|
Autor |
Wiadomość |
Agis_vampire
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 23 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 18:54, 20 Gru 2009 |
|
GENIALNE, OFFCO!!!!
Ne wiem, skąd Ty bierzesz takie pomysły, ale pokładałam się ze śmiechu!!! Mam nadzieję, że napiszesz kiedyś coś jeszcze o Volturi, tak cudnie się czytało....!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Dinah
Zły wampir
Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 458 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 89 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć braci Salvatore
|
Wysłany:
Nie 20:10, 27 Gru 2009 |
|
po prostu poległam.
Przez ciebie, za każdym razem, kiedy ktoś wspomni o Volturi ryknę chyba śmiechem :-D
tego się po prostu nie da opisać, to trzeba przeczytać !
życzę weny, weny, weny bo jak nie wpadne tutaj i osobiście będę się domagać kolejnych części :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Pon 21:47, 11 Sty 2010 |
|
Witam :)
Pojedynek dobiegł końca, czas przenieść się do Kawiarenki i poplotkować Przede wszystkim chciałam bardzo podziękować wszystkim oceniającym - po pierwsze za niesamowicie cenne uwagi, które naprawdę wzięłam sobie do serca i które staram się uwzględnić w kolejnej mini. Po drugie zaś chcę podziękować za przyznanie mi zwycięstwa w tym pojedynku, a także z uznaniem pokłonić się rywalce, niobe, bo pojedynek miałyśmy na poziomie i było bardzo sympatycznie :)
To wstawiam tekst, jeśli ktoś chciałby jeszcze rzec jakieś słówko to będzie mi bardzo miło :)
Serce na śniegu
Na parapecie zgromadziło się już całkiem sporo śniegu, który przylegał do szyby, tworząc puszysty, biały kopczyk. Drobne gwiazdki jasnego puchu odcinały się od nocnego nieba, wirując powoli. Wydawało się, że nie tyle spadają, co kołyszą się łagodnie w powietrzu i miękko kładą na ziemi.
Zbliżyłam twarz do okna i otoczyłam ją złożonymi w łódeczkę dłońmi, by odblaski płonącego w kominku ognia nie przeszkadzały w obserwowaniu krajobrazu. Mój oddech nie pokrył szyby warstewką pary, a moje palce nie poczuły jej chłodu. Nie były od niej cieplejsze, a trzaskające w kominku płomienie nie mogły tego zmienić.
Błądziłam myślami wokół nieznajomego, z którym zetknął mnie dzisiaj przypadek.
Rozpalając ognisko roztrząsałem w myślach to, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Mógłbym analizować to w nieskończoność, a i tak nie potrafiłem wyciągnąć żadnych wniosków.
Wspomnienie jej twarzy wisiało mi przed oczami jak słoneczny powidok, wypalony pod powiekami. Kobieta o włosach barwy pustynnego piasku, samotnie siedząca pośród śniegu. Czyżby kilkunastostopniowy mróz nie robił na niej wrażenia? Uniosła głowę, gdy podszedłem i rzuciła mi pytające spojrzenie, zupełnie jakbym stanowił dziwniejsze zjawisko niż ona. Tęczówki miała całkiem czarne, głębokie jak kosmos, a perfekcyjną twarz szpeciły tylko osobliwe cienie pod oczami. Płatki śniegu osiadły na jej długich lokach i skrzyły się jak siatka z pereł. Zastygłem w bezruchu, równie zaskoczony, co urzeczony.
A ona podniosła się powoli, obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem i wsunęła gołe dłonie do kieszeni płaszcza. Odwróciła się i odeszła nieśpiesznie, zostawiając mnie tam samego, w całkowitym osłupieniu.
Nie mogłam znieść tej ciszy. Tak brzmi cisza nieobecności; lepka, uciążliwa, wypełniająca przestrzeń uczuciem pustki. Dotychczas byłyśmy tu we trzy. Nasz mały dom, zagubiony wśród lasów Alaski zawsze rozbrzmiewał kobiecym śmiechem i rozmowami. Teraz, gdy nie było już Iriny, a Kate zwiedzała świat z Garettem, byłam tu całkiem sama. Samotna Królowa Śniegu na tym zapomnianym przez Boga i ludzi pustkowiu.
Tej nocy w pojedynkę zmagałam się z niemałym dylematem.
Następnego dnia znalazła mnie skulonego przy moim niewielkim ognisku, które z wysiłkiem udało się rozpalić. Nie wiem jak przetrwałem noc, prawdopodobnie siłą woli, nie wiem też jak udało mi się uniknąć głębszych odmrożeń.
Podeszła do ognia i przykucnęła naprzeciw mnie tak, że rozdzielał nas płomień.
- Kim jesteś i co robisz na terenie mojej posiadłości? – spytała spokojnie, głosem tak melodyjnym, że ledwie mogłem skupić się na samych słowach. – Nieczęsto widuję tu ludzi, zwłaszcza obcych – dodała, jak gdyby tłumacząc się ze swojej ciekawości.
- Matt – rzuciłem krótko i skinąłem uprzejmie głową, zastanawiając się, co ja, do jasnej cholery, wyprawiam. – Co tu robię? Ratuję swój nędzny tyłek przed konsekwencjami pewnej tragicznej pomyłki – stwierdziłem, nadal nie bardzo wiedząc czemu cokolwiek mówię. Jakby tajemnicza nieznajoma w jakiś dziwny sposób mnie hipnotyzowała.
Przechyliła głowę i przyjrzała mi się uważniej. Języki ognia co chwilę wystrzeliwały w górę, zasłaniając jej twarz. Ich odblask igrał w niesamowicie złotych tęczówkach. Złotych tęczówkach… Kiedy na jej usta wpełzł delikatny półuśmiech, zabrakło mi tchu. Jeśli wcześniej jakaś myśl nie dawała mi spokoju, to rozpłynęła się w tym uśmiechu. Ta kobieta była absolutnie zjawiskowa.
- Ukrywasz się tu? – zapytała takim tonem, jakby wydało jej się to zabawne. Przytaknąłem, a wzrok utkwiłem w obracających się w popiół gałęziach świerków. Nie radziłem sobie z wytrzymywaniem jej spojrzenia.
- Nie wiem jakim cudem jeszcze nie zamarzłeś, ale byłoby nieuprzejmie pozwolić ci na to na moim terenie. Byłby to brak gościnności, jak sądzę – powiedziała i znów się uśmiechnęła. – Zapraszam do domu, Matt.
Jeszcze długo śmiała się mojej miny, gdy krok w krok za nią, przedzierałem się przez puszysty śnieg.
Ręce niemal mi drżały, gdy robiłam mu herbatę. Dziękowałam Bogu, że dla zachowania pozorów trzymałam w kuchni różne produkty. Cullenowie mieli rację – nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie udawać człowieka.
Przyjął parujący napój z wdzięcznością i otulił kubek przemarzniętymi palcami.
Usiadłam naprzeciw niego i przyglądałam mu się z uwagą. Mógł mieć około trzydziestu lat, nie więcej. Ciemnobrązowe, kompletnie potargane włosy lekko opadły mu na twarz, gdy pochylił się nad kubkiem. Oczy miał jasnoszare, z lekką nutą bladej zieleni. Ostro zarysowany podbródek i część policzków pokrywał mu kilkudniowy zarost, ale tylko dodawało mu to uroku. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie jak przesuwam dłonią po jego twarzy…
Nieodpowiedzialna. Znowu.
Nie byłby pierwszym. Tylu było ludzkich mężczyzn przed nim… Tylu z nich odebrałam życie, nasycając oczy czerwienią, zaspokajając i pragnienie i pożądanie. Tak łatwo było ich omotać, tak łatwo było pozbawić ostatniego tchnienia. Dostawali to, czego chcieli, ale płacili za to bardzo wysoką ceną. Płacili krwią. Później potrafiłam już puszczać ich wolno. Skołować tak, by nie zadawali pytań, by nie dziwili się niczemu, a potem wyrzucić ze swego życia i zapomnieć.
Nie mogłam mieć Edwarda, już nawet nie chciałam. Więc czemu nie miałabym znów poszukać szczęścia w ciepłych, człowieczych ramionach? A jednak coś nie dawało mi spokoju. Tym razem było inaczej, prawda?
- Masz jakieś imię? – spytałem, kiedy ciepło słodkiej herbaty zaczęło rozlewać się po moim ciele.
Spojrzała na mnie, jakbym wyrwał ją z głębokiego zamyślenia.
- Tanya – odparła, ale spojrzenie nadal miała nieobecne. Pozostało mi tylko skinąć głową i czekać na rozwój wydarzeń.
Całe popołudnie trzymałam go na dystans, jednocześnie dbając o to, by czuł się w moim domu możliwie komfortowo. Obserwowałam jak całkowicie, niemal bezwolnie poddaje się mojemu urokowi, jak bez protestów odrzuca wszystko, co mogłoby go zaalarmować. Zatracał się we mnie jak wielu przed nim.
Prawie bez słów zrozumiał, że pozwolę mu tu zostać. Przed czymkolwiek się ukrywał, chciałam, by był bezpieczny. Nie mógł mieć na sumieniu więcej niż ja, nie miałam wobec tego prawa jakkolwiek go osądzać. Mogłam zapewnić mu azyl i chętnie to zrobiłam. Zaprowadziłam go do pokoju Iriny, który od dawna stał pusty, boleśnie przypominając o tragedii. Niech wypełni go życiem – myślałam.
Anioł zesłany mi przez litościwego Pana. Tak właśnie mi się jawiła. Nie mogła być człowiekiem, zbyt była doskonała. Więc czemuż by nie anioł?
Krzątała się energicznie po domu, nie pozwalając bym w czymkolwiek jej pomógł. Kazała mi odpoczywać i niczym się nie przejmować. Nie zadawała pytań i czułem, że i ona nie chce by ją wypytywano. Dwoje zagadkowych ludzi, których los zetknął ze sobą, pragnący zachować swoje sekrety dla siebie. Oto kim byliśmy.
A jednak pragnienie, by podejść i zanurzyć dłonie w jej włosach niemal odbierało mi oddech.
Poranne słońce zalało kuchnię powodzią białego światła. Kładło się ostrymi plamami na deskach podłogi, solidnym, dębowym stole i drewnianych szafkach. Odbijało się od garnków, szklanek, kubków i sztućców, które powyjmowałam dla niepoznaki. Teraz to pomieszczenie stało się teatralną sceną, pełną przekonujących rekwizytów. A ja grałam swoją rolę najlepiej jak potrafiłam. Zaciągnęłam zasłonki zanim wszedł. Lepiej żeby nie widział, że gospodyni iskrzy się w słońcu, nie gorzej niż śnieg za oknem.
Przyglądając się jak je śniadanie, walczyłam z ciekawością. Jak zwykle byłam bez szans w tej rozgrywce.
- Przed czym się ukrywasz? – spytałam swobodnym tonem, a on rzucił mi spłoszone spojrzenie.
Milczał przez dłuższą chwilę, niepewny ile może mi zdradzić.
- Nie obchodzi mnie, co zrobiłeś, a w każdym razie nie mam zamiaru cię osądzać. Jestem tylko ciekawa – dodałam, mając nadzieję, że to go zachęci.
- Uciekam przed wymiarem sprawiedliwości – mruknął, a sposób w jaki wypowiedział ostatnie słowo wyraźnie sugerował jaki ma stosunek do tej instytucji.
- O co cię oskarżyli? – spytałam, siląc się na obojętny ton, tak by nie zaczął przypuszczać, że się tym przejęłam.
Znów odpowiedziała mi cisza. Uciekł spojrzeniem i wpatrzył się zasłonięte okno. Czekałam cierpliwie.
- O morderstwo – odparł w końcu.
- A popełniłeś je? – spytałam cicho.
Spojrzenie, które mi posłał mówiło wszystko. Było w nim cierpienie zaszczutego zwierzęcia, lęk i poczucie krzywdy.
- Nie mógłbym. Nigdy… - wyszeptał.
Jak bardzo się mylił. Mógłby. Każdy z nas mógłby, wystarczy, że zmieni się zasady gry. Kiedy krew jest wszystkim czego pragniesz, zabijasz by żyć, zabijasz, by ugasić płomień pochłaniający twoje ciało. On był niewinny, wierzyłam mu bez zastrzeżeń. A ja?
A ja mordowałam takich jak on, gdy zasypiali w moich ramionach.
Mijały dni i noce. Nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się zmienić. Pozwalała mi zaszyć się w jej domu, nie bacząc zupełnie na jakiekolwiek ryzyko. Poza tą jedną rozmową nie zapytała już o nic związanego z moją przeszłością. Rozmawialiśmy czasem, ale przeważnie zachowywała się, jakby próbowała mnie unikać. Znikała na całe godziny, nie mówiąc ani słowa. Wydawała mi się podobna do dzikiego zwierzęcia, może nieco tylko oswojonego.
