|
Autor |
Wiadomość |
Phebe
Wilkołak
Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow
|
Wysłany:
Czw 21:58, 16 Wrz 2010 |
|
Pisz, pisz, pisz!
Nie trać ducha i karm nas swoimi tekstami. Masz świetny styl, piszesz lekko i z polotem. Rozdział bardzo fajny- przepełniony humorem i sarkazmem (taką Bellę lubię). Zaskoczyłaś mnie tym hakerstwem...
Ale jak najbardziej pozytywnie. Czekam na więcej, uwielbiam dialogi B&E, mają w sobie pewien wdzięk... Ekhem, ekhem...
Mam nadzieję, że uchylisz rąbka tajemnicy i nieco naświetlisz kryminalną zagadkę stanowiącą przecież sedno tego opowiadania.
Czekam na więcej! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Funhouse
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Cze 2010
Posty: 34 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks
|
Wysłany:
Wto 18:37, 21 Wrz 2010 |
|
Bardzo fajny rozdział. Ciekawy. Mam nadzieję , że niedługo pojawi się kolejny.
Już niemogę sie doczekać. Ciekawe dialogi mają sens , i ogółem wszystko jest ciekawe.
Wredna Bella jest git.
Obiekuńcza Alice Git-Gitów
A edward z pociemniałymi oczami Jest Git-Majonez |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pią 18:18, 01 Paź 2010 |
|
Z podziękowaniami dla bety:)
Valentin - oto i szalony doktorek w moim wydaniu..:)
Zapraszam do lektury i czekam na opinię. Pisząc "czekam", mam nadzieję na to, ze przeniesiecie je na klawiaturę, a nie zostaną w Waszych głowach:) To dość... motywujące:)
Rozdział 8.
BPOV
Mój ostatni wybryk związany z wizytą w restauracji w towarzystwie Cullena, ku mojemu zdziwieniu, przeszedł bez echa. Wracając, byłam jednak w tak buntowniczym nastroju, że gdyby Alice odważyła się powiedzieć cokolwiek na temat stanu mojego zdrowia, albo – nie daj Boże – mojej małej ucieczki, z pewnością bez litości wyrzuciłabym ją za drzwi. Moja siostra nie jest, jak widać, głupia i ograniczyła się jedynie do nabzdyczenia się i udawania obrażonej przez cały następny dzień, do momentu wejścia do pierwszego sklepu z butami.
W każdym razie, jestem już oficjalnie na zwolnieniu lekarskim. Tym najwygodniejszym – mogę funkcjonować normalnie, przy czym jednak nie chodzę do pracy. Są oczywiście pewne minusy, takie jak telefony od Scarlett pytającej się, gdzie, u diabła, schowałam te nowe probówki (jakby nie mogła po prostu otworzyć tej szafki pod oknem, odsunąć na bok zestawu kolbek i zlewek, wyjąć zawadzające bagietki i … ta dam!), czy stała obecność Alice i jej ciuchów w mieszkaniu. Te ostatnie, prawdę mówiąc, coraz mniej mi przeszkadzają. Od czasu pamiętnego obiadu z Cullenem, dziwnym trafem, stał się coraz częstszym gościem w moim mieszkanku. Wpada, kiedy tylko może, teoretycznie omawiając sprawę z Alice, a praktycznie kłócąc się ze mną. Och, nie pytajcie nawet, na jakie tematy. Ten przystojny skurczybyk ma tak dziwny pogląd na świat, że aż ręce mi opadają. Jedną z ciekawszych anomalii jest to, że, jego zdaniem, o ile dobrze zrozumiałam tą wypowiedź głosem Ja-Wiem-Wszystko-Jestem-Cool, może łamać każdy przepis, ponieważ jest z FBI. Gdy starałam się mu wytłumaczyć, że, niestety, właśnie jest dokładnie przeciwnie, odpowiedział na mój wywód milczeniem, następnie zastanawiał się przez dziesięć minut, a na końcu odpowiedział inteligentnie: „Eeee, nie sądzę”. Tak, wiem, też nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. W każdym razie, chyba trochę odbiegłam od tematu. Ciuchy Alice w mieszkaniu coraz mniej mi przeszkadzają, gdyż ich właścicielka nie ma nic przeciwko pożyczaniu. Wprawdzie zazwyczaj kończy się to kolejną wyprawą do sklepu – w ciągu jej wizyt odwiedzam ich tyle, że starczy na kolejne dwa lata – ale, zważywszy na to, że uwielbiam, jak Edwardowi szczęka opada na mój widok, warto.
I tym samym udzielam wyjaśnienia, co do diabła robię w Victoria Secret, szukając odpowiedniej koszulki nocnej na noc. Tak, tak, Cullen wpada też wieczorem, dobrze kombinujecie. W każdym razie, moim skromnym zdaniem, Al coś węszy. Nie znaczy to, że spodziewałam się czegokolwiek innego – moja siostra jest cholerną swatką, a razem z Renee od zawsze próbowały mnie spiknąć z różnymi podejrzanymi facetami. Dzięki Bogu, że chociaż ten jest normalny.
- Hej, co tak stoisz? - Pisk Al przerwał moje rozmyślania . – Znalazłam parę rzeczy, które mogą ci się przydać!
- Tylko koszulki – odpowiedziałam stanowczo, ucinając protest. – Nie rzucaj mnie na głęboką wodę, nie jestem weteranką zakupów.
- Poczekamy tydzień, kwarantanna ci minie – odparła złowieszczo. – No, jazda do przebieralni! Zacznij od tej czarnej, jest niezła.
Spojrzałam z powątpiewaniem na rzeczony produkt. Koszulina, owszem, niczego sobie, ale ja nie zamierzam zaciągnąć Cullena do łóżka... no, przynajmniej nie od razu... tylko trochę pograć mu na nerwach. Cholera, mogłam się tego spodziewać po Alice.
- Wiesz, ja zamierzam również w tym spać – powiedziałam, patrząc na nią znacząco.
Ta załapała aluzję i wzruszyła ramionami.
- Jak tam sobie uważasz – odparła. – Weź tą fioletową. Pasuje do twojej cery.
Z tym już musiałam się zgodzić. Jako blada brunetka, skazana byłam przez całe życie na błękity, granaty i fiolety. Dzięki Bogu, że akurat te kolory lubiłam. W sumie mogłam również pokazać się w czerwieni, ale miałam wtedy wrażenie, że wyglądam jak Dita von Teese.
Dokładne przyjrzenie się sobie w lustrze ze wszystkich stron dało wynik zadowalający. Tak, to było dokładnie to, co miałam na myśli – ten pyszałkowaty agencik zejdzie z tego świata na sam mój widok.
Chwilę później spacerowałam z Al po pasażu handlowym, słuchając podejrzanego monologu o butach. Sprawiał wrażenie trochę naciąganego, jakby ta krążyła wokół ustalonego sobie wcześniej tematu.
- No dobra – poddała się po chwili. – Więc lecisz na Cullena, tak?
Uśmiechnęłam się lekko. Alice nigdy nie była dobra w utrzymywaniu milczenia.
- Tak – potwierdziłam. – A co?
- Nic, nic. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Chciałam tylko znać powód, dla którego oboje ostatnio zachowujecie się jak napaleni nastolatkowie.
Wzruszyłam ramionami.
- Jest jakiś szczególny powód, dla którego poruszasz ten temat, czy to jedynie twoja wiecznie niezaspokojona ciekawość?
- Właściwie, to jest – odparła po dłuższym zastanowieniu. – Chodzi o śledztwo. Biorąc pod uwagę to, że w sumie doskonale orientujesz się w temacie, a my akurat potrzebujemy fachowca, który zna się na tym całym naukowym slangu, chciałam, żebyś wzięła czynny udział w śledztwie. - Zamilkła i patrzyła na mnie wyczekująco.
Na chwilę odebrało mi głos. Al, wystawiająca mnie na niebezpieczeństwo? Muszą naprawdę cienko prząść.
- I co ma z tym wspólnego fakt, czy lecę na Cullena? - zapytałam ostrożnie.
- W sumie nic, za to ważne jest, czy on leci na ciebie – odpowiedziała zamyślona.
- Leci – poinformowałam ją z pewnością w głosie. – Możesz kontynuować.
Kobieta spojrzała na mnie z podejrzliwością. W sumie, wcale jej się nie dziwię, od kiedy niby jestem taka pewna siebie?
- No dobrze – powiedziała ostrożnie. – Więc, mamy jedno wyjście z dwojga. Albo ucieszy się, że będzie mógł cię lepiej poderwać i spędzić więcej czasu, albo uzna, że ta praca mogłaby być dla ciebie zagrożeniem i energicznie zaprotestuje. Spaliście już ze sobą?
- Niee – odparłam lekko, pamiętając ostatnią rozmowę z nim o seksie. – Jeszcze nie.
Stopień podejrzliwości Alice znacznie wzrósł.
- W takim razie jest nadzieja, że się zgodzi – powiedziała. – Oczywiście otrzymywałabyś za to wynagrodzenie. O jego wysokości musiałabym jednak i tak porozmawiać z Edwardem, bo on tutaj rządzi. Poza tym lepiej, jakby ustalił to z szefem, ja osobiście wolałabym uniknąć rozmowy z Rhettem.
Zachichotałam lekko. Zadurzenie dyrektora było powodem nieustannych docinek w naszej rodzinie.
- Cóż, porozmawiaj – powiedziałam zamiast tego. – Jakby co, jestem na tak.
- Tak po prostu? - Podniosła wysoko brwi. – Żadnych ale? Żadnych warunków? To do ciebie niepodobne.
- Czego się nie zrobi dla odrobiny adrenaliny – westchnęłam. – Przez ten tydzień miałam jej więcej, niż przez ostatnie sześć lat pracy.
Al roześmiała się.
- W takim razie, miejmy już to z głowy. Ja zadzwonię do Cullena, ty skocz do kawiarni i zamów mi karmelową latte. Umieram z pragnienia na coś słodkiego.
Kolejna rzecz, którą powinniście wiedzieć o Alice: jeśli mówi wam, że przyjdzie za chwilę i żeby zamówić dla niej kawę, macie wystarczająco dużo czasu, żeby pójść do domu, przebrać się i wrócić. Ja, tradycyjnie zresztą, zapomniałam o tej życiowej prawdzie, skutkiem czego siedzę już dwdzieścia minut nad moim małym cappuccino. Będąc drobiazgowym, drugim z kolei, z czego jeden był na koszt firmy. Tak, dobrze kombinujecie – z tego kelnera jest niezłe ciacho. Ciemne włosy, ciemne oczy, wprawdzie nie umywa się do Cullena, ale, bądźmy szczerzy, kto się umywa? A gdy się nie ma co się lubi…
- O, cześć, Alice. – Uśmiechnęłam się. – Zgubiłaś się?
- Nie – odparła, wyraźnie z czegoś niezadowolona. – Edward kazał ci przekazać, że skoro tak bardzo masz ochotę uczestniczyć w śledztwie, to za godzinę jedzie porozmawiać z Howardem i skonsultować, co się da.
- Z tym świrem od Sulfonamidy?
- Si, moja droga. Powiedział też, że ja nie jadę, a wiesz dlaczego? Bo będzie zbyt duży tłok w samochodzie, wyobrażasz to sobie?!
Tak, Cullen. Walcz o każdą chwilę w mojej obecności. Przy Alice oboje będziemy potrzebować niezłej wyobraźni, żeby skombinować jakieś małe randki. Albo chwilę na szybki numerek. Albo… Na litość boską, Swan, ocknij się, jesteś profesjonalistką, twoje zachowanie zaczyna być żałosne.
Z postanowieniem, że tym razem, chociaż dzisiaj, nie ulegnę naturalnemu czarowi Cullena, wsiadłam do jego srebrnego auta. Przyznajcie, facet wie, co robi. Mimo faktu, że od samego początku zdawałam sobie sprawę z jego intencji, jakimś cudem owinął mnie wokół swojego małego palca. Nie, że zamierzam mu się do tego przyznać, nie macie mnie chyba za idiotkę, prawda? Moje życie byłoby wtedy piekłem. Piękny charakter Edwarda – urok połączony z odrobiną tendencji do dominowania wielkości Nowego Jorku dałby mi się we znaki.
- Nad czym tak rozmyślasz? - zapytał obiekt mojego pożądania.
- Nad tobą – odparłam bez namysłu i ciągnęłam, ignorując uśmieszek pojawiający się właśnie na jego ustach. – Dlaczego jeździsz srebrnym samochodem? W telewizji zawsze macie czarne.
Uśmieszek zniknął. Ha, ha, ha, dobrze mu tak.
- W telewizji większość naukowców to zakonserwowani staruszkowie z okularami na nosie – odpyskował. – A na tym się jakoś nie wzorujesz, co?
- Nie wiem, czy jak będę stara, nie będę musiała nosić okularów – odpowiedziałam uczciwie. – A po przekroczeniu pewnego wieku na pewno będziesz mógł mnie określić jako zakonserwowaną. Sorry, nie zdobyłeś punktu. A więc…?
Cullen przewrócił oczami.
- Kupiłem srebrne volvo, bo mi się spodobało. Poza tym akurat ten model ma parę niezłych bajerów, niedostępnych w zwykłym salonie. Na przykład, jeśli chodzi o konie mechaniczne z pozoru wydaje się, że...
- Okej, starczy, załapałam – przerwałam mu. Wyglądało na to, że nakręca się na to tak samo, jak Alice na wyprzedaże, a przed czymś takim chroń mnie, Panie. – Nie znam się na tym kompletnie i nie mam najmniejszej ochoty być uświadomiona, dziękuję.
- To po co pytałaś?
- Podtrzymywałam konwersację. Tak, jak się to robi w cywilizowanych krajach, Cullen.
Edward uśmiechnął się szeroko. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby na mój nastrój Uwaga-Uciekać-Jestem-Wredną-Suką ktoś reagował uśmiechem. Masochista, czy co?
- Kochanie, i tak wiem, że zrobisz dla mnie wszystko – powiedział, patrząc na mnie z dziwnym wyrazem oczu. Co w nich było... głód? Pożądanie? Nic, czego bym nie znała. – W każdym razie – kontynuował łagodniejszym tonem, odwracając głowę i patrząc tym razem na drogę – Jak zapewne wiesz, jedziemy do Carlisle'a Howarda, twórcy tej całej zwariowanej substancji. Mamy mało czasu, musimy sprawdzić stan ochrony tego wariata, jak i wydobyć z niego informacje dotyczące związku. Wasze laboratorium miało mało czasu na badania, więc musimy polegać na informacjach uzyskanych od doktora Frankensteina.
- On po prostu stworzył związek, Edward – powiedziałam, siląc się na spokój. – Nie musisz od razu porównywać go do szalonego naukowca.
Po spojrzeniu, które mi posłał, domyśliłam się, że nie do końca podziela moje zdanie.
- W każdym razie, skoro mamy mało czasu, może się rozdzielimy? - zaproponowałam, a gdy zmarszczył brwi, dodałam drwiąco: – Wiesz, jak w Scooby-Doo – Shaggy i Scooby pójdą w jedną stronę, a Daphne, Fred i Velma w drugą. Dziecinnie proste.
- I gdzie niby zamierzasz iść? – zapytał, przerażająco spokojnym głosem, nie reagując na drwinę.
- Do Carlisle'a Howarda, a niby gdzie – odpowiedziałam zdziwiona. - Jeśli pójdziesz tam sam, nie będzie z ciebie żadnego pożytku, bo, wybacz, ale słownictwa naukowców raczej nie zrozumiesz, ja z kolei do rozmawiania z szefem ochrony raczej się nie nadaję.
- Popraw mnie, jeśli źle zrozumiałem – powiedział cicho, zaciskając na moment mocno zęby. – Według ciebie mam puścić cię samą do kogoś, kto w tym momencie jest jedną z najniebezpieczniejszych osób w Stanach i Bóg jeden wie, co tworzy w swoim laboratorium? Do człowieka, który stworzył super-narkotyk, błyskawicznie uzależniającą substancję o działaniu silnie destrukcyjnym, której mała dawka powoduje objawy przypominające zwykłe szaleństwo? Skąd wiesz, ile on sam tego wciągnął? Czy ty już jesteś kompletnie nieodpowiedzialna?! Powinienem cię tu zostawić. – Ostatnie zdanie wysyczał, gwałtownie hamując.
Przez chwilę bałam się, że zamierza mnie wysadzić.
- Okej, okej, spokojnie – powiedziałam ugodowo. – Nie przemyślałam tego, faktycznie. Poza tym masz chyba rację, zresztą źle bym się czuła będąc tam sama. Nie wiem, jakie informacje są ci potrzebne i tak dalej.
Cullen przez chwilę milczał, ale wskazówka szybkościomierza poszła w górę. Odetchnęłam z ulgą.
- Zrobimy to tak – zaczął mówić głosem, z którego nie znikł jeszcze cały chłód. – Najpierw odwiedzimy szefa ochrony, a ty grzecznie będziesz trzymać się za mną, nie próbując oddalać się nawet o krok. Jeżeli pojawią się jakiekolwiek pytania, podam wymówkę, zresztą ja tu jestem od pytań, nie oni. Zrozumiano? - Spojrzał na mnie wrogo, a gdy potulnie pokiwałam głową, kontynuował: – Następnie udamy się do Howarda, a podczas tej wizyty będziesz twardo stała obok mnie. Żadnych skoków w bok – tu uśmiechnął się lekko – żadnego oglądania zdjęć, bądź picia herbatki. To nie jest towarzyska wizyta, a ty masz się czuć jak na terytorium wroga. Wyrażam się jasno?
Skrzywiłam się, ale pokiwałam głową. Terytorium wroga, też mi coś. Zdecydowanie przesadza.
- To tutaj – powiedział, parkując przy ładnej, zadbanej uliczce domków jednorodzinnych. – Jesteśmy na miejscu.
Rozejrzałam się ze zdumieniem. Były to typowe przedmieścia, idealne dla rodzin z dziećmi. Nie chodzi o to, że naukowców nie stać na takie luksusy... po prostu spodziewałam się czegoś w stylu ponurego zamczyska – albo chociaż opuszczonej, drewnianej chaty – zasnutego pajęczynami i światłem miotających, starych lamp. Brrr...
Cullen odwrócił się, a ja się do niego grzecznie uśmiechnęłam. Tak, Edwardzie, stoję tuż za tobą, możesz już nie moczyć gaci ze strachu. Zorientowałam się, że wchodzimy na jakieś podwórko, a mój pseudoochroniarz dzwoni do drzwi. Otworzył mężczyzna w szlafroku o blond włosach. Na litość boską, szlafrok o dwunastej? Musiał mieć niezłą noc...
- Państwo to...?
- Cullen, FBI - powiedział Edward. – Agencie...?
- Marshall, Terry Marshall – odpowiedział. – Proszę do środka. Tylko pana, niestety kobietom...
- To jest panna Swan, moja asystentka, a zarazem narzeczona – poinformował go chłodno Cullen. – Mam nadzieję, że będzie traktowana z szacunkiem należnym kobiecie i nie interesują mnie żadne wasze przesądy, agencie Marshall. Proszę poinformować mnie o stanie ochrony.
Blondyn tylko kiwnął głową i wpuścił nas do środka. Przesądy? Co to, marynarze na morzu, że kobiety na pokładzie znieść nie mogą? Za przedstawienie mnie jako swojej narzeczonej zamierzałam Cullena zabić później. Może po zakończeniu sprawy, bo w innym przypadku ten jego szef raczej chętnie mnie nie zatrudni i znowu wyląduję w laboratorium, bez perspektywy niesamowitego seksu. Tak, wiem, życie jest ciężkie.
W tym momencie Edward odwrócił się, a ja przypomniałam sobie o mojej obietnicy „grzecznego trzymania się za nim”. Przyśpieszyłam kroku.
Szczególnie dla kobiety.
- Howard ma bardzo uporządkowany tryb życia – usłyszałam. – Wstaje o 8.00, pół godziny później wychodzi na dwugodzinny jogging, następnie idzie do kawiarenki na śniadanie i spędza godzinę nad croissantem i gazetą „Miami News”. Potem znika w laboratorium, z którego wychodzi o godzinie 18. Sytuacja się powtarza – idzie do restauracji na obiado-kolację, wraca do domu i z lampką wina włącza telewizor. Nic nadzwyczajnego, sir.
- Jak wygląda ochrona podczas jego pobytu w laboratorium? - zapytał Cullen.
- Dom otaczają wtedy milicjanci. Nikt nie dostanie się do środka niezauważony – odpowiedział Marshall.
Prawdę mówiąc, czułam się trochę jak piąte koło u wozu. Oni przeszli do omawiania jakiś taktyk w razie wystąpienia jakichkolwiek podejrzeń, a mnie chciało się krzyczeć: „Ludzie, to zwykły człowiek, który przez przypadek stworzył coś cholernie niebezpiecznego”. W momencie jednak, gdy otwierałam usta, Edward zgromił mnie wzrokiem, a ja przypomniałam sobie jego poprzedni wywód. Cóż... może jednak będę cicho? Resztę wizyty stosowałam się do mojej własnej mentalnej rady, starając się usilnie ignorować to, o czym tamta dwójka rozmawiała. Oni po prostu kompletnie nie rozumieli natury naukowca! Nie jesteśmy jakimiś świrami, którzy tylko kombinują, jakby tu pogrążyć świat, ale od czasu do czasu padamy ofiarą naszego własnego geniuszu. Cóż… zdarza się.
- Idziemy odwiedzić Howarda – zakończył Edward po chwili. – Bello..?
- Tak, jasne – odparłam, otrząsając się z myśli i dodając złośliwie: – Prowadź, kochanie.
Mogę przysiąc, że mu oczy pociemniały. Niech ma za swoje, mądrala jeden.
Dystans do domu Carlisle'a prawie przebiegliśmy, a Cullen ciągnął mnie za sobą. Czyżby ktoś mu stanął na odcisk?
- Może go nie ma w domu? - szepnęłam nerwowo, gdy już staliśmy przed drzwiami, a mój partner po raz trzeci dzwonił do drzwi.
- Słyszałaś, co mówił Marshall – odpowiedział spokojnie, najwyraźniej przyzwyczajony do takich sytuacji. – Musi trochę przejść z laboratorium, daj mu odrobinę czasu.
W odpowiedzi na jego słowa, usłyszałam chrobot łańcucha i po chwili drzwi się uchyliły.
- Państwo z policji?
- I tak, i nie – odpowiedziałam, zanim Cullen zdołał się odezwać. – Jestem dr Isabella Swan, pracuję w laboratorium, do którego została wysłana próbka pańskiego związku. Można wejść?
Howard zawahał się, ale chyba jego ciekawość zwyciężyła, gdyż po chwili zaprosił nas do środka. Dopiero teraz miałam możliwość przyjrzeć mu się dokładnie, i dopiero teraz moja potrzeba ujrzenia szalonego naukowca została zaspokojona. Carlisle Howard, gdyby zaczął o siebie dbać, byłby całkiem przystojny. Cóż... gdyby. Na razie miał rozwichrzone blond włosy zgodnie z najnowszą modą a la Einstein, fartuch poplamiony nadmanganianem potasu w taki sposób, że z trudem dało się zauważyć jego pierwotny kolor i okulary na oczach z rodzaju „najgrubsze szkła na świecie”. Może i Edward miał rację, że są różne gatunki naukowców
- Co chcecie wiedzieć? - zapytał opryskliwie.
- W trakcie określania związku wystąpiły nieprzewidziane okoliczności, które niestety uniemożliwiły dalsze badania – powiedziałam. – Czy mógłby pan nam udzielić jakichś informacji, bądź wskazówek, które mogłyby nam pomóc w identyfikacji?
Doktor do tej pory słuchał mnie uważnie, lecz po ostatnim zdaniu na usta wkradł mu się triumfujący uśmiech.
- Potrzebujecie pomocy, co? - zaskrzeczał drwiąco. – Wielcy naukowcy, niegodni przyjąć z powrotem biednego Howarda, mimo, że miał rację, co?
W tym momencie przypomniałam sobie, skąd go znam. Pamiętacie medialną aferę, jaką zrobiło Miami News? Oskarżyło jednego z naukowców pracujących w państwowym labie o zafałszowanie wyników badań i podanie błędnych wyników do wiadomości publicznej. Naukowca wyrzucono, zszargano mu opinie i nie przywrócono z powrotem na stanowisko, pomimo faktu, że koniec końców oczyszczono go z wszelkich zarzutów, a aresztowano niekompetentnego dziennikarza. Od tej pory nikt o nim nie słyszał, aż do teraz.
- Och – szepnęłam.
- Tak, szkoda tylko, że wtedy to nie wystarczyło – warknął.
Z jego oczu zaczęło bić w jakiś sposób szaleństwo, a Cullen ciągle się nie odzywał. Powoli bałam się coraz bardziej, szczególnie, że w jakiś dziwny sposób przemieniał się w przerażającego doktora Frankensteina. Po chwili zostałam stanowczo przyciśnięta do boku Edwarda, a jego rękę mocno ściskała moją. Taaak, świadomość tego, że nie jestem tutaj sama z pewnością w jakiś sposób zmniejszała napięcie.
- Czekałem na wizytę kogoś z szacownego grona – dodał wściekłym głosem. – Marzyłem o tym, śniłem o tym nocami. A teraz, gdy w końcu moje pragnienie się spełnia, mam dać wam to, czego chcecie? Niedoczekanie wasze! Wynoście się stąd!
- Panie Howard – zaczęłam, próbując w jakikolwiek sposób ratować sytuację.
W odpowiedzi zamachnął się, jakby chcąc mnie uderzyć, a ja automatycznie skuliłam się, wtulając w Edwarda. Ten zaś, zgodnie zresztą z moimi oczekiwaniami, zablokował cios.
- Agent Cullen, FBI – powiedział zimno. – Dotknij jej, a wpakuję ci kulkę w łeb.
- Chciałbyś, co? - rzucił doktor drwiąco. – Wtedy nic byście się ode mnie nie dowiedzieli!
- I tak nie dowiemy – odparł. – Wybieraj, Howard.
Przez chwilę mocowali się spojrzeniami, ale w końcu Carlisle odpuścił.
- Bella, wychodzimy – usłyszałam za to. – Żegnam, panie Howard.
Zamykałam właśnie drzwi, gdy ku mojemu zdumieniu usłyszałam wołającego naukowca.
- Doktor Swan?- powiedział, gdy przytrzymałam chwilę dłużej drzwi – Nitrogliceryna. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sleeping_Beauty dnia Pią 18:39, 01 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
seska
Dobry wampir
Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 864 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 21 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 19:05, 01 Paź 2010 |
|
Primo, o ile dobrze widziałam, to nie zaktualizowałaś nazwy tematu, a gdyby nie nowy post, pewnie bym nie zajrzała
Secundo. Jestem wielką fanką wszystkich CSI i z tym opowiadaniem trafiłaś w dychę Sulfonamidy bardzo mi się podobają.
Jestem fanką paringu B&E i niezmiernie podoba mi się Twój pomysł na nich. Bella z pazurem, Edward także, oboje napaleni... Taaak, to jest coś, co sesula lubi najbardziej
Trzymam kciuki za dalsze rozdziały, niech Wen Cię nie opuszcza Chętnie pośledzę historię, tym bardziej że rozdziały nie są króciutkie, a przy czytaniu mam świetny ubaw |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
belongs_to_cullens
Wilkołak
Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 5:39, 02 Paź 2010 |
|
Och, a ja znów pozachwycam się Edwardem:)) taki opiekuńczy i męski, i narzeczony, i wściekły na nierozwagę Belli...mniam...
Akcja się zagęszcza, doktorek tworzy kolejny wątek - podoba mi się to:)
Bardzo dobrze czyta mi się Twoje opowiadanie, jest jasno, płynnie, zabawnie:) Życzę weny:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Sob 20:46, 02 Paź 2010 |
|
jak zawsze genialny rozdział
chociaż przyznaje się, że troszkę sie pogubiłam, może dlatego że akcja była szybka, zmiana miejsc w momencie jechania do szefa ochrony i szalonego naukowca
ale Alice, Bella i Edzio przechodzą samych sobą i chcę ich tylko więcej i więcej
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Phebe
Wilkołak
Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow
|
Wysłany:
Nie 15:24, 03 Paź 2010 |
|
Nowy rozdział! Tralla la!
Och, uwielbiam sarkastyczne poczucie humoru Belli! Niby szara myszka w laboratoryjnym fartuchu, a jednak...
Mmm, jestem ciekawa, co wyniknie z rozmowy z szalonym naukowcem. Mam nadzieję, że następnym razem przeczytamy coś z punktu widzenia Edwarda.
Trzymam kciuki za ciąg dalszy!
Weny! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pią 19:47, 05 Lis 2010 |
|
Zapraszam na kolejny rozdział "Sulfonamid". Wiem, późno bo późno, ale po pierwsze miałam naprawdę dużo roboty, a po drugie, z Waszej strony też miałam małą motywację. Nie chcę mówić "Komentujcie, bo inaczej nie będę pisać..!" lub tego typu bzdury, ale chcę, żebyście wiedziały, ze dla mnie, jako dla autora, jest ważne, gdy inni Cię doceniają. To naprawdę jest całkiem niezła motywacja. A jak jej nie maja, cóż... zapał stygnie.
W każdym razie, oto i nowy rozdział. Miłej lektury:)
Betuje tradycyjnie coco chanel:)
R9.
EPOV
Czasami zastanawiam się, czy idea zatrudnienia jasnowidzów podczas trwania śledztwa naprawdę jest AŻ tak złym pomysłem. Chodzi o to, że wszystkim wydaje się, że co rusz następuje jakiś przełom w sprawie. Otóż, gówno prawda. Niekiedy może się ciągnąć miesiącami, a nierzadko zdarza się, że parę lat, ponieważ przeoczyliśmy jakiś szczegół. Nie zapominajmy, że patolodzy to też ludzie i od czasu do czasu zdarza im się przegapić jakąś drobną, zmieniającą wszystko rzecz. Tu dodatkowo mam utrudnienie, gdyż nie znaleziono żadnego ciała oprócz tego na początku, ale ten spryciarz był zamordowany, a nie otruty, a koniec końców okazało się, że w krwiobiegu nie miał sulfonamidy, tylko jakiś zmutowany pierwiastek. Okej, Isabella zabiłaby mnie chyba za te słowa, gdyż kilka dni temu siedziała i próbowała mi to wytłumaczyć dobrych parę minut, ale będąc szczerym, nawet nie starałem się zrozumieć. W każdym razie, sprawa przedstawia się następująco: nie mamy związku, przez którego jest cała kołomyja, jego twórca nie zamierza z nami współpracować, główny podejrzany zniknął jak kamfora, a Swan paraduje w tych cholernie seksownych kozaczkach cały dzień. Mam wrażenie, że ona chyba się na mnie za coś mści. Jak ja mam pracować w takich warunkach? Dziwię się, że jeszcze nie dostałem telefonu od Rhetta, ale z drugiej strony, niedługo są wybory, a przekupywanie niektórych osób może trochę potrwać. Moment, odbiegam od tematu, na czym to ja skończyłem... Ach, tak, Isabella. Więc jakimś cudem udało jej się włamać do komputera Blacka, ale nie znaleźliśmy w nim nic podejrzanego. Facet nie jest taki głupi, za jakiego go uważałem. Cóż, przynajmniej nie aż tak jak reszta reporterów, z którymi miałem do czynienia. Jedyne, co mnie zaciekawiło, to nieskończone artykuły o Uleyu. Zawierały całkiem dużo informacji, i to takich, których, jestem pewien, Uley wokół nie rozgłaszał. Znaczyło to tylko jedno; Black miał informatora prawie tak dobrego, jak nasz. A to już było warte odnotowania.
Z westchnieniem podniosłem słuchawkę telefonu i wykręciłem numer.
- Cullen z tej strony, poproszę z McCartym, numer trzydzieści dwa.
- Cześć, stary – usłyszałem po chwili entuzjastyczny głos przyjaciela. – Jak tam nasza mała Isabella?
Cholera jasna, powinienem pamiętać o tym, żeby zadzwonić do niego, zanim Alice to zrobi. Głupi Cullen, głupi Cullen, głupi Cullen.
Mogłem się domyślić, że ta mała żmija nakabluje komu może. Czy to takie dziwne, że pociąga mnie piękna, młoda i inteligentna kobieta? Poza tym, z takimi oczami… A sposób, w jaki próbuje mną rządzić mnie rozbraja. Kotka pokazująca pazurki...
- Słyszysz co do ciebie mówię? - przerwał mi głos Emmetta.
- Nie, sorry, wyłączyłem się w razie gdybyś miał ochotę robić mi jakieś wyrzuty – odparłem. – Mogę już się włączyć, czy dalej będziesz ględził?
Usłyszałem głęboki wdech i wydech po drugiej stronie słuchawki.
- Będę ględził, ale nie o Bells – powiedział. – Dzwoniła do mnie Tanya, chyba ze dwa razy. Nie możesz odebrać telefonu i powiedzieć jej, żeby się odwaliła?
- Robiłem to już parę razy. Zmień numer albo przeczekaj jeszcze miesiąc, powinno jej przejść. Coś jeszcze? Może tym razem powiązanego ze sprawą?
- Cullen, nie mądrz się. W każdym razie, udało mi się razem z Rose namierzyć restaurację, w której spotkali się Black z Uleyem. Mają kamery.
- I?
- Obejrzałem nagranie, prześlę ci je. Kłócą się o coś, po czym w szóstej minucie i trzydziestej piątej sekundzie Black przestaje mówić. Wygląda to na mały szantażyk.
- Taaak. Stary przestępca robi w końcu coś, w czym jest dobry.
- Dobra robota, stary – powiedziałem, przeczesując włosy. – Ja nawet wiem chyba czym. Black dorabiał sobie jako reporter i wygląda na to, że miał dobrego informatora wśród mafii.
- Życie albo informacja – mruknął Em ze zrozumieniem. – Dzięki, poszperam jeszcze. A właściwie to skąd to wiesz?
- Z komputera Blacka – odparłem. – Załatwisz mi nakaz?
Z łatwością mogłem sobie wyobrazić, jak w głowie mojego przyjaciela przekręcają się trybiki.
- Wiesz, że Rhett cię zabije za korzystanie z usług wróżki, prawda? – zapytał.
Ta sytuacja zaczynała go z pewnością zbyt bardzo bawić... Przynajmniej w stosunku do tego, jak bardzo bawiła mnie.
- Za to, co robię w rzeczywistości, będzie chciał mnie poćwiartować – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. – Nie jest to do końca zgodne z procedurami, którymi mam się kierować, więc wybacz, ale im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
Emmett przyswoił informację.
- Nie ma sprawy – odparł. – Jak zamkną Uleya, to mi opowiesz. Jak mam uzasadnić potrzebę nakazu?
- Obrazy z kamery, zniknięcie podejrzanego, cokolwiek. – Wzruszyłem ramionami. – Dam głowę, że uciekając, nie zabrał ze sobą laptopa.
Chwilę później zakończyłem rozmowę, starając się uniknąć pytań dotyczących Isabelli. Zakończyło się to takim samym sukcesem, jak unikanie przez dinozaurów lecących meteorytów, a więc, mówiąc mało romantycznie, poległem.
Emm nie miał litości. Najpierw poinformował mnie o pikantnych – według niego – szczegółach dotyczących jego związku z panną Hale, a następnie, gdy wypomniałem mu, że romans agenta z osobą wmieszaną w sprawę może skończyć się fiaskiem, zaczęło się. Na moje nieszczęście użyłem dokładnie tych słów, nie powołując się na różnice, gdy dana osoba pomaga w śledztwie, a gdy jest jedną z ewentualnych podejrzanych. Co dla McCarthy'ego było oczywiście równoznaczne z pomachaniem mu przed oczami czerwoną flagą.
Zaczęło się od pseudosubtelnych pytań o samopoczucie Isabelli, potem doszliśmy do sposobu, w jaki zajmowałem się nią w szpitalu – ta, tak, używał wielkich słów, owszem, odwiedziłem ją trzy, cztery razy... no dobra, może z pięć, ale bez przesady, „zajmowałem”? Od czego są lekarze i pielęgniarki? - następnie przeskoczyliśmy płynnie do mojego zaangażowania ją w śledztwo i zakończyliśmy konkluzją, żebym szybko ją przeleciał, bo nie mogę bez niej żyć.
Taak, to była ciężka rozmowa, szczególnie, że wszystkie próby obrony, Emm zbywał słowami: „Taa, jasne”. Nie jestem idiotą, zdaję sobie sprawę z tego, że to, co dzieje się między mną, a panną Swan daleko odbiega od zwykłych flirtów w trakcie pracy. Ale i ona jest inna. Malutka i delikatna, przez co sprawia wrażenie niesamowicie kruchej, ale i pokazująca pazury przez większą część czasu. Przynajmniej stara się to robić... W każdym razie, robienie z siebie niebezpiecznej kotki sprawia, że jest tak cholernie seksowna, że czasami mam wielką trudność w utrzymaniu rąk przy sobie, gdy jest w pobliżu. No, dobra, prawdę mówiąc, czasami nie mam trudności w utrzymaniu rąk przy sobie... Zresztą, nieważne. Punkt był taki, że rozmowa z Emmem była ciężka.
Zerknąłem na zegarek. Umówiłem się z Bellą w kawiarni, żeby omówić kolejny obiekt, na który ma zdobyć informacje, a przy okazji być jak najbardziej poza zasięgiem Alice. Spóźniała się. To była kolejna denerwująca rzecz w jej zachowaniu – ciągle przychodziła po czasie. Prawdę mówiąc, nie denerwowałoby mnie to aż tak bardzo, gdyby nie fakt, że jak w końcu zjawiała się, siadała na swoim miejscu i uśmiechała się do mnie niepewnie, nie miałem serca jej niczego wypominać. Znalazła się, groźna pani naukowiec.
- Hej, Edward – powiedziała, zbliżając się do mojego stolika. – Spóźniłam się? - dodała, zerkając nerwowo na zegar.
- Trochę, owszem – odparłem z powagą, hamując uśmiech. – Coś poważnego?
- Tak i nie. – Westchnęła. – Alice. Myśli, że mamy randkę.
Wywróciłem oczami. Nie wiem, co byłoby gorsze – Al próbująca na nas swoich subtelnych umiejętności swatania, czy Al próbująca mnie zabić za przelecenie w restauracji jej siostry. Jeszcze kilka razy Isabella przegryzie wargę, a zostanie nam do wyboru wyłącznie druga opcja. Wyciągnąłem dłoń i delikatnie uwolniłem jej usta.
- Tak lepiej, zdecydowanie. – Uśmiechnąłem się i dodałem po chwili, zauważając jej pytające spojrzenie: – Umówiliśmy się, że mam się kontrolować, prawda? Przydałaby mi się jakaś pomoc z twojej strony.
Delikatny rumieniec pojawiający się na jej policzkach rozbawił mnie jeszcze bardziej.
- Mieliśmy omówić sprawę, pamiętasz? - zmieniła temat, przybierając wojowniczy ton.
Oficjalnie jestem frajerem. Rozczuliło mnie to jeszcze bardziej. Kogo ona oszukuje...?
- Ależ pamiętam, Isabello – odpowiedziałem, co sprawiło, że rumieniec przybrał intensywniejszy odcień.
Ach, ktoś tu lubi pełną formę swojego imienia...?
- Posłuchaj mnie – zacząłem ostrożnie. – Sprawa robi się coraz bardziej...
Cholerny telefon.
- Przepraszam cię bardzo, to Emmett – wyjaśniłem i odebrałem słuchawkę. – Co chcesz?
- Ben Chimney – usłyszałem po drugiej stronie. – Nakazu jeszcze nie mam, ale nazwisko dostajesz gratis. Moim skromnym zdaniem śledził albo Uleya, albo Blacka. Przysłuchiwał się ich rozmowie – profesjonalnie, trzeba dodać, a parę chwil po ich wyjściu zapłacił kartą na nazwisko zmarłej żony. Co ciekawe, pracuje w Atlancie.
- Skoczę do toalety – szepnęła Bella, podnosząc się.
- O, kogoż ja tam słyszę? - ożywił się Emm, podczas gdy ja odprowadzałem Swan wzrokiem. – Naszą małą Bells? Szybki jesteś, stary...
- Emm – powiedziałem ostrzegawczo.
- Okej, okej. Cóż... w sumie, to chyba na razie tyle. Dam znać, jak coś znajdę. A, Rhett się bawi dzisiaj w jakieś tam polityczne gierki, więc co do nakazu, to i tak najwcześniej pojutrze. Jeśli przyciśnie kogoś z administracji.
Jęknąłem pod nosem. Taki właśnie był mój szef – już nieraz omal pozwoliliśmy uciec przestępcy, ponieważ on musiał być na ważnym spotkaniu z jakąś szychą, zamiast spełniać swoje obowiązki. Trzeba mu jednak przyznać, że potrafił znacznie poprawić nasze public relations, co zdecydowanie odbiło się na jakości pracy całej agencji.
- Ach, właśnie, myślę, że adres ci się przyda – dodał przed rozłączeniem się i podyktował mi niezbędne informacje.
- Sorry – mruknąłem, gdy podeszła Isabella. – Praca wzywa. Omówimy to później, dobrze?
Gdybym stwierdził, że wygląda na rozczarowaną, byłoby to niedopowiedzenie roku.
- Coś się stało?
- Muszę przepytać jednego gościa – odpowiedziałem. – Nic takiego. Zdam ci relację później, dobrze?
Miałem już wstać, gdy złapała mnie za rękę.
- Nie możesz wziąć mnie ze sobą? – zasugerowała. – Ostatnim razem nawet nieźle mi szło.
Westchnąłem ciężko.
- Bella, ostatnim razem musiałem zagrozić facetowi kulką, żeby zostawił cię w spokoju. Chyba nie myślisz, że wystawię cię na takie niebezpieczeństwo po raz kolejny, prawda?
- Ale..
- Żadnych ale – uciąłem. – Biorę Alice.
Unikając jej spojrzenia, ponownie wyjąłem telefon i wykręciłem numer do Brandon.
- Abonent czasowo niedostępny, abonent czasowo niedostępny...
Cholera jasna. Jeszcze raz.
- Abonent czasowo niedostępny, abonent czasowo niedostępny..
Zamknąłem z trzaskiem telefon.
- Chyba to twój szczęśliwy dzień – mruknąłem ponuro. – Zabieram cię ze sobą… Ale pamiętaj…
- Pamiętam – przerwała mi, uśmiechając się radośnie. – Będę trzymać się blisko ciebie.
Westchnąłem ciężko, wstając. Jej entuzjazm był prawie dziecięcy, co w normalnej sytuacji z pewnością by mnie rozbawiło, ale teraz spowodowało jedynie pogorszenie samopoczucia. Wygląda na to, że pakowanie się w niebezpieczeństwo przypadło jej wyjątkowo do gustu. Nie podobał mi się fakt, że coś jej grozi przy mnie, nie mówiąc już o mojej reakcji na to, że ona sama wymusza takie sytuacje. Będę musiał wymyślić jakiś sposób, żeby trzymać ją z daleka od tego wszystkiego, nawet jeżeli oznacza to konfrontację z Alice, albo rozmowę ze Scarlett. Nawet, jeżeli oznacza to, że nie mógłbym więcej widywać Isabelli...
- Idziesz? - popędziła mnie. – Możemy jechać nawet twoim szpanerskim volvo.
- Dzięki, Bella – odparłem sarkastycznie. – To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Ona chyba nigdy nie słyszała o poprawce do konstytucji o treści Nigdy Nie Nabijaj Się Z Samochodów. Jestem gotowy postawić połowę mojego majątku za to, że potrafi odróżnić maksymalnie siedem. I ona niby nazywa siebie wykształconą? Pff...
- Dobra, Swan – powiedziałem, gdy już odpaliłem silnik. – Zasada jest prosta – ja mówię, ty milczysz i rozglądasz się wokoło w poszukiwaniu czegokolwiek, co może związać Chimneya ze sprawą.
- Chimneya? - zapytała zaskoczona. – Bena Chimneya? Do niego jedziemy?
- Tak – odpowiedziałem. – Znasz go?
- Tak, znam – odparła, poważniejąc. – Ze słyszenia zna go wprawdzie całe Miami, ale ja miałam nieszczęście spotkać go osobiście. To były facet Angeli, prawie złamał jej serce. Musiałam ją potem wyciągać z depresji.
- Kiedy to było?
- Nie pamiętam dokładnie, kiedy się zaczęło, ale zerwali ze sobą jakieś dwa, trzy miesiące temu. Jaki on ma związek ze sprawą?
Westchnąłem ciężko. Ta kobieta chyba nigdy nie przestanie zadawać niewygodnych pytań.
- Śledził Uleya i Blacka, podczas gdy jeden szantażował drugiego. Na razie nie wiem, z kim współpracuje, ale sam fakt, że przy życiu pozostał świadek takiej rozmowy wzbudza niepokój.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Zastanów się, szantaż to nie jest forma dogadania się uznawana ogólnie przez społeczeństwo. Jeżeli Uley, z tylko sobie znanych powodów potrzebowałby świadka, nie sądzisz, że wziąłby kogoś zaufanego, a nie kompletnie obcego człowieka? Z drugiej strony, bardziej logiczne jest to, że jest to przyjaciel Blacka, więc staje się zrozumiałe, że wezwał go w roli obstawy. Niestety, jak na zwykłego przyjaciela normalnego reportera, Chimney podsłuchiwał zbyt profesjonalnie, co sprawia, że ta wersja wydarzeń jest mało prawdopodobna. W każdym razie… tyle wiem. Jedziemy właśnie się dowiedzieć więcej.
Bella zamilkła, myśląc nad czymś intensywnie.
- A co, jeśli Chimney chciał się dostać do mafii i takie coś miałoby być... nie wiem... jakimś rytuałem przejścia, coś w tym rodzaju?
Prawie roześmiałem się na głos. Kobiety i ich seriale kryminalne.
- Nie sądzę. Po pierwsze, oglądanie szefa jak ucina sobie z kimś pogawędkę byłoby diabelnie prostym rytuałem przejścia, a po drugie... Jeżeli chodzi o mafię, nie wygląda to dokładnie tak, jak w Ojcu Chrzestnym. To nie jest tak, że każdy wie, kto tu rządzi i tak dalej. My wiemy, że prawdziwym mózgiem jest Uley tylko ze względu olbrzymiej ilości poszlak – przy wielu sprawach, uwierz mi – wskazujących na niego, ale nigdy nie mieliśmy wystarczających dowodów, żeby zamknąć ptaszka. Tak jak sama nazwa wskazuje, jest to zorganizowana przestępczość; niewiele osób dostaje instrukcje od samego szefa, większość rozkazów wędruje przez tyle ust, że trudno dociec, kto wydał je pierwszy. To są inteligentni ludzie, Isabello, tylko dla naszego pecha wybrali złą stronę prawa.
Bella pokiwała głową, odwracając wzrok. Cóż, jestem pewny, źe z jej wykształceniem rzadko trafia na coś, o czym wcześniej nie miała zielonego pojęcia, zwłaszcza obracając się w środowisku podobnych do siebie osób. Musiała czuć się trochę niepewnie, biorąc pod uwagę fakt, że te wszystkie informacje były dla niej kompletną nowością.
Po jakimś czasie stwierdziłem, ze lubiłem jazdę w ciszy, szczególnie z nią. Zazwyczaj włączałem radio dla zabicia czasu, ale jakoś przy niej nie było mi to potrzebne... gapienie się bezczelnie na każdych czerwonych światłach na jej nogi skutecznie umilało mi jazdę, przynajmniej dopóki nie dotarliśmy na miejsce. Później ta cisza zaczęła być trochę podejrzana.
- Isabello – powiedziałem najbardziej stanowczym tonem, na jaki potrafiłem się zdobyć. - Pamiętasz, jakie były ustalenia, prawda?
- Prawda – odpowiedziała potulnie, starając się przekazać mi wzrokiem, że zamierza się trzymać wytyczonej przeze mnie ścieżki, co sprawiło, że jakoś nie byłem w stanie jej uwierzyć.
- Jeśli cokolwiek, powtarzam, cokolwiek – poinformowałem ją – pójdzie niezgodnie z planem, jest to twoja ostatnia wielka misja. Nie będę cię już wciągał w żadne spotkania, rzucasz hakerstwo – przynajmniej to, co ci zleciłem – i nie będę omawiał z tobą żadnych możliwych wyjść z sytuacji. Czy wyraziłem się jasno?
- Tak - warknęła, co zdecydowanie poprawiło mi humor. Teraz przynajmniej była szczera. – To co, możemy już iść?
- Ależ oczywiście. – Uśmiechnąłem się i otworzyłem jej drzwi. – Panie przodem.
Gdyby wzrok mógł zabijać, jestem pewien, że zostałaby ze mnie tylko kupka popiołu.
Trzeba przyznać, że biznesmeni radzą sobie całkiem nieźle. Crowley miał chyba dosyć wysokie obroty, bo poczekalnia przed jego gabinetem była, muszę przyznać, niczego sobie. Elegancka wykładzina, skórzane fotele, i... raz, dwa, trzy... cztery kamery. Trochę dużo jak na zwyczajny hol, czyżby się czegoś obawiał?
- Agent Cullen, FBI. Proszę z panem Crowleyem - rzuciłem do sekretarki, pokazując odznakę.
- Moment – powiedziała, wstając w taki sposób, że jeszcze bardziej wyeksponowała swoje piersi.
A trzeba powiedzieć, że miała co eksponować... Mogę się założyć, że sztuczne. Wyglądają może i ładniej, ale kto lubi trzymać tony sylikonu w rękach...? Cóż, Isabella na pewno ma prawdziwe i, jeżeli chodzi o wielkość, wystarczają mi w zupełności. Cholera, chyba zboczyłem na niewłaściwy temat... Cullen, zasada numer trzy: nigdy nie myśl o nagiej Isabelli w trakcie pracy. Z drugiej strony, ona rozłożona na moim biurku...
- Edward – usłyszałem warknięcie Swan. – Przestań gapić się na mój biust i wejdźmy w końcu do środka.
Otrząsnąłem się z myśli. Witamy w prawdziwym świecie – pomyślałem z niezadowoleniem. Moje fantazje znacznie bardziej podobały mi się niż rozmowa z jakimś podejrzanym biznesmenem.
- Dzień dobry, proszę usiąść. – Uśmiechnął się na mój widok, wyciągając rękę. – Czym zasłużyłem sobie na wizytę FBI? Witaj, Bello. Co tam słychać u Ang?
- Panno Swan – poprawiła go. – Dzień dobry, panie Crowley. U Angeli wszystko w porządku, w końcu to, co się stało, można nazwać tylko darem niebios.
Zmarszczyłem brwi. Rozumiem jej frustrację, ale denerwowanie podejrzanego na samym początku rozmowy raczej nie pomoże w wyciągnięciu z niego potrzebnych informacji. W odpowiedzi na mój gest, Bella posłała mi niewinne spojrzenie. Przeklęta kobieta.
- Jesteśmy w sprawie pańskiej znajomości z Indianinem z Atlanty – powiedziałem, odsuwając krzesło dla Isabelli i patrząc na nią ostrzegawczo. Chyba pojęła, o co mi chodzi, ponieważ nie odezwała się ani słówkiem.
- Samem? - zapytał, podnosząc wysoko brwi. – Wpakował się w jakieś kłopoty?
- Tak, z Samem – potwierdziłem. – Skąd pan go zna?
- Spotkałem go parę lat temu na zawodach konnych w Waszyngtonie. Poradził mi, które konie obstawić, za co zgarnąłem całkiem niezłą sumkę. Od tej pory od czasu do czasu odzywamy się do siebie. Coś mu się stało?
- Co pan robił w Atlancie dwudziestego trzeciego października tego roku? - Po raz kolejny zignorowałem jego pytanie.
Zapadła cisza, a Isabella ze wszystkich sił starała się ukryć triumfujący uśmieszek.
- Załatwiałem interesy związane z budową wieżowca na Newton Avenue. Przy okazji spotkałem się z Samem, a on poprosił mnie o asystowanie przy dość dziwnej rozmowie. Zgaduję, że o to panu chodziło? - zapytał, w końcu porzucając fałszywie uśmiechnięty wyraz twarzy.
- Zgadza się – odparłem. – Proszę kontynuować.
- Miałem obserwować, czy osoba, z którą będzie rozmawiał, nie będzie próbowała, jak on to określił, „wywinąć mu jakiegoś numeru”. Byłoby to normalne, gdyby nie fakt, że miałem to zrobić siedząc przy sąsiednim stoliku i unikając kontaktu z Samem. Po zakończeniu rozmowy miałem odczekać dziesięć minut i wyjść. Sam miał się ze mną później skontaktować.
- O czym była ta rozmowa? – zapytałem.
- Coś się dzieje z Samem? Było to nielegalne?
- Proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Niech pan słucha, agencie Cullen. Sam Uley to osoba, która wspierała mnie przez większość mojego życia i nie mam zamiaru wsypać go, niezależnie od tego, co, gdzie i kiedy robił.
- Zdaje sobie pan sprawę, że można to podciągnąć pod utrudnianie śledztwa? - zapytałem znużonym głosem.
- Raczej nie. Prędzej o odmawianie zeznań. Dopóki nie macie jakiegokolwiek nakazu, proszę od tej pory kontaktować się z moim adwokatem.
Wstał, dając znak, że to już koniec rozmowy. Szybko poszedłem w jego ślady i po chwili wyszliśmy z budynku.
- Chyba nie poszło zbyt dobrze, prawda? - zapytała niepewnie Isabella.
- Nie do końca. – Uśmiechnąłem się. – Po pierwsze wiemy, że Chimney był tam na prośbę Uleya, nie Blacka, po drugie kłamał, mówiąc o znajomości z nim. Najpierw opowiadał o „paru latach”, potem usłyszałem o „większości jego życia”.
Zapadła krótkotrwała cisza.
- No cóż – powiedziała wolno Isabella, uśmiechając się. – Zdaje się, że jeszcze mnie nie odcinasz od sprawy, co? Wygląda na to, że mam kolejny komputer do włamania się.
