|
Autor |
Wiadomość |
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Wto 9:24, 01 Gru 2009 |
|
thingrodiel napisał: |
Pernix, błagam, tylko nie Coelho!
. |
No wybacz, czytałam go kiedyś namiętnie. :(
Pisze przyciągająco, ale w końcu teraz nie czytam go już. :p
Sorry jeśli Cię tym porównaniem uraziłam, ale miałam swoją Coelhową fazę, a ja się niczego, co w życiu robiłam nie wypieram i nie wstydzę. O! :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Wto 19:47, 01 Gru 2009 |
|
Nie no, ja rozumiem, że nie miałaś niczego złego na myśli, ale... dla mnie pan Coelho jest grafomanem... No i... ten tego... jak by to ująć... troszkę oklapłam.
Ale nie przejmuj się mną, ja tylko będę prosić, by, jeśli na to nie zasługuję, nie porównywać mnie do Coelho. Ptosię. *robi słodkie oczka*
No, chyba że naprawdę zacznę was na siłę uświadamiać, że marzenia to piękna rzecz, to proszę mnie wtedy uświadomić. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Wto 19:48, 01 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 20:21, 03 Gru 2009 |
|
To jeszcze raz, by było jasne. Nie porówynałam i nie zamierzałam Cię porównywać do Pana Coelho.
Porównałam sposób czytania - że czytam thin chętnie i w całości, tj jak kiedyś tych panów. Niech już zostanie sam Vonnegut i Harris. A następnym razem będę pilnowała języka, w jaki sposób komplementować ludzi, ot co!
Sorry za offtop, ale już się szerzy fama w innym temacie, że porównałam, więc musiałam wyjaśnić. A jeszcze - jeśli porównuję to na przykładach, żeby było jasne na przyszłość. Nie rzucam gołosłownie nazwiskami. ,To jak z tym listem do Wiewiórki. Czasem ludzie mogą Cię opacznie zrozumieć, bo albo nie śledzą tematu, albo nie siedzą Ci w głowie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Pon 23:12, 11 Sty 2010 |
|
Mój mózg już nie przyswaja żadnych informacji chemiczno-ekonomicznych, więc zdecydowałam się na małe nadrabianie braków w miniaturkach, a Wrzesień 1918 miałam już dawno upatrzony. Przyznam się nawet, że kiedyś zaczęłam czytać, ale stwierdziłam wtedy, że jestem zbyt rozkojarzona na takie opowiadanie. Szczerza mówiąc to nie żałuję, że tak długo czekałam.
Przyznam, że się nieco obawiałam, może to też wpłynęło na moje zwlekanie? Bałam się, że po takiej kreacji Edwarda jaką zaprezentowałaś w Synie nic już tego nie przebiję, a z drugiej strony bałam się, że opiszesz tą samą postać, a przecież przemiana całkiem zmieniła Edwarda. Jednak moje lęki okazały się całkiem bezpodstawne, i teraz mi wstyd, że wątpiłam w Twoje możliwości ^^. To jest cudne. I teraz wiem, że stworzyłaś kolejne dzieło, którego nikt nie pobije. Może być tysiące łatek o buncie Edwarda, tak jak może być tysiące tych o jego przemianie jednak wiem, że postawiłaś niezwykle wysoko poprzeczkę i wątpię, że ktoś ją może pokonać. Twoje opisy były prześliczne. Majaki Edwarda niezwykle realistyczne. Byłam w dwóch tak różnych miejscach w czasie czytania mini. I co najważniejsze całkiem się w tym pogrążyłam. Przepięknie poradziłaś też sobie z rozterką Carlisle'a, co prawda w łatkach może nie ma elementu zaskoczenia, ale ja cały czas się bałam, że możesz zrobić z tego nie łatkę, drżałam na myśl o tym, że możesz zabić Edwarda. Twoja mini wywołała u mnie ogromne emocje strach, nadzieję, rezygnację i nerwowe oczekiwanie, ale przez to wszystko przebijał się podziw, dla Ciebie i Twoich umiejętności. Naprawdę thin, nikt nie umie stworzyć Edwarda tak jak Ty. U Ciebie ta postać wchodzi na całkiem inny poziom, jest całkowicie cudowna. A Twój Carlisle, cóż z palącą niecierpliwością czekam Życzę Ci ogromu weny we wszystkim czego się podejmiesz.
Pozdrawiam
niobe |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Wto 2:43, 12 Sty 2010 |
|
Ja przeczytałam Spowiedź dopiero teraz. I nie wiem, co mam napisać. Bla, bla, bla jakie wspaniałe i piękne, to nie to. Nie oddadzą chyba tego słowa, co chciałabym Ci powiedzieć. Twoja miniaturka jest stokroć lepszą wersją alternatywnych zdarzeń całej meyerowej sagi. Taką sagą dla dorosłych dziewczynek. Pierwsza miłość jest piękna, ale najczęściej wyidealizowana. Nieuchwytna, nierealna, nieżyciowa. A potem pozostają nam cudowne wspomnienia. Takie "edwardki" ma chyba każda z nas. Urzekła mnie w Twojej miniaturce pewna życiowa dojrzałość, mądrość kobiety - w tym przypadku Belli - w postrzeganiu tego, co w życiu najważniejsze. To, że wybrała Jacoba, tego sprawdzonego, ciepłego, fajnego faceta, z którym można razem budować coś na prawdę wartościowego i trwałego - prawdziwą miłość, prawdziwe życie, dom i rodzinę.
Wspomniałaś w swoim opowiadaniu Scarlett O'Hara, moją ulubioną postać literacką, która też niestety nie potrafiła nigdy wybrać między dwoma mężczyznami. Kochała mżonkę Ashleya, a nie doceniała Retta - faceta z krwi i kości, stworzonego idealnie dla niej.
Twoja Bella wybrała tak, jak ja bym postąpiła. Tylko, że taka zwyczajna rzeczywistość jest niestety "nudna" literacko.
No, to odbiegłam nieco od tematu, ale przez to, że tak mnie nostalgicznie i refleksyjnie natchnęłaś. Krótko mówiąc: świetny tekst, poruszający, skłaniający do przemyśleń.
I jedna myśl mi przychodzi do głowy: Edward na białym rumaku niech przybywa w snach nastolatek, ja wybieram Jake'a na jego czarnym harley'u.
Pozdrawiam:) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Wto 2:51, 12 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 19:48, 07 Mar 2010 |
|
Witam z nowym mikruskiem. Miał być dłuższy, ale w trakcie pisania doszłam do wniosku, że każde słowo więcej to już bełkot pijanego marynarza.
Nie lubię Edwarda z Bellą. Ale wpadłam na pomysł na porównanie tego, co się działo z Edwardem, do żywiołu. Zerknęłam sobie do MS, gdzie był z kolei potwór. Tak, w MD też jest potwór.
W końcu zdecydowałam się to napisać, a kiedy bazgroliłam po cierpliwej, jasnej płachcie open office'a rozpostartej przede mną, myślałam o pewnej osobie, z którą odbyłam chyba najciekawszą (i poniekąd wciąż trwającą) dyskusję o sadze, przy czym obie reprezentowałyśmy skrajnie przeciwne stanowiska. Nie, to nikt z forum.
Obiecałam sobie, że kiedyś napiszę coś specjalnie dla tej właśnie osoby, a i pomysł mi strzelił do głowy, wena była, okazja jak się patrzy. Tak więc, droga Spin, mam nadzieję, że ten tekst Ci się spodoba. Tak czy inaczej - jest dla Ciebie.
Dziękuję Dzwoneczkowi za to, że zerknęła na ten tekst, nim odważyłam się go pokazać. :* Zmieniłam jednak to i owo. :)
Ł U P I N A
Nie jestem potworem. W każdym razie nie takim, za jakiego się zawsze uważałem bądź o jakim można przeczytać w horrorach. Nie mam kłów, szponów, łusek. Nie rozrywam ludzi na kawałki, nie zjadam ich żywcem, nie wyrywam im mózgów. A jednak pod tym gładkim obliczem młodzieńca kryje się najprawdziwsze monstrum.
Dobrze się ukrywało, nawet nie wydawało z siebie pomruków ani nie kłapało wstrętną paszczą, ukazując światu gigantyczne zęby godne strzygi. Biała, twarda skóra chroniła bestię zamkniętą w mym wnętrzu niczym w klatce. Nie było jej widać, ale czułem ją każdego dnia. Wypełzała kanałem zbudowanym przez mój umysł. Patrzyła moimi oczami, słuchała moimi uszami, przemawiała moimi ustami.
Kiedyś jej nie dostrzegałem. Chociaż nie, to nieprawda – widziałem ją, ale nie taką, jak myślałem. Przypisywałem jej w gruncie rzeczy trywialne sprawy. A ona karmiła się mym gniewem i pozwalała mamić samego siebie obrazem, który wymalowałem barwami postrzegania własnej osoby.
Kobieta, którą kocham, nie dostrzegała tej prawdziwej natury, a przynajmniej nie widziała jej w pełnej krasie, choć z czasem zapewne zauważyła, że pod powłoką ideału kryje się jakaś inna istota, doskonała w zaborczości, gniewie i zazdrości.
Nigdy bym nie pomyślał, że jestem aż tak zły, ale może to dlatego, że inaczej definiowałem zło. Zawsze żyłem swoją przeszłością, katując samego siebie wspomnieniami uczynków, które popełniłem lata temu, zdawałoby się – w innym życiu. Ubierałem maskę obojętności i chyba tylko mój ojciec wiedział, co działo się pod skórą. Do pewnego stopnia mnie rozumiał, ale nigdy nie przekroczył granicy, po której wiedziałby, co powiedzieć. Był świetnym lekarzem, ale nie psychologiem. Potrafił wyleczyć pacjentów, ale nie umiał pomóc swojemu synowi. Nie winię go. Nie pozwalałem na to. Chciałem pławić się w całej otchłani swojego wyobrażenia o sobie samym. Jakże błędnym!
Kolejna szkoła, kolejna lekcja, kolejna ławka. Obok mnie ta, którą kocham, a której profil zasłaniała kurtyna ciemnych włosów. Bestia rozcapierzyła szpony i obnażyła kły. Najpierw chciała ją pożreć, a gdy opanowałem monstrum – zagarnąć. Drgała w moich mięśniach, tłukła się od wewnątrz, jakby chciała przebić się przez klatkę i dorwać do młodej, bezbronnej kobiety.
Wydawało mi się, że idealnie nad sobą panuję, a jednak moje usta wymawiały słowa tkwiącego we mnie potwora, zaś ciało wykonywało jego rozkazy. Otaczałem ją niczym drapieżnik ofiarę. Śledziłem każdy jej krok, zakradałem się do domu. Zbliżałem się do niej, po czym zwiększałem dystans. Walczyłem z moim własnym żywiołem.
Czułem się niczym burza, która nadciąga nad bezbronną łupinę statku. Za każdym razem, gdy byłem bliżej niej, wewnątrz mnie rozpętywał się sztorm. Nie mogłem trzymać Belli w ramionach, by nie utonęła jak ten maleńki stateczek na rozszalałym oceanie. Nie wolno mi było jej tulić, by nie zgnieść delikatnego masztu jej ciała i nie rozszarpać żagli włosów. A jednak dała się temu porwać. Łagodnie rozświetlała niebo nad mą głową, by ukoić znękaną gwałtownymi falami wodę. A ja wciąż otaczałem ją wirem, w który tak bardzo chciała wpaść. Ilekroć zbliżała się do jego brzegu, ja tłamsiłem bestię. Jeszcze nie teraz, jeszcze trochę...
Odkładałem nieuniknione. Usiłowałem zniszczyć każdą kotwicę, a zwłaszcza tę, na której jej najbardziej zależało, która ją stabilizowała. Znów śledziłem ją i otaczałem, tworząc mieliznę, na której mogłaby na wieki osiąść. Byłem i głęboką tonią, i potworem, który mackami zacieśniał pętlę wokół bajorka, po którym chciałem, by pływała łupina.
A jednak mały stateczek wyślizgiwał mi się. Wciąż kochał wody, które go unosiły, ale chciał być niezależny. Wydawało mi się, że nie podporządkowywał się żywiołowi i nie dał się zastraszyć burzy. Bałem się każdego mego ruchu. Lękiem przejmowała mnie jej nieobecność, obawiałem się jednak zatrzymać ją, gdyż musiałbym użyć siły.
Siła.
Bałwany fal ogarniały cały świat, sztorm wzmagał się. Błyskawice rozświetlały niebo groźnym blaskiem. Gniewem podsycałem swoje szaleństwo i atakowałem falami jaśniejący bielą skóry żagielek, wyraźnie odcinający się od ciemnej wody punkt na całym wzburzonym oceanie. I dopiero wtedy zauważyłem, że Bella, ta mała łódka, nie odpływa i nie usiłuje się ratować. Co więcej nie ma zamiaru tego robić. Dla niej fale służyły do tego, by ją kołysać, a nie zniszczyć. Widziała możliwości, a nie własny koniec.
Głupiec. Zupełnie jej nie rozumiałem.
Zdusiłem w sobie potwora, nim zdołał pożreć moją duszę. Wbiłem w niego harpuny samokontroli, rzuciłem sieć splątaną z zakazów i nakazów. Miotał się i wył, lecz im bardziej się szarpał, tym mocniej zaciskały się liny, tym głębiej wchodziły haki. Tonął w kłębach morskiej piany, ciągnąc mnie ze sobą. Woda uniosła mały stateczek, a potem runęła wraz z nim w wir. A ja poszedłem za nim na dno, gdzie miękko otuliłem swój skarb ciepłym morskim prądem, chroniąc go przed pazurami bestii, która znikała w ciemnych głębinach.
Lekki wietrzyk dotyka delikatnie powierzchni oceanu, ale nie zdoła stworzyć wielkich fal. Udaje mu się wykreować tylko małe i niegroźne. Poza tym jednak woda pozostaje spokojna.
I ja także jestem spokojny. Potwór zniknął bezpowrotnie w ciemnych, niezbadanych głębinach. To dobrze. Nie mogę być i potworem, i oceanem. Nie jestem bestią, lecz wciąż mogę być żywiołem. Ten jednak nie pokazuje swojej siły, by nie spłoszyć płynącego po wodzie statku.
Łupina Belli nie zmieniła się. Ilekroć na nią patrzę, rozumiem kolejną swoją pomyłkę. Teraz, gdy mogę się do niej zbliżyć, widzę, że wziąłem piękny, smukły, majestatyczny żaglowiec za maleńki stateczek. A przecież moja Bella przewyższa urodą wszelkie wyobrażenia. Płynie po wodach oceanu łagodnie i pewnie, wśród fal przystrojonych w złote refleksy słońca.
KONIEC |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Nie 21:34, 07 Mar 2010, w całości zmieniany 5 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 20:32, 07 Mar 2010 |
|
thin! Nowa miniaturka! Ale mnie zaskoczyłaś. Normalnie wpatrywałam się w ekran przez dobrych parę chwil, zanim uwierzyłam w to, co widzę. Muszę przyznać, że sprawiłaś mi tym wielką radość.
Przeczytałam miniaturkę dwukrotnie i co?
Podoba mi się. I to bardzo.
Powiem Ci, że moim zdaniem największym plusem tego tekstu jest porównywanie do statku, oceanu itd. Według mnie wyszło Ci to bardzo dobrze. Zaczarowało mnie to wręcz. Najbardziej chyba ten fragment:
thin napisał: |
Czułem się niczym burza, która nadciąga nad bezbronną łupinę statku. Za każdym razem, gdy byłem bliżej niej, wewnątrz mnie rozpętywał się sztorm. Nie mogłem trzymać Belli w ramionach, by nie utonęła jak ten maleńki stateczek na rozszalałym oceanie. Nie wolno mi było jej tulić, by nie zgnieść delikatnego masztu jej ciała i nie rozszarpać żagli włosów. A jednak dała się temu porwać. |
Czytałam sagę, czytałam MS, czytałam dużo wizji wielbicieli twórczości pani Meyer, ale dopiero teraz zobaczyłam, że Edward faktycznie był mocno rozdarty. Tzn. wiedziałam o tym, bo wspominał o tym wielokrotnie. Jednak Ty opisałaś to bardzo dobrze, tak że w to całkowicie uwierzyłam. Zobaczyłam jego wewnętrzne rozdarcie, to jak musiał walczyć ze sobą, by nie skrzywdzić Belli, by zdusić w sobie wampirzy instynkt - instynkt potwora, którym po części był. Wyszło Ci to niezwykle przekonująco i trafiłaś idealnie w moje upodobania, wiesz?
Muszę przyznać, że przez większość miniaturki świetnie opisywałaś tą walkę Edwarda, a na końcu pokazałaś, że zwyciężył z tym potworem, że jest silny i udało mu się. Dzięki tej przemianie i temu, że Bella nie wystraszyła się tego potwora, była wciąż przy nim, zrozumiał jaka jest silna i oddana. Piękny cytat:
thin napisał: |
Teraz, gdy mogę się do niej zbliżyć, widzę, że wziąłem piękny, smukły, majestatyczny żaglowiec za maleńki stateczek. A przecież moja Bella przewyższa urodą wszelkie wyobrażenia. Płynie po wodach oceanu łagodnie i pewnie, wśród fal przystrojonych w złote refleksy słońca. |
No i miałam jeszcze wspomnieć o nawiązaniu do tytułu. Ta łupina. Ładnie Ci to wyszło, naprawdę. Spodobało mi się.
A i jeszcze jedno. To zdziwienie Edwarda, że Bella nie ucieka przed nim - przed falami, sztormem i wiatrem. Wciąż przy nim trwa, nie boi się, choć wie, że w głębi duszy jest w nim coś złego. Potem wszystko zrozumiał.
Podobało mi się, thin. Znów mnie zauroczyłaś. Uwielbiam Twój styl. Dzięki Tobie uwierzyłam w walkę Edwarda, w jego przemianę i całkowicie zrozumiałam jego postępowanie. Dziękuję Ci za to.
Życzę również dużo weny, żebyś stworzyła kolejne takie cudo
Buziaki! :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Nie 21:00, 07 Mar 2010 |
|
Doczekałam się. W Fanspaper psioczyłam, że moja królowa miniatur się obija, a ona teraz tak mnie zaskakuje. I nie obraź się za stwierdzenie: królowa. Po prostu uważałam Twoje mini za najlepsze w Kawiarence, ale zamilkłaś i pojawiło się sporo pojedynkowych perełek.
No i wróciła thin, której mi brakuje. Poczekaj no, niech ja się ogarnę i przytrzymam latającego wena za pelerynę (mój wen jest raz człowiekiem, raz wampirem - mówię Ci- to coś więcej, niż hybryda ) i przywołam go do porządku, prosząc o wykrzesanie z siebie odrobiny konstruktywizmu.
Ech, powiem Ci, że tego się po Tobie nie spodziewałam. Niezwykle trafnym jest porównanie Belli do łupiny - małego statku, który miota się w oceanicznym czy morski sztormie - potworze - Edwardzie. Nasuwa się tylko pytanie. Czy łupina miała świadomego zagrożenia kapitana, czy głupią, niemyślącą nastolatkę. Z Twojej miniatury wynika, że jednak był kapitan, który miał nadzieję i walczył w burzy, ale nie pokonał jej sam. To ona - żywioł, jakby bóstwo samo w sobie - postanowiła się okiełznać. Pokonać i zdusić potwora. Dać szansę łupinie, która okazała się dzielnym żaglowcem.
No i jeszcze taka konkluzja, że żywioł żywiołem pozostaje, ale po wewnętrznej walce i pokonaniu potwora, jest żywiołem dobrym i sprzyjającym. Kochającym swój stateczek.
Nie mam pojęcia, skąd Ci się wzieło takie marynistyczne ujęcie, ale jest z pewnością czymś ożywczym i innym. Na plus.
Pozdrawiam, P. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Czw 11:40, 08 Lip 2010 |
|
Kochana Susan,
przeczucie rzekło mi, że powinnam coś napisać specjalnie dla Ciebie. I jak tu nie wierzyć w magię? Z okazji Twoich urodzin życzę Ci wszystkiego najszczęśliwego i obyś spotkała swojego Jacoba.
Ode mnie skromny prezencik poniżej.
thin
Dla wyznawców pedeefa zaraz wmontuje się odpowiedni plik na moim chomiku.
[link widoczny dla zalogowanych]
UPIÓR
W życiu wilkołaka bywają takie chwile, kiedy chcesz wziąć wampira za szmaty i strzelić go w pysk. Trzynaście lat temu miałem ochotę zrobić to z Edwardem Cullenem. W trakcie naszej znajomości przechodziłem przez różne stadia możliwości, od zwykłego wytrzaskania go po tej ślicznej buzi, aż po zabójstwo z zimną krwią. Kiedyś dotyczyło to Belli. Edward przemienił ją w wampira, by umarła i odrodziła się na nowo. A ja... ja zobaczyłem ich córkę i cały świat wywrócił się do góry nogami. Staram się o tym wszystkim nie myśleć, ale to silniejsze ode mnie – wracam myślami do chwili, w której Edward zaprosił mnie do gabinetu swojego ojca i wyłuszczył swój genialny plan.
Tak. Wampir wziął na bok wilkołaka, by z nim porozmawiać. Minęły te stare dobre czasy, kiedy istoty takie jak my były wrogami i rzucały się sobie do gardeł, jak nakazuje święta tradycja. Czasami za tamtym okresem tęskniłem, choć ta tęsknota objawiła się najsilniej podczas felernej rozmowy.
Trzynaście lat temu Edward usiadł za biurkiem Carlisle'a, złączył czubki palców i spojrzał na mnie tym swoim smutnym spojrzeniem. Czułem, że święci się coś niedobrego. Może i on umiał czytać w myślach, ale ja takich talentów nie potrzebowałem. Pod skórą zaczęła mi się formować przerażająca myśl, że czeka mnie koniec.
I owszem.
Edward Cullen plus minus kazał mi się wynosić. Oczywiście nie powiedział tego wprost. Ujął to tak subtelnie, że znienawidziłem go z miejsca. A jeszcze kilka dni temu porozumienie wydawało się jak z granitu. No i proszę – niewiele to było warte.
Powiedział, że rozumie, co mi się stało. Noż kurde jego... wpojenie to nie choroba, nawet jeśli on i doktorek tak mogli to wtedy widzieć! Stało mi się! Ależ wymyślił!
Edward patrzył na mnie i bredził, jak to on wszystko świetnie rozumie, a mnie powoli krew zalewała. Najgorsze, że nawet nie mogłem się na niego porządnie wściec. Cullen był zawsze taki wszechrozumiejący i współczująco-litościwy, a przynajmniej tak mu się wydawało. Bzdura. Niczego nie rozumiał.
Próbowałem mu wyjaśnić, że nie mogę sobie tak po prostu pójść w cholerę i zniknąć z ich życia. Wpojenie to nie jest jakieś głupie zakochanie smarkacza, który jak wybranki nie będzie trochę oglądał, to mu przejdzie i będzie gotowy iść dalej. Wpojenie to uwiązanie. Jak łańcuch trzymający psa przy budzie. Kiedy o tym pomyślałem, Edward uniósł brew i powiedział, że to interesujący dobór słów, szczególnie w moim wykonaniu. Szlag by go trafił...
A potem wyłuszczył mi swój plan. Słuchałem tego i coraz bardziej nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem. Gadał o mnie w roli starszego brata, że Nessie może nie odwzajemnić w przyszłości moich uczuć, że nie chce patrzeć, jak do końca świata będę „nianią”, że to mnie unieszczęśliwi i tak dalej, i tak dalej.
Wstałem i walnąłem pięścią w stół.
- Edward, nie pieprz mi tu o starszych braciach, tylko gadaj prosto z mostu, o co ci chodzi! Nie podoba ci się, że kręcę się wokół Renesmee, tak? I co? Trudno ci to wykrztusić? Przykro mi bardzo, ale sprawy tak się mają, że nie mogę sobie nigdzie pójść!
Ale poszedłem. Jak on to ujął? Czyste cięcie? Najlepiej od razu, bo tak mniej boli? Ten facet nie wiedział nic o bólu. Nie wiedział, jak to jest, kiedy zamieniasz się znów w wilka i kolejny raz przed czymś uciekasz. Deja vu. Kiedyś uciekałem tak, by zapomnieć o Belli i o tym, co do niej czułem. Teraz biegłem, by zostawić za sobą Nessie.
A także Jacoba Blacka. Znowu. Gdybym zabrał go ze sobą, kazałby mi wracać tam, gdzie moje miejsce. Do dziecka, które trzymało mnie przy sobie silniej niż najmocniejsze więzy.
Łapy same zataczały koło i kazały biec w stronę domu Cullenów. Poddawałem się temu, a potem wracało wspomnienie rozmowy z Edwardem i znów uciekałem. Czułem się, jakby ktoś rozrywał mnie na kawałki. Dokładnie rozumiałem, co się działo z Bellą, kiedy Edward ją zostawił. Boże, to musiało być to. Gdyby chodziło o kogoś innego, może bym uznał, że to przesada. Ale ja ją znałem, może nawet lepiej niż jej mąż, wiedziałem, jaka była. Musiała czuć właśnie coś takiego. Inaczej nie obejmowałaby się ramionami, jakby atakował ją chłód nie do zniesienia. Jakby się rozpadała na kawałki.
Trzynaście śmierdzących lat. Edward nie powiedział, kiedy w swej łaskawości wpuści mnie znów w progi domu Cullenów. Wiedziałem jednak, że rozłąka potrwa cholernie długo. Chciałem spędzić ten czas w wilczej postaci, bo tak byłoby łatwiej. Wiedziałem jednak, że skoro czeka mnie kiedyś powrót do cywilizacji, to nie warto wyrabiać w sobie dzikich odruchów. Nie chciałem na przykład w samym środku rozmowy zacząć drapać się nogą za uchem.
Dużo spałem i zrywałem się z wyciem. Nessie prześladowała mnie w snach i na jawie. Nie mogłem uwolnić się od wspomnień o niej. Byłem daleko, chory z tęsknoty. Przysięgałem sobie, że jak tylko dorwę Edwarda, to go ukatrupię, nie bacząc na Bellę. W ludzkiej postaci nieraz obejmowałem drzewa, by nie oszaleć i nie zacząć biec tam, gdzie ostatni raz widziałem Renesmee. W wilczej wyłem, stając się prawdopodobnie materiałem na niejedną legendę w okolicy. Mój skowyt słychać było chyba w całym lesie. Ludzie bali się przychodzić, a jeśli zdobywali się na odwagę, mieli przy sobie strzelby. Nie podchodziłem zbyt często. Omijałem wnyki. Unikałem ludzi. A gdy się do nich zbliżałem, zacierałem ślady ogonem. Spali, kompletnie niczego nieświadomi. Umiałem podkraść się bezszelestnie, a ogień mnie nie odstraszał jak dzikiego zwierza. Byłem jak duch, w którego w końcu musieli uwierzyć, aczkolwiek nie wnikałem, jak fantastyczne są te legendy, które później o mnie opowiadano. Nic mnie nie obchodziło oprócz małej istoty, która rosła beze mnie gdzieś daleko, diabli wiedzą gdzie.
Obawiałem się powrotu do La Push. Jedyny kontakt z ojcem, jaki miałem, to rozmowy ze sforą. Prosiłem, by na niego uważali i przekazywali mu ode mnie pozdrowienia. Od Setha dowiedziałem się, że Billy trzyma się całkiem dobrze, że dba o niego Paul ze swoją żoną.
Żona.
Nie byłem nawet na ślubie siostry i przyjaciela.
Straciłem poczucie czasu. Znajomy stan, już go kiedyś miałem. Ale wtedy wszystko trwało krócej i było mniej bolesne. Wróciłem też dosyć szybko – na tyle, by zobaczyć kobietę, którą kochałem w sukni ślubnej u boku wampira, którego z całej duszy nienawidziłem.
Teraz wróciłem do punktu wyjścia i tylko dzięki znalezionej na drodze gazecie wiedziałem, ile minęło lat. Nie spodziewałem się, by Cullenowie wciąż mieszkali w tym samym miejscu. Zresztą Edward powiedział, że z pewnością dam radę ich znaleźć. Nie wiedziałem, kiedy się wynieśli z Forks, zapewne jednak nastąpiło to krótko po moim odejściu. Nic już nie zostało z ich zapachu, nie mogłem pobiec za znajomą wonią.
Na szczęście Charlie Swan wciąż mieszkał w tym samym domu. Odwiedziłem go wieczorem, bacząc, by nikt mnie nie ujrzał. Po tylu latach powinienem się zmienić. Podejrzewałem, że jakieś zmiany we mnie zaszły, choć trudno mi było ocenić, jak wielkie.
Komendant otworzył drzwi. Ledwo mnie poznał – jasny znak, że muszę nad sobą popracować. Komendant też się zresztą bardzo zmienił. Postarzał się, posiwiał. Ale wyglądał na dosyć zadowolonego z życia człowieka. To dobrze.
- Boże, Jake, nie poznałem cię – mruknął, wpuszczając mnie do środka. - Wyglądasz jak upiór.
Stałem i tylko na niego patrzyłem. Byłem tak blisko swojego tropu...
- Dziwnie wyglądasz. Dobrze się czujesz? - pytał dalej Charlie.
Nie, nie czułem się dobrze. Byłem wykończony wędrówką, osamotnieniem i separacją. Jeśli wyglądałem choć w połowie tak, jak się miewałem, to ojciec Belli powinien przede mną wiać. Albo przynajmniej wycelować w moją stronę strzelbę, posypać mnie solą i oblać święconą wodą.
Powiedział mi, że wyglądam jak upiór. Coś w tym musiało być.
- Strasznie schudłeś – zauważył.
- Dużo biegałem – zaskrzypiałem w końcu niemrawo. Dziwnie brzmiał mój głos. Dawno go nie używałem.
- Przyda ci się nowe ubranie – powiedział komendant. Czy on w ogóle był jeszcze komendantem, czy przeszedł już na emeryturę? Nie wiedziałem. I nie spytałem.
Zerknąłem w dół, by przyjrzeć się swoim spodniom. No tak, tytuł upiora zobowiązuje. Bez zeszmaconego ubrania ani rusz.
- Zjesz coś? - spytał Charlie, podając mi spodnie i sportową bluzę, po czym ruszył do kuchni. Podążyłem za nim.
Ludzkie jedzenie? Kuszące. Ale od lat niczego takiego nie jadłem i bałem się, że zdziczałem nie tylko zewnętrznie. Żołądek mógł zwariować, gdybym mu nagle zaserwował jakieś delikatesy. Pokręciłem więc głową. Zresztą i tak nie byłem głodny. Bliskość cywilizacji i znajomych terenów Forks rozpaliła we mnie tęsknotę, którą przez tyle lat usiłowałem na dobre uśpić. Nigdy w pełni mi się to nie udało, zawsze czułem się tak, jakby łyżką wyrwano mi serce.
- Charlie – wymamrotałem w końcu. - Gdzie teraz mieszkają Cullenowie? - Z każdą wymawianą przeze mnie sylabą serce waliło coraz mocniej.
- Nie mam pojęcia, Jake. Bella co jakiś czas się ze mną kontaktuje. Mam do niej numer, jeśli chcesz.
Wykorzystałem chwilę, kiedy Charlie szperał w notatniku przy telefonie, by się przebrać. Od razu poczułem się lepiej. Ubranie było używane, ale czyste. Zwinąłem stare, powycierane spodnie w kłębek i wyrzuciłem je do kosza. Miałem nadzieję, że gospodarz się nie obrazi, że będzie musiał wyrzucać moje śmieci.
Wrócił i przyjrzał mi się. Najdłużej patrzył na potargane długie włosy. Sięgały mi chyba do pasa, bo ciąłem je tylko wtedy, gdy udało mi się zakraść do jakiegoś obozowiska i „pożyczyć” nóż. Upiór. Z pewnością tak wyglądałem. Albo jak wendigo.
- Nie stój tak – powiedział. - Siadaj, już dzwonię.
Usiadłem więc i zamarłem. Nasłuchiwałem. Głowa sama przekrzywiła mi się w stronę, z której dochodziły strzępy rozmowy Charliego. Łowiłem chciwie każde słowo, które przybliżało mnie do Renesmee.
- Cześć, Bello.
A więc odebrała Bella. Uśmiechnąłem się pod nosem. Teraz jej imię brzmiało dla mnie zupełnie inaczej. Wciąż ją kochałem, ale nie tak, jak kiedyś, przed wpojeniem. Teraz była matką Nessie. A także moją przyjaciółką – przyjaciółką, z którą nie miałem kontaktu od zbyt wielu lat. W jakiś dziwny sposób za nią także tęskniłem, choć szaleństwo na punkcie Nessie przysłaniało większość uczuć, do jakich byłem zdolny. Gdzieś tam były, głęboko ukryte, ledwie zauważalne. Zepchnięte na bok, by nie zawadzały czemuś potężniejszemu.
Z rozmyślań wyrwało mnie coś, co powiedział Charlie:
- Jacob pyta.
Nadstawiłem ucha, ale zapadła kompletna cisza. Dopiero po chwili usłyszałem coś cichego i zrozumiałem, że Bella w końcu się odezwała. Co mówiła? Nie wiem. Może prosi, by mi przekazać, że mam się wynosić do diabła? Ostatecznie zniknąłem dosyć gwałtownie, bez pożegnania, na nikogo się nie oglądając.
Co powiedział jej Edward? A co przekazał Nessie? Czy moja dziewczynka w ogóle mnie pamięta? A jeśli plan jej ojca nie wypali?
Cisza, Jake! Wszystko może się udać i wszystko może się spalić na panewce. Nie myśl o tym. Zaczniesz się martwić, jeśli faktycznie nic się nie uda.
W tym momencie do kuchni wszedł Charlie. Patrzył na mnie uważnie. Bałem się spytać. Bałem się, że usłyszę, że Bella kazała mi spieprzać i że już nigdy w życiu nie zobaczę Renesmee. Serce zatłukło mi w piersi tak mocno, jakby ktoś od wewnątrz uderzał w moją klatkę piersiową młotem.
- Bella kazała ci przekazać tylko „Denali”. Osiedlili się w Parku Narodowym? Nie wiem, o co chodzi, ale powiedziała, że zrozumiesz. Zapewne dla mojego własnego dobra nie powinienem znać szczegółów o waszym świecie.
- Raczej nie – odparłem. Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Powiedziała, że będą tam na ciebie czekali.
Serce wciąż mi biło z całej siły, jakby chciało wydostać się na zewnątrz. Zobaczę ją. Muszę się tylko dostać na Alaskę. Dam radę. Jestem szybszy od wampirów, a te całkiem nieźle zasuwają.
- Dziękuję – powiedziałem po chwili i wstałem.
- Już idziesz?
- Muszę, Charlie. Wierz mi, że muszę.
- Czekaj! - zawołał za mną, gdy już wyszedłem z kuchni i ruszyłem ku drzwiom. - Jake... gdzie ty właściwie byłeś?
- Sam nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą. Kiedy biegnie się lasami, nie zwraca się uwagi na takie rzeczy, jak stan czy nawet państwo. Choć na moją orientację wylądowałem gdzieś w okolicach Zatoki Hudson. - Tu i tam. Kręciłem się.
- Billy się o ciebie nie martwił – zauważył. Był tym niezmiernie zdziwiony.
- Miał wiadomości od chłopaków. - I takiej jednej wilczycy.
Kiedy wyszedłem z domu Charliego Swana, na zewnątrz padał deszcz. Jak zwykle w Forks. Pewne rzeczy są constans. Ale to dobrze. Są sprawy, które nie powinny się nigdy zmieniać, inaczej ład na tym świecie zostałby zaburzony.
W lesie zdjąłem z siebie ubrania i zwinąłem je w rulonik. Zmieniłem się w wilka, złapałem rzeczy w pysk i ruszyłem przed siebie. Najpierw do La Push. Serce wybijało w moim ciele imię Renesmee, ale musiałem zobaczyć Billy'ego. Kto wie, czy go jeszcze kiedykolwiek ujrzę? Jeśli moja dziewczynka znów przywiąże mnie do siebie z podobną siłą, nie będę w stanie drugi raz jej zostawić.
Zresztą było mi lżej. Świadomość, że niedługo zacznę się do niej zbliżać w dzikim pędzie, sprawiała, że nieco się uspokajałem. Tęsknota ponaglała, ale pewność, że ją zobaczę, koiła.
Przemieniłem się, ubrałem i ruszyłem pod swój stary dom. Wraca syn marnotrawny do ojca swego, wymizerowany i nieszczęśliwy. Wątpię, by Billy kazał ubić cielę i urządzić na moją cześć ucztę, ale to dobrze. Czułbym się wtedy koszmarnie, bo przecież zamierzałem znów go zostawić. Być może na zawsze.
Zbliżyłem się do drzwi, ale nie zastukałem. Dom wyglądał na opuszczony. Gdyby Billy umarł, wiedziałbym o tym. Seth z pewnością by mi o tym doniósł. Dzieciak jako jeden z nielicznych wciąż zmieniał się w wilka i co jakiś czas słyszałem go.
Dzieciak... Seth zbliżał się powoli do trzydziestki, a dla mnie wciąż pozostawał smarkaczem.
Nie było sensu kwitnąć pod domem, bo pewnie nikt by nie przyszedł. Ruszyłem zatem w las i skierowałem kroki w stronę domu Paula. Może tam się czegoś dowiem. Ledwie przekroczyłem linię drzew usłyszałem dudnienie łap. W moją stronę biegł wilk. Przystanąłem w oczekiwaniu. Potem zaległa cisza, zakłócana jedynie przedzierającymi się przez liście kroplami deszczu. Las pachniał tak znajomo, tak pięknie...
Czekałem.
Po chwili doszły mnie kroki człowieka. Truchtał w moją stronę. Stałem cierpliwie i wpatrywałem się w miejsce, z którego za chwilę miał się ktoś wyłonić. I zobaczyłem wyrośniętego Setha Clearwatera biegnącego w moją stronę z radością godną przywiązanego już do swego właściciela szczeniaka.
Nie myliłem się jednak – dorosły Seth wciąż miał w sobie coś z małolata.
- Jake! - wrzasnął. Dobiegł do mnie i nagle przystanął. - Jezu, wyglądasz strasznie.
- Ciebie też miło widzieć – odparłem z nikłym uśmiechem na ustach.
- Wróciłeś?
- Na krótko. Biegnę do wampirów. Gdzie jest Billy?
- No jak to gdzie? Mieszka z Paulem i Rachel. Nie dałby sobie rady sam na wózku. - Seth skinął głową w stronę opuszczonego domu na środku polany.
- Czemu mi nie powiedziałeś? - udawałem złego, chociaż na Setha nigdy nie dało się złościć. Cwaniak.
Wzruszył ramionami.
- Według mnie to oczywiste. Powiedziałem ci, że Paul chajtnął się z Rachel i że mieszkają teraz z nim. Powiedziałem ci, że się nim opiekują. Wnioski jeszcze umiesz wyciągać, staruszku?
Grzmotnąłem go w ramię. Nie za mocno, tak tylko, by pomyślał, że chcę mu złamać jakąś ciekawą kość.
Rozmasował ramię i machnął ręką, bym poszedł za nim. Zaprowadził mnie do Paula. Drzwi otworzyła Rachel w żółtej sukience. Przyjrzała mi się, ledwo mnie poznała, a potem uścisnęła i powiedziała, że wyglądam jak upiór. Objąłem ją ramionami i przytuliłem, aczkolwiek lekko. Była w zaawansowanej ciąży i bałem się, że zaraz pęknie. Boże, kiedy to się urodzi? Za pięć minut?
Usiedliśmy wszyscy w saloniku. Paul szczerzył zęby dumny jak paw. Billy promieniał. Nieco schudł, ale poza tym trzymał się całkiem dobrze. Widziałem jednak w jego oczach, że mój widok przyniósł mu ulgę. Zrozumiałem, że ojciec się jednak martwił. I kiepsko to maskował, robiąc dobrą minę do złej gry. Ciekawiło mnie, jak to ukrył przed swoim najlepszym przyjacielem, ale pewnie nigdy się tego nie dowiem.
- Trochę zdziczałeś – zauważył.
Rachel przyglądała się moim włosom krytycznym okiem.
- Czym ty to ciąłeś?
- Nożem – odparłem zgodnie z prawdą.
Rachel wywróciła oczami i wyciągnęła z szuflady nożyczki.
- Daj, podetnę je.
- Odpuść sobie – mruknąłem.
Paul zaśmiał się cicho.
- Nie wygrasz z moją kobietą, Jake. Ma fioła na punkcie porządku, szczególnie odkąd jest w ciąży.
- To nie ciąża, Rachel tak ma – odparłem. - Znam ją, przecież to moja siostrzyczka.
Cieszyłem się, że wszystko u nich gra. Byli zdrowi, Billy miał zapewnioną opiekę. Mogłem spokojnie biec dalej, zachowując w sercu obraz swojej rodziny.
Wyruszyłem nad ranem. Żadnych przystanków po drodze, musiałem biec. Gdzieś tam czekała na mnie Renesmee. Czy tęskniła? Czy mnie w ogóle pamiętała? Może nie chciała mnie oglądać? Może... może była zakochana w kimś innym? Bałem się, ale nie zmniejszałem tempa. Niepewność była gorsza niż wszystko inne.
Na wszystkie swoje pytania miałem poznać odpowiedź kilka dni później. Biegłem lasami, w pysku trzymając ubranie. Przemykałem szybko przez rozdzielające gęstwinę drzew drogi i zagłębiałem się znów w przyjaznej zieleni. Polowałem tylko tyle, ile absolutnie musiałem. Najchętniej biegłbym cały czas, ale organizm potrzebował odpoczynku. Musiałem jeść, by nie tracić pary w łapach. Musiałem też czasem spać. Choć trochę, krótkie drzemki... inaczej padłbym po drodze ze zmęczenia i już nigdy nie zobaczyłbym Nessie.
Park Narodowy Denali powitał mnie lekkim chłodem. Z tego co wiem, tu nigdy nie bywało całkiem ciepło. Doszedłem do wniosku, że to bardzo sprytne ukrywać się w takim miejscu, ale z drugiej strony... czy tu można wybudować dom i go należycie ukryć? Szczególnie przed wszędobylskimi turystami?
Góry jednak oferowały niezłe krycie. Są miejsca, gdzie nikt nie dociera, bo nie da się tam ani spacerować, ani jeździć na snowboardzie. No, może jakiś uparty grizzly by się tam zapałętał, ale byłaby to ostatnia wycieczka w jego życiu. Po drodze napotkałem kilka wilków. Warknęły na mnie znacząco. Czuły, że tylko po części jestem ich bratem. Nie zbliżałem się za bardzo, w końcu nie miałem zamiaru przystępować do stada. Odbiegłem jak najdalej, by dać im spokój.
Zatrzymałem się dopiero przed jeziorem. Upuściłem ubranie, przemieniłem się i zanurzyłem swoją ludzką postać z zimnej wodzie. Musiałem zmyć z siebie ślady po biegu przez pół kontynentu. Indianin, który nie jest czysty, czuje się źle. Nienawidziłem brudu.
Długo pływałem, modląc się, by po parku nie ganiali strażnicy, którzy mogliby mnie zgarnąć. Choć podejrzewam, że zamurowałoby ich na widok człowieka, który beztrosko pływa sobie w wodzie o tej temperaturze. Ja nie odczuwałem żadnego dyskomfortu, ale przecież nie będę tego tłumaczył jakiemuś smutnemu panu w mundurze, bo jeszcze by wezwał posiłki i zamknęliby mnie w psychiatryku. Poza tym nie wiem, na co zareagowaliby ciekawiej. Człowiek jeszcze mieścił się w granicach normy. Prawie. Ale przerośnięty wilk? To groziło strzałem.
Nieważne. W ludzkiej postaci łatwiej mi było się umyć. Sierść dłużej utrzymuje kurz.
Wynurzyłem się i otrzepałem jak pies. Znów przemieniłem się w wilka, złapałem zębami za ubranie i pędem ruszyłem przed siebie. Nikogo nie było w pobliżu. To dobrze. Starczy, że narobiłem legend w Kanadzie, w Alasce im to niepotrzebne, tym bardziej że mają tu wampiry, odpowiedzialne za bzdury o sukkubach.
Łapałem w nos otaczające mnie zapachy w nadziei, że chwycę jakiś trop. Park Narodowy Denali jest ogromny, a ja nie znałem terenu. Mogłem tylko modlić się, by szybko coś wyniuchać, zanim dopadnie mnie bezgraniczny smutek. Byłem tak blisko Nessie, nie mogłem zakończyć poszukiwań w tym momencie. W ostateczności mogę zacząć wyć – wampiry z pewnością by to usłyszały. Innym rozwiązaniem byłoby przejście całego terenu metr po metrze – w końcu natrafiłbym na jakiś trop.
I wtedy do moich nozdrzy zakradło się coś słodkiego – mdlący zapach wampira. Któryś z krwiopijców zbliżał się do mnie z niezwykłą wręcz prędkością. Znów czekałem, tak jak w La Push na nadejście Setha.
Nie wiedziałem, kto się teraz do mnie zbliżał, ale musiałem być cierpliwy. Byłem gotowy na spotkanie z kimkolwiek, kto naprowadziłby mnie na trop Nessie.
Tak blisko, tak niesamowicie blisko...
Przede mną pojawiła się Alice. Uśmiechnęła się, podeszła i pogłaskała mnie po łbie. Piękne stare czasy, kiedy to nie pozwoliłbym żadnej pijawce tarmosić własnej sierści... nie wracajcie. W tamtych czasach nie było Nessie.
- Czułam, że to ty. Jak tylko ta okolica zniknęła z mojej wizji, wiedziałam, że przybyłeś.
To właściwie mógł być ktokolwiek. Ale Alice i tak wiedziała swoje. Żaden wilkołak nie przybyłby tutaj, by szukać wampirów. Chyba że desperacko znudzony, ale taka ewentualność się nie pojawiła.
- Chodź, zaprowadzę cię. Wszyscy czekamy. Renesmee też. Chciała tutaj przybiec, ale nie porusza się tak szybko jak my. Wierzyć mi się nie chce, ale tęskniłam za tobą, wilku.
Prychnąłem przez nozdrza. Zachichotała.
- Naprawdę. Przy tobie wszystko znika i nie mam mętliku w głowie. A kiedy wypiorę cię w psim szamponie będziesz całkowicie domowym zwierzakiem.
Warknąłem ostrzegawczo. To zapewne żart, ale niech Alice wie, że wcale mnie nie rozbawił.
- No już, nie dąsaj się. Biegniemy!
Ruszyłem pędem za wampirzycą. Nie była to moja maksymalna prędkość, ale nie mogłem jej wyprzedzić – to ona prowadziła mnie w wyższe partie gór. Śmigała po terenie jak młoda kozica, a ja za nią, zostawiając pazurami ślady za sobą. Nie szkodzi. Zwalą to pewnie na niedźwiedzie. Ślady łap dużego zwierzęcia nikogo nie powinny dziwić. Zwłaszcza, że droga, którą gnaliśmy, była rzadko uczęszczana. Wnioskując po zapachu – tylko przez wampiry. Ludzka noga pewnie nigdy tutaj nie stanęła.
Biegnąc knułem zemstę na Edwardzie. Fantazjowałem o tym, co mu zrobię za lata rozłąki, na które mnie skazał w trosce o moją szczęśliwą przyszłość. Gdzie go podrapię i co mu odgryzę, co mu nawrzeszczę do uszu – nieistotne, że i tak przeczyta mi to wszystko w myślach. Choć pewnie już wszystko wiedział. Skubaniec miał niezły zasięg jeśli chodzi o myśli ludzi (czy też wilków), których znał.
I nie pomyliłem się.
Przede mną wyrósł piętrowy zgrabny domek pomalowany w brązy i zielenie, by łatwiej go było zamaskować. Czyjaś wprawna ręka wymalowała na ścianach zarysy drzew, by zmylić potencjalnego, zbłąkanego wędrowca. Zastanowiłem się, jaki desperat by tu przybiegł, ale sam sobie mogłem odpowiedzieć. Tym desperatem byłem przecież ja. I gnałem tu na łeb na szyję.
Przed drzwi wybiegł Edward, a za nim podążyła Bella.
- Jacob! - krzyknęła z radością.
Lata temu oddałbym wszystko, by tak krzyknęła i byłbym najszczęśliwszym zmiennokształtnym na świecie. Teraz nie miało to większego znaczenia. Cieszyłem się na jej widok i że ją też przepełnia radość z mojego powodu. Byłem w stanie nawet wybaczyć obecność Edwarda u jej boku.
- Zanim zrobisz mi wszystko to, co planujesz – zaczął – wiedz, że się udało.
Co się udało?
Byłem lekko zdezorientowany. W pamięci wciąż miałem widoki ze swoich marzeń – dręczenie tego krwiopijcy na miliard sposobów.
- Przemień się – doradził mi.
Pisnąłem. Przecież to nieważne. Mogłem być wilkiem, mogłem być człowiekiem. Jaka różnica? Ale znów posłusznie spełniłem jego „prośbę”. Umknąłem w bok, przemieniłem się, ubrałem i wyszedłem znów na ścieżkę.
- Jeszcze coś? - spytałem, patrząc na niego spode łba.
Edward pokręcił głową. Uśmiechał się lekko, bardzo z siebie zadowolony. Jego genialny plan podziałał? To świetnie.
I w tym momencie spojrzałem na dom. Bezwiednie ruszyłem przed siebie, bo oto centrum mojego wszechświata pędziło w moją stronę. Niewiarygodne, jak była blisko. Serce szalało mi z radości. Wyparowały mi wszystkie myśli o torturowaniu krwiopijcy. Nim zdążyłem cokolwiek z siebie wykrztusić, Renesmee jak wystrzelona kula wpadła w moje ramiona i z całej siły otoczyła mnie rękami.
Moja mała duża dziewczynka!
Ręce wplotła w moje skołtunione włosy, a twarz zaczęła obsypywać pocałunkami delikatnymi jak krople deszczu. Opadłem na kolana, trzymając ją przy sobie z całej siły i tuląc do siebie, bojąc się wypuścić swój skarb z rąk.
- Gdzie ty byłeś? - szeptała.
Nawet nie wiem, kiedy zostaliśmy sami. W pewnym momencie na ścieżce byliśmy tylko my. Słyszałem, jak gdzieś w oddali Edward powiedział:
- Dajmy im chwilę, Tanyo.
Ale to nieważne. To, co ważne miałem w ramionach. Ręce Nessie głaskały mnie po głowie, jej oczy ciekawie mi się przyglądały, jakby starały się zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy.
- Wyglądasz strasznie. Jak upiór.
- Wiem – powiedziałem cicho, choć śmiać mi się chciało. Chyba się wszyscy z tym upiorem zmówili.
- Czemu mnie zostawiłeś?
A więc jej nie powiedział.
- Musiałem... Musiałem...
Nie dałem rady wymyślić żadnego kłamstwa, a prawdy też nie mogłem jej powiedzieć. Może kiedyś coś wymyślę, a może nigdy już o to nie zapyta.
Dotknęła dłońmi mojej twarzy i patrzyła mi w oczy. Zasypała mnie obrazami swojego dorastania i wielkiej tęsknoty. Pamiętała. Pytała o mnie. Płakała. Nie spała w nocy. Trzynaście lat okazało się horrorem nie tylko dla mnie.
Nic już sobie nie mówiliśmy. Siedzieliśmy na tej ścieżce w chłodny dzień i tuliliśmy się do siebie jak zagubione dzieci.
Nessie wczepiła się w moją bluzę rękami i nie puszczała.
Jej policzek tulił się do mojego policzka.
Obejmowałem ją i nie ruszałem się.
Jak dla mnie mogliśmy trwać na tej ścieżce całą wieczność.
KONIEC
Poprawiłam kilka powtórzeń, które zauważyłam... mam nadzieję, że już teraz będzie cud, miód i orzeszki. :) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pon 14:16, 12 Lip 2010, w całości zmieniany 9 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 20:02, 08 Lip 2010 |
|
thin, w obecnej chwili trudno mi cokolwiek pisać. Jestem tak bardzo wzruszona, że nie zdajesz sobie sprawy. Łzy ciekną mi po policzkach. I powiem Ci, że te łzy są spowodowane zarówno samym tekstem, jak i tym, że postanowiłaś napisać coś specjalnie dla mnie. To przepiękny prezent urodzinowy. Nie wiem, jak mam Ci dziękować.
