|
Autor |
Wiadomość |
Dilena
Administrator
Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 158 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 23:06, 25 Sty 2010 |
|
Pojedynkują się: Rudaa i Pernix
Temat: dzieciństwo Alice
Tytuł: Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje*
Forma: miniaturka
Długość: 3-10 stron w Wordzie TNR12, interlinia pojedyncza
Chcemy: opisu relacji Alice z rodziną, obłudy, delikatnego nagięcia kanonu (ale bez przesady), jak zwykle – wprowadzenia osoby trzeciej niezwiązanej z kanonem
Nie chcemy: parodii, skarykaturyzowania bohaterów
Termin: oczywiście dwa tygodnie do 25.01.2010
Beta: bez
*fragment wiersza Tadeusza Różewicza List do ludożerców
Pojedynki oceniamy według schematu:
Pomysł: 5 pkt.
Styl: 7 pkt.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Punkty przyznawane w innej punktacji nie będą liczone.
Ponadto proszę oceniających o zapoznanie się z warunkami oceniania.
Koniec oceniania: 8.02.2010
TEKST A
Nie mówcie odwróceni tyłem:
ja mnie mój moje…
Ciche pukanie sprawiło, że kobieta śpiąca z głową ułożoną na blacie stołu drgnęła. Skóra jej dłoni ułożonych przy uchu sflaczała i poszarzała od czasu, kiedy po raz ostatni wyciągała rękę w powitalnym geście. Samotność przyszpiliła staruszkę do krzesełka i uczyniła z niej osobę, do której żaden mieszkaniec Minneapolis nie zechciałby się odezwać. Następne, głośniejsze stuknięcie spowodowało, że kobieta uniosła powieki. Przetarła oczy, próbując je przyzwyczaić do jasnego światła latarni wpadającego przez okno, po czym wsparła się na wiotkich ramionach i wstała. Poczłapawszy w stronę drzwi, uchyliła je niepewnie, wkładając okulary na nos.
- Kto tam? – spytała ostrym głosem, który nie pasował do jej aparycji.
- Panna Bullet? – Wysoki mężczyzna o skórze tak jasnej, że dało się ją dostrzec w mroku korytarza, spoglądał na staruszkę z góry, próbując uczynić swój głos przyjaznym, co wychodziło mu perfekcyjnie.
- O co chodzi?
- Nazywam się Klaus Basin. Chciałbym z panią chwilę porozmawiać… Czy istniałaby…?
- Nie. – Próbowała zamknąć drzwi, ale mężczyzna umieścił stopę przy framudze i uniemożliwił jej to.
- Proszę, to zajmie tylko parę minut.
- Nie – powtórzyła kobieta, siłując się z jego nogą.
- Chciałem z panią porozmawiać o rodzinie Brandonów.
Na dźwięk nazwiska panna Bullet odpuściła.
- O co chodzi? Kim pan jest?
- Nazywam się Basin i pracuję w urzędzie miejskim. Próbujemy uzupełnić dokumentację na temat zaginięcie Mary Brandon.
- Obawiam się, że nie wiem nic na temat tego, gdzie ta dziewczyna przepadła. Nie mogę pomóc w żaden sposób.
- Ależ proszę… Wiem, że kiedyś miała pani, panno Bullet, wiele do czynienia z Brandonami. Przeszkodzę ledwie na kilka minut, a dzięki temu może uda mi się zdobyć ważne informacje, które mogłyby mnie doprowadzić do tego, co stało się z młodszą Brandonówną.
Staruszka niechętnie ustąpiła i wskazała Klausowi miejsce przy starym stole, który mógłby służyć za antyk. Przyjrzała mu się dokładnie, obejmując wzrokiem kosmyki jasnych włosów opadające na ramiona, muskulaturę subtelnie ukrytą pod materiałem grubego płaszcza i długie palce, dzięki którym mógłby stać się wspaniałym pianistą. Miała wrażenie, że pomimo nienagannego wyglądu i kurtuazji siedzi w nim cząstka podarowana przez samego diabła. Widziała ją w ogromnych źrenicach, które przykryły tęczówki, pozostawiając ledwie przekrwioną obwolutę. Stwierdziwszy, że to tylko gra świateł i ciemności przykrywającej pokój, zajęła miejsce naprzeciw gościa.
- Nic nie wiem na ten temat – zaczęła, powtarzając swoje poprzednie słowa.
- Kiedyś pracowała pani u Brandonów, prawda?
- Tak. Przyjęli mnie w 1905 roku, służyłam jako pomoc domowa przez dziesięć lat.
- Czyli zmieniła pani pracę w 1915 roku? W roku, w którym zniknęła Mary?
- Jej matka oszalała, kiedy przyszły wieści o zniknięciu Mary, więc pan Brandon zorganizował poszukiwania, a żonę i drugą córkę wysłał do Waszyngtonu. Wtedy nie potrzebował już pomocy, więc zostałam zwolniona. Wkrótce potem sam opuścił miasto. Nic dziwnego, ta kobieta od zawsze była rozchwiana emocjonalnie, więc nie zdziwiłabym się, gdyby niedługo po tym trafiła do szpitala psychiatrycznego, a biedny pan Brandon starał się jak mógł, żeby spełnić jej wyuzdane zachcianki, ot co.
- Czy mogłaby mi pani opowiedzieć o swojej pracy u nich?
- A na co to panu? Długa historia, nic wartego opowiadania.
Mężczyzna odpiął guziki płaszcza i wyciągnął paczkę tytoniu oraz srebrną papierośnicę z wygrawerowanym napisem, którego panna Bullet nie mogła dojrzeć. Kliknęło zamknięcie i oczom kobiety ukazał się rządek świeżo skręconych papierosów.
- Może chciałaby się pani poczęstować? – zapytał, chwytając zachęcająco jednego między palcem.
- Właściwie… Mam coś idealnego. - Kobieta wstała i podeszła do kredensu, z którego wyjęła zakurzoną butelkę. Postawiła ją na stole i otworzyła, uwalniając woń rumu. Przyniosła dwie szklanki i nalała w nie trunku, po czym uniosła swoją, jakby próbując wznieść niemy toast. Podpaliwszy papierosa, zaciągnęła się i wypuściła szary dym zasłaniający twarz mężczyzny.
- Zatem zaczęła pani u nich pracować w 1905 roku…
- Brandonowie sprowadzili się do Michigan kilka tygodni przed tym, jak ich poznałam. Mówiło się o tym w całym mieście. Ludzie nie mogli zrozumieć, dlaczego ktoś chciałby się przenieść z Waszyngtonu do Minneapolis, chociaż trzeba przyznać, że i temu drugiemu nic nie brakowało. Pan Brandon natychmiast zaczął pracować w miejscowym urzędzie miejskim, ale o tym panu pewnie wiadomo, i szukał piastunki dla swoich dwóch córek. Później dowiedziałam się, że ich poprzednia pomoc domowa zmarła. Podobno to starsza kobieta, która była związana z rodziną od czasów, gdy opiekowała się małą Doris, czyli panią Brandonową, ma się rozumieć. Nie widomo, co dokładnie się stało ze staruszką, ale mówiono, że zaraz po pogrzebie państwo spakowali walizki i uciekli na drugi koniec kraju. Kiedy zniknęła Mary ludzie zaczęli gadać, że te dwie rzeczy są jakoś połączone i ja też tak sądziłam, a wie pan, takich słów nie rzucam na wiatr – pracowałam tam tyle czasu, to i swoje wiem.
Pamiętam, że słońce dawało o sobie znać bardziej niż w ostatnich latach. Latem 1905 nie znalazłoby się dnia, w którym ktoś nie zemdlał na ulicy. I tak było z panią Brandonową. Akurat siedziałam w parku, a ona zajmowała miejsce na ławce naprzeciw. Słońce oświetlało bladą skórę okrytą czarnymi koronkami – Doris kochała koronki, a te przydawały jej charakteru. Miała w oczach taką czającą się groźbę, niegasnącą nawet podczas uśmiechu. Gdyby żyła wiele lat wcześniej i ktoś zobaczyłby ją po raz pierwszy, od razu posądziłby tę kobietę o czary. Ja tam nigdy zabobonna nie byłam, ale jakby mnie kto pytał, to bym powiedziała, że trochę prawdy znalazłoby się i w tym. Pamiętam kosmyk ciemnych włosów, który charakterystycznie opadał na wysokie czoło. Kiedy próbowała wsadzić go za ucho, zobaczyłam krople potu spływające po twarzy. Chciałam podejść i spytać, czy wszystko z nią w porządku, ale akurat wstała z ławki, żeby po chwili opaść na ziemię bezwładnie. Rozglądałam się wokół, lecz nie mogłam znaleźć nikogo, kto mógłby jej pomóc, zatem sama podbiegłam sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Słońce mocno przygrzewało, a musiało być ledwo po południu, więc nie można było się nawet skryć w cieniu. Ocuciłam panią Brandonową, dałam jej trochę już zimnej herbaty z termosu i po chwili otworzyła oczy. Kiedy tylko doszła do siebie, zaczęła mnie wypytywać o wszystko. Zdaje się, że między słowami napomknęła o tym, iż szukają kogoś to pomocy. I tak jakoś się złożyło, że wróciłam z nimi do domu. Pan Brandon nie miał żadnych zastrzeżeń, więc zostałam.
Już od pierwszego dnia okazało się, że praca u nich nie będzie należała do łatwych. Oprócz tego, że zajmowałam się dziećmi, musiałam pomagać Doris w najprostszych czynnościach. Kto by pomyślał, że z niej taka wielka pani! Siedziała całymi dniami w domu, studiując dzieła Marksa i słuchając symfonii Beethovena, a nie potrafiła sama butów zawiązać. Czasami, kiedy stało się z boku, można było dostrzec grymas na jej twarzy, który jednoznacznie wskazywał na coś złego. Przerażała ludzi i nikt oprócz pana Brandona nie odważyłby podejść do tej kobiety bliżej niż na dwa metry. Nawet własne dzieci przyprawiała o dreszcze na plecach. Podczas pełni siadała przy otwartym na oścież oknie, bez względu na temperaturę, i przyglądała się księżycowi zawieszonemu na niebie. Kiedy tylko chmury przesłaniały srebrną tarczę, zamykała okno i zapalała wcześniej przygotowane świece. W momencie, w którym obłoki odchodziły, gasiła płomienie i wracała na swoje miejsce na parapecie. A to wszystko przy ostrych dźwiękach Beethovena. Pierwsze nuty Allegro V Symfonii C-moll rozbiegały się po całym domu i atakowały moje uszy. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam echo skrzypiec płynące z salonu, mało nie umarłam ze strachu. Mary i Cynthia zareagowały instynktownie i po pierwszych ruchach smyczków udały się do swoich łóżek. Nikt nie uprzedził mnie o tym, co się dzieje, więc weszłam do pokoju dziennego i krzyknęłam z przerażenia. Doris Brandon siedziała w fotelu z dogasającym kadzidełkiem w ręku, a obok niej stała do połowy opróżniona butelka czerwonego wina. Blask księżyca oświetlał ciemne włosy i jasną cerę, nadając im trupi wygląd. Spojrzała na mnie spod półprzymkniętych powiek i cichym, aczkolwiek stanowczym głosem nakazała opuszczenie pokoju. Stałam tam jak sparaliżowana, nie wiedząc, w którą stronę powinnam iść. Kolejne słowa bardziej przypominały pogróżkę niż prośbę, więc niewiele myśląc, wybiegłam na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie mogłam spać całą noc, mając przed oczami panią Brandonową z wyrazem twarzy, który mógłby sugerować, że wpadła w jakiś trans. Następnego ranka spodziewałam się reakcji ze strony domowników, ale wyglądało na to, że dla nich nie ma w takim zachowaniu nic dziwnego. Co by nie powiedzieć, byłam tam tylko gosposią, więc siedziałam cicho i udawałam, że o niczym nie wiem. Nie mówiłam nic na ten temat przez następne dziesięć lat swojej pracy, a to się sprawdzało.
Panna Bullet przerwała i skupiła całą swoją uwagę na pustej szklance stojącej na stole. Wodziła palcem po wyszczerbionym krysztale, zagłębiając się we wspomnieniach. Po chwili mężczyzna bez słowa wyciągnął w jej kierunku papierośnicę. Poczęstowała się i dolała sobie rumu.
