FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Świat Sław [NZ] rozdział 21 [23.08.2011] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
NaTaLKa9414
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:57, 16 Sie 2009 Powrót do góry

witam! dziękuję za wszystkie komentarze ;-) cieszę się, że się wam podobało ;-) ten rozdział jest dość krótki i może się wydawać nieco chaotyczny, ale pamiętajcie, że to z punktu widzenia Belli, a ona jest nieco... skołowana... xD
Rozdział standartowo na moim chomiku. Zapraszam do czytania i komentowania.

EDIT: dziękuję Lady Vampire!! ;**

Beta; (wyjątkowo) Crazy Lady
___
Rozdział 7


Ocknęłam się w jasnym pokoju i rozejrzałam dookoła. Na lewo ode mnie było wielkie okno, ukazujące panoramę całej wschodniej części miasta. Poniosłam się na sofie, podziwiając pomieszczenie. Po lewej stronie na ścianie zobaczyłam wielki telewizor plazmowy. Nie mam pojęcia, ile miał cali, ale wiem na pewno, że był ogromny.
Na przeciwległej widniały zdjęcia. Rudowłosa dziewczyna spoglądała z nich w różne strony. Pewna byłam jedynie tego, że to nie przypadkowe ujęcia. Modelka wyglądała na nich idealnie. Poniżej zauważyłam też kilka zdjęć poślubnych, w plenerze. Kobieta miała na sobie klasyczną białą suknię z wielką spódnicą na kole i trenem. Mężczyzna - odziany w czarny, drogi garnitur. Z pewnością nie przypominali zwykłej pary nowożeńców. Przywodzili na myśl, raczej te pary z katalogów ślubnych. Każda młoda para marzy o tym, aby wyglądać na swoich zdjęciach tak, jak ta dwójka. Wstałam z kanapy i podeszłam do ściany. Pod rzędami fotografii znajdował się sztuczny kominek. Na nim zaś, stało kilka innych fotografii. Zdziwiłam się widząc w jednej z ramek siebie i Caroline.
Miałyśmy może po kilkanaście lat. Ja wyglądałam na jakieś czternaście, a moja siostra może z dziesięć. Jak wzorowe córki i siostry, na tle wielkiej posiadłości, uśmiechałyśmy się do obiektywu. Bez problemu poznałam naszą siedzibę w Polsce. Jeden z największych domów mojej rodziny. W zasadzie, to nie zwykły „dom”, a raczej pałac. Nowoczesny, po remoncie. Pamiętam, że jako dziecko spędzałam tam wiele czasu z rodziną. Wtedy wszystko wyglądało inaczej… nie miałam tylu zmartwień na głowie…
Ale przede wszystkim nigdy, przenigdy nie zawiodłam wtedy ojca…
- Nie wiem, czemu ciągle trzymam tę fotografię. – Usłyszałam męski głos i odwróciłam się w stronę drzwi.
Laurent opierał się o framugę i beztrosko przyglądał się moim poczynaniom.
- Jest ładna. Wszystkie są. – Powiedziałam wskazując rękami na ścianę za mną. Mężczyzna się uśmiechnął. Pomyślałam, że musiałam wyglądać jak pogodynka wykonując ten gest. Zażenowana podeszłam do kanapy i spytałam wzrokiem o pozwolenie.
Laurent odepchnął się od framugi, natomiast ręką wskazał mi, abym usiadła. Sam zaś podszedł do drugiego końca sofy.
- Nie wiedziałam, że jesteś taki sentymentalny. – Zagadnęłam.
- Ja nie jestem. – Odparł od niechcenia. – Moja żona jest.
- Ach, tak. Victoria. – Uśmiechnęłam się i również wyjrzałam przez gigantyczne okno.
- Co teraz będzie? – Spytałam głosem wypranym z emocji.
- Co będzie z czym? – Spytał nie odwracając głowy. Również się nie ruszyłam, udając, że obraz za oknem jest na tyle interesujący, że nie mogę oderwać od niego wzroku.
- Ze wszystkim. – Odparłam.
- Może po kolei. Co chcesz ode mnie? – Spytał spokojnie.
Zgłupiałam.
- Co masz na myśli? – Spytałam przenosząc na niego wzrok.
- Czego teraz chcesz? – Zmienił formę pytania.
- Nadal nie rozumiem. – Powiedziałam skołowana.
Lauri powoli przeniósł wzrok z szyby na mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Zastanów się, czy chcesz nadal być celebrity. – Powiedział powoli, dokładnie akcentując każde słowo.
Zszokowana nie wiedziałam co powiedzieć. Patrzyłam tylko na niego, jakby był pierwszym facetem w ciąży.
- Co? – Nie ma co, Bello. Bardzo elokwentnie. Tego właśnie uczyli cię rodzice – skarciłam się w myślach.
- Zdjęcia do filmu wstrzymane. Twoja matka jest nieźle wkurzona, a na dodatek uważa, że ojciec ma na ciebie focha. Twój ochroniarz zdecydowanie nie zachowuje się, jak ochroniarz, a raczej jak starszy brat, Jackson Vannesse i Amely Henesy wydzwaniają do ciebie tak często, że musiałem wyłączyć ci telefon. Nie wspominając już o Caroline, która uciekła z domu i tu przyszła. Oczywiście odesłałem ją spowrotem…
- Powoli. – Powiedziałam, chowając twarz w rękach.
- Posłuchaj mnie dokładnie. Nie jestem głupi, kochanie. Widzę, co się z tobą dzieje. To wszystko cie wykańcza. Nie jesteś w stanie sobie z tym wszystkim poradzić sama. Wierz mi, wiem co mówię. Widziałem już nie raz, co się dzieje z tymi, którzy nie dają rady, Bello. Sztuka polega na tym, aby skończyć z show biznesem, zanim on wykończy ciebie...
- Dobrze, po kolei… - powiedziałam, zbierając się.
- Słucham.
- Więc po pierwsze: jeszcze z tym wszystkim nie skończyłam. Muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy. – Wyjaśniłam gorliwym tonem.
- Co masz na myśli?
- Widzisz, po pierwsze, mam kilka nieskończonych projektów. Izabella Hamn zawsze kończy to, co zaczęła. Po drugie: nie zostawię Caroline samej na jej debiucie. Po trzecie: muszę pokazać wszystkim, że mam siłę. Muszę udowodnić to wszystkim wokół mnie, ale przede wszystkim samej sobie. – Moja mowa była krótka, ale stanowcza.
- Dobrze, ale pod kilkoma warunkami.
- Słucham.
- Przede wszystkim: stajesz się samodzielna. Wyprowadzasz się od rodziców. To będzie bezpieczniejsze dla ciebie i dla twojej siostry. Po drugie: do pracy wracasz stopniowo. Po trzecie: ograniczasz wyskoki. Po czwarte: zawsze mnie słuchasz. Po piąte: idziesz na terapię. – Dobitnie zaakcentował ostatni punkt.
Popatrzyłam na niego, jakby spadł z byka.
- Yyy… Lauri, nie obraź się, nie mam zastrzeżeń co do pierwszych czterech punktów, ale bez obrazy, terapia nie wchodzi w grę.
Stanowczość. To moja druga natura.
- Nie. Albo idziesz na terapię, albo kończysz karierę i obiecuję, że nikt cię do żadnego projektu nie zaangażuje.
Niestety jego też.
Ale co proszę?!
Popatrzyłam na niego jak na śmiecia.
- Nie wybieram się na tę terapię. Laurent, zrozum, jeśli nie ty, to kto inny z chęcią przejmie moją karierę…
- Wiesz, że równie szybko, jak otwarłem przed tobą furtkę do świata sław, mogę ją zatrzasnąć z wielkim hukiem. Nie zmuszaj mnie do tego, proszę.
- Nie zrobisz tego. – Wycedziłam.
- Tak? Sprawdź mnie. – Wysyczał.
Nie żartował. Jak miałam mu wyjaśnić, że nie mogę pójść na tę terapię?!
Po prostu nie mogę.
NIE, NIE, NIE I JESZCZE RAZ NIE!!
-Nie pójdę na terapię do Edwarda Cullena! – Wrzasnęłam.
Laurent uśmiechnął się pobłażliwie.
- Och, trafiliśmy w czuły punkt? – Wyszeptał.
- Co? Nie! Tu nie o niego chodzi! – Pięknie. Więc nawet Laurent wie.
- Czyżby? A więc o co? Oświecisz mnie? – Spytał z sarkazmem.
- Tu… ja… ja nie… - nie wiedziałam co powiedzieć. - Nie jestem psychiczna! – Krzyknęłam. Nie ma co, Bello. Inteligentny argument…
- Bello, pójdziesz na tę terapię. Koniec, kropka. – Laurent wstał i spojrzał w stronę drzwi. Szybko podążyłam za jego spojrzeniem.
Zobaczyłam rudowłosą kobietę, uśmiechającą się ironicznie. Skarciłam ją spojrzeniem, co tylko dodało jej otuchy.
- Co ja słyszę? Czyżby mała Bella bała się wizyty u psychologa? – Zaśmiała się.
No tak. Victoria zawsze wspomoże męża.
- Ja się nie boję! – Wrzasnęłam. Nie ma co oni to się dobrali.
- Jasne. Skoro się nie boisz, to po co to całe halo? – Uśmiechnęła się pobłażliwie. Szczęka mi opadła.
Po co to całe halo?! No hello!!! Jakby jakikolwiek facet działał na nią tak, jak Edward Cullen na mnie, nie uśmiechałaby się tak szyderczo. Idiotka nie wiedziała, o czym mówi!
- Nie ma sprawy, mogę iść na terapię… – Powiedziałam oschle.
- Nareszcie mamy konsensus. – Powiedział uradowany Laurent i podszedł do żony. Chciał jej podziękować buziakiem, ale to, co powiedziałam sprawiło, że zatrzymał się wpół drogi.
- Nie skończyłam. Mogę iść na terapię… - kontynuowałam z ironicznym uśmieszkiem. - …Ale nie do Edwarda Cullena.
- Chyba żartujesz?! – Powiedział mój manager.
- Nie.
- Czym ten chłopak ci podpadł, co? – Zaśmiała się Victoria.
- Niczym. – Odpowiedziałam. Za. Szybko.
- Ooo… - mruknęła ruda. – No proszę…
Laurent popatrzył na nią z pytaniem w oczach.
- Nie rozumiesz, kochanie? – Uśmiechnęła się.
Zaprzeczył. Odwróciłam się do nich plecami i udawałam, że za oknem dostrzegłam coś niezwykle interesującego.
- Nasza Bella ma problem z terapią…
- To już dawno zauważyłem. – Mruknął.
- A jej problem jest wysoki, rudowłosy i niebieskooki… - mówiła.
- Zielonooki – Poprawiłam. UPS! WPADKA!! DLACZEGO JA NIE UMIEM ZAMKNĄĆ TEJ PIEPRZONEJ GĘBY NA KŁÓDKĘ?!?!
- …a ma na imię Edward Cullen. – Wyczułam, że się głupawo uśmiecha.
Laurent nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, a potem ryknął głośnym śmiechem. Zrobiłam się czerwona i nagle cała ta frustracja przerodziła się w potężny gniew. Odwróciłam się szybko i ryknęłam na niego.
- Przestań się śmiać, idioto! Gdyby ktokolwiek miał nad tobą taką władzę, jak ten facet nade mną to byś się tak nie szczerzył! – Wrzeszczałam. Lauri powstrzymywał ze wszystkich sił kolejną salwę śmiechu, a Victoria tak samo, jak on starała się być poważna. – Nie pójdę do niego na żadną terapię!
Teraz to Victoria wyglądała, jakby dostała cios w brzuch.
- Władzę? – Wyszeptała. – Czujesz, że on ma nad tobą władzę?
- Tak! I to jak cholera! Rozumiesz?! – Wrzasnęłam. Spojrzałam na jej zdziwione oczy i poczułam łzę płynącą po policzku… rany! Ile jeszcze łez wytworzą moje oczy?! Bo ostatnio chyba powinnam mieć już wyczerpany limit na najbliższe kilka lat… w każdym razie, moimi łzami można by napełnić niezłej wielkości basen…
- Bo ja nie… - dodałam cicho.
Potem Victoria zrobiła coś, czego nigdy bym się po niej nie spodziewała. Podeszła do mnie, wzięła za ręce i zaprowadziła na sofę. Ja tymczasem zastanawiałam się co spowodowało u niej taką przemianę.
- Rozumiem. – Wyszeptała. Spojrzałam na nią zdziwiona jeszcze bardziej. Ona tylko się do mnie uśmiechnęła, jak matka do swojego dziecka.
- Ale ja nie! – Mruknął donośnie Laurent.
Victoria wyciągnęła rękę do mężczyzny. Przez tyle lat zastanawiałam się, dlaczego on ją kocha. Właśnie w tej chwili zorientowałam się, że ona wcale nie była tym, za kogo brałam ją przez cały ten czas. Potrafiła być czuła i ciepła. To dlatego Laurent irytował się przy każdej naszej wymianie zdań. To była po prostu maskarada. Ja sama też miałam w tym niemały udział. Sama zawsze zachowywałam się inaczej w jej towarzystwie. Laurent usiadł za nią i objął ją ramieniem.
- Kochanie, Bella się zakochała… - wytłumaczyła cicho Victoria.
W jednej chwili stałam na nogach.
Zakochała! Dobre sobie! Ja?! HA! Przecież przyrzekłam sobie, że nie zakocham się w żadnym facecie!
- Nieprawda! Nie zakochałam się! Nigdy w życiu się już nie zakocham! Nie ma takiej opcji! Za dużo już wycierpiałam! – Krzyczałam coraz głośniej.
- Bello, spokojnie… - mruknęła Victoria. Laurent siedział cicho.
Spokojnie?! Nie ma takiej opcji! Niech mój manager się wreszcie pozbiera i uciszy swoją żoneczkę, bo jak ja to zrobię, to będzie ją buzia bolała!
Wtedy Laurent zrobił coś, czego bym się po nim nie spodziewała.
- To zmienia postać rzeczy. Masz rację, Bello. Nie możesz pójść do niego na terapię.
CO?!
- Jak to nie mogę? – Mruknęłam skołowana.
- Laurent?! – Warknęła Victoria.
- Nie. Nie ma takiej opcji. Z tego nic dobrego nie wyjdzie.
Uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana.
- Skoro jesteś w nim zakochana, znajdziemy innego terapeutę. Coś wymyślę.
ŁOŁ! CO?!
- Nie. Jestem. W. Nim. Zakochana! – Wycedziłam przez zęby, akcentując każdy wyraz z osobna.
- Ależ jesteś, Bello. Nie bez powodu chciałaś uniknąć tej terapii, a Victoria trafiła w czuły punkt, więc…
Ja zakochana?!
Nie.
Udowodnię im, że to nie prawda!
Jeszcze zobaczą…
- Pójdę na terapię do doktora Edwarda Cullena i koniec! Udowodnię wam, że nie jestem! – Krzyknęłam i wyszłam z pomieszczenia.
W przedpokoju zobaczyłam mój płaszcz i buty. Te drugie zadziwiająco szybko znalazły się na moich nogach. Z płaszczyka wyjęłam komórkę. Wychodząc z mieszkania zatrzasnęłam drzwi, zostawiając Laurenta i Victorię samych, ze swoimi złudzeniami.
Ja zakochana, ha? Dobre sobie.
Ignorując dziesiątki wiadomości oraz informacji o nieodebranych połączeniach, znalazłam numer, którego szukałam. Wskoczyłam do taksówki, która akurat stała pod budynkiem i podałam adres mojej rodzinnej rezydencji. Potem wcisnęłam zieloną słuchawkę na telefonie. Już po pierwszym sygnale, mój rozmówca odebrał. Nie czekałam na przywitanie.
- Jasper? Musisz mi pomóc…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Wto 17:32, 18 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
xcullenowax
Wilkołak



Dołączył: 24 Lut 2009
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław.

PostWysłany: Pon 13:08, 17 Sie 2009 Powrót do góry

Wiedziałam! Bella musiała zakochać się w Edwardzie, mimo że nie bardzo jej to odpowiada, bo miała się nie zakochiwać. ;d
Cieszę się, że nareszcie Victoria pokazała swoją prawdziwą twarz, może zaprzyjaźni się z Bellą? Gdyby tak było, to byłoby ciekawie, szczególnie, że jeszcze z taką przyjaźnią się nie spotkałam.;]
Dobrze, że Bella jednak pójdzie na terapię do Edwarda. Z tego wyjdzie coś dobrego. ;d

Jestem ciekawa, jak dalej to rozegrasz, dlatego życzę wielkiego vena,
xx


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
glowka
Nowonarodzony



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Środa

PostWysłany: Wto 11:30, 18 Sie 2009 Powrót do góry

Od dawna czytam to ff, ale nie moglam znalesc odpowiednich slow, zeby skomentowac ostatnie rozdzialy.
Nie bede piac ze jest swietny,bo to juz na pewno wiesz. Napiszsęš w takim razie, co mi się w nim podoba.
A podoba mi się to, że:
-Bella nie jest "szara myszką", ze potrafi postawic na swoim (sena z Rosaline)
-Alice jest projektanktką ( ta rola do niej swietnie pasuje)
- Jasper jest Belli rzyjacielem, mimo ich rozpadnietego zwiazku
- Jasper i Emmett troszcza się o Bellę, sa dla niej jak bracia

A nie podoba mi się to, że:
- James był z Bella (wlasciwie on mi sie caly nie podoba, ale coz, chybataka jest jego rola:))
- Laurent jest wobec Belli chamski (nie daje jej mozliwosci wyboru w jej wlasnej akrierze)
- Że Jasper nie uszkodził mocniej Jamesas ;]
- Że Bella tak "od razu" zakohała się w Edwardzie -- cos mi tu nie pasuje! Dziewczyna ze zlamanym sercem, ktora ma powazne klopoty przez bylego, od razu zakohuje sie w jakims tam terapeucie

Jak na razie nic wiecej sobie nie przypominam, jak cos znajde to dopiszę :)
Główka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Wto 16:25, 18 Sie 2009 Powrót do góry

Wydawało mi się, że już komentowałam ten rozdział. Cóż, skleroza nie boli... Wink
Bella jest jak dziecko we mgle w drodze na Nową Zelandię. Broni się sama przed sobą i na dodatek daje sobą rządzić. Niby jest dorosła, ale zachowuje się jak krnąbrna trzylatka. Nie wie co dla niej dobre, ale i tak wszystko robi po swojemu, a powinna wziąść się w garść i przejąć kontrolę nad własnym życiem. Na razie nie ma nad niczym kontroli, to Laurent i rodzice we wszystkim ją wyręczają. Wcale nie pokazuje, że nie jest szarą myszką. Ma przebłyski własnego zdania, które ukazuje się od czasu do czasu. Tak w ogóle to uważam, że daje sobą trochę pomiatać.
Podoba mi się, że ukazałaś inny charakter Victorii, w końcu książkowa też troszczyła się o Jamesa.

Cytat:
Po lewej stronie na ścianie był wielki telewizor plazmowy. Nie mam pojęcia, ile miał cali, ale wiem na pewno, że był ogromny.
Na przeciwległej ścianie widniały zdjęcia. Rudowłosa dziewczyna spoglądała z nich w różne strony. Pewne było jedynie to, że nie były to ujęcia przypadkowe. Modelka wyglądała na nich idealnie. Poniżej było też kilka zdjęć poślubnych, w plenerze. Kobieta była w klasycznej białej sukni z wielką spódnicą na kole i trenem. Mężczyzna był w czarnym, drogim garniturze. Z pewnością nie przypominali oni zwykłej pary nowożeńców. (...)Pod rzędami fotografii był sztuczny kominek.

Masa powtórzeń: to, ściany i czasownik "być". Ponadto niepotrzebny zaimek "oni".
Cytat:
Twoja matka jest nieźle wkurzona ,a na dodatek uważa, że ojciec ma na ciebie focha.

Spacja w złym miejscu.
Cytat:
Nie wspominając już o Caroline, która uciekła z domu i tu przyszła. Oczywiście odesłałem ją do domu

Powtórzenia.
Cytat:
Lauri, nie obraź się, nie mam zastrzeżeń co do pierwszych czterech punktów, ale, bez obrazy, terapia nie wchodzi w grę.

Ten przecinek jest niepotrzebny.
Cytat:
Krzyknęłam .

Spacja nie w tym miejscu co trzeba.
Cytat:
–Wrzasnęłam. Nie ma co oni to się dobrali.

Spacja przed myślnikiem.
Cytat:
No hello!!!!

Jeden wykrzyknik albo trzy. To ultimatum.
Cytat:
Nie ma sprawy, mogę iść na terapię….

Niepotrzebna kropka.
Cytat:
Zaprzeczył głową. Odwróciłam się do nich plecami, i udawałam, że za oknem dostrzegłam coś niezwykle interesującego.

Nogą zaprzeczyć nie mógł. Niepotrzebny przecinek.
Cytat:
jej problem jest wysoki, rudowłosy i niebieskooki…-

Spacja przed myślnikiem.
Cytat:
DLACZEGO JA NIE UMIEM ZAMKNĄĆ TEJ PIEPSZONEJ GĘBY NA KŁÓDKĘ?!?!

Pieprzonej?
Cytat:
-…A ma na imię ma Edward Cullen.

Chyba zaczynamy z małej litery. Niepotrzebne: ma.
Cytat:
Tak, i to jak cholera! Rozumiesz?!

Chyba niepotrzebny przecinek.
Cytat:
[Bo ja nie…-

Spacja przed myślnikiem.

Mnóstwo błędów w tym rozdziale.

PS. Chaotyczny piszemy przez ch!

WENY!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Vampire dnia Wto 16:32, 18 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
NaTaLKa9414
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:01, 20 Sie 2009 Powrót do góry

witam!
dziękuję za komentarze. co do Belli... ludzie, czy ona wam przepraszam nie próbuje właśnie udowodnić, że NIE jest zakochana?! ;P a o tym, kto ma racje to już nie powiem... ;D
rozdział i dodatki są dostępne na moim chomiku ( [link widoczny dla zalogowanych] ) hasło do folderu to celebrity life .
Miłej zabawy! i licze na konstruktywne komentarze, bo nie wiem co o tym sądzicie i czy publikować dalej...



beta: niezastąpiony lilczur ;**

____________



rozdział 8.




Ignorując dziesiątki wiadomości oraz informacji o nieodebranych połączeniach, znalazłam numer, którego szukałam. Wskoczyłam do taksówki, która akurat stała pod budynkiem i podałam adres mojej rodzinnej rezydencji. Potem wcisnęłam zieloną słuchawkę na telefonie. Już po pierwszym sygnale, mój rozmówca odebrał. Nie czekałam na przywitanie.
- Jasper? Musisz mi pomóc…