Bo czego chcieć więcej? Jedna z najlepszych forumowych pisarek napisała tekst specjalnie dla mnie, na dodatek bohaterem okazał się mój ukochany bohater. Pfu! Przepraszam - nasz - ukochany bohater.
Dziękuję :*
Teraz przejdę do samej miniaturki, ale ostrzegam - będę Cię jedynie chwalić, bo jestem zachwycona. Jeśli mam być szczera, uważam, że to Twoja najlepsza miniaturka.
Sam tytuł mnie zafascynował. Zastanawiałam się, co może mieć wspólnego Jacob z upiorem? Przecież Jake zawsze kojarzy się z wesołym, pełnym życia, energii chłopaku, który rozgania chmury, by odsłonić słońce. Ba, sam jest słońcem. Dlatego ciekawiło mnie, jaki będzie miał związek tytuł z tą miniaturką.
No i powiem Ci, że mnie zaskoczyłaś. Nigdy nie pomyślałabym, że Jacob może się tak bardzo zmienić. Z kogoś tak radosnego może wydostać się upiór, który będzie krył się przed ludźmi i światem, który będzie zakradał się do obozowisk i wiosek, który zacznie dziczeć, pozbawiony kontaktu bliskimi i innymi ludźmi. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, bardzo zdziwiło i sprawiło, że serce podczas czytania całej miniaturki rozrywało się na małe kawałeczki. Jednak warto było przeżywać z Jacobem to wszystko, co go napotykało, wszystko co przeżył i cierpieć razem z nim. Dla końcówki, która okazała się kolejnym zaskoczeniem, ale uleczyła moje krwawiące serce.
Zbytnio nie przepadam za Nessie, ale tutaj odegrała tak naprawdę kluczową rolę. Najpierw Jacob cierpiał przez rozłąkę z nią i wtedy szczerze nie znosiłam wszystkich Cullenów. Obwiniałam ich o ból Jake'a i momentami wraz z nim zastanawiałam się nad torturami związanymi z Edwardem. Jak on mógł w ogóle prosić go o takie coś? Nie miał wstydu? To musiało być naprawdę ciosem dla Jacoba. Początkowo nie rozumiałam postępowania Edwarda, ale pod koniec sytuacja mi się rozjaśniła. No ale wracając do Nessie - Jake cierpiał, gdy nie byli razem i wtedy jej nie cierpiałam. Jednak gdy Jacob wrócił i ona się na niego rzuciła. Pamiętała, kochała, tęskniła i sprawiła, że Jake poczuł się lepiej. Dlatego uważam, że choć jest jej w tym tekście mało - tzn. mówi się o niej, ale sama pojawia się dopiero pod koniec - jest wykreowana świetnie. Przede wszystkim w głowie Jacoba, który tworzy nam wciąż cudowną otoczkę wokół jej osoby. Sposób w jaki o niej myśli jest nie do opisania. Po prostu przepiękny.
O zachowaniu Edwarda już wspomniałam, więc czas na głównego bohatera, czyli Jacoba. O nim będzie dłużej zapewne.
Naprawdę czytając sagę, potem FFy i oglądając filmy, zawsze miałam w głowie obraz uśmiechniętego Jacoba. Nawet gdy cierpiał przez Bellę i Meyerowa nie dawała mu wielu chwil szczęścia, to i tak kreował mi się w myślach taki słoneczny Jake. A tutaj? Wyrwałaś mi serce z piersi, rzuciłaś na ziemię i sponiewierałaś. Będę musiała długo je leczyć po tym, co mi zaserwowałaś. Po naszej ostatniej rozmowie na temat szczęścia Jacoba, byłam w szoku, gdy zaczęłam czytać o sytuacji Jacoba i o tym, co się z nim stało przez te lata w samotności. Obawiałam się, że znów nie będzie dla niego dobrego zakończenia, że znów będzie nieskończenie długo cierpiał. Przepraszam, że w Ciebie zwątpiłam, thin. Jest mi wstyd. Dałaś mu przepiękne, szczęśliwe zakończenie.
I zastanawiam się nad tym, czy czasem nie podsłuchujesz moich myśli, tak jak robi to nasz błyszczący Edek. Piszę o tym, bo od paru dni chodziła za mną myśl: a co by było, gdyby Nessie nie odwzajemniła uczuć Jacoba? Scenariusze jakie kreowały się w mojej głowie, były osnute ciemnymi barwami. Widziałam tylko Jacoba nieszczęśliwego do końca życia, śledzącego ukochaną, patrzącego na to, jak układa sobie życie bez niego. No i zaczynam czytać Twoją miniaturkę i z ust Edwarda padają te same wątpliwości. Serce zabiło mi sto razy mocniej. Na szczęście jak się okazało pod koniec, Nessie nie zapomniała, kochała Jacoba i tęskniła za nim. Stało się inaczej, niż ja się spodziewałam. Bardzo Ci za to dziękuję. Kolejny plus dla Twojej Nessie.
Jednak do tego szczęśliwego zakończenia musiało dojść, a ja po drodze czułam, jakbym po trochu umierała wraz z Jacobem. Ta rozłąka doprowadziła go do takiego stanu, że wszyscy ledwo go poznawali. reakcje Charliego oraz rodziny, wspominanie o upiorze, wędrówki Jacoba pod postacią wilka, wycie, podkradanie się po różne rzeczy do wiosek, dziczenie, zamęczanie się myślami, tworzenie legend na swój temat, izolowanie się od ludzi, sprawiło, że przez cały tekst łzy napływały mi do oczu. Miałam przed oczami tego zarośniętego, zaniedbanego Jacoba i nie mogłam się powstrzymać. Zabiłaś mnie tą wizją. Jak w ogóle mogłaś?
Pomimo takiego odejścia od tej wizji słonecznego Jacoba, wierzę w to, co nam pokazałaś. Wierzę, że z Jacobem mogłoby się tak stać, gdyby odizolowano go od Nessie, wierzę, że tak by się zachowywał, wierzę w każde uczucie, jakie wywoływał we mnie ten tekst. Metamorfoza Jacoba zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie i w żadnym wypadku nie było w nim ani odrobiny sztuczności, nic mi w tej historii nie zgrzytnęło, nic nie wywołało wątpliwości. Wyszło Ci po prostu genialnie.
Zachowanie pobocznych bohaterów - Charliego, Billy'ego, siostry Jake'a i Paula - również mnie poruszyły, to jak ledwo go poznawali, jak się o niego martwili, jak ojciec się postarzał.
I te ciągłe myśli Jacoba o tym, że znów będzie musiał ich zostawić, na dodatek nie wie, jak zareaguje na niego Nessie i co go czeka... Kurcze, naprawdę zbudowałaś taką historię, taki klimat i takich bohaterów - mówię przede wszystkim o Jacobie - że jestem wciąż w szoku.
Ciągle mam w głowie obrazy i wydarzenia z Twojego tekstu, w uszach pobrzmiewa mi wycie wilka i jestem całkowicie rozedrgana. Tyle emocji się we mnie bije, że nie potrafię tego dokładnie określić.
Chyba już i tak za bardzo się rozpisałam, ale uwierz, że pisałabym jeszcze więcej i więcej.
Bardzo mi się podobało. Nie wiem, jak Ci dziękować za tak piękny prezent. Zaraz sobie wydrukuję Twój tekst(nie, nie jest to marnowanie papieru i tuszu w drukarce ) i będę go mieć zawsze pod ręką, gdy najdzie mnie ochota na jego przeczytanie.
To naprawdę wspaniały prezent i wielki zaszczyt, że o mnie pomyślałaś :*
Dziękuję :* |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Rudaa
Dobry wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 102 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame
|
Wysłany:
Śro 20:36, 04 Sie 2010 |
|
Dawno nie czytałam nic Thin i po skończeniu Upiora zrobiło mi się tak dziwnie, że nie wiem, co napisać. Przede wszystkim mam wrażenie, że to inna Thin niż ta, którą ja znam i mam wrażenie, że ta Thin mi się nie podoba. Przede wszystkim przez wzgląd na styl. Widać, że bardzo chciałaś nadać tym wywodom Jacoba swoisty charakter, pobawić się stylizacją, kolokwializmami… Jednak mam wrażenie, że momentami brakuje tu jakiegoś spoiwa i ostrej konsekwencji. Dla przykładu – nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla tego nieszczęsnego constans. Kreujesz tutaj Jake’a na prostego chłopaka, nie mówię, że prostackiego, który ostatnimi czasy dorobił się garba od noszenia całego ciężaru, jaki na niego spadł. Nie zapominajmy, że ten pan spędził 13 lat w lesie i sam na każdym kroku podkreśla, jak zdziczał. Naprawdę pasuje mi to w tym kontekście jak pięść do oka. Nie rozwodząc się zbytecznie nad jednym słowem, chciałam tylko zaznaczyć, że nie uważam go za szczyt intelektualnych możliwości człowieka, ale w takim układzie, po prostu tego nie widzę.
Sam Jacob jest do bólu kanoniczny. Przyzwyczaiłam się, że wyciągasz z kanonu tylko to, co najlepsze i ubierasz to w piękne słowa, nadajesz temu po prostu to coś, czego ja z takim zapałem szukam. A tutaj mam wrażenie, że zostałam, jako czytelnik, z tego wszystkiego odarta. Twój wpojony Black nie ma już tego pazura. Nie mówię w tej chwili o poczuciu humoru, bo wykazywanie się nim w takiej sytuacji, byłoby co najwyżej tragiczne w skutkach dla jakości miniatury, ale o hardości ducha. Sam fakt, że wytrzymał tyle lat w lesie nie dowodzi, że w ciele upiora wciąż tkwi facet z krwi i kości. Jakby samotność rozmyła jego osobowość. Nauczył się tylko biec. I nie powiem, że to nie jest jakiś pomysł na wykreowanie Jacoba, ale czy to jest oby na pewno pomysł przystający autorce Syna marnotrawnego? Może powinnam pytać o pazur Thin, a nie Jacoba? No bo dlaczego on tak łatwo zgodził się na plan Edwarda? (Tak na marginesie muszę powiedzieć, że nie rozumiem, na czym on dokładnie miał polegać… Jacob miał zniknąć do czasu, gdy Nessie dorośnie, tak? I o to ten cały ambaras?) Gdzie się wtedy podziały jego wilcze jaja?! Chce zabić Edwarda za lata rozłąki, które mu zapewnił, ale przecież sam się na to zgodził. Przyznał, że uciekł. I to powiedziałabym, że z podkulonym ogonem. I przed czym? Przed lśniącozębym Edziem? Naprawdę?! :(
Jakoś nie potrafię przetrawić Twojego spojrzenia na sprawę wpojenia. Czy to musi być tylko obroża z krótkim łańcuchem? Wydaje mi się, że to zachowanie ma tak ogromny, mistyczny wręcz, potencjał, że szkoda go nie wykorzystać. Tylko w jednym momencie poczułam, że tak jest, a mianowicie wtedy, gdy okazało się, że Nessie również czekała na Jake’a. Ale zaraz potem ta magia prysła, bo uświadomiłam sobie, jak bardzo ckliwa i słodka jest ta scena. W ogóle cały tekst jest dla mnie przesiąknięty słodyczą. Może mam dzisiaj jakiś zły dzień, ale nie potrafię poczuć smutku Jacoba, jego rozterek, bólu… Nie potrafię poczuć nic. Jest tylko długi monolog, który nie pokazuje mi absolutnie nic nowego w sprawie tych dwóch postaci, a zwłaszcza Blacka.
Susan wspomniała, że tytuł ją zafascynował. Przyznam szczerze, że mnie też. Spodziewałam się czegoś do bólu mrocznego, pełnego krwi i wampirów, a dostałam Jake’a. Kocham Jacoba, okej… Ale… Upiór? Sam motyw przewodni mógłby być dobry, ale nie jestem w stanie kupić tego, jak go wprowadziłaś. To sprowadzanie wszystkiego do jego wyglądu i tego, jak reagują na niego najbliżsi… Nie za tanio? Czy naprawdę każdy po trzynastoletniej rozłące z tak wspaniałym facetem jest w stanie wydusić tylko komentarz na temat jego aparycji? Żadnych refleksji, objawów radości, miło cię widzieć, ale skopię ci dupę, bo sobie za długo pohulałeś? Rozumiem, że ludziom zasycha w gardłach z wrażenia, ale oczekiwałoby się od nich większych wytrysków erudycji. O ile to by pasowało do Charliego, który raz, że za dobrze nie zna Jake’a, a dwa – po prostu jest taki zdystansowany i skryty, o tyle włożenie tego upiora w usta wszystkich mnie zaniepokoiło. Doszło do tego, że kiedy tylko kogoś zobaczył, już było wiadome, jaki komentarz z jego ust usłyszy.
A tutaj takie dwie małe wpadki, które wyłapałam:
Upuściłem ubranie, przemieniłem się i zanurzyłem swoją ludzką postać z zimnej wodzie.