- Pan Brandon to zupełnie inna historia – kontynuowała. – Rzadko bywał w domu, bo często trafiały mu się wyjazdy służbowe. Zdarzało się i tak, że znikał na trzy miesiące. Nigdy nie interesowałam się zbytnio jego pracą w urzędzie miejskim, na dobrą sprawę do tej pory nie wiem, czym dokładnie się zajmował. Czasami wydawało mi się to dziwne, ale jak mówiłam, ja tam tylko spełniałam rolę gosposi, nie mnie się w takie sprawy wtrącać. Chociaż w kościach czułam, że pan Brandon stara się uciec od szalonej żony. Żaden lekarz nigdy nie próbował jej diagnozować, ale dałabym sobie rękę uciąć, że coś było nie tak. Dopóki nie znalazł mnie, nie mógł nigdzie wyjeżdżać. Chyba bał się zostawić Doris samą z dziećmi. To taki typ człowieka do głębi dobrego, ale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że na tych w y j a z d a c h s ł u ż b o w y c h przyprawiał małżonce rogi.
- Sugeruje pani, że John Brandon zdradzał swoją żonę? – zapytał Basin bez cienia emocji w głosie.
- Wie pan, to nie pierwsza rodzina, u której pracowałam. Druga, która zatrudniła mnie na dłużej, ale zdarzało się, że dorabiałam po kątach, opiekując się domem podczas nieobecności stałych gospoś. Muszę panu powiedzieć, że jeszcze się nie spotkałam z takim domostwem, co to by w nim cudzołożenia nie było. – Staruszka upiła kolejny łyk trunku. – Każdy w głębi serca jest szmatą – dorzuciła na wydechu, delikatnie się rumieniąc.
- A jaki był stosunek pana Brandona do dzieci?
- Z racji tego, że prawie cały czas był nieobecny, jego kontakt z córkami urywał się z każdym dniem. Podobno jak mieszkali w Waszyngtonie, było zupełnie inaczej. Kiedy Cynthia się urodziła, nie odstępował dziewczynki na krok. Można powiedzieć, że nigdy się nie rozstawali. To on uczył córkę chodzić, mówić, pisać… Kiedy skończyła sześć lat załatwił jej prywatnych nauczycieli, twierdząc, że nie pozwoli na zmarnowanie talentów dziecka w szkole. A rzeczywiście można było nazwać ją utalentowaną: kiedy śpiewała wszyscy milkli, a nocami zamykała się w pokoju, malując. Zdziwiłby się pan, gdyby zobaczył dzieła tego dziecka. Ale rok później przyszła na świat Mary i wszystko się zmieniło. Pan Branon zaczął znikać, a Cynthia nie mogąc się w tym odnaleźć, żądała wyjaśnień. Oczywiście nigdy ich nie otrzymała, więc rzuciła wszystko i zamieniła się w najzwyczajniejsze dziecko pod słońcem. Taką ją poznałam, kiedy sprowadzili się do Michigan. W czasie, gdy oddalała się do ojca, tworzyła więź z siostrą. Nie miała kontaktu z rówieśnikami, a prywatni nauczyciele i szalona matka nie potrafili zaspokoić jej potrzeby obcowania z ludźmi. Praktycznie to ona wychowywała małą Mary. Wszystkie uczucia z ojca i muzyki przeniosła na siostrę. Gdy je poznałam, pomyślałam, że to najzgodniejsze rodzeństwo na świecie. Wizualnie w ogóle nie były do siebie podobne – drobna Mary ze swoimi kruczoczarnymi włosami, powoli zamieniała się w matkę, natomiast jasne loki, które Cynthia odziedziczyła po ojcu, jeszcze bardziej zaokrąglały i tak pyzatą twarz dziewczynki. Z chwilą, gdy siostry zostawały same, przenosiły się do innego świata. Starsza z nich na każdym kroku starała się czegoś nauczyć tą drugą, chociaż przy swoim niespełna dwunastoletnim życiu nie mogła się podzielić wieloma informacjami. Często przechodząc obok uchylonych drzwi, słyszałam strzępki ich rozmów. Niejednokrotnie dało się rozróżnić słowa fantastycznych historii, które ku mojemu zdziwieniu, opowiadała Mary, a nie Cynthia. Nikt nigdy nie odważyłby zburzyć się tej rzeczywistości, którą sobie stworzyły. Dzieci sąsiadów uznawały je za dziwaczki, bo trudno było spotkać siostry poza domem, a jeżeli już do tego dochodziło, siedziały na tyłach budynku w ogrodzie. W tajemnicy przed światem żyły obok niego, starannie omijając wszystko, co mogłoby wydawać się realne. Na matkę patrzyły tylko podczas posiłków, ale nigdy z nią nie rozmawiały. Były dla siebie całkowicie obce. Mary i Cynthia nie wpuszczały nikogo do swojego małego kręgu. Nawet ja, jako ich piastunka, nie miałam do niego wstępu. Mówiłam, że praca tam nie należała do najłatwiejszych, a jej trudność objawiała się właśnie w tym, że więcej roboty miałam przy matce niż przy dzieciach. One stały się samowystarczalne i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowały, była ingerencja kogokolwiek z zewnątrz. Kiedy zostawały same Cynthia zmieniała się w Puppy, a Mary w Cindy. Oczywiście nigdy nie dowiedziałam się, czemu wybrały akurat takie przydomki, ale to tylko dodawało magii do ich relacji. Dla siebie nawzajem po prostu istniały, a dla całego świata miały przygotowaną całą wystawę masek. Gdybym próbowała się zwrócić do którejkolwiek z nich tymi imionami, nie zareagowałaby.
Wszystko uległo zmianie, gdy Cynthia skończyła szesnaście lat. Któregoś wieczora pan Brandon wrócił do domu wyjątkowo późno i nawet nie chciał, żebym mu odgrzała kolację. Wszedł do salonu i usiadł z butelką whisky w ręku. Nie kłopotał się, żeby wlać trunek do szklanki, pił, przyprawiając swoje policzki o rumieńce. To naprawdę było do niego niepodobne. Zazwyczaj odznaczał się wyjątkową klasą, nawet jak na człowieka o swojej pozycji. Również za zamkniętymi drzwiami potrafił być dżentelmenem i na pewno nikt nie mógłby mu zarzucić, że jego maniery są tylko na pokaz. Po chwili zobaczyłam starszą Brandonównę zbiegającą po schodach. Wpadła do salonu i zamykając drzwi, gestem dała mi do zrozumienia, żebym sobie poszła. Oczywiście tego nie zrobiłam i kiedy tylko usłyszałam szczęk klucza przekręcanego w zamku, stanęłam na korytarzu i starałam się usłyszeć, o czym mówią. Początkowo było mi trudno, bo mówili szeptem, ale z czasem te dźwięki przerodziły się w krzyki. Szybko zorientowałam się, że chodzi o edukację Cynthii – chciała pójść do szkoły plastycznej i groziła ojcu, że jeśli się nie zgodzi, sama to załatwi. Nie wiedziałam, co miała dokładnie na myśli, ale faktem jest, że po wielu wylanych przez córkę łzach i rozbiciu butelki whisky zabrakło mu argumentów, więc pozwolił pierworodnej na wyjazd do internatu. Nazajutrz już jej nie było.
Nie powiedziała o swoim wyjeździe Mary. Kiedy ta obudziła się rano i zrozumiała, że siostry nie ma, przyszła do mnie, prosząc o wyjaśnienia. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nawet nie przypuszczałam, że mogłyby się rozstać bez pożegnania. Szybko pojęłam, że musiało się wydarzyć coś, o czym nie wiedział nikt z domowników, skoro wyjechała tak nagle. W późniejszym czasie okazało się, że c o ś ma ciemne oczy i nieźle uformowane ciało, ale wtedy nie mogliśmy o tym wiedzieć. Wprawdzie do tej pory dziwię się, że Cynthia tak okrutnie potraktowała swoją siostrę, ale staram się ją zrozumieć. Kiedy wyrzuciłam z siebie, że Puppy nie wróci przez następne pół roku do domu, Cindy bez słowa odeszła do swojego pokoju. Spodziewałam się zobaczyć morze łez, a tymczasem ona nie uroniła nawet jednej. Wieczorem zastałam ją ze świecami matki, siedzącą przy otwartym na oścież oknie. Była pełnia.
- I nic pani nie zdziwiło? – zapytał Klaus, korzystając z tego, że panna Bullet na chwilę zamilkła.
- Wtedy nie. Dzieci często naśladują swoich rodziców, a Mary wraz z wyjazdem siostry straciła fundamenty, na których zbudowano jej życie. Czuła się zagubiona, więc szukała czegoś znajomego. Nie, to nie było dziwne. Dziwne rzeczy zaczęły się dziać wkrótce po tym.
Panna Bullet wstała i trzymając się brzegu stołu, ruszyła w kierunku okna. Oparła się na parapecie i kontynuowała:
- W tamtym czasie Mary bardzo się do mnie zbliżyła. Wieczorami siadałyśmy razem przy kominku i dzieliłyśmy milczenie. Codziennie z wyjątkiem pełni. Incydent ze świecami nigdy więcej się nie powtórzył, ale kiedy Doris zamykała się w salonie, dziewczynka siadała pod drzwiami, nasłuchując dźwięków muzyki. Te chwile wyryły się w mojej pamięci i, chociaż nie potrafię tego określić, odznaczyły się piętnem na całym moim życiu. Nawet teraz budzę się w środku nocy i siadam przy stole, wyobrażając sobie, że to dziecko zajmuje miejsce naprzeciw. Wszystko pamiętam tak wyraźnie, chociaż minęło już wiele lat. Mogłabym opisać kierunek, w którym odstawał każdy włosek na jej głowie. Miała taką jasną cerę – nigdy niewystawianą na słońce. Można by podejrzewać, że szczyciła się tym alabastrowym odcieniem. Zamykała się w swoim pokoju na wiele godzin i wychodziła z niego tylko na posiłki. Oczywiście wieczorami wymykała się do salonu, ale zawsze tak, żeby matka tego nie dostrzegła.
Pan Brandon nie bywał w domu praktycznie w ogóle. Nie wiem, gdzie nocował, gdzie jadł… Przychodził jedynie bladym świtem, żeby się przebrać i znów znikał. Jego żona nie reagowała, po prostu egzystowała obok tego. Czasami bałam się zasnąć w ich domu – z jednej strony szalona kobieta opuszczona przez męża, z drugiej jej córka, która nieświadomie kroczyła śladami matki. Żyłam pośrodku, jednak nie potrafiłam opuścić Mary. Była jakąś cząstką pełnej życia Cynthii, tą która się zagubiła w dniu narodzin młodszej Brandonówny.
Puppy wróciła do domu na święta. W przeddzień powrotu siostry Mary odezwała się do mnie po raz pierwszy od jej wyjazdu. Przez niespełna pół roku rozmawiała jedynie z nauczycielami przychodzącymi do domu, a wtedy zwróciła się wprost do mnie. Początkowo nie mogłam w to uwierzyć, ale starałam się nie okazywać zdziwienia, żeby jej nie spłoszyć.
- Zrobisz jutro pudding z groszku, Amber? – zapytała.
- Ale Cynthia go nie znosi – przypomniałam dziewczynce.
- Wiem.
Po tym krótkim oświadczeniu znów poszła do swojego pokoju. Z ogrodu było widać, że zamknęła okiennice, więc siedziała w całkowitej ciemności. Nie zeszła na obiad, nie pokazała się wieczorem w salonie… Zobaczyłam ją dopiero następnego dnia w porze obiadowej. Cynthia przyjechała rano i wyjechała już następnego dnia. W tym czasie nie odezwała się do matki ani do siostry – rozmawiała jedynie przez pół nocy z ojcem, który pojawił się w domu na czas jej pobytu. Byłam tak zła na starszą Brandonównę, że nie miałam nawet ochoty podsłuchiwać pod drzwiami. Jednak wydaje mi się, że prosiła ojca o pieniądze. Zamiast upewniać się, poszłam do pokoju Mary i tam spędziłam całą noc. Ku mojemu zdziwieniu, dziewczynka nie spała. W ciemności przywołała mnie, żebym usiadła obok niej i po raz pierwszy opowiadała mi historię, której kiedyś słuchała Cynthia. Pamiętałam urwane słowa, dochodzące do moich uszu kilka lat wcześniej i łączyłam je z opowieścią Mary. Mówiła przerażające rzeczy – nie wierzyłam w to, że ledwie siedmioletnie dziecko posiada tak wybujałą wyobraźnię. Opowiadała o rodzinie wampirów mieszkających w deszczowym mieście. Nie pamiętam dokładnie, o czym była ta historia, ale zapadła mi w pamięć jedna z córek wiekowego krwiopijcy, która trafiła pod jego opiekę po wielu latach tułaczki i poszukiwania własnej tożsamości. Jej imię było takie samo jak drugie imię Mary – Alice.
