|
Autor |
Wiadomość |
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 17:58, 22 Mar 2010 |
|
Więc, tym razem jak Bozia przykazała, w zgodzie z regulaminem:)
[OOC]
[AU]
[AU/AH]
Krótkie streszczenie:
Bella pracuje w laboratorium, gdy pewnego dnia trafiają do niej próbki groźnej broni biologicznej. Edward jest agentem FBI, przypadkowo zajmującym się również tą sprawą. Co nastąpi po nawiązaniu współpracy? Planowo, będzie to albo akcja na tle romansu, albo romans na tle akcji - nie zdecydowałam się jeszcze do końca. W każdym razie... zapraszam do czytania:)
Opowiadanie możecie również znaleźć na moim chomiku:
[link widoczny dla zalogowanych]
Zaczynamy oczywiście od podziękowań dla bety - ` Coco chanel .
Rozdział ten jest wklejany na forum po raz drugi, ale w wyniku mojej głupoty tamten temat został zablokowany. Cóż... nie doczytałam regulaminu:) A więc... zapraszam do lektury i liczę na Wasze opinie:)
Rozdział pierwszy.
PWB
Jak co ranka, słysząc dźwięk budzika wyrywającego mnie ze snu o godzinie 7:00 rano, zastanowiłam się, co do diabła skłoniło mnie do podjęcia pracy w Państwowym Laboratorium, mającym precyzyjnie ustaloną ilość godzin, przypadającą na każdego pracownika. Nie zrozumcie mnie źle, lubiłam swoją pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną, ale czasami ta monotonia mnie przerażała. Od czasu do czasu, otrzymywałam wprawdzie polecenie zbadania próbek jakiejś nowo wynalezionej, niebezpiecznej broni biologicznej, ale nie było to nic takiego, co podnosiłoby poziom adrenaliny we krwi. Niestety, nie do mnie należało jej ewentualne rozbrajanie, więc nawet nie miałam szansy odegrać mojej ulubionej sceny z „Twierdzy” z Nicolasem Cagem w roli głównej. W każdym razie, wracając do tematu – moje życie zasadniczo obraca się wokół probówek i mikroskopu. Biochemia była dosyć trudną dziedziną nauki i wybić się w niej mogą tylko najlepsi – na szczęście dla mnie, byłam jedną z nich. Państwowe laboratorium, w którym pracowałam, było najlepsze nie tylko na Florydzie, ale zajmowało drugą co do skuteczności działania, pozycję w całych Stanach. Cóż, miałam się więc czym szczycić.
Wracając do tematu – alarm budzika był chyba najbardziej znienawidzonym dźwiękiem, przez wszystkich mieszkańców USA. Szczególnie, jeśli zaraz po tym, słyszy się sygnał telefonu, jednoznacznie informujący, ze wasza ukochana matka, kolejny raz zapomniała o różnicy czasu pomiędzy Australią, a Florydą i wybrała akurat ten moment na rozmowę.
- Cześć, kochanie – zawołała entuzjastycznie zaraz po tym, jak podniosłam słuchawkę. – Masz chwilkę czasu?
Dam głowę, że każdy z was zna takie rozmowy. W moim przypadku zawsze jakimś cudem kończą się one na omawianiu braku życia prywatnego.
- Bello, muszę ci przypomnieć, że twój zegar biologiczny tyka! Masz dwadzieścia pięć lat i jeszcze do tej pory nie miałaś chłopaka. Cud, że nie jesteś dziewicą!
Nienawidzę mojej siostry. Głupi kabel.
- Ja w Twoim wieku miałam już męża i dziecko! Kochanie, rozumiem, że nie lubisz tych rozmów, ale ja po prostu się martwię. Chciałabym mieć kiedyś wnuki, wiesz?
- Mamo, zdaję sobie z tego doskonale sprawę, ale w tym momencie nie mam ani czasu, ani nastroju na tą rozmowę. U mnie jest teraz dwadzieścia po siódmej i naprawdę zaraz spóźnię się do pracy – rzuciłam do słuchawki, w biegu kończąc kawałek tosta z parmezanem. – Zadzwonię do ciebie później, dobrze? Kocham cię, pa.
Uwielbiam, kiedy mam dziesięć minut do planowanego wyjścia z domu i jeszcze nie jestem gotowa. Kobiety mają przechlapane; dlaczego nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo makijaż utrudnia życie? Może spłynąć, może rozmazać się na deszczu, może rozmazać się przez łzy, może tak po prostu się rozmazać, może – a to strasznie irytujące – po prostu nie być idealny. W każdym razie, dzięki Bogu, tym razem nie utrudnił działania, i wyszedł mi nawet przyzwoicie. Dzięki temu – i szaleńczemu tempu na autostradzie - punkt 9.30, przekroczyłam próg laboratorium, ubrana w tradycyjny, biały fartuch.
- Witaj, Angelo – przywitałam się uprzejmie z asystentką. – Co dziś robimy?
- Eric przekazał mi próbki do zbadania. – Padła odpowiedź. – Ale to chyba nic pilnego, więc mamy wolniejszy dzień. A tak poza tym, przed chwilą był tu Mike i pytał o ciebie.
Jęknęłam. Mike Newton był moim koszmarem od niemal pierwszego dnia w pracy. Obiektywnie rzecz biorąc, był nawet przystojny, pod warunkiem, że nie brało się pod uwagę jego posklejanych żelem, blond włosów i kłącza pod brodą, które chyba miało imitować zarost. Z charakteru był to wieczny chłoptaś, namolny i nachalny, nie znający słowa "nie", co zresztą tłumaczyło moją
znakomitą znajomość położenia toalet i schowków w całym budynku.
- I co mu powiedziałaś? - zapytałam z niepokojem.
- Że jesteś chora i masz dwa dni wolnego – uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Przecież nie jestem głupia. Tak właściwie, Scarlett dzisiaj nie ma, więc może zrobimy sobie kawę i pogadamy? Jestem padnięta.
Uwielbiałam takie chwile. Rozmowy z Angelą były zawsze miłe i uspokajajace. Praca w laboratorium nigdy nie była zbytnio nerwowa, a bez naszej szefowej okazywała sie nawet całkiem przyjemna.
- Słyszałaś o tym nowym odkryciu? - zapytałam, gdy nasza rozmowa zeszła na temat pracy. – Podobno jakiś diabelnie niebezpieczny związek, w ciągu godziny degraduje genom komórki i atakuje kolejne. Z tego co Scarlett wspominała, Waszyngton twierdzi, ze jest parę set razy szybszy niż komórki rakowe.
- Tak, Mike wspominał. Miałam cię poinformować, że dostaniemy niedługo próbki do zbadania. Obecność obowiązkowa i należy przedsięwziąć maksymalne środki ochrony. Właściwie to nie jestem w stanie zrozumieć, po co człowiek odkrywa coś takiego. Przecież już w fazie wstępnej powinno być widoczne, że nie da się tego wykorzystać do ewentualnej ochrony ludzkiego organizmu, tylko do ataku!
- Naprawdę, aż tak? - Zdziwiłam się. – O tym Scarlett nie wspominała. Mike musiał więcej podsłuchać.
- Znasz go. – Angela wzruszyła ramionami.- Czasami dziwię się, dlaczego nie pracuje jako adwokat. Świadkowie mówiliby mu wszystko, byle się tylko odczepił. W każdym razie, mamy za zadanie najpierw przeprowadzić standardową procedurę, zapisać wszystko, a następnie znaleźć sposób, żeby zniszczyć bez poświęcania zdrowia.
- Wreszcie coś ciekawego – mruknęłam pod nosem. – Waszyngton sam sobie nie daje rady?
Angela wzruszyła ramionami. Cóż, znałam odpowiedź. Tak naprawdę chyba nikt z naszego laboratorium nie miał zbyt dobrego mniemania o Waszyngtonie, od czasu, gdy parę lat temu sklasyfikowali oni niebezpieczny, toksyczny związek, jako roztwór nadający sie do użytku w pracowniach szkolnych. Ich głupie tłumaczenia i wymówki – pomyłka w papierach, jasne – nic nie dały. FBI miało z tym sporo pracy, i przez to wiarygodność Waszyngtonu spadła o parę oczek w dół.
- Problem jest dosyć poważny – westchnęła. – Ta sulfonamida dostaje się do organizmu przez układ pokarmowy, nie potrzebuje naczyń krwionośnych do rozprzestrzeniania się, nie potrzebuje praktycznie niczego!
- Co za idiota to wynalazł? - Zdenerwowałam się. – Tacy ludzie, mimo swojego geniuszu, mają zdecydowanie nierówno pod sufitem.
- Jakiś Carlisle Howard. Słyszę o nim po raz pierwszy w życiu – odpowiedziała. – No dobra, dość już o tej śmiertelnej truciźnie, nagadamy się, jak dostaniemy próbki. Wiesz, że przez to przełożą ci urlop, prawda?
To była kolejna z cech państwowego laboratorium. Normowany czas pracy, ale nienormowany czas urlopów. Bóg wie, ile razy przekładałam, odwoływałam, bądź skracałam plany związane z wakacjami tylko dlatego, że szefowa uznała moją obecność w laboratorium za konieczną. Na szczęście, z reguły nie powodowało to poważnych strat finansowych, zapewne dlatego, że Scarlett mimo wszystko była człowiekiem i w takich sytuacjach pokrywała wszystkie poniesione straty, plus wypłacała premię.
- Wiem – mruknęłam. – Renee znowu dostanie zawału. Jakbym nie miała dość wysłuchiwania o skutkach wpływu chemikaliów na moją ewentualną ciążę.
- Jeszcze się nie skończyło? – Angela uśmiechnęła się. – Współczuję. Nie chcę zachęcać cię do kłamstwa, ale na twoim miejscu udawałabym, że się z kimś spotykam, tylko po to, żeby zakończyć tego typu rozmowy.
Taa, jakbym o tym nie myślała.
- To z pewnością byłby świetny pomysł – mruknęłam. – Gdybym tylko umiała skłamać. Nie wiem, jak ona to robi, ale wychwytuje moje kłamstwo dotyczące ilości rzeczy, które zjadłam na kolację, wisząc na słuchawce oddalonej ode mnie o tysiące mil, wliczając zakłócenia!