Prześladowały mnie wspomnienia moich dawnych zbrodni. Jak echo odzywało się spojrzenie rozszerzonych strachem oczu, zdławiony krzyk i zapach świeżej krwi. Gorąca skóra, gorąca czerwień, spływająca po odsłoniętym karku, cienką stróżką znacząca nagi tors. Ostatni pocałunek złożony na rozchylonych ustach. Byłam winna, tak strasznie przytłoczona poczuciem winy.
Sukub, jak powiedział Edward. Bezlitosny sukub.
Już od dawna moje oczy miały kolor miodu. A jednak Matt obudził uśpione wyrzuty sumienia. Obudził też drzemiącego we mnie potwora. Gdy spotkałam go w lesie, pragnienie niemal wzięło górę. Słodka, ludzka krew…
Jakże był kuszący!
Nie odszedłbym stamtąd choćby policja zapukała do drzwi. Byłem uzależniony od jej uśmiechu, od jej zapachu, od widoku jej złotych włosów i bursztynowych oczu.
Kiedy po raz pierwszy mnie pocałowała, poczułem jak krew zawrzała w moich żyłach. Jej usta były chłodne i nieprawdopodobnie jedwabiste. Miałem ochotę przyciągnąć ją do siebie i zgnieść w namiętnym uścisku, jednak gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem tylko, jak zamykają się za nią drzwi.
Czy mogłam sobie na to pozwolić?
Edwardzie, jak tyś to zniósł? Tę straszną pokusę, która odbiera rozum - jak udało ci się ją pokonać? Czego pragnąłeś bardziej? Jej krwi, czy jej miłości?
Jakże rozpaczliwie chciałam tego mężczyzny!
W końcu każdy z nas tworzy sobie towarzysza, prawda? Nieśmiertelność byłaby najgorszym z przekleństw, gdybyśmy skazani byli znosić ją w samotności.
- W co ty ze mną grasz, Tanyo? – spytałem któregoś wieczora, nie mogąc znieść tego dystansu między nami.
- Gram o twoje życie, ukochany – odparła szeptem.
Oparłam łokcie o parapet i ułożyłam podbródek na splecionych dłoniach. Wpatrywałam się w opadające płatki i czułam jak wzbiera we mnie potężna melancholia. Szukałam wzrokiem miejsca, gdzie rodziły się te maleńkie kryształki, tych ciężkich, nabrzmiałych chmur. Wybierałam sobie pojedynczą śnieżynkę i śledziłam jej lot tak długo jak byłam w stanie, obserwując jak nieuchronnie zbliża się ku ziemi. Jej życie było takie krótkie, tak proste do przewidzenia i tak nieodwołalnie się kończyło – stopieniem w jedną, bezosobową masę. A gdybym tak złapała ją i zamknęła w dłoniach? Jeśli byłabym ostrożna, zachowałabym ją na dłużej… Personifikujesz śnieg – mruknęłam w myślach karcąco.
To tylko zamarznięta woda. Cóż z tego, że taka efektowna?
To tylko człowiek. Cóż z tego, że go kocham?
Przecież to o nim myślałam. Tylko o nim, nie ważne co robiłam.
Poderwałam się gniewnie i odwróciłam od okna. Zasunęłam grube, ciemne zasłony i podeszłam do kominka. Dołożyłam nowe polano i patrzyłam jak powoli trawi je płomień.
Nie mogłem spać. Przez szparę pod drzwiami wciskało się do pokoju niespokojne światło płonącego ognia. Czy ją także dręczyła bezsenność? Przewróciłem się na plecy i zamknąłem oczy. Natychmiast ujrzałem twarz Tanyi. Myśli o niej niczym trucizna zalewały mój umysł i nie dawały spokoju. Czego ode mnie chciała? Czy pragnęła tego, co ja? Gdybym tylko wiedział…
Całą sobą pragnęłam, by wiedział. Miałam ochotę znaleźć się w jego ciepłych ramionach, chciałam, by poczuł chłód mojego ciała i się nie bał. Marzyłam o tym, by zasypać go pocałunkami i chciałam, by rozumiał jakie wiązało się z tym ryzyko. A także o tym, by miał świadomość, że mam przed sobą zimną, bezsenną wieczność.
Ale czy naprawdę chciałam, by ją ze mną dzielił?
Czy miałam prawo?
Coś nie dawało mi spokoju. Czy ona kiedyś w ogóle spała? Czy widziałem, żeby jadła? Jaki właściwie miała kolor oczu? Pytania kłębiły się w mojej głowie, ale zamiast odpowiedzi odnajdywałem coraz to nowe wątpliwości. Czemu jej skóra była tak jasna i zimna?
Miałem ulotne wrażenie, że zamiast znaleźć schronienie, wpadłem w pułapkę i cokolwiek by się wydarzyło, byłem zgubiony. Zatracony w tej niezwykłej kobiecie, czy uwięziony w koszmarze - nie miało to znaczenia.
Niewinny to takie kuszące słowo. Nagle zapragnęłam, by jego dłonie splamiła krew. Poczułam się jak Lady Makbet, knująca swój nikczemny plan. Czy Matt także popadłby w szaleństwo, gdyby przyszło mu zabijać by żyć?
Usiadłam na kanapie i podciągnęłam kolana pod brodę. Tak rozpaczliwie potrzebowałam czyjeś bliskości. A przecież w pokoju obok leżał ciepły, miękki śmiertelnik i czekał tylko na mój znak. Nie spał, słyszałam niespokojny oddech i zbyt szybkie bicie serca.
Był już mój, tak czy inaczej, czyż nie? Oddał mi serce i duszę jeszcze nim choćby skinęłam dłonią. A ja po raz pierwszy nie pozostałam dłużna. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem, a los zetknął nas ze sobą w najodpowiedniejszym momencie.
Miałem dosyć tej bierności. Nie potrafiłem już dłużej bezczynnie trwać w takiej niepewności. Nie tylko co do jej uczuć i zamiarów, ale także – a może przede wszystkim – co do jej natury. Tak naprawdę nie było już dla mnie odwrotu, chciałem więc przynajmniej wiedzieć cóż to za siła tak mnie omotała. Jakiekolwiek rozstrzygnięcie wydawało się lepsze niż ten stan zawieszenia.
Gwałtownym szarpnięciem odrzuciłem kołdrę i wstałem.
Pozwoliłam sobie na dyskretny uśmiech, widząc jak wchodzi do salonu. Cichy triumf zastąpił wątpliwości i wyrzuty sumienia. Sama nie wiem jak to się stało, że znalazłam się w jego objęciach, wtulona w nie jakby te słabe ludzkie ramiona mogły dać mi jakąkolwiek ochronę. A jednak chroniły mnie i to doskonale – chroniły przed bólem samotności.
Bez słowa zaprowadziłam go do swojej sypialni. Pożądanie płonęło między nami, gorętsze niż ten prawdziwy, trzaskający w kominku ogień. W tej chwili istniało tylko ono. Pytania i decyzje musiały poczekać.
Nie była człowiekiem, nie mogła być. Ale nie dbałem o to. Zasypywałem pocałunkami jej zimną, gładką skórę, wplatałem chciwe dłonie w jej miękkie, złote włosy, zachłannie poznawałem to wspaniałe ciało – zbyt doskonałe, by istnieć naprawdę. Mijały sekundy, długie jak godziny i w końcu nie było już żadnego zawahania i żadnych pytań. Tylko my dwoje, zatraceni w sobie nawzajem.
Wysunęłam się z jego objęć i usiadłam na brzegu łóżka. Chwycił mnie jednak za nadgarstek, próbując zatrzymać. Pozwoliłam mu na to, choć przecież nie miałby szans, gdybym naprawdę chciała się wyrwać.
- Kim jesteś, moja piękna? – zapytał. – Śnieżną wróżką? – zaśmiał się ochryple.
Położyłam się z powrotem i zamknęłam mu usta pocałunkiem. Nie dał jednak za wygraną.
- Twoja skóra jest tak jasna i zimna, że boję się, że rozpuścisz się jak lodowa rzeźba, gdy tylko cię dotknę – westchnął. - Kim ty naprawdę jesteś, aniele?
- Nie jestem aniołem – odparłam cicho. – Raczej demonem, który sprowadza zgubę na takich jak ty, słodkich, ufnych śmiertelników – powiedziałam poważnym tonem i widziałam w jego oczach, że nie wziął tego za żart.
- Demonem? Jakimś konkretnym? – spytał, lekko marszcząc brwi. Czyżby naprawdę traktował to poważnie? Czy jego podejrzenia posunęły się tak daleko? Tak czy inaczej, postanowiłam grać w otwarte karty.
- Wampirem. Najprawdziwszym, nieśmiertelnym wampirem – szepnęłam i wtuliłam twarz w jego bark, by nie widzieć wyrazu jego oczu.
Oplótł mnie mocniej ramionami i milczał. Czułam jak szaleńczo biło mu serce.
- Czego zatem chcesz ode mnie? – wychrypiał i czułam jak drży nieznacznie. Ale nie wypuścił mnie z objęć.
- Chcę zatrzymać cię przy sobie. Na zawsze. Ofiarować wieczność, pod warunkiem, że dzieliłbyś ją ze mną – powiedziałam powoli, odsuwając się nieco i ujmując jego twarz w dłonie. Przymknął oczy.
- Co zechcesz. Ja już i tak należę do ciebie – wymruczał, swoimi ustami szukając moich ust.
Czy powie to samo, gdy moje zęby zanurzą się w jego ciele, a moje wargi spiją ciepłą krew? Czy powtórzy te słowa, gdy jego gardło zapłonie pragnieniem, a umysł pojmie, że uwięziono go na zawsze na tym ziemskim padole? Że nie ma odwrotu?
Cóż, wkrótce się przekonam… |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez offca dnia Sob 15:42, 06 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 18:33, 06 Lut 2010 |
|
Uwielbiam to opowiadanie.
I śmiem twierdzić, że nie tylko mnie się ono podoba, sądząc po rezultacie pojedynku i po tym, że znalazło się na 6-tym miejscu w styczniowym rankingu.
Więc dlaczego, pytam, dlaczego nie ma tu komentarzy????
Ludzie, zabijacie wena.
Postanowiłam to przełamać, choć wyraziłam już moją opinię na temat tego tekstu, oceniając pojedynek.
To, co uwielbiam w tym opowiadaniu, to przede wszystkim jego nieprzesłodzony romantyzmi poetyckość.
Podoba mi się również nadanie Tanyi nieco innego wizerunku, niż ten, jaki zazwyczaj pojawia się w fanfickach.
Jest to przepiękna opowieść o miłości, z pięknymi opisami uczuć i subtelną nutką erotyki. Bardzo również wizualna, dzięki wspaniałym opisom szczegółów.
Zauważyłam, że niektórym nie podobała się zmienna narracja. Dla mnie akurat, jest to atut tego opowiadania. podoba mi się taka forma. Tutaj się ona broni, bo obie postacie są tak samo ważne i przez to odbieramy to pierwsze spotkanie i rozwój uczuć z obu stron.
I jeszcze jedna rzecz mi się podoba - koniec, który przedstawia wybór Tanyi, inne pragnienie w porównaniu z podobną sytuacją Edwarda.
Tanya nie jest aż taką "idealistką". I bardzo dobrze... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Nie 17:01, 07 Lut 2010 |
|
cóż, komentarzy wprawdzie niezbyt gęsto, ale obiecałam wstawić smugę, to wstawiam :)
„Płomienne szpony bezsilności wszczepiały się w duszę, wywracały na nice”
„Ludzie bezdomni” Stefan Żeromski
Smuga krwi
Poranne światło odbijało się od białych brył topniejącego śniegu. Połyskiwało migotliwie w cienkich strumyczkach wody, sączących się leniwie pomiędzy kępami suchych traw. Wiły się jak żywe, przypominając srebrzyste węże pełznące między brudnozłotą roślinnością. Było tak spokojnie, tak świetliście. I w chwili, gdy zdążyła o tym pomyśleć, obraz skręcił się i zawinął, horyzont wykrzywił spazmatycznie, a wszystko spowiła karmazynowa mgła. Już nie woda płynęła przez dziką łąkę - to były strugi krwi, wsiąkające w rozmarznięte błoto.
Kurczowo chwyciła się parapetu i potrząsnęła głową. Wizja zniknęła, ale ten koszmarny niepokój pozostał. Spowijał ją jak gęsty opar. Przypominał tę czerwoną mgłę, która przed chwilą zasnuła jej wzrok. Towarzyszył jej już od dłuższego czasu, wgryzając się w serce, sącząc gorzki jad w radosną dotąd duszę. Zupełnie nie mogła się na niczym skupić, myśli przepływały przez głowę i natychmiast rozpraszały się bezładnie. Nic nie było takie, jak powinno. Czuła, jak z dnia na dzień świat staje się coraz bardziej nieprzyjazny, coraz bardziej obcy i złowieszczy.