W zimnej wodzie.
To dobrze. Starczy, że narobiłem legend w Kanadzie, w Alasce im to niepotrzebne, tym bardziej że mają tu wampiry, odpowiedzialne za bzdury o sukkubach.
A nie na Alasce?
Reasumując… Thin, naprawdę uwielbiam Twoje teksty, ale ten jeden mnie zawiódł. Uznałam, że skoro go przeczytałam, głupio by było nic po sobie nie zostawić i przykro mi, że muszę dokładać do tego tematu takie słowa, ale inaczej nie mogę. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nieraz pod Twoimi opowiadaniami z o wiele pozytywniejszym komentarzem. Chociaż ta miniatura mogłaby być kiedyś dla mnie dobra. Półtora roku wstecz i inny autor, Thin to nie przystoi.
Pozdrawiam,
R. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Śro 21:15, 04 Sie 2010 |
|
Rudaa, nie rozumiem jednego - co ci się nie podoba w tym, że Jake zdziczał? Znaczy się czy chodzi ci o to, że Jacob powinien zdziczeć czy że nie powinien?
A na wpojenie ja tak właśnie patrzę. To pozbawienie człowieka wolności, o czym zresztą nawet kanoniczny Jacob mówi w BD. Nic na to nie poradzę.
Czy się łatwo zgodził na plan Edwarda (tak, właśnie o to chodziło - Jake miał spędzić z Nessie wieczność, a groziła mu wieczność jako starszy brat, a nie ukochany - sorry, trudno namiętnie pokochać kogoś, kto był twoją nianią)? Tego nie powiedziałam. Jak mówi "Ale i tak poszedłem". Pominęłam ten fragment, w którym długo i rzewnie mówi Edwardowi, gdzie i co może sobie wsadzić, bo mi się narracja psuła. Ostatecznie w tekście zmieściło się 13 lat w dziczy i długa droga powrotna. I dlaczego miałby kochać Edwarda za ten plan? To nie był pomysł Jacoba. Może uznał argumenty Edka, ale nie znaczy, że łatwo mu to przeszło. Został w sumie zmuszony do rozłąki ze swoim wpojeniem. W BD wyraźnie było napisane, że trudno mu się było rozstawać z Nessie, że wciąż musiał się obok niej kręcić. I można się pogodzić (siłą, ale jednak) z jakimś planem, ale nie znaczy to, że nie można ziać nienawiścią do jego pomysłodawcy. Trudno mi to wyjaśnić, dla mnie to dość oczywiste uczucie. Odejście Jacoba to efekt kompromisu. Lata rozłąki, ale za to wieki z ukochaną tak, jak być powinno. Albo zostaje i ryzykuje, że będzie starszym bratem i zostanie mu tylko obserwacja, jak Nessie wybiera sobie kogoś innego (np. Nahuela).
I, o ile pamiętam własny tekst, nigdzie nie napisałam, jakie słowa padły między Billym a Jacobem, kiedy się zobaczyli. Po to, by uniknąć zbędnego patosu.
Jest to monolog, jest kanoniczny i na końcu miało być słodko, choć to i tak nie jest szczyt możliwości górnego C, zapewniam.
Rudzik, nie tłumacz mi się złym dniem - nie podobało się, trudno. Wiem, dlaczego. Nie wszystkim pasuje.
Buźka!
jędza thin (której wszystko wypada, nawet teksty, które się nie podobają) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rudaa
Dobry wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 102 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame
|
Wysłany:
Śro 21:53, 04 Sie 2010 |
|
Thin, właśnie chodzi o to, że ja bym chętnie zobaczyła dzikiego Jacoba, tylko że go w tym tekście tak naprawdę nie widać. Rozumiem, że to monolog, ale wyszła po prostu sucha relacja. Bo ja też mogę stanąć i powiedzieć, że jestem potworem, ale to, że ja tak stwierdzę, jeszcze mnie tym potworem nie czyni. Nawet jeśli to by było próba upodlenia się.
Bardzo często używasz w swoim wyjaśnieniu słowa może. Widzisz, to są tylko przypuszczenia. Po zachowaniu Jake'a wnioskuję, że odpuścił łatwo, Ty uważasz, że wcale nie musiało tak być. Ale mogło. Gdybyś jednak porwała się na opisanie tego, wtedy nie byłoby żadnych wątpliwości. Jednak w takim układzie, to dalej tylko tłumaczenie, które w moich oczach nie może obronić tekstu. On powinien istnieć sam.
Pewnie masz rację, że wykręcam się złym dniem, tylko po prostu bardzo trudno jest mi Cię krytykować, bo jesteś jedną z moich ulubionych autorek na tym forum i biorąc pod uwagę różnicę wieku, jaka nas dzieli (i wiele innych rzeczy, które to za sobą ciągnie), mam wrażenie, że w takim układzie, to mnie nie wypada.
Pozdrawiam,
R. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
VampiresStory
Zły wampir
Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 21 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Śro 15:42, 11 Sie 2010 |
|
Nie komentowałam chyba żadnego Twojego tekstu - a może?
Zabawne, ja je przecież wszystkie czytam. Zaczęło się od "Dialogów Potłuczonych" poprzez "Syna Marnotrawnego", "Wrzesień 1918" i "Rozmowy o poranku", aż do MOK-u. No i miniatury.
Ale postanowiłam skomentować "Upiora", a jak już postanowiłam, to co się będę cofać...
Tak z ciekawości przeczytałam komentarze pod miniaturką, co nieco rozjaśniło mi motywy postępowania Edwarda... ale nie do końca. True, trudno odczuć wielką namiętność do osoby, która od dziecka była twoją niańką, ale Jacob dorabiał do tego jakąś swoją logikę - wyjaśnił ją Belli w Zaćmieniu, opowiadając, w kogo wpoił się Quil. Że niby jego wybranka i tak nie będzie chciała innego faceta, bo ten przy niej będzie jakby szyty na miarę. Ale tu nawet nie chodzi o to... Ja po prostu nie wierzę, że Edward chciałby dla niego dobrze, tak do końca i szczerze. Dla niego, bo Nessie... ile ona mogła mieć? Parę miesięcy? I tak nie można jej było wytłumaczyć wpojenia.
I to jest mój chyba jedyny zarzut, co do "Upiora". Tekst mi się naprawdę podobał - również ten język, zwroty i wyrażenia typowe dla Jacoba, to, że on przez te 13 lat w głuszy nie stał się jakimś szaleńcem - w końcu samotność robi z ludźmi dziwne rzeczy.
Urzekły mnie postaci poboczne - Charlie, Bill, Rachel. Niby występują w jednym akapicie, ale są mocno zarysowane - Charlie jest zatroskany, Billy pełen ulgi, Rachel ciągle jest dla niego opiekuńcza jak starsza siostra. I ta nienawiść do Edwarda... A przynajmniej z początku.
Pierwsze zdanie położyło mnie na łopatki. Nie umiem powiedzieć, co mnie w nim tak zachwyca... chyba to, że jest prawdziwe, a chęć walnięcia Meyerowskich wampirów objawia się nie tylko u wilkołaków.
I widzę, że wszystkich intryguje tytuł... cóż, mnie też, ale już nie... aczkolwiek słowo "duch" byłoby chyba niezłym porównaniem. Upiór pojawia się nagle, nikt człowieka ponad dekadę nie widział. Upiór jest wymizerowany, chudy i przygnębiony. Upiór odwiedza znane sobie miejsca, chodzi w wyciągniętych ubraniach i ma do załatwienia konkretną sprawę.
Więc tytuł "Upiór" wybitnie do mnie przemawia.
Gratuluję tekstu i życzę dużo weny na następne |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 15:04, 23 Sie 2010 |
|
Właśnie przeczytałam i poczułam wielki niedosyt - z jednej strony cały plan do mnie przemawia - z drugiej jednak brakuje mi jakiegoś szarpnięcia czytelnika za kłaki. I to nie tak, że ta miniatura jest zła, słaba albo "niepasująca do Thin" (strasznie nie lubię, kiedy kogoś się szufladkuje - mój ulubiony zespół też miewa piosenki, o których fani mówią, że nie pasują, a ja sądzę kompletnie przeciwnie: gdy tworzysz, wolno wszystko). Ten tekst jest specyficzny, przede wszystkim stylistycznie i chyba właśnie z powodu doboru słów nie do końca do mnie trafił. Zaserwowałaś piękne opisy, ale ja czekałam na więcej emocji. I nie wiem, czy końca przypadkiem nie wyobraziłam sobie inaczej. W praktyce to i tak nie jest istotne. Skomentowałam, bo było warto.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pią 10:02, 04 Mar 2011 |
|
Lemoniada II się skończyła. Oto zwycięski tekst.
Zbetowała Dzwoneczek - dziękuję!!!
MAJA
Za ładnymi oczami o spojrzeniu zbyt poważnym, za buzią cheruba, za fasadą chłopca spokojnego, krył się chłopiec niegrzeczny. Nie chodzi o to, że podkradał czasem niektóre rzeczy Kajusza, powszechnie zwane „zabawkami” (choć to robił) czy że człowiekiem jeszcze będąc, lubił podpalać kotom ogony (to robiła jego siostra). Gdzieś za tym poważnym obliczem aniołka i zawsze z kurtuazją powiedzianym „dziękuję” i „proszę” schowany był dorosły, w pełni świadomy mężczyzna... który czasem lubił demonstrować, że jest starszy, niż na to wskazywało jego oblicze. I w związku z tym robił także „dorosłe” rzeczy.
I cóż z tego, że jego ciało zdawało się świadczyć o wieku lat piętnastu? W tej zwodniczej powłoce żył kilkusetletni wampir! A zatem nudziły go śmiertelnie obrazki roznegliżowanych pań z poprzednich stuleci, zaś te współczesne uznawał za niesmaczne.
Choć nie mógł zaprzeczyć, że miał sentyment do Maji nagiej – ciemne oczy kobiety na obrazie patrzyły wprost na niego, ciało było jasne, kształtne, z cudnie wyraźną talią. Ale i tak uwagę od razu przykuwały jej dumnie sterczące piersi z jasnymi, kuszącymi sutkami.
Alec musiał poczekać na Goyę, by w końcu na świecie zaistniał obraz, który przyprawiał go o interesujące fantazje.
Ale Goya już od dawna nie żył i nie zanosiło się, by sztuka podarowała Alecowi coś, co mogłoby się równać z Mają, wszystko jedno, Ubraną czy Nagą. Gdyby poprosił pewną wampirzycę, która umiała genialnie kopiować jego styl, może miałby coś jeszcze do kolekcji. Ale nie byłby to prawdziwy Goya, tylko Goya podrobiony i ta świadomość zepsułaby mu całą radość z posiadania arcydzieła. A poza tym Maria del Rosario nie malowała. Chyba że ją ładnie poprosić... bardzo, bardzo ładnie?
Jest ziarenko prawdy w powszechnej opinii, że Volturi przepadają za wyrafinowanymi zabawami. Bez względu na to, czy są to zwykłe ekscesy w łóżku czy przyjęcie, o którego oprawę dbał Kajusz (lubił być zajęty). Wedle plotek Volturi mieli szeroki wachlarz zainteresowań perwersyjnych, choć w zasadzie były to nieszkodliwe plotki. Tylko raz Aro przejął się tym, co mówiono o jego klanie. Było to ponoć w trzynastym wieku, kiedy któryś z nieopierzonych wampirów usiłował przekonać wszystkich krwiopijców na świecie, że Volturi, nim zabiją skazańca, wyjątkowo obrzydliwie sobie z nim poczynają, czyniąc obrazę Bogu i, co gorsza, przyzwoitości, nawet jak na wampirze standardy.
Zdenerwowało to Sulpicję, a zatem niezadowolenie musiał też okazać Aro. Jak się sprawy dokładnie potoczyły, Alec nigdy się nie dowiedział. Kajusz kiedyś rzucił tylko enigmatycznie, że wampira spotkał nieszczęśliwy wypadek. Wdepnął nieopatrznie w ognisko czy coś takiego. Ale on, Kajusz, nie wie niczego na pewno, a poza tym go to nie obchodzi. To już przecież przeszłość.
Alecowi musiało to wystarczyć.
Trudno być strażą Volturich. Nie można sobie na zbyt wiele pozwolić. Trzeba za wszelką cenę „trzymać linię partii”, słuchać filozoficznych wynurzeń Ara, który potrafił się w swym gadulstwie nakręcić i upoić własnym głosem, co prowadziło do wylewu jeszcze większej ilości słów. Trzeba było uważać, by nie wnerwić Kajusza. Marcus był niegroźnym dziadkiem, więc nawet gdyby Alec odtańczył mu przed oczami na golasa paso doble, ten nie zwróciłby na niego uwagi.
Siostrze należało okazywać wyłącznie oddanie, ale to Alec robił automatycznie. Jeszcze nie zwariował, by ryzykować złość siostrzyczki.
Był jeszcze Demetri, którego ciągle gdzieś nosiło, choć można było liczyć na drobne przysługi z jego strony. Należy też pamiętać o Renacie, która wiecznie łaziła za Arem jak pies uwiązany na łańcuchu. Do Volturich należało wreszcie całe stado innych wampirów, mniej lub bardziej potrzebnych do obrony. Alec kiedyś odważył się zapytać Ara wprost, czy coś mu naprawdę zagraża i czy nie ma przypadkiem obsesji, ale ten tylko się roześmiał. A ponieważ jego śmiech był strasznym do słuchania dźwiękiem, Alec zrezygnował.
I oto stał w głównej sali. Słyszał upiorny śmiech Ara, gdzieś z boku stał Kajusz z uwieszoną u jego ramienia Athenodorą i rozglądali się po przybyłych. Heidi, jakkolwiek to zabrzmi, serwowała drinki. Podobno całą noc polowała, by „przygotować poczęstunek”. Alec cieszył się, że w tym szalonym klanie nie pełnił ani roli barmana, ani grabarza.
Typowe wiosenne przyjęcie głów gatunku.
Kątem oka wychwycił ruch po prawej stronie. Odwrócił się, ale już jej tam nie było. Mógłby przysiąc, że jeszcze sekundę temu Maria tam stała. Rozejrzał się – dyskretnie i dystyngowanie, by nikt nie pomyślał, że członek klanu Volturi zachowuje się jak rozpalony szczeniak. Po czym spokojnym krokiem opuścił pomieszczenie, czując na sobie palący wzrok Jane. A niech sobie patrzy! Nie jej sprawa.
Na pierwszy rzut oka Maria była starsza od Aleca. Miała w pełni ukształtowane ciało młodej kobiety, której figurę latami rzeźbił gorset. Przemiana w wampira tego nie zmieniła. Maria nie potrzebowała już sztuczek krawieckich, by zwęzić sobie talię, choć Alec pamiętał, że gdy gorset mógł jeszcze wygrać z jej tułowiem, potrafiła być naprawdę wiotka. Teraz jednak również niczego jej nie brakowało, co stwierdził z uznaniem i dobrze skrywaną radością. Lubił patrzeć na Marię. Przybywała zawsze na wiosnę i kojarzyła mu się nieodmiennie właśnie z tą porą roku. Przypominała mu również o rozbudzających się w nim wówczas pragnieniach, które znikały jak kamfora, gdy tylko kobieta znów wyruszała w podróż, by pojawić się w Volterze za rok.
– Alec! – zawołała na powitanie. Uśmiechała się szeroko, całkiem szczerze. – Jak ty... – Zmierzyła go wzrokiem. – Jak ty nie wyrosłeś!
Puściła perskie oko. Alec uśmiechnął się z rezerwą. Miał czasem ochotę pokazać tej małej, nieznośnej wampirzycy, co myśli o tym, że został na wieczność uwięziony w ciele piętnastoletniego chłopca (a właściwie czternastoletniego, ale, chwała obu jego Stwórcom!, wyglądał ciut-ciut dojrzalej).
– To tylko wzrost – powiedział w końcu.
– Jesteś pewien? – Brwi Marii podjechały nieco wyżej i uśmiechnęła się kpiąco. Prowokowała go.
– Coś ci zademonstrować? – zapytał tak cicho, że wampirzyca spoważniała.
– Wybacz, nie chciałam cię urazić.
Alec podszedł do niej tak szybko, że aż podskoczyła. Nie znosiła, gdy to robił. Lubił stanąć bez ruchu, a potem bez słowa skoczyć i znaleźć się tuż przed nią. I nieważne, że mogła na niego spojrzeć z góry. Bała się go. Co miała na swoją obronę? Tylko stertę obietnic - tak, Alec, oczywiście, że kiedyś coś dla ciebie namaluję - a także własny dowcip. Ironia go rozbrajała. Bo gdyby doszło do próby, Maria przegrałaby jeszcze przed pierwszą rundą. Jako jej stwórca Alec był silniejszy.
– Przemieniłem cię – warknął. – Lepiej okaż mi szacunek.
– Jak? Wskakując ci do łóżka? Przecież po to mnie stworzyłeś, prawda? Zachciało ci się kobiety. – Ryzykowała. Bardziej niż powinna, ale nie miała zbyt wiele do stracenia. W przeciwieństwie do swej nieobliczalnej siostry Alec nie pastwił się nad ofiarą. Choć Maria nie była do końca pewna, co by wolała – czuć wszechogarniający ból czy nie czuć kompletnie nic? Nie widzieć, nie słyszeć, nie zdawać sobie sprawy, że czegoś dotyka. Alec na swój sposób był naprawdę przerażający.
– Być może. Ale końcowa wersja ciebie jakoś mnie nie skusiła.
Maria roześmiała się. Wygrała tę partię. Wampir nie zamierzał zrobić jej krzywdy. Natomiast najwyraźniej czegoś od niej chciał.
– Cóż, może wolisz inne zabawy.
Spojrzenie Aleca było tak chmurne i rozeźlone, że tylko osoba taka jak Maria mogła okazać się na tyle szalona, by jeszcze go prowokować.
– Inne zabawy?
– Słyszałam, że Aro je lubi. Albo może Kajusz? – zastanowiła się. – Nie pamiętam wszystkich plotek. Któryś z nich lubi obezwładniać swoją żonę, nim przystąpi do czynu. – Maria uśmiechała się. – Też to lubisz?
– Dlaczego miałbym kogoś obezwładniać? I kogo? Ciebie? Po co? – Uśmiechnął się tak protekcjonalnie, jak tylko potrafił.
Wampirzyca milczała.
Przybliżył się tak, by ich twarze dzieliły tylko milimetry. Dmuchnął jej w nos. Odsunęła się gwałtownie, ale dłoń Aleca znalazła się na jej potylicy i z całej siły przysunęła twarz kobiety do jego twarzy. Naparł ustami na jej usta, rozdzielając je językiem, zębami kalecząc dolną wargę wampirzycy. A potem gwałtownie się odsunął i ze spokojem przyglądał, jak mała ranka powoli się zabliźnia i znika.
– Ktoś z pewnością zauważył naszą nieobecność – powiedział tonem zarezerwowanym do omawiania pogody. Chwycił za rękę skamieniałą Marię i pociągnął za sobą do sali. Nim przeszli przez drzwi, szepnął jej do ucha: – Jeśli uciekniesz, wyślę za tobą Demetriego.
– On nie jest na twoje usługi – odparła. Panowała nad swoim głosem. Wydarzenie sprzed kilku sekund zostało stłamszone, by nikt się niczego nie domyślił.
– Nie, ale czasem robi coś z nudów. Lubisz sobie znikać i pojawiać się raz na rok. Pamiętaj więc, że jeśli tylko będę chciał, to i tak cię znajdę.
Maria wyprostowała się jak struna.
– I każesz Demetriemu przynieść mnie w zębach? Związaną i zakneblowaną? Czy sam odetniesz mi zmysły i zgwałcisz? – warknęła.
Zaśmiał się cicho.
– Moja droga, naiwna Mario! – Nagle spoważniał. – Gdybym chciał cię gwałcić, na pewno nie odciąłbym ci zmysłów.
– Doprawdy? – zapytała zimno.
– Tak. Powinnaś wszystko czuć – odparł równie lodowatym tonem.
Zesztywniała.
– A teraz chodź. Jane nas obserwuje.
Pociągnął ją na środek sali, szarpnął za rękę i obrócił, by móc spojrzeć jej w twarz. Jego dłoń błyskawicznie znalazła się na jej talii i silnie przysunęła wampirzycę bliżej, niż pozwalała przyzwoitość, nawet ta wampirza. Kobieta poruszała się niczym bezwolna marionetka. Nie śmiała zaprotestować, gdy położył sobie jej dłoń na ramieniu i chwycił za drugą rękę, po czym poprowadził ją w nieznośnie eleganckim walcu przez cały parkiet. Sunęła wraz z nim, nie ważąc się wyrwać. Któż by pomyślał, że ciało piętnastoletniego chłopca jest w stanie całkowicie zdominować w pełni ukształtowaną kobietę?
– Mario – upomniał ją. – Tańczymy walca, nie tango. Nie musisz mi się poddawać jak niewolnica.
Przycisnął ją mocniej do siebie.
– Jesteś pewien? – warknęła.
– Absolutnie. – Uśmiechnął się. Miał minę kota, który zaraz schrupie mysz.
Tańczyli dalej. Alec nie był delikatny. Szarpał swą zesztywniałą partnerkę, przyciskał ją, aż brakło jej tchu. Oboje zaciskali zęby. A wszystko to odbywało się pod czujnym okiem Jane.
Potem chwycił ją mocno za rękę i odprowadził do miękkiego fotela, na którym bezceremonialnie posadził wampirzycę. Klapnęła z gracją worka kartofli. Pocałował wierzch jej dłoni, ale nie było to przyjemne. Maria nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tak zapewne wygląda wąż kąsający ofiarę.
Maja naga wisiała samotnie na ścianie w pokoju Aleca.
Lubił się tu czasem zamykać przed całym tym tłumem wampirów, które otaczały „królewską rodzinę”. Alec czasem myślał, że Aro jest niczym król, Kajusz jak królowa, wiecznie nie w humorze, a Marcus może robić za królewską teściową. Nadawał się do tej roli ze swoją miną cierpiętnika i wiecznym znudzeniem całym otaczającym go światem. Zapewne wciąż wspominał Didyme. Alec nigdy nie poznał szczegółów tamtego wydarzenia. Jak wiele innych spraw należało do przeszłości, do której nikt nie wracał. Tylko Marcus sprawiał wrażenie wiecznie zgnębionego, ale trudno mu się pewnie dziwić.
Alec skrzywił się. Choć właściwie ileż można jęczeć za jakąś kobietą, choćby najwspanialszą?
Siedział na kanapie i patrzył na Maję. Wyobrażał sobie modelkę. Kim była? Czy chętnie się rozebrała, by pozować mistrzowi? Co powiedział Francisco, że jej spojrzenie jest tak śmiałe? I jeszcze – czy malarz przekłamał obraz? Bo może ciało tej kobiety wcale tak nie wyglądało, może piersi nie sterczały tak kusząco, a talia nie była tak wyraźnie zaznaczona?
Powolnym ruchem wsunął dłoń w spodnie. Czy to istotne? Maja na obrazie była doskonała. Piękna, ponętna, pobudzająca wyobraźnię... Musnął palcami swojego penisa.
– Wciąż gapisz się na ten obraz? I ty krytykujesz Marcusa, że tęskni za swoją wybranką?
Błyskawicznie zapiął rozporek i przyjął wystudiowaną pozę. Na wszelki wypadek zrobił znudzoną minę.
Wampirzyca zaszła go od tyłu.
– Co ty tu robisz? – zapytał tonem, jakim kot spytałby schwytaną w pułapkę mysz, gdyby oczywiście mógł mówić. – Czyżbyś miała ochotę na moje towarzystwo?
Maria w mgnieniu oka okrążyła kanapę i usiadła obok niego.
– Nie mam.
– Więc co tu robisz? – powtórzył zmęczonym tonem.
Wzruszyła ramionami.
– Szukałam spokojnego miejsca, gdzie nikogo nie ma.
– Co za pech, tu też nie możesz być sama. Idź sobie.
– Tu nie ma tłumu.
– To mój pokój, weszłaś na mój teren – powiedział z naciskiem.
– Wiem.
– I nawet nie zapukałaś!
– Wybacz. Mam to teraz zrobić? – zapytała kpiarsko.
– Nigdy cię nie zrozumiem, Mario. Nie lubisz mnie, wręcz mną gardzisz, lubisz mnie tylko prowokować. A potem pchasz się w moje towarzystwo. Jesteś najbardziej pokręconą kobietą, jaką znam.
– Uhm, a znasz ich miliony – mruknęła.
Nim się obejrzała, leżała przyciśnięta do kanapy. Ręka Aleca trzymała ją za szyję, na jego twarzy malowała się wściekłość.
– Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że zamieniłem w wampira niezrównoważoną babę!
Puścił ją. Położyła dłonie na jego ramionach, przesunęła palcem po szyi wampira, aż w końcu jej ręka zawędrowała w okolice ucha i zaczęła się bawić schowanymi za nim miękkimi włosami.
– Chyba masz rację. Chyba nie jestem zdrowa. Ale tego nie da się naprawić jadem.
Odwrócił twarz i ugryzł ją w palec. Wrzasnęła i wyszarpnęła rękę.
– Lubisz gryźć, co? – zapytała. – Czyżbyś się nie nasycił?
Złapał jej dłoń i przysunął do swojej twarzy. Polizał palec, z którego jeszcze chwilę temu wyciekła kropla krwi. Potem znów był tak blisko niej, że stykały się ich nosy.
– Ja ciebie też nie rozumiem, Alec – powiedziała cicho.
– Dobrana z nas para – zauważył.
– Sukinsyn.
– Kokietka.
Zaczął ją całować, nim przebrzmiała ostatnia sylaba tego słowa. Wampirzyca szarpnęła się i usiłowała wyrwać.
– Tylko jedno ci w głowie – sapnęła, gdy oderwał od niej usta. Pchnęła go mocno w pierś. Nie spodziewał się tego. Zaskoczony spadł z kanapy. Maria zerwała się i ruszyła do drzwi. Złapał ją w pół kroku i rzucił na podłogę, przyciskając swoim ciałem.
– Lepiej odetnij mi zmysły, bo będę kopać i gryźć.
Alec zaśmiał się perfidnie.
– Nie, moja droga, będziesz się radować każdą sekundą.
Z boku mogli wyglądać nietypowo. Nastolatek powalający dorosłą kobietę, całujący jej usta, rozrywający przód jej sukni. Ale im to nie przeszkadzało.
Jane straciła zainteresowanie poczynaniami swojego brata i towarzyszącej mu kobiety. Uznała, że nie oferowali żadnej ciekawej rozrywki. Gdyby teraz zajrzała przez dziurkę od klucza, widziałaby, jak jej brat uwalnia ze stanika ładne piersi Marii i zaczyna je ugniatać. Zobaczyłaby, jak usta kobiety odrywają się od jego warg i wydobywa się z nich jęk. Mogłaby obserwować, jak Alec zdejmuje z siebie ubranie i jak pospiesznie rozbiera swoją partnerkę, by paść między jej nogi i spełnić swoją obietnicę – wampirzyca radowała się każdą chwilą. Każdy ruch jego języka sprawiał, że wyginała się w łuk, nie mogąc wydobyć z siebie okrzyku w pełni oddającego tego, co czuła. Ręce opadły za głowę. Nie miały się czego chwycić, więc leżały bezładnie, nogi rozchylały się coraz szerzej, ciało drżało w oczekiwaniu. Urywane ni to jęki, ni to krzyki raz po raz wydobywały się z jej ust. Nie protestowała, gdy przewrócił ją na brzuch i przylgnął do pleców. Jane nie zaglądała przez dziurkę od klucza, więc nie widziała, jak biodra Aleca wykonują szybki, gwałtowny ruch i wampir znajduje się we wnętrzu swojej kochanki. Z ust dobywa mu się triumfalne warknięcie, palce zaciskają na biodrach wampirzycy, mocne pchnięcia zmuszają leżącą pod nim Marię do coraz głośniejszych krzyków.
Jane nie widziała niczego z całego tego teatru – nie słyszała rozmowy dwojga wampirów, którzy bardzo się pragnęli, a którzy nie umieli się do tego przyznać. Nie widziała, jak przestawali cokolwiek rozumieć ze swego zachowania. Nie zobaczyła, jak zarzucają rozmowę, z której nic nie wychodziło i przechodzą do czynów.
Nie słyszała też pełnego ulgi jęku Marii, gdy wreszcie szczytowała ani przesyconego satysfakcją pomruku Aleca, usiłującego go stłumić, tuląc usta do karku kochanki.
Nim naga wampirzyca ochłonęła, podniósł się i przewrócił ją na plecy, by móc znów opaść na ciało, które przed chwilą posiadł i przylgnąć ustami do jej ust. Ręce Marii nareszcie znalazły coś, w co mogły się bezpiecznie wpleść. Palce zatopiły się we włosach Aleca. Nogi kobiety oplotły jego biodra, zamykając wampira jak w pułapce. Nie mógł teraz przerwać. Zresztą nie zamierzał. Zatapiał się w jej ciele raz po raz, chcąc ponownie zaspokoić spalające go pragnienie, a jednocześnie przedłużyć chwilę oczekiwania. Maria zaszlochała, nie wiedząc, co zrobić przez tę całą rozkosz. Wyszarpnęła ręce z włosów Aleca, przesunęła je wzdłuż jego pleców, by w końcu mocno ścisnąć pośladki kochanka. Chciała go jeszcze bliżej, nie było jej dość. Alec wysunął się z niej na chwilę. Błyskawicznie wykorzystała okazję i przesunęła dłoń na przód, by móc dotknąć jego męskości. Alec zamruczał, przymknął oczy, po czym odtrącił jej rękę i znów połączył się z jej ciałem. Ich namiętne okrzyki można było usłyszeć na korytarzu. Ale nikt tam nie stał, nawet Jane, która właśnie ze znudzeniem obserwowała Kajusza, szepczącego coś do ucha swojej żony.
– Dobrze się bawiłeś? – zapytał starszy.
Stali w oknie i obserwowali budzący się kolejny dzień pięknej, włoskiej wiosny.
– Całkiem udany spęd – usłyszał w odpowiedzi. Popatrzył na młodszego z zainteresowaniem.
– Całkiem udany spęd? Słyszałem, że w końcu poszczęściło ci się z pewną malarką – zauważył.
Młodszy uśmiechnął się przelotnie, ale nic nie odpowiedział.
– Było warto? – zapytał starszy.
– Nie powiem, że nie – brzmiała odpowiedź. Młodszy zrobił minę światowca.
– Wobec tego życzę szczęścia.
– Nie zamierzam tego kontynuować – zaprzeczył szybko młodszy.
– Szkoda. Może powinieneś. Podejrzewam, że następnym razem spęd będzie dla ciebie równie udany.
Starszy odszedł powolnym krokiem. Alec obejrzał się za nim.
– Skąd możesz wiedzieć o takich rzeczach?
– Plotki się roznoszą lotem błyskawicy.
– Plotki?
Starszy zaśmiał się.
– No dobrze, Aro doszedł do wniosku, że pewnie będziesz chciał to wiedzieć. Powiedział, że Maria ma o tobie interesujące myśli, a jej plany względem twojej osoby bardzo go bawią.
– Bawią? – Młodszy uniósł brew.
– Wiesz, jaki jest. Niewiele go potrafi zaszokować. Osiągnął już ten wiek, w którym większość naprawdę podniecających rzeczy dla niego stanowi trywialną rozrywkę.
– Jakie to urzekające przeżyć ponad trzy tysiące lat – mruknął Alec.
– Zaiste – odparł Demetri i wyszedł z pokoju.
KONIEC
Maria del Rosario to postać autentyczna, aczkolwiek jej życiorys znacznie zmieniłam. W tym opowiadaniu została przemieniona w wampira jako bardzo młoda kobieta, w rzeczywistości zaś żyła 29 lat (1814-1843).
Naprawdę potrafiła genialnie skopiować styl F. Goyi. Do tego stopnia, że odkrywcom dzieł mistrza czasem naprawdę trudno było zorientować się, które z obrazów namalował Francisco, a który Maria.
[Ostateczne poprawki i dopieszczenia. Teraz powinno być już cacy. ^^] |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Nie 19:30, 06 Mar 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Prawdziwa
Dobry wampir
Dołączył: 21 Sie 2009
Posty: 573 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze sklepu ;p
|
Wysłany:
Sob 19:47, 05 Mar 2011 |
|
Caly czas nie moglam, po prostu nie mogłam pozbyć się wizji Aleca sięgającego marii co najwyżej do piersi.
I chcąc nie chcąc, mialam mieszane uczucia odnośnie tego tekstu.
Podoba mi się za to niesamowicie pod względem językowym, jako, że Twoj, thin, styl niepowtarzalny i charakterystyczny jest.
Ogólnie rzecz biorac to straszny był gorąc w niektórych scenach.
Masz wyobraźnię:)
Ale jednak ten Alec, taki chłopczyk... No nie mogę się z glowy tego pozbyc. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 22:04, 05 Mar 2011 |
|
Hej, thin!
Nie oceniałam Lemoniady, ale chciałam Ci bardzo pogratulować wygranej. Jesteś boska, wiesz? Dopiero dziś przeczytałam Twój tekst i muszę przyznać, że jak zwykle jest świetny.
A co składa się na to, że jest taki cudowny?
- podstawa, składająca się z zapożyczenia postaci od Meyerowej - najmniej ważne akurat
- szczypta namiętności
- zmiksowanie zapożyczonego od Meyerowej Aleca z mieszanką agresji, ponętności, pewności siebie, humoru i "tego czegoś"
- dodanie postaci Marii
- no i przede wszystkim - najwspanialszy, charakterystyczny i niepowtarzalny styl thin, przepełniony tym, co w niej kochamy.
I wszystko jasne. Bardzo mi się podobało. Fajna historia, motyw obrazu, Alec, którego wcześniej nigdzie nie widziałam w takiej odsłonie. Trochę było mi go żal, gdy czytałam o tym, że jest już starym wampirem uwięzionym w ciele dziecka. Maria również ma w sobie coś interesującego. No i wspominanie o plotkach - naprawdę fajne. Sam lemonek również ładnie opisany. Fajnie, że zarysowałaś nam również jakąś historię, a nie zostawiłaś suchego opisu. Oczywiście ten opis też jest fajny, ale dobrze, że mamy coś poza tym.
Chciałam też wspomnieć o tym, że Twój styl powala. Piękny język, czyta się świetnie i z przyjemnością. Po raz kolejny potwierdzasz, że jesteś genialną pisarką, która w każdym tekście pokazuje swoją klasę, swój styl, przekazuje nam kawałek siebie, kawałek swojego serca, która przemyca zawsze choć odrobinę charakterystycznego dla siebie humoru, dzięki czemu sięgając po tekst Twojego autorstwa, można być spokojnym, wiedząc, że będzie to wspaniałe opowiadanie/miniaturka/lemonek itd.
Bardzo dobry tekst, thin. Bardzo się cieszę, że wygrałaś. Brawo!
Buziaki, kochana! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 23:57, 05 Mar 2011 |
|
Prawdziwa napisał: |
Caly czas nie moglam, po prostu nie mogłam pozbyć się wizji Aleca sięgającego marii co najwyżej do piersi. |
Pomyśl o tym w ten sposób - nigdzie nie jest napisane, że Maria była wysoką kobietą. Przecież są niskie kobiety, a nawet bardzo niskie, choć niekoniecznie karlice (choćby Meyerowa wizja Alice!). A piętnastoletni chłopcy potrafią być ciut wyżsi niż 1,50 m. Kobieta może faceta przewyższać o pół głowy i też musi spuścić wzrok, by zerknąć mu w oczy. A niższy od swej partnerki facet... nie we wzroście jego siła.
No i nie mogę się uwolnić od wspomnienia o Gali, która skończywszy osiemdziesiątkę wciąż sypiała z młodymi chłopcami (nastoletni młodzieńcy lub b. młodzi mężczyźni). Tak więc i gust mógł się tu spotkać z potrzebą.
Dodajmy, że nie tylko wygląd czyni kogoś pociągającym. Dla mnie z wyglądu - uśmiech, który widać także w oczach, ale najcenniejszą cechą będzie poczucie humoru, dla mnie taki facet będzie fenomenalnie wręcz seksowny. Nawet jeśli będzie niższy.
A Marii mógł się podobać wygadany, wredny Alec. Ciało nastolatka... to tylko ciało, w środku był dorosły facet.
Mimo wszystko cieszę się, że choć twoja wizja Aleca ci przeszkadzała, to jednak tekst w jakiś sposób ci się spodobał. To zawsze radość czytać, że w twoim tekście jest coś pozytywnie odebranego, naprawdę.
Zuziu... no brak mi słów, po raz kolejny twój komentarz sprawił mi naprawdę nieskrywaną radość. Bardzo, bardzo dziękuję! ^^
EDYCJA: Blah! Literówki!!! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Nie 0:05, 06 Mar 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 17:36, 06 Mar 2011 |
|
Droga thin,
Wiesz, że cenię twój styl i lubię ciebie czytać. W twoich tekstach widać wielką klasę. I Maja jest chyba jedną z twoich najlepszych miniatur, tak uważam. Bardzo się wyróżniała w konkursie.
Ja trochę, tak jak i Prawdziwa widzę w Alecu chłopca, niedojrzałego chłopca. I dlatego ten seks był dla mnie nie tak porywający, a wręcz zawierał w sobie coś obleśnego. Wiem, wiem, że Alec jest iluśtamletnim wampirem. Ale czy jest dorosłym facetem? No niezupełnie... Może jest dojrzałym wampirem, ale jako facet nie dojrzał w pełni, został niejako zamrożony w nie w pełni dojrzałym ciele i w trakcie rozwoju, przepoczwarzania się w faceta. Myślę, że pewnych rzeczy jako człowiek nigdy nie poznał, nie nauczył się. Doświadczenie wampira to już coś innego, nie wiem, czy naprawdę mógł dojrzeć "erotycznie". I pod tym względem Alec jest dla mnie kaleki.
Niemniej poza tym jednym szczegółem, który jest jakimś tam moim subiektywnym odbiorem tej postaci, twoje opowiadanie jest ciekawym pomysłem, niezwykle barwnie opisanym. Urzekło mnie szczególnie odniesienie się do obrazu (obrazów właściwie|) Goi, ale też znakomity pomysł na postać Marii de Rosario. To że uczyniłaś autentyczną postać bohaterką fanficka i to do tego tak sprawnie umieszczając ją w biegu historii, to naprawdę mistrzostwo. Niezwykle podoba mi się też sama konstrukcja tekstu i jego język, a także całe to przedziwne uczucie, które wykreowałaś między dwójką głównych bohaterów. Podoba mi się, że jest ono takie... nieoczywiste, że sami zainteresowani go nie rozumieją, nie pojmują, co ich do siebie przyciąga. W pewien sposób to uczucie jest takie... wampirze, nieludzkie. I dobrze.
A wszystko to w barwnej scenerii dworu Volturich. Tło również stworzyłaś mistrzowsko.
Betowanie tego tekstu było dla mnie przyjemnością i zaszczytem.
Pozdrawia
Dzwonek :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 17:36, 06 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|