Niestety, to była szczera prawda. Nienawidziłam tego, ale każda, nawet najmniejsza próba zatajenia, bądź ominięcia czegoś, kończyła się natychmiastowym zdemaskowaniem. Zaprawdę, powiadam wam – szczęśliwi ci, którzy potrafią oszukiwać. Kłamstwo tak bardzo ułatwiało życie – umożliwiało dyplomację i prawienie komplementów, i masę innych rzeczy, które były dla mnie niedostępne. Natomiast w moim przypadku, pozostawało uniwersalne mruczenie pod nosem i wbijanie wzroku w podłogę.
- Cóż, nie jestem zbytnio zaskoczona – roześmiała się Angela, chyba starając się mnie dobić. – Myślę, że szło by ci lepiej, gdybyś się ciągle nie czerwieniła i przestała jąkać. Robisz się przez to mniej wiarygodna.
- Dzięki – warknęłam. – Czy możemy wrócić do tematu urlopu?
Odpowiedź przerwał dźwięk otwieranych górnych drzwi laboratoryjnych, jednoznacznie dający do zrozumienia, że Scarlett wróciła, i zdecydowanie byłoby lepiej, gdyby zastała nas przy pracy.
- Czy nie miało jej nie być cały dzień? - zapytałam cicho, wyjmując odpowiednią próbkę i wkładając do statywu.
- Może wróciła po parę rzeczy i zaraz wyjdzie – odszepnęła, napełniając probówki bliżej nieokreślonym roztworem. – Pogadamy później.
- Cóż za adrenalina – mruknęłam pod nosem. – Uwielbiam ten dreszczyk emocji w pracy.
Cóż, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za parę dni dowiem się dokładnie, co to znaczy dreszczyk emocji. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sleeping_Beauty dnia Sob 15:57, 30 Lip 2011, w całości zmieniany 14 razy
|
|
|
|
|
|
Emilly_Van
Wilkołak
Dołączył: 26 Gru 2009
Posty: 217 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Pon 18:52, 22 Mar 2010 |
|
Ah! Jestem pierwsza
A więc tak, mi się nawet podoba, ale wkurzają mnie dwie rzeczy
- dlaczego zawsze Bella nie umie kłamać? Jakby chociaż raz nie mogła być świetnym kłamcą.
- ale chyba najgorszy jest- Mike. Jeszcze nie spotkałam się z Fanfickiem gdzie nie czepiałby się Belli i był postacią normalną.
I tyle z czepiania się
Pomysł oryginalny, jeszcze nigdy nie czytałam o czymś tak, dziwnym... Jednak to zalicza się do plusów, bo mam już dość opowiadań w stylu- Edward spotyka pewnego dnia Bellę, przyjaźnią się, a potem jest big love story i koniec.
I jeszcze jedno, tekst jest według mnie trochę za krótki. Mam nadzieję, że dalsze będą dłuższe
Na pewno jeszcze tu wpadnę, jak dodasz następny rozdział, bo temat mnie zaintrygował |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Take Me Out
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Maj 2009
Posty: 26 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 21:22, 25 Mar 2010 |
|
zaintrygowałaś mnie trochę ;p
to znaczy tym niezdecydowaniem co do gatunku utworu ;p
obstawiam akcje na tle romansu ;p
ale to tylko taka mała propozycja, do nieczego niezobowiązująca.
tekst faktycznie krótki- chce się więcej! a skoro tak, to znaczy że swoje zadanie wypełniłaś i zaciekawiłas czytelnika.
pozdr. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ezri
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Czw 22:07, 25 Mar 2010 |
|
Zwykle nie czytam dopiero co rozpoczętych opowiadań, bo potem zżera mnie ciekawość, co będzie się dalej działo, ale tu musiałam wejść... Miałam dziś koło z chemii organicznej. To pewnie sporo wyjaśnia
Co do tekstu: dobrze się czyta (choć króciutki, ale to też sztuka uchwycić rzeczy istotne, nie rozpisując się zbytnio) (mam z tym problemy czasem).
Tak mi się rzuciło w oczy, że w tym fragmancie dużą rolę odgrywał czas. Wspomniany aż trzy razy. Budzik - skąd ja to znam? Najkoszmarniejszy dźwięk pod słońcem, mama delikatnie przypominająca o tykającym zegarze biologicznym i czas działnia nowej broni. Więcej trudno mi jest orzec na podstawie tego rozdziału, ale pewnie tu jeszcze zajrzę.
Życzę powodzenia i weny do pisania.
(O ironio losu) Przyszła Laborantka |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ezri dnia Czw 22:08, 25 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 13:39, 02 Maj 2010 |
|
Cóż, rozdział z małym poslizgiem, ale lepiej późno niż wcale:) Tradycyjnie, ukłon w stronę bety..:) Pozdrawiam i czekam na opinie:)
PWE
Uwielbiałem myśleć, że ranek był jedynym elementem łączącym mnie z przeciętnym Amerykanem. Te same czynności: prysznic, golenie, robienie sobie śniadania... Ok, niech będzie, odgrzewania ostatniej porcji lasagne, którą ukradłem Alice, gdy odwiedzałem ją dwa dni temu. Byłem raczej kiepskim kucharzem. Właściwie moje umiejętności w tym zakresie ograniczały się do zrobienia jajecznicy, zagotowania wody na herbatę i jajek na miękko. Wystarcza na śniadanie i kolację, a obiad zazwyczaj jem na mieście, w restauracji albo u Alice. Cóż... Zdawało się, że odbiegłem od tematu. Miałem opisać jak wygląda życie agenta FBI, w moim przypadku, do spraw bezpieczeństwa narodowego. Więc, zasadniczo była to raczej niebezpieczna robota, ale nie lubiłem nudy. Nie wyobrażajcie sobie za wiele, dni w stylu CSI nie zdarzają się zbyt często – cóż, brakuje nam jasnowidzów takich jak Horatio. Wiecie, wychodzi policjant na ulicę, spotyka faceta oglądającego się za siebie i, bum, okazuje się, że jest to dealer narkotyków. Albo seryjny morderca. I tak w każdym odcinku! Przypadkowość jest zabójcza i, szczerze powiedziawszy, chciałem, żeby było tak samo w sprawach, które ja prowadziłem. Moje życie i praca to w rzeczywistości mieszanka wszystkich kryminalnych seriali, które oglądaliście. Dużo myślenia, pełno informacji, od czasu do czasu jakiś pościg. W sumie... całkiem fajnie. Mnóstwo adrenaliny, zwrotów akcji – czasami czułem się jakbym grał w jakimś popieprzonym hollywoodzkim filmie. A minusy? Hmmm... Ich też było całkiem sporo. Igranie ze śmiercią, ryzyko, praca w nadgodzinach – nierzadko się zdarzało, że czasem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale, jak zapewne się domyślacie, zależy to od sprawy. Jeśli jest jakaś związana z narkotykami to, niestety, trzeba przejść na wysokie obroty i robić wszystko, żeby zakończyć ją jak najszybciej. Cóż, czy wspominałem, że za takie dochodzenie otrzymuje się dodatkową premię? I nie było to byle co. Dobry agent FBI, po dwóch, trzech latach pracy w firmie, ma już wystarczającą ilość środków na wybudowanie niezłej willi i wyjazd dwa razy w roku na parę tygodni za granicę. A potem może być już tylko lepiej. Cóż, właśnie… Trzeba być dobrym. A ja byłem. Najlepszy na roku na studiach, w praktykach terenowych osiągnąłem średnią czternaście przecinek siedem na piętnaście punktów, w symulatorze strzałów sto procent celności. Skromność nie była może moją najmocniejszą stroną, ale sporo się naharowałem, żeby móc pozwolić sobie na jej brak. Cóż, dobrze – czas na transmisję na żywo, bo już dojeżdżałem do budynku firmy.
Cóż, ładny wstęp – pomyślałem. – Jeżeli kiedykolwiek wyleją mnie z roboty i będę miał nakręcić dokument o agencji, na pewno to wykorzystam.
- Edward! - Ryk za mną poinformował mnie o obecności mojego kumpla ze studiów, Emmetta. – Co tam słychać?
- Po staremu. – Wzruszyłem ramionami. – Czemu pytasz?
- Zastanawiałem się, kiedy wyjawisz mi, że wyrzuciłeś z mieszkania Tanyę. Wiesz, dzwoniła do mnie wczoraj w trakcie podrywania seksownej kelnerki.
Tanya. Zmora mojego życia. Poznaliśmy się dwa lata temu na jednej z corocznych imprez urodzinowych Alice, i od tego czasu nie mogłem się jej pozbyć. No dobrze, prawdę mówiąc, próbowałem tego dopiero od paru miesięcy, ale to i tak było zbyt dużo czasu! To miała być dziewczyna na jedną noc, no ewentualnie na tydzień. Wizualnie nawet była całkiem, całkiem. Wysoka, tak na oko z metr siedemdziesiąt, długie jasne blond włosy, niebieskie oczy. Niestety, przysłowiowa blondynka – inteligencji nie miała za grosz, a zazdrosna była strasznie. O każde spojrzenie, gest, nawet o uśmiech w stronę barmanki! Odstraszała wszystkie kobiety wokół mnie powodując, że byłem skazany wyłącznie na nią. Brzmi jak jakiś horror, prawda? Nie pojmowała żadnych aluzji, a po dwóch tygodniach znajomości po powrocie z pracy, zastałem ją mieszkającą w moim apartamencie. Po niedługim czasie moja cierpliwość zaczęła się kończyć, a gdy kazała mi zmienić stanowisko na wymagające rzadszego pobytu w firmie, wyrzuciłem ją. Ok, może nie było to zbyt męskie, bo po prostu spakowałem ją, walizki wystawiłem za drzwi i zmieniłem zamki w drzwiach, ale było to już jedyne wyjście! W dodatku nawet wtedy nie pokazała klasy, po prostu wydzwaniała do mnie i awanturowała się.
- Nie rozmawiajmy o tym – powiedziałem. – To była najmądrzejsza decyzja mojego życia. Czuję się jakbym po odsiedzeniu trzydziestu lat w więzieniu, wyszedł wreszcie na wolność.
- Nie skomentuję – mruknął pod nosem Emmett. – Rozumiem cię doskonale, w końcu mieszkałem kiedyś z Leah, ale chyba trochę przesadzasz. Ostatnio wcale nie rozmawialiście ze sobą.
- Rozmawialiśmy – zaprotestowałem.
- Taaa, podczas seksu – przerwał mi natychmiast. – Patrząc z tego punktu widzenia, znakomicie się dogadywaliście. Dobra, nieważne, zdaje się, że mamy dzisiaj dostać nowe informacje dotyczące chłopaków z Decatur.
- Ta? - Zaciekawiłem się. – Nowa banda? Zgarnęliśmy ich przecież pół roku temu, aż tak szybko się chyba nie regenerują? Mają jakieś tajemne moce, czy co? Pewnie dlatego cię przydzielili!
Emmett prychnął, patrząc na mnie gniewnie. Cóż, może nie powinienem się z niego tak nabijać, ale na litość Boską – ten koleś miał obsesję na punkcie Dragon Balla jeszcze na pierwszym roku studiów! Ja wtedy, jak większość oczytanych facetów, pochłaniałem Solaris Lema, a on? Sam się podłożył.
- Bardzo śmieszne, naprawdę – warknął. – A teraz, może przestaniesz robić z siebie błazna i mnie posłuchasz? Wygląda na to, że rozwiązanie tej sprawy to otwarte drzwi do awansu.
Aha, kolejna rzecz, którą powinniście wiedzieć o FBI, było to, że rzadko – ale tak naprawdę, naprawdę rzadko – rozwiązanie jednej zagadki jest kluczem do szybkiej kariery. Sprawy związane z narkotykami były – niestety - jednym z najczęstszych. W większości filmów rozwiązanie takiej sprawy, powoduje przeskoczenie o co najmniej jedno oczko w górę w hierarchii agencji. Wbrew pozorom, nie wymieniamy zaniepokojonych spojrzeń, gdy dowiadujemy się, że chodzi o narkotyki. Po pierwsze, zbyt szybko skończyłby nam się ich zapas, a po drugie, zasadniczo chodziło wtedy o czas. Im mniej go upłynie do chwili przechwycenia ładunku, tym mniej uzależnionych małolatów będzie chodziło po Atlancie. A Decatur to ulubiona dzielnica jednej z najbardziej zorganizowanych band narkotykowych, z jaką mieliśmy do czynienia w przeciągu ostatnich dziesięciu lat.
- Ok, ok – mruknąłem, wystukując hasło do gabinetu. – Co mamy?
- Chłopcy z CIA trafili na gościa, który bredził coś o ich kolejnym planie. Ale ponieważ koledzy nie wykazali się inteligencją…
-… wypuścili ptaszka, zakazując mu wyjazdu z miasta – dokończyłem, kiwając głową.
Boże, spraw, aby głupota CIA nie była zaraźliwa.
- Dokładnie – przytaknął Emmett. – I, nie uwierzysz, następnego dnia, on zniknął!
- A to ci dopiero – mruknąłem. – Musieli być w szoku.
- Byli wściekli – powiedział ze zniecierpliwieniem, włączając komputer. – Szczególnie, że znaleźli dzisiaj jego ciało.
To wciąż nie wyjaśniało, dlaczego sprawę przejęła nasza agencja.
- Nie chcę niepotrzebnie prawić komplementów, ale na razie nie wygląda to na nic, z czym nie potrafiliby sobie poradzić. Oprócz faktu, ze Decatur rozpracowaliśmy my.
- Cóż. – Emmett obrócił monitor w moją stronę. – Oto raport z sekcji zwłok.
Musiałem przeczytać go kilka razy, żeby zrozumieć całkowicie treść. Patolodzy pracujący w CIA byli świetnymi specjalistami, sprawdzającymi każdą możliwość po kilka razy. Cóż, w tym wypadku byli na tyle zdesperowani, że przeprowadzili nawet test na obecność australijskiej trucizny, opierając się wyłącznie na fakcie, że trzy lata temu, nieboszczyk wykupił wycieczkę po Ayers Rock. Rzecz w tym, że nieboszczyk był zdrowy. Brak przyczyny śmierci. Było to, co zawsze: zwężone naczynia wieńcowe – nadal zbyt szerokie, by wywołać zawał, ślady narkotyków we krwi – zbyt mało na śmierć z przedawkowania. Zaczątki wrzodów na żołądku z powodu żywienia w Fast foodach i to praktycznie wszystko. W żołądku znaleźli resztki pizzy, frytek i alkoholu. Nic wyróżniającego się. Cóż, z wyjątkiem tego, że był martwy i w jego żyłach znaleziono śladowe ilości nieznanej substancji. Dr Hughes twierdził, że jeśli cokolwiek mogło spowodować śmierć, to tylko to.
- Co to, do cholery, ma być? – warknąłem. – Nie mają nic i oddają nam sprawę? Co to za cholerna nieznana substancja?
- Cóż, to spodoba ci się jeszcze mniej. Z moich informacji, jest to sulfonamida wynaleziona ostatnio przez Carlisle'a Howarda, mająca zostać zbadana i zniszczona w laboratorium w Miami. Zresztą, masz, sam sobie przeczytaj. – Przekazał mi wydruk z komputera.
Uwielbiałem takie wydruki. Mnóstwo skomplikowanych informacji, które zrozumie tylko ktoś zorientowany w temacie. Cholera, nie byłem przecież naukowcem!
- Dzwonię po dr Dillane. Może ona potrafi przerobić to na język ludzki.
- Może i może – zaśpiewała Alice, wchodząc. – Szkoda tylko, że jest na urlopie macierzyńskim. Wiesz, że przydzielono mnie do tej sprawy, prawda?
Uśmiechnąłem się. Uwielbiałem pracować z tym małym wulkanem energii.
- To chyba dobra wiadomość, co? - zachichotał Em, odwracając się na krześle.
- Nie wiem jak dla kogo. – Wyszczerzyła się złośliwie. – Rozmawiałam wczoraj z Tanyą.
Ups. Porozmawiajmy teraz o wadach Alice. Niesamowicie wścibska, ciekawska, narzucająca własne zdanie i wykorzystująca słabości innych do wyciągnięcia ciekawych informacji. Szczególnie dużo energii poświęca sprawom, jak to ona określa, sercowym. W dodatku Tanya była kiedyś jej dobrą znajomą.
- O, do ciebie też? - Ucieszył się Emmett. – Miło wiedzieć, że nie jestem osamotniony.
- Dzięki – warknąłem. – Okej, wyrzuciłem ją z mieszkania. A teraz, czy moglibyśmy zająć się sprawą?
- Szybciej będzie, jeśli po prostu to powiesz – stwierdziła spokojnie Alice. – Wtedy może nawet nie będę cię podchodziła za każdym razem, kiedy będziesz zamyślony...?
Tak, jeśli ktoś znał jej sposoby, to definitywnie byłem to ja.
- Słuchaj, Alice, dziewczyna była wariatką. Totalną! Myślała, że się pobierzemy, mimo, że od paru tygodni robiłem różne sugestie na temat jej przeprowadzki! Mam dzisiaj w miarę dobry humor i naprawdę nie chcę go sobie pogorszyć.
- Ok. – Wzruszyła ramionami, udając, że nic jej to nie obchodziło. Tego także nie znosiłem. – Co z tą sprawą?
Potrzebowaliśmy jakiegoś jajogłowego do zagadki o sulfonamidzie. Dr Dillane była na urlopie, a ja z tym jej pyszałkowatym mężem nie zamierzałem rozmawiać. Najlepiej kogoś z laboratorium w Miami, oni się tym zajmują.
- Cóż, tak się szczęśliwie składa, że mam tam kogoś znajomego. – Alice uśmiechnęła się. – I nie, nie kojarzę wszystkich jajogłowych w kraju – dodała, odpowiadając na ciche mruknięcie Emmetta.
- Jakim cudem tak szybko skombinowałaś znajomego? - zapytałem z podziwem.
- Cóż... opowiadałam wam kiedyś o mojej siostrze, Belli?
Kolejna rzecz dotycząca Alice. Jej rodzina była tak ogromna, że – jeśli chcecie znać moje zdanie – obejmuje połowę populacji naszego stanu. I wszyscy się znają! Ja mam problem z zapamiętaniem imienia męża mojej kuzynki, gdy ona na moim miejscu pamiętałaby nie dość, że jego imię, to jeszcze historię miłosną jego siostry, którą przeżyła mając piętnaście lat! Do tej pory nie zdołałem pojąć, jakim cudem to wszystko wiedziała.
- Ekhm, cóż... prawdopodobnie tak, opowiadałaś – wymruczał Emmett, patrząc na mnie niepewnie.
Wzruszyłem ramionami, pokazując, że ja też nie mam zielonego pojęcia. Zazwyczaj, jak Al zaczynała gadać o rodzince, po prostu wyłączałem się.
- Nic by się wam nie stało, gdybyście mnie posłuchali od czasu do czasu – warknęła w odpowiedzi. – W każdym razie, Bella pracuje w laboratorium przy Florida State University i przypadkowo wiem, że właśnie dzisiaj dostanie próbki jakiejś wyjątkowo niebezpiecznej substancji do zbadania. Chyba nie znajdziemy lepszego naukowca do pomocy przy tej spawie, prawda?
Wymieniłem z Emmettem spojrzenia. Cóż, miejmy tylko nadzieję, że tym razem nie będzie próbowała mnie z nią swatać. Nie znosiłem jajogłowych, którzy myślą tylko o nauce. Życie bez szczypty adrenaliny nie było prawdziwym życiem. To powinien wiedzieć każdy! A jeśli w jakikolwiek sposób zranię siostrę Alice, ta będzie się nade mną znęcać do końca życia. Cóż, to chyba było właśnie ryzyko zawodowe. Sprawa jest sprawą, i trzeba ją rozwiązać.
- Dzwoń do tej Belli – powiedziałem. – Zapytaj ją, czy nie ma nic przeciwko, żebyśmy przyjechali i zadali jej parę pytań.
Alice uśmiechnęła się, wyciągając telefon.
- Halo? Cześć, Bells – wymruczała, przechodząc na drugą stronę pokoju. – Mam do ciebie prośbę, chciałam... Co?! Nie masz chyba o to pretensji?! - Chwila ciszy. – Wiem, że Renee jest jaka jest, ale powiedziałam jej tylko po to, żeby przestała mnie zadręczać pytaniami... Nie, nie jestem kablem! Sama idź się leczyć! Och, odczep się, dzwonię w sprawie bezpieczeństwa narodowego... Tak, wiem, moje bezpieczeństwo też jest ważne, ale może najpierw skupimy się na tym narodowym, a dopiero potem porozmawiamy o moim, co? Ok, dzięki. A więc, dostaliśmy sprawę łączącą się z próbkami, które otrzymałaś dzisiaj... Ok, otrzymasz... i zamordowano człowieka... Czy możemy chwilowo zejść z tematu, kto jest kablem i dlaczego?
Uśmiechnąłem się. Ta rozmowa faktycznie była ciekawa. Po raz pierwszy widziałem, jak ktoś zmusza Alice do tłumaczenia się.