Spojrzałem na nią i nie mogłem powstrzymać westchnięcia.
Moja seksowna, niewinna hakerka. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Pią 22:46, 05 Lis 2010 |
|
z rozdziału na rozdział co raz bardziej się zakochuje w tym opowiadaniu
może dlatego, że jest podobny do BONES serialu bez ktorego żyć nie potrafie:D
Bella i Edward naprawde jako dwojka osób pracujcych ze sobą świetnie się sprawdzają (jak oni przypominaja mi Brenam i Bootha)
co raz ciekawiej się robi, do tego Emmet i jego teksty, ale i Edzio ma ciekawe skojarzenia, myśli
żałuję, że to już koniec rozdziału
więc teraz motywuję Cię do pisania następnych
i uwierz mi, na 100% jest więcej osób które kochają Twoje opowiadanko
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 6:51, 06 Lis 2010 |
|
Zgadzam się ze słowami Zawasi w 100%. To opowiadanie jest rewelacyjne i z niecierpliwością oczekuję kolejnych rozdziałów. Bella i Edward tworzą świetny duet i cieszy mnie to, że nie rzucili się na siebie od razu tylko wszystko się toczy powoli. Życzę Ci weny w pisaniu bo moja mnie dzisiaj opuściła albo jeszcze nie nadeszła:) Coś mało mi się podoba to co napisałam, nie ma sensu dlatego kończę swoje wypociny mam nadzieję, że następny komentarz będzie o wiele lepszy. Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Phebe
Wilkołak
Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow
|
Wysłany:
Sob 16:35, 06 Lis 2010 |
|
Pisz, pisz, pisz!
Nie trać ducha! Twoje opowiadanie jest świetne i czyta się je z wypiekami na twarzy. Lekki, pikantny humor, wartka akcja, intrygi kryminalne. Już sama tematyka wyraźnie odcina się od większości ff powstających w kanonie.
Zaskoczyłaś mnie Benem... No, no, chyba pierwszy raz widzę go ukazanego z takiej strony... Zobaczymy, jak to się rozwinie...
Mam nadzieję na kolejny dreszczyk emocji podczas pochłaniania następnego rozdziału!
Weny! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
merry-go-round
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Gru 2009
Posty: 8 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
|
Wysłany:
Nie 12:56, 12 Gru 2010 |
|
Uwielbiam to opowiadanie. Jest pewny siebie Edward, agent FBI, jest Bella która nie jest jakąś ciapą która nie wie czego chce, tylko odważną panią doktor a do tego wszyskiego w tle grożna substancja zagrażąjąca światu. Po prostu mój ulubiony kawałek czekolady :D I do tego bardzo dobrze napisany. Szkoda tylko, że tak żadko pojawia się rozdział... No ale nie zniechęcam się, i czekam na ciąg dalszy.
Ukłony dla autorki :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 14:42, 12 Gru 2010 |
|
Ach, a ja czekam i czekam na ciąg dalszy a tu "LYPA"... Śledzę to opowiadanie na chomiku, chociaż to dziki forum się z nim zetknęłam. Jest niesamowite i kreacje bohaterów.... Ach cudo. Zobaczyłam migającą się lampkę i miałam nadzieję że to dzięki nowemu rozdziałowi... Niestety nie , ale cóż rozumiem że życie nie toczy się tylko wkoło pisania ff.. Nie mam prawa poganiać, bo sama jestem w tyle, ale mam nadzieję że nowy rozdział pojawi się już nie długo. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 12:03, 12 Lut 2011 |
|
Więc, primo, przepraszam, że tak długo. Cóż.. tak wyszło. Mam nadzieję, że rozdział jest wart czekania, i liczę na Wasze komentarze:)
Poza tym mam zaszczyt przedstawić Wam nową betę opowiadania, która zgodziła się poprawiać moje wszystkie byki - Humorzastą;*
Nie przeciągam struny i zapraszam do czytania:)
Rozdział 10
EPOV
Moim zdaniem Alice coś węszy. Nie mam tu na myśli nic w profesjonalnym tego słowa znaczeniu. Jeżeli chodzi o sprawę, jej węch i szósty... czy tam siódmy... nieważne, jej dodatkowy zmysł na wiele się przydaje. Chociaż, nawiasem mówiąc, trudno go potem udokumentować, ale skoro poradziłem sobie z hakerstwem Isabelli, to i z tym nie powinienem mieć problemu. Chodzi mi o to, że chyba domyśla się, że coś jest pomiędzy mną a jej siostrą. Ale, na litość boską, jak mogła oczekiwać czegoś innego? Rozumiem, że ostatnim razem, jak u nich... u niej... byłem, nie udało mi się do końca zachować dyskrecji, ale co innego mogłem zrobić, gdy w środku mojej rozmowy z Alice, Isabella wparadowała do pokoju ubrana jedynie w kusy szlafroczek i jedwabną koszulkę nocną? Nawiasem mówiąc, ile bym dał za to, żebym mógł ją z niej zdjąć... I tak uważam, że dokonałem niemal heroicznego czynu, odrywając od niej wzrok. Na litość boską, jakie ona ma piersi...! W każdym razie, chyba trochę odbiegłem od tematu.
Alice coś węszy. Jeżeli o mnie chodzi, staram się dać jej jak najmniej okazji do podejrzeń, ale muszę przyznać, że Isabella jest beznadziejna w udawaniu czegokolwiek. Swoje włamywanie się do cudzych komputerów ukrywa chyba tylko dlatego, że nikomu nawet przez myśl by nie przeszło, że mogłaby robić coś takiego. Nie mówię, że mnie to nie cieszy – w ten sposób zawsze wiem, co naprawdę myśli, ale czasami aż ręce opadają. Sposób, w jaki zaczyna się jej język plątać, jak rozgląda się nerwowo po pokoju wzrokiem, wołającym o pomoc, a następnie wbija go w ziemie, nie jest do końca.... mmm... dyskretny. Dzięki Bogu, Al nie zdobyła się jeszcze na żadne komentarze lub pytania dotyczące naszej dziwnej relacji, bo jak Boga kocham, jestem pewien, że wydobyłaby z Isabelli wszystko. Zamiast tego, na szczęście, koncentruje się na sprawie.
Muszę przyznać, że wywołuje to we mnie lekkie wyrzuty sumienia. Z nas dwojga ja tu jestem szefem, a to Alice odwala znacznie więcej roboty. I moim zdaniem, tłumaczenie, że myśli mi zaprząta pewna seksowna pani naukowiec, jest gówno warte. Owszem, jest seksowna jak diabli, ale nie w tym rzecz. Jestem agentem FBI, powinienem mieć podzielną uwagę!
Co do podzielnej uwagi... Isabella dzwoniła do mnie dwa razy. Jakim cudem tego nie zauważyłem..?
– Cześć, Swan – powiedziałem nonszalancko, kiedy odebrała. – Tęsknił...
– Rozmawiałeś ze Scarlett? - warknęła, przerywając mi.
To by było na tyle, jeśli chodzi o bezinteresowną rozmowę.
– Zasadniczo, tak – odpowiedziałem. – Nawet parę razy. Czemu pytasz?
– Sformułuję pytanie inaczej. – Uzyskałem odpowiedź. – Czy powiedziałeś jej, że powinna mnie oszczędzać przez najbliższy czas w związku z wypadkiem?
Ha, to dobre. Biedna Alice.
– Nie odważyłbym się – powiedziałem szczerze. – Masz świra na punkcie pracy i trochę się ciebie boję. Znaczy, siedzisz, nic nie robiąc, i dostajesz za to pieniądze?
– Tak – odparła zniecierpliwiona. – Nie robię nic pożytecznego, związki, które mam zbadać, to wyłącznie nieszkodliwe kwasy organiczne, nawet do stężonego solnego nie mogę się dotknąć. To chyba jakiś żart! I jeszcze wciągnęła w to Angelę, zostawiając całą pracę w laboratorium na głowie Mike'a i Iriny. On jest idiotą, a ona sama nie odwali roboty za nas wszystkich. Szczególnie, że chyba ma dzisiaj tylko do czternastej. Cudownie!
– Nie chcę się wtrącać – przerwałem. – Ale czy to nie Scarlett powinna się martwić, jak sobie laboratorium poradzi, nie ty? Skoro może sobie pozwolić na to, żeby dwie osoby z personelu miały lekko, znaczy, że nic się właściwie nie stanie, prawda?
– Ale mi się cholernie nudzi! - warknęła w odpowiedzi.
Siłą powstrzymałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– A co robicie?
– Destylujemy spirytus – odpowiedziała. – Angela skoczyła do sklepu po colę, ja mam w torebce paczkę czekoladek i robimy sobie babskie posiedzenie. Skoro i tak nic tu po nas, to przynajmniej będziemy miały dobrą zabawę.
– Mogę wpaść? - zapytałem z nadzieją.
– Cullen, powiedz mi, czego w słowie „babskie” nie zrozumiałeś?
Przeklęta Isabella i jej odzywki. Dobrze wiedziała, że działają na mnie jak płachta na byka i zdecydowanie nic sobie z tego nie robiła. Już ja jej pokażę, kto tu rządzi… Jak tylko dojdziemy do punktu, w którym będę ją miał w swojej sypialni. A właściwie... Czemu nie? Już wystarczająco długo się nachodziliśmy wokół siebie. Nie mówię, że jedna noc i zmienię numer telefonu, ale dlaczego, na miłość boską, nie możemy chociaż spróbować zbudować normalnej relacji? Tak, tak, wiem, może mieć to zły wpływ na sprawę, bo akurat fakt, że nie mogę się na niczym skupić i kombinuję jak tylko by się z nią spotkać, jest dobrym. Poza tym… Jest wiele przykładów dobrych związków między agentami i osobami z zewnątrz, w jakiś sposób zamieszanych w śledztwo. Chociażby Rhett i jego żona... Owszem, rozwiedli się, ale tylko dlatego, że on był na tyle głupi, że nie zauważył, jak inny gość ją podrywa, a poza tym mieli całe osiem lat na oziębienie stosunków. W przeciągu tego czasu przecież rozwiążę tę sprawę, prawda? A Isabella może być w tym zdecydowanie pomocna.
Ponownie zadzwonił telefon. Dziwne, nawet nie zauważyłem, jak kobieta się rozłączyła.
– Cullen.
– Edward. – Usłyszałem głos Al. – Analitycy przesłali wyniki. Krople krwi, które znaleźliśmy w środku, faktycznie należą do Uleya. Poza tym, jestem teraz w laboratorium i widzę parę dziwnych śladów. Robisz coś ważnego, czy przyjedziesz?
– Zaraz tam będę – odpowiedziałem. – Rozmawiałaś już z Emmettem? Mamy wystarczające dowody na to, żeby w końcu móc za spryciarzem wysłać list gończy. Można by zakręcić się obok prokuratora na zgodę.
– Nie, nie rozmawiałam. Kontakty z Emmem i papierkowa robota, która z tego wynika to twoja działka. Dasz sobie radę, jesteś już dużym chłopcem. Do zobaczenia!
Cholera, przejrzała mnie. Formularze, które trzeba wypełnić, żeby móc wysłać list gończy, przekraczają chyba objętościowo notatki studentów medycyny. A wątpię, że Emmett wypełni je za mnie, biorąc pod uwagę, że i tak zwaliłem na niego masę dokumentów. Bez jego zgody w dodatku. Nie sądzę, żeby w tym momencie był moim największym fanem...
Westchnąwszy, żaląc się w myślach na wszystkie nieszczęścia, które mnie niesprawiedliwie dotykają, wziąłem kurtkę, kluczyki i ruszyłem w stronę samochodu. Cóż… przynajmniej zobaczę Isabellę. Pędzi bimber.. ciekawy jestem, jak zachowuje się po pijanemu.
Im szybciej znajdę się w laboratorium, tym więcej czasu będę mógł spędzić ze Swan, zanim Alice mnie dorwie. Tak, Cullen. Kieruj się logiką.
Właśnie, odnośnie logiki... Kolejne ślady w laboratorium? Emm przysłał Stanley i Mullera, a to zdecydowanie najlepsi technicy, jakimi dysponujemy. Sprawa jest nie byle jaka – w końcu, po tylu latach prób, jesteśmy tak blisko złapania Uleya jak nigdy dotąd. To zdecydowanie sprawa najwyższej wagi… Stanley zdjęli ze sprawy dotyczącej prawdopodobnie seryjnego mordercy, albo mordercy i kontynuatora, żeby mogła tutaj się rozejrzeć. Osobiście kobiety nie znoszę i strasznie działa mi na nerwy, ale nawet ja muszę przyznać, że w swoim fachu jest najlepsza. Muller, z drugiej strony, moim zdaniem szalenie się w niej podkochuje. Stara się przypodobać, dzięki czemu jego spostrzegawczość i zdolność dedukcji pracują na najwyższych obrotach... Co, prawdę mówiąc, dla mnie, jako osoby odpowiedzialnej za rozwiązanie sprawy jest nadzwyczaj miłym zbiegiem okoliczności.
Wysiadając przed budynkiem laboratorium, nie byłem zbytnio wdzięczny za przebywanie w takim mieście jak Miami. Mam na myśli, jest duże, ale wcale nie tak wiele większe od Atlanty, jakim więc cudem mogą być tu takie korki? Czy wszyscy mieszkańcy akurat o tej godzinie postanowili ruszyć w trasę wycieczkową? Naprawdę, żałosne. Co jeszcze dzisiaj może mnie spotkać?
Cóż, biorąc pod uwagę to, co się stało parę minut później, naprawdę nie powinienem zadawać tego pytania. I zdecydowanie zająć się bardziej swoimi obowiązkami. Głupi Cullen, głupi Cullen... Następnym razem pruję prosto do Alice.
– Witaj, Bello – powiedziałem najbardziej uwodzicielskim głosem, na jaki było mnie stać. Zawsze działam... Najwyraźniej nie na Isabellę.
– Och, witaj, Edwardzie – odpowiedziała, uśmiechając się niewinnie. Od razu wcale mi się to nie spodobało. - Rozmawiałyśmy właśnie o Tobie...
Złe przeczucie wzrosło.
– Opowiadałam Ci o Irinie, prawda? – kontynuowała.
– Tak jakby – mruknąłem, patrząc na wysoką rudowłosą kobietę, która obok niej stała. Kogoś mi przypominała…
– Och, jaka ze mnie gapa – roześmiała się radośnie. Nie jest dobrze. - Irina, to Edward Cullen. Edwardzie, to Irina Denali. Siostra miłości twojego życia.
Błagam, błagam, niech to wszystko mi się tylko śni. Może jak zamknę oczy, to wszystko zniknie? Z drugiej strony… Czy chciałbym, żeby Isabella była tylko nocną zjawą? Przypomniały mi się ostatnie słowa Swan. Miłość mojego życia?
– Tanya nie była żadna moją cholerną miłością!- warknąłem, wskazując oskarżycielsko palcem na rudzielca. – Nie wiem, co ci naopowiadała, ale jak ci się uda utrzymać ją ode mnie z daleka, bez konieczności zmiany mojego numeru telefon, to przysięgam, że cię ozłocę.
– Och, niedużo. – Uśmiechnęła się szeroko Irina. – Tylko o waszym bogatym życiu seksualnym.
Na litość boską, obie były pijane. Może dopisze mi odrobina szczęścia i jutro nie będą o niczym pamiętać?
– Więc, Eddie – powiedziała głośno Bella. – Często tak robisz, co? Znajdujesz łatwe i chętne panienki, zaciągasz je do łóżka, a potem rzucasz, ot tak?
Zawsze nienawidziłem tego zdrobnienia. Teraz wiem już, dlaczego.
– Isabella, jesteś mocno wstawiona. Nic z tego, co powiedziałaś, nie jest prawdą i wolałbym więcej nie słyszeć, jak porównujesz się do Tanyi. Ona była idiotką i próbowała mnie zatrzymać przy sobie przez seks. Ty... To całkiem inna sprawa. A co do ciebie – zwróciłem się do Iriny. – Nie mąć jej w głowie. I tak ma wystarczającą ilość gówna, z jaką musi sobie na co dzień radzić, nowe jest jej do szczęścia niepotrzebne.
Westchnąłem ciężko, odwróciłem się i otworzyłem drzwi. Nie wiem, czy będzie chciała się ze mną ponownie spotkać, ale jestem pewny jak niczego, że nie pozwolę Tanyi zniszczyć relacji między mną a Swan. Zbyt bardzo mi na niej zależy, żeby jakaś uzależniona od solarki blondyna z Miami wszystko zepsuła.
– Alice. – Skinąłem głową, wchodząc do pomieszczenia, będącego obecnie miejscem zbrodni. – Stanley, Muller. Coś nowego?
– Cullen. – Otrzymałem chłodne powitanie ze strony Jessiki. Moja niechęć była całkowicie odwzajemniona. – Tak, znaleźliśmy coś. Oczywiście, po to tu jestem.
– Więc…? - Zacząłem się nudzić. Zdecydowanie nie miałem dzisiaj humoru na żadne gierki słowne.
– Teoretycznie wszystko jest w porządku – powiedziała, mierząc mnie wzrokiem i porzucając czepliwy ton. Musiałem przyznać, że przy wszystkich swoich wadach nie jest wredną suką. – Ale na szczęście tydzień przed wypadkiem, Scarlett planowała remont laboratorium, i zrobiła zdjęcia, żeby móc opracować nowy rozkład przyrządów. Ten, z tego, co mówi, nie do końca jest praktyczny.
Kiwnąłem głową. Rhett też co jakiś czas wpada na dziwne pomysły, mające jakoby poprawić jakość i wydajność naszej pracy. Więcej by dało, gdyby dał nam parę dni wolnego, ale niestety, to on jest szefem.
– W każdym razie, Denis porównał zdjęcia do stanu obecnego i okazało się, że przestawiono mikroskop.
– I…? Na studiach zapewne robiłaś to milion razy.
– Nie mówię o szkolnych mikroskopach, Cullen – powiedziała, prychając drwiąco. – Te, których używa dr Swan i dr Webber są znacznie bardziej wyspecjalizowane.
– Liczy się również to, że są cholernie ciężkie. Swan, przy swoich 52 kg nie dałaby rady.
– Webber?
– Widziałeś ją, prawda? Jest trochę silniejsza od drugiej, ale mistrzynią wagi ciężkiej z pewnością nie jest. Cullen, skup się!
– W takim razie... Kto go przestawił? I dlaczego nie ma tego na nagraniu z kamery?
– Nie obejmuje ono całego laboratorium – pośpieszyła z wyjaśnieniem Alice. – Ten kąt nie był objęty.
– Więc, znaczy to, że albo Black, albo Uley?
– Osobiście stawiam na Blacka, biorąc pod uwagę, że Uley ani na chwilę nie oddalił się poza zasięg kamery - mruknął pod nosem Muller.
– Podsumowując, Black, po uderzeniu Swan, oddalił się na chwilę, marnując cenny czas na ucieczkę, po czym... przestawił mikroskop?
Cisza w laboratorium potwierdziła moje podejrzenia.
- Nic z tego nie rozumiem – westchnąłem zrezygnowany. – To jest kompletnie bez sensu.
- Nam to mówisz – odparł Muller. – Jess i ja przeanalizowaliśmy każdy najdrobniejszy ślad. On po prostu przestawił mikroskop. To są fakty. Interpretacją, na szczęście, zajmujesz się ty.
Tak, niestety, od tej roboty byłem ja. I nawet nie mogłem sobie pomóc zdolnością Isabelli do wyszukiwania informacji w cudzych komputerach, bo po pierwsze… jak? A po drugie, nie zamierzam jej mieszać w nic, co ma bezpośrednio związek z tamtym wypadkiem. No, pomijając oczywiście fakt, że nie wiem, czy w ogóle będzie chciała ze mną rozmawiać… Cholerna Tanya.
- Moment – powiedziałem, przerywając rozmowę. Nie chciało mi się uwierzyć, że od razu tego nie zauważyłem. – Nie mam pojęcia, po cholerę przestawiali ten mikroskop, ale świadczy to tylko o tym, że znali rozkład laboratorium.
Alice przetrawiała przez chwilę tą teorię.
- To w miarę prawdopodobne – przyznała. – Ale w takim razie, skąd go wzięli? To nie jest coś, z można znaleźć w bibliotece czy Internecie.
- Ktoś musiał im to udostępnić. Chyba damy radę zawęzić krąg podejrzanych do pracowników laboratorium i ich najbliższych.
- Wygląda na to, że twoja Swan znowu dołącza do kręgu podejrzanych – powiedział po chwili ciszy Muller. – Sorry, stary.
Kiwnąłem bezmyślnie głową, zanim zdałem sobie sprawę, że jestem pod uważną obserwacją Alice. Cholera jasna, muszę się zacząć pilnować…
- Dobra sprawa jest taka, że mamy DNA. Nareszcie można podjąć jakieś kroki – przeprosiłem na moment i wykręciłem numer Emmetta.
- Ekhm… komórka Emmetta McCarthy’go? – Usłyszałem niepewny damski głos.
- Tu Edward Cullen – przedstawiłem się. – Ale zapewne wiesz to po przeczytaniu ID. Mogę zapytać, z kim mam przyjemność?
- Rosalie Hale – przedstawiła się kobieta. – Emmett za chwilę podejdzie, agencie Cullen. Właśnie wychodził do pracy.
Zerknąłem na zegarek. Do pracy, o jedenastej? Rhett jest pobłażliwy, ale nie aż tak. Ciekawe, jaki kit musiał mu sprzedać Emm…
- To Cullen. – Usłyszałem szept Hale, przekazującej telefon.
- Hej, stary – powiedział Emm, i mogę się założyć, uśmiechając się szeroko. – Co tam słychać u naszej pięknej Izz?
- Mógłbyś zdecydować się na jedno przezwisko – odpowiedziałem. – Pytanie jednak powinno brzmieć, co tam słychać u naszej pięknej Rose?
- Teraz nie wiem, ale podczas ostatniej nocy było ją słychać naprawdę głośno. – Padła odpowiedź, a ja pożałowałem, że zapytałem. – Stary, w łóżku to taka kocica…! Żałuj… Au, Rose, a to było za co?
- Włącz przełącznik w mózgu i kontroluj to, co mówisz – odwarknęła kobieta. – A czasami po prostu się zamknij.
- Dobra, dobra - mruknął Emmett pod nosem. – Nie zrozumiem nigdy kobiet. Opowiem ci później – dodał konspiracyjnym szeptem. – Au, Rose!!
- Przełącznik, Emm. Przełącznik!
Nie mogłem się już powstrzymać i roześmiałem się głośno. Panna Hale była wręcz stworzona do McCarthy’go. Nie pozwalała mu sobą rządzić i nie była pod niesamowitym wrażeniem jego masy mięśniowej, jak większość kobiet, które do tej pory z nim widziałem.
- Okej, stary – zacząłem. – Dzwonie, jak zapewne się domyślasz, nie po to, żeby posłuchać waszych słodkich konwersacji, ale w konkretnym celu.
- Wiedziałem! – Usłyszałem w odpowiedzi. – Interesowny dupek.
- W każdym razie – kontynuowałem, udając, że nic nie usłyszałem. – Na miejscu zbrodni mamy DNA Uleya. W końcu możemy wysłać za nim list gończy.
- Nareszcie – westchnął z ulgą Emmett. – Ten skurczybyk już wielokrotnie spędzał mi sen z powiek. Ale musimy jeszcze wysłać list za Blackiem.
- Zgoda, chociaż on nie jest takim priorytetem – odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
Jacob Black przy szefie mafii wypada i tak dosyć blado.
- Jeżeli nie wyślemy, Uley z łatwością udowodni nam ukierunkowanie śledztwa – powiedział.– On raczej nie zatrudni żółtodzioba za prawnika, ale krwiopijcę z prawdziwego zdarzenia.
Zastanowiłem się chwilę nad jego słowami i przyznałem mu rację. Oskarżenie o ukierunkowanie śledztwa jest używane dosyć rzadko w sądzie, ale w tym przypadku może stanowić jedną z nielicznych dróg obrony Uleya. Nie mam pojęcia dlaczego, ale stary wyga naprawdę tym razem dał ciała. Cóż. Jakby nie patrzeć, lepiej dla nas.
- Masz rację, oczywiście – powiedziałem. – Załatw to, ok? Mamy tu parę zagadek do rozwiązania, z którymi nie do końca sobie radzę.
- Znaczy się, prosisz mnie o wypełnienie tego całego papierkowego szmelcu?
- Wolałbym, żebyś to zrobił, fakt – odparłem. – Ale jeśli masz coś poważnego poza tym na głowie, możesz zostawić to mnie.
Zapadła chwila ciszy.
- Poważne te zagadki?
- Raczej zupełnie nielogiczne – odpowiedziałem zrezygnowany. – Okej, Emm, potem pogadamy, może jeszcze Stanley i Muller coś znaleźli.
Po rozłączeniu się spojrzałem znacząco na wymienioną dwójkę.
- Sorry, szefie. – Wzruszyła ramionami Stanley. – Jedynie potwierdziliśmy poprzednie dowody.
Kiwnąłem głową ze zrozumieniem. W sumie, dobre i to.
- Okej, to wy się jeszcze przyjrzyjcie, ja spadam. Chcecie coś sprawdzić w laboratorium w Atlancie?
-Tak, chcemy zerknąć na parę związków związanych z tym mikroskopem. Może uda nam się coś wykombinować – odparł Muller, wyciągając plastikową torebkę i pobierając próbkę jakiejś substancji.
I wszystko jasne. Pogadałem jeszcze chwilę z Alice, po czym ruszyłem do mojego samochodu. Ta sprawa robiła się coraz bardziej zagmatwana. Mimo to i tak nie należała do najtrudniejszych, jakie do tej pory prowadziłem – tak naprawdę od początku wiedzieliśmy, kto jest naszym głównym podejrzanym. W sumie, Uley jest na równi z Blackiem... Tylko z tego pierwszego cieszymy się zdecydowanie bardziej. Właściwie, jak się nad tym zastanowić, nie mamy dowodów na to, że ten drugi był zmuszany. To tylko moje prywatne, indywidualne przeczucie. Ale jeszcze rzadko kiedy mnie zawiodło.
Odnośnie przeczucia… Parkując przed budynkiem, w którym miałem apartament, odniosłem wrażenie, że coś jest zdecydowanie nie tak. Teoretycznie wszystko wyglądało normalnie. Chuck Norris powiedziałby, że za normalnie, ale nie w tym rzecz. Coś było nie tak. Coś nieuchwytnego, trudnego do przedstawienia, praktycznie niewidocznego, ale… było. Chwilowo nie wiedziałem, co to jest, na wszelki wypadek jednak odbezpieczyłem broń. Lubię adrenalinę, ale podejmowanie ryzyka bez zabezpieczenia to głupota. Ostrożnie, chociaż z pozoru spokojnie, wszedłem do budynku, wybierając tym razem schody zamiast, jak dotychczas, windę. Ludzie nawet nie wiedzą, jak łato jest pokonać ich w małej, zamkniętej przestrzeni. Nie ma miejsca do ukrycia, nie ma nic do osłony. Dotarłem do drzwi apartamentu i uważnie przyjrzałem się klamce.