- Co się stało? – zapytał zaalarmowany.
- Musimy pogadać. Co robisz za… - spojrzałam na zegarek. Była godzina druga po południu. Musiałam jeszcze pójść do domu i się odświeżyć. Terapię mam za trzy godziny – ...jakieś dwie godzinki?
- Nie wiem. Chyba niańczę kuzynkę… - powiedział wkurzony.
- Jak to?
- Tanya przyjeżdża na jakiś czas z ciotką… - wyksztusił wreszcie. Zarówno ja jak i bliźniaki nie znosiliśmy niskiej blondynki, mającej się za panią świata. Nie wiem, jak to się stało, że Kate Denali – nasza dalsza ciotka – wychowała taką rozpieszczoną małolatę. Może brak ojca był kluczowym problemem młodej? Mniejsza o to. Ważna była zależność, że gdzie jest Tanya, tam są kłopoty…
- Nie możesz się wykręcić? – spytałam.
- Nie. Chyba, że zwalę ją na głowę Rosalie. – Zaśmiał się.
- Zrobisz to dla mnie? – spytałam słodziutko. Pieprzona egoistka ze mnie.
- A to ważne? – zainteresował się.
- Tak.
- To dobra, zrobię to. Rose urwie mi głowę za to, ale trudno. Gdzie się spotkamy?
- Przyjedziesz po mnie?
- Jasne. Mam się nie rzucać w oczy, prawda? – zapytał nieśmiało.
- Dobrze by było, ale nie zmuszam cię do niczego… - przyznałam mu rację. Na kolejny artykuł nie miałam ochoty.
- Dobra, załatwione. Będę o czwartej.
- Dzięki. Do zobaczenia, pa.
- Trzymaj się, słonko. - I się rozłączył.
W tym samym momencie taksówka zatrzymała się przed bramą wjazdową. Zapłaciłam kierowcy i wyskoczyłam. Na całe szczęście wszyscy paparazzi byli przy bocznych wejściach. No tak, najłatwiej ukryć coś na widoku. Samochód odjechał, a ja przeszłam przez otwierającą się bramę.
- Za dwie godziny będzie tu mój gość. Wpuśćcie go bez zawracania komukolwiek głowy – krzyknęłam do gościa przy bramie, odchodząc. Nie zwracałam już na niego uwagi.
Poszłam w stronę domu, zastanawiając się, jaką strategię obiorę…
Mogłam nakłamać Edwardowi prosto w twarz. Nic prostszego. Izabella dojdzie do głosu. To będzie tylko przedstawienie. Do Rosaliene nie zamierzam się w ogóle odzywać. To pewne. Ale w sumie, czemu mam robić jatkę? Mogę sobie po prostu siąść grzeczniutko w kącie sali i zaczekać, aż skończą analizować problemy Rose… - tak myśląc, weszłam do mojego pokoju i od razu skierowałam się w stronę prysznica, po drodze się rozbierając. Gdy weszłam pod strumień gorącej wody, kontynuowałam moją burzę mózgów.
Rosaliene będzie zadowolona, jeśli będę siedzieć w rogu, w końcu tu zawsze chodzi o nią. Ona się wyżali na mnie, ja posiedzę i pomyślę. Potem pójdę do domu i wszystko będzie załatwione.
Tak właśnie spędziłam około godziny. Przekonując samą siebie, że wystarczy siedzieć cicho w kącie pomieszczenia… Jakże się myliłam…
Jasper przyjechał o umówionej porze. Byłam już przygotowana w aspekcie mojego wyglądu, ale jeśli chodzi o psychikę, to tylko przekonywałam samą siebie, że jestem zebrana do kupy. Przywitaliśmy się, po czym wyszliśmy prosto na podjazd, żeby wsiąść do samochodu.
- Jasper, gdzie jest twoje lambo? – spytałam zdziwiona, patrząc na czarne audi Q7 z przyciemnianymi szybami.
- Naprawdę myślałaś, że przyjeżdżając tu moim lamborghini, nie będę się rzucał w oczy? – Zaśmiał się.
- Yyy, no nie wiem… nie przypuszczałam, że jeździsz jakimkolwiek innym samochodem – wymruczałam, podchodząc do auta.
- Daj spokój! Nie myśl, że tylko ty masz co najmniej kilka zabaweczek! – zażartował.
- Jest ładny. – Uśmiechnęłam się do Jaspera. Podszedł do mnie i otworzył mi drzwi.
- Prawdziwy gentleman – pochwaliłam, gdy obszedł samochód i wsiadł za kierownicę. Wykonał jeszcze kilka operacji przy konsoli i odpalił silnik.
- Niektóre rzeczy się nie zmieniają – powiedział, wyszczerzając zęby w pięknym uśmiechu.
- Ale inne tak… - wymruczałam cicho.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem postanowiłam włączyć radio. Z głośników wydobyły się dźwięki LMFAO „YES!”. ( [link widoczny dla zalogowanych] )
Uśmiechnęłam się i zaczęłam wtórować wykonawcy. Jasper przez chwilę przyglądał mi się jak kosmitce, potem jednak sam zaczął śpiewać.
Gdy piosenka się skończyła, ku mojemu zaskoczeniu nie usłyszałam żadnych tonów zapowiadających następny kawałek. Popatrzyłam zdziwiona na Jazza i dopiero wtedy zorientowałam się, że nie jedziemy. Samochód był zatrzymany na jednym z wielu punktów obserwacyjnych. Blondyn wysiadł i obszedł samochód, aby otworzyć mi drzwi.
Gdy wysiadłam, usłyszeliśmy westchnienie. Obejrzeliśmy się jak na komendę w jednym kierunku. Zobaczyliśmy parę ludzi wysiadających z tylnego siedzenia samochodu. Bez problemu rozpoznałam Lauren Mallory. Dziewczynę, która pracowała kiedyś dla Alice. Tak, kiedyś. Po naszym małym incydencie, razem z niejaką Jessicą Stanley, wyleciały bez zmrużenia okiem. Lauren spojrzała na nas, a następnie na chłopaka, który stał obok niej. Przyciągnęła go bliżej i podeszli do nas.
- Ooo, kogo ja widzę? – Zaśmiała się szyderczo.
- Hmm… Jackson, chodźmy stąd – mruknęłam do mojego towarzysza, który nie wiedział, co się dzieje. Miałam przy tym taką minę, że partner dziewczyny skurczył się w sobie.
- Tak, nie ma co, najlepiej uciekać – krzyknęła. Zmierzyłam ją wzrokiem od góry do dołu.
- Co proszę?! – spytał uprzejmie Jasper.
- Och, więc to prawda. A jednak cię urobiła – powiedziała, uśmiechając się drwiąco. - Nie martw się, zmądrzejesz. Wszyscy mądrzeją. Pobawi się tobą i znajdzie innego. – Zaśmiała się. Pobladłam nieznacznie na twarzy. Spojrzałam w oczy Jaspera na krótką sekundę. To wystarczyło.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytałam spokojnie.
- Ja? Niczego. – Zwróciła się do Jaspera. – I tak nie jesteście razem, prawda? To tylko podpucha. Kazali się wam kilka razy pokazać razem, co? Nie ma to jak promocja filmu… tak, z pewnością nie jesteście razem. To za niski poziom dla ciebie. Nigdy byś się nie zniżył do jej poziomu… - mówiła coraz ciszej. Chciała być seksowna. Co gorsza, ona chyba naprawdę myślała, że jest. Prychnęłam. – Jak już z nią skończysz, daj znać. Oboje wiemy, że to nie potrwa długo. – Zrobiła krok w kierunku Jazza. – Jackson, daj spokój, jesteś wart czegoś więcej niż takiej… - Położyła ręce na jego klatce piersiowej. Nie wiedziałam, co się dzieje. Spojrzałam tylko na króciuteńką sekundę w oczy Jaspera. Był zdezorientowany. I z pewnością niezadowolony z obecnej sytuacji.
- Daruj sobie, Lauren – powiedziałam spokojnie, patrząc znacząco na mojego towarzysza starającego się uciec przed mackami dziewczyny. Podchwycił mój wzrok i już wiedziałam, że teraz się zabawimy.
Jasper odepchnął jednym ruchem Lauren. Zrobił to jednak tak, że wylądowała wprost w ramoinach swego towarzysza, podczas gdy ja delikatnie kiwnęłam głową. Blondyn uśmiechnął się rozbrajająco, po czym podszedł do mnie i objął w talii. Oczy Lauren wyszły z orbit, kiedy objęłam jego szyję i wskoczyłam na niego zgrabnie, owijając jego biodra nogami. Pocałowałam go z pasją. Przyznam, że całowanie Jaspera było miłe, ale w tamtej chwili jedyne, co robił mój rąbnięty mózg, to obrazował sobie Edwarda na miejscu Jaspera. To przechyliło szalę na moją niekorzyść… gdy chciałam odegnać od siebie myśli o pechowym mężczyźnie, było już za późno. Moje ciało już nie słuchało mojego mózgu. Zaatakowałam usta Jaspera z taką zachłannością jak jeszcze nigdy. Obydwoje zaczęliśmy tracić równy oddech. Blondyn niebezpiecznie się zachwiał, po czym tyłem, nadal mnie całując, oparł się o samochód. Jedną ręką trzymał mnie na swoich biodrach za pośladki, natomiast druga jego dłoń wodziła po moich plecach, aby ostatecznie zawędrować w moje loki. Przełamał na moment pocałunek, ale ja nadal myśląc o Edwardzie na jego miejscu, nie oderwałam ust od jego ciała.
Zaczęłam znaczyć pocałunkami trasę za uchem, delikatnie przygryzać płatek, a słysząc jego lekkie westchnięcie, zeszłam niżej na szyję… poczułam jego zapach i w jednej chwili dotarło do mnie, co się dzieje.
- Wynajmijcie sobie pokój – zaproponowała wyniośle Lauren i odeszła już bez słowa do swojego białego, obskurnego vana.
Nie miałam odwagi się ruszyć. „Boże! Co ze mną jest nie tak?” pomyślałam. Zdałam sobie sprawę, że nadal jestem w objęciach Jaspera, więc zeskoczyłam z jego bioder. Trzymałam wzrok na swoich stopach. Było mi wstyd za to, co zaszło przed momentem. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Na szczęście Jazz przemówił pierwszy.
- Wow! To było gorące! – Popatrzyłam na niego zdziwiona i zaczęłam się tłumaczyć, starannie omijając jego wzrok.
- Słuchaj, przepraszam, ja nie wiem, co mnie opętało… zaczęliśmy się całować i nie wiem, skąd nagle pojawiła się w mojej głowie jego twarz i ja… straciłam to… - Jasper położył mi bezceremonialnie rękę na ustach i nie pozwolił mówić dalej. Rozproszyłam się i nie zdążyłam uciec przed jego oczami. O dziwo, był rozbawiony! Popatrzyłam na niego jak na kosmitę.
- Czy ty mi właśnie tłumaczysz, że akcja, po której musiałem… się bardzo kontrolować, żeby nie… zrobić czegoś głupiego, jak na przykład… przelecieć cię tu i teraz, miała miejsce tylko i wyłącznie dlatego, że całując mnie, żeby kogoś wkurzyć, myślałaś o innym mężczyźnie i nie mogłaś się opanować?! – Na końcu już krzyczał. Spojrzałam na swoje stopy i powoli, ze skruchą pokiwałam głową.
- Spoko.
CO?! CZY JA OSZALAŁAM?!
Popatrzyłam na niego zszokowana, żeby zobaczyć, jak ostatkiem sił powstrzymuje się przed salwą śmiechu.
- Słucham? – spytałam nieśmiało.
- Powiedziałem, że nie ma sprawy, Bello. – Wyszczerzył się. Zerknęłam na niego pytająco. Otworzył kluczykiem auto i pomógł mi wsiąść. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Gdy wsiadł z drugiej strony, przemówił.
- Zabrałem cię tutaj nie bez powodu. Widzisz, miałem się ciebie na spokojnie spytać, o co chodziło… no wiesz, o czym tak zażarcie chciałaś pogadać… ale teraz już wiem o czym – stwierdził, patrząc na mnie opiekuńczo, podczas gdy ja, zawstydzona, przyglądałam się zawzięcie moim rękom.
- To ciężkie, prawda? – zapytał nagle z jeszcze większą troską.
- Co? – wyszeptałam.
- Niedawno ktoś cię zranił… dopiero co wyjaśniłaś sobie z innym byłym, co i jak się zadziało. Na dobrą sprawę nie zdążyłaś przywyknąć, a tu bum. Zakochujesz się…
Ciągle patrzyłam na moje ręce, które nagle zamieniły się w pięści.
- Nie zakochałam się! – warknęłam. Blondyn westchnął, a ja zmieniłam temat. - Nie w tym jest problem, Jazz. – Spojrzałam mu wreszcie w oczy. Wydawał się być zdziwiony. Chyba nie widział żadnych innych problemów… Jakże się mylił…
- Widzisz, na sali sądowej, on… chyba… zauważył, że ja i Charlie… że… on… - wzięłam głęboki wdech. – On wie.
Szok i przerażenie pojawiły się w oczach Jaspera, ale szybko zniknęły.
- Ale to nic złego. Nie wydał cię, to dobrze. To nic strasznego, że jedna osoba zna twoją tajemnicę…
- Nie moją, Jazz – przerwałam mu szeptem, i zamknęłam oczy, kończąc: – NASZĄ…
- Co? Jak to naszą?! Kogo masz na myśli, mówiąc „naszą”?! – zapytał hardo.
- Mnie, ciebie, Rose, Charliego… - zaczęłam wymieniać, jednak nie skończyłam. Nie potrafiłam…
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Od niechcenia spojrzałam na zegarek.
- O rany, Jazz! Mamy dziesięć minut! – krzyknęłam.
- Zapnij pasy – nakazał tylko i zapalił silnik. Jechaliśmy z zabójczą prędkością w absolutnej ciszy. Zastanawiałam się, jak mogłam być taką idiotką, żeby praktycznie podać wszystkie odpowiedzi Edwardowi na tacy.
- On nic nie zrobi – stwierdził nagle Jasper.
- Słucham?
- Nic nie zrobi. Miał już okazję nas zdemaskować i nie zrobił tego. Nic się nie bój, będzie dobrze.
- Mam nadzieję – mruknęłam.
Dojeżdżaliśmy już do dużego wieżowca całego w szybach. Jasper wjechał na podziemny parking i wysadził mnie przy windach. Szybko wskoczyłam do jednej z nich, a Jazz odjechał.
Spóźniona weszłam do hallu. Był duży i wygodny. Jakaś recepcjonistka skierowała mnie na ostatnie piętro, więc znów wsiadłam do windy i nacisnęłam ostatni guzik. Na miejscu zobaczyłam tabliczkę z napisem „Psycholog Edward Cullen”. Zapukałam do drzwi i weszłam do środka. Znalazłam się w średniej wielkości, bordowo-czarnym sekretariacie – poczekalni. Na wprost mnie znajdowało się wysokie, czarne biurko. Ściany były bordowe, miejscami w czarne wzorki. Na lewo stała wygodna, bordowa kanapa i szklany stolik przed nią. Na prawo szklane drzwi, za którymi można było dostrzec schody, prowadzące zapewne na wyższe piętro. Po obydwóch stronach drzwi ustawione były fotele należące najwidoczniej do tego samego kompletu co kanapa. Za biurkiem, z plikiem kartek w ręce, siedziała niewysoka dziewczyna, o krótkich blond włosach. Miała urocze loczki i brązowe oczy. Ogólnie jej cała twarz była jasna i delikatna niczym u aniołka.
- Pani Izabella Hamn? – spytała słodziutkim, dziewczęcym głosikiem. Pokiwałam głową. Dziewczynka uśmiechnęła się i wstała. Poprowadziła mnie przez szklane drzwi na schody, aż znalazłam się na samym ich szczycie. Rozejrzałam się dookoła.
Stanęłam pośrodku dużego, białego pokoju. W zasadzie to pomieszczenie miało wielkość mieszkania. Na wprost mnie stała biała kanapa i dwa nowoczesne fotele do kompletu. Nawet z tej odległości mogłam stwierdzić, że była to nie byle jaka skóra. Pomiędzy nimi stał szklany stolik. Na jednym z foteli siedział Edward, naprzeciw niego Rosaliene. Nikt nic nie mówił. Mężczyzna zauważywszy mnie, kiwnął do mnie głową, po czym wskazał mi miejsce obok blondynki. Odpowiedziałam mu tym samym, podeszłam do kanapy i usiadłam. Rose nie uraczyłam nawet jednym spojrzeniem. Rozejrzałam się ponownie po pomieszczeniu. Naprzeciw mnie były dwa okna, a pośrodku nich drzwi balkonowe, z pewnością prowadzące na duży taras. Na prawo ode mnie znajdowała się niska ścianka działowa, nie sięgająca sufitu, z kilkoma półkami wnękowymi zawalonymi książkami. Za nią dostrzegłam czarny, długi stół i kilkanaście czarnych krzeseł. Z pewnością była to część konferencyjna. Widniało tam również długie okno, na całą długość „salki”, zapewniające zarówno niezbędne oświetlenie naturalne jak i wspaniały widok. W lewym tylnym rogu pomieszczenia wygospodarowane było jakieś pomieszczenie. Pomyślałam, że pewnie tam znajduje się łazienka. Na jednej ze ścian wisiał jakiś abstrakcyjny, duży obraz. Obok niego widniały na wpół otwarte białe, rozsuwane drzwi. Wewnątrz widoczne były szafki i ekspres do kawy. Musiała to być kuchnia. Ostatnia ściana pomieszczenia była biała. Tylko w jednym miejscu, obok siebie, były okno i kolejny duży obraz. Z pewnością tego samego artysty.
- Podoba się pani? – spytał mnie Edward. Moje zachowanie widocznie nie uszło jego uwadze.
Pokiwałam powoli głową, odpowiadając.
- Imponujące. Nie przypomina mi gabinetu psychologicznego. Bardziej przywodzi na myśl nowoczesne mieszkanie.
Spojrzałam na niego. Uśmiechał się lekko. W jednej chwili przypomniało mi się zajście z punktu obserwacyjnego, kiedy wyobraziłam sobie, że Jasper to…
Stop! Dość Bello! To ci z pewnością nie pomaga! – wrzasnął głosik w mojej głowie.
Zamknij się! Nie czujesz tego przyjemnego dreszczyku?! – krzyknął drugi.
Obydwoje się zamknijcie! – wrzasnęłam na oba głosy. Moja wewnętrzna dyskusja widocznie nie uszła uwadze reszty.
- Więc, Bello, dlaczego się spóźniłaś? – zagadnął uspokajająco Edward.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Stwierdzenie typu: „No, byłam sobie na punkcie obserwacyjnym z bratem dziewczyny siedzącej obok mnie i zaczęliśmy się całować, żeby uciszyć lalę, która przeze mnie wyleciała z pracy u mojej przyjaciółki. Wiesz, tak jakoś wyszło, że mój mózg podsunął mi twój obraz i się zagalopowałam… ale nie przejmuj się, do niczego nie doszło… no, może z wyjątkiem tego, że wszyscy moi znajomi myślą, że się w tobie bujam, a ja sama staram się nie zakochać… ale spoko, nie chcę związku, bo nie lubię, jak łamie mi się serce; przyszłam tu udowodnić im, że nie mają racji, więc niczym się nie martw, a tak poza tym to były korki na mieście” raczej nie byłoby najlepszym rozpoczęciem pierwszej terapii…
- Czy to nie oczywiste? – powiedziała z obrzydzeniem Rose, zanim zdążyłam dobrać jakiekolwiek odpowiednie słowa. – Spójrz na nią. Ma lekko potargane włosy, dokładnie za uchem. Tylko mój brat zostawia jej fryzurę w tym stanie. Rozmazany błyszczyk, pomięta sukienka… nie wspominając już o lekko zabłoconych butach… jeśli dołączy się do tego fakt, że mój bliźniak zaraz po tajemniczym telefonie chciał zwalić na mnie naszą kuzynkę, która na szczęście przełożyła wizytę, nie wspominając o tym, że nie wziął ze sobą swojego ukochanego lamborghini tylko zwykłe audi Q7, żeby się w oczy nie rzucać, czy to nie oczywiste? – Zaśmiała się szyderczo.
Spojrzałam na nią zszokowana.
- Co, proszę? Co masz na myśli? – zapytałam spokojnie.
- Nic nadzwyczajnego. Tylko to, że dzięki tobie mój braciszek znowu mnie okłamuje! Nie udawaj idiotki, Bells! Myślisz, że nie wiem, że się spotykacie? Znów złamiesz mu serce. A on na nowo mnie oszukuje, tak jak było na początku! Twierdzi, że jesteście przyjaciółmi! Ha! Jakby to było możliwe, z waszą dwójką! – Zaśmiała się ironicznie.
- Rose, nie wiem, o czym ty mówisz! Nie ukrywam, że przyjaźnię się z twoim bratem! Jesteśmy sobie bliscy! Tak jak kiedyś! Nie pamiętasz tych czasów, prawda?! Nie wiesz, jak to było, kiedy wszyscy razem się przyjaźniliśmy! Ty ciągle szukałaś spisków wokoło! Zawsze zazdrościłaś mi tego, że robię karierę! Przecież Jazz nie był jedynym powodem, dla którego zaczęłaś! – krzyknęłam.
- Dziewczęta, czy mógłbym was prosić o spokój? – powiedział uprzejmie Edward, podnosząc się z fotela.
- Nie! – krzyknęłyśmy chórem.
- Hej, krzykiem… – Nie miał okazji dokończyć, bo mu przerwałam.
- Tego mi zawsze zazdrościłaś, prawda? To dla tego nie mogłaś się z niczym pogodzić?! Bo jestem bliższa twojemu bratu niż ty sama?! Dlatego, że miałam Jamesa, podczas gdy ty nie mogłaś sobie nikogo znaleźć?! – wyrzucałam z siebie. Z pozoru byłam dzielna, jednak pod spodem byłam zdruzgotana tym, co odkryłam.
- Wiesz co, masz rację!! Nie mogłam znieść tego, że ty musiałaś mieć zawsze wszystko! Ja nie miałam nic! Ty miałaś Jamesa! Ali! Rodziców! Sławę! Fanów! Wszystko! Wszyscy cię kochali, a najgorsze było to, że mój brat wolał ciebie!
Łzy napływały mi do oczu. Blondynka zaczęła się niebezpiecznie przybliżać do mnie. Była wściekła. To mogłam powiedzieć na pewno. Edward też poruszył się z miejsca i podszedł do Rosalie. Wiedziałam, że od dłuższego czasu próbował dojść do głosu, jednak nie zwracałyśmy na niego najmniejszej uwagi. Mężczyzna chwycił Rose dokładnie w chwili, w której najwidoczniej miała zamiar się na mnie rzucić. Rosalie chciała się ze mną bić! Nie wytrzymałam. Podwinęłam nogi i usiadłam skulona na kanapie, nie tamując już dłużej napływających łez. Edward krzyknął coś w stronę schodów i zaczął sprowadzać szarpiącą się Rose na niższe piętro. Miotała się i krzyczała w jego ramionach, jednak ja nie słyszałam ani jednego słowa wydobywającego z jej ust.
Jak mogłam nie zauważyć przez tyle lat, że Rose tak naprawdę była po prostu samotna?! Co za przyjaciółka ze mnie? Jak ja mogłam się uważać za bliską jej osobę?! Byłam cholerną egoistką! Nadal jestem!
Nie mam niczego.
Niczego prawdziwego.
Nie potrafię sama się czymkolwiek zająć, żeby czegoś nie spierdzielić!
Jestem do dupy!
Nawet nie zauważyłam, kiedy Edward wrócił. Wziął głęboki wdech i podszedł do mnie. Zauważyłam jedynie, że chował telefon do kieszeni.
Ile czasu tu siedziałam?
Minutę czy godzinę?
Edward stanął przy mnie i delikatnie pogłaskał mnie po plecach. Zaniosłam się spazmatycznym płaczem i nie czekając na zaproszenie, wtuliłam się w jego kolana. Przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić, ale potem mnie po prostu przytulił. Siedziałam tak dłuższy czas, mocząc mu spodnie na kolanach. Nie mówił nic. Po prostu był.
To było zarazem wszystko, o co mogłam go prosić.
Wiedziałam już, że on jest jedyną osobą, która mogła mi pomóc. Kiedy się uspokoiłam, delikatnie odepchnęłam go od siebie. Spojrzał na mnie tymi pięknymi, zielonymi oczami, w których po prostu utonęłam. Odsunął się na koniec kanapy i zapytał powoli:
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? – Spojrzał na mnie wyczekująco.
Wzięłam głęboki wdech.
- Jeszcze nie teraz – odpowiedziałam. Wiedziałam, że muszę mu wszystko powiedzieć, ale najpierw chciałam go lepiej poznać.
- Masz depresję – poinformował mnie. – Zdajesz sobie z tego sprawę?
Depresja?! Że też na to wcześniej nie wpadłam! Tak! To doskonale do mnie pasowało. Tyle, że to niezbyt dobrze.
- Jeśli nie powiesz mi, co się dzieje, nie będę mógł ci pomóc – ciągnął.
- Już mi pomogłeś – zapewniłam nieśmiało. – Co teraz będzie?
- Ty i Rosaliene nie będziecie uczestniczyć w terapii grupowej. To wykluczone. Będziesz na terapii indywidualnej – stwierdził.
Jeśli mam być z nim sam na sam, a już podjęłam decyzję, że powiem mu wszystko, najpierw będzie musiał mnie lepiej poznać…
Pokiwałam lekko głową.
- Mam pytanie.
- Tak? – Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Masz może dziś wolny czas? Moja znajoma szuka psychologa…
Spojrzał na mnie wnikliwie, jednak uciekłam wzrokiem na ścianę. Podniósł się i podszedł do jednej z półek na ściance działkowej. Wrócił do mnie z macbookiem air. Włączył go i sprawdził coś w zapiskach.
- Jestem dziś wolny od godziny dwudziestej do dwudziestej drugiej. Odwołano mi terapię. Twoja koleżanka może się pojawić. Jak ma na imię? – zapytał spokojnie.
- Bella Swan.
- Dobrze, niech przyjdzie punktualnie. – Spojrzał na mnie znacząco. – Na dziś już kończymy. Dziękuję za przybycie. Kolejny termin dostaniesz za pośrednictwem Laurenta.
- Dziękuję, do widzenia.
Podniosłam się i wyszłam z gabinetu. Wychodząc, pożegnałam się jeszcze z dziewczynką w sekretariacie i zjechałam windami na najniższe piętro. Przed wyjściem stało lambo Jaspera.
Sam chłopak, gdy mnie tylko zobaczył, obszedł auto i otworzył dla mnie drzwi.
- Nie powinieneś odwozić Rose?
- Rose już do domu odstawiłem. Teraz pora na ciebie.
Wsiadłam do auta. Zamknął za mną drzwi, po czym wskoczył za kółko i ruszyliśmy szybko w stronę mojego domu.
- Opowiadaj.
- Mam depresję.
- To już wiem – odpowiedział powoli Jasper. – Ale jak było na terapii?
Zaczęłam mu opowiadać wszystko po kolei: od kłótni z Rose, poprzez moje załamanie, osobiste wnioski, do Edwarda pocieszającego mnie. Jedno mnie jednak nurtowało…
- Skąd wiedział, że jedynym sposobem, abym się uspokoiła, było przytulenie mnie? Psycholodzy nie unikają czasem wszystkich możliwych kontaktów fizycznych? – Zanim się zorientowałam, wypowiedziałam to pytanie na głos.
- Zadzwonił do mnie, żebym odebrał siostrę. Wiedziałem, co zrobić, więc mu to powiedziałem.
- Dzięki – powiedziałam cichutko.
Dziękowałam za wszystko, co dla mnie zrobił… nie tylko za ten dzień, ale za całokształt… za szansę…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Pią 20:02, 21 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Czw 13:00, 20 Sie 2009 Powrót do góry

Powtórzę czyjąś wypowiedź, bo naprawdę wygląda na to, że bez lilczura to jak bez chleba. Rozdział o niebo lepszy i co najważniejsze: bez błędów. Może oprócz:
Cytat:
CO?!?!?!

Te wszystkie znaki sa potrzebne? Jeden wystarczy. Nie wprowadzają niczego wiecej.
Teraz powtórzę prawdę objawioną: dobra beta jest do życia koniecznie potrzebna.
Rozdział mi się podobał. I tu najważniejsze: był psycholog. Mówiąc szczerze, nie mogę się doczekac prywatnej sesji z prawdziwym nazwiskiem.
Pisałam już nie rozumiem relacji między Jasperem i Bellą? To wszystko jest takie pokręcone i... takie niekanoniczne.
WENY!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xcullenowax
Wilkołak



Dołączył: 24 Lut 2009
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław.

PostWysłany: Czw 13:40, 20 Sie 2009 Powrót do góry

Rozdział znowu był udany, na dodatek nie było błędów, więc czytało się bardzo dobrze. (:

Podobała mi się akcja z Jasperem, Bellą i Lauren. Dziwna jest przyjaźń tej dwójki, a obecność osób takich jak Lauren nie ułatwia im życia i normalnych relacji. Cieszę się, że nareszcie Bella spotkała się z psychologiem. Może stanie się spokojniejsza i mniej depresyjna. (;
Nie mogę doczekać się terapii, na której Bella nie będzie panną Hamn, tylko sobą. (;

Weny,
xx


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez xcullenowax dnia Czw 13:40, 20 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
chocolate_maggie
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Sie 2009
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań/Forks

PostWysłany: Czw 13:48, 20 Sie 2009 Powrót do góry

Nawet podoba mi się ten rozdział. Szczególnie ten pomysł z koleżanką- Bellą Swan Wink
Denerwuje mnie trochę ta Izabella, taka niezdecydowana, marudna i egoistyczna ale taka chyba miała być więc trudno, jakoś to przeżyje, chociaż mogłaby się zmienić dzięki tej terapi. Chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że ja również nie rozumiem relacji B&J. Albo są parą albo przyjaciółmi. A przyjaciele się nie całują tak jak oni. Ogólnie cała ta sytuacja na punkcie obserwacyjnym z Lauren była kompletnie bez sensu. Co oni chcieli jej udowodnić?! Strasznie pokręciłaś i wprowadziłaś tyle tego wszystkiego, że się pogubiłam!! Mam nadzieje że coś z tym zrobisz Wink
Pozdro
chocolate_maggie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Czw 17:34, 20 Sie 2009 Powrót do góry

Hmm... jestem pod wrażeniem :) naprawdę wyrabiasz sobie coraz lepszy styl. Na początku obawiałam sie, ze to będzie kolejny płyciutki ff, na zasadzie zarzucania markami, bogactwem i wspaniałym światem bogatych i sławnych. A tu takie miłe zaskoczenie :) Piszesz coraz lepiej. Czytając nie nastawiam się na wychwytywanie błędów - chyba że coś naprawdę mi zazgrzyta. A tu nie zgrzyta juz jakiś czas. Moze trochę śmiesznie brzmi ciagłe ględzenie Belli jaką to ona jest cholerną egoistką ale w całości coraz lepiej wychodzi ci przedstawienie jej dość pogmatwanej sytuacji i psychiki.
O tym że uwielbiam Jaspera wiedzą wszyscy moi znajomi ale ten w twoim FF jest poprostu boski:) Emmet również.
Jeśli mialabym sie pobawić we wróżkę, to Emmet, Alice i Edward są rodzeństwem rozdzielonym w dzieciństwie:) a odnajdą sie dzięki Bells. jedna moja prośba - jeśli mam rację - nie zrób z tego kiczowatej telenoweli. Rozwijasz swoje umiejętności więc mam nadzieję, że ci się uda.
Przy okazji twoich wątpliwości - jest sporo osób, które to opowiadanie czytają. Wystarczy, że spojrzysz na ilość wyświetleń. Nie każdy lubi pisać komentarze.
Życzę natchnienia do pisania dalszego ciągu tej naprawdę coraz ciekawszej i bardziej wciagającej histori.
Ave wena!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Pon 18:18, 24 Sie 2009 Powrót do góry

Ach, nareszcie przebrnęłam przez ten rozdział! Chyba męczyłam go z godzinę, ale wymęczyłam :P
I napiszę, że mi się spodobał, cała ta akcja z Jazzem i ich gorącym pocałunkiem.
Później akcja z Rose. Przypadło mi to do gustu i czekam na rozwój akcji i na tę terapię!! Nie wiem co wymyślisz, ale mam nadzieję, że się nie zawiodę :)
Piszesz coraz lepiej, to muszę Ci powiedzieć, z rozdziału na rozdział Twój styl jest coraz klarowniejszy i lepszy. Pogratulować. Pamiętam, że jak czytałam pierwsze rozdziały miałam pewne wątpliwości co do tego FF, ponieważ myślałam, że jest on niezbyt dobrze napisany, nie było w niem w ogóle stylu, a teraz to co innego. Z rozdziału na rozdział się rozwijasz i masz więcej opisów, więcej przemyśleń, świetnie!
Myślę, że już pod koniec tego ff będzie bardzo dobrze Wink

pozdrawiam
n/z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
NaTaLKa9414
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:04, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

witam! Po pierwsze, proszę o głosowanie w ankiecie. Chciałabym wiedzieć, co sądzicie o obecnej sytuacji Belli - jakie powinny być jej priorytety?
Przepraszam za długą przerwę, jednak zaczął się rok szkolny i miałam troche rzeczy do zrobienia w związku z tym. Z tego też powodu, przypuszczam, że rozdziały będą się ukazywać nieco rzadziej. Postaram się, aby przerwy nie trwały długo, ale nowe obowiązki nie pomagają. Teraz jeszcze powinno być spoko, ale im dalej w rok szkolny, tym ciężej będzie to pogodzić, ale nie poddam się. ;-)
Rozdział i dodatki dostępne na chomiku ( [link widoczny dla zalogowanych] hasło celebrity life )
Liczę na komentarze i waszą opinię. Ten rozdział troszeczke powinien wszystko poukładać. Właśnie, jeszcze jedno - czy Waszym zdaniem wszystko dzieje się w dobrym tępie, czy powinnam zwolnić/ wyjaśnić, albo przyśpieszyć/ dodać akcji?

Miłej zabawy,
______________________________________

beta;lilczur



Rozdział 9


"Sprawy pozostawione samym sobie mają tendencję, aby zamieniać się ze złych na jeszcze gorsze."
Edward Murphy




Bzzzz bzzzz bzzzzz...


Telefon znajdujący się na moim wielgachnym łóżku wibrował już od dłuższego czasu. Przejrzawszy się jeszcze raz w lustrze, powolnym krokiem ruszyłam w kierunku garderoby, ignorując dzwoniący nachalnie przedmiot. Nie musiałam sprawdzać, kim jest osoba próbująca się ze mną skontaktować. W samej bieliźnie wkroczyłam do pomieszczenia znajdującego się na końcu korytarza, po przeciwnej stronie mojego pokoju.
Garderoba była duża, utrzymana w kolorach bieli i czerni. Na perłowych ścianach na wprost mnie oraz po obydwu mych bokach znajdowały się dwie czarne rury zapełnione białymi i czarnymi pokrowcami, wypełnionymi moimi ubraniami. Poniżej nich mieściły się szafki, a w zasadzie po cztery szuflady z bielizną. Były one zrobione niczym schodki, a każda kolejna szuflada umożliwiała swobodny dostęp do najwyższych ubrań. Ostatnia z nich umieszczona była na wysokości metra.
Ściana znajdująca się za mną cała była pokryta butami i kozaczkami. Dzięki półkom z przeźroczystego plastiku odnosiło się wrażenie, że unoszą się w powietrzu. Na środku pomieszczenia stała miękka, niewysoka sofa.
Rozejrzałam się po pokoju i podeszłam do ściany naprzeciw mnie. Z tego co wiem, na wieszakach pod samym sufitem, zapakowane w czarne mini pokrowce, powinny być krótkie spódniczki, natomiast po lewej w białych - podkoszulki.
Podeszłam do owej ściany i weszłam na najwyższy stopień. Ściągnęłam biały pokrowiec i moim oczom ukazała się bluzka z najnowszej kolekcji od Gucci, która, niestety, jeszcze nie jest ogólnie dostępna.
Odwiesiłam pokrowiec i przeszłam do jednej z bocznych ścian. Chwyciłam kolejny. W środku znalazłam białą koszulkę z krótkim rękawkiem. W tym samym pokrowcu, na innym wieszaku był biały gorset w czarne, drobne kropki, zapinany z przodu na haftki. Położyłam go na sofie i rozejrzałam się wśród czarnych pokrowców poniżej. Rozpięłam jeden z nich i natrafiłam na uroczą, złotą sukienkę. Szukałam dalej… Chwilę później, na przeciwnej ścianie znalazłam dżinsy. Wybrałam jedne rurki i rzuciłam obok bluzek. Podeszłam do jednej z szuflad i rozsunęłam ją. Postawiłam na zwykły komplet białej bielizny. Skierowałam się jeszcze w stronę ściany z butami i wybrałam czarne szpilki.
Wzięłam pokrowce i wróciłam do siebie. Rzuciłam wszystko, poza bielizną, na wibrujący nadal telefon.
Wskoczyłam szybko pod prysznic. Trwałam ciągle w stanie otępienia.
Nie do końca byłam świadoma tego, co robię. Zachowywałam się niemal jak maszyna. Jak na autopilocie wykonywałam kolejne czynności, nie zwracając na nic szczególnej uwagi. Tego dnia wybierałam się na moją pierwszą terapię nie jako Izabella Hamn, ale jako prawdziwa Bella Swan.
Po nałożeniu lekkiego makijażu, który, nawiasem mówiąc, wyglądał na robotę zwykłej dziewczyny a nie profesjonalistów, ubrałam najzwyklejsze ubrania, jakie znalazłam, założyłam czarne okulary i wrzuciłam nachalny telefon do dużej czarnej torebki.
Weszłam do garażu w poszukiwaniu jakiegoś zwyczajnego auta. Co prawda po wypadku w Nowej Zelandii nie mogłam sama jeździć, jednak dziś nikt się chyba nie pogniewa… a przynajmniej miałam nadzieję, że nikt nie zauważy nieobecności jednego z samochodów.
W ostatnim szeregu moich cacek dostrzegłam nieduże, białe volvo c30. Podeszłam do szafeczki z kluczykami i wyłowiłam z haczyka te z breloczkiem VOLVO. Nacisnęłam przycisk na kluczyku i auto kliknęło. Wsiadłam za kółko i wyjechałam tylną bramą z posiadłości. Nadal wolałam nie myśleć o tym, co robię. Aby zagłuszyć myśli kołaczące się w mojej mózgownicy, włączyłam radio. Jak na ironię, z głośników popłynęła dźwięczna melodia „I’m not a girl, not yet a woman” w wykonaniu młodej Britney Spears. Ta piosenka opisywała poniekąd moje problemy… ale nie to najbardziej mnie dręczyło w tamtym momencie. To, co zamierzałam zrobić, nie tyle mogło zmienić moje życie, co życie wszystkich wokół mnie. Obawiałam się tych zmian niemiłosiernie. Ale zarazem uważałam je za konieczne. Nie mogłabym już znieść dłużej wszystkich moich problemów zostawionych samym sobie. To wcale mi nie pomagało, bo sprawy nierozwiązane zawsze do mnie wracały. Z podwójną mocą, trzeba dodać… Tak, to akurat na pewno jest prawda…
Powoli podjechałam pod budynek, z którego kilka godzin temu przywiózł mnie Jasper. Zaparkowałam i wysiadłam z samochodu. Trzeba przyznać, że kolana trzęsły mi się niesamowicie. Jakby było jakieś niemałe trzęsienie ziemi…
Chwiejnym krokiem wkroczyłam do wysokiego, oszklonego budynku i skierowałam się wprost do wind. Wybrałam ostatnie piętro i ciągle myślą znajdując się setki kilometrów od ciała, czekałam cierpliwie na otwarcie się drzwi windy. Gdy to nastąpiło, wysiadłam i skierowałam się wprost do czarno – bordowej poczekalni.
- Pani Bella Swan? – spytała niziutka blondynka.
Pokiwałam głową. Uśmiechnęła się do mnie uroczo, jak zwykle przywodząc na myśl cherubinka, po czym zaprowadziła mnie do białego pomieszczenia, przekraczając po drodze szklane drzwi i pokonując uprzednio schody.
Zostawiła mnie u szczytu tejże przeszkody, po czym zeszła z powrotem do poczekalni.
Po przeciwnej stronie gabinetu psychologicznego były uchylone drzwi prowadzące na taras. Powoli podeszłam do nich, aby znaleźć się na najbardziej zadziwiającym tarasie, na jakim kiedykolwiek byłam.
Wiedziałam, że budynek, w którym się znajdowałam, był o dużo wyższy niż wszystkie w okolicy, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że można wykorzystać zwykły dach w ten sposób. W zasadzie, nie powinno mnie to dziwić, gdyż cały „gabinet” był nowoczesny i zdecydowanie niespotykany, ale przede wszystkim wszechstronny i modernistyczny.
Nie spodziewałam się jednakże tego, co zobaczyłam tutaj. Przekroczywszy oszklone drzwi, zeszłam z dwóch niewysokich stopni i znalazłam się na średniej wielkości tarasie. Podłoga była pokryta żwirem w kolorze kości słoniowej, natomiast na środku wysuniętej powierzchni znajdowało się coś w rodzaju wyspy, na której zauważyłam wygodną czerwoną kanapę. Do tego miejsca prowadziło coś w rodzaju chodnika złożonego z białych, kwadratowych „wysepek” przypominających płytki chodnikowe z tej samej powierzchni, co wyspa i schody prowadzące do tego magicznego zakątka. Kanapa była skierowana tak, że bezproblemowo i swobodnie można było z niej oglądać zarówno filmy na ekranie filmowym wygospodarowanym na ścianie jakiegoś budynku, jak i wspaniały widok na panoramę miasta i odległe wzgórza. Wszystkie budynki w pobliżu były niższe od tego, więc nie zakłócały widoku zapierającego dech w piersiach. Całość została zabezpieczona metalowymi stylowymi barierkami, za którymi ustawiono jakieś dziwne rośliny. Coś w rodzaju trawy, jedynie w kolorze kości słoniowej. O jedną z barierek stał oparty cudowny mężczyzna. Zachodzące słońce zabarwiało jego rudawe włosy na dziwny odcień. Zdawały się błyszczeć, a raczej świecić swoją własną aurą. Ciało posiadające idealne proporcje poruszyło się nieco, a mężczyzna z westchnieniem odwrócił wzrok od słońca kryjącego się na horyzoncie… spojrzał najpierw w dół, na swoje dłonie oparte na barierce, po czym wyczuwając moje spojrzenie, przeniósł wzrok wprost na mnie. Dostrzegłam jego spojrzenie spod ramienia. Zarumieniłam się i zerknęłam na swoje stopy.
- Imponujące, nieprawdaż? – spytał męskim, niskim głosem, odwracając się znowu w stronę pomarańczowo - czerwonej poświaty umykającej z pola widzenia. Powoli, zważając na każdy krok, podeszłam do barierki i oparłam się o nią, by zobaczyć ostatnie promienie światła słonecznego przed ich całkowitym zniknięciem na nieboskłonie.
- Piękne – przyznałam.
Mężczyzna obrócił się w moim kierunku.
- Izabella Hamn? – spytał zaintrygowany moim widokiem. Powoli obróciłam się w jego kierunku i odpowiedziałam, patrząc mu w oczy.
- Bella. Bella Swan.
Przyjrzał się mi bardzo uważnie, po czym odwrócił się do mnie bokiem, a tyłem do panoramy.
- Oczywiście. Przepraszam – mruknął. – Edward Cullen. – Podał mi rękę. Przyjęłam ją i potrząsnęłam.
- Więc, co panią tu sprowadza? – zapytał prosto.
- Bella. Nie musi mi pan mówić per pani. Jestem Bella.
- Dobrze, więc Bello: co cię tu sprowadza?
Spojrzałam na niego uważnie. Zwróciłam się w tym samym kierunku, w którym on spoglądał, stając obok niego. Odpowiedziałam niepewnie, nieśmiało wręcz.
- Nie bardzo rozumiem.
- Przyszłaś do psychologa, prawda? – spytał powoli.
- Owszem.
- Więc, dlaczego?
Pustym wzrokiem wodziłam po tarasie. Szukałam odpowiednich słów. Ile mogłam mu powiedzieć? A ile on sam się już domyślał? Czy jego przypuszczenia są prawdziwe?
- Poczułam taką potrzebę – powiedziałam powoli.
- Jakiego rodzaju potrzebę?
Musiałam zastanowić się chwilkę nad odpowiedzią. Postanowiłam powiedzieć tyle, na ile mogłam w danym momencie sobie pozwolić.
- Nie jestem już pewna co do tego, kim tak naprawdę się stałam.
Wiedziałam, że Edward przeniósł wzrok na mnie, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. Powolnym, pewnym krokiem podeszłam do kanapy, po czym na niej usiadłam, decydując się otworzyć na tego mężczyznę.
- Dlaczego? – zapytał, nie ruszając się z miejsca. Widocznie wiedział, dlaczego odeszłam od niego, więc dawał mi to, czego potrzebowałam. Przestrzeń. Założę się, że wiedział, iż tak uczynię, zanim sama o tym pomyślałam. Westchnęłam i zaczęłam moją opowieść, dokładnie dobierając słowa…
- Wszystko zaczęło się dawno, bardzo dawno temu… - powiedziałam, witając z uśmiechem wspomnienia samej siebie z nowopoznanymi kuzynami z dzieciństwa, stające przed moimi oczami. – Miałam wtedy nawet nie wiem ile latek… może dwa, może trzy. Nie powinnam była tego pamiętać, jednak ciągle trzymam te wspomnienia w mojej głowie. To wtedy poznałam dwoje mojego kuzynostwa. Byli wspaniali. Bliźniaki. Oboje z blond pięknymi lokami i błękitnymi oczami. Zawsze wyglądali olśniewająco. Zazdrościłam im nieco… byli… doskonali. – Zamknęłam oczy, aby lepiej się skupić na wspomnieniu. – Polubiliśmy się. R była najlepszą przyjaciółką na świecie. JH zawsze był z nami, gdziekolwiek nie poszliśmy.
- R i JH? To z pewnością nie imiona, które znam – zauważył nieco bezuczuciowo Edward. Zerknęłam w jego kierunku. Nadal stał przy barierce. Uśmiechnęłam się ironicznie.
- Nie mogę zdradzić ci ich imion. Jeszcze nie – odpowiedziałam powoli. – Dlaczego nie usiądziesz? – spytałam delikatnie.
Podszedł do przeciwległego końca kanapy i spełnił moją prośbę, a raczej pytanie.
- Dajmy już spokój, Izabello. Po co tutaj przyszłaś? – niecierpliwie zapytał.
Spiorunowałam go wzrokiem.
- Mam na imię Bella. I najwyraźniej mylisz mnie z kimś innym. Przypuszczam, że z Izabellą Hamn. Niestety, muszę cię zawieść. Izabella i ja to nie to samo. Nie jesteś pierwszą osobą, która nas myli.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie.
- Czyżby? – Edward zdawał się być rozbawiony. Musiałam go przekonać. I nawet byłam w stanie to zrobić, mówiąc mu samą prawdę…
- Izabella nigdy się nie rumieni. Ma zielone oczy. Zawsze ma wokoło ochronę. Potrafi kłamać. Ubiera się w najmodniejsze ciuchy na świecie, których nie znajdziesz w zwykłych sklepach. A nawet w markowych rzadko kiedy. Jeździ najszybszymi samochodami, a nie zwykłym, nierzucającym się w oczy autem. A co najważniejsze, nie myślisz chyba, że będąc Izabellą przyszłabym do ciebie na terapię jako osoba prywatna? Chyba miałabym więcej oleju w głowie i nie korzystałabym z usług tego samego psychologa, z którym łączą mnie na portalach plotkarskich, co? – Uśmiechnęłam się pobłażliwie. Edward wyglądał na zszokowanego, jednak można to było dostrzec jedynie w jego oczach, ponieważ twarz przypominała maskę. Chyba załapał, o co mi chodziło.
- Czemu więc nie powiesz mi, jak twoi przyjaciele mieli na imię? – spytał ostrożnie.
- Nikt nie powiedział, że ci nie powiem. Dowiesz się – zapewniłam go. – W swoim czasie.
- Kiedy będzie ten czas?
- Będziesz wiedzieć kiedy.
Uśmiechnął się pobłażliwie:
– A ja myślałem, że to ja tu jestem psychologiem.
W tym niewinnym żarcie kryło się pewnego rodzaju przypomnienie. Dawał mi tym do zrozumienia, że nie da się nabrać na wszelkiego rodzaju sztuczki. Nie chodziło mi o żadne krzywdzenie go czy jakąkolwiek grę. Chciałam tylko, żeby mnie poznał.
- R i JH już zawsze byli moimi najlepszymi przyjaciółmi – kontynuowałam. – Byliśmy nierozłączni. Wszędzie gdzie oni, tam i ja. Dzieliliśmy wszystkie sekrety i myśli. Mieliśmy swój świat. Było nam dobrze. Byliśmy w nim sami: tylko nasza trójka. Tylko my i nasze zabawy, marzenia dotyczące przyszłości… - westchnęłam. – Jednak nie pokrywało się to z wizją naszych rodziców. Nie ukrywam, nasze rodziny zawsze miały… łatwiej. A rodzice mieli swój świat. Ojciec od zawsze organizował rodzinne grille. Co tydzień w innym miejscu cała nasza rodzina się spotykała. – Pusty wzrok zawiódł mnie do miejsca, w którym widziałam dawne przyjęcia rodzinne. Ognisko z pieczonymi kiełbaskami na patykach, tylko najbliższa rodzina… Tatuś i wujek z gitarami w rękach, mamusia śpiewająca piosenki, jak aniołek. I nasza trójka. Dwie dziewczynki, po obydwu stronach małego chłopca. to były czasy… – Wtedy jeszcze nie rozumieliśmy, co się działo. W niedługim czasie rodzice zaczęli naciskać.
Edward siedział jak zahipnotyzowany, słuchając mojej opowieści.
- Jak już powiedziałam, mieli dla mnie plany na życie i zaczęli je realizować. To nie było nic złego, o nie. Świetnie się bawiłam, nie powiem. Poznałam wielu nowych ludzi, między innymi pewnego chłopca. Jak się nad tym zastanawiam, nie wiem, gdzie wtedy byli rodzice J’a. Widzisz, miałam wtedy koło czterech, pięciu lat. Nie obchodziło mnie to zbytnio – wytłumaczyłam. Przed oczami stanął mi obraz pierwszego spotkania naszej czwórki. Bliźniaki, nieufnie spoglądające na ciemnowłosego przybysza. Chłopiec nie był niewinny. Miał błysk w oczach, który przerażał blond dzieciaki, jednak ciemnowłosa dziewczynka śmiało trzymała go za rączkę. Nie bała się. Gdyby wtedy wiedziała… Zaczęłam opisywać dalej. – Zbliżały się moje urodziny. Nie wyobrażałam sobie przyjęcia urodzinowego bez R i JH. Byliśmy w dalszym ciągu nierozłączni. J’a też polubiłam. Zaprosiłam go. Wtedy wszystko się zaczęło… R i JH mówili mi, że go nie lubią. Nie słuchałam. Byłam dzieckiem. Jak teraz o tym myślę, wiem, że byłoby lepiej ich posłuchać. Ale ja byłam uparta. – Mój ton się zmienił. Za wszelką cenę chciałam przekonać Edwarda, że byłam tylko głuptaskiem i nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji, jakie miałam ponieść za ten wybór. Edward uśmiechnął się do mnie lekko i przemówił do mnie delikatnie.
- Co stało się dalej?
Odwzajemniłam uśmiech.
- Jakoś udało mi się przekonać R i JH do nowego kolegi. Tak naprawdę, to problem tkwił tylko z R. Nie rozumiałam, co się dzieje i dlaczego ona tak to przyjmuje. Widzisz, JH zawsze był po mojej stronie - nie rozumiałam tego. A to też miało wpływ na R. Ona po prostu nie rozumiała swojego brata. Myślała, że ją w jakiś sposób zdradza, wiesz?
- Tak, to zrozumiałe. R miała JH za najbardziej zaufaną osobę. Nie mogła najwyraźniej znieść tego, że JH, który był najbliższy jej sercu, stawał zawsze po twojej stronie, a nie jej.
- Dokładnie. – Zamyśliłam się. To miało sens. JH był w końcu najbliższą osobą dla R. To normalne, że oczekiwała, iż będzie brał zawsze jej stronę, w końcu są rodzeństwem, nie mają nikogo poza sobą.
- Sądzę, że to nie koniec? – popędził mnie Edward, sprowadzając na ziemię.
- Owszem. – Zanurzyłam się ponownie w wirze wspomnień. Widziałam dwóch chłopców po obu stronach ciemnowłosej dziewczynki. Trzymali się za ręce i gdzieś szli. Nieco w tyle podążała za nimi zdenerwowana blondynka, rzucając z ukosa mordercze spojrzenia. – R coraz bardziej się ode mnie oddalała. Miałam wrażenie, że jest coś, o czym nam nie mówi. JH też zdawał się tak myśleć, ale nigdy tego nie poruszyliśmy… takie nasze niepisane zasady… - Przed oczami pojawił mi się obraz, którego nie widziałam od dawna. Blondwłosy chłopiec trzymający za rączkę rozkapryszoną jasnowłosą dziewczynkę z jednej strony, a kasztanowowłosą po drugiej. Obok ciemnowłosej dziewczynki szedł jeszcze jeden chłopiec. Jakaś iskierka czaiła się w jego wzroku. Nikt go nie rozumiał. Zdawał się kryć jakiś sekret…
Otrząsnęłam się z wspomnienia.
- Lata mijały. Wychowywaliśmy się razem, a R zdawała się coraz bardziej od nas oddalać. Miałam czasami wrażenie, że coś ją ode mnie odpycha. Starała się to kryć, ale ja wiedziałam… Pewnego razu, jakieś trzy, cztery lata później, może więcej, byłam sama poza miastem. Sama, w sensie, że bez R, JH czy J. Moi rodzice byli także w innym kraju, razem z moją małą siostrą, C. Widzisz, moja siostrzyczka zawsze miała lepiej ode mnie. Wszyscy ją kochaliśmy. Miała dzieciństwo. Ja nie. Moje dzieciństwo zawsze było pełne tego, co chcieli moi rodzice, żebym robiła.
- Czy twoi rodzice cię do czegoś zmuszali? Czym dokładnie były ich żądania? – zapytał poważnie Edward.
- Nie, nic z tych rzeczy – powiedziałam od razu. Domyśliłam się, do czego pił. – Nie robili mi nic złego. Nie wykorzystywali mnie, do niczego nie zmuszali, nie bili, nie terroryzowali. Nawet nigdy nie krzyknęli. Po prostu ich definicja szczęśliwego dzieciństwa i moja nie do końca się zgadzały. – Uśmiechnęłam się pobłażliwie. – Wracając do opowieści, byłam za miastem. Czułam się samotna. Dużo rozmawiałam z siostrą przez telefon. Niedługo po tym C stała się na tyle duża, że mogła się włóczyć z nami. Od tej pory zawsze była nas piątka wszędzie, gdzie się zjawialiśmy. Ja zawsze brałam odpowiedzialność za C na siebie. JH czasami miał na nią oko za mnie. R zawsze trzymała do niej dystans. Jak miałam jakieś trzynaście, czternaście lat, znów byłam sama w innym mieście.
- Rodzice puścili cię samą do innego miasta w wieku czternastu lat? – szybko wtrącił się Edward, kręcąc powoli głową w lewo i w prawo.
- Niezupełnie. Miałam ze sobą cały sztab nianiek. Byliśmy na zakupach. Uciekłam. Zwiałam na plac zabaw. – Uśmiechnęłam się w myślach, widząc jedno z najdroższych mi wspomnień. – Huśtawki zawsze były czymś, czego miałam pełno wokoło, ale nigdy nie było tam kogoś, kogo mogłabym poznać. Jak się gdzieś wybierałam, to miejsce było dla mnie specjalnie zamykane albo dzieciaki nie chciały ze mną gadać. Miałam zbyt drogie ubrania, zbyt wielką dumę… - Wzruszyłam ramionami. – Tak mnie wychowano… W każdym bądź razie, tego dnia spotkałam tam pewną dziewczynę. Była z domu dziecka. Uciekła od swojej rodziny zastępczej. – Skrzywiłam się nieco – Nie było to wymarzone miejsce. Najgorsze, że nikt jej nie szukał. Co jakiś czas chyba wysyłała jakieś pieniądze tamtej rodzinie, ale tego nie jestem pewna. Jak na ironię, w końcu to ja płaciłam za jej utrzymanie – prychnęłam.
- Jak to płaciłaś za jej utrzymanie? - Edward zdawał się być oszołomiony.
- Tak, moi rodzice też tego nie pochwalali, kiedy zwróciłyśmy się do nich. Ale nie zauważali, że moje kieszonkowe szło na hotele, jedzenie i ubrania. Mieliśmy tyle pieniędzy, że nie obchodziło ich, na co wydaję kilkaset tysięcy miesięcznie. Ci, którym płaciłam, też nie robili problemów. Starczały drobne łapóweczki… A szybko do nas dołączyła. Uczyła się razem ze mną i moimi prywatnymi nauczycielami. Ale zawsze była zdolniejsza, a przynajmniej miała więcej czasu. Stała się moją najlepszą przyjaciółką. Zawsze ze mną wszędzie jeździła. Kiedy ja zajmowałam się swoimi sprawami, A uczyła się z prywatnymi nauczycielami. Była świetna. Nauczyła się kilku języków, matematyki, rysunków, chemii, fizyki… ale przede wszystkim była świetną stylistką. Dzięki mnie szybko znalazła pracę i sama zaczęła zarabiać tyle, co ja.
Zauważyłam, że Edward zrobił się nieco poirytowany. Zdziwiłam się. Nie miałam pojęcia, dlaczego uparcie wpatruje się w moją torebkę. Dopiero teraz się zorientowałam, że jest już ciemno, a my siedzimy jedynie przy jakiś świecach na tarasie. Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś je zapalił.
- Skąd się wzięły świece? – spytałam skołowana.
- Nie zauważyłaś? Jakiś czas temu Annie je zapaliła i porozstawiała po całym tarasie.
- Annie? – Uniosłam jedną brew.
- Moja sekretarka. Zaraz przed tym, kiedy wyszła do domu.
Znów zerknął na moją torebkę.
- Coś nie tak?
- Mogłabyś, proszę, zrobić coś z tym czymś, co wibruje w twojej torebce od dwóch godzin? – poprosił poirytowany.
- Oj, przepraszam.
Wyciągnęłam telefon i nie uszło mojej uwadze to, że Edward uważnie się przyglądnął modelowi. No tak. Musiał się zorientować, że to telefon zaprojektowany specjalnie dla modelek Prady i nie ma szans, żeby ktokolwiek inny go miał… Spojrzałam na wyświetlacz. Miałam dwieście siedemdziesiąt nieodebranych połączeń od Alice i czterdzieści od Caroline. Jakim cudem nabiły tego tyle w tak krótkim czasie?! Kiedy skasowałam informację, telefon znów zawibrował. Poddałam się.
- Halo?
- Gdzie jesteś?! Od kilku godzin próbuję cię dopaść!! Potrzebna mi twoja rada! Za dwie godziny mam podać ostateczne wzory do kolekcji twojej siostry i materiały, których mają użyć, a ciebie tu nie ma! Coś mi się zdaję, że się do czegoś zobowiązałaś, nieprawdaż?!
- Uspokój się! O co chodzi? – poirytowałam się.
- Za kilka minut masz być w swojej posiadłości albo…
- Po co? – przerwałam jej.
- Potrzebna mi jesteś do dokończenia kolekcji Caroline. Poza tym jutro z rana jest sesja i musimy podobierać stroje i plenery! Mamy całą masę roboty, a ciebie nie ma! Ktoś musi Caroline nauczyć póz na jutro, a obiecałaś jej sama z tym pomóc, więc ona ciągle nie śpi! Jeśli jutro będzie miała wory pod oczami…
- Dobrze, za pięć minut będę w posiadłości. Najpierw zajmę się siostrą, a ty przygotuj foldery i resztę, a jak Słodziutka zaśnie, zajmiemy się resztą. Przepraszam, miałam coś ważnego. Powiedz Caroline, żeby poszła przygotować się do spania.
- Czekam. Pa.
- Pa. – Rozłączyłam się i zwróciłam w stronę Edwarda. Wyjęłam z torebki kartkę i długopis, i napisałam mu swój numer.
- Muszę już iść. Ważna sprawa. To mój numer. Zadzwoń z następnym terminem terapii.
Podałam mu kartkę i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Jest już późno. Podwieźć cię? – zapytał uprzejmie.
- Nie, dzięki. Na dole mam samochód. Przepraszam, naprawdę się śpieszę…
- Jasne. Do zobaczenia, Bello.
- Pa! – krzyknęłam, wybiegając.
Dziesięć minut później zmierzałam już w kierunku sypialni Caroline, a u mego boku szła Alice.
- Masz. - Podała mi folder ze zdjęciami. - Tych póz ją nauczysz, bo jutro robimy kilka plenerów. Wybierzemy je, jak skończycie. Ja lecę pracować nad broszurami. Za kilka godzin najpóźniej muszę wysłać adresy sesji do moich ludzi. Nie będą dziś spać, bo trzeba wszystko do rana przygotować, więc lepiej się pośpieszcie. I jeszcze masz kosmetyczkę na czas, kiedy będziemy pracować. Standartowo maseczki i żele, nie przejmuj się, jutro będzie idealnie.
- Caroline miała już kosmetykę?
- Tak, jak ciebie nie było. Nawiasem mówiąc, wyciągnęłabym z ciebie, gdzie byłaś, ale mam za mało czasu. Cholera, następnym razem wybierz sobie lepszy czas na znikanie!
- Przepraszam, Ali.
Doszłyśmy już do sypialni Caroline. Zapukałam delikatnie do drzwi. Caroline otworzyła mi w pięknej, seksownej piżamce od Victoria’s Secret.
- Bells! – Rzuciła się mi w ramiona. Nad jej głową kiwnęłam do Alice, która się wycofała i zamknęła drzwi.
- Już, już, Kochana! – Zaśmiałam się. – Co tam?
- Gdzieś ty się podziewała, co?
- O tym porozmawiamy później. Widzisz, najpierw musimy pogadać o czymś ważniejszym. - Ominęłam ją i usiadłam na jej łóżku. - Jutro wielki dzień, huh? – Puściłam jej oczko.
- No chyba tak – przyznała, siadając obok mnie. – Nie wiem, co myśleć. Tyle czasu na to czekałam…
- Więc bierzmy się do roboty. Zobaczmy, co nasza kochana, narwana Alice dla nas ma. – Uśmiechnęłam się. Wzięłam folder i zaczęłam rozkładać rysunki przykładowych ułożeń ciała do fotografii w plenerach.
- Co robisz? – spytała Caroline, gdy układałam koło siebie w różnej kolejności rysunki. Gdy skończyłam przyjrzałam się im jeszcze raz, po czym zwróciłam się do niej.
- Patrzę, co się powtarza w pozach, które chce Alice i co jest najbardziej widoczne. Przypatrz się im teraz.
Caroline uważnie spojrzała.
- Teraz pokaż mi takie same ułożenia na różnych rysunkach.
Przejechała po nich wzrokiem, po czym zaczęła poprawnie wychwytywać kąty nachyleń, ułożenia rąk, nóg i stóp w poszczególnych pozach.
Przyznałam jej rację, po czym sama przybrałam dane pozy. Caroline przyglądała mi się, a następnie sama powtarzała ustawienia. Praca szła szybko i sprawnie, a co najważniejsze, przyjemnie. Śmiałyśmy się i przedrzeźniałyśmy. W pewnym momencie, nawet nie wiem kiedy, znalazłam się na łóżku okładana poduszkami. Niewiele myśląc, chwyciłam drugą i odpłaciłam pięknym za nadobne. Kiedy byłyśmy dziećmi, często się tak bawiłyśmy.
Jednakże lata dzieciństwa już minęły i teraz niewinna zabawa kończyła się stosem piór dookoła.
Przeniosłyśmy się do mojej sypialni, a do jej pokoju zawołałyśmy pokojówki, żeby posprzątały dokładnie łóżko i znalazły nowe poduszki. Nie obchodziło mnie, że jest środek nocy. Za to im się płaci. Nie pozwoliłam Caroline iść do siebie spać, gdyż jakby to całe pierze wpadło jej we włosy, jutro nie byłoby tak łatwo tego wyskubać. Mojej siostrzyczce zaczęły się zamykać oczy, więc położyłam ją do swojego łóżka. Leżałam koło niej i rozmawiałam o tym, czego powinna się wystrzegać, na co uważać, kiedy jej oczy w końcu się zamknęły i podryfowała w objęcia Morfeusza.
- Śpij, śpij, maleńka – mruknęłam, całując ją w czoło przed wyjściem z pokoju.
Zeszłam do jednego z salonów, gdzie spotkałam Alice z komputerem na stoliku, telefonem przy uchu oraz stosem kartek i zdjęć na podłodze. W ręku miała plik różnych tkanin. Widząc mnie, skończyła szybko jakąś rozmowę po francusku i zwróciła się do mnie.
- Dobra. Potrzebujemy po kolei: wybrać ostatecznie wzory ubrań na jutro, dobrać plenery, makijaż i fryzury na pierwszym miejscu. Potem wyślę wytyczne, a my poprawimy kolejne projekty na przyszły tydzień oraz dobierzemy tkaniny i kolory, bo ludzie mi już fiksują, że się nie wyrobimy.
- Daj mi projekty na jutro. Dobiorę wszystko, a ty sprawdź dostępność tych plenerów. Ale przede wszystkim patrz, jaki jest dojazd. To jest najważniejsze w naszej sytuacji.
Posłusznie podała mi teczkę z folderami, a sama zrobiła to, o co poprosiłam. Wybrałam około dwadzieścia pięć wzorów dla Caroline i tyle samo dla mnie, wybierając, co z czym fotografować. Po tym jak Alice zawęziła listę plenerów, dobrałyśmy ubrania do poszczególnych miejsc tak, żeby pasowały stylistycznie. Makijaż i fryzury zostawiłam Alice, podczas gdy sama zawężałam wybór tkanin i kolorystykę na moje ubrania.
W międzyczasie pojawiła się jakaś kobieta, która co chwila nakładała mi jakieś maseczki, czyściła i myła cerę. Musiałam też skoczyć szybko pod prysznic i przebrać się, żeby mogła potraktować moje ciało odpowiednimi balsamami. Żeby nie obudzić Caroline śpiącej w moim pokoju, wzięłam piżamkę z garderoby i skorzystałam z jej łazienki. Potem wróciłam i skończyłam pracę z Alice, podczas gdy kosmetyczka pracowała nad moimi paznokciami u nóg i rąk. Dwie godziny później wszystko było skończone.
- Jestem padnięta. Muszę już lecieć.
- Nie wygłupiaj się, Alice. Weź prysznic albo kąpiel, zaraz ci przyniosę coś z garderoby Caroline do spania, nosicie ten sam rozmiar. Śpisz u nas. Nie puszczę cię dziś samej.
- No dobrze, niech będzie. Lecę do łazienki młodej, a ty skołuj mi piżamkę.
Poszłam do garderoby naprzeciw pokoju mojej siostry. Szybko znalazłam to, czego szukałam i weszłam do jej pokoju, a następnie łazienki.
- Proszę, piżamę masz na półce obok ręczników – powiedziałam do Alice, gdy była pod prysznicem.
- Bardzo zabawne. Wiesz, że nie dosięgam do tej półki – przypomniała mi naburmuszona.
- Ach, racja. Zawieszę ci jedno i drugie przy zlewie. – Zachichotałam. – Na zlewie masz nową szczoteczkę do zębów i szczotkę do włosów.
- Dzięki – mruknęła.
- Nie ma sprawy. Ja lecę do siebie. Jak chcesz, to też możesz spać ze mną i Caroline. Jak nie, to piętro niżej jest przygotowane wszystko w gościnnej sypialni, ale mam łóżko w rozmiarze królewskim, więc chyba się zmieścimy. Baw się dobrze, sis.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się wprost do mojego pokoju. Cicho zamknęłam za sobą drzwi do mojego sanktuarium. Usłyszałam sygnał SMS na telefonie. Podeszłam do komody, na której leżał mój telefon i odczytałam go.



