|
Autor |
Wiadomość |
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pią 22:13, 25 Mar 2011 |
|
Ktoś chce pożegnać fandom z rozmachem.
Ktoś planuje jeszcze jedną kontynuację, zostawia ją sobie na deser. Pernix, mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszyć w tamtej przygodzie!
Ktoś ma nadzieję, że kilka duszyczek uśmiechnie się do Uwikłanych.
Dla przypomnienia: tekst jest kanoniczny, ingerowałam jedynie w kilka szczegółów dotyczących zmiennokształtnych. Uwikłani - Leah Clearwater rozwija wątek Lei i Alana. Jeśli ktoś nie wie, o co chodzi, odradzam lekturę. W mojej ocenie bez znajomości Uwikłanych kontynuacja zupełnie traci w odbiorze urok.
Dla ewentualnie zaintrygowanych i wszystkich chętnych: http://www.twilightseries.fora.pl/biblioteka,43/uwiklani-z-18-02-06-2010-22-22,4739.html
Dla tej części ograniczenie wiekowe: +16
Betowała lilczur, której jestem bardzo wdzięczna.
Dedykuję wszystkim zdecydowanym kobietom z wyróżnieniem Thin, która była obok mnie, kiedy powstawali Uwikłani.
Tekst mógł ucierpieć przy formatowaniu pod możliwości forum, mam nadzieję, że mimo to, będzie to mile spędzony dla Was czas. Komentarze mile widziane. Jeśli coś uciekło mnie lub becie, piszcie, wszystko można poprawić, a każdy czasem popełnia błędy.
UWIKŁANI
LEAH CLEARWATER
Już kłamstwo? Jeszcze tajemnica?
The truth is hiding in your eyes and it’s hanging on your tongue
Just boiling in my blood but you think that I can’t see
What kind of man that you are, if you’re a man at all
Well I will figure this one out on my own (…)
There is something I see in you
It might kill me. I want it to be true
Paramore – Decode
2010, Przełom lata i jesieni, teraźniejszość
Siedzieli razem przy stole, pijąc poranną kawę. Leah milczała, a jej usta zaciśnięte w wąską kreskę nie zwiastowały niczego dobrego. Alan poczuł się niepewnie i spróbował raz jeszcze rozładować sytuację.
— Wspominałem ci kiedyś, że przewiduję przyszłość? — zagadnął.
W odpowiedzi uniosła brwi, co uznał za wystarczającą zachętę do kontynuowania. Odchrząknął i z przejęciem oznajmił:
— Przed tym wypadkiem z kłusownikami miałem wizję ciebie opiekującej się wilczymi szczeniętami.
— Czyżby? — Potrafiła jednym słowem zbudować wokół siebie mur.
— A wyglądam na kogoś, kto zmyślałby, żeby zaimponować kobiecie? — Szatyn wiedział, że Indianka w końcu ustąpi, a przynajmniej pragnął dotrwać do momentu, w którym będą kimś więcej niż znajomi z pracy uwikłanymi w dziwaczny romans. Wierzył, iż zdążył ją poznać przez te kilkanaście miesięcy, gdy spotykali się na randkach. Ich relacja ewoluowała nieznośnie powoli. Ostatnio kobieta coraz częściej zostawała w jego domu na śniadania, jednak nigdy nie odwdzięczyła się podobnym zaproszeniem.
Prychnęła pod nosem coś niezrozumiałego, wypiła kawę do końca i wstawiła brudny kubek do zlewu. Nawet ubrana w luźne bojówki i szarą bluzę wyglądała intrygująco. Szczególnie, gdy jej krótkie włosy sterczały na wszystkie strony. Kiedyś spytał, czemu ich nie zapuści. Nie odezwała się przez kolejne trzy dni, więc więcej nie ryzykował. Narysowała grubą kreskę pomiędzy tym, co oznaczało MY a swoim prywatnym życiem. Alan próbował zdobyć zaufanie Lei, dawał jej swobodę i wsparcie, jednak bez rezultatów.
— Gapisz się na mnie — mruknęła. — Przestań! — warknęła ostro.
Kropla przelała czarę.
— Jesteś ze mną i zabraniasz mi na siebie patrzeć! — powiedział głośniej, niż początkowo zamierzał. — Co cię dziś ugryzło?
— Nie wiem, o czym mówisz. — Odwróciła się w taki sposób, że łokieć oparła na blacie obok zlewu. Ta, krzycząca pozornym lekceważeniem, postawa spowodowała, że w głowie Alana myśli zawrzały.
— Jesteś wiecznie ze wszystkiego niezadowolona. Na wszystko i wszystkich burczysz. Zachowujesz się jak zmęczona życiem osiemdziesięciolatka, a w dodatku kłamiesz! — Przesadził. Wiedział o tym, zanim przebrzmiały ostatnie słowa krótkiej tyrady. Leah wyprostowała się sztywno, zacisnęła pięści. Widział, jak powstrzymuje drżenie ramion i przełknął głośno ślinę, nie wiedząc, co zrobi, gdy kobieta wybuchnie płaczem. Scena pełna łez i wyrzutów ominęła go jednak, zastąpiona wysyczanymi prosto w twarz słowami. Podeszła blisko, pochylając się tak, że patrzyła mu prosto w oczy i oznajmiła:
— Zapamiętaj to sobie — ja nie kłamię. I w tym właśnie tkwi problem. — Wyminęła go i dodała, nie oglądając się przez ramię: — Dziś nie będzie mnie w pracy, w tygodniu zresztą też nie. Wzięłam wolne na kilka dni. Brat mnie odwiedza, ale sądzę, że raczej go nie poznasz.
Wyszła, cicho zamknąwszy za sobą drzwi, a Alan nadal siedział w kuchni zaskoczony własną głupotą, niepewny, czy w ogóle zdoła to wszystko jakoś naprawić.
Leah powoli zmierzała w kierunku przytulnego domku, który wciąż wynajmowała. Nosiła się nawet z zamiarem kupienia go na własność i wyremontowania, ale to oznaczałoby definitywne odcięcie się od rezerwatu i własnych korzeni. Choć trudno było jej to przyznać, zaczynała tęsknić za matką, atmosferą La Push i możliwością częstych zmian w szarą wilczycę. Próbowała zdusić nostalgię, ale wolność, którą czuła, odbierając świat czułymi zmysłami zwierzęcia, uzależniała i pochłaniała kobietę bez reszty.
Odchyliła ramię, gdy mijała ją rozwrzeszczana banda nastolatków — nie wiedziała, czy zniosłaby dotyk kogokolwiek, powstrzymując przemianę. Wolała nie ryzykować. Skręciła w boczną, zazwyczaj pustą uliczkę i przyspieszyła kroku. Chciała już zamknąć za sobą drzwi, wyobrażając sobie jednocześnie, że na moment odseparowuje się od świata tak skutecznie, że znika nie tylko ona sama, ale też wszystkie problemy, konflikty, a nawet wspomnienia.
Z westchnieniem ulgi weszła do domu, po czym usiadła na podłodze, opierając głowę na zgiętych kolanach. Nie umiała być szczęśliwa. Przyciągała kłótnie oraz wrogość. Zaszlochała, wciskając twarz w materiał bojówek. Potrzebowała czegoś, czego nie umiała nazwać. Analizowała w myślach różne scenariusze i każdy wydał się Indiance równie przykry. Zostać tu i dusić się w półprawdzie? Przecież nie kłamała, nie mamiła Alana z rozmysłem, w złej wierze, żeby zranić albo…
— Ukryć coś — szepnęła do siebie.
Jednak nie miała wyboru. Prawda nie dotyczyła tylko jej, ale także całego plemienia, rodziny Lei, przyjaciół i znajomych. Nie wspominając już o wampirach. Doskonale wiedziała, że na pewnym etapie jedno wyznanie pociągało za sobą kolejne i następne. Całą lawinę szczerości, pod którą można było udusić się z wrażenia. Rozważała pozostałe opcje. Nie wyobrażała sobie pozostania tu i swojej dalszej pracy w Banff po ewentualnym zakończeniu tego całego emocjonalnego bałaganu, jaki urządzili wspólnie ze Stevensem. On nie był typem mężczyzny wybaczającego, ona jedynie pozornie panowała nad uczuciami. Pomna spięć w sforze Sama, nie chciała tego samego zafundować dotąd względnie zgranej kadrze Parku. Potrząsnęła głową i jęknęła udręczona bałaganem w swojej głowie.
Potrzebowała przestrzeni, czasu do namysłu i dobrego jedzenia. Z pełnym żołądkiem świat zawsze wyglądał trochę lepiej. Wstała z podłogi, otrzepała spodnie z piasku, a następnie skierowała się do kuchni. Ledwo przestąpiła próg pomieszczenia, poczuła wibrowanie telefonu, który wczoraj wyciszyła i schowała do kieszeni bluzy. Z obawą zerknęła na wyświetlacz, ale po chwili twarz dziewczyny rozluźniła się. Odebrała połączenie i spróbowała zapanować nad lekko drżącym głosem.
— Jake — zabrzmiało słabo, ale w takim momencie nie wykrzesałaby z siebie więcej.
— Leah, słonko — mruknął ostrzegawczo. — Co się dzieje? — spytał bez ogródek. Nie potrzebował stadnej więzi ani wilczych talentów, po prostu ją znał.
— To nie sprawa na telefon, przykro mi — szepnęła. Westchnął w odpowiedzi. Świetnie, mogli też razem pomilczeć. Był czas, gdy Black mógł sobie pozwolić tylko na to. Wpojenie prawie go zniszczyło, a potem Edward zabrał Jacoba w góry, nikomu się z tego nie tłumacząc. Wrócili po trzech dniach i Indianin znów przypominał dawnego siebie. Sethowi udało się wyciągnąć z mężczyzn jedynie tyle, że odbyli bardzo poważną, ale przede wszystkim — życie zawsze kopie celnie — szczerą rozmowę.
— Leah, proszę, nie grajmy znów w tę starą grę z łomem i twoimi kłopotami. — Brzmiał przyjaźnie i ciepło, tęskniła za tym. I nagle poczuła na swoich policzkach łzy, z którymi mogła sobie poradzić sama albo…
— Tęsknię za rezerwatem — załkała. — I mam dość tego, że Alan nie wie, kim naprawdę jestem — wysyczała przez zaciśnięte wargi.
— Płaczesz, prawda? — upewnił się spokojnie. Była mu za to opanowanie bardzo wdzięczna.
— Bardzo staram się nie rozpaść… nie rozkleić, ale już nie daję rady, Jake — rzuciła.
— A może odpuść sobie na moment, wojownicza księżniczko, co? — zaproponował. — Widzisz, nauczyłem się na własnym przykładzie, że czasem, żeby wygrać, trzeba się poddać — dodał z wahaniem w głosie.
— Przepraszam, ale chyba na razie nie potrafię o tym rozmawiać normalnie. — Pociągnęła nosem i wierzchem dłoni otarła łzy ściekające po brodzie.
— Dasz znać, kiedy mam zadzwonić? — zapytał.
— Jasne. — Usiadła na kuchennej podłodze, kurczowo ściskając aparat w dłoni.
— Pozwolisz chłopakom sobie pomóc, obiecaj! — Jake nie owijał w bawełnę. Za to również go uwielbiała.
— Obiecuję — mruknęła. — A ty pozdrów swoją rodzinę — dodała nagle.
— Tak zrobię. Do usłyszenia, wilczyco. — Odłożyła słuchawkę i dopiero wtedy szepnęła:
— Jeśli już, to suko.
2010, Przełom lata i jesieni, dwa dni wcześniej
Seth dla świętego spokoju oparł się o róg szafki na buty i zaczął w myślach odhaczać wszystko, co należało wykonać przed wyjazdem. Zamknął oraz zasłonił okna. Sprawdził dokładnie zawory w łazience, a także całą kuchnię. Opróżnił lodówkę ze wszystkich produktów o krótkim terminie przydatności i przekazał pełny kosz jedzenia do pobliskiego ośrodka dla potrzebujących. Wyglądało na to, że mogli spokojnie wyruszać w drogę. Chłopak już wcześniej zyskał pewność, że nie przysporzy sobie kłopotów na uczelni, więc pozostawała tylko kwestia pokonania ponad tysiąca kilometrów. Rozważali przebiegnięcie tego dystansu jako wilki, ale ostatecznie kłopoty z bagażem i zwyczajne pragnienie, by choć od czasu do czasu być jak normalni ludzie, przeważyło za bardziej żmudną, ale za to zwyczajną podróżą samochodem.
Nastolatek wyłączył telefon stacjonarny, po czym, poruszony dziwnym wewnętrznym przymusem, włączył aparat ponownie i wybrał jeden z niewielu numerów, który znał na pamięć. Po trzecim sygnale w słuchawce rozbrzmiał przyjazny głos komendanta Swana:
— Charlie, słucham?
— Witam, komendancie — odparł Indianin. — Czy mogę rozmawiać z mamą?
— Jasne, już ją wołam. Dobrze, że meldujesz się przed drogą, trochę się o was martwiła — dodał szeptem, a następnie zawołał Sue.
Już w trakcie rozmowy Seth wiedział, że to nie o matkę powinien się martwić. Mimo to uznał, że nie będzie informował kobiety o swoich przeczuciach. Leah mogła mieć stresujący dzień w pracy — to wszystko. Czasami trzymanie języka za zębami przynosiło większe korzyści, niż wpychanie go wszędzie na oślep. Jedna z kilku pierwszych lekcji dorosłości, którą otrzymał, odkąd zaczął mieszkać z Embrym.
W tym samym czasie Call opłacał hotel dla zwierząt i dawał kierowniczce ostatnie wskazówki związane z opieką nad Pijawką. Kocica wprawdzie nie wyglądała nawet na obrażoną, ale była pupilką ich obu i, choć brzmiało to bezsprzecznie sentymentalnie, trudno im przychodziło rozstanie z tym pręgowanym potworem.
— Proszę się nie martwić. Dopilnujemy, by pana kotka wyszła stąd odprężona i w dobrym humorze. Niech pan to traktuje jako zasłużone wakacje dla tej pięknej damy.
— Gdyby działo się cokolwiek niepokojącego, proszę o telefon. — Upewnił się pobieżnie, że prawidłowo wypełnił oba formularze, które otrzymał od razu po wejściu do budynku.
— Oczywiście. Przypominam dla formalności, że pobyt opłacił pan na dwa tygodnie z możliwością przedłużenia do trzech. Różnicę w cenie można pokryć przy odbiorze kota lub przelewem. — Kobieta mówiła do niego tonem nasuwającym skojarzenia z zajęciami dla bardzo małych dzieci dopiero uczących się rozumieć słowa. Nie przepadał za takim podejściem do klientów, ale po doświadczeniach z prowadzeniem restauracji wiedział, że ludzie potrafią źle zinterpretować najprostsze zdanie i przeinaczyć najbardziej jasną instrukcję. Kiwnął więc głową w niemym potwierdzeniu, pomachał Pijawce na do widzenia, pożegnał się i wyszedł z hotelu, tłumiąc prychnięciem irracjonalną tęsknotę za ciepłym, zwiniętym w nogach łóżka kłębkiem futra.
Seth, tak jak się umówili, czekał już w samochodzie. Wygodnie rozparty na siedzeniu pasażera, przywitał kochanka smutnym uśmiechem, po czym, gdy Embry wsiadł do auta, szepnął:
— Głowa do góry. Nie jedziemy na koniec świata, wrócimy.
— Nie wiem, czy po tym wszystkim nie będziemy żałować, że nie spadliśmy z krawędzi dysku w bezdenną otchłań. To przecież Leah — skwitował Call i przekręcił kluczyk w stacyjce, uruchamiając silnik. Warkotowi zawtórował krótki, chrapliwy śmiech siedemnastolatka.
— Zapnij pasy — przypomniał z troską Seth, zanim wyjechali z parkingu.
2010, Przełom lata i jesieni, teraźniejszość
Leah nie umiała znaleźć sobie miejsca. Bezskutecznie próbowała się zdrzemnąć, potem obejrzeć jakikolwiek film. Muzyka po raz pierwszy od dawna zirytowała Indiankę. W końcu, nie widząc innego rozwiązania, zmieniła ciuchy na lekki dres, a buty na trampki i ruszyła do lasu. Nie musiała iść daleko, wystarczyło tylko oddalić się od głównej ulicy w miasteczku, a potem skręcić na północny wschód. Truchtała lekko, zagłębiona we własnych myślach wirujących wokół wszystkiego. Nie planowała konkretnych działań. Wiedziała, że Seth i Embry nie pojawią się u niej wcześniej niż na późną kolację, ale na wszelki wypadek wzięła ze sobą telefon. Gdyby naszła ją ochota na przemianę, mogła go zostawić z rzeczami. Zawsze przezorna, prawie nigdy spontaniczna. Alan czasami na to marudził. Niezbyt intensywnie, ale w obecnej chwili każda taka sytuacja w jej wspomnieniach zdawała się ważyć o wiele, wiele więcej. Ze zgarbionymi ramionami, za to bez śladu zadyszki, wbiegła między drzewa i odetchnęła leśnym powietrzem. Gdy zyskała pewność, że nie zobaczy jej żaden człowiek, zaczęła biec, wyciągając nogi w długich susach. Z każdą sekundą zrzucała z siebie resztki złych myśli, problemy i wyrzuty sumienia. Słyszała własne serce pompujące równo wyjątkową, bo skażoną piętnem Bayaka, krew i miała ochotę zawtórować mu wyciem — przeciągłym, smutnym śpiewem samotniczki-wadery pozbawionej szans na założenie własnego stada.
Alan udawał, że pracuje, przekładając papiery z miejsca na miejsce. Na niczym nie potrafił się skupić dłużej niż kilka minut, a następnie i tak znów zaczynał myśleć o Lei. Zależało mu na niej i na tym, żeby była szczęśliwa. Robił wszystko, żeby ich związek się udał, ale momentami odnosił wrażenie, że walczy sam przeciwko niej i temu, co ukrywała. Cokolwiek to było, musiało wpływać na całe życie Indianki. Z początku liczył, że dowie się w odpowiednim momencie, potem przestał się łudzić. W mężczyźnie wzbierała złość, która znalazła ujście podczas dzisiejszego śniadania.
Gdy opadło wzburzenie, pozostała pustka i smutek. Wierzył, że nadal mają szansę jako para, ale przecież nie był w stanie działać i czuć za dwoje. Odgarnął papiery na bok, po czym oparł łokcie na blacie i schował twarz w dłoniach. Czuł zmęczenie — psychiczne przede wszystkim. Udawanie przed znajomymi, że nie chodzi o nic, co dotyczyłoby również ich, wyssało z niego resztki dobrego samopoczucia. Z niechęcią popatrzył na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki nieubłaganie oznajmiały konieczność wykonywania służbowych obowiązków przez co najmniej dwie godziny. Chrząknął i podniósł się z krzesła, poprawiając guziki koszuli. Podszedł do kolegów śmiejących się z czegoś między łykami ciepłej, aromatycznej kawy.
— Zarwana noc, ogierze? — zagaił go Frank.
— Zazdrościsz? — odparował Alan, siląc się na lekki ton.
— Tej zołzy? Chyba sobie żartujesz — prychnął z oburzeniem siwiejący strażnik. Stevens siłą woli powstrzymał się od rozkwaszenia mu nosa. Sytuacji nie poprawił komentarz Johna:
— Frank, ale pomyśl o jej cyckach, stary.
Szatyn wyobraził sobie, jak na mężczyzn przewracają się biurowe regały. Jeden po drugim. Idealne domino. Zamiast skwitować ich zachowanie niewybrednym komentarzem, wysilił się na entuzjastyczny okrzyk:
— Leah, słonko, właśnie o tobie mówiliśmy! — I podziwiał strach malujący się na twarzach współpracowników. Obaj zakrztusili się pitą właśnie kawą, rozbryzgując kropelki brązowego płynu wokół. Zanim zdążyli zareagować, mruknął jeszcze:
— Jakie szczęście, że nie popuściliście z wrażenia. — Odwrócił się na pięcie, chwycił kurtkę z wieszaka i wyszedł z budynku bocznymi drzwiami. Uznał, że nadprogramowy obchód nikomu nie zaszkodzi.
Przed wyruszeniem w głąb lasu zatrzymał się przy ogrodzonym wybiegu Małej Watahy. Umieścili tu szczeniaki, które obecnie były już ponad rocznymi podrostkami. Wyjątkowo zżyte ze sobą i Leą nie miały szans na przeżycie bez pomocy ludzi, ale chyba nie zdawały sobie sprawy ze swojej straty. Otworzył kłódki i wszedł za obręb wysokiej siatki. Najdrobniejsza, bardzo jasna samica natychmiast podbiegła, by się przywitać z Alanem, więc ten kucnął, pozwalając lizać zwierzęciu swoją twarz i szyję. Moment później cztery wilki warczały, piszczały i szarpały go za rękawy, a później zaczęły pozorowane walki między sobą.
— Dałbym wszystko za wasze życie, maluchy — wyszeptał, zamykając za sobą solidną furtkę. Gdy odchodził, zwierzęta zaczęły skomleć i wyć. Ta kakofoniczna, dzika melodia dziś wyjątkowo przypominała mężczyźnie ludzki płacz.
Las pozostawał niewzruszony na rozterki Alana, który próbował zgadnąć, jaką mroczną tajemnicę skrywała jego dziewczyna. Uważał, że nie mogło chodzić o złamanie prawa ani poważną zbrodnię przeciw ludzkości. Była suką, ale twardo stąpała po ziemi, respektując zasady. Pomyślał o jakiejś dawnej, być może w jakiś sposób zakazanej miłości, jednak wtedy raczej nie pozwoliłaby sobie na żaden związek. Nagle przystanął, blednąc na twarzy. Choroba. Znając Leę nie poprosiłaby o pomoc, ale przecież zaliczała badania konieczne w ich zawodzie i wszystkie wyniki miała mniej więcej w normie. Wiedział, ponieważ kiedyś zostawiła arkusz od lekarza na kuchennym stole Alana — przejrzał go wiedziony zwykłą, ludzką ciekawością. Tym samym odpadał problem wszelkich uzależnień, więc szatyn ruszył dalej, skupiwszy się na niestandardowych rozwiązaniach. Wyobraził sobie, jak wchodzi do domu wynajmowanego przez Indiankę, korzystając z otwartego okna, a następnie staje w cieniu i obserwuje, jak ona wyjmuje z lodówki butelkę z matowego szkła, otwiera ją i pije łapczywie. Wiem, kim jesteś, szepnąłby, a ona oderwałaby swoje kuszące wargi od szyjki, otarła je dłonią i spojrzała na niego, unosząc brwi. Zanim jego fantazja przybrała bardziej niegrzeczną formę, potrząsnął głową i przyspieszył kroku, jednocześnie zatoczywszy niewielki łuk. Musiał wracać, jeśli chciał być w domu na obiad. Zbyt skupiony na rozważaniach nie zauważył, jak po prawej stronie, przemykając szybko, pojawił się i zniknął dziwny, szarawy kształt.
Leah rozebrała się pospiesznie i ukryła ciuchy z uprzednio wyciszonym telefonem pod spróchniałym konarem. Stała naga, z drżącymi od oczekiwania dłońmi. Promienie słońca odbiły się w jej już żółtych tęczówkach. Nie zwracając uwagi na smagające delikatne ciało gałęzie, zaczęła biec i po kilku sekundach wyskoczyła daleko przed siebie, przybrawszy postać wilka. Jak zwykle, gdy między transformacjami mijało tyle czasu, wszystko odbyło się wolniej, choć nadal niezwykle dynamicznie. Znów miała cztery łapy, ostre zęby oraz to piękne, gęste futro. Zauważała każdą nitkę zapachu w powietrzu, słyszała inne zwierzęta i śmiała się bezgłośnie z ich obaw. Łagodny szum wiatru zapraszał ją tam, gdzie była w całości sobą. Podekscytowana i radosna dzięki mieszaninie doznań, ruszyła kłusem w kierunku swojej ulubionej polany z urokliwym zagajnikiem na uboczu.
Alan zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał uważnie po okolicy. Zawsze wiedział, kiedy ktoś się mu przyglądał. Bywało to irytujące, zwłaszcza w biurze. Nieraz czuł mrowienie na karku, zerkał przez ramię i dostrzegał Leę świdrującą go wygłodniałym wzrokiem, który przygasał, kiedy uświadamiała sobie, co właściwie robi i gdzie się znajduje. Tym razem mrowienie było bardziej intensywne, nieprzyjemne, a jednocześnie nieznośnie podobne do tamtego.
— Leah? — zapytał cicho, natychmiast ganiąc się w myślach za naiwność. Odpowiedziała mu cisza, a wrażenie bycia obserwowanym minęło. Prychając pod nosem, poszedł przed siebie. Cień przemknął tuż za jego plecami, jednak nie mógł go ani dostrzec, ani usłyszeć.
Wilczyca przystanęła, czując w powietrzu znajomy zapach. Nie mogła zignorować tej woni, nawet gdyby chciała. Alan był blisko i właściwie nie było niczego złego w tym, żeby pobiegła jego śladem. Instynktownie uniosła sztywny ogon nad plecy i ruszyła z gracją właściwą dla każdego drapieżnika.
Zauważyła mężczyznę, gdy szedł obrzeżem polany, na której sama zatrzymywała się podczas rutynowych, pieszych patroli. Miejsce przypominało setki innych w Parku Narodowym, mimo to emanowało własną, lepką magią. Leah pomyślała nagle, że właściwie nie musiała Alanowi niczego mówić, mogła za to pokazać. Niesamowita energia zakątka wypełniała ją i zachęciła do działania. Pobiegła, nim rozsądek kazałby jej zawrócić.
Szatyn przełknął ślinę i przesunął dłońmi po krótko ściętych włosach. Coś wisiało w powietrzu. To przerażało go i wpędzało w nieznośną chęć ciągłego spoglądania za siebie oraz na boki. Uczucie przypominało czasy, gdy był dzieckiem i szczelnie okręcał swoje stopy kołdrą, po czym, schowany za murem z maskotek (doskonale chroniących przed potworami z szafy lub strychu), zasypiał. Nagle las przerażająco ucichł. Dudniący echem dźwięk uderzających o miękkie podłoże łap sparaliżował Stevensa tak bardzo, że ten zdołał jedynie obrócić się nieznacznie w kierunku, skąd nadbiegał pędzący z zawrotną prędkością wilk, najwyraźniej zmierzający prosto na niego. Alan jęknął i z na wpół otwartymi ustami czekał na śmierć, niezdolny do podjęcia choćby najbardziej błahej decyzji — nigdy nie widział wilka takiej wielkości — gdy niespełna dziesięć metrów przed nim bestia wybiła się do skoku, w locie przyjmując postać Lei — jego Lei. Twarz Indianki rozpromienił uśmiech, który niemal od razu zmienił się w grymas wściekłości. Zanim zdążył to wszystko przeanalizować, poczuł mocne uderzenie w plecy, którego siła zmiotła go z nóg. Indianka, dotykając ziemi, znów stała się szarą waderą, z warkotem pokonała dzielącą ich odległość, po czym bez wahania zaatakowała coś, co sekundy wcześniej rzuciło się na mężczyznę. Tracąc przytomność, zapamiętał jedynie dziwnie rozproszone promienie popołudniowego słońca i groźny pomruk wadery.
Embry oderwał wzrok od prostej, równej drogi i z czułym uśmiechem zerknął na drzemiącego Setha. Książka, którą czytał nastolatek, wciąż otwarta leżała na jego kolanach. Była to jakaś powieść o wesołej, luźnej fabule — Call nie zapamiętał tytułu. Nie musiał. Zanim dojadą na miejsce, będzie wiedział o przebiegu akcji i postaciach więcej od autora. Clearwater nie wytrzymałby zbyt długo, gdyby nie streścił mu każdego szczegółu, dodając mylące uwagi od zaangażowanego czytelnika. Irytująca, ale zarazem urocza cecha. To nie tak, że zawsze się zgadzali i jedli sobie z dzióbków, wymieniając słodkie słówka. Embry nie raz przekonał się, że Seth jest nieodrodnym bratem swojej sukowatej siostry. Bywał uparty, niemiły, a w sytuacjach konfliktowych niełatwo ustępował, nawet jeśli druga strona miała lepsze argumenty.
Zmiennokształtność na pewno wpłynęła na ich relację. Pozytywnie czy negatywnie — momentami nie dało się tego ocenić. Z powrotem skupił uwagę na prowadzeniu. Powinni dojechać na miejsce późnym wieczorem. Nagle mężczyzna poczuł kłujący ból pod żebrami, który jednak szybko minął. Mimo to zatrzymał się na poboczu z włączonymi światłami awaryjnymi i bezskutecznie próbował obudzić dręczonego koszmarem kochanka.
Seth wiedział, że śni. Zatapiał dłonie w krwawej masie rozszarpanych mięśni swojej siostry, a po jego twarzy płynęły łzy — nie próbował ich powstrzymać ani wytrzeć. Patrzył na jej makabryczną śmierć. Widział każdy rozpaczliwy ruch, wyskok, kłapnięcie. Z czymkolwiek walczyła, było nie tylko niewidzialne dla oczu chłopaka, ale także piekielnie silne oraz zawzięte.
— Seeeeeeeth! Seth! — krzyczała, nim wydała ostatnie tchnienie.
Obudził się przerażony i zdezorientowany. Książka zsunęła się z jego kolan, upadając głośno na dywanik auta. Siedemnastolatek patrzył w zmartwione oczy swojego partnera.
— Emb, z Leą coś się stało — jęknął.
— Wiem — potwierdził starszy Indianin i odchylił się na swoim siedzeniu, odpinając jednocześnie pas. — Zadzwoń do niej, natychmiast — dodał ze zdeterminowaniem. Seth sięgnął po swoją komórkę i wybrał numer siostry. Cierpliwie czekał na połączenie, jednak nikt nie odebrał.
— Spróbuję jeszcze raz — syknął i wcisnął klawisz ponawiający wybór numeru. Bez skutku. — Ma włączoną komórkę, ale najwyraźniej nie jest w stanie rozmawiać.
Embry zaklął i uderzył dłońmi w kierownicę.
— Musimy działać racjonalnie — mruknął.
— Jeśli obawiasz się, że zacznę histeryzować, to daruj sobie. — Seth wyglądał nagle na dziesięć lat starszego.
— To chyba niezbyt dobry moment na kłótnie — zasugerował Call, za wszelką cenę starając się utrzymać nerwy na wodzy.
— Stąd i tak jej nie pomożemy, a dobiegnięcie na miejsce w wilczej postaci może tylko skomplikować sytuację. Mówiła mi, że zmienia się niezwykle rzadko, więc… — urwał w pół zdania chłopak.
— Sugerujesz, że pora na męską decyzję i niebezpiecznie szybką jazdę? To twoja siostra, ja nie mogę decydować. — Przekręcił kluczyk w stacyjce i pewnym ruchem zapiął pas.
— Zrób to tak, żeby nie zatrzymała nas policja. — Seth wyprostował się sztywno. Resztki senności zniknęły z jego zaciętej, niemal dorosłej twarzy. — Leah, trzymaj się, jedziemy — szepnął.
Wampir pojawił się za plecami Alana jak spod ziemi. Leah nie rozumiała, jak zdołał przebywać tak blisko, nie alarmując czułych zmysłów właściwych dla zmiennokształtnych, ale w tej chwili nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Krwiopijca wyglądał na starego i doświadczonego, a przede wszystkim zdeterminowanego przez głód. Nigdy nie widziała tak czarnych oczu i blado-sinego koloru skóry. Wyglądał, jakby włóczył się po tych lasach od dłuższego czasu. Bosy, w obdartych spodniach i ubrudzonym ziemią oraz resztkami zaschniętej krwi swetrze. Warknął, ukazując ociekające jadem zęby. Wilczyca musiała uważać. Ustawiła się w taki sposób, by sobą zasłonić najwyraźniej nieprzytomnego Stevensa. Zastrzygła uchem, wyłapując dźwięk jego bijącego równo serca.
— Nie musimy walczyć, możemy się podzielić — zaproponował obrzydliwie miłym głosem, do przesady idealnym, niemal śpiewnym. W odpowiedzi na te niewątpliwie fałszywe słowa zjeżyła sierść na grzbiecie i wyszczerzyła kły, marszcząc nos. Roześmiał się w sposób właściwy dla istot pozbawionych sumienia, po czym gwałtowanie wyskoczył do przodu, markując cios. Próbował wyczuć, z kim przyjdzie mu walczyć o posiłek. — Żaden kundel nie stanie mi na drodze, suko — wysyczał, a następnie spróbował chwycić dłońmi jej gardło. Wbiła zęby w prawą rękę napastnika, a następnie odskoczyła na moment do tyłu, wykorzystując rozpęd do bardziej skutecznego ataku na udo napastnika. Czuła, jak prawie niezniszczalna skóra, skrząca się w słońcu, ustępuje pod naciskiem szczęk, ale za dobrze zapamiętała lekcję, którą otrzymała w walce z nowonarodzonymi. Wycofała się, zanim zdołał ją złapać, kątem oka sprawdzając, czy Alan leży w bezpiecznej odległości. Odciągała wampira od szatyna ze świadomością, że walka jeden na jednego nigdy nie była bezpieczna dla wilka. Takich potyczek unikali nawet chłopcy, a domeną Lei był pościg, nie starcia. Mimo czającego się gdzieś wewnątrz niej strachu, kalkulowała każdy ruch, oceniając zagrożenie. Wampir, choć rozwścieczony ranami, słabł z powodu przegłodzenia, więc Indianka postanowiła grać na czas, by w odpowiedniej chwili spróbować odgryźć mu głowę. W czarnych tęczówkach błysnęło coś nieopisywalnego, gdy krwiopijca nagle rozpłynął się w powietrzu i zniknął. Właśnie wtedy zmiennokształtna zrozumiała, że w żadnym momencie nie rozsiewał zapachu. Znając specyfikę gatunku, pojęła, iż ma do czynienia z jakiegoś rodzaju darem, który na stałe bądź czasowo pozwalał tej chodzącej padlinie oszukiwać cudze zmysły. Odwróciła się w miejscu, ślizgając łapami na miękkiej ziemi i zobaczyła, jak Alan zostaje popchnięty na drzewo, a wampir — obrzydliwie piękny brunet — otwiera usta, szykując się do ugryzienia. Miała więc tylko tę jedną szansę. Wykorzystując całą siłę zmęczonych mięśni, wyskoczyła w ich stronę, modląc się do Bayaka, by okazał się łaskawy.
2010, Przełom lata i jesieni, nazajutrz
Alan obudził się w sterylnej szpitalnej sali. Był sam, zdezorientowany i obolały.
Kilka minut później do łóżka szatyna podeszła szczupła, czarnoskóra kobieta w różowej bluzie i spodniach z tego samego materiału.
— Witam. Czy wie pan, jak się nazywa? — zadała rutynowe pytanie.
— Alan Stevens — wychrypiał.
— Jaki mamy rok? — kontynuowała.
— Dwa tysiące dziesiąty, koniec sierpnia. Nie wiem, ile czasu byłem nieprzytomny — odparł zmęczonym, drżącym od irytacji głosem. Nienawidził lekarzy, szpitali i całej tej szopki. I właśnie wtedy przypomniał sobie wszystko, co spotkało go, zanim odzyskał świadomość w niewygodnym łóżku. Musiał zblednąć albo skrzywić się instynktownie, gdyż pielęgniarka zrobiła tę zmartwioną minę charakterystyczną dla wszystkich nadopiekuńczych osób.
— Jest dwudziesty dziewiąty sierpnia, przywieziono pana wczoraj wieczorem. Dobrze się pan czuje? — dociekała, a Alan usiłował nie wybuchnąć histerycznym śmiechem.
— Jasne, dzięki za troskę. Kiedy będę mógł porozmawiać ze swoim lekarzem prowadzącym? — Nawet nie próbował silić się na półśrodki. Musiał stąd wyjść, nim skończy parę pięter wyżej na oddziale psychiatrycznym.
— Doktor Palmer zajrzy do pana za pół godziny. Proszę odpoczywać i w razie czego wezwać mnie przyciskiem.
Kiwnął głową i pozwolił opaść powiekom. Faktycznie czuł się zmęczony, ale w obecnym stanie nie zasnąłby za żadne skarby. Potrzebował pomyśleć. Na szczęście kobieta nie nagabywała go dalej i był jej za to niewymownie wdzięczny.
2010, Przełom lata i jesieni, teraźniejszość
Wilczyca walczyła z tym dziwnym, iskrzącym się w słońcu stworzeniem, które szczerzyło kły i warczało w bardzo zwierzęcy sposób. Oboje poruszali się w tempie nieuchwytnym dla oczu Alana, ale widział ich doskonale, gdy przystawali, szykując się do kolejnego skoku. Mężczyzna próbował pamiętać, że wadera zmieniła się na jego oczach w Leę, po czym dokonała kolejnej transformacji, ale po uderzeniu w plecy i w następstwie tegoż zderzeniu z ziemią z ledwością pozostawał przytomny, raz po raz odpływając w kojącą nieświadomość.
Wyrwany z półsnu przez przejmujący ból pleców zdołał spojrzeć w nienaturalnie czarne oczy napastnika, po czym, zmieciony przez impet zderzenia z wilczą łapą, upadł na ziemię. Nie wiedział, że tym samym omija go najbardziej rozpaczliwa i pełna uporu walka Indianki.
Zdołała złapać wampira za szczękę, którą zgruchotała, zanim jeszcze upadli na ziemię, walcząc o konieczną do wygranej przewagę. Z rozmów z Jasperem Leah wyniosła cenną lekcję na temat starć z pijawkami — w zwycięstwo wierzyć wtedy, gdy blade zwłoki zapłoną — nie wcześniej. Brunet zaczął wierzgać nogami i szarpał wilczycę za sierść, kiedy ta sięgnęła do jego szyi i metodycznie zaczęła oddzielać głowę od szczupłego korpusu. Sekundy przeciągały się w nieskończoność, gdy lekceważąc ból rozoranej paznokciami skóry, kontynuowała czynność. W końcu wrzaski i przekleństwa wampira przestały zakłócać leśny porządek, a nieprzyjemne chrupnięcia łamanego kręgosłupa na chwilę zakończyły egzystencję drapieżcy. Leah wiedziała, że musi działać szybko. Upuściła zmaltretowaną głowę na ziemię, a następnie przyjęła ludzką postać. Z jej obojczyków i prawego boku płynęła krew, jednak zignorowała te rany, wiedząc, że w końcu i tak się zagoją. Ściskając czarne włosy w dłoni, podbiegła do Alana, który na boku leżał znów nieprzytomny pod drzewem. Na szczęście, mimo zderzenia z pniem i późniejszego z jej łapą, oddychał. Sięgnęła do kieszeni jego kurtki i wyciągnęła z niej zapalniczkę. Nosił ją przy sobie, odkąd go poznała i na szczęście nie zmienił tego nawyku. Rozpalając ognisko, miała nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na dym unoszący się nad drzewami w środku lasu.
Obawiała się, że Stevens może cierpieć z powodu wstrząśnienia mózgu, mimo to musiała poczekać, aż spopielone szczątki nomada rozwieje wiatr. Upewniła się, że nie ma zagrożenia pożarem i spróbowała spokojnie obudzić szatyna. Pobieżne omacanie jego ciała wykazało poważne stłuczenie żeber lub nawet ich złamanie, na szczęście bez uszkodzenia płuc, dlatego nie starała się go podnosić na siłę.
— Alan, słyszysz mnie? — zapytała. Z trudem otworzył oczy, ale po chwili patrzył na nią względnie przytomnie. Uświadomiła sobie, jak musi wyglądać, ale nie miała siły na wstyd.
— Leah, jesteś naga i cała we krwi — mruknął z wyrzutem, próbując wstać. Powstrzymała go i stwierdziła prawie spokojnie:
— Nie teraz. Nie kłóć się ze mną i słuchaj uważnie. Jakiś kilometr stąd zostawiłam ubrania, a wraz z nimi swoją komórkę. Idąc tam razem, niepotrzebnie stracimy czas. Pomogę ci przejść za obręb zagajnika i tam na mnie poczekasz. Rozumiesz, Stevens?
— Rozumiem, Clearwater, ty głupia dzikusko — wysyczał, starając się przezwyciężyć ból ogarniający całe jego ciało.
— Potem możesz mnie wyzywać i nawet znienawidzić, na razie skup się na przeżyciu — mruknęła, po czym powoli ruszyła na południe. Gdyby nie zdolność szybkiego gojenia ran, byłaby trupem, Alan zresztą także. Wampir mógł na niego zapolować podczas każdego z rutynowych patroli. Indianka po raz pierwszy od dawna podziękowała Bayakowi za piętno zmiennokształtności.
Podkoszulką starła ze swojej skóry krew, po czym ubrała się w dres i włożyła na stopy trampki. Nie zdziwiła jej ilość nieodebranych połączeń z telefonu Setha. Natychmiast oddzwoniła do brata, domyślając się, że ze względu na ich pokrewieństwo i mniejszy dystans, chłopak mógł już osiwieć ze zmartwienia. Odebrał niemal od razu.
— LEAH! — krzyknął z przejęciem.
— Jestem cała i zdrowa, muszę teraz zadbać tylko o Alana — powiedziała. — Szczegóły później — dodała, zanim zdążył zbombardować ją pytaniami.
— Możemy jakoś pomóc? — Cały on. Uśmiechnęła się mimowolnie.
— Tak — westchnęła. — Postarajcie się dotrzeć na tereny naszych wilków od strony lasu, tylko dyskretnie. Dacie radę?
— Prościzna — odparował. — Kocham cię, siostrzyczko — wyznał.
— I ja ciebie też, bachorze. — Rozłączyła się bez pożegnania i pobiegła z powrotem do rannego mężczyzny.
Zastała go mamroczącego coś bez sensu — wyglądał niezbyt dobrze. Indianka miała nadzieję, że nie ma urazu kręgosłupa. Podniosła go na swoje ramiona, wsuwając jedną rękę między uda szatyna, a drugą zaciskając na jego przedramieniu.
— Jeszcze tylko trochę, kochanie — szepnęła, obracając się w kierunku kompleksu budynków na obrzeżu Parku Narodowego Banff.
Rozmowa z dyspozytorką pogotowia nie należała do najłatwiejszych. Leah musiała intensywnie lawirować między prawdą a kłamstwem. Kobieta o nieprzyjemnym, piskliwym głosie na szczęście uwierzyła, że Indianka, pomimo urlopu, przyszła do pracy, by zająć się wilkami. Karmiła je, gdy usłyszała wołanie kolegi z pracy. Gdy do niego dotarła, leżał nieprzytomny na ziemi. O tej godzinie w sobotnie popołudnie w ośrodku nie znajdował się już nikt, więc mężczyzna miał ogromne szczęście. Wymówka pomogła uniknąć tłumaczenia się, skąd na jej ubraniu i ciele smugi krwi — w końcu własnoręcznie karmiła watahę krwiożerczych bestii. Zachowała powagę, gdy sanitariusze zbledli na jej widok, a lekarz obrzucił spojrzeniem pełnym pogardy. Zwalczyła drżenie dłoni, odpowiedziała na kolejne pytania, a następnie pozwoliła zabrać Alana do szpitala, wykręcając się z pojechania razem z nim pilnymi obowiązkami. W momencie, w którym ambulans zniknął za zakrętem, kobieta po prostu usiadła na ziemi i rozpłakała się jak małe dziecko. Chwilę później zadzwoniła jej komórka i nawet nie musiała patrzeć na wyświetlacz, by wiedzieć, że to Seth poruszony zawirowaniem emocji.
Gdy prawie trzy godziny później Indianie podeszli do wybiegu Małej Watahy, przy bocznej furtce zastali siedzącą Leę, która przywitała ich posępną miną i ruchem głowy. Embry wypchnął Setha do przodu, a sam oparł się o ogrodzenie, zostawiając rodzeństwu odrobinę przestrzeni. Nastolatek kucnął obok siostry i wyciągnął w jej stronę ręce. Przez sekundę wyglądało na to, że odrzuci propozycję, ale ostatecznie pozwoliła się przytulić. Prosta czułość tego gestu spowodowała, że w gardle Calla uformowała się niemożliwa do przełknięcia gula. Sam dopiero niedawno nauczył się doceniać stałą obecność matki w swoim życiu, wybaczył również ojcu, macosze i Quilowi. Nie pasował do ich idealnego życia — trudno. Siedemnastolatek wypuścił kobietę z objęć i pomógł jej wstać.
— Emb, chodź tutaj, będziemy potrzebować kogoś rozsądnego — zawołał Seth, a Leah uderzyła go otwartą dłonią w tył głowy. Niewiele się zmieniło, mimo upływu czasu. Podszedł, tłumiąc żal za tym, czego sam miał już nigdy nie doświadczyć.
— Leah, co się tam właściwie stało? — spytał wprost, mając na uwadze to, co pamiętał na temat Indianki.
Opowiadała wszystko krótkimi, zwięzłymi zdaniami, co brzmiało jak raport żołnierza wracającego z pola bitwy. Starali się jej nie przerywać, ale w pewnym momencie obaj nie wytrzymali. Do cholery, bez przygotowania i treningu stanęła do walki z wygłodniałym, agresywnym wampirem o wyjątkowym darze i pokonała go, właściwie nie ponosząc strat!
— Zadzwonisz do Carlisle’a, dobrze? — wtrącił chłopak.
— Jutro, dziś już nie mam siły — odparła zmęczonym głosem pozbawionym emocji.
— Może w takim razie pójdziemy do domu? — zaproponował Call.
Leah z dziwną nostalgią popatrzyła przez siatkę w głąb wybiegu wilków.
— Miałam nadzieję, że przedstawię wam moje szczeniaki, ale jednak nie dam rady — westchnęła. — Jutro — dodała. — A na razie chodźmy na parking. Stoi tam służbowa furgonetka z kluczykami w środku. To grat, ale wątpię, bym miała siłę na spacer — przyznała. Embry kiwnął głową, dziwiąc się, że dziewczyna w ogóle stoi na nogach.
Kiedy wszyscy wsiedli do samochodu i zapięli pasy, Leah zadzwoniła do miejscowego szpitala, przedstawiła się jako zastępczyni kierowniczki od spraw zatrudnienia i tym sposobem zdobyła informacje na temat stanu Alana.
— Jest stabilny, jutro powinien być już przytomny i względnie mobilny — mruknęła, po czym pozwoliła swojej głowie opaść na bok. Zasnęła, nim dobrze wyjechali na drogę.
2010, Przełom lata i jesieni, nazajutrz
Embry został z Leą, która nadal głęboko spała, regenerując nadwątlone siły, a Seth — po lekkim śniadaniu popitym obrzydliwą kawą — wyruszył do szpitala. Miał nadzieję, że personel nie będzie robił problemów z odwiedzinami u Stevensa i najwyraźniej sprzyjało mu szczęście. Ewentualnie pomógł obniżony głos, spojrzenia prosto w oczy i cień uśmiechu na wargach. Jedna z pielęgniarek zaprowadziła go nawet do odpowiedniej sali.
Wszedł do pokoju bez pukania i zamknął za sobą drzwi. Zawiedziona mina pacjenta przekonała go, że jego siostra podjęła słuszną decyzję.
— A zarzekała się, że cię nie poznam — rzucił luźno, na co Clearwater uniósł brew, nie rozumiejąc do końca kontekstu uwagi. — Nieważne — dodał szatyn i wyciągnął rękę. — Alan Stevens — przedstawił się cicho.
— Seth Clearwater, brat Lei. — Uścisnął dłoń w mocny, pewny sposób.
— Nie chciała tu przyjść? — zapytał szatyn, nieudolnie ukrywając smutek.
— Nic o tym nie wspominała. Odsypia wczorajszą przygodę, była wyczerpana — wyjaśnił i usiadł na przygotowanym dla gości krześle. — Jak dużo pamiętasz?
— To takie ważne? — Odkąd się obudził, za wszelką cenę próbował wymazać wspomnienia na temat wszystkiego, co miało miejsce w lesie.
—Nie będę owijał w bawełnę, daruj. Nasze plemię jest pod pewnymi względami wyjątkowe. Przejawy tego miałeś szansę obserwować, jak sądzę. Nie mamy prawa ujawniać tego przed obcymi… — Alan przerwał mu bezpardonowo:
— Nie jestem obcy.
— Wierz mi, według naszej starszyzny jesteś. W każdym razie, mówiąc wprost, Leah może zapłacić życiem za to, że ci pomogła — powiedział Seth i dał tym słowom zawisnąć w powietrzu. Stevens wyglądał na kogoś oburzonego i zaskoczonego jednocześnie. Na szczęście był naprawdę inteligentnym facetem.
— Oficjalnie nie pamiętam nic, a nieoficjalnie akceptuję sukowatość Lei, tę dosłowną również — mówił z taką pewnością, że nastolatek uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową, wyrażając aprobatę.
— I o to chodziło, dzięki. — Wstał z krzesła. — Ty zdrowiej, a ja idę spędzić trochę czasu z siostrą — oznajmił.
— Jest was więcej? — wyszeptał szatyn.
— Jeśli zechcesz, sam zobaczysz — odpowiedział i wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Zachichotał, gdy zauważył rumieniec na policzkach młodej stażystki. Szpital opuszczał z ulgą — naprawdę podziwiał Carlisle’a za to, że wampir wytrzymywał wszechobecny zapach krwi, chorób i chemii.
Leah wyglądała na wściekłą.
— Co zrobiłeś?! — wydarła się, machając przy tym nożem, którym nakładała majonez na kanapki.
— Byłem w szpitalu, żeby zyskać pewność, że Alan rozumie powagę sytuacji, tylko tyle — wyjaśnił spokojnie.
— Kto cię prosił?! — Brzmiała naprawdę przerażająco, ale zdawała się tego nie zauważać. Embry’ego, który chciał się wtrącić, usadziła na miejscu wymownym spojrzeniem.
— Ktoś musi prosić brata, by pomagał siostrze? — odparł, sądząc, że to wystarczy, aby przestała się zachowywać jak furiatka. Faktycznie, ostatnia uwaga jakby złagodziła jej złość. Odłożyła nóż, po czym opuściła ręce wzdłuż ciała.
— Nieważne, chciałeś dobrze — przyznała szeptem. — Po śniadaniu zabiorę was do wilków, więc zmieńcie ubrania na mniej stylowe. — Ostatnie słowo ociekało pogardą charakterystyczną dla dawnej Lei.
— Jesteś pewna, że nikt nas nie zauważy? — Embry wolał być ostrożny.
— Jestem. W niedzielę ośrodek zwykle jest pusty, a ja zobowiązałam się nakarmić i oporządzić wszystkie zwierzęta — oznajmiła, wchodząc do magazynu ze sprzętem. — Myślę, że dołożenie słomy na wybiegu lisów nie przekracza waszych możliwości — dodała i wskazała palcem stosowne bele. Seth wyglądał jak dziecko uwięzione w fabryce słodyczy, a Call po prostu przesiąkł entuzjazmem kochanka.
Jakiś czas później Leah zaprowadziła ich wzdłuż ogrodzenia na tyły obszernego wybiegu. Zanim otworzyła furtkę, wytłumaczyła obu mężczyznom, z czym muszą się liczyć.
— Kiedy tam wejdziecie, musicie im pozwolić się poznać. Nie sądzę, by się was bały albo były agresywne, ale to jednak wilki. Myślą jak zwierzęta. Gdy pozwolicie instynktowi wygrać, zrozumiecie je. Wyprowadzimy całą czwórkę na spacer do lasu. Dotąd robiłam to sama, teraz będzie łatwiej. Wszystko jasne? — Spojrzała na Setha i Embry’ego z wyczekiwaniem.
Kiwnęli głowami, a Call szepnął:
— Prawdziwa Leah. Nie chce rozmawiać, w zamian organizuje rozróbę.
— Tęczowy kucyku, wszystko słyszałam — syknęła, otworzywszy furtkę. — Wchodźcie i nie kuście mnie, bo zamknę za wami kłódki. – Tym razem nie użyła wewnętrznych skobli. Odwiedziny u Małej Watahy pozwoliły jej zająć myśli czymś innym, niż tylko ciągłym analizowaniem wczorajszego dnia. Alan potrzebował czasu, a Leah przestrzeni. Skoro przyszłość zmiennokształtnych nie była zagrożona, Indianka mogła (choć na krótki moment) przestać się zamartwiać.
Nie sądziła, że taką radość sprawi jej możliwość płynnej wymiany myśli z Embrym i Sethem. Tęskniła za bratem i jego specyficznym ciepłem, którym niemal promieniował. Call zdawał się go uzupełniać, jednocześnie będąc do niego bardzo podobnym. Nie zazdrościła im, gorycz pielęgnowana całymi miesiącami wyparowała.
Dobrze, że się wam udało, pomyślała.
Też tak uważamy, odpowiedzieli jednocześnie.
Przy rozmiarach zmiennokształtnych cztery wilcze podrostki wyglądały jak szczenięta, ale byłby głupcem ten, kto nie doceniłby ich sprytu, kłów i pazurów. Natura stworzyła je idealnie do tego, czym były. Najdrobniejsza wilczyca trzymała się boku Lei, druga biegła z braćmi na czele. Przewodził czarny, masywny samiec, a Seth i Embry truchtali — odpowiednio — z lewej i prawej strony grupy.
Każdy, kto zobaczyłby te siedem wilków, miałby wrażenie, że śni. Z ich pełnych gracji ruchów emanowało piękno dzikości i nieposkromienia. W zaczepkach do zapasów, uległych piskach oraz groźnych warknięciach wyrażały umiłowanie natury, a także niezmienne dążenie do wolności. Z upływem czasu podział na zmiennokształtnych oraz wilki stracił na znaczeniu. Magia chwili trwała, unosząc troje Indian na przesyconej euforią fali.
Alan wypisał się na własne żądanie tuż po popołudniowym obchodzie. Obiecał zwracać uwagę na wszelkie niepokojące objawy i regularnie przychodzić na wizyty kontrolne. Zarówno policjantom jak i lekarzom powtórzył mniej więcej to samo, rozsądnie nie skupiając się na szczegółach. Chyba poturbowało mnie jakieś dzikie zwierzę, uderzyłem głową o konar, naprawdę żałuję, że nie pomogę, niczego nie pamiętam z drogi powrotnej, przykro mi, mówił, jednocześnie pragnąc już tylko założyć własne, doprowadzone do porządku w szpitalnej pralni ciuchy i wyjść z tego sterylnego piekła. Każda minuta żmudnych pytań oddzielała go od rozmowy z Leą, mimo to zachował pozorny spokój.
Znał ją na tyle, by wiedzieć, że w takiej sytuacji pierwsze co zrobi, to ucieknie do swoich wilków. Śmieszne, jak nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. Stevens nie przeceniał swoich możliwości, dlatego poprosił kolegę, by odebrał go ze szpitala i podrzucił w okolicę ośrodka na terenie Parku. Tak było bezpieczniej. Obiecał postawić mu kilka piw przy okazji wspólnego wypadu do baru, po czym pożegnał uściśnięciem dłoni. Wybrał dyskretną osobę, niezadającą zbędnych pytań. I powoli rozumiał, z czym mierzyła się Leah każdego dnia — w pracy i poza nią. Zawsze spięta, ostrożna, momentami nadmiernie zdystansowana. Mijał kolejne, opustoszałe budynki, idąc dobrze udeptaną ścieżką prowadzącą do wybiegów dużych zwierząt. Przystanął w miejscu, z którego mógł swobodnie obserwować, jednocześnie nie rzucając się w oczy i czekał. Przeciągłe, niewątpliwie grupowe wycie dochodzące gdzieś z lasu wywołało na jego twarzy delikatny uśmiech. Po chwili wilki z Głównego Stada odpowiedziały własną pieśnią. Szatyn przymknął oczy, by wsłuchać się w niesamowite dźwięki. Niestety, niemal natychmiast poczuł zawroty głowy. Z obolałą męską dumą usiadł na ziemi, licząc, że Leah przyprowadzi podrostki przed zapadnięciem zmroku.
Patrzył na zziajane, brudne i niewątpliwie szczęśliwe zwierzęta, które z własnej woli wracały za ogrodzenie, wprowadzane przez trzy wilki imponującej wielkości. Leę rozpoznał od razu, któryś z samców musiał być jej bratem, a drugi — może kuzynem? Za wszelką cenę próbował tego nie oceniać i nie porównywać. Zepchnął racjonalną część siebie w głąb i przyjmował to, co się działo na wiarę, z prawie dziecinną ciekawością. Ogromne, wilkokształtne bestie zniknęły na moment na tyłach wybiegu, a gdy znów ich zobaczył, byli na powrót ludźmi. Leah, Seth i mężczyzna, którego nie znał. Jacoba wyobrażał sobie trochę inaczej, więc domniemywał, że nie on towarzyszył rodzeństwu. Indianka nagle gestem urwała prowadzoną rozmowę, a następnie pospiesznie zamknąwszy kłódki, natychmiast odwróciła się w kierunku kryjówki Stevensa. Czyżby dysponowała czulszymi niż normalne zmysłami również w swojej pięknej, ludzkiej formie? – pomyślał, wstając z trudem.
— Alan — mruknęła nieprzyjemnie, gdy odległość nie uniemożliwiała normalnej rozmowy. Chłopcy nie próbowali się wtrącać, skręcili w jedną z bocznych ścieżek, wcześniej chwytając nawzajem swoje dłonie. Szatyn nie musiał i nie chciał wiedzieć.
— Leah — szepnął.
— Nie powinieneś być w szpitalu? — Prawie jak troska.
— Nie powinnaś mi czegoś wyjaśnić? — Prawie jak odpowiedź.
— Więc pamiętasz — oznajmiła zimno i bez emocji.
— Trudno byłoby mi udawać, że jest inaczej — powiedział. — Chociaż, żeby być szczerym, nie wszystko kojarzę, a już na pewno nie rozumiem, co się tam wydarzyło.
Leah przeczesała swoje krótkie, sterczące na wszystkie strony włosy i westchnęła.
— Pojedziemy do mnie. — Zabrzmiało to ostro i groźnie, ale mężczyzna z uśmiechem skinął głową. — Twoja karoca, Kopciuszku, czeka na parkingu. — Kpiną maskowała zdenerwowanie, więc nawet nie próbował się — jakże uroczy kontekst! — odgryzać. Leah wyciągnęła telefon z kieszeni, po czym odeszła kawałek na bok, ręką pokazując Alanowi, żeby poszedł już do samochodu. Ze strzępków słów, które jeszcze zdążył usłyszeć, zrozumiał, że rozmawiała z bratem.
Kochankowie siedzieli na ziemi, nawzajem opierając się o siebie plecami. Milczeli, bo żadne słowa nie pasowały do zawiłości sytuacji. Na szczęście nie musieli się z nią mierzyć samotnie, jednak w takim momencie trudno było doceniać własne szczęście.
— Poradzą sobie? — spytał cicho Call. Seth długo milczał, ale w końcu odpowiedział szeptem:
— Chcę wierzyć, że tak.
— Zrozumiał? — Twarz Embry’ego nie wyrażała emocji. Wszelkie uczucia kumulowały się w głębokim spojrzeniu, gdy odbierał całym sobą każdą cząstkę kochanka.
— Okaże się, Emb. — Nastolatek oparł czoło na zgiętych kolanach i westchnął zmęczony oczekiwaniem.
Leah postawiła na stoliku dzbanek z wodą i plasterkami cytryny, a następnie usiadła na kanapie obok Alana.
— Jesteś pewien, że nic ci nie zagraża? — spytała.
— Tak — odparł bez cienia wątpliwości.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że na razie nie poznasz wszystkich odpowiedzi? — kontynuowała, a jej głos brzmiał spokojnie.
— Domyśliłem się tego w momencie, w którym zrozumiałem, że wielki, pędzący prosto na mnie wilk jest moją dziewczyną — rzucił swobodnie.
— To nie pora na żarty — wysyczała. — To cholernie popieprzone i nawet nie wiem, co jest początkiem, a co końcem.
Stevens odchylił głowę do tyłu, po czym zaczął głęboko oddychać. Kątem oka zerkał na plecy Lei okryte dresową bluzą. Skulone ramiona nie pasowały do Indianki.
— Powiedz mi tyle, ile muszę wiedzieć — zaproponował.
— Rozsądne słowa, powinieneś kiedyś porozmawiać z komendantem Swanem — powiedziała.
— Tym przyjacielem twojej mamy? — upewnił się, że dobrze zapamiętał.
— Owszem — przytaknęła. — W naszym plemieniu część każdego pokolenia, jeśli zajdą odpowiednie okoliczności, może przyjmować postać wilków. Ja jestem pierwszą wilczycą od stuleci i… — urwała. Alan wyczuwał podskórnie, że jeden sekret ukrywa kolejny, a ten — następny. — Sądzę, że mogę mieć problem z zajściem w ciążę — szepnęła drżącym głosem. Mężczyzna nie wiedział, jak zareagować, wyciągnął więc rękę w jej kierunku i przyciągnął Indiankę do swojego boku.
— Opowiadałem ci kiedyś, że mój brat adoptował dziecko… — Leah załkała, więc zamilkł.
Wciągnęła powietrze przez nos i poprosiła:
— Zostawmy to, chciałam tylko, żebyś wiedział.
— Dobrze — zgodził się, choć miał ochotę dodać kilka ważnych, kłębiących się w jego głowie słów.
— Jako wilczyca zachowuję pełnię świadomości, jeśli tylko mam ochotę. Moje ciało błyskawicznie się goi, jestem szybka i silna. Mogę porozumiewać się z innymi zmiennokształtnymi za pomocą myśli… — Przerwał jej:
— Tak to nazywacie? Zmiennokształtnością?
— Między innymi. W każdym razie nie jesteśmy wilkołakami, te podobno zostały wybite stulecia temu przez… — zawiesiła głos — inną rasę, której przedstawiciel zaatakował cię w lesie.
— Chcę wiedzieć? — zapytał.
— Na razie nie — przyznała cicho. — O wielu innych rzeczach, również o tej, opowiem ci z czasem, jeśli… — urwała.
— Nie przywykłem do tego, że milkniesz, bo brakuje ci słów. — Pogłaskał kobietę po ramieniu, próbując dodać jej otuchy.
— Nie słów — chrząknęła — a odwagi. — Prawie zmiażdżył Leę w uścisku.
— Zakazuję ci wmawiać sobie jakiekolwiek bzdury, słyszysz? — szepnął jej wprost do ucha. Nie sposób było nie poczuć, jak na to zareagowała. — Jestem tu, obok ciebie i z tobą. Jestem, bo już dawno — przełknął ślinę — powinienem ci powiedzieć, że zakochałem się bez pamięci w każdej cząstce tego, jaką jesteś osobą. — Czuł ulgę. Jakby wreszcie zrzucił z ramion ogromny ciężar. Wyznanie nie zostało odwzajemnione. Odchylił się więc do tyłu, by spojrzeć Indiance w oczy. Miał wrażenie, że tonie w żółtych, dzikich tęczówkach. Warknęła, oblizała wargi, po czym przytknęła usta do jego ust rozchylonych zaskoczeniem. Spodziewał się raczej namiętnego, agresywnego pocałunku, ale Leah delikatnymi muśnięciami zapraszała go do swojego świata.
Seth wygiął plecy, drżąc na całym ciele. Embry jęknął w odpowiedzi na przepływające przez kochanka emocje. Część z nich należała do Lei.
— Zanocujmy dziś w lesie — wymruczał nastolatek i Call znowu dał się zwieść na pokuszenie.
— Apartament dla dwojga w hotelu wielogwiazdkowym — szepnął, po czym splótł palce obu dłoni z palcami chłopaka.
2010, Przełom lata i jesieni, poranek poniedziałkowy, świt
Alan przeciągnął się i głośno ziewnął. W momencie, w którym otworzył oczy, zrozumiał, że to wszystko, co jeszcze sekundy temu uważał za sen, wydarzyło się naprawdę. Leah westchnęła, a następnie wtuliła się w jego bok. Po raz pierwszy u niej i wreszcie pozwoliła, by przez całą noc ją obejmował, nie uciekała przed nim pod dodatkowe koce albo śpiwór. Zaufanie partnerki — to, że wreszcie otworzyła się przed nim — wzbudziło w mężczyźnie ogrom ciepłych uczuć. Gdy jego ciało zareagowało na jej fizyczną bliskość, zadrżał jednocześnie ze wstydu i podniecenia. Przymknął oczy, licząc w myślach do dwudziestu. Nie chciał myśleć o dłoni Lei na jego piersi, o jej włosach łaskoczących go w twarz. Zagryzł zęby i próbował opanować myśli, gdy Indianka — najwyraźniej wyczuwając, jak napina mięśnie — obudziła się i szepnęła:
— Dzień dobry, kochanie.
— Hej. — Zupełnie nie panował nad głosem, a z ledwością nad sobą.
— Jak się czujesz? — zapytała z troską.
— Jeśli pytasz, czy mam zamiar umrzeć za moment, to zapewniam, że tego nie planuję. Boli mnie tylko… — urwał, by przełknąć ślinę. Kiedy poczuł jej palce na swoim gardle, ostatkiem sił powstrzymał błagalny jęk. — Ego — wykrztusił w końcu. Roześmiała się cicho i przytuliła Alana jeszcze mocniej.
— Było mi bardzo miło móc obok ciebie tylko spać — powiedziała. — Ja… wciąż nie rozumiem, jakim cudem ty to wszystko przyjmujesz tak po prostu — dodała z wyraźnym zawahaniem w głosie.
— Myślę, że jeszcze nie do końca zdaję sobie sprawę z tego, jaka jesteś wyjątkowa w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa, ale nie boję się — wyznał, będąc pewnym każdego słowa.
— Chciałabym ci coś pokazać, jeśli… — znów wątpliwości.
— Leah, przestań. Uwielbiam cię łącznie z twoim quasi-wilkołactwem i bezpośredniością, więc nie psuj tego. Nawet jeśli chcesz mi pokazać kompromitujące zdjęcia z dzieciństwa, jestem za — wyrzucił z siebie narastającą z powodu jej zachowania frustrację. Gdy wyplątała się z pościeli, pomyślał, że w jakiś sposób ją uraził, ale nie zeszła z łóżka. Uklęknęła obok niego i zrobiła poważną, skupioną minę. Zmarszczył czoło, usiłując zgadnąć, do czego Leah zmierzała. Gdzieś na bok zepchnął podniecenie. Jak się okazało, nie na długo. Indianka pochyliła się do przodu, po czym szeptem oznajmiła:
— Jeśli tylko chcesz, pragnę, byś patrzył mi prosto w oczy, kiedy będziemy się kochać.
Rozchylił wargi, co — podobnie jak wieczorem — uznała za zaproszenie do pocałunku. Ona nie kusiła, brała go sobie kawałek po kawałku, nie oglądając się na nic. Językiem wodziła po jego wargach, jednocześnie unieruchamiając dłonie Alana. Spróbował się szarpnąć, na co warknęła w gardłowy, przejmujący sposób. Przez moment sparaliżowała go świadomość, że oto zostanie wzięty w posiadanie. Nie sądził, że oddanie inicjatywy jest aż tak trudne, jednak mimowolnie ustąpił pod naporem umięśnionych ud na swoje biodra. Pod dotykiem niecierpliwych palców. I chociaż nie kochali się pierwszy raz, to poprzednie natychmiast straciły na znaczeniu, ponieważ tym razem Leah Clerwater nie była obok niego, lecz z nim.
Zdjęła swoją koszulkę, uśmiechając się przy tym przekornie. Alan westchnął i sięgnął w kierunku piersi kochanki. Przez moment po prostu trzymał obie półkule w dłoniach, rozkoszując się ich ciepłem.
— Tym razem będzie szybko i mocno — wymruczała. To jedno zdanie prawie wyżęło go z resztek rozsądku. Gdy zsuwała majtki w dół, zauważył na nich wilgotną smugę i jęknął, nie wiedząc, jak opanować emocje, które jednocześnie przytłaczały i porywały. Chwilę później wszystkie jego dylematy zniknęły. Leah nie przedłużała tortur, rozebrała go pospiesznie, przełożyła nogę nad jego udami, a następnie dosiadła, nakierowując sztywną męskość na swoje wejście.
Patrzył na jej rozpromienioną radością twarz, falujące piersi, piękny brzuch i nie potrafił oderwać wzroku. Kiedy spojrzał jej w oczy, zrozumiał. Były całkowicie zwierzęce. Czarną, rozszerzoną źrenicę otaczał wąski, złoty pierścień. Uchwyciła spojrzenie kochanka, po czym dopchnęła biodra mocniej, dużo mocniej, zabierając jego świadomość za linię, zza której nie było już powrotu. Wstrzymał powietrze w płucach, walcząc o każdy skrawek podarowanej mu przyjemności. Potłuczone żebra zabolały, potęgując ekstazę i Alan miał wrażenie, że umiera… A kołysankę do snu wyje mu jego własna wilczyca.
Wilk o jasnej sierści poruszył się niespokojnie przez sen, budząc wtulonego w niego ciemnego samca, który zastrzygł uchem i przyłożył pysk do łopatki towarzysza. Zaczynał się nowy dzień, chwila trwała. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Śro 9:34, 06 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Nie 18:21, 27 Mar 2011 |
|
Hej, Angie
Znalazłam w końcu wolny moment, aby spróbować ci napisać w miarę sensowny komentarz do pierwszego rozdziału dalszej części Uwikłanych. Po pierwsze bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się na kontynuację. Uwikłani to dla mnie pełna magii opowieść o wilkach, z wyrazistymi, pełnokrwistymi bohaterami; przepełniona emocjami, mądra i świetnie napisana historia. Zastanawiałam się nie raz dlaczego tak bardzo lubię twoje opowiadanie i przyszło mi właśnie dziś na myśl, że oprócz w/w zalet ma jeszcze jedną, która przynajmniej dla mnie jest bardzo istotna przy tekstach o sforze. Ty wiesz o czym piszesz i nie opierasz się tylko na słowach napisanych przez panią Meyer. Posiadasz rozległą wiedzę na temat zachowań stadnych psowatych i kapitalnie interpretujesz te zachowania i zwyczaje w swoim opowiadaniu. Poza tym myślę, że musisz być niezłym obserwatorem i behawiorystą – Twoje wilki są prawdziwe. To nie są sztuczne zmiennokształtne stwory. Leah, Seth, Embry a nawet Sam i reszta bohaterów w wilczych postaciach zachwyca mnie swoją naturalnością, pewną dzikością i zwierzęcością. Jak czytam Uwikłanych za każdym razem mam przed oczami prawdziwe wilki – nie te stworzone komputerowo przez, nota bene niezłych, specjalistów od efektów specjalnych.
To tyle tytułem wstępu. Teraz o nowym rozdziale. Pomimo tego, że bywa „prawdziwą suką” to lubię twoją Leę. To bardzo dobrze zbudowana i prowadzona przez ciebie postać. I choć sama dla niej wolałabym aby odnalazła szczęście z Jacobem (co, niestety pewnie jej nie grozi w Twoim opowiadaniu), to zupełnie po ludzku – tym razem – rozumiem ją, że szuka partnera, który potrafiłby ją zrozumieć i co najważniejsze zaakceptować taką, jaka jest.
Seth i Embry w tym rozdziale byli dla mnie jak plaster miodu na osłodę. Relacje między nimi były jak dotąd trochę skomplikowane, ale cieszę się że panowie odnaleźli się w końcu i wygląda na to, że jest dobrze. Bardzo spodobała mi się ostatnia scena, a właściwie akapit, kiedy spali pod gwiazdami. I tu znów kłania się to, za co tak bardzo lubię Uwikłanych – wspaniale pokazana krótka scenka z życia wilków. Nie mówię już o tej cudnej scenie jak się we trójkę wybrali na spacer z Małą Watahą. Coś pięknego.
Na deser zostawiłam sobie mojego ulubieńca – Jacoba. Mało go było, w zasadzie tylko zasygnalizowałaś jego obecność, jako oddanego przyjaciela Leah, ale zaintrygowałaś mnie tym, cóż mu takiego Edek nakładł do głowy, że Jake przyjął taką postawę. Jakoś te jego stwierdzenie czasem, żeby wygrać, trzeba się poddać nie do końca mi przypadło do gustu, być może dlatego, że nie trawię wpojenia i nie przepadam za takim rozwiązaniem, że Jacob zostaje z Nessie – ale to już taka moja mała fanaberia.
A na sam koniec powiem Ci, że jest mi wstyd – po prostu wstyd, że takie opowiadanie „wisi” na forum od trzech dni bez żadnego komentarza, kiedy inne (często dyskusyjnej, lub mówiąc wprost wątpliwej jakości teksty) znajdują zaraz po wstawieniu kilku/kilkunastu czytelników.
To by było na tyle.
Buziaki. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 9:27, 06 Kwi 2011 |
|
Gdzieś podskórnie spodziewałam się właśnie takiej sytuacji. Żałuję, że nie miałam okazji się rozczarować. Z drugiej strony jest to dla mnie wyraźny sygnał, iż pożegnanie z pisaniem do fandomu Zmierzchu jest prawidłowym posunięciem.
Tę część dedykuję Bajce, która stanęła na wysokości zadania i Pernix za wyjaśnienie swojego zdania na GG. Trzymajcie się, dziewczyny. Jeszcze tylko jeden tekst. *
UWIKŁANI
SETH CLEARWATER
Na granicy między odwagą a szaleństwem
I don't mean to run
But every time you come around
I feel more alive than ever
And I guess it's too much
Maybe we're too young
And I don't even know what's real
But I know I never
Wanted anything so bad
I've never wanted anyone so bad
If I let you love me
Be the one adored
Would you go all the way?
Be the one I'm looking for
Paramore — Adore
2010, 17 września
Embry prowadził samochód, uważnie obserwując jezdnię. Milczał od dłuższego czasu i Seth zaczął się zastanawiać, czy wszystko jest w porządku. Chciał nawet zacząć rozmowę, jednak pytania i wątpliwości nawet w jego myślach brzmiały histerycznie. Większość pobytu w Banff spędzili razem, śmiejąc się, całując, biegając po lesie. Jeździli nawet z Leą i Alanem na podwójne randki, które wcale nie skończyły się katastrofami. Przez kilkanaście dni nastolatek ze wszystkich sił próbował nie wyolbrzymiać tego, że Call znikał z telefonem w zamkniętym pokoju lub bywał nieobecny duchem.
Może popadam w paranoję – pomyślał, zerknąwszy na kierowcę. Na szczęście zbliżali się do domu, gdzie otoczy ich zwyczajna, bezpieczna rutyna codziennych dni. Jutro przywiozą Pijawkę, zaczną się studia, praca, na głupie pomysły zabraknie miejsca. Embry włączył kierunkowskaz i skręcił w lewo.
— Nie pomyliłeś drogi? — zapytał cicho Seth.
— Nie, musimy jeszcze coś załatwić — odpowiedział mężczyzna i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
— Mamy trupa w bagażniku? — spróbował zażartować młodszy Indianin.
— Jeszcze nie — mruknął Call.
W aucie zapadła cisza, która uczyniła chwilę wyjątkowo upiorną. Seth wiercił się niespokojnie na miejscu pasażera, w końcu odwrócił głowę w kierunku drzwi i oparł czoło o szybę. W gruncie rzeczy mogło przecież chodzić o cokolwiek. Dwadzieścia minut później Embry zaparkował pod usytuowanym na uboczu hotelem. Wyłączył silnik, schował kluczyki w dłoni, po czym odpiął pas i wyszeptał:
— Jesteś tchórzem, Seth?
Clearwater parsknął zaskoczony. Popatrzył na kochanka z oburzeniem i zaintrygowaniem. Pytanie było abstrakcyjne albo celowo niedoprecyzowane.
— Nie rozumiem — wykrztusił wreszcie, zacisnąwszy dłonie na materiale spodni. — To jakaś zabawa? — zgadywał bez przekonania.
— Uważasz się za odważnego? — Embry nawet nie spojrzał w bok, po prostu użył innych słów.
— A pieprzyłbyś tchórza? — warknął nastolatek i opanował drżenie ramion. Miał dość. O cokolwiek chodziło, chciał to mieć za sobą.
— Nigdy cię nie pieprzyłem, ale uważaj na słowa, jeszcze mogę to zrobić — zagroził mężczyzna, powodując dreszcz na plecach chłopaka. Może chodziło właśnie o to – pomyślał, a głośno stwierdził:
— Spróbuj, nie będziesz żałował. — Embry roześmiał się bez śladu kpiny, następnie wysiadł z samochodu, gestem pokazując Sethowi, że ma zrobić to samo. Ciekawość popchnęła Indianina do działania. Gra — zmienił zdanie na jej temat — zaczęła go wciągać.
Zamiast skorzystać z głównego wejścia, podeszli do bocznych drzwi budynku. Przed nimi Embry na moment przystanął, spoważniał i oparł dłonie na ramionach partnera.
— Jeśli cokolwiek cię przestraszy, szepnij jedno słowo — zawiesił głos — cynamon, rozumiesz? — spytał.
Seth skinął głową. Słowo-klucz — kiedyś Call wytłumaczył mu, po co się je wybiera — dotąd nigdy nie musiał nawet o nim pomyśleć. Gdzie Emb chciał go zabrać, że uznał za konieczne przypomnienie mu akurat o tym?
— Czy to ma jakiś związek z moimi urodzinami? — zadał pytanie szeptem, ale nie doczekał się odpowiedzi. Mężczyzna zapukał w gładką powierzchnię drzwi, które uchyliły się nieznacznie. W ciasnym, słabo oświetlonym korytarzyku stały trzy osoby. Dwóch wysokich osiłków w ciemnych garniturach oraz kobieta o wyglądzie bizneswoman. Skinęła głową na powitanie i zaprosiła ich gestem do środka.
— Jest pan o czasie, panie Call — oznajmiła. — Wszystko już przygotowane — dodała.
—Dziękuję — odparł Embry, po czym ruszył przed siebie bez zawahania. Seth usłyszał trzask zamykanych drzwi i damski szept:
— Ależ słodkie kociaki.
Kiedy znaleźli się na schodach prowadzących w górę, Clearwater złapał idącego przodem Indianina za nadgarstek i zatrzymał go w pół kroku.
— To jakiś burdel? — mruknął cicho. — Co my tu robimy?
— A więc jednak tchórzysz, chłopczyku — odpowiedział mężczyzna i popatrzyli sobie prosto w oczy. Nastolatek prawie usiadł z wrażenia na stopniach. Nigdy nie widział takiego spojrzenia — tak przesyconego emocjami, pragnieniem i czymś brudnym — wzroku, który spalałby jak najprawdziwszy ogień. Parzył, przyciągał, hipnotyzował. Embry ruszył przed siebie. Siła jego zdecydowania niemal wibrowała w powietrzu.
Korytarz o ciemnoszarych ścianach oświetlały liczne, niewielkie halogeny zawieszone pod sufitem na cienkim drucie. Call wskazał dłonią najbliższe drzwi i szepnął chłopakowi do ucha:
— Wejdź tam i pokaż mi, kim naprawdę jesteś. — Seth poczuł, jak na jego karku pojawia się gęsia skórka. Może tylko śnił? Ale przecież już by się obudził, gdyby tak było, prawda?
If you want to play it like a game
Well, come on, come on, let's play
Cause I'd rather waste my life pretending
Than have to forget you for one whole minute
Paramore — Crushsrushcrush
W pokoju paliło się przyjemne, niezbyt intensywne światło. Na lewej i prawej ścianie znajdowały się kolejne drzwi. Na stoliku zajmującym środek pomieszczania stały dwa kieliszki z, sądząc po intensywnym zapachu, winem. Embry wziął naczynia, jedno z nich podając partnerowi.
— Zrozumiem, jeśli nie dasz rady — stwierdził po chwili mężczyzna, następnie upił łyk alkoholu.
— Nawet nie wiem, o co chodzi — odparł Seth. — Ale zgaduję, że zaraz się dowiem.
— Lewe drzwi dziś nas nie interesują. Za prawymi znajdziesz coś, co ostatnio wypełnia twoje myśli, które starasz się ukryć — Call powiedział to spokojnym, niskim głosem.
— Jakie myśli? — Clearwater opróżnił swój kieliszek do dna i odstawił go na blat stolika. — Niczego nie ukrywam. — Zadrżał, gdy kochanek przytulił go od tyłu, a następnie polizał po szyi. Ciepły oddech owionął jego ucho.
— Walczysz sam ze sobą. Ja zresztą też, ale o tym porozmawiamy kiedy indziej. Teraz będziesz grzecznym chłopcem i przejdziesz przez drzwi. Z chwilą, gdy je za nami zatrzasnę, przestaniesz myśleć. Co ty na to? — Propozycja zdawała się odzierać nastolatka z wątpliwości. Skinął głową, zanim upewnił się, że chce to zrobić. Embry wypuścił go z objęć, wypił wino do końca i gestem wskazał, by tym razem to Seth szedł przodem.
Na ogromnym łóżku leżała dziewczyna — naga i piękna. Embry nie wydawał się zaskoczony.
— To twój prezent, ciesz się nim — wymruczał, a następnie podszedł do kobiety, ujął jej bladą dłoń, schylił się i pocałował długie, szczupłe palce.
— Jesteś śliczna — szepnął. — Mam nadzieję, że mój przyjaciel cię nie rozczaruje — dodał.
— Ja również — odpowiedziała, siadając. Cmoknęła delikatnie wargi Embry’ego, po czym wyciągnęła rękę w kierunku Setha, który nadal stał oniemiały tuż za progiem pokoju. Embry wygiął usta w delikatnym uśmiechu, rozpiął dwa górne guziki koszuli i usiadł na fotelu ustawionym obok łóżka.
— Czemu każesz jej na siebie czekać? — spytał, gdy mijały kolejne sekundy. Dziewczyna nie wydawała się obrażona ani zniechęcona, chociaż położyła dłoń na pościeli.
— Oszalałeś? — syknął Seth, czerwieniąc się wściekle. Call popatrzył wprost na jego krocze i zaprzeczył ruchem głowy. — Nie potrzebuję… tego. — Nastolatek wypluł ostatnie słowo tonem pełnym oburzenia.
— Ja potrzebuję zobaczyć, jak ją bierzesz. — Embry nie przebierał w słowach.
— Ja… — Nastolatek zerkał niepewnie na rozebraną kobietę. Raczej drobna, dość niska, o ciemnoczerwonych, sięgających łokci włosach, wyglądała zjawiskowo. Siedziała na łóżku zupełnie spokojna, jakby takie rozmowy słyszała codziennie. — Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? — szepnął i przeczesał włosy palcami. Czuł się jak idiota. Tym bardziej, że gdzieś w środku skręcało go z ciekawości.
— Pomyśl, kim jesteśmy — odpowiedział Embry. — Sny, marzenia. Widziałem je w twoich oczach, kiedy sam przed sobą wolałeś grać — wyjaśnił. Seth podszedł do mężczyzny, klęknął między jego nogami, po czym oparł czoło na udzie.
— Boję się — szepnął.
— Boisz się jej czy siebie? — spytał Call. Pachniał podróżą i podnieceniem. Nastolatek potarł nosem szorstki materiał spodni.
— Tego, że wszystko się zmieni — wyznał.
— Właśnie o to mi chodziło, maleńki. — Pogłaskał kojąco łopatkę partnera. — Pozwól sobie na szczerość.
Seth przez chwilę jeszcze pozostał na klęczkach, a gdy wstał, w jego oczach błyszczała determinacja.
— Do dzieła — zachęcił Embry.
Chłopak musnął wargami smakujące winem usta, a następnie odwrócił się w kierunku łóżka. Dziewczyna wciąż siedziała na pościeli między poduszkami. Uśmiechnęła się słodko, co nadało jej twarzy niewinny wyraz.
— Cieszę się — powiedziała.
— Wybacz — odparł. — Brak mi obycia. — Roześmiała się w kuszący sposób i wyciągnęła ręce w kierunku Setha.
Pogłaskała go po ramionach oraz brzuchu. Wsunęła dłonie pod materiał bawełnianej koszulki, a gdy zadrżał, kontynuowała pieszczotę, poznając palcami fakturę jego skóry. Była cierpliwa, subtelnie przekraczała kolejne granice w taki sposób, żeby Indianin miał szansę oswoić się z każdym aspektem tego, co oferowała i zabierała jednocześnie. W końcu uległ na tyle, że opadł kolanami na miękki materac. Zawahał się jednak, nie wiedząc, co zrobić dalej. Trąciła czubkiem nosa jego pełne wargi, mrucząc:
— Teraz cię rozbiorę, a potem pójdziemy pod prysznic.
Embry uważnie obserwował ubrania Setha, które — jedno po drugim — zostały z niego zdjęte i zrzucone na podłogę. Widział, jak chłopak zaczyna przymykać oczy, jednocześnie wyginając plecy. Śledził spojrzeniem wargi dziewczyny sunące wzdłuż kręgosłupa jego kochanka. Zazdrość mieszała się w nim z ekscytacją, ciekawością oraz czystym, niezmąconym zaufaniem. Uśmiechnął się do Setha, kiedy ten uchylił usta, najwyraźniej zupełnie zbity z tropu ukrytą za zasłoną, przeszkloną ścianą dzielącą sypialnię i łazienkę. Chciał widzieć każdą wspólną sekundę ich dziwnej gry.
Gdy weszli do łazienki i odkręcili kurki, Embry przesunął fotel w stronę szyby, by nie uronić ani chwili. Pierwszego pocałunku, wstydliwego sięgnięcia do piersi dziewczyny, która zaciskała dłonie nastolatka, ośmielając go i zachęcając do działania. Pod strumieniami ciepłej wody oboje wyglądali idealnie. Call oparł dłonie na podłokietnikach fotela, powstrzymując odruch sięgnięcia do własnej, coraz boleśniej upominającej się o uwagę, męskości.
— Ja… nie wiem… co mam robić — wyjęczał Seth w reakcji na miękką myjkę sunącą mu po wnętrzu ud.
— A na co masz ochotę? — spytała, ustawiając się tak, by woda nie spływała jej wprost na twarz.
— Ja… — jęknął ponownie.
— Po prostu to zrób — powiedziała. Właśnie wtedy wczepił palce w mokre, czerwone kosmyki i przyciągnął ją do pocałunku.
Całował łapczywie, jednocześnie popychając dziewczynę na taflę grubego szkła. Miał świadomość, że tuż za nią znajduje się Embry, który ich obserwuje — to wywołało w Secie falę nowych, nieokiełznanych emocji. Warknął i naparł biodrami na dziewczynę, która natychmiast odpowiedziała podobnym ruchem miednicy. Oderwał się od jej kuszących ust i szarpnął dłonią, jednocześnie sprawiając ból. Nie zaprotestowała, nie broniła się — pozwoliła, by wsunął kolano między szczupłe uda. Jęknęła, gdy lekko uniósł nogę.
— Chcę cię zerżnąć — wymruczał.
— Więc zamiast o tym mówić, zrób to — syknęła i oblizała wargi. Gorąca woda spływała chłopakowi po plecach.
— Najpierw powiesz mi, jak masz na imię — szepnął i przycisnął kolano mocniej.
— Amy — wykrztusiła z trudem.
Embry jęknął, kiedy zobaczył, jak Seth traci resztki panowania na sobą i chwyta dziewczynę na ręce. Nie kłopocząc się zakręcaniem kurków, wyniósł ją z łazienki, po czym, ociekając wodą, przeszedł przez pokój. Delikatnie położył kochankę na pościeli. Na moment odwrócił się w jego stronę, jakby pytając wzrokiem o pozwolenie. Call jedynie skinął głową, głośno przełknąwszy ślinę napływającą mu do ust.
Amy ułożyła się na plecach w taki sposób, by mężczyźni mogli swobodnie na siebie patrzeć — zasady zawodu, w którym pracowała, zabraniały wikłania się pomiędzy emocje wynajmujących ją par. Splotła dłonie pod szyją i zerkała, jak Indianin sięga do spodni po prezerwatywę. Odpakował zabezpieczenie wprawnym ruchem i założył z takim wdziękiem, że miała ochotę spytać, gdzie się tego nauczył. Zamiast tego uśmiechnęła się i przymknęła oczy, zastygając w oczekiwaniu.
Wszedł w nią zdecydowanym, pewnym ruchem. Bijące od niego ciepło spowodowało, że mimowolnie zamruczała, jeszcze szerzej rozkładając nogi. Seth pochylił się do przodu i poprosił:
— Nie otwieraj oczu, Amy.
Skinęła mu głową i spróbowała wyczuć rytm, który chłopak nadawał ich ciałom. Głębsze pchnięcia poprzedzał kilkoma płytszymi, potem na ułamek sekundy przestawał, by znów kontynuować. Mimowolnie czuła budujące się w lędźwiach napięcie, więc pojękując, oplotła nogami umięśnione pośladki mężczyzny, który w następstwie warknął coś niezrozumiałego.
Embry patrzył wprost w jaśniejące tęczówki Setha i czuł, że nie wytrzyma ani sekundy dłużej. Potrzebował go, dotyku lub pocałunku. Prawie wył z rozpaczy, a jednak wciąż siedział na fotelu, wpijając palce w podłokietniki mebla. Kiedy nastolatek wykrzyczał jego imię, mężczyzna poczuł łzy cisnące mu się do oczu, które z ledwością powstrzymał. Chwilę później po prostu rozluźnił dłonie i jednocześnie opuścił głowę.
Chłopak wysunął się z pomiędzy nóg dziewczyny, nie wiedząc, co właściwie powinien jej powiedzieć. Na szczęście ona przejęła inicjatywę. Sięgnęła po szlafrok ukryty pod jedną z poduszek, otuliła się nim i szepnęła:
— Zajmij się nim. Ja pójdę do siebie.
— Amy…
— Ciii — wymruczała. — Wiem, co mówię.
Wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Seth sięgnął po chusteczki leżące na szafce obok łóżka i z ulgą zdjął zużytą prezerwatywę, którą wyrzucił do kosza stojącego w małej wnęce. Embry wciąż milczał, więc nastolatek podszedł do niego i pogłaskał partnera po głowie.
— Pozwolisz mi się umyć? — spytał cicho.
Call uniósł głowę nieznacznie i uśmiech rozjaśnił jego brązowe, lśniące oczy.
— Oczywiście — odpowiedział.
— Bałem się, że… — urwał chłopak.
— Niepotrzebnie. Emocji było dużo, ale właśnie tego się spodziewałem — stwierdził, wstając. Szybko zdjął koszulę i rzucił ciuch niedbale na oparcie mebla. Seth w tym czasie rozpiął pasek, a potem guziki jego dżinsów.
— Ja… — jęknął młodszy z mężczyzn, ale został uciszony krótkim pocałunkiem.
— Wiem, ja ciebie też — wymruczał Call w usta kochanka.
Wrócili do domu około trzeciej nad ranem. Embry jechał powoli, od czasu do czasu głaszcząc palcami nogę wpatrującego się w niego z uwielbieniem nastolatka. Już w domu, zbyt zmęczeni, żeby rozmawiać, prawie natychmiast zasnęli w swoim własnym łóżku. Przytuleni tak ciasno, jakby próbowali wniknąć w siebie nawzajem. Nierozpakowane walizki zostawili przy kanapie. Trzy uczciwe rundy gry w papier-kamień-nożyce zadecydowały, że następnego dnia Seth zajmie się porządkowaniem bagażu.
Na kuchennym stole stały dwa kubki z kawą zbożową, miska z jajecznicą oraz talerz pełen chrupiących tostów. Embry uśmiechnął się na widok ziewającego kochanka, który w luźnej koszulce oraz bokserkach wmaszerował do pomieszczenia.
— Jedzenie — mruknął chłopak.
— Również dzień dobry — sarknął mężczyzna i prychnął pod nosem, udając złość. Został udobruchany całusem w czoło oraz lekkim klapsem w pośladek, zanim Clearwater opadł na krzesło i rozpoczął posiłek. Drugi Indianin dołączył bez słowa. Jedli w milczeniu, które coraz bardziej przypominało krępującą ciszę, jak gdyby wraz z nadchodzącym dniem przychodziły również wątpliwości, może wstyd lub żal. Seth przełknął kęs jajecznicy, odsunął talerz od siebie i sięgając po swój kubek, powiedział:
— Mam wrażenie, że coś jest nie tak.
Embry popatrzył na niego uważnie, po czym odłożył sztućce i odezwał się, ważąc każde słowo, ostrożnie i z rezerwą.
— Nie sądziłem, że… to… aż tak mi się spodoba.
— Obawiałem się raczej czegoś przeciwnego. — Seth upił ostrożnie ciepłą kawę. — Dla mnie to było przede wszystkim bardzo nowe.
— Jeśli myślisz, że dla mnie nie, to się mylisz — wtrącił Embry.
— Skąd znasz tamto miejsce? — wypalił Seth, zanim pytanie wydało mu się zbyt natarczywe.
— Prowadzi je stały klient restauracji. Kiedyś pomogłem mu w kłopotach… — Call mówił cicho, prawie szeptem.
— Nieważne — przerwał chłopak. — Ufam ci — dodał miękkim od czułości głosem.
— Ja nie ufam sam sobie. — Embry pochylił głowę, chowając ją w dłoniach. — Zaprowadziłem cię do prostytutki i patrzyłem, jak szargasz swoją niewinność. Ledwo nad sobą panowałem. Każdy twój ruch, gest… — urwał, by wziąć głęboki, uspokajający wdech. Seth wstał od stołu i pochylił się nad ramieniem kochanka.
— Zerżnę ją dla ciebie tyle razy, ile będziesz chciał. Nie jestem czysty i nigdy nie byłem. Przypomnij sobie, jak prawie błagałem, żebyś mnie wziął — wymruczał mu do ucha. — A kiedy tobie skończą się pomysły, pokażę ci kilka swoich — szepnął. — Może wtedy zrozumiesz, czym naprawdę jest zgorszenie? – Embry jęknął, wyginając kark do tyłu.
— Stworzyłem potwora — warknął. Chłopak przysunął wargi do jego ust, uśmiechnął się diabolicznie i stwierdził:
— Nie stworzyłeś, czekał na ciebie.
UWIKŁANI
MONOLOG KOTA
Nie musisz rozumieć. Czuj!
You are the only exception
I'm on my way to believing
Paramore — The only exception
Nie wszystko jest proste i nie każdą rzecz można zrozumieć. Jeśli kot zasypia wam na kolanach, mrucząc przy tym z zadowolenia, zastanawiacie się nad tym, czy woli tuńczyka od kurczaka w galarecie? My, koty, często odnosimy wrażenie, że ludzie nadmiernie lubują się w komplikowaniu sobie egzystencji. Nie ingerujemy w to zazwyczaj, rzadko również oceniamy. Akceptujemy wasze dziwactwa, bo wy akceptujecie nasze. To sprawiedliwy układ.
Po tylu dniach czekania z radością wtuliłam się w mojego nie-człowieka, wierząc, że drugi przywita mnie w domu. Nie pomyliłam się i tym razem.
Wyczuwałam pomiędzy nimi nowe nitki, które mocno związały ich wspólne istnienie. Uwikłani w pajęczynie miłości wyglądali na naprawdę szczęśliwych.
Moi nie-ludzie.
Pijawka, ich kot.
-----------------------------------------------------------
* Albo i nie... |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Śro 14:08, 06 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Dilena
Administrator
Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 158 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 11:43, 07 Kwi 2011 |
|
Kilka zdań powinnam powiedzieć o kontynuacji Uwikłanych. Albo raczej o uwikłanych L. i S.
Właśnie skończyłam czytać drugą część i wiesz co, wcale się nie dziwię, że się oburzyłaś na brak odzewu. Z drugiej strony widzisz, Angie, jak się miwea w tej chwili KP. Sama mówisz, że się spodziewałaś. A szkoda, choćby do kontynuacji dobrych opowiadań, a nawet nie do nowych, mogli czytelnicy przyjść.
Uwikłana Leah.
Wylałam już na Ciebie/dla Ciebie hektolitry kisielu, nie wiem czy jest sens powtarzania tego wszystkiego, choć to zawsze miło jak czytelnik sypie komplementami Jest coś w Twoim pisaniu, taka maniera, która nadaje kształt i wyraz opowiadaniu, ale jednocześnie kiedy powtarza się zbyt często i za długo, staje się niewiarygodna. Taką wlasnie w moim odczucia stała się Leah. Nie mi dyskutować (a może mi?) z Twoim pomysłem na tę postać. Od początku akurat wilczyca jest jakby kierowana jednotorowo - twarda, odważna, uodporniona na wszelkie przeciwności. I dobrze, mamy to niejako zaczerpnięte z kanonu, ale miałam taką cichą nadzieję, że pokażesz nam Leę słodką. Taką, która potrzebuje męskiego ramienia, która odda się Alanowi ostatecznie, a nie przejmie przy tym inicjatywy. Przyznam, że jakąś namiastkę nowych emocji mi dostarczyłaś jeśli chodzi o Leę. Alan - całkiem w porządku facet, niech się im dobrze wiedzie, prawda, autorko? :)
Uwikłany Seth
Tutaj sytuacja ma się trochę inaczej. Na początku zdawało mi się, że Seth dalej jest dzieciakiem, jakim był, a Embry dorosłym, załatwiającym wszystkie sprawy niezbedne do życia - gotowanie, płacenie rachunków, tankowanie samochodu. Chwilę później, po dotarciu do rezerwatu, myślę - hej! rolę się odwróciły.
A potem była zmiana i szpak dziobał bociana...
No właśnie. Przygotowujący TAKĄ niespodziankę Embry znowu dominował. Fizycznie i emocjonalnie, nie wiem do cholery tylko, co chciał osiagnąć, bo generalnie mógł, młodego przecież jeszcze Setha - nie do końca świadomego swoich życiowych wyborów - stracić. Tutaj wtrącę tylko, że warsztatowo, bardzo podobała mi się scena w burdelu.
A potem były dwie zmiany i bocian był dziobany...
Bo po powrocie do domu, ja poznałam Setha, jakiego pragnęłam z całych sił, jako czytelniczka poznać od poczatku. I chwała Ci za to! Naprawde, Angie, niewielu autorów spełnia moje oczekiwania na zakończeniu, a czytam bardzo dużo.
(Nie)Uwikłana Pijawka
Cudo. Brak mi słów na skwitowanie tego, co zrobiłaś. Jest wspaniale.
Chętnie jeszcze podyskutuję, Angie, ale jestem w pracy i na tę chwilę te parę słów musi Ci wystarczyć.
Buźka! D. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Czw 12:27, 07 Kwi 2011 |
|
Ja Lei nie lubiłam. Uważałam ją za zbyt trudną. A potem kiedyś Robaś coś napomknęła, ja się zobowiązałam o odpłynęłam dla tej dziewczyny, chociaż najlepsze (w moim odczuciu) zostawiam sobie na deser... Tak, Angels lubi sobie dawkować pewne sprawy, niektóre kreacje. Angels również testuje schemat, używa go raz czy dwa i przechodzi do kolejnego. Część Lei była stosunkowo prosta, musiałam tylko ogarnąć sporą ilość tekstu, nadać Alanowi kilka cech, żeby nie był tylko tłem, tylko dodatkiem do wilczycy i jej mocnego rysu. Z chłopakami było dużo, dużo trudniej. Embry musiał chcieć dostrzec całą naturę Setha, tę, którą nastolatek przed nim ukrywał... Uznałam, że albo się uda, albo nie... Kiedy pisałam koci epilog, czułam, że wybrnęłam z sytuacji na zadowalającym poziomie. Zawsze można lepiej, inaczej, ciekawiej. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Pon 19:12, 11 Kwi 2011 |
|
Witaj, Angels
Zbieram się i zbieram z komentarzem do ostatniej części Uwikłanych i powiem szczerze, że specjalnie oddalałam od siebie ten moment, kiedy Ci napiszę kilka słów na ten temat, bo po prostu mi szkoda, że to już koniec tej historii. Ale kiedyś musi nadejść ten moment.
Pozwolisz, że odniosę się na wstępie do całości opowiadania, a potem dodam coś o zakończeniu.
To, co mnie w Twoich tekstach generalnie zawsze zachwyca to postacie. Realne, niejednoznaczne, wielowymiarowe. One żyją. Kiedy czytałam Uwikłanych, miałam wrażenie zagłębiania się w świat bohaterów, na tyle namacalnie, że wydawało mi się, iż stoję czasem gdzieś z boku, na poboczu drogi w La Push a oni są tuż obok. Myślą, czują, rozmawiają, istnieją. A ja zaraz będę mogła ich dotknąć, krzyknąć: nie róbcie tego albo Leah, uważaj! – że nie jestem tylko biernym obserwatorem (czytelnikiem).
Dzięki, Angie za rewelacyjnego Embry’ego. Oprócz Lei on mi najbardziej utkwił w pamięci w Uwikłanych. Świetnie napisana postać. Z charyzmą, ze skomplikowaną osobowością. Takich bohaterów się kocha albo nienawidzi, ale zawsze zapadają w pamięć.
Leę wilczycę, odważną, czasem głupią, czasem wkurzającą, czasem wzruszającą jako postać polubiłam tak naprawdę dzięki Tobie. Potrafiłaś się wczuć w tę postać i opisałaś ją w sposób bardzo charakterystyczny, a dla mnie genialny. Z własnych doświadczeń wiem, że stworzyć ciekawą kobiecą postać literacką jest znacznie trudniej niż męską (ale to tylko moje prywatne odczucie). Faceci są ciekawsi, dają szersze pole do popisu, wyobraźni. Kobiece postacie częściej tkwią w utartych schematach albo femme fatale, albo szarej myszki albo zołzy. No ewentualnie zdarzają się też następczynie wszelkiej maści księżniczek i Kopciuszków. Twoja Leah łamie schematy, nie daje się zaszufladkować. Nie jest pustą lalką, nimfą czy bezmyślną czpiotką, ale nie jest też tylko heterą, władczą suką – choć miewa takie aspiracje. To taka kobieta, którą sama chciałabym być. Twarda, odważna a jednocześnie niesamowicie emocjonalna, wrażliwa. A Leah wilczyca to już wg mistrzostwo.
Dzięki, Angie, za cudowne emocje, które mi towarzyszyły przy czytaniu tej historii. I choć nadal nie rozumiem, a może rozumiem – ale nie chcę się przyznać sama przed sobą – jak mogłaś Jacoba pozostawić w tym strasznych kajdanach wpojenia. On i Leah być może stworzyli by coś wartościowego, bez złudnej magii, ale to przecież (pukam się w głowę) tylko fikcja literacka, nie prawdziwe życie.
Jeśli chodzi o ostatni rozdział… cóż, zostawiłaś nam po części otwarte, dość pozytywne zakończenie. Tu raz jeszcze chylę czoła przed postacią Embrego. A o monologu Pijawki powiem jedno – rozpłakałam się. Pięknie spięłaś tę historię pewną klamrą.
Angie, Ty wiesz, że nie piszesz łatwych tekstów. I całe szczęście, bo choć lubimy czasem się odprężyć przy lekturze, to też szukamy w tekstach wrażeń, emocji, uczuć – tego wszystkiego, co wzbogaca nasze codzienne życie. Co sprawia, że czasem przystaniemy i zastanowimy się, co jest tak naprawdę ważne.
Czekam na Twój dłuższy autorski tekst. Fandom Zmierzchu, jak wszystkie wiemy, powoli umiera śmiercią naturalną i cóż taka jest kolej rzeczy. Czas iść dalej. Czego Ci z całego serca życzę. I bardzo dziękuję za dedykację:)
Buziaki. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Śro 12:53, 04 Maj 2011 |
|
Trochę czasu zajęło mi dotarcie tutaj, ale nie chciałam czytać Twojej kontynuacji, zanim poczuję, że jest odpowiedni czas. Oczywiście od razu byłam ciekawa co wymyśliłaś, ale ostatnio nie ciągnęło mnie do czytania ff. W każdym razie dziś, gdy okazało się, że mam przed sobą dwa całkowicie wolne dni postanowiłam przeczytać Uwikłanych. Jak zwykle jestem pod wrażeniem Twojego stylu, całość była na niezwykle wysokim poziomie, jednak pewne sformułowania całkowicie mnie zaczarowały. W tych dwóch częściach potrafiłaś mi przypomnieć na czym polegało uwikłanie Twoich postaci, potrafiłaś ponownie wzbudzić moją sympatię i troskę w stosunku do nich. Sprawiłaś, że znowu z przyjemnością zagłębiłam się w Twój niesamowity świat zapominając o wszystkim innym. I za to jestem ogromnie wdzięczna.
Dalej mnie zadziwia, może nawet bardziej, złożoność Lei. Mimo jej trudnego charakteru i skomplikowanej osobowości potrafisz ją przedstawić w łatwy do zaakceptowania sposób. Jak kilka innych osób, miałam nadzieję, że połączysz ją z Jakiem, ale Alan też wydaje się rozsądną alternatywą, polubiłam go w tej części, bo z tego co pamiętam wcześniej wydawał mi się obojętny. Moją sympatię wzbudziły jego riposty i spokój z jakim przyjął rewelacje o Lei. Bardzo podobała mi się ostatnia scena, w której Clearwater pokazuje całą siebie, swoje wilcze oblicze.
Muszę przyznać, że bardziej podobała mi się druga część. Szczerze mówiąc ciężko mi teraz dobrać słowa, aby skomentować dalsze losy Setha i Embry'ego, bo jestem pod takim wrażeniem ^^
Pierwsze skojarzenie jakie mnie naszło po skończeniu czytania było zdanie jakie kiedyś usłyszałam, o tym, że nic co dzieje się za zgodą dwóch osób nie jest perwersją. Pozwoliłaś nam zajrzeć do związku, gdzie występuje całkowite pełne zaufanie, gdzie kochankowie, badając własne uczucia sami wyznaczają sobie granice. A pogłębianie nowych niezbadanych terenów tylko bardziej ich do siebie zbliża.
Na zakończenie znowu zaserwowałaś kocie mądrości, które, tak jak poprzednio, mnie oczarowały. Zawsze lubiłam koty, a sposób w jaki je przedstawiasz całkowicie pokrywa się z moim wyobrażeniem zdystansowanych obserwatorów.
Kończąc chciałam podziękować, za całą przygodę z Uwikłanymi. Teraz odniosłam wrażenie, że naprawdę się skończyli i to we wspaniały sposób.
Pozdrawiam
niobe |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|