Wytrych.
Podczas wieloletniej służby w FBI nauczyłem się doskonale rozpoznawać z pozoru mikroskopijne ślady włamywania się do mieszkań. Drobna rysa w odpowiednim miejscu nie jest zbyt podejrzana dla kogoś, kto nie wie, czego szukać.
- Edwa…
- Alice, potrzebuję wsparcia. Włamanie do apartamentu.
- Jadę. – Padła natychmiastowa odpowiedź.
Po chwili dołączył do mnie pracownik ochrony, zaalarmowany przez Brandon. Otworzyłem kopniakiem drzwi i przyległem do ściany. Niejaki… Grant? Tak, niejaki Grant zrobił dokładnie to samo, tylko po przeciwnej stronie. Już stąd mogłem zobaczyć stopień zdemolowania mieszkania. Wszystko było poprzewracane, walało się po ziemi, a w pokoju widziałem na podłodze fragmenty porozbijanego szkła. Kiwnąłem głową ochroniarzowi, polecając mu iść w prawą stronę, a sam udałem się w kierunku sypialni.
Sytuacja przestała być już zabawna. Skoro wiedzieli, gdzie mieszkam, musieli mnie śledzić. Jak mogłem tego nie zauważyć? Wydawało mi się, że jestem na urlopie, czy co? Sprawdzając kolejne pokoje, zdumiał mnie ogrom zniszczeń. W końcu spotkałem się z Grantem w przedpokoju.
- Czysto – oznajmiliśmy jednocześnie.
- Ktoś czegoś szukał?
- Wątpię – odpowiedziałem. – Straty są zbyt duże. Owszem, ktoś chciał, żebyśmy myśleli, że było to włamanie w celach rabunkowych, albo poszukiwaniu czegoś, ale…. Zabrali moje pieniądze, a nie tknęli laptopa ani podręcznego DVD. Trochę dziwne, jak na rabusiów. A odnośnie poszukiwania… biorąc pod uwagę, jak wszystko jest tu poniszczone, osoba przeszukująca chyba nie miała zielonego pojęcia, czego szuka. Głęboko na dnie zaszyfrowali inny przekaz.
- Jaki? – zapytał Grant.
Nie odpowiedziałem, ale obaj znaliśmy odpowiedź.
Strzeż się, Cullen. Obserwujemy Cię. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Sob 21:16, 12 Lut 2011 |
|
tyle czekania i wkońcu mogę przeczytać kolejny rozdział:)
świetny jak każdy i ma to co lubie...
Emmet i Rose niby krótka rozmowa z Edim i wiem co tam u nich się działo...
ale Bells i Irina i Tanya i Edi świetna rozmowa
i oby tak dalej:)
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Nie 17:13, 13 Lut 2011 |
|
Uwielbiam to opowiadanie, a szczególnie charakter Belli. Fajne,też jest to, że od razu powiedzieli sobie jasno, do czego dążą. Tylko nie wiedzą, że na końcu będzie miłość i chęć bycia razem. No to kiedy będzie miziu-miziu?
Bo mi przychodzi do głowy, tylko to, że pokłócą się o Tanyję. No i jak kochankowie, rzucą się na siebie. I to by mi pasowało.
Podoba mi się to, że nie ma tu schematu - drugi facet, miłość, kłótnia, szczęście. Nie jest zły, jednak to jest nowe i bardzo ciekawe. Akcja, strach, zagadki. Masz duże pole do popisu teraz, bo ja mam masę pomysłów na dalsze rozdziały. Jednak myślę, że ty masz lepsze, i lepiej ubrane w słowa.
Mam nadzieję, że niedługo zobaczę nowy rozdział. Tak, jest jedno ale -krótkie rozdziały, niestety. Ale tak; historia, postaci, napięcie- jest! Normalnie, kocham to opowiadanie!
Pisz, kochana, pisz! Weny! Czasu i chęci!
Aj... Czekam na miziańsko I całą resztę.
KW |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
smilinggirll
Nowonarodzony
Dołączył: 14 Sty 2011
Posty: 6 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 20:02, 21 Lut 2011 |
|
GŁupia Tanyia... Juz zaczyna się między nimi układać i bumm... Po wszystkim... Mam nadzieje, ze jednak wszystko sobie wyjasnią ; D Rozdzdział jest super ; P Pozdrawiam : ) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 21:22, 14 Mar 2011 |
|
Rozdział 11 przed Wami.
Betowała - Humorzasta:)
Miłego czytania:)
R11
EmmPOV
Rano po raz kolejny obudziły mnie odgłosy, dobiegającej z góry kłótni. Żesz ty, czemu ta kobieta musi mieć taki piskliwy głos...
Idź do swojej sekretareczki, frajerze!
Szczerze powiedziawszy, wolałbym, żebyś sama gdzieś polazła... Stary numer z trzaskaniem drzwiami, może? Rose jeszcze śpi, nie pozwól jej przegapić końcówki.
Odczep się, idiotko! Nic nie robię! Ciężko haruję na to, żebyś mogła spędzać całe dnie ze swoimi przyjaciółeczkami, wlewającymi Ci jad do uszu! Może im zrobisz awanturę, co?
Naprawdę, Kevin, pożałujesz tego, co powiedziałeś!
TRZASK.
Uff, dzisiaj trwało to w miarę krótko.
Emm? - mruknęła sennie Rosalie.
Hmm?
Jeżeli pewnego ranka puszczą mi nerwy i zabiję tę dwójkę z góry, pomożesz mi zatuszować morderstwo?
Uśmiechnąłem się szeroko.
Jasne, złotko. My z FBI potrafimy wszystko. Pamiętam na przykład sprawę, kiedy jedna męska prostytutka weszła... albo raczej wszedł... w zatarg z transwestytą, który był notabene synem polityka, nie mogę niestety powiedzieć którego... A w dupę z tym, powiem, nie lubiłem gówniarza...
Emm?
Tak?
Zamknij się i idź spać. Jest dopiero siódma, a w moim świecie to środek nocy.
Uśmiechnąłem się szeroko. Dzięki Bogu, że Cullen pokazał nożyce, frajer jeden. Chociaż on ma teraz głowę zajętą Isabellą. Ale jazda, Alice jaja mu urwie, jeśli jej cokolwiek zrobi... Nie może mnie to ominąć!
Rose?
Czego?
W moim świecie siódma to moment, w którym – i tu, idealnie wpasowana w moment muzyka z Mission Impossible, którą ustawiłem sobie na budzik – za pięć minut zadzwoni dzwonek.
Uśmiechnąłem się szeroko w stronę blondwłosej piękności, która raczej nie podzielała mojego entuzjazmu. Patrzyła na mnie za to raczej... ponuro? Na wszelki wypadek zasłoniłem mojego małego przyjaciela.
No co? Mówiłem ci o tym wczoraj. Miałem pokazać ci mój gabinet, mieliśmy uprawiać seks w na biurku i w męskiej toalecie, i – jeżeli się uda - w gabinecie Cullena, ale się skurczybyk wścieknie! A, i miałaś zobaczyć, jak pracuję, ale to chyba najmniej ważne, prawda?
Rosalie wywróciła oczami i siadła wyprostowana, co sprawiło, że mój wzrok skierował się od razu na jej piersi. Taaa, Wenus z Milo spaliłaby się przy niej ze wstydu.
Powiedz mi, jakim cudem skończyłeś szkolenie?
Zrzynałem od Edwarda – uśmiechnąłem się szeroko. – I mam smykałkę do strzelania i grzebania w cudzych komputerach. No i uśmiechnąłem się szeroko na wejściu. Cudem, można by powiedzieć!
Hale westchnęła i wstała.
Ile mam czasu na prysznic i doprowadzenie się do porządku?
Dziesięć minut.
Ile?!
Eeeeee....piętnaście, jeśli ja zrobię śniadanie?
Już lepiej. Do zobaczenia za dwadzieścia minut – powiedziała, zamykając łazienkę.
Biorąc pod uwagę, że spokojnie zdążylibyśmy, choćby nawet siedziała tam z pół godziny – jestem geniuszem! Zawsze kłam kobiecie, że nie masz czasu, wtedy bowiem będzie szansa, że zdążysz na cokolwiek.
Z zadowoleniem otworzyłem lodówkę i wyjąłem niezbędne produkty do zrobienia śniadania a la Emmett. Chleb, masło, szynka i Coca Cola – dla Rose Light, żeby nie było, że o niej nie myślę. I voila! Genialne.
Po jakiś dziesięciu minutach i przejściu trzech poziomów gry Indiana Jones na komórkę moja seksbomba wyszła z łazienki. W makijażu i dopasowanym kostiumie wyglądała jeszcze bardziej gorąco niż rano – o ile to w ogóle możliwe. Najwyraźniej są i dobre strony bycia projektantką. A jak jeszcze założy te czarne szpilki z wczoraj... A może by się tak spóźnić trochę do pracy? Piętnaście, dwadzieścia minut spokojnie powinno nam starczyć.
Nawet o tym nie myśl, Emmett. - powiedziała Rosalie, wywracając oczami. – Cholernie jestem ciekawa, jak wygląda męska toaleta w FBI. Poza tym, nie mamy przypadkiem do złapania tej suki Leah?
Ach, tak. Ta idiotka psuje mi każdą zabawę – mruknąłem zniechęcony.
Daj spokój, Emm, to może być misja twojego życia! Odegranie się na fałszywej eks. Gdybym ja mogła Royce'a wsadzić za kratki, żaden nieziemski seks by mi w tym nie przeszkodził.
Nieziemski seks? - uśmiechnąłem się zadowolony z siebie, po czym przypomniałem sobie coś innego – Royce?
Rose machnęła ręką.
Nie warto gadać. Idziemy?
Po chwili siedzieliśmy w moim szpanerskim wozie i pędziliśmy do siedziby FBI. Dzięki Bogu, że w weekend złożyłem wizytę w myjni samochodowej.
Nie myślałeś, żeby go trochę podrasować?
Pomyślałem, że może zostawię to tobie. Niespodzianka! - wyszczerzyłem się.
Rose parsknęła, ale po błysku w jej oczach poznałem, że spodobał jej się pomysł. Ach, kobiety.
Okej, musimy ustalić parę spraw. – Przypomniałem sobie. – Po pierwsze, nie przedstawiamy się. Żadne z nas. Leah mnie będzie znać, więc ja nie muszę, a jeśli powiem, że jesteś agentką, całe postępowanie może wziąć w łeb. Więc sza. Jasne?
Nie jestem głupia, przecież wiem! Mam pewne doświadczenie w tych sprawach – obruszyła się blondynka.
Tak? - zaciekawiłem się. – Jakie?
Po ciszy, która zapadła zaraz po moim pytaniu, poznałem, że chyba nie było ono najlepsze. Mimo wszystko ciekaw byłem, jak pani Ja-Wiem-Wszystko-Hale wybrnie z sytuacji.
Nooo... - zaczęła niepewnie. – Oglądam Kości i CSI New York, i CSI Miami, i CSI Las Vegas, i NCIS, i Prawo i Porządek, i Dowody Zbrodni...
Okej, okej, starczy – przerwałem jej, przerażony.
Kiedy naprodukowali tyle seriali kryminalnych? Ja pamiętam tylko CSI Miami, a to też wyłącznie dlatego, że byłem zmuszony przez Edwarda, warczącego na prawie każdej sekundzie, gdy pojawiał się Horatio: „Widzisz tego kretyna?!”. Taaaa... ja go tam lubię. Trochę melodramatyczny, ale miał takie zaje***te okulary przeciwsłoneczne...!
Cóż, nie wiem, co tam się nadowiadywałaś z tych twoich seriali, ale proszę, nie wychylaj się. Jak zauważysz kłamstwo, powiedz mi. Bez ogródek i szeptania na ucho. To ich zawsze najbardziej zbija z tropu. A teraz uśmiechaj się, kiwaj głową i, broń Boże, nie sprawiaj wrażenia, że jesteś nie na miejscu. Mamy upierdliwego ochroniarza na piętrze, jeszcze cię wyrzuci.
Wchodząc do budynku, wpuściłem ją przed sobą. Tak, potrafię się zachować wzorowo nie tylko w łóżku.
Hej, stary, masz gościa w PP – krzyknął do mnie Tom, mijając nas w windzie. – Dzień dobry pani, panno..?
Hale – przedstawiła się Rose, uśmiechając się.
Idź się ugryź Tommy, stary podrywaczu. Ona jest moja.
- Miło się rozmawiało, dzięki, ale my lecimy. Pa pa. - przerwałem im wymianę spojrzeń i nacisnąłem guzik.
Tom ledwo zdążył przed zamknięciem drzwi. Dobrze mu tak.
Co? - zapytałem, widząc drwiący wzrok Hale. – Zdenerwował mnie.
Ta wzruszyła ramionami.
PP?
Pokój Przesłuchań – odpowiedziałem, skoncentrowany na jej nieziemskich piersiach.
Wow, ta kobieta to potrafi rozpraszać...
Wiesz, że to również znaczy Prawy Przedsionek, prawda?
Prawy Przedsionek czego? - zapytałem rozkojarzony.
Serca, Emm, serca! Skup się, bo inaczej zapnę żakiet i nie będziesz miał się na co gapić!
Taaa, jasne. Widziałem cię już w tym żakieciku. Delikatnie mówiąc, nie jest on pod szyję.
Okeeeej – mruknąłem, gdy winda się z powrotem otworzyła. – Panie przodem?
Prowadź. – Otrzymałem odpowiedź. – To Twoje królestwo.
Moje królestwo jest w moim łóżku, kochanie. To jest jedynie miejsce, w którym zarabiam na te wszystkie prezerwatywy, które zużyjemy.
W końcu, Emmett - mruknął Barry, odstawiając kawę. – Clearwater czeka, macie tu słuchawki. A, i miłej zabawy. Ostra z niej zawodniczka.
W końcu nadszedł moment otwarcia tych zasranych drzwi. Pamiętając o dobrym wychowaniu, wpuściłem Rose pierwszą. Oboje spokojnie usiedliśmy, poprawiłem mankiety od garnituru i poluzowałem kołnierzyk.
Ach, pewnie nie wiecie o moim sposobie prowadzenia przesłuchania: zasadniczo, mało mówię. Podejrzani najczęściej zdradzają się nie przez odpowiednie pytania zadane przez agenta, ale przez to, że starając się wyglądać na bardziej wiarygodnych, podają za dużo kłamstw. A nic tak nie zachęca do mówienia jak przedłużająca się cisza.
Hej, Emmie, miło cię znowu widzieć – uśmiechnęła się słodko Leah. – Tęskniłeś?
Voila.
Nie do końca – odpowiedziałem, przeglądając papiery. – Mamy do Ciebie parę pytań.
Och, możemy to załatwić na osobności? - Puściła mi oczko w odpowiedzi, czym zarobiła uniesienie wysoko brwi przez Rosie.
Zdaje sobie pani sprawę, panno Clearwater, że flirt z agentem FBI podczas wykonywania pracy, szczególnie podczas przesłuchania, jest przestępstwem? - zapytała zimno Hale.
Gówno prawda, ale i tak świetny strzał. Leah natychmiast zmieniła taktykę.
Czego w takim razie ode mnie chcecie? Masz ochotę na kolejna rundkę, Emm? Wątpię, żeby ta wypindrzona blondyna dawała ci to, co chcesz...
Zejdź z tematu seksu, Leah – odpowiedziałem spokojnie, nie dając się sprowokować. – Wezwaliśmy cię tu w innej sprawie.
Ach tak? - Podniosła brew. – W jakiej? Ostatnim razem, jak tu gościłam, przesłuchiwał mnie tylko jeden agent, i, w dodatku, nie był on zbytnio zainteresowany sprawą. Cóż to za zaszczyt?
Boże, co za suka. Co ja w niej kiedykolwiek widziałem?
Bardzo wzbudziły nasze zainteresowanie pani kontakty z niejakim Samem Uleyem – powiedziała Rose, a ja jęknąłem w duchu. To by było na tyle, jeśli chodzi o omijanie tematu – Więc, jeżeli mielibyśmy postawić pani jakieś zarzuty, byłyby to… momencik... - Sprawdziła coś w teczce, w której, daję głowę, trzymała projekty jakiś torebek. – Kradzież, sprzedaż narkotyków, szpiegostwo, atak na agenta FBI, i ...ooo, ten jest szczególnie ciekawy... Prostytucja.
Cholera, niezła jest.
Nie jestem prostytutką! - warknęła natychmiast.
Och, prostytucja to nie tylko sprzedawanie się za pieniądze – uśmiechnęła się słodko w odpowiedzi Rose. – To także sprzedaż za informacje.
Leah zacisnęła mocno zęby. To ciekawe, kobieta kobiecie potrafi tak dokopać... Chwyt z prostytucją owszem, był poniżej pasa, ale cholernie mi się spodobał. Moja dziewczynka!
Nie jestem prostytutką – odpowiedziała Clearwater. – Zejdź ze mnie, szmato!
Uważaj na to, co mówisz – ostrzegłem ją. – Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie są konsekwencję ataku, także i słownego, na agenta FBI, prawda?
Leah wyglądała jak uparte dziecko przywołane do porządku i zdecydowanie nie podobała jej się ta rola.
Dobra, dobra – odpowiedziała wreszcie. – Co chcecie wiedzieć?
Jaka była twoja rola w związku z Jacobem Blackiem i co z tym wspólnego miał Sam Uley? - zapytała Rose, zanim zdążyłem otworzyć usta. Po raz kolejny musiałem powstrzymać westchnięcie. Dlaczego do diabła musi być taka bezpośrednia?
Nie rozumiem, o czym mówicie. Nie znam żadnego Jacoba Blacka – odparła natychmiast Leah.
W odpowiedzi otworzyłem teczkę i wyciągnąłem plik zdjęć, rozkładając je powoli na stole. Leah z Jacobem w pizzerii, na lodach, w parku zabaw, w restauracji, na lodowisku, w kinie, całujący się, przytulający.
Okej, zacznijmy jeszcze raz – po odczekaniu paru minut powiedziała Rose, uśmiechając się słodko. - I może tym razem powiedz nam prawdę, dobrze? A więc, jaka była twoja rola w związku z Jacobem Blackiem i co z tym wspólnego miał Sam Uley?
Byliśmy z Blackiem parą przez pewien czas – otrzymałem niechętną odpowiedź. – Przystojny gość, ale nie dla mnie. Zbyt sztywny, jeżeli wiecie, co mam na myśli. A w łóżku... katastrofa. Niby gorący i namiętny, ale coś się nie kleiło. Więc z nim zerwałam. Koniec historii.
Sam Uley – przypomniałem jej, nie podnosząc głowy.
Sama ostatni raz widziałam parę lat temu – odparła nonszalancko. – Wy mi raczej o nim opowiedzcie. Wszystko z nim w porządku?
Kłamie – westchnęła Rose, nawet nie siląc się na dyskrecje.
Jak już mówiłem – moja dziewczynka.
Wiem, wiem – powiedziałem, i ponownie wyjąłem z teczki plik zdjęć. Poprzednie pieczołowicie zebrałem i spiąłem, zanim przystąpiłem do rozkładania kolejnych.
Te tym razem przedstawiały Leah z Samem. Najczęściej w kasynie, parę razy na imprezach, gdzie oboje byli pijani i widocznie się do siebie kleili.
Nie wiem, co ode mnie chcecie! - wybuchnęła Clearwater na ich widok. – Owszem, parę razy zaliczyliśmy wypad tu i tam, ale na pewno nic więcej ode mnie nie wydobędziecie!
Słuchaj – powiedziała złowieszczym głosem Rose. – Nie radziłabym nas denerwować. Dwa razy już nas okłamałaś, a to jest bardzo, ale to bardzo źle widziane przez sędziego podczas rozprawy. Więc albo zaczniesz współpracować i powiesz nam coś, co rzeczywiście może się do czegoś przydać, albo zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby większość z tych zarzutów, które wymieniłam, zostały ci postawione. Jasne?
O. Mój. Boże. Ta kobieta jest genialna. Ja właściwie jestem tu niepotrzebny.
Leah popatrzyła na mnie z błaganiem w oczach, a ja musiałem walczyć z tym, żeby nie parsknąć śmiechem. Kotku, to nie działało na mnie nawet wtedy, gdy byliśmy razem.
A ja mam jeszcze jedną propozycję – powiedziałem. – Albo zaczniesz mówić już, albo wyjdę sobie do toalety, powiedzmy na piętnaście minut, i zostawię cię tu samą. Z nią – wskazałem głową na Rose. - Więc, co wybierasz?
Clearwater spojrzała na mnie ze złością i wiedziałem, że wygraliśmy tę batalię.
Nie wiem dużo – powiedziała w końcu z niechęcią. – Wiem tylko, że Sam chciał z Jakiem współpracować, a ja miałam mu dać znać, czy jest on godny zaufania. To wszystko.
I co powiedziałaś? – zapytałem.
Potwierdziłam, że jest. Później Sam przestał się odzywać.
Dziękuję za współpracę – powiedziałem, wstając, a chwilę po mnie podniosła się także Rose. – I jeszcze jedno. Nie wyjeżdżaj z miasta, jasne?
Leah pokiwała ponuro głową, potwierdzając to, co myślałem.
Wygraliśmy.
Spokojnie wyszedłem z pomieszczenia, ponownie przepuszczając Hale przed sobą.
Byłaś niesamowita – powiedziałem z podziwem, gdy zamknąłem drzwi – Totalnie nie mój styl przesłuchań, ale zrobiłaś to niewiarygodnie. Nie byłem tam właściwie w ogóle potrzebny.
Mówiłam ci, że oglądam dużo seriali kryminalnych – wyszczerzyła się w odpowiedzi. – Coś musiałam przecież z nich zapamiętać.
Roześmiałem się. Jeśli to było źródłem jej wiedzy, pobiła na głowę każdego telewizyjnego inspektora.
Dużo nam nie powiedziała – przerwała moje rozmyślania, patrząc na mnie niepewnie Rosalie.
Nie liczyłem nawet na to – przyznałem się szczerze. – Była zawsze twardą, nieprzystępną suką. Przepraszam za określenie, ale taka była prawda. Jestem z ciebie niesamowicie dumny, że to wyciągnęłaś.
I co zamierzasz zrobić z tymi informacjami? - zapytała blondynka, z trudem ukrywając radość.
Primo, zadzwonię do Cullena. To tylko potwierdziło to, o czym myśleliśmy. Poza tym sprawę Leah przekażę Tomowi, bo skoro mamy potwierdzenie, że ona współpracuje z Uleyem, to na podstawie zdjęć, historii jej konta i nudnego, ale dobrze przeprowadzonego wywiadu możemy dotrzeć do innych osób, na które kablowała z jego polecenia. Prawdopodobnie pomoże nam to rozwiązać parę innych spraw.
Rose kiwnęła głową w odpowiedzi, rozumiejąc powagę sytuacji. Widzicie, to nie jest tak, że każdy przypadek, każde przestępstwo rozpatrujemy oddzielnie. Często pomaga nam rozwiązać inne, często dowody znalezione przez specjalistów na jednym miejscu zbrodni tak naprawdę wiążą się z innym... Szczególnie, jeśli chodzi o mafię. Skurczybyki zostawiają tak wiele śladów, że aż ręce opadają, ale jeśli chodzi o znikanie świadków, są w tym zdecydowanie najlepsi. Jest i nagle... pstryk! nie ma. A bez świadków trudno przekonać jakąkolwiek ławę przysięgłych. Owszem, DNA i te sprawy, ale jeśli się trafi przebiegły przestępca, bez świadków z łatwością zawróci w głowie biednym ludziom, którzy uwierzą w bajeczkę o podrzuceniu dowodów i puszczą ptaszka wolno. Taaak... nie jest łatwo.
To może kawa, co ty na to? - zaproponowałem, biorąc Rose pod rękę i prowadząc do kawiarenki na parterze. – Mają tu świetne cappuccino. A jak pogadam z Lavi, może i dostaniesz od niej trochę czekolady...? - zawiesiłem głos obiecująco.
Lavi? - uniosła wysoko brwi Hale.
Pani Dench... Lavender Dench. No co, lubię czekoladę – powiedziałem obronnie, widząc, że Rose stara się nie wybuchnąć śmiechem.
Ja też – powiedziała, nieudolnie ukrywając uśmiech. Jakoś przed Leah potrafiła lepiej grać. – Idź i wywalcz mi latte z czekoladą, ty mój bohaterze.
Sarkazm. Jaaaasne. Jakbym rozmawiał z Cullenem.
Rozmowa z Levi jak zawsze poprawiła mi humor. Okej, śmiejcie się, ale ona naprawdę jest przemiła! Pewnego razu, na początku mojego pobytu tutaj, dała mi krokieta z grzybami, żebym sobie odgrzał w domu, i od tego czasu kocham ją coraz bardziej. Oczywiście, dostałem dla Rose latte z czekoladą i dodatkowe ciasteczko, „bo biedaczka jest taka chudziutka, niech coś zje, musisz o nią zadbać, Emmy”, i dodatkową porcję bitej śmietany na mojej bezie. No, o te ostatnie musiałem sępić, ale w tym też jestem dobry.
No, no, niezły jesteś – uśmiechnęła się Rose, biorąc łyczka kawy. - O mój Boże... to cudowne. Pogratuluj ode mnie pani Dench.
Tak, wiem. Nigdy nie wątp w zdolności kulinarne Levi, nawet jeśli mają one dotyczyć jedynie kawy.
Odczekałem spokojnie, aż skończy pić, zjadłem swoją rajską bezę i przystąpiłem do rzeczy.
- No, bo jeśli chodzi o ten seks w toalecie... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Pon 22:06, 14 Mar 2011 |
|
genialny rozdział jak każdy:D
i nawet nie powiem ale sam Emmet i Rose jako główni to chyba nawet lepsze niż Bella i Edzio
przesłuchanie genialne i nie jestem wstanie się zbytnio wyslowić bo przed oczami mam Rose w pokoju przesłuchań z miną zwycięzcy
do nastepnego
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Pon 23:36, 14 Mar 2011 |
|
Te kwadraciki trochę psuły estetykę opowiadania i czasem myliły. Wiadomo, nie ma to jak stare, dobre myślniki.
Co do rozdziału to WOW! Nie ostrzegałaś, że będzie Emmecik i co? Taka jazda a ja chciałam wyłączać komputer. A tu patrzę; jedno z moich ulubionych opowiadań. Poza zmianą graficzną myślników znalazłam jeden błąd;
Sleeping_Beauty napisał: |
Jest i nagle... pstryk! nie ma. |
Nie ma.
Taki mały, ale zauważyłam, więc czemu ci nie powiedzieć? :D Poza tym, uwielbiam Emmetta i Rose. Boże, po prostu kocham. Oczywiście błyskotliwość misiaczka + seks = będzie się działo! Fajnie, naprawdę fajnie.
Na dodatek znalazłam tylko taki malusieńki błąd, co świadczy o tym, że się starasz i po prostu świetnie ci idzie tłumaczenie. Oby tak dalej.
Czekam na więcej takich niespodzianek (czyt. rozdziałów :D) !
Chęci i czasu.
KW |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|