FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 [NZ] Demony [fandom:HP|slash] (5/69) +15 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 12:25, 12 Wrz 2011 Powrót do góry

autor: euphoria (kirke w fandomie potterowskim ^^ )
tytuł: Demony
paring: SS i HP
ostrzeżenia: brak, ale może się to zmienić... rating na wszelki wypadek
zakończone: tak| rozdziałów 69|słów 150k
bety: pewnie będzie kilka i pamiętajcie, że się starają, ale na mnie nie ma mocnych :)


Na dzień dobry wstawiam od razu dwa rozdziały, miłego czytania życzę :)

betowała: Courtney
wykorzystano sugestie: efec :) i mawako :)

Rozdział 1
Eliksir Snów


Severus Snape wszedł do sali, jak zwykle powiewając czarnymi szatami, wzbudzając strach i przerażenie. Zlustrował klasę nieprzyjemnym wzrokiem, bezbłędnie odnotowując miejsca, które zajmowali Longbottom i Potter. Ten ostatni zresztą, zapewne po nocnej schadzce, z trudem trzymał oczy otwarte, ziewając od czasu do czasu. Podkrążone oczy i rozbiegany wzrok zdradzały winowajcę.
- Potter! – Chłopak wyprostował się tak gwałtownie, że aż zepchnął z ławki kałamarz, rozlewając granatowy atrament po podłodze. Z przyjemnością stwierdził, że kilku Ślizgonów, wliczając w to Malfoya, chichocze na końcu sali, wpatrując się w tego łamagę.
- Dziesięć punktów od Gryffindoru za bałagan na lekcji – dodał tym samym zimnym głosem. Gryfoni oburzyli się, ale postanowili nie pogarszać swojej sytuacji.
- I jeszcze dziesięć za brak reakcji – warknął jeszcze odwracając się w stronę tablicy.
- Przepraszam, panie profesorze – padło z zaciśniętych ust, gdy Potter zaklęciem usuwał mokre plamy.
Gniew. Jak on go ubóstwiał. Gniew dawał siłę, która pozwalała zawładnąć światem, a jednocześnie była na tyle niszczycielska, że odrobina nieuwagi prowadziła do autodestrukcji. Odpowiednio ukierunkowana dawała niewyobrażalną moc, płynącą z wnętrza. Nieuporządkowaną, a przez to nieograniczoną.
Zamglone zielone tęczówki wbiły się w jego plecy jak sztylety. Z szyderczym uśmiechem zaczął więc dyktować, wiedząc, że nie nadążą robić notatek.
- Eliksir Snu, jest jednym z najniebezpieczniejszych. Pozwala poznać sny człowieka, a przez to zyskać kontrolę nad nim – zawiesił sugestywnie głos, pozwalając im przez chwilę trawić informacje. Kolejne minuty mijały bezpowrotnie, gdy, po raz setny, powtarzał ten sam materiał, którego nawet połowa z nich nie będzie w stanie zapamiętać, a co dopiero należycie wykorzystać.
- … wzmacnia je i pogłębia… - Potter wzdryga się. Mistrz Eliksirów serwuje swój najbardziej krzywy uśmieszek, zapisując sobie w pamięci, by z chłopaka zrobić królika doświadczalnego. Najwyraźniej Złoty Chłopiec obawia się zdemaskowania swojej uroczej damy, albo co gorsza kogoś, o kim śni od kilku dni. Może o tej rudej Ginny, siostrze najlepszego przyjaciela? Złapany in flagranti – to byłaby idealna kara dla aroganckiego gówniarza, którym jest, był i zapewne będzie, pomimo jego silnych starań. - …intensyfikuje… - padło ostatnie słowo, a wraz z nim na czarnym blacie tablicy pojawił się dokładny przepis i składniki.
Przez następne kilkadziesiąt minut nikt nie zakłóca mu spokoju. Ukojony słodkimi dźwiękami siekania składników i bulgotania w kociołkach, zaczął popadać w słodki marazm. Gdyby jeszcze ten cholerny Potter nie obnosił się tak ze swoimi randkami.
- Potter, dziesięć punktów od Gryffindoru za bezczelność na lekcji – podsumował jego ziewanie. – I jeszcze piętnaście za szwendanie się po nocy po zamku – dodał z satysfakcją, zdając sobie sprawę, że Wybraniec czerwieni się wściekle.
Nie słysząc odpowiedzi ze strony Pottera, zamierzał jeszcze odjąć parę punktów cholernemu Gryfonowi za samą obecność na jego zajęciach, ale przeklęta Granger dźga Złotego Chłopca łokciem.
- Przepraszam, panie profesorze – cichy głos ponownie przecina powietrze.
Na szczęście Malfoy i ta dziewucha z wiecznie rozczochranymi włosami kończą swoje eliksiry. Na resztę i tak nie warto czekać. Chyba, że Longbottom znowu zamierza wysadzić kociołek. Ale nie – najwyraźniej przynajmniej on postanowił dziś uszanować spokój poniedziałku.
- Panie Malfoy, proszę przelać swój eliksir do fiolki. Dwadzieścia punktów dla Slytherinu za tak doskonałą pracę – mruczy z przyjemnością pierwszą tego dnia pochwałę dla Domu Węża. Zbyt niedoceniani, by przynajmniej on nie mógł podnieść ich morale.
Blondyn sprawnie wykonuje jego polecenie, uśmiechając się drwiąco w stronę Granger. Ich eliksiry nie różnią się barwą czy konsystencją, ale na pewno metodą powstania. Malfoy może i być egoistycznym dzieciakiem, ale z jego spostrzegawczością i inteligencją nie pogrywa nawet Mistrz Eliksirów. Granger natomiast brak finezji. Wykuta słowo w słowo cytuje czasem fragmenty jego własnych badań, co denerwuje go niepomiernie. Przecież on to doskonale wie, po cóż mu o tym przypominać?
- A teraz wypróbujemy ten eliksir na jednym z ochotników. – Podnosi się z miejsca, sunąc w swoich nieskazitelnych szatach wzdłuż ławek. Gryfoni wstrzymują oddech, może nawet bicie serc, mając nadzieje, że jednak ich nie dostrzeże. Zachodzi go od tyłu, pochylając się tuż nad nim. – Panie Potter, mam nadzieję, że pańskie sny okażą się tak ciekawe jak plotki o panu – warknął z sarkazmem. Podboje Gryfona były aż nazbyt sławne, by nie dotrzeć do pokoju nauczycielskiego. Co prawda jego uczniowie nie byli zbyt święci, ale na pewno lepiej ukrywali swoje miłostki i życie prywatne, które nie przewijało się na tapecie całego Hogwartu, a nawet całego czarodziejskiego świata. Potter powinien dostać nauczkę, a skoro i tak nie szanuje swojej prywatności… Jak wiadomo, odrobina wstydu nikomu nie zaszkodziła.
- Nie!
Chłopak zerwał się na równe nogi, przewracając krzesło. Przepchnął się jakimś cudem do drzwi, ale Snape zaryglował je szybkim zaklęciem. Co prawda nie oczekiwał aż tak silnego oporu, ale usatysfakcjonowało go to małe przedstawienie. Potter ewidentnie się miotał, ignorując zdumionych kolegów. Nie mogąc wyszarpnąć klamki, odwrócił się w stronę magazynku, który i tak zawsze pozostawał pod pieczą mocnego zaklęcia.
Mistrz Eliksirów tymczasem spokojnie zaszedł go od tyłu, unikając przy tym czegoś, co na dobrą sprawę mógłby uznać za próbę ciosu.
- Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru za napaść na nauczyciela i dwadzieścia za niestosowanie się do poleceń. – Złapał go mocno za ramię, odwracając do frontu klasy.
Kilku Gryfonów zaprotestowało, ale spojrzał na nich mściwie. Granger próbowała nawet wstać, ale Wesley powstrzymał ją ruchem ręki, spoglądając w jego stronę niepewnie. Potter natomiast pobladły z przerażenia nawet się nie szarpał. Jakby odgadł, że opór nie ma sensu. Pogryzione usta szeptały tylko ciche ‘nie’, które zostało zupełnie zignorowane. Gryfońska odwaga została jednak przeceniona.
- Wypij to. – Podsunął mu fiolkę pod usta, ale te zostały tylko mocniej zaciśnięte. Rozchylił je niewerbalnym zaklęciem, po czym wlał mu jasnoniebieski płyn do ust. Potter przez chwilę wyglądał jakby miał go wypluć, ale substancja samoczynnie rozprowadziła się w jego jamie ustnej.
Nawet się nie zakrztusił.
- Nie bolało, panie Potter, prawda? – zapytał z łatwo wyczuwalnym sarkazmem. Merlinie, jak ten dzieciak go irytował.
Eliksir powoli przejmował kontrolę nad jego umysłem, wybierając najczęściej wyśnione mary. Potter osunął się na kamienną posadzkę, ale Snape nawet nie myślał go podnosić. Tymczasem na środku pojawiła się delikatna mgiełka, która mogła oznaczać tylko jedno – Złoty Chłopiec zaczął śnić.

Zadziwiająco krótko zabrało mu zrozumienie pierwszego obrazu. Zamiast Wieży Astronomicznej, Pokoju Życzeń czy nawet jakiegoś bocznego korytarza, znaleźli się nagle na cmentarzu. Ciemne chmury pokrywały niebo, uniemożliwiając promieniom światła przebicie się.
- Zabij niepotrzebnego – warknął dobrze znany mu głos i wtedy go zobaczył. W zielonym rozbłysku avady, która uderzyła tego Puchona, który zginął w zeszłym roku.
- Nie! – wrzasnął Potter jak oszalałe zwierzę, miotając się po podłodze. Zasłaniając dłońmi głowę.
Puchon tymczasem upadł martwy, a obraz został zastąpiony Crucio, które wprawiło w drgawki ciało Wybrańca, zarówno tego w śnie, jak i tego na podłodze jego klasy. Voldemort już całkiem odrodzony, wyciągał ponownie różdżkę, ale Potter jakimś cudem zdążył przeturlać się w bok, rzucając Expaliarmusa. Bezowocnie.

Ile miał wtedy lat? Czternaście?

Nowy obraz – Voldemort patrzący mu prosto w oczy. Odór oddechu na jego skórze. Imperio.
- Będziesz mi służył, Harry Potterze – syczy wężowa gęba.
- Nigdy! – wrzeszczą obaj, Potter klęczący na posadzce z zakryta twarzą i Potter przywiązany do pomnika.
Obrazy coraz szybciej przepływały, czasem jako pojedyncze, na pozór nic nie znaczące; jak ciemność… Małe pomieszczenie bez światła. Krzyki, że jest nikim, dziwadłem… Że jego ojciec był nikim i zabił jego matkę. Ale może to i lepiej, bo nigdy nie powinni istnieć.
Gryfindor podzielony, gdy uważano go za potomka Slytherina. Ciche szepty za plecami. Jesteś inny. Nigdy nie będziesz taki jak my. Ta mała rudowłosa we krwi. Bazyliszek i młody Tom Riddle.
Setki torturowanych. Jęki. Krzyki. Wrzaski. A najgorsza cisza. Gdy ginęli. Bez serc, z poprzepalanymi kończynami. Pocięci którąś z czarno magicznych klątw.

Cichy szept przerywa wszystkie te obrazy.
- Harry, jesteś bezpieczny, jesteś tylko mój – głos Lily. I Severus nagle wie, co się stanie i nie chce więcej tego słuchać, ale nie może przestać i nie może tego przerwać.
- Lilly, uciekaj, on tu jest! – krzyk Jamesa, a potem kolejny, pełen bólu. Dźwięk wyważanych drzwi.
- Avada Kedavra! – przecina powietrze. Kobieta krzyczy podobnie jak jej mąż kilka minut wcześniej i wizja się urywa.
Potter łka na kamiennej podłodze. Nie próbując się podnieść, zwinięty w pozycji embrionalnej.
Nagle na scenie pojawia się Lucjusz Malfoy bez śmierciożerczej maski. Sunie w kierunku kupki zatęchłych szmat, które po kopnięciu okazują się może kilkuletnią dziewczynką. Zapuchnięte oko patrzy z przerażeniem, jak dużo wyższy mężczyzna pochyla się, celując w jej odrapane czoło różdżką. Wypowiada cicho zaklęcie, gdy łzy zmywają ostatnie krople brudu i krwi z jej policzków.
- Sectumsempra! – Krwawy ochłap opada na kamienną podłogę, wydając dokładnie taki sam dźwięk jak ciało Pottera, które podryguje w sali.

Wszystko się urywa, mgła opada, znikając bezpowrotnie. Potter otwiera gwałtownie oczy, wciągając powietrze do płuc jak tonący, który ma ostatnią szansę na oddech. Zieleń buzuje, nie pozwalając oderwać od niej wzroku.
Severus widzi go.
Widzi go takim, jakim jest. Blizna jako dodatek. Nic nieznacząca szrama, wspomnienie, które nie powinno istnieć. I nie istnieje. Zbyt młody, by pamiętać, żyje rozpamiętywaniem innych, który uczynili go bohaterem, nim wypowiedział swoje pierwsze słowo.
Widzi go takim, jakim jest. Jasnozielone oczy uciekają od wzroku innych, by ukryć się w zbyt wcześniej dorosłości, narzuconej przez szaleńca i tłumy. Do tej pory zastanawia się czasem czy fosforyzujący kolor to kwestia genetyki, czy może avada, która odbita wypaliła na nim swe piętno. Tak niepokojący. Tak dziki. Tak niepojęty w swej wściekłości.
Widzi go takim, jakim jest. Burza czarnych włosów niczym huragan wewnątrz. Walka sprzeczności. Gryfońska odwaga, lojalność i wierność, które pozwoliły mu zabić bazyliszka i stawić czoło Voldemortowi. Ślizgońskie skrycie, przebiegłość i te maski. Cholerne maski, które chronią go przed wzrokiem świata. Cholerne maski, które zakłada, gdy wąż drażni lwa, a impas trwa. Ból dorosłości próbuje za wszelką cenę wygrać z dziecięcą niewinnością.
Widzi go takim, jakim jest. Pobladłego, chudego, niewsypanego. Podkrążone oczy błądzą po sali, nie zatrzymując się ani na chwilę na żadnej z twarzy, jakby się bał tego, co zobaczy. A może tego, czego tam nie ma. Trzęsącego się po niedawno przeżytym wstrząsie.
Widzi go takim, jakim jest. Zaciśnięte usta, z których nie wyrywa się żaden dźwięk. Cisza oczekiwania, przeżywana w napięciu. Zmięta szata pobrudzona kurzem. Kości palców zwinięte tak mocno, że aż przebijające zbyt cienką skórę. Ale to spod paznokci wypływa pierwsza kropla krwi.
Widzi go takim, jakim jest. Spod podwiniętego rękawa wystaje różowa blizna po cięciu. Pamiątka po odrodzeniu Voldemorta. Jakby jednej było mało. Kolejny Mroczny Znak wyryty na nieskazitelnej skórze.
Widzi go takim, jakim jest. Pozbawionego chwały Wybrańca. Złotego Chłopca, który zagubiony w ciemności wyciąga na ślepo swą dłoń, szukając ratunku, którym jest on sam.
Widzi go takim, jakim jest. I oni też go widzą. A on widzi jego – Severusa Snape’a. Próbuje skupić się na słowach, które powoli artykułuje, ale wyrywa się z nich jedyne życzenie.
- Zabij mnie – prosi pogryzionymi do krwi ustami, patrząc mu prosto w oczy.
Jeśli przedtem było cicho, nie wie, jak nazwać ten stan. Teraz po prostu nikt nie oddycha. Zatrzymani w czasie i przestrzeni na jedno uderzenie serca.
Mężczyzna wyciąga różdżkę, próbując nie czuć przerażenia, gdy szesnastolatek uśmiecha się z wdzięcznością.
- Expeliarmus! – Odbiera mu jedyną broń. – Pójdzie pan spać, panie Potter. – Zły na siebie, że nie potrafi powiedzieć tego ostrzej. – Eliksir Bezse…
- Nie! – krzyczy tamten, zrywając się na równe nogi, choć te opierają się jego władzy. Ten strach. Ból. Rozczarowanie. Życiem?
Osłupienie mija niemal w tej samej chwili. Sięga ponownie po różdżkę, chcąc obezwładnić rozhisteryzowanego chłopaka.
- Drętwota! – Niewielki promień magii odczepia się od końca i zmierza w kierunku Pottera. Ten zasłania się rękami jakby to mogło coś pomóc. Czas zwalnia, gdy dawka magii zatrzymuje się na jego dłoniach i znika, wchłonięta przez zmaltretowane ciało. Severus zamiera, gdy zieleń oczu wyostrza się na tę krótką chwilę, pozwala chłopakowi oprzytomnieć, otrząsnąć się z szoku. A on patrzy zaskoczony na swoje dłonie… i mdleje.


