|
Autor |
Wiadomość |
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Wto 23:56, 16 Lut 2010 |
|
Pozwolę sobie odpowiedzieć :)
Cieszę się, że podpasował Wam fragment obchodzenia szabatu, bo w sumie będzie to dosyć ważne w wątku Josepha, ba, myślę, że wręcz kluczowe w budowaniu jego historii. Będzie miał dosyć dużo miejsca w tej historii, bo rozpisawszy plan wydarzeń, doszłam do wniosku, że to nie jest opowiadanie o Edwardzie - to opowiadanie o całej czwórce. Bo tak, zamierzam zboczyć nieco z Masena i skupić się też na Harrisach, Stanleyach i Hingersteinach. Myślę, że każdy z domów będzie prezentował zupełnie inne postawy, o to się postaram, być może nieco skarykaturyzowane, ale tylko odrobinkę.
Chciałabym także prosić o duuużo wyrozumiałości, kiedy popełniam jakieś błędy logiczne lub rzeczowe. Bardzo często staję przed problemami, które w normalnym opowiadaniu by nie zaistniały, a mianowicie - czy na początku XX wieku na pewno była woda utleniona? Czy w 1918 kino było wystarczająco rozpowszechnione? Czy w tamtych czasach istnieli już dilerzy narkotyków, a jeśli tak, to jakich? To bardzo czasochłonne i łatwo jest się potknąć.
W następnym rozdziale - jeżeli kogokolwiek wciąż interesuje moja paplanina (przepraszam, zawsze się tak rozwodzę, jeśli tylko mam okazję ) - postaram się przybliżyć sytuacje rodzinne całej czwórki, a potem porządnie weźmiemy się za akcję... a raczej pseudo-akcję, bo akcji jako-takiej tutaj nie spotkacie.
Dziękuję za wyczerpujące komentarze :*
Uściski -
Suszak.
PS Przysięgam Wam, że Chloe i Bella nie mają ze sobą nic wspólnego. Chloe jest zupełnie inna, już ja się o to staram - miała po prostu pecha na wstępie, nic więcej. Musiałam jakoś doprowadzić do ich spotkania, a nie jestem fanką scenariuszy pt. Siedziałem w barze i wtedy ujrzałem ją: piękną, młodą, przyciągającą wzrok. Od razu się w sobie zakochaliśmy. Zrobię co w mojej mocy, by oddalić wizerunek wstrętnej Belci |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
love_jasper
Wilkołak
Dołączył: 21 Lut 2009
Posty: 105 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 10:36, 17 Lut 2010 |
|
Eloo!
Oto i przybyło Suhakowe dzieło;d Pięknie, pięknie. Co ja tu mogę powiedzieć? Cholernie mi się podobało. Co mi się podobało? Że było naturalnie, że jak czytam to mam wrażenie, że to coś w stylu "Edward - prawdziwa historia". Właśnie! Edward! Wiedziałaaam, że się nie skupisz na jednym wątku, mieliśmy to już w "Symfinii..." gdzie nawet ochroniarz miał swoją historię;d I to jest genialne, bo już wiadomo, że nie dasz nam/mi się nudzić. Teraz możemy się tylko zastanawiać, o kim będzie następny rozdział, czyli od razu masz załatwiony element zaskoczenia;>
Co do samego rozdziału, to bardzo przyjemnie się go czyta i ja naprawdę mam wrażenie, że czytam książkę i to w dodatku ulubionego autora;d. Chodzi mi o to, że nie to opowiadanie nie podlega schematom. Bo ja wiem, że Edward i Chloe nie będą szczęśliwa parą bez problemów, wyimaginowanych przeszkód, wiem też i jestem o to spokojna, że nie wylecisz tu za kilka rozdziałów z penisami, których wielu dzisiejszych autorów uwielbia wręcz. Cieszę się, ze to Ty to piszesz, bo dzięki temu mogę być spokojna, że nie spieprzysz(inaczej wpierdol<lol>).
Ogólnie to wyszłam trochę z wprawy, ale mam nadzieję,ze w miarę wyraziłam to, co chciałam wyrazić, a jak znowu mój komentarz zostanie ucięty w połowie, to zajebie tu kogoś/coś -.-
Pozdrawiam cię(hahaha) słonce, i życzę wenyyy oraz szybkich palców, hehee
Agatka, twoja oblubienica;-) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Śro 15:12, 17 Lut 2010 |
|
Zaczęłam wczoraj czytać ale urwało mnie w połowie i nie mogłam ani nie miałam okazji by wrócić , więc wracam dziś z mało konstruktywnym komentarzem. Na samym począteczku zaznaczę, że podoba mi się żyd. Żyd żydowy. Zwyczaje, obyczaje.
Jeśli moja pałka dobrze kojarzy to mamy jeszcze Edwarda człowieka oraz Carlisle - wampira. To spotkanie pomiędzy doktorkiem a Chloe było takie... yymm.. intymne? Podobało mi się jak został opisany. Ja zapewne nagle w jednej sekundzie doznałabym tysiąca i jednej różnych chorób i bólów by jedynie zostać w jego gabinecie ;D Wiem, to straszne ale wiem... że jako czytelnik nie dane będzie mi przeczytać o wielkiej , niekończącej się miłości z hektolitrami miodu i słodyczy ... i dziękuje Ci za to.
Sam początek opowiadania mówi , że nie będzie ono podlegało utartym schematom , nudzie. Też miałam takie początkowe wrażenie że Chloe ma coś z Belli ( bo nie przecież Bella z Chloe ;p) trochę z niej kaleka , ale ja też chce być taką kaleką skoro mam spotkać Carlisle a potem Edwarda.. uhhh ^^' Skoro mówisz że to Twoja paplanina a nie dzieło... to ja i tak poczytam. Jestem zwierzę bibliotekolubne ; )
Pozdrawiam ,Uskrzydlona. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Marsi
Zły wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Konin
|
Wysłany:
Sob 21:55, 20 Lut 2010 |
|
Obiecałam, więc jestem.
Na wstępie jest mi źle, że nie ma dla mnie dedykacji :( Pół dnia płakałaś, że mnie tu jeszcze nie ma, a tu taka... nie niespodzianka! ;(
Mówię to z bolącym sercem, ale styl w tym tekście przebija styl Symfoniczny. :( Nie wiem, co tam za historie nam szykujesz, ale naprawdę serwujesz dokładniejsze opisy przyrody, zwracasz uwagę na szczegóły, bardziej rozwijasz pole widzenia czytelnikowi. I nie wiem, co Ci przyszło do suszastej główki, że można mylić Twój tekst z np. Synem Thin. Pokazujesz nam historię zupełnie od drugiej strony i chociaż pewnie niedługo wskoczysz na odpowiednie tory - w sensie Edwarda leżącego w szpitalu, itepe. - to Twój ff jest ubarwiony w dodatkowe sceny z życia przyjaciół Edwarda, Chicago i wiele, wiele elementów, które świetnie obrazują całą sytuację pandemii na świecie. :) I zadziwia mnie właśnie fakt, że potrafisz wybrać sobie taki nowy i świeży temat - jak na to forum - i chociaż podczepiasz się pod kanion, to... (Wybacz, Wela i mtwil nawijają mi na skype i nie mogę się wysłowić :()
Nie wiem, czemu dziewczynom Chloe skojarzyła się w Bellą. Jak dla mnie ma ona zupełnie inny charakter, zwyczaje i sposób bycia. Choć na razie jest taka... nijaka?, to wiem, że nadasz jej jakiś świetny portret psychologiczny.
Postać Josepha mnie cały czas zastanawia. Jest on spokojny i opanowany, jakby bał się cholernie odezwać, jednak czuję, że jeszcze nie jedno serce zwojuje. :D A jego czytanie po ciemku jest takie... marsiakowe :D Tak, podczepiam się pod Ruda i przyznam się, że przez to czytanie przy słabym świetle jestem ślepa :P
Zastanawia mnie fakt, jak sparujesz nam Edwarda i Chloe, bo jak na razie to dwa różne charaktery. Ona wiruje razem z naturą, natomiast on jest na nią obojętny, a nawet irytują go wszelkie zmiany. Hmm... filozofując tu sobie, zaserwowałaś mi niezłą rozkminę, bo ja tu widzę metaforę (chociaż nie wiem, czy to było Twoim założeniem) pokazania nam dwóch zupełnie różnych postaci, który i tak (mam nadzieję) będą w końcu razem. Także kontrast pomiędzy nimi jest dość zaskakujący, bo na obecną chwilę Chloe sparowałabym z Josephem, ale to chyba nie jest Twoim założeniem, prawda? :P No cóż, zobaczymy, czy skłócisz nam dwóch przyjaciół. :D
Co ja jeszcze chciałam napisać? Zapomniałam... Następnym razem może wykadzę coś jeszcze.
Powiedz, że satysfakcjonuje Cię mój post, bo inaczej zamknę się na wszystkie Suszaste prośby i żądania! :D
Do następnego (co mam nadzieję nastąpi niedługo).
Buziaki,
Marsiak :* |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Sob 22:20, 20 Lut 2010 |
|
Przechodzę teraz traumę w stylu: Po co komentować?, więc nie powinnaś liczyć na coś wielkiego z mojej strony.
Nie czytałam tego rozdziału teraz, a dawniej i nawet nie mam siły ani ochoty czytać tego teraz. Nie wiem, czy jest to związane z szacunkiem bądź jego brakiem wobec autora, ale nawet jeśli, to mam nadzieję, że zostanie mi to przebaczone.
Pandemia jest bardzo ciekawym, interesującym - i ostatnio spotkałam się z określeniem – nietuzinkowym fan fickiem. Pisana zgrabnie, autorce sprawia radość pisanie tego tekstu, nie cierpi w bólach, tworzy, ma świetny okres i to widać. Jest zadowolona, nie męczy jej tworzenie opowiadania. Przynajmniej jak na razie.
W każdym razie chce przejść do meritum – ja nie czuję tego opowiadania. Okej, jest naprawdę zaje***te, naprawdę zaje***te, ale mój obecny pogląd brzmi: wszystko jest beznadziejne i nic nie ma sensu.
Te opowiadanie ma klimat, ale mój komentarz jest beznadziejny i prawdą jest, że piszę go z przymusu. Ogólnie ostatnio stwierdziłam, że większość moich komentarzy jest pisane z przymusu. Bo tak trzeba, bo autor zasługuje, bo trzeba pokazać zainteresowanie. No i po co? Żeby przez stronę głowić się nad kolejną postacią? Ja nie widzę sensu ostatnio w tym wszystkim i muszę odpocząć.
Dobra, wracam do tekstu.
Podoba mi się wprowadzenie szabatu i cieszy mnie zapał, z jakim piszesz tekst. Czytasz, aby nie wyjść na idiotkę, o szabatach. Próbujesz jak najdokładniej i najprawdziwiej opisać szabat, zachowanie żydów, ludzkie uprzedzenia. Pandemia jest rzeczywistym fan fickiem, ale ja kocham Symfonię i to dla niej widzę sens pisania treściwych komentarzy. Kocham ją komentować. Ciężko mi się zawsze zabrać, ale kiedy ją komentuję, jestem w transie i czuję, że to co piszę, ma sens.
W Pandemii tego nie czuję, po prostu nie widzę sensu.
Jestem beznadziejna, ten komentarz jest beznadziejny i obraziłabym się na twoim miejscu na welę, bo po prostu piszę głupoty, które nie mają sensu...
Powracając do Pandemii – miło mi, że się nią ekscytujesz, że jest ona twoim oczkiem w głowie. Może wyjść z tego coś zajebistego. Twój styl stoi na wysokim poziomie, pełno tu opisów i refleksji, atmosfera... To wszystko sprawia, że ludzie czytają.
Ja nie wiem, czy będę czytać. Na pewno nie w tym stanie.
Możesz mnie zabić, serio. Nawet nie pisnę.
P,
wela. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
losamiiya
Dobry wampir
Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 212 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.
|
Wysłany:
Nie 23:58, 21 Lut 2010 |
|
Rozdział trochę dodbiega od poprzedniego, wydaje się być bardziej intrygujący i lekki.
Na samym początku już bardzo spodobało mi się przedstawienie obrządku Żydowkiego :) nie nudno, a ciekawie to przedstawiłaś. Efekt jest bardzo dobry.
Bardzo cieszy mnie, że w końcu mogę dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym Josephie, który jest moją ulubioną postacią i wiem, że będzie, bo coś w nim jest... :)
Ten cały wypadek, a właściwie upadek, Chloe skojarzył mi się niestety z Bellą. I mówię tu niestety nie dlatego, że ukazałaś to w ten sposób co SM, broń Boże, to ja po prostu nie potrafie się tego wyzbyć... wrr.
Choć muszę powiedzieć, że scena znaleznia dziewczyny przez chłopaków, to całe jej wubudzanie po upadku, to bardzo urocze i radosne.
Uśmiech sam właził mi na twarz :)
No i wspomnieć muszę oczywiście o fascynacji doktorem Cullenem. Wyszło dość zabawnie, niewinnie, ale intrygująco...
Powrót do domu i zdenerwowanie ojca Steve'a... przeraziło mnie to trochę i poczułam już taki wstęp do kolejnego rozdziału...
Oczywiście spotkanie z Edwardem będzie na pewno bardzo emocjonujące i ciekawe, więc już nie mogę się doczekać!
Muszę powiedzieć na koniec, że jestem przeciekawa dalszego ciągu.
Pandemia mnie wciągnęła i mam nadzieję, że nie dasz czekać na kolejny rozdział tak długo, jak na ten...
Piszesz bardzo dobrze, co doskonale wiesz. Utrzymujesz akcje, nastrój, klimat. Plastyczność Twoich opisów też jest doskonała, a przecież nie zawsze łatwo przedstawić niektóre rzeczy.
Ciekawe jaka będzie ta historia, ciekawe... :)
Na pewno zajrzę i następnym razem,
tymczasem pozdrawiam i powodzienia.
los |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Pon 12:22, 22 Lut 2010 |
|
Cześć dziewczyny :)
Cieszę się bardzo, że Wam się podoba, to naprawdę cudowne. Pandemia to moje kochane dzieciątko i jestem z niej bardzo dumna, a serduszko mi rośnie, jak czytam takie komentarze ^^
Dla zainteresowanych - mam już gotowy 3 rozdział i połowę 4, ale moja beta musi chwilkę odetchnąć, więc jej nie będę męczyła. Rozdział pojawi się w tym tygodniu, myślę, że nawet jest szansa, że dzisiaj. A teraz kilka odniesień:
love_jasper napisał: |
Wiedziałaaam, że się nie skupisz na jednym wątku, mieliśmy to już w "Symfinii..." gdzie nawet ochroniarz miał swoją historię;d |
To chyba jakieś takie moje skrzywienie, fetysz Nie potrafię opowiedzieć jakiejś historii bez przedstawienia punktu widzenia drugiej osoby, być może dlatego, że sama w życiu wolę wiedzieć, jak coś wygląda "po drugiej stronie".
marsi napisał: |
Jak dla mnie ma ona zupełnie inny charakter, zwyczaje i sposób bycia. Choć na razie jest taka... nijaka?, to wiem, że nadasz jej jakiś świetny portret psychologiczny. |
Hmm, Chloe jest dla mnie ciężką postacią i jeśli mam być szczera, sama jej jeszcze do końca nie znam. Na pewno mam na nią "punkt zaczepienia", ale na chwilę obecną nie potrafię jej określić, mimo że już jest w pełni wykreowana. I owszem, marsiaku, bardzo satysfakcjonuje mnie Twój post :*
losamiiya napisał: |
Powrót do domu i zdenerwowanie ojca Steve'a... przeraziło mnie to trochę i poczułam już taki wstęp do kolejnego rozdziału... |
Właściwie ten wątek jest dosyć ważny i rozwinę go w IV rozdziale, jakby ktoś był zainteresowany.
Dziękuję za wszystko, dziewczyny, i liczę, że następne rozdziały będą się spodziewały z takim samym odzewem :)
Suszak. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 11:12, 24 Lut 2010 |
|
cóż, przepraszam, że zajęło mi to tak długo, ale zwiedziłam kawał świata za ten czas, a ten świat nie miał dostępu do internetu (besczelny!)
ale jestem w końcu i przed nowym rozdziałem :P
nie znam się na tradycji żydowskiej zbyt dobrze, od biedy mogłabym zapytać kolegi, ale ten fragment był jak dla mnie bardzo dobrze opisany - tak podniośle... religijnie jak najbardziej i dzięki temu dowiedzieliśmy się kilku rzeczy na temat Josepha i jego rodziny... ortodoksyjność jednego z członków rodziny - do tego jej głowy, to dość znaczny problem... (raz jeden ksiądz powiedział mi, że zwariujemy jeśli będziemy traktować wszystko dosłownie - mówił o wszystkich religiach po równo, żeby było jasne, i uwazam, że miał w tym wiele racji)
Jo zdaje się być chłopakiem dość nowoczesnym, ale jednocześnie w pewien sposób odpowiedzialnym (a raczej znającym konsekwencje i liczącym się z nimi, a jak wiadomo niektóre rzeczy nie są ich warte)... nie chciał jechać samochodem państwa Stanley, ale z drugiej strony wiedział też, że nie mają za bardzo wyboru...
właściwie chyba najgorzej na razie w moim rankingu wypada Stephen, nie dlatego, że nadałaś mu szereg cech negatywnych, a jedyne pozytywne dotyczą jego wyglądu - co mnie literacko nie pociąga :P Stephenowi nie poświęciłaś na razie nic dłuższego i jego postać jest jednowymiarowa... ludzie nie mogą być tylko dziecinni i nadpobudliwi... albo tylko źli, wiem, że to rozumiesz i czekam z niecierpliwością na rozbudowanie jego postaci... na razie po tym rozdziale odniosłam wrażenie, że jest trochę zadufany w sobie i nieodpowiedzialny... kompletny brak pomocy matce przy rodzenstwie też nie działa na jego korzyść, wiem, że to nie męskie zajęcie, ale nie zmienia to faktu, że byłoby miło :P
każdy z twoich bohaterów niesie swój krzyż - Stephen tylko kule ojca :P i liczę, że coś z nim zrobisz
na sam koniec rozdziału nie mogło się obejść bez akcji - do tego w moim ulubionym wymiarze - czyli komicznym... nie wiem w jaki sposób według ciebie powinnam to odebrać, ale mnie to ubawiło - Benny Hill mi się przyopmniał i ta muzyczka, kiedy tłum go goni :P
ten cały bieg w wersji Cloe wyszedł trochę sztucznie, bo jeszcze trzydzieści minut temu - godzinę, nie mogła chodzić, a teraz biegnie - do tego, zdaje się - Jo szarpnął ją za rekę... udajmy, że adrenalina działa aż takie cuda... ale coś mi tu nie grało ogólnie :)
pozdrawiam serdecznie
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Nie 22:33, 28 Lut 2010 |
|
Dziękuję za wszystkie miłe słowa (za te niemiłe też). Rozdział IV w połowie gotowy. No, więcej niż w połowie.
Beta: Cornelie
Październik 1918
Droga Chloe,
Co się z Tobą dzieje? Dlaczego nie odpisałaś na mój poprzedni list? Mam do Ciebie tak wiele pytań… Gdzie teraz jesteś? Jak się masz? Jesteś zdrowa?
Chloe, wiem, że jest Ci ciężko, ale nie możesz całkowicie odizolować się od świata. Ja także czuję się fatalnie, ale to nie znaczy, że wszystko inne traci sens. Musimy się wzajemnie wspierać, pamiętasz? Chciałbym, by wszystko było po staremu, chciałbym cofnąć czas do maja, może kwietnia… Chociaż – czy to coś by zmieniło, nawet gdybym nie popełnił tylu błędów? Czy to cokolwiek by dało, czy udałoby się uchronić kogokolwiek przed bezlitosnym losem? Chyba nie, ale kiedy pomyślę o Josephie…
Proszę Cię, odpisz, pozwól do siebie dotrzeć. Spotkajmy się, porozmawiajmy. Będzie Ci lżej – i mnie też. Nie możemy o sobie tak po prostu zapomnieć. Błagam Cię, odpisz.
Tęsknię za Tobą.
Stephen
Kwiecień 1918
Dla Edwarda i jego matki ta sobota początkowo nie cechowała się niczym szczególnym. Chłopaka obudziły ciepłe słoneczne promienie łaskoczące w nos i zachęcające, by otworzył oczy. Zamruczał cicho i wzdychając, przekręcił się na drugi bok. Była sobota i nie zamierzał zrywać się z samego rana. Żałował, że w ogóle się przebudził. Śniło mu się coś cudownego, jednak nie mógł sobie przypomnieć, co dokładnie. Grzebał w zakamarkach swojego umysłu, skupiając się na tym, by nie otworzyć oczu, ponieważ był pewien, że wtedy szanse na dogrzebanie się do tego snu spadłaby do zera. W końcu poddał się i ziewając szeroko, podniósł na łokciach i otworzył jedno oko. Przez lekko uchylone okno – matka musiała wejść do jego pokoju z samego rana i go przewietrzyć – do środka wpadały jasne promienie słoneczne, podświetlając drobinki kurzu latające w powietrzu. Przeciągnął się, mrugając parę razy, po czym odkrył kołdrę i wstał.
Kiedy doprowadził się do porządku, zszedł na dół i zastał matkę siedzącą samotnie w kuchni. Miała spuszczoną głowę, wpatrywała się w swoje dłonie ułożone na podołku i nawet nie podniosła wzroku, gdy się przywitał.
– Cześć, mamo.
Odpowiedziało mu tylko ochrypłe chrząknięcie. Zmarszczył brwi i podszedł do kobiety, nachylając się nieco, by ujrzeć jej twarz. W końcu podniosła głowę i otarła wilgotne policzki wierzchem dłoni, pociągając nosem i mrugając zawzięcie. Wyglądała, jakby przepłakała co najmniej cały ranek – podpuchnięte, przekrwione oczy zerkały na niego przepraszająco, jakby ich właścicielka popełniła jakieś przewinienie.
– Zapomniałam zrobić ci śniadania, przep…
– Co się stało? – przerwał ostro, przyglądając się rodzicielce uważnie. Przysunął sobie krzesło i usiadł na nim, ona jednak zaprotestowała.
– Nie, nic, nie musisz, naprawdę, nic się nie stało – jąkała się, wstając. – Nic, naprawdę. Już robię śniadanie.
– Ale…
– Nic się nie stało – ucięła stanowczo tonem kobiety, która wybuchnie, jeżeli usłyszy jeszcze jedno niechciane słowo. Edward znał to z dzieciństwa – i nie tylko – wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie tylko powinien, ale wręcz musi zamilknąć. Obserwował więc, jak matka przygotowuje posiłek, przeczesując palcami włosy i powstrzymując ziewnięcie. O powodzie płaczu starał się nie myśleć niepotrzebnie, chociaż podejrzewał jego sprawcę – ojca.
Po późnym śniadaniu usiadł do książki i na długo zatopił się w lekturze Wojny i pokoju Lwa Tołstoja. Znajdował się właśnie w momencie, w którym odnajdują nieprzytomną Nataszę, kiedy usłyszał rozmowy na dole. Przysłuchiwał im się z uwagą, spodziewając się niskiego barytonu ojca, który wrócił z nadgodzin, oraz piskliwego, zapłakanego głosu matki, która robiła mu o to wyrzuty, jednak zamiast tego jego uszu dobiegły zdenerwowane, przytłumione piski rodzicielki oraz szybkie stukanie obcasów po podłodze. Nie mogąc skupić się na czytaniu, założył zakładkę i uchylił lekko drzwi.
– …z karabinu, postradał zmysły?! – mamrotała ze zdenerwowaniem matka.
– Nie wiem, co mu się stało, wściekły był po prostu. – Ten głos należał do mężczyzny i był Edwardowi znajomy: Stephen.
– Po prostu? – zapytała podejrzliwie, a jej słowa były ledwo dosłyszalne i stłumione. Musiała wejść do kuchni. Rudzielec otworzył drzwi z zamiarem zejścia po schodach i ujrzał krew na korytarzu przy wejściu.
– No… taaaak… znaczy się… och, Edward! – krzyknął Steve z nutką ulgi w głosie.
– Stephen, co się stało? – Edward zbiegł po schodach. Mógł teraz bliżej przyjrzeć się koledze. Dyszał ciężko, opierając się o ścianę plecami, a czerwone policzki przypominały kolorem cegłę. Rumieniec rozchodził się od skroni, rozlewał na całe kości policzkowe i szyję i ginął gdzieś za brudnym, przepoconym kołnierzykiem białej koszuli. Błękitne, nabiegłe krwią oczy mrużyły się ze zmęczenia, jednak popękane naczynka w białkach mimo wszystko były dostrzegalne. Wargi lekko krwawiły, włosy poczochrały się, a gdzieniegdzie widać było w nich gałązkę lub listek. Pierś unosiła się i opadała nierówno, a z gardła wydobywał chrapliwy oddech. Chłopak miał podrapane ramiona i dłonie, uwalone krwią spodnie oraz drżące nogi. Kiedy odetchnął parę razy, wskazał ręką na coś za plecami Edwarda. Odwrócił się i ujrzał leżącą na kanapie nieprzytomną dziewczynę. – Kto to?
– Nazywa się Chloe Harris – wyjaśnił Steve.
– Co jej się stało? – wypytywał, kątem oka zauważając matkę wchodzącą do pokoju z wilgotną szmatką i apteczką. Dziewczyna wyglądała jeszcze gorzej od blondyna: z prawej stopy sączyła się krew, jedną rękę miała w temblaku, a ciemne, długie włosy splątały się i poczochrały. Wargi były lekko rozchylone – spokojnie oddychała przez usta.
– Stephen, nie odpowiedziałeś mi na pytanie – mruknęła matka, siadając na kanapie przy rannej. – Nie wierzę, że jakiś psychopata po prostu wybiegł na ulicę i zaczął was bez powodu gonić z karabinem.
– Ale tak było – wybąkał niepewnie chłopak, odwracając wzrok, gdy pani Masen rzuciła mu ostre spojrzenie. Wzięła stopę dziewczyny i położyła sobie na udzie, na którym leżała rozłożona szmatka, i zaczęła powoli przemywać ranę.
– Ktoś ją postrzelił? – wtrącił Edward.
– Tak – odpowiedział Steve, rzucając mu wymowne spojrzenie. Młody Masen domyślił się, że tamten zataił parę faktów.
– Nie – zanegowała matka, oglądając zakrwawioną nogę. – Nadepnęła na coś ostrego. Nic groźnego, po prostu rozcięła sobie kawałek stopy – wymamrotała, otwierając apteczkę i wyjmując jodynę.
– Mogę poprosić o coś do picia? – zagadnął Stephen uprzejmie.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała kobieta. – Edwardzie, idź i nalej soku koledze.
Edward zaprowadził Steve’a do kuchni i sięgnął po dzbanek soku stojący na stoliku.
– No dobrze, a teraz powiedz, jak było naprawdę – wymamrotał po cichu, nalewając napój do szklanki. Chłopak zmieszał się.
– Wziąłem samochód ojca i się wściekł.
– Ale po co? – naciskał. Blondyn przewrócił oczami.
– Poszliśmy z Jo na skały, a ta nas zobaczyła, przestraszyła się, spadła i zwichnęła bark. Więc zawieźliśmy ją do szpitala, a przy powrocie zostaliśmy ostrzelani przez wroga – zakończył, puszczając oko. Edward widział jednak w jego oczach, że nie było mu do śmiechu, a luźne podejście to tylko poza. Jak zawsze.
– Więc to ojciec do was strzelał, tak?
Stephen kiwnął głową, opróżniając zawartość szklanki w milczeniu. Masen zauważył, że prawa ręka drżała mu lekko, gdy przechylał naczynie. Chłopak odstawił je na stół zamaszyście i wytarł wargi wierzchem dłoni, przekrwionymi oczami wodząc po pomieszczeniu, a na końcu napotykając zmartwiony wzrok kolegi.
– Mam nadzieję, że nic jej nie będzie – dodał takim tonem, jakby chciał się wytłumaczyć.
– A gdzie Joseph?
– Odwieźliśmy go, zanim nadzialiśmy się na przeciwnika – wymamrotał. Milczeli przez chwilę, wsłuchując się w tykanie zegara, kapanie kropel wody z kranu oraz śpiew ptaków za oknem.
– Nie martw się, ojciec ochłonie.
– Nie martwię się – uciął Stephen.
– Jasne – mruknął Edward. – Gdzie ona mieszka? – zagadnął, wskazując podbródkiem na drzwi do salonu. – Chloe – uściślił.
Chłopak wzruszył ramionami w odpowiedzi.
– Gdzieś tam, koło skał.
– Trzeba ją będzie odwieźć do domu, a najlepiej do szpitala – uznał Masen.
– Nie, do żadnego szpitala, do żadnego domu – usłyszeli damski głos, nienależący bynajmniej do pani Masen. Steve uniósł głowę z zainteresowaniem.
– Obudziła się – uznał, po czym wstał i skierował swoje kroki do salonu. Edward poszedł w jego ślady i ujrzał jeszcze do niedawna nieprzytomną dziewczynę siedzącą na kanapie i ze skupioną miną tłumaczącą coś Elizabeth.
– Nie, proszę nie dzwonić do mojego ojca, sama wrócę do domu – mówiła tonem matki wyjaśniającej maluchowi, dlaczego nie należy dotykać ognia. Miała bardzo ładne, szare oczy, chociaż zdawały się być nieco zamglone, prawdopodobnie dlatego, że chwilę wcześniej leżała omdlała. Lekko zadarty nosek nadawał dziewczynie odrobinę dziecinny wygląd, ale to tylko dodawało uroku ciemnowłosej piękności. Obserwował ją przez kilka chwil – nie jak natrętny prostak wlepiający wzrok w intrygujące kobiece krągłości, bardziej jak koneser sztuki oglądający najnowsze dzieło Van Gogha. Dziewczyna w połowie zdania przeniosła wzrok z pani Masen na jej syna i ich spojrzenia skrzyżowały się. Trwało to dosłownie ułamek sekundy, kiedy szare tęczówki wierciły na wylot zielone, ale Edwardowi przez tę chwilę przeszło przez głowę wiele obrazów.
Rudzielec przypomniał sobie, jak w wieku lat pięciu czy sześciu ujrzał pewną dziewczynkę w domu sąsiadów. Była wnuczką pani Jordan zamieszkującej posiadłość obok i miała może pół roku mniej od chłopca. Pamiętał, jak z potarganymi, płomiennorudymi puklami latała po podwórku, krzycząc i uciekając przed starszym rodzeństwem podczas gry w berka. Śmiała się, a przez to uwydatniły się głębokie, urocze dołeczki w policzkach, a piękne, nienaturalnie białe ząbki szczerzyły się w szerokim uśmiechu. Edward siedział na schodkach swojego domu, zdyszany po zabawie ze Stephenem i Josephem, którzy już wrócili do domu. Ostrzył właśnie brzozowy kijek scyzorykiem, zamierzając zrobić z niego strzałę, którą będzie strzelał z łuku. Pamiętał wszystko: skrzypienie nożyka, jęczenie starych desek pod jego niewielkim ciężarem, chrupanie odskrobywanego drewna, szum drzew. Ojciec gwizdał wesoło w salonie, matka opowiadała mu z przejęciem jakąś stłumioną przez drzwi historię, śmiejąc się co jakiś czas, a z domu naprzeciw dochodziły dźwięki grającego gramofonu. Wiatr delikatnie zdmuchiwał stare, jesienne liście, wodząc nimi po werandzie, a ptaki skrzeczały głośno, odlatując na zachód, w stronę zaróżowionego już słońca. Robiło się coraz chłodniej, a na skórze chłopca pojawiła się gęsia skórka, nie przestawał jednak ostrzyć kawałka kija.
Gdy pierwszy raz zobaczył dziewczynkę wiele dni wcześniej, po prostu zamarł. Wrócił tego dnia do domu z przedziwną myślą kołaczącą mu się po głowie: że jest aniołem, prawdziwym aniołem, o którym opowiadała mu mama, takim, który prowadzi nieochrzczone umarłe dzieci do Nieba, a potem się nimi opiekuje. Nie miał pojęcia, jak brzmiało jej imię. Zdawało mu się, że Joanne, ale nie był pewien. Tak czy inaczej – dziewczynka całkowicie zawróciła mu w głowie i nie chciała z niej wylecieć, stając się głównym tematem rozmyślań pięcio- czy sześciolatka przez kilka dni. Chciał zwrócić jej uwagę i całkowicie odpadała propozycja Stephena, by wrzucić ją do kałuży lub obrzucić błotem. Nie chciał się też oświadczać, jak poradził mu Joseph; to było niedorzeczne, ponieważ nie miał pieniędzy na obrączkę. Kiedy wracał do tych wspomnień po wielu latach, chciało mu się głośno śmiać, wtedy jednak cała sprawa wydawała mu się śmiertelnie poważna.
I w rzeczywistości była. Chłopiec ostrzył brzozową gałąź, zerkając co chwilę w stronę rudowłosej piękności i obmyślając plan. Wyobrażał sobie sytuacje rodem z książek, które czytała mu mama: o księżniczkach w niebezpieczeństwie oraz rycerzach, którzy ratowali je z opałów. On miał być właśnie księciem na ognistym rumaku dla panienki o ognistych włosach, który uratuje ją przed największymi kłopotami w historii wszechświata. Wsłuchany w odgłosy wiatru świszczącego w uszach, tupot małych stópek stąpających po trawniku pani Jordan oraz – przede wszystkim – śmiech cudownej dziewczynki, czuł, jak młode serce przyspiesza. A wtedy jego uszu dobiegło piskliwe „Och!”, głuchy odgłos, a następnie mrożący krew w żyłach wrzask dwójki rodzeństwa. Kiedy zerwał się z miejsca, ujrzał brunatną krew spływającą po bladym czole. Wszystkie członki oraz płomienne włosy porozrzucane były wokoło, przywodząc na myśl porzuconą marionetkę.
Chloe bynajmniej nie miała rudych włosów, krwi na czole, martwych, pustych oczu ani nic innego, co mogłoby mu bezpośrednio przypomnieć o tym zatartym nieco wspomnieniu, ale otworzyła na nowo starą ranę. W tym wzroku zranionej głęboko owieczki kryła się bezbronność i bezsilność względem nieubłagalnie płynącego czasu oraz bezlitosnego losu. Tak jakby coś zostawiło piętno głęboko w umyśle lub sercu dziewczyny do tego stopnia, że przenosiła niepokój w szarych, zamglonych tęczówkach samym spojrzeniem. A potem mrugnęła i wszystko prysło: strach, melancholia. Edward nie odwracał wzroku, karcąc się w duchu za taki przejaw paranoi. Chloe przez chwilę zerkała na niego niepewnie, po czym uśmiechnęła się szeroko. Otrząsnął się z zamyślenia i odwzajemnił uśmiech.
– No dobrze, decydujcie sami, co robić – mruknęła przebiegle matka, zrywając się z kanapy i wychodząc z salonu. – Stephen! – zawołała. – Chodź no tutaj, muszę cię opatrzyć.
Chłopak przewrócił oczami, ale młody Masen doskonale wiedział, że Elizabeth zrobiła to specjalnie. To było nieco bezczelne, mamo, pomyślał, ale na wargi cisnął mu się szelmowski uśmiech. Kiedy zostali sami, przeniósł spojrzenie na dziewczynę siedzącą na kanapie i spoglądającą na niego z zainteresowaniem.
– Jestem Edward – przedstawił się, czekając, aż Chloe wyciągnie rękę, by mógł ją pocałować, tak jak robiły koleżanki matki i ich córki. Jednak ona tylko wpatrywała się w niego swoimi szarymi, nieco zamglonymi oczami, po czym spuściła wzrok, wzdychając.
– Tak, nie ma nic przyjemniejszego niż ranna nieznajoma pojawiająca się znikąd w twoim domu w sobotnie popołudnie, prawda? – zagadnęła cicho, wlepiając spojrzenie w swoje dłonie. Wzruszył ramionami.
– Miewałem gorsze sobotnie popołudnia. – Uśmiechnął się szarmancko, siadając obok. Podniosła nieśmiało głowę. – Nic poważnego sobie nie zrobiłaś? Nie boli cię?
– Nie, ale strachu się najadłam – wyznała, kręcąc głową. – Pierwszy raz w życiu naprawdę zamartwiłam się o swoje życie.
– Ze Stevem i Jossym u boku takie historie to nic nadzwyczajnego – zaśmiał się. Uśmiechnęła się. Zapadła dosyć niezręczna cisza, przerywana jedynie stłumioną rozmową Elizabeth i Stephena.
– Ojciec mnie zabije – westchnęła w końcu, oglądając nogę ze wszystkich stron.
– Myślę, że przede wszystkim się zmartwi.
– No właśnie – mruknęła. Zamilkła, po czym spojrzała na niego. – Wiesz, na co dzień nie jestem taką niezdarą, naprawdę. Dzisiaj to po prostu jakaś paskudna kumulacja nieprzyjemnych wydarzeń – zapewniła. – Na dodatek mam wrażenie, że to nie koniec.
Kiedy Stephen i Chloe byli już opatrzeni, najedzeni i uspokojeni, matka Edwarda zaproponowała, by zadzwonić do ojca dziewczyny. Steve kategorycznie odmówił zatelefonowania do swoich rodziców, tłumacząc, że to nie ma sensu, i kompletnie nie przyjmując do wiadomości, że mogą być zmartwieni jego późnym powrotem. W końcu poddała się i wykręciła numer telefonu podany przez Harrisównę.
– Nikt nie odbiera – oznajmiła po kilkunastu sekundach. – Jesteś pewna, że to ten numer?
– Tak. – Zmarszczyła brwi. – Może gdzieś wyszedł. Po prostu wrócę do domu i powiem mu na miejscu.
Pani Masen pokręciła tylko głową, wzdychając ciężko. Po ponownym bezowocnym telefonie do pana Harrisa zrezygnowała, ostentacyjnie odkładając słuchawkę na widełki.
– Myślę, że mój mąż zjawi się za chwilę. Odwiezie was do domów – poinformowała ich dwoje, zerkając na zegarek z kukułką. Edward dostrzegł dziwny błysk w jej oku na wspomnienie ojca. W końcu wstała z sofy i wyszła do kuchni, wzdychając po raz kolejny.
– Steve, wypadałoby powiedzieć Josephowi, co się stało – mruknął Edward, kiedy matczyna spódnica zniknęła w drzwiach. Złapał za słuchawkę.
– Nie ma go w domu. Z tego, co mówił, na trzecią poszedł do synagogi. – Stephen wzruszył ramionami. – Poza tym w ten ich szabat chyba nie mogą odbierać telefonów.
– Oczywiście, że mogą.
– A pamiętasz, jak było z zapałkami cztery lata temu?
– Zapałki to co innego.
– A telefon to elektryczność – upierał się blondyn. Edward pokręcił głową.
– I tak zadzwonię, chętnie bym usłyszał jego melodyjny głos po tylu dniach rozłąki – powiedział z udawanym sentymentem, po czym przyłożył telefon do ucha i wykręcił odpowiedni numer. Po czterech sygnałach usłyszał głos swojego przyjaciela.
– Halo? – wychrypiał tamten.
– Jo? To ja, Edward – przywitał się, marszcząc brwi. – Stało się coś?
– Nie, nic.
– Myślałem, że jesteś w synagodze.
– Już byłem.
Edward zerknął na zegarek. Była za pięć trzecia.
– Co się stało?
– Skoro myślałeś, że jestem w synagodze, dlaczego zadzwoniłeś? – zapytał się Joseph. Głos mu drżał i brzmiał, jakby należał do kogoś o pięćdziesiąt lat starszego.
– Nie wiem – odpowiedział dosyć zgodnie z prawdą. – Chciałem ci opowiedzieć o tym, jak batalion Steve’a został ostrzelany przez szaleńców z karabinem maszynowym, ale…
– Aha – przerwał mu chłopak. – Nie bardzo mogę teraz rozmawiać, Edwardzie, przepraszam – mamrotał, zgubiwszy gdzieś patetyczny ton i dosyć wyniosłe słownictwo. – Porozmawiamy… innym razem – dokończył, zawahawszy się.
– Co się…
– Do zobaczenia.
Kliknięcie i cisza w słuchawce. Edward wpatrywał się w zdziwionego Stephena przez parę sekund, po czym odłożył ją na miejsce.
Gdy Joseph dwie godziny wcześniej zawitał do domu, był w całkiem przyjemnym humorze. Nie odzywał się zbyt często do Chloe i Stephena, ponieważ nie czuł takiej potrzeby, ale otwierając drzwi wejściowe, gwizdał wesoło jakąś melodię. Ściągnął szybko buty, postawił je na szafkę i przemknął się do swojego pokoju, starając, by nikt go nie zauważył i nie zaczepiał po drodze. Poczuł się jednak gorzej, gdy jego wzrok padł na jedną ze ścian.
Nad łóżkiem, w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna wisiało zdjęcie Anity, pozostało parę rys. Strzępki papieru fotograficznego leżały na pościeli. Z mocno bijącym sercem podszedł do miejsca zbrodni i opadł na materac. Przez piękną buzię dziewczyny przychodziły cztery rozdarcia, co sprawiało, że iskierki w oczach zdawały się przygasnąć. Obserwował zniszczenia z niemalże łzami w oczach, gdy usłyszał czyjeś kroki. Podniósł wzrok i ujrzał dziadka stojącego u progu. Na usta cisnęło mu się wiele słów, ale powstrzymał się. Patrzył tylko na mężczyznę z niedowierzaniem, czując, jak jego serce napełnia się jeszcze większą dawką nienawiści.
– To obrażało Jahwe – przypomniał mu starzec z groźną miną. – Wiesz dobrze, że tylko On może wisieć na ścianach. Ostrzegałem, żebyś zdjął.
– Mam inne zasady – odparł, odwracając wzrok. Po kilku sekundach przeniósł go na resztki zdjęcia Anity, kręcąc głową.
– Nie interesują mnie twoje zasady! – zagrzmiał dziadek. Joseph aż podskoczył. – Nie interesuje mnie twoje zdanie ani to, jak chcesz żyć! Wbij to sobie wreszcie do głowy!
Chłopak cisnął strzępki na podłogę, zaciskając pięści.
– Bo co? – warknął. – Nie zmusisz mnie do niczego.
– Owszem, zmuszę, smarkaczu – wycedził Albert Hingerstein, wchodząc do pokoju i zamykając drzwi. Joseph przełknął ślinę, czując się nieswojo. – Od ciebie zależy, w jaki sposób.
Przez ponad siedemnaście lat życia w jednym domu ze swoim dziadkiem nauczył się, co mu wolno, a co nie. Zasada była prosta: wolno ci mnie słuchać, nie wolno się sprzeciwiać. To właściwie on miał największą władzę nad chłopakiem, odkąd tylko się urodził, rodziców mogło równie dobrze nie być w ogóle. Nauczył go czytać, modlić się i być posłusznym, znosić ból i porażki, nie poddawać się pokusom. Potem Joseph zaczął dorastać i wyrywać się z jego dyktatorskich szponów kosztem wielu awantur, zszarganych nerwów oraz szlabanów. Jednak nauka dziadka obróciła się przeciw niemu: chłopak dzielnie znosił głodówki i uparcie stawał na swoim.
– Pójdziemy do synagogi – powiedział spokojnie starzec, robiąc kilka kroków naprzód. – Potem wrócimy, skończymy obchodzić szabat i wszystko wróci do normy. Będziesz chodził, ubierał się, mówił oraz postępował jak każdy Żyd. Nie będziesz wykraczał poza moje zasady…
– Twoje zasady to kretynizm – wtrącił Joseph, ignorując niepokój, jaki go ogarnął. – Nie będę się do nich stosował.
– Wstań – polecił dziadek stanowczym, aczkolwiek groźnym tonem. Joseph wykonał polecenie, czując, jak serce wali mu w piersi młotem, a ręce robią się nieprzyjemnie śliskie. Kiedy stanął o własnych nogach, poczuł, że drżą delikatnie, ale nie pokazał wprost, że boi się w jakikolwiek sposób – patrzył staruszkowi prosto w oczy. Zdecydował się, że jeżeli ma zatonąć, to przynajmniej z honorem, nie błagając o litość. Przekrwione, żółtawe oczy wodziły po całym pomieszczeniu, jakby czegoś szukały, po czym spoczęły na chłopcu. – Dlaczego powiesiłeś zdjęcie tej dziwki na ścianie?
– Nie jest dziwką!!! – ryknął z wściekłością, zaciskając pięści. – Nie waż się jej tak nazywać, skur…
W ułamku sekundy poczuł na policzku niesamowite pieczenie, zrobiło mu się ciemno przed oczami, a kiedy wreszcie odzyskał przytomność umysłu, leżał na podłodze. Coś ciepłego ściekało mu po brodzie.
– Wstawaj – rozkazał dziadek tym samym tonem. Podniósł się na drżących rękach, przeniósł na klęczki, po czym stanął wyprostowany. – Zadałem ci pytanie. Dlaczego to zrobiłeś?
Strużka krwi spływała z kości policzkowej oraz szyi i znikała gdzieś pod kołnierzykiem. Milczał.
– Wiesz, ludzie dużo gadają – zagadnął spokojnie senior, robiąc kilka kroków do przodu. – Na przykład to, że interesujesz się tą zdzirą od Stanleyów, Anną czy coś tam…
– Ona nie jest zdzirą – warknął Joseph, tracąc nieco z pewności siebie.
– Myślisz, że cię zechce? – zaśmiał się z pogardą Albert Hingerstein. – Myślisz, że będzie chciała takiego zasrańca jak ty? – Splunął na ziemię pod jego stopy. Chłopak oddychał głęboko, próbując opanować złość. – Mam dosyć twojego zachowania, gówniarzu. Twoja matka prosiła mnie, bym był dla ciebie wyrozumiały, ale skończył się przyjemny okres. Zostaw tę Annę w spokoju i ubieraj się do synagogi.
Odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
– Pierdol się – warknął Joseph, nie ruszając się z miejsca. Przez moment myślał, że dziadek to zignoruje i po prostu wyjdzie z pokoju, jednak mylił się.
Starzec zatrzymał się, myśląc przez kilka sekund, po czym odwrócił się, zamachnął i uderzył chłopaka z pięści. Upadł na ziemię, słysząc ciche chrupnięcie i czując pulsujący ból w nosie. Strumień krwi pociekł mu po wargach i brodzie, skapnął na podłogę, pozostawiając czerwone, błyszczące kropki. Zacisnął pięści i pociemniało mu przed oczami.
Usłyszał czyjeś kroki, skrzypienie zawiasów i trzaśnięcie drzwiami. Leżał bez ruchu kilka minut, czując na ustach metaliczny posmak krwi i drżąc na całym ciele. W końcu podniósł się do pozycji siedzącej, przeczołgał do łóżka, wdrapał na nie i położył, próbując się opanować. Był roztrzęsiony, przerażony i obolały. Po kilkunastu minutach zasnął.
Kiedy otworzył oczy, w domu panowała całkowita cisza. Słońce nie było już tak wysoko na niebie, promienie słoneczne nie wpadały do pokoju przez okno, przez co zdawało mu się, że jest bardzo późno. Wstał z łóżka i po cichu otworzył drzwi, nasłuchując. Nikogo nie było. Wyszedł z pokoju i skierował się do łazienki. Stanął przy zlewie i zerknął do lustra. Zakrwawiony nos spuchł do rozmiarów pięści, cały policzek, brodę i szyję miał umazaną we krwi. Odkręcił kurek i stulił drżące dłonie pod strumieniem bieżącej wody, obserwując swoje odbicie w jej tafli. W końcu obmył twarz, zmoczoną ściereczkę przyłożył sobie do złamania i zszedł na dół. Wtedy usłyszał dzwonek telefonu, a spławiwszy kolegę w kilkanaście sekund, wszedł do kuchni i zaczął przeszukiwać szafki w poszukiwaniu leków przeciwbólowych. Drżącymi rękoma zrzucał naczynia, słoiki i kosze. W końcu znalazł jakieś tabletki, połknął jedną i opadł na krzesło. Zegar wybił trzecią. Nie mogąc usiedzieć w miejscu ani uspokoić się, stanął przed kuchenką gazową i złapał za zapałki.
– Jest szabat – powiedział sobie na głos. W jego głowie włączyła się wpojona przez dziadka blokada, która niczym szlaban opadła na jego mózg z wypisanym: W szabat nie wolno zapalać ognia. Przeklął pod nosem i wyjął zapałkę, po czym potarł ją o brzeg opakowania. Przyłożywszy ją do palnika, buchnął delikatny, niebieski płomyczek. Nalał wody do dzbanka i postawił go na kuchence, czekając, aż zacznie gwizdać i będzie mógł zalać herbatę.
Kiedyś ci oddam, skurwielu, przebiegło mu przez myśl, a po policzkach pociekły piekące łzy. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Suhak dnia Nie 22:52, 28 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Pon 16:15, 01 Mar 2010 |
|
Wszystko zaczyna się wyjaśniać. Kontakt między Chloe a Edwardem został zawiązany, więc ciekawe co dalej. Czy posypią się jakieś soczyste kawałki? Czy wyjaśni się list który wysyłała Chloe do Masena na samym początku.
Nie chciałam jednak dzisiaj skupiać się na treści, a raczej na Twoim stylu. Dopieszczasz szczegóły. Nawet w wspomnieniach bohatera wprowadzasz swoisty nastrój, taką bańkę "szczęścia" np. "Pamiętał wszystko: skrzypienie nożyka,
jęczenie starych desek pod jego niewielkim ciężarem, chrupanie odskrobywanego drewna, szum drzew" przy zdaniu "Nie chciał się też oświadczać, jak poradził mu Joseph; to było niedorzeczne, ponieważ nie miał pieniędzy na obrączkę"
uśmiechnęłam się , chociaż jednocześnie zasmuciłam. "Już" takich dzieci nie ma. Szkoda , że i ta historia z jego przeszłości nie kończy się szczęśliwie, ale taka jest rzeczywistość. Przynajmniej pisząc nie obsypujesz nas cukrem pudrem i nie polewasz miodem , chociażby w przypadku takiej postaci jak pojawiajacy się w tym rozdziale dziadek Josepha. To co się wydarzyło można zakwalifować jako przerażające ( a ojciec Steve`a?! Nadal nie wiemy zbyt wiele, bo tylko pojawiło się to ostrzelanie. Chociaż ta reakcja jest mocno przesadzona, jestem ciekawa jak było w rzeczywistości). Nie chodzi tutaj o samo postępowanie w tej religi ale o same przekonaniach starszych pokoleń. Pewne i twarde, raczej to młodsze pokolenie jest jak trzcina uginająca się na wietrze, elastyczna i dopasowująca się do sytuacji. Podoba mi się wielopłaszczyznowe podłoże tego opowiadania, kilku bohaterów i ich wspomnienia ładnie i zgrabnie łącza się w całość. Czekam na więcej oczywiście (:
Pozdrawiam, Uskrzydlona. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 19:05, 01 Mar 2010 |
|
a teraz będzie głupio, bo czytałam dwie godziny temu i nie miałam czasu na komentarz...
hm, przyznam, że ciężko pisze się mi sensowne komentarze, które właściwie byłyby w miarę godne czytania... jak ktoś kiedyś zauważył czytam całkiem inne rzeczy - nie całkiem prawda, bo ja po prostu czytam wszystko, ale stopień sensowności komentarza to tez mentalna ocena tekstu (według mnie)
nie chciałabym też obrażać całości jakimś idiotycznym: super ci idzie, tylko tak dalej, czekam na następny rozdział (choć faktycznie mogłabym tak napisać)
odniosę się do tego co wcześniej zauważyłam, i powiem, że bardzo ucieszyły mnie uwagi o Stephenie... o tym, że jego spokój jest pozorny... dzięki temu wiem, że postać coś ukrywa we wnętrzu i będę chciała to coś znaleźć, wydobyć na zewnątrz i zbadać pod światło (może też pod mikroskop)... odniosłam wrażenie, że pomimo całego luzu swojego i bardzo dobrej sytuacji finansowej rodziny nie ma dobrego kontaktu z ojcem (nie tylko przez to, ze ten doń strzelał... choć - dalej mnie to bawi, potworna jestem, wiem :) )
Chloe to kolejna postać z problemami... nie chce wracać do domu i pokazać się w fatalnym stanie... (ja ją rozumiem, mój tata też byłby zły... a najgorsze byłoby wytłumaczenie co mi się stało... pewnie by mi i tak nie uwierzyli - jak zazwyczaj :P )
czuję, że chcesz z tą postacią zrobić więcej niż mi się początkowo wydawało, ale jak mówię - to tylko przeczucie, jeszcze nie mam dowodów ;P to chyba będzie coś w rodzaju miejsca rozgrywek/ a może trofeum dla trójki tak różniących się od siebie przyjaciół...
bardzo zgrabny wybieg z tym listem na początku... mam przyjemny dreszczyk emocji... bardzo przyjemny... mam określony czas rozegrania się wszystkiego i już nie mogę się doczekać... choć wiem, że czas w opowiadaniu to pojęcie względne...
ze względy na brutalność rozgrywanych scen - komentarza na temat Josepha nie będzie... (nie żartuję, nie mogę jakoś się do tego odnieść, ale pewnie ten temat wróci... i wtedy się postaram)
cóż... wypada mi życzyć weny... powiedz jej, że jeśli zawiedzie - kirke Ją dorwie...
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
rani
Dobry wampir
Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 244 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy
|
Wysłany:
Pon 20:54, 01 Mar 2010 |
|
Chciałam na wstępie zaznaczyć, że nie potrafię pisać długaśnych postów. Więc będzie krótko i treściwie.
To opowiadanie jest takie...Boże, nie wiem nawet jak je określić. Czy po trzech rozdziałach mogę już napisać, że kocham je nad życie? Normalnie coś mnie ściska w środku, jak przeczytałam wszystkie trzy rozdziały.
Zachwycające jest, magiczne, choć bez udziału magii. Mówię bez sensu
Nie czytałam Syna marnotrawnego, więc nie będę porównywać.
Jak ty pięknie wszystko opisujesz. Tak plastycznie, sugestywnie. Mam wrażenie, że czuję zapachy i widzę miejsca, w których toczy się akcja. Widzę wszystko przed oczami. Bardzo podobają mi się porównania jakie stosujesz.
Postacie są bardzo intrygujące, każdy na swój sposób.
Chloe cierpi wewnętrznie, a z wierzchu za wszelką cenę pokazuje przed ojcem i bratem jaka jest silna. Męczy ją to psychicznie, czego dowodem jest wędrówka na skałę. Wydaje mi się być bardzo nieśmiała, niezbyt lubi przebywać w obecności mężczyzn. I za wszelką cenę nie chce zamartwiać ojca. Kocha go całym sercem.
Edward - jak to on, jest dobry, prawy. Jest marzeniem każdej dziewczyny. I tu mnie coś zastanawia. To, jak opisałaś jego relacje z matką. Przyszło mi na myśl, że Edward ma kompleks Edypa. Wiem, pewnie gadam głupoty, ale tak to odbieram.
I jego pierwsze spotkanie z Chloe. Bardzo zastanawiające. Te obrazy, które mu się ukazały. Ta dziewczynka z jego dzieciństwa, umarła? Bo nie zrozumiałam do końca.
Czy pomiędzy nim, a Chloe coś będzie? Jestem bardzo ciekawa.
Najbardziej przypadł mi do gustu Joseph. Matko Boska jak ja nienawidzę jego dziadka! Gdy czytałam ostatni rozdział, to tak mnie zdenerwował, że miałam ochotę monitor przez okno wywalić Mam nadzieję, że jego często nie będzie, bo mi ciśnienie podnosi.
Joseph jest taki niezależny, twardy i nieposkromiony. Nie chce żyć według reguł i zasad, które narzucił mu dziadek. Chce podążyć własną drogę. I można mu się dziwić?
On także zainteresował się Chloe. Myślał o niej ciągle. I ta dziewczyna. Anita? Już nie pamiętam, nie chce mi się sprawdzać. Od kiedy ją kocha? Czy ona coś do niego czuję? Bo dziwnie się zachowuje w jego obecności. A może doszło już do czegoś?
No i Stephen. O nim wiele nie można powiedzieć, oprócz tego, że ma ojca świra Jest taki bawidamkiem, szelmą, jak to kiedyś się mówiło. Jest przekonany o sile swojej urody i wie, że działa na kobiety. Na razie za mało informacji nam dałaś, żeby coś więcej o nim powiedzieć.
Ale, zapomniałabym. Początek trzeciego rozdziału. Ten list do Chloe. Czyli Stephen i ona będą razem? Co ich rozdziali. I co się stanie z Jo? Bo jest tam wspomniany. Tak, jakby umarł.
Strasznie dużo pytań mi się nasuwa.
I jeszcze coś. Bardzo mi się podobało, że opisałaś trochę o zwyczajach Żydów. Interesuję mnie inne kultury i zawsze z chęcią czytam takie rzeczy. Nadałaś też dzięki temu autentyczności postaciom.
Hmmm...wcale nie jest tak króciutko jak myślałam
Drogi Suhaku(lub droga Susz - nie wiem, czy tak mogę do ciebie mówić ), jestem po prostu oczarowana tym opowiadaniem. I będę czekać na dalsze rozdziały z niecierpliwością.
Tylem chciała |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez rani dnia Pon 20:55, 01 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 21:37, 01 Mar 2010 |
|
Wiesz, że ten rozdział czytam już trzeci raz? Postanowiłam napisać komentarz podczas pisania by o niczym nie zapomnieć, bo ostatnio mi się to zdarzało. Dlatego nie zdziw się, gdy zacznę opowiadać jakieś dziwne rzeczy, bo nawet gdy czytam coś po raz któryś to zauważam coś nowego i emocjonuję się, jak za pierwszym razem.
Dobra, więcej nie bełkoczę o głupotach, tylko zabieram się do komentowania.
Powtórzę Ci po raz kolejny, że uwielbiam te początki Twoich rozdziałów. Te liściki bohaterów. Są takie przesycone uczuciami. Tak dużo mówią o bohaterach, o sytuacji w jakiej się znajdują. Te krótkie fragmenty dają nam - czytelnikom dużo do myślenia. Przynajmniej mi. Zastanawiam się o co mogło im dokładnie chodzić, co się między nimi stało, jakie relacje między nimi się wytworzyły. Kurcze, ale spryciula z Ciebie Robisz to specjalnie! Zamiast pisać o Sarze i Noah, myślę o Twoich bohaterach i o tym co się z nimi dalej stanie. A ja się zastanawiam czemu nie mogę od dwóch dni niczego napisać. Teraz już wszystko jasne.
Ten liścik autorstwa Stephena, wzbudził we mnie chyba najwięcej uczuć z dotychczasowych. Jest w nim coś bardzo smutnego, pełnego nadziei i bardzo do mnie trafia.
Kurcze, wiem, że to może dziwne, ale bardzo spodobał mi się fragment, kiedy Edward nie może sobie przypomnieć, co mu się śniło. Sama często tak mam i przez cały poranek męczy mnie to, że od razu po przebudzeniu zapominam co tam ciekawego działo się w mojej głowie w nocy. Potem złoszczę się, że mam mózg jak szwajcarski ser i za nic nie pamiętam tych fajnych snów. A złe oczywiście zawsze muszą wryć się z moją głupią mózgownicę. Dobra, schodzę z tematu.
Zrobiło mi się żal matki Edwarda. Biedna wypłakuje sobie oczy i jeszcze mówi, że to nic takiego. Serce się kraja, gdy człowiek widzi coś takiego i nie może za bardzo pomóc. Chłopak też musiał czuć się bezradny. Ech...
Edward musiał nieźle się zdziwić, gdy zobaczył krew na korytarzu, swojego przyjaciela w takim stanie i jeszcze obcą, lekko zmasakrowaną dziewczynę i to do tego nieprzytomną. I jeszcze Stephen zataił kilka faktów przed matką Masena albo raczej je przeinaczył. No pięknie...
Podobały mi się wspomnienia Edwarda a propos tej małej dziewczynki. To było takie niewinne i urocze. Takie pierwsze zauroczenie, ale nie takie poważne. Takie jak mają czasami dzieci. I ogólnie ta chwila, gdy Edward i Chloe po raz pierwszy się bezpośrednio spotkali i spojrzeli sobie w oczy. Normalnie, nie wiem dlaczego, ale przeszły mnie wtedy ciarki.
Potem ta krótka wymiana zdań, gdy zostali razem. Niby nie wiedzieli co mówić, ale i tak ta sytuacja była taka... fajna. Wiem, że to głupie i nieodpowiednie słowo, ale nie potrafię znaleźć teraz innego. Chloe pomimo tego, że poobijana zrobiła chyba dobre wrażenie na Edwardzie.
Zresztą miałam jeszcze wspomnieć, że podczas wspomnień młodego Masena i jego rozmyślań, pokazałaś, że faktycznie jest inny niż reszta młodzieńców. Dużo myśli, analizuje, kojarzy. Jest wrażliwy i wszystko przeżywa. To co dla niego ważne - trzyma gdzieś ukryte w głowie i czasem coś sprawia, że te wspomnienia do niego wracają i uderzają z niego z dużą mocą i intensywnością. Zupełnie jakby na nowo to wszystko przeżywał. Faktycznie jest dojrzalszy niż jego rówieśnicy.
Zastanawiało mnie, dlaczego Joseph tak dziwnie rozmawiał z Edwardem, a właściwie czemu nie chciał/nie mógł z nim gadać. Potem wszystko okazało się jasne.
Ostatnio chyba coś wspominałam, że chciałabym przeczytać więcej o dziadku Josepha, ale teraz żałuję, że to napisałam. To podarte zdjęcie, słowa dziadka o tej dziewczynie i Josephie, potem ta ich wymiana zdań, to jak uderzył Josepha... i gdyby to był tylko raz.
Cholera! To było okropne. Wiesz co? Doprowadziłaś mnie do płaczu! Czytając fragment o Josephie, łzy płynęły mi po policzkach. Zachowanie jego dziadka było nie fair i wręcz okrutne. Po prostu nie cierpię, jak ktoś tak postępuje. Kurcze, czuję że wyniknie z tego coś złego w dalszej części tej historii.
Znów powtórzę Ci, że Twoje opisy doprowadzą mnie kiedyś do jakiegoś załamania nerwowego. Czytam tak sobie Pandemię, przenoszę się do zupełnie innego świata, Twoje opisy są tak namacalne, tak realne, że aż czuję, jakbym stała obok Twoich bohaterów, przyglądała się im, widziała wszystko tak na żywo. A potem kończę czytać i bum! Wracam do rzeczywistości. Nie mówię, że jest to złe, ale zawsze trochę mnie to zasmuca. Lubię klimat Twojego opowiadania, lubię Twoich bohaterów, już zdążyłam się do nich przywiązać i kurcze... pokochałam tą Twoją historię. Serio! Nie żartuję. Lubię zagłębiać się w tej świat. Robi mi się trochę przykro, gdy kończę czytać i nie ma dalszej części.
Dlatego wiesz co teraz będę robić? Męczyć Cię na gg, żebyś tworzyła i szybciutko wstawiała nowe rozdziały na forum albo chociaż udostępniła mi je do czytania
Czy Ty widzisz, co ze mną zrobiłaś? Uzależniłam się od Pandemii i jeśli zabraknie mi tego mojego narkotyku (jeśli pozwolisz mi się tak o tym metaforycznie wyrazić) to może się to źle skończyć dla mnie, a wtedy Ty będziesz mieć mnie na sumieniu! Ha i tu Cię mam!
Pozdrawiam!
Podły Zuzolek |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Sob 12:44, 06 Mar 2010 |
|
Coraz trudniej jest mi pisać komentarze do świetnych tekstów... Po prostu jestem pod takim wrażeniem... Chcę jednak zaznaczyć, że czytam. I to zachłannie.
Nadal utrzymuję, że miałaś bardzo ciekawą koncepcję. Sam pomysł - Edward przed przemianą - może nie jest zbyt ograniczony. W tych trzech rozdziałach wzbogaciłaś go o sporą liczbę nowych wątków, dzięki czemu tekst nie jest płytki ani jednowymiarowy. Każda postać ma inny, indywidualny charakter, co świadczy dobrze o Tobie i samym opowiadaniu. Nie tworzysz ich na podstawie marysuizmu...
Podziwiam Cię za to, że to piszesz. Podziwiam Cię za to, jak to piszesz.
Życzę dużo weny, czasu i chęci! |
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Pią 21:32, 12 Mar 2010 |
|
Witam Was wszystkich serdecznie.
Oto macie przed swoimi zaczytanymi noskami nowy rozdział, najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek wypociłam - nie wiem czy dobrze robię, zostawiając go w jednym kawałku, bo w sumie kto będzie czytał coś tak długiego? Mimo to mam nadzieję, że się nie zniechęcicie i nie opuścicie mnie, moi mili komentatorzy i czytelnicy. Na wszystkie opinie i pytania postaram się odpowiedzieć w najbliższym czasie. Smacznego :) i ładnie proszę o opinie :)
Beta: Cornelie
Rozdział IV
Październik 1918
Stephenie,
Jeszcze nie teraz. Potrzebuję czasu.
Chloe
Kwiecień 1918
Stephen nigdy nie zapomniał swojej pierwszej kochanki.
Znali się z widzenia od zawsze, takie przynajmniej odnosił wrażenie. Była w jego życiu, odkąd pamiętał, zazwyczaj jako właścicielka głośno ujadającego psa, dziewczyna, która upuściła zakupy na środku drogi lub płacząca na ganku z podkulonymi pod brodę nogami. Nigdy nie znał jej zbyt dobrze, być może dlatego, że jako mały chłopiec wolał dokuczać wszystkim dziewczynkom niż w jakikolwiek sposób się do nich zbliżyć. Następnie nastał ten okres, kiedy istota płci żeńskiej to największy wróg. A potem się zakochał.
Był wtedy w szczeniackim wieku i zwykłe zauroczenie i fascynację dojrzewającym ciałem uznał za głęboką miłość. Zaczęło się od krótkich spojrzeń rzucanych kątem oka, ukłonów na dzień dobry oraz potajemnego obserwowania. Miała na imię Emily i posiadała najpiękniejsze ciało, jakie kiedykolwiek podziwiał: zgrabne, odpowiednio zaokrąglone i pociągające. Chłopak do dziś pamięta fantazje, jakie pojawiały się w jego głowie w samotności, głównie w nocy. Pamięta marzenia o dotknięciu, wycałowaniu i wypieszczeniu cudownych kształtów. Przez wiele następnych lat czuł ciarki na plecach i motylki w podbrzuszu, gdy ją wspominał.
Z czasem zaczęli poznawać się coraz bardziej. Chodzili wieczorami na spacery, czasami piesze, a czasami podwoził Emily gdzieś na ramie roweru. Za każdym razem, gdy znajdowała się blisko, po prostu przestawał logicznie myśleć, a jego umysł wariował. Nogi miękły, ramiona drżały, ślinianki pracowały intensywniej. Było to krępujące i rozkoszne jednocześnie, dlatego nie odmawiał sobie jej obecności. Ona także nie ukrywała, że lubi w ten sposób spędzać wolny czas.
Któregoś razu zapomnieli się i zaszli bardzo daleko, zdecydowanie za daleko, by wrócić, zanim się ściemni. Robiło się zimno i Emily powoli zaczynała się trząść, przykryta jedynie jego marynarką, a na skórze Stephena pojawiła się gęsia skórka. Postanowili przeczekać mroźną noc w jakiejś szopie. Kiedy weszli do środka, okazało się, że jest tam nieco cieplej, a cała podłoga usypana była stogami siana. Sytuacja jak z książki: bohaterowie sami w opuszczonej, starej szopie, noc, cisza, cykanie świerszczy, szum drzew. Leżeli przytuleni, patrząc sobie w oczy. Steve głaskał dziewczynę po policzku, ona zatopiła palce w jasnych włosach. Chwila była więcej niż magiczna, a atmosfera gęsta i przesycona niewypowiedzianymi słowami. W powietrzu niemal dało się wyczuć zapach podniecenia i namiętności. Zaczęło się niewinnie, od delikatnych pocałunków w czoło, oczy, nos, wtulania się w swoje ciała, nasłuchiwania przyspieszonego bicia serca. Potem wargi Stephena przysunęły się do jej i delikatnie zetknęły. Obie piersi zaczęły podnosić się i opadać nierówno, ramiona oplatać wokół drugiej osoby. Malinowe usta odwzajemniły pocałunek, najpierw delikatnie, potem namiętniej. Emily oplotła prawą nogę wokół jego biodra, on przysunął się bliżej i pozwolił drobnym rączkom rozpiąć guziki koszuli. W szopie słychać było jedynie cykanie świerszczy i szelest siana. Potem zerwał z niej sukienkę, zrzucił swoje ubranie i kochali się w akompaniamencie przyspieszonych oddechów, uderzeń serca i bezwstydnych pojękiwań.
Kiedy obudzili się rano, uświadomili sobie, że wszystko wygasło. Ubrali się, unikając spojrzenia drugiej osoby, co chwilę tylko rzucając uwagę o wszechobecnym, drapiącym sianie. Wrócili do domu przyspieszonym krokiem, prawie się nie odzywając i spoglądając w różnych kierunkach. Pożegnał ją i nigdy więcej nie rozmawiali. Dwa i pół miesiąca później razem z rodziną przeprowadziła się do Nowego Orleanu.
A teraz Stephen Stanley uświadomił sobie, że ma przed sobą udoskonaloną kopię Emily.
Wszystko zaczęło się od powrotu do domu. Pożegnawszy się z Chloe, podziękował panu Masenowi za podwiezienie, po czym z mocno bijącym sercem wszedł do domu. Prawdę mówiąc, przez cały czas – bez względu na to, jak się zachowywał – czuł się fatalnie. Próbował zachować twarz przed kolegą i nie pokazywać, że czuje wstyd, żal i zawód jednocześnie. W momencie, w którym przekraczał próg własnego domu, doszedł do wniosku, że to jeszcze nie koniec złego. Zamknął drzwi po cichu, zdjął buty i obrzucił przedsionek szybkim spojrzeniem. Nikogo nie było. Wziął trzy głębokie wdechy, po czym zrobił krok w stronę schodów.
– Chodź tutaj, synu.
To był jego ojciec. Chłopak poczuł, jak drżą mu dłonie, a na czole pojawiają się kropelki potu. To niedorzeczne, pomyślał, karcąc się w duchu. Przecież nie mam się czego bać. Podniósł głowę i zerknął w stronę salonu. Przy stole siedzieli spokojny ojciec i matka z podpuchniętymi oczami.
– Nie wiem, czy to bezpieczne – powiedział hardo. – A nuż wyskoczysz z bronią i zaczniesz mnie atakować.
– Dosyć tego! – ryknął Gabriel Stanley, uderzając pięścią w stół. Jego żona aż podskoczyła, wydając z siebie cichy pisk. – Przysięgam, Heleno, zaraz urwę łeb temu małemu skurwysynowi! – warknął, wstając.
– Co za ironia – mruknął Stephen z pogardą. – Nazwał mnie skurwysynem. Na twoim miejscu bym się obraził, mamo.
Ojciec zawył z wściekłości, czerwieniejąc na twarzy.
– Steve, proszę cię, uspokój się i bądź uprzejmy – błagała matka zza stołu.
– Ja mu pokażę, przysięgam… Jakim prawem mogłeś wziąć bez choćby słowa…?! Matkę mało o zawał nie przyprawiłeś, była przekonana, że ktoś go kradnie, pół okolicy się zebrało, planowaliśmy policję wezwać, a ty tu stoisz… tak po prostu… i śmiesz mi pyskować?! – dyszał ojciec, coraz bardziej czerwony i wściekły.
– A jakim prawem TY śmiałeś strzelać do własnego dziecka? Bardziej obchodzi cię maszyna ode mnie? – zapytał, czując, jak i w nim narasta złość.
– Jesteś niewdzięcznym, małym gówniarzem – mamrotał Gabriel, zbliżając się do syna powolnymi, dużymi krokami. – Zawsze było z tobą najwięcej kłopotów, a teraz…
– Może to nie moja wina, a wasza – warknął. – Trzeba mnie było porządnie wychować, ale nie, wy woleliście robić sobie kolejne dzieciaki, o mnie nie dbaliście – wyrzucił z siebie.
– Nasza wina, tak?! – prawie wrzasnął ojciec. – Przysięgam, zasrańcu…
– Co mi zrobisz? Nakrzyczysz na mnie? Uderzysz? Zamkniesz w pokoju? Chyba zapomniałeś, że nie jestem już obszczymurkiem i…
– Tylko ci się tak zdaje – wtrącił ojciec z wściekłością wymalowaną na twarzy. – Tak jak każdemu gówniarzowi. Zdaje ci się, że skoro masz siedemnaście lat…
– Za miesiąc kończę osiemnaście – przypomniał mu chłopak. – Ale nie martwcie się, nie będę wam siedział na głowie przez taki szmat czasu. Wyprowadzę się jak najszybciej.
– A idź w cholerę! – ryknął Gabriel. – Nikt nie potrzebuje tu kolejnej gęby do wyżywienia! Daliśmy ci życie, wychowaliśmy cię, wykarmiliśmy, zapewniliśmy edukację, a ty TAK się odwdzięczasz?! – zagrzmiał. Podszedł do niego i zanim chłopak choćby zrozumiał, co się dzieje, ojciec złapał go za przód koszuli, podniósł kilka centymetrów nad ziemię i uderzył o ścianę. Matka wrzasnęła.
– Uspokój się, Gabrielu! – krzyknęła, zrywając się z miejsca. Mężczyzna puścił materiał, nieco się otrząsnąwszy.
– Spokojnie, mamo – wymamrotał Stephen, ignorując ból w potylicy i patrząc na Gabriela z obrzydzeniem. – Przynajmniej mnie nie postrzelił.
Splunął ojcu pod nogi, po czym odwrócił się na pięcie i wbiegł po schodach na górę. Mijał co drugi schodek, czując wściekłość, ból i żal kumulujące i kłębiące się w piersiach. Pod powiekami zapiekły pierwsze łzy. Idąc korytarzem, ujrzał trzy chowające się za rogiem głowy. Mamrocząc przekleństwa pod nosem, nacisnął na klamkę swojego pokoju i ignorując stłumioną przez podłogę kłótnię rodziców, wszedł do środka i trzasnął drzwiami. Ze złością otworzył szafę, wygrzebał wielki plecak i wyrzucił na podłogę. Pakował do środka wszystko, co nawinęło mu się pod rękę: ubrania, bieliznę, buty, książki, zdjęcia, dokumenty, pamiątki z wakacji, drobne monety, portfel, notatki, guziki, zapałki, sznurówki, chusteczki… A kiedy plecak był zapełniony po brzegi, opadł na kolana, czując strumienie łez cieknące po policzkach.
Rzeczą, która najbardziej go ubodła, był fakt, że matka go nie zatrzymała. Że nie powiedziała: „Nie gadaj głupot, synku!”, nie zaprotestowała, nie pobiegła, nie zapukała i nie prosiła, by został. Odmówiłby jej, czego zapewne była świadoma, ale wciąż pozostawała jego matką, kobietą, która nosiła go w sobie przez dwadzieścia dziewięć tygodni, rodziła w bólach przez kilkanaście godzin, karmiła piersią ponad dziesięć miesięcy, zmieniała pieluchy przez dwa i pół roku, uczyła mówić, żywiła papkami dla maluchów, wycierała tyłek, sprzątała wymiociny, zmieniała zmoczoną pościel, wstawała o trzeciej w nocy, bo synuś miał koszmar, przechodziła z nim grypę żołądkową, ospę, świnkę, przeziębienie, złamaną nogę, rozbite kolano, skręcony nadgarstek, zakrztuszenie żołędziem, upadek ze schodów, podbite oko, nocne polucje, pierwszą nieszczęśliwą miłość i przegrany mecz, a wszystko po to, by po niespełna osiemnastu latach tak po prostu pozwolić mu odejść.
Być może miała go dość. Być może nie miała ochoty znów cierpieć, przejmując się kimś, kto sprawił, że czasami nie spała po nocach, płakała i martwiła się, gdy wpadał w tarapaty. Być może chciała nareszcie pozbyć się kłopotu, jakim był, odciąć po raz drugi pępowinę łączącą matkę i syna, jednak tym razem tę nienamacalną. Tę silną, głęboką więź, która nie pozwalała im się oddalić od siebie przez tyle lat mimo chłodu i zobojętnienia, tę pewność, że jest do kogo wracać, u kogo płakać, na kogo liczyć, z kogo mieć pociechę i zmartwienia.
A wtedy usłyszał kroki, poczuł, jak matka oplotła swoje ramiona wokół jego szyi, i zrozumiał, że go kocha, a on kocha ją. Że zawsze będzie miał do kogo powrócić i wciąż ma gdzie płakać, wciąż ma matczyne policzki do ocierania z łez, ukochaną pierś do wtulania się. Wsłuchiwał się w cichy szloch Heleny, płacząc razem z nią, przepraszając bez słowa, wybaczając w milczeniu. Minęło dużo czasu – być może lat, tak mu się przynajmniej zdawało – kiedy uspokoiła oddech, pocałowała go w czoło i powiedziała mu to, czego łaknął od zawsze: „Kocham cię, synku”.
Kocham cię, mamo.
Wstała i zostawiła go samego z zapakowanym plecakiem, piekącymi oczami, bolącą potylicą i drżącymi nogami. Po kilkunastu sekundach i on się podniósł z zamiarem odnalezienia swoich oszczędności. Ukląkł w rogu pokoju, przy obluzowanej desce, podniósł ją, wyjął kluczyk, otworzył szafkę w biurku, wyjął wszystko na zewnątrz, podniósł listwę drewna udającą dno, wysunął małą szufladkę, otworzył ją kluczykiem i wyjął woreczek z banknotami. Zaśmiał się w duchu na wspomnienie skrytek, jakie razem z Edwardem i Josephem montowali w swoich pokojach. Schował pieniądze do kieszeni, założył listwę i odłożył rzeczy na miejsce, kiedy usłyszał skrzypienie zawiasów w drzwiach. Odwrócił głowę i ujrzał Fay, swoją młodszą siostrzyczkę.
– Co tu robisz? – zapytał, zamykając szafkę. – Nie masz swoich zajęć?
Dziewczynka wlepiała w niego swoje duże, błyszczące oczy bez słowa ani ruchu. Była śliczną ośmiolatką o gęstych, jasnych włoskach, piegowatym nosku i wąskich usteczkach. Przez niski wzrost, szczupłą, wątłą sylwetkę i piskliwy głos wydawała się jeszcze młodsza niż w rzeczywistości, dlatego Stephen dokuczał jej zdecydowanie częściej, niż pozwalały na to normy. Kochał maleńką i ona kochała jego, jednakże nigdy nie potrafił oprzeć się pokusie zarzucenia uszczypliwym żartem lub aluzją. Czasami przez niego płakała, ale rzadko. Z zasady była twardą, dzielną osobą. Nie raz odgrywała mu się tym samym, przez co nie żałował głupich występków tak bardzo, jak powinien.
– Naprawdę się wyprowadzasz? – wydusiła w końcu, nie przenosząc wzroku. Kiwnął głową, podchodząc do plecaka i biorąc go do ręki. Był ciężki. – Myśleliśmy, że tak tylko straszysz.
– Nie, nie straszę. Naprawdę mnie tu nie będzie – mamrotał.
– Przecież nie jesteś pełnoletni.
– Już niedługo. – Wzruszył ramionami. – Jeśli przyszłaś się popatrzeć, to za późno. Właśnie wychodzę.
– Nie, przyszłam się pożegnać – poinformowała go, a w ogromnych oczach dostrzegł coś dziwnego. Zabłyszczały w słabym świetle stojącej na biurku lampki. – Nie sądziłam, że mówisz poważnie – powiedziała takim tonem, jakby się uskarżała.
– Nawet mnie się zdarza – westchnął. – No dobrze, ja idę. Trzymaj się.
Już znajdował się może dwa metry od drzwi, kiedy poczuł na swoim udzie mocny uścisk dwóch słabych ramionek. Zatrzymał się i ujrzał Faith przyczepioną do jego nogawki. Westchnął, rozczuliwszy się na widok wielkich łez cieknących z po piegowatych policzkach. Odwrócił się i przytulił małą siostrzyczkę, szlochającą i drżącą z płaczu.
– Za-abie-erz mnie-e-e ze so-obą-ą… - prosiła cichutko, pociągając nosem i roniąc kolejne łzy. Pocałował małą w ucho i uśmiechnął się.
– Nie mogę. Jesteś za mała.
– Ale-e ty je-e-esteś duży-y – zauważyła, a przez jej ciało przebiegł spazm. Wtulił się w nią mocno. – Oni-i są tacy o-o-okropni-i-i! – jęczała.
– Kto?
– Tho-omas-s, Da-a-aniel i Michael – wymamrotała, mając na myśli swoich starszych braci.
– I Stephen – dodał z goryczą, gładząc jasne włosy.
– Nie-e, Stephen ni-ie – zapewniła go. – Tylko cza-asami.
– Nie mogę cię zabrać, kruszynko – wyszeptał, przytulając ją. Czuł drobne rączki na swoim karku, kosmyki blond włosów łaskotały go w nos, a słone łzy moczyły kołnierz.
– A-ale przyjdziesz kiedy-yś? – wyjąkała. – Jak ju-uż będę starsza.
– Fay…
– Proszę. – Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego podpuchniętymi, przekrwionymi oczami. Mokre ślady na policzkach zabłyszczały delikatnie. Zawahał się, po czym westchnął.
– Dobrze.
– Obiecuje-esz?
– Obiecuję.
Pocałował dziewczynkę w czoło, tak jak jego jeszcze kilka minut wcześniej pocałowała matka, po czym wytarł dziecięcą buzię kciukiem i uśmiechnął się.
– Kocham cię, maleńka.
– Ja ciebie też – wychrypiała, roniąc ostatnią łzę. Ucałował ją, czując słony posmak na wargach, po czym uścisnął dziewczynkę. Nie oglądając się za siebie, wybiegł z pokoju, zbiegł po schodach, ubrał się w pośpiechu i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Być może gdyby wtedy wiedział, jak potoczą się jego losy i ile błędów popełni od tamtego wydarzenia, zawróciłby, przeprosił ojca, zamknął w pokoju i postarał doprowadzić swoje życie w rodzinie do porządku. Zjadłby normalną kolację, powiedział wszystkim dobranoc, położył się spać, a gdy wstałby rano, cała sytuacja wydałaby mu się jaśniejsza i spokojniejsza, jeżeli nie śmieszna. Ale nie wiedział, jak wiele szkód narobił swoim szczeniackim, egoistycznym zachowaniem, nie wiedział, że przez tę decyzję jego życie zmieni się nieodwracalnie i nigdy, wbrew temu, co powiedział, nie wróci do siostrzyczki i nie zabierze jej w świat. Bo kiedy się otrząśnie, będzie już za późno. Któregoś dnia obudzi się jako brudny narkoman pełen nienawiści do świata, skalany zdradą własnego przyjaciela, z bagażem błędów zamiast doświadczeń. Mijając po raz ostatni próg swojego domu, nie miał o tym wszystkim pojęcia, bo gdyby wiedział – zawróciłby na pewno.
Podziękowawszy panu Masenowi za podwózkę i pomoc w wydostaniu się z samochodu, Chloe pokuśtykała do drzwi i otworzyła je. Były otwarte, mimo że na ganku, w salonie i sypialniach nie świeciły się światła. Dziewczyna zmarszczyła brwi – niemożliwe, by ojciec już poszedł spać. Zamknęła je za sobą i nacisnęła na włącznik. W przedsionku zrobiło się jasno. Zdjęła pantofelki i weszła do salonu, po czym wsunęła na stopy kapcie. Nie zastała nikogo ani tam, ani w kuchni.
– Tato? – zawołała. Odpowiedziała jej jedynie cisza. – David?
Weszła powoli po schodach. Skrzywiła się, gdy do jej nozdrzy dobiegł ostry zapach alkoholu. Błądząc na oślep, odnalazła włącznik i zapaliła światło. Pusto.
– Jest tu kto? Tato?
Zrobiła dwa kroki i usłyszała jakiś dźwięk. Przypominał szeleszczenie liści, może papieru, świst wiatru... Dobiegał zza drzwi pokoju Davida. Z głośno bijącym sercem i drżącymi rękoma, ignorując dziwne obrazy, jakie podsuwał jej umysł, podeszła bliżej i nacisnęła na klamkę. I wtedy zrozumiała, że to nie szelest ani świst, a jedynie pociąganie nosem.
– David? – wyszeptała. – Kochanie, jesteś tutaj?
Odszukała włącznik i pstryknęła nim. Po pokoju rozlało się słabe światło migoczącej żarówki. W rogu siedział mały, ciemnowłosy chłopiec z podkulonymi pod brodę nogami, które obejmował wątłymi ramionkami. Podbiegła do niego i kucnęła, zaniepokoiwszy się.
– Kochanie, stało ci się coś? – Pokręcił głową. Ślady łez zabłyszczały na zarumienionych policzkach. – Płaczesz? Dlaczego? Coś ci się stało?
Chłopiec zaszlochał jedynie, pociągając nosem i krzywiąc się. Rozplotła zaciśnięte ramionka i zamierzała przytulić malca lewą, zdrową ręką, kiedy usłyszała jakiś dźwięk. Odwróciła głowę i ujrzała swojego ojca chwiejącego się w wejściu do pokoju. Opierał się ręką o framugę, przymkniętymi, przekrwionymi oczami spoglądając na dziewczynę. Chwilę potem odór alkoholu nasilił się, a David zaszlochał głośniej.
– To ty – wybełkotał mężczyzna, zezując i wskazując palcem przed siebie. – Dzie się poziewałaś?
– Byłam na dworze – odparła. Czuła lekki niepokój i bała się, że z tej rozmowy może wyjść coś nieprzyjemnego. – Jesteś pijany.
– Nie jessem pi-any – wymamrotał, zachwiawszy się. – Nie jessem pi-any…
– Dałeś mu obiad? – zapytała, wskazując na brata.
– Nie, szekałem na siebie.
– Nic nie jadł? Jesteś głodny? – zwróciła się do Davida. Pokiwał głową. – Dlaczego on płacze? Zrobiłeś mu coś? – warknęła, biorąc chłopca niezdarnie na ręce i przytrzymując zdrową ręką.
– Nis mu nie zrobi-em – odpowiedział ze złością.
– Chodź, zjesz coś – powiedziała do malca. Zarzucił wątłe ramionka na jej szyi i wtulił się w klatkę piersiową. – A ty idź spać – poleciła ojcu. – Jesteś pijany.
– Nie jessem pi-any! – oburzył się. Minęła go w progu i zeszła po schodach. – Moja sórka wysy-a mie do łóżka… - bełkotał. – Moja własna sórka!
Zignorowała jego słowa i zaprowadziła małego do kuchni. Otworzyła lodówkę i odgrzała mu kotlety z ziemniakami, wsłuchując się, jak pociągał nosem i szlochał po cichu. Kilka minut później i to ucichło i w całym domu jedynymi dźwiękami były szum za oknem, uderzanie sztućców i chrapanie ojca w pokoju na piętrze.
Przez cały czas nie mogła przestać rozmyślać o kasztanowłosym chłopaku, Edwardzie. Miała przed oczami jego idealną twarz, w uszach brzmiał niski baryton. Był zupełnie inny niż wszyscy w tym wieku, wyczuła to od pierwszych słów. Biła od niego taka dostojność, słodka powaga, dojrzałość. Kiedy tylko przeniósł na nią swoje spojrzenie, poczuła przyjemne motylki w brzuchu. Zupełnie tak, jakby zaczarował ją od pierwszej chwili. Na dodatek należał do niezwykle przyjemnych rozmówców, tak jej się przynajmniej wydawało. Jakby był jej bratnią duszą.
Przypomniała sobie teorię Margaret o tym, że każda dusza rozpada się w Niebie na dwie części, po czym obydwie połówki zostają zesłane na Ziemię, by wniknąć w czyjeś ciało jeszcze przed narodzinami, w pierwszych sekundach życia w łonie matki. Rozrzucone po świecie, szukają odpowiedniego domu, a kiedy go znajdą, zamieszkują tam. Często dzielą je kilometry, kontynenty, oceany, granice, mury, lata, a nawet stulecia, czasami są to osoby o tej samej płci, przyjaciele, rodzic i dziecko, mąż i żona, siostra i brat, ale każda dusza ma tę drugą, która na nią czeka, czekała, szuka lub szukała, nawet jeżeli zamieszkiwani przez nie ludzie nie mają o tym pojęcia. A kiedy się taką spotka… wtedy się po prostu wie.
Kiedy spojrzenia Chloe i Edwarda skrzyżowały się, ona po prostu wiedziała.
Wieczorem, po kolacji, położyła Davida do łóżka, poczytała mu na dobranoc, pośpiewała kołysanki i posiedziała chwilę, obserwując, jak spokojnie oddycha. Pogładziła chłopca po ciemnej czuprynie i pocałowała w czubek głowy, po czym wstała, zamierzając przyszykować się do snu, wyszczotkować włosy, przebrać i umyć. Zamknęła drzwi wejściowe na klucz, zgasiła światło na ganku i uchyliła okna, by przewietrzyć kuchnię. Siedziała przy komódce w swoim pokoju, spoglądając w odbicie i rozplatając warkocz, gdy usłyszała jakiś szept. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się. Nikogo nie było w pobliżu. Zaniepokoiła się.
– Chrrrr… Chloe?
Przestraszyła się jeszcze bardziej. Szept dochodził z bliska, więc to nie mógł być jej ojciec. Dźwięk przypominał krztuszenie się lub charczenie duszonej osoby, która za wszelką cenę próbuje zaczerpnąć powietrza. To tylko szum za oknem, powtarzała sobie, ale nie potrafiła się uspokoić. Drżące ręce zamarły z do połowy rozplecionym warkoczem. Przełknęła ślinę, po czym postanowiła przez jakiś czas nie ruszać się z pokoju. Szybko rozczesała włosy i w ubraniu wskoczyła pod kołdrę, zajmując się jakąś książką. Podziałało. Wyobraźnia przestała płatać jej mrożące krew w żyłach figle. Po kilkunastu minutach, gdy zepchnęła wszelkie paskudne wizje w najgłębsze zakamarki swojego umysłu, wstała z zamiarem przebrania się. Otworzyła szafę i zdusiła w sobie wrzask.
We wnętrzu wisiała jej matka. Nie leżała, nie siedziała, nie stała – falowała lekko, zawieszona na sznurze, który zawiązany był na pręcie przechodzącym wewnątrz mebla, wśród wieszaków i płaszczy. Dotykała stopami podłoża, ale lina na jej szyi zaciskała się tak mocno, że najwyraźniej zadusiła drobną kobietkę. Miała wytrzeszczone oczy, posiniaczoną twarz, usta rozchylona w niemym krzyku. Chloe zamarła. Stała przed szafą kilkanaście sekund, minut, a może godzin, nie wiedziała, wlepiając wzrok w ciało zmarłej matki i nie będąc w stanie zareagować. Kiedy się otrząsnęła, bez słowa zamknęła szafę i zbiegła na dół, szlochając. Skuliła się w kącie kuchni, podsuwając nogi pod brodę i ukrywając twarz.
Kłębiło się w niej wiele uczuć. Pierwszym i zdecydowanie najsilniej odczuwalnym było przerażenie, które sparaliżowało ciało i umysł, blokując drogę do logicznego myślenia. Przeszywało jej serce i płuca na wylot niczym dzida, powodując w ten sposób atak kolejnych emocji. Niepokój, panika, popłoch, natłok pytań… Wspomnienia przeplatające się z widokiem martwej Margaret… I ten szept, który usłyszała przed lustrem.
Siedziała tam przez jakiś czas, uspokajając się i zrzucając winę na przemęczenie, natłok wrażeń i bogatą wyobraźnię. Serce zwolniło, łzy wyschły, pozostawiając tylko piekące ślady wyżłobione w policzkach, członki przestały drżeć. Opierała głowę o ścianę z zamkniętymi oczami i nasłuchiwała. Skarciła się w duchu za głupotę i podniosła z zamiarem pójścia spać. A potem usłyszała kolejny dziwny dźwięk dochodzący z korytarza. Stukanie.
Puk, puk, puk.
Chloe zamarła. Czuła, że mimo usilnych prób nie potrafi odepchnąć paskudnych wizji matki powstałej z grobu i stąpającej po drewnianej podłodze, z martwym spojrzeniem i podłużnym, sinym śladem na szyi. Zaciskając pięści i czując kolejne łzy pod powiekami, zrobiła kilka kroków do tyłu, aż pod samą ścianę.
Puk, puk, puk.
Zmarszczyła brwi – dźwięk przypominał zwykłe stukanie do drzwi. Na wszelki wypadek złapała patelnię w zdrową rękę. Powolnym krokiem wyszła z kuchni, trzymając naczynie na wysokości głowy, po czym stanęła przed wyjściem i odetchnęła. Wokoło panowała ciemność i cisza, ucichło nawet chrapanie ojca. Jedynymi dosłyszalnymi dźwiękami było świszczenie wiatru za oknem i przyspieszone bicie serca dziewczyny – krew dudniła w uszach i pulsowała w skroniach przerażająco głośno, potęgując w młodej piersi uczucie strachu. Przełknęła głośno ślinę i złapała za klamkę, którą przekręciła i pociągnęła do siebie. Drzwi zaskrzypiały złowieszczo, przypominając jęk torturowanej osoby, męczonej może nie tyle fizycznie, co psychicznie, jęk osoby, która kogoś straciła i coś jej o tym przypomniało, osoby, która postradała zmysły, która tęskni, która widzi rzeczy potęgujące tęsknotę, rzeczy, których nie powinna widzieć; jęk osoby, której nie pozostało nic innego, tylko jęczeć, płakać bez łez, szlochać w milczeniu, jęczeć jak te drzwi, jak jęczy wiatr za oknem, jak jęczała konająca matka, jak jęczą osoby, które widzą ją potem martwą w szafie, jęk kogoś, kogo torturuje własny umysł, kogoś obłą…
– Stephen, to ty?!
Chłopak podniósł głowę, a jasne włosy zabłyszczały w księżycowym blasku. Siedział na schodkach werandy, obejmując się ramionami i drżąc lekko. Z jego ust wydobywała się gęsta para, gdy oddychał. Chloe poczuła gęsią skórkę na całym ciele, gdy powiał mocniejszy wiatr. Opatuliła się ramionami i spojrzała pytająco na kolegę.
– Co tutaj robisz o tej porze? – zapytała, starając się nie myśleć o tym, że zastał ją w piżamie.
– To dosyć… – Zawahał się. – Nieprzyjemna sytuacja – wybąkał, po czym wstał i podszedł wolnymi krokami.
– To ty stukałeś?
– Tak, to ja – przyznał z lekkim zażenowaniem. – Znaczy… chodzi o to, że potrzebuję paru minut, by się zagrzać albo co… zaraz zniknę, obiecuję – wydukał. Dziewczyna zauważyła, jak wiele samozaparcia potrzebował, by wypowiedzieć tych parę słów. Unikał jej spojrzenia, kuląc się w sobie z zimna.
– Wchodź, nie marznij – zaproponowała, otwierając szerzej drzwi. Nie masz nic do stracenia, powiedziała sobie. To lepsze niż być sam na sam ze swoją wyobraźnią. Stephen z zapałem wszedł do środka, zarzucając plecak na ramię. – Zaskakująca wizyta – zauważyła.
– To przerażające, jak wielu przyjaciół nagle okazuje się dalekimi znajomymi, kiedy prosi się ich o pomoc – wymamrotał z goryczą,
Potarł przedramiona dłońmi, wzdrygając się lekko, i omiótł pokój przekrwionymi, jakby lekko podpuchniętymi oczami. Ciężkie powieki do połowy opadały na – wydawałoby się – wyblakłe nieco niebieskie tęczówki, długie rzęsy rzucały podłużne cienie na fioletowe sińce. W końcu jego spojrzenie padło na zaciekawioną dziewczynę, a na wargach rozkwitł szeroki, szelmowski uśmiech.
– Co, coś nie tak? – zagadnął ciepło, a z jego głosu znikła cała gorycz.
– Nie, w porządku. Chodź do kuchni. – Zaprowadziła go do stołu, odkładając patelnię. Oklapł, ukrywając twarz w dłoniach. – Co się stało?
Zawahał się. Chloe spoglądała na niego uważnie. Odniosła wrażenie, że nawet wtedy gdy okazuje uczucia, nawet wtedy gdy stoi na niepewnym gruncie, nawet wtedy gdy jest roztrzęsiony – przez cały czas chowa swoją twarz za inną maską. „Okazywanie uczuć, córeczko – powiedział jej kiedyś ojciec – jest dla mięczaków. Dla przegranych. Dla nieudaczników. Zwycięzcy zawsze pozostaną chłodni na zewnątrz”. Pamięta skorupę, która oddzielała jego serce od reszty świata, grubą, twardą, z jedną szczeliną – Margaret. To tam właśnie życie wbijało mu szpilki, torturując zmęczony, stary mięsień i sprawiając, że stawał się mięczakiem, przegranym, nieudacznikiem.
„Nie stać nas na słabość, kochanie”.
Stephen sprawiał wrażenie kogoś, kto nie tyle bał się, że zostanie wzięty za mięczaka, ale po prostu wyznawał ideologię podobną do toku myślenia pana Harrisa. Być może wyszkolił się w udawaniu tak dobrze, że sam zagubił gdzieś własną twarz i tak naprawdę ją zatracił, a może czasami się otwiera, załamuje? Kto wie, być może jest już tak dobrym kłamcą, że nawet nie wie, kiedy kłamie. Mózg przywykł do wiecznego udawania i zwyczajnie nie odróżnia prawdy od kamuflażu.
Przypomniała sobie rodzeństwo, Carola i Caroline, dzieci jej ciotki, Anne. Jej pierwszy mąż zginął na morzu podczas sztormu, gdy była w ciąży ze swoim synkiem. Od tamtej chwili minęło ponad dwanaście lat, a siostra Margaret przez ten czas zdążyła znaleźć sobie nowego męża – bogatego alkoholika z zamożnej rodziny, Briana. Brian był oczywiście najwspanialszym mężem na świecie – pomijając momenty, kiedy pił, a pił codziennie. Cały spadek po dziadku wydał na alkohol i używki, więc biedna Anne musiała zatrudnić się jako pracownica w fabryce kuchenek gazowych. Podczas nieobecności kobiety ojciec zajmował się dziećmi. Tak naprawdę nikt nigdy nie przyłapał go na niczym złym, nigdy nie udowodniono mu, by chociaż raz podniósł rękę na pół-sieroty, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że siniaki i zadrapania nie biorą się znikąd. Być może nawet szczerze uwierzonoby w niewinność Briana, gdyby nie zdradziła go jedna rzecz: spojrzenie dzieci. Nawet wtedy gdy się śmiały, w identycznych, szarozielonych tęczówkach widniał niepokój przemieszany z niepewnością. Zupełnie jakby w każdej sekundzie swojego życia bały się zrobić krok w nieodpowiednią stronę, podrapać się po nosie w nieodpowiednim momencie i kichnąć w nieodpowiedni sposób. Wypowiadały się powoli, jakby uważnie baczyły na każde słowo. Nigdy nie przestawały być czujne. Niepokój nie zasypiał.
Podobne wrażenie odnosił Stephen. Uważał na słowa, każdy jego ruch zdawał się być zaplanowany. Każda pauza w rozmowie, ton głosu, sposób gestykulacji – to wszystko jakby ustalone z góry. Mimo to nie był ani odrobinę sztuczny. A jeżeli był, to nie miał o tym pojęcia. Jego mózg rozkazywał mu grać, by osiągnąć coś – być może cel, zainteresowanie, cokolwiek – i to on przejął kontrolę nad całą istotą chłopaka. Te wszystkie myśli napadły ją w jednej sekundzie.
– Dlaczego stanęłaś w drzwiach z patelnią w ręku? – Unik. Coś ukrywa – przeszło jej przez myśl. Zawahała się nieco. Uznała jednak, że nie jest jej ani bliski, ani znany na tyle, by mieć pewność, że jej nie wyśmieje.
– Cóż – odparła powoli – o tej porze nie spodziewałam się nikogo z przyjaznymi zamiarami.
Wzruszył jedynie ramionami, robiąc słodką, przepraszającą minę. Potrafił być bardzo czarujący.
– Masz ochotę na herbatę? – zagadnęła, wstając.
– Och, nie, już zaraz lecę – wymamrotał niepewnie. – Nie chcę cię kłopotać.
To tylko gra. Doskonale wie, że zaprzeczę i zrobię mu herbatę. I zostanie na dłużej.
– To żaden problem.
Ale przecież jest zdesperowany i pewnie nawet nie ma pojęcia, że jego zachowanie to jedynie cwane zagrania. Nie wyrzucę go na zewnątrz, póki nie znajdzie miejsca, by się zatrzymać. Zawiózł mnie do szpitala – kto wie, co by się zdarzyło, gdyby nie jego pomoc.
Podeszła do kuchenki i nalała wody do czajnika.
– Ale naprawdę, nie musisz… – Napełniła naczynie po brzegi. Zawahał się. – To miłe z twojej strony. Dziękuję.
Z drugiej strony, gdyby nie on i jego przybycie w nieodpowiednim momencie, nigdy nie spadłabym ze skał i nie miała ręki w temblaku. Nie musiałabym męczyć się z robieniem kolacji przez pół dnia.
– Nie ma sprawy.
Ależ oczywiście, że jest sprawa. Jesteś mi obcy, nie wiem, jak nazywają się twoi rodzice i czym się zajmują. Co lubi robić twoja siostra w wolnym czasie i czy popierasz poglądy aktualnego prezydenta. Nie wiem, czy nie wykorzystasz mnie pod jakimkolwiek względem i po prostu sobie pójdziesz, nie wiem, czy mnie nie skrzywdzisz lub okradniesz.
Oklapła na siedzenie, czekając na gwizdek.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz – gdyby nie ty, nigdy nie napotkałabym mojej drugiej połówki.
– Cała przyjemność po mojej stronie – dodała, patrząc na niego. – Ale wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Jakie pytanie?
– Dlaczego tak nagle zawitałeś z walizkami do mojego domu? Co się stało?
Chłopak otworzył usta, zapewne po to, by skłamać lub uniknąć odpowiedzi, kiedy jego twarz zmieniła się. Wytrzeszczył oczy i rozchylił wargi w niemym zdumieniu.
– Co? – zdziwiła się. Stephen nie odpowiadał, wpatrując się w nią.
– Właśnie sobie uświadomiłem… Bardzo, ale to bardzo kogoś mi przypominasz – wymamrotał z naciskiem. – Masz może siostrę?
Pokiwała głową.
– Cioteczną.
– I jest w twoim wieku?
– Nie, jest trzy lata młodsza.
– Och, to nie, niemożliwe. – Wodził wzrokiem z jednego oka do drugiego. Zrozumiała, że jeśli zapyta po raz trzeci, po raz trzeci również uniknie odpowiedzi. Dlatego porzuciła temat i gawędziła z nim, popijając herbatę, a potem kakao, aż w końcu zasnęła na stole z kubkiem w ręku, czując unoszący się w powietrzu słodki zapach czekolady. |
Post został pochwalony 2 razy
|
|
|
|
rani
Dobry wampir
Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 244 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy
|
Wysłany:
Pią 22:29, 12 Mar 2010 |
|
Nie wiem od czego zacząć. Siedzę i płaczę. Tak, ty to sprawiłaś. Coś mnie uciska w środku, może powinnam najpierw się uspokoić, poukładać to sobie w głowie. Ale boję się, że zapomnę połowę.
Kocham cię za tak długie rozdziały. Mogę się wczuć, bez obawy, że zaraz mi się urwie, w najmniej odpowiednim momencie. Byłam jak w transie, czytając to.
Teraz przedstawiłaś nam Stephena. I ja muszę chyba teraz zmienić zdanie. Wcześniej pisałam, że najbardziej przypadł mi do gustu Joseph. Teraz kompletnie oczarował mnie Stephen. Jest kompletnie inny, niż myślałam. Nie jest tylko bawidamkiem, który błyśnie szelmowskim uśmieszkiem i każda dziewczyna jest jego. Jest chłopcem pragnącym miłości. Miłości, której od swoich rodziców nigdy nie dostał. Był dla nich zbędnym balastem. Robili sobie dzieci jedno po drugim, a o nim zapominali. I został sam. To, jak się zachowuje przy znajomych, to tylko poza, skorupa, która chroni go przed zranieniem. Bo on się boi. Boi się otworzyć przed innym człowiekiem. Sparzył się wcześniej i nie chce tego powtórzyć.
Cała ta rozmowa z rodzicami doprowadziła mnie do płaczu. Po prostu czytałam i łzy mi leciały strumieniami. Naprawdę rzadko mi się to zdarza, że płaczę przy czytaniu FFów. Ale to było takie przejmujące, takie dramatyczne i bolesne. On nie chciał odchodzić, ale nie miał już wyjścia. Rozumiem go. Moim zdaniem wcale się nie zachował jak głupi szczeniak, który marzy o byciu dorosłym. Bo co miał zrobić? Ojciec prawie go zastrzelił, rzucił o ścianę. A matka? Widać, że nie ma nic do powiedzenia. I ten moment, gdy do niego przyszła - piękny i rozczulający. Dała mu to, czego potrzebował od dziecka. Zapewnienia, że mimo jego wad i rzeczy, które zrobić, ona wciąż go kocha. Bo jest jego matką.
I jego siostrzyczka. Widać, że chyba byli sobie najbliżsi w całej rodzinie. Często tak jest w wielodzietnych rodzinach, że najmłodszy i najstarszy kochają się najbardziej/
Przeraziło mnie, to co napisałaś później.O tym, jak potoczą się jego losy. Zastanawiam się, czy za dużo nie zdradziłaś, ale jednak myślę, że to lepiej, bo u mnie wywołałaś burzę. Zastanawiam się teraz, co takiego zrobi,że tak potoczą się jego losy? Czy wszyscy go opuszczą? W sumie powiedział Chloe, jak to przyjaciele stają się nagle zwykłymi znajomymi.
Wyląduję na ulicy? Bardzo, ale to bardzo mnie zaniepokoiłaś.
Chloe jest matką i żoną w swoim domu. Opiekuję się bratem i ojcem, który, jak widać załamał się kompletnie po śmierci żony. Jak łatwo pogrążyć się w alkoholu, zostawiając dzieci samych sobie. Niech sami sobie radzą, ja rozpaczam. To tak typowo męskie.
Przez chwilę, gdy Chloe usłyszała płacz brata, myślałam, że ojciec go wykorzystał. I miałam tylko nadzieję, że nie. Ale pobił go? Czy płakał dlatego, że ojciec był pijany?
I ten trup w szafie. Jezu, myślałam, że ojciec gdzieś trzymał zwłoki swojej żony i teraz je wyjął. Za dużo telewizji, stanowczo Przewidziało jej się? Na pewno? Bo ja tu nie chce żadnych horrorów.
I coś, co mi się bardzo podobało. Rozmowa ze Stephenem. Pokazałaś idealnie to, co sobie ludzie myślą, gdy mówię nam uprzejmie rzeczy. Z jednej strony mówią, że nie ma sprawy, że zrobią nam herbatę czy kawę, a z drugiej myślą sobie: nie ma w domu co pić? Po co ona w ogóle przyszła? Itd..
Świetnie to pokazałaś.
I oczarowałaś mnie tą teorią o dwóch duszach. Piękne. Znam też inną teorię, Platona, o tym, że przed wiekami żyły sobie stworzenia o dwóch głowach, dwóch parach rąk i nóg i potrafiły się rozmnażać. Bogowie byli zazdrośni, więc rozwścieczony Zeus cisnął piorunem i rozpłatał owe stworzenia na pół. Od tego czasu ludzie przemierzają świat w poszukiwaniu utraconej połówki. Wiem, pewnie niepotrzebnie to przytoczyłam, ale skojarzyło mi się. I uwielbiam takie rzeczy.
Zastanawiało mi się coś. To, że Chloe jest podobna do dawnej ukochanej Stephena. Może ona jest jej następnym wcieleniem. Wiem, pewnie głupoty piszę, ale tak mi przyszło do głowy.
Szczerze mówiąc, nie podoba mi się to, że ona uważa, że Edward jest jej przeznaczony. Nie polubiłam go za bardzo, jak na razie. Jest najmniej interesujący z tej trójki. I co znaczą te listy pomiędzy Chloe i Stephenem? Między nimi musiało coś zajść. I który z nich zdradził Stephena? Joseph czy Edward? Ja myślę, że Edward. Odebrał mu Chloe. Innego wytłumaczenia nie widzę. Chociaż pewnie się mylę
Zachwyca mnie to opowiadanie. Będę to chyba pisać za każdym razem. To jak opisujesz ich uczucia, miejsca i wszystko dokoła, sprawia, że czuję się, jakbym tam była i przeżywam to razem z nimi.
To opowiadanie jest lepsze od niejednej książki. Naprawdę.
Mam znowu ochotę to przeczytać. Nie wiem co jeszcze mogę napisać, więc kończę :) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez rani dnia Pią 23:17, 12 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
love_jasper
Wilkołak
Dołączył: 21 Lut 2009
Posty: 105 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 0:45, 13 Mar 2010 |
|
Madziu! Tenże rozdział jest wrygrejt. Popieram to faktem iż...
Myślałam, że Stephen nie ucieknie. Na prawdę myślałam, że to zwykła kłótnia nastolatka z rodzicami. Ale nie, to najprawdziwsza prawda. Normalnie nie mam pojęcia co teraz z nim się stanie. Coś mi kiedyś mówiłaś, ale ja - skleroza, tylko przebłyski mam. Kurcze no, tak sobie uciekł!
I do kogo uciekł? Do Chloe, a jakże. A koszmar tej dziewczyny to aż mi ciarki przeszły po plecach. I troszki niewesoła ta sytuacja z ojcem...
Ładnie piszesz, wielowątkowo i bardzo miło się ciebie czyta. Nawet nie zauważyłam kiedy te 8 stron zleciało;p
Z wszelkimi wyrazami
Znany recenzent wszelakich utworów literackich
mgr. prof. hab. Agatkaaa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Sob 11:24, 13 Mar 2010 |
|
Ten rozdział był cudowny. Długość wcale mnie nie przeraziła a raczej przekonała do czytania. Więcej niż super. To był rozdział dla Stephena i Chloe jak swój poprzednik był dla Josepha. Nie wiem dlaczego ale zawisło we mnie pewnego rodzaju zwątpienie co do postaci Chloe. Jej umysł analizował każdy ruch. Czy nie dojdzie do jakiegoś konfliktu między Edwardem a Stephenem o Chloe? To mi trochę przyszło do głowy, ciągnące się witki marzeń córki pijaka o doskonałym dziecku , o dżentelmenie Masenie. To wyobrażenie wygra z zagubionym i sponiewieranym przez los Stephenem. Jednakże popłakałam się przy scenie pożegnania z Fray. To było takie prawdziwe. Nie dość że świetnie prowadzisz opisy , to totalnie zostaje zaczarowana przez kreowane przez Ciebie wnętrze tych bohaterów, ich własne przemyślenia i swoje doświadczenie. Dokładnie mam na myśli ostatnią scenę , to jak pokazujesz że ludzie jedno myślą , mówią drugie a czasami i trzecie robią. Niezła psychologia. Najbardziej podoba mi się Chloe. Ona jest w jakiś sposób napiętnowana tą całą sytuacją z ojcem (i matką w szafie.. ) ; nie myśli jak zwykła nastolatka tamtych czasów. Staje się już dorosłą kobietą która pragnie ciepła domowego i miłości drugiej osoby. Jest córką, żoną , matką , panią domu a raczej sprzątaczką i dopiero na samym szarym końcu nastolatką. To co wydarzyło się na początku z Emily i Stephenem, nie miało niestety szczęśliwego zakończenia. A to że Chloe jest podobna do Emily jest w jakiś sposób zastanawiające. I jeszcze pokazanie jego relacji z matką , wszystkie te opisy co matka powinna. To jest prawdziwe. Doprawdy wspaniały rozdział, niczego w nim nie zabrakło. Wszystko przepięknie napisane bo przecież pomysł to połowa sukcesu a ukazanie tego tak jak się powinno to drugie. Jestem oczarowana tym światem. Prawdziwym i wręcz gorzkim.
Pozdrawiam, Uskrzydlona. (: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 12:13, 13 Mar 2010 |
|
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale musiałam sobie drugi raz przeczytać, a wczoraj siły mnie opuściły. Mam nadzieję, że mi wybaczysz i nie będziesz się złościć
Przechodzę do rzeczy...
Oczywiście wielki plus za początek, jak zwykle mi się podobało. Krótki fragment, ale dużo emocji. Lubię te Twoje "wstępy". Piszesz je konsekwentnie, podsycając moją ciekawość ich dotyczącą. Wstręciuch z Ciebie...
Podobało mi się, jak opisałaś ewolucję uczuć Stephena odnośnie Emily. Począwszy od zwykłej, neutralnej obserwacji, przez etap wrogości wobec kobiet, skończywszy na zakochaniu. Ładnie Ci to wyszło i naturalnie. No i potem te uczucia Stephena, gdy dziewczyna była blisko. Ślicznie.
Jednak potem spędzili razem noc w szopie. Zbliżyli się tam do siebie najbardziej jak tylko można i wtedy wszystko wygasło. Po prostu zniknęło. Niestety czasami tak jest, że strasznie czegoś pragniemy, a gdy to dostajemy - uczucia znikają. I tak Steve i Emily przestali ze sobą rozmawiać. Przykre to trochę, ale wiem, że takie coś jest naprawdę możliwe.
Byłam ciekawa co się stanie, gdy Stephen wróci do domu i jak przebiegnie spotkanie z rodzicami. Przecież ostatnio jego ojciec biegał za nim ze strzelbą. Strach pomyśleć co tam może się jeszcze wydarzyć.
Chcę zacytować fajną wypowiedź Stephena, która trochę mnie przeraziła, ale też rozbawiła...
Steve napisał: |
– Nie wiem, czy to bezpieczne – powiedział hardo. – A nuż wyskoczysz z bronią i zaczniesz mnie atakować. |
Dobre, naprawdę dobre.
Zresztą cała wymiana zdań między ojcem a synem była niesamowita. Nie mogę zrozumieć, jak ten facet może się tak odzywać do Stephena, naprawdę. Mi by chyba przez gardło nie przeszło, żeby nazwać swoje dziecko "sku******em" Nie mogłam czytać o tym, jak Gabriel obrażał Steve'ego, jak podbiegł do niego i uderzył nim o ścianę. Po prostu tak bardzo chciało mi się płakać, tak bardzo chciałam by przestał go wyzywać i dał mu spokój. Po prostu zachowanie tego faceta jest nienormalne. Obojętnie jak się Stephen zachowywał, nie miał prawa tak go potraktować. Nienawidzę takich ludzi jak Gabriel, nienawidzę.
Później jak Steve pakował się, płakał i ubolewał nad tym, że matka nie zareagowała, że nie chciała go zatrzymać. Oddaje to przepiękny cytat:
Cytat: |
Odmówiłby jej, czego zapewne była świadoma, ale wciąż pozostawała jego matką, kobietą, która nosiła go w sobie przez dwadzieścia dziewięć tygodni, rodziła w bólach przez kilkanaście godzin, karmiła piersią ponad dziesięć miesięcy, zmieniała pieluchy przez dwa i pół roku, uczyła mówić, żywiła papkami dla maluchów, wycierała tyłek, sprzątała wymiociny, zmieniała zmoczoną pościel, wstawała o trzeciej w nocy, bo synuś miał koszmar, przechodziła z nim grypę żołądkową, ospę, świnkę, przeziębienie, złamaną nogę, rozbite kolano, skręcony nadgarstek, zakrztuszenie żołędziem, upadek ze schodów, podbite oko, nocne polucje, pierwszą nieszczęśliwą miłość i przegrany mecz, a wszystko po to, by po niespełna osiemnastu latach tak po prostu pozwolić mu odejść. |
Przepraszam za tak długi fragment, ale jest świetny. Oddaje to, co się stało i o co chodziło bohaterowi. Też nie rozumiem jego matki. Dziwne, że nic nie zrobiła, że nie zareagowała, nie sprzeciwiła się mężowi. Cholera, co za ludzie
Jednak potem pojawiło się to:
Cytat: |
A wtedy usłyszał kroki, poczuł, jak matka oplotła swoje ramiona wokół jego szyi, i zrozumiał, że go kocha, a on kocha ją. Że zawsze będzie miał do kogo powrócić i wciąż ma gdzie płakać, wciąż ma matczyne policzki do ocierania z łez, ukochaną pierś do wtulania się. Wsłuchiwał się w cichy szloch Heleny, płacząc razem z nią, przepraszając bez słowa, wybaczając w milczeniu. Minęło dużo czasu – być może lat, tak mu się przynajmniej zdawało – kiedy uspokoiła oddech, pocałowała go w czoło i powiedziała mu to, czego łaknął od zawsze: „Kocham cię, synku”.
Kocham cię, mamo. |
A jednak matka go kochała całym sercem, ubolewała nad tym, co się stało. Wiedziała jednak, że tak będzie lepiej. Nie mogła nic więcej zrobić. Kochała swoje dziecko i nie chciała, żeby cierpiało. Kurcze, Ty mnie wykończysz. Czytam drugi raz i łzy ciągle tworzą mi się w oczach. Wiesz co
Potem pożegnanie Stephena z siostrzyczką. To już kompletnie mnie rozczuliło. To jak prosiła, żeby nie odchodził, żeby zabrał ją ze sobą i żeby obiecał, że kiedyś wróci. Wyobraziłam sobie tą malutką, zapłakaną dziewczynkę i nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Serce mi się krajało, gdy czytałam. Serio.
Zaniepokoiła mnie końcówka tego fragmentu. Mocno mnie zaniepokoiła. Boję się tego, co wymyśliłaś odnośnie Steve'ego.
Potem część o Chloe. Oczywiście już prawie na początku zeszłam na zawał, bo gdy weszła do ciemnego domu i znalazła zapłakanego Davida, w mojej głowie zaczęły tworzyć się straszne scenariusze. Żołądek podszedł mi do gardła. Myślałam, że ich ojciec nie żyje, że zapił się na śmierć. Naprawdę. Jednak okazało się, że żyje, ale jest mocno pijany i nie zajmował się chłopcem, gdy jej nie było w domu.
Wspomnienia Chloe na temat Edwarda mnie nie zdziwiły. Podejrzewałam, że coś zaiskrzy między nimi.
Zaczarował mnie ten fragment:
Cytat: |
Przypomniała sobie teorię Margaret o tym, że każda dusza rozpada się w Niebie na dwie części, po czym obydwie połówki zostają zesłane na Ziemię, by wniknąć w czyjeś ciało jeszcze przed narodzinami, w pierwszych sekundach życia w łonie matki. Rozrzucone po świecie, szukają odpowiedniego domu, a kiedy go znajdą, zamieszkują tam. Często dzielą je kilometry, kontynenty, oceany, granice, mury, lata, a nawet stulecia, czasami są to osoby o tej samej płci, przyjaciele, rodzic i dziecko, mąż i żona, siostra i brat, ale każda dusza ma tę drugą, która na nią czeka, czekała, szuka lub szukała, nawet jeżeli zamieszkiwani przez nie ludzie nie mają o tym pojęcia. A kiedy się taką spotka… wtedy się po prostu wie. |
Nigdy czegoś podobnego nie słyszałam, ale niesamowicie mnie to urzekło. Przepiękna historia, w którą byłaby w stanie uwierzyć. Ba! Wierzę w to i koniec. Jest w niej coś magicznego, ale też prawdziwego. Spodobała mi się niezwykle.
To jak Chloe "zobaczyła" w szafie swoją matkę było przerażające. Aż mnie ciarki przeszły. Biedna dziewczyna. I potem jak usłyszała pukanie i ruszyła z patelnią przed siebie. Na szczęście okazało się, że to Stephen, a nie żadna zmora. Zmarznięty, nieszczęśliwy Steve. Ech...
Potem był długi, ładny fragment z przemyśleniami i wspomnieniami. Podobało mi się.
Ładnie Ci wyszła ta ich rozmowa. To jak Chloe potrafiła przejrzeć zamiary Steve'ego i to, co kryje się za jego słowami. Kurcze, naprawdę mi żal tego chłopaka. To jak unikał wyjaśnień na temat tego, co robi u niej o tak późnej porze. Nie dziwię mu się. Też bym tego nie wyjawiła. Na pewno nie tak od razu.
Kurcze, żal mi wszystkich głównych bohaterów.
Josepha, który ma okropnego dziadka.
Stephena, który ma potwornego ojca.
Edwarda, który sprawia wrażenie wyrwanego z innego świata.
Chloe, która musi zajmować się domem, która widzi swoją martwą matkę, która musi uważać na pijanego ojca i która musi opiekować się bratem.
Każdego z nich życie nie potraktowało łagodnie. Każde z nich ma problemy. Wydają się całkowicie inni, a jednak coś ich łączy. Obawiam się, że to co nam dotychczas pokazałaś, jest dopiero początkiem kłopotów. Boję się tego, co nas czeka. Z drugiej strony bardzo oczekuję na ciąg dalszy, gdyż kocham Twoje opowiadanie i chcę wiedzieć co się dalej wydarzy.
Piszesz cudownie, płynnie, realistycznie, ale zarazem bajkowo. Długość tego rozdziału ani trochę mnie nie przeraziła, czy też nie zniechęciła. Wręcz przeciwnie - bardzo mnie to ucieszyło. Nawet nie wiesz jak bardzo. Przecież wiesz, że uwielbiam czytać i komentować. Tym bardziej coś tak genialnego jak Pandemia.
Chyba jeszcze nigdy żadne opowiadanie na forum nie wzbudziło we mnie tylu emocji, co Twoje. A dzisiejszy rozdział sprawił, że wypłakałam potoki łez i dalej chce mi się płakać. A zaraz mam jechać do babci i co jej powiem, jak zobaczy moje zapuchnięte oczy? No co?
Pamiętam naszą rozmowę na gg, gdy wyznałam Ci, że uwielbiam Josepha, a Ty powiedziałaś wtedy, że wolisz Stephena, bo wiesz co się dalej wydarzy. No i dziś powiem Ci, że nie potrafię powiedzieć, kogo darzę największą sympatią. Wszystkich bohaterów kocham. I Chloe. I Edwarda. I Josepha. I Stephena. Każdy jest świetnie wykreowany, każdy ma w sobie coś niesamowicie przyciągającego i interesującego. Znakomicie kreujesz ich charaktery i wyciągasz zarówno z nich, jak i z czytelnika pokłady emocji. A to bardzo dobrze. Bo dzięki temu to opowiadanie na długo zostanie w mojej głowie i w moim sercu. To nie jest opowiastka, którą przeczytam, a po paru dniach coś wypchnie ją z mojej głowy. Pandemia jest świetnym opowiadaniem, pełnym prawdziwych, ale zarazem magicznych wątków, bohaterów i sytuacji. Swoją wizję przekazujesz nam w niezwykle przekonujący i naturalny sposób. Każde zdanie chłonie się z wielką przyjemnością, a gdy nadchodzi koniec, chce się czytać dalej i nie można się pogodzić z tym, że to już koniec.
Czy Ty widzisz co ze mną robisz? Widzisz to? Ojj, Suhaku, Suhaku
Dobra, kończę moją wypowiedź, bo pewnie zaraz uśniesz z nudów. Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale musiałam to wszystko napisać.
Wielkie brawa dla Ciebie, kłaniam się nisko i pozdrawiam serdecznie! :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
asia7
Nowonarodzony
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 40 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 16:05, 13 Mar 2010 |
|
Rozdział jest wspaniały (jak zawsze zresztą). I bardzo dobrze, że był długi, bo i tak będę teraz niecierpliwie czekać na następny!
Oczarowała mnie historia o bratnich duszach - naprawdę jest przekonująca, a także to jak opisałaś matkę Stephena, a raczej wszystkie matki. To było przepiękne i takie prawdziwe.
Co do wstępów zgadzam się całkowicie z Susan. Z każdym kolejnym listem mam wrażenie, że coraz mniej wiem i jeszcze bardziej jestem ciekawa jak to się wszystko potoczy.
Przyznam, że strasznie szkoda mi Chloe. Nie tylko z powodu jej sytuacji rodzinnej i tych koszmarów, ale dlatego, że tak bardzo polubiła Edwarda, a wszyscy wiemy jak się w gruncie rzeczy ta historia skończy i dla niej ten koniec raczej szczęśliwy nie będzie...
No i ten Stephen... Strasznie mi żal, że tak skończy, że jednak nie został w tym domu. Ale może nie będzie tak źle.
W ogóle tak ogólnie biorąc to smutne to opowiadanie. Ale widać tak musi być. I tak bardzo mi się podoba.
Jedyna rzecz w tym rozdziale, której mi brakowało to Edward. Ale żyję nadzieją, że pojawi się w następnym
Weny!
Pozdrawiam,
asia7 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|