Krew. Dym. Ciemności. Obserwując zwyczajne fragmenty rzeczywistości, coraz częściej zaczynała widzieć makabryczne przemiany. Jakby opadała jakaś zasłona, a codzienność nabierała nowego, niemalże apokaliptycznego wyrazu. Wszystko zaczęło nagle ukazywać całkiem inne oblicze. Zaczęło spływać potokami o barwie karminu i tonąć w kłębach nieprzejrzystego dymu.
Wyrwana z bezpiecznego azylu całkowitej normalności. To zawsze przeraża. Ta jednoznaczna konkluzja, że oto raptem wszystko się zmieniło. Że człowiek stoi samotnie nad brzegiem przepaści, która zwie się Szaleństwem.
Wszystko działo się nieznośnie powoli, jak piasek przesypujący się w ogromnej klepsydrze. Dzień po dniu przestawała być sobą. Z energicznej, pełnej życia osoby, stała się zniechęconym, uśpionym cieniem samej siebie. Poranki witały ją głęboką szarością, zimowa ciemność kusiła aksamitem czerni, w który chciała się zaplątać, z którego pragnęła utkać sobie bezpieczny kokon i ogrodzić się od natrętnej rzeczywistości. Nie miała ochoty przenosić się z ciepłych objęć nocy w zimną szarość codzienności. Chęć do życia wyciekała z niej, wysączając się powoli, ale nieubłaganie.
Pamiętała to ukłucie paniki, kiedy po raz pierwszy świat się… zmienił. Kiedy na ułamek sekundy stracił barwy, zasnuł się gęstym oparem i zafalował jak kręgi na wodzie. Wystarczyło wtedy, że zamrugała, zaskoczona, i wszystko wróciło do normy. Ale mięśnie jej się spięły, oddech przyśpieszył, a wspomnienie tego obrazu nie chciało zniknąć.
Już po chwili zaczęła sądzić, że to tylko przywidzenie, może jakiś „mikrosen” - czytała kiedyś o tym, najpewniej była przemęczona i jej mózg wyłączył się na chwilę. Po minucie była o tym najzupełniej przekonana. Dzień toczył się dalej.
Jednak trudno było wmówić sobie to samo za drugim razem, kiedy z kranu popłynęła krew i chlusnęła jej na dłonie. Krzyknęła rozdzierająco, by już po chwili nie zobaczyć nawet kropli czerwieni.
Wizje pojawiały się coraz częściej. Raz na kilka dni, potem niemal codziennie, aż w końcu widziała je co parę godzin. Wystarczyło, że choć na chwilę odrywała się od „tu i teraz”, a obrazy zalewały ją powodzą okropieństw.
Każdy poranek stawał się walką. O otworzenie oczu, o zapalenie światła, o odrzucenie kołdry… Czasem podjęcie decyzji o tym, by jednak postawić stopy na podłodze, zajmowało jej pół godziny. Krzyczała na siebie, wyrzucała sobie od tchórzy i słabeuszy, a mimo to lęk paraliżował ją i odbierał umysłowi zdolność panowania nad ciałem.
Była na krawędzi kompletnego załamania.
I wtedy pojawił się on.
Na skraju krwawych wizji majaczył niewyraźny, czarny kształt. Jak powidok przesuwający się poza obręb pola widzenia, gdy tylko próbujesz skupić na nim wzrok.
Płakała z bezsilności, a łzy zabarwiały się czerwienią. Ścierała je spazmatycznie, by po chwili dostrzec, że to tylko zwykłe, słone krople. Dłonie drżały przy każdym geście, a myśli rozbiegały się bezładnie. Nikt nie wiedział, co się z nią działo. Wariatka – mówili ludzie. Depresja – stwierdzali lekarze. I dawali jej leki, które sprawiały, że wizje przybierały na sile. Nie mogła pracować, nie mogła jeść, nie mogła spać. Z dnia na dzień stawała się roztrzęsionym wrakiem człowieka. Serce przeżerała jej rdza lęku i zagubienia.
Krążył po okolicy, węszył, snuł się - cień pośród cieni. Szukał tego, po co został wysłany. Czuł pulsowanie przerażonego serca i wiedział, że jest blisko. To była tylko kwestia czasu.
Kiedy w końcu ją znalazł, dziewczyna była kompletnie wyczerpana, na krawędzi zupełnego wyniszczenia psychicznego. Okazała się celem tak dziecinnie łatwym, że czuł wręcz niedosyt. Wypełniał misję, ale stan, w jakim znajdował się jej przedmiot, odbierał mu całą rozrywkę. Przedłużał więc jej agonię, sycąc się cierpieniem tej ludzkiej istoty. Czekał.
Czym były te obrazy? Co się z nią działo? Czy spadło na nią jakieś przekleństwo, czy naprawdę była szalona? Siedziała w pokoju i starała się zająć umysł czymkolwiek, byleby nie ujrzeć krwi. Dlaczego krew? I kim był ten cień człowieka przesuwający się pośród czerwonej mgły? Ostry cynober spowijał go jak płaszcz i poruszał się podług jego rozkazu. Czy to były jakieś symbole? Czemu zaczęły pojawiać się właśnie teraz? Pytania, pytania…
Specjaliści smutno kiwali głowami, rzucali sobie ukradkowe spojrzenia. Coraz częściej słyszała słowo „schizofrenia”. Coraz częściej widziała strach w oczach matki.
Szczupłymi ramionami oplotła głowę, zacisnęła dłonie w pięści, szarpiąc włosy i wyciskając łzy z oczu. Czuła się taka bezsilna! Zdradzona przez własny umysł, zamknięta w klatce własnych urojeń. Nie mogła walczyć, nie było jak. Nie istniał żaden namacalny obiekt, przeciwko któremu mogłaby obrócić swoją złość i swoje rozgoryczenie. Tylko ulotne majaki.
Już prawie nie wiedziała, co się wokół niej działo. Pogrążała się w stagnacji, zredukowała odbierane bodźce do absolutnego minimum. Wyciszyła umysł i poczuła, że wszystko wokół traci swoje znaczenie. Wiedziała, że to kapitulacja, że poddaje się i przegrywa w grze o własne życie. Ale za bardzo się bała, by stawić czoło życiu z krwawą smugą przed oczami.
I wtedy czarny cień z jej urojeń zyskał twarz.
Zjawił się w jej życiu realny jak ona sama. Wynurzył się z ciemności spowijających pokój i lodowatą dłonią dotknął jej twarzy. Chciała krzyknąć, lecz jasne palce położyły się miękko na jej ustach. Oczy nieznajomego miały kolor świeżej krwi.
Ze zdziwienia na moment zaprzestała oporu. Jej wizje miały sens! Natychmiast jednak przypomniała sobie, jak okropne bywały i jak śmiertelny strach ją ogarniał za każdym razem, gdy ich doświadczała. Zaczęła się bronić, ale w ułamku sekundy znalazła się w żelaznym uścisku.
- Nie szarp się, ptaszyno. Nie warto – wymruczał aksamitny głos tuż przy jej uchu. – Przyszedłem tu specjalnie dla ciebie, więc spróbuj współpracować. – Lodowata uprzejmość tego szeptu zmroziła ją bardziej niż jakakolwiek groźba byłaby w stanie to zrobić. Szykowała się do kolejnej próby zaalarmowania kogokolwiek, gdy ogłuszona lekkim z pozoru uderzeniem opadła bezwładnie, osuwając się w tak upragnioną ostatnio ciemność.
Ocknęła się z twarzą przyciśniętą do chłodnej, kamiennej posadzki. Powietrze było stęchłe i jakby zastałe, czuła zapach wilgotnego mchu i starych murów. Kiedy spróbowała się poruszyć, zadźwięczał metalowy łańcuch, a ciężkie kajdany boleśnie obiły się o jej nadgarstki. Głęboki półmrok spowijający pomieszczenie nie pozwalał na ocenienie jego rozmiarów, ale sprawiało wrażenie podziemnej celi, surowej i pozbawionej okien. Od łukowatego sklepienia odbijało się echo każdego dźwięku, potęgując odpychające wrażenie. Poczuła, jak mdłości gorzką falą podchodzą jej do gardła.
Utknęła w jakimś surrealistycznym koszmarze, a teraz zmieniła się jeszcze jego sceneria. Z wysiłkiem przyciągnęła do twarzy skute dłonie, pragnąc, by to, co widziała, okazało się jedynie złudzeniem stworzonym przez jej chory umysł. Nie mogła przecież trafić do lochów! To nie była żadna cholerna gra RPG, tylko jej realne życie! Niestety ciężkie, żelazne okucia nadal otaczały jej nadgarstki, a gruby i bardzo namacalny łańcuch łączył się z zamocowaną w ścianie obręczą. Masywne mury wcale nie miały zamiaru zniknąć, a powietrze przesiąknięte było wonią starego lęku.
Jęknęła głośno, sądząc, że powierza swoją frustrację jedynie głuchym ścianom. Jakież było jej zdziwienie, gdy jakiś schrypnięty głos przerwał ciszę.
- Wsio pariadkie?*
Była tak roztrzęsiona, że w pierwszej chwili znaczenie tych słów zupełnie do niej nie dotarło. Ale znała ten język. Mężczyzna odezwał się po rosyjsku. Co powinna odpowiedzieć? Myśli nie chciały układać się w słowa, nawet w jej własnym języku.
- Nie wiem – wydusiła, a głos jej drżał. – Niczego nie wiem…
Odpowiedziała jej cisza. Czy zrozumiał, co mówiła? Żywiła taką nadzieję, bo obecność drugiego człowieka dodawała otuchy.
- Ty panimajesz ruskij?** – spytał z nutą zdziwienia w głosie. Skinęła głową, licząc na to, że dostrzeże ten gest.
Karion, bo tak miał na imię, tkwił tam od kilkunastu dni. Czekał na ceremonię, jak wyjaśnił. Cierpliwie tłumaczył jej to, co sam wiedział na temat miejsca, w którym się znaleźli i tych, którzy ich więzili. Łapczywie chłonęła każde słowo, które padało z jego ust. Mówił powoli, prosto – prawie nie miała problemów z rozumieniem, choć nie był to jej ojczysty język. Jak niemal wszyscy Kijowianie mówiła zarówno po ukraińsku, jak i rosyjsku. Ukraina to państwo wciąż silnie związane z Rosją, język sąsiadów był praktyczny.
Gdy powiedział, że znajdują się w pałacu wampirów, parsknęła śmiechem. Czyżby ten uprzejmy człowiek był schizofrenikiem jak ona? Czy wspólnie dzielą wizję ponurego lochu, podczas gdy w końcu zamknięto ją w pokoju bez klamek? Wszystko wydawało się bardziej prawdopodobne niż to. Wampiry? Nie sądziła, że ma jeszcze dość sił na wesołość.
Przedłużające się milczenie Kariona zasiało w jej sercu wątpliwość. Choć starała się wypchnąć je ze swojego umysłu, to wspomnienie białych, lodowatych palców nocnego napastnika, zaciskających się wokół jej ramion i dotykających jej twarzy wróciło, idealnie ostre i czytelne. I ten rubinowy blask wpatrzonych w nią drapieżnych oczu. Wampiry?
Krew w wizjach. Morze krwi zalewające ją każdego dnia. Strugi czerwieni, którymi spłynęło jej życie. To miało sens. Przerażający, pokrętny sens.
Uwierzyła mu, a młody Rosjanin mówił dalej. Gdy zapytała, skąd tyle wie, odparł, że po prostu prosił o wyjaśnienia tych, którzy przynosili mu jedzenie. Odpowiadali chętnie, tłumaczyli prawie wszystko. Omijali tylko pytania o ceremonię, o tym niezbyt wiele się dowiedział. Ale ochoczo opowiadali o sobie, wiele obiecywali, prosili go o cierpliwość, uśmiechając się zagadkowo. Nie ufał im, ale z dnia na dzień coraz mniej go przerażali. Przywykł nawet do świdrującego, karmazynowego spojrzenia. Zanim się zjawiła, wampiry były jedynymi istotami, do których mógł się odezwać. Wariował od przedłużającego się oczekiwania w tych ciemnościach, sam na sam ze swoimi myślami. Paradoksalnie, upiorni gospodarze przynosili ze sobą cień człowieczeństwa.
Byli potężnym klanem, swoistym dworem, królami wśród swoich pobratymców. Istnieli od tysięcy lat, ukryci przed wzrokiem śmiertelników, spowici absolutną tajemnicą. Dysponowali niesamowitymi zdolnościami i sprawowali kontrolę nad resztą wampirzej braci. Nazywali siebie Volturi.
Słuchała tego jak baśni. Nie była w stanie powiązać jego słów ze swoją osobą i realnym światem. Ale dopóki mówił, mogła kontrolować swój strach. Opowieść trzymała go na wodzy, zajmując rozbiegane myśli.
- Karion, czego oni od nas chcą? – spytała.
- Nie domyślasz się? – odparł. Gdy potrząsnęła głową, kontynuował. – Chcą naszych zdolności; tego, co ludzie w nas napiętnowali.
Zastygła zszokowana jego słowami. Nie była pewna, co miał na myśli. Czyżby on też przejawiał wcześniej oznaki szaleństwa?
- Oni wiedzą, że my coś potrafimy. I wiedzą, jak to z nas wydobyć – dodał, ale zabrzmiała w tym jakaś złowroga nuta.
- Zabiją nas?
- Nie sądzę. Czegoś na pewno od nas chcą. Jeśli im to damy, nie skrzywdzą nas.
Chciała w to wierzyć. Ale nawet on nie mówił tego z przekonaniem.
Opowiedział o swoim darze. O tym jak pewnego dnia odkrył coś dziwnego.
Czasami dowiadywał się różnych rzeczy o przypadkowych osobach. Wyłapywał skrawki bezsensownych informacji. Z początku nie wiedział, jak to się działo, nie dostrzegał żadnej prawidłowości. Potem znalazł związek. Kiedy brał do ręki różne przedmioty, wychwytywał ulotne wrażenia związane z ostatnią osobą, która ich dotykała. Był medium. I zupełnie nie potrafił sobie z tym radzić.
Arina odwzajemniła się swoim wyznaniem. Opisała depresję i nieustannie towarzyszące jej poczucie zagrożenia. Zwierzyła się ze swoich wizji i lęku, jaki wywoływały. Karion nazwał to mentalnymi ostrzeżeniami. Nie udało im się rozszyfrować ich natury, ale zdawały się być symbolicznym przesłaniem, które ona sama musiała odczytywać. Gdyby dano jej szansę stamtąd odejść, zapewne wizje pojawiłyby się, jeśli tylko coś innego zaczęłoby jej zagrażać. Taką przynajmniej mieli teorię.
Kiedy wymienili się ostatnimi wspomnieniami sprzed przebudzenia w celi, okazało się, że w obu przypadkach łowcą był ten sam wampir. Karion znał jego imię – Demetri. Przystojny, elegancki Rosjanin, który zaczepił go w jednym z petersburskich barów. Pamiętał niespodziewanie gorzki smak drinka, a potem już tylko te podziemia.
Arina początkowo drżała na widok wampirów, ale podobnie jak Karion szybko przywykła. Były na swój sposób piękne. Perfekcyjne, chłodne i opanowane, ich ruchy cechowała niebywała gracja i iście koci wdzięk. Fascynowały ją i przerażały jednocześnie. Ale nie ośmieliła się do nich odzywać.
Przywiązała się do Kariona. Połączyła ich dziwna więź, którą zadzierzgnęły ponure okoliczności spotkania i odmienność, która odróżniała ich oboje od świata. Stali się sobie potrzebni jak powietrze.
Dlatego tak okrutnie zabolało, gdy go zabrali. Zwinne, jasne dłonie odpięły jego kajdany, inne chwyciły go za ramiona i wyprowadziły z celi. Rzucił jej tylko pełne niepokoju spojrzenie i zniknął za drzwiami. A ona została sama ze wszystkimi swoimi obawami, bez żadnej wiedzy na temat losu, który jej przeznaczono.
Noc zawsze sprawia, że człowiek czuje się słaby i bezbronny. Nie może widzieć wroga, a każdy szelest przyprawia o drżenie serca. Najlżejsze tchnienie urasta do rangi ogłuszającego łomotu, wyolbrzymione przez niepewny umysł. Arina dygotała spazmatycznie. Zwinęła się w kłębek, pozwalając, by zimna posadzka potęgowała jej dreszcze. Ona jedna wydawała się tam namacalna i prawdziwa. Reszta równie dobrze mogła być urojeniem. Co dziwne, wizje zupełnie ustały. Odkąd wiedziała – przynajmniej mniej więcej - co ją czeka, przestały być potrzebne. Ostrzeżenie nie spełniło swojej roli – dała się poprowadzić jak baranek na rzeź. Teraz, gdy zabrali Kariona, po prostu biernie czekała na swoją kolej.
Nie zabiją mnie, nie zabiją – powtarzała jak mantrę. – Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek ze mną zrobią, nadal będę żyła.
Uczepiła się kurczowo tej myśli i na niej oparła swoją wolę przetrwania. Nie była tylko pewna, czy chce to przeżyć. Czy nie byłoby lepiej zanurzyć się w tę czarną, spokojną otchłań. Wszystko wokół wydawało się zbyt okropne, by mogła to znieść.
…Czekanie to wyrafinowana forma tortury.
Upłynęły cztery doby. Kompletnie wyczerpana Arina niemal z utęsknieniem wyczekiwała nadejścia wampirzej eskorty, która poprowadzi ją ku przeznaczeniu. Od strachu, przez niepokój i rezygnację, przeszła do kompletnego otępienia. Zbyt długo to trwało, by miała jeszcze siłę buntować się przeciwko temu, co ją spotkało. Kiedy przynoszono jej posiłki, obrzucała posłańców obojętnym spojrzeniem i nie okazywała żadnych emocji. Milczała.
Kiedy za którymś razem dostrzegła w jednej z zakapturzonych postaci coś znajomego, wszystko zmieniło się w jednej chwili. Dobrze znany zarys sylwetki, ledwie dostrzegalny w ciemności kształt twarzy, opadające na twarz, zmierzwione włosy.
- Karion! – wykrzyknęła z nadzieją, ale krzyk natychmiast uwiązł jej w gardle.
Mężczyzna nie był już tym człowiekiem, którego poznała zaledwie tydzień wcześniej.
W ułamku sekundy znalazł się przy niej, opadł na jedno kolano, a czarna peleryna zafurkotała głośno, opadając wokół niego szerokim kołem.
- Tak, Arino, to nadal ja – odparł cicho głosem całkowicie obcym, o śpiewnej melodyce, którą słyszała u pojawiających się tam wampirów.
Jaskrawoczerwone oczy wpatrywały się w nią z napięciem. Był w nich jakiś nieopisany ból, jakby Karion toczył ze sobą zażartą walkę. Powoli wyciągnął dłonie w jej kierunku i chwycił ciężkie kajdany otaczające nadgarstki dziewczyny. Ostrożnie, jakby panowanie nad własnymi gestami sprawiało mu olbrzymią trudność, zacisnął palce na żelaznych ogniwach i szarpnął mocno. Rozpadły się, skręcone jakby wykonano je z papieru, a nie solidnego kawałka metalu.
- Bez tego będzie ci wygodniej – szepnął. – Ale i tak stąd nie wyjdziesz.
Jeszcze nigdy nie znaleźli się tak blisko siebie. Dotąd dzieliła ich szerokość celi i skrępowane ręce, obecnie tylko centymetry. Ale żadne z nich się nie poruszyło. Teraz dzieliło ich coś więcej niż przestrzeń. Coś o wiele trudniejszego do przezwyciężenia.
- Karion, co się stało? – spytała, żeby przerwać tę pełną napięcia ciszę.
- Widzisz przecież – odrzekł. – Nie mogę ci niczego powiedzieć. Wkrótce przyjdzie twoja kolej. I sama staniesz przed tym okropnym wyborem.
- Jakim wy… - zaczęła, ale potrząsnął głową.
- Nie mogę. Ale błagam, zgódź się. Zrób to, co ja. Po ceremonii będę przy tobie i wszystko będzie w porządku, obiecuję, tylko się zgódź.
Chciała coś odpowiedzieć, ale jej nie pozwolił.
- Muszę już iść... Dla twojego dobra – stwierdził ponuro. Wolała nie pytać, co miał na myśli. Nie musiała - jego oczy błagały, by nie przedłużała męczarni, przez które przechodził. Instynktownie rozumiała, że Karion po prostu pragnął jej krwi. Skinęła głową, dając znać, że o tym wie.
Gdy szczęknęła zewnętrzna zasuwa, westchnęła cicho. Ona też musiała się powstrzymywać. By nie wyciągnąć oswobodzonych nieoczekiwanie dłoni i nie dotknąć jego twarzy. Nie sądziła, że właściciel tego lekko schrypniętego głosu, który godzinami opowiadał jej o mrocznych mieszkańcach tego zamku, o życiu w Rosji, o swoim darze i swoich niespełnionych marzeniach, okaże się aż tak zachwycający! W całym tym koszmarze zamigotało nieśmiało nikłe światełko jakiegoś ciepłego uczucia.
Być może nie wszystko stracone – odważyła się pomyśleć.
Myślała, że się ucieszy, gdy w końcu przyjdą i po nią. Ale organizm wiedział swoje. Zrobiło jej się słabo z przerażenia. Serce trzepotało rozpaczliwie, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdyby nie podtrzymały jej te chłodne ręce, nie ustałaby samodzielnie. Nie wydawali się zainteresowani zerwanymi kajdanami. Skoro znajdowała się na swoim miejscu, nie był to problem. Nie zachowywali się brutalnie ani agresywnie. Ten ich spokój był paradoksalnie niepokojący. Przemknęło jej przez myśl, że przeszli to samo, że doskonale wiedzieli, co czuła. Niestety, jakoś nie dodało jej to otuchy.
Nie tego się spodziewała. Zaprowadzono ją do kolejnej celi i szybkimi ruchami - tak, że nawet nie zdążyła się zorientować - przykuto ją do kamiennego blatu, całkowicie unieruchamiając. Gdy tylko eskorta się wycofała, do pomieszczenia majestatycznym krokiem wsunął się wampir w karmazynowym płaszczu. O ile mogła stwierdzić, różnił się nieco od pozostałych. Wydawał się starszy i jakby dostojniejszy. Prawdopodobnie miała do czynienia z jednym z przywódców klanu. Takiej aury nie da się z niczym pomylić – to był ktoś, przed kim po prostu pochyla się głowę i nikt nie musi cię o tym uprzedzać. Jednocześnie jednak jego twarz wydawała się całkiem pozbawiona wyrazu. Pochwyciła spojrzenie jego oczu, ale nie odnalazła w nich nawet iskry życia. Ich martwota była przerażająca.
Pochylił się nad nią i przysunął twarz do odsłoniętej szyi. Choć wiedziała, co zaraz nastąpi, nie mogła uczynić dosłownie nic, by temu zapobiec.
Jej krzyk zadudnił głębokim echem, odbijając się od niskiego sklepienia. Trwał jeszcze, gdy zamykały się za nim drzwi.
Sekundy. Minuty. Godziny. Doby. Ból rozdzierający ciało i kaleczący duszę. Tak wszechogarniający, że nie istnieje nic poza nim. Agonia, której końca nie sposób przewidzieć.
Kiedy ból ustał, nie była już tą samą osobą. Jej człowieczeństwo zagubiło się w cierpieniu i stało się zaledwie odległym wspomnieniem. Zniszczono ją, złamano jej umysł, choć ciału dano niewyobrażalną siłę. Stworzono potężną istotę, teraz zdolną tylko bezskutecznie łkać, nie znajdując łez, które przyniosłyby ulgę.
Gdy wprowadzono ją na salę, syknęła z bólu, oślepiona nagłym potokiem światła.
Okrągła komnata, ustawione rzędem trony, białe twarze równocześnie obracające się w jej stronę. Wszystko to przypominało jakieś paranoiczne przedstawienie, surrealistyczne przywidzenie zamroczonego Bóg wie czym artysty. Znalazła się w samym centrum tej groteskowej wizji, oszołomiona i niepewna. Z jednej strony to, co widziała wokół siebie, odurzało ją swoja wspaniałością – nigdy dotąd nie postrzegała, nie słyszała i nie czuła tak wyraźnie, tak precyzyjnie. Z drugiej jednak pragnęła ukryć się w jakimś ciemnym, cichym miejscu i odciąć od natłoku bodźców, których nie potrafiła rozgraniczać, od których nie mogła się odgrodzić.
Kiedy tylko przekroczyła próg, poczuła coś jeszcze. Coś, czego nie mogła zignorować, co zawładnęło jej umysłem i uwiodło zmysły. Krew. Ludzka, ciepła, pulsująca życiem krew. Jej ciało szarpnęło się wbrew woli, pragnąc odnaleźć źródło zapachu. Natychmiast jednak wokół jej ramion zacisnęło się kilka par silnych dłoni, a po sali rozniósł się cichy śmiech.
- Nie tak prędko, moja droga*** – odezwał się łagodnie jeden z trójki odzianych na czerwono wampirów. Nie ten, który ją ukąsił, choć także czarnowłosy. Tamten siedział niewzruszenie na swoim tronie. Ostatni z nich, białowłosy, przyglądał się jej z pogardliwym uśmieszkiem na ustach.
- Wiem, że czujesz tę krew. I jest ona przeznaczona dla ciebie – ponownie przemówił ten sam wampir – Jednak będzie twoja, jeśli przyłączysz się do nas, jeśli zgodzisz się wstąpić w nasze szeregi.