Od: Jasper
Śpij słodziutko.
Baw się dobrze na
jutrzejszej sesji.
Buziaki,
Jazz
Xoxo



Odpisałam szybko do mojego przyjaciela. Zobaczyłam jeszcze jeden SMS o podobnej treści od Emmetta, choć ten przyszedł dużo wcześniej. Odpisałam też Emmettowi i wyłączyłam telefon. Wspięłam się na łóżko w tym samym momencie, w którym Alice weszła po cichutku do pokoju. Przytrzymałam dla niej kołdrę, a ona wsunęła się za mną. Pomimo tego, że łóżko było duże, położyłam się blisko Caroline, która obróciła się we śnie i przytuliła do mnie. Z drugiej strony Alice zrobiła to samo. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spałyśmy razem we trójkę. Brakowało mi tego.
- Dobranoc, Bello – mruknęła Alice.
- Karaluchy pod poduchy – szepnęłam, wiedząc, że Alice nie cierpi tego powiedzenia.
- A ty uważaj na silikony, śpij na plecach – odcięła się. Zaczęłam chichotać.
- Ja ciebie też, Ali. Słodkich snów – mruknęłam, jak już się uspokoiłam nieco.
Zamknęłam oczy i z wytęsknieniem czekałam na to, co notorycznie do mnie wracało i zawsze było podobne, choć zawsze inne…
Koszmary.


EDIT 2:
niestety nie mogę się dogadać z moją Betą i chwilowo znaleźć zastępczej, więc wstawiam rozdział niezabetowany. Liczę na waszą pomoc w wyłapaniu błędów. Bardzo przepraszam za zwłokę.


[size=24]Rozdział 16[/size]




Łzy spływały z moich oczu jak wodospad. Nie panowałam na niczym.
Głośny szloch przedarł się przez ściany pomieszczenia, aż zamienił się w wołanie godne demona.

Wrzask wydobywający się z moich ust przerażałby mnie samą, gdyby nie to, że cały strach zniknął z mojego organizmu. Darłam się w niebogłosy,
chwytając w garści rozpuszczone niezdarnie włosy. Wszystko wokół było
nierealne.

Nienawidziłam każdego skrawka tego świata.

Wszystko było naznaczone… nie wiem czym.

Ale czy to ważne?

Ważne, że było naznaczone.

Naznaczone czymś, co mi nie odpowiadało.

Widziałam już w mojej wyobraźni obraz zrujnowanego pokoju.

Pocieszający widok.

I taki dramatyczny

Ktoś załomotał w drzwi.

- Bella? Bella! Nic ci nie jest? – głos Alice mnie rozśmieszył. Czy nic mi nie jest? Wybuchnę łam szaleńczym chichotem. – Bella? Wpuść mnie,
proszę! – roześmiałam się jeszcze bardziej. Wpuścić ją? Czy nic mi nie
jest?


Jak może mi nic nie być?

Wszystko mi jest!

Warknęłam i podeszłam do najbliższego biurka.

Było takie… białe.

Takie… czyste.

Takie poukładane.

Uporządkowane.

Nie miało problemów.


Nienawidzę tego, co ma łatwo.

Nienawidzę tego biurka, nienawidzę tego, że jest takie silne i pewne
siebie.

Obeszłam je i spróbowałam rzucić na ziemię.

Nie wyszło.

Nie dość, że ma to wszystko czym gardzę to jeszcze ma celność się mi
przeciwstawiać!


Wrzasnęłam jeszcze raz i zrobiłam to.

Przewróciłam je.

Teraz lepiej, pomyślałam, śmiejąc się na widok rozsypanych
ołówków kreślarskich.

- Bella! Bella, błagam! – usłyszałam Alice a łomot się wzmocnił.

Poczułam taką siłę w rękach, jakbym mogła wszystko.

Jakbym mogła?!

Przecież ja mogę wszystko!

Łzy nadal lały się strumieniem i uniemożliwiały mi dobrą widoczność,
więc podchodząc do regału potknęłam się o lampkę.

I ona śmie mnie ośmieszać?!

Kopnęłam z wściekłością przedmiot, który uderzył o ścianę obok drzwi i
zniszczył się.

Żarówka się zbiła.

Była lampka, nie ma lampki.

Zaśmiałam się jak nawiedzona na pisk dochodzący z drugiej strony drzwi.

- Alice? O co chodzi, co tu robisz – usłyszałam przytłumiony głos Rosalie.

- Chodzi o Bellę. Ona chyba jest tam w środku. Nie wiem co się dzieje… -
Alice wyrzucała słowa z prędkością karabinu maszynowego.

Zawsze działała szybko i zdecydowanie.

Projektowała takie piękne… ubrania.

Warknęłam i zdjęłam szybko ohydny zielony sweter.

Walenie w drzwi się wzmocniło. Teraz i Rosalie zaczęła się wydzierać.

Bella, Bella, Śmella.

Rozdarłam sweter i kopnęłam niezdarnie w stolik ze szkła. O dziwo go rozbiłam.

- Dość tego, ide po pomoc – wrzasnęła Rose.

- O nie, nie idziesz. – odparła Alice. – wyobrażasz sobie, co się stanie jak
ją tam znajdą?

Zaśmiałam się i powróciłam do demolowania wszystkiego wokół.

Dobry wybór, Ali.

Chciałam kopnąć pobliskie krzesło, lecz będąc mną… niestety się
potknęłam.

To było jak w zwolnionym tempie.

Szkło zaczęło się przybliżać.

Przeraźliwy pisk wydobył się z moich ust, a potem był ból.

Dużo bólu.

Szkło wbiło mi się w wystawioną dłoń i kolano.

Bolało.

Cieszyło mnie to.

Ból znaczył, że żyje.

Ból oznaczał, że to mnie się rani a nie innych.

Skoro trwał musiał być.

Skoro był to istniał.

A jak istniał, miał formę.

Jeśli miał formę, można go było poznać.

Porozmawiać…

Był jak niesforny sąsiad, którego możesz zapoznać zapraszając z otwartymi ramionami. Na początku uczysz się go tolerować, potem
zaczynasz doceniać pozytywy które poznajesz. Potem z czasem go… kochasz.

Gdy go nie ma…

Gdy go nie ma, zaczyna ci go brakować.

Tak… Ból z pewnością może stać się twoim najlepszym przyjacielem.



Nazwij mnie szaloną. Wiem że nią jestem. Ale tylko czasami.



Wiesz, bywam wariatką…
Tak jak teraz, przyglądając się swojej ranie
ciętej i rozkoszując cierpieniem fizycznym.

Bo ból psychiczny… nienawidzę go.

Jeśli miałabym wybierać pomiędzy setką igieł wbitych w mym ciele w najczulsze punkty a gramem tego, co musiałam znieść psychicznie… wybrałabym cierpienie cielesne.



Wstałam.



Wyszarpnęłam szkło z dłoni i kolana.

To nic takiego.

Nie wbiło się mocno.

Znam się na czymś takim, jak głębokie rany cięte.

Nie tylko mi zadano ich tysiące, ale ja zadałam ich sama miliony.

Przepraszam.

Taka już jestem.

Bella Sławna.

Nie moja wina.

Taka się urodziłam.

Żyje, żeby cierpieć.

Ten wniosek mnie rozwścieczył.

Warknęłam, czując ból gardła i wywróciłam krzesło.

Nie zawracałam sobie głowy czymś takim jak ciągłe natarczywe walenie
w drzwi.

Boże, weź ode mnie moich przyjaciół. Wrogami zajmę się sama, ale zabierz moich przyjaciół.

Przyjaciele wdzierają w twoje życie wtedy kiedy najbardziej ich nie
chcesz.

Nie dają ci prywatności.

Popatrz na tą sytuację – nawet nie dają mi w spokoju zwariować!

Na siłę chcą pomagać, a to MI wcale nie pomaga!

Co najwyżej im, w wyciszeniu wyrzutów sumienia.

Znów ich egocentryzm bierze górę, nieprawdaż?

Obróciłam się kilka razy wokół własnej osi, zanim podeszłam do ściany i
zaczęłam ją kopać i bić.

Po dziesięciu sekundach - bolały kostki.

Po pół minuty - obcasy się połamały w moich butach.


Po minucie - nogi zaczęły boleć.

I znów ból… widzisz?

Wiesz dlaczego go kocham?

Zawsze wraca, kiedy go wołam.

To jest dopiero przyjaciel.

A jak pomaga…

Po dwóch minutach - kostki zaczęły mi krwawić, zostawiając czerwone
ślady na ścianie.

Łzy znów powróciły.

Nawet nie zauważyłam, że wcześniej przestały płynąć.

Kim byłam, żeby zauważać takie szczegóły?

Byłam nikim.

Byłam słaba.

Krucha.

Ludzka.

Nie chciałam taka być.

Nie miałam w tym świecie nic do powiedzenia.

Ale czy na pewno?

Każdy człowiek ma jednakowe szanse na starcie?

Być może.

Ja miałam szansę być tym, kim jestem.

Skorzystałam z niej.

Czy żałuje?

Nie.

Dlaczego?

Bo to część mnie.

Nie żałuje żadnego wyboru, jakiego dokonałam.

Nie żałuje.

Nic.

Nigdy.

Nigdy nie chciałam być kimś innym.

I nie zechcę.

Nie ma takiej opcji.

Choćbym była wariatką, chcę być sobą.

Muszę zacząć być sobą, bo jestem chora od bycia kimkolwiek innym.

Mam gdzieś spełnianie cudzych żądań i życzeń. Miałam na to całe swoje dotychczasowe życie. Ten okres już minął. Odszedł dokładnie kilka minut temu. Od teraz będę robić co chcę i będę słuchać siebie.

Może NARESZCIE uda mi się być panią własnego losu?

Może.

Zobaczymy niedługo.

Nawet wiem, co zrobie jako pierwsze.

Ile czasu już minęło odkąd tu jestem?

Minuta? Godzina? Dwie?...

Walenie w drzwi ucichło. Za to rozległ się głos, którego nie da się pomylić z żadnym innym.

- Izabell? Izabell, wpuść mnie proszę. – autorytet i znudzenie aż biło od tego charakterystycznego barytonu.

- Edward? – powiedziałam ochrypłym głosem i oczyściłam gardło.

- Słyszałeś?! – odetchnęła z ulgą Alice. Uciszył ją syknięciem.

- Izabell, czy wszystko z tobą w porządku? – zapytał Edward.

- Na zewnątrz czy w środku? – zirytowałam się.

- Na zewnątrz.

- Powiedzmy.

- Wpuścisz mnie proszę? – zapytał. Nie było mowy, żebym mu nie uległa. Wstałam powoli i przekroczyłam biurko i rozsypane ołówki.

- Ale tylko ciebie. – odpowiedziałam spod samych drzwi.

- Chyba żartujesz! – krzyknęły Rose i Alice w jednym momencie.

- Dobrze. – odpowiedział Edward, nie zwracając na nie uwagi.

- Obiecujesz? – upewniłam się.

- Tak.

Przekręciłam zamek i uchyliłam drzwi. Przez chwilę słyszałam lekką szarpaninę i przekleństwo Alice a zaraz po tym Edward był w środku.

Zamknęłam pośpiesznie drzwi i przekręciłam zamek w sekundę przed tym, jak ktoś próbował je otworzyć.

Zwróciłam się w stronę Edwarda.

Stał tam, ogarniając wzrokiem stan pokoju. Miał na sobie dżinsy, które były obniżone w kroku. Do tego biały podkoszulek na ramiączkach. Miał rozczochrane włosy i podkrążone oczy. W końcu odwrócił się w moim kierunku.

Przerażenie emanowało z jego twarzy gdy tylko dostrzegł krew. Nie wiem jedynie którą… tą na moich nadgarstkach, czy tą na ścianie.

- Na co się gapisz – warknęłam. Irytowała mnie jego troska. Jakby jakikolwiek człowiek był zdolny do troski… już dawno przekonałam się, że nie ma bezinteresownych ludzi, którzy będą na Ciebie uważać i troszczyć się o Ciebie ZA DARMO. Zawsze czegoś chcą w zamian. Pieniędzy, sławy…

- Bello, co Ci się stało? – zapytał niepewnie.

- Przerażające, prawda? – uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z siebie. Mój głos brzmiał chrapliwie, co jak sądzę było efektem moich wcześniejszych krzyków.

- Nie, nie specjalnie – odpowiedział.

Zatkało mnie.

- Nie specjalnie? – warknęłam sfrustrowana. – Nie specjalnie?! Nazywasz to – wskazałam na biórko i rozsypane ołówki na ziemi. Potem na rozwaloną lampkę i na końcu zakrwawioną ścianę i nadgarstki – niczym specjalnym?!

- Tak właśnie powiedziałem. A to wszystko – machnął niedbale ręką – łącznie z twoimi sztucznymi łzami i tym całym zamieszaniem nazywam po imieniu: iluzja i kicz.

- Co proszę?!

- To, co słyszałaś. Jesteś żałosna. – wyniósł się. Mówił z takim przekonaniem i wyrazem litości na twarzy, że cała pewność siebie w jednym momencie zniknęła z mojego ciała.

- Ża… żałosna? – wyszeptałam i osunęłam się po ścianie.

- Tak, żałosna. Próbujesz sprawić, żeby każdy kogo znasz się o Ciebie martwił i nie miał swojego życia. Chcesz na siłę kontrolować innych. Nie rozumiesz, że mają swoje własne życia i własne decyzje i błędy do zrobienia?

Zaczęłam znowu szlochać.

- Nie próbuj tego ze mną, bo to nie wyjdzie. Jesteś samolubną osobą. Robisz sceny wyłącznie po to, żeby inni się martwili i mieli z twojego powodu wyrzuty sumienia. Wydaje ci się, że tylko tak możesz ich przy sobie zatrzymać. Nie wiesz, czego chcesz. Nie możesz się zdecydować. Kiedy już mi się wydaje, że się poprawiasz, tobie znowu odwala. Zawsze coś trzymasz w zakamarkach umysłu i nie potrafisz się od tego uwolnić. Najbardziej cie za to przeraża to, że wiesz, iż mówię prawdę.

- Pomóż mi – wyszeptałam.

- Pomóc ci?! – zaśmiał się.

- Tak – skuliłam się.

- Jak mam ci pomóc, skoro nie mówisz mi prawdy? – odparł złośliwie.

- Nie mogę.

- Gówno prawda. – drwił ze mnie.

- Naprawdę nie mogę! – krzyknęłam.

- Dlaczego? – zaśmiał się – twoja mamusia ci zabrania czy menager?

- Bo niektóre rzeczy nie są… - zatrzymałam się i spróbowałam jeszcze raz – nie jest moim… miejscem… wyjawiać niektóre sekrety.

- Skoro nie twoim to czyim? – zirytował się. – mam może zapytać Belle Swan? Nie ma sprawy, mieszka obok, to ja już lecę – zwrócił się w stronę drzwi.

- Bella ci nie powie. – odparłam twardo.

- Zobaczymy – stał już przy drzwiach.

- Stój! – krzyknęłam gdy sięgnął klucza.

- Po co? – odparł przekręcając raz zamek.

- Powiem ci… - zrozpaczona zaczęłam. Wtedy Edward się zatrzymał.
Błagam, nie przekręcaj jeszcze raz tego klucza i nie wychodź, myślałam. Kiedy wyjdziesz, razem z tobą wyjdzie moja nadzieja na… normalność.

- Co mi powiesz? – zapytał zirytowany.

Szarpnęłam za włosy.

- Odpowiem na twoje pytania.

- To za mało – odpowiedział, ponownie chwytając za klucz.

- Powiem ci wszystko!

- Wszystko, to znaczy? – zapytał.

- Całą prawdę – wyszeptałam.

Odwrócił się w moją stronę i spojrzał w oczy.

- Dobrze – zgodził się. –Ale chcę całą prawdę.

- Pomożesz mi wtedy? – zapytałam pełna nadziei.

- Postaram się – powiedział. – Mam nadzieję, że będziesz na tyle szczera, co twoja przyjaciółka, Bella. Przyznam, że jest zagadką, lecz nie szczędzi sobie szczegółów na naszych spotkaniach…

- Wiem. – odparłam.

- Hmm… mogłem się domyślić. Jesteście blisko z Bellą?

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak… - mruknęłam.

Edward wyraźnie się zdziwił. Podniósł przewrócone krzesło i usiadł na nim okrakiem, głowę podpierając na rękach, na oparciu przed sobą.

- Izabell, czy Ty i Bella…? – nie dokończył.

- Nie. – rzekłam stanowczo. Niewyraźnie się rozluźnił. – Bella i ja to jedno.

- Nie rozumiem. – Zagubił się nieznacznie. – przecież mówiłaś, że wy nie…

- Nie o to chodzi. – przerwałam mu. – Bella Swan, to ja. Ja to Bella Swan.

- Nie rozumiem – odpowiedział, wyraźnie zagubiony.

- Ja i Bella to ta sama osoba. – powiedziałam wyraźnie.

- Nie, Izabell. – oponował Edward. – Nie możesz mówić, że jesteście jednym. Jesteście dwiema, całkiem osobnymi istotami. Przyznaję, że jesteście podobne, jednak…

- Czy ty mnie nie słuchasz? – przerwa łam – JA jestem Bellą!

- To… to niemożliwe. Twoje oczy… jej oczy… - jąkał się zagubiony. Nadal nie pojmował.

- Oczy? – prychnęłam. – Oczy? – skierowałam palec w kierunku moich soczewek.

- Izabell! Co ty robisz?! – krzyknął Edward, wstając.

- Boże, przecież nie wydrapuje sobie oczu! – odparłam opryskliwie. Zatrzymał się. Wyjęłam soczewkę – Patrz! Soczewki – prychnęłam. –

Zmieniają barwę oczu.

