|
Autor |
Wiadomość |
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Nie 18:34, 14 Mar 2010 |
|
Thin
Drabułka ci wyszła bardzo zgrabna. Spowodowała, że uśmiechnęłam się na sam koniec uśmiechem szczerym i nieco chichotliwym (nie mylić z chochlikowatością niejakiej Alice). W dodatku, zadowolona z wygranej osobnika o imieniu Jake, bez użycia nadmiernej siły w postaci pazurów, sama poczułam się dumna jak paw. Wspomniany wyżej, niejaki J.B. jest bowiem moją ulubioną postacią, zwłaszcza w swojej lekko zmierzwionej, kudłatej wersji.
Rozczuliła mnie do głębi również duma Emmetta, która pokonana przez jakiegoś przerośniętego psa, leżała i kwiliła.
Obrazek, który nam przedstawiłaś zdecydowanie będzie należał do moich ulubionych. I całe szczęście, że jest bez wszechobecnej ostatnio w drabblach, wymyślonej na siłę puenty.
PS. Twój tekst zostawił trwały ślad w mojej psychice. Teraz patrząc na Jake’a w postaci wilka będę się zastanawiać czy miałby szansę na tytuł championa.
Pozdrawiam, BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 20:28, 14 Mar 2010 |
|
thin napisała drabble! I to bardzo fajne w odbiorze drabble!
Podoba mi się. Subtelne, bez udziwnień, bez puenty, którą na siłę autorzy próbują wcisnąć w tekst. Po prostu kawałek dobrej lektury, która sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Doskonale wiesz, że kocham Jake'a. Zresztą tak samo jak BajaBella Uwielbiam go najbardziej ze wszystkich bohaterów i bardzo miło czytało mi się o tym, jak pokonał Emmetta - wampirzego osiłka, którego nie darzę zbytnią sympatią. Zastanawiałam się o co chodzi z tą walką, z kim pojedynkuje się krwiopijca. Myślałam, że faktycznie walczy z jakimś strasznym potworem i zaraz zginie. A tutaj taka niespodzianka! To tylko Jake "Tylko" w sensie, że to żaden dziwny stwór, który chciałby zabić Emmetta.
Podoba mi się. Napisane ładnie, płynnie. Oby więcej takich drabbli.
Możesz być pewna, że ten tekst będzie jednym z moich ulubionych w tej kategorii
Pozdrawiam serdecznie i tulę do serduszka! :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pią 14:14, 02 Lip 2010 |
|
To może ja się najpierw z poniższego tekstu wytłumaczę...
Na stronie serii "po zmierzchu" był konkurs na opowiadanie o Bree. Trzeba było napisać krótkie (maksymalnie 5 stron TNR) opowiadanie o tej bohaterce, które opisuje jej dalsze losy. Na moją głowę można było zrobić wersję alternatywną. Więc zrobiłam. I napisałam. A ponieważ nie chciałam pisać jakiegoś wściekle smutnego tekstu, stworzyłam takie mini z odrobiną humoru, żeby było lżej i przyjemniej.
Nim spytacie - nie, niczego nie wygrałam. Ale pisało mi się miło, nie powiem. Zatem wrzucam tutaj, bo czas wam nieco pozawracać głowę czymś nowym w kategorii "mini".
Przyjemnej lektury!
SIEDEM DNI SAMOTNEGO ŁOWCY
Dzień pierwszy
Konsumowałem obiad, kiedy wszystko się zmieniło.
Od jakiegoś czasu w moim królestwie panowała cisza. Opuszczone domostwa mają to do siebie, że można w nich sobie spokojnie zamieszkać, bez obawy, że ktoś zakłóci twój spokój. Poprzedni lokatorzy wyprowadzili się dość nagle, potem pojawili się jacyś inni ludzie, by, jak to mówili, wszystko zapieczętować, po czym zniknęli i nigdy więcej się nie pojawili. Nie sprawdzałem, czy dom został wystawiony na sprzedaż. Nie wychodziłem na zewnątrz.
Aż tu nagle usłyszałem hałasy. Pomyślałem, że to pewnie ludzkie dzieci, które uwielbiają się tu czasem bawić. Udawały, że dom jest nawiedzony i napędzały sobie stracha. Naprawdę, nie wiem, co w tym takiego zabawnego i dlaczego tak ich to pociąga.
Potem jednak doszedłem do wniosku, że to nie mogą być ludzkie dzieci. Jak na zabawę zachowywały się zbyt cicho, choć nie powiem – trochę szurania było. No i nie przyszły w nocy, tylko bladym świtem.
Schowałem się w swoje ulubione miejsce. Stwierdziłem, że poczekam i wyjdę dopiero, gdy się to wszystko skończy. Kiedy jednak powoli zmierzałem do swej kryjówki, zobaczyłem, jak kilka osób przemyka przez pomieszczenie, w którym się zadomowiłem. Poruszali się zbyt szybko jak na ludzi. Poczułem się nieswojo i gwałtownie przyspieszyłem. Bezpieczny poczułem się dopiero pod osłoną całkowitej ciemności. Miałem bardzo złe przeczucia.
Dzień drugi
Przeczucia mnie nie myliły. Coś tu naprawdę było nie tak. Kiedy znów wychynąłem ze swojej kryjówki, zobaczyłem poustawiane wszędzie nowe regały, a na nich książki. W pomieszczeniu panował porządek, choć bez przesady. Wyglądało to raczej jakby ktoś usilnie starał się wszystko ładnie poustawiać, a potem mu się odechciało pilnować, by nie wkradł się tu rozgardiasz. Przyjemne stosiki książek stały na podłodze obok biurka, przy którym siedziała zgarbiona ciemnowłosa ludzka samica. Pochylała się nad starym woluminem i czytała. Nie skupiałem się na niej na razie. Chwilowo siedziała zbyt daleko, by stanowić dla mnie jakiekolwiek zagrożenie. Zastanawiało mnie natomiast jedno – kiedy oni to wszystko zdążyli zrobić? Owszem, szurali cały dzień, ale to i tak nie usprawiedliwia tej prędkości! Nie wspominając już o tym, że wszystko zostało wysprzątane! Moje piękne pułapki uprzątnięte! Może i nie ma to wielkiego znaczenia, bo zawsze mogłem zrobić sobie nowe, ale chodzi o zasadę. Byłem tu pierwszy!
Moje rozmyślania przerwało wejście wysokiego samca o jasnych włosach. Natychmiast schowałem się za regałem.
- Nie garb się – powiedział do tej przy biurku.
Odruchowo się wyprostowała, a potem krnąbrnie, jak dziecko, którym wciąż była, znów wygięła plecy w pałąk.
- Wada postawy mi raczej nie grozi – odparła dziewczyna.
Zauważyłem, że wystaje mi zza regału noga. Schowałem się nieco głębiej, przez co straciłem widok. Wszystko jednak mogłem usłyszeć.
Szuranie, skrzypnięcie, a potem głos blondyna:
- I jak ci się podoba „Wirusologia”?
- Nudna. Ale chwilowo nie mam niczego innego do czytania – brzmiała odpowiedź samiczki.
- Nowy Jork to spore miasto, Bree. Na pewno znalazłabyś jakąś księgarnię.
- Wszędzie jest to samo. „Dracula”, „Wywiad z wampirem”... Słowo daję, jeszcze jeden wywód Lestata o pięknie rodzaju ludzkiego i zwrócę ostatniego grizzly.
- Nic podobnego, jadłaś cztery dni temu.
Cztery dni temu? Ludzie tak nie jadają. Poprzedni właściciele urządzili w tym pomieszczeniu jadalnię i pamiętam, że korzystali z niej znacznie częściej niż raz na cztery dni. Coś tu nie grało.
Tymczasem dwójka kontynuowała rozmowę.
- Tak się tylko mówi, Carlisle.
- Może zorganizuję ci naukę konwersacji z Edwardem? - W jego głosie zabrzmiała nowa nuta. To był chyba śmiech.
- Żebym zaczęła zgrywać nobliwego wampira? Nie, dziękuję. Wampir nienobliwy mi wystarczy.
Co to wampir? Wyglądnąłem dyskretnie, żeby zerknąć na ciemnowłosą. Wyglądała na człowieka, a na tych się w miarę znałem. Konkretnie – kiedy unikać z nimi kontaktów. Ludzie potrafili być bardzo nieprzyjemni i narobić mnóstwo wrzasku. Że o ściganiu w celach uśmiercających nie wspomnę.
Dyskretnie czmychnąłem zza regału i w popłochu wpadłem do kryjówki. Szykował się trudny okres. Pierwszy raz pomyślałem o wyprowadzce.
Dzień trzeci
To na pewno nie są ludzie. Ludzie sypiają! A ta dziewczyna spędziła w bibliotece całą noc na czytaniu i nawet nie poczuła zmęczenia. Co gorsza zamarła jak rzeźba i chyba nie oddychała. Muszę się dokształcić względem tamtego słowa, które tu wcześnie padło.
Zacząłem po cichutku wędrować po regałach w celach zapoznawczych. Nadziałem się na jakieś dziwne książki podróżnicze i kilka ręcznie zapisanych zeszytów. Miałem nadzieję, że to, co mnie interesowało, będzie miało po prostu na grzbiecie napisane „wampir”. Nie myliłem się. Cienka książeczka sterczała sobie na środkowym regale. Uświadomiłem sobie, że nic mi to nie da, bo i tak jej nie wyciągnę, nie rozłożę i nie przeczytam. Szlag by to...
Przyjrzałem się za to grzbietowi. U dołu znajdował się malutki obrazek. Była to twarz z otwartymi ustami, z których wystawały wielgachne zęby i coś z nich kapało. W żadnym wypadku nie przypominało to przesiadującej w bibliotece dziewczyny, która... zaczęła mówić. Znów się schowałem, by nikt mnie nie zauważył, a potem po cichutku, powolutku zakradłem się pod stojący najbliżej niej regał i wyjrzałem na pomieszczenie. Była sama i gadała do siebie.
Interesujące.
Siedziałem już tak długo i słuchałem z przerwami, bo czasem Bree mamrotała do siebie, a czasem rozmawiała z kolejną samicą, też ciemnowłosą, tylko wyższą od niej, najwyraźniej połączoną niewidzialnym magnesem z rudym samcem. Innego wyjaśnienia dla ich ciągłego wchodzenia i wychodzenia z biblioteki w parze nie znalazłem. I tak przez cały dzień. Z tego, co podsłuchałem, skleciłem dość ciekawą historię.
Bree była wampirem. Jeszcze nie wiem dokładnie, na czym rzecz polega, aczkolwiek z potoku słów, które mamrotała pod nosem, wnioskuję, że żywi się toto krwią i w zasadzie powinno unikać słońca.
Kiedy miała piętnaście lat, została przemieniona przez jakiegoś Rileya albo Victorię (tu się zgubiłem, bo szybko mówiła) i dołączyła do armii jej podobnych, czerwonookich nowonarodzonych. Ruszyli wtedy do małego miasteczka w stanie Waszyngton, by kogoś zabić. Była bitwa, wilkołaki (znowu jakieś diabelstwo!) przeciwko nim, potem przyjechało jeszcze więcej, jeszcze bardziej wrednych wampirów i zrobili porządek. Chcieli zabić także ją, ale Carlisle wyprosił dla niej ułaskawienie, pod warunkiem, że się ukryje i nie będzie pokazywała światu.
Hmm, widzę, że mam z Bree to i owo wspólne. I nawet to żywienie raz na jakiś czas... Tak, zastanawiam się, czy nie jesteśmy jakimiś pokrewnymi gatunkami?
Wracając do historii – mówiła długo i dość zajmująco, wpatrując się w leżącą na jej kolanach książkę niewidzącym wzrokiem. Bała się jakiejś Jane, że po nią wróci, ale rudzielec z drugą ciemnowłosą zaraz ją pocieszyli, że nie widzieli jej od czterdziestu lat, więc pewnie już nikogo z ich rodziny nie będzie nękać. Wydawało mi się, że Bree jest dosyć młodą samicą, ale co ja się tam znam na ludziach? To i owo o nich wiem, ale nie aż tyle.
Wielbicielka biblioteki na dłuższą chwilę zamilkła, więc doszedłem do wniosku, że pewnie już niczego więcej nie będzie rozpamiętywać. Po cichutku więc udałem się do kuchni sprawdzić, czy nie mam już obiadu. Od tego słuchania o jedzeniu, zapachach i udręce bycia wampirem zrobiłem się piekielnie głodny.
Dzień czwarty
OBJADŁEM SIĘ! To niedobrze, to bardzo niezdrowo. Ale skoro już obiad na mnie czekał, a ja czułem, że nie wytrzymam...
Po posiłku zacząłem wędrować. Musiałem się skradać, bo w salonie urzędowała jasnowłosa samica. Zauważyła mnie, zmrużyła oczy, ale potem... zostawiła w spokoju. Drugim wyjaśnieniem jest: za szybko uciekałem. Przeraża mnie ta rodzina. Wszyscy są jacyś tacy... dziwni. Nie zachowują się jak ludzie (wciąż nie wiem, o co chodzi z tymi wampirami). Zawołała kogoś:
- Emmett!
A potem powiedziała, że mnie widziała. Nie wiem, kim dokładnie jest Emmett, zgaduję jednak, że należy do tego stada. Usłyszałem jego głos:
- No i co z tego? Przecież nic ci nie zrobi.
Dalszej przemowy już nie słyszałem. Umknąłem sobie tylko znanymi przejściami do biblioteki. Tam było ciszej. I tam znowu siedziała Bree.
Rysowała coś na wielkiej płachcie papieru. To niezwykłe, że aż tak interesuję się życiem jakiegoś człowieka (nawet jeśli człowiekiem nie jest), ale powiedzmy sobie szczerze, że kiedy spędza się tyle czasu samotnie, trzeba sobie znaleźć jakieś hobby. Jestem łowcą, poluję. A między jednym posiłkiem a drugim zamieram w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Niewiele mam zajęć. Ludzie jako tacy mnie nie interesują, o ile na mnie nie wrzeszczą i nic mi z ich strony nie grozi. Ale obserwowałem ich z daleka i, biorąc pod uwagę moje doświadczenie, ośmielam się zauważyć, że odmienność obecnych lokatorów miała prawo rozbudzić ciekawość w każdym stworzeniu, żywym czy umarłym.
Zawisłem dyskretnie nad drobną dziewuszką i obserwowałem ciekawie, co gryzmoli. Powypisywała imiona, dorysowała ludziki (a wszystko tak szybko, że sam bym tak chciał). Przyjrzałem się. Rozpoznawałem te imiona. Aha, rysuje swoją rodzinę. No dobrze...
Ludzie mają dziwną cechę, której nigdy nie pojmę. Uwielbiają żyć stadnie, ale największą wagę przywiązują do tego, by mieć kogoś do pary.
Zacząłem się orientować w koligacjach na papierze, na którym u góry widniało słowo „Cullenowie”. Zauważyłem też jedną rzecz. Człekokształtne wampiry też lubią pary. Bree wymalowała wielkie czerwone plusy między poszczególnymi imionami. Przy swoim imieniu naszkicowała prostego ludzika... i nic więcej. Widocznie ona jedna pozostała niesparowana. Wpatrywała się długo w swoje dzieło, a konkretnie w ten jeden punkt, w którym widniała jej podobizna. Musiało jej być ciężko. Poniekąd rozumiałem, o co jej chodzi. Jak na człowieka (czy też wampira, cokolwiek to jest) jej życie zawierało w sobie dużo niebezpieczeństwa, prawie zginęła przez jakąś Jane, a potem została włączona do tej rodziny, przyjęła ich zwyczaje, ale nie dane jej było odtańczyć tańca godowego z żadnym z samców. Dwunożni mają wiele problemów ze sobą. Odczuwają dziwne emocje, przez które cierpią. Czują się samotni, choć otacza ich własne stado. Najwyraźniej sytuacja Bree właśnie tak wyglądała. Choć ze skrawków szeptów, które z siebie wydawała, mogłem wywnioskować, że nie chodzi tylko o partnera do godów. Najwyraźniej czuła się przerobiona na laleczkę, wyuczona obcych zwyczajów, ale niezrozumiana.
Nie wiedziałbym o tym wszystkim, gdyby nie to, że przywódca poprzedniego stada, które tu rezydowało, był psychologiem. Godzinami tak gadał. Tak, w MOJEJ bibliotece!
W tym momencie do pomieszczenia wkroczyła partnerka Carlisle'a. Wyminęła stosy książek i usiadła przy Bree, po czym zaczęła z nią rozmawiać, że to nic takiego, że Edward też długo czekał na swoją Bellę...
Umknąłem. Już kiedyś słyszałem taką rozmowę w wykonaniu ludzi, tylko wtedy brzmiała ona bardziej jak „Kochanie, tobie też wyrosną wąsy!”. Mnie to wystarczy. Ludzie (i, jak widać, wampiry też) stanowczo za dużo gadają.
Znów nawiedziła mnie myśl o wyprowadzce.
Dzień piąty
Rodzina wymknęła się na polowanie i w całym domu zapanował spokój. Moje królestwo znów było tylko dla mnie! I dla kilku moich współbraci, z którymi staramy się nie wchodzić w drogę, żeby nie wykradać sobie zdobyczy z łowisk. Wykorzystałem moment, by zerknąć do pułapki, którą zostawiłem w pokoju małej samicy z włosami we wszystkie strony i ze zgrozą zauważyłem, że została usunięta. Nie mogę żyć w takich warunkach! To deprymujące i niesprawiedliwe! Czy ja im wymontowuję prysznice? Wyrzucam kanapy? Tnę dywany? Nie, wręcz przeciwnie. Mieszkam tu sobie cichutko, nikomu nie przeszkadzam i jeszcze współczuję Bree, że jest niesparowana i z tego powodu nieszczęśliwa.
Bardzo chętnie pokazałbym jej, jak wyglądają związki mojego gatunku. Od razu by jej się odechciało. Smętnie udałem się do mojego ulubionego pomieszczenia i zawisłem na suficie. I wtedy zauważyłem, że wampirzyca zostawiła na biurku otwartą książkę. Aha!
Zjechałem na dół i przekonałem się, że to ta oprawiona w zielone płótno, z napisem „Wampir” na grzbiecie.
