|
Autor |
Wiadomość |
unusual
Człowiek
Dołączył: 31 Gru 2009
Posty: 77 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Niebo;)
|
Wysłany:
Pon 19:24, 18 Sty 2010 |
|
Hmmmm....No to może od początku;)
Całe opowiadanie do tej pory ogromnie mi się spodobało. Sam pomysł, który miała autorka jest trochę inny od reszty. Duży szacunek za tłumaczenie z języka niemieckiego- nie lada to sztuka. Co do tego rozdziału pod sam koniec nie mogłam oderwać oczu od monitora;) Podejrzewam, iż wybawcą Belli okaże się Jacob jednak mam cichą nadzieję na Edwarda;)
Sam fakt ignorowania się wzajemnie przez Edwarda i Bellę powiela się dla mnie z sytuacją po wypadku przed szkołą w Zmierzchu. Ufam, że wreszcie się pogodzą i w końcu poznamy tajemnicę chłopaka;)
Życzę powodzenia w dalszym tłumaczeniu;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Yvette89
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P
|
Wysłany:
Pon 22:03, 18 Sty 2010 |
|
Marta, jak obiecałam tak komentuję :D W końcu;p
Rozdział ślicznie przetłumaczony :D Zachowałaś wszystko to, co w oryginale nadaje temu tępa, akcji, pikanterii i tajemnicy:D
Edward mnie wkurzył w momencie, kiedy chłopacy powiedzieli, że Cullen miał już swoją zabawę. Co on sobie myślał, nie wiadomo co im opowiadając? Gr.. ale z drugiej strony to nie jego wina, że jacyś podchmieleni napaleńcy chcą zaatakować bezbronną dziewczynę. W każdym razie Bells miała szczęście, że trafiła na tego motocyklistę:D
Ja również obstawiałam Edwarda i miałam nadzieję, że kim by ta osoba nie była, to i tak stłucze tych chłopaków na kwaśne jabłko, aby odechciało im się takich akcji.
Dziękuję za ten rozdział i za tak ekspresowe tempo ;*
Pozdrawiam i życzę czasu oraz weny;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Olcia
Zły wampir
Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno
|
Wysłany:
Śro 21:21, 20 Sty 2010 |
|
Dobry wieczór!
Mam nadzieję, że czekałyście na ten moment. Mamy dla was małą niespodziankę z Marsi. Ustaliłyśmy coś, ale skoro ma to być tzw. "surprise", to dowiecie się, co to jest za prezent dopiero w trakcie. :)
W zamian oczekujemy wielu, wspaniałych komentarzy. W przeciwnym razie, będzie to pierwszy i ostatni raz, kiedy wpadamy na tak genialne pomysły, coby was trochę zmotywować.
Ale może koniec mojego "bablania".
Rozdział 16.
Anioł Stróż
Beta: Reilee :*
Tłumaczenie: Ja, czyli Olcia
Przez adrenalinę krew w żyłach płynęła mi w zapierającym dech tempie. Można było wręcz usłyszeć, jak napięcie prawie trzeszczy w powietrzu. Chłopcy stali może z dziesięć metrów od nas, patrząc krytycznym wzrokiem. Sądziłam, że nic mi nie grozi, ale szok siedział tak głęboko we mnie, iż nie mogłam przestać się trząść. Radość z tego, że go tutaj spotkałam, też zbytnio mi nie pomogła. Stał czujnie, w pozycji oczekującej. Obserwował każdy najdrobniejszy ruch kogoś z czwórki przeciwników. Nerwowo przeniosłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Wiedziałam, że ta zdradliwa cisza długo już nie potrwa. Matt wysunął się kilka kroków do przodu. Spoglądałam na niego ze strachem w oczach.
- Ona należy do nas. Poszukaj… sobie innej – wybełkotał, widocznie wzburzony.
Jacob spojrzał na mnie, po czym znów na Matta.
- Jestem pewny, że Mała bardziej woli być ze mną – powiedział lodowatym głosem, który mroził krew w żyłach, po czym objął mnie mocniej ramieniem.
- To cię n-niedotyczy, więc znikaj – rzekł wściekle Matt, a pozostała trójka stanęła za nim. Powoli zaczynałam się martwić o Jacoba.
- Nie sądzę – Jacob wydawał się być przygotowany na „spór”. Czułam, jak naprężają się jego mięśnie, co powodowało, że z każdą kolejną sekundą stawałam się coraz bardziej zdenerwowana, jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe. Matt zrobił kilka kroków w naszym kierunku, a reszta podążała za nim, dopóki nie podniósł ręki.
- On należy do mnie! – powiedział i przybliżył się jeszcze bardziej do Jacoba, który zabrał swoją rękę i odsunął mnie kawałek od siebie. Obserwowałam ich obydwu. Każda część ciała była tak naprężona, jakby zaraz miała się rozerwać. Czy w ogóle Jacob miał jakieś szanse przeciwko całej czwórce? Co powinnam zrobić, gdyby wszyscy razem zaczęli tłuc mojego przyjaciela? Jacob stanął w lekkim rozkroku, a górną część ciała lekko obrócił na bok, cały czas świdrował Matta wzrokiem.
A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kiedy Matt stanął przed Jacobem i się zamachnął, ten zacisnął dłoń w pięść i wyprowadził cios w mgnieniu oka i opuścił ramię. Usłyszałam przeraźliwy krzyk, który mógłby obudzić samą śmierć. Mogłam dokładnie usłyszeć odgłos łamania kości, ale z początku nie wiedziałam czyjej.
Matt upadł na ziemię i w ułamku sekundy podniósł rękę do nosa.
- Aaaahhhh! Złamałeś mi nos! Zabiję cię! – krzyczał niewyraźnie . Podniósł się z ziemi, a krew spływała mu po ustach i kapała. Jacob ponownie przyjął pozycję pełną gotowości, a jego rywal chciał się na niego rzucić, jednak jego trzej koledzy przytrzymali go. Matt próbował się wyswobodzić, patrząc cały czas wściekłym wzrokiem na Jacoba.
- Zostawcie mnie, bo zabiję was wszystkich! – Jacob nie zareagował, nie poruszył się nawet o milimetr, obserwując uważnie całą sytuację.
- Matt, krwawisz jak cholera! Musisz iść do lekarza! – Próbował go uspokoić Steve, po czym spojrzał na nas.
- Jeszcze się policzymy, koleżko. Tak łatwo ci z nami nie pójdzie. – Powoli odchodzili z Mattem od nas.
- Znajdę cię! – zawołał jeszcze, zanim obrócił się i już dobrowolnie szedł z resztą paczki.
Kiedy tylko cała grupka została pochłonięta przez ciemność, Jacob rozluźnił się i głęboko westchnął w otaczającą ciszę. Byłam wystraszona na śmierć, ale dopiero teraz odważyłam się krzyknąć z przerażenia, na co mój przyjaciel spojrzał na mnie z niepokojem. Podszedł do mnie, otoczył rękoma i zaczął gładzić uspakajająco po plecach.
- Już wszystko w porządku. Poszli sobie. Nic się nie stało – mówił do mnie. Kolana się pode mną ugięły, ale Jacob wzmocnił swój uścisk tak, że podtrzymywał cały mój ciężar ciała. Aż do teraz adrenalina płynąca w żyłach, pozwoliła mi się utrzymać na nogach, ale w tej chwili czułam się jak rozdygotana galaretka. Przeżyłam, nieskrzywdzona, dzięki Jacobowi nic się nie wydarzyło…
Jego dłoń!
- Zrobili ci coś? – spytałam zaniepokojona. Spojrzał na mnie zaskoczony. Ponownie poczułam adrenalinę w żyłach, więc stanęłam samodzielnie i zdjęłam jego rękę ze swoich pleców. Bez prześwietlenia raczej trudno coś powiedzieć, ale dla wszelkiej pewności obejrzałam ją ze wszystkich stron w poszukiwaniu jakiś niepokojących znaków, czyli tak naprawdę, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Wypuściłam z ulgą wstrzymywane powietrze i podniosłam głowę, żeby spojrzeć na chłopaka. Śmiał się lekko.
- A z tobą wszystko w porządku? – zapytał, kładąc nacisk na „tobą”. Myślałam chwilę nad tym. Usłyszałam wstrętne rzeczy, prawie straciłam rozwagę i przeżyłam śmiertelny strach.
- W jak najlepszym – powiedziałam jak w transie. Chłopak potrząsnął lekko głową, objął mnie ponownie i oparł podbródek na mojej głowie. Za to ja przytuliłam policzek do jego klatki piersiowej i wsłuchiwałam się w bicie jego serca, które mnie uspokajało. Piękne, równomierne pukanie, które dawało mi poczucie bezpieczeństwa.
- Wiesz, że nie jesteś normalna? – powiedział figlarnie. Zaśmiałam się lekko. Jego próba rozładowania napięcia i rozweselenia mnie przyniosła skutek.
- Dzięki – rzekłam szczerze.
- Jestem przeszczęśliwy, że byłem we właściwym miejscu i o właściwej porze, Mała – rzekł. To już drugi raz, kiedy wyciągnął mnie z tarapatów. Był moim… osobistym aniołem stróżem. Zawsze obecnym, kiedy nagle go potrzebowałam. O czym ja właśnie myślę…
- Jak to się stało, że jesteś w Port Angeles? – zapytałam z nutką zaskoczenia w głosie i odsunęłam się od niego, żeby go lepiej widzieć. Czy nie mówił mi, że w najbliższym tygodniu nie będzie go w okolicy? Jacob zaśmiał się.
- To nie było zaplanowane. Moja siostra zadzwoniła do mnie dzisiaj, ponieważ potrzebowała szybko opiekunki dla mojej małej siostrzenicy, która jest chora, więc przyjechałem. – Na koniec wzruszył ramionami.
- Czyli teraz chcesz jechać od razu do domu? – zapytałam i sama usłyszałam, jak to smutno zabrzmiało. Posłał mi kolejny uśmiech, chwycił moją dłoń i poprowadził mnie do motoru, o który się oparł, jak dotarliśmy i wyciągnął coś z kieszeni. Komórkę.
- W momencie, kiedy mnie napadłaś, byłem w trakcie dzwonienia do mamy, żeby jej powiedzieć, że zostaję na noc u taty, bo jest już dość późno na powrót. – Potrzebowałam chwili, żeby jego słowa do mnie dotarły, a dokładniej ich znaczenie.
Czekał mnie cały dzień spędzony z Jacobem.
W międzyczasie wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Uśmiechnęłam się do niego, po czym obróciłam się i oparłam się o niego plecami. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Po dzisiejszych przeżyciach jego ciepło przynosiło coś więcej niż tylko ulgę. Dość długo wsłuchiwałam się w jego równomierny oddech i czułam jak jego pierś wznosi się i opada.
- Cześć, mamo – powiedział, a jego głęboki głos przeszedł przez ciało i brzmiał jak mruknięcie. Było to nieznane, ale przyjemne uczucie.
- Dlatego dzwonię. Pół godziny temu wyszedłem od Rachel, a teraz jadę do taty i wrócę jutro wieczorem do domu. – Nastała kolejna chwila ciszy, do czasu kiedy Jacob westchnął prawie niedosłyszalnie. – Pojadę ostrożnie, obiecuję mamo – rzekł ze znudzeniem. Musiałam się uśmiechnąć. Jego matka bała się trochę zbyt często o swoją „małą” latorośl.
- Pa, mamo – powiedział i poczułam, jak wsuwa telefon z powrotem do kieszeni. Położył dłonie na moich ramionach i zaczął je gładzić.
- Jest ci zimno? – spytał.
- Już nie – odparłam, na co uśmiechnął się lekko.
- Przyjechałaś dzisiaj swoim autem?
- Tak, czemu pytasz?
- Odprowadzę cię, na wszelki wypadek. – Jego słowa przypomniały mi niemiłe rzeczy, które wydarzyły się zaledwie kilkanaście minut wcześniej. A do tego wydawało mi się, jakbym spędziła z nim mnóstwo czasu. W jego pobliżu czułam się po prostu cudnie. Rozumieliśmy się tak dobrze, on mnie chronił, a ja tęskniłam za nim, kiedy go nie było.
Wzdychając, otworzyłam oczy, a Jacob odsunął mnie delikatnie na bok.
- Gdzie zaparkowałaś? – spytał, kiedy się do niego odwróciłam.
- Kawałek stąd, jakąś ulicę, obok biblioteki – odpowiedziałam i wskazałam ręką kierunek. Jacob wydawał się przez chwilę nad czymś myśleć.
- To nie tak daleko, więc zabiorę od razu ze sobą motor. – Przez moment manipulował przy maszynie, poczym pchał już ją obok siebie.
- Możemy? – spytał z uśmiechem. Ja tylko przytaknęłam głową. Wydawało się, jakby Jacob prowadził motor bez żadnego wysiłku, chociaż nie sądziłam, żeby było to tak łatwe, jak mi się zdawało. Zauważyłam, że był to starszy motor. Był prawie cały czarny z wyjątkiem srebrnych metalowych elementów.
- Co to za model? – spytałam ciekawa, a Jacob spojrzał na mnie lekko zaskoczony.
- Interesujesz się motorami? – Wzruszyłam ramionami.
- W tym momencie? Tak. – Roześmialiśmy się oboje.
- Stary Harley. Mam go już od dawna, ale jeździć mogę nim od kilku miesięcy. Musiałem wymienić w nim prawie większość części, w tak kiepskim był stanie.
- Sam go naprawiłeś? – zapytałam zdziwiona. Chłopak uśmiechnął się.
- Jeśli ktoś zna się na samochodach, to po kilku próbach może prawie wszystko zreperować.
- Wow. – Jedyny wyraz, na który było mnie stać.
- A ty byłaś dzisiaj w bibliotece? – Przytaknęłam głową. – Po coś do szkoły czy raczej prywatnie? – Zadał kolejne pytanie.