____________


betowała: Tyone :)
sugestie: sandwich :*
Rozdział 2
Taktyka

Podszedł powoli do nieruchomego ciała, lustrując resztę klasy. Malfoy wyglądał, jakby miał ochotę zwymiotować, ale szlachecka duma powstrzymywała go od tego z całych sił. Gryfoni pobladli, nie ruszając się nawet z miejsc, ale nie zamierzał teraz prawić im kazań. Podniósł bez trudu bezwładnego Pottera, uważając, by czasem mu czegoś nie złamać. Był zadziwiająco lekki jak na szesnastolatka.
- Jeśli cokolwiek wyjdzie z tej sali, zabiję – warknął, z przyjemnością widząc, że Longbottom mdleje. – Uprzątnijcie to ścierwo i na Transmutację. Potter będzie w Skrzydle Szpitalnym – dodał, doskonale zdając sobie sprawę, że kłamie.
Nie sprawdzając nawet, czy ktokolwiek zastosował się do jego instrukcji, skierował się do swoich prywatnych komnat. Miał bardzo wiele do przemyślenia tego dnia. Połączenie pomiędzy Wybrańcem a Czarnym Panem było dużo silniejsze niż przypuszczał. Pierwsza część koszmarów była co prawda tylko wspomnieniami, ale podejrzanie przeplatały się one z tym, co obecnie może robić Lucjusz Malfoy. Czarny Pan wezwał ich kilka godzin temu, ale on jako szpieg został odsunięty od zadania, by nie wzbudzać podejrzeń Dumbledore’a.
Kopnął czarne, dębowe drzwi, ignorując wściekły syk. Pottera, po dłuższej chwili rozmyślań, ułożył w swoim łóżku. Jego komnaty nie były przystosowane do przetrzymywania chorych. Chłopak od kilku minut nie odzyskiwał świadomości i po raz pierwszy Severus Snape zastanawiał się, czy nie dać mu paru minut wytchnienia, nim obudzi go na dobre. Był zbyt blady, a sine ślady wokół oczu dowodziły tylko tego, jak mało spał w ubiegłym tygodniu. Odkąd mógł mieć te koszmary?
Rozważał przez chwilę, czy nie zawiadomić Zakonu, ale szybko odrzucił tę myśl. Nie dość, że musiałby się tłumaczyć z tego, że Potter pił ten cholerny eliksir, to jeszcze Black najpewniej zabiłby go, zanim wyjaśniłby wszystko do końca.
Chłopak spanikował na samą nazwę Eliksiru Bezsennego Snu, więc jest mu on znany. Jak wszystkim hospitalizowanym u tej niedorobionej podpuchy pielęgniarki, której dostarcza i wyjaśnia działanie każdej mikstury. Stracone wieczory bezsensownych rozmów. Równie dobrze mógłby wywiesić listę z dokładnym działaniem i dawkowaniem eliksirów, zostawić je w szafie i każdy bez trudu wyleczyłby się sam.
Cichy jęk przeciął powietrze, sprowadzając go na ziemię. Cholerny Potter. Ruszał się niespokojnie, zakopując w ciemnozielonej pościeli. Skrzywiona bólem twarz pobladła, gdy zaczęły się pierwsze drgawki. Kolejny cruciatus. Pokonując wstręt, przysunął się bliżej i trącił chłopaka łokciem. Natychmiast został przyszpilony wzrokiem wyrwanego z koszmaru Wybrańca.

- Wypij – warknął, podając mu przygotowany wcześniej eliksir, nim ten zdążył krzyknąć.
- Co to? – spytał zachrypniętym głosem. Poprzednie krzyki nadwyrężyły mu struny głosowe.
- Łagodzi skutki cruciatusów i wzmacnia organizm – wyjaśnił niechętnie, podtykając mu butelkę do ust.
Potter przełknął gorzki płyn, zbyt osłabiony, aby stawiać czynny opór. A może zbyt rozkojarzony, by wiedzieć, kto właśnie się nad nim pochyla. Zamglone oczy nabrały wyrazistej barwy już po minucie i przytomniej spojrzały na świat wokół. Spiął się cały, szykując się do natychmiastowej ucieczki, niczym uwięziony w klatce tygrys, gdy czarna szata Mistrza Eliksirów przesłoniła mu pokój.
- Gdzie jestem? – spytał, cofając się do wezgłowia łóżka.
- W moich komnatach – odparł krótko. – Jak długo masz te sny, Potter? – warknął, mrużąc oczy.
- Gdzie moja różdżka? – chłopak zaczął panikować, szukając jej w szatach.
Snape podszedł do jedynych drzwi w pomieszczeniu, dając Potterowi więcej przestrzeni, ale jednocześnie odgradzając mu jedyną drogę ucieczki.
- Ja ją mam – wytłumaczył mu pozornie spokojnie. – Jak długo masz te cholerne koszmary, przeklęty bachorze! – warknął nagle, podrywając tym Wybrańca do góry.
Złoty Chłopiec wślizgnął się w małą przestrzeń pomiędzy łóżkiem a ścianą, odgradzając się posłaniem od mężczyzny. Rozglądał się przez chwilę, szukając wyjścia, czy jakiegokolwiek przedmiotu, który mógłby mu w tym pomóc, ale urządzona surowo komnata nie oferowała nawet małej lampki nocnej, którą mógłby rzucić.
- Nie wypuszczę cię, dopóki nie odpowiesz na te pytania - poinformował go chłodno „porywacz”. – Zanim cokolwiek sobie pomyślisz… Twoim gryfońscy przyjaciele są na Transmutacji i wyjdą dopiero za dwie godziny. A nawet wtedy pójdą najpierw do Skrzydła Szpitalnego. Po cóż miałbym cię przetrzymywać w swoich komnatach? – spytał lekkim tonem.
- Właśnie, po co? – Potter zmrużył oczy.
Mistrz Eliksirów oparł się o framugę, patrząc prosto w oczy ucznia. Normalne strategie, które stosował od lat nigdy nie działały na tego cholernego dzieciaka. Nie dało się go zastraszyć. Nie mógł mu też grozić, bo Złoty Chłopiec ze swoją szaleńczą gryfońską odwagą szedł zawsze na stracenie nie mrugnąwszy nawet okiem. Czy gdyby wyłożył mu całą prawdę dotarłoby do tego małego móżdżka, w jak kiepskiej jest sytuacji?
- Jesteś połączony z Czarnym Panem, Potter. Możesz oszaleć. W najlepszym razie – wyjaśnił chłodno, zmieniając taktykę. – Żeby zachować zdrowe zmysły potrzeba ci minimum pięć godzin spokojnego snu na dobę. Sądząc po tym, jak wyglądasz i reagujesz… teraz są to najwyżej dwie. Cruciatus niszczy twój system nerwowy. Powiedz – wyszeptał. – Co noc, co dwie? – Potter odwrócił wzrok. – Zapomnij o tym, żeby być wciąż szukającym za pół roku. Może będziesz w stanie opanować drżenie w wieku dwudziestu lat, gdy magia w pełni wspomoże twój organizm – znów ten cichy, niepokojący głos. – A może nie – zakończył z lekkim kpiącym uśmiechem. – Ale to ciebie nie dotyczy. Nie daję ci więcej niż dwa tygodnie, panie Potter. – Uśmiechnął się krzywo.
Ignorując zdumione spojrzenie, sięgnął do kieszeni szaty, rzucając mu różdżkę.
- Jest pan wolny, panie Potter – mruknął, przesuwając się wzdłuż przeciwległej ściany, dając mu miejsce na swobodne przejście. – Nie zapomnij odwiedzić Skrzydła Szpitalnego. Twoi przyjaciele zapewne tam będą – powiedział lodowatym tonem na odchodne. – I proszę pamiętać, że miał pan wybór – dodał sucho, gdy drzwi prawie zamknęły się za Harrym.

***

Harry prześlizgnął się, nie odwracając się do niego plecami nawet na minutę. W prawej dłoni ściskał mocno różdżkę, celując nią w uśmiechającego się szyderczo mężczyznę. Był kompletnie skołowany. Zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Luki w pamięci irytowały go tym bardziej, im mocniej chciał zrozumieć co się stało. Lekcja, eliksir, koszmary. Stapiały się w jedno, wirując wokół siebie. Na domiar tego, prawa dłoń zadrżała delikatnie jak zawsze, gdy budził się po zbyt długim śnie.
Spojrzał ostatni raz na Mistrza Eliksirów, opuszczając jego komnatę bez słowa. Dopiero w Skrzydle Szpitalnym schował różdżkę i przestał się oglądać za siebie. Ręce piekły go od drobnych ran, które sam sobie zadał, a które zdążyły się już delikatnie zasklepić.

***

Kiedy Severus Snape wyszedł z sali, Hermiona była tą, która zareagowała najszybciej. Przeciskając się pomiędzy ławkami dotarła do drzwi, ale drogę zagrodził jej Draco Malfoy.
- Odsuń się – warknęła, czując za plecami Rona. Wyciągnęli różdżki, ale Ślizgon pozostał niewzruszony.
- Granger, jakkolwiek z wielką chęcią pozwoliłbym ci popełnić to samobójstwo, jednak szanuję czas mojego Opiekuna Domu. I wiedz o tym, że zawsze spełnia swoje obietnice – mruknął. Kpiący ton, który utrzymywał, brzmiał nienaturalnie. – Byłoby doskonale, gdybyście się zajęli Longbottomem – westchnął. – Biedaczek mógł doznać wstrząśnienia mózgu – zauważył, udając przy tym zmartwionego. Powoli wchodził w swoją rolę.
Gryfonka spojrzała na niego po raz ostatni i skinąwszy głową, wróciła do Nevilla.
- Granger, druga półka po lewej to sole trzeźwiące – warknął za nią Malfoy. – Wymyśl, co powiedzieć McGonagall, gdy zapyta o Pottera – doradził jeszcze zanim wraz z grupą Ślizgonów opuścili klasę eliksirów.

***

Słońce przestało mu służyć bardzo szybko. Nawet w czasach swojej śmiertelności miał delikatną skórę. Czerwone plamy piekły delikatnie, dając uczucie okropnego dyskomfortu. Nie było nic gorszego od tego swędzącego uczucia, więc – chcąc, nie chcąc - naciągnął kaptur bardziej na swoją jasnowłosą głowę i ruszył głębiej w las. Jesień we Włoszech była piękna, ale wciąż niebezpieczna dla jego skóry. Przybył zbyt szybko, nie zorientowawszy się wcześniej na temat warunków pogodowych i wiedział, że to odcierpi.
Nie pozostało mu nic innego, jak udać się do swojego młodego przyjaciela, od którego nie miał ostatnio żadnych listów. Słyszał, że wojna w Wielkiej Brytanii jest w punkcie zwrotnym i pewnie nie będzie tam pożądanym gościem, ale nie zamierzał się tym przejmować. Widywali się tak rzadko.
Zapiął ostatnie guziki ciemnej peleryny, wzdychając ze smutkiem, gdy ciepłe powietrze przestało pieścić jego odsłonięte do tej pory ciało. Szorstki materiał otarł go w kilku miejscach, gdy poprawił szeroki pas, przytrzymujący spodnie. Miał nadzieję, że uda mu się odwiedzić kilka sklepów nim dotrze do Królestwa, inaczej nie zostanie mu to zapomniane do końca życia. Severus od zawsze zwracał uwagę na jego ubiór i nie było cienia szansy, że nie skomentuje tych szmat, które obecnie miał na sobie. A jedyne, co miał na swoje usprawiedliwienie, to zbyt słoneczne dni we włoskich Alpach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Wto 20:02, 01 Gru 2015, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 18:59, 23 Sty 2012 Powrót do góry

betowała: Tyone, której bardzo serdecznie dziękuję ;*
sugestie: sandwich :*

Rozdział 3
Czekałem na ciebie.

Gdy wychodził ze Skrzydła Szpitalnego, czekali na niego wszyscy uczniowie piątego roku. Ze zmartwieniem wypisanym na twarzach obserwowali, gdy o własnych siłach przemierzał korytarz, starając się wyglądać jak najpewniej. Godzina spędzona u pani Pomfrey nie należała do najlepszych, ale pielęgniarka wyleczyła skaleczenia, na szczęście nie pytając o ich pochodzenie. Zastanawiał się nawet, czy pewnego dnia nie będą do siebie mówić po imieniu.
- Harry! – pisnęła Hermiona, wynurzając się z szeregu. Zarzuciła mu ręce na szyję, płacząc w jego rękaw. Ron podtrzymywał ją lekko z pocieszającym uśmiechem.
- Naprawdę nic mi nie jest – burknął zażenowany.
- Dlaczego nie powiedziałeś nam o tych koszmarach? Jak długo je masz? Kiedy się zaczęły? Czy wracają co noc? Boli cię blizna? – zarzucała go pytaniami, ignorując całą resztę zebranych, którzy poklepali go tylko po ramieniu lub po prostu przytulili, rzucając Harry’emu jedno z tych spojrzeń, których szczerze nienawidził.
- Może nie tutaj – mruknął, czerwieniąc się, jednocześnie próbując lustrować korytarz kątem oka, jednak Gryfonom udało się skutecznie zasłonić mu widok.
Dziewczyna pociągnęła go za sobą w jedną z wnęk, dając znak reszcie, by wrócili do dormitorium. We trójkę wcisnęli się w niewielki krużganek, sprawdzając, czy nikt za nimi nie idzie. Dopiero wtedy Potter wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Co ze Ślizgonami? – spytał od razu.
- A co ma być? – warknął Ron. – Malfoy zobaczył, jak jego ojciec zabija jakieś dziecko, zapewne właśnie donosi o wszystkim Sam-Wiesz-Komu – wyszeptał z przestrachem.
Hermiona pokręciła głową.

- Nie sądzę. Snape zapowiedział, że zabije, jeśli cokolwiek wyjdzie poza salę. Malfoy potwierdził, że to nie była czcza pogróżka – westchnęła. – Harry, na pewno dobrze się już czujesz? Jesteś bardzo blady. Czy pani Pomfrey… – Nie bardzo wiedziała, o co chciała zapytać.
- Nic mi nie jest. Koszmary mam od dłuższego czasu. Ten eliksir tylko je pogorszył. Snape sam mówił, że… - urwał, próbując przypomnieć sobie słowo.
- Intensyfikuje – podpowiedziała usłużnie.
- Dokładnie. Przepraszam, że zachowałem się jak histeryk, ale trochę spanikowałem – westchnął. Usiadł na kamiennym parapecie, chowając twarz w dłoniach. Najbardziej w tym momencie bał się tego, że odkryją, iż kłamie.
- Jak często je masz? – spytała cicho Gryfonka, siadając obok. Ron zajął miejsce po drugiej stronie.
- Kumplu, nigdy nie mówiłeś… - zawiesił głos.
- To nie jest prosta sprawa, ale powoli mijają. Tylko ten cholerny Snape! – warknął.
Rudzielec przybrał zacięty wyraz twarzy.
- Nie wolno mu testować eliksirów na uczniach – poparł przyjaciela. – Powinieneś iść do Dumbledore'a. Niech go wywali – dodał, a Harry zauważył w jego oczach nadzieję.
- Wiesz, to chyba nie jest dobry pomysł. Gdyby dyrektor tego jednak nie zrobił, następnym razem musielibyśmy wypić eliksir Neville'a.
Nawet Hermiona skrzywiła się na samą myśl o tym. Kilka minut później wracali do dormitorium, przygotowując się do odparcia dociekliwych pytań Gryfonów, którzy byli zamieszani w coś, co już w myślach nazywali „sprawą”. Hermiona nie odzywała się od parunastu minut, więc Harry z niecierpliwością czekał na to, co powie. Jeśli zaczynała myśleć o czymś intensywnie, wiedział, że nie spoczęłaby do czasu otrzymania odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją pytania.
- Harry? To z Malfoyem, to co to było? – spytała cicho. Wiedział doskonale o co jej chodzi. Wszystko, co widzieli było czymś, co przeżył albo mógł przeczytać w Proroku Codziennym. Kolejne ataki, a nawet zdjęcia z nich udostępniano szerszemu gronu osób. Jednak konkretna osoba i tak wyraźny obraz nie mógł być przypadkiem.
- Nie pierwszy raz to widziałem – skłamał, zdając sobie sprawę, że nie odczuwa dłużej potrzeby odwracania wzroku. – Zawsze wyobrażałem sobie Lucjusza Malfoya jako mordercę małych dziewczynek. – To było nawet bliskie prawdzie.
Skinęła głową, nie wypowiadając ani słowa.
- Naprawdę dobrze się czuję. Zazwyczaj się nie budzę podczas tych koszmarów. Nawet nie krzyczę. Zapytaj Rona – dodał, a rudzielec przytaknął skwapliwie. Zaklęcie wyciszające było jednym z tych, które opanował do perfekcji.

***

Śledził Gryfona odkąd ten opuścił jego komnaty. Jak można było przypuszczać, odrobinę niepewnym krokiem udał się do Skrzydła Szpitalnego. Nie miał najwyraźniej ochoty tłumaczyć później kolegom, co robił w prywatnych pokojach znienawidzonego Mistrza Eliksirów.
Wyszedł stamtąd wprost w rozpostarte, kochające ramiona swoich gryfońskich przyjaciół, którzy od samego poklepywania po plecach mogli odbić mu płuca. Choć to i tak najmniejsze zagrożenie przy tej Brown, która omal nie udusiła go samym uściskiem. W tym samym czasie Granger poskładała fakty do kupy i, ku jego przerażeniu, zaczęła na głos wykrzykiwać wszystkie pytania, których jemu nie udało się zadać. Potter przegonił resztę, nie zauważając go, ale nawet, gdy rozmawiali ukryci we wnęce, udało mu się uniknąć odpowiedzi.
Ślizgon był pod wrażeniem tego, jak Złoty Chłopiec zmanipulował Wesleya, jednocześnie rzucając Granger półkłamstwa, na których nie mogła oprzeć żadnej przydatnej hipotezy. Wił się jak wąż, ale zdołał zwalić całą winę na eliksir i wybujałą wyobraźnię. Choć Gryfonka nie wydawała się być przekonana, dopóki rudzielec znów nie poparł przyjaciela. Śpią w tej samej sypialni, więc byłoby trudno ukryć tygodniowe koszmary. Chyba, że rzuca się świetnie zaklęcia wyciszające, które tłumią nawet jęki torturowanych.
Z Wieży Gryffindoru udał się z powrotem do swoich komnat, czekając na kolejny dzień. Miał nadzieję, że jego oparte na kilkuletnich obserwacjach założenia okażą się mocnym fundamentem i choć dziś zweryfikował pogląd na temat cholernego Wybrańca, nie przestał być on Gryfonem z krwi i kości.
Lew jest padlinożercą, nie wszyscy o tym wiedzą, ale Severus Snape na pewno tego nie zapomni. Jest dużym, dumnym stworzeniem. Hipokrytą, który swym rykiem może zastraszyć pół dżungli, ale gdy przyjdzie co do czego okazuje się, że wewnątrz tkwi wciąż mały kotek. Wmawia innym tchórzostwo, ale sam nie jest lepszy. Może nawet przoduje w tej dyscyplinie.
Tak więc Severus Snape poczeka. Dwa dni. Może trzy. Zarzucił sieci.
Teraz musi się tylko zorientować, co po dzisiejszym przedstawieniu dzieje się w Slytherinie. Draco Malfoy ma zbyt wielką władzę w jego Domu, by go ignorować. Dzieciak może być zarówno przydatnym narzędziem, jak i niepotrzebną przeszkodą. A doskonale zdawał sobie sprawę, że młody dziedzic dodał dwa do dwóch i odkrył, iż Śmierciożercy to nie dżentelmeni, który przebierają się w czarne szaty, siadają w kole i piją Ognistą, rozprawiając o strategiach opanowania świata.

Jeśli nie rozegra tego dobrze, może już dziś nie żyć. Jeśli nie rozegra tego właściwie… może stracić sprzymierzeńca i ta wojna będzie przegrana, nim jeszcze na dobre się rozpocznie. Ale tym razem nie zamierza w to wszystko mieszać Dumbledore’a. Zachłanność tego starca i jego cholerny idealizm mogą doprowadzić do niepotrzebnej śmierci, a jej jak ognia Severus Snape chciał uniknąć.
Ścisnął mocniej różdżkę, sprawdzając chwyt i wszedł do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Draco Malfoy siedział samotnie na kanapie przed kominkiem. Jego twarz w promieniach ognia wydawała się być bardziej ludzka, ale było to złudne wrażenie. Blondyn nie pozwoliłby sobie na to publicznie.
Nie ruszył się ani o milimetr, gdy Mistrz Eliksirów stanął z boku, również patrząc w ogień. Musieli odczekać kilka zwyczajowych minut w milczeniu, kontemplując to, co zamierzali sobie powiedzieć. Stare zwyczaje były dobre. Nawet najlepsze. Nadawały ton dyskusjom, które na zawsze zmieniały losy świata.
Milczenie przeciągało się i mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy to nie on powinien pierwszy zacząć, zredukowany do roli interesanta, którym przecież był. Zabawa polegała na tym, by nie okazać tego Malfoyowi. Nie dać mu tej przewagi. Nawet teraz patrzył na niego z góry, nakreślając ich pozycje. W końcu syn prawej ręki Voldemorta oderwał wzrok od ognia, lustrując swojego ojca chrzestnego.
- Czekałem na ciebie – szepnął pobladłymi ustami.


_______________

betowała przecudna Tyone :*

Rozdział 4
Wizje

Harry obudził się zlany potem. Krzyk zamarł mu na ustach. Obolałe gardło piekło przez dobrych kilka minut, nim udało mu się wymacać w ciemności przygotowaną szklankę z wodą i upić parę życiodajnych łyków. Kolejnym krokiem, który wykonał niemal mechanicznie, było sprawdzenie kombinacji trzech zaklęć wyciszających, gwarantujących mu dyskrecję. Drżącymi dłońmi ostrożnie odsłonił kotary wokół swojego łóżka tylko po to, by słyszeć głośne chrapanie Neville’a, zanim zapadnie w kolejny nieprzyjemny sen.
Srebrne łzy zmieszane z potem i kroplami krwi wpiły się w poduszkę.

***

Wstał, ziewając. Szybki prysznic, liczenie godzin, które udało mu się przespać. Musiał uczciwie przyznać, że przez Snape’a nabawił się paranoi. Przez cały wczorajszy wieczór myślał o tym, co mężczyzna powiedział mu w swoich komnatach. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się działo. Nie był kompletnym idiotą, a ostatnie bezsenne noce spędził między innymi w Dziale Ksiąg Zakazanych. Zbieranie informacji o Niewybaczalnych nie należało do najłatwiejszych, ale skoro zdecydował się zrezygnować z pomocy Hermiony…
To nie tak, że nie ufał swoim przyjaciołom. On po prostu świetnie zdawał sobie sprawę tego, co się stanie. I nie było to bynajmniej coś, co mogłoby mu pomóc choć trochę. Ron, jak zwykle spanikowany, jąkałby się, patrząc z nadzieją na Hermionę, a na niego z tym cholernym współczuciem. Gryfonka natomiast po powtórnym przeprowadzeniu badań wykonanych przez niego wcześniej, nalegałaby na wizytę u Dumbledore’a. Tego samego, który po śmierci Cedrika przez całe wakacje nie miał dla niego nawet piętnastu minut na rozmowę.
Otrząsnął się z nieprzyjemnych wspomnień. Fakty mówiły same za siebie. Już dwa dni temu poczuł, że nie trzyma pióra tak pewnie jak wcześniej. Prawa dłoń drżała mu nieznacznie, niezależnie od intensywności koszmarów. Już wtedy, gdy dostał pierwszym Crucio na cmentarzu w dniu odrodzenia Voldemorta wiedział, że nie wszystko jest w porządku. Potem było tylko gorzej, więc od prawie dwóch miesięcy po kryjomu ćwiczył lewą rękę. Może chociaż w ten sposób uda mu się zaskoczyć wroga. Nikt przecież nie powiedział, że musi go zabić prawą.
Schudł też kilka kilogramów, ale nigdy nie był zbyt dobrze zbudowany, więc nikt tego nie zauważył. Za duże ubrania po Dudley’u nareszcie się do czegoś przydały, maskując utratę wagi. Zamierzał wprawdzie wybrać się na zakupy gdy tylko dotarli do Hogwartu, ale byłoby to głupotą, zważywszy na obecną sytuację. Gdyby tylko Ron czy Hermiona zauważyli wystające teraz żebra, czy otarcia od ciągłego rzucania się w łóżku, trudno byłoby mu się wytłumaczyć.
Wszystko więc pozostawało bez zmian. Wciąż miał swoją małą tajemnicę, która została teraz częściowo upubliczniona. I tu znów pojawiała się kwestia Snape’a, który nieoczekiwanie przyszedł mu z pomocą. Jego groźby nikt nie mógł zignorować, nieważne z jakiego był Domu. Zaskakujący był fakt, że choć zazwyczaj cieszyło go, gdy ktokolwiek dokopał Złotemu Chłopcu, Który Przeżył, By Dręczyć Go Swą Nieudolnością, tym razem nie pozwolił plotkom krążyć po szkole. Podobnie jego zachowanie w swoich prywatnych komnatach - nie szydził, nie kpił. A przynajmniej nie więcej, niż zwykle. Wyłożył kawę na ławę, wskazując konsekwencje. Nie przedstawiał mu alternatywy, ale jednocześnie jakby sugerował, że może pomóc. Dał mu wybór. Coś, czego nigdy nie miał i najpewniej nigdy mieć nie będzie. Kłamstwo, ułudę, nadzieję. Czym to było? Nie potrafił zdefiniować. Zawsze, gdy próbował dosięgnąć czegoś, co nosiło chociażby kształt tego, uciekało niekiedy w ciszy, a czasem z diabelskim chichotem, który do złudzenia przypominał mu śmiech ciotki Petuni, gdy zamykała mu drzwi przed nosem podczas największych ulew, udając, że nie widzi stojącego na progu, przemoczonego kilkulatka.
Nieważne, co się działo – i tak pozostawiało to dużo głębsze rysy, niż cruciatus Voldemorta.
- Stary, bo odmokniesz – warknął ktoś za nim. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że stoi sam pod prysznicem od dobrych kilkunastu minut nie ruszając żadną ze skostniałych kończyn. A woda, która opłukiwała ciepłym strumieniem obolałe ciało była lodowata. Wszyscy byli już ubrani w szkolne szaty, przygotowując do wyjścia, a Ron właśnie wyrwał go z zadumy, której poddał się, gdy odpoczywał w pustej kabinie.
- Dzięki. Zamyśliłem się – mruknął niewyraźnie. Drzwiczki niewysokiej kabiny zasłaniały go przed kolegami, gdy sięgał po ręcznik. Szybkie zaklęcie suszące dokończyło roboty.

***

Snape z cichą satysfakcją obserwował, jak Potter w towarzystwie przyjaciół wchodzi do Wielkiej Sali. Kilka rzuconych przelotnie spojrzeń w kierunku Slytherinu utwierdziło go w przekonaniu, że może czuć się w miarę bezpieczny, przynajmniej dopóki nie dojdzie do bezpośredniej konfrontacji. Wczorajsza rozmowa z Draconem nie przyniosła nic, a jednocześnie dała odpowiedzi na tak wiele pytań. Młody Malfoy poprosił o ilość veritaserum wystarczającą na dokładne przesłuchanie całego Domu. Zapewnie to właśnie planował i, jak widać, nie zamierzał się z tym kryć. Powiedział też, że jego życie jest ważniejsze, niż jakiś głupi Gryfon i jego niedorzeczne wizje. Mistrz Eliksirów wywnioskował więc, iż Lucjusz Malfoy właśnie stracił informatora.
Co jednak zmierzali?
Nie ufali sobie aż tak bardzo, by wyjawić zawiłe plany. Zależności i ich powody. Nigdy nie dają sobie tyle władzy. Podstaw do szantażu.
Tymczasem Potter jakimś cudem nabrał cały swój rocznik, który ewidentnie nie grzeszy inteligencją. Prawie nikt nie przygląda mu się z niepokojem. Jedynie ta Granger próbuje karmić go siłą, ale widać, że chłopak jest zbyt zmęczony, by ugryźć choć jeden kawałek tosta, który dla niego przygotowała. W końcu bierze go do ręki, lecz gdy Gryfonka obraca się bokiem, podaje go chętnemu rudzielcowi. Nic dziwnego, że udało mu się wszystkich oszukać, skoro nie wie prawica, co czyni lewica. Coś takiego byłoby nie do pomyślenia w jego Domu.
Gryfoni natomiast pozwalają sobie dalej, ignorując ukradkowe spojrzenia rzucane przez Malfoya. Dziedzic fortuny jest tak zamyślony, że nie dopija swojej ulubionej porannej kawy, co jest samo w sobie ewenementem i choć zostaje to szybko zauważone przez najbliższych kolegów, o dziwo nie zwracają mu uwagi. Napój natomiast stygnie i zostaje zabrany przez jednego ze skrzatów.
- Severusie, czy miałbyś ochotę na herbatę dziś po południu? – pyta Dumbledore. Te cholernie radosne błyski w jego oczach chyba same w sobie są szalone. Jak ktoś może być tak szczęśliwy, gdy w jego szkole jest prawie dziesięciu Śmierciożerców, kolejnych czterdziestu potencjalnych właśnie podnosi swoje kwalifikacje, a poza murami czeka okrutny obłąkaniec, którego nikt nie potrafi pokonać?
- Oczywiście, dyrektorze – mówi, ignorując to, że dopija chyba czwartą filiżankę, a nie sądzi, że ta w gabinecie będzie miała choć trochę przyjemniejszy smak, niż cholerna lura podawana przy śniadaniu.

***

Harry stara się skupić na Wróżbiarstwie, po raz pierwszy marząc o tym, by Historia Magii nareszcie nadeszła, dając mu dobre dwie godziny względnego spokoju, kiedy nikt nie będzie zdziwiony, gdy przyśnie. O dziwo sen w dzień jest możliwy. Odkrył to prawie tydzień wcześniej, ale ma na to zbyt mało czasu. Ciągłe wymykanie się do Pokoju Życzeń jest szalenie niebezpieczne, a spędzanie dnia w Zakazanym Lesie byłoby idiotyzmem i samo w sobie napędziłoby więcej nieprzyjemnych snów. Tak naprawdę nie potrzeba mu zbyt wiele. Wystarczy nawet kilka minut, nieheblowana ława. Może być też podłoga.
Martwić zaczyna się dopiero kilka dni później, gdy różdżka wypada mu podczas rzucania zaklęć wyciszających i nie może jej podnieść. Pewien, że zaciska dłoń w pięść, stara się ignorować jej drżenie. Wieczorami jest najgorzej, bo demony kroczą cieniem. Od prawie miesiąca unika nieoświetlonych miejsc mając nadzieję, że to coś pomoże. Ale nie pomaga.
Różdżka ponownie wyślizguje się z palców, lądując na łóżku. Przełykając kilka gorzkich łez wyciąga lewą rękę, by zdać sobie sprawę, iż ten dziwny tik palca wskazującego przestaje być tylko tikiem. Duma nie pozwala na mu na szloch wcześniej, niż po rzuceniu zaklęć. Uspokaja się prawie natychmiast, przypominając sobie, że w tym roku uczą się zaklęć niewerbalnych.

***

Potter zdaje się funkcjonować normalnie. Schodzi na śniadania, siada z przyjaciółmi. Żartuje, choć z daleka widać, że robi to na siłę, jakby bojąc się, iż odkryją jego mały blef. Takie niewielkie kłamstewko rzucone na pożarcie naiwnych Gryfonów, zbyt zapatrzonych w Wybrańca, by dostrzec chłopca, który potrzebuje ich pomocy. Zastanawia się, dlaczego nie poszedł do Dumbledore’a. Wcześniej zawsze polegał na radach tego starca, ale może nawet on odkrył, że dyrektor jest szalony?
Właściwie cieszy się, że Albus o niczym nie wie. Mógłby wykorzystać go w najokropniejszy z możliwych sposobów. Ileż to razy proponował mu silniejszą więź z Voldemortem, by szpiegować go w ten sposób. Ileż razy odmówił, mówiąc mu, że jest głupcem, który zbyt wiele ryzykuje.
Ale obaj są Gryfonami. Cholernie naiwnymi, szaleńczymi w bezsensownej odwadze Gryfonami, którzy giną przez swoją głupotę. Dopóki śmierć jest samotna może zostać zapomniana, ale tym razem mogą pociągnąć za sobą miliony.

***

Francja nie powitała go niczym zaskakującym. Było odrobinę zimniej, mniej słonecznie. Czarodzieje dalej mieszkali poukrywani wśród mugoli i ich społeczeństwo nie było zbyt związane ze sobą, więc czuł się bezpiecznie odwiedzając jednego ze starych znajomych.
Co prawda Carl krzyczał wniebogłosy, gdy tylko spojrzał na niego po raz pierwszy, ale nie zamierzał się tym zbytnio przejmować. Niewysoki brunet o orlim nosie nigdy nie był odważny czy chociażby racjonalny, więc jego osobiste lęki nie martwiły go tak bardzo.
Wbił szybko kły w jego szyję, smakując jedynej w swoim rodzaju krwi. Magicznej, podtrzymującej go przy życiu przez tyle setek lat. To jej zawdzięczał swoją siłę i moc. Czuł energię przepływającą z żył francuskiego maga do jego wampirzego ciała, nadwątlonego wędrówką i słońcem Włoch.
Czarodziej upadł z jękiem na dywan własnego gabinetu i pogrążył się w leczniczym półśnie, a jemu w ustach pozostał posmak camembert. Dlaczego oni nie mogą, u diabła, jeść słodyczy?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 19:57, 01 Gru 2015 Powrót do góry

W międzyczasie to opowiadanie się ukończyło, więc spokojnie można czytać bez strachu, że się nie dostanie ostatnich rozdziałów. Dla niecierpliwych lub nie wierzących - link w moim podpisie do wszystkich opowiadań, które będę tutaj w wolnym czasie przerzucać :)

betowała cudna Tyone :*

Rozdział 5

Demony wyłaniają się z mroku…




W demonach, które kroczą cieniem, budzą cię, kradnąc twój ostatni oddech i oddając go starożytnym bóstwom, jest coś poetycznego. Coś, co na pewno chciałbyś mieć kiedyś na swojej półce wraz z autografem autora. Może nawet z dedykacją. Stałoby sobie to wszystko pomiędzy innymi podobnymi, na ciemnym drewnie niewielkiego regału i przypominało ci, że nie jesteś sam.
Harry nie miał półki. Tomiku, autografu, dedykacji. Nie miał cholernego pojęcia, co to jest „metafora” i nawet nie chciał tego wiedzieć, gdy czwartą noc z rzędu bał się zamknąć oczy. Pogryzione wargi zamaskował jednym z zaklęć, które znalazł w ogólnodostępnej części biblioteki. Nawet podkrążone oczy zdawały się dużo bardziej żywe, gdy szczypta magii nadała im bardziej trzeźwy wyraz. Ale nie potrafił zająć myśli na wystarczająco długo, by zasnąć. Chrapanie Neville’a przestało być tak kojące. Przypominało mu dźwięk paznokcia Voldemorta, ocierającego się o jego twarz.
Ron wiercił się tuż obok. Podrygiwał jak potraktowane cruciatusem ciało. Łóżko skrzypiało niczym łańcuchy na kostkach tamtej staruszki sprzed dwóch dni. Wiatr za oknem wył… Nie… Nie chciał tego słuchać już dłużej.
Kiedy zapadał zmrok, wszystkie cienie zlewały się w jedno. Ciągnęły w jego stronę, jakby był naznaczony przez któregoś z dementorów, prześladujących go dwa lata temu. Wypalone piętno, które próbuje zmyć każdego poranka. Niezrozumiałe krzyki. Szepty zmarłych, które nawiedzają go nawet za dnia. Słowa, nieznane. Zapomniane. Nieistniejące, a jednak nękające go, gdy tylko Ron przestaje mówić o pieprzonym quidditchu, ostatnim na liście zmartwieniu.
Boli go całe ciało. Nie znalazł zmniejszającego zaklęcia, a ubrania zaczynają się z niego zsuwać. Nie wie, gdzie ukryć jedzenie, którego nie chce wziąć nawet do ust, obawiając się, że zwymiotuje. To mogłoby przyciągnąć pytania. A on nie chce, żeby na niego patrzyli. Wytykali go palcami. Znów Potter. Czego moglibyśmy się spodziewać. Z nim zawsze dzieją się dziwne rzeczy. I najgorsze, co przyszło mu do głowy, gdy w myślach powtarzał wciąż jedne ze słów Snape’a. Połączony. Nie tylko Naznaczony. Czy pomyślą, że jest drugim Czarnym Panem? Czy wyślą go do Azkabanu? Na wszelki wypadek oddadzą potworom, które co dzień wyssą kawałek jego duszy. Tak dla zasady. Dlatego, że to ich powołanie.
A jakie jest jego? Zabić. Czy później wypuszczą go wolno? Pozwolą normalnie żyć? Czy koszmary się skończą?
Lewą ręką namacał leżącą różdżkę i oświetlił swój azyl. Demony prysły tylko po to, by powoli wypełznąć z jego duszy, ośmielone tym, że nie potrafi się już bronić. Bezwładnie upadł na poduszkę, by pogrążyć się w śnie, który nie był ani przyjemny, ani ożywczy.

***

Piątek był jego ulubionym dniem. Oznaczał koniec męczenia się z tą bandą idiotów, którzy z jakichś dziwnych powodów uważali, że dokonają w życiu czegoś wielkiego. On podobnych złudzeń nie miał nigdy. Nawet wtedy, gdy został szpiegiem. Był ważny, ale czy na tyle ważny, by ktokolwiek wspomniał o nim choć słowo, kiedy w zasięgu byli Wybraniec, Największy Czarodziej Wszech Czasów – Dumbledore, niesłusznie skazany na Azkaban, a zarazem jedyny zbiegły z niego więzień, bohatersko zmarły James Potter i Lily, która oddała za swoje dziecko życie, fundując czarodziejskiemu światu prawie piętnastoletnie wczasy?
Dlatego też, zamiast skupiać się na cholernym Proroku Codziennym, który z kolei skupił się na Potterze, on skoncentrował się na nim osobiście. Bezpośrednio.
Co zaniepokoiło go kilka dni temu – chłopak wyglądał lepiej. Szerszy uśmiech, jakby bardziej szczery. Brak drżenia w kończynach. Częstsze żarty, choć jedzenie ze stołu nie znikało prawie w ogóle. Oczy, pod którymi zazwyczaj widniały sine obwódki, błyszczały niezwykłym blaskiem.
Z trudem odwrócił od niego wzrok. Nie tylko on go obserwował. Dracon Malfoy zimno kalkulował. Jak zwykle nie zapisał ani słowa na białym pergaminie, ale zawsze miał go ze sobą. Co dziwniejsze, nie ubywało go. Wręcz z każdym dniem przybywało. Oddał też puste fiolki po veritaserum, a brak skarg sugerował, że wszystko odbyło się w należytej ciszy, której wymagał od swojego Domu.
Węże atakują w ciszy. Ostrzeżeniem jest jedynie cichy syk, ale tylko wtedy, gdy zwycięstwo jest nieuniknione. Z kolei chłodna logika prowadzi go bez emocjonalnej strategii, która pomaga wygrywać. Jest jednym z głównych składników victorii, opiewanej przez artystów tego i innego świata.

***

Lekcje Obrony Przed Czarną Magią ciągnęły się nieubłaganie. Pióro nie chciało słuchać rozkazów jego dłoni, a może to ona znów się zbuntowała. Od początku roku szkolnego nie zdążyli sięgnąć nawet raz po różdżki. Ta Morrison zamierzała też chyba kazać im przepisywać wszystkie dostępne w Hogwarcie podręczniki do nauki przedmiotu. Ale po raz pierwszy nie miał nic przeciwko. Siedział spokojnie, drzemiąc od czasu do czasu, wiedząc, że Hermiona pożyczy mu notatki. Rano wbił sobie kawałek stłuczonej szyby w dłoń tylko po to, by pani Pomfrey wypisała mu zwolnienie. Co prawda tylko na kilka godzin, ale jeśli przeżyje poranek, reszta pójdzie już z płatka.
Piątek nie był najłatwiejszym dniem. Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami mogła przynieść nieoczekiwane efekty. Zbyt bliskie sąsiedztwo Zakazanego Lasu nie podnosiło jego morale. Tym bardziej, że mógł liczyć na stałą uwagę ze strony Hagrida, więc ukradkowe ziewanie musiało pójść w niepamięć.
Powłóczył nogami, starając się nie zostać w tyle, ale już przy wyjściu z Hogwartu poczuł się słabo. Odzwyczajony od tak intensywnego słońca, przymknął na chwilę oczy, by po kilku sekundach zauważyć dwudziestokilkuletnią blondynkę z poparzoną dłonią. Skóra schodziła płatami w miejscu, gdzie zaklęcie uszkodziło tkankę. Pocięta twarz nosiła ślady bicia, ale to Nagini, pełznąca w jej kierunku, napędziła mu strachu. Wąż powoli sunął, ignorując krzyki kobiety i Harry już właśnie zamierzał rzucić się jej na pomoc, gdy tuż przed nim stanął Draco Malfoy.
- Drętwota! – krzyknął. Harry instynktownie upadł na trawę, lądując tuż za jednym z głazów. Sięgnął po różdżkę i zobaczywszy promień zaklęcia, zablokował je jednym ruchem.
Nie wiedział, której ręki użył, ale nie to było ważne.
- Co tu się, cholibka, wyrabia? – dobiegł ich głos Hagrida. Ron z wyciągniętą wciąż różdżką celował w uśmiechniętego Malfoya. Nie zdążył zareagować i najwyraźniej bardzo tego żałował, ale wolał nie sprawiać półolbrzymowi kłopotów.
- Malfoy zwariował – warknął w zamian. – Zaatakował Harry’ego, gdy wychodziliśmy. Wszyscy to potwierdzili, a Ślizgon nie zaprzeczył, patrząc na nich kpiąco.
- Panie Malfoy, dziesięć punktów od Slytherinu, chyba, że zamierza pan wytłumaczyć… - Hagrid urwał niepewnie, spojrzawszy na uczniów. Zgromadził się już spory tłumek. Harry wstał nareszcie, otrzepując się z resztek trawy.
Skrzyżował wzrok ze Ślizgonem, ale żadne słowo nie padło z ust jego odwiecznego rywala. Hagrid chyba chciał zrobić im wykład o niesportowym zachowaniu, lojalności w tak trudnych czasach i zaufaniu, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze. Natomiast odjęcie punktów Slytherinowi podniosło na duchu Dom Lwa, więc lekcję można by uznać za udaną, gdyby nie to, że Malfoy wchodząc do szkoły, trącił go łokciem.
- Uważaj, Potter – mruknął. Tak po prostu. Bez cienia złośliwości, która zazwyczaj towarzyszyła ich rozmowom.
- Słyszałeś?! – krzyknął Ron, nim Harry zdążył odpowiedzieć. – On ci groził! – Zaczerwienił się z gniewu, ale Ślizgona już nie było.
Wybraniec przytaknął, zastanawiając się tylko, czy ta uwaga dotyczyła tego jak chodzi, tego gdzie chodzi, czy koszmarów, które właśnie opanowały tę część doby.
Kilka godzin później świat nagle stał się szary, dosłownie szary. Pozbawiony barw. Wyblakły. Kontury zamazywały się w jednolitą smugę. Doczołgał się jakoś do Pokoju Życzeń, mając nadzieję, że przeczeka kryzys, ale tam czekał Voldemort. Zanim drzwi się zamknęły, wyleciał na korytarz, potykając się o własne stopy. Kolacja właśnie się rozpoczęła, ale on miał tylko nadzieję, że uda mu się przedostać do lochów.

***

To nie było ciche pukanie. Ani głośne. To był szmer osuwającego się po ścianie ciała. Bezwładnego. Pozbawionego chęci do życia. Upadło, wydając głuchy dźwięk na kamiennej posadzce. Przez chwilę nic się nie stało, ale już po minutach, które dla niego były wiecznością, usłyszał coś, na co od biedy mógłby odpowiedzieć. Otworzył drzwi ostrożnie, sprawdzając czy rozpoznał natręta, ale intensywność zielonych oczu nie rodziła żadnych wątpliwości.
- Panie Potter, dlaczego zaszczycił mnie pan wizytą o tak późnej porze? – spytał z kpiną, choć był zaskoczony, że Gryfon patrzy na niego czujnie, mocno ściskając różdżkę. Oczy, które w ostateczności mógłby w tej chwili nazwać inteligentnymi, oceniały trzeźwo sytuację.
- Wiesz, jak poradzić sobie z koszmarami. – To nie było pytanie, więc nie odpowiedział. Zastanawiało go drżenie głosu, którego widocznie nie potrafił jeszcze zamaskować zaklęciem. Wyciągnięta różdżka, delikatne promienie magii oplatające go. Pomagające mu stać w pionie, myśleć, być czujnym. Ile zaklęć dziś już rzucił? Jak wielka w nim jest moc? Jak długo się temu przeciwstawiał?
- Skąd to wiesz? – spyta tym razem. Ostro, ponaglająco.
Skrzywił się. Dzieciak nie zamierzał najwyraźniej dać za wygraną, ale to nie on przyszedł po pomoc, a gdy przychodzi się do niego, nie wymaga się.
- Nie twój interes, Potter – warknął, ciesząc się z szoku, który wpełzł na zdeterminowaną dotąd twarz.
Gryfon bez słowa puścił klamkę i odwrócił się do niego tyłem. Spokojnie zaczął pogrążać się w mroku lochów, dążąc do wyjścia. Magia wokół niego buzowała, pozwalając mu na to, by szedł dalej i dalej.
Mistrz Eliksirów zaklął pod nosem. Zamknął drzwi i odczekał nasłuchując, ale cholerny szczeniak nie wracał. Otworzył je ponownie, przeklinając ludzką głupotę. W poniedziałek Gryffindor straci mnóstwo punktów. Przez cały tydzień, albo i miesiąc będzie katował ich szlabanami. Nawet tej Granger się oberwie. Czyszczenie kociołków może pozwoli tej dziewczynie zauważyć, że jej przyjaciel jest przez cały czas na zaklęciach wspomagających organizm, stosowanych tylko pod nadzorem uzdrowicieli z Munga. A nawet oni ograniczali się głównie do eliksirów.
- Miałem koszmary, Potter – warknął w ciemność. Wybraniec pojawił się długą chwilę potem, ledwie powłócząc nogami.
- I co zrobiłeś? – spytał bez ogródek, z tym dziwnym naciskiem w głosie.
- Wchodź, zanim zemdlejesz na korytarzu, nie zamierzam znów cię nieść – burknął w odpowiedzi. Dzieciak zawsze wyprowadzał go z równowagi. Otworzył szerzej drzwi, wpuszczając go do środka. Różdżka wypadła mu w salonie, głucho uderzając o dywan. A Potter osunął się zaraz za nią, ale nim dotknął podłogi mężczyzna podtrzymał go w pozycji stojącej. Przywołał kilka fiolek eliksirów i wlewał w niego jeden po drugim, nie zauważywszy protestu. Starał się nie zwracać uwagi na wychudzone ciało, pobladłą twarz i wszechogarniające drżenie.
- Pij, Potter. Musisz być przytomny po pozbyciu się koszmarów na dzisiejszą noc – wymruczał prawie uspokajająco, gdy Wybraniec otworzył nareszcie oczy, przełykając ostatnią dawkę eliksiru.
Posadził go w fotelu, kładąc różdżkę zaraz obok na stoliku - tak, by mógł jej dosięgnąć. Na chwilę zniknął w swojej pracowni, by pojawić się z wielką miną, na której bokach widniały napisy runiczne.
- Obserwuj – pouczył go szeptem. – Na dziś tyle musi wystarczyć – mruknął już bardziej do siebie, gdy sięgnął po własną różdżkę i przykładając ją do czoła, wyciągnął zlepek niepotrzebnych wspomnień. Rozlał się nieprzyjemną, krwistą czerwienią po dnie, aby spędzić tam zaledwie ułamek swego życia. Dziwna ciecz trafiła do niewielkiej fiolki, a następnie do szafki.
Gryfon poradził sobie zadziwiająco łatwo. I w ostatniej chwili przebłysku świadomości. Severus Snape jak zwykle dotrzymał obietnicy. Do łóżka lewitował go w ubraniu, nie kłopocząc się przebieraniem nieprzytomnego chłopaka.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin