|
Autor |
Wiadomość |
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 19:46, 02 Kwi 2010 |
|
Wracając przemarznięta z kościoła, przypomniałam sobie o tym tekście. Nie jest on nowy: powstał w czasie wakacji na potrzeby pojedynku, jednak jest bliski tak mi, jak i okresowi, w jakim się znajdujemy.
List do Boga.
Kamieniem
Broń nas w walce
Cześć, Boże,
właśnie przeczytałam, że na początku listu należy jakoś pozdrowić adresata, podziękować mu, pogratulować, sam wiesz, coś jak – Dziękuję Ci za Twój ostatni list, cieszę się, że tak szybko odpisałeś albo Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Problem polega na tym, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat nic nie piszesz, więc nie powinieneś chyba mieć mi za złe tego, że ograniczę się do drugiej opcji. Nie było okazji, żebym odezwała się wcześniej, za bardzo skupiłam się na odbieraniu Twoich wiadomości. Oczywiście, że wiem, że je wysyłasz. Całymi dniami użeram się z niekompetentnymi ludźmi. Rozumiem, Ty chcesz dobrze, oni chcą dobrze – a przynajmniej tak twierdzą – ale z dobrymi chęciami zapraszają na inne piętro. I chyba wolałabym już apatycznego faceta ze skrzydłami, drucianą aureolą i różą w butonierce, niż przemarsz tej osobliwej trupy. Mówią, że nikt z nich nie ocenia i nikt nie feruje wyroków, ale zawsze kończy się na kamienowaniu. Z kamieniem w mojej dłoni.
Wysyłałam już kiedyś listy pod ten adres, miałam kilka niezałatwionych spraw, więc nie martwię się tym, czy ta koperta do Ciebie trafi. Trapi mnie co innego. Siedzimy sobie, Boże, razem i osobno, po dwóch stronach niczego, niebo jest wyprane z koloru, a ja nie wiem, co Ci powiedzieć. Nie wiem, ponieważ się zaplątałam, ponieważ dławię się pod ciężarem kamieni, którymi sama rzucałam. Sama w siebie. Usypałam kopiec godny jakiegoś bzdurnego Homerowego bohatera. Zasypałam wyjścia z labiryntu. I nawet nocą nie ma ciszy, bo kamienie rytmicznie osypują się ze ścian, zagłuszając moje myśli. Tyle razy zastanawiałam się, co Ci opowiem, o co zapytam, a teraz – po prostu – nie znam słów. Straciłam ostatnio za dużo siły, chowając je po kątach, przykrywając milczeniem, udając, że nie istnieją. Najgorzej było z cudzymi. Przyznam, że jak na tak kiepsko opłacaną grupę błaznów, ludzie, których przysyłasz, zaskakująco dobrze nimi władają. Och, jasne. Nie ich wina, że są błaznami. Dzielimy wspólny los, każdego z nas w jakimś stopniu wyzuto z wolności wyboru, odarto z własnego zdania – wpychając w Twoje ręce. Tłuszcza tłocząca się pod pałacem Poncjusza, Kajfasz, Herod, Judasz, on, ona, my, wy, oni. Zaklęci. W przypadku Judasza nikt już nawet nie udaje, że nie ocenia, nikt nie upycha kamieni po kieszeniach. Po prostu rzuca. Z uśmiechem satysfakcji i poczuciem spełnionego obowiązku. Tamten gej w podartych spodniach tańczący na platformie. Dziewczyna płacząca w tramwaju. Ksiądz w Wielki Piątek. A przecież Judasz nie mógł się bronić, nie mógł wyplątać się z pęt Twojej woli, n i e m ó g ł, po prostu parł do przodu – kat pchany na rzeź, ofiara podrzynająca gardło przyjacielowi, ślepiec, który nie widział, że niesiony przez niego transparent krzyczy napisem „koniec”. Głuchy, który nie słyszał lamentu. Niemy, który nie był w stanie zaprzeczyć. Tylko otwarte usta i sprawne ręce. Usta składające pocałunek. Ręce zaciskające pętlę na szyi. Czuję podobieństwo jego warg do moich, czuję więź z jego dłońmi tworzącymi supeł. Czasem mam wrażenie, że jestem bardziej jego niż Twoja. Splątana Twoją wolą, ale należącym do niego sznurem. Gdy siedzę w pustej ławce, gdy idę do ołtarza, gdy przyjmuję Ciało, gdy pragnę Krwi, gdy miotam się po labiryncie. Z kamieniem w dłoni.