Od tamtej nocy nasze rytuały wzbogaciły się o rozmowy. Bardzo często słuchałam opowiastek dziewczyny, które robiły się tym straszniejsze, im dziecko stawało się starsze. Z czasem zaczęły się w nich pojawiać krwawe morderstwa. Zdarzało się, że wracała do historii opowiedzianej w dzień przyjazdu Cynthii, ale nigdy nie powtarzała dwa razy tych samych zdarzeń. Zrelacjonowała mi drogę życiową każdego z członków wampirze rodziny, ale ja tego nie słuchałam, wciąż czekając na losy Alice. Jednak nigdy się ich nie doczekałam. Którejś nocy zapytałam Mary, dlaczego nie opowiada mi o niej. Jej reakcja była zgoła dziwna – bez słowa udała się w stronę swojego pokoju i więcej do mnie nie zeszła. Musiało to być jakieś cztery lata po wyjeździe Puppy.
- Dlaczego nie zeszła? - Blondyn po raz pierwszy, odkąd trafił do domu panny Bullet, okazał szczere zainteresowanie. Jego ciemne oczy przeszywały staruszkę na wylot i wręcz można było poczuć promieniujący z nich głód informacji.
Kobieta odeszła od okna i sięgnąwszy po kolejnego papierosa, wolnym krokiem ruszyła w stronę kanapy. Pochłonęła resztkę brandy znajdującą się w szklance i czknęła. Wypiła sporo i było widać tego efekty. Klaus od razu zorientował się, że ma do czynienia z kobietą, której alkohol nie jest obcy i umiejętnie to wykorzystywał. Podszedł do niej z zapalniczką i oświetliwszy płomieniem szklane oczy, ponownie zadał pytanie.
- Nie wiem. Naprawdę mi jej brakowało. Nagle zostałam w ich domu sama. Tak bardzo bałam się wtedy samotności, że zastanawiałam się, czy nie znaleźć nowej pracy. Jednak nie mogłam tego zrobić, bo jak już mówiłam, nie potrafiłam rozstać się z Mary. Nie przyznawałam się wtedy przed samą sobą, że ją kocham, ale teraz wiem, że tak było.
Jednego dnia traktowałam ją jak własną córkę, a następnego bałam się przejść koło pokoju, w którym siedziała. O ile wcześniej była dziwna, o tyle w tamtych dniach zaczęła mnie przerażać nie mniej niż Doris. Nigdy nie zamykała drzwi – zawsze zostawiała małą szparę, przez którą było widać, co dzieje się w pomieszczeniu. Kiedy tylko nauczyciele wychodzili, zamykała okiennice, rozbierała się do bielizny i zapalała świece. Całymi dniami siedziała, wpatrując się w nie i szepcząc pod nosem. Już nie schodziła słuchać Beethovena podczas pełni – sama śpiewała. Miała przepiękny głos, podobnie jak siostra. Dźwięki wydobywające się z jej ust były bardzo ciche i można je było dosłyszeć tylko, kiedy stawało się pod drzwiami. Przesiadywałam pod nimi godzinami, żeby tylko nie zapomnieć jak brzmi głos Mary. Wychodziłam bardzo rzadko z domu i jeśli już to robiłam, nigdy z nikim nie rozmawiałam. Uciekałam od świata, tak samo jak inni domownicy. Czułam, że mimo własnej woli, staję się częścią tej pokręconej rodziny. Podkradałam książki Doris i czytałam je nocami na głos, pilnując, żeby nie zapomnieć jak brzmią słowa. Rano pomagałam się ubierać pani Brandonowej, po czym spałam aż do pory obiadowej. Podawałam posiłek i znów się kładłam, żeby wstać wieczorem i czytać całą noc. Nie słyszałam już nawet, jak pan Brandon wraca się przebrać. Możliwe, że wcale nie wracał.
Którejś letniej nocy było potwornie gorąco. Nawet ludzie w Minneapolis nie przyzwyczaili się do takich temperatur, zatem zamiast spać, spędzali wieczory na dworze. Zbliżała się trzecia w nocy, więc wszyscy udali się do swoich parujących łóżek – tylko ja wciąż siedziałam, próbując oddychać wilgotnym powietrzem. I wtedy zobaczyłam coś, czego nie zapomnę do końca życia. Początkowo myślałam, że to umysł płata mi figle, ale nie było takiej możliwości. Mary n a g o spacerowała po krawędzi dachu, rozciągając ręce. Lawirowała między dachówkami, jakby szła po linie. Zrobiła kilka okrążeń wokół domu i weszła oknem na strych. Siedziałam tam jak sparaliżowana, nie wiedząc co zrobić. Podczas pracy u tej rodziny widziałam wiele dziwnych rzeczy, ale żadna mnie jeszcze nie przeraziła tak jak to. Kiedy tylko odzyskałam możliwość oddychania, pobiegłam do drzwi wejściowych i siedziałam przed nimi, mając nadzieję, że pan Brandon wróci tej nocy do domu. Pojawił się około wpół do szóstej i wtedy wszystko mu opowiedziałam. Nie tylko o spacerze po dachu, ale i o dziwacznych rytuałach jego córki. Nie pominęłam żadnego szczegółu, który udało mi się zakonotować w ciągu prawie dziewięciu lat pracy w domu Brandonów. Kiedy do niego mówiłam, miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Starał się nie okazywać żadnych emocji i surowym tonem kazał mi się położyć. Nie mając innego wyjścia, poszłam do swojej sypialni. O dziwo zasnęłam bardzo szybko, jednak kiedy się obudziłam Mary już nie było. Powiedziano mi, że została wysłana do żeńskiej szkoły z internatem.
Wtedy zdecydowałam się na opuszczenie Brandonów.
- Ale przecież pracowała tam pani jeszcze rok, tak?
- Zgadza się, ale zmieniły się okoliczności. Cynthia wróciła.
Basin przyjrzał się pannie Bullet, jakby postradała zmysły.
- W jakim celu?
Kobieta westchnęła i opuszczając powieki, potarła skronie, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Alkohol mieszał jej w głowie i utrudniał myślenia. Oparła głowę o zagłówek kanapy i otworzywszy oczy, kontynuowała:
- Ten cały ciemnooki puścił ją kantem. Podobno mieszkali razem, kiedy dziewczyna skończyła szkołę plastyczną, ale nie powodziło się im najlepiej. Mieli lepsze i gorsze dni, ale Cynthia próbowała sobie wmówić, że mimo to są razem szczęśliwi. Praktycznie zmusiła chłopaka do oświadczenia się, ale kilka dni przez planowaną ceremonią, o której oczywiście my nic nie wiedzieliśmy, wystawił jej walizki za drzwi. Wszyscy ich potępiali – fakt, że żyją razem bez ślubu podjudzał sąsiadów do plotek i kąśliwych uwag. Nie miała dokąd pójść, więc wróciła do domu.
W tym czasie nie mogłam się pozbierać po utracie Mary. Czułam, jakbym ważna cząstka mnie odeszła na zawsze, zabierając ze sobą całe szczęście, jakie wypełniało rzeczywistość. Cynthia nie była już tą samą osobą co kiedyś i w żaden sposób nie mogła zastąpić swojej siostry. Nie widziałam w niej nawet cienia świata, który stworzyły Cindy i Puppy. Wychodziła codziennie, wracając bardzo późno. Było od niej czuć zapach alkoholu i tytoniu. Ubierała się wyzywająco, co zupełnie nie przystało dziewczynie z tak dobrego domu. Wojna w Europie wisiała w powietrzu i każdym trącały sprzeczne uczucia, tylko nie nią. Zachowywała się, jakby cały świat stracił dla niej znaczenie, albo wręcz przeciwnie, jakby znała jego inne oblicze, o którym domownicy nie mieli pojęcia. Pan Brandon zaczął wracać na noc do domu, a Doris rozmawiać ze mną. Były to sporadycznie rzucane, krótkie hasła, ale i tak stanowiły jakiś przełom. Jednak wtedy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Umierałam z tęsknoty i nic oprócz powrotu Mary nie mogło tego zmienić.
Któregoś dnia przyszła wiadomość, że córka państwa zniknęła. Zaraz po tym odesłano mnie, więc nie wiem, co działo się w domu. Wszystko, co panu wcześniej opowiedziałam to relacje sąsiadów i plotki, które usłyszałam dużo później. Brandonowie zapadli się pod ziemię, a wraz z nimi moja Mary.
- Gdzie znajdowała się ta szkoła? – zapytał Basin.
- Nie wiem, nigdy mi nie mówiono takich rzeczy. Jednak kiedy wyjechała Cynthia przychodziły listy od nauczycieli, rodzice utrzymywali z nią kontakt, marny, ale jednak… Natomiast Mary po prostu zniknęła. Kiedy później o tym myślałam, zastanawiałam się, czy ta szkoła w ogóle istnieje, ale nigdy nie dowiedziałam się prawdy.
Panna Bullet znów przymknęła oczy i po chwili dało się dosłyszeć ciche chrapanie, będące efektem wypicia dużej ilości brandy. Mężczyzna podniósł blady palec i pogłaskał nim policzek staruszki. Szeptał pod nosem kojące słowa i nucił kołysanki. Kiedy zamilkł, wstał, żeby zasłonić okno. W pokoju zapanowała nieprzenikniona ciemność, jednak on poruszał się w niej niezwykle sprawnie, jakby znał miejsce, w którym stał każdy przedmiot w salonie byłej gosposi Brandonów. Usiadł obok niej i znów zaczął gładzić naznaczoną przez czas skórę.
- Alice, Alice… – szepnął. – Gdzie ty mi uciekłaś?
Odrzuciwszy swoje długie włosy, złapał kobietę za szyję i wbił kły w pulsującą życiem tętnice. Tylko jeden, krótki krzyk dał znać o śmierdzi panny Bullet.
TEKST B
Od Autorki:
Stosując się do możliwości nagięcia kanonu, informuję, że Alice urodziła się w 1920 (a nie w 1901) roku, a przemieniono ją w wampira w 1938. Siostra Cynthia jest starsza, a nie młodsza jak w kanonie.
Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje
Biloxi, Mississippi, styczeń 2006
Stała tam bez ruchu od kilkudziesięciu minut. Całkowicie straciła poczucie czasu i nie miała pojęcia, co dzieje się dookoła niej. Dwupiętrowy, biały dom zbudowany w stylu wiktoriańskim, z gankiem pomalowanym na kolor o nazwie „babka piaskowa”. Tak, to właśnie przemknęło jej przez myśl, gdy spoglądała na przytrzymujące zadaszenie kolumienki. Babka piaskowa. Nie pamiętała, jaka firma nadała tak idiotyczną nazwę, ale przez chwilę miała przed oczami małą dziewczynkę, uczesaną w dwa wysoko zawiązane kucyki. Biegała po kuchni, ciesząc się, że tata maluje balustradę babką piaskową. Dopytywała się kobiety o niebieskich oczach, czy teraz ganek będzie jadalny. To musiała być jej matka. Miała piękne oczy, które przypominały barwą bezchmurne, niebieskie niebo w letnie popołudnie. W tej wizji nie widziała twarzy rodziców - były niewyraźne. Tylko błękitne oczy matki. Po chwili ocknęła się jakby ze snu na jawie – scena zniknęła nagle niczym mgła i apetyczna piaskowa babka była już tylko przybrudzonym, nijakim odcieniem starej, obdartej gdzieniegdzie farby. Przez umazane, niemyte od bardzo dawna okna dostrzegła swoim wyostrzonym wzrokiem pożółkłe firanki. Gdzieniegdzie naderwane, w innej szybie nie wisiały wcale. Wzrok kobiety skupił się na najwyższym oknie, usytuowanym tuż nad dachem. Coś mówiło jej, że to miejsce było dla niej bliskie. Emocje kotłowały się w środku jej drobnego ciała. Nie wiedziała, jak powinna postąpić. Dom wyglądał na opuszczony przed wieloma laty, a ludzie w okolicy z pewnością zapomnieli już o małej dziewczynce, która kiedyś tam mieszkała. Co miała zrobić? Zawrócić i poddać się? Zapomnieć? Nie mogła. Każdy z nich w mniejszym bądź większym stopniu znał swoją przeszłość. Ona jedyna jej nie miała. Uczucie pustki bolało bardziej niż fakt, że James uchylił rąbka tajemnicy o okolicznościach przemiany. Powinna się cieszyć, ale nie umiała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego rodzina opuściła ją, oddając do takiego miejsca. Pragnęła poznać przyczynę. Nagle usłyszała głośny huk, który wyrwał ją z zamyślenia. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła ciało człowieka leżące na sąsiedniej werandzie. Podbiegła tam we wampirzym tempie, nie przejmując się tym, czy ktoś ją zauważy. Starsza kobieta próbowała zaczerpnąć powietrza - trzymała się za klatkę piersiową. Alice mechanicznie rozpięła górne guziki bluzki nieznajomej i wyciągnęła komórkę, by zadzwonić po pomoc. W oczekiwaniu na pogotowie kucnęła przy kobiecie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Karetka przyjechała szybko.
- Jak czuję się pacjentka – krzyknął sanitariusz, biegnąc z noszami.
- Już lepiej. Uspokoiła się, ale nic nie mówi. Nadal czuje ucisk w piersiach.
- Kim pani jest dla chorej? - pytał dalej, wykonując rutynowe czynności. - Nastąpiła krótka chwila milczenia.
- Sąsiadką. Kiedyś tu mieszkałam.
- W takim razie nie może pani jechać z nami – odpowiedział bezceremonialnie.
- Dokąd ją zabieracie? - Zdążyła zapytać, nim sanitariusz wsiadł do samochodu.
- St. Richards Hospital – odpowiedział, zatrzasnąwszy drzwi.
Nie myśląc ani chwili dłużej, wsiadła do swojego Porsche, po czym ruszyła w ślad za erką. Wszystkie auta ustępowały drogi uprzywilejowanemu pojazdowi. Kierowca był niezwykle wprawny, dlatego bardzo szybko dotarł na miejsce. Wampirzyca sunęła po ulicach zaraz za karetką, dlatego przyjechała pod szpital w tym samym czasie. Minuta później i babcia nie przeżyłaby. Od razu trafiła do oddział intensywnej terapii, gdzie poddano ją operacji. Zabieg angioplastyki wieńcowej uratował jej życie, ponieważ w karetce doznała kolejnego zawału i straciła przytomność, co w w wielu przypadkach prowadziło do rychłej śmierci. Rokowania były znikome, szczególnie przy wieku pacjentki, ale młody lekarz, który przejął nad nią opiekę, nie poddawał się. Alice dodawała mu otuchy. Prawie przez cały czas czuwała przy staruszce. Pielęgniarki i doktorzy wyjątkowo zgodzili się, by odwiedzała kobietę, choć nie łączyły ją żadne więzy z pacjentką. Staruszka nie miała już żadnych bliskich. Po ciężkiej operacji życie człowieka często zależy od wsparcia, jakie otrzymuje od rodziny. Nieugięta młoda dama o cudownie miodowych oczach stała się więc szansą dla chorej. Wampirzyca natomiast wiedziała, dzięki swoim wizjom, że kobieta przeżyje. Wiedziała również, iż będzie dla niej źródłem cennych informacji. Lilianne Blackwood w swoim domu na Rain Road mieszkała jeszcze przed Brandonami. Najpewniej znała rodzinę Alice i mogła pomóc dowiedzieć się czegoś więcej o niewiadomej przeszłości, o dzieciństwie. Wampirzyca dzieliła czas na czuwanie w szpitalu i poszukiwania w bibliotece oraz archiwum Urzędu Miasta. Nie odnalazła żadnego śladu poza wzmianką w lokalnej gazecie:
11 lipca 1943 roku w operacji desantowej wojsk amerykańskich na Sycylię zginął wspaniały pilot, obywatel naszego miasta - Jack Thomas Brandon. Składamy serdeczne wyrazy współczucia rodzinie i łączymy się w bólu po stracie wzorowego męża stanu[...]
Oczy Alice zaszkliły się, gdy spoglądała na fotografię umieszczoną obok krótkiej prasowej notki. Uśmiechnięty, ciemnowłosy mężczyzna z dumą nosił mundur i czapkę pilota. Gdyby była człowiekiem, łzy lałyby się strumieniami. Zamiast oczyszczenia, jakie przynosi płacz, poczuła tylko ucisk w gardle. Nie mogła powstrzymać jadu napływającego do buzi. Nie patrząc na zdziwioną bibliotekarkę, wybiegła z budynku. W jej pamięci nic się nie odblokowało. Nie przypomniała sobie już żadnej chwili spędzonej z rodziną, a portret ojca tylko pogłębił ból. Dlaczego ją opuścił – wzorowy obywatel, żołnierz walczący za kraj, wzór do naśladowania?
Tego dnia udała się na lokalny cmentarz i zaniosła kwiaty pod pomnik ofiar II wojny światowej. Choć nie mogła zaakceptować porzucenia przez rodziców, chciała złożyć hołd człowiekowi, który obdarował ją życiem. To życie dało jej drugą szansę, by znaleźć kochającą rodzinę. Tęskniła za mężem, ale jeszcze nie mogła do końca zamknąć tej karty księgi.
Następnego ranka, jak zwykle w drodze do szpitala, podjechała na stację benzynową po świeże gazety. Codziennie czytała pani Blackwood wszystkie dzienniki. Jej głos miał ciepłą, uspokajającą barwę. Niejeden doktor zatrzymywał się w drzwiach, by choć przez chwilę posłuchać upajającej melodii, którą układały wypowiadane przez nią zwykłe słowa. Pani Cullen mogłaby być prezenterką wiadomości – mawiali – nawet najgorsze wieści z jej ust brzmią jak relaksująca muzyka. Późnym popołudniem Lilianne otworzyła oczy. Przekręciła głowę w stronę okna, spoglądając na szatynkę, która obserwowała jakąś scenę rozgrywającą się na zewnątrz.
- Mary Brandon? - wyszeptała prawie niemo, ale wystarczająco głośno, by zostać usłyszaną przez wampirzycę.
- Pani Blackwood, jaki się pani czuje? Zapytała Alice, podchodząc do łóżka. Ujęła ciepłą dłoń staruszki i delikatnie się do niej uśmiechnęła. Kobieta w reakcji na zimno wysunęła swoją rękę z uścisku i włożyła pod nakrycie. Na jej twarzy zagościł przepraszający uśmiech.
- Jesteś strasznie zimna, dziecko. Czy ja jestem już w niebie?
- Nie, jest pani w szpitalu. Przeszła pani skomplikowaną operację, ale wszystko będzie dobrze. Wraca pani do zdrowia. - Chora posmutniała. Widocznie była zmęczona życiem, samotnością i perspektywa nieba była tym, na co czekała.
To była najtrudniejsza rozmowa, jaką Alice kiedykolwiek przeprowadzała. Musiała wytłumaczyć staruszce, że jest tą, za którą ona ją bierze. Lilianne ułatwiła jej sprawę – nie zadawała żadnych pytań. Powiedziała, że na świecie jest wiele zjawisk, których nie można wyjaśnić słowami, a ona jej wierzy. Zimna skóra, złote oczy, sińce pod oczami, blada niemal biała karnacja – te spostrzeżenia naprowadziły babcię na pewną teorię. Mówiła, że postrzega Alice, do której zwracała się per Mary, jako widocznego i namacalnego ducha, a jej obecność na pewno była nie bez znaczenia. Bóg najwidoczniej chce, aby w jakiś sposób zrehabilitowała się za swoje złe uczynki. W rzeczywistości kobieta nie miała się czego obawiać. Dopuściła się małych grzechów, jak każdy człowiek – skłonny do błędów, ale możliwość spełnienia dobrego uczynku wprawiała ją w dobry nastrój i dawała nadzieję na odkupienie.
- Widzisz, Mary, wszystko było dobrze do twoich ósmych urodzin. - opowiadała kolejnego dnia. - Byłaś dzieckiem z bogatą wyobraźnią. Uwielbiałam się z tobą bawić. Często opiekowałam się tobą i Cynthią, gdy wasi rodzice wychodzili na przyjęcia czy spotkania. Malowałaś przepiękne obrazki. Za każdym razem, jak nie było ich w domu, tworzyłaś nowe dzieło dla taty, a on wieszał je w swoim gabinecie nad biurkiem. Bardzo cię kochał. Cynthia była ulubienicą mamy, ale pani Lydia traktowała was po równi. Z Cynthią wiązała jednak większe nadzieje, bo ona przejawiała talent aktorski, a bycie gwiazdą stanowiło jej niespełnione marzenie. W dzień przyjęcia urodzinowego urządziłaś w domu niezłą awanturę. Krzyczałaś, że spalą szkołę, mówiłaś, że twoja koleżanka z ławki idzie przez ogień z popaloną twarzą. Twój płacz przerwał rozmowy dorosłych. Dostałaś ataku histerii i bardzo trudno było cię uspokoić. Na przyjęciu gościli najważniejsi politycy i panie działające wraz z twoją matką w fundacji charytatywnej. Przyjęcie skończyło się przedwcześnie, ale nie to było najgorsze. Następnego dnia spłonęło prawe skrzydło szkoły, a źródło ognia miało miejsce w sali, w której odbywały się lekcje twojej klasy. Koleżanka z ławki, choć ją uratowano, miała spaloną twarz i przeszła wiele operacji. W mieście wybuchnęła wrzawa. Plotkowano, że jesteś małą czarownicą, a twoja rodzina to pewnie wariaci.
Pani Brandon popadła w depresję, ojciec zaś milczał. Cynthia, wybacz jej Mary, odwróciła się do ciebie plecami. Nie rozmawiała z tobą, bo z twojego powodu straciła koleżanki. Szczęście w nieszczęściu znaleziono podpalacza i oczyszczono twoją rodzinę z podejrzeń o czarną magię. Wydawało mi się śmieszne, że w dwudziestym wieku pokutowało jeszcze przeświadczenie o istnieniu czarownic i wiara w zabobony. Afera przycichła, ale ty zamknęłaś się w sobie. Mało mówiłaś, a jeśli już się odzywałaś, to opowiadałaś o tym, co dopiero się wydarzy.
Widzisz, dla twojej mamy ważna była reputacja. Chciała sławy, ale nie tej złej. Pragnęła być wzorem do naśladowania, mieć idealną rodzinę, odnoszącego sukcesy męża, zdolne córki. Miała to wszystko, ale twoje wizje przyszłości zakłócały porządek, jaki sobie obmyśliła. Nie mogła mieć szalonego dziecka, które opętał diabeł. Doprowadziła do tego, że umieszczono cię w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. Po roku oddano cię do szpitala zamkniętego. Nawet nie wiem, gdzie. Nie chciała o tym mówić, a wszystko odbyło się w wielkiej konspiracji. Wykorzystała znajomości i zrobiła to za plecami twojego ojca. Odtąd żyli pod jednym dachem, ale osobno. Pan Brandon nie potrafił odejść od żony, ale nie mógł jej kochać po tym, co zrobiła.
Przepraszam, dziecko, że ci to mówię, ale...
Słowa kobiety ledwo dochodziły do wampirzycy. Siedziała sztywno, nie poruszając nawet powieką, wpatrzona w przeciwległą ścianę. Lilianne Blackwood opowiadała historię jej rodziny już drugi dzień z rzędu. Opowieść miała piękny początek, ale nie była tym, czego oczekiwała Alice. Liczyła na to, że jej dzieciństwo niosło ze sobą radość i sceny podobne tej, którą sobie przypomniała – o babce piaskowej. Tak bardzo chciała móc zapłakać.
… musisz poznać całą prawdę. Te dobre i złe strony przeszłości, abyś mogła docenić to, co masz teraz. Widzę, że kochasz i jesteś kochana. Bóg dał ci drugą szansę oraz wspaniały dar, którego nie mogli zrozumieć twoi bliscy. Myśleli o sobie, zapominając o najważniejszych wartościach – o akceptacji i bezwarunkowej miłości. Twój tata odpokutował błędy, matka umarła nagle na zawał, siostra została aktorką, ale nie osiągnęła sławy, o jakiej marzyła. Alice, teraz możesz być sobą. Zostaw Mary Brandon duchom Biloxi.
Alice. Alice Cullen poczuła ulgę. Poznała aż nadto bolesne szczegóły swojego życia i nagle zaczęła postrzegać wampiryczną długowieczność jako dar dany nielicznym. Carlisle był cudownym ojcem, którego było jej brak. Esme nigdy nie pokazała jej krzty niezadowolenia. Akceptowali ją taką, jaka była.
- Jasper, wracam do domu. Kocham cię, skarbie – powiedziała przez telefon, stając w hali odlotów małego lotniska.
Alice nie zapomniała o staruszce. Zapewniła jej miejsce w bardzo dobrym domu opieki, gdzie Lilianne dożyła szczęśliwe sędziwego wieku stu ośmiu lat. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Wto 21:47, 26 Sty 2010 |
|
No to skomentuję jako pierwsza xD
Pomysł:
Tekst A - 2
Tekst B - 3
Cóż, oczywiście podobał mi się A, nie przeczę, jednak do mojego serduszka bardziej trafił pomysł z tą staruszką z B. Takie proste, niewymuszone. Naprawdę mi się podobało.
Styl:
Tekst A - 4
Tekst B - 3
Tutaj było mi dość trudno. Widać, że tekst A pisany jest wprawną dłonią, można to wyczuć w każdym zdaniu. Ale w ostatnim zamiast "śmierci" jest "śmierdzi" xD Trochę mnie zbiło z tropu. Ale przymykam oko.
Tekst B jest napisany prostszym językiem, co nie znaczy, że mu uwłacza, wręcz przeciwnie, nadaje swoisty klimat.
Spełnienie warunków:
Tekst A - 1.5
Tekst B - 1.5
Wiadomo, obie autorski spełniły.
Postacie:
Tekst A - 2
Tekst B - 3
Tak jakoś staruszka z B przypadła mi do gustu. Taka ciepła i uprzejma, miła i niewymuszona. Poczułam tą postać. Sama Alice była ciekawa. I to, że zajęła się staruszką aż do jej śmierci. Dobroczynny gest z jej strony.
W tekście A trochę dłużyła mnie opowieść pani Bullet. Co nie znaczy, że nie czytało się przyjemnie
Ogólne wrażenie:
Tekst A - 2.5
Tekst B - 2.5
Uważam, że obydwa zostały napisane na poziomie i warto je przeczytać. I w jednym i w drugim jest coś, co do mnie nie trafia, ale obydwa posiadają zalety. W każdym razie świetna robota i nie mogę ocenić inaczej :)
Podsumowując:
Tekst A - 12
Tekst B - 13
Gratuluję autorce tekstu B |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Wto 23:03, 26 Sty 2010 |
|
Ja wiem, jestem wstrętna, bo czytałam oba teksty przez półtorej godziny, ja wiem, wiem, ale wiem także, że w ramach akcji Wszyscy kochamy Suszaki obydwie Autorki mi wybaczą i nie będą kręcić nosem, żem przybyła tak późno. Prawdaaaa...? :>
Pomysł: 5 pkt.
To zabawne, jak podobne są oba pomysły. W obydwu przewija się staruszka, która wszystko wie, traumatyczna przeszłość, no i jednocześnie w A i B Alice miała wizje już w dzieciństwie. Różnice są jedynie takie, że w jednym tekście mamy tajemniczego Basina (Jamesa?), a w drugim sama Alice szuka czegokolwiek na własną rękę. Mamy staruszkę, która mało nie zeszła na zawał i drugą, lubiącą popić, w końcu zamordowaną przez wspomnianego wcześniej krwiopijcę. W obydwu tekstach przewinął się motyw opowieści, dlatego u mnie punktacja wygląda następująco:
Tekst A: 2,5 pkt.
Tekst B: 2,5 pkt.
Styl: 7 pkt.
To już zupełnie inna para kaloszy. Cóż, nie będę ukrywać, że domyślam się autorek, przejechałam się jednak raz na obstawianiu ich wprost (mwahaha) i nie wspomnę, jakie są moje podejrzenia. Pierwszy tekst charakteryzuje się taką... atmosferą grozy, mrokiem, aż mnie ciarki przechodziły. Był na dodatek pieruński długi (ostatnio nadużywam określenia pieruński - najczęściej odnosi się do temperatury na dworze, muszę to zwalczyć), miał rozbudowane, interesujące opisy. Widać, że autorka pracowała nad tym, by nie przedobrzyć w obydwie strony, naprawdę godne pochwały. Za to styl w drugim tekście cechował się taką specyficzną atmosferką. Wszystko działo się za szybko - w jednym akapicie opisane zostało, że Alice patrzyła na budynek, jej wspomnienie, zawał staruszki i wezwanie ambulansu. Dzieje się tak przez praktycznie cały tekst, a przecież akapit = myśl. Nowy akapit - nowa myśl. Autorka zbiła wszystko w jedno, przez co ciężko było mi się wczuć w to, co się działo. Zanim zauważyłam, że coś się dzieje, już się działo, a to dosyć... hmmm... męczące? Wciąż musiałam wracać do poprzednich akapitów.
Mimo to w obydwu tekstach słownictwo było dosyć rozbudowane. Widać, że obie panie wiedzą, o czym i jak piszą. Mimo to uważam, że A pod tym względem jest lepszy. W B opowieść staruszki była taka... A masz, dziecko, opowiem Ci za jednym tchem całe twoje życie. Trochę to nienaturalne i jakby... naiwne, tak bym to określiła.
Oba teksty za to cechowały się potknięciami interpunkcyjnymi, a ten fragment w A: Tylko jeden, krótki krzyk dał znać o śmierdzi panny Bullet tak mnie rozbawił, że nie mogłam się przestać uśmiechać przez długi czas. :D
Tekst A: 4,5 pkt.
Tekst B: 2,5 pkt.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
Bez zastrzeżeń.
Tekst A: 1,5 pkt.
Tekst B: 1,5 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Cóż, przyznam szczerze, że znacznie bardziej podobały mi się postacie w A. Były wyraźniejsze, z charakterami, konkretnymi osobowościami. W B wydawały się takie niemrawe, niezdecydowane nawet nad swoim zachowaniem. Ciarki mnie przechodziły za każdym razem, jak w tekście A przewijało się imię Doris, jak czytałam o zachowaniu Mary, o jej wizjach, dziwnych opowieściach. Podczas czytania co jakiś czas napadała mnie taka... Eureka, tak, to odpowiednie określenie :D Po prostu zaczynałam samodzielnie łączyć fakty, a dzięki Bogu, autorka jedyneczki nie odpowiedziała na wszystko. Właściwie nie odpowiedziała na nic. Naprawdę ciekawie przeprowadzony tekst, z postaciami może nie tyle z życia wziętych, o ile z krwi i kości.
Tekst A: 4 pkt
Tekst B: 1 pkt.
Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Dobrze, będę się streszczać, bo już późno i zaczynam gadać od rzeczy. Obydwa teksty nie były złe, jednakże tylko A mnie ujęło. B zdaje się być pisany troszkę bez pomysłu, bez głównej myśli - nie wiem czy tak było, nie osądzam, ale takie właśnie odniosłam wrażenie. A miało w sobie naprawdę cudowną grozę i zastanawiającą końcówkę, pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi, dlatego nie mogę przydzielić inaczej punktów - mimo że uważam, że tekst B zasługuje na więcej niż 1 pkt, to także A nie może dostać mniej niż 4. Ech, te cholerne pojedynkowe zasady.
Tekst A: 4 pkt.
Tekst B: 1 pkt.
Podsumowanie:
Tekst A: 16,5 pkt
Tekst B: 8,5 pkt.
Cóż, dziwna ta punktacja, ponieważ uważam, że dwójeczka zasługuje zdecydowanie na więcej punktów, jednakże takie są zasady i nie mogę nic zmienić. W każdym razie gratuluję obu autorkom i życzę powodzenia.
Uściski -
Suszak.
PS Nie odpowiadam za ewentualne farmazony. Zmęczona jestem i zestresowana jutrzejszym próbnym testem, więc mogłam różne rzeczy powypisywać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
OliwiaCullen
Wilkołak
Dołączył: 26 Sty 2010
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Kalisz
|
Wysłany:
Śro 14:33, 27 Sty 2010 |
|
Nie wiem czy z racji tego ,że na forum siedzę dopieróż od dwóch ,dni przysługuje mi przywilej oceniania .. ,ale czuję że to poniekąd mój obowiązek ^^ Oba teksty poruszyły mnie ,a zarazem zaintrygowały ,ale nie jestem pewna co do końcówki A. Ten mężczyzna ,który użarł staruszkę to James ??
Pomysł:
Podzielam opinie Cornelie. To wręcz komiczne ,że oby dwie dobrałyście tak podobne pomysły. Są jednak lub po prostu mało oryginalne ,lub to czyste zrządzenie losu .. ^^. W oby dwóch tekstach występowała staruszka u schyłku życia ,i w oby dwóch ginęła. Jeden kończył się dobrze ,wywołał wręcz uśmiech na twarzy ,a drugi .. sama nie wiem. Coś w rodzaju horroru z rodu sience-fiction ,oby dwa zaś poruszyły mnie ,a z racji tego ,że tekst B ,przedstawiono jako drugi ,zapamiętałam z większymi szczegółami. Jednakże sądze ,że James ,przyobleczony innym imieniem zasługuje na więcej.
A: 3 pkt
B: 2 pkt
Styl:
Co do stylu .. tekst A ,przerażał mnie. Nie raz zadrżałam ,nie raz zapominałam ,że nie siedzę sama w pokoju i zaczynałam szybciej oddychać. To lub bardzo dobrze, bądź fatalnie ,ale obstawiam tę pozytywną stronę .
Kilka razy zirytowały mnie teksty wyssane z nie przemyślanej wyobraźni , .. i trochę bez sensu. Niszczyły one całą idelną mroczną atmosferę i na moje wargi wstępowało z kolei rozdrażnienie ,które minęło wówczas ,gdy zaskoczyłaś mnie czymś zupełnie ... naturalnym ,ale całościowo nie zauważalnym w życiu. Wiem ,że mówię bardzo ogólnie ,ale mam bardzo mieszane uczucia.
Tekst B: Twój styl z kolei przypomina mi bardziej baśniowe opowieści pani Czaplickiej. Język bardzo ogólny ,zaś słowa przyznam -dobrze dobrane. Całkiem wciąga ,ale troszkę brakuje mi ubrawienia ,takiego.. m.. Załóżmy ,że opowiadanie to pączek ,przełknie się go ,ale nie zadowoli w pełni. Gdy zaś dodamy świeży dżemik truskawkowy ,pączek nabierze smaku i koloru. Rozumiesz? Brakuje mi tego czegoś! Takiego zwrotu akcji w najmniej oczekiwanym momencie ,a Twoja powieść była trochę jak książki Meyer. Przewidywalna i wręcz banalna. Szczęśliwe zakończenie wywołało uśmiech i niemal zakręciła się łezka w oczku ,ale mimo wszystko. No ,wiem że nie łatwo to zrozumieć ,ale najważniejsze bym ja wszystko dogłębnie przemyślała ^^. Jestem pod wrażeniem tego ,jak idealnie dobrałaś myśli i posklejałaś je słowa w kilku ostatnich akapitach. Nie trzeba wiele słów by należycie wyrazić szczęście. Ty zrobiłaś to po mistrzowsku i teraz mimo iż mnie nie widzisz ,zaklaszczę .. Klap-klap ^^
Wciąż przeżywam zarówno tekst ,A i B więc teraz Panie i Panowie ,zaklaszczę ponownie.
Tekst A: 4, 5 pkt
Tekst B: 2, 5 pkt
Spełnienie warunków:
Nie dostrzegłam żadnych wpadek :)
Tekst A: 1,5 pkt.
Tekst B: 1,5 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Jestem dogłebnie wzruszona postaciami strauszki w każdym tekście. Oby dwie były stare i oby dwie skończyły śmiercią. W A tragiczną a w B ,łatwą ,spokojną. Jednak nie jestem pewna co do jej osobowości. Wydawała się delikatną babcią- dobra rada ,ale nie mogę mieć pewności. Nie zauważyłam konkretnego określenia ,konretnej krechy ,która zaznaczałaby granicę. W tekście B zaś ,autorka zarysowała wszystko ołówkiem B9 ^^ i jestem z niej dumna. Mam nadzieje,że mnie nie zawiedziesz ,bo w późniejszym czasie "znielubię" Zafona'a ^^. Matyjko ,zniewalacie mnie. Jak mam podjąć decyzję mając przed oczyma dwie profesjonalistki ,różnych stylów? ??
Tekst A: 3 ,5 pkt
Tekst B: 1 ,5 pkt
Ogólne wrażenie:
Więc ,teraz muszę wybrać pomiędzy zmierzchem ,a cieniem wiatru. Dwoma pięknymi książkami. Jedna banalna i prosta ,piękna i intrygująca ,przejmująca i zniewalająca ^^ ,druga barwna i cięta ,przerażająca ale piękna ,skomplikowana ale w należytym stopniu.
Tekst A: 2, 5 pkt
Tekst B: 2 ,5 pkt
Podsumujmy
Tekst A: 15 pkt
Tekst B: 10 pkt |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Lilyanne
Wilkołak
Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 107 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: BB
|
Wysłany:
Sob 18:09, 30 Sty 2010 |
|
moja pierwsza ocena;)
Pomysł
tekst A: 3
tekst B: 2
Ciężko mi rozdzielić tutaj punkty, ale chyba jednak tekst A zachwycił mnie bardziej. Jego autorka stworzyła niesamowitą atmosferę, której nie byłoby bez dobrego pomysłu.
Styl
tekst A: 4
tekst B: 3
Widać, że pierwszy jest pisany przez osobę która jest świetna w tym co robi. Dużo opisów, szczegółów pomaga to wszystko sobie wyobrazić. Jednak drugi tekst nie jest gorszy, po prostu pisany tak nieco prościej.
Spełnienie warunków
tekst A: 1,5
tekst B: 1,5
Nie mam zastrzeżeń.
Postacie
tekst A: 3,5
tekst B: 1,5
W pierwszym tekście są one takie wyraźniejsze, mają doskonale przedstawione charaktery. Drugi przedstawia się pod tym kątem nieco gorzej, ale nie najgorzej :)
Ogólne wrażenie
tekst A: 3
tekst B: 2
Podobnie jak Cornelie, uważam obydwa zostały napisane bardzo dobrze. Minimalnie prowadzi tekst A, bardziej wczułam się w jego świat.
Podsumowując
tekst A: 15 pkt.
tekst B: 10 pkt.
gratuluję |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
duerre
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 6 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: południowy wschód
|
Wysłany:
Nie 15:34, 31 Sty 2010 |
|
A więc tak:
Pomysł:
Jakoś bardziej spodobał mi się pomysł z Doris taką upiorną, po której Alice ma równie dziwne sposoby na odreagowanie smutku. Oprócz tego spodobało mi się umieszczenie wampira jako tego kto rozmawia z panią Bulliet i to co powiedział na samym końcu, że Alice mu uciekła - to była taka ciekawa pointa.
Drugi tekst też mi się podobał, tylko wydawało mi się, że był pisany tak na ostatnią chwilę, nieprzemyślany i bez głównej myśli - że autorka improwizowała, że tak jakby pisał się sam. Ale tez fajny :)
TEKST A: 3
TEKST B: 2
Styl:
Tekst A pisany wprawną ręką. Autorka na pewno jest doświadczona, oczytana i ma już własny styl wyrobiony - bardzo mi się podobał.
Tekst B - pisany językiem prostym, dość potocznym, jak dla mnie chyba nawet zbyt, ale to tylko moja opinia, więc proszę bez nerwów :) Podobał mi się również, z tym że chyba trochę zraziło mnie zbyt długie wyjeśnienia co do spraw medycznych - w tej chwili odrzuca mnie wszystko co promedyczne, ale nie bijcie - to przez szkołe... :)
TEKST A: 4
TEKST B: 3
Spełnienie warunków:
Oczywiście, obydwie autorki spełniły je.
TEKST A: 1,5
TEKST B: 1,5
Postacie:
W tekście A, bohaterowie mają bardzo silne osobowości, nie są zależne od akcji tylko tak mocno osadzone w tym wszystkim. To właśnie one nadają charakter tekstu, a nie sama akcja. Podobała mi się Doris i Alice :) Cynthia ma u mnie plusa za szkołę plastyczną :)
W tekście B miałam wrażnie, że charakter tekstu wynika z samej akcji, ale nic do niego nie mają bohaterowie. Postacie wydały mi się takie rozmyte, niezdecydowane. Choć Alice kochająca i do tego pomagająca zawszze jest super. I spodobał mi się pomysł ze staruszką, która zaakceptowała wszystko to czego nie rozumie. Choć wszystko stało się jakby za szybko.
TEKST A: 3,5
TEKST B: 1,5
Ogólne wrażenie:
Mimo że teskt B podobał mi się bardzo, to jednak wygrywa tu A. Tekst A jest napisany całkowicie tak jak bym tego sobie zażyczyła, w 100 % w moim guście.
TEKST A: 3
TEKST B: 2
Podsumowanie:
TEKST A: 15
TEKST B: 10 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Wto 1:39, 02 Lut 2010 |
|
Jak tego teraz nie skomentuję, to Rud mnie zje, dlatego komentuję wielce zażenowana i zmęczona.
Zacznę od tego, że nie obstawiam żadnych typów, ponieważ jest to zbyt trudne. Dlaczego? Tekst A przewyższa długością, jednak w jego pierwszych akapitach można zauważyć wiele niedociągnięć typu literówek czy przecinków. W B zaś mamy do czynienia z tekstem też troszeczkę niedopracowanym, o troszeczkę mniej głębokim pomyśle i zdecydowanie zakończenie, które wypływa z ostatnich wyakcentowanych spacjami zdań, jest po prostu naciągane i w ogóle nie pasuje do reszty tekstu. Żaden z tekstów nie jest Rudy. Po prostu aż sama sobie się dziwię, że tak się dzieje. Uważam, że Rudowi pierwszy raz w życiu w mojej ocenie nie wyszedł jakiś tekst. Nie wiem, czy się, Rudzie, starałaś, ale chyba taktyka, którą obrałaś, nie sprawdziła się.
Pobawię się w R&R i pokoloruję sobie ładnie najważniejsze informacje.
Pomysł
Tekst A: 3
Tekst B: 2
Uważam, że obydwa są nieprzewidywalne - ja pewnie zrobiłabym to w ogóle inaczej. Wyszłoby mało intrygująco i zaskakująco. Mimo wszystko tekst A ma taki swój klimat. Akcja dzieje się w jednym miejscu, nie mamy schematu drogi, który widnieje w B. Alice sobie jeździła co dzień do szpitala, zajeżdżała po gazetkę i tak dalej. W A skupiamy się na jednej sytuacji i jest naprawdę ciekawa - lubię, gdy zatracamy się w jakiejś historii, gdy czujemy, że jesteśmy w miejscu, o którym ktoś opowiada. Ciekawie stworzona atmosfera i tekst mi się podoba po prostu.
Jako że obydwa pomysły są ciekawe, jeden troszeczkę bardziej wpadł w moją wizję, dostaje troszeczkę więcej. Dostałby jeszcze więcej, jednak pomysł B jest także ciekawy i nie mogę go nie docenić.
Styl
Tekst A: 4
Tekst B: 3
Nie będę krzyczała na Pernix, bo nie znam jej możliwości, jednak Rudzielca przydałoby się ochrzanić i to porządnie. Po raz pierwszy w życiu czytając teksty, w połowie zerknęłam na nazwę tematu, czy oby na pewno czytam ten. Po lekturze dwóch tekstów zastanawiałam się, gdzie w tym wszystkim jest Rud? Zniknął? Poszedł się zdrzemnąć? Nie wiem, kompletnie tego nie rozumiem. Zero opisów przyrody, niedopracowany tekst, w którym pojawiają się literówki i brakuje przecinków. Pierwszy raz czytałam teksty, w których czegoś brakowało, a jeden z nich należy do Rudej. Jestem tym faktem zdziwiona - poza tym nie mamy tutaj rudej mądrości, Rudych opisów(powtórzę to chyba jeszcze raz, więc nie marszcz brwi), Rudych porównań, Rudego stylu po prostu tu nie ma. Tak jakby pisała tekst ciotka Kryśka, a nie Magdalena vel Ruda. Jestem tym faktem zdziwiona i proszę cię, Rudzie, przestań pisać, żebym się chrzaniła.
W każdym razie nie wiem, jak mam roztopić punktację. Tekst A przemawia do czytelnika prostotą, która nie była do końca prostotą, powinien dostać więcej, jednak te literówki nadmiernie ujawniają się w tekście. W B rozśmieszyło mnie powtórzenie dlatego, ponieważ bardzo mocno je czuć: Kierowca był niezwykle wprawny, dlatego bardzo szybko dotarł na miejsce. Wampirzyca sunęła po ulicach zaraz za karetką, dlatego przyjechała pod szpital w tym samym czasie. Po takich zdaniach czytelnik zastanawia się, czy przed wysłaniem tekstu piszący obywatel dokładnie przeczytał to, co napisał. I mam dylemat, jak rozłożyć tutaj punkty. Chyba przeważy klimat A, pomimo tych przecinkowych i literówkowych braków, które też zaistniały w tekście B.
Spełnienie warunków
Tekst A: 2
Tekst B: 1
Brakowało mi obłudy w tekście B. Stworzony klimat przez autorkę tekstu B nie dotarł do mnie i nie poczułam kłamstw i tajemnic rodziny Brandonów. Za to prawie przeszły mi ciarki, gdy doczytałam o matce siadającej nocą przy pełni w salonie. Dlatego więcej punktów w tej kategorii należy się teksowi A.
Postacie
Tekst A: 3
Tekst B: 2
Przyznam się wam szczerze, że nie lubię tej kategorii. Może dlatego, że mało kiedy potrafię określić postacie, o których przeczytam kilka stron. Trudno jest je wykreować w kilku stronach i najczęściej spotykamy się z ich zarysem. Tutaj też jakoś żadna do mnie nie przemówiła, niezbyt się jakąś zainteresowałam, ale zdecydowanie te z tekstu A żyły i możliwe, że to przez ten mroczny klimat, którego sprawczynią była matka Mary Alice, te postacie z tekstu A są bardziej namacalne.
Ogólne wrażenie
Tekst A: 3
Tekst B: 2
Tekst A mnie nie zauroczył, ale zdecydowanie jest lepszy niż tekst B, który jest płaski, nie ma tam wgłębień, zero depresji, zero klifów, ciągle tylko równiny, równiny, równiny. Tekst nie może wciąż płynąć prostą linią, trzeba zaryzykować i zanurkować głębiej. Zabrakło mi atmosfery, klimatu, zagłębienia się w tekście B.
Tekst A pomimo swoich niedociągnięć jest ciekawszy i bardziej intrygujący. Chociaż też te zakończenie jest troszeczkę wyciągnięte spod taboretu. Ale mimo wszystko jest lepszy.
Ogólna punktacja:
Tekst A: 15
Tekst B: 10
Wela, która nadal nie może się nadziwić, że to pojedynek Pernix i RUDEJ, której żaden z tekstów nie przedstawia jej osoby. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wela dnia Wto 4:11, 02 Lut 2010, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 0:14, 07 Lut 2010 |
|
ha! minuta po północy :)
do rzeczy...
pomysł:
A: 3
B: 2
Śledztwo w sprawie zaginięcia (co się potem okazało pomińmy) przebiło kategorycznie śledztwo samej Alice... jej poszukiwania i opowieść sąsiadki... choć przyznam, że ona pomysły są świetne
styl
A: 4
B: 3
Autorka tekstu A dała prawdziwy popis... wspaniale mi się czytało całość... opisaną tak plastycznie i tak klimatycznie, że nie zauważyłam, że tekst mi się skończył
właściwie nie mam nic do teksu B... tylko, ze A był jak marzenie... jak opowieść starego gawędziarza nad kubkiem grzanego wina... taka ciepła, rozgrzewająca i zniewalająca... poddałam się w pełni... a najgorsze jest to, że nie wiem dlaczego...
najbardziej spodobało mi się jak autorka A ciągnęła "Brandonowa" - gosposie tak faktycznie mają... stylizacja +5 :D
spełnienie warunków:
A: 1,5
B: 1,5
spełniono warunki... obie panie zresztą wzorowo to zrobiły :)
postacie
A: 3
B: 2
Właściwie obie Alice mi się podobały, ale autorka A opisała coś czego nigdy nie doświadczę i chyba to mnie tak rozrzewniło... kontakt siostry z siostrą... tajemniczy język i imiona... świt, w którym poruszają się tylko one... te relacje są tak unikalne, że trudno mi za to nie przyznać punktu więcej... mogę tylko rzec : BRAWO :)
ogólne wrażenie:
A: 3
B: 2
Powiem tak, jest trochę po północy, ja nie śpię drugą noc z rzędu i może mam lekkie halucynacje, ale wciąż czuję zapach dymu papierosowego w powietrzu... Autorko tekstu A - kupiłaś mnie atmosferą... po prostu... nie wiedziałam, że tak się da, ale faktycznie dobra robota...
ogółem:
A: 14,5
B: 10,5
dobra... cztery razy liczyłam ale się w końcu doliczyłam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Nie 12:42, 07 Lut 2010 |
|
I mnie nie mogło zabraknąć w tym temacie :) Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem jak obie wywiązałyście się z tego pojedynku. Przechodziło mi przez myśl, żeby zająć się też przeszłością Alice zanim znalazła się ona w szpitalu, ale teraz wiem, że trudno byłoby mi pobić coś takiego ^^ Ale przechodząc do oceny:
Pomysł:
Tekst A: 3
Tekst B: 2
W zasadzie obie potraktowałyście ten temat podobnie. Jednak w tekście A bardzo mi się spodobało wprowadzenie historii Cynthi, w tekście B ta postać zamknęła się w paru linijkach. Ponadto pomysł z nieco szaloną panią Brandon był bardzo ciekawy.
Styl:
Tekst A: 4
Tekst B: 3
W zasadzie oba teksty były napisane niesamowicie, ale w tekście A pojawiło się coś czego zabrakło mi w B. Nastrój. Czytałam całkowicie oczarowana pierwszy tekst, autorka wspaniale zbudowała atmosferę grozy i tajemniczości. Tekst B był napisany także bardzo dobrze, ale jednak bardziej do gustu przypadł mi tekst A.
Spełnienie warunków:
Tekst A: 1,5
Tekst B: 1,5
Obie spełniłyście warunki.
