|
Autor |
Wiadomość |
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 20:39, 23 Sty 2012 |
|
autor: euphoria
tytuł: Gryfońska zemsta
beta: Tyone - dziękuję za to, że jesteś moim oblatywaczem :*
Paringi: SS/HP, DM/RW
ostrzeżenie: sceny erotyczne, paring Draco i Ron
Powinnam dodać też, że to kolejna próbka mojego dziwnego poczucia humoru :)
Rozdział pierwszy
To była jedna z tych chwil, w których Hermiona miała dość wszystkiego. Harry'ego, który nieustannie biadolił, ale nigdy nie zrobił nic, by zmienić swój los. Snape'a – za to, że nigdy nie docenił jej pracy nawet drobnym drgnieniem warg, co było niesprawiedliwością najgorszą z możliwych. Dumbledore'a, który nigdy nic z tym nie zrobił. Setki oczu prześlizgujących się po niej, jakby była powietrzem. Kujonka. Potrzebna tylko przed egzaminami, OWTM-ami, pracami domowymi. Chodząca encyklopedia podręczna.
Najbardziej jednak Hermiona miała dość Rona. Jego zazdrości o Kruma. Wpatrzonych w nią rybich ślepi, które śledziły każdy jej ruch podczas balu zakochanym wzrokiem. A teraz, gdy niemal wyznała mu miłość... gdy odważyła się... Nie cierpiała Rona za to, że był takim totalnym idiotą. Ona nie była. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na luksus kompletnego zidiocenia. Głupota nie była jej domeną i nigdy nie będzie, więc spędzając kolejny piątkowy wieczór samotnie w bibliotece, sięgnęła po pusty pergamin.
[center]***[/center]
Harry i Ron zeszli w końcu na śniadanie. Ten pierwszy kategorycznie ciągnięty za rękaw przez drugiego. Szósty rok rozpoczął się już kilka miesięcy temu i dostrzegli, że to nie będzie ich najlepszy czas. Przegrany mecz z Raveclawem, kompletne tyły w nauce. Obrażona Hermiona nie chciała z nimi nawet rozmawiać, choć Harry nie miał pojęcia dlaczego gniew przyjaciółki dosięgnął także jego. Ron zdawał się tym nie przejmować, ale Potter widział lepiej. Niemal cały czas czerwienił się na jej widok i spuszczał wzrok. Wczoraj pod wpływem chwili postanowił upić przyjaciela w Pokoju Życzeń i wypytać.
Z trudem udawało im się usiedzieć na miękkim dywanie w niezbyt dużym pomieszczeniu w barwach Gryffindoru. Ognista prawie się skończyła, ale nie to było najważniejsze. Ron, którego twarz dorównywała kolorytowi włosów, niemal nie trzymał się na nogach. Nawet pozycja siedząca sprawiała mu trudność. Harry więc, czując się niewiele lepiej, pochylił się bliżej w jego stronę i położył mu dłoń na ramieniu.
- Kumplu - zaryzykował, ale gdy pijacki bulgot nie wyszedł z jego ust, kontynuował. - Chciałbym wiedzieć... Co jest między tobą a Herm. - Dla dodania powagi sytuacji czknął.
Weasley popatrzył na niego jak na idiotę, a grymas na jego twarzy sprawiał, że sam wyglądał na imbecyla.
- Nic.
- A może jednak? - dopytywał się z zaciekawieniem Gryfon.
Ron skoncentrował wzrok na jednym punkcie przed sobą, który mógł być zarówno blizną, oprawkami okularów jak i oczami Harry'ego, po czym skrzywił się niemożliwie.
- Ni...ic - wyszło wraz z beknięciem.
- Odbija ci się po Ognistej? - Harry był zszokowany.
- Po pięciu opakowaniach fasolek Bertiego... Jedna musiała być o smaku wybuchowym - przyznał całkiem trzeźwo. Oparł się o jego ramię, sięgając po butelkę i pijąc duszkiem wszystko do dna. Odczekał chwilę i ponownie spróbował spojrzeć w zielone tęczówki. - Nic nie ma... a... Ermioną - wydusił. - Jesssstem... ejem - bąknął i opadł twarzą na dywan.
Harry z trudem posadził ich obu na kanapie i nakrył pledem. Mocny łeb jego matki nie był tylko legendą, jak stwierdził z pewnym rozrzewnieniem i dumą. Na wszelki wypadek postawił jednak kilka skradzionych Snape'owi buteleczek eliksiru na kaca, który faktycznie był potrzebny rano. Ron wymiotował prawie dwadzieścia minut, zanim Potterowi udało się napoić go wywarem. Potem nadszedł czas na błaganie, żeby nikomu nie zdradził jego tajemnicy - zostało mu trzeźwości na tyle, by pamiętać o wczorajszym końcu rozmowy.
- Jasne, stary - powiedział wtedy. - Też "Jesssssstem... ejem" - przedrzeźniał go, aż w końcu rudzielec walnął go w ramię.
Teraz natomiast rzucili się na jedzenie w Wielkiej Sali, nie zważając na to, że wszyscy gapią się to na nich, to na Malfoya, który trzasnął kubkiem pełnym soku dyniowego i omal nie zabił po drodze Goyle'a. Przy jego wadze to musiało być nie licha trudne - odepchnąć dryblasa na kilka dobrych metrów i jak strzała popędzić do stołu Gryfonów. Ron, wkładając właśnie do ust parówkę, podniósł na niego wzrok i omal się nie udławił.
- Malfoy, nie jesteś tym, co chciałbym zobaczyć rano - wybąkał za nich dwóch Harry i powrócił do przerwanego posiłku.
Blondyn jednak zamiast odpysknąć coś lub zrobić cokolwiek innego, wisiał wciąż nad nimi, odbierając apetyt. Zaczerwieniona ze zdenerwowania twarz była tak nieprzyjemnie wykrzywiona, że Potter był niemal pewien, że Ślizgon już niedługo dorobi się zmarszczek. Zazwyczaj stalowe oczy teraz przypominały barwą Bałtyk podczas sztormu i wpatrywały się wściekle w Rona, który za wszelką ceną próbował przełknąć.
- Malfoy, jeśli nie masz jedzenia, możemy się podzielić - powiedział w końcu zdezorientowany.
Gryfoni zaczęli ich okrążać, spoglądając ciekawie, ale tak było od zawsze. Czekali na bójkę, więc Harry wyciągnął różdżkę i spojrzał wyczekująco na Dracona, który chyba zdołał się już opanować.
- Masz rację, Weasley! - krzyknął. - Mój członek jest aksamitny, ale ta parówka nie umywa się do jego smaku! - dodał i, powiewając czarną szatą, odszedł.
Ron z przerażonym wyrazem twarzy plunął w siedzącego najbliżej Neville’a.
- Co to, ku***, było? - spytał, gdy jego oczy przestały łzawić.
Harry jednak nie odpowiedział, zaczytany w pergaminie podanym mu przez Deana. Rumieńce wpełzły mu podstępnie na twarz, gdy mimowolnie spojrzał na usta przyjaciela.
- Harry, teraz czytasz? Ty mi wytłumacz, o co chodzi Malfoyowi. Zawsze był porąbany, ale teraz to już przesada! - Rudzielec podniósł głos, jednocześnie ścierając z siebie resztki musztardy, które uparcie spływały wzdłuż kącika jego ust.
Harry zadrżał, gdy długi palec zniknął pomiędzy wargami, a cienki język zlizał ostatnie krople.
- Weź tę rękę, proszę – wymruczał niespokojnie, zahipnotyzowany ruchem języka.
- Jak myślisz, o co mu chodziło? - spytał ciekawie Ron, nie robiąc sobie nic z dziwnych min przyjaciela.
Potter odłożył drobno zapisaną kartkę i poprawił spodnie. Dopiero wtedy podał pergamin Weasleyowi.
[center]***[/center]
Aksamitny penis Dracona znikał rytmicznie w idealnie skrojonych ustach Rona. Z każdym mocnym pchnięciem blondyn jęczał coraz głośniej, aż w końcu przeszło to w niezrozumiałe rzężenie. Przyjemność była doskonale widoczna na wykrzywionej twarzy, z której nareszcie spadła obojętna maska. Ściągnięte brwi, opuchnięte wargi, które się nie domykały. Wszystko to wskazywało na zbliżający się orgazm, więc Gryfon oderwał usta od pulsującej erekcji i zaczął ssać jądra. Jedno po drugim, smakując je powoli i z tą samą brutalną powolnością trącając je nosem, by po chwili znów polizać delikatną skórę.
Draco sapnął i próbował przyciągnąć głowę rudzielca z powrotem do swojego członka, ale ten odtrącił niecierpliwe dłonie i polizał sam czubek, na którym ponownie zebrały się krople. Spojrzał na swojego kochanka spod wpółprzymkniętych powiek i, nie odrywając wzroku, wziął go całego do ust, by parę sekund później ponownie zacząć drażnić jądra.
- Nie wytrzymam - wyszeptał zmaltretowanymi wargami Ślizgon.
Gryfon pewnie popchnął go na łóżko i przycisnął mniejsze ciało do materaca. Przeciągnął językiem po jego szyi i, znacząc mokre ślady, zsunął się niżej, drażniąc sutki.
- Błagam - wyjęczał Dracon.
Jasnoróżowa skóra znikała pod ustami Gryfona, gdy ssał każde miejsce z osobna. Przejeżdżał paznokciami, zostawiając cienkie zaczerwienienia, które tylko wzmagały doznania, gdy całował pozostawione ślady.
[center]***[/center]
- Stary, czy ja chcę wiedzieć, co to jest? - wybąkał zaczerwieniony Ron, patrząc na swojego przyjaciela.
Harry pokręcił przecząco głową i również się zarumienił, gdy wychodzili z Wielkiej Sali odprowadzani wzrokiem dziesiątek uczniów. Niemal na każdym stole leżały dobrze rozpoznawalne pergaminy z magicznie skopiowanym tekstem, który większość adeptów szkoły uznało za całkiem niezły. Dziewczęta nieustannie chichotały na ich widok, a Blaise Zabini posunął się nawet do tego, że klepnął Rona w tyłek, podając mu hasło do dormitorium Ślizgonów, ku ogólnej uciesze pozostałych. Draco Malfoya nie zobaczyli aż do obiadu.
Blondyn siedział w asyście Pansy Parkinson i patrzył wyczekująco w stronę rudowłosego Weasleya, jakby czekał na ruch z jego strony. Od czasu do czasu wymownie oblizywał wargi tak doskonałe jak reszta jego ciała, ale Gryfon uparcie go ignorował.
- Na co on czeka? - jęknął do Harry'ego w końcu, nie wiedząc, co zrobić. - Chyba nie myśli, że ja to napisałem? - Wydawał się zdesperowany. Całkiem inaczej wyobrażał sobie swoje wielkie wyjście z ukrycia. Tymczasem plotkował o tym cały Hogwart, a on nawet nie widział tego Ślizgona bez koszulki.
- Może chce, żebyś go gdzieś zaprosił - podsunął mu Potter, wracając do pałaszowania obiadu. - Zresztą, czym się martwisz? Kiedyś zapomną - rzucił tonem, z którym nie można było się sprzeczać. Kto jak kto, ale Harry doskonale zdawał sobie sprawę, jak powinno radzić sobie z plotkami. Jeśli na nie nie reagowano, zanikały bezpowrotnie.
- Łatwo ci mówić - westchnął Ron. - Ciebie nie łączą z nikim, kogo nie cierpisz... Ja się zastanawiam, kto mógł napisać coś takiego... - Załamał ręce po raz wtóry tego dnia, wznosząc modły do Merlina o cud i wskazanie winowajcy.
Harry zamyślił się i do głowy przyszedł mu jeden jedyny, w rzeczy samej szalony, gryfoński pomysł, który mógłby rozweselić jego przyjaciela. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 9:30, 21 Lut 2012 |
|
betowała: cudna, słodka i zawsze niezrównana: Tyone :* :*
Rozdział II
Harry pracował nad tym ponad tydzień. Nie był zbyt dobry w pisaniu, więc ślęczał nocami i na wszystkich przerwach nad tym pomiętym strzępkiem pergaminu, który miał być wybawieniem dla jego najlepszego przyjaciela. Niestety plotki nie ucichły, a Ron nie mógł swobodnie wyjść nawet do biblioteki, by nie słyszeć za sobą przytłumionych chichotów. Jak można było się spodziewać — Gryfon nie znosił tego najlepiej, ku zdumieniu Harry’ego, który twierdził, że Weasley i tak ma wiele szczęścia, bo przynajmniej nikt nie próbował go dotknąć lub zaprosić do siebie. To akuratnie było dużą zasługą Malfoya, notorycznie warczącego na każdego, kto choćby na centymetr zbliżyłby się do rudzielca. Ślizgon wziął sobie chyba za punkt honoru bronić swojego chłopaka — jak nazywali Rona inni domownicy Slytherinu. Dom Lwa nie ustosunkował się do panujących plotek i dziwnej notki, ale patrzył podejrzliwym wzrokiem na rudzielca i ten nie wiedział, czy to z powodu orientacji, czy po prostu Malfoya, który stale opowiadał o coraz to nowych szczegółach łączącej ich relacji.
Bardzo interesującej relacji. I dogłębnej.
Zbyt dogłębnej jak na wrażliwy żołądek Rona.
Harry nie wierzył własnym oczom, ale przez okrągłych siedem dni jego rudowłosy przyjaciel omijał szerokim łukiem wspólne posiłki. Przemykał od czasu do czaru do kuchni i podjadał lub Zgredek przynosił mu zamówione wcześniej dania, choć i one nie zawsze zostawały w pełni skonsumowane. Nerwy tak bardzo wpłynęły na apetyt Rona, że z trudem tykał nawet ulubiony budyń czekoladowy. To z kolei spowodowało panikę wśród przyrządzających dania. Skrzaty — dotąd wprost wielbiące Weasleya za jego niesamowite możliwości w kwestii pochłaniani potraw, popadły w kompletne osłupienie, gdy Zgredek w lekkim szoku wrócił z prawie nieruszonym talerzem. Jeszcze przez długie godziny odwiedzały Rona, pytając, czy na pewno wszystko z nim w porządku, a on tylko machał na nie rękami, nie odpowiadając wprost.
Harry ścisnął mocniej pergamin, mnąc go jeszcze bardziej i postawił ostatnią kropkę. Popatrzył na dzieło swojego umysłu i wyobraźni, i na jego ustach zagościł szeroki uśmiech.
***
Odszukanie Rona nie było łatwe, choć w zasadzie nie było też trudne. Wystarczyło tylko omijać wszelkie tłumy Ślizgonów i Gryfonów, których unikał rudzielec. Skutkiem tego Harry dotarł pod salę eliksirów o godzinę za wcześnie. Boczny korytarz, w którym znajdowało się wejście do klasy, był chyba najbezpieczniejszym miejscem w Hogwarcie. Nikt bez potrzeby się tam nie zapuszczał, a nawet jeśli takowa zaistniała — robiono to grupowo i w ściśle określonej kolejności. Przewidzianej planem zajęć, który też Ron trzymał w dłoni, sprawdzając, jak długo może tu zabawić.
— Cześć — mruknął Harry, wyciągając dwie kanapki, na które rudzielec nie zwrócił nawet uwagi.
— Cześć — odpowiedział, wkładając rękę do kieszeni. — Uspokoiło się? — spytał z nadzieją.
Harry kucnął koło niego, rozpakowując śniadanie i wbił zęby w razowy chleb.
— Nie, ale we wszystkich opowieściach jesteś na górze — pocieszył przyjaciela, krusząc po podłodze.
Weasley ukrył twarz w dłoniach i zaczął bujać się w przód i w tył. Weszło mu to w nawyk jakiś czas temu, gdy nie potrafił poradzić sobie z jakąś trudną zagrywką w quidditchu, ale najwyraźniej zaczęło dotyczyć coraz szerszych kręgów problemów.
Faktycznie — wszystkie dotychczasowe plotki, które krążyły o Malfoyu i Ronie, stawiały Gryfona w dość dobrym świetle. Jako całkiem stanowczego, ale i czułego kochanka. Co prawda Harry miał nadzieję nigdy nie dowiedzieć się takich informacji o swoim przyjacielu, ale skoro zło się stało… Postanowił przynajmniej przysłuchać się i być może wyłapać tego, kto jest autorem tych pogłosek. Na razie szczęście jednak mu nie dopisywało, choć zdążył już wyprostować kilka niespójnych informacji. Ze swojego doświadczenia i dotychczasowych obserwacji wiedział, że rudzi nie wszędzie są rudzi i w tej kwestii bardziej stawiałby na blond Malfoya, który miał ewidentne problemy z barwnikiem. Spotkało się to z salwami śmiechu, które przerwał sam najbardziej zainteresowany Ślizgon, twierdząc, że Harry nie ma podstaw do tego typu osądów. Chwilę potem rozgorzała gorąca dyskusja, którą przerwała dopiero McGonagall. Nieszczęśliwie zresztą dla siebie, bo tylko parę sekund później ewakuowała się zaczerwieniona do pokoju nauczycielskiego.
Hogwart chyba nigdy nie był aż tak pozbawiony hamulców moralnych jak przez ostatni tydzień. Wypuszczona z purytańskich oków młodzież odkryła, że jest popychana do przodu popędem seksualnym, któremu też oddała prym. Flitwick, podobnie jak McGonagall, unikał pytania, o czym tak zawzięcie dyskutują jego uczniowie. Dumbledore zamknął się w swoim gabinecie, udając, że ma ważniejsze sprawy. Pomfrey uzupełniła zapasy eliksirów antykoncepcyjnych, a pani Pince wywiesiła napis na drzwiach biblioteki, że to nie darmowy pokój i wciąż obowiązuje cisza.
Jedyną osobą, która tak naprawdę nie zareagowała na całe zamieszanie, był Snape. Patrzył tylko na poszczególne grupki zaczerwienione od domysłów z politowaniem. Żaden mięsień nie zdradził, że mężczyzna może być choć trochę zainteresowany zamieszaniem. Nigdy nie wypowiedział na ten temat żadnego słowa. Nie zaczerwienił się, nie zająknął, nie odjął nawet punktów.
Na niego więc Harry upatrzył sobie swoją ofiarę, bo wszystko się zgadzało. Snape był jego największym naturalnym wrogiem, choć Voldemort być może mógłby poczuć się tym urażony. Jednak Tom zagroził jego życiu do tej pory tylko parokrotnie, natomiast Snape był jak mugolska bomba z opóźnionym zapłonem, która groziła wybuchem, ilekroć spotykali się na korytarzu. A widywali się codziennie, co logicznie dawało nieograniczone możliwości.
Harry uścisnął dłoń Rona, dodając mu otuchy i zostawił mu wymięty pergamin, który wypełniał swoim pismem od prawie tygodnia.
***
Gdybym kiedykolwiek się odważył, złapałbym za poły jego czarnej szaty i pociągnąłbym go w dół. Wprost na moje nagie ciało. Kilka guziczków zapewne odleciałoby, ale to nawet lepiej, bo nie musiałbym ich odpinać. A tak bardzo chcę zobaczyć go nago.
Zawsze chodzi pozapinany pod samą szyję, nic więc dziwnego, że tak bardzo mnie kusi, by zobaczyć, co ukrywa. Nie rozebrałbym go jednak szybko. Robiłbym to perwersyjnie powoli, ciesząc się z każdego centymetra kwadratowego jego nieopalonej skóry, czcząc ją w odpowiedni sposób. Znacząc zębami i językiem, słuchając niskich pomruków, które bezwolnie uciekałyby z jego ust.
Tak, właśnie. Sprawiłbym, że je wąskie wargi należałyby do mnie i tylko do mnie. Pozostawałyby w moim władaniu tak długo jak sam bym chciał. Pieszczone i maltretowane, spuchnięte, zaróżowione. MOJE.
Czasem zastanawiam się, czy jego język jest szorstki od wypowiadania wszystkich tych ciętych uwag. Jeśli tak — ciekawe, jakie byłoby to uczucie, gdyby lizał nim mojego penisa, drażniąc, skubiąc. Od trzonu po główkę. Czy sprawiłby, że wiłbym się, jęcząc, unieruchamiany przez jego szerokie ramiona?
Czasami też rozmyślam, jak byłoby poczuć całego jego na sobie. Nagiego, odkrytego, podnieconego. Czy jego dłonie pieściłyby moje ciało delikatnie, medycznie sunąc opuszkami palców po cienkiej skórze, sprawiając, że odczuwałbym to jak słodką torturę? Czy wręcz przeciwnie? Dałby się ponieść ogniowi, który widzę w jego oczach na każdej lekcji eliksirów i szczypałby moje sutki, zostawiając zaczerwienione ślady, a ja oddałbym mu się, rozważając, ile w tym mojej woli, a ile jego dzikości…
Ron czknął, upuszczając pergamin na wilgotną podłogę. Jego spodnie były nieprzyjemnie przyciasne, ale masturbowanie się w tym korytarzu, gdy za ścianą jest Snape, wydawało mu się równie pociągające, co nierozsądne. Chwilę podejrzewał, że to Harry mógł być autorem pierwszej notatki, ale odrzucił ten pomysł. Inny styl pisania, inne słownictwo.
TO było dużo lepsze. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|