|
Autor |
Wiadomość |
Catherine Swan
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 22:20, 15 Sie 2009 |
|
Odpowiadając w sumie na wszystkie wasze pytanie to:
- Rozdziałów nie wiem ile będzie, ale coś koło dwudziestu, no może dwudziestu paru. ( zależy na ile mi moja wyobraźnia pozwoli )
- Jeżeli chodzi o końcówkę ostatniego rozdziału, to było to zaplanowane, ale dlaczego to tak się potoczyło, zobaczycie w późniejszych rozdziałach.
- Stosunek aniołów i demonów, słusznie zauważyliście, jest kiepski. Matthew jest w prawdzie pół-wampirem i pół-aniołem, ale wychowywał się razem z demonami. Matka przed śmiercią, przed procesem na którym została zabita, oddała go pod opiekę najbliższemu... to w następnych odcinkach... :D
- A jeżeli mowa o Danielle, to ona ukrywa to, kim jest nawet przed Cullenami. To jej sposób na przetrwanie, w następnym odcinku będzie dokładnie opisane kim tak naprawdę jest. Tzn. wybrała dobre miejsce na żerowanie... w związku z tym musi za wszelką cenę ukrywać swoją prawdziwą naturę.
Myśle, że w skrócie wam to wyjaśniłam. Jeżeli macie jakieś wątpliwości, zastrzeżenia lub skargi, ja słucham... nie gryze ( chyba, że... (żartuje...))
Pozdrowienia
Cathy |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
BaaaSsia
Wilkołak
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 18:38, 19 Sie 2009 |
|
Znalazłam kiedyś to opowiadanie,ale go nie przeczytałam
widocznie miałam zły dzień.
Dzisiaj go znowu znalazłam.
i...odrazu całe przeczytałam jest FENOMENALNE!!
Strasznie mi sie podoba.
Na początku charakter Belli nie był okej ,ale teraz BOMBA.
Edzio jak zwykle suuuuper.
Bella aniołek hihii^^
Nowa laska Eda jakiś demon x]
Bomba!
Czekamy na ciag dalszy...
Właśnie kiedy kontynuacja???
Weny i czasu!
pzdr. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Catherine Swan
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 16:45, 02 Wrz 2009 |
|
BETA: Wyjątkowa
Rozdział XII
Obudziłam się kilkanaście minut temu w pustym łóżku. Nie było go, nawet nie myślałam, że go tutaj zastanę. Zapewne wyszedł, kiedy zasnęłam.
Zrobiłam z siebie idiotkę, wystarczyła odrobina słabości, abym znowu uwierzyła, że przestarzała miłość jeszcze istnieje. Teraz zapewne nic już do mnie nie czuje…
Mężczyźni, których do tej pory spotkałam, myśleli tylko o jednym, nie zważali na to, co czułam, wykorzystywali i w chwilach, w których najmniej się tego spodziewałam, atakowali i niszczyli moją osobę. Czułam się wtedy jak dziecko kuszone słodyczami, które w chwili gdy jest bliskie poznania smaku danego cukierka, dostaje skarcone, ukarane.
Gdy odszedł, wtedy w lesie, była już tylko ciemność. Nie słyszałam już jego aksamitnego głosu. Nie czułam jego zapierającego dech w piersiach delikatnego zapachu. Nie mogłam odnaleźć jego zimnej dłoni. Przez brak jakiegokolwiek światła nie dostrzegałam jego zabijającej urody. I najważniejsze... Nie widziałam jego przyciągających, złotych oczu. A On? Razem ze sobą zabrał moje serce, na zawsze. Nadal je ma, dobrowolnie mu je oddałam.
Budząc się sama z koszmaru, czułam się znowu oszukana i zostawiona, ale to była tylko moja wina, pozwoliłam mu na to kolejny raz.
~ By ją zabić, trzeba ją kochać. ~ Przypomniały mi się słowa z dzisiejszego snu. Ta sama dziewczynka, a za nią ta sama kobieta z kulą ognia, tym razem nie była ona obca, to była Danielle. Dziewczynka powiedziała te słowa, a ona cisnęła ogniem w dziecko. Wtedy automatycznie się obudziłam, nie mogłam na to dłużej patrzeć.
Spałam w ubraniu, nawet nie wiem dlaczego. Nie byłam w końcu tak bardzo zmęczona poprzedniego wieczoru, tzn. dzisiejszego ranka. Spojrzałam na budzik, wskazywał dwunastą popołudniu. Świetnie, przepadły dzisiejsze wykłady na uczelni, będę musiała załatwić od dziewczyn notatki. Będzie to trudne, każdy student traktuje swoje notatki jak jakąś świętą rzecz.
Już niedługo nie będę studiować, chyba, że będę musiała żyć wiecznie tak jak wampiry, ukrywając się, zmieniając swoje dane, tak, aby nikt mnie nie rozpoznał.
Wstałam, tak jak wczoraj na skraju łóżka leżało ułożone w kostkę ubranie wybrane przez Alice. Może wstał, zanim ona tutaj weszła? Zabrałam rzeczy i poszłam do łazienki. Przechodząc koło drzwi usłyszałam kłótnie, wyjrzałam na zewnątrz, ale głosy ucichły. Nie rozpoznałam ich, ale na pewno był to ktoś z Cullenów.
~ Edward chodzi jakiś rozkojarzony, odkąd Bella się pojawiła, znika w nocy, tłumacząc się polowaniem, ale nie idzie na nie… ~ Danielle przechodziła pod drzwiami mojej sypialni, pewnie szła na śniadanie.
W moim brzuchu lekko zaburczał na wspomnienie posiłku zrobionego przez złotookiego. Pewnie robi takie temu demonowi, pomyślałam z sarkazmem i lekką nutką zazdrości. Ale dlaczego mnie to tak bardzo zdziwiło, był jej chłopakiem, rozpieszczał ją tak jak kiedyś mnie.
Czułam obezwładniającą mnie zazdrość, a nie powinnam kiedykolwiek nawet o niej myśleć.
~ Rosalie i Emmett są na górze, w swojej sypialni. Sami, nikt mnie nie zauważy, jeżeli trochę się nimi pożywię. No, moja mała, czas na posiłek. ~
O czym ona mówiła? Czemu akurat wspomniała o nich? Postanowiłam ją śledzić. Czułam jej wstrętny zapach, który ciągnął się za nią po schodach na piętro, które zajmowali Rose wraz z jej mężem po tej stronie domu. Ostrożnie stawiając kroki, podążyłam za nią. Usłyszałam ciche jęki blondynki. Czyżby robiła im coś złego? Jeżeli tak, to zapłaci mi ona swoim życiem, już ja się o to postaram, ale odgłosy zza rogu, nie wyglądały na to, aby cos się działo z nimi. Wyjrzałam ostrożnie zza rogu ściany, zobaczyłam ich po przez szpare nie zamkniętych drzwi, jak całują się na łóżku, a gdzie jest Danielle?
- To nieładnie tak pozbawiać ich prywatności, Bello. – Podskoczyłam na dźwięk jej głosu, tuż przy moim uchu. Nie byłam w stanie powiedzieć czegokolwiek, wyraz jej oczu nie wskazywał na to, aby była zaskoczona mną w tym miejscu, a raczej na to, że były czegoś spragnione. Ona sama sprawiała wrażenie osoby na głodzie, narkomana, który przez długi czas nie dał sobie w żyłę albo alkoholika, który od kilkunastu godzin nie wychylił kieliszka.
Stałyśmy tak, wpatrując się w siebie nawzajem, wypatrują czegoś w swoim przeciwniku. Ona nerwowo od czasu do czasu zerkała na obrazek za naszymi plecami, jakby szukała sposobu, by się mnie pozbyć i wrócić do swojej czynności. Co ona chciała im zrobić? Odwróciłam się w stronę moich przyjaciół, ale i oni przestali zajmować się sobą i spoglądali teraz wprost na mnie.
- Bello? - odezwała się Rose, wychodząc na korytarz. Nie czułam już tego okropnego zapachu za mną, zniknęła. Uciekła, przyłapana na krzątaniu się pod nie swoimi drzwiami.
- Przepraszam, Rose, że przeszkodziłam wam. Chciałam tylko spytać, się czy nie wybrałabyś się razem z Alice na małe zakupy, ale widzę, że jesteś zajęta, przyjdę później…
- Bello, oczywiście, że pójdę. Kiedy?
- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, więc może wróć do swojego męża i dokończ to, co wam niechcący przerwałam, a na zakupy wybierzemy się później, jeszcze muszę porozmawiać z Alice…
- Kochaniutka… - szepnęła Rosalie, zbliżając się w szybkim tempie do mojego ucha. – Im też raczej nie przeszkadzaj.
- Dzięki. – Uśmiechnęłam się i zaczęłam iść ponownie w stronę swojego pokoju.
Wraz z zamknięciem drzwi, nie mogłam zrozumieć, co Danielle robiła pod ich pokojem. Oni byli przecież sami i zajmowali się sobą nawzajem. Muszę przeanalizować sytuację od nowa, dokładnie. Na pewno nie jest człowiekiem, a przede wszystkim nie jest bezpieczna dla otoczenia, szczególnie dla mnie. Nawet Joshua przestrzegał mnie przed nią, tylko dlaczego? Ciągle w myślach powtarza coś o żywieniu się nimi, kiedy są blisko siebie, kiedy okazują sobie zainteresowanie.
~ Pora obiadku się zbliża, zaraz wszyscy zajmą się sobą. Będę mogła najeść się do syta, tego uczucia jest tutaj pod dostatkiem… ~ Przypomniały mi się jej własne myśli, gdy ci planowali, jak ją ukryć przed Volturii. Ale o jakie uczucie chodziło? Chwilę zajęło mi rozpamiętywanie, co robili wtedy i wreszcie to zrozumiałam. Miłość, ona żywiła się miłością innych.
- Bello, myślisz o niej prawda? – Odwróciłam się i zobaczyłam, że na parapecie od strony lasu siedział Matthew. Skinęłam głową. – Ona jest niebezpieczna, jej gatunek potrafi w ułamku sekundy zamienić serce w lód. Wysysa ze swych ofiar to, co najważniejsze, miłość. To subkub, żeruje na szczęściu innych, uważaj na nią. – Ponownie skinęłam głową. Bałam się, że mogą nas usłyszeć. On był bezpieczny, w jakiś sposób hamował to przed ich uszami. Ja wolałam zachować ostrożność. Po drugie - byłam na nich wściekła. Kto jak kto, ale Cullenowie zasługiwali na prawdę, nie chciałam ich oszukiwać. Musiałam im to w końcu kiedyś powiedzieć.– Przynoszę wiadomość, zaczynasz trening. Joshua chce się z tobą spotkać w południe na polanie tej, co wczoraj, trafisz?
- Tak, ale jaki trening? Do czego będę szkolona? Zaczekaj… – krzyknęłam, podążając w stronę okna, w którym on nagle zniknął, ale było już za późno. Odszedł. Odwróciłam się i zsunęłam się po ścianie.
Za dużo informacji, za dużo nowych informacji. Mieszkam z siódemką wampirów i jednym demonem, który okazał się ukochaną osobą mojego Edwarda. Wróć, to nie jest już mój, teraz jest jej. Muszę o nim zapomnieć, teraz mam swoje własne życie. Jestem Królową i jak na królową przystało, powinnam się tak, do cholery, zachowywać.
Zbierając wszystko do kupy, jestem wybrana, aby zastąpić tych dwóch braci, którzy sprawują nadzór nad wszystkimi nieśmiertelnymi, wliczając w to oprócz wampirów, także anioły i demony. Zmieniam się, gdy medalion jest blisko, nawet w Forks nie byłam sobą. Od kiedy pamiętam, miałam dziwne sny, tak jakbym kiedyś już w nich brała udział, ale teraz się nasiliły. Wcześniej brałam to za normalny senny koszmar, ale teraz znam prawdę. A co, jeżeli to, co nazywamy snem, jest życiem właściwym, a gdy się budzimy - śnimy? Co jeżeli wszystko, co nas otacza, istnieje tylko w naszej głowie, rodzina, przyjaciele, przyroda?
Wszyscy myślą, że jestem silna, ale to nie prawda. Najsłabsza istota w tym domu, tak można mnie określić. Nawet nie mogę przeciwstawić się temu uczuciu, którym darzę Edwarda. Przecież, jak na zakochaną osobę przystało, powinnam pozwolić mu odejść i być szczęśliwym z kimś innym niż ja, ale i na to jestem zbyt słaba. Przemawia przeze mnie egoizm, pragnienie miłości, tego, co było dawniej. Nie mam nic do stracenia, jeżeli powalczę o niego. I tak odejdę, tam, gdzie naprawdę mnie potrzebują. Jedyne, czego jeszcze potrzebuję przed wypełnieniem do końca mojego przeznaczenia, to dom.
Dom to nie tylko budynek z kuchnią, psem i wielkim ogrodem, to także miejsce, gdzie każdy pokocha nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Jak mam go stworzyć, jeżeli oni wymazali pamięć moim bliskim, którzy jako jedyni zaakceptowali moje prawdziwe ja? Jeżeli powiedziałabym im to teraz, nie uwierzyliby. Nie chcę ich oszukiwać, ale co ma zrobić, jeżeli decyzja została podjęta nie przeze mnie, tylko przez nich. Nawet nie zapytali o zdanie, postawili mnie przed faktem dokonanym. Tak jak Edward, gdy przyszedł pożegnać się ze mną kilka dni po osiemnastych urodzinach. Od tamtej pory nienawidziłam swoich urodzin. Nie lubiłam, gdy Renee robiła przyjęcia niespodzianki. To jeszcze bardziej pogarszało sprawę, przepraszałam wtedy gości i szłam do swojego pokoju. Zamykałam drzwi i płakałam. Oczyszczałam się ze swoich emocji, z nagromadzonego żalu.
- Bello? – usłyszałam głos Esme tuż pod moimi drzwiami. Otarłam szybko łzę, która niepostrzeżenie spłynęła po moim policzku. – Bello? Zejdź, śniadanie czeka.
- Przyjdę za parę minut, Esme.
Biały talerz, idealnie wypolerowane sztućce, szklanka soku pomarańczowego obok małego wazoniku z bukiecikiem białych stokrotek. Cieszą się z mojej obecności, te kwiaty o tym świadczą. Uśmiechnęłam się. Też tak czuję, kocham ich wszystkich, lecz nigdy im tego nie powiedziałam. A oni? Okazują to nawet spojrzeniem, czułym i pełnym miłości.
- Proszę kochanie, upiekłam ci naleśniki. – Do jadalni weszła Esme z stosem małych, okrągłych i pachnących, zachęcająco tak, że od razu ślinka napłynęła mi do ust, naleśników.
- Niepotrzebnie smażyłaś aż tyle, nie zjem ich wszystkich, ale dziękuje.
Zaczęłam konsumpcje swojego jedzenia, gdy nagle w jadalni zmaterializował się miedzianowłosy. Zaskoczył mnie swoją obecnością, o mały włos nie zakrztusiłam się jedzeniem, które aktualnie spożywałam. Wyglądał inaczej, tak jakby właśnie wygrał na loterii jakąś super rzecz. Był radosny, to mało powiedziane, szczęście tryskało z niego na około. Podniósł Esme na ręce i okręcił nią dookoła własnej osi, śmiejąc się w głos jak małe dziecko. Nawet ja musiałam się uśmiechnąć, widząc go takim. Kochałam każdą cząstkę niego, ale powinnam o nim zapomnieć. Tak będzie lepiej dla wszystkich, szczególnie dla mnie samej.
Wstałam, kończąc posiłek i niechcący słysząc melodię w swojej głowie, popchnęłam szklankę z sokiem.
- Cholera… - zaklęłam pod nosem, melodia w głowie się nasiliła, chcąc ją zagłuszy, kucnęłam, by posprzątać szczątki szklanki. Nie przewidziałam reakcji członków rodziny Cullenów. Krzyk Alice z wnętrza domu, przerażony wzrok Esme i Edwarda. Zanim dotknęłam najbliżej położonego kawałka szkła, w jadalni pojawiła się Rose z Emmettem i Carlisle. Nie wiem czemu, ale widziałam każdy ich ruch, nawet kiedy poruszali się z prędkością światła. Widziałam, jak Emmett przytrzymuje Rose przed rzuceniem się na mnie, gdy poczułam lekkie pieczenie w okolicach palców u ręki. Dokładnie tak jak w dniu moich osiemnastych urodzin, tylko z wyjątkiem rozwalonej szklanej ławy. Miedzianowłosy zawarczał, a ja nie mogłam już dłużej wytrzymać z tymi nutami. Wyprostowałam się, próbowałam zachować wewnętrzny spokój, przecież oni nic mi nie zrobią. Pohamują się tak jak wtedy, w Forks.
- Rose… - Kolejne warknięcie, tym razem z ust jej lubego. Wyrywała się zupełnie jak dzikie zwierzę złapane w klatkę bez wyjścia. Tylko, że ona była jedną z najsilniejszych drapieżników świata.
Cierpiała, cała ich rasa cierpi od wieków z powodu pragnienia. Nigdy nie pomyślałabym, że będę współczuć tej blondynce. Najpierw Danielle, która żeruje na ich miłości, a teraz to pragnienie. Gdyby nie ja nie doszłoby do tego, a na pewno mieliby o przynajmniej połowę problemów mniej niż do tej pory.
- Wyprowadźcie ją stąd… - odezwał się w wampirzym tempie najstarszy w tym pomieszczeniu.
- Nie, Carlisle, to ja wyjdę. Dziękuje za śniadanie Esme. – Uśmiechnęłam się pokrzepiająco w stronę Emmetta, który właśnie zdziwiony patrzył w moją stronę. Dochodziło południe, dość długo dzisiaj spałam, więc jeżeli chciałam zdążyć na spotkanie, powinnam już iść. Wyszłam oknem w jadalni wprost w deszcz promieni słonecznych. Była dość ładna pogoda, nawet jak na to ponure miasto.
Byłam już o krok od wejścia do lasu, gdy usłyszałam wołanie zza moich pleców.
- Bello, poczekaj… Ja… - mówiła Daniell, biegnąc w moją stronę.
- Nie pozwolę ci zrobić im krzywdy. Jeżeli poczuję, że któreś z nich cierpi, zabije cię, rozumiesz, Danielle? – Postanowiłam nie owijać w bawełnę. Niech wie, że ktoś czuwa nad ich bezpieczeństwem. Przez tyle lat, każdy z nich obwiniał się, że nie zasługuje na miłość, na drugiego człowieka. Ona wkracza sobie w ich życie i odbiera im to, co sprawia im przyjemność.
- Nie rozumiem, Bello, o co ci chodzi?
- Daruj sobie, wiem, kim jesteś. – Tego się nie spodziewała, ja również. W mgnieniu oka zmieniła swoje nastawienie, z miłej, głupiutkiej dziewczyny, w oschłego, zimnego i stanowczego demona. – Spróbuj ich skrzywdzić, to…
- To co? Grozisz mi? Co ty możesz człowieku zrobić? Jesteś słaba, śmiertelna.
Podeszłam do niej, widziałam zdziwienie w jej oczach. Zachowywałam się tak, jakbym w ogóle nie słyszała jej słów, jej groźby. Syknęła z bólu, gdy przyłożyłam nieświadomie swoja rękę do jej twarzy. Robiłam to wszystko jak robot, jak ktoś sterowany przez kogoś innego. Jej skóra parzyła, a z miejsce gdzie stykałam się z nią, unosiła się para.
- Lepiej, nigdy więcej się tak do mnie nie odzywaj, jeżeli oczywiście chcesz trochę jeszcze pożyć – syknęłam, odrywając od niej swoją kończynę. Ból był chwilowy, a skóra na mojej dłoni wyglądała teraz jak wielki strup zaschłej krwi. Danielle osunęła się na trawę, wyglądała tak niewinnie, bezbronnie, że gdybym była naiwna, na pewno klęczałabym na kolanach i przepraszała. Za daleko zabrnęłam, aby coś takiego zrobić. Odwróciłam się i zaczęłam iść w poprzednio obranym kierunku.
- Kim ty jesteś? – zapytała, zapewne wpatrując się w moje plecy.
- Twoim najgorszym koszmarem.
Dalej kroczyłam w stronę polany. Nie mogłam w to uwierzyć. Zawsze byłam humanitarną osobą, nigdy nikogo świadomie nie uderzyłam, nawet, jeśli ten ktoś mnie wkurzył. Ale ta melodia w mojej głowie, to przez nią, stałam się bardziej wyrachowana. Zresztą Danielle sobie na to zasłużyła, odbierała im to, na co tak bardzo zasłużyli. Potrzebowali miłości jak tlenu, gdyż uważali się za bestie bez serc. Paru z ich gatunku na pewno nimi było, ale nie Cullenowie. Oni byli inni, pewnie dlatego Danielle ich wybrała.
Od zawsze broniłam tych, na których mi zależało. W dzieciństwie obroniłam Jacoba przed dzieckiem jego sąsiadki. Dziewczynka ubzdurała sobie, że zakochała się w moim przyjacielu. Chodziła za nim krok w krok, nie spuszczając z niego oka nawet na minutę. Już wtedy Indianin miał powodzenie wśród młodych kobiet, ale nie u mnie. To go zawsze smuciło, źle ulokował swoje uczucia, a ja nie potrafiłam zaproponować mu niczego więcej niż przyjaźń. Chronił mnie przed Edwardem, ostrzegał mnie. Twierdził, że złamie mi serce, gdybym wtedy nie była tak zaślepiona, na pewno bym mu uwierzyła.
Edward złamał mi serce, to prawda. Nawet teraz bawi się tym, co po nim zostało. Ale dalej w swojej drugiej ręce trzyma klej, którego może użyć w każdej chwili mojego życia, aby naprawić wyrządzone krzywdy. Szkoda, że nie zostawiono przy nim instrukcji, jak się posługiwać.
Muszę obok tego zużytego, starego narządu wyhodować nowe, silniejsze i mniej naiwne. A co, jeżeli znowu zabiję dla niego? Wtedy będę stracona. Czasami żyjemy jak we śnie, tyle, że sny lubią się zamieniać w koszmar, gdy tylko odwrócimy wzrok. Od teraz składam ten świat kawałek po kawałku, ponieważ lustro, w którym się kiedyś odbijało, rozpadło się w drobny mak. Ziarnko po ziarnku, bo wystarczy, że zabraknie jednej malutkiej części, a obraz nie będzie już taki sam, nie będzie kompletny. Może spotkam jeszcze kogoś, kto mi pomoże, chyba, że będzie już za późno. Tego się obawiam tego, że dla nikogo już moje serce nie odegra spokojnego rytmu miłości.
Jest w naszej pamięci cały katalog wspomnień. Są wśród nich magiczne chwile: ranne promyki słońca wpełzające przez uchylone okno do pokoju, niebo obsypane błękitnymi chmurami i wiatr pachnący kwiatami wiśni. Są dni przesiąknięte radością i nieokiełznanym szczęściem, które frywolnie galopując, opuszcza swojego właściciela i zaraża swym optymizmem innych. Są sny, w których gramy pierwszoplanowe role, skrzętnie ukrywając je przed innymi. Są radości mniejsze i większe. Pośród tych wszystkich chwil są również takie, w które wplecione są ból i cierpienie. Kują boleśnie powieki, wyciskając z nich ostatnie krople łez. Uparcie powracają i bezszelestnie chowają się pod codzienną rzeczywistością, by wieczorem nie pozwolić zasnąć. Złe wspomnienia lokują się we wnętrzu serca i nie łatwo ich się stamtąd pozbyć.
Nieśmiertelni mogli wszystko. W ich świecie nie liczył się czas, który uciekał przez palce. Nie szukano szczęścia w pieniądzu ani sławie. Nie rozpaczano, gdy nie spełniło się czyjeś marzenie. Nie topiono smutków w alkoholu. Nie było pijanych matek i kierowców.
Tam mogli spacerować po linie, bez obawy, że upadek może kosztować ich życie. Mogli bujać w obłokach, odrywając się od ziemskiego podłoża. Mogli jeść śniadanie w Paryżu, a obiad w Tokio. Mogli być razem… wiecznie. Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. Na końcu drogi zwanej życiem, czeka na nas śmierć. Bo czym jest życie, jak nie sumą oddechów. Przestajesz używać płuc, giniesz. Budzisz się z koszmaru, jakim była twoja wędrówka po ziemi. Zapewne, gdyby ludzie mieli władze nad tym, kiedy umrą, na świecie nie byłoby żadnej żywej duszy. Bo nie wierzę, że nikt nie myślał nigdy nad tym, aby odejść, zamknąć oczy na wieczność. Ja na pewno skorzystałabym z tej możliwość jako pierwsza.
Dzisiaj rano, pierwsza myśl, jaka pojawiła mi się w głowie, to to, aby świat nie istniał, abym nie miała serce, którym można tak łatwo manipulować. On miał powód, by się cieszyć, ja - by smucić. On nucił wesołą melodie, ja miałam cholernie wkurzającą melodię w swojej głowie. A mimo tego, nadal go kocham, choć tak bardzo pragnę o nim zapomnieć. Chciałabym go znienawidzić, za to jak mnie potraktował i jak nadal to robi, ale miłość mi na to nie pozwala.
Czasami chciałabym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku. Czasami ogarnia mnie strach przed jutrem, bo nie wiem, czy będzie to "lepsze jutro", czy to "gorsze" . Czasami zastanawiam się, po co Bóg zesłał mnie na ziemię. No bo po co? Moje przeznaczenie się wypełni i co wtedy pocznę? Będę postępowała zgodnie z wolą Boga, tak, aby nie zechciał powołać kogoś, kto mógłby mnie zastąpić. To wcale niczym się nie różni od mojego obecnego życia. Bo świat to taki duży kabaret pana Boga, gdzie każdy ma własną rolę do odegrania.
Jeszcze oliwy do ognia dolewają Volturii i ten cały Aro, jakby sama egzystencja była za małym ciężarem na moich barkach. Poszukują mnie tylko dlatego, że ich przywódca podpisał pakt z Tergalem. Ale po co jestem potrzebna szatanowi? Zapewne, gdyby mnie jemu oddano, byłabym nieświadoma swojej natury, tego, co potrafię i na pewno by mnie zabił. To byłoby w końcu jakieś rozwiązanie. Jestem tylko ogromną przeszkodą w jego planach o władzę nad całym światem, nie tylko ludzkim. Zbliżałam się do polany, już z daleka widziałam prześwitującą zieleń trawy. Obejrzałam się do tyłu, aby zobaczyć, czy na pewno jestem sama.
Trzask, usłyszałam odgłos łamanego drzewa, gdy tuż nagle przede mną upadł wysoki, potężny dąb. Odwróciłam się w nadziei, że zauważę, kto targnął się na moje życie.
Zdziwienie, tak to można było odczytać, jako pierwsze z mojej twarzy. Później przeszło to w czystą furię, wściekłość na tą osobę.
- Co ty sobie wyobrażasz, chciałeś mnie zabić...?! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Catherine Swan dnia Śro 16:49, 02 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Ela_;]
Nowonarodzony
Dołączył: 26 Maj 2009
Posty: 33 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z pod ekranu monitora..;dd
|
Wysłany:
Śro 17:25, 02 Wrz 2009 |
|
O cholerka.. Rozdział jest Booooooooski ;dd.. tylko Czemu w tym momęcie, kto złamał ten dąb.. niedługo paznokci mi zabraknie.. heh.. to z Danielle poprostu świetnee haha..
Życze dużooooooooooooooooo weny i pozdrawiam ;dd [wspomnieniaa-mlodosci.blog.onet.pl] ;-] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lexie
Wilkołak
Dołączył: 31 Sie 2008
Posty: 149 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z podziemia...
|
Wysłany:
Śro 18:30, 02 Wrz 2009 |
|
To było coś. Dosłownie i w przenośni i albo mi się zdaje albo z każdym kolejnym rozdziałem piszesz coraz lepiej. Te uczucia Belli i rozmyślania były takie realistyczne, że przez moment czułam się jakbym czytała sama o sobie, każdy z nas zadaje sobie takie pytania, ale Ty opisałaś to w taki niezwykły sposób, że nie za bardzo wiem, co mam teraz napisać.
Fajnie, że wreszcie dowiedzieliśmy się, kim jest Daniella i dobrze, że Bella pokazała jej, kto tu rządzi. I oczywiście skończyłaś w najciekawszym momencie. Pewnie znów będziemy musiały czekać dwa tygodnie na następny rozdział :( Już nie mogę doczekać się rozdziału, kiedy Bella powie Cullenom prawdę o sobie i kiedy sama zainteresowana w końcu założy medalion. Mam ogromnie dużą wielką i niesłabnącą nadzieję, że Bella zakocha się po raz kolejny….(oczywiście nie w Edwardzie :D ) Życze ogromnie dużej weny |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lexie dnia Śro 18:32, 02 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Yvette89
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P
|
Wysłany:
Śro 19:02, 02 Wrz 2009 |
|
Świetny rozdział!
Może nie wydarzyło się zbytnio nic przełomowego, oprócz konfrontacjo Danielle i Belli, jednak warto było czekać Nie spieszysz z akcją na łeb na szyję, co jest plusem
Edward cały w skowronkach-> Czyżby miał nadzieję, na odzyskanie B?:P
I to dziwne zachowanie Rose...
Tajemnicze zakończenie:P Coś mi podpowiada, że to Joshua albo Mettew :D
Pozostaje mi czekać na kolejny rozdział
Weny i czasu |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Prudence
Wilkołak
Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mrocznego Kąta
|
Wysłany:
Śro 19:03, 02 Wrz 2009 |
|
Czyżby Edward chciał zabić na końcu rozdziału chciał zabić Bellę?
Nie wiem co konstruktywnego napisać, więc powtórze to co wcześniej. Podoba mi się, przyjemnie się czyta i to dość szybko. Styl pisania jest naprawdę fajny, błędów nie widziałam.
Dodaj szybko nowy rozdział jak mozesz:P |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 11:25, 03 Wrz 2009 |
|
Bardzo przyjemnie się czytało, trochę zaskoczyła mnie ta stanowcza Bella w spotkaniu z Daniell. Myślałam że nie ujawni się jej. Dobrze pokazałaś jak Bella uświadamia sobie kim jest, nabiera pewności siebie, wewnętrzej siły. Dodatkowo świetnie przedstawiłaś jej przemyślenia pod koniec rozdziału, okazują się one takie obecne, teraźniejsze, towarzyszące prawie każdemu człowiekowi!.
Jestem też zaskoczona przez sposób odzywiania się tej całej Daniell, czy dobrze zrozumiałam że ona żywi się uczuciem miłości? Czyli czerpie od nich uczuci i jednocześnie u nich ono maleje???
Mam nadzieję że po tym spotkaniu z Bellą będzie miałą się już na baczności!
A dodatko mnie zaskoczył pozytywny humor Edwarda, mam nadzieję że jest on spowodowany spędzeniem nocy z Bellą?
MAm nadzieję że teraz dostarczysz nam jakąś akcję, bo zaczyna mi jej tu brakować.
Życzę weny i przyjemności z tworzenia kolejnych rozdziałów!
pozdrawiam
ajaczek |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Catherine Swan
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 21:09, 15 Paź 2009 |
|
Dla nowych czytelników, zamieszczam rozdziały na chomiku.
Przepraszam, że tak długo, ale postaram się następny rozdział szybciej dodać.
BETA: Wyjątkowa
Rozdział XIII
- Broń się, inaczej cię zabiję, Bello – szepnął do ucha Matthew, wykręcając tym samym mocniej moje ręce do tyłu. Syknęłam z bólu, czułam jak do oczu napływają łzy.
- To boli, przestań… - krzyknęłam, nie miałam siły, by zacząć z nim walczyć. Nie miałam pojęcia, jak to zrobić, nigdy nie chodziłam na kursy sztuk walki, a jeśli nawet, to na pewno nie prowadzą tam lekcji pod nazwą „obrona przed wampirem”. Z częstych opowiadań Cullenów wynikało, że żaden człowiek nie jest wstanie nawet przeciwstawić się im, a on żądał tego ode mnie w tej chwili.
Mógł mną kolejny raz rzucić o pobliskie drzewo, a ja nadal nie potrafiłam nawet chwycić jego ręki albo zrobić uniku przed następnym ciosem. Był zbyt silny, zbyt szybki.
Czułam się jak wtedy, w sali baletowej, gdy James torturował mnie, aby nagrać moje cierpienie i pokazać je Edwardowi. Tylko tutaj nie było kamery, to miał być trening, a nie walka.
Poczułam świst powietrza, kiedy wpadałam do wody, odepchnięta ponownie. Był to niewielki strumyczek, zapewne kiedy stanęłabym w nim, byłby mi do połowy łydki.
Matthew kucnął naprzeciw, zaledwie kilka metrów od mojej osoby. Był już zapewne znudzony tym całym pomiataniem, widziałam też współczucie w jego oczach. To był kolejny głupi rozkaz Joshua, a on nawet gdyby nie zgadzał się z jego wolą, musiał wykonywać polecenia.
Hierarchia panowała w ich świecie. Joshua słuchał Tergala, a Matthew, wychowany przez swego mentora, słuchał go i traktował każdą decyzję jak coś świętego.
Woda była zimna, zdrętwiały mi już palce u stóp, ale nie potrafiłam nic na to poradzić. Nie mogłam się poruszyć. Może dlatego, że nie miałam siły, a może przez to, że bałam się wykonać jakikolwiek ruch.
Patrzyłam w jego oczy, czułam narastającą panikę, ale i złość. W ułamku sekundy znalazł się przy moim boku, zacisnęłam mięśnie, gotowa na następny cios. Przechyliłam głowę w przeciwną stronę, niż znajdował się mój opiekun, lecz on ponownie ją przekręcił, przytrzymują mnie za podbródek. Unikałam jego wzroku, ale w tym momencie nie miałam wyjścia, musiałam spojrzeć. Czy zobaczyłam w nich współczucie i troskę?
Miałam pełno siniaków, ale żadnego zadrapania ani poważniejszej rany. Dziwne, przecież uderzył mnie tyle razy, nawet nie zauważyłam tej melodii w swojej głowie. Byłam zbyt zajęta bólem, który z każdą chwilą ustępował. Siniaki widoczne na moich nadgarstkach blakły, aż skóra ponownie stawała się różowa. To było jak dar szybkiej regeneracji, zupełnie jak u Jacoba, gdy walczył z Laurentem. Tylko że on był… wilkołakiem. No pięknie. Najpierw cechy anioła, teraz wilkołaka, ciekawe, co jeszcze.
Potrząsnęłam głową, aby wyrzucić te bezsensowne myśli z mojej głowy, Matthew tymczasem przybliżył się jeszcze bliżej. Był teraz zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy.
Od kilku sekund nie uderzył ani razu. Czekał? Tylko na co?
Był bezlitosny, zanim zdążyłam na niego nawrzeszczeć, że o mały włos mnie nie zabił tym pniem, ten uderzył w twarz. Na kilka chwil mnie zamroczyło, nie zdążyłam nawet upaść na kolana, gdy poczułam jego ręce na mojej szyi, które po chwili odrzuciły ciało kilka metrów dalej. Użył do tego sporej siły, bo złamałam dwa drzewa, a na trzecim zrobiłam wgniecenie. To bolało, ale nie dorównywało bólowi kolejnych ciosów zadawanych mi przez następną godzinę. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, jego zachowanie nie zgadzało się z tym sprzed kilku dni, kiedy to mnie przepraszał za to, że nie mógł mnie chronić, a teraz sam wyrządzał mi krzywdę. Po tym, jak znalazł się blisko mnie, zaczęłam zsuwać się po pniu, a on znowu wykonał dwa szybkie ruchy ręką. Poczułam obezwładniający mnie ból w okolicach przepony.
Teraz trzymał mnie mocno za podbródek, uniemożliwiając opuszczenie głowy. Jego oczy przyciągały, były zupełnie tak samo magnetyczne jak każdego wampira. W tym momencie nie miał żadnych cech anioła, zatracił się w męczeniu mnie fizycznie i psychicznie…
Swoimi ustami dotknął moich, delikatnie. Jakby nie chciał mnie skrzywdzić, to było znacznie inne niż pocałunki Edwarda lub innych śmiertelników, których do tej pory całowałam. Było w tym coś z dzikiego zwierzęcia, coś, co sprawiło, że na mojej skórze wystąpiła gęsia skórka. Nie przewidział mojej obronnej reakcji. Parę lat temu przyrzekłam sobie, że żaden mężczyzna nie będzie miał nade mną władzy, żaden z nich nie będzie miał kontroli nad moim sercem.
Naparł mocniej na moje usta, tak jakby chciał pobudzić mnie do życia, ale moje ciało zachowywało się tak, jakby umarło. Żadnych emocji, żadnego pożądania lub zauroczenia tą chwilą. Nic poza wzrastającą melodią w mojej głowie. Jednym mocnym ruchem odepchnęłam go, rzucając nim jak marionetką parę metrów dalej. Nie wiem, czemu to zrobiła, to było odruchowe posunięcie. Po prostu włożyłam w to całą swoją siłę, aby umieścić ręce na jego klatce i najzwyczajniej w świecie odepchnąć, tak jak marionetka w teatrze. To nie byłam ja, prawdziwa ja poczekałaby, aż przestanie mnie całować.
Zdziwiło mnie to, z jaką łatwością udało mi się to zrobić. Lecąc w powietrzu, z jego kieszeni wyleciało coś błyszczącego, coś, co wzmagało we mnie tę melodię. Medalion.
Matthew upadł na ziemię, lecz w ułamku sekundy podniósł się i przyjął pozycję obronną. Z jego gardła wydobyło się głośne warknięcie i wzrok podążył za moim aż do wisiora w trawie.
Nie mogłam dłużej czekać, świecidełko kusiło mnie sto razy bardziej niż krew kusiła wampira. Byłam zdolna zapłacić za niego własną krwią.*
Ruszyłam w jego stronę, ale ktoś pochwycił mnie i przyparł do sąsiedniego szerokiego drzewa. Trzymał mocno, jakby chciał mnie uspokoić. Ale dlaczego? Przecież ja chciałam tylko zobaczyć wisiorek, dotknąć go chociaż raz.
Z pozycji, którą aktualnie zajmowałam, nie mogłam zauważyć swego napastnika, ale sądząc po zapachu, był to Matthew. Ta melodia była nieustępliwa, nie słyszałam nic, prócz tego nawoływania. Z moich ust wydobył się przeraźliwy krzyk, ten sam, którym obezwładniłam Alice w moim mieszkaniu. Pomyślałam, że ogłuszy go to na parę chwil, wtedy będę mogła podejść spokojnym krokiem w stronę wisiorka i po prostu wziąć go do ręki, lecz na nim nie robiło to żadnego wrażenia. Nawet się nie ugiął, nie rozluźnił swojego uścisku.
- To na mnie nie działa, Bello. Postaraj się bardziej… - szepnął mój opiekun, znajdując się tuż nad moim uchem.
Czy na pewno chce, żebym przyłożyła się do tego, aby odebrać mu medalion? Moje oczy zaszły mgłą. To było nie do opisania, nie liczyło się już nic więcej, niż unieszkodliwienie Matthew’a i zdobycie tego, na czym najbardziej zależało.
W tej samej chwili w zamku Volturii…
- Jak to nie żyje?! – krzyknął Aro, uderzając posłańca, który przyniósł mu złą wiadomości. Mężczyzna przeleciał przez hol i uderzył w przeciwległą ścianę, pozostawiając tam niemałe wgniecenie. Tym razem cecha Ara, niecierpliwość, ujawniła się najsilniej. Nie zależało mu już na człowieczeństwie, które miał dostać wraz z wywiązaniem się z warunków paktu. Sam diabeł krążył mu po piętach, patrzył na każdy jego ruch, od kiedy dowiedział się, że oko otwarło się. Złościł się, że wampir go nie zawiadomił od przeszło 20 lat, dlatego też zabił kilku jego ludzi. Dodatkowo uwięził jego żonę, miał ją odzyskać na zasadzie wymiany. Dziewczyna za Leandrę. Nie kochał jej, ale zakochał się w jej zdolnościach. Aro stracił najmniejsze oznaki człowieczeństwa wraz z czasem, jakim pozostawał nieśmiertelnym.
- Nasz człowiek poinformował nas, że zaginął ślad po nim. Szukaliśmy, potem jakiś wampir powiedział, że owszem widział go, ale wszedł w konflikt za jakimś innym wampirem i został zabity. Panie, to nie nasza wina, to on zawinił… - tłumaczył się podwładny, chcąc siebie i kolegę usprawiedliwić. Ale czy skutecznie?
- Co z medalionem? – Nikt nie odpowiedział, co rozzłościł go jeszcze bardziej. W końcu od tego zależało jego życie, zagrożono mu straceniem go, jeżeli szybko nie znajdzie tego, co miał znaleźć, zginie. Zbyt bardzo podobał mu się styl, jaki prowadził, aby tak łatwo się poddał, ale Tergal był ponad jego, przewyższał go mocą, przecież to on stworzył jego rasę, za co z początku znienawidził jego, ale jak mówią - apetyt rośnie w miarę jedzenia. To było jak uzależnienie, jak coś, co stanowiło nieodzowną część jego życia, jego istnienia. Władza, chęć posiadania coraz więcej i więcej. Odwrócił się, sprawiając zmianę powietrza w holu. Czas wziąć sprawy w swoje ręce, pomyślał, znikając za tajnymi drzwiami w ścianie.
Na polanie, 15 minut później…
Mam go w ręce, jest śliczny. Wcale nie zrobił mi żadnej krzywdy, tak jak i ja nie zrobiłam z tego powodu nikomu. No, nie licząc kilkudziesięciu połamanych drzew, paru metrowych wgnieceń w ziemi, wystraszonej zwierzyny w lesie, nic poważnego się nie stało.
Matthew. Zetknął się z moją pięścią kilka sekund temu, po czym rażony siłą uderzenia, poleciał na kilkadziesiąt metrów w dal. To dziwne, jak ten amulet na mnie działał. Złote oko z kolorową tęczówką połyskiwało w mojej dłoni refleksjami słońca. Mając go przy sobie, jakby świat wydawał się bezpieczniejszy, lepszy. Dawał mi tzw. kopa, chociaż trzymałam go tylko w swojej dłoni.
W szpitalach ciągle widzimy uzależnionych. Niewiarygodne, że aż tyle jest rodzajów uzależnionych. Byłoby zbyt łatwo, jeżeli chodziłoby tylko o narkotyki, papierosy, alkohol.
Myślę, że najtrudniej jest z czegoś zrezygnować, w końcu uzależniamy się z jakiegoś powodu. Za często sprawy, które są z początku normalną częścią naszego życia, stają się naszą obsesją. Uzależnienie nigdy się dobrze nie kończy. W końcu coś, co daje nam kopa, przestaje sprawiać przyjemność i zaczyna boleć. Mówią, że nie można rzucić nałogu, póki nie sięgnie się dna. Ale skąd wiadomo, że już się tam jest? Nieważne jak boli, bo kiedy przestaniemy robić to coś, zaboli jeszcze bardziej.
~ Załóż go… ~ szepnął słaby, acz stanowczy głosik w mojej głowie. Ciekawe jak wyglądałby na mojej szyi.
- Bello, nie rób tego! – krzyknął Joshua, wychodząc nagle zza przeciwnych zarośli, tuż parę metrów dalej wyłonił się Matthew. Jego ręka była wygięta po jakimś dziwnym kątem. Czyżbym to ja mu to zrobiła? Ale jaką mam siłę, żeby zrobić krzywdę jednemu z nieśmiertelnych. Ścisnęłam mocniej medalion w ręce, jeżeli chcą mi go odebrać, będą musieli się postarać.
W domu Cullenów w międzyczasie….
Edward.
Nie ma jej, nie czuje jej w pobliżu domu i okolicznych lasach. Alice nie chce mi nic powiedzieć, zamknęła się w swoim pokoju i nawet Jaspera nie chce wpuścić.
To dziwne w jej zachowaniu, zawsze było jej wszędzie pełno, ale po porannym incydencie miała chyba jakąś wizje. Jasper mówi, że się martwi. Skłamałbym, gdym powiedział, że nie czuję tego samego.
Rose chodziła jak zombie. Winiła się za to, że chciała zaatakować Bellę rano. W ostatniej chwili pochwycił ją Jasper i Emmett. Nie wiem, co by się stało, gdy oni nie należeli do tej rodziny, gdybym ja nie spotkał Carlisle’a dawno temu. Każde z nas wiedziało, kiedy któreś miało chwile słabości. Gdy jedno ulegało pragnieniu, byli, by pomóc, by po prostu być w tych trudnych chwilach. To się nazywa rodzina.
Kiedyś chciałem pójść w ślady Carlisle i założyć własna rodzinę, dorosłem do tej decyzji w swoje pięćdziesiąte urodziny. W swoje pięćdziesiąte wampirze urodziny, ale wtedy było już za późno. Nigdy już nie zobaczę, jak moje dziecko dorasta, bo wampiry nie mogą mieć dzieci.
Spędziłem tę noc w ramionach ukochanej osoby. Byłem taki radosny, taki szczęśliwy, jakby moje życie na nowo choć przez chwilę nabrało barw. Może jest jeszcze nadzieja na to, by być z nią. Bella spała spokojnie, co jakiś czas mocniej wtulając się we mnie. Wdychałem jej zapach, był taki znajomy, taki upajający. Pragnienie paliło mnie przez cały czas, ale odepchnąłem je jak każdej nocy, od kiedy Bella zamieszkała z nami. Wchodziłem do jej pokoju, jak kiedyś i patrzyłem, jak śpi. Nie mówiła już przez sen, ale z rysów jej twarzy mogłem wywnioskować, że miała koszmary. Dzisiaj w nocy nieświadomie uroniła łzę, słona kropla spłynęła z lewego oka, rysując sobie ścieżkę w dół jej twarzy.
Teraz jest gdzieś w lesie, sama. Pewnie poszła się przejść, chciała nam dać czas na uspokojenie się po porannym incydencie z blondynką. Miałem złe przeczucie, za tydzień przyjadą Volturii, a ona sama chodzi po lesie wśród tylu niebezpieczeństw. A jeśli Volturii przyjdą wcześniej, czy to dlatego Alice nie chce nic powiedzieć? I czemu, do cholery, nie słyszę żądnych myśli od niej?
Zawsze irytowały mnie głosy z zewnątrz, które wkraczały do mojej głowy bez pozwolenia. Był czas, kiedy nie rozróżniałem ich od swoich własnych myśli. Ale teraz, z nią byłem zawsze najbardziej związany psychicznie, a teraz nie słyszę nic. Od wczoraj jestem z nią pogodzony w sprawie Belli i powiedziała mi, że znowu z nią będę. Dała mi nadzieję, że Bella mnie tak bardzo nie nienawidzi. W końcu pocałowałem ją wczoraj, a ona nie opierała się, nawet oddała go. W nocy Alice przyszła do pokoju mojej ukochanej, by powiedzieć o swojej wizji. Nie wiedziałem, co robić, czy mam się cieszyć, czy raczej odwrotnie, wkurzyć się, że taka sytuacja może wydarzyć się w najbliższym czasie. Bardzo dokładnie opisała mi, co widziała. Ja i dziewczyna, którą miałem przez całą noc w objęciach, razem… nadzy, w jej mieszkaniu. Nad ranem stwierdziłem, jak tutaj się nie cieszyć…w końcu jestem mężczyzną.
Wkroczyłem bardzo uradowany do kuchni dwie godziny później, a tam niespodzianka. Wcale nie była miła, jedyne co mogłem czuć, to krew, najbardziej kusząca krew, jaka może istnieć na świecie oraz bardzo chaotyczne myśli pozostałych domowników. Zanim mogłem zadziałać w jakikolwiek sposób, Bella wyprostowała się i jakby nic się nie stało, wyszła przez drzwi prowadzące na taras. Zmieniła się nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Była bardziej stanowcza i zdecydowana. Nawet nie przypominała nastolatki z Forks, jaką była cztery lata temu. Aktualna Bella bardziej przypadła mi do gustu, nabrała zimnej krwi…
Siedziałem teraz na kanapie naprzeciwko wielkiego balkonowego okna i obserwowałem uginające się pod wpływem siły wiatru drzewa, gdy z góry usłyszałem głośne trzaśnięcie drzwi, a ułamek sekundy później zobaczyłem roztrzęsioną Alice na schodach. Powiedziała tylko jedno słowo, bym jednym ruchem wybiegł przez drzwi.
- Bella…
Na polanie…
- AAAAAAAAA…. – Krzyk pełen bólu wyrwał się z moich ust, kiedy poczułam ogromny ból w okolicy klatki piersiowej, w miejscu, gdzie znajdował się medalion. Co mnie podkusiło, żeby go zakładać, żeby w ogóle go dotykać. Ten ból był nie do zniesienia, to było jakby ktoś wylał mi całą szklankę kwasu na dekolt. Kawałek pozłacanego metalu wraz z jakaś substancją w kolorowym szkiełku wtapiało się w moje ciało, przysparzając mi coraz więcej bólu, który z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Z oczu popłynęły mi łzy, moje ręce automatycznie zacisnęły się w pieści, ryjąc tym samym w ziemi. Obraz przed oczami stał się mniej wyraźny, aż w końcu była tylko ciemność…
* świadome powtórzenia. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Czw 22:02, 15 Paź 2009 |
|
hmm... obyś nie kazała nam czekać na kolejny rozdział równie długo;)
a teraz do rzeczy - masz naprawdę świetny styl, piszesz bardzo płynnie i mam wrażenie jak czytam, że widzę w wyobraźni wszystko co się dzieje na polanie. Potrafisz zaintrygować, skończyłaś w takim momencie, że wrrrrrrr;)
Jestem ciekawa co Alice ujrzała w wizji? Volturi hmm... wreszcie z Aro wyszedł wredny wampir... w Sadze był jakiś taki ugrzeczniony:)
jak jak zwykle żadnych błędów nie szukam, bo wole delektować się tekstem.
Naprawdę życzę dalszej weny i czekam na kolejny rozdział:)
Pozdrawiam:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wampiria
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Lip 2009
Posty: 20 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 14:02, 16 Paź 2009 |
|
W końcu kolejny rozdział!!! :))
Bardzo się cieszę, już myślałam że porzuciłaś ten ff, jednak się myliłam.
Tak z dat zamieszczania rozdziałów wychodzi 1 na miesiąc :(
Mam nadzieję , iż na kolejny nie karzesz czekać tak długo, tym bardziej że skończyłaś w takim momęcie.
Weny przy dalszym pisaniu.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Pią 15:05, 16 Paź 2009 |
|
Postanowilam zajrzec do tego tematu i stwierdzam, ze czytalam kiedys to opowiadanie. Bardzo mi sie spodobalo i mam nadzieje, ze nie zapomne drugi raz tytulu :P
Uwielbiam ff kiedy, Bella jest niezalezna, stanowcza i zdecydowana. Cenie sobie postacie, ktore nie sa wampirami ani czlowiekiem, a takim przykladem na pewno jest Bella. Bardzo podobaja mi sie jej reakcje i zachowanie na widok medalionu. Ciekawi mnie, kiedy bedzie musiala wypelnic swoje zadanie. :D Przygnebia mnie to, ze Edward nadal ja kocha. Mam nadzieje, ze nie beda razem, bo mnostwo jest opowiadan z takimi zakonczeniami. Sadze, ze nawet po latach mialaby uraz do Edwarda o takie zachowanie.
Ogolnie caly pomysl opowiadania jest wspanialy. Wampiery probuja ja dopasc, sa ciekawe wydarzenia np. pojedynek z Matthew. Wszystko jest bardzo fajnie dopasowane. Podoba mi sie twoj styl pisania.
Pozdrawiam i zycze duzo weny,
Paramox22 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Sob 19:12, 17 Paź 2009 |
|
Coś cudownego.
Pierwsze miejsce.
Mogę tak poprostu wychwalać bez końca.
Zakaochałam sie w tym FF :)
Cudo.
Cudo.
Cudo.
Cudownie opisane uczucia. To jak Belle ciągnie to tego medalinu.
Ależ mie wkurza ta Danielle. grrrr zabić, zabić, zabić^ xD
Jasper i Alce jak zwykle <333 Ale powiem Ci, że troszku brakuje mi tu Emmetta Mało go jest i no ogólnie, ale.. no :) I tak <333
Ale jeju, no czytam, czytam a tu nagle ... ***** KONIEC ! No myślałam że rozstrzaskam monitor no kurka wodna :)
No i jeszcze raz coś wspaniałego, cudnego. Jestem zachwycona.
Aż, zadyszki dostałam^^ :) Przeczytałam to poprostu jak torpeda.
Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział :):):)
Pozdrawiam Ave Venaaaaaaaaaa :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ni-pamiętamm
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Paź 2009
Posty: 5 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 15:42, 19 Paź 2009 |
|
Extra ..!
nie mogę się doczekać następnego ;} |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rossie99rosalie
Nowonarodzony
Dołączył: 30 Cze 2009
Posty: 7 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Brdzo daleko od Ciebie ;]
|
Wysłany:
Wto 21:34, 20 Paź 2009 |
|
Jak ja lubię to opowiadanie ;]
tylko że no takie długie odstępy są między rozdziałami ;[
Ciekawi mnie co to za naszyjnik !!
czekam na następny rozdział ;*
Pozdrawiam
Rossi;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Catherine Swan
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 21:33, 28 Paź 2009 |
|
BETA: Wyjątkowa
Rozdział XIV
Zmiany. Nie lubimy ich, wręcz się boimy, ale nie możemy ich powstrzymać. Przystosowujemy się do nich albo pozostajemy w tyle.
W pewnym momencie życia zmianami możemy nazwać dorastanie. Nagle możemy głosować, pić i robić inne rzeczy. Nagle ludzie oczekują, że będziemy odpowiedzialni, poważni, dorośli, ale wciąż mamy te same problemy co wtedy, kiedy mieliśmy po piętnaście lat.
Dorastanie boli, jeżeli ktoś mówi inaczej – kłamie. Ale prawda jest taka, że czasem im bardziej coś się zmienia, tym bardziej jest jak przedtem. Robimy się wyżsi, starsi, ale czy kiedykolwiek tak naprawdę dorastamy? Zdarza się, że zmiany są dobre, ale czy na pewno?
Leżałam na ziemi, wśród zimnej, pokrytej rosą trawy, pozbawiona życia. Bez oddechu, bez tętna, z idealną skórą. Nie ruszałam się, czekałam na jakiś znak.
Byłam świadoma wszystkiego, co wokół mnie się działo. Joshua podbiegł do mnie, zaczął szturchać, trząś, ale to nie działało. Wziął mnie na ręce, z przerażoną miną obserwowałam bezwładną kukłę w jego rękach. Zaraz… czy on właśnie podniósł moje ciało? To dlaczego ja ciągle leżę na ziemi? Zebrałam całą energię, która mi pozostała i próbowałam postawić do pionu to coś, czym byłam.
Ta marionetka, którą trzymał wampir, była martwa.
- Cholera, to moja wina… Nie była gotowa… - szeptał Joshua, ściskając mocniej to, co po mnie zostało. Winił się za moją śmierć, ale to ja byłam za to odpowiedzialna. JA i tylko ja.
Co teraz? Przecież nie będę błąkała się po świecie jako duch?
Spojrzałam na Matthew, jego koszula była potargana, on cały wyglądał, jakby zmierzył się z całą armią nieśmiertelnych, ale jego twarz, jego mina… Wydał z siebie cichy jęk, jakby chciał się rozpłakać, ale nie mógł. Upadł na kolana i uderzył z całej siły w ziemię. Jeszcze raz i jeszcze… dopóki nie podniósł swych oczu na moje martwe ciało w ramionach swego mistrza.
Za nimi, w cieniu drzew, stała mała dziewczynka, a obok niej idealnie podobny chłopczyk. Trzymali się za rączki i patrzyli wprost na mnie. Widzieli mnie.
Wolnym krokiem podeszłam do nich, lecz pomyliłam się. Ich wzrok był jednak zwrócony w to samo miejsce, co pozostałej dwójki.
- Kim…. – zapytałam, ale nie zdążyłam nic więcej dodać. W ułamku sekundy odwrócili się i zobaczyłam ich pełen nadziei wzrok.
- Wypełniło się… - odpowiedzieli wspólnie. Cały obraz zaczął się zmieniać, moje kroki cofać w kierunku Joshua. Wszystko zaczynało się dziać, jakby ktoś wcisnął przycisk przewijania. Powróciłam do swojego ciała i nabrałam w płuca dużą ilość powietrza, tak dużą, na jaką pozwalały możliwości. Osunęłam się z ramion wampira i zaczęłam mocno kaszleć. To bolało, każdy oddech kuł, tak jakby był nasycony milionem ostro zakończonych gwoździ lub składał się z porozbijanych butelek.
-Boże, Bello…Spokojnie, oddychaj – powiedział Joshua. Wyczułam w jego głosie nutkę nadziei, która powoli przechodziła w radość. Nic nie mogłam poradzić na uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy. Cieszyli się, że jednak przeżyłam i moje ciało tak naprawdę nie jest już martwe.
Kiedyś umrę – jak nie teraz, to innym razem. Ale tak naprawdę żyć trzeba, ja muszę. Mam dla kogo. Cullenowie są moją rodziną, nie zniosłabym myśli, że Esme mogłaby cierpieć. Widzieć ten brak uśmiechu na twarzy Alice. Wiem, że to banał, ale tak trzeba. Życie mija, wstaje nowy dzień, przynosi coś nowego, świat się zmienia, pojawiają się nowe problemy, ale też nowe rozwiązania.
Joshua jak zawodowy lekarz chwycił mnie za nadgarstek i zmierzył puls. Nadal kaszlałam, ból powracał. Czułam, jak krew krąży w moich żyłach z coraz większą szybkością, a moje serce łomocze jak oszalałe. To nie było normalne, ale czego miałabym się spodziewać. Przez umysł przeszła mi myśl „Trwa przemiana”, ale czemu to tak boli? Nie miałam w krwi jadu wampira, więc nie mogłam aż tak bardzo tego odczuwać.
Dotknęłam miejsca, gdzie miał znajdować się medalion, ale przeżyłam zdziwienie. Czyżby zdołali go zdjąć, aby nie mógł narobić więcej szkód na mojej skórze?
- Czy… Joshua, czy wy… Czy ty zdjąłeś go? – Popatrzył na mnie, jakby nie wiedział, o czym mówię. Upewniłam się ponownie, czy go tam niema, ale na darmo. Ból wzbierał, czułam jakby kwas, krążył zamiast krwi w moich żyłach. Zacisnęłam usta, raniąc się tym w wargę, a moje plecy tuż nad ziemią wygięły się w łuk. Poczułam smak własnej krwi...
- Bello, co się dzieje? Joshua, co jej jest? – szeptał gorączkowo Matthew, szybko przybliżając się do mnie. Wyciągnął rękę, jakby chciał mnie dotknąć, ale zaraz ją cofnął. Ponownie poczułam ten ból, tym razem nie wytrzymałam i z moich ust wydobył się krzyk. Krótki, lecz na pewno przepełniony bólem. Joshua, tym razem przytknął swoją lewą rękę do mojego czoła, niepozorny gest, jakby chciał sprawdzić czy mam gorączkę, ale tak naprawdę próbował jakoś przytrzymać mnie. Kolejny krzyk, tym razem głośniejszy. Poczułam zapach przypalanego mięsa, lecz gdy spojrzałam w kierunku Matthew i jego mistrza, ten drugi wydawał się przerażony. Z ręki mojego opiekuna unosił się lekki dym, a skóra wyglądała jak po poparzeniu pierwszego stopnia. Mogłabym przysiąc, że przed chwilą mnie dotknął, zaledwie musnął ramię.
- Czy ona…? Czy to…? – Matthew zabrakło słów, widziałam strach w jego oczach, ale czemu? Przecież on jakąś godzinę temu próbował mnie zabić, ale teraz boi się, że mogę umrzeć. To wcale nie było normalne, nic a nic. Joshua patrzył tempo w moją stronę, jakby zahipnotyzowany, jakby coś rozważał. – Co to był za medalion? Co on tak naprawdę potrafi? Obudź się… - warknął Matthew, próbując jakoś wymóc odpowiedz na swoim mentorze.
Nie mogłam już tego znieś, zamknęłam oczy i próbowałam unormować oddech. Moje starania poszły na marne, poczułam, że spadam w ciemność. Głęboką dziurę, w której nic nie czułam, jak na razie…
Gdzieś w lesie…
- Edward, ja jej nie czuje, jakby zapadła się pod ziemię – powiedział Jasper, kucając na dębowej gałęzi. Był bezsilny jak jego brat. Alice nie widziała Belli już w żadnej ze swoich wizji, co mogło świadczyć tylko o jednym…
Przez ostatnie godziny poszukiwań, Edward z rozpaczą wypisaną na twarzy, coraz częściej prosił ją, aby się skupiła. Ale to wszystko było na nic. Przestała ją dostrzegać, a ostatnie, co zauważyła w swojej wizji, to blada jak śnieg Bella leżąca wśród trawy na jakiejś polanie, a później ta sama polana, ale bez niej, jakby jej tam w ogóle nie było. Szukali jej już od kilku godzin, jak na razie nic nie znaleźli. Krążyli w kółko wokół urwanego śladu.
- A co jeżeli ona naprawdę umarła? – szepnęła słabym głosem Alice, osuwając się po pniu drzewa.
- Nawet tak nie mów! Rozumiesz Alice! Nawet nie próbuj. Jeżeli to prawda… - Upadł na kolana, a z jego gardła wydobył się dźwięk przypominający szloch. Ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem, teraz wszystko powoli do niego docierało. – Ja tego nie przeżyje, ja po prostu….
- Hej, stary! Zapomnij o tym! Edward, nie zrobisz tego Esme, nie zrobisz tego nam! – Emmett podniósł go za ramiona i potrząsnął nim. Był wkurzony, że jego bratu mogło przyjść coś takiego do głowy.
Ale samobójstwo wciąż krążyło każdemu z Cullenów po głowie.
~ On byłby do tego zdolny... ~ pomyślała Rose, klękając koło Alice, aby ją przytulić. ~To moja wina, gdyby nie dzisiejszy ranek, nic podobnego by się nie zdarzyło. Bella byłaby nadal z nami w domu, a ty nie myślałbyś o zrobieniu sobie krzywdy…
- Nie, Rose. To nie tak… - próbował usprawiedliwić się Edward, ale zamilkł. Słowa jakoś nie chciały przejść mu przez gardło.
Nikt nawet nie spostrzegł, że z przeciwnej strony polany ktoś stoi, obserwuje ich. Ciemna postać znajdowała się w cieniu dwóch dużych drzew, jakby bała się światła księżyca, który świecił tej nocy. To była Bella, ale nie ta, którą zapamiętali złotoocy. Przeszła przemianę, wewnętrzną przemianę... Strażnicy mieli nadzieję, że na dobrą…
Kiedy upewnili się, że wszystko w porządku, że nie zrobi nikomu krzywdy, wypuścili ją do domu. Matthew chciał ją odprowadzić, ale jego mistrz się nie zgodził. Wiedział, że Cullenowie są w tym lesie, że jej szukają zaalarmowani przez Alice.
W końcu postanowiła iść dalej, nie miała siły, ale nie mogła tam dalej zostać. Potrzebowała snu i czegoś do jedzenia. Czuła się tak, jakby przebiegła całą kulę ziemską kilka razy. I gdyby się nad tym zastanowić, jej przemiana tak właśnie działała.
Nikt nie wspomniał jej, nawet Joshua, że w kolorowym szkiełku jest krew. Ale nie taka zwykła - Rh plus lub minus. To połączenie cząstki Anioła i Demona, Wampira i Wilkołaka, a zarazem cząstka jej przodków. W jej żyłach doszło do przemiany, do wymieszania się zawartości medalionu z jej własną krwią.
Dziewczyna lekkim, ale zarazem chwiejnym krokiem, ruszyła w stronę wampirów. Nie spojrzała na nich, tępo kierowała swój wzrok w jakiś ciemny punkt pośród zarośli.
Cullenowie wyczuli coś dziwnego, biła od niej niewinność, a za razem królewskość i zdecydowanie. To drugie było jak kontrast z rzeczywistością, jak zaprzeczenie tego, co widzieli i znali. Miała potargane ubranie, ale nie krwawiła. Z lekkim bólem wypisanym na twarzy minęła Jaspera i Edwarda, po czym upadła na ziemię wśród zimnej, pokrytej szronem trawy. Oczy jej zwrócone były w stronę nieba, błyszczały jakąś pasją, ale też czymś, czego Edward nie mógł rozpoznać u nikogo innego, kogo spotkał w swoim życiu.
Z nieba zaczęły spływać płatki śniegu, pokrywając sobą wraz z upływem czasu malutką polanę. Miedzianowłosy nawet nie zastanawiał się nad tym, aby zapytać się jej oto, co się z nią działo. A na pewno się coś wydarzyło, pachniała czymś kuszącym, czymś, co już dawno temu wyryło się w jego pamięci. W sekundzie po pojawieniu się tej myśli, skojarzył sobie pewne fakty, prawda uderzyła go natychmiast. Jak człowiek owładnięty szałem, tak on nieznacznie zbliżył się do niej i zaczął szukać śladów ugryzienia na jej ciele.
~ To nie było możliwe, żeby on… ~ pomyślał, odgarniając jej włosy z karku.
Pamiętał zapach starego człowieka, który przyszedł do niego przed jej osiemnastymi urodzinami. Pachniał tak samo kusząco, ten sam zapach z domieszką słodkiego zapachu lilii pokrywał całe jej ubranie. Nie znalazł jednak nic, a jego rodzeństwo patrzyło na niego, jakby uciekł ze szpitala psychiatrycznego.
- Stary, wiem, że cieszysz się z powodu jej widoku, ale mógłbyś ją obmacywać bez naszego udziału – powiedział Emmett, chcąc rozładować jakość krępującą wkoło ciszę. Udało mu się, wszyscy zaczęli się śmiać, jakby wraz z pojawieniem się Isabelli wróciło do nich szczęście…
Bella…
Nie byłam w pełni świadoma tego, co się wokół mnie działo na polanie. Pamiętam, że do póki ból w całym ciele nie zelżał, zemdlałam kilka razy. Teraz czułam, jak czyjaś dłoń głaszcze moje włosy, gładzi policzek. To było miłe, ale na nic się nie zdało. Krew w moim ciele pulsowała, jakby toczyła wewnętrzną walkę przy udziale czołgów, rakiet, bomb, itp. Byłam rozpalona, ale ból był już znacznie mniejszy.
W tej chwili, kiedy zaczęłam budzić się z tego odrętwienia, nie czułam większej zmiany, oprócz ulgi, która ogarnął moje ciało. Po odejściu z polany moje powieki, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stawały się cięższe, a pusty żołądek niebywale lekki. Pamiętam, że wtedy znowu straciłam przytomność. Nic dziwnego, byłam wyczerpana.
Po kolejnym muśnięciu mojej skóry, wygrała chęć otworzenia oczu i zobaczenia, co się ze mną dziej, gdzie jestem i co… ja robię na kanapie w salonie domu Cullenów? Jakim sposobem, do cholery, się tutaj dostałam i dlaczego wszyscy patrzą się na mnie jak na jakiegoś pieprzonego ducha? Zaraz… spojrzałam w lustro, jakie stanowiło wielkie okno balkonowe umieszczone na przeciwległej ścianie. Strach wziął górę, że może jednak się zmieniłam, że może jednak oni wcale nie widzą we mnie już tego kogoś, kim byłam rano. Jednak moje odbicie było normalne, lekkie rumieńce na twarzy, a moje ubranie? Co się z nim stało? Usiadłam, spostrzegając, że nie mam ani skarpetek, ani butów na nogach. Co ja tutaj robię, przecież byłam jakiś czas temu tam na polanie. Spojrzałam jeszcze raz w okno. Na zewnątrz sypał śnieg, wielkie płatki śniegu, jak przyciągane przez jakiś niewidoczny magnez, osiadały po drugiej stronie szyby. Jak długo byłam nieprzytomna?
Poczułam zimną rękę na moim czole i odruchowo się cofnęłam, jakby ta ręka chciała mnie skrzywdzić.
- Spokojnie, Bello – usłyszałam uspokajający głos Carlisle, ale coś w mojej głowie powtarzało, że to co widzę i słyszę to tylko mój sen.
Moje powieki stały się ciężkie, gdy poczułam ukłucie na moim ramieniu. Odwróciłam swoją głowę w tę właśnie stronę i ujrzałam Edwarda ze strzykawką w ręku.
Powoli osunęłam się w jego stronę, czując nieubłagany sen na powiekach. Gdzieś na granicy świadomości usłyszałam cichą melodię, a po krótkiej chwili czyjąś rozmowę.
- Jest rozpalona, wyziębiona i przestraszona, Carlisle. Spójrz na jej ubranie, ktoś na pewno ją napadł w tym lesie…- szeptał aksamitny głos, jaki identyfikował się wyłącznie z Edwardem.
- Przemarzła, ma gorączkę Edwardzie. Wiem, co czujesz. Martwisz się o nią, ale to zwykłe przeziębienie. Wyjdzie z tego, zobaczysz, poleży kilka dni i będzie jak nowo narodzona, a wtedy… – Odchrząknął, ale w jego głosie słyszałam jakby zdezorientowanie. - Pewnie potknęła się i upadła. Wiesz jak….
- Bzdura, Carlisle. Co się z wami dzieje?! Najpierw Rose i Emmett, później Esme, teraz ty. Czy wy naprawdę nie pamiętacie, przyjrzyj się uważniej jej ubraniom. Są poszarpane, jakby walczyła, a jej zapach. Ona spotkała wampira, Carlisle!
- Edwardzie, uspokój się. – Czy to była Esme?
- Powiedz, Jasperze, że chociaż ty to zauważyłeś, Alice…
Później poczułam zmianę położenia, zimne usta dotykające mojego policzka i powiew powietrza przesiąkniętego zapachem Edwarda, zapachem słońca. Zapadłam w sen, tak mocny, tak głęboki i relaksujący, że nie zdałam sobie sprawy, jak ulotna potrafi być chwila szczęścia. Obrazy przed moimi oczami z zawrotną szybkością zaczęły się poruszać, a ja nie miałam siły na nic więcej, jak poddać się temu, co chciały mi przekazać… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Catherine Swan dnia Czw 14:35, 29 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Lexie
Wilkołak
Dołączył: 31 Sie 2008
Posty: 149 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z podziemia...
|
Wysłany:
Czw 15:47, 29 Paź 2009 |
|
Muszę przyznać, że nieco zaskoczył mnie ten rozdział spodziewałam się jakiejś bardziej drastycznej zmiany w zachowaniu i może odrobinę w wyglądzie Belli. Wszystko zaczęło się rozpędzać, akcja idzie naprzód. I nie pozostaje nam nic innego tylko cierpliwie czekać na kolejny rozdział. Nie będę już zachwalać twojego pomysłu i stylu, ponieważ zabraknie mi z pewnością słów. I albo mi się wydaje albo nasz drogi Matthew zakochał się w Belli. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Czw 19:41, 29 Paź 2009 |
|
Wow, nie wiem co powiedziec. Ciesze sie, ze doszlo do przemiany Belli.
Zadziwiajace jest to jak wiele ludzi sie o nia martwi, nawet Matthew. Postrzegalam go wczesniej jako osobe wypelniajaca swoje zadanie, ktora nie bedzie sie w nie angazowala emocjonalne.
To ze Edward ja kocha, jest oczywiste wiec sie nie dziwie jego zachowaniem. Nasuwa mi sie pytaniem, jak Cullenowie chca jej pomoc, nie sadze aby byli w stanie. Na kolejny rozdzial bede na pewno czekac z nieciepliwoscia, bo nie moge doczekac sie jej misji. Skoro musiala byc do niej szkolona, to bedzie to cos waznego. :)
Ten rozdzial jest genialny, duzo akcji i naprawde fajne opisy.
Pozdrawiam i zycze weny,
Paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Czw 21:43, 29 Paź 2009 |
|
hmm... musiałam na spokojnie przemyśleć to co napisałaś w tym rozdziale... Bella stała się taka inna, jeszcze zagubiona, ale już pewna niektórych swoich nowych zdolności... ciekawa jestem jak to się rozwinie i w jakim kierunku potoczy się akcja... same znaki zapytania jak dla mnie:) jaka będzie reakcja Cullenów i Edwarda na nową Bellę?
życzę dalszej weny:)
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez nellkamorelka dnia Czw 21:45, 29 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Catherine Swan
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 20:02, 24 Lis 2009 |
|
Wstawiam ten rozdział nie zbetowany, gdyż moja beta jest tymczasowo nie czynna. Przepraszam za ilość błędów, powtarzam tekst jest nie betowany. Poprawiony wstawię jak dostanę go od bety.
Rozdział XV
<i>Drogi pamiętniku!
Wierzę w niebo i wierzę też w piekło. Nigdy nie widziałam żadnego z nich, ale wiem, że istnieją. To co zobaczyłam w swojej „wizji”, utwierdziło mnie, że zło jednak jest.
Muszę odejść. Muszę wyjechać, aby wszyscy byli bezpieczni. Moim obowiązkiem jest chronić ich przed tym co ma nadejść, co ma ich zniszczyć…
Muszę chronić ludzi których kocham, zwłaszcza przed samą sobą…</i>
Gdybym prowadziła pamiętnik, dzisiaj pierwsze słowa niezaprzeczalnie brzmiałyby właśnie tak. Ale nie posiadam go, wszystkie słowa są zapisane w tej części ciała, która istnieje na czubku mojego tułowia. Zapomniałabym… część z nich znajduje się także w moim sercu, ale ono jest martwe. Co z tego, że nadal bije. Moje serce żyje własnym rytmem, niezależnie od mojej woli, tak przecież napisane jest w tych wszystkich podręcznikach do biologii. Dla mnie w tej chwili jest martwe. Serce to organ. Napędza i pompuje krew, czasami się zatyka, jednakże nie mówi. Nie posiada ust. *
Wczoraj na polanie uległam pokusie, uległam moim pragnieniom i założyłam medalion. Przyjęłam na siebie ciężar odpowiedzialności za swój czyn z pierwszym oddechem, który zaczerpnęłam po tym… czymś. Nie wiedziałam na co się porywam aż do teraz.
Siedzę na małej ławeczce, pokrytej czarną skórą, przykryta kocem w niebiesko czarną kratę wraz z wielką poduszką pod moja głową i patrzę przez okno na świat, który pokryty jest białą pierzynką śniegu. Gdybym nie miała tylu zmartwień na głowie, na pewno teraz otworzyłabym swoją wyobraźnie i zaczęła marzyc. O swojej przyszłości, o rodzinie którą założyłabym, o dzieciach, wnukach… O moim mężu, którego pokochałabym jak Edwarda. Ale tak nie jest.
Pewnego razu oraz żyli długo i szczęśliwie nie istnieją. Historie, które opowiadamy są ze snów, są naszym fantastycznym wyobrażeniem świata szczęścia i miłości. Bajki się jednak nie sprawdzają. Rzeczywistość jest bardziej niepogodna... mroczna... straszna. Rzeczywistość jest dużo bardziej interesująca, niż życie długo i szczęśliwie.
Spałam bardzo długo, ktoś przyniósł mnie do mojego pokoju zaraz po tym, jak usnęłam w salonie, oparta o Edwarda. Ale czy mogłam to nazwać spokojnym snem? Gdy tylko zamknęłam oczy, obrazy mojej „wizji” bombardowały mój umysł. Kurczę, zaczynam powoli zachowywać się jak Alice. Uśmiechnęłam się. Kochana Al, ona jedyna w tym domu wie co tak naprawdę się zemną dzieje. Prawdziwa przyjaciółka, chyba pomału staje się ona moją siostrą, moją powierniczka. Przez ostatnie lata tak bardzo mi jej brakowało.
Mała, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, gdy przypomniałam sobie mój sen. To było straszne, jakby spełnił się mój najmroczniejszy koszmar. Wszyscy… cała moja rodzina… wszyscy Cullenowie, aż nie mogę o tym dłużej myśleć. Kolejna słona kropla, wypłynęła z mojego oka….
<i>Brązowowłosa dziewczyna, o nieskazitelnej urodzie, z białą jak śnieg skórą wysiadła ze swojego samochodu. Wracała z pracy, wychodząc z samochodu o mały włos nie poślizgnęła się na lodzie. Zima, wszędzie dookoła pełno śniegu, a niebo jakby nienaturalnie granatowe. Dziewczyna czuła po kościach, że coś jest nie tak. Popatrzyła w stronę domu, białej i przestronnej willi Cullenów, która zawsze stała dla niej otworem.
Dreszcz niepokoju przeszedł po jej plecach. Zamknęła auto i podążyła w stronę wejścia. Pchnęła delikatnie drzwi, a one - jakby wstawiono je z jakiegoś taniego horroru - zaskrzypiały.
- Hej! Wróciła! – krzyknęła, robiąc ze dwa kroki wprzód. - Jest tam ktoś? - Zamarła, widząc zwłoki, leżące na ziemi, w połowie wystające zza rogu. Rozpoznała kto to mógł być, po włoskich, drogich, skórzanych butach.
- Carlisle…! – głos zamarł jej w gardle. Podbiegła i zobaczyła, że jej przyszywany ojciec leży na ziemi, ale bez głowy. Rozejrzała się wokoło. Jego brakująca część ciała leżała parę metrów dalej, tuż koło martwego ciała Esme i Rose. Ciało tej drugiej było ułożone w pozycji siedzącej na kanapie. Miała jeszcze pilota w ręku z pięknie wymalowywanymi na czerwono paznokciami. Dziewczyna zapłakała, szloch wydarł się z jej piersi jak dzikie zwierzę.
- Edward! Alice….- Zaczęła bieg po kolejnych pomieszczeniach, przeszukując każdy kąt, każdą czarną dziurę. Wbiegła na piętro, u szczytu schodów znalazła Emmetta, a tuż za nim kilka metrów dalej leżał Jasper. Wszyscy zabici w ten sam sposób. Otworzyła ostatnie drzwi, ale ich tam nie było. Ani przyjaciółki ani miedzianowłosego nie widziała w domu.
Może poszli na polowanie, może ominęła ich cała ta rzez, pomyślała brązowowłosa. Wychodząc na korytarz, rzuciła okiem przez okno, widziała czerwone smugi płomieni. Na śniegu znajdowało się kilkoro osób, w kręgu, wkoło dwóch klęczących istot. Z nadludzką prędkością podążyła w tamtą stronę…</i>
- Bello? – usłyszałam głos Alice, tuż pod moimi drzwiami. Otarłam szybko twarz, część mojego makijażu została na moich dłoniach. No pięknie, nawet nie uda mi się zatuszować przed nią, że płakałam. Będzie zadawać pytania, a ja nie mam pojęcia co jej odpowiedzieć, nie mam siły by to robić.
<i>- Kim jesteście? – krzyknęła dziewczyna, ale zdołała tylko to zrobić. Ktoś ją przytrzymał, mogła tylko patrzeć, jak postać w czarnym płaszczu wyciąga sztylet spod płachty swojego ubrania i jednym szybkim ruchem odcina głowę zarówno Edwarda jak i Alice. Obydwoje mieli wzrok pełen strachu, jak i ulgi. Dołączą do swojej rodziny.
- Kocham cię…- szepnął Edward, lekko uśmiechając się do niej.
- Nie! – Ich głowy, jak kule do kręgli, osunęły się po ich ciałach i poturlały po śniegu.
- Pozdrowienia od Tergala, królowo…</i>
- Bello!- Alice potrząsnęła moimi ramionami. Poczułam jej ręce zaciskające się wkoło mnie, kołysała nami jak matka kołysze swoje dziecko aby się uspokoiło. Ona żyła, oni wszyscy żyli, a to był tylko sen, koszmar który przyśnił mi się w czasie snu. A teraz ten obraz, oni martwi, to było takie realne… - Już dobrze, nie płacz… Jestem tutaj – szeptała Alice. – To tylko koszmar, nic realnego… Cicho…
- Dobrze wiesz, że moje sny nie mogę lekceważyć, Al. Ja nie mogę dopuścić do tego co się w nim stało, ja… - Moja przyjaciółka położyła swoje trzy palce na moich ustach, dając mi tym znak, abym przestała.
Kiedy przychodzi co do czego, wszyscy chcemy mieć kogoś bliskiego. Udajemy, że trzymamy dystans, że nie zależy nam na nikim. Kupa bzdur. Sami wybieramy sobie swoich bliskich, a kiedy już to zrobimy, trzymamy się w pobliżu. Bez względu na to, jak skrzywdziliśmy te osoby, warto dbać o tych, którzy z nami zostają, tylko o tych.
- Bello, obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego. Rozumiesz? Nie postępuj pochopnie, my…- Nie dokończyła, bo w tej chwili jej oczy zaszły mgłą. Pewnie dlatego, że trzymała mnie, widziałam każdy jej szczegół. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który mimo obecnej sytuacji, mimo moich obecnych uczuć, pojawił się na ustach. Spojrzałam na Alice, ona także wydawała się cieszyć.
- Powiem reszcie…- Stanęła w drzwiach. - Dobrze jest się bać, Bello. To oznacza, że ciągle masz coś do stracenia. – I już jej nie było.
Sądząc po jej ruchach, była podekscytowana, szczęśliwa, to pewne. Przynajmniej jeden problem z głowy - Volturii. Przynajmniej z ich strony Cullenom nic nie grozi, jak na razie. Zaniechali swojej interwencji w związku z Danielle, tym razem temu demonowi się upiekło. Królewskie wampiry z Włoch mają podobno inny, ważniejszy problem. Tak poważny, że sam wielki Aro osobiście, duchowo i fizycznie włączył się do tej akcji. Ktoś taki jak śmierdzący subkub nie stanowi dla nich zagrożenia, nie w tej chwili.
Otworzyłam szafę i wybrałam dla siebie ubranie, to co miałam na sobie, nie wyglądało za dobrze. Byłam w tym samym ubraniu, w którym zasnęłam na kanapie. Nie nadawało się już do niczego.
Słyszałam ich głosy dobiegające do mnie z dołu, coś jakby szepty, ale im bardziej im się przysłuchiwałam, tym głośniejsze się one wydawały. Słyszałam czyjeś kroki po schodach, ktoś na dole, zapewne Emmett, oglądał powtórkę jakiegoś meczu. Czułam jak dom tętni życiem, każdy zapach, każdy szelest. Świeże kwiaty w wazonie na stoliku w salonie, zapach mrozu na polu, jajek na bekonie…
- Mmmm…- Aż ślinka napłynęła mi do ust. Byłam głodna, naprawdę głodna. Wzięłam pierwsze lepsze ubrania i podążyłam do łazienki, aby wziąć prysznic.
Odkręciłam wodę…
<i>- Aro, ona powinna umrzeć, zanim się urodziła! Są przez nią same kłopoty…</i> - Usłyszałam głos w mojej głowie. Znowu musiałam przymknąć oczy, aby zobaczyć, do kogo należały.
<i>- Myślisz, że nie wiem, Marku. Ale jakoś wtedy nikt mi nie wskazał, która to dziewczyna i gdzie się znajduje. Eleazar, w ogóle wszyscy którzy zginęli z jej powodu… Ona za to zapłaci.
- Wierze w to bracie, ale nie powinieneś jechać. Jeżeli ona zdołała zabić tylu naszych pobratymców, nie zawaha się i zabije ciebie… </i>
Głos w mojej głowie szeptał – Zapraszam - ale wtedy rozsądek się odezwał i pokazał mi Cullenów. Jeżeli Aro tutaj mnie znajdzie, mój sen się spełni, a tego bym nie chciała. Muszę coś zrobić. Jedyne rozwiązanie, na które wpadłam, to… Matthew.
- Zawołam ją. – usłyszałam głos Rose, która wchodziła właśnie po schodach. Nie robiła tego w zwykłym, ludzkim tempie. To była Rose, nigdy nie udawała przede mną kogoś, kim nie jest, nie udawała, że mnie lubi. Była po prostu sobą i to w niej zawsze ceniłam, nadal to robię.
Nie wiem jakim cudem ale zanim zdążyła zapukać, stałam już pod drzwiami w pełni ubrana. Czy…wow. Czy właśnie odziedziczyłam cechę wampirów? Szybkość, kolejny punkt na mojej liście, tuż pod „anielskim krzykiem” i zdolnością regeneracji. To już kolejny, jak to mówią wampiry „dar”, który posiadam. Czy będzie ich więcej?
Otworzyłam drzwi.
- Witaj, Rose. – Uśmiechnęłam się lekko. Odpowiedziała tym samym, widać było szczerość w jej uśmiechu. Co do mojego - nie byłam pewna.
- Pomyślałam, ze jesteś głodna, a wiem, że lubisz jajka, więc… - Czy ona właśnie mówiła, że zrobiła mi posiłek? Jeżeli tak, to co się stało z dawną Rose, tą którą pamiętam z Forks? Tą sarkastyczną i powierzchowną wampirzycą, która nie przepuściła okazji, aby mi dopiec?
- To miło z twojej strony, ale… dlaczego? – zapytałam. Na dole rozległ się śmiech Jaspera. Chyba mruknął coś w stylu ‘a nie mówiłem, ona nie da się nabrać’. Odepchnęłam chęć uśmiechu na jego komentarz, bo nie mogłam dać po obie znać, że go słyszałam.
- Chciałam być miła, ale jak widzę nikt w tym domu mi nie wierzy… - krzyknęła, ostatnie słowa nieco głośniej z nutką złości w głosie. – Bello choć, bo wystygnie. A tak naprawdę, to chciałam cię przeprosić za wczoraj rano. Ja…
- Rose przestań. Nie musisz przepraszać, dopóki z tego powodu nie będziecie musieli się wyprowadzać. Rozumiem, że kontrolował cię twój instynkt. Nie jestem zła.
- A powinnaś by wkurzona, że omal cie nie zabiłam. – powiedziała Rosalie.
- Jakoś żyje. Uwierz, jestem bardzo wytrzymała. – Usłyszałam znowu śmiech, tym razem nie tylko Jasper się śmiał, ale także reszta rodziny. Zeszłyśmy po schodach, a wszyscy jakby ucichli. Tym razem to ja nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się.
Oni naprawdę byli szczęśliwi z powodu decyzji osób we Włoszech. Oni nie mieli problemów, ich świat się nie zawalił. Danielle będzie żyła, ja cudem się odnalazłam w środku ciemnego lasu. Ich problemy ograniczały się tylko do nas dwóch. Ich świat był prosty…
Jedzenie, które zrobiła Rosalie, było naprawdę pyszne. Jajka na bekonie, tosty, naleśniki z sosem czekoladowym. Postarała się, a na kogoś, kto nie czuje smaku, a każda potrawa z kolei smakuje jak stary, schodzony but, spisała się na szóstkę. Do tego sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy i herbata. Taka prawdziwa, słodzona miodem z sokiem malinowym. Kupiła mnie, już jej wybaczyłam zamach na moje życie.
Wzięłam garnuszek z herbatą i podążyłam do salonu. Czas odpowiedzieć na zadawane pytania. Bo na pewno je mają. Siedzieli wszyscy. Alice na kolanach swojego ukochanego, Esme wtulona w Carlisle na kanapie, koło nich Emmett. Wszyscy oglądali jakiś film w telewizorze. Byli zbyt spokojni, jak na mój wczorajszy wybryk. Rose zostawiłam wraz z Danielle w kuchni - rozmawiały na temat zakupów. Ta druga spojrzała na mnie nie co niespokojnie. Czyżby wczorajsza napaść blondynki, była spowodowana przez nią? Czułam wtedy brak uczuć, jakby ukochana Emmetta, była kierowana czymś… ale chyba mi się zdawało. A może jednak?
Usiadłam pomiędzy misowatym wampirem a Esme. Podciągnęłam kolana i oparłam się o oparcie. Czułam się wśród nich jak ktoś niezwykły, jak część ich rodziny. Miałam wrażenie, że mój świat bez nich, był jak puzzle. Oni stanowili część, której mi brakowało, której szukałam przez całe życie. Esme otoczyła mnie swoja ręką, przysunęła do siebie i pocałowała w czubek głowy.
Niespokojne, szybkie kroki i trzask drzwi wejściowych. W powietrzu czułam zapach złości i gniewu, połączony z zapachem słońca i bezpieczeństwa. Na to pierwsze coś jakby ślinka napłynęła mi do usta, jakby pragnienie złych rzeczy. Przeraziło mnie to, bo tym kimś był Edward. Podniosłam wzrok. Wiedziałam, że jest wkurzony, tylko o co?
- Brat marnotrawny wrócił – wyszeptał Emmett, koło mnie.
- Witaj kochanie. Jak polowanie? – Do pokoju weszła dziewczyna miedzianowłosego i pocałowała go w policzek, zarzucając mu ręce na ramiona, ale jego wzroku nadal umieszczony był we mnie. Widziałam ból w jego oczach, chciał o coś zapytać, ale tylko otworzył usta, a jak uśmiechnęłam się do niego lekko w myślach dziękując, że nie zadał żadnego pytania. Jednak nie byłam gotowa na żadne wyjaśnienia. Coś jakby ulga odmalowała się na jego twarzy. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej się o mnie troszczy. Jest szansa, ze moglibyśmy stać się przyjaciółmi, ale czy ja tego tak naprawdę chcę?
- Mój samochód znowu się zespół, Rose mogłabyś na niego zerknąć? Byłbym wdzięczny. – Rzucił jej kluczyki, na co ona skinęła głową i już jej nie było.
- Mógłbyś kupić już nowy samochód, to już czwarty raz w tym tygodniu. Masz teraz okazje, właśnie na rynku pojawiły się nowe modele. – powiedział Jasper. Edward uśmiechnął się swoim słynnym uśmiechem i kiwnął głową.
- Nie mógłbym tego zrobić, Jasper. Z tym samochodem wiążą się wspomnienia, a ja jestem sentymentalnym dupkiem.
Krzyk radości Alice przerwał ich rozmowę. Wszyscy zwrócili uwagę na nią, a ona jakby wygrała milion na loterii, wyswobodziła się z objęć Jaspera i zaczęła skakać w miejscu.
- Impreza! Impreza! – Pocałowała w policzek każdego z kolei, nawet tego pieprzonego subkuba. Z jej myśli odczytałam, że jest głodna, że wczorajszy posiłek nie był długi… A jednak to prawda, będę musiał się nią zając, kiedy zostanę z nią sam na sam.
- Bello? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że w mieście jest organizowany koncert rockowy? – zapytała moja przyjaciółka. Cholerny mały chochlik, jak ja czasami nie lubię jej daru widzenia przyszłości.
- To nic wielkiego. Raz w tygodniu, organizuje się party dla studentów w opuszczonym magazynie. Zresztą to miejsce spotkań przede wszystkim narkomanów, którzy chcą uzyskać darmową działkę. Tam narkotyki są tam za darmo.
- Jak ja lubię życie studenckie…- Wtrącił Emmett rozmarzonym głosem.
- Coś jeszcze chciałabyś wiedzieć? Chyba nie zamierzasz się tam wybrać? – Wstałam dla podkreślenia swoich ostatnich słów.
- Ależ tak, chce cię trochę rozerwać. Tam będzie dużo studentów, tak? – Skinęłam głową. Jak na zawołanie Jasper, nagle zainteresował się konwersacją.
- Nie zapędzaj się tak. Ja ci już nie wystarczę? - zapytał, na co musiałam się uśmiechnąć. To był zbyt płytki pretekst aby się tam dostać, w głębi swojej małej główki, wiedziałam, że idzie tam ze względu na zacieśnienie więzi rodzinnej. Nie potrzebowałam rozrywki, nie teraz. Machnęłam ręką, ominęłam ją i szybkim krokiem ruszyłam w stronę swojego pokoju po schodach.
- A ty gdzie się wybierasz? Bello, jeszcze z tobą nie skończyłam! – krzyknęła za mną moja przyjaciółka.
- Rób co chcesz! – Odpowiedziałam, bo dobrze wiedziała, że nie mam ochoty o tym dyskutować. Właśnie w tedy, kiedy Danielle skrzywdziła jednego z złotookich i zaczyna niszczyć ich po kolei, Ale wyskoczyła z chęcią zabawy. Czy ona już nie może uwzględnić w swoich planach tego co jest lepsze dla nich wszystkich? Byłam wkurzona przede wszystkim na tą pieprzoną blondynę, zabrała tyle miłości, żeby Rose mogła bez wyrzutów sumienia mnie zaatakować. Wiedziała, że z nich wszystkich ona była w stosunku do mnie bardzo skrupulatna. Innym powodem dla którego nie chciałam tej rozmowy dalej prowadzić, był miedzianowłosy. W chwili gdy wszedł, obrazy z mojego snu powróciły, atakując mój stan psychiczny oraz ten odruch mojego organizmu na jego uczucia, a raczej zapach jaki tworzyły wokół niego, sprawiając go jeszcze kuszącym. Tego było za wiele, nie mogłam sama nic zrobić. Potrzebuje pomocy, aby ich uchronić, albo odejść…
- Bella poczekaj. – Poczułam rękę na swoim ramieniu. – Ona nie chciała cię urazić.
- Wiem Edwardzie. Ja po prostu mam teraz dużo na głowie i… - Odwróciłam twarz od niego, bo w moich oczach pojawiły się łzy.
- Chcesz o tym porozmawiać? Wiesz, o tym co wczoraj się wydarzyło? – zaproponował, słyszałam w jego głosie ciekawość, ale i troskę.
- Nie! – krzyknęłam, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Byłam tuż pod drzwiami mojego pokoju. Może krzyknęłam zbyt głośno, może zareagowałam zbyt gwałtownie. – Nie, Edwardzie. Nie teraz…
- Boże Bello, co on ci zrobił? – Przytulił mnie, czułam się w jego ramionach bezpiecznie. Jego zapach, obecność jego ciała, obejmująca mnie, sprawiła, że mur, który wkoło siebie utworzyłam, pękł. On był moim brakującym puzzlem, moją brakującą połówką, moim księciem, ale nie mogłam być z nim. Nie teraz, ani nie później. Skrzywdziłabym go, bardziej niż on skrzywdził mnie.
- Nie wiem o czym mówisz, Edward. Proszę cię zostaw mnie samą. Proszę ja potrzebuje teraz być sama…- Szybko oswobodziłam się z jego ramion i weszłam do mojej sypialni. Ciemność jaka w niej panowała od razu mnie pochłonęła. Przywitała mnie w otwarte ramiona. Osunęłam się po ścianie i momentalnie się rozpłakałam.
<i>Drogi pamiętniku!
Pamiętam z dzieciństwa opowieści do poduszki, o buciku pasującym do nogi Kopciuszka, żabie, która zamieniała się w księcia, Śpiącej Królewnie przebudzonej pocałunkiem.
Dawno, dawno temu... Żyli długo i szczęśliwie...
Baśniowe opowieści, uplecione z marzeń, bez lęków, bez strachu. Jednak ból istnieje naprawdę i ja to wiem…już wiem.</i> |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Catherine Swan dnia Śro 19:47, 25 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|