BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Pon 19:13, 14 Cze 2010 |
|
Pojedynkują się: Kithira i Cecyli
Forma: miniatura
Długość: od 4 do 7 stron Worda, TNR 12
Tytuł: dowolny
Chcemy: Bellę, noc, las, wspomnienie zauroczenia z przeszłości lub po prostu miłość, jednego z mężczyzn Cullen'ów.
Nie chcemy: Jacoba, parodii, Alice, krwi.
Termin: Dwa tygodnie - 6 czerwca (przedłużony do 12 czerwca)
Beta: tak – mTwil
Niestety, mimo przedłużenia terminu, dotarł do mnie tylko jeden tekst. Zwycięzcą zostaje Cecyli, a Kithira trafia na czarną listę.
Tekst Cecyli
Kiedy karmisz mnie kłamstwami
To się stało nocą.
W ciszy, z gwiazdami, których blask niemalże palił mnie w plecy. Ciemne atramentowe niebo składało przysięgi nie do wykonania. Blask palił mocno, dziurawiąc moje plecy, podgrzewając krew i spływające z oczu łzy. A łez wylałam przecież dużo. Ciepłymi ścieżkami niczym strumienie podobne do szemrającego źródełka nieopodal płynęły, zmywając ze mnie brud i wstyd, ścierając kurz i mocząc bluzkę. Palce piekły, kiedy wbijałam je mocno we wnętrze dłoni. Usta nie chciały mówić, paliły, jakby nękano je ogniem. Szloch nie dawał mi już ukojenia.
- Dlaczego?
Pamiętam, że nie odpowiedziałeś. Zniknąłeś w ciemnym lesie, a twój obraz rozmyły łzy. Zabrałeś ze sobą dużo – i spokój, i ciszę. A ja wolałam ciebie. Słyszałam pohukiwanie sowy – śpiewała, wznosząc burą głowę ku niebu, jakoby chciała przyznać mi rację, jakby szukała w mych oczach prawdy. Jakby wiedziała. A ja nie odpowiadałam. Stałam wbita w ziemię, zamroczona słowami, które nie chciały stać się w moich uszach prawdą, bawiącymi się ułudą i sprowadzającymi mnie na ścieżkę usłaną bólem. A ja nie chciałam zabawy. Chciałam ciebie.
Pamiętam twoje słowa – szepty, które wypełniły mnie całą i wplątały w tę grę, która nigdy nie miała się skończyć. Szukałam cię w myślach, szlochałam w poduszkę, odnajdując w umyśle twoje spojrzenie – spojrzenie oczu złotych, patrzących z miłością, czułością, z tym wszystkim, co brałam za prawdę, a co okazało się być kłamstwem. Poplątałam się w słowach i gestach, zagubiłam w swojej własnej duszy, poćwiartowanej i cichej. Chodziłam po ciemnych i pustych ścieżkach, szukając siebie na nowo – chcąc odnaleźć w tym wszystkim obraz tej Belli, która była kiedyś mną. Belli spokojnej i miłej, ułożonej i szczęśliwej, ale nie zobaczyłam go. Ktoś powiesił mój portret gdzieś na ścianie i zostawił na pastwę czasu, ludzi i łez topiących farby i zmywających twarz oraz jej wyraz. To były drogie akwarele. Sprowadzone prosto z Phoenix i przywiezione tutaj – do Forks - dla wyższych celów. Po jakimś czasie stwardniały, przestały być miękkie, a gdy ktoś chciał ich użyć, kruszyły się mu w rękach i brudziły go, więc przestał. Starał się zamalować tę postać – starą Bellą, która budziła w innych troskę i opiekuńczość – nowymi farbami, mokrymi od łez, i kolorami decydującymi o całym wyrazie obrazu. To ja byłam tym malarzem.
Z każdym dniem wybudzałam się i goniąc swoje wspomnienia sprzed spotkania z tobą, ożywałam. Było to trudne. Starałam się, jak mogłam, ale nie udało mi się to do końca. Nadal widziałam twoją twarz, a ona spoglądała na mnie z ukosa i mierzyła wzrokiem – wściekła i chcąca uciec. Umykała mi i zaczynała się zmieniać. Długo na to czekałam – na odwagę, by zacząć coś, czego zakazywało mi zrobić serce.
Pewnego dnia zmieniłam cię nie do poznania. Z pięknej twarzy zniknęły złote oczy – ukazały się na nowo, czerwone, ogniste niczym płomienie, które zamieniały w proch całą dobroć, którą w nich widziałam. Stałeś się potworem, łaknącym krwi bardziej niż mnie. Zrozumiałam, że byłeś nim od zawsze – wampirem złym i pragnącym tylko tego, czego nie mogłam ci dać – płynu, który nadawał rytm mojemu sercu, szemrał w żyłach i wypływał na ziemię i tak mokrą już od łez. Taki miałeś pozostać już na wieczność – znienawidzony przez moją duszę, przeklęty przez mój umysł. I jestem szczęśliwa, ukojona tym widokiem – widokiem ciebie u moich stóp, złaknionego krwi, której dać ci nie chcę i nigdy nie chciałam. Myślisz, że żałuję? Mylisz się. Nie, nie żałuję. Już nie. A żałowałam. Starałam się wrócić na stare tory – znów ujrzeć cię w pastelowych barwach, ale myśli nie dawały mi spokoju. Obijały się o skołataną głowę, uderzały w jej ściany, chcąc wyjść ustami – chcąc wykrzyczeć ci w twarz prawdę. I tego dnia już nie wytrzymałam – skończyłam, patrząc na Edwarda – niedowierzającego, ze wzrokiem pełnym pustki, która niczym w lustrze odbijała się również w moich tęczówkach.
Złote oczy pełne były kłamstw i ułudy, a nimi przecież starał się mnie karmić. Nie udawało mu się to, lecz próbował, teraz to zrozumiałam.
- Poiłeś mnie słowami, których sens zgubił się już dawno. Po co chcesz prowadzić tę grę dalej? Czy jest jakiś sens takiego postępowania? Pokaż mi motyw, gdyż go nie widzę.
A on nadal stał, wbity w ziemię z pustką w oczach. Podeszłam bliżej, wolno stawiając kroki, jakby bojąc się, czy się nie wywrócę. W końcu stanęłam przed nim i pocałowałam go w czoło – tak samo jak on musnął moje tego pamiętnego dnia w lesie.
- Uważaj na siebie – szepnęłam.
Odwróciłam się i weszłam w blask słońca. Przez chwilę smakowałam jego ciepło, ciepło, którego Edward nigdy nie był w stanie mi dać. On nie mógł czuć jego zapachu, wciągnąć do nosa jego słodyczy – niczym miód, zwiastującej szczęście.
Zaczęłam się śmiać – głośno i radośnie, oddychając słońcem i lasem dookoła nas. Wsłuchana w bicie własnego serca, które biło tylko dla mnie. Stukało miarowo, uspokajając nerwy i wyciszając sumienie. Poddałam się temu odgłosowi zupełnie – kompletnie się w nim odnalazłam i pozwoliłam malarzowi dokończyć mój obraz. Ten, jak na wezwanie, malował szybko, mocnymi i sprawnymi kreskami, zmieniając moją postać nie do poznania. Ciszę i pokorę zmienił w pewność i spokój.
A to ja byłam tym malarzem.
Nowe farby, drogie akwarele, które były połączeniem moich uczuć i wylanych przeze mnie łez, spłynęły po obrazie gęstymi kroplami, zakrywającymi całkowicie wyraz pokory i ciszy na mojej twarzy. Byłam już szczęśliwa – wolna, czysta, niczym nieskalana.
Szczęśliwa.