Postacie:
Tekst A: 4
Tekst B: 1
To chyba zdecydowanie moja ulubiona kategoria^^ W tekście A zostały przedstawione barwne i ciekawe postacie. Każda z nich miała swój charakter i tworzyła niesamowity nastrój tej miniaturki. Alice była niesamowita. To chyba najlepsze określenie. Ślicznie została przedstawiona jej więź z siostrą. Pani Brandon wywoływała u mnie ogromną ciekawość, a zarazem lęk. Pan Brandon także był ciekawie opisany, odniosłam wrażenie, ze to tylko zwykły normalny człowiek, który nie może odnaleźć się w mrocznym i poniekąd magicznym świecie swojej żony i córki. Postawa Cynthia przedstawia pragnienie normalności, dorastała w dziwnym, przerażającym momentami domu, ale chce zbudować własne życie, normalne. I w ogóle odniosłam wrażenie, że Alice całkowicie wdała się w matkę, a Cynthia w ojca. Całość tego tekstu koronuje postać Panny Bullet. Sposób w jaki opowiada o swojej pracy o jej relacjach z domownikami jest po prostu niesamowity, całkowicie poddałam się jej opowieści.
Gdy przeczytałam tekst B czegoś mi brakowało. Postacie też zostały przedstawione w świetny sposób, jednak w porównaniu z tekstem A wypadły mi tak blado. Jakbym czytała osobno tą miniaturkę pewnie byłabym zachwycona, ale gdy muszę, porównać ją z tekstem A po prostu traci. Alice, z teraźniejszości, wydała mi się jakaś taka bez wyrazu, podobał mi się sposób przedstawienia rodziców Alice i sama Cynthia. Jednak kreacje bohaterów z tekstu B nie oczarowały mnie tak jak z pierwszej miniaturki stąd taki wynik.
Ogólne wrażenie:
Tekst A: 4
Tekst B: 1
Powiem, że miałam dylemat w tej kategorii, chciałam docenić tekst A, który mnie całkowicie zaczarował, jednak z drugiej strony druga miniaturka, także jest bardzo dobra i nie chciała jej odejmować punktów. Pierwszy raz żałuję, że muszę dzielić punkty, bo najchętniej bym dała 5 tekstowi A i 4 B ^^" Ale niestety tak nie można. Tekst A mnie całkowicie oczarował, przepięknie opisanymi postaciami, zbudowanym nastrojem i niesamowitą końcówką. W tekście B podobał mi się bardzo motyw przyjęcia i spalenia szkoły, jednak postacie mnie zbytnio nie przekonały. I Cornie, chyba zwróciła wcześniej uwagę, że tekst A jej się trochę dłużył u mnie efekt było odwrotny po przeczytaniu pierwszej mini czułam niedosyt w stosunku do drugiej. Wszystko zostało przedstawione szczegółowo i przekonująco, ale czegoś mi brakowało, sama nie mogę określić czego, ale czułam po prostu niedosyt. Bardzo mi przykro, że daje miniaturce B tylko 1 punkt, ale z drugiej strony nie mogę dać tekstowi A tylko 3, biorąc pod uwagę to jakie ogromne wrażenie na mnie wywarła.
Podsumowanie:
TEKST A: 16,5
TEKST B: 8,5
Gratuluję Wam stworzenia tak niesamowitych opowieści. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Nie 12:45, 07 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 12:48, 07 Lut 2010 |
|
Pomysł: 5 pkt.
A - 3
B - 2
Pomysły podobne, żaden mnie jakoś nie powalił. W A podoba mi się klimat i atmosfera. Niestety oba teksty mi się po przeczytaniu trochę zlewają, nie zaskoczyły mnie niczym, nie zachwyciły. Napisane ładnie, ale żaden nie ma tego czegoś co by mnie ujęło i pozwoliło zapamiętać te miniaturki na dłużej. Jednak w tym momencie A dostanie więcej punktów, gdyż B jest według mnie taki jakiś niedopracowany. Przykro mi.
Styl: 7 pkt.
A - 3.5
B - 3.5
Daję po równo, gdyż nie wiem jak rozdzielić punkty. Tekst B czytało mi się sprawniej i płynniej, jednak w A autorka stworzyła niesamowity klimat i reprezentuje bardzo plastyczny styl, jeśli mogę tak rzec. Dlatego daję po równo.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
A - 1.5
B - 1.5
Obie autorki wywiązały się z warunków.
Postacie: 5 pkt.
A - 3
B - 2
Jak już pisałam wcześniej - wydaje mi się, że tekst B jest trochę niedopracowany. Pod względem bohaterów również. Nie potrafiłam się wczuć w sytuację. Nie przedstawili niczego wyrazistego. W A również mnie nie zachwyciły, ale są zaznaczone wyraźniej. Alice była fajna. Doris zresztą też.
Ogólne wrażenie: 5 pkt.
A - 2.5
B - 2.5
Daję po równo, gdyż jak już wspomniałam teksty mnie nie powaliły na kolana, nie zaskoczyły niczym. Ładnie napisane, każdy ma swoje plusy i minusy. Niestety muszę przyznać, że po tym pojedynku spodziewałam się czegoś więcej. Mam nadzieję, że nie obrazicie się na mnie za te słowa
Podsumowanie:
A - 13.5
B - 11.5 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 20:04, 07 Lut 2010 |
|
POMYSŁ
A — 3
B — 2
Ostatnio nie jestem w stanie skomentować pojedynku, o ile nie przeczytam tekstów dwukrotnie, sam proces tworzenia komentarza też ciągnie się w moim przypadku wiekami, wybaczcie mi więc, proszę, tę zwłokę.
Co ciekawe, obie zdecydowałyście się na podobne rozwiązanie – przedstawienie dzieciństwa Alice przez pryzmat opowieści jej opiekunki, a nie było to ujęte w warunkach. Mimo że motyw wracającej wspomnieniami do przeszłości starszej kobiety jest elementem wspólnym waszych prac, to kształtują się one całkiem inaczej i zmierzają w dwóch różnych kierunkach.
W tekście A jedną z wielu rzeczy, które mnie urzekły – swoją wiarygodnością, rysem prawdziwości, dzięki któremu praca wychodzi daleko poza ramy papierowości – jest kształtowanie fabuły i bohaterów poprzez narrację. Panna Bullet odgrywa tutaj kluczową rolę jako osoba oprowadzająca czytelnika przez świat Brandonów, kreśląca wszystkie szczegóły, jakie według niej składały się na członków rodziny, ale jednocześnie sama ujawnia się tylko w tych momentach, w których opowiada o charakterze łączących ją z nimi relacji. Taki pomysł na tekst zyskuje moją całkowitą aprobatę – jest zrealizowany z pełną konsekwencją i rozmysłem. Narratorka będąca częścią świata przedstawionego, a jednocześnie stojąca niejako obok niego, mająca niewielki wpływ na życie rodziny, z którą żyła, lecz sama, po tylu latach, znajdująca się pod jej silnym oddziaływaniem – tak, dziękuję, mogę prosić o dokładkę? Zanurzyłam się w atmosferze tego domu, zaplątałam w gęstą i ciężką od napięcia sieć zależności i nie przeszkadzałoby mi, gdybym miała tak trwać jeszcze dłużej. Ponadto, co również uważam za element pomysłu, treść świetnie koresponduje z tytułem. Tekst naprawdę mi się spodobał. Momentami miałam wrażenie, że czegoś w nim brakuje, jednak nadal uważam, że to kawałek bardzo dobrej pracy.
W tekście B spodobało mi się połączenie perspektywy Alice – znajdującej się w punkcie, w którym jest już bardzo daleko od swojego dzieciństwa – ze wspomnieniami Lilianne kreślącej przeszłość samej zainteresowanej. Dzięki temu widzimy wampirzycę nie tylko oczami postronnego obserwatora, ale mamy możliwość posmakować jej emocje, doświadczyć zwątpienie i rozdarcie. Interesującym i dobrze poprowadzonym wątkiem są jej poszukiwania własnej tożsamości, chęć dowiedzenia się, kim tak naprawdę była i jak wyglądało jej życie, zanim została zamknięta w szpitalu czy zanim ją przemieniono. Elementem, który przemawia na niekorzyść pracy, jest realizacja tego, dobrego przecież, pomysłu. Droga autorko, starając się w tak niewielu słowach zamknąć tak wiele treści i poruszyć tak wiele wątków, doprowadziłaś do tego, że praca sprawia wrażenie nie do końca przemyślanej. W jednej chwili płyniemy spokojnie przez ładny, przyjemny akapit poruszający wspomnienie Alice, a w drugiej znajdujemy się przy staruszce z zawałem, później równie niespodziewanie przeskakujemy do poszukiwań Alice, znowuż wracamy do szpitala i stajemy się świadkami opowieści Lilianne. Za dużo, za prędko. W tym podpunkcie oceniam jednak nie tyle realizację, a sam pomysł, ten zaś autorka pracy B niewątpliwie miała, w dodatku całkiem niezły. I chociaż pomysł, jaki zaprezentowała autorka pracy A, przemówił do mnie bardziej, urzekając, to czułabym, że krzywdzę tekst B, dając mu mniej niż dwa punkty, na które przecież zasłużył.
STYL
A — 4,5
B — 2,5
Jestem oczarowana rozwiązaniem stylistycznym, którym posłużyła się autorka pracy A, a które ją ukształtowało. Wypowiedź pierwszoosobowego narratora wtopiona w narrację trzecioosobową i determinująca całość tekstu zdaje mi się zabiegiem bardzo przemyślanym – w ten sposób autorka zdołała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, a muszę dodać, że obie są niezwykle smakowite. Dialog i wstawki w narracji trzecioosobowej odgrywają rolę marginalną, jedynie naprowadzając tekst na właściwe tory, w rzeczywistości zaś elementem dominującym są wypowiedzi Amber. W przeciwieństwie do pracy B – opowieść nie jest jednym z pojawiających się w miniaturce elementów, tutaj opowieść ją tworzy. Słowa panny Bullet obejmują całą paletę emocji, którymi musiały malować się jej myśli w chwili, gdy zdawała wampirowi sprawozdanie z kilku lat pracy w domu Brandonów. Mimo że jej wypowiedź uważam za bardzo wiarygodną, prawdziwą, to, zabawne, jednocześnie odnajduję w niej literackie przekłamania — ilość zapamiętanych szczegółów, sposób ich opisywania, dobór słownictwa, płynność i konstruktywność, chronologiczna zgodność wypowiedzi starszej osoby, która rzekomo była już wstawiona, a wydarzenia, o których mówiła, zdarzyły się przed kilkoma laty. Jednak czym innym jest opowiadanie, jak nie literackim przekłamaniem? To zabawa językiem, żonglowanie słowami, gra z czytelnikiem i bohaterami równocześnie – tu wszystko może się zdarzyć, a autorka doskonale zdaje sobie z tego sprawę i z możliwości tej korzysta. Z pełnym rozmysłem i rozmachem. Z drugiej strony, obok literackiej gry i zwodzenia czytelnika, ważnym elementem, dzięki któremu nakreślona zostaje postać Amber, jest stylizacja języka. Panna Bullet kształtowana jest właśnie przez sposób wypowiadania się, charakterystyczne, powtarzające się zwroty. Dzięki temu to prawdziwa postać, a nie zbiór słów i misterna konstrukcja z liter – obok osób, o których opowiada, sama pozwala się poznać. To dla mnie bardzo ważny aspekt tekstu i często brakuje mi zróżnicowania bohaterów poprzez język ich wypowiedzi, dlatego tym bardziej cieszę się, mogąc je obserwować, w dodatku w tak dobrym wykonaniu. Tekst jest wyważony, dzięki ograniczonej warstwie opisowej ustrzega się przed patosem czy popadaniem w przesadę. Bardzo, bardzo duże, wytłuszczone tak. Za tak świetną narrację, budowanie atmosfery odpowiednim doborem słownictwa i inne zabiegi autorka może pogrzebać w moim fioletowym pudełeczku z kadzidełkami, proszę bardzo.
Do autorki pracy B mam lekkie wyrzuty, ponieważ najpierw narobiła mi sporego apetytu świetnie napisanym pierwszym akapitem, a później stopniowo ten apetyt osłabiała. Nie wiem, czy to tekst spłatał figla i napisał się inaczej, niż miał wyglądać, czy to raczej kwestia brakującego czasu, ale im dalej czytałam, tym bardziej czegoś mi brakowało. Może tego spokoju, tego leniwego kreślenia wspomnień i opisów, z jakim spotkałam się w pierwszym akapicie – później, chcąc dotrzymać tempa akcji, również opisy gnały na łeb, na szyję. To przyspieszenie tyczy się bardziej treści, jednak odbiło się echem również na warstwie stylistycznej, przez co czytając, czułam niedosyt. Niedosyt emocji, niedosyt opisów. A ponieważ to, co, droga autorko, pokazałaś, spodobało mi się, tym większy czuję żal, bo odnoszę wrażenie, że tekst sporo traci, pozostając niewykorzystanym potencjałem. Zarówno opisy w narracji trzecioosobowej, jak i wypowiedź Lilianne są napisane ładnie i zgrabnie, czyta się je przyjemnie, stanowią wyważoną całość. Jednak bardzo zabrakło mi w wypowiedzi Lilianne jakiegoś smaczku, charakteru. Jej opowieść stanowi tylko element tekstu, nie jego dominującą część, jak ma to miejsce w przypadku pracy A, ale w dalszym ciągu oczekuję stylizacji języka, budowania postaci poprzez jej sposób wypowiadania się. Natomiast w tej pracy język narratora trzecioosobowego zlewał się z językiem pani Blackwood. Tekst stylistycznie przyjemny, lecz niepełny, a na tle tekstu przeciwniczki jego niekompletność jeszcze bardziej rzuca się w oczy. Ale cieszę się, że narracja jest tak lekko prowadzona, wyzuta z ciężkości.
Nawet wiedząc co nieco o kulisach powstawania tych prac – mam na myśli czas, w jakim były pisane – mam wam za złe ich niedopracowanie. Trudno mi znaleźć dla niego usprawiedliwienie, ponieważ nic mnie tak nie drażni w dobrych tekstach, jak niedociągnięcia techniczne, na które się natykałam w waszych pracach niejednokrotnie. Wiem, że tekst A jest znacznie dłuższy od tekstu B, ale nadal trudno mi sobie wyobrazić, jak pewne literówki i potknięcia interpunkcyjne mogły się w nim znaleźć.
W tekście A mamy i powtórzenia, i literówki, i błędy interpunkcyjne – tych ostatnich jest szczególnie dużo. Za każdym razem, gdy natykałam się na zdanie podrzędne nie oddzielone od nadrzędnego biednym, zapomnianym przecinkiem, miałam ochotę napisać do autorki i coś na ten temat powiedzieć. Jeśli chodzi o stronę stylistyczną, dwie rzeczy szczególnie rzuciły mi się w oczy. Droga autorko, radziłabym jeszcze raz zastanowić się nad znaczeniem wyrażenia wyuzdane zachcianki i spojrzeć na kontekst, w jakim zostało użyte w tekście. Drugą rzeczą jest ten fragment – każdym trącały sprzeczne uczucia. Targały, nie trącały.
W tekście B również zdarzyło się kilka literówek i błędów interpunkcyjnych. Dodatkowo nie jestem w stanie pojąć zapisu nazwy szpitala czy ulicy kursywą – nie widzę dla tego racji bytu w tekście. Rozumiem, że jest to zapis w wersji obcojęzycznej, bez adaptowania do języka ojczystego, nadal jednak nie sądzę, by istniała konieczność zapisywania tego kursywą. Przechodząc do kwiatków stylistycznych – jesteś, autorko, pewna, że upadające ciało Lilianne spowodowałoby huk? Dość niefortunny dobór słownictwa, w moim mniemaniu. Nie powiemy wampiryczna długowieczność, a wampirza długowieczność, chyba że o czymś nie wiem. Zdanie Dopytywała się kobiety o niebieskich oczach, czy teraz ganek będzie jadalny najprawdopodobniej zawiera błąd – powołując się na [link widoczny dla zalogowanych].
SPEŁNIANIE WARUNKÓW
A — 1,5
B — 1,5
Nieco brakowało mi obłudy w tekście B, ale nigdzie nie powiedziano, że ma być elementem dominującym, to raczej moje subiektywne spostrzeżenie. Obie inaczej, lecz obie wywiązałyście się z warunków. Choć muszę dodać, że sam tytuł miał dla mnie znacznie większą rację bytu w tekście A – naprawdę widziałam tam odniesienia do niego, czułam je niemal na każdym kroku.
POSTACIE
A — 4
B — 1
Tekst A był pod tym względem prawdziwą ucztą. Autorka zaprezentowała galerię bohaterów, każdemu z nich przydając cech indywidualnych i sprawiając, że w mojej wyobraźni stawali się żywymi, oddychającymi osobami, złożonymi z emocji, właściwości, dziwactw. Za bardzo istotny aspekt uważam to, że stanowią oni nie tylko jednostki, lecz razem składają się na bohatera zbiorowego, który nie będąc w stanie udźwignąć świata, jaki położono na jego barki, nie potrafiąc poradzić sobie z ciężarem kontaktów interpersonalnych, będąc naznaczonym piętnem nieprzystosowania społecznego – mówi odwrócony tyłem: ja mnie mój moje. Brandonowie mieszkali pod jednym dachem, stanowili rodzinę, jednak tylko przechodzili obok siebie w korytarzu, nie potrafiąc zmusić spojrzenia, by skierowało się na drugą osobę. Żyli razem, lecz osobno. Wszystko to jest w tekście wręcz namacalne – ich relacje, to, jak każdego dnia się wymijali, nie będąc w stanie znaleźć płaszczyzny porozumienia. Z opowieści panny Bullet jasno wynika, że każde z nich było skupione na sobie, zamknięte we własnym świecie. Wprawdzie więź łącząca Cindy i Puppy zdawała się czymś pięknym, niepowtarzalnym, sprawiała wrażenie prawdziwie siostrzanego, głębokiego uczucia, jednak w końcu i ona się zerwała. Dwie niegdyś wpatrzone w siebie siostry odwróciły się do siebie plecami, podeptały świat, który razem stworzyły. Tekst doskonale ukazuje poszczególnych bohaterów, łączące ich zależności oraz, co szczególnie mnie urzekło, stojącą niejako z boku postać panny Bullet. Niezwykłe. Piękne. Naprawdę dobra robota.
Przykro mi, że punktacja prezentuje się tak, jak się prezentuje, jednak w tekście B ledwo co zauważam postacie. Z zaprezentowanej dwójki – Alice i Lilianne, ponieważ rodzinę Alice trudno mi wziąć pod uwagę, jako że była naprawdę, w moim mniemaniu, jedynie lakonicznie napomknięta – to Alice jawi mi się jako postać wyraźniejsza. Czytelnik ma szansę na szybki wgląd w jej emocje, w dość dobrze nakreślone rozdarcie, niepewność, chęć poznania niejasnej przeszłości. To wszystko to jednak za mało. Pani Blackwood w tekście jest, moim zdaniem, tyle co nic – miała zawał, leżała w szpitalu, przedstawiła czytelnikowi dość zwięzłą historię, a później żyła długo i szczęśliwie. Warunki pojedynku zakładały opis relacji Alice z rodziną, jej dzieciństwa, tego mi jednak zabrakło – z opisanych przez Lilianne członków rodziny najbardziej rzuciła mi się w oczy matka, lecz to wciąż za mało. Jeśli nie wychwytuję najważniejszego z elementów tekstu, mającego przecież być jego tematem, to nie jestem w stanie inaczej rozdzielić punktów. Naprawdę zabrakło mi rodziny Alice, opisu relacji. A szkoda.
OGÓLNE WRAŻENIE
A — 3,5
B — 1,5
Ten podpunkt stanowi jedynie potwierdzenie moich wcześniejszych słów.
Tekst A ujął mnie głównie świetnym pomysłem, narracją, bohaterami i realizacją tytułu. Autorka zaprezentowała coś, czego sama nawet nie byłabym w stanie sobie wyobrazić. Tekst jest od początku do końca świetnie zrealizowany, napisany z rozmysłem i rozmachem. Jego elementy składają się na wspaniałą atmosferę. Wciąż mam wrażenie, że czegoś w nim zabrakło, czuję lekki niedosyt, ale nie jestem w stanie określić jego źródła. A ponieważ ta bestyja mi w żaden sposób nie pomaga, mogę się tylko powtórzyć – opowiadanie bardzo mi się podobało. Gdybym musiała wybrać rzecz, w której zakochałam się od pierwszego doświadczenia, byłaby to narracja. Cudowna sprawa.
Pracę B uważam za tekst niezły, jednak stylistycznie znacznie lepszy niż treściowo. Styl to rzecz ważna, ale szkoda, by przy tym brakowało przyciągającej uwagę treści. Największym mankamentem jest gnająca na łeb, na szyję akcja, nagromadzenie wątków fabularnych, przez co były one ledwie nakreślone, miast porządnie rozwiązane. Nie czułam tutaj tego dzieciństwa Alice, nie widziałam relacji. Całość nie zrobiła na mnie jakiegoś mierzącego wrażenia, czytało się dość przyjemnie, ale myślę, że przyjemnie to za mało.
Obu autorkom gratuluję. Praca A podobała mi się bardzo–bardzo, jak mówiłam – oczarowała mnie pewnymi aspektami, ale uważam, że obie panie zdołały pokonać inne, indywidualne przeszkody. Autorce tekstu A udało się pożegnać się na chwilę z patosem, pokazać, że jej styl ma znacznie więcej niż jedną twarz, udowodnić, z jaką klasą i wyczuciem potrafi posługiwać się warsztatem i bawić słowem, budując atmosferę. Również autorka pracy B udowodniła, że odnajduje się w różnych konwencjach i jej styl z każdym tekstem się poprawia, doskonali, uplastycznia. Mam nadzieję, że w następnej pracy będzie jeszcze lepszy. Przykro mi, bo mam świadomość, że punktacja wypada nieco krzywdząco, a poza tym trudno zamknąć opinię w liczbach, tuszę jednak, że obie panie to zrozumieją. Raz jeszcze – gratuluję, dziewczyny, a pani A dygam nóżką i zdejmuję moją mongolską czapkę w geście uznania.
PUNKTACJA
A — 16,5
B — 8,5
Dziękuję za możliwość przeczytania takiego pojedynku i miziam,
robal |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 2:34, 08 Lut 2010 |
|
Cytat: |
Pomysł: 5 pkt.
Styl: 7 pkt.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Ogólne wrażenie: 5 pkt. |
Z tym pojedynkiem jest tak, że miałam go w ogóle nie oceniać, ale jednak się skusiłam, wiedząc, że przynajmniej jednej osobie z pary bardzo na tym zależy, więc jeśli uzasadnienie wyda się bełkotliwe, to bardzo przepraszam.
Pomysł:
A:3
B:2
Obie miniatury są stosunkowo podobne, ale jednak pierwsza wydała mi się lepiej zbudowana, bardziej zagmatwana. W drugiej zbyt szybko następuje rozwiązanie - autorka się spieszyła? W każdym razie teksty są na podobnym poziomie, jeśli chodzi o pomysł.
Styl:
A: 3
B: 4
Tekst A na pierwszy rzut oka wydawał się napisany lepiej, ale to:
Cytat: |
krzyk dał znać o śmierdzi panny Bullet. |
mnie skutecznie rozśmieszyło, a jednocześnie zepsuło całe zbudowane napięcie. W tekście B język jest dużo prostszy, choć to wcale nie wada - przeciwnie. Druga miniatura jest zdecydowanie tą lżejszą. Pierwszej za to przydałoby się wyprzecinkowanie.
Spełnienie warunków:
A: 1,5
B: 1,5
Po równo, bez zbędnych ceregieli.
Postacie:
A: 4
B: 1
W A autorka poświęciła bohaterom sporo miejsca. Są wyraźniej zarysowani, wręcz namacalni. W B, choć nie jest źle to jednak są braki, a na tle konkurencji wypada to wszystko nijako i blado - o ironio. W tej kategorii nie mam wątpliwości: pierwszy tekst wygrywa tak istotnymi dla czytelnika detalami.
Ogólne wrażenie:
A: 2
B: 3
"A" dostaje za bohaterów swoje punkty z tej kategorii. Niestety o takiej porze pierwsza miniatura okrutnie mnie zmęczyła i wydaje mi się, że mogłaby być odrobinę bardziej strawna po dopracowaniu.
Tekst B nie był idealny. Za szybko się skończył i wręcz urwał, ale czytało mi się go o wiele łatwiej, więc za to ma swoje punkty. :) To bardzo subiektywna kategoria - w całej ocenie chyba najbardziej zależna od nastroju czytelnika, jego gustu i preferencji.
Suma (o ile moja ocena zostanie uznana):
Tekst A: 13,5
Tekst B: 11,5 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dilena
Administrator
Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 158 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 13:10, 08 Lut 2010 |
|
Mamy 11 osób głosujących, co daje nam 275 punktów do podziału.
Tekst A zdobywa i tym samym wygrywa pojedynek 163 punkty.
Jego autorką jest Rudaa.
Tekst B otrzymuje pozostałe 112 punktów.
Dziękujemy za oddane głosy! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dilena dnia Pon 13:10, 08 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|