- Dziękuję – powiedziała z naciskiem. – W każdym razie, FBI potrzebuje twojej pomocy do określenia objawów. Wiem, nie jesteś patologiem, ale po zbadaniu próbek będziesz wiedziała więcej niż ktokolwiek. A więc, możemy przyjechać? Ok, w takim razie do zobaczenia wkrótce... I tak cię kocham, pa.
Odwróciła i spojrzała na nas z uniesionymi brwiami.
- A, wracając do waszych lęków i obaw.. Bells nie jest do końca cichym, spokojnym naukowcem. W każdym razie, Emmett, rezerwuj bilety. Lecimy do Miami. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Nie 16:50, 02 Maj 2010 |
|
podoba mi się...
pierwszy rozdział był taki sobie, ale widzę, że przy tym już się postarałaś...
nawet troszkę inaczej napisany o wiele bardziej ciekawy, albo może to ze względu na Alice, Eda i Ema. w pierwszym mieliśmy doczynienia tylko z Bella, a teraz z resztą grupy,
czuję że teraz każdy następny będzie ciekawy,
przypomina mi to opowiadanko troszkę mieszankę CSI i BONES, ale to dobrze, jeśli nadal będziesz szła w tym kierunku pisząc,
pod warunkiem, że częściej bedziesz dodawac nowe, bo na ten troszkę czekaliśmy
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
` Coco chanel .
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33
|
Wysłany:
Nie 19:38, 02 Maj 2010 |
|
Bardzo zaciekawiłaś mnie tym ostatnim rozdziałem. Już się nie mogę doczekać spotkania Edwarda i Belli. Ta historia z Tanyą... cud miód i orzeszki. Edzio jest bardzo fajny. Polubiłam go. zawasia muszę się przyznać, że to moja wina, iż tekst został wstawiony dopiero dzisiaj. Nie miej więc jakichkolwiek obiekcji wobec autorki, gdyż to ja i tylko ja zawiniłam.
Czekam na kolejny rozdział,
Pozdrowienia;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sarabi
Człowiek
Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 21:29, 05 Maj 2010 |
|
Zaciekawiłaś mnie. Akcję umieściłaś w scenerii z CSI i Bones. Już teraz widac, że będzie tu sporo humoru, doza napięcia, no i seksowny Edward, jako agent FBI. Czegóż chcieć więcej?
Z mądrzejszym komentarzem poczekam na kolejne rozdziały. Juz przebieram z niecierpliwości nóżkami
Pozdrawiam Mayah |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Phebe
Wilkołak
Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow
|
Wysłany:
Czw 14:43, 06 Maj 2010 |
|
Coś nowego i innego!
Czuję się zaintrygowana i zobligowana do dalszego czytania. Na pewno będę śledzić to opowiadanie.
Mhh, czyżby Renee miała w sobie coś (czytaj całkiem sporo) z matki Bridget Jones?
Oj, tak, tak. "Kochanie, zegar biologiczny tyka, czas leci nieubłaganie, a ty dalej nikogo sobie nie znalazłaś"
No i temat prokreacji...
Podoba mi się taka Bella- faktycznie, nie jest typowym jajogłowym...
Mike Newton- taaa, ten pan ma faktycznie kłopoty z rozumieniem słowa "nie" (opis jego zarostu- bezcenny...)
Piszesz lekko, płynnie i poprawnie stylistycznie
Czekam na więcej (ciekawe, jakie będzie pierwsze spotkanie Bells i Edwarda?) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 23:49, 07 Maj 2010 |
|
Hallo
Przeczytałam więc podzielę się swoimi spostrzeżeniami na temat tego FF-a.....a więc.....jestem pod wrażeniem Jestem fanką CSI: Kryminalnych zagadek wszystkich trzech miast dlatego czytałam to z zapartym tchem. Uwielbiam Cię, kocham, całuję po stopkach...nie wiem jak wyraźić swój zachwyt, normalnie zwariowałam
Edrward jako agent FBI...... nie dość że ma niezłą pracę to podejrzewam, że jest nieziemsko piękny...a poza tym już mi się podoba, że pogonił Blondynę, i to w jaki cudowny sposób
Nie mogę się doczekać spotkania moich ulubieńców.....przyznam się bez bicia, że uwielbiam paring Bella& Edward, poza tym Emmet jak zwykle przesympatyczny misiek z poczuciem humoru i Alice z ADHD
Jeżeli o mnie chodzi to należy Ci się ogromne stałam się Twoją wierną czytelniczką.
Nie jest to może konstruktywny komentarz ale jest już trochę późno i musisz mi wybaczyć, następnym razem się lepiej postaram
AVE WENA
Bugsbany |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Tayler
Człowiek
Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 91 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Dom po lewej.
|
Wysłany:
Sob 17:54, 08 Maj 2010 |
|
Mam pare pytań. Dlaczego Bella po raz kolejny jest miernym kłamcą?! Dlaczego? Po przeczytaniu twoich rozdziałów trochę podsypiałam. Nie chodzi tu o treść. Ona jest naprawdę dobra i szczerze mi się podoba. Lekko odpycha mnie sam parting Bella/Edward wielka miłość aż po grób.
Sam pomysł oryginalny. Nie spotkałam jeszcze takiego typu opowiadań. Jednakże parting... Brak słów.
Pragnę życzyć weny. Chętnie przeczytam kolejne części o ile nie będzie to cukierkowa miłość B/E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 22:27, 10 Maj 2010 |
|
Genialne!!!
Carlise przestanie być dobrym doktorkiem. W końcu dostała mu się fucha szalonego naukowca. Rozmowa telefonina Alice powaliła mnie na łopatki . Ed i opowieść o zmianie zamków i wyrzuceniu Tany czy jak jej tam bezbłędna :)
Rozdział PWE ciekawszy niż pierwszy, ale wiadomo wprowadzenie więc trochę trzeba było wyjaśnić. Czekam na c. d. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ezri
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Pią 15:34, 14 Maj 2010 |
|
Ja tak apropo Tanyi dziś. Po wypowiedzi Edwarda na jej temat stwierdziłam, że wszyscy faceci są tacy sami. Człowiek odczuwa potrzebę zaznaczania swojego terytorium, a że kobieta też człowiek (kto powiedział, że to tylko panowie mogą podkreślać czyjąś do nich przynależność?) to ja Tanyę bardzo dobrze rozumiem. Zwłaszcza jeżeli miała być tą na jedna noc. Ha... Biorąc to pod uwagę to mimo iż jest blondynką nie powiedziałabym wcale, że brak jej inteligencji. Wręcz przeciwnie.
Wyszedł mi strasznie feministyczny ten komentarz, ale co tam
Z drugiej strony kobiety, które nie potrafią odpuścić są męczące. Tak samo jak mężczyźni.
Nie wiem dlaczego, ale generalnie wolę PWE. I tu nie jest inaczej. Może dlatego, że pojawiła się Alice, do ktorej mam słabość i inni.
Życzę powodzenia w pisaniu
Ezri |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 17:05, 05 Cze 2010 |
|
Na początek brawa dla ` Coco chanel za prawie natychmiastowe zbetowanie rozdziału:)
Potem... już któryś raz pojawia się pytanie, czemu Bella musi być złym kłamcą? Cóż... tak mi wygodniej:) I nie trzeba jeszcze bardziej idealizować Edwarda, zamiast tego polegamy na zasadzie kontrastu:)
Zapraszam na rozdział i czekam na Wasze opinie:) Wiem, wiem, krótki... Przepraszam:)
Rozdział 3
Oficjalnie oświadczam, ze nienawidzę Mike`a Newtona. Nie rozumiem, jak można nie pojmować faktu, że ja nie chcę i nie zamierzam się z nim umówić! No, na litość Boską, spójrzcie na niego. A jeśli nie chce się wam wymiotować z powodu jego wyglądu – twardzi jesteście, gratuluję - to jego szczeniackie zachowanie na pewno odniesie właściwy skutek. Wczoraj wieczorem, zanim skończyłam pracę, przyszedł i jęczał o randce, na którą rzekomo się z nim umówiłam. Oczywiście kazałam mu spadać i skierowałam do Scarlett, która - moim skromnym zdaniem - powinna przepisać mu leki na głowę, na pamięć, na trądzik, et cetera. Nie zrozumiał delikatnej aluzji – hmmm, cóż za niespodzianka – i ustalił w poruszającym monologu, że jutro o tym ze mną pomówi. W wyniku czego, jak tylko przyjechałam dzisiaj do pracy, byłam zmuszona ukryć się w jednym z tych cholernych schowków i wylałam sobie detergent do odkażania podłogi na moją, prawie nową, spódnicę! Niezły początek dnia. Warcząc pod nosem różne, nie do końca subtelne, inwektywy pod adresem Newtona, wyjęłam kartę i odblokowałam dostęp do laboratorium. Dzwonek telefonu przerwał mi planowanie śmierci wstrętnego blondasa.
Jeżeli to Renee, to chrzanię, nie odbieram – postanowiłam w myślach.
Jedyne, czego mi brakowało do szczęścia, to gadającej pierdoły matki. Hmmm... Alice. Moja siostra ma jak zwykle znakomite wyczucie chwili, pomyślałam z goryczą.
Rozmowa, jak na nią, była krótka. I nawet nie wspomniała o oczyszczaniu mojej szafy! Albo jest chora, albo miała świadków - stawiam na to pierwsze, bo jakimś cudem udało mi się ją przegadać. Ale, co powinniście wiedzieć na temat Alice... Jeśli zapowiada swój przyjazd – nie ważne na ile, ten mały wulkan energii i tak ma wszystko dokładnie zaplanowane – KONIECZNIE wynieście wszystkie swoje ulubione ciuchy na strych. Albo do piwnicy. Albo do przyjaciółki, bo tam na pewno nie zajrzy jej wszechwidzące oko. Dlaczego? Cóż, prawdopodobnie nigdy nie obudziliście się rano z oddanymi do Czerwonego Krzyża wszystkimi ubraniami. Bo, uwaga - „są niemodne”. Jak można mówić, że dżinsy są niemodne? Przecież to jest...no, wiecie... uniwersalne, prawda? I na litość boską, niech mi nikt nie wmawia, że idąc po ulicy odróżniasz, cytując - „na pierwszy rzut oka” - czy jest to dzieło Chanel czy Lewisa. Spodnie jak spodnie! Ciemne, jasne, co za różnica?