- Podobno kiedyś, dawno, dawno temu na tych terenach mieszkała rodzina. Byli powszechnie lubiani, lecz często wzbudzali mieszane uczucia. Mówią, że w ich domu działy się inne rzeczy – wieczorami ptaki uciekały ze swoich gniazd, duże zwierzęta w przestrachu ginęły pod kołami samochodów, wbiegając nieuważnie na drogę. Powiecie – banał. Ale tak nigdy się nie działo. To przecież małe miasteczko, niewiele jeździ tutaj samochodów, a zwierzęta ginęły jakby ktoś specjalnie popychał je na szosę. Nie mieli sąsiadów, lecz nawet ci, którzy mieszkali blisko, mówią, iż słyszeli nocami głośne śmiechy – codziennie bez ustanku ktoś śmiał się, nie dbając o zachowanie ciszy. - Młoda dziewczyna zaświeciła sobie latarką w brodę tak, że blask odbił się w jej oczach. Oczach dużych i zielonych. - Podobno nazywano ich wampirami, gdyż nigdy, poza odwiedzaniem szkoły, nie wychodzili na dwór przed zapadnięciem zmroku. Mówią, że kiedy najmłodszy z rodzeństwa – o ile jego wiek mógł ulec zmianie – przyszedł pewnego dnia do szkoły, spotkał młodą kobietę. Była z tego samego rocznika i niedawno przeprowadziła się do tego miasteczka. Mówią, że zakochał się w niej bez opamiętania i żeby zdobyć jej zaufanie, zaczął kłamać. Karmił ją kłamstwami ciągle, bez ustanku, aż w końcu ona dowiedziała się prawdy. Rzuciła go – zdążyli już zostać parą – i ich kontakt się urwał. Wyjechał i miał już nigdy nie wrócić. Nie spełnił swojej obietnicy. - Dziewczyna machnęła na boki latarką, przez co jej blask stworzył wywołujące drżenie plamy światła padające na młodziutką i całkiem urodziwą twarz. Nikt nie śmiał jej przerywać, wszyscy zebrani z ciekawością łykali każde słowo kobiety. - Wrócił i znowu zostali parą – teraz mieli być ze sobą już na zawsze, gdyż chłopak – czy może lepiej zabrzmi – wampir – obiecał, że już nie skłamie. Przysiągł na swoją głowę, iż nigdy, przenigdy nie powie czegoś, co choć naginałoby prawdę. Więc byli ze sobą i kochali się, lecz pewnego dnia chłopak znów skłamał, a, jak wiadomo, małe kłamstwo jest matką większego. I tak mijały im dnie – wypełnione nieprawdą – a ich uczucia powoli umierały. - Aby zwiększyć zainteresowanie słuchaczy, zniżyła głos do szeptu. - Aż w końcu dziewczyna odkryła kłamstwa. Wykrzyczała mu w twarz, co o nim sądzi, a on, nie chcąc z nią już być, zostawił ją na pastwę losu. Mówi się o dwóch hipotezach dalszych wydarzeń, ale ich początek się zgadza. Wampir wrócił do swojej kochanki, ale ona, już odporna na wszystko, nie chciała go słuchać i odeszła w las, śmiejąc się. Jedna hipoteza mówi o tym, że wampir zabił swoją kochankę w amoku – wbił jej kły w szyję i wypił całą krew, która płynęła w jej żyłach. Druga o tym, że wampir – owszem – ugryzł ją, ale nie wypił jej krwi, tylko zamienił ją w nocną bestię, skazując na wieczne potępienie, a potem zniknął wraz z jej duszą.
Gwałtownie wyłączyła latarkę. Siedzieli na polanie obok ogniska, z którego w górę strzelały iskry, jakby nie dowierzając całej tej historii. Widząc przerażone twarze swoich towarzyszy, dziewczyna jeszcze nie tak dawno opowiadająca historie mrożące krew w żyłach wybuchnęła śmiechem.
- Nie powiecie mi, że w to uwierzyliście – powiedziała, nadal chichocząc.
- Masz talent – szepnął młody i przystojny blondyn siedzący obok niej.
Znowu się zaśmiała i wstając, rzuciła na odchodne: - Dziękuję za komplement.
Odeszła tylko kawałek, aby napić się wody z butelki, która leżała w jej plecaku. Wracając, spojrzała w usłane gwiazdami niebo, zatrzymała się i szepnęła, nie licząc, że ktoś ją usłyszy:- Ciekawe, co tak naprawdę się stało...
Po kilku minutach znów usiadła przy ognisku i biorąc łyk zimnej wody z butelki, wciągnęła innych w dyskusję na temat tej historii. Potem śmiali się i kłócili – może o głupotę kochanki? Może o nikczemność wampira?
To była bezksiężycowa noc, a że ciemność już zapadła, po lesie chodziły potwory. A niektóre niekoniecznie chciały nimi być. Niektóre uciekały przed swoją naturą, starając się wynagrodzić wszechświatowi to, że istnieją. Ona była jednym z nich.
Siedziała na gałęzi, huśtając się na niej, niezbyt świadoma motywów swojego postępowania. Przysłuchiwała się całej opowieści z oddali, chłonąc każde słowo. Jej myśli zamieniły się w jedną wielką mieszaninę słów i wspomnień nakładających się na siebie bez ładu i składu. Czegoś w nich brakowało.
Nabrała dużo powietrza do płuc – martwych – którym oddech nie dawał już ukojenia – a potem westchnęła nad swoją głupotą. Ona też chciałby się tak śmiać jak siedzący niedaleko młodzi ludzie. Kłócić się i dokazywać, wiedząc, że życie potrafi przynieść szczęście. Spojrzała na dziewczynę, która opowiedziała tę historię i odpowiedziała na jej pytanie: - Ja wiem.
Gdzieś w oddali zahuczała sowa – śpiewała nisko, niosąc tę opowieść dalej, swoim braciom i siostrom. Niebo zbulwersowało się i zapłakało deszczem, żałując, że coś tak strasznego mogło wydarzyć się pod jego sklepieniem. Drzewa poniosły historię dalej, zabarwiając ją szelestem swych liści i hukiem opadających na ziemię gałęzi. Wilki zaskowyczały chóralnie, wznosząc szare pyski ku niebu, wykrzykując samotność i niesprawiedliwość świata.
Dziewczyna, która nie była do końca dziewczyną, słysząc to, poczuła się lepiej. Spojrzała jeszcze raz na bawiących się w deszczu gaszącym ich ognisko młodych ludzi, a potem zwróciła głowę do nieba, czując spływające po policzkach krople deszczu.
Na twarz Belli wstąpił delikatny, wręcz nieświadomy, uśmiech.
Znów uderzył ją w twarz. Upadła na ziemię, uderzając przy okazji w przeciwległą ścianę. Mimo wampirzej klątwy zamgliło jej się przed oczyma. Wiedział to i jeszcze bardziej go to zirytowało.
- Jak śmiałaś?! - krzyknął, znowu uderzając ją w twarz.
- Nie mam z tym nic wspólnego – warknęła na niego, chociaż ton jej głosu sugerował coś zupełnie innego, coś, o czym nie chciała myśleć.
Dla niego mogła w ogóle się nie odzywać. Spojrzał na nią z obrzydzeniem. Leżała na ziemi, krztusząc się własnym jadem i żółcią, która zebrała się w jej gardle, tworząc gęstą kulę.
- Powiedz prawdę.
Mimo że powiedział to normalnym głosem, Tanya dobrze go znała – wiedziała, że zaraz wybuchnie i wyładuje się na niej, bijąc bez opamiętania. Tak było już przecież nieraz. Ale teraz, tego dnia nie mogła postąpić inaczej. Nie obchodziło ją własne życie. Chciała się zemścić. Za dni wypełnione zimnem i wstydem, mieszającymi się ze sobą. Uniosła arogancko brodę, spojrzała mu w oczy, a w jej własnych błysnęła pogarda.
- Musiałbyś wiedzieć, czym jest prawda, Edwardzie.
Mówią, że po tym świecie chodzą wampiry. Nocami mają łapać w martwe ręce niedowiarków, którzy postanowili spotkać się ze śmiercią twarzą w twarz. Śmiejąc się w ciemnościach, kiedy za ich plecami już stoi ktoś potężniejszy, silniejszy pod każdym względem. Już schyla się, aby zagłębić zęby w szyi człowieka na tyle odważnego i zarazem na tyle głupiego, by wpaść prosto w łapy Nocnego Dziecka. Mówią, że wychodzą tylko po zmierzchu – zmierzchu ludzkiego rozsądku i człowieczej naiwności, która przyniosła do nich wiele zagubionych dusz. Łaknący sławy mężczyźni i kobiety lekkich obyczajów byli ich najczęstszymi ofiarami. Dzięki ludzkim słabościom odnajdowali we własnych duszach to, co jeszcze nie umarło – oblane krwią i skatowane słowami. Oni nie byli już ludźmi – byli potworami.
Potworami, które bez mrugnięcia okiem atakowały następne ofiary krwawego procederu mającego na celu napajanie tych łaknących najbardziej. Tych niepragnących prawdy, ciszy czy czegoś racjonalnego – tych, którzy pragnęli krwi. Ludzie mówią wiele rzeczy. Nie zawsze są one prawdą, nie zawsze prowadzą do szczęścia. Czasem słowa ranią. Nieraz odnosimy głębokie rany w tej historii zwanej życiem, czasami są to rany śmiertelne. Czasem szepty powiedzą ci więcej prawdy niż krzyki.
A krzyk, który rozdarł ciszę tej nocy, na zawsze miał pozostać w pamięci młodej dziewczyny, pobitej i leżącej na ziemi. To był krzyk mężczyzny. Rozpaczliwy, pełny pogardy dla samego siebie. Krzyk wyrażający wyrzuty sumienia. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|