwa fantastyczne rozdziały (kolejne) twojego opowiadania.
Z czystym sumieniem stwierdzam, że z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej, ciekawiej. Historia rozwija się w harmonijny sposób. I dodatkami też się pozachwycałam
Mam nadzieję, że tu na forum wstawisz Outtake - spotkanie Eda i Rose jako część rozdziału. I że będziesz dalej pisać, bo to opowiadanie w tej chwili jest tu na formu jednym z dwóch na ktore czekam z niecierpliwością, z ogromną radością i przyjemnością czytam.
Masz we mnie wierną czytelniczkę |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aurora Rosa dnia Śro 20:53, 16 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 15:27, 06 Kwi 2011 |
|
Rozdział 4
KUZYNKA ROSE
PWB
- Panna Izabella Swan?
- Tak to ja – odpowiedziałam skonsternowana, a Rose posłała mi pytające spojrzenie.
- Proszę za mną – odpowiedziała dziwnym tonem, po czym poszła przodem.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam za nią. Jak się okazało zaprowadziła mnie do kabiny pilotów. Kiedy stewardessa otworzyła drzwi, moim oczom ukazał się on….
Boże, jeżeli przez ten guz mam takie halucynacje, proszę, nie usuwajcie mi go…
Jak zahipnotyzowana patrzyłam na każdy najmniejszy gest miedzianowłosego, który zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne, po czym uśmiechnął się do mnie zabójczym krzywym uśmiechem i użył najbardziej seksownego tonu, jaki kiedykolwiek słyszałam…
- Witaj na moim pokładzie.
- Edward? – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Przysięgam, że odkąd tam weszłam ani razu nie mrugnęłam. Nie byłam w stanie spuścić z niego wzroku choćby na ułamek sekundy.
- Cóż, pomyślałem, że skoro ty wpuściłaś mnie na swój pokład wtedy w Chicago, to teraz jest dobra okazja, by się odwdzięczyć – mówił wciąż mając na twarzy ten niesamowity uśmiech… Bello, przystopuj! Powtarzasz się!
- Ale jak... ? Skąd wiedziałeś? – Nie mogłam sformułować poprawiane zdania.
- Mam swoje sposoby.
- Nadal nie rozumiem – przyznałam. Edward zaśmiał się odchylając głowę do tyłu, a ja nagle poczułam, że chcę się wpić ustami w jego jabłko Adama.
- Bello, nie musisz. Chciałem ci zrobić niespodziankę i rozweselić trochę dzień. Mam nadzieję, że mi się udało – wyjaśnił wciąż się uśmiechając Jak, do cholery, mu się udało…
- Tak – odchrząknęłam i wróciłam do normalnego głosu. – Tak, dziękuję. Czy mogę? – spytałam i pochyliłam się nad steram, studiując układ kontrolek i wskaźników, tak z pewnością Airbus to nie Piper…
Kiedy wymieniałam z Edwardem techniczne uwagi i z zachwytem przyglądałam się sterom, moich uszu dobiegło dziwne mamrotanie. Kątem oka zauważyłam blondyna koło trzydziestki, który mamrotał coś pod nosem i z pewnością nie pomagało mi się to skupić na sterach. Zamiast podziwiać nową dla mnie technologię, moje uszy z większym skupieniem rejestrowały zachowanie blondyna…
„Witaj na moim pokładzie…” Ten to ma szczęście, każdą laskę wychaczy… - Słyszałam, a on mamrotał dalej, - Brunetka, skubany… I ja bym się chętne znalazł na jej pokładzie…
O nie! Grabisz sobie koleś! Wyprostowałam się i stanęłam prosto nad blondynem. Rozegram to na chłodno…
- Isabella Swan – przedstawiłam się poważnym tonem, wyciągając ku niemu dłoń. Blondyn odwrócił się w moim kierunku. Jego mina wyrażała zdziwienie, ale na twarzy miał głupi uśmieszek. Już ja cię pozbawię tego uśmieszku… Edward natomiast mrugał oczami, a jego mina wyrażała czystą konsternację.
- Michael Newton – odparł dalej szczerząc się jak głupi do sera.
- Drugi pilot, jak rozumiem? – powiedziałam wciąż opanowanym głosem. Newton potwierdził skinieniem głowy. Założyłam ręce na piersi i przekrzywiłam głowę na bok mierząc go wzrokiem, po czym zaczęłam swój wywód.
- Panie Newton, ja także jestem pilotem. Wprawdzie nie należę do waszej floty, ale struję samolotami transportowymi i awionetkami typu Piper czy Cessna, latam także szybowcami, więc proszę nie wyciągać dziwnych wniosków dotyczących pokładu, gdyż kapitan Cullen był moim gościem i miał okazję lecieć pilotowanym przeze mnie samolotem. Jego komentarz był czysto techniczny, więc proszę się w nim nie doszukiwać drugiego dna. Nie życzę sobie takich insynuacji i z pewnością nie jestem kobietą, która dzieli z kimś łóżko po kilkudniowej znajomości, więc nie znajdzie się pan na moim pokładzie… - podkreśliłam, zjadliwym tonem, - O ile nie podpisze pan umowy z moim pracodawcą i nie wynajmie samolotu, bo inny rodzaj… czegokolwiek, o czym pan w tej chwili myślał, nie wchodzi w grę!!! – I dalej miałam zamiar ciągnąc swoją tyradę, do momentu, aż nie usłyszałam dziwnych szmerów za sobą… Nie szmerów, śmiechu. Dokładnie tak. Śmiechu!!! O nie!
– Czy to pana śmieszy, kapitanie Cullen?! – wysyczałam przez zęby, gwałtownie odwracając się w stronę miedzianowłosego, czar prysł… W duchu dziękowałam mojej koordynacji, że przynajmniej teraz mnie nie zawiodła i mimo gwałtownego ruchu, dalej stałam na nogach. Mężczyzna przestał się śmiać patrząc na mnie oniemiały. W tym momencie mógłby przypominać posąg, gdyby nie to, iż gwałtownie zamrugał oczami.
- Bello, ja…
- Czy to pana śmieszy, kapitanie Cullen!?!? – wrzasnęłam poirytowana machając rękami, przy okazji nie dając mu dojść do głosu.
- Świetnie, że przynajmniej pan jest w dobrym nastroju, bo ja nie!! – wrzeszczałam. – Być może to ja mam specyficzne poczucie humoru, gdyż nie śmieszy mnie to, iż ktoś sugeruje, że się puszczam!!! Być może to ja się nie znam na żartach, bo nie śmieszy mnie to, jak ktoś uśmiecha się do mnie głupkowato, dając do zrozumienia, że chętnie by mnie przeleciał!!! Po co mnie tutaj ściągnięto??? Byście się mogli pośmiać?!
- Bello, nie! Daj mi wytł…- zaczął Edward podnosząc dłoń w moim kierunku.
- Co chcesz mi wytłumaczyć?! Z resztą, nieważne. Nie chcę słuchać! Jak już skończyliście się panowie ze mnie nabijać, to żegnam!!! – wrzasnęłam ostatni raz wychodząc z kabiny. Najwyraźniej dałam niezły popis, gdyż stewardessy dziwnie na mnie patrzyły, jedna ukrywając chichot, a druga… jakby miała powiedzieć: Trzymaj tak dalej, siostro!
Wróciłam na swoje miejsce i przysięgam, że gdybym była bohaterką kreskówki, to byłabym cała czerwona, a para by mi buchała z uszu. Rose patrzyła na mnie skonsternowana, zmartwiona i zdenerwowana zarazem.
- Bello? Bello, co jest? Gdzie byłaś? Wszystko okej?!
- Ta… - wymamrotałam opierając głowę o wezgłowie i brałam głębokie oddechy. Dziewczyna znów zaczęła wwiercać we mnie swoje skanujące spojrzenie. TO spojrzenie…
- No dobra, za sterami siedział… znajomy – zawahałam się przy ostatnim słowie, ale nie znalazłam lepszego określenia i kontynuowałam. – Sądził… Z resztą nie wiem, co sądzili ale on i jego drugi pilot doprowadzili mnie do szału! Najwyraźniej mamy inne poczucie humoru…
- Bello, wiesz, że słowa wydobywające się z twoich ust nic mi nie mówią, albo inaczej, kłapiesz językiem i żadnych konkretów, co jest maleńka? Coś ty taka enigmatyczna? Nie uważasz, że jak powiesz wprost co ci idioci ci zrobili, to będzie ci lepiej?
- Rosalie i twoja słynna psychoanaliza… Nie zastanawiałaś się dziewczyno, czy nie minęłaś się z powołaniem? – spytałam ignorując przy okazji jej wypowiedź, chodź nie powiem, dała mi do myślenia, co nie znaczy jednak, iż chciałam ciągnąć ten temat.
- Nie martw się o mnie, na razie daję radę, ale wiesz, z moim talentem to nie problem zrobić i ten kierunek – powiedziała teatralnie zarzucając włosy do tyłu.
- No nie wątpię - wymamrotałam spuszczając głowę na dół. Ból i zawroty znów zaczęły dawać o sobie znać. Zaczęłam nerwowo grzebać w torebce, by znaleźć upragnione leki, prosząc przy okazji stewardessę o szklankę wody. Oczywiście nie uszło to uwadze mojej kuzynki, jak tylko połknęłam medykamenty, przystąpiła do ataku.
- Co to za leki? – palnęła prosto z mostu.
- Przeciwbólowe – odpowiedziałam wymijająco, cóż po części to prawda….
- Bello, ty nie faszerujesz się chemią z byle powodu. Co to za leki?! – naciskała dalej. Wyrywając fiolkę z mojej dłoni by przestudiować etykietkę.
- Rosalie, są od bólu głowy. Tylko nie wspominaj o tym Carmen i Alexowi, przynajmniej do przyszłej środy. Obiecaj mi to! – Patrzałam na nią zdeterminowana. - Obiecaj, a ja obiecuję, że jak przyjedziesz do mnie wieczorem, to ci wszystko wyjaśnię. Proszę! – Patrzyła na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Proszę - powtórzyłam mając nadzieję, że się zgodzi.
- Okej, ale wieczorem powiesz mi wszystko.
- A… - Nie zdążyłam wypowiedzieć słowa, bo kategorycznie mi przerwała.
- Wszystko! – naciskała. – I nie ma, że boli.
Milczałyśmy aż do lądowania. Przegrałam słowną batalię i teraz Rosalie wkroczy do kręgu wtajemniczonych pod kryptonimem: „guz Belli”. Pieprzony Cullen! Przez niego rozbolała mnie głowa, gdyby nie on, przyjęłabym leki normalnie wieczorem, bez świadków. Bello, kogo ty oszukujesz, nie zatuszujesz przed rodziną operacji mózgu… To nie wizyta u dentysty. Mój umysł naśmiewał się ze mnie i kręcił głową z dezaprobatą. Szczęście w nieszczęściu, że to Jasper odbierał nas z lotniska, przynajmniej nie musiałam przed nim odgrywać tej żałosnej maskarady. Chłopak przywitał się z nami odbierając bagaże… Jasper nie bawił się z nami w kurtuazyjne uprzejmości, za to wypalił wprost:
- Bello, brałaś leki? Wyglądasz jak…
- Gówno – wymamrotałam kończąc za niego.
- Dokładnie – odpowiedział.
- Tak, jak widzę, kurtuazja nie leży w naszej naturze – zaczęła Rose, całująca brata w policzek. – Więc może ty powiesz mi co to za leki?
- Nie mówiłaś jej? – spytał blondyn ignorując pytanie siostry. - Nie mówiłaś… - sam odpowiedział sobie na to pytanie wywracając oczami, widząc wyraz mojej twarzy.
- Czy możecie po prostu dać mi spokój i odwieźć do mieszkania? – jęknęłam zrezygnowana.
- Nie powinnaś być sama – zaczął Jasper ostrzegawczym tonem.
- Czy możecie mi wyjaśnić, o co tu chodzi, do cholery? – Rosalie podniosła głos i oparła dłonie na biodrach w geście irytacji. Jej mina mówiła ni mniej, ni więcej tylko: „ nie zaczynaj ze mną, bo zabiję gołymi rękami”
- Wieczorem! – stwierdziliśmy jednocześnie odwracając się w jej kierunku.
- Czy mi się wydaje, czy Jasper jest jednak twoim bratem bliźniakiem? – spytała podnosząc brew w geście zdziwienia na scenę, którą widziała przed chwilą. Nie czekała jednak na odpowiedź, po prostu wyminęła nas z taką gracją, na jaką tylko Rosalie Hale stać i weszła do auta. Podróż na osiedle minęła w gęstej jak smoła ciszy. Gdy tylko Jasper wstawił moją torbę do salonu, zlustrował mnie wzrokiem.
- Do wieczora – odezwała się Rose i tyle ich widziałam. Z mocno walącym sercem zamknęłam za nimi drzwi, po czym cudem doczłapałam do swojej sypialni i bezwładnie opadam na łóżko. Głowa bolała niemiłosiernie, serce kołatało i tysiąc myśli przelatywało przez mój umysł z prędkością błyskawicy. Resztkami sił złapałam butelkę z wodą i popiłam nią kolejne zapisane kapsułki, potem odpłynęłam w niebyt. Obudziły mnie dziwne odgłosy z salonu. W pół przytomna próbowałam przywołać różne scenariusze dotyczące tych szmerów, jednak po paru sekundach, gdy rozbudzona zaczęłam logicznie rozumować, domyśliłam się, że to pewnie Jazz i Rosalie. W końcu kuzyn ma klucze do mojego mieszkania. Dokładnie w tej chwili, gdy przecierałam zaspane oczy, zza drzwi wyłoniła się głowa niebieskookiej blondynki, a zaraz za nią wkroczył jej brat.
- Hej Bello? – zaczęła. – Wyglądasz jak…
- Wiem! Domyślam się. Nie kończ – przerwałam podnosząc dłoń w geście przystopowania, drugą dłonią próbowałam ukryć ziewnięcie.
- Więc, przejdźmy do rzeczy. Co masz mi do powiedzenia? - Rosalie spytała siadając w nogach mojego łóżka, Jasper zrobił to samo siadając z drugiej strony. Oboje mieli wyczekujący wyraz twarzy.
- No.. no więc… więc… - zaczęłam się jąkać podciągając kolana pod brodę i usilnie patrząc w arcyciekawe krzywizny moich dłoni
- Więc? - ponagliła Rose lekko zirytowanym głosem.
- Więc…
- Więc Bella ma guza mózgu, a w przyszłą środę będzie miała przeprowadzoną operacje usunięcia go – wyrzucił z siebie Jasper. Najwyraźniej był zniecierpliwiony.
- Dzięki Jazz – wymamrotałam pocierając skronie. W tym momencie oczy Rosalie zrobiły się ogromne jak spodki… Nie jak spodki, jak talerze. Obiadowe.
Przeze mnie zaś przepłynęła fala ulgi, wściekłości i wdzięczności. Tak bardzo, jak nie chciałam już wtajemniczać nikogo w mój „problem”, to wiedziałam, że nie zdołam utrzymać go w ukryciu i byłam wdzięczna Jasperowi, że nie ja musiałam wymówić te słowa na głos.
- On. Żartuje…. – wydusiła Rose poważanym i wciąż zszokowanym tonem.
- Nie, nie żartuje – wyszeptałam bojąc się na nią spojrzeć.
Dziewczyna momentalnie poderwała się ze swojego miejsca i zaczęła się miotać po mojej sypialni. Jasper zmienił pozycję tak, że teraz siedział obok mnie i razem patrzyliśmy na Rosalie, która ruszała się po pomieszczeniu niczym wahadło w zastraszającym tempie wyrzucając z siebie kolejne pytania.
- Ale jak…? Dlaczego ja nic nie wiedziałam? A co z Alexem i Carmen? Co z lataniem? – Aż w końcu się zatrzymała, a jej oczy znów wyglądały jakby za chwilę miały wypaść z orbit. Nagle zamilkła i patrzyła na mnie nieprzeniknionym wzrokiem, robiąc przynajmniej trzy podejścia, zanim ułożyła składne pytanie.
- Bello… czy to… czy to rak?
- Co? Nie! To nie jest rak! – zaprzeczyłam na tyle gwałtownie, na ile było mnie w tej chwili stać…. Czyli wyszeptałam. Zebrałam tyle powietrza, ile mogły pomieścić moje płuca i zaczęłam relacjonować jej wszystko od początku. Jazz tylko siedział i głaskał mnie po plecach. Po wszystkim patrzyłam wyczekująco, aż Rose przetrawi wszystkie informacje. Dziewczyna wciąż patrząc na mnie, wyjęła z kieszeni telefon, po czym przyłożyła go sobie do ucha.
- Irina? Irino nie czekaj na mnie z kolacją i powiedz proszę Alexowi, albo Carmen, że zostaję na noc u Belli. Dobranoc – zakończyła zasuwając klapkę.
- Od jak dawna wiesz o chorobie? – spytała, kiedy znów usiadła na moim łóżku.
- Od dnia tej feralnej kolacji cztery dni temu. Wcześniej byłam z Jasperem na badaniach. To doktor Cullen go zdiagnozował.
- Więc dlaczego termin został ustalony na środę? – dopytywała.
- A jak myślisz? – wtrącił Jasper. - Przecież pojutrze lecimy do Nowego Jorku. W końcu masz w sobotę ostatni koncert i będziesz nagrywała DVD.
- No i pewnie wrócimy w niedzielę, albo w poniedziałek. Ja mam się zgłosić do szpitala dzień wcześniej, więc środa była najlepszym terminem – dodałam.
- Dla mnie odwlekłaś zabieg??? - wydyszała zszokowana. Chciałam jej odpowiedzieć, ale w tym momencie usłyszałam dzwonek do swoich drzwi. Kto to był, do cholery? Nie spodziewałam się nikogo…
- Ja otworzę – zadeklarował się Jasper i jak najszybciej wyszedł z pokoju. A po chwili usłyszałam tylko donośne:
- Bells!!! Czy jesteś w stanie zwlec tu swoje cztery litery?! Musisz coś zobaczyć! – krzyknął. Spojrzałam skonsternowana na Rosalie, a ona tylko wzruszyła ramionami i w tym momencie obie poderwałyśmy się, aby jak najszybciej znaleźć się w salonie. Ja oczywiście swoją gwałtowność okupiłam zawrotami głowy… Ale co tam, najważniejsze, że Maurycy jest zdrowy… To, co zobaczyłam przed sobą… Czy to jest jakaś komedia? TRAGIKOMEDIA? W moich drzwiach stał ogromny kremowy miś w czapce pilotce z czerwoną muszką na szyi Przed nim stały ogromne dwa kosze, jeden z kwiatami, drugi ze słodyczami. Miś zaś na złączonych łapkach trzymał nie duże płaskie, granatowe pudełeczko.
- Panna Isabella Swan? - usłyszałam pytanie. Moment, ten miś mówi??? Potrzebowałam chwili, by zorientować się, że głos nie pochodzi od misia, tylko od posłańca, którego owy pluszak zasłaniał.
- Tak, to ja - wydukałam. Posłaniec wyłonił się za misia, podając podpórkę.
- Proszę tu pokwitować – podpisałam się w wyznaczonym miejscu i zauważyłam jak Jazz ciągnie maskotkę do środka, podczas gdy Rose łapała za kosz z kwiatami.
Gdy zamknęłam już drzwi, odwróciłam się do kuzynostwa, które przebiegało wzrokiem między mną, koszami, a misiem.
- Okej, Bello, czy chcesz nam coś powiedzieć? – spytał Jazz wyginając brew i przyjmując podobną postawę do swojej siostry.
- Nie wiem jeszcze – stwierdziłam skołowana. – A wy nie macie mi nic do powiedzenia? – Nie wiem dlaczego, ale w głębi duszy miałam cichą nadzieję, że to było jakimś elementem ich żartu względem mnie.
- My nie, ale tu gdzieś na pewno powinna być jakaś kartka – stwierdził blondyn, po czym zaczął przeszukiwać kosz ze słodyczami, ja zabrałam się za kwiaty a Rose podeszła do misia, by wyjąc z jego łapek pudełko. Jej gwałtowny wdech i pisk oznajmił nam, iż to ona najwyraźniej odnalazła wiadomość… Albo przeraziła ją zawartość pudełka. W mgnieniu oka znaleźliśmy się przy niej. Jazz wyrwał jej kartę w momencie, gdy ja gapiłam się na pudełko. Moim oczom ukazał się srebrny, prosty łańcuszek z zawieszką w kształcie gwiazdki ze skrzydłami, na środku której lśnił piękny, okrągły szmaragd.
- Bello? – blondyn odchrząknął i szturchnął mnie, wyrywając z transu i podając kartkę.
Niektóre kobiety uwielbiają słodycze. Inne maskotki, kwiaty czy biżuterię. Nie chciałem ryzykować i nie trafić w twój gust, więc w ramach przeprosin przyjmij te drobiazgi.
Dziś w samolocie nie miałem złych intencji. Jeżeli zgodzisz się ze mną porozmawiać i dać mi okazję na wyjaśnienia i osobiste przeprosiny, tu są moje namiary.
Z wyrazami szacunku.
E.A.C.
- E. A. C ? Może jednak chcesz nam o czymś opowiedzieć, Isabello. – Jeżeli nie wiecie, jak mnie wkurzyć, to nazwijcie mnie pełnym imieniem i przybierzcie obecną minę oraz ton głosu Jaspera, który znów wygiął brew, krzyżując dłonie na piersi i przeszywając mnie wzrokiem jak jakiś pieprzony detektyw.
- Och, a co ty jesteś taki ciekawy, hę?
– Okej, nie chcesz, nie mów… Na razie. Potem i tak się dowiem – oznajmił.
- No to co? Otwieramy te kosze? Ta czekolada tak na mnie patrzy, że nie mogę jej zignorować – zaśmiał się, na co Rosalie tylko wywróciła oczami.
- Coś mi się wydaje, że mamy przed sobą długą noc Bello. – Spojrzała na mnie sugestywnie, ja za to po raz pierwszy ucieszyłam się ze swojej choroby i dobrej wymówki.
- Naprawdę? Nie wiem jak wy, ale ja jestem chora i zmęczona po locie, i teraz zamierzam wrócić do sypialni spać. A propos sypialni, pomożecie mi przyciągnąć misia do tamtego pokoju? Dzięki – zapytałam i skierowałam się do łazienki, chwytając po drodze ciuchy do spania. Gdy wróciłam, maskotka zajmowała już miejsce w rogu naprzeciwko łóżka, Jasper i Rose zato degustowali słodycze. Kwiaty zostały w salonie, a na łóżku leżało pudełko z naszyjnikiem.
- Dobra kochani, nie wyganiam was, ale przenieście tę imprezę, bo nie chcę obudzić się poobklejana pozostałościami po czekoladzie – stwierdziłam wchodząc pod kołdrę.
Usłyszałam ich niezadowolony jęk… Ta, wiem, że moje łóżko jest bardzo wygodne, ale sory… Po czym zaczęli zbierać swoje manatki. Jazz pożegnał się z nami, a Rose poszła okupować moją łazienkę. Wierciłam się i zmieniałam pozycję, i chociaż czułam się zmęczona, nie mogłam przywołać snu. W końcu mój wzrok spoczął na kartce od Edwarda i komórce, które leżały na szafce nocnej. Moja ręka bezwiednie skierowała się w stronę tych przedmiotów, a po chwili znów trzymałam je w dłoni. Kierowana nagłym impulsem jeszcze raz przeczytałam jej treść, po czym odwróciłam na drugą stronę jednocześnie wpisując w telefon nowy numer. Impuls minął i nie wiedziałam, co dalej. Wpatrywałam się w wyświetlacz, w końcu decydując się na krótką treść.
Dziękuję za prezent. Nie trzeba było, ale nie zamierzam go odsyłać.
Dobranoc.
Spojrzałam jak na ekranie wyświetla się komunikat o wysłaniu wiadomości i w tym momencie mój telefon kompletnie się rozładował, jakby czekał tylko na wysłanie tych słów. Ja za to w końcu mogłam odpłynąć do krainy snów… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Śro 15:35, 06 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Śro 18:58, 06 Kwi 2011 |
|
"Nie życzę sobie takich insynuacji i z pewnością nie jestem kobietą, która dzieli z kimś łóżko po kilkudniowej znajomości, więc nie znajdzie się pan na moim pokładzie… - podkreśliłam, zjadliwym tonem, - O ile nie podpisze pan umowy z moim pracodawcą i nie wynajmie samolotu, bo inny rodzaj… czegokolwiek, o czym pan w tej chwili myślał, nie wchodzi w grę!!! " tekst miazga błyskotliwy, złośliwy, wgniatający idiotę w podłogę. Bella powaliła Newtona na lopatki i rozgniotła obcasem
Tylko nie wiem dlaczego zareagowala taką złością w stosunku do Edwarda. Jej tyrada sprawila, ze miałam ochotę bić brawo, była też smieszna a ona bardzo nerwowo zareagowała.
Poza tym uwielbiam twoją Bellę. Stworzyłaś naprawdę świetną postać. Jest energiczna, zdecydowana, bystra, z pasją, ciepła, rodzinna, wygadana, błyskotliwa i inteligentna. Bosz! tez taka chcę być
Stanowczo to moje ulubione opowiadanie na tym forum. Mimo, ze czytalam je już na chomiku z przyjemnością odświeżyłam sobie ten rozdział w pamięci. Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 23:48, 23 Kwi 2011 |
|
PWE
Debil! Idiota! Palant!
- ku***! Ale ze mnie kretyn! – zawyłem łapiąc się za włosy.
- Cieszę się, że mój brat Edward „Doskonały” Cullen jest zdolny do samokrytyki, ale co cię doprowadziło do takich wniosków? – Emmett zaśmiał się na mój monolog.
Ja tylko jęknąłem i, po nabraniu dużej ilości powietrza, na jednym wydechu, zacząłem mu relacjonować cały przebieg wydarzeń. Zaczynając od nieprzespanych przez Bellę nocy, przez pomysł o zaproszeniu do kabiny, komentarzu Newtona i na końcu o jej tyradzie względem nas.
- Em, ja chciałem dobrze – westchnąłem, a on słuchał uważnie. - I przez pierwsze trzy minuty było cholernie dobrze, wyglądała na zachwyconą, była taka olśniewająca, a potem Mike pieprzony Newton zaczął swoje mamrotanie, a ja, zamiast zdzielić go od razu, nie mogłem powstrzymać śmiechu na zajebiście olśniewający widok Isabelli zrównującej go z ziemią… Niestety dziewczyna nie tak zinterpretowała moje zachowanie i w jej oczach jestem kompletnym dupkiem! Cholera! – warknąłem kończąc monolog, równocześnie uderzając pięścią o stół w lotniskowej kawiarni.
Emmett, jak na adwokata przystało, podczas całej opowieści miał na twarzy maskę, którą zazwyczaj przybiera na sali sądowej, by na końcu ryknąć swoim tubalnym śmiechem, którym z powodzeniem mógłby zatrząść połową miasta.
- No to masz przesrane – wydusił z siebie. Ta, oryginalne to było.
- Powiedz mi coś czego jeszcze nie wiem. – Wywróciłem oczami.
- Czekaj, czekaj, a co z Tanyą?
- A kto to jest Tanya? – odpowiedziałam zanim zdałem sobie sprawę, że myśl, która zagościła w moim umyśle na ułamek sekundy, postanowiła ujrzeć światło dzienne i dotrzeć do uszu mojego brata. W momencie, gdy moja dłoń spotykała się z czołem, Emmett praktycznie leżał i płakał na stole, ludzie natomiast patrzyli na nas jak na kosmitów, ale to tylko drobny szczegół…
- Uch, dobra. Emmett słuchaj, nie wiem co z Tanyą. – Rozłożyłem bezradnie ręce kontynuując. - Nie układa się od dłuższego czasu. Ta dziewczyna zwyczajnie mnie męczy i duszę się przy niej. Jeżeli budzę się rano i zamiast podobizny swojej własnej „dziewczyny” mam przed oczami prześliczną drobną brunetkę, to chyba jest jakiś znak, że nasz związek to już nie związek. W sumie, sam się sobie dziwię, dlaczego ciągnę to tak długo.
- Słuchaj. Uporządkuj to gówno z Denali i bierz się za brunetkę, tylko może zmień trochę taktykę, stary. No, albo może najpierw ją przeproś, blondyną zajmiesz się później – dumał, a mi w głowie zaświtał pewien pomysł, gdy ponad ramieniem Emmetta dostrzegłem szyld jubilerskiego sklepu.
- Emmett, co lubią kobiety?
- Ja wiem, 69? – zaśmiał się.
- Nie o to pytam, kretynie – warknąłem.
- Czekoladki, maskotki, biżuterie, kwiaty… - wyliczał. – Zależy od kobiety. Co lubi ta twoja Bella?
- Latanie – odpowiedziałem odruchowo.
- Ta? No coś ty…!? A serio wiesz co może lubić?
- Nie mam pojęcia! Wiesz co?! Wyślemy wszystkiego po trochu. Rusz tyłek, zaczynamy od zabawkowego.
- Od zabawkowego? – zdziwił się.
- A skąd zamierzasz wytrząsnąć jakąś ładną maskotkę?
- No to prowadź Cullen! – westchnął ukrywając rozbawienie i teatralnym gestem wskazał, abym szedł przodem.
Kiedy na liście został już tylko jubiler, denerwowałem się jak cholera! Czułem się jak jakiś niedorozwinięty, owładnięty hormonami nastolatek, ale spiąłem się i wszedłem do sklepu. Em oczywiście szedł za mną, co chwilę podśmiewając się ze mnie, co wcale mi nie pomagało.
Przeczesywałem z bratem kolejne gablotki, ekspedientka dwoiła się i troiła by nam pomóc… w moim mniemaniu aż za bardzo. Kiedy koleiny raz wyciągała jakieś błyskotki i machała nimi Emmettowi przed oczami, moją uwagę przyciągnął naszyjnik w samym rogu gablotki.
- Przepraszam, a co to jest? – spytałem siląc się na grzeczny ton, który swoją drogą wychodził mi już coraz trudniej.
- To? A to nic takiego. Zwykły naszyjnik ze szmaragdem. Robiony na zamówienie, ale klient stwierdził, że nie o to mu chodziło i wybrał inny – wyjaśniła sprzedawczyni.
- Może mi go pani pokazać?
- I jak? – Emmett spojrzał zainteresowany.
- Jest idealny. – Uśmiechnąłem się. W końcu znalazłem to, czego szukałem. Niezbyt krzykliwy, trochę symboliczny i niepowtarzalny. Długi, srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie gwiazdki ze skrzydłami, na środku której błyszczał dumnie okrągły szmaragd. Isabella lubi latać, a od tego są przecież skrzydła, prawda?
- No to misja zakończona. Bierzemy go - oznajmił Em wydając westchnienie ulgi i zadowolenia. Kiedy wszystkie prezenty były już odpowiednio zapakowane i wyjaśniłem kurierowi, gdzie ma je dostarczyć, pozostało mi napisać na bileciku coś od siebie … Tylko co? cholera, poetą nie jestem, mam nadzieję, że Isabella zrozumie moje przesłanie. Napisałem to, co leżało mi na sercu i kiedy umieściłem kartkę w odpowiednim miejscu, czułem się o jakieś dwie tony lżejszy.
- Pozostało tylko czekać… - wymamrotałem do siebie, chociaż mój brat i tak mnie usłyszał.
- Możemy spożytkować ten czas produktywnie. – Na jego twarz wstąpił Cullenowski, przebiegły uśmieszek.
- Wiec co proponujesz?
- Na początek piwo!!! – oznajmił z entuzjazmem w głosie.
Obudziłem się ze stadem galopujących słoni w głowie. JASNA CHOLRA!!! Nie otworzyłem nawet oczu, a już czułem, że jest za jasno. Moment?! Jakich oczu? Jakie jasno??? Przecież Byłem w barze z Emmettem, był wieczór i piwo… I piwo… I koło jedenastej dołączył do nas Jasper i potem było piwo… ku*** MAĆ!!!! Gdzie ja jestem?! Moment. Widzę ściany mojego pokoju, łóżko, spodnie na krześle naprzeciwko… Kiedy skończyłem analizować swoje położenie i zabrałem się za przeczesywanie pamięci, by odkryć to jak dostałem się do domu, Dzięki ci Panie, że swojego rodzinnego… usłyszałem pukanie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdybym nie był aż tak wrażliwy, że przeszkadza mi nawet warkot silnika pięć ulic dalej… Po chwili zza drzwi wyłonił się Carlisle z tacą, na której było… nie wiem co, ale pewnie i tak zaraz się dowiem.
- Witaj synu – odezwał się niskim cichym, ale rzeczowym tonem.
- Tato – jęknąłem. Zaśmiał się pod nosem, ale po chwili znów spoważniał.
- I co? Główka boli, prawda synu? I dobrze. Masz nauczkę. Dzieciaku, tydzień nie minął, a ty i Emmett odstawiacie gorsze przedstawienie, niż jak byliście w collage’u
- O Matko! Więc, jak bardzo narozrabiałem? – Wysiliłem się by nie jęknąć, gdy zadawałem to pytanie.
- Wolisz nie wiedzieć. Ciesz się tylko, że twoja matka was nie widziała. Cóż, ale za to słyszała dokładnie. Na tacy masz leki i szklankę wody, popij je. Za jakieś dwadzieścia minut zjedz te tosty, a w kubku masz mocną czarną herbatę – powiedział podając mi szklankę. Widząc moją skonsternowaną minę dodał - Kawa nie jest najlepszym napojem przy twoim stanie żołądka, ale zapewne tego też nie pamiętasz. No nic, postaw się na nogi i doprowadź do porządku, ja muszę już iść do kliniki, a z tobą i twoim bratem, chciałbym porozmawiać wieczorem – oznajmił klepiąc mnie lekko w ramię i wstając.
- Dzięki, tato i przepraszam – wychrypiałem , gdy połknąłem leki.
- Nie ma sprawy synu, na razie… A i Edwardzie?
- Hm?
- Znam cię synu prawie dwadzieścia sześć lat i nie miałem pojęcia, że byłeś w wojsku – zaśmiał się, już w pełni rozbawiony wychodząc z pokoju i zostawiając mnie z twarzą wyrażającą jedną wielką konsternację.
Jak się potem okazało, zrobiłem sobie z Emmettem niezłą imprezę, a gdy dołączył do nas Jasper, imprezowaliśmy razem, bawiąc się w degustatorów i mieszając wszystkie możliwe trunki. Wątek z wojskiem każdy z nas pamięta jak przez mgłę, ale w naszym repertuarze znalazło się też „Obozowe tango” i tym podobne przyśpiewki, Jazz, jako ten najbardziej trzeźwy, zamówił dla nas taksówkę i jakimś cudem wróciłem do pokoju, niesiony przez niego i Emma. Gdy ja byłem w stanie nieważkości, Emmett darł się na całe gardło: „Rosalie, słonko, kocham cię bardziej niż indyka Esme.!!! O tak! Maleńka, kocham twego ciała wdzięki, pokołyszemy się w rytmie mojej piosenki?” A to była tylko okrojona wersja tego, czego dowiedziałem się od Alice. Po ogarnięciu się postanowiłem zmierzyć się z rzeczywistością i zszedłem na dół. W salonie znalazłem swój telefon. Miałem dwa nieodebrane połączenia z biura i jeden sms z nieznanego numeru. Zacząłem od wiadomości i bardzo dobrze, bo na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech.
Dziękuję za prezent. Nie trzeba było, ale nie zamierzam go odsyłać.
Dobranoc.
Isabella, moja Bella napisała do mnie. Przyjęła prezent! O cholera, a ja idiota wtedy piłem z jej kuzynem!!! Po wymierzeniu sobie mentalnego policzka, zapisałem numer i zamierzałem oddzwonić. Ubiegł mnie jednak telefon, który wskazywał, iż moje szefostwo do mnie dzwoni.
- Edward Cullen, słucham?
- Edwardzie, tu Erick, wiesz, teraz ja mam prośbę, czy mógłbyś się ze mną wymienić i wziąć jutrzejszy kurs?
- Nie ma sprawy, a coś się stało?
- W zasadzie tak, moja żona przed chwilą urodziła i nie chcę się teraz z nią rozstawać, to jak? Pasuje ci?
- No to gratulacje, szczęśliwy tatusiu. Nie ma sprawy. Z kim lecę?
- Z nowym drugim pilotem Laureatem, no i Tanya też ma ten lot w grafiku… - odpowiedział. Cóż, w sumie było mi to na rękę, im szybciej załatwię z nią sprawy, tym lepiej.
- Okej, dla mnie nie ma to większego znaczenia. Trzymaj się i pozdrowienia dla małżonki.
Zakończyłem rozmowę telefoniczną i usłyszałem dzwonek do drzwi. W progu stał Jasper. Jasna cholera, czy tylko po mnie widać oznaki wczorajszego dnia.
- Witaj Edwardzie. Jak się czujesz?
- Dzięki, jakoś. Wejdź – odpowiedziałem przepuszczając chłopaka w drzwiach.
- A jak tam Emmett?
- Nie mam pojęcia, jeszcze nie zszedł. Siadaj, trochę potrwa zanim Alice będzie gotowa. – Chłopak kiwnął głową i podążył za mną do salonu.
- Wiesz co, Edwardzie? Nie wiem, czy to za sprawą alkoholu, ale masz prawie tak dobry wokal jak moja siostra.
- Nie przypominaj mi nawet – jęknąłem, na co on się lekko zaśmiał.
- Jakim cudem ty czujesz się tak rześko?
- Ja dołączyłem w połowie waszego maratonu… No, a poza tym, Bella umie leczyć mojego kaca – odpowiedział. - A tak swoją drogą, to fajny ten misiek. – Misiek? Jaki misiek???
- Misiek? – spytałem skonsternowany. Jak widać to uczucie wciąż mnie nie opuszcza.
- Ten, który przysłałeś Belli. Szczerze mówiąc, cały dzień była wkurzona i wycieńczona zarazem. Nie wiem, czym dokładnie się jej naraziłeś, ale potem poprawiłeś jej trochę humor… Chociaż, jak ja bym był na twoim miejscu… A z resztą, nieważne.
- Byłeś tam?
- Tak. Bella opowiedziała mi o waszym spotkaniu, Byłem z Rose u niej, kiedy dostarczono podarunek. Wiesz, w końcu mieszkamy przez drzwi. – Wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. Wtem Alice zeszła witając się ze swoim chłopakiem i od razu pociągnęła go do wyjścia. Ledwo się zdążył pożegnać.
***
Lot minął mi nadspodziewanie szybko. Właśnie kończyłem swoją przechadzkę po samolocie, kiedy usłyszałem dziwne stłumione dźwięki. Podszedłem bliżej i odkryłem, że wydobywał się z pokładowej toalety. Niewiele myśląc otworzyłem drzwi…. O ja pieprzę!!! Moja szczęka właśnie witała się z podłogą, a oczy… Biedne moje oczy, które w tej chwili rejestrują obraz Tanyi i Laurenta pieprzących się jak króliki w pokładowej toalecie. Byli tak zajęci sobą, że ledwo zarejestrowali moją zszokowaną osobę. Chciałem zabrać Tanyę na kawę, przekazać mój punkt widzenia i rozstać się w zgodzie, ale cóż, los wobec mnie miał inne plany. Nie wiem, czy mu dziękować, czy być wciekły… Jakimś cudem zebrałem w sobie pokłady mojej samokontroli i wypranym z emocji głosem przekazałem jej konkretną instrukcję.
- Masz czterdzieści osiem godzin na zabranie swoich rzeczy z mojego mieszkania. Klucz oddasz dozorcy. – Mój głos był tak monotonny, jak spikerki na stacji metra. Kiedy jednak chciałem się odwrócić, stwierdziłem, że to jednak nie będzie koniec mojej wypowiedzi. - Tanya… Myślałem, że chociaż trochę cię znam… Rozumiem wszystko, ale nie sądziłem, że będziesz mnie zdradzać z narzeczonym własnej siostry. Ale wiesz co? Zrobiłaś mi w tym momencie dużą przysługę.
- Ale Edw… - zaczęła, ale machnąłem dłonią, by ją powstrzymać i gdy już byłem pewny, że nogi poniosą mnie w odpowiednim dla mnie kierunku, mój tupet dał o sobie znać…
- Acha, a tak na przyszłość… żeby dołączyć do MHC* nie wystarczy się pieprzyć w kabinie, musicie być jeszcze w powietrzu. – Czułem, jak na moją twarz wkrada się zgryźliwy uśmieszek i w tym momencie mogłem odejść, zostawiając ich zszokowanych za sobą.
***
- Em!!! Idziemy na piwo!!! – krzyknąłem do słuchawki, jak tylko ruszyłem z lotniska w kierunku domu.
- Bracie, daj mi dojść do siebie – jęknął, – poza tym, ja już miałem dziś ojcowską przeprawę z Carlislem. Jeżeli to nic ważnego, odpuszczam sobie.
- Miałem rogi! – warknąłem do telefonu, nie wiedzieć jednak czemu, nie czułem się jakoś specjalnie załamany z tego powodu.
- Okej… - odpowiedział powoli. – Nie mam pojęcia, o co chodzi. Wracaj do domu, to mi wyjaśnisz. Wtedy zdecyduję, czy warto iść na to piwo. - I tak teraz siedziałem z Emmetem i Jasperem w barze przyjaciela blondyna i opowiadałem o dzisiejszym zajściu.
- Em, czujesz to? Miałem rogi!! Cholera jasna, ja jestem Cullenem, to ja miałem odstawiać, a nie być odstawionym, Rozumiesz? Czujesz to? – wylewałem swoje myśli coraz płynniej z każdym kolejnym łykiem alkoholu. Brat starał się uważnie słuchać, a jego kompan tylko siedział nie wykazując żadnych emocji, niekiedy tylko kręcąc głową.
- No, wiesz Ed… Co ja mam ci powiedzieć? Tanya, to Tanya… Trudno ją wyczuć, to nie kiełbasa. – Brunet rozłożył bezradnie ręce, Jasper już nie był w stanie utrzymać swojej maski i ryknął śmiechem, a mnie zwyczajnie już ręce i nogi opadły, a to jest nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę fakt, że siedziałem na krześle….
- Przepraszam, ale Alice miała rację – wyksztusił blondyn pomiędzy salwami śmiechu… - Ty wszystko przyrównasz do jedzenia… - Kiedy już się uspokoił, poklepał mnie po plecach, zwracając tym samym na siebie moją uwagę.
- Poczekaj, sprawdźmy, czy dobrze rozumiem – zaczął.
- Czy chciałeś z nią zerwać, by mieć czyste konto na nową znajomość?
- Tak.
- Nie darzyłeś jej już od dłuższego czasu żadnym większym uczuciem?
-Tak.
- Nie jest ci żal, że ci złamała serce, tylko twoją męską dumę?
- Tak – przytakiwałem za każdym razem, bo nic innego nie miałem do powiedzenia, wszystko było prawdą.
- Widział albo wiedział ktoś o tym oprócz ciebie?
- Nie.
- No to ciesz się. Masz czyste konto, nie musiałeś przeprowadzać poważnych rozmów, bo z tego, co opowiadałeś, to Tanya była królową dramatu i na pewno nie obyłoby się bez przedstawienia przy ludziach… Jakby nie było, to ty powiedziałeś, że kończysz tę znajomość, nikt nie widział twojego „upokorzenia”, więc nic tylko się cieszyć. Ciesz się tym, Edwardzie. Nie pij, by topić smutki, świętuj – zakończył Jasper, przybierając minę wszystkowiedzącego i bardzo doświadczonego człowieka, zamkniętego w jego, bądź co bądź, młodym ciele.
Więc świętowałem. Świętowałem swoją wolność, świętowałem brak przedstawienia, świętowałem to, iż Jasper okazał się miłym przyszłym sąsiadem i na dodatek jedynym chłopakiem Alice, którego zarówno Emmett jak i ja akceptowaliśmy. Ponadto, wydawał się dobrym materiałem na przyjaciela i odnosiłem dziwne wrażenie, iż Emmett tak właśnie go traktuje, gdy zobaczyłem ich siedzących przy stole, kiedy wchodziłem do baru. Rozmowa kleiła się nadzwyczaj dobrze i było by tak dalej, dopóki komórka blondyna nie zaczęła dzwonić…
- Halo?.... Spokojnie, gdzie jesteś?.... Ilu dziennikarzy….?.... Jasne, że możesz Rose… Ok., zaraz będę… Zostań tam. – Nic nie zrozumiałem z tej rozmowy, mimo iż blondyn wciąż zachowywał zdystansowany wyraz twarzy w jego oczach tańczyła burza przeróżnych emocji. Ze zdziwieniem zauważyłem, że Em także zacisnął nerwowo pięści, gdy podczas rozmowy padło jedno jedyne imię…
- To moja siostra, wybaczcie panowie, ale potrzebuje mojej pomocy – wyjaśnił wstając. Emmett, ku mojemu zaskoczeniu - także zerwał się z miejsca.
- To nic takiego, Em. – Em? Od kiedy on mówi do mojego brata Em, tylko najbliżsi przyjaciele mogą go tak nazwać bez żadnych konsekwencji. Dumałem, a on ciągnął dalej. - To nic nadzwyczajnego, zdarzało się wcześniej. Mamy już wypróbowany plan działania. To na razie - zakończył oddalając się od stolika w kierunku wyjścia. Chciałem zapytać o rekcję mojego brata, ale ten tylko patrzył ponad moją głową gniewnym wzrokiem, opróżniając cały kufel za jednym zamachem.
Jakieś kilka kolejek później stwierdziłem, iż nie mogę pokazać się w domu w tym stanie, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze eskapady… Pożegnałem się z bratem i wezwałem taksówkę w nadziei, że Esme zdążyła już urządzić moje mieszkanie i będę mógł tam przenocować, a okazji doprowadzić się do stanu używalności. Najwidoczniej nie byłem najcichszą osobą w budynku, gdyż siłując się z zamkiem, wzbudziłem ciekawość sąsiadów, a właściwie sąsiadki… Gdy odwróciłem się dając za wygraną, zobaczyłem ją stojącą w drzwiach. Jeżeli można wyglądać seksownie w zwykłych czarnych szortach i w białym podkoszulku w granatowe gwiazdki z ręcznikiem na głowie i kompresem, który podtrzymywała na czole, to z pewnością ta sztuka udałaby się tylko Belli. Gdy wróciła mi zdolonść mowy, postanowiłem zmyć konsternację z jej twarzy i wyjaśniłem, iż przegrałem bitwę z zamkiem.
- I dlatego tak hałasujesz? – spytała, gdy ulga wstąpiła na jej twarz.
- Nie hałasuję, to te ściany są cienkie… - broniłem się.
- Edwardzie, jesteś pijany. – To nie było pytanie, to było oświadczenie.
- Może trochę…
- I to nie ściany są cienkie, to ja jestem trochę zbyt wyczulona, a tak poza tym, uwierz mi, że gdyby ktoś inny mieszkał na tym piętrze, także by cię usłyszał.
- Nieprawda.
- Prawda – pokiwała z rozbawieniem. – I co zamierzasz teraz zrobić?
- Koczować – mówiłem to, co mi ślina na język przyniosła. Czy do rzeczy? Nie wiem, ale nie zamierzałem się tym przejmować, przynajmniej nie teraz…
- Wyglądasz jak byś chciał się włamać… To kwestia czasu, żeby ktoś zaalarmował policję. Wejdź, przyda ci się kawa – powiedziała i odwróciła się, zostawiając dla mnie swoje drzwi otworem. Nie musiała powtarzać dwa razy. Bardzo szybko zebrałem się w sobie, żeby wprawić kończyny w ruch i znaleźć się w jej mieszkaniu. Szybko przemknąłem przez salon, by dotrzeć do jasnej kuchni w momencie, gdy brązowooka odwróciła się do mnie z kubkiem kawy w ręce. Podążałem za nią do, jak mniemam, salonu i jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie zatrzymaliśmy się w tym pokoju, a podążyliśmy do innego pomieszczenia. Pokój był sporych rozmiarów, choć mniejszy od salonu. Miał jasne ściany i pełno regałów z książkami. Z boku przy oknie dostrzegłem także mnóstwo lotniczych map, biurko i laptopa, pod drugiej stronie zaś łóżko, a obok nieduży stolik i dwa fotele. Bella usadowiła się na jednym z nich, a ja podążyłem w jej ślady. Nawet nie wiem kiedy, błaha rozmowa zmieniła się w moją spowiedź. Dziewczyna słuchała zachowując neutralny wyraz twarzy, a ja zwierzałem się jej z całego mojego związku z Tanyą. Potem opowiedziałem, jak bardzo byłem zaskoczony, gdy poznałem nazwisko Belli. W końcu przepraszałem gorliwie za moje zachowanie na pokładzie i zakończyłem opowieścią, jak to stałem się świadkiem zdrady mojej byłej już dziewczyny. Nie wiem dlaczego, ale od razu stałem się lżejszy o kilka ton…
Potem nie pamiętałem już nic, do momentu, aż obudziłem się już nie siedząc na fotelu, a będąc rozebrany w łóżku. Na stole dostrzegłem szklankę wody i aspirynę, a na fotelu, który zajmowałem wcześniej, swoje, nie wczorajsze, a świeże, ubranie. Zamrugałem kilkakrotnie, jednak obraz przed oczami pozostawał ten sam. Podniosłem się ostrożnie, wdzięczny za to, iż szklanka była duża i wypełniona po brzegi. Zgarnąłem świeże ubranie i dostrzegając drzwi za jednym z regałów, modliłem się, by kryła się za nimi łazienka. Moje modły zostały wysłuchane. Gdy przywołałem swoje ciało do porządku i strzeliłem sobie niemałą gadkę motywacyjną, postanowiłem stawić czoła rzeczywistości. Wziąłem głęboki oddech, nacisnąłem na klamkę i wszedłem ostrożnie do salonu.
Bella siedziała na kanapie, pisząc coś skrzętnie w swoim notatniku. Kiedy mnie usłyszała, podniosła wzrok znad zeszytu i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Witaj, śpiący królewiczu.
- Dzień dobry – wymamrotałem przeczesując włosy palcami w swoim nerwowym geście. – Przepraszam cię za kłopot.
- Nic się nie stało – machnęła ręką. – Chodź, w kuchni czeka na ciebie śniadanie. – Podążyłem więc za nią. Bella roześmiała się serdecznie widząc moje tęskne spojrzenie do ekspresu do kawy.
- O nie, Edwardzie. Najpierw wypij to. – Podała mi kubek. – Potem śniadanie i kawa. – Nie miałem odwagi jej się przeciwstawić. Smakowało ohydnie, ale, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, od razu poczułem się lepiej.
- To miał na myśli Jasper… teraz mu się nie dziwię… - mruknąłem pod nosem. - Co to takiego? – spytałem zaciekawiony czym moja bogini mnie leczy.
- Moja mała tajemnica – zaśmiała się. – Ale jak widać skuteczna. Siadaj i jedz - zarządziła siadając naprzeciwko mnie.
- Wiesz, Alice tu była. Jak zdążyłeś zauważyć, przyniosła ci ubranie na zmianę. Prosiła bym dała jej znać, jak się obudzisz, bo ona sama nie była w stanie tego zrobić.
- Jak bardzo się skompromitowałem? – spytałem podnosząc głowę z nad kubka i patrząc głęboko w oczy.
- Nie bardzo. Jesteś z tych nielicznych, którzy nawet pijani mogą być uroczy – zaśmiała się i nagle przestała, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. Jej policzki przybrały odcień różu. – Poza tym, może czasem trzeba powiedzieć coś komuś i poczuć się lepiej, nawet jeżeli na trzeźwo w życiu by się tego nie mówiło. Czujesz się lżejszy?
- Zdecydowanie – przytaknąłem.
- Więc, to powinno się liczyć – uśmiechnęła się i kiedy usłyszała alarm, wyłączyła telefon i po chwili przyszła do stołu z całą masą leków. To mi coś przypomniało.
- Jak się czujesz? – spytałem.
- Ja? W porządku, ja nie miałam kaca.
- Nie o to pytam. Jak głowa? - spytałem wprost rozpoznając leki, które przepisał mój ojciec.
- Skąd o tym wiesz? A no tak, jesteś synem mojego lekarza… - odpowiedziała sobie sama.
- To nie do końca tak. Byłem u Carlisle’a, kiedy analizował twoje badania. Nie wiedziałem wtedy, że to ty – wyjaśniłem.
- No cóż, będę się tym faszerować, aż do środy, a co po operacji… dowiem się po operacji. – Wzruszyła ramionami. Chociaż głos się jej nieznacznie załamał.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas i musiałem przyznać, że Bella to niezwykła dziewczyna. Nie paplała jak najęta, ale też nie milczała, sztucznie przytakując. Jej wypowiedzi były inteligentne i dowcipne zarazem, a przede wszystkim konkretne. No i z tego, co się dowiedziałem, miała podobny gust jeżeli chodzi o literaturę, co było zdecydowanie jej plusem. Potem znów zjawia się Alice, niszcząc skutecznie tę magiczną chwilę, ale z drugiej strony, podsunęła mi genialny pomysł. Teraz znów stałem naprzeciwko moich drzwi, tym razem jednak miałem inny cel. Przeszedłem jeszcze parę kroków, by znaleźć się pod jej drzwiami, kolejny głęboki wdech i zapukałem.
- Och, Edward! – otworzyła zdumiona. A po chwili jej brew powędrowała do góry, a na twarzy zagościł zadziorny uśmieszek. – Znów będziesz koczował?
- Będę koczował, jeżeli mnie nie wpuścisz – odpowiedziałem niemniej rozbawiony niż ona. Jednak mnie wpuściła.
- Chciałem cię jeszcze raz przeprosić… Za całokształt.
- Powiedziałam, że już jest ok.
- W takim razie, chcę ci to jakoś zrekompensować i nie przyjmę odmowy. Co robisz w weekend?
- Właściwie to lecę do Nowego Jorku, do mojej kuzynki Rose.
- Nowy Jork. Świetnie! – stwierdziłem entuzjastycznie. – Skoro już tam będziesz, to co powiesz na… - zawiesiłem głos i podałem jej kopertę. Bella otworzyła ją ostrożnie, a po chwili szok przemknął przez jej twarz.
- Dwa bilety, na koncet Rosalie Hale i wejściówka za kulisy… - wyszeptała.
- Dokładnie, więc co ty na to? – zapytałem. Zgódź się zgódź się!!! Dopingowałem w duchu.
- W zasadzie, czemu nie? Dziękuję – zgodziła się. I chwała Bogu. Czas do koncertu wlekł się zdecydowanie zbyt długo, ale teraz za to przekraczam próg Madison Square Garden z najpiękniejszą na świecie dziewczyną u mojego boku. Bella uśmiechała się do mnie, ale nie wydawała się tak podekscytowana koncertem jak inni. Może nie przepada za nią? A może nie robi na niej wrażenia gwiazda z jej rodzinnego miasta? Nie zdziwiłbym się, jakby się okazało, że chodziły do jednej szkoły… Myślałem. Hala była niesamowita i panował w niej świetny klimat. Tysiące ludzi czekało na ten koncert. Dowiedziałem się od Alice, że on kończy jej turnée i piosenkarka będzie tu nagrywała DVD, kto wie… może przy odrobinie szczęścia, jakieś ujęcie obejmie i nas. Musiałem przyznać, że Rosalie Hale na żywo wyglądała świetnie. Śpiewała na żywo równie dobrze, jak na płycie, jeżeli nie lepiej, biorąc pod uwagę ogromny zespół, scenografię i tancerzy, których było mnóstwo za jej plecami. Miałem dziwne wrażenie, że śpiewając przeszukiwała wzrokiem tłum, jakby szukała kogoś ważnego. Zerknąłem na Bellę i zobaczyłem, że bawi się bardzo dobrze, a tylko to się w tej chwili dla mnie liczyło. Kolejna piosenka się skończyła, a Rosalie przemówiła ze sceny.
- Jak wiecie, jesteście w telewizji dziś wieczorem, a ja mam dla was parę niespodzianek. Oto pierwsza z nich. Zróbcie hałas, bo specjalnie dla was, prosto z Londynu, przybył tu Robbie Williams!!! – Nagle hałas zrobił się jeszcze głośniejszy, a sądziłem, że to już niemożliwe. Gwiazdor zjawił się na scenie pozdrawiając publiczność, a Rosalie przemówiła znów.
- Tę piosenkę** chcę dedykować mojej drogiej kuzynce, która kiedyś napisała ten tekst. To dla ciebie droga B! – krzyknęła i znów pierwszym taktom zawtórował dziki hałas. Spojrzałem na Bellę, a ta patrzyła prosto na scenę, przegryzając wargę. Koncert zakończył się ogromnym sukcesem, Piosenkarka bisowała kilka razy, Wiele innych gwiazd znalazło się na scenie, aby zaśpiewać obok niej. Po koncercie poszliśmy za kulisy. Moja partnerka z każdym krokiem stawała się coraz bardziej nerwowa. No tak, w sumie to Rosalie Hale, to gwiazda, no ale skoro Alice i Emmett, jakoś dają radę obcować z nią, no to nie może być źle. Prawda?
Drzwi do garderoby się uchyliły, a w środku stała cala grupa ludzi, śmiejących się i popijających szampana. Robbie Williams, Timbaland, Beyoncé, Alice i Jasper, a nawet… Moment?! Nawet Emmett? Rosalie widząc nas odstawiła szampana i podeszła uśmiechając się szeroko. Najwyraźniej Alice wspomniała jej o mnie i o niespodziance dla Belli. Przywołałem na twarz swój popisowy uśmiech i…
- Bella!!! – zapiszczała blondynka, rzucając się jej w objęcia, a mnie zamurowało.
- Bells, nie było cię w naszej loży. Wypatrywałam cię, ale nie widziałam. Jasper, natomiast zapewnił, że jesteś na widowni – mówiła trzymając w obiciach brunetkę. – Och! A co to za ciacho? Ale to za chwilę. Robbie chce z tobą pogadać i podziękować za kawałek. Wiesz jaki ten singel ma nakład w Europie? No, a tak poza tym, to czekam na brata Alice, miał tu przyprowadzić jakąś pannę, podobno jest moją fanką. Cholera, spóźnia się. Wiesz jak tego nie lubię – paplała jak najęta. - Jak za chwilę się tu nie zjawi, to jedziemy na after party bez niego.
- Rose? – zaczęła nieśmiało Bella, ale ta jej przerwała, ja za to nadal nie mogłem wydusić słowa.
- No nic, nie będziemy dalej czekać. Zbieramy się – zwróciła się do grupki ludzi stojącej za nią.
- Rose! – Bella podniosła głos. – Nie będziesz musiała się złościć - odpowiedziała spokojnie. – Rose, To Jest E. A. C., czyli Edward Cullen.
- Edwardzie – zwróciła się do mnie. – Poznaj moją kuzynkę, Rose.
*Mile high club – slang oznaczający osoby uprawiające seks w czasie lotu samolotem (najczęściej w kabinie toaletowej)
**Robbie Williams & Kylie Minogue - Kids
Tym razem nasza bohaterka przybrała głos, panny Minogue
http://www.youtube.com/watch?v=iYB4ebbJUys |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 23:51, 23 Kwi 2011 |
|
PWE
Debil! Idiota! Palant!
- ku***! Ale ze mnie kretyn! – zawyłem łapiąc się za włosy.
- Cieszę się, że mój brat Edward „Doskonały” Cullen jest zdolny do samokrytyki, ale co cię doprowadziło do takich wniosków? – Emmett zaśmiał się na mój monolog.
Ja tylko jęknąłem i, po nabraniu dużej ilości powietrza, na jednym wydechu, zacząłem mu relacjonować cały przebieg wydarzeń. Zaczynając od nieprzespanych przez Bellę nocy, przez pomysł o zaproszeniu do kabiny, komentarzu Newtona i na końcu o jej tyradzie względem nas.
- Em, ja chciałem dobrze – westchnąłem, a on słuchał uważnie. - I przez pierwsze trzy minuty było cholernie dobrze, wyglądała na zachwyconą, była taka olśniewająca, a potem Mike pieprzony Newton zaczął swoje mamrotanie, a ja, zamiast zdzielić go od razu, nie mogłem powstrzymać śmiechu na zajebiście olśniewający widok Isabelli zrównującej go z ziemią… Niestety dziewczyna nie tak zinterpretowała moje zachowanie i w jej oczach jestem kompletnym dupkiem! Cholera! – warknąłem kończąc monolog, równocześnie uderzając pięścią o stół w lotniskowej kawiarni.
Emmett, jak na adwokata przystało, podczas całej opowieści miał na twarzy maskę, którą zazwyczaj przybiera na sali sądowej, by na końcu ryknąć swoim tubalnym śmiechem, którym z powodzeniem mógłby zatrząść połową miasta.
- No to masz przesrane – wydusił z siebie. Ta, oryginalne to było.
- Powiedz mi coś czego jeszcze nie wiem. – Wywróciłem oczami.
- Czekaj, czekaj, a co z Tanyą?
- A kto to jest Tanya? – odpowiedziałam zanim zdałem sobie sprawę, że myśl, która zagościła w moim umyśle na ułamek sekundy, postanowiła ujrzeć światło dzienne i dotrzeć do uszu mojego brata. W momencie, gdy moja dłoń spotykała się z czołem, Emmett praktycznie leżał i płakał na stole, ludzie natomiast patrzyli na nas jak na kosmitów, ale to tylko drobny szczegół…
- Uch, dobra. Emmett słuchaj, nie wiem co z Tanyą. – Rozłożyłem bezradnie ręce kontynuując. - Nie układa się od dłuższego czasu. Ta dziewczyna zwyczajnie mnie męczy i duszę się przy niej. Jeżeli budzę się rano i zamiast podobizny swojej własnej „dziewczyny” mam przed oczami prześliczną drobną brunetkę, to chyba jest jakiś znak, że nasz związek to już nie związek. W sumie, sam się sobie dziwię, dlaczego ciągnę to tak długo.
- Słuchaj. Uporządkuj to gówno z Denali i bierz się za brunetkę, tylko może zmień trochę taktykę, stary. No, albo może najpierw ją przeproś, blondyną zajmiesz się później – dumał, a mi w głowie zaświtał pewien pomysł, gdy ponad ramieniem Emmetta dostrzegłem szyld jubilerskiego sklepu.
- Emmett, co lubią kobiety?
- Ja wiem, 69? – zaśmiał się.
- Nie o to pytam, kretynie – warknąłem.
- Czekoladki, maskotki, biżuterie, kwiaty… - wyliczał. – Zależy od kobiety. Co lubi ta twoja Bella?
- Latanie – odpowiedziałem odruchowo.
- Ta? No coś ty…!? A serio wiesz co może lubić?
- Nie mam pojęcia! Wiesz co?! Wyślemy wszystkiego po trochu. Rusz tyłek, zaczynamy od zabawkowego.
- Od zabawkowego? – zdziwił się.
- A skąd zamierzasz wytrząsnąć jakąś ładną maskotkę?
- No to prowadź Cullen! – westchnął ukrywając rozbawienie i teatralnym gestem wskazał, abym szedł przodem.
Kiedy na liście został już tylko jubiler, denerwowałem się jak cholera! Czułem się jak jakiś niedorozwinięty, owładnięty hormonami nastolatek, ale spiąłem się i wszedłem do sklepu. Em oczywiście szedł za mną, co chwilę podśmiewając się ze mnie, co wcale mi nie pomagało.
Przeczesywałem z bratem kolejne gablotki, ekspedientka dwoiła się i troiła by nam pomóc… w moim mniemaniu aż za bardzo. Kiedy koleiny raz wyciągała jakieś błyskotki i machała nimi Emmettowi przed oczami, moją uwagę przyciągnął naszyjnik w samym rogu gablotki.
- Przepraszam, a co to jest? – spytałem siląc się na grzeczny ton, który swoją drogą wychodził mi już coraz trudniej.
- To? A to nic takiego. Zwykły naszyjnik ze szmaragdem. Robiony na zamówienie, ale klient stwierdził, że nie o to mu chodziło i wybrał inny – wyjaśniła sprzedawczyni.
- Może mi go pani pokazać?
- I jak? – Emmett spojrzał zainteresowany.
- Jest idealny. – Uśmiechnąłem się. W końcu znalazłem to, czego szukałem. Niezbyt krzykliwy, trochę symboliczny i niepowtarzalny. Długi, srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie gwiazdki ze skrzydłami, na środku której błyszczał dumnie okrągły szmaragd. Isabella lubi latać, a od tego są przecież skrzydła, prawda?
- No to misja zakończona. Bierzemy go - oznajmił Em wydając westchnienie ulgi i zadowolenia. Kiedy wszystkie prezenty były już odpowiednio zapakowane i wyjaśniłem kurierowi, gdzie ma je dostarczyć, pozostało mi napisać na bileciku coś od siebie … Tylko co? cholera, poetą nie jestem, mam nadzieję, że Isabella zrozumie moje przesłanie. Napisałem to, co leżało mi na sercu i kiedy umieściłem kartkę w odpowiednim miejscu, czułem się o jakieś dwie tony lżejszy.
- Pozostało tylko czekać… - wymamrotałem do siebie, chociaż mój brat i tak mnie usłyszał.
- Możemy spożytkować ten czas produktywnie. – Na jego twarz wstąpił Cullenowski, przebiegły uśmieszek.
- Wiec co proponujesz?
- Na początek piwo!!! – oznajmił z entuzjazmem w głosie.
Obudziłem się ze stadem galopujących słoni w głowie. JASNA CHOLRA!!! Nie otworzyłem nawet oczu, a już czułem, że jest za jasno. Moment?! Jakich oczu? Jakie jasno??? Przecież Byłem w barze z Emmettem, był wieczór i piwo… I piwo… I koło jedenastej dołączył do nas Jasper i potem było piwo… ku*** MAĆ!!!! Gdzie ja jestem?! Moment. Widzę ściany mojego pokoju, łóżko, spodnie na krześle naprzeciwko… Kiedy skończyłem analizować swoje położenie i zabrałem się za przeczesywanie pamięci, by odkryć to jak dostałem się do domu, Dzięki ci Panie, że swojego rodzinnego… usłyszałem pukanie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdybym nie był aż tak wrażliwy, że przeszkadza mi nawet warkot silnika pięć ulic dalej… Po chwili zza drzwi wyłonił się Carlisle z tacą, na której było… nie wiem co, ale pewnie i tak zaraz się dowiem.
- Witaj synu – odezwał się niskim cichym, ale rzeczowym tonem.
- Tato – jęknąłem. Zaśmiał się pod nosem, ale po chwili znów spoważniał.
- I co? Główka boli, prawda synu? I dobrze. Masz nauczkę. Dzieciaku, tydzień nie minął, a ty i Emmett odstawiacie gorsze przedstawienie, niż jak byliście w collage’u
- O Matko! Więc, jak bardzo narozrabiałem? – Wysiliłem się by nie jęknąć, gdy zadawałem to pytanie.
- Wolisz nie wiedzieć. Ciesz się tylko, że twoja matka was nie widziała. Cóż, ale za to słyszała dokładnie. Na tacy masz leki i szklankę wody, popij je. Za jakieś dwadzieścia minut zjedz te tosty, a w kubku masz mocną czarną herbatę – powiedział podając mi szklankę. Widząc moją skonsternowaną minę dodał - Kawa nie jest najlepszym napojem przy twoim stanie żołądka, ale zapewne tego też nie pamiętasz. No nic, postaw się na nogi i doprowadź do porządku, ja muszę już iść do kliniki, a z tobą i twoim bratem, chciałbym porozmawiać wieczorem – oznajmił klepiąc mnie lekko w ramię i wstając.
- Dzięki, tato i przepraszam – wychrypiałem , gdy połknąłem leki.
- Nie ma sprawy synu, na razie… A i Edwardzie?
- Hm?
- Znam cię synu prawie dwadzieścia sześć lat i nie miałem pojęcia, że byłeś w wojsku – zaśmiał się, już w pełni rozbawiony wychodząc z pokoju i zostawiając mnie z twarzą wyrażającą jedną wielką konsternację.
Jak się potem okazało, zrobiłem sobie z Emmettem niezłą imprezę, a gdy dołączył do nas Jasper, imprezowaliśmy razem, bawiąc się w degustatorów i mieszając wszystkie możliwe trunki. Wątek z wojskiem każdy z nas pamięta jak przez mgłę, ale w naszym repertuarze znalazło się też „Obozowe tango” i tym podobne przyśpiewki, Jazz, jako ten najbardziej trzeźwy, zamówił dla nas taksówkę i jakimś cudem wróciłem do pokoju, niesiony przez niego i Emma. Gdy ja byłem w stanie nieważkości, Emmett darł się na całe gardło: „Rosalie, słonko, kocham cię bardziej niż indyka Esme.!!! O tak! Maleńka, kocham twego ciała wdzięki, pokołyszemy się w rytmie mojej piosenki?” A to była tylko okrojona wersja tego, czego dowiedziałem się od Alice. Po ogarnięciu się postanowiłem zmierzyć się z rzeczywistością i zszedłem na dół. W salonie znalazłem swój telefon. Miałem dwa nieodebrane połączenia z biura i jeden sms z nieznanego numeru. Zacząłem od wiadomości i bardzo dobrze, bo na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech.
Dziękuję za prezent. Nie trzeba było, ale nie zamierzam go odsyłać.
Dobranoc.
Isabella, moja Bella napisała do mnie. Przyjęła prezent! O cholera, a ja idiota wtedy piłem z jej kuzynem!!! Po wymierzeniu sobie mentalnego policzka, zapisałem numer i zamierzałem oddzwonić. Ubiegł mnie jednak telefon, który wskazywał, iż moje szefostwo do mnie dzwoni.
- Edward Cullen, słucham?
- Edwardzie, tu Erick, wiesz, teraz ja mam prośbę, czy mógłbyś się ze mną wymienić i wziąć jutrzejszy kurs?
- Nie ma sprawy, a coś się stało?
- W zasadzie tak, moja żona przed chwilą urodziła i nie chcę się teraz z nią rozstawać, to jak? Pasuje ci?
- No to gratulacje, szczęśliwy tatusiu. Nie ma sprawy. Z kim lecę?
- Z nowym drugim pilotem Laureatem, no i Tanya też ma ten lot w grafiku… - odpowiedział. Cóż, w sumie było mi to na rękę, im szybciej załatwię z nią sprawy, tym lepiej.
- Okej, dla mnie nie ma to większego znaczenia. Trzymaj się i pozdrowienia dla małżonki.
Zakończyłem rozmowę telefoniczną i usłyszałem dzwonek do drzwi. W progu stał Jasper. Jasna cholera, czy tylko po mnie widać oznaki wczorajszego dnia.
- Witaj Edwardzie. Jak się czujesz?
- Dzięki, jakoś. Wejdź – odpowiedziałem przepuszczając chłopaka w drzwiach.
- A jak tam Emmett?
- Nie mam pojęcia, jeszcze nie zszedł. Siadaj, trochę potrwa zanim Alice będzie gotowa. – Chłopak kiwnął głową i podążył za mną do salonu.
- Wiesz co, Edwardzie? Nie wiem, czy to za sprawą alkoholu, ale masz prawie tak dobry wokal jak moja siostra.
- Nie przypominaj mi nawet – jęknąłem, na co on się lekko zaśmiał.
- Jakim cudem ty czujesz się tak rześko?
- Ja dołączyłem w połowie waszego maratonu… No, a poza tym, Bella umie leczyć mojego kaca – odpowiedział. - A tak swoją drogą, to fajny ten misiek. – Misiek? Jaki misiek???
- Misiek? – spytałem skonsternowany. Jak widać to uczucie wciąż mnie nie opuszcza.
- Ten, który przysłałeś Belli. Szczerze mówiąc, cały dzień była wkurzona i wycieńczona zarazem. Nie wiem, czym dokładnie się jej naraziłeś, ale potem poprawiłeś jej trochę humor… Chociaż, jak ja bym był na twoim miejscu… A z resztą, nieważne.
- Byłeś tam?
- Tak. Bella opowiedziała mi o waszym spotkaniu, Byłem z Rose u niej, kiedy dostarczono podarunek. Wiesz, w końcu mieszkamy przez drzwi. – Wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. Wtem Alice zeszła witając się ze swoim chłopakiem i od razu pociągnęła go do wyjścia. Ledwo się zdążył pożegnać.
***
Lot minął mi nadspodziewanie szybko. Właśnie kończyłem swoją przechadzkę po samolocie, kiedy usłyszałem dziwne stłumione dźwięki. Podszedłem bliżej i odkryłem, że wydobywał się z pokładowej toalety. Niewiele myśląc otworzyłem drzwi…. O ja pieprzę!!! Moja szczęka właśnie witała się z podłogą, a oczy… Biedne moje oczy, które w tej chwili rejestrują obraz Tanyi i Laurenta pieprzących się jak króliki w pokładowej toalecie. Byli tak zajęci sobą, że ledwo zarejestrowali moją zszokowaną osobę. Chciałem zabrać Tanyę na kawę, przekazać mój punkt widzenia i rozstać się w zgodzie, ale cóż, los wobec mnie miał inne plany. Nie wiem, czy mu dziękować, czy być wciekły… Jakimś cudem zebrałem w sobie pokłady mojej samokontroli i wypranym z emocji głosem przekazałem jej konkretną instrukcję.
- Masz czterdzieści osiem godzin na zabranie swoich rzeczy z mojego mieszkania. Klucz oddasz dozorcy. – Mój głos był tak monotonny, jak spikerki na stacji metra. Kiedy jednak chciałem się odwrócić, stwierdziłem, że to jednak nie będzie koniec mojej wypowiedzi. - Tanya… Myślałem, że chociaż trochę cię znam… Rozumiem wszystko, ale nie sądziłem, że będziesz mnie zdradzać z narzeczonym własnej siostry. Ale wiesz co? Zrobiłaś mi w tym momencie dużą przysługę.
- Ale Edw… - zaczęła, ale machnąłem dłonią, by ją powstrzymać i gdy już byłem pewny, że nogi poniosą mnie w odpowiednim dla mnie kierunku, mój tupet dał o sobie znać…
- Acha, a tak na przyszłość… żeby dołączyć do MHC* nie wystarczy się pieprzyć w kabinie, musicie być jeszcze w powietrzu. – Czułem, jak na moją twarz wkrada się zgryźliwy uśmieszek i w tym momencie mogłem odejść, zostawiając ich zszokowanych za sobą.
***
- Em!!! Idziemy na piwo!!! – krzyknąłem do słuchawki, jak tylko ruszyłem z lotniska w kierunku domu.
- Bracie, daj mi dojść do siebie – jęknął, – poza tym, ja już miałem dziś ojcowską przeprawę z Carlislem. Jeżeli to nic ważnego, odpuszczam sobie.
- Miałem rogi! – warknąłem do telefonu, nie wiedzieć jednak czemu, nie czułem się jakoś specjalnie załamany z tego powodu.
- Okej… - odpowiedział powoli. – Nie mam pojęcia, o co chodzi. Wracaj do domu, to mi wyjaśnisz. Wtedy zdecyduję, czy warto iść na to piwo. - I tak teraz siedziałem z Emmetem i Jasperem w barze przyjaciela blondyna i opowiadałem o dzisiejszym zajściu.
- Em, czujesz to? Miałem rogi!! Cholera jasna, ja jestem Cullenem, to ja miałem odstawiać, a nie być odstawionym, Rozumiesz? Czujesz to? – wylewałem swoje myśli coraz płynniej z każdym kolejnym łykiem alkoholu. Brat starał się uważnie słuchać, a jego kompan tylko siedział nie wykazując żadnych emocji, niekiedy tylko kręcąc głową.
- No, wiesz Ed… Co ja mam ci powiedzieć? Tanya, to Tanya… Trudno ją wyczuć, to nie kiełbasa. – Brunet rozłożył bezradnie ręce, Jasper już nie był w stanie utrzymać swojej maski i ryknął śmiechem, a mnie zwyczajnie już ręce i nogi opadły, a to jest nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę fakt, że siedziałem na krześle….
- Przepraszam, ale Alice miała rację – wyksztusił blondyn pomiędzy salwami śmiechu… - Ty wszystko przyrównasz do jedzenia… - Kiedy już się uspokoił, poklepał mnie po plecach, zwracając tym samym na siebie moją uwagę.
- Poczekaj, sprawdźmy, czy dobrze rozumiem – zaczął.
- Czy chciałeś z nią zerwać, by mieć czyste konto na nową znajomość?
- Tak.
- Nie darzyłeś jej już od dłuższego czasu żadnym większym uczuciem?
-Tak.
- Nie jest ci żal, że ci złamała serce, tylko twoją męską dumę?
- Tak – przytakiwałem za każdym razem, bo nic innego nie miałem do powiedzenia, wszystko było prawdą.
- Widział albo wiedział ktoś o tym oprócz ciebie?
- Nie.
- No to ciesz się. Masz czyste konto, nie musiałeś przeprowadzać poważnych rozmów, bo z tego, co opowiadałeś, to Tanya była królową dramatu i na pewno nie obyłoby się bez przedstawienia przy ludziach… Jakby nie było, to ty powiedziałeś, że kończysz tę znajomość, nikt nie widział twojego „upokorzenia”, więc nic tylko się cieszyć. Ciesz się tym, Edwardzie. Nie pij, by topić smutki, świętuj – zakończył Jasper, przybierając minę wszystkowiedzącego i bardzo doświadczonego człowieka, zamkniętego w jego, bądź co bądź, młodym ciele.
Więc świętowałem. Świętowałem swoją wolność, świętowałem brak przedstawienia, świętowałem to, iż Jasper okazał się miłym przyszłym sąsiadem i na dodatek jedynym chłopakiem Alice, którego zarówno Emmett jak i ja akceptowaliśmy. Ponadto, wydawał się dobrym materiałem na przyjaciela i odnosiłem dziwne wrażenie, iż Emmett tak właśnie go traktuje, gdy zobaczyłem ich siedzących przy stole, kiedy wchodziłem do baru. Rozmowa kleiła się nadzwyczaj dobrze i było by tak dalej, dopóki komórka blondyna nie zaczęła dzwonić…
- Halo?.... Spokojnie, gdzie jesteś?.... Ilu dziennikarzy….?.... Jasne, że możesz Rose… Ok., zaraz będę… Zostań tam. – Nic nie zrozumiałem z tej rozmowy, mimo iż blondyn wciąż zachowywał zdystansowany wyraz twarzy w jego oczach tańczyła burza przeróżnych emocji. Ze zdziwieniem zauważyłem, że Em także zacisnął nerwowo pięści, gdy podczas rozmowy padło jedno jedyne imię…
- To moja siostra, wybaczcie panowie, ale potrzebuje mojej pomocy – wyjaśnił wstając. Emmett, ku mojemu zaskoczeniu - także zerwał się z miejsca.
- To nic takiego, Em. – Em? Od kiedy on mówi do mojego brata Em, tylko najbliżsi przyjaciele mogą go tak nazwać bez żadnych konsekwencji. Dumałem, a on ciągnął dalej. - To nic nadzwyczajnego, zdarzało się wcześniej. Mamy już wypróbowany plan działania. To na razie - zakończył oddalając się od stolika w kierunku wyjścia. Chciałem zapytać o rekcję mojego brata, ale ten tylko patrzył ponad moją głową gniewnym wzrokiem, opróżniając cały kufel za jednym zamachem.
Jakieś kilka kolejek później stwierdziłem, iż nie mogę pokazać się w domu w tym stanie, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze eskapady… Pożegnałem się z bratem i wezwałem taksówkę w nadziei, że Esme zdążyła już urządzić moje mieszkanie i będę mógł tam przenocować, a okazji doprowadzić się do stanu używalności. Najwidoczniej nie byłem najcichszą osobą w budynku, gdyż siłując się z zamkiem, wzbudziłem ciekawość sąsiadów, a właściwie sąsiadki… Gdy odwróciłem się dając za wygraną, zobaczyłem ją stojącą w drzwiach. Jeżeli można wyglądać seksownie w zwykłych czarnych szortach i w białym podkoszulku w granatowe gwiazdki z ręcznikiem na głowie i kompresem, który podtrzymywała na czole, to z pewnością ta sztuka udałaby się tylko Belli. Gdy wróciła mi zdolonść mowy, postanowiłem zmyć konsternację z jej twarzy i wyjaśniłem, iż przegrałem bitwę z zamkiem.
- I dlatego tak hałasujesz? – spytała, gdy ulga wstąpiła na jej twarz.
- Nie hałasuję, to te ściany są cienkie… - broniłem się.
- Edwardzie, jesteś pijany. – To nie było pytanie, to było oświadczenie.
- Może trochę…
- I to nie ściany są cienkie, to ja jestem trochę zbyt wyczulona, a tak poza tym, uwierz mi, że gdyby ktoś inny mieszkał na tym piętrze, także by cię usłyszał.
- Nieprawda.
- Prawda – pokiwała z rozbawieniem. – I co zamierzasz teraz zrobić?
- Koczować – mówiłem to, co mi ślina na język przyniosła. Czy do rzeczy? Nie wiem, ale nie zamierzałem się tym przejmować, przynajmniej nie teraz…
- Wyglądasz jak byś chciał się włamać… To kwestia czasu, żeby ktoś zaalarmował policję. Wejdź, przyda ci się kawa – powiedziała i odwróciła się, zostawiając dla mnie swoje drzwi otworem. Nie musiała powtarzać dwa razy. Bardzo szybko zebrałem się w sobie, żeby wprawić kończyny w ruch i znaleźć się w jej mieszkaniu. Szybko przemknąłem przez salon, by dotrzeć do jasnej kuchni w momencie, gdy brązowooka odwróciła się do mnie z kubkiem kawy w ręce. Podążałem za nią do, jak mniemam, salonu i jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie zatrzymaliśmy się w tym pokoju, a podążyliśmy do innego pomieszczenia. Pokój był sporych rozmiarów, choć mniejszy od salonu. Miał jasne ściany i pełno regałów z książkami. Z boku przy oknie dostrzegłem także mnóstwo lotniczych map, biurko i laptopa, pod drugiej stronie zaś łóżko, a obok nieduży stolik i dwa fotele. Bella usadowiła się na jednym z nich, a ja podążyłem w jej ślady. Nawet nie wiem kiedy, błaha rozmowa zmieniła się w moją spowiedź. Dziewczyna słuchała zachowując neutralny wyraz twarzy, a ja zwierzałem się jej z całego mojego związku z Tanyą. Potem opowiedziałem, jak bardzo byłem zaskoczony, gdy poznałem nazwisko Belli. W końcu przepraszałem gorliwie za moje zachowanie na pokładzie i zakończyłem opowieścią, jak to stałem się świadkiem zdrady mojej byłej już dziewczyny. Nie wiem dlaczego, ale od razu stałem się lżejszy o kilka ton…
Potem nie pamiętałem już nic, do momentu, aż obudziłem się już nie siedząc na fotelu, a będąc rozebrany w łóżku. Na stole dostrzegłem szklankę wody i aspirynę, a na fotelu, który zajmowałem wcześniej, swoje, nie wczorajsze, a świeże, ubranie. Zamrugałem kilkakrotnie, jednak obraz przed oczami pozostawał ten sam. Podniosłem się ostrożnie, wdzięczny za to, iż szklanka była duża i wypełniona po brzegi. Zgarnąłem świeże ubranie i dostrzegając drzwi za jednym z regałów, modliłem się, by kryła się za nimi łazienka. Moje modły zostały wysłuchane. Gdy przywołałem swoje ciało do porządku i strzeliłem sobie niemałą gadkę motywacyjną, postanowiłem stawić czoła rzeczywistości. Wziąłem głęboki oddech, nacisnąłem na klamkę i wszedłem ostrożnie do salonu.
Bella siedziała na kanapie, pisząc coś skrzętnie w swoim notatniku. Kiedy mnie usłyszała, podniosła wzrok znad zeszytu i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Witaj, śpiący królewiczu.
- Dzień dobry – wymamrotałem przeczesując włosy palcami w swoim nerwowym geście. – Przepraszam cię za kłopot.
- Nic się nie stało – machnęła ręką. – Chodź, w kuchni czeka na ciebie śniadanie. – Podążyłem więc za nią. Bella roześmiała się serdecznie widząc moje tęskne spojrzenie do ekspresu do kawy.
- O nie, Edwardzie. Najpierw wypij to. – Podała mi kubek. – Potem śniadanie i kawa. – Nie miałem odwagi jej się przeciwstawić. Smakowało ohydnie, ale, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, od razu poczułem się lepiej.
- To miał na myśli Jasper… teraz mu się nie dziwię… - mruknąłem pod nosem. - Co to takiego? – spytałem zaciekawiony czym moja bogini mnie leczy.
- Moja mała tajemnica – zaśmiała się. – Ale jak widać skuteczna. Siadaj i jedz - zarządziła siadając naprzeciwko mnie.
- Wiesz, Alice tu była. Jak zdążyłeś zauważyć, przyniosła ci ubranie na zmianę. Prosiła bym dała jej znać, jak się obudzisz, bo ona sama nie była w stanie tego zrobić.
- Jak bardzo się skompromitowałem? – spytałem podnosząc głowę z nad kubka i patrząc głęboko w oczy.
- Nie bardzo. Jesteś z tych nielicznych, którzy nawet pijani mogą być uroczy – zaśmiała się i nagle przestała, jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. Jej policzki przybrały odcień różu. – Poza tym, może czasem trzeba powiedzieć coś komuś i poczuć się lepiej, nawet jeżeli na trzeźwo w życiu by się tego nie mówiło. Czujesz się lżejszy?
- Zdecydowanie – przytaknąłem.
- Więc, to powinno się liczyć – uśmiechnęła się i kiedy usłyszała alarm, wyłączyła telefon i po chwili przyszła do stołu z całą masą leków. To mi coś przypomniało.
- Jak się czujesz? – spytałem.
- Ja? W porządku, ja nie miałam kaca.
- Nie o to pytam. Jak głowa? - spytałem wprost rozpoznając leki, które przepisał mój ojciec.
- Skąd o tym wiesz? A no tak, jesteś synem mojego lekarza… - odpowiedziała sobie sama.
- To nie do końca tak. Byłem u Carlisle’a, kiedy analizował twoje badania. Nie wiedziałem wtedy, że to ty – wyjaśniłem.
- No cóż, będę się tym faszerować, aż do środy, a co po operacji… dowiem się po operacji. – Wzruszyła ramionami. Chociaż głos się jej nieznacznie załamał.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas i musiałem przyznać, że Bella to niezwykła dziewczyna. Nie paplała jak najęta, ale też nie milczała, sztucznie przytakując. Jej wypowiedzi były inteligentne i dowcipne zarazem, a przede wszystkim konkretne. No i z tego, co się dowiedziałem, miała podobny gust jeżeli chodzi o literaturę, co było zdecydowanie jej plusem. Potem znów zjawia się Alice, niszcząc skutecznie tę magiczną chwilę, ale z drugiej strony, podsunęła mi genialny pomysł. Teraz znów stałem naprzeciwko moich drzwi, tym razem jednak miałem inny cel. Przeszedłem jeszcze parę kroków, by znaleźć się pod jej drzwiami, kolejny głęboki wdech i zapukałem.
- Och, Edward! – otworzyła zdumiona. A po chwili jej brew powędrowała do góry, a na twarzy zagościł zadziorny uśmieszek. – Znów będziesz koczował?
- Będę koczował, jeżeli mnie nie wpuścisz – odpowiedziałem niemniej rozbawiony niż ona. Jednak mnie wpuściła.
- Chciałem cię jeszcze raz przeprosić… Za całokształt.
- Powiedziałam, że już jest ok.
- W takim razie, chcę ci to jakoś zrekompensować i nie przyjmę odmowy. Co robisz w weekend?
- Właściwie to lecę do Nowego Jorku, do mojej kuzynki Rose.
- Nowy Jork. Świetnie! – stwierdziłem entuzjastycznie. – Skoro już tam będziesz, to co powiesz na… - zawiesiłem głos i podałem jej kopertę. Bella otworzyła ją ostrożnie, a po chwili szok przemknął przez jej twarz.
- Dwa bilety, na koncet Rosalie Hale i wejściówka za kulisy… - wyszeptała.
- Dokładnie, więc co ty na to? – zapytałem. Zgódź się zgódź się!!! Dopingowałem w duchu.
- W zasadzie, czemu nie? Dziękuję – zgodziła się. I chwała Bogu. Czas do koncertu wlekł się zdecydowanie zbyt długo, ale teraz za to przekraczam próg Madison Square Garden z najpiękniejszą na świecie dziewczyną u mojego boku. Bella uśmiechała się do mnie, ale nie wydawała się tak podekscytowana koncertem jak inni. Może nie przepada za nią? A może nie robi na niej wrażenia gwiazda z jej rodzinnego miasta? Nie zdziwiłbym się, jakby się okazało, że chodziły do jednej szkoły… Myślałem. Hala była niesamowita i panował w niej świetny klimat. Tysiące ludzi czekało na ten koncert. Dowiedziałem się od Alice, że on kończy jej turnée i piosenkarka będzie tu nagrywała DVD, kto wie… może przy odrobinie szczęścia, jakieś ujęcie obejmie i nas. Musiałem przyznać, że Rosalie Hale na żywo wyglądała świetnie. Śpiewała na żywo równie dobrze, jak na płycie, jeżeli nie lepiej, biorąc pod uwagę ogromny zespół, scenografię i tancerzy, których było mnóstwo za jej plecami. Miałem dziwne wrażenie, że śpiewając przeszukiwała wzrokiem tłum, jakby szukała kogoś ważnego. Zerknąłem na Bellę i zobaczyłem, że bawi się bardzo dobrze, a tylko to się w tej chwili dla mnie liczyło. Kolejna piosenka się skończyła, a Rosalie przemówiła ze sceny.
- Jak wiecie, jesteście w telewizji dziś wieczorem, a ja mam dla was parę niespodzianek. Oto pierwsza z nich. Zróbcie hałas, bo specjalnie dla was, prosto z Londynu, przybył tu Robbie Williams!!! – Nagle hałas zrobił się jeszcze głośniejszy, a sądziłem, że to już niemożliwe. Gwiazdor zjawił się na scenie pozdrawiając publiczność, a Rosalie przemówiła znów.
- Tę piosenkę** chcę dedykować mojej drogiej kuzynce, która kiedyś napisała ten tekst. To dla ciebie droga B! – krzyknęła i znów pierwszym taktom zawtórował dziki hałas. Spojrzałem na Bellę, a ta patrzyła prosto na scenę, przegryzając wargę. Koncert zakończył się ogromnym sukcesem, Piosenkarka bisowała kilka razy, Wiele innych gwiazd znalazło się na scenie, aby zaśpiewać obok niej. Po koncercie poszliśmy za kulisy. Moja partnerka z każdym krokiem stawała się coraz bardziej nerwowa. No tak, w sumie to Rosalie Hale, to gwiazda, no ale skoro Alice i Emmett, jakoś dają radę obcować z nią, no to nie może być źle. Prawda?
Drzwi do garderoby się uchyliły, a w środku stała cala grupa ludzi, śmiejących się i popijających szampana. Robbie Williams, Timbaland, Beyoncé, Alice i Jasper, a nawet… Moment?! Nawet Emmett? Rosalie widząc nas odstawiła szampana i podeszła uśmiechając się szeroko. Najwyraźniej Alice wspomniała jej o mnie i o niespodziance dla Belli. Przywołałem na twarz swój popisowy uśmiech i…
- Bella!!! – zapiszczała blondynka, rzucając się jej w objęcia, a mnie zamurowało.
- Bells, nie było cię w naszej loży. Wypatrywałam cię, ale nie widziałam. Jasper, natomiast zapewnił, że jesteś na widowni – mówiła trzymając w obiciach brunetkę. – Och! A co to za ciacho? Ale to za chwilę. Robbie chce z tobą pogadać i podziękować za kawałek. Wiesz jaki ten singel ma nakład w Europie? No, a tak poza tym, to czekam na brata Alice, miał tu przyprowadzić jakąś pannę, podobno jest moją fanką. Cholera, spóźnia się. Wiesz jak tego nie lubię – paplała jak najęta. - Jak za chwilę się tu nie zjawi, to jedziemy na after party bez niego.
- Rose? – zaczęła nieśmiało Bella, ale ta jej przerwała, ja za to nadal nie mogłem wydusić słowa.
- No nic, nie będziemy dalej czekać. Zbieramy się – zwróciła się do grupki ludzi stojącej za nią.
- Rose! – Bella podniosła głos. – Nie będziesz musiała się złościć - odpowiedziała spokojnie. – Rose, To Jest E. A. C., czyli Edward Cullen.
- Edwardzie – zwróciła się do mnie. – Poznaj moją kuzynkę, Rose.
*Mile high club – slang oznaczający osoby uprawiające seks w czasie lotu samolotem (najczęściej w kabinie toaletowej)
**Robbie Williams & Kylie Minogue - Kids
Tym razem nasza bohaterka przybrała głos, panny Minogue
http://www.youtube.com/watch?v=iYB4ebbJUys |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 13:51, 24 Kwi 2011 |
|
" Acha, a tak na przyszłość… żeby dołączyć do MHC* nie wystarczy się pieprzyć w kabinie, musicie być jeszcze w powietrzu" - za każdym razem jak czytam ten tekst ( z chomika już 2 razy no i tutaj na forum 1) rozwala mnie na lopatki Edward ma genialnie sarkastyczno-kąśliwe poczucie humoru
"Co ja mam ci powiedzieć? Tanya, to Tanya… Trudno ją wyczuć, to nie kiełbasa" - kolejna perełka Val czy ty podsłuchałaś te teksty u kogoś czy to twoja twórczość radosna? Bo nie wiem do kogo mam kierować gratulacje
Rozdział cudny jak każdy poprzedni ( i następny na chomiku także). Marywi mnie jednak fakt, że od bardzo dawna nie wstawiłaś tam nic nowego jeśli chodzi o to opowiadanie. Czyżby wena uciekła? Mam nadzieję, ze szybko ją odnajdziesz
Wesołych Świąt i duuuużo weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
magiczna
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Kwi 2011
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kujawy<3
|
Wysłany:
Pon 18:57, 25 Kwi 2011 |
|
Podoba mi się to opowiadanie. Ma cudowną tematykę. Rozdziały są fantastyczne. Przyznaję, że czytam od początku ;p Bella pilotem...ciekawe Edward pilotem..ciekawe. Ech czemu tak mało rozdziałów? Jestem smutna. Ale cóż weny, weny. masz we mnie wierną czytelniczkę. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 19:55, 25 Kwi 2011 |
|
Dziękuję za komentarze :)
Aurora Rosa nie martw się SLV ciągle się pisze, tak samo jak Misja, ale nie poganiam swojej bety bo DREAM TEAM jest jej priorytetem. Po za tym mam zobowiązania co do tłumaczeni9a na J. polski Librettta Mozart L'opera Rock, a jak wiadomo doby nie da się przedłożyć :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ewangelina
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Kwi 2011
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Polska
|
Wysłany:
Pon 18:25, 02 Maj 2011 |
|
Trzy słowa:
CÓD, MIÓD i ORZESZKI
*"i" jest małe można przymknąć oko.
Proszę, zapoznaj się z regulaminem. To jest Twój już 3 komentarz, który nic nie wnosi dla autora, ani dla innych użytkowników. Za nagminne dodawanie tego typu postów niestety ale wlepiamy ostrzeżenia, a przecież wystarczy dodać choć kilka słów od siebie na temat opowiadania. BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 10:31, 05 Lip 2011 |
|
Rozdział 5
Operacja
PWB
Weekend w Nowym Jorku był niesamowity. Począwszy od koncertu, który okazał się ogromnym sukcesem, przez after party i niedzielne beztroskie chodzenie po mieście w czasie, gdy Rose i Alice miały konferencję prasową. Jak naturalne wydawało mi się towarzystwo Edwarda, Emmetta i Jaspera, spacerujących i żartujących ze mną po alejkach Central Parku? Aż dziw, że Edward nie znał moich koligacji rodzinnych. To znaczy, rozumiem, że mógł nie mieć okazji poznać Rosalie osobiście, ale na miłość boską!? Zaprzyjaźnił się z jej rodzonym bratem, a jego siostra jest jej przyjaciółką. Musiałam przyznać, że pomimo szoku, w który wprawiłam go, przedstawiając swoją kuzynkę, zachowywał się naturalnie. Dla mnie z kolei takie wydawało się jego towarzystwo. Nie odstępował mnie na krok, żartował, tańczył, adorował… Pomimo ogromnego wrażenia, jakie wywarło na nim towarzystwo znajdujące się garderobie, był przy mnie cały czas. Nie przejmował się resztą. Inny człowiek mógłby dostać, ja wiem… zawału na przykład, a on? On zachowywał się tak, jakbym ja była tam jedną jedyną gwiazdą! Nie wiem, może przez ten guz miałam takie urojenia, ale właśnie tak się czułam dzięki Edwardowi. Teraz, kiedy weekend się skończył, siedziałam w samolocie do Houston. Wyglądając przez okno zastanawiałam się, co powiem Alexowi, jak zareaguje Carmen. Bałam się, cholernie się bałam i nie wiedziałam czego bardziej. Czy reakcji wujostwa, czy operacji, czy tego, że być może nie będę mogła latać…
- Bello? Bella oddychaj. – Usłyszałam cichy baryton przy swoim uchu. Spojrzałam na Edwarda pytająco. - O czym myślałaś? Pobladłaś momentalnie, a twoja klatka piersiowa zastygła bez ruchu. Jeszcze chwila, a byś zsiniała. Co się stało? – Patrzył na mnie wyczekująco takim troskliwym wzrokiem, jakim nikt jeszcze na mnie nie patrzył… A przynajmniej nikt spoza rodziny.
- Ja? – Mój głos wydał się nagle tak piskliwy, odchrząknęłam i kontynuowałam wypowiedź. – Myślę o tym, co powiem Alexowi i Carmen o środowej operacji…
- Jak to? To oni nie wiedzą? – Edward podniósł głos zaskoczony.
- Ciszej! – syknęłam. – Nie, jeszcze nie wiedzą! I inni pasażerowie też nie muszą wiedzieć! – wycedziłam.
- Spokojne. Nie chciałem cię zdenerwować – bronił się. – Mimo wszystko powinni wiedzieć. A właściwie, czy w ogóle ktoś o tym wie, oprócz ciebie, mnie i mojego ojca?
- Tak, Jasper i Rosalie… I to na razie wystarczy.
- Bello, tak nie można…- zaczął protekcjonalnym tonem, - to nie wizyta u dentysty. - Kiedy skończył, nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Co? - spytał widząc moją reakcję.
- Kiedy rzuciłeś przykład dentysty – uśmiechnęłam się z znowu, – wiesz, sama też się tak przekonywałam. Nie ukryję swojej choroby, bo operacja to nie wizyta u dentysty. - Zaśmiał się razem ze mną, potem spojrzał ponad moim ramieniem przez okno, jego twarz była piękna, gdy był zamyślony…. Moment! Pomyślałam tak naprawdę?! Chyba tak…
Ocknęłam się ze swoich myśli, kiedy zauważyłam, jak mój towarzysz zmienia pozycję.
- Dziwnie mi lecieć samolotem, gdy to nie ja siedzę za sterami – przyznał.
- Mnie to mówisz? – wyrzuciłam bezmyślnie, a potem znów zaczęliśmy się śmiać. Najwyraźniej byliśmy dość głośni, gdyż jego rodzeństwo i moje kuzynostwo w jednej chwili zaczęło mierzyć nas wzrokiem. W tej chwili byliśmy jednak w zbyt dobrych humorach, aby to zauważyć. Szkoda tylko, że mój humor prysł zaraz po tym, jak stanęłam na płycie lotniska. Kiedy odebrałam już bagaż i pożegnałam się z resztą, wsiadłam do samochodu Jaspera. Wiedziałam już, co mnie czeka…
Jak tylko przejechaliśmy przez bramę poczułam, że blednę. Zacisnęłam dłonie w pięści, bo zaczęłam drżeć. Na podjeździe był tylko samochód wuja, co oznaczało, że Carmen jest w pracy… Cóż, może to i lepiej. Gdy weszliśmy do salonu, od razu zostaliśmy przywitani przez śmiech dzieciaków.
- Hej Cwaniaki! – Zaśmiał się Jasper. – Co robicie?
- Gramy w operację – odpowiedział David, pochylając się z determinacją nad stołem.
- Hej Dave, zabiłeś naszego pacjenta! – Nelly wykrzyknęła z wyrzutem, a ja zastygłam bez ruchu. Jasper, słysząc te słowa, odwrócił się do mnie instynktownie, badając moją reakcję. Stałam jak kamień, niezdolna do żadnego ruchu, czułam jak krew odpłynęła z mojej twarzy. Chłopak podszedł i złapał mnie za rękę. Z wielkim trudem przełknęłam ślinę i jakimś cudem wprawiłam ciało w ruch.
- Hej, będzie dobrze – szepnął, gdy dochodziliśmy do drzwi gabinetu wuja, – im szybciej powiesz, tym lepiej. – Spojrzałam na niego błagalnie. Chciałam się wycofać. Nie wiem czy bardziej bałam się operacji, czy reakcji Alexa… A teraz siedziałam przed wujem, który spoglądał na mnie spokojnie i wyczekująco znad swojego laptopa. Gdyby nie to, że Jasper stał za mną, nonszalancko opierając się o ścianę, wycofałabym się jak najszybciej, sprzedając wujowi bajeczkę o tym, że chciałam się przywitać i spytać jak minął dzień… O nie, nie przeszłoby to, bo Alex znał mnie zbyt dobrze. Jak nic dopatrzyłby się drugiego dna. Nie miałam wyjścia. Wzięłam głęboki oddech i jak robot, mechanicznie otwierałam i zamykałam usta formując w ten sposób słowa i streszczając mu cel mojej wizyty. Opowiedziałam o zawrotach głowy, o wizycie u Carlisle’a i o czekającej mnie pojutrze operacji. W czasie mojego wywodu twarz wuja zmieniała się jak w kalejdoskopie, począwszy od konsternacji, poprzez zdziwienie, strach, niedowidzenie, ból i złość. Kiedy skończyłam, wbiłam swój wzrok w blat biurka i czekałam. Wuj oparł się na swoim krześle. Jasper poruszył się i przysiadł na sofie. Alex odetchnął głęboko, a ja nadal czekałam… i czekałam, i czekałam… Zdaje się, że to była najdłuższa i najcichsza minuta mojego życia… A potem nastąpił wybuch.
- Isabello, do jasnej cholery!!!!!! Co sobie wyobrażałaś?! – wrzasnął. – Wiedziałaś, że coś jest nie tak i wzięłaś zlecenie na kurs do Chicago!? Jezu, dziewczyno, czy ty masz jakikolwiek instynkt samozachowawczy? I co ty masz zamiar zrobić?
- Poddać się leczeniu… - wyszeptałam, jednak przybrało to bardziej ton pytania niż odpowiedzi.
- Pod koniec października są mistrzostwa… - wymamrotał, nagle stanął, spojrzał na mnie i jednym zdaniem wytrącił mi grunt spod nóg.
- Nie weźmiesz w nich udziału. – Jego spokojny ton był bardziej przerażający, niż jakikolwiek krzyk. Przez sekundę mnie zamroczyło, poczułam się, jakby świat zwalił mi się na głowę, zanim znalazłam sobie ostanie siły i wrzasnęłam wstając tak gwałtownie, że krzesełko, na którym sierdziłam, wywróciło się z hukiem.
- Co?!
- Nie weźmiesz udziału w mistrzostwach – powtórzył. – Odbieram ci także wszystkie zlecenia. Chcesz pracować? Proszę bardzo, ale za biurkiem – oznajmił. Myślałam że w tym momencie wyrwał mi serce.
- Nie możesz zabronić mi wystartować w mistrzostwach! Nie możesz zabronić mi latać! – Byłam zrozpaczona.
- Owszem, mogę i zrobię to.
- Chcesz mnie ukarać? – spytałam z niedowierzaniem.
- Alex… - zaczął Jasper, podnosząc dłoń w stronę wuja, chcąc go uspokoić, ten jednak ciągnął dalej.
- Nie pojmuję tego Bello, nie pojmuję! Wiedziałaś, że coś jest nie tak i latałaś! Wiesz co mogło się stać?! Za pierwszym razem Jazz cię ściągał, bo nie było noszenia, ale za drugim? Przyznaj się! Nie odpiął cię, bo coś się stało. Nie mieliście treningu, bo zasłabłaś. Nie mogę ryzykować, że coś ci się stanie podczas lotu. Na litość Boską! Jesteś zamknięta w stalowej maszynie kilka kilometrów nad ziemią, jeden zły ruch i spadniesz z hukiem. Nie mogę na to pozwolić!!!
- Nie możesz zabronić mi latać – powtórzyłam ze łzami w oczach. Tylko na tyle było mnie stać, a mój głos brzmiał bardzo żałośnie. - Operacja jest pojutrze, a komisja przed mistrzostwami za prawie trzy miesiące. Zdążę się wykurować.
- Nie wiesz tego na pewno… - zaczął.
- Tego mi życzysz? Żeby nie było okej? Żebym nie przeszła pozytywnie badań komisji i nie wystartowała? – podniosłam głos, gestykulując rękami w nieokreślonym kierunku.
- Nie odwracaj kota ogonem! – ostrzegł, jednocześnie wybierając numer w swojej komórce.
- Alexsander Swan z tej strony…. Chciałbym przekazać, że moja siostrzenica Isabella Swan nie weźmie udziału w tegorocznych mistrzostwach…
- Nie możesz tego zrobić! - krzyknęłam, chcąc go powstrzymać.
- Wiesz, że mogę. Właśnie to robię – odpowiedział zasłaniając słuchawkę. – Jako były mistrz świata mam jeszcze trochę znajomości w tych kręgach – szepnął i za chwilę podjął dalszą rozmowę. – Tak, potem ja i Jasper Hale wydamy stosowne oświadczenie… Porozmawiamy o tym później… Do zobaczenia.
- Jasper… - wyszlochałam, a brat zjawił się obok, służąc wsparciem.
- Bells, spokojnie – zaczął mnie uspokajać i spojrzał na Alexa, przesyłając mu niemą wiadomość.
- Dlaczego mi to robisz? - wychrypiałam. – Dlaczego łamiesz mi serce?
- Dla twojego dobra – odpowiedział. – Wiesz co na moim miejscu zrobiłby twój ojciec? To samo!
- Nie masz prawa tego mówić!
- Jesteś pod moją opieką, Bello i zawsze tak będzie. Jesteś chora, nie mogę ryzykować!
- Nie wiesz nic o guzie! Nie wiesz nic o mojej chorobie! – zaprotestowałam.
- Właśnie! Nie wiem nic i dlatego nie mogę ryzykować! Tu chodzi o twoje zdrowie. Wiesz, że masz mieć operację i mówisz mi o tym na dwa dni przed zabiegiem?! Charlie by mi tego nie wybaczył – powiedział, a mi znów zrobiło się ciemno przed oczami.
- Grasz nie fair – wyszeptałam ostatkiem sił.
- Dla twojego dobra – oznajmił z przekonaniem.
- Dla mojego dobra pozbawiasz mnie połowy serca! – Chciałam to wykrzyczeć, jednak mój głos pozostał szeptem. Potem poczułam, jakby rzeczywiście grunt znikał spod moich nóg. Tym razem dosłownie. Straciłam władzę w mięśniach i gdyby nie Jasper, upadłabym na ziemię z hukiem.
- Bella, Bells? – Jazz mówił, próbując przywrócić mnie do pionu. Alex doskoczył do nas w jednej chwili.
- Jasper, zawieź mnie do mojego mieszkania. Tam są moje leki.
- Powinnaś tu zostać. Zadzwonię po lekarza – zadecydował mój wuj, jednak nie miałam ochoty zostawać tam ani chwili dłużej.
- Nie! Ja chce do mieszkania, tam mam wszystko, czego mi trzeba – zaoponowałam. - Proszę, Jazz… - Chłopak westchnął biorąc mnie w swoje ramiona jak pannę młodą. Wymienił jeszcze parę zdań z Alexem, wsadził mnie do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Nie wiem czy to tak samochodem trzęsło, czy może to przez mój płacz, ale czułam, jak moje całe ciało jest rozedrgane. Jazz co chwilę zerkał na tylne siedzenie i posyłał mi na przemian skruszone i pocieszające spojrzenia. Przez całą drogę zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze i uspokajał. Mimo to, wciąż płakałam. Łzy spływały przez policzki i kapały z podbródka na moje dłonie. Nie wiem już nawet czy były wywołane okropnym, przeszywającym bólem głowy, czy bólem serca….
PWE
- Alice, nie uważasz, że trochę tego za dużo? Chciałem tylko przypomnieć, że ty i Esme urządzacie mi mieszkanie, nie galerię sztuki.
- Edwardzie, nie przesadzaj. To już tylko drobiazgi, a zarazem bardzo ważne detale – stwierdziła Al wyciągając kolejne pudełko ze swojego bagażnika.
- Jasne… - prychnąłem.
- Hej Edward, co jest?
- Nadal nie mogę uwierzyć, że ty i Emmett mogliście mnie tak bezceremonialnie wpuścić w maliny….
- Och Ed, dałbyś już spokój. To ja nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że tak inteligentny mężczyzna jak ty nie domyślił się, że przyjaciółka siostry i dziewczyna jego brata, jest jednocześnie gwiazdą. Zakumplowałeś się z jej rodzonym bratem i kuzynką, i nawet byłeś w jej rodzinnym domu. Czy ty nie kojarzysz nazwisk, czy co?! Jak ty skończyłeś szkołę lotniczą? Przecież piloci muszą przechodzić różne testy na inteligencję – mówiła.
- Nie jednemu psu burek… - broniłem się. - A po za tym… - Ale nie dane mi było dokończyć, gdyż mój wzrok powędrował w stronę czerwonego Alfa Romeo, które gwałtownie zaparkowało obok nas. Od strony kierowcy wysiadł Jasper i nawet nie zwrócił na nas uwagi. Chociaż jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, to zdecydowanie był zdenerwowany. Chłopak dopadł tylnych drzwi, by w ciągu kilku sekund pomoc wydostać się bezwładnej Belli. Dziewczyna w jego ramionach wyglądała jak marionetka, mimo iż trzymała blondyna kurczowo za szyję. Była bardzo blada, chociaż policzki wyglądały na zaróżowione od płaczu. Nie zastanawiając się nad tym, co robię, znalazłem się koło nich z niemym pytaniem w oczach. Alice poszła moje ślady. Ona jednak nie milczała.
- O mój Boże! Bells, Jasper? Co się stało? – pytała podchodząc do nich. W tym czasie telefon blondyna zaczął dzwonić. Chłopak spojrzał na mnie, próbując oszacować moje siły.
- Trzymaj ją mocno – powiedział patrząc mi w oczy. Chwilę później dziewczyna ostatkiem sił wtulała się w moje ramiona… Gdyby nie okoliczności, w jakich się tam znalazła, mógłbym stwierdzić, że pasowała tam idealnie…Moje rozmyślenia przerwał jednak Jasper, który odebrał telefon.
- Alex?... Jesteśmy w domu…. Nie… Poradzimy sobie… Nie przyjeżdżaj teraz, rozdrażnisz ją jeszcze bardziej…. Musi przyjąć leki i ochłonąć… Jakby co, wiem co robić. Do wieczora – zakończył otwierając bagażnik i zabierając jej torbę. Podszedł do mnie z wyciągniętymi rękoma, ale nie zamierzałem się z nią rozstawać.
- Idźcie przodem, ja ją zaniosę – powiedziałem zdecydowanie, patrząc chłopakowi w oczy. Alice szybko przywołała windę i ruszyliśmy nią w górę. Gdy znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze, Bella zaczęła się wiercić w moich ramionach.
- Możesz mnie postawić. Myślę, że dam radę sama – wymamrotała w moją klatkę piersiową, próbując się uwolnić. Ja jednak odruchowo wzmocniłem uścisk.
- Po pierwsze nie rozśmieszaj mnie, a po drugie, ułatwiłabyś Edwardowi sprawę, jakbyś przestała się szamotać w jego ramionach – stwierdził Jasper, otwierając drzwi jej apartamentu.
- Bello, czy rozkład twojego mieszkania jest taki jak Jaspera? – spytała Al zbliżając się do nas. Brunetka tylko kiwnęła głową. Chwilę później przekroczyliśmy próg mieszkania. Alice i Jazz rozeszli się w dwóch różnych kierunkach. Jasper podążył w stronę kuchni, a moja siostra do nieznanego mi dotąd pomieszczania. Jak mniemam, była to jej sypialnia. Zdałem się na instynkt i podążyłem za Alice. Dziewczyna już zdążyła pozdejmować niektóre poduszki, by uszykować jej miejsce.
- Bello, to te? - spytał Jasper wchodząc ze szklanką w jednej i medykamentami w drugiej ręce.
- Jeszcze tamte. – Dziewczyna wskazała na pojemniczek znajdujący się na toaletce koło mnie. Ponieważ byłem najbliżej, jak najszybciej zgarnąłem pojemniczek i podając go jej, przysiadłem ostrożnie na łóżku i obserwowałem. Bella ostrożnie połykała kolejne leki, kiedy podsunęła się, by oprzeć o zagłówek łóżka.
- Teraz ciśnieniomierz – szepnęła. Jasper rozejrzał się po pokoju, by po chwili podać jej urządzenie leżące na toaletce. Teraz i ja mogłem się przyjrzeć wystrojowi wnętrza. Pokój był średnich rozmiarów w malinowo - kremowych barwach. Łóżko stało w centralnej części pomieszczenia. Na prawo od niego była przeszklona ściana z wyjściem na taras, a po lewej stronie, tuż przy wejściu prawdopodobnie do łazienki i garderoby, stała podręczna komoda, na której umieszczone były ramki z fotografiami i różne bibeloty. Obok była toaletka. Naprzeciwko łóżka, w rogu przy oszklonej ścianie dostrzegłem misia, którego ode mnie dostała. Skoro ulokowała go w sypialni, to najwidoczniej się jej spodobał. Ta myśl poprawiła mi lekko humor. Jednak znów szybko skupiłem swoją uwagę na Belli.
- Na pewno nie lepiej zawieźć cię do szpitala? – dopytywała Alice.
- W tej chwili lekarze na niewiele się zdadzą – odpowiedziała wyrównując oddech. – Ból powraca falami, a to, że byłam zdenerwowana, jeszcze pogorszyło sprawę. Do momentu operacji lekarze nie zrobiliby nic innego, by mi ulżyć. Podaliby zapewne te same leki. Więc to nie robi mi różnicy, z resztą, jutro i tak muszę się zgłosić do szpitala. – Bella zakończyła wyjaśnienia patrząc przed siebie. Podążyłem za jej wzrokiem, by spostrzec niedużą torbę stojącą koło wejścia. Brunetka sięgnęła za siebie wyjmując spod poduszki elegancki czarny notes ze srebrną gwiazdką po środku i wykaligrafowanymi literkami BS w prawym dolnym rogu.
- Jasper, możesz… - Podała chłopakowi przedmiot.
- Myślisz, że będzie ci potrzeby? – odezwał się chłopak, biorąc go od niej i wkładając na sam wierzch torby.
- Myślę, że nie wyjdę stamtąd prędzej, niż bym chciała – wymamrotała.
- Okej, teraz ciśnienie.
- Ja to zrobię.- Zgłosiła się Alice, układając aparat na jej nadgarstku. – No co? Córka lekarza - stwierdziła wzruszając ramionami, gdy spotkała pytający wzrok Jaspera.
- Wygląda na to, że powoli dochodzi do normy - stwierdziłem odczytując wynik.
- Więc teraz tamte pastylki – wskazała, a kuzyn podał jej leki. Chwilę później usiadła prosto z zamiarem wstania z łóżka.
- Dziękuję wam za troskę, naprawdę nie chciałam wam sprawić problemu – powiedziała spuszczając wzrok. Już dalej sobie poradzę.
- Nonsens, Bello – sprzeciwiła się Alice. – Od tego są przyjaciele, by sobie pomagać. A teraz myślisz, że co masz zamiar zrobić? Nie po to Edward położył cię w łóżku, byś wstawała. – Skarciła ją. W tym czasie usłyszeliśmy pukanie i szelest w salonie. Bella zadrżała, a Jasper wzniósł oczy ku sufitowi, wypuszczając ze świstem powietrze.
- To Alex. Ja się nim zajmę. Odpoczywaj – oznajmił pochylając się, by pocałować Bellę w czoło. – Wrócę, jak tylko…
- Och, daj spokój Jasper! – przerwała mu Al. – My tu jesteśmy! Nie martw się, Bella jest w dobrych rękach. Ja się nią zajmę i Edward mi pomoże.
- Na pewno? Ja…- Spojrzał ponad jej ramieniem na Bellę, ale nie dala mu skończyć.
- Na pewno. - Jasper szepnął coś mojej siostrze na ucho, pocałował i wyszedł z pokoju.
- Dobra. Edwardzie idź do kuchni i zrób jej ciepłej herbaty, a ty Bello chodź, pomogę ci się doprowadzić do ładu. – Zarządziła moja siostra głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Udałem się więc tam, gdzie mi kazała i, po uprzednim przeszukaniu kilku szafek, znalazłem to, czego szukałem. Wciąż zastanawiałem się, co doprowadziło ją do takiego stanu. Domyślam się, że rozmawiała ze swoim wujostwem, ale jaka musiała być ich reakcja, skoro uczynili z niej coś na kształt szmacianej lalki. Momentalnie w mojej wyobraźni zagościł jej widok, kiedy Jasper wyjmował ją z auta. Nie zauważyłem nawet, że z tego gniewu zgiąłem łyżeczkę… Ups… Może Bella nie zauważy.. Czcze marzenia, Cullen. Mój umysł przestał dryfować w przestworzach i złączył się z ciałem. Kiedy wróciłem myślami do przyziemnych spraw zauważyłem, że parzyłem herbatę około pół godziny, czyli dziesięć razy za długo. Zacząłem od początku i ze świeżym naparem udałem się do sypialni mojej brązowokoiej. Mojej? Jeszcze nie mojej, ale to tylko kwestia czasu. Teraz już jestem pewien! Albo tak mi się wydaje…
- Czyżby parzenie herbaty było ponad twoje siły braciszku? – zaćwierkała Alice rejestrując moją obecność. Bella podniosła na mnie wzrok uśmiechając się delikatnie. Była już w piżamie, a mokre włosy związała w kucyka.
- Nie lubię grzebać po nie swoich szafkach – odgryzłem się. – A nie znalazłem tego, czego potrzebowałem na wierzchu i musiałem się zmusić – odpowiedziałem pokazując Alice język w dziecinnym geście, usiadłem koło Belli i podałem jej kubek.
- Och, bo mój rozkład kuchni jest tak skomplikowany – westchnęła teatralnie. – Mmm, dobra – pochwaliła mnie uśmiechając się cudnie. Z dumy od razu urosłem.
- Ta… Założę się, że Emmett, prędzej by się w niej odnalazł – zaśmiała się Al.
- I przy okazji opróżnił jej pół lodówki – dodałem z przekąsem.
- Więc, jako dobry sąsiad, wyświadcz mi przysługę i broń mojej lodówki przed niecnymi zamiarami swojego brata. Wystarczy mi, że Jasper robi naloty na moje jedzenie – Bella stwierdziła z poważną miną, nachylając się i chwytając mnie za rękę, chociaż jej oczy były rozbawione i świeciły tysiącami złotych drobinek. Zatopiłem się w morzu czekoladowego spojrzenia i byłem w stanie wypowiedzieć jedynie:
- Zgoda – z taką powagą, jakby od tego zależało życie wszystkich obywateli naszego kraju. Przez te parę chwil płynąłem i tonąłem, leciałem i spadałem, miałem ją i nie miałem… Już nic nie wiedziałem, ale chciałem tak pozostać. Patrząc w jej oczy i czuć ciepło jej dłoni… Oczywiście, moja prywatna doskonała wieczność trwała całe dziesięć sekund, aż Alice, kolejny raz, przerwała brutalnie kolejną magiczną chwilę.
- Troszeczkę wina wiatru i słońca, sir Edward będzie bronił jedzenia sąsiadów do końca… - wyrecytowała Alice z przekąsem.
- Alice, nie wiedziałam, że masz talent melorecytacyjny, może to ty powinnaś pisać teksty dla Rose? – Bella zaśmiała się na słowa mojej siostry. W tym momencie wyglądała na beztroską i pogodną, ale ja wiedziałem, że to chwilowe. Ta dziewczyna kryje w sobie tysiąc przeróżnych emocji. Wciąż zastanawiam się, jak ona może tyle znieść.
- Och, a propos tekstów! – zaczęła Alice patrząc na brunetkę wyzywająco.
- Uch, nie powinnam była tego mówić... – wymamrotała, przykładając dłoń do czoła. - Głupia, głupia… - mamrotała.
- Hej! Daj spokój i przestań mówić do siebie, jakby mnie nie było! – Alice odciągnęła jej rękę i skupiła na sobie jej uwagę. – Po prostu powiedz, jak to się stało, że ty piszesz teksty dla Rosalie, a JA o tym nie wiem?!
- Och, bo to stara, długa i żałosna historia, w której główne role oprócz mnie i Rose odgrywał mój dawny notatnik i dwie butelki Malibu . Więcej nie powiem bez adwokata – stanowczo ucięła brunetka.
- Ooo… - Tak. W tej chwili było mnie stać na taki nieartykułowany dźwięk wyrażający zdziwienie. Jezu, co się ze mną dzieje??
- Hej, nie patrz tak na mnie – Bella się broniła. – Ja, wbrew pozorom, także jestem tylko człowiekiem. Nie tylko tobie zdarzyły się takie wpadki.
- Bez komentarza… - uciąłem podnosząc dłoń. – Ale i tak nie wywiniesz się Alice, jak ty jej nie powiesz, to Rosalie to zrobi.
- Właśnie! – poparła mnie siostra.
- Jeżeli będę jeszcze kiedyś w stanie mówić, to być może opowiem wam tą historię – poddała się.
- Och, przestań już!! Mówisz, jakbyś nie miała dożyć jutra… - Zniecierpliwiła się Al.
- Nie bój się, do śmierci dożyję… - wymamrotała.
- ISABELLO MARIE SWAN!! Skończ z tym! Przez chorobę masz wypaczony humor!!! – wrzasnęła moja siostra.
- Jasper to zdrajca!! Jakim cudem znasz moje drugie imię? – Bella skrzyżowała dłonie na piersi, a ja zafascynowany obserwowałem te przepychanki słowne z moją siostrą. Źle ze mną, oj źle…
- Pudło Bells! – zaśmiała się Alice. – To Rose rozprawiała na twój temat godzinami. Jak byłyśmy w podróży. Tęskniła za tobą – ostatnie zdanie wyszeptała już na poważnie.
- Alice, nie sądzisz, że powinniśmy dać Belli odpocząć? – wtrąciłem się, próbując zachować trzeźwy tok myślenia, chociaż mój umysł podpowiadał mi, by odprawić Al i zostać z Bellą sam na sam. Kontroluj się, Cullen!
- Racja, Bello, powinnaś się przespać. Do zobaczenia. – Alice się pożegnała, w tym czasie Bella podjęła kolejną próbę podniesienia się z łóżka.
- A ty myślisz, że gdzie się znów wybierasz? – Alice odwróciła się na pięcie.
- Zamknąć za wami drzwi? – odpowiedziała Bella pytająco, unosząc brew do góry i krzyżując ręce na piersi…
- O to się nie martw. – Alice ostentacyjnie pomachała przed nią pękiem kluczy. Tym razem to ja bezwiednie wygiąłem pytająco brew.
- Widzę, że masz nawet klucze Jaspera… - westchnęła brunetka.
- No cóż, czasem się przydają – Alice puściła jej oczko. – Nie bój się, tego kompletu nie dostałam na własność – zaśmiała się. – Odpoczywaj Bells.
Jeszcze raz uciskała dziewczynę i wyszła z pokoju. Ja poszedłem w jej ślady, składając przyjacielski pocałunek na jej delikatnym policzku. Bella spojrzała na mnie, uśmiechając się niepewnie. Serce chciało zostać, umysł nakazał mi wyjść. Czy warto wspominać, że serce znienawidziło w tym momencie umysł? Jednak to on odpowiadał za moje kończyny, więc niechętnie wprawiłem je w ruch, by po paru chwilach zamykać jej wejściowe drzwi.
Idąc ślepo za Alice trafiłem do mieszkania swojego sąsiada, Jaspera. Jego lokum było bardzo przytulne, jak na mieszkanie kawalera. Wygląda na to, że rozkład pomieszczeń był lustrzanym odbiciem mojego mieszkania. Korytarz i salon były utrzymane w barwach jasnego brązu i miodu. Na jednej z kanap siedział Alexander i wyglądał na strasznie zmęczonego. Nic dziwnego. Mimo, że nie było mnie przy ich rozmowie, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie toczyli przyjacielskich pogaduszek. Alice oddała Jasperowi klucze i wyjaśniła co i jak.
- Dziękuję wam za pomoc. – Blondyn objął ramieniem moją siostrę, patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem. Miałem nieodparte wrażenie, że oceniał mnie kolejny raz. W końcu jednak jego twarz złagodniała i widoczna była na niej ulga i sympatia. Nie dziwiłem mu się, ja i Emmett tak samo zachowywaliśmy się, gdy potencjalny adorator Alice był w pobliżu.
Pożegnałem się z nim uciskiem dłoni i odwiozłem moją siostrę do domu. Postanowiłem odłożyć swoją pierwszą noc w nowym mieszkaniu czując, że mając Bellę za ścianą, nie zmrużyłbym oka. Z drugiej strony, tutaj także nie dałem rady. Noc dłużyła się w nieskończoność, nie muszę dodawać, że moje myli krążyły wokół znajomej brunetki. Nastał ranek i Bella pewnie już zjawiła się w szpitalu. Miałem dziś masę spraw do załatwienia i w ogóle nie miałem do tego głowy, wciąż byłem rozkojarzony. Chyba po raz pierwszy w życiu tak bardzo się martwiłem o kogoś, kto nie był moimi rodzicami, ani rodzeństwem. Nawet nie zauważałem, że nastał już wieczór, kiedy zaparkowałem swoje volvo przed szpitalem. Idąc przez korytarz, spotkałem Jaspera i Rosalie rozmawiających przed wejściem do jednej z sal.
- Chyba się godzą – stwierdził Jazz bez ogródek, kiwając głową w stronę odsłoniętego okna. Spojrzałem w tamtym kierunku i zauważyłem Bellę leżącą w szpitalnym stroju. Już stąd mogłem zauważyć jej załzawioną twarz. Alex siedział na skraju szpitalnego łóżka przytulając dziewczynę i głaszcząc uspokajająco po ramieniu. Dziewczyna była wtulona w jego ramię, z twarzą połowicznie schowaną w zgięciu jego szyi. Z trudem odkręciłem głowę, by znów pochwycić blondyna swoim spojrzeniem. Mimo krótkiej znajomości, byliśmy już na tym etapie, że otoczka kurtuazji była nam zbędna.
- Jak ona się czuje? – spytałem.
- Jest zdenerwowana, ale nie chce tego pokazać. Bella zwyczajnie się boi. Ale nie samej operacji, boi się tego, co będzie później.
- Co masz na myśli?
- Boi się, że coś pójdzie nie tak, boi się, że nie będzie mogła latać, a to jest jej życie. Ona nie widzi sensu, jeżeli nie będzie mogła usiąść za sterami i to ją wczoraj wpędziło w ten stan. Pokłóciła się z Alexem o to, że odebrał jej loty i uniemożliwił start w mistrzostwach. Resztę znasz – wyjaśnił chłopak. Kiwnąłem głową w geście zrozumienia. Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Jej wuj i ciotka wciąż byli w sali. Postanowiłem nie robić sztucznego tłoku i udałem się w stronę gabinetu ojca.
- Witaj Edwardzie – pozdrowił mnie Carlisle z nad stosu papierów.
- Dużo pracy? – spytałem siadając naprzeciwko niego.
- Studiuję jeszcze raz historię choroby Belli, chcę jak najlepiej przygotować się do operacji.
- Jak to wygląda? – byłem cholernie zaciekawiony.
- No cóż – westchnął, – wyniki badań pogorszyły się, guz jest trochę większy, ale sądzę, że nie zrobił jakiś większych szkód od ostatnich badań. Jednak jestem dobrej myśli. To nie jest rak, a i jego lokalizacja nie jest zbyt trudna, niemniej jednak, to nie będzie proste zadanie.
- Myślisz, że mogą wystąpić jakieś komplikacje? – drążyłem zaniepokojony.
- Nie sądzę, ale nigdy nie można tego wykluczyć – odpowiedział. - Edwardzie, martwisz się o nią – stwierdził. Chciałem mu odpowiedzieć, ale on kontynuował. – Ale nie jak o zwykłego człowieka, nie jak o znajomego, czy kolegę. Zależy ci na niej? – spytał poważnie, patrząc mi w oczy.
- Nie wiem tato. Nie umiem ci tego wyjaśnić, ale martwię się o nią, myślę o niej. Mimo, iż krótko ją znam, ciągnie mnie do niej… To takie skomplikowane – westchnąłem, opierając się o krzesło i uciskając nasadę nosa.
- A może ty coś do niej czujesz? Edwardzie, czy ty się w niej przypadkiem nie zakochałeś?
- Zakochałem? Nie, nie wiem, za krótko ją znam…
- Synu, w takich sprawach to nie czas jest wyznacznikiem uczuć, jakie się żywi do drugiej osoby. Przemyśl to sobie. – Wstał podchodząc do mnie i poklepał mnie po ramieniu. – Zasiedzieliśmy się tutaj, a już dawno skończyłem dyżur. Odniosę te dokumenty i możemy już iść – rzucił przez ramę, zanim wyszedł.
Zakochałem się… Tak... Nie… A może jednak… Nie mam pojęcia, co się zemną dzieje, od ostatnich paru dni nie panuję nad własnym umysłem. Nie mam pojęcia, o czym teraz myślę. Nie umiałem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Przynajmniej nie dzisiaj… Jutro też będzie dzień… Właśnie! Dzień… Dzień jej operacji.
Dobra, pieprzyć. Prześpię się z tym…
Jasne… Już teraz byłem pewien, że znów nie zmrużę oka.
MOI KOCHANI!
Dzięki Wam postac Jaspera walczy dalej w konkursie!
Także zapraszam do głosowania, także i w tej części Konkursu :)
Oto Link do ankiety : [link widoczny dla zalogowanych] |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez valentin dnia Wto 13:11, 05 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
wampiromaniaczka
Wilkołak
Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim
|
Wysłany:
Wto 16:34, 05 Lip 2011 |
|
Będę wyć do księżyca!Tak mało mi tego tematu, tak długo czekałam, a raz dwa przeczytałam ( Cholewcia, sam człowiek nie czuje, że mu się rymuje).
Bardzo mi Bela -lotnik pasuje, o Edwardzie nawet nie wspomnę, bo to oczywiste.Mógłby być nawet hydraulikiem, też bym czytała! Mam nadzieję, że nie skomplikuje się stan Belli w trakcie operacji? Bo coś słodziutko jest. Błagam, pij dużo kawy, nie śpij za dużo i ....PISZ, koniecznie.Ona, czyli Belcia, powinna latać, a nie zasilać obsługę naziemną lotniska. Oni są oboje jak rakiety; powietrze-powietrze. No coż, czekam...... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Wto 17:13, 05 Lip 2011 |
|
długo czekałam
ale się doczekałam i bardzo się cieszę
opowiadanie jest genialne tylko szkoda, że tak żadko się pokazuję, ale zdaje sobie sprawę, że trudno się pisze żeby bylo piękne wszystko
ciekawi mnie dalsza sytuacja, operacja i co będzie dalej
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 20:47, 10 Lip 2011 |
|
Teksty twoich bohaterów niezmiennie wywołuja uśmiech na mojej twarzy Val to moje ulubione opowiadanie i cieszę się bardzo, że "się pisze" dalej
Mam nadzieję, że wakacyjne pora sprawi, ze będziesz pisać więcej i częściej wstawiać nowe party.
Mocną stroną sa tutaj dialogi; blyskotliwe, złośliwe, sarkastyczne, wzruszające... pelen zestaw.
Kreacja postaci; choć Al jako stylistka jest niemal wszędzie to świetnie równowarzą to Bella i Edward jako piloci i Rose jako piosenkarka. I francusko- kanadyjskie korzenie Belli. Takie drobiazgi a tworzą cudowny klimat tej opowieści.
Wracaj szybo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 18:52, 28 Wrz 2011 |
|
Rozdział 6
Flip a coin
PWB
Wrzuć monetę, wrzuć monetę, wrzuć monetę… Orzeł Ty wygrywasz, reszka Ja przegrywam… Tak właśnie się czułam… Przegrana. Niezależnie od obrotu sprawy. Życie jest tylko sumą oddechów, tysiąca przypadków i zrządzeń losu. Jedynie może się nam wydawać, że mamy na coś wpływ, że jesteśmy czegoś pewni. W rzeczywistości nie wiele zależy od nas. Ale ktoś tam na górze był na tyle łaskawy, by obdarzyć nas chociaż złudzeniem, że to my mamy władzę.
Pewna byłam jedynie dwóch rzeczy: że każdy z nas kiedyś umrze i że nigdy niczego nie można być do końca pewnym.
Zawsze wydawało mi się, że to ja kieruję swoim życiem, a teraz właśnie leżałam w szpitalnym łóżku, myśląc o operacji, która odbędzie się za parę godzin. Spojrzałam na zegarek. Wyświetlacz wskazywał drugą nad ranem. Dzięki małej lampce, mogłam zapisać w notatniku nurtujące mnie myśli, przy okazji zastanawiając się, czy po wszystkim będę mogła jeszcze do niego kiedyś zajrzeć. Odłożyłam notatnik na stolik i zerknęłam na mój mały talizman. Przypomniało mi się, jak dostałam go od Jaspera, kiedy miałam czternaście lat. Zastanawiałam się wtedy, czy skorzystać z zaproszenia babci i wyjechać na rok do Kanady, czy zostać w domu. Nie mogłam się zdecydować, aż mój kuzyn, wyjął z kieszeni srebrny krążek, mówiąc po prostu: „Wrzuć monetę”.
Teraz trzymałam w dłoniach tę samą srebrną monetę i zastanawiałam się, ile razy ona podejmowała za mnie decyzję.
Czy oddać Jackobowi pierwszy pocałunek?
Wrzuć monetę…
Czy trafić na ten sam profil co Rosalie, czy Jasper?
Wrzuć monetę…
Czy za pierwsze zarobione pieniądze odkupić ciężarówkę od Billego Blacka?
Wrzuć monetę…
Czy pozwolić by James…?
Wrzuć monetę…
Czy przyjąć stypendium w Princeton?
Wrzuć monetę… Wrzuć monetę… Wrzuć monetę…
Wykonując podsumowanie wszystkich moich wyborów doszłam do wniosku, że prawie zawsze rzucałam monetą, a teraz nic nie zależy od niej i nieważne, czy nią rzucę, bo decyzje podejmowanie przy stole operacyjnym, nie będą należeć do mnie. Byłam tak pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyłam, kiedy wskazówki zegara z godziny drugiej przesunęły się na godzinę siódmą rano.
- Matko Boska, panno Swan! – zwołała pielęgniarka wchodząc do sali. – Jak pani wygląda? Czy pani nie spała całą noc?! Od tego ma pani ten przycisk tu… - wskazała na pilota obok łóżka, – by zawołać którąś z nas. Przecież ma pani dziś operację! Pani powinna być wypoczęta.
- Proszę się o mnie nie martwić. Wyśpię się po śmierci… - wymamrotałam przecierając zmęczone oczy.
- Na miłość Boską! – oburzyła się kobieta. – Tak się pani spieszy na tamten świat? Od wczoraj przed pani salą czatuje kilka osób, zapewne z pani rodziny i nie sądzę, by któreś z nich pochwalało pani nastawienie. Profesor Cullen jest genialnym lekarzem, u niego na stole nie zdarzają się wpadki, każdy jego pacjent wychodzi stąd o własnych siłach. Proszę zapamiętać to sobie!!! – Jezu, warczała jak lwica. Broniła imienia Cullena jak Niepodległości. Więc coś w tym jest… No chyba nie zrobiła tego ze względu na jego urok osobisty i piękne oczy. Przecież Carlisle ma niesamowitą żonę i dzieci… On nie mógłby… Mógłby?!
Jak na zawołanie, w tym momencie neurochirurg, przeszedł przez drzwi z wynikami badań w dłoni. A co ja zrobiłam? Mentalnie zapadłam się pod ziemię, a w rzeczywistości zarumieniłam się wściekle i byłam pewna, że każda kropla krwi z moich żył rozsadza mi teraz policzki. Brawo, Bello! Kara za niedorzeczne myśli. Brawo! Moje wewnętrzne „ja” wyszło ze mnie i stanęło obok, tupiąc nogą i klaszcząc w dłonie, a nagromadzony sarkazm właśnie wypływał sobie, niczym lawa drzwiami i oknami.
- Dzień dobry Bello. Bello? Wszystko w porządku? – zaczął doktor, jednak widząc mnie, od razu przeszedł do rzeczowego tonu, odkładając papiery i wyjmując stetoskop.
- Jak się czujesz? Nie wyglądasz na wyspaną. Bello, ja rozumiem, że możesz się denerwować.. ale nie powinnaś pogarszać swojego stanu na własne życzenie. Powinnaś była wezwać którąś z pielęgniarek i dostałabyś coś, co by cię uspokoiło i pomogło zasnąć. To niedobrze przemęczać tak organizm przed zabiegiem – doktor mówił bardzo spokojnie, a ja poczułam się jak małe dziecko, które właśnie coś przeskrobało. Wymamrotałam słowa przeprosin, a potem rozmawiałam z doktorem na temat operacji i mojej przyszłej rekonwalescencji. Godzinę później przez mój pokój, przewinęła się praktycznie cała moja rodzina, wliczając w to Davida I przerażoną Nelly. Im bardziej ją zapewniałam, że wszytko będzie dobrze, tym bardziej sama się bałam. Ostatni oczywiście zjawił się i wyszedł Jasper. Spojrzał na mnie i nie musiał zgadywać, widział strach w moich oczach i doskonale wiedział, co dzierżyłam w dłoniach.
- Wciąż trzymasz tę monetę? Rzucałaś nią? Zrób to – powiedział, dotykając moich zaciśniętych dłoni. – Orzeł, wychodzisz z tego cało i reszka, wychodzisz z tego cało. – Uśmiechnął się. - Rzuć nią – zachęcił, - i zobacz, co wylosujesz. Spójrz co pokaże. – Potem nachylił się całując mnie w czoło. Wstał i zatrzymał się na chwilę przy wyjściu. – Bądź spokojna, wszystko będzie dobrze. A niedługo wznowimy treningi – powiedział, po czym uśmiechnął się jeszcze raz i zostawił mnie samą z moimi licznymi myślami. Dlaczego mimo strachu i ogromu myśli, wciąż na wierzch przebijała się ta jedna… że kogoś mi było dziś mimo wszystko brak? Zaczęłam wyliczać w myślach.
Alex z Carmen i dzieciakami, Jasper z Alice, nawet Emmett zajrzał na chwilę, przyciągnięty przez Rosalie. Więc kogo było mi brak? No tak… Edward… Nie mogłam pojąć tej irracjonalnej pustki. Przecież to tylko znajomy, no właściwie kolega i przyszły sąsiad. Dlaczego poczułam się zawiedziona, że go nie widziałam?
Anestezjolog, który właśnie wszedł, by przygotować mnie do operacji, skutecznie odciągnął moje myśli od niebezpiecznego rejonu.
Po wypełnieniu wszystkich procedur, zaczęto mnie usypiać. Jeszcze raz pomyślałam o najbliższych i Edwardzie, a potem nastała już tylko ciemność…
Dryfowałam gdzieś w przestworzach. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie czułam bólu, nie słyszałam i nie widziałam nic z zewnętrznego świata.
Nie wiedziałam nawet, czy spałam. Po prostu unosiłam się w powietrzu. Nade mną chmury, pode mną chmury i ja. Nic więcej. Czułam się lekka i ciężka zarazem. Lekka, bo czułam, jak unoszę się w powietrzu, jak lekki podmuch unosi mnie wyżej, lub jak ciska moje ciało bardziej w dół. Ciężka, bo nie mogłam zmienić swojej pozycji, nie mogłam ruszyć chociażby palcem. Bezwładna marionetka… Poruszy się wtedy, gdy ktoś łaskawie pociągnie za odpowiedni sznurek. Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Czy jestem w tym stanie minuty, godziny, dni? Nie widziałam nigdzie zegara i nie odczuwałam płynącego czasu. Nie wiedziałam, czy operacja wciąż trwa, czy może już się zakończyła…
A może w ogóle już jest po wszystkim? Może w ogóle już mnie nie ma na tym świecie? Skoro tak, to dlaczego się tym przejmuję? Dlaczego rozmyślam? Dlaczego mnie to martwi i dlaczego czuję, że nic nie czuję?
- Bello śpisz? – usłyszałam gdzieś cichy ciepły baryton. - No jasne, że śpisz… - Próbowałam namierzyć głos, znaleźć tego, kto do mnie mówił, a jednak nie byłam w stanie. Na lewej dłoni poczułam przyjemne ciepło, tak jak by ktoś trzymał mnie za rękę, a jednak wciąż byłam sama. Nie widziałam nikogo, nie rozumiałam, co się ze mną dzieję. Wiedziałam, że nie miałam innego wyjścia, więc nasłuchiwałam. Głos mówił dalej.
- Jest późna noc, twoja operacja już jakiś czas temu dobiegła końca… Każdy normalny człowiek o tej porze śpi. A ja? Ja jestem głupi, bo nie mogę. Bo zakradłem się tu, używając swoich znajomości, by być chociaż na chwilę z tobą. Wiesz? Przez cały czas była tu twoja rodzina, każdy czuwał na zmianę. Ja także chciałem tu być, chociaż czułem, że nie mam prawa. Bo kim ja tak naprawdę dla ciebie jestem? – spytał głos. A ja rozpaczliwie szukałam go, chciałam wiedzieć, kto do mnie mówi, chciałam zobaczyć tę postać, a jedyne co miałam przed oczami to chmury. - Na pewno nie tym, kim chciałbym dla ciebie być… - głos mówił dalej, a ja urzeczona słuchałam i miałam nadzieję, że nie zniknie i nie zostawi mnie zawieszonej gdzieś między światami.
PWE
Dziś by ten dzień. Operacja… Kolejny raz nie zmrużyłem oka.
Udałem się pod prysznic, by pobudzić swoje zmęczone ciało i czym prędzej udałem się w jedynym kierunku, jaki wskazywał mój umysł. Pomimo, iż zawsze lubiłem szybką jazdę, nigdy nie uchodziłem za pirata drogowego. Teraz jednak nieznanym nikomu sposobem nagiąłem prawdopodobnie parę przepisów i chyba tylko cud uchronił mnie przed przypadkowym patrolem drogówki. Chwilę później znalazłem się na odpowiednim korytarzu, przed odpowiednią salą. Oczywiście jej bliscy także tam byli. W pewnym momencie poczułem dziwny ucisk w środku. Objawienie spadło na mnie i poczułem się, jak bym dostał ogromnym obuchem w czaszkę. Kim ja właściwie byłem, by być z nią w takiej chwili? Nie należałem ani do jej rodziny, ani nie awansowałem na przyjaciela. Byłem tylko jej znajomym, nowym sąsiadem w porywach do kolegi, ale w końcu nic więcej i bardzo nie podobał mi się ten stan rzeczy. Mimo to, nie chciałem się wtrącać. Bella miała swoich bliskich przy sobie i chociaż chciałem im ukraść ten czas i także pobyć chwilę z nią, to nie mogłem jej odbierać towarzystwa osób, których chciała zobaczyć bardziej niż mnie. Z ciężkim sercem powlokłem się do gabinetu ojca, by powstrzymać się przed prześladowaniem jej. Operacja ciągnęła się niemiłosiernie długo. W myślach szacowałem, że w tym czasie mógłbym dolecieć do Tokio i z powrotem… Niestety, to tylko zegar w moim umyśle przesuwał wskazówki do przodu. W rzeczywistości minęło tylko parę godzin.
Tak czy inaczej postanowiłem wyjść z bunkra, gabinetem lekarskim zwanym i dołączyć do reszty oczekujących przed blokiem operacyjnym. Na korytarzu od razu dostrzegłem znajomą sylwetkę wysokiego blondyna, który obejmował siedzącą obok moją siostrę. Jego wzrok utkwiony był gdzieś ponad jej ramieniem. Po drugiej stronie siedziała Rosalie. Dopiero teraz skojarzyłem sobie, że facet w ciemnym garniturze przed korytarzem, musiał należeć do jej ochrony. Emmett wszedł zaraz za mną, nie zawrracając sobie głowy moją obecnością i skierował się prosto do niej z kubkiem kawy w dłoni.
- O, Edward – Alice westchnęła siadając prosto, kiedy podszedłem bliżej. – Dobrze, że jesteś - westchnęła.
- Jak operacja? – spytałem, gdy witałem się z Jasperem. Alice tym razem oparła się o moje ramię. Kim ja byłem, by odmówić własnej siostrze braterskiego uścisku.
- Właściwie już powinna się skończyć, ale jakąś godzinę temu pielęgniarka wprowadziła tam kolejnego lekarza – odpowiedział bezbarwnym tonem. Tylko w jego wzroku można było dostrzec ogromne zdenerwowanie.
- Wiesz kogo? – spytałem siostry.
- Chyba doktora Volturi.
- Okulistę? – zaniepokoiłem się. Carlisle nie wspominał, że guz może zagrażać wzrokowi Belli.
- Co to znaczy? – Rosalie szukała odpowiedzi patrząc to na Alice, to na Emmetta.
- Może potrzebna była jego asysta? Mój ojciec to neurochirurg, Często przeprowadza operacje, które mogą mieć coś wspólnego z oczami. Hej, Rose. Mój tata jest świetny w tym, co robi, będzie okej, zobaczysz – Emmett mówił do niej kojącym głosem, pocierając uspokajająco ramię blondynki. Szeptał uspokajające słowa, co jakiś czas całując w czoło. Nastałą ciszę mąciły jedynie nasze oddechy i pojedyncze westchnienia. W końcu Carmen i Alex zjawili się w poczekalni. Powitania nie były zbyt wylewne, bo i nie o towarzyskie spotkanie chodziło. Ja zostałem obdarzony jedynie bladym uśmiechem kobiety i pewnym uściskiem dłoni jej męża. Czułem, że przez tę chwilę Alex przyjrzał mi się dokładnie, po czym potrząsnął moją dłoń z tajemniczym uśmieszkiem. U kogoś już taki wyraz twarzy widziałem Ach tak, Isabella…
- Wprowadzili tam kolejnego lekarza – odezwał się Jasper wyprzedzając swoją odpowiedzią wiszące w powietrzu niewypowiedziane pytanie. Carmen mimowolnie osunęła się na pobliskie krzesło, a Alexander kurczowo zacisnął pięści, jego sylwetka nieznacznie się przygarbiła, a dobry obserwator mógłby dostrzec wojujące w jego wnętrzu uczucia.
- To jeszcze nic złego nie znaczy – stwierdził siląc się na spokojny ton, gdy drugą ręką objął swoją żonę. – Operacja już powinna się skończyć – mruknął sam do siebie patrząc na zegarek.
- Doktor Volturi to bardzo dobry specjalista myślę, że on i mój ojciec zaraz wyjdą z sali z dobrymi wieściami. - Postanowiłem chociaż spróbować załagodzić ich niecierpliwość i zmartwienia. Po jakimś czasie Carlisle wraz ze swoim przyjacielem wyszli ramię w ramię. Po twarzy ojca mogłem bez trudu rozpoznać zmęczenie, ale i satysfakcję z wyniku zabiegu. Oczywiście, jego mina była niewzruszona i profesjonalna, a głos pełen rezerwy. Uraczył mnie przelotnym łagodnym spojrzeniem, nim doszedł do wujostwa Belli i po przedstawieniu swojego kompana wyjaśnił rzeczowo sytuację swojej pacjentki.
- Podczas operacji nastąpiły lekkie komplikacje, dlatego doktor Volturi został wezwany, by asystować i w razie czego opanować sytuację. Otóż, od ostatniego badania, guz przybrał minimalnie większe rozmiary i przez to zaczął naciskać nerw wzrokowy. O ile sam guz nie był nowotworem i jego rozmiary nie zagrażały w tej chwili życiu, to jego położenie było dość niewygodne. Krótko mówiąc, walczyliśmy o wzrok Isabelli. Nerw został nietknięty, jednak ubyło jej dużo krwi. Razem z doktorem Volturi zdecydowaliśmy się nie wybudzać teraz Belli. Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej, by oszczędzić jej bólu i pozwolić na zregenerowanie sił. Zleciłem, aby anestezjolog wzbudził ją dopiero jutro wieczorem. Za parę minut przewiozą ją na salę pooperacyjną. - Chóralne westchnienie ulgi wypełniło korytarz. Oczywiście, co już dla mnie nie było nowością, Jasper i Alex zadali jeszcze kilka pytań odnośnie jej stanu zdrowia i przyszłej rekonwalescencji. Na koniec wymienili uściski, po czym doktorzy puścili korytarz. Dopiero, gdy dłoń mojej siostry poprawiła uścisk na mojej koszuli, zdałem sobie sprawę, że stałem jak posąg wchłaniając każdą informację. Szybko się jednak zreflektowałem. Potarłem plecy siostry dając znać, że jestem, by dodać jej otuchy.
- Widzisz Alice. Carlisle mówi, że jest okej – szepnąłem w jej włosy. Kątem oka zarejestrowałem, iż Emmett to samo tłumaczył przytulonej do niego blondynce. Zniżyłem głos do szeptu, sam nie wierząc, że to mówię.
- Myślę, że Jasper cię potrzebuje. Teraz ty musisz go przekonać, że jest już dobrze. Jego postawa nie wskazuje, by do końca uwierzył tacie. Cholera, ja też bym chyba cierpiał, gdybym musiał tak czekać na ciebie, Alice. Nawet sobie nie wyobrażasz, mój mały kochany chochliku. - Moja siostra odchyliła głowę, by spojrzeć mi w oczy, a jej twarz ozdobił tylko jej właściwy dzwoneczkowy uśmiech. Zgadzając się z moimi słowami kiwnięciem głowy, jeszcze raz lekko wzmogła swój uścisk, by po chwili dołączyć do Jaspera i kojącymi słowami łagodzić jego zmartwienie. Mimo niepokoju w swojej głowie, chłonął każde słowo mojej siostry, patrząc na nią z taką ufnością i uwielbieniem, że zrobiło mi się lżej na sercu widząc, że mała Al jest w dobrych rękach. Po minie Emmetta i jego postawie stwierdziłem, iż zgadza się ze mną. Och, gdyby spadł naszej siostrze chociaż najmniejszy głos z głowy, to…
Z resztą już raz przez tą nadopiekuńczość względem niej, wpakowaliśmy się z Emmettem w kłopoty.
Rodzina Belli po kolei wchodziła na parę minut, by zobaczyć jej śpiącą postać. W końcu to rzeczowy ton Alexa, jak i dyżurujących pielęgniarek przekonały jej bliskich, że nie ma co tak stać pod jej salą i że lepiej, by byli w formie, kiedy dziewczyna się obudzi. Ja udałem się kolejny raz do gabinetu mojego ojca.
- No, no, Edwardzie. – Uśmiechnął się do mnie zdejmując swój fartuch. - Gdyby nie to, że nie jesteś lekarzem, przysiągłbym, że próbujesz odebrać mi moje biuro.
- Chciałem jeszcze pogadać – powiedziałem wprost.
- Podejrzewam, że nie chcesz czekać, aż dojedziemy do domu, więc słucham – odezwał się łagodnie siadając na kanapie. Był już po godzinach swojej pracy i chociaż widziałem jak w pierwszym odruchu chciał zasiąść za biurkiem, to jednak zrezygnował z tego pomysłu. W końcu teraz był moim ojcem, Carlislem, a nie profesorem Cullenem.
- Jaki jest stan Belli.? – Carlisle spojrzał na mnie, a jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Zmarszczyłem brwi. Ja nie widziałem nic śmiesznego w martwieniu się kogoś.
- Wybacz synu – szybko się zreflektował widząc moją minę. – Nie śmieję się z twojego pytania. Wiesz dobrze, że swoją pracę traktuję bardzo poważnie – sprostował. – Po prostu twoje zachowanie Ech.. Jak by to powiedzieć… O! Straciłeś głowę, synu. Miło jest obserwować, jak trafiła cię strzała Amora. Mama liczy na to, że teraz zmienisz swój grafik i będziesz pojawiał się częściej w domu. Jak ona to powiedziała… „ Może jak nasz chłopiec spotka odpowiednią dziewczynę, to znajdzie swoje niebo na ziemi, a nie będzie wciąż dryfował w przestworzach”. I tak między nami - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, - to ona nie specjalnie przepadała za Tanyą…
- To, może ucieszy się na wieść, że nie ma już czegoś takiego jak „ja i Tanya” – burknąłem.
- Och, ona już wie o tym. – Carlisle machnął ręką. - Esme wie więcej, niż nam się wydaje. I, jak słowo daję, twoja mama po tylu wspólnych latach wciąż mnie zaskakuje. Czasem, aż sam się tego boję. – Mój ojciec mówił takim swobodnym tonem, a każde słowo było przepełnione miłością do mamy. Nie znam drugiej takiej pary. Potrząsnąłem głową, by przywołać się do porządku.
- Tato?! – Chyba wyrwałem go z zamyślenia, bo i on potrząsnął nieznacznie głową, by wrócić do rzeczywistości.
- Ach tak, Isabella. – Wrócił do swojego profesorskiego tonu.
- Bella – poprawiłem, na co on tylko wygiął brew. Alice wciąż się śmieje, że ten gest mam po nim.
- Bella jest w dobrym stanie. Edwardzie, zrozum, że każdy, nawet najmniejszy zabieg mózgu, jest zawsze ryzykowny. Nie ma co oczekiwać, że zaraz po operacji, obudziłaby się z uśmiechem na ustach i poszła śmiało poskakać na trampolinie. Jak zauważyłeś, musiałem poprosić doktora Aro o asystę. Bałem się, że guz za bardzo naciskał na nerw wzrokowy. Jednak udało się nam go w miarę sprawnie usunąć, a nerw został nietknięty. Cały czas monitorujemy jej stan. Ale operacja się udała i nie widzę żadnych powodów do zmartwień – stwierdził. Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu udało mi się go namówić, abym i ja mógł złożyć krótką wizytę w sali Belli.
- Jeżeli siostra Cope cię nie przegoni… Ale idziesz do paszczy lwa, wiesz o tym synu? – Położył mi dłoń na ramieniu patrząc prosto w oczy.
- Dam sobie radę, mam parę sztuczek w zanadrzu. – Uśmiechnąłem się sławnym zadziornym uśmiechem Cullenów.
Teraz właśnie przechodziłem przez próg jej sali i dziwne uczucia ogarnęły mój umysł. To przecież niedorzeczne bać się osoby śpiącej w ciemnym pokoju. A jednak… Ale jestem tu i już się nie chcę cofnąć. Przysiadłem na skraju jej łóżka i zacząłem swój monolog.
- Bello śpisz? –- szepnąłem ściskając delikatnie jej małą dłoń. - No jasne, że śpisz… - Jest późna noc, twoja operacja już jakiś czas temu dobiegła końca… Każdy normalny człowiek o tej porze śpi. A ja? Ja jestem głupi, bo nie mogę. Bo zakradłem się tu, używając swoich znajomości, by być chociaż na chwilę z tobą. Wiesz? Przez cały czas była tu twoja rodzina, każdy czuwał na zmianę. Ja także chciałem tu być, chociaż czułem, że nie mam prawa. Bo kim ja tak naprawdę dla ciebie jestem? - spytałem, nie byłem pewny, czy skierowałem je do niej, czy pytałem samego siebie. - Na pewno nie tym, kim chciałbym dla ciebie być… - szepnąłem nawet nie zastanawiając się nad tym. - Bello nie mam pojęcia, co robię. Czuję się przez to zagubiony. Zawsze stąpałem twardo po ziemi. – Uśmiechnąłem się głupio na to, co przed chwilą powiedziałem.
Stąpać po ziemi? I mówi to człowiek, który większość czasu spędza w powietrzu.
- Zawsze potrafiłem się odnaleźć w każdej zaskakującej sytuacji, ale też zawsze planowałem, analizowałem i wykonywałem, a z tobą jest inaczej. Spójrz. Nasza znajomość nie jest schematyczna, normalna… Najpierw wpadam na ciebie na lotnisku, potem ty proponujesz mi wspólny lot, nagle dowiaduję się, że jesteś córką mojego idola… Wyliczać dalej? - spytałem, chociaż wiedziałem, że dziewczyna nie jest wstanie udzielić mi żadnej odpowiedzi.
– Potem wjeżdżam w tył twojego motocykla… Chryste, Bello, przecież mogłem cię zabić! – jęknąłem. Nie była to moja wina, jednak swoim manewrem mogłem pozbawić ją życia, a teraz życia sobie nie wyobrażam bez znajomości z nią. Cholera, kiedy moje życie zatoczyło błędne koło?
- Potem jeszcze tego samego dnia, trafiam na ciebie, jak się okazało, w twoim rodzinnym domu. Do dziś nie rozumiem, czemu nie rzuciłaś się na mnie z pięściami? Nie oskarżyłaś, nie krzyczałaś? Zaraz po wypadku miałem wrażenie, że chcesz mnie zdzielić swoim kaskiem. Powiedz, dlaczego? No tak teraz nie uzyskam odpowiedzi – zreflektowałem się. – Wiesz? Zastanawiam się, co ze mną zrobiłaś? - kontynuowałem moje podsumowania szeptem.
Opowiadałem o wszystkich moich spostrzeżeniach. Nie nazywałem towarzyszących mi wtedy uczuć. Po prostu chciałem wyrzucić z siebie to wszystko, co zalegało w moim sercu od tych paru dni.
- Obudź się moja droga. Czeka na ciebie wielu ludzi, którzy cię kochają i potrzebują. Pozwól mi także zaliczyć się do tego grona. Zdrowiej Bello, zdrowiej szybko. Wszyscy na to czekają. Ja na to czekam. - Ucałowałem delikatnie dłoń dziewczyny, nie chciałem stąd wychodzić, ale poza tą salą dalej było normalne życie. Świat się nie zatrzymał, a ja nie wysiadłem.
Wróciłem do swojego mieszkania, decydując się w końcu na pierwszą przespaną tam noc. Sen jednak wciąż nie chciał przechodzić. Dziękując architektom za grube ściany, zasiadłem do swojego fortepianu i zacząłem grac. Dłonie ślizgały się po klawiaturze, same dopasowując melodię. Umysł robił rachunki i podsumowania, serce zadawało pytania, a głos szukał odpowiedzi…
In my place, in my place
Were lines that I couldn't change
I was lost, oh yeah
And I was lost, I was lost
Crossed lines I shouldn't have crossed
I was lost, oh yeah
Yeah, how long must you wait for it?
Yeah, how long must you pay for it?
Yeah, how long must you wait for it?
W moim miejscu, w moim miejscu
Były linie, których nie mogłem zmienić
Byłem zagubiony, o tak
I byłem zagubiony, byłem zagubiony
Przekroczyłem linie, których nie powinienem był przekroczyć
Byłem zgubiony, o tak
Tak, jak długo musisz na to czekać?
Tak, jak długo musisz za to płacić?
Tak, jak długo musisz na to czekać? *
To nie tak, że chciałem, to bez mojego pozwolenia myśli wracały z powrotem do Belli.
W końcu po długich rozmyślaniach dostąpiłem łaski snu. A owy stan wrócił do mnie po nieprzespanych nocach, chyba tylko dlatego, bym mógł śnić o niej.
* Coldplay – In My Place
http://www.youtube.com/watch?v=yEoHFzEmld0 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 18:56, 28 Wrz 2011 |
|
Rozdział 6
Flip a coin
PWB
Wrzuć monetę, wrzuć monetę, wrzuć monetę… Orzeł Ty wygrywasz, reszka Ja przegrywam… Tak właśnie się czułam… Przegrana. Niezależnie od obrotu sprawy. Życie jest tylko sumą oddechów, tysiąca przypadków i zrządzeń losu. Jedynie może się nam wydawać, że mamy na coś wpływ, że jesteśmy czegoś pewni. W rzeczywistości nie wiele zależy od nas. Ale ktoś tam na górze był na tyle łaskawy, by obdarzyć nas chociaż złudzeniem, że to my mamy władzę.
Pewna byłam jedynie dwóch rzeczy: że każdy z nas kiedyś umrze i że nigdy niczego nie można być do końca pewnym.
Zawsze wydawało mi się, że to ja kieruję swoim życiem, a teraz właśnie leżałam w szpitalnym łóżku, myśląc o operacji, która odbędzie się za parę godzin. Spojrzałam na zegarek. Wyświetlacz wskazywał drugą nad ranem. Dzięki małej lampce, mogłam zapisać w notatniku nurtujące mnie myśli, przy okazji zastanawiając się, czy po wszystkim będę mogła jeszcze do niego kiedyś zajrzeć. Odłożyłam notatnik na stolik i zerknęłam na mój mały talizman. Przypomniało mi się, jak dostałam go od Jaspera, kiedy miałam czternaście lat. Zastanawiałam się wtedy, czy skorzystać z zaproszenia babci i wyjechać na rok do Kanady, czy zostać w domu. Nie mogłam się zdecydować, aż mój kuzyn, wyjął z kieszeni srebrny krążek, mówiąc po prostu: „Wrzuć monetę”.
Teraz trzymałam w dłoniach tę samą srebrną monetę i zastanawiałam się, ile razy ona podejmowała za mnie decyzję.
Czy oddać Jackobowi pierwszy pocałunek?
Wrzuć monetę…
Czy trafić na ten sam profil co Rosalie, czy Jasper?
Wrzuć monetę…
Czy za pierwsze zarobione pieniądze odkupić ciężarówkę od Billego Blacka?
Wrzuć monetę…
Czy pozwolić by James…?
Wrzuć monetę…
Czy przyjąć stypendium w Princeton?
Wrzuć monetę… Wrzuć monetę… Wrzuć monetę…
Wykonując podsumowanie wszystkich moich wyborów doszłam do wniosku, że prawie zawsze rzucałam monetą, a teraz nic nie zależy od niej i nieważne, czy nią rzucę, bo decyzje podejmowanie przy stole operacyjnym, nie będą należeć do mnie. Byłam tak pogrążona w myślach, że nawet nie zauważyłam, kiedy wskazówki zegara z godziny drugiej przesunęły się na godzinę siódmą rano.
- Matko Boska, panno Swan! – zwołała pielęgniarka wchodząc do sali. – Jak pani wygląda? Czy pani nie spała całą noc?! Od tego ma pani ten przycisk tu… - wskazała na pilota obok łóżka, – by zawołać którąś z nas. Przecież ma pani dziś operację! Pani powinna być wypoczęta.
- Proszę się o mnie nie martwić. Wyśpię się po śmierci… - wymamrotałam przecierając zmęczone oczy.
- Na miłość Boską! – oburzyła się kobieta. – Tak się pani spieszy na tamten świat? Od wczoraj przed pani salą czatuje kilka osób, zapewne z pani rodziny i nie sądzę, by któreś z nich pochwalało pani nastawienie. Profesor Cullen jest genialnym lekarzem, u niego na stole nie zdarzają się wpadki, każdy jego pacjent wychodzi stąd o własnych siłach. Proszę zapamiętać to sobie!!! – Jezu, warczała jak lwica. Broniła imienia Cullena jak Niepodległości. Więc coś w tym jest… No chyba nie zrobiła tego ze względu na jego urok osobisty i piękne oczy. Przecież Carlisle ma niesamowitą żonę i dzieci… On nie mógłby… Mógłby?!
Jak na zawołanie, w tym momencie neurochirurg, przeszedł przez drzwi z wynikami badań w dłoni. A co ja zrobiłam? Mentalnie zapadłam się pod ziemię, a w rzeczywistości zarumieniłam się wściekle i byłam pewna, że każda kropla krwi z moich żył rozsadza mi teraz policzki. Brawo, Bello! Kara za niedorzeczne myśli. Brawo! Moje wewnętrzne „ja” wyszło ze mnie i stanęło obok, tupiąc nogą i klaszcząc w dłonie, a nagromadzony sarkazm właśnie wypływał sobie, niczym lawa drzwiami i oknami.
- Dzień dobry Bello. Bello? Wszystko w porządku? – zaczął doktor, jednak widząc mnie, od razu przeszedł do rzeczowego tonu, odkładając papiery i wyjmując stetoskop.
- Jak się czujesz? Nie wyglądasz na wyspaną. Bello, ja rozumiem, że możesz się denerwować.. ale nie powinnaś pogarszać swojego stanu na własne życzenie. Powinnaś była wezwać którąś z pielęgniarek i dostałabyś coś, co by cię uspokoiło i pomogło zasnąć. To niedobrze przemęczać tak organizm przed zabiegiem – doktor mówił bardzo spokojnie, a ja poczułam się jak małe dziecko, które właśnie coś przeskrobało. Wymamrotałam słowa przeprosin, a potem rozmawiałam z doktorem na temat operacji i mojej przyszłej rekonwalescencji. Godzinę później przez mój pokój, przewinęła się praktycznie cała moja rodzina, wliczając w to Davida I przerażoną Nelly. Im bardziej ją zapewniałam, że wszytko będzie dobrze, tym bardziej sama się bałam. Ostatni oczywiście zjawił się i wyszedł Jasper. Spojrzał na mnie i nie musiał zgadywać, widział strach w moich oczach i doskonale wiedział, co dzierżyłam w dłoniach.
- Wciąż trzymasz tę monetę? Rzucałaś nią? Zrób to – powiedział, dotykając moich zaciśniętych dłoni. – Orzeł, wychodzisz z tego cało i reszka, wychodzisz z tego cało. – Uśmiechnął się. - Rzuć nią – zachęcił, - i zobacz, co wylosujesz. Spójrz co pokaże. – Potem nachylił się całując mnie w czoło. Wstał i zatrzymał się na chwilę przy wyjściu. – Bądź spokojna, wszystko będzie dobrze. A niedługo wznowimy treningi – powiedział, po czym uśmiechnął się jeszcze raz i zostawił mnie samą z moimi licznymi myślami. Dlaczego mimo strachu i ogromu myśli, wciąż na wierzch przebijała się ta jedna… że kogoś mi było dziś mimo wszystko brak? Zaczęłam wyliczać w myślach.
Alex z Carmen i dzieciakami, Jasper z Alice, nawet Emmett zajrzał na chwilę, przyciągnięty przez Rosalie. Więc kogo było mi brak? No tak… Edward… Nie mogłam pojąć tej irracjonalnej pustki. Przecież to tylko znajomy, no właściwie kolega i przyszły sąsiad. Dlaczego poczułam się zawiedziona, że go nie widziałam?
Anestezjolog, który właśnie wszedł, by przygotować mnie do operacji, skutecznie odciągnął moje myśli od niebezpiecznego rejonu.
Po wypełnieniu wszystkich procedur, zaczęto mnie usypiać. Jeszcze raz pomyślałam o najbliższych i Edwardzie, a potem nastała już tylko ciemność…
Dryfowałam gdzieś w przestworzach. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie czułam bólu, nie słyszałam i nie widziałam nic z zewnętrznego świata.
Nie wiedziałam nawet, czy spałam. Po prostu unosiłam się w powietrzu. Nade mną chmury, pode mną chmury i ja. Nic więcej. Czułam się lekka i ciężka zarazem. Lekka, bo czułam, jak unoszę się w powietrzu, jak lekki podmuch unosi mnie wyżej, lub jak ciska moje ciało bardziej w dół. Ciężka, bo nie mogłam zmienić swojej pozycji, nie mogłam ruszyć chociażby palcem. Bezwładna marionetka… Poruszy się wtedy, gdy ktoś łaskawie pociągnie za odpowiedni sznurek. Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Czy jestem w tym stanie minuty, godziny, dni? Nie widziałam nigdzie zegara i nie odczuwałam płynącego czasu. Nie wiedziałam, czy operacja wciąż trwa, czy może już się zakończyła…
A może w ogóle już jest po wszystkim? Może w ogóle już mnie nie ma na tym świecie? Skoro tak, to dlaczego się tym przejmuję? Dlaczego rozmyślam? Dlaczego mnie to martwi i dlaczego czuję, że nic nie czuję?
- Bello śpisz? – usłyszałam gdzieś cichy ciepły baryton. - No jasne, że śpisz… - Próbowałam namierzyć głos, znaleźć tego, kto do mnie mówił, a jednak nie byłam w stanie. Na lewej dłoni poczułam przyjemne ciepło, tak jak by ktoś trzymał mnie za rękę, a jednak wciąż byłam sama. Nie widziałam nikogo, nie rozumiałam, co się ze mną dzieję. Wiedziałam, że nie miałam innego wyjścia, więc nasłuchiwałam. Głos mówił dalej.
- Jest późna noc, twoja operacja już jakiś czas temu dobiegła końca… Każdy normalny człowiek o tej porze śpi. A ja? Ja jestem głupi, bo nie mogę. Bo zakradłem się tu, używając swoich znajomości, by być chociaż na chwilę z tobą. Wiesz? Przez cały czas była tu twoja rodzina, każdy czuwał na zmianę. Ja także chciałem tu być, chociaż czułem, że nie mam prawa. Bo kim ja tak naprawdę dla ciebie jestem? – spytał głos. A ja rozpaczliwie szukałam go, chciałam wiedzieć, kto do mnie mówi, chciałam zobaczyć tę postać, a jedyne co miałam przed oczami to chmury. - Na pewno nie tym, kim chciałbym dla ciebie być… - głos mówił dalej, a ja urzeczona słuchałam i miałam nadzieję, że nie zniknie i nie zostawi mnie zawieszonej gdzieś między światami.
PWE
Dziś by ten dzień. Operacja… Kolejny raz nie zmrużyłem oka.
Udałem się pod prysznic, by pobudzić swoje zmęczone ciało i czym prędzej udałem się w jedynym kierunku, jaki wskazywał mój umysł. Pomimo, iż zawsze lubiłem szybką jazdę, nigdy nie uchodziłem za pirata drogowego. Teraz jednak nieznanym nikomu sposobem nagiąłem prawdopodobnie parę przepisów i chyba tylko cud uchronił mnie przed przypadkowym patrolem drogówki. Chwilę później znalazłem się na odpowiednim korytarzu, przed odpowiednią salą. Oczywiście jej bliscy także tam byli. W pewnym momencie poczułem dziwny ucisk w środku. Objawienie spadło na mnie i poczułem się, jak bym dostał ogromnym obuchem w czaszkę. Kim ja właściwie byłem, by być z nią w takiej chwili? Nie należałem ani do jej rodziny, ani nie awansowałem na przyjaciela. Byłem tylko jej znajomym, nowym sąsiadem w porywach do kolegi, ale w końcu nic więcej i bardzo nie podobał mi się ten stan rzeczy. Mimo to, nie chciałem się wtrącać. Bella miała swoich bliskich przy sobie i chociaż chciałem im ukraść ten czas i także pobyć chwilę z nią, to nie mogłem jej odbierać towarzystwa osób, których chciała zobaczyć bardziej niż mnie. Z ciężkim sercem powlokłem się do gabinetu ojca, by powstrzymać się przed prześladowaniem jej. Operacja ciągnęła się niemiłosiernie długo. W myślach szacowałem, że w tym czasie mógłbym dolecieć do Tokio i z powrotem… Niestety, to tylko zegar w moim umyśle przesuwał wskazówki do przodu. W rzeczywistości minęło tylko parę godzin.
Tak czy inaczej postanowiłem wyjść z bunkra, gabinetem lekarskim zwanym i dołączyć do reszty oczekujących przed blokiem operacyjnym. Na korytarzu od razu dostrzegłem znajomą sylwetkę wysokiego blondyna, który obejmował siedzącą obok moją siostrę. Jego wzrok utkwiony był gdzieś ponad jej ramieniem. Po drugiej stronie siedziała Rosalie. Dopiero teraz skojarzyłem sobie, że facet w ciemnym garniturze przed korytarzem, musiał należeć do jej ochrony. Emmett wszedł zaraz za mną, nie zawrracając sobie głowy moją obecnością i skierował się prosto do niej z kubkiem kawy w dłoni.
- O, Edward – Alice westchnęła siadając prosto, kiedy podszedłem bliżej. – Dobrze, że jesteś - westchnęła.
- Jak operacja? – spytałem, gdy witałem się z Jasperem. Alice tym razem oparła się o moje ramię. Kim ja byłem, by odmówić własnej siostrze braterskiego uścisku.
- Właściwie już powinna się skończyć, ale jakąś godzinę temu pielęgniarka wprowadziła tam kolejnego lekarza – odpowiedział bezbarwnym tonem. Tylko w jego wzroku można było dostrzec ogromne zdenerwowanie.
- Wiesz kogo? – spytałem siostry.
- Chyba doktora Volturi.
- Okulistę? – zaniepokoiłem się. Carlisle nie wspominał, że guz może zagrażać wzrokowi Belli.
- Co to znaczy? – Rosalie szukała odpowiedzi patrząc to na Alice, to na Emmetta.
- Może potrzebna była jego asysta? Mój ojciec to neurochirurg, Często przeprowadza operacje, które mogą mieć coś wspólnego z oczami. Hej, Rose. Mój tata jest świetny w tym, co robi, będzie okej, zobaczysz – Emmett mówił do niej kojącym głosem, pocierając uspokajająco ramię blondynki. Szeptał uspokajające słowa, co jakiś czas całując w czoło. Nastałą ciszę mąciły jedynie nasze oddechy i pojedyncze westchnienia. W końcu Carmen i Alex zjawili się w poczekalni. Powitania nie były zbyt wylewne, bo i nie o towarzyskie spotkanie chodziło. Ja zostałem obdarzony jedynie bladym uśmiechem kobiety i pewnym uściskiem dłoni jej męża. Czułem, że przez tę chwilę Alex przyjrzał mi się dokładnie, po czym potrząsnął moją dłoń z tajemniczym uśmieszkiem. U kogoś już taki wyraz twarzy widziałem Ach tak, Isabella…
- Wprowadzili tam kolejnego lekarza – odezwał się Jasper wyprzedzając swoją odpowiedzią wiszące w powietrzu niewypowiedziane pytanie. Carmen mimowolnie osunęła się na pobliskie krzesło, a Alexander kurczowo zacisnął pięści, jego sylwetka nieznacznie się przygarbiła, a dobry obserwator mógłby dostrzec wojujące w jego wnętrzu uczucia.
- To jeszcze nic złego nie znaczy – stwierdził siląc się na spokojny ton, gdy drugą ręką objął swoją żonę. – Operacja już powinna się skończyć – mruknął sam do siebie patrząc na zegarek.
- Doktor Volturi to bardzo dobry specjalista myślę, że on i mój ojciec zaraz wyjdą z sali z dobrymi wieściami. - Postanowiłem chociaż spróbować załagodzić ich niecierpliwość i zmartwienia. Po jakimś czasie Carlisle wraz ze swoim przyjacielem wyszli ramię w ramię. Po twarzy ojca mogłem bez trudu rozpoznać zmęczenie, ale i satysfakcję z wyniku zabiegu. Oczywiście, jego mina była niewzruszona i profesjonalna, a głos pełen rezerwy. Uraczył mnie przelotnym łagodnym spojrzeniem, nim doszedł do wujostwa Belli i po przedstawieniu swojego kompana wyjaśnił rzeczowo sytuację swojej pacjentki.
- Podczas operacji nastąpiły lekkie komplikacje, dlatego doktor Volturi został wezwany, by asystować i w razie czego opanować sytuację. Otóż, od ostatniego badania, guz przybrał minimalnie większe rozmiary i przez to zaczął naciskać nerw wzrokowy. O ile sam guz nie był nowotworem i jego rozmiary nie zagrażały w tej chwili życiu, to jego położenie było dość niewygodne. Krótko mówiąc, walczyliśmy o wzrok Isabelli. Nerw został nietknięty, jednak ubyło jej dużo krwi. Razem z doktorem Volturi zdecydowaliśmy się nie wybudzać teraz Belli. Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej, by oszczędzić jej bólu i pozwolić na zregenerowanie sił. Zleciłem, aby anestezjolog wzbudził ją dopiero jutro wieczorem. Za parę minut przewiozą ją na salę pooperacyjną. - Chóralne westchnienie ulgi wypełniło korytarz. Oczywiście, co już dla mnie nie było nowością, Jasper i Alex zadali jeszcze kilka pytań odnośnie jej stanu zdrowia i przyszłej rekonwalescencji. Na koniec wymienili uściski, po czym doktorzy puścili korytarz. Dopiero, gdy dłoń mojej siostry poprawiła uścisk na mojej koszuli, zdałem sobie sprawę, że stałem jak posąg wchłaniając każdą informację. Szybko się jednak zreflektowałem. Potarłem plecy siostry dając znać, że jestem, by dodać jej otuchy.
- Widzisz Alice. Carlisle mówi, że jest okej – szepnąłem w jej włosy. Kątem oka zarejestrowałem, iż Emmett to samo tłumaczył przytulonej do niego blondynce. Zniżyłem głos do szeptu, sam nie wierząc, że to mówię.
- Myślę, że Jasper cię potrzebuje. Teraz ty musisz go przekonać, że jest już dobrze. Jego postawa nie wskazuje, by do końca uwierzył tacie. Cholera, ja też bym chyba cierpiał, gdybym musiał tak czekać na ciebie, Alice. Nawet sobie nie wyobrażasz, mój mały kochany chochliku. - Moja siostra odchyliła głowę, by spojrzeć mi w oczy, a jej twarz ozdobił tylko jej właściwy dzwoneczkowy uśmiech. Zgadzając się z moimi słowami kiwnięciem głowy, jeszcze raz lekko wzmogła swój uścisk, by po chwili dołączyć do Jaspera i kojącymi słowami łagodzić jego zmartwienie. Mimo niepokoju w swojej głowie, chłonął każde słowo mojej siostry, patrząc na nią z taką ufnością i uwielbieniem, że zrobiło mi się lżej na sercu widząc, że mała Al jest w dobrych rękach. Po minie Emmetta i jego postawie stwierdziłem, iż zgadza się ze mną. Och, gdyby spadł naszej siostrze chociaż najmniejszy głos z głowy, to…
Z resztą już raz przez tą nadopiekuńczość względem niej, wpakowaliśmy się z Emmettem w kłopoty.
Rodzina Belli po kolei wchodziła na parę minut, by zobaczyć jej śpiącą postać. W końcu to rzeczowy ton Alexa, jak i dyżurujących pielęgniarek przekonały jej bliskich, że nie ma co tak stać pod jej salą i że lepiej, by byli w formie, kiedy dziewczyna się obudzi. Ja udałem się kolejny raz do gabinetu mojego ojca.
- No, no, Edwardzie. – Uśmiechnął się do mnie zdejmując swój fartuch. - Gdyby nie to, że nie jesteś lekarzem, przysiągłbym, że próbujesz odebrać mi moje biuro.
- Chciałem jeszcze pogadać – powiedziałem wprost.
- Podejrzewam, że nie chcesz czekać, aż dojedziemy do domu, więc słucham – odezwał się łagodnie siadając na kanapie. Był już po godzinach swojej pracy i chociaż widziałem jak w pierwszym odruchu chciał zasiąść za biurkiem, to jednak zrezygnował z tego pomysłu. W końcu teraz był moim ojcem, Carlislem, a nie profesorem Cullenem.
- Jaki jest stan Belli.? – Carlisle spojrzał na mnie, a jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Zmarszczyłem brwi. Ja nie widziałem nic śmiesznego w martwieniu się kogoś.
- Wybacz synu – szybko się zreflektował widząc moją minę. – Nie śmieję się z twojego pytania. Wiesz dobrze, że swoją pracę traktuję bardzo poważnie – sprostował. – Po prostu twoje zachowanie Ech.. Jak by to powiedzieć… O! Straciłeś głowę, synu. Miło jest obserwować, jak trafiła cię strzała Amora. Mama liczy na to, że teraz zmienisz swój grafik i będziesz pojawiał się częściej w domu. Jak ona to powiedziała… „ Może jak nasz chłopiec spotka odpowiednią dziewczynę, to znajdzie swoje niebo na ziemi, a nie będzie wciąż dryfował w przestworzach”. I tak między nami - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, - to ona nie specjalnie przepadała za Tanyą…
- To, może ucieszy się na wieść, że nie ma już czegoś takiego jak „ja i Tanya” – burknąłem.
- Och, ona już wie o tym. – Carlisle machnął ręką. - Esme wie więcej, niż nam się wydaje. I, jak słowo daję, twoja mama po tylu wspólnych latach wciąż mnie zaskakuje. Czasem, aż sam się tego boję. – Mój ojciec mówił takim swobodnym tonem, a każde słowo było przepełnione miłością do mamy. Nie znam drugiej takiej pary. Potrząsnąłem głową, by przywołać się do porządku.
- Tato?! – Chyba wyrwałem go z zamyślenia, bo i on potrząsnął nieznacznie głową, by wrócić do rzeczywistości.
- Ach tak, Isabella. – Wrócił do swojego profesorskiego tonu.
- Bella – poprawiłem, na co on tylko wygiął brew. Alice wciąż się śmieje, że ten gest mam po nim.
- Bella jest w dobrym stanie. Edwardzie, zrozum, że każdy, nawet najmniejszy zabieg mózgu, jest zawsze ryzykowny. Nie ma co oczekiwać, że zaraz po operacji, obudziłaby się z uśmiechem na ustach i poszła śmiało poskakać na trampolinie. Jak zauważyłeś, musiałem poprosić doktora Aro o asystę. Bałem się, że guz za bardzo naciskał na nerw wzrokowy. Jednak udało się nam go w miarę sprawnie usunąć, a nerw został nietknięty. Cały czas monitorujemy jej stan. Ale operacja się udała i nie widzę żadnych powodów do zmartwień – stwierdził. Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu udało mi się go namówić, abym i ja mógł złożyć krótką wizytę w sali Belli.
- Jeżeli siostra Cope cię nie przegoni… Ale idziesz do paszczy lwa, wiesz o tym synu? – Położył mi dłoń na ramieniu patrząc prosto w oczy.
- Dam sobie radę, mam parę sztuczek w zanadrzu. – Uśmiechnąłem się sławnym zadziornym uśmiechem Cullenów.
Teraz właśnie przechodziłem przez próg jej sali i dziwne uczucia ogarnęły mój umysł. To przecież niedorzeczne bać się osoby śpiącej w ciemnym pokoju. A jednak… Ale jestem tu i już się nie chcę cofnąć. Przysiadłem na skraju jej łóżka i zacząłem swój monolog.
- Bello śpisz? –- szepnąłem ściskając delikatnie jej małą dłoń. - No jasne, że śpisz… - Jest późna noc, twoja operacja już jakiś czas temu dobiegła końca… Każdy normalny człowiek o tej porze śpi. A ja? Ja jestem głupi, bo nie mogę. Bo zakradłem się tu, używając swoich znajomości, by być chociaż na chwilę z tobą. Wiesz? Przez cały czas była tu twoja rodzina, każdy czuwał na zmianę. Ja także chciałem tu być, chociaż czułem, że nie mam prawa. Bo kim ja tak naprawdę dla ciebie jestem? - spytałem, nie byłem pewny, czy skierowałem je do niej, czy pytałem samego siebie. - Na pewno nie tym, kim chciałbym dla ciebie być… - szepnąłem nawet nie zastanawiając się nad tym. - Bello nie mam pojęcia, co robię. Czuję się przez to zagubiony. Zawsze stąpałem twardo po ziemi. – Uśmiechnąłem się głupio na to, co przed chwilą powiedziałem.
Stąpać po ziemi? I mówi to człowiek, który większość czasu spędza w powietrzu.
- Zawsze potrafiłem się odnaleźć w każdej zaskakującej sytuacji, ale też zawsze planowałem, analizowałem i wykonywałem, a z tobą jest inaczej. Spójrz. Nasza znajomość nie jest schematyczna, normalna… Najpierw wpadam na ciebie na lotnisku, potem ty proponujesz mi wspólny lot, nagle dowiaduję się, że jesteś córką mojego idola… Wyliczać dalej? - spytałem, chociaż wiedziałem, że dziewczyna nie jest wstanie udzielić mi żadnej odpowiedzi.
– Potem wjeżdżam w tył twojego motocykla… Chryste, Bello, przecież mogłem cię zabić! – jęknąłem. Nie była to moja wina, jednak swoim manewrem mogłem pozbawić ją życia, a teraz życia sobie nie wyobrażam bez znajomości z nią. Cholera, kiedy moje życie zatoczyło błędne koło?
- Potem jeszcze tego samego dnia, trafiam na ciebie, jak się okazało, w twoim rodzinnym domu. Do dziś nie rozumiem, czemu nie rzuciłaś się na mnie z pięściami? Nie oskarżyłaś, nie krzyczałaś? Zaraz po wypadku miałem wrażenie, że chcesz mnie zdzielić swoim kaskiem. Powiedz, dlaczego? No tak teraz nie uzyskam odpowiedzi – zreflektowałem się. – Wiesz? Zastanawiam się, co ze mną zrobiłaś? - kontynuowałem moje podsumowania szeptem.
Opowiadałem o wszystkich moich spostrzeżeniach. Nie nazywałem towarzyszących mi wtedy uczuć. Po prostu chciałem wyrzucić z siebie to wszystko, co zalegało w moim sercu od tych paru dni.
- Obudź się moja droga. Czeka na ciebie wielu ludzi, którzy cię kochają i potrzebują. Pozwól mi także zaliczyć się do tego grona. Zdrowiej Bello, zdrowiej szybko. Wszyscy na to czekają. Ja na to czekam. - Ucałowałem delikatnie dłoń dziewczyny, nie chciałem stąd wychodzić, ale poza tą salą dalej było normalne życie. Świat się nie zatrzymał, a ja nie wysiadłem.
Wróciłem do swojego mieszkania, decydując się w końcu na pierwszą przespaną tam noc. Sen jednak wciąż nie chciał przechodzić. Dziękując architektom za grube ściany, zasiadłem do swojego fortepianu i zacząłem grac. Dłonie ślizgały się po klawiaturze, same dopasowując melodię. Umysł robił rachunki i podsumowania, serce zadawało pytania, a głos szukał odpowiedzi…
In my place, in my place
Were lines that I couldn't change
I was lost, oh yeah
And I was lost, I was lost
Crossed lines I shouldn't have crossed
I was lost, oh yeah
Yeah, how long must you wait for it?
Yeah, how long must you pay for it?
Yeah, how long must you wait for it?
W moim miejscu, w moim miejscu
Były linie, których nie mogłem zmienić
Byłem zagubiony, o tak
I byłem zagubiony, byłem zagubiony
Przekroczyłem linie, których nie powinienem był przekroczyć
Byłem zgubiony, o tak
Tak, jak długo musisz na to czekać?
Tak, jak długo musisz za to płacić?
Tak, jak długo musisz na to czekać? * |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 19:03, 28 Wrz 2011 |
|
PWB
- Isabello, Słyszysz mnie, Isabello? Spróbuj otworzyć oczy – usłyszałam nieznany głos, który przebijał się do mojej świadomości. Na pewno nie był to przyjemny baryton, który towarzyszył mi gdzieś na granicy jawy i snu.
- Isabello, proszę, spróbuj otworzyć oczy – głos powtórzył z naciskiem. Powoli wykonałam polecenie. Poczułam dziwne pulsowanie, a wzrok miałam rozmyty. Zaczęłam mrugać gwałtownie, modląc się w duchu, aby wróciła mi ostrość widzenia.
W końcu zaczęły dochodzić do mnie wszystkie bodźce. Wzrok, słuch, czucie…
O tak, czułam, że cholernie pęka mi głowa.
Przede mną stał doktor Cullen, anestezjolog, który mnie wybudzał i trzeci lekarz, którego w ogóle nie kojarzyłam. Jak się okazało, doktor Volturi był okulistą i asystował przy moim zabiegu. Chciałam się odezwać, ale podjęta przeze mnie próba spełzła na niczym. Czułam, jakby w moim gardle znajdował się papier ścierny. Jak na zawołanie, z pomocą przyszła mi pielęgniarka pomagając zwilżyć usta wodą. Lekarze wykonali niezbędne badania, i wyszli. Został jedynie Carlisle, wydając dyspozycje pielęgniarce.
- Jak długo spałam? - spytałam, gdy byłam już w stanie mówić.
- Po operacji, prawie dobę.
- To dlaczego, czuję się tak senna?
- Skutki uboczne działania leków przeciwbólowych i pozostałości po znieczuleniu. Teraz musisz dużo wypoczywać, twój organizm potrzebuje regeneracji – tłumaczył, uśmiechając się łagodnie. Po wszystkim, moja rodzina zajrzała jeszcze do mnie wymieniając się co chwilę, gdyż nie dane im było wejść tu wszystkim na raz.
Ucieszyłam się widząc na ich twarzach ulgę. Po jakimś czasie znów odpłynęłam w niebyt. Tym razem sen był dla mnie łaskawy. Żadnych obrazów, głosów. Nic, nad czym moja podświadomość mogłaby się zastanawiać.
Obudziłam się, już bardziej świadoma swojego stanu. Medykamenty już tak na mnie nie wpływały. Czułam ból w skroni, chociaż bardziej przejmowałam się wenflonem wbitym w dłoń. No tak, igły… Wzdrygnęłam się na samą myśl i odwróciłam wzrok od kroplówki. Jakiś czas później Carlisle przyszedł, sprawdzić jak się czuję i zlecić kolejne badania.
- Doktorze, czy możemy porozmawiać chwilę? – szepnęłam. Czułam, że nie stać mnie jeszcze na pewny ton.
- Oczywiście.
- Kiedy byłam u pana na pierwszej wizycie… Mówił pan, że ja i Jasper wyglądamy, jak kopie swoich rodziców, pamięta pan?
- Owszem – przytaknął dając znać, bym przeszła dalej.
- Mówił pan, że znał ich. Odniósł się do nas także tak, jakby i nas pan znał. – Doktor uśmiechnął się lekko, usadawiając się na krawędzi mojego łóżka.
- Bo poznałem was w pewien sposób – odpowiedział, po czym westchnął. – Ale od początku. Poznaliśmy się wszyscy na takich specjalnych warsztatach ogólnokrajowych. Wyobraź sobie grupkę około trzydziestu młodych, zdolnych ludzi, a wśród nich przystojnego studenta, aspirującego na najlepszego medyka w kraju – puścił oczko do mnie i miałam ochotę się roześmiać. Wiedziałam już, po kim Edward odziedziczył swój urok i kokieterię. Carlisle kontynuował, - dwóch postawnych adeptów szkoły oficerskiej i trzy piękne artystki. Oczywiście, każda z innym talentem. Zbitka nie z tej ziemi, nie łączyło nas nic poza ambicjami, a jednak szybko znaleźliśmy wspólny język. A przynajmniej nasza szóstka. Oczywiście z twoimi rodzicami i rodzicami bliźniaków było łatwiej. Cała czwórka znała się już wcześniej. Ja Esme poznałem dopiero podczas warsztatów, chociaż mieszkaliśmy w jednym mieście i minęliśmy się parę razy. Tak czy inaczej, to były niesamowite trzy miesiące. Potem nasza szóstka spotykała się sporadycznie co jakiś czas. Pamiętaj, że kilkanaście lat wstecz Internet nie był aż tak powszechny i nie posiadał tak wielu funkcji. Widziałem cię Bello, jako trzymiesięcznego niemowlaka. Nie sądziłem, że spotkamy się ponownie w takich okolicznościach. – Uśmiechnął się słabo.
- Tak czy inaczej Charlie i Robert musieli wyjechać na misję, ja dostałem propozycję rocznego kontraktu w Londynie i wtedy kontakt się urwał. A potem, cóż… - westchnął i wiedziałam już, co miał na myśli.
- Dziękuję – wychrypiałam. Nie byłam pewna, czy mój głos był tak ochrypły z pragnienia i odczuwalnego bólu głowy, czy przez uczucia wywoływane wspomnieniem rodziców. Doktor sprawdził jeszcze wszystkie parametry przy urządzeniach, do których byłam podłączona, zapisał coś w karcie, po czym wezwał pielęgniarkę i zaczął rzucać łacińskimi nazwami. Nie miałam siły zgadywać, czy chodziło o leki, czy o badania. Tak bardzo chciało mi się spać…
Sen bez snów… Nie dane mi się było nim jednak długo nacieszyć, gdyż usłyszałam szmery wokół siebie. Gdy mój umysł się rozbudzał, w końcu dotarły do mnie dźwięki i widok moich najbliższych.
- Bella – Alex szepnął dotykając swoją ciepłą dłonią mojej ręki. Czułam emanującą troskę i opiekuńczość względem mnie. Nigdy nie mogłabym narzekać na opiekę, którą mi zapewnił oraz troskę i miłość, którą okazywał na każdym kroku. Carmen przysunęła się do mnie, nie mówiąc nic. Wydawało mi się, że jej oczy są praktycznie szklane. Mogłam tylko podejrzewać, że nie mówi nic, by nie zdradzić się drżeniem głosu i wstrzymywanym płaczem. Nie chciałam, by się tak o mnie martwili.
- Aż tak źle wyglądam? – wychrypiałam. Próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszedł z tego zwykły grymas.
- Och, dziecko! – Carmen nachyliła się przytulając mnie najostrożniej, jak mogła. – Martwiłam się o ciebie.
- Niepotrzebnie. Przykro mi, że przysparzam wam problemów.
- Nie mów tak. Jesteśmy rodziną. Wszystko, co ciebie dotyczy i szczęście, i zmartwienie, przyjmujemy w pakiecie. Jak się czujesz? – Alex zabrał głos. Coraz ciężej było mi się odezwać, jeżeli nie dostanę wody, mój głos będzie strajkować. Wuj zaproponował mi picie, domyślając się, iż moje milczenie nie wynika z braku chęci na odpowiedź. Ciocia podała mi kubek i zbawienny płyn uleczył moją krtań.
- Czy mogę wyrazić się niecenzuralnie? – spytałam. Oboje popatrzyli na mnie w sposób, który miał przypominać naganę
- Okej - wzruszyłam ramionami. – Więc, bywało lepiej.
- Był już u ciebie lekarz? Mówił coś? Pójść z nim porozmawiać? – Alex wyrzucał z siebie pytania, jak karabin. Może, gdybym była w lepszej kondycji, zaśmiałabym się z tego.
Długo rozmawialiśmy, albo może to mi czas się wlekł. Co drugie pytanie mojego wujostwa składowało się z tego, czy coś mnie boli i jak się czuję. Ja konsekwentnie odpowiadałam, że nie czuję się gorzej, niż powinnam i że mój stan nie zmienił się od ostatniego pytania. Dowiedziałam się też, że Jasper jest w domu, próbując uzmysłowić Rose, że wszystko jest w porządku, natomiast moja kuzynka ponoć źle przespała noc i od samego rana miała zamiar okupować korytarz przed moją salą. A byłam pewna, że byłaby do tego zdolna. Poczułam się okropnie przez to, jak bardzo zdezorganizowałam moim bliskim życie. Nie chciałam tego i teraz żałowałam, że dałam się namówić Jasperowi i powiedzieć o operacji. Po jakimś czasie zostałam sama. Carmen musiała wrócić do dzieciaków, Alex natomiast dostał ważny telefon z biura. Oboje jednak zapowiedzieli, iż jeszcze tu wrócą.
Kiedy leżysz przykuta do łóżka i nie masz perspektyw na to, że twoje położenie się szybko zmieni, pozostaje ci myślenie. Więc myślałam.
Myślałam o tym, jak się czuję. Ile czasu będę dochodzić do zdrowia, jak wiele zmartwień przysporzyłam swojej rodzinie, ale chyba najwięcej czasu spędziłam na zastanawianiu się, czy będę w stanie usiąść za sterami.
Tak bardzo brakowało mi latania, a jeszcze bardziej szybowania i wszystkich treningów. Brakowało mi ewolucji, które robiłam. Wolności, którą czułam.
Gdy moje powieki walczyły o to, by nie przesłonić zmęczonych oczu, usłyszałam cichy szelest. Przekręciłam głowę w tym kierunku i myślałam, że zwariowałam. Chciałam się zaśmiać gorzko na to, jakie mój umysł płata mi figle. Ale to nie było złudzenie.
Boże, czy dajesz mi jakiś znak? - pytałam w myślach, gdy moje oczy z niedowierzaniem wpatrywały się w papierowy samolocik, leżący w nogach mojego szpitalnego łóżka.
Jeżeli przed chwilą byłam śpiąca, to właśnie mi przeszło. Nie ma jak babska ciekawość, co? - głosik w mojej podświadomości szydził ze mnie. W tym momencie skanowałam wzrokiem pokój, próbując jakoś wytłumaczyć sobie, skąd wziął się u mnie ten kawałek papieru.
- Na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie. No przecież nie zmaterializował się tu, ot tak – szepnęłam do siebie, zmuszając mózg do pracy na najwyższych obrotach. W końcu zwróciłam swoją uwagę na lekko uchylone drzwi, oraz poruszający się za nimi cień. Chwilę później śmignęła mi przed oczami mała blond czupryna.
- Hej! jest tam kto? Nie chowaj się i tak cię widziałam – starałam się krzyknąć na tyle głośno, aby ten ktoś mnie usłyszał, lecz się nie spłoszył.
- Pokaż się – poprosiłam łagodnie. Jak się okazało, błąd czupryna należała do małego chłopca w niebieskiej piżamce ze skruszanym wyrazem twarzy. Miał na oko dziewięć, może dziesięć lat. Zajrzał do mojej sali spuszczając wzrok. Stanął niepewnie w drzwiach, nie wiedząc zapewne, czy wejść do środka, czy uciec jak najszybciej. Podciągnęłam się do pozycji półsiedzącej, by lepiej przyjrzeć się chłopcu. Chciałam sięgnąć po papierowy samolocik, lecz ręka z wenflonem podłączonym do kroplówki uniemożliwiła mi ten ruch.
Uch znów te igły… Cóż nie miałam teraz na to czasu. Rzecz jasna, moja spostrzegawczość w końcu natrafiła na właściwe tory, bo oprócz skruchy na młodej buzi, dojrzałam także opatrunek nad skronią, i lewą rękę spoczywającą na temblaku. Prawa dłoń zaś, podzieliła los mojej ręki, gdyż w niej także znajdował się wenflon.
Cóż, szczęściarz. przynajmniej nie jest podłączony do kroplówki…[i]- pomyślałam. – [i]SWAN! USPOKJ SIĘ ! Nie wstyd ci zazdrościć dziecku??? – zganiłam siebie samą. Wstyd pastwił się nade mną, piekąc ciepłem nie tylko policzki, ale chyba objął całe moje ciało. Pewnie zostałoby jeszcze dla paru osób, gdybym mogła się nim dzielić.
- Czerwieni się ze złości, oj, niedobrze! Niedobrze! – Szczęście, że nie pogrążyłam się w użalaniu nad sobą na tyle głęboko, by nie usłyszeć mamrotania wystraszonego chłopca.
- Nie gniewam się. Zapewniam cię, Blond czuprynko, że się nie gniewam – uśmiechnęłam się do niego mając nadzieję, że mi uwierzył. – Podejdziesz bliżej? – spytałam. – Na łóżku chyba jest coś, co należy do ciebie, a ja, jak widzisz, nie mogę ci tego podać.
- Ja… Ja przepraszam, to niechcący, drzwi były uchylone i… i ja zamachnąłem się za mocno, bo wcześniej nie poleciał, a teraz poleciał i…
- I wylądował na łóżku – dokończyłam za niego, próbując się nie roześmiać. Blond czuprynka wyglądał rozkosznie, gdy się tak tłumaczył.
- Właśnie – potwierdził zmieszany.
- Powiesz mi, jak ci na imię? No chyba, że pasuje ci, jak nazywam cię Blond czuprynką.
- Nazywam się Tom, proszę pani.
- Wystarczy Bella. Nie jestem taka stara.
- Blond czuprynka i tak brzmi lepiej, niż tak jak mów czasem mama. – Wyglądał na zniesmaczonego.
- Naprawdę? – próbowałam się nie roześmiać widząc jego minę. Tom żarliwie przytaknął.
- Tak. Mama mówi, że wyglądam jak Aniołek Cher… Cheru…Coś… - próbował się wysłowić
- Cherubinek – podpowiedziałam.
- Aha, właśnie! A Matt, mój brat twierdzi, że to dlatego, że mam loczki. A ja przecież nie mam loków! – Gotowałam się w środku i czułam, jak mi łzy napływają do oczu. Wciąż jednak trzymałam fason.
- Nie?
- Nie. To dziewczyny mają loczki, chłopcy mają kędziorki, nie wiedziałaś? – I tu już był koniec mojej walki. Po prostu nie było siły, by się nie roześmiać.
- Co w tym takiego śmiesznego? – spytał, rozkładając ręce.
- Nic, naprawdę nic. – Starałam się uspokoić. No i właśnie dotarło do mnie, kolejne objawienie! Co mały chłopiec może robić na tym oddziale?
- Tom, skąd tu się wziąłeś?
- Z wypadku – wzruszył ramionami, po czym uniósł wyżej rękę z temblakiem.
- Ale to chyba nie ten oddział, co?
- Aaa, o to ci chodzi. Ja leżę piętro niżej, ale poprosiłem tatę, żeby mnie wziął ze sobą do mamy, leży o tam – wskazał na drzwi naprzeciwko moich. – Wiesz, ona ma też taki opatrunek jak ty, ale ona śpi. Tata mówi, że lekarz mówi, że jak śpi, to ją nie boli i obudzą ją dopiero, jak się trochę zagoi. – Chłopiec momentalnie spuścił wzrok, ale i tak nie mógł ukryć smutku. – A ciebie boli? - spytał.
- Nie jest źle. – Uśmiechnęłam się blado. Nienawidziłam siebie za swoją ciekawość. Nie chciałam, by chłopiec był smutny z mojego powodu.
- Lubisz samoloty? – spytałam mając nadzieję, że zmieniając temat, poprawię mu humor. Chłopiec wziął do ręki kawałek złożonego papieru, obracając nim.
- Bardzo! Jak dorosnę to będę budował taaakie samoloty! – Rozciągnął ręce możliwie jak najdalej od siebie. - Zobaczysz, będą latać na księżyc i z powrotem.
- To chyba statki kosmiczne? – Ucieszył mnie entuzjazm chłopaka.
- Nie. Samoloty! Takie pasażerskie, a nie tylko dla kosmonautów. O, a potem wybuduje dom na Marsie.
- Ciekawe, czy umiałabym czymś takim sterować… - szepnęłam sama do siebie.
- Najpierw musiałabyś być pilotem. – Tom wywrócił oczami.
- A co byś powiedział na to, gdybym ci powiedziała, że jestem pilotem?
- A jak to udowodnisz? – Tom był wyraźnie zaciekawiony.
- Jeżeli, uda ci się mnie jutro odwiedzić, pokaże ci moje FCL * Zgoda?
- Zgoda. – Tom ochoczo uścisnął moją dłoń.
- To do jutra, Bello! – zawołał i już go nie było. Mnie nie pozostało w takim układzie nic innego, jak wykonać pewien telefon.
***
- Hej, Bells. Jak się czujesz? – Jasper wszedł uśmiechając się lekko, gdy całował mnie w zabandażowane czoło. Jak zwykle był niezawodny. Poprosiłam go, by wszedł po moje dokumenty do mieszkania, gdyby jutro miał zamiar wpaść do mnie, a on, jak to on, był tutaj już w ciągu godziny.
- Jak widać świetnie, poza tym, że czuję się, jakby przejechał mnie walec – odparłam wywracając oczami.
- Twój sarkastyczny humor za to wciąż w doskonałej formie - odpowiedział nie mniej zgryźliwie, jednak po chwil wyraz jego twarzy złagodniał. Czymże by było nasze życie bez tych wszystkich potyczek słownych, jednak teraz chyba oboje nie mieliśmy na to ochoty.
- Czy masz moje dokumenty?
- Mam – odpowiedział, powoli sadowiąc się wygodniej na moim łóżku.
- Mogę je wziąć. – Ponagliłam widząc, że blondyn nie wykazuje najmniejszego zamiaru, by oddać mi moją własność.
-Tak. – Nie wiem, w co grał mój kuzyn, zachowując pokerową twarz i nie zmieniając w ogóle obranej pozycji.
- A dasz mi je dzisiaj, czy jutro wyślesz skany e-mailem? – Uniosłam brew. Nie chciałam być wredna, ale szpital nie wpływał na mnie najlepiej. Chyba szybciej traciłam cierpliwość niż zazwyczaj.
- Bella, po co ci to? – Machnął mi przed oczami dobrze znajomą skórzaną teczką, w której było to, o co prosiłam.
- A co ty taki nerwowy? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bella! Ja cię znam! Jeżeli myślisz, że wywiniesz jakiś numer, to przysięgam, że… - Jasper zaczął swój wywód, ale nie dane mu było skończyć, gdyż nieelegancko przerwałam mu kolejną już dzisiaj salwą śmiechu. Jednak, gdy już się uspokoiłam, smutno mi się zrobiło na myśl, że mój kuzyn uważa mnie za niepoczytalną. Jasper się nie odzywał, wwiercając we mnie swój wzrok. Westchnęłam głęboko i streściłam mu mój dzisiejszy dzień. Potem rozmawiałam z nim o różnych sprawach, by nadrobić zaległości i nadążyć za światem.
Odruchowo przejrzałam też pozostałe dokumenty, które były w teczce. Certyfikaty, uprawnienia, badania lekarskie dopuszczające mnie do brania udziału w zawodach, jak i te, które zezwalały na uprawianie przeze mnie mojego zawodu. W końcu wzięłam do ręki niedużą książeczkę w czarnej okładce, wzdychając ciężko.
- Co jest? – Jazz od razu wyczuł zmianę mojego nastroju.
- Chyba muszę zaopatrzyć się w nowy logbook **
- No cóż, trzy wolne rubryki to rzeczywiście nie za dużo
- Tak? Coś ty.
- Jak na osobę, w takim stanie jesteś cholernie zgryźliwa – zauważył.
- Wiem, przepraszam – odparłam szczerze. Jakoś szpitale nie łagodzą moich nerwów, poza tym, jak wrócę do domu, czeka mnie tyle spraw do załatwienia. – Nie zdawałam sobie sprawy ile tak naprawdę tego jest, dopóki nie zaczęłam wyliczać na głos.
- Jak wrócę, muszę stawić się w biurze Alexa. Już mi zdążył powiedzieć, ile czeka mnie papierkowej roboty, nie skończę tego chyba do świąt. Poza tym, muszę wywiązać się z paru zaczętych już stałych zleceń. Aha, motocykl czeka, żeby go odebrać z serwisu, muszę rozejrzeć się za nowym samochodem, zadzwonić do Jackoba, żeby załatwił od ojca lawetę na ciężarówkę, przemalować kuchnię i korytarz, zrobić…
- Moment! Stop! Zwolnij dziewczyno. Jakie malowanie, Jakie niedokończone zlecenia? - Jasper wszedł mi w pół słowa, a ja nawet nie wyrecytowałam połowy z rzeczy, które mam do zrobienia. - Czy doktor Cullen wyciął ci razem z guzem tą cześć mózgu odpowiadającą za zdrowy rozsądek? Ech, i co ja mam z tobą począć? – westchnął.
- Ty ze mną? Jasper, ja jestem twoją kuzynką, nie dzieckiem.
- Wiem. Moje dzieci nie zachowywałyby się tak, jak ty. A tak poza tym, to nie wrócisz na razie do swojego mieszkania. Jak sobie smacznie spałaś, to mieliśmy mini naradę rodzinną i doszliśmy do wniosku, że wracasz do domu, żeby Irina mogła cię doglądać.
- No chyba sobie żartujesz!? – zaprotestowałam. Ja wszystko potrafię zrozumieć, ale nie to, że ktoś działa za moimi plecami. To zdecydowanie nie było fair.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto by w tej chwili żartował? - Jazz spojrzał na mnie, przemawiając wypranym z emocji tonem. Zawsze, gdy tak robi przechodzą mnie ciarki, teraz też nie było inaczej. Nie odpowiedziałam, bo i po co? Wszystko było jasne.
Następnego dnia obudził mnie doktor Cullen próbujący powstrzymać swój śmiech, pielęgniarka patrząca na kogoś z dezaprobatą i powód owego zamieszania.
A powodem był Tom i jeszcze dwóch innych chłopców z sali na której leżał, a każdy trzymał w dłoniach jak nie globus, to mapę, albo model samolotu.
Cała trójka oczywiście stała w drzwiach, przestępując z nogi na nogę, niepewni, czy mogą wejść.
- Bello, masz gości. Czy chcesz przyjąć teraz tych trzech młodych panów? – zgodziłam się kiwnięciem głowy. Pielęgniarka odpuściła i przestała patrzeć na Toma i jego kolegów z ukosa. Pan doktor pozwolił chłopcom wejść i gdy mijał ich na progu byłam pewna, że wymamrotał coś w stylu: „widzę, że mój syn ma niemałą konkurencję”.
Ale przecież leżę w szpitalu, naszpikowana lekami, mogłam się przesłyszeć, prawda?
Ani się obejrzałam, a dałam się wpędzić w wir pytań, opowiadań, zgadywanek, chłopcy z ogromną ciekawością oglądali moją książeczkę lotów, oraz licencję i rożne certyfikaty nadające mi uprawnienia. Starałam się cierpliwie odpowiadać na wszystkie pytania, wyjaśniać, co oznaczają różne symbole, po co się je wpisuje, pokazywałam na mapie miejsca, do których latałam, opowiadałam, o zawodach szybowcowych i rozstrzygnęłam spór między Tomem, a jego kolegą dotyczący tego, czy szybowiec posiada silnik. Przyjemnie było obserwować, że nie nudzą ich moje wypowiedzi, oraz że rozumieją wszystko, co mówię. Cieszyło mnie to ogromnie, bo nie łatwo było mi dobierać słownictwo tak, aby zrozumieli.
Język techniczny odpadł w przedbiegach.
Nawet nie wiedziałam, że od ich przybycia minęło kilka godzin, dopóki pielęgniarka nie przyszła po chłopców, oznajmiając, że nie wyjdą ze szpitala szybko, jeżeli w tej chwili nie stawią się na obiad.
Chłopcy posłusznie wyszli, a ja znów zostałam sama. Tylko ja i moje myśli. W pierwszym odruchu chciałam sięgnąć po swój notatnik, jednak teraz wzięłam do ręki globus, który zostawił tutaj Tom. Bezwiednie zaczęłam go obracać, śledząc ścieżkę, którą wytyczał mój palec…
Europa, Ameryka, Azja Afryka….
Nie mogłam narzekać na swój los. Miałam kochającą rodzinę, Jaspera i Rose, prawdziwych przyjaciół.
Europa, Ameryka, Azja Afryka….
Odebrałam staranne wykształcenie. Nauczyłam się latać, spełniłam swoje marznie.
Europa, Ameryka, Azja Afryka….
Poznałam też ludzi, z którymi pracowałam, a którzy nie traktowali mnie inaczej przez wzgląd na moje nazwisko.
Europa, Ameryka, Azja Afryka….
Obracałam tak globus w kółko rozmyślając. W końcu postanowiłam przestać się użalać nad sobą. Nigdzie w ten sposób nie zajdę.
Czułam się dobrze jak na swój stan, wiedziałam. że za jakiś czas na pewno wrócę do swoich zajęć. Wiedziałam, że sumienna pracą i odrobiną wysiłku mogłam zrobić to, co sobie zamierzyłam. Nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko silne i słabe chęci.
- Boże, trzymam w rękach cały świat.
- Daj, spokój Bello, to tylko globus. – Nie zdawałam sobie sprawy, że ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos, dopóki śmiech Toma nie sprowadził mnie na ziemię.
- A coś ty taki wesoły? – uśmiechnęłam się do niego.
- W życiu nie zgadniesz, jaki miałem dzień – odparł entuzjastycznie.
- No, chyba nie zgadnę - przyznałam ze śmiechem – Opowiesz mi?
- Okej, a pokażesz mi jeszcze raz swoją licencję.
Chłopiec przyglądał się stronie z moim numerem identyfikacyjnym, zdjęciem i podpisanym pod nim pełnym imieniem „Isabella Marie Swan”, a potem kolejny raz kartkując książeczkę lotów z ogromnym entuzjazmem opowiadał o swoich przygodach: O wysokim panu z kędziorkami takimi jak jego, który rozmawiał na korytarzu z innym panem, a najlepsze było to, że ten drugi miał mundur pilota i takie śmieszne włosy, raz czerwone, raz brązowe… Cóż ja także znałam właściciela takich włosów… Pomyślałam, gdy chłopiec opowiadał dalej.
- … I w życiu nie zgadniesz, kogo widziałem! Rosalie Hale! Rany, jaka ona ładna – rozmarzył się – I uśmiechnęła się do mnie! Zobaczysz, jak będę duży to się z nią ożenię!
- A potem wybudujesz ten dom na Marsie, tak? – Teraz byłam już pewna w stu procentach, że Tom natknął się na moich kuzynów, ale „pan w mundurze”? Nie ma możliwości, żeby to był Edward… Nie, na pewno nie… A może?
- Wiesz, szkoda, że nie miałem aparatu… Tak, to nikt mi nie uwierzy – stwierdził z nadąsaną miną. Spojrzałam ponad jego głową, by zobaczyć jak Rose, cicho wśliznęła się do środka, posyłając mi promienny uśmiech.
- Tom? – zaczęłam
- Hmm? – podniósł na mnie wzrok
- Myślę, że można coś na to zaradzić, prawda Rose?
Tom odwrócił się w stronę mojej kuzynki, a oczy ledwo trzymały się w orbitach. Uśmiechnęłam się na ten widok. Nieraz byłam świadkiem, jak ludzie stawali się oniemiali w pobliżu Rosalie, nieraz widziałam też ogromny szok, podziw i pożądanie w oczach mężczyzn.
Ale mina Toma była urocza! To było dziecko i patrzył na nią niewinnie. Największe uczucie, jakim w tej chwili dysponował, było zwyczajne onieśmielenie.
Rose samym uśmiechem owinęła chłopca wokół palca. Podpisała jego gips… w trzech miejscach, robiłam im swoją komórką pamiątkowe zdjęcia. Chłopiec był dosłownie wniebowzięty. Cieszyłam się, że w jakiś sposób przyczyniłam się do poprawy jego humoru. Według mini wywiadu środowiskowego, jaki przeprowadziłam, dowiedziałam się, że Tom, jego matka i brat mieli poważny wypadek samochodowy. O ile jego bratu nie dolegało nic po za siniakami, to Tom był już w dużo gorszym stanie, a jego mama odniosła najgorsze obrażenia i wciąż jest utrzymywana w stanie śpiączki farmakologicznej.
Takie przeżycie na pewno nie jest łatwe dla tak małego dziecka.
Potem we trójkę zastanawialiśmy się jak wywołać fotki, by Tom miał namacalną pamiątkę, kiedy usłyszałam delikatne pukanie do drzwi, a potem świat zwolnił obroty…
Nigdy nie byłam fanką telenowel, a teraz czułam się jak główna bohaterka, która po raz pierwszy widzi swojego ukochanego… To było tak prawdziwe… i tak żałosne.
Moje „ja” wyszło ze mnie i stanęło obok, by podziwiać ten seans. Na szczęście, bądź nie, to nie był film.
- Nie przeszkadzam? – usłyszałam przyjemny, dziwnie znajomy baryton. Czy głosy mogą się śnic po nocach? Ten najwyraźniej tak… a dowód na to schowałam głęboko w mej pamięci.
- Nie, nie skąd. Część Edwardzie – Rose odezwała się do Cullena. Najwyraźniej Tom podzielił się ze mną oszołomieniem.
- Jeżeli jesteś w stanie zaradzić na nasz problem, to Bella stawia ci kawę - ogłosiła Rosalie, śmiejąc się tylko jej właściwym chytrym uśmieszkiem i machając moim telefonem w kierunku chłopaka.
- A cóż to za problem? – spytał podchodząc bliżej.
- Chciałybyśmy, aby Tom – wskazałam na wciąż oniemiałego chłopca, - miał pamiątkę po spotkaniu z Rose.
- Czy pan jest prawdziwym pilotem? – Chłopiec mierzył Edwarda od stóp do głów, w końcu zabierając głos. Edward przytaknął kucając, aby się z nim zrównać. Blond czuprynka poprosił nieśmiało, czy mogłabym zrobić także im razem zdjęcie. Mój znajomy założył chłopcu swoją kapitańską czapkę na głowę i objął ramieniem, pozując do aparatu w moim telefonie. W końcu poprosił, abym podła mu swój aparat. Obejrzał go, a potem uśmiechnął się szelmowsko w moim kierunku.
- Wiesz, myślę, że mogę wam pomóc. To kiedy idziemy na tę kawę?
- Jak? – spytałam zdezorientowana… przez chwilę zapomniałam, jak się myśli logicznie.
- Carlisle ma taki sam telefon. Jestem pewny, że ma odpowiedni kabel w swoim gabinecie. Tom, prawda? - zwrócił się do chłopca. – Chodź ze mną. Pójdziemy wydrukować dla ciebie te zdjęcia.
Chłopiec jak na zawołanie zeskoczył z mojego łóżka i wyszedł pierwszy przez drzwi, Edward stanął w progu mrugając oczkiem do mojej kuzynki.
- Co mam zrobić, byś załatwiła dla mnie obiad?
- Coś wymyślę – odpowiedziała, nie mniej rozbawiona.
- Rose – syknęłam. – Co ty wyprawiasz?
- Ja? Nic…
- Nie działa dziś na mnie twoja mina niewiniątka… I co ja mam zrobić? Westchnęłam.
- Jeżeli nie wiesz, to rzuć monetą.
* flight crew licence – licencja pilota.
Odpowiednik prawa jazdy kierowców.
** [link widoczny dla zalogowanych]
PILOTS FLYING LOGBOOK potocznie nazywany „Logbook” (Książka pilota samolotowego)
Służy do prowadzenia zapisów swojego nalotu ze wszystkimi szczegółami wymaganymi przez władzę i firmy lotnicze. Traktuje między innymi odrębnie nalot samolotowy i symulatorowy, posiada rubryki na godz. startu i lądowania i wiele udogodnień pozwalających na podsumowanie nalotów w różnych kategoriach wymaganych przepisami i często oczekiwanych przez przyszłych pracodawców. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|