- Dla swojej przyjemności. Musiałam oddać kilka książek i potrzebowałam pilnie czegoś nowego do czytania.
- A co czytasz? – Teraz to ja spojrzałam na niego zaskoczona. Kiedy dostrzegł mój wzrok, zerknął na mnie pytająco. – Co? – Potrząsnęłam lekko głową.
- Wybacz. Myślałam tylko, że… Nie wiem. Nie sądziłam, że interesujesz się książkami. – Wzruszyłam przepraszająco ramionami, a Jacob musiał się uśmiechnąć.
- No tak, szczerze powiedziawszy czytam głównie fachowe książki o samochodach i motorach.
- Nie oczekiwałam właściwie niczego innego – rzekłam z uśmieszkiem, za co Jacob uderzył mnie lekko w ramię.
- Nie bądź tylko bezczelna, Mała.
- Ależ skądże znowu. Zawsze taka jestem – odparłam i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Jacob chciał ponownie dać mi lekkiego kuksańca, ale tym razem stanęłam w miejscu, a jego pięść uderzyła w pustkę. Nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam gromkim śmiechem, kiedy zobaczyłam jego zbaraniały wyraz twarzy.
- Poczekaj no tylko. Kiedy dostanę cię w swoje ręce – rzekł i odstawił motor. Odeszłam już kilka kroków. Kiedy Jacob odwrócił się i zaczął mnie gonić, ja uciekałam ze śmiechem od niego. Biegał za mną wzdłuż całej ulicy, dookoła słupów i latarni, do czasu kiedy wyczerpana zrezygnowałam. Jacob złapał mnie i zaczął gilgotać, aż nie upadłam prawie ze śmiechu na ziemię, wtedy przestał i podtrzymał mnie.
- Wygrałem – powiedział tylko. Udawałam obrażoną.
- To się nie liczy. Jesteś dużo większy niż ja i dlatego nieco szybszy. – Jacob wzruszył ramionami.
- Nic na to nie poradzę, że jesteś jak karzeł – powiedział zuchwale. Zaskoczona i lekko zła spojrzałam na niego. Nie przeszkadzało mi w zupełności, że nazywał mnie „Mała”, ale karzeł to coś zupełnie innego. To coś, co przekracza pewną granicę. Spoglądał na mnie, widząc, że nie jestem zbytnio zadowolona i nim zdążyłam coś powiedzieć, chwycił mnie i przerzucił w pół przez ramię i ruszył w kierunku motoru.
- Hej! Zwariowałeś? – krzyczałam, ale Jacob się tylko śmiał. Postawił mnie, cały czas się śmiejąc.
- Przykro mi – powiedział i spojrzał na mnie oczami zrozpaczonego psiaka, które podziałały do tego stopnia, iż cały gniew się ulotnił. Nie mogłam być na niego zła. Westchnęłam.
- Już dobrze. Ale! Niech to się nigdy nie powtórzy – rzekłam poważnie, a chłopak kiwnął ze zrozumieniem głową.
Szliśmy dalej w kierunku mojego samochodu i rozmawialiśmy o moich upodobaniach do książek, o jego siostrze i jej córce, naszych radościach. Przy ciężarówce pożegnaliśmy się.
- Przyjadę po ciebie jutro, Mała – powiedział Jacob.
- Już się nie mogę doczekać. – Wyciągnęłam ręce, a on ochoczo wyszedł mi naprzeciw tak, że mogliśmy się objąć.
- Pojadę za tobą – rzekł jeszcze.
- Jesteś pewien? Mój samochód nie należy do najszybszych. – Jacob pokręcił lekko głową.
- Nie przeszkadza mi to. Oprócz tego będę pewny, że nic ci się nie stanie – powiedział zawadiacko. Przewróciłam oczami.
- Nie myśl sobie, że dzisiaj po raz pierwszy jadę autem.
- To się jeszcze okaże – odparł i usiadł na motorze. Potrząsając głową, wsiadłam do samochodu i odpaliłam silnik.
Przez prawie całą podróż widziałam w tylnim lusterku Jacoba, który podążał za mną aż do zjazdu do rezerwatu Quileute, gdzie „zamrugał” światłami na pożegnanie i odjechał. W domu zanim poszłam spać, Charlie spytał się mnie, jak mi minął dzień. Opowiedziałam mu, że przypadkowo spotkałam Jacoba i że jutro wybieramy się gdzieś razem.
Leżąc w łóżku, analizowałam wszystko, co mi się dzisiaj przydarzyło, zwłaszcza chwile z Jacobem, które dziwnym sposobem zajmowały największą część moich wspomnień, chociaż czas, który razem spędziliśmy, był stosunkowo krótki. Był dla mnie kimś ważnym, częścią mojego życia, z której nie chciałam zrezygnować.
__________________
A oto wasza niespodzianka.
Rozdział 17.
W drodze do przepaści
Autorka dodała do tego rozdziału piękną piosenkę i prosi, żebyście włączyli ją dopiero w momencie wyjścia Belli z restauracji:) Nie zapomnijcie! xD
Dodatkowo uprzedza, że należy trzymać chusteczki w pogotowiu! xD
http://www.youtube.com/watch?v=y0s7ycdUcHk
Tłumaczenie: Marsi
Beta: Cornelia
Nazajutrz rano biegałam po całym domu. Renee i Charlie obserwowali mnie widocznie rozbawieni. Jacob nie chciał mi zdradzić, co będziemy dzisiaj robili, więc chodziłam naburmuszona, aż znalazłam odpowiedni strój, przynajmniej mam taką nadzieję. Jedno wiedziałam na pewno. Będziemy jechali motocyklem. Wywoływało to we mnie radość. Już teraz czułam to uczucie, kiedy tylko o tym pomyślałam. Dosłownie pochłonęłam śniadanie, gdyż byłam już spóźniona. Jake chciał się spotkać za pół godziny. Przeszukałam jeszcze szybko mój mały plecak, który leżał w szafie na korytarzu. Sięgnęłam tylko po portfel. Nie mogłam go po drodze zgubić. Złapałam za cieplejszą kurtkę i wymknęłam się drzwiami na zewnątrz. Nie stałam nawet dziesięciu sekund na werandzie, kiedy Jacob jechał wzdłuż mojej ulicy. Skinęłam na niego i zeszłam na dół. Jego Harley wyrzucał z siebie głośny warkot, nim zgasił go, a szmer całkowicie zaprzestał zagłuszać otoczenie. Zdjął kask i uśmiechnął się do mnie, podczas schodzenia z maszyny. Zbliżyłam się do niego i uściskałam na powitanie.
- Cześć, Mała.
- Hej, Jake.
- Świetnie wyglądasz - powiedział. Cofnęłam się o krok i wyszczerzyłam.
- Nie inaczej niż zwykle. - Jacob zaśmiał się krótko i wyciągnął rękę z kaskiem dla mnie.
- Powinniśmy ruszać w drogę.
- Więc dokąd jedziemy? - spytałam, podczas zakładania hełmu.
- Znowu do Port Angeles. Mam nadzieję, że to nie sprawia ci problemu. Będziemy się dobrze bawić, obiecuję - powiedział nieco zdenerwowany. Musiałam się zaśmiać.
- Tak długo, jak jesteśmy razem, będzie świetnie - zapewniłam go i usiadłam za nim. Jacob klepnął mnie potwierdzająco w nogę i ruszył Harleyem. Przerażający warkot pędził razem z nami. Przysunęłam się bliżej Jacoba, by wzmocnić uchwyt. Kiwnął głową i dodał gazu.
To... zapierało dech w piersiach. Motor dosłownie frunął nad ulicą. Rozkoszowałam się mrowieniem, które powoli rozpościerało się od moich włosów, aż do małego palca u nogi. Czułam, jak wiatr rozwiewał moje włosy, które wystawały z kasku. Czułam jak kurtka się nadymała pod oporem powietrza. Zamknęłam oczy i pozwoliłam temu uczuciu całkowicie mnie obezwładniać. Płynęłam... latałam... w stanie nieważkości... Żaden wyraz nie mógł tego dokładnie odpisać. To było... mieszanką wszystkiego. Nie do opisania.
Jechaliśmy szybciej niż oczekiwałam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Byliśmy w drodze mniej więcej od półtora godziny, podczas której może przez dziesięć minut świadomie brałam udział. Przez resztę trasy byłam nieobecna. Tak jakby mój duch ulotnił się z ciała.
Jacob zaparkował przy centrum handlowy. Po tym, jak wstałam i rozluźniłam mięśnie, spojrzałam na niego wyczekująco. Zabrał mój kask, powiesił oba na Harleyu i obrócił do mnie, szczerząc zęby. Czekałam, jednak nic nie mówił.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziałam lekko skołowana i klasnęłam w ręce. Jacob przyglądał się mi i wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Spacer? - spytał. Zaskoczona rozszerzyłam oczy. Poważnie? Czegoś takiego spodziewałam się tylko po Angeli albo Jessice. Potrzebowałam chwili, zanim odpowiedziałam.
- Jasne, dlaczego nie. - Jacob uśmiechnął się znowu, wziął moją rękę i wałęsaliśmy się po centrum handlowym. Obeszliśmy najpierw kilka sklepów w rupieciami, jednak żadne z nas nie było niczym zainteresowane do czasu, kiedy Jake zatrzymał się przed sklepem sportowym.
- Możemy tu wstąpić? - zapytał i wyglądał przy tym tak entuzjastycznie, jak trzyletnie dziecko, któremu trzymano lizaka pod nosem. Kiwnęłam tylko i stłumiłam śmiech. Puścił moją rękę, kiedy wchodziliśmy do pomieszczenia i zaczął wędrować pomiędzy półkami z butami do biegania. Sama też trochę się rozglądałam. Potrzebowałam pary nowego obuwia do wędrówek, jednak te wszystkie były za drogie.
- Woooaah! - Musiałam się uśmiechnąć i obróciłam w stronę głosu Jacoba. Stał przed półką z markowymi butami i trzymał szczególnie dobry model w rękach. Podeszłam do niego. Kręcił buta w dłoniach i oglądał ze wszystkich stron.
- Dałbym za nie nawet moją ostatnią koszulę - mruczał do siebie. Spojrzałam na małą etykietkę z ceną, który była przyczepiona do podeszwy i osłupiałam.
- Kosztują więcej niż twoje wszystkie ubrania razem wzięte - powiedziałam i oboje zaśmialiśmy się z mojego komentarza. Oglądaliśmy jeszcze inne pary, pytał mnie to tu, to tam o zdanie, jednak zawsze była ta sama odpowiedź: za drogie. Wyszliśmy stamtąd, a Jacob wziął mnie znowu za rękę i wałęsaliśmy się dalej.
Po paru nieciekawych sklepach stanęłam przed jubilerem. Nie nosiłam żadnej biżuterii i robiłam sobie właściwie żmudne nadzieje, ale kiedy zobaczyłam jedyne w swoim rodzaju sztuki, nie mogłam się opanować i podziwiałam je. Jake chodził ze mną powoli od jednej wystawy do kolejnej. Nie wyglądał jakby mu to przeszkadzało, że zupełnie zatraciłam spojrzenie w błyskotkach.
Jedna rzecz szczególnie przykuła moją uwagę. Była to miniatura orła ze srebra. Oczy miał zrobione z drobniutkich szafirów. Obszernie rozstawione skrzydła wyglądały, jakby wiatr dotykał upierzenia zwierzęcia. Przypominało mi to jazdę motorem...
- Podoba ci się? - spytał, a jego twarz znajdowała się tylko centymetr przy mojej, kiedy oglądał orła. Nie zauważyłam, kiedy zbliżył się do wystawy.
- Och, tak. Wygląda tak... wolno - odpowiedziałam w dalszym ciągu oczarowana biżuterią.
- Zgadza się. Jest doprawdy... szczególny - powiedział i uśmiechnął się. Czy myślał o tym samym? Byłam prawie pewna, że tak. Znowu spojrzałam na orła i przyglądałam się szczegółom, z których był zrobiony.
- Chcesz go? - spytał wprost. Moja spojrzenie po raz pierwszy powędrowało do małej metki z ceną
139,95$
Wielkie nieba!
Zszokowana przerzucałam spojrzenie z wisiorka na cenę. Tia, szafiry i te detaliczne szczegóły miały swoją wartość. Westchnęłam głęboko. Był pierwszym cackiem, które mi się spodobało.
- Za drogi - powiedziałam tylko i odwróciłam się sfrustrowana.
- Rzeczywiście, szkoda - powiedział Jake i pociągnął mnie za sobą. Nie chciałam już patrzeć na inne rzeczy, których nie mogłam kupić.
Zawlókł mnie do sklepu z komórkami, a ja jego do małej księgarni. Bawiliśmy się wspaniale. Jacob próbował pokazać mi plusy i minusy producentów i modeli komórek. Tyle informacji naraz i techniczne rzeczy nie mogły mi się pomieścić w głowie. Jacob szedł obok mnie, śmiejąc się.
W księgarni starałam się odciągnąć go od książek fachowych i namówić na "Dumę i uprzedzenie" Jane Austen albo "Mansfield Park", jednak kręcił nosem ze wstrętem. Dziewczęce książki, mówił. Próbowałam jeszcze przekonać go do Stephena Kinga, może chociaż horror lubił, jednak też nie przystał zbyt entuzjastycznie na tę propozycję. Powiedział mi, że przeczytałby to, gdyby nie było, cytuję, nudne. Albo sprawiał wrażenie twardziela, albo kiedyś się na nich sparzył, jak twierdził. Na końcu przystanęłam przy książkach kucharskich, a Jake marzył o tych wspaniałych daniach, które widniały na obrazkach. Prawie dało się zauważyć, jak z czasem zaczął się ślinić jak wygłodzony wilk, któremu położono przed nosem kawał mięsa, ale był poza jego zasięgiem z powodu uwiązania na łańcuchu. Śmiałam się serdecznie z jego bezcennego wyrazu twarzy.
Zmartwiłam się tym, że tak długo opowiadałam, bo oboje poczuliśmy wielki głód. Była już druga popołudniu, więc poszukaliśmy w pobliżu lokalu. Znaleźliśmy małą, chińską restaurację, która wyglądała obiecująco. Wybraliśmy miejsce przy oknie wychodzącym bezpośrednio na ulicę i usiedliśmy w ławkach naprzeciwko siebie. Zaraz po tym kelnerka przyniosła nam menu i spytała o napoje. To się nazywa szybka obsługa. Jacob zamówił dla siebie colą, a mi wodę. Przeglądałam jadłospis. Znajdowało się tam mnóstwo potraw mięsnych, jednak dzisiaj stawiałam na dania wegetariańskie.
- Znalazłeś już coś? - spytałam i spojrzałam na Jake, podczas gdy przewracał kartki. I dokładnie w tym momencie zobaczyłam kątem oko, jak na zewnątrz coś przeleciało. Widziałam tylko grzbiet albo przynajmniej tak mi się wydawało, jednak mogłam przysiądz, że już to kiedyś widziałam. Próbowałam odtworzyć ten strzęp obrazka. Coś czarnego, białego i... czerwonego?
- Nie mogę się zdecydować, jednak chyba zamówię sukijaki* - odpowiedział.
Drzwi restauracji otworzyły się i usłyszałam znany mi głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam... Lauren. Natychmiast obniżyłam się i ukryłam za menu. Na tę... dziwkę nie miałam ochoty patrzeć i wiedziałam, że gdyby mnie zobaczyła, mój piękny dzień z Jacobem skończyłby się. Niewątpliwie zdenerwowałaby nas na śmierć.
- Kocham tę restaurację. Jedzenie mają fantastycznie - zapiszczała nosowym głosem, który przyprawiał o ból uszu. Była tak blisko, że z pewnością usiadła przy stoliku za Jakiem.
- Dałem się zaskoczyć - odpowiedział męski głos, a moje serce stanęło.
Edward!
Nie... nie... nie, nie. Nie! Nie! NIE!
Czy popełniłam jakąś zbrodnię, że los mnie tak pokarał? Nie mogłam mieć chociaż jednego dnia wolnego od myślenia o nim, a już tym bardziej spotykania go na drodze? Zupełnie zatracona pośród myśli poczułam nagle dłoń Jacoba, która trzymała moją kartę dań. Skrzywiłam się krótko i powoli odłożyłam menu na stół. Jake patrzył na mnie troskliwie.
- Wszystko w porządku, Mała? - spytał, jednak z pewnością nie wyglądałam, jakby było ok. Próbowałam przełknąć gulę znajdującą się w gardle, by móc odpowiedzieć, jednak zdołałam z siebie wyrzucić krótkie "tak".
- Absolutnie musisz spróbować kurczaka. Nie ma tu nic lepszego - usłyszałam znowu Lauren i drgnęłam z powodu jej niemiłego głosu. Jacob odłożył kartę, usiadł obok mnie i położył ramię na moje.
- Co się dzieje? - Bardziej powiedział niż spytał. Wiedziałam, że przeczuwał, że ma to związek z naszymi sąsiadami. Położyłam głowę na jego piersi i przytuliłam się do niego, jakby to miało zapobiec dalszemu podsłuchiwaniu, co się dzieje obok.
- Chcesz wyjść? - szepnął. Potrzęsłam głową. Nie chciałam zepsuć mu dnia, przynajmniej bardziej niż jak zrobiłam to teraz. Westchnęłam i podniosłam się.
- Wyświadczysz mi przysługę? - Tym razem to ja wyszeptałam. Jacob skinął. - Zamówisz coś dla mnie?
- Co chciałabyś zjeść? - Otworzyłam kartę i pokazałam danie. Jake kiwnął głową i usiadł na swoim miejscu. Miałam wyrzuty sumienia, ze nie rozmawiam z nim, ale czułam obawy, że Edward mnie usłyszy i pozna. Na szczęście Jacob wydawał się wszystko rozumieć. Kelnerka przyniosła wkrótce napoje i spytała o zamówienia.
- Raz Sukijaki i raz Lot-Han-Zai - powiedział z pewnym akcentem. Powinnam zapytać się go przy nadarzającej się sposobności, skąd takowy posiadał. Może jadł często chińskie jedzenie.
- Chcieliby, państwo, także ciasteczka szczęścia? - spytała kelnerka, a Jake spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Potrząsnęłam tylko ramionami, bo było mi to obojętne.
- Chętnie - odpowiedział, a kelnerka odwróciła się ze skinieniem. Nie poszła jednak z powrotem, tylko do stolika obok.
- Dzień dobry. Co dla państwa? - Trudziłam się, by więcej niczego nie słyszeć, dlatego też wyglądałam przez okno i rozpaczliwie próbowałam skupić uwagę na przechodniach na dworze.
- Colę light i kurczaka Chop Sui - powiedziała Lauren.
- Filiżankę czarnej kawy, proszę. Muszę jeszcze spojrzeć w kartę. - Jednoznacznie był to głos Edwarda. Rozpoznałabym go pośród tysiąca innych. Zamknęłam oczy i pokręciłam głową. Jak miałam oprzeć się i nie słuchać tego niezmiernie pięknego głosu?
- Więc, wiesz, że jestem przewodniczącą komitetu i muszę po prostu wiedzieć, czego słuchasz, bo będę uczciwa i powiem, że jesteś numerem jeden w szkole i absolutnie, absolutnie gorący. Wszyscy chłopacy noszą to, co ty, mówią, co ty i słuchają tego, co ty, więc muszę znać twój gust muzyczny, żeby na balu wiosennym muzyka była doskonała - paplała Lauren na jednym wydechu i bez potrzeby zaczerpnięcia więcej powietrza, bynajmniej tak to brzmiało.
- Możemy porozmawiać o tym po jedzeniu? - Głos Edwarda brzmiał lekko, jakby był... jak to powiedzieć... pijany. Musiałam się uśmiechnąć. Bądź, co bądź, miał o wiele mniej przyjemne towarzystwo niż ja. Popatrzyłam na Jacoba i wyszczerzyłam się bez ogródek. Tak, z nim było tysiąc razy lepiej. Wydawał się być zaskoczony z mojej nieoczekiwanej reakcji, jednak również się uśmiechnął i mrugnął do mnie. Nie mogłam odmówić sobie chichotu.
- Jestem nudna? - usłyszałam markotny głos Lauren. Z pewnością.
- Oczywiście, że nie. - Ten akcent znałam za dobrze. Mój żołądek skurczył się. Edward używał go przy bliźniaczkach i... także przy mnie. - Nie mógłbym życzyć sobie lepszego towarzystwa - wymruczał do niej.
Zauważyłam, że złość we mnie rośnie. Miałam rację. Nie był wart ani grosza. A już tym bardziej, kiedy spotykał się z Lauren. Nie nienawidził mnie za to, że nie dałam mu żadnej szansy, by go poznać, tylko dlatego, że byłam do tej pory jedyną, która mu odmówiła.
Drętwo gapiłam się w blat, aż zauważyłam rękę Jacob na mojej. Spojrzałam na niego pytająco, a on przyglądał mi się z troską i potrząsnął lekko głową. Nie chciał, żebym miała ponure myśli i wiedziałam, że nie było konieczne rozmyślać o Edwardzie, a już na pewno, kiedy byłam razem z Jake’em.
Na szczęście przyszła w tym momencie kelnerka i przyniosła nasze jedzenie. Moje wegetariańskie danie pachniało bardzo smakowicie i, grzecznie uśmiechając się do Jacoba, który odbierał swój talerz, zaczęłam jeść. Kilka minut później również Lauren i Edward dostali swoje jedzenie, więc mogłam dokończyć w świętym spokoju, bez przeszkadzającej paplaniny.
Kiedy najadłam się do syta i odłożyłam sztućce, spojrzałam na Jacoba, który skończył przede mną. Wyszczerzył zęby i pomachał do mnie ciasteczkiem szczęścia. Zachichotałam krótko i wzięłam swoje, rozłamałam i wyciągnęłam mały pasek papierka z jednej połówki. Rzuciłam jeszcze przelotne spojrzenie na Jake'a, który z zainteresowaniem studiował swoją karteczkę, więc zwróciłam uwagę na moją szczęśliwą wiadomość.
Idź za głosem serca. Doprowadzi cię ono do twojego szczęścia.
To wcale nie była informacja, której teraz potrzebowałam. Skrzywiłam się i gapiłam na papier, jakby pod naciskiem mojego wzroku wiadomość miałaby ulec zmianie.
- Powiedz, Eddie, słyszałam, że byłeś gdzieś razem z Bellą - usłyszałam i zdrętwiałam. Spojrzałam powoli na Jacoba, który zamyślony odwrócił głowę, jakby chciał lepiej słyszeć, o czym rozmawiają.
- Skoro tak mówisz - odpowiedział zupełnie obojętnie. Moje ręce, w których w dalszym ciągu trzymałam papierek, zaczynały drżeć nie z obawy, lecz z powodu złości, która wracała i trudziłam się, żeby nie zyskała nade mną przewagi.
- Och, spytałam się tylko, dlaczego facet taki jak ty zadaje się z taką dziewczyną. - Jej akcent stawał się coraz bardziej negatywny. W napięciu oczekiwałam odpowiedzi. Jednak usłyszałam tylko lekki szczęk porcelany, prawie nigdy niekończącą się ciszę i znowu szczęk. Edward musiał napić się kawy.
- Lauren - wymruczał jej imię, a po moich plecach przebiegł dreszcz. To było gorsze niż każda możliwa tortura. - Naprawdę chcesz rozmawiać o tej nic nieznaczącej dziewczynie? Mamy lepsze rzeczy do robienia niż trwonienie naszego kosztownego czasu.
Ponieważ moje spojrzenie w dalszym ciągu było skierowane na Jake'a, mogłam zauważyć, że patrzy na mnie zaskoczony, jednak w tym momencie nie mogłam trzymać dłużej złości na wodzy. Poczułam, że widok lekko się rozmazał, a po policzkach pociekły pierwsze łzy. Szybkim ruchem podarłam karteczkę i podeszłam do stolika Edwarda. Kątem oka widziałam, że Jacob patrzył na mnie zdumiony. Byłam pewna, że czuł, co zamierzam zrobić. Chwilę później zobaczyłam, że Edward jest również zaskoczony. Lauren siedziała bezpośrednio za moim towarzyszem, a Edward naprzeciwko niej. Aż iskrzyłam, gdyż nie miałam już władzy nad moim gniewem.
- Więc nic nie znaczyłam, tak?! - krzyknęłam. - Twoje słowa są nic nie warte, kiedy mówisz o mnie, bo w końcu to ty zainwestowałeś tyle czasu po to, żebym z tobą gdzieś wyszła! - Z każdym moim wyrazem twarz Edwarda nabierała coraz ciemniejszej barwy.
- Nie zrobiłaś tego tak po prostu - powiedział rozzłoszczony.
- Och, tylko dlatego, że nie marnuję czasu na każdego nadbiegającego kretyna! - krzyknęłam znowu.
Edward wstał, patrzył bezpośrednio na mnie i wydawał sie być prawie tak rozgniewanym jak ja.
- Nazywasz mnie kretynem, chociaż nie wiesz o mnie niczego! Więc możesz sobie darować! - odpowiedział złośliwie.
Rzeczywiście nie był nigdy mną zainteresowany. Zdrętwiałam zszokowana i niezdolna, by coś powiedzieć. Dokładnie w tej chwili zobaczyłam przed oczami godziny, podczas których przesiedziałam z nim w szpitalu. Widziałam go w jego najsłabszych momentach, uratowałam go...
Straciłam panowanie nad sobą. Moja ręka poruszyła się, zamierzyła na niego i huknęło. Z jednym, głośnym plaśnięciem wymierzyłam mu drugi policzek, odkąd się znamy.
- Ty... ty... kompletny idioto! Nie mogę uwierzyć, że zmarnowałam na ciebie dwadzieścia cztery godziny! Nie byłeś wart ani jednej sekundy! - Zostawiłam go z jego bezdennym spojrzeniem i wymaszerowałam na dwór. Nie chciałam na niego dłużej patrzeć.
(włączcie piosenkę! xD)
Zrobiłam kilka kroków przed drzwiami i skierowałam moje spojrzenie w stronę nieba, nim zamknęłam oczy. Po ciągnących się bez końca sekundach obejrzałam się w stronę wejścia, jednak mój wzrok nie był na to gotowy. Przez okno widziałam, jak Jacob stał przed Edwardem i z nim rozmawiał albo sam mówił. Jego wyraz twarzy nie był rozgniewany, tylko poważny. Zauważyłam tylko plecy i ręce Edwarda zaciśnięte w pięści, zwisające bezwiednie wzdłuż ciała. Wtedy Jake ruszył do wyjścia i wyszedł na dwór. Popatrzył na mnie smutno, nim wziął mnie w ramiona. Chętnie pozwoliłam się pocieszać. Szczelnie owinęłam ramiona wokół jego tułowia.
- Bella - powiedział tylko. Po raz pierwszy użył mojego imienia i poczułam się od razu lepiej. Zawsze dawał mi tyle bezpieczeństwa. Najchętniej nigdy więcej bym go nie wypuściła.
- Chodźmy - poprosił. Odsunął mnie od siebie, jednak od razu położył ramię na moim i przeprowadził przez ulicę.
* Gotowana japońska ryba
I co wy na to? Podoba się wam, nie tylko nasz prezent dla was, ale także jego zawartość?
Czekamy na odzew. ^^
Pozdrawiam
O. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Olcia dnia Pią 15:33, 22 Sty 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Ewelina
Dobry wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 58 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P
|
Wysłany:
Śro 21:37, 20 Sty 2010 |
|
Cytat: |
Moja siostra zadzwoniła do mnie dzisiaj, ponieważ potrzebowała
szybko opiekunki dla mojej małej siostrzenicy, który jest chory, więc przyjechałem |
która jest chora
Cytat: |
Nie mogłam mieć, chociaż jednego
dnia wolnego od myślenia o nim, a już tym bardziej spotykania go na drodze?
|
bez przecinka
Oj podoba! Jak chol.... Dwa rozdziały! Cudownie! I szokująco:) Edward jest...hmm... sama nie wiem, jak określić jego zachowanie. A raczej słowa. Były one z pewnością raniące i dziwie się, że Jacob go nie uderzył. Chociaż pewnie policzek od Belli wystarczył. A dziewczyna jest kłębkiem nerwów, trudno jej poskładać swoje myśli (i uczucia) do porządku dziennego. Cieszy mnie to, że jak na razie Jake jest tylko przyjacielem dla dziewczyny, a nie próbuje wykorzystać okazji aby ją zdobyć. (co nie znaczy że go lubię). Nie wiem kogo bardziej mi żal: Edwarda, bo nie wie, co Swan dla niego zrobiła, czy też Belli, która nie chce się przyznać, że widocznie zaczyna coś czuć do faceta, którego podobno nienawidzi.
Dziękuje za dwa rozdziały, jesteście wielkie. Cieszę się że tłumaczycie to opo dla nas:)
Czekam na ciąg dalszy,
buziaki! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 21:48, 20 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Nessa_Amelia
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Sty 2010
Posty: 4 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 22:02, 20 Sty 2010 |
|
Bardzo, ale to bardzo dziękuję za ten wspaniały prezent !! Oczywiście świetne rozdziały tak jak się spodziewałam, ale nadal nie lubie Jacob'a. Ja wole, żeby ona była z Edwardem i myślałam, że to on ją uratuje, a nie ten pfff. Jeśli go lubicie to przepraszam, ale nie moge się pogodzić z tym, że on zawsze pcha się między Bellę i Edwarda. Cóż jestem ciekawa jak ona się pokarze w szkole po tym co się stało. Jestem niestety pewna, że Lauren rozpuści okropną plotkę dotyczącą tego co się stało :( Ale co poradzić. Teraz znowu będę się zastanawiała co będzie dalej i wymyślała własne teorie, dopóki nie pojawi się następny rozdział. Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem waszej pracy i będę czekać co dalej. Mam nadzieję, że nie zabraknie wam chęci, no i że Jacob zniknie z tego opowiadania, a Edward przejrzy na oczy...
Już nie mogę się doczekać
i jeszcze raz dziękuję, za tak wspaniały prezent
Ness (na chomikuj nesska123) :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MissCullen
Nowonarodzony
Dołączył: 26 Paź 2009
Posty: 34 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 22:10, 20 Sty 2010 |
|
Wy mnie kiedyś doprowadzicie do zawału tym ff'iem. Do spółki z autorką.
W pewnym momencie miałam ochotę poprosić o kij bejsbolowy, aby wytłumaczyć Edwardowi mój punkt widzenia na jego zachowanie wobec Belli. Może by coś dotarło. On w ogóle jakiś dziwny jest. Nie cierpi czasami na chorobę dwubiegunową? Albo rozdwojenie jaźni? Bo wszystko na to wskazuje. Mam nadzieję, że po ostatnich słowach Belli dowie się wreszcie, że to ona czuwała nad nim całą dobę, gdy był nieprzytomny i zmieni swoje zachowanie.
Strasznie podobają mi się relacje Bella-Jacob, wreszcie są jak prawdziwi przyjaciele, bez żadnych romantycznych, czy seksualnych podtekstów.
Piosenkę autorka też wybrała świetną, po prawdzie jest to jedna z moich ulubionych z Cruel Intentions.
Jedno mnie tylko zastanawia... Jak Jacob mógł zamówić japońską rybę w chińskiej restauracji?! To trochę nie te kuchnie...
No, to teraz czekam na kolejny rozdział (a najlepiej od razu dwa!). Weźcie pod uwagę, że ni w ząb nie umiem niemieckiego i strasznie przez to cierpię! :(
Weny życzę i czasu,
MissCullen.
EDIT: zapomniałam pochwalić tłumaczki za tak wspaniały tekst. Naprawdę przyjemnie i lekko się go czyta, co oznacza, że potraficie świetnie tłumaczyć :)
MC. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez MissCullen dnia Śro 22:11, 20 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Shili
Człowiek
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 6:41, 21 Sty 2010 |
|
Uh...wdech i wydech, wdech i wydech :D... Muszę powiedzieć, że niespodzianka szalenie mi się podobała :). Tak właśnie przeczuwałam , że to Jake uratuje Bells z opresji, ale chyba jednak zaczynam go lubić w tym ff. Jak narazie nie próbuje poderwać B., ani wykorzystać sytuacji, za co ma u mnie dużego plusa. Jest świetnym przyjacielem i chyba każdy by takiego chciał mieć. A co do zachowania Edwarda, to nie spodziewałam się, że powie coś takiego i że umówi się z Lauren. To było dla mnie kompletnym zaskoczeniem, za to cieszę się, że Bella dała mu w twarz :D , może E. trochę nad tym pomyśli, chociaż w sumie to miał prawo się wściekać i psioczyć na Bellę, po tym jak zwiała z knajpki, w której jedli. Edward musi się skądś dowiedzieć, że B. przy nim czuwała...Może ktoś mu powie i zmieni swój stosunek do niej? Hm...Może Alice? Co do Belli to ona chyba zacznie sobie powoli uświadamiać, że coś do Edwarda czuje, skoro tak bardzo dotknęły ją jego słowa.
Trzymam jednak kciuki, za to, żeby chociaż część zaczęła się powoli wyjaśniać.
Jeszcze raz wielkie dzięki za tłumaczenie, jak zawsze wyszło świetnie, czekam na więcej i pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Czw 11:55, 21 Sty 2010 |
|
Super niespodzianka - dwa rozdziały , dzięki !
Nie myślałam , że to powiem , ale bardzo podoba mi sie tutaj Jacob . Coraz bardziej go lubię . Jest fantastycznym przyjacielem , Bell może na niego liczyc w każdej sytuacji .
Tak myślałam , że to on ją uratuje z opresji i w sumie cieszę się , że to był on . Jakby to był Edward to nie wiadomo jak by się to skończyło , przecież to byli jego koledzy , a z Bellą nie są narazie w dobrych stosunkach , więc niewiadomo jak by się zachował .
Akcja w restauracji trochę mnie zaskoczyła , nie myślałam , że umówi się z Lauren . No i jego zachowanie , spodziewałam sie po nim trochę więcej . Szybko odpuścił sobie Bellę , albo spotykając się z kimś innym chce o niej zapomnieć .
Po tym tekście do niej , nie dziwię się że dostał , myślałam , że Jacob mu poprawi . Może teraz chłopak przemyśli sobie jeszcze raz co zrobił . Mam nadzieję , że teraz jak się dowie ,że ona siedziała przy nim w szpitalu to coś sobie wyjaśnią , porozmawiają spokojnie i może w końcu zaczną się choć trochę dogadywać .
Jeszcze raz dzięki za niespodziankę !
A piosenka jest świetna |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 18:15, 21 Sty 2010 |
|
hm, miałam właściwie nie komentować, ale skoro już trzy opuściłam...
krzyczeć kobiety, krzyczeć...
cóż... zacznę od tyłu - bardzo wzruszająca ta scena z Bellą i Jacobem obejmującym ją i wychodzącym z restauracji... faktycznie chusteczki mogły sie przydać...
autorka bardzo ładnie wplątała w całość zmierzchowe motywy... cały czas miałam wizje, że Edward przyjdzie i ją uratuje... aż do ostatniego rozdziału... teraz już nie wiem nic... z jednej strony jest Edward - ciągle pijący, zadający się z szumowinami i krzyczący o niezrozumieniu z jej strony... z drugiej Jake - przyjaciel, który powoli staje się podporą jej zycia...
TERAZ NAWIĄŻĘ do tytułu
rozsądek podpowiadałby mi naszego muskularnego bruneta na motorze... ale to przecież opowiadanie WBREW ROZSĄDKOWI
cały czas mam okropny stres związany z tym ffem...
dziękuję wam obu za świetne tłumaczenie :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
eyes
Zły wampir
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 304 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 19:20, 21 Sty 2010 |
|
Cytat: |
Rzuciłam jeszcze przelotne spojrzenie na Jake, który z zainteresowaniem studiował swoją karteczkę, więc zwróciłam uwagę na moją szczęśliwą wiadomość. |
Nie powinno być Jake'a?
Uwielbiam Jacoba w tym FF'ie. Edward to zwykła świnia, żeby nie mówić brzydziej [a mam ochotę napisać tu parę "ładnych" określeń]. Bellę potraktował jak gazetę codzienną: chwilę się nią zainteresował i wyrzucił do śmietnika.
[teraz czas na przemyślenia] Ciekawa jestem jak zareaguje Edward gdy się dowie, że Bell przy nim czuwała, pewnie:
a) przydzie przeprosić i powie, że zachował się jak kretyn. [na miejscu Belli miałabym go w głębokim poważaniu]
b) niewiele będzie go to obchodziło, Bell zrozumie jaki on jest i będzie z Jacobem.
Czyta się przyjemnie.
Życzę chęci do dalszego tłumaczenia :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez eyes dnia Czw 19:21, 21 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Olcia
Zły wampir
Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno
|
Wysłany:
Pią 15:31, 22 Sty 2010 |
|
Dziękuję za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie, jak one potrafią poprawić humor, którego się nie ma w danym momencie.
Nessa_Amelia, snucie własnych domysłów jest czymś ważnym, ponieważ rozwija naszą wyobraźnię, bez której byłoby nam ciężko, a poza tym czasem teorie przyczyniają się do powstania czegoś nowego lub po prostu do poprawy naszego humoru.
MissCullen, czy pojawią się znowu dwa rozdziały od razu, to jeszcze się okaże, aczkolwiek bardziej prawdopodobne może być, że pojawi się jeden, a w niedługim czasie drugi.
eyes, masz rację powinno być Jak'a, zaraz poprawię.
Kolejny rozdział jest w trakcie tłumaczenia. Myślę, że możecie się go spodziewać w poniedziałek.
Pozdrawiam wszystkich czytelników.
O. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
unusual
Człowiek
Dołączył: 31 Gru 2009
Posty: 77 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Niebo;)
|
Wysłany:
Pią 15:32, 22 Sty 2010 |
|
Śledzę tego FF z zapartym tchem więc muszę oczywiście skomentować nowy rozdział + niespodziankę
Postawa obronna Jake'a w zaułku- prawdziwy anioł stróż.Dla Belli jest on przyjacielem chociaż sądzę, iż dla niego to coś więcej. No i jest jej "prywatnym słońcem". Co do zachowania Edwarda w restauracji- no bym go chyba.... Nie dziwi mnie reakcja Belli : spędziła z nim w szpitalu dwa dni a tu słyszy takie słowa. Nie rozumiem zbytnio Edwarda: pije, zadaje się z "łatwymi" panienkami, nie odzywa się do Belli- chociaż w sumie należy pamiętać, iż ostatnie wspomnienia chłopaka to Bella wybiegająca z restauracji i alkohol. I jego zachowanie w szpitalu: tylko na głos dziewczyny reagował spokojnie. No ale mimo wszystko umówił się z tą.....Lauren co zupełnie zbiło mnie z pantałyku.Może stara się utrzymać swój stary wizerunek lub zapomnieć o Belli? No ale pozostają na razie tylko domysły. Podobała mi się reakcja Jacoba, jego wsparcie. Co do piosenki: nadaje wspaniały klimat. Prywatnie słucham jej na okrągło
Ciągle jestem zachwycona i z niecierpliwością oczekuję na dalsze rozdziały. Powodzenia w tłumaczeniu |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Olcia
Zły wampir
Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno
|
Wysłany:
Pon 21:47, 25 Sty 2010 |
|
Dobry wieczór!
Tak, jak obiecałam. Jest poniedziałek, a wraz z nim kolejny rozdział dla was. Tytuł tego rozdziału przysporzył nam trochę kłopotu, ponieważ był dziwny, ale tu z pomocą przybył nam Robal, któremu za to dziękujemy. Mamy pewne plany związane z WR, które powstały z myślą o was, ale ponieważ to Marsi była pierwszą, która o tym pomyślała i co nieco zdradziła już na chomiku, to jej pozostawiam tę kwestię. Jednak jedno jest pewne, żeby jej idea się spełniła, potrzebne są komentarze.
W roli bety występuje po raz kolejny Reilee, która jest niezastąpiona. :*
Rozdział 18.
Fatalny błąd
Po całej sytuacji Jacob zabrał mnie od razu do domu, nie poruszając tego tematu, za co byłam mu naprawdę wdzięczna. Nie chciałam, aby nasze wspólne godziny dobiegły już końca, ale z drugiej strony byłabym bardzo rada, mając czas do przemyśleń. Na podjeździe Jacob objął mnie jeszcze mocno.
- Jeśli będziesz potrzebowała kogoś do rozmowy, zadzwoń do mnie, nawet jeśli będzie środek nocy – powiedział spokojnie. Odsunął się trochę w tył i spojrzał w moje oczy. Jego wzrok był smutny. Pochylił się i pocałował mnie w czoło, po czym odchylił się i dalej mi się przyglądał. Rozchylił lekko usta, chciał coś powiedzieć, ale jego wargi poruszały się lekko, jakby szukał właściwych słów. Ostatecznie po prostu przytulił mnie mocno. Staliśmy tak przez dłuższy czas.
- Jesteś kimś bardzo szczególnym, Bello. Nie pozwól, aby ktoś wmówił ci coś zupełnie odwrotnego – wyszeptał. Do tego momentu trzymałam uczucia pod kontrolą, ale te słowa sprawiły, że tama pękła. Łzy popłynęły mi po twarzy. Szlochałam w jego ramionach. Zaczęłam się trząść, a gdyby nie mój przyjaciel, który trzymał mnie mocno, upadłabym z pewnością. Jacob wziął mnie na ręce i zaniósł do domu. Objęłam jego szyję rękoma i wtuliłam się w niego mocno, pozwalając łzom płynąć dalej. Nie obchodziło mnie, co mogą pomyśleć rodzice. Usłyszałam, jak Jacob puka, a po chwili drzwi się otwierają. Słyszałam zatroskany głos Renee, ale jej słowa ginęły gdzieś w moim szlochu.
Czułam się okropnie pusta, nawet wręcz samotna, gdyby Jacoba przy mnie nie było. Przez cały czas żywiłam jakąś nadzieję, czepiałam się kurczowo najbardziej nieprawdopodobnych możliwości, a teraz zostałam tak źle potraktowana przez Edwarda. Odrobina skruchy wystarczyłaby, abym wybaczyła mu jego zachowanie. Jakiś znak, dzięki któremu wiedziałabym, że nie mówił tego poważnie. Zamiast tego w jego oczach widziałam wściekłość i nienawiść. Powiedział mi dobitnie, że wszystko było zaledwie grą, która była… dla niego dodatkowo udręką. Czułam się tak, jakbym zaraz miała zostać rozerwana…
Poczułam, jak Jacob położył mnie na łóżku i puścił, ale nie byłam jeszcze gotowa, żeby pozwolić mu odejść. Potrzebowałam teraz jego ciepła bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Próby zdjęcia moich rąk z szyi były daremne, ponieważ trzymałam go w żelaznym uścisku. Mogłam usłyszeć, jak wzdycha. Potem znowu głos Renee oraz od razu Jacoba. Kiedy chłopak odpowiadał, czułam to błogie mruczenie rozprzestrzeniające się po całym jego ciele. Przyjaciel objął mnie, posadził sobie na kolanach i po prostu siedział ze mną w ramionach. Byłam mu wdzięczna, za to, że był przy mnie, że nie zostawił mnie teraz samej.
Los był dla mnie okrutny. Jeszcze nigdy nie interesowałam się chłopcem, a pierwszy, którego chciałam mieć, musiał być akurat takim…
Nawet teraz nie mogłam myśleć o nim źle. Miał niewiarygodne działanie na kobiecą płeć, a w moim przypadku uderzało to we mnie tym mocniej, ponieważ na początku, to ja go odrzuciłam. Byłam pewna, że jeszcze żadna dziewczyna nie czuła do niego tego, co ja. Nie w takim stopniu. Dlatego tym bardziej bolesny był dla mnie fakt, że on nie czuł tego samego, że nigdy nawet… nie był mną zainteresowany…
***
Nie byłam pewna, czy śniłam, czy nie, ale Jacob był przy mnie.
- Śpij dobrze, Mała. Jutro świat będzie wyglądał zupełnie inaczej. Jesteś silną dziewczynką i ja… będę zawsze przy tobie – wyszeptał i poczułam, jak jego wargi delikatnie dotknęły kącika moich ust, a jego ciepła dłoń ostrożnie gładziła mnie po policzku.
***
Kiedy ponownie otworzyłam oczy, była ciemna noc. Po omacku, ostrożnie badałam moje otoczenie. Rozpoznałam swoje łóżko. Bez problemu chwyciłam budzik, stojący na nocnym stoliku. Wskazywał, że była czwarta rano. Musiałam zasnąć w objęciach Jacoba. Usiadłam ostrożnie i próbował wytrzeć z twarzy słone pozostałości po łzach. Kiedy pomyślałam, dlaczego płakałam, poczułam znów ten ból, jakby od środka pochłaniała mnie ta pustka. Bolało mnie to tak bardzo, że objęłam się mocno, żeby w ochronić się przed załamaniem. Jednak moje serce rozpadło się na tysiące kawałków, których ostre krawędzie wbijały się od wewnątrz w moją klatkę piersiową. Nigdy wcześniej nie musiałam przeżyć, czegoś tak…
Wiedziałam, że jest tylko jedno wyjście. Ostrożnie pozwoliłam sobie otworzyć skrzyneczkę w mojej świadomości, tylko na chwilę, aby chwycić wspomnienie tego jednego pocałunku, zanim pojawił się ból. Wtedy zamknęłam porządnie wieko. Jednakże ta akcja pozostawiła po sobie ślad. Nigdy więcej nie będę mogła tego poczuć. Tego ciepłego nosa, który schodził w dół po moim policzku.
Chociaż było zbyt wcześnie, a ja wiedziałam, że na pewno obudzę Renee, poszłam do łazienki, żeby wziąć prysznic. Musiałam zmyć z siebie wydarzenia minionych dni.
Pozwoliłam, aby gorąca, parująca woda spływała po mnie jak rwący potok. Nie myślałam tak bardzo o tym, żeby się umyć. Bardziej, aby dźwięk chlupoczącej cieczy zagłuszył głosy w mojej głowie. Aby po prostu się wyłączyć, aby się wyciszyć i nie musieć stawiać czoła rzeczywistości. Więcej nie było mi potrzebne. Stałam chyba wieczność, zanim woda powoli zaczęła się robić chłodniejsza. Pospiesznie umyłam jeszcze włosy, po czym owinęłam się grubym ręcznikiem kąpielowym.
Nie minęło nawet dziesięć sekund, od kiedy wyszłam spod prysznica, a usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. Nie odpowiedziałam, jednak Renee weszła do środka. Podeszła do mnie i wzięła mnie w ramiona, nie mówiąc ani słowa. Czułam, jak ponownie zbiera mi się na płacz, ale wydawało się, jakby źródło moich łez wyschło. Stałyśmy tak do czasu, kiedy Renee postanowiła coś powiedzieć.
- Masz wspaniałego przyjaciela, mój skarbie. Jacob został prawie do północy, żeby cię nie obudzić. Martwił się o ciebie tak samo mocno jak my. – Na myśl o Jacobie na usta mimowolnie wyskoczył mi uśmiech. Tak, był naprawdę wspaniały, taki wyrozumiały, taki kochany, taki jedyny w swoim rodzaju.
- Zrobię nam po filiżance gorącej czekolady. Co ty na to? – spytała Renee, identycznie jak dawniej, kiedy miałam coś około dziesięciu lat. Wtedy też robiła mi napój, kiedy źle się czułam. Wyswobodziłam się z jej objęć i uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- Z przyjemnością. – Renee promieniała. Pospiesznie wyszła z łazienki i udała się do kuchni. Wiedziałam, że sprawiłam jej radość, a poza tym gorący napój był teraz czymś odpowiednim. Wytarłam się i założyłam wygodne rzeczy. Aby pójść do szkoły, było zdecydowanie za wcześnie. Już na schodach doleciał do mnie wyborny, świeży zapach parującej czekolady. Renee siedziała w poranniku przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach swoją filiżankę. Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Usiadłam naprzeciwko niej i ostrożnie chwyciłam swój napój.
- Bello, skarbie – zaczęła i spojrzała na mnie. – Sądzę, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale naprawdę się martwię. Nigdy wcześniej nie widziałam cię takiej, a Jacob nie chciał powiedzieć, co się wydarzyło. Wspomniał, że jakiś chłopak zrobił ci krzywdę, ale że to od ciebie zależy, czy powiesz mi coś więcej. – Spojrzała na mnie wyczekująco. Westchnęłam i utkwiłam wzrok w naczyniu.
- Mamo, to już nie ma znaczenia. Położyłam temu… kres. Dla mnie sprawa jest skończona – powiedziałam spokojnie. Renee wyciągnęła dłoń w moją stronę i położyła ją na mojej. Spojrzałam ponownie na jej smutną, pełną troski twarz.
- Ten jeden, który wchodzi w rachubę, to Edward, prawda? – Byłam lekko zaskoczona. Ostatni raz, kiedy go widziałam lub kiedy wymawialiśmy jego imię, to było już około tygodnia temu. Wiedziała, że miała rację, nie musiałam nic mówić. Moje wahanie mnie zdradziło. Uśmiechnęła się lekko do mnie, zabrała dłoń i upiła trochę czekolady. Poszłam w jej ślady, nie chcąc, by mój napój zrobił się zimny.
- Wiesz… - zaczęła, ale po chwili zamilkła i spojrzała na mnie pytająco. Spoglądała w pustkę, gdzieś przeze mnie, wydawała się pochłonięta w rozmyślaniach. – Kiedy go widziałam, przypominasz sobie, w dzień waszej kolacji, wtedy pomyślałam, że naprawdę jesteś dla niego ważna, skoro odważył się „zadzierać” z Charliem. – Chciałam coś na to powiedzieć, ale powstrzymała mnie, zanim zdążyłam wymówić choć jedno słowo. – Nie, poczekaj i posłuchaj mnie. Po prostu posłuchaj. Charlie nie chce, żebyś wiedziała, ale uważam, ze masz do tego pełne prawo. Ten dzień w Lodge, kiedy Charlie przepytywał pana Whittersa, ten zeznał, że kiedy Edward tylko przekroczył próg drzwi, zaczął dopytywać się o ciebie. Pan Whitters wciąż mu powtarzał, że nie ma cię jeszcze, ale niedługo się pojawisz. I wtedy jakimś sposobem wszystko wyrwało się spod kontroli. W każdym razie to, co chcę ci powiedzieć, nie ważne, co się między wami być może wydarzyło, naprawdę sądzę, że on…
- Nie mów tego, mamo! – Przerwałam jej i zerwałam się na równe nogi. Nie chciałam być na nią wkurzona, ale jej gadanie nie zostawiło mi żadnego wyboru. Nie chciałam tego słyszeć. Odrzucił mnie i to w sposób dość jednoznaczny. Nic jej słowa nie zmienią. Na szczęście to był tylko przypadek, że wypowiedział wtedy moje imię. Był przecież kompletnie pijany…
Nie! Nie chciałam sobie tego przypominać, nie pozwoliłam sobie na to! Pobiegłam na górę do swojego pokoju, słysząc w między czasie Renee, która prosiła mnie o wybaczenie i że powinnam z nią jeszcze porozmawiać, ale ja zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łóżko. Po raz kolejny pozbywałam się jego widoku sprzed oczu, jak stał w Lodge kompletnie zagubiony z pustymi oczami, czujący się tak samo… jak ja teraz. Odłamki ponownie wbijały się w moje serce. Rozpaczliwe objęłam się rękoma. Nie, tak jak ja, to on nigdy się nie czuł i na pewno nie z mojego powodu…
***
Długo siedziałam na łóżku po turecku. Kiedy się w końcu wyprostowałam i spojrzałam na zegarek, była najwyższa pora, aby udać się do szkoły. Byłam dobrej myśli, że uda mi się wytrzymać te kilka godzin obok Edwarda. Nie zwróciłam uwagi na to, co wyjęłam z szafy. Ubrałam się. Było mi zupełnie obojętne, jak wyglądam. Prawie jak w transie spakowała wszystko, co potrzebne do szkoły, zeszłam na dół i skierowałam się prosto do drzwi. Nie dałam tym samym Renee kolejnej okazji, aby zamienić ze mną choć jedno słówko. Nie wiem sama dokładnie, jak dotarłam do szkoły. Poszłam w kierunku klasy.
Pierwszym, co zauważyłam, był Edward, który już siedział przy naszym stoliku. Podążałam za Angelą do naszego rządu, minęłam go i usiadłam. Przez cały ten czas wpatrywał się w blat przed nim. Był zupełnie obojętny, bez wyrazu, nawet teraz, kiedy już siedziałam, nie poruszył się. Na początku nie uległam pokusie, żeby się jemu przyjrzeć. Obróciłam się do okna i skupiłam wzrok na chmurach.
Kiedy usłyszałam swoje imię, spojrzałam ponownie na tablicę, przed którą stał pan Mason i spoglądał na mnie krytycznie. Nie zauważyłam, kiedy wszedł do sali. Rzuciłam krótkie spojrzenie na zegarek. Minęła już prawie połowa lekcji. Krótko przeprosiłam, za to że nie potrafiłam odpowiedzieć na jego pytanie, ponieważ najzwyczajniej w świecie nawet go nie usłyszałam. Po tym incydencie próbowałam się skupić na dalszym ciągu zajęć. Kiedy zabrzmiał dzwonek, odwróciłam się ponownie w kierunku okna, pakując przy okazji swoje rzeczy. Właściwie, to czekałam, kiedy Edward opuści pomieszczenie, ale kiedy wstałam, on nadal siedział jak posąg na swoim miejscu. Nie obserwowałam go dalej, przeszłam obok i udałam się na kolejną lekcję.
Przedpołudnie ciągnęło się niemiłosiernie, ale nic sobie z tego nie robiłam. Kiedy weszłam do stołówki, zobaczyłam Mike’a i Jessicę, którzy wydawali się być czymś podnieceni. Ben i Angela z przerażeniem wpatrywali się w tę dwójkę. Podeszłam do nich, usiadłam i spojrzałam na przyjaciół z ciekawością.
- Co jest grane? – spytałam. Cała czwórka zwróciła swój wzrok na mnie. Angela była pierwszą, która się odezwała.
- Musisz tego wysłuchać, Bella. Sądzę, że to jest naprawdę ważne – powiedziała cicho. Czekałam, ale nikt nie wydawał się być chętnym, żeby powiedzieć cokolwiek.
- Co to takiego? – zadałam pytanie już lekko zniecierpliwiona. Trójka wlepiła wzrok w Mike’a, więc poszłam ich śladem i zrobiłam to samo, na co chłopak spojrzał pytająco.
- No pięknie, więc opowiem to po raz kolejny – powiedział i wziął głęboki oddech. Spojrzał na mnie, ponieważ pozostali znali już tę historię. Czekałam, nie mogąc się doczekać, kiedy w końcu zacznie. Jeśli nawet Angela uważała to za ciekawe, musiała to być naprawdę ważna historia.
- Jess i ja szliśmy z lekcji na stołówkę. Kiedy dotarliśmy na korytarz, zgromadziło się już tam kilku innych uczniów, którzy przyglądali się czemuś w drugim korytarzu. Więc cóż, poszliśmy naturalnie zobaczyć, co było tam takiego ciekawego. I teraz uwaga. – Mike zrobił krótką przerwę i spojrzał po wszystkich. Napięcie było prawie nieznośne.
- Cullen trzymał dwoma rękoma Matta za koszulę. Oparł go o ścianę i wydawał się być ekstremalnie wkurzony. Matt wpatrywał się w niego podobnym wzrokiem. Steve, Jack i Norman stali w pewnej odległości i tylko obserwowali całą sytuację.
Mike ponownie zatrzymał się na chwilę, a cała czwórka spojrzała na mnie z napięciem. Byłam jednak niezdolna, żeby coś powiedzieć, coś zrobić lub żeby zdobyć się na jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Nie spodziewałam się takiej historii.
- W każdym bądź razie, kiedy w końcu dotarliśmy, Matt powiedział : „Sądziłem, że już ją zaliczyłeś. Też chcieliśmy się zabawić”. Brzmiało to dość ostro. Słowa, które wypowiedział Matt musiały przelać szalę goryczy, ponieważ Cullen chwycił go i uderzył w bok. Matt krzyknął i wylądował na podłodze, gdzie zwijał się z bólu. Pozostałą trójka stała z boku kompletnie zszokowana. Wtedy Cullen położył nogę na piersi chłopaka i musiał przenieś dość dużo ciężaru ciała na tę nogę, ponieważ Matt ponownie krzyknął i z przerażeniem wpatrywał się w przeciwnika. Sądzę, że jeszcze nie widziałem nigdy Matta tak przestraszonego, jak w tamtej chwili. I wtedy Cullen nachylił się do niego, wyglądał na wściekłego, jakby wzrokiem chciał spalić Matta. No tak, więc pochylił się i powiedział…
Tu Mike zrobił ponownie przerwę, która zbudowała trochę dramaturgii, a w mojej głowie pojawiła się cała ta sytuacja.
- „Ty podły kawałku gówna! Jeśli jeszcze raz odważysz się, nawet tylko pomyśleć, żeby skrzywdzić choćby jej jeden włos, zamorduję cię własnoręcznie!” Po tych słowach Cullen podniósł się i odszedł kilka kroków, zanim się nagle zatrzymał. Na końcu korytarza stał dyrek. Musiał się wszystkiemu przyglądać już od kilku minut. Ręce oparł na biodrach i wrzasnął : „ Do mojego gabinetu! Natychmiast!”. Trójka pomogła stanąć Mattowi na nogi. Tja, i później nie zostało im nic innego jak udac się za dyrkiem. – zakończył opowiadać Mike.
Wszystkie oczy skierowały się na mnie. Przypuszczałam, że oczekiwali, iż powiem kilka słów, co sądzę na ten temat, ale byłam zbyt oszołomiona i musiałam wszystko ze spokojem przetrawić. Potrafiłam wyobrazić sobie bez problemów, jak Edward daje łomot Mattowi, jak go uderza, jak na niego patrzy…
- Poszło o jakąś dziewczynę – przerwała Jessica ciszę, jakby nikt jeszcze się sam nie domyślił. Jeszcze gorsze było to, że obawiałam się, że to mogło… o mnie chodzić…
Ale to było niemożliwe. Dlaczego Edward miałby się dla mnie narażać? Dlaczego przejmował sie tym, czy Matt próbował czegoś zbereźnego i czy udało mu się czy też nie ? Musiało chodzić o kogoś innego…
- Idą – przerwała moje rozmyślania Angela, a kiedy na nią spojrzałam, jej wzrok zwrócony był na wejście do stołówki. Powędrowałam za jej przykładem i zobaczyłam Edwarda, który szedł przodem z nadzwyczaj mrocznym wyrazem twarzy do ich stolika. Za nim podążała pozostała czwórka, która z lekkim strachem wlekła się ze spuszczonymi głowami.
- Co Matt zrobił z nosem? – Mogłam usłyszeć, jak Ben szepce obok mnie.
- Nie zauważyłem tego wcześniej – odparł Mike. Nie zwróciłam żadnej uwagi na Matta. Dobrze wiedziałam, co się przytrafiło jego nosowi. Skupiłam się na Edwardzie. I wtedy w pole widzenia wkroczyła Lauren, która pospiesznie zbliżała się do grupy chłopców.
- Eddie, och, Eddie, co on ci…
- Spadaj! – fuknął do niej Edward, nie pozwalając jej nawet dokończyć. Lauren była mniej wiecej tak samo zaskoczona jak ja surowością, z jaką wypowiedział to jedno słowo. Edward maszerował dalej, pozostawiając Lauren zszokowaną i usiadł w końcu. Pozostała czwórka także, ale pozostawiła największy odstęp, jaki tylko było można.
- Zaraz wracam – wyszeptał Mike tajemniczo, wstał i skierował się do stolika Tylera. Teraz zauważyłam dopiero, jak było cicho w stołówce, jakby makiem zasiał, było tylko słychać nieliczne rozmowy prowadzone szeptem. Rozejrzałam się dookoła. Wszystkie oczy skierowane były na Edwarda. Spojrzałam na Tylera, który zbliżał się do piątki. Z napięciem oczekiwał, co się wydarzy.
Tyler rozmawiał pogodnie, na luzie, dodatkowo uśmiechał się lekko. Oprócz tego zauważył, że Jack i Steve mu odpowiadali, ale cały czas ostrożnie spoglądając na Edwarda. Wydawało się, jakby nie chcieli czegoś źle powiedzieć. W międzyczasie Edward nie ruszył się nawet o milimetr, cały czas wpatrywał się przed siebie mrocznym wzrokiem. Po chwili Tyler wrócił, usiadł na swoim miejscu. Dostrzegłam, jak Mike zawzięcie z nim szepce.
Skierowałam swój wzrok ponownie na Edwarda. Jeśli Lauren, jako możliwa dziewczyna, odpadała, wtedy zostawałam… tylko jeszcze ja. Czy Edward spotykał się jeszcze z kimś, oprócz bliźniaczek, których już więcej nie widziałam? Dziewczyna, którą prawdopodobnie spotkał także Matt w ten weekend? Gdybym tylko miała więcej informacji, mogłabym ewentualnie wykluczyć, że to ja byłam tą spotkaną dziewczyną.
Usłyszałam, jak Mike wrócił, a kiedy usiadł, odwróciłam się do niego. Uśmiechał się.
- I? – spytał Ben widocznie ciekawy. Mike spojrzał po wszystkich.
- Cullen musi od dzisiaj przez tydzień zostawać po lekcjach – oznajmił i wydawał się być tym faktem rozbawiony.
- A reszta? – spytałam, odzywając się po raz pierwszy, po usłyszeniu historii. Edward z pewnością przedstawił powody swojego zachowania, nawet jeśli nie chciałam myśleć, że mogło chodzić o sprawę związaną ze mną. Powód musiał być wystarczający, żeby ukarać także Matta i resztę. Ale Mike wzruszył ramionami.
- Nic – odparł, na co wypuściłam powietrze. Nic? Czyżby Edward wziął winę na siebie? To by wyjaśniło w pewnym stopniu ich powściągliwość. Wiedzieli, że byli mu coś winni, ponieważ ich nie wsypał i obawiali się teraz tym bardziej, że wystarczy drobnostka, aby wpaść.
Ale dlaczego Edward nic nie powiedział? Jeśli był tak wściekły na Matta, miał pełne prawo, żeby go wydać. Czemu sam? Myślałam, że zaraz pęknie mi głowa przez te wszystkie pytania, które się w niej kotłowały. Wszystko to nie miało sensu.
Mając nadzieję otrzymać jakąś odpowiedź po jego wyglądzie, odwróciłam się do niego i… spojrzałam dokładnie w jego zielone oczy, które były wlepione we mnie. Jego wzrok był smutny, to zauważyłam, zanim odwrócił spojrzenie…
Wyraźny znak…
Nie mogąc nic na to poradzić, moje serce biło szybciej i lekko drżałam. Czułam, jak wszystkie odłamki powoli, jeden po drugim odnajdują się nawzajem.
Czy Edward był smutny, bo żałował swoich słów?
Czyżby Renee miała rację?
Czy Edward naprawdę się o mnie martwił?
Czy było to tylko jedno, wielkie nieporozumienie?
Jeśli byłoby tak naprawdę, a Edward jeszcze teraz zabrał karę na siebie, która w rzeczywistości należała się Mattowi, wtedy… powinnam mu podziękować… Muszę przynajmniej spróbować…
Tylko jak? Nie byłabym wstanie podejść do niego i powiedzieć mu o tym osobiście. Mógłby to źle zinterpretować. Ale… może nie muszę tego tak…
- Mike – powiedziałam i odwróciłam się do niego. – Wiesz może, kto będzie miał nadzór nad Edwardem? – Chłopak wydawał się być lekko zdziwiony moim pytaniem i także reszta spoglądała na mnie zmieszana.
- Przypadkiem, tak. Dyrek, osobiście. Dlaczego pytasz?
- Czyli będzie w sekretariacie? – spytałam ponownie, ignorując przy tym pytanie Mike’a. Chłopak wymienił zmieszane spojrzenia z resztą i przytaknął. – Ang, masz chwilkę czasu? – rzekłam, zanim wstałam. Wiedziałam, że pójdzie za mną, nawet jeśli nie powiedziała ani słowa. Zabrałam swoje rzeczy i poszłam w kierunku wyjścia. Angela podążała pospiesznie przy moim boku, a ja zaprowadziłam nas do damskiej toalety. Tam upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu, a przyjaciółka patrzyła na mnie zdenerwowana.
- Musisz mi pomóc.
- O co właściwie chodzi? – zapytała i spojrzała na mnie lekko zirytowana.
- Proszę, Ang – zerknęłam na nią błagalnie i jak oczekiwałam, to działanie przyniosło rezultat. Angela westchnęła i przytaknęła głową na znak zgody.
- Masz czas po lekcjach? – zaczęłam zwierzać się jej ze wszystkich przeżyć, z których większość widocznie nią wstrząsnęła i wytłumaczyłam jej szczegółowo, na czym polega mój pomysł. Kiedy już skończyłam, Angela spoglądała na mnie podekscytowana.
- To na poważnie? – spytała.
- Zaraz zadzwonię do pana Whittersa, jeśli nadal się zgadzasz i chcesz brać we wszystkim udział – uśmiechnęłam się do niej.
- Tak i to jak! Ale musisz mi dokładnie opowiedzieć, jak do wszystkiego doszło – odparła radośnie.
- Zgoda! Będę potrzebowała około piętnastu minut i będę z powrotem. Spotkamy się przy budkach telefonicznych – rzekłam na koniec, wyciągając pospiesznie komórkę z kieszeni. Zadzwoniłam do pana Whittersa i powiedziałam, że przez szkolny projekt mogę się dzisiaj trochę spóźnić, zgodził się bez żadnych zastrzeżeń.
Z Angelą u boku poszłam do klasy od biologii. Czułam nieokreślone mrowienie w żołądku, kiedy zbliżałam się do drzwi. Przyjaciółka spojrzała na mnie pokrzepiająco i objęła mnie.
- Do zobaczenia. Wszystko się ułoży – powiedziała, śmiejąc się. Odwróciła się i poszła na swoją kolejną lekcję. Wzięłam jeszcze głęboki oddech, zanim weszłam do sali.
Co wy na to?
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ewelina
Dobry wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 58 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P
|
Wysłany:
Pon 22:21, 25 Sty 2010 |
|
Cytat: |
Bolało mnie to tak bardzo, że objęłam się mocno, żeby w ochronić się przed załamaniem |
"w" niepotrzebne
Cytat: |
Nigdy wcześniej nie musiałam przeżyć, czegoś tak… |
może być, ale nie musi:)
Cytat: |
Charlie nie chce, żebyś wiedziała, ale uważam, ze masz do tego pełne prawo. |
"że"
Cytat: |
Prawie jak w transie spakowałam wszystko, co potrzebne do szkoły, zeszłam na dół i skierowałam się prosto do drzwi |
Cytat: |
Tja, i później nie zostało im nic innego jak udac się za dyrkiem. |
Cytat: |
Lauren była mniej wiecej tak samo zaskoczona jak ja surowością, z jaką wypowiedział to jedno słowo |
Cytat: |
Nie byłabym wstanie podejść do niego i powiedzieć mu o tym osobiście. |
w stanie
Ołłłł jeee! Masa emocji zalega we mnie po tym rozdziale! Edrdwa....achhh, bohater na sto dwa! Wspaniały,, cudny, odważny, szlachetny. pokazuje swoje uczucia przez gesty. Wiecie co? mam teorię! Edward zachowywał się tak szorstko, bo kiedy widział Bellę z Jacobem to pomyślał, że oni są razem, więc nie chciał rozbijać ich związku! A teraz brawa dla Belli, która wreszcie zrozumiała swoje uczucia. Ciekaw mnie co będzie dalej. Czy będziemy czekać do kolejnego poniedziałku na przyszłe wydarzenia?
Dziewczyny, baaaaardzo mocno dziękuje za ten rozdział! Jesteście wielkie!
EDIT: Marta, przecież wiesz, że jestem jak najbardziej za WR2 |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 0:59, 26 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 22:23, 25 Sty 2010 |
|
że zabiję... nie przerywać w takim momencie - wy mnie wszyscy nie lubicie, bo chcecie mej zguby...
cały tydzień będę musiała teraz czekać na nowy rozdział i wyjaśnienie... bardzo mnie fascynuje ten Cullen... to Edward tak niestabilny emocjonalnie, że aż miło czytać, bo nigdy nie wiadomo co zrobi tym razem...
Jake jest świetnym przyjacielem... takim... wyrozumiałym ... jakoś mnie ścisnął za serce, gdy tak opiekował się Bells...
ciągle mi się po głowie kręci jedno - co Bells wykombinowała, co zamierza zrobić? jak na to zareaguje Cullen? o co właściwie chodzi w tym wszystkim?
skręcam się z niecierpliwości...
pozdrawiam serdecznie
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Marsi
Zły wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin
|
Wysłany:
Wto 0:53, 26 Sty 2010 |
|
Nie mogłam zedytować posta, więc wklejam od nowa z ogłoszeniem.
________
Małe ogłoszenie, bo nie wiecie wszystkiego. :P
Kolejny rozdział postaram się przetłumaczyć na środę! :)
Jeszcze 3-4 rozdziały będą pojawiać się pojedynczo, jednak kolejne wydarzenia są odpisane w 2-3-4 rozdziałach, a nie chcemy, żebyście się Wy męczyły i my. Postanowiłyśmy więc, że jeżeli jakaś akcja będzie urwana i rozdzielona na kilka chapów, poczekacie trochę dłużej, ale dostaniecie te dwa/trzy rozdziały razem :) Bo nie ma sensu rozbijać wszystkiego jak to jest w Modzie na sukces :D
Kolejna rzecz, to taka, że od przyszłych części zacznie się powoli wszystko wyjaśniać. :)
_____________
Ostatnio natknęłam się na notatkę Cel dotyczącą EPoV. Wysłałam do niej maila i oto jaką wiadomość dostałam:
WIADOMOŚĆ OD AUTORKI:
EPoV będzie całym opowiadaniem od początku do końca, ale dopiero, kiedy skończę pisać WR. Więc: nie będą to pojedyncze rozdziały ani dodatkowe OneShoty, ale całe WR ze strony Edwarda. W istocie może to potrwać jeszcze jakiś czas, ponieważ jeśli już bym zaczęła pisać, całe napięcie WR odeszłoby. Ponadto pokażę Wam EPoV inaczej, niż przypuszczacie. Nie mogę jednak tego zdradzić. Będzie to niespodzianka. Być może ktoś będzie narzekał, jednak ryzyko biorę na siebie. Wtedy może będzie to bardziej interesujące. Wiem już, jak i gdzie zakończę WR, tylko nie wiem, jak dużo czasu jeszcze potrzebuję. Cel.
Reasumując:
- będą nowe rozdziały WR oprócz tych 39 + prologu (około 20 nowych!)
- po skończeniu WR powstanie "WR2- EPoV"
Mam nadzieję, że wszyscy czytelnicy WR będą za tym, żebyśmy tłumaczyły EPoV :)
PS Czekamy na komentarze! ^^ |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Marsi dnia Wto 10:34, 26 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Wto 11:01, 26 Sty 2010 |
|
Pewnie ,że będziemy za tłumaczeniem EPoV ! To znaczy ja napewno !
Rozdział był emocjonujący i to bardzo . Zawsze mnie zaskakuje nowy , bo dzieje się co innego niż się spodziewam , ale to bardzo dobrze .
Powtórze się , ale Jacob jest tu świetnie przedstawiony , wspaniały przyjaciel.
Świetnie się opiekował Bella , nie opuścił jej gdy bardzo go potrzebowała.
Bells w końcu uświadomiła sobie jak bardzo jej zależy na Edwardzie i chyba dostrzegła , że jemu też zależy . On jest bardzo rozchwiany emocjonalnie , nigdy nie wiadomo jak się zachowa , ale tą akcją z Mattem chyba pokazał , że coś do niej czuje . Może w końcu wszystko sobie wyjaśnią .
Bella chyba nie narozrabia specjalnie ,żeby zostać za karę po lekcjach i mieć okazję do rozmowy z Cullenem ? Chociaż miałaby świetną wymówkę do rozmowy i podziękowania mu .
Ślicznie dziękuje za nowy rozdział , pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Shili
Człowiek
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 19:38, 26 Sty 2010 |
|
Nie spodziewałam się takiego obrotu akcji szczerze mówiąc. Skąd Edward się dowiedział? Czyżby jego koledzy byli na tyle tępi, że mu powiedzieli? Hm...no i w sumie to bardzo dobrze, że skopał tego dupka, który dobierał się do Bells i z tego co zauważyłam, bardzo się wściekł, więc to co mówił do Lauren to kompletna nieprawda, co mnie cieszy, tak samo jak fakt, że olał L. A co do Jacoba, to jak pisałam ostatnio, zaczynam go bardzo lubić, nie dobiera się do B., tylko jej pomaga, nie próbuje na siłę wykorzystać sytuacji, lecz jest przy niej, na pewno każda z nas chciałaby mieć takiego przyjaciela :). No i na końcu Bella, super, że wreszcie coś zaskoczyło w jej głowie i postanowiła działać, jestem z niej wręcz dumna i niesamowicie mnie ciekawi jak to potoczy się dalej.
Cieszę się, że tłumaczenie tak płynnie wam idzie, z każdym nowym rozdziałem na mojej twarzy pojawia się ogromny wyszczerz. I co do pomysłu, że lepiej dawać np. po dwa rozdziały jak akcja się nagle urywa, to według mnie świetny pomysł. I jeżeli chciałybyście tłumaczyć później EPOV jeżeli takowy się pojawi to jestem jak najbardziej za i macie we mnie fankę waszego tłumaczenia ;D. Dzięki za rozdział i pozdrawiam was obie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Marsi
Zły wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin
|
Wysłany:
Śro 18:23, 27 Sty 2010 |
|
4 komentarze?! TYLKO 4?! Ja się tak nie bawię ;( Bez sensu siedzieć kilka godzin nad rozdziałami, żeby przeczytać potem tylko prawie nic, o... Oczywiście dziękuję tym, których co rozdział tutaj widzę, ale... ale jest dużo więcej osób, które czytają WR i nawet się nie odezwą.
No trudno, nie będę dalej zrzędzić.
Proszę:
Tłumaczenie: Marsi
Beta: Msq :*
Rozdział 19. Tajemniczy łabędź
Próbowałam nie pokazywać zdenerwowania. Przeszłam obok Edwarda, usiadłam i gapiłam się w okno, chcąc się uspokoić do czasu, kiedy nie przyjdzie pan Banner. Podczas lekcji spoglądałam ukradkiem na Edwarda, jego brązowe włosy, doskonale uformowane rysy twarzy, wspaniale zielone oczy. Pragnęłam, żeby patrzył na mnie tak jak na stołówce. Mogłabym godzinami spoglądać tylko w jego oczy.
Niestety, nie popatrzył na mnie ani razu, przynajmniej nie rzuciło mi się to w oczy. Prawdopodobnie myślał, że nadal jestem zła za wczoraj. I prawdę mówiąc, gdyby nie Renee, gdyby nie jego bójka z Mattem, gdyby nie patrzył tak na mnie, wtedy... tak, wtedy byłabym w dalszym ciągu przekonana, że mu na mnie nie zależy. Przełamał pierwsze lody, więc teraz ja powinnam zrobić kolejny ruch.
Dzwonek oznaczający koniec lekcji uświadomił mi, jak bardzo ugrzęzłam pośród myśli. Kiedy ostatni raz go zobaczyłam, złapał książki i uciekł. Westchnęłam, nim wstałam i poszłam do sali gimnastycznej. Miałam nadzieję na ponowną reakcję z jego strony, kolejny ruch, jednak za dużo żądałam.
Po w-fie popędziłam jak burza do auta i pojechałam do centrum miasta. Kiedy jechałam drogą koło szkoły, zobaczyłam Angelę, która stała już przy budce telefonicznej i skinęłam w jej stronę. Pomachała mi wesoło i nie mogłam odmówić sobie uśmiechnięcia się. Boże, ale byłam zdenerwowana. Mogłabym skakać na fotelu. Zatrzymałam się przy małym, znanym mi sklepie. Kupowałam tu często prezenty dla Renee z okazji urodzin albo dnia matki. Nieomylnie przeszłam całą długość sklepu do moich ulubieńców. Nie miałam pojęcia, czym wyróżniały się poszczególne gatunki, więc trzymałam się po prostu własnych faworytów. Patrzyłam na wielką ofertę, aż wpadła mi w oko jedna sztuka. Była biała, a przy końcach widniał wyblakły niebieski kolor.
Coś szczególnego, dokładnie jak to. Doskonale.
Wyciągnęłam ją z wody, zapłaciłam w kasie i szybko popędziłam na dwór. Obrałam kierunek szkoły i zaparkowałam blisko budki telefonicznej. Nie mógł mnie pod żadnym pozorem zobaczyć. Nie wysiadłam jeszcze dobrze, a Angela stała już tuż obok mnie.
- Znalazłaś coś? - spytała i podniosłam triumfująco frezję. - Wow, jest piękna.
- Poczekaj - powiedziałam i schyliłam się przy poboczu, żeby poszukać jakiś odpowiedni kamień. Nie mógł być za duży, bo przyciskałby mojego kwiatka, jednak także nie za mały, w przeciwnym razie byłby za lekki. Byłam bliska rozpaczy, aż w końcu znalazłam odpowiedniego kandydata. Wzięłam od Angeli z powrotem frezję i związałam ją z kamieniem wcześniej kupionym drutem. To nie było wcale takie proste jak mi się wydawało. Bez Angeli spędziłabym pewnie jeszcze pół wieczności, zanim uporałabym się z tym. Popatrzyłam na nią z wdzięcznością. Spoglądała na kwiat krytycznie. Chciałam ją spytać, o co chodziło, jednak zabrała mi go z ręki i obeszła dookoła.
- O co chodzi? - spytałam i chciałam się obrócić.
- Stój - powiedziała tylko. Uczyniłam to, co chciała i poczułam, że robi coś z moimi włosami.
- Więc co robisz? - dopytywałam ciekawa, jednak nie dostałam żadnej odpowiedzi. Po paru minutach stanęła przede mną i oddała mi frezję, szczerząc zęby. Popatrzyłam na nią niedowierzająco i obejrzałam dokładnie kwiat, jednak nic niezwykłego nie rzuciło mi się w oczy.
- Co zrobiłaś? - spytałam znowu, a Angela wzruszyła tylko ramionami, uśmiechając się.
- Nic szczególnego. - Westchnęłam. Wiedziałam, że nie otrzymam żadnej odpowiedzi, więc obróciłam się w kierunku szkoły. Kiedy myślałam o tym, co chcę zrobić, dostawałam automatycznie gęsiej skórki. Nie byłam pewna, czy dobrze robię. Zlękniona spojrzałam na Angelę, która znowu grzecznie się uśmiechała. Potrząsnęłam tylko lekko głową, a ona natychmiast się zbliżyła, położyła ręce na moich ramionach i patrzyła na przenikliwie.
- Isabello Swan, pójdziesz teraz w tamtą stronę. Masz dokładnie pięć minut, dopóki ja nie wkroczę do akcji - powiedziała poważnie. Kiwnęłam, odetchnęłam głęboko jeszcze parę razy i zebrałam się do odejścia w kierunku budynku administracyjnego. Rzucałam spojrzenia po nielicznych metrach dzielących mnie od Angeli, która niecierpliwie machała ręką i popukała lekko palcem zegarek. Wzdychając, poszłam dalej, krok za krokiem. Moje myśli zupełnie wariowały. Ten pomysł w ogóle nie był dobry. Co ja sobie wcześniej myślałam? Tyle rzeczy może źle wypaść...
Dwie minuty później stałam na rogu budynku. Spojrzałam na główne wejście i ruszyłam na tyły. Przy najbliższym rogu zatrzymałam się znowu. Za nim znajdował się pokój sekretariatu z długim okiennym frontem. I to właśnie tam znajdowali się Edward i pan Green. Pani Cope była znana z tego, że zawsze, naprawdę zawsze otwierała okna, obojętnie czy świeciło słońce, padał deszcz albo śnieg, a na dworze było minus dwadzieścia stopni.
Przezornie przesuwałam się milimetr po milimetrze. Pan Green przynajmniej nie stał przy oknie. Szłam na kuckach, ostrożnie stąpałam za rogiem i dotarłam do pierwszego parapetu pod oknem. Powoli wyciągnęłam głowę, aż mogłam zobaczyć, co się dzieje za szybą. Przy jednym stole musiał siedzieć dyrektor. Zauważyłam, że trzymał w ręce dwie prenumerowane gazety. Przy drugim siedział Edward odwrócony do mnie plecami tak, że dostrzegłam tylko jego szarą bluzkę i brązowe włosy.
Na jego widok poczułam mrowienie w brzuchu.
Pochylał się nad blatem i wyglądał, jakby coś pisał. Schyliłam się z powrotem pod parapetem i czekałam, aż będę mogła zacząć grę z moją frezją w ręku. Z każdą minutą, która przelatywała, stawałam się coraz bardziej nerwowa i powoli się obawiałam, że Angela o mnie zapomniała.
W chwili, kiedy zdecydowałam się wracać, usłyszałam panią Cope, która meldowała z sekretariatu.
- Telefon, panie Green. Łączę z dyrektorem. - Usłyszałam chrobot, kiedy odkładał gazetę.
- Proszę pracować dalej, panie Cullen - powiedział i słyszałam kroki, aż zatrzasnęły się za nim drzwi.
To zaszło tak daleko…
Przezornie wyciągnęłam znowu głowę nad parapet i zobaczyłam Edwarda, który zamiast dalej przepisywać, odchylił się do tyłu na krześle, złożył ręce za głową i gapił się w sufit. Schyliłam się ponownie i możliwie jak najciszej przeszłam dwa, trzy metry do pierwszego otwartego okna. Także stamtąd nie mógł mnie widzieć. Obejrzałam krótko kwiat w mojej dłoni, odetchnęłam głęboko i spojrzałam znowu do wewnątrz. Edward się nie poruszył. Próbowałam ocenić odległość i siłę, jakiej potrzebowałam, żeby frezja do niego doleciała. Z drżącą ręką zamierzyłam się i rzuciłam pocisk przez otwarte okno.
Zamiast na stole, który obrałam za cel, kwiat wylądował bezpośrednio na jego łonie. Edward skrzywił się naturalnie przestraszony i gapił się na dół, a jego ramiona zawisły w powietrzu. Przygryzłam krótko wargę i miałam nadzieję, że nie złapie mnie w niezręcznej pozycji, zanim nie wycofam się bezpiecznie za róg. Dopiero stamtąd mogłam spokojnie obserwować parapet. Edward trzymał w garści frezję i... patrzył na nią, tak przynajmniej sądziłam. Obrócił się wtedy powoli w stronę okna. Przeszłam jeszcze kawałek dalej, mając nadzieję, nie mnie nie znajdzie. Zobaczyłam jego skołowane spojrzenie. Wstał i zbliżył się do jednego z otwartych lufcików. Zdrętwiałam na moment i popędziłam jak najszybciej za róg budynku. Moje serce niemal fikało koziołki ze zdenerwowania i natężenia.
Odczekałam parę sekund, nim wyjrzałam zza rogu, by cokolwiek zobaczyć. Edward stał przy otwartym oknie. Zgiął się nad parapetem i rozglądał czy ktoś się pod nim nie ukrył. Musiałam się uśmiechnąć. Nie przeczuwał, że nie dalej jak dziesięć metrów siedziałam w zaroślach.
Podniósł się i spojrzał na frezję z raczej marzycielskim spojrzeniem. Przysunął ją do siebie, zamknął oczy i... powąchał? Mogłam to tylko przypuszczać. Odsunął kwiat od siebie, jednak jego oczy cały czas pozostawały zamknięte, a głowę pochylił ukośnie. Robił to przeważnie, kiedy się nad czymś zastanawiał. Pytanie tylko nad czym...
Ściągnął brwi w wytężeniu, nim znowu podstawił sobie frezję pod nos. Nie minęło pięć sekund, nim jego oczy się gwałtownie otworzyły, a on gapił się na kwiat zupełnie zdumiony, jakby był trujący albo coś innego. Jego spojrzenie przeszukiwało obszar, jakby chciał coś znaleźć i ostatecznie znowu powąchał roślinę. I wtedy...
Uśmiechnął się... Uśmiechnął się do kwiatka... Uśmiechnął się do mojej frezji...
Świat naokoło mógłby w tej chwili spłonąć i nie zauważyłabym tego, tak bardzo byłam przejęta tym zapierającym dech w piersiach uśmiechem.
Edward obrócił się i wrócił do środka. Potrzebowałam momentu, by zauważyć, jak oddychałam. Wyszłam zza rogu i podeszłam do pierwszego okna i spojrzałam nad parapetem. Siedział on przy swoim stoliku, oparł głowę na lewej ręce i wydawał się dalej pisać. Przed nim leżała frezja. Serce zabiło mi parę taktów szybciej.
Wkrótce potem wrócił pan Green do pokoju. Wyjrzałam jeszcze bardziej. Angela miała doskonałą synchronizację. Lepiej być nie mogło. Pan Green spojrzał na Edwarda, przystanął i podszedł do jego stołu.
- Co to jest? - spytał i wskazał na roślinę. Och, nie chciałam, żeby Edward miał jeszcze większe problemy. Podniósł głowę i spojrzał na dyrektora.
- Kwiat? - Bardziej zadźwięczało to jak pytanie, jakby wątpił w intelekt pana Greena, ponieważ przedmiot był oczywisty. Nie mogłam sobie odmówić uśmiechu.
- I jak, panie Cullen, dostał się tu ten kwiat? - Pan Green nałożył większy nacisk na pytanie. Nie pałał miłością do żartów, a ja gryzłam nerwowo dolną wargę.
- Nie uwierzy mi pan tak czy owak, jeśli powiem panu, że ktoś mi go przyniósł zza okna - odpowiedział Edward.
- Zza okna? - spytał i jego głowa wystrzeliła w stronę jednego z otwartych okien. Schyliłam się natychmiast pod parapet. Trwałam w tej pozycji, aż usłyszałam znowu głos dyrektora.
- Panie Cullen, oczekuję odpowiedzi. - Znowu obserwowałam, co się dzieje wewnątrz budynku.
- Łabędź* - powiedział tylko, a ja stałam zszokowana. Mogło być tak, jak przypuszczałam?
Skąd wiedział...?
Jak on mógł...?
Zobaczył mnie?
Jednak gdyby tak było, nie odezwałby się?
Jeśli myślał, że nie byłam w pobliżu, to dlaczego to powiedział?
Byłam całkowicie zdezorientowana. Nie wiedziałam, co powinnam pomyśleć, co o tym sądzić.
Pan Green poruszył się powoli naprzód, położył ręce na stole Edwarda i spojrzał na niego wnikliwie.
- Jeżeli pan myśli, że te gierki na mnie podziałają, to muszę pana rozczarować - powiedział, grożąc i stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny. - Kosztuje to pana kolejny dzień w areszcie szkolnym, panie Cullen. - Byłam bliska wyskoczenia z kryjówki, by pomóc Edwardowi, jednak zareagował on szybciej ode mnie.
- I jak pan chce to wytłumaczyć? Że zerwałem kwiat za oknem, żeby było przyjemniej podczas aresztu, podczas gdy pan opuścił na pięć minut pokój? Nie byłoby to przebieglejsze, gdybym uciekł przez okno? - powiedział Edward i tym razem dźwięczał prawie grożąco. Uważał, że to dobry pomysł? Bez końca ciągnęła się cisza, kiedy patrzyli na siebie groźnie, aż w końcu pan Green podniósł się.
- Nie spuszczę pana z oka, panie Cullen - odpowiedział jeszcze, usiadł przy swoim biurku i poświęcił uwagę gazecie. Westchnęłam z wyraźną ulgą. Wyglądało na to, że jednak dyrektor nie wlepił Edwardowi dodatkowego dnia.
Nie było sensu czekać dalej, więc wróciłam z powrotem i szłam nieprzerwanie do Angeli, która mnie wyglądała. Zaczęła iść w moją stronę, kiedy tylko mnie zauważyła.
- I? Jak było? Wszystko poszło dobrze? - pytała ciekawie, a ja przytuliłam się do niej z wdzięcznością.
- Ang, jesteś najlepsza - powiedziałam i wyszczerzyłam zęby. - Było świetnie. Jak udało ci się nabrać dyrektora? - Angela pokręciła tylko głową.
- Całkiem łatwo. Jak zareagował Edward? Zobaczył cię? Powiedział coś? Rozmawiałaś z nim? - Musiałam się uśmiechnąć, a ona spojrzała na mnie speszona. - Co?
- Tak dużo pytań. Od którego zacząć? - powiedziałam żartobliwie i opowiedziałam jej z najdrobniejszymi szczegółami, co się wydarzyło. Angela przytakiwała głową tu i ówdzie i kiedy przeszłam do miejsca, gdy Edward powąchał frezję, uśmiechnęła się szeroko. Zrobiłam przerwę w opowiadaniu i spytałam ją wzrokiem, czekając na wyjaśnienia. Zachichotała krótko.
- Nadal nic nie rozumiesz? - spytała rozbawiona. Potrzęsłam głową. Czego nie wiedziałam?
- Twoje włosy - powiedziała znowu chichocząc.
- Co mają wspólnego moje włosy z tym, że Edward....
I wtedy klapki opadły mi z oczu. Angela, że tak powiem, przeniosła zapach z moich włosów na frezję, które pachniały moim ulubionym szamponem, przez co Renee zawsze mówiła, że pachnę jak chodząca plantacja truskawek. Nie zauważyłam, że ten zapach jest tak intensywny. Był stałą częścią, która rozchodziła się dookoła mnie. Jednak każdy mógł mnie rozpoznać po tym zapachu.
Tak samo... Edward. Domyślił się, że frezja była ode mnie. Z pewnością to wiedział. Nie przestraszył się, raczej... był zaskoczony, kiedy rozpoznał zapach. Więc jego komentarz z łabędziem nie był ostatecznie przypadkowy. Chciał mi pokazać, że rozwiązał zagadkę. Wiedział też, że stałam niedaleko?
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytałam cicho, w dalszym ciągu zszokowana odkryciem.
- Bello, przynajmniej dwa tuziny dziewczyn w szkole podkochują się w nim. Skąd mógł wiedzieć, że jest ona od ciebie? Ten zapach jest już prawie twoim znakiem rozpoznawczym.
- Ale ja... on... co... - jąkałam się. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć.
- Nie zaprzątaj sobie teraz tym głowy. Opowiedz mi lepiej, co się jeszcze stało - zażądała Angela.
Po paru sekundach zebrałam się w sobie i zaczęłam relacjonować dalej. Kiedy powiedziałam, że Edward nazwał mnie łabędziem, Angela klasnęła entuzjastycznie w ręce. Wywróciłam oczami i opowiedziałam ostatnie minuty rozmowy między panem Greenem i Edwardem. Popatrzyłam na nią wyczekująco.
- To bajecznie! Co robimy dalej? - spytała i patrzyła na mnie ciekawie, szczerząc zęby, jednak ja byłam lekko zirytowana.
- Co masz na myśli, mówiąc "dalej"?
- No, co chcesz dalej robić w związku z Edwardem?
- Powinnam?
- Chcesz to już... skończyć?
- A tak nie będzie lepiej?
Angela patrzyła na mnie zamyślona, a ja wyglądałam pewnie nie inaczej. Mogłam się jeszcze do niego zbliżyć? Nie powinnam teraz poczekać na jakąś reakcję z jego strony? Powinnam mu pokazać, że to na poważnie, a nie tylko z grzeczności?
- Masz rację - powiedziałam, a ona uśmiechnęła się.
- A ty plan. - Było to stwierdzenie, a nie pytanie. I tak, miałam plan.
- Tydzień aresztu, więc zostają jeszcze cztery dni. Codziennie nowa frezja - powiedziałam i poszerzałam uśmiech przy każdym wyrazie.
- Jednak boję się, że pan Green zorientuje się i już nie podejdzie do telefonu - powiedziała przezornie.
- To nie będzie konieczne. Muszę się tylko spieszyć. Pojadę jeszcze raz do sklepu, kupię cztery frezje i będę codziennie po jednej przynosić. Zanim przyjdą, podrzucę ją do pokoju dyrektora. Mogę ją kłaść po prostu na parapecie. - Oczy Angeli zabłysły znowu z entuzjazmem. Byłam zaskoczona, kiedy gwałtownie mnie objęła.
- Jestem strasznie ciekawa, co z wami będzie - powiedziała cicho, pożegnała się i poszła do swojego auta. I znowu mnie zaskoczyła. Była w ogóle szansa dla "nas"? Dla mnie i Edwarda? Nie byłam tego taka pewna. Rozmyślając o tym, wsiadłam do samochodu i pojechałam z powrotem do miasta.
* Die Schwan (niem. Łabędź) Schwan – Swan xD
_____
Wiecie, co robić ;p |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Anex Swan
Wilkołak
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^
|
Wysłany:
Śro 19:36, 27 Sty 2010 |
|
Marsi napisał: |
4 komentarze?! TYLKO 4?! Ja się tak nie bawię ;( Bez sensu siedzieć kilka godzin nad rozdziałami, żeby przeczytać potem tylko prawie nic, o... Oczywiście dziękuję tym, których co rozdział tutaj widzę, ale... ale jest dużo więcej osób, które czytają WR i nawet się nie odezwą. |
Ja... przepraszam :( Nie miałam w ogóle czasu a zaległości robiło się coraz więcej, cztery rozdziały i to dodawane w krótkim czasie... Ale rehabilituję się już, piszę.
Nie będę pisać o każdym rozdziale osobno, ale powiem o poszczególnych sprawach. A mianowicie, spodobało mi się, że jednak to Jacob był tym wybawcą Belli. W ogóle Jacob jest tutaj the best Opiekuńczy, miły, wyrozumiały, wierny, zaufany, kochany, mądry, szczery, z poczuciem humoru... Dobra, koniec wymieniania. A jeszcze co do tego co powiedziała Renee, to jej słowa niby nic nie wnosiły, bo były w taki sposób napisany jak zwykły dialog typu "Cześć, co tam u ciebie" bynajmniej ja miałam takie odczucie, a po przeczytaniu go miałam wrażenie, że jest on bardzo istotny. Jeszcze na dodatek jestem ciekawa dlaczego Edward tak powiedział do Belli, bo wiedział, że niby nie ma szans... A może jeszcze co innego, zawsze się coś znajdzie ^^ I uświadomienie Belli, że kocha Edwarda... wow! A pomysł z frezjami jak najbardziej udany. Tłumaczycie dziewczyny naprawdę ładnie, i nawet nie wiem co mogę powiedzieć o Waszym stylu, lekki, ale to tak jakoś zwyczajnie brzmi... Tak sobie pomyślałam, że chyba chce się nauczyć niemieckiego. Życzę weny, czasu i nastroju, Wam na tłumaczenie nowych rozdziałów.
Pozdrawiam, Anex
EDIT:
Wersja WR z punktu widzenia Edwarda, kuszące. Tłumaczcie, oczywiście |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anex Swan dnia Śro 20:16, 27 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|