|
Autor |
Wiadomość |
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Czw 15:05, 24 Gru 2009 |
|
Obiecałam sobie, że nie będę nic dziś komentować, ale muszę coś napisać, kiedy zobaczyłam nową miniaturkę.
Kiedy przeczytałam tytuł, nie wiedziałam na co liczyłam, ale na pewno nie na coś takiego. Zaciekawiłaś mnie strasznie tą miniaturką. Podoba mi się sposób, w jaki opisałaś relację Lee i Jacoba. Ten drugi zawsze wydaje mi się takim wesołym zmiennokształtnym, mam wrażenie, że tylko on potrafi teraz dojść do tej Leah, która nie jest niemiła, a otwarta i śmiejąca się. Jest ona skomplikowanym charakterem, nie potrafię jej zrozumieć, czemu pragnie spełnić sama święta. Kartka od Ara to to, czego się nie spodziewałam. Kiedy zaczęłaś opisywać tą kartkę, to nawet nie pomyślałam, że może być z Volterry. Skłaniałam się raczej do żartu kogoś z jej sfory. Wydaje mi się trochę nieprawdopodobna tak szybka reakcja Aleca i Jane, zdaje mi się, że powinni przyjechać szybciej, ale taka była twoja wizja i ją akceptuję. Tym ich przyjazdem potrzymałaś napięcie, pokazałaś powagę decyzji Ara. Jestem ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń, podoba mi się ta miniaturka.
Wesołych świąt,
Paramox |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Pią 20:09, 01 Sty 2010 |
|
Pernix kochana czytałam tę miniaturkę już w czasie pojedynku i już wtedy wzbudziła we mnie dużo emocji. Może się wtedy nie rozpisałam, ale wiedz, że podobała mi się bardzo.
Po pierwsze dziękuję ci za Leę, taką Leę, którą rozumiem, taką, która jest rozdarta i błąką się w poszukiwaniu swojego miejsca. Wiesz, że nawet wracam do "Pocztówki.." i sobie czytam ją od nowa?
Urzekłaś mnie, tak po prostu. Czuję się zakochana i widzę, że się rozwijasz. Bardzo. I cieszy mnie to, bo mam wielką nadzieję, że zobaczę cię w czymś autorskim.
Póki co cieszę się, że tworzysz na potrzeby fandomu i tworzysz coś dobrego. Nie sztuką jest sklecić kilka zdań, sztuką jest czyletnika zainteresować i przekonać do swojej wizji.
Ja kupuję taką Leę, w całości. Szmeyer potraktowała ją powierzchownie. Ty - nie. Mimo że to jest miniaturka czuć uczucia, jej emocje, które wylewają się z tekstu na moje chłonące dłonie. Muszę ci powiedzieć, że "pocztówka..." jest nawet lepsza od pierwszej mini.
No i wplecenie Volturi wyszło ci mistrzowsko. Nie poczułam się zbita z pantałyku, poczułam smutek, taki wszechogarniający. Smutek, że Leah jest sama, smutek, że mimo jej chęci do odwiedzenia Jacoba, de facto swojego przyjaciela, nie robi tego z poczucia nie wiem, dumy? Ale mimo to czuję jej ból z tego powodu. Poczułam całą miniaturkę gdzieś głęboko, zakorzeniła się i wpłynęła we mnie słodko-gorzkim smakiem. Nie zapomnę jej.
Z pozdrowieniami i życzeniami dosiego roku ;))
Corny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 1:01, 23 Sty 2010 |
|
Nie tak znowu świeżo, bo po kilku godzinach od przeczytania, ale jednak – przypełzam z odzewem po lekturze Lustrzanego odbicia.
Zdaję sobie sprawę, jak ważne są dla autora opinie na temat jego pracy, a w nich uwagi nie tylko odnoszące się do stylistyki i warsztatu jako takiego, ale treści i przesłania konkretnego tekstu. W jednej z namiętnych dyskusji w Ogółem, która oscylowała właśnie wokół przekazu i wydźwięku radosnej twórczości fanfiction, delikatnie mówiąc, zbulwersowałam się, kiedy uświadomiono mi, że pisząc, autor niekoniecznie łamie sobie głowę nad przesłaniem czy innymi wzniosłymi walorami pracy literackiej. Toż mnie sprowadzono z chmur na ziemię. Teraz jednak inna rzecz nie daje mi spokoju – co, jeśli już takowe przesłanie, przekaz, jak zwał, tak zwał, znajdzie się w utworze, jednak interpretacja czytelnika całkowicie rozminie się z pierwotnym zamiarem autora? Właśnie tego się obawiam w związku z moim odczytywaniem tytułowego lustrzanego odbicia, dlatego na początku pomyślałam – a, co tam, odpuszczę sobie tę część komentarza, może to nie takie ważne. Tyle że dotarło do mnie, że to jednak jest istotne, ba, cholernie istotne. A przynajmniej tak jawi się w moich oczach, gdzie odwołania do tytułu stanowią znaczącą oś tekstu.
Z tego też powodu przepraszam Cię, jeśli okazałam się niezbyt uważnym czytelnikiem i moja interpretacja tekstu całkowicie mija się z prawdą. Bo o ile interpretując utwór jakiegoś autora, który od dawna rozmawia już tylko z robaczkami w rozmokłej ziemi, mogę spokojnie wypisywać, jakie to cuda wianki tam znalazłam, a których w rzeczywistości w pracy nie ma, o tyle w przypadku oceniania tekstu na forum, z szansą na dialog na linii autor – czytelnik, pożądaną sytuacją jest stan podobnego odebrania tekstu, przynajmniej w pewnych jego aspektach.
Szukając w tekście lustrzanego odbicia, zupełnie zapomniałam o pierwszym jego akapicie, kiedy to Leah faktycznie przegląda się w zwierciadle. Tymczasem zdążyłam dopatrzeć się go w postaci Emily – dziewczyny, która, zabawny zbieg językowych okoliczności, odbiła Lei chłopaka i stanowiła odbicie jej niegdysiejszego szczęścia. Jej życie stało się projekcją tych wszystkich chwil, które Leah przeżywała z Samem i tych, które nie dane było jej przeżyć, ale które musiały przecież malować się już w jej wyobraźni. I chociaż tak widziane odbicie jest nieco porysowane, zniekształcone rzucającym się na nie cieniem rozpaczy, straty i rozgoryczenia, to nadal – boleśnie podobne. Mężczyzna pozostał ten sam, nawet Leah wciąż tkwiła na idyllicznym obrazku, z tym że zepchnięta na dalszy plan. Nic dziwnego, że chciała rozbić lustro w pył, tak jak rozbito jej szczęście, by nie musieć oglądać tego chorego przedstawienia, by nie być dłużej marionetką w teatrze przewrotnego losu. W warstwie dosłownej wcale nie stłukła zwierciadła – choć dokonała innego symbolicznego aktu, rwąc suknię panny młodej, powierzchownie patrząc, symbol szczęścia i nowego, pełnego miłości życia – ale czy, oceniając to z dalszej perspektywy, nie do tego, nie do rozbicia i zaburzenia perfekcji sytuacji, zmierzały jej działania? Myślę, że chciała odciąć się od Emily i Sama, uciec od ich obecności i od ich widoku, od obrazu skradzionego jej szczęścia, słowem – od lustrzanego odbicia. Znalazła się w pułapce własnej przeszłości i wspomnień.
Mimo rozpaczliwej wymowy końcowych akapitów, całość tekstu promieniuje ciepłem, w warstwie opisów rodzącego się szczęścia Lei i Sama jest naładowana bardzo pozytywnymi emocjami. Urzeka pogodnym, radosnym ogółem, ale i szczegółami – wspomnieniami lekcji biologii, opisami ubioru Clearwaterówny, banalnymi zalotami Uleya – zakochałam się w jego bieganiu po bułki do sklepu i noszeniu zeszytów, nawet z daleka zalatującą sztampą serenadą pod oknem. Szczególnie jednak oczarowały mnie dwa akapity poprzedzające pojawienie się Emily. Narzuciłaś nieco zbyt szybkie tempo, bardzo lakonicznie pisząc, a raczej – mimochodem wspominając, o pierwszej przemianie Sama, ale rozumiem, że nie to było istotą tekstu, dlatego też całkiem kupiło mnie jedno z kolejnych zdań, gdy Leah ukołysała swojego nastoletniego chłopaka do snu. Bardzo dobrze poradziłaś sobie również ze zdawkowym opisem ich pierwszej nocy. Przeglądając komentarze innych czytelniczek, zauważyłam Suszowe niezadowolenie związane z nazywaniem rzeczy po imieniu. Uważam, że akurat w tym przypadku erekcja nie tylko nie przeszkadza, ale i jest jak najbardziej na miejscu – doskonale koresponduje z innymi dość dosłownymi określeniami, których użyłaś w tekście, zapełnia pewną lukę, w której niechętnie widziany jest liryzm i subtelność.
Równie wiarygodne są te akapity, w których emocje coraz bardziej się kotłują, wrą, by w końcu wybuchnąć, przekraczając możliwy ciężar cierpienia, który młoda, kochająca dziewczyna jest w stanie udźwignąć. Umiejętnie operujesz wtedy krótkimi, urwanymi zdaniami, nie uciekając od mocniejszych zwrotów i jednoznacznej oceny sytuacji, nie bawiąc się w delikatne słówka i ubieranie smutku w woalkę och, jestem taka piękna i liryczna, gdy cierpię. Widać tu wielką miłość, jaką Leah żywiła do Sama – miłość, która pomagała jej zrozumieć, że nie on zawinił, że to wpojenie, klątwa, jak je określiła. Szkoda, że właśnie w tym momencie nie pozwoliłaś sobie na rozwinięcie literackich skrzydeł i nie pokusiłaś się o szerszy opis targających nią emocji i nazbyt szybko sięgnęła po maskę obojętnej zołzy. Rozumiem, że katalizatorem jej negatywnych emocji była pierwsza przemiana, która musiała spaść na nią szczególnie boleśnie, gdy nie miała nikogo, kto mógłby ją wesprzeć (bardzo ładne rozwiązanie stylistyczne z odniesieniem do utulania do snu). Rozumiem, że wszystko było napędzane wciąż niesłabnącą miłością do Uleya. W końcu – napędzane przez niego samego, przez jego współczucie i – jak mi się wydaje – skrywaną pretensję, jak ona śmie cierpieć, jak może nie pojmować. Wszystko to widzę, przeczytałam sagę, wiem, jak się sprawy mają. Spróbuj może jednak potraktować czytelnika tak, jakby sagi nie znał czy nie pamiętał, jakby nie wiedział, jakie fundamenty pod tę postać dała Stefa, jaką sytuację naszkicowała. Myślę, że warto założyć, że czytelnik jest zupełnie nieświadomy tego wszystkiego, dając sobie znacznie większe pole do popisu, budując emocje bohaterów krok po kroku, nie tylko poprzez lakoniczne uwagi czy zdawkowe spostrzeżenia. Kolejnym ładnym nawiązaniem jest wprowadzenie postaci Jacoba, nawet jeśli tylko przelotem. I przewijająca się przez to cały czas gorycz Lei, gorycz, która w jakimś stopniu zdołała przyćmić miłość, ale nie dajmy się nabrać, ona wciąż kocha i wciąż cierpi. Jedno z jej końcowych przemyśleń – Po kres miał papkę zamiast mózgu i tylko mięsień zamiast czującego serca – pokazuje, jak daje się dominować wrzącemu w niej żalowi. I nie jest to żal bierny, bo gdyby chciała cierpieć w samotności i samobiczować się do końca swych dni, nie przeszłaby do watahy Jacoba, nie zniszczyłaby sukni Emily. To żal, który popchnął ją do rozbicia lustra.
Tekst czyta się bardzo dobrze, do czego przyczyniła się umiejętnie poprowadzona narracja i wpleciona w nią mowa pozornie zależna. To dopiero drugi tekst Twojego autorstwa, który czytam, jednak w porównaniu ze Smakami wypada, w moim odczuciu, o wiele, wiele lepiej. Jest lżejszy – mam na myśli to, że sprawia takie wrażenie, jakby Tobie pisanie go lżej przychodziło. Nie ma w nim tego wszechobecnego Ordnung muss sein, przy ilości i złożoności emocji, które opisuje, nie pozwala sobie na twardość, z którą spotkałam się w tamtej miniaturce. Operujesz ładnym, wcale zgrabnym stylem, zdania wolne są od zgrzytów i stylistycznych akrobacji, przy których włosy dęba stają. Przeciwnie, środki stylistyczne, na które sobie pozwalasz, są zrównoważone, zdobią tekst, przędą delikatną sieć, w której czytelnik jednak się nie zaplątuje w negatywnym tego słowa znaczeniu, a która związuje go emocjami bohaterki. Szkoda przy tym sztampowych, zbanalizowanych określeń, na które sobie kilkakrotnie pozwalasz, momentami balansując na granicy pantałykowości.