Przerywając błędne koło zatoczone przez moje myśli, spojrzałam na zegarek. Cholera, zostało mi jeszcze całe pół godziny do pracy. Nie chcę spędzić tego czasu w schowku, tu nawet nie ma nic do czytania. Wrrrr... czy wspominałam może o tym, ze nienawidzę Newtona?
Telefon znowu się rozdzwonił, ale tym razem numer był nieznany. Cholera jasna – zaklęłam w myśli – to znowu ta upierdliwa baba od sieci. Czy tak trudno zrozumieć, ze nie chcę wykupić żadnych darmowych minut, ani rozmów, a już na pewno nie zwiększyć kwoty swojego abonamentu o połowę? Dzwoni do mnie już tak długo, że zaczęłam rozważać zmianę numeru.
- Halo? - warknęłam do słuchawki. – Nie jestem zainteresowana zmianą mojego planu taryfowego, dziękuję bardzo.
- Cóż, nie przeczę, to bardzo zaskakująca nowina, ale miło z twojej strony, że się ze mną nią podzieliłaś. – Ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam niski, męski głos po drugiej stronie słuchawki.
Niski. Za niski. Na tyle niski, że od razu wyobraziłam sobie, jakby brzmiał w łóżku. Hmmm... źle jest ze mną. Może jednak powinnam zmienić ten cholerny plan taryfowy?
- Dzwonicie do mnie od dobrych paru miesięcy. Nie rozumiem, co w tym zaskakującego – powiedziałam z urazą.
- Cóż, zaszła mała pomyłka. – Głos w telefonie zaśmiał się. Boże, co za melodyjny śmiech. - Nie pracuję w żadnej sieci telefonicznej. Jestem za to współpracownikiem twojej siostry, Alice, a w tym momencie nawet jej szefem, o czym, jakbyś mogła, nie informuj jej przez jakiś czas. Dodzwoniłem się do Isabelli Swan, prawda?
- Belli – poprawiłam automatycznie. – Tak, zgadza się. A mam przyjemność z...?
- Edward Cullen – brzmiała odpowiedź. – Niedługo wprawdzie się spotkamy, ale chciałem ustalić kilka szczegółów. O ile się nie mylę, Alice dzwoniła, żeby poinformować o naszym przyjeździe?
- Tak, panie Cullen – potwierdziłam. – Wyników badań jeszcze wprawdzie nie mam, ale do jutra powinnyśmy z Angelą móc coś na ten temat powiedzieć.
- Z Angelą? - Mój rozmówca był chyba zaskoczony. – Badacie taki groźny związek tylko we dwie? Czy to bezpieczne?
- Ograniczona ilość przyrządu laboratoryjnego. – Roześmiałam się. – Poza tym, jeśli w laboratorium jest więcej osób, robi się nieco tłoczno. Ale wszystkie standardy bezpieczeństwa są zachowane, proszę się nie martwić.
W tym momencie usłyszałam kroki zbliżające się do drzwi, za którymi stałam.
- Bella, skarbie...
O nie, nie, nie, błagam, tylko nie on. Nie w momencie, gdy rozmawiam z facetem, którego sam ton głosu sprawia, że mam ochotę na seks.
- Panie Cullen, bardzo przepraszam za to, co za chwilę powiem, niech pan nie bierze niczego do siebie – wyszeptałam gorączkowo do słuchawki.
W samą porę, Newton właśnie otworzył drzwi.
- Przepraszam, kochanie – powiedziałam słodko do słuchawki, tym razem na głos. - Tak, Mike? W czym mogę pomóc?
- Eeee. Jesteś zajęta? Chciałem… to znaczy, wiesz... randka... - jąkał się blondyn. Żałosne, nawet nie potrafi się odpowiednio zachować w sytuacji.
- Daj mi go – powiedział do mnie Cullen.
Po chwili ciszy zrobiłam, co mi kazał. Albo uratuje mi tyłek, albo, cóż... będę zmuszona znosić Mike`a Newtona aż do końca świata.
- Tak – usłyszałam ciche mruknięcie laboranta. – Tak, pracujemy ze sobą. Tylko na stopie zawodowej. Oczywiście... Nie, nie wiedziałem, że jest zajęta, gdybym wiedział... Nie będę jej już zawracał głowy, przysięgam. Dobrze, to ja… eee... dam może Bellę?
Daję głowę, nigdy nie wiedziałam, żeby Mike Newton usiłował wydostać się w takim tempie z pokoju, w którym przebywałam.
- Cóż... dziękuję panu, panie Cullen – powiedziałam niepewnie.
- Cóż, skoro zmusiłaś mnie do udawania twojego faceta i grożenia twojemu współpracownikowi, możemy chyba przejść na ty. Chociaż nie mam oczywiście nic przeciwko, żebyś mówiła do mnie per „Pan Cullen”, ale wykorzystałbym to raczej w sytuacji, powiedzmy... bardziej prywatnej.
Holy shit. Czy on właśnie zrobił aluzję do seksu ze mną? Poczułam, jak moja bielizna robi się wilgotna. I to jeszcze zanim zobaczyłam jego twarz! Co jest ze mną nie tak?
- W takim razie, Edwardzie... dziękuję. Do pana Cullena wrócimy może kiedy indziej – odpowiedziałam, starając się, żeby mój głos zabrzmiał jak najpewniej. - O której i kiedy mam się was spodziewać?
- Przyjeżdżamy jutro, tak pod wieczór, więc pewnie stawimy się u ciebie pojutrze około dziesiątej.
Będziesz tu z Alice, prawda? - zapytałam rozbawiona jego naiwnością. Gdy przytaknął, dodałam: – W takim razie nastaw się najwcześniej na 11-12. Moja siostra nie należy do rannych ptaszków.
Jęk po drugiej stronie słuchawki rozśmieszył mnie jeszcze bardziej. Cóż, tym razem to nie ja muszę użerać się z jej charakterkiem.
- Dzięki – zamruczał z pretensją. – Wiesz co, muszę kończyć, mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Jak mi się coś przypomni, to zadzwonię, dobrze?
- Dobrze. – Uśmiechnęłam się. – Trzymaj się i do zobaczenia.
- Trzymaj się – odparł, po czym dodał: – I uważaj na siebie.
Jak już mówiłam – Holy shit. Jeśli jest tak przystojny jak seksowny przez telefon, to będzie ze mną źle. Korzystając z tego, że przeszłam akurat do łazienki, przejrzałam się w lustrze. Cóż.. blada cera, chuda, niska. Teoretycznie nic specjalnego. Zaraz, zaraz... dlaczego mam się oszukiwać? A jak już muszę, dlaczego mam to robić, aby się dołować? Może i jestem niska, ale to tylko znaczy, że mogę założyć dowolną wysokość obcasów. I nawet ostatnio nauczyłam się na nich chodzić! Chuda? Cóż, w dzisiejszych czasach to nie jest jakaś wielka wada, biorąc pod uwagę, że daleko mi jeszcze do figury Keiry Knightley . Blada cera? A dlaczego nie wspomniałam nic o tym, jak pięknie wygląda ona w połączeniu z moimi włosami? Poczułam wzrastający napływ pewności siebie. Przecież nie jestem tak straszliwie brzydka! Już gorsze ode mnie znajdywały przystojnych facetów, więc dlaczego, na litość boską, pozwalam moim kompleksom wziąć górę?
- Bella? - Drzwi od łazienki otworzyły się i pojawiła się w nich głowa Angeli. – Och, dzięki Bogu, że cię znalazłam. Przywieźli nam już związek do zbadania i jeszcze parę minut, a Scarlett wyjdzie z siebie.
- Już idę. – Uśmiechnęłam się do niej, na co spojrzała podejrzliwie. Ha! Świat powinien się strzec, na polowanie wychodzi pewna siebie Isabella!
- Słyszałam o akcji z Mikem. – Uśmiechnęła się słodko. Na litość boską, jak szybko rozchodzą się ploty w tym laboratorium? - Okej – jęknęła, na widok mojej miny. – Podsłuchałam. Ludzie powinni robić coś, w czym są dobrzy!
Cóż, cała Ang. Kochana, miła, sympatyczna i współczująca, a jak przyjdzie co do czego, to brrrr... strzeżcie się. Zna wszystkie tajne przejścia w laboratorium – no dobra, tylko jedno, za gabinetem Scarlett – i doskonale wie, gdzie stanąć, aby podsłuchać rozmowę w danym pokoju. Czasami aż dziękuję Bogu, że jest po mojej stronie.
- Okej, nieważne, porozmawiamy o tym później – powiedziała, spoglądając na zegarek. – Jeśli zaraz się nie pośpieszymy, Scarlett dostanie zawału. A jeszcze nie wypłaciła nam pensji.
Doceniłam argument i podążyłam za nią. Szefowa na szczęście nie była AŻ tak zła, co umożliwiło nam normalne rozpoczęcie pracy. Musiałam przyznać, że ten Carlisle Howard, kimkolwiek on nie był, odwalił kawał dobrej roboty. Pomijając destrukcyjne działanie sulfonamidy, to był diabelnie skomplikowany związek. Nie reagował na większość odczynników chemicznych, co sprawiało, że powoli zarówno mi, jak i Angeli brakowało pomysłów. Wyglądało na to, że te cholerstwo było odporne na wszystko! Jakim cudem to możliwe? W dodatku, biorąc pod uwagę stopień zagrożenia, zostałyśmy pozbawione możliwości polegania na naszych zmysłach, typu węch i smak. Cóż, sacharoza na pewno to nie była. Po paru godzinach wytężonej pracy, Ang wstała od mikroskopu.
- Mam już dosyć – stwierdziła gniewnie. – Czas na przerwę. Masz ochotę na kawę?
- Taaak – westchnęłam, przeciągając się. – Jak tak dalej pójdzie, nie będziemy miały zbyt dużo do przekazania jutro FBI.
- Dokładnie – zgodziła się brunetka. – Oprócz standardowego „uciekajcie”! A propos ucieczki, nie wiem, z kim rozmawiałaś przez telefon, ale ten ktoś nieźle wykurzył Mike'a. Wyglądał, jakby goniły go duchy, nie mówiąc już o tym, że minęły cztery i pół godziny pracy, a on jeszcze się nie pojawił. Normalnie bym już mu groziłam skargą do Scarlett, a dzisiaj…? Jestem pod wrażeniem.
Roześmiałam się, zgadzając się z nią w stu procentach.
- Będę musiała naprawdę podziękować Edwardowi – pomyślałam, uśmiechając się.
- Idę zrobić kawę – przerwała moje myśli Ang. – Ty tu jeszcze trochę posiedź, może coś znajdziesz.
Kiwnęłam głową, ponownie spoglądając w mikroskop. Jeśli szefowa zobaczyłaby, że nas obu nie ma w pracowni, zrobiłaby nam piekło... Brak jednej osoby traktowała jak zło konieczne. Po chwili usłyszałam, jak ponownie otwierają się drzwi. Niemożliwe, żeby Angela tak szybko wróciła – pomyślałam, podnosząc głowę.
To nie była Angela. Dwaj mężczyźni w kitlach weszli do pomieszczenia. Nie byłam sobie w stanie przypomnieć, żeby Scarlett wspominała, ze zatrudniła nowych pracowników, a zawsze starała się nas uprzedzić.
- Przepraszam – powiedziałam. – Czy panowie są pracownikami laboratorium?
- Tak – odpowiedział jeden z nich, ale w jakiś sposób czułam, że kłamał.
- Proszę pokazać identyfikatory – zażądałam ostro. Jeśli to kolejni przebrani dziennikarze, wyjdę z siebie.
Drugi, starszy mężczyzna wyjął coś z kieszeni.
- Dr Banner i dr Kamis? - zapytałam, odczytując nazwiska.
- Tak, zgadza się – potwierdzili obydwoje.
Ten podpis zdecydowanie nie był podpisem Scarlett.
- Identyfikatory są fałszywe – powiedziałam, wkładając do kieszeni kawałki plastiku. – Proszę natychmiast stąd odejść, albo będę zmuszona wezwać ochronę.
- Nie radziłbym, laleczko – warknął jeden groźnie, wyjmując nóż z kieszeni. – Dla twojego własnego dobra. Gdzie są próbki?
Po moim trupie! Jeśli ci dwaj dorwą ten związek, będzie po nas. Zbyt niebezpieczna substancja dla nieświadomych ludzi.
- Ochro... - próbowałam krzyknąć, ale poczułam uderzenie w tył głowy
Zapadła ciemność. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sleeping_Beauty dnia Sob 17:07, 05 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Sob 18:15, 05 Cze 2010 |
|
rozdzialik świetny...
z rozdzialu na rozdział co raz bardziej mnie przekonujesz i wielkie dzięki:)
połączenie CSI i troszkę BONES i efekt murowany:D
tylko dlaczego takie krótkie, już jestem szczęśliwa, uśmiech zawitał na mojej twarzy i koniec... to jedyne moje niezadowolenie...
ale akcja z Mike genialna, fajnie że Edi pomógl Belli mimo, że nigdy się nie spotkali:)
ale końcówka przestraszyłam się i teraz będe w niepewności zyc, więc mam nadzieję, że wkrotce będzie następny...
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
EsteBella;*
Człowiek
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hmm.. A już wiem... Wampirowo;]
|
Wysłany:
Sob 18:22, 05 Cze 2010 |
|
Po pierwsze nie byłam zachwycona tytułem(czego teraz żałuję) więc nie czytałam, ale człowiek się zmienia więc przeczytałam i jestem z siebie zadowolona;)
Po drugie masz talent! Zaciekawiło mnie bardzo to opowiadanie gdyż lubie ff typu CSI.
Jest ich niestety mało. Lecz ty jesteś moją nadzieją.
Po trzecie bardzo spodobało mi się, że akcja nie pędzi tylko wszystko do siebie pasuje.
Bella i Edward nie znają się a sobie pomagają.
Weny przez duże W;*
P.S. Brawa dla bety nie wyłapałam żadnego błędu |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
` Coco chanel .
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33
|
Wysłany:
Sob 18:53, 05 Cze 2010 |
|
Cóż, to może ja też się wypowiem. Zacznę od tego, że bardzo się cieszę, iż betuję tak dobry ff. Tak właśnie - dobry. Uważam, że ma on naprawdę duży potencjał. Masz bardzo ładny styl, piszesz przejrzyście, czysto i lekko. Z radością pochłania się cały rozdział, chcąc więcej i więcej, a gdy patrzymy, a tu koniec rozdziału, na nasze twarze wstępuje grymas niezadowolenia, że się skończyło. To bardzo dobrze. Potrafisz zainteresować czytelnika, a to jest naprawdę ważne. Wybrałaś sobie ciekawy temat, który pozwala Ci na duże pole popisu. Nie wiem jak poprowadzisz akcję, bo bardzo mnie zaskakujesz. By nie być gołosłowną, całkowicie rozwaliłaś mnie tą końcówką. Przez cały rozdział taka sielanka, a tu, bach! Nie spodziewałam się tego - udało Ci się mnie zaskoczyć. To również wpływa na Twoją korzyść. Akcję prowadzisz spokojnie, w odpowiednich momentach przyśpieszając ją. Póki co było jej stosunkowo mało, ale rozumiem, że musiałaś jakoś wprowadzić nas w ten świat - bardzo dobrze. Coś czuję, że teraz dopiero zacznie się akcja. ;p
Po krótce omówię każdą z postaci, byś dowiedziała się, co mnie zachwyciło, a co rozczarowało, względnie zdenerwowało.
Zacznijmy od Belli - Bardzo pozytywna postać. Jest kobietą bardzo mądrą, wnioskując po jej pracy. Jest samotna i mam nadzieję, że przez najbliższy czas pozostanie singielką. ;D Jest z leksza podobna do naszego pierwowzoru Belli, ale, na Boga, przecież obracamy się w fandomie Twilight. Jakieś podobieństwo musi być. Ogólnie trochę zawiodło mnie w niej to, że od razu podnieciła się Edziem - słysząc jedynie jego głos. Co dopiero będzie, gdy go zobaczy...;/ Mam nadzieję, że nie popadną od razu w wielką miłość, wręcz przeciwnie, ale co ja tam będę gdybać. Pożyjemy, zobaczymy. Całkowicie nie wiem co sądzić o jej wypadku. Co się stanie? Domyślam się, że `włamywacze` wezmą Sulfonamidę - co z tego wyniknie?
Edward - Hmmm... milusio, nie powiem. ;p Kocham wszelakich Edwardów, a ten jest miodzio. Inteligentny, wykształcony... Lubiący akcję... Że tak powiem - cudownie. Cieszę się, że nie wsypał Belli.
Już powolutku kończę mój komentarz. Omówiłam dwie główne postacie, gdyż gdybym miała się rozwodzić na temat wszystkich innych, przesiedziałabym przed komputerem całą noc. ;p
Ogólnie, bardzo pozytywne wrażenia, jestem jak najbardziej na tak.
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam,
Coco |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Phebe
Wilkołak
Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow
|
Wysłany:
Sob 21:49, 05 Cze 2010 |
|
No proszę, mała rzecz, a cieszy!
Już kocham tego Edwarda...
Rozmowa przez telefon wyszła bardzo zgrabnie...
Jak tak dalej pójdzie, to schowek na miotły (oczywiście dzięki panu Cullenowi) zyska całkiem nowy wymiar...
Mmm, ciekawe, czy Bella zostanie porwana? Sprawy zaczynają się powoli komplikować.
Jestem pod wrażeniem tego opowiadania, ma w sobie świeżość i lekkość. Wciągnęłam się i czekam niecierpliwie na kontynuację!
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ezri
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Pią 11:32, 18 Cze 2010 |
|
Się porobiło.
Komentarz będzie krótki i treściwy.
Rozmowa przez telefon - mistrzostwo świata.
Co się stanie z Bellą? Zostanie porwana razem z próbkami czypozostawiona w laboratorium do przybycia odsieczy w postaci pana Cullena
Dziekuję za rozdział
Pozdrawiam i weny życzę
Ezri |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 22:36, 10 Lip 2010 |
|
Więc... najpierw parę słów wstepu.
Primo - rozdział ten betowała Susan, której moim zdaniem należą się oklaski za tak szybkie zbetowanie rozdziału
Secundo - jak zapewne zauważyłyście, dodałam do tytułu "CSI Atlanta". Robię to dlatego, ze pojawiło się parę głosów sugerujących, ze tytuł bardziej odpycha niż przyciąga, a przecież wiemy, że nie takie jest jego zadanie:) A każdy wie, co CSI robi z ludźmi:)
Cóż... chyba to by było na tyle. Pozdrawiam i zapraszam do czytania! Jak zawsze, liczę na komentarze:)
Rozdział 4.
Uśmiechając się, zakończyłem rozmowę z Bellą. Cóż... miała refleks i cięty język. Jeżeli jest tak seksowna, jak ostra, to zdecydowanie szykuje się ciekawa sprawa. Może uda mi się ją namówić na szybki numerek... albo coś dłuższego, jeżeli wygląda tak samo jak na zdjęciach, które oglądałem z Emmettem parę godzin temu. Cóż... o ile uda mi się utrzymać to w tajemnicy przed Alice. Zakładam, że nie byłaby zachwycona, gdybym zaliczył jej siostrę. Dobra, rozumiem jej punkt widzenia, ale ta cała Isabella po prostu musi okazać inteligentniejsza od Tanyi. Przecież nie traktowałbym jej tak samo, jak tą pustą lalę! To znaczy, czy można być mniej inteligentnym...?
- Stary, znam ten uśmiech – przerwał mi Emm, obracając się w fotelu. – Jakaś chętna na oku?
- Jeszcze nie wiem – wzruszyłem ramionami – poczekamy, aż ją zobaczę. Coś nowego?
Emmett odwrócił się z powrotem w stronę monitora.
- Właściwie, tak – mruknął. – Do Alice zgłosiło się niejakie rodzeństwo Hale, informujące o zaginięciu swojego kuzyna.
- To nie Biuro Osób Zaginionych - wzruszyłem ramionami – Niech zgłoszą się do odpowiedniego organu prawnego, nas to nie dotyczy.
- Kuzynem tym jest niejaki Jacob Black – zakończył Emmett triumfująco. – Zaginął tydzień temu, nie wrócił do domu po umówionym spotkaniu z Samem Uleyem.
Hmm... To zmienia postać rzeczy. Sam Uley, czarny charakter zajmujący się różnymi śmierdzącymi machlojkami, idealnie pasował do tego całego bagna, w jakie teraz wdepnęliśmy. Ostatnim razem, o ile dobrze pamiętam, był oskarżony o dwa przestępstwa jednocześnie: obrabowanie sklepu jubilerskiego i przemytu ludzi za granicę. Druga sprawa dotyczyła w szczególności nastoletnich dziewcząt i kobiet w ciąży, które zamierzał sprzedać w Azji i Europie. W każdym razie, w obu przypadkach go uniewinniono, gdyż świadkowie jeden po drugim milkli, zaprzeczali poprzednim zeznaniom, bądź też odmawiali ich w ogóle. Uley jest przy okazji bossem od wszystkiego, takim szefem naszej małej atlanckiej narkotykowej mafii. Zalazł nam za skórę tyle razy, że cokolwiek podejrzanego dzieje się w mieście, on automatycznie staje się pierwszym podejrzanym.
Ale ta sprawa była inna. Tym razem mieliśmy dowody. Emmett przecież nie traciłby swojego czasu na zwykłe zgłoszenia o zaginięciu? Skoro Jacob ma – a musi mieć – jakiś związek z tą cholerną sulfonamidą, a on jest powiązany z Uleyem, to cóż... dwa plus dwa, to cztery, prawda?
- Mamy umówione z nimi spotkanie?- zapytałem.
- Taaak, Alice to już załatwiła. Będą tu za godzinę. – mruknął. – A więc, zamierzasz wyrwać siostrę naszej małej narwanej? - uśmiechnął się.
- Jak już mówiłem - westchnąłem – zależy od jej wyglądu. Na zdjęciach jest niezła, przez telefon też... Duże nadzieje, że nie zawiedzie mnie w realu.
- Znaczy się, zamierzasz ją wyrwać – podsumował. – Ha, Alice się wścieknie!
Wzruszyłem ramionami. Rozmawiając z Emmettem, miałem czasem wrażenie, że przebywam na planie „Mody na sukces”.
- Idź się zajmij swoimi sprawami – mruknąłem.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się szerzej .– A, na marginesie, szef cię wzywa.
Cholera. Ta stara pijawka, Rhett, nigdy nie da mi spokoju. Papierkowa robota, którą uwielbia mnie zasypywać, jest nawet większa niż ta, którą muszę wypełniać za każdym razem, gdy ubiegam się o nakaz! I te polityczne machinacje, w które się miesza... brr. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego za punkt honoru postawił sobie cel stanie zawsze po przeciwnej stronie barykady niż szef CIA. To znaczy, doskonale go rozumiem, ludzie z tamtej agencji są – moim zdaniem – bezdennie głupi, i wcale się nie dziwię, że woli ich nie wspierać, ale głupią rzeczą jest podporządkowanie tej myśli całego swojego życia! Denerwujące.
O Boże, jeżeli się dowiedział o locie do laboratorium... Nigdy nie wypełnię tej tony dokumentów! Zginę w biurze śmiercią tragiczną! Słusznie podejrzewałem, że ta sprawa śmierdzi.
- Wejść – usłyszałem głos Rhetta. – O, to ty, Cullen, witaj. Usiądź. Słyszałem, że wylatujecie z McCarty'm i Alice do Miami?
Jestem martwy. Ach, na marginesie – wspomniałem o tym, że mój szef potajemnie kocha się w małej zarazie? Hmmm... może Emm ma rację i to jest reinkarnacja „Mody na sukces”...
- Tak, szefie – mruknąłem niechętnie.
- Cóż, wolałbym, żebyś to przemyślał. Tylko nie ta mina, Cullen! Nie zamierzam dawać ci żadnych papierzysk. Chodzi mi o to, ze lepiej mieć kogoś zaufanego na miejscu. Musisz grać perfekcyjnie na obu frontach!
- Ma szef rację, zostawię Emmetta. On jest świetny w wyszukiwaniu informacji.
Rhett wyglądał na lekko zawiedzionego moją decyzją, ale nie zaprzeczył. Cóż, Alice nigdy nie wysyłała mu jakiś sygnałów, fluidów, ani żadnych innych gówien tego typu, więc czułem się zwolniony z obowiązku chronienia jego delikatnej psychiki.
- Cóż, dobrze... Możesz już iść. Skoro McCarty zostaje, jemu prześlę niezbędne dokumenty.
Cóż, przynajmniej ten problem z głowy. Nie ma to jak zwalić najcięższą robotę na najlepszego kumpla. W każdym razie wiedza, że na moim miejscu Emmett zrobiłby dokładnie to samo, jest pocieszająca. Zero litości! Albo ty, albo papiery, wybieraj!
- Wróciłem – ogłosiłem triumfalnie, wchodząc do biura.
Coś było nie tak, zdecydowanie nie tak. Alice chodziła wokół mojego biurka, cała we łzach. Przysięgam, podczas pięciu lat naszej znajomości, jeszcze nigdy nie widziałem, żeby płakała.
- Co się dzieje? - zapytałem, zaniepokojony. – Al?
- Bella – Emmett szepnął z poważną miną. – Zaatakowano ją. Przed chwilą dzwonili, że walczy o życie w szpitalu świętej Anny w Miami.
Cholera. Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że ta praca w laboratorium jest niebezpieczna! Dwie osoby w pomieszczeniu pełnym niebezpiecznych związków? Mogę się założyć, że wszystkie wymagania BHP nie są spełnione! Wystarczy, ze jedna zemdleje nad jakimiś oparami, a druga nie dobiegnie do drzwi.
- Co się stało?
- Zaatakowano ją przy pracy. Ale, Ed , jest jeszcze jedna śmierdząca rzecz. Napastnicy ukradli sulfonamidę.
Ku**a. To nie może być prawda! Próbki wysłane do laboratorium w Miami są na tyle duże, że spora ilość dealerów zapłaciłaby za nie majątek... A jeśli w dodatku część z nich dostała się do krwioobiegu Isabelli.. lepiej o tym nawet nie myśleć.
- Edward, ja muszę jechać – powiedziała Alice, kończąc rozmowę i patrząc na mnie błagalnie. – Poradzicie sobie, prawda? Muszę, jeżeli Belli coś się stało, to..
- Jedź – przerwałem jej, zanim zupełnie się rozkleiła. – My dołączymy do ciebie jutro. Jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebowała, dzwoń. Emm, kiedy ma najbliższy samolot?
- Za dwie godziny – mruknął, sprawdzając rozkład.
- Zdążysz – powiedziałem, wypychając ją za drzwi. – Weź najpotrzebniejsze rzeczy, resztę dokupisz na miejscu. Zawieźć cię?
- Nie, nie – odparła, nieco oszołomiona. – Dziękuję – wymruczała, odbiegając w stronę wyjścia.
Westchnąłem ciężko, zamykając drzwi. Ta sprawa i bez tego była trudna, Sam Uley – o ile to był on – postawił sobie najwyraźniej za punkt honoru wpędzić mnie do grobu. Jak na razie, wychodziło mu to całkiem nieźle. Kradzież sulfonamidy może niewiele zmieniała w dochodzeniu, biorąc pod uwagę, że jej podstawowe działanie znaliśmy jeszcze z wyników sekcji, ale jeśli chodzi o oficjalną i prawną stronę śledztwa, właśnie zrobiliśmy ogromny krok w tył. Bez próbek związku połowa naszych ewentualnych dowodów przepadła. Przyszłej obronie zrobiliśmy tym samym ogromny prezent. Nawet, jeśli odzyskamy tę cholerę, będzie mogła wysnuć supozycję, że jest to niewłaściwa substancja i dokonano podmiany.
- Emmett – mruknąłem, prostując się. – Załatw ochronę temu świrowi, Howardowi. Jak on miał? Carol? Casper? Jasper?
- Carlisle – poprawił mnie. – Myślisz, że zamierzają go zaatakować?
- Jeśli to zrobią, nie mamy co nawet marzyć o wygranej w procesie – wzruszyłem ramionami.
- Dobrze – mruknął. – A odnośnie Jaspera, rodzeństwo Hale czeka na nas w sali przesłuchań numer pięć. Obejrzymy ich sobie?
- Jasne – kiwnąłem głową.
Jak zapewne wiecie z filmów szpiegowskich, kryminałów i innych gówien tego typu; w każdej porządnej sali przesłuchań powinno być lustro weneckie. Nie wiem jak wy, ale myśląc o tym, ja zawsze widzę scenę z Jasia Fasoli. Tak, to było genialne. Dobra, koniec dygresji, wracamy do tematu. W każdym razie, przed przesłuchaniem, zazwyczaj agenci oglądają sobie Bogu ducha winnych ludzi przez szybę. Pamiętając oczywiście o tym, że są to potencjalni podejrzani, i broń Boże, nie nabijając się z ich zachowania. No dobrze, skłamałem, ale nie macie pojęcia, co może robić człowiek przed rozpoczęciem właściwego przesłuchania! Czasami aż ręce opadają, i naprawdę nie da się powstrzymać rechotu.
Dzisiaj jednak, po akcji z Alice i Isabellą, ani ja, ani tym bardziej Emmett nie byliśmy jakoś specjalnie rozbawieni. Chcieliśmy sobie obejrzeć rodzeństwo Hale z zupełnie innego powodu.
Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale przebieg przesłuchania podejrzany może bardzo łatwo zaaranżować. Tu półsłówko, tam westchnięcie – coś, na co złapie się każdy porządny agent przyzwyczajony do czytania między wierszami i węszenia drugiego dna. Ale zachowanie przed rozmową to zupełnie co innego. Niektórzy się denerwują, inni przygotowują psychicznie do stoczenia bitwy, jeszcze inni budują wokół siebie mur fałszywej pewności siebie. Niektórzy jednak – ci naprawdę sprytni – wymyślają możliwe przebiegi rozmowy. Cóż, przechodząc do konkluzji – niekiedy pięciominutowa obserwacja podejrzanego przed konfrontacją z agentem, daje więcej niż sama konfrontacja.
W każdym razie, wchodząc do pokoju, z którego mogliśmy spokojnie ocenić ich zachowanie, nie byliśmy przygotowani na to, co zobaczyliśmy. Rodzeństwo Hale było cóż, gorące. W sumie ten cały Jasper jakoś za bardzo nie przykuł mojej uwagi, ale za to jego siostra... Wysoka, seksowna - długie, sięgające do łopatek blond włosy, zawijające się na końcu w loki, ogromne, ciemne oczy, i wydatne usta. Jednym słowem – co za laska! Jestem w stanie wyobrazić ją sobie z łatwością w moim łóżku. Albo w moim biurze. Lub na biurku. Na kanapie. Na blacie w kuchni. W łazience.
- Zamawiam – wykrzyknęliśmy jednocześnie z Emmettem.
- Ej, stary, ty masz tą całą Bellę – jęknął.
- Nie chrzań – powiedziałem grzecznie. – Ona walczy o życie, i nie wiadomo, czy nie jest przypadkiem zakażona tą całą sulfonamidą. Ledwo żyje, za kogo ty mnie masz?
Emmett skrzywił się z niesmakiem. Chciał zagarnąć tą gorąca laskę dla siebie! Co za egoista. Nie trafił jednak na frajera, co to, to nie. Nie zamierzam poddać się bez walki.
- Dobrze, zagrajmy – zaproponowałem usłużnie.
- To co zawsze? - rozpromienił się jak jakaś pieprzona latarnia.
- To co zawsze – przytaknąłem. - Na raz, dwa....
- Trzy! - wykrzyknęliśmy jednocześnie, wyciągając za siebie ręce .
- Kamień zwycięża nożyce! Wygrałem – zarechotał Emm, ciesząc się z mojej porażki.
Swoją drogą, co za głupia gra. Co za idiota ją wymyślił?
- Jesteś strasznie łatwy do przejrzenia – cieszył się dalej, zadowolony ze swojego zwycięstwa. – W połowie przypadków wybierasz pieprzone nożyce. To nawet nie jest honorowa walka!
- To ją odwołaj – zaproponowałem usłużnie.
Teraz skopię mu tyłek! Cóż, Emmett jednak nie był aż takim idiotą, bo tylko pokręcił przecząco głową, ciesząc się głupio. Westchnąłem w duchu. Nie dość, że przegrałem walkę, to jeszcze muszę przesłuchać tych dwóch. Czy ktoś kiedyś mówił, że życie jest sprawiedliwe? Cholerny kłamca. Opanowałem emocje i pchnąłem drzwi do pokoju.
- Witam państwa, Edward Cullen – przedstawiłem się, podając każdemu z nich rękę.
Zadbane paznokcie – chyba ostatnio robiła manicure, i mocny uścisk dłoni. Emmett to cholerny farciarz.
- Rosalie Hale.
- Jasper Hale.
Kiwnąłem głową, porównując dane z tym, co McCarty nabazgrał mi na kartce.
- Podobno wasz kuzyn, niejaki Jacob Black, zaginął, prawda? - zapytałem, przechodząc od razu do rzeczy.
- Tak – potwierdził Jasper. – Zgłosiliśmy to jakiś tydzień temu. Byliśmy umówieni z nim na kolację, a nagle przestał odpowiadać na telefony i odpisywać na SMSy. Baliśmy się, że coś mu się stało.
- Niepokoił się czymś wcześniej? Bał się kogoś, miał jakiś wrogów?
- To wszystko już powiedzieliśmy – odpowiedziała Rosalie z irytacją.
Nie zareagowałem, więc kontynuowała, wzruszając ramionami:
– Był zaniepokojony. Wydawało nam się, że ktoś mu groził, a, że niechcący podsłuchałam jak kłócił się przez telefon z niejakim Samem Uleyem, a potem zniknął po spotkaniu z nim, pomyślałam, że coś w tym jest.
Kiwnąłem głową współczująco. Prawdę mówiąc, gdyby ten zbieg okoliczności okazał się prawdą, Uley byłby strasznie głupi. Po co brać kogoś z zewnątrz i narazić się na pytania FBI, skoro można wziąć swoich ludzi?
- Co państwo robili półtora tygodnia temu, we wtorek między godziną osiemnastą a dwudziestą drugą? - zapytałem, myśląc o martwym agencie CIA. Pora ta była, według ich specjalistów, momentem, w którym sulfonamidy dostała się do jego krwioobiegu. Jeśli ci dwoje mają być użyteczni, trzeba ich przynajmniej skreślić z listy podejrzanych.
- Jesteśmy podejrzani? - zapytała z niedowierzaniem blondynka. – Chyba żartujecie? Przecież to my zgłosiliśmy zaginięcie!
Milczałem. Czy kiedykolwiek ludzie odpowiedzą na to pytanie spokojnie, bez robienia scen? Każdy przyjmuje od razu za pewnik Bóg wie co, a to są przecież, do jasnej cholery, standardowe procedury!
- Rose, daj spokój – odezwał się wreszcie jej brat. Taaa... Jasper. Swoją drogą, co za beznadziejne imię. - O ile się nie mylę, byłem wtedy w szpitalu. Pracuję tam – dodał, widząc moje zdziwione spojrzenie.
Jaki szpital?
- Świętego Dominika – odparł spokojnie. – Wy zapewne znacie go jako szpital dla czubków. Jestem psychiatrą. W tamten wtorek miałem sesję z pacjentem z dość poważnymi zaburzeniami układu nerwowego, który na dodatek miał zaawansowaną formę schizofrenii. Nie da się już mu pomóc.
Skinąłem głową. I tak to sprawdzę, ale brzmiało to realnie. Plus, jest on lekarzem. Dla ławy przysięgłych będzie to niewątpliwie fakt przemawiający na naszą korzyść.
- Pani? - zwróciłem się w stronę panny Hale.
- Trudno mi określić, co robiłam wtedy dokładnie – powiedziała lekceważąco. – Jestem asystentką madame Cheatelieu, dosyć znanej projektantki mody i mój czas pracy jest raczej nienormowany. Zdaje się jednak, że razem z nią wybierałyśmy kolory do nowej kolekcji i zajęło nam to dosyć sporo czasu, nie wiem, o której dokładnie skończyłyśmy. – Spojrzała na mnie przepraszająco. – Później jednak wpadłam do salonu mechanicznego i wyszłam stamtąd dopiero około dwudziestejpierwszej. Potem pojechałam do domu, zrobiłam kolację i czekałam na Jaspera. Podać adres salonu? Oni będą na pewno wiedzieli dokładniej niż ja.
- Zepsuł się pani samochód? - zapytałem, gdy już zanotowałem dane.
- Nie – roześmiała się. – Lubię trochę pogrzebać przy samochodach. Wie pan, usprawnienia i takie tam. To mi pomaga odprężyć się po ciężkim dniu pracy.
Ups. Kobieta-mechanik? Cholera, dlaczego musiałem pokazać akurat nożyce? Emmettowi trafiło się jak ślepej kurze ziarno, naprawdę.
- Dobrze. W takim razie wróćmy do pana Blacka – mruknąłem. – Czy jest ktoś, kto mógłby życzyć mu kłopotów?
Rodzeństwo spojrzało po sobie, niepewne.
- W sumie... teoretycznie tak. Jego była dziewczyna, Leah. Nie rozstali się raczej w zgodzie. To właściwie była dosyć dziwna sytuacja - powiedział ostrożnie Jasper.
Skinąłem głową, dając znać, że słucham. Dziwne sytuacje i wnioski, które można było z nich wysnuć okazywały się zazwyczaj ogromnie ważne dla śledztwa.
- Leah grała na dwa fronty. Ba, nawet na trzy – westchnęła Rosalie. – Jake złapał ją na donoszeniu o jego życiu Uleyowi. Widzi pan, chodzi o to, że Uley już dawno chciał go wkręcić do swoich brudnych interesów, ale Jacob starał się tego uniknąć. Okazało się, że Leah, jego ówczesna dziewczyna, przekazywała wszystkie informacje o nim tej wrednej żmii, żeby w razie potrzeby ten mógł go szantażować.
Pokiwałem głową w zrozumieniu. Wykorzystywanie kobiet do uzyskiwania wiedzy było typową zagrywką Uleya. W niemal każdej sprawie z nim związanej natykaliśmy się na podobny motyw. Aż dziw bierze, ile mężczyzn daje się złapać na piękne ciało i słodki głos.
- To są dwa fronty – zorientowałem się nagle. – A trzeci?
- Cóż... - zawiesił głos Jasper. – Gdy Jacob się o tym dowiedział, zaczął śledzić Leah, chcąc przyłapać ją na gorącym uczynku. Jednak, ku swojemu zdziwieniu, przyłapał ja na czymś innym. Ta go zwyczajnie zdradzała.
- Z kim? – zapytałem. – Możliwe, że ta osoba mogłaby chcieć usunąć pana Blacka?
Nie wiemy, jak ma na imię, nie wiemy nawet, jak wygląda – wzruszyła ramionami Rosalie. – Jedyne, co powiedział Jake, to to, że ten facet jest agentem FBI. I z tego co wiemy, również o nim przekazywała informację Uleyowi.
- Kiedy to było? - zapytałem zaniepokojony. Wszystkie elementy układanki zaczęły się zbierać w niepokojącą całość i wcale nie byłem z tego powodu zachwycony.
- Jakieś dwa, trzy lata temu – powiedział Jasper, uważnie mi się przyglądając.
- Nazwisko Leah?
- Clearwater. Leah Clearwater. - rzuciła szybko Hale.
Cholera jasna, tak naprawdę gorzej być nie mogło. To tłumaczy wiele rzeczy. To, jakim cudem podczas nagonki Uley w jasnowidzeniu przewidywał prawie każdy nasz krok, i to, że udało mu się oszukać prawników, właściwie, wszystko. Leah. Ta Leah. Dwa lata temu była dziewczyną Emmetta. Mieszkali razem, a biedny Emm prawie jej się oświadczył. Może nawet byłby i ślub, gdyby nie złapał jej na wciąganiu marihuany. A z długim językiem McCarty'go oczywistym jest, że od czasu do czasu powiedział coś dziewczynie. Prawdę mówiąc, niezła z niej suka. Musiała być nieźle rozgarnięta, skoro udało jej się wywieść w pole całkiem dobrego agenta FBI.
- Przepraszam na moment – powiedziałem, wstając od stołu.
- Stary? Wszystko w porządku? - zapytałem, wchodząc do pomieszczenia.
- Co za dz***a – warknął w odpowiedzi. – Przez nią nie przymknęliśmy tego typka! Jak ją tylko dorwę w swoje ręce... To tłumaczy, ku***, wszystko! Każde jej zdanie, spojrzenie i pieprzony uśmiech był wyreżyserowany. Naprawdę, świetna z niej aktorka. Jak ją tylko złapię, skończy się jej małe przedstawienie. Już ja się postaram o wysoką karę, nie ma głupich, za kaucją to ona raczej nie wyjdzie.
Pokiwałem głową. Jeśli o mnie chodzi, wolałbym mu nie podpadać.
- Skoro w tym momencie jesteś taki wściekły na płeć piękną, może odstąpisz mi pannę Hale? - zaproponowałem usłużnie.
Emmett wpatrywał się we mnie przez parę chwil ze zdumieniem, po czym wybuchnął śmiechem.
- Spadaj, Cullen.
Cóż, spróbuję innym razem. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|