- Co muszę zrobić? – spytała, odzywając się po raz pierwszy od ostatniej rozmowy z Karionem. Nie zdążyła zastanowić się nad osobliwą barwą swojego głosu, bo zaczęła nerwowo rozglądać się po sali, przypominając sobie o mężczyźnie.
- Nic, absolutnie nic – odparł jej rozmówca z uśmiechem. – Wystarczy, że zgodzisz się zaofiarować nam swoje niezwykłe zdolności, które, jak mniemam, szybko rozwiniesz.
Rozumiała do czego to wszystko zmierzało. Wiedziała, że uprzejmość i sympatia, jaką okazywał czarnowłosy, to tylko pozory. Krew była przynętą. A ona pionkiem w wielkiej partii szachów, którą ten szaleniec rozgrywał. Być może nawet figurą. Posiadała cenny atut w postaci daru, tak jak Karion. I tylko po to byli potrzebni.
Ale on błagał, by się zgodziła. By przystała na te warunki.
A krew wabiła, kusiła najpiękniejszym, najbardziej nęcącym aromatem, jaki w życiu spotkała. Jej ciało zaś płonęło okrutnym pragnieniem, szarpane bólem, który tak łatwo było ukoić. Ilekroć nabierała powietrza w płuca, potężny Głód odzywał się echem w jej wymęczonym organizmie. Domagał się zaspokojenia.
Czemu Karion tak prosił? Czemu to było tak ważne, by uległa?
Krew. Melodia ludzkiego tętna. Najpiękniejszy śpiew.
Zabije tego człowieka? Mężczyznę, którego twarzy nawet nie widziała przez karmazynową mgłę zasnuwającą wzrok? Będzie zabijać ich dziesiątki?
Ten aromat stawał się nieznośny.
Wiedziała, że wszyscy czekają. Czuła napięcie, które ogarnęło zgromadzonych. Odnalazła wzrokiem twarz Kariona i dostrzegła w jego oczach błaganie. „Zostań, przyjmij propozycję!” – krzyczały. - „Zostań tu, gdzie ja…”
Nie mogła już dłużej walczyć.
Patrząc w oczy przywódcy, powoli skinęła głową. Oswobodzono ją w mgnieniu oka, a czarnowłosy z łagodnym uśmiechem wskazał dłonią w stronę przerażonego człowieka. Nie musiał nic mówić.
To nie ona zabiła, jej ciało podjęło własną decyzję.
Ceremonia trwała. Arina nie była jedyną osobą, która musiała wybrać. Wtulona w ramię Kariona, obserwowała rudowłosego mężczyznę, który stał przed Volturi.
- Nie mogę. Nie będę jednym z was – odpowiedział i zdecydowanie potrząsnął głową. Dostrzegła rozczarowanie w oczach czarnowłosego, kiedy bezradnie rozłożył dłonie. Pilnujące nowonarodzonego wampiry powlokły go w kierunku tronów i pchnęły na posadzkę.
- Nie patrz – szepnął Karion, obejmując ją mocniej.
Usłyszała cichy trzask, nie do pomylenia z czymkolwiek innym, i głuchy łoskot upadającego na podłogę ciała.
* ros. Wszystko w porządku? (zapis fonetyczny)
** ros. Rozumiesz rosyjski?! (jw.) [w dalszej części tekstu używam języka polskiego, żeby było czytelniej – oczywiście dialog tej dwójki nadal toczy się po rosyjsku]
*** aby rozstrzygnąć dalsze wątpliwości językowe można przyjąć dwa założenia: albo Aro zna kilka języków (ostatecznie miał czas aby się ich nauczyć), albo bohaterowie znają także angielski (jako w miarę uniwersalny) i w tym języku toczy się rozmowa w trakcie ceremonii. Ponieważ nie ma to znaczenia dla fabuły, rozstrzygnięcie pozostawiam czytelnikowi – we własnym zakresie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Nie 21:19, 07 Lut 2010 |
|
Strasznie opóźniona ze mnie gapa. Nie dość, że z pewnych przyczyn nie dodałam komentarza w trakcie twojego pojedynku, to jeszcze teraz też pojawiam się, żeby skomentować Serce na śniegu, a tu widzę już następną miniaturkę. Którą zaraz muszę przeczytać!
Ale do rzeczy:
Pojedynkowym tekstem zyskałaś moją ogromną sympatię. Świetnie prowadzona narracja, przepiękne opisy. Czułam się tak, jakbym sama na chwilę przeniosła się na Alaskę. Jeszcze nikt nie przedstawił w tak subtelny, idealny sposób zimy jak ty. Wychodząc z domu przyglądam się teraz temu białemu puchowi i uśmiecham sama do siebie, przypominając sobie twój opis.
Zaczarowałaś mnie postacią Tanyi. Nie dziwię się Mattowi. Dostrzegłam w niej smutnego anioła. Upadłego anioła, który ma wyrzuty sumienia. Jej przemyślenia, rozterki są takie prawdziwe.
Twoje opowiadanie przedstawia związek tych dwojga w subtelny, pełen delikatnej zmysłowości sposób, taki, który na długo pozostaje w pamięci.
A na sam koniec dodam, że przeczytałam również wszystkie trzy części „U Volturii przy kominku”. Bezbłędne. Uśmiałam się setnie z chłopaków z Volterry, popadających w zmierzchomanię.
Pozdrawiam, BB. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Nie 21:20, 07 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 16:45, 11 Lut 2010 |
|
Będzie o Smudze krwi
Droga owieczko,
Kiedyś przedstawiałaś się jako ciocia i, nie znając Cię ani trochę, myślałam, że należysz raczej do starszyzny tego forum jak ja! :) A tu zonk - zdaje się, że maturzystka, prawda? Tymbardziej chylę czoła przed literackim dokonaniami. :)
Na początku zaczytywałam się w Twojej kontynuacji MS, cudnie pisałaś i bardzo mi się podobało. Później zajrzałam do bajek - tam mogłam się pośmiać, więc dysponujesz też umiejętnościami rozbawienia czytelnika. To rzecz cenna, ja cenię ją jeszcze bardziej, ponieważ sama nie posiadam takich zdolności.
Zniknełaś nam na jakiś czas z forum, by pojawić się w dziale pojedynków i w literackim. Cieszę się z tego i mam nadzieję, że zostaniesz jeszcze długo. Aby tak było - mój wen - pocieszony przez Twojego przychodzi się z rewanżować. Choć nie do końca - przecież pisałam Ci, że żałuję, iż zostałam sekundantem Twojego pojedynku. Już przy pobieżnym oglądzie - zaraz po otrzymaniu miniaturki, wiedziałam, że to kawał dobrego tekstu.
Twoim atutem jest na pewno warstwa opisowa. Starasz się w tej kwestii jak najdokładniej nakierować czytelnika, na to co ogląda.
Poza tym dobrze dobierasz słowa i masz spory ich zasób. Nie ma nic gorszego niż ciągłe powtórzenia.
A teraz o samej fabule:
Po pierwsze dostrzegłam w Twoim tekście dwa nawiązania, a w zasadzie jedno nawiązanie i jedno podobieństwo, ponieważ wyjaśniłaś mi już, że z serialem Herosi nie miałaś styczności.
Podobieństwo do Herosów jest takie, że tam są ludzie z super mocami i na początku wszystkich ich zbierała tajemnicza FIRMA, by ukryć przed światem ich odmienność. Co groźniejszych zamykano, by nie spowodowali katastrof, a potem "zbieraczami zdolności" byli dwaj bohaterowie - Sylar, który zabijał innych "wyjątkowych", by w ten sposób posiąść ich moce i Samuel -tworzący jakby rodzinę z "wyjątkowych", by z nich - ich obecności czerpać moc. Motyw zbierania talentów jest też jakby widoczny już u Meyer. Aro otacza się utalentowanymi wampirami, by czuć się bezpiecznym i jego moc również w jakiś sposób od nich zależy. Mając silny i lojalny dwór - jest w stanie rządzić wśród wampirów, choć te jako tako nie mają przecież żadnego kodeksu, prawa... Tylko reguły, których nieprzestrzeganie jest karane, a wymiarem sprawiedliwości są Volturi.
Ty pokazałaś, w jaki sposób próbują wyzyskać specjalne moce z wrażliwych i obdarzonych nadzwyczajnymi umiejętnościami ludzi. Sposób, w jaki działają, organizując łapankę, przypomniał mi serial. :) I dla mnie to podobieństwo jest na plus.
Druga rzecz to umiejętność Kariona! W tej sprawie też już wiem, że jest to celowe nawiązanie i hołd oddany Anne Rice. :) Bardzo, ale to bardzo ten motyw mi się podobał. Jestem jeszcze w trakcie czytania cyklu, więc tymbardziej mam na świeżo Micheala Curry w pamięci.
Jeśli chodzi o warunki pojedynku, spełniłaś je wyśmienicie. Nie wiem jeszcze, jak przeciwniczka sobie poradziła, bo nie zaglądałam (choć pewnie nie omieszkam nadrobić straty), ale dla mnie pod względem fabuły to smaczny kąsek. Można powiedzieć, że Arina została wyswobodzona ze swojego ciężkiego życia, gdzie przez nękające ją wizję napytała się depresji. Posądzano ją o schizofrenię i pewnie trafiłaby do zakładu. Poza tym od razu znalazła oparcie w postaci Kariona, który już na początku wziął ją pod swoje skrzydła. Zdziwiło mnie trochę, że Volturi pozwalają swoim nowonarodzonym nawiązywać tak bliskie relacje... Przecież tworzą ich nie po to, by stanowić jedną, wielką i kochającą się rodzinę, a potężną machinę, która wykorzysta każdy trybik. Może po prostu doszli do wniosku, że przyjaźń czy nawet rodząca się miłość, a z pewnością poczucie bezpieczeństwa pozwolą szybciej rozwinąć nowym umiejętności i tym samym szybciej będzie z nich pożytek.
Być może...
Nie wnikam. W każdym razie miło jest przeczytać coś o Meyerowych wampirach bez nazwiska Cullen w tle.
Naprawdę udany tekst. O wiele bardziej podobał mi się od pierwszej turniejowej miniatury, choć tej również niczego nie brakowało. Tajemniczość, nutka niepewności, mroku, zagrożenia zrobiły swoje.
A dzięki pierwszej mini Serce na śniegu przełamałam się do Victorii i napisałam o niej swoją pojedynkową pracę, więc masz na mnie dobry i inspirujący wpływ - na mojego wena.
Słabe strony:
Twoja miniaturka jest naprawdę dobra i dopracowana. Historia przymyślana i ciekawie zrealizowana. Przyczepiłabym się do jednej rzeczy, która lekko mnie drażniła przy czytaniu.
Było to mianowicie nagromadzenie orzeczeń na początku zdania i też ich wielokrotność w obrębie krótkiego fragmentu. Nie wiem, czy to jest jakiś błąd stylistyczny, pewnie powinnam to wiedzieć..., ale intuicyjnie wyczuwam dysonans i postanowiłam Ci o tym powiedzieć, byś postarała się na przyszłość unikać takiej składni.
Dla zobrazowania przykłady:
Krążył po okolicy, węszył, snuł się - cień pośród cieni. Szukał tego, po co został wysłany. Czuł pulsowanie przerażonego serca i wiedział, że jest blisko.
i jeszcze jedno miejsce:
Pogrążała się w stagnacji, zredukowała odbierane bodźce do absolutnego minimum. Wyciszyła umysł i poczuła, że wszystko wokół traci swoje znaczenie. Wiedziała, że to kapitulacja, że poddaje się i przegrywa w grze o własne życie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Czw 17:00, 11 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Wto 18:43, 23 Mar 2010 |
|
Po pierwsze i najważniejsze: dziękuję przeciwniczce za bardzo udany pojedynek i ciekawy, dramatyczny tekst, z którym przyszło mi się zmierzyć. Miło mi było stanąć w szranki ^^
Dziękuję wszystkim oceniającym za poświecenie czasu i energii na czytanie i uporządkowanie swoich odczuć w sztywne ramy punktacji. Po trzecie i ostatnie dziękuję za przyznanie mi zwycięstwa, choć to w tym wszystkim ma znaczenie zgoła najmniejsze...
Liczy się mobilizacja, wyzwanie i kreatywność, którą rozwijają pojedynki.
poprzednia mini chyba odstraszała długością, opcjonalnie czymś innym (oświecicie mnie czym?), bo nie cieszy się popularnością, może zatem krótka impresja o Jacobie zwróci czyjąś uwagę?
Strzępy człowieczeństwa
Niekiedy zdaje mi się, że krwi mojej fale
Uchodzą gdzieś ze mnie, słyszę ich rytmiczne żale,
Jak bijącej fontanny przeciągłe westchnienia,
Ale na próżno ranny szukam bez wytchnienia.
(Ch. Baudelaire „Fontanna krwi”)
Jakieś głupie słowa, nic nie znacząca wypowiedź. I tyle wystarcza, to właśnie twój punkt zapalny. I w jednej chwili stary, dobry świat roztrzaskuje się na miliony małych kawałeczków i upada u twoich stóp. Jakaś potężna siła rozrywa cię od środka i kształtuje na nowo, jakby Stwórcy nagle zachciało się zmienić plany i z twojej gliny ulepić coś ciekawszego. Roztapiasz się w tym nieznośnym gorącu i chcesz krzyczeć z przerażenia.
Słyszysz głosy. W pierwszej chwili tylko pogarszają sprawę, ale gdyby nie to, z pewnością nie dał byś rady. Pomagają. Powoli i spokojnie tłumaczą, jak przez to przejść.
Pogódź się z tym, proszą. A ty nie chcesz, nie potrafisz tego przełknąć. Wilkołak. To pojedyncze słowo obija ci się o czaszkę i wibruje, niczym ostry, nieprzyjemny dźwięk.
Nic już nigdy nie będzie takie samo.
Jesteście teraz jak Piękna i Bestia, ale dobrze wiesz, że nie będzie żadnego „długo i szczęśliwie”. Urodziłeś się potworem i nie możesz mieć co do siebie żadnych złudzeń. Dlaczego więc nie potrafisz zostawić jej w spokoju?
Cóż, potwory też mają uczucia. Jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało.
Każdego dnia zadręczasz się myślą o tym, że musisz ją opuścić, że tak będzie lepiej. A potem widzisz wszędzie jej wielkie, czekoladowe oczy. Wypełnione bólem, smutkiem tak głębokim, że niemal niemożliwym do zniesienia, niewyobrażalnym. Przypominasz sobie, jak obejmowała się ramionami, rozrywana na kawałki przez własne wspomnienia. A teraz i ty ją zawiedziesz. Porzucisz bez słowa.
By ją ochronić. Bezczelna ironia życia!
Przeklinasz w duchu więzy lojalności, przeklinasz Sama i jego rozkazy, wreszcie sam siebie przeklinasz. Wmawiasz sobie, że nie ma innego wyjścia, że dla jej bezpieczeństwa musisz zrezygnować z miłości. I wtedy zaczynają drżeć mięśnie, dłonie zaciskają się w pięści, a przez ciało przepływają fale gorąca. Dygoczesz wściekle, bezsilnie i nie potrafisz tego powstrzymać.
Kolejne poszarpane ubrania. Strzępy człowieczeństwa powoli opadające na podłogę. Pozory ucywilizowania, fragmenty ułudy rozniesione na proch. Miotasz się rozpaczliwie, uwięziony w pułapce własnego pokoju - zbyt monstrualny, by go opuścić, zbyt wściekły, by wrócić do ludzkiej postaci. Czujesz, jak rozgoryczenie dławi cię gorzką falą, a koszmar trwa i w żaden sposób nie da się z niego uwolnić.
W końcu zawsze udaje się opanować. Zwykle zbyt późno.
Leżysz nagi na deskach podłogi. Jakoś nie chce ci się wstać - sufit jeszcze nigdy nie wydawał się taki fascynujący… Nierówne, sosnowe klepki wpijają ci się w plecy, ale uparcie to ignorujesz. Pot cienką, chłodną stróżką spływa po czole. Płynie też po policzkach. A może to jednak łzy? Nie, przecież ty nie płaczesz, nie pozwoliłbyś sobie na to.
Porozmawiasz z nią, tylko pogadasz. Czy ktoś może od tego ucierpieć? Niczego jej nie wyjawisz, przecież nie mógłbyś. Tylko dasz znać, że wciąż pamiętasz, że dotrzymasz obietnicy. Musisz ją zobaczyć, inaczej oszalejesz.
A wiesz, że jesteś tego całkiem bliski.
Kiedy jednego dnia jesteś zwyczajnym nastolatkiem, a drugiego dzikim stworem z legend i tanich hollywoodzkich produkcji, masz prawo wariować. Gdy twoje ciało rozpada się na kawałki, by potem w niewytłumaczalny sposób zwielokrotnić swoje wymiary i opaść na ziemię, uformowane w potężnego wilka, masz prawo się bać. Jeśli do tego wiesz, że to wszystko wina przebrzydłych krwiopijców, a przepadkiem jeden z nich uwiódł i porzucił najdroższą ci osobę, masz też prawo chwilami tracić nerwy.
I wtedy, całkiem po wilczemu, chce ci się wyć.
*
Denerwowało ją milczenie, martwił zupełny brak kontaktu. W głowie rodziły się jakieś straszne podejrzenia, co jakiś czas czuła zimne ukłucie wyrzutów sumienia. Bała się samotności, bo ona przywoływała stare demony, nie potrafiła sobie z nią radzić. Potrzebowała Jacoba.
A jeśli tak było w istocie, to najwyższy czas wziąć sprawy w swoje ręce, zamiast czekać na próżno.
*
Sama cię znajduje. Przychodzi do ciebie z pretensjami i niczego nie rozumie.
Gdy wspominasz o pijawkach, a ona się wypiera, broniąc go nawet teraz, jesteś o krok od przemiany. Bezsilna furia ogarnia twoje ciało, a umysł wypełnia się krwawymi obrazami. Rozszarpałbyś go na kawałki, gdybyś tylko mógł. Znalazłbyś go na końcu świata i zatopił zęby w tej białej skórze. Gdyby tylko ci pozwolono.
Każesz jej odejść. Najchętniej coś byś teraz rozwalił, ale stoisz spokojnie i mówisz, żeby wróciła do siebie. Kiedy w końcu odjeżdża, wybiegasz z domu i znikasz w lesie.
Wyjesz długo i boleśnie. Koszmarna ulewa smaga gałęzie drzew, a ty biegniesz przed siebie, czując się tak beznadziejnie, jak to tylko możliwe.
Musisz to naprawić. Choćbyś miał złamać, obejść i nagiąć wszystkie obowiązujące cię zasady. To nie mogła być wasza ostatnia rozmowa. Jeśli się z tym pogodzisz, już nigdy nie będziesz sobą.
Noc otula cię wilgotna mgłą, a las pachnie tak oszałamiająco. Gdy ziemia drży pod twoimi łapami, a wiatr mierzwi rude futro, wierzysz, że będzie dobrze. Odpędzasz natrętne wspomnienie pokaleczonej twarzy Emily, tłumisz echo grzmiących ostrzeżeń Sama i marzysz już tylko o tym, by znaleźć się przy niej.
Za nic masz ludzkie ograniczenia. Jak Romeo na skrzydłach miłości mur ten przesadzisz…
Nie jest dobrze, stary. Stajesz się kiczowaty.
Wszystko jedno. Byle się udało.
*
Nie spodziewała się jego wizyty, z pewnością nie nocą, a już na pewno nie przypuszczała, że sforsuje okno. Zaskoczona przecierała oczy, starając się odpędzić resztki męczącego snu. Rozespana, starała się przypomnieć sobie, czy powinna się go spodziewać, ale szybko uświadomiła sobie, w jakich okolicznościach spotkali się ostatnio. Obudziło ją to błyskawicznie.
Co mogło się zmienić? – pytała się w duchu i czekała na wyjaśnienia. Cokolwiek działo się z jej przyjacielem, musiała pomóc mu przez to przejść.
*
Zakazane słowa. Blokada przez którą się nie przebijesz. Frustrująca sprawa.
Aż w końcu uświadamiasz sobie, że już wszystko wie. I masz już tylko jedno marzenie – żeby sobie przypomniała.
Jednak ona myśli tylko o nim. Stoisz przed nią i walczysz ze wszystkim, co ci przykazano, rozpaczliwie przeciwstawiasz się najsilniejszym więzom na świecie, a ona nie jest nawet w stanie skupić się na tobie! To nie do wytrzymania.
To tylko twoja własna zazdrość? Czy jednak genetycznie uwarunkowana nienawiść? Nieistotne. Ale znów trzęsiesz się jak w febrze i wiesz, że czas się stąd wynosić.
Dałeś Belli szansę. Teraz wszystko w jej rękach.
Stała spokojnie i patrzyła na ciebie tak, jakby wszystko mogło być jak dawniej. Mokre kosmyki mahoniowych włosów wysuwały się spod kaptura kurtki. Na długich rzęsach zatańczyła pojedyncza kropla deszczu i spadła na blady policzek. A ona się uśmiechnęła. Po swojemu, niepewnie, taka ufna i przekonana, że to wciąż ty. Już wiedziała, odnalazła w pamięci właściwy fragment opowieści, rozumiała. I była tam, czekała, z rękami w kieszeniach, w przemoczonych trampkach. Stała na plaży, na której tak niedawno śmialiście się z naiwnych, indiańskich zabobonów.
Wszystko mogło się udać. Nie jesteś zabójcą. To nie ty ścigałeś tych ludzi w lesie. Chroniłeś ich. Musiała to pojąć! Już prawie opanowałeś to drżenie, wiesz, że zdołasz jej to wyjaśnić. Tak niewiele brakowało…
I wtedy zadzwonił ten piekielny telefon.
Ciemne, wąskie brwi powędrowały w górę. Kto mógłby do niej dzwonić? Niechciane, czarne myśli cisną ci się do głowy i nie chcesz nawet przypuszczać, że mogłyby być prawdą. Ale na twoje nieszczęście są. Najgorszą, najbardziej realną prawdą.
Bo ona odbiera ten telefon i niemal słyszysz, jak trzepocze jej serce. I widzisz, jak błyszczą jej oczy, którymi jeszcze przed chwilą patrzyła na ciebie. Obserwujesz zmiany na jej twarzy, gdy pyta:
- Jakie niebezpieczeństwo? Edwardzie, o czym ty mówisz?
Zaczynają drgać ci ramiona, ale za bardzo pochłania cię jej rozmowa, byś zwrócił na to uwagę. Widzisz, jak bezgłośne łzy spływają po zarumienionych teraz policzkach, jak drżą dłonie. Nie masz szans.
Przepełniona emocjami opada na kolana, a mokry piasek ustępuje lekko. Czujesz, jak pęka ci serce i natychmiast zastyga w twardą skorupę. Umysł skuwa się lodem, zamarzasz wewnętrznie, a jakiś krystalicznie czysty sopel, gładki i ostry jak sztylet, wbija ci się w pierś. I łamie się z trzaskiem, bo tam nie ma już nic, w co mógłby się zanurzyć. Tylko zimny kamień.
- Edwardzie, nie rozłączaj się, błagam – prosi, a rozpacz w jej głosie wytrąca cię z odrętwienia. Potężny dreszcz wstrząsa tobą i być może nie jest jeszcze za późno, by to powstrzymać, ale wtedy ona szepcze do milczącego telefonu
- Kocham cię…
a szloch wyrywa się z jej ściśniętego gardła.
I to już zbyt wiele jak dla ciebie. Nie dasz rady. Żadna siła świata nie powstrzyma wściekłości, która w tobie wzbiera. A kiedy podnosi na ciebie załzawione spojrzenie, po prostu wybuchasz.
Ale tak się jakoś głupio złożyło, że stałeś za blisko. Życie nie jest fair, a już na pewno nie wobec ciebie. Już rządzi tobą furia - zwierzęca, głęboka i nie do powstrzymania. Nie ma myśli, pragnień, miłości. Tylko ten bezrozumny szał, rozgoryczenie, które przepełnia cię od tak wielu dni. Teraz znajduje ujście.
Słyszysz krzyk. Krótki, urwany. Śpiew zranionego ptaka, który przerywasz nim wybrzmiał na dobre.
Stajesz się tą bestią, której najbardziej się bałeś. Właśnie zniszczyłeś ostatni mur, strzegący twojego człowieczeństwa.
A dalej nie ma już nic. Tylko ciemność. Aksamitny mrok zupełnego szaleństwa. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 15:04, 10 Kwi 2010 |
|
No tak, właśnie sobie przypomniałam, że nie skomentowałam tej miniatury, owieczko. może trochę dlatego, że zmagania wewnętrzne Jacoba nie są czymś, co jest mi bliskie. Jednak ty potrafiłaś sprawić tą miniaturą, że poczułam tę jego walkę, uwierzyłam w nią i uważam, że ten twój Jacob jest bardziej prawdziwy od Meyerowskiego. I może tak to właśnie powinno wyglądać, tyle że wtedy nie mielibyśmy sagi
Bardzo mi się podoba porównanie do Pięknej i Bestii, choć Edwarda i Belli też mogłoby ono dotyczyć, niemniej Edward do bestia ukryta w pięknym ciele, Jacob zamienia się w bestię z krwi i kości.
Bardzo podoba mi się nietypowa narracja, dość trudna, która tutaj, u ciebie nie jest na szczęście nużąca.
Muszę też pogratulować ci pomysłu ze zrównaniem dwóch sytuacji z książki - momentu wizyty Jacoba u Belli w celu naprowadzenia jej na prawdę oraz telefonu od Edwarda, bardzo zgrabny pomysł.
Cóż, o wspaniałych opisach emocji chyba nie muszę wspominać, czy może muszę? Chyba muszę, skoro nikt nie komentuje tej miniatury. Rany, jak mnie to wkurza! Ludzie, nie bądźcie tacy leniwi! Przecież głosujecie na tę miniaturę w rankingu, czyli podoba wam się! Dokarmcie wena owieczki, bo szkoda by było, by stracił motywację.
Na czym ja to... a tak, opisy emocji. Dzięki nim Jacob stał mi się bliższy i jakoś bardziej uwierzyłam w jego cierpienie. "Potwory też mają uczucia" - no właśnie, te uczucia opisane przez ciebie są przejmujące.
Wiele w tej miniaturze pięknych zdań i gdybym chciała zacytować, musiałabym cytować prawie wszystko. Gratuluję ci pięknego, świadomego stylu. Powala na kolana. :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Sob 18:06, 10 Kwi 2010 |
|
Offco, na sam początek manto!
Sprawiłaś, że już mechanicznie piszę offca zamiast owca, a to się nie godzi.
Pisałam właśnie: wilk syty i offca cała W ostatniej chwili się zreflektowałam.
A co do ostatniej mini, z którą miałam przyjemność się mierzyć, to powiem Ci, że mi nie podeszła tematycznie. Nie podobał mi się sam pomysł, ale za to bardzo podobała mi się realizacja! Tak, technicznie było bardzo dobrze i widać od razu to wypielęgnowanie każdego zdania, dopieszczenie każdego słowa. Wszystko ma swoje miejsce.
Naładowałaś ten tekst wieloma emocjami. On wręcz kipi od emocji, ale nie jest to przesadne.
Zrealizowałaś temat zupełnie inaczej i to mi się bardzo podobało, choć było jakby przekleństwem dla mojej zupełnie niekanonicznej wersji.
Zwycięstwo jednak wywalczyłaś zasłużenie, wedle opinii ludu i mojej, choć nie powiem, że niektóre opinie mnie zabolały i były wręcz chamskie. To mnie zniechęca do pojedynkowania się, szczerze mówiąc (choć znów się, o nierozsądna, rzuciłam na kolejne wyzwanie). W każdym razie chciałam powiedzieć, że odwaliłaś kawał dobrej roboty i cieszę się, że mogłyśmy stanąć w szranki. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Neith
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2010
Posty: 397 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Wto 13:07, 11 Maj 2010 |
|
Mimo, iż minęło sporo czasu od ostatniego komentarza tuta,j postanowiłam się dopisac ponieważ po przeczytaniu „Strzepów…” czuje się…zaskoczona. Tak – zaskoczona właśnie. Przywykłam i skostniałam chyba w pewnym archetypie Jacoba-dzieciaka, Jacoba-wybuchowego, Jacoba-oślo upartego, Jacoba, któremu (z dziecięcą łatwością) wszystko uchodzi „na sucho”. Jacoba, który czasem mnie nawet drażnił, mimo, że lubię tę postać…
I nagle krótki tekst a jakby otworzyły się ukryte drzwi. Czy nie chciało mi się na niego spojrzeć takimi oczami, którymi zobaczyłaś go offco? Z zaskoczeniem widzę młodego chłopaka, którego męczą ograniczenia, mężczyznę w którym walczy altruizm z egoizmem a wreszcie chłopca, który z tym mężczyzną przegrywa… Przegrywa strasznie i nieodwracalnie.
Prawdziwe, dorosłe, zaskakujące, świetne! Offco, gdzieś przeczytałam, że kończysz pisać i nie będę ukrywać, że mam nadzieję, iż to „chwilowy kryzys” bo naprawdę potrafisz „otwierać przejścia”…. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Wto 22:17, 18 Maj 2010 |
|
no to czas wstawić kolejny tekst pojedynkowy. Póki co zanosi się na przerwę w tym sporcie...
Kłaniam się w pas BajaBelli. Jakbym mogła oceniać, oceniłabym na twoją korzyść, moja droga :)
prezentuję państwu swój przelotny romans z klimatem powieści gotyckiej. Czy może flirt raczej... Tak, drugiej randki nie będzie. Pisanie przed maturą, znad zadań z matmy to nie jest dobry pomysł...
Niemniej jednak dziękuje za wszystkie ciepłe słowa zawarte w ocenach, a także dozę solidnej krytyki.
Cóż, na przyszłość będę pamiętać, żeby przypisy były bardziej... neutralne.
Dym i mgła
Z ponurą satysfakcją patrzył na płonący stos. Pomarańczowe odblaski pełzały po twarzy, jakby ogniste języki ostrzegawczo liznęły także jego oblicze. Oczy tonęły w głębokim cieniu i tylko czasem w nieruchomych tęczówkach odbijało się rozchwiane światło. W cienkiej kresce ust rysował się zaciekły upór i głębokie przekonanie o słuszności własnego postępowania. Gryzący dym wdzierał się pod powieki i wyciskał łzy, które nie miały nic wspólnego z litością i współczuciem. Pastor nerwowym gestem bawił się wiszącym na piersiach krzyżem i raz po raz krzywił się z niesmakiem, słysząc potępieńcze wrzaski palonej wiedźmy.
Sprawiedliwość się dokonała. To było najważniejsze – szatański pomiot zniknął z powierzchni ziemi.
Odwrócił się i odszedł z miejskiego placu, na którym dokonano egzekucji. Poły sutanny łopotały na wietrze, a jego cień tańczył niespokojnie na bruku, miotany złowieszczym rytmem płomienia.*
Niczym jeden z kamiennych gargulców przycupnął na balustradzie galerii, wysoko nad miastem. Londyn jak zawsze tonął w kłębach dymu, jeden wszakże słup czarnego oparu jawił się inaczej. Widziany ze szczytu wieży rozkwitał szkaradną plamą, a jego pochodzenie nie budziło wątpliwości. Głupie, ludzkie plemię znów paliło stos.
Powiódł wzrokiem po dachach budynków, po wąskich, brukowanych ulicach, rojących się od szczurów, błota i nędzarzy. Z obrzydzeniem myślał o plugawych krwiopijcach lękliwie kulących się w kanałach, pełzających w ciemności jak robactwo. Jednakże równą odrazę wzbudzali w nim polujący na nich śmiertelnicy – nieporadni, słabi, zakłamani. Ślepi w swej naiwnej wierze, błądzący we mgle swych urojeń.
Trzepot małych, błoniastych skrzydeł odwrócił jego uwagę od ponurej panoramy miasta. Dziesiątki nietoperzy oderwało się od belkowania i przez chwilę kłębiło się bezładnie pod stropem, po czym minęło go w popłochu i rozpierzchło się po wieczornym niebie.
Czas było wyruszyć na łowy – skrzydlaci i nieskrzydlaci krwiopijcy podążali w ciemność, by nasycić pragnienie.
Opadł na kolana, pokornie zginając kark przed wielkim, drewnianym krucyfiksem. Na wpół przytomnie mamrotał litanię, myślami błądząc wokół stosu. Wykonał jedno zadanie lecz był świadom czekających go wyzwań – innowierców i demony musiał tępić bez choćby krzty miłosierdzia. Nie mógł pozwolić, by zło panoszyło się w mieście. Pan go wybrał – wierzył w to gorąco, bezsprzecznie.
Skrzypienie podłogi sprawiło, że ocknął się z religijnej zadumy i spojrzał w kierunku drzwi. Na progu stał jego jedyny syn - Carlisle, kilkuletnie, chude dziecko o dużych, wystraszonych oczach. Jasne włosy odziedziczył po matce, nieboszczce – świeć Panie nad jej duszą. Jego samego zaś nie przypominał zupełnie.
- Mówiłem ci chłopcze, żebyś mi nie przeszkadzał, gdy rozmawiam z Panem – mruknął pastor potępiająco.
- Tak, ojcze – odparł potulnie. – Ale klęczysz tu od godziny, a ja jestem głodny – jęknął malec żałośnie.
- Nie teraz. Bóg przede wszystkim, sprawy doczesne potem – odpowiedział i wrócił do modlitwy.
Dziecko wpatrzyło się w misternie rzeźbioną figurę Chrystusa i buntowniczo zacisnęło usta.
Krążył ciasnymi uliczkami, rozchlapując kałuże i płosząc tłuste, szare gryzonie. Drewniane szyldy drobnych rzemieślników miarowo kołysały się nad jego głową - trącane lekkim powiewem wiatru, skrzypiały złowrogo. Cieszył się, że oddychanie nie było dlań koniecznością – fetor spowijający miasto był wprost nie do wytrzymania.
W stojącej w rynsztokach wodzie raz po raz odbijała się jego stapiająca się z cieniami postać oraz osadzone w bladej twarzy, karmazynowe ślepia drapieżcy. Podążał za ofiarą, spragniony nie tyle krwi, co upajającej przyjemności zabijania.
Znów zaczęło padać. Wielkie, ciężkie krople bębniły rytmicznie o dachówki, a potoki zimnej wody spływały na niego ze stromych dachów. Zegar w głębi jednego z mijanych domów wybijał północ – godzinę istot mu podobnych.
Zapach mokrej, błotnistej ziemi i odór rozkładających się, świeżych zwłok unosiły się w powietrzu, a dwaj, odziani na czarno mężczyźni zapamiętale pracowali, rozkopując grób. Trzeci, trzymający w dłoniach srebrny krzyż, zaostrzony kołek oraz drewniany młotek, stał nieco na uboczu i gorączkowym szeptem powtarzał modlitwy. Zaczynał się niecierpliwić.
- Szybciej panowie, niebawem zacznie zmierzchać! – ponaglał swoich towarzyszy, a w jego głosie dało się słyszeć popłoch.
Odburknęli coś z niezadowoleniem, a tymczasem cmentarz zanurzał się w wieczornej szarówce i tylko czarne, jakby wyrysowane węglem, poskręcane sylwetki drzew wyłaniały się z wilgotnej, londyńskiej mgły.
Wreszcie jedna z łopat uderzyła w dębowe wieko trumny. Dźwięk był głuchy, nieprzyjemny i sprawił, że postawni mężczyźni wzdrygnęli się trwożliwie. Duchowny jednak nakazał podważyć wieko i przypadł do krawędzi dołu.
Pochowana dziewczyna była bez wątpienia martwa, nie sposób było temu zaprzeczyć. Jednak jedna z oznak choroby, która ją zabiła, dla pastora była jednoznacznym dowodem jej spoufalenia z siłami nieczystymi. Kąciki ust nieżyjącej splamione były ciemną, zakrzepłą krwią - jej stróżka spływała z jednego z nich, białą, woskową skórę znacząc brunatnym szlakiem.
Kołek miękko wszedł w martwą pierś i tylko głuche uderzenia młotka niosły się echem w cmentarnej ciszy.
Mężczyzna syknął cicho, gdy lodowata dłoń spoczęła na jego ramieniu. Nie dane mu jednak było pojąć, na kogo się natknął. Przerażająco silne dłonie szarpnęły nim jak bezwolną kukłą i zwinnie unieruchomiły. Gdy ostre zęby niczym kord rozdarły jego gardło, krzyknął tylko z cicha, ale po chwili dźwięk ten utonął w powodzi krwi, zalewającej zmiażdżoną krtań. Skonał nim jego ciało osunęło się w błoto cienistego zaułka.
Wampir obrzucił zwłoki beznamiętnym spojrzeniem. Nie było potrzeby dłużej się nimi zajmować. Przeczesał włosy bladymi placami i z nieuchwytną irytacją zauważył, że niebo pojaśniało. Musiał znaleźć schronienie, jeśli nie chciał, by zdradziła go osobliwie połyskująca w słońcu skóra. Lata temu narodził się jako dziecię nocy i tylko w ciemności czuł się zupełnie swobodnie. Ludzie jednakże zawsze tłumaczyli to na swój sposób, a przy tym całkowicie opacznie.
Pastor gniewnie uderzył pięścią w stół. Czuł, że coś mu umyka, że przeoczył jakieś ważne znaki. Czyż mógł się tak haniebnie pomylić?
Z samego rana doniesiono mu o kolejnych okaleczonych zwłokach, noszących jawne ślady działania sił nieczystych. To były już trzecie w ciągu tego tygodnia. Czyżby to nie tamta dziewczyna była odpowiedzialna za dwie poprzednie zbrodnie?
Natychmiast rozpoczął przygotowania do nowego pościgu. Nie mógł pozwolić, by jakieś czarcie nasienie zwyczajnie sobie z niego drwiło!
Obserwował pastora Cullena już od dłuższego czasu – na tle ogólnej londyńskiej szarości i przeciętności zakwitał on niczym przesadnie jaskrawy motyl.
Jakże bawił go ten fanatyczny klecha! Miotał się po tym padole, błądząc we mgle swoich domysłów, opierając się na z gruntu fałszywych przesłankach. Fascynująca zgoła wydała mu się jego ślepa wiara i zaciekłość w tropieniu „pomiotów szatana”. Poczynania pastora stały się nieoczekiwanie jasnym punktem w monotonii jego egzystencji, dostarczając nieustającej rozrywki.
Zapragnął nagle, dla zwykłego kaprysu, zabawić się nieco kosztem duchownego. Zwieść go, wyprowadzić w pole, zaszczuć, a potem…
Wampir uśmiechnął się okrutnie.
…a potem zburzyć tę wiarę, złamać tę zajadłą duszę, odrzeć ze złudzeń. Ukazać mu jego własne bestialstwo, które pozostanie nagie i godne pogardy, gdy tylko pozbawić je ideałów.
Zsunął się miękko z balustrady swojej ulubionej dzwonnicy i podążył w miasto, by szukać kozłów ofiarnych i odpowiedniej przynęty. Jego gra musiała mieć odpowiedni rozmach.
Nie minął tydzień, a miasto spłynęło krwią ofiar i domniemanych morderców.
Pastor wręcz kipiał z wściekłości i z dnia na dzień czuł się coraz bardziej bezsilny. Nie było żadnego klucza. Ginęły młode dziewczyny, dojrzali mężczyźni, stare kobiety, zamożni mieszczanie, biedota. Trzynaście osób z rozszarpanymi gardłami, całkowicie pozbawionych krwi.
Całe mnóstwo tropów. Rozkopane groby, pouchylane wrota krypt, ciemnoczerwone krople, smugi rdzawego podpisu demona.
Ludzie wpadli w panikę. Hordy mieszczan uzbrojonych w widły, pochodnie i zaostrzone kołki ruszyły w miasto. Dokonywali straszliwego samosądu, by choć trochę zdusić lęk. Noc w noc na ulicach Londynu trwały łowy. Noc w noc ginęli ludzie.
Siódmego dnia tej przerażającej masakry pastora zaalarmował dźwięk dobiegający z kościoła. Dochodziła północ lecz on jeszcze nie spał - siedząc w zakrystii drobiazgowo opisywał ostatnie wydarzenia. Płomień świecy chwiał się targany przeciągiem, a Cullen ze zmęczeniem przecierał zaczerwienione oczy. Pióro raz po raz pozostawiało na kartach dziennika nieestetyczne plamy, tekst rozmazywał się i gubił wątek. Duchowny był na skraju wytrzymałości psychicznej. Toteż gdy osobliwy dźwięk, zwielokrotniony echem pustej nawy, rozległ się ponownie, nie potrafił go zignorować. Na wszelki wypadek zdjął ze ściany srebrny krzyż, w drugą dłoń ujął świecznik i poszedł sprawdzić, co też mogło o tej porze dziać się w kościele.
Ku jego najwyższemu zdumieniu wszystkie lichtarze płonęły jasno, a po transepcie snuł się odziany w czerń mężczyzna.
- Przepraszam najmocniej, ale w nocy świątynia jest zamknięta – odezwał się uprzejmie, dziwiąc się jednocześnie temu, jak lękliwie zabrzmiał jego głos. Był przecież w świątyni Pańskiej – żadne zło nie miało prawa go tutaj dosięgnąć.
Osobliwy gość odwrócił się jego stronę i odrzucił skrywający głowę kaptur. Pastor z sykiem wciągnął powietrze, gdy napotkał skupione na sobie, karmazynowe oczy. Zatrzymał się wpół kroku i zamarł przerażony. Wampir uśmiechnął się łagodnie, lecz spojrzenie miał chłodne.
- Witaj, ojcze – rzekł spokojnym tonem. – Nie mogłem sobie odmówić tego spotkania – dodał, a cyniczny uśmieszek wykrzywił jego blade wargi.
Cullen jednak nie odpowiedział na pozdrowienie, wyciągnął tylko rękę uzbrojoną w srebrny artefakt, jakby był tarczą, która osłoni go przed niebezpieczeństwem.
Krwiopijca roześmiał mu się w twarz, prychając na widok kurczowo ściskanego krucyfiksu. Ruchem tak szybkim, że niemal niedostrzegalnym wyrwał go pastorowi z trzęsących się dłoni. Przyjrzał mu się z udawanym zainteresowaniem i odrzucił precz, nie sprawdzając, gdzie upadł. Oczy duchownego rozszerzyły się w szalonym przerażeniu, usta otwarły się do krzyku, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wampir śmiał się cicho i karmazynowym spojrzeniem wpijał się w poszarzałą twarz Bożego wojownika.
- Zdziwiony? – zapytał jadowitym tonem. – Powinienem był paść martwy na widok tej taniej ozdóbki? Cóż za rozczarowanie! – wykrzyknął z udawanym ubolewaniem i podszedł o krok bliżej. Cullen cofnął się gwałtownie i zatoczył na ścianę.
- Nnie ośmielisz się… - wyjąkał, lecz nie zabrzmiał w tym nawet cień groźby.
- Doprawdy? Zdziwiłbyś się, tępy klecho, co też ośmieliłbym się zrobić, po to tylko, by zedrzeć ci z oczu te żałosne klapki. Nie wydaje ci się, że poważyłem się na wystarczająco niecne uczynki?
Pastor zacisnął tylko usta, najwyraźniej postanawiając, że nie da się sprowokować znienawidzonej istocie.
Nikt nie zauważył małego chłopca, który skulił się za ołtarzem.
- Milczysz? – spytał wampir drwiąco. – Gdzie się podziały twoje płomienne przemowy, którymi zwykłeś raczyć swych potulnych parafian? Podobała mi się ta ostatnia: „Musimy stawić czoła złu, które panoszy się w naszym mieście, zjednoczyć się w jego obliczu, w imię Pana!” – naśladował pełen patosu ton kazania. - Ileż w tym żaru, ile pasji – szydził, z satysfakcją obserwując jak w śmiertelniku stopniowo gaśnie wola walki. Uświadamiał on sobie właśnie, że krwiopijca przesiadywał na jego mszach, w jego kościele, że być może… ostatniej możliwości wolał nawet nie rozważać, wydała mu się nazbyt wielką profanacją.
- Powiedz mi, zbawco ludzkości, ilu niewinnych zabiłeś ku chwale Bożej? – spytał miękko, przyglądając się uważnie swojej ofierze.
- Nie byli niewinni!- wrzasnął pastor histerycznie, odzywając się po raz pierwszy odkąd ujrzał oczy swego prześladowcy.
- Ależ byli. Musieli być, skoro wszystkie te trupy to moje dzieło – odparł wampir i wyciągnął dłoń, by zerwać wiszący na piersi kapłana krzyżyk. – Nie jesteś bardziej niż ja godzien, by go nosić – warknął i szarpnął, zrywając rzemień. Ściśnięty w jego dłoni drewniany krzyżyk zamienił się w drobne drzazgi.
- A jeśli powiedziałbym ci, że nie mam nic wspólnego z Szatanem, że nic mi nie wiadomo o jego dziełach? Że ci, na których z takim zapałem polujesz, nie są bardziej grzeszni niż przeciętny zjadacz chleba? – wyliczał, pochylając się nad sparaliżowanym strachem pastorem. – Gdzie jest twój Bóg, by ocalić twoją świętą duszę? – spytał, a drżący strzęp człowieka kulący się przed nim, zalał się łzami.
- Odstąp ode mnie demonie! – wymamrotał, walcząc ze spazmatycznym szlochem.
Wampir obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i potrząsnął głową.
- Módl się, by Stwórca, jeśli gdzieś tam jest, wybaczył ci twoje grzechy – szepnął i jednym, gwałtownym ruchem rozdarł pulsującą na szyi aortę.
Ciało pastora spoczęło na posadzce, a rozrzucone ramiona, obleczone w czarne rękawy sutanny przypominały ptasie skrzydła, wzniesione, by wzbić się w niebiosa. Nad głową stał mszalny kielich pełen jego krwi, a tuż przy bosych stopach czyjaś ręka wypisała czerwienią bluźniercze słowa
Corpus et Sanguis
Nieśpiesznie opuszczał teren świątyni, odchodząc w poczuciu spełnionej misji.
- Stój! – Rozległ się nagle dziecięcy głos, rozdzierając nocną ciszę rozpaczliwym krzykiem.
Wampir obrócił się i dostrzegł drobną sylwetkę rysującą się na tle otwartych na oścież drzwi kościoła. Zawrócił i podszedłszy do dziecka przykląkł, by móc przyjrzeć się jego twarzy.
Patrzył w szare oczy małego, jasnowłosego chłopca, pełne lęku i nienawiści, szklące się od powstrzymywanych łez.
- Kiedyś cię dopadnę! – obiecało dziecko z niepasującą do łagodnej twarzyczki mściwością. – Dopadnę i zabiję. – Wypowiedziana z absolutną powagą groźba zabrzmiała osobliwie złowrogo w ustach tak niewinnej istoty.
Wampir uśmiechnął się drwiąco.
- Spróbuj – odparł. – Kto wie? Może nawet ci na to pozwolę… - szepnął w ucho skamieniałego z przerażenia malca i zniknął, otulony w miękką szarość mgły.
*Rzezie jakie katolikom urządzali Henryk VIII lub Cromwell czterdziestokrotnie przewyższają analogiczne dane dla działalności słynnej Inkwizycji Hiszpańskiej. Także ówczesne prawo karne prezentowało się raczej kontrowersyjnie, toteż działania mojego bohatera dość dobrze wpisują się w rys historyczny epoki, choć z początku wydawało mi się to nieco nieprawdopodobne. Należy jednak dodać, że większość wyobrażeń o Inkwizycji jest wyolbrzymiona i zafałszowana, a jej rzeczywisty wymiar był znacznie mniejszy niż się powszechnie uważa.
(Dane zaczerpnięte z artykułu Rafała A. Ziemkiewicza „Stosy kłamstw o Inkwizycji”) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez offca dnia Wto 22:37, 18 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Sob 12:30, 22 Maj 2010 |
|
Nie wiem, czy powinnam komentować, bo dobre teksty często hamują we mnie umiejętność pisania dostatecznie dobrych komentarzy... Spróbuję...
Muszę przyznać, że Dym i mgła to pierwszy Twój twór jaki przeczytałam. Żałuję. Żałuję, że dopiero teraz trafiłam do tego tematu, nawet słysząc tyle dobrego o Twojej twórczości.
Podoba mi się sama wymowa miniaturki, historia Inkwizycji, dzięki której spalono na stosie wiele niewinnych kobiet. Mały Carlisle wyszedł bardzo uroczo, trochę buntowniczo... Zdeterminowanie aż z niego emanowało, gdy poprzysięgał wampirowi zemstę. Sam wampir też był interesującą postacią. Lekko ironiczny, bawiła go głupota ludzi i postanowił dać Cullenowi nauczkę.
Masz niesamowity styl, zwracasz wielką uwagę na szczegóły, które mogłyby mnie irytować, ale tu było jakoś inaczej... Bogate słownictwo jeszcze bardziej umilało mi czytanie tego tekstu.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, offco
Życzę Ci dużo weny! |
Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Nie 4:12, 23 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
PinkMiracle
Dobry wampir
Dołączył: 29 Gru 2009
Posty: 1263 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 62 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: TARDIS
|
Wysłany:
Pią 0:44, 13 Sie 2010 |
|
Owieczko, przybyłam . Z lekkim poślizgiem, ale jestem .
No więc tak. Tekst bardzo ładnie napisany. Aż wczułam się w to opowiadanie. Niezmiernie się ciesze, że są tam dwie postacie opisujące te zdarzenia. Jestem pełna podziwu, wobec tego jakie dałaś charaktery tym postaciom. Bardzo urzekł mnie Carlisle, którego opisałaś jako buntowniczego chłopca o twarzy aniołka. Te jego słowa zemsty wywołały na moich ustach uśmiech, który jeszcze nie zniknął. Pastor, a więc ojciec Carlisle jest bardzo interesującą postacią. Jest niegodny tego by służyć Bogu, uważa się za jego posłańca zabijając niewinnych ludzi, co jest barbarzyńskie. Za to wampir, mimo tego iż również zabijał niewinne istoty miał świadomość tego wszystkiego, co robił. A duchowny nie, jak to powiedział 'Pan Wampir' miał klapki na oczach, co w tamtych czasach było powszechne. Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Wampir wykazał się inteligencją, chociaż jak na mój gust powinien zabić również chłopca, bo w końcu widział, że nie działają niego (wampira) krzyże, święte miejsca i inne mity. Nie dość, że zrobił sobie większego wroga, zabijając ojca na jego oczach, to jeszcze zostawił go z tak tajną wiedzą żywego. Ale tak ogólnie opowiadanie bardzo mi się podobało.
Życzę czasu i weny ! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|