Całość jest naprawdę przyjemna i cieszę się, że mogłam poznać Twoje pióro z nieco innej strony. Cieszy mnie również niezmiernie, że wzięłaś na warsztat właśnie tę postać i nakreśliłaś jej emocje w taki sposób. Skrótowo, bo skrótowo, ale w skrócie bardzo zgrabnym i zręcznym. Co ważne – naprawdę ładnym stylistycznie. Łączysz gorycz, chropowatość z niepewną, jakby niechętną subtelnością, konfrontujesz ze sobą ogrom szczęścia z ogromem rozpaczy i żalu, a cały czas, może na dalszym planie, jednak wciąż obecne, gdzieś między wierszami majaczy tytułowe lustrzane odbicie. I niech no Cię uściskam za brak linijki przykładanej do tworzonych zdań. Przez tę miniaturkę płynęłam, zadowolona, że spędzam czas z tak dobrym tekstem. I nawet jeśli momentami uciekającym się do utartych schematów, gdy nie dałaś samej sobie szansy na rozwinięcie opisów emocji czy sytuacji, to wciąż urzekającym. A czemu to zawdzięczasz? Stylowi, sposobowi, w jaki te emocje i sytuacje oddałaś. Jak napisał Izaak Babel, Stylem dokonujemy naszych podbojów. Stylem! Mógłbym napisać opowiadanie o praniu, a zadźwięczy jak proza Juliusz Cezara. Od języka i stylu zależy wszystko. Tego Ci właśnie życzę – byś dokonywała swoich podbojów stylem, niezależnie od tego, co bierzesz na warsztat. I wierzę, że tak właśnie będziesz robić.
Z życzeniami powodzenia i podziękowaniem za kawałek dobrego tekstu na ustach –
bziu,
robaczysko
PS Wybacz ewentualne literówki, ale klawiatura i ja byłyśmy dziś w średniej komitywie. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Sob 1:13, 23 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Sob 16:18, 06 Lut 2010 |
|
Robaczku, Twoja interpretacja, komentarz... powaliłaś mnie na kolana. Nawet nie wiem, co mam powiedzieć. Może zamilknę, może podeprę się Rudzianą zasadą, że tekst powinien się bronić sam. Jeszcze nie wypowiedziałam ostatniego zdania w sprawie Lei i całej historii przedstawionej w Lustrzanym odbiciu. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz, króry wówczas podczas czytania sprawił mi wielką radość i to, że cały czas jest dowodem Twojej wizyty w Pernixowym temacie miniatur i napawa mnie dumą, bo summa summarum podobało Ci się, a zadowolenie, choć pośrednie, wymagającego czytelnika uważam za sukces.
Dziś stara mini pojedynkowa w troszkę odświeżonej wersji. (jej debiut znajdziecie tu) Wynalazłam jakieś przecinki za dużo i za mało. Poprawiłam gorzkość, słoność, ze zemsty - jednym słowem posłużylam się tymi konkretnymi wyliczeniami błędów w ocenach pojedynku. Bardzo dziękuję za wszystkie oceny. Najbardziej za te krytyczne i uargumentowane, bo one pomagają poprawić co nieco. Dodałam kilka zdań gdzieniegdzie. Zapraszam serdecznie do odszukania dodatków. Dopisałam, bo akurat przy poprawianiu tak wena mnie pokierowała, ale chciałam powiedzieć, że przy pojedynku uważałam tę miniaturę za skończoną i nigdy nie staram się czymś zabłysnąć - piszę, co mi natchnienie podpowiada, a potem koryguje, co złego i błędnego widzi rozum.
Bardzo dziękuję kirke za pojedynek.
Smaki
Pomarańczowa łuna jaśniała na horyzoncie po raz ostatni. Wampirzyca z niewiadomych przyczyn zrezygnowała z zemsty. Gorzkie uczucie po stracie partnera zostało zastąpione przez natarczywe wołanie. Dokąd wzywało? Tego jeszcze nie wiedziała. Jedno było pewne. Jeśli przestanie być zagrożeniem dla tej dziewczyny, zdziwaczałe wampiry nie wrócą, a Romeo od siedmiu boleści będzie cierpiał katusze w samotności. Kiedy to zrozumiała, doszła do wniosku, że pozostawienie ich przy życiu, ale rozdzielonych, będzie najlepszą karą dla krwiopijcy na dożywotniej diecie. Dziewczyna nie miała dla niej żadnego znaczenia.
Podążyła na wschód. Wolna niczym ptak. Nie chciała wędrować wespół z Laurentem. Za bardzo przypominał jej o śmierci Jamesa. Jego obecność wzmagała ból, a ból starała się wyprzeć z siebie. To stan niegodny wampira. Znów musi przywdziać twardą skorupę tak, jak skóra – trudno zniszczalną i zbudować ją wokół nieistniejącego serca. Znów wraca do życia w pojedynkę. Nastały gorzkie czasy.
Ludzie, jedząc, określają smaki. Gorzka kawa, słodkie ciastko, kwaśna cytryna, słony śledź i mało komu znane umami* w serach czy mięsach – wyczuwalne, ale nie określone innym słowem niż dobre. Przyprawiają swoje potrawy, żeby miały pożądany i lubiany przez nich smak. Wampir nie potrzebuje pieprzu, by jego posiłek był wyśmienity. Wampir posługuje się tylko piątym receptorem – umami – krew, ludzka krew jest dobra. Czerwony płyn wypełnia ciepłem zimne członki ciała, daje rozkosz podobną do intymnego uniesienia i energię potrzebną, by być prawie niezniszczalnym. Victoria celebrowała każdy posiłek. Najbardziej lubiła gęstą ciecz. Uwielbiała atakować znienacka. Wtedy serce ofiary szybciej pompowało życiodajny płyn i niejednokrotnie nie wytrzymywało tempa wytężonej pracy. Gdy serce zatrzymuje szaleńczy bieg, krew zwalnia prędkość przepływu – zagęszcza się, nabiera konsystencji podobnej do mięsistego nektaru z miąższem. Istna uczta. Ruda wampirzyca była przeciwieństwem Jamesa. On jadał łapczywie. Chłeptał krew niczym spragnione zwierzę, które przez wiele dni przemierzało bezwodną pustynię, a znalazłszy źródło, czerpało z niego, rozbryzgując wokół siebie cenny napój. Zawsze był umorusany krwią ofiary, dlatego podczas polowania rozdzielali się na krótko przed atakiem. Dwa tak różne sposoby stołowania się nie mogły egzystować koło siebie – ucztowali osobno, ale darzyli się wielkim uczuciem, które górowało nad obyczajnością i manierami. Gorzki ból pod stracie partnera pogłębiał rozpacz z każdym wspomnieniem, a głodna wampirzyca zawsze myślała o swoim myśliwym. James miał wiele wad, ale wypatrywał jej najlepsze okazy. Zawsze dostawała najbardziej wyśmienite kąski – szampańską, szlachetną krew z młodych, jeszcze w pełni krewkich młodzieńców. Dlaczego uparł się wówczas akurat na pannę Swan, nie mogła tego zrozumieć. Dziewczyna nie pachniała zjawiskowo, to nie o jej smak chodziło - pachniała konkurencją, tymczasem James jak zwierz z sytym brzuchem lubił pobawić się jedzeniem. Uwielbiał zapracować na posiłek, a ludzie zachowywali się jak kury w kurniku. W grupie czuli się zbyt pewnie, natomiast w pojedynkę podejmowali minimalną walkę o życie. Ludzka dziewczyna wampira, który stoi na jej straży to wyzwanie, którym nigdy nie gardził. Uparty ryzykant i egoista.
Była coraz dalej od deszczowego miasteczka. Kierowała się do krainy, w której przez większość roku króluje biel i zima - pasowała do tego miejsca. Mróz hartuje człowieka. Krewcy mężczyźni na Alasce wypełnieni są zdrowym, dobrym płynem. Stąpała po zaśnieżonych leśnych ścieżkach, zostawiając po sobie ślady drobnych stóp i smużkę pociągającego, słodkawego zapachu. Omamiła nim już wielu. Zniewalająca uroda, bujne, kręcone włosy i woń, będąca zasadzką – gwarantowały jej zawsze smakowitą strawę, a czasem nawet zabawę czy flirt... Żałosny flirt, bo człowiek nie był godnym i wystarczającym partnerem dla wampira. Marne, kruche ludzkie ciało nie mogło w pełni zaspokoić żądzy. Jedynym plusem obcowania ze śmiertelnym mężczyzną było ciepło. Choć wampiry nie narzekają na chłód – to byłoby niedorzeczne – bliskość człowieka oraz jego przeciętna temperatura 36,6 stopni Celsjusza sprawiały, że zimnoskórzy przypominali sobie o swoich śmiertelnych dniach. Oczywiście nie wszystkimi kierował taki sentymentalizm, ale Victoria miała słabość do swojej przeszłości. Z tych ulotnych czasów zapamiętała miłość, jaką darzyła ojca, serdeczność matki i troskę o to, by zawsze miała piękne suknie oraz by uczyła się savoir vivre'u, a także zapach świeżego pieczywa wypiekanego raz na tydzień w chlebowym piecu. Nie raz szukała wśród ludzi podobnej rodziny, lecz czasy, gdy nikt nie gonił za pieniędzmi i karierą, a siadywał przy kominku, czytając przy akompaniamencie trzasku ognia wiersze Baudelaire'a, minęły bezpowrotnie.
Czyś owocem jesieni o smaku królewskim,
Zapachem egzotycznych oaz i klimatów?
Czyś żałobną amforą czekającą łezki,
Wezgłowiem dla pieszczoty czy wiązanką kwiatów? **
Tata uwielbiał symbolistów, a ona chłonęła wszystko, co deklamował na głos, siedząc przy jego nogach na futrzanym dywaniku. Gorycz nieśmiertelności to pamięć o szczęściu, którego nigdy już się nie zazna. O tych, którzy odeszli na zawsze. Straciła nie tylko rodzinę, ale i kochanka – swój królewski smak.
Zbliżała się do niewielkiej wioski. W oddali migotały światła oświetlonych domów. Zmierzchało. Mimo późnej pory i szarego, mglistego nieba, skrywającego za chmurami zachodzące słońce, usłyszała odgłosy pracy – rąbania drzewa na obrzeżach lasu. Silny jak dąb chłop ścinał pień w polana, które równo wkładał do stojącego obok niego wózka. Był wystarczająco daleko od domu, by nikt go nie usłyszał. Jego intensywny, sandałowy zapach przyciągał. Nie posilała się już od dawna. Gorzki jad napłynął do ust. Wiedziona swoim drapieżnym instynktem zbliżyła się do ofiary. Zaszła mężczyznę od tyłu. Odwrócił się i oniemiał na widok jej kuszącej pozy.
- Skąd się pani tu... - Głos został stłumiony przez zimną dłoń, która zakryła usta drwala.
- Ciii... przyszłam do ciebie, bo pragniesz mojego ciała. Wzywałeś mnie w swoich snach, więc oto jestem. - Zdezorientowany złapał się za głowę, przeczesując nerwowo półdługie, ciemnoblond włosy. Faktycznie śnił o rudej bogini, która zachęcała go do odwiedzenia jej sypialni. Wyglądała identycznie. Czyżby postradał zmysły?!
- Ale to nieprawda, nie możesz być prawdziwa! Mam omamy!
- Nie, głupcze. - Pogładziła go po głowie, muskając otwartymi ustami policzek. - Wzywałeś mnie i oto jestem. Do twojej dyspozycji. Możemy sprawić, że twój sen stanie się rzeczywistością.
- Nie, nie mogę. Mam dziewczynę. Przestań – powiedział tak cicho, jakby słowa, które wypowiadał, nie odzwierciedlały tego, czego oczekiwał i pragnął.
- Zostaw go! - odezwał się ktoś zza pleców wampirzycy. Wyczuła charakterystyczną słodycz w powietrzu. Mężczyzna na widok drugiej kobiety osunął się na ziemię, wyślizgując się z uścisku Victorii.
- Wkroczyłaś na mój teren, słono za to zapłacisz – odezwała się kobieta o bursztynowych oczach. Jej słomkowe włosy powiewały na wietrze.
- Jest mój, potrzebuję jego krwi.
- Nie napijesz się z tego mężczyzny, zapoluj w lesie. Te bory są obfite w zwierzynę. Nie dam ci zabić ani jednego człowieka, który stąpa na mojej ziemi.
- Nie ruszam przekąsek. Preferuję danie główne, ale muszę przyznać, że jesteś odważna. Stawać w szranki jeden na jeden z silniejszym. Nie rozumiem, dlaczego Cullen wybrał śmiertelnika.
Wspomnienie o niespełnionej miłości rozdrażniło wciąż otwartą ranę. Tanya rzuciła się na wampirzycę. Trzymając rywalkę w silnym uścisku, chciała wbić ostre zęby w jej szyję, ale ta wykręciła głowę. Blondynka odgryzła tylko kawałek ucha. Po lesie rozeszło się głośne, wściekłe syczenie. Rozzłoszczona Victoria chwyciła przeciwniczkę za włosy, po czym pociągnęła mocno, wyrywając spory pukiel. Obie upadły na śnieżną pierzynę. Szarpały się zespolone ze sobą, a potem koziołkowały po pochyłej powierzchni. Gdy spadały w dół, zahaczając o nagie gałęzie krzewów, Tanya chwyciła się za pień mijanego drzewa. Odzyskawszy władanie nad ciałem, rzuciła się na wroga. Wściekłość dodała jej niespotykanej siły – dusiła Victorię, a następnie piszczelem przygniotła jej klatkę piersiową do podłoża, jednocześnie blokując ręce i najmocniej jak mogła szarpnęła za głowę rudowłosej, skręcając jej kark. Tłukła ją jeszcze po twarzy, deformując zgrabny nos, a gdy spostrzegła, że tamta już się nie rusza pobiegła po siekierę, leżącą obok nieprzytomnego drwala i rozczłonkowała ciało wampirzycy. Następnie jak w amoku, bojąc się, że cząstki tej złej kobiety zejdą się ze sobą, opróżniła wózek z drew i zapakowała na niego pozostałości po niezwyciężonej dotąd Victorii. Uważając by żaden fragment nie upadł na ziemię, pognała na ubocze i rozpaliła ognisko.
- Gorzko żyłaś i gorzko umarłaś. Mam nadzieję, że usmażysz się nie tylko w tym ogniu.
______
* umami to piąty receptor smaku, który jest czuły na białko w potrawach (sery, jaja, mięso). Odnośnie do wampirzego określania smaku krwi – umami nawiązuje tylko do znaczenia japońskiego słowa: dobry, smakowity, mięsisty, a nie do zawartości białka we krwi (która nie smakuje jak umami).
** fragment wiersza Charlesa Baudelaire'a, pt.: Miłość kłamstwa z tomiku „Kwiaty zła”, przekład: Antoni Lange; Baudelaire był prekursorem symbolistów, ale nazwanie go symbolistą to w tym miejscu zamierzone uogólnienie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Sob 23:02, 06 Lut 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 0:54, 07 Lut 2010 |
|
Do Pocztówki:
Nie spodziewasz się mojego komentarza, bo pewnie uznałaś, że zapomniałam, więc pora na parę szczerych słów od serca i niespodziankę! *Wiewiórka wyskakuje zza rogu i szczerzy się jak... Wiewiórka.*
Przede wszystkim przepadam za rozwijaniem postaci Lei. Nie przepadałam za nią w sadze, ale już w CW (Niebiosa! Kiedy to było?) wiedziałam, że trzeba jej nadać jakiś wyrazisty rys - jest świetną odskocznią dla nijakiej Belli, chichotliwej Alice i lekko schizofrenicznej Rose. Właściwie można o tej konkretnej postaci napisać książkę - o niej i Jasperze - jeśli miałabym być sprawiedliwa. W Pocztówce to zgorzkniała "mentalna staruszka": życie dokopało jej skutecznie, zabierając rodziców, normalność i miłość. Czy może być gorzej? Jak zwykle okazuje się, że jednak tak. Bo oto w Święta przypominają o sobie pijawki z Włoch i nie pozostawiają bohaterce wyboru. Chyba że za wybór uznamy śmierć, ale to raczej nie w stylu tej konkretnej kobiety.
Teraz, żeby było łatwiej:
Co mi się podobało (w kolejności od najbardziej do bardzo):
Jane i cała scena z peleryną. Uwielbiam rodzeństwo, jeśli się je odpowiednio wplecie i wykorzysta charakterek małej sadystki.
Jacob za telefon i paczkę - troskliwość i ciepło bardzo chłopakowi pasują.
Treść pocztówki - trochę jak z czeskiej komedii, a trochę jak z najgorszego koszmaru. Idealna, żeby nakierować czytelnika na emocje.
Świąteczny bunt, bo jest po prostu w moim stylu i mogłam się utożsamić z taką postawą na bakier ze szczyptą tumiwisizmu.
Sos, makaron i durne horrory o wilkołakach - to jest swojskie, proste, ludzkie. A na deser ciastka, które piecze się nie po to, żeby je zjeść, a po to, żeby nie myśleć - zająć głowę i ręce.
Na co będę narzekać (analogicznie):
Typ narracji - zdecydowanie jestem nim zmęczona i znudzona. Fandom Potterowy stanowi odskocznię, ale kończy się tym, że mam zaległości komentatorskie, o których nawet boję się myśleć, żeby nie odczuwać presji.
Seth... A raczej jego brak.
Detale, które pewnie pojawią się w kontynuacji, więc tego punktu nie rozwijam. Nie będę marudzić na zapas.
Specjalnie rozpisałam wszystko łopatologicznie, żeby niczego nie pominąć i się nie zamotać - Twoja wena zasłużyła na komentarz z konkretów. Mam nadzieje, że jej zasmakował. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Pon 14:34, 08 Lut 2010 |
|
Dziękuję, Aniołku, wiedziałam, że ty pocztówkę zaakceptujesz taką, jaka jest. Zaskoczyłaś mnie tym komentarzem. Nie treścią (choć też), a bardziej pojawieniem się.
Dziś jeszcze jedna mini pojedynkowa. Chylę czoła przed przeciwniczką. Jej zamysł średnio przypadł mi do gustu, ale zarys postaci postaci był faktycznie o niebo lepszy niż u mnie. Wiedziałam, że pojedynek z Rudaą przegram, lecz cieszę się, iż do niego doszło, bo się przełamałam i napisałam coś o Alice. W innym przypadku nie doszłoby do takiego czynu.
Robaczku, poprawiłam miejsce z wątpliowścią, którą argumentowałaś Poradnią, choć mnie zdanie Pana Mirka nie w pełni usatysfakcjonowało. :) Natomiast co do huku - odsyłam Cię do naszego ukochanego PWN-u: [link widoczny dla zalogowanych] - odgłos powstający przy upadku. Ciało też taki odgłos wywołuje, szczególnie przy akustyce, a taka może panować w częściowo zamkniętej werandzie.
Padło wiele głosów, że mini jest nieprzemyślana. UWAGA SPOJLER!
Była jak najbardziej przemyślana. Akapity urywane są celowo. Nie widziałam potrzeby rozdzielać wspomnień Alice i upadku kobiety oraz przyjazdu karetki, ponieważ te wydarzenia miały miejsce niemal paralelnie. Przyjazd Alice do szpitala jest konsekwencją wypadku. Alice czuwająca przy babci - celowe, bo ta miała jej opowiedzieć o dzieciństwie, notka prasowa z ojcem - to jedyny ślad po rodzinie, jaki Alice sama znalazła, więc skupiłam się na tym. Dalej babcia opowiadająca historię: też skupiłam się na obłudzie i kontraście. Z całej dwudniowej opowieści (babcia nie od razu wyskoczyła jej z tym tekstem) ukazałam fragment. Z jednej strony miłość Alice do ojca - malowanie obrazków, z drugiej - wypadek, który przewidziała i w konsekwencji - zachowanie matki. Wiem, że mogłam się rozpisać, ale nie czułam takiej potrzeby. No i babcia nie żyła długo (choć szczęśliwie w śród ludzi, a nie samotnie), bo zaledwie kilka lat po tym wydarzeniu, była dość leciwa. A miałam się nie tłumaczyć...
Rudzik wygrał zasłużenie, co nie zmienia faktu, że jestem dumna ze swojej pracy i nieco zaskoczona dysproporcją punktową, bo nie był to szczyt Rudziej formy.
Od Autorki:
Stosując się do możliwości nagięcia kanonu, informuję, że Alice urodziła się w 1920 (a nie w 1901) roku, a przemieniono ją w wampira w 1938. Siostra Cynthia jest starsza, a nie młodsza jak w kanonie.
***
Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje
Biloxi, Mississippi, styczeń 2006
Stała tam bez ruchu od kilkudziesięciu minut. Całkowicie straciła poczucie czasu i nie miała pojęcia, co dzieje się dookoła niej. Dwupiętrowy, biały dom zbudowany w stylu wiktoriańskim, z gankiem pomalowanym na kolor o nazwie „babka piaskowa”. Tak, to właśnie przemknęło jej przez myśl, gdy spoglądała na przytrzymujące zadaszenie kolumienki. Babka piaskowa. Nie pamiętała, jaka firma nadała tak idiotyczną nazwę, ale przez chwilę miała przed oczami małą dziewczynkę, uczesaną w dwa wysoko zawiązane kucyki. Biegała po kuchni, ciesząc się, że tata maluje balustradę babką piaskową. Dopytywała się u kobiety o niebieskich oczach, czy teraz ganek będzie jadalny. To musiała być jej matka. Miała piękne oczy, które przypominały barwą bezchmurne, niebieskie niebo w letnie popołudnie. W tej wizji nie widziała twarzy rodziców - były niewyraźne. Tylko błękitne oczy matki. Po chwili ocknęła się jakby ze snu na jawie – scena zniknęła nagle niczym mgła i apetyczna piaskowa babka była już tylko przybrudzonym, nijakim odcieniem starej, obdartej gdzieniegdzie farby. Przez umazane, niemyte od bardzo dawna okna dostrzegła swoim wyostrzonym wzrokiem pożółkłe firanki. Gdzieniegdzie naderwane, w innej szybie nie wisiały wcale. Wzrok kobiety skupił się na najwyższym oknie, usytuowanym tuż nad dachem. Coś mówiło jej, że to miejsce było dla niej bliskie. Emocje kotłowały się w środku jej drobnego ciała. Nie wiedziała, jak powinna postąpić. Dom wyglądał na opuszczony przed wieloma laty, a ludzie w okolicy z pewnością zapomnieli już o małej dziewczynce, która kiedyś tam mieszkała. Co miała zrobić? Zawrócić i poddać się? Zapomnieć? Nie mogła. Każdy z nich w mniejszym bądź większym stopniu znał swoją przeszłość. Ona jedyna jej nie miała. Uczucie pustki bolało bardziej niż fakt, że James uchylił rąbka tajemnicy o okolicznościach przemiany. Powinna się cieszyć, ale nie umiała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego rodzina opuściła ją, oddając do takiego miejsca. Pragnęła poznać przyczynę. Nagle usłyszała głośny huk*, który wyrwał ją z zamyślenia. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła ciało człowieka leżące na sąsiedniej werandzie. Podbiegła tam we wampirzym tempie, nie przejmując się tym, czy ktoś ją zauważy. Starsza kobieta próbowała zaczerpnąć powietrza - trzymała się za klatkę piersiową. Alice mechanicznie rozpięła górne guziki bluzki nieznajomej i wyciągnęła komórkę, by zadzwonić po pomoc. W oczekiwaniu na pogotowie kucnęła przy kobiecie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Karetka przyjechała szybko.
- Jak czuję się pacjentka – krzyknął sanitariusz, biegnąc z noszami.
- Już lepiej. Uspokoiła się, ale nic nie mówi. Nadal czuje ucisk w piersiach.
- Kim pani jest dla chorej? - pytał dalej, wykonując rutynowe czynności. - Nastąpiła krótka chwila milczenia.
- Sąsiadką. Kiedyś tu mieszkałam.
- W takim razie nie może pani jechać z nami – odpowiedział bezceremonialnie.
- Dokąd ją zabieracie? - Zdążyła zapytać, nim sanitariusz wsiadł do samochodu.
- St. Richards Hospital – odpowiedział, zatrzasnąwszy drzwi.
Nie myśląc ani chwili dłużej, wsiadła do swojego Porsche, po czym ruszyła w ślad za erką. Wszystkie auta ustępowały drogi uprzywilejowanemu pojazdowi. Kierowca był niezwykle wprawny, dlatego bardzo szybko dotarł na miejsce. Wampirzyca sunęła po ulicach zaraz za karetką, dlatego przyjechała pod szpital w tym samym czasie. Minuta później i babcia nie przeżyłaby. Od razu trafiła do oddział intensywnej terapii, gdzie poddano ją operacji. Zabieg angioplastyki wieńcowej uratował jej życie, ponieważ w karetce doznała kolejnego zawału i straciła przytomność, co w w wielu przypadkach prowadziło do rychłej śmierci. Rokowania były znikome, szczególnie przy wieku pacjentki, ale młody lekarz, który przejął nad nią opiekę, nie poddawał się. Alice dodawała mu otuchy. Prawie przez cały czas czuwała przy staruszce. Pielęgniarki i doktorzy wyjątkowo zgodzili się, by odwiedzała kobietę, choć nie łączyły ją żadne więzy z pacjentką. Staruszka nie miała już żadnych bliskich. Po ciężkiej operacji życie człowieka często zależy od wsparcia, jakie otrzymuje od rodziny. Nieugięta młoda dama o cudownie miodowych oczach stała się więc szansą dla chorej. Wampirzyca natomiast wiedziała, dzięki swoim wizjom, że kobieta przeżyje. Wiedziała również, iż będzie dla niej źródłem cennych informacji. Lilianne Blackwood w swoim domu na Rain Road mieszkała jeszcze przed Brandonami. Najpewniej znała rodzinę Alice i mogła pomóc dowiedzieć się czegoś więcej o niewiadomej przeszłości, o dzieciństwie. Wampirzyca dzieliła czas na czuwanie w szpitalu i poszukiwania w bibliotece oraz archiwum Urzędu Miasta. Nie odnalazła żadnego śladu poza wzmianką w lokalnej gazecie:
11 lipca 1943 roku w operacji desantowej wojsk amerykańskich na Sycylię zginął wspaniały pilot, obywatel naszego miasta - Jack Thomas Brandon. Składamy serdeczne wyrazy współczucia rodzinie i łączymy się w bólu po stracie wzorowego męża stanu[...]
Oczy Alice zaszkliły się, gdy spoglądała na fotografię umieszczoną obok krótkiej prasowej notki. Uśmiechnięty, ciemnowłosy mężczyzna z dumą nosił mundur i czapkę pilota. Gdyby była człowiekiem, łzy lałyby się strumieniami. Zamiast oczyszczenia, jakie przynosi płacz, poczuła tylko ucisk w gardle. Nie mogła powstrzymać jadu napływającego do buzi. Nie patrząc na zdziwioną bibliotekarkę, wybiegła z budynku. W jej pamięci nic się nie odblokowało. Nie przypomniała sobie już żadnej chwili spędzonej z rodziną, a portret ojca tylko pogłębił ból. Dlaczego ją opuścił – wzorowy obywatel, żołnierz walczący za kraj, wzór do naśladowania?
Tego dnia udała się na lokalny cmentarz i zaniosła kwiaty pod pomnik ofiar II wojny światowej. Choć nie mogła zaakceptować porzucenia przez rodziców, chciała złożyć hołd człowiekowi, który obdarował ją życiem. To życie dało jej drugą szansę, by znaleźć kochającą rodzinę. Tęskniła za mężem, ale jeszcze nie mogła do końca zamknąć tej karty księgi.
Następnego ranka, jak zwykle w drodze do szpitala, podjechała na stację benzynową po świeże gazety. Codziennie czytała pani Blackwood wszystkie dzienniki. Jej głos miał ciepłą, uspokajającą barwę. Niejeden doktor zatrzymywał się w drzwiach, by choć przez chwilę posłuchać upajającej melodii, którą układały wypowiadane przez nią zwykłe słowa. Pani Cullen mogłaby być prezenterką wiadomości – mawiali – nawet najgorsze wieści z jej ust brzmią jak relaksująca muzyka. Późnym popołudniem Lilianne otworzyła oczy. Przekręciła głowę w stronę okna, spoglądając na szatynkę, która obserwowała jakąś scenę rozgrywającą się na zewnątrz.
- Mary Brandon? - wyszeptała prawie niemo, ale wystarczająco głośno, by zostać usłyszaną przez wampirzycę.
- Pani Blackwood, jaki się pani czuje? Zapytała Alice, podchodząc do łóżka. Ujęła ciepłą dłoń staruszki i delikatnie się do niej uśmiechnęła. Kobieta w reakcji na zimno wysunęła swoją rękę z uścisku i włożyła pod nakrycie. Na jej twarzy zagościł przepraszający uśmiech.
- Jesteś strasznie zimna, dziecko. Czy ja jestem już w niebie?
- Nie, jest pani w szpitalu. Przeszła pani skomplikowaną operację, ale wszystko będzie dobrze. Wraca pani do zdrowia. - Chora posmutniała. Widocznie była zmęczona życiem, samotnością i perspektywa nieba była tym, na co czekała.
To była najtrudniejsza rozmowa, jaką Alice kiedykolwiek przeprowadzała. Musiała wytłumaczyć staruszce, że jest tą, za którą ona ją bierze. Lilianne ułatwiła jej sprawę – nie zadawała żadnych pytań. Powiedziała, że na świecie jest wiele zjawisk, których nie można wyjaśnić słowami, a ona jej wierzy. Zimna skóra, złote oczy, sińce pod oczami, blada niemal biała karnacja – te spostrzeżenia naprowadziły babcię na pewną teorię. Mówiła, że postrzega Alice, do której zwracała się per Mary, jako widocznego i namacalnego ducha, a jej obecność na pewno była nie bez znaczenia. Bóg najwidoczniej chce, aby w jakiś sposób zrehabilitowała się za swoje złe uczynki. W rzeczywistości kobieta nie miała się czego obawiać. Dopuściła się małych grzechów jak każdy człowiek skłonny do błędów, ale możliwość spełnienia dobrego uczynku wprawiała ją w dobry nastrój i dawała nadzieję na odkupienie.
- Widzisz, Mary, wszystko było dobrze do twoich ósmych urodzin. - opowiadała kolejnego dnia. - Byłaś dzieckiem z bogatą wyobraźnią. Uwielbiałam się z tobą bawić. Często opiekowałam się tobą i Cynthią, gdy wasi rodzice wychodzili na przyjęcia czy spotkania. Malowałaś przepiękne obrazki. Za każdym razem, jak nie było ich w domu, tworzyłaś nowe dzieło dla taty, a on wieszał je w swoim gabinecie nad biurkiem. Bardzo cię kochał. Cynthia była ulubienicą mamy, ale pani Lydia traktowała was po równi. Z Cynthią wiązała jednak większe nadzieje, bo ona przejawiała talent aktorski, a bycie gwiazdą stanowiło niespełnione marzenie twojej matki. W dzień przyjęcia urodzinowego urządziłaś w domu niezłą awanturę. Krzyczałaś, że spalą szkołę, mówiłaś, że twoja koleżanka z ławki idzie przez ogień z popaloną twarzą. Twój płacz przerwał rozmowy dorosłych. Dostałaś ataku histerii i bardzo trudno było cię uspokoić. Na przyjęciu gościli najważniejsi politycy i panie działające wraz z twoją mamą w fundacji charytatywnej. Przyjęcie skończyło się przedwcześnie, ale nie to było najgorsze. Następnego dnia spłonęło prawe skrzydło szkoły, a źródło ognia miało miejsce w sali, w której odbywały się lekcje twojej klasy. Koleżanka z ławki, choć ją uratowano, miała spaloną twarz i przeszła wiele operacji. W mieście wybuchnęła wrzawa. Plotkowano, że jesteś małą czarownicą, a twoja rodzina to pewnie wariaci.
Pani Brandon popadła w depresję, ojciec zaś milczał. Cynthia, wybacz jej Mary, odwróciła się do ciebie plecami. Nie rozmawiała z tobą, bo z twojego powodu straciła koleżanki. Szczęście w nieszczęściu znaleziono podpalacza i oczyszczono twoją rodzinę z podejrzeń o czarną magię. Wydawało mi się śmieszne, że w dwudziestym wieku pokutowało jeszcze przeświadczenie o istnieniu czarownic i wiara w zabobony. Afera przycichła, ale ty zamknęłaś się w sobie. Mało mówiłaś, a jeśli już się odzywałaś, to opowiadałaś o tym, co dopiero się wydarzy.
Widzisz, dla twojej mamy ważna była reputacja. Chciała sławy, ale nie tej złej. Pragnęła być wzorem do naśladowania, mieć idealną rodzinę, odnoszącego sukcesy męża, zdolne córki. Miała to wszystko, ale twoje wizje przyszłości zakłócały porządek, jaki sobie obmyśliła. Nie mogła mieć szalonego dziecka, które opętał diabeł. Doprowadziła do tego, że umieszczono cię w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. Po roku oddano cię do szpitala zamkniętego. Nawet nie wiem gdzie. Nie chciała o tym mówić, a wszystko odbyło się w wielkiej konspiracji. Wykorzystała znajomości i zrobiła to za plecami twojego ojca. Odtąd żyli pod jednym dachem, ale osobno. Pan Brandon nie potrafił odejść od żony, ale nie mógł jej kochać po tym, co zrobiła.
Przepraszam, dziecko, że ci to mówię, ale...
Słowa kobiety ledwo dochodziły do wampirzycy. Siedziała sztywno, nie poruszając nawet powieką, wpatrzona w przeciwległą ścianę. Lilianne Blackwood opowiadała historię jej rodziny już drugi dzień z rzędu. Opowieść miała piękny początek, ale nie była tym, czego oczekiwała Alice. Liczyła na to, że jej dzieciństwo niosło ze sobą radość i sceny podobne tej, którą sobie przypomniała – o babce piaskowej. Tak bardzo chciała móc zapłakać.
… musisz poznać całą prawdę. Te dobre i złe strony przeszłości, abyś mogła docenić to, co masz teraz. Widzę, że kochasz i jesteś kochana. Bóg dał ci drugą szansę oraz wspaniały dar, którego nie mogli zrozumieć twoi bliscy. Myśleli o sobie, zapominając o najważniejszych wartościach – o akceptacji i bezwarunkowej miłości. Twój tata odpokutował błędy, matka umarła nagle na zawał, siostra została aktorką, ale nie osiągnęła sławy, o jakiej marzyła. Alice, teraz możesz być sobą. Zostaw Mary Brandon duchom Biloxi.
Alice. Alice Cullen poczuła ulgę. Poznała aż nadto bolesne szczegóły swojego życia i nagle zaczęła postrzegać wampirzą długowieczność jako dar dany nielicznym. Carlisle był cudownym ojcem, którego było jej brak. Esme nigdy nie pokazała jej krzty niezadowolenia. Akceptowali ją taką, jaka była.
- Jasper, wracam do domu. Kocham cię, skarbie – powiedziała przez telefon, stojąc w hali odlotów małego lotniska.
Alice nie zapomniała o staruszce. Zapewniła jej miejsce w bardzo dobrym domu opieki, gdzie Lilianne dożyła szczęśliwe sędziwego wieku stu ośmiu lat. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Wto 22:25, 09 Lut 2010 |
|
(pocztówkę dzisiaj komentuję. mam nadzieję, ze tu jeszcze wrócę żeby skomentować coś jeszcze)
widzę w podpisie, że twój wen niepocieszony. może sobie podać wenową łapkę z moim.
Patrzę co masz w arsenale, widzę moją ukochaną, ubóstwianą Italię w tytule, czytam.
w pierwszej chwili myślałam, że to będzie typowy świąteczny obrazek z serii: święta u kogośtam, o tyle chwytliwy, że u biednej samotnej Leah. A potem ta kartka od Aro. Na marginesie, uśmiechnęłam się tutaj szeroko - cały wujek Aro. Kartka Bożonarodzeniowa xD I już przysunęłam się do ekranu, podnosząc się z dotychczasowej półleżącej pozycji. I już mnie miałaś - pomysłem. Styl od początku mi się podobał, ładnie wyważony, elegancki, bez potknięć. Ale kupiłaś mnie sobie pomysłem.
To gdzie ten ciąg dalszy?! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Śro 11:59, 10 Lut 2010 |
|
Jak zobaczyłam tego smutnego, niepocieszonego wena w podpisie, pomyślałam sobie: idę do kawiarenki zobaczyć co tam u Pernix.
Przeczytałam pierwszą miniaturę „Lustrzane odbicie”, dlatego, że była pierwsza a ja już powinnam wychodzić, ale uparłam się odrobinę wesprzeć twojego wena.
Historia Leah. Hmm… Coś dla mnie. Osobiście darzę większą sympatią wilki niż wampiry, a postać Lei została potraktowana przez Meyer, moim zdaniem, w sposób krzywdzący.
Przecież to fajna, silna dziewczyna która musi zmagać się z piętnem zmiennokształtności jako jedyna kobieta w La Push.
Twoja miniaturka ukazuje to w sposób odarty całkowicie ze złudzeń. Lubię taką Leę i mi jej strasznie szkoda. Najpierw Sam, którego kochała a potem Jake, jedyny przyjaciel zostają omamieni magią wpojenia. Szczerze, to wpojenie jak dla mnie zakrawa na jakąś lekką paranoję lub opętanie. Dobrze napisałaś, że robi ludziom papkę z mózgu. Sam i Jacob po wpojeniu zachowują się nie jak dwa groźne wilki tylko jak głupie cielaki, prowadzone na postronku. Nie ubliżając cielakom.
Podobał mi się ten tekst. Ciekawie opisałaś emocje Lei towarzyszące jej w każdym z ważniejszych momentów w życiu. Uzupełniłaś to, czego w sadze mi brakowało. Punktu widzenia wilczycy.
Co do szczegółów: podobało mi się bardzo, jak opisałaś reakcję Lei na pierwszą przemianę Sama; ich wspólna (druga noc) też jest jedną z moich ulubionych scen. Namiętność między nimi opisana w sposób subtelny, a jednocześnie taki, że można dostrzec ogień pożądania łączących tą dwójkę. No i ostatnia scena, bezbłędna. Te strzępki sukni ślubnej leżące w ogrodzie, aż dreszcz mi przeszedł po plecach.
Wiem, że piszesz Lykainę, do której się przymierzam, żeby przysiąść i przeczytać całość od A do Z. Poza tym na pewno wrócę do twoich mini aby przeczytać „Pocztówkę…”, którą skomentowała wyżej offca.
Zatem pozdrawiam, BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Śro 16:52, 10 Lut 2010 |
|
Wiesz, Julio, czytałam tą mini już przy waszym pojedynku, i jak jest ci wiadomo, oceniłam ją wyżej. Tam jednak nie rozpisałam się za bardzo nad tekstem i chcę to nadrobić tutaj, bo wiem, że wen z powietrza się nie bierze :)
Chciałam ci powiedzieć, że początkowo jak ją czytałam, uważałam, że jest prosta. Nieskomplikowana historyjka, ze szczęśliwym zakończeniem, gdzie nic czytelnika nie zaskakuje. Ale przeczytałam ją i wpadłam.
Podobało mi się jak Alice dociekała prawdy, jak chciała dowiedzieć się czegoś o sobie. Zresztą w jej sytuacji chyba każdy chciałaby poznać prawdę o swoim dzieciństwie, rodzicach, o czymkolwiek, byleby mieć jakiś punkt zaczepienia, bo wokół wszystko jest czarne.
Podobało mi się, jak traktowała staruszkę. Okazała jej wiele serca, mimo że jej nie znała, mimo że była dla niej kimś zupełnie obcym, kimś, kto na dobrą sprawę mógłby nie istnieć, a Alice nawet by o tym nie wiedziała. Jednak staruszka była i okazała się pomocna. Historia, którą opowiedziała, łapała za serduszko. Dwie siostry, tak różne od siebie, oczywiście kochane przez rodziców, ale gdy jedna z nich ujawniła dar, matka odwróciła się od niej. Nie mogła zaakceptować odmienności córki, a mówi się, że miłość rodziców jest bezwarunkowa. To było przykre, to było naprawdę przykre, że dziecko powinno mieć oparcie w matce, a go tak naprawdę nie ma.
Byłam wściekła na Lydie, za to że umieściła Alice w zakładzie zamkniętym. Tak bardzo bała się opinii publicznej, złej reputacji, że nie brała pod uwagę uczuć córki. To było straszne.
Jednakże w tej historii jest szczęśliwy koniec, mamy tak zwany happy end, którym okazuje się dar wieczności. Nie przewidywanie przyszłości, ale to, że Alice dostała drugą szansę. Dostała nową rodzinę, taką, która ją akceptują, taką, która ją kocha bezwarunkowo, bez względu na to, jaka jest.
I za to ci dziękuję. Bo pokazałaś, że można być szczęśliwym, że można czuć się dobrze we własnej skórze, ale potrzebni nam są ludzie, którzy będą nas kochać.
Pozdrawiam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
dotviline
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 23:43, 20 Mar 2010 |
|
Hey Promyczku.
(offtop) mam nadzieję, że się nie obrazisz? Motylka już przechrzciłam jako Słoneczko, a Księżyc jest zarezerwowany, chyba że wolisz Gwiazdkę? Bardzo lubię nazywać ludzi pieszczotliwymi pseudonimami, szczególnie jeśli nadają im one cechy, które w nich widzę/cenię... ale jeśli Ci to przeszkadza, to daj znać... (/offtop)
Miniatury o Leah są zadziwiające. Naprawdę udało Ci się przekonać mnie do Lei. Lubię ją. I przedstawiasz jej historię w tak ciekawy sposób... Aż miło się czyta.
Poza tym naprawdę pokochałam Twój styl...
Co do "Pocztówki z Italii", to naprawdę ciekawie opisałaś jej wszystkie odczucia. Nie budzi się we mnie współczucie, ale zrozumienie. A to moim zdaniem nie lada wyczyn. Naprawdę w większości przypadków czuje się litość wobec bohatera (jeśli w ogóle coś się czuje), bo nie jesteśmy najczęściej w stanie pojąć, co on tak naprawdę przeżywa. Ja poczułam się jakbym była Leah. Jakby to były moje przeżycia. I sama miałam ochotę zawarczeć na tą pocztówkę od Aro, a potem na Jane i Aleca.
Co zadziwiające, to intencje wampirów - o co tak naprawdę im chodzi? I dlaczego akurat Leah?
Zainteresowało mnie też, co się stało z Sethem, bo nic nie wspomniałaś. Albo po prostu mi umknęło.
I jestem zachwycona postawą Jake'a. Jest naprawdę oddanym przyjacielem. Widać pomiędzy nimi prawdziwą więź. To niezwykłe i cenne. Cieszę się, że tak dobrze to wyeksponowałaś, Promyczku :)
"Pocztówka" to wspaniała miniaturka, ale "Smaki"? To arcydzieło swojego gatunku. Jestem pod wielkim wrażeniem. Nie czytałam wersji pojedynkowej - przyznaję się bez bicia. Ale ta mnie poruszyła. Odkąd pamiętam darzyłam Victorię cichą sympatią. Wydawała mi się po prostu nieszczęśliwą, skrzywdzoną kobietą. Udowodniłaś, że moje wyobrażenie może być realne. Odzwierciedliłaś moje myśli. Jestem niesamowicie zauroczona tą miniaturą. Jest taka gorzka... Tragiczna. Ale przez to właśnie tak wspaniale piękna i dzięki wampirzej naturze tak słodka...
Sama nie wiem, co mogę powiedzieć, bo brak mi słów. Pernix, powinnaś pisać więcej takich tekstów. W sensie, że naprawdę są poruszające i myślę, że mogłyby zwojować niejedno serce. Dowolna bohaterka lub bohater. Nie ważne jakie miejsce i czas. Opis uczuć i przeżyć to coś, co poruszy każdego, kto ma wrażliwą, artystyczną duszę.
Victoria w tym świetle wydaje się jeszcze bardziej dzika, przez to właśnie, że ukazałaś jej zupełnie inną stronę. Pięknie.
I miniaturka o Alice... Nie jest może do końca jasna. No a przynajmniej do mnie nie trafiła tak w pełni. W każdym razie jest ciekawym spojrzeniem na historię Mary Alice Brandon. I staruszka Lilianne - bardzo ciekawa postać. Chyba masz jakiś sentyment do babć, co Promyczku? :) [ale kto by nie miał... za ich miłość, jedzonko i czas dla wnuków...]
Doceniam pomysł, naprawdę. Ale nic nie poradzę, że przekaz jakoś do mnie dotarł jako nie do końca zrozumiały szyfr. Może dlatego, że już późno... Albo po prostu jestem dziwna.
Ostatecznie chcę powiedzieć, że życzę wena.
I niecierpliwie zaglądam tu i tam... Pamiętaj o tym.
Ciao,
dot :* |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 15:03, 25 Mar 2010 |
|
Kochane, dzięki za wspaniałe komentarze, które zawsze czytam z wielkimi emocjami.
Offca, ja również kocham Italię... bardzo. Szczególnie południową. Spędziłam tam sporo czasu na wakacjach i zamierzam jeszcze nie raz sięgnąć po Włochy w moich tworach.
BB, bardzo dziękuję za wsparcie wena. To pomaga, choć on się bardzo rozleniwił ostatnio.
Corny, cieszę się, że dostrzegłaś w mojej mini o Alice jakąś głębie. Może nie opisywałam wszystkiego szczegółowo, ale zależało mi na ukazaniu tego, co zauważyłaś: na tym, że każdy z nas chce odnaleźć prawdę o sobie albo tę prawdę o sobie powiedzieć.
Dot., jesteś cudowna. nie tylko, że prawisz mi same komplementy, ale że czytasz i tak ładnie komentujesz, że robi mi się cieplej. Od razu wstępuje we mnie chęć tworzenie, byś przyszła mnie odwiedzić ponownie. Dzięki, Kropeczko (mogę tak do ciebie mówić?).
Na wstępie, dziękuję offcy za, w moim mniemaniu, udany pojedynek. Cieszę się, że do tak określonego tematu udało nam się stworzyć tak różne wersje. Brawo dla offcy za zmienną narację, która była ciekawie zrealizowana. Niedługo wlecę z komentarzem, ale nie obiecuję, kiedy.
Traktat o miłości
Kiedy mama opowiadała mu bajki, wszystko zawsze dobrze się kończyło. Czerwony Kapturek pokonywał wilka i ratował babcię, Śpiąca Królewna została ocalona przez dzielnego księcia, książę rozpoznawał Kopciuszka po idealnie dopasowanym buciku. Niestety rzeczywistość i dorosłe życie udowodniły, że nie wszystkie bajki mają dobre zakończenie. Zdarza się, że rycerz nie zdąży na czas wyrwać pięknej dziewczyn ze szponów okropnego potwora. Zdarza się, że niczego nieświadoma dziewczyna zakochuje się nie w tym potworze, co trzeba. Zdarza się również, że piękna bajka zmienia się nagle w koszmar, a dziewczyna do uratowania pada ofiarą swojego wybawiciela. Niedorzeczne? Być może, a jednak do bólu prawdziwe.
***
Bella nie była pięknością. W zasadzie niczym się nie wyróżniała wśród dziewczyn ze swojego rocznika, a jednak przyciągała mężczyzn jak lep na muchy. Bezwiednie podążali za nią, gotowi przybyć na każde kiwnięcie palcem i pełnić rolę pomocnika, mechanika, przyjaciela czy wybawiciela z każdej opresji. Zadowalali się tym, co im oferowała, złudnie licząc na coś więcej. Niestety coś więcej nie nadchodziło i było osiągalne tylko dla Edwarda Cullena. Obojętnie co zrobił, czym się nie przysłużył – zawsze mu wspaniałomyślnie wybaczała. Zakochany człowiek ma klapki na oczach i chyba najgorsze musi się wydarzyć, by mógł zrozumieć, że jego wybór był podyktowany mrzonką, bo czymże jest miłość?
Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość. (1)
Odkąd przyjechała do małego Forks, zawładnęła jego światem. Dziękował wszystkim duchom leśnym za to, że Charlie Swan przyjaźnił się z jego ojcem. Dzięki temu miał pretekst do spotkań z najcudowniejszą dziewczyną na świecie. Nie dość, że była w jego oczach piękna, to jeszcze przejawiała zainteresowanie motoryzacją, a Matka Natura obdarzyła ją mądrością. Lepszej dziewczyny nie mógłby znaleźć. Zresztą i tak miał małe pole manewru. Wolne Indianki w zbliżonym wieku były jego kuzynkami, nastolatki z sąsiedniego rezerwatu nie podpadały pod jego gust, ponieważ ich plemię miało dziwny zwyczaj, wedle którego wszystkie kobiety nosiły krótko ścięte, ledwo zakrywające uszy włosy, co go całkowicie odrzucało. Podobały mu się tylko długie, najlepiej lekko zakręcone pukle. W Forks nie było lepiej. Choć młode kobiety nie grzeszyły urodą, to samo tyczyło się ich intelektu. Nigdy nie mógł odnaleźć tej wymarzonej. Ładnej, delikatnej, ale mądrej i interesującej osóbki, która dałaby się sobą opiekować. Nie szukał znowuż od tak dawna... Kiedyś sprawy damsko-męskie nie były mu w głowie, ale Bella wszystko zmieniła. Zawładnęła nim całkowicie. Spotykali się co najmniej dwa razy w tygodniu. Spacerowali po plaży, dłubali razem przy jego samochodzie, grali w scrabble i urządzali ogniska z chłopakami z La Push. Bella cały czas z nim flirtowała. Teraz wiedział, że tak właśnie okazywała przyjaźń, ale dla niego drobne gesty wiele znaczyły. Przypadkowe zetknięcie kolan, zderzenie czołami pod maską Rabbita, gdy ona podawała mu klucz francuski. Zabawa smarem, kiedy to nawzajem gonili się po garażu, a na koniec oblewanie zimną wodą z ogrodowego węża i w efekcie widok jej przemoczonej, przylegającej do drobnego ciała koszulki oraz sterczących od zimna sutków. A potem ten spacer po plaży, podczas którego wtuliła się w jego bok i siedzieli zapatrzeni w horyzont oceanu. Odprowadził ją wtedy do furgonetki, trzymając za rękę – nie broniła się przed tym gestem, choć wiedział, że spotyka się z innym. Dostrzegł cień szansy dla siebie, więc postanowił wszystko postawić na jedną kartę. Kiedy otworzył w gentlemeńskim stylu drzwiczki auta, przyparł ją niespodziewanie do samochodu. Następnie ujął delikatną szyję swą mocną ręką i zbliżył wargi do jej malinowych, słodkich ust. Wydawała się być sparaliżowana, lecz po chwili, gdy poczuła dotyk jego spragnionych warg, oprzytomniała i niczym rażona piorunem wysunęła się bokiem spod nacisku chłopaka, by po chwili, najmocniej jak potrafiła, uderzyć go w policzek. Zdezorientowany Indianin odsunął się od samochodu, a szatynka bez słowa odjechała.
...żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strzelać z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza - wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła, albo, że przynajmniej leży bezpiecznie schowana pod stertami innych spraw... (2)
Nie odzywała się do niego przez dwa tygodnie, choć on dzwonił codziennie. Spotykał się albo z sygnałem zajętości, albo z bolesną odmową ze strony Charliego, który nie miał pojęcia, co się między nimi dzieje. Dopiero po otrzymaniu listu zrozumiał, że nie miał żadnych szans. Tłumaczyła mu o złym odczytaniu sygnałów, o jej platonicznym, wręcz siostrzanym uczuciu do niego, o tym, że tęskni, ale będą się mogli spotkać, jeśli on zaakceptuje fakt, iż nigdy nie będą razem, bo jej serce należy do Edwarda.
Nie mógł tak po prostu zapomnieć, odkochać się na zawołanie i, jak za pstryknięciem palcami, znów odgrywać rolę przyjaciela.
Czuł, że nie może zabić tej miłości. Zagnieździła się gdzieś w środku i nie pozwalała się unicestwić. Niczym wirus rozprzestrzeniony we wszystkich komórkach, wszystkich członkach ciała, nieomal doprowadzała go do szału. Był całkowicie uwikłany w szponach miłości bez szans na szczęśliwe zakończenie. Ponadto obiekt jego uczuć podlegał temu samemu opętaniu, choć ze szczęśliwszym dla siebie skutkiem. Co mu więc pozostało? Złość? Obrażenie się na cały świat? Krzyk? To tylko półśrodki, które pomagają niczym przeciwbólowa tabletka. Przez krótki czas wydaje się, że objawy zniknęły, odczuwasz ulgę, ale gdy substancja przestaje działać, ból wraca ze zdwojoną siłą. Jedynym wyjściem było zapomnienie. Postanowił jeszcze intensywniej ćwiczyć nad muskulaturą ciała, która i tak była już bardzo imponująca. Naprawiał stare silniki, siedział po nocach w garażu przystosowanym na warsztat i zapominał się dzięki pasji. Zapisał się na kurs taekwondo, by zredukować gniew, pojawiający się na myśl o rywalu. Ponadto patrolował teren rezerwatu, a po nocach uczył się do egzaminu końcowego. Billy nie wiedział, skąd chłopak czerpie siłę – martwił się o syna, bo ten nie dopuszczał go do siebie. Nie pozwalał sobie pomóc. Próba zdławienia uczucia nie miała szans na powodzenie. Miłość - to coś, co czuł do Belli zwane miłością, nie chciało umrzeć, choć próbował z całych sił to stłamsić.
Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno. (3)
Rozsądek podpowiadał mu, że najlepszym wyjściem z sytuacji, będzie poszukanie zastępstwa. Czy istnieje substytut miłości? Na początku próbował go znaleźć. Rozglądał się za dziewczyną, która choć trochę będzie podobna do ideału, ale podobieństwo do ideału, czyli Belli było tylko przekleństwem... Poznał Kelly na imprezie w rezerwacie Makah. Kelly pochodziła z Neah Bay i nie była Indianką. Miała coś z Belli – przyciągała przedmioty martwe lub padała ich ofiarą, zabawnie się uśmiechała. Jej twarz okalały fale bujnych brązowych włosów nieco dłuższych niż u Belli, ale pocieniowanych tak, że poszczególne kosmyki wywijały się, przypominając wzburzony ocean. Rumieniła się za każdym razem, gdy na nią spojrzał – takiej reakcji pożądał od Swanówny, ale zadowalał się jej imitacją. Spotykał się z Kelly już przez niecały miesiąc. Ponad godzinne wycieczki samochodem do Neah Bay i tak samo długie powroty skutkowały zaniedbaniem pewnych obowiązków, ale Billy przymykał oko na słabsze stopnie, a koledzy ze sfory brali za niego patrole tak, jak kiedyś on za nich. Wszyscy cieszyli się, że fatalne zauroczenie minęło, a Jacob znalazł sobie wreszcie drugą połówkę.
To co przyjemne nie trwa długo, niestety. Nawet Jake uwierzył, że uleczył się z miłości do wielbicielki krwiopijców i znów będzie mógł się z nią spotykać na gruncie koleżeńskim. Jak bardzo się mylił, przekonał się pewnego wieczora. Zaprosił Kelly do Port Angeles, by świętować ich pierwszą miesięcznice. Śmiał się z dziewczyny, że tak się tym ekscytuje, ale nie pokazał tego po sobie. Dla niego był to dzień jak każdy inny, a uczcić planował wspólny rok razem. Jednak Leah powiedziała mu, że kobiety uwielbiają romantyków i niespodzianki, a wręcz szaleją za mężczyznami, którzy pamiętają o datach, rocznicach, urodzinach i wszelkich dziwnych uroczystościach.
- Cześć, Kelly. Dzisiaj nie mogę do ciebie przyjechać – powiedział przez telefon. - Nie, nie. Nic się nie stało, po prostu mam zaległości w szkole i muszę napisać pracę z historii, żeby podnieść ocenę.
- Nie, głuptasku. Nie mogłaś jej za mnie przygotować. To by było oszukiwanie, prawda?
- Wiem, wiem, że dla ciebie to nic wielkiego, ale wolałbym wiedzieć, co „napisałem”, - zaakcentował ostatnie słowo - żeby nie wyjść na idiotę. Słuchaj kotku, ubierz się jutro ładnie. Przyjadę po ciebie o siedemnastej i wyskoczymy gdzieś, dobrze?
- Nie, nie powiedziałem przecież, że źle się ubierasz – odpowiedział najwidoczniej na pretensje dziewczyny. - Źle się wyraziłem. Chciałem powiedzieć, żebyś założyła coś uroczystego.
- Do jutra, pa. Też za tobą tęsknię, Tak, skarbie, będę punktualnie. Nie, ty się rozłącz. Okej. Buziaki. Pa.
Rozmawianie przez telefon z Kelly Lewis było niekończącym się maratonem, dlatego wołał codziennie spędzić trzy godziny w aucie, słuchając dobrej muzyki, a potem półtorej godziny na kanapie, oglądając film i mając przy sobie nic nieoczekujące delikatne, ciepłe ciało kobiety. Nie czuł się wtedy samotny. A poza tym często zostawał na kolacji, co sobie chwalił, bo pani Lewis była najlepszą kucharką, jaką znał. Nawet zapiekanki Belli nie mogły konkurować z jedzeniem serwowanym u Lewisów.
Jutro wielki dzień. Dziwne było to, że Jake, choć uznawał Kelly za swoją dziewczynę, a ona traktowała go jak własnego chłopaka, nigdy jej nie pocałował. Przytulali się, trzymali za rękę, wygłupiali, ale nigdy nie doszło do przypieczętowania związku całusem. Być może powodem były traumatyczne doświadczenia po pierwszym pocałunku. A może bał się, że wszystko, co udało mu się zbudować - to życie po życiu runie jak domek z kart, jak drewniana chatka bez fundamentów. Postanowił, że musi się przemóc. Kelly smutniała za każdym razem, kiedy się wymigiwał od tego intymnego zbliżenia. Czas przejść na następny poziom – zaryzykować, spróbować. Zaplanował, że skorzysta z okazji miesięcznicy. Zabierze ją do restauracji, kupi kwiaty, a potem pójdą do samochodowego kina na jakiś romantyczny film i wtedy ją pocałuje.
Wszystko szło zgodnie z zamierzeniami, do czasu gdy, wychodząc z restauracji, nie wpadli na Bellę i Edwarda.
Krótka niezręczna cisza, sztuczna wymiana życzliwości i lekko tlący się w nim płomień nadziei został zdmuchnięty. Kelly wyczuła zamianę w jego zachowaniu, ale starała się tego nie okazywać. W kinie samochodowym przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem. Trwali tak, wyczuwając napięcie między sobą. Obróciła delikatnie jego głowę i złożyła pocałunek na gorących wargach. Odwzajemnił pieszczotę ze zdwojoną siłą, całował tak intensywnie i natarczywie, jakby zaraz miała zniknąć. Odsunęła się lekko, by nabrać powietrza.
- Spokojnie, nie ucieknę. - Wzięła głęboki oddech i postanowiła odważyć się na wyznanie. - Chyba się w tobie zakochałam, Jake.
- Ja w tobie też, Bello – odparł, nie zastanawiając się, co mówi, a ona trzasnęła drzwiczkami i uciekła. Szybko ją dogonił – szamotała się, płakała, krzyczała. W końcu uspokojona dała się odwieść do domu. Oboje milczeli. On nie wiedział, jak załagodzić sytuację. Wyjaśnienia, że to tylko przejęzyczenie były bezzasadne. Ona nie chciała nic mówić. Nie widziała sensu. Jake nie był jej. Nigdy.
- Żegnaj, Black. I proszę, nie pojawiaj się więcej w Neah Bay. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć – odparła na odchodnym, dławiąc łzy. Nawet na niego nie spojrzała.
Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie.(4)
Nie można znaleźć substytutu miłości. Ona sama w sobie jest nie do podrobienia. Wystarczyło, że raz ją zobaczył. Zakazany owoc. Niespełnione marzenie.
A potem tylko sen, sen i sen. Nicość i marazm nie do przezwyciężenia.
Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.(5)
Jake po fazie alienacji, postanowił zaakceptować wybór swojej miłości. Miesiącami bił się z własnymi myślami. Nie mógł jej zmusić do odkochania, nie mógł przekonać, by kochała jego. Jedyne co mu pozostało, to czerpać radość z jej szczęścia, zapominając o sobie. Powoli odbudował relację z Bellą. Założył maskę, choć teatr, w którym grał, nie był mu przychylny. Ale grał dobrze. Tak dobrze, że zyskał jej zaufanie i znów mógł mieć ją dla siebie przez kilka godzin w tygodniu. Czasem w weekendy, gdy jej chłopak wyjeżdżał na polowanie, a ona nie miała nic do roboty. Idylla trwała do czasu.
Pewien indiański chłopiec zapytał kiedyś dziadka:
- Co sądzisz o sytuacji na świecie?
Dziadek odpowiedział:
- Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój.
- Który zwycięży? - chciał wiedzieć chłopiec.
- Ten, którego karmię - odrzekł na to dziadek. (6)
Od miłości do nienawiści droga jest krótka. Black przekonał się o tym na własnej skórze, bo to drugie uczucie zawładnęło nim kompletnie, kiedy najmniej się tego się nie spodziewał. Bella oświadczyła mu, że spodziewa się dziecka z pijawką. Ich ślub zniósł z wielkim bólem. Wiedział, że coś się skończyło, że symbolicznie złączyła się z wampirem jeszcze ciaśniej, ale dziecko? Dziecko zawsze zmieniało rzeczywistość wokół. Znienawidził Bellę, gdy postanowiła urodzić potomka Edwarda. Ciąża przebiegła nienaturalnie szybko i bardzo osłabiała dziewczynę. Była cieniem człowieka. Mimo złego stanu, nie pozwalała tknąć swojego brzucha. Jeszcze bardziej niż jej nienawidził tego, co w niej rosło i wysysało wszystkie siły. Nienawidził Edwarda, za to, że na to pozwalał, stojąc bezczynnie z tym swoim tępym bólem na twarzy. Nienawiść w nim zwyciężała i choć służył Belli ciepłem oraz pomocą, równocześnie brzydził się nią i tym, jak się zachowywała, altruistycznie myśląc o nienarodzonym potworze.
Tej nocy mu się śniła. Przechadzała się boso po zroszonej trawie. Lekki, poranny wiatr podwiewał jej delikatną, białą suknię, odsłaniając zgrabne nogi. Szła w jego kierunku uśmiechnięta. Gdy odwzajemnił uśmiech, pobiegła do niego z rozpostartymi rękami, ale po chwili, właśnie gdy miał ją wziąć w ramiona, niebo poczerniało i zagrzmiało. Zmieniła się w bestię o długich kłach. Cała sina wiła się po ziemi, diabelsko rycząc. Ten obraz zbudził go nagle. Usiadł na łóżku i ściągnął przez głowę spocony podkoszulek. W myślach kołatało mu się najgorsze. Bał się, że została wampirem. Nie dbając o ubranie, wyskoczył przez okno i czym prędzej pobiegł do Cullenów. Stanął na ganku - deszcz spływał po jego ciele strumieniami, a z włosów skapywały duże krople, tworząc sporych rozmiarów kałużę.
Nie zdążył zapukać, a odrzwia uchyliły się i stanął przed nim Edward.
- Urodziła, ale nie możesz jej zobaczyć – powiedział wampir. - Żyje... Już inaczej, ale żyje. Oboje żyją – ona i mój syn.
Śmierć jest minimum. Minimum wszystkiego. Podczas tych godzin, gdy jesteś tak blisko drugiej osoby, z dwojga niemal stajecie się jednym... Minimum... Miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu. (7)
Belard. Tak miał na imię syn jego ukochanej. Zobaczył ich dopiero po miesiącu. Bella była inna. Nie była już tą Bellą, którą znał i kochał. Wypiękniała i bardzo szybko doszła do formy po męczącej ciąży, ale wraz z przemianą zatraciła siebie. Czerwone oczy porażały go bólem. Jakby chciała mu powiedzieć, że go przeprasza za to, kim jest. A stała się wrogiem. Była powodem złamania paktu. Natomiast jej dziecko - silny chłopiec o zielonych oczach, z czupryną rudych loków - zagrożeniem. Czy na pewno zagrożeniem? Raczej niewiadomą. Niepokojącym odmieńcem, hybrydą o nieodgadnionych możliwościach.
Plemię zadecydowało. Muszą zginąć lub odejść bezpowrotnie.
Zaatakował ją znienacka. Chwycił za ramię, gdy beztrosko bawiła się z trzymiesięcznym chłopcem, który wyglądał jak półtoraroczne dziecko.
- Idziesz ze mną albo małemu coś się stanie – zagroził ostro. Nie musiała się go obawiać.
W sytuacji jeden na jeden był bez szans, ale z szacunku do ich przyjaźni zgodziła się niepewnie, bazgrząc coś w pośpiechu na chusteczce, którą zostawiła w plecaczku obok syna. Dała się prowadzić głęboko w las, lecz oglądała się na niczego nieświadome dziecko, dopóki drzewa całkowicie nie przysłoniły widoku polany. Mały jak gdyby nigdy nic bawił się dalej piłką.
- Czego chcesz, Jacob? Zostaw nas w spokoju. Nic już nie zmienisz.
- Mylisz się. Tak bardzo się mylisz.
- Jestem od ciebie silniejsza.
- Wiem to, ale nie potrafisz wykorzystać swej siły. - Przygarnął ją do siebie i mocno objął od tyłu, przytrzymując nadgarstki. Owionął nim nieprzyjemny słodkawy zapach. Pachniała śmiercią. W jakimś sensie była już martwa, a on zaraz ukróci jej cierpienia długowieczności. - Mogliśmy być razem. Mogłaś być zwykłą dziewczyną, cieszyć się życiem, słońcem, upływem lat, które odznaczałyby się na twoim ciele, a jednak wybrałaś go i wieczne życie w mrozie i cieniu, bez bliskich, z namiastką rodziny. Ciągle młodej i ciągle udającej. Nie jesteś już sobą, Bells. Twoje dziecko umrze. Nie chcę, żebyś oglądała jego śmierć. Umrzemy razem. Tu i teraz. Ta jedna chwila będzie należała do nas. - Wyrwała mu się z uścisku i kopnęła w piszczel. Black zawył w bólu.
- Po moim trupie! - krzyknęła i rzuciła się na niego. W jakimś sensie powtórzyła to, co on mówił. Indianin natychmiast zmienił się w wielkiego wilka i zaganiał ją w stronę skalnej ściany. Rzucił się do jej szyi, robiąc unik przed ciosem i wgryzł się w twardą skórę. Trzymał w uścisku, dopóki nie przestała się wić, a potem odgryzł spory kawał mięsa, odrzucając go na bok. Ponownie przybrał ludzką postać, po czym szybko rozniecił ognisko, do którego wrzucił odgryziony kawałek kobiety. Wiedział, że ma już niewiele czasu. Chwycił wampirzycę i wszedł z nią w ogień. Tulił do siebie i głaskał po włosach.
Czuł swąd palonych włosów i słodki dym unoszący się z ciała niedoszłej kochanki. Jego gorąca skóra długo opierała się płomieniom muskającym umięśnioną sylwetkę, a słone łzy nie zdążyły spłynąć po policzkach nawet o milimetr, od razu wysuszając się w gorącej temperaturze. Robił się coraz słabszy, martwa Bella niemal wypadała mu z rąk. Ostatkiem sił przygarnął ją do siebie. Nie wydał żadnego głosu. Uśmiercił ich czas. Uśmiercił miłość, która miała szansę się zrodzić, gdyby nie piękny, nieśmiertelny ideał. Teraz to było nieistotne.
W oddali rozbrzmiewał donośny krzyk, biegnącego w stronę dogorywającego ogniska mężczyzny.
________
(1) Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam... Paulo Coelho
(2) Poza ciszą Jonathan Carroll
(3) Pani Jeziora Andrzej Sapkowski
(4) Jan Twardowski
(5) Vincent van Gogh
(6) autor nieznany
(7) Dziecko na niebie Jonathan Carroll
Cytaty pochodzą ze strony internetowej: [link widoczny dla zalogowanych]
Zachowano oryginalną pisownię, bez weryfikacji poprawności
* ciekawostka o Belardzie, której nie mogłam podać w pojedynku, ponieważ niektórzy by mnie mogli od razu po tym poznać.
Zawsze zastanawiałam się, co by było, gdyby Bella urodziła syna ze swoich snów i Jacob nie wpoiłby się w niego.
Myślę, że rezultat byłby zbliżony do mojego zakończenia, czyli nie byłoby happy endu.
Dodatkowo imię połączyłam na sposób Belli. jest złożone z jej imienia BELla i jego EdwARD, ale dodatkowo, jak często u mnie ma drugi rodowód - łaciński.
bellum, i to wojna, bitwa
ardeo, ere - świecić, błyszczeć
adruus, a, um - wysoki (do wzrostu, jaki mieć będzie kiedyś)
i włoski:
bello to piękny przecież.
Kusi mnie napisanie miniatury o Belardzie, ale nie wiem jeszcze, czy to ma sens. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Sob 16:07, 27 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
dotviline
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 13:23, 27 Mar 2010 |
|
Promyczku, oczywiście, że możesz mnie tak nazywać :)
A "Traktat o miłości" jest piękny. Niesamowity. Naprawdę mam łzy w oczach...
Nie wyobrażałam sobie nigdy, jak czuł się Jake. Opis jego uczuć napisany przez Steph do mnie nie dotarł. Miałam to gdzieś. Interesowałam się, co czuł Edward, ale teraz wiem, że Jacob jest skomplikowaną postacią, tak naprawdę ciekawszą nawet od Edwarda. I czytanie o jego emocjach powaliło mnie na kolana.
Sama nie wiem, jak to opisać. Aż się wierzyć nie chce, że przez taki krótki tekst można przekazać tak wiele. Opisałaś miłość z tylu stron... I ból, i piękno, i radość, i wściekłość... Wszystko, czym jest miłość. Bez względu na to czy powinna tym być, czy nie...
Pernix, Twoja miniaturka mogłaby być całym opowiadaniem. I tak nawet wygląda w moim wyobrażeniu.
Najbardziej zachwyciła mnie końcówka - całkowity "wyciskacz łez", ale w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Bella i Jake umierający razem... Samo piękno.
A tym mężczyzną biegnącym do ogniska był Ed?
Miał nadzieję na ratunek ukochanej?
Początek też jest niezwykły. Ukazujesz, że Bella jest dość samolubna. Tyle osób zrobiłoby dla niej tak dużo, a ona widzi tylko Edwarda... Dla mnie jest niewdzięczna.
Ech, ocena czytelnika.
W każdym bądź razie, jeśli napiszesz coś o małym Belardzie, to jestem chętna przeczytać. To by mnie interesowało, bo Nessie nigdy nie lubiłam... I chętnie przeczytałabym coś o dziecku Cullenów, które nie jest dziewczynką... (takie spaczenie...)
Cieszę się bardzo, że dostałaś dzięki mnie natchnienia.
Postaram się zawsze dodawać Ci weny.
Ciao,
dot. vel Kropeczka :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Sob 13:45, 27 Mar 2010 |
|
oj Pernix, a mnie kusi założenie, że i w tej sytuacji Jacob by się wpoił xD To dopiero byłoby intrygujące Ale ja jestem spaczona przez AIEK, proszę nie zwracać na to uwagi
W każdym razie miło było się pojedynkować z takim ciekawym tekstem :) Co prawda posądzam Jacoba o jakieś głębokie zaburzenia psychiczne, skoro dokonał samospalenia, no ale głębia dramatu... Cytaty robią wrażenie, choć chyba ich przydużo. Całość bardzo ładnie napisana, przyjemnym stylem, a i pomysł zasługuje na uwagę :)
Pozdrawiam serdecznie,
o. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Sob 14:39, 27 Mar 2010 |
|
Dziewczyny, dzięki za komentarze.
Tak skrajnie można zrozumieć i odebrać ten tekst. Niektórym wydawał się on poszatkowany i niedopracowany, tymczasem ja plan na tę mini miałam opracowany skrupulatnie i celowo dobrałam takie i nie inne, i w takiej, a nie innej ilości cytaty o miłości. Każdy cytat symbolizował inny odcień miłości, inną fazę. Przeszłam od zakochania, fascynacji, po wyparcie, szukanie substytutu, przyjaźń i zrozumienie, a na końcu nienawiść. Nienawiść, która cały czas była bliska miłości. Jacob nie mógłby żyć bez Belli, dlatego umarł wraz z nią. Mógł ją mieć na tę krótką chwilę. Była w pełni jego, gdy połączyła ich śmierć.
Może jestem zbyt przesadna, ale tak już mam. Scenę z paleniem miałam w głowie od początku, gdy wymyślałam fabułę utworu, którego celem było przecież uśmiercenie Belli.
Ty, owieczko, ubiłaś ją rękami Jake'a w afekcie, u mnie była wspólna śmierć w ogniu, bo Jake w mojej wizji nie potrafiłby żyć z inną kobietą, bez Belli. Może byłoby lepiej, gdybym mogła rozpisać jeszcze co nieco niektóre fragmenty, ale niestety po raz pierwszy ograniczyła mnie maksymalna ilość stron w warunkach. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zgredek
Dobry wampir
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 51 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa
|
Wysłany:
Sob 15:53, 27 Mar 2010 |
|
Pamiętam, że oceniałam ten pojedynek. Pamiętam, że ten tekst mi się nie podobał. Ani pomysł ani wykonanie. Ciekawą ideą było wprowadzenie tych cytatów i faz miłości, o których wspominałaś, Pernix, ale opisanie tych uczuć pozostało w moich oczach jedynie w fazie planów.
Wiem o pewnych okolicznościach łagodzących, ale nie zmieniają one mojej opinii o tym tworze, a jedynie utwierdzają w przekonaniu, że potrafiłabyś napisać to lepiej. I jedyne co mogę, to w to wierzyć.
Aż sprawdziłam swój komentarz i chyba co do stylu nie będę więcej komentować, bo wyraziłam się dość... no, wyraziłam się. Końcówka jest niejako "szczytową" częścią tego utworu. Pochlebiam sobie, że zgadłam, że to jedyny fragment, na który miałaś od początku pomysł, widziałaś to swoimi oczami. To tak wyraźnie czuć... Co do postaci - Jacob 'płytki facet' na pewno gorszy niż u Meyer. Bella-ideał, coś koszmarnego.
I proszę o wyjaśnienie: Owinął nim nieprzyjemny słodkawy zapach. - w życiu się nie spotkałam z takim wyrażeniem , więc budzi moje wątpliwości...
Przepraszam, chciałabym napisać coś dobrego, ale nic takiego tutaj nie widzę. Piszesz poprawnie, ale to opowiadanie nie zachwyca mnie ani trochę.
Chyba powinnam przeczytać inne Twe twory - może nadrobię wieczorem. Mam nadzieję, że znajdę na to chociaż troszkę czasu.
btw. Pomysł z Belardem - jeśli opowiadanie, które napiszesz, będzie lepsze od tego... ach, niewątpliwie będzie lepsze. Trzymam kciuki :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Sob 16:06, 27 Mar 2010 |
|
zgredek napisał: |
I proszę o wyjaśnienie: Owinął nim nieprzyjemny słodkawy zapach. - w życiu się nie spotkałam z takim wyrażeniem , więc budzi moje wątpliwości...
Przepraszam, chciałabym napisać coś dobrego, ale nic takiego tutaj nie widzę. Piszesz poprawnie, ale to opowiadanie nie zachwyca mnie ani trochę.
Chyba powinnam przeczytać inne Twe twory - może nadrobię wieczorem. Mam nadzieję, że znajdę na to chociaż troszkę czasu.
btw. Pomysł z Belardem - jeśli opowiadanie, które napiszesz, będzie lepsze od tego... ach, niewątpliwie będzie lepsze. Trzymam kciuki :) |
Miało być owionął, nawet w "korekcie" przed wstawieniem do Kawiarenki, nie zauważyłam. Zgredku, spoko. No przecież nie usatysfakcjonuje wszystkich. Wiem o tym. Daję Wam tylko do zrozumienia, że wizję swoją zrealizowałam na tyle, na ile wystarczyło mi stron. Gdybym nie musiała tak wszystkiego zaciaśniać, może byłoby nieco inaczej. Ale jest, jak jest, a ja z reguły nie poprawiam treściowo czegoś, co jest już dla mnie skończone (wyjątkiem były Smaki)
Będzie mi miło, jak przeczytasz coś jeszcze. A ta mini o Belardzie... może kiedyś. Na razie kończę moje opowiadanie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 16:13, 28 Mar 2010 |
|
Od dawna jestem Ci dłużna jakiś sensowny komentarz i uważam, że najwyższa pora, żeby choć trochę się z tego wywiązać. Uprzedzam, że moja wypowiedź będzie miała specyficzną, na pierwszy rzut oka chaotyczną, budowę. Postaram się od szczegółu przejść do ogółu, niczego nie pomijając, choćby miało wyjść tekstu na dwie strony. Usiądź wygodnie, niczego się nie bój i pozdrów ode mnie wenę.
Cytat: |
Zdarza się, że niczego nieświadoma dziewczyna zakochuje się nie w tym potworze, co trzeba. |
Jedyne zdanie z wstępu, które mnie zainteresowało. Które zabrzmiało według mnie tak jak powinno - bez zgrzytów, bez zbędnego motania czytelnikowi w głowie. Oczywiście miniaturę już zakończyłaś, więc nie ma mowy o poprawkach, ale początek nie był zachęcający. Myślę, że za jakiś czas będę pamiętać z niego tylko to jedno zdanie. Brzmi tak cudownie ironicznie, że nie wnikam, czy na pewno było zamierzone. Nie musiało być - ważne, że wyszło.
A dalej? Dalej jest dziwnie. Trochę za dużo patosu, może własnych przemyśleń, a może po prostu chęci, by dotrzeć do sceny, którą chcesz opisać. Celowo szatkuję sobie ten tekst, żeby w ocenie było jak najwięcej obiektywizmu, bo chciałabym, żeby naprawdę na coś Ci się przydała - tak, to te notatki z Worda. Ostrzegałam. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz zła. Nie lubię takiej Belli - nie rozumiem, jak można chcieć kogoś tak nijakiego i bez wyrazu. Kogoś, kto ma tak kompletnie rozmyte kontury, kto potrzebuje wiecznego ratowania i pomocy. Bezradność jest szara, a może nawet przezroczysta. Pierwszy cytat jest bardzo trafny i prawdziwy, chociaż nie zawsze zgadzam się z zachwytami na temat tego konkretnego autora, ale to sprawa poboczna, na całą pracę magisterską, jeśli ktoś się uprze.
Cytat: |
Bella cały czas z nim flirtowała. Teraz wiedział, że tak właśnie okazywała przyjaźń, ale dla niego drobne gesty wiele znaczyły. Przypadkowe zetknięcie kolan, zderzenie czołami pod maską Rabbita, gdy ona podawała mu klucz francuski. Zabawa smarem, kiedy to nawzajem gonili się po garażu, a na koniec oblewanie zimną wodą z ogrodowego węża i w efekcie widok jej przemoczonej, przylegającej do drobnego ciała koszulki oraz sterczących od zimna sutków. A potem ten spacer po plaży, podczas którego wtuliła się w jego bok i siedzieli zapatrzeni w horyzont oceanu. |
Jake to takie dziecko. Kompletnie "czyste", nieskalane, a to, co robi Bella jest przecież typowe. Prawie książkowe. Jeśli spytać jakiegokolwiek mężczyznę skrzywdzonego przez kobietę, co sądzi o płci pięknej, na pewno wspomni w końcu o gierkach. O zabawie w kotka i myszkę. O "chcę, ale się boję" albo "wcale nie chcę, tylko ty tak wszystko postrzegasz, ty prymitywie". Zdecydowanie, z całym naciskiem nadal nie lubię Belli w takim wydaniu. I uważam, że jest szablonowa i nijaka. Podkreślam jednak, że wcale nie jest to wadą tekstu. A Jacob to jeszcze taki mały chłopiec, który zauroczył się po sam czubek nosa i myślę, że przedstawiłaś to naprawdę z przekonaniem i pomysłem, chociaż ma to na pewno cechy przerysowania, ale czy nie tak wygląda ta pierwsza miłość?
Cytat: |
Dopiero po otrzymaniu listu zrozumiał, że nie miał żadnych szans. Tłumaczyła mu o złym odczytaniu sygnałów, o jej platonicznym, wręcz siostrzanym uczuciu do niego, o tym, że tęskni, ale będą się mogli spotkać, jeśli on zaakceptuje fakt, iż nigdy nie będą razem, bo jej serce należy do Edwarda.
Nie mógł tak po prostu zapomnieć, odkochać się na zawołanie i, jak za pstryknięciem palcami, znów odgrywać rolę przyjaciela. |
Prawda? Ech, to takie częste. Teraz pewnie naruszę jakąś świętą granicę, ale prawda jest taka, że część pań ma tendencje do podświadomego poszukiwania i przygotowywania sobie "wyjścia awaryjnego".
Z jednego z artykułów do przeczytania w sieci:
Cytat: |
Wiedza ta nie jest skomplikowana i oto zupełnie za darmo otrzymujesz ją dziś od nas w prezencie – kobiety odchodzą od mężczyzn jedynie wtedy, gdy za drzwiami czeka na nie już inny mężczyzna. Tak jest zawsze i zasada ta nie została złamana nigdy. Jeśli ktoś wierzy, że jest inaczej, to sam jest sobie winien i niech nie liczy na to, że ktokolwiek będzie go potem żałował albo mu współczuł. |
A Jake nie ma szans wygrać ze swoim uczuciem właśnie dlatego, że z nim walczy. Im mocniej walczy, tym więcej w nim emocji.
Sytuacja z Kelly była do przewidzenia. Żeby coś skończyć, trzeba rozwikłać daną sytuację, a nie tylko zmienić obiekt westchnień. Szkoda tylko uczuć dziewczyny, tym bardziej, że wykreowałaś ją na raczej mało pewną siebie, szukającą akceptacji i potwierdzenia własnej wartości.
I oto wszystko nabiera tempa. Jacob podejmuje decyzję, trwa przy swojej ukochanej, czerpiąc z sytuacji tyle, ile tylko można. Kocha i nienawdzi, bo tylko z wielkiej miłości może urodzić się nienawiść. Odważyłaś się na ciekawe rozwiązanie. Pakt zostaje zerwany, Cullenom rodzi się syn, nie ma wpojenia, nie ma powodu do zawarcia pokoju. I tylko jednego nie rozumiem: czemu rodzina nie uciekła?
Cytat: |
Plemię zadecydowało. Muszą zginąć lub odejść bezpowrotnie. |
Chyba powinni sobie zdawać sprawę z tego, że naruszyli podstawę paktu?
Zdecydowanie, jeśli chodzi o styl, najlepiej wypada zakończenie. Nabrałaś rozpędu? Miałaś na nie naprawdę dobry pomysł, nie wiem, ale mam wrażenie, że jednak miejscami poumykały przecinki, a składnia miała cechy wielkiego wdechu i patosu. Im dalej brnęłam w tekst, tym było lepiej.
Bohaterowie wyszli Ci dość irytujący. Bella w całości - od początku do końca. Jacob tylko w końcówce. Podobał mi się w tym swoim dziecięco naiwnym wydaniu, chociaż wolę go zwykle dojrzalszego, bardziej poukładanego.
Pokazałaś coś innego, ciekawego - to się chwali, ale ogólnie raczej wolę inne Twoje miniatury. Może warto rozwinąć temat małego Belarda? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 10:53, 01 Kwi 2010 |
|
Kochana Angels, ja Ci odpowiem na ten bardzo mnie satysfakcjonujący komentarz, ale jak będę miała troszkę spokoju.
W związku z pewnym zastojem twórczym w kończeniu mojego opowiadania, postanowiłam troszkę się rozerwać i napisać moje drugie w życiu drabble. Pierwsze możecie oceniać, bo nadal pojedynkuję się z Bellą0. Link w moim podpisie.
Spojler! A to tak zupełnie ad hoc powstało w związku z dzisiejszym świętem.
Kalendy kwietniowe
Jasper spojrzał na swoją wybrankę. W jej oczach dostrzegł wiele miłości i ciepła. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie zasługuje, by stać u jej boku. W białej, obcisłej sukience wyglądała bajecznie niczym piękna wróżka z bajki Disneya. Będzie tego żałować, ale czasem warto wyprowadzić ją z równowagi. Kiedy wstąpili na podest altanki, a Carlisle wygłosił uroczystą mowę o wiecznej miłości, padły słowa:
- Czy bierzesz ją za żonę?
- Nie. Nie kocham cię już, Alice - odparł. Zaskoczona dziewczyna nie potrafiła wydusić słowa. Nie umiała zapłakać, więc odwróciła się i już chciała uciekać, gdy on powstrzymał ją za nadgarstek.
- Prima Aprilis, kochanie! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 11:26, 01 Kwi 2010 |
|
dobrze... zabieram się powoli za komentowanie, bo czas chyba najwyższy - zważywszy na to, że czytałam prawie wszystkie miniatury - wstyd po sobie chociaż zbiorczego nie zostawić...
Lustrzane odbicie
czytałam, chwaliłam, zamieszczałam w rankingu - to teraz skomentuję :P
pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, gdy przeczytałam tą miniaturę to to, że jest bardzo namacalna... złego słowa użyłam, ale zaraz to rozwinę, więc powinno być czytelniej... bólu Lei można dotknąć... czuje się go, gdy kolejne słowa zostają wyryte w mózgu i naprawdę trudno zapomnieć tą miniaturę... jest w niej coś magicznego, co przyciąga i biorąc pod uwagę wszystko w pewien sposób jestem zadowolona z rozwiązania sytuacji w ten sposób... milczenie i cierpienie po cichu Lei było dla mnie nie do pomyślenia (ja wiem, że Meyer nadała negatywny charakter Clearwaterównie... ale jak dla mnie to całkiem zwolniona jest z tłumaczenia się - a wpojenie to fatalne zjawisko)... ta stagnacja, w której trwała Leah była okropna... taka pusta... a przecież bunt, złość, może wściekłość - to wszystko tam gdzieś było w środku...
ty wyciągnęłaś to na zewnątrz i to w bardzo dobry sposób... w taki, który lubię najbardziej - pokazałaś to, a nie przegadałaś, dodając tysiąc i jeden określeń na nazwanie tego samego... pozwoliłaś (przynajmniej mi na pewno) na pełne wczucie się w sytuację... na instynktowne zapoznanie z postacią... na to, żeby wejść w jej skórę... żeby poczuć zdradę, ból... żeby zadać sobie pytanie: a co ja bym zrobiła? jak ja bym się czuła? (pomijając, że szansa na spotkanie i zakochanie ze wzajemnością w zmiennokształtnym, który potem wpaja się w jakąś moją kuzynkę [a trochu ich mam]... jest bardzoooo znikome [nie odbierajmy sobie ostatków nadziei])...
cały czas tworzę sobie definicję dobrej miniatury... i twoje twory pomagają w tym bardzo... rozszerzasz definicję... dobra miniatura to taka, która skłania do myślenia, pobudza wena w czytelniku i bombarduje go emocjami, przed którymi zazwyczaj się ukrywa... twoje takie są także dziękuję :)
Pocztówka z Italii
powrót podłej kirke
hm, no mam kłopot z tym tekstem... no bo kanon zachowano - Lea jest Leą, Aro Arem - reszta wiadomo... Jane jest po swojemu radośnie okrutna, czerpie niesamowitą satysfakcję ze swoich mocy, a nadużycie pasuje jak ulał
tylko jakoś nie bardzo pasują mi te wampiry w połączeniu z Leą - no bo dlaczego ona, a nie Sam? no ale zobaczymy, bo będzie kontynuacja - wnioskuję z twoich słów :)
tekst sam w sobie ciekawie poprowadzony - nigdy się nie spodziewałam, że kiedykolwiek z takim napięciem będę czytać o przepisach pani Clearwater, czy pociągu młodego Setha do minimalnych dawek alkoholu :P opisałaś to jednak tak ciepło i domowo, że nie mogłam tego nie zapamiętać, choć przyznam, że miałam problem z przeczytaniem, bo ciągłę retrospekcje zajmowały pewne potrzebne obszary mózgu :P
Przyznam, że jestem stronnicza, bo lubię to jak piszesz - niekoniecznie to co piszesz ("Bo lubię słów twoich smak")...
Cytat: |
Ja – twarda i niezniszczalna, ta, co utopiła serce w pobliskiej rzece. |
chciałam bardzo przytoczyć to zdanie i powiedzieć, że to chyba najlepiej określa to, co Lea chce myśleć o sobie - co chce pokazać wszystkim... choć chyba coraz więcej osób to rozumie i dostrzega - może zbyt wiele może zbyt późno :) (taka dygresja, ale postać Lei bardzo dobrze wykreowana - bez pustych nic nieznaczących słów )
Smaki
również dziękuję za pojedynek, ale powinnam podziękować chyba bardziej za cenne doświadczenie, które zmieniło bardzo wiele, choć może nie widać tego aż tak bardzo na pierwszy rzut oka
po samym temacie i warunkach pojedynku miniaturę wyobrażałam sobie całkiem inaczej, i kiedy czytałam twój tekst zdałam sobie sprawę, że z nóg zwaliło mnie nie tyle wykonanie (to przyszło później), co sam sposób potraktowania tematu... to było dla mnie ogromne zaskoczenie, choć właściwie nie jestem na dobrą sprawę w stanie wyjaśnić dlaczego :)
Kiedy czytałam opis smaku krwi - przyznam, że polizałam jeden z świeżo zdartych strupków (ja wiem, fuj)... to było dziwne, ale nie dostrzegłam nic specjalnego w tym smaku - to może nawet lepiej... bardzo plastyczny opis - niemal tak namacalny, że czytelnik ma ochotę doświadczyć tego - sprawdzić samemu... coś jest w twoim opisie takiego, że mam dreszcze :)
Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje
no i dochodzimy do tego punktu... oceniałam oczywiście pojedynek - jak mogłabym inaczej - Wojna Tytanów bez mojego podglądactwa?
nie bardzo spodobał mi się ten tekst -i nie jest nieprawdopodobne, że to ja wspomniałam o niedopracowaniu (choć nie pamiętam)... pamiętam za to miniaturę Rudeej, która wywarła na mnie zdaje się piorunujące wrażenie... na tyle by stłamsić tą...
na pewno dobrze operujesz słowem, ale to akurat dla ciebie normalne i bardzo to lubię... jednak miniatura sama w sobie mi się nie podoba (zwalę na Rudaą :P )
Traktat o miłości
tia - pojedynek z offcą - czasem przeklinam takie pojedynki... naprawdę... trudne w ocenie i zawsze zostawiają niedosyt...
w zasadzie wariacja na temat co by było gdyby... niby jedna z wielu - wystarczy się rozejrzeć po forum by wyłapać kilka... ale od pierwszych słów czujesz, że jest inna - wciąga... nie podaje zakończenia od pierwszego brzmienia... a zakończenie jest uroczo tragiczne...
Cytat: |
spory kawał mięsa, odrzucając go na bok. Ponownie przybrał ludzką postać, po czym szybko rozniecił ognisko, do którego wrzucił odgryziony kawałek kobiety. |
kawałek kobiety i kawał mięsa skutecznie zabiło wszystko wcześniej... początkowo zapadałam w twoje słowa... porównajmy je do melodii - będzie obrazowo... kolejne dźwięki idealnie do siebie pasowały rysując jednocześnie doskonały obraz... a tu nagle jakby pianiście zsunęła się dłoń - przynajmniej dla mnie tak to zabrzmiało... takie profanum otoczone przez sacrum...
Cytat: |
Robił się coraz słabszy, martwa Bella niemal wypadała mu z rąk. Ostatkiem sił przygarnął ją do siebie. Nie wydał żadnego głosu. |
a tu druga taka uwaga, że wiem, iż Jake jest zmiennokształtny, ale przecież też ma jakieś czucie - przystałam z ochotą na całopalenie, ale jednak to boli... opis trochę za ubogi... ciut brakuje...
miniatura mi się bardzo podobała - jeśli miałabym to określić w krótkim zdaniu...
Kalendy Kwietniowe
Zastanawiałam się czy nie pokusić się o komentarz drabbla - przecież trzeba trenować... ale jednak to nie czas i miejsce na takie zabawy:P
gdyby mój zrobił coś takiego - cóż... pomijając, że nie odważyłby się - nie mógłby się pozbierać bardzo długo... nie mówię tu o uszczerbkach psychicznych, ale głównie fizycznej treści ;P
pomysł dobry, dość zabawny, a prima aprilis nie cierpię ;P
dziękuję za wszystkie [M] i [D] - możesz mnie z powodzeniem zaliczać do grona fanów i dodam tylko, że będę wielką fanką, jeśli w końcu przeczytam kolejną część Pocztówki z Italii ^^
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pią 18:45, 16 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 18:16, 15 Kwi 2010 |
|
Kirkuś, poczekam na dalszy komentarz, ile będzie trzeba, a teraz dam Wam tutaj moją pierwszą drabułę, która znowu w kanonie taka oklepana nie była, jak myślicie. I dziękuje bardzo za wszystkie komentarze, te krytyczne i te, które mnie podniosły na duchu. :) Dzięki.
Koniec świata
Siedział w fotelu, wpatrując się w stojącą na stoliku szklankę. Bąbelki dwutlenku węgla musowały w krystalicznej wodzie. Wszystkie próbowały wybić się na powierzchnię, by znaleźć ujście i zakończyć swój „żywot”.
To samo działo się w jego głowie: żal, smutek, agresja, zwątpienie, pragnienie, niechęć i tysiące innych uczuć. Wszystkie chciały eksplodować. Ledwo panował nad sobą, ale wiedział, że wybuch nastąpi lada chwila. Nie był w stanie stłamsić emocji.
Został sam. Nie miał już rodziny, która mogłaby go powstrzymać. W pokoju na górze leżała nieprzytomna pokusa. Gdy zagłębi w niej ostre kły, świat się skończy. Nie potrafił dłużej walczyć ze swą naturą. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|