|
Autor |
Wiadomość |
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 20:44, 18 Lip 2009 |
|
Moja pierwsza miniatura. Rzecz dzieje się w trakcie Księżyca w nowiu.
beta: marta_potorsia
ŚPIĄCZKA
Oh, jak ja uwielbiałam ten pęd...
Ale to nic nie dawało. Jeździłam na motorze na tyle dobrze, żeby nie wywoływać przy tym omamów. Leśne ścieżki nie stanowiły już dla mnie żadnego zagrożenia. Bez względu na to, z jaką siłą dociskałam pedał gazu, w mojej głowie nie odzywał się już żaden głos. Co więcej, nie miałam żadnego pomysłu, by temu zaradzić.
Gdy tak się zamyśliłam, Jake wykorzystał okazję i mnie wyprzedził. Skurczybyk! Więc chciał się ścigać..? Świetnie. Byłam dziewczyną nie mającą nic do stracenia, a z takimi się nie zadziera.
Coś, czy też raczej Ktoś, kogo bałam się utracić, sam się zmył.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, wyskoczyliśmy na drogę i kontynuowaliśmy pościg na przeciwnych pasach asfaltu. Tak się złożyło, że to ja jechałam nieprawidłowo. Chciałam już przybliżyć się do pasa Jacoba, kiedy adrenalina po raz pierwszy od długiego czasu rozeszła się po moich żyłach. Słyszałam też ledwo słyszalne echo Jego warkotu. Jak miałam się czemuś takiemu oprzeć?
Więc sunęłam dalej po nieprawidłowej stronie drogi, rozkoszując się coraz głośniejszym dźwiękiem, nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat.
I wtedy On zaczął krzyczeć! Nie wiedziałam, czym to było spowodowane, ale ogarnęła mnie taka radość, że zamiast się nad tym zastanawiać, zamknęłam na chwilę oczy i wybuchnęłam śmiechem. Nie skupiałam się nawet na poszczególnych słowach - wystarczyło samo brzmienie Jego cudownego barytonu.
Zaraz... Czemu Jake się tak wydziera? I co to za nowy dźwięk?
Otworzyłam oczy na ułamek sekundy przed tym, jak czarny mercedes zderzył się z moim motocyklem.
I nastąpiła ciemność.
*
Unosiłam się w nicości przez nieokreślony okres czasu.
Wszędzie było ciemno... Była to kojąca czerń. Nie pamiętałam już, że oprócz niej istnieją także inne kolory. Właściwie to pamiętałam, ale nie potrafiłam, nie chciałam przywoływać ich w pamięci. Nie wiedziałam także, jakie nosiły one nazwy. Szczerze mówiąc, to mało mnie to interesowało. Było mi dobrze. Ani ciepło, ani zimno. Nic nie czułam. Tylko ten spokój.
*
Jak ja mogłem być taki głupi?
Ta myśl towarzyszyła mi już od kilku dni, nieustannie. Większość swojego czasu spędzałem teraz na tym niewygodnym, plastikowym krzesełku na szpitalnym korytarzu. Tak, korytarzu - Charlie nieczęsto dopuszczał mnie do sali, w której leżała Bella. I słusznie. W końcu to ja byłam wszystkiemu winien! Czemu jej nie zawróciłem? Czemu nie wróciłem na szosę, gdy tylko zauważyłem, w jaką stronę zmierzamy? Czemu..? Przecież nie chciałem jej śmierci, nie chciałem jej smutku. Jak mógłbym chcieć? Przecież ją kochałem...
Ukrywałem twarz w dłoniach, by świat nie zobaczył moich łez. Wyglądałem zapewne jak sto nieszczęść - nie obchodziło mnie to. To nie mi należało współczuć.
Te długie siedem godzin, podczas których zabrała ją karetka, operowano ją, ratowano jej życie i reanimowano, wyznaczały najgorszy okres mojego życia. Jej serce wielokrotnie stawało, zacinało się - ale Bella była silna, mimo wszystko przeżyła. Moja kochana Bella! I to wszystko z mojej winy...
Dokładnie szesnaście minut po północy, na siedem godzin i dwadzieścia trzy minuty po katastrofie, przed siedmioma dniami, zapadł wyrok.
Śpiączka.
*
Ciągle dryfowałam.
Lecz teraz było inaczej - mój spokój został zakłócony. Denerwujące pikanie ani na chwilę się nie zatrzymywało, bez chwili przerwy irytowało rytmicznym, piskliwym brzmieniem. Zdałam sobie sprawę, że towarzyszyło mi ono od samego początku - choć nie miałam pojęcia i nie interesowało mnie, kiedy właściwie miał miejsce ten początek - ale wcześniej umiałam je kontrolować, nie skupiać na nim uwagi. Może i teraz to się uda?
Odpłynęłam. Pikanie cichło. Nie ustawało, ale stawało się bardziej znośne.
I znowu spokój...
*
Minęły dwa miesiące od wypadku. Jakiś czas temu Bellę przyniesiono na inną salę, w której trzymano osoby takie jak ona. W śpiączce. W każdym razie powinno się trzymać – tyle, że w Forks nikt w śpiączce nie przebywał. Oprócz niej.
Żadnych zmian. Z jednej strony była to wręcz rewelacyjna wiadomość - jej życiu nic już nie zagrażało. Jej stan określano jako „stabilny”. Z drugiej jednak strony oznaczało to, że nie mieliśmy żadnego punku podparcia. Obudzi się, nie obudzi się, lub, najbardziej optymistyczne, kiedy się obudzi - nikt nie miał pojęcia.
Za to ja czułem się coraz gorzej - często miewałem drgawki, uczucie rozbicia, a moja temperatura przekraczała wszelkie normy. Typowe objawy grypy - z tym, że miałem dziwne przeczucie, że to nie była grypa. I jeszcze ten wzrok Billy'ego, gdy snułem się ponuro po domu... Jakby wiedział, że coś się dzieje. Coś niedobrego.
Charlie był na posterunku - ostatnio przebywał tam częściej niż w szpitalu, jakby chciał się odciąć od wszechogarniającego przygnębienia. Renee, matka Belli, wróciła na Florydę, czy gdzie tam ona mieszka. Wszyscy powoli traciliśmy nadzieję. Nawet ja.
Byłem przy niej sam, trzymałem jej kruchą dłoń, jeszcze bledszą i zimniejszą niż zwykle. Jej zamknięte oczy, miarowy oddech... Gdyby nie tysiące rurek wystających z jej drobnego ciała, można by pomyśleć, że po prostu spała. Cóż, poniekąd tak było.
Na początku nic nie mówiłem. Po co? Z czasem jednak cisza zaczęła mnie przytłaczać. To pikanie aparatury... Strasznie irytujące. A jednocześnie pocieszające - w końcu to było jej serce. Najważniejsze serce we wszechświecie.
Więc opowiadałem jej o wszystkim. Po szkole dowiadywałem się różnych plotek - w większości dotyczyły one mojego Dzwoneczka* - i przekazywałem jej. Byleby zagłuszyć ciszę.
*
Znowu coś wyrywało mnie z kojących sideł spokoju. Poczułam rozdrażnienie - czy nie zasługiwałam na to, by po prostu odpoczywać? Kimże byłam, zanim wpadłam w otchłań zapomnienia, że nie dane mi było błogosławieństwo bezstresowego dryfowania?
Dźwięki były teraz inne - układały się w długi, nieustający ciąg. Nie irytowały tak, jak tamto pikanie - z którego właśnie teraz, gdy o nim pomyślałam, zdałam sobie sprawę - i jednocześnie były jakby znajome. Ze zdziwieniem stwierdziłam także, że znam niektóre usłyszane wyrażenia - takie jak na przykład Jessica Stanley. Nie potrafiłam przywołać wspomnień z tym związanych, nie byłam świadoma, co ono oznacza, ale czułam, że nie po raz pierwszy się z nim spotykam.
W końcu potraktowałam owy odgłos podobnie, jak pikanie - zignorowałam, odcięłam się. Stanowił on teraz jedynie całkiem miły akompaniament. Kiedy to się stało? Nie wiem. Przecież czas nie istniał.
Było też inne dziwactwo - coś napierało na jakąś powierzchnię. Skąd ta informacja znalazła się w moim umyśle? Byłam w stanie tylko określić, że znajduje się ono niedaleko. Materia naciskała na materię. Ciepło naciskało na zimno. Ale ja nic nie czułam.
Wszystko to znikało, by potem się ponownie pojawić.
*
Patrzyłem w szpitalne okno, ukryty w głębi lasu. Ulepszony wzrok rejestrował wszystko - mimo paru mil dzielących mnie od sali, mimo cienkiej tafli szkła dzielącej od celu. Patrząc na kruchą, samotną sylwetkę na wąskim łóżku mimowolnie skomliłem.
Tak bardzo chciałem być przy niej!
Z wielką wprawą ignorowałem głosy moich towarzyszy, przywołujące mnie do porządku. Miałem za sobą dwa lata praktyki w tej dziedzinie. Dwa lata byłem wilkołakiem.
Ostatni raz w ludzkiej postaci odwiedziłem mojego Dzwoneczka trzy miesiące po katastrofie. To było dzień przed moją przemianą. Pozostali - czyli Sam i reszta watahy - przypuszczali, że ten proces mógłby się odwlec jeszcze parę tygodni, ale byłem tak zestresowany, że nieświadomie sam wszystko przyspieszyłem. Ale jak miałem nie żyć w ciągłym stresie, skoro moja ukochana z mojej winy zapadła w śpiączkę?
I jeszcze na dokładkę ten rudy babsztyl, którego regularnie od dwóch lat staramy się wytropić. Nie mieliśmy bladego pojęcia, w co ona grała - podkradała się, uciekała, wiele razy zabijała jakich przypadkowych turystów w lesie. W każdym razie stanowiła zagrożenie.
I właśnie dlatego regularnie patrolujemy okolice, przypomniał Sam. I właśnie zaczął się twój dyżur, więc z łaski swojej zostaw Bellę na dwie głupie godziny i do roboty!
Mogę go zastąpić, zasugerował nieśmiało Seth Clearwater.
Zamknij się!, warknęliśmy razem z Samem. To był mój obowiązek i należało się z niego wywiązać.
Żegnaj, Bello - zawyłem żałośnie. Szkoda, że mnie nie słyszała... Że nie rozumiała.
*
Dotarłem do miasta dokładnie trzynastego września 2008 roku. Minęły trzy lata - trzy lata spędzone w agonii. Byłem już wprost oszalały z tęsknoty. Zapomniałem, dlaczego kazałem mojej rodzinie się wyprowadzić. Dlaczego się rozstaliśmy.
Czy to jest przejaw egoizmu? Nie potrafiłem bez niej żyć. A jeśli ułożyła sobie życie, miała męża, dzieci..?
Nie, raczej się rozpędziłem. Ale mogła być szczęśliwa, mogła mieć kogoś innego. Myślę, że bym to uszanował. Musiałbym to uszanować.
Trwał rok akademicki, więc Bella niemal na pewno była na studiach. Nie było mowy, żebym ją tu znalazł. Liczyłem na to, że w jej pokoju, domu, znajdę jakieś wskazówki. Najprawdopodobniej wyjechała gdzieś do Kalifornii bądź w inne gorące miejsce. Tak kochała słońce...
Jej furgonetka stała samotnie na podjeździe. Nieomal się uśmiechnąłem na jej widok - czyżby nadal jeździła tym złomem? Ach, jak ona ubóstwiała ten - pożal się Boże - samochód...
Zaparkowałem obok tej kupki czerwonego metalu i wziąłem duży wdech. Zaniepokoiło mnie nieco to, że nie wyczuwałem jej zapachu - czyżby nie spędzała tu wakacji?
Głupi, przecież ona nie znosi tego miasta, zaoponował głosik w mojej głowie. Mój własny głos - na innych się nie skupiałem.
Przemierzając swoją starą stałą trasę z werandy do pokoju czułem się tak dobrze, jakby trzy ostatnie lata nie miały miejsca. Jeśli mi się poszczęści, wkrótce ją zobaczę - ta jedna myśl ogarniała mnie całego, dodawała energii, niweczyła ból.
Okno skrzypiało tak jak za pierwszym razem, gdy się przez nie zakradałem. Chyba rzeczywiście nie spędzała tu dużo czasu.
Pomieszczenie prawie się nie zmieniło. Prawie - brakowało tylko wierzy stereo i Belli. I jej zapachu. Te dwa ostatnie stanowiły jakby receptę tego miejsca - teraz to była tylko pusta skorupa. Zaciekawiony, zajrzałem pod obluzowaną deskę podłogi. Wszystko, co niegdyś tam schowałem, zostało nienaruszone.
Na jej łóżku leżała gazeta. Nagłówek pokazywał, że została wydana około dwóch i pół roku wcześniej. Przeleciałem ją wzrokiem. Na pierwszych stronach nie znalazłem nic, co przyciągało uwagę. Za to strona piąta... Artykuł ze strony piątej posiadał okropną treść.
Już w pierwszych zdaniach sprawozdania z wypadku zostało wymienione nazwisko Belli Swan.
*
Pikanie. Ach, to pikanie. Nieodłączna część mojej egzystencji.
I spokój. Nic go nie zakłócało. Teraz nawet pikanie się na niego składało. Pikanie i niewiedza. Mój prywatny spokój.
Dryfowałam w otchłani, balansowałam na granicy świadomości z nieświadomością.
Czy to była śmierć? Tak ona wyglądała? W takim razie nie było się czego bać. Śmierć była spokojna. Łatwa.
Jak umarłam? Nie pamiętałam nic. Nie pamiętałam, jak wyglądało moje życie. Tylko jakaś cząstka mnie podpowiadała, że miałam powody do życia. Ale czy one były istotne, skoro ich nie znałam?
Wtedy znowu poczułam nacisk.
Jakże różnił się ten nacisk od poprzedniego! Podstawową różnicą była temperatura - ta materia była lodowata. I silna. Druga z materii była bardzo krucha.
Czułam szczęście - tak oszałamiające, tak wszechobecne szczęście... I jeszcze jedno - czułam czyjąś obecność.
I nagle zdałam sobie sprawę, że tajemnicza zimna materia naciska na coś, co jest jakąś częścią mnie. Nadal tego nie czułam. To była tylko świadomość.
Chciałam poczuć! Skupiłam na tym wszystkie swoje siły i zmysły. Niespodziewanie włączył się czas. Kolejno zdawałam sobie sprawę, że nie jestem uwięziona we własnym umyśle, w otchłani. Że istniała jednak mała materialna cząstka mnie samej. I że coś ją ściskało.
Powoli do tej bryłki dochodziły rozczapirzenia. Jedno, drugie... Pięć. Co to było? Nie ważne. Rozczapirzenia pozwalały na oddanie uścisku. Myślę, że dam radę. Sił dodawał mi również pewien dźwięk... Najpiękniejszy dźwięk we wszechświecie.
Zanim jednak sprawdziłam teorię w praktyce, zimna materia zniknęła, dźwięk również. A ja poczułam ból. Ból, na który składała się tęsknota i strata. I moja bryłka z pięcioma odłamkami także zniknęła.
*
Parę razy znajoma materia do mnie powracała. Zawsze znikała, zanim zdołałam ją chwycić. Przypomniało mi się w międzyczasie, że owe odłamki nazywają się palce. Bryłka była moją dawno zaginioną dłonią. Ciało składało się również z innych elementów, ale nie byłam świadoma ich istnienia. Wiedziałam tylko o dłoni - a i ona nie istniała bez owej tajemniczej materii napierającej na nią.
W którymś momencie coś się zmieniło. Pikanie ustało, przeszło w długi, nieustający pisk. Nieprzyjemny pisk. Parę innych dźwięków, jakieś zamieszanie. Zdołałam wyłowić jedno. „Zgon nastąpił o godzinie drugiej trzydzieści dwa”. Dziwne, ale zrozumiałam, co to znaczy. Ktoś umarł. Ciekawe, kto. Czy znałam kogoś, kto mógłby umrzeć?
Nagle napłynęły inne dźwięki - trwały przez jakiś czas - i ponownie nastała cisza. I znowu dźwięki, choć inne, ledwo słyszalne. I znów cisza. Długa.
Ciepło.
Cieplej.
Za ciepło.
W mojej otchłani spokoju zapłonął ogień. Piekło? Cóż takiego zrobiłam, by na nie zasłużyć?
To było gorsze niż piekło. O wiele gorsze.
Powoli powracały do mnie różne części ciała - głowa, klatka piersiowa, nogi - choć wolałabym, żeby pozostały tam, gdzie były. Z każdym nowym członkiem ból zyskiwał na sile. Zwielokrotniał swoją moc. Jednak tylko je czułam. Nie mogłam nimi ruszać.
Wracało poczucie czasu. Wszystkie mierniki, które kiedyś wyparowały z mojego umysłu. Sekundy, minuty, godziny.
Wracały wspomnienia. Wracał Edward, Cullenowie, Jacob - i wypadek.
Czyli to jednak było piekło. Przez jakiś czas przebywałam w czyśćcu, ale już jestem w piekle.
Renee, Charlie...
Dołączyły do mnie moje usta. Nieruchome. I cienkie powieki, nieprzepuszczające żadnych obrazów. Wszystko powracało. Wszystko płonęło.
Phoenix, Forks, La Push...
Spalały się nawet włosy - nawet tego bólu byłam całkowicie świadoma.
Moje urodziny, miesiące depresji...
Nie mogłam krzyczeć, choć bardzo chciałam.
Byłam w piekle.
*
Ból zdawał się opuszczać moje ciało, wychodzić koniuszkami palców, jednakże był to powolny proces. Zbyt powolny.
Pamiętałam, że Carlisle często używał przy mnie tego terminu, gdy opisywał końcówkę przemiany, ale nie chciałam robić sobie nadziei. Nie zmieniałam się w wampira - to byłby szczyt moich marzeń, nie do spełnienia. Miałam na to inne wyjaśnienie.
Zaliczyłam już czyściec i piekło - pora na niebo. Albo na definitywny koniec myślenia. Nie byłoby to takie złe rozwiązanie - nie myśleć już o niczym, stracić świadomość.
Dźwięk, który towarzyszył mi od początku bólu, zdawał się przybierać na sile - moje serce łomotało coraz mocniej. Rozrywało klatkę piersiową, chciało się uwolnić, potęgowało ból, zacięło się, huknęło raz jeszcze i stanęło.
Ból minął.
Otworzyłam oczy. To nie był koniec. To było niebo.
Nade mną pochylał się najpiękniejszy z aniołów. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Sob 20:51, 27 Mar 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
|
|
Sophi.e
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 29 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zaborze/Dąbrowa Górnicza/Katowice
|
Wysłany:
Nie 0:35, 19 Lip 2009 |
|
Pierwsza? Dobra to tak:
Fabuła mnie się podobała i to bardzo. Szkoda, że jest to Miniatura, bo FF byłby z tego chyba bardzo dobry. Ogólnie - bardzo mi się podoba. :)
Błędów kilka było, ale chyba nie jestem od wypisywania ich :)
Życzę weny przy pisaniu^.
Pozdrawiam, Sophie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sophi.e dnia Nie 1:24, 19 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Lys
Zły wampir
Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 352 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 39 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka Klausa.
|
Wysłany:
Nie 1:06, 19 Lip 2009 |
|
Po pierwsze. Błędów kilka znalazłam, ale żeby je wymienić musiałabym od początku czytać cały tekst. Wiem, że w jednym momencie rzuciło mi się w oczy mi zamiast mnie.
Po drugie. Styl. Czytam, czytam, czytam i formułuję w głowie co mam napisać. Nie powalający. Powiedziałabym, że czasami wręcz naciągany, obrysowany. Myślałam, że z takim przekonaniem dojdę do końca tekstu. A tu bum. Końcówka powalająca (od momentu "Pikanie. Ach, to pikanie. Nieodłączna część mojej egzystencji."). Genialna, idealna, cudowna.
Po trzecie. Fabuła. Pomysł miałaś i to całkiem dobry. Trochę niedopracowane było to, że w jednym momencie Jacob mówi, że traci nadzieję, że powoli zapomina, przestaje tęsknić, itp. a zaraz potem opisuje, jak bardzo tęskni za Bellą.
Tekst zły nie był, aczkolwiek gdyby cały był napisany tak jak końcówka byłabym zachwycona.
A, i jeszcze jedno. Na końcu trochę mi zgrzytnął fragment:
"Otworzyłam oczy. To nie był koniec. To było niebo.
Skąd ten wniosek?
Nade mną pochylał się najpiękniejszy z aniołów." Lepiej by brzmiało po prostu: Otworzyłam oczy. To nie był koniec. To było niebo.
A nade mną pochylał się najpiękniejszy z aniołów.
To 'skąd ten wniosek?' wybił mnie z rytmiki cudownej końcówki.
Oczywiście to moje zdanie, więc nie musisz się z nim zgadzać.
Chętnie przeczytam Twoje inne dzieła, zwłaszcza, że debiut miałaś nienajgorszy. :)
Weny. ;d |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mille
Wilkołak
Dołączył: 12 Kwi 2009
Posty: 190 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Wschodu, nie wiadać? xd
|
Wysłany:
Nie 10:23, 19 Lip 2009 |
|
Podobało mi się Było coś w Twojej miniaturce, co pozwoliło przepłynąć przez tekst płynnie, choć był przecież pisany z różnej perspektywy. Pomysł - śpiączka - fajny. Własnie słucham depresyjnej muzyki, wiec chyba trochę łatwiej bylo mi sie wczuć w nastrój. CZekam na kolejne teksty. Sorry za mało konstruktywny komentarz, ale mój mózg naciągnął na siebie kołdre i śpi dalej:P Pozdr. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Filipinka
Człowiek
Dołączył: 07 Mar 2009
Posty: 50 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostrów Wlkp.
|
Wysłany:
Nie 21:58, 26 Lip 2009 |
|
Kilka błędów niestety wyłapałam.
"Ach, jak ona ubóstwiała ten - pożal się Boże - samochód..."
Nie jestem pewna, ale wydaję mi się, że powinno być "pożal się, Boże". Jeśli jest poprawnie, to tak dla własnej wiedzy, mógłby mnie ktoś uświadomić? ;]
"Jeździłam na motorze na tyle dobrze, żeby nie wywoływać przy tym omamów." Zdanie jest poprawne, tylko nijak nie mogę wyłapać jego sensu.
"Przemierzając swoją starą stałą trasę z werandy do pokoju czułem się tak dobrze, jakby trzy ostatnie lata nie miały miejsca."
"Że istniała jednak mała materialna cząstka mnie samej."
Przecinki.
Poza tym brakowało mi jeszcze zaznaczenia, że jest to BPOV, JPOV, EPOV. Wydaję mi się, że w miniaturkach również powinno się to pisać. Nie wiem, głowy nie daję.
Co do samej treści, to pomysł świetny! Serio, przypadła mi do gustu twoja miniaturka. Żadnego wątku seksulanego, czy czegoś w tym stylu. Polubiłam twój styl ;].
Co więcej... Czekam na dalsze twory twojej wyobraźni.
Życzę powodzenia i weny.
Pozdrawiam, F. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 14:48, 15 Mar 2010 |
|
mini pojedynkowa.
Dziękuję wszystkim za głosowania
A może właśnie teraz...?
Nikt nie stoi, wszyscy dobrze się bawią.
A może właśnie teraz
Na pewno ktoś, na pewno ktoś umiera..?
Twoje oczy obserwują uciekające za horyzont słońce.
Nie przejmujesz się bólem wywołanym przez jego intensywny blask – w pewnym sensie działa on uspokajająco na twoje zszargane nerwy. Oddychasz głęboko, wdychając świeże powietrze. Chłoniesz świat wszystkimi zmysłami – jak bardzo chciałabyś uwierzyć, że jest on prawdziwy! Czy złota kula kąpiąca się w szarych falach Pacyfiku nie jest zbyt piękna, aby uznać ją za rzeczywistą? Czy takie cudowne kolory mają szansę istnieć?
I w czyichś ramionach wylewa łzy
Czy pomyślałeś, że
To mógłbyś być ty?
Podświadomie czujesz, że Słońce musi być prawdziwe, tak samo jak otaczające je barwy. W końcu pamiętasz je z dzieciństwa – istniało ono na długo przed tym, jak zachorowałaś. Poza tym, czyż nie było ono zbyt wspaniałe, aby mogło powstać w twojej głowie?
Czy aby na pewno? Wiesz przecież doskonale, że twój umysł potrafi wymyślać wspaniałe rzeczy – tak wspaniałe, że nie dałoby się w nich nic ulepszyć.
Twoje ciało przeszywa obezwładniający ból, jednak nie skłania cię to do zgięcia się – nadal tkwisz idealnie wyprostowana. Zamiast starać się zminimalizować swoje odczucia, masochistycznie brniesz we wspomnienia.
Pamiętasz Charliego, któremu puszczają nerwy. Pamiętasz, jak wykrzykuje ci w twarz, że jesteś chora. Nie chciał cię urazić, pomimo tego, że właśnie tak to odebrałaś – mówił prawdę.
Pamiętasz wyraz twarzy Alice siedzącej przy kuchennym stole, gdy padła nazwa „schizofrenia”.
W jej oczach malowało się przerażenie – wiesz, o czym myślała. Nie chciała, byś skończyła tak jak ona – zamknięta w zakładzie psychiatrycznym, tak sponiewierana, tak otępiała, że nie byłabyś w stanie zapamiętać własnego nazwiska. Pamiętasz, że zaczęła wrzeszczeć na twojego ojca, wykłócając się, że kłamie, lecz on wyjątkowo nie zwrócił na nią uwagi. Pamiętasz, że nawiązałaś do jej wypowiedzi, argumentując się, że cała ta sytuacja to jakiś wyjątkowo paskudny żart.
Pamiętasz wyraz twarzy Charliego, gdy wyznał ci, że Cullenowie nie istnieją.
Wiem, że Ty naprawdę to przeżyłaś
A ja po prostu śniłam
Ja po prostu śniłam...
Nie płaczesz – już dawno zabrakło ci łez. Po prostu obserwujesz, jak daleka gwiazda powoli znika za horyzontem. Drżysz delikatnie – ni to z zimna, ni to z przejęcia.
Wracasz do tych chwil, gdy Edward cię opuścił. Wspominasz agonię, jaką wtedy przeżywałaś. Do głowy przychodziło ci wtedy, że spotkało cię najgorsze, co mogło.
Teraz znasz już prawdę. Przypominasz sobie – choć wtedy kompletnie nie byłaś tego świadoma – o małych pigułkach, jakie nieświadomie brałaś. Sterowano tobą niczym marionetką – nikt nigdy nie powiedział ci prawdy, korzystano z tego, jak ogłupiała i zrozpaczona byłaś. Usiłowano naprawić cię bez twojej zgody, bez twojej wiedzy. Pozwolono ci wić się w bólu w nadziei, że wszystkie symptomy schizofrenii odejdą w zapomnienie.
Patrząc na wszystko z perspektywy czasu i doświadczenia, oddałabyś wiele, by Edward odszedł. Opuścił cię, gardził tobą. Oddałabyś wszystko, aby twoje wspomnienia rodem z pięknego romansu okazały się być prawdą. Aby Edward był prawdziwy. Aby twoja wielka, idealna wampirza rodzina nie była jedynie wytworem umysłu schizofreniczki.
Z drugiej strony, w pewnym sensie teraz wszystko wskoczyło na właściwe miejsce. Nareszcie rozumiesz wszystko, co umykało ci do tej pory.
Zawsze byłaś jedynaczką, marzyłaś więc o wielkiej familii. Chciałaś mieć starszego brata – dostałaś misiowatego Emmetta. Chciałaś mieć przyjaciółkę – dostałaś Alice. Chciałaś mieć matkę, która dbałaby o ciebie, a nie odwrotnie – dostałaś Esme. Tęskniłaś za istotami paranormalnymi – Jacob zaczął zmieniać się w wilka. Postacie Jaspera, Rosalie i Carlisle'a także powstały na wzór tego, czego pragnęło twoje serce.
Śniłaś o księciu z bajki, który kocha cię do szaleństwa. Odwzorowania bohaterów literackich, których tak uwielbiałaś. Dostałaś najcudowniejszego mężczyznę pod Słońcem – mężczyznę, z którym mogłabyś spędzić całą wieczność.
Jak bardzo rani to, że ich oni nie są prawdziwi...
I w czyichś ramionach wylewa łzy
Może on
A może ona
Najważniejsze, że nie ty
Słyszysz swoje imię wykrzyczane przez najpiękniejszy ze wszystkich głosów. Wydaje ci się, że zabarwiony jest on nutą paniki. Choć zdrowy rozsądek podpowiada ci, że rozbrzmiewa on jedynie w twojej psychice, nie możesz powstrzymać się od zerknięcia przez ramię. Ostatnie promienie słońca odbijają się od skóry twojego ukochanego, roziskrzając ją w najznakomitszy ze sposobów. Jego widok zapiera ci dech w piersiach – Boże, jak ty go kochasz! Twój idealny książę na białym koniu, twój zaniepokojony bóg urody, gotowy oddać za ciebie w każdym momencie życie. Zbyt idealny, by istnieć.
Obejmuje cię od tyłu w nieco zaborczym geście.
- Bello – szepce do twojego ucha. - Bello, skarbie, co ty wyprawiasz? Sfora twojego kundla jak nic nas wypatroszy, jeśli zaraz się stąd nie usuniemy – dodaje żartobliwie.
Bierzesz głęboki wdech.
- Ty nie istniejesz. A Jacob nie żyje – mówisz do siebie. Wracasz myślami do chwili, gdy Charlie wyjawił ci prawdę na temat młodego Blacka – jedynej wymyślonej osoby, która kiedyś rzeczywiście chodziła po świecie.
Ciężko było usłyszeć ci o tym, że Jake, prawdziwy Jake, zginął w wypadku wkrótce po tym nieszczęsnym wypadzie do kina.
- Opowiadasz bzdury. Morskie powietrze ci nie służy – słyszysz w odpowiedzi.
Nie odpowiadasz; nie chcesz napawać serca nadzieją, jaką dawała konwersacja ze swoją idealną halucynacją. Wiesz, jaka jest przyczyna wizyty Edwarda – nie wzięłaś dziś tych przeklętych tabletek. Zresztą, i tak nie były one skuteczne... Poza tym chciałaś mieć też pewność, że wampir się zjawi.
W głębi duszy odczuwałaś silną, acz irracjonalną potrzebę pożegnania się z wytworem własnej wyobraźni.
Pamiętasz mamo, jak tuliłaś mnie do snu?
A teraz tylko ból
I pokój zawsze pełen róż
Zwracasz ponownie głowę w stronę horyzontu i zamykasz oczy. Napawasz się słodkim dźwiękiem, monologiem pochodzącym z ust ukochanego. Nie skupiasz się na poszczególnych słowach reprymendy – rozkoszujesz się jedynie melodyjnością pozbawionych sensu zdań. Bez wątpienia jest to najpiękniejszy odgłos, jaki stworzył twój umysł.
Pewna część ciebie ciągle wierzy, że Edward mimo wszystko jest prawdziwy. Wiesz, że wszystkie znaki na ziemi i niebie sugerują inaczej, ale pragniesz nadać swojemu dotychczasowemu życiu jakiekolwiek głębsze znaczenie – nie cierpisz myśli, że po twojej śmierci wszyscy mieli zapamiętać cię jedynie jako dziwaczkę z zaawansowaną chorobą psychiczną.
Odczuwasz stalowy chwyt Edwardowych dłoni na swoich ramionach, nie czujesz natomiast gruntu pod nogami. Mimo to robisz pierwszy krok w stronę krawędzi.
- Jeśli istniejesz, powstrzymaj mnie – szepczesz.
- Bella – warknął. - Co ty wyprawiasz? Co ty wygadujesz?
- Jeśli nie – kontynuujesz – to nie mam zamiaru żyć.
Robisz następny krok ku nieuniknionej śmierci.
Każdego dnia, jednego tylko chcę
Błagam was, zlitujcie się i zabijcie mnie
Ostatnimi czasy zwykłaś dumać nad tym, co naprawdę robiłaś podczas swoich małych epizodów. Naprawdę byłaś we Włoszech, zwiedzając sama zabytkową Volterrę, czy też leżałaś na kanapie, podczas gdy twój umysł wyruszył w niebezpieczną podróż na ratunek Edwardowi? Zwyczajnie spacerowałaś po lesie, czy też naprawdę zawędrowałaś na symetryczną polankę? Czy szykowałaś właśnie Charliemu obiad, gdy wewnątrz twojej głowy przyjmowałaś oświadczyny Cullena?
Teraz zastanawiasz się, czy skakałaś już z tego klifu; sądzisz, że jest to mało możliwe. Nie zdołałabyś przeżyć upadku – nie bez wilkołaka skorego do pomocy. Pamiętasz jednak, co wtedy czułaś – spokój, ciszę, nieopisaną radość. Czy teraz miało być tak samo?
I wtedy twoja stopa napotyka pustkę.
Codziennie pytam, czy kiedyś to się skończy...
Tracisz równowagę i spadasz, czując, jak dłonie Edwarda znikają z twoich ramion.
Nie jest tak dramatycznie, jak to sobie uprzednio zaplanowałaś. Nie zdążyłaś zaczerpnąć powietrza, rozłożyć rąk czy odbić się majestatycznie. Wiatr uderza cię boleśnie twarz, nie pozwalając otworzyć oczu czy chociażby krzyknąć. Nie jesteś w stanie złapać ostatniego oddechu, zaczynasz dusić się już teraz, jeszcze w locie. W twoich uszach pobrzmiewa irytujący świst.
Chciałaś lecieć nogami w dół, aby jak najbardziej zamortyzować moment zderzenia z wodą, lecz nawet to się nie udało. Nie słyszysz już Edwarda – dochodzi do ciebie, że umrzesz w całkowitej samotności.
...I nienawidzę słów „Nic nas nie rozłączy”...
Twoje ciało z impetem uderza w rozfalowaną taflę oceanu, przysparzając ci cierpienia. Myślisz teraz tylko o tym, aby ponownie odetchnąć, by przestało cię boleć. Rozpaczliwie młócisz kończynami wodę, jednak na nic to się zdaje – nieustannie lecisz ku dnu, niczym ciężki kamień. Zaczyna ci brakować tlenu – walczysz z odruchem zrobienia wdechu, wmawiając sobie, że woda ci zaszkodzi.
Nie jest cicho, spokojnie i radośnie.
Jest zimno. Boleśnie.
...Codziennie modlę się, byś zabrał mnie ze sobą...
Nie możesz uwierzyć, że Edward opuścił cię w takiej chwili – wiesz też, że ten fakt stanowi ostateczny dowód na to, że ukochanego nigdy nie było: nigdy się nie urodził, nigdy nie miał rodziny, nigdy się w tobie nie zakochał... Jesteś zrozpaczona.
Z wysiłkiem usiłujesz otworzyć oczy, w naturalnym odruchu szukając powierzchni. Dociera do ciebie, że – pomimo wszystko – wcale nie chcesz umierać. Twoje ciało zwija się z powodu braku niezbędnego tlenu, ale mimo to walczysz, by się uratować. Cóż to za próba samobójcza, gdy sama próbujesz nie dopuścić do jej naturalnych skutków? Gdzie się podziało twoje przekonanie, twoja odwaga? Jaki był twój powód?
Teraz już tego nie wiesz. Nie pamiętasz.
...Ludzie nie mają prawa,
Ludzie zabić mnie nie mogą!
Twoje usta rozwierają się, a nozdrza rozluźniają. Woda wdziera się do twojego organizmu. Czy oby na pewno woda? Masz wrażenie, że jest to raczej wysoce żrący kwas, jeden z tych, o jakich uczyłaś się na lekcjach chemii.
Przychodzi ci do głowy myśl, że nie zostawiłaś żadnego listu dla Charliego ani Renée. A tyle chciałabyś im jeszcze powiedzieć...
Śmiercionośna ciecz dociera do twoich płuc. Bierzesz jeszcze jeden bezsensowny wdech. Zaczynasz odpływać, balansujesz na krawędzi pomiędzy życiem a jego końcem. Twoje istnienie dobiega do finału. A przecież nigdy nie chciałaś umrzeć samotnie...
Oddalają się od ciebie wszystkie twoje lęki, wszystkie uczucia, wspomnienia...
Poddajesz się.
Nikt nie stoi, wszyscy dobrze się bawią.
A może właśnie teraz
Na pewno ktoś, na pewno ktoś umiera..?
tekst piosenki zespołu Łzy - Anastazja jestem |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Pon 14:49, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 20:00, 15 Mar 2010 |
|
to ja może trochę niesprawiedliwie z braku czasu i częściowego bólu brzucha - zacznę od tyłu... potem wrócę doczytać tę pierwszą miniaturę ^^
specjalistą nie jestem i cały czas uczę się nowych rzeczy na tym forum, ale ten zabieg, który zastosowałaś w narracji - zwracanie się bezpośrednio do czytelnika, pozwalanie mu się wczuć w postać w tak pierwszoosobowy sposób... to mistrzostwo... od dawna powtarzam to słowo komentując twój ff, więc pewnie jesteś już znużona, ale jednak muszę napisać to jeszcze raz - skłam hołd i pokłon głęboki - choć może nic nie znaczy, chcę, żeby wiedziała, że jestem pod ogromnym wrażeniem twojego talentu i pomysłowości...
tym bardziej, że pomimo nihil novi - to podejście do tematu już widziałam wielokrotnie - twój sposób przedstawienia poruszył mnie do granic możliwości i w zasadzie zahaczył o krańcowe emocjonalne wyczerpanie... zmusiłaś mnie do czegoś wielkiego i jestem ci za to niezwykle wdzięczna, bo jedno dać wybór czytelnikowi, a drugiej nie robiąc konkretnie nic - ten wybór odebrać mu tak, by nawet nie zauważył... (a dodać muszę, ze jestem dość leniwym czytelnikiem - jeśli coś nie zwróci mojej uwagi to mogę potem po prostu tego nie poczuć... tylko czy w twoim wypadku mam jakieś szanse na lenia? - rozmyślanie na kolejny tydzień już mam jak widzę ;] )
Cytat: |
- Jeśli istniejesz, powstrzymaj mnie – szepczesz.
- Bella – warknął. - Co ty wyprawiasz? Co ty wygadujesz?
- Jeśli nie – kontynuujesz – to nie mam zamiaru żyć.
Robisz następny krok ku nieuniknionej śmierci. |
zwykły dialog... może wywołać tyle emocji... i konkretna decyzja, o której jak pomyślę to łapie mnie jakoś za serce i ściska... a to delikatny organ jest...
dziękuję za naładowanie mnie na kolejny dzień
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|