|
Autor |
Wiadomość |
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Wto 1:54, 09 Lut 2010 |
|
Widzisz, Robak. Kiedyś obiecałam, że jak coś napiszesz, to przybędę z mądrym komentarzem, który sprawi, że się uśmiechniesz, ale mądrze, a nie głupkowato, bo wela kadzi.
No więc wela przybywa z odzewem i do tego tekstu zamierza się odwołać.
Widzisz. Ten tekst można równo zjechać, ale można też go wymiziać, pochwalić, poczochrać po głowie. Jest dziwny. Pisany prozą, ale jest w nim tyle niedomówień, tyle poetyckiej - hm, zastanawiam się, jak to określić - papki, że zastanawiam się, czy oby na pewno to jest proza. Bardzo krótki, wiele rzeczy zostawiasz, zaczynasz beznadziejnym zdaniem, które tępi każdy z forumowiczów. Ale ty jesteś Robak, więc ludzie mówią, że to spoko, że u ciebie wygląda to dobrze. Nie wiem sama, czy wygląda to dobrze. Nie potrafię być w tym momencie obiektywna, ponieważ boję się spojrzeć przez pryzmat twoich umiejętności, a nie tego całego skomercjalizowanego gówna. Dawno, dawno temu żyła pewna dziewczyna imieniem Bella. Zaczynasz nieco inaczej, niż w gimnazjalnych historyjkach, ale cel jest ten sam. Prostota. Ale czy nie za prosto? I tu jest ten welowy pisk.
Pewnie myślisz, że nie dostaniesz opieprzu, poleję wodę, bo sama nie wiem, o czym jest ten tekst i nie potrafię określić swojej postawy wobec niego. Niestety, ale na twoją niekorzyść - a właściwie tego tekstu - przemawiają twoje umiejętności. Są przecież rozwinięte naprawdę bardzo, bardzo mocno, a ty przylatujesz z takim świstkiem. Gdyby to była początkująca osoba, która boi dotknąć się klawiatury, która unika większych opisów, której z trudem przychodzą cięższe tematy, to dobrze wiesz, że taka osoba zasługiwałaby na pochwałę. W końcu próbowała. Wyszedł całkiem niezły tekst.
Ale, na litość boską, to jest Robal. Robal, który ma predyspozycje, Robal potrafiący piórem operować.
Więc ogólna informacja opisująca ten tekst mówi, że miniatura jest ciekawa i nieco inna. Zalatuje troszeczkę komerchą, ale jest ona ukryta w niedopowiedzeniach, które odgrywają w tekście wielką rolę. Poetycko napisana historyjka, przy której można naprawdę pomyśleć, zastanowić się nad tym, co nas otacza. Tak, dusze romantyków, zapraszamy. Poczytajcie, poszukajcie drugiego, trzeciego, piątego, dziewiątego, a nawet piętnastego dna. Osoby, których inwencja twórcza jest rozwinięta do tego poziomu, niech czytają i rozkminiają nad tekstem. Uznają go za bardzo dobry, bo i rację mieć będą. Jednakże pamiętajmy - tekst napisał Robal, który ani nie jest początkującym, ani nie ma problemów z pisaniem cięższych tekstów, ani jakiś nieogarnięty w świecie nauki nie jest.
Ale koniec tego pieprzenia o niczym, aby komentarz był długi. Trzeba wypisać te dobre strony tekstu i zapomnieć o tym, że napisała tekst Robal, która akurat przechodziła zaćmienie.
Plusy tego tekstu? Hm, chyba troszeczkę już je wymieniłam. Bo tak szczerze te niedopowiedzenia inny może uznać za walor. Drugi za brak odwagi i zostawienie tekst na pastwę losu. No tutaj to można zawzięcie dyskutować i prowadzić naprawdę zacięte debaty... Bez kitu, leję wodę, wybacz, Robaś.
Dobra, dobra. Jako że ten pojedynek się nie odbył i wygrałaś walkowerem, i nie mogłam ocenić go na podstawię tekst Zosi i Kasi, to troszeczkę odniosę się do pojedynku, a mianowicie do jego warunków.
Widzisz, tutaj jest oznaka braku czasu i pisanie tekstu na ostatnią chwilę. Nie miałaś czasu pomyśleć i wprowadzić w oryginalny, nieprzewidywalny sposób postaci, która by to wszystko ślicznie opisała. Weszłaś w jakieś legendy, które notabene były dobrym pomysłem, ale postanowiłaś zostać poetką i praktycznie o tym nie wspominać. Mogłaś skupić się na bohaterze, który widział skok. Mogłaś skupić się na Belli i na nim. Wyszedłby wspaniały tekst. A jak już wzięłaś te legendy, to mogłaś też coś z nimi pokombinować. Jakichś dzieciaków wpleść, jakieś mapy skarbów, jakieś wielkie tajemnice głoszące niesamowite dzieje zagadkowej Belli. Mogłaś. Ale nie skadziłaś.
Cóż, Robak. Trudno. I teraz odpowiadam - nie musisz wstydzić się tego tekstu, ale nie masz się też czym szczycić. Zwykły tekst, ot co. Kiedy ktoś złapie melancholijny humor, to niech tu zajrzy. Wrażliwi ludzie pod wpływem rozmarzenia i wielkich nostalgii nawet uronią kilka łez. Tak, Robal. Tacy ludzie jak ty.
Do zobaczenia, Robak. Teraz masz się postarać. I przestań pisać na ostatnią chwilę, bo kiedyś się przejdziesz.
Miziańsko, welson. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Wto 14:31, 09 Lut 2010 |
|
Dobra, Robaczku, przybyłam i rzeknę parę słów od siebie
Po pierwsze chciałam ci na wstępie pogratulować za przejście do następnego etapu. Jestem pewna, że dalej poradzisz sobie równie dobrze. Życzę ci samego szczytu
Co do tekstu. Przeczytałam na jednym wdechu. Podoba mi się u ciebie wplatanie wierszów do tekstu. Na mnie to działa. Może dlatego, że jestem cholerną romantyczką? Who knows? W każdym razie działa. Ja to odbieram, przyswajam sobie i dobieram do tekstu. I za każdym razem to, co wybierzesz, pasuje. Pasuje jak ulał i nastraja człowieka odpowiednio do tego, co ma zaraz przeczytać.
I ja zostałam wprowadzona w nastrój delikatnej nostalgii i melancholii, które towarzyszą mi nawet teraz, gdy piszę ci oto ten komentarz.
Bella - odrzucona, zraniona, samotna, powzięła decyzję. Powiem ci, że ta syrena to dobry pomysł. Jej wizja upadku z klifu, jej oczami, tej, która może zrozumieć ból Belli. W końcu sama jest samotna. Widzę to oczami.
Tyle jeśli chodzi o fabułę. Bo ona na mnie oddziałuję. Jednakże sam tekst, sam w sobie, tak jak został napisany, cóż, nie czuję cię w nim.
Nie czuję, żeby to Robaczek pisał, żeby to wyszło spod twojego pióra. Po prostu. Nie czuję. Ja wiem jak piszesz, a piszesz tak, że człowiek ci zazdrości, piszesz z serduszka, ale słowa, które pokazujesz są piękne, obrazowe. Czlowiek widzi je, gdy migają mu przed oczami.
Tutaj tego nie ma, zabrakło mi ciebie w tym tekście. Zabrakło mi twoich umiejętności. Bo ja wiem, że potrafisz wywołać we mnie burzę uczuć. Ja wiem. Tutaj poczułam tylko samotność i nostalgię, bo ona przebijała przez ten tekst.
Ale nie poczułam ciebie. I jest mi przykro z tego powodu.
Mam jednak ogromną nadzieję, że następna mini, jaką nam zaprezentujesz, całkowicie odda twoje umiejętności pisarskie, bo są na wysokim poziomie, tego się nie wyprzesz
Buziaki Robalu :* |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
mTwil
Zły wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 80 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka
|
Wysłany:
Wto 18:00, 09 Lut 2010 |
|
Hej, Robasiu!
Nie sprawię Ci teraz już żadnej niespodzianki, ale prędzej dotrzymuję obietnic, niż robię coś z własnej woli. Można boleć nad moim usposobieniem, ale wolę być wśród dziesiątek cichych czytelników niż jedną z kilku osób, które zdecydują się coś po sobie zostawić. A ogromną różnicą jest komentowanie pierwszej lepszej miniatury, a komentowanie Twojego tekstu. Wyczerpię limit wykorzystania mózgu na dziś, ale raczej do niczego innego nie będzie mi już potrzebny.
Na początku, dlatego że nigdy nie będę miała wystarczająco dużo czasu, żeby powiedzieć to podczas rozmowy, chciałam Cię serdecznie przeprosić za moje lenistwo. Dopiero kiedy zna się punkt widzenia drugiej strony, zaczyna się rozumieć, że nie chodzi tu tylko o nacieszenie oczu, ale też o przekazanie swojej opinii. Nie lubię tego robić w takich wypadkach, bo wiedząc, jakie komentarze mogą się tu pojawić, jakie sama piszesz, zawsze się załamuję i poddaję, twierdząc, że nie mam tu czego szukać, bo kilka linijek nikogo nie zadowoli. Dziś kilku linijek nie będzie, bo postaram się trochę natworzyć, ale dalej czuję coś jakby brak ogólnej wiedzy do komentowania Twoich tekstów.
Skoro jestem już przy tym, a chyba pierwszy raz odzywam się w Twoim temacie, mogę Ci troszeczkę posłodzić. To, nad czym zawsze najbardziej się rozpływam, to słownictwo. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że tego Ci zazdroszczę. Z pewnością bierze się to z oczytania, a mnie do siedzenia w książkach, oprócz podręczników, ciężko zagonić, ale naprawdę za każdym razem mnie to zaskakuje. Chyba nie raz zdarzyło się, że z ciekawości nie mogłam powstrzymać się przed zajrzeniem do słownika – jak można sądzić – Internet czy to forum to strata czasu, ale tyle, ile odnośnie poprawności języka polskiego wyniosłam dzięki Twoim tekstom, nie zdążyli mnie nauczyć przez dziewięć lat w szkole. Prostując, nie mam tu też na myśli tego, że operujesz jakimś niezrozumiałym słownictwem, broń Boże, nie chodzi mi o to. Mam na myśli tylko i wyłącznie Twoje bogactwo, które ogromnie cenię.
Teraz mogę przejść już do konkretów, chociaż pewnie jeszcze nie raz zboczę z tematu. Oczywiście, mimo że jest mi z tego powodu przykro, nie skomentuję wszystkich miniatur, bo nie starczyłoby mi dnia na przemyślenia – postaram się nadrobić zaległości w przyszłości. Wybiorę tylko jedną, moją ulubioną – W cieniu saguaro. Pamiętam dzień ukazania się pojedynku, zresztą niełatwo zapomnieć o Sylwestrze, kiedy tylko zobaczyłam nowe teksty, zostawiłam wszystko, co robiłam, usunęłam się do pustego pokoju, zatkałam uszy i w spokoju zaczęłam czytać. Do Saguaro wracałam jeszcze nie raz. Chyba naprawdę cieszę się, że w końcu mogę podzielić się moimi przemyśleniami nie tylko z innymi, ale też z Autorką.
Spodobał mi się mój system, dzięki temu nie zapominam połowy rzeczy, o których chciałam powiedzieć, także będę pisać w sposób uporządkowany, zaczynając od pierwszej części.
I
Mam problem z tym, jak zacząć, mam zamiar skończyć to jeszcze dzisiaj, więc muszę się sprężyć.
Początek jest dla mnie przyjemnie świeży i lekki. Nie umiem nazwać tego inaczej, ale już kilka pierwszych zdań mnie ujęło. Najbardziej chyba zafascynował sam pomysł. Teraz, próbując napisać coś sensownego, czytam to niepamiętny już raz, ale im więcej, tym szerzej się uśmiecham. Jest w tym coś zabawnego, może właśnie to w pewien sposób ukazuje uosobienie Renee. Zamiar jest poważny, ale staje się też komiczny. Właśnie tu można odkryć wspaniały styl, gdzie opisując zaledwie minutę, króciutki moment, udaje Ci się zrobić to, używając tylu słów. Równie dobrze można nakreślić sytuację, też niejako będziemy z nią zapoznani, ale ja dalej wzdycham nad tymi szczegółami. Wszystko jest tak dokładnie opisane, że nawet ja ze swoją nad wyraz leniwą wyobraźnią, widzę to. Nie jest to też kompletnie poważne, jedyne określenie, jakie mi się teraz nasuwa to soczyste. Tak bogate, że aż tryskające treścią.
Niby pomysł nie jest niczym szczególnym, mam na myśli tylko tę części, ale wydaje mi się, że właśnie w takiej prostocie jest największe piękno. Nie ma tu żadnego wzniosłego stylu, przedstawiasz codzienną, ale wyszukaną, sytuację w sposób dla mnie powalający. Kolejną rzeczą jest to, że nie wybrałaś czynności typu zmywanie naczyń, nie przedstawiłaś jej w cudowny sposób, który z pewnością by Ci wyszedł, ale – znowu zaprzątając mi głowę tym, skąd czerpiesz takie pomysły – wymyśliłaś coś z jednej strony nietypowego, co w innym miejscu mogłoby się wydawać dziwne, ale z drugiej - pamiętając o kanonicznej Renee – tak pasującego. Dalej nie mogę się wysłowić, kręcę się wokół sedna, chcąc podejść do tego jak najładniej, ale widzę, że mi to nie wyjdzie, tak więc mam na myśli to, że wybrałaś medytację (nie mogę się już wysłowić), a że ta nie jest niczym popularnym, szczególnie u nas, a już tym bardziej ćwiczenia z joginem na kasecie za sześć dolarów. Ulżyło mi, powiedziałam, co chciałam.
Do tego wniosku doszłam przed momentem, ale zaczynasz od czegoś prostego, żeby potem stworzyć z tego jakby podstawę do kontynuacji. Zwykła joga – niezwykły kwiat lotosu, konstrukcja całej miniatury.
II
Gdyby właśnie w taki sposób przedstawiona Bellę w Zmierzchu, już kiedy przeprowadziła się do Forks, kochałabym ją po dziś dzień. Tam zawsze widziano ją jako niezdarę, owszem, wspominano, że wychowywała matkę, ale obserwując jej kolejne poczynania w świecie wampirów, można dość do wniosku, że były siebie warte. Nie umiem zgrabnie komentować konkretnych sytuacji, wolę niedomówienia, na podstawie których mogę snuć domysły, dlatego ten fragment lekko zaniedbam.
Dajesz polubić obie bohaterki. O Belli już pisałam, nie mogę pominąć Renee. To jej lekkie niezrównoważenie, brak stałości, chyba dążenie do zachowania młodości sprawia, że staje się bliska czytelnikowi. Bo przy osobach szalonych, typowych duszach artystycznych, nie udaje się przejść obojętnie. Śmieszą mnie, ale też pokazują, że czasami trzeba się zabawić. Może ona tego w taki sposób nie traktuje, ale jest to jakaś zabawa, sposób zabicia czasu, hobby. Urozmaicenie życia nie tylko prostymi metodami, ale i czymś wyszukanym. Jeszcze bardziej powalająca jest jej nieporadność. To już kompletnie komiczne sytuacje, gdzie córka ratuje zrozpaczoną matkę. A właśnie tę matkę aż chce się przytulić, pocieszyć, bo dla obserwatora staje się milutkim, bezbronnym stworzonkiem, które nikomu nie zrobi krzywdy – można je tylko kochać i zabawiać. Może to nieodpowiednie określenie dla dorosłej kobiety, ale tak właściwie jest, Bella żyła w takim świecie. Jej matka potrzebuje takiej osoby, niełatwej do znalezienia – okazał się nią Phil – która zawsze się nią zaopiekuje, ma dużo cierpliwości i zdolności do znoszenia kolejnych kaprysów. Jak nieoczekiwanie sama napisałam, nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale Phil też jest niesamowicie pozytywną postacią. Teraz mogli kochać ją we dwoje. To zdanie chyba najlepiej podsumowuje postać Renee. To ją trzeba kochać – tak jak małe dziecko.
III
Tutaj aż nie sposób się nie zatrzymać i zastanowić, skąd wiesz takie rzeczy, jak wygląda Phoenix. Można się tego na pewno dowiedzieć, ale znowu mogę rozpływać się nad Twoją zaciętością, że jeśli coś piszesz, to uwzględnisz każdy szczegół. Potem o wiele łatwiej się czyta, kiedy nie mamy, na przykład, do czynienia tylko z nazwą miasta czy już nawet ulic, ale choć odrobinę możemy sobie to wyobrazić. A Ty o to dbasz.
Jak zawsze brakuje mi słów do wyrażenia tego, co czuję, co chciałabym powiedzieć. Streściłabym to w och, ajj, ale wypadałoby rozwinąć swoją myśl.
Początek to opis przyrody, otoczenia, coś, co może wydawać się nudne, ale kiedy wszystko uosabiasz, przybliżasz, a ja czytam to po raz dziesiąty, chcąc w końcu wpaść na pomysł, co napisać, ciągle aż chłonę tę treść. Przez to, że nie mówisz tylko o chmurach, które płyną po niebie, ale do tego wykonują dziesiątki innych ciężkich do wyobrażenia rzeczy, sama chmury są mi bliższe. Nie traktuję tego jako typową wstawkę mającą na celu rozbudować treść, trochę ją urozmaicić, ale nieodłączny element tej miniatury. Tak naturalny, łączący się ze wszystkim w całość, ale najważniejsze – śliczny, pobudzający wyobraźnię. Nie muszę mieć postaci, ich charakterów, zachowań, ale właśnie samo piękno szczegółów, czegoś, czego się nie dostrzega. A Ty to widzisz. Podziwiam Cię.
Wtrącę kolejne moje przemyślenie – nie lubię opisów czynności. Bella idzie, skręca, po czym widzi.... Przed chwilą zwróciłam uwagę, że nie da rady tego ominąć, ale można wzbogacić. Tak jak napisałaś Bella szła, ale zauważyła to, to, to i to, a to było takie, tamto jeszcze inne. To może też nieistotne szczegóły, teraz praktycznie oczywiste, ale dalej pamiętam pierwsze opowiadania, które tu czytałam, nad którymi się zachwycałam, a były dokładnie takie, jak te, o których budowie pisałam na początku. Czasami może wydawać się to nużące, kiedy ktoś próbuje robić to na siłę, ale w Twoim wykonaniu to naturalne, a ja chcę ich więcej.
Kiedy w końcu przyszło pisać mi o saguaro, mam kolejny problem. Nie umiem interpretować tekstów, wyciągam raczej sucha fakty, i nie wiem, czy to, że właśnie on tu występuje ma głębsze przesłanie, odnoszące się do konkretnej osoby czy do ogółu - jak jest później napisane – uosabia samotność, życie tylko dla osiągnięcia celu.
Jest jakimś kontrastem dla bardzo wymagającego kwiatu lotosu. Ale ja dalej nie umiem odkryć przesłania, które – jestem prawie pewna – jest tu zawarte. Może to też jeden z powodów, dla jakich nie chciałam komentować, nie umiem wszystkiego odkryć.
IV, V, VI
Mam nadzieję, że pójdzie już z górki oraz że prawie, prawie widać koniec. Połączę te części, bo są na tyle krótkie i ciężkie do pisania kilometrowych przemyśleń, że pogodzę je w jednym punkcie. Podobają mi się takie niedomówienia, jak w tych krótkich dialogach. Praktycznie nic nam nie mówią o postaciach, to jedynie urywki wypowiedzi, zdania wyrwane z kontekstu, ale dające do myślenia i zmuszające mnie, osobiście, do czytania ich kilka razy, aż będę mniej więcej mogła się domyślać, co mają przekazać. Są bardzo lekkie, jak cała rozmowa - nie przekazuje wszystkiego dosłownie, ale właśnie ta tajemniczość dodaje jej uroku.
Znowu miałabym ochotę cofnąć zdanie, że dodam ten komentarz, skasować wszystko i zapomnieć, że nawypisywałam tyle głupot. Tymczasem muszę napisać kolejną, dość nieuporządkowaną myśl, którą niekoniecznie chciałabym zdradzić, ale nie chcę też pomijać żadnych fragmentów. Cały czas usilnie próbuję połączyć saguaro z którymś z bohaterów. Zdławił w sobie lęk i tęsknotę, jak kaktus kryje w sobie wodę, nie uraniając ani kropli, (...) twarz rozmywającą się wspomnieniem dziesiątek innych twarzy – tak wcześniej opisałaś ludzi, porównując ich do saguaro, wydaje mi się, że teraz jest podobnie z Edwardem. Chciał posklejać siebie – on też stoi w spękanej doniczce. Saguaro wskazywał winowajcę? Czy to był Ten u góry? Winny za nasze wszystkie tęsknoty, jęki, pragnienia?
W Dolinie Słońca nikt nie pamiętał o najdoskonalszej ze wszystkich roślin. Także wszyscy żyli jak saguaro, samotnie, odstraszając, śmiesząc, nie dopuszczając do siebie innych. W przeciwieństwie do kwiatu lotosu, który żyje po to, by istnieć wśród ludzi, którzy będą go dostrzegać, nie chce się ukrywać.
To moja osobista interpretacja, której w końcu udało mi się dokonać, jak zwykle będę uważać, że nie ma sensu, a ja przesadziłam, ale chyba niedomówienia są też po to, żeby tłumaczyć je na swój własny sposób. Ja odkryłam taki.
Sama już nie wiem, czy to, co napisałam, ma choć w połowie sens i czy pisanie kilometrowych komentarzy w moim przypadku, kiedy nie jestem pewna ich jakości, jest potrzebne. Starałam się nie powtarzać, a komentując chcę zawrzeć wszystkie swoje myśli. Widzisz, ile emocji może wywołać i do ilu przemyśleń skłonić jedna miniatura. Dla mnie to jej, bo potrzebowałam aż tyle stron, żeby przekazać wszystkie wrażenia. I znowu waham się, czy nie lepiej napisać czegoś, krótkiego, zwartego, bez wszelkich osobistych dygresji, ale nie mam już serca tego kasować, także jeśli bredziłam, powiedz, następnym razem postaram się bardziej pilnować. Wybacz wszystkie nieskładności i błędy, ale ciężko mi opanować własne myśli, które nie zawsze chcą się układać poprawnie składniowo, stylistycznie, logicznie czy pod jakimikolwiek innymi względami.
Przepraszam, że dodaję dopiero teraz, zaczęłam pisać zgodnie z planem, jednak dodając czas potrzebny na myślenie i obowiązki, zeszło się aż do wieczora.
Ściskam, dziękuję za możliwość przeczytania takiego tekstu,
mTwil. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez mTwil dnia Nie 17:46, 04 Kwi 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 18:43, 13 Lut 2010 |
|
Jak mówiłam, nie jestem do końca przekonana do odpisywania w swoim temacie. Było tu moje ględzenie, ale już go nie ma – mam nadzieję, że osoby zainteresowane zdążyły je przeczytać. Dziewczyny, jeszcze raz dziękuję za Wasze niesamowite komentarze i Waszą wiarę we mnie. Jesteście wspaniałe.
Miniaturka z zakończonego kilka dni temu pojedynku z Cornelie, której dziękuję za tak wyrównane starcie i gratuluję napisania świetnej pracy. Warunki do wglądu.
Wszystkim osobom komentującym pojedynek dziękuję za oceny, te mniej lub bardziej pochlebne i za poświęcony im czas. Wasze wypowiedzi stanowią dla mnie tak duże wsparcie, że najchętniej wszystkim odwdzięczyłabym się komentarzami pod Waszymi tekstami, jednak czas niestety nie jest mi zbyt przychylny.
Tekst w dużej mierze osobisty, jednak, mam nadzieję, nie tylko. Pisząc, nieustannie słuchałam Right Where It Belongs Nine Inch Nails. Cytowany wiersz to "Odpływ" w przekładzie Piotra Sommera.
W ocenach pojawiły się obiekcje dotyczące bohatera zbiorowego – jeśli tekst nie ma zamiaru obronić się sam, ja również tego nie zrobię, chyba że ktoś by sobie tego życzył. Tymczasem –
życzę miłej lektury.
A byliśmy już prawie prawdziwi
W tamtych dniach byliśmy oprawcami własnych snów.
To oni, niezauważeni, wślizgiwali się przez uchylone w zbyt parne noce okna i przejmowali kontrolę nad naszymi umysłami. Jakby przeżuwali nam świadomość. Cięli jaźń na paski, wydarte wspomnieniom słowa łączyli w zdania, które tylko we śnie mogły mieć znaczenie. To oni przykucali na parapetach i zaszczepiali myślom niepokój. Wszystko, co było w nas dobre, gubiło się, zrównywało z linią horyzontu, by w końcu zniknąć, wsiąknąć w ziemię, przygniecione przestrachem. Zachowywaliśmy się jak zaszczute zwierzęta. Opanowani przez trwogę, przez irracjonalny lęk, dla którego nie mogliśmy znaleźć wytłumaczenia – nie szukaliśmy go długo. Oni dzierżyli władzę nad naszymi emocjami, chwytali za gardła, nakazując patrzeć prosto w ciemne, puste oczy. Ale to my – my mordowaliśmy nasze sny.
Przez długi czas nie potrafiłem zrozumieć. Znacznie łatwiej przychodziło udawać, że faktycznie istnieje podział na dobrych i złych, na ofiary i ich katów, że świat to tylko czarnobiała fotografia, na której zastygliśmy w pozie nieskończonej niewinności, podczas gdy nie było jej w nas pewnie nigdy. Chociaż nie znaliśmy niewinności, mieliśmy innego bliskiego przyjaciela. Nazywał się strach. Strach zaszczutych zwierząt, strach wyrosły na gruncie niepewności tego, kim jesteśmy i kim się stajemy, strach, który – nie wiedząc, co lepszego moglibyśmy z nim zrobić – podszywaliśmy nienawiścią. Nienawiść była absurdem i ucieczką i gdybym dziś miał zgadywać, gdzie wzięła swój początek, odpowiedź przyszłaby szybko – w nas. Nieważne, którego dnia, może już w pierwszej chwili, w której wkroczyli w nasz hermetycznie zamknięty świat, burząc jego porządek nazbyt gwałtownym porywem powietrza. Nieważne, ponieważ i tak nie zadalibyśmy sobie trudu, by zastanowić się, czy czymkolwiek na nią zasłużyli. Wystarczyło, aby się pojawili – z innością wypisaną na twarzach i ukrytą w skąpo rozdzielanych gestach. Samym swoim przybyciem wprowadzili chaos w konstrukcję, w której z taką pieczołowitością umieszczaliśmy kolejne fałszywe, zanadto ulotne, by można je wziąć za prawdę, uśmiechy i którą spajaliśmy fabrykowanym współczuciem. Wystarczyło, aby się pojawili.
Ale to my otwieraliśmy okna. To my zgarnialiśmy z parapetów puste szklanki i nieprzeczytane książki, dając im lepszy dostęp do naszych wnętrz, lepszy widok na panujący w nas nieład; zapraszaliśmy do środka, nieustannie nosząc ich w naszych myślach. Gościli nie tylko na językach wszystkich, miejscem, które upodobali sobie dalece bardziej, były głowy. Głowy pełne pociętych na kawałki twarzy, które już nigdy nie miały przybrać konkretnych kształtów. Głowy, gdzie drogę do ust oświetlały słowom niepojęte spojrzenia czarnych, pustych źrenic. Głowy eksplodujące dziesiątkami przypuszczeń i pytań. Tak, pytań mieliśmy mnóstwo. Nie zadaliśmy żadnego.
W tamtych dniach byliśmy oprawcami własnych snów.
* * *
Przez pierwsze kilka tygodni po przeprowadzce Cullenów do Forks miasto żyło ich pojawieniem się. Między trzema tysiącami ludzi trudno było o jakiekolwiek tajemnice – plotki zdążały ścieżkami utartymi przez lata praktyki w przekazywaniu wieści o cudzych problemach, których nie zdołały zatrzymać zbyt cienkie ściany. Kurczowo chwytano się każdej okazji urozmaicenia małomiasteczkowej rutyny; oferta turystyczna nie obejmowała prywatności.
Wkrótce poczekalnia lokalnego szpitala zapełniła się mężatkami prześcigającymi się w wynajdowaniu powodów do złożenia wizyty w gabinecie doktora Cullena. Starsze z kobiet szukały w uśmiechniętych oczach lekarza potwierdzenia swojego przekwitającego piękna, młodsze – uciekały przed nudą małżeńskiego pożycia, zanim to ona zdąży je dopaść. Zastanawiały się, co złego musi dziać się w domu ekscentrycznej rodziny, skoro doktora tak rzadko widywano z – atrakcyjną przecież – żoną, ta zaś, jeśli już pojawiła się w jakimś miejscu publicznym, zawsze wyglądała blado, a jej twarz szpeciły sine cienie pod oczyma; coś bez wątpienia było na rzeczy. Czego by się jednak Cullen nie dopuścił, wiedziały, że gdyby to im trafił się tak apetyczny kąsek, na pewno nie pozwoliłyby sobie na równie lekkomyślne spuszczanie go z oczu.
Nie tylko personel szpitala miał ręce pełne roboty. Odkąd po okolicy rozniosła się fama, że nowoprzybyła rodzina upodobała sobie wypady w góry, sklep sportowy Newtonów pracował na zwiększonych obrotach. Kolejni klienci dopytywali się o sprzęt do wspinaczki, nie mając pewności, czy to jakiś wielkomiejski zwyczaj, czy tylko fanaberia rozpieszczonych dzieciaków doktora. Najczęściej przychodzili jednak w zgoła innym celu – z szeptanych rozmów wychwytywali coraz to gorętsze plotki. Byli tak głęboko pogrążeni w sadzawce własnego drobnomieszczaństwa, że nie dostrzegali, jak śmieszni musieliby się wydać samym zainteresowanym.
W końcu jednak Cullenowie stracili urok nowości. W niejasny sposób wrośli w krajobraz lokalnej społeczności, a przynajmniej nie odstawali od niej na tyle, by nadal stanowić temat numer jeden podczas ciągnących się godzinami niedzielnych obiadów. Aura sensacji prysła. Pracujące w szpitalu pielęgniarki zaczęły zauważać w doktorze coś więcej niż tylko niesamowite ciało i czarujący uśmiech. Każdy, kto miał szansę poznać go osobiście, przyznawał, że to przede wszystkim kompetentny, oddany swojej profesji lekarz i dobry człowiek. Nie, z całą pewnością nie bił żony ani nie romansował z żadną ze ślicznych, adoptowanych córek. I chociaż plotki nigdy nie zdołały w pełni ucichnąć, pani Cullen nie musiała już uciekać przed oceniającymi spojrzeniami czekających w korytarzu pacjentów, a na życzliwość odpowiadano jej życzliwością. Nawet Karen Newton mogła wreszcie odetchnąć, pozbywszy się ostatnich zapaleńców wspinaczki górskiej. Życie w Forks powoli wracało na swoje stare tory – ludzie po raz kolejny włączyli telewizory i wertowali brukowce, zapewniając sobie stałe źródło rewelacji.
Jednak nie wszystko było tak jak dawniej.
* * *
Kiedy chodzisz do liceum, doskonale wiesz, że szkolna dżungla rządzi się własnymi prawami, ustanawia własne kary i nie ma litości dla skazanych. Choćbyś z biegiem lat o tym zapomniał, choćbyś wyparł z pamięci obraz swojej młodości, ganiąc dziecko za popełniane przez nie błędy, w tamtym czasie i w tamtym miejscu – wiesz. Kiedy twoje zachowanie determinuje obawa przed tym, co powie najpopularniejsza w szkole dziewczyna albo jak zareagują ci, których z braku innych określeń nazywasz przyjaciółmi. Kiedy bojąc się społecznej alienacji, ważysz w dłoni kamień, nigdy wcześniej nie spojrzawszy nawet w twarz tego, w którego za chwilę rzucisz. Kiedy jesteś zbyt niedojrzały, by wiedzieć, jak układać wargi do powiedzenia nie.
Myśleliśmy, że nad tym panujemy. Żyjąc w dwóch równoległych światach, grubym murem niepamięci odgradzaliśmy się od tego, co zostawaliśmy za sobą, przekraczając próg szkoły. Każdego ranka przygotowaliśmy się do powrotu do przerwanej batalii, zbroiliśmy się i upewnialiśmy, czy mamy na składzie wystarczający zapas emocjonalnej amunicji. Wiedząc, że najmniejszy błąd może kosztować nas wypracowywaną z takim trudem popularność, że wystarczy jedno potknięcie, by zachwiać status quo, przekonywaliśmy samych siebie, że rzeczywiście kontrolujemy sytuację. Byliśmy wytrawnymi łgarzami. Byliśmy najlepszymi graczami. Zakładane codziennie maski wkrótce stały się nam bliższe niż własne twarze.
Forks mogło zapomnieć, mogło powrócić do normy, ale my – my nie mogliśmy.
Nie wydaje mi się, żebyśmy wiedzieli, co tak naprawdę robimy, żebyśmy się nad tym zastanawiali. Nie wierzę w to. Z gardłami ściśniętymi niepewnością, ze strachem zlepiającym powieki, z przerażeniem wwiercającym się w głąb czaszki – wywrzaskiwaliśmy swoją pustkę, udając, że rozumiemy to, co widzimy, że rozróżniamy słowa, które słyszymy. Sądziliśmy, że lepiej mówić – mówić, mówić, mówić – wysługując się jedyną prawdą, jaką znaliśmy i akceptowaliśmy, prawdą własnych osądów. Że lepiej uśmiechać się, gdy wewnątrz nas wzbierał płacz, uśmiechać się, nie dając mu ujścia i nie stwarzając okazji do pytań. Nabrać do płuc odliczane w litrach powietrze, marząc jednocześnie o tym, by go zabrakło. Nie chcąc umierać powolną śmiercią na rękach życzliwych. Ale oddech to tylko gotowane powietrze. Lepiej udawać, brodząc po kolana, po pas, po szyję w iluzji, która nie była już dłużej iluzją, lepiej grać – w teatrze, który nie był już dłużej teatrem. Nie panowaliśmy nad niczym. Świat wymykał się z naszych rąk, a oni tylko czekali, by go złapać.
Cała piątka była piękna. Nienaturalnie, nieprzyzwoicie, do wyrzygania piękna. Dziewczyny – śliczne jak z obrazka i równie nieprzystępne. Myślę, że właśnie dystans, jaki nas od nich dzielił, sprawiał, że tak bardzo je pożądaliśmy, że później tak bardzo się zawiedliśmy. Nie chodziło o to, że nam się podobały, że naprawdę nam się podobały – raczej wyglądały tak, że głupcem wydałby się ten, kto choć raz nie zatrzymałby na nich spojrzenia. Żądza. Pasja. Namiętność. Pragnienie. Pożądanie zrodzone z utraty. Namiastki uczuć napędzane rozszalałymi hormonami.
Mogliśmy stawać na głowach, a i tak nie zdołalibyśmy zbliżyć się do nich choćby na krok. Wszędzie, gdzie szły, towarzyszyła im eskorta braci. Pogarda. Odraza. Ciekawość. Podniecenie. Kalejdoskop obrazów, które nigdy nie powinny były zaistnieć w naszej wyobraźni. Nie znaliśmy niewinności.
Nie robili nic. Nie mówili nic. A mimo to – nic nie robiąc i nic nie mówiąc – każdym tchnieniem skradzionego powietrza niszczyli struktury naszych przyzwyczajeń, rozdmuchiwali zamki z piasku. Gdy wystarczyło podnieść na nich wzrok, by dostrzec własną małość i szarość. Żal. Pretensja. Gorycz. Uraza. Żółć trawiąca światło wewnątrz. Świat, który stworzyliśmy od fundamentów, przestał się w nas odnajdywać.
Nienawiść.
Strach.
* * *
Nocą domy mówiły do niego dziesiątkami rozjaśnionych punktów. Cienie za oknami przesuwały się, niepewne swoich kroków, tropiąc jawę. Sen już od dawna nie dawał im ukojenia.
Wyczytał ich przerażenie, zanim zdążyło się wykrystalizować. Wydobył je z bezładu myśli na długo przed tym, nim oni potrafili nadać mu imię. Kładł na języku i smakował jego słoność. Każdego dnia dźwigali je na swoich barkach – było im balastem, który utrudniał oddychanie, ale pozwalał trzymać się brudu tego świata. Po kolejnej stoczonej walce wracali do pustych pokoi, których ciszę zapełniali strachem wykrzykiwanym w mokre od łez i potu poduszki. Sen już od dawna nie dawał im ukojenia.
Rankami szukali w szafach ucieczki od bezwzględności i zezwierzęcenia, zastanawiając się, czy to już ten dzień, czy dojrzali do tego, by powiedzieć nie. Zaglądali do środka, rozpaczliwie pragnąc znaleźć coś, czym mogliby okryć swoją nagość. Swoją samotność. Czasem znajdowali się już o krok, prawie ukształtowani, lecz wciąż niewystarczająco dojrzali. Myśli, których wcześniej nie znali, a które już obracali w palcach, wyślizgiwały się z ich dłoni. Przepisywali kolejne dni. Wciąż niewystarczająco dojrzali.
Wracali do tego lasu, choć wbrew sobie. Doskonalili swoje fortyfikacje, nie mając pewności, przeciw komu walczą i jakiego kalibru broń podnoszą. Wciąż niewystarczająco dojrzali.
żądza pasja namiętność pragnienie pogarda odraza ciekawość podniecenie żal pretensja gorycz uraza
Samotność.
Tam w górze, pod samym sufitem,
Jest najwyższa kreska wodowskazu.
Nasze sny odpadły od nas.
A byliśmy już prawie prawdziwi.
Hugo Williams |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Sob 19:39, 13 Lut 2010 |
|
Wiesz, Robaczku, zdecydowałam sobie, że jeśli wstawisz tą mini tutaj, to na pewno ją ocenię. I przyszłam to zrobić. Muszę ci powiedzieć, że zdecydowanie trudno będzie mi o niej pisać. Nie wiem czy to ze względu na temat, na wykonanie, czy po prostu sam fakt, że sama w sobie jest chodzącą klasą. Nie wiem. Postaram się jednak.
Robaczku, ty wiesz, że twoje pisarstwo jest na wysokim poziomie. Musisz o tym wiedzieć, bo nikt nie pisze takich rzeczy, nie wiedząc, że potrafi. Wydaję mi się, że ktoś inny potraktował by temat w sposób bardziej dosłowny, bardziej przystępny, starałby się dotrzeć do czytelnika poprzez prostotę. Ty nie. Ty masz własne postrzeganie świata, co się chwali. Nie brniesz w coś, co jest przystępne, nie pojmujesz pisania, jako coś dla każdego.
Ciebie trzeba rozumieć. Ciebie nie czyta się jak każdą inną mini, opowiadanie, lub cokolwiek innego. Ciebie się nie je jak zwykłą kanapkę, posmarowaną najzwyklejszym masłem. Nie. Ty jesteś bardziej skomplikowana niż to wszystko. Ciebie trzeba czytać i myśleć, trzeba zastanawiać się nad każdym słowem, którego używasz. Bo całkiem możliwe, że ma ważne przesłanie. Że ma coś zakomunikować, ma nas naprowadzić na jakiś trop.
Ciebie trzeba czytać. Jak już gdzieś wcześniej pisałam - jesteś firmą samą w sobie. Każdy twój tekst, mniej lub bardziej udany, zawsze jest napisany dobrze. Niektóre wybijają się ponad przeciętność, jak ten, inne są trochę dalej mety. Co nie zmienia faktu, że każdy z nich zawiera cząstkę Ciebie. A ty jesteś świetna w tym, co robisz. Musisz to wiedzieć, musisz w siebie bardziej uwierzyć. Musisz zrozumieć, że potrafisz.
Ten tekst od początku wbił mnie w fotel. Nie wiedziałam, jak mam go sobie tłumaczyć. Nie wiedziałam, że przyjdzie mi się zmierzyć z takim fenomenem. Problem zawarty w warunkach ubrałaś w górnolotne i ważne słowa, pojawił się gdzieniegdzie patos, który, o dziwo, nie jest rażący, który ma swoje zastosowanie i nie odrzuca czytelnika. Nie. Ten patos miał tutaj być. Temat potraktowałaś jako swoistą odskocznię, dałaś mu nowy wymiar. Całkowicie nowatorski pomysł przypadł mi do gustu. Mimo że narrator był zbiorowy, mimo że przeskakiwałaś, że tak powiem, z kwiatka na kwiatek, tekst na tym nie traci, właściwie ma swój urok. Już sam wstęp wywarł na mnie wrażenie. Podobało mi się, jak opisałaś strach, który jest wszędzie, gdziekolwiek byśmy się nie ruszyli.
Twoi bohaterzy, mimo że zlani w jedną całość, żaden z nich nie wyróżnia się na tle inny, żyją. Żyją własnym życiem. Niektórzy z nią zbyt pochłonięci plotkami, które wypełniają ich codzienne zajęcia. Inni zaabsorbowani życiem innych ludzi, pogłębiają się w tym, że całkowicie zatracają własne "ja" dla kogoś, kogo na dobrą sprawę nie znają.
Podobało mi się, że zrobiłaś z tego kawał dobrej roboty. Bo to jest kawał dobrej roboty. Czytałam tą mini dwa razy. Za każdym odnalazłam coś innego. Wyszła ci trójwymiarowo. Całkowicie nieskazitelnie.
Nie będę się do niczego przyczepiać, bo nie mam do czego. Bo zauroczyłaś mnie każdym napisanym słowem, bo myślałam, że nie wykrztuszę z siebie żadnego potencjalnie dobrego komentarza pod tą mini. Bo ona potrzebuje większych, lepszych, mocniejszych słów. Ona potrzebuje czytelnika godnego samej siebie.
Jestem pewna, że takich czytelników znajdziesz i będziesz się ich trzymać.
Pisz dalej, tak samo, rozwijaj się, bo masz cholernie duży potencjał.
Pozdrawiam
Corny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 21:42, 13 Lut 2010 |
|
Po pojedynkowym W cieniu saguaro poprzeczka Robaczkowa podniosła się bardzo wysoko. Jaki ty tam miałaś piękny styl to ty sama wiesz, bo ten pojedynek komentowałam. Pozwolę więc sobie nie powtarzać peanów pochwalnych na cześć twego pióra. Wiesz, co ja sądzę, wiesz, jak mnie zauroczył ten tekst.
Czas nadszedł, by thin nadrobiła nieco zaległości Robaczanych i nadziała się na twoje dwie ostatnie miniaturki. Powiem szczerze, że Upadając... w istocie nie jest twoją szczytową formą. Jest jakieś takie... napisane, bo napisane. Nie czuć w tym w zasadzie niczego. I prawdę jeszcze jedną napisałaś w przedmowie odautorskiej - nie widać, byś to ty pisała. Jakiś chochlik ci tekstów nie podmienił? Robaczku, toż ty potrafisz więcej. Jak by na to nie spojrzeć, potrafisz malować słowem, a nie wystukiwać kolejne literki, co czyni niżej podpisana. Tak więc dla mnie ten tekst, choć poprawny, jest rozczarowaniem. No i... syrenka w okolicach Forks. Wampiry, wilkołaki... nie za dużo tego? Ale to już położył warunek pojedynku, biedny Robal musiał coś wymyślić. Wygląda więc na to, że siły wyższe Robalowi nie dały żyć.
A teraz przeczytam sobie A byliśmy już prawie prawdziwi i jak starczy mnie czasu, to wyedytuję posta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lonely
Wilkołak
Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 215 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: droga mleczna
|
Wysłany:
Nie 3:03, 14 Lut 2010 |
|
Zawsze sobie obiecalam, ze skomentuje twoje miniaturki. I zawsze na obietnicach i slowach sie konczylo – siadalam przed komputerem, czytalam, dziwilam sie, zaczynalam pisac komentarz i po chwili klikalam na czerwony krzyzyk. I tak bylo moze z pare razy. Nie bylam zadowola z moich grafomanskich komentarzy, a w twoim temacie wydawaly sie szczegolnie niewlasciwe. O wiele latwiej skomentowac rzeczy, ktore nam sie nie podobaja, nie sa w naszym stylu i maja bledy. Wtedy mozna napisac co takiego autor moze poprawic, co jest dobrze, co zle i czego powinnien sie trzymac. A co zrobic z tekstami, ktora sa naprawde piekne, poruszajace i pozostawiaja z pusta glowa? Napewno jest to trudniejsze i moze dlatego tyle zwlekalam przed pozostawienia sladu w twoim temacie – bo jestes jedna z lepszych autorek forum, a twoja tworczosc powala na kolana. Ale wreszcie sie zebralam, biore gleboki oddech, i zaczynam.
Kiedy mnie wyminiesz
Mi tez brakowalo przyjazni w ksiazkach Meyer. I to jak. Meyer skupila sie w sumie jedynie na przeslodzonej milosci Bella - Edward, zapominajac, ze istnieja takze inne uczucia, niekiedy o wiele wazniejsze. Bo czy przyjazn z Alice mozna nazwac przyjaznia? Dla mnie wszystko to bylo troche sztuczne, moze przesadzone, ale taka jest dla mnie juz ta postac. Zas ile jest o Angeli? Zaledwie pare stron, niemal nic. W sumie Bella prawdziwych znajomych nie miala, odgrodzila sie od wszystkiego i wszystkich, na pierwszym miejscu stawiajac Edwarda, a potem Jacoba. W sumie szkoda.
Pierwsze co przyszlo mi na mysl po przeczytaniu tekstu to - mam mieszane uczucia. Ogolnie bardzo, ale to bardzo mi sie podoba, jednak brakowalo mi tu jakiegos punktu, sceny, ktora pasowalaby tylko do Belli i Angeli. Brakuje tu czegos, po czym mozna by bylo powiedziec - to one! Lubie czytac tworczosc na ktora skladaja sie rozmyslania i refleksje i to wlasnie po tym najbardziej mozna ocenic autora. W koncu czyms innym jest opis pokoju, a gleboka analiza postaci i ich zachowan, ktora trzeba przelac na papier zachowujac styl i jezyk. Tu jednak brakowalo mi malej akcji, opisanej sytuacji, jakos ladnie wpleconej w calosc. Czegos, co pasowaloby do miniaturki i glownych postaci. Marudze, wybacz.
Jak ty piszesz, robaczku? Tylko nie mow, ze poprostu otwierasz Worda, robisz sobie herbate i ewentualnie puszczasz cos w tle. Bo calkowicie strace wiare w siebie. Czarujesz slowem, tkasz zdaniami, a w kiedy mnie wyminiesz wyjatkowo mocno to czuc. Przez kazde zdanie przeplywa poetyzm, taka delikatnosc, ktora czyni calosc ulotnym, kruchym i bardzo smutnym. Bo to naprawde smutne. Szczegolnie ostatnie zdania, ostatni akapit. I po raz kolejny pytam sie: Jak Bella mogla cos takiego zrobic? To juz nie milosc tylko chora obsesja, mogla doprowadzic do zerwania wszystkich znajomosci.
Uzylas naprawde pieknych metafor i porownan, ktore sprawily, ze z kazdym zdaniem coraz bardziej zaglebialam sie w tekst, coraz bardziej sie w nim zatapialam i nie mialam najmniejszej ochoty wrocic na powierzchnie. Widac, ze musisz byc naprawde wrazliwa osoba, ktora wiele widzi. Bo jest to naprawde potrzebne, by napisac cos, co oddycha i zyje, tak dokladnie i intensywnie opisac emocje i uczucia nie tracac zarazem na lekkosci. Nie chodzi mi o to, ze twoj styl jest lekki. Bo nie jest, jest trudny i zarazem madry. Mam na mysl koncowe odczucia, ktora ogarnely mnie po przeczytaniu. Widzialam mgle, byl to maly smutek, cos dziwnego. Dziekuje, ze moglam to przeczytac.
Pozwole sobie narazie nie komentowac w cieniu saguaro, bo jeszcze nie zdazylam go przeczytac, a jest juz troche pozno. Takze przechodze do Upadajac, bedziesz promienna.
Po przeczytaniu bylam niezle zaskoczona. Naprawde. Nie bylo to jednak ani pozytywne, ani negatywne zaskoczenie. Poprostu dziwilam sie, ze podobna miniaturka wyszla spod twojego piora. Zabraklo mi tu twojego stylu, tego charakterystycznego czegos, po czym mozna zawolac: to Robaczek! Ale naprawde niepotrzebnie sie wahalas. Moze tekst wyglada jekby byl nie twoj, ale ma mase rzeczy ktore urzeczaja.
Po pierwsze to ten niby bajkowy klimat, ktory towarzyszy nam od poczatku do konca. Czyta sie go jak basn, a te pierwsze zdanie dawno, dawno temu... jeszcze bardziej umacnia to wrazenie. To calosc ma swoj klimt i chociaz nie popisalas sie slowem tak bardzo jak zwykle, to stworzylas naprawde cudowna atmosfere, starych opowiesci, niespelnionej milosc, nieszczescia i magii.
Ta miniaturka posiada naprawde dobry pomysl. Szczerze mowiac, to spodziewalam sie wszystkiego, ale nie syreny, ktora byla ciekawym rozwiazaniem na ten temat. Zawsze mialam slabosc do takich opowiesci, zawsze mialam slabosc takze do syren, poprzez ksiazki czytane jako dziecko. Podobaja mi sie slowa ktore napisalas o niej w pierwszym akapicie. To ze siedzi na skalach i rozczesuje swoje wlosy, ze tesknie spiewa, i ze wydaje sie byc samotna. To takie... syrenie.
Miedzyczasie przeczytalam calosc jeszcze raz. I spodobalo mi sie jeszcze bardziej, chociaz slowo spodobalo jest tutaj raczej niewlasciwe. Mnie ten teskt zaczarowal, wprowadzil w inny swiat. Z kazdym akapitem bylo lepiej. Znowu widzialam wszystko przed oczami, jakby ktos puszczal mi film, widzialam to morze, syrene, skaczaca Belle. W uszach szumilo morze, cichy spiew. Gdzies ktos wzdychal. Uwielbiam czytac rzeczy, gdzie autor piszac tworzy obrazy, maluje swiat, ktory kazdy widzi inaczej. A to bylo tu tak intesywne, ze nie moglam powstrzymac rozmarzonego usmiechu na koncu. Ma sie niestety dusze romantyka, ktora jest na takie rzeczy naprawde wrazliwa. Ostatni fragment dobrze to konczyl. Bez zbednego przedluzania, w dobrym miejscu i wykonaniu.
I teraz przyszla pora na A bylismy prawie pradziwi. Czy to normalne, ze sie stresuje? Prawde mowiac, to boje sie skomentowac ta miniaturke. Boje sie, ze wiele rzeczy opacznie zrozumialam, cos przekrecilam, czegos niedostrzeglam. Bardzo zalezalo mi na ocenie pojedynu, ale niestety (co w moim przypadku wcale nie takie dziwne) sie spoznilam i przegapilam koniec. Ale poprostu musze skomentowac ten teskt, musze sie wypowiedziec, bo tak swietna praca zasluguje na komentarze i czulabym sie z tym zle. Poza tym malo co jaki tekst doprowadzil mnie do takiego stanu, jak twoja miniaturka. Jest ona, jednym slowem mowiac, poprostu fenomenalna.
Czytalam ja trzy razy z rzedu i za kazdym razem wylapywalam nowe perelki. Oczy mialam napewno rozszerzone z zdziwienia, a buzie otwarta i glupio gapilam sie w ekran. Mozna ja rozumiec na wiele spodobow. Moza doszukiwac sie najrozniejszych wesji. Ma wiecej niz tylko jedno dno, tylko jedne rozwiazanie. Stworzylas piekny, wielowymiarowy tekst, ktory boli. Tak, wlasnie boli. I to jak. Zwykle zycie przeplata sie tutaj z bolem niesmiertelnosci, ze wszystkimi emocjami ktore wypisalas na koncu. I ta miniaturka wlasnie tym krzyczy. Niezrozumieniem, zagubieniem, lekiem. Strachem przed zyciem, przed byciem soba. Musza udawac, i wlasnie to jest takie straszne.
Lubie taki styl. Lubie gdy autor potrafi wprawic w oslupienie, wywoluje refleksje, grad mysli, ktore nie daja spokoju. I w tej miniaturce otrzymalam wszystko to co lubie w mistrzowskiej formie, o wiele lepiej niz moglabym sie spodziewac. Ze sie tak prosto wyraze: Sama slodycz.
Nie powiem, ze wszystko rozumiem. Niektore rzeczy pozostaly mi niejasne, moze cos mi umknelo, moze cos opacznie zrozumialam. To bylo naprawde ciezkie, ciezkie gorzkie, ale tak cholernie piekne, ze nie wiem co napisac. Ta miniaturka miala smak niepokoju, byla duszna, przypominala dzungle emocji i wrazen. Opisalas niesmiertelnosc i wiecznosc tak, ze pod koniec mialam niemal lzy w oczach. Dojrzalosc promieniuje z tego tekstu, widac, jak bardzo sie staralas. Nie czytalam tu na forum bardziej zlozonego i misternego tekstu niz ten. Ta zbiorowa narracja miala w sobie cos ciekawego, byla intrygujaca. Trafilas idealnie w moj gust, poruszylas tak wiele zagadnien, ze nie mozna kolo czegos takiego przejsc obojetnie. Moge z czystym sercem powiedziec: To piekne.
Wybacz za wszystkie dziwne porownania, dziwne bledy, czy cos w tym stylu. Moj mozg przestaje po pierwszej dobrze funkcjonowac. Mam nadzieje, ze mniej wiecej mozna mnie zrozumiec. Kurcze, robaczku, ty nie mozesz sie zmarnowac. Musisz korzystac z twojego talentu i wyciskac z pisarstwa tyle, ile sie tylko da. Masz naprawde szanse zajsc w tym kierunku daleko. A no i jeszcze mam takie male pytanie... Zamieszczasz swoja tworczosc jeszcze gdzies? Z wielka checia przeczytalabym inne rzeczy twojego autorstwa.
Pozdrawiam, usmiecham sie i zycze wiecej tak swietnych tekstow.
|
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 11:36, 14 Lut 2010 |
|
Kiedy użyczyłam swój pomysł na temat pojedynku w turnieju, czekałam na jego realizację, ale widać nie tak miało być, ponieważ druga miniaturka nie została przysłana na czas, szkoda.
Rozmawiałyśmy przez chwilę na GG, ale obiecałam, że skomentuję, więc oto jestem. Czułam, że ten temat można zrealizować na wiele sposobów, ale nie spodziewałam się czegoś takiego. W praktyce czekałam chyba na bardziej kanoniczny i magiczny tekst. Twój nie jest oczywiście zły, ale czuję niedosyt i rodzaj frustracji. Podświadomie liczyłam na więcej syreny i jej opowieści [czy jakiejkolwiek innej fantastycznej istoty], więcej konkretów, czegoś, co byłoby dla mnie jak kotwica czy wręcz port.
I nie zgadzam się, że syrenka to za dużo. Przeciwnie. Za mało. Za mało, by pokazać, że taki świat może być obok nas, istnieć, oddychać, obserwować, a nawet wołać. W zasadzie, skoro już są wampiry skrzące się w słońcu, zmiennokształtni razem ze swoją legendą i wpojeniem, to czemu ma nie być wróżek, driad, elfów, paryzetek i rusałek? Czekałam na baśń, dostałam prozę poetycką i właściwie mam do tego utworu stosunek neutralny. Wiem, że stać Cię na więcej, ale z drugiej strony nie jest tak, że mi się nie podobało. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 19:01, 14 Lut 2010 |
|
W odpowiedzi na to, co napisała Angels - dla mnie jednak syrenki, wróżki i inne takie, to jak na jedną małą amerykańską pipidówę za wiele. Istoty magiczne też lubią mieć swoje terytoria, nieco za ciasno by im tam było. Napchane to wszystko w jedno małe Forks i okolice. Kurczę, całą Amerykę mają. Ba! Cały świat! A pchają się w jeden punkt stanu Waszyngton.
Nie udało mi się wczoraj zrobić edycji, więc dziś zarabiasz nowego posta.
Przeczytałam (zaznaczę, że z przyjemnością) "A byliśmy prawie prawdziwi". I to, Robaczku, rozumiem! To jest Robaczek, jakiego znam. Nie znaczy to, że Robaczki mnie zaskakiwać nie mogą - mogą, a wręcz powinny. Ale człek przyzwyczajony do pewnej jakości, rozpuszcza się i nie chce czegoś innego (w sensie: słabszego). I ja taki rozpieszczony nieco czytelnik jestem. Ale tylko nieco. Dobry z ciebie artysta, tylko rzadko tworzysz. Wprawdzie jak już uraczysz czytelników swym piórem, to można sobie spokojnie powiedzieć: "No, warto było tyle czekać". Na "A byliśmy prawie prawdziwi" też warto było poczekać. Pojedynku nie oceniałam (coś weny do ocen porównawczych nie mam ostatnimi czasy), więc mogę sobie łyknąć tekst osobno. A żem leń patentowany, to nawet nie będę warunków sprawdzać. Nie czuję potrzeby, by tekst trzeba było podpisywać usprawiedliwieniem "to jest takie i siakie, bo warunek mi kazał".
Spodobało mi się to spojrzenie na przyjazd Cullenów i na nich jako takich. I właśnie nieokreślanie, kto to mówi, jest w przypadku tego tekstu wielkim plusem. Bo to może być każdy, nie trzeba od razy nazywać go Mike'iem Newtonem czy kimś, kto ledwie został wspomniany w książce. Ostatecznie Forks to całe miasto, nieważne, że małe. Trzy tysiące ludzi w zupełności wystarczy, by sobie bohaterów tworzyć. A dzięki użyciu bohatera zbiorowego, nie musiałaś się bawić w nadawanie narratorowi cech indywidualnych, co zachwiałoby tekstem. Cechy narratora są tu przecież nieistotne.
Robaczek napisał: |
W ocenach pojawiły się obiekcje dotyczące bohatera zbiorowego |
A cóż jest złego w bohaterze czy też narratorze zbiorowym?
Moim skromnym zdaniem tekst broni się sam. I nie tylko dlatego, że autorka kryje się pod nickiem "Robaczek".
Pozdrawiam,
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Nie 20:35, 14 Lut 2010 |
|
ja tu jak zwykle przelotem, przycupnęłam przy klawiaturze i szybciutko wyklikam parę słów. Bo mam silną potrzebę wyrażenia swojego poparcia dla dwóch tekstów: W cieniu Suguaro i A byliśmy już prawie prawdziwi. Oba absolutnie genialne i jeszcze zgrzytam zębami z zazdrości literackiej.
Jeśli chodzi o narratora zbiorowego w ostatnim tekście to uważam, ze to był fantastyczny pomysł. I jestem pod wrażeniem tak umiejętnego operowania tymże narratorem. No i takiego wyczucia tematu! mogłabym tak piać z zachwytu jeszcze długo, ale pewnie niczego to nie wniesie. W każdym razie chciałam rzec, że takie miniaturki to miód na mą duszę, a tę panią chętnie poczytałabym także bez twilightowej otoczki, a najlepiej w twardej oprawie, drukowaną na eleganckim papierze. :)
pamiętaj, że czekam... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dinah
Zły wampir
Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 458 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 89 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć braci Salvatore
|
Wysłany:
Śro 22:25, 17 Lut 2010 |
|
Pamiętam jeszcze jak w podczas ferii zabierałam się za ten pojedynek. Zabrałam się jedynie, ponieważ nie tyle co nie udało mi się dotrwać do końca, co nie mogłam znaleźć na niego odpowiednio dużo czasu. Wiem, wiem. Były ferie, ale przyznam się, że jestem totalnym leniem. Jako rekompensatę przybywam dziś skomentować twój (skromny to chyba nie odpowiednie słowo, a wielki też nie brzmi dobrze) w każdym bądź razie twój tekst. Pamiętam dobrze, jak czytałam początek. Na starcie – że tak się wyrażę – przypadł mi do gustu i co rzadko się zdarza, oczarował mnie. Może nie wiesz, ale ja uwielbiam takie właśnie teksty, które wymagają ode mnie skupienia, prześledzenia go kilkanaście razy, aż w końcu się nasycę. Przy twoim nie czuję się jeszcze nasycona, ale to moja wina, ponieważ zamiast maksymalnie się skupić rozpłynęłam się. Może nawet zostałam po raz pierwszy w życiu tak mile zszokowana czytając czyjąś miniaturkę. Aj. Pozwól, że odniosę się do tekstu A byliśmy już prawie prawdziwi . Sam tytuł mnie zniewolił i zachęcił, właściwie to popchnął do czytania w skutek czego pierw zajęłam się czytaniem tekstu B. Bardzo przyjemnie czytało mi się kawałek twojego dzieła (tak, bo to do dzieła można zaliczyć) szkoda, że nie zdążyłam do końca, ale cóż. Winię za to mojego tatę, który nie pozwolił mi dokończyć twojego wytworu, a potem było za późno i mogłam z czystym sumieniem winić siebie.
Jak wspominałam uwielbiam takie teksty, bo wręcz zmuszają mnie do napisania czegoś. Nie wiem czy mogę nazwać to refleksją, ale z pewnością zmusza mnie do myślenia. Pełno głębokich przemyśleń, aż w tej głębokości można utonąć, co oczywiście jest jak najbardziej pozytywne – jeśli ktoś umie pływać
Perełka. Mogę tak to nazwać? Choć ‘’perełka’’ to taki syndrom grupowego myślenia, tudzież słownictwa, lub jak komuś nie pasuje gromadomyślenie. Osobiście byłabym skłonna nazwać to brylancikiem, który jest jeszcze nieoszlifowany i zarazem piękny. Nieoszlifowany z tego względu, że mam nadzieję, że czymś nas jeszcze zaskoczysz. Co mogę powiedzieć o samym tekście.. Czy mówiłam już, że mnie zaskoczył i oczarował? Jeśli się powtarzam to tylko dlatego, że chyba brakuje mi odpowiednich słów. Cóż, samo przedstawienie tekstu, w którym pewnie niewielu potrafiłoby się tak dobrze odnaleźć jest pochwałą.
Żeby więcej nie pleść zakończę po ludzku.
Niesamowity.
Uściski i gratulację.
D. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dinah dnia Śro 22:29, 17 Lut 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 20:16, 05 Maj 2010 |
|
Przegrałam, oj. Wybacz, Arturze.
Jak niejednokrotnie mawiałam: po dłuższym czasie przebywania na forum każdemu w końcu zaczyna się zdawać, że potrafi pisać. Nie twierdzę, że nie pisałam przed pojawieniem się tutaj, bo owszem, robiłam to, ale nigdy w zatrważających ilościach. Któż zresztą nie pisał? Później miałam kilkuletnią przerwę w swojej okazjonalnej zabawie w gryzipiórka, zaczęłam zaś na nowo na naszym drogim forum, choć, jak można zauważyć, nie jestem zbyt płodna.
Teraz okazało się, że nie potrafię – po prostu nie jestem w stanie – napisać dialogu. Uderzyło to we mnie dopiero przy okazji pisania poniższego, powstałego na potrzeby pojedynku, tekstu; warunki do wglądu. Po raz kolejny potrafiłam zdobyć się jedynie na prozę quasi-poetycką. Tyle że tym razem musiała ona być bardziej quasi niż poetycka, bo przegrałam nie tak znowu małą ilością punktów. Co trzeba jednak przyznać – przegrałam z naprawdę dobrym, mocnym, iście frenetycznym tekstem. Suhaku, dziękuję Ci za ten pojedynek. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać taką pracę jak Twoja.
Zarzucam na razie tę zabawę. Mam nadzieję, że pomysły, które tkwią w mojej głowie, zdążą dojrzeć i wyklarować się, a może ja do tego czasu nauczę się pisać dialogi. Mam poza tym zbawiennego bana na pojedynkowanie się, uf. Dziękuję wam za to, że przy mnie jesteście.
Przełknąwszy gorycz porażki –
zapraszam do lektury.
PS Za przekład tego przepięknego wiersza Artura Lundkvista odpowiedzialny jest Janusz B. Roszkowski.
[Nocą kocham kogoś…]
Nocą kocham kogoś, kogo nigdy nie mogę odnaleźć w dzień.
Ma ona w oczach pożar, a we włosach burzę.
Nosi cienką suknię usianą kwiatami dzikiej róży.
Siedmioma wzgórzami otacza swoją dolinę.
Uśmiecha się zawsze do lustra, którego nikt inny nie widzi.
Jak kostka do gry - może ukazać jedno oko albo sześć.
Jest żwirowym osypiskiem z bukietem maków na samym
szczycie.
Jest Ledą, która brodzi po moczarach, szukając swego łabędzia.
Ma taras od strony morza, na którym widzę ją wieczorami
w sukni z fosforycznego blasku fal,
gdy zatopione żagle oddychają w głębinach.
Powiada: Nazywaj mnie Nocą, a wówczas znajdziesz korzeń
dobra,
które w dzień nazywa się złem.
Brnie po kolana w wodzie tam, gdzie odpływ nigdy się nie
kończy.
To właśnie ją kocham nocą, lecz nigdy nie mogę odnaleźć
w dzień.
Przekwitanie
Więc, jak powiada Balzac, każde ciało z natury składa się z licznych duchów,
nakładających się na siebie w nieskończoność, w niezmiernie cienkich warstwach…?
Gaspard-Félix Tournachon (Nadar), Quand j'étais photographe
Dojrzewała we mnie z wolna, nie mając imienia. Jak myśl o tym, że chciałbym, że mógłbym być kimś innym, w tym innym życiu, które nigdy nie nadejdzie. W tym innym świecie, którego nigdy nie będzie. Poczuwszy ją w sobie, starannie oddzieliłem przeznaczoną dla niej komorę od zabałaganionego przedsionka. I ona leżała tam, pod pierzyną moich myśli. Rosła i pęczniała, drzemiąc w cieple mojej niepewności, wygrzewając się w słońcu, które wspinało się po framudze okna. I ja czasem zaglądałem do tego okna, pukałem. A ona przewracała się wtedy na drugi bok, nieustannie rosnąc i pęczniejąc. Czasem przekwitała, niespodziewanie, a imię, które już prawie miała, to imię odpadało od niej jak wyschnięty liść. Zwijało się w pozycję embrionalną i czekało, nim urośnie.
Coraz mniej mnie we mnie. Coraz więcej myśli przekwitłych.
* * * * * *
Jak opisać ją w jednym zdaniu? Jak zamknąć w słowa tę nieuchwytność kształtów, nieokreśloność myśli? Bywały dni, gdy wydawała mi się przezroczystą, lekko prześwitującą. Jeśli zdołałbym wychwycić moment, w którym światło pada dokładnie na nią, zobaczyłbym to. Wydrążoną dziurę, przez którą przepływają kolejne słowa i zdania, a ona wychwytuje pojedyncze z nich i spaja gorącym oddechem. Tę dziurę, przez którą co dzień maszeruje kondukt, krok za krokiem, aż przeciśnie się przez tchawicę, by krtanią przedostać się do gardła. I czasem te dziesiątki zawoalowanych płaczek eksplodują w jej dłoniach, zraszając policzki smutkiem. W innych chwilach zdawało mi się, że nosi w sobie ogromny głaz, którym stara się przesłonić przejrzystość swoich działań. A przecież wiedziałem, że jeśli tylko ustawi się pod odpowiednim kątem, uda mi się wychwycić szczelinę, przez którą przesączają się promienie słońca.
Co można powiedzieć o dziewczynie, która każdego ranka przyobleka się w żałobę?
* * * * * *
Nie widziałem drugiego takiego uśmiechu. Nie poznałem drugiego takiego smutku. I te oczy – te planety. Przyobleczone cienkim welonem powiek. Na orbitach, których bieg chciałem zmienić. Pragnąłem włożyć ją pod siebie, wtłoczyć pod własną skórę. Granica i tak nie istniała nigdy. Nazywała się jednak nieskończonym pięknem, nie mogłem uwięzić jej w klatce samego siebie. Jedynym, co mi pozostało, było obserwowanie jej zza szyby. Bez szansy znalezienia wyjścia ewakuacyjnego. Zdarzały się dni, w których doznawałem przebudzenia. Obserwowałem wtedy liście rozpaczliwie uwieszone na gałęziach drzew. Jak ja – uwieszony jej uśmiechu. A potem przychodziła bezsenna noc. I nie spałem już od tygodnia. Od miesiąca, roku, dekady. Sto lat stąpania po księżycu. Setki tysięcy godzin bezsenności. We śnie zlizywałem z jej palców gorycz.
Dopiero nadejście poranka przypominało mi, że nie śnię. Wcale.
* * * * * *
Często powtarzali mi, że powinienem przestać. Mówili, że to, co robię, jest niewłaściwe. Jak miałem im wytłumaczyć, że to niezależne ode mnie? Sprawy wymknęły się spod kontroli na długo przed tym, nim wziąłem je w swoje ręce. Nie możesz walczyć ze swoim przeznaczeniem. Nie możesz starać się jej prześcignąć. I tak nie wygrasz. Podziwiałem laur zwycięstwa na jej czole z każdym wstającym dniem. Brodziłem we krwi. Jej, mojej. Stojąc w cieniu, poiłem się napojem zwyciężonych, który miał jednak słodki posmak. Rozkoszowałem się dotykiem aksamitu. Otulałem ciepłem gęstej ambrozji. Pragnąłem spić z niej cały żal, całą rozpacz. Wlać je w siebie na wieczność jako przestrogę. Pamięć, imię.
Nie wiem, kiedy zdążyłem zapomnieć, że go nie znam. Zapomnieć, że jej imię – to topografia powiek.
* * * * * *
Tej nocy, gdy przyszedłem do niej po raz pierwszy, rozmawialiśmy ze sobą jak nigdy dotąd. Była jesień, a ja nie spałem już od stu trzynastu lat. Znużony wspiąłem się po ścianie jej domu i przycupnąłem na parapecie. Leżała tam, pod przykryciem liści. I wiedziałem już, gdzie drzemało słońce, widząc smugi światła kładące się na jej rozsypanych po poduszce włosach. I sięgnąłem w kierunku tych promieni, wyciągając jeden z nich i ogrzewając nim dłonie. Chłonąłem jej zapach. Aromat rozgrzanego powietrza. A wtedy ona odwróciła się do mnie, wyplątując z listnego pledu i szepcząc moje imię. I rozmawialiśmy. Zlizywałem z jej powiek smutek. Z warg scałowywałem żałobę. Wyciszałem wzburzoną krew. Ona – poiła mnie najwspanialszym z napojów. Pamiętam tę filiżankę, misternego wykonania malunek czerwonych maków na kruchej białej porcelanie. Pamiętam tę słodycz, którą wlewała w moje wysuszone pragnieniem gardło. Zbyt długo nic nie piłeś, ukochany. Zbyt długo nic nie piłem, ukochana. Wzięła ode mnie całe moje zmęczenie i poprowadziła w stronę posłania z liści. Szeptała moje imię i gładziła moją twarz. I leżeliśmy tam, na zgliszczach dnia wczorajszego i nocy nieprzespanej. A ona gładziła moją twarz. Szeptała moje imię. Nie było wczoraj, nie było dziś, nie było zazdrosnego księżyca. Nie pamiętałem już tego, o co miałem ją zapytać. Zwinąłem się w pozycję embrionalną, chcąc zasnąć, kołysany do snu jej uśmiechem. Zapomniałem – nie było nocy. Przychodziłem do niej jeszcze wielokrotnie. Obserwowałem, jak jesień przechodzi w zimę, a ona zaściela łóżko kirem. I tak bardzo chciałem wziąć od niej cały jej smutek. Pragnąłem gładzić tę twarz, nie wiedziałem jednak, jak ma na imię. Mogłem tylko stać w cieniu i przyglądać się otulającemu ją żalowi. Czułem wwiercające się w moją czaszkę znużenie, a gardło płonęło pragnieniem. I nie znałem już niepewności. Łaknąłem jej słodyczy. Ona, bladolica, bez skazy, smutna. Tkwiła wciąż wewnątrz tej rozpaczy. Wciąż zamknięta. Zbyt długo nic nie piłem, ukochana. Przecież filiżanka, misternego wykonania malunek czerwonych maków na kruchej białej porcelanie, ta filiżanka pękła. Setki małych porcelanowych istnień rozsypanych na czerni kiru. Setki niewypowiedzianych pożegnań. Nie wiedziałem – jak ma na imię.
* * * * * *
Widywałem w jej oczach pożar. I choć wiedziałem, że nie mogę go ugasić – nie starczy dni ni wieczności – zdążałem za nią. Zmierzałem śladami jej smutku, przechadzałem się po grząskim gruncie. Wciąż i wciąż. Czasem brodziłem w jej satysfakcji. Niepewny jej imienia, zapominałem, że to imię – topografia powiek.
* * * * * *
Zdarzało się, że wdziewała na siebie suknię z fosforycznego blasku fal. I już nie tęskniłem do kruchości porcelany, choć musiałem wierzyć, że to nie koniec. Przekonywałem siebie, że nie staniemy na krawędzi. Nadal widywałem ją na posłaniu z liści. Zapisałem jej twarz taką, jaką była, nim przyszedłem do niej po raz pierwszy. Dopiero kolejny poranek przypominał mi, że noc – noc nie istnieje.
* * * * * *
Gdy się uśmiechała, spoglądała w stronę lustra, którego nikt inny nie widział. Nie znam jej prawdziwego uśmiechu. Czasem tylko sięgam dłonią pod pled myśli i wyciągam spod niego jej prawdziwą twarz. Tę, w którą wierzę, że nią była. Brakuje mi słów, a drzewa ogołocone są z liści. Co mogę powiedzieć o dziewczynie przyoblekającej się w żałobę z każdym wstającym porankiem?
* * * * * *
To właśnie ją kocham nocą, lecz nigdy nie mogę odnaleźć w dzień. Z perspektywy parapetu świat wydaje się mniejszym, smutek – poznawalnym. Słońce przysłania czasem zazdrosny księżyc i stuletnia bezsenność nie krzyczy już tak głośno. Choć czasem czuję, że coraz mniej mnie we mnie.
Gdy wypełniają mnie myśli przekwitłe. |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Pon 15:42, 30 Sie 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Cecyli
Wilkołak
Dołączył: 22 Sty 2010
Posty: 100 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zza twojego okna
|
Wysłany:
Sob 14:06, 19 Cze 2010 |
|
Wiele razy przychodziło mi na myśl, ażeby skomentować twoje miniaturki. Nigdy jednak nie miałam na to czasu, chęci, weny, ani tego wszystkiego, co pomagałoby mi wierzyć, że znajdzie się tu dla mnie miejsce. Głupio mi było pisać i zostawiać pod twoimi tekstami komentarze, które w niczym by ci nie pomogły, nic by nie dały. Spróbuję oddać w tym komentarzu mój tok myślenia - spróbuję go opisać i pozwolić ci go zrozumieć.
Każda twoja mini, ma w sobie coś magicznego - coś, nad czym przydałoby się porządnie zastanowić, zatrzymać się i spojrzeć w dal - choćby na chwilę oderwać się od tego świata. Z całą pewnością umiesz ukazać postacie w innym świetle, w innym blasku niż ten, w którym ukazała je Stephenie Meyer. Angela - lubiłam ją za szczerość, za to, że nieczęsto kłamała. Teraz ją kocham. Dzięki twojej mini, która całkowicie ukazała mi postać Angeli - to przecież ona najbardziej cierpiała. Bella skupiała się na tym, co było najważniejsze, omijając istotne szczegóły. To właśnie Angela była takim szczegółem, a ty pokazałaś ją jako osobę, która czuje i widzi, co się dzieje wokół niej. Widziała to dokładnie - tą ułudę, którą Bella próbowała pokazywać przy innych. Angela byłą dla mnie niezbyt ważną postacią, ale ty... ty zrobiłaś z niej postać przepiękną, utkaną misternie niczym sukienka, którą stworzyłaś w tekście. I tu nie chodzi o to, że też, jak ta sukienka, się rozpadała - nie. Ty stworzyłaś postać starannie, przeplatając główny wzór, czyli wymysł Meyer, na którym bazowałaś, z nakładającymi się zgrabnie przemyśleniami. Twoje mini są jak nici - ciągną się bez końca, a nadal są idealnie gładkie i czyste jak łzy. Ktoś tam mówi, że w mini Upadając będziesz promienna nie widać zbyt dobrze Ciebie, Robaczku - dal mnie to nieprawda. Widzę cię doskonale, każde słowo, które wpadło do mojej głowy jest z gruntu robaczkowe. I jeszcze te cytaty - przepiękne i cudownie dobra, naprawdę oddające to, co - jak myślę - chciałaś przekazać.
Ukochałam cię za A byliśmy już prawie prawdziwi - ten tekst jest napisany po mistrzowsku. Nigdy nie spotkałam się z tekstem tak dobrze obrazującym naszą naturę - plotkarską i niezbyt dobrą naturę. Nie mogłam się pozbyć obrazu książek na parapecie i wlatujących przez nie zjaw, a także mokrej od płaczu poduszki. Twoja mini zagłębiła mi się w umysł tak bardzo, że nadal pozostały mi w nim niektóre słowa, które mogę przytoczyć, piękne metafory, opisy, przez które zastanowiłam się nad tym światem. Tej miniaturki nie da się ominąć. Po prostu się nie da. Jesteś dla mnie mistrzynią - chwała ci za Robaczkowe piórko, przez które patrzę inaczej na ten świat. Wspaniale podsumowałaś całe spojrzenie ludzi na Cullenów - zbyt idealnych, zbyt perfekcyjnych aby żyć. Ukazałaś ich w innym świetle - tak jak postać Angeli. Masz całkowitą rację - samo spojrzenie na nich musiało odbierać szczęście, i, jak to ujęłaś, "rozdmuchiwać zamki z piasku" co odbieram jako te wszystkie ułudne myśli, przez które czujemy się lepiej, a niekoniecznie powinniśmy. Nad twoją mini nie da się nie zastanowić. Kiedy ją czytałam chwilami zatrzymywałam się, na którymś ze słów i w mojej głowie pojawiały się barwne obrazy - sunący po niebie księżyc, szklanki, wydające skrzypiące dźwięki, kiedy zderzały się ze sobą.
Dziękuje ci za tą lekturę - dziękuje za te miniaturki, do których wracam niemal codziennie, aby, choć przez chwilę, pobyć w twoim świecie. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|