Postanowiłem się dokształcić. Na owych stronach, które stały dla mnie otworem przeczytałem jednak tylko to, co już sam wiedziałem. Wampiry piją krew, są nieśmiertelne i dość atrakcyjne. Nie dla mnie, ale to pewnie różnica gatunków. Być może pojęcie ich rodzaju właśnie do tego się sprowadza. Nie znalazłszy niczego ciekawszego postanowiłem schować się do kryjówki i tam sobie po prostu poegzystować, nikomu nie wadząc.
Dzień szósty
Wampiry, które nie wyglądały jak dorosłe osobniki, poszły do szkoły, a przywódca stada wyszedł do pracy. W domu została tylko Esme, która krzątała się po swych włościach i sprzątała. Znalazłem winowajcę! To ona usuwa moje pułapki!
Nie opracowałem jednak żadnego planu zemsty. Co mogłem zrobić? Dziabnąć? Wystraszyć? Cullenowie nie wyglądali mi na bojaźliwych. Zresztą wolałbym nie ryzykować, że Esme narobi wrzasku. Kto wie? Może ona była akurat z tych hałaśliwych? W książce nie doczytałem się, czego mogą bać się wampiry. Może niczego, może wielu rzeczy. Nie chciałem sprawdzać.
Po południu wróciły „dzieci”. Bree zniknęła w swoim pokoju. Była bardzo podekscytowana, podśpiewywała głośno i uśmiechała się tak szeroko, że bałem się, że pękną jej usta. Podskakiwała jak przystało na kogoś, kto wygląda na młodego osobnika. Nie poszedłem za nią, niech sobie poćwierka we własnym zakresie. I tak się dowiem, o co chodzi.
Dowiedziałem się zresztą szybciej, niż mi się wydawało. Emmett powiedział, że chodzi o jakiegoś Roya, z którym Bree siedziała na angielskim. Większość stada okazała niepokój, za wyjątkiem Edwarda i Belli. Przypomnieli, że ich historia skończyła się całkiem szczęśliwie. Wolę nie wnikać, o co chodzi z ich historią. Niniejszym jednak cieszę się, że Bree ma szansę na sparowanie, wygląda na to, że ją to uszczęśliwia. To dobrze. Nie znoszę ponuraków. Już tu jedna taka rodzina mieszkała. Lubię ciemność, nie powiem, że nie, ale oni przesadzali. Choć pewnie rachunki za prąd mieli znikome.
Dzień siódmy
Mój błąd polegał na zbytnim zaufaniu. Uznałem bowiem, że skoro ja nie stanowię dla nikogo zagrożenia i skoro wampiry są takie inne od ludzi, mogę wyjść z ukrycia i nic się nikomu nie stanie. Tak zatem zrobiłem i pokazałem się w całej swej okazałości. Moja malutka postać zakwitła na ścianie niczym ciemny kwiatek, gdzie mogłem pogrzać się w promieniach padającego nań słońca. Zamarłem, ciesząc się ciepełkiem.
I wtedy to się stało.
Nagle ujrzałem złote oczy Bree przede mną. Nie narobiła wrzasku jak człowiek, ale przecież człowiekiem nie była. Wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem, po czym wykrzywiła usta.
- Ble!
No dzięki. I wzajemnie!
Nim zdążyłem zrozumieć, w jaki sposób nadejdzie mój koniec, usłyszałem tylko świst, a potem...
CHLAST!!!
Wiele, wiele dni później...
Wyprowadziłem się pod zadaszenie. Jest tu trochę chłodniej niż wewnątrz i trzeba się zagłębić między deski, by w środku dnia znaleźć się w absolutnej ciemności, ale nie narzekam. Nie narzekam też na to, że wciąż ciut kuleję i nieco strzyka mnie w odwłoku. Niemniej żyję. I najwyraźniej jestem wybrańcem, a przynajmniej superherosem swojego gatunku. No bo ile znacie pająków, które dostały gazetą od wampira i przeżyły?
KONIEC |
Post został pochwalony 3 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pią 19:25, 02 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 19:17, 02 Lip 2010 |
|
Zacznę od czepiania się...
Cytat: |
Wszytko jednak mogłem usłyszeć |
Chyba wszystko, chyba że chciałaś użyć staropolszczyzny, to zwracam honor
I na tym koniec czepiania.
Słyszałam o tym konkursie o Bree, ale zorientowałam się za późno i nie skrobnęłam ani słówka. Jednak muszę przyznać, że bardzo, ale to bardzo się cieszę, że Ty coś stworzyłaś, bo wyszło Ci genialnie.
Zacznę od pomysłu. Od samego początku zastanawiałam się kim jest narrator tego tekstu. Wpierw myślałam, że to wampir, potem pomyślałam o szczurze, nietoperzu, aż w pewnym momencie skojarzyłam, że to pająk. Nie mam pojęcia jak to wymyśliłaś, skąd Ci się biorą takie pomysły, ale jestem w szoku. Ja bym na takie coś nie wpadła.
No i tym już mnie całkowicie kupiłaś. Oryginalny, wspaniały tekst. I do tego magiczny. Coś Ci mówiłam o tej Twojej magiczności, pamiętasz? A Ty się wypierałaś Po raz kolejny pokazałaś, że jesteś mistrzynią w budowaniu cudownego, magicznego klimatu.
Bardzo podoba mi się takie przyglądanie się Cullenom i Bree z perspektywy innej istoty, która nie jest ani człowiekiem, ani zmiennokształtnym, ani wampirem. Niepozorny pajączek, obserwuje znanych nam bohaterów, stara się ich rozgryźć, dotrzeć do tego, kim są, złości się, że mu przeszkadzają, wpraszają się do jego królestwa, niszczą jego pułapki.
Spostrzeżenia odnośnie nowych współlokatorów były bardzo trafne. Zarówno jeśli chodzi o to, że Bella i Edward wciąż ze sobą przebywają, że Bree jest samotna, smutna itd. Ciekawie było poznawać historię tej młodej wampirzycy oczami kogoś innego. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że pajączek naprawdę martwi się o Bree, że czuje z nią jakąś więź, że współczuje jej i w ogóle chciałby, żeby poczuła się lepiej.
Wydaje mi się też, że pajączek zrozumiał, że między nim a wampirami jest dużo podobieństw. Przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Co chwila natykałam się na takie fragmenty, które pasowały zarówno do Cullenów, jak i narratora.
A końcówka mnie zabiła. Bree poszła do szkoły, nareszcie poczuła się lepiej, ale pajączek prawie skończył źle. Bałam się, że go zabiła i zrobiło mi się przykro. Jednak już sam koniec końców:
Cytat: |
Nie narzekam też na to, że wciąż ciut kuleję i nieco strzyka mnie w odwłoku. Niemniej żyję. I najwyraźniej jestem wybrańcem, a przynajmniej superherosem swojego gatunku. No bo ile znacie pająków, które dostały gazetą od wampira i przeżyły? |
... rozwalił mnie na łopatki. Coś przepięknego, wspaniałego, genialnego. Roześmiałam się, ucieszyłam i w ogóle.
Kobieto, jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego talentu. Po raz kolejny. Będę Ci to powtarzać non stop, pod każdym tekstem. Marzę o tym, żebyś kiedyś coś wydała i żebym mogła pójść do księgarni i kupić Twoją książkę. Naprawdę.
Mam nadzieję, że niedługo znów nas czymś uraczysz. Równie świetnym i równie smakowitym |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wiedźma
Gość
|
Wysłany:
Wto 18:52, 06 Lip 2010 |
|
Dobra włączłyam sobie I Am Kloot - No Fear Of Falling, więc teraz mogę sobie spokojnie komentować. Jest to moja pierwsza przeczytana miniaturka i opinia o niej, więc nie jestem w tym zbytnio doświadczona, lecz myślę, że nie pójdzie mi tak źle, bo jako tako zapoznałam się z poradnikiem pisania konstruktywnych komentarzy.
Ago droga!
Pierwsze co zrzuca się w oczy to forma pamiętnika, dziennika. Pisałam kiedyś coś takiego i zrezygnowałam po pięciu minutach, przeklinając brak talentu. Tobie poszło to rewelacyjnie i to sobie pochwalam. Sposób, w jaki wykorzystałaś swoją wyobraźnię i oczywiście klawiaturę zasługuję na pochwałę. Sam spider-man byłby pod wrażeniem.
Tak jak moja poprzedniczka Susan, nie miałam pojęcia o rodowodzie narratora. Zadawałam sobie to pytanie do "CHLAST!" i nie mogłam wpaść, kto nim jest. Zaskoczyłaś mnie bardzo pozytywnie pod koniec.
Lubię szczęśliwie zakończenia, chodź nie zawsze. Idea z uratowaniem Bree przez Cullenów (kurczę, napisałam na początku KALENÓW) wydaje mi się ciekawa i urzekająca.
Całość prezentuje się zgrabnie i przyjemnie. Humorystyczność mnie urzeka i nie jest przesadzona. Poważnych momentów też nie jest za wiele, to dobrze. Jest po prostu... tak umiarkowanie i w sam raz.
Gramatycznie jest idealnie, uporządkowanie i wszystko na swoim miejscu. Brawo!
Pomysł z rysowaniem rodziny Cullenów na drzewie genealogicznym straszni mi się spodobał i dobrze urzeczywistnia miejsce dziewczynki w tej familii.
Bohaterowie:
Kanoniczni, lecz przedstawieni na twój własny sposób. Najbardziej urzekającą postacią jest oczywiście zacny pajączek. Epatował ironią, wewnętrzną łagodnością i, nie wiem jak to nazwać... może niezadowoleniem z nowych lokatorów. Podoba mi się ta personifikacja w twoim wydaniu. Brakowało mi Alice i Jaspera, chodź nie o nich jest ta miniaturka. Miłośniczka biblioteki ukazana jest w bardzo spokojny i łagodny sposób. Chociaż... ugodzenie biednego zwierzątka zasługuje na naganę. :)))
Życzę dalszych sukcesów i pozdrawiam,
Dominika
I na koniec mój mały dowód uznania.:
|
Ostatnio zmieniony przez Wiedźma dnia Wto 18:58, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Śro 18:51, 15 Wrz 2010 |
|
Uwaga, uwaga! Thin została lemonką rulezującą! Dziwicie się? Pewnie, też się nie mogę nadziwić.
Niemniej poniższy tekst włożył mi koronę na łeb. Miłego czytania!
Btw skorzystałam z okazji i poprawiłam kilka błędów, które mnie drażniły.
----
SZUKAJĄC PODNIETY DOSKONAŁEJ
Moja droga. Chciałbym zauważyć, że stanowczo przesadzasz. Zauważ, że jesteśmy ze sobą już naprawdę długo. Gdy się ma ledwie sto lat, to jeszcze jakoś można poszaleć, mam nadzieję, że to rozumiesz. Ale w pewnym wieku wampira zaczynają interesować inne rzeczy.
(Proszę, przestań.)
Sulpicio! Uspokój się! Na litość wszystkich bóstw, którym składaliśmy ofiary, ileż można oddawać się żądzy? Sto, dwieście, trzysta lat... ale trzy tysiące? Że też ci się ciągle chce! Bądźmy przez chwilę poważni. To jest nudne. Nie zamierzam się oddawać tej pospolitej rozrywce. Nie, nie boli mnie głowa. No wiesz? Po tylu latach powinnaś wiedzieć, że my, wampiry, nie miewamy migren. A już szczególnie męskie wampiry. Cóż oznacza ten uśmieszek na twych boskich wargach? Znowu pozowałaś Da Vinciemu? A tak, przecież on już nie żyje... Zapomniałem...
(Pięknie! I kto mi to teraz zaszyje?)
Przypomnij mi, wypiłem Da Vinciego? To wielka szkoda, ładnie pachniał... jak na niego. Nie czepiam się, po prostu uważam, że terpentyna nieco psuje nastrój. Nastrój do malowania! O co ty mnie posądzasz, kobieto! No dobrze, dobrze, przyznaję, że kilka razy mi się zdarzyło to i owo, ale nie ukrywajmy, że ty też szukałaś urozmaicenia... Mam ci przypomnieć tamtą rudowłosą lisiczkę w piętnastym wieku? Miała wszędzie piegi, nawet na pośladkach i między nogami, to fascynujące. Jak to skąd wiem? Przypominam ci, że przyłapałem was obie in flagranti. A, nie, przyłapałem cię dwa wieki wcześniej, z inną rudą... w jej kuchni, na blacie.... Ona nie miała piegów na pośladkach?
(Przy okazji - co twój palec robi między moimi? Powiedziałem, że nic z tego.)
Jesteś rozkoszna, kiedy się tak przy czymś upierasz. Jestem przekonany, że tamta miała piegi na pośladkach, a także na piersiach. Zbiegały się delikatnymi kropkami ku szczytom, ale wokół sutków była tylko jasna skóra. Zadziwiające, jak to się czasem nieśmiertelnemu niektóre rzeczy mylą. Nie, ciebie nie pomyliłbym z nikim innym. Doprawdy, Sulpicio, zadziwiasz mnie. Wciąż pozostaję urzeczony jasnością twych włosów, nie musisz być zazdrosna o tamto... to nic takiego. Ot, chwila zapomnienia. Moment naprawdę szorstkiej rozkoszy. Zjadłem ją zresztą po fakcie. I tak się już do niczego nie nadawała.
(Sulpicio, mówię do ciebie. A kiedy mówię, nie mogę mieć ust zajętych twoim językiem, to utrudnia sprawę.)
Choć przyznam, że była niezła. Słodkie usta, buzia aniołka, pełne piersi... kiedy krew spływała z jej gardła piłem spomiędzy nich. Żałuj, że cię przy tym nie było. Nie udawaj zazdrosnej, dobrze wiem, że też chętnie byś się napiła.
(Zostaw moje spodnie w spokoju.)
A nie chciałabyś sobie kogoś wziąć na chwilę? Poobserwowałbym. To naprawdę podniecające. I tego chyba jeszcze nigdy nie zrobiliśmy. Sulpicio, powiedz mi, dlaczego dotąd nie wpadliśmy na taki pomysł?
Nie, Demetri odpada. Akurat z Demetrim bym cię nie chciał oglądać. Marek? Proszę, dlaczego chcesz mnie katować? Marek, zanim zabrałby się do roboty, wyrecytowałby pewnie jakiś poemat ku czci Didyme. Nawet umrzeć bym z nudów nie mógł. W końcu jestem nieśmiertelny.
Kajusz? To ciekawszy koncept. Wiedziałaś, że jest sadystą? Trzyma pejcz w szafce i myśli, że o tym nie wiem. No naprawdę, ja miałbym czegoś nie wiedzieć? Ubiczował tym Athenodorę. Nie wiem po co, przecież nie czujemy bólu, ale może sprawiało mu to jakąś inną satysfakcję.
Wiesz, że ją jeszcze związał? Z tym to się nawet nie krył. Hmm, a gdybyśmy tak... Ale to nie dzisiaj, naprawdę, może za kilkaset lat wróci mi nastrój na takie zabawy. W chwili obecnej obezwładnia mnie coś znacznie innego. Wiesz, władza jest niczym pożądanie... tylko bardziej upaja. Choć zapewne upajałaby mnie bardziej, gdybyśmy sprzątnęli Cullenów. Może poza Carlislem, wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś... porozmawiamy...
(Sulpicio, natychmiast przestań mi tak robić!)
Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś zdolna do takich brewerii. Czuję się zażenowany moją obecną sytuacją. Przecież wiesz, że mężczyzna może stać całkiem nagi, ale w podartej koszuli i bez spodni czuje się upokorzony. Nie mogę ruszyć nogą, Sulpicio! To bardzo krępujące!
Naprawdę nie wiem, co cię tak bawi, mówię poważnie. To krępu... Ach, ty i te twoje małe żarciki! Uwielbiam, kiedy z twych ust wydobywa się ten lekki śmiech. Czuję wtedy dreszcz, naprawdę...
(Auć! No dobrze, żartowałem, wcale nie uderzyłem głową w ramę!)
Wygląda na to, że się nie wywinę.
(O nie, moja droga! Żadnych kajdanek! Ostatnim razem z kajdankami zwaliłaś włoski wazon z czternastego wieku! To kosztuje!)
Wiesz, kiedy twoje usta tak suną po moim ciele, przypominają mi się czasy, gdy byliśmy jeszcze młodzi. I ludzcy. Byłaś zaiste rozwiązłą kobietą, chciałem cię... uch... oswoić jak dzikie zwierzę. Chyba mi się to nigdy nie udało. Trzy tysiące lat i... aaaa...
(Przynieś mi ręcznik, proszę.)
Nie żebym sam był jakoś szczególnie moralny. Nie mogę do dziś roztrząsnąć, kto tu kogo uwiódł. Wolałbym myśleć, że ja ciebie. Choć przyznaję, że ożeniłem się z cwaną kobietą. Bardzo, bardzo cwaną kobietą. Jesteś wcieleniem... uuuuaa... zła, Sulpicio, wielbię cię właśnie taką.
(Jeszcze jeden ręcznik, moja droga!)
Dobrze. A zatem nie miałem ochoty na wykonywanie takich czynności, a jednak osiągnęłaś sukces. Powinnaś zostać za to surowo ukarana. Jesteśmy w sali tronowej. Wiesz, co by się działo, gdyby ktoś tu wszedł? Nie, nie odpowiadaj. Ani słowa o Kajuszu!
Masz naprawdę brudne myśli, czy wiesz?
(A teraz się nie wyrywaj.)
Inna sprawa, że jak tak sobie słucham czasem twoich myśli, nachodzą mnie dziwne pomysły. I do dziś zastanawia mnie, dlaczego najlepszym przekaźnikiem są ręce. Gdy twoje usta mnie dotykają, nie słyszę aż tak wyraźnie, co sobie myślisz i co ci chodziło po głowie pięć minut temu... albo wieki temu... lecz gdy tylko dotkniesz mnie rękoma, od razu wiem, że...
Bicz ma Kajusz, już ci mówiłem. I nie widzę sensu w takiej pospolitej rozrywce.
(Leż spokojnie. Ukarzę cię inaczej.)
Tak sobie myślę... kiedyś dotknąłem ręki syna Carlisle'a, wiesz? I nie usłyszałem żadnej nieprzyzwoitej myśli na temat dziewczyny, która stała obok. A taki był w niej zakochany! Jest coś w tej jego niewinności, że aż chciałbym ją zszargać. Jest taki... święty. Idealny materiał do plugawienia, zgodzisz się ze mną?
(Podnieś suknię. Niebieskie desusy? W baroku nie znosiłaś tego koloru, już ci przeszło? Zdejmijmy to.)
Nie, nie chciałbym w żadnym wypadku zaprosić do łoża Edwarda Cullena! On by się prędzej dogadał z Markiem. Obaj mogliby sobie deklamować wiersze, śpiewać piosenki, a ja za ten czas bym chyba osiwiał. Pomijając fakt, że to niemożliwe.
(Rozchyl nogi, moja droga. Szerzej.)
Niemniej... gdy przesuwam ręką po twoim brzuchu... i niżej... zaczynam się zastanawiać. I muszę kiedyś znaleźć okazję, by sprawdzić Edwarda. Aż mnie skręca z ciekawości, co robił w noc poślubną. Myślę, że my musielibyśmy spróbować tego samego, to by dopiero była dla nas nowość! Albo może nie, nie czuję się poetą.
(Nie, teraz się nie ruszaj.)
Masz piękne piersi... ciekawe, jakie są Belli. Wygląda na drobnicę, raczej bez fantazji. Rany, nie mogę się uwolnić od wyobrażeń, co i jak robili. Przyznasz, że to naprawdę śmieszne! Moja droga, nie udawaj złości. Etap, w którym nie wypada nam porównywać siebie do kogoś innego już dawno mamy za sobą. Jesteśmy otwarci i taki układ sprawdza się od dwóch tysięcy lat. Poza tym... twoja namiętność a słodycz Belli – bez porównania. Lata praktyki czynią z ciebie moją Sulpicię. Moją, tylko moją Sulpicię.
(Bez żartów, to na pewno nie bolało! Tak też myślałem...)
A teraz już nic nie mów. Sama chciałaś.
...Sulpicio? Jęcz dla mnie. Chcę słyszeć, że jest ci dobrze...
KONIEC |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Śro 18:57, 15 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 19:16, 16 Wrz 2010 |
|
Kochana!
Trudno mi skomentować tego królewskiego lemonka, bo musiałabym cytować większość tekstu i trzaskać poniżej mało inteligentny komentarz, składający się z mojego chichotu, bo tekst jest naprawdę przezabawny. Czytając go, śmiałam się w głos. Jest błyskotliwy, zabawny, uroczy, bardzo w Twoim niepowtarzalnym stylu.
Wybrałaś ciekawą parę Aro/Ara - nigdy nie wiem, czy się to odmienia i Sulpicię. I nie, nie bałam się zapoznać z treścią lemonka, bo wiedziałam, że na pewno wykombinowałaś coś świetnego. No i tak się stało.
Nikt tak dobrze jak Ty nie wydobywa z bohaterów charakterystycznych cech i ich nie wyostrza. Potrafisz poprowadzić żart ze smakiem, błyskotliwością i wyczuciem. To naprawdę wielka sztuka, a Ty jesteś w tym mistrzynią. I nie gadaj mi, że opowiadam głupoty, bo Ci chlasnę.
Do moich ulubionych fragmentów zaliczają się rozmyślania o Edwardzie i Belli, oraz Kajuszu. Zresztą wszystkie myśli Aro/Ara mnie zachwyciły. A to o deklamowaniu wierszy i śpiewaniu piosenek - świetne.
Widzisz, wyszedł mi beznadziejny komentarz. Przepraszam, zasługujesz na więcej. Ale wiesz, że dla mnie jesteś królową już od dawna. I jak się spotkamy na premierze BD, to Ci przed domem pomnik wybuduję
Buziaki! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Prawdziwa
Dobry wampir
Dołączył: 21 Sie 2009
Posty: 573 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze sklepu ;p
|
Wysłany:
Czw 19:58, 16 Wrz 2010 |
|
Zjawiam się i ja, by skomentować zwycięskiego lemona.
Zaczne od tego, że Twój tekst był duzym zaskoczeniem dla czytelnika. Nie ma tu żadnej dosadnej sceny. Tak jak sama napisałaś "tekst obok lemona". Więc, jak to się stało, że zwyciężył?
Odpowiedź jest prosta. Miniatura jest fenomenalna. Z dawką dobrego humory, groteski, maniery.
To co osobiście mnie ujęło, to wtrącenia dotyczące miłości Edwarda. Tak, wiem, jestem monotematyczna. Ale bardzo spodobały mi się te wtrącenia, te rozważania nad jego miłością w... trakcie uprawiania własnej.
Biję pokłony przed Królową:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Czw 20:12, 16 Wrz 2010 |
|
Prawdziwa, mam pewną teorię na temat, jak to się stało, że ten lemon wygrał. Ale zanim teoria, to mechanicznie rzecz ujmując dostawał dużo punktów w subtelnej, niemal u każdego miałam pierwsze miejsce w subtelnościach i stylu, a to daje mi dwie kategorie nabijające punktację.
Ale moja teoria (pokuszę się i będę się tak pocieszać) brzmi tak - ostatnie lata należały do serii pewnych czarnych książek autorstwa Stephenie Meyer, gdzie nie ma lemonów. No, ok, w BD pojawiła się scena miłosna, ale napisana tak, że i tak nie wiemy, co dokładnie E. i B. robili (ale w ogólnym zarysie nie trzeba było tego tłumaczyć). Niemniej brak tam mocnych scen erotycznych, prawda? Te książki wygrały z romansidłami, gdzie parki szaleją jak rozpasane króliki. No i mój lemon mógł wygrać na tej samej zasadzie - wśród scen erotycznych wygrał ten, który właściwie niczego nie opisał, robił tylko konkretne aluzje.
Jak to się wszystko ma do rzeczywistości? Wciąż marzy nam się prawdziwa miłość i chociaż lubimy poszaleć sobie z literackim seksem, poczytać z wypiekami na twarzy, jak to grecki bóg wraz z małżonką oddaje się breweriom w swej łożnicy, tak w ogólnym zarysie chcemy prawdziwego uczucia. Im większe, tym lepsze.
A także lubimy się śmiać.
Buźka!
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zua_15
Wilkołak
Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie
|
Wysłany:
Pią 17:24, 17 Wrz 2010 |
|
To teraz ja. Witaj
Forma, styl, wszystko, co odbiegało od pozostałych tekstów w konkursie; ale to nic złego, gdyż mini jest naprawdę dobra.
Było miejscami zabawnie, i to bardzo; stworzyłaś bardzo przyjemną atmosferę. Całą garstkę erotyki przykrywał monolog Ara i nie było to wcale złe ani beznadziejne - co świadczy po Twojej wygranej.
Styl - bardzo mi się podobał! Minimalna ilość błędów. Czytało się szybko, nic nie hamowało i nie wzbudzało niezrozumienia czy pogubienia się.
Atmosfera - jak już wspominałam, bardzo przyjemna.
Kurczę, coś mi wena ucieka. Nie wiem, co jeszcze napisać. Wiedz, iż utwór mi się podobał!
A! Wiem, korci mnie jedno pytanie, chyba nawet przy ocenianiu je zadałam...
Strasznie ciekawi mnie ta końcówka, nie chcę wprowadzać błędnych myśli, a w głowie chcę mieć wszystko w idealnym porządku, co do tego tekstu.
Czyżby zakończenie było... hm... smutne? Bo to chyba nie był jako taki "szczęśliwy koniec". Mam przeczucia, że coś zdarzyło się, coś poszło nie tak; prosiłabym o wytłumaczenie.
No i na koniec, chciałam pogratulować Królowie ; )
Serdecznie całuję,
Zua. ; * |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pią 19:56, 17 Wrz 2010 |
|
No właśnie też mnie zafrapowało, o co chodzi z tym smutnym zakończeniem? Bo Aro wziął się wreszcie do roboty i tylko powiedział Sulpicii, by jęczała, bo chce słyszeć, że przeżywa rozkosz (dodatkowa podnieta dla wielu facetów). Nie rozumiem, o co chodzi z tym smutkiem. Jak to dokładnie odbierasz?
Hmm, napisałaś, że minimalna ilość błędów... czyli że jakieś się ostały. W wolnej chwili daj mi znać, co było nie tak, to poprawię. Nie cierpię zostawiać kwiatków na oślej łączce... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zua_15
Wilkołak
Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie
|
Wysłany:
Sob 16:19, 18 Wrz 2010 |
|
Więc właśnie odebrałam tą końcówkę, jakby taka... prośba, jakby miała jęczeć na siłę, właśnie, jakby jej się nie podobało, a go to boli, wolałby wiedzieć, że jest jej dobrze. Może źle przeczytałam, ale:
...Sulpicio? Jęcz dla mnie. Chcę słyszeć, że jest ci dobrze... - odebrałam to jako mówione tonem niepewności, zawodu... Tak jakby Aro nie był pewny, że Sulpicii jest dobrze; chciałby to wiedzieć. To, że ona nie jęczy zmusza go do zastanowienia, czy wszystko na pewno ok...
Być może źle to po prostu zinterpretowałam. Wybacz, ale wiesz - wolę się upewnić ; )
Co do błędów - wiesz, w sumie to nie jestem w 100% pewna czy jakieś błędy były - może to po prostu kwestia, że tak powiem "gustu" - jak komu lepiej się czyta. Ale gdy znajdę dłuższą, wolną chwilę - bo w tym momencie, nie za bardzo mam czas - to przejrzę raz jeszcze cały tekst i jak coś zauważę, to zapodam.
Pozdrawiam. ; *
Zua. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 16:30, 18 Wrz 2010 |
|
Akurat Aro miałby 100% pewności - pamiętasz o jego talencie? Więc on prosi o ten jęk, bo go to podnieca. Li i tylko. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zua_15
Wilkołak
Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie
|
Wysłany:
Sob 19:22, 18 Wrz 2010 |
|
Ach, no tak. Przepraszam, mój błąd ; )
Tak więc - gratuluję raz jeszcze wygranej! Tekst udany : * |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Wto 19:33, 21 Wrz 2010 |
|
Thin, przede wszystkim jeszcze raz gratuluję.
Twój tekst, jak dla mnie był w zasadzie poza wszelką konkurencją. Głównie ze względu na kapitalny pomysł, formę i styl. A! Zapomniałabym o bohaterach, a raczej o głównym narratorze – Aro.
Uwierz mi czytając ten tekst po raz pierwszy śmiałam się na głos, aż się na mnie domownicy patrzyli jak na nienormalną. Ale szczerze, miałam to gdzieś. Zadzwoniłam zaraz później do mojej mamy, która czasem również poczytuje nasze forum i kazałam przeczytać Twojego lemonka. Oddzwoniła po kilkunastu minutach chichocząc w słuchawkę. Miałam wrażenie, że zacznie się zaraz turlać ze śmiechu.
Aro w Twoim tekście jest swoją własną, przepiękną karykaturą. Jak wejdzie na ekrany BD i zacznę się śmiać w kinie w kluczowej scenie na łące, w trakcie konfrontacji Cullenów i sfory z Volturi, to będzie to Twoja wina. A raczej Twojego tekstu.
Erotyczne wspomnienia starego wampira, jego bezbłędne i trafne komentarze poszczególnych zachowań Marka, Kajusza czy Cullenów są po prostu znakomite. Nie mówiąc o fragmencie o da Vincim.
Chylę czoła przed Twoimi niebanalnymi umiejętnościami. Nie sztuką jest pisać dobrze, tego można się zawsze wyuczyć, wypracować styl itd. Sztuką jest pisać tak, aby rozbawić czytelnika do łez, wprawić go w doskonały nastrój. Ty masz ten dar.
Dziękuję za wspaniały tekst. BB |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Śro 23:05, 05 Sty 2011 |
|
To miało być trochę łagodniejsze, ale jak zaczęłam pisać... A więc proszę, odprysk do MOK. Niczego nie brać na śmiertelnie poważnie.
I jeszcze jedno - ja nic nie piłam!
Autobeta.
----
MIÓD PERWERA
Na osobistej liście najgorszych poranków Charliego Swana dzisiejszy znajdował się w okolicach samego szczytu, bezlitośnie deklasując dzień jego własnego ślubu, kiedy to z wielkim kacem składał przysięgę małżeńską i omal nie pomylił imienia panny młodej z imieniem teściowej, oraz pobudkę w środku lasu, w którym grasował grizzly.
Otóż z samego rana zadzwonił telefon, a interesant dość niewyraźnie wymamrotał w słuchawkę, że chyba potrzebuje pomocy komendanta.
- Homemfacie... - usłyszał Charlie błagalny szept.
- Kto mówi?
- Ike On.
- Przepraszam, nie dosłyszałem...?
- Ke Ton! - zawołał zdesperowany głos.
Charlie nie przypominał sobie nikogo znajomego z japońsko brzmiącym nazwiskiem, ale postanowił być uprzejmy. To nigdy nie bolało, a biedny obcokrajowiec najwyraźniej pilnie potrzebował jego wsparcia. Przyjaźń między narodami...
- Panie Ke Ton, skąd pan ma mój prywatny numer i o co chodzi?
- Mfhkszsz... - usłyszał w odpowiedzi.
- Czy mógłby pan mówić po angielsku? - zapytał tak grzecznie, jak tylko mógł.
- Mfię ohansku!
Był to albo jakiś nieznany dialekt japoński, albo Charlie Swan nawiązał połączenie z kosmitami. Jako że w jego życiu wydarzyło się wystarczająco dużo dziwactw, zmówił szybką modlitwę, by nikt nie chciał go zabrać w przestworza i dogłębnie przebadać, po czym odetchnął głęboko, wyciszył myśli i najspokojniej jak tylko mógł, powiedział:
- Nie denerwujmy się, dobrze? Proszę powoli i wyraźnie powiedzieć, co się takiego stało.
- Homefacie... Mófi Ike Uton...
- Mike? To ty?
- Ufff... freszcie...
Metodą powolnego artykułowania każdej sylaby z osobna (a niektórych nawet po kilka razy, bo Charlie za nic nie mógł zrozumieć, o co chodzi) komendant ustalił, że młody Newton wpakował się w coś, co odbiega od powszechnie uznanej normy, ale chłopak nie bardzo chciał zdradzić przez telefon, co to za kabała. Swan taktownie nie wytknął mu, że jego prywatny telefon z pewnością nie jest na podsłuchu, chyba że pani Stanley posunęła się do tego stopnia w szpiclowaniu, w co szczerze wątpił.
Nie naciskał na wyznania. Doszedł bowiem do wniosku, że i tak wszystkiego dowie się na miejscu. Ucieszył się, że raczej nie nawiąże przy tym bliższej znajomości z zielonymi ludkami, choć niebezpiecznie zakołatała mu myśl, że nic nie wyklucza czarownic, a może i samego Harry'ego Pottera. Forks okazało się przecież bardzo dziwnym miejscem, obfitującym w stworzenia nie występujące w przyrodzie na całym świecie. No, przynajmniej nie w dużym zagęszczeniu, inaczej dawno byłoby coś o owych istotach ogłoszone, może nawet zostałyby wymienione w podręcznikach do biologii.
Przetarł oczy, wstał, przeciągnął się, dopił kawę i poszedł na poszukiwanie czystych spodni. Poprzedniego wieczoru wywrócił się na ścieżce wiodącej do jego osobistego domu. No żeby własna posesja stanęła przeciwko niemu, nie do pomyślenia... Ale ani słowa Sue!
Czuł się nieswojo, wsiadając do policyjnego wozu bez odznaki i munduru. Ale była sobota, a Charlie miał wolne. Uznał to za wystarczające usprawiedliwienie.
Po czym przypomniał sobie, że i tak jest najwyższym rangą policjantem i nikt mu nie narobi rabanu za brak pełnego rynsztunku.
Pocieszywszy się tą myślą, ruszył z całą energią, na jaką stać było stary radiowóz.
- Trzeba cię będzie wymienić, stary – mruknął w stronę kierownicy. Wóz w odpowiedzi zajęczał na zakręcie, jakby chciał mu powiedzieć, że jeszcze za wcześnie na emeryturę i jak go podocierać tu i ówdzie, to będzie sprawował się lepiej niż niejeden młodzieniaszek. Po prawdzie Charlie musiał przyznać mu rację – nowe samochody jakoś często się psuły, a stary dodge trzymał się równie wytrwale jak deklaracja niepodległości.
Komendant przestał o tym dumać, kiedy zorientował się, że wyraża swe myśli na głos i ewidentnie oczekuje od wozu odpowiedzi.
I on śmiał czepiać się wampirów...
Mały motelik, do którego wezwał go Mike, nie rzucał się za bardzo w oczy. Właściwie nie musiał – w mieście nie było dla niego konkurencji, miejscowi tak czy siak kierowali przybyszów w jego stronę. Dzięki temu nikogo nie straszył wielki neon, za to całość sprawiała miłe, intymne wrażenie. Idealne miejsce na schadzkę.
Ponieważ młody Newton nie powiedział, że potrzebuje pomocy we własnym domu, tylko właśnie tutaj, Charlie miał niejakie obawy przed tym, co się stało i co właściwie chłopak tu robił.
Oraz z kim to robił i czy Charliemu zostaną oszczędzone szczegóły.
Niestety, nie zostaną, ale o tym jeszcze biedny komendant Swan nie wiedział. Przed nim jeszcze tylko jakieś pięć minut błogiej nieświadomości...
Wszedł do recepcji. Za ladą nie siedział Sonny, co Charliego dosyć ucieszyło. Sonny był miłym, spokojnym facetem i od lat prowadził ten motel wraz ze swoją żoną, ale trzeba przyznać, że jego postura, wejrzenie i pospolita twarz nieodmiennie kojarzyły się wszystkim z Normanem Batesem*. Charlie na swój sposób lubił tego gościa, ale czułby się niezręcznie, gdyby miał teraz rozmawiać akurat z nim.
- Witaj, Chantal! - zagaił do kobiety stojącej w recepcji.
Z kolei żona Sonny'ego miała imię, które kojarzyło się z najdroższym, subtelnym szampanem. Należało jednak do tęgiej, zażywnej kobiety, której niespożyta energia wciąż wprawiała sąsiedztwo w zadziwienie. Istniała teoria, że gdyby jej energię spożytkować na oświetlenie miasta, latarnie w Forks paliłyby się bez przerwy przez cały rok.
- O, Charlie. Co tam? - zapytała, odkładając gazetę z plotkami z Hollywood.
- Słuchaj, zameldował się u ciebie Michael Newton?
- Może i się zameldował. Wmieszał się w coś? - zapytała podejrzliwie.
- Mam nadzieję, że nie. Wezwał mnie do siebie, muszę z nim pogadać.
Chantal przewróciła oczami.
- Jest pod piątką.
- Daj mi zapasowe klucze, nie jestem pewien, czy da radę sam mi otworzyć drzwi.
Kobieta uniosła brwi i nadstawiła uszu.
- W nocy był całkiem żwawy, Sonny słyszał go aż w recepcji.
Właśnie nadeszła ta chwila, kiedy nieznośne detale postanowiły zepsuć Charliemu dzień.
- Słucham?
- No wiesz, przyjechał tu z twoją podwładną – starannie wymówiła ostatnie słowo i rzuciła komendantowi znaczące spojrzenie. - Nie nudzili się chyba.
Charlie zacisnął powieki.
- Chantal... ehm, nieważne. Po prostu daj mi klucz, dobrze?
Pulchna rączka właścicielki energicznie rzuciła brzęczącym kółeczkiem w stronę przybysza.
- Nie wiem, co tam zastaniesz, ale przygotuj się na inscenizację „Kaliguli”.**
Z lękiem włożył klucz do zamka i przekręcił.
Dwa wdechy.
Wszedł do środka i zamknął drzwi.
Okna były zasłonięte, a w pokoju panowała niemal absolutna ciemność. Można było zobaczyć jedynie zarysy mebli. Na środku zapewne stało łóżko.
- Mike? Jesteś tu?
- Mhm... łócho...
Charlie z ciężkim westchnieniem wymacał na ścianie włącznik i po pstryknięciu zapanowała jasność. A potem skierował wzrok na środek pokoju i zamarł ze zgrozy.
Krwiopijstwo Edwarda Cullena to nic w porównaniu z tym, co zobaczył!
Wielkie łóżko zajmowało lwią część pokoju, zgodnie z zasadą cholernego apartamentu dla nowożeńców nakrywała je bladoróżowa kapa z kokardkami. Na stojącej niewinnie obok szafce prężył się dumnie arsenał... Charlie szybko zaczął sobie wmawiać, że to przyrządy do masażu i nie dopuścił do siebie żadnego innego wyjaśnienia, do czego mogłyby służyć te... te rzeczy.
Wisienką na czubeczku owego tortu był jednak Mike Newton na łóżku.
Rozebrany do rosołu chłopak leżał rozciągnięty na całej szerokości narzuty. Zarówno nogi jak i ręce miał przykute do ram kajdankami z żółtym futerkiem, zaś jego klejnoty rodowe skrywał tylko kawałek szmatki w panterkę. Z ust udało mu się wypluć część materiałowego kwiatka użytego w charakterze knebla, zaś tuż przy twarzy leżała słuchawka od telefonu bezprzewodowego.
- Jezus Maria! - jęknął Charlie.
- Pomofe mi pan? - wystękał Mike, usiłując wypluć resztkę knebla.
Swan odchrząknął i zapytał:
- Gdzie kluczyki?
- Fuflada.
Komendant z odrazą zbliżył się do nocnej szafki, wysunął szufladę i zajrzał do środka. Wyciągnął kluczyki po czym, najspokojniej jak tylko mógł, uwolnił Mike'a z kajdanek. Chłopak zerwał się z łóżka jak oparzony, wyciągnął resztkę kwiatka z ust i pognał do łazienki.
Zza zatrzaśniętych drzwi Charlie usłyszał tylko pełne ulgi „Aaaaach!”. Komendant oparł się o ścianę obok, skrzyżował ramiona na piersi i wpatrując się w klamkę, zapytał:
- Mike, co się... ahm... jak ty się właściwie znalazłeś... w tej... yyy... pozycji?
Dobiegł go szum wody spuszczanej w toalecie, a potem lecącej z kranu. Wreszcie Mike i kawałek materiału w panterkę na kluczowym miejscu wychynęli z toalety. Newton płonął rumieńcem godnym dziewicy w noc poślubną. Podrapał się z zażenowaniem w kark.
- No, wie pan...
- Nie wiem. Nie opowiadaj mi szczegółów, proszę cię, po prostu powiedz, czy jestem na miejscu przestępstwa, czy też nie.
- Nie, nic mi nie jest. - Mike uśmiechnął się nieśmiało, po czym, o ile to możliwe, poczerwieniał jeszcze mocniej i spuścił głowę.
- Odwieźć cię do domu?
Głowa Newtona natychmiast się poderwała.
- Żartuje pan? Amanda się wścieknie. Mamy plany na dzisiaj!
- Pla... plany? - Charlie robił, co mógł, by nie wytrzeszczać oczu, ale przegrał tę walkę. Zdradziły go także brwi, nieposłusznie powędrowawszy w górę.
- No, kontynuujemy... nieważne. Zakuje mnie pan z powrotem?
Gdyby Charlie nie opierał się o ścianę, prawdopodobnie padłby jak długi. Ale ściana wiernie trwała na swym posterunku, więc nic takiego się nie wydarzyło.
- Jak to?
- No... muszę być gotowy, rozumie pan.
- Dobra, młody człowieku, dosyć tego! Wyjaśnij mi, co tu się wyprawia, bo kompletnie nic nie rozumiem! - rozzłościł się Charlie. Wyparzył z domu, by ratować biedaka z jakiejś opresji, zastał go związanego i na poły zakneblowanego, rzucił mu się na ratunek, a teraz ma go zakuć z powrotem?!
- Bo widzi pan, razem z Amandą weszliśmy... tak jakby... w nową fazę naszego związku. Tylko że rano mi powiedziała, że dziś ma pracującą sobotę i pojechała na komendę. Zapomniała mnie rozkuć.
- To fajnie, ale wezwałeś mnie na pomoc, ja cię rozkułem, a teraz chcesz się znowu dać zakuć?
Mike usiadł na łóżku.
- Jak w ogóle dostałeś się do telefonu?
- Zleciał w nocy, zauważyłem rano. Na szczęście.
- Świetnie, a jak wystukałeś do mnie numer?
- Nosem – bąknął Mike.
- Czemu akurat ja?
- Bo pan nikomu nie powie – odparł z prostotą chłopak. Charliego zatchnęła jego ufność i niewinne wejrzenie pośród morza perwersji wokół. Kątem oka komendant wyłapał leżący na podłodze pejcz. Aż nim zatrzęsło.
- O ile mi wiadomo Sonny programuje telefony na najważniejsze numery. Policja jest bodajże pod jedynką, wystarczyło nacisnąć i dodzwoniłbyś się na komendę.
- Komendancie, wiedziałem, że Amanda jest w pracy, ale kto jeszcze? A jeśli nie ona by odebrała?
- Dobrze, ale po co wezwałeś mnie na pomoc, skoro najwyraźniej chcesz zostać znowu skuty i... skuty – chrząknął Swan.
Mike wzruszył ramionami.
- Nie wyobraża pan sobie, jak strasznie chciało mi się sikać. Leżę tu tak ładnych parę godzin, Amanda wróci koło czwartej, nie mogłem już wytrzymać. No i chciałem się nieco przeciągnąć, trochę mi stawy się zastały.
To mówiąc, sięgnął po kajdanki i zatrzasnął jedną z obręczy na swoim nadgarstku.
- Myślę, że sobie poradzisz – warknął Charlie. - Ale nie wchodź mi w najbliższym czasie w drogę, bo ci załatwię takie warunki, że nie wiem, czy w ogóle dasz radę się wysikać!
To powiedziawszy, wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Szedł energicznym krokiem ku wyjściu, mamrocząc o zboczeńcach, niewyżytych gówniarzach i Amandzie Rivers, której przydałoby się porządne lanie. Albo lepiej nie, bo jeszcze sprawiłoby jej to przyjemność!
- No i jak? „Kaligula”? - zagadnęła go Chantal, kiedy mijał recepcję.
- „Kaligula”? - zapytał ze zdziwieniem Charlie. - Kaligula był dziewicą!
Odjechał z motelu z piskiem opon. Do domu. Do kawy. Do jakiegoś ciastka, na pewno jakieś się zachowały. A potem do Sue. Do całego rozkosznego La Push.
Bo niczego tak bardzo teraz nie potrzebował, jak solidnej dawki normalności z wilkołakami i wampirami na czele.
KONIEC
* bohater „Psychozy” A. Hitchcocka
** film z 1979 roku z Malcolmem McDowellem w roli Kaliguli: [link widoczny dla zalogowanych](film) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Czw 19:52, 06 Sty 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Czw 14:13, 06 Sty 2011 |
|
Ach, thinu, uwielbiam twoje pióro! Zawsze poprawia mi nastrój. A jeśli jeszcze to jest dodatek do MOK, no to nic nie mogło powstrzymać mnie przed przeczytaniem.
Pierwszy raz zaczęłam chcichotać przy "japońsko brzmiącym nazwisku". Świetnie udało ci się "z japońska" wyartukułować kawałki nazwiska Mike'a. No i cały opis tej rozmowy jest przezabawny.
Uwielbiam to, z jakim wdziękiem przemycasz do tekstu przeróżne zabawne szczególiki nadające charakter postaciom czy sytuacjom, jak np. to o pani Stanley albo to, że własna chałupa wystąpiła przeciw komendantowi, czy też ściana trwająca wiernie na swoim posterunku. To smaczki, które są dla ciebie bardzo charakterystyczne i za to cię kochamy.
Fantastyczne jak zawsze są twoje porównania, jak i opisy postaci. Np. to:
Cytat: |
Istniała teoria, że gdyby jej energię spożytkować na oświetlenie miasta, latarnie paliłyby się bez przerwy przez cały rok. |
Naprawdę zazdroszczę ci wyobraźni. Skąd ty bierzesz takie rzeczy?
"Przyrządy do masażu" mnie rozwaliły. Fantastycznie opisujesz reakcje i myśli Charliego, mimo że to nie pierwszoosobówka. Mniamuśne!
Cytat: |
Wreszcie Mike i kawałek materiału w panterkę na kluczowym miejscu wychynęli z toalety.
|
Medal normalnie!
No, trochę błędów jest... Wiem, że ty się nie obrażasz za ich wypisywanie, jeno nawet jesteś wdzięczna za znalezienie chwastów i rzucasz się do poprawiania, więc wypiszę ci te, które przyuważyłam:
Cytat: |
Był to albo jakiś nieznany dialekt japoński, albo Charlie Swan nawiązał połączenie z kosmitami. Jako że w jego życiu wydarzyło się wystarczająco dużo dziwactw, zmówił szybką modlitwę, by nikt nie chciał go zabrać w przestworza i dogłębnie przebadać, po czym odetchnął głęboko, uspokoił się i najspokojniej jak tylko mógł powiedział: |
Poza powtórzeniem na żółto brakuje przecinków przed "jak tylko mógł" i przed "powiedział". To znaczy ten pierwszy jest dyskusyjny, zawsze w podobnych przypadkach mam wątpliwości, a korpus podaje i takie i takie przykłady. Za to ten drugi rozdzielający "mógł" i "potrafił" na pewno jest konieczny.
Cytat: |
Czuł się nieswojo wsiadając do policyjnego wozu bez odznaki i munduru. |
Tu brakuje przecineczka przed "wsiadając".
Cytat: |
Po czym przypomniał sobie, że i tak był najwyższym rangą policjantem i nikt mu nie narobi rabanu za brak pełnego rynsztunku. |
że i tak jest najwyższym rangą policjantem.
Cytat: |
Pocieszywszy się tą myślą ruszył z całą energią, na jaką stać było stary radiowóz. |
Przecinek przed "ruszył".
Cytat: |
Komendant przestał o tym rozmyślać, kiedy zorientował się, że wyraża swe myśli na głos i ewidentnie oczekuje od wozu odpowiedzi. |
Rozmyślał i myśli trochę blisko...
Cytat: |
Niestety, nie zostaną, ale o tym jeszcze biedny komendant Swan nie wiedział. Zostało mu jakieś pięć minut błogiej nieświadomości. |
Zostaną i zostało tez trochę blisko.
Cytat: |
Pulchna rączka właścicielki energicznie rzuciła brzęczącymi kółeczkiem w stronę przybysza. |
"brzeczącymi kółeczkiem"? Tu chyba coś się ci pozajączkowało. Albo brzęczącym kółeczkiem, albo brzęczącymi kółeczkiem kluczami...
Cytat: |
- Jezus Maria! - jęknął. |
Tu by się przydało "jęknął Charlie", bo poprzednie zdania mówią o Newtonie.
Cytat: |
Wyciągnął kluczyki po czym najspokojniej jak tylko mógł uwolnił Mike'a z kajdanek. |
Przecinek przed "najskopojniej", przecinek przed "uwolnił".
Cytat: |
Komendant oparł się o ścianę obok, skrzyżował ramiona na piersi i wpatrując się w klamkę zapytał: |
Przecinek przed "zapytał".
Cytat: |
Dobiegł go szum wody spuszczanej w toalecie, a potem puszczonej z kranu. |
Może "lecącej" z kranu?
Cytat: |
- Charlie robił co mógł, by nie wytrzeszczać oczu, ale przegrał tę walkę. |
Przecinek przed "co mógł".
Cytat: |
To mówiąc sięgnął po kajdanki i zatrzasnął jedną z obręczy na swoim nadgarstku. |
Przecinek między "mówiąc" a "sięgnął".
Cytat: |
- Ale nie wchodź mi w najbliższym czasie drogę, bo ci załatwię takie warunki, że nie wiem, czy w ogóle dasz radę się wysikać! |
w drogę
Cytat: |
To powiedziawszy wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. |
Przecinek między "wyszedł" a "powiedziawszy".
Cytat: |
Do całego, rozkosznego La Push. |
A sio z tym przecinkiem.
I na koniec dodam jeszcze, że finał bombowy! Strasznie podobała mi się ta "normalność z wilkołakami i wampirami na czele". Gratulacje, thinu i więcej taki tekstów proszę :) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Czw 14:21, 06 Sty 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 19:42, 06 Sty 2011 |
|
Thin, powiem Ci, że śmiałam się już, gdy zobaczyłam tytuł. A to był dopiero początek, to co działo się potem sprawiło, że śmiałam się w głos do monitora. A dzisiejszy dzień w całości był praktycznie przepełniony u mnie smutkiem, więc dziękuję, że mnie rozweseliłaś.
W temacie old wspominałaś o Mike'u i że będzie do podpięte pod MOK. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego, co mnie tu spotkało, naprawdę. Początek mnie zabił, gdy Charlie zastanawiał się, czy dzwoni jakiś Japończyk, który potrzebuje pomocy, czy też może skontaktował się z kosmitami, którzy chcą go porwać i przeprowadzić na nim badania. Aż bałam się pomyśleć, co się stało Newtonowi. Moja wyobraźnia podpowiadała mi taki obrazek, że Mike leży gdzieś pobity, z wybitymi zębami i dlatego tak gada. Miałam go już zakrwawionego przed oczami. Bo albo ktoś go napadł, albo pokłócił się z Amandą i ona go tak urządziła.
Bałam się tego, co Charlie zastanie, gdy dotrze do pokoju, w którym był. Tutaj jeszcze był świetny tekst o energii kobiety i wykorzystaniu jej w Forks. Dobre to było, naprawdę. No i te wzmianki, że Newton był bardzo żwawy wcześniej. Biedny Charlie musiał się czuć naprawdę dziwnie, gdy zobaczył Mike'a na łóżku, z kajdankami, kawałkiem materiału i z arsenałem na szafce, no i z kneblem I go uwolnił, ten siku zrobił i poprosił o ponowne uwięzienie. Tego się nie spodziewałam. Wyobraziłam sobie Charliego w tej sytuacji i ryczałam ze śmiechu. Jego mina musiała być naprawdę zabójcza. Wiesz, że uwielbiam komendanta Swana i jego zachowanie i że bardzo za nim tęskniłam, więc nie zdajesz sobie sprawy, jaką radochę sprawiłaś mi tym tekstem i powrotem do tego cudownego świata, jaki stworzyłaś w MOK.
Końcówka świetna, jak Charlie wyszedł i ten tekst o Kaliguli. I piękne zdanie:
Cytat: |
Bo niczego tak bardzo teraz nie potrzebował, jak solidnej dawki normalności z wilkołakami i wampirami na czele. |
Nie pomyślałam, że Charlie może tak pomyśleć, serio. Wszyscy, ale nie on. Jednak i tak bardzo mi to do niego w obecnej chwili pasuje. Wolał ten dziwny świat, do którego nie mógł się przyzwyczaić od Mike'a i perwersji, która okazała się gorsza od picia krwi przez Edwarda. Ten tekst o nim też był boski.
No i chciałam też wspomnieć, że wplotłaś świetnie fragmenty o codzienności, te które tak lubię. O wolnej sobocie, o aucie, czystych spodniach, Sue, ciastach itd. Zawsze to u Ciebie lubiłam, bo wywoływało to u mnie pozytywne emocje i sprawiało, że uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Tak było i teraz.
Dziękuję Ci za to. Za chwilowy powrót do ukochanego świata. Za Charliego. I za Miód Perwera
Czekam na kolejne teksty! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Czw 20:31, 06 Sty 2011 |
|
Thinuś,
I ja dołączam do osób, którym skutecznie poprawiłaś humor. Będzie krótko, bo w zasadzie koleżanki przede mną napisały już wszystko. Przeczytałam wczoraj wieczorem, jak tylko wstawiłaś, a w zasadzie uśmiecham się do dziś, na samo wspomnienie tej miniaturki.
Po pierwsze „pyszny” Charlie. Nie wiem, jak Ty to robisz, ale ta postać u Ciebie jest po prostu nie do pobicia. I niech się schowają wszystkie Badwardy, przemieleni sto razy przez wyżymaczkę Volturi, łamagi Belle i Belle - Super Hero, rozmaite przytulaśne Emmetty, kapitalne Jaspery a nawet wyłuzdane Alice. Cholera! Nawet mój ukochany Jacob może ewentualnie Twojemu Charliemu przynosić w zębach kapcie. Komendant Swan wg Thina normalnie rządzi!
Oczywiście uchachałam się jak głupia przy rozmowie telefonicznej Mike’a z Charliem, nie mówiąc o scenie z okryciem w panterkę przyrodzenia Newtona.
I tylko stoicki spokój Charliego mógł mnie uratować, choć na końcu, powiem szczerze, że pewnie zareagowałabym tak, jak on. Wznosząc oczy do nieba i prosząc o chwilę normalności z wilkołaczkami i bandą wampirów-wegetarian.
Thinku, pisz więcej i częściej, bo Twoi bohaterowie potrafią czynić cuda. Sprawiają, że mam dobry nastrój na samo ich wspomnienie. To zaczyna być jak warunkowanie klasyczne u psów Pawłowa. Thin napisze mini – Bajka ma dobry humor.
Ściskam. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|