|
Autor |
Wiadomość |
Courtney
Człowiek
Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Sob 15:57, 05 Cze 2010 |
|
Gatunek: Dramat / Romans / Kryminał
Ograniczenie wiekowe: brak
Główni bohaterowie: Rosalie Hale, Emmett McCarty-Cullen, Todd Royston
Oznaczenie: [OOC]
Opis:
Wkrótce po przemianie Belli w wampira i jej ślubie z Edwardem, Rosalie Hale wyjeżdża z Forks. Przeprowadza się do słonecznego Phoenix, gdzie podejmuje się pracy w policji. Któregoś pięknego dnia postanawia wybrać się na stadion w centrum miasta, aby obejrzeć mecz yankees'ów, słynnej drużyny baseballowej. Rose nie wie, że ta decyzja zmieni jej życie.
Opowiadanie w formatach doc, pdf i mp3 można znaleźć na chomiku:
[link widoczny dla zalogowanych]
______________________________________________________
"Są ludzie ze złota, lecz nikt nie wystawi im pomnika."
Magdolińska, to jest mój pomnik dla ciebie ...
Szczególne podziękowania kieruję też do kochanej Masquerade, która zgodziła się betować tekst. Całuję jej złote rączki.
Jest to mój debiut i pomimo jego widocznych niedoskonałości mam nadzieję, że uda mi się poprawić. Występują tu wampiry, a główną bohaterką jest Rosalie Hale, moja ulubienica z sagi. Opowiadanie powstało z inspiracji twórczością Magdolińskiej, której dedykuję ten tekst. Będę bardzo wdzięczna za szczere, konstruktywne opinie. Narracja jest pierwszoosobowa z wyjątkiem prologu i epilogu.
______________________________________________________
Prolog
Na niebie pojawiła się łuna zachodzącego słońca jasno oświetlająca niewielką polanę w głębi lasów Forks. Na parkiecie, w rytm wolnej melodii, kręciły się ostatnie pary. Dla Belli i Edwarda miał to być najpiękniejszy ze wszystkich dni ich nieskończoności. Wszystko zdawało się być idealne, aż do momentu, w którym pojawiła się lśniąca limuzyna gotowa porwać nowożeńców w podróż poślubną. Alice, Jasper, Esme i Carlisle stanęli gdzieś na uboczu, obserwując dogasającą imprezę. Byli rozerwani pomiędzy szczęściem świeżo upieczonego małżeństwa i rozpaczą z powodu rozbicia rodziny.
Nie musieli nic mówić. Wszyscy myśleli to samo:
Zawiedli … Mieli chronić swoją rodzinę. Dlaczego nie potrafili tego zrobić teraz?
Zawsze byli razem. Każdy problem rozwiązywali wspólnie. Teraz wszystko miało się zmienić. Lubili Bellę, ale nie była ona w stanie wypełnić pustki w ich sercach.
Edward na chwilę pozostawił swoją żonę i ruszył w kierunku reszty Cullenów bezradnie wpatrujących się w ziemię. Carlisle i Esme obejmowali się pocieszająco, a Alice przytulała policzek do ramienia Jaspera.
- Gdzie jest Rosalie? – zapytał rudowłosy, przerywając napięcie, chociaż i tak nie potrzebował głośnej odpowiedzi.
- Nie mówcie Belli. Poczuje się winna – przemówił ponownie do czwórki wampirów.
Skinęli tylko głowami w geście akceptacji i podążyli za wampirem ze sztucznymi uśmiechami na twarzach, aby pożegnać nowożeńców.
W powietrze pofrunęły ostatnie wiązki sztucznych ogni. Polana wreszcie opustoszała, a gospodarze mogli znaleźć się w zaciszu własnego domu.
Cullenowie w wybrakowanym składzie siedzieli przy rodzinnym stole w salonie. Jedyne, co im pozostało to cisza.
Odchodzi się po to, aby móc wrócić.
Opuszcza się dom po to, aby potrafić go docenić.
Zostawia się rodzinę, aby zdążyć za nią zatęsknić.
Trudno jest porzucić wszystko, co się kocha, jeszcze trudniej to odnaleźć.
______________________________________________________
Rozdział 1
Rosalie:
Uśpione miasto skryło się pod osłoną nocy. Jasny księżyc, mój jedyny sprzymierzeniec, jasną łuną oświetlał mi drogę. Wysokie obcasy szpilek wystukiwały równy rytm na płytach chodnika. Spoglądałam w okna mijanych domów, gdzie szczęśliwe rodziny kończyły ostatni posiłek dnia. Oprócz własnego kroku i odgłosów nocy nie słyszałam nic. Mój dom na obrzeżach Phoenix należał do spokojnych, niezmąconych miejskim szumem zakątków, co zmieniało go w moją osobistą oazę. W nieco zbyt szybkim jak na człowieka krokiem pokonałam ostatni zakręt i znalazłam się na terenie mojej posiadłości wyróżniającej się nawet na tle licznych willi, które można było oglądać w mieście. Projekt wykonała Alice, za co byłam jej wdzięczna. Znała mnie i wszystkie moje „lubię” i „nie lubię”. Zarówno na zewnątrz, jak i w środku dominowały biel i szkło, a wszystko wykonano, kierując się myślą: „Styl i klasa”. Ogólnie była to bryła składająca się z idealnie rozmieszczonych kilku prostopadłościanów. Budynek z dwóch stron otoczono basenem wypełnionym nieco nienaturalnie, ale cudownie, szmaragdową wodą, co sprawiało wrażenie, jakby pływał. Ogromne okna zasłaniały prawie całą powierzchnię zewnętrznych ścian, a okwiecone balkony zwieńczono delikatnymi szklanymi balustradami. Wielkość tego domu bardzo mnie przytłaczała i każdego dnia przypominała mi, jak bardzo jestem samotna.
Rozejrzałam się, czy nikt nie patrzy, po czym zgrabnie przeskoczyłam basen i znalazłam się przed wejściem. Okrężną drogę do drzwi zawdzięczałam basenowi centralnie umiejscowionemu przed frontem budynku. Jednak to nie wygoda, ale piękno było tematem przewodnim mojego życia i to właśnie nim kierowałam się we wszystkich jego dziedzinach. Zgrabnie ominęłam kupkę listów rzuconych na wycieraczkę. Nie odbierałam telefonów, maili, sama też nigdy się nie odzywałam. Pozostało im tylko pisać listy. Większość z nich nosiła ślady ręki Alice lub Esme. Nie byłam pewna, ale chciałam wierzyć w to, że wkładają koperty do skrzynki w imieniu całej rodziny. Powiedziałam im, że chcę być sama, a oni uszanowali moją decyzję. Póki byłam bezpieczna, nie zamierzali ingerować w moje życie. Na początku poświęcałam się, czytając te listy, a potrafiły przychodzić kilka razy w tygodniu. Z czasem jednak stwierdziłam, że to, co dzieje się w Forks ogranicza się do wszystkiego, co robiliśmy, kiedy byłam razem z nimi. Nic się nie zmieniło. Oprócz „tęsknimy” i „mamy nadzieję, że wrócisz” nie zawierały żadnej treści. Nie miały mi nic nowego do przekazania. Pisały, by mieć świadomość, że to zrobiły, żeby zapełnić kartkę, aby zdjąć z bark poczucie winy.
Poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Kaskada blond włosów w nienagannym stanie spływała po ramionach, a cera w dalszym ciągu była nieskazitelna. Od stu lat taka sama, zamknięta w tym samym przedziale czasowym. Czułam się jak zakonserwowany w słoiku ogórek. Nie był niezniszczalny, umierał tak, jak umierała moja dusza. Z twarzy biła pewność siebie i duma. Coś się jednak zmieniło. Oczy, zamiast łagodnej, miodowej barwy przybrały kolor przerażającej czerni. Od dawna nie polowałam i każda komórka mojego ciała domagała się krwi. Z każdą minutą rosła we mnie rządza mordu. Mimo, że nie zabijałam ludzi, to wciąż byłam potworem, wampirem.
Uciekłam z Forks ponad pół roku temu. Miałam ku temu ścisłe powody. Nie mogłam patrzeć na szczęście innych, kiedy ja byłam tak bardzo opuszczona i samotna. Esme miała Carlisle’a, Alice Jaspera, Edward Bellę, której pojawienie się w rodzinie najbardziej popychało mnie do przeprowadzki. Nie lubiłam jej jako człowieka, a gdy została wampirem, moje uczucia przerodziły się w otwartą nienawiść. Nie chciałam też być dla nikogo ciężarem, pragnęłam jak najdalej odciągnąć moje nieszczęście od bliskich. Kiedy przyszło nam ratować Bellę, Carlisle powiedział: „Chronimy naszą rodzinę”. Robiłam to zawsze, również teraz.
Wciąż wystawiamy innym pochopne opinie. Wystarczy jedno spojrzenie, jeden gest. Tak samo wy wszyscy zrobiliście ze mną, tak samo ja zrobiłam z Bellą. Różnica jest jedna – wy się myliliście, ja nie. Uważaliście się ze lepszych ode mnie i to był wasz kolejny błąd. Ja i wy to jedno i to samo. Suka ze mnie, ale wy też bywacie sukami.
Wzięłam szybki prysznic i ruszyłam do garderoby. Chwyciłam wieszak ze swoim strojem służbowym, po czym przeczesałam włosy i ponownie znalazłam się przed domem. Z gracją wskoczyłam do połyskującego, czerwonego M3. Byłam mistrzynią kierownicy, nawet jak na wampira. Zegary wybiły jedenastą w nocy, więc po ulicach kręciło się wielu ciemnych typków. Szybko znalazłam się na miejscu i wkroczyłam do gmachu. Nad drzwiami wejściowymi widniał napis POLICJA. Miałam pracować jako pies i wręcz nie mogłam uwierzyć, że z własnej woli robię coś, co ma cokolwiek wspólnego z wilkołakami, choćby to była sama nazwa. Chciałam czuć się potrzebna i przydatna, a to było jedno z tych miejsc, które mogły mi to zapewnić.
Długo wahałam się z podjęciem pracy. Czas spędzony w domu wywołał we mnie tak głęboki stan znudzenia, że gdybym nie dostała posady stróża prawa, najprawdopodobniej zaczęłabym zamiatać ulice.
Zapukałam i bezszelestnie weszłam do gabinetu komendanta Jamesa Cartera. Mężczyzna uśmiechnął się szelmowsko i omiótł mnie wzrokiem, zatrzymując się na chwilę w okolicach dekoltu. Był już po trzydziestce, jednak spod rudej czupryny na świat patrzyły błękitne, wesołe oczy nastolatka. Praca na świeżym powietrzu i w terenie skutecznie odejmowały mu lat. Zauważyłam, że ciągle szczerzył zęby, które układały się w idealnym, filmowym uśmiechu. W pracy pokazywał się w niezbyt drogich, lecz stylowych i eleganckich garniturach. Idealnie pasował mu krawat. Amerykaninem nie był na pewno – w jego wypowiedziach słychać było charakterystyczny brytyjski akcent. Nawet mi to imponowało. Słowa były sztywne i archaiczne, lecz w jego ustach brzmiały wyjątkowo naturalnie.
Słyszałam jego przyspieszone bicie serca i patrzyłam, jak na próżno pragnie ukryć pożądanie. Usiadł za biurkiem:
- Witam, panno Hale. Jestem rad, że przyszedł dzień, w którym pojawiła się wśród nas tak wyjątkowa jednostka jak pani. Mam pewność, że osiągnięcia, jakie poczynimy we współpracy będą zadowalające. Proszę, aby była pani tak uprzejma i usiadła – wypowiedział służbowym, lecz przyjaznym tonem, wskazując mi krzesło naprzeciwko siebie.
- Również jest mi miło. Praca w policji to dla mnie coś nowego, ale obiecuję, że nie będzie pan zawiedziony – zapewniłam, subtelnie unosząc kąciki ust do góry.
- Nowym? Liczy pani lat dwadzieścia trzy. W tym wieku każda posada jest czymś nowym – roześmiał się serdecznie.
A, by się zdziwił. Przez cały wiek zdążyłam obskoczyć wiele zawodów, począwszy od opiekunki do dzieci, na lekarzu skończywszy. Utknęłam na osiemnastce, ale na papierze widniała dwudziestka trójka, żeby traktowali mnie poważniej.
- Powiedzmy, że pracowałam wcześniej na innym stanowisku – powiedziałam.
- Czyżby? Czy nie mogłaby pani uszczknąć rąbka tajemnicy? – zapytał zaciekawiony.
- Uważam to za zakończony etap życia – odpowiedziałam stanowczo, patrząc mu w oczy.
- Hmm… rozumiem. Moim obowiązkiem jest uprzedzić, że nie jest to miejsce, gdzie płace są wysokie. Nie chciałbym pani urazić, jeśli był jakiś inny powód – ostrzegł.
- Musiałam zwyczajnie zmienić miejsce zamieszkania.
… Kilkadziesiąt razy, a było to spowodowane wampiryzmem i tym, że wyglądałam jakieś dziesięć lat młodziej niż powinnam. Ta teoria mogłaby go zaciekawić.
- Oczywiście, oczywiście. W moim domyśle zapewne jest pani zainteresowana patrolami dziennymi. Jednakże prawie wszystkie są już przydzielone. Gdyby pojawiły się z tego powodu jakieś problemy, proszę niezwłocznie się do mnie zgłosić. – Puścił do mnie oczko, po czym ponownie spojrzał na piersi.
Stary napaleniec. Nawet nie wie, w co się pakuje.
- Nie trzeba. Preferuję nocne zmiany. Jeśli nie ma pan nic przeciwko, wolałabym wcale nie pojawiać się w pracy za dnia. Papierki również mogłabym wypełniać po zmroku – odpowiedziałam na to słodkim głosem, całkowicie gasząc Cartera.
- Proszę bardzo. To dla mnie niezwykle korzystny układ. Do omówienia pozostało tylko jedno zagadnienie dotyczące partnera. – Spojrzał na mnie wyczekująco.
- Nie mam chłopaka, a tym bardziej męża, co zaznaczyłam w CV. Jestem bezdzietna – wyrecytowałam.
- Kierowałem tok myślenia pod innym kątem, lecz jest to dla mnie wyśmienita wiadomość. Policjanci zazwyczaj pracują w parach. Kilku z nich z radością rozpocznie z panią współpracę – powiedział, wręczając mi plik kart pracowników.
No tak, mogłam się domyślić, że w jakiś sposób będzie chciał ode mnie wyciągnąć coś na temat życia osobistego. Ja na jego miejscu bałabym się rozwścieczonej wampirzycy. Jego wybór. Człowiek w najlepszym wypadku był igłą, a ja byłam siekierą, gotową w każdej chwili roztrzaskać mu czaszkę.
Spokojnie przejrzałam zestaw siedmiu kart. Nie zdziwiłam się, że wśród nich znalazła się również ta zawierająca dane komendanta. Podjęłam decyzję:
- Nie potrzebuję partnera. Jestem silna i odważna, dam radę pracować za dwóch – powiedziałam z dumą w głosie.
- Nie przystoi, żebym pozwolił młodej, pięknej, ale drobnej damie w pojedynkę krzątać się wśród uliczek tej niebezpiecznej mieściny. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się pani stało – mówił, ściszając głos, a potem przysunął się bliżej i złapał jedną z moich dłoni spoczywających na jego biurku.
- Pozwól mi, proszę, ze sobą pracować. Nie zauważyłem nawet, jakie gorąco przeszło moje ciało, gdy weszłaś – wyszeptał, najwyraźniej myśląc, że to jego dłonie są tak ciepłe, a nie moje tak zimne.
- Z całym szacunkiem, szefie. Zdecydowanie wolałabym pracować sama – odpowiedziałam, wyplątując rękę z uścisku.
Komendant podszedł do okna i szczelnie zasłonił wysłużone, aluminiowe żaluzje. Wolnym, nonszalanckim krokiem obszedł pomieszczenie, aż znalazł się za moimi plecami. Słyszałam jego kroki za sobą. Po chwili poczułam dłonie na ramionach. Krew w jego żyłach zawrzała. Tętno odbijało się na mojej skórze, wystukując słyszalny tylko przeze mnie rytm. Walczyłam ze sobą, zacisnęłam ręce na kolanach. Na szczęście udało mi się opanować i szybkim ruchem strąciłam z siebie jego dotyk:
- Jest pan pewien, że chciał pan zatrudnić policjantkę? Chyba potrzebuje pan kobiety pracującej w dużo starszym zawodzie. Jak ma pan ochotę, to niech pan poszuka pod latarnią. Polecam nie przekraczać granic przyzwoitości, jeśli oczywiście chce pan utrzymać dobre imię w moich oczach – wysyczałam, niemal plując jadem, a on speszony wrócił na swoje miejsce.
- Przepraszam najmocniej za moje karygodne maniery. Ma pani rację, jak mogłem się tak zachować? Proszę mi wierzyć, że ja zazwyczaj tak nie… ale jest pani tak urodziwa. Gdyby potrzebowała pani pomocy, jestem do dyspozycji. Może pani też polegać na Chrisie, roztrzepanym figo z recepcji. Naturalnie, wyrażam zgodę na samodzielną pracę. Proszę się stawić jutro w okolicach godziny dziewiętnastej. Prosiłbym także, żeby powiadomiła mnie pani o swojej obecności, a potem o opuszczeniu komendy. Rozkład godzin pracy będzie gotowy na dzień jutrzejszy. Zanim pani odejdzie, chciałbym zapytać, czy mógłbym mieć jeszcze jedną prośbę – wypowiedział wyraźnie zawstydzony.
-Tak?
- Czy nie sprawiłoby to problemu, gdybyśmy przeszli na ty? Wszyscy żyjemy tu jak jedna familia i do innych policjantów również może pani zwracać się po imieniu – rzekł, patrząc na mnie błagalnie.
- Oczywiście. Rosalie – powiedziałam z uśmiechem i podałam mu dłoń, którą ochoczo przyjął.
- Niezmiernie mi miło, James – odpowiedział, szczerząc zęby.
- Do zobaczenia jutro – rzuciłam przed progiem i zniknęłam w głębi budynku.
Nie miałam tego „wyskoku” facetowi za złe. Wiedziałam, jak działam na nich wszystkich. Nadal uważałam go za dżentelmena, chociaż niewątpliwie należał do grupy słynnych w mieście podrywaczy. Egzotyczny przystojniak z odległych granic Europy musiał podbijać kobiece serca.
W holu minęłam się z kilkoma mundurowymi, aż w końcu udało mi się odnaleźć wyjście. Znowu znalazłam się za kierownicą samochodu. Przez chwilę jechałam spokojnie, aby oddalić się trochę od gmachu policji. Potem, gdy byłam wystarczająco daleko, wcisnęłam pedał gazu najmocniej, jak się dało. Silnik ryknął niczym rozzłoszczony tygrys. Kiedy zaczęłam utrzymywać stałą prędkość, M3 mruczało jak zadowolony kociak. Miałam całą noc i cały dzień. Postanowiłam więc podjechać jeszcze na stację benzynową i napełnić bak. Kabriolet nie zwracał uwagi ludzi, bo można tu było zobaczyć o wiele droższe auta. Moja obecność natomiast, wszędzie stanowiła sensację. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Courtney dnia Pon 18:30, 18 Paź 2010, w całości zmieniany 5 razy
|
|
|
|
|
|
Kali.
Wilkołak
Dołączył: 06 Mar 2009
Posty: 146 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Sob 16:46, 05 Cze 2010 |
|
Wow pierwsza ;]
Jestem pierwsza i jest to Twój debiut, wiec pewnie oczekujesz ode mnie czegoś "normalnego" ... To ja może pójdę ;]
Nie, nie. *Bierze się w garść; odchrząkuje*
Ogólnie tekst mnie zaciekawił, nie lubię zbytnio FF, których narratorem jest Rose, czy które o niej samej opowiadają. Nie i już.! Nie wiem dlaczego, ale taka już jestem. Natomiast twój FF mnie zaciekawił i myślę, że będę tu zdecydowanie częściej zaglądać.
Postanawiam, że mój komentarz będzie całkowicie optymistyczny, ponieważ mi się to podoba. Jestem osobą, która raczej praktykuje chwalenia niż krytykowanie. Naturalnie nie chwalę za byle co ;]
Tekst jest przejrzysty, nie męczy czytelnika i jest jak na razie ciekawy. Ciesze się, że postanowiłaś go tutaj wstawić i jestem z Ciebie dumna. x]
Kwestia błędów; takowych wymieniać nie będę, przypuszczam, ze znajdzie się wiele osób, które zrobią to za mnie, a wiem jak meczy autora ciągłe wymienianie i liczenie jego niedociągnięć.
Ale za mało o samym tekście...
Fabuła zachęca do dalszego czytania, mam nadzieje, że będzie się działo.. dobrze? (ocho, żeczywiście dużo dodałam na temat fabuły... . Moim usprawiedliwieniem jest to, ze nie potrafię pisać komentarzy ;])
Mam nadzieję, że reszta komentarzy będzie równie optymistyczna... i pamietaj są ludzie, którzy w Ciebie wierzą ;]
Życzę Veny.!
Ave Vena,.!
EDIT:
Wiedziałam, wiedziałam, że o czymś zapomniałam
To porównanie Ros do ogórka... mmm - Bezcenne.. x]
I wiem, jeszcze dodaj oznaczenia, tak, tak oznaczenia ;] |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kali. dnia Sob 16:58, 05 Cze 2010, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
capricorn
Człowiek
Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 17:22, 05 Cze 2010 |
|
o coś nowego.
gratuluję pomysłu, podoba mi sie taka Rosalie.
co do opowiadania, temat jest fajny, styl pisania tez się podoba,
weny;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Alister
Nowonarodzony
Dołączył: 03 Cze 2010
Posty: 8 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 17:44, 05 Cze 2010 |
|
Cóż, do Rosalie nie pałam wielką sympatią. Nigdy nie potrafiłam jakoś się do niej przekonać, nawet w fanfickach jej sylwetka mnie nie zachwycała. Ale! Przeczytałam ten rozdział i czuję, że jest to dobry początek. Mimo iż Rosalie jest dumną i pewną siebie kobietą, w Twoim opowiadaniu widzę w jej postaci trochę melancholii, która nadaje jej bardziej ludzkie (tak, wiem, dziwnie to brzmi) oblicze. To właściwie wszystko, co mogę powiedzieć w tym momencie, rozdział nie był napchany informacjami, ale póki co - zachęciłaś mnie do poznania i próby zrozumienia tej postaci.
Zachęca mnie także to jak piszesz - bez zbędnych ozdobników, bez wciśniętych na siłę żarcików. Wszystko ładnie ze sobą współgra.
Będę śledzić :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Sob 18:23, 05 Cze 2010 |
|
no no, coś nowego i ciekawego...
mało można na forum znaleźc opowiadań, gdzie główna rolę ma Rose ale nie powiem ciekawie poczytac coś takiego, to jakby odskocznia od dnia codziennego...
muszę przyznac, ze podobają mi się początkowe ralacje prolog i 1 rozdzial ladnie napisane i przejrzysty i miły dla oka.
również Rose jako policjantka bez Ema, mam nadzięję, że znajdzie sobie kogoś i że rozdzialiki będą dosyc często dodawane
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
EsteBella;*
Człowiek
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hmm.. A już wiem... Wampirowo;]
|
Wysłany:
Sob 18:26, 05 Cze 2010 |
|
Wiem, że się powtórzę po koleżankach, lecz nic na to nie poradzę.
Nowy pomysł, ciekawe przedstawienie. Rosalie bez Ema? Co z tego wyniknie.
Nie ma błędów, rozdziały przejrzyste.
Po prostu cud miód i orzeszki:*
Pozdrawiam i życzę Weny przez duże W:* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxxvampirexxx
Wilkołak
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)
|
Wysłany:
Sob 22:09, 05 Cze 2010 |
|
Teraz ja :)
Gdy pierwszy raz czytałam, bezczelnie przerwano mi i musiałam odejść, ale powróciłam. Już na początku mówię/piszę, że nie lubię żadnych opowiadań pod kątem kryminalistyki (chodzi mi o jej zawód), czy coś w tym rodzaju. Jednak... Urzekło mnie twoje przedstawienie. Trafnie przedstawiłaś Rose. Lubię ją. Stanowcza i szczera z niej wampirzyca.
James. Ciekawy. Tylko to słowo przychodzi mi na myśl. Jest to jedno z niewielu ff, gdzie nie ma Em nie jest z Rose. Plus dla ciebie! Chyba, że coś zmienisz.
Będę zaglądała. Pozdrawiam i życzę weny :)
xxx. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 22:52, 06 Cze 2010 |
|
Podoba mi się
Uwielbiam Rosalie [sama o niej piszę].
Emmetta nie ma? ;>
Mam nadzieję, że będzie, bo on jest z tego wszystkiego najcudowniejszy *.*
Obstawiam, że będzie jakieś dziecko. ^^
Więc błędami się nie zajmuję i czekam na ciąg dalszy. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 19:23, 07 Cze 2010 |
|
Mnie również zaciekawił Twój FF. Rosalie zawsze wydawała mi się ciekawą postacią...niby taka dumna i pewna siebie, ale coś mi się wydaje, że to jest tylko na pokaz. W środku jest zagubioną i nieszczęśliwą osóbką. Poza tym po raz pierwszy rodzina Cullenów jest opisana bez osoby Emmeta. Czyżby nie należał do tej gromadki wampirów????
Zyczę Ci weny i dużo czasu i czekam na kolejny rozdział:D
Pozdrawiam Bugsbany |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Marionetka
Zły wampir
Dołączył: 21 Lut 2010
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka Kajusza
|
Wysłany:
Nie 12:33, 13 Cze 2010 |
|
Według mnie w ostatnim zdaniu nie powinno być przecinka. Poza tym jednak tekst jest bardzo, ale to bardzo poprawny. Tak, przejdźmy teraz do jego zawartości, kiedy już pomęczyliśmy się nad owymi błędami, khem.
Courtney, muszę przyznać, że Twoje opisy są bardzo ładne. Widać, że wczułaś się w postać Rosalie. Jest tylko coś, co zwróciło moją uwagę. Jakim cudem ona może żyć i pokazywać się w tak słonecznym mieście? Nie rozumiem. Nosi olbrzymie kapelusze?
Jeśli natomiast chodzi o pomysł, to moim zdaniem jest oryginalny, jeszcze nigdy z czymś takim się nie spotkałam. Rose jako policjantka? Intryguje mnie, jak pociągniesz ten wątek dalej. Ponadto ten tytuł... Jak ma się on do opowiadania i kim jest ten Todd? Ta myśl męczy mnie, odkąd skończyłam czytać. Jeszcze pewnie nie raz i nie dwa tu zajrzę. Teraz jednak pozostaje mi życzyć Ci weny i mnóstwa pomysłów. Całuję,
Marionetka.
PS O, pardon, nie doczytałam, że działo się to w nocy. Moja wina. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Marionetka dnia Nie 14:35, 13 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Courtney
Człowiek
Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Śro 21:27, 16 Cze 2010 |
|
Rozdział 2
Beta: Masquerade
_____________________________________
Podjechałam pod stację i wysiadłam z wozu. Chwyciłam pistolet do tankowania i zagłębiłam go w baku. Przez chwilę patrzyłam, jak cyferki wolno przesuwają się na liczniku. Potem odłożyłam urządzenie i weszłam do budynku, aby zapłacić. Kiedy ponownie znalazłam się na zewnątrz, koło mojego auta krążyło dwóch wielkich osiłków w kapturach. Już z daleka wyczułam od jednego z nich zapach alkoholu i usłyszałam jego podniecony szept. Jak można się domyślić, nie bardzo spodobały mi się sprośne żarty mężczyzny, postanowiłam więc się zabawić. Podeszłam do pijanego osiłka i zaczęłam wodzić dłonią w okolicach jego uda. Połknął haczyk, bo natychmiast położył swoje brudne łapska na moim tyłku. Niepostrzeżenie wyjęłam mu z kieszeni obdartej marynarki butelkę z czerwonym płynem. O tak, obrzydliwe, tanie wino.
- Zabierzesz nas do siebie, niunia? – zapytał, prawie zwalając mnie z nóg swoim obrzydliwym oddechem.
W odpowiedzi zsunęłam z siebie jego ohydne łapy. Ruszyłam w kierunku drugiego mężczyzny i kiedy spojrzałam w jego twarz, zdałam sobie sprawę, że to jeszcze nastolatek. Miał góra siedemnaście lat i wielkie, smutne oczy. W takim razie ten obok pewnie był jego ojcem. Było mi cholernie szkoda chłopaka, nie miałam też zamiaru go molestować. Kiedy się zbliżyłam, objął mnie ramionami. Nie dziwiłam się, że brakowało mu ciepła, możliwe, że nie miał nawet matki. Odezwał się we mnie instynkt macierzyński i odwzajemniłam uścisk. Spojrzał na mnie pytająco, kiedy wsunęłam mu do tylnej kieszeni jeansów plik pieniędzy i swój numer telefonu:
- Potrzebujesz pomocy? – wyszeptałam mu do ucha.
- Radzę sobie – odpowiedział i włożył mi w dłonie dwie butelki taniego wina.
Odkleiłam się od chłopaka i pomachałam dziadowi obok flaszkami przed nosem.
- Taka fajna dupa … oddaj to – wybełkotał facet, kiwając się na boki.
- Jedyna dupa, o której masz prawo mówić, to twoja własna. Jeśli coś się stanie chłopakowi, to obiecuję, że znajdę cię i skręcę kark – krzyknęłam ze złowieszczym błyskiem w oku, a na przypieczętowanie tych słów demonstracyjnie rzuciłam butelki w kierunku kosza oddalonego ode mnie o jakieś trzydzieści metrów. Słychać było tylko ich głośne uderzenie o dno pojemnika.
Wskoczyłam do samochodu i kiwnęłam głową w stronę chłopaka, po czym ruszyłam z piskiem opon. Nie miałam zamiaru jechać do domu. W pracy potrzebowałam większej samokontroli, wypadało mi więc ruszyć na polowanie. Musiałam przejechać kilkadziesiąt kilometrów, żeby zniknęły wszelkie ślady cywilizacji. Zaparkowałam na poboczu i ruszyłam w głąb lądu. Napotkałam las kaktusów, gdzie wyczułam świeże ślady kojota. Na drodze stanął mi grzechotnik, który potrząsał swoim ogonem ostrzegawczo. Celowo poruszyłam się, a on przystąpił do ataku, próbując zatopić zęby w mojej stopie. Roześmiałam się tylko, gdy nie mógł przebić skóry. Zastanawiałam się, czy nie złamał sobie kłów. Zostawiłam upokorzonego węża i ruszyłam sprintem za zapachem kojota. W końcu ukazała mi się sylwetka psopodobnego stworzenia o szarej sierści. Zatopiłam zęby w jego szyi, by po chwili odrzucić na ziemię bezwładne zwłoki. Tego dnia udało mi się dorwać dwa jelenie, a nawet kangura, który był dla mnie zupełną nowością. Smakował całkiem nieźle. Nie bardzo obchodziło mnie, że jest pod ochroną. Byłam teraz sama i nie musiałam słuchać we wszystkim Carlisle’a. Nigdy jednak nie złamałabym zakazu picia ludzkiej krwi. Po tym zbyt bardzo brzydziłabym się siebie.
Dojechałam do domu nad ranem. Musiałam wjechać centralnie do garażu, bo bałam się, że przypadkowo ktoś mógłby wyjrzeć przez okno. W willi miałam miejsce na trzy samochody. Posiadałam dwa. Trzecie miejsce trzymałam w razie jakiegoś nagłego wypadku. Oprócz czerwonego BMW M3 cabrio posiadałam jeszcze Lamborghini Miurę SVJ Spider, z którym miałam zwyczaj rozmawiać, jak nikt nie słyszał. Srebrne cacko podobało mi się głównie dlatego, że jego kształty zostały zaprojektowane na podobieństwo kobiecego ciała. Wierzyłam, że ma równie idealną figurę, jak ja. W 1981 kupiłam jej pierwotną wersję. Potem wciąż ją ulepszałam, dopieszczałam w każdym szczególe. Jeśli ktokolwiek pomyślałby, że ten samochód skutecznie zastępował mi dziecko, miał rację. Kilka lat temu doszłam do wniosku, że biedaczek się trochę zestarzał i musiałam sprzedać Miurę. Niedługo wytrzymałam bez mojej dumy. Po przeprowadzce do słonecznego Phoenix potrzebowałam samochodu z lepszym zadaszeniem i przyspieszeniem. Na moje zamówienie wykonano nowiutki model, lecz z dodatkiem kilku bajerów budzących zwierzę w moim wozie. Najczęściej zasiadałam za kierownicą M3, bo zwyczajnie szkoda mi było ukochanego samochodu na żwirowe drogi. Jakiś czas temu zauważyłam, że troszczę się o Miurę jak matka o dziecko i zaczęłam się zastanawiać nad wizytą u psychiatry. Niestety, po moim wyznaniu ten najprawdopodobniej odesłałby mnie do egzorcysty.
Jednym ruchem pilota zamknęłam garaż, po czym weszłam do domu. Od razu skierowałam się do salonu. Był to niewątpliwie najbardziej stylowy pokój w całej posiadłości. Po lewej stronie od wejścia stacjonował rząd trzech ogromnych okien, które zajmowały powierzchnię całej ściany. Przypomniało mi to wystawę sklepową. Ścianę naprzeciwko mnie okupowała czarna meblościanka, w którą wkomponowano telewizor. Przed nim postawiono jasną, skórzaną kanapę. Niedawno powiesiłam tu też dla odprężenia jakąś nowoczesną abstrakcję. Podłogę w całości pokrywało drewno w bladoszarym odcieniu. Z podwieszanego sufitu zwisał imponujący, girlandowy żyrandol.
Zapadłam się w miękką kanapę i zabrałam za czytanie książki. Kiedy skończyłam, miałam jeszcze trochę czasu, żeby pokręcić się po ogrodzie. Zerwałam kilka pięknych czerwonych róż i włożyłam je do wazonu, który ustawiłam w salonie. To zabawne móc patrzeć, jak uchodzi z nich życie, jak starzeją się i umierają. Zwłaszcza, że mi nigdy nie było przeznaczone umrzeć.
Wreszcie wybiła osiemnasta i nadszedł czas, by ruszać do pracy. Było jeszcze widno, co zmusiło mnie do wyjechania na ulicę Miurą. Szczelnie opatulona kolorową chustką, czym prędzej pokonałam drogę od samochodu do gmachu. Potem wkroczyłam do gabinetu Cartera, tak jak mi nakazał.
- Niezmiernie cieszę się, że cię widzę, Rosalie. W chwili obecnej brakuje mi czasu, więc Alex wyjaśni ci, co należy do twoich obowiązków. Mam nadzieję, że jako jedyne kobiety na naszym wydziale świetnie się porozumiecie, gdyż będziecie dzielić ze sobą gabinet – powiedział James w tej samej chwili, w której w pomieszczeniu pojawiła się nieco pulchna brunetka, na oko dwudziestoletnia.
- Jestem Alex. Na pewno będzie nam się dobrze współpracować – zaskrzeczała podekscytowana dziewczyna i wyciągnęła w moim kierunku dłoń.
- Miło mi – mruknęłam, mrożąc ją lodowatym spojrzeniem i jej wyciągniętej ręki, rzecz jasna, nie przyjęłam.
Brunetka speszyła się i cofnęła dłoń. Miała na sobie powycierane, przyciasne jeansy i rozciągnięty, zmechacony sweter o bliżej nieokreślonej barwie. Gdybym mogła mieć koszmary, wyglądałyby one właśnie tak.
Kobieta skinęła w kierunku szefa i wyszła z pokoju, a ja z cichym westchnieniem ruszyłam za nią. Nasz gabinet znajdował się na drugim piętrze. Zanim tam dotarłyśmy, moja towarzyszka zdążyła się już nieźle zmachać. Kiedy otwierała drzwi, wyraźnie słyszałam, jak sapie. Spojrzała na mnie zdziwiona moją kondycją, a ja w odpowiedzi uśmiechnęłam się wrednie. Weszłyśmy do pokoju, w którym postawiono dwa biurka, podłogę przykryto wykładziną, a na okna założono identyczne żaluzje, jak u Jamesa.
- Wszystkie wskazówki znajdziesz w tych papierach przed tobą. Za pół godziny zaczynasz patrol. Możesz iść pieszo albo wziąć auto.
- Mogę jechać swoim samochodem? – zapytałam z nadzieją, na chwilę odrzucając arogancki ton.
- Musisz skorzystać z jednego z oznakowanych.
- To ja podziękuję i pójdę pieszo.
- A masz na zmianę jakieś buty? W tych raczej nie przejdziesz kilkunastu kilometrów – z dezaprobatą spojrzała na moje czarne szpilki.
- Nie oceniaj moich możliwości swoją miarą – powiedziałam kpiarsko.
- Wiesz, świetnie wyglądasz w tych jeansach – odezwała się, próbując mnie udobruchać.
- Hmm … wiem. Ale wolę rurki.
Mała była bystra, kupiła mnie. Bo jak inaczej można przekonać do siebie egoistkę, jak nie przez komplementowanie jej zalet? Zwłaszcza, jeśli te wszystkie słodkie słówka są prawdziwe.
- Na rurki będziesz miała jeszcze czas. Założysz je, jak się trochę zestarzejesz i będziesz chciała wyglądać bardziej młodzieżowo.
- Rurki to eliksir młodości XXI wieku? Ciekawe. Kiedyś wystarczyło trochę wody z dobrego źródła – teatralnie wzruszyłam ramionami.
Nigdy nie będę musiała martwić się starością, czyli tym samym zmarszczkami czy cellulitem, reumatyzmem i rzędem niedogodności się z nią wiążących. Gdyby Royce nie zrobił tego, co zrobił, moje ciało już dawno spróchniałoby w ziemi. Wiedziałam, jakby się z tego wytłumaczył: „Dałem ci życie wieczne. Powinnaś padać mi do stóp”. Nienawidziłam go i chciałam, aby wspomnienie jego twarzy odeszło. Gdy bywałam naprawdę samotna, dopadały mnie wyrzuty sumienia i przeglądałam w myślach chwile jego śmierci, wyraz twarzy mający w sobie coś z bólu, rozpaczy, złości, a może nawet coś ze zdziwienia? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie i w głębi duszy zdawałam sobie sprawę, że nie chciałam jej poznać. Mogłoby to nanieść na moje barki jeszcze większy ciężar.
- Wiesz, Rosie… Mogę tak do ciebie mówić? Pomyślałam … - zaczęła Alex.
- Nie możesz – przerwałam jej drastycznie.
- Będziemy ze sobą spędzać mnóstwo czasu. Nie uważasz, że mogłybyśmy się lepiej poznać? Wyjść na zakupy czy coś? – zagadnęła.
- Przepraszam, ale Tania Mania to raczej nie mój styl – ucięłam, nie zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem.
Nie chciałam jej urazić, po prostu zaznaczałam to, co moje, obejmowałam w swoje władanie nowe terytorium. Czasem ciężko w to uwierzyć, ale ja wcale nie chcę być zła. Mogłabym być taka jak Carlisle albo Esme. Niestety nie jestem. Niektórzy po prostu rodzą się złośliwi i chyba należę właśnie do nich. Z drugiej strony, nie uważam tego za jakieś tragiczne wykrocznie. Są ludzie słynący z fałszywej pokory i wiecznie użalający się nad sobą, ale są także tacy jak ja – realiści. Nie twierdzę, że nie bywam suką, bo wiem, że bywam. Nie twierdzę też jednak , że nie jestem zabójczo piękna, bo także wiem, że jestem. Tyle mi wystarcza i tylko tyle wymaga ode mnie współczesny świat.
Przyszła pora na mój patrol. Mijający mnie ludzi dziwnie się przypatrywali. Właściwie nie było to dla mnie niespodzianką. Z tym wyglądem, w tradycyjnym mundurze policyjnym i na wysokich obcasach musiałam sprawiać wrażenie co najmniej gwiazdy porno. Nie przejmowałam się tym zbytnio. Zamiast tego skupiłam się na podziwianiu Phoenix, na co wcześniej jakoś nie miałam okazji. Przyglądałam się ogromnym palmom, egzotycznym roślinom i przystojnym mężczyznom. Wzdychałam na widok sklepowych wystaw. Przez te kilka godzin nie miałam okazji do interwencji, za co byłam wdzięczna losowi. Wróciłam na komendę i zręcznie wyminęłam w wejściu Alex, która ze zdziwieniem przyglądała się, jak idealnie kroczę w ukochanych szpilkach. Zakomunikowałam Jamesowi moje wyjście. Ulotniłam się z budynku i pojechałam prosto do domu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 21:55, 16 Cze 2010 |
|
Rosalie jest po prostu wredna! ;D
To z Tanią Manią czy czymś tam było tak chamskie, że ja się
załamałam xD
Podoba mi się jej charakter ^^
Kiedy będzie Emmett ?
Ileż można czekać ? ^^
Błędów ort. na pewno nie ma i trochę się pogubiłam
przy tym momencie jak ten chłopak i jego ojciec
ją zaczepiali :)
Ale ogólnie to ładnie napisane. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
capricorn
Człowiek
Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 23:05, 16 Cze 2010 |
|
Lubie taka Rosalie, jest wredna i okropna, ma fajne teksty.
Musi przekomicznie wyglądać jak Rose patroluje na wysokim obcasie miasto - gwiazda porno. ;p
Rozdział fajny, czekam na więcej. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
xxxvampirexxx
Wilkołak
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)
|
Wysłany:
Czw 12:28, 17 Cze 2010 |
|
Rose... Pokazała swój charakterek :)
Rozdział mi się podobał, błędów nie ma (według mnie, bo ja się zbytnio na tym nie znam), ale jedno:
Cytat: |
Nie twierdzę też jednak , że nie jestem zabójczo piękna, bo także wiem, że jestem. |
Niepotrzebna spacja przed przecinkiem.
I się zastanawiam, czy ten chłopak nie jest właśnie Todd'em? Ale on chyba jest młodszy? Nie wiem.. :)
Czekam na kolejny rozdział i życzę weny.
xxx. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez xxxvampirexxx dnia Czw 12:30, 17 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Czw 13:00, 17 Cze 2010 |
|
Tania Mania przy tym myślałam, że padnę
ale rozdział świetny
Rose jak to ona wredna, zimna, nie miła i szczera aż do bólu, ale pokazała również swoją drugą stronę czyli dobre serce pomagając młodemu chłopakowi, ciekawe czy młody będzie jeszcze kiedyś, a może to Emmet hmmm ciekawe nie powiem, ale jeśli nie Emmet to kiedy Em będzie, albo jakaś jej druga przyszła połówka
te i inne pytania cały czas pokazują mi się w głowie, więc
czekam już na następny
pozdrawiam |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Courtney
Człowiek
Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Czw 21:07, 17 Cze 2010 |
|
Rosalie jest tutaj postacią dynamiczną, a więc teraz musi być chamska
Bardzo ceniłam sobie w niej świetne teksty i bardzo chciałam to podkreślić. Na pewno nie udało mi się tego idealnie odwzorować, ale w końcu przy którejś próbie się uda
Bardzo dziękuję Wam za komentarze. Łatwiej się pisze wiedząc, że jest dla kogo. Doceniam każdy z nich |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Marionetka
Zły wampir
Dołączył: 21 Lut 2010
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka Kajusza
|
Wysłany:
Nie 7:54, 20 Cze 2010 |
|
Cytat: |
który potrząsał swoim ogonem ostrzegawczo |
Coś mi w tym szyku zdania nie pasuje. Osobiście dałabym "który ostrzegawczo potrząsał swoim ogonem".
Cytat: |
Zostawiłam upokorzonego węża i ruszyłam sprintem za zapachem kojota. W końcu ukazała mi się sylwetka psopodobnego stworzenia o szarej sierści. Zatopiłam zęby w jego szyi, by po chwili odrzucić na ziemię bezwładne zwłoki. |
Na odległość to zrobiła? Znaczy, wypiła jego krew? Tak z tego wynika. Dopisz może, że dobiegła do niego czy coś podobnego. Ponadto parę razy dałaś niepotrzebne spacje przed znakami interpunkcyjnymi, choć niekoniecznie akurat w tym fragmencie.
No, ale ta Twoja Rosalie ma cięty język... W pewnym sensie rozumiem, czemu jest taka wredna dla Alex, bo sama pewnie też byłabym, niespecjalnie lubię takie dziewczyny, choć ta reakcja Rose wydawała mi się ciut przesadzona. Jednak w Twoim opowiadaniu postać Alex całkiem mi się spodobała, choć jest może trochę zbyt naiwna, przynajmniej w moim mniemaniu, nie wiem, jak postrzegają to inni. Ponadto przesadziłaś nieco z opisem domu Rosalie, zbyt dużo szczegółów. Dawkuj je, bo wszystko naraz się miesza. Na przykład podczas jej wejścia do domu opiszesz okna, kanapę i telewizor, o żyrandolu wspomnisz, kiedy będzie wstawała, i tak dalej, i tak dalej. Ogólnie jednak rozdział podobał mi się, szczególnie sytuacja z Alex oraz tym pijanym mężczyzną. Mniemam, iż mają oni jakieś znaczenie dla opowiadania, co pewnie okaże się potem, a ja z pewnością będę czytała dalej, masz moje zapewnienie. Nawet jeśli nie skomentuję od razu, bo ostatnio komentarze to moja prawdziwa zmora. Życzę weny i całuję,
Marionetka. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Marionetka dnia Nie 7:54, 20 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Courtney
Człowiek
Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Śro 22:42, 07 Lip 2010 |
|
Rozdział 3
Beta: Nina Spektor
Jest to z pewnością ostatni z "przejściowych" rozdziałów. Następnym razem obiecuję nieco więcej akcji i ... romansu
Dziękuję wszystkim za wsparcie i motywację
_____________________________________
Rosalie:
Nie ukrywając znudzenia, oglądałam właśnie wieczorne wiadomości prowadzone przez jakiegoś wymuskanego prezentera. Przypominały dobranockę dla gburowatych bossów i opryskliwych, starszych pań, powszechnie znanych z rezerwacji pierwszych ławek w kościołach. Na ekranie pojawiła się ogromna, uśmiechnięta twarz Baracka Obamy. Oto ich Superman. Zbawca Ameryki, realny Clark Kent, wzór do naśladowania dla dużych chłopców, którzy wyrośli już z super bohaterów w rajtuzach, z bajecznie powiewającymi pelerynami.
Nagle telefon leżący na blacie zaczął złowieszczo wibrować. Sięgnęłam po niego i spojrzałam na wyświetlacz, jednak ten pokazywał tylko tajemnicze „zastrzeżony”. Przez ostatnie miesiące wcale nie przypadkiem wyłączałam komórkę, jednak po spotkaniu na stacji wolałam trzymać ją w gotowości na wypadek, gdyby chłopak potrzebował pomocy. Z braku lepszego wyjścia zdecydowałam się odebrać:
- Tak?
- Rose! – krzyknęła podekscytowana Alice. – Martwiliśmy się o ciebie. Jak dobrze, że dałaś znak życia.
- A nie mówiłem, żeby wcześniej dać na zastrzeżony? – usłyszałam w tle szept Edwarda.
- Stało się coś? – Starałam się zachować obojętność.
- Wszystko okey. Robimy mały remont. Oczywiście, tak jak zresztą prosiłaś, nie będę dotykała twoich rzeczy. Bella ostatnio prawie rzuciła się na człowieka, jednak opamiętała się i schowała się za Edwarda. Powiedział, że ona się wstydzi …
Nagle warknęłam, a Alice zamilkła.
Nie miałam zamiaru słuchać niczego, co miało jakikolwiek związek ze Swan. Mimo że wyszła za mojego brata, nigdy nie nazwę jej Cullen, bo nigdy nie będzie jedną z nas.
Po chwili moja siostra znowu zaczęła mówić:
- Rose, proszę. Wróć. Brakuje mi twojego M3 w garażu i wprost nie mogę patrzeć na twoje osamotnione buty w przedpokoju.
- To je wyrzuć – powiedziałam twardo.
Nie miałam zamiaru nabrać się na czułe słówka. Dzwoniąc do mnie z poczucia winy, nigdy nie ściągną mnie z powrotem.
W słuchawce ponownie odezwał się głos mojej siostry, który z każdym słowem stawał się coraz bardziej drżący. Wampiry nie mogły płakać, ale Alice brzmiała tak żałośnie, że zdałam sobie sprawę, że chyba naprawdę jest ze mną szczera.
- Tęsknimy za tobą. Nawet Edward i Bella …
- Nawet my! – przerwał jej mój brat.
- Nie odwracaj się od nas. Możesz nas zostawić, ale my ciebie nigdy nie opuścimy – mówiła coraz bardziej zdenerwowana.
- Ja … przepraszam, Alice. Nie chciałam cię urazić. Brakuje mi Forks, ale obie doskonale wiemy, że moje miejsce jest teraz tutaj, w Phoenix. Wszystko jest w porządku i radzę sobie całkiem nieźle – powiedziałam skruszona.
- Nie wrócisz, prawda? – zapytała tonem, który nie do końca potrafiłam rozszyfrować. Było to coś pomiędzy rozpaczą a zawiedzeniem.
- Wiesz, że nie.
- Przyjedziesz na święta?
- Nie wiem. Pomyślę nad tym, ale możliwe, że zdecyduję się was odwiedzić – odpowiedziałam.
Robiłam to dla Allie. Dla Esme i Carlisle’a. Dla Jaspera i może nawet trochę dla Edwarda. Dla mojej rodziny. Chciałam pobyć z nimi chociaż tyle, ile trwa westchnienie.
- Muszę już iść. Pozdrów resztę.
- No tak. Ale odbierzesz następnym razem?
- Nie wiem – rzuciłam tylko i przerwałam rozmowę.
Moja wycieczka do Forks miała dwa możliwe zakończenia. Albo pogodzę się ze swoim losem i zostanę z rodziną, albo wyjadę raz na zawsze. Nie wiedziałam, czy miałam ochotę dowiedzieć się, jak skończy się ta historia jednak życie toczy się dalej, a czas wciąż przyspiesza i nigdy nie pyta nas, czy nie mamy ochoty zwolnić.
Kolejne tygodnie były po prostu wirem pracy. Miałam nadzieję, że stanowisko pozwoli mi żyć bliżej ludzi, że łatwiej będzie mi znieść samotność. Bardzo się myliłam. Wchodząc, machałam Jamesowi swoją przepustką, potem ignorowałam ochroniarzy, zbywałam wkurzającą Alex, która wciąż miała nadzieję na przebicie się przez moje mury i ruszałam na patrol. Kiedy wracałam, w budynku witały mnie już tylko wrogo błyskające, czerwone lampki alarmu. Całe noce spędzałam przy biurku, przeglądając sprawozdania, pisząc raporty i licząc statystyki. O szóstej nad ranem, słysząc samochód Cartera na podjeździe, chwytałam plik papierów i ulatniałam się przez okno. Ten rozkład dnia wymagał ode mnie parkowania samochodu w starym magazynie na broń, do którego klucz zwinęłam kustoszowi. Wszystkie te zabiegi były konieczne, abym mogła jak najdłużej zostać w Phoenix. Kiedyś ktoś zacznie się czegoś domyślać. Zauważy, że pracuję z wydajnością dziesięciu pracowników. Do tego pozostało jednak jeszcze trochę czasu. Nigdy nie sypiałam, tak więc wiele robiłam również w domu. Kartoteki wypełniałam jak krzyżówki – dla zabicia czasu.
_____________________________________
Esme:
Rosalie przepadła. Minęło tak wiele czasu, że zaczęłam tracić nadzieję, że kiedykolwiek będzie tak jak dawniej. Odsunęłam się też trochę od Edwarda. Częściowo dlatego, że dużo czasu spędzał z Bellą, a częściowo, że nie mogłam przed nim ukryć, że mam żal do jego żony o Rose. Wstydziłam się swoich emocji, ale nie potrafiłam nad nimi zapanować, ukryć ich. Bella również je czuła.
Przeszłam przez garaż, tradycyjnie spoglądając na puste miejsce po M3. Potem minęłam parę lśniących, czarnych szpilek, które skrzętnie czyściłam każdego dnia, nie pozwalając, aby zbezcześciła je chociaż niewielka ilość kurzu. Często przyłapywałam się na myśli, że przecież Rose zaraz wróci i je włoży. Weszłam do naszego obszernego salonu, który w ostatnim czasie stał się nieco opuszczony. Zastałam tam tylko Carlisle’a przeglądającego ze zmarszczonym czołem karty pacjentów. Usiadłam obok niego na kanapie i wtuliłam się w jego ramię.
- Myślisz, że moglibyśmy wreszcie wybrać się do Phoenix?
- Przecież znasz Rosalie. Jest bardzo uparta. Musi po prostu oswoić się z tą sytuacją. Nie dziw się, że czuje się odrzucona. Poza tym ma przed sobą całą wieczność i nic nie stoi na przeszkodzie, aby mogła z niej korzystać – pocieszał mnie, delikatnie obejmując.
- Drugi raz tracimy dziecko, Carlisle. Jak długo to jeszcze będzie trwać?
- Nie wiem. – Pokręcił głową. – Ale nic nie możemy zrobić. Albo wróci sama, albo nie wróci nigdy.
W końcu wstałam i ruszyłam schodami na górę. Usłyszałam jakieś odgłosy dobiegające z pokoju Rosalie. Gdybym miała serce, już dawno wyrwałoby się z mojej piersi. A więc Carlisle miał rację, na pewno wróciła. Tak, on nigdy się nie mylił. Czym prędzej pobiegłam, pokonując korytarze, aż wreszcie stanęłam przed wejściem. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
- Rosalie? – zapytałam z rezerwą, wpatrując się w otwarte drzwi do garderoby.
Z głębi pomieszczenia wyłoniła się drobna postać Alice.
- Przykro mi, to tylko ja. Byłam w mieście i pomyślałam, że … Rose spodobałoby się kilka rzeczy – powiedziała dziewczyna, wzruszając ramionami.
- W porządku. Po prostu wiesz … myślałam, że ona … nieważne. – Machnęłam ręką.
_____________________________________
Rosalie:
Jak zawsze wieczorem, kiedy zapadał już zmrok, wkroczyłam do gabinetu Jamesa Cartera. Jego twarz rozjaśniła się na mój widok.
- Witaj, Rosalie. Czy nie sprawiłoby ci kłopotu trochę pracy dodatkowej? Oczywiście możesz odmówić. Dostajemy mnóstwo zgłoszeń dotyczących niewłaściwej opieki nad dziećmi. Jest kilka domów, które należałoby sprawdzić. Czy zechciałabyś może wybrać się dzisiaj na inspekcję? Po prostu sprawdziłabyś, czy wszystko jest w porządku. Proszę, oto kartoteki – powiedział i wręczył mi starannie ułożony plik papieru.
Przeglądałam kolejne nazwiska: Joyce Cook, Linda Brams, Todd Royston, Amanda O’Donnell … Właściwie to mogłabym zostać trochę dłużej. Przyczyniłabym się chociaż do pomocy na rzecz dzieci. Cholera! Znowu odzywały się moje pieprzone obsesje. Nie, mam żyć od nowa, a nie wiecznie rozpatrywać stare rany. Muszę pozbyć się piętna sprzed lat. Nie mogłam zrezygnować z planów na tamten dzień. Uznałam to za coś w rodzaju … paktu, palącego wszystkie mosty za mną.
- James, jest mi naprawdę przykro, ale nie dam rady. Mogę się tym zająć kiedy indziej. Wybieram się dzisiaj na stadion. Przewidziałam to już dawno i szkoda mi z tego rezygnować – powiedziałam, robiąc przepraszającą minę.
- W porządku. To znaczy, że pewnie chciałabyś wziąć wolne? – zapytał domyślnie.
- Jeśli nie sprawiłoby to kłopotu – odpowiedziałam, uśmiechając się czarująco. Wiedziałam, że nie odmówi.
- Dobrze. Ta noc należy do ciebie. A może do kogoś jeszcze? – Roześmiał się, spojrzawszy na mnie znacząco. – Możesz już iść. Przyjemnego meczu i do zobaczenia jutro. Czeka nas kolejna wspólna noc. Szkoda tylko, że w biurze. – Uśmiechnął się ponownie.
- Dzięki, jesteś wielki. – Poklepałam go po ramieniu i odeszłam.
Teraz mogłam sobie poszaleć. Wybierałam się na mecz baseballu. Była to jedna z tych rzeczy, których nie mogłam zabrać ze sobą z Forks. Mogłam wziąć samochód i wcisnąć ulubioną książkę pod pachę, ale tego nie mogłam wepchnąć w worek i wywieźć. Gra z rodziną zawsze sprawiała mi wiele radości nawet wtedy, gdy dołączyła do nas Swan.
Wybierałam się na ogromny stadion w centrum miasta. Gdy tam dotarłam, całą przestrzeń przed gmachem blokowały samochody. Zaparkowałam daleko w obawie o lśniący lakier mojego cudeńka, po czym pieszo ruszyłam w stronę wejścia. Już od dawna byłam szczęśliwą posiadaczką biletu - warto było poświęcić trochę pieniędzy i nie przegapić meczu słynnych Yankeesów. Oglądanie nigdy nie dawało mi takiej satysfakcji jak gra, ale po części mogłam się zadowolić namiastką dobrego baseballu, jaki uprawiały wampiry.
Skierowałam się w stronę trybun zajmowanych przez fanów moich faworytów i zajęłam miejsce. Nie przejmowałam się, że byłam tam sama. Liczyła się tylko gra. Wyróżniałam się na tle setek wielkich, rozwrzeszczanych facetów pełniących rolę kibiców. Patrzyłam na nich wszystkich, na ich wystające brzuchy i nieogolone brody. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że właśnie w takim miejscu spotkam mężczyznę mojego życia. To taka ironia losu.
Wreszcie zaczął się mecz. Najpierw na boisku pojawili się Red Soxi. Widownia po drugiej stronie wrzała. Potem wkroczyli Yankeesi. Tym razem nasza strona wstała, krzycząc i wiwatując. Ochoczo dołączyłam do tłumu osiłków i darłam się razem z nimi. I właśnie wtedy, w czasie mojego dzikiego aplauzu, zobaczyłam jego. Doskonały wzrok pozwolił mi uchwycić każdy detal jego sylwetki. Był wielki i umięśniony, swoją posturą wyróżniał się wśród innych graczy, z których żaden nie był chucherkiem. Zanim włożył kask, mogłam jeszcze chwilę przyglądać się jego krótko ściętym loczkom i uroczym dołeczkom w policzkach, które ukazywały się, gdy się uśmiechał. Był łapaczem, zajął więc miejsce za bazą domową. Nieobecnym wzrokiem patrzyłam, jak baseballiści poruszają się po murawie.
Wszystko do mnie wróciło. Przed moimi oczami przewijały się, niczym film, obrazy z ostatniego dnia w moim ludzkim życiu. Mały Henry, Vera z mężem, ciemna noc, Royce, gwałt, śmierć …
Nie wytrzymałam długo. Wystarczyło kilka chwil, aby powróciło zbyt wiele wspomnień, aby pojawiło się zbyt wiele myśli. Czułam, jakby moje blizny na nowo rozszarpano. Zranione serce krwawiło.
Przecisnęłam się pomiędzy ławeczkami i wydostałam się ze stadionu. Biegłam ludzkim tempem, dopóki nie znalazłam się poza miastem. Wtedy puściłam się sprintem, chciałam znaleźć się jak najdalej od tego mężczyzny. Tak bardzo pragnęłam teraz spokoju i ciszy lasów Forks. Brakowało mi westchnień szeleszczących liści, pocieszeń zielonych zarośli. Nie wiedziałam, gdzie jest moje miejsce, nie miałam gdzie się podziać. Czułam się jak zagubione dziecko.
Minęło tak wiele czasu, a ja wciąż nie potrafiłam się zatrzymać. Kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca, przystanęłam i opadłam na wszechobecny żwir. Patrzyłam w niebo i zastanawiałam się, czy gdziekolwiek na ziemi jest teraz moje miejsce. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Czw 8:39, 08 Lip 2010 |
|
cudownie, że wkońcu nowy rozdział jest... cieszę się bardzo tylko szkoda, że taki krótki ale jak widziałam notkę to obiecujesz, że w następnych będzie już akcja
wiec czekam cierpliwie i mam nadzieję, że tej cierpliwości mi wystraczy:D
co do rozdziału chyba najbardziej ciekawi mnie co ma Rose do Belli
czy mi się wydaję, czy ten tajemniczy futbolista z dołeczkami to będzie Emmet, żeby to byl on bo dzięki niemu Rose odnajdzie swoje miejsce
fajnie, że zostala napisana krótka notka o Esme i jej odczuciach po rozstaniu z dzieckiem to pokazuję jak silne są emocje i pamięc nawet gdy dorosłe dziecko opuszcza dom rodzinny...
więc czekam już na następny
pozdrawiam |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 12:11, 08 Lip 2010 |
|
Biedna Esme... Musi naprawdę cierpieć. Rozumiem, że gracz z loczkami
to mój Emmett kochany? Gdy wymieniali te dzieci to przewinęło się imię Todd... Czyżby tytułowy bohater? ^^
Twoja Rose jest cudna, ja też nie przepadam za Bellą. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|