- C… Co? – wyraźnie go zatkało. Wyjęłam drugą i wystawiłam do niego rękę ze zużytymi szkłami kontaktowymi. Gdy je zauważył przekroczył pośpiesznie szkło z rozbitej ławy i podszedł do mnie. Uniósł mój podbródek i spojrzał w oczy.

- Bella? – wyszeptał. – To niemożliwe… - i osunął się po ścianie. Jedyne słowo, jakie wyksztusił brzmiało „jak”. Opowiedziałam mu. Powiedziałam mu wszystko. Powtórzyłam mu moją historię, siedząc obok niego pod ścianą. Tyle tylko, że zamiast liter, używałam już pełnych imion. Wtedy połączył to, co mówiłam z tym, co powiedziała mu Rose. Wszystko do niego zaczęło trafiać, i doskonale odzwierciedlało to jego oblicze.
Wysłuchiwał cierpliwie o tych aspektach mojego życia, o których wcześniej mu nie mówiłam. Smucił się ze mną, kiedy ja płakałam, opowiadając o przyjaźni. Irytował się ze mną gdy mówiłam o „rodzinnych grillach”. Złościł się ze mną, gdy mówiłam o Jamesie. Ale ciągle pozostawał bez ruchu. Kiedy opowiadałam mu o dzisiejszym dniu, ubrał maskę na swoją twarz. Nie mogłam z niej nic wyczytać. Nigdy nic nie powiedział. Nie poruszył się. Nie pocieszał.

- A potem pojawiłeś się ty. Przyszedłeś tutaj… - mówiłam. – Jak zawsze pojawiłeś się tu, gdzie cię potrzebuję…

- Przyszedłem, bo Alice po mnie przyjechała – przerwał mi, odzywając się po raz pierwszy.

- A… Alice? – speszyłam się. To nie przyszedł tu bo mnie chciał?

- Tak, Alice. Przyjechała do mnie do domu. Już wiem, skąd miała adres… sąsiadko. –westchnął. – Była mocno zdesperowana. Doprowadziłaś ją do rozpaczy. Wyglądała, jak siódme nieszczęście… Muszę wracać do domu,
Caitrine na mnie czeka…

Warknęłam słysząc to imię. On zaś, widząc mój morderczy wzrok zezłościł się, lecz nie na długo. Na jego twarz powróciło oblicze chłodnego terapeuty, a jego głos zmienił się w bezuczuciowy.

-Jeszcze jedno. Gdyby na samym początku… gdy byłaś dzieckiem, ktoś się ciebie zapytał… - zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. – Gdybyś wtedy miała wybrać, pomiędzy sławą, a prywatnością, co byś wybrała?

- Edwardzie, czy to...

- Co byś wybrała? – powtórzył bez emocji. Wiedziałam, że to dla niego bardzo ważne pytanie, jednak nie wiedziałam dlaczego. Zastanowiłam się nad odpowiedzią, i stwierdziłam, że lepiej być szczerą.

- Powiedziałabym, że rezygnuję ze sławy.

- A gdybym dziś zadał ci to pytanie? – dopytywał.

Wiedziałam, że to nadejdzie, pomyślałam.

- Gdybym zadał to pytanie, Bello? – naciskał.

- Nie odpowiedziałabym – rzekłam patrząc mu w oczy i z siłą w głosie.

- Dlaczego? – zapytał bardzo powoli.

- Ponieważ… - zawahałam się. – Bo obydwa te światy są częścią mnie.

- Wybierz – oponował.

Nie odpowiedziałam.

- Co wolisz?

Zaczęłam się zastanawiać. Przed oczami stanęło mi całe życie jako Bella
Swan. Biedna szara dziewczynka, stojąca w tyle. Nie potrafiąca nawet zatrzymać przy sobie swoich przyjaciół… taka słaba… nie licząca się… bez wpływów i poparcia fanów ślepych na wszystko inne…

- Bello! – Edward naciskał.

Sceneria się zmieniła. Zobaczyłam siebie w świetle jupiterów. Miałam władzę. Teraz byłam wielka. Mogłam decydować o świecie i go zmieniać.

Nic nie muszę, mogę wszystko, powtórzyłam sobie moje motto. Motto Izabell Hamn.

- Życie jako Izabell, czy jako Bella! – nadal dopytywał Edward, ale to nie brzmiało do końca jako pytanie, a jako rozkaz…

- Gdybym miała wybierać… - Cullen nabrał powietrza - …wybrałabym – spojrzał na mnie wyczekująco – Izabell.

Chłopak nie wypuścił powietrza z ulgą. Jego oczy Się rozszerzyły.

Jednakże szybko się opanował.

- Dlaczego?

- Bo jest idealna – odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem.

Wstał, podszedł do drzwi i z ręką na kluczu, spojrzał na mnie. Jego głos był chłodny, jak lód.

- Nie ma ludzi idealnych, Bello. Na tyle zagubiłaś się w tym ZŁUDZENIU nadanym przez prasę, że zapomniałaś, kim jesteś. A teraz wolisz ciągłe złudzenia od prawdziwego życia. Tyle czasu już trwa ta maskarada i jesteś zmuszana do udawania kogoś innego, że ZAWSZE byłaś zmuszana do kłamstw. Nie ważne, kim byłaś – czy Bellą, czy Izabel. Ty NIGDY nie mogłaś mówić prawdy, więc zawsze kłamałaś. Pytanie tylko, co z tego jest TERAZ prawdą, a co grą? – przekręcił klucz w drzwiach i położył dłoń na klamce. – Gdy znajdziesz na to pytanie odpowiedź, znajdziesz PRAWDZIWĄ Bellę Swan, a nie ten cień, którym się stałaś. – otworzył drzwi i spojrzał na mnie ostatni raz. – Gdy to zrobisz, wiesz, gdzie mnie znajdziesz.

I wyszedł.

Prawdziwą Bellę Swan? To nie będzie takie łatwe… ale wiem na pewno, że muszę to zrobić. Jeśli chcę odzyskać swoje dawne życie. To, które odebrano mi gdy miałam cztery latka. Teraz muszę się skupić na sobie.

Wybiegłam przez otwarte drzwi i pobiegłam w kierunku ludzi. Wybiegłam w kierunku garderoby Rose.

Nie zajęło mi to dużo czasu. Wzięłam głęboki wdech i przeszłam przez drzwi. W środku byli wszyscy. Alice, cała roztrzęsiona, Emmett pocieszający Rosalie, która płakała w kącie i Edward na środku pokoju.

Kiedy tylko przeszłam przez próg, ich rozmowa ucichła. Przyjrzałam się temu, co narobiłam. Alice była drobniutka a jej kostki były całe osiniaczone, z pewnością od tego ciągłego walenia w drzwi. Rose była cała rozmazana. Kuliła się i przytulała do Emmetta, który nie był ogolony.

Miał podkrążone oczy i wyglądał na chorego. Nie był też ubrany jak zwykle, ale miał na sobie tylko dresy. Jako pierwszy odezwał się Edward.

- Czy mógłby mnie ktoś proszę odwieźć do domu?

- Ja to zrobię – odezwał się Jasper wchodząc do pomieszczenia.

- Nie, lepiej żebym to była ja, Jazz – odezwała się Alice.

Edward kiwnął głową i wyszedł. Alice szybko się zebrała i wyszła bez słowa. Jasper przeszedł koło mnie i podszedł do siostry.

- Więc tak to teraz będzie, co? – zirytowałam się - nie zamierzacie się do mnie odzywać?!

Nikt mi nie odpowiedział.

- Odwieźcie mnie do domu! – krzyknęłam.

Po co ja to robiłam?!

Emmett zaczął się już podnosić z miejsca, ale Rosalie mu nie pozwoliła, patrząc znacząco na brata. Ten westchnął i przytulił siostrę, co dziwnie wyglądało, zważywszy na to, że tkwiła ona w uścisku Emmetta.

- Zajmij się moją siostrzyczką, bracie – mruknął blondyn do mięśniaka i wyszedł nie patrząc mu w oczy.

- No to… na razie – powiedziałam, na próżno oczekując odpowiedzi. Rose rozpłakała się jeszcze bardziej a Em ją przytulił mocniej, coś do niej szepcząc.

Spuściłam wzrok i wyszłam.
Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli przez całą drogę na parking.

- Jak tam z Tany’ ą i resztą? – zagadałam do Jazza w samochodzie, lecz ten mnie ignorował udając, że słucha radia. Tylko pogłośnił i wpatrywał się wytrwale w asfalt.

Gdy wjechaliśmy do mojego apartamentowca nie odczuwałam ulgi związanej z powrotem do domu.

- Może wejdziesz? – zapytałam wysiadając.

- Nie dziś – odpowiedział i odjechał.

Wpatrywałam się długo w jego znikający samochód, a potem w puste miejsce po nim.

Zamiast pojechać windą na górę wsiadłam do jednego a moich samochodów, dziękując za to, że miałam przy sobie kluczyki i wyjechałam na drogę bez celu.

Długi czas jeździłam po okolicy, nie zwracając uwagi na światła, znaki i prędkościomierz, który sięgał prawego końca tarczy.

Ostatecznie znalazłam się na podjeździe prowadzącym do mojej rodzinnej posiadłości pod miastem. Wbiegłam do góry i rzuciłam się do mojego pokoju.

Zdziwiłam się, kiedy weszłam do środka i na moim łóżku leżała osoba, której najmniej się tam spodziewałam.

- Victoria?

- Musimy porozmawiać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Pon 9:37, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 9 razy
Zobacz profil autora
Yvette89
Zły wampir



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P

PostWysłany: Wto 17:13, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Rozdział świetny i bardzo ciekawy!

Rozmowa Bells i Edwarda również była intrygująca. Biedna dziewczyna. Miała wszystko o czym marzą inni, oprócz tego co jest najważniejsze; miłości rodziców i innych znajomych, dzieciństwa i towarzystwa... Pieniądze szczęścia nie dają...
Rozmowa z psychologiem to było, jak oczyszczenie, przynajmniej częściowe. Jednak widać, że jeszcze nie czas na całkowitą szczerość.
Życie w świetle reflektorów, wymaga wielkiego poświęcenia od naszych bohaterek, co bardzo ładnie opisujesz:) Plus dla Ciebie :)
No i samo zakończenie... Takie lekkie... Mimo wszystko z nutką nadziei... Z wyjątkiem koszmarów... Demony zawsze wychodzą w ciemności

Pozostaje mi życzyć weny i czasu Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Wto 17:53, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Rozdział mnie zachwycił i nie tylko treścią, ale i długością! To się nazywa porządny rozdział xD
Spodobał mi się pomysł z dodatkowymi terapiami Belli, ciekawy. Bella zaczyna się otwierać. Możemy poznać jej przeszłość i dowiedzieć się, co ją trapi.
Chyba już wspominałam, że z rozdziału na rozdział Twój styl pisania się rozwija i rozwija. I oczywiście nie zmieniłam zdania. Świetnie się to czyta i historia jest oryginalna. Miałaś fajny i ciekawy pomysł. Dobrze sobie z nim poradziłaś i czekam na następne rozdziały :)

pozdrawiam
n/z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AlicjaC
Wilkołak



Dołączył: 30 Lip 2009
Posty: 150
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z krainy czarów

PostWysłany: Śro 13:49, 02 Wrz 2009 Powrót do góry

O rany...ale długi rozdział Wink
I nie tylko długi lecz także bardzo ciekawy.
No, teraz już trochę rozumiem Belle. Niby idealne życie, a jednak nie.
Szkoda, że Alice przerwała sesję terapeutyczną.
Oj, dziewczyny się napracowały przed tym pokazem. Nie chciałabym do tak późna wybierać tkaniny, oczyszczać twarz itp. :D
Podoba mi się rozmowa Alice z Belle i to jak Alice wypala : "A ty uważaj na silikony, śpij na plecach." - to było super :)
Czekam na kolejny rozdział.
Życzę weny :)
Pozdrawiam Uwaga


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
NaTaLKa9414
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:58, 13 Wrz 2009 Powrót do góry

witam!
po pierwsze chciałam Was przeprosić za tak długą przerwę, ale moja beta (lilczur) niestety zrezygnowała z betowania opowiadania, i musiałam znaleźć kogoś innego. Na szczęście Wyjątkowa się zgodziła i po wielu trudach, udało mi się dostać dziś poprawiony rozdział.
Dziękuję Lilczurowi za wspaniałą współpracę! ;*;*;*;*
Co do samego rozdziału - przyznam, że jak do tej pory, to rozdział nad którym spędziłam najwięcej czasu, a to wszystko przez dodatki. Jest ich cała masa na moim chomiku ( [link widoczny dla zalogowanych] hasło do folderu: celebrity life ). Mam nadzieję, że nie męczyłam się na próżno i zajrzycie. Wink
Kolejny rozdział, jeśli mam być szczera nie wiem kiedy się pojawi, bo dopiero nad nim pracuję, a niestety cały przyszły tydzień jestem odcięta od komputera z powodu wyjazdu. nie wiem, czy znajdę czas na pisanie za pomocą kartki i ołówka, ale może coś wykroję. Wink
Zależy to jeszcze od tego, czy znajdę nową stałą betę.
Jak narazie, życzę miłej zabawy i oczekuje wielu komentarzy opływających w krytykę. Jest to dla mnie bardzo cenne. Wink
Zakończyła się sonda, i muszę stwierdzić, że jej wynik mnie zaskoczył.
Zobaczymy, kto miał rację i co zrobi ten uparciuch.
Miłej zabawy!


_________________________________________________________



ROZDZIAŁ 10

beta:Wyjątkowa


Obudziłam się nad ranem. Caroline i Alice były po obu stronach, używając mojego ciała, jako poduszki. Uśmiechnęłam się nieco, kiedy Carol poruszyła się niespokojnie i przytuliła ciaśniej. Siostrzyczka zawsze strasznie wierciła się podczas snu. Była moim całkowitym przeciwieństwem. Ja należałam do osób spokojnych. Alice natomiast wtulała się w kogokolwiek, kto był obok niej. Nie sposób było jej oderwać od drugiej osoby, gdy spała. Spojrzałam za okno i uświadomiłam sobie, że słońce jeszcze nie wstało. Razem z tą wariatką pracowałyśmy do późna nad szczegółami dzisiejszego dnia. Bardzo dużo pracy do wykonania. Pierwszy raz Caroline będzie na swojej sesji fotograficznej, a ja będę na niej gościem. Zazwyczaj było odwrotnie, kiedy razem modelowałyśmy. Teraz presja zostanie zrzucona szczególnie na nią. Co prawda wczorajszego wieczoru powiedziałam wszystko, co potrzebowała wiedzieć, ale ciągle nie jestem pewna, czy nie wrzucam jej na zbyt głęboką wodę. Nie wiem do końca, czy chcę, aby doświadczyła tego co ja. Dla niej Świat Sław jest pięknym, genialnym miejscem. Myśli zresztą o tym tak jak wszyscy normalni śmiertelnicy - pieniądze, sława, fani, szybkie samochody, najnowsze ciuchy, przyjęcia… ale tak naprawdę wiązało się to także z fałszywymi ludźmi, kłamstwami, intrygami, plotkami, dziennikarzami, presją… Ludzie, którzy cie nie znają, oceniają na każdym kroku. W naszych oczach widzą drzazgi, a w swoich nie potrafią dostrzec belek. Myślą, że są niewidzialni. Marzą o sławie i zazdroszczą tego, czego tak naprawdę nie chcieliby doświadczyć, gdyby poznali sekrety życia sław. Nie wiem, czy dobrze postąpiłam, namawiając mamę na debiut Caroline. Jednak ona tego chciała. Sama też jestem zbyt egoistyczna, aby jej wyperswadować karierę. Chcę mieć ją częściej przy sobie. Ile bym oddała, aby tylko stać się na powrót zwykłą nastolatką z paczką przyjaciół u boku… Wychodzić na pizze ze znajomymi, umawiać się na randki, chodzić do szkoły… Stać się na jakiś czas niewidzialną, cichą dziewczyną… Ale nie okłamujmy się. Ja przecież nigdy jeszcze nie zaznałam takiego życia. Nic dziwnego, bo nawet w Europie, jako Bella Swan, byłam bogata i wywodziłam się z rodu szlacheckiego…
Zaburczało mi w brzuchu, co uświadomiło, że jestem głodna. Jak na modelkę przed sesją przystało, od wczorajszego sytego śniadania nic nie jadłam.
- Nie dziś, kochany – mruknęłam do mojego żołądka. Jaka ja jestem psychiczna, nie wierzę, że mówię do swojego brzucha. Naprawdę potrzebuję psychologa, pomyślałam.
Już jednego masz, przypomniał mi głosik w głowie.
Edward.
Westchnęłam. Wyplątałam się delikatnie z wszędobylskich macek, wokoło, które zrobiły się niekomfortowe i wstałam z łóżka.
- Bella? – szepnęła Alice. Pochyliłam się nad jej uchem i wymruczałam delikatnie.
- Śpij, Ali, śpij. Jestem tuż obok.
- Myhhhym – mruknęła i przygarnęła do siebie Caroline. Spojrzałam przelotnie na zegarek. Za niedługo powinien być wschód słońca. Wybrałam się do kuchni i zaparzyłam herbatę. Wzięłam mój kubek w dłoń, po czym widząc, że słonko niedługo wyjdzie na horyzont, wybrałam się na taras. Sącząc ciepłą herbatę z cytryną, oparłam się o barierkę i patrzyłam, jak słońce wschodzi nad miastem. Myślałam o Edwardzie. A raczej przekonywanie się, że o nim nie myślę, byłoby bardziej adekwatnym opisem stanu mojego umysłu. Wczorajsze popołudnie było… dziwne. Jak teraz prześledziłam w myślach przebieg wydarzeń, to śmiałam się z własnej naiwności. Sesja z Edwardem bardzo mi pomogła. Pomimo że mężczyzna praktycznie się nie odzywał, bardzo pomógł. Wreszcie znalazłam kogoś, kto potrafi mnie wysłuchać. Wiem, że Edward mi pomoże. Pomoże poukładać sobie wszystko to, co się działo przez ostatnie lata, a ma skutki w teraźniejszości.
Ktoś dołączył do mnie na tarasie. Wyczułam czyjś wzrok na moim karku. Myśląc, że to Alice nie odwracając się, przemówiłam spokojnym głosem.
- Wiesz, kiedy byłam mała, zawsze bawił mnie Świat Sław. – Upiłam łyk herbaty i kontynuowałam. – To był inny świat. Niezwykły, kolorowy… bogaty i niesamowity… Taki jest teraz dla Caroline. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać – ciągnęłam, co chwilę upijając łyk napoju. – Nie wiem tylko do końca, co… - mówiłam powoli, dokładnie dobierając słowa. - Czy byłam to ja, czy ten cudowny świat…? Nie wiem… Nie wiem też, czy dobrze robię, pozwalając Caroline do mnie dołączyć. Jestem egoistką… - Ciągle patrzyłam w dal na słońce, które już w pełni budziło do życia mieszkańców miasta. Ktoś podszedł do mnie i oparł się o barierkę. Nie spojrzałam w jego kierunku. Zamknęłam oczy, starając się powstrzymać łzy napływające do moich oczu. Kontynuowałam pozornie mocnym głosem. – Chciałam tylko, żeby wśród tych nienawidzących mnie ludzi… mieć kogoś poza Alice i Laurentem. To zdawało się być największym marzeniem Caroline. Wiesz, że zawsze byłyśmy nierozłączne, Alice. Nie wytrzymywałam już bez niej… a ten… ten świat… z czasem przestał mi tak imponować… Wszędzie intrygi… paparazzi, kłamstwa… złudzenia – mój głos był coraz słabszy. - Wiesz, Alice, po tym małym incydencie z Rose rozmawiałam z Laurentem. Chciał, żebym się zastanowiła, czy chcę być dalej Celebrity. – Kolejna pauza, aby napić się gorącego płynu z kubka. - Przemyślałam wszystko i po prostu nie mogłam zrezygnować. Nie potrafiłam… - Kolejna pauza. - Problem jednak polega na tym, że wiem, że to może być znów frajda. - Następne zdanie niemalże wyszeptałam. - Muszę tylko uporać się z tym, co już się stało… – Chciałam wziąć kolejny łyk herbaty, ale kubek był pusty. Otworzyłam oczy i wlepiłam w niego wzrok. – Alice, właśnie dlatego poszłam na terapię. – Teraz mój ton był stanowczy. Koniecznie potrzebowałam, żeby ze wszystkich ludzi, to ona mnie zrozumiała. - To dlatego wczoraj nie odbierałam. Alice, ja potrzebowałam pomocy, i ją znalazłam. Wiem, że Edward mi pomoże. Dlatego poszłam tam jeszcze raz… ale jako Bella Swan.
Osoba obok mnie zamarła. Przeniosłam powoli wzrok na mojego towarzysza i zamarłam.
- Tatuś?
Charlie przemógł się i na jego twarzy zobaczyłam lekki uśmiech.
- No tak… Nigdy z tobą szczerze o tym nie rozmawiałem, prawda? Nigdy tak naprawdę nie zapytałem, co o tym wszystkim sądzisz… cały czas wolałem obwiniać Renee. O ile w ogóle coś o tym wspominałem. – Przytulił mnie delikatnie, a ja oparłam się o niego, usiłując zatamować niemy potok łez. – Zawsze byłaś silna – przemówił stanowczym tonem. - Widzisz, nie bałem się o to, że nie będziesz wiedziała, co zrobić. Laurent często pozbawia cię opinii. Nie pozwala ci decydować. W pewnym sensie ma rację. Ale pod innym kątem nie. Musisz stać się samodzielna, kochanie. Dlatego też pomyślałem, że terapia ci pomoże. Widzisz, wiedziałem, że kiedyś to nadejdzie.
- Nie… nie jesteś mną zawiedziony? – spytałam cicho.
- Ależ oczywiście że nie, córeczko. – Odsunął się ode mnie, żeby spojrzeć w oczy. – Jestem z ciebie dumny. Kiedy tylko dać ci wybór, podejmujesz właściwe decyzje.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Bello, pośpiesz się! Gdzie jesteś?! Musimy jechać! – usłyszałam od strony wejścia na taras, a sekundę później Alice, ubrana w śliwkową koktailówkę, tak zwaną bombkę, wkroczyła w moje pole widzenia. Na nogach miała nieco ciemniejsze buty na obcasie, natomiast na szyi srebrny wisiorek. Tuż za nią dostrzegłam Caroline w jasnych szortach i zielonej, workowatej koszulce na ramiączkach. Podobnie jak Ali, miała na sobie naszyjnik, ale dodała także kolczyki z białego złota, a na nogi założyła ciemnozielone szpilki od zary.
- Muszę lecieć. Dziękuję, tatusiu. – Cmoknęłam go w policzek i ruszyłam w stronę Alice. Od razu zasypała mnie pytaniami i sugestiami, co do dzisiejszego dnia.
Ciągle w piżamie, składającej się z koronkowego, obcisłego tank topu i szortów, udałam się do mojego pokoju, gdzie już czekał na mnie przygotowany strój na zaścielonym łóżku. Przyjrzałam się czarnej bluzce na ramiączkach i zwykłym, czarnym spodniom z białym paskiem. Założyłam je wraz z czarno srebrnymi szpilkami od Gucciego i dużymi kolczykami od Tiffany’ego w kształcie kół. Wrzuciłam telefon i portfel do torebki od Prady i ruszyłam z dziewczętami na podjazd. Nikt nic nie mówił. Przynajmniej nie do mnie. Alice z Caroline były zajęte obmawianiem planu, który razem z Ali złożyłyśmy w nocy. Moja siostrzyczka była niezwykle podekscytowana. Wskoczyłyśmy do limuzyny, po czym jak zwykle powitał nas szofer przez interkom. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, do momentu, kiedy rozejrzałam się po wnętrzu.
- Witam, mam na imię Gregory i jestem waszym kierowcą na najbliższe osiem godzin. Później będzie was woził mój przyjaciel Vladimir, którego właśnie zastępuję. Znajdujemy się w Hummerze H3…
Ble, ble, ble…
Na końcu samochodu były dwie równoległe, dwuosobowe kanapki. Później, przez całą długość, była jedna długa kanapa po lewej stronie, natomiast po przeciwnej znajdował się barek z najróżniejszymi rodzajami alkoholów i napojów. Wszystko podświetlane różnokolorowymi światełkami. Sięgnęłam po sok pomarańczowy i nalałam go sobie.
Zastanawiałam się nad zestawieniami sukni, które dobrałyśmy. Tego dnia robiłyśmy za jednym zamachem zdjęcia do kolekcji głównej i do Sweet Girl. Wszystkie stroje w tym roku miały kolory fioletu, czerni, bieli, ekri, różu i błękitu. Wszystkie posiadały sporadycznie dodatki innych kolorów. Przeważnie były w nich falbanki przy spódnicach.
Były świetne, ale nie do końca byłam przekonana, czy dobrze je dobrałyśmy. Każda sukienka miała swój numer. To bardzo proste. Na przykład Caroline4, to czarna krótka sukienka w stylu lat 50. A Bells4, to błękitna sukienka do kolan, na górze obcisła, a na dole rozchodząca się kaskadami błękitnego jedwabiu w wielu lekkich falbankach. Widzicie? Proste. Niektóre ubierałyśmy tylko w jednym plenerze, inne w kilku. Dziś do zrobienie było kilka plenerów; zaczynaliśmy od pola golfowego i pobliskiego lasu. W obydwóch tych plenerach na zdjęciach miały być Desperado i Liliee. Zdjęcie na nich miałyśmy mieć w sukniach. Zobaczymy, jak to wyjdzie. Potem wybieramy się do jednego z dworków pod miastem. Mamy się tam dostać helikopterem, bo to kawałeczek. Później limuzyną jedziemy nad pobliską rzekę, bo są tam jakieś strome schody, na początku wązkie, a później rozchodzące się na szeroki brzeg rzeki. Zdjęcia mają być przy samej wodzie, a następnie na samym szczycie schodów. Dziś w nocy albo już jutro rano mamy sesję w wynajętym jednym z apartamentów w mieście i zdjęcia mają się odbywać w ekskluzywnym salonie.
Spojrzałam za okno i zorientowałam się, że jesteśmy już przy wjeździe na pole golfowe. Znaczna część była zamknięta i zabezpieczona przez policję. Wokoło strefy zamkniętej, czyli ogrodzonej metalowym, rozkładanym płotem, co jakiś czas stali na przemian funkcjonariusze policji i ochroniarze z prywatnych firm wynajętych dla naszego bezpieczeństwa. Pomimo tego, że miejsce zdjęć jest zawsze trzymane w sekrecie, ludzie i paparazzi zawsze się w końcu dowiadują, że coś się święci i próbują się załapać na autografy, albo wejść w kadr. Tak było i tym razem, więc ochrona już teraz miała zabawę w „proszę się rozejść”. Grupa jakiś nastolatek, zauważywszy naszą limuzynę, zaczęła piszczeć i dobijać się do okien. Zezowały przez przyciemniane szyby, podczas gdy kierowca usiłował pokonać tłumek paparazzich przy bramie.
- Czy oni nie mają nic lepszego do roboty – żachnęła się Caroline. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam, zanim Alice zdążyła coś wtrącić. Znając jej sarkazm, nie mogłabym się skupić, jakby teraz coś powiedziała, bo przez cały dzień prześladowałaby mnie głupawka.
- Zacznij się przyzwyczajać. – Caroline przewróciła oczami. – Racja, w końcu samo to, że was znam i jest tu sama Amely Henesy wystarcza, żeby mnie prześladować na własnej sesji fotograficznej – żachnęła się.
Ali i ja zaśmiałyśmy się z jej odśpiewki.
- Widzę, że sarkazm masz we krwi – zaśmiałam się.
- Przyznam, że nie jest mi obcy – rzuciła od niechcenia. – Uczę się od najlepszych.
Stukanie w szyby wzrosło na sile i coraz mniej nam się to podobało. Alice cała pobladła, a moja siostrzyczka nie pozostawała jej dłużna.
- Myślicie, że sobie z nimi poradzą?
Wzruszyłam ramionami na pytanie Caroline, w tym samym momencie, w którym ktoś otworzył drzwi do limuzyny i jakieś trzy postaci wślizgnęły się do środka samochodu. Zaczęłyśmy piszczeć i skoczyłyśmy na sam koniec siedzenia.
- Rany, dziewczyny, ciszej! – zadźwięczał znajomy bas i wszystkie jak na komendę zamilkłyśmy. Znieruchomiałe patrzyłyśmy, jak mężczyźni zdejmują ręce z uszu. Pierwsza zareagowała Caroline.
- Emmett! – krzyknęła, rzucając się na niedźwiedziowatego osiłka. Pokonała cały dzielący nas dystans i przytuliła na dzień dobry chłopaka. Odetchnęłam z ulgą, widząc, jak komfortowo moja siostra czuje się w jego towarzystwie.
- Rany, stary! Każda gorąca laska tak na ciebie leci? – mruknął rozbawiony ciemnowłosy chłopak towarzyszący mojemu misiowatemu przyjacielowi. Zignorowałam to i podeszłam się z nim przywitać.
Wymieniliśmy kilka zdań i cmoknęliśmy się w policzki. Poczułam, że ktoś wlepia wzrok w moje plecy.
Odwróciłam się, żeby zobaczyć skonsternowaną Alice. Emmett podążył za moim wzrokiem i zauważył przyjaciółkę. Uśmiechnął się promiennie i podszedł do dziewczyny.
- Ty musisz być Amely. – Potrząsnął jej rękę. – Wiele o tobie słyszałem.
- To samo tutaj. – Uśmiechnęła się, napotykając mój wzrok. Alice nie była zbytnio ufną osobą. Znając jej doświadczenia, nie dziwiłam jej się. Widząc jednak, że zarówno ja, jak i moja siostra, rozluźniłyśmy się, postanowiła pójść za naszym przykładem. Mężczyźni byli tutaj w końcu, aby nam pomóc. Jakby świat chciał koniecznie przypomnieć o tym małym szczególe, znów zaczęło się stukanie w szyby. Emmett nieco otrzeźwiał i przyjął poważną minę.
- Dobra, dziewczyny. Sprawa wygląda tak: na zewnątrz jest tylu ludzi, że nie ma szans, żebyście tam wjechali bezpiecznie. Wysiądziecie tutaj i każdą zajmie się jeden z nas. Będziemy wysiadać pojedynczo, na zewnątrz będzie jednocześnie więcej ochroniarzy do odeskortowania was na sesję. Zostawiacie tu torebki i wszystkie ważniejsze rzeczy. Potem ktoś je do was dostarczy. Wyłączcie telefony.
Sytuacja stała się poważna. Widać to było po samym sposobie postępowania mojego przyjaciela. Tłumy na zewnątrz zachowywały się wprost dziko. Zrobiłam tak, jak mi zalecił Emmett. Jako pierwsza miała wysiąść Alice z jakimś blondynem. W chwili, kiedy drzwi były chwilowo otwarte, widać było, że są otoczeni przez wianuszek ochroniarzy. Blondyn wziął ją pod rękę i wyskoczył, ciągnąc za sobą. Ochroniarze zamknęli wokół nich okrąg, wraz z zamykającymi się drzwiami od limuzyny.
W środku pojazdu wszyscy siedzieliśmy cicho i skupialiśmy się na wyłapaniu czegokolwiek z ogólnie panującej kakofonii pisków. Po jakimś czasie ktoś przez krótkofalówkę powiedział Emmettowi, że Amely jest już bezpieczna i następna ma iść Caroline. Sesja oficjalnie miała być w końcu Sweet Girl Colection, a nie Amely Henesy Colection, więc oczywiste było, że Carol i Amely tutaj będą, ale nikt nie spodziewał się tutaj mnie. Chyba.
Mieliśmy nadzieję, że jak Caroline i Alice będą w środku, to tłum się rozejdzie. Przytuliłam siostrę i szepnęłam jej na ucho, że wszystko będzie dobrze. Pokiwała i podeszła do ochroniarzy.
- Mogę iść z Emmettem? – spytała słabym głosem. Brunet spojrzał mi w oczy, a ja powoli pokiwałam głową.
- No jasne, że tak, księżniczko. – Przytulił ją krótko. – Zobaczysz, że nie ma się czego bać. – Uwolnił ją z uścisku i chwycił pod rękę, delikatnie, aczkolwiek stanowczo. – Wujek Em cię obroni. – Mrugnął do niej.
- Gotowa?
- Gotowa – potwierdziła i wyskoczyli przez drzwi limuzyny. Znowu zapanowały okropne krzyki. Siedziałam jak na szpilkach przez kolejne osiem i pół minuty, modląc się, żeby nic się nie stało mojej siostrzyczce. Odetchnęłam z ulgą, słysząc, jak Emmett mówi mojemu towarzyszowi, że mamy ruszać i tak jak się spodziewali, większość ludzi odeszło po tym, jak modelka i projektantka już przeszły, jednakże na zewnątrz wciąż było dość sporo osób. Zobaczyłam przez szybę, że przy drzwiach znów tworzy się połowicznie otwarty od naszej strony wianuszek ochroniarzy. Podeszłam do bruneta mającego mnie przetransportować na sesję i chwyciłam go za rękę. Zdołałam mu się nieco przyjrzeć. Jego postura nie była tak zapierająca dech w piersiach jak Emmetta, ale z pewnością dużo czasu spędził na siłowni. Pod jego podkoszulkiem na szerokich ramiączkach, widocznym spod rozsuniętej kurtki ochroniarskiej, dostrzec można było zarysy niezłego sześciopaku.
Ludzie na zewnątrz również zauważyli, że ochroniarze znów zbierają się wokoło drzwi limuzyny więc, zaintrygowani, natychmiast się na powrót zbiegli. Do pomocy podeszło jeszcze kilku policjantów, a ja byłam wręcz przerażona. Brunet wyskoczył z limuzyny i pomógł mi wysiąść. Co jak co, ale wyskakiwanie z Hummera H3 wprost w tłum ludzi piszczących i pstrykających Ci zdjęcia, nie należy do łatwych czynności. Zeskoczyłam w jego ramiona i natychmiast drzwi zamknęły się, a wszędzie dookoła miałam ochroniarzy i policjantów. Cała moja przestrzeń osobista zniknęła. Wszyscy na mnie napierali, a ja tylko wtulałam się bezbronnie w ochroniarza, który mnie nie stawiał na nogi, tylko niósł, chroniąc przed natarciem dziewcząt i chłopaków w różnym wieku. Potem było gorzej. Przedzieraliśmy się przez tłum dziennikarzy a flesze migające wszędzie wokoło sprawiały, że kręciło mi się w głowie i nic nie widziałam. Zamknęłam oczy, czekając na koniec tego piekła. Jednak najgorsze było dopiero przede mną. Wszędzie wokół zaczęły bowiem rozbrzmiewać pytania.
- Czy to prawda, że Rosaliene i pani uczęśczacie na terapię do twojego chłopaka? – spytał jakiś kobiecy, skrzeczący głos.
- Jak długo jesteś już z Edwardem Cullenem? – krzyknął mężczyzna.
- Czy jesteś w ciąży z Jamesem Diggot?
- Edward Cullen jest dobry w łóżku?
- To prawda, że spotykasz się z Jacksonem Vanesse?
- Jackson jest twoim chłopakiem czy tylko kolegą z planu Dziewczyny Ameryki?
- To prawda, że Jackson dostał rolę twojego ukochanego, dlatego, że się z tobą przespał?
Starałam się nie słuchać wszystkiego tego, co działo się wokoło. Zakryłam uczy rękami. Nie spodziewałam się czegoś takiego.
Chwilę później cała presja znikła. Poczułam, że nikt mnie już nie dotyka, poza facetem, trzymającym wciąż w ramionach. Usłyszałam dwie pary nóg podbiegających do mnie i otworzyłam oczy. Delikatnie ześlizgnęłam się z ochroniarza, żeby znaleźć się w objęciach Alice i Caroline.
- Nic ci nie jest, kochanie? – wyszeptałam do Caroline.
- Nic a nic.
- To o ciebie się martwiliśmy – mruknęła Alice.
Wyślizgnęłam się z ich uścisków i uśmiechnęłam sztucznie.
- No to gdzie Jane i Alec?
Ali wyszczerzyła się, najwyraźniej rozumiejąc, że zmartwienia muszą się ulotnić, a praca - zacząć.
Wraz z siostrzyczką zostałyśmy zaprowadzone do namiotu, w którym czekały już bliźnięta i od razu wzięły się do roboty. Przez kolejne pół godziny tkwiłyśmy na fotelach w samej bieliźnie, będąc malowane na całym ciele. Jednocześnie fryzjerki układały nam włosy. Gdy zabiegi dobiegły końca i byłyśmy piękne i idealne w każdym calu, przeszłyśmy do innej części wielkiego namiotu, w której były ubrania.
Na pierwszy ogień szły dwie identyczne sukienki, tyle, że w innych kolorach. Były one z jedwabiu, na końcu z jakąś żyłką wtoczoną w tunel, czy jak to tam by określiła Alice. Była wiązane na szyji. Caroline założyła białą, a ja czarną.
Bardzo dobrą rzeczą było to, że do wielu strojów na każdym plenerze miałyśmy dopasowany tylko jeden makijaż i drobne zmiany we fryzurach. Pierwsze zdjęcia mają być na koniach, żeby można było je szybciej zabrać na kolejny plan. My możemy się przemieszczać helikopterem, ale niestety Liliee i Desperado nie za bardzo.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie z Caroline i wyszłyśmy z namiotu.
Jakiś mały chłopiec ze słuchawką w uchu wziął nas za ręce i pociągnął przez pole do miejsca, gdzie było rozstawione wszystko to, co zazwyczaj jest potrzebne do sesji. Białe płachty były wszędzie wokoło. W samym centrum znajdował się aparat fotograficzny na statywie, za którym stała znudzona sylwetka blondyna z prostymi włosami średniej długości. Miał błękitne oczy i znudzony wyraz twarzy.
- Mam na imię Kajusz McBigego – zwrócił się do nas po angielsku znudzonym głosem. – Ty musisz być Carol Hamn.
- Tak, miło mi – odparła mała. – To moja siostra, Izabella – dodała. gestykulując w moim kierunku.
- Znamy się – mruknął. Pomimo wyraźnego znudzenia i niechęci, jego głos był niesamowicie seksowny, przesączony francuskim akcentem. Mężczyzna był wysoki, miał koło metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i był świetnej budowy. Był ubrany w czarny podkoszulek na szerokich ramiączkach podkreślający jego muskulaturę i luźne, niebieskie dżinsy.
Potrząsnęliśmy sobie dłonie na przywitanie, po czym każde z nas zwróciło się w swoim kierunku. Zarówno Alice, jak i ja, nie przepadamy za tym fotografem, jednak potrzebowałyśmy kogoś dobrego na dzisiejszą sesję. Plusem jest u niego to, że zdjęcia robi naprawdę dobre. Kolejnym atutem zaś, że dysponuje świetnym sprzętem i tylko on był w stanie taki sam sprzęt umieścić we wszystkich miejscach, w których dziś robimy zdjęcia, żeby było szybciej.
Właśnie wprowadzano nasze konie. Podeszłam się przywitać z naszymi kochanymi zwierzaczkami. Desperado miał na sobie biały, nowy, duży czaprak i pas do ujeżdżania. Na głowie zaś miał ogłowie munsztukowe. Podobnie było z Liliee. Takie samo ogłowie, ale czaprak i nowe identyczne owijki były w kolorze czerwonym. Miała na sobie również nauszniki w tym samym kolorze, białą futrzaną gąbkę i czarne siodło.
Obydwa konie wyglądały po prostu pięknie. Były ciepłe, co wskazuje na to, że dopiero co zdjęto z nich derki.
- DOBRZE. IZABELL, CAROL WSIADAJCIE NA KONIE! – krzyknął jakiś mężczyzna. Uśmiechnęłam się lekko, puszczając wodze Liliee i podchodząc do Caroline.
- Potrzebujesz pomocy?
- Jasne. Nie wiem, jakbym miała wsiąść sama w tej sukience. Tobie przynajmniej siodło dali – poskarżyła się.
- Co za różnica? – zachichotałam.
- Strzemiona. – Mruknęła coś jeszcze pod nosem, podczas gdy ja chwyciłam jej nogę, żeby pomóc wskoczyć na konia. Przerzuciła prawą nogę przez zad i usadziła się wygodnie, poprawiając wodzę.
- Rany, nikt nie trzyma tego konia?! – wrzasnął jakiś facet.
Zdenerwowałam się pogardą, z jaką mężczyzna spojrzał na moją Liliee. Chyba nie myślał, że zrobiłaby komukolwiek krzywdę?! Zauważyłam, że głupek szarpnął ją za wodze.
Od tego momentu widziałam już przez czerwoną mgłę. Od strony Caroline dobiegło mnie coś na kształt „o-o, kłopoty”, ale nie zwracałam na nią uwagi. W furii podeszłam do tego idioty i mojej przestraszonej klaczy.
- Daj mi te wodze, idioto! – ryknęłam. – Zdejesz sobie sprawę, półgłówku, co mogło się stać?! Ona jest na MUNSZTUKU!
- Co z tego?! To zwierzę mogło mnie zabić!
Zaśmiałam się złowieszczo, wsiadając na konia.
- Ona nic by ci nie zrobiła, debilu! To inteligentne zwierzę w odróżnieniu od ciebie! A ty, jakbyś źle pociągnął, mógłbyś złamać jej szczękę! Jakbyś nie wiedział!
Nie zwracałam już na niego uwagi. Podjechałam do Caroline.
- Potrzebuje krótkiej przejażdżki. Inaczej zsiądę i zabije tego idiotę! – warknęłam.
- Ale gdzie? – Caroline nie wiedziała, czy ma chichotać, czy być przerażona zaistniałą sytuacją.
Wskazałam ręką na otwartą przestrzeń, która była wolna. Obszar, który mieliśmy wynajęty, był dość spory…
Podbiegła do nas Alice, przepraszając po francusku kogoś po drugiej stronie telefonu, który przyciskała do ucha.
- O co chodziło z tym gościem i Liliee? – zwróciła się do nas, zakrywając ręką słuchawkę.
- Już nieważne. Daj nam dziesięć minut, ok?
- Ale po co? – zdziwiła się, ale spojrzała na zegarek.
- Muszę odreagować – mruknęłam.
- No dobrze, ale dziesięć minut. Wszystkim każę już się ustawiać.
Ali odeszła, a ja ustawiłam konia koło siostry. Ruszyłyśmy do przodu stępem. Zaczynałam odzyskiwać spokój ducha, dzięki mojej dzielnej klaczy, która w takich sytuacjach miała na mnie zbawienne działanie.
- Wiesz, że konie były rozgrzane, prawda?. – Caroline wyszczerzyła się, a ja już wiedziałam, do czego to prowadzi…
- Na trzy – mruknęłam. Nie udało mi się ukryć lekkiego uśmieszku.
- Raz… Dwa… - Zanim powiedziała ostatnią liczbę, ja zdążyłam skrócić wodze i dać koniowi odpowiedni sygnał za pomocą moich łydek. Nim moja siostrzyczka się obejrzała, Liliee stanęła lekkiego dęba i ruszyłyśmy galopem. Dzielny rumak pędził przed siebie, podczas gdy ja, na boso, w krótkiej sukience, utrzymywałam się w półsiadzie na jego grzbiecie. Wiatr rozwiał mi loki i nim się obejrzałam, cała furia ze mnie spłynęła. Zostało tylko szczęście płynące z jazdy. Tylko ja i mój dzielny rumak. Porozumiewaliśmy się bez słów. Nie były one nam potrzebne. Liliee ufała mi, a ja jej. Nie trzeba było nam zbędnych ceregieli, bo już nieraz podczas skoków przez przeszkody czy trudnych terenów, pokazywała mi, że jej na mnie zależy, przejmując kontrolę, gdy ja panikowałam. Ja za to wiele razy dawałam jej zdecydowanie i pewność siebie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niedorzeczne. Że koń to tylko zwierzę. Jednak nikt, kto kiedykolwiek nie doświadczył więzi jeźdźca z koniem, nie zrozumie tej magii płynącej przez każdy ruch każdego z nich. Obydwoje są dla siebie nauczycielami. Są partnerami i nic nie jest w stanie ich rozdzielić. Koń tylko z jeźdźcem jest w stanie osiągnąć najwyższe wyniki, a jeździec tylko z koniem potrafi czuć się kompletnie. Czuć się tak, jakby to on wszystko zdziałał. To tak jak z samolotem. Samolot nie jest w stanie wzbić się w powietrze bez pilota, a pilot bez samolotu. Tylko razem potrafią wznieść się w przestworza. Są całością. Jednością.
Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, chodź zdawać by się mogło, że całe lata. Zza mych pleców dobiegły mnie westchnienia zachwytu, gdy ruszyłam przed siebie na grzbiecie mojej dzielnej towarzyszki. Zdawało mi się, że dostrzegłam również błysk flesza aparatu, ale nie zwracałam na to uwagi. Znając Caroline, już robiła to samo.
Miałam rację, o czym utwierdzały mnie kolejne westchnienia ludzi za plecami. Ja sama skupiłam wzrok na punkcie oddalonym o jakieś pół kilometra i poganiałam rumaka w tymże kierunku.
Dziesięć minut później, razem z Caroline, rozluźnione wracałyśmy do gromadki ludzi na planie zdjęciowym kłusem. Tym razem to Caroline prowadziła. Jakieś pięćdziesiąt metrów od miejsca, w którym mieliśmy robić zdjęcia, zwolniłyśmy do stępa.
- Mogłybyście powtórzyć kilka z rzeczy, które robułyście? – krzyknął Kajusz, gdy już dojechałyśmy.
- Owszem. Co dokładnie? – odparłam.
- Zagalopowanie? – odkrzyknął.
- Nie ma sprawy. – Caroline i ja jednocześnie odpowiedziałyśmy, wymieniając znaczące spojrzenia. Coś mi się wydaje, że ta sesja nie będzie taka zwykła, jak miała być…
Przez kolejne pół godziny Kajusz przestawiał nas w różne miejsca, życząc sobie różnych póz. Czasem miałyśmy się kłaść na koniach, czasem prostować. Kilka razy przekręcać…
Później wraz z siostrą poszłyśmy się przebrać. Poprawiono nam makijaż i fryzury, które spryskano większą ilością lakieru do włosów, żeby się za bardzo nie rozsypywały na wietrze i przebrałyśmy się w drugi komplet, który miał być fotografowany na koniach. Dla mnie była to granatowa suknia na jedno ramie, zrobiona z koronki. Była obcisła i zakrywała dobrze tylko czułe punkty. Cała reszta sukni była dość przejrzysta i delikatna. Sięgała ona do ziemi. Spódnica była dość wąska, ale z dużej ilości materiału. Nie trzymało jej koło.
Caroline miała na sobie „księżniczkowatą” suknię w kolorze kości słoniowej. Trzymała się na biuście i opiewała jej płaski brzuch i idealną talię aż do bioder. Dalej natomiast rozchodziła się na wielką spódnicę na kole z średniej długości trenem. Była idealna.
Na powrót znalazłyśmy się na koniach, lecz tym razem o dużo trudniej było nam wsiąść. Jednakże nasze zwierzaczki były przygotowane na taką ewentualność. Wystarczyło, że wydałyśmy polecenie, a nasze dzielne rumaki położyły się na czystej trawie, Caroline wspięła się na grzbiet Desperado, a ja w siodło Liliee i ułożywszy odpowiednio suknie, dałyśmy im sygnał do powstania. Utrzymanie się podczas tej czynności na grzbiecie nie jest wcale takie łatwe, jednak udało nam się. Przez kolejne pół godziny robiliśmy zdjęcia w coraz to wymyślniejszych kombinacjach. Caroline i ja trzymające się za ręce, rumaki w tę samą stronę, Caroline i ja trzymające się za ręce, zwierzęta w przeciwnych kierunkach, bla, bla, bla…
Później zdecydowaliśmy, że zwierzęta nie wezmą udziału w sesji na kolejnym plenerze, bo jak stwierdził Kajusz „mamy już wystarczająco materiału ze szkapami”.
Następnie zaczęliśmy zdjęcia bez koni, które odjechały już w luksusowej przyczepie do stajni. Caroline miała na sobie białą bombkę, trzymającą się na biuście i sięgającą połowy ud z czarnobiałym paskiem pod biustem.
Ja miałam na sobie fioletową sukienkę na wąskich ramiączkach z całą masą falbanek.
Amely zależało na spontaniczności, więc przez jakiś czas ganiałyśmy się, kręciłyśmy i przewracałyśmy w trawę. To ostatnie nie było zbyt dobrym pomysłem, bo obydwie sukienki w niedługo po tym nadawały się tylko do wywalenia z powodu naszego zbytniego zaangażowania w tarzanie w trawie, co zaowocowało masą plam. Zgadnijcie jak twórczo i konstruktywnie skomentowałyśmy całe zajście, razem z Alice, nawiasem mówiąc. Bardzo prosto, słowem „Ups!” tylko w trzech różnych tonach. Nie pytajcie, kto jakiego użył…
Następnie Caroline poszła się przebrać w sukienkę w stylu lat 50. Była czarna i krótka z czerwonym paskiem materiału pod biustem.
Ja natomiast, ubrałam na siebie najbardziej „niegrzeczny” ciuszek, moim zdaniem – śliwkową, krótką sukienkę całą pokrytą czarną koronką, sznurowaną z przodu i z tyłu od samej góry do bioder. Na dole miała po trzy falbanki.
W tych strojach już nie tarzałyśmy się po trawie, pozując przez następne dwadzieścia minut.

Pół godziny później zapakowaliśmy się w nową limuzynę ( oczywiście przebrawszy się wcześniej w nasze rzeczy i odzyskawszy torebki), która wjechała na plan w międzyczasie. Emmet i trzech innych ochroniarzy wsiadło z nami, tak jak Kajusz, Jane i Alec i kilka innych osób, które trzymało się w przeciwnym kącie samochodu. Sporządziłam sobie drinka bezalkoholowego z soku jabłkowego, lodu i toniku. Na zewnątrz było dosyć ciepło. Po jakiś dziesięciu minutach Jane i Alec zaczęli zmieniać nam nieznacznie makijaż i fryzury. Niedługo po tym jak skończyli, zaparkowaliśmy w lesie u stóp kamiennych schodów. Były łagodne i nieco zawiłe. Całe były przykryte liśćmi i gałązkami opadłymi z ciemnych drzew. Miejscami przyozdobione mchem, tworzyły niesamowite wrażenie, pnąc się wzwyż niskiego wzniesienia w kształcie litery „s” pomiędzy drzewami.
Od naszej strony były rozstawione reflektory i białe tablice, nadające światło. Pełno ludzi krzątało się wokoło. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej była magiczna polanka pokryta niską trawą i fiołkami. Miała kształt idealnego okręgu. Z lewej strony płynął lekki strumyczek. Pośrodku odsłoniętego terenu widać było dość duży, biały namiot. Ruszyliśmy w tamtym kierunku.
Od razu porwano nas w wir rąk, aż dotarłyśmy do części, która była garderobą. Alice szła za nami, rozmawiając po hiszpańsku z jakąś dziewczyną. Zażarcie coś gestykulowała.
- Izabell, komplet g2 – rzuciła tylko w moim kierunku, po czym zwróciła się powrotem do telefonu.
Podeszłam do przenośnego wieszaka na środku pomieszczenia i wyszukałam dwa białe pokrowce z nazwami „Bella g2” i „Carol g2”. Coś mi się wydaje, że Ali się później zerwie, za podpisywanie rzeczy moim imieniem, ale to później. Podałam jeden z pokrowców Caroline i pomogłam jej się przebrać, jednak okazało się, że bielizna, którą ma na sobie, wychodzi spod kreacji. To oznaczało zmiany bielizny do różnych sukni. Pięknie.
- Carol, wyskakuj z ciuszków. – Podeszłam do pudełek i rzuciłam to należące do niej. Sama usunęłam z siebie wszystkie ubrania i założyłam bieliznę. W namiocie byłyśmy same, a własnej siostry się nie wstydziłam. Jedyne, co mnie martwiło, to zostawianie tutaj noszonej bielizny. Ostatnim razem, kiedy było tak, a nie inaczej, tydzień po sesji na e-bay’u znalazłam swoje noszone, niewyprane majtki! Jak się zorientowałam, to zaczęłam je licytować, żeby nikt ich nie dostał i skończyło się na tym, że wydałam dwadzieścia tysięcy na własne nieprane majtki! Laurent jak o tym usłyszał, to skończyło się na tym, że dziewczyna, która je zwinęła, musiała oddać mi kasę, wyleciała i do tego jeszcze dostała roboty publiczne.
Z westchnieniem wrzuciłam bieliznę, którą z siebie zdjęłam do tego samego pudełka i założyłam na siebie sukienkę w samą porę, żeby usłyszeć Alice.
- Jesteście już gotowe? Świetnie, chodźmy! – Zatrzymała się i powoli odwróciła, jakby sobie o czymś przypomniała. Jej wzrok spoczął na pudełku w moich rękach. Ali wiedziała o małym „majtkowym incydencie”, więc chyba pomyślała o tym samym co ja. Podeszła do mnie powoli i wzięła ode mnie karton. – Masz coś przeciwko, żebym wrzuciła to do ognia?
- Nie. I Caroline też nie. Ale skąd tu weźmiesz ogień?!
Wzruszyła ramionami, wzięła od Caroline takie samo pudełko, po czym wyprowadziła nas przed namiot. Westchnęłam, kiedy zobaczyłam niewielkie ognisko jakieś dziesięć metrów dalej.
- To samo zróbcie z następnymi – mruknęła, wrzucając pudełka do ognia.
- Amely, czy one nie są warte po jakieś dziesięć tysięcy jedno? Czy to nie te…
- Tak, te. – Alice przerwała Caroline. – Nie żałuj pieniędzy, zwłaszcza, kiedy chodzi o bieliznę – pouczyła moją siostrę i poprowadziła nas w kierunku Kajusza.
Miałam na sobie białą, prostą sukienkę na ramiączkach i zieloną spódnicę, miała duży dekolt. Caroline nosiła całą białą kreację, sięgającą również do kolan. Trzymała się na biuście i małej tasiemce na szyi. U spodu była ozdobiona białą koronką.
Fotograf powiedział nam, gdzie się mamy ustawiać, a Alice, które pozycje mamy przyjmować. Pozowałyśmy przez najbliższe kilkanaście minut, a następnie poszłyśmy się ponownie przebrać.
Tym razem miałam na sobie różową sukienkę z satyny, trzymającą się na biuście z szerokim, czarnym pasem pod nim. Była piękna i sięgała, standartowo, do kolan.
Moja siostra miała na sobie czarną sukienkę, również trzymającą się na biuście, lecz była ona niezwykła od pasa w dół. Delikatny, prześwitujący materiał, złożony po kilka warstw, tak, że nic nie było widać, był obszyty różową tasiemką, co sprawiało niesamowite wrażenie.
- Alice jest naprawdę utalentowana – skomentowała Caroline, zerkając w lustro przed wyjściem z namiotu.
- Ażebyś wiedziała.
Wróciłyśmy przed aparat, pozując przez następne dwadzieścia minut pozowałyśmy, dopóki Caroline nie zaczęła uskarżać się na nogi. Wtedy Kajusz zaczął nam robić zdjęcia na siedząco. Mała już po chwili przestała się uskarżać.
- Dobra, ludzie, teraz możecie coś zjeść – krzyknęła Alice, kiedy skończyliśmy zdjęcia. – W drodze na prywatne lotnisko zatrzymujemy się w restauracji na lunch.
Wszędzie dookoła rozległy się krzyki w stylu „nareszcie!”, „o tak!” albo ”żarełko!”. Ja i Caroline wymieniłyśmy znaczące spojrzenia. Nie było szans, żebyśmy cokolwiek zjadły! Czekał nas jeszcze cały dzień pozowania, a ja tak na przykład nie miałam ochoty wyjść na tłustą beczkę, albo nie zmieścić się w swojej kreacji. Poszłyśmy się przebrać w zwykłe ubrania i Emmett odprowadził nas do limuzyny, gdzie było zadziwiająco cicho.
Jak tylko wsiadłyśmy, dowiedziałyśmy się, dlaczego. Limuzyna była pusta.
- Co jest? – zdziwiłam się.
- Słyszałem, że nasze dwie gwiazdy dziś nie jedzą. Chciałem w was wmusić żarcie, ale okazało się, że mi jednak nie wolno. Jak tylko wspomniałem o tym Amely, to najpierw posmutniała, potem miałem piekło, a potem jeszcze bardziej posmutniała…
Wyobraziłam sobie Alice, której ktoś mówi, że dwie najważniejsze modelki mają zamiar iść na obiad przed całodziennym pozowaniem w jej najnowszej kolekcji i aż zakrztusiłam się wodą ze śmiechu, jednak widząc minę Emmetta, przestałam natychmiast.
- Boże, dziś wypiłam już chyba ze trzy litry wody od rana.
- Nie dziw się, siostrzyczko. Tak to jest, jeśli woda jest jedyną rzeczą, którą spożywasz… - odparłam na skargę Caroline.
- Co teraz? Mam wrażenie, że nie chcecie jechać do restauracji…
- Emmett, nie ma sprawy. Możemy się gdzieś zatrzymać, żebyś mógł coś zjeść – odparłam.
- Właśnie, musisz coś zjeść – zawtórowała Caroline. Nie udało jej się zatrzymać grymasu na dźwięk słowa „jedzenie”, ale jej ton był stanowczy. Nie żebyśmy miały anoreksje czy coś, ale byłyśmy tak głodne, że sam dźwięk tego słowa powodował skurcze w naszym żołądku.
- Nie ma szans. Nie mam zamiaru was torturować.
- Ale, Em…
- Nie – przerwał mi. – Zawsze chciałem zobaczyć, jak to jest być modelką.
Ryknęłyśmy śmiechem.
- Chciałeś być MODELKĄ?! – ryknęła Caroline.
Emmett najwyraźniej się speszył.
- Założyć ci może sukienkę, księżniczko?
- Zamknij się, Bells.
Nie mogłam się powstrzymać od chichotów. Samo wyobrażenie sobie osiłka – Emmetta – w różowej sukience, którą dziś nosiłam, z tymi jego loczkami i wielkim, umięśnionym ciałem, było po prostu boskie!
- Jakbyś powiedział wcześniej, to byśmy wzięły tu Jane, żeby cię umalowała… - wyksztusiłam między chichotami, wyobrażając sobie swojego ochroniarza tym razem w makijażu…
- Tak! – zaśmiała się Caroline. – Koniecznie muszę cię kiedyś zobaczyć ze sztucznymi rzęsami!
Śmiałam się jak pijany zając.
- I w różu! – dodałam.
Emmett przypatrywał się naszej dwójce z politowaniem, po czym najwyraźniej sam o tym pomyślał i zaczął robić głupie miny, pytając, czy tak mógłby pozować w takich ciuszkach.
Razem z Caroline leżałyśmy na podłodze ze śmiechu. Emmett zresztą też. Uwielbiam u niego to, że potrafi śmiać się z samego siebie.
Wyprzedziliśmy innych w drodze na prywatne lotnisko, jednak czas minął nam tak szybko, że nim się obejrzeliśmy, już byliśmy w helikopterze z innymi, lecąc do niewielkiego dworku kilkadziesiąt kilometrów dalej.
Lot był bardzo krótki. Z nikim nie rozmawiałam, bo miałam na uszach zabawne słuchawki i nic nie słyszałam. Nawiasem mówiąc, musiała je wybierać Alice, bo były różowe… Nie wiem, jak ona znalazła czas na takie szczegóły w tym całym zamieszaniu…
Brzuch nadal bolał mnie ze śmiechu i widziałam, że Caroline i Emmett co jakiś czas się jeszcze głupawo uśmiechają. Alice przyglądała nam się uważnie i jestem pewna, że sama nadal szczerzyłam się jak idiotka, mając przed oczami wyobrażenie Emmetta – księżniczki.
Wylądowaliśmy na lotnisku przy dworku, a raczej pałacyku. Tutaj również wszystko było już przygotowane i sporo ludzi miotało się z punktu do punktu z notatnikami. Inni cały czas coś przenosili lub poprawiali oświetlenie, czy inne rzeczy.
Zaraz po wyjściu z helikoptera, jakiś dwóch mężczyzn porwało mnie, Caroline i Alice, po czym zaprowadzili do wnętrza budynku. W pomieszczeniu czekali już Jane i Alec. Jakim cudem się już tam dostali, naprawdę nie mam pojęcia, więc mnie nie pytajcie.
Caroline i ja zostałyśmy zaprowadzone do dwóch różnych łazienek, gdzie wzięłyśmy szybki prysznic i posłusznie umyłyśmy włosy. Zajęło nam to po jakieś dziesięć, piętnaście minut. Jak tylko wyszłyśmy, owinięte w ręczniki, znów zaprowadzono nas do innego pomieszczenia, w którym wręczono bieliznę, w którą się przebrałyśmy za parawanem, po czym Jane i Alec zabrali się za malowanie i czesanie Caroline, a za mnie wzięło się dwóch mężczyzn, porozumiewających się z bliźniętami po francusku. Co jakiś czas wtrącała się też Alice z uwagami, kiedy akurat nie rozmawiała po hiszpańsku przez telefon.
Czas, który spędziłam na krześle, spożytkowałam na króciutką drzemkę.
Po jakiejś godzinie, ktoś mnie obudził i dowiedziałam się, byłam gotowa do założenia na siebie sukni.
W zamku miałyśmy modelować w sukniach wieczorowych i balowych. Na pierwszy ogień poszła dla mnie najbardziej spektakularna. Czarnobiała, wielka suknia na motywie pawia. Co jakiś czas miała w wielkiej spódnicy wpleciona pawie pióra. Caroline miała na sobie wąską, przyległą, białą, koronkową wieczorówkę.
Zdjęcia tych kreacji nie zajęły wiele czasu. Po jakiś dziesięciu minutach przebierałyśmy się w następny zestaw – białą, przyległą suknię, rozchodzącą się przy kostkach z trenem dla mnie i ciemnoniebieską, suknię na szyję dla Caroline. Jej kreacje była idealnie ułożona na górze, natomiast spódnica rozchodziła się jak w klasycznej „księżniczkowatej” kreacji a la ‘Piękna i Bestia’.
Te zdjęcia również nie zajęły sporo czasu. Już po kilku pierwszych ujęciach Kajusz oznajmił, żebyśmy ubrały następne stroje. Z nimi było dużo gorzej...
Obydwie miałyśmy na sobie śnieżnobiałe suknie – Caroline prostą, z dużą spódnicą i długim trenem. Była po prostu piękna. Śliski materiał dodawał subtelności. Na plecach linia drobnych guziczków była po prostu cudowna, lecz zapinałyśmy je chyba ze dwadzieścia minut.
Ja miałam na sobie również białą suknię, jednakże moja kreacje miała dużo głębszy dekolt i dużo falbanek, z delikatnego materiału, ciągnących się na całej długości spódnicy. W talii były srebrne zdobienia i dodatki nadające wielkiej gracji.
Kajusz miał nie lada problem z uchwyceniem wszystkich atutów obu sukni na jednym zdjęciu. Skończyło się na tym, że Caroline siedziała na fotelu w stylu Ludwika XVI, a ja stałam za nią, i odwrotnie, na tle zamku. Później kilka ujęć na schodach i gotowe.
Ostatnie dwie suknie były najbardziej niewinne. Obydwie balowe, obcisłe od biustu po biodra, z rozchodzącymi się szerokimi spódnicami na kołach, aż po kostki. Pozornie niesamowicie podobne, jednak całkiem różne. Ja miałam na sobie niebieską, a moja siostra różową.
Wyglądałyśmy niczym wyjęte wprost z baśni, piękne księżniczki Disney’a.
Zdjęcia poszły stosunkowo szybko. Po jakiś dwudziestu minutach przed aparatem mogłyśmy wrócić i wziąć prysznic.
Później znów spędziłyśmy po godzinie w tych samych pomieszczeniach co wcześniej, podczas gdy byłyśmy przygotowywane do następnej części sesji, tym razem nad brzegiem rzeki, na kamiennych schodach nieopodal. Ponownie zmieniłyśmy bieliznę na taką, która nie wyłazi spod kreacji, które będziemy mieć na sobie i poszłyśmy się ubrać w pierwsze dwa stroje.
Sukienki były z cienkiego materiału, lecz nieprześwitującego. Sięgały połowy ud i były na ramiączkach, natomiast dekolt miały w kształcie litery „V”, coś na kształt greckiego ubioru. Z tyłu natomiast ramiączka łączyły się w jedno, coś na kształt litery „Y”, całe były z delikatnej koronki.
Już wiem, dlaczego tym razem mamy włosy ściągnięte na jedną stronę, pomyślałam.
Wyszłyśmy z „zamku” i zauważyłyśmy Alice w wózku golfowym, czekającą na naszą dwójkę.
- Ona na pewno umie tym jeździć? – zaniepokoiła się Caroline.
- Nie mam pojęcia…- mruknęłam.
- Zaraz się przekonamy… - wyszeptała Caroline i przełknęła głośno ślinę.
Roześmiałam się i wskoczyłam na tylne siedzenie wózka. Myślałam, że moja siostrzyczka wybierze przednie siedzenie, obok Alice, ale ona zaczęła się wspinać do mnie. Wysłałam jej pytające spojrzenie, lecz wpuściłam na siedzenie obok.
Alice przycisnęła pedał gazu i ruszyliśmy w dość szybkim tempie.
- Ona nas zabije! – mruknęła Caroline z przerażeniem w oczach.
Zaśmiałam się i odpowiedziałam spokojnym tonem, starając się nie okazywać strachu, który mną zaczynał ogarniać, gdy myślałam, z jaką prędkością Alice prowadzi ten biedny, mały wózek golfowy, który nie jest przystosowany do dużych prędkości.
- Spokojnie, jest naszą projektantką. Nie odważyłaby się uszkodzić swoich głównych modelek…
Caroline jakby się troszkę rozluźniła, a ja zachodziłam w głowę, dlaczego Alice się nie odcina… Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko, bo mały chochlik zaczął krzyczeć głośno po francusku z wyraźną furią. Przerażona spojrzałam w jej stronę i odetchnęłam z ulgą. Miała w uchu słuchawkę od telefonu… Nie chciałabym być w skórze biedaka po drugiej stronie…
Alice wydarła się jeszcze raz i zakończyła rozmowę.
- Przepraszam dziewczyny, mówiłyście coś? – zwróciła się do nas.
- Patrz na drogę! – wrzasnęła przerażona Caroline.
Alice odwróciła się w stronę dróżki, którą jechałyśmy i mruknęła.
- Nic nam nie będzie, jestem doskonałym kierowcą.
- Wózka golfowego? – mruknęłam. – Tu nie ma nawet ABS’u!
- No dobra, już! – krzyknęła i zwolniła.
- Czemu się tak wkurzyłaś? – zapytałam, nawiązując do jej rozmowy przez telefon.
- Ugh! Te cioty z Paryża pomyliły materiały do następnej tury!
- Niemożliwe! – krzyknęłam. – Przecież kolejne ubrania mają być już dwa dni przed pokazem!
- No właśnie! A oni pomylili sobie numerki, rozmiary modelek i materiały! Czy oni w ogóle umieją czytać?!
- Co teraz będzie? – wtrąciła się Caroline.
Alice westchnęła, wzięła głęboki wdech i powiedziała powoli:
- Nie wiem. Coś wymyślę. Na razie skupcie się na zdjęciach, ja wykonam kilka telefonów.
Alice zatrzymała się obok białego namiotu i wysiadłyśmy, kierując się w kierunku wskazanym przez jakiegoś statystę. Słychać było szum wody w niedalekiej odległości i dziesiątki rozmów.
Gdy tylko minęłyśmy namiot i przybyłyśmy na miejsce, zostałyśmy po prostu oczarowane urodą tego magicznego zakątka.
Najpierw widać było dwa bliskie murki wysokości merta. Murki najpierw szły równolegle, a następnie jeden z nich odbijał o jakieś sto stopni. Pomiędzy nimi były kamienne schody. Najpierw ostre, potem coraz łagodniejsze, kończące się łukiem na brzegu spokojnej, w tym miejscu, rzeki. Gdzie się dało, były dodatkowe oświetlenia ze względu na drzewa za murkami, które przesłaniały światło dzienne. Kajusz, razem ze sprzętem fotograficznym, był na przymocowanych stabilnych barkach.
- O RANY! – zachwyciła się moja siostrzyczka, gdy tylko ogarnęła wzrokiem to co ja.
- Nom, wow! – przyznałam. Więcej mówić nie trzeba było. Podeszłyśmy do miejsca, z którego miałyśmy pozować i zaczęłyśmy przyjmować odpowiednie ułożenia, a Kajusz cykał fotki.
Byłyśmy zachwycone. Kajusz najpierw fotografował ze statywu, lecz szybko wziął aparat do ręki. Niektóre ujęcia były z łódki, inne znad samej wody, jeszcze inne ze szczytu schodów. Miałam wrażenie, że ten wielki aparat zaraz mu wypadnie i zdjęcia diabli wezmą, ale starałam się tego nie okazywać. Nawet nie wiem, ile czasu minęło, zanim fotograf oznajmił, że ma już wszystkie atuty sukienek i poszłyśmy się przebrać w kolejne dwie kreacje.
Moja następna kreacje była klasyczną „małą czarną”. Satynowa, obcisła sukienka na wąskich ramiączkach, z koronkowym dekoltem w kształcie litery V, sięgała mi połowy ud. Caroline była zaś w ciemnoniebieskiej, nieco dłuższej sukience, trzymającej się na biuście i sznurowanej na plecach. Od talii rozchodziła się w szeroką spódniczkę, spod której wystawała czarna koronka.
Kolejną godzinę spędziłyśmy na pozowaniu. Najpierw w tych ubraniach, później w trzecim, ostatnim komplecie na tamtą część sesji, czyli dla mnie błękitną, lekką i zwiewną sukienkę, marszczoną przez całą klatkę piersiową i rozchodzącą się ku dołowi w falbanach. Caroline natomiast była w prostej, czarnej sukience w stylu lat 50. Spod spódnicy wydobywała się krótka warstewka fioletowej i czerwonej koronki, dodającej uroku całej sukience. Była ona tak prosta, że można ją było wystylizować na dowolny sposób za pomocą licznych dodatków.
Kajusz był wprost zachwycony zdjęciami, które udało mu się zrobić. Ja sama nie mogłam się doczekać, aby je zobaczyć, ale szczerze mówiąc, wolałam już kończyć tę sesję.
Niesamowicie bolał mnie brzuch, zapewne z głodu, a nie wspominałam już o bólu głowy, gdzie migające flesze i cała masa reflektorów wcale mi nie pomagały…
Nadszedł czas na przebranie się w dwa ostatnie stroje na tą część sesji i przeniesienie sprzętu w górę, na ostrą część schodów.
Razem z Caroline udałyśmy się do pobliskiego, białego namiotu. Siostra usiłowała się do mnie odzywać, ale ja była pogrążona w swoich markotnych myślach. Modliłam się, aby ten dzień dobiegł już końca i wyobrażałam sobie górę jedzenia czekającą na mnie w domu…
Takie myśli wcale mi nie pomogły, a wręcz wzmocniły ssające uczucie w żołądku.
Nim się zorientowałam, stałam już pośrodku schodów w granatowej, obcisłej sukience, a Caroline kawałek wyżej w kremowej, uroczej koktajlowej kreacji na „niedzielne popołudnia z rodziną” jak ja to lubiłam nazywać.
Kajusz nie dawał mi spokoju, twierdząc, że mój uśmiech nie przypomina uśmiechu, tylko grymas bólu. Skupiłam się całym swoim jestestwem do odpowiedniej mimiki i jakoś mi się udało. Zajęło to trochę czasu i widziałam, że wszyscy zaczynają się o mnie poważnie martwić. Najgorszy był Emmett, bo zdawał się wiedzieć, czemu czuję się osłabiona. Próbował mi wcisnąć batonika podczas przerwy na przebranie się, ale ktoś zdążył mnie zawołać i uciekłam mu, nim uległam. Caroline ciągle dopytywała się, czy dobrze się czuję, jak zresztą każdy, ale ja ignorowałam pytania.
To już ostatnie stroje, potem już tylko ciepły, przytulny salon, gdzie rozsiądziesz się na fotelach i zrobią ci kilka fotek, a potem zjesz coś gorącego, pocieszałam się.
Miałam na sobie śliwkową bąbkę zaczynającą się od biustu i kończącą się koło kolan, a Caroline białą, prostą sukienkę, podobną do jednej z tych, które ja dziś nosiłam, tylko w innym kolorze.
Stałam na szczycie schodów i poczułam, że wszystko wokoło się kręci. Caroline siedziała na murku obok mnie. Migrena przybrała na sile, a mój żołądek ścisnął się niemiłosiernie. Zgięłam się w pół w momęcie, gdy Kajusz zrobił zdjęcie. Flesz z aparatu oślepił mnie i straciłam poczucie równowagi na ostrych, długich schodach. Pamiętam już tylko krzyk, który był chyba mój, a potem masę innych mu wtórujących. Moje oczy same się zamknęły i straciłam władzę nad wszystkimi moimi kończynami.
Później był ból tak wszechogarniający, że nie potrafiłam już nawet krzyczeć, podczas gdy coś słonego i ciepłego zatamowało mi gardło.
Potem już tylko jedno uderzenie w głowę i wszystko się skończyło…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Pią 20:22, 25 Wrz 2009, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Seanice
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:36, 17 Wrz 2009 Powrót do góry

Wow, nie wiem co powiedzieć. Podobał mi się ten rozdział, zresztą do tej pory podobał mi sie każdy. Masz lekki styl, przez co dobrze i lekko się czyta. Mam nadzieję, że nic poważnego się Belli nie stało. Bo piersze co mi przysżło do głowy, to jej śmierć. Ale ona nie może teraz umrzeć!
BIedna ta twoje Bella, wredni fani. Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy. Z pewnością będe tu jeszcze zaglądać.
Pozdrawiam, Seanice.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pią 15:47, 25 Wrz 2009 Powrót do góry

Napisałaś, że liczysz na więcej komentarzy opływającyh w krytykę. Nie będź taką masochistką Wink
Przepraszam, że tak późno... ale szkoła - nic dodać, nic ująć.
Cytat:
Zamknęłam oczy i z wytęsknieniem czekałam na to, co notorycznie do mnie wracało i zawsze było podobne, chodź zawsze inne…

choć

Z tego co mi przeszkadza, to mogę powiedzieć tylko subiektywnie, mało dialogów, za dużo krótkich zdań i zbyt wolna akcja.

Cytat:
Na powrót znalazłyśmy się na koniach, lecz tym razem o dużo trudniej było nam wsiąść. Jednakże nasze konie były przygotowane na taką ewentualność. Wystarczyło, że wydałyśmy polecenie, a nasze dzielne rumaki położyły się na czystej trawie, Caroline wspięła się na grzbiet Desperado, a ja w siodło Liliee i ułożywszy odpowiednio suknie, dałyśmy sygnał do powstania koniom. Utrzymanie się podczas tej czynności na grzbiecie nie jest wcale takie łatwe, jednak udało nam się. Przez kolejne pół godziny robiliśmy zdjęcia w coraz to wymyślniejszych kombinacjach. Caroline i ja trzymające się za ręce, konie w tę samą stronę, Caroline i ja trzymające się za ręce, konie w przeciwnych kierunkach, bla, bla, bla…

powtórzenia

Cytat:
Dla mnie była to granatowa suknia na jedno ramie, zrobiona z koronki. Była obcisła i zakrywała dobrze tylko czułe punkty. Cała reszta sukni była dość przejrzysta i delikatna. Sięgała ona do ziemi.

ramię
niepotrzebny zaimek

WENY!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
NaTaLKa9414
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:15, 09 Paź 2009 Powrót do góry

witam!
przepraszam za taką długą przerwę, jednakże nie znalazłam jeszcze na stałe bety zastępczej. Jeśli znalazłby się ktoś, kto chciałby mi pomuc, i ma już jakieś doświadczenie w sprawdzaniu opowiadań, byłabym wdzięczna za kontakt na PW, mailu, chomiku bądź gadugadu. Wink
co do rozdziału - ostatni był dość długi, więc ten jest krótszy. Dla równowagi Wink Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, ze względu na betę...
Chciałabym tylko powiedzieć, że naprawdę chciałabym wiedzieć, co sądzicie o opowiadaniu, bohaterach i zwrotach akcji, a jeżeli nie będziecie komentować, to się zbytnio nie dowiem, co wam się podoba więcej, a co mniej, czy też co chcielibyście aby było dokładniej opisane, czy coś... to naprawdę bardzo by mi pomogło, więc proszę o komentarze...
Rozdział jest dostępny na moim chomiku. ( [link widoczny dla zalogowanych] ) hasło zostało usunięte, ze względu na zbyt dużą ilość kłopotów, jakie sprawiało... Teraz wszystkie rozdziały wraz z dodatkami są ogulnie dostępne każdemu.
Czy znalazłby się ktoś chętny, do przerobienia tekstu na format .pdf i/ lub opracowania formy graficznej? Byłabym bardzo wdzięczna za pomoc...
Rusza blog do opowiadania. Jak narazie jest w trakcie budowy, pod adresem [link widoczny dla zalogowanych] nie wiem co z tego wyjdzie, mam nadzieję, że coś dobrego Wink.
Odemnie to w zasadzie chyba tyle, i życzę miłej zabawy. Wink
xoxo


__________________________
ROZDZIAŁ 11


BETA: Wyjątkowa



„Wytrwaj tę walkę (…) a po wewnętrznej burzy ujrzysz w duszy i sercu stateczną pogodę.”
Bł. Edmund Bojanowski





No nie. Tylko nie to, pomyślałam, kiedy tylko zdałam sobie sprawę, gdzie się znalazłam.

Znowu.

- Nie mogę w to uwierzyć – mruknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Leżałam w przyciemnionej sali, na łóżku szpitalnym. W lewej ręce znajdował się wenflon z ohydną igłą, do których spływały sole mineralne z kroplówki. Poczułam się słabo, widząc ją, więc mój wzrok skierował się odruchowo w stronę niewielkiego okna po lewej stronie. Na zewnątrz było ciemno. Widziałam dokładnie pojedyncze punkciki, składające się najwyraźniej z latarni przy alejkach pobliskiego parku. Przez szybę sączyła się lekka, księżycowa poświata, padająca na niewielki stolik pod oknem.

Coś poruszyło się przy moim boku, lekko mnie przestraszając. Mój wzrok od razu przeniósł się na niską, drobną dziewczynę, siedzącą na krześle ustawionym dokładnie obok mojego łóżka.
Króciutkie, kruczoczarne, nastroszone włoski zakrywały jej twarz, która znajdowała się przy mojej prawej ręce.

Biedna Ali, pomyślałam. Musiała siedzieć tutaj cały ten czas.

Chwyciły mnie potężne wyrzuty sumienia. Boże! Zniszczyłam wszystko, na co pracowała przez ostatnie dwa miesiące! Nie wspominając już o Caroline…
Poczułam, że niema łezka potoczyła się po moim policzku. Odruchowo uniosłam prawą dłoń, aby zetrzeć łzę, zapominając, że Alice na niej leżała.
Chochlik podskoczył nieznacznie i spojrzał w moim kierunku. Kolejna łza uciekła z mojego oka, gdy tylko zobaczyłam, w jakim tak naprawdę jest stanie.
Jej włosy były poprzyklejane do czoła. Cały jej idealny makijaż, spłynął lub się rozmazał. Zapuchnięte i podkrążone na czerwono oczy pokazywały, że dziewczyna nie spała, a sporo czasu spędziła przecierając je, zapewne odganiając łzy. Nadal miała na sobie te same ubrania, co wcześniej, z tą różnicą, że teraz były całe wymięte i w niektórych miejscach ubrudzone lub potargane.
Jej mglisty wzrok wyłapał chyba mój stan, wnioskując po jej zdezorientowanym spojrzeniu. Przesłałam jej lekki uśmiech.
- Bella! – krzyknęła i rzuciła się na mnie z siłą, o jaką bym jej obecnie nie podejrzewała. Przytulając mnie do siebie, zaczęła dziękować Bogu. Jęknęłam z bólu, gdy jej nikła postać przycisnęła się ciaśniej do mojego ciała. Nie wiedziałam, dlaczego wszystko mnie bolało, a szczególnie głowa, ale mam wrażenie, że nie chciałam wiedzieć…
- Oj, przepraszam! Musi cię wszystko boleć… - Znów się poruszyła, a ja ponownie skrzywiłam się i syknęłam w odpowiedzi na ból w klatce piersiowej. – Oj! – krzyknęła, podskakując z mojego łóżka.
- Zawołam lekarza! I muszę zadzwonić do Caroline! I Renee i Charliego! Tak się martwili… - mruczała do siebie, wyciągając telefon z torebki. Wybrała jakiś numer, a ja zamknęłam oczy, starając się wyeliminować okropny ból w żebrach, jaki odczuwałam. Niestety, im bardziej się na tym skupiałam, tym bardziej bolało…
- Witam, panno Hamn – usłyszałam znajomy, słoneczny głos.
- Doktor Carlisle Cullen? – spytałam ze zdziwieniem, nie otwierając oczu, gdyż wyczułam, że ktoś zapalił światło. Potrzebowałam minutki, żeby do tego przywyknąć. W ciemności było dość łatwo otworzyć oczy, jednakże w świetle nie będzie to takie przyjemne…
- Tak. Pamiętasz mnie? – zdziwił się mężczyzna.
Jak mogłabym zapomnieć taki głos? – pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie.
- Cóż, zobaczmy, co tam słychać. Panno Amely, muszę panią niestety wyprosić na chwilę.

Och, ten głos…

Otworzyłam powoli powieki, ale natychmiast tego pożałowałam. Jasna smuga światła przedarła się do moich źrenic, oślepiając niemiłosiernie. Od razu ponownie je zamknęłam.
- Ostrożnie – ostrzegł doktor poważnym tonem.
Wzięłam głęboki wdech i powoli ponowiłam próbę. Tym razem powoli i ostrożniej niż kiedykolwiek wcześniej uchyliłam powieki, przyzwyczajając się do światła. Zajęło mi chwilę, aby otworzyć je całkiem. Po niedługim czasie widziałam więcej niż smugi i cienie. Zaczęły powracać do mnie kolory i ostre krawędzie. Skupiłam wzrok na osobie przede mną i aż westchnęłam.
Ujrzałam wysoką, dobrze zbudowaną postać blondwłosego mężczyzny w białym fartuchu. Miał koło metra dziewięćdziesięciu wzrostu i idealne mięśnie, opinane przez jasnoniebieską podkoszulkę, widoczną dzięki odpiętym kilku górnym guzikom lekarskiego uniformu. Jego rysy były niezwykle delikatne i męskie zarazem. Miał bladą cerę i wydatne, kontrastujące, czerwone usta. Miałam wrażenie, że mężczyzna nie jest lekarzem, tylko jedną z moich chorych fantazji i musiałam się uszczypnąć, aby sprawdzić, czy nie śpię. Na moje nieszczęście uświadomiłam sobie to aż zbyt dobrze, gdy duża fala bólu zawładnęła moją lewą ręką. Przeniosłam na nią automatycznie wzrok, a szybki ruch wywołał lekkie zawroty głowy. Skupiłam wzrok na źródle bólu i skrzywiłam się, widząc fioletowego, wielkiego siniaka. Chłodna ręka Carlisle’a odsunęła lekko moją prawą dłoń od fioletu, a ja znów spojrzałam na mężczyznę. Uśmiechnął się lekko, przepraszająco, a ja nie chcąc dostać zawału na ten widok, szybko przeniosłam wzrok na jego oczy. To także nie okazało się najlepszym rozwiązaniem. Westchnęłam, kiedy przyjrzałam się uważniej jego ciemnoniebieskim źrenicom.
- Isabello, nie szczyp się, proszę, obudziłaś się – mruknął zażenowany doktor, a ja poczułam, jak rumieńce wstydu wstępują na moje oblicze.
- Przepraszam, chciałam tylko… - nie dokończyłam, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Czy mógłbym zobaczyć twoje ręce? – spytał uprzejmie. Miałam wrażenie, że pyta tylko i wyłącznie po to, aby uprzedzić mnie przed swoim następnym ruchem. Pokiwałam twierdząco głową i wyciągnęłam w jego stronę ręce. Razem z nim przyjrzałam się im i zawrzałam w środku na widok stada siniaków, rozsianych nierównomiernie na mojej skórze.
- Co do…?! – zaczęłam, ale przerwał mi doktor.
- Cóż… wyglądają gorzej niż popołudniu, kiedy tu dotarłaś, ale nie okłamujmy się… - wyczułam w jego głosie pobłażliwy uśmieszek – będzie gorzej…
- Tak, to pocieszające – mruknęłam.
Spojrzałam na jego twarz, tylko po to, aby zobaczyć wielki znak zapytania na niej.
- Jest gorzej niż wczoraj, ale… lepiej niż jutro – mruknęłam sarkastycznie.
Doktor zaśmiał się, przywodząc na myśl słoneczny dzień i miód.
- Połóż się, proszę. Chciałbym zbadać żebra.
Wykonałam jego polecenie, ściągając z siebie kołdrę. Stwierdziłam, że nie jestem w szpitalnej koszuli, a w bawełnianej białej piżamie od La Perla, składającej się z luźnej, długiej bluzce na ramiączkach i bawełnianych figach. Popatrzyłam na lekarza pytającym wzrokiem, zanim do mnie dotarło.
- Panna Amely Henesey nalegała… - mruknął, kręcąc głową, ale nie udało mu się ukryć uśmiechu.
- Przeklęta Alice Cullen – wyszeptałam ledwo słyszalnie, a doktor zamarł z ręką na brzegu mojej podkoszulki.
Wpatrywał się we mnie z bólem w oczach. Powiedziałam coś nie tak? Przecież nie mógł tego usłyszeć… Ja chyba nie…
- Co powiedziałaś?! – wyszeptał ostro głosem przepełnionym agonią.
O KURCZACZEK ŚWIĘTOJAŃSKI! Myśl, Bella, myśl! Ty idiotko, coś ty zrobiła?!
- Umm… przeklęta Amely Henesy? – powtórzyłam nieco głośniej, zgrywając idiotkę, gdy podniosłam znacząco jedną brew.
Doktor zwęził wzrok. Popatrzył na mnie jeszcze chwilę, a ja starałam się utrzymać swoją minę jak najbardziej niewinną.
- Powiedziałam coś nie tak? – spytałam zaintrygowana jego reakcją.
Carlisle chyba się otrząsnął, bo podniósł moją podkoszulkę pod biust i zaczął delikatnie badać mój brzuch. Syknęłam z bólu.
- Przepraszam, przesłyszałem się wydawało mi się… - zawahał się. – Nieważne. Boli?
Przycisnął mocniej jedno miejsce i skrzywiłam się, a raczej usiłowałam odskoczyć od jego rąk i bólu, które mi sprawiały w tejże chwili.
- Rozumiem. - Chyba zakończył badanie, bo opuścił bluzkę i przykrył mnie kołdrą, sprawdzając coś przy kroplówce i zapisując na karcie.
- Gdzie pan pracuje tak w ogóle? – spytałam. Gdziekolwiek coś się nie działo, zawsze jakimś dziwnym trafem akurat ten lekarz był w pobliżu. Z tego co wiem, Rosalie po małym kawowym incydencie też on pomagał.
- Och, w mojej prywatnej klinice, lecz jestem wzywany do nagłych przypadków. Często podróżuję. Jakieś inne objawy? Ból głowy? Pleców?
Och, czy musiał mi o tym przypominać?!
Skrzywiłam się, odpowiadając.
- Strasznie boli mnie głowa i plecy. – Widać, że go to nie zaniepokoiło. Ale o tym, co powiedziałam dalej, nie mogłam powiedzieć tego samego. - I jeszcze przy ruszaniu palcami u nóg…
Spojrzał na mnie uważnie, podchodząc do moich stóp i odkrywając je. Jęknęłam, widząc jeszcze więcej ohydnych siniaków.
- Co się dzieje przy ruszaniu nogami? – popędził mnie.
- Och, to doprawdy… pewnie nic takiego… - zaczęłam się wycofywać. Pewnie to tylko moja wyobraźnia.
- Isabello, proszę, powiedz mi, co się dzieje. Jeśli tego nie zrobisz, nie będę w stanie ci pomóc. – Nie wiedzieć czemu, te słowa strasznie przypomniały mi coś, co ktoś mi już kiedyś powiedział…. Tylko kto to był i kiedy….?
- Czuję, jakby chodziły po mnie mrówki… - odpowiedziałam obojętnym tonem, myśląc intensywnie nad tym, kogo te słowa mi przypominały… czułam, że coś mi umyka i jest to dość ważne…
Nagle krzyknęłam, czując dotyk doktora, przyciskającego jakieś punkty na moich stopach. Przebiegł mnie impuls elektryczny i ból był nie do opisania. Usłyszałam, że doktor coś krzyczy, a do pokoju wbiega kilka par nóg…
Wszystko zaczęło mi się wymykać w momencie, gdy znalazłam odpowiedź na moje zamyślenie.
Edward.
Edward kiedyś powiedział mi coś podobnego.
Gdy połączyłam ze sobą te dwa fakty, odpłynęłam w niebyt.
Obudziłam się z drzemki bez snów, gdy słońce już świeciło na niebie. Przy moim łóżku czuwały Caroline i Emmett. Porozmawialiśmy chwilkę i wytłumaczyli mi, co się stało.
Dowiedziałam się, że zemdlałam z wycieńczenia i Emmett cudem złapał mnie tuż przed wpadnięciem do wody, jak spadałam z dość wysokich i stromych schodów na planie sesji. Wszystko stało się tak szybko, że nikt nie był w stanie szybciej zareagować. I w ten właśnie sposób znalazłam się w szpitalu z wstrząśnieniem mózgu, zwichniętą lewą ręką i kostką, złamanym żebrem i stadem potłuczeń. Na szczęście nie miałam poza tym żadnych obrażeń wewnętrznych. W szpitalu miałam zostać jeszcze jakiś czas. Sesję ze względu na terminy zrobią tylko z Caroline w salonie i dołączę do nich dopiero na pokaz, o ile będę już mogła. Na razie wszystkie moje projekty znów zostały wstrzymane. Emmett i Caroline wyszli dość szybko, ale zaraz po nich przyszli mama, tata i Laurent. Z tatusiem porozmawialiśmy chwilę, po czym wyszedł, zostawiając z Laurentem i mamą. Omówiliśmy kilka rzeczy związanych z karierą i mamusia poinformowała, że później ma przyjść Esme Masen, utalentowana projektantka wnętrz, żebyśmy na spokojnie zaczęły projekt mojego mieszkania. Wyszli dość szybko, a ja zaraz po obchodzie poszłam spać.
Esme Masen była niesamowicie profesjonalna i utalentowana. Współpracowała z naszą rodziną od bardzo dawna. Urządzała większość posiadłości. Miała Karmen i styl. Wszystkie jej projekty były po prostu idealne dla nas. Nie wyobrażałam sobie, aby ktokolwiek inny miał projektować wnętrze mojego mieszkania. Projekty Esme cechowały się minimalistycznością, otwartością i królewskimi kolorami. Było tam dużo różnych odcieni bieli, ale i inne stylowe kolory. Była istnym geniuszem.
Całe popołudnie przespałam, a wieczorem zjawiła się wreszcie Esme.
- Witaj, kochanie – usłyszałam od strony drzwi, podczas gdy średniej wysokości szatynka podeszła do łóżka, aby mnie uściskać i dać buziaka w policzek na przywitanie.
- Esme, kochana! – Uradowałam się, starając odwzajemnić gest.
- Gotowa do projektowania? – zapytała wesoło, przyciągając krzesło, aby usiąść.
- Jasne! Z tobą zawsze, Esme – odparłam podekscytowana. Esme zaśmiała się, wyciągając z teczki projekt mieszkania i podsuwając mi pod nos.
- Widzę, że powinnyśmy się wziąć od razu do roboty. Popatrz tutaj. – Wskazała mi rysunek. Mieszkanie było dość duże. Składało się z obszernego przedpokoju, dużej łazienki po lewej, zaraz za wejściem, i dwóch sypialni obok siebie. Naprzeciw był dość spory salon i oddzielona kuchnia. Kawałek dalej spiżarnia i schody na kolejny poziom. Esme zaczęła opowiadać.
- To parter. Jak dla mnie jest tu zbyt dużo ścian. Można wyrzucić tę – wskazała na ścianę pomiędzy kuchnią a salonem – tę, tę i tę. – Pokazywała kolejno palcem na ściany pomiędzy przedpokojem a salonem, sypialnią a garderobą, kuchnią i spiżarnią.
- Zgadzam się z tobą – przytaknęłam. – Jak to rozwiążemy?
- Zrobimy to tak: powiększymy nieco łazienkę i zrobimy z niej przejście do sypialni dla gości. Obok garderobę, w której wstawię schody. Będzie miała dwa poziomy i przejście bezpośrednio do twojej sypialni na górze, ale o tym za chwilkę. Dalej, kuchnia i spiżarnia będą połączone. Nie potrzeba ich rozdzielać, bo i tak jadasz tam tylko śniadania, ale tak czy siak, będzie zrobiona profesjonalnie, a nie po wiejsku. Następnie kuchnia i salon będą miały swobodne przejście. Nie potrzebuje tej ściany, ona tylko przeszkadza. Ten kawałek będzie szklany – wskazała na część linii zaznaczony innym kolorem – a reszta wypadnie. Salon musi być przestronny. Tutaj przesuniemy wyjście na duży taras.
- Nie chcę go przesuwać.
Esme chwyciła ołówek i spojrzała na mnie pytając wzrokiem, zastanawiając się zapewne, co planuję.
- Powiększymy je po prostu. Będzie na prawie całą ścianę. Da się zrobić w ogóle całą ścianę szklaną?
- Oczywiście – odpowiedziała, nanosząc moje poprawki na projekt i przesuwając jeszcze jedną ścianę.
- Wszystko się da, jak się ma środki. – Mrugnęła do mnie. – I dopóki mieszkanie jest na ostatnim poziomie.
Zaśmiałam się.
- To jest na ostatnim, czy na dwóch ostatnich? – zdziwiłam się po chwili.
- Na ostatnim, ale na tym piętrze są tylko dwa, i drugi właściciel zgodził się na mój pomysł, żeby zrobić jeszcze jeden poziom, aranżując odpowiednio dach. Ale nie odczujesz tego. Mój przyjaciel projektował ten kompleks i w zasadzie to wszystko było tak założone od początku. A te ściany wyjściowe na balkon i tak miały być szklane. – Mrugnęła do mnie.
Uśmiechnęłam się do niej. – Co mamy dalej?
Wyciągnęła kolejną kartkę.
- To drugie piętro.
Przyjrzałam się projektowi i stwierdziłam, że piętro jest nieco mniejsze niż pierwszy poziom.
Była tam jedna sypialnia połączona z tej samej wielkości garderobą i łazienką oraz średniej wielkości salon.
- To część nocna, sypialna – wyjaśniła Esme. – Tu będzie twoja sypialnia, garderoba i łazienka. A to nieduży salonik z lustrami na jednej ścianie, do tańca i ćwiczeń. Zrobimy też kilka klubowych akcentów na mniejsze imprezki. Obok są schody, a przez środek tu – pokazała cienką linię – możemy wstawić coś w rodzaju kurtyny metalowej. Będzie się ją opuszczało, gdy robisz jakieś przyjęcie i będzie wyglądać jak koniec mieszkania, praktycznie rzecz biorąc. Nikt nie dostanie się do twojej sypialni, łazienki i garderoby górą. Przejście będzie przez te schody tutaj. – Wskazała na planie.
- To powinno być wygodne. Będziesz w stanie oddzielić imprezę od twojej sypialni. Po prostu odcinasz w ten sposób część mieszkania.
Pokiwałam gorliwie głową. Podobał mi się ten pomysł. Coś takiego umożliwiało mi swobodne zachowanie na imprezie, nie obawiając się, że jakiś intruz wtargnie do sypialni. Jedyne wejście będzie wtedy przez schody w garderobie, a kto na to wpadnie? Wszyscy będą myśleć, że sypiam w pokoju na dole… to bardzo wygodne.
Zaczęłyśmy omawiać kolorystykę wystroju, kiedy zaczął się obchód, jednak nie zwracałyśmy na to uwagi.
- Chcę jedynie, żeby moja sypialnia była czarno – bordowo - złota. Na dwóch ścianach chcę mieć narożną szafę w tej wnęce. Ma mieć czarne lustra i bordowe pośrodku. Cały pokój w tych odcieniach. Na suficie chcę mieć coś w rodzaju morza bordowo – czarno – złotej satyny. Takie coś ze skrawków - wszędzie i gęsto, a pomiędzy nimi halogeny w różnych kolorach. Czarne wielkie łóżko z bordowo-złotym baldachimem i złoto-czarną pościel z satyny. Ściany dobierz jakoś bordowo-czarne, ale na tej za łóżkiem chcę mieć wielkiego, czarnego anioła na bordowej ścianie ze złotymi skrzydłami i dodatkami. Ma mieć szablę z ściekającym złotym płynem i skrzydła - wielkie, w takich plamach. I koniecznie owijające go z przodu. Tak jakby mnie chronił.
Oczy Esme się rozszerzyły i wyjęła pustą kartkę. Zaczęła kreślić coś w skupieniu, po czym przysunęła do mnie rysunek w stulu manga, przedstawiający mojego wymarzonego anioła na ścianę.
- Idealny! – krzyknęłam. Zaczęłam coś do niej szybko mówić, gdy usłyszałam znaczące chrząknięcie w drzwiach.
- Obawiam się, że musicie panie skończyć na dziś. Jest już późno.
Esme znieruchomiała i odwróciła się w stronę drzwi. Zamarła, widząc doktora Carlisle’a w przejściu. Spojrzałam w jego kierunku i zauważyłam, że on także zatrzymał się w pół kroku, wpatrując w siedzącą obok mnie kobietę.
- Doktorze? – zwróciłam się do niego, lecz nie uzyskałam odpowiedzi.
- Esme? – spróbowałam tutaj. Kobieta zaczęła szybciej oddychać.
- Esme… - wyszeptał doktor, a szatynka zsunęła się z krzesła, uderzając o podłogę.
- Esme! – krzyknęłam, usiłując zerwać się z łóżka pomimo bólu. – Doktorze, nich pan coś, do cholery, zrobi! – wrzeszczałam.
Ten jednak stał oniemiały i wpatrywał się, w Bogu ducha winną, kobietę. Słysząc zamieszanie, do sali weszło więcej osób. Zaczęłam się dusić ze zdenerwowania. Ktoś zawołał pomoc i więcej ludzi zaczęło napływać do pokoju. Wreszcie jakaś osoba usłyszała moje krzyki i podbiegła do Esme. Doktor Cullen nadal stał otępiały w przejściu. Zaczęłam się na niego wydzierać, żeby coś zrobił. Spojrzał na mnie krótko i zobaczyłam, że z jego oka kapie łza. Więcej już nic nie usłyszałam, bo ktoś wstrzyknął mi coś na uspokojenie i położył z powrotem na łóżku…

Wokoło było ciemno. Nadal leżałam na moim łóżku, lecz w pokoju coś się zmieniło. Pomimo braku oświetlenia, dostrzegłam, że łóżko obok mnie jest przez kogoś zajęte. Obok zaś siedzi jakiś mężczyzna, trzymając dłoń zwisającą z posłania.
Postać jest pochylona w tamtą stronę i nieświadoma mojego przebudzenia. Mężczyzna zdawał się coś szeptać. Musiałam się skupić, aby wychwycić jakikolwiek sens w jego słowach, przerywanych wsiąkaniem do nosa. Wydawał się płakać, co tym bardziej zwróciło moją uwagę.
Mężczyźni nie płaczą. Nie z byle powodu. Coś musiało się wydarzyć.

- Esme, to ty? – mówił do nieprzytomnej. – Proszę, powiedz, że tak. Po tym całym czasie… ale gdzie są nasze dzieci? Jak to się stało? – załkał. – Wyglądasz zupełnie jak moja zmarła żona, Esme Masen – Cullen. Ale to nie możesz być ty… - Dłuższa przerwa.

- Widzisz, Esme była wspaniała. Moja Esme…

Siedziałam cicho, nie dając po sobie poznać, że słyszę, co mówi mężczyzna. Wydawał się być znajomy, jednak ja przekonana, że śnię, nie zawracałam sobie tym głowy.

- Kilkanaście lat temu miałem żonę. Wyglądała dokładnie jak ty, wiesz? Piękne, mahoniowe włosy, cudowne oczy… matczyny uśmiech, piękne ciało… cudowna dusza… Ona też była projektantką.

Zastanowiłam się nad tym chwilę. Wyglądało na to, że mężczyzna rozmawia z nieprzytomną Esme.

- Była taka utalentowana… ale nie pracowała. Zajmowała się dziećmi.

To nie może mieć dobrego zakończenia, pomyślałam. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, co miało się stać dalej.

- Mieliśmy trójkę… - westchnął. – Chłopiec i dziewczynka byli nasi z krwi i kości. Trzeci chłopiec był wspaniały. Wychowywaliśmy go po tym, jak siostra Esme umarła w wypadku z bliźniakiem chłopca. Jakiś czas wcześniej Esme straciła ciążę, więc uzupełniał on naszą rodzinę. Był nasz…

Nastąpiła krótka pauza, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy mężczyzna czasem nie zauważył, że nie śpię.

- Wszystko się układało. Do urodzin Ema. To był jego wielki dzień… Ja pracowałem do późna… Gdybym tylko… - Zapłakał.
- Gdybym tylko zamienił się dyżurami… - Urwał.
- Jak wróciłem do domu, już go w zasadzie nie było…

Serce ścisnęło mi się na tę informację. Co się mogło stać? Mężczyzna jakby czytał mi w myślach i kontynuował.

- Strażacy powiedzieli mi, że był pożar. Spłonęło wszystko… Ciał nigdy nie znaleziono, ale było pewne, że zginęli… - Kolejne westchnięcie wydostało się z ciała mężczyzny, a mi pociekły łzy po policzkach.

Nie chciałam już więcej tego słuchać… Zamknęłam oczy i starałam się na powrót zasnąć, bądź obudzić, gdyż nie wiedziałam, czy mi się to wszystko nie śni… Łzy skapywały jeszcze przez jakiś czas, a ja odpłynęłam. Tej nocy śniła mi się Esme z dwójką chłopców i słodziutką dziewczynką, którzy świętowali urodziny małego chłopca z czarnymi kędziorkami…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
`Wapmirzyca` ; ****
Człowiek



Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Sparkle London <3

PostWysłany: Sob 12:17, 10 Paź 2009 Powrót do góry

Nie wiem co powiedzieć. Zatkało mnie. Jeden...dwa...trzy.
Okej, może wypowiem się bardziej konstruktywnie.
To było, świetne, ty jesteś świetna. Kocham cię NaTaLKa i twoją twórczość oczywiście.
Dobra nie wyszło, jeszcze raz.
Bardzo dobry styl. Wszystko się ze sobą łączy i trzyma kupy. Laughing
Przyjemnie się czyta i ma ciekawą fabułę.
W niektórych rozdziałach zauważyłam powtórzenia, ale były one mało zauważalne. Ogulnie dobrze.
Podoba mi się, chociaż jest mało Edwarda. x DD
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

Życzę czasu, weny, chęci i posłusznej klawiatury Wink

Pozdrawiam, Wink

`W` ; ***


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sweet angel of death
Nowonarodzony



Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wlck

PostWysłany: Sob 14:37, 10 Paź 2009 Powrót do góry

Ogólnie ciekawie, ładnie... ale... No właśnie ale. Muszę się trochę przyczepić:

- Jak napisałaś Desperado to zimnokrwisty, więc skoki i galopowanie to dla niego męka. Już nie mówiąc o tym że nie dałby rady przeskoczyć "potężnego drzewa". Na pociągowych, owszem, można próbować skakać, ale małe(naprawdę małe) przeszkody i wcale nie będzie to ładne i zgrabne.

- LiLiee jest arabem, więc też nie skacze dobrze. Tylko sadyści zmuszają araby do skoku. Tak jak w przypadku Desperado nie będzie to piękne i nie skoczy za wysoko. ok, wyżej niż ten fryz ale mimo wszystko...
Gdyby to był Angloarab to co innego.

- Rozdział 10. "Desperado miał na sobie biały, nowy, duży czaprak i pas do ujeżdżania." Chyba chodziło Ci o "pas do lonżowania". A może jednak "woltyżerski"?

- "Były ciepłe, co wskazuje na to, że dopiero co zdjęto z nich derki." normalna temperatura ciała konia wynosi zwykle 37,5-38,2°C. Czyli więcej niż ciepłota ciała człowieka - konie są ciepłe.

- "Ona jest na MUNSZTUKU!" (...) "jakbyś źle pociągnął, mógłbyś złamać jej szczękę!" Wszystko zależy od tego jak mocno łańcuszek jest zapięty. Ciągnąc wodze z ziemi w dół lub do przodu (to samo tyczy się ogłowi typu hacamore) jedynie "luzujemy" działanie dźwigni. Na przykład prowadzisz konia trzymając za wodzę i co? Łamiesz mu szczękę?

- Caroline jedzie na oklep i że tak się wyrażę na gołej dupce? Nawet jeżdżąc w bryczesach, bez siodła, można dorobić się otarć i odparzeń. Kto o zdrowych zmysłach jedzie w teren bez siodła? Co jak koń się spłoszy? Bryknie? Potknie się? Gdzie BHP?
Bella na bosaka? Znowu, gdzie BHP, się pytam? Rozumiem do zdjęć ale w teren? Poza tym jak jedzie się w siodle bez oficerek lub innych ochraniaczy na łydkę puśliska dość boleśnie szczypią skórę nóg.

-"pokazywała mi [Liliee], że jej na mnie zależy, przejmując kontrolę, gdy ja panikowałam."(rozdział 10) Przeczysz sama sobie. "Całe szczęście, że obie miałyśmy spore doświadczenie w jeździe, złote odznaki jeździeckie"(rozdział 1) Każdy doświadczony jeździec wie, że koń nie może przejąć kontroli! To człowiek pokazuje zwierzęciu czego od niego chce! Koń musi szanować jeźdźca! Jeśli pozwolimy koniowi robić co chce może dojść do tego że nas ugryzie lub kopnie. Wiem, skrajny przypadek, ale jestem przewrażliwiona na tym punkcie. W ten sposób można nauczyć konia nieposłuszeństwa.
Doświadczony jeździec nie panikuje z powodu skoku(itp). Trzeba wiedzieć na co stać siebie i konia, a nie na 5 metrów przed skokiem 120 myśleć o tym że koń nigdy nie skakał nawet 90 lub coś w tym stylu.

- Długa spódnica i siedzenie w tym klasycznym siodle( lub na oklep) nie wygląda korzystnie. Na tej sesji mogłoby się przydać damskie siodło. Przystosowane do jazdy w sukni.

- "Wystarczyło, że wydałyśmy polecenie, a nasze dzielne rumaki położyły się na czystej trawie" (...) "dałyśmy im sygnał do powstania. Utrzymanie się podczas tej czynności na grzbiecie nie jest wcale takie łatwe, jednak udało nam się." Znowu muszę się nie zgodzić. Nie mówię, że to jest banalnie proste. Wystarczy złapać się grzywy i pochylić do przodu.

-"Caroline wspięła się na grzbiet Desperado, a ja w siodło Liliee" chyba lepiej by brzmiało "...a ja usiadłam w siodle Liliee".

Chyba tyle Wink
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział Laughing

Pozdrawiam,
Kaj. Cool


Edit:

Cytat:
Chciałabym tylko powiedzieć, że naprawdę chciałabym wiedzieć, co sądzicie o opowiadaniu, bohaterach i zwrotach akcji, a jeżeli nie będziecie komentować, to się zbytnio nie dowiem, co wam się podoba więcej, a co mniej, czy też co chcielibyście aby było dokładniej opisane, czy coś... to naprawdę bardzo by mi pomogło, więc proszę o komentarze...

Zacznę od tego, że moja nauczycielka od polskiego wykastrowałaby(wysterylizowała ale tamto brzmi lepiej) mnie za tak długie zdanie. Powtórzenia w jednym zdaniu? Aha..


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sweet angel of death dnia Nie 15:58, 11 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin