|
Autor |
Wiadomość |
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 19:30, 07 Lut 2010 |
|
W ramach przerwy w tłumaczeniu MD17 nadrabiam zaległości w IS.
Motyw panny, która śpi (dosłownie: śpi) ze swoim lubym... Ja to skądś znam.
Rodzice Dixie przegięli. Wywalenie do dziadków? Przeprowadzka? Bo córka ma chłopaka? I to takiego, co do którego bardzo się pomylili? Powiem szczerze, że to jest przegięcie i w ogóle ciężko mi w to uwierzyć. Wyprowadzka to nie jest tak hop, siup, to trochę problematyczne. Autorkę poniosła fantazja.
Cytat: |
- Nie wiem za wiele o tej całej cholernej sytuacji – przyznał – ale coś czuję, że rodzice nieco przesadzili. |
Tak, ja też tak czuję. W zasadzie nie znam żadnego przypadku tak skrajnego ograniczenia i podejmowania tego typu decyzji na gorąco. Że nie wspomnę, że takie rzucanie nastolatką, gdzie się chce, jest niezdrowe dla jej psychiki. Ale co ja wiem o świecie. :P
Podsumowując - te odcinki mnie zdenerwowały, są przegięte.
Ale przetłumaczone jak zwykle bardzo ładnie.
To mi się tylko zaplątało, ale to detale:
Cytat: |
- Nie spałem tak dobrze od paru ładnych miesięcy |
Płynniej by było: "ładnych paru miesięcy".
Cytat: |
albo o straceniu kogoś |
"stracie", to "stracenie" to już wyjaśniałam
Cytat: |
- Miałabym się znacznie lepiej, jeśli zostałabym w Forks |
Lepiej by brzmiało: "gdybym została w Forks".
Powodzenia w dalszym tłumaczeniu, czekam (nie)cierpliwie.
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Wto 18:02, 09 Lut 2010 |
|
Znowu się spóźniłam. Oczywiście mam milion wymówek na temat mojej nieobecności, ale żadna mnie nie usprawiedliwia.
Akcja na pewno coraz bardziej się rozwija. Moje osobiste odczucie jest takie, że zaczyna się robić trochę jak w jakiejś telenoweli. Nie mówię jednak, że to mi się nie podoba. Szczerze nie znoszę takiej akcji na ekranie, ale, o dziwo, w opowiadaniu mi przypadło do gustu. Ta historia nie miałaby racji bytu, gdyby autorka od razu zrobiłaby akcję typu wielka, słodka miłość Dixie i Embry'ego. Takie komplikacje jak sekrety, brak akceptacji rodziców i wyjazd głównej bohaterki sprawiają, że jest ciekawie. Nie sądziłam nigdy, że tak będzie, ale coraz bardziej lubię śledzić losy Dixie. Podobają mi się relacje Rhetta i jego siostry. Wywnioskowałam, że kiedyś byli dla siebie bliskimi osobami. Oh, pominęłam jeszcze jeden fakt, a mianowicie zostawienie Embry'ego. Nie cierpię takich pożegnań, karmienie ludzi kłamstwami dla własnego dobra, aż się we mnie gotuje, kiedy ktoś coś ukrywa dla dobra innej osoby (nie ma tu aluzji do KwN), bo nigdy nie wychodzi nic innego niż żal i smutek. Można powiedzieć, Dixie nie dzieli zaufaniem Embry'ego i nie powie mu prawdziwych przyczynach niechęci wyjazdu z nim. Zadziwiające jest to, jak rodzice muszą być przerażeni. Odesłać jedyną córkę, która mieszka z nimi, tylko z powodu chłopaka. Co prawda wysyłają ją do rodziny, ale wszyscy wiemy jak bardzo rodzice potrafią być nadopiekuńczy i nie zdolni do poświęceń, jeśli chodzi o zostawienie dziecka z dala od siebie.
Co do tłumaczenia - mogłabym napisać nawet parę stron jak świetnie ci idzie przekład, ale składałoby się to tylko z synonimów znakomitości. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, ile temu tłumaczeniu czasu poświęcasz. Mój podziw dla tłumaczy zawsze był wielki i takim pozostanie.
Pozdrawiam,
paramox |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Paramox22 dnia Śro 19:34, 10 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 14:23, 10 Lut 2010 |
|
głupio, głupio i wstyd... kamieniujcie... czytałam wcześniej... ale okazało się, że nie zostawiłam po sobie śladu - no po prostu w pierś się biję, klękam i błagam o wybaczenie... :)
*kirke namyśla się przez chwilę*
rozdziały wszystkie trzy wyprowadziły mnie trochę z równowagi... nie wiem dlaczego autorka stworzyła tak durnych rodziców, ale z niechęcią przyznam, że podobną parkę mam nieopodal - tylko dziewczynę zawożą i odwożą do szkoły pod ścisłym nadzorem...
nie wiem jak coś takiego może siedzieć w ludzkim umyśle, ale bywa tak - trzeba sobie z tym poradzić...
szkoda mi Embry'ego, bo wpojenie to paskudna rzecz i pewnie będzie boleć - ba! - na pewno boli...
dotarliśmy krótkimi kroczkami do sytuacji, gdzie naprawdę nie wiem co autorka zrobi - cieszy mnie to, bo lubię zaskoczenia, a bałam sie, że ten ff w pewnym momencie zacznie sie ciągnąć jak flaki z olejem :)
teraz mam powód do rozmyślań i już zacieram rączki na samą myśl o następnych rozdziałach:)
dziękuję tłumaczce - igo_s jesteś super :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 16:44, 08 Mar 2010 |
|
Małe ogłoszenie dla osób zainteresowanych:
Ogromnie Was przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale miałam trochę problemów osobistych i nie w głowie mi były tłumaczenia. A że nieszczęścia zazwyczaj chodzą parami, to jeszcze moje super zdolności do wszelakich urządzeń elektronicznych spowodowały, że jakimś cudownym sposobem zablokowałam sobie dostęp do dysku, na którym miałam wszystkie tłumaczenia i opowiadania, więc teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na posiłki, by te dane odzyskać (wcale mi się nie uśmiecha tłumaczyć od nowa tych kilkunastu rozdziałów, które już przetłumaczyłam; poza tym szkoła coraz bardziej daje mi się we znaki). Ale posiłki przyjadą dopiero na Wielkanoc, zatem przed kwietniem niestety niczego nie dodam.
Jeszcze raz bardzo Was przepraszam, mając nadzieję, że mi wybaczycie.
Pozdrawiam.
PS. I oczywiście dziękuję pięknie za wszystkie komentarze. :) Tym bardziej, że jam taka niewdzięczna i nic Wam ostatnio nie dałam do poczytania... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pon 16:59, 08 Mar 2010 |
|
Igo, rozwiąż wszystkie swoje problemy, bo życie niewirtualne to priorytet. Czekaj na posiłki, oby cię wsparły i obyś odzyskała pliki, do których nie masz dostępu (jak ty to zrobiłaś?).
My poczekamy i jeszcze potrzymamy za ciebie kciuki, by ci się wszystko ułożyło. Wiadomo, że życie płata czasem wredne figle.
Buźka!
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 15:02, 05 Kwi 2010 |
|
Drogie moje Czytelniczki - wreszcie odzyskałam dostęp do tego wstrętnego dysku, więc zgodnie z obietnicą zamieszczam następne rozdziały "Babiego lata". Od tej pory postaram się zarówno to, jak i inne moje opowiadanie aktualizować w miarę regularnie, ale co z tego wyjdzie, to się okaże. Jak napisała powyżej Thin, życie lubi płatać wredne figle, więc nie wiadomo, co się jeszcze może zdarzyć.
Tymczasem jednak zapraszam do lektury kolejnych dwóch rozdziałów. Powiem szczerze, że zacięłam się w połowie następnego, gdyż jest tam taki ambitny dialog, który mnie po prostu zabił, zwłaszcza że te z pozoru banalne słowa są dla mnie szczególnym powodem do niekontrolowanego śmiechu... A wszystko przez jedną lekcję francuskiego... :D Ale to nie jest odpowiednie miejsce na tę historię, więc przejdę już do rozdziałów. Kolejnych spodziewajcie się pod koniec tygodnia.
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam do lektury.
Na razie rozdziały nie przeszły kontroli u bety, bo cieszę się jak głupia z odzyskania tego dostępu, więc chcę jak najszybciej je tu wstawić. Jednak gdy tylko Marta je sprawdzi, to wstawię poprawione.
___________________________________________________________
Rozdział 22
Potrzeba
(punkt widzenia Embry'ego)
Oparłem dłonie o ziemię za sobą, pozwalając, aby ostre kamienie kłuły moją skórę. Siedziałam na krawędzi klifu i uderzałem nogami o chropowatą powierzchnię głazu. Spojrzałem w dół na wzburzone fale, które rozbijały się o skały wystające z wody. Nie bałem się ich. Już wielokrotnie skakałem w tym miejscu do oceanu tylko i wyłącznie dla zabawy, ale na wspomnienie o tym, kiedy ostatnio to zrobiłem, moja szczęka zadrgała lekko.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, wdychając otaczające mnie zapachy. Poczułem słoną woń oceanicznej wody, spadających na ziemię liści, dymu z rozpalonego niedaleko ogniska, ale żaden z tych aromatów nie był tym, czego w tej chwili poszukiwałem. Pragnąłem znaleźć osobę, która pachniała jak świeżo skoszona trawa skąpana w ciepłych promieniach słońca. Pragnąłem Dixie.
Zacisnąłem szczękę, by opanować ból i pożądanie, które mnie w tej chwili zalały. Nie powinienem tutaj przychodzić. Dobrze wiedziałem, że wywołam tym ból, od którego tak bardzo starałem się uciec, ale nie potrafiłem trzymać się z daleka od tego miejsca. To właśnie tu zniszczyłem naszą przyszłość. Jej przyszłość.
Moje ramiona zaczęły się trząść i przełknąłem ciężko ślinę. Albo spowodowały to łzy, które cisnęły mi się do oczu, albo chęć zmienienia się w wilka, która miała ochotę rozerwać mnie na strzępy. Nie przemieniłem się od dnia wyjazdu Dixie. Zobaczyłem, jak bardzo raniłem innych chłopaków, więc postanowiłem im tego oszczędzić. Oznaczało to, że dużo czasu przebywałem tylko sam ze sobą. Cisza wcale nie ułatwiała znoszenia bólu, a samotność potęgowała go jeszcze bardziej.
Wcale się nie zdziwiłem, gdy znienacka usłyszałem za sobą nierytmiczne, ciche kroki Setha. Wbrew temu, że usilnie starałem się ich unikać, aby nie dzielili mojego smutku, to kumple ze sfory nadal do mnie przychodzili. Ja nie miałem nic przeciwko, ale czułem, że oni się męczyli. Nie byłem zbyt dobrym kompanem do towarzystwa.
Seth usiadł na brzegu klifu obok mnie i cicho westchnął.
- Jak się dzisiaj masz?
Słówko dzisiaj stanowiło najważniejszą część tego pytania, bo mój humor zmieniał się jak w kalejdoskopie. Najbardziej oddziaływała na mnie pogoda i zapachy, które czułem w danym momencie.
Wzruszyłem ramionami i odpowiedziałem:
- Dobrze.
Seth pokiwał głową. O wpojeniu wiedział tylko to, co wyczytał z myśli innych. Nie doświadczył na własnej skórze radości i bólu, które temu towarzyszyły, ale i tak miał dla mnie o wiele więcej rad niż pozostali.
Nie zdarzyło się jeszcze, by wpojenie opuściło kogoś z własnej, nieprzymuszonej woli. Powinniśmy być dla nich tym, kim chciałyby, żebyśmy byli. Jake i Quil na razie pełnili role starszych braci, potem zapewne staną się miłościami ich życia. Nigdy nie miał miejsca przypadek, w którym dziewczyna zupełnie nie życzyłaby sobie obecności wilkołaka w jej życiu.
Musiałem wyglądać żałośnie, bo Seth nagle wyznał cicho:
- Brakuje nam ciebie, Embry.
- Przepraszam, Seth, ale tak naprawdę będzie lepiej. Nie musicie cały czas znosić mojego parszywego nastroju.
- Ale przecież to jedno z zadań sfory. Wszyscy powinniśmy dzielić cierpnie każdego z nas, bo to umacnia nasze więzi.
Spojrzałem na niego z lekkim zaskoczeniem, myśląc sobie, że jeszcze rok temu nie usłyszałbym od niego czegoś tak... głębokiego. Śmierć ojca, rozpoczęcie przemian jego samego i Leah, ostatnie doświadczenia miłosne – to wszystko go zmieniło. Wydawał się o wiele starszy niż był w rzeczywistości.
- No co? – spytał w reakcji na moje gapienie się na niego.
- Bardzo się zmieniłeś.
Uśmiechnął się lekko.
- To samo chyba można powiedzieć o tobie.
- Ja tylko mówię to, co widzę. Dojrzałeś.
- Kiedy planujesz do nas wrócić? – zapytał szybko, by zmienić temat.
- Nie wiem, Seth – odpowiedziałem, nie próbując ukryć irytacji.
- Powiedziała, że wróci, pamiętasz? – przypomniał mi. – Po prostu pomyśl sobie, że pojechała na wakacje.
- Bez terminu powrotu... jeśli w ogóle jakiś termin istnieje? – dokończyłem dla niego.
Złączył usta w cienką linię.
- Staraj się myśleć optymistycznie, Embry.
Zacisnąłem zęby. Starałem się myśleć optymistycznie, ale z powodu tego, że mój cały świat się zawalił, przychodziło mi to z ogromnym trudem. Znałem ją zaledwie od tygodnia, ale już stała się dla mnie najważniejsza. A teraz wyjechała, jednak najgorsze była świadomość, że nie odeszła na zawsze, tylko do Kentucky, dokąd w każdej chwili mogłem pobiec. Podróż nie zajęłaby mi więcej niż dwadzieścia cztery godziny.
- Dlaczego do niej nie pobiegniesz? – zapytał Seth, jakby czytał w moich myślach.
- Nie chciała, żebym to zrobił – odpowiedziałem automatycznie. Doskonale pamiętałem chwilę, w której to oznajmiła.
Nie chcesz, żeby z tobą pojechał?, spytałem, walcząc z niechcianymi łzami napływającymi mi do oczu, na co ona pokręciła głową.
Nie, musisz zostać tutaj.
Każde słowo wbijało się w moje serce niczym sztylet. Już ledwo sobie z tym wszystkim radziłem. W każdej sekundzie czułem jakąś dziwną siłę, która jak magnes ciągnęła mnie na wschód.
- No i? – odparł Seth.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, a on się uśmiechnął.
- Powinienem zrobić to, o co mnie prosiła.
Uderzył stopami o skałę, a następnie podniósł się na nogi, otrzepując spodnie.
- Naprawdę? Z tego, co zdążyłem się zorientować, to całe wpojenie jest obustronne. Ona cię kocha. Powinieneś zobaczyć, jak wtedy płakała... – Zadrżałem. Widziałem tę scenę w jego umyśle. To było wspomnienie, do którego zdecydowanie nie chciałem wracać. – Może uda ci się ją jakoś nakłonić do powrotu albo do tego, by pozwoliła ci zostać... czy coś. – Popatrzył na mnie z góry. – Nie możesz wiecznie się zadręczać, bo cię to kiedyś zabije.
Zamknąłem oczy i usłyszałem, jak sobie poszedł. Wielokrotnie myślałem o tym, by udać się do Kentucky i z nią porozmawiać, ale zawsze tylko na myśleniu się kończyło. Nie chciała tego. Przynajmniej tak powiedziała...
Obraz płaczącej Dixie pojawił się na chwilę w mojej głowie...
Ona mnie potrzebowała, tak samo jak ja potrzebowałem jej! Tą siłą, która ciągnęła mnie w stronę Kentucky, była jej tęsknota. Musiałem z nią być, dla naszego wspólnego dobra. Jak tylko o tym pomyślałem, tajemnicza moc stała się o wiele silniejsza i bezwiednie zacząłem się podnosić. Pokręciłem głową, ale już znajdowałem się na nogach.
Twoja mama cię potrzebuje. Twoja sfora cię potrzebuje.
W duchu usłyszałem wyraźnie jej słowa. Jeśli pozwolę opanować się tej potrzebie zobaczenia Dixie, co się stanie z moją mamą? Byłem dla niej wszystkim...
Jednak w tej chwili nie myślałem logicznie. Zanim zorientowałem się, co tak właściwie robię, już ściągnąłem szorty i się przemieniłem. Natrafiłem na Setha i Quila.
Zaopiekujcie się moją mamą, poprosiłem ich.
Powodzenia, stary, życzył mi Quil. Seth wydawał się bardzo zadowolony z siebie.
Dzięki, Seth, pomyślałem jeszcze, zanim zacząłem biec z o wiele większą prędkością niż zazwyczaj. Nie musiałem wiedzieć, dokąd podążam. Moje nogi same zaprowadzą mnie tam, gdzie powinienem być.
___________________________________________________________
Rozdział 23
Krótkie szorty* i zakazane wspomnienia
Wczesnym rankiem powietrze było wilgotne, a ziemię pokrywały krople rosy. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, więc w naszym zacienionym ogródku za domem nadal panował wieczorny chłód. Usiadłam na huśtawce umiejscowionej na werandzie. Lewą nogę oparłam o krzesło stojące obok, a prawą wymachiwałam w powietrzu. W dłoni trzymałam mój duży scyzoryk z otwartym ostrzem, po którym z roztargnieniem wodziłam kciukiem. Dostałam go od Rhetta na szesnaste urodziny. Rodzice nie pochwalali tego, że ich nastoletnia córka posiadała i nosiła własny nóż, ale mój brat ciągle im przypominał, że mogłam użyć go do potencjalnej obrony.
Na wspomnienie o chwili, w której postąpiłam tak po raz pierwszy, na ustach pojawił mi się lekki uśmiech. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć wynikało, że jeśli zaatakowałabym scyzorykiem Embry’ego, to prawdopodobnie złamałabym tylko ostrze. Przypomniałam sobie zaskoczony wyraz twarzy chłopaka wpatrującego się w nóż i cicho się zaśmiałam.
Przyjechałam do La Grange dwa dni temu, ale dopiero dzisiaj miałam wrócić na lekcje. Na myśl o tym poczułam dziwny lęk. Tak właściwie to nie powinnam się denerwować. Przecież chodziłam do tej szkoły prawie całe życie. Ale teraz nie patrzyłam na to w ten sposób. Zamiast czuć się tutaj jak w domu, odnosiłam wrażenie, że przeniosłam się do innego świata…
Gdy zaczęłam się zastanawiać nad tym, jakie to ironiczne, usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi z siatką nieprzepuszczającą owadów. Odwróciłam głowę i zobaczyłam kuśtykającego ku mnie dziadka. Nawet nie próbował ukryć zszokowanego wyrazu twarzy spowodowanego widokiem swojej wnuczki pogrążonej w depresji, która bawiła się nożem. Po chwili odchrząknął i zapytał:
- Gotowa?
- Um… Tak. – Ześlizgnęłam się z huśtawki i chwyciłam plecak, który leżał na deskach pode mną. – Najwyższy czas z tym skończyć.
Dziadek tego nie skomentował, tylko lekko wygiął wargi i przytrzymał drzwi. Gdy weszliśmy do kuchni, siedząca przy stole babcia uśmiechnęła się do mnie nieśmiało. Oboje dobrze wiedzieli, że nie byłam już tą samą osobą, która opuściła ich dwa tygodnie temu. Przyzwyczaili się do tego, że zawsze byłam pogodna i żywa, ale teraz zachowywałam się ponuro i niemalże naprawdę miałam depresję. Zachowywali w stosunku do mnie pewien dystans, za co im w duchu dziękowałam, ale wyraźnie widziałam, że cała ta sytuacja bardzo ich zmartwiła.
- Miłego dnia, skarbie – powiedziała delikatnie babcia.
Pocałowałam ją w policzek i wyszłam z dziadkiem na zewnątrz. Miałam z nim jeździć do szkoły do czasu, aż rodzice sprowadzą z powrotem mojego Jeepa Liberty. Jego starodawna ciężarówka pachniała tytoniem i gumą do żucia. Zazwyczaj ten znajomy zapach mnie uspokajał, ale obecnie nic nie było takie samo jak wcześniej.
Kiedy wjechaliśmy na parking Liceum South Orland, poczułam ostre ukłucie lęku. Rozpoznałam wszystkie znajome osoby. Każdy się na nas patrzył. Zaczęłam trochę panikować i nagle zatęskniłam za silnymi ramionami Embry’ego, które na pewno by mnie uspokoiły… Natychmiast potrząsnęłam głową, by wyrzucić z umysłu myśli, o których starałam się zapomnieć.
Podziękowałam dziadkowi i wyszłam z samochodu. Zanim zdążyłam zamknąć drzwi, usłyszałam, jak ktoś zawołał moje imię. Odwróciłam głowę i dostrzegłam Katie, moją najlepszą przyjaciółkę, idącą ku mnie z szerokim uśmiechem na twarzy i jeszcze szerszymi oczami.
- Nie mogę uwierzyć, że wróciłaś! – Uścisnęła mnie mocniej niż zwykle, a słowa wylewały się z niej z prędkością karabinu maszynowego.
- Tak, ja też nie mogę w to uwierzyć – mruknęłam.
- Tak się za tobą stęskniłam! Co u ciebie?
- Wszystko w porządku – skłamałam... ale chyba nie powinnam uznawać tego za kłamstwo, skoro chciałam, żeby tak było w rzeczywistości, prawda?
- Ach, tak się cieszę, że wróciłaś! – oznajmiła Katie i znowu się uśmiechnęła, po czym pociągnęła mnie w stronę budynków. Wolno przebierałam nogami, chcąc jak najbardziej wydłużyć czas dotarcia do innych uczniów, którzy rzucali w moją stronę wymowne spojrzenia. Mogłam sobie tylko wyobrażać, co sobie myśleli: Dixie pojechała na północ i związała się z jakimś obleśnym facetem – co za ladacznica. Czułam się niemalże tak jak podczas pierwszego dnia w szkole w Forks.
- Zgadnij, kto jeszcze się za tobą stęsknił? – spytała znienacka Katie, nadal uśmiechając się szeroko.
- No kto? – odparłam, chociaż byłam prawie pewna, że już znałam odpowiedź.
- Oczywiście Ronny – potwierdziła radośnie moje przypuszczenia. – Cały czas mówił tylko o tobie.
- Naprawdę? – zapytałam z udawanym zaciekawieniem, grając swoją rolę. Wywołałam tym długą paplaninę Katie, która opowiedziała mi niezwykle dokładnie, jak często Ronny o mnie wspominał, co mówił i nawet jak przy tym wyglądał...
Kiedy doszłyśmy do sekretariatu, przywitałam uśmiechem znajomą twarz panny Ross.
- Dixie, wszyscy bardzo się cieszymy, że wróciłaś – powiedziała entuzjastycznie kobieta, podając mi plan lekcji. – Mapki szkoły chyba nie potrzebujesz, prawda?
- Nie – zaśmiałam się. – Myślę, że jeszcze wszystko pamiętam.
- Pomogę jej, jeśli się zgubi – zażartowała Katie, po czym złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Poszłyśmy znajomym korytarzem do klasy, w której miałyśmy mieć pierwszą lekcję. Rozpoznałam każdego, kogo mijałyśmy, ale nadal czułam się samotna. Nie mogłam pozbyć się tego dziwnego uczucia tęsknoty, które całkowicie opanowało moje serce, więc starałam się je przynajmniej zagłuszyć, słuchając monologu Katie. Usiłowałam skupić się na jej chaotycznej wypowiedzi i nadać słowom jakiś sens, ale dopiero po chwili udało mi się zorientować, że mówiła o tym, co robiła ona i nasi wspólni znajomi przez ostatnie dwa tygodnie.
Po kilku lekcjach zdziwiłam się, ile można stracić podczas zaledwie kilkudniowej nieobecności na zajęciach, nawet jeśli rok szkolny dopiero co się zaczął. Miałam do odrobienia mnóstwo pracy domowej i kilka testów do zaliczenia. Cóż… Witamy z powrotem w realnym świecie.
Jedyną dobrą rzeczą, która mi się przytrafiła, była rozmowa z Ronnym podczas lunchu. Gdy tylko się spotkaliśmy, od razu uśmiechnął się szeroko i mnie przytulił. Źle się z tym czułam, ale zignorowałam to i odwzajemniłam uścisk. Wszystko we mnie krzyczało, żebym natychmiast się od niego odsunęła, ale nigdy nie postępowałam logicznie, więc tego nie zrobiłam.
- Co powiesz na ognisko dziś wieczorem? Musimy uczcić twój powrót – zaproponował wkrótce z diabelskim uśmieszkiem, od którego jeszcze kilkanaście dni temu głupiałam, ale teraz... teraz traktowałam go zupełnie obojętnie.
Po skończonych lekcjach Katie odwiozła mnie do domu. Przed udaniem się do Ronny’ego postanowiłyśmy zająć się trochę naszym wyglądem i wykorzystać stertę moich kosmetyków.
- Opowiedz mi o Waszyngtonie – odezwała się, starając się rozpocząć rozmowę.
- Tak właściwie tamte tereny przypominają nieco Appalachy. Drzewa są tak wysokie, że nawet w czasie dnia zasłaniają słońce. No i ciągle pada – powiedziałam, a w mojej głowie automatycznie pojawiły się odgłosy burzy, tak jakby w tle grała jakaś muzyka. Grzmiało, gdy Embry wyjawił mi swój sekret...
- Ale co z ludźmi? Pasowałaś do nich? – Katie zmierzyła mnie wzrokiem, przyglądając się ubraniom, które przypominały jej własne. Po powrocie do Kentucky zaczęłam zakładać stare ciuchy, bo już nie musiałam martwić się o konieczność przystosowania się do innych... przynajmniej w kwestiach odzieżowych.
- Chłopaki noszą tam damskie klapki – zachichotałam.
- Poważnie? – wykrztusiła pomiędzy parsknięciami śmiechem.
- Najzupełniej poważnie. Mój styl ubierania kompletnie tam nie pasował.
- To do kitu... Ale wszyscy byli mili, tak? – Ostatnie pytanie wypowiedziała niemalże z wahaniem. Wiedziałam, że plotki na mój temat dotarły prawdopodobnie także do jej rodziny. Tylko że z jaką ich wersją miała do czynienia? Czy w to wierzyła?
- Tak, wszyscy byli bardzo mili – zapewniłam stanowczo.
- To dobrze – odpowiedziała z uśmiechem i to zakończyło naszą rozmowę.
Gdy wjechałyśmy na żwirowy podjazd przy domu Ronny’ego, poczułyśmy zapach gęstego dymu pochodzącego z ogniska. Jego rodzina hodowała bydło, więc mieli ogromne pola, na których za ogrodzeniem pasły się czarne krowy rasy Angus. Jedynie od zachodniej strony budynku rósł las. W pobliżu zauważyłyśmy jeszcze trzy inne samochody, a wokół płomieni w półokręgu stało parę osób.
Dzisiejszej nocy planowałam wrócić do prawdziwego świata. Zdecydowałam, że całkowicie wyrzucę z pamięci wspomnienia z Forks i będę cieszyć się życiem. Założyłam nawet swoje krótkie spodenki, które spowodowałyby zapewne, że każda zakonnica krzyknęłaby z przerażenia. Zamierzałam o wszystkim zapomnieć, a Ronny miał mi w tym pomóc.
Obciągnęłam nieco szorty, kiedy szłyśmy w kierunku ludzi zgromadzonych wokół ogniska. Zazwyczaj nie nosiłam tego typu ubrań. Na szczęście moje nogi były wystarczająco opalone, bo w lecie dużo pływałam, więc nie musiałam się niczego wstydzić. Gdy dostrzegłam, że wszyscy chłopcy przyglądali mi się z podziwem rozgorączkowanymi oczami, w moim sercu pojawiła się iskierka nadziei.
- Dixie, wyglądasz... niesamowicie – powiedział Ronny, uśmiechając się szeroko, kiedy stanęłam obok niego.
- Dzięki. I dzięki też, że mnie zaprosiłeś.
Po chwili ktoś zaczął z nim rozmawiać, więc odwrócił twarz w odpowiednią stronę, ale najwyraźniej miał podzielną uwagę, bo swobodnie objął mnie ramieniem w talii. Instynkt nakazywał mi walnąć go w twarz, ale ponownie to zignorowałam. Zamiast zareagować agresywnie, oparłam się o niego i położyłam mu głowę na ramieniu. To było złe. Kompletnie złe, ale jednocześnie... dobre.
Nic nie mogłam poradzić na to, że ciągle miałam wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. Przeniosłam wzrok na gęstwinę drzew, ale z powodu ciemności oczywiście nic nie zobaczyłam. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, lecz zamiast przypisywać to przyglądającemu mi się tajemniczemu stworzeniu... lub osobie, zmusiłam się do myślenia, że spowodowała to bliskość Ronny’ego. Po pewnym czasie wreszcie się rozluźniłam i skupiłam tylko na tym, ile przyjemności sprawiał jego dotyk.
(punkt widzenia Embry'ego)
Dzięki wilczym oczom doskonale widziałem w gęstym dymie, który przysłonił drzewa w lesie. Nie poczułem w nim charakterystycznej nutki soli, ale pomimo tego nadal działał na mnie uspokajająco. Moje serce podskoczyło, kiedy w pewnym momencie dostrzegłem naprzeciwko siebie Dixie. Szła w kierunku ogniska, z roztargnieniem obciągając swoje szorty. Musiałem użyć całej swojej silnej woli, by pozostać w ukryciu. Obserwowałem, jak jej puste oczy rozbłysły nieco, gdy dołączyła do jakiegoś gościa stojącego przy ogniu. Serce zaczęło mi walić tak mocno, że poczułem ból w klatce piersiowej. Kim był ten koleś?
Kiedy objął Dixie w talii swoją opaloną łapą, miałem ochotę zawyć. Wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Jakikolwiek dźwięk mógłby zdradzić moją obecność, a tego naprawdę nie chciałem. Ale nic nie mogłem poradzić na to, że cicho zaskomlałem, gdy zobaczyłem, jak centrum mojego wszechświata leży w ramionach innego faceta.
___________________________________________________________
* W oryginale "Daisy Dukes" (ponowne nawiązanie do "Diuków hazardu" - jedna z bohaterek, Daisy Duke, często nosiła obcisłe, niemożliwie krótkie dżinsy, które z czasem zaczęto określać właśnie jako "Daisy Dukes"). Dosłowne tłumaczenie byłoby bezsensowne, a że nie znalazłam żadnego specjalnego określenia w języku polskim na te krótkie szorty, to po prostu przetłumaczyłam je jako... "krótkie szorty". Ale czekam na propozycje. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:24, 05 Kwi 2010 |
|
To okropne...
Dixie jest beznadziejna... -.-
Obściskuje się z jakimś Ronny'm,
a kocha Embry'ego ;((
Lubię Happy End, więc mam nadzieję,
że nasz wilczek i główna bohaterka będą razem.
Przeczytałabym sobie angielską wersję,
ale mój angielski leży i kwiczy :)
Ave. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rosalie_Houston
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znikąd :P
|
Wysłany:
Pon 19:28, 05 Kwi 2010 |
|
łaaaał.... Wejście Smoka
Bardzo się cieszę ,że dodałaś kolejny rozdział nawet nie wiesz jak się stęskniłam za Twoimi tłumaczeniami. "Babie Lato" i "Niewidzialna Dziewczyna" od samego początku przypadły mi do gustu. Dzięki Tobie pokochałam opowiadania o wilkołakach i jestem Ci za to ogromnie wdzięczna. A teraz o samym tekście - wyśmienity Twoje tłumaczenie jest naprawdę świetne. Masz talent, mój radar nie wyłapał błędów. Więc gratulacje za odzyskanie dostępu do tego wstrętnego, ale niezbędnego nam dysku i za cudowne tłumaczenia. Trzymaj tak dalej...
buziaki Rosie_H |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 21:12, 16 Kwi 2010 |
|
Wiecie co? Zanim zacznie się coś pochopnie obiecywać, to trzeba ugryźć się w język... A przynajmniej ja tak powinnam zrobić, kiedy prawie dwa tygodnie temu napisałam, że następne rozdziały pojawią się w zeszły weekend... No właśnie, w zeszły.
Ogromnie Was przepraszam, ale przeceniłam swoje możliwości czasowe i zdolności translatorskie. Szkoła dała mi się we znaki - kilka sprawdzianów, kartkówki, odpowiedzi i Bóg wie co jeszcze. Myślałam, że szybko uporam się z następnymi dwoma rozdziałami, ale niestety, "myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli", jak to się mówi.
Dziękuję Wam, dziewczęta, za komentarze.
Natzal, możesz być spokojna - będzie zakończenie w stylu "happily ever after", chociaż z kropelką goryczy. Ale jaką, to już się przekonasz w swoim czasie, o ile, rzecz jasna, nie zajrzysz wcześniej do oryginału. :D
Rosalie, jesteś kolejną osobą, która się tu deklaruje, że dzięki moim tłumaczeniom polubiła wilkołaki. Bardzo mnie ten fakt cieszy. :) A jeszcze bardziej cieszy mnie, że podoba Ci się również efekt mojej pracy tłumaczki-amatorki. I tak - mój dysk jest wstrętny. Bardzo wstrętny. (Ale ciii, bo jeszcze usłyszy i znowu się na mnie obrazi... :D).
Dobrze, nie przedłużając, oddaję w Wasze ręce kolejne dwa rozdziały. Tym razem o terminie pojawienia się następnych nie pisnę ani słówka, bo kto wie, może kometa jutro w Ziemię uderzy... Tak, dzisiaj jestem bardzo optymistycznie nastawiona do świata.
___________________________________________________________
Beta: marta_potorsia
___________________________________________________________
Rozdział 24
Doczesne odczucia
(punkt widzenia Embry'ego)
Logika podpowiadała mi, że nie byłem tutaj potrzebny i powinienem natychmiast odejść. Dixie wydawała się szczęśliwa i najwyraźniej już się mną nie przejmowała. Nieważne, jak to bolało. Po prostu tak przedstawiała się sytuacja. Jednak coś w głębi duszy mówiło mi, że to tylko maska, a tak naprawdę pragnęła mnie tak bardzo jak ja jej, więc wbrew wszystkiemu zostałem, przyglądając się, jak centrum mojego świata leży w ramionach innego faceta, a na jej twarzy odbija się światło płomieni.
(punkt widzenia Dixie)
Przez cały wieczór rozmawialiśmy, siedząc w kręgu wokół ogniska. Przed wyjazdem przyjaźniłam się z każdą obecną tu osobą, ale teraz coś się zmieniło. Niby razem się śmialiśmy i gadaliśmy, ale odniosłam wrażenie, że nie traktowali mnie tak otwarcie jak kiedyś.
Cały czas trzymałam się blisko Ronny’ego, opierając się o jego ramię i grając swoją rolę. Ilekroć zaczynałam myśleć o Forks, a mój wzrok wędrował w stronę lasu w poszukiwaniu szarego wilka z dwiema ciemnymi plamami na grzbiecie, wtulałam się w niego mocniej, biorąc głęboki oddech i wdychając zapach wody kolońskiej albo spoglądając w górę na twarz, którą kiedyś uważałam za najwspanialszą na świecie. Za każdym razem, gdy to robiłam, czułam w sercu ukłucie rozczarowania. Ronny nie był tak ciepły jak Embry, nie pachniał lasem jak Embry i zdecydowanie nie był tak przystojny jak Embry. Starałam się jednak to zignorować i na powrót stać się postrzeloną nastolatką, w której buzują hormony.
Nagle poczułam, że chłopak lekko się przesunął. Podniosłam głowę, by na niego spojrzeć i zobaczyłam, że też na mnie patrzył.
- Cieszę się, że wróciłaś, Dixie. Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłem.
Te słowa powinny wywołać u mnie przyspieszenie bicia serca lub przynajmniej rumieniec, ale nic takiego się nie stało. Zezłościłam się na samą siebie, że nie potrafiłam normalnie reagować. Ponownie oparłam głowę o jego ramię i westchnęłam.
- Też za tobą tęskniłam, Ronny.
Objął mnie nieco mocniej, a ja usiłowałam pozbyć się uczucia rozczarowania. Wiedziałam, że gdzieś w środku mnie tkwiło właściwie zachowanie i chciałam wyciągnąć je na zewnątrz. Ciągle marzyłam o powrocie do Waszyngtonu, ale byłam tutaj i nic nie mogło tego zmienić. Musiałam po prostu puścić w niepamięć Embry’ego, Forks, brak jakiejkolwiek logiki, mityczne stworzenia i nonsens, żeby znowu wrócić do realnego świata.
Starałam się skupić na dotyku ciepłego ramienia Ronny’ego. Nie było ono tak gorące jak ręce Embry’ego i nie wywoływało u mnie gęsiej skórki, ale czułam się nieźle, mając je przy sobie. Skoncentrowałam się na tym, aż w końcu wyczułam każdą linię i zgrubienie jego dłoni, poczułam na plecach silne mięśnie i zauważyłam, jak napinały się i rozluźniały, gdy chłopak z roztargnieniem wodził kciukiem po mojej ręce. Moje serce zadygotało... Ledwie dostrzegalnie, ale zadygotało!
- Wiesz, że w zeszłym tygodniu na naszej farmie urodziły się cielaki? – spytał swoim głębokim, niskim głosem. Zrobiło mi się trochę cieplej i uśmiechnęłam się szeroko.
- Naprawdę? Uwielbiam cielaki. Są takie urocze.
To była reakcja, jakiej oczekiwał. Ten żałosny chłopak z farmy uważał się za spryciarza, ale ja przejrzałam go na wylot.
- Chcesz iść je zobaczyć?
- Jasne – zgodziłam się z podekscytowaniem. Ronny podniósł się, a ja poszłam w jego ślady, otrzepując spodenki. Zerknęłam w stronę Katie i spytałam: - Idziemy z Ronnym zobaczyć nowo narodzone cielaki. Chcesz iść z nami? – Tak naprawdę nie chciałam, by z nami poszła, ale to pytanie miało uczynić nasze zniknięcie nieco mniej niezręcznym.
Dziewczyna uniosła wargi w półuśmiechu.
- Nie. Ale wy dwoje się nie krępujcie.
Okej, koniec ze staraniami uczynienia tej sytuacji mniej niezręczną.
Kiedy Ronny i ja zaczęliśmy oddalać się od reszty, usłyszałam chichoty i parę charakterystycznych „au”. Uśmiechnęłam się, a chłopak się zaśmiał. Złapałam jego dłoń, licząc, że spowoduje to ponowne pojawienie się u mnie słabego uczucia dygotania serca. Nie przeliczyłam się, a co więcej – to uczucie wcale nie było słabe.
Gdy zbliżyliśmy się do śpiącego stada, jakaś krowa zamuczała. Wszystkie zwierzęta poruszyły się, ale się nie obudziły. W mroku nocy wyglądały jak jedna ciemna plama, ale po chwili dostrzegłam małe, czarne kulki, leżące w wysokiej trawie. Jedna z nich podniosła nawet główkę: zwisające uszy poruszyły się wokół jej okrągłego pyszczka.
- Są takie słodkie! – syknęłam z podekscytowaniem, kiedy cielak polizał swój nos dużym, różowym językiem.
- Powinienem był zabrać cię tu wcześniej, byś mogła dokładniej je obejrzeć – mruknął Ronny za moimi plecami. Odwróciłam się do niego i powiedziałam:
- Myślę, że to najodpowiedniejsza pora.
Prychnął cicho i uśmiechnął się, po czym wyciągnął swoją szorstką rękę, by zabrać mi z twarzy zabłąkany kosmyk włosów.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo za tobą tęskniłem.
Jego dotyk wywołał u mnie kolejną sensację w klatce piersiowej. To było jak narkotyk. Chciałam więcej. Chciałam doświadczyć tego doczesnego uczucia jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze... Zrobiłam krok do przodu, podczas gdy dłoń Ronny’ego przesunęła się na tył mojej szyi. Pochylił się, aż jego gorący oddech owionął mi twarz. Moje serce stanęło, a oddech przyspieszył. Więcej, chciałam więcej. Przysunęłam się jeszcze bliżej, całkowicie likwidując przestrzeń między nami.
To było złe. Kompletnie złe. Zapragnęłam natychmiast odsunąć się od niego z obrzydzeniem. Ale dygotanie nie odchodziło...
W końcu rozchylił swoje wargi i poczułam w ustach jego gorący oddech.
Dygotanie stawało się coraz silniejsze...
(punkt widzenia Embry'ego)
Kiedy zaczęli iść w stronę śpiącego stada bydła, ruszyłem za nimi, ciągle pozostając w cieniu. W pewnym momencie dostrzegłem, że Dixie z własnej woli złapała tego chłopaka za rękę i przygryzłem język. Powinienem odejść. Powinienem uciec. I to jak najszybciej. Ale oczywiście tego nie zrobiłem. Nie mogłem.
Stojąc wśród drzew, westchnąłem ciężko, kiedy przeszli przez ogrodzenie, bo facet spojrzał na nią w taki sposób, że w moim gardle zaczęło formować się delikatne warczenie. Udało mi się je zdusić, ale nie na długo.
Koleś przysunął się do Dixie, a ja w duchu błagałem, by się od niego odsunęła. Ale ona zamiast tego podeszła jeszcze bliżej i niemalże gwałtownie przycisnęła swoje wargi do jego ust...
Zalał mnie ból tak silny jak nigdy wcześniej. Czułem się tak, jakby w moich żyłach nie płynęła krew, tylko płynny ogień. Wszystko stało się czerwone i zadygotałem, gotowy do przemiany, chociaż już byłem wilkiem. Mocno zacisnąłem zęby, by powstrzymać się od wycia, które bez wątpienia zdradziłoby moją obecność.
Po chwili Dixie wydawała się nieco zmieszana i przez krótką sekundę miałem nadzieję, że być może zdała sobie sprawę z błędu, jaki właśnie popełniła, ale myliłem się – przylgnęła do tego chłopaka całym ciałem, objęła go ramionami i znowu namiętnie pocałowała.
To ja powinienem być teraz na jego miejscu...
Już nie mogłem siedzieć cicho. Z mojego gardła wydobyło się niskie, żałosne wycie, odbijając się echem pośród drzew. Pognałem przed siebie tak szybko, że wywołałem lekki wiatr.
(punkt widzenia Dixie)
Pocałowałam go jeszcze raz, przyciskając do niego całe ciało i ciasno obejmując jego szyję. Krew pulsowała mi w uszach tak głośno, że ledwie co usłyszałam, jak niskie wycie potoczyło się echem po polu. Cielę podniosło się na nogi i cofnęło z krótkim prychnięciem.
- Co to było? – Nic z tego nie rozumiałam, odczuwając zmieszanie.
Ronny przeniósł swoje ręce na moją talię, powodując, że po plecach przebiegły mi dreszcze, po czym przesunął usta na moje gardło i mruknął:
- Kojot.
Ach, no tak. Gdy nasze wargi ponownie się złączyły, zaczęłam szybciej oddychać...
Chwila. To nie był kojot. To był... Nie. Tak. Nie... Chwila...
Niespodziewanie w mojej głowie rozgorzała walka pomiędzy dwiema stronami mojej natury, ale kiedy wplotłam palce we włosy Ronny’ego, wiedziałam już, która z nich zwyciężyła. Nie potrafiłam jednak przestać myśleć o tajemniczym wyciu, co czyniło mnie skołowaną bardziej niż kiedykolwiek.
___________________________________________________________
Rozdział 25
Ogień
(punkt widzenia Dixie)
Krótko po tym, jak odgłosy wycia zaczęły pobrzmiewać w mojej głowie, Ronny i ja wróciliśmy do ogniska. Czułam sie kompletnie ogłupiała, nie wiedziałam jednak, czy od pocałunku, czy od tego, że w myślach ciągle słyszałam dziwny skowyt. Nie potrafiłam się skupić na tyle, by rozstrzygnąć, co tak właściwie było źródłem tego tajemniczego dźwięku. Złamałam pewną barierę, której zdecydowanie nie powinnam łamać – pocałowałam kogoś innego i... cieszyłam się tym. Teraz każdy dotyk wywoływał u mnie ognistą gęsią skórkę. Dostałam to, czego chciałam, ale zaczęłam się też zastanawiać, czy to akurat było tym, czego tak naprawdę szukałam.
Wkrótce postanowiłyśmy z Katie wrócić do domu. Przez całą drogę bombardowała mnie pytaniami, a że byłam zbyt podniecona, by się przed tym bronić, opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. W miarę jak oddalałyśmy się od farmy Ronny’ego, czułam się coraz gorzej. Rozbolała mnie głowa i brzuch, a także miałam ochotę zwymiotować.
- Nie wyglądasz za dobrze, Dixie – powiedziała Katie, kątem patrząc w moją stronę z siedzenia kierowcy.
- Bo nie czuję się dobrze.
- No cóż, już prawie jesteśmy na miejscu. Tylko nie zwymiotuj w moim samochodzie. – Po tych słowach zaśmiała się krótko, by nie pozostawić żadnych wątpliwości, że żartowała, ale ja nie zwracałam na nic uwagi na tyle, aby wziąć to do siebie.
Kiedy dotarłyśmy do domu moich dziadków, szybko się z nią pożegnałam i ruszyłam do swojej bezpieczniej sypialni. Na szczęście babcia i dziadek już spali, więc nie musiałam się martwić, że zaczną zadawać mi pytania, jak minął wieczór.
Zamknęłam cicho drzwi i oparłam się o nie, jakbym nie chciała pozwolić na to, aby ktoś je otworzył. Oparłam głowę o drewno, a moje ramiona zaczęły się trząść. Uczucie wstrętu było znacznie silniejsze niż wcześniej i nagle zrozumiałam, czym było – żalem. Żałowałam tego, co zrobiłam, lecz nie mogłam już tego cofnąć. Zdradziłam Embry’ego, nawet jeśli w tej chwili znajdował się całe mile stąd.
Łzy zaczęły cieknąć mi po twarzy i osunęłam się na podłogę. Szukając antidotum na Embry’ego, odkryłam jedynie, że nie ma od niego ucieczki. A gdy zdałam sobie z tego sprawę, uznałam, że nic już się nie liczy. Pragnęłam tylko jego.
Pochyliłam się do przodu i objęłam kolana ramionami. To wycie było prawdziwe, nie pocałunek. Myślałam, że to, co dzisiaj czułam, działo się naprawdę i było ważne, ale jedynie to dobiegające z daleka wycie stanowiło jakby naturalną część mnie.
Zamarłam na tę myśl. Czy słyszałam je tylko w głowie? Ronny też je usłyszał. Pamiętałam, jak wymamrotał „kojot” w moją szyję. Nawet krowy gwałtownie się obudziły. Prawdopodobnie to był kojot, prawda? Serce mówiło mi co innego. Czy to był on? Czy się tutaj zjawił? Czy wrócił tylko po to, by znaleźć mnie w ramionach innego chłopaka? Żal się zwiększył i teraz naprawdę czułam się tak, jakbym miała zwymiotować. Musiałam go znaleźć. Musiałam powiedzieć mu prawdę. Musiałam powiedzieć mu, że go kocham.
Kierując się głosem serca, podeszłam do okna, otworzyłam je na oścież i wyjrzałam na zewnątrz. Panowała spokojna noc. Światło księżyca padało na porośnięte kukurydzą, pofałdowane obszary ziemi uprawnej. Wszędzie była wolna przestrzeń. Żadnego miejsca, gdzie mógłby ukryć się wilk. Ale nie przejmowałam się logiką.
- Embry? – szepnęłam, rozglądając się w poszukiwaniu jego srebrnej sierści. – Embry, jesteś tutaj? – W odpowiedzi usłyszałam jedynie rytmiczne odgłosy wydawane przez świerszcze. Zdesperowana usiadłam na podłodze, opierając głowę o parapet, po czym powiedziałam cichym, ledwie słyszalnym w ciszy nocy głosem: - Przepraszam, Embry, kocham cię.
(punkt widzenia Embry'ego)
Brak drzew czynił ukrywanie się znacznie bardziej irytującym niż ból, chociaż zirytowanie było niczym w porównaniu z ogniem, który popłynął w moich żyłach. Rozsadzało mnie od środka kilka uczuć jednocześnie: nienawiść, poczucie bycia zdradzonym, żal... Lista z każdą chwilą się wydłużała. Nie potrafiłem trzeźwo myśleć, nie widziałem w niczym sensu. Zanim zdałem sobie z tego sprawę, odwróciłem się i z powrotem zacząłem biec tam, skąd uciekłem, żeby dopaść tego gościa... Nienawiść i zazdrość całkowicie mną zawładnęły.
Zatrzymaj się, Embry, rozkazał Jacob, gdy tylko zorientował się, co zamierzałem. Moje nogi zamarły, przez co gwałtownie się zatrzymałem i upadłem na ziemię, przeklinając w duchu swojego alfę.
Pozwól mi iść, Jake, warknąłem, szybko rozglądając się dookoła. Znajdowałem się w miejscu przypominającym jakieś pastwisko, ale od ludzkich spojrzeń chroniły mnie faliste wzgórza.
Zastanów się nad tym przez chwilę, poprosił spokojnie. Nie chciałem tego, bo wiedziałem, że jeśli zacznę wszystko rozważać, to okaże się, że popełniam błąd. Zabicie tego kolesia załamałoby Dixie psychicznie. Skoro go pocałowała, to pewnie jej na nim zależało... Zadrżałem.
Wszystko będzie dobrze, pomyślał nieśmiało Jake.
Ciekawe jak? Ona chce jego, nie mnie. Może nawet nigdy mnie nie kochała. Prawdopodobnie cały czas to on był dla niej najważniejszy.
Dobrze wiesz, że to bzdury.
Jacob odtworzył w myślach scenę, która wielokrotnie stawała mi już dziś przed oczami – chwilę, w której Dixie wyznała, że mnie kocha, spoglądając w moją stronę tymi swoim pięknymi, brązowymi oczami. Wypowiedzenie przez nią tych dwóch prostych słów sprawiło, że moje serce gwałtownie podskoczyło... Ale teraz tylko boleśnie zadudniło.
Słowa, wymamrotałem.
Embry...
Zostaw mnie samego, Jake. Przez chwilę przeszukiwał moje myśli w poszukiwaniu morderczych instynktów, ale ich nie znalazł. Zdążyłem się już uspokoić, jednak ból, który czułem, nadal był tak silny, że Jacob się wzdrygnął. Chciał zostać i mnie jakoś pocieszyć. Idź sobie, nalegałem.
Dobranoc, Embry, westchnął. Wracasz do domu?
Jego pytanie wydało mi się dziwne, ale potem dotarło do mnie, że być może to byłoby najlepsze rozwiązanie. Zaznałem tutaj wystarczająco dużo cierpienia, więc powinienem wrócić tam, dokąd przynależałem. Ale nie potrafiłem zmusić się do podjęcia tej decyzji.
Nie mogę, Jake. Jeszcze nie teraz.
Okej, odparł cicho. Powodzenia, Embry. Po tych słowach przemienił się, więc zostałem sam na sam ze swoimi myślami. Samotność trochę mnie przeraziła. Znajdowałem się daleko od domu, moje wpojenie mnie nie chciało i właśnie odrzuciłem pomoc sfory. Ponownie zadrżałem, chociaż wcale nie było zimno, po czym dostrzegłem mały zagajnik i ruszyłem w jego kierunku z zamiarem spędzenia tam nocy. Może po odpoczynku zacznę myśleć logicznie i w końcu zdecyduję, co należy zrobić.
Słuchałem pogwizdującego w moich uszach wiatru, odległych odgłosów przejeżdżającego przez miasteczko pociągu i cichego muczenia stada, z którym dzieliłem łąkę, ale żaden dźwięk nie był w stanie zagłuszyć jednego zdania pobrzmiewającego mi w głowie: „Kocham cię”. Niech szlag trafi Jacoba za przywołanie tego wspomnienia. Zwinąłem się w kulę, by ochronić się przed zimnem nocy i niepożądanymi myślami. Nie mogłem jednak odizolować się od wszystkiego. Jak na złość ciągle odtwarzałem w pamięci jej cichy szept: „Embry... Kocham cię”. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Sob 18:28, 17 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Ilonaaa
Człowiek
Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Pią 21:45, 16 Kwi 2010 |
|
To opowiadanie jest świetne. Miła odmiana od Edwarda i Belli
Szkoda mi Embry'ego ... i Dixie w sumie też, chociaż mniej, bo go zdradziła
Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rosalie_Houston
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znikąd :P
|
Wysłany:
Sob 8:47, 17 Kwi 2010 |
|
Dziękuję ,że dodałaś kolejne rozdziały. Nie zawiodłam się na nich
Nareszcie Dixie trochę oprzytomniała, kamień spadł mi z serca.
Mam nadzieję ,iż naszej wspaniałej Tłumaczce pomoże kolejna porcja pochwał:
piękne opowiadanie + idealne tłumaczenie = tekst doskonały
Liczę na to ,że w szkole nauczyciele troszeczkę Ci odpuszczą ,żebyś mogła nas nakarmić nowymi rozdziałami. Czasu, weny, wolnego od szkoły i dobrego sprzętu komputerowego życzy... Rosie_H |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Verderben
Wilkołak
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 187 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 14:14, 17 Kwi 2010 |
|
Wszyscy się tu bulwersują na Dixie, ale ja dziewczynę rozumiem. Znaczy, nigdy nie byłam w jej sytuacji, jednak wydaje mi się, że rozumiem, czemu postępuje tak, a nie inaczej.
Mimo iż nie zdaje sobie z tego sprawy, to jest całkowicie oszołomiona tym, co się dzieje. Przeprowadza się w zupełnie obce miejsce, równi tak od wszystkich i nagle zakochuje się w chłopaku, który też jest inny niż reszta. I przez zbieg zdarzeń, niesprawiedliwych rodziców i ‘’przyjaciółkę’’, która nie wie, co się powinno mówić, a co nie, dziewczyna musi ponownie wrócić do miejsca, z którego niedawno wyjechała. I choć niedawno tak pragnęła tam wrócić, to gdy już się tam znalazła to czuła, że jej prawdziwe miejsce jest przy Embrym w La Push. Ale rozsądek wygrał nad uczuciami i postanowiła spróbować żyć tak jak przed przeprowadzką. Na powrót odnowić kontakty z byłym chłopakiem, sądząc pewno, że to przyniesie jej zapomnienie od tęsknoty i zranionego serca. No i ona powinna najlepiej wiedzieć, że trzepotanie serca nie jest wywołane dotykiem Ronny’ego, lecz obecnością Embry’ego. I te wycie, o Dżizas, powinna od razu była do domyślić, ale była nadal zbyt zszokowana tym, że pozwoliła sobie na pocałunek i to taki zachłanny. Cóż, pragnienie bliskości zawładnęło jej ciałem i umysłem (hormony buzuję, nie?).
Zaś Embry powinien był się pokazać, wyjawić swoją obecność. Choć znaleźnie ubrać zanim wyszedłby z lasu byłoby jeszcze lepszym pomysłem.
Jeśli ją kocha, to powinien o nią walczyć. Przecież i tak się przeprowadziła, nie? Poleciał za nią, i gdyby zaszła taka potrzeba, mógłby to zrobić po raz drugi. Choć jest potrzebny w stadzie, to będąc ciągle myślami gdzieś indziej (na przykład przy Dixie), to nie byłby za bardzo pomocny. I powinien ją ogarnąć. (Łoszkurwa, czasami przez ten szkolny slang trudno jest mi znaleźć jakieś normalne odpowiedniki słów). Związek na odległość nie jest taki straszny, oboje byliby szczęśliwi i tak naprawdę nie musieliby ujawniać swojego związku. A on, mógłby od czasu do czasu przybiec. No i proszę, są przecież telefony komórkowe.
Swoją drogą, trochę byłam zdezorientowana tym, że E. mógł się „skontaktować” z myślami Jacoba. Co prawda to ff, ale autorka wzorowała się na wilkołakach ze „Zmierzchu” i powinna była pamiętać, że tylko na jakąś tam odległość jest zasięg tego czytania myślach.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lyphe
Człowiek
Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 16:01, 18 Kwi 2010 |
|
Nie rozumiem, dlaczego większość osób jest zła na Dixie.
Nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji jak ona, ale mogę stwierdzić, że zachowuje się rozsądnie.
Jest młoda,a tu nagle świat stanął na głowie. Tyle rzeczy na nią spadło, wpojenie, zmiana miejsca zamieszkania, wpadek na klifach.
Jej rodzice przesadzają, ale nie można się im dziwić. Córka nagle wraca posiniaczona do domu, jakby ktoś ją napadł, wraz z chłopakiem, który wyglądem przypomina dużo starszego od niej gangstera.
Wracając do Dixie Zmuszono ją do powrotu do starego miejsca zamieszkania, z którym teraz prawie nic jej nie wiąże. Nie może wrócić do ukochanego ani, z logicznego punktu widzenia, trwać całe życie w depresji. Zrobiła to, co zapewne zrobiłaby większość dziewczyn, spróbowała zapomnieć. Myślała, że gdy pocałuje chłopaka, któremu nadal na niej zależy, uda jej się przywrócić do życia te uczucia,które żywiła do niego zanim wyjechała i poznała Embry'ego. Przecież nie wiedziała,jak "działa" wpojenie, i że ta miłość nigdy nie przeminie. Wierzyła w o, że uda jej się żyć od nowa. Nie można jej oskarżać za to, że chciała znowu móc normalnie funkcjonować. Dziwi mnie tylko to ze nie wyczuła instynktownie obecności ukochanego wilczka i nie zidentyfikowała jego wycia. No przecież powinna odróżniać jego głos, nawet pod postacią wilka, czyż nie?
Czytając myślałam, a raczej miałam nadzieję, że Embry ujawni swoją obecność. Rozumiem, zobaczył jak jego ukochana idzie gdzieś z innym, można by sądzić, że wie, co się za chwilę stanie, a pomimo tego on ciągle siedział w zaroślach. Powinien o nią walczyć, pokazać, że jemu na niej zależy i nie ma zamiaru zapominać. Teraz pewnie wiele z was sądzi, że on chciał zapewnić jej szczęście, itd., ale do jasnej anielki widział przecież w myślach Setha, jak bardzo bolało ją rozstanie. Nie jest znowu taki głupi, żeby myśleć od razu, że jej przeszło. On przecież powinien być bardziej obeznany w sprawach wpojenia i wiedzieć, że to działa obustronnie. (No chyba, że autorka coś tam pozmieniała, to wtedy się nie czepiam). Ale nie, zrozpaczony Embry zwiał w las i za jakąś dziwną mocą skontaktował się z szefem, choć teoretycznie nie mógłby tego zrobić, bo był za daleko.
Twoje tłumaczenie jest jak zwykle perfekcyjne i (też jak zwykle) czytam je z wielką przyjemnością. Powstrzymuję się od tego, by zajrzeć w oryginał, jak na razie dobrze mi idzie i mam nadzieję, ze wytrwam przy Twoim tłumaczeniu do końca. Uwielbiam wilki, moim faworytem był Paul, ale dzięki Twojemu tłumaczeniu polubiłam także Embry'ego. Kurczę, brakuje mi jeszcze Quil'a do kompletu, no, ale nie można mieć wszystkiego.
Pozdrawiam,
Nell. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Wto 20:13, 20 Kwi 2010 |
|
Chyba się spóźniłam... Dobra, nadrobiłam dziś zaległości z Babim Latem, włączyłam muzykę i czytałam, dopóki nie skończyłam.
Przyznam, że jestem zaskoczona tym, jak posuwa się akcja. Pięć rozdziałów wcześniej myślałam, że sprawy potoczą się inaczej, chciałoby się powiedzieć "a jednak". Zakładałam, że mimo rozłąki Dixie będzie za bardzo tęsknić za Embrym, aby móc normalnie funkcjonować. Zdecydowanie jej podstawa mnie zaskoczyła, jednak patrząc na rozdział dwudziesty drugi i widząc "punkt widzenia Embry'ego" od razu wiedziałam, że coś się stanie. Jak widać nie myliłam się. Wiem, że to może być trochę masochistyczne, ale ja lubię, gdy "na drodze miłości" staje jakaś przeszkoda, tak jest ciekawiej, mniej przewidywalnie. To nie jest prawdziwe życie, więc takie komplikacje naprawdę dodają uroku. W sumie to trzeba przyznać, że naszej parce staje na drodze dużo problemów. Można powiedzieć, że ich związek jest skomplikowany, bo Embry jest wilkołakiem, rodzice Dixie nie akceptują chłopaka, a teraz jeszcze zachowanie Dixie. W żaden sposób jej nie potępiam, wręcz przeciwnie, raczej podziwiam. Patrząc z punktu widzenia czytelnika, wykazała się silną wolą, bo w końcu starała się powrócić do poprzedniego życia. A Embry? Okej, przyznaję, że mimo iż to jest opowiadanie, trochę szkoda mi się zrobiło. W sensie wiele przeżył i jeszcze później ten pocałunek Dixie i jej kolegi (bodajże Ronnie, ale nie jestem pewna :D ). Nie uważam, żeby dziewczyna zdradziła swojego "chłopaka", o ile w ogóle są nadal razem. Przyznam jednak, że nawet rozczuliła mnie ta sytuacja z przeprosinami Dixie.
Ojej, naprawdę spodobały mi się te dwie perspektywy - taka nowość, urozmaicenie w czytaniu. W sumie to teraz tak sobie siedzę na kanapie i kusi mnie, oj kusi i to jak, aby zajrzeć do oryginału. Mam parę teorii co do dalszego postępowania, tylko nie wiem, która się sprawdzi - czy autorka dłużej zostawi ich osobno, czy Embry może przyjdzie do Dixie, a wtedy ona go przyjmie z otwartymi ramionami albo może i nie. Okej, jak to się mówi - mam mętlik w głowie.
Czy muszę znowu Ci kiślować nad samym tłumaczeniem? Zdaje mi się, że trochę już z Tobą jestem, ale co mi tam, mogę się powtórzyć. Przekład idzie Ci naprawdę dobrze, nie mam tak, że nagle czytając, zatrzymuję się, bo czegoś nie rozumiem, o nie. Oryginału, na szczęście, nie czytałam i oby tak zostanie. Życzę Ci dużo czasu i cierpliwości w tym tłumaczeniu.
Pozdrawiam,
paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 21:14, 10 Lip 2010 |
|
Okej, więc wisiałam ci komentarz. Byłam trochę zajęta. Teraz miałam urlop, ale wypadłam z biegu. Urlop się kończy... a ja nadrabiam zaległości.
Lubię "Babie lato". Jest rozkoszne i daje odprężenie. Nie ma rozlewu krwi czy Eru wie, czego, ot, historia miłosna nastolatków, wymaczana w sobie wpojenia. Dobrze się czyta (brawa za tłumaczenie, jak zwykle), przyjemnie.
Choć Dixie zrobiła teraz coś tak niesamowicie wręcz durnego, że aż zęby bolą. Ja rozumiem, że jej się wydaje, że już nigdy więcej nie zobaczy Embry'ego i jej chęć powrotu do normalności jest w sumie zrozumiała. Ale nie ukrywam, że chętnie walnęłabym ją czymś ciężkim w łeb, by zrozumiała, że normalność nie oznacza od razu obściskiwania się z facetem, który podobał nam się "w poprzednim życiu". Dałaby sobie dziewczyna na wstrzymanie, pobyła sama, pogodziła się z losem... to nie! Cielaki idzie oglądać.
Swoją szosą podryw rodem z Kentucky. A u nas to się idzie oglądać kolekcję płyt albo zbiór znaczków.
Niemniej chętnie poczytam dalszy ciąg. Tyle że publikacja tutaj była w kwietniu. Mamy lipiec... Czy coś się stało? Czy wen padł? Tylko nie mów, że znowu dysk i wszystko ci wcięło. *przerażenie w oczach*
Tak czy inaczej będę czekać na dalsze tłumaczenie. Bo ja lubię sforę.
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 13:41, 08 Sie 2010 |
|
Drugi raz dodaję tę samą wiadomość, bo przecież wiadomo, że nie wszyscy czytają oba moje tłumaczenia.
Ekhm... Ekhm...
Od czego by tu zacząć...
No cóż, może najlepiej od początku.
Przez trzy miesiące nie wykazywałam na forum żadnej aktywności, a co za tym idzie - nie dodawałam nowych rozdziałów do opowiadań, które wzięłam pod swoje translatorskie skrzydła. Nie będę się rozwodzić nad powodami takiego stanu rzeczy, ponieważ dotyczą one spraw, których nie chciałabym w tym miejscu poruszać. Chciałabym natomiast gorąco przeprosić tych wszystkich, którzy tak długo czekają na pojawienie się kolejnych części. Powinnam chociaż Was uprzedzić, że przez jakiś czas nastanie w moich tematach głucha cisza, a nie tak znikać bez słowa wyjaśnienia... Ale mam też dobrą wiadomość: w najbliższym czasie wasza cierpliwość zostanie wynagrodzona. :) Wróciłam do tłumaczenia i niebawem postaram się wstawić nowe rozdziały, zarówno "Babiego lata", jak i "Niewidzialnej dziewczyny". Tylko jeszcze z moją Betą muszę się jakoś porozumieć, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że pogoni mnie przy pomocy wirtualnych wideł... No ale nawarzyłam sobie piwa, to teraz muszę je wypić.
Jeszcze raz ogromnie przepraszam () i "do napisania".
PS. Dziękuję za komentarze do ostatnich rozdziałów, zwłaszcza że pojawiło się parę nowych nicków. :)
___________________________________________________________
EDIT: 15 sierpnia 2010 roku
Oto nadszedł ten "najbliższy czas" i wstawiam dwa następne rozdziały. :) Kolejnych spodziewajcie się pod koniec tygodnia.
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia (jeszcze raz WIELGACHNE dzięki :))
___________________________________________________________
Rozdział 26
Deja vu
- Dixie?
Otworzyłam oczy, nieświadomie wystawiając je na działanie jaskrawego światła wschodzącego słońca. Chwilowo oślepiona, szybko przymknęłam powieki i zamrugałam parę razy, aż w końcu byłam w stanie rozpoznać znajdujący się przede mną kształt.
- Embry? – szepnęłam.
Postać chłopaka zrobiła kilka kroków w moją stronę, dzięki czemu zobaczyłam dokładniej linię jego masywnej szczęki, wyraźne kości policzkowe i muskularne ramiona.
- Zdradziłaś mnie – powiedział swoim głębokim głosem. Nie miałam pojęcia, że zaledwie w dwóch słowach może zmieścić się aż tyle bólu.
- Gdybym tylko mogła cofnąć czas...
Pospiesznie podniosłam się do pozycji siedzącej i wyciągnęłam rękę w jego stronę, ale usunął się z zasięgu mojego chwytu.
- Nie kochasz mnie – stwierdził bezbarwnym tonem.
- Kocham cię! Zawsze cię kochałam!
Desperacko ponowiłam próbę dotknięcia go. Nie poruszył, ale i tak nie mogłam nic zrobić – moja dłoń przeniknęła jego ramię.
- Dixie?
Embry poruszył ustami, lecz tym razem przemówił dziwnie znajomym głosem o wiele starszego człowieka...
Podskoczyłam jak oparzona, mrugając gwałtownie w blasku wyłaniającego się zza horyzontu słońca i zarazem wracając do rzeczywistości. Moje ubrania i skóra były mokre od rosy. Spojrzałam w górę i zobaczyłam nad sobą dziadka. Najprawdopodobniej to on stanowił źródło tego znajomego głosu starszej osoby.
- Spałaś na zewnątrz? – Na jego twarzy malował się wyraz kompletnego zaskoczenia.
Rozejrzałam się dookoła, przeczesując palcami splątane włosy.
- Tak sądzę.
Przez kilka sekund przyglądał mi się uważnie, aż w końcu odwrócił się w kierunku domu i mruknął do mnie:
- Lepiej idź się przebrać.
Zwlekałam jeszcze chwilę, czując ogromne zmieszanie. To był tylko okropnie bolesny sen. Zadrżałam na samo wspomnienie o nim, chociaż chłód też dawał mi się już we znaki. Wilgotne ubrania przykleiły się do mojego ciała, więc wstałam i weszłam do środka.
- Tu jest twoja kawa – powiedział cicho dziadek.
- O, dziękuję.
Wzięłam od niego kubek i ruszyłam w stronę mojego pokoju. Po drodze zgarnęłam z łazienki ręcznik i osuszyłam nieco włosy, popijając gorzki napój. Kiedy zerknęłam na zegarek, okazało się, że minęła dziewiąta. Westchnęłam i zdecydowałam się na prysznic, więc dokończyłam kawę i wróciłam do łazienki.
Gdy ciepła woda przyjemnie rozluźniała moje spięte po spędzonej na dworze nocy mięśnie, starałam się nie myśleć o tym, co mi się przyśniło. Nie chciałam nawet pamiętać wydarzeń minionego wieczoru... i że zdradziłam Embry’ego. Zamiast tego skupiłam się na tym, co mnie czeka. Nie miałam na dzisiaj żadnych planów, poza odrobieniem pracy domowej, rzecz jasna.
Po wysuszeniu moich grubych włosów poszłam do kuchni po większą dawkę kawy i zasiadłam do książek. Całkiem sporą część zadań zrobiłyśmy z Katie wczoraj, ale nadal pozostało ich bardzo dużo.
Dochodziła jedenasta, kiedy zadzwonił telefon.
- Co porabiasz wieczorem? – usłyszałam w słuchawce głos mojej przyjaciółki. Mówiła w sposób, który wyraźnie sugerował, że ma dla mnie jakąś ofertę.
- Właściwie to nic – przyznałam.
- Wybieramy się dziś z paroma znajomymi do „T. Eddies”. Chcesz się przyłączyć?
„T. Eddies” to bar z muzyką country w Louisville. Chociaż byliśmy jeszcze niepełnoletni, to często jeździliśmy tam, by trochę się rozerwać. Karaoke zawsze robiło furorę.
- Jasne – zgodziłam się automatycznie, ale natychmiast się wzdrygnęłam i spytałam: - A kto dokładnie jedzie?
Katie wymieniła listę imion, w tym również Ronny’ego, i zapowiedziała, że przyjadą po mnie o siódmej.
- To w takim razie do zobaczenia – pożegnałam się uprzejmie, chociaż w duchu jęknęłam, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, w co się wpakowałam...
Gdy furgonetka Ronny’ego zaparkowała na podjeździe przed domem, o mało co nie wybuchnęłam płaczem. Po pożegnaniu się z babcią i dziadkiem wyszłam na zewnątrz, usiłując wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, ile potrafiłam. Z przerażeniem obserwowałam, jak Katie wyskakuje z samochodu, bym mogła usiąść pomiędzy nią a Ronnym na miejscu zwanym uroczo „siedzeniem jędzy”. Było ono specjalną częścią furgonetki faceta i podczas jazdy zapewniało z nim niezwykle bliski kontakt. Wślizgnęłam się do środka i chcąc nie chcąc, zajęłam je, powstrzymując jednocześnie odruch wymiotny.
- Cześć, Dixie – przywitał mnie Ronny z szerokim uśmiechem na twarzy i objął ramieniem. Wzdrygnęłam się, ale odwzajemniłam uśmiech.
- Jak leci? – wymamrotałam.
- Nie jest źle – odparł i zaśmiał się cicho.
W czasie podróży do Louisville, wykorzystując całą swoją przebiegłość, intensywnie rozmyślałam nad tym, jak wyrwać się z jego uścisku. Uznałam też, że powinnam dogłębniej rozważyć kwestię przyjęcia propozycji udania się do baru, bo w tej chwili nie miałam już możliwości zmiany decyzji.
Odetchnęłam z ulgą dopiero wtedy, gdy Ronny wraz z innymi chłopakami zaczęli grać w bilard. Dało mi to szansę ucieczki do siedzących przy stoliku dziewcząt, które oglądały występ lekko wstawionej kobiety śpiewającej na karaoke utwór Shanii Twain.
W pewnym momencie Katie pochyliła się w moją stronę i wyszeptała:
- Czy ja śnię, czy ty też widzisz to, co ja widzę?
Ogromny hałas spowodował, że ledwie ją usłyszałam, lecz i tak natychmiast podążyłam wzrokiem do miejsca, w które się wpatrywała.
Jedno z krzeseł przy barze zajmował wysoki mężczyzna, ubrany w taki sposób, że doskonale wtapiał się w otoczenie – w koszulę w szkocką kratę z podwiniętymi rękawami, wyblakłe dżinsy i kowbojskie buty. Był zarazem tak przystojny, że bez wątpienia mógłby pracować jako model na wybiegu lub pozować do zdjęć w jakimś magazynie o modzie.
Wpatrywałam się w jego twarz, doznając dziwnego uczucia deja vu. Dlaczego wyglądał tak znajomo?
Przyjrzałam mu się uważniej, kiedy rozglądał się w tłumie, ewidentnie kogoś szukając. Miał nienaturalnie idealne rysy, rude, kręcone włosy i oczy czarne jak noc. Chyba wyczuł, że obie z Katie na niego spoglądamy, bo znienacka przeniósł spojrzenie na nasz stolik i się do nas uśmiechnął.
Gdy w jego bladej skórze odbiło się przyciemnione światło barowych lamp, nagle zrozumiałam, dlaczego wydawało mi się, że skądś go znam. Momentalnie wróciłam myślami na klif w indiańskim rezerwacie, gdzie spotkałam Cullenów. Nieznajomy wyglądał kropka w kropkę jak oni. Poza kolorem oczu.
Po chwili zerknęłam na Katie, która również gapiła się na tego... faceta... potwora... – nie wiedziałam, jak powinnam go nazwać, a potem z powrotem na niego i z przerażeniem stwierdziłam, że kiwa on na moją przyjaciółkę palcem, dając jej do zrozumienia, że chce z nią porozmawiać.
Następnie usłyszałam odgłos odsuwanego krzesełka.
- Katie, nie! – zawołałam, łapiąc ją za ramię. – Nie możesz tam iść!
Co prawda Cullenowie nigdy nie zaatakowali żadnego człowieka, ale nie miałam pojęcia, czy ten gość żył według podobnych zasad i wyłączył ze swej diety ludzką krew. Coś czułam, że jeśli w ogóle był wampirem, to raczej kierował się naturalnymi instynktami...
- Czy tylko ty możesz mieć chłopaka? – odpowiedziała ze śmiechem i wyrwała mi się, po czym żwawym krokiem ruszyła w stronę baru.
Obserwowałam ich podczas rozmowy i doszłam do wniosku, że wraz z upływem czasu mężczyzna przysuwał się do niej coraz bliżej, choć zdawał się nie patrzeć jej w twarz, bardziej skupiając się na... szyi.
Musiałam ją jak najszybciej od niego odciągnąć. Tylko że Katie była uparta – oderwanie jej od kogoś aż tak przystojnego z pewnością nie zaliczało się do łatwych zadań.
Szybko opracowałam misterny plan działania i zaczęłam przeciskać się przez tłum w kierunku baru.
- O, Dixie – powiedziała szeroko uśmiechnięta Katie, gdy mnie dostrzegła. – To jest Donovan – dodała i wskazała ręką na podejrzanego o bycie wampirem nieznajomego.
- Cześć – przywitał się z lekkim akcentem.
- Katie, twoja mama próbuje się do ciebie dodzwonić – poinformowałam przyjaciółkę, odwracając uwagę od jego zimnych oczu. – Dzwoniła do mnie i prosiła, żebyś do niej oddzwoniła.
- Mówiła po co? – spytała Katie, wyciągając swój telefon.
- Wspomniała tylko, że to coś ważnego – skłamałam.
- Zaraz wrócę, Donovan – obiecała, uśmiechając się uprzejmie, a następnie ruszyła w stronę wyjścia, przepychając się przez tłum.
- Nie przeszkadzaj sobie! – zawołał za nią, również się uśmiechając i ukazując przy tym swoje śnieżnobiałe, perfekcyjnie proste białe. Przez kilka sekund nie spuszczał jej z oczu, po czym nieoczekiwanie zerknął na mnie i rzucił:
- Chyba powinienem z nią pójść.
- To prywatna rozmowa – powiedziałam z naciskiem, zapominając o zbędnych uprzejmościach.
- Jestem pewien, że nie będzie miała nic przeciwko. – Jego wargi ponownie wygięły się w szerokim uśmiechu.
Dobra, nadszedł czas wyłożyć kawę na ławę i zapomnieć o subtelnościach.
- Wiem, czym jesteś, Donovan.
Facet zamilkł na chwilę i pytająco uniósł brew.
- O czym ty mówisz?
- Dobrze wiesz, o czym mówię – niemalże warknęłam, starając się przybrać groźną minę – pijawko.
Donovan zachował spokój i rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy nikt nas nie obserwuje. Najwidoczniej nie zauważył niczego niepokojącego, bo wkrótce wbił we mnie wzrok i spytał:
- Skąd tak dużo wiesz?
W tej chwili akcent w jego głosie stał się o wiele wyrazistszy i rozpoznałam w nim Irlandczyka.
- Czy to ważne? – odparłam. – I tak nie pozwolę Katie nigdzie z tobą pójść.
- A niby jak zamierzasz mnie powstrzymać? Przecież jesteś tylko małym, żałosnym człowieczkiem.
Te słowa wprawiły mnie w kompletne oszołomienie.
- Więc się przyznajesz?
Na jego twarzy ponownie zagościł lekki uśmiech.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Jeśli ją skrzywdzisz, to mój chłopak na ciebie zapoluje – wypaliłam bez namysłu.
- Czyżby? – Wampir omal się nie roześmiał. – A gdzie jest teraz ten twój chłopak i co sprawia, że jest taki potężny?
- Jest wilkołakiem i takich jak ty zabija dla zabawy – wyjaśniłam tak hardym tonem, na jaki tylko było mnie stać.
- No a gdzie teraz jest?
- On... – Zawahałam się. – Nie ma go tu.
Donovan wybuchnął gromkim śmiechem i odwrócił się.
- Czekaj! – zawołałam, gotowa za nim pobiec.
- Ja chcę z nią tylko porozmawiać, dziewczynko – powiedział i bezczelnie się do mnie uśmiechnął. – Nie masz powodu do obaw.
- Mama cię nie nauczyła, że nie powinno się bawić jedzeniem?
Znowu się zaśmiał.
- Dowcipna jesteś, co?
- Powiem jej – zagroziłam. – Powiem Katie. A jeśli będę musiała, to obwieszczę to wszystkim gościom tego cholernego baru.
Jego twarz nie wyrażała teraz żadnych emocji.
- Nie uwierzą ci.
- Zaryzykujesz?
Szybko pozbył się resztek pozorów człowieczeństwa, jakie zachowywał. Kiedy na mnie spojrzał, przestraszyłam się tak, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Dobra, odpuszczę, ale jeszcze tego pożałujesz, mała. Wkrótce się spotkamy, jednak wtedy nie będziesz miała tyle szczęścia co dziś.
Na pożegnanie uśmiechnął się złośliwie i zaczął iść w stronę drugiego wyjścia, czyli tam, gdzie na pewno nie było Katie.
Po jego odejściu dotarło do mnie, że wpakowałam się w całkiem poważne tarapaty...
Rozdział 27
Rozczarowanie
Nie wiedziałam, jak długo wpatrywałam się w drzwi, w których zniknął Donovan, lecz co do jednego nie miałam żadnych wątpliwości – całkowicie zawładnęło mną przerażenie. Na początku nie zdawałam sobie sprawy z tego, że uratowanie przyjaciółki może okazać się dla mnie aż tak niebezpieczne. Zyskałam groźnego wroga, lecz nie mogłam zwrócić się do nikogo z prośbą o pomoc. Jedynie Embry był w stanie coś w tej kwestii zrobić, ale przecież dopiero co go zostawiłam...
Moje rozmyślania przerwała Katie.
- Mama powiedziała, że do ciebie nie dzwoniła – mruknęła.
- Tak? To dziwne...
- Więc dlaczego mi wmówiłaś, że dzwoniła? – naciskała. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, na co ona westchnęła. – Gdzie się podział Donovan?
- Musiał już iść. – Oderwałam wreszcie wzrok od drzwi i spojrzałam na przyjaciółkę. – Miał do załatwienia coś pilnego.
Na twarzy Katie pojawił się grymas niezadowolenia.
- Pewnie go przegoniłaś.
- Dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobiła – skłamałam, po czym złapałam ją za ramię i pociągnęłam w stronę naszego stolika, ciągle rozglądając się dookoła w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Wszędzie widziałam twarz Donovana...
Powoli wsiąkała we mnie paranoja.
Gdy dotarłyśmy na miejsce, roiło się tam od chłopaków, którzy zrobili sobie przerwę w grze, by obejrzeć sceniczny występ jednego z naszych kolegów. Miał on zaśpiewać piosenkę „Picking Wildflowers”. Kiedy usiadłyśmy na krzesłach, rozległy się pierwsze tony melodii.
- Gdzie byłyście? – spytał Ronny, obdarowawszy mnie szerokim uśmiechem.
- Katie musiała zadzwonić do mamy – wyjaśniłam, spoglądając na przyjaciółkę w sposób, który wyraźnie nakazywał jej siedzieć cicho. Przez chwilę patrzyła na mnie wilkiem, ale ostatecznie nie pisnęła ani słowa.
- Tylko już nigdzie nie odchodźcie – powiedział, obejmując mnie w talii i sadzając sobie na kolanach. Poczułam, że za chwilę zwymiotuję i dziwnie się z tego powodu ucieszyłam.
Uśmiechnęłam się, nie chcąc zranić jego uczuć i mając nadzieję, że wyszło mi to dość wiarygodnie. Jeśli teraz bym wstała lub zaprotestowała, bez wątpienia zrobiłabym z niego głupka. Może i go nie kochałam, jednak nadal traktowałam jak przyjaciela, więc wmówiłam sobie, że siedzenie na jego kolanach to nie zdradzanie Embry’ego. Poza tym wszystkie krzesła były już zajęte, a mój żołądek ciągle robił koziołki, z czego bardzo się cieszyłam.
- Zamierzasz mnie tu tak trzymać? – podrażniłam się z nim, grając swoją rolę.
- Tak – potwierdził, wzmacniając uścisk, co przyprawiło mnie o lekki napad klaustrofobii. – Jesteś teraz moim więźniem.
Wywróciłam oczami i skupiłam uwagę na scenie, gdzie nasz przyjaciel, Dave, robił z siebie kompletnego kretyna.
Sądziłam, że siedzenie na kolanach Ronny’ego to całkiem niewinna czynność, ale najwidoczniej się pomyliłam. Wkrótce położył on głowę na moim ramieniu i poczułam na karku jego gorący oddech. W chwilę później umieścił tam swoje usta...
Moją głowę i brzuch momentalnie sparaliżował ból. Pocałunki chłopaka wyraźnie mnie odpychały i byłam z tego ogromnie zadowolona. Delikatnie go odepchnęłam, ale szybko ponowił próbę.
- Ronny, nie – zbeształam go tonem przemęczonej nauczycielki z podstawówki. Po ułożeniu jego ust na mojej szyi poznałam, że się uśmiechnął.
- Dlaczego? – zapytał, dotykając językiem mojej skóry.
- Bo ja tak mówię, właśnie dlatego. – Obróciłam głowę, aby na niego spojrzeć, ale zwróciłam uwagę na coś innego.
W końcu pomieszczenia zauważyłam wysokiego, muskularnego mężczyznę, który pospiesznie wychodził na zewnątrz. Miał śniadą cerę i krótko obcięte, czarne włosy.
- Embry – wyszeptałam.
- Kto? – Ronny również się odwrócił, aby zobaczyć, na kogo spoglądałam, jednak zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, poderwałam się na nogi i zaczęłam biec w stronę Embry’ego.
Przybliżając się do niego, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to naprawdę on. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, a kiedy już byłam blisko, rzuciłam się na chłopaka i objęłam go od tyłu w pasie, przyciskając twarz do jego pleców. Tylko że coś mi się nie zgadzało – zamiast lasem, pachniał wódką i papierosami.
- Co jest, do cholery...? – wymamrotał ochrypłym głosem i mnie odepchnął. Dopiero teraz spojrzałam mu w twarz i zorientowałam się, że to nie Embry. Facet miał zielone oczy i na oko coś około czterdziestki na karku. I nie był nawet w połowie tak przystojny jak Embry. Zalała mnie fala rozczarowania i poczułam, że do oczu napłynęły mi łzy.
- Przepraszam – bąknęłam niepewnie. – Pomyliłam pana z kimś innym.
Kiedy nieznajomy na mnie popatrzył, od razu złagodniał.
- W porządeczku. To co, może postawić ci drinka?
- Nie jestem pełnoletnia – przyznałam.
- I jest tutaj ze mną.
Niespodziewanie ramię Ronny’ego zacisnęło się na mojej talii. Nawet nie zauważyłam, że za mną pobiegł.
Mężczyzna, którego pomyliłam z Embrym, zmierzył go wzrokiem, ale w końcu sobie poszedł. Dotyk Ronny’ego mnie rozpraszał, jednak w ten zły sposób. Jego ręka oplatała mnie niczym wąż.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz, Dixie?
- Po prostu myślałam, że to ktoś inny – odparłam z pozornym spokojem, usiłując powstrzymać się od płaczu, jednak gdy pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, odwróciłam wzrok. Tak bardzo chciałam, by ten facet naprawdę okazał się Embrym. Wszystko by się wtedy jakoś ułożyło. Moje życie kręciło się wokół niego, a ja zmarnowałam szansę... Jeśli to naprawdę byłby on, natychmiast bym go przeprosiła i może przyjąłby mnie z powrotem?
Ale niby czemu miałby mnie z powrotem przyjmować? Byłam potworem, który obściskiwał się z tym żałosnym frajerem stojącym obok...
Cholera, on na pewno mnie nie przyjmie, kiedy ręka innego chłopaka jest na mojej talii!
- Precz z łapami – powiedziałam cicho.
- Co? – spytał Ronny, brzmiąc na lekko rozbawionego.
- Zdejmij ze mnie tę cholerną rękę, Ronny – warknęłam, odpychając go.
- Dixie...
Nie dałam mu dokończyć.
Moja prawa ręka bezwiednie uformowała się w pięść, a po chwili uderzyła w głupio roześmianą twarz chłopaka. Gdy zetknęła się z jego nosem, poczułam łamiącą się kość.
- Co ty, do cholery, robisz?! Za co?! – Ronny pochylił się i obiema dłońmi złapał swój nos. Kiedy je odsunął, zobaczyłam na jego palcach krew.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj, Ronny. Ja naprawdę nie żartuję.
Chłopak ewidentnie był w szoku. Zdecydowanie nie pomogło to, że połowa baru zamilkła i przyglądała się rozgrywającej się pomiędzy nami scenie. W mojej głowie tyle się działo, że nie odczuwałam nawet satysfakcji z tego, co zrobiłam. Pragnęłam jedynie znaleźć się w ramionach Embry’ego.
Po chwili zostawiłam Ronny’ego z jego zakrwawionym nosem i poszłam poszukać Katie.
(punkt widzenia Embry’ego)
Dokąd idziesz, kiedy wszystkim, co posiadasz, są tylko wspomnienia? Nie możesz być tam, gdzie chcesz, ale jednocześnie nie potrafisz zmusić się do odejścia.
Bieg przez las w górach przypomniał mi rodzinne La Push. Znacznie bezpieczniej było poruszać się pomiędzy drzewami niż na otwartym polu. Dodatkowo pomagało mi to w utrzymaniu się przy zdrowych zmysłach.
Jeżeli w ogóle coś jeszcze mi z nich zostało... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Nie 10:36, 15 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Melena1821
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2010
Posty: 156 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Meksyk
|
Wysłany:
Nie 12:14, 15 Sie 2010 |
|
Twoje tłumaczenia są jak zawsze genialne ! Bardzo się cieszę, że powróciłaś :) Czytałam oryginał, ale nie zawsze wszystko rozumiałam ( mój angielski nie jest na jakimś wysokim poziomie i pozostawia wiele do życzenia ). Dzięki Tobie mam możliwość czytania tak dobrych opowiadań ;> Mam nadzieję, że do " Niewidzialnej dziewczyny " też dodasz szybko nowy rozdział ;p
Pozdrawiam serdecznie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ilonaaa
Człowiek
Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Nie 12:35, 15 Sie 2010 |
|
Nareszcie :) Świetne rozdziały, zresztą jak zawsze. Przeczytałam jednym tchem. Z niecierpliwością czekam na kolejne. Pozdrawiam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rosalie_Houston
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znikąd :P
|
Wysłany:
Nie 14:00, 15 Sie 2010 |
|
Nareszcie! Chwała Bogu, chwała autorom ,a przede wszystkim Tłumaczom
Sprawdziłam oryginał i stwierdzam ,iż ten tekst jest świetny. Bardzo dobrze przetłumaczone. Najbardziej podziwiam Cię za to ,że wszystko tak lekko opisujesz. Czyta się szybko, gładko, bez ''przeszkód''.
Co do samej treści - wreszcie jakieś wyrzuty sumienia. Albo nie, wreszcie Dixie odepchnęła Ronny'ego. Ile można?! Ciekawi mnie co, główna bohaterka pocznie z nowym ''kumplem''
Liczę na nowe rozdziały gdyż, bardzo się stęskniłam za Embry'm. Biedaczysko. Zdradzony przez własne wpojenie.
Powodzenia z tłumaczeniem i w życiu osobistym życzy... Rosie_H |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 12:34, 22 Sie 2010 |
|
Meleno, zapewniam, że mój angielski również pozostawia wiele do życzenia i czytając oryginał po raz pierwszy, omijałam co dłuższe ustępy, byle tylko zrozumieć ogólny sens. :D No, ale podczas tłumaczenia w moich zakładkach zawsze widnieje magiczna nazwa "Ling.pl", żeby wszystko było jak należy. :D
Ilonooo, czy mi się już kompletnie wzrok pogorszył, czy zmienił się Twój nick? Bo mi się tak wydaje jakoś... Ale mniejsza o to. Cieszę się, że Ci się dobrze czytało - i innym, rzecz jasna też, wnioskując z komentarzy :D - bo naprawdę przekłada mi się tę historię coraz ciężej. To naprawdę dziwne, ale z ponad sześcioma stronami mojego drugiego tłumaczenia uporałam się znacznie szybciej niż z czterema tego. No, ale "dziwny jest ten świat". :D
Rosalie, uff, kamień z serca, że ktoś, kto przeczytał oryginał mówi, że tekst jest dobrze przetłumaczony. :) Bo przyznaję bez bicia, że dość często dodam tu i ówdzie jakiś przymiotniczek albo zmienię kolejność zdań, żeby całość brzmiała bardziej logicznie. Wiadomo - polski to nie angielski i czasem trzeba wprowadzić w tekście pewne poprawki, aby poprawić jego "walory estetyczne". Ale czasem boję się też, czy nie za bardzo w niego ingeruję... No ale, tłumacz też ma jakieś przywileje, nie? :D
Dzięki serdeczne za komentarze i zapraszam do lektury dwóch kolejnych rozdziałów. :)
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia :)
___________________________________________________________
Rozdział 28
Rolly Polly*
Atmosfera panująca w aucie podczas drogi do domu z pewnością nie zaliczała sie do najprzyjemniejszych. Ronny nie był w stanie prowadzić, więc zajął przednie miejsce pasażera, pochylając głowę do tyłu, by krew, która ciągle tryskała z jego złamanego nosa, nie skapywała mu z twarzy. Kiedy przypadkiem najeżdżaliśmy na dziury w drodze, mimowolnie wydawał z siebie cichy jęk bólu. Dodatkowo samochód wypełniał niekontrolowany chichot Dave’a, który zastępował za kierownicą niedysponowanego kolegę. Ja siedziałam z tyłu, ledwie zdając sobie sprawę z tego, co się wokół mnie dzieje. W myślach ciągle odtwarzałam scenę z baru, podczas której rzuciłam się na całkiem obcego faceta. Chyba broniłam się w ten sposób przed ogromem przeróżnych emocji, które powoli do mnie napływały. Byłam jak te małe szare owady, które zwijają się w kulę za każdym razem, gdy pojawi się jakieś niebezpieczeństwo. W dzieciństwie mieliśmy z Rhettem swoją specjalną zabawę, która polegała na tym, że lekko dźgaliśmy patykiem ich pancerzyki i z rozbawieniem obserwowaliśmy, jak zmieniają się w maleńkie kulki...
Chyba powinnam pomyśleć nad lepszym sposobem ilustrowania swoich uczuć.
Zamiast dalej porównywać się do insektów, zaczęłam przypatrywać się zmieniającemu za oknem otoczeniu. W jednym momencie mijaliśmy faliste pagórki, a w drugim pokonywaliśmy wąwozy, przez co po obu stronach samochodu znajdowały się chropowate, skalne ściany, które stworzyła natura.
Gdy dotarliśmy na przedmieścia La Grange, wysiadłam z auta jako pierwsza. Znajomi pożegnali mnie niemrawymi pomrukami. Jedyną osobą, która spojrzała w moją stronę i lekko się uśmiechnęła, była Katie.
Wspaniale. Teraz to ja uchodziłam za czarny charakter. Przecież nie uderzyłam Ronny’ego z siłą zawodowego boksera. Po prostu dałam mu w twarz. Kto by przewidział, że jego nos okaże się aż tak delikatny?
Na podjeździe przed domem z zaskoczeniem zauważyłam drugi wóz: obok furgonetki dziadka stał mój granatowy Jeep Liberty. Podeszłam do niego i pogładziłam dłonią karoserię, w której odbijało się światło księżyca. Rhett musiał go niedawno nawoskować. Otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do środka, a następnie podwyższyłam fotel i położyłam dłonie na skórzanej kierownicy. Głęboki oddech i znajomy zapach natychmiast pomogły mi się rozluźnić.
Tęskniłam za tobą, staruszku.
Wreszcie odnalazłam resztkę moich zdrowych zmysłów.
Delikatnie pocałowałam kierownicę i wyszłam na zewnątrz. Idąc w kierunku domu, w oknie salonu dostrzegłam przytłumione światło lampy, co oznaczało, że dziadkowie jeszcze nie spali.
Ostrożnie otworzyłam drzwi i cicho zamknęłam je za sobą.
- Co tak wcześnie? – usłyszałam głos babci. Gdy weszłam do dużego pokoju, zobaczyłam, że siedziała na swoim ulubionym krześle, czytając jedno z tych jej romansideł z amiszami w roli głównej.
- Kilka osób musiało już wracać do domu – mruknęłam, opadając bezwładnie na kanapę, na której oprócz mnóstwa kurzu znajdowała się również spora ilość psiej sierści. Nie minęło dużo czasu, jak dołączył do mnie Rocky. Pełne wyrzutu spojrzenie jego orzechowych ślepiów wyraźnie dawało do zrozumienia, że właśnie zajęto jego miejsce i wcale go ten fakt nie cieszy. Patrząc na niego, poczułam dziwny ucisk w sercu i mimowolnie wróciłam myślami do momentu, kiedy po raz ostatni widziałam Embry’ego w wilczej formie. Jego oczy wyglądały dokładnie tak samo...
Rozprostowałam nogi i poklepałam je w zachęcającym geście. Pies nie zwlekał długo i po chwili na moich kolanach wylądowało osiemdziesiąt funtów.
- Hm... – mruknęła znienacka babcia. Nie miałam pojęcia, czy była to opóźniona reakcja na moją odpowiedź, na Rocky’ego na kanapie, czy na wydarzenia w czytanej przez nią książce. Wkrótce przewróciła kartkę i wydała z siebie przeciągłe westchnienie. Ciekawe, co aż tak zajmującego mogło się dziać w tych romansach o amiszach. Najbardziej sprośne zachowanie ich dziewcząt to zapewne zdjęcie skarpetek.
Znowu przypomniało mi się Forks i noc spędzona z Embrym, podczas której miał na sobie jedynie szorty...
Przytuliłam się mocno do Rocky’ego – mojego prywatnego, futrzanego kocyka ochronnego – i oparłam głowę o jego szyję. Niespodziewanie obrócił się i polizał mnie w ucho, przez co lekko się uśmiechnęłam. Nie pachniał lasem, tylko suchą kukurydzą i mokrym błotem, więc prawdopodobnie wrócił niedawno z jednej ze swoich wypraw nad staw.
- Idę spać – powiedziałam. – Złaź – zwróciłam się do psa, który posłusznie zeskoczył na podłogę.
- Słodkich snów, skarbie – odparła babcia, uśmiechając się do mnie znad okładki swojej powieści.
Poklepałam nogę i Rocky pobiegł za mną do mojego pokoju. Radosnym machaniem ogona chyba dawał znak, że cieszy się, iż wreszcie poświęciłam mu trochę uwagi, bo od powrotu z Forks jeszcze ani razu się nim nie zainteresowałam.
Podczas gdy ja przebywałam w łazience, myjąc zęby i twarz oraz przebierając się w piżamę, on wskoczył na łóżko i bezceremonialnie się rozgościł. Kiedy wróciłam, leżał rozwalony na pościeli, pochrapując cicho.
- Uciekaj – mruknęłam, trącając go, by się obudził. Popatrzył na mnie przez sekundę i z powrotem opuścił łeb. Jęknęłam z rezygnacją i popchnęłam go lekko, by zrobić sobie na tyle miejsca, żeby móc wślizgnąć się pod kołdrę.
Leżąc w łożku z Rockym u boku, westchnęłam cicho. Nie był tak ciepły jak Embry, ale jego towarzystwo podnosiło mnie nieco na duchu. Czułam pod ramieniem delikatne bicie jego serca, a to regularne pulsowanie stopniowo wprowadzało mnie do krainy snów...
Obudziłam się w chwili, gdy czyjeś pazury zaczęły drapać mój brzuch. Tuż po tym odniosłam dziwne wrażenie, że znajduję się w powietrzu. Wkrótce z hukiem zleciałam z łóżka i zaklęłam szpetnie, jednak gdy tylko zobaczyłam zaskoczoną minę Rocky’ego, natychmiast się roześmiałam.
Poza bólem w żebrach dręczyło mnie teraz bonusowe łamanie w krzyżu, które wywołało zapewne kilkugodzinne wiercenie się przez psa, ale warto było się poświęcić. Dzięki futrzanemu, ochronnemu kocykowi przespałam spokojnie całą noc. Zerknęłam na zegarek i okazało się, że do włączenia się alarmu budzika pozostało zaledwie pięć minut. Zdecydowałam, że nie warto już się kłaść i podniosłam się, aby go wyłączyć.
Przy moich rutynowych, porannych czynnościach towarzyszył mi Rocky, drepczący za mną tak, jakby ciągle był małym szczeniaczkiem. Nie oczekiwałam ze zbytnim entuzjazmem pójścia do szkoły. Nowoczesna technologia umożliwiła plotkom jeszcze szybsze rozprzestrzenianie się i najprawdopodobniej cała szkoła wiedziała już o tym, co się wczoraj wydarzyło. Cholera, pewnie nawet nauczyciele już wiedzieli, że uderzyłam Ronny’ego... Przez krótki moment zastanawiałam się, czy wszystko z nim w porządku, ale prędko uznałam, że nie powinnam za bardzo się nad tym rozwodzić.
Moje samopoczucie uległo lekkiej poprawie, gdy znalazłam się na dworze i zobaczyłam swojego jeepa. Weszłam do środka i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Chwilę słuchałam cichych pomruków silnika, a następnie włączyłam radio i wyjechałam na główną drogę.
- O, odzyskałaś swoje auto – skomentowała Katie, kiedy spotkałyśmy się na parkingu.
- Tak, stało przed domem, gdy wróciłam do domu wczorajszego wieczoru – odparłam. – Rhett musiał je tam postawić.
Katie skinęła głową, przygryzając wargę. Robiła to zawsze, gdy chciała zachować coś dla siebie, jednak tym razem chyba nie była w stanie w stanie się powstrzymać, bo po chwili zapytała:
- Więc... co cię wczoraj tak nagle napadło?
- Nie tak całkiem nagle – odpowiedziałam w zamyśleniu. – To raczej powoli we mnie dojrzewało. – Spojrzałam na nią. – Miałam ogromne wyrzuty sumienia po całowaniu się z Ronnym na ognisku.
Przez moment Katie milczała.
- A o co chodziło z tym rzuceniem się na czterdziestoletniego faceta?
- Po prostu pomyliłam go z kimś, kogo poznałam w Forks – westchnęłam.
- Pomyliłaś go z nim, prawda?
Zatrzymałam się gwałtownie. Dziewczyna zrobiła to samo i stanęła tuż przede mną, patrząc mi prosto w oczy.
- Z kim? – spytałam.
- Z nim – powtórzyła. – Z tym kolesiem, który cię skrzywdził, co najwidoczniej nie do końca jeszcze do ciebie dotarło.
- Nie zrobił tego specjalnie, Katie...
- Ach, więc mam rację. – Wykrzywiła wargi w lekkim uśmiechu. – Przecież nie twierdzę, że zrobił to specjalnie. Po prostu powtarzam to, co wcześniej usłyszałam.
- Miałam nadzieję, że chociaż ty nie uwierzysz w głupie plotki – warknęłam i odwróciłam się, ale złapała mnie za ramię.
- Bo nie wierzę – zapewniła łagodnie. – I chcę poznać prawdę. Tylko że wydajesz się nie chcieć mi jej wyjawić.
- Nie mogę ci opowiedzieć całej historii, Katie. Proszę, zrozum to.
- A możesz mi przynajmniej powiedzieć, jak ten chłopak ma na imię? Czy może chroni go jakieś specjalne prawo i nikt nie może tego wiedzieć?
Pokręciłam głową w reakcji na tę dowcipną uwagę.
- Ma na imię Embry.
- Dobrze, to już jest coś. A teraz kolejne pytanie: czy był twoim chłopakiem?
Zawahałam się. Określenie „chłopak” wydało mi się niezbyt trafne.
- Coś w tym stylu.
- To kim dla siebie byliście? Partnerami do łóżka?
Moja szczęka opadła o parę centymetrów.
- Boże, Katie, nie! Nic z tych rzeczy! Po prostu... byliśmy dla siebie kimś więcej niż tylko „chłopakiem” i „dziewczyną”.
- Ciągle nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Westchnęłam.
- Bo to jest właśnie ta część historii, której nie mogę ci opowiedzieć.
Brwi Katie uniosły się.
- W porządku. A macie ze sobą jakiś kontakt?
- Nie – przyznałam cicho. – Nie widziałam go od czasu, gdy wyjechałam z Waszyngtonu.
To była częściowo prawda. Przecież gdy całowałam się z Ronnym, nie widziałam go tak naprawdę.
- I tęsknisz za nim.
- Czy to kolejne pytanie?
Ponownie przygryzła wargę.
- Najwyraźniej nie.
Spojrzałam jej w oczy i coś we mnie drgnęło. To było takie wspaniałe uczucie wreszcie z kimś o tym porozmawiać, z kimś, kto przynajmniej próbował mi współczuć. Nikt wcześniej – ani moi rodzice, ani brat, ani znajomi z Forks – nie starał się nawet zrozumieć tego, co łączyło mnie z Embrym.
Nie potrafiłam dłużej powstrzymywać łez, które zaczęły spływać po moich policzkach. Katie mnie przytuliła, a ja natychmiast odwzajemniłam uścisk.
- Tak mi przykro, Dix. Gdybym tylko wiedziała, jak ci pomóc...
Sprowadź Embry’ego, chciałam powiedzieć, ale to akurat było raczej niemożliwe. Nie miałam pojęcia, czy ciągle przebywał w Waszyngtonie, czy może podróżował po innych Stanach. Ta nieświadomość raniła mnie chyba najbardziej. Embry mógł być dwieście mil albo dwie stopy stąd, a ja o tym nie wiedziałam.
Ukryłam głębiej twarz w ramieniu Katie i więcej łez popłynęło z moich oczu.
W pewnym momencie zabrzmiał dzwonek na lekcje i dziewczyna lekko się spięła. Odsunęłam się od niej niechętnie.
- Idź do klasy. Nic mi nie będzie.
- A ty dokąd masz zamiar iść? – zapytała ze szczerą troską w głosie.
- Pojeżdżę trochę po okolicy. Wiesz, aż się uspokoję.
Uśmiechnęła się lekko.
- Okej. To w takim razie zobaczymy się później.
Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym ruszyłam w stronę swojego auta. Weszłam do środka i zablokowałam drzwi. Oparłam głowę o kierownicę i łzy znowu zaczęły skapywać na moje kolana. Czy ten problem kiedykolwiek się rozwiąże?
Znienacka cos przykuło moją uwagę. Wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła. Odniosłam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje i wcale mi się to nie spodobało.
Uruchomiłam silnik i opuściłam parking znacznie szybciej niż pozwalało na to ograniczenie prędkości, po czym bez zastanowienia ruszyłam przed siebie. Zerknąwszy na wsteczne lusterko, dostrzegłam jeszcze coś niezwykle niepokojącego.
Rozmazany, rudy kształt przemknął przez drogę i zniknął w dojrzałych łanach kukurydzy.
___________________________________________________________
* Tytuł nieprzetłumaczony, ponieważ jest to nazwa [link widoczny dla zalogowanych] (tego wspomnianego przez Dixie), której polskiego odpowiednika niestety nie potrafiłam znaleźć.
** [link widoczny dla zalogowanych] (jeśli ktoś nie miał wcześniej styczności z tym pojęciem).
Rozdział 29
Kemping
Moje serce waliło jak oszalałe, a przez żyły przemknął strach. Rozum automatycznie podsunął mi trzy wyjaśnienia tego, czym mógł być tajemniczy, rudy błysk – w grę wchodzili: kosmita, zmutowany lis i Donovan. Spośród tych absurdalnych opcji trzecia wydała się najbardziej prawdopodobna, więc przycisnęłam mocniej pedał gazu, bezmyślnie przekraczając limit prędkości o jakieś trzydzieści mil.
Strach i szok całkowicie mną zawładnęły, przez co w ogóle nie zwracałam uwagi na to, gdzie tak właściwie jechałam. Przemierzałam kręte drogi, od czasu do czasu omijając martwe zwierzęta i dziury w asfalcie. Prawdopodobnie mój instynkt kierował mnie do możliwie najbezpieczniejszego miejsca, czyli...
...domu Rhetta?
Zwolniłam i zaparkowałam na podjeździe, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze robię. Jeśli coś, cokolwiek by to nie było, mnie śledziło, to właśnie przyprowadziłam to prosto do mieszkania mojego niewinnego brata.
Bardzo mądrze, Dixie, naprawdę bardzo mądrze.
Westchnęłam, kładąc głowę na kierownicy. Silnik jeepa pomrukiwał cicho, lecz poza tym panowała cisza. Nie całkowita, ale miła. Odprężająca.
- Dixie?
Podskoczyłam jak oparzona i rozejrzałam się dookoła. Tuż przy aucie stał Rhett, niepróbujący nawet ukryć swojego zdziwienia.
- Co ty tutaj robisz?
Wyłączyłam silnik i otworzyłam drzwi, usiłując wymyślić jakąś dobrą wymówkę. Nie wyszło.
- Rozkleiłam się w szkole, więc postanowiłam zrobić sobie wolne.
- Rozkleiłaś się? Dixie, wszystko okej?
Do oczu znowu napłynęły mi łzy i przełknęłam ślinę. Przygryzłam wargę, starając się je powstrzymać, ale ostatecznie załkałam cicho i Rhett westchnął, obejmując mnie.
- Wejdźmy do środka.
Ciągle z ramieniem brata na szyi, ruszyłam z nim w stronę domu.
- Dzięki, że nawoskowałeś mojego jeepa – szepnęłam, zanim zdążyłam o tym zapomnieć.
Zaśmiał się serdecznie.
- Nie ma za co.
Kiedy otworzył drzwi, które skrzypnęły cicho, uderzył mnie zapach cedru i strzelniczego prochu. Po przyborach do czyszczenia broni leżących na stole w jego małej kuchni, odgadłam, że przeszkodziłam mu w pielęgnowaniu jego broni.
- Dobra, Dix, teraz mów, co cię gryzie.
Wyciągnął dla mnie krzesło i usiedliśmy naprzeciwko siebie, przez co poczułam się jak na jakimś przesłuchaniu. Nie wiedziałam, czy powinnam wyznać prawdę, czy wymyślić coś na poczekaniu. Jeśli wybrałabym to pierwsze, to Rhett zapewne momentalnie stałby się agresywny, bo po wysłuchaniu kłamstw na temat Embry’ego, jakich naopowiadali mu rodzice, nie darzył go ani krztyną sympatii.
- Wiesz, stres i takie tam – skłamałam. Brzmiało to całkiem sensownie. Naprawdę doświadczyłam ostatnio mnóstwa stresu, choć i tak stanowił on niewielką część moich prawdziwych problemów.
- Nienawidzę stresu – odparł współczująco, podchodząc do lodówki. Wyjął z niej piwo dla siebie i butelkę wody dla mnie, po czym usunął kapsel i z namysłem wziął dużego łyka. – Wiesz, co robię, kiedy to mnie dopada stres? – spytał, z powrotem siadając obok mnie i opierając się o stół.
- Strzelasz?
Otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz się zawahał.
- No... to też. Ale co jeszcze?
Mimowolnie wygięłam usta w lekkim uśmiechu.
- No co?
Wskazał na mnie palcem.
- Jadę na kemping. W ten weekend. A ty ze mną. Nie byliśmy na kempingu od wieków, Dix! A co najfajniejsze, tym razem mama i tata nie będą wisieć nam nad głowami!
Zaśmiałam się w reakcji na jego entuzjazm, godny dziesięcioletniego chłopca.
- W ten weekend? – powtórzyłam.
- No tak. Wybierzemy się w góry.
Pomyślałam o Appalachach. Byłam w nich zaledwie parę razy, lecz dobrze zapamiętałam ich niewiarygodnie falisty krajobraz. Praktycznie ciągle przemierza się tam jakieś pagórki, idąc na zmianę w górę lub w dół, a na dodatek cały teren, za wyjątkiem dolin rzecznych, zajmuje las. Drzewa są tak wysokie, że zasłaniają niebo. Tak jak w Forks.
- Oczywiście jeśli nie masz nic ciekawszego do roboty, niż wycieczki ze starszym bratem.
Rhett odwrócił wzrok, udając rozczarowanego.
Nie potrafiłam teraz wymyślić niczego lepszego, co mogłabym w najbliższym czasie zrobić. Poza tym istniała szansa, że przebywanie w cichym lesie pomoże mi się uspokoić i sprawi, że poczuję się tak, jakbym znalazła się bliżej Embry’ego.
- Przyjmuję propozycję, Rhett – zgodziłam się w końcu, przywołując na twarz mój najszerszy uśmiech.
- Bombastycznie – odparł wesoło, podnosząc rękę, bym mogła przybić mu piątkę. Chichocząc, uderzyłam dłonią w jego dłoń. – Dobra, a teraz kolejna sprawa: zamierzasz zerwać się na cały dzień? – spytał, raptownie poważniejąc... No cóż, przynajmniej na tyle, na ile mój brat był w stanie spoważnieć. – Bo jeśli tak, to chyba powinienem zadzwonić do szkoły i powiedzieć, że jesteś chora albo cos w tym rodzaju.
Mój humor poprawił się do tego stopnia, że przez sekundę chciałam oznajmić, że nie musi tego robić, jednak szybko przypomniałam sobie niezidentyfikowany, rudy błysk i zmieniłam zdanie.
Rhett wyjął z kieszeni swój telefon i z obojętnym wyrazem twarzy wykręcił odpowiedni numer, po czym nakłamał, że nagle zachorowałam. O dziwo, uwierzono mu.
- Nie musisz iść do pracy? – spytałam, uświadomiwszy sobie, która godzina.
- Ostatnio mamy tam lekki zastój i chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko, żebym wziął sobie wolne.
- Nie musisz tego robić. Poradzę sobie sama.
Zerknął na mnie kątem oka.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie absolutystycznie pewna.
Jeśli Donovan wpadnie z wizytą, to przynajmniej Rhett będzie bezpieczny.
- W porządku – odpowiedział i szturchnął mnie zaczepnie w ramię. – Zobaczymy się później. A, i nie wyjedz mi wszystkiego z lodówki.
- O nieeeeee... – jęknęłam z udawanym rozczarowaniem. Choć wyszedł już na zewnątrz, usłyszałam jego donośny śmiech.
I zostałam sama. Wraz z samotnością nadeszły rozmyślania. A potem desperacja...
I znowu znalazłam się w punkcie wyjścia.
Rhett odebrał mnie ze szkoły po zakończeniu piątkowych zajęć i od razu wyjechaliśmy w góry. Bardzo się ucieszyłam, gdy wkrótce znaleźliśmy się pod baldachimem utworzonym z koron drzew. Na nadchodzącą noc zapowiadano burzę i choć mój brat modlił się o to, by nie padało, ja odczuwałam na tę myśl jeszcze większe szczęście.
Większość turystów zatrzymywała się w drewnianych domkach do wynajęcia, więc pole namiotowe mieliśmy praktycznie dla siebie i bez problemu znaleźliśmy dobre miejsce w pobliżu szlaku, który prowadził nad jezioro.
- Już wiem, od czego zaczniemy jutrzejszy dzień – uśmiechnął się Rhett. – Tylko najpierw musimy sobie załatwić jakąś przynętę..
Uwielbiałam to dziwne uczucie towarzyszące wyprawie na kemping. Odnosiło się wrażenie, że można robić tyle różnych rzeczy, a na dodatek ma się na to całą wieczność. Nieważne, że chciało się jedynie posiedzieć przy ognisku ze swoim bratem. To też było perfekcyjnie akceptowalne.
Rhett i ja położyliśmy się spać o całkiem przyzwoitej porze. Wczesnym rankiem planowaliśmy wybrać się nad jezioro, więc po powrocie z wypełnionego owadami prysznica natychmiast wślizgnęłam się do swojego śpiwora, by zaznać odpowiedniej porcji odpoczynku.
Nie minęło dużo czasu, jak w płótno namiotu zaczął bębnić deszcz. Leżący obok Rhett jęknął głośno, lecz wkrótce po tej oznace niezadowolenia usłyszałam jego chrapanie. Ja wolałam zachować swoje emocje dla siebie.
Po chwili zaczęłam myśleć o jutrze. Perspektywa ponownego ujrzenia leśnego baldachimu z drzew przyprawiała mnie o dreszcze. Nie mogłam się również doczekać, aż zobaczę je pokryte mchem i świeżymi kroplami deszczu. Może nawet będzie grzmiało...
Czy nie brzmiałam nieco żałośnie?
Wkrótce w mojej głowie pojawił się Embry. Ciekawe, gdzie w tej chwili przebywał i co właśnie robił. Ta niewiedza wywołała u mnie dziwne ukłucie. Chciałam, by był ze mną teraz, tak samo jak w Forks. Moglibyśmy siedzieć na dworze tak jak wtedy, rozmawiać o różnych rzeczach albo po prostu spędzić noc w moim śpiworze, obejmując się nawzajem.
Zacisnęłam zęby, bo ból stał się wyrazistszy.
Pragnęłam tylko usłyszeć jego głos, wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku lub chociaż zobaczyć go z daleka, całego i zdrowego. Wtedy by mi sie polepszyło... może.
Te smętne rozmyślania przerwał znienacka szelest liści. Zamarłam i zaczęłam nasłuchiwać. Pośród odgłosów mżawki dało się wyłapać tupot czyichś stóp, zbyt delikatny, by to zwykły człowiek mógł być jego źródłem.
Embry.
Oczywiście to imię jako pierwsze przyszło mi na myśl. Pospiesznie wyszłam więc ze śpiwora i cichaczem wymknęłam się z namiotu, wkraczając w ciemność.
- Embry? – wyszeptałam, oddalając się stopniowo od namiotu. Tupot stóp dochodził z coraz bliższej odległości. – Em...
Zanim zdążyłam dokończyć słowo, ktoś zakrył mi usta ręką i objął w talii, przyciskając do swojego twardego, zimnego ciała.
Po chwili usłyszałam w uchu delikatny szept:
- Tylko nie waż się krzyczeć. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Wto 14:29, 24 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|