FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Jak Esme dostała swoją wyspę [T] [Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Wto 9:38, 14 Paź 2008 Powrót do góry

Achtung!
Poskładałam rozdziały w plik PDF i wrzuciłam na chomika. Kolejne części przeszły pewne metamorfozy, największą szósta. Nie będę już edytować posta z tym rozdziałem – chyba nie ma sensu.
Oto link: [link widoczny dla zalogowanych]
Enjoy.
Koniec Achtunga.


Pomyślałam, że mogłabym przetłumaczyć jakiś tekst podany w „Banku Tekstów”. Rozdziałów „How Esme Got Her Island” jest sześć, stosunkowo krótkich. Jeżeli mam być szczera – teść i styl mnie nie zachwyciły. Jeżeli jednak znajdą się osoby, które chciałyby przeczytać kolejne części – przetłumaczę. Zapraszam do czytania.

Przypominam, że nie jestem autorką tego fanfika, jedynie tłumaczką. Oryginał znajdziecie [link widoczny dla zalogowanych].

Rozdział I

Padało bez przerwy od czterech dni. Mój ogród wyglądał jak mały staw, a ten z kolei powoli zamieniał się w jezioro. Z westchnieniem ruszyłam w stronę domu. Gdybym mogła płakać, stan zniecierpliwienia z pewnością spowodowałby pojawienie się łez w moich oczach. Wiele bym dała za kilka dni pięknej pogody i łagodnego ciepła.

Wchodząc po schodach, zostawiałam za sobą błotniste, mokre ślady. Zobaczyłam parę butów przed frontowymi drzwiami. Z początku wydawało mi się, że należą do Carlisle’a, ale pokrywające je warstwy świeżego błota czyniły niemal niemożliwym zidentyfikowanie właściciela. Miałam nadzieję, że reszta mojej przybranej rodziny wykazała się zdrowym rozsądkiem i zdjęła obuwie przed wejściem do domu.

Drzwi się zacięły, gdy próbowałam je otworzyć; odnotowałam sobie w pamięci, by później naoliwić zawiasy. Pochylając się na progiem i próbując zdjąć ubrudzone buty, usłyszałam wołanie Rosalie:

– Emse? – Nie czekając na potwierdzenie, kontynuowała: – Carlisle cię szukał. Jest w swoim gabinecie.

Zdjąwszy buty, weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. W salonie zobaczyłam moją córkę i jej męża, rozciągniętych na dywanie, oglądających serial „Kukla, Fran i Ollie” w nowym telewizorze Admiral. Edward przyniósł go do domu kilka dni temu.

– Gdzie są wszyscy?

Bez odrywania wzroku od telewizora Emmett odpowiedział:

– Edward pojechał do miasta, by kupić kilka nowych płyt, które właśnie wyszły oraz zdobyć więcej papierów rachunkowych. – Podniósł wzrok i poruszył nieznacznie brwiami. – A Alice i Jasper wyszli na spacer. – Mrugnął i ponownie skoncentrował swoją uwagę na telewizorze.

Ze śmiechem pokręciłam głową i zaczęłam wchodzić po schodach. Idąc do sypialni, zawołałam kilka słów przywitania w stronę gabinetu mojego męża. Zaczęłam ściągać ciuchy, rzucając je na podłogę.

– Mojej żonie nie spodoba się ten bałagan.

– Twoja żona musi zmagać się z trzydziestoletnim kurzem, a ponadto jest cała pokryta farbą…

Nawet z naszą nadprzyrodzoną szybkością i zwinnością remontowanie domu, który stał niezamieszkany przez wiele lat, stanowiło uciążliwe i nieco kłopotliwe zajęcie. Niezależnie od tego, jak bardzo byłam ostrożna, zawsze kończyłam pracę pokryta brudem i różnymi emaliami.

Weszłam do łazienki i zobaczyłam, że kran jest całkowicie odkręcony, a pomieszczenie wypełnia gorąca para.

– Alice powiedziała, że niedługo wrócisz do domu i będziesz chciała się wykąpać.

Zanurzyłam się w wodzie i westchnęłam z zachwytu.

– Przypomnij mi, abym jej później podziękowała – szepnęłam, zamykając oczy, kiedy gorąca woda zetknęła się z moją lodowatą skórą.

Słyszałam, jak zbliża się do wanny i poczułam jego zimną rękę, odgarniającą włosy z mojego czoła.

– Tęskniłem za tobą – wyszeptał, zanim pochylił się, by mnie szybko pocałować. – Pomyślałem, że moglibyśmy gdzieś dzisiaj wyjść. Niewiele się z tobą widuję, odkąd mam nocne dyżury, a ty odnawiasz stary dom Collinsów.

Również za nim bardzo tęskniłam, więc z entuzjazmem czekałam na to, co zaplanował.

– Co masz dokładnie na myśli?

– W mieście grają „Stąd do wieczności”. Wiem, jak bardzo lubisz Sinatrę.

Uśmiechnęłam się z czułością.

– Daleko mu do ciebie, kochanie.

– Film zaczyna się o siódmej. Zdążysz się do tego czasu przygotować?

Kiwnęłam głową i zanurzyłam się cała w wodzie, aby umyć włosy. Gdy wróciłam do poprzedniej pozycji, zorientowałam się, że opuścił łazienkę.

– Miałam nadzieję, że umyjesz mi plecy!

Usłyszałam, jak się śmieje. Wydawało mi się, że schodził po schodach.

– Dam znać Rosalie i Emmettowi, że wychodzimy. Ach tak, prawie bym zapomniał… Alice zostawiła coś dla ciebie w torbie na łóżku. Powiedziała, że będzie ci to potrzebne.

Umyta, ubrana i z wysuszonymi włosami ruszyłam w kierunku drzwi sypialni, aby dołączyć do Carlisle’a na dole. Wychodząc z pokoju, zauważyłam małą, papierową torbę, leżącą na pościeli; przypomniałam sobie, co powiedział mi wcześniej mój mąż. Z ciekowością otworzyłam paczkę i znalazłam w niej czarny kostium kąpielowy. Wiedziałam, że nigdy nie należy zakładać się o cokolwiek z Alice, ale w żaden sposób nie mogłam zrozumieć, dlaczego będę potrzebować akurat tej części garderoby.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez syntia dnia Pią 17:41, 28 Sie 2009, w całości zmieniany 11 razy
Zobacz profil autora
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Wto 14:21, 14 Paź 2008 Powrót do góry

To może ja się wypowiem.
Pomysł uważam za dobry. Zresztą, dobry pisarz z „niczego” zrobi „coś”.
Styl nie jest dobry, powiedziałabym nawet, że kiepski. Ale to mogłabym jeszcze przebrnąć, bo tłumacząc, uczę się nowego słownictwa. Tylko pytanie, czy nie lepiej tłumaczyć czegoś lepszego?
Co mnie najbardziej denerwuje, to niespójność tekstu. Kiedy Esme i Carlisle rozmawiają, nie wiadomo, gdzie się znajduje ten drugi.
Brak opisów wyglądu zewnętrznego postaci i wystroju pokojów. A Esme ma mało myśli jak na wampira.
Ja po prostu uwielbiam opowiadania, gdzie jest dużo opisów. I nie cierpię nie wiedzieć, gdzie się znajduję.
Nie mam pojęcia, czy tłumaczyć dalej. Mam nadzieję, że wypowie się więcej osób.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Briallen
Wilkołak



Dołączył: 29 Lip 2008
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:49, 14 Paź 2008 Powrót do góry

Napiszę tak: ładne. Tłumaczenie jest staranne, a to jest duży plus. Natomiast sam tekst jest... Ciepły. To właściwie jedyne określenie, jakie teraz przychodzi mi do głowy. Mimo deszczowej pogody czuje się tutaj coś słonecznego; scenka z wanną, chociaż nie jest niczym supernowym, smakuje trochę delikatnym erotyzmem. I dobrze, nie ma tu niczego przesadnego. Natomiast zgadzam się, że w treści i stylu to opowiadanie nie jest jakimś diamentem; autorka koncentruje się na akcji a o samej Esme mówi nam niewiele. Zobaczymy jak będzie w kolejnych rozdziałach; teraz zapowiada się cieplutki czasoumilacz, nic ponadto. Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale lubię teksty bardziej metaforyczne, trudniejsze. Tutaj praktycznie wszystko jest podane na tacy i czytelnik nie musi się maksymalnie angażować, żeby odebrać przekazaną treść. Jakkolwiek, będę czytała kolejne rozdziały, chociażby po to, żeby zobaczyć co będzie dalej z Esme i jak dostanie tę swoją wyspę.
Natomiast tłumaczce jeszcze pozgredzę, żeby nie było za słodko: otóż imię "Carlisle" odmienia się przez przypadki, oczywiście z apostrofem. Czyli będzie np.: należą do Carlisle'a. Jeżeli już upolszczamy, to na całego.

Weny do tłumaczenia życzę,
Briallen


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Madame Butterfly
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Sie 2008
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 14:55, 14 Paź 2008 Powrót do góry

Szczerze, bardzo mi się podoba to opowiadanie :P. W ogóle uważam, że w całej serii Twilight jest za mało o Carlislu i Esme. Dobrze, że chociaż na pociechę zostają zawsze fanficki, bo naprawdę lubię tę dwójkę i mam nadzieję że coś więcej poczytam o nich dzięki twojemu tłumaczeniu :D
Taa, zdecydowanie czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Doma
Dobry wampir



Dołączył: 18 Sie 2008
Posty: 771
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: home.

PostWysłany: Wto 16:42, 14 Paź 2008 Powrót do góry

Rzeczywiście literacko nie zachwyca, tresc i forma dosc skromna, ale jest w tym jakaś iskierka. Opisów mało, fakt, ale mówi to osoba, która wręcz jest zakochana w monologach, opisach przestrzeni i sama pisze takie na pół strony, także nie jestem obiektywna w ocenie.
Ale chętnie przeczytam ciąg dalszy. Może jednak warto spróbowac, w razie czego zawsze można potem odłożyc i zając się czymś ciekawszym Wink
Tłumaczenie bardzo dobre, syntia :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Wto 20:30, 14 Paź 2008 Powrót do góry

Z ciekawością zabrałam się za tłumaczenie kolejnej części i z ulgą stwierdzam, że jest lepsza od pierwszej – moim zdaniem. Nie mam pojęcia, kiedy przetłumaczę kolejny rozdział. Pewnie w weekend, chociaż i to nie jest pewne.
Bety nie było – przepraszam za błędy i proszę o ich wskazanie, bym mogła je poprawić. Dla przyjemności czytania innych czytelników Wink
Zapraszam do lektury Wink

Nadal jestem tylko tłumaczką, oryginał tutaj [link widoczny dla zalogowanych]. Bohaterowie są własnością pani S. Meyer.