Nie dziękowałam Ci jeszcze za tamten czwartek. Nawet nie wiedziałam, że będzie za co. Nie wiedziałam, że stojąc w punkcie, w jakim się wtedy znajdowałam, zdołam Cię dostrzec i poczuć. Ale Ty przyszedłeś do mnie, nie bojąc się labiryntu, nie zastanawiając się, czy Cię wciągnie – po prostu się przez niego przedarłeś i już byłeś obok, w moim uśmiechu, w słowach, w dłoniach biskupa. Przeszedłeś na tę drugą stronę niczego. Miłe. Nie tak miłe, jak dla Kaśki, która z okazji bierzmowania mogła założyć nową kieckę. Wyrwałeś mnie stamtąd, gdy właśnie stałam pośrodku, wrzeszcząc – Cholera! I jakże ja wyjdę z tego labiryntu?, stałam pośrodku, starając się wyjąć jeden z kamieni ze spodu, stałam pośrodku, udając, że nie czuję zasypującej mnie lawiny. Chcąc móc jej nie czuć. Lawiny strachu, kamieni, zwijających się sznurów, twarzy, marionetek, błaznów, butonierek, słów, kłamstw, ocen, oskarżeń, wyroków, krzyku, drutu, jego, jej, nas, was, ich, Ciebie. To było tak miłe. Wyszłam z labiryntu. Z kamieniem.
Nie doczytałam, co powinno napisać się na koniec listu.
Jak myślisz – Jeszcze raz dziękuję Ci za wszystkich błaznów, którzy twierdzą, że chcą dobrze czy Pozdrowienia dla Judasza? Jeśli coś wymyślisz, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Tylko tym razem postaraj się o kogoś bardziej kompetentnego. Nie będę już wymagać tej butonierki i papierowych skrzydeł, niech po prostu się ode mnie nie odwraca, gdy przypadkiem go zranię.
Niech nie pozwoli, bym ukamienowała się dwa razy tego samego dnia.
Niech podzieli ze mną sznur na pół.
Niech zabłądzi w labiryncie.
Cześć, Boże.
Post scriptum
Kocham.
Kamieniem. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
|
Prawdziwa
Dobry wampir
Dołączył: 21 Sie 2009
Posty: 573 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze sklepu ;p
|
Wysłany:
Sob 14:03, 03 Kwi 2010 |
|
O mój Edwardzie, to było coś.:)
Wiesz, co? Chciałabym coś napisać, aby dać Ci znak, ze czytałam. Ale najchętniej nie napisałabym nic. Brak mi słów. I odwagi. Po takim tekście wszystko co napiszę i tak będzie tylko laniem wody.
Wywarłaś na mnie ogromne wrażenie.
I podoba mi się sposób w jaki zwracasz się tu do Boga. nie z jakąś bojaźnią, udawanym strachem przed tak wielką osobą. To było bardzo zadziwiające, ale sprawiło, że tekst ten tak mocno ujmuje.
Widzisz? Leję wodę. Mogłam nic nie pisać, ale już nie będę tego kasować. Przynajmniej wiesz, że czytałam.
Prawdziwa. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
losamiiya
Dobry wampir
Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 212 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.
|
Wysłany:
Sob 15:22, 03 Kwi 2010 |
|
Robaku,
Przeczytałam tekst wielkokrotnie, już wczoraj, zastanawiając się nad jego treścią, nie dlategom aby wiedzieć, co Ci tu teraz napisać w komentarzu, ale dla samej przyjemności, refleksji, która mnie ogarnęła.
Pamiętam, Twoje wiersze, adresowane do Boga, które były, jak dla mnie, pewnym przeciwieństwem tego listu.
Przeciwieństwem, ponieważ w tym tekście, wybacz, liście (o Twoich tekstach wręcz głupio jest mówić teksty, bo kojarzy się to z normalnością i zwyczajnością, a tego absolutnie nie powiem) - wracając do utraconego sensu zdania - w tym liście odnajduję pewien rodzaj miłości, tej skrytej, w tym kamieniu. Podobno Bóg wymaga od nas zwykłej namiastki miłości i oddania, jednak dobrze wiemy, że w rzeczywistości wygląda to nieco innaczej, co czasem po prostu przerasta nasze siły, zaczynamy nie ufać, nie wierzyć, bluźnić.
Ale mimo tego, nikt nie wie, że można odkupić swoje winy poprzez jedną małą, a szczerą rzecz. Szczera, lojalna opozycja - człowiek, który nie staje się hipokrytą, mówi otwarcie, Bogu, co o Nim myśli, jak postrzega Jego zachowania, czyny, które budują nasze życie. Bo Bóg jest tylko Bogiem. Może i jest nieomylny, jednak nie wie wciąż, jak omylny może być człowiek. Jego twór. Jego dzieło, najwspanialsze.
W liście tym przedstawiasz punkt właśnie tej lojalnej opozycji - po prostu, mówisz, jak Ty widzisz te wszystkie sprawy, bo wiadomo, że patrzenie z Nieba, jak i z Ziemi, różnią się.
Cytat: |
Wysyłałam już kiedyś listy pod ten adres, miałam kilka niezałatwionych spraw, więc nie martwię się tym, czy ta koperta do Ciebie trafi. Trapi mnie co innego. Siedzimy sobie, Boże, razem i osobno, po dwóch stronach niczego, niebo jest wyprane z koloru, a ja nie wiem, co Ci powiedzieć. Nie wiem, ponieważ się zaplątałam, ponieważ dławię się pod ciężarem kamieni, którymi sama rzucałam. Sama w siebie. Usypałam kopiec godny jakiegoś bzdurnego Homerowego bohatera. Zasypałam wyjścia z labiryntu. I nawet nocą nie ma ciszy, bo kamienie rytmicznie osypują się ze ścian, zagłuszając moje myśli. Tyle razy zastanawiałam się, co Ci opowiem, o co zapytam, a teraz – po prostu – nie znam słów. Straciłam ostatnio za dużo siły, chowając je po kątach, przykrywając milczeniem, udając, że nie istnieją. Najgorzej było z cudzymi. Przyznam, że jak na tak kiepsko opłacaną grupę błaznów, ludzie, których przysyłasz, zaskakująco dobrze nimi władają. Och, jasne. Nie ich wina, że są błaznami. Dzielimy wspólny los, każdego z nas w jakimś stopniu wyzuto z wolności wyboru, odarto z własnego zdania – wpychając w Twoje ręce. Tłuszcza tłocząca się pod pałacem Poncjusza, Kajfasz, Herod, Judasz, on, ona, my, wy, oni. Zaklęci. W przypadku Judasza nikt już nawet nie udaje, że nie ocenia, nikt nie upycha kamieni po kieszeniach. Po prostu rzuca. Z uśmiechem satysfakcji i poczuciem spełnionego obowiązku. Tamten gej w podartych spodniach tańczący na platformie. Dziewczyna płacząca w tramwaju. Ksiądz w Wielki Piątek. A przecież Judasz nie mógł się bronić, nie mógł wyplątać się z pęt Twojej woli, n i e m ó g ł, po prostu parł do przodu – kat pchany na rzeź, ofiara podrzynająca gardło przyjacielowi, ślepiec, który nie widział, że niesiony przez niego transparent krzyczy napisem „koniec”. Głuchy, który nie słyszał lamentu. Niemy, który nie był w stanie zaprzeczyć. Tylko otwarte usta i sprawne ręce. Usta składające pocałunek. Ręce zaciskające pętlę na szyi. Czuję podobieństwo jego warg do moich, czuję więź z jego dłońmi tworzącymi supeł. Czasem mam wrażenie, że jestem bardziej jego niż Twoja. Splątana Twoją wolą, ale należącym do niego sznurem. Gdy siedzę w pustej ławce, gdy idę do ołtarza, gdy przyjmuję Ciało, gdy pragnę Krwi, gdy miotam się po labiryncie. Z kamieniem w dłoni. |
Pozwolisz, że posłuże się w dalszym komentarzu tą częścią, która zdecydowanie zrobiła na mnie największe wrażenie.
- Człowiek, rodzi się wolny, Bóg w każdym momencie naszego życia daje nam wolną wolę - ile razy słyszeliśmy to w życiu? Jak wiele osób nam to wciąż powtarza?
Czym jest ta wolna wola? - według mnie jej nie ma. Po prostu nie ma. Mogę mieć wolną wolę, grzeszyć i zabijać, ale potem zostanę potępiona.
To coś, co zostaje narzucone z góry, pod niewidzialną postacią błahych słów.
I wydaje mi się, że i Ty przestawiłaś taki tok myślenia - w tym fragmencie go dostrzegam.
Cytat: |
Czasem mam wrażenie, że jestem bardziej jego niż Twoja. Splątana Twoją wolą, ale należącym do niego sznurem. Gdy siedzę w pustej ławce, gdy idę do ołtarza, gdy przyjmuję Ciało, gdy pragnę Krwi, gdy miotam się po labiryncie. Z kamieniem w dłoni. |
Robaczku, czy nie mówisz właśnie o tym?
Czy kamień w dłoni nie oznacza popiołu, który wysypujemy sobie na głowę za każdym razem, gdy popełnimy błąd, uświadamiając sobie za chwilę - wolna wola, która jest grzechem.
Czy dla ludzi, czy i dla samego Boga, obietnice i słowa, obecność, nawet ta fałszywa, stała się bardziej ważna od czystego sumienia?
Czy nie wystarczy czuć, prawdziwie, a być jednym z tych błaznów, którzy słowa rzucają?
Refleksja wciąż pozostanie, jak i ten tekst, który pozostanie w mej pamięci.
Z serii, co autor miał na myśli - Robaku, mam nadzieję, że będzie okazja porozmawiania o tym tekście.
Ściskam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 0:42, 05 Kwi 2010 |
|
Prawdziwa, bardzo Ci dziękuję za ten komentarz, wcale nie uważam, byś lała wodę. I cieszę się, że dałaś znak; to wiele dla mnie znaczy.
Los, po raz kolejny przychodzisz do mnie ze wspaniałym komentarzem, a ja po raz kolejny jedynie Ci na niego odpowiadam, nie zjawiając się z rewizytą pod czymś Twoim. Bardzo Cię za to przepraszam i mam nadzieję, że to wkrótce się zmieni. Nie wypowiadałabym się zresztą w tym temacie, gdyby nie to, że sama wyraziłaś nadzieję na dyskusję.
Zarówno wiersze, które zamieszczam w Strefie Poety, jak i ten list, stanowią dla mnie teksty bardzo osobiste. W tym wypadku nie potrafię oddzielić podmiotu lirycznego (czy, jak tutaj, narratora) od siebie i za każdym razem ja lirycznym bądź osobą mówiącą jestem właśnie, cóż, ja. Nie porównuję się bynajmniej z Kochanowskim, ale wiem, że trudno byłoby mi zachować się jak on – facet będąc pogrążony w żałobie po stracie córki, pisał treny, przy których w pocie czoła dłubał w warstwie stylistycznej utworów. Natomiast wiersze, które piszę, rozmawiając z Bogiem, są raczej, jak mi się wydaje, minimalistyczne, ubogie w wymyślne rozwiązania stylistyczne. To po prostu ja i mój Bóg – przedstawiam Go tak, jak jawi się w moich oczach w danej chwili. Nie ma tu żadnej zmowy, literackich podchodów, licentia poetica zostaje wyłączona. Mimo czysto osobistej wymowy tych tekstów umieszczam je na forum, dzielę się nimi z innymi osobami nie dlatego, że czuję nieodpartą misję apostolską, potrzebę dzielenia się świadectwem swojej wiary, choć, faktycznie, myślę, że to z mojej strony pewien rodzaj świadectwa. Nie chcę nikomu nic narzucać, ale nie ukrywam, że sprawia mi radość, gdy ktoś się nad tymi tekstami pochyla. I jeśli czytam, że komuś daje to jakąś osobistą refleksję, dotyczącą jego relacji z Bogiem, to bardzo mnie to cieszy.
Uważam, że Bóg daje nam wolną wolę, ale ma ona pewien ograniczony zakres. Czy jest to paradoksem? Nie wiem, myślę, że każdy z nas musi poradzić sobie z tym pytaniem samodzielnie. Uważam, że nasze zachowania są determinowane mimo wszystko nie tylko przez nas. Czasem czuję, jakbyśmy byli marionetkami w rękach Boga, bo choć cenię Go znacznie wyżej niż mitologicznych bożków, wydaje mi się, że i w naszym przypadku, w świecie chrześcijańskim, nasze życie zamienia się w pewnych chwilach w Boże igrzysko. A może jest nim cały czas? Nie zastanawiałam się nad tym zagadnieniem, dopóki nie pochyliłam się nad samą postacią Judasza, również nad osobami i wydarzeniami, którymi obwarowana była męka i droga krzyżowa Jezusa Chrystusa. Właśnie przez to, przez sposób, w jaki zachował się Judasz, przez sposób, w jaki go później osądzono, w jaki osądza się go cały czas, nie mogę pozbyć się wrażenia, że w pewnym stopniu wszyscy stajemy się tylko marionetkami w rękach Boga. Nie osądzam tego jako rzecz jednoznacznie złą czy dobrą, mówię tylko o moim spostrzeżeniu.
Kilka słów na ten temat pisałam kiedyś przy interpretacji tekstu Herberta, Domysły na temat Barabasza, którym niestety nie mogę podzielić się tu, na forum, ponieważ służy za jeden z testów na bety.
Spora, a dla mnie znacząca część tego listu mówi o Judaszu. Z reguły raczej nie czytuję książek, które mówią o Bogu, nie dotykam żadnych zbeletryzowanych historii życia Chrystusa, ponieważ nie chcę sobie prać takimi pozycjami mózgu, a myślę, że w natłoku takich książek ciężko zweryfikować, które z nich są rzetelne, a które nie. Ciężko zresztą mówić o jakiejkolwiek rzetelności przy tak śliskim temacie. Wyjątkiem jest jednak dla mnie nie książka, a pewien musical – Jesus Christ Superstar. Stanowi on przełomowy moment w moim spojrzeniu na Judasza. Nie wiem, czy jest to rzeczą dobrą, ale wiem, że głównie dzięki niemu zaczęłam postrzegać tę postać inaczej. Cóż, taki był zamysł autorów, może dałabym się zmanipulować uzdolnionym twórcom, ale nie potrafię uwierzyć w to, że sposób, w jaki ten musical przedstawia Judasza, jest w pełni przekłamany. Tak że fakt, że czuję się dość silnie związana z Judaszem, z jego wyborami, z wahaniem, które nim targało, ma również związek z wytworem, jakby nie patrzeć, pop-kultury. Ale efekt jest taki, że mój pogląd na bycie marionetkami w rękach Boga jest jeszcze bardziej ugruntowany.
Cóż... Trochę się rozgadałam, już mnie tu nie ma. Jeszcze raz, dziewczyny, pięknie dziękuję za komentarze. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|