|
Autor |
Wiadomość |
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Sob 14:45, 10 Paź 2009 |
|
Chciałaś szczerze i nie wiem, czy to był dobry pomysł.
Powiem tak: z rodziału na rozdział twój styl nabiera pewnej łagodności w przechodzeniu od wątku do wątku i nie ma się wrażenia, że "skaczesz z kwiatka na kwiatek", ale... opisy ubrań w każdym akapicie (dobra, przesadziłam) mogłaś sobie darować. Może wstawiłabyś link, jak to wygladało. Rozumiem, że to dużo roboty - to tylko sugestia.
Druga sprawa: za dużo cukru i słodyczy! Wszystko idzie jak po maśle z drobnymi usterkami. Taki melodramat. Belcia w końcu się zakocha i stwierdzi, że z Edziem zrobią sobie gromadkę dzieci i wszyscy będą używać prawdziwych nazwisk. Te ich prawdziwe nazwiska dawno by już się ujawniły przy ich sposobie życia. To niemożliwe by utrzymali to w tajemnicy tak długo. Nie ten świat. Bardziej to pasuje na pseudonim artystyczny. A ten celebrity world to tak naprawdę życie rozpieszczonych i rozwydrzonych bogatych dzieciaków, którzy nie radzą sobie bez pomocy z problemami.
Akcja - jestem zwolenniczką szybszego tempa. Wszystko już zdradziłaś: Alice była sierotą, Emmett nie wspomina o rodzicach, esme przypomina Carlisle'owi rzekomo zmarłą żonę. Żadnej zagadki, pozostaje tylko by bohaterowie odkryli prawdę. Co z czytelnikiem?
Dużym plusem jest to, że potrafiłas wszystko zgrabnie zespolić.
WENY! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Pon 11:43, 12 Paź 2009 |
|
Popieram poprzedniczkę, z każdym rozdziałem twój styl się poprawia. Nabierasz wprawy, jest coraz lepiej. Na tym etapie mogę powiedzieć, że piszesz dobrze. Czytam ten ff od początku, więc widze sporą poprawę.
Postaraj się być bardziej samodzielna. Pytając się o to co podoba się czytelnikom piszesz pod publiczkę a nie sprawdzasz swoich umiejstności. Nie pozwól by to czytelnicy decydowali co ma się wydarzyć w twoim opowiadaniu. My możemy komentować - to fajnie rozegrałaś, to było naturalne lub nie, to zazgrzytalo, popracuj jeszcze nad tym fragmentem itp. Ale to twoje opowiadanie!!! To ty jesteś autorka tekstu i nie pozwól by ktoś się wtrącał do tego o czym chcesz pisać i zmieniał to.
Jak dla mnie trochę powolnie toczy się ostatnio akcja, jakbyś straciła rozmach. Wcześniej mimo skupiania się na ciuchach, gadżetach i innych drobiazgach rozgrywała się tu jakaś historia. Zerwane zaręczyny, bójka z Rose, rozprawa, Edward, Bella Swan na terapi. A w ostatnim czasie jak dla mnie zbyt rowlekłaś akcję z sesją, ciągle ciuchy, ich opisy, rozdrabnianie wszystkiego na czynniki pierwsze wszystkiego. To moze zmęczyć czytelnika.
Lubię długie opowiadania a tempo akcji jakie ostatnio wprowadziłaś wskazuje, ze Świat Sław będzie do nich należał. Od fragmentu, w którym pojawia się opowieść Emmetta o jego życiu podejrzewałam, że on, Alice i Edward są rozdzielonym rodzeństwem :) Wiem, że nie od razu czlowiek jest wybitnym pisarzem ale odrobina zaskoczenia też by sie przydała.
Mam nadzieję, ze mój post cię nie uraził. Pamiętaj, nie daj sobie wejść na głowę. To twoje opowiadanie, ty jesteś autorką a komentarze są po to byś wiedziała co sie podoba a co nie. A nie po to, by ktoś podrzucał pomysł lub próbował coś na tobie wymusić w tekście. Pisz i trenuj swoje umiejętności. Naprawdę dasz sobie radę. Życzę weny i powrotu tego rozmachu w pisaniu jaki miał okazję tu kilka razy błysnąć :) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Aurora Rosa dnia Pon 11:44, 12 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
NaTaLKa9414
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 8:25, 28 Paź 2009 |
|
Witam! dziękuję za wszystkie kmoentarze. Krytyka jest tym, co mobilizuje mnie do pracy. Niektóre okoliczności są tutaj naginane i jestem tego w pełni świadoma, jednakż jest to moje opowiadanie i ja tutaj decyduje i układam wątki. Jeżeli komuś to nie pasuje, nie musi czytać. Jeśli znajdzie się chodż jedna osoba, która będzie chciała poznać dalsze losy bohaterów tego ff, będę kontynuować. Piszę to dla zabawy.
Jak do wieczora rozdział będzie dostępny na moim chomiku.
Miłego czytania.
EDIT: Co do komentarzy pod poprzednim rozdziałem, jeśli chcieliście, żebym skończyła pisać, nie wyszło Wam, i muszę Wam powiedzieć, że osiągneliście efekt odwrotny...
Beta: Wyjątkowa ;**;**
ROZDZIAŁ 12
Każdy człowiek ma swoją historię. Jedni ciekawszą, inni zagmatwaną, a jeszcze inni proste, idealne życie. Tego właśnie spodziewamy się po gwiazdach Świata Sław. Każdy z nas został nakarmiony co najmniej setką różnych filmów, gdzie nasi ulubieńcy z kolorowych gazet przedstawiają szablonowe historie życia. Często budzą one zazdrość, może czasem przywołują ból, ale na pewno każdy z nas przynajmniej raz odczuwał z tego powodu irytację. Historie z świata filmów, książek czy kolorowych gazet drażnią z różnych powodów. Może to być przez banalne słowa taniego romansu; przez zamieszanie i wyimaginowaną fabułę, taką jak w „Modzie na sukces”. Może być to zarówno spowodowane zawiłością relacji pomiędzy bohaterami, jak i błądzeniem i niezauważaniem przez nich najprostszych rozwiązań. Irytujemy się zawsze wtedy, kiedy sami już od dawna, jako obserwatorzy z zewnątrz, wiemy, że jakiś przykładowy Eric jest bratem jakiejś Sashy, która ciągle poszukuje go w świecie, nie wiedząc że jest u jej boku. Rozdrażnienie powoduje u nas ciągłe schodzenie się i rozstania u aktorów, którzy tworzą postacie w tych typowych love story, a sami nie potrafią się zdecydować. Widzimy ich tak, jak przedstawiają ich idealne życie kolorowe gazety.
Bella Swan jest jedną z wielu osób, których historia życia intryguje. Zasmakowała ona zarówno życia w świetle reflektorów, jak i bytu bogatej dziedziczki. Pomimo tego, jak kolorowe czasopisma to przedstawiają, ona zapytana o historie swojego życia nie odpowie od razu. Najpierw przez jej głowę przewiną się obrazy samotnego dzieciństwa. Później powróci echo szczęśliwego okresu z paczką przyjaciół, która się rozrastała, aż zapukają wspomnienia z dzieciństwa w świetle reflektorów. Jednak nie będą to przyjęcia i szczęśliwe dni na planie filmowym, lecz tęsknota za normalnością i zbyt szybkie wymaganie odpowiedzialnego wypełniania obowiązków, które za sobą niesie kariera. Następnie do głowy wtargną retrospekcje rozpadu tej jedynej ostoi spokoju, jaką posiadała – paczki przyjaciół. Bella zawaha się, nie wiedząc, co powiedzieć, i czy wogóle wspomnieć o tym, że nie wie nawet, co poszło nie tak. Zacznie się zastanawiać, czy oby na pewno to, co wspomina ze swojego długoletniego związku, jest warte choćby zapamiętania, żeby ostatecznie pomyśleć o swojej najlepszej przyjaciółce. Jednak zastanowiwszy się nad tym przez ułamek sekundy, stwierdzi, że to nie ona powinna się zająć opowiadaniem historii dziewczyny, która w swoim życiu wycierpiała tak wiele jak Alice… Nie wspominając, że musiałaby znowu zahaczyć o nieszczęśliwy okres z dala od przyjaciół i powiedzieć o niechęci rodziców do przyjaciółki, która zmieniła się, jak tylko dziewczyna stała się sławna… A to, że oni także nie interesowali się nią na tyle, aby się zorientować, że Alice zawdzięcza wszystko Belli, też nie brzmiałoby za dobrze.
Zamiast tego Bella Swan ostatecznie pomyśli o swojej ukochanej siostrzyczce, Caroline, która była zawsze przy niej, mając ją za jakąś superbohaterkę i pragnąc kiedyś być taką jak ona. Będzie chciała opowiedzieć wam o milionach zabawnych sytuacji, ale w pobliżu zazwyczaj znajdzie się Alice, a to znów wykluczy dłuższe rozwody…
Ostatecznie Bella Swan uśmiechnie się smutno i nie zważając na nic, uruchomi w sobie aktorkę - alternatywną osobowość, jaką wykreowała, aby sobie pomóc w rozróżnieniu siebie – Belli Swan od tej, którą stworzył czerwony dywan – Izabell Hamn, po czym powie wam, że jej historia jest idealna. Porówna siebie do księżniczki szczęśliwej wśród swojej fortuny i wpływów w wielkiej twierdzy na granicach królestwa znanego powszechnie, jako świat sław, która czeka na księcia z bajki. Ten zaś przybędzie na białym rumaku i będą szczęśliwie wychowywać gromadkę złotych dzieci.
Będzie w tym na tyle przekonywująca, że nie przyjdzie Ci do głowy, że jej historia jest o wiele dłuższa, smutniejsza i bardziej przypominająca dramat.
Bella Swan wolałaby być zwykłą, przeciętną dziewczyną, mieć zwykłych kolegów, zamiast fortunki w banku. W ważnych kwestiach wolałaby, żeby jej zdanie się nie liczyło. Życzyłaby sobie, by nie być pytana o te wszystkie polityczne kłótnie i nieporozumienia. Marzyłaby o mieszkaniu w zwykłym domu, gdzie dzieliłaby pokój z rodzeństwem. Siedziała w salonie co wieczór, oglądając filmy z rodziną, po tym jak razem zrobiliby wielką miskę popcornu. Chciałaby żyć w zwykłym świecie. Prowadząc zwykłe życie, a zamiast księcia z bajki na białym rumaku, wolałaby już wampira w superszybkim samochodzie.
Ale to wszystko się nie liczyło. Liczyła się tylko jej historia, której Bella sama całej jeszcze nie znała. Nie wiedziała, co przyniesie jej los i czy dostanie swojego mrocznego wybranka, który najlepiej, aby był złym chłopcem czułym tylko dla niej. Mogłaby odkrywać w nim pokłady miłości do niej, a na pytania w stylu: „Czemu ona jest z tym zbirem?”, uśmiechałaby się pobłażliwie, znając jego dobrą stronę. On także znałby Bellę Swan i właśnie ją kochał, a nie idealną Izabellę Hamn.
Bella nigdy nie oczekiwała jakiegoś niesamowitego zwrotu akcji. Nie wiedziała jednak, co przyniesie jej przyszłość.
Często w myślach poruszała kwestię swojej histori. Była ona jednak na tyle bezinteresowna i niezdolna do obwiniania innych, że zamiast szukać winnych, szukała powodów. Przetrząsała myśli i wspomnienia, aby odnaleźć odpowiedzialne za to sytuacje. Sama nigdy nie obrałabym tej drogi, gdyż chodźbyś nie wiem jak się starał i nazywał konia osłem, ten i tak koniem pozostanie. Bella jednak była z innej bajki. Potrafi władać swoim ciałem poprzez siłę umysłu. Nie mówię tutaj o telekinezie czy innych niestworzonych kwestiach. Bella po prostu potrafiła wierzyć. Wiara u niej nie przypominała tego, co znamy jako konfesję*. Łatwiej byłoby to chyba nazwać wiedzą, bo ona nie wierzyła, ona wiedziała.
Zapytana o stosunek do Boga, mówiła: „Ja nie potrzebuje wierzyć. Ja wiem. Wiem, że On tam jest i się o mnie martwi. Ale pozwala mi podejmować moje własne wybory”. Taka ufność w Bogu dawała jej niesamowitą siłę.
Zapewne zastanawiacie się, jak to się działo, że pomimo tylu przeciwności losu, Bella przetrwała tak wiele psychicznie. Nie było to łatwe. Ale siła pochodziła z tej właśnie wiedzy. A nie dotyczyła ona tylko religii, ale także i jej ciała. Wiedziała, co się z nią dzieje, gdy chorowała, czy też co powinna komuś poradzić… Zdawała sobie sprawę, czego potrzebuje.
I właśnie dlatego Bella zdecydowała się na terapię u Edwarda Cullena. Miała pojęcie, że aby rozpocząć nową przyszłość, musiała najpierw zrozumieć zamierzchłe czasy** i ich błędy. Nie wiedziała natomiast, co przyniesie jej terapia…
Teraz Izabell Hamn leży w sali szpitalnej, jednego z najlepszych prywatnych szpitali na świecie, rozmyślając na temat tak dobrze jej znajomy. Historia życia. Jednak tym, co tym razem jest niezwykłe, to to, że Bella dzisiejszego dnia nie myśli o swoich dawnych czasach, lecz o historiach innych. Analizuje wszystkie jej znajome szczegóły z życia Alice, Emmetta, Renee, Laurenta, Victorii, Jamesa, Jaspera, Rosalie, Charliego, Esme, a nawet mężczyzny, który śnił jej się w nocy, mówiąc do tej ostatniej. Myślała nad tym długo i chodź jedne historie znała lepiej, a inne gorzej, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie mogłaby powiedzieć zbyt wiele o kilkorgu z nich.
Nigdy tak naprawdę nie spytała Laurenta, jak to było, kiedy poznał Victorię.
Nie zainteresowała się tym, dlaczego Jasper zaczął swoją karierę niedługo po niej.
Nie zwróciła uwagi na przyczyny zazdrości Rosalie. Nawet nie była już taka pewna, czy był to jedyny powód rozpoczęcia przez nią kariery.
Ale przede wszystkim, nie mogła nic powiedzieć o Esme Masen. Podczas gdy każdego weekendu widywała się z przyjaciółką matki, od kilkunastu lat nigdy nie zainteresowała się jej historią. Nie pamiętała, żeby przez ten cały czas choćbyy raz zapytała o jej rodzinę. Esme zawsze była przy niej, kiedy Bella tylko tego potrzebowała. Znała jej życie jak swoje własne, co zdawało się teraz niesprawiedliwe. Zawsze pytała, co u Belli. Tak pochłonięta swoimi problemami, jako egoistka, za jaką się uważała, nieświadomie nigdy nie przywiązywała wagi do jej odpowiedzi. Nie słyszała żadnych anegdot sprzed tych z Renee w roli głównej, których było jak na lekarstwo.
Właśnie dlatego Bella postanowiła teraz nadrobić wszystkie stracone lata. Była zdeterminowana do zadania pytań, które zakiełkowały w niej dzięki snu, jaki miała zeszłej nocy.
Przez całe przedpołudnie zastanawiała się, w jaki sposób zacząć. Esme za ten czas spała i wyglądała na niespokojną. Co jakiś czas podnosiła się, jednak ostatecznie kładła z powrotem, nie budząc.
Około południa na obchód przyszedł do ich sali doktor Cullen, ale Bella pochłonięta wymyślaniem najrozmaitszych scenariuszy nadchodzącej rozmowy, zupełnie nie zwróciła na niego uwagi. Nie zauważyła także bólu na twarzy doktora, gdy spędzał znacznie więcej czasu, niżeli by powinien, nad łóżkiem Esme. Projektantka nie obudziła się jeszcze po wczorajszej przygodzie.
Scenariusze natomiast były czymś, na czym Bella się znała. W wyobraźni złapała się nawet na tym, że widziała plik kartek spięty spinaczem z napisem: „Rozmowa z Esme”. Zbeształa się w myślach za takie podejście do rzeczy. Nawet w tym momencie nie potrafiła zapomnieć o Izabell siedzącej gdzieś tam w środku i porównującej całą tę sytuację do jednego z filmów…
W końcu Bella przyznała się przed samą sobą, że sama nie da rady.
Sięgnęła po telefon leżący na kozetce i wybrała numer osoby, która stale przewijała się wśród jej myśli…
- Edward Cullen, słucham – odezwał się głos w słuchawce już po kilku sygnałach.
- Ehm… Cześć, Edward. Tu Bella – odpowiedziała niepewnie.
- Bella? Można wiedzieć, jaka Bella? – zapytał mężczyzna.
Bella nie zastanawiała się nad tą ideą zbyt długo, więc w tym momencie nie wiedziała, co powiedzieć. Nie rozważyła, czy powinna posłużyć się swoim prawdziwym nazwiskiem, czy też pseudonimem…
- Izabell Hamn – zdecydowała w końcu na głos.
- Witam, Izabello. Słyszałem o wypadku. Bardzo mi przykro z tego powodu – usłyszała aksamitny ton, który sprawiał, że uśmiechała się na sam jego dźwięk.
- Hmm… dziękuję? – odparła niepewnie, nie wiedząc co powiedzieć.
- Czy coś się stało? Oczywiście poza oczywistym… – spytał delikatnie Edward, wyczuwając zawstydzenie dziewczyny.
- Mam problem, Edwardzie… Nie wiem jak to powiedzieć… - mruknęła.
- Najlepiej po ludzku – zażartował mężczyzna, ale zaraz spoważniał. – Zacznij od początku.
- Ja… - Głos uwiązł jej w gardle, gdy dyskretnie zerknęła na śpiącą na sąsiednim łóżku Esme.
- Bello, jeżeli nie powiesz mi, co się dzieje, nie będę w stanie ci pomóc - zniecierpliwił się Edward, a Bella znieruchomiała. Ostatnim czasem zbyt wiele osób używało tego zdania. Od razu przypomniał jej się doktor Carlisle Cullen.
- Miałam dziwny sen… - zaczęła. – Ostatnio ciągle mam. Do tej pory zawsze były w tych samych kolorach, ale ten jest inny…
- Powoli – przerwał jej Edward. – Jakie to sny?
Usłyszała pewnego rodzaju ruch po drugiej stronie i szelest kartek papieru, który wskazywał na to, że Edward zamierza zapisywać wszystko z ich rozmowy. W końcu to psycholog…
- Po moim rozstaniu z ex-narzeczonym… - podjęła - zaczęły mnie dręczyć koszmary. Niby zawsze są inne, ale zawsze podobne. Rozumiesz mnie?
- Co jest w nich podobnego? – podpowiedział spokojnym głosem Edward.
- Kolory – odpowiedziała od razu pewna siebie.
- Jakie to kolory? – dopytywał.
- Czarny, biały i różowy. A czasem czerwony. Co one oznaczają? – zapytała.
- Spokojnie, Bello – zaczął ją uspokajać Edward. - Brzmisz na przerażoną, a to przecież nic strasznego. Każdy ma sny. Powiedz mi proszę najpierw, czy się powtarzają?
- Tak – odparła pewna siebie.
- Opowiesz mi o nich? - poprosił terapeuta.
Bella wiedziała, że nie ma rzeczy, której by mu nie opowiedziała, gdy używał tego tonu. Mogła sobie wyobrazić, co właśnie wyrabiały jego oczy…
- Najczęściej śni mi się, że się budzę – zaczęła wyjaśniać. - Leżę, a raczej siedzę na łóżku. Na białym łóżku w czarnym pokoju albo odwrotnie. Czasem jest różowe.
- Dobrze, Bello. Czy masz na sobie ubrania? – zapytał, a w tle znów zaszeleściły jakieś kartki.
Bella zarumieniła się i odparła szeptem.
- Nie.
- Nie.
- Dobrze, co się dzieje dalej? – dopytywał Edward.
- Mam coś na plecach. – Jej ręka odruchowo powędrowała w tamte okolice, by z ulgą stwierdzić, że nie ma tam niczego podejrzanego. - Znaczy czuję, że mam. A potem dotykam rękami tego czegoś i okazuje się, że jest miękkie. Odwracam głowę i widzę skrzydła. I wtedy bielizna wypada mi z rąk… właśnie, mam bieliznę z łóżka w ręku. – Przypomniała sobie.
- Czyli jesteś aniołem? – dopytywał się psycholog.
- Nie. Tylko mam dwa skrzydła.
- Jakiego rodzaju są to skrzydła? – drążył mężczyzna.
- Różne – odparła Bella po minucie zastanowienia.
- Jak to różne? – W głosie Edwarda było słychać zdziwienie. Na łóżku obok Esme się poruszyła niespokojnie, ale nie obudziła. Bella ściszyła głos do szeptu.
- Jedno jest białe i małe, drugie czarne i duże. A czasem są na nich czerwone plamy. Co to znaczy? – zaniepokoiła się.
- Bello, spokojnie. Czerwone plamy oznaczają niedawno przebytą sytuację, jaka miała miejsce i nadal cię boli - zaczął tłumaczyć jej Edward. - Jak na przykład zerwanie z narzeczonym. Biel oznacza niewinność i dobro, zaś czerń zło i wskazuje na jakieś winy czy grzeszki. Połączone w ten sposób mogą symbolizować konflikt wewnętrzny lub rozdwojenie jaźni, ale w twoim przypadku nie sądzę. – Mylisz się, pomyślała. - Nagość oznacza twoją podatność na świat zewnętrzny, a bielizna to, że usiłujesz z tym walczyć i być niezależna. Zaś róż symbolizuje chęć zabawy, oderwania się od problemów, jak i rozwiązania zawikłanych spraw. Skrzydła oznaczają chcęć oderwania się od rzeczywistości i odcięcie od przeszłości. Łóżko symbolizuje chęć odpoczynku psychicznego. – Nastała chwila ciszy, podczas której Bella rozważała prawdziwość tego, co mówił do niej Edward.
– Sugerowałbym – podjął mężczyzna – chwilę odpoczynku od reflektorów i małe wakacje po wyjściu ze szpitala.
- To brzmi sensownie – przyznała Bella. W głowie miała to, co powiedział jej Edward na temat snu. Gdy już poznała jego znaczenie, przestała się tego bać.
- Czy to ten sen śnił ci się tej nocy? – dopytywał psycholog.
- Nie… - Bella przypomniała sobie szczegóły snu odnośnie Esme i Carlisle’a.
- Czy jesteś pewna, że to był sen? – zapytał Edward, gdy już skończyła mu o nim opowiadać.
- Raczej tak… - odparła niepewnie.
Edward westchnął. – Raczej?
- Nie wiem… te łzy były realistyczne i…
- Myślę, że to nie był sen, Bello – powiedział spokojnie.
- Dlaczego?
- Ponieważ bardzo różni się od tych, które miewasz, jak twierdzisz, od kilku miesięcy. Poza tym twierdzisz, że płakałaś, a potem znów śnił ci się sen z aniołem, zaś rano mówisz, że miałaś ślady łez na twarzy… - tłumaczył cierpliwie Edward.
- Ale jeśli to byłaby prawda, to znaczy, że Esme może być… - zaczęła Bella, ale Edward jej przerwał.
- Mówiłaś, że chcesz z nią porozmawiać, bo nie znasz jej przeszłości. Rozmawiałaś z nią już? – zapytał.
- Jeszcze nie. – Bella zerknęła na Esme, która zaczęła się chyba wybudzać.
Z drugiej strony słuchawki zrobiło się zamieszanie.
- Zaczekaj proszę sekundkę – mruknął Edward, po czym najwyraźniej przyłożył dłoń do słuchawki, gdyż kolejne dźwięki były niewyraźne.
- Co się dzieje, kochanie? – Usłyszawszy to, Bella zamarła i nasłuchiwała dokładniej.
- Caitrin, spokojnie, słoneczko, już do ciebie idę… - Ton Edwarda był tak czuły i delikatny, jakiego Bella jeszcze nie słyszała. Wskazywał na to, że mężczyzna bardzo troszczył się o tę całą Caitrin. Bella wciąż się nie ruszała. Myślała gorączkowo nad tym, kim ta kobieta może być dla Edwarda. Jak dotąd nie zauważyła obrączki na jego palcu, co bardzo ją ucieszyło. To oznaczało, że mogła ona być jego siostrą, bądź dziewczyną. Otrząsnęła się szybko z wstrząsu, kiedy usłyszała wołanie w słuchawce.
- Bella! Bella, jesteś tam?!
- Tak, przepraszam.
- Nic się nie stało – usłyszała lekko rozdrażnionego Edwarda.
- Porozmawiaj z Esme na temat jej przeszłości. Potem porozmawiamy jeszcze raz. Jak na razie muszę kończyć, mam... coś do zrobienia… Do zobaczenia, Bello - powiedział Edward.
- Do zobaczenia – odpowiedziała Bella. Smutna w duchu, że musi już kończyć. – Edward? – zdecydowała się zaryzykować pewne pytanie.
- Tak, Bello? – odpowiedział, podczas gdy Bella słyszała szum kartek, zapewne w pośpiechu wrzucanych do teczki. – Już idę, kochanie. – Usłyszała jak do kogoś jeszcze zawołał.
- Masz rodzeństwo? – Zamknęła powieki, na okres oczekiwania.
Wszystkie czynności po drugiej stronie telefonu ucichły.
- Nie, Bello, nie mam rodzeństwa. Dlaczego pytasz? – zapytał skonfundowany.
- Nie, już nic. Tak tylko. Dowidzenia.
- Bello? – zapytał zdziwiony, ale ona już odłożyła słuchawkę.
Więc ma dziewczynę – pomyślała, gdy łzy cisnęły jej się na oczy. – Powinnam była o tym wiedzieć… Ta cała Caitrin to szczęściara. Taki przystojny, mądry i czuły facet nie jest dla mnie… Ona na pewno bardziej na niego zasługuje…
Jej rozmyślania przerwał głos Esme.
- Dzień dobry, kochanie.
Bella przesłała jej słaby uśmiech i kiwnęła głową, odpowiadając.
- Esme.
Wzięła głęboki wdech i walcząc ze łzami, powiedziała.
- Chciałabym z tobą porozmawiać…
Na twarzy kobiety pojawiło się zdziwienie, ale szybko ustąpiło miejsca jej zwyczajnemu, czułemu wyrazowi.
- Tak, Bello? Czy coś się stało? – Uśmiechnęła się do niej lekko.
- Co się wczoraj wydarzyło? Dlaczego zemdlałaś? – zaczęła delikatnie Bella.
Esme pobladła. Z pewnością nie spodziewała się takiego zwrotu wypadków.
- Nie wiem – odpowiedziała smutno. Bella myślała, że Esme coś przed nią ukrywa.
- Jak to nie wiesz? – zainteresowała się, ciągle walcząc z namolnymi łzami.
- Nic nie pamiętam… Ale czułam, że to był ktoś ważny… sprzed amnezji… - powiedziałą spokojnie i cicho Esme.
- Sprzed amnezji? – To odwróciło całkowicie uwagę Belli od łez i dziewczyny Edwarda. Nie wiedziała nic o żadnej amnezji.
Esme pokiwała lekko głową. Bella wzięła głęboki wdech. Już miała o to zacząć zadawać więcej pytań, kiedy Esme zaczęła sama opowiadać.
- Bello, kilkanaście lat temu znaleziono mnie w parku. Całą osmoloną, w niezbyt dobrym stanie… Wylądowałam w domu pomocy społecznej i tam poznałam twoją mamę. Wtedy angażowała się w pomoc bezdomnym. Jednak mój problem polegał na tym, że pamiętałam jedynie, że nazywam się Esme Masen i jestem projektantką. Nie miałam żadnych dokumentów, środków ani nic… Nie wiedziałam, czy mam jakąś rodzinę czy coś. Renee wzięła mnie do siebie i tak zaczęłyśmy rozmawiać. Wtedy szukała jakiegoś projektanta do nowej posiadłości. Tak się zaczęło. Resztę znasz.
Bella była w szoku. Nie wiedziała, że Esme miała takie kłopoty. Przez to gula w jej gardle jeszcze bardziej urosła…
- Nie próbowałaś pokonać amnezji? – wyszeptała Bella, bo nie była w stanie mówić na głos.
- Z początku tak, ale trafiłam na psychologa, który… - przerwała i lekko uśmiechnęła się do Belli. Jednak jej uśmiech nie sięgnął oczu. - Nie chcę psychologów. Nie pomogą. Sama muszę się z tym zmierzyć, Bello.
- Znam świetnego terapeute, Esme. Musisz do niego pójść i…
- Nie, Bello – przerwała jej stanowczo Esme. – Nie chcę pomocy psychologa.
- Ale, Esme… - zaczęła ponownie ją przekonywać. Wspomnienie Edwarda wiele ją kosztowało, ale była to winna tej drugiej matce, jak ją często nazywała.
- Zaufaj mi. Nie, Bello – powtórzyła Esme gorliwie.
- Ale Esme, czemu nie chcesz pomocy?! – prawie pisnęła Bella.
- Wiem, że straciłam dziecko, Bello! – krzyknęła Esme. – Pierwszą rzeczą, jaką sobie przypomniałam dzięki psychologowi, to śmierć siostry! Kiedy byłam zawzięta dowiedzieć się czegoś dobrego, doszła kolejna śmierć, tym razem jej synka! – zapłakała. – Potem, jak się nieco otrząsnęłam, przypomniałam sobie kolejny fakt! Że straciłam ciążę! Nie chcę wiedzieć nic więcej! Poza tym nie wiem, czy chcę wrócić do tamtego życia… Teraz jest mi dobrze, tak jak jest! Po prostu boję się, że to nie koniec nieszczęść, jakie się przede mną mogą piętrzyć, kiedy zacznę grzebać w przeszłości…
Esme nie skończyła, bo ktoś wszedł do naszej sali. Bella nie była sobie w stanie nawet wyobrazić, jakie straszne to musiało być dla niej. Nie pamiętała przecież nic - z wyjątkiem tych bolesnych wydarzeń…
W drzwiach nagle stanął mężczyzna, rozejrzał się wesoło i zamarł, widząc Esme. Jego uśmiech znikł z twarzy, a zastąpił go ogromny szok i ból. Potem odwrócił się na pięcie i wybiegając wpadł na kogoś innego, kto przeraźliwie wrzasnął za nim:
- Uważaj jak chodzisz, osiłku!
Potem słyszałam już tylko oddalające się kroki. W drzwiach stała postać, której się tu zdecydowanie nie spodziewałam. Piękna blondynka, uśmiechając się delikatnie, najwyraźniej nie wiedziała, co ma zrobić.
- Cześć, Bello. – Uśmiechnęła się perłowo białymi zębami. Zapewne starała się przełamać pierwsze lody.
Zza jej pleców wyszedł jej nieco wyższy brat i łapiąc za rękę, zaczął prowadzić w kierunku mojego łóżka.
- Hej, Bells, co jest z Emmettem? Dzień dobry, Esme. – Kiwnął do niej, podczas gdy siadał na krześle. Esme obdarzyła go słabym uśmiechem. Rose nie wiedziała, co zrobić, więc dalej stała za bratem. Najwyraźniej nie czuła się swobodnie. Z jej postawy poznałam, że jest zdenerwowana.
- Witam Jasper, Rosalie. – Spojrzałam na nią krótko i od razu odwróciłam wzrok.
- Cześć, Esme – mruknęła blondynka, czując się niezręcznie. Nie czuła się komfortowo z jej intencjami przy przyjaciółce naszych rodzin.
Siedzieliśmy chwilkę w niezręcznej ciszy, podczas gdy do sali kroczyła pielęgniarka z wózkiem i zabrała Esme na barania. Wtedy zrobiło się jeszcze bardziej dziwnie…
Nie wiedziałam, co powiedzieć i z jakimi intencjami przyszło rodzeństwo…
- Więc… - zaczęłam nie bardzo pewna, co chcę dalej powiedzieć.
- Więc… – zaczął Jasper – …zostawię was na chwilę same. Musicie porozmawiać.
- Jasper. – Spojrzałam na niego przerażona. Chyba nie mówił poważnie! Nie zostawi mnie chyba z nią samą, prawda? Ja się jej boję! Słabo powiedziane! Jestem przerażona. Ostatnim razem, kiedy zostałyśmy sam na sam Rose, skończyła w szpitalu z oparzeniami…
- Spokojnie, Bello. Zaufaj mi. – Pocałował mnie w policzek i wyszedł. Odprowadziłam go wzrokiem…
Wychodząc, mrugnął i zamknął za sobą drzwi. Głośno przełknęłam ślinę, przenosząc wzrok na Rosalie siedzącą na krześle obok mojego łóżka.
*konfesja – synonim słowa wiara.
** zamierzchłe czasy – synonim słowa przeszłość. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Czw 7:06, 29 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Śro 21:04, 28 Paź 2009 |
|
Natala jestem z ciebie dumna :) obawiałam się, że odpuścisz sobie to opowiadanie po ostatnich komentarzach a tu bardzo miła niespodzianka :) Rozdział mimo, że tempem akcji "nie ruszył z kopyta" sporo wniósł do opowiadania. Zaczęłaś bardziej skupiać się na emocjach, odczuciach a nie na materialnej otoczce i to jest super. Nie mogę się doczekać, co do powiedzenia ma Rose.
Jeśli mogę coś wytknąć to nie potrzebnie moim zdaniem wstawiłaś [BPOV] pod koniec tekstu - przecież i tak cały czas narratorką jest tu Bella.
I przynajmniej raz zaczynałaś dalszy ciąg wypowiedź jakiejś osoby od myślnika i nowej linijki. Np. tu:
"- Z początku tak, ale trafiłam na psychologa, który… - przerwała i lekko uśmiechnęła się do Belli. Jednak jej uśmiech nie sięgnął oczu.
- Nie chcę psychologów. Nie pomogą. Sama muszę się z tym zmierzyć, Bello."
Wydaje mi się, że między "...sięgnął oczu." a "- Nie chcę psychologów..." powinna byc tylko spacja. Nowa linijka sugerowała, że to bedzie wypowiedź innej osoby i wprowadziło to odrobine niepotrzebnego zamieszania dla czytającego.
Życzę radości z pisania - idzie ci coraz lepiej. A i samo opowiadanie na tym bardzo zyskuje :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
NaTaLKa9414
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 13:42, 17 Lis 2009 |
|
Witam!
Przepraszam za zwłokę z kolejnym rozdziałem. Na swoją obronę mam to, że kolejny jest już u Bety i się poprawia ^.^.
Opowiadanie i dodatki standartowo na moim chomiku: [link widoczny dla zalogowanych]
Co do samego opowiadania: zdecydowanie się nie poddaję. Za każdym razem w komentarzu przed rozdziałem mówiłam, że czekam na krytykę. Ostatnio trochę jej dostałam i cenię sobie wszystkie Wasze uwagi. Jeśli komentujecie - to znaczy, że coś tam Was jednak to obchodzi. Tak jak powiedziałam już nie raz mojej becie - ja będę pisać, a jeśli znajdzie się chodź jedna osoba, która będzie chciała czytać moje wypociny, to będę publikować.
Nie sądźcie, że znacie już wszystkie sekrety moich bohaterów. Jeżeli tak uważacie, to muszę Was wyprowadzić z błędu - mam jeszcze coś do powiedzenia, i zdecydowanie więcej pomysłów. Mam nadzieję, że przez to opowiadanie stanie się ciekawsze, a co z tego wyjdzie, zobaczymy. Ale wiedzcie, że nowe wątki się cały czas budują, czy to zauważyliście, czy nie.
Życzę miłej zabawy, i mam nadzieję, że będziecie komentować.
Pozdrawiam,
NaTaLKa9414
Beta: Wyjątkowa ;** 3*
______________________________
Rozdział 13
Rosalie przeniosła na mnie spojrzenie, pożegnawszy nim swojego brata, gdy wyszedł z sali szpitalnej. Uśmiechnęła się leciutko, odsłaniając rząd śnieżnobiałych, idealnych zębów będących efektem pracy jakiegoś wybitnego dentysty. Odwzajemniłam lekko jej gest, myśląc o tym, że znowu muszę wybielić swoje zęby. Nieco mnie to rozbawiło, co pomogło mi leciutko poszerzyć wymuszony uśmiech. Wydawało mi się, że wyszło całkiem, całkiem, no ale cóż… po reakcji Rose myślę, że tylko mi się wydawało. Zbladła nieco i spojrzała na swoje dłonie. Nie umknęło to mojej uwadze i aż westchnęłam z wrażenia. Wtedy przeniosła na mnie skruszone spojrzenie, pytając wzrokiem o powód mojego prychnięcia.
- Nie. Do. Wiary. – zaakcentowałam dobitnie każdy wypowiedziany przez siebie wyraz. Rosalie wydawała się być przerażona, że zrobiła coś nie tak. – Rosalie Hale – kontynuowałam – siedzi przede mną ze skruszoną miną i nerwowymi tikami, które ostatni raz u niej widziałam… - zastanowiłam się – trochę już temu…
- Tak, masz rację… - powiedziała cicho. – Dawno już nie rozmawiałyśmy, prawda?
- Ostatni raz w sądzie – przyznałam.
- Tak, co do tego. Ja… - zaczęła, a ja rozszerzyłam oczy w zdziwieniu.
- Czekaj, czekaj – przerwałam jej, zanim na dobre zaczęła. – Czy ty właśnie próbujesz mnie przeprosić?
Przez wiele lat, jakie spędziłyśmy razem, dawno temu nauczyłam się z pewnością jednej złotej zasady: Rosalie Hale nie przeprasza. Nigdy. Przenigdy.
- W zasadzie… - zaczęła niepewnie – W zasadzie, to tak.
Zamarłam z wrażenia.
- Wow.
- Nie do wiary? – przedrzeźniła mnie delikatnie. Pokiwałam lekko głową, nie wierząc, co jest grane.
- No daj spokój, chyba nie dostajesz tam jakiegoś zawału, czy czegoś z tego powodu, prawda?
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Szukałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania w jej oczach, ale ona unikała kontaktu wzrokowego.
- Dlaczego? – wyksztusiłam szeptem to, co mnie najbardziej zastanawiało.
Blondynka wzięła głęboki wdech i przemówiła do swoich dłoni. To też było dziwne. Rosalie nigdy nie traci pewności siebie, a mówienie do swoich rąk z pewnością nie leży w interesie osoby chcącej uchodzić za stanowczą.
- Jest kilka powodów… - zaczęła. Nadal nie potrafiłam jednak się ich domyślić. Widząc to, kontynuowała: – Po pierwsze: mój brat. Nigdy się z nim nie kłóciłam, ale ta sytuacja z tobą… powiedzmy, że się wściekłam. Ja zawsze… - zatrzymała się, zastanawiając zapewne, czy powinna kontynuować. - Zawsze byłam o ciebie zazdrosna. – W końcu przyznała, sprawiając, że spojrzałam na nią ze zdziwieniem w oczach. Jak ona mogła być o mnie zazdrosna? Piękna Rosalie Hale? Czy ja się nie przesłyszałam?! - To ja jestem jego siostrą – zaczęła tłumaczyć, a ja zaczynałam pojmować, o co, a raczej, o KOGO jej chodziło. Jasper. - I to ze mną powinien dzielić swoje myśli - potwierdziła moje przypuszczenia - ale zawsze byłaś ty. A on wpatrywał się w ciebie jak w święty obraz. To mnie tak wkurzało, że próbowałam odciąć cię od wszystkich ludzi w paczce. – To by wiele wyjaśniało, pomyślałam. - To z Jamesem nie było tylko chwilowe. - Tego też mogłam się domyślić. Wiedziałam, że ciągnęła do nosa. – On próbował mnie powstrzymać. Myślał, że James zerwie z tobą lada chwila. – wytłumaczyła niezdarnie. - Ale nie zerwał – dodała ciszej - A ja myślałam, że się w nim zakochałam. – Zapadła chwila ciszy. Wpatrywałam się w Rose z niedowierzaniem. Przecież gdyby tylko mi powiedziała… - Potem zerwaliście – podjęła na nowo swój monolog - i zeszłaś się z moim bratem. James dalej nie zwracał na mnie uwagi. Byłam wściekła. - Tak, to akurat miało sens… znaczy ta część z wściekłością… - To ja namówiłam Jazza na ten projekt, przez który się od siebie oddaliliście – załkała.
- Rosalie, czy ty płaczesz? – wyszeptałam wstrząśnięta widokiem łez spływających z jej oczu. Uciszyła mnie gestem.
- Nie mogłam tego wytrzymać, że wszyscy zawsze się tak za tobą wstawiali. Nigdy nie robili tego dla mnie…
- Rose – westchnęłam, przyciągając ją do mnie. Pokierowałam ją rękami, aby usiadła na moim łóżku. – Wiesz, że zawsze zrobiłabym dla ciebie wszystko…
- Wiem, i to jest jeszcze gorsze! – pisnęła. – W sądzie, kiedy mój brat miał ochotę się na mnie wydrzeć i to ostro, ty dalej stanęłaś w mojej obronie! Na terapii, kiedy darłam się na ciebie w niebogłosy i rzuciłam na ciebie, ty siedziałaś nieruchomo i czekałaś, co z tobą zrobię! Gdyby nie Edward, rozdarłabym cię na strzępy, a ty nawet nie podniosłabyś ręki, żeby się bronić, bo bałabyś się zrobić mi krzywdę! – Załkała głośno, wtulając się w moją klatkę piersiową. Ból w żebrach nieco się nasilił, ale nie śmiałam się nawet poruszyć. Teraz ból się nie liczył. Liczyła się moja przyjaciółka, która płakała w ramionach – Gdyby nie ta terapia… - wyszeptała – …gdyby nie Edward, dalej bym tu nie przyszła.
To wyznanie mnie zdziwiło.
- Co on ma z tym wszystkim wspólnego? – zapytałam podejrzliwie.
- Rozmawiałam z nim. Wprawdzie trochę czasu mu zajęło, żebym przestała być taka… - szukała słowa. - oziębła… ale on się przebił. W zasadzie to jego obojętność to zrobiła…
- Jak to? – zdziwiłam się. Edward, jakiego znam, z pewnością nie jest obojętny.
- Przez dwie godziny tylko siedział i się na mnie patrzył albo pisał coś na komputerze. Nie zwracał na mnie uwagi! Nie wytrzymałam tego i się na niego wydarłam. A on dalej nic. Na następnej sesji to samo. I na następnej. Aż w końcu zrozumiałam, że ja naprawdę chcę pomocy, bo sobie nie radzę. I wtedy go o to poprosiłam. Pomógł mi. Powiedział, że moja terapia skończy się, kiedy będę gotowa przyjść do ciebie i przeprosić. Z początku go wyśmiałam, ale miał rację…
- No tak… - mruknęłam. Wiedziałam, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Znieruchomiałam, gdy tylko zdałam sobie sprawę, że przyszła tutaj, żeby mieć z głowy terapię. Rose poderwała głowę i spojrzała mi wprost w oczy swoimi tęczówkami przepełnionymi łzami.
- Ale to nie tak – powiedziała szybko, domyślając się co stało za moją zmianą nastawienia. – Jestem tu, bo tego chcę. Naprawdę. - zapewniła mnie z mocą.
Nie sposób jej było nie uwierzyć. Łzy nadal kapały z oczu, szczerość aż promieniowała z twarzy. Rose jest dobrą aktorką, ale nie aż tak, żeby to tylko udawała. Przynajmniej dla mnie.
- Naprawdę, przepraszam – wszeptała.
Wyciągnęłam do niej ręce, a ona przytuliła się do mnie.
- Przeprosiny przyjęte – odszeptałam. Leżałyśmy tak na moim łóżku, płacząc wtulone w siebie. Nawet nie wiem, kiedy pierwsze łzy pojawiły się na mojej twarzy. To wszystko było takie surrealistyczne…
Nie wiem też, ile czasu minęło,nim ktoś wszedł do pomieszczenia i odchrząknął.
- No proszę! – usłyszałam uradowany głos Jaspera. – To są moje dziewczynki!
Zaśmiałyśmy się obydwie, gdy blondyn podszedł do łóżka, żeby nas obydwie uściskać.
- Chodź tu, Jazzy - mazzy – użyłam jego dawnego przezwiska, po czym zrobiłam miejsce między mną a Rose.
Blondyn wywrócił oczami i wczołgał się do środka, kładąc między mną a jego siostrą.
- Nasz ty bohaterze – mruknęła Rose.
- No jasne! – żachnął się. - Co wy byście beze mnie zrobiły, króliczki?
- Pozabijałybyśmy się francuskimi pazurkami – zaśmiałam się.
- Z pewnością – przyznała Rose, śmiejąc się ze mną.
- A kto mi podziękuje? – przypomniał na pozór smutnym tonem, wskazując na swoje policzki.
Śmiejąc się, podniosłam się, na ile mogłam, a Rosalie zrobiła to samo po drugiej jego stronie i równo cmoknęłyśmy jej brata w policzki. Położyłyśmy się na mojej wielkiej poduszce, nadal w dobrych humorach.
Jazzy w pewnym momencie westchnął.
- Nawet nie wiecie, jak długo na to czekałem – mruknął, przyciągając nas do siebie.
- Wiem, o co ci chodzi – przyznałam.
Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym, jak za starych, dobrych czasów. Rosalie co prawda rzadko się udzielała, ale śmiała się razem z nami. Nic nie można wymagać od razu. To dla nas wszystkich była wielka zmiana.
- No proszę, co za miły widok – powiedziała Esme, gdy wróciła z badań. Przyznała nam, że cudownie wyglądamy i że niedługo może wyjść ze szpitala. Z jednej strony cieszyłam się razem z nią, jednak z drugiej nie chciałam zostawać sama. Jazzy i Rose zapewnili mnie, że będą wpadać częściej z wizytą i wyszli wieczorem.
Tej nocy po raz pierwszy nie śniły mi się czarno-biało-różowe sny. Udało się nawet nie budzić. Rano byłam całkowicie wyspana i wypoczęta. Pierwszy raz od bardzo dawna, trzeba zaznaczyć.
Nadal próbowałam przekonać Esme do pójścia do psychologa, ale ona była nieugięta. Pewnego dnia, około czwartej wieczorem, przyszedł doktor Cullen z wypisem dla niej. Esme pożegnała się ze mną i obiecała jak najszybciej zająć się mieszkaniem. Potem wyszła, ale nie cierpiałam na samotność, gdyż chwilę po niej przyszli Rosalie i Jasper w odwiedziny, razem z Caroline i Alice. Wszyscy się świetnie bawiliśmy – jak za starych, dobrych czasów.
Kolejne dni mijały płynnie. Usunięto mi usztywnienia z żebra, bóle w nogach mijały, a siniaki miały już żółty kolor albo całkowicie poznikały.
Czas mijał szybko, pomiędzy wizytami bliźniąt, które raz przyszły nawet z rodzicami, odwiedzinami moich rodziców, a wiadomościami od Alice i Caroline, które były zajęte poprawkami przy kolekcjach. Alice czasem przychodziła do mnie z projektami, żebym jej pomogła. Cieszyłam się z tego niesamowicie, bo nudziłam się strasznie. Wieczorami Caroline opowiadała mi, co się dzieje.
Dziękowałam Bogu za to, że pobyt w szpitalu wybawił mnie od problemów z dziennikarzami. Chwilowo. Carlisle Cullen nadal się mną zajmował, i trzeba przyznać, że poniekąd się z nim zaprzyjaźniłam. Przynosił mi czasem gazetki, kiedy było w nich coś o mnie i razem śmialiśmy się z zapewnień prasy o moich przeróżnych chorobach: od ptasiej grypy, do zawałów i operacji na otwartym mózgu.
Z Edwardem nadal rozmawiałam co jakiś czas przez telefon. Głównie o moich problemach. Nie zapytałam go nigdy więcej o Caitrine i starałam się zbudować pomiędzy nami mur. Nie wychodziło mi to zbyt dobrze, ale cóż mogłam na to poradzić?
Po niemal każdej rozmowie musiałam przez godzinę ocierać łzy z powodu tajemniczej Caitrine, ale w końcu zaprzysięgłam sobie, że zdobędę Edwarda. Stwierdziłam, że mam ją gdzieś i zawalczę o niego. Jestem przecież Isabellą Hamn, a ona ma zawsze to, czego zapragnie.
Jakiś miesiąc po zdjęciu wszystkich usztywnień, Renee i Charlie przyszli do mnie z dobrą nowiną.
Weszli do mojej sali cali rozpromienieni.
- Zgadnij co, gwiazdeczko! – zaświergotała mama.
- Gucci chce mnie do kolejnej reklamy perfum? – odparłam znudzonym głosem.
- Nie, głuptasku. Wychodzisz ze szpitala! – nie zraziła się Renee. – Ale dobrze, że mi przypomniałaś, zapytam ich agenta, czy nie potrzebują modelki… - mruknęła.
- Tak, jasne a Mikołaj odwołał święta – mruknęłam poirytowana, nie zwracając uwagi na drugą część jej wypowiedzi. Carlisle powiedział mi dzień wcześniej, że tak szybko się raczej nie wydostanę. Charlie zaśmiał się uprzejmie.
- Naprawdę, kochanie. A teraz wskakuj w to, bo Alice mnie zabije, jeśli na jutrzejszych okładkach jej modelka będzie w piżamce od La Perla.
Odkąd przebywałam w szpitalu, Alice dbała o to, żebym miała satynową pościel, zamiast szpitalnej, wszystkie dogodności, zawsze świeży bukiet kwiatów i codziennie inną piżamkę. Charlie trzymał w rękach jeden z pokrowców, które od razu poznałam. Tych samych używała na sesjach. Poznałam nawet czarny napis „Bella e2”. To była sukienka, którą miałam mieć na ostatniej części sesji, której nie skończono z powodu mojego małego… upadku…
- Co to tu robi? – spytałam podejrzliwie.
- Alice stwierdziła, że skoro nie wzięłaś udziału w sesjach, to będziesz pozować w nich tam, gdzie będą paparazzi – odpowiedziała Renee. – Jane i Alec będą tutaj lada chwila, więc idź, weź prysznic.
- Tam gdzie będą paparazzi, czyli że prasa wie o moim wypisaniu ze szpitala, tak?
- Tak, gwiazdeczko – odpowiedziała pewnie, nie podnosząc wzroku znad swojego iPhona.
Skinęłam głową i wzięłam od taty biały pokrowiec z czarną sukienką do połowy uda. Chwyciłam jeszcze siatkę z bielizną i przybory toaletowe, po czym posłusznie poszłam się wykąpać do mojej łazienki.
Jakieś pół godziny później wyszłam już w stroju, a wystrój sali, w której spędziłam ostatnich kilka tygodni całkowicie się zmienił. Jane i Alec rozstawili już wszystkie potrzebne im przyrządy. Przywitałam się z nimi i usiadłam na krześle przed lustrem, jakie zwykle wstawia się w salach tanecznych. Od razu zabrali się do roboty. Alec zajął się moimi włosami, a Jane chwyciła paletę podkładów.
Podczas gdy oni męczyli się z moim wyglądem, ja zasnęłam na fotelu.
Obudziła mnie Alice, mająca na sobie piękną, białą kreację i ostry makijaż. Zauważyłam również, że odrosły jej nieco włosy. Nie zrozumcie mnie źle, Ali wyglądała świetnie w krótkich włoskach, a jej zmiana fryzury na taką, jaką nosiła w dzieciństwie była urocza, ale wolałam ją z długimi włosami.
Po Alecu i Jane nie było śladu, a pokój z powrotem wyglądał tak jak poprzednio.
- Długo spałam?
- Jakieś dwie godzinki – odparła od niechcenia Alice, podając mi szkła kontaktowe.
- Dwie? – zapytałam, zakładając koloryzujące gadżety. W szpitalu nosiłam je co prawda w dzień, ale musiałam zmieniać je do sesji na intensywniejszy kolor. Te drugie miały zazwyczaj ładniejszy odcień.
- Tak, no chodź już. Przedstawienie czas zacząć.
Alice wyszła przez drzwi i za nimi spotkałam Caroline. Też już była przygotowana do wyjścia przed obiektywy aparatów. Obok niej stał jakiś facet w kurtce ochroniarskiej. Dałam jej buziaka na dzień dobry. Była ubrana w białą, śliczną sukieneczkę. Komplet do mojej.
- Gdzie Emmett? – spytałam, rozglądając się za osiłkiem. Alice w tym czasie rozmawiała przez telefon kawałek dalej.
- Wziął kilka dni urlopu. Nikt go nie widział od jakiegoś czasu… - mruknęła Caroline.
Nie spodobała mi się ta wiadomość, ale nic nie powiedziałam.
- Dlatego Ali się stresuje - tłumczyła dalej. - Jest straszna. Chyba się z nim kontaktowała, ale nic nie chce powiedzieć.
- Jak to? – zdziwiłam się.
- Nie wiem właśnie. Ode mnie nie odbiera, a Ali zmienia temat, jak się go poruszy…
- Dziwne… - Alice nigdy nie miała przed nami żadnych sekretów. Postanowiłam później się tym zająć, bo teraz odłożyła telefon i pomachała na nas, żebyśmy wychodziły.
Wzięłam głęboki wdech i poszłam za Alice.
Gdy tylko wyszłam przed drzwi szpitala, zauważyłam, że całe schody były wolne a dopiero pod nimi stali dziennikarze, trzymani przez ochronę. Caroline szła tuż za mną.
Z początku udawałyśmy zdziwienie na twarzach, niby nieświadomie pozując z miejsc, w których przystanęłyśmy na schodach. Po jakiejś minucie Caroline podeszła do mnie i razem zeszłyśmy do Alice.
Flesze błyskały i oślepiały na każdym kroku. Pomimo tego, że całe to przedstawienie było tak naprawdę starannie przygotowane, trwało zaledwie niecałych kilka minut. Razem skierowałyśmy się w stronę limuzyny, gdzie czekali już Renee i Charlie. Wskoczyłyśmy na tylne siedzenie i drzwi za nami się zamknęły.
- I jak dziewczęta? Udało się? Mam nadzieję, że się nie zawiodłyście, tylko tyle udało mi się zorganizować w dwie godziny… - zaczęła Renee.
- Było dziwnie – zaczęła Caroline.
- Normalnie – powiedziałam. – Znaczy dosyć normalnie. Bo takie akcje chyba nie są normalne dla ZWYKŁYCH ludzi.
- Przejmujesz się, kochanie – powiedział Charlie z figlarnym uśmieszkiem. – Ja tam bym wolał takie jedno przejście niż godziny w studniu.
- No tak, co racja, to racja – przyznałam, wyszczerzając zęby do taty.
W studiu fotograficznym siedziałoby się godzinę, żeby jeden fotograf zrobił najwyżej sto zdjęć. Tutaj paparazzi podczas minutowego modelowania z naszej strony zrobili kilkaset zdjęć z różnych stron.
- Nie lubisz modelować? – zdziwiła się Alice.
- Jak na razie wolałabym odpocząć – przyznałam.
- No tak… - wyszeptała Caroline.
- Dlaczego? – wtrąciła się Renee. – Masz przecież jeszcze kilka projektów nieskończonych.
- Tak będzie dla mnie najlepiej. A co do projektów, to został mi tylko film do skończenia, ale teraz pójdzie szybko.
- Na plan wracasz jutro, kochanie. Przypomnij sobie scenariusz. Następne dwa tygodnie masz zawalone kręceniem. Ale to potrwa jeszcze miesiąc i będzie intensywne.
- Mam nadzieję, że w końcu go skończymy – żachnęłam się. Dojeżdżaliśmy już do naszej posiadłości.
- Co z moim mieszkaniem? – zapytałam znienacka.
- Twój sąsiad już się wprowadził. Esme poradziła sobie ze wszystkimi przeróbkami, jakie sobie wymyśliłaś. Za dwa tygodnie, z tego co wiem, powinno być wykończone. Masz już położone wykładziny i gotowe ściany. Ta cała kurtyna też jest zrobion. Tylko meble jeszcze nie przyjechały z Włoch i Francji. Aha, i twoja sypialnia jest jeszcze malowana.
- To świetnie. Dosyć dużo wiesz na ten temat… - zauważyłam.
- Rozmawiałam wczoraj z Esme – odparła mama.
- I co u niej? – zainteresowałam się.
- Już czuje się dobrze. Wszystkie wyniki są w porządku – zapewniła mama i wyczułam, że to już koniec rozmowy na jej temat.
Resztę drogi do domu spędziliśmy w ciszy. Tylko Caroline i Alice rozmawiały ściszonymi głosami na temat nadchodzącego pokazu, w którym młoda miała wziąć udział, jako główna modelka. Zdaje się, że wymieniały opinię odnośnie muzyki.
Kolejne dwa tygodnie odbywały się według jednego schematu. Od poniedziałku do soboty wstawałam o szóstej rano, kąpałam się i wraz z Jane i Alekiem przygotowywałam się do wyjazdu na plan zdjęciowy filmu „Dziewczyna Ameryki”. Tam przez osiem godzin grałam przed kamerami Samanthe Madison, u boku Rose (mojej filmowej siostry) i Jazza (filmowego, ukochanego syna prezydenta), po czym razem szliśmy na lunch w towarzystwie ochrony do wynajętego dla nas lokalu. Później razem wracaliśmy na plan na kolejne kolka godzin zdjęć. To, że jest się pełnoletnim aktorem jest nieraz udręką. Dopóki miałam 17 lat, mogłam pracować tylko po osiem godzin dziennie, jednak mam już 23 lata, więc nie ma czegoś takiego jak norma, której nie mogę przekraczać. Wieczorem Laurent i Victoria odwozili mnie do posiadłości rodziców.
Zdążyłam nieco bardziej poznać żonę menagera i stwierdziłam, że bardzo ją lubię. Nie wiem, jak to się stało, że James i Laurent są spokrewnieni. Właściwie niedawno się dowiedziałam, że są dalekimi kuzynami, ale jak dla mnie to dwie całkiem różne osobowości.
Codziennie wracałam do domu, sprawdzałam maila i szczegóły na kolejny dzień, przypominałam sobie scenariusz i szłam spać.
Isabell co drugi dzień dzwoniła do Edwarda w ramach terapii. Jako Bella miałam się z nim spotkać w niedzielę. Nie mogłam się już doczekać. Byłam zawzięta, żeby poznać go lepiej.
Jednak dzień przed spotkaniem jego sekretarka zadzwoniła z przeprosinami, bo Edward zachorował.
Czułam się niepocieszona. W zamian wybrałam się do stadniny i spędziłam tam pół dnia, jeżdżąc na Liliee, a później na Desperadosie. Następnie byłam na zakupach z Caroline. Drugi tydzień wyglądał tak samo. Znowu żyłam myślą o niedzielnej terapii. Edward przez telefon brzmiał już coraz lepiej, co napawało mnie nadzieją. W piątek jednakże znów zadzwoniła moja komórka.
- Halo?
- Bella Swan? – wydobył się uroczy kobiecy głos.
- Kto mówi? – Zdziwiłam się.
- Witam, z tej strony Annie, sekretarka doktora Cullena.
- Ehm, witam – odparłam. – W czym mogę pomóc?
- Pan Edward musi niestety odwołać pani jutrzejszą sesję – powiedział uprzejmy głos.
- Oczywiście. Można wiedzieć dlaczego? Z tego co wiem, jest już zdrowy…
- To powody osobiste – odparła ostro sekretarka.
- Oczywiście, nie chciałam nikogo urazić. Tylko się martwię… – powiedziałam najsłodszym tonem, na jaki mnie było stać.
- Dobrze. Edward musi iść do lekarza z Caitrine. Czy jest pani zadowolona? – odparła słodkim tonem kobieta.
- Dowidzenia – powiedziałam ostro i nie czekałam na odpowiedź.
Rzuciłam telefonem i opadłam na fotel. Ktoś zapukał do mojej przyczepy.
- Proszę – rzuciłam niedbale.
- Bella, gotowa jesteś? Zaraz kręcimy naszą wielką scenę, w której ratujesz prezydenta.
Poprawiłam marchewkową perukę na głowie i wstałam z fotela.
- Już idę! – krzyknęłam i poszłam w kierunku drzwi. Po drugiej stronie czekał zniecierpliwiony Jasper.
- Co jest? – zapytał, widząc moją minę.
Westchnęłam z rezygnacją. Nie lubię czasami tego, że tak dobrze odczytuje emocje.
- Nic. Jutrzejsza terapia odwołana – odparłam.
Jasper, Rose, Caroline i Alice wiedzieli już, że chodzę na dodatkową terapię. Powiedziałam im to podczas jednego z wspólnych wieczorów w szpitalu.
- Oj. To zrób coś innego. Zapomnij o tamtym – zaproponował Jasper, przytulając mnie. Z oddali mrugnął flesz aparatu. Odsunęłam się od niego.
- Musisz przestać to robić. Przez to jest coraz więcej tych artykułów o naszej rzekomej wielkiej miłości. Wiesz, że ktoś z People dokopał się do naszych starych zdjęć, jak byliśmy razem?
Jasper zaśmiał się. – Tak, widziałem. Wyglądałem jak idiota z tym irokezem na głowie.
- Nie zaprzeczę – zaśmiałam się.
- Hej! Wtedy tak nie sądziłaś! – żachnął się.
- To było dawno i nieprawda.
- Czemu nie pójdziesz zobaczyć mieszkania w niedzielę? Esme mówiła, że wszystko już jest gotowe.
- To dobra myśl, zaraz do niej zadzwonię. – Cmoknęłam go w policzek. – A teraz chodź, pozwól mi uratować prezydenta!
Zaśmialiśmy się.
- Uwaga, nadchodzi super-Bella na ratunek prezydentowi! – krzyknął Jasper i zanucił piosenkę z atomówek, „odlatując” z jedną ręką z przodu, a drugą na biodrze. Zaśmiałam się histerycznie, jak zresztą połowa ekipy, i podeszłam do reżysera.
Po wykańczającym dniu na planie wróciłam do domu. Tym razem odwiózł mnie Jasper. Jechaliśmy sami, bo Rose tego dnia miała wolne, a Laurent i Victoria byli gdzieś za miastem na weekend. Pomimo zmęczenia, nie cierpiałam na nudę. Rozmawialiśmy między innymi o Edwardzie. Wyżaliłam mu się, co do tej całej Caitrine, a on cierpliwie słuchał.
- Nie, żeby zachowywała się jak jakaś małolata! Rozumiesz? Musiał odwołać terapię, bo idzie z nią do lekarza! Żałosne! – prychnęłam.
- Zamierzasz coś z tym zrobić? – dopytywał Jasper.
- Oczywiście! Nie dam się tak łatwo! Będę walczyć! – zapewniłam.
- Kochasz go? – Jasper zbił mnie z pantałyku.
- Co?! – prawie krzyknęłam.
- Zapytałem, czy go kochasz – powtórzył spokojnie.
- Ja… chyba… nie wiem… nie – zająkałam się.
- Tak czy nie, Bello?
- Nie – odparłam wypranym z emocji tonem.
- A czy podoba ci się? – drążył.
- Tak. Chyba. – Nie wiedziałam co powiedzieć. Miałam pustkę w głowie. Skąd w ogóle te pytania?!
- Powiedz mi, co o nim sądzisz – poprosił powoli.
- Kiedy go widzę… - zaczęłam niepewnie. - Kiedy go widzę, to tak, jakby motyle latały mi w brzuchu. A kiedy mówi, ciarki chodzą mi po plecach. A jak mnie dotyka, to wywołuje u mnie drżenie… - zająkałam się. – To żałosne, Jasper – zirytowałam się na moje słowa. Brzamiałam jak jakaś małolata.
W samochodzie panowała cisza.
- Jasper? – spytałam niepewnie, przełamując milczenie.
- Tak, Bello? – odparł spokojnie.
- Co ty o tym sądzisz? Myślisz, że go kocham? – zapytałam powoli, nie wiedząc, czy chcę znać odpowiedź na zadane przez samą siebie pytanie. Przecież ja nic o nim praktycznie nie wiedziałam!
- Myślę, że… - ale nie dane mu było powiedzieć co myśli, bo zagłuszył go mój telefon.
Wyjęłam go pośpiesznie z torebki i uśmiechnęłam przepraszająco, odbierając.
- Tak, Esme?
- Witaj kochanie. Dzwoniłaś do mnie… - zaczęła wesoło.
- Tak, nie chciałabym naciskać, ale…
- To nie brzmi dobrze, co się stało? – przerwała mi.
- Kiedy moje mieszkanie będzie gotowe? – zapytałam spokojnie.
- Lada dzień. Dlaczego? – zaniepokoiła się. – Chyba nie pokłóciłaś się z rodzicami? Bo jeśli tak, to wiesz, że zawsze możesz…
- Nie, nie, to nic takiego – zapewniłam ją pośpiesznie. – Chciałabym je zobaczyć.
- A… nie ma sprawy. Możemy tam jechać chodźmy zaraz – zapewniła mnie.
- Nie, wiesz co, nie teraz. Co powiesz na niedzielę? – zaproponowałam.
- Oczywiście, nie ma sprawy - zapewniła mnie.
- Więc przyjadę po ciebie o jedenastej, dobrze?
- Umowa stoi. Do zobaczenia, Bello.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i zauważyłam, że dojechaliśmy już na miejsce.
- Przyjadę po ciebie jutro, jak się już wcześniej umówiliśmy. Trzymaj się.
- Pa pa – pożegnałam się, wysiadając z Lamborghini Jaspera.
Tej nocy śniło mi się, że razem z Edwardem mieszkamy w pięknym, białym, trzypiętrowym domu. Siedziałam w kuchni, czytając gazetę, a on obejmował mnie od tyłu swoimi wielkimi i ciepłymi ramionami. Nie uszło mojej uwadze, że w tym śnie byłam w zaawansowanej ciąży, a wokoło nas biegał pies*, który skierował się do miseczki z karmą, na której było napisane „Caitrine” i zaczął jeść karmę, głośno chrupiąc.
Obudziłam się szczęśliwa i wypoczęta. Jasper i Rosalie przyjechali po mnie Mercedesem Brabus cls v12 s Rocket należącym do przyjaciółki. Strasznie długa nazwa, ale autko ładniutkie. Miało srebrny kolor i przyciemnione szyby. Rose i Jazz siedzieli na przednich siedzeniach.
Dzień mijał szybko. Najpierw kilka godzin na planie, później lunch w uroczej włoskiej restauracji, potem znów kilka godzin na planie i mały wypad do kina na Oszukać Przeznaczenie 4 w 3D.
Gdy wróciłam do domu, było już koło północy. Szybko przygotowałam się do snu i odpłynęłam w objęcia morfeusza.
Śnił mi się ten sam sen, co poprzedniej nocy, z tą różnicą, że tym razem Caitrine była białym kotem.
Następnego dnia obudziłam się około dziesiątej, szybko się ubrałam, zjadłam na śniadanie tosty i weszłam do garażu. Z zachwytem stwierdziłam, że mój nowy czarny Koenigsegg CCX już dotarł i rzuciłam się po kluczyki do schowka.
Wskoczyłam za kółko i otworzyłam pilotem drzwi garażu. Jakiś mężczyzna w budce przy bramie tak się zagapił na moje cudeńko, że stał z rozdziawioną buzią. Otworzyłam szybę i usłyszałam, jak głośno przełyka ślinę i mruczy przekleństwo.
- Mógłbyś być tak miły i otworzyć tę pieprzoną bramę, żebym mogła wreszcie wyjachać z własnego domu?! – krzyknęłam poirytowana przez sposób, w jaki pożerał mnie wzrokiem. – I doprawdy, skończ się na mnie gapić, bo do odrażające – dodałam, zamykając przyciskiem okno.
Chwilę później brama rozsunęła się i mogłam wreszcie wyjechać po Esme.
Nie przejmowałam się takimi szczegółami jak ograniczenia prędkości, więc na miejscu byłam już po kwadransie. Jej przemiły ochroniarz wpuścił mnie przez bramę, a ona sama czekała już na podjeździe.
- Nowe cacuszko, Bello? – Uśmiechnęła się, wiedząc o mojej miłości do samochodow.
- Dziś rano zorientowałam się, że przyszedł. – Wyszczerzyłam się i ruszyłam w stronę bramy wyjazdowej.
- Zapnij pasy – przypomniałam. Wykonała moją prośbę i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jak wyjechałyśmy na drogę.
- To jak, pokażesz mi na co go stać? – zapytała. Esme jest zupełnym przeciwieństwem mojej matki. Tak jak ja uwielbia szybką jazdę, podczas gdy z Renee nigdy nie da się pojechać szybciej niż ograniczenie zezwala.
- Na twoje życzenie – rzuciłam i przycisnęłam pedał gazu. Silnik zawył i pognałam do przodu wciśnięta w fotel i aż nadto świadoma szybkości i zwrotności tegoż cudeńka.
Esme pokierowała mnie w mieście, gdzie musiałam zwolnić, stojąc w korkach. Dzieciaki na ulicy pokazywali sobie nas palcami, zapewne pierwszy raz widząc taki samochód. Nic dziwnego, bo żeby go dostać trzeba mieć nie tylko pieniądze, ale i znajomości, żeby wpisać się na półroczną listę oczekiwań. Na szczęście posiadałam i jedno, i drugie.
Kompleks apartamentowców mieścił się w jednej z najbogatszych części miasta. Pomimo tego, że był w centrum, zdołano go odizolować.
- Jako mieszkaniec - zaczęła tłumaczyć Esme - przysługuje ci prawo do korzystania z basenu, siłowni, fitness klubu i sali kinowej znajdujących się pod ziemią na minus drugim poziomie. Na minus pierwszym i zerowym jest parking. Masz do swojej dyspozycji dziesięć miejsc parkingowych na minus pierwszym. Tam jest wszystko monitorowane i chronione. Co jakiś czas są tam obchody ochroniarzy. Najwyższy priorytet. Na zerowym masz jeszcze pięć miejsc dla znajomych. Tamte są tylko monitorowane i mają drugi stopień priorytetów.
Zatrzymałam się przed bramą wjazdową, umieszczoną między dwiema częściami szklanego korytarza i otworzyłam okno. Przywitał mnie przez interkom męski głos.
- Witam, w czym mogę służyć?
- Dzień dobry, tu Isabell Hamn, chciałabym dostać się do mojego mieszkania – przywitałam się.
- Mieszkanie numer? – zapytał rozbawiony mężczyzna.
- Tysiąc – odparła za mnie Esme.
- Ekhm, przepraszam to tylko środek ostrożności. Proszę jechać za zielonym. Zapraszamy. – W głosie ochroniarza słychać było, że zorientował się że to ja, a nie jakiś dziennikarz.
- Za zielonym? – zdziwiłam się.
- Zobaczysz – odparła tajemniczo projektantka.
Brama się otworzyła i zjechałam w dół na podziemny parking. Cała droga była oświetlona w ciemności zielonymi światełkami tworzącymi linię. Reszta miejsc parkingowych była czerwona. Zjechałam na poziom minus pierwszy i jechałam cały czas wzdłuż wyznaczonego szlaku, aż dotarłam do dziesięciu podświetlonych na zielono miejsc parkingowych. Zaparkowałam na najbliższych i wysiadłam. Wtedy zielone światełka zgasły i zmieniły się w żółte, razem ze świeżo zapalonymi liniami przy innych samochodach.
Dostrzegłam, że parking jest w zasadzie prawie cały pusty. Był ogromny i nie dało się ogarnąć go całego wzrokiem naraz.
- Fajny pomysł, prawda? – zapytała Esme.
- No... – przyznałam.
- Parking jest duży. Ten poziom jest na sześćset pięćdziesiąt samochodów, ten wyższy jest na pięćset – wyjaśniła Esme, wskazując na ogromną powierzchnię.
- Ta zielona część – zaczęła tłumaczyć Esme - jest dla mieszkań tysiąc i dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. To na dwadzieścia samochodów. Dalej jest część niebieska, a to samochody od osiemset jeden do dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. Potem czerwona, od siedemset jeden do osiemset, pomarańczowa od pięćset do siedemset, i dalej czerwona, fioletowa, różowa i biała część. Tamtych liczb nie pamiętam. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Wszystko masz podzielone ścianami. To znaczy paskami na ścianach – tłumaczyła Esme, podczas gdy zbliżałyśmy się do pobliskiej windy.
- Wind jest tutaj pięćdziesiąt. Te dziesięć najbliższych nam jest do twojego bloku. Każde dziesięć jest do jednego z pięciu bloków, jakie tutaj są. Całość tworzy zgrany kompleks. Są połączone w podziemiach, i na parterze… poniekąd. Zobaczysz.
Wyjechałyśmy na poziom pierwszy i weszłyśmy do recepcji. Z otwartą buzią podziwiałam mój nowy dom. Recepcja była czymś w rodzaju korytarza, który był oszklony po obu stronach. Po lewej widziałam ulicę, a po prawej park, który był wewnątrz pięciu budynków tworzących dookoła coś w rodzaju pierścienia. Był spory i miał wiele alejek. Wielkościowo liczył na oko pięćset metrów kwadratowych. Chyba. Bo nie miałam pojęcia, szczerze mówiąc. Było tam sporo ławek i wszystko jak najbardziej zadbane.
- Trzymaj się zielonego koloru – tłumaczyła Esme. Przeszłyśmy do części holu, w którym było pięć wind obok siebie ze srebrnymi drzwiami. Ściany korytarza mały biały kolor z zielonymi wzorkami. Brzmi to tandetnie, ale z pewnością tak nie wygląda. Nigdy nie powiedziałabym, że zielony może dobrze wyglądać na korytarzu. Dopóki tego nie zobaczyłam na własne oczy. Weszłyśmy do jednej z wind i dostrzegłam, że jest tam czterdzieści pięter. Esme wybrała ostatni numer.
- Na każdym piętrze jest po pięć mieszkań z wyjątkiem pierwszego i ostatniego. Na pierwszym piętrze jest ich osiem i są najmniejsze i o najniższym standardzie, a na ostatnim piętrze są tylko dwa mieszkania i są najwystawniejsze. Największe i najdroższe. Ich mieszkańcy mają najwięcej przywilejów. Obydwa te mieszkania da się połączyć, ale ja stwierdziłam, że tobie takie wystarczy, jak dzwonili do mnie. – Mrugnęła. – Do garaży zjedziesz tylko tamtymi windami w różnych miejscach holu. Nie będziesz miała problemu ze znalezieniem niczego. Tutaj nie ma kluczy, tylko karty magnetyczne. Dostaniesz ich cztery i każdy twój znajomy jeśli chce kolejną, musi jedynie z tobą podejść do recepcji. W ścianach co jakiś czas masz monitory dotykowe z czytnikami. Jeśli się zgubisz, podchodzisz i przejeżdżasz kartą, a komputer ci pomoże. – Podała mi jedną taką kartę, gdy winda się zatrzymała na ostatnim piętrze.
Po wyjściu z windy zobaczyłam tylko dwoje drzwi: na lewo numer 1000 i na prawo 999. Były one na ścianie idącej na ukos od wind do środka. Tworzyły coś w rodzaju trójkąta, którego najdłuższy bok był przy windach. Poszłam śladem Esme, która zniknęła za drzwiami mojego mieszkania.
Westchnęłam, wchodząc do środka. Było ogromne. Wszystko urządzone w kolorach bieli, beżu i pasteli. Garderoba na obydwu poziomach jeszcze pusta, ale miała miejsce na siedem razy więcej ubrań jak moja poprzednia, czyli jakbym ją zapełniła i codziennie ubierała jeden zestaw ubrań i wyrzucała to po jakiśch siedmiu latach, zaczynałaby się robić pusta. Sypialnia była dokładnie taka, jak sobie wyobrażałam. Anioł "znajdował się" już na ścianie, tyle że jeszcze bez zdobień ze złota. Widać również, że zostało zostawione sporo miejsca na elektronikę.
- Telewizory, monitory i tego typu drobiazgi są już zamówione i powinny przyjść w środę. Anioła skończę jutro i dopiero jak wyniosę stąd ostatnią puszkę farby, zdejmę folię z mebli. Alice już pracuje nad skompletowaniem twojej garderoby, z tego co wiem – zakończyła Esme. – Bello, proszę powiedz coś…
Podeszłam do przwi wyjściowych na taras. Były szklane, tak jak sobie życzyłam. Wyszłam na zewnątrz, a Esme zaraz za mną.
- Jest niesamowicie – szepnęłam.
- Tak myślisz? – zapytała cicho Esme z serdecznym uśmiechem i wyrazem ulgi.
Rzuciłam się jej na szyję.
- Esme, dziękuję! Dziękuję! Tyle musiałaś się nad tym namęczyć! – Pocałowałam ją w policzek.
- Już dobrze, dobrze – mruknęła, oddając uścisk.
- Mamy tu coś do jedzenia? Bo zgłodniałam… - przyznałam się.
- Szczerze mówiąc, jeszcze nie. Musimy skoczyć na miasto, bo jeszcze nie zaopatrzyłam kuchni.
- Więc chodźmy, zanim umrę z głodu.
Wyszłyśmy z balkonu, zamykając drzwi. Esme poszła przodem, podczas gdy ja rozglądałam się jeszcze po mieszkaniu.
- Jak się je zamyka tą kartą? – spytałam Esme.
Minęła mnie, wchodząc na nowo do przedpokoju. Podążyłam za nią.
Stanęła przy ekranie wbudowanym do ściany i czytniku kart. Przejechała kartą przez czytnik i nacisnęła komunikat: „ZAMKNIJ DRZWI” na ekranie dotykowym, a następnie odpowiedź: „TAK” na pytanie: „CZY WŁĄCZYĆ ALARM?” – Właśnie tak – odpowiedziała, kierując nas do drzwi.
Wyszłyśmy na korytarz i Esme zamknęła je oraz nacisnęła na guzik, sciągając jedną z wind. Odwróciłam się z niedowierzaniem i podeszłam, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście są zamknięte. I były.
- Chodź już, Bella! – zawołała mnie Esme do windy, z której właśnie ktoś wysiadał. Rozkojarzona podbiegłam w tamtym kierunku, ale zderzyłam się z owym mężczyzną. Upuścił on siatkę, którą trzymał w ręce i przytrzymał mnie w talii, żebym nie upadła.
- Ostrożnie – dobiegł mnie znajomy baryton, podczas gdy powtarzałam jak mantrę słowo: „Przepraszam” i rzuciłam się, by pozbierać lekarstwa, które wypadły z siatki z napisem: „Apteka”.
- Bella? – zawołała mnie Esme.
Mężczyzna znieruchomiał.
- Już idę – odkrzyknęłam i zaczęłam się podnosić z rzeczami mężczyzny w ręce. Gdy tylko na niego spojrzałam, znieruchomiałam i cofnęłam się.
- Bella… - wyszeptał.
- EDWARD?! – wyszeptałam ostro, nie wierząc własnym oczom. Co on tutaj robi?!
* specjalnie dla mojej Bety – Wyjątkowej!! ;* **
** dla mnie, dla mnie! (przyp. bety :D)
Tak, dla Ciebie, kochana! (przyp. autorki ^.^) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Wto 14:41, 17 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Pią 17:49, 20 Lis 2009 |
|
Witam serdecznie. Dawno mnie nie było.
Cóż, ja mogę powiedzieć albo raczej napisać...
Jakoś ciężko mi przy tym rozdziale zabrać się za komentarz... więc wybacz, że będę pisać chaotycznie.
Muszę przyznać, że trochę brnęłam przez ten rozdział. Wyjaśnienia Rosalie i postać Jaspera wydawała się być taka sztuczna lub tworzona na siłę. Próbowałaś - tzn. mam takie wrażenie - włożyć łzy tam, gdzie ja marszczyłam czoło i myślałam, „ale to już było". To, co mówiła Rose już kiedyś mignęło przed oczami, powieliłaś wątek. Zazdrość o brata - dość powszechna rzecz. Jasper jest taki bezpłciowy jak filmowa Alice. Można dobrać do niego kilka przymiotników i na tym pozostać. Kojarzy się z wiecznie uśmiechniętym chłopcem, który chce wszystkich zadowolić. Wyszła tak płaska postać bez życia. Co do Rosalie (czy w poprzednich rozdziałach nie było czasem Rosaliene?) mam naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony chcesz ją pokazać, jako twardą, wredną sukę, która chce mieć zawsze rację i ma wszystkich gdzieś. z drugiej jednakże kreujesz na blond piękność zaprzeczającą kanonowi - w środku dobra, mądra i wybaczająca dziewczynka z problemami egzystencjonalnymi.
Taraz Bella vel. Izabella Hamn. I właśnie w tym momencie zaczęłam się zastanawiać nad nazwiskiem (lepiej późno niż wcale). Skąd to Hamn? Chyba nie był to pomysł z księżyca? I jak dla mnie staje się typową panną z nadmiarem kasy i wydumanymi problemami. Jej zachowanie przeobraża się do stylu Paris Hilton w szczytowej formie. Sukienki, mieszkania, samochody, filmy (chyba klasy B) . Co do tych ostatnich, to musze pochwalić, masz gust. Najdroższe i najpiękniejsze autko na świecie wreszcie pojawiło się w samych superlatywach.
Co do Edwarda - niech będzie mężczyzną i tupnie nogą! Może to nie zabrzmiało najlepiej, ale wiadomo, o co chodzi...
Plusem - niewątpliwym przynajmniej dla mnie - były dialogi. Zgrabnie skonstruowane i było ich więcej. Nie przepadam za opisami. Akcja z końca bardzo mi się spodobała. Niby dużo cukru i słodyczy, ale jednak takie wątki nadal mnie bawią.
WENY! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
chocolate_maggie
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Sie 2009
Posty: 38 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań/Forks
|
Wysłany:
Sob 23:19, 21 Lis 2009 |
|
W pewnym momencie myślałam że umrę z nudów!! No bo ile można opisywać sesje zdjęciowe?!?! Każdą sukienkę, każdy ruch... no bez przesady!!! Nie dobrnęłam do końca tego rozdziału tak słaby był. Jeśli dialogi mi się nawet podobają w tym ff i są one, powiedzmy, twoją mocną stroną, o tyle opisy są po prostu straaaaszne!!! Za długo, to po pierwsze! A po drugie zajmujesz się opisywaniem nie ciekawych rzeczy!! Jakbym była twoją betą, to tyle bym niepotrzebnych opisów wyrzuciła, że rozdziały byłyby o połowę krótsze!!!
Nie musisz opisywać każdego momentu z ich życia, czy też dnia od świtu do chwili jak zasną i jeszcze snu...!!! Jeśli oto chodzi to twojemu ff brakuje takiej lekkości. I nie potrzebne są jakieś wstępy jak było w przypadku któregoś z ostatnich rozdziałów.
Trochę telenowelowato ci to wyszło. Taka "Moda na sukces" Szczególnie dobija mnie, aczkolwiek intryguje i ciekawi również; historia Esme i Carlisla. I jest tak jak przypuszczałam; Alice, Emmett i Edward są rodzeństwem. Jestem tego pewna w 90%...ale i tak bardziej ciekawi mnie to jak wytłumaczysz to że trafili oni do domów dziecka a Carlisle myślał że oni nie żyją. Ok. Esme usprawiedliwiłaś. Może podczas pożaru uderzyła się w głowę... ale jak to możliwe że ich dzieci zniknęły bez żadnego śladu?!?! No jestem ciekawa. I ten przyjaciel z dzieciństwa... to Jacob tak?!
Ah, wspomnę tylko jeszcze, że dla mnie bardzo dużo tego co napisałaś wydaję się wymuszone, albo przesłodzone. A ta Izabell jest po prostu.... rozkapryszona i większość jej problemów jest wyolbrzymiona, chociaż mam nadzieje że ujawnisz jakieś tajemnice które wytłumaczą zachowanie Izabell i pozwolą ją zrozumieć i że połączy to jakoś Edwarda i Belle. Bo ona go irytuje i właściwie to mu się nie dziwię. Tylko proszę nie zrób jakiejś wielkiej miłości E&B. W ff'ach brakuje mi takiego stopniowego zakochiwania się w sobie. Zawsze musi być wielka miłość od pierwszego spojrzenia w swoje oczy....i zrozumienia że oto w tej sekundzie zakochał/a się i już nie potrafią bez siebie żyć...!! Proszę nie rób czegoś takiego bo to niszczy całe opowiadanie!!!
Popracuj nad opisami, opisuj emocje, zamiast sukienek czy mieszkań, bo to nie jest, aż tak ważne... i weny
pozdrawiam chocolate_maggie |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
xXBellaCullenXx
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Lis 2009
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: bialystok
|
Wysłany:
Nie 10:03, 22 Lis 2009 |
|
Świetne ...po prostu świetne tylko chocolate_maggie ma racje ... za duzo opisów tej sesji zdjęciowej ale poza tym super ff....pozdrawiam i zycze:
WENY, WENY I CZASu, CZASU :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anahi_true_love
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 23 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 21:07, 23 Lis 2009 |
|
super jestem ciekawa co sie teraz stanie no ale sie nie dowiem póki jej nie napiszesz więc czekam z niecierpliwościa na nią .o ranny ja chce juz nową notke !! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 15:05, 28 Lis 2009 |
|
Natala mam nadzieję, że nie będziesz nam kazała za długo czekać na kolejny odcinek. Znowu wracasz do formy z pisaniem. Widzę kolejny błysk w twoim stylu. Akcja zaczyna nabierać tempa, gdzy nie skupiasz się na zbędnych opisach, które w zasadzie nie wiele do opowiadania wnoszą. Bardzo ciekawi mnie to, co dzieje się teraz z Alice i Emmettem. Może jakieś wyjaśnienia w kolejnym rozdziale? Ogólnie jakoś ostatnio bardzo mnie zainteresowały losy Esme i Carlise'a oraz ich dzieci. Jakoś za pewnik juz przyjęłam to, że są rodziną. I bardzo mnie ciekawi jak rozwiążesz tę sytuację.
I Edward zaczyna być coraz bardziej interesujący. Tajemnicza dziewczyna w jego życiu. Sąsiedztwo Belli. Oj będzie się działo.
Miałaś taką chwilę pisząc, gdzie Bella zaczynała się zmieniać. Na plus. Nie była już typem rozkapryszonej, bogatej dziewczynki w stylu Paris Hilton. Ostatnio jakby znowu się pogubiła. Zaskoczyło mnie jedno. Bardzo długo zapierała się, że nie zależy jej na Edwardzie. A tu nagle hasło: zdobędę go. Brakło mi tu czegoś subtelnego. Takiego momentu oczarowania, budzenia się uczucia, bo zainteresowanie było widoczne cały czas. Przyznam się szczerze, że odebrałam ten tekst o zdobyciu Edwarda tak, jakby Bella chciała nową zabawkę. A moze zgubiłam coś w tekście z powodu opisow, było tego trochę. Fantastycznie przedstawiałaś jej relację z Jasperem a z Edwardem jakby czegos tutaj zabrakło. Ale nadal piszesz i ten brak mozesz jeszcze nadrobić.
Życzę weny, natchnienia i czasu na pisanie. Mimo, że niezbyt często komentuję, czytam każdy pojawiający się rozdział i na pewno jeszcze tu wrócę.
Radości z pisania |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
NaTaLKa9414
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 21:21, 06 Gru 2009 |
|
witam!
przepraszam za zwłokę, ale mam nadzieję, że rozdział był tego warty. Bawcie się dobrze, kochani!
Liczę na wasze komentarze.
___________________________
- Już idę – odkrzyknęłam i zaczęłam się podnosić z rzeczami mężczyzny w ręce. Gdy tylko na niego spojrzałam znieruchomiałam i cofnęłam się.
- Bella… - wyszeptał.
- EDWARD?! – wyszeptałam ostro, nie wierząc własnym oczom. Co on tutaj robi?!
Rozdział 14
„Tak to rozwaga czyni nas tchórzami.”
W. Szekspir
- Bello, no chodź, musimy już iść. – Głos Esme odbił się od ścian hallu, w którym się znajdowali. Edward i Bella wpatrywali się w siebie niczym pierwsi ludzie widzący się po raz pierwszy. Ich oczy były wielkości talerzy, natomiast brwi podjechały tak wysoko w górę, że niedługo zrównałyby się z linią włosów. Wreszcie Bella opamiętała się na tyle, aby poruszyć ustami, lecz nic się z nich nie wydobyło. Siatka z lekarstwami, dawno zapomniana, nadal tkwiła w jej dłoni. Z pobliskiej windy wyszła brunetka o falujących, puszystych włosach i nieprzeciętnej urodzie. Jej zielone oczy tkwiły na Belli, podczas gdy mówiła, nie zdając sobie sprawy z obecności mężczyzny.
- Bello, myślałam, że jesteś głodna. Skąd masz tą siatkę?
Bella spojrzała na swoją dłoń, wyswobadzając się z magnetycznej pułapki zastawionej na nią przez wzrok Edwarda.
- Ach, tak. – Odwróciła się do Esme i wyciągnęła z kieszeni kluczyki do samochodu. – Esme, mogłabyś wrócić sama? Mam tutaj jeszcze coś do załatwienia – zwróciła się do brunetki.
- Do załatwienia? Przecież nie ma tutaj nic do… - Jej wzrok padł na mężczyźnie stojącym nieopodal i nadal wpatrującym się w Bellę. – Ach, tak… Dzień dobry, Edwardzie.
- Witaj, Esme. Miło mi cię widzieć.– zwrócił się do niej, otrząsając z otępienia.
- Mnie również. Widzę, że poznałeś już nową sąsiadkę, więc nie będę wam przeszkadzać. – Mrugnęła do niego. – Wezmę taksówkę, Bello. Nie przejmuj się mną… - zwróciła się do niej.
- Nie, Esme. Weź proszę mój samochód – nalegała Bella.
- Bello, nie obraź się, ale wolę wziąć taksówkę…
- Ale, Esme…
- Do zobaczenia, Bello, Edwardzie. – Brunetka nie zwracała na nią uwagi i poszła do windy.
Bella wpatrywała się przez chwilę w zamykające się drzwi, zanim odwróciła się, aby na nowo spojrzeć w twarz Edwardowi.
- Więc sąsiadka, huh? – zaczął niepewnie.
- To chyba należy do ciebie – odparła ostro, wciskając mu w dłonie siatkę, którą trzymała wciąż w ręce.
- Tak, dziękuję – odpowiedział, biorąc od niej swoją własność.
Wpatrywali się w siebie przez chwilę w ciszy. Edward chciał coś powiedzieć, ale jednak zamknął usta.
- Więc tutaj mieszkasz, tak? – zapytała, a w jej głosie pobrzmiewała nuta rozdrażnienia.
- Tak, od niedawna… - Przeczesał dłonią swoje miedziane włosy i zostawił swoją rękę na karku, pocierając nerwowo. – A ty? Od kiedy?
- Jeszcze się nie wprowadziłam. Esme jest moją projektantką… - powiedziała Bella.
- Tak, poznałem ją. Zajmowała się również moim mieszkaniem.
- Naprawdę? – zdziwiła się Bella.
- Tobie też pewnie polecił ją główny projektant kompleksu, czyż nie? Wydaje się, że pomagała przy projektowaniu kompleksu…
- Esme jest naszą projektantką od kilkunastu lat i zawsze robi dla nas wszystkie remonty – powiedziała pewnie.
- Dla nas? – zdziwił się.
- Mnie i mojej rodziny. Jest przyjaciółką mojej matki.
- A… no tak. To by wiele wyjaśniało…
Bella prychnęła.
- Co jest? – zapytał zdziwiony Edward. Od początku wyczuł nutkę rozdrażnienia w jej głosie, ale nic nie wspominał.
- Oj, już ty dobrze wiesz – żachnęła się.
- Nie, nie wiem. O co ci chodzi, Bello? – Edward był zdziwiony nagłym zwrotem rozmowy.
- Zrobiłeś to specjalnie, tak?! – podnosiła coraz bardziej ton.
- Co niby zrobiłem specjalnie? – Edward również zaczynał tracić cierpliwość, co zdziwiło Bellę. Nigdy jeszcze się to nie zdarzyło.
- Wprowadziłeś się tu! – krzyknęła.
- Co z tego że się tu sprowadziłem? Mój przyjaciel projektował te budynki! Miałem prawo kupić mieszkanie! – zdenerwował się jeszcze bardziej.
- I dziwnym trafem mieszkasz dokładnie obok mnie! – krzyknęła.
- Co w tym złego?! Nie wiedziałem, że masz zamiar tu zamieszkać! – odkrzyknął.
- Twój przyjaciel ci pewnie powiedział! – wrzasnęła pewna siebie.
- Nie pytałem go o to! Poza tym, co z tobą?! Co ja ci zrobiłem, dziewczyno? – krzyknął zirytowany, przeczesując włosy ręką i robiąc krok w jej kierunku.
- Przeprowadzasz się dokładnie obok mnie, ale odwołujesz terapię! I to żeby zając się tą całą Caitrine!
- Nie waż się o niej tak mówić! – wrzasnął nieźle rozzłoszczony Edward.
- Będę o niej mówić, jak mi się tylko podoba! Po co się tutaj przeprowadziłeś?! Jeszcze mi powiedz, że mieszka razem z tobą!
- Oczywiście, że tak! Caitrine jest dla mnie najważniejsza! Nigdy bym jej nie zostawił!
- Więc czemu tutaj jeszcze stoisz?! Leć do niej! – wrzasnęła histerycznie.
- A żebyś wiedziała, że pójdę – powiedział z pozoru opanowanym głosem. – Jeśli myślisz, że kiedykolwiek ją zostawię, to się głęboko mylisz. Idź do diabła. Nigdy tego nie zrobię – warknął z jadem w tonie i odwrócił się w stronę swoich drzwi. Belli mignęła tylko srebrna karta – klucz i już go nie było. Wpatrywała się chwilkę w zatrzaśnięte z hukiem drzwi i prychnęła. Wściekle tupnęła nogą i ruszyła w kierunku swojego mieszkania. Użyła karty wyjętej z kieszeni i weszła do środka. Przez chwilę zastanawiała się, co powinna zrobić, ale była dziwnie otępiała. Jej umysł nie doszedł jeszcze do siebie po irracjonalnej sprzeczce sprzed paru chwil. Ponownie przejrzawszy całe mieszkanie, przypomniała sobie, dlaczego chciała wyjść i ruszyła do kuchni w poszukiwaniu jedzenia. Niestety, tak jak powiedziała Esme, nic nie znalazła. Jednakże zastanowiwszy się nad tym przez chwilkę, doszła do wniosku, że i tak nic by nie przełknęła. Z jej torebki wydobył się dźwięk piosenki The Rasmus – „First Day of My Life”. Przeszła do przedpokoju, gdzie zostawiła swoją torebkę i wyjęła z niej telefon. Nie musiała patrzyć na wyświetlacz, kto dzwonił, bo wiedziała to już po dzwonku.
Wzięła głęboki wdech, zanim nacisnęła zieloną słuchawkę i powiedziała:
- Tak, Jasper?
- O-o… - mruknął. – Nie brzmisz za dobrze… W zasadzie, to brzmisz na wkurzoną. Dzwonię nie w porę?
- Nie, nie… - Wywróciła oczami, ale Jasper tego raczej nie widział, więc dodała: – Chciałeś coś konkretnego, czy…?
- W zasadzie, to chciałem się ciebie zapytać, jak jutro dostajesz się na plan – zaczął tłumaczyć.
- Chyba normalnie. A właśnie - wyszczerzyła się do słuchawki – przyszedł mój nowy Koenigsegg ccx!
- Wow! Koenigsegg ccx?! – Jasper wyraźnie był pod wrażeniem. – Nie mówiłaś, że go zamówiłaś! I jak?
- Jest świetny! Prowadzi się jak marzenie… - wywodziła. – A mówię ci, te skórzane fotele! Cudeńko!
- Jeździłaś nim już? – zaciekawił się.
- No jasne, dzisiaj po mieście… - nachmurzyła się i zakończyła przez zaciśnięte zęby – do mojego mieszkania.
- Czemu brzmisz tutaj, jakbyś była nieźle wpieniona? Normalnie widzę twój obraz z pianą w ustach, gdy używasz tego tonu…
- Ekhem, bo widzisz… - zaczęła powoli.
- Z mieszkaniem coś nie tak? – ponaglił.
- Nie, nie. No może poza moim sąsiadem – wyjaśniła.
- A co z nim? Jakiś stary grubas*? – zaśmiał się.
- Gorzej, Jazzy, dużo gorzej – mruknęła.
- Co może być gorszego? – zaciekawił się.
- Hmm… Co powiesz na mojego terapeutę i jego Caitrine? – zapytała entuzjastycznym tonem.
- O-o… Niedobrze… - mruknął. – Mieszkają w tym samym kompleksie?
- Byłoby za dobrze, Jazzy. Nie mam szczęścia – wyszeptała do telefonu.
- Co masz na myśli? Tę samą klatkę? – dopytywał.
- Co powiesz na to samo piętro?
- Ale przecież Esme mówiła, że tam jest tylko jedno… - zatrzymał się. – On mieszka w tym jedynym mieszkaniu na tym piętrze co ty? – zapytał.
- Tak.
Usłyszała gromki śmiech. – Nie martw się, Bells, żaden problem.
- Jak to?
- Mówiłaś, że zamierzasz o niego walczyć, prawda?
- Tak, ale…
- Nie ma żadnego ale, Bell – przerwał.
- Jest! – krzyknęła płaczliwym tonem.
- Jezu, Bells! Nie wrzeszcz tak! Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale do telefonu nie trzeba krzyczeć, żeby cię ktoś usłyszał po drugiej stronie… - wymamrotał.
- Jasper, której części mojej wypowiedzi nie zrozumiałeś?! Tej, że mieszka tuż obok, czy też tej, że razem z Caitrine?! – powiedziała ostro.
- Znając ciebie, poradzisz sobie z nią raz – dwa… - powiedział entuzjastycznie.
- Jasper! On powiedział, że nigdy jej nie zostawi! – załkała.
- No i? – mruknął.
- Nie rozumiesz?! Nie mam szans! Nie ma takiej opcji, żeby ją zostawił, a ja najwyraźniej go nie interesuję. – Bella osunęła się po drzwiach do mieszkania, przy których wcześniej nawet nie wiedziała, że stoi. Jej ręka odruchowo powędrowała do włosów.
- Bella, czy ty płaczesz? – zaniepokoił się mężczyzna.
W tym samym momencie ktoś zapukał do drzwi, sprawiając, że aż podskoczyła.
- Zaczekaj, Jazz – mruknęła i wstała, żeby otworzyć drzwi. Nie kłopotała się patrzeniem przez wizjer. Otworzyła drzwi i znieruchomiała.
- Cześć, mogę? – zapytał Edward Cullen, niepewnie patrząc na Bellę.
Bella przez chwilkę nie wiedziała, co zrobić, ale w końcu odsunęła się od drzwi i wpuściła gościa gestem do hallu i salonu.
- Cześć, zaczekaj chwilkę, proszę – odpowiedziała i zwróciła się do telefonu. - Jasper, chciałeś coś konkretnego?
- W zasadzie, to tylko chciałem się dowiedzieć, czy przyjechać po ciebie jutro i odwieźć na plan. Bo widzisz, producenci nalegają…
- Więcej wyjść naszej dwójki – dokończyła za niego. – Nie lubię tego punktu w moim kontrakcie.
- No co ty? Nie lubisz udawać, że jesteśmy razem? Czuję się urażony, Bells.
- Dobra, słuchaj bądź jutro u mnie w posiadłości rodziców rano, ok?
- Dobrze. Trzymaj się. A i Rosalie przesyła buziaki.
- Powiedz jej, że też ją kocham i ucałuj. Trzymaj się, Jazzy.
Bella rozłączyła się i ręką otarła łzy, które rozmazały starannie wykonany makijaż. Zerknęła w lustro i stwierdziła, że wygląda jak siódme nieszczęście. Jej włosy sterczały na wszystkie strony, makijaż spłynął, oczy były czerwone i podpuchnięte. Wrzuciła telefon do kieszeni markowej torebki i wzięła głęboki wdech, zanim weszła powrotem do salonu. O dziwo, nie zastała tam tego, kogo się spodziewała. Salon świecił pustkami. Za to drzwi na taras były otwarte. Skierowała się w ich kierunku. Gdy tylko przekroczyła szklaną ścianę, doznała uczucia deja vu.
Edward stał, oparty o barierkę jej tarasu, tak jak niegdyś na terapii. Usłyszawszy Bellę, zerknął pod swoim ramieniem i odwrócił się do niej znanym jej zwyczajem. Oparł się o barierkę i powiedział powoli.
- Ja… - ale nie dokończył, widząc ślady łez pod jej oczami. Wcześniej zorientowawszy się, że Bella była w trakcie rozmowy przeszedł na taras, aby dać jej chwilę prywatności. Nie zwrócił uwagi na jej wygląd. – Płakałaś? – Podszedł do niej i wyciągnął rękę, aby zetrzeć zbłąkaną łzę z jej policzków. Jednakże nie udało mu się, gdyż Bella się cofnęła. Uderzyła plecami o szklaną ścianę, a Edward zacisnął zęby, walcząc z pragnieniem przywarcia do niej i obcałowania jej całej buzi, chcąc usunąć ból na margines.
- Po co przyszedłeś? – zapytała słabym głosem, nie wiedząc gdzie zawiesić wzrok.
- Przepraszam za tą kłótnię na korytarzu. – Przeczesał sobie włosy ręką. – Nie powinienem tracić głowy…
- Nie jesteśmy w twoim gabinecie, Edwardzie – przerwała mu Bella. – Nie jesteś moim lekarzem, a ja nie jestem twoją pac jętką. Ty jesteś Edward, ja Bella. Dwójka dorosłych, który mogą mówić, co chcą. – Bella wyminęła go i podeszła do balustrady.
- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Ale naprawdę mi przykro. – Odwrócił się i podążył jej śladem, dając trochę przestrzeni. Czuła jego oddech na plecach. Wiedziała, że za nią idzie i nie wiedziała, czy tego chce, czy nie. Nie była zdecydowana. Potrzebowała czasu. Chciała odpowiedzi.
- Kim jest Caitrine? – zapytała, zanim zorientowała się, że myśli wypłynęły przez jej usta.
- Caitrine… - Nabrał głośno powietrza. – To skomplikowane.
- To nie odpowiedź.
- To trudne pytanie – odpowiedział.
- To wciąż nie jest odpowiedź – naciskała Bella.
- Kim jest Jasper? – skontrował.
- Co cie to obchodzi?
- Co ciebie interesuje Caitrine?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – warknęła brunetka.
Edward zaśmiał się. – Powiedz mi, dlaczego cię to interesuje?
- Czy jest twoją dziewczyną? – drążyła, odwracając się w kierunku miasta.
- Nie. – Zrobił krok w jej kierunku.
- Narzeczoną? - Głos jej zadrżał, gdy zdawała sobie sprawę z poczynań Edwarda.
- Nie. – Kolejny krok.
- Kimś ważnym? – Nadal się nie odwracała.
- Tak. – Jeszcze jeden krok.
- Nie ułatwiasz mi życia – mruknęła, nie odwracając się w jego kierunku.
- Ty także – bronił się, przybliżając się do niej coraz bardziej.
- Zamierzasz mi powiedzieć? – zadrżała, czując, iż jest nie dalej jak pół metra za nią. Oparła się o barierkę, nie zwracając w jego stronę. Wiedziała, że gdyby to zrobiła, on miałby wszystkie odpowiedzi, jakich chciał, a ona nie zyskałaby nic w zamian.
- Tak. – Był nie dalej niż krok za nią.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie subtelnym odgłosem buta, stawianego na marmurowej posadzce przez Edwarda.
- Więc? – zirytowała się Bella. – Kim ona jest? – dopytywała, czując mężczyznę tuż za nią.
- Powiedziałem ci, że się dowiesz – odparł niskim, męskim głosem, podczas gdy jego ręce zamknęły ją między nim a metalową barierką czterdzieści pięter nad ulicą miasta. Bella nie poruszyła się na dotyk jego nosa sunącego wzdłuż tyłu jej karku. Delikatny oddech owinął ją delikatnie. – Bądź cierpliwa, Bello – mruknął do jej ucha.
- Kiedy się dowiem? – odszeptała. Jej głos był słaby, nie tylko z nadmiaru emocji, ale także bliskości mężczyzny przywierającego do jej pleców, to nie pomagało jej w skupieniu.
- Jeszcze nie teraz – wyszeptał do jej ucha.
- Czy może stanąć mi na drodze? – wyszeptała, nie dbając o to, ile tak naprawdę można było wyczytać z jej wypowiedzi. Wolała postawić na szczerość na początku, niż później cierpieć.
- Na drodze do czego? – zapytał Edward, składając lekki pocałunek za jej uchem.
- Na drodze do ciebie – wyszeptała, przekrzywiwszy lekko głowę, dając mu lepszy dostęp.
- Nie sądzę – mruknął, zdejmując dłonie z barierki, a zamykając je na jej talii i żebrach.
- Ale mówiłeś, że jest ważna – wyszeptała Bella, z trudem opierając się chęci odwrócenia i spełnienia swoich fantazji.
- Bo jest – odpowiedział. Odepchnęła się od niego lekko. Zawód wstąpił na jego twarz, a jakież było jego zaskoczenie, kiedy zamiast odejść od niego, ona odwróciła się jedynie. Mogła uciec. Mogła odejść, jeśli tylko chciała. Dawał jej wybór, a ona go dokonała. Została w jego ramionach, które oplotły się wokół jej drobnej sylwetki. Pomimo wysokich szpilek na jej nogach, nadal sięgała mu zaledwie szyi. Jej dłonie przesunęły się w górę jego klatki piersiowej, przyprawiając go o westchnienie, by mijając górny kołnierzyk czarnego t-shirtu, pomknąć na tył jego szyi. Lekko zmusiła go do opuszczenia głowy tak, aby mogła się wpatrywać w jego oczy. Edward oparł lekko swoje czoło o jej, schylając się. Spojrzał głęboko wewnątrz czekoladowych tęczówek i zapytał, używając przy tym magii swojego spojrzenia i tonu.
- Kim jest Jasper?
- To przyjaciel – odpowiedziała.
- Muszę się o niego martwić? – zapytał, a ona wiedziała, o co mu chodzi.
- Nie. – wzięła głęboki wdech. – A czy ja muszę się martwić o Caitrine?
- Nie w tym sensie, o jaki się pytasz – odpowiedział szczerze.
- Nie rozumiem.
- Wiem – odpowiedział, nadal nie zdradzając niczego konkretnego. – Cieszyłbym się, gdybyś pewnego dnia się o nią również troszczyła.
- Kim jest? Nie mogę się o nią troszczyć, nie wiedząc, kim jest – próbowała nadal Bella. Edward uśmiechnął się zanim odpowiedział.
- Jest ważna.
- Jak bardzo? – drążyła.
- Najważniejsza.
- Więc jak mogę mieć szanse? – rozegrała.
- Nie martw się o to. Za kilka dni Cairtine znów wyjedzie, i będzie tak jak dawniej.
- Jak mogę się o to nie martwić? Jak ty sobie to wyobrażasz, co? – zaczęła się złościć. Edward znów zaczął ją całować po twarzy. Scałowywał każdy ślad łzy, jaki był na jej twarzy.
- Piękne kobiety nie powinny płakać – wyszeptał pomiędzy pocałunkami.
- Nie płakałyby, gdyby wiedziały, na czym stoją.
- Czego byś chciała, aby nie płakać? – zapytał, zatrzymując pocałunki, aby spojrzeć jej prosto w oczy.
- Zapewnienia – odpowiedziała po chwili namysłu.
- Czy to ci pomoże? – zapytał pochylając się, aby złożyć na jej ustach delikatny pocałunek. Dawał jej miejsce na wycofanie się. Zawsze mogła się odepchnąć. Mogła odejść. Nie cofnęła się. Zamiast tego wspięła się wyżej na palcach, oddając pocałunek. Edward podniósł ją lekko, tak, aby obojgu im było wygodniej. Pocałunek był z początku subtelny i delikatny, lecz z czasem przeradzał się w walkę o dominację. Z ich gardeł wydobywały się jęki, tłumione wzajemnie przez ich usta. Języki walczyły o dominację, a oni o oddech. Bella wtulała się w Edwarda, a ten ostatkiem świadomości starał się nie napierać na nią. Bał się, że spadnie za balustradę, na której ją posadził. Jej nogi owijały jego talię, a ona sama ufała mu całkowicie w kwestii bezpieczeństwa. W mieszkaniu rozległy się dźwięki piosenki Sylver – „Foreign Affair”.
- To chyba twój telefon – mruknął Edward, oderwawszy się na milimetry od jej twarzy.
- Ignoruj – mruknęła pomiędzy pocałunkami, które składała wzdłuż jego szczęki.
- Znam skądś ten kawałek? – zapytał zaintrygowany.
- Znasz markę Amely Henesy? – zapytała, nie przerywając wędrówki po jego twarzy. Jej ręce były wplecione w jego włosy.
- Jasne, mam zaproszenie na następny pokaz mody. To jedna z najlepszych i najdroższych marek, czyż nie?
- Tia… To nowa piosenka z reklam i będzie na pokazie. – Wróciła do całowania jego ust. Odepchnął ją lekko, patrząc jej w oczy.
- Skąd to wiesz?
- Co? – zdziwiła się.
- Skąd wiesz, że będzie na pokazie? – Szukał w jej oczach odpowiedzi.
- Nieważne. Idę odebrać. – Wyślizgnęła się z jego objęć i ruszyła w kierunku hallu.
Spojrzała na wyświetlacz i odebrała.
- Cześć, Alice.
- Witaj, Bello. Gdzie ty jesteś? – wydobył się dźwięczny głos z aparatu.
- U siebie w mieszkaniu. To ty ustawiłaś ten dzwonek? – żachnęła się Bella.
- Jasne, że ja. A kto inny? Fajne, nie? Ma być na pokazie następnym. Zresztą wiesz, bo ty na tym wychodzisz… - Alice była jak zwykle podekscytowana.
-Tak, wiem, Alice. Co chciałaś? – zapytała Bella pośpieszająco.
- Gdzie ty jesteś? Powinnaś już być w domu. Miałyśmy popracować nad projektem… - spoważniała.
- Zupełnie zapomniałam! Będę za pół godzinki.
- Dobrze, czekam.
- Pa – pożegnała się Bella i rozłączyła się.
Dwa ramiona oplotły jej talię, gdy chowała telefon do torebki.
- Coś ważnego? – spytał się Edward.
- Tak, dzwoniła moja przyjaciółka. Muszę już lecieć. – Bella odwróciła się do Edwarda i spojrzała na niego.
- Nie możesz tego przełożyć? – wyraźnie opadł.
- Nie – zakomunikowała.
- A gdzie jedziesz? – zaciekawił się mężczyzna.
- Do domu rodziców. Naprawdę muszę się śpieszyć… - Wyplątała się z jego uścisku i skierowała w kierunku drzwi. Edward wyszedł na korytarz przed mieszkaniami i czekał, aż Bella rozprawi się z ekranem dotykowym i zamknie mieszkanie. Gdy tylko wyszła, skierował się razem z nią w stronę wind.
- Gdzie idziesz? – zdziwiła się.
- Odprowadzam cię.
Przepuścił ją w drzwiach i nacisnął guzik z parterem.
- Nie musisz tego robić – odparła, szukając w torebce kluczyków do samochodu.
- Nie muszę, ale chcę – odparł, przyciskając ją do ściany windy i całując.
Na chwilę zapomniała o torebce w rękach i upuściła ją na ziemię, podczas gdy jej ręce wpięły się w jego włosy. Z zapałem oddawała pocałunki. Przejażdżka skończyła się zbyt szybko jak dla nich. Winda dotarła na parter, a drzwi rozsunęły się. Edward odsunął się od Belli, a ona schyliła po torebkę. Wyszli i skierowali się w stronę windy prowadzącej na parking.
- Kim teraz jesteśmy? – spytała się w końcu Bella.
- A kim chciałabyś, żebyśmy byli? – odparł Edward, naciskając guzik do drugiej windy.
- A kim ty chciałbyś, żebym dla ciebie była? – chciała się dowiedzieć pierwsza.
- Gubię się już w tym – odparł, przyciągając ją do jeszcze jednego buziaka. Jednak ta przejażdżka była o wiele krótsza i nie nacieszyli się sobą. Wychodząc z windy, Bella szukała kluczyków, a Edward podszedł do jakiegoś monitora na ścianie, takiego samego jak w jej mieszkaniu, i coś kliknął, po czym zielone światełka do wyjazdu się zapaliły. Za ten czas Bella znalazła już kluczyki i odblokowała samochód.
- Koenigsegg ccx? – zdziwił się Edward.
- Jeden i ten sam – odparła Bella.
- Ładny samochód – pochwalił, podchodząc, żeby się lepiej przyjrzeć, gdy Bella otwierała drzwi.
- Dziękuję – odparła Bella, wsiadając do środka, ale jeszcze nie zamykając drzwi.
- Ale kierowca ładniejszy – mruknął Edward, znienacka znajdując się przy jej twarzy, żeby ją pocałować. – Do widzenia – mruknął po chwili i zamknął jej drzwi.
Bella rzuciła torebkę na boczne siedzenie i włożyła kluczyk do stacyjki. Obejrzała się jeszcze za Edwardem, ale on już znikał za drzwiami windy.
Westchnęła i zapaliła samochód. Przez całą drogę do posiadłości Swanów myślała o tym, jak potoczył się dzień. Nadal nie otrzymała odpowiedzi na nurtujące ją pytania i z pewnością nie zamierzała tak odpuścić tej całej Caitrine, ale Edward obiecał jej, że dowie się, kim ona jest. Ciekawość zjadała ją żywcem. Ale jak na razie, wolała nie myśleć o tym, czego nie wiedziała. Wolała skupić się na tym, co miała. I po raz pierwszy od dłuższego czasu była z tego zadowolona. Rosalie i Jasper wrócili do jej życia, Alice i Caroline radziły sobie świetnie. Renee była zadowolona z postępów, tak samo jak Laurent. Na planie filmowym Bella nadrobiła zaległości, a filmowanie miało nie potrwać dłużej niż tydzień czy dwa. Sytuacja z Edwardem poniekąd zaczynała się rozjaśniać. Bella poznała Victorię i czasem do siebie dzwoniły, James opuścił wreszcie jej życie, a ona mogła stwierdzić, że rozdział podpisany jego imieniem był już w jej życiu zamknięty. Jedyne, co ją martwiło, to tajemnicza Caitrine, nie odzywający się Emmett i Esme, odmawiająca przyjęcia jej pomocy. Ale po dłuższej chwili zadowolenia, Bella doszła do wniosku, że ze wszystkim da sobie radę. Jest w końcu silną i niezależną kobietą, a takie zawsze dają sobie radę… prawda?
___________________________
*Nie mam nic przeciwko puszystym ludziom! Naprawdę! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
chocolate_maggie
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Sie 2009
Posty: 38 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań/Forks
|
Wysłany:
Pon 17:08, 07 Gru 2009 |
|
Hmmm. Już nie mam zdania na temat tego ff..... chociaż jednak mam: BEZNADZIEJA! Pomieszałaś, pokręciłaś i zrobiłaś z tego prawie brazylijską telenowelę!!
No bo jak inaczej nazwać te nagłe zwroty akcji, jakie są w całym tym opowiadaniu?!
Najpierw się na siebie drą i prawie doskakują sobie do gardła, a po nie całych 10 min już się całują, wyznają czułości i zastanawiają się czy są już parą.....
Rozwaliłaś ten ff i zmarnowałaś taki, może nie zbyt oryginalny, ale dość ciekawy pomysł.... i jak dla mnie szkoda czasu na ten ff!!!!
A jeśli do niego wrócę, jeszcze, kiedykolwiek, to tylko z nudów i ciekawości czy twoi płytcy bohaterowie stali się jeszcze bardziej "telenowelowaci"
życzę wszystkim odporności, abyście dali radę wytrzymać wiejącą ze wszystkich stron nudę, powtarzalność i powierzchowność.
P.S. Jak ktoś mądry powiedział : za dużo osób, które nie potrafią pisać, lub nie mają żadnego pomysłu na opowiadanie, zabiera się do pisania ! I muszę się z tym zgodzić, jeśli chodzi o to opowiadanie!!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
NaTaLKa9414
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 16:20, 12 Sty 2010 |
|
witam!
Przepraszam za zwłokę. Rozdział krótki i nieco melodramatyczny, jak Bella ostatnio. Kolejny rozdział postaram się wstawić przed feriami. jest już gotowy i czeka jedynie na poprawę. Na swoje usprawiedliwienie mam, że kolejny jest długi.
Liczę na szczere opinie. Nie daje sobie spokoju z opowiadaniem, i tych którzy tak myśleli muszę zmartwić. Jak już powiedziałąm, dopuki jest chodź jedna osoba, która to czyta, będę pisać. Jeśli to kommuś nie pasuje, szkoda, ale nikt tu nikogo nie zmusza do czytania. Oczywiście bardzo sobie cenię opinię każdego, kto czyta moje opowiadanie i mam nadzieję na kolejne komentarze. Nawet jeśli miałyby mnie mieszać z błotem. A co do fabuły, zapewniam, że jest przemyślana. Plan opowiadania został napisany razem z charakterystykami zanim wystawiłam prolog i nic się nie zmienia. Ciągle się do niego odnoszę i mam nadzieję, że znajdzie się chodź kilka osób, które tutaj widzą jakomkolwiek problematykę poza rozwodami w stylu " jaki kolor szpilek bardziej pasuje do sukienki". od początku piszę opowiadanie ze strony Belli. Jest więc normalne, że niektóre rzeczy, które są ważne dla niej bardziej zaznaczam, a inne mają mniej poświęconej sobie uwagi. Jeśli rozdział jest bardziej lub mniej jasno napisany, to znaczy że Bella jest bardziej lub mniej skupiona na tym, co ją otacza albo na swoich wywodach.
ale dość już tego. Zapraszam do czytania :)
______________________________________
Rozdział 15
Dzisiejszy ranek mijał spokojnie. Od śniadania czułam się zrelaksowana. Pewnego rodzaju pokój panował w moim sercu. Nie wiedziałam, skąd się brał, lecz nie miałam nic przeciwko temu. Brakowało mi tego rodzaju wyzwolenia spod presji i nerwów. Nawet godzinne siedzenie nieruchomo podczas przygotowywania się do zdjęć z Alekiem i Jane nie popsuło mi humorku. Optymizm nie opuszczał również podczas wsiadania do Audi Q7 Jaspera, gdy przyjechał po mnie wraz z Rosalie.
W chwili obecnej rodzeństwo dyskutuje na temat najbliższego tygodnia, a ja spoglądam przez okno, mimowolnie przysłuchując się ich rozmowie.
- Rosalie, nie mogę być jutro na tej imprezie! Dziś wieczorem wyjeżdżam na sesję z Lacoste! – złościł się blondyn.
- Musisz tam być! – nie ustępowała Rosalie. – Dziś jest ostatni dzień zdjęć. Proszę, zrób to dla mnie… - Spoglądała na niego spod rzęs.
- Nie – powiedział stanowczo. – Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Na miłość boską, Rose, to na mnie nie działa, jesteś moją siostrą!
Blondynka prychnęła, ale stanowczo się nie poddawała.
- Ale ty idziesz, prawda, Bells? – zwróciła się do mnie. Zaśmiałam się na to.
- Oczywiście, że nie, Rose. Przecież wiesz, że pracuję z Alice i Caroline nad poprawkami do pokazu. Nie wiele czasu już zostało, nie mogę sobie na to pozwolić…
- No chyba nie zostawicie mnie tam samej! – Przenosiła wzrok ze mnie na brata kilkakrotnie. – Nie do pomyślenia!
- Oj nie, nie ma mowy. Nie będziesz sama, siostrzyczko… - przymilił się sztucznie Jasper.
- No, czasami zachowujesz się jak prawdziwy mężczyzna, zostając przy mnie na imprezie zamiast… - rozgadała się Rose, lecz Jasper przerwał jej, kończąc z uśmieszkiem swoją wypowiedź:
- Kate i Tanya chętnie się do ciebie przyłączą.
Stłumiłam śmiech, widząc minę Rosalie. Jednak odechciało się, gdy dojrzałam sztylety ciskane w moim kierunku. Widocznie mały chichot wydostał się spod mojej dłoni.
- Zamknij się – warknęła na mnie. No i proszę: Rosalie – suka - reaktywacja? Uniosłam brew.
- Chyba nie mówisz poważnie – zwróciła się do Jazza.
- Jak najbardziej poważnie – odpowiedział, już się nie uśmiechając.
- Kate nie będzie problemem, Irina się nią zajmie, a Eleazar wyjeżdża ze mną na sesje.
- Nie ma takiej opcji! Nie zostawisz mnie samej z Tanyą! – wrzasnęła. – Trzeba to odwołać!
- Za późno, siostrzyczko. Eleazar szukał wymówki, żeby się stamtąd zmyć, i jak widzisz, znalazł. Jestem jedyną drogą ucieczki naszego przybranego tatusia. Kontrakt jest podpisany i nie ma mowy żebym nie poleciał na tą sesję – oznajmił stanowczo i Jasperowato – poważnie blondyn.
- Nie będę spędzać z tą maszkarą ani minuty! – wrzasnęła Rose, chwytając za telefon.
Znając jej kuzynkę, aż zbyt dobrze rozumiałam jej uczucia. Tanya pomimo potencjalnej urody jest raczej widziana jako jedna z tych tanich dziewcząt. Wyzywający strój i sposób bycia oraz makijaż dają wrażenie, jakby dziewczyna miała nie kilkanaście lat, a kilkadziesiąt. Naturalnie jest brunetką, lecz eksperymentuje z różnymi odcieniami blondu. Ma miodowe oczy, niepełne usta i dziecięce ukształtowanie sylwetki.
Dziewczyna jest córką Kate Denali. Ma 16 lat i wychowywała się bez ojca. Nigdy nie lubiła się zbytnio z Jsperem i Rosalie, adoptowanymi przez jej ciotkę Irinę. Uważała się za lepszą od nich ze względu na pochodzenie i zazdrościła urody. Kiedy jej kuzyn i kuzynka zaczęli karierę modelingową i aktorską, ona też zapragnęła zostać modelką, jednak jej matka nie zgadzała się na to ze względu na młody wiek dziewczyny i na to, że widziała, co się działo z jej rodziną przez sławę. Tanya pochodzi ze szlacheckiej rodziny, jednak cechuje się porywczością, brakiem dyscypliny i wulgarnością zachowań. Jest czarną owcą rodziny.
Osobiście spotkałam ją wystarczająco dużo razy na naszych „rodzinnych grillach”, żeby wiedzieć, że gdzie jest Tanya – tam są kłopoty. Nie lubię towarzystwa nabuzowanej sztucznej Barbie z zawyżonym ego.
- Mamo? – rozległ się głos Rosalie, wybudzający mnie z zamyślenia.
- Tak, to ja. Powiesz mi proszę, co jest z Tanyą? – zapytała się rozdrażniona.
- Co jest z Tanyą, czyli kto się nią ma, przepraszam, zająć w tym tygodniu? – Na pozór Rose nadal zachowywała spokój. Nie usłyszałam odpowiedzi Iriny, ale sądzę, że Rose się ona nie spodobała.
- Nie ma mowy! Nie zamierzam się bawić w opiekunkę dla tej gówniary! – wrzasnęła i od razu zebrała kuksańca od Jaspera.
- Przepraszam, mamo – powiedziała po chwili zawstydzona swoim wybuchem. – Ale zrozum, że nie mam na to… - nie skończyła, gdyż najwyraźniej jej przerwano.
- Ale, mamo… - zaczęła i znów nie skończyła.
- Ja mam swoje życie, mamo – powiedziała stanowczo. – Nie zamierzam się bawić w opiekunkę dla dzieci… - Rose znów westchnęła. – Dobrze, porozmawiajmy w domu. Kocham Cię. – I się rozłączyła.
- No i co? – zapytałam.
- Nic, porozmawiamy w domu. – Rose kipiała złością. – Ale jak znam życie, będę musiała robić za przedszkolankę.
- Mogłabyś być trochę milsza dla mamy – warknął Jasper. – Jest dla nas dobra. Gdyby nie ona…
- Wiem, przepraszam – przerwała mu blondynka z zawstydzoną miną.
Do końca przejażdżki na plan nic już nie mówiliśmy. Na miejscu, jak zwykle oddaliśmy się wirowi pracy, wraz z innymi aktorami.
-Bella, Bella! – usłyszałam wołanie pół godziny później. – Świetnie wyglądasz, muszę dać Alekowi i Jane premię – świergotała Alice, przytulając mnie.
- Cześć, Ali. Też się cieszę, że już dotarłaś. – Uśmiechnęłam się. – Mam z tobą do pogadania.
- Coś się stało? – Zmartwiła się.
- Może ty mi to powiesz, co? – Popatrzyłam na nią spod przymrużonych powiek.
- Hmm, nie wiem, o co ci chodzi? – powiedziała to jak pytanie.
- Emmett – rzuciłam jedno słowo i od razu przeszła do pozycji defensywnej.
- Co z nim? – zapytała na pozór słodko.
- Oj, doskonale wiesz, co z nim – wyżaliłam się.
- Nie, nie wiem… - broniła się Alice.
- Nie zgrywaj mi tutaj idiotki, Alice – warknęłam, irytując się.
- Uważasz, że jestem idiotką? – Niezły unik, pochwaliłam ją w myślach.
- Dobrze wiesz, o czym mówię – odparowałam.
- Odpowiedz na moje pytanie! – krzyknęła sztucznie. – Uważasz mnie za idiotkę, czy nie?!
- Alice! – oburzyłam się. Nie podobał mi się kierunek, w którym toczyła się ta rozmowa, o ile można ją konwersacją nazwać nie naginając terminologii.
- Więc myślisz, że jestem idiotką! – wydarła się na mnie, udając zranienie.
- Dobrze wiesz, że to na mnie nie działa, Alice Mary Cullen! – wrzasnęłam, tracąc nerwy.
- Uważaj na słowa, Izabello Mary Swan! – odpysknęła. W jej słowach czaiło się poważne ostrzeżenie.
- Zamknij się, idiotko – rzuciłam, pośpiesznie zakrywając jej usta dłonią. Czy ona postradała zmysły?! Przecież byłyśmy w miejscu publicznym, nie powinna była używać mojego pełnego nazwiska.
- Widzisz?! Dla ciebie jestem tylko idiotką, a nie przyjaciółką! – sztucznie się żaliła.
- Och, przestańcie już – mruknęła Rosali, przechodząc obok nas. – Wszyscy się na was gapią, słonka.
- Panno Rosaliene – zwrócił się do niej jeden z mężczyzn z obsługi – ktoś na panią czeka…
- Wybaczcie, kochane – rzuciła i odeszła za mężczyzną. Rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że rzeczywiście zwracałyśmy na siebie uwagę ludzi stojących wokoło nas. Chciałam spojrzeć na Alice, lecz gdy powróciłam wzrokiem do miejsca, w którym stała przed sekundą, zauważyłam, że zniknęła.
Och, ty mały przebrzydły, wszystko wiedzący, uparty, złośliwy, utalentowany chochliku!, wyklęłam ją w myślach, przeszukując wzrokiem najbliższy obszar. Szybki, zapomniałaś o szybki – podrzucił mój umysł, nawiązując do przydzielonych jej epitetów. Westchnęłam, gdy moje oczy dostrzegły skrawek czerwonego płaszcza, który miała na sobie. Ruszyłam za nią, lecz gdy znalazłam się przy rozwidleniu korytarza, musiałam dokonać wyboru. Zdecydowałam, że pójdę w kierunku, w którym podążała wcześniej Rosalie. Nie miałam już pewności co do tego, że Alice coś ukrywała i nie zamierzałam jej tego łatwo odpuścić. Z pewnością miało to coś wspólnego z Emmettem, ale nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić.
Ruszyłam białym korytarzem, mijając brązowe drzwi, lecz nigdzie nie było śladu Alice. Podążałam dalej, aż dotarłam do przedostatnich. Tam zatrzymałam się, a raczej wmurowało mnie do podłogi na dźwięk głosu rozbrzmiewającego po drugiej stronie.
James.
Krzyczał.
Był zły.
Kłócił się z kimś.
- Co ona ci zrobiła?! – wykrzykiwał.
- Otworzyła mi oczy, pacanie! – odparł drugi, dźwięczniejszy głos. Rosalie?
- Gówno prawda! To ten debil od terapii! – darł się w niebogłosy.
- Edward uświadomił mi tylko, co się dzieje – odpowiedział głos Rosalie z zadziwiającym spokojem i opanowaniem, którego tam nie było jeszcze pół minuty temu.
- Masz z nim romans! – krzyknął i usłyszałam, że się posuszyli.
- Chyba w to sam nie wierzysz – powiedziała Rose.
- Jak długo? – wydarł się i usłyszałam, jak coś upada na ziemię.
- Odejdź ode mnie – warknęła Rose z takim jadem, jakiego w jej tonie jeszcze nie słyszałam.
- Odpowiadaj, dziwko! – znów uniósł się James.
- Spieprzaj z mojego życia i odwal się, ale już! – powiedziała znów Rosalie.
- Od jak dawna pieprzysz się z tym przegrańcem?!
- Zabieraj ze mnie te brudne łapska! – histerycznie wykrzyczała Rosalie. Usłyszałam jakieś poruszenie i plask, lecz miało to dla mnie małe znaczenie. Moje nogi poruszały się same, a mózg ledwo trawił informacje, które do niego docierały. Nogi same powiodły w kierunku drzwi, a dłonie przekręciły klamkę. Z jednej strony nie mogłam się doczekać, aż zobaczę tego debila Jamesa. Chciałam mu udowodnić, że ze mną wszystko w porządku, i że to ona stracił wszystko wraz ze mną. Z drugiej jednak strony nie wiedziałam, czego się spodziewać i gdy tylko przeszłam próg drzwi, a James puścił blondynkę, którą przytrzymywał przy drzwiach, aby się odwrócić z przekleństwem na ustach, wiedziałam, że nie miałam racji. Nie było porządku. Nie byłam cała i samodzielna. Niezależność gdzieś się ulotniła i stałam się na powrót małą, bezbronną, naiwną Bellą Swan. Kilkulatką, która poznała młodego chłopca, robiąc to, co mamusia powiedziała, że powinna, czyli grając w filmie…
Łzy usilnie próbowały wypłynąć z moich oczu, lecz wiedziałam, że to jeszcze nie ten moment, kiedy to się stanie. Wiedziałam, że to jest nieuchronne i niezbędne do tego, żeby się od niego uwolnić, tak ja wiedziałam, że muszę z tym poczekać.
James popatrzył się na mnie i na Rosalie, po czym zrobił coś, o co bym go nigdy nie podejrzewała. Pocałował ją. Oczywiście próbowała się od niego odsunąć, lecz blondyn miał od niej więcej siły.
- Porozmawiamy później, kotku – powiedział do niej, gdy już skończył i wyszedł przez drzwi, nie spoglądając na mnie po raz drugi.
Rosalie stała tam wpatrzona we mnie z współczującym wyrazem twarzy i żądzą mordu w oczach. Gdy ciche kliknięcie zaanonsowało całkowite zniknięcie mężczyzny z pobliża mnie, wtedy wiedziałam, że nie zostało mi już sporo czasu, zanim się załamię. Powstrzymywałam się ostatkiem sił, lecz nie zdało się to na wiele.
Rosalie podeszła do mnie powoli i przytuliła. Wiedziałam, że chciałaby mi tego oszczędzić, lecz nie wiedziała jak. Przybliżyła usta do mojego ucha, aby wyszeptać w perukę ciche, aczkolwiek szczere „przepraszam” i wyszła, zostawiając samą.
Rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu, nie zauważając na dobrą sprawę jego wystroju. Powolnym krokiem zbliżyłam się do zamka od drzwi i z ulgą odnotowałam obecność klucza. Przekręciłam zamek i wiedziałam, że dłużej już tego nie wytrzymam. Pierwsza fala łez wydobyła się w moich oczu z cichym jękiem i wiedziałam, że to będzie moje katharsis. Pytanie tylko, jak wiele łez będzie musiało stoczyć się po moich policzkach, nim uwolnię się z siedemnastu lat znajomości z Jamesem Diggot. Jak dla mnie sama ta liczba zapowiadała, że w najbliższym czasie, jeśli ktoś mnie zobaczy, nie będę brana za osobę poczytalną. Zrzuciłam z głowy perukę i siateczkę trzymającą moje włosy. Teraz jestem Bellą Swan, która na waszych oczach traci kontrolę nad gniewem, bólem i żalem. Ręką zmazałam makijaż z mojej twarzy.
Głupi uśmieszek wpełzł na moje oblicze.
Teraz uważajcie.
Pokaże wam, jak Bella Swan cierpi.
Pokaże wam, jak Bella Swan umiera z tęsknoty.
Pokaże wam, jak Bella Swan szlocha.
Pokaże wam, jak Bella Swan traci głowę.
Pokaże wam, jak Bella Swan krzyczy.
Pokaże wam, jak Bella Swan umiera.
Pokaże wam, jak Bella Swan płonie.
Pokaże wam, jak Bella Swan rodzi się na nowo.
Pokaże wam, jak Bella Swan oczyszcza swoją duszę.
Pokaże wam, jak Bella Swan radzi sobie z tym, co zżera ją od środka.
Pokaże wam, jak Bella Swan wreszcie stawia czoła swoim problemom.
Pokaże wam, jak Bella Swan kończy ucieczkę.
Pokaże wam, jak Bella Swan wariuje.
Pokaże wam, jak Bella Swan zachowuję się jak wyklęta.
Pokaże wam, jak Bella Swan wreszcie odradza się na nowo. Jeśli przeżyje to, co musi wpierw zrobić, aby się wyzwolić od demonów przeszłości.
Tej Belli Swan jeszcze nie znacie. A ja z rozkoszą zapoznam was z bestią, którą zbyt długo tłumiłam w sobie. Spuszczę ją ze smyczy, zdejmę kaganiec. Podam miskę karmy i krwi zamiast wody, aby na końcu wypuścić spod kontroli bestię nażartą, lecz nigdy najedzoną w poszukiwaniu nowych ofiar. A ja będę stała obok i przyglądała się zabawie czarnej strony mego pobratymca z pobłażliwym uśmieszkiem.
A zacznę już teraz.
Oglądaj mnie.
Przyjrzyj mi się.
Podziwiaj mnie, gdyż łaknę twojej uwagi.
Zapamiętaj mnie dobrze, bo drugi raz nie dostaniesz takiej szansy… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Wto 16:21, 12 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Yvette89
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P
|
Wysłany:
Wto 17:47, 12 Sty 2010 |
|
Natalko, aż wstyd, że wcześniej nie komentowałam, mimo to, że czytałam na bieżąco.
Podoba mi się Twój styl i cała akcja mnie wciągnęła. Na początku miałam inne zdanie o tym opo, ale z drugim i trzecim rozdziałem wiedziałam, że mimo wszystko będę czytała dalej.
Wiem, że nie jest to ff tylko i wyłącznie o modzie, projektantach, a problemy są ukryte za ich kurtyną i odsłaniasz je stopniowo. Mam nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży i Emmett wróci do chronienia Belli, a sama bohaterka w końcu zazna szczęścia (oby u boku Edwarda :p). Mogłabym się rozwijać i rozwijać, ale zamiast tego ładnie skomentuję kolejny rozdział, po jego wstawieniu.
Póki co życzę weny i czasu oraz czekam na kolejny chap
Pozdrawiam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
NaTaLKa9414
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 9:52, 15 Mar 2010 |
|
Przepraszam za taką długą przerwę, jednak nie mogę się skontaktować z moją betą. Nie wiem co się stało, ale urwał mi się z nią kontakt. W chwili obecnej jestem zmuszona prosić Was o pomoc - szukam bety na jeden rozdział. Mam nadzieję, że Wyjątkowa nie będzie mi miała tego za złe, ale jest już dość duże opóźnienie... Potrzebuje kogoś, kto możliwie jaknajszybciej sprawdzi mi kolejny rozdział do opublikowania. Proszę o kontakt na gg (9851704) albo tutaj na PW.
Jak narazie wstawiam krótki fragment NIEBETOWANY z powodów oczywistych...
_______________________________________
- Przerażające, prawda? – uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z siebie. Mój głos brzmiał chrapliwie, co jak sądzę było efektem moich wcześniejszych krzyków.
- Nie, nie specjalnie – odpowiedział.
Zatkało mnie.
- Nie specjalnie? – warknęłam sfrustrowana. – Nie specjalnie?! Nazywasz to – wskazałam na biórko i rozsypane ołówki na ziemi. Potem na rozwaloną lampkę i na końcu zakrwawioną ścianę i nadgarstki – niczym specjalnym?!
- Tak właśnie powiedziałem. A to wszystko – machnął niedbale ręką – łącznie z twoimi sztucznymi łzami i tym całym zamieszaniem nazywam po imieniu: iluzja i kicz.
- Co proszę?!
- To, co słyszałaś. Jesteś żałosna. – wyniósł się. Mówił z takim przekonaniem i wyrazem litości na twarzy, że cała pewność siebie w jednym momencie zniknęła z mojego ciała.
- Ża… żałosna? – wyszeptałam i osunęłam się po ścianie.
- Tak, żałosna. Próbujesz sprawić, żeby każdy kogo znasz się o Ciebie martwił i nie miał swojego życia. Chcesz na siłę kontrolować innych. Nie rozumiesz, że mają swoje własne życia i własne decyzje i błędy do zrobienia?
Zaczęłam znowu szlochać.
- Nie próbuj tego ze mną, bo to nie wyjdzie. Jesteś samolubną osobą. Robisz sceny wyłącznie po to, żeby inni się martwili i mieli z twojego powodu wyrzuty sumienia. Wydaje ci się, że tylko tak możesz ich przy sobie zatrzymać. Nie wiesz, czego chcesz. Nie możesz się zdecydować. Kiedy już mi się wydaje, że się poprawiasz, tobie znowu odwala. Zawsze coś trzymasz w zakamarkach umysłu i nie potrafisz się od tego uwolnić. Najbardziej cie za to przeraża to, że wiesz, iż mówię prawdę.
- Pomóż mi – wyszeptałam.
- Pomóc ci?! – zaśmiał się.
- Tak – skuliłam się.
- Jak mam ci pomóc, skoro nie mówisz mi prawdy? – odparł złośliwie.
- Nie mogę.
- Gówno prawda. – drwił ze mnie.
- Naprawdę nie mogę! – krzyknęłam.
- Dlaczego? – zaśmiał się – twoja mamusia ci zabrania czy menager?
- Bo niektóre rzeczy nie są… - zatrzymałam się i spróbowałam jeszcze raz – nie jest moim… miejscem… wyjawiać niektóre sekrety.
- Skoro nie twoim to czyim? – zirytował się. – mam może zapytać Belle Swan? Nie ma sprawy, mieszka obok, to ja już lecę – zwrócił się w stronę drzwi.
- Bella ci nie powie. – odparłam twardo.
- Zobaczymy – stał już przy drzwiach.
- Stój! – krzyknęłam gdy sięgnął klucza.
- Po co? – odparł przekręcając raz zamek.
- Powiem ci… - zrozpaczona zaczęłam. Wtedy Edward się zatrzymał.
Błagam, nie przekręcaj jeszcze raz tego klucza i nie wychodź, myślałam. Kiedy wyjdziesz, razem z tobą wyjdzie moja nadzieja na… normalność.
- Co mi powiesz? – zapytał zirytowany.
Szarpnęłam za włosy.
- Odpowiem na twoje pytania.
- To za mało – odpowiedział, ponownie chwytając za klucz.
- Powiem ci wszystko!
- Wszystko, to znaczy? – zapytał.
- Całą prawdę – wyszeptałam.
Odwrócił się w moją stronę i spojrzał w oczy.
- Dobrze – zgodził się. –Ale chcę całą prawdę.
- Pomożesz mi wtedy? – zapytałam pełna nadziei.
- Postaram się – powiedział. – Mam nadzieję, że będziesz na tyle szczera, co twoja przyjaciółka, Bella. Przyznam, że jest zagadką, lecz nie szczędzi sobie szczegółów na naszych spotkaniach…
- Wiem. – odparłam.
- Hmm… mogłem się domyślić. Jesteście blisko z Bellą?
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak… - mruknęłam.
EDIT: Ogłoszenie już nieważne. :) Rozdział niedługo się pojawi cały :)
____________________________
liczę na komentarze :)
_________________________________________________
EDIT 2:
niestety nie mogę się dogadać z moją Betą i chwilowo znaleźć zastępczej, więc wstawiam rozdział niezabetowany. Liczę na waszą pomoc w wyłapaniu błędów. Bardzo przepraszam za zwłokę.
ROZDZIAŁ 16
Łzy spływały z moich oczu jak wodospad. Nie panowałam na niczym.
Głośny szloch przedarł się przez ściany pomieszczenia, aż zamienił się w wołanie godne demona.
Wrzask wydobywający się z moich ust przerażałby mnie samą, gdyby nie to, że cały strach zniknął z mojego organizmu. Darłam się w niebogłosy,
chwytając w garści rozpuszczone niezdarnie włosy. Wszystko wokół było
nierealne.
Nienawidziłam każdego skrawka tego świata.
Wszystko było naznaczone… nie wiem czym.
Ale czy to ważne?
Ważne, że było naznaczone.
Naznaczone czymś, co mi nie odpowiadało.
Widziałam już w mojej wyobraźni obraz zrujnowanego pokoju.
Pocieszający widok.
I taki dramatyczny…
Ktoś załomotał w drzwi.
- Bella? Bella! Nic ci nie jest? – głos Alice mnie rozśmieszył. Czy nic mi nie jest? Wybuchnę łam szaleńczym chichotem. – Bella? Wpuść mnie,
proszę! – roześmiałam się jeszcze bardziej. Wpuścić ją? Czy nic mi nie
jest?
Jak może mi nic nie być?
Wszystko mi jest!
Warknęłam i podeszłam do najbliższego biurka.
Było takie… białe.
Takie… czyste.
Takie poukładane.
Uporządkowane.
Nie miało problemów.
Nienawidzę tego, co ma łatwo.
Nienawidzę tego biurka, nienawidzę tego, że jest takie silne i pewne
siebie.
Obeszłam je i spróbowałam rzucić na ziemię.
Nie wyszło.
Nie dość, że ma to wszystko czym gardzę to jeszcze ma celność się mi
przeciwstawiać!
Wrzasnęłam jeszcze raz i zrobiłam to.
Przewróciłam je.
Teraz lepiej, pomyślałam, śmiejąc się na widok rozsypanych
ołówków kreślarskich.
- Bella! Bella, błagam! – usłyszałam Alice a łomot się wzmocnił.
Poczułam taką siłę w rękach, jakbym mogła wszystko.
Jakbym mogła?!
Przecież ja mogę wszystko!
Łzy nadal lały się strumieniem i uniemożliwiały mi dobrą widoczność,
więc podchodząc do regału potknęłam się o lampkę.
I ona śmie mnie ośmieszać?!
Kopnęłam z wściekłością przedmiot, który uderzył o ścianę obok drzwi i
zniszczył się.
Żarówka się zbiła.
Była lampka, nie ma lampki.
Zaśmiałam się jak nawiedzona na pisk dochodzący z drugiej strony drzwi.
- Alice? O co chodzi, co tu robisz – usłyszałam przytłumiony głos Rosalie.
- Chodzi o Bellę. Ona chyba jest tam w środku. Nie wiem co się dzieje… -
Alice wyrzucała słowa z prędkością karabinu maszynowego.
Zawsze działała szybko i zdecydowanie.
Projektowała takie piękne… ubrania.
Warknęłam i zdjęłam szybko ohydny zielony sweter.
Walenie w drzwi się wzmocniło. Teraz i Rosalie zaczęła się wydzierać.
Bella, Bella, Śmella.
Rozdarłam sweter i kopnęłam niezdarnie w stolik ze szkła. O dziwo go rozbiłam.
- Dość tego, ide po pomoc – wrzasnęła Rose.
- O nie, nie idziesz. – odparła Alice. – wyobrażasz sobie, co się stanie jak
ją tam znajdą?
Zaśmiałam się i powróciłam do demolowania wszystkiego wokół.
Dobry wybór, Ali.
Chciałam kopnąć pobliskie krzesło, lecz będąc mną… niestety się
potknęłam.
To było jak w zwolnionym tempie.
Szkło zaczęło się przybliżać.
Przeraźliwy pisk wydobył się z moich ust, a potem był ból.
Dużo bólu.
Szkło wbiło mi się w wystawioną dłoń i kolano.
Bolało.
Cieszyło mnie to.
Ból znaczył, że żyje.
Ból oznaczał, że to mnie się rani a nie innych.
Skoro trwał musiał być.
Skoro był to istniał.
A jak istniał, miał formę.
Jeśli miał formę, można go było poznać.
Porozmawiać…
Był jak niesforny sąsiad, którego możesz zapoznać zapraszając z otwartymi ramionami. Na początku uczysz się go tolerować, potem
zaczynasz doceniać pozytywy które poznajesz. Potem z czasem go… kochasz.
Gdy go nie ma…
Gdy go nie ma, zaczyna ci go brakować.
Tak… Ból z pewnością może stać się twoim najlepszym przyjacielem.
Nazwij mnie szaloną. Wiem że nią jestem. Ale tylko czasami.
Wiesz, bywam wariatką… Tak jak teraz, przyglądając się swojej ranie
ciętej i rozkoszując cierpieniem fizycznym.
Bo ból psychiczny… nienawidzę go.
Jeśli miałabym wybierać pomiędzy setką igieł wbitych w mym ciele w najczulsze punkty a gramem tego, co musiałam znieść psychicznie… wybrałabym cierpienie cielesne.
Wstałam.
Wyszarpnęłam szkło z dłoni i kolana.
To nic takiego.
Nie wbiło się mocno.
Znam się na czymś takim, jak głębokie rany cięte.
Nie tylko mi zadano ich tysiące, ale ja zadałam ich sama miliony.
Przepraszam.
Taka już jestem.
Bella Sławna.
Nie moja wina.
Taka się urodziłam.
Żyje, żeby cierpieć.
Ten wniosek mnie rozwścieczył.
Warknęłam, czując ból gardła i wywróciłam krzesło.
Nie zawracałam sobie głowy czymś takim jak ciągłe natarczywe walenie
w drzwi.
Boże, weź ode mnie moich przyjaciół. Wrogami zajmę się sama, ale zabierz moich przyjaciół.
Przyjaciele wdzierają w twoje życie wtedy kiedy najbardziej ich nie
chcesz.
Nie dają ci prywatności.
Popatrz na tą sytuację – nawet nie dają mi w spokoju zwariować!
Na siłę chcą pomagać, a to MI wcale nie pomaga!
Co najwyżej im, w wyciszeniu wyrzutów sumienia.
Znów ich egocentryzm bierze górę, nieprawdaż?
Obróciłam się kilka razy wokół własnej osi, zanim podeszłam do ściany i
zaczęłam ją kopać i bić.
Po dziesięciu sekundach - bolały kostki.
Po pół minuty - obcasy się połamały w moich butach.
Po minucie - nogi zaczęły boleć.
I znów ból… widzisz?
Wiesz dlaczego go kocham?
Zawsze wraca, kiedy go wołam.
To jest dopiero przyjaciel.
A jak pomaga…
Po dwóch minutach - kostki zaczęły mi krwawić, zostawiając czerwone
ślady na ścianie.
Łzy znów powróciły.
Nawet nie zauważyłam, że wcześniej przestały płynąć.
Kim byłam, żeby zauważać takie szczegóły?
Byłam nikim.
Byłam słaba.
Krucha.
Ludzka.
Nie chciałam taka być.
Nie miałam w tym świecie nic do powiedzenia.
Ale czy na pewno?
Każdy człowiek ma jednakowe szanse na starcie?
Być może.
Ja miałam szansę być tym, kim jestem.
Skorzystałam z niej.
Czy żałuje?
Nie.
Dlaczego?
Bo to część mnie.
Nie żałuje żadnego wyboru, jakiego dokonałam.
Nie żałuje.
Nic.
Nigdy.
Nigdy nie chciałam być kimś innym.
I nie zechcę.
Nie ma takiej opcji.
Choćbym była wariatką, chcę być sobą.
Muszę zacząć być sobą, bo jestem chora od bycia kimkolwiek innym.
Mam gdzieś spełnianie cudzych żądań i życzeń. Miałam na to całe swoje dotychczasowe życie. Ten okres już minął. Odszedł dokładnie kilka minut temu. Od teraz będę robić co chcę i będę słuchać siebie.
Może NARESZCIE uda mi się być panią własnego losu?
Może.
Zobaczymy niedługo.
Nawet wiem, co zrobie jako pierwsze.
Ile czasu już minęło odkąd tu jestem?
Minuta? Godzina? Dwie?...
Walenie w drzwi ucichło. Za to rozległ się głos, którego nie da się pomylić z żadnym innym.
- Izabell? Izabell, wpuść mnie proszę. – autorytet i znudzenie aż biło od tego charakterystycznego barytonu.
- Edward? – powiedziałam ochrypłym głosem i oczyściłam gardło.
- Słyszałeś?! – odetchnęła z ulgą Alice. Uciszył ją syknięciem.
- Izabell, czy wszystko z tobą w porządku? – zapytał Edward.
- Na zewnątrz czy w środku? – zirytowałam się.
- Na zewnątrz.
- Powiedzmy.
- Wpuścisz mnie proszę? – zapytał. Nie było mowy, żebym mu nie uległa. Wstałam powoli i przekroczyłam biurko i rozsypane ołówki.
- Ale tylko ciebie. – odpowiedziałam spod samych drzwi.
- Chyba żartujesz! – krzyknęły Rose i Alice w jednym momencie.
- Dobrze. – odpowiedział Edward, nie zwracając na nie uwagi.
- Obiecujesz? – upewniłam się.
- Tak.
Przekręciłam zamek i uchyliłam drzwi. Przez chwilę słyszałam lekką szarpaninę i przekleństwo Alice a zaraz po tym Edward był w środku.
Zamknęłam pośpiesznie drzwi i przekręciłam zamek w sekundę przed tym, jak ktoś próbował je otworzyć.
Zwróciłam się w stronę Edwarda.
Stał tam, ogarniając wzrokiem stan pokoju. Miał na sobie dżinsy, które były obniżone w kroku. Do tego biały podkoszulek na ramiączkach. Miał rozczochrane włosy i podkrążone oczy. W końcu odwrócił się w moim kierunku.
Przerażenie emanowało z jego twarzy gdy tylko dostrzegł krew. Nie wiem jedynie którą… tą na moich nadgarstkach, czy tą na ścianie.
- Na co się gapisz – warknęłam. Irytowała mnie jego troska. Jakby jakikolwiek człowiek był zdolny do troski… już dawno przekonałam się, że nie ma bezinteresownych ludzi, którzy będą na Ciebie uważać i troszczyć się o Ciebie ZA DARMO. Zawsze czegoś chcą w zamian. Pieniędzy, sławy…
- Bello, co Ci się stało? – zapytał niepewnie.
- Przerażające, prawda? – uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z siebie. Mój głos brzmiał chrapliwie, co jak sądzę było efektem moich wcześniejszych krzyków.
- Nie, nie specjalnie – odpowiedział.
Zatkało mnie.
- Nie specjalnie? – warknęłam sfrustrowana. – Nie specjalnie?! Nazywasz to – wskazałam na biórko i rozsypane ołówki na ziemi. Potem na rozwaloną lampkę i na końcu zakrwawioną ścianę i nadgarstki – niczym specjalnym?!
- Tak właśnie powiedziałem. A to wszystko – machnął niedbale ręką – łącznie z twoimi sztucznymi łzami i tym całym zamieszaniem nazywam po imieniu: iluzja i kicz.
- Co proszę?!
- To, co słyszałaś. Jesteś żałosna. – wyniósł się. Mówił z takim przekonaniem i wyrazem litości na twarzy, że cała pewność siebie w jednym momencie zniknęła z mojego ciała.
- Ża… żałosna? – wyszeptałam i osunęłam się po ścianie.
- Tak, żałosna. Próbujesz sprawić, żeby każdy kogo znasz się o Ciebie martwił i nie miał swojego życia. Chcesz na siłę kontrolować innych. Nie rozumiesz, że mają swoje własne życia i własne decyzje i błędy do zrobienia?
Zaczęłam znowu szlochać.
- Nie próbuj tego ze mną, bo to nie wyjdzie. Jesteś samolubną osobą. Robisz sceny wyłącznie po to, żeby inni się martwili i mieli z twojego powodu wyrzuty sumienia. Wydaje ci się, że tylko tak możesz ich przy sobie zatrzymać. Nie wiesz, czego chcesz. Nie możesz się zdecydować. Kiedy już mi się wydaje, że się poprawiasz, tobie znowu odwala. Zawsze coś trzymasz w zakamarkach umysłu i nie potrafisz się od tego uwolnić. Najbardziej cie za to przeraża to, że wiesz, iż mówię prawdę.
- Pomóż mi – wyszeptałam.
- Pomóc ci?! – zaśmiał się.
- Tak – skuliłam się.
- Jak mam ci pomóc, skoro nie mówisz mi prawdy? – odparł złośliwie.
- Nie mogę.
- Gówno prawda. – drwił ze mnie.
- Naprawdę nie mogę! – krzyknęłam.
- Dlaczego? – zaśmiał się – twoja mamusia ci zabrania czy menager?
- Bo niektóre rzeczy nie są… - zatrzymałam się i spróbowałam jeszcze raz – nie jest moim… miejscem… wyjawiać niektóre sekrety.
- Skoro nie twoim to czyim? – zirytował się. – mam może zapytać Belle Swan? Nie ma sprawy, mieszka obok, to ja już lecę – zwrócił się w stronę drzwi.
- Bella ci nie powie. – odparłam twardo.
- Zobaczymy – stał już przy drzwiach.
- Stój! – krzyknęłam gdy sięgnął klucza.
- Po co? – odparł przekręcając raz zamek.
- Powiem ci… - zrozpaczona zaczęłam. Wtedy Edward się zatrzymał.
Błagam, nie przekręcaj jeszcze raz tego klucza i nie wychodź, myślałam. Kiedy wyjdziesz, razem z tobą wyjdzie moja nadzieja na… normalność.
- Co mi powiesz? – zapytał zirytowany.
Szarpnęłam za włosy.
- Odpowiem na twoje pytania.
- To za mało – odpowiedział, ponownie chwytając za klucz.
- Powiem ci wszystko!
- Wszystko, to znaczy? – zapytał.
- Całą prawdę – wyszeptałam.
Odwrócił się w moją stronę i spojrzał w oczy.
- Dobrze – zgodził się. –Ale chcę całą prawdę.
- Pomożesz mi wtedy? – zapytałam pełna nadziei.
- Postaram się – powiedział. – Mam nadzieję, że będziesz na tyle szczera, co twoja przyjaciółka, Bella. Przyznam, że jest zagadką, lecz nie szczędzi sobie szczegółów na naszych spotkaniach…
- Wiem. – odparłam.
- Hmm… mogłem się domyślić. Jesteście blisko z Bellą?
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak… - mruknęłam.
Edward wyraźnie się zdziwił. Podniósł przewrócone krzesło i usiadł na nim okrakiem, głowę podpierając na rękach, na oparciu przed sobą.
- Izabell, czy Ty i Bella…? – nie dokończył.
- Nie. – rzekłam stanowczo. Niewyraźnie się rozluźnił. – Bella i ja to jedno.
- Nie rozumiem. – Zagubił się nieznacznie. – przecież mówiłaś, że wy nie…
- Nie o to chodzi. – przerwałam mu. – Bella Swan, to ja. Ja to Bella Swan.
- Nie rozumiem – odpowiedział, wyraźnie zagubiony.
- Ja i Bella to ta sama osoba. – powiedziałam wyraźnie.
- Nie, Izabell. – oponował Edward. – Nie możesz mówić, że jesteście jednym. Jesteście dwiema, całkiem osobnymi istotami. Przyznaję, że jesteście podobne, jednak…
- Czy ty mnie nie słuchasz? – przerwa łam – JA jestem Bellą!
- To… to niemożliwe. Twoje oczy… jej oczy… - jąkał się zagubiony. Nadal nie pojmował.
- Oczy? – prychnęłam. – Oczy? – skierowałam palec w kierunku moich soczewek.
- Izabell! Co ty robisz?! – krzyknął Edward, wstając.
- Boże, przecież nie wydrapuje sobie oczu! – odparłam opryskliwie. Zatrzymał się. Wyjęłam soczewkę – Patrz! Soczewki – prychnęłam. –
Zmieniają barwę oczu.
- C… Co? – wyraźnie go zatkało. Wyjęłam drugą i wystawiłam do niego rękę ze zużytymi szkłami kontaktowymi. Gdy je zauważył przekroczył pośpiesznie szkło z rozbitej ławy i podszedł do mnie. Uniósł mój podbródek i spojrzał w oczy.
- Bella? – wyszeptał. – To niemożliwe… - i osunął się po ścianie. Jedyne słowo, jakie wyksztusił brzmiało „jak”. Opowiedziałam mu. Powiedziałam mu wszystko. Powtórzyłam mu moją historię, siedząc obok niego pod ścianą. Tyle tylko, że zamiast liter, używałam już pełnych imion. Wtedy połączył to, co mówiłam z tym, co powiedziała mu Rose. Wszystko do niego zaczęło trafiać, i doskonale odzwierciedlało to jego oblicze.
Wysłuchiwał cierpliwie o tych aspektach mojego życia, o których wcześniej mu nie mówiłam. Smucił się ze mną, kiedy ja płakałam, opowiadając o przyjaźni. Irytował się ze mną gdy mówiłam o „rodzinnych grillach”. Złościł się ze mną, gdy mówiłam o Jamesie. Ale ciągle pozostawał bez ruchu. Kiedy opowiadałam mu o dzisiejszym dniu, ubrał maskę na swoją twarz. Nie mogłam z niej nic wyczytać. Nigdy nic nie powiedział. Nie poruszył się. Nie pocieszał.
- A potem pojawiłeś się ty. Przyszedłeś tutaj… - mówiłam. – Jak zawsze pojawiłeś się tu, gdzie cię potrzebuję…
- Przyszedłem, bo Alice po mnie przyjechała – przerwał mi, odzywając się po raz pierwszy.
- A… Alice? – speszyłam się. To nie przyszedł tu bo mnie chciał?
- Tak, Alice. Przyjechała do mnie do domu. Już wiem, skąd miała adres… sąsiadko. –westchnął. – Była mocno zdesperowana. Doprowadziłaś ją do rozpaczy. Wyglądała, jak siódme nieszczęście… Muszę wracać do domu,
Caitrine na mnie czeka…
Warknęłam słysząc to imię. On zaś, widząc mój morderczy wzrok zezłościł się, lecz nie na długo. Na jego twarz powróciło oblicze chłodnego terapeuty, a jego głos zmienił się w bezuczuciowy.
-Jeszcze jedno. Gdyby na samym początku… gdy byłaś dzieckiem, ktoś się ciebie zapytał… - zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. – Gdybyś wtedy miała wybrać, pomiędzy sławą, a prywatnością, co byś wybrała?
- Edwardzie, czy to...
- Co byś wybrała? – powtórzył bez emocji. Wiedziałam, że to dla niego bardzo ważne pytanie, jednak nie wiedziałam dlaczego. Zastanowiłam się nad odpowiedzią, i stwierdziłam, że lepiej być szczerą.
- Powiedziałabym, że rezygnuję ze sławy.
- A gdybym dziś zadał ci to pytanie? – dopytywał.
Wiedziałam, że to nadejdzie, pomyślałam.
- Gdybym zadał to pytanie, Bello? – naciskał.
- Nie odpowiedziałabym – rzekłam patrząc mu w oczy i z siłą w głosie.
- Dlaczego? – zapytał bardzo powoli.
- Ponieważ… - zawahałam się. – Bo obydwa te światy są częścią mnie.
- Wybierz – oponował.
Nie odpowiedziałam.
- Co wolisz?
Zaczęłam się zastanawiać. Przed oczami stanęło mi całe życie jako Bella
Swan. Biedna szara dziewczynka, stojąca w tyle. Nie potrafiąca nawet zatrzymać przy sobie swoich przyjaciół… taka słaba… nie licząca się… bez wpływów i poparcia fanów ślepych na wszystko inne…
- Bello! – Edward naciskał.
Sceneria się zmieniła. Zobaczyłam siebie w świetle jupiterów. Miałam władzę. Teraz byłam wielka. Mogłam decydować o świecie i go zmieniać.
Nic nie muszę, mogę wszystko, powtórzyłam sobie moje motto. Motto Izabell Hamn.
- Życie jako Izabell, czy jako Bella! – nadal dopytywał Edward, ale to nie brzmiało do końca jako pytanie, a jako rozkaz…
- Gdybym miała wybierać… - Cullen nabrał powietrza - …wybrałabym – spojrzał na mnie wyczekująco – Izabell.
Chłopak nie wypuścił powietrza z ulgą. Jego oczy Się rozszerzyły.
Jednakże szybko się opanował.
- Dlaczego?
- Bo jest idealna – odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem.
Wstał, podszedł do drzwi i z ręką na kluczu, spojrzał na mnie. Jego głos był chłodny, jak lód.
- Nie ma ludzi idealnych, Bello. Na tyle zagubiłaś się w tym ZŁUDZENIU nadanym przez prasę, że zapomniałaś, kim jesteś. A teraz wolisz ciągłe złudzenia od prawdziwego życia. Tyle czasu już trwa ta maskarada i jesteś zmuszana do udawania kogoś innego, że ZAWSZE byłaś zmuszana do kłamstw. Nie ważne, kim byłaś – czy Bellą, czy Izabel. Ty NIGDY nie mogłaś mówić prawdy, więc zawsze kłamałaś. Pytanie tylko, co z tego jest TERAZ prawdą, a co grą? – przekręcił klucz w drzwiach i położył dłoń na klamce. – Gdy znajdziesz na to pytanie odpowiedź, znajdziesz PRAWDZIWĄ Bellę Swan, a nie ten cień, którym się stałaś. – otworzył drzwi i spojrzał na mnie ostatni raz. – Gdy to zrobisz, wiesz, gdzie mnie znajdziesz.
I wyszedł.
Prawdziwą Bellę Swan? To nie będzie takie łatwe… ale wiem na pewno, że muszę to zrobić. Jeśli chcę odzyskać swoje dawne życie. To, które odebrano mi gdy miałam cztery latka. Teraz muszę się skupić na sobie.
Wybiegłam przez otwarte drzwi i pobiegłam w kierunku ludzi. Wybiegłam w kierunku garderoby Rose.
Nie zajęło mi to dużo czasu. Wzięłam głęboki wdech i przeszłam przez drzwi. W środku byli wszyscy. Alice, cała roztrzęsiona, Emmett pocieszający Rosalie, która płakała w kącie i Edward na środku pokoju.
Kiedy tylko przeszłam przez próg, ich rozmowa ucichła. Przyjrzałam się temu, co narobiłam. Alice była drobniutka a jej kostki były całe osiniaczone, z pewnością od tego ciągłego walenia w drzwi. Rose była cała rozmazana. Kuliła się i przytulała do Emmetta, który nie był ogolony.
Miał podkrążone oczy i wyglądał na chorego. Nie był też ubrany jak zwykle, ale miał na sobie tylko dresy. Jako pierwszy odezwał się Edward.
- Czy mógłby mnie ktoś proszę odwieźć do domu?
- Ja to zrobię – odezwał się Jasper wchodząc do pomieszczenia.
- Nie, lepiej żebym to była ja, Jazz – odezwała się Alice.
Edward kiwnął głową i wyszedł. Alice szybko się zebrała i wyszła bez słowa. Jasper przeszedł koło mnie i podszedł do siostry.
- Więc tak to teraz będzie, co? – zirytowałam się - nie zamierzacie się do mnie odzywać?!
Nikt mi nie odpowiedział.
- Odwieźcie mnie do domu! – krzyknęłam.
Po co ja to robiłam?!
Emmett zaczął się już podnosić z miejsca, ale Rosalie mu nie pozwoliła, patrząc znacząco na brata. Ten westchnął i przytulił siostrę, co dziwnie wyglądało, zważywszy na to, że tkwiła ona w uścisku Emmetta.
- Zajmij się moją siostrzyczką, bracie – mruknął blondyn do mięśniaka i wyszedł nie patrząc mu w oczy.
- No to… na razie – powiedziałam, na próżno oczekując odpowiedzi. Rose rozpłakała się jeszcze bardziej a Em ją przytulił mocniej, coś do niej szepcząc.
Spuściłam wzrok i wyszłam.
Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli przez całą drogę na parking.
- Jak tam z Tany’ ą i resztą? – zagadałam do Jazza w samochodzie, lecz ten mnie ignorował udając, że słucha radia. Tylko pogłośnił i wpatrywał się wytrwale w asfalt.
Gdy wjechaliśmy do mojego apartamentowca nie odczuwałam ulgi związanej z powrotem do domu.
- Może wejdziesz? – zapytałam wysiadając.
- Nie dziś – odpowiedział i odjechał.
Wpatrywałam się długo w jego znikający samochód, a potem w puste miejsce po nim.
Zamiast pojechać windą na górę wsiadłam do jednego a moich samochodów, dziękując za to, że miałam przy sobie kluczyki i wyjechałam na drogę bez celu.
Długi czas jeździłam po okolicy, nie zwracając uwagi na światła, znaki i prędkościomierz, który sięgał prawego końca tarczy.
Ostatecznie znalazłam się na podjeździe prowadzącym do mojej rodzinnej posiadłości pod miastem. Wbiegłam do góry i rzuciłam się do mojego pokoju.
Zdziwiłam się, kiedy weszłam do środka i na moim łóżku leżała osoba, której najmniej się tam spodziewałam.
- Victoria?
- Musimy porozmawiać. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Pon 9:53, 15 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Yvette89
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P
|
Wysłany:
Wto 18:53, 30 Mar 2010 |
|
Hej, Natalka :) Dziękuję za info i przepraszam, że dopiero komentuję...
Rozdział fajny :D Jednak narobiło się z tym Edwardem... Jak poznał prawdę, że Isabel i Bella to jedna i ta sama osoba to go zatkało... W sumie to się mu nie dziwię. Widać, ze chłopak darzy Bells uczuciami, jednak Ona musi poradzić sobie ze swoim alter ego. Odkryć siebie na nowo... A przyjaciele panny Swan... martwią się o nią, chcą dla niej dobrze i widzą, że nie jest dobrze... Jednak Ona sama nie wie chyba kim tak naprawdę chce być... Teraz czeka ją najcięższe zadanie.
Dziękuję za rozdział i czekam na kolejny :)
Szkoda, że ludzie tego nie komentują... Nie wierze, że nikt nie czyta SŚ, a inne ff-y tak... Szkoda...
W każdym razie ja życzę Ci weny i czasu
Pozdrawiam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
NaTaLKa9414
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Cze 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 21:52, 08 Kwi 2010 |
|
Witam!
Na moim chomiku można znaleźć nowy rozdział w formacie zarówno .doc jak i .pdf [link widoczny dla zalogowanych] zapraszam!
Bardzo dziękuję mojej nowej becie za tak szybką pomoc. Mam nadzieję, że współpraca się nam ułoży. :)
Bardzo proszę o komentowanie rozdziałów tutaj jeśli tylko macie konta.
Znajdziecie to łatwo w folderze "Twilight". Zapraszam!
PS. rozdział 16 również jest tam umieszczony już po becie.
Edit:
Celem uporządkowania umieszczam tutaj rozdział, który był dostępny tylko na moim chomiku.
ROZDZIAŁ 17
- O czym chciałaś porozmawiać? – spytałam.
- Czy to krew? – zadumała się Victoria, wcale nie odpowiadając na moje pytanie.
Machnęłam ręką i usiadłam po drugiej stronie łóżka. Rudowłosa wstała i przeszła do mojej łazienki. Chwilę później, wróciła z apteczką w ręku. Nie miałam pojęcia, skąd wiedziała gdzie się znajduje, ale postanowiłam o to nie pytać. Nie odezwałam się, jedynie położyłam na łóżku i starałam się nie myśleć o tym, że moje rany polewane są wodą utlenioną.
- Czego chciałaś? – warknęłam, gdy poczułam pieczenie w nadgarstkach.
- Dzwoniła Alice – odparła.
- No i?
- Musimy porozmawiać.
- To już mówiłaś. Ciekawe dlaczego Alice rozmawia ze wszystkimi, tylko nie ze mną.
- No akurat tu, to się jej nie dziwie.
Prychnęłam.
- No, a może nie? Przeanalizujmy to. Jej najlepsza przyjaciółka, najpierw nie ma poczucia taktu, później zamyka się w pokoju do którego nie chcę nikogo wpuścić i słychać stamtąd odgłosy, które delikatnie mówiąc są nieciekawe, a potem gdy jedzie po psychologa, nie dość, że cierpi to jeszcze się jej nie wpuszcza do pomieszczenia. Nie ma co, nie powinna się czuć źle, nieprawdaż?
Miała rację. Nie powinnam tak postępować. Ale czy ona nie rozumie moich problemów? Nie może. Jej życie zawsze było idealne. Zawsze była tą piękną modelką, która dostawała to, czego chciała.
- Wiesz, gdy byłam w Twoim wieku, też miałam mały problem z tym samym, co Ty.
- O, nie! Tylko mi nie zaczynaj tutaj gadki w stylu „Wiem co czujesz, ale wierz mi, są inne sposoby na rozwiązywanie problemów”.
- Zamknij się na chwilę i daj mi coś powiedzieć. Nie pożałujesz.
Nie zaszkodzi mi - pomyślałam.
- Od zawsze byłam... inna. Ale tego nie wiedziałam. Myślałam, że to, co mnie otacza jest normalne. Że każdy dzieciak może wskoczyć przed kamerę i wypowiedzieć starannie napisane kwestie. Myślałam, że każda dziewczynka ma mamusię i tatusia, którzy zaplanowali ich życie, zanim jeszcze przyszła na świat. Myślałam, że głód w Afryce to tylko bajka do straszenia dzieciaków. Ale to nie jest prawda.
Zamknęłam oczy i zaczęłam przysłuchiwać się dokładniej.
- Każdy mój przyjaciel miał kupę kasy. Rodzice starannie dbali o to, żebym na własne oczy nie widziała głodu. Przecież to „Zbyt drastyczne dla dziecka, zobaczyć bezdomnego na ulicy”, jak to moja matka zwykła mówić. Byłam dziewczyną kochającą szybkie samochody, modne ubrania i pijane imprezy. Miałam idealnego faceta. Model. Byliśmy ze sobą bardzo długo – około dwunastu lat. Pewnego dnia się oświadczył, a ja go przyjęłam. W końcu wszyscy tego ode mnie oczekiwali, czyż nie? Byliśmy wielką parą Hollywood.
Na chwilę przerwała, minimalnie załamując głos. Wzięła głęboki wdech i podjęła temat na nowo.
- Wszystko układało się świetnie. Ustaliliśmy datę, zamówiłam suknię, wybraliśmy zaproszenia... wszystko. Czas mijał szybko, zaczynając od degustacji tortów, a kończąc na odbiorze obrączek od Tiffany’ego. Dokumenty były przygotowane jak cała ceremonia. Na dzień przed naszym ślubem...
Wzięła głęboki wdech.
- Na dzień przed naszym ślubem byłam strasznie nerwowa. Wszystko wyprowadzało mnie z równowagi, a na dodatek, rano wymiotowałam. Ciągle kręciło mi się w głowie i miałam straszną ochotę coś zjeść, ale jako modelka, zabraniałam sobie tego. Wiedziałam, że jeśli coś zjem, będę miała brzydki brzuch na zdjęciach. Mojego niedoszłego męża nigdzie nie było. Martwiłam się o niego i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Mieliśmy razem zatwierdzać dekorację, a jego ciągle nie było. Nie mogłam się do niego dodzwonić. Wychodziłam wtedy z siebie. W końcu chwyciłam kluczyki i wsiadłam za kierownicę. Pojechałam do jego mieszkania, w którym później mieliśmy zamieszkać. Nigdy nie zapomnę tego, co tam zastałam.
- Weszłam po schodach na odpowiednie piętro i zobaczyłam, że drzwi są uchylone. Podbiegłam do nich, żeby zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Nie było. Dookoła były porozrzucane wszystkie rzeczy, a wszędzie walało się szkło. Zaczęłam nawoływać jego imię. Nikt nie odpowiadał. Krzycząc, weszłam do pokoju dziennego. Nic. Sypialnia. Nic. Garderoba. Pusto. Kuchnia to samo. Na końcu wpadłam do łazienki. To, co tam zastałam, sprawiło, że żołądek podjechał mi do gardła. Do wanny lała się woda, która spływała na podłogę, mieszając się z krwią. Mój narzeczony leżał na ziemi, twarzą zwróconą do podłogi z wystającym z gardła widelcem. Zaczęłam piszczeć. Dostrzegłam żyletkę obok jego dłoni. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zadzwoniłam na pogotowie. Przyjechali szybko. Ale zamiast ślubu na następny dzień, mieliśmy pogrzeb tydzień później. Cała historia była starannie wyciszona. Właśnie do tego wynajęłam Laurenta. Tym się zajmował. Był przy mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam.
Łzy toczyły się w dół jej policzków, ale mówiła dalej, z niesamowitą siłą i łamiącym się głosem. Nie miałam pojęcia, co ta historia miałaby mieć ze mną wspólnego, dopóki nie powiedziała następnych zdań.
- Wiesz co jest w tym najgorsze? To wszystko była moja wina. Tak bardzo skupiałam się na sobie, że nawet w przeddzień ślubu nie wiedziałam, że mój narzeczony się ciął! Rozumiesz? Ciął się żyletką na nogach. Powinnam się była domyślić, ale nigdy nie zwracałam na to uwagi, a on dobrze to maskował. Krzywdził się i tym razem przesadził. Miał widelec, bo jadł danie, którego resztki znalazłam później w kuchni. Szedł do łazienki, żeby się wykąpać po zwykłej dawce zafundowanych sobie żyletką ran. Problem w tym, że trochę wody wylało się na płytki, a on miał widelec w buzi i oczywiście był osłabiony. Poślizgnął się i upadł na twarz. Stracił przytomność i się wykrwawił. Na dzień przed naszym weselem.
- Ale co to ma wspólnego ze mną? - zapytałam.
- To bardzo proste. Ty jesteś teraz młodszą mną. Zacznij dostrzegać problemy innych, a nie tylko własnymi, bo swoich ludzi też znajdziesz z widelcem w gardle i kałużą krwi w łazience. Bello! Na litość boską! Zacznij się przejmować czymkolwiek poza twoim pustym światem! Popatrz dalej, poza imprezy, samochody i kasę! Na miłość boską!
Wstała i podeszła do mnie. Złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mówiąc:
- Zrób coś z tym wreszcie, bo możesz nie znaleźć swojego Laurenta.
I wyszła. A ja zostałam sama. Sama w swoim pokoju, bez nikogo. Bez chociażby jednej osoby, która chciałaby się do mnie odezwać.
Poszłam do łazienki, ale ciągle prześladowały mnie obrazy Alice i Emmetta, leżących w kałuży krwi, z widelcem w gardle.
Boże, o co chodzi z tym widelcem? Irytowałam się.
Tej nocy nie spałam. Płakałam wiercąc się w pościeli. Czułam się jak ostatnie gówno.
Jak mogłam tego nie zauważyć?
Ja rzeczywiście byłam kolejną Victorią. Jej sytuacja przypominała mi mnie samą w tak wielkim stopniu, że wywoływało to u mnie zawroty głowy. Zauważyłam, że zbyt wiele czasu spędzam na zakupach, imprezach i szukaniu problemów innych. To prawda. To, co powiedział Edward, też zresztą sprawiło, że czułam się jeszcze gorzej. Ja naprawdę robiłam ze swojego życia szopkę dla widzów. Tyle tylko, że publiczność ma mnie już po dziurki w nosie i wolą oglądać Modę na sukces niż mnie. Na każdym kroku pokazuje wszystkim, że mam kasę. Na każdym kroku zachowuje się jak idiotka. Na każdym kroku robię to, czego oczekują ode mnie dziennikarze, a nie to, co powinnam. Gdy jestem Izabell, nic nie mogę o sobie powiedzieć. Gdybym zdradziła choć w najmniejszym stopniu to, co mam w swoim wnętrzu, rozszarpaliby mnie. To byłby horror. Gdybym będąc Bellą, powiedziała prawdę, nikt by mi nie uwierzył i w najlepszym wypadku uznano by mnie za kłamcę. Ja nigdy nie mogę dać z siebie stu procent. Ale zawsze wymagam tej samej ilości od innych. Zawsze oczekuję tylko najwyższej rangi przysług, usług i nagród. Zawsze wybieram to, co jest najlepszej jakości. Tylko że to, co daje w zamian, nie jest nawet w połowie tak dobre.
Gdybyście wczoraj zapytali mnie, czy jestem dobrym człowiekiem odpowiedziałabym, że raczej tak. Nie kłamię, nie kradnę, uczciwie zarabiam, mam przyjaciół, potrafię porozmawiać o wszystkim i udzielam się w akcjach charytatywnych.
Ale dziś powiem wam: jestem egocentryczna i chyba zawsze to w głębi duszy wiedziałam. Jestem złą przyjaciółką, bo zamiast troszczyć się o innych, zawsze skupiam się wyłącznie na moich problemach, a kiedy czegoś potrzebują, ja nigdy nie mam dla nich czasu. Jestem zadufanym w sobie klonem Paris Hilton. Z tą różnicą, że ja mam intelekt. U moich nauczycieli, zawsze dostawałam najwyższe noty bez żadnego wysiłku. To Alice była tą, która na wszystko musiała zapracować. Wszystko zawsze przychodziło mi z łatwością i bez wysiłku. Tyle, że teraz to ona jest normalna, a ja nie potrafię sobie poradzić.
Nie martwiąc się nawet wizytą w łazience, zrzuciłam ubranie i wczołgałam się pod kołdrę, jeszcze długo myśląc o moich wadach. Tej nocy nic mi się nie śniło.
Rano obudziłam się zmęczona i zaspana. Nie chciało mi się wstawać z łóżka, ale wiedziałam, co muszę zrobić i to nie mogło czekać. Chwyciłam za telefon i zaczęłam dzwonić do wszystkich moich przyjaciół z przeprosinami. Płakałam jak dziecko któremu zabrano ulubioną zabawkę, ale pierwszy raz od dłuższego czasu, cierpliwe wysłuchiwałam zawodu w ich głosach. Dowiedziałam się, że nie będzie łatwo na nowo ich do siebie przekonać, jednak wszyscy mi wybaczyli. Tylko Emmett i Alice nie odbierali telefonów. Martwiło mnie to, ale postanowiłam dać im jeszcze trochę czasu.
Około południa zjadłam śniadanie i szłam do garderoby wybrać coś na dziś, z założeniem, że tym razem nie będzie to nic ekstra modnego. Długo szukałam na półkach czegoś, co nie miałoby na sobie metek albo nie byłoby z najnowszej kolekcji. W końcu, na jednej z rurek z pokrowcami, znalazłam rzeczy z sesji sprzed kilku lat. To były wielkie skejtowskie jeansy i białe bolerko zapinane z przodu. Był do tego jakiś biały pasek i czapka. Ubrałam się w to, spięłam włosy w kucyk i założyłam nakrycie na głowę. Już miałam wyjść, ale musiałam jeszcze znaleźć jakąś torbę zamiast markowej torebki. Nie mogłam nic znaleźć. Zeszłam do piwnicy i zawitałam do pomieszczenia, w którym nie byłam od bardzo dawna. Były tam zgromadzone w pudłach rzeczy i kartki, przysyłane przez moich fanów z całego świata, na adres poczty fanowskiej. Po kolei zaczęłam zaglądać do pudeł, których była tam cała masa. Znalazłam całą masę kubków, listów, szalików, przypinek i moich portretów. W końcu, po przetrząśnięciu około dziesięciu pudeł, znalazłam torbę My Chemical Romance. Byłam wniebowzięta. Kiedyś nawet słuchałam ich muzyki. Nie wiem nawet dlaczego przestałam. Ostatnio przestałam robić wiele rzeczy, które kochałam. Przestałam grać na gitarze, przestałam śpiewać, czytać książki, słuchać muzyki i pisać opowiadania. Przestałam cieszyć się wspólnymi spotkaniami z rodziną, do których Charlie mnie tak namawiał. Narzekam, że z naszych ognisk z kiełbaską na patyku zrobiły się wyrafinowane rewie mody, a przecież to ja je takimi przez ten czas zrobiłam. To ja się zmieniłam. To ja ciągle zmieniałam to, co było wokół mnie. I to ja sama, uciekałam przed konsekwencjami moich działań.
Zabrałam torbę i wyszłam z powrotem do swojego pokoju, akurat słysząc dzwonek komórki.
- Tak? – odebrałam.
- Wita, Bello. Zastanawiałam się, czy nie zechciałabyś spędzić nieco czasu ze mną i Laurentem. Chcemy wyjść do kina. Rosalie i Emmett też są chętni. Co ty na to? – rozległ się głos Victorii.
- Oczywiście, że chętnie się z wami wybiorę.
- Świetnie. O której po ciebie podjechać?
- A o której zaczyna się film?
- Film zaczyna się o trzeciej/
Spojrzałam na stojący na komodzie zegar i odpowiedziałam:
- Nie przyjeżdżaj po mnie. Sama dojadę.
- Dobrze, spotkamy się przy kinie IMAX, tam gdzie zawsze.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i udałam w stronę wyjścia. Wrzuciłam jeszcze portfel do torby i już mnie nie było.
Strażnik w bramie bardzo się zdziwił, widząc mnie wychodzącą na piechotę przez bramę. Uśmiechnęłam się do niego, a on tylko jeszcze bardziej wybałuszył oczy. Wywróciłam oczami i poszłam dalej. Idąc, nie wiedziałam co z sobą zrobić. Włożyłam słuchawki z iPoda na uszy i włączyłam muzykę. Szłam tak chwilę aż napotkałam grupkę skejtów. Było tam kilku chłopców, dwóch na BMX-ach, jeden na rolkach, kolejny na desce i ostatni bez niczego. Zaczęli mnie wołać. Prawdopodobnie byli w wieku Caroline. Uśmiechnęłam się do nich i chciałam pójść dalej, ale ten jak początkowo przypuszczałam bez niczego, podjechał do mnie na butach. Wtedy zorientowałam się, że był w butach na kółkach.
- Jesteś podobna do Izabell Hamn, wiesz? – zagadał.
- Fajne buty. – Rzuciłam.
Uśmiechnął się i obrócił podeszwę, co utwierdziło mnie w moim założeniu. Heelys. Tak myślałam. Reklamowałam je kilka lat temu.
- Gdzie je kupiłeś? – zapytałam, podczas gdy w głowie już świtała mi pewna myśl.
- Na Avenue Street. Jak chcesz, możemy Cię tam zabrać – krzyknął drugi.
- Jeśli nie masz nic przeciwko – odpowiedziałam z uśmiechem.
Młody podjechał swoim bmx-em i wskazał na tylne koło.
– Stawaj i trzymaj się mnie mocno.
Stanęłam na poprzecznych rurkach i pochylając się, przytuliłam chłopaka. Zaczęliśmy jechać ulicą, między samochodami z resztą gości za nami.
- Czy to legalne? – zapytałam.
- Nie. Ale kogo to obchodzi? – odpowiedział i lawirowaliśmy pośród samochodów przez następne kilka minut. W końcu dojechaliśmy na miejsce i zeskoczyłam z roweru. Reszta była tuż za nami.
- Chodź mała, wybierzmy ci buty. – Zaśmiał się jeden z nich.
- No niech będzie – odparłam i skierowałam się w stronę sklepu. Weszłam do środka, a oni za mną. Zaczęłam rozglądać się po półkach. Było tam nieskończenie wiele modeli najróżniejszych butów z kółkami. Ale to te jedne rzuciły mi się w oczy. Czarne z różowymi wykończeniami. Nie minęło dziesięć minut, a już miałam je w koszyku. Kupiłam też takie same dla Caroline i Alice. Do tego jeszcze po kilku parach dodatkowych kółek. Chłopcy pojawili się obok.
- Po co ci trzy pary?
- To dla mojej siostry i przyjaciółki.
Zaśmiali się.
- Obrabowałaś bank? Zamierzasz to wszystko kupić?
- Nie obrabowałam banku. I tak, zamierzam je kupić.
- Zobaczymy jaką będziesz miała minę przy kasie, jak zobaczysz ile cię to wyniesie.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę kasy. Podałam buty i wyjęłam kartę. Zapłaciłam za wszystko, a chłopaki czekali na zewnątrz.
- Jeszcze jedno. Mogę tutaj ubrać buty?
- Oczywiście. – Odpowiedziała ekspedientka i wskazała mi kanapę. Przebrałam je i nie miałam co zrobić z tymi, w których przyszłam więc wpakowałam je do pudełka po nowych. Spojrzałam jeszcze na zegarek i zamarłam. Natychmiast wykręciłam numer do Victorii.
- Tak? – odebrała już po drugim sygnale.
- Mogłabyś mnie po drodze odebrać z Avenue Street?
- Oczywiście. Właśnie jestem niedaleko. Za chwilkę będę.
- Dzięki, czekam.
Odłożyłam telefon i wyszłam na ulicę. Zaczęłam jeździć po chodniku, nie zwracając uwagi na komentarze chłopaków. Nie szło mi zbyt dobrze, ale jeden z nich wytłumaczył mi, co i jak. Udało mi się nawet nie zaliczyć bliskiego spotkania z ziemią. Z przykrością jednak stwierdziłam, że łatwiej w nich jeździć niż chodzić. Nie można było postawić normalnie nogi, bo naciskając na piętę zaczynało się jechać. Dużo łatwiej poruszać się w dziesięciocentymetrowych szpilkach niż chodzić w butach na kółkach.
Minęło około piętnaście minut od telefonu, kiedy podjechało czerwone BMW. Szyba kierowcy się obniżyła i Victoria zawołała do mnie.
- Widzę, że od wczoraj nie próżnujesz.
- Nie powiem, żebym się nudziła.
- Wskakuj.
Podjechałam do tylnych drzwi, bo na przednim siedzeniu siedział Laurent. Otwierałam drzwi kiedy do skejtów dotarło, co się właśnie stało.
- Hej, to Victoria Normand!
- No co Ty.
- Ej, jak ty masz w końcu na imię? – krzyknął ten, który mnie wiózł.
Spojrzałam na niego i odpowiedziałam zanim zamknęłam drzwi.
- Mów mi Bella.
I odjechaliśmy.
Laurent i Victoria byli zdziwieni moją nagłą przemianą. W zasadzie, to bardziej Laurent niż Victoria. Zdaje się, że ona od początku wiedziała jak to ze mną będzie. To, że popełniłam takie same błędy jak ona, nie oznaczało wcale, że wybrnę z tego, tak dobrze jak ona. Całe szczęście, że mam ją. Cieszę się, że przestrzegła mnie, zanim ja znalazłam zakrwawionego trupa w swojej łazience.
Na miejscu od razu rozpoznałam Emmetta i Rose. Obdarzyli mnie nieśmiałymi uśmiechami, ale trzymali dystans. Czułam to na każdym kroku. Co prawda widać było, że bardzo się starają, ale to nie zmniejszało odległości, która w międzyczasie, między nami wyrosła. Poszliśmy na Alicję w Krainie Czarów. Podczas filmu wciągnęłam się w akcję i nie zwracałam uwagi na ludzi obok, jednak po wyjściu czułam się jak piąte koło u wozu.
Rose z Emmettem zachowywali się jakby byli oddzieleni szklaną bańką od całego świata. Niby nie trzymali się za ręce i szli obok siebie, ale miało się wrażenie, że są w innym świecie. Za to Laurent z Victorią trzymali się za ręce i co chwilkę kradli sobie buziaki. Doceniałam fakt, że cała czwórka spędzała ze mną czas, ale widać było, że nie bawią się zbyt dobrze. Postanowiłam ułatwić im wszystko i pożegnałam się z nimi, mówiąc, że mam zamiar przetestować nowe buty na ulicy.
W tym dniu niesamowite było to, że naprawdę byłam anonimowa. Nawet jeśli ktoś mnie rozpoznawał, nie było z tego tak wielkiej afery. Nie spotkałam ani jednego paparazzo, co było niesamowitym plusem. O dziwo, zdarzało się to o dużo rzadziej, odkąd rozstałam się z Jamesem, ale cóż...
Udałam się w kierunku parku i nadal uczyłam się jeździć. Szło mi coraz lepiej i pomimo kilku wypadków, byłam z siebie zadowolona. Słuchałam swoich starych list na iPodzie, ciesząc się kawałkami na nowo. W międzyczasie zjadłam też pysznego kebaba, pierwszego od chyba pięciu lat. Zauważyłam, że jest cała masa rzeczy, które robiłam kiedyś codziennie, takich jak jedzenie kebabów, czy rodzinny wyjazd na wycieczkę rowerową.
Zasmuciło mnie to, że naprawdę diametralnie się zmieniłam. Jedyne, z czego nie zrezygnowałam to rozrywki Izabell czyli zakupy, alkohol i jazda konna. A przecież było tak wiele rzeczy, które mnie bawiły i bez których kiedyś nie wyobrażałam sobie życia jak, np. Cukierkowe Zegarki czy Skittles’y.
Jak to się stało, ze tego nie zauważałam?
Kilka godzin później siedziałam na huśtawce jednego z placów zabaw i po prostu się bujałam. Pierwszy raz mogłam się „pobawić” kiedy inni byli tam ze mną. Nie obchodziło mnie to, że ludzie patrzyli na mnie jak na idiotkę. Przecież oni też by to zrobili, jeśli tylko mieliby tyle odwagi co ja.
Zaczęło się ściemniać, a plac opustoszał. Pomimo braku słońca, temperatura nadal była dość wysoka. Bateria do iPoda padła, a ja zorientowałam się, że czas najwyższy wracać do domu.
Tego dnia, zaczęłam na nowo odnajdywać Bellę Swan, więc zrobiłam to, co kiedyś obiecałam. Chwyciłam za telefon i wybrałam pewien numer telefonu. Odebrał już po dwóch sygnałach.
- Edward? Masz może czas?
- Można by tak powiedzieć. Co się stało?
- Odebrałbyś mnie z parku przy pięćdziesiątej przecznicy?
- Teraz? – zapytał zdziwiony.
- Muszę z tobą porozmawiać i nie mam też jak się dostać do domu... nie wzięłam samochodu.
- Od wczoraj jestem u przyjaciół, ale właśnie się zbierałem. Mogę tam być w pół godziny. Co ty na to?
- Brzmi świetnie.
- Dobrze. Wyjdź na przystanek autobusowy, dobrze?
- Nie ma sprawy. Czekam.
- Do zobaczenia.
Rozłączył się. Poszłam we wskazanym kierunku i zastanawiałam się czy powinnam od razu mu o wszystkim powiedzieć. Doszłam jednak do wniosku, że tym razem zamiast ciągle opowiadać o sobie, zapytam się o coś jego. Postaram się o nim czegoś dowiedzieć. Los pokaże mi, co z tego wyjdzie.
Chwilkę później, już stałam na przystanku na który podjechało srebrne Volvo. Uśmiechnęłam się i wsiadłam. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NaTaLKa9414 dnia Nie 7:58, 10 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Yvette89
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P
|
Wysłany:
Sob 18:32, 10 Kwi 2010 |
|
Wow.... Tego sie nie spodziewałam... Myślałam, że Bells jeszcze trochę czasu zajmie, nim zrozumie co robi źle. Jednak rozmowa z Vic przyniosła natychmiastowe w sumie efekty Cieszy mnie to :D I ciekawi co powie Edward :D Teraz przez naszą gwiazdą masa wyzwań osobistych, jak rozmowa z przyjaciółmi i na nowo ich zdobywanie. Jednak jest na dobrej drodze Rozdział świetny i dziękuje za niego
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ivett
Nowonarodzony
Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 45 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: tam gdzie na mapie kończy się papier...
|
Wysłany:
Sob 21:10, 10 Kwi 2010 |
|
Nom... Ja też się nie spodziewałam takiej szybkiej przemiany osobowości. To tak, jakby zrobić komuś pranie mózgu. Zastanawiam się tylko jak długo potrwa, hmmm..., powiedzmy, że to jej bycie "normalnym" człowiekiem, z jedną osobowością, bez jakiegokolwiek azylu, bo w końcu jej alter-ego to było swego rodzaju schronieniem, co nie? Jeśli jej nagła przemiana nie uda się zupełnie, to co ona wtedy zrobi, będzie próbować popełnić samobójstwo? Szczerze, to mam milion i jeszcze jedno pytanie, ale może to na kiedy indziej :D...
Generalnie rozdział mnie zaskoczył, i to bardzo pozytywnie szczerze powiedziawszy. Victoria w końcu pokazała swoją ludzką stronę. Cieszę się, że obie z Bellą znalazły wspólny język. Bella zmierza w końcu do jakiegoś celu, miejmy nadzieję, że to już ta ostateczna droga do w miarę spokojnego życia... :)
Zastanawia mnie jedno, Edward jest tylko terapeutą, tak? Więc dlaczego Bella tak sobie do niego dzwoni, i to żeby po nią jeszcze przyjechał? Mam mętlik.
Powtarzać tego, jak bardzo lubię to opowiadanie, nie będę... Ale naprawdę, świetnie się je czyta. Nie tylko zaskakuje, ale także ma w sobie taką tajemnicę, coś co przyciąga i stwarza je bardziej ciekawym... :)
To by było na tyle :) Zostało mi życzyć Ci powodzenia i chęci w dalszym pisaniu:D
Pozdrawiam,
Twoja wierna czytelniczka
Ivett ;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 11:06, 13 Kwi 2010 |
|
Nie będę pisała jak lubię ten ff bo to pisałam juz wczesniej, ale muszę się przyznać że dawno nie komentowałam....dlatego teraz postaram się naskrobać parę zdań
Po pierwsze dziwi mnie to, że Edward nie rozpoznał, że Bella i Isabela to jedna i ta sama osoba, przeciez ona zmieniła tylko kolor oczu czy ten szczegół aż tak zmienia człowieka?
Po drugie Wiktoria i jej ludzie odruchy...juz myślałam, że do końca tego opowiadania będzie wredną małpą
Co do Belli....hmmm....cieszę się, że uświadomiła sobie, że jej życie nie jest tak idealne jak sądziła. Pieniądze nie są najważniejsze i nigdy nie sprawią, że człowiek będzie szczęśliwy w 100%, bo nie wszystko mozna kupić.....i jeżeli zależy jej na Edku to zrobi wszystko aby go odzyskać. A on jak widać woli tą spokojną dziewczynę a nie szaloną gwiazdę. Poza tym przez swoje alterego Bella uświadomiłą sobie, że powoli traci przyjaciół, bo ile mozna znosić takie zachowanie...jakby była pępkiem świata
Mam nadzieję, że nie pozwolisz aby Bella straciła wszystko na czym jej zalezy
Życzę weny i czekam na dalsze losy naszej "gwiazdki"
Pozdrawiam Bgsbany |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|