Rozdział II

Nadal padał deszcz. Marszcząc brwi, zastanawiałam się, czy powinnam zacząć budowę Arki. Ciężkie krople wody spływały strumieniami z nieba niczym wodospad, rozbijający się o chodnik na zewnątrz. Carlisle rozważnie wziął z domu parasolkę; teraz zatrzymał się przy drzwiach, czekając na mnie. Wolną ręką nacisnął klamkę. Minąwszy go, wyszłam z budynku, stawiając czoła nawałnicy.

Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, Carlisle puścił drzwi i otoczył moją talię swoim ramieniem, chroniąc mnie przed deszczem. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową; szliśmy wzdłuż chodnika, próbując uniknąć dużych kałuż i strumieni wody, rozpryskiwanych przez mijające nas samochody.

– Nie wierzę, że zabili Sinatrę, Borgnine’a i Clifta! – zaśmiał się. – Rosalie mi nie powiedziała, że to taki… przygnębiający film – przerwał, bez wątpienia czekając na odpowiedź. Kiedy nadal nic nie mówiłam, wzmocnił uścisk i poczułam jego wargi na czubku mojej głowy. – Chociaż ta scena na plaży była świetna, prawda?

– Hm – odpowiedziałam bez entuzjazmu. Czułam, że mnie obserwuje, ale nie podniosłam wzroku, skupiając uwagę na naszych stopach poruszających się po mokrym chodniku.

Nagle zesztywniał i zatrzymał się niespodziewanie, przez co lekko się potknęłam. Chociaż prawdopodobnie bym nie upadła, złapał mnie zwinnie i wyprostował, trzymając ręce na moich ramionach przez krótką chwilę. Sapnęłam i popatrzyłam się na niego zaskoczona. Utkwił we mnie uważny wzrok, a następnie rozejrzał się szybko wokoło. Nie zwracając uwagi na przechodniów, złapał mnie delikatnie za ramię i pociągnął w stronę zadaszenia osłaniającego okno wystawowe sklepu, który przylegał do chodnika, z dala od świateł ulicznych i gapiów. Obserwowałam, jak składa parasolkę, lekko nią potrząsa, a następnie opiera ją o ceglaną ścianę. Jego ręce, teraz wolne, znalazły się na moich biodrach i przyciągnęły mnie do niego.

– Esme, byłaś strasznie cicha dzisiaj wieczorem. – Usłyszałam niepokój w jego głosie i zrobiło mi się wstyd, że mój parszywy nastój zrujnował naszą randkę. Tak wiele czasu minęło, odkąd mieliśmy okazję razem gdzieś wyjść. – Proszę, powiedz mi, co się stało? Co cię dręczy?

Wyjęłam ręce z kieszeni i położyłam je na ramionach mojego męża, strzepując z płaszcza kropelki deszczu. Próbując zyskać na czasie, chwyciłam jego szalik i włożyłam końce bawełnianego materiału pod ciepłe okrycie Carlisle’a.

– To głupie – odparłam z nerwowym śmiechem, nie znajdując w sobie odwagi, by na niego spojrzeć.

Przyciągnął mnie do siebie bliżej i zaczął delikatnie głaskać po plecach.

– To nie jest głupie, jeżeli w jakiś sposób cię martwi. Proszę, powiedz mi.

Westchnęłam i podniosłam oczy. Mimo powagi sytuacji nie mogłam powstrzymać uśmiechu, patrząc się na jego piękną twarz.

– Nienawidzę tej pogody – wyszeptałam żałośnie. – Mam już dosyć tego deszczu. Parasolek i kałuż, i błota – przerwałam, biorąc głęboki, ale zupełnie niepotrzebny oddech; próbowałam dobrać odpowiednie słowa. – Chcę stąd wyjechać. Chcę… Chcę pójść na plażę. Chcę leżeć na piasku i poczuć fale rozbijające się o moje ciało. Chcę słońca.

Szarpnęłam lekko za szalik, przybliżając jego twarz do mojej.

– Chcę być tam, gdzie jest ciepło i jasno, nie mokro i szaro – przerwałam, cicho łkając i opuszczając głowę, by oprzeć ją na klatce piersiowej Carlisle’a. Otoczyłam go ramionami i wtuliłam się w jego ciepłe ciało. – Wiem, że nie możemy. Że to po prostu niemożliwe. Ale nie mogę przestać chcieć.

– Spójrz na mnie, Esme – powiedział.

Najwyraźniej martwił się o mnie.

Zawstydzona swoim wybuchem nie posłuchałam go, więc poprosił ponownie. Niechętnie podniosłam głowę.

Pochylił się, by mnie delikatnie pocałować. Stanęłam na palcach, żeby być bliżej niego, ale po krótkiej chwili odsunął się i oparł swoje czoło o moje. Jego długie, jasne włosy łaskotały mnie w policzki.

– Czy będziesz szczęśliwa, jeżeli pojedziemy w jakieś ciepłe i słoneczne miejsce?

Usłyszałam pytanie, ale – zbyt zdekoncentrowana jego oczami – nie byłam w stanie odpowiedzieć. Spojrzenie Carlisle’a zawierało tak wiele uczuć i emocji, że każdą część mojego ciała wypełniło obezwładniające ciepło. Był dla mnie słońcem; nagle wcześniejsze żale wydawały się bardzo nierozsądne i głupie.

– Esme, czy byłabyś szczęśliwa, gdybyśmy mogli pójść na plażę?
Zamrugałam. Nie potrzebowałam plaży, ale pragnęłam uciec od wiecznie padającego deszczu.

– Tak – odpowiedziałam. – Tak, to by mnie uszczęśliwiło.

Wtedy się uśmiechnął i dostrzegłam psotne migotanie w jego oczach.

– Więc zamierzam sprawić, że będziesz szalała z radości.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez syntia dnia Pią 21:41, 28 Sie 2009, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
iskra
Zły wampir



Dołączył: 03 Mar 2008
Posty: 430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:50, 15 Paź 2008 Powrót do góry

Przyjemnie się czyta. Nie mniej jednak o Esme czytam jak o obcej, albo co najmniej innej osobie. Nie jest kanoniczna ale to już tylko wina Meyer, że przyporządkowała tej postaci tak mało cech. Książkowa Esme jest...ciepła, opiekuńcza...matczyna...i na tym by się skończyła jej lista cech.
W tym opowiadaniu dodane zostało kilka nowych, które sprawiają, że jej postać przestaje już być taka jednolita Wink Jest 'jakaś'.
Ładne, czekam na więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lana
Zły wampir



Dołączył: 01 Wrz 2008
Posty: 341
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Pią 14:48, 17 Paź 2008 Powrót do góry

Jakoś nie czuję, ze to naprawdę Esme. bardziej jak Bella, widac, ze pisała to mołoda osoba. Wydaje mi się, że Esme byłaby bardziej poważna- przynajmnie tak była opisana w książce...
Ale fanfick jest good :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
karolcia
Zły wampir



Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:16, 29 Paź 2008 Powrót do góry

Mnie też nie zastrzel, ale mam pytanie takie jak wampirek. Wogóle są jakieś dalsze rozdziały? Bo ja z chęcią przeczytam :) zawsze interesowało mnie to, dlaczego Esme dostała wyspę, więc prosze Syntia przetłumacz dalsze rozdziały jeśli wogóle jakieś są Shocked


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez karolcia dnia Śro 21:18, 29 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Pią 18:03, 07 Lis 2008 Powrót do góry

Przepraszam za tak długą przerwę. Szkoła. Matura. Następna część powinna ukazać się dużo szybciej.
Zapraszam do czytania Wink

Nadal jestem tylko tłumaczką, oryginał tutaj [link widoczny dla zalogowanych]. Bohaterowie są własnością pani S. Meyer.

Rozdział III

Nie dało się tego opisać słowami. To był raj, mój własny Eden.

Wokół nas rozbrzmiewały łagodne dźwięki śpiewu ptaków, szeleszczących palm i fal rozbijających się rytmicznie o brzeg. Nie istniało nic oprócz sypkiego piasku, wysokich drzew i czystej, przejrzystej, niesamowicie niebieskiej wody, uciekającej poza granice horyzontu. Wyspa pachniała piękniej niż najdroższe perfumy. Lekki wietrzyk niósł ze sobą mieszankę kwiatowych aromatów lilii i orchidei, a także inne słodkie zapachy, których nie mogłam rozpoznać. Słońce świeciło wprost na moją twarz, rozgrzewając ciało i duszę.

Zatopiłam palce stóp w piasku. Nie mogłam powstrzymać nagłego impulsu silnych emocji i obezwładniającego szczęścia – rozpostarłam ręce i zaczęłam obracać się wokół własnej osi, marząc, aby ta chwila nigdy się nie skończyła.

Wirowanie niespodziewanie zostało przerwane, gdy ramiona Carlisle’a otoczyły mnie od tyłu i wtuliły w jego klatkę piersiową.

– Już dawno się tak nie śmiałaś – powiedział czule, delikatnie muskając ustami moje ucho.

– Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam tak bardzo szczęśliwa – jakbym przebywała w najwspanialszym śnie… całkowicie i krańcowo szczęśliwa. – Zaśmiałam się radośnie, gdy obrócił mnie twarzą do siebie. Przysunął się bliżej, wplatając swoje długie palce w moje włosy. Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go – długo, namiętnie, gruntownie.

Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy, wyszeptał wprost w moje rozchylone usta:

– Gdybyś o to poprosiła, dałbym ci cały świat – przerwał, dotykając wargami mojego nosa i łagodnie się przy tym uśmiechając. – Zrobiłbym wszystko, by tylko zobaczyć, jak się uśmiechasz… Byś była tak szczęśliwa każdego dnia naszej wspólnej nieskończoności.

Wzmocniłam uścisk, wzruszona słowami Carlisle’a, jego miłością do mnie. Nieoczekiwanie poczułam się winna, jakbym na niego nie zasługiwała. Nie mogłam pozbyć się uczucia, że w jakiś sposób go zraniłam.

– Och, Carlisle – szepnęłam i nieznacznie zadrżałam. Widziałam, że jest zdezorientowany moją nagłą zmianą nastroju, więc następne słowa wypowiedziałam w pośpiechu: – Czuję się szczęśliwa, gdy jestem z tobą. Czasem mogło to wyglądać inaczej… Zdaję sobie sprawę, że ostatnio byłam kapryśna, ale musisz wiedzieć, że to dzięki tobie jestem szczęśliwa. Czynisz mnie najszczęśliwszą kobietą na ziemi, po prostu będąc tutaj… ze mną.

Przycisnęłam swoje usta do jego warg, pragnąc mu pokazać, jak bardzo go kocham. Wtedy zrozumiałam, że byłam w błędzie – nie martwił mnie brak słońca, ale fakt, że spędzam mało czasu z Carlislem. To za nim tęskniłam, to jego ciągła nieobecność spowodowała nagły chaos w moim życiu. Sapnęłam ciężko, nareszcie prawidłowo interpretując swoje uczucia. Nie potrzebowałam plaż ani wysp. Chciałam tylko mojego męża.

Uśmiechnęłam się i przesunęłam palce w górę, wzdłuż szyi Carlisle’a, a następnie wplotłam je w jego jasne włosy.

Powiedziałam mu. Powiedziałam mu o wszystkim, z czego właśnie zdałam sobie sprawę. Wyjaśniłam, jak bardzo za nim tęsknię, gdy go ze mną nie ma. Potrzebowałam jego stałej obecności.

Pocałował mnie z pasją i niepohamowanym entuzjazmem, tak że ugięły się pode mną kolona. Kiedy się odsunął, jego oczy błyszczały, a wargi rozciągały się w szerokim uśmiechu.

– O czym myślisz?

Podniósł jedną brew, a kąciki jego ust powędrowały jeszcze bardziej w górę.

– Po prostu się zastanawiałem, jak cofnąć kupno wyspy…

– Nie zrobiłbyś tego! Nawet o tym nie myśl! – krzyknęłam, lekko uderzając go w ramię. – Może i nie potrzebuję wyspy, ale nie możesz jej zwrócić!

Zaśmiał się i posadził mnie na piasku, nie rozluźniając jednak uścisku.

– Och, Esme…

Wiedziałam, że żartował, że tak samo jak ja chciał zatrzymać wyspę, ale wolałam się upewnić.

– Musisz przyznać, że posiadanie prywatnej wyspy ma pewne korzyści.

Przejechałam nosem wzdłuż linii szyi Carlisle’a, lekko dmuchając swoim zimnym oddechem na jego gładką, bladą skórę.

– Zastanawiam się, co masz na myśli.

Z niemal nikczemnym uśmiechem pociągnęłam go za włosy, by ponownie złączyć nasze usta.

– Przypuszczam, że będę musiała ci to zademonstrować.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez syntia dnia Pią 22:07, 28 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Sob 13:45, 08 Lis 2008 Powrót do góry

Podoba mi się:) naprawdę super, tylko czegoś mi w tym brakuje.
Nie potrafię stwierdzić czego, ale coś jest nie tak... Rolling Eyes
fajnie, że ktoś zdecydował się napisać o Esme, w Twilight było jej potwornie mało. Rzeczywiście trochę przypomina Bells Laughing
s.mapet
Zły wampir



Dołączył: 03 Sie 2008
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce.

PostWysłany: Sob 13:57, 08 Lis 2008 Powrót do góry

Chyba jest to mój ulubiony ff ze względu an to, że bardzo lubie Esme i Carlisle, a stanowczo było ich za mało we wszystkich książkach. Historia prosta, ale w swej prostocie piękna. Niecierpliwie czekam na kolejne cześci.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Sob 15:55, 08 Lis 2008 Powrót do góry

Mnie znowu nie powaliło. I treść, i styl. W pewnych sytuacjach pozwalałam sobie na „nadinterpretację” tekstu, bo zdania były tak proste i ubogie stylistycznie, że żal moje biedne serce ściskał.
Już przyzwyczaiłam się do tego, że Amerykanie w swoich tekstach literackich nie zwracają uwagi na powtórzenia. U nas niestety to całkiem spory problem.
Treść jak dla mnie mdła - ani erotyk, ani prawdziwa, wzbogacona o ciekawe wątki historia miłości. Dostrzegam zbyt duże podobieństwo Esme do Belli i Carlisle’a do Edwarda. Przy czym postacie autorki fanfika wydają się dodatkowo bezbarwne, mdłe, nieciekawe.
Uczucia, które „targają” główną bohaterką, nie pasują do charakteru Esme, tak słabo zarysowanego przez panią Meyer, ale jednak jakoś zarysowanego.
Irytuje mnie brak opisów miejsca akcji. Jedyną okolicznością łagodzącą, jaką odnajduję w tej sytuacji, jest fakt, że dialogi nie przeważają nad opisami. Zdecydowany plus, zważywszy, że konwersacje Esme i Carlisle’a nie zaskakują, są pospolite i niewłaściwie dla osób, którzy przeżyli około stu/trzystu lat.
To tylko moja opinia. Jeżeli chcecie, przetłumaczę resztę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
karolcia
Zły wampir



Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 16:25, 08 Lis 2008 Powrót do góry

No nareszcie kolejna część :) Już się nie umiałam doczekać i mam nadzieję, że kolejne przetłumaczysz szybciej ;D
Ten fanfick jest jednym z moich ulubionych. Jak już ktoś wcześniej napisał, w książce jest za mało Carlisle'a i Esme, dlatego jestem bardzo zadowolona z tłumaczenia :P W sadze brakowało mi tych uczuć między Esme i Carlisle'm, a tutaj są idealnie opisane :P Dziękuje za tłumaczenie, bardzo mi się podoba


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez karolcia dnia Sob 16:27, 08 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 20:09, 16 Lis 2008 Powrót do góry

Bardzo wciągające. Pomysł bardzo oryginalny. Chociaż to wszystko zależy od autorka. Jak już tu ktoś napisał "dobry pisarz z „niczego” zrobi „coś”". Absolutnie się z tym zgadzam. W serii brakuje trochę opisanych relacji oraz uczuć między Esme, a Carlisle'm, a tutaj zaskoczenie. Te uczucia są idealnie opisanie. Szczególnie podobało mi się zakończenie III rozdziału "- Przypuszczam, że będę musiała ci to zademonstrować...". Mam jeszcze jedno zasadnicze pytanie. Czy może będziesz tłumaczyć kolejne części? Z chęcią przeczytała bym następne rozdziały, lecz nie znam angielskiego. Jestem w trakcie nauki Wink
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Sob 21:38, 22 Lis 2008 Powrót do góry

Nadal jestem tylko tłumaczką, oryginał tutaj [link widoczny dla zalogowanych] i tutaj [link widoczny dla zalogowanych] Bohaterowie są własnością pani S. Meyer.

Rozdział IV

Moje zmysły były bardzo wyczulone na wszystkie bodźce zewnętrzne. Umysł wypełniał słodki zapach wyspy, a także odgłosy unoszących się nad plażą ptaków morskich i fal rozbijających się o brzeg. Nad tym wszystkim górowało niemal grzeszne uczucie jego skóry ocierającej się o moją. Tego dnia uciekłam od zalewanego strugami deszczu miasteczka, aby znaleźć się w najwspanialszym raju, odpowiadającemu ludzkim wyobrażeniom o niebie. Inaczej niż poprzedniego dnia – kiedy to martwiłam się ubłoconymi dywanami i zatopionymi grządkami kwiatów – w tej chwili błogo oddawałam się przyjemnościom, zapominając o reszcie świata. Liczyło się tylko to miejsce, ta sytuacja. Chociaż nie – najważniejszy był on.

Gruntownie wykorzystaliśmy wszystkie zapewnione przez wyspę udogodnienia, wnikliwie i długo skupiając się na odtworzeniu szczegółów „sceny na plaży”, o której Carlisle wspominał niecałą dobę temu. Nigdy tego nie zapomnę, aż do końca mojej nieskończenie długiej egzystencji.

Po wszystkim, zaspokojeni i szczęśliwi, położyliśmy się na hamaku, który Carlisle znalazł na pokładzie łodzi, a następnie zawiesił między dwoma palmami. Podczas gdy jego palce bezwiednie biegły wzdłuż moich nagich pleców, pozwoliłam myślom wolno wędrować w najbardziej rozkosznych kierunkach – co chwilę przypominałam sobie cudowny czas spędzony na wyspie, rozważając go jako ucieczkę od szarej rzeczywistości.

Po naszej rozmowie na chodniku niedaleko kina Carlisle z pośpiechem zabrał mnie do domu. Nie zdążyliśmy przejść przez frontowe drzwi, kiedy pojawiła się Alice, wpychając nam do rąk dwie nieduże, ale pojemne walizki.

– Już was spakowałam, a bilety czekają na odbiór na lotnisku. Poprosiłam o pomoc Jaspera, więc odpowiednio przygotowana łódka stoi już prawdopodobnie na przystani. Ach, i kiedy będziecie w Rio, podajcie im moje nazwisko. Wtedy dadzą wam samochód, który wynajęliśmy – powiedziała z pośpiechem, niemal podskakując z podniecenia. – Esme, spakowałam nowy kostium kąpielowy, to nie tak, że go potrzebujesz, ale taki strój wydaje się odpowiedni… Z pewnością spodobają ci się ubrania, które wybrałam na tę podróż! Kupiłam je już w zeszłym tygodniu.

Parzyłam się na nią bezmyślnie, krańcowo zszokowana. Tymczasem Alice obróciła się w stronę Carlisle’a i kontynuowała:

– Edward zadzwonił do szpitala i powiedział im, że masz jakiś okropny przypadek grypy żołądkowej i że nie powinni spodziewać się ciebie w pracy przez co najmniej tydzień – oznajmiła, a następnie odwróciła się ponownie w moją stronę z szerokim uśmiechem na swojej małej twarzyczce. – Rosalie i Emmett dokończą malowanie ścian i położą podłogi w domu Collinsów. Tak więc… – przerwała i radośnie klasnęła rękami. – Nie musicie się śpieszyć z powrotem.

– Alice – wyszeptałam, całkowicie przytłoczona sympatią i wdzięcznością dla mojej najmłodszej córki. Oniemiała, mogłam się tylko pochylić i mocno ją uściskać.

Kiedy wpuściłam z objęć jej pozornie kruchą sylwetkę, zaśmiała się lekko, wyraźnie z siebie zadowolona.

– Z tego, co wiem, nie ma tam dzikich zwierząt, więc, aby zaspokoić pragnienie i zapolować, będziecie musieli wrócić na kontynent. Zalecam pływanie. Nie powinno zająć dużo czasu i nie będzie przyciągało uwagi – przerwała i szybko przeniosła wzrok na Carlisle’a, po czym ponownie spojrzała na mnie. – Więc? Na co czekacie? – spytała. Ponownie klasnęła i lekko podskoczyła. – Idźcie już! Przecież nie chcecie spóźnić się na samolot! Sio! – upierała się, popychając nas w stronę schodów. Jej ręka co chwilę zwiększała nacisk na moich plecach, jakby chciała mnie zmusić do szybszych ruchów.

Wsiedliśmy do samochodu, obserwując stojącą na frontowych schodkach Alice. Machała do nas energicznie, niemal dygocząc z podekscytowania.

– Będziecie mieli piękną pogodę przez cały tydzień, więc się nie martwcie! Dobrej zabawy! Obiecuję, że po waszym powrocie dom nadal będzie tutaj stał, cały i nienaruszony!

Niespodziewany śmiech Carlisle’a wyrwał mnie z mojego snu na jawie. Podniosłam się nieznacznie na łokciach, ułożyłam ręce na jego klatce piersiowej, jedną dłonią pokrywając drugą, a następnie oparłam o nie podbródek. Spojrzałam na niego wyczekująco.

Czułam się tak, jakbyśmy byli aktorami odgrywającymi scenę biblijną. Carlisle leżał na plecach pode mną, z ręką ułożoną swobodnie za głową. Jedna z jego nóg oplatała mnie na wysokości kolan, druga co chwilę dotykała piasku, gdy delikatnie kołysał hamakiem; rytm tego ruchu odpowiadał częstotliwości rozbijania się fal o brzeg, niknięcia białych pian w złocistym piasku plaży.

Carlisle ponownie się zaśmiał, a kąciki jego ust powędrowały do góry. Odwzajemniłam uśmiech.

– Co cię tak bawi? – zapytałam, podczas gdy moje palce ślizgały się po gładkiej skórze jego brzucha.

– Tak sobie myślałem, że… potrzebujemy większej wanny. – Podniosłam jedną brew, a on kontynuował: – Chociaż nie, basen byłby znacznie lepszy. Niepraktyczny, ale dałby nam dużo więcej miejsca… – Westchnął uradowany i zamknął oczy, jakby próbował sobie coś wyobrazić.

– Basen… – powtórzyłam, zastanawiając się, co miał na myśli.

Moje oczy nagle się poszerzyły, kiedy zrozumiałam, o co mu chodzi: dlaczego chciał wymienić wannę na większą, dlaczego rozważał zbudowanie basenu w ogródku. Sapnęłam na wspomnienie naszych wcześniejszych podwodnych zajęć.

– Carlisle! – wykrzyknęłam zaskoczona i wiedziałam, że gdybym mogła się rumienić, teraz moja twarz miałaby odcień głębokiej czerwieni.

Otworzył oczy i zamrugał. Uśmiechnął się jeszcze bardziej i odepchnął nogę od ziemi mocniej, niż to zazwyczaj robił. Hamak gwałtownie się zakołysał, przez co musiałam przycisnąć się do Carlisle’a, aby uniknąć upadku.

Niespodziewanie grube, białe liny rozerwały się i spadliśmy na miękki piasek, zagubieni w plątaninie własnych rąk i nóg. Roześmiał się głośno, a ja po chwili, kiedy początkowe oszołomienie już minęło, dołączyłam do niego.

Rozdział V

Kiedy słońce rozpoczęło swoją wędrówkę ku horyzontowi, Carlisle wrócił na łódkę, słusznie podejrzewając, że Alice i Jasper zaopatrzyli ją w dodatkowy hamak. Podczas gdy ja siedziałam na plaży, wciąż śmiejąc się ze sposobu, w jaki spadliśmy na ziemię, mój mąż zawiązał znaleziony na pokładzie niebieski kawałek siatki między dwoma solidnymi, grubymi palmami.

– Nie wiem, czy powinienem być szczęśliwy, czy zażenowany, wiedząc, że Alice przewidziała tę sytuację – rozważał, siadając zwinnie koło mnie.

Kiedy byłam już w stanie powstrzymać chichot, poklepałam lekko jego nogę i obiecałam:

– Porozmawiam z nią, kiedy wrócimy. Doceniam jej talenty, ale chyba będę musiała poprosić, aby nie patrzyła zbyt dokładnie w przyszłość dotyczącą mnie, ciebie lub nas, kiedy jesteśmy nadzy.

Prychnął gwałtownie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zobaczyła Alice; nie potrafiłam powstrzymać głośnego, nieco histerycznego śmiechu.

Po chwili dołączył do mnie, również dostrzegając absurd i nietypowość tej sytuacji. Rozciągnął się na piasku, kładąc głowę na moich kolanach. Instynktownie zaczęłam przeczesywać palcami jego złote włosy.

– Przepraszam, że nie mamy tutaj żadnego normalnego zakwaterowania… Niestety musimy ograniczyć się do piasku, hamaku albo łodzi – powiedział cicho.

– Nie dbam o zakwaterowanie – przerwałam, rozglądając się badawczo wokół siebie i oceniając warunki noclegowe wyspy. – Chociaż nie mam nic przeciwko temu, aby po zmroku przenieść się na łódź.

Carlisle zachichotał. Jestem pewna, że przewidział moją prośbę. To był słabo chroniony sekret – trudno się spodziewać, bym miała jakieś tajemnice, gdy w pobliżu ciągle przebywali wróżka przepowiadająca przyszłość i jej bart czytający w myślach.

Sprzęt wykorzystywany przez ludzi do biwakowania, który kupiliśmy, aby stworzyć pozory normalności i asymilować się z otoczeniem, nie był tylko zwykłym eksponatem. Większość mojej rodziny lubiła spędzać noce na zewnątrz pod gołym niebem, bez żadnej ochrony – nawet w postaci dachu płóciennego namiotu – ale ja za tym nie przepadałam. Wampir czy nie, nadal byłam zwykłą kobietą, a jedynym stworzeniem, któremu pozwalałam po sobie pełzać, był Carlisle.

– Esme, wiem, że warunki nie są idealne… dalekie od tych, do których jesteś przyzwyczajona…

– Cicho – rozkazałam i pochyliłam nieznacznie głowę, by pocałować go lekko w usta. – Za bardzo się o mnie martwisz, kochanie. Zajmowałam się już budową domu, który nie miał nawet fundamentów. Jeżeli miałabym być szczera, nie wiem, czy jestem bardziej podekscytowana faktem posiadania przez ciebie wyspy, czy zbliżającą się nad nią pracą. – Moje ręce znieruchomiały, kiedy spojrzałam się na jego twarz z ciekawością. – Carlisle… Nigdy nie wspominałeś o pomyśle nabycia wyspy i jestem pewna, że gdybyś to rozważał wcześniej, Edward by coś powiedział. Jak długo już ją masz?

Niespodziewanie zakaszlał – co było zachowaniem naturalnym dla ludzi, ale nie wampirów – i potarł lekko swoją skórę na wysokości żeber; wydawał się być podenerwowany.

– No cóż, jeżeli o to chodzi… – zaczął.

– Carlisle? – ponagliłam, nagle i zupełnie niewytłumaczalnie zaniepokojona.

– Nie jestem jej właścicielem. Ty jesteś. Masz ją dokładnie od tygodnia – powiedział pośpiesznie i zamarł, jakby czekał na moją reakcję.

Patrzyłam się na niego w szoku, rozszerzając oczy i otwierając usta.

I wtedy krzyknęłam:

– Jestem właścicielką tej wyspy?

Usiadł szybko i przybliżył swoją twarz do mojej. Wyglądał na trochę przestraszonego.

– Tak, jesteś właścicielką tej wyspy.

– Jak? Dlaczego? Co…? – szeptałam zdezorientowana.

– Tydzień temu kupiłem dla ciebie wyspę – zaczął ostrożnie. – Ale to się zaczęło jeszcze wcześniej, widzisz… – mówił, chwyciwszy moje ręce, próbując powstrzymać ich nerwowe skręcanie, którego nie byłam w pełni świadoma.

– Wyspa? Koncepcja posiadania własnej wyspy jest po prostu… szalona! Kto kupuje wyspę jako prezent? – spytałam słabo. Z jakiegoś powodu potrafiłam wyobrazić sobie Carlisle’a jako właściciela wyspy, ale nie umiałam zaakceptować siebie w tej roli. To był czysty absurd.

Uśmiechnął się nieznacznie.

– Najwidoczniej znalazł się ktoś taki. Proszę, pozwól mi wyjaśnić…

Kiwnęłam głową.

– Około dwóch tygodni temu – wyszłaś wtedy z domu, aby wybrać farby do ścian i odpowiednie materiały do kładzenia podłóg – Alice… wtargnęła do mojego gabinetu. Dała mi niewielki kawałek papieru złączony spinaczem z kolorową fotografią. Na kartce napisano jakieś numery – trzy kombinacje liczb. Natychmiast rozpoznałem pierwszą z nich… Współrzędne geograficzne, szerokość i długość. Drugi zbiór cyferek był ceną…

– Ile? – wysapałam.

– O nie – odparł, kręcąc głową. – Tego ze mnie nie wyciągniesz i nie myśl, że Edward albo Alice coś ci powiedzą. Nie przejmuj się ceną. – Kąciki jego ust nieznacznie się podniosły, kiedy pochylił się i szybko mnie pocałował. – Jesteś tego warta. Na czym to ja skończyłem?

– Cyferki – wyszeptałam.

– Ach tak. Trzecia kombinacja była numerem telefonu. Pamiętam, że Alice aż podskakiwała, ucieszona i podekscytowana jednocześnie…

– Ona zawsze skacze, Carlisle.

– Nie przerywaj mi, kochanie – poprosił łagodnym głosem, przykładając palec do moich ust. – Próbuję zainteresować cię historią kupna tej wyspy, nie utrudniaj mi tego. W każdym razie… Podskakiwała nieco energiczniej niż zwykle i zacząłem się bać, że podłoga nie wytrzyma jej ciężaru. Chciałem się dowiedzieć, skąd ma tę kartkę i co dokładnie mam z nią zrobić.


– Kup ją – odparła, ignorując pierwszą część pytania. – Dla Esme.

– Co dokładnie mam kupić dla Esme? – Alice wyglądała na nieco podirytowaną, kiedy wskazywała palcem na kolorową fotografię, dołączoną do kombinacji numerów.

– To – odparła. – Właśnie to kupujesz dla Esme. Wyspę, Carlisle – powiedziała, jakby to było oczywiste.

– Ale dlaczego mam kupić Esme wyspę?



Znowu weszłam mu w słowo.

– Nie chciałeś kupić mi wyspy, Carlisle? – spytałam, udając zranioną.

– Co ci mówiłem o przerywaniu, kochanie? – gderał, ale efekt podirytowania został zniweczony przez lekki uśmiech błąkający się po jego twarzy. – Alice rzuciła mi spojrzenie, którego nigdy nie zapomnę. Dziwne, że jeszcze żyję… egzystuję. Położyła ręce na biodrach i warknęła: A dlaczego miałbyś jej nie kupować?

Uśmiechnęłam się szeroko. Wspaniale naśladował ostry, groźny szczebiot Alice.

– Będę musiała jej później jakoś podziękować. Może zabiorę ją na zakupy do Nowego Jorku… albo Paryża…

Popatrzył się na mnie wyraźnie zirytowany.

– Mogę kontynuować?

– Och tak, oczywiście – zachęciłam go.

– Powiedziała: Kupujesz wyspę, bo Esme tego chce… No cóż, tak naprawdę nie chce tej wyspy. Ale jeszcze nie wie, że jej chce, więc skąd miałaby wiedzieć, że jednak jej nie chce? Tu nie chodzi o wyspę, tylko o to, by gdzieś wyjechać… w miejsce, w którym nie ma deszczu. Wspominałam, że będzie padało, długo i obficie? Jeżeli nie, to teraz o tym mówię. Będziesz potrzebował nowej pary butów. Mogę ci je kupić!

Zaśmiałam się; Carlisle posłał mi ciepłe spojrzenie.

– Żałuję, że nie mogłaś jej zobaczyć… Jak udało nam się przetrwać bez niej te kilka lat?

Uśmiechnęłam się.

– Nie mam pojęcia… Co było potem?

– Powolnym, władczym ruchem wskazała ponownie na fotografię i rozkazała: Kup ją, Carlisle. Będziesz zadowolony, że to zrobiłeś. No cóż, chyba nie zareagowałem tak, jakby tego oczekiwała, bo chwilę później wciskała mi w rękę słuchawkę telefonu. Na co czekasz? Dzwoń! Powiedz im, że chcesz ją kupić! Więc tak zrobiłem.

Byłam trochę oszołomiona.

– Po prostu… zadzwoniłeś do kogoś… i kupiłeś wyspę? Naprawdę można coś takiego zrobić przez telefon?

Wzruszył ramionami.

– Chyba tak. Mnie się udało.

Patrzyłam się na niego, kręcąc głową z niedowierzaniem. Kupił wyspę. Kupił dla mnie wyspę. Ponieważ chciałam uciec od deszczu.

Jestem właścicielką wyspy.

– Poczekaj! To moja wyspa, tak?

Pokiwał głową, a ja zmrużyłam oczy.

– Więc nie mógłbyś jej zwrócić, nawet gdybyś chciał to zrobić, ponieważ nie jesteś właścicielem? – warknęłam.

Ponownie przyznał mi rację i miał na tyle dużo zdrowego rozsądku, by okazać skruchę.

– Powinienem ci się do czegoś przyznać… Kupując wyspę, musiałem ją nazwać.

– Nazwałeś moją wyspę – narzekałam, wyrywając swoje ręce z jego uścisku i uderzając go lekko w ramię. – Nazwałeś moją wyspę! Co zrobisz, jeżeli nie spodoba mi się twoja nazwa?

Ponownie chwycił moje ręce i przyciągnął mnie do siebie. Teraz stałam do niego tyłem, oglądając chowającą się w oceanie kulę światła.

– Myślę, że jednak ci się spodoba.

Prychnęłam z powątpiewaniem.

– Więc jak? Jak nazwałeś moją wyspę? – zażądałam odpowiedzi.

Wyprostował prawe ramię, zakreślając nim niewielki łuk w powietrzu.

– Isle Esme.

– Nazwałeś… nazwałeś ją po mnie? – szepnęłam, niewiarygodnie wzruszona. Obróciłam się na pięcie i zachłannie przycisnęłam jego usta do moich.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez syntia dnia Sob 10:32, 29 Sie 2009, w całości zmieniany 9 razy
Zobacz profil autora
s.mapet
Zły wampir



Dołączył: 03 Sie 2008
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce.

PostWysłany: Sob 23:33, 22 Lis 2008 Powrót do góry

Nie wiem co mogę dodać.
Z rozdziału na rozdział historia staje się coraz bardziej romantyczna.
Tak dużo tu Esme i Carlisle, którzy z całą pewnością zasłużyli sobie na odorbinę uwagi. Uwielbiam to ff i czekam na kolejne rozdziały.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
karolcia
Zły wampir



Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 13:51, 23 Lis 2008 Powrót do góry

Jee Syntia nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna :P Właśnie tego brakowało mi w sadze, tych uczuć pomiędzy Esme a Carlislem i ich miłości do Alice i Edwarda :) Wszystko jest bardzo romantyczne i słodkie jak miód Laughing Esme nareszcie okazuje jakieś uczucia Carlisle'owi :P No i oczywiście Alice jest świetna z tym podskakiwaniem Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
alice1026
Nowonarodzony



Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: J-l

PostWysłany: Czw 19:28, 11 Gru 2008 Powrót do góry

Opowiadanko przyjemne, ale zdecydowanie za dużo Belli w Esme. Trochę przesłodzone.
Czyta się przyjemnie i szybciutko, dlatego czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Konstruktywne komentarze w moim stanie zdrowia nie są łatwe do napisanie.
Przepraszam. ;]
Syntio dziękujemy za tłumaczenie. Świetnie Ci idzie! Wink

Swoją drogą ciekawe czemu Meyer nie zamieściła wyjaśnień w książce...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
syntia
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 690
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Charming.

PostWysłany: Sob 19:00, 13 Gru 2008 Powrót do góry

Ostatni rozdział. Wypowiem się później – jestem zbyt zmęczona tłumaczeniem, chociaż i tak pewnie zawiera masę błędów.

Nadal jestem tylko tłumaczką, oryginał tutaj [link widoczny dla zalogowanych] Bohaterowie są własnością pani S. Meyer.

Komentarz tłumaczki:

Aby w pełni zrozumieć ten rozdział, należy znać kilka faktów z życia Esme, które – na prośbę anonimowej fanki – Stephenie Meyer pobieżnie opisała w "Prywatnej korespondencji":

1. W 1911 roku Esme spadła z drzewa i odniosła poważne obrażenia; leczył ją doktor Carlisle Cullen, którego młoda dziewczyna nigdy nie zapomniała (Esme miała wtedy szesnaście lat, doktor trzydzieści pięć).

2. Małżeństwo Esme było zaaranżowane przez jej rodziców. Jej mężem został Charles Evenson, po ślubie znęcający się nad nią fizycznie.

3. Ciąża zmusiła Esme do ucieczki od męża. Ukrywała się przed nim i rodzicami, wymyśliwszy sobie uprzednio fałszywą tożsamość.

4. Syn Esme zmarł zaledwie kilka dni po narodzinach w wyniku zapalenia płuc. Nic jej nie zostało. Kiedy skoczyła z klifu, nie miała pojęcia, że Carlisle pracuje jako lekarz w pobliskim szpitalu. Doktor Cullen pamiętał ją jako szczęśliwą, szesnastoletnią dziewczynę i nie chciał, by umarła.

5. Esme nigdy nie żałowała tego, że została wampirem – była po prostu szczęśliwa, będąc z mężczyzną/wampirem swoich marzeń.

Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział VI

Zachodzące słońce oświetlało swoimi ostatnimi promieniami jasne gwiazdy, które pojawiały się na ciemnym niebie w nieregularnych odstępach czasu. Wróciliśmy na pokład łodzi i położyliśmy się na ogromnej, miękkiej sofie, przytuleni do siebie, z nogami zaplątanymi w cienki, kaszmirowy koc. Carlisle w jednej dłoni trzymał książkę, drugą ściskałam mocno w swojej ręce ze wzrokiem utkwionym w odległej linii horyzontu. Rozkoszowałam się chwilą.

Wiązka srebrzystego światła księżyca prześliznęła się po naszej bladej skórze, rzucając na bezbarwne deski pokładu szare, migotliwe cienie. Zjawisko to było piękne i szokujące jednocześnie. Gwałtownie wróciłam do rzeczywistości, głośno nabierając powietrza.

– Carlisle!

– Co się stało? – zapytał niespokojnie, napinając wszystkie mięśnie i upuszczając książkę, która uderzyła o deski z głuchym odgłosem.

– To! – krzyknęłam w odpowiedzi, popychając nasze złączone ręce w stronę światła. – Co jeżeli ktoś nas zobaczył? Wcześniej, kiedy leżeliśmy w słońcu? – mówiłam płaczliwie głosem drżącym ze strachu. – Mogli nas dostrzec z przelatującego samolotu albo statku mijającego wyspę! Byliśmy tacy głupi. Przecież…

Poczułam, jak jego ciało się odpręża; opadł z powrotem na poduszki, przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.

– Dopiero teraz się o to martwisz? – zachichotał.

– Wcześniej byłam zajęta czymś innym – odparłam, zdezorientowana jego spokojną reakcją. Przekręciłam się nieznacznie, aby na niego spojrzeć. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego wciąż pozostawał taki beztroski.

– A jeśli ktoś nas zobaczył? – powtórzyłam. – Wiesz, czym to grozi… – wyszeptałam, a przed oczami przesunęły mi się niewyraźne obrazy grupy wysokich, groźnych postaci w czarnych pelerynach, zabierających mnie od mojego męża. Krzyknęłam z przerażeniem.

Carlisle już dawno powiedział mi, co się stanie, jeżeli będziemy nieostrożni i ktoś pozna nasz sekret. Musieliśmy być stale czujni.

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił, kładąc rękę na moich włosach i zmuszając mnie, bym położyła głowę na jego ramieniu. Następnie wydobył koc spośród plątaniny naszych nóg.

Wciąż zdziwiona przyglądałam się twarzy Carlisle’a, gdy owijał gładki, miękki materiał wokół mojego ciała.

– Jak możesz być tego pewien? – nalegałam, ciągle zaniepokojona. – Alice wprawdzie nic nie powiedziała, ale nie jest nieomylna… Wiesz, że jeżeli ktoś nagle zmieni plany… Przecież nie ma sposobu, by się z nami skontaktować…

– Esme – westchnął, lekko zirytowany, przerywając mój pesymistyczny monolog. – Kochanie, czy naprawdę sądzisz, że naraziłbym cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo?

W odpowiedzi podniosłam szybko głowę, tak że jej czubek uderzył w podbródek Carlisle’a i po tafli srebrnej w blasku księżyca wody potoczył się głuchy, donośny grzmot.

– Nie, oczywiście, że nie. Ale, Carlisle…

– Nie ma obaw – powiedział stanowczo z oczami utkwionymi w mojej twarzy. – Nikt nas nie zobaczył, kochanie – dodał, przeciągając sylaby. – Wyspa jest chroniona.

– Chroniona? Nie rozumiem.

– Kiedy Alice po raz pierwszy zobaczyła, że zostaniemy właścicielami tej wyspy… – przerwał, gdy znacząco odchrząknęłam – …że ty zostaniesz właścicielką… – ponownie umilkł, a kiedy się roześmiałam, pokręcił ze zrezygnowaniem głową – Edward oczywiście się o tym dowiedział. On… nie był tym faktem zbyt podekscytowany. O ile pamiętam, użył słów niebezpieczne, lekkomyślne, nierozsądne i głupie. Alice upierała się, że nic nam nie grozi, ale… w ogóle nie dał się przekonać.

Westchnęłam. To był nasz Edward, przesadnie dramatyczny i uparty jak osioł.

– Aby go uspokoić, Jasper i nasz znajomy prawnik upewnili się, że to miejsce jest bezpieczne, jeszcze zanim transakcja dobiegła końca. Według Jaspera wyspa znajduje się na tyle daleko od przystanków wysyłkowych, że ludzie na mijających ją statkach w ogóle jej nie zauważają – wyjaśnił.

Wypuściłam powietrze, które trzymałam w płucach przez ostatnie kilka sekund. Już niemal całkowicie odprężona uświadomiłam sobie nagle, że Carlisle wspomniał tylko o transporcie morskim.

– A co z samolotami? – nalegałam.

– Ograniczony obszar lotniczy. Nie pytałem, w jaki sposób Jasper zdołał to załatwić i jeżeli miałbym być całkowicie szczery, wcale nie chcę tego wiedzieć – powiedział, marszcząc lekko brwi w wyrazie dezaprobaty. - Nie przekazał mi szczegółów, ale z tego, co mówił, żaden pilot nawet nie pomyśli, by przelecieć nad tym miejscem.

Utkwiłam wzrok w ciemnych wodach oceanu, rozważając słowa Carlisle’a. Przekręcił nieznacznie moją głowę, przez co ponownie wpatrywałam się w jego złote oczy.

– Esme, twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Nie masz się o co martwić. Nigdy bym cię nie zabrał na tę wsypę, gdybym nie był w stu procentach pewien, że nic ci nie grozi – powiedział czule, przyciskając dłonie do moich policzków. – Jesteś dla mnie wszystkim.

Uśmiechnęłam się i położyłam swoje ręce na jego.

– Nawzajem.

Pocałował mnie delikatnie i intensywnie jednocześnie; poczułam się tak, jakby nasze złączone wargi były najważniejszą rzeczą w całym wszechświecie. Następnie otoczył mnie ramionami i oparł podbródek na czubku mojej głowy.

– Przepraszam, że miałam wątpliwości. Powinnam wiedzieć. Ale nie tylko o siebie się martwiłam… Ty jesteś najważniejszy.

Roześmiał się lekko i musnął ustami moje ciemne włosy. Ponownie chwyciłam jego ręce i przejechałam kciukiem po obrączce ślubnej. Zamknęłam oczy, dziękując Bogu za Carlisle’a. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, w to, jak wiele mi dał i jak bardzo mnie kochał.

Podobnie jak w filmie, w mojej głowie pojawiły się pojedyncze scenki z naszego wspólnego życia.


Ból przyszedł natychmiast. Rozchodził się po całym moim ciele, rozpoczynając swą wędrówkę od nóg, przepływając przez tułów i ręce, docierając do otępiałego umysłu. Z każdym kolejnym uderzeniem i wstrząsem byłam coraz bardziej świadoma, że cierpienie jest zjawiskiem złożonym, wielostopniowym. Regularnie raniona przez tajemnicze, jasne światło, czasami duszona, innym razem dźgana długim ostrzem noża, nie wiedziałam, kiedy skończą się moje męki.

Matka patrzyła się na mnie ze łzami w oczach i potrząsała gwałtownie głową.

– Ostrzegałam cię, Esme. Ostrzegałam, że dobrze wychowane panny nie wspinają się po drzewach.

Ojciec chrząknął i zrzędliwie coś mruknął. Nie musiałam go słyszeć. Dokładnie wiedziałam, co powiedział, ponieważ wspominał już o tym wcześniej – bał się, że nie znajdzie dla mnie męża. Żaden przyzwoity mężczyzna nie będzie mną zainteresowany. Żaden zdrowy na umyśle człowiek nie skaże się na życie u boku takiej dziewczyny jak ja.

W którymś miejscu mojej wędrówki musiałam zemdleć z bólu. Kiedy otworzyłam oczy, nade mną stał anioł. Jego twarz znajdowała się blisko mojej, złote oczy swoim kolorem przypominały spalone siano, pozostawione na słońcu pod koniec lata. Byłam pewna, że gdybym mogła patrzeć się te tęczówki odpowiednią ilość czasu, zobaczyłabym duszę ich właściciela.

Mówił do mnie. Tak mi się przynajmniej zdawało. Jego wargi się poruszały. Piękne, idealne wargi. Pomyślałam, że anioły nie powinny mieć takich ust. Próbowałam się skupić na tym, co mówił, ale byłam zbyt oszołomiona. Pachniał dobrze. A nawet bardzo dobrze.

Anioł uśmiechnął się do mnie. Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho. Najwyraźniej umarłam. Mój ojciec się mylił, nie mogłam zhańbić rodziny, skoro nie trafiłam do piekła…

A może jednak byłam w piekle. Krzyknęłam i usiadłam szybko, kiedy anioł, mający nienaturalnie zimne ręce, pociągnął mnie za nogę. Usłyszałam trzask, a potem wszystko stało się czarne.

Gdy się obudziłam, anioła nie było. Mój umysł na zawsze zapamiętał każdy szczegół jego pięknej twarzy. W przyszłości miałam przypomnieć sobie mojego anioła, kiedy wszystko wokół było ciemne i nieprzyjazne, gdy powstrzymywałam płacz, zanim Charles ponownie mnie uderzył, zanim założyłam suknię z najdłuższymi rękawami i najwyższym kołnierzykiem. I wtedy marzyłam, że anioł wróci, weźmie mnie za rękę i uratuje od tego piekła.

Mój anioł był nadzieją, a nic oprócz niej już nie istniało.


***

Ogień. Płonęłam wewnątrz, nie znając źródła spalających mnie płomieni.
Chciałam umrzeć. Może już umarłam. Właśnie tak wyobrażałam sobie to miejsce… piekło. Zgrzeszyłam przeciwko Bogu zbyt wiele razy. Zawiodłam ojca i matkę. Pożądałam człowieka, który nie był moim mężem. Popełniłam cudzołóstwo w sercu, myśląc o innym mężczyźnie zamiast o Charlesie. Nie posłuchałam go i odeszłam od niego. Zabiłam naszego syna.

To była kara. Miałam wiecznie płonąć, już nigdy nie mogąc zobaczyć ani mojego dziecka, ani anioła. Ogień i bezkresne cierpienie.

Wrzasnęłam, kiedy coś na podobieństwo prądu przebiegło przez moje nerwy, docierając do najbardziej wrażliwych ośrodków w mózgu. Poczułam, że plecy wyginają mi się w łuk, ciało podnosi się, a następnie opada. Głosy, usłyszałam głosy. Przepełniona bólem, raniącym i duszącym jednocześnie, walczyłam ze sobą, by skupić myśli na docierających do mnie dźwiękach. Rozróżniłam dwa, jeden rozgniewany, drugi głęboki, kojący, melodyjny i… znajomy. Próbowałam przypomnieć sobie, skąd znam ten głos, ale było zbyt dużo żaru, gorąca, agonii i dygotania.

Ponownie krzyknęłam, tym razem ciszej. Pragnęłam, aby głosy… głos… powrócił. Jęczałam, niezdolna, by cokolwiek powiedzieć; chciałam błagać go, by przyszedł po mnie i uratował od płomieni.

Poczułam coś chłodnego na policzku i przekręciłam lekko głowę, by zwiększyć nacisk zbawiennego zimna na mojej rozpalonej skórze. Zmusiłam się, by otworzyć oczy, ale nie mogłam nic dostrzec przez morze czerwieni. Ktoś stał przy mnie, jednak jego kontury były tak niewyraźne, że stanowił jedynie bezkształtną, zamazaną, karmazynową plamę.

Zimno zniknęło i zajęczałam w proteście. Usłyszałam słaby dźwięk szurania i cichy śmiech pozbawiony wesołości; zimno powróciło, tym razem przynosząc ulgę rozpalonemu czołu.

Kolejny prąd przeszedł przez moje ciało. Gwałtownie nabrałam powietrza przez nos, nie mogąc powstrzymać dygotania. Otaczała mnie słodko–ostra mieszanka zapachów: cynamonu, goździków, lukrecji, tabaki i skóry. To również było znajome i uspokajające.

Ogień wciąż przypiekał, płomienie ciągle paliły, jednak słysząc znajomy szept w uchu, wdychając przepiękną woń i czując na twarzy przyjemne zimno, wiedziałam, że nie umarłam, nie znalazłam się w piekle. Przetrwam to i będę żyć.


***

Ktoś już mnie kiedyś całował. Miało to miejsce tuż po ślubie. Chociaż z Charlesem nie stworzyliśmy szczęśliwego, zdrowego i prostego związku, nadal powszechnie nazywano go małżeństwem, a w tamtych czasach każda para młoda bardzo wcześnie wydawała na świat potomstwo. Nie byłam niedoświadczona i wiedziałam, że ma tego pełną świadomość.

Nie mogłam naiwnie myśleć, że przez kilkaset lat egzystowania na ziemi nigdy nie spał z kobietą… że nigdy nie był kuszony i nie uległ tej pokusie. Wiedza ta ciągle paliła, zżerała mnie od środka. Nienawidziłam bezimiennych, anonimowych kobiet, które kiedyś były dla niego ważne.

Kiedy jednak jego usta musnęły moje, pierwszy raz, drugi, wstępnie, delikatnie, ostrożnie, liczyła się tylko obecna chwila. Przyciągnęłam go bliżej do siebie, a on, ośmielony moim ruchem, całował mnie szybciej, mocniej, bardziej popędliwie i z większą pasją.

Był słodki. Niewielka część mojego mózgu, która potrafiła przebić się przez gruby mur szoku, otępienia, niedowierzania i radości, próbowała zdefiniować jego smak. Wata cukrowa, czekolada, karmel i… niebo.

Po chwili odsunął się ode mnie. Opuścił głowę i przycisnął ją do mojego chłodnego ramienia, ogrzewając go swoim gorącym oddechem. Oparłam policzek o jasne włosy Carlisle’a, a następnie zrobiłam głęboki wdech, czując, jak jego zapach mnie wypełnia, otacza, uspokaja i pobudza jednocześnie.

Zapomnieliśmy o naszej oddzielnej przeszłości. Należałam teraz do niego, chciał, bym z nim została, pragnął mnie. To była moja teraźniejszość. On stanowił przyszłość.


***

Dzieliła nas długość niewielkiej sypialni. Moje ręce niespokojnie chwytały i wypuszczały skrawek białej, jedwabnej tuniki, którą nabyłam specjalnie na tę noc; przesyłkę dostarczono dopiero tego ranka, w ostatniej chwili. Wydawało się, że czekałam na ten moment niezliczoną ilość czasu. Od mojej transformacji minęło zaledwie kilka miesięcy, ale musiałam się sama przed sobą przyznać, że pragnęłam tego od momentu, w którym pierwszy raz go zobaczyłam – niemal dziesięć lat temu.

Chciałam, by do mnie podszedł. Carlisle – mój mąż, miłość życia – stał naprzeciwko, trzymając ręce w kieszeniach. Już wcześniej zdjął marynarkę, a na wpół rozwiązany krawat wisiał jeszcze na jego szyi. Patrzył się na ciemne deski podłogi, a ja bezgłośnie błagałam go, aby podniósł wzrok, pokonał dzielącą nas odległość i otoczył mnie swoimi ramionami. Sprawiał wrażenie odprężonego i spokojnego, ale to były tylko pozory. Wydawał się… niepewny. Zaczęłam rozważać, które z nas było bardziej zdenerwowane. Delikatnie się zaśmiałam, co zmusiło go do spojrzenia na mnie. Przesunął się nieznacznie w bok, prostując plecy, ale nie zmniejszył odległości między nami nawet o centymetr.

Jego tęczówki miały kolor płynnego złota, a oczy mieniły się migotliwie w blasku płomieni pochodzących z kamiennego kominka. Cienie tańczyły po jasnej twarzy Carlisle’a, wyostrzając jej regularne, piękne rysy, nadając ustom kuszący, ciemnoczerwony kolor. Utkwiłam wzrok w jego idealnych, pełnych wargach i wyobrażając sobie ich dotyk na moich własnych, opuściłam powieki. Wiedziałam, że mnie pragnął, że podobnie jak ja z niecierpliwością oczekiwał tej nocy. Był jednak dżentelmenem i uparł się, by zrobić to prawidłowo, po zawarciu związku małżeńskiego. Ku jego radości nalegałam na szybki ślub. Teraz byliśmy już mężem i żoną.

Wzięłam głęboki, uspokajający oddech i wyciągnęłam do niego rękę. Nie mogliśmy już czekać ani sekundy dłużej.


***

W przyszłości nie będę pamiętać, o co się pokłóciliśmy. Nieistotny, błahy powód. Wciąż jednak byłam nowonarodzoną, a on ostatnie siedemdziesiąt dwie godziny spędził w szpitalu, otoczony pokusą ludzkiej krwi. Oboje spięci i zirytowani, szykowaliśmy się do walki.

Pamiętam jedynie, że się cofnęłam. Przed oczami stanęły mi wyblakłe obrazy z przeszłości, w której byłam jeszcze człowiekiem. Obudził się we mnie instynkt nakazujący ucieczkę przed pięścią, uniknięcie ciosu w twarz.

Moje oczy poszerzyły się, gdy usłyszałam znajomy, udręczony jęk. Wróciłam do rzeczywistości, pozostawiając za sobą przeszłe, gorsze życie. Mój mąż – mój Carlisle – opadł na ziemię z pobielałą, napiętą twarzą. Widziałam agonię w jego pociemniałych tęczówkach, ból, który mu sprawiłam. Sparaliżowana oglądałam, jak opuszcza głowę, rękoma zakrywając oczy.

– Przepraszam, proszę, wybacz mi, przepraszam, tak bardzo przepraszam, błagam, wybacz mi.

To był jedyny dźwięk w pokoju. Chciałam biec, uchronić się przed poczuciem winy. Nie mogłam już dłużej patrzeć na ranę, jaką zadałam mężczyźnie, który nie zrobił nic oprócz tego, że mnie kochał, cenił, uwielbiał. Opadłam na kolana, czując palące, przygniatające wyrzuty sumienia. Podeszłam do niego na czworakach i objęłam ramionami. Trzymałam go w mocnym uścisku, kołysałam, wyrzucając z ust pośpieszne słowa przeprosin.

Ufał mi całym swoim sercem. Całą swoją duszą.

Powinnam dać mu to samo. Już nigdy się od niego nie odsunę. Będę po prostu ufać.


***

Moje zimne serce zostało złamane, roztrzaskane na milion małych kawałków przez jedno, pozornie niewiele znaczące słowo.

– Odchodzę.

Starałam się powstrzymać szloch do czasu, aż opuści dom, wiedząc, że nie powinnam zmuszać go do tego, aby został. Miał prawo robić to, co uważał za słuszne, nieważne, czy to aprobowałam, czy nie.

Ale kiedy zamknęły się za nim drzwi i byłam pewna, że jest dostatecznie daleko, by nie słyszeć oznak mojego bólu, upadłam na ziemię w agonii i zaczęłam żałośnie zawodzić.

Mój syn odszedł.

Znowu.

Za pierwszym razem straciłam syna, którego znałam przede wszystkim ze snów. Ten, który odszedł teraz, był aż nazbyt rzeczywisty. Pierwszy gościł w moim ciele, drugi w sercu, już na wieczność. Pierwszego kołysałam w ramionach zaledwie przez kilka godzin, podczas gdy drugiego dotykałam, ściskałam i całowałam tak często, jak mi tylko na to pozwolił. Pierwszego urodziłam, drugi został mi ofiarowany. Z pierwszym dzieliłam się krwią, z drugim jedynie nazwiskiem.

Obaj byli moimi synami. I teraz nie miałam żadnego z nich.

Jednak nie byłam sama. Carlisle uklęknął koło mojego dygoczącego ciała, oplatając je ramionami. Potrząsałam nim siłą swojego szlochu, ale on się nie odsunął, przeciwnie – wzmocnił uścisk, kołysząc mnie przy tym delikatnie. Przywarłam do niego całym ciałem i po chwili łkanie przeszło w drżenie, potem w łagodne dreszcze.

Kiedy już się wypłakałam, otoczył moją twarz rękoma, składając na ustach miękki, czuły pocałunek. Przytulił mnie jeszcze mocniej.

– Wróci do nas – obiecał mi. – Już niedługo – zapewnił.

Tymi słowami dał mi cień nadziei. Edward nie odszedł na zawsze. Wróci do mnie. Dla mnie.

Ponieważ Carlisle nigdy nie okłamał, uwierzyłam. Znowu będziemy razem. Ponownie staniemy się rodziną.


***

Emmett zasugerował piknik. Temperatura powietrza osiągnęła prawie dziesięć stopni na plusie, ziemia pokryta była śladami topniejącego śniegu, a niebo wydawało się szarą, jednolitą, nieprzyjazną masą stale kotłującej się substancji.

– Idealna pogoda na piknik – stwierdził.

Edward powiedział Rosalie, że dokonała świetnego wyboru: duży, silny i głupszy od woła.

Rose nie widziała w komentarzu brata nic zabawnego. Wściekła się na niego. Emmettowi z kolei nie spodobało się to, że Rosalie była zdenerwowana i chcąc bronić honoru swojej damy, rzucił się na Edwarda.

Po rozdzieleniu walczących stron oraz uprzątnięciu szczątków renesansowej wazy i niedawno kupionego stolika do kawy zaczęliśmy przygotowywać się do wyjścia. Edward był moim pierwszym synem, ale musiał się nauczyć, że nie zawsze wszystko idzie po jego myśli. Wybraliśmy się więc na piknik.

Zostawiliśmy Rosalie i Emmetta w samochodzie przed szpitalem – ten ostatni nie był jeszcze na tyle silny, by oprzeć się zapachowi ludzkiej krwi wypełniającemu niemal wszystkie pomieszczenia w budynku. Mieliśmy nadzieję, że Carlisle znajdzie trochę wolnego czasu i weźmie udział w naszej wycieczce. Okazało się, że przed chwilą skończył operację i jedna z pielęgniarek doradziła nam, abyśmy poczekali w jego biurze. Idąc korytarzem, zauważyłam, że Edward cicho się z czegoś śmieje.

Cieszyłam się, widząc uśmiech na twarzy syna, ale zadowolenie przeszło w furię, kiedy poznałam powód tej wesołości.

Początkowo nie chciał mi powiedzieć. Musiałam zapytać trzy razy, zanim zaspokoił moją ciekawość. Z wyraźną niechęcią podzielił się myślami otaczających nas kobiet.

„To miłe, że doktora Cullena odwiedzili jego brat i siostra”.

„Jaka szkoda, że tak przystojny lekarz samotnie spędza w swoim biurze prawie cały dzień”.

„Jest zbyt nieśmiały, by dołączyć do nas w szpitalnej stołówce”.

Ze smutnym uśmiechem na ustach powiedział mi o najgorszym typie rozważań. Odmówił dokładnego opisania obrazów, które zobaczył w umysłach tych kobiet, ale zrozumiałam meritum problemu. Pragnęły mojego męża. I nie wiedziały, że to mój mąż. Nie miały pojęcia, że Carlisle był żonaty.

Potwór wewnątrz mnie głośno zaryczał, a ja nagle zapragnęłam rozszarpać gardła kobiet, które śmiały spojrzeć na Carlisle’a w ten sposób. Edward przyglądał mi się z przerażeniem w oczach, dokładnie wiedząc, o czym w tej chwili marzę. Pochylił się w moim kierunku, ale uciekłam przed jego wyciągniętymi rękami. Słyszałam, że mnie woła, kiedy pospiesznie wychodziłam ze szpitala, starając się nie zwracać na siebie niechcianej uwagi.

Nie wiedziały, że miał żonę. Najwyraźniej nie były w jego biurze – tam, na biurku, musiało stać zdjęcie z naszego wesela, które Edward dał ojcu na Gwiazdkę kilka miesięcy po ślubie. Przeprowadziliśmy się do tego miasta parę tygodni temu i byłam całkowicie pochłonięta urządzaniem domu, więc nie odwiedzałam Carlisle’a w pracy. Nadal jednak nie rozumiałam, dlaczego im o mnie nie powiedział.

Było tylko jedno rozwiązanie.

Weszłam do małego sklepu z biżuterią, oddalonego od szpitala o kilka ulic. Dzwonek brzęczał jeszcze długo po tym, jak drzwi zamykały się za moimi plecami. Zza lady ze strachem spoglądała na mnie starsza kobieta. Próbowałam nadać twarzy łagodniejszy, mniej przerażający wyraz.

Wyjaśniłam, że chcę kupić obrączkę dla mężczyzny i zapytałam, czy mają takie w sklepie, gdyż potrzebuję jej natychmiast. Przypuszczała, że jestem narzeczoną żołnierza, która przyszła znaleźć pierścionek dla swojego ukochanego, zanim ten wypłynie statkiem w morze. Dzięki tej błyskotce będzie o mnie pamiętał. Nie wyprowadziłam jej z błędu, ponieważ nie mogłam powiedzieć prawdy.

Kupowałam obrączkę, aby mieć namacalny dowód na to, że mój mąż należy tylko i wyłącznie do mnie. Świat powinien o tym wiedzieć. Ale staruszce niepotrzebna była ta wiedza. Przeraziłabym ją stwierdzeniem, że pół godziny temu myślałam o dokonaniu masowego mordu na kilkunastu ludzkich kobietach, a powodem zbrodni byłaby gwałtowna, irracjonalna i odbierająca zdrowy rozsądek zazdrość.

Położyła przede mną metalową tacę z różnymi pierścionkami. Chciałam szybko kupić jeden z nich, ale im dłużej się na nie patrzyłam, tym trudniejsze było podjecie decyzji. Sądziłam, że wygląd obrączki nie ma znaczenia. Zaraz po zakupie zamierzałam pomaszerować z powrotem do szpitala, wziąć jego rękę i wcisnąć mu na palec niewielki, okrągły kawałek metalu jako symbol naszego małżeństwa, dając tym kobietom do zrozumienia, że ich prymitywne fantazje nigdy nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości.

Patrząc się na gładkie, złote i srebrne pierścionki, zmieniłam zdanie. Wyprodukowano je masowo, przeznaczono dla tysięcy nieznanych mi chłopców, którzy niedługo zostaną wysłani na wojnę, na śmierć. Oglądane przeze mnie obrączki wydawały się śliczne… ale nie były niezwykłe.

A mój Carlisle był bardzo niezwykły.

Uśmiechnęłam się smutno do sprzedawczyni, potrząsnęłam głową i odwróciłam się, by ze zrezygnowaniem opuścić sklep. Kobieta zawołała za mną, więc się zatrzymałam. Poprosiła, bym zaczekała kilka sekund.

– Jest jeszcze jeden – powiedziała. – Jeszcze jeden, którego pani nie pokazałam, bo położyłam go w zupełnie innym miejscu. Chwileczkę, zaraz go znajdę…

Wróciłam do lady i patrzyłam, jak pośpiesznie przeszukuje kolejne szuflady i gablotki. Wyjaśniła, że pierścionek, o którym mówi, był kupiony przez poprzednich właścicieli sklepu i z jakiegoś powodu nigdy go nie sprzedano.

– Może to to, czego pani szuka – mruknęła niewyraźnie.

Po chwili usłyszałam jej radosny okrzyk. Wyprostowała się z wyraźnym trudem, trzymając w rękach sporych rozmiarów obrączkę. Dała mi ją z szerokim uśmiechem na ustach i doradziła, abym dobrze przemyślała wybór prezentu dla narzeczonego – w końcu to bardzo ważna decyzja.

Pierścionek wykonano z platyny jeszcze przed pierwszą wojną, prawdopodobnie ręcznie. Jego wzór tworzyły niewielkie, poplątane i zawiłe supełki, przypominające mi okładkę wiekowej książki, którą Carlisle trzymał w swoim gabinecie. Obracając obrączkę, patrzyłam, jak stary metal reaguje na choćby najmniejszą zmianę kąta padania światła, błyszcząc jasnymi, pięknymi kolorami.

Ekspedientka obserwowała mnie przez cały czas. Po chwili zapytała, czy rozmiar pierścionka jest odpowiedni. Spojrzałam na nią szybko i lekko speszona odpowiedziałam, że ani przez chwilę się nad tym nie zastanawiałam.

Mrugając do mnie przyjaźnie, stwierdziła, że przyszłe panny młode zazwyczaj nie mają problemu z wybraniem odpowiedniej wielkości biżuterii dla swoich narzeczonych; następnie oddaliła się, by pomóc innemu klientowi, który wszedł do sklepu, gdy ja byłam zajęta badaniem prezentu. Wsunęłam obrączkę na palec, by określić jej rozmiar. Obróciłam metal kilka razy wokół własnej osi, ponownie wydobywając z niego migotliwe refleksy.

Sprzedawczyni powróciła po pięciu minutach i zapytała, czy kupuję pierścionek. Podniosłam na nią wzrok, uśmiechnęłam się i odpowiedziałam skinięciem głowy.

W drodze powrotnej do szpitala trzymałam prezent w rękach, raz po raz przejeżdżając palcem po delikatnym, skomplikowanym wzorze. Poszczególne segmenty powtarzały się na linii obwodu nigdy niekończącego się okręgu. Wieczne koło, bez początku ani końca – tak jak moja miłość do niego.



– Kochanie? Esme? Czy coś się stało?

Niemal podskoczyłam, uświadomiwszy sobie, że Carlisle do mnie mówi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że pochyla się nade mną z zaniepokojonym wyrazem twarzy.

– Esme? – powtórzył, a ja zorientowałam się, ze używa swojego zawodowego głosu – tego, którym zwracał się do chorych. – Esme? Słyszysz mnie?

Pokiwałam głową i wyciągnęłam dłoń, głaszcząc go po policzku, a następnie zarzucając mu ręce na szyję.

– Kocham cię.

– Ja ciebie też, słońce – zadeklarował, obejmując mnie w talii. – Chyba cię tu nie było przez dłuższy czas. O czym myślałaś?

– Nigdy cię nie opuszczę – przyrzekłam, zanim odpowiedziałam na jego pytanie. – Myślałam o tobie. O tym, jaki jesteś cudowny. O tym, jak bardzo cię kocham – mówiłam czule głosem drżącym z emocji. – O tym, jak wiele dla mnie znaczysz. Setki lat, nie, tysiące lat nie wystarczą, aby w pełni podziękować ci za to, co mi dałeś.

– I wszystko to, bo podarowałem ci wyspę? – zapytał, próbując ukryć rozbawienie.

– Nie – odparłam, kręcąc głową. Moje oczy płonęły i wiedziałam, że gdybym była człowiekiem, po mojej twarzy leciałyby teraz łzy. – Och, Carlisle, podarowałeś mi dużo więcej. Dałeś mi wszystko. Dałeś mi nadzieję, dałeś mi życie, dałeś mi rodzinę. – Musiałam przerwać i wziąć głęboki oddech, zanim byłam w stanie kontynuować. – Zaufałeś mi i nauczyłeś, jak ufać innym. Przy tobie mogę być sobą, czuć się bezpieczne. Podarowałeś mi uczucia, których wcześniej nie znałam. Dałeś mi swoją miłość. Dałeś mi siebie – uśmiechnęłam się do niego czule i podniosłam głowę, by go pocałować.

Zanim nasze usta się spotkały, wyszeptałam:

– Oczywiście, dałeś mi też wyspę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez syntia dnia Sob 11:38, 29 Sie 2009, w całości